Bylem ksiedzem1


„BYEM KSIDZEM"

PRAWDZIWE OBLICZE KOCIOA KATOLICKIEGO W POLSCE"

Roman Jonasz


Roman Jonasz — pseudonim literacki — absolwent Wyszego Seminarium Duchownego w odzi, magister prawa kanonicznego. Opuci stan duchowny w 1996 roku. Czonek nieformalnego Ruchu Odnowy Kocioa Katolickiego w Polsce.

Wszystkie wydarzenia opisane w tej ksice s praw­dziwe, cho niektórym mog wydawa si szokujce i niewiarygodne. Moje wasne przeycia i opinie uzupe­niam relacjami naocznych wiadków oraz ich komen­tarzami. Wiem jednak, jak dugie rce maj hierar­chowie Kocioa. Std te niektóre z ich nazwisk (w tym moje wasne) zostay zmienione.

Autor

SPIS TRECI

Od Autora ........................... 9

I. Moja droga do kapastwa ................. 11

II. Wysze Seminarium Duchowne we Wocawku ..... 17

III. Wysze Seminarium Duchowne w odzi ........ 56

IV. wicenia i pierwsze kroki w kapastwie ........ 73

V. Pierwsza parafia — zderzenie z rzeczywistoci .... 78

VI. Kapaski business w Aleksandrowie ........... 100

VII. Ozorków: trudna decyzja-dlaczego odszedem? ..... 119

VIII. Konieczno zmian w Owczarni Chrystusa ....... 127


Jeeli bdziecie trwa w nauce mojej, bdziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawd,

a prawda was wyzwoli". J.8, 31-32 Jezus Chrystus

W Polsce yje i pracuje ponad 30 tysicy ksiy. Ta armia dorosych, wyksztaconych mczyzn,

wiczona przez sze lat w seminariach duchownych, tworzy hierarchiczn-organizacyjn struktur

Kocioa Katolickiego w Polsce. Od kapanów bdcych w subie Kocioa wymaga si

bezwzgldnego i lepego posuszestwa wobec przeoonych — proboszczów, biskupów, kardynaów,

a przede wszystkim wobec papiea, który posiada wadz absolutn. Wadzy tej nie mona

porów­na z adnym innym ludzkim panowaniem — wykracza ona bowiem poza wiat stworzony.

Papie w doktrynie Kocioa Katolickiego jest nieomylny, gdy wypowiada si w sprawach dotyczcych

wiary i moralno­ci. Przez niego i biskupów dziaa ponadto Duch wity, a kady z biskupów jest

„alter Christus", tzn. zastpuje wiernym samego Chrystusa. Powysze tezy okrelane przez

Koció jako dogmaty wiary (pewne, nie podlegajce dyskusji), nawet wród ludzi niewierzcych

rodz postawy zaenowania, a nawet strachu przed czym tajemniczym, niewidzialnym.

Któ oprze si wadzy danej z Wysoka! Nawet wysocy rang mowie stanu chyl

gowy przed piusk i pastoraem. Nasuwa si tu porównanie do szczepu Indian, którym przewodzi

wódz, ale faktyczn wadz dziery czarownik. Biskupi, którzy mówi o sobie, i s „sugami"na

czele z papieem, bdcym ..sug sug" — w rzeczywistoci podzielili pomidzy siebie cay

wiat i cigle naginaj go do wizji Kocioa, powoujc si przy tym na autorytet samego Boga.

Czy jednak nie naduywaj tego autorytetu zbyt czsto? Na ile ich rzd dusz jest bogosawiony,

a na ile potpiany przez Tego, na którego si powouj? Jak daleko dzisiejsi hierarchowie

Kocioa odeszli od ideaów kapastwa suebnego? Czy maj prawo nakada na ludzi

„ciary nie do uniesienia", sami nie ruszywszy ich palcem?

Podobnie jak generaowie posuguj si onierzami, tak biskupi kieruj ksimi — proboszczami

i wikariuszami tworzc — przez sie parafii — wasne pastwo w pastwie. Jeden z wiejskich

proboszczów powiedzia kiedy do mnie — ,,Jak mylisz: kto rzdzi w tej dziurze?

Ten, kto ma najwiksz chat" — tu wskaza na Koció parafialny i przylegajc do plebani.


Od Autora

Ksika, któr wzie do rk, to historia modego czowieka, który by jednym z tysicy polskich kapanów. Wszed do innego wiata i po trzech latach postanowi go opuci. Co go do tego skonio? Dlaczego zdecydowa si gono o tym mówi?

JA JESTEM TYM CZOWIEKIEM!

Obecnie mem i ojcem, gow rodziny. Min ju rok od opusz­czenia przeze mnie kapaskich szeregów, a ja coraz bardziej utwier­dzam si w swojej decyzji. Co wicej, zdecydowaem si da wiadectwo prawdzie, bo tylko ona moe wyzwoli czowieka tak, jak wyzwolia mnie. Niewielu z kapanów, którzy rezygnuj, decyduje si publicznie mówi o motywach swojej decyzji. Obawiaj si potpienia ze strony hierarchii i wikszoci wiernych. Ta ksika, to pierwsze tego typu wiadectwo w skali naszego kraju. Jako autor tak nowatorskiej pozycji, nie jestem wolny od obaw co do jej przyjcia. Uwaam jednak, e prawda, choby najgorsza, lepsza jest od najbardziej zakamuflowanego kamstwa. Miliony katolików w Polsce s niewiadome tego, co dzieje si — za ich pienidze — za murami plebanii, seminariów i paaców biskupich. Ci ludzie maj prawo wiedzie, poniewa to oni s praw­dziwym Kocioem — „ludem wybranym, narodem witym", a nie ciemn mas u progu trzeciego tysiclecia.

Moim celem nie jest wkadanie kija w mrowisko. Jestem daleki od jakiejkolwiek formy odwetu czy nienawici. Nie pragn jtrzy, wzywa do rewolucji, potpia. Saboci ludzi Kocioa, które opisuj, s udziaem kadego czowieka. Nikt te nie jest wolny od bdów, pomyek i upadków. Ale jeli choroba zaatakuje cay, zdrowy organizm, który zosta powoany do czynienia dobra i suenia wszystkim ludziom, to trzeba z ni walczy, a eby walczy trzeba wpierw j pozna. Misja Kocioa jest zbyt wana, aby jego dzieci byy obojtne na to, co si w nim dzieje i jak spenia on swoj posug.

Moja ksika speni swoje zadanie jeli skoni do refleksji ludzi dobrej woli, którym na sercu ley dobro Kocioa Katolickiego w Polsce i na wiecie. Wokó mnie skupio si wielu takich ludzi. S wród nich byli i aktualnie pracujcy ksia oraz wiatli katolicy wieccy. Chcemy mówi gono — nie o wadach ludzkich — ale o wadach systemu; po to, aby Owczarnia Jezusa Chrystusa moga wej oczyszczona w trzecie • tysiclecie Chrzecijastwa. Trzeba nam wszystkim — caemu Ko­cioowi — powróci do róde, korzeni naszej wiary. Chcemy, aby ona na­prawd przemieniaa nasze ycie; nadawaa mu sens i czynia je pikniejszym. Chcemy trwa w nauce Jezusa, by Jego wiernymi uczniami i pozna prawd, a prawda nas wyzwoli.


ROZDZIA I

Moja droga do kapastwa

Urodziem si w rodzinie na wskro katolickiej, wrcz purytaskiej. Od kiedy sign pamici, ycie mojej rodziny byo przeniknite wiar i przeplatane praktykami religijnymi. Wyczuwajc panujc w domu atmosfer, ju jako dziecko staraem si zaskarbi sobie uczucia i aski rodziców — czynnie uczestniczc w yciu naszej parafii. Zaczo si od czytania z lekcjonarza na Mszy Pierwszokomunijnej. Po tygodniu od tego debiutu, byem ju ministrantem i staym lektorem. Suenie do Mszy witej stao si pasj mojego modego ycia. Pamitam, jak w wieku 8—9 lat biegaem przez niene zaspy czy kaue bota do Kocioa na porann Msz, czsto gdy byo jeszcze ciemno. Gdybym tego samego dnia opuci naboestwo wieczorne, na pewno nie zmruybym oka do rana. Konkursy biblijne, wycieczki ministranckie z ksidzem opiekunem byy wtedy moj najwiksz radoci.

W czasie jednej z takich wycieczek do katedry i Seminarium Duchownego we Wocawku, doznaem przedziwnego uczucia. Kiedy wraz z grup naszych chopców wszedem do seminarium, a chwil póniej do zatoczonej klerykami jadodajni — stanem jak wryty. Opanowao mnie przewiadczenie, e kiedy bd siedzia przy któ­rym z tych stoów: jad, rozmawia, mia si, a za chwil wstan i pójd na modlitwy i do swojego pokoju. To przewiadczenie, i bd kiedy jednym z tych, na których wtedy patrzyem, zawadno moj modziecz wyobrani. Teraz, po latach, odczytuj to zdarzenie jako moment mojego powoania.

Ja i caa moja rodzina otaczalimy nabonym szacunkiem wszyst­kich ksiy. Dla mnie osobicie byli to nadludzie — nieomylni i wspaniali pod kadym wzgldem. To byli ludzie nie z tego wiata. Coroczna kolda w naszym domu bya dugo oczekiwanym witem. Jestem pewien, e gdybym wtedy zna ich ludzkie wady i saboci, tak jak znam je dzi — na pewno nie zmcioby to mojego obrazu ksidza pó-Boga. Bycie ksidzem byo dla mnie czym nieosigalnym wrcz nierealnym, a jednoczenie by to szczyt moich dziecicych i modzie­czych marze. Pozbawieni ziemskich trosk i przywiza, yjcy w bliskoci Boga, przeznaczeni do wyszych celów kapani — byli dla mnie anioami, którzy zstpili na ziemi, aby uczyni j pikn. Tylko oni mogli sprawowa tajemnicze obrzdy, rozgrzesza, karmi Ciaem Chrystusa. Do nich naleao gani lub chwali; rozstrzyga o tym co jest dobre, a co ze. Dla modego chopca, który wyrós w atmosferze uwielbienia dla ksiy, perspektywa zostania jednym z nich moga by albo utopijn mrzonk, albo yciowym celem. Kiedy sam zostaem kapanem i opiekunem ministrantów, u wielu z nich widziaem te same spojrzenia pene szacunku i ufnoci Wanie tak w ich wieku pat­rzyem na ksiy. Niestety bardzo czsto ksia nie uwiadamiaj sobie, jak wielki wpyw maj na dzieci i modzie zwaszcza t, która sama poszukuje oparcia w Kociele. Mody czowiek potrzebuje autorytetu, wzorca osobowego. Zwaszcza chopcy poszukuj takiego wzorca w najróniejszych rodowiskach — poczwszy od ulicznego gangu, a skoczywszy na grupie ministranckiej. Odpowiedzialno ksiy za powierzone im mode pokolenie jest ogromna, tak przed Bogiem, jak i ludmi. Bóg raczy wiedzie, za ile dziecicych frustracji, a nawet przestpstw nieletnich, odpowiedzialni s ci ksia, którzy wiadomie czy niewiadomie stali si powodem do zgorszenia.

Oczywicie jako dziecko nie byem aniokiem, ale te nie wy­chowywaa mnie ulica. Poza rodzicami najwicej w tym wzgldzie zawdziczam ksiom, co do których miaem wtedy sporo szczcia. Moje zwizki z parafi i serdeczne kontakty z ksimi trway przez cay okres szkoy podstawowej i liceum. Na pewno, zwaszcza w tym ostatnim czasie, coraz bardziej krytycznie zaczynaem patrze na wiat, w tym równie na moich idoli w sutannach. Jednak w wieku, w którym mody chopak ma tysice pomysów na to, co bdzie robi w przyszoci - ja cigle nosiem w sobie pragnienie bycia jednym z nich. Cigle ywe byo we mnie uczucie sprzed lat, e bd klerykiem, a póniej ksidzem. Kilka dziewczyn, z którymi chodziem w liceum, chyba wyczuwao to moje ukryte powoanie, bo wszystkie uwaay mnie za dziwaka i nawiedzonego. Tymczasem w mojej wiadomoci dojrzewaa ostateczna decyzja.

W 1986 r. obnoszenie si z pragnieniem pójcia do seminarium byo jeszcze bardzo niebezpieczne. Mona byo po prostu nie zda matury. Uwiadomia mi to moja polonistka, której potajemnie zwierzyem si z mojego postanowienia. Rodzice, jak nietrudno si domyle, byli wniebowzici; tak samo jak miejscowi ksia, na czele z proboszczem. Czuem wyranie, e wprawiem cae swoje otoczenie w stan radosnego uniesienia. Czonkowie najbliszej rodziny wyraali swoje uznanie dla mojej decyzji i odwagi. Nie kryli pogldu, e ksidz w rodzinie to — ni mniej, ni wicej — tylko swój czowiek w Sdzie Najwyszym. Oni ju czuli si zbawieni, nie mówic o innych korzyciach, które miayby ich spotka. Jedna z ciotek wyrazia to a nazbyt dosadnie — „kto ma ksidza w rodzie, tego bieda nie ubodzie". Byem bohaterem, rodzinnym mesjaszem. To cae mie zamieszanie wokó mojej osoby utwierdzao mnie w podjtej decyzji. Jak by jej jednak nie ocenia i na ni nie patrze - bya to decyzja wynikajca ze szczerej intencji zostania witym kapanem — uczniem Chrystusa. Byo we mnie wielkie, szczere pragnienie suenia innym ludziom, pomagania im. Obok tego pragnienia chwilami do gosu dochodziy te i inne, bardziej prozaiczne i materialne. Wiedziaem, e ksia nie cierpi biedy. Jed zachodnimi samochodami. Maj komfortowo urzdzone mieszkania. Sprzt grajcy wysokiej klasy. Dla dziewitnastolatka takie sprawy nie s bez znaczenia. Nie zamierzaem wszak zosta pustelnikiem czy ebrakiem. Rodzina i cae otoczenie utwier­dzao mnie w przewiadczeniu, e jestem kim wanym, wyjtkowym;

e wiele rzeczy po prostu mi si naley skoro tak si powicam dla Boga. Take wielu parafian osobicie wyraao swoje uznanie dla mojego postanowienia — wszak byem pierwszym „odwanym" po czternastu latach. Postawy adorowania ksiy i cigego przekonywa­nia ich, i s panami wiata — s powszechne. Wielokrotnie, kadego dnia dowiadczaem tego sam ze strony wiernych i moje otoczenie wcale w tym wzgldzie si nie wyróniao. Ksidz, bdc sam (lub kilku) w wielotysicznej parafii jest houbiony i adorowany, zwaszcza przez starsze kobiety. To przede wszystkim one, niewiadome tego co robi - rozpieszczaj i psuj swoich „ksiyków", a gdy ci obrastaj w piórka i zaczynaj wykrca „numery", ich dotychczasowe adoratorki przemieniaj si w „wit inkwizycj".

Mój proboszcz zaofiarowa si zawie mnie do Wocawskiego Seminarium, abym zoy wszystkie potrzebne papiery: wiadectwo maturalne, opini proboszcza i wikariuszy. Kiedy przekroczylimy próg i weszlimy do obszernych pomieszcze — korytarzy, na których wisiay ogromne portrety biskupów, rektorów, profesorów — odruchowo wstrzymaem oddech i poddaem si atmosferze dostojestwa i surowej wrcz powagi jaka tu panowaa. Wysokie okna, potne drzwi, ukowate sklepienia sufitów — to wszystko sprawiao wraenie bardziej naw kocielnych ni uczelni, czy te domu dla mskiej modziey. May, szpakowaty czowieczek, który zacz wyania si z drugiego koca korytarza, nie pasowa do caoci. Okazao si, e by to sam prefekt studiów (2-gi wicerektor). Przywita si z nami wesoo, po czym mój proboszcz oddali si, a ja podyem za moim nowym przeoonym. Chocia byem tam na wasne yczenie, poczuem si przez chwil jak rzecz przekazana nowemu wacicielowi. Zrobio mi si nieprzyjemnie obco. Poczuem dziwny strach przed czym nie­znanym, a moe tylko przenikn mnie chód tych dwumetrowych murów i duch dawnych czasów, zamknity w potnych ramach obrazów. Ksidz prefekt Konecki zaprowadzi mnie do swojego mieszkania. Usiad naprzeciwko mnie i przez dusz chwil, która wydawaa mi si godzin, patrzy prosto w moje oczy, jakby chcia pozna moje myli i intencje. „Po co tu przyszede" — zdawa si pyta przenikliwym wzrokiem - „czy dla kariery, czy na wiern sub Kocioowi"? Zrobio mi si nieswojo. Zacz w kocu pyta o rodzin i moich znajomych ksiy. Teraz wiem, e chodzio mu o to, który z nich mógby mie na mnie zy wpyw. Na koniec musiaem napisa na kartce - dlaczego chc zosta ksidzem. Poza obrzyd­liwym bdem ortograficznym, moja argumentacja najwidoczniej mu si spodobaa. Z szerokim umiechem poda mi rk na poegnanie — „do zobaczenia we wrzeniu" — powiedzia. Kiedy wyszedem z zimnych, surowych murów na czerwcowe soce poczuem ulg i rado — zostaem przyjty!

Warto tu wspomnie, e w seminariach duchownych nie ma prak­tyki zdawania egzaminów wstpnych. Warunkiem dopuszczenia do stu­diów, oprócz wspomnianych ju dokumentów, jest tzw. rozmowa kwali­fikacyjna. Ju w trakcie semestru ks. rektor opowiada nam, jak to pew­nego razu przyjechaa do uczelni mama ze swoim synem. Kiedy upew­nia si, e rozmawia z rektorem owiadczya z ca powag:, Jeli ju mój syn ma by ksidzem to chc ebycie wyksztacili go na biskupa. On si zreszt i tak do niczego innego nie nadaje. Uczy si sabo, jest chorowity i nic go nie interesuje". O tym, jak w seminarium trzeba mie gow do nauki, zdrowie i si woli, aby si nie zaama ju po pierwszych miesicach — kady kto spróbowa tego chleba wie najlepiej.

A tymczasem przede mn byy dugie wakacje. Postanowiem, e bd zupenie zwariowane. Wybralimy si z koleg „na stopa", po pónocnej Polsce. Kiedy skoczya si gotówka, zamiast wraca do domu, wyruszylimy nad Mazury. ywic si zapanymi rybami i resztk konserw, przez cztery dni pynlimy dmuchanym kajakiem po najpikniejszych zaktkach. Sielanka skoczya si wraz z potn burz, która zastaa nas daleko od brzegu jeziora. Wypeniony bagaami kajak zacz nabiera wody. Wzburzone bawany przeleway si ponad naszymi gowami. Jakim cudem, trzymajc si kurczowo kajaka, dobrnlimy do brzegu, a raczej zostalimy wyrzuceni przez ogromne fale. Jak przystao na rozbitków, zbudowalimy prowizorycz­ny szaas i trzsc si z zimna siedzielimy w nim skuleni i godni przez trzy dni i noce. Przez cay ten czas pada deszcz, wia porywisty wiatr, a temperatura spada chyba do zera. Kiedy tylko wyjrzao soce zebralimy to, co z nas zostao i wsiedlimy do kajaka, aby dotrze jako w cywilizowane strony. Pierwszym autobusem, bez biletu (nie mielimy ju adnych pienidzy), pojechalimy do Giycka, a stamtd — nie bez przygód, pierwszym pocigiem do domu. Byo co wspomi­na za seminaryjnymi murami!

Przyszed wreszcie dzie poprzedzajcy mój wyjazd do semina­rium. Od rana napita atmosfera, pakowanie, a póniej wspólna modlitwa z rodzicami. Tego dnia byem u spowiedzi i Komunii witej. Po Mszy witej wieczornej dugo modliem si przed Najwitszym Sakramentem. Postanowiem w gbi serca skoczy seminarium i by witym kapanem. Dzie odjazdu powita mnie zazawionymi oczami mamy. Pakaa tak do ostatniej chwili, kiedy znikna mi z oczu machajc na poegnanie rk za odjedajcym samochodem. Oddajc syna Kocioowi mylaa zapewne, e go straci. Tego te dnia, chyba po raz pierwszy w yciu, widziaem jak pacze mój ojciec. Tak bardzo mnie wzruszy ten widok, e i mnie poleciay zy. Zarówno jednak dla mnie, jak i dla moich rodziców byty to zy szczcia, e oto spenia si moje i ich pragnienie. Smutkiem napawao nas jedynie samo rozstanie i niepewno. Nigdy was nie opuszcz kocham rodzice! Zawsze moecie na mnie liczy! Obierajc dla siebie now drog ycia wiedziaem, e jeli na niej nie wytrwam, sprawi rodzicom wielki zawód. Przez kilka wczeniejszych lat ciko borykali si z moim, o jedenacie lat starszym bratem, który — cho bardzo zdolny i pilny— nie potrafi znale sobie miejsca — najpierw w szkole, a póniej w yciu. Dobrze rozumiaem ich obawy. Kiedy gono je wyraali powiedziaem rezolutnie, ale i z gbokim przekona­niem, e mog mi naplu w twarz, gdyby si okazao, i nie wytrwam i zrezygnuj. Gupio wtedy powiedziaem. Tumacz to sobie tym, e chciaem ich wtedy uspokoi, pocieszy. Nigdy nie skorzystali z dane­go im prawa.

ROZDZIA II

Wysze Seminarium Duchowne we Wocawku

Wocawek to miasto, w którym jeszcze przed wojn krzyoway si wpywy komunistów z wpywami wadz kocielnych. Po wojnie naturalnie proces ten si zaostrzy. Widocznym tego symbolem byo usytuowanie wojewódzkiej komendy milicji (w dawnym budynku nalecym do Kocioa) — naprzeciwko seminarium duchownego i katedry. Par kilometrów od tego miejsca, rok wczeniej, zosta zamordowany ksidz Jerzy Popieuszko. Miasto to naleao do pierwszych ostoi chrzecijastwa. XV-to wieczna katedra, kocióek w seminarium z XIII-go wieku, a sam gmach — niewiele modszy. To dziedzictwo przeszoci zobowizywao modych kandydatów do kap­astwa, ale te mobilizowao.

Byo ciepe, wrzeniowe popoudnie 1986 r. kiedy, obadowany walizkami, przekroczyem seminaryjn furt. Po raz drugi w yciu (pierwszy raz podczas wycieczki ministranckiej) zobaczyem semina­rium ttnice yciem. Modzi chopcy nadawali tym wiekowym murom zupenie innego wyrazu. Wszdzie panowaa atmosfera rados­nego podniecenia. Uciskom, przywitaniem, spontanicznym wybu­chom radoci nie byo koca. To byli normalni, weseli modzi ludzie, tak inni od utartego wizerunku kleryka — mruka z nosem w Biblii. Biegali po schodach unoszc do góry sutanny, lizgali si po koryta­rzach zjedali na porczach. Opaleni, peni ycia i radoci opowiadali o wakacyjnych przeyciach. Wszdzie byo ich peno, bo i liczba pokana — bez maa dwustu. Tylko czasami, pomidzy nimi przeszed kontemplacyjnie schylony tzw. „duchacz" lub „nawiedzony". Fajne chopaki — pomylaem, nabraem otuchy i poszedem z toboami do wyznaczonego pokoju. Mielimy tam mieszka we czterech: starszy (superior)4 z III — roku i trzej „pierwszoklasici". Moi wspómieszkacy od pocztku wydawali si by „w dech".

4 - Superior. najstarszy kleryk w pokoju, odpowiedzialny za pozostaych wspómieszkaców


Kady z nas mia swoje óko i biurko', a dziwne, e pomiecilimy si w pokoiku nie wikszym ni 25 m. Wkrótce poznaem wszystkich kolegów z mojego rocznika. Byo nas trzydziestu szeciu. Póniej dowiedziaem si, e do wice dotrwao trzynastu. We Wocawku nigdy nie byo to wicej ni poowa pierwotnego skadu.

Stopniowo wcigaem si w wir seminaryjnego ycia: pobudka o 5.30, pó godziny tzw. rozmylania w ciszy, Msza wita, niadanie, pi godzin wykadów, obiad. Po obiedzie, w zalenoci od dnia tygodnia, w róny sposób spdzalimy czas wolny tzw. rekreacj. W czwartki byo wito — dugi, 4-godzinny spacer po miecie. Zawsze, nawet w nagych przypadkach innego dnia tygodnia, mona byo wychodzi tylko po dwóch. Przeoeni tumaczyli to wzgldami bezpieczestwa, ale wszyscy wiedzielimy, e chodzi o wzajemn opiek lub jeli kto woli szpiegowanie. Najczciej w czwartki wy­chodziem na basen, a póniej na due lody w kawiarni obok. Krótki — godzinny spacer mielimy równie w soboty. W inne dni pozos­taway przechadzki po maym seminaryjnym parku, otoczonym wyso­kimi murami z drutem kolczastym; gra w bilard albo czytelnia. Seminarium posiadao take dwa ceglaste korty tenisowe — niestety na zapisy i dla nielicznych. Po rekreacji bya nauka mody privato w pokojach, z pógodzinn przerw na wspólne nieszpory. Kolacja o 18-tej, przerywane czytaniem Pisma witego, modlitwy wieczorne, mycie i cisza nocna o 21.30.

Praktycznie wszdzie na terenie seminarium, oprócz azienek i jadodajni, towarzyszyli nam przeoeni. Mieli swoje dyury na korytarzach i w kaplicy. O kadej porze dnia i nocy kady z nich móg wej do dowolnego pokoju, aby sprawdzi co si dzieje. Jeli kto, np. w czasie nauki prywatnej, spa lub robi cokolwiek innego — zawsze „zalicza dywanik" i ostr reprymend. Regulamin by w seminarium najwaniejszy. Zgodnie z nim toczyo si cae nasze ycie. Na po­szczególne zajcia wzywa nas przenikliwy dwik dzwonka. Regula­min by uciliwy, ale konieczny. Trudno byoby inaczej wyobrazi sobie wspólne ycie dwustu mczyzn pod jednym dachem, zwaszcza jeli to ycie tutaj miao czemu suy. Szybko przyzwyczaiem si robi wszystko „na dzwonek". Najbardziej opornie szo mi tylko ranne wstawanie, zwaszcza zim. Naszymi przeoonymi byli: profesorowie, z którymi praktycznie spotykalimy si tylko na wykadach oraz tzw. moderatorzy, od których zaleao nasze by albo nie by w seminarium. Do nich naleay ewentualne zmiany uwiconego porzdku okrelonego regu­laminem. Moderatorami byli: rektor Marian Gobiewski, prorektor Stanisaw Gbicki i wspomniany wczeniej prefekt Krzysztof Konecki. Zwaszcza ci dwaj ostatni niestrudzenie przemierzali seminaryjne korytarze i pokoje, a przede wszystkim wyznaczali kary dla tych, którzy zaliczyli wpadk. Do najciszych przewinie naleao: posia­danie w pokoju radia lub magnetofonu, nieobecno na modlitwach i wykadach, wandalizm, spoywanie posików w pokoju. Karalne byo równie spónienie ze spaceru, zakócenie ciszy nocnej , wyjcie do miasta bez koloratki itd. Gdy byem na pierwszym roku, w semina­rium obowizywa bezwzgldny zakaz palenia papierosów. Nieliczni naogowcy odpalali si w najbardziej niedostpnych zakamarkach. Po roku zakaz ten formalnie zniesiono. Przeznaczono jedno pomiesz­czenie piwniczne na palarni. Palacze musieli jednak zapisywa si na list „sabych ludzi" w gabinecie rektora. Ja osobicie wtedy jeszcze nie paliem. Osobn kategori przewinie byy te, które popeniao si poza uczelni, podczas spacerów lub te nielicznych przepustek do rodzinnych parafii. O naduyciach sygnalizowali ksia albo usuni parafianie. Dotyczyy one najczciej kontaktów z pci odmienn.

Seminarium byo przepenione. Diecezja Wocawska pozbawiona duych aglomeracji (poza samym Wocawkiem, Koninem i Kaliszem), nie potrzebowaa a tylu ksiy. W zwizku z tym caa machina ciaa profesorskiego i moderatorów pod patronatem biskupa ordynariusza bya nastawiona na duy przesiew i odstrza mniej wartociowej „zwierzyny". Niemal kade zebranie profesorów po sesji egzaminacyj­nej albo spotkanie moderatorów — koczyo si wieci o kolejnych ofiarach. Wylecie z seminarium mona byo najczciej za „cao­ksztat", gdy delikwentowi zebrao si wicej grzechów lekkich. Nieraz w takich wypadkach odsyano studenta do domu na urlop roczny lub nieograniczony — bez gwarancji powrotu. Starsi — sutannowi byli czsto w czasie urlopu zatrudniam jako katecheci, wtedy jeszcze przy parafiach. Kiedy jednak w gr wchodzia sprawa gardowa typu: udowodniona znajomo z dziewczyn, kradzie, picie alkoholu czy te wspópraca ze Sub Bezpieczestwa — decyzja bya zawsze taka sama — dwadziecia cztery godziny na opuszczenie seminarium. Przeoeni wychodzili z zaoenia, e wina jest udowodniona jeli potwierdzi j osobicie naoczny wiadek. Podobnie traktowano podpisane donosy. Niestety do czsto dochodzio przy tym do naduy, pomówie i oszczerstw. Osobicie znam kilka przypadków zwykej ludzkiej zawici, której konsekwencj bya wizyta w semina­rium np. ssiada, który zoy faszywy donos na syna znienawidzo­nych ziomków.

Kiedy byem na drugim roku studiów wstrzsna mn sprawa mojego bliskiego kolegi Tomka. Uczestniczy on czynnie w spot­kaniach z niepenosprawnymi dziemi, które odbyway si w diecezjal­nym caritas. Oprócz kleryków, dziemi opiekowao si take kilka dziewczt ze szkoy redniej — sprawdzonych, udzielajcych si oazowiczek. Jedna z nich na zabój zakochaa si w Tomku. Ten jednak, jak sam mi opowiada, nie dawa jej adnych nadziei. Dziewczyna mimo to nie rezygnowaa. Pisaa do niego namitne listy, ledzia go w czasie spacerów, wystawaa wieczorami pod seminarium. Kiedy spotkaa si z ostr odpraw i reprymend z jego strony, jej mio przerodzia si w nienawi. Którego dnia posza wprost do rektora i owiadczya, e Tomek z ni spa. Decyzja — dwadziecia cztery godziny na odebranie papierów i opuszczenie gmachu! Chopak by kompletnie zaamany, ale jego wyjanie nikt nawet nie chcia sucha. Gdy pojecha do domu — rodziców, jak w wikszoci takich przypadków, ogarna rozpacz. Tomek koczy niedugo czwarty rok. Nie wyobraa sobie innego ycia poza kapastwem. Z pomoc rodziców odnalaz dom dziewczyny. Jej rodzina bya wstrznita. Pod ogólnym naciskiem córka zdecydowaa si natychmiast odwoa kamstwa. Ksidz rektor cierpliwie i ze zrozumieniem j wysucha. Kiedy jednak Tomek przyjecha po rehabilitacj do przeoonego okazao si, e nie moe by z powrotem przyjty.

W tym miejscu naley wspomnie o teorii nieomylnoci przeoo­nych, która w seminariach funkcjonuje w praktyce. Kady hierarcha w Kociele, na czele z papieem, jest ex ofitio nieomylny w swoich decyzjach. Wychodzi si tu z zaoenia, e Duch wity dziaajc w Kociele udziela jego dostojnikom daru rozumu. Dar ten posiadany jest wprost proporcjonalnie do rangi zajmowanego urzdu. Innymi sowy — im wyszy stoek, tym wicej rozumu, a co za tym idzie — mniejsze prawdopodobiestwo popenienia bdu. Mona sobie wyobrazi, jak bardzo by ucierpia autorytet ksidza rektora, gdyby ten przyzna si do oczywistej przecie pomyki. Dobre imi Kocioa jeszcze raz zostao „uratowane", a chopak poszed na bruk.

Przeoeni nie kryli wobec nas doktryny, która im przywiecaa, a któr mona by zdefiniowa nastpujco: lepiej wyrzuci kilkunastu podejrzanych jeli wród nich jest cho jeden winny, anieli wszystkich dopuci do wice. Jeden Pan Bóg wie ile ludzkich nieszcz i dramatów, zmarnowanych modych lat spowodowao powysze zaoenie. Zrozumiaa jest troska przeoonych o dobro Kocioa. Jest ono wartoci nadrzdn nie tylko dla nich. Jedna czarna owca w stadzie moe zwie inne na manowce. Ale czy na tej drodze do nieskazitelnego wizerunku Kocioa warto depta ludzkie losy? Czy denie do doskonaoci, która i tak jest nieosigalnym celem, ma uwica rodki? Gdyby to rzeczywicie pozostaa maa trzódka wiernych uczniów Pana! Niestety — rzeczywisto wygldaa inaczej.

Podczas gdy bezpardonowo dokonywano przesiewów, mszczc przy tym autentyczne powoania, promowano jednoczenie tych, którzy nigdy si nie naraali i nie wychylali — posusznych i bezwol­nych. Nade wszystko jednak doceniano, a nawet po cichu houbiono takich, którzy dobrowolnie szli na wspóprac. Oprócz nich byli i tacy, których do tego nakaniano rónymi formami nacisku. Przewanie oni sami mieli wczeniej nó na gardle i wybrali podwójne ycie agentów. Kilku, choby najbardziej aktywnych przeoonych, nie mogo upil­nowa dwustu chopa. Std te wypracowano system siatki szpiegows­kiej, który funkcjonowa bez zarzutu, poza tym, e wszyscy o nim wiedzieli. Jake poda bya to deprawacja sumie modych ludzi - przyszych kapanów. Kim byli ci, którzy w tak ohydny sposób manipulowali innymi ludmi — czsto penymi ideaów i szczerych intencji. Wypracowany przez pokolenia system w przewrotny, faryzej-ski sposób zaprzga prawa Boskie do ludzkich intryg i machinacji. Napuszczano jednych na drugich, tolerowano nawet dewiacje seksual­ne w zamian za zasugi na polu wywiadowczym, a wszystko to w imi dobra Kocioa. Z pewnoci ogromna wikszo wszystkich usuni z seminarium bya wynikiem dziaalnoci donosicieli. Miao to moe jedn dobr stron. Psychoza strachu przed ewentualnym donosicie­lem, którym móg okaza si najbliszy przyjaciel, czynia ycie wielu prawdziwych wywijasów istnym koszmarem. Ci, którzy mieli cokol­wiek na sumieniu, mogli si liczy z wyrzuceniem nawet po 4—5 latach, chociaby przed samymi wiceniami, kiedy podsumowanie wypado dla nich niekorzystnie. Z reguy nie informowano nikogo na bieco o stanie jego konta. Zreszt, obcione konto nie zawsze byo powodem usunicia, czasami wystarczyo mrukliwe usposobienie, które (zdaniem przeoonych) jednoznacznie wiadczyo o braku powoania — go nie by po prostu na swoim miejscu. Perspektywa spdzenia kilku lat pod kluczem i wyldowania na przysowiowym lodzie nie bya pocigajca. W efekcie wielu rezygnowao dobrowolnie. Byli i tacy, którzy sami zabierali papiery, gdy tylko zorientowali si na czym opiera si „formacja seminaryjna" przyszych duszpasterzy. Tak wic przesiew by solidny, cile wedug zaoe wadzy duchownej.

Warto w tym miejscu wspomnie o tym, czego dowiadcza kleryk — niedoszy ksidz — po powrocie do domu. Zwaszcza w rodowisku wiejskim taki delikwent jest naznaczony do koca ycia. Niezalenie z jakiego powodu nie ukoczy studiów — zawsze bdzie tym, który by w seminarium, ksiykiem. W maej, wiejskiej parafii, gdzie wszyscy doskonale si znaj i s ze sob zyci, a ycie toczy si wokó sklepu z piwem i proboszcza — decyzja którego z chopców o pójciu do seminarium jest wydarzeniem numer jeden przez wiele lat. Moe sposób w jaki opisuj usunicia z seminarium wydaje si dla kogo zbyt drastyczny. Ostatecznie kady wiedzia ju po krótkim czasie co tam jest grane i w kadej chwili móg si spakowa i wyjecha. Problem tkwi jednak w tym, e ogromna wikszo z nas, w chwili rozpoczcia studiów, miaa autentyczne, ywe powoania. Ci modzi ludzie zmagali si cigle z wieloma dylematami. Dwudziestolet­niemu czowiekowi, penemu ideaów, trudno jest pogodzi si z jawn niesprawiedliwoci. Wikszo z nas pochodzia z tzw. porzdnych domów, gdzie oprócz wiary w Boga wpajano nam szacunek dla autorytetów, zaufanie do przeoonych, umiowanie prawdy. Tak jak inni, tak i ja próbowaem tumaczy sobie na róne sposoby niektóre posunicia wadz seminaryjnych, szczególnie te zwizane z przymuso­wym wydalaniem z uczelni Jeli ju jestem przy tym bolesnym temacie pragn przytoczy jeszcze jedn autentyczn histori. Ocen pozos­tawiam Tobie czytelniku!

W nastpnym roczniku, który przyszed po mnie, jednym z nowych nabytków wocawskiej alma mater by niejaki Arek. Arek by chop­cem zdolnym o do pogodnym usposobieniu. Wyrónia si niezwyk­ yczliwoci i taktem. Z tymi pozytywnymi cechami charakteru nie sza jednak w parze jego uroda. Mia twarz ca w bruzdach po przebytej ospie, a do tego trdzik róowaty z ropnymi wykwitami. Nie byo chyba kleryka w seminarium, który na widok Arka nie obruszy­by si. Prawo kanoniczne, wg. którego funkcjonuje Koció, zabrania wywicania na kapanów „mczyzn o odstrczajcym wygldzie". Jeli tak, to na zdrowy rozum, nie powinni oni w ogóle by przyjmowani do seminarium. Tymczasem Arek zosta przyjty. Przy bliszym poznaniu okaza si wspaniaym czowiekiem. Powoanie wprost z niego emanowao. By pilny w nauce, rozmodlony, a mimo to zawsze znajdowa czas dla innych. Spdzi w seminarium dwa dugie lata — najciszy okres przed otrzymaniem sutanny, co miao miejsce na pocztku trzeciego roku. Jak wszyscy jego kursowi koledzy, tak i Arek przed wakacjami mia ju uszyt szat duchown. Fakt ten nie jest bez znaczenia, poniewa uszycie sutanny wraz z materiaem to wydatek niemay (ponad tysic zotych), a Arek pochodzi z biednej rodziny. Wanie zaliczy ostatni egzamin w sesji letniej i szykowa si, jak wszyscy, na wakacje — gdy otrzyma wezwanie do ksidza rektora. Ten ni mniej, ni wicej tylko owiadczy mu, e wadze seminaryjne s z niego bardzo zadowolone. Pod wzgldem nauki i moralnoci wyrónia si sporód swoich kolegów. Jednak odstrczajcy wygld twarzy wyklucza jego dalsze denie do kapastwa. Arek zosta usunity.

Seminarium utrzymywao si z czesnego, które paci kady z nas oraz z ofiar zebranych przez nas w parafiach. Sam budynek uczelni by ogromny a przy tym wiekowy. Kilka lat przed moim przybyciem ukoczono budow nowoczesnego skrzyda obiektu, który, jak mó­wiono, pochon dziesitki miliardów starych zotych. Nigdy nie widziaem tak bogatego wystroju wntrza. W nowym budynku znaj­dowaa si aula ze scen, a powyej wielki hol i apartamenty profesorów. W starym gmachu oprócz kleryków mieszkali równie moderatorzy i siostry zakonne, które wykonyway róne posugi, m.in. gotoway nam posiki, prowadziy bibliotek, pielgnoway ogród itp. Tygodnik „ad Boy" rozprowadzany we wszystkich parafiach diece­zji wocawskiej, równie mia swoj siedzib w seminarium. By tam równie: szpitalik dla chorych, wietlice, sale wykadowe, rozmównice dla przyjezdnych goci (nikogo z zewntrz nie wolno byo przyjmowa w pokoju). Uczelnia ksztacca przyszych duchownych, z zewntrz cicha i majestatyczna, w rodku zawsze ttnia yciem i krya w sobie wysiek wielu ludzi. Najwaniejszym miejscem w caym kompleksie seminaryjnym by may, starodawny kocióek witego Witalisa, w którym odbyway si modlitwy starszych — sutannowych rocz­ników. „Portugalczycy" (od noszonych portek) modlili si osobno w kaplicy na pitrze. Obowizkowe modlitwy zajmoway nam ponad dwie godziny dziennie. Dla jednych byo to mao, dla innych — zbyt wiele. Czynnikiem decydujcym zdawa si by tu temperament. Cholerycy w czasie duszych modlitw wiercili si, rozmawiali, bawili zegarkami itp. Co bardziej praktyczni, zwaszcza w czasie sesji, czytali skrypty. Flegmatycy w tym czasie czsto „zaliczali" drzemki. Podczas porannych rozmyla spali prawie wszyscy. Dochodzio przy tej okazji do miesznych sytuacji. Niektórzy gono pochrapywali, mówili przez sen, a nawet spadali z krzese. Przypomn, e pobudka bya o 5.30 (jak mawialimy „w nocy").

Jednake przyczyna cigego niedospania a raczej „przymulenia" bya zupenie inna. Popd seksualny nie zanika wraz z powoaniem czy te z chwil przestpienia progu seminarium. Wiedzieli o tym dobrze nasi przeoeni, chyba dlatego, e sami mieli kiedy po dwadziecia kilka lat. Aby wic umierzy grzeszny popd modzie­czych cia — siostry dodaway nam do posików solidne dawki bromu. Kilka razy siostrzyczki nie dysponujce odpowiednimi miarkami, przechrzciy zdrowo jedzenie. Skutek by taki, e klerycy „chodzili po cianach", a wychowawcy wytali nozdrza — czy to aby nie zbiorowe pijastwo! Reakcje na brom byy róne — w zalenoci od organizmu. Niektórzy ratowali si nielegaln drzemk w cigu dnia. Inni zaliczali po kilkanacie kaw tzw. siekier. Ja osobicie znalazem inny sposób, w wolnych chwilach chwytaem za hantelki i spryny. Przezwycia­em senno i miaem wietne samopoczucie, a przy tym zaguszaem naturalny popd. Jeli ju jestemy przy doprawianiu posików, to warto wspomnie o tym jak one wyglday.

Lata 1986—88 byy przednówkiem wielkiego boomu w zaopat­rzeniu, ale wtedy nic tego jeszcze nie zapowiadao. My klerycy odczuwalimy dotkliwie ten kryzys. W dodatku siostry, które przy­rzdzay nam posiki zdaway si nie mie o tym zielonego pojcia (w tym temacie wszyscy bylimy zgodni). Do powiedzie, e na niadanie by prawie zawsze chleb ze smalcem tzw. towotem — bez smaku i zapachu oraz herbata z bromem. Na obiad — bliej nieziden­tyfikowana zupa bez zapachu (czasami niestety z zapachem), a take kilka staych potraw typu: smaone kluski z tuszczem, ry, placki ziemniaczane itp. Najbardziej niebezpieczne byy jednak tzw. dania misne, które przypaday dwa razy w tygodniu. W czwartki jedlimy kotlety mielone — „granaty", a w niedziele schabowe (czyt. cienkie, spieczone skorupy nasiknite tuszczem). Kolacja bya zazwyczaj odwzorowaniem niadania. Czasami tylko dochodzia marmolada, óty lub biay ser. Tusta kiebasa w wydzielonych — reglamen­towanych plasterkach bywaa w niedziele i wita. Niedowiadczeni „pierwszoklasici" rzucali si niewiadomi podstpu na wszystkie te specjay po prostu z godu, poniewa ilo bya ograniczona, a chopa­ki zje potrafi. Kiedy do pónego wieczora okupowali potem ubikacje, nauczyli si w kocu odywiania selektywnego.

Jak wspomniaem, przeoeni towarzyszyli nam cigle przy najró­niejszych zajciach, ale uznali widocznie, e wspólne spoywanie posików to ju drobna przesada. Mieli zatem wasn kuchni, kucharki; wasne lodówki i zaopatrzenie; stoy przykryte obrusami, herbat w szklankach, a o tym co jedli dowiadywalimy si dziki unoszcym si pontnym zapachom. Ratoway nas dary z ywnoci, które przychodziy wtedy masowo z zachodu. Zapeniay one wszelkie piwnice i magazyny. Dua cz z nich psua si tam a te, które trafiay na nasze stoy byy przewanie przeterminowane, poniewa siostry bray zawsze te, które wczeniej przyszy. Mimo tak katastrofalnego wyywienia nikt nigdy nie omieli si protestowa. Kilku miaków, którzy w przeszoci zdobyli si na krytyk tej lub innych bolesnych spraw, uznano za „wichrzycieli bez powoania" i z czasem usunito. Skutek tego wszystkiego jest taki, e obecnie wikszo ksiy w die­cezji ma wrzody lub inne kopoty odkowe — wtrobowe. Modera­torzy i profesorowie wielokrotnie i bez ogródek mówili nam, e — „ten kto ma prawdziwe powoanie przetrwa wszelkie kopoty i przeciwnoci". Niewtpliwie byo w tym wiele prawdy. Czsto, kiedy wieczorem kadem si z pustym odkiem do óka — róaniec czy odmawiane z pamici litanie — pozwalay zapomnie o uczuciu godu. Z utsknieniem oczekiwalimy czwartkowych i sobotnich spacerów, podczas których mona byo naje si do syta w restauracji lub barze. Gorzej byo z paczkami przywoonymi przez rodzin. Oficjalnie byo to zakazane, ale kulinarne podziemie kwito. Latem, z trudem przemycane waówki, jeszcze trudniej byo przechowywa, aby si nie popsuy. Króloway wic konserwy, podsuszana kiebasa i ciasto. Zim, torby z ywnoci wkadalimy pomidzy okna albo wizalimy za sznurki, po czym cay pakunek umieszczao si na zewntrznym parapecie.

Kiedy byem na drugim roku, mieszkaem z chopakiem ze wsi (taki wspómieszkaniec by na wag zota), do którego wyjtkowo czsto przychodziy „zrzuty". Kiedy po wikszym winiobiciu „zrzut" by rekordowo duy. Przyszed w pitek, wic na sobot rano zaplanowalimy solidn uczt. Zapach wieych, wiejskich wyrobów nie pozwala zasn w nocy, mimo, e dwie wypchane torby umiecili­my za oknem. Rano po Mszy, jako pierwszy wpadem do pokoju, eby wszystko podszykowa na przyjcie kolegów, którzy mieli przynie wiey chleb ze stoówki. Jakie byo moje przeraenie, gdy za oknem zobaczyem rozerwane reklamówki i stado gobi wydziobujcych resztki jedzenia!

Moe zbyt szeroko rozpisuj si na tematy kulinarne, ale zrozum­cie modych facetów, którzy autentycznie przez 6 lat nie mieli innych ziemskich przyjemnoci poza dobr wyerk. Dziwi si ksiom? — ich apetytom i brzuchom, które niemal stay si ich atrybutem? Niektórzy wytrawniejsi kuchmistrze posiadali skrztnie poukrywane cale komplety: garnek, patelni, kuchni elektryczn, zdarzay si nawet prodie i piekarniki. Przyrzdzaniu posików, zwaszcza tych „na gorco" towarzyszy cay ceremonia i podzia obowizków. Za­zwyczaj jeden organizowa pieczywo, inny rozgrzewa sprzt, a najbar­dziej wprawny przyrzdza jado. Ze wzgldów bezpieczestwa konie­czna bya równie funkcja stojcego na czatach. Do tego ostatniego naleao wykonanie czynnoci mylco — maskujcych, które za­zwyczaj sprowadzay si do rozpylania na korytarzu dezodorantu „Derby". Przeoeni w takich wypadkach byli zdezorientowani. Biegali od pokoju do pokoju. By zatem czas na zwinicie sprztu, a czsto na dokoczenie uczty. O dziwo nawet konfidenci nie wykazywali si na tym polu. W kocu sami z tego korzystali.

Seminarium duchowne to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Hono­rowane przez pastwo — ma status wyszej uczelni. Jednake forma­cja seminaryjna idzie w dwóch kierunkach: intelektualnym i moralnym z akcentem na ten drugi. Nie znaczy to wcale, e zaniedbuje si wyksztacenie — wrcz przeciwnie. Trudno byoby wyliczy wszystkie przedmioty wykadowe, z których przez 6 lat zdawalimy egzaminy, zaliczenia i kolokwia. W kadej sesji letniej lub zimowej zdawalimy po kilkanacie egzaminów i tyle zalicze. W czasie 6-cio letnich studiów poruszana jest praktycznie kada dziedzina wiedzy ogólnej (poza filozofi, teologi i przedmiotami stricte kocielnymi). Studiowa­limy wic: astrologi, psychologi, literatur, elementy medycyny i wiele innych. Wród jzyków królowaa oczywicie acina, ale te greka i jzyk hebrajski. Sporód nowoytnych, do wyboru: angielski, niemiecki lub francuski. Wszystkie te przedmioty poza nielicznymi wyjtkami, stay na wysokim poziomie. Profesorowie, zazwyczaj ksia, byli absolwentami najlepszych uczelni europejskich: Sorbony, Oxfordu, rzymskiego „Gregorianum", a take KUL-u i warszawskiego ATK. Kluczowe stanowiska moderatorów oraz wród kadry profesor­skiej zajmowali zawsze absolwenci Akademii Papieskiej. Wikszo polskich biskupów rekrutuje si wanie z tzw. „Gregorianum". Kady profesor wykadajcy w seminarium musia mie co najmniej tytu doktora. Wykady byy oczywicie obowizkowe. Obowizkowy by take kilkugodzinny czas przeznaczony na nauk prywatn w poko­jach. miem twierdzi, e nie ma w naszym kraju bardziej cikich i wszechstronnych studiów. Prawd jest, e w seminariach nie obowi­zuj egzaminy wstpne, ale analogiczn funkcj speniaj pierwsze dwa lata studiów, po których odpada okoo poowa adeptów. Prawdziw zmor dla kleryków, zwaszcza na pierwszym i drugim roku, jest acina. Z ksik do aciny chodzi si wtedy wszdzie, nawet do ubikacji. Niektórzy zdesperowani, nie mogc sprosta wymaganiom, uczyli si nocami zaciemniajc szyby w drzwiach i oknach lub te pod kodr przy latarce. Kadego maksymalne wypenienie kadego dnia nauk (cznie z niedziel), przeplatan modlitwami, miao swój sens. Dni mijay szybko, nie byo czasu na sprone myli, a na tych, którym si taki styl ycia nie podoba, zawsze czekaa otwarta furta. Kady z nas mia by maym trybikiem w wielkiej, seminaryjnej maszynie - zawsze gotowy, dys­pozycyjny, pokorny, pracowity, rozmodlony, a przy tym radosny i zadowolony z ycia. Jeli choby jeden z tych atrybutów zawodzi, mogo doj do przykrej niespodzianki podczas rozmowy z przeoo­nym, która miaa miejsce po zakoczeniu kadego semestru. Dla przykadu - jednemu z diakonów (po pierwszych wiceniach) wstrzymano na cay rok wicenia kapaskie, gdy prefektowi stu­diów nie podobao si, e chopak chodzi zbyt dumnie po korytarzach, trzymajc przy tym za wysoko gow. Inny o may wos nie wylecia z pitego roku za „mrukowate usposobienie". Stary, wypracowany przez wieki system wychowania w seminarium duchownym by prawie niezawodny. atwiej byo kierowa du grup mczyzn urabiajc wszystkich na jedno kopyto a tych, którzy nie pasowali do ustalonych ramek — po prostu eliminowa. Nie byo praktycznie miejsca na adne indywidualnoci, a na tym mogy cierpie tylko parafie — po­zbawione na zawsze niekonwencjonalnych, charyzmatycznych gosi­cieli Królestwa Boego. Czy to nie sam Chrystus ama utarte ludzkie reguy i schematy? To na Jego widok pukano si w gow. To wanie On zosta wyrzucony z pewnego miasta, aby nie burzy tam ustalo­nych od wieków tradycji. Tymczasem seminaria duchowne nastawione byy i s na ksztacenie posusznych urzdników Kocioa, bez­pciowych i bezwolnych robotów, lepo wykonujcych rozkazy bis­kupów w zamian za godziwy szmal. Na szczcie nie wszyscy poddaj si temu praniu mózgu. Dua cz braci kleryckiej podchodzia z dystansem do, jake czsto, smutnej seminaryjnej rzeczywistoci. Ludzie z charakterem, którzy wiedzieli czego chc od ycia, potrafili urzdzi si tak, aby y po ludzku w czsto nieludzkich ukadach i warunkach. Z drugiej za strony umieli oni zdrowo, po msku podchodzi do zjawisk chorych, rzadko wystpujcych gdzie indziej. Mówic o urzdzeniu si w semi­narium, myl przede wszystkim o zawieraniu szczerych, prawdziwych przyjani. Takie pary czy te grupy zaufanych przyjació i kumpli byy jedynym rodowiskiem, w którym mona byo poczu si na luzie i chocia przez chwil by sob. Czowiek moe gra, udawa tylko do pewnej granicy. Jeli od czasu do czasu nie otworzy si przed kim bliskim — moe zdziwacze, a nawet zbzikowa. Za mojej bytnoci w Seminarium Wocawskim, w cigu trzech lat, byy cztery takie przypadki. Czterej faceci, którzy nigdy wczeniej nie mieli kopotów z gow, popadli nagle w choroby psychiczne. Jeden, jak obkany biega po parku i wykrzykiwa niezrozumiae sowa, po czym musiano zaoy mu kaftan bezpieczestwa. Inny znowu, w rodku nocy budzi kolegów w pokoju, pyta si czy moe zapali lampk albo na cay gos piewa „godzinki". Dwaj nastpni, w tym jeden po pierwszych wiceniach, kadli si krzyem w kaplicy na cae noce, a diakon — kiedy odesano go w rodzinne strony — pooy si tak przed przydron kapliczk.

To byy bardzo skrajne przypadki. O wiele wicej byo przypad­ków frustracji, depresji i przygnbienia. Spotykao si chopaków, którzy daj gow, e w liceum czy technikum biegali rozemiani po boiskach, byskali oczami do dziewczyn, mieli rado i nadziej w sercu — teraz chodzili zamknici w sobie, mrukliwi, niedostpni, zastraszeni. Antidotum na takie przeycie seminarium byo jedno: zgrana, pewna paka przyjació, gdzie zawsze byo wesoo, wszyscy si dobrze rozumieli, nie byo tematów tabu. Wszystkich czy przecie jeden los, te same problemy, radoci i smutki. Studia byy cikie, ale aska powoania dodawaa si. Czulimy równie nad sob presj naszych rodzin, najbliszych, którzy si za nas modlili i na nas liczyli.

Paradoksalnie, po kilku latach spdzonych w seminarium, moje powoanie wcale nie sabo, a nawet si w nim utwierdziem. Zawsze pocigao mnie w yciu to co przychodzi z trudem i wysikiem. Wczenie, jeszcze jako dziecko, nauczyem si czerpa rado i satys­fakcj z przezwyciania rónych przeszkód. Przeciwnoci losu tylko mnie mobilizoway i dodaway si. Ale to gównie Jezus, który mnie powoa, On By ródem pociechy i umocnienia. Wielokrotnie, kadego dnia na kolanach dzikowaem Mu i prosiem o wytrwanie na drodze do Jego kapastwa. Wierzyem, tak jak moi wspóbracia, e kiedy wyjd z tych murów jako ksidz — duszpasterz wszystko si zmieni na lepsze i tylko ode mnie bdzie zaleao jak bd Mu suy, a pragnem suy wiernie.

Wspomniaem wczeniej o zjawiskach chorych i bolesnych, wy­stpujcych w niewielu rodowiskach, z którymi zetknem si w semi­narium. Myl tutaj szczególnie o wszelkiego rodzaju dewiacjach seksualnych , a take o homoseksualizmie. Waciwie z tym ostatnim miaem do czynienia ju wczeniej, przed wstpieniem do seminarium. W czasie gdy chodziem do liceum, do naszej parafii przyszed nowy ksidz wikariusz — Gustaw Dobieralski. Ju od pierwszych dni okaza si wspaniaym pedagogiem i duszpasterzem. By bardzo zdolny, a przy tym serdeczny i wylewny, szczególnie dla chopców. Ksidz Gustaw mia czas dla wszystkich. Prowadzi otwarty dom z zawsze pen i otwart lodówk. W jego mieszkaniu na plebani! byo prawdziwe schronisko. Chopcy, niekoniecznie zwizani z Kocioem czy te uczszczajcy na katechez, przebywali tam niemal zawsze, ilekro sam go odwiedzaem. Na pierwszy rzut oka ks. Gustaw prowadzi msk ewangelizacj. Tak te wówczas o tym mylaem. Co prawda dziwio mnie to, a nawet gorszyo, e towarzyski kapan czstuje winem i piwem nastolatków. Jednego z nich widziaem kiedy wczenie rano, jak wychodzi z mieszkania ksidza. „Na pewno ma jakie kopoty rodzinne" — pomylaem. To wanie ksidzu Gus­tawowi jako pierwszemu zwierzyem si ze swoich planów zostania kapanem. Rozmawialimy na ten temat bardzo dugo. Od tamtej pory staem si jego staym gociem. Wydawao mi si nawet, e ograniczy swoje spotkania z innymi chopcami By dla mnie jak przyjaciel, starszy brat Nasze drogi jednak do szybko si rozeszy. Jego przeniesiono nagle do innej parafii, a ja poszedem do seminarium. Zaraz po jego przeniesieniu, ksidz proboszcz zabra mnie na dziwn rozmow, której tematem bya moja znajomo z ks. Gustawem. Byem wtedy jeszcze na tyle naiwny i bezkrytyczny wzgldem ksiy, e nawet przez chwil nie domyliem si w czym tkwi problem. Na pocztku pierwszych seminaryjnych wakacji otrzymaem przemi kartk od „mojego przyjaciela Gucia", który zosta proboszczem, urzdza si wanie w swojej parafii i prosi o odwiedziny z ewentualn pomoc. Na miejscu zastaem zaprzyjanion z ksidzem starsz kobiet, która przyjechaa do niego z córk. Wikszo dnia zesza nam na wspólnej pracy: malowaniu, sprztaniu itp. Wieczorem mój „przyjaciel" wyjani mi, e ma tylko dwa óka. Nie wypadao, ebym spa z nastoletni dziewczyn, a tym bardziej jej matk. Oczywiste wic byo, e pimy razem z Guciem. Po rocznym pobycie w semina­rium nie byem moe tak naiwny jak wczeniej, ale wiara w kapana, który w dodatku mieni si by moim przyjacielem, pozwalaa mi bez obaw pooy si obok niego. Bardzo szybko zaczem tego aowa. Ksidz Gustaw zrazu delikatnie zacz si do mnie przytula, a potem coraz natarczywiej obapywa mnie, chwytajc przy tym za genitalia. Byem zszokowany. Wyskoczyem z óka jak oparzony. Przeprosi mnie i obieca, e wicej nie bdzie, a ja zdecydowaem si pooy ponownie. Niemal natychmiast poczuem rk na swoim czonku. Sytuacja jednak powtórzya si. Zaczem si ubiera i popiesznie pakowa. Ubaga mnie abym zosta. Pooylimy si po raz trzeci. Tym razem jednak Gustaw tylko dra na caym ciele, a póniej zonanizowa si i zasn.

Osobicie nigdy nie potpiaem i nie potpiam homoseksualizmu. Ci, którzy uprawiaj ten rodzaj seksu chyba sami najlepiej wiedz, e jest to niezgodne z natur i ustanowieniem Boym. Czy jednak mona pitnowa ludzi, dla których wanie taki sposób zaspokajania, chyba najwikszej ludzkiej potrzeby, jest jedynie naturalny? Myl tu szczególnie o mczyznach z homoseksualizmem niejako wrodzonym, grupujcych si w dobrowolnych zwizkach. Nierzadko konfiguracje wewntrz rodziny ukierunkowuj w inny sposób zainteresowania seksualne dzieci, np. apodyktyczna, dominujca w maestwie ona i matka moe wywoa u swojego synapodwiadom niech, a nawet strach przed kobietami. W naturalny sposób lgnie on wówczas bardziej do kolegów ni do koleanek. Istniej jednak rodowiska zamknite, wyizolowane, gdzie przedstawiciele tej samej pci s na siebie skazani. S to przede wszystkim zakady karne, zakony i semi­naria duchowne. Z wasnych, szecioletnich obserwacji wiem, e seminaria s prawdziwymi wylgarniami homoseksualistów. Jest to, przynajmniej dla mnie, proces zupenie zrozumiay i naturalny. Jeli zamyka si pod jednym dachem dwie setki dwudziestoparolatków, to nawet „wity Boe nie pomoe". Popd dany przez Stwórc musi znale jakie ujcie. Tylko niektóre organizmy mog przyzwyczai si do zupenej abstynencji. Przeoeni i tzw. ojcowie duchowni mówili, e caa rzecz polega na wyksztaceniu w sobie uczu wyszych — mioci do Boga i wszystkich ludzi, dzieci Boych. Co do samego popdu konieczne jest wg. nich przetransponowanie potrzeb seksualnych na energi do pracy dla Kocioa. Innymi sowy ksidz moe kocha kobiet widzc w niej tylko dzieo stworzenia. Kiedy jednak przyszo by mu do gowy dotkn lub co gorsze zdoby obiekt mioci, musi zamiast tego odda swoj wybrank Bogu (tak jakby jedno drugie wykluczao).

To co tak piknie brzmiao w teorii okazywao si bardzo trudne w praktyce. O tym, jak bardzo brakowao nam obecnoci czy choby widoku pci odmiennej mona byo przekona si obserwujc klery­ków na spacerach. Po caym tygodniu spdzonym nad ksikami, skryptami i modlitewnitkami — watahy kleryckie wychodziy na ulice Wocawka. Biedne byy dziewczyny, które w tym czasie znalazy si na ich drodze, zwaszcza latem. Chopcy dawali upust modzieczej wyobrani tumionej przez kilka dni. Rozszerzone szeroko renice, przyspieszone oddechy i napite spodnie mówiy same za siebie. Dziewczta rozbierano wzrokiem, gwacono i zniewalano mylami. Dochodzio do komicznych sytuacji, np. w sklepach. Wiele razy widziaem, jak klerycy oniemiali na widok adnych ekspedientek zaczynali si jka, czerwieni i dre. Oni po prostu nie widzieli przez cay tydzie adnej -dziewczyny! Bardziej odwani próbowali niewinnych flirtów, ale byo to bardzo niebezpieczne. Kleryka wyczuwali wszyscy na kilometr. Nie brakowao zgorszonych, usunych infor­matorów, a i towarzysz spaceru nigdy nie by pewny. Wielu takich, którzy poczuli si za bardzo na luzie, nigdy nie doczekao wice. Nie musiao nawet chodzi o kontakty z dziewczynami. Wystarczao mae piwo wypite w kawiarni.

Czy mona si zatem dziwi, e klerycy, zwaszcza z kilkuletnim staem, po prostu dawali sobie spokój. Woleli si niepotrzebnie nie napala, a towarzystwa szuka wród swoich. Kiedy ma si pod rk miego koleg, a perspektywa kontaktu z dziewczyn jest tyle zabroniona co nierealna — na skutki nie trzeba dugo czeka. Efektem takiego narzuconego stylu ycia byy zwizki koleesko-uczuciowe, a take seksualne. Zazwyczaj zaczynao si to niewinn znajomoci, zaproszeniem na spacer, rozmow (czsto na zbone tematy). Jak w kadym zwizku uczuciowym dwojga ludzi — jeli zawizywaa si ta niewidzialna ni porozumienia — zwizek si rozwija. Ugrun­towywao go wzajemne zaufanie — bardzo wana rzecz w seminarium. Barier by pierwszy kontakt fizyczny — dotknicie rki, przytulenie, niewinny, przyjacielski pocaunek. Póniej wszystko szybko wymykao si spod kontroli, a zakamarków w seminarium nie brakowao. Moe to co pisz wydaje si komu nieprawdopodobne lub wrcz kamliwe. Owiadczam zatem otwarcie, e mam prawo pisa prawd o zjawiskach, które miay miejsce i o rzeczywistoci w której sam uczestniczyem! Tak, mnie równie to nie omino. Mog zoy wasne wiadectwo, e normalny chopak, który jako nastolatek zakochiwa si dziesitki razy w dziesitkach dziewczyn, który mia marzenia erotyczne i waciwie ukierunkowany popd, e ten chopak tzn. ja sam staem si niemal homoseksualist. Wycofaem si (dosow­nie!) w ostatniej chwili i wiem, e zawdziczam to asce Boej. Nie dziwi si jednak zupenie tym, którzy poddali si podobnym uczu­ciom i zabrnli o wiele dalej ni ja. miem twierdzi, i wikszo z nas, przynajmniej przez jaki okres czasu, czua pocig seksualny skierowa­ny do wasnej pci. Wielu yo w staych, homoseksualnych zwizkach, które przetrway lata. Niektórzy byli pederastami jeszcze zanim wstpili do seminarium, dokd przycigno ich zamknite, mskie grono.

Zakochani w sobie chopcy czyli si w pary. Wychodzili razem na wszystkie spacery, odwiedzali si cigle w swoich pokojach, wykorzystywali kady moment aby by sam na sam. W seminaryjnym parku, tzw. wirydarzu bya alejka zakochanych, gsto zaronita wysokim ywopotem. Widziaem kiedy, jak jeden z pupilków prorektora caowa i obmacywa tam innego chopca. Syszaem jki kpicych si wspólnie w malekich, prysznicowych kabinach.

Zadziwiajcy by dla mnie brak reakcji ze strony przeoonych na tego typu zjawiska. Musieli przecie o wszystkim dobrze wiedzie, a przy odrobinie szczcia nawet to i owo zobaczy. Wytumaczenie moe by tylko jedno — skala problemu bya tak wielka, e nie warto byo z nim w ogóle walczy. By moe biskupi i przeoeni zdawali sobie spraw, i takie zachowania s konsekwencj ich wasnych wymogów i dziaa. Poza tym zjawisko to dotyczyo wielu ksiy pracujcych w parafiach. Lepiej wic byo nie rusza problemu eby nie mierdziao. Naturalnie, obok przyjani erotycznych istniay rów­nie te zdrowe, mskie, które jak ju wczeniej wspomniaem, daway nam wiele radoci i pozwalay przetrwa w trudnych chwilach. Takie kleryckie, a potem kapaskie przyjanie trwaj czsto do samej mierci. O wiele atwiej jest dwiga swój krzy, gdy kto majcy podobny ciar potrafi na czas poda pomocn do.

Powróc jednak do moich losów za murami Seminarium Wocaw­skiego. Przyzna musz, e mimo wielu niedostatków i dylematów, ycie kleryka — alumna odpowiadao mi. Wypracowaem swój wasny sposób na przetrwanie i chocia sztuk byo nie straci powoania w seminarium — moje nie sabo. Tumaczyem sobie niedoskonaoci systemu sabociami ludzkimi i na odwrót. Sam byem grzesznym, sabym czowiekiem i moe wanie najbardziej irytowao mnie to, e inni sabi ludzie robili z siebie anioów. W wyuczony, przewrotny sposób, czsto kosztem innych — swoje wasne saboci kamuflowali nabon retoryk albo pseudomistycznymi zachowaniami. Tacy klery­cy — mistycy tworzyli w seminarium odrbne grupy i koa wzajemnej adoracji, manifestujc w ten sposób swoj wyszo nad innymi. Nauczyem si podchodzi do nich z pobaaniem i dystansem. Nauka sza mi bardzo dobrze. Staraem si by towarzyski i y na wzgld­nym luzie. Bardzo pomagao mi poczucie humoru. Coraz czciej uprawiaem wiczenia kulturystyczne, co pomagao w utrzymaniu kondycji ciaa i równowagi ducha. W wolnych chwilach uczyem si równie jzyka angielskiego i odwiedzaem czytelni. Tak, jak chyba wikszo kolegów odmierzaem czas do kolejnego wyjazdu w rodzinne strony. Tych wyjazdów nie byo wiele. Najbardziej oczywicie cieszyy dwumiesiczne wakacje. Wolne mielimy równie kilka dni po sesji zimowej oraz wita Boego Narodzenia i Wielkanocy.

Kiedy nasta nowy biskup ordynariusz — Henryk Muszyski — w kleryckie serca wstpia nadzieja na popraw losu — lepsze jedzenie, czstsze spacery, wyjazdy do domu itp. Zmiany rzeczywicie nastpiy. Biskup Henryk na spotkaniu z przeoonymi i klerykami powiedzia m.in., e Wielkanoc i Boe Narodzenie to wita bardzo rodzinne, a zatem naley je spdza w gronie najbliszych. „Dla was najblisz rodzin s teraz wspóbracia z seminarium" — powiedzia. Podwyszono równie czesne i zaostrzono wymagania na egzaminach. W taki oto sposób po raz pierwszy w yciu nie byem w domu na Wigilii i obu witach. Nawiasem mówic, wizyty w parafiach rodzinnych nie róniy si na ogó a tak bardzo od seminaryjnej rzeczywistoci. Kuratel od przeoonych przejmowali nasi probosz­czowie, którzy czsto wysugiwali si klerykami w zamian za dobr opini. Takie sprawozdania z pobytu alumna w parafii przycho­dziy regularnie do uczelni po kadych wakacjach. Niektórzy kle­rycy przebywali na plebaniach i w swoich wityniach od rana do wieczora. Ukadali kwiaty w wazonach, zmywali posadzki, przycinali ywopoty, trzepali dywany itp. Nie musz chyba wspomina, e codziennie przychodzilimy na Msz wit i adoracj, a w niedziel na kilka Mszy. Ewentualne wyjazdy poza parafi musiay by uzgad­niane z proboszczem, który móg na nie nie wyrazi zgody. Te i inne wymogi dotyczyy wszystkich alumnów. Mnie osobicie najbardziej doskwiera cigy „obstrza", zwaszcza ze strony leciwych para­fianek. Wychodzc w wolnych chwilach do miasta czuem na sobie spojrzenia dziesitków par oczu, ledzcych kady mój krok. Nie mogem wej do sklepu monopolowego, chocia wanie tam sprzeda­wano moje ulubione ciastka. Nie wolno mi byo porozmawia z koleank z liceum, kupi papierosy dla ojca itd. Czuem si napitnowany, trdowaty, wrcz nienormalny, ale takie ograniczenia dobijay mnie dopiero w kapastwie. W czasie moich pobytów w domu, atmosfera ciepa rodzinnego i yczliwo rodziców, byy dla mnie najlepszym ukojeniem i ródem radoci. Jako jeden z nielicznych lubiem take powroty do seminarium — do kolegów i regulaminu. Zdawaem sobie spraw, e tam jest moje miejsce i moja droga do kapastwa. Wspomniaem ju o nowym wocawskim ordynariuszu — dzisiej­szym arcybiskupie Gnienieskim — Henryku Muszyskim. Zetkn­em si z nim osobicie w czasie wakacji, po drugim roku studiów. By to mój pierwszy tak osobisty kontakt z biskupem. W Diecezji Wocawskiej, która nigdy nie bya zbyt postpowa, biskupa or­dynariusza otaczano wprost bosk czci. Kady biskup to „alter Christus" — zastpca Jezusa wród diecezjalnej owczarni. Zawsze jednak miaem wielkie trudnoci (i to nie tylko ja), z odrónieniem kultu Chrystusa, którego reprezentowa biskup — od kultu samego biskupa. Ordynariusz mieszkajcy w paacu by niedostpny dla zwykych miertelników, a jednoczenie sprawowa wobec nich wadz absolutn (oczywicie tylko duchown). Biskup ordynariusz móg zrobi wszystko z podlegymi mu kapanami, zakonnikami, siostrami, klerykami itp. Znam przypadek, kiedy biskup majc zo na jednego ksidza — co miesic kaza mu zmienia parafie. Przez pó roku biedak wpad w nerwic, zniszczy przez przeprowadzki wszystkie meble i sta si pomiewiskiem caej diecezji. Kiedy biskup ze swoj wit mia przyj do seminarium wyznaczano jednego z kleryków, który mia przed ekscelencj otwiera wszystkie drzwi. O fanaberiach biskupów mona by napisa trylogi. Powróc jednak do ówczesnego, nowego „ojca" Diecezji Wocawskiej.

Podczas dwumiesicznych wakacji obowizywa nas dwutygod­niowy dyur w seminarium. W czasie takiego dyuru kiedy rano zadzwoni telefon. Dzwoni kapelan samego ordynariusza. Okazao si, e ksidz biskup wprowadza si do paacu i potrzebuje natych­miast dwóch kleryków do pomocy przy ukadaniu ksiek. Poszedem na ochotnika z bliskim koleg. Zostalimy zaprowadzeni do salonu o bardzo wysokich cianach, caych zabudowanych regaami na ksiki, na rodku pokoju, na stylowym fotelu siedzia sam ksi Kocioa. Przywita si z nami podajc do do ucaowania, po czym wyda rozkazy. Nasza praca polegaa na tym, e bralimy do rki ksik z ogromnej sterty lecej w drugim pokoju. Z t ksik bieglimy do biskupa, a on palcem wskazywa dla niej miejsce. Cay czas siedzia przy tym na fotelu i popdza nas. Po kilku godzinach takiej bieganiny nadesza pora obiadowa. Pech chcia, e w tej samej chwili nastpio oberwanie chmury. Biskup kaza nam biec do seminarium i wróci za pó godziny. Zanim wyszlimy, zasiad przy wielkim stole, a dwie siostry zakonne zaczy mu usugiwa, nakadajc potrawy na srebrn zastaw! W tym samym czasie rodzona siostra biskupa — która przyjechaa mu pomóc — jada w kuchni. Godni pobieglimy do seminarium, ale zdylimy zje tylko cienk zup. Biegiem w potokach deszczu wrócilimy do paacu. „Spónilicie si trzy minuty" — przywita nas biskup. Bieganina przy ksikach trwaa prawie do wieczora. Bylimy u kresu si, bowiem prawie za kadym razem, kiedy kadlimy ksik na miejsce, trzeba byo take przytaszczy tam wczeniej drewniane schodki. Przez cay dzie pracy we „trójk" nasz chlebodawca ani razu nie zaszczyci nas umiechem, nie wdawa si w adn rozmow. Raz tylko zapyta, czy uczymy si jzyków obcych i jakie mamy oceny. Jak yj nie widziaem wikszego bufona. Nie zdziwio nas, e na koniec zamiast sowa „dzikuj" usyszelimy — "macie chopcy". Dostalimy dwa snikersy.

Jak ju wspomniaem takie i temu podobne sytuacje nie zaamywa­y mnie na tyle, abym zacz wtpi w sens mojego pobytu w semina­rium. Pewnego razu zdarzyo si jednak co, co wstrzsno mn do gbi. Wród kleryków zacza kursowa fama o niewyjanionej mierci modego ksidza. By nim wikariusz mojej rodzinnej parafii — ks. Mariusz Fatalski. To byo niewiarygodne! Par miesicy wczeniej prowadziem wspólnie z nim pielgrzymk. Gra wietnie na gitarze i piknie, dononie piewa. By peen ycia i energii. W ogóle wyglda na okaz zdrowia i siy — wzrost ok. 190 cm, atletyczna budowa ciaa; mia 36 lat. Kiedy wspominaem wspólnie spdzone z nim chwile przypomniaem sobie jednak, e mimo pogodnego usposobienia bywa coraz czciej przygnbiony. Wida byo, e co go gryzo, drczyo. Po jakim czasie pojechaem do swojego miasteczka i dowiedziaem si o wszystkim. Historia, któr usyszaem brzmiaa jak koszmarny scenariusz dreszczowca. Niestety bya prawdziwa. Potwierdzi j proboszcz w rozmowie z moimi rodzicami, a póniej do szeroko pisaa o tym jedna z lokalnych gazet.

Mariusz mia powodzenie ju w szkole redniej. Wesoy, zdolny, a przede wszystkim super przystojny chopak by obiektem westchnie wielu dziewczt. On wybra t jedn, jedyn. Modziecza mio kwita, ale równoczenie z mioci zakwito w Mariuszu powoanie do kapastwa. Chopak, jak wielu jego rówieników w podobnych sytuacjach, stan przed wielkim, yciowym dylematem. Poszed w kocu za gosem powoania i wstpi do seminarium. Ale czy mona wyrzuci z serca prawdziw mio? Dugo nie wytrzyma bez ukochanej dziewczyny, a i ona czekaa na jego powrót. Nie mogli y bez siebie, a on nie móg y poza drog powoania. Przez sze lat nauki w seminarium, przerwanych sub wojskow, spotykali si w tajem­nicy przed wszystkimi. Dotrwali tak do jego wice kapaskich. Dziewczyna pozostaa mu wierna — nie zaoya wasnej rodziny. Pogodzia si z yciem „utrzymaniu ksidza". On sam od pocztku y w konflikcie z wasnym sumieniem. Próbowa wielokrotnie zerwa z podwójnym yciem, ale uczucie do kobiety byo zbyt gbokie. Pojawio si dziecko. Sprawy zaszy za daleko, aby mona byo cokolwiek zmieni. Ksidz Mariusz boryka si samotnie ze swoim bólem przez 10 lat kapastwa. Wedug przepisów prawa kanonicz­nego — niegodnie, witokradzko kadego dnia odprawia Msz wit, spowiada, udziela Komunii witej itp. Perspektywa spdze­nia caego ycia w zakamaniu okazaa si dla niego nie do zniesienia. Popeni okrutne samobójstwo. W swoim mieszkaniu na plebani zrani si noem kuchennym w pier. Nie móg jednak skona, gdy nó przeszed tu obok minia sercowego. Broczc obficie krwi przeczoga si z sypialni do kuchni. Wzi wikszy nó i tym razem skutecznie przebi sobie serce. Cae mieszkanie byo zalane kauami krwi. Proboszcz, który przyszed do niego z pretensjami, e nie zjawi si na rannej Mszy — dozna szoku. Urzdnicy kurii biskupiej w porozumieniu z biurem ledczym milicji zatuszowali skutecznie ca spraw. Przed plebani, dzie po dramacie, zebra si wielki tum ludzi, którzy chcieli dowiedzie si prawdy. Wikszo bya przekonana, e to kolejna zbrodnia komunistów na niewinnym kapanie. Nie miny jeszcze dwa lata od zabójstwa ks. Popieuszki. Bolesna prawda o tym, co si stao dotara jako do ludzi, zagodzia nastroje, ale do dzi mieszkacy miasta wspominaj to z przeraeniem. Osobicie jestem przekonany, e ks. Mariusz Fatalski by moe jedn z najstraszliw­szych, ale na pewno nie jedyn ofiar celibatu. Wcale nie musia zgin mody czowiek, oddany sprawie Kocioa kapan. Zabi go chory, wynaturzony, anachroniczny system. Dugo nie mogem doj do siebie po tej niesamowitej historii. Brewiarz, z którego nadal si modl, a który ksidz Mariusz ofiarowa mi na kilka miesicy przed swoj mierci, cigle przypomina mi o tym dramacie.

Chocia nigdy nie byem w wojsku, z tego co syszaem, ycie w seminarium jest do niego podobne. Mam na myli wojsko sprzed ok. dziesiciu lat. Zamiast wicze fizycznych i strzelania s wiczenia duchowe. Grzanie „lufy" zastpuje grzanie „czachy". Rytm ycia dyktuje regulamin, a okresowe manewry to seminaryjne rekolekcje. Tak w wojsku, jak i w seminarium stosowane s kary i rygory (czsto bardzo podobne, np. cofnicie przepustki — spaceru). Mówic o podo­biestwach, nie myl oczywicie o samej idei przebywania w tych dwóch odmiennych przecie rodowiskach. Przede wszystkim jednak seminarium wybiera si z wasnej woli. Zawsze bd uwaa, e to nie jest zwyczajna ludzka wola i droga, ale droga Boego powoania. To, jak j uczynili ludzie — jakie znaki i zakrty na niej postawili — to druga sprawa. Wracajc jednak do samego rytmu ycia wojska i seminarium — patrzc od strony ludzkiej — jest tu bardzo wiele podobiestw. artobliwie mona by stwierdzi, e jedn z niewielu rónic jest niekonwencjonalny sposób opuszczania tych dwóch rodo­wisk — w wojsku „za kar" mona posiedzie duej, za w semina­rium — krócej. Niewtpliwie do podobiestw naley zaliczy trak­towanie tzw. kotów. W przypadku moim i moich kolegów, ten przykry okres trwa przez cae dwa pierwsze lata tj. do chwili otrzymania szaty duchownej — sutanny. Szczególnie pierwszy rocznik kotów jest dotkliwie tpiony, tym dotkliwiej, e praktycznie przez wszystkich, cznie z siostrami zakonnymi.

Okres moich studiów we Wocawku to czas chyba najwikszego poboru do seminarium. Pierwsze roczniki Uczyy po 40 i 50-ciu alumnów. Nie bez wpywu na to by fakt, e we Wocawku i caej diecezji nie byo adnej wyszej uczelni. Tak dua ilo „narybku" musiaa by nkana i tpiona. Pamitam dokadnie pierwszy wykad z logiki u ksidza prof. Jana Nowaczyka, nazywanego „pogromc kotów". Niewysoki, korpulentny jegomo z grymasem niezadowole­nia na twarzy i wiecznie zmarszczonymi brwiami — ju na pierwsze wraenie wydawa si niezbyt przyjanie nastawiony. Wszed na katedr, spojrza na dug list pierwszaków i z niedowierzaniem niemal krzykn — „ilu was tu jest! Poowa wystarczy!" Po tych sowach pokiwa znaczco gow, skrzywi si i zacz grzeba w gru­bej teczce. Wyj z niej kilka najnowszych gazet i ku naszemu zdumieniu zacz czyta ogoszenia z rubryki pod hasem: oferta pracy — „potrzeba lusarzy, tokarzy, murarzy itp. itd." Szeryf z Chabielic (to jego druga ksywa), jak si póniej okazao, nie artowa. Sporód wszystkich profesorów robi na egzaminach najwiksze spustoszenie. Na jego wykadach czulimy si duo modsi, zupenie jak w czasach podstawówki. Zazwyczaj bowiem po modlitwie i sprawdzeniu obecno­ci nastpowao ostre, sakramentalne polecenie, np. „Kowalski do tablicy!". Szeryf jednak stawia dwóje znacznie czciej ni pani od matematyki. Wszyscy profesorowie zwracali si do nas bezosobowo lub po imieniu, bez wzgldu na nasz wysug lat w seminarium. Nieraz po tonie ich wypowiedzi miao si wraenie, e jest si w terminie u szewca, a nie w uczelni duchownej. Z wikszym szacunkiem podchodzono jedynie do diakonów, którzy te jako jedyni mieszkali po dwóch w pokojach. Tylko pani od polskiego czua przed nami niewielki, ale wyczuwamy respekt, a moe bya to sabo. Bya to jedyna kobieta wród profesorów. Wykadaa literatur polsk i fone­tyk — niestety — niedugo. Wkrótce wysza za m za jednego z ...diecezjalnych ksiy.

Tak zwana wysuga lat, o której ju wspomniaem, liczya si najbardziej wród samych kleryków. Wikszo alumnów ze starszych roczników nkaa i poniaa modszych kolegów. Przejawiao si to na ogó w bardzo przykrym lekcewaeniu. Niektórzy dotkliwie to przey­wali. Czuli si psychicznie upodleni. Nie budowao to wcale wspólno­ty, o której mówili przeoeni, ale skutecznie j niszczyo. Samo okrelenie — wspólnota seminaryjna — byo chyba najczciej w uy­ciu. Wspólnot — jedno mieli tworzy wszyscy seminarzyci i profe­sorowie. Seminarium miao by „szko mioci chrzecijaskiej". Tymczasem rzeczywisto wygldaa o wiele inaczej. Klerycy dzielili si na samotników, tzw. zajtych, czyli yjcych w parach oraz na „zrzeszonych" w hermetycznie zamknitych paczkach i klikach. Takie rozbicie seminaryjnej wspólnoty byo naturaln konsekwencj stylu kleryckiego ycia i warunków panujcych w seminarium. Czy niemal zupena izolacja od wiata i pci przeciwnej albo podeganie do donosicielstwa mogo rodzi inne postawy?

Jednym z podstawowych celów wychowawczych w formacji moral­nej byo wychowanie kleryka — przyszego ksidza — do ubóstwa. W dzisiejszym, zmaterializowanym wiecie, ubóstwo — jako cel sam w sobie — nie ma racji bytu. Jednak dla idei kapastwa suebnego i zdecydowanego pójcia za Chrystusem, ubóstwo materialne ma swój sens i co najwaniejsze — jest osigalne, jak nam ukazuj konkretne przykady. Oczywicie trudno jest przekona dwudziestolatka, choby nie wiem jakie mia powoanie, e ma chodzi w podartych spodniach czy dziurawych butach. Nie o to zreszt chodzi. Ksidz nie powinien (i tu wszyscy s zgodni) przywizywa si zbytnio do dóbr material­nych. Nie wolno mu traktowa swojej parafii jak dochodowego folwarku, a parafian jak dojne krowy. Niestety, czsto tak to wanie wyglda w praktyce. Do tego tematu jeszcze powróc. Tymczasem chciabym sign do przyczyn takich postaw wród kleru. róde takiego stanu rzeczy trzeba upatrywa wanie w bdach wychowania seminaryjnego. Jeli chodzi o tzw. wychowanie do ubóstwa to funkcjo­nuje tutaj, jak w niemal caej formacji przyszych kapanów, ciga rozbieno sów z czynami, oczekiwa z efektami, a wszystko w kocu sprowadza si do pobonych ycze. Pustosowie i brak „ywych przykadów dla stada" — o czym mówi Jezus, nie moe owocowa.

Seminarium to szkoa ycia, to miejsce gdzie ksztatuj si sumie­nia, serca i charaktery modych ludzi, którzy po kilku latach stan si autorytetami moralnymi dla rzesz wiernych. Dla wielu z nich kapan jest wci niemal wyroczni. Ludzie tracc zaufanie do zgniego, zmaterializowanego wiata; penego nienawici, kamstwa i wyzysku — zwracaj si w stron Boga i Jego sug, ksiy. Chc usysze, e ycie jest wicej warte ni dom ich marze, którego nigdy nie wybuduj; najnowszy mercedes, którego nigdy nie kupi. Ludzie chc to usysze, ale w rzeczywistoci chodzi im o to, aby zobaczy na wasne oczy, e mona y inaczej — bez chciwoci, zdzierstwa i oszustwa. Chc si przekona, e s inni ludzie, którzy znajduj rado w dawaniu, a nie w braniu; szczcie - w sueniu po­trzebujcym i pokrzywdzonym; sens ycia — w mioci Boga i bli­niego. Wierni Kocioa maj prawo oczekiwa takiej postawy od swoich kapanów! Nie mog wymaga od nich witoci, nieomyloci, skrajnego ubóstwa, biczowania si czy innych umartwie, a tym bardziej ycia niezgodnego z ludzk natur — czystoci, celibatu, bezdzietnoci. Maj jednak prawo i powinni da od uczniów Chrystusa — uczciwego ycia, w którym dominuj wysze wartoci.

Cay dylemat polega jednak na tym, e mody czowiek przy­chodzc do seminarium i poznajc stopniowo realia panujce w kr­gach duchowiestwa — nie znajduje dla siebie wzorców godnych naladowania, a ywy przykad ma w tym przypadku znaczenie decydujce. Biskupi, ksia w parafiach, a zwaszcza przeoeni i pro­fesorowie w seminarium, na których spoczywa najwiksza odpowiedzialno — swoim postpowaniem udowadniaj co wrcz odwrot­nego. Ich zachowania demaskujce filozofi yciow, wskazuj na to, e oni — w odrónieniu od Jezusa — nie przyszli do biednych i potrzebujcych, ale do bogatych i wpywowych. Wspóczeni ucznio­wie Pana wol politykowa i rzdzi ni duszpasterzowa swoim owczarniom. Zastrzegam, i ta bardzo negatywna opinia nie dotyczy wszystkich ksiy w Polsce, ale z ca pewnoci — wikszoci z nich.

W kadym seminarium duchownym (tak byo równie we Wo­cawku) jest przynajmniej kilkunastu kleryków pochodzcych z innych diecezji oraz przeniesionych z innych seminariów. Wymiana pogldów na powysze tematy bya wic nieunikniona i przekonywaa nas o tym, e Koció jest rzeczywicie powszechny i wszdzie dzieje si podobnie. Nie kady znajduje w sobie do siy aby wyrwa si z obowizujcych schematów i zwyczajów. Ksia yjcy skromnie pod wzgldem materialnym uwaani s za dziwaków i traktowani przez swoich wspóbraci z przymrueniem oka. W czasie 6-ciu lat studiów klerycy wysuchuj setki konferencji moderatorów, ojców duchownych i rekolekcjonistów na temat koniecznoci ycia w ubóstwie.

Kiedy byem na drugim roku, nasz ksidz rektor — Marian Gobiewski (dzisiejszy biskup) wygosi przez par miesicy cay cykl wykadów na ten temat. Kadego wtorku cae seminarium zbierao si w ogromnej auli aby sucha, przez co najmniej godzin — naprawd mdrych, przemylanych i popartych przykadami wywodów ksidza rektora. Nasz zacny, jak go nazywalimy — Ezechiel, nie ustrzeg si jednak od pewnych niedorzecznoci. Jedna z takich „wpadek" zostaa skwitowana salw miechu. Mianowicie ksidz rektor, jedn ze swoich duszych wypowiedzi, skonkludowa tym, e ksidzu — zwaszcza wikariuszowi — w ogóle nie potrzebny jest samochód (sam jedzi wtedy peugeotem). Poleca natomiast kupno roweru — bo trzeba jednak, zwaszcza w wiejskich parafiach koldowa i do czsto spieszy z posug kapask do chorych oddalonych o wiele kilomet­rów czy te do sal katechetycznych. Pienidze, za które ksia kupuj „zachodnie wozy" radzi przeznaczy na porzdny, dugi kouch — aby przetrwa cikie zimy w nieopalanych kocioach i zimowe koldy. Przed naszymi oczami pojawi si obraz ksidza przemierzaj­cego na rowerze niene zaspy, ubranego w dugi, ciki kouch. Ta rewolucyjna wizja, jake odmienna od realiów panujcych w tzw. terenie — tyle samo utopijna i nierealna co komiczna - wywoaa niepohamowany ogólny miech. Po niespena tygodniu od wspo­mnianej konferencji, ksidz rektor przyprowadzi prosto z salonu najnowszy model nissana w kolorze srebrny metalik. Zakoczy tym faktem swój kilkumiesiczny cykl konferencji na temat ubóstwa. Moe doszed do wniosku, e jest za stary na jazd rowerem, cho mia dopiero 50 lat, albo e rower mu si nie przyda — bo nie pracuje na wiejskiej parafii. Obawiam si jednak e nie zastanawia si nad tym co zrobi. Obchodzi niedawno 25-do lecie kapastwa. Mia wic bardzo duo czasu aby przyzwyczai si, e w Kociele — jak w yciu: mówi si swoje i robi si swoje. W kadym razie w kouchu nigdy go nie widziaem.

Mógbym mnoy podobne przykady na to, jak faktycznie prze­biegaa formacja duchowa kleryków i ich wychowanie do ubóstwa. Nasi przeoeni zdawali si o tym nie wiedzie, ale do nas przemawiay tylko ywe przykady — to one formoway i wychowyway; niestety - najczciej gorszyy i zniechcay. Róne byy nasze reakcje na takie podwójne wychowanie. Wikszo przeja w kocu filozofi przeoo­nych i uznaa dwulicowo za konieczny atrybut kapaskiego ycia. Inni, po cichu si buntowali. Jeszcze inni próbowali usprawiedliwia nasze „wzory ycia kapaskiego". Bardzo rzadko kto odway si na jak form sprzeciwu. Osobicie pamitam tylko jeden taki drastycz­ny przypadek. Dotyczy on wanie przedstawionej wczeniej historii. Otó jeden z kleryków, po tym jak ksidz rektor sprawi sobie nowego nissana, uzna to zapewne za przegicie i w nocy na garau Ezechiela napisa wielkimi literami - „UBÓSTWO"!!!

Byy jeszcze dwie inne sprawy, o których chciabym wspomnie, a które miay równie negatywny wpyw na szerzenie ubóstwa wród braci kleryckiej. Jak ju wczeniej zaznaczyem, seminarium utrzymy­wao si z czesnego, które paci kady z nas, a take z ofiar zbieranych przez nas w parafiach. Kilka razy w roku, w wyznaczone niedziele przydzielano nam parafie do których jechalimy z pomoc i po pomoc. Diakoni z 6-tego roku gosili kazania, akolici - rozdzielali Komuni, a wszyscy mieli obowizek zebra tac na seminarium. Po wszystkich niedzielnych Mszach zebrao si tych ofiar, w zalenoci od wielkoci parafii, od kilkuset zotych do kilku tysicy (nowych zotych). Bardzo rzadko pienidze te byy liczone w obecnoci proboszcza parafii. Zazwyczaj cay worek „moniaków" dawano nam do rki. Byo w tym z pewnoci wiele, godnego podziwu, zaufania. Jednak w konsekwencji ta praktyka przyczynia si do mimowolnej, z pewnoci niezamierzo­nej, deprawacji wielu z nas. Ci zwaszcza, którzy mieli w domu trudn sytuacj finansow, „odbijali sobie" przy tej okazji pacone czesne i ...nie tylko. Podejrzewam, e w mniejszym lub wikszym zakresie, brali niemal wszyscy. Kilku przyznao mi si do tego w zaufaniu, a wielu mówio o tym, ju na luzie, po wiceniach.

Drugim, podobnym problemem byy dary z zachodu, które w la­tach 80-tych przychodziy masowo do kurii biskupich, oddziaów caritasu, seminariów i parafii. Niewielu ludzi w Polsce, chyba oprócz celników, zdaje sobie spraw jak ogromne iloci rónych produktów zaleway wtedy wszystkie instytucje Kocioa. Ubrania, lekarstwa, sprzt medyczny, a przede wszystkim produkty ywnociowe wype­niay wszystkie magazyny, piwnice, sale katechetyczne, garae itd. W seminarium, niemal kadego dnia rozadowywalimy po par kontenerów najróniejszych towarów. Ksia diecezjalni, przyjedaj­cy z parafii, nabijali po dachy swoje samochody. Niektórzy nawracali po kilka razy dziennie. A prosio si, eby nadwyki towarów od razu kierowa do domów dziecka, szpitali czy szkó (du cz darów stanowiy sodycze, ubranka dziecice i lekarstwa), jednak „wadza duchowna" postanowia inaczej. Zapewne nie chciano ujawnia skali zjawiska. Rozprowadzano jedynie niewielk cz leków do miejskiego szpitala i nadwyki ywnoci do punktów caritasu. To, czego nie mogy pomieci adne pomieszczenia parafii zostawao w semina­rium. W czasach, kiedy póki w sklepach spoywczych zajmowa ocet i musztarda, a mamy robiy swoim dzieciom sodycze z palonego na patelniach cukru - w magazynach naszego gmachu psuy si rarytasy, o których wszyscy mogli tylko marzy. Podstawowe produkty spoy­wcze, takie jak: mka, kasza, cukier, ry, maso, zupy i mleko w proszku — stanowiy podstaw naszego wyywienia. Nie wiadomo tylko gdzie podzieway si wielkie szynki i inne konserwy misne, których przychodziy cae kartony. Wikszo z zachodnich produk­tów, które trafiay na nasze stoy, bya niestety niewiea, gdy trzymano je zbyt dugo, czsto w nieodpowiednich warunkach. Mieli­my swoje wasne okrelenia na róne przeleae specjay, np. óty, cuchncy ju ser ochrzcilimy „reganem", cho dawno rzdzi ju Bush itp. Dua cz ywnoci psua si bezpowrotnie. Wywoono j wieczorami do lasów i zakopywano. al byo patrze na ciarówki wypenione zepsutym, deficytowym towarem. Klerycy pracujcy przyrozladunku kontenerów otrzymywali zwykle jakie „podzikowanie". Najczciej by to karton batonów lub czekolad. Dziekani — najwa­niejsi klerycy na poszczególnych rocznikach, wyznaczali takich traga­rzy, niestety czsto „po znajomoci".

Pamitam, e kiedy w czasie wakacji, podczas dyuru penionego w seminarium, rozadowaem z kolegami kontener twixów. Jeden z przeoonych, który nadzorowa rozadunek, mia tego dnia wyjt­kowo dobry humor. Kaza po wszystkim wzi tyle, ile kady z nas moe udwign. Kartony miay po ok. trzydzieci kilogramów. Kady z nas (byo nas 6-ciu) zabra po jednym. Ksidz prefekt aby w peni nas uszczliwi poyczy nam wieczorem telewizor, video i kilkanacie filmów. Zamontowalimy to wszystko w jednym z pomie­szcze. Kady przyniós swój zapas twixów i rozpocz si maraton filmowy, który trwa do witu. Po zjedzeniu kilkudziesiciu batonów, zanim trafiem do swojego pokoju, miaem mdoci i zwymiotowaem wszystko w ubikacji. Od nadmiaru luzu tej nocy wszystkim nam odbio.

Oprócz ywnoci w kontenerach z darami byy cae sterty odziey, czsto zupenie nowej, zapakowanej w oryginalne opakowania. Zda­rzay si take magnetofony, kasety, zabawki, dugopisy, a nawet krzesa i niewielkie szafki. Obok zuytych bubli mona byo spotka rzeczy cenne i pikne np. zupenie nowe futra, paszcze ze skóry, videa. W czasach wielkiego kryzysu zaopatrzenia i zamknicia na zachód, kiedy posiadanie np. magnetowidu nobilitowao do „wyszej" sfery — obracanie si wokó tego caego bogactwa przyprawiao niejednego o zawrót gowy i popychao do uszczuplenia tego rogu obfitoci. Kilku kleryków nakrytych na kradziey w magazynie musiao obra inn drog ycia. Powszechn bya zazdro gdy np. kto z rozadunku „wycygani" od przeoonego jakie cenne cacko. Zazwyczaj nad rozadunkiem czuwa tzw. ksidz dyrektor (mój póniejszy proboszcz), który zajmowa si sprawami gospodarczymi i finansowymi w semina­rium. Najbardziej oczekiwan form zaopatrzenia byy tzw. zrzuty. Kiedy przyjecha wikszy transport odziey i butów, a magazyny byy nie oprónione, ca zawarto kontenerów wrzucano Jak popado" do sali gimnastycznej pod aul. Czasami poziom towaru siga wysokoci czowieka. Do takiego „eldorado" wchodzili najpierw profesorowie, póniej siostry zakonne, nastpnie klerycy a na kocu seminaryjne sprztaczki. Kady móg wynie tyle, ile tylko udwign, a i tak zwykle poowa zostawaa na spalenie w kotowni. Najwikszym powodzeniem cieszyy si transporty ze Szwajcarii i Woch. Trzeba byo widzie syncych z pobonoci braci, którzy nawzajem wyrywali sobie co lepsze rzeczy. Niemal kady wychodzi na chwiejcych si nogach, obadowany po czubek gowy. Ja sam nie pozostawaem w tyle. Caa najblisza rodzina cieszya si na takie „zrzuty". Ob­darowywaem nawet starych przyjació i bye koleanki. Normalne byo, e przy „zrzutach" i innych formach rozdawnictwa darów — kady chcia zabra najwicej i najlepsze. Jednak takie niezdrowe wspózawodnictwo nie budowao nas duchowo, a na pewno nie wychowywao do ycia w ubóstwie.

Kilka razy ju wspomniaem o osobie ojca duchownego. W ka­dym seminarium powinno ich by co najmniej dwóch. Ojciec duchow­ny to niezwykle wana osoba. To jak gdyby duchowny rektor caej uczelni. Przede wszystkim za powiernik, spowiednik, zaufany przewo­dnik duchowy, któremu mona zwierzy si ze wszystkiego, pod tajemnic równ niemal tajemnicy spowiedzi. Tak przynajmniej brzmiaa oficjalna wersja. Nigdy nie dowiadczyem osobicie zdrady ze strony ojczaszka, ale podobno byy takie przypadki. Wszyscy natomiast wiedzieli o naduyciach prorektora — byego ojca duchow­nego, a wielu dowiadczyo tego na wasnej skórze. By moe po to aby zrobi czystk w przepenionym seminarium — biskup Zarba mianowa wicerektorem czowieka, który przez kilka lat spowiada wszystkich kleryków i zna kady zakamarek ich duszy, a przy tym posiada fenomenaln pami. Niedugo po jego nominacji posypao si wiele gów. Te fakty znam jednak jedynie z opowiada starszych kolegów. Ojcowie duchowni, których ja zastaem w uczelni byli przez wszystkich bardzo lubiani. Grali z nami w pik, chodzili na basen. Szczerzy i otwarci, byli bardziej naszymi starszymi brami ni ojcami. Ich duchowo bya naturalna i niekamana.

W kadym seminarium sprawy zwizane z codziennym yciem i obowizkami byy w gestii samych kleryków. Na tym polegaa tzw. klerycka samorzdno. Oprócz cotygodniowych dyurów sprztania azienek i korytarzy — byy oficja stae, jednoosobowe — jednoroczne lub kilkuletnie. Dotyczyy one dozoru i opieki nad wszystkimi niemal sferami ycia w uczelni. Byli zatem opiekunowie: dwóch kaplic, sali gimnastycznej, kortów tenisowych, biblioteki i czytelni, palarni, szpitalika, wietlicy itd. Funkcjonoway take stanowiska: ogrodnika, kolportera prasy, tzw. dysk jokeja — nagrywajcego konferencje oraz stanowisko higienisty — starszego i modszego. Mnie przypada w udziale wanie ta ostatnia funkcja. Po pierwszym semestrze drugiego roku zaczem swoj karier w systemie oczyszczania semi­narium. Do moich obowizków naleao wspomaganie starszego higienisty m.in. w rozdzielaniu narzdzi i rodków czystoci. Mój kolega-przeoony z 3-go roku ukada ponadto cotygodniowe grafiki sprzta dla mieszkaców poszczególnych pokojów i jak kady funkcyjny odpowiada za cao. Moja praca nie bya nazbyt zaj­mujca, a przy okazji mogem zorganizowa dla siebie i moich wspómieszkaców wicej papieru toaletowego, który roznosiem po pokojach lub past do konserwacji podogi. Na trzecim roku awan­sowaem na starszego higienist i opiekuna ani. Ta kumulacja pracy i obowizków troch nadwerya wtedy moje siy i wolny czas. Najbardziej jednak przypaciem ten awans swoimi nerwami. Nad sob miaem samego prorektora, który osobicie sprawdza stan czystoci w caym gmachu, a by pod tym wzgldem bardzo skrupulat­ny. Ja równie staraem si jak najlepiej wykonywa powierzone sobie obowizki i mog z dum powiedzie, e za mojej kadencji wiele pod tym wzgldem zmienio si na lepsze. Mój problem tkwi jednak w tym, i ze sprztania rozliczaem kolegów zazwyczaj starszych od siebie — bo to wanie oni byli superiorami pokoików. Niektórzy z nich w ogóle nie przyjmowali do wiadomoci moich uwag i za­strzee, a jeden z diakonów — w odpowiedzi na nie — o mao mnie nie pobi. Miaem prawo zarzdzi powtórne sprztanie w wypadku racych uchybie. Moi poprzednicy nigdy z niego nie korzystali, ale ja postanowiem nie dawa za wygran. Pocztkowo byem ignorowa­ny albo obrzucany obelgami, jednak groba oparcia sprawy o wicerektora zawsze skutkowaa. W ten sposób nauczyem porzdku i pokory niektórych moich starszych kolegów. Nie zabiegaem przy tym o wzgldy przeoonych, zwaszcza prorektora, ale przyznam, e mio mnie poechtao uznanie z jego strony. Rzeczywicie, w czasie gdy sprawowaem swoj funkcj, seminarium lnio czystoci.

Przy kocu moich wspomnie dotyczcych Seminarium Wocaws­kiego chciabym poruszy jeszcze jeden, chyba najbardziej delikatny problem. Dotyczy on wszystkich kleryków, a take innych osób mieszkajcych z nami pod jednym dachem — sióstr zakonnych, przeoonych i profesorów (ci ostatni jednak w wikszoci dochodzili tu tylko do pracy i wiedli zupenie inny tryb ycia). Problemem tym byo zachowanie czystoci — wstrzemiliwoci — seksualnej. Jak wiadomo, w myl doktryny Kocioa, praktyki seksualne pozamaeskie, takie jak: stosunek pciowy, podniecajce pieszczoty, onanizm i jakakolwiek inna forma rozadowania popdu seksualnego — jest grzechem cikim, tj. miertelnym. Z drugiej strony trzeba pamita, e kada diecezja posiada seminarium, w którym yje „pod kluczem" zazwyczaj paruset modych mczyzn. Wiek ogromnej wikszoci z nich mieci si w granicy 19-25 lat, a wic w apogeum moliwoci seksualnych i rozrodczych. W tym wieku modzi ludzie zazwyczaj zakadaj rodziny i podz dzieci. Ten wielki ywio nie ma praktycz­nie „ujcia" na zewntrz. Trwa wic jak bomba, nad któr czuwaj saperzy — przeoeni, aby nie wybucha. Bezsporny fakt, e zakazany owoc kusi podwójnie — dodaje caej sprawie jeszcze wikszego dramatyzmu. Oczywicie faktem jest równie to, e taki tryb ycia kady z nas wybra dobrowolnie. Problem by tylko ten, i wraz z powoaniem do suby Boej naturalny popd wcale nie chcia zanika. Czy wini tu naley samego Pana Boga, który nie chcia pozbawia swoje sugi daru ofiarowanego wszystkim ludziom? Czy winni s tu raczej ludzie, którzy naginaj prawa Boskie do swoich wasnych, wydumanych zaoe i praw?

W kadym razie w seminarium radzilimy sobie z tym problemem na róne sposoby. Na pewno „najatwiej" mieli ci, którzy pogodzili si z samogwatem oraz yjcy w parach. Tych ostatnich niewtpliwie dobijao cige ukrywanie si ze swoimi uczuciami. Te dwie grupy najczciej „dogadzay" sobie w ani seminaryjnej. Kiedy wieczorami przed zamkniciem gasiem tam wiato widziaem zawsze strugi spermy na ciankach kabin prysznicowych, a w powietrzu unosi si mdy zapach mskiego nasienia zmieszany z unoszc si par. Z pewnoci wikszo z nas staraa si przynajmniej ogranicza te praktyki. Ojcowie duchowni grzmieli na konferencjach, e najczciej wyznawanym grzechem na kleryckich spowiedziach jest grzech samo­gwatu. Wielu (w tym równie ja sam) próbowao przytumi jako popd natury przez wiczenia fizyczne — kulturystyk, gr w tenisa, siatkówk, biegi itp. Okazywao si to jednak na dusz met niemoliwe. By moe byli i tacy, którzy - czy to si woli, czy tez przez wejcie na wyyny ycia duchowego — potrafili niejako zoy ofiar z siebie, ze swojego seksu i wytrwa przez lata w czystoci. Podobno nie ma takiego, który by ani razu nie upad, ale na pewno wielu próbowao.

Biskupi i nasi przeoeni mieli równie inne, wspólne problemy. Jednym z nich bya ciga obawa o inwigilacj seminarium ze strony wadz komunistycznych. Obawiano si zwaszcza agentów wród samych kleryków. Byy to obawy w peni uzasadnione. Znane s udokumentowane przypadki dziaania takich agentów, którzy byli celowo kierowani na studia seminaryjne, a take takich, których werbowano sporód alumnów. Nasi przeoeni czsto ostrzegali nas przed judaszami" — wilkami w kleryckiej skórze. Nierzadko przypi­sywano im róne numery cikiego kalibru, np. wspomniany napis na drzwiach garau rektora. Faktem jest, e suba bezpieczestwa dysponowaa w tym czasie teczkami na kadego biskupa, profesorów seminarium, wielu ksiy i kleryków. Z tych kleryckich teczek czer­pano póniej dane tworzc tzw. hak. Czsto bya to znajomo z dziewczyn, jaka wpadka na spacerze, a nawet obecno na wiejskiej zabawie, np. w czasie wakacji. Agenci bezpieki ledzili po prostu kleryków, zwaszcza tych bardziej podejrzanych. Kiedy wy­ledzili ju co, ich zdaniem niestosownego, zgaszali si z takim hakiem do delikwenta proponujc pójcie na wspóprac. Oczywicie w przypadku odmowy istniaa realna groba ujawnienia kleryckich grzechów wadzom uczelni Tak te nie raz si zdarzao. Podobn praktyk haków stosowano równie w odniesieniu do ksiy diecezjal­nych. Odmowa wspópracy miaa wówczas swój fina u biskupa ordynariusza, który otrzymywa stosowny donos. Nasi przeoeni dobrze wiedzieli o pozyskiwaniu informatorów dla S.B. sporód kleryków. Std te zapewniali nas, e jeli nie damy si zwerbowa, to nawet cikie przewinienia ujawnione przez bezpiek bd nam darowane. Ja sam równie miaem rozmow z funkcjonariuszem suby bezpieczestwa i poczuem smak jego agitacji.

W czasie wakacji, po pierwszym roku studiów, pewnego dnia do domu rodziców przyszed pan „po cywilnemu". Przedstawi si, e jest z milicji i chciaby ze mn porozmawia. Zaprosi mnie na spacer do pobliskiego parku. Ju na samym pocztku zacz przechwala si swoj znajomoci rodowiska seminaryjnego, regulaminu, wreszcie samych przeoonych i profesorów. Powoli przechodzi przy tym od informowania do zasigania informacji. Interesowali go zwaszcza moderatorzy i profesorowie — czy nie wzywaj do postaw i zachowa antypastwowych? — czy nie szkaluj wadzy ludowej? itp. Ju po kilku minutach zapytaem o sens rozmowy na takie tematy, a póniej odmówiem udzielania jakichkolwiek informacji i chciaem wraca do domu. Na to on rozpocz rozmow na mój temat. Pyta, czy chc naprawd zosta ksidzem. Okazao si, e yczy mi tego z caego serca, ale obawia si, i mog nie dotrwa do koca studiów gdy obracam si w zym towarzystwie. I to by wanie jego hak. Chodzio mu o to, e odwiedzam czasami, bdc w rodzinnej parafii, swojego dawnego koleg (tego, z którym byem na Mazurach i omal si nie utopiem). Jacek wyranie nie podoba si mojemu rozmówcy. By dla niego tzw. niebieskim ptakiem — nie pracowa, nie uczy si; mia opini lekkoducha i podrywacza. Wszystko to byo prawd. Prawd jednak byo i to, e ja miaem do chopaka sabo. Znalimy si od dziecka. Razem jedzilimy zawsze na ryby, jeszcze w podstawówce. Odpoczywaem w jego towarzystwie, wspominajc dawne, zwariowane eskapady. Wysuchaem wic cierpliwie milicjanta i oznajmiem mu twardo, e nie ma si czego obawia. Ja, dziki Bogu, ucz si i to niele, a na randce z dziewczyn nie byem ju par lat. Mój rozmówca wydawa si nie by zaskoczony tak reakcj. Prosi mnie tylko na wszystko, ebym podpisa mu chocia jedno zdanie — e przep­rowadzi ze mn rozmow. „To dla moich przeoonych, formalno" - zapewnia. Nieopatrznie podpisaem, ale nie miaem nigdy z tego powodu adnych nieprzyjemnoci. Byo mi troch al tego milicjanta, który z tak aosnym hakiem postanowi zwerbowa agenta.

Bez wtpienia moim najwikszym przeyciem w Seminarium Wocawskim byo przywdzianie szaty duchownej czyli tzw. obóczyny. Niektórzy nazywaj nawet to wydarzenie pierwszymi wiceniami. To szumne okrelenie tumaczy moe imponujca oprawa zewntrzna samej uroczystoci obóczyn, a take to wszystko, co niesie ze sob zmiana wizerunku kandydata na ksidza. Uroczyste, pierwsze zaoe­nie sutanny nastpuje na samym pocztku trzeciego roku i koczy tym samym dwuletni okres prób i przygotowa intelektualnych i ducho­wych. Jest to równie pewne uwieczenie studiów z zakresu wiedzy filozoficznej. W praktyce wyglda to tak, e kocz si wykady z dziedzin filozofii — historia filozofii, metafizyka, teoria poznania i in., a zaczyna si caa teologia (nauka o Bogu), czyli podstawa wyksztacenia kadego ksidza. Student teologii powinien chodzi w szacie duchownej, która czyni go osob duchown. Zmienia si radykalnie jego pozycja w rodowisku kleryckim, a zwaszcza w ro­dzinnej parafii, gdzie pierwszy „wystp" w sutannie przeywany jest szczególnie gboko.

Na uroczyst Msz wita z obóczynami zjedaj do katedry rodziny i znajomi. Delegacje parafian, zwaszcza z poudniowych stron kraju, zajmuj czsto kilka autokarów. Od rana — poruszenie i bieganina w caym seminarium — mycie, golenie, czyszczenie butów i garniturów, oczekiwanie na najbliszych. Wreszcie formuje si przed gmachem dwurzdowy orszak jeszcze portugalczyków — wychuchanych, wypachnionych, wbitych w ciemne garnitury. Kady z nich trzyma przed sob na wycignitych rkach specjalnie zoon, nowiu­tk, czarn sutann. Niejedni rodzice wydali ostatnie zaskórniaki eby ich syn móg chodzi od dzisiaj w „nowej kreacji". Materia, oryginalne guziki z koskiego wosia, a zwaszcza samo uszycie u specjalnego krawca — to wydatek grubo ponad tysica zotych. Orszak rusza wreszcie w stron katedry. Przechodzi przez gówn naw przy blasku fotograficznych fleszy i szumie kamer video. Wielka, gotycka katedra jest tego dnia wypeniona po same brzegi, ale dla nich — dzisiejszych bohaterów jest przygotowane miejsce przy samym otarzu. Oni sami s podekscytowani i gboko wzruszeni. Szukaj wzrokiem, nie mniej wzruszonych rodziców i bliskich. Dwik dzwonka oznajmia, e z zakrystii wyrusza procesyjnie sam biskup ordynariusz w otoczeniu asysty. Na pocztku kleryk z kadzielnic, nastpny z krzyem, akolici ze wiecami, lektorzy, kantorzy, ceremoniarze, a na kocu byszczy zota, wysoka mitra biskupa w otoczeniu dwóch diakonów. Przecho­dz przez ca katedr. Biskup po drodze bogosawi zgromadzony lud, a gdy dochodz do otarza — cauje go wraz z diakonami, okadza i rozpoczyna uroczyst Msz wit. Wszystko tego dnia jest podnios­e i uroczyste. Wzruszaj sowa w kazaniu pasterza diecezji i zy matek, gdy zaraz potem ich synowie wypowiadaj wspólnie tekst lubowania. Zobowizuj si w nim do godnego noszenia szaty duchownej i obrony dobrego imienia Kocioa. Nastpnie biskup kropi sutanny wod wicon, a ich waciciele nakadaj je na siebie przy pomocy starszych kolegów.

Msza koczy si podzikowaniem i kwiatami dla biskupa. Dziku­j rodzice i sami obtoczeni. Przed katedr yczeniom i kwiatom, tym razem ju dla nich, nie ma koca. Ustawiaj si dugie kolejki czonków rodziny, przyjació, kolegów i znajomych. S równie ksia z rodzinnych parafii, a czasami gdzie z boku podchodzi... zapakana dziewczyna. Póniej zazwyczaj — poczstunek na sodko w semina­rium, który kady przygotowuje we wasnym zakresie. Na pierwszym miejscu przy stole siedzi w nowej sutannie duma rodziny, nadzieja Kocioa — zwyczajny dwudziestoletni chopak. Jest dumny pode­kscytowany, zmczony ale szczliwy — bo dzisiaj jest jego dzie! A kiedy ju wszyscy odjad zostaje sam ze sob. Patrzy dugo w lustro. Widzi w nim innego czowieka. Jest naznaczony i przeznaczony. Czuje nagle wielkie zobowizanie i odpowiedzialno. Tak wanie ja sam czuem si w czasie i po obóczynach. Nie ma chyba kleryka, który tak jak ja, nie pobiegby póniej do kaplicy i nie modli si dugo i arliwie.

Po raz drugi obóczyny przeywa si w swojej wasnej parafii, zazwyczaj miesic po uroczystoci w katedrze. Ma to miejsce w Uro­czysto Wszystkich witych na cmentarzu, gdzie zbiera si ofiary na seminarium. Cz wiernych zwaszcza w duych rodowiskach po raz pierwszy dowiaduje si, e parafia ma kleryka, który „uczy si na ksidza". S i tacy, którzy od razu tytuuj „ksidzem". Jednak chyba dla wszystkich — tych mniej i wicej wtajemniczonych — jasne jest, e to ju nie ten sam Józio, Stasiu czy Wiesiu! To to „prawie ksidz"! Kiedy bdc kilka miesicy po obóczynach zbieraem ofiary w maej wiejskiej parafii, leciwe parafianki „na wycigi" chciay caowa mnie po rkach.

W sutannie trzeba byo nauczy si chodzi, zwaszcza po scho­dach. Po kilku tygodniach nabiera si wprawy w zgrabnym pod­noszeniu „kiecki" na nierównociach terenu. W dobrze skrojonej sutannie wyglda si zawsze elegancko i dostojnie. Potrafi ona doskonale maskowa nawet race wady figury czy postawy, np. krzywe nogi, zapad klatk piersiow czy wydatny brzuszek. Wiele dzieci, a nawet dorosych zastanawia si — co te ksidz ma pod sutann? Odpowied jest prosta — prawie zawsze spodnie, no chyba, e jest bardzo gorco... Po kilku miesicach czowiek przyzwyczaja si do nowego ciucha i powicon przez biskupa szat duchown rzuca si, po przyjciu do pokoiku, na hak.

Trzeci rok studiów by moim ostatnim w Seminarium Wocaws­kim. Po otrzymaniu sutanny, trwa okres „miego poruszenia" wokó mojej osoby, zwizany z nowym postrzeganiem i traktowaniem mnie przez wszystkich. Nagle wszyscy zaczli si ze mn bardziej liczy, docenia, podziwia. Dotyczyo to oczywicie wszystkich moich kolegów z roku. To, e jednego dnia rano bylimy jeszcze klerykami, tylko i wycznie z nazwy i wysugi dwóch lat, a po poudniu nagle stalimy si prawie ksimi (wizualnie niczym si od nich nie rónic) — rzeczywicie na jaki czas odmieni ycie kadego z nas. Kady czowiek jest z natury troch zarozumiay i egoistyczny, chciaby wybi si cho troch ponad przecitno. Tak te i my chodzilimy przez jaki czas po obóczynach z nieco podniesionymi gowami Z pewnoci aden z nas nie uwaa si z tego powodu (chodzenia w sutannie) waniejszy czy te lepszy od innych, ale po dwóch latach „ponienia" w seminarium, nieco pewnoci siebie przydao si ka­demu z nas.

Podobno nie ma kleryka, a tym bardziej ksidza, który nie przeyby chocia raz w yciu kryzysu swojego powoania. Przyczyn takich kryzysów wród kleryków mona upatrywa w bardzo wielu ródach: modym wieku, niezrealizowanym popdzie seksualnym, zamkniciu na wiat, kopotach przystosowawczych w grupie, trudach samego studiowania, dwulicowym systemie, czy te wreszcie w samym kryzysie wiary. Nie wiem co najbardziej dotkno mnie. Faktem jest, e mniej wicej w poowie trzeciego roku poczuem si nagle dziwnie zniechcony i osabiony. Wiele rzeczy po prostu mnie nuyo. Na pewno miao to cisy zwizek z moimi obowizkami starszego higienisty, które traktowaem bardzo serio. Mczyy mnie cige utarczki z kolegami o le posprztan azienk, niedoglancowany korytarz itp. W zwizku z nawaem obowizków i pewnym wyczer­paniem nerwowym, które zaczem odczuwa - zaniedbaem modlit­w prywatn. Wspólne modlitwy nigdy nie daway mi takiej siy i otuchy, jak osobiste zwrócenie si w ciszy serca do Boga. Dawniej mogem trwa na modlitwie zatracajc przy tym zupenie poczucie czasu i przestrzeni. Czuem cise zjednoczenie z Chrystusem, który mnie powoa. Teraz wydaje mi si, e to wanie chwilowa utrata tej cisej z Nim wizi bya pocztkiem kryzysu. yjc przez dwa i pó roku w rodowisku takim jak seminarium duchowne — w utartych, cile okrelonych szablonach; w cigej walce o przetrwanie, o prawo gosu, trzeba cigle kontrolowa si — czy regulamin nie zrobi ze mnie robota, a treci ycia nie staa si rutyna. Jeli ma kto w sobie cho troch indywidualnoci i instynktu samozachowawczego, to prdzej czy póniej musi wej w konflikt z prawem i schematami, które go ograniczaj Tak stao si równie ze mn. Zupenie niewiadomie dla samego siebie, zaczem bardziej „urzdza si" w seminarium, a mniej w nim y. Myl jednak, e byo w tym wicej samoobrony organizmu ni cwaniactwa. Osaba te moja silna dotd wola, a co za tym idzie — postanowienia i zasady. Widocznym tego przykadem byo to, e zaczem popala papierosy i to bez zoenia stosownej deklaracji u ksidza rektora. Paliem zazwyczaj tylko na spacerach poza mias­tem, np. w lesie za Wis. Dobraem sobie do towarzystwa innego kryptopalacza, który zreszt póniej mnie zdradzi. Nowa wiedza teologiczna, aczkolwiek wzbudzia moje zainteresowanie, to jednak podejcie do wykadów niektórych profesorów irytowao mnie coraz bardziej. Otó cz naszego ciaa pedagogicznego traktowaa wykad niczym 45-cio minutow dyktowk kilkunastu stron maszynopisu. Zamienialimy si wtedy w maszyny do pisania. Dla przykadu ksidz profesor Hanc na teologu dogmatycznej dyktowa tak szybko, e nie sposób byo nawet pomyle o czym si pisze. Pióra dosownie si grzay, a jakiekolwiek pytania w trakcie wykadu byy niemile widzia­ne. Kiedy jeden z kolegów, aby opanowa na chwil drenie prawej rki, wymyli na poczekaniu jakie pytanie, które w sposób oczywisty miao niewiele wspólnego z tematem. Zosta grubiasko zrugany przez profesora za to, e zabiera czas i nie uwaa na lekcji.

Poniewa nasz kurs by do liczny, a nigdy nie byo wiadomo kto akurat jest chory i ley w szpitaliku, niektórzy z nas zaczli opuszcza zbyt mczce wykady. Zwykle nadrabiao si wtedy w óku wczesne wstawanie. Chocia obecno na wykadach (na równi z innymi zajciami) bya bezwzgldnie obowizkowa — postpowaa w ten sposób niemaa cz braci kleryckiej. Co bardziej odwani i zmczeni opuszczali posiki, a nawet poranne modlitwy i Msz wit, ale to bya ju gardowa sprawa. Kady z nas mia swoje wyznaczone miejsce w stoówce i kaplicy, a ksidz wicerektor mia wyjtkow pami wzrokow. Potrafi wsta nagle z awki w czasie rannego rozmylania i i prosto do pokoju „dekownika". Par takich wpadek na koncie gwarantowao zmian yciorysu. Nie miao sensu tumaczenie o zym samopoczuciu czy zaspaniu. Ewentualn, wyjtkow absencj trzeba byo zgosi wczeniej... Niektórym jednak si udawao. Zachcony ich powodzeniem, ja równie zaczem odpuszcza sobie, ale tylko i wy­cznie, „dyktowane" wykady. Wolaem poyczy od kolegi skrypt; odbi go na ksero przed egzaminem, ni nabawi si nerwicy i odcisków na palcach od ciskania pióra. W taki oto sposób zaczem wchodzi w konflikt z prawem, którym by regulamin. Tak te min mi drugi semestr trzeciego roku w seminarium. W tym czasie opu­ciem te pogrzeb wieloletniego proboszcza katedry, w którym uczest­niczyo cae seminarium. To byy wszystkie moje grzechy, z których imaem by wkrótce dokadnie rozliczony.

Zdaem pozytywnie wszystkie egzaminy w sesji letniej i zaczem pakowa si do domu na wakacje. W przeddzie wyjazdu, po obiedzie — jako jeden z pierwszych wszedem na korytarz gdzie miaem swój pokój. Na kadym pitrze porodku korytarza by wewntrzny aparat telefoniczny, z którego mona byo zadzwoni „na furt", do ojców duchownych lub którego z przeoonych. Kiedy wchodziem wtedy na korytarz telefon zacz dzwoni, a ja wiedziaem, e dzwoni do mnie. Jaka przedziwna intuicja kazaa mi podbiec do aparatu i wypowiedzie rutynowe: „kleryk X Y, sucham". Siostra, która dzwonia z furty bya wyranie zbita z tropu — ,ja wanie do ksidza, ma si ksidz zaraz stawi u rektora"— wyksztusia i pooya suchawk. Mogem by wezwany w jednej z tysica spraw, ale co mi mówio, e nie bdzie to mia rozmowa. Z bijcym sercem zapukaem do rektorskich drzwi. Otworzy mi sam Ezechiel (czasami otwieraa pokojówka). Zasiad za wielkim, stylowym biurkiem i kaza mi usi naprzeciw siebie. Zapyta jak si czuj w seminarium. Odpowiedzia­em, e dobrze, ale jestem nieco zmczony. Póniej poszo ju bardzo szybko. Okazao si, e Ezechiel wie o moich nieobecnociach na wykadach (operowa dokadnymi datami) i pogrzebie. Wiedzia rów­nie, e pal papierosy na spacerach. Spyta, czy to wszystko ma przypisa mojemu zmczeniu. Odparem, e owszem, a poza zmcze­niem bywam czasem zdenerwowany — dlatego zaczem pali. Ponie­wa pal bardzo mao i to poza seminarium, nie uwaaem za konieczne informowa o tym przeoonych. Powiedziaem równie co myl o niektórych wykadach i profesorach traktujcych nas niepo­wanie i lekcewaco. Ksidz rektor najpierw zblad, a potem poczer­wienia na t — jego zdaniem — „bezczeln wypowied". Owiadczy zdecydowanie, e nie mam powoania i do jutra musz postanowi o swojej dalszej przyszoci. Wyszedem od niego z tysicem myli w gowie. Byem zdenerwowany, ale te zadowolony — zdobyem si na odwag powiedzie par sów prawdy samemu Ezechielowi. Wie­dziaem, e chc dalej i drog powoania i dalej studiowa w seminarium. Moe nie akurat w takim , jak wocawskie, ale na pewno zosta, nie odchodzi! Moje cele pozostaway niezmienne.

Nie wiedziaem co sdzi o owiadczeniu rektora. Na zdrowy rozum nie powinienem by usunity, bo nie byo po temu dostatecz­nych powodów, ale dowiadczenie uczyo, e nie byo to wykluczone. To, e dobrze si uczyem, miaem zawsze nienagann opini z parafii i przykadnie speniaem swoje obowizki higienisty — mogo nie mie adnego znaczenia. Stwierdzenie rektora, e „nie mam powoania" - wróyo najgorsze. Nie chciaem zamyka sobie drogi do kapast­wa. Postanowiem za wszelk cen si broni. Poszedem do prorek­tora. Miaem z nim wiele kontaktów kadego dnia i sdziem, e nawet mnie lubi. By zdziwiony moj wizyt — „czy ksidz rektor nie powiedzia ci wszystkiego"? — zapyta znudzonym gosem. Nastpnie zacz uala si nad swoimi problemami z trawieniem (by chyba grubszy ni wyszy). Zapyta równie o sprztanie przed wakacjami „Prosz o moje papiery" — usyszaem wasne sowa. Miaem ju do tych samolubnych ludzi, dla których wasny brzuch by waniejszy od losu drugiego czowieka. „Masz czas do jutra" — zdziwi si prorektor - „...mylelimy zreszt najwyej o rocznym urlopie dla ciebie".

Ja jednak byem ju zdecydowany. Przyszo mi do gowy chyba jedyne suszne rozwizanie. Postanowiem dalej i drog powoania, ale ju w innym rodowisku. Pomylaem o odzi. W tamtejszym seminarium miaem koleg, który znalaz si tam w podobny sposób, przenoszc si na wasn prob. Z t now myl odebraem swoje dokumenty, yczc wicerektorowi „duo zdrowia". Przed wyjazdem chciaem jednak spotka si jeszcze z ojcem duchownym, który by zarazem moim spowiednikiem. Musiaem koniecznie dowiedzie si - czy i on uwaa, e nie mam powoania. Okazao si, i wie wszystko o moich przewinieniach. Byo to niedopuszczalne! — zgodnie z pra­wem, ojcowie duchowni i moderatorzy nie mogli wymienia midzy sob informacji na temat kleryków. Ojciec jednak wiedzia o wszyst­kim. Zna mnie i moje wntrze, jak nikt inny. Na moje pytanie — czy mam powoanie — odpowiedzia zdecydowanie: „TAK".

ROZDZIA III

Wysze Seminarium Duchowne w odzi

Kiedy przyjechaem do domu z papierami, rodzice nie byli zachwyceni, ale szybko przekonaem ich do moich planów dotycz­cych odzi. Postanowiem dziaa natychmiast. Sdziem, e nie bdzie wikszych problemów z przyjciem mnie do ódzkiego Seminarium. Takie przeniesienia z rónych powodów zdarzay si do czsto. Diecezje, w których brakowao ksiy, chtnie przyjmoway tzw. spadochroniarzy. Niektórzy z nich zostawali potem nawet biskupami Do takich diecezji o zwikszonym zapotrzebowaniu naleaa take diecezja ódzka. Ma ona dwukrotnie wicej wiernych ni wocawska, jednak liczba rodzimych kleryków i kapanów jest w niej kilkukrotnie nisza. Miaem zapewnienie z Wocawka, e moja opinia bdzie „wzgldnie dobra". Biorc to wszystko pod uwag byem niemal pewien swego. Niestety, okazao si, i nie miaem racji. Kiedy nastpnego dnia pojechaem do biskupa Adama Lepy, który by jednoczenie rektorem ódzkiego Seminarium — spotkaem si z od­mow co do przyjcia mnie po wakacjach na czwarty rok (jak liczyem). Biskup zdecydowa, e rok przerwy dobrze mi zrobi, a poza tym — jego zdaniem — powinienem powtarza trzeci rok studiów. Byo to, jak si póniej okazao, klasyczne zagranie „pod wos". Formalnie rzecz biorc, nie powinienem powtarza roku, który ju zaliczyem, ale skd ja znaem to podejcie — „jak ma powoanie, to si zgodzi na wszystko i wszystko przetrzyma". Oczywicie zgodziem si.

Miaem przed sob rok zawieszenia w próni — bez adnych planów i moliwoci. Ze wzgldów finansowych nie chciaem by ciarem dla rodziców, tote gdy pojawia si moliwo wyjazdu do Niemiec, m.in. w celach zarobkowych, nie wahaem si ani chwili. Mieszkaa tam rodzina kolegi z seminarium. Zaproponowano mi dach nad gow i moliwo pracy. Nie bd si rozwodzi nad moimi losami w Niemczech. Byem tam kilka miesicy i nie auj tego. Zarobiem na dalsze studia i poznaem troch inne ycie od tego, które dotd wiodem. Do niedawna jeszcze podtrzymywaem przyjacielskie kontakty z kilkoma ksimi pracujcymi na stae za zachodni granic. Wróciem wczesnym latem i yem do wrzenia na onie rodziny i parafii. To dziwne jak bardzo cieszyem si, e niedugo zamknie si za mn kolejna seminaryjna furta. Byem szczliwy i zdecydowany ponie kad ofiar na drodze do kapastwa.

Seminarium ódzkie róni si pod wieloma wzgldami od woc­awskiego. rodowisko niemal milionowej odzi — miasta uniwer­syteckiego o tradycjach robotniczych — wyranie oddziaywuje na seminarium i cay Koció ódzki. Moja nowa uczelnia, wraz z kated­r i paacem biskupim, usytuowana bya w samym centrum odzi, przy ul. Piotrkowskiej. To nie by prowincjonalny Wocawek z kilko­ma uliczkami w centrum. Tutaj czuo si powiew wiata, a zarazem wielkie wyzwanie dla Kocioa i jego kapanów. Seminarium, podob­nie jak wocawskie, skadao si z dwóch kompleksów budynków — starych i nowych. W nowej kondygnacji, na górze, mieszkaa cz kleryków. Pokoiki byy tam przytulne, z osobnymi azienkami i prysz­nicami. Cay gmach wydawa si by bardziej widny i przestronny, a moe to po prostu mniejsza liczba alumnów (150-ciu) zajmowaa mniej miejsca ni we Wocawku.

Zostaem przyjty na czwarty rok; byo nas dwudziestu czterech, a wraz ze mn przyby jeszcze jeden kleryk z Katowic. Ju od pierwszych godzin mojego pobytu w nowym rodowisku wiedziaem, e czego mi tam brakowao; co mi nie pasowao. Wspólny posiek, spotkanie na sali kursowej, wieczorne modlitwy — tak min pierwszy dzie, jake inny od moich oczekiwa. Kiedy wieczorem leaem w swoim nowym óku olnio mnie to, co chodzio za mn od chwili przekroczenia progu tego gmachu. Przychodzc do odzi nastawiony byem na realia wocawskie, a tymczasem po pierwszym dniu prawie nie czuem, e byem w seminarium duchownym. Wszystko tu byo takie normalne, a ludzie tacy naturalni, e nie czuo si tej specyficznej atmosfery z Wocawka — penej nieufnoci, udawania i dystansu. Tutaj wszyscy yli na wzgldnym luzie. miech wydawa si bardziej szczery, rozmowy nie mczyy niedomówieniami. Takie byo moje pierwsze wraenie. Oczywicie czas je zweryfikowa, ale tylko po czci. Zawsze bd uwaa, i Seminarium ódzkie byo wspaniaym miejscem gdzie urzeczywistniao si w praktyce wiele ideaów: wspólnoty, mioci chrzecijaskiej i braterstwa. Najprociej mona by powie­dzie, e prawie wszystko byo tu lepsze w porównaniu z Wocawkiem — poczwszy od wyywienia i warunków mieszkaniowych, a sko­czywszy na ogólnym poziomie intelektualnym i duchowym przeoo­nych, profesorów i samych kleryków. Byo to seminarium maych wspólnot i jeszcze mniejszych „paczek", ale czuo si te chwilami ducha prawdziwego braterstwa. W kadym razie, nie byo tu takich przepaci i antagonizmów pomidzy starszymi a modszymi, profeso­rami a studentami, przeoeni, a zwaszcza prorektor ks. dr Ireneusz Pkalski (obecnie rektor) i prefekt studiów ks. dr Andrzej Perzyski (obecnie prorektor) byli wspaniaymi pedagogami i ludmi o wielkich sercach. Nawet z biskupem kady móg tu pogada, np. spotykajc go na korytarzu. W odzi nie zdarzao si nigdy eby przeoony czy profesor zruga studenta, wyzwa go albo kaza sobie umy samochód — tak, jak to byo na porzdku dziennym we Wocawku. Z pewnoci mieli tu wikszy szacunek dla kleryków, a przynajmniej traktowano ich jak normalnych ludzi, którzy maj swoj godno. Wizao si to niewtpliwie z cigym niedoborem kapanów w Diecezji ódzkiej. Absolwenci ódzkich szkó rednich mieli do wyboru kilkanacie kierunków na wielu wyszych uczelniach. Wielka aglomeracja stwarza wiksze szans startu yciowego. Ci wic nieliczni, którzy zdecydowali si „pój na ksidza", przewanie wiedzieli czego chcieli i mieli autentyczne powoania. Jednak wikszo kleryckiej spoecznoci sta­nowili napywowi „spadochroniarze", wyrzucani za czsto mieszne przewinienia z macierzystych seminariów — szczególnie z poudnia Polski. Niemal poowa skadu osobowego naszej uczelni rekrutowaa si sporód alumnów pochodzcych z Przemyla, Tarnowa, Sandomie­rza, Opola i Katowic. W tamtejszych seminariach dziao si podobno jeszcze gorzej ni we Wocawku. Oczywicie byli i tacy, którzy prze­nieli si dobrowolnie — na wasn prob (tak jak ja) lub byli tutaj od pierwszego roku. Ta zbieranina modych ludzi odnalaza w odzi swoj „ziemi obiecan". Na pierwszy rzut oka, Seminarium ódzkie niczym szczególnym si nie wyróniao. Regulamin by tu niemal iden­tyczny jak wszdzie, ale atmosfera o wiele zdrowsza. Jak przystao na miasto uniwersyteckie, poziom nauczania w odzi by wyszy w porów­naniu np. z Wocawkiem, a profesorowie — bardziej utytuowani. Usuwano najczciej za oblanie kilku egzaminów, a eby wylecie z powodów moralnych trzeba si byo niele „zasuy". Oczywicie takie przypadki zdarzay si, ale byy to ju sprawy bardzo drastyczne, np. kradzie i na ogó wszyscy zgadzalimy si wtedy z decyzj przeoonych. Ogólnie rzecz biorc — wiksza cz rezygnowaa dobrowolnie anieli bya usuwana. Kadego roku uczelni zasila „desant" kilkunastu spadochroniarzy. Wanie oni najbardziej skwap­liwie korzystali ze swobody panujcej w ódzkiej Uczelni. Ta swobo­da polegaa równie na tym, e nikt z przeoonych nie robi obchodów po pokoikach; mona byo wychodzi pojedynczo do miasta i zgin w nim dokadnie, a wita spdzao si w domu rodzinnym. Byli oczywicie i tacy, którzy przeginali i to ostro. Byem tym, zwaszcza na pocztku, autentycznie zgorszony. Nie mogem zrozumie, jak mona byo np. niemal notorycznie nie chodzi na modlitwy, wraca ze spaceru nastpnego dnia albo pi w pokoju alkohol. Na ogó jednak, do regulaminu byo tu podejcie bardziej zdrowe i naturalne — tak ze strony kleryków, jak i przeoonych.

To co mnie urzeko ju na pocztku mojego pobytu, to brak atmosfery nerwowoci i cigego niepokoju, tak dobrze znanej mi z Wocawka. Poczucie spokoju i stabilizacji o wiele bardziej od­powiadao charakterowi tego miejsca, a przede wszystkim - samym alumnom. W takiej atmosferze atwiej byo pracowa nad swoj duchowoci, uczy si i y. Uczelnia gwarantowaa wszechstronny rozwój. Czsto wychodzilimy wspólnie do kina czy teatru. Moglimy korzysta z bogato wyposaonej biblioteki, czytelni, kursów kom­puterowych, atlasu do wicze itp. Ksidz biskup Lepa, który zajmo­wa si w episkopacie rodkami masowego przekazu, wykorzystywa swoje szerokie znajomoci i koneksje. Zaprasza do nas ludzi kultury i sztuki, a przede wszystkim polityków prawicy — szlifujcych nam wiatopogldy.

W Seminarium ódzkim odnalazem swoje miejsce na ziemi. Kadego dnia dzikowaem Bogu, e mnie tam sprowadzi. Na pocztku zamieszkaem w duym, czteroosobowym pokoju, w starym skrzydle. Moim superiorem by mój rówienik z roku. Mieszkao tam jeszcze dwóch braci z kursu trzeciego, z których jeden — Jarek pochodzi tak jak ja z Wocawka i po roku przerwy przeniós si do odzi. ylimy zgodnie i wesoo. Po jakim czasie jednak zacza mnie martwi postawa Jarka, który coraz czciej opuszcza poranne modlitwy i spónia si notorycznie ze spacerów. Wkrótce Jarek zrezygnowa — sam lub z pomoc przeoonych (tego nigdy do koca nie byo wiadomo). Podobno pozna jak kelnerk. Nie sdz, eby mój ziomek pad ofiar jakiego donosiciela (nie czuo si tutaj ich obecnoci). Nasz superior Darek odszed po roku. Po jakim czasie okazao si, i wraz z dwoma innymi kolegami przeniós si do polskiego seminarium w Ocherlake (U.S.A.). Zrobili to w tajemnicy przed naszymi przeoonymi i biskupem, kontaktujc si tylko ze Stanami, co wywoao troch zamieszania.

W drugim semestrze sam zostaem superiorem. Miaem pod sob dwóch modszych kolegów z 1-go roku. Jednym z nich by Stasiu Kmiotek, który zafascynowa mnie i wszystkich, którzy cho troch go poznali. By on bez wtpienia niezwyk osobowoci — genialny umys (m.in. kilka opanowanych biegle jzyków) i wszechstronna wiedza, wielka kultura osobista i prawno charakteru — rzadko spotykana, nawet w takim miejscu jak seminarium. Stasiu stanowi ywe zaprzeczenie teorii, i nie ma ludzi doskonaych, a przy tym cechowaa go autentyczna skromno. W czasie gdy mieszkalimy razem tj. przez pó roku nasz pokoikowy geniusz opanowa jzyk hiszpaski. Nie kry, e fascynuje go ten kraj i bardzo chciaby tam kiedy pojecha. Tak si szczliwie zoyo, i zapozna si wkrótce z hiszpaskim ksidzem, który przyjecha do odzi, a Stasiu by jego tumaczem podczas spotkania z biskupem Ziókiem. Chopak przy­pad do gustu Hiszpanowi, który po niedugim czasie zaprosi go do swojej parafii. Wizyta miaa doj do skutku podczas najbliszych wakacji. Jednak wczeniej zdarzyo si co, co kompletnie zdruzgotao naszego Stasia, a w konsekwencji doprowadzio do jego rychego odejcia z seminarium. Kto z bliskiej rodziny obdarowa go wiksz kwot pienidzy; byo tego co okoo 100 DM. Dla chopca, który pochodzi z biednej, wiejskiej rodziny bya to niemal fortuna. Kwota ta bya ponadto rozwizaniem jego najwikszego wówczas problemu — sfinansowania wyprawy do wynionej Hiszpani. Stasiu by szcz­liwy jak nigdy dotd i swoim zwyczajem zacz dzieli si swoim szczciem z innymi. Skutek tego by taki, e kto go bezczelnie okrad. Podobne wypadki zdarzay si i niestety wcale nie naleay do rzadkoci. Pokoje na dugich korytarzach byy zazwyczaj otwarte. Na posiki i modlitwy chodzili zazwyczaj wszyscy, ale zodziej móg si atwo zadekowa i buszowa po wyludnionych mieszkaniach. Potwór nie al nam byo kolegi Zebralimy wiksz cz pienidzy które straci, ale nikt nie potrafi zwróci mu utraconej wiary w drugiego czowieka i podkopanych ideaów, którymi wczeniej wprost emano­wa. W rozmowie ze mn, z niezwyk szczeroci wyzna, e on po prostu nie rozumie, jak kto móg zrobi co podobnego i to w takim miejscu. Nie myla przy tym o swojej stracie, ubolewa tylko nad sumieniem tego, który to zrobi. Przykad Stasia by jednym z wielu klasycznych przykadów niszczenia najbardziej wartociowych jedno­stek przez sam wspólnot. Faktem byo, i niektórzy jej czonkowie mogli by równie dobrze czonkami gangu czy mafii, a chwilowe zaniedbania w tej dziedzinie nadrabiali pospolitym zodziejstwem.

W cigu trzech lat pobytu w odzi spotkaem kilku byych kolegów z Wocawka. Od jednego z nich dowiedziaem si o tym, e po 4-tym roku studiów zrezygnowa mój przyjaciel Tomek. Oeni si ze wspania dziewczyn i wspólnie zamieszkali we Wocawku. Kiedy nadeszy wakacje pojechaem do nich w odwiedziny. Byli bardzo zakochani i szczliwi. ona Tomka urzeka mnie mdroci yciow i wróbami na mój temat, które speniaj si jedna po drugiej. Niestety Tomek, który pochodzi ze wsi, „straci" (oby nie na zawsze) rodziców. Nie mogli pogodzi si z decyzj syna.

Cz moich pierwszych „ódzkich" wakacji spdziem na kolo­niach organizowanych przez Caritas. Kolonie przeznaczone dla dzieci z najbiedniejszych i patologicznych domów, odbyway si w piknej wsi Nagórzyce, nad Zalewem Sulejowskim. Byem tam wspólnie z innym klerykiem z 2-go roku. Wychowawczyniami poszczególnych grup dziecicych byy studentki. Szczególnie dwie z nich przyprawiy mnie i mojego koleg o szybsze bicie serca. Z satysfakcj stwierdziem jednak, e nie zdziczaem w seminarium. Potrafiem spokojnie, na luzie rozmawia z pikn dziewczyn. Nie miaem przy tym spronych myli ani spoconych rk. W peni kontrolowaem sytuacj. Mój jasno wyznaczony cel — kapastwo — przewysza wszystko inne, cokol­wiek by to nie byo. Moe byem przy tym niezbyt pokorny, ale czsto powtarzaem sowa w. Franciszka: „Do wyszych celów jestem stworzony".

Podobnie jak we Wocawku, co jaki czas wyjedalimy po wsparcie finansowe do parafa. Takich wyjazdów w teren byo kilka w cigu roku. W odrónieniu jednak od Wocawka, tutaj moglimy sami prosi o odpowiadajce nam parafie. W zwizku z tym kilka razy z rzdu odwiedziem mat, wiejsk placówk, lec najbliej mojej rodzinnej — aby po ostatniej Mszy móc pojecha do domu. Tak robili wszyscy klerycy. Proboszcz parafii by bardzo miy, ale wyczuwaem w nim co, co go gdzie od wewntrz gryzo. Zauwayem, i zachowuje si nerwowo i dziwnie — jakby co lub kogo ukrywa. Moje przypuszczenia zamieniy si w pewno, gdy przyszlimy z „sumy" na obiad. Proboszcz twierdzi, e mieszka zupenie sam na plebani!. Mnie wpuszcza tylko do jednego pokoju — przy wejciu wic nie mogem tego sprawdzi, zreszt wcale mnie to nie obchodzio. Po co jednak skada pierwszy tak deklaracj skoro prawda musiaa wyj na jaw? Otó, gdy przyszlimy z Kocioa okazao si, e obiad jest ju ugotowany, a szklanki po porannej kawie gdzie znikny. Bdc kolejny raz w tej samej parafii znowu usyszaem, ju na wstpie, e jestemy sami. Kiedy jednak przyszlimy na obiad, a ten sta ju przygotowany na stole — nie wytrzymaem i wyraziem naturalne w takiej sytuacji zdziwienie. Proboszcz poczerwienia, zjad w mil­czeniu obiad, a póniej powiedzia wzruszony, e odda Kocioowi wszystko — cae swoje ycie, ale — „trudno jest by czowiekowi samemu" — spuentowa. aowaem, e ta „niewidzialna rka" od razu si nie pokazaa. Nie mczybym wówczas tego poczciwego czowieka. Swoj drog, biedna to bya kobieta, która musiaa ukrywa si przed caym wiatem i biedny mczyzna, który j ukrywa. Pytam si — do jakiego wieku moe jeszcze bawi czowieka zabawa w chowanego?

Na pitym roku otrzymaem z rk biskupa posug akolitatu. To jedna z najwspanialszych funkcji kapaskich — rozdzielanie Ciaa Chrystusa! Jake byem szczliwy i wzruszony, gdy po raz pierwszy udzielaem Komunii swoim rodzicom!

Rozpoczem równie równolegle studia na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, korzystajc z jej filii ódzkiej. Czas pitego roku wspominam jako doskona harmoni pracy intelektualnej, pogbiania duchowoci oraz... wiczeniach ciaa. Ju w liceum z pasj podnosiem ciary, a tu miaem pod bokiem nowy atlas.

Mielimy w tym czasie kilka „afer". Najbardziej przykr bya historia, która wydarzya si w Tomaszowie, a odbia szerokim echem w caej diecezji. Tamtejszy proboszcz — Ryszard Falski — napastowa seksualnie modego ministranta. Stary wintuch do powanie nadwyry odbytnic chopca.

Podobne bolesne wydarzenia zdarzay si co jaki czas, ale zawsze budziy w nas niezrozumienie i trwog. Fakty te skrztnie tuszowano i ukrywano — zaatwiajc spraw (jak w przypadku tomaszowskim) wiksz sum pienidzy za milczenie. Koció przez setki lat opanowa do perfekcji sztuk kamuflau.

Dotara do nas równie wie o powieszeniu si zakonnicy w Parafii p.w. w. Franciszka w odzi. Wedug póniejszych relacji jej spowiednika — siostra miaa duy temperatent seksualny, z którym nie moga sobie poradzi. Cige pokusy i grzeszne myli zamieniy jej ycie w koszmar, pomieszay zmysy i pchny do samobójczej mierci.

Druga afera rozegraa si w samym seminarium, a waciwie tam miaa swój fina. Otó na jednym ze wschodnich przej granicznych przechwycono kradziony samochód, bardzo dobrej marki — przepro­wadzany przez jednego z naszych braci kleryków. Zdarzenie to doprowadzio do zdemaskowania grupy kilku alumnów naszej uczelni, którzy w sutannach szmuglowali przez granic kradzione samochody dla jednej z grup przestpczych. Mafiosów, tworzcych w seminarium jedn z zamknitych „paczek", usunito dyscyplinarnie. Sprawa jak zwykle nie ujrzaa wiata dziennego — „dla dobra Kocioa".

Bdc w seminarium, ja i moi koledzy, doskonale wiedzielimy o tym, co si dziao w terenie. Syszelimy i znalimy z naszych wasnych, parafialnych podwórek, konkretne przykady amania przez ksiy celibatu, a raczej czystoci — na wszystkie moliwe sposoby — ycia w konkubinacie, rozbijania maestw, uwodzenia nieletnich (czsto s to uczniowie i uczennice szkó rednich, a nawet pod­stawowych), zwizków i romansów z zakonnicami, nakaniania do wspóycia kobiet i mczyzn podczas spowiedzi (korzystajc z jej tajemnicy) itd.

Dla niektórych z nas takie i podobne przypadki byy zdecydowanie gorszce; nieliczni do koca, tzn. do momentu wyjcia z seminarium, szczerze w nie powtpiewali. Jestem jednak przekonany, e wielu przyjmowao takie wieci z cich nadziej, w stylu — „jako to bdzie" albo „na szczcie mona bdzie pokombinowa, skoro innym si udaje". Znamienne, a czasem zachcajce byo to, i hierarchowie Kocioa bardzo pobaliwie podchodzili do naduy kleru, zwiza­nych z pogwaceniem szóstego przykazania. Jeli ju wyskok sta si gony i doszed, zwykle za spraw „kolegi"-ksidza, do uszu biskupa — w najgorszym wypadku delikwenta przenoszono na inn placówk. W przypadku proboszczów, nawet to nie zawsze wchodzio w gr. Kto nie wierzy moe sprawdzi w Parafii M.B. Królowej Polski w Tomaszowie, gdzie do dzisiaj urzd przewielebnego, czcigodnego proboszcza sprawuje stary pedofil vel ks. praat Ryszard Falski. Zaiste, tacy jak on nie ami adnego ze lubów (celibat = bezenno, a nie czysto). Biskupi, wiedzc o rozmiarach zjawiska zdaj sobie spraw, e jakiekolwiek reakcje z ich strony byyby walk z wiatrakami i odsoniyby ogromny problem (take ludziom wieckim), a to jest ostatnia rzecz, której chce Koció. Jednoczenie ci sami biskupi, na czele z papieem, potpiaj ksiy zawierajcych zwiz­ki maeskie. Biblia, która w adnym miejscu nie mówi o bezennoci kapanów (wrcz przeciwnie), wielokrotnie podkrela natu­ralne, tj. dane przez Boga, prawo kadego czowieka do posiadania rodziny.

Nadeszy kolejne wakacje dla mnie pod znakiem pieszej pielgrzy­mki do Czstochowy i kolejnych kolonu Caritasu. Po wakacjach wydarzenie, na które czekaem od lat — wicenia diakonatu. W Diecezji ódzkiej organizowaniem wice diakonatu wyrónia si co roku inn parafi. Nasza uroczysto wypada w Pabianicach. Ogromny nowy Koció p.w. w. M. Kolbego pomieci wszystkich zaproszonych goci. Moja bliska rodzina stawia si w komplecie. Oprawa uroczystoci bya, jak zwykle imponujca. wice udziela nam rektor — ks. bp. Adam Lepa. Tydzie wczeniej przeylimy wspólnie rekolekcje, które chyba kady z nas bdzie dugo wspomina. Prowadzi je, w klasztorze — pustelni pod Czstochow, wspaniay czowiek — kapan — ojciec Winfrid ze Zgromadzenia Krwi Chrys­tusa. Biskup po raz pierwszy naoy na mnie rce, tak jak Jezus na apostoów. Ja natomiast po raz pierwszy zostaem powicony Bogu, wobec którego lubowaem celibat — bezenno, posuszestwo bikupowi ordynariuszowi oraz odmawianie brewiarza. Po wiceniach diakonatu — ksidz diakon móg prowadzi naboestwa oprócz Mszy witej, a take asystowa przy pogrzebach i lubach. Ja i moi koledzy bylimy wprost zauroczeni nowymi obowizkami i moliwo­ciami. Dumnie paradowalimy po seminaryjnym ogrodzie z brewia­rzem w rkach — jak powani duszpasterze. A ile byo emocji przy pierwszym lubie! Jeden z naszych kolegów nie przyj wice. Wiedzielimy, e ma dziewczyn i czeka tylko na obron pracy, aby z tytuem magistra odej w inne ycie.

Nie wiem jak moi koledzy z roku, ale ja lubujc celibat uczyniem to w jakim sensie w sposób nie do koca wiadomy (a wic zgodnie z nauk Kocioa — niewany). yjc od 19-tego roku ycia w za­mknitym rodowisku i obracajc si niemal wycznie w krgu spraw zwizanych z Kocioem — nie miaem okazji doszukiwa si u siebie pragnie zwizanych z maestwem czy zaoeniem rodziny.

Patrzc po latach na zdjcia z uroczystoci w Pabianicach widz twarze i oczy moich braci — tak samo urn i niewiadome jak moje.

Wspomniaem ju wczeniej o stanowisku dziekana ogólnego. Funkcj t dziery diakon wybrany w tajnych wyborach przez wszystkich kleryków i zatwierdzony przez przeoonych. Na tych samych wyborach, które odbyway si przed wakacjami, (kandydaci byli wtedy na 5-tym roku) wybierano równie dziekana ogólnego gospodarczego i sacelana tj. opiekuna kaplicy. O ile funkcja dziekana ogólnego miaa charakter reprezentacyjny i sprowadzaa si zazwyczaj do odczytania kilku zda „w imieniu kleryków", to dwa pozostae stanowiska czyy si z konkretn prac, obowizkami i odpowiedzia­lnoci. W czasie wyborów kilku kleryków zgosio moj kandydatur na dziekana ogólnego gospodarczego, podajc w uzasadnieniu moj rzekom operatywno, zdolnoci organizacyjne i umiowanie czysto­ci. Wybrano mnie niemal jednogonie na to stanowisko, a przeoeni wybór zaaprobowali.

Miaem wic, oprócz pisania pracy magisterskiej, sporo zaj przez ostatni rok studiów. Do moich obowizków nalea m.in. — ogólny nadzór nad czystoci i porzdkiem w seminarium oraz organizowanie ludzi do prac, np. liczenia i ukadania pienidzy po zbiórkach itp. Na kadym roku by tzw. kursowy dziekan gospodarczy. Wszyscy oni podlegali mnie i na moje polecenie wyznaczali kleryków na swoim roku. Pod nieobecno lub w przypadku niedyspozycji dziekana ogólnego, zastpowaem go na rónego rodzaju imprezach. Co do prac fizycznych wykonywanych przez kleryków w seminarium i poza nim — miay one rozmaity charakter i byy na porzdku dziennym. We Wocawku klerycy przede wszystkim rozadowywali kontenery z da­rami oraz pracowali na seminaryjnych areaach przy pracach polo­wych. Przy ich ogromnej pomocy wybudowano take nowy gmach uczelni. W odzi na szczcie nie byo ju problemów z darami, które w latach 90-tych przestay prawie przychodzi. Najwicej pracy byo przy zwoeniu plonów, którymi wiejskie parafie obdarowyway seminarium, a take przy rozadunku cegie na dom ksiy emerytów i ogromne ódzkie witynie. Moja funkcja dziekana gospodarczego czya si te z przywilejem, otó wspólnie z sacelanem mieszkalimy do duym pokoju na uboczu. Mielimy swoj azienk prysznicem i wc.. Poza ustawowymi obowizkami miaem te inny, który by najbardziej wyczerpujcy, ale dawa te duo satysfakcji.

Naprzeciwko naszego pokoju byo mieszkanie byego wieloletniego rektora seminarium, który od kilku lat lea sparaliowany w óku. Ksidz Infuat Woroniecki mimo podeszego wieku (ponad 80 lat) i nieuleczalnej choroby zachowa dobry humor i by prawdziw skarbnic wiedzy o ódzkim Kociele. Od jego óka do naszego pokoju by przecignity przewód, który u nas koczy si elektrycznym dzwonkiem. Ksidz rektor miewa okropne bóle o rónych porach dnia i nocy i czsto korzysta z dzwonka. Konsekwencj mego cigego zabiegania byo zaniedbanie pracy naukowej. Od czwartego roku studiów uczszczaem na seminarium z prawa kanonicznego. Promotorem mojej pracy magisterskiej by obecny rektor - ksidz dr. Pkalski - wspaniay czowiek i kapan z wielkim poczuciem humoru. Tematem mojej pracy by katechumenat - instytucja pierwotnego Kocioa, przygotowujca kandydatów do przyjcia chrztu. Mniej wicej w poowie szóstego roku ogosiem wszem i wobec obon chorob. Zamknem si na miesic w pokoju (wychodziem tylko do ksidza Infuata). Jedzenie donosi mi wspómieszkaniec Po miesicu praca magisterska bya ju gotowa, a niedugo potem obroniem j na 4+ w Akademii Teologii Katolickiej w War­szawie.

Bdc po pierwszych wiceniach w Seminarium ódzkim mona byo pozwoli sobie na gboki oddech. Bylimy jedna nog w kapastwie, a wielu traktowao nas ju jak penoprawnych ksiy. Moglimy pozwoli sobie np. na wykady poczone z lun dyskusj i wymian zda. Powszechnie wiadomo, jak wielu wiernych nie zgadza si z pewnymi naukami Kocioa dot. Antykoncepcji, zapodnienia in vitro czy rozwodów. Mao kto wie natomiast, e jeszcze w wikszym stopniu nie zgadzaj si z nimi sami ksia (cho je przekazuj). Niektóre fragmenty doktryny napotykaj na oponentów ju w seminarium, wród kleryków. Osobicie nie zgadzam si z kilkoma naukami odnoszcymi si do moralnoci chrzecijaskiej i mam zastrzeenia co do uzasadnienia kilku innych. Dla przykadu, jednym z podstawowych uzasadnie dogmatu mówicego o Jezusie jako o jedynym Synu Maryi jest stwierdzenie, i gdyby miaa Ona wicej dzieci uwaczaoby to Jej godnoci, a take godnoci samego Jezusa. Nie sdz, e dla Jezusa byoby poniajce to, i urodziby si jako pierworodny, ale nie jedyny z prawowiernego maestwa. Czsto w wszym gronie dyskutowali­my o naszych rónych wtpliwociach co do wpajanej nam doktryny. Nie byo jednak wielu odwanych, którzy chcieliby polemizowa z profesorami. Ja zdobyem si na tak polemik bdc ju diakonem.

Bya to dyskusja z wykadowc wieckim, wystpujcym czasami w telewizji, utytuowanym prof. seksuologii p. Wodzimierzem Fijakowskim, który zawsze reprezentuje lini cile kocieln. Profesor mia wykady z naszym kursem na temat naturalnych metod zapobie­gania ciy oraz pciowoci w ogóle. Mówilimy o metodach antykon­cepcji niedopuszczalnych z punktu widzenia moralnoci chrzecija­skiej. Wszyscy s zgodni co do tego, e antykoncepcja w niektórych przypadkach jest wrcz konieczna. Zrozumiae jest równie negatywne stanowisko wobec metod antykoncepcyjnych polegajcych na znisz­czeniu zapodnionej komórki jajowej, nie mówic ju o samej aborcji. Mnie i moim kolegom nie trafio jednak do przekonania postawienie znaku równoci pomidzy wszystkimi rodkami zapobiegania ciy odrzucanymi przez Koció. Ja wziem w obron prezerwatyw, która nie dopuszcza do samego zapodnienia. Biorc pod uwag jej nisk cen i zawodno metod naturalnych wydaje si by ona jakim rozwizaniem, tym bardziej, e zapobiega przed AIDS. Profesor Fijakowski by oburzony moj nieprawomylnoci. Jedynym jego argumentem byo jednak tylko to, e prezerwatywa jest czym „sztucznym i nienaturalnym" oraz e — „zabrania tego Koció". Moe nie wiedzia, i Koció to ludzie, a ludzie si zmieniaj tak, jak warunki w których yj. Ciekawe co by powiedzia ten naukowiec, gdyby by ojcem wielodzietnej rodziny, a poowa z jego niedoywio­nych i niechcianych dzieci pochodziaby ze stosowania naturalnych metod zapobiegania ciy zalecanych przez Koció. Zgodnie z ar­gumentacj profesora naleaoby równie potpi wszelkie „sztuczne" substancje i „nienaturalne" metody ratujce ludzi, np. lekarstwa, sztuczne zby, zastawki serca, nerki, protezy itp.

Kto mógby powiedzie, e nie dziwi go stanowisko byego ksidza. Zapewniam Was jednak, i ogromna wikszo waszych duszpasterzy (w tym moi kursowi koledzy) jest podobnego zdania. Kociele hierarchicznym nie ma niestety miejsca na indywidualne interpretacje i przemylenia, a tym bardziej na dyskusje o dogmatach, które s niepodwaalne. Jest bardzo uciliwe i bolesne — gosi przez cae ycie to, z czym si czowiek nie zgadza i co chciaby zmieni, a tego zrobi nie moe. Równie uciliwa i bolesna jest bezsilno kapanów wobec celibatu, który neguj, a w którym musz y jeli chc by kapanami. Gdyby kto szuka w tej ksice powodów mojego odejcia z kapastwa to wanie znalaz a dwa z nich.

Seminarium ódzkie, mimo i byo o wiele bardziej normalne od wocawskiego, nie mogo ustrzec kleryków przed zachowaniami typowymi dla zamknitego rodowiska mskiego. Myl tu o za­chowaniach homoseksualnych. W cigu trzech lat pobytu w odzi miaem okazj obserwowa rozwój klasycznego, w warunkach semina­ryjnych, homo — uczucia, które miao swój epilog za cian mojego pokoju. Jeden z moich kolegów z roku — Stasiu zaprzyjani si z modszym o dwa lata Marcinem, który pochodzi z samej odzi. Pocztki przyjani chopców byy, jak to bywa w takich przypadkach — bardzo niewinne. Poniewa rodzice Staszka mieszkali na drugim kocu Polski — chopak bywa czstym gociem w domu Marcina, tym bardziej, e ten cigle go zaprasza. Staszek przez kilka lat przywiza si do modszego kolegi i jego rodziny, ale zachowywa si powcigliwie do samego koca. Tymczasem Marcin nie widzia wiata poza Staszkiem. Chcia przebywa cigle i tylko z nim. Kupowa mu drogie prezenty, kwiaty, fundowa bilety do kina i teatru-Wyrcza Staszka we wszystkich obowizkach: sprzta mu pokój, pomaga zbiera materiay do pracy magisterskiej itd. Mój kolega chyba zbyt póno zauway, e sprawy zaszy za daleko albo po prostu bya mu na rk taka pomoc i „opieka". W kocu jednak zacz stopniowo odsuwa si od Marcina, co ten strasznie przeywa. Pewnego wieczoru zelektryzowa mnie omot rzucanych przedmiotów i dwik tukcego si szka, dobiegajcy zza ciany. Pobiegem sprawdzi co si dzieje. Zobaczyem Marcina, który demolowa pokój Staszka — ama krzesa, rozbija wazony, rzuca ksikami. Staszek próbowa go powstrzyma, ale Marcin dosta szau. Wykrzykiwa przy tym, e Staszek go odtrca i ignoruje, podczas gdy on gotów jest zrobi dla niego wszystko. Próbowaem uspokoi desperata, chocia byo mi go bardzo al. W tym czasie Stanisaw wybieg z pokoju, a za chwil wróci z prorektorem. Marcin by zaamany i zrezygnowany. amicym si gosem, ze zami w oczach powiedzia przeoonemu, e jest mu wszystko jedno i e nie ma po co y bo Stasiu go ju nie chce, a on Stasia kocha. Sytuacja bya tragikomiczna. Ksidz wicerektor zachowa jednak stoicki spokój. Zaprowadzi Marcina do siebie na rozmow. Wkrótce chopak musia opuci seminarium.

wicenia kapaskie zbliay si wielkimi krokami. Po obronie pracy magisterskiej pozostao mi tylko drukowanie zaprosze. W tym czasie bardzo duo si modliem i mobilizowaem do zada, które miay mi zosta niedugo powierzone. Przed wiceniami czekay nas jeszcze prywatne rozmowy z arcybiskupem (odkd Diecezja ódzka staa si archidiecezj), przeoonymi i ojcem duchownym odpowie­dzialnym za nasz formacj wewntrzn. Pierwsza kolejka ustawia si przed mieszkaniem „ojczaszka". By to dobroduszny, troch flegmatyczny czowiek ok. szedziesitki. Podobno wewntrz mia natur choleryka, ale nigdy tego nie dowiadczyem. Rozmowa z ojcem bya objta tajemnic. Tematem jej, jak si póniej zorientowalimy, bya pokora i posuszestwo. Czekajc na swoj kolej, widziaem pospne i zaamane oblicza wychodzcych kolegów. Ojciec witek znany by ze swojego radykalizmu i ortodoksyjnej postawy. Rozmowa z nim bya jedn z tzw. rozmów dopuszczajcych do wice. Wszedem wic do rodka z dusz na ramieniu. Wyszedem po kilkudziesiciu minu­tach pospny i zaamany jak inni. Okazao si, e aden z nas nie zosta dopuszczony do wice, ale „ojczaszek" da nam kilka dni na przemylenia, po czym mielimy przystpi do poprawki. Poniewa rozmow nie obejmowaa tajemnica spowiedzi, przedstawi pokrótce jej tre i wymow. Ojciec da kademu z nas pod rozwag kilka takich samych przykadów. Pierwszy z nich dotyczy prywatnego objawienia. „Zaómy — mówi ojciec witek — e objawia ci si Matka Boska albo Pan Jezus. Otrzymae jakie posanie czy misj do spenienia. Oczywicie jedziesz z tym od razu do swojego biskupa, a on mówi ci, e to wszystko jest przewidzeniem i nakazuje nikomu nic nie mówi — co robisz?" Druga historia bya ju bardziej realna. „Przypumy, e zaoye (oczywicie za zgod biskupa) jakie stowarzyszenie modlitewne czy charytatywne, które w krótkim czasie wydao wspa­niae owoce. Widzisz na wasne oczy ludzkie przemiany i nawrócenia. Nagle biskup odwouje swoj zgod, kac ci zaprzesta dziaalnoci — co robisz?" Inny przykad dotyczy posuszestwa proboszczowi „Dajmy na to, e w swojej parafii skupie wokó Kocioa mas modziey. Zorganizowae j w oaz, czy te mn organizaq' kociel­n. Modzie staj si lepsza, nawraca si, jest rozmodlona. W tym momencie wkracza proboszcz zakazujc np. jakichkolwiek zgroma­dze modych ludzi — co robisz?"

W kadym powyszym przypadku naleao bezwzgldnie i natychmiast, bez prawa do polemiki, podporzdkowa si woli przeoonego. Takie lepe posuszestwo wobec wyszego w hierarchii odnosi si do kadej bez wyjtku sprawy i problemu. Jest to gówne spoiwo trzymajce Koció Katolicki w jednoci Przez sze lat syszelimy wszystko o posuszestwie i pokorze, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla wasnej inicjatywy i postpu? Po kilku dniach wyniki — 3:0 i 2:1 dla ojca — poprawilimy na nasz korzy.

Ostatnie rekolekcje poprzedzajce wicenia kapaskie nasz rocz­nik odby w Szczawinie — maej wiosce pod Zgierzem, gdzie Siostry Suebniczki miay swój dom zakonny. Rekolekcje prowadzi redaktor naczelny „Niedzieli" — ks. dr Ireneusz Skubi. Bylimy ju wtedy podekscytowani wiceniami. Myl, e wielu sporód nas dopiero tam zaczo na powanie myle o tym, co si wydarzy za par dni. Wynikao to z naszej dugiej i szczerej rozmowy przy ognisku, ostatniego wieczoru. Mielimy po 25 — 26 lat, ale cige przebywanie w „szkole" sprawio, e nasze zachowanie i sposób mylenia by cigle niepowany, a chwilami wrcz dziecinny. Jednak tego jednego wieczo­ru wszyscy byli skupieni; nic dziwnego — nastpnego dnia mielimy przyj z rk arcybiskupa wicenia czynice nas kapanami na wieki! Nasza rozmowa szybko zesza na temat ycia, które nas czeka — celibat, samotno, niezrealizowane ojcostwo. Dopiero wszystkich naraz zatrwoya ta wizja, z któr kady z osobna zdawa si zgadza ju od dawna. Jeden z kolegów, znany kawalarz, powiedzia: „wiecie, od szeciu lat nie pocaowaem adnej dziewczyny i to wydaje si oczywiste — byem klerykiem zamknitym w seminarium. Ale kiedy uwiadomi sobie, e nie mog tego zrobi do koca ycia — wydaje mi si to gupie i nierealne. W imi czego?! Czy Jezus rzeczywicie wymaga od nas a takich ofiar?!"

Zapewne wielu ludzi zastanawia si — kim s ci modzi chopcy decydujcy si na sze lat odosobnienia, a póniej na ycie w samo­tnoci — bez ony, potomstwa, wasnego domu? Co nimi kieruje? Jakie idee i cele im przywiecaj? Czy ich intencje s zawsze szczere? Na takie pytania nie sposób jest odpowiedzie jednoznacznie i schematycznie. Niemoliwe jest przeniknicie ludzkich myli, nie mówic ju o tym, e kady czowiek jest niepowtarzalny. Ocena innego czowieka, w celu zaszufladkowania go (bo tak jest najatwiej), jest zawsze — mniej lub bardziej chybiona. Ja jestem jednak w tej dobrej sytuacji, i mog próbowa odpowiedzie na powysze pytania w opa­rciu o wasne, szecioletnie dowiadczenie. S to spostrzeenia i prze­mylenia zebrane w dwóch seminariach — dwóch rodowiskach kleryckich, z których kade miao swoj specyfik, cho wiele miay ze sob wspólnego. By moe moje oceny wydadz si komu nazbyt przejaskrawione i tendencyjne. Zapewniam jednak, e nie wystpuj w roli tego, który patrzc wstecz na swoje najpikniejsze lata ycia, spdzone za kocielnymi murami — pragnie odwetu. Uwaam, e okres seminaryjny jest w moim yciu, z jednej strony — jak gdyby— wyjciem na pustyni, aby spotka tam Boga, a z drugiej strony — bardziej ludzkiej — oceniam te sze lat jako wspania przygod, która duo mnie nauczya. Nie patrz na ten czas, jak na ofiar z kawaka ycia albo jak na okres wyrzecze. Paradoksalne jest to, e bdc w izolacji od wiata nauczyem si lepiej rozumie ludzi — i to nie tylko tych w czarnych sutannach. Jeli za chodzi o nich — to widziaem ich przychodzcych i wychodzcych. Wielu zmieni ten czas i ycie jakie wiedli. Wielu jednak pozostao takimi, jakimi byli w dniu zoenia papierów. Wydaje si wic, e o wartoci wychodzcych decyduje w duym stopniu intencja, z jak po raz pierwszy prze­kroczyli seminaryjne progi.

Tak, jak ju wspomniaem, nie sposób jednoznacznie oceni wszystkich kandydatów do kapastwa. Kady z nich jest innym czowiekiem. Nie wolno zapomnie o tym, e pochodz ze wiata, a jaki jest wiat i jego namitnoci wszyscy dobrze wiemy. S wic klerycy — zodzieje i klerycy — cwaniacy. Jednak ogromna wikszo braci kleryckiej, jestem o tym przekonany, idzie do seminarium za gosem Boego powoania. Jeli wychodz po szeciu latach gorsi ni przyszli i (co czsto bywa) po drodze zgubili drog, któr chcieli i — to winien jest chory system, który ich wypaczy, a nie oni sami. Seminarium duchowne jest rodowiskiem jedynym w swoim rodza­ju. cieraj si w nim dwa wiaty, krzyuj si dwa sposoby na ycie. Cigle walczy ze sob to co ludzkie, ze wiata z tym co boskie — i jest to naturalne. Najgorsze jest to, e to co kocielne rzadko pomaga temu co boskie, a czsto wrcz przeszkadza. Hermetyczno seminarium, wyizolowanie od wiata zewntrznego sprawia, e jego mieszkacy pozbawieni trosk i problemów normalnego ycia, tworz czsto swoje wasne prawa i obyczaje. Powszechnym zjawiskiem w seminarium jest zatem tzw. zmanierowanie. Klerycy yjcy pod kloszem, w inkubato­rze ochronnym s nienaturalnie wyczuleni na punkcie swego — „ego". Przysowiowe nadepnicie na odcisk moe czasami urosn do rangi wielkiej zniewagi, wrcz tragedii. Konkludujc, musz jasno i obiek­tywnie stwierdzi, e ci modzi ludzie, których spotkaem na swojej drodze do kapastwa byli normalnymi chopakami, yjcymi w nie­zbyt normalnym rodowisku. Powoanie, które otrzymali nie uczynio ich witymi, ale system wychowawczy — panujcy w seminarium — niejednego wykolei

ROZDZIA IV

wicenia i pierwsze kroki w kapastwie

Sobotni poranek 12 czerwca 1993r. Dzie naszych wice kapa­skich wsta gorcy i parny. Katedra ódzka ju od rana wypeniaa si rodzinami tych trzynastu wybranych i powoanych, którzy w ich obecnoci bd uwiceni i posani. Piszc te sowa ogldam film video z naszych wice. Widz procesj, a w niej cae seminarium — wszyst­kich kleryków od l-go do 6-go roku, idcych w stron otarza. Za nimi ksia, którzy rok wczeniej otrzymali wicenia. Wreszcie nasza trzynastka w biaych albach, z kapaskimi ornatami zoonymi na wycignitych rkach. Nastpnie przechodz jeden po drugim nasi profesorowie, przeoeni, czterech biskupów i arcypasterz w otoczeniu asysty. Nasza grupa ustawia si naprzeciwko otarza. Ju niedugo staniemy z jego drugiej strony. Kamera przesuwa si wolno po twarzy kadego z nas. Wszyscy jestemy skupieni i wzruszeni — kamienne twarze, wyostrzone zmysy, patrzce gdzie przed siebie oczy.

Kiedy widz, jak arcybiskup nakada rce na moj gow, a ja lubuj mu posuszestwo. Kiedy patrz na siebie lecego krzyem na katedralnej posadzce, wród moich braci Próbuj przywoa w sobie te myli i uczucia, które wówczas przepeniay moje serce. Pamitam, i mocno prosiem Boga o siy i wytrwanie. Obiecaem Mu szczer i oddan sub. Wierzyem wtedy, e udwign i ponios ten krzy, który braem na swoje barki. Panie, Boe mój! Ty wiesz najlepiej, e miaem wielkie pragnienie suenia Tobie i Twoim wiernym! Ty Wiesz, e na dnie serca zachowaem nadziej „która zawie nie moe" — kiedy znowu stan przy Twoim otarzu!

Po tygodniu od tamtych wydarze, które zakoczyy si obe­rwaniem chmury i powodzi na ulicach odzi, czekaa mnie ostatnia ju uroczysto. Wtajemniczeni wiedz zapewne, i nowowywicony ksidz, swoj pierwsz — uroczyst Msz wit, tzw. prymicj, sprawuje w rodzinnej parafii. Na takie wydarzenie niektóre wspólnoty parafialne czekaj nieraz dziesitki lat. Nic wic dziwnego, i skupia ono uwag, oprócz caej rodziny i krgu znajomych neoprezbitera5, niemal wszystkich w okolicy. Byem w dobrej sytuacji, poniewa kilka tygodni wczeniej moja parafia (ok.10 ty. mieszkaców) przeya ju prymicj mojego kolegi. Nie bd opisywa po kolei wszystkich punktów samej uroczystoci. Nie musz take nadmienia, e wszyscy tego dnia s wzruszeni; skadaj „swojemu ksidzu" cudowne yczenia i obsypuj go kwiatami. Dzieci mówi wierszyki, proboszcz wygasza mow okolicznociow, a zaproszony kaznodzieja wychwala pod niebiosa bohatera parafii. Staym punktem kadej prymicji jest rów­nie tzw. podzikowanie prymicjanta, w którym zazwyczaj kreli on drog swojego powoania i dzikuje wszystkim (zwaszcza rodzicom), którzy na tej drodze stanli. Na koniec bogosawi wszystkich zgroma­dzonych, kadc kademu rce na gow. Z tym bogosawiestwem poczona jest szczególna aska Boa. Jako pierwsi dostpuj tej aski kapani; nastpnie siostry zakonne, klerycy, rodzice, rodzina blisza i dalsza — a do ostatniej gowy w wityni. Ja osobicie odebraem swoje prymicje jako jedno wielkie dzikczynienie. Dziko­waem przede wszystkim Bogu za to, i mogem sprawowa Jego Ofiar przy tym samym otarzu, przy którym suyem do Mszy jako ministrant. Dzikowaem, i By ze mn i Prowadzi mnie przez te wszystkie lata. Dla mnie prawdziwymi bohaterami tej prymicji byli j moi rodzice. To im naleay si wszystkie kwiaty i yczenia. Wiedzieem jednak, e dla nich — najlepsz nagrod i podzikowaniem za 25-letnie trudy mojego wychowania — byo widzie mnie sprawujce­go Najwitsz Ofiar. Nie zapomn nigdy — Kochani Rodzice — Waszej mioci, troski i Waszego ... przebaczenia.

Kade prymicje, po czci liturgicznej, maj swoj kontynuacj przy suto zastawionym stole. Rodzina i znajomi mog wtedy do woli nacieszy si swoim pupilkiem. Oczywicie nigdy nie podaje si alkoholu, ale muzyka i taniec s praktykowane — zwaszcza w górach. Utartym zwyczajem — prymicjanta obdarowuje si prezentami i kopertkami. wicenia kapaskie i nastpujce po nich prymicje czsto przyrównuje si do lubu i wesela. Biorc pod uwag fakt, i wydarzenia te cz si z dwoma równorzdnymi sakramentami — nie Po prymicjach zostao mi kilka dni odpoczynku. Pojechaem z rodzicami do Lichenia. To byo i jest dla nas prawdziwe, rodzinne sanktuarium. Matka Boa Bolesna znaa wszystkie nasze radoci i smutki. Oddaem si w Jej matczyn opiek.

5 Neoprezbiter - ksidz w czasie I-go roku kapastwa.


Zgodnie z nowym dekretem arcybiskupa — nowowywiceni kapani mieli w czasie wakacyjnych miesicy, zastpowa ksiy bdcych na urlopach. Wszystkie parafie objte zastpstwami byy na terenie samej odzi. Kady z nas mia przydzielone dwa lub trzy punkty, w cigu dwóch miesicy.

Kiedy zjechaem na swoj pierwsz placówk akurat koczya si wieczorna Msza w. Ksidz Wiesaw przywita si ze mn wesoo. Powiedzia, e zastpuj samego proboszcza, bo to on jest wanie na urlopie. Stojc w zakrystii, ktem oka dostrzegem kolejk ludzi przy konfesjonale. Poczuem, e zblia si moja pierwsza spowied. „Czy to na nas czekaj"? — spytaem niepewnie. „A, tak, tak lecimy" — odpar mój starszy kolega i ju go przy mnie nie byo. Ja poszedem do drugiego konfesjonau na drewnianych nogach. Gorczkowo po­wtarzaem w mylach formuk rozgrzeszenia. Dziewczyna, któr spowiadaem spytaa mnie — czy dobrze si czuj. Nic dziwnego — sam nie mogem pozna swojego gosu, a w dodatku zaczem si jka. W czasie nastpnych spowiedzi stopniowo si opanowaem. Pamitam, i moim pierwszym i najwikszym wraeniem byo uczucie wielkiego zaenowania. Czuem si niegodny wysuchiwania i odpusz­czania cudzych grzechów. Chocia póniej nabraem pewnej rutyny w spowiadaniu, to wanie wraenie towarzyszyo mi i pozostao do mojej ostatniej spowiedzi. Niestety, wielu ksiy traktuje spowied nieodpowiedzialnie, spycajc j do kilku zdawkowych poucze i „od­pukania". Dziwi si póniej ludziom, i ci spowiadaj si cae ycie jak dzieci pierwszokomunijne.

Ksidz Wiesiu zaprowadzi mnie do swojego mieszkania w ogrom­nej — nowej plebanii, któr wczeniej wziem za jeden z bloków. W porównaniu z ma, obskurn kaplic — budynek parafialny by naprawd imponujcy. Podobno proboszczowi zabrako ju pomys­ów na to, co w nim urzdzi — tym bardziej, e on i drugi wikariusz mieli mieszkania gdzie indziej. Wiesiu zajmowa niewielk cz najwyszej kondygnacji, a mnie przypad jeden z jego pokojów. Wspólnie zrobilimy sobie kawalersk kolaq', do której mój kolega wycign „poówk". By szczerze zdziwiony i zawiedziony kiedy usysza, e nie bd z nim pi. Po chwili, tym razem ja zbaraniaem gdy zobaczyem jak Wiesiu stawia przed sob butelk i raz za razem sobie polewa. Tak byo kadego wieczoru. Wiesaw czsto zasypia pijany przy stole i spa tak w ubraniu a do rana. Mój starszy brat w kapastwie, mimo swojej miej powierzchownoci i sumiennoci w wykonywaniu obowizków — cierpia ju wtedy na chorob alkoholow. Na szczcie pi tylko wieczorami, kiedy go nikt nie widzia. Nie zdobyem si na rozmow z nim na ten temat. Zapewne i tak nie odniosa by adnego skutku. Jeszcze jako diakon braem udzia w odpucie parafialnym, w którym uczestniczy biskup Bohdan Bejze. By on wtedy na przyjciu, w gronie ksiy, mocno wstawiony. Brakowao mu jednak do stanu w jakim, kadego wieczoru, widywa­em Wiesia. Wkrótce miaem si dowiedzie i przekona na wasne oczy, jak wielkie spustoszenie wród kleru robi alkohol.

Caa moja praca w parafii polegaa na odprawianiu jednej Mszy dziennie, spowiadaniu w czasie drugiej Mszy oraz dyurze w kan­celarii. Wolny czas przeznaczaem na czytanie ksiek i wycieczki po odzi. Obiady gotowaa nam mia, starsza kobieta, która póniej zostaa moj dojedajc (od czasu do czasu) gospodyni. W taki oto

beztroski sposób spdziem trzy tygodnie w Parafii Najwitszej Eucharystii w odzi.

Na kolejn placówk zawióz mnie Wiesiu swoim maluchem. Tym razem miaem zastpowa wikariusza. Parafia M.B.Nieustajcej Po­mocy bya o tyle ciekawa, e poow jej mieszkaców stanowili chorzy umysowo — pacjenci pobliskiego szpitala. Jednego z nich widziaem kadego ranka, jak przychodzi pod plebani i caowa z namasz­czeniem opony proboszczowego Opla Kadeta. Wielu pacjentów ucz­szczao systematycznie do Kocioa, wykrcajc przy okazji róne numery, np. jedna kobieta rozebraa si do naga przed otarzem, w czasie Mszy wykrzykujc przy tym, e jest Matk Bosk. Po­dziwiaem spokój i opanowanie proboszcza, który zawsze wiedzia jak z humorem wybrn z niezrcznej sytuacji. Fili parafii bya kaplica na cmentarzu, gdzie w niedziel odprawialimy Msze wite. W tym czasie prowadziem dwa pogrzeby na tzw. „Doach". Jest to jeden z najwikszych cmentarzy w Europie. W jednej kaplicy, od rana do wieczora chowa si zmarych dosownie „maszynowo". Na cay pogrzeb jest ok. 20 min.! Kiedy przecignem o kilka minut swoj ceremoni oberwao mi si od starszego kolegi Faktycznie — pod kaplic czekaa ju kolejka „dwóch pogrzebów".

Trzecia parafia bya w samym centrum miasta. Mody proboszcz przymierza si wanie do budowy nowego Kocioa. By to czowiek peen serdecznoci i entuzjazmu. Bardzo go polubiem. Praca — jak wszdzie — Msza, kancelaria, spowied. Znalazem czas, aby kupi sobie mój pierwszy w yciu samochód — uywany Volkswagen Golf. Chciaem mie samochód, który po prostu by mi si nie psu. Do dzisiaj nie umiem nic zrobi przy aucie. Przyday si marki przywiezio­ne z Niemiec i koperty z prymicji

Przy kocu lipca ja i moi koledzy z roku mielimy spotkanie w kaplicy seminaryjnej z arcybiskupem, który wrczy kademu z nas dekret na pierwsz, sta placówk duszpastersk. Podczas gonego odczytywania przez pasterza nazwy miejscowoci przyporzdkowanej poszczególnemu kandydatowi — po reszcie przechodzi pomruk zazdroci, westchnienie ulgi albo wspóczucia. Kiedy, wrczajc mi dekret, arcybiskup powiedzia — „parafia Rusiec" — wszyscy wybuchnli tumionym miechem. Kilku pokazao niedwuznacznie jak cz ciaa mam sobie zakorkowa. Po zakoczeniu ceremonii, ju na powanie, skadali mi wyrazy ubolewania i wspóczucia. Wkrótce miaem si przekona na wasnej skórze, co to wszystko miao znaczy.

ROZDZIA V

Pierwsza parafia — zderzenie z rzeczywistoci

Po otrzymaniu dekretu — mojego pierwszego, kapaskiego po­sania — zostaem na dugo sam w kaplicy. Dzikowaem Bogu za to, e mnie posa do swojej owczarni. Na ten dzie czekaem przecie tak dugo! Moja pierwsza parafia nia mi si po nocach przez wszystkie lata studiów. Mona powiedzie, i moich pierwszych parafian poko­chaem ju w seminarium. Modliem si za nich. Klczc w kaplicy prosiem Wszechmogcego, aby da mi si i wytrwanie w subie Jemu i Jego rusieckim wiernym. Pytaem si Jezusa — co mam zabra na t pierwsz misj? Co najbardziej mi si przyda? Odpowied nasuna si natychmiast — Wiara, Nadzieja, Mio. Zrozumiaem, nie po raz pierwszy, e te Trzy Cnoty Boskie s najwaniejsze. Uwiadomiem sobie ich gbi i moc. Wiedziaem, i czeka mnie nieatwe zadanie. Nie na próno mówi si, e klerycy wiedz pierwsi i najlepiej o tym, co dzieje si w diecezji. Kada parafia ma swoj atk, a kady proboszcz — wyrobion opini. Zawsze mnie to plotkarstwo denerwowao. Sam postanowiem nigdy nie uprzedza si do nikogo, a tym bardziej do caej spoecznoci. By moe dlatego tak mao wiedziaem o tym, co i za co moe mnie spotka w tzw. terenie. To i owo jednak docierao take do moich uszu.

Parafia Rusiec nie miaa najlepszej opinii w diecezji. Wizao si to zarówno z jej histori, jak i teraniejszoci. Sama nazwa Rusiec kojarzya si wtajemniczonym przede wszystkim z buntem parafian przeciw proboszczowi i kurii biskupiej, który mia miejsce na pocztku lat 70-tych. O prawdziwych „zamieszkach w Rucu" informoway nawet ówczesne rodki masowego przekazu z TV wcznie. Te wydarzenia opisz nieco póniej na podstawie kroniki parafialnej.

Drugim skojarzeniem w odbiorze parafii bya osoba jej aktualnego proboszcza ks. Jana Dupczyckiego, który mia opini „panienki" i to w dodatku zmanierowanej. aden z jego wikariuszy (mia ich szeciu) nie zagrza w Rucu miejsca duej ni jeden rok, podczas gdy na innych parafiach ich koledzy „siedzieli" po trzy lata i duej. To by fakt, który móg niepokoi, ale ja byem peen ufnoci Rusiec by przecie placówk neoprezbitersk, tzn. e kierowano tam ksiy zaraz po wiceniach. W ssiednim Szczercowie neoprezbiterzy pracowali co prawda po kilka lat; co do Ruca jednak — nie wierzyem, e arcybiskup kierowaby co rok modego ksidza do parafii, gdyby ta faktycznie bya tak trudna do przeycia. Stawiajc si w roli pasterza diecezji na pewno nie posyabym nowo-upieczonych, ideowych i pe­nych zapau ksiy do proboszcza gorszyciela czy tyrana. „Ile to nieprawdziwych, krzywdzcych opinii kry o Kociele i jego kap­anach" — powtórzyem w mylach utarte, ksiowskie powiedzenie i z otuch w sercu wyszedem z seminarium.

Ksidz proboszcz Glapiski u którego miaem pozosta jeszcze przez kilka dni na zastpstwie, zaproponowa mi wyjazd rozpoznaw­czy. Pojechalimy jego trabantem nastpnego dnia rano. Rusiec to dua wie pooona przy trasie z odzi do Wrocawia. Zbliajc si do celu podróy mijalimy urocze lasy i ki z wielkimi stawami. Zobaczyem z daleka pikny, gotycki Koció z czerwonej cegy. Wydawa mi si bardzo duy jak na tak miejscowo. Zaparkowali­my przed plebani w samo gorce, lipcowe poudnie. Drzwi otworzy nam mczyzna koo 50-tki z wydatnym brzuszkiem, ale nie grubas. By ubrany „po cywilnemu" — ciemne spodnie z ostrym kancikiem i jasn koszul na krótki rkaw. Uwag zwracaa jego mia i gadka jak u dziecka twarz. Ksidz proboszcz (bo on to wanie by) dostrzegszy zapewne koloratki w naszych koszulach — szczerze si ucieszy i przymilnie zaprosi do rodka. Usiedlimy w maym saloniku z kominkiem. Od momentu mojego przedstawienia si jako przyszego wikariusza — ksidz Jan nie odrywa ode mnie wzroku. Oczy mu si wprost miay na mój widok, ale byo w nich te co podliwego i drapienego, co wówczas odebraem jako objaw zainteresowania nowym podopiecznym. Ja równie nie mogem napatrze si na Jasia (jak go w mylach nazwaem). Wydawa mi si uroczy, a jednoczenie komiczny. Kiedy szed rusza przy tym biodrami i ramionami, zupenie jak kobieta. Równie sposób w jaki siedzia, rozmawia, gestykulowa rkami, a przede wszystkim jego cieniutki gosik upodabnia go raczej do starszawej panny ni do czcigodnego proboszcza parafii. Jednak trzeba mu odda to, i by ujmujco miy i gocinny. Po wielu uprzejmociach, oczoplsach i ukazaniu wszystkich odmian umiechu, ks. Jasiu zmieni nagle wyraz twarzy na pogardliwy, skrzywi si jak po dwóch cytrynach i z nieskrywan niechci zacz wyraa si o swo­ich parafianach — jakie to z nich wiejskie chamy, nieroby i chytrusy. Uwaa swoj parafi za, bez wtpienia, najtrudniejsz w caej ar­chidiecezji. „Zreszt sami na pewno o niej syszelicie" — skwitowa. Oywi si i rozpromieni dopiero na koniec, kiedy oprowadza nas po swojej plebani! tumaczc, ile woy w ni „zdrowia i pienidzy". Potrafi przez pó godziny mówi o dwóch kredensach, które kaza wstawi w grube ciany duego salonu i drugie pó godziny — o nie­chlujstwie, niesownoci i zdzierstwie ludzi, którzy przy tym pracowali. Przy poegnaniu by znowu uroczy. Ucisn mi znaczco obie rce, patrzc przy tym gboko w oczy.

Po wyjciu z plebani! postanowiem, e porozmawiam take z urzdujcym jeszcze wikariuszem, a przy okazji obejrz moje przysze mieszkanie. „Wikariatka" miecia si w zupenie innym budynku, okoo 30 metrów od plebani! proboszcza. Bya to dua, nieotynkowana „pitrówka". Cay parter sta pusty, niewykoczony i brudny. Miecia si tam sala pingpongowa dla ministrantów, sala katechetyczna, azienki i magazynki. Poow pitra zajmowa organis­ta z rodzin, a drug poow — wikariusz. Ks. Sawek akurat wróci ze spaceru. Wszedem z nim do mieszkania, w którym miaem spdzi najbliszy rok. Skadao si z dwóch pokoi, kuchni, azienki i maego przedpokoju. Jeden pokój by maleki, za to drugi — przestronny i jasny, z duym balkonem. Zauwayem, e w caym budynku brak byo jakiegokolwiek ogrzewania. Sawek nie kry swojej radoci z powodu opuszczania parafii. Nie chcia wiele mówi na temat proboszcza. Powiedzia tylko, e „byo ciko". Jego opinia na temat mieszkaców parafii rónia si zupenie od opinii proboszcza. Có, kady ma prawo do swojego zdania.

Musz powiedzie, i wyjedajc z Ruca miaem wicej pozytyw­nych myli i otuchy w sercu jak przed przyjazdem. Przede wszystkim zauroczya mnie sama miejscowo, w której czyy si pejzae miejskie z wiejskimi. Rusiec mia swoje centrum z ryneczkiem, przy­stankiem PKS i parkiem przylegajcym do samego Kocioa, ale sigajc dalej wzrokiem — wida ju byo ki, pola i las. Miejscowo syna z bogatej, wrcz wystawnej zabudowy. Ludzie byli tu gospodarni i przedsibiorczy. Za to „przy Kociele aden cham nie chcia pomaga" — jak mówi proboszcz. Sam Koció, który na koniec wizyty pokaza mi ks. Sawek, z zewntrz imponujcy — w rodku by zaniedbany i brudny. Robi wraenie nieuczszczanego. Mia jednak w sobie swoisty nastrój i atmosfer gotyckiej wityni. Na tym zakoczy si mój rekonesans w Rucu.

30-tego lipca zajechaem powtórnie na „moj" parafi, tym razem ju z rodzicami, meblami i dekretem w rku. Bya sobota. Proboszcz szykowa si na lub. Chocia oficjalnie zaczynaem prac nastpnego dnia, jednak Jasiu zada stanowczo, abym szed z nim na uroczys­to, a póniej na wesele. Nie chciaem go drani na samym pocztku. Musiaem zostawi rodziców przy przeprowadzce i pody za szefem. Moja pierwsza niedziela w Rucu bya przemia. Parafianie tumnie przybyli do Kocioa. Po kadej Mszy spontanicznie podchodzili do mnie i serdecznie witali. Starym, parafialnym zwyczajem, po sumie okrya mnie orkiestra i zagraa kilka powitalnych marszów. Pro­boszcz przy obiedzie sprowadzi mnie na ziemi — „to wszystko wredne i faszywe, zobaczy ksidz!".

Nastpnego dnia byo rozpoczcie roku szkolnego w miejscowej podstawówce. Miaem niewiele katechezy, tylko 12 godzin tygod­niowo. Przydzielono mi VII i VIII klasy, reszt uczya katechetka Agata — nawiasem mówic pikna dziewczyna. Ciao pedagogiczne

— ogólnie bardzo przychylnie nastawione do religii w szkole i do mnie osobicie. Troch problemów wychowawczych miaem natomiast z dziemi. Czekay mnie równie dojazdy do innej szkoy w malekiej wiosce. Bya to 3 — klasowa szkóka, za to dzieci byy tam urocze

— grzeczne i pilne. Jak ju wspomniaem, od pierwszego wejrzenia zauroczy mnie zewntrzny wizerunek Ruca — jego otoczenie i zabudowa. Wszdzie kapao wprost od zieleni. Liczne lasy i ki przynosiy oywcze powiewy wiatru. Sama witynia rusiecka otoczona bya ogromnymi drzewami tak, jakby wród nich wyrosa. Okoliczne wioski obfitoway w stawy na rozoystych kach. Niemal z kadej strony wie otoczona bya lasem, a jedna wioska caa bya w nim ukryta. Przez parafi przepyway dwie urocze i rybne rzeczki. Co prawda ludzie poród tej sielankowej scenerii musieli ciko pracowa (ziemie byy tu nie najlepsze), jednak przyroda wynagradzaa im poniesione trudy — spo­kojem, wieym powietrzem i piknymi pejzaami. Dla ksiy, zwaszcza tych spokojnych duchem, taka parafia jest wymarzonym miejscem na ziemi. Ci, którzy nie lubi zgieku miasta i nie boj si by na wieczniku — yj na wiejskich placówkach jak u Pana Boga za piecem. Zwaszcza proboszczowie z jednym wikarym, którego mona posa do szkoy, zatrudni przy robieniu grobu i obka, powierzy mu ministrantów itp. Oczywicie s to wszystko wspaniae i ciekawe zajcia, zwizane z misj kadego kapana i dajce zazwyczaj duo satysfakcji. Jeli jednak widzi si, e jedynemu, najbliszemu auto­rytetowi takie prace obmierzy, a ogranicza si on tylko do pógodzin­nej Mszy dziennie i udzielaniu sakramentów — co bardziej godnym, tzn. mniej wicej raz na dwa miesice — mona si troch zniechci.

Oprócz niewtpliwych plusów ksiowskiego ycia na wsi, trzeba powiedzie równie o paru minusach. Pierwszy z nich to brak jakiejkolwiek anonimowoci. Daj gow, e gdyby przeprowadzi stosown ankiet wród mieszkaców polskiej wsi i próbowa dociec jakie tematy najczciej porusza si w wiejskich rozmowach (z wyjt­kiem spraw bytowych i rodzinnych) — wynik bdzie zawsze ten sam: 1-sze miejsce proboszcz, 2-gie miejsce wikary. Ksidz na wsi by od wieków i jest cigle tematem nr l. Spacerujc po Rucu za kadym razem czuem na sobie (dosownie!) setki par oczu. Niektórzy wrcz mnie ledzili! Do dzisiaj nie mam pojcia jakim cudem niektórzy parafianie dowiedzieli si o kilku faktach z mojego ycia. Do tego wszystkiego dochodzi wprost fenomenalna, ponaddwikowa szyb­ko z jak rozchodziy si wszystkie informacje. Jeli wierzy sowom ksidza proboszcza — mieszkacy Ruca mogli w powyszych kon­kurencjach wygrywa olimpiady. To wielkie zainteresowanie sprawa­mi Kocioa, a te w ich mniemaniu sprowadzay si do prywatnego ycia duszpasterzy, nie zawsze miao dla nich pozytywne skutki i wychodzio im na dobre. Myl tutaj o wypadkach sprzed dwudziestu lat, które odbiy si szerokim echem niemal w caym kraju. Korcio mnie od pocztku, aby sprawdzi co na ten temat mówia kronika parafialna. Byo to najbardziej wiarygodne ródo, poniewa pisali j proboszczowie, którzy rezydowali w parafii bezporednio po tamtych wydarzeniach. Sami parafianie rzadko poruszali temat rusieckiej rebelii. Odniosem wraenie, e wstydzili si stylu w jakim zabysnli wobec wiata. „Kronik Parafii Rusiec" przeczytaem w trakcie kilku pierwszych dyurów w kancelarii. O dziwo, ju sam wstp ksigi zdawa si potwierdza teori proboszcza o (delikatnie mówic) trudnym charakterze tubylców. Mianowicie przodkami dzisiejszych mieszkaców wsi byli zbuntowani chopi z majtku hrabiego Koniec-polskiego. Po stumionym krwawo buncie kaza on przesiedli krnbr­nych poddanych z Rusi w centrum Rzeczpospolitej. Poprzednia ojczyzna na trwae wpisaa si w nazw ich nowego siedliska. Dzisiaj, jedna z gównych ulic Ruca nosi nazw — „hrabiego Koniecpols-kiego". Nie bd opisywa szczegóowych losów Rusinów z Ruca. Przechodzc do opisu wydarze z lat 70-tych naszego stulecia pragn zaznaczy, e ich chronologia moe nie by dokadnie zachowana. Kronikarski opis czytaem tylko raz i to kilka lat temu.

Caa zadyma w parafii zacza si w sposób niemal klasyczny tzn. konfliktem midzy proboszczem a wikariuszem. Niestety, biskup przy doborze skadu osobowego ksiy na poszczególnych parafiach nie kieruje si ich charakterami, temperamentem czy innymi cechami osobowymi. Po prostu utyka „dziury" kim si da. Ludzie s tylko ludmi albo jeli kto woli — s ludzie-kosy i ludzie-kamienie. W opisywanym przypadku nie ma adnych wtpliwoci, e „trafia kosa na kamie". Przysowiow „kos" mona miao nazwa ówczes­nego rusieckiego proboszcza ks. Kalet — byego, dugoletniego onierza, który przeszed szlak bojowy od kampanii wrzeniowej po sub w armii Andersa. Nie wiadomo co bardziej uksztatowao charakter ks. Kalety — czy twardy, onierski ywot; czy te wy­chowanie wyniesione z domu rodzinnego. Faktem bezspornym jest, i by to czowiek bardzo surowy, wrcz szorstki. Wymaga wiele od siebie i od innych. Wród wikszoci wiernych mia poza tym opini czowieka uczciwego i sprawiedliwego. Ludzie bali si go, ale otaczali szacunkiem. Ks. Kauziak, który zosta przydzielony do Ruca w cha­rakterze wikariusza by kompletnym zaprzeczeniem swojego przeoo­nego — lekkoduch i lawirant; cenicy nade wszystko alkohol i dams­kie towarzystwo. Nowy wikary by bardzo towarzyski i szczery. Lubi nocne popijawy z chopami, którym coraz czciej uala si na surowo proboszcza. Szybko zjedna sobie wielu popleczników i obroców, którym nie w smak bya osoba plebana. Sytuacja midzy nim a proboszczem stawaa si coraz bardziej napita i grozia w kadej chwili wybuchem.

Nastpio to pewnej nocy, kiedy to ks. Kauziak „podcity" jak zwykle suszn dawk alkoholu, dotar do plebanijnej furtki. Naley zaznaczy, i obaj duchowni mieszkali wówczas razem w jednym, ogrodzonym budynku. Jakie byo jednak zdziwienie i wcieko wikarego gdy, otwarta zazwyczaj furtka, okazaa si zamknita na klucz. Trudno skroba si przez ogrodzenie majc par promili! alkoholu we krwi. Kiedy mody kapan powróci do kompanów „od kielicha" i opowiedzia o jawnym zamachu na jego wolno i ksiow-skie prawo do kilku godzin snu przed rann Msz, w swoim óku na plebani! — wród podchmielonych chopów zawrzao. Jeszcze tej samej nocy urzdzili gon pikiet przed rezydencj proboszcza. Rankiem doczyli do nich inni stronnicy wikarego. Proboszcza wywleczono si z plebanii i na taczkach wywieziono do granic parafii. Ks. Kauziak zosta zgodnie okrzyknity jego nastpc. Przez kilka lat sprawowa rzd dusz w Rucu. W tym czasie na plebani! urzdza pijackie imprezy i orgie. Mia swoich „onierzy", którzy mieszkali razem z nim w budynku, aby pilnowa swojego guru i dotrzymywa mu towarzystwa. Wybra te sobie jedn z wiejskich dziewczyn „na gosposi", która wkrótce zasza w ci i urodzia mu udanego syna. Emisariusze kurii biskupiej przyjedali aby zaagodzi sytuacj (m.in. biskup i kanclerz). Byli jednak zniewaani, obrzucani jajami i si wyrzucani z parafii. Stopniowo, z upywem lat, wielu ludziom zaczy otwiera si oczy. Zrozumieli wreszcie, e ich nowy, samozwaczy proboszcz to zwyky pijak i rozpustnik. Przy caym tym baaganie jako umkna mu praca duszpasterska: odprawianie Mszy, sprawo­wanie Sakramentów itp. Ludzie rusieccy zaczli dzieli si na „prawi­c" tj. prawowiernych i „lewic" — popierajc cigle Kauziaka. Na tle tego rozdwojenia doszo nawet do regularnych bitew i potyczek, podczas których interweniowaa milicja. W kocu jednak „prawica" zwyciya, a samozwaczy proboszcz podzieli los obalonego poprze­dnika. Podobno wyjecha póniej do Stanów Zjednoczonych i do dzi pracuje jako... taksówkarz w Nowym Yorku. Zdegradowany pro­boszcz Kaleta zmar wkrótce pod brzemieniem doznanych upokorze.

W Rucu dugo jeszcze lewica walczya z prawic. Wyrzucono si kilku proboszczów przysanych przez kuri. Jednego z nich wiziono przez kilka dni w piwnicy. Innemu, który sprowadzi si pod oson nocy — zrzucono z pitra plebani! wszystkie meble. W tym czasie prawica modlia si przed drzwiami zamknitego Kocioa. Dopiero kilka tragicznych, miertelnych przypadków, które dotkny lewico­wych prowodyrów, przyniosy strach i opamitanie. Jednego zabi piorun, inny si utopi, a jeszcze inny pochowa syna. Uznano to za palec Boy i zaprzestano buntu. Do dzisiaj jednak istniej nienawici i spory, majce swoje ródo w tamtych wydarzeniach. Tylko syn ks. Kauziaka, mieszkajcy cigle z matk we wsi, wydaje si nie przej­mowa swoim rodowodem. Jego ciotka jest gospodyni u ks. Jasia, ale od niego nic jej nie grozi.

Powróc teraz do moich kontaktów z proboszczem. Przez kilka pierwszych dni po moim przyjedzie by on najwspanialszym czowie­kiem na wiecie. Wida byo, e naprawd cieszy si z nowego wikariusza. Sam wcale tego nie ukrywa. Przy kadej okazji wyraa si niepochlebnie o moim poprzedniku, a take o wszystkich swoich byych podopiecznych. Zaczynao mnie powoli denerwowa to jego cige narzekanie i obwinianie innych ludzi. Wród jego byych wikariuszy by jeden, który mia nieposzlakowan opini i „y w opinii witoci". Miaem coraz mniej wtpliwoci, e i na mnie bdzie „kiedy wiesza psy", chobym nie wiem jak si stara. Tym­czasem w pierwszym tygodniu naszej znajomoci nic na to nie wskazywao. Wrcz przeciwnie. Jasiu by troskliwy, opiekuczy i nad wyraz serdeczny. udziem si, e tak pozostanie, niestety — to bya tylko gra wstpna przed majcym nastpi rozstrzygniciem.

Stao si to pod koniec pierwszego tygodnia mojego pobytu w Rucu. Poniewa nie miaem jeszcze swojego telewizora — Jasiu zaprasza mnie na dzienniki i filmy do siebie. Pamitnego wieczoru, od razu kaza mi usi obok siebie na kanapie, a nie jak zwykle — w osobnym fotelu. Wyczuem, i jest tym razem wyranie czym podekscytowany. Odsuwaem od siebie myl, e to podniecenie. Niestety — Jasiu wyranie mia na mnie ch. Mówi co nerwowo i nieskadnie, jednoczenie przysuwajc si coraz bardziej w moj stron. Kiedy dotkn mnie swoim biodrem, zadra na caym ciele i chwyci moj rk. Odsunem si gwatownie, ale on otoczy mnie drugim ramieniem i mocno przytrzyma. Wiedziaem o co mu chodzi, postanowiem jednak na chwil spasowa i wyrwa si natychmiast, gdy Jasiu posunie si o krok dalej. Tymczasem on równie spasowa. Zacz natomiast z pasj mówi o mojej urodzie i inteligencji. Zapewnia, e bdzie mi cudownie w jego parafii, a wszystkie moje pragnienia speni wanie on. „Bd ksidzu ojcem i bratem"... i kocha­nkiem — dodaem w mylach. Byem wstrznity, zrozpaczony! udziem si do tej pory, i to co o nim mówiono to nieprawda. Moe ma taki sposób bycia — pocieszaem sam siebie. Nagle przyszo mi na myl przykazanie ojca witka — o pokorze i bezwzgldnym po­suszestwie wobec swojego proboszcza!!!??? W tym samym momencie rka Jasia zacisna si na moim udzie i szybko przesuwaa w kierunku krocza. Zebraem si w sobie i z caych si wyrwaem z obj napaleca. On zerwa si razem ze mn. Zapa mnie powtórnie za rk przemawiajc mi do serca i rozsdku — „przecie musi to ksidz jako robi; po co samemu... nie pozwol na adne kurwy w mojej parafii!!!" Ze zami w oczach zapewniaem go o mojej przyjani i oddaniu, ale nie takim o jakie mu chodzi. „Chc y w czystoci!" — krzyczaem zrozpaczony — „...nie min jeszcze miesic od moich wice!" Do rozpalonego Jasia nie docieray adne argumenty. Poda za mn po caym pokoju, majc cigle nadziej, e mu ustpi. Rozpalony do czerwonoci zacz manipulowa przy rozporku, a po chwili wycign z niego swoje genitalia — mylc zapewne, e oczaruje mnie tym widokiem. To byo tragikomiczne! Widzc beznadziejno sytuacji wybiegem z plebani! i wróciem do siebie.

Rozmylaem dugo w nocy o tym co si wydarzyo. Byem zaamany. Nie miaem najmniejszych wtpliwoci, e czeka mnie rok tpienia i poniania przez tego niezaspokojonego starego zboczeca. Byem wcieky na niego, na siebie, na biskupa który mnie tu przysa i na cay wiat. „Có mam czyni Panie!" — woaem z caej duszy do Boga. W jednej chwili zrobio mi si nawet al tego czowieka, który przecie na swój sposób pragn mioci i kogo bliskiego. By samotny, tak jak ja, jak kady ksidz. Wiedziaem jedno, e nigdy mu nie ulegn, ale te nie bd go potpia ani mci si na nim. Wstaem z óka i do rana modliem si za swojego pierwszego proboszcza, mojego brata w kapastwie. Rano przy niadaniu Jasiu by bardziej ni zwykle powcigliwy, ale po jego bysku w oczach wyczuem, e jeszcze do koca nie straci nadziei.

Jednym z moich obowizków bya opieka nad ministrantami. Byli to przewanie chopcy w wieku 8-14 lat — weseli i rozkrzyczani jak wszyscy. Wród nich, a grupa liczya ponad dwudziestu, byo kilku wspaniale uoonych, o mocnych krgosupach moralnych. Podob­nych charakterów wród tak modych chopców nigdy przedtem, ani potem nie spotkaem. Uwaam, e rodowisko wiejskie bardziej sprzyja takim pozytywnym indywidualnociom. W nastpn niedziel miaem bardzo mie odwiedziny. Po niedzielnym obiedzie, kiedy kady ksidz marzy o odpoczynku, zadzwoni dzwonek. Na progu stay trzy adne, umiechnite dziewczyny z wizaneczk kwiatów. Powitay mnie w swojej parafii i w swoim wasnym imieniu. Rozmawialimy mio, a do wieczornej Mszy. Wszystkie trzy okazay si by student­kami: Kasia studiowaa pedagogik, Gosia (jej siostra) — biologi, a Renta — teologi. Dziewczyny, jak same powiedziay, opiekoway si kadym nowym wikariuszem w parani i kadego broniy przed proboszczem. achnem si oczywicie i powiedziaem, e nie ma przed kim bo proboszcz jest O.K. Na to one tylko znaczco si umiechny. Dziewczyny byy zwizane ze studenckimi grupami kocielnymi, a w przeszoci poczya je „oaza". Moje nowe przyjació­ki miay jako jedyne legalny wstp do mojego mieszkania. Mogem z nimi trzema, albo z kad z osobna, w parze spacerowa po Rucu — nikt nigdy mi tego nie wypomnia, cho robiem to do czsto. W Rucu znano si nie tylko po nazwisku, ale te z yciorysu i moliwoci. Poza dziewczynami zaprzyjaniem si równie z miym rodzestwem — Ani i Piotrem Sikora — doktorami medycyny oraz z kilkoma nauczycielami. Moim najwikszym przyjacielem by jednak mój ssiad z naprzeciwka — Kaziu Olczak i jego rodzina. Po kadej awanturze z proboszczem szedem do Kazia po to, eby (jak sam mu kiedy powiedziaem) porozmawia z normalnym czowiekiem. Kaziu mia przemi on i czwórk uroczych dzieci. Pracowa, jak wielu mczyzn z tamtych okolic, w Kopalni Bechatów. By wiecznym kawalarzem i szczerym, oddanym przyjacielem. Jako jedyny wiedzia o moich przeprawach z proboszczem i szczerze mi wspóczu. Sam, jak zapewnia, równie by przez niego podrywany i to do ostro. Niewykluczone, e znajomo z Kaziem uchronia mnie przed chorob nerwow i zbzikowaniem.

Tymczasem Jasiu, po kilku jeszcze podchodach w moim kierunku, zaczyna by coraz bardziej zniecierpliwiony. Myla zapewne, e pójd po rozum do gowy i dla witego spokoju dam mu dupy. Staraem si by dla niego miy i uczynny — wyrczaem go w obowizkach, których i tak prawie nie mia, a przede wszystkim wypeniaem niezwykle starannie to, co do mnie naleao. Mimo to proboszcz stawa si coraz gorszy — niecierpliwy, nerwowy i bardzo wybuchowy. Powoli poznawaem jego drugie oblicze zgorzkniaego malkontenta. Jasiu do zudzenia przypomina nieraz rozkapryszone dziecko, które znudzone kolejn zabawk niszczy j i chwyta nastpn. Niestety takie byo jego podejcie do ludzi. Jego chimery i napady znosiy kolejne gospodynie (mia ich podobno jedenacie) i jedyny parafianin, który musia z nim wspópracowa — kocielny Sarowski. Podziwiaem opanowanie tego czowieka, ponianego na wszelkie moliwe sposoby. Wielokrotnie, trzsc si, ze zami w oczach powtarza, e go (Jasia) zabije — „zapierdol skurwisyna, upierdol mu eb przy samej dupie" — cedzi przez zby kocielny. Cika sytuacja materialna zmuszaa go jednak do tej nieludzkiej pracy. Jasiu, kiedy mia zy okres, potrafi zely na cay Koció Sarowskiego albo ministranta podczas Mszy w. Wyzywa od chamów i bezboników ludzi przychodzcych do kancelarii. Kiedy obrzuci inwektywami i wygna za drzwi matk, która z paczem przysza zaatwi pogrzeb swego kilkuletniego synka. Dziecko wpado do gbokiego rowu z wod i utopio si. Proboszcz kaza jej i po ma i wspólnie wytumaczy si — dlaczego yj bez lubu kocielnego.

Dla mnie, cho ju praktycznie wszystko robiem za niego, nie by wcale lepszy. Si rzeczy stykaem si z nim kilka razy dziennie. Wszystkie posiki jedlimy razem — taki by wymóg biskupa w para­fiach z neoprezbiterami. Oczywicie za posiki musiaem paci i to sono. Miewaem jak nigdy dotd czste komplikacje odkowe

— bynajmniej nie z powodu jedzenia, które byo znakomite, ale z uwagi na cigy stres w czasie spoywania. Kiedy np. Jasiu wydar si na mnie, poniewa obraem kiebas z flaka „za który te si paci!".

Powoli mijaa jesie. Z moimi dziewczynami nazbieraem i ususzy-em mas grzybów dla rodziców na wita. Wraz z adwentem zaczy si wyjazdy na spowiedzi do okolicznych parani w naszym dekanacie. Miaem okazj porówna mojego proboszcza z innymi i dobrze pozna proboszczowsk mentalno podczas dugich, swobodnych rozmów przy stole. Stwierdziem, e chyba z kadym z nich mógbym si dogada. Byli to mczyni w wieku 40-60 lat. Niemal kady mia co „na sumieniu", wielu byo dziwakami, ale przecie usprawied­liwiao ich ycie jakie prowadzili. Ciko byo mi przyzna — Jasiu by ich pajacem i nieustannym obiektem artów. Drwili sobie za jego plecami ze sposobu w jaki si porusza czy mówi. Byem raczej pewien (a miaem w tym ju pewne dowiadczenie), e z wyjtkiem jednego, moe dwóch — nie byo wród tej grupy kilkunastu ksiy wicej homoseksualistów. Najbardziej szokowaa mnie ich cyniczna postawa wobec wszystkiego i wszystkich — wiernych, polityki. Kocioa i wobec siebie nawzajem. To byli geniusze cynizmu! Zastanawiaem si, co ich tak uksztatowao. Na pewno bya to rutyna kilkunastu czy kilkudziesiciu lat kapastwa. Przez te wszystkie lata (gównie z braku zajcia i motywacji typu: rodzina, dzieci) zdziwaczeli i wyostrzyli sobie dowcipy podczas ssiedzkich spotka. Niemal wszyscy byli te mate­rialistami, niektórzy wrcz chorobliwymi. Naturalnie kady ksidz ma prawo by do pewnego stopnia materialist. Wikszo ma jakie drugie ycie, a wic inne osoby na utrzymaniu; niektórzy prowadz róne prace przy wityni albo plebanii. Utrzymanie tych obiektów równie kosztuje. Dziwio mnie jednak zawsze to, i pazerni na pienidze s zarówno ci, którzy prowadz jakie inwestycje, jak i ci, którzy nic nie robi. Nie mogem oprze si wraeniu, i wikszo tych mczyzn zachowywaa si jakby bya przed chwil wypuszczona z seminarium. Cigle niepowani, pozbawieni problemów bytowych;wiecznie, rozbrykani chopcy. Szkoda tylko, e modziecz rado i entuzjazm zamienili na cynizm, a ideay na rutyn i pienidze.

Wigili Boego Narodzenia spdziem wraz z Jasiem u jego jedynych przyjació w odlegej wsi, gdzie poprzednio by proboszczem. Musz przyzna, e tego dnia da z siebie wszystko i udao mu si stworzy mi, przedwiteczn atmosfer. Zoylimy sobie yczenia, nie zabrako równie drobnych upominków. Nasi gospodarze równie byli przemili. Widywaem ich póniej kilka razy na plebanii. Nauczyli mnie jedynego chyba rozsdnego sposobu postpowania z probosz­czem — „najwaniejsze to przeczeka, jak ma taki zy okres i nie sprzeciwia mu si w niczym" — powiedzieli mi kiedy. wita upyny szybko i pracowicie.

Po Nowym Roku czekaa na nas kolda — moja pierwsza. Na parafii wiejskiej, zwaszcza duej i rozczonkowanej, kolda jest dla ksiy najwikszym wysikiem podczas caego roku. Rusiec, zarówno gmina jak i parafia, oprócz samej miejscowoci mia kilka satelit — maych wiosek, zagubionych midzy lasami i kami. W samych tych wioskach jedno zabudowanie od drugiego stao w odlegoci nieraz paru kilometrów. Zima bya tego roku mrona i niena. Chopi dowozili mnie i proboszcza do wiosek, ale dalej musielimy chodzi pieszo. Naturalnie ja miaem zawsze wicej rodzin do odwiedzenia i dalsze trasy do przejcia, ale to byo oczywiste — byem modszy i bardziej wytrzymay.

Kolda, to bardzo ciekawa i pouczajca praca, zwaszcza dla modego kapana. W cigu, np. jednego popoudnia trzeba odwiedzi od 30 do 50-ciu rodzin. Odliczajc dojcie, na kady dom pozostaje po kilka minut. Przez ten czas trzeba odmówi modlitw, porozmawia na kilka staych tematów — obecno na Mszach w., zdrowie, praca, problemy rodzinne, wtpliwoci dotyczce prawd wiary itp. Kady dom, rodzina ma swoj specyficzn i niepowtarzaln atmosfer. Po pewnym czasie doszedem do takiej wprawy, i po kilku zdaniach rozmowy odczytywaem niemal w oczach domowników co ich cieszy, a co boli; czy s szczliwi, czy te nie. Nauczyem si w cigu kilku chwil niejako wtopi w ich maleki wiat i spojrze na niego ich oczami. Wielu alio si na proboszcza — jego obcesowo i brak ogady. Ze smutkiem mówili o swojej wityni, która wyglda na opuszczon tak, jakby nie miaa gospodarza. Staraem si jak mogem usprawiedliwi Jasia, ale w duchu musiaem tym narzekaniom przy­zna racj. Byy one tak czste i natarczywe, e chwilami odnosiem wraenie jakoby ci ludzie cigle jeszcze nosili w sobie ukryte prag­nienie buntu.

Jeden dzie koldowania powiciem na wiosk ca ukryt w duym lesie. Malekie chatki na lenych polanach wyglday na ywcem wyjte ze redniowiecznego pejzau. Nie mogem wyj z podziwu — z czego ci ludzie yli. Nie byo wida prawie adnych pól uprawnych. Mae obórki i szopki skryway lene siano, krow lub koz, par kur. Mieszkacy tego skansenu sami przyznawali, e jest im ciko bo, yj przewanie z lasu, ale byli przy tym pogodni duchem i w wikszoci zadowoleni z ycia. Z najwiksz bied zetknem si jednak w innej wiosce, na skraju lasu. Glinianki kryte som sprawiay wraenie niezamieszkanych. Klepisko zamiast podogi byo czym normalnym. Ziemie byy tu nieurodzajne — piaszczyste. W jednej z takich glinianek natrafiem na matk z piciorgiem dzieci. Jedna izba zapewniaa wszystkie „wygody" — kuchnia, jadalnia, sypialnia i azie­nka. Wszyscy grzali si przy starym, kaflowym piecu, w którym palono chrustem z lasu. Dzieci byy ubrane w stare, postrzpione, ale czyste ubranka. Wyglday na niedoywione i przybite swoj bied. Okazao si, e mczyzna — gowa rodziny cigle si upija i akurat wyszed „na klina". Kobiecie z trudem udawao si uchroni cz z zasiku, który otrzymywaa rodzina. Ze wzruszeniem spostrzegem jednak, e trzyma w rku niewielk kwot, aby da j „na ofiar". Postanowiem zostawi w tym domu wszystkie pienidze jakie tego dnia zebraem. Kobieta nie chciaa o tym nawet sysze. Powiedziaa, e i tak przyniesie je do Kocioa. Kazaem wic na odchodnym przyj do siebie najstarszemu z chopców. Zjawi si u mnie w najblisz niedziel, po jednej z Mszy. Daem mu dwie wypchane torby misa, szynek, kiebas i jaj — w wikszoci tego, co sam dostaem od ludzi. Modliem si, eby dumna matka nie zawrócia go do mnie, ale na szczcie nie przyszed.

Mój genialny proboszcz, od czasu przybycia do Ruca, na kadej koldzie zbiera ofiary na malowanie Kocioa. Jak sam mi si przyzna, nie mia najmniejszego zamiaru tego robi — „chamy myl, e to tak atwo" — obrusza si na swoich parafian. Co roku ludzie z nadziej dawali na ten cel pienidze i co roku pienidze te znikay w niebycie. Jasiu przykaza mi solennie (wczeniej ogosi to z ambony) abym przyjmowa ofiary na trzy cele: utrzymanie Kocioa, malowanie i dla ksiy. Dla mnie bya przeznaczona 1/3 z ostatniej puli. Byo to na pozór zgodne z prawem kanonicznym, w myl którego proboszcz z wikariuszem dzieli si ofiarami w stosunku 2:1 (oprócz ofiar za Msze w. — stosunek 1:1). Wedug prawa jednak podzia ten ma dotyczy wszystkich ofiar, natomiast mój proboszcz sprytnie skierowa dwa pierwsze ródeka do swojej kieszeni, a dzieli si skwapliwie 1/3 ostatniego. Takie obejcia prawa nie s rzadkoci wród probosz­czów. Niewielu wikariuszy decyduje si w takich przypadkach upomi­na o swoje. Czasami jednak takie sprawy opieraj si o arcybiskupa, który i tak zawsze staje po stronie ojca parafii w myl zasady pokory i posuszestwa wobec wyszego rang. Wszystko jest wic zgodne z prawem, gdy cay Koció jest hierarchiczny, a nie demokratyczny.

Jasiu w czasie koldy by bardziej spokojny. Cakiem moliwe, e nowa namitno (napywajce pienidze) przymia na jaki czas popdy zmysowe, a przez to zagodzia usposobienie. Musz lojalnie stwierdzi, i ks. Jan miewa równie, obok zych, take dobre dni. Jestem pewien, e ten czowiek jest z natury dobry i ludzki. Wielokrot­nie widziaem go wzruszonego ludzk krzywd. By serdeczny i gocin­ny dla wszystkich goci zjedajcych na plebani, m.in. dla moich rodziców, za co jestem mu bardzo wdziczny. Gorzej natomiast traktowa swoich podopiecznych. Czasem bywa nie do zniesienia. Jego malkontenctwo przybierao chwilami wynaturzone rozmiary. Jednak pod t zrogowacia ju skorup — naros przez lata samotnoci, omieszania, zmagania z innym popdem (który móg mie swoje korzenie w seminarium) — bio serce wraliwego czowieka. Ks. Jan by cigle spragniony innych ludzi, towarzystwa, nowinek. Marzyt na przyszo o parafii miejskiej, najlepiej w odzi. Bardzo doskwierao mu siedzenie w Rucu, chocia sam pochodzi z malekiej wioski. Czsto powtarza, e jego przodkowie (a zatem i on sam) byli szlacht ziemiask. Tym mona by tumaczy jego pogardliwy stosunek do chopów... Cigle chodzio mu po gowie — jak wyrwa si sporód tej „hooty". Jak nie trudno si domyle, ks. proboszcz uwaa si za kogo lepszego, godnego szczególnej czci i szacunku. Wzrusza si szczerze, gdy kto wyraa swoje wspóczucie, i tak wspaniay, inteligentny i kulturalny kapan musi mczy si na tej wyjtkowo trudnej parafii. Sam uwaa to za najwikszy krzy ycia. Mona byo wiele osign utwierdzajc go w tym przewiadczeniu. W ogóle lubi, jak si nad nim ualano. Ja osobicie byem bardziej skonny wspóczu jego parafianom. Ciki to los dla parafii — pro­boszcz peda i malkontent z mani wielkoci. Wedug mnie, praw­dziwym powodem do tego aby mu wspóczu by tragiczny wypadek samochodowy, któremu uleg kilka lat wczeniej. W wypadku tym zgina jego ówczesna gospodyni, a on sam mia zaman nog. Wspominajc tamto wydarzenie, ks. Jan najbardziej ubolewa nad jego dotkliw konsekwencj... zabraniem mu na kilka lat prawa jazdy. Ten „niesprawiedliwy wyrok" — jak mówi — skaza go na siedzenie w parafii albo na ask wikariuszy. Nie bez powodu, jednym z pierw­szych pyta, jakie mi zada w czasie mojej pierwszej wizyty w Rucu, byo pytanie o samochód. Fakt, i posiadaem auto ratowa mnie nieraz i by to najlepszy hak na proboszcza. Przy caej swojej apodyktycznoci, nie móg nakaza mi, abym go zawióz tam gdzie chcia i kiedy chcia. Zawsze mogem si czym wykrci i robiem to, kiedy szczególnie dotkliwie „zalaz mi za skór". Kiedy wic za­planowa sobie jaki wyjazd — poznawaem to zazwyczaj ju dzie wczeniej, po jego nienaturalnie miym i kulturalnym zachowaniu.

Zima 1993r. doskwieraa mi bardzo w mojej nieogrzewanej wika-riatce. Po tym, jak na jesieni wyprowadzi si organista z rodzin, moje mieszkanie pozostao jedyn zamieszkan czci budynku. Ju na jesieni kupiem grzejnik na butl z gazem. Gdy jednak zaczem nim grza non stop, kiedy przyszy due mrozy, cae mieszkanie dosownie przesikno wilgoci. Woda spywaa po oknach, drzwiach, a nawet cianach — tworzc kaue, które cigle musiaem ciera. Pod ókiem i meblami utworzyy si dywany z pleni i grzyba. W kocu zmuszony byem wyczy grzejnik i kupi dwie farelki. Od tamtej pory zarabiaem na jedzenie i prd. Na dodatek w styczniu zamarza woda w rurach. Fakt ten zbieg si w czasie z kocem koldy i tragicznym wydarzeniem, które o may wos nie przypaciem yciem.

W poowie stycznia ks. proboszcz dowiedzia si o mierci swojego szwagra, który mieszka we Wrocawiu. Dzie przed pogrzebem by u niego brat z rodzin, aby zabra go na t smutn uroczysto. Ks. Jan postanowi jednak jecha nastpnego dnia, oczywicie ze mn. W takich okolicznociach nie mogem mu odmówi tym bardziej, e i mnie wypadao by na tym pogrzebie. Wieczorem miaem niemie przeczucie, i wydarzy si jakie nieszczcie. Wyjechalimy par godzin przed witem, aby zdy na czas. By silny mróz, droga oblodzona; tumany niegu walce w przedni szyb ograniczay bardzo widoczno. W samochodzie, oprócz mnie i proboszcza — na przednich siedzeniach — jechay równie dwie kobiety, przyjacióka ks. Jana z poprzedniej parafii (o której ju wspominaem) oraz jego gospodyni. Jechaem bardzo wolno, ok. 40 km/h. Mniej wicej w poowie drogi do Wrocawia jest ostry zakrt nad lasem, w ob­nieniu terenu. W momencie wchodzenia w uk zakrtu straciem kontrol nad kierownic i wpadem w polizg. Znioso nas na drugi pas jezdni. W ostatnim momencie zobaczyem przed sob dwa blisko siebie osadzone wiata — pomylaem, e to „maluch". Mój gony krzyk „O Jezu!", zla si z przeraliwym hukiem zderzajcych si ze sob czoowo samochodów. Na chwil straciem przytomno, ale zaraz potem j odzyskaem. Usyszaem jki moich pasaerów — wszyscy yli i mieli si niele. Najwicej krzycza ks. proboszcz, cho jemu zupenie nic si nie stao. Kiedy wyszedem z samochodu przewróciem si na lodzie, który pokrywa ca jezdni, pod cienk warstw niegu. Bardzo bolaa mnie lewa noga i dolna cz krgo­supa, a z rozcitego uku brwiowego sczya si krew. Fiat 126p, w którego uderzyem, lea w rowie. Zawlokem si do niego i zobaczy­em zszokowanego, ale przytomnego kierowc. Nikogo wicej tam nie byo. Wkrótce nadjechaa policja, a karetki pogotowia zabray nas do szpitala. Po kilku godzinach spdzonych w szpitalu i na komendzie, gdzie skadalimy zeznania, pozwolono nam wraca do domu. Wyj­tek stanowia znajoma proboszcza, która miaa zaman rk i musiaa jaki czas pozosta w szpitalu. Ks. proboszcz zadzwoni po taksówk, podjecha ni pod wrak mojego samochodu, wycign z niego wieniec i po paru godzinach by ju na pogrzebie szwagra. Ja natomiast z gospodyni wrócilimy wynajtym samochodem do Ruca. Tak skoczya si ta tragiczna w skutkach wyprawa. Dziki Bogu nikt (cznie z kierowc fiata) nie odniós powaniejszych obrae.

Proboszcz oczywicie obarcza mnie win za wypadek, a na sprawie sdowej nie wstawi si za mn ani jednym sowem. Kierowca „malucha" i jedyny wiadek, jadcy innym samochodem zeznali, e „prawdopodobnie" wyprzedzaem na zakrcie i std czoowe zderzenie z samochodem jadcym z przeciwka. Rzeczywicie mogo to tak wyglda, poniewa przede mn jecha inny samochód, a mnie znioso w ten sposób, i znalazem si przez chwil obok niego. Mimo zezna moich i gospodyni, które zgodnie potwierdzay to, e wpadem w polizg — otrzymaem wyrok skazujcy mnie na 0,5 roku po­zbawienia wolnoci w zawieszeniu i ponad 20 min grzywny. Od tego niesprawiedliwego wyroku sdu w Kpnie odwoaem si do Sdu Wojewódzkiego w Kaliszu, gdzie wyrok z Kpna utrzymano w mocy. Jedyn pociech by dla mnie fakt, i mój samochód nadawa si do generalnego (co prawda), ale remontu. Niestety z uwagi na brak pienidzy musiaem czeka na to ponad pó roku. Po wypadku stosunkowo szybko doszedem do siebie. Natomiast ks. Jan zafun­dowa sobie kilka serii masay klatki piersiowej. Ze zami w oczach

opowiada, jakie straszne mki przechodzi gdy rce masaysty zawa­dzaj mu mae woski rosnce na piersiach.

Kiedy czowiekowi wydaje si, e pokara go los i sprzysigy si przeciwko niemu wszystkie siy na ziemi, a niebo pozostaje guche na jego woanie — warto czasami spojrze na prawdziwe cierpienia innych ludzi. Nie kady potrafi wznie si ponad wasne sprawy i problemy, aby tak jak mówi Jezus — „mia si z tymi, którzy si miej i paka z tymi, którzy pacz". Czowiek, który yje dla siebie i z myl o sobie nigdy nie bdzie czowiekiem w penym tego sowa znaczeniu. Zwykle tragedie innych ludzi ucz nas pokory i dystansu wobec naszych wasnych rozterek, kompleksów czy niezaspokojonych ambicji. Po wypadku i jego przykrych nastpstwach wpadem w pew­nego rodzaju depresj. Jako kierowca byem odpowiedzialny za to co si stao. Sam byem potuczony, bez samochodu i pienidzy; skazany niesusznie przez sd. Nie mogem nawet z nikim podzieli si swoim bólem. Nie majc wody w mieszkaniu musiaem, kulejc, nosi j wiadrami z plebani! proboszcza.

Niedugo po tych wszystkich wydarzeniach, kiedy wróciem ju do normalnych zaj, byem wiadkiem tak wielkich cierpie ludzkich, e zawstydziem si na myl o tym, jak bardzo przeywaem swoje wasne kopoty. Byy to dwa pogrzeby, które wstrzsny ca parafi.

Pierwsz tragedi bya mier modej kobiety, matki dwójki maych dzieci. Dziewczyna zmara po paru latach chorowania na biaaczk. Bya jedn z najbardziej lubianych istot w caej okolicy — bardzo serdeczna i wesoa. Niedugo przed mierci, jej m ukoczy budow ich nowego domu. Bya szansa aby j uratowa. Potrzebne byo bardzo drogie lekarstwo, na które nie byo sta jej, i tak ju zaduonej, rodziny. Zwrócono si o poyczk do proboszcza, który jednak odmówi. Nigdy wczeniej, na adnym pogrzebie nie widziaem tak wielkiego alu i rozpaczy. Stojc nad grobem, obok maych sierot i klczcego na ziemi ich samotnego ojca — nie wytrzymaem i sam zaniosem si paczem. Po raz pierwszy w yciu pakaem na pogrzebie, cho egnaem ju wczeniej swoich dziadków.

Nastpnym, wyjtkowo tragicznym wydarzeniem bya mier 30-letniego mczyzny — ma i ojca dwóch kilkuletnich chopców. By on jedynym synem najbardziej zamonego czowieka we wsi. Par m-cy przed mierci, ojciec przekaza mu cay majtek — cegielni, szwalni i tartak, obok którego mode maestwo zamieszkao w piknym, nowym domu. Krytycznego dnia rano, ojciec odnalaz ciao syna w tartaku, przygniecione maym cignikiem do betonowego filaru. Chopak, ze zmiadon klatk piersiow, skona ojcu na rkach. Zagadka tej dziwnej mierci do dzisiaj jest nierozwikana. Najblisi zmarego wpadli w obd rozpaczy. Jego matka dostaa pomieszania zmysów — wchodzia do otwartej trumny syna, lizaa go po twarzy i rkach proszc aby wsta.

Wspomniaem ju wczeniej, jak bardzo doskwierao mi cige kontrolowanie kadego mojego kroku. Miao to miejsce jeszcze w ro­dzinnej parafii, kiedy przyjedaem na wolne dni z seminarium. Trzeba jednak odda Rucowi, i zainteresowanie wokó mojej skromnej osoby przybierao tam formy obsesyjne. Wie si to oczywicie z cigym postrzeganiem kadego ksidza jako nad-czowieka albo ufoludka, któremu obce powinny by normalne ludzkie zachowania i przypado­ci. Niewielu jest kapanów, których nie mczy ycie „na awie oskar­onych". Mae, wiejskie rodowisko naturalnie sprzyja powstawaniu i rozchodzeniu si wszelkich sensacji na temat „czarnych".

Zbliay si moje pierwsze imieniny w kapastwie. Oczekiwaem wielu goci - oprócz rodziców mieli przyjecha koledzy neoprezbitarzy, znajomi ksia (m.in. ks. Wiesiu z odzi) i przyjaciele. Najwaniejszym gociem mia by oczywicie mój proboszcz. Wiedzia­em, e wikszo zaproszonych nie bya abstynentami, a lekkie — mszalne wino nie byo najbardziej podanym alkoholem. W kul­turalnym domu powinny by róne trunki, chociaby z uwagi na róne upodobania ewentualnych goci. Musiaem wic jako zaopatrzy si w kilka butelek. Starym, ksiowskim sposobem, powinienem zrobi to przynajmniej w ssiedniej parafii, a najlepiej jeszcze dalej. By jednak powany szkopu — nie miaem samochodu, a w Rucu nie byo taksówek. Postanowiem wic dokona zakupu na wasnym terenie, ale tak, by wtajemniczy to tylko (znajom zreszt) sprzedaw­czyni. Okoo godziny zabraa mi obserwacja sklepu; jednak zawsze bya w nim przynajmniej jedna osoba. Dwukrotnie wchodziem do rodka, ale zawsze osoba kupujca przede mn czekaa wytrwale aby sprawdzi - co te kupi ksidz? Przy trzecim razie nie wytrzymaem; stanem w kolejce jako drugi i nie wyszedem mimo, i zaraz za mn wesza druga kobieta, która widziaa ju moje wczeniejsze podchody przed sklepem. Kobieta przede mn zrobia swoje zakupy i czekaa z ciekawoci na moje. Drcym gosem poprosiem czekolad, ciastka, wino i ...pó litra wódki. Ktem oka zobaczyem, e niewiasty, które w midzyczasie zaczy ju symulowa rozmow - zaniemówiy, a jedna z nich chwycia si za serce. Tego byo mi ju za wiele. Zawrzao we mnie, a po chwili zapytaem gono i pewnie: „pani Marysiu, czy to prawda, e wódka ma zdroe?" Pani Marysia zdumiona skina gow. „To niech mi pani da jeszcze dwie butelki" — powiedziaem i tryumfalnie umiechnem si do przeraonych kobiet. Wkrótce jednak poaowaem tego wybryku. Nie min nawet jeden dzie, a caa parafia miaa mnie za alkoholika. A moe jednak ksidz musi y jak trdowaty wród swoich parafian?

Po srogiej zimie zawitaa do Ruca gorca wiosna - z bujn zieleni lasów, k i ogromnych przykocielnych lip. Bardzo lubiem wiosenne spacery uroczymi, wiejskimi drogami. Przydrone ogródki przynosiy zapachy pierwszych kwiatów, a ptaki przecigay si w piewie. Dziki kilku przemiym parafianom, którzy poyczali mi swoje samochody - mogem par razy odwiedzi rodziców miesz­kajcych prawie 200 km od Ruca. Cudowna wiosna na wsi tak mnie rozanielia, i nie doskwiera mi tak bardzo, ani brak swojego auta, ani fochy proboszcza. Katecheza z dziemi, zwaszcza w malej wiosce (gdzie teraz dojedaem rowerem) dawaa mi duo radoci i satysfak­cji. Z ministrantami graem zacite mecze pikarskie, a w ciepe popoudnia palilimy ogniska w pobliskim lesie. Moje studentki odwiedzay mnie od czasu do czasu, ale samotne wieczory przed telewizorem zaczy mi coraz bardziej doskwiera. Brewiarz i inne modlitwy wypeniay wielk pustk i samotno, ale nie do koca. Chyba po raz pierwszy pomylaem, e mógbym y inaczej — zasy­pia i budzi si przy ukochanej kobiecie; patrze na umiechnite buzie dzieci — moich wasnych dzieci. Czasami odwiedzali mnie koledzy ksia z pobliskich parani. Niekiedy przyjechaa z odzi p. Halinka — moja dojedajca gospodyni, aby upiec dla mnie moje ulubione rogaliki z marmolad. Mimo to jednak, tamtej wiosny poczuem po raz pierwszy, e brakuje mi kogo bliskiego, kto byby zawsze obok mnie — cieszy si i smuci razem ze mn.

Obok potrzeb cielesnych kady czowiek ma potrzeby duchowe, które czciowo (na paszczynie transcendentalnej) zaspokaja poprzez cigy kontakt z Bogiem. Istnieje jednak w kadym z nas pragnienie oddania si, z caym zaufaniem, innemu czowiekowi i czerpania z innego czowieka. yje w nas potrzeba zawierzenia komu bez­granicznie i do koca. Tak zostalimy wszyscy stworzeni, wszyscy — take ksia.

W miar jak zbliao si lato, coraz czciej mylaem o zmianie parafii. Nie miaem najmniejszych wtpliwoci, e to nastpi. Byem pewien, e proboszcz wystpi do arcybiskupa o moje przeniesienie i bdzie czeka z nadziej na nowego „chopca". Ja równie zawczasu, dla pewnoci, zgosiem ch zmiany u ks. dziekana w Szczercowie. Przyj moj rezygnacj ze zrozumieniem. Przez pi lat, co roku na wiosn przyjedali do niego wikariusze rusieccy w tej samej sprawie. Od kiedy nie miaem samochodu — ks. Jan uzna, i nie jestem mu ju przydatny. Doczepia si do mnie przy byle okazji.

Kiedy spóniem si pi minut na Msz w. w niedziel, której miaem przewodniczy. Stao si to po raz pierwszy i tylko czciowo z mojej winy. Wszedem do Kocioa gdy proboszcz akurat podchodzi do otarza. Widzc mnie, nie rozpocz Mszy tylko odwróci si na picie i wraz z ministrantami pomaszerowa z powrotem do zakrystii. Kiedy wszedem za nimi proboszcz, czerwony na twarzy i z pian na ustach, nie zdejmujc ornatu, rzuci si na mnie caym cielskiem. Zacz mnie szarpa wyrywajc guziki od sutanny, blunic przy tym i ubliajc mi jak nigdy dotd. Ja mylaem wtedy tylko o tym, jak bardzo musieli by zgorszeni moi ministranci, którzy na to wszystko patrzyli. Wyrwaem si z uchwytu szaleca, walnem nim o szaf a si przewróci i wybiegem z Kocioa. Proboszcza spotkaa najwiksza chyba dla niego kara — musia po raz pierwszy zrobi co za mnie. Rad nie rad wróci do otarza i odprawi Msz w.

Od tamtego wydarzenia moje ozibe kontakty z proboszczem stay si lodowate. Dla nas obydwu byo ju jasne, e duej ze sob nie wytrzymamy, wielokrotnie staraem si do niego przeama — nie­stety, bez wzajemnoci. Odkryem, e od czasu do czasu przyjedao do niego paru ksiy. Jednego z nich rozpoznaem jako powszechnie znanego wród ksiy pederarast. Po takich „cichych" wizytach swoich kolegów, ks. Jan bywa przez jaki czas spokojniejszy, a czasa­mi nawet miy.

Z waniejszych wydarze przy kocu mojego pobytu w Rucu naleaoby wspomnie o wizycie samego ks. arcybiskupa, który przyby na obchody 350-tej rocznicy utworzenia parafii. Arcypasterz zaszczyci nawet wizyt moj wikariatk, gdzie rozmawialimy chwil w cztery oczy. Dziwiem si póniej sam sobie, i nie potrafiem przy tej okazji powiedzie ani jednego sowa skargi na mojego przeoone­go. Ten natomiast przybieg za par minut jakby obawiajc si tej rozmowy. Miaem jednak chwil satysfakcji, gdy w mojej obecnoci arcybiskup ostro skrytykowa proboszcza za to, e nic nie robi w parafii — m.in. nie maluje wityni i nie zaoy ogrzewania w wikariatce. „Jak mona cigle wszystko zwala na innych!?" — podniós gos arcypasterz. Ksidz Jan bowiem za wszystko obarcza win swoich poprzedników. Ja otrzymaem zapewnienie od szefa, e przeniesie mnie bliej rodzinnych stron.

Opisywaem ju wiele razy moje podejcie do ks. Jana Dupczyc kiego oraz sposób w jaki go odbieraem. Faktem jest, i wiele razy doprowadza mnie do biaej gorczki, a czasami wrcz do rozpaczy. By moim pierwszym proboszczem i zaraz na pocztku mojej posugi kapaskiej podepta wiele ideaów, które zachowaem w seminarium. Pokaza mi swoim postpowaniem raczej ciemn stron kapastwa, cho nie pozbawi nadziei, e jest równie ta jasna — pozytywna strona i jej musz szuka. Mówic szczerze byo mi go al. By po prostu ulepiony z innej, ni wikszo ludzi, gliny. Ludzie go nie akceptowali, a on sta si wobec nich nieufny i agresywny. Szuka, jak kady czowiek, mioci (cho w nieco innym wydaniu), a nie znajdujc jej — popad w przygnbienie i malkontenctwo. Jeli doda do tego ksiowski styl ycia jaki prowadzi, mona próbowa przynajmniej czciowo go usprawiedliwi. Do dzisiaj mam przynajmniej czyste sumienie, i kadego wieczoru w Rucu modliem si za niego. Prosiem najczciej o rozum i nawrócenie — ale si modliem.

Tak oto upyno mi 11 miesicy w parafii Rusiec. Do dzisiaj z wielk yczliwoci wspominam jego mieszkaców. Z pewnoci nie zasuguj oni na niepochlebne opinie, które kr na ich temat w ódzkim rodowisku kocielnym. Kiedy po wakacjach zastaem na plebani! dekret arcybiskupa, nominacj na now placówk — obok uczucia ulgi, a jednoczenie nadziei na przyszo — odezwaa si te we mnie nuta alu i nostalgii za tym uroczym miejscem, które miaem opuci.

ROZDZIA VIII

Kapaski business w Aleksandrowie

Now parafi, do której zostaem posany by Aleksandrów — jedno z miast-satelit odzi. Zgodnie z przyjtym zwyczajem pojechaem tam kilka dni wczeniej, aby przedstawi si nowemu proboszczowi, a przy okazji zrobi zwiad dotyczcy mieszkania, okolicy itp. Okazao si, i bd mieszka w ogromnej plebani, wybudowanej niedawno przy innym Kociele i w innej parafii. Parafia ta pod wezwaniem witego Rafaa bya tzw. parafi macierzyst, mnie za przydzielono do parafii Zesania Ducha witego, która wyodrbnia si z tej pierwszej. Od plebanii, w której mieszkao jeszcze piciu ksiy, miaem ok. 2 km do miejsca pracy — duej kaplicy na ogromnym placu midzy dwoma nowymi osiedlami bloków. wity­nia bya w stanie surowym, niedawno zadaszona. W ogóle caa parafia erygowana rok wczeniej, bya w stanie organizowania si. Mody kocielny z dum mówi, jak duo pracy woyli razem z proboszczem i ofiarnymi parafianami w budow kaplicy, która powstaa rzeczywi­cie w rekordowym czasie. Przy wykaczaniu obiektu pracowao akurat kilku ludzi. Przywitaem si z nimi, a przy okazji dowiedziaem si, i kluczem do postpu wszelkich prac w parafii jest ks. proboszcz

— mody wiekiem i peen zapau góral z Podkarpacia. Niestety ks. Jarema Trunkowski — mój nowy przeoony — przebywa akurat w Niemczech, dokd pojecha po samochód. Na plebanii, przy aleksandrowskim rynku nie zastaem take ks. praata Hedoniusza Bogackiego - proboszcza parafii w. Rafaa. Nie dostaem wic kluczy do mojego przyszego mieszkania, ale gospodyni praata zapewniaa mnie, e jest ono pikne i czyste.

Odjechaem z Aleksandrowa co prawda niedoinformowany, ale peen wiary i zapau przed nowym wyzwaniem.

Poniewa w Rucu okupiem si troch w meble, musiaem wynaj ciarowy samochód i kilku ludzi do przeprowadzki. W dniu, w którym dokonuj si zmiany w parafiach, tj. 30 sierpnia, proboszcz Jarema mia oczekiwa na mnie na plebanii z kluczami do mojego mieszkania. Kiedy zajechaem na miejsce z caym majdanem okazao si, e proboszcz dopiero co przyjecha z Niemiec i pi po podróy. Gdy ju zdoaem go dobudzi, przez godzin szuka kluczy, a gdy w kocu otworzy mi drzwi mieszkania ogarna mnie czarna rozpacz. Ze rodka buchn odór zepsutego misa i stchlizny. Po wejciu do rodka zobaczylimy stosy (od podogi po sufit) gazet, które zaj­moway — oprócz starych, zepsutych mebli — wiksz cz miesz­kania. Wszystko przykrywaa gruba warstwa kurzu. W kuchni zepsute miso i wdliny dosownie wyleway si z lodówki. Proboszcz, którego obowizkiem byo przygotowanie dla mnie mieszkania, wydawa si by tym wszystkim wielce zdziwiony. Mieszkanie skadajce si z dwóch pokoi, azienki i kuchni — od ponad roku stao puste. Wczeniej zajmowa je starszy kapan — dziwak, bdcy rezydentem w miejscowej parafii. Ksia w podeszym wieku, na emeryturze, czujcy si jeszcze na siach — mogli pracowa na parafiach jako rezydenci na przysowiowe pó etatu. Ten starszy kolekcjoner gazet po paru latach takiej rezydentury, którego piknego dnia wsiad w po­cig i wyjecha „w wiat" nie mówic nikomu ani sowa. Wracajc do niezrcznej sytuacji — jedno byo pewne — nie mogem wprowadzi si na plebani, a wic nie mogem take pracowa. Wynajci ludzie znieli z samochodu do piwnicy moje rzeczy, a ja ustaliem z ks. Jarema, e wracam za trzy dni kiedy mieszkanie bdzie puste i czyste.

Ten pierwszy dzie w nowej parafii troch podkopa moj, i tak zachwian, wiar w proboszczów. Byem podamany tym bardziej, i czekaa mnie jeszcze przeprowadzka z piwnicy na drugie pitro. Ks. Jarema by tak zauroczony swoim nowym Passatem sprowadzonym bez ca — na parafi, e zdawa si nie zauwaa adnego problemu. „Pierwsze koty za poty" — pomylaem i po kilku dniach wróciem do Aleksandrowa peen otuchy. Wprowadziem si w kocu do jednego pokoju (drugi by zagracony i zamknity na klucz) i zaczem nowe, wielkomiejskie ycie ksidza.

Zanim przejd do opisu swojej nowej placówki, chciabym naj­pierw scharakteryzowa parafi w której mieszkaem i pozostaych lokatorów miejscowej plebani. Macierzysta parafia w. Rafaa bya kilkakrotnie wiksza od naszej, a jej cech szczególn byo to, i miaa dwie poczone ze sob witynie oraz proboszcza biznesmena — ma­ego, grubego czowieczka o przenikliwym spojrzeniu. Jedno z drugim zreszt poniekd si czyo. Ksidz praat Hedoniusz Bogacki by prawdziwym czowiekiem czynu. Kiedy nasta w Aleksandrowie po­stanowi jak najszybciej da upust swojej inwencji i geniuszowi. W krótkim czasie dostawi do boku ju istniejcej wityni — drug wiksz. Tym sposobem na Mszach $w. cz ludzi staa twarz do otarza, a cz — bokiem. Równoczenie z Kocioem, krewki proboszcz wybudowa ogromn plebani o wielkoci dwóch poczo­nych bloków mieszkalnych. Wntrza obiektów wyoy marmurami i drewnem; w podziemiach wybudowa garae. Kupi sobie najnow­szego mercedesa, a wszystkie te dobra ogrodzi wysokim murem.

W midzyczasie ks. praat zajmowa si interesami, tzn. odzyska wszystkie dobra kocielne, które byy do odzyskania, a byo ich niemao — niemal poowa centrum Aleksandrowa naleaa kiedy do Kocioa. Ks. Bogacki, ogosi przetarg na wynajem kilkunastu budyn­ków, jednoczenie budujc cay szereg nowych — równie do wynaj­cia. Ubolewa czsto, e prawo kocielne zabrania ksiom aktywnego prowadzenia interesów, bo wtedy „wycignby" z tego wszystkiego o wiele wicej. Kto zapyta — z czego finansowa swoje przedsiw­zicia? Parafia, cho jedna z najbogatszych w diecezji nie przyniosaby w tak krótkim czasie, tak olbrzymich dochodów. Pomysowy kapan aby zbudowa swoje imperium w genialny wrcz sposób uwzgldni trudn sytuacj zaopatrzeniow w latach 80-tych i maksymalnie, na niespotykan skal, wykorzysta ogromne iloci darów z zachodu, które wówczas zaleway wprost Koció w Polsce. Dziki swoim plecom w kurii biskupiej mia do nich dostp nieograniczony. Wielu proboszczów zrobio wasne i kocielne interesy na darach, ale ks. Bogacki przecign chyba wszystkich. Sam w swoich wypowiedziach nie ukrywa zaradnoci z jak obraca rónymi deficytowymi towara­mi. Za to, co wstawia do hurtowni, sklepów i co przez podstawionych ludzi sprzedawa na bazarach — kupi wszystkie materiay budowlane. Nie wspomina jednak, i równoczenie na wszelkie moliwe sposoby, na te same cele, wyciga pienidze od wiernych. Parafianie, którzy pracowali na budowach, cznie z fachowcami, w formie wyna­grodzenia dokarmiani byli z darów praata. U niego nigdy nic nie byo za darmo i nic si nie marnowao. Có mogo go obchodzi to, e ofiarodawcy z zagranicy przekazywali swoj pomoc ludziom biednym i chorym czyli najbardziej potrzebujcym, którzy nie zawsze mogli przyj na „dniówk" do praata. Lokale wynajmowane przez niego naleay do najdroszych, a sam waciciel syn z bezwzgldnoci przy zbieraniu czynszu; dzie zwoki nie wchodzi w rachub. Kiedy dary si skoczyy, ks. Bogacki mia ich jeszcze na dugo pod dostatkiem. Kiedy skoczyy si naprawd — do prac wykoczenio­wych zatrudnia na czarno Rosjan, którzy runli wtedy do Polski przez otwart granic.

Ks. praat, jak ju wspomniaem, syn z tego, i nie przepuci adnej okazji aby dorobi troch do tacy. Kiedy ju dokoczy wszystkie inwestycje bez zotówki dugu, zacz zarabia ogromne pienidze. Z moim proboszczem obliczylimy kiedy, e praat wyci­ga grubo ponad 400 min miesicznie — z tego mniej wicej jedn czwart z pensji proboszcza, a pozosta lwi cz z tytuu dzier­awionych budynków. Do tego dochodzio ok. 50 min miesicznie, które zbiera na tac, a drugie tyle dostawa z wszelkich podatków cmentarnych, tj. od placów, pomników, ekshumacji; za haracze pobie­rane od innowierców grzebicych swoich zmarych na katolickim cmentarzu itp. W przeszoci ten geniusz finansjery przebywa kilka lat na parafiach za granic — w Anglii i Holandii. Majc tam liczne znajomoci i koneksje — przy kadej okazji odwiedza swoich dobroczyców, zamonych zachodnich duszpasterzy, którzy wspierali „biedujcego Hedoniusza". Nawet wyposaenie swoich Kocioów, cznie z awkami i komami dla ministrantów, ks. praat kompletowa za granic. Jako biedny ksiulo z biednej Polski, wysya do rónych instytucji na caym wiecie proby: „o wsparcie duchowe i MATERIA­LNE dla powstajcego orodka duszpasterskiego w Aleksandrowie". Pienidze pyny ze wszystkich stron, jednak w miar, jak mnoyy si i rosy róda dochodów — rosa te chciwo kapana. Na plebani!, któr wybudowa, zajmowa kilka ogromnych salonów na dwóch kondygnacjach. W paru pokojach nikt nigdy nie by, nawet jego gospodyni tam nie sprztaa. Oryginalne - antyczne meble, skórzane kanapy i fotele, marmur, boazerie, najnowoczeniejszy sprzt elektro­niczny — to tylko cz ubóstwa, którym otoczony by praat. Podobno za same obrazy Kossaków i innych sawnych malarzy, które sam widziaem w jego mieszkaniu — mona by wybudowa... kilka Kocioów. Pozostaych piciu ksiy (w tym dwóch proboszczów) ulokowa w maych, dwupokoikowych mieszkankach, a reszt plebanii wynaj na szwalni i gabinet lekarski.

Wedug najnowszych wiadomoci, jakie przychodz do mnie z Aleksandrowa, ks. praat wynaj take na plebani! kilka mieszka dla wieckich rodzin, m.in. na miejsce trzech ksiy, którzy si wyprowadzili. Jest to przypadek nie majcy chyba swojego precedensu w polskich parafiach — aby rodziny z dziemi mieszkay pomidzy ksimi, a na podwórzu plebani! suszyy si sznury pieluch — ale czego si nie robi dla pienidzy! Ks. Bogacki by gotów zrobi i zrobi znacznie wicej.

Caymi dniami i wieczorami myla nad nowymi ródami do­chodu. Jako jeden z pierwszych ksiy w Polsce, zacz sprowadza samochody bez ca na parafi (swoj i inne). Robi to, jak wszystko na skal masow. Sprowadza wozy warte nieraz par miliardów i po krótkim czasie — nielegalnie — sprzedawa z duym zyskiem rónym firmom i osobom prywatnym. Kiedy mieszkaem w jego parafii (w cigu roku) sprowadzi i sprzeda w ten sposób kilka samochodów, w tym jeden autokar-mercedes — dla prywatnej firmy przewozowej ze Zgierza. Dla siebie by znacznie „skromniejszy" — do swojej stajni zakupi najnowszy model jeepa Opla Frontier. Wedug sów mojego proboszcza Trunkowskiego, ks. praat nie poprzestawa na wykpiwaniu urzdu celnego i fiskusa. Par lat wczeniej sprowadzi podobno luksusowe BMW, ubezpieczy na ogromn sum, po czym podstawi „do zabrania" braciom ze wscho­du, od których zgarn pokan kwot w dolarach. Odszkodowanie od PZU oczywicie dosta swoj drog, ale poniewa samochód by sprowadzony i zarejestrowany na parafi, zobowizano go do oplaka-towania poowy Aleksandrowa wiadomoci o kradziey auta. Ca operacj zwizan z zaginiciem samochodu, wg. sów mojego probo­szcza, obmyli i zrealizowa wspólnie ze swoim pupilkiem — ks. Plackiem.

Ten mody kapan, rodem z Aleksandrowa, to osobny temat w historii parafii w. Rafaa. Pochodzcy z jednej z najzamoniej szych rodzin w miecie chopak, do szybko zdoby plecy u biskupów ódzkich. Po kilku latach „tuaczki" w terenie, wróci do rodzinnej parafii jako wikariusz — katecheta. Trzeba zaznaczy, e praca w swojej parafii jest, zgodnie z prawem kanonicznym, niedopuszczal­na. Moe wanie dlatego ks. Placek mimo, i podlega pod parafi w Aleksandrowie mieszka w prywatnej willi w odzi, a miejsce swojej pracy odwiedza pro forma ok. raz na dwa tygodnie. Jego zamiesz­kanie w odzi byo zreszt zupenie usprawiedliwione poniewa prowadzi tam wiele zawoalowanych interesów. Jest m.in. wacicielem duej ksigarni w centrum odzi na ul. Piotrkowskiej. Mody bogacz, jedcy na zmian dwoma luksusowymi samochodami, szybko zdo­by uznanie i zaufanie starszego kolegi po fachu. Zapewne wywin razem jeszcze nie jeden numer.

Ksidz praat jako czowiek interesu nigdy nie traci czasu. Wielokrotnie w cigu miesica wyjeda na par dni w nieznane, nie mówic nikomu o celu podróy. Zostawia bez alu parafi pod opiek dwóch wikarych. Praca duszpasterska jako w ogóle mu nie leaa. Bi rekordy szybkoci w odprawianiu Mszy witych i naboestw, a kazania na religijny temat nigdy z jego ust nie syszaem. Jak przystao na czowieka, który zdoby wysok pozycj w wiecie biznesu, ks. praat zaj si polityk. By co prawda tylko radnym w miecie, ale kilka razy da ostro do zrozumienia burmistrzowi i jego zastpcy — kto naprawd rzdzi Aleksandrowem. Trzeba przyzna, e wszyscy liczyli si z jego zdaniem, podziwiali go za przedsibiorczo i czuli przed nim respekt. Niestety tak naprawd nikt go chyba nie lubi. Nie syszaem o nim nigdy pochlebnej opinii jako o czowieku czy ksidzu, poza uznaniem dla jego gowy do interesów. By to równie znany w okrgu ódzkim i nie tylko mecenas i poplecznik wielu prawicowych polityków, m.in. Alicji Grzekowiak, Stefana Niesioowskiego i wielu innych. Byli oni czstymi gomi w jego rezydencji.

Tak wic ks. praat Bogacki aspirowa do miana czowieka sukcesu i by nim rzeczywicie. Mia prywatnego goryla i kierowc, który wozi go na przemian mercedesem-limuzyn i jeepem. Syn z tego, e nie liczy si z niczym i z nikim. Kpi publicznie nawet z biskupów, a w swoich politycznych kazaniach miesza z botem wikszo polskich mów stanu. Prywatnie by kpiarzem i cynikiem. Ci, którzy go bliej poznali mieli o nim opini dwulicowca. Niemal kady kiedy si na nim zawiód. Wiele razy spowiadaem ludzi, którzy skaryli si na jego obcesowe podejcie zwaszcza do biedy i biedaków. Gardzi ludmi sabymi, ciko pracujcymi fizycznie — tymi, którym si w yciu nie powiodo.

Jego parafianie autentycznie go nienawidzili, tak samo zreszt jak ksia, moe oprócz jego pupila Placka. Czy mona si dziwi wiernym skoro swoje owieczki ksidz praat traktowa jak jedno z wielu róde dochodu. Jako biznesmen z prawdziwego zdarzenia, w swoim interesie kocielnym, z siedzib w kancelarii parafialnej, wprowadzi stae opaty za wszystkie usugi. Wykorzystujc monopol na te usugi na swoim terenie — ustali ceny na bardzo wysokim poziomie. Takie przecie s prawida rynku. W interesach nie ma sentymentów, nawet „wity Boe nie pomoe". W jego kancelarii nie byo targowania. Dla przykadu podam, e w 1995 roku, kiedy tam przebywaem — stawka za usug pogrzebow u ks. praata wynosia 5 min z. Wyjtków od ustalonych stawek nie zanotowano. Kiedy jedna kobieta z paczem prosia o spat w ratach ww. kwoty — ks. Hedoniusz zapewnia j, i tego uczyni nie wolno bo „taka jest stawka". „Czy pani nie moe poyczy kilka milionów aby opaci pogrzeb wasnego ma?" — pyta zdziwiony.

Oprócz saboci do duych pienidzy (do czego sam si przy­znawa) ks. praat mia naturaln sabo do pci przeciwnej. W caym miecie znana jest historia jego zwizku z wacicielk baru, z któr mia si jakoby pewnej nocy „zakleszczy". Pomocy namitnej parze udzieli wówczas miejscowy lekarz i std caa sprawa wysza poza mury plebani!. Przyznam si, i trudno mi byo uwierzy w t, moim zdaniem, grubymi nimi szyt opowie. Syszaem j od wielu osób, w tym od swojego proboszcza, ale znajc spryt praata nie podejrze­wam go o tak gupi wpadk. Mog tylko powiedzie, e widziaem kilka eleganckich kobiet wychodzcych od niego o rónych porach. Przekonaem si na wasnej skórze, e ten czowiek by na prawd pody i dwulicowy, ale ludzie nienawidzili go zbyt mocno, aby mona byo wierzy wszystkiemu co mówili.

Niewiarygodnie brzmi dla mnie jeszcze inna historia równie opowiedziana mi przez proboszcza Jarem. Ksidz Bogacki ju jako kleryk, a póniej mody ksidz by bardzo butny i zepsuty moralnie. Wielokrotnie ratoway go niezbadane bliej „chody" u ówczesnego biskupa ordynariusza Michaa Klepacza. Jako mody wikariusz, zwyk nasz bohater urzdza ostre popijawy z podobnymi jak on ksimi — „ascetami". Na takie zamknite „rekolekcje" czsto sprowadzano na pokuszenie par dziewczyn niezbyt cikiego prowadzenia. Jedna z takich orgii wg. sów ksidza Jaremy, tak si rozwina, e wikary Bogacki aby uatrakcyjni j jeszcze bardziej wpad na icie szataski pomys. W trakcie imprezy przeprosi na chwil goci, poszed do Kocioa, a po chwili wróci niosc kilka kielichów mszalnych. Zdumionym biesiadnikom zacz serwowa w nich drinki. Podobno jeden z nich — jego kolega ksidz — wytrzewia w jednej chwili, wsta i wyszed na zewntrz, ale reszta ekipy wietnie si dalej bawia. Ta historia brzmi niewiarygodnie nawet dla mnie.

Cho poznaem setki rónych ksiy, uwaam, e jedynym wród nich czowiekiem, który mógby dopuci si takiego witokradztwa— by ksidz praat Bogacki. Rzecz niewiarygodn, ale prawdziw jest jego majtek, który (cznie z prywatn posiadoci) mona porówna z niewieloma wspóczesnymi fortunami w Polsce. Nie siedz w kieszeni ksidzu praatowi Jankowskiemu z Gdaska, ale miem twierdzi, e troch mu do Bogackiego brakuje. czy ich na pewno przewiadczenie o magnackim pochodzeniu, czynne uprawianie polity­ki i zamiowanie do marki „mercedes benz".

Jak atwo si domyle, mój proboszcz Jarema Trunkowski i inni ksia zamieszkujcy na plebani!, nie darzyli praata Bogackiego pozytywnymi uczuciami. Doskonale ich zreszt rozumiaem. Wystar­czajcym powodem do braku takich uczu, by fakt pobierania przez praata sonego czynszu za zajmowane przez nas mieszkania. Jak yj nie syszaem o podobnym przypadku, aby ksia pacili za mieszkanie na plebani!, któr wybudowali dla nich parafianie!

Nie bez powodu zaczem opowie o swojej drugiej parafii charakterystyk praata i dziekana aleksandrowskiego w jednej oso­bie. Wszystko bowiem w tym miecie i obu parafiach krcio si wokó niego i od niego zaleao. Nic dziwnego zatem, e ksia z caej archidiecezji mówic o Aleksandrowie uywali zamiennie okrele — „ódzki" i „Bogucki". Oprócz praata, mojego proboszcza i mnie — plebani zamieszkiwali jeszcze trzej ksia. Niewiele starszym ode mnie by ksidz Piotr — zastraszony i lizusowaty wzgldem swojego wielkiego szefa. Pozwolio mu to jednak pobi wszelkie rekordy rezydowania w Aleksandrowie — by tu ju od 3 lat. Jego koleg, wspópracownikiem by kapan okoo pidziesitki, ale jeszcze na stanowisku wikariusza. Ksidz Pawe, bo o nim mówi, by uoonym kapanem, typem urzdnika. Poniewa jako jedyny z wikarych (nie liczc praata) nie uczy religii w szkole — jako specjalno przypada mu praca w kancelarii i pogrzeby. Poza tym, e by subist (tak wygldaa praca u w. Rafaa) wszyscy lubili go za mi powierzchow­no i wysok kultur osobist. Mia chyba tylko jedn, za to wielk sabo — adne samochody. Cae swoje mieszkanie i gara obwiesi plakatami wozów najlepszych marek. Sam jedzi nowym oplem Astra, któremu powica wikszo swojego wolnego czasu. Kiedy patrzy­em z jakim namaszczeniem pieci swój samochód nie mogem oprze si wraeniu, e przela na niego wszystkie swoje niezaspokojone instynkty opiekucze i ojcowskie. Ksidz Pawe np. my swój samo­chód tylko najdelikatniejszymi szamponami i wycznie w mikkiej wodzie, tzn. w czasie deszczu. Kupi do tego celu dugi paszcz przeciwdeszczowy z kapturem. Sama jazda ju go tak nie rajcowaa — wtpi aby w cigu mojego pobytu zrobi wicej ni.,.200 kilomet­rów. Ostatnim z ksiy zamieszkujcych plebani w Aleksandrowie by proboszcz niewielkiej — „budujcej si" parafii — Rbienia. Jego parafia przylegaa do naszej, a Koció by oddalony nie wicej ni 2 km od naszej kaplicy. Ks. Mikoajczyk by moim faworytem — bardzo oddany sprawie Kocioa, a przy tym stojcy twardo na ziemi, ludzki i z wielkim poczuciem humoru.

Aby zakoczy t zbiorow — ksiowsk — charakterystyk, musz powróci jeszcze do czowieka, o którym mog najwicej powiedzie, bo najlepiej go poznaem. Mój proboszcz, ks. Jarema Trunkowski by do przystojnym rudym facetem o korzeniach, jak ju mówiem — góralskich. Mia tzw. „spónione powoanie" — przed wstpieniem do seminarium pracowa kilka lat po maturze. Uczelni ódzk skoczy razem z moim znajomym z odzi - Retkinii, ks. Wiesiem. Ks. Trunkowski nie mia lotnego umysu, ani inteligencji praata, chocia cigle do niego aspirowa. Mia za to gobie, ludzkie serce dla swoich parafian. Od samego pocztku zdoby sobie ich wielk sympati. Wida byo, i swoj pierwsz, wasn parafi i jej mieszkaców traktowa z wielkim oddaniem. Leay mu na sercu zarówno potrzeby duchowe, jak i materialne nowej placówki duszpas­terskiej. Do mnie odnosi si bardzo kulturalnie i poprawnie — wrcz przyjacielsko. Czasami tylko by nieco mrukliwy, a take nieszczery — lubi gra „na dwa fronty", krytykowa kogo za plecami i roznosi plotki. Od niego dowiedziaem si co kto ma na koncie i na sumieniu. Po prostu lubi takie tematy. Poza tymi ludzkimi, a raczej babskimi przypadociami, by to naprawd dusza — czowiek; czsto nawet zbyt pobaliwy. Wspomniaem o jego aspiracjach w stron osoby praata, ale miao to odniesienie tylko do paszczyzny finansowej. Wikszo ksiy zazdrocia Bogackiemu interesów, ogromnych pie­nidzy jakie posiada, a w przypadku ks. Trunkowskiego byo to o tyle uzasadnione, poniewa mia on rzeczywicie cige, niemae wydatki zwizane z pracami przy kaplicy i przylegajcej do niej plebani!

— w trakcie budowy.

Wedug zwyczaju, gówny ciar finansowy — przy wyodrbnianiu si nowej parafii ze starej — spada na t macierzyst, ale w takich kwestiach nikt nawet nie marzy o pomocy praata. Przyznam si, e byem i bd zawsze peen podziwu dla zapau i samozaparcia modych proboszczów, takich jak Trunkowski czy Mikoajczyk — którzy budujc nowe witynie, oddawali dosownie Kocioowi cae swoje siy i zdolnoci. Inn spraw jest fakt, i buduje si te obiekty zazwyczaj „bez gowy" i wyobrani, ale to jest ju wina biskupów. Wymownym tego przykadem jest ód, gdzie odlego midzy Kocioami mona mierzy w metrach, a s one takie olbrzymie, e pomieciyby zarówno wierzcych, jak i niewierzcych parafian, cznie z tymi, którzy le na cmentarzach. Jeszcze wiksz gupot jest budowanie plebanii — bloków — niemoliwych do zagospodarowania i ogrzania. Budowy takich kolosów powierza si ksiom, którzy czsto nie maj o tym zielonego pojcia — przepacaj wykonawcom, marnuj materiay itp.

Std mój podziw dla ks. Jaremy, który wzi na siebie odpowie­dzialno architekta i budowlaca, a przy tym nie oszczdza si jako duszpasterz. By moe wanie tak due obcienie rónymi obowiz­kami, w poczeniu z kapask samotnoci doprowadziy go do ukrytego alkoholizmu. Tak, niestety i ten kapan wpad w szpony tego strasznego naogu, który mona nie bez przesady nazwa chorob zawodow kleru. Regularnie kadego wieczoru mój proboszcz „zale­wa sobie robaka", najczciej samotnie, a czasami w wikszym, zaufanym gronie. Mniej wicej pó godziny po wieczornej Mszy w. zawsze ilekro si widzielimy, czu byo od niego alkohol. Kilka razy widziaem go pijanego do nieprzytomnoci. Próbowaem delikatnie wpyn na niego, uwiadomi mu, e si stacza (syszaem, e wiadomo tego jest podstaw zwalczenia naogu) — niestety bez­skutecznie. Najbardziej bolao mnie, kiedy widziaem, jak po pijanemu odprawia Msz wit. Zdarzao mu si to po paru nocnych im­prezach, które przecigny si... do rannej Mszy, a take wówczas gdy nie wytrzymywa i wypi w cigu dnia. Widziaem i czuem ból tego czowieka, topicego swoj samotno, stresy i kapaskie rozterki w butelce wódki. Z wielk yczliwoci i trosk myl dzi o tym, jak ten czowiek pokieruje swoj przyszoci.

Tak wic po roku samotnego zamieszkania w rusieckiej wikariatce przyszo mi mieszka na prawdziwej plebani!, wród piciu innych ksiy. Musz powiedzie , a wiem o tym z autopsji oraz z opowiada kolegów, e takie zbiorowe plebanie rzdz si swoimi wasnymi prawami. Poza cigym szpiegowaniem ze strony wasnych probosz­czów istnieje tam niepisany zwyczaj nie wchodzenia sobie w drog i nie interesowania si ssiadami. Uszanuj ten zwyczaj take teraz i nie bd wylicza ile dziewczyn czy chopców widziaem wychodzcych — z których drzwi i o jakich godzinach. Uwaam, e tego rodzaju kontakty s prywatn spraw kadego czowieka o ile nie zdradza on np. wspómaonka i bynajmniej nigdy ich nie potpiaem.

Przechodzc do tematu swojej parafii zaznacz na wstpie, i ks. praat Bogacki bardzo dugo, bo kilkanacie lat, opiera si jej powstaniu. Pragn w ten naturalny sposób chroni si przed odpywem czci pienidzy do innych kieszeni. W kocu jednak uleg, pod naciskiem biskupów i opinii kleru, kiedy Aleksandrów sta si najwiksz parafi w archidiecezji. Sam wykroi najgorsze ochapy ze swoich woci. W ten sposób now parafi utworzyy dwa osiedla nowych bloków mieszkalnych. Praat doskonale wiedzia, e takie bloki zamieszkuj na ogó mode maestwa — rzadko praktykujce i najmniej skore do utrzymywania Kocioa. Wiadom rzecz jest, i w takich parafiach jest niewiele pogrzebów, ich mieszkacy s ju z reguy „po lubie", a liczy mona tylko na przyrost demograficzny i chrzty. Nie zdziwio nas równie (proboszcza i mnie), e praat zarezerwowa dla siebie kontrol nad caym miejskim cmentarzem, na którym nam nie wolno byo nawet czyta „wypominków" w Uroczys­to Wszystkich witych. Cmentarze to jeden z najlepszych kapas­kich businessów. Jeli zatem chodzi o nasze dochody — byy one raczej mierne. Za to kadego dnia dzikowaem gorco Bogu, e mam normalnego proboszcza i mog y bez cigego poniania i nerwów, w normalnych warunkach. Braki finansowe z tzw. akcydensu, na który skaday si ofiary z pogrzebów, lubów i chrztów — wyrównyway nam codzienne Msze w. zamawiane przez grup starszych parafian cile zwizanych ze swoim nowym Kocioem; szczliwych, e oderwali si od praata. Trzeba równie przyzna, i ludzie uwzgld­niali w „tacy" fakt powstawania nowej placówki parafialnej. Wszake wydatków z tym zwizanych byo co niemiara — poczwszy od materiaów budowlanych poprzez awki, meble kancelaryjne, a sko­czywszy na szatach i precjozach liturgicznych. Kuria biskupia dys­ponujca bajoskimi funduszami na cele reprezentacyjne m.in. na podróe piciu biskupów po caym wiecie, nie kwapia si z dotacjami dla nowych parafii, zwaszcza, e akurat wtedy zakupia od Kocioa Ewangelickiego wityni w centrum odzi za milion dolarów. Sprawy finansowe byy na szczcie problemem proboszczów. Ja miaem swoje wasne obowizki i zmartwienia.

Rozpoczem prac jako ksidz — katecheta w Zespole Szkó Zawodowych. To nowe dowiadczenie uwiadomio mi z jednej strony, jak znikomy procent modziey identyfikuje si z wartociami chrze­cijaskimi — które gosi Koció Katolicki — a z drugiej strony, jak bardzo modzie aknie tyche wartoci. Ci modzi ludzie z którymi pracowaem widzieli gboki sens w prowadzeniu ycia zgodnego z Ewangeli. Przekonyway ich nawet takie przesania Nowego Testamentu jak: przebaczenie bez granic, mio nieprzyjació czy ubóstwo. Szybko zrozumiaem jednak, e do tych modych — gniew­nych, ale jake prostych i otwartych umysów, nie docieraa adna teoria nie poparta praktyk i ywym wiadectwem. Oni potrzebowali prawdziwych autorytetów, przewodników yciowych. Tylko ten, kto y na co dzie zgodnie z tym co gosi — zasugiwa na ich akceptacj i szacunek. Za kim takim gotowi byli pój do pieka. Czekali na kogo takiego, ale... nikt si nie zjawia.

Pracujc wród modziey zawodowej, której wszyscy katecheci boj si jak ognia, dotaro do mnie jasno — jak ogromn, wrcz historyczn misj do spenienia ma tu Koció i kapani; kapani, którzy nie zdaj sobie na ogó sprawy jaka wielka odpowiedzialno na nich spoczywa. Uwiadomiem sobie, jak sabe w ogóle jest oddziaywanie wychowawcze ksiy. Dlaczego w kraju na wskro katolickim, prawowiernym jest tyle chamstwa, zodziejstwa i zbrodni? Gdzie s owoce nauczania Kocioa?! Odpowied jest krótka i bolesna — nie ma ich, bo nie ma równie wiadectwa kapanów. Kandydaci do kapastwa ju w seminarium ksztaceni s bardziej na teoretyków i urzdników, anieli na wiadków Chrystusa. Kiedy stykaj si oni z realiami panujcymi w terenie, kiedy poznaj cynizm swoich przeoonych, którzy do reszty cigaj ich na ziemi, udowadniajc im na wszelkie sposoby — e „Pan Bóg swoje, a ycie swoje" - wtedy dopiero nastpuje przewartociowanie w nich samych i zaczynaj kraka tak samo, jak reszta stada wron. Czy ja dzisiaj mam wstydzi si tego, i odleciaem z tego stada, aby nie kraka jak wszyscy inni?!

Kto mógby zapyta — dlaczego ja sam nie staem si wówczas wzorem dla swoich wychowanków? Otó, staraem si i mam nadziej, i byem nim rzeczywicie! Mog to bez przesady powiedzie, bo wiem e oni sami to potwierdz. Postanowiem by ich starszym bratem, który dowiadczy Boga w swoim yciu. W naszych rozmowach nie byo tematów tabu (uczyem klasy mskie, eskie i koedukacyjne). Widziaem, e moi modzi przyjaciele byli mile zdziwieni moim szczerym i otwartym podejciem. Po raz pierwszy ksidz traktowa ich jak dorosych, odpowiedzialnych, wartociowych ludzi, a nie jak band rozwydrzonych szczeniaków. Zwierzali mi si ze swoich najskrytszych problemów. Kiedy przyprowadzaem swoje klasy do Kocioa na spowiedzi — adwentowe i wielkopostne - cho w konfesjonaach byo zawsze kilku ksiy, najwiksze kolejki byy u mnie. Chodziem z moimi chopcami i dziewcztami na wycieczki, podczas których prowadzilimy nie koczce si rozmowy i dyskusje. Ogldalimy ich i moje ulubione filmy video i analizowalimy rozterki moralne bohaterów. yem z nimi ich yciem, bo nie byo te innej drogi, aby do nich dotrze i zdoby ich dla Boga. Nie robiem tego z premedyta­cj czy wyrachowaniem. Wierz, i wielu modym ludziom w Aleksan­drowie pomogem przej bezpiecznie przez trudny okres poszukiwa­nia i odnale waciw drog. Kilkanacie razy, na ich prob, interweniowaem w najróniejszych konfliktach rodzinnych, a nawet sercowych. Jestem pewien, i jedn z dziewczt uratowaem od samookaleczenia, jeli nie od mierci samobójczej.

Zdobycie zaufania modych ludzi nie przyszo mi wcale atwo. Faktem jest, e bya to modzie sfrustrowana, czsto naznaczona pitnem nie najciekawszych rodowisk rodzinnych. Jednostki wród chopców byy wrcz kryminogenne (jeden z uczniów popeni morder­stwo na swoim koledze). Takie przypadki przekonyway mnie tylko i utwierdzay w walce o przyszo moich wychowanków. Byem szczliwy, e wielu z nich udao mi si zawróci ze zej drogi, chocia niejeden przy tym zalaz mi za skór. W mniemaniu moim i innych nauczycieli ze szkoy - klasy które uczyem (po 2 godz. tygodniowo) stay si lepsze, bardziej komunikatywne i spokojniejsze. Wielu moich uczniów i uczennic odwiedzao mnie w moim mieszkaniu na plebani!. Cieszyy mnie bardzo te sukcesy. Dzikowaem Bogu za kad zagubion owc, któr udao mi si sprowadzi na nowo do Jego Owczarni. Moje osignicia uwaaem za szczególnie wartociowe, poniewa udao mi si w moich uczniach, wychowanych na opowie­ciach i dowiadczeniach zwizanych z praatem — przezwyciy niech, a czsto nawet odraz do stanu kapaskiego w ogóle.

Niestety, przy kocu roku szkolnego wanie ksidz praat wezwa mnie na rozmow, w której zarzuci mi „wywoanie niezdrowego poruszenia wród miejscowej modziey; odejcie od programu nau­czania oraz skupienie modziey wokó siebie, a nie przy Bogu". Praata ponadto razi widok modych na plebani!, gdzie powinien by spokój i powaga (najwidoczniej czynsz pobierany obecnie od lokato­rów na plebani! rekompensuje mu te niedogodnoci). By przekonany, e który z moich podopiecznych zarysowa mu kilka dni wczeniej jego mercedesa. „Ksidz ma kurwa ma za mao pracy, postaram si wypeni ksidzu wolny czas!" — wykrzykiwa mi nad gow. Ju wkrótce okazao si, i nie byy to sowa rzucane na wiatr.

Przez kilka ostatnich miesicy spdzonych w Aleksandrowie byem praktycznie wikariuszem na dwóch parafiach, z jedn pensj. Polemi­ka z praatem nie miaa sensu — on wiedzia wszystko najlepiej. Wzorem innych naleao mu przytakn, skuli uszy i obieca solennie popraw. Ja powiedziaem tylko, e przemyl to co mi powiedzia. Rzeczywicie miaem zamiar to rozway. W kocu byem kapanem w Kociele hierarchicznym i cho wiedziaem, i praat si myli (a ju na pewno nie przemawia przez niego Duch wity), to jednak kolejna przeprowadzka nie bardzo mi si umiechaa. Ten, kto sprzeciwi si praatowi móg tego samego dnia si pakowa, choby pracowa w zupenie innej parafii. Ten czowiek trzs ca archidiecezj, a na przywitanie arcybiskupa mówi — „cze Wadek". Poza tym, ywo w pamici miaem ojca witka i jego przykazanie bezwzgldnego posuszestwa. Jak mogem mimo to odepchn od siebie modzie, która mnie potrzebowaa. Wszystkie swoje obowizki wykonywaem bez zarzutu; czy miaem by jednak tylko urzdnikiem, kasjerem w kancelarii, technikiem od kultu? Co miay znaczy sowa, tak czsto syszane w seminarium o „spalaniu si kapana dla Królestwa Boe­go?". Postanowiem w jednej chwili, e si nie ugn — nie zmarnuj ycia dla zbierania pienidzy i hodowania brzucha do kolan. Nie po to powiciem swoje mode ycie, idc do seminarium i rezygnujc z takich wartoci jak maestwo czy ojcostwo, aby w dalszej kolejnoci powici swój idea kapastwa.

Swoj posug ksidza traktowaem zawsze jako sub Bogu i ludziom. Nie mylaem o adnym mczestwie albo wielkich umar­twieniach, ale równie daleki byem od uznania swojej funkcji kapana — duszpasterza za intratn, ciep posadk, woln od ziemskich trosk i zmartwie. Z alem i smutkiem patrzyem na wikszo moich byych kolegów z seminarium, którzy przenieli do kapastwa podstawow kleryck zasad — „nie wychyla si". Moe po prostu mam inny charakter. Nie potrafi bezkrytycznie godzi si ze zem i przechodzi do porzdku dziennego nad jawn niesprawiedliwoci. Wszak to sam Pan Jezus, mój Mistrz i Nauczyciel powiedzia, i lepiej by gorcym lub zimnym — byle nie letnim. Wanie ta letnio, pogodzenie si z zastan rzeczywistoci — najbardziej mnie razia u moich po­bratymców.

Przeraaa mnie perspektywa zostania klech — dusigroszem, który „odbija" sobie brak ony i dzieci powikszaniem konta w banku. Zgodnie ze starym przysowiem, e „apetyt ronie w miar jedzenia", wielu ksiy wanie dla pienidzy pogrzebao swoje ideay kapa­stwa, a nawet czowieczestwa. Wiedziaem np. o powszechnej niemal praktyce skubania na lewo proboszczów przez wikariuszy. Najczciej miao to miejsce w czasie koldy, podczas której na boku mona byo dorobi sobie nawet kilka miesicznych pensji. Byo to dziecinnie atwe — wystarczyo nie zapisywa niektórych wikszych kwot przy ofiarodawcach, a wpisa je dopiero póniej, np. w nastpnym domu, odpowiednio pomniejszone. Nieco wiksze ryzyko nioso ze sob zanianie wpywów w kancelarii. Jeden z moich kolegów opowiada mi, jak wpad w ten sposób u swojego szefa. Otó pewna gorliwa parafianka, po opaceniu u niego pogrzebu; jeszcze tego samego dnia nie omieszkaa zapyta proboszcza — „czy aby tyle wystarczy"?

Proboszczowie doskonale orientowali si w metodach swoich wikariuszy i bronili na róne sposoby. Niektórzy wymagali podpisu ofiarodawcy przy kwocie; inni prosili swoich zaufanych parafian, aby ci dali „na podpuch" wiksz ofiar. Ksidz praat Bogacki znalaz jeszcze inne rozwizanie. Zaatwi sobie na czas koldy sutannowych kleryków z seminarium, którzy w jego mniemaniu byli bardziej uczciwi. Ja tylko jeden raz ulegem pokusie w Rucu, u ks. Jana. W czasie koldy przywaszczyem sobie niewielk kwot, ale po paru dniach wyrzutów sumienia — wrzuciem j do kocielnej skarbonki. Czuem, e po pierwszym razie mog wyrobi w sobie nawyk „dorabiania". Tak praktyk mona byo sobie atwo wytumaczy, bo przecie proboszcz skuba mnie zupenie jawnie. Wzajemne okradanie si ksiy w parafiach demoralizuje ich oraz rodzi cige podejrzenia i antagonizmy. Kiedy byem kapanem bardzo bolao mnie i gorszyo takie zachowanie wielu moich kolegów. Teraz, z perspektywy czasu, ciar ich winy przelabym raczej na wadliwy system. Uwaam, i dla dobra samych ksiy najwyszy czas, na wzór krajów zachodnich, np. Niemiec — uporzdkowa wszystkie finanse Kocioa i podda je pod kontrol rad parafialnych albo przekaza kontrol pastwu. To samo dotyczy uposaenia ksiy, które powinno by jawne, jak kade inne. Jest to moim zdaniem jedna z podstawowych dróg do ratowania Kocioa w Polsce.

Powróc jednak do mojego postanowienia, które podjem po rozmowie z praatem, aby nie opuszcza mojej modziey i do drugiej decyzji, która zrodzia si w toku przemyle nad pierwsz — nie ugn si pod naporem zych obyczajów w Kociele. Postanowiem równie nie drani zbytnio praata i swoje spotkania z podopiecznymi przenie poza plebani. Nie chciaem opuszcza Aleksandrowa. Po­znaem tu wielu wspaniaych ludzi, a przede wszystkim miaem ludzkiego proboszcza. Chocia pracy na dwóch parafiach byo wicej ni w Rucu, a zarobki nie najlepsze, gotów byem zosta tam jak najduej.

Samo ycie w miecie rónio si bardzo od wiejskiego. Przede wszystkim bya tu wiksza anonimowo, a ssiedztwo wielkiej odzi stwarzao wiksze moliwoci kulturalne i towarzyskie. To ssiedztwo byo mi osobicie bardzo na rk, poniewa po przyjedzie do Aleksandrowa rozpoczem zaoczne studia doktoranckie na Akademii Teologii Katolickiej w odzi, na kierunku Katolicka Nauka Spoecz­na. Równie praca duszpasterska w miecie bya o tyle atwiejsza, e wszdzie byo blisko - do szkoy, chorego itp. Zupenie inaczej wygldaa kolda w blokach. Jak na zo jednak zim skradziono mi samochód i wszdzie, a przede wszystkim do swojej kaplicy, jedziem na rowerze. Nasza witynia pod czuym okiem proboszcza stawaa si niemal z kadym dniem pikniejsza. Bardzo budowao mnie zaangaowanie i entuzjazm duej grupy parafian, którzy sami, od podstaw tworzyli materialny i duchowy wizerunek nowej wspólnoty. Kilku, niemodych ju mczyzn — emerytów i rencistów — regularnie, kadego dnia przychodzio nieodpatnie do pracy przy kaplicy i plebanii. Za­wstydzony ich powiceniem i ofiarnoci sam zaczem pomaga przy ciszych pracach, np. przy zalewaniu stropu na plebanii. Nigdy nie zapomn wspaniaej atmosfery, jaka towarzyszya naszym wspólnym spotkaniom i pracom. Oczywicie byli i tacy parafianie — którzy przychodzili do kancelarii albo zakrystii, aby podokucza ksidzu lub skrytykowa to i owo. Niektórzy, a tych przybywao, byli nastawieni nieufnie i wrogo. Z roku na rok w czasie koldy, coraz mniej rodzin przyjmowao ksiy w swoich domach. Zjawisko to obserwowano we wszystkich parafiach. Kiedy w Boe Ciao wczesnym rankiem wyka­czalimy oharze przylegajce do bloków — w kilku przypadkach spotkalimy si z inwektywami i agresywnym zachowaniem tych, którzy chcieli si tego dnia wyspa, a haas im przeszkadza. W Uro­czysto Wszystkich witych — zbierajc z rozkazu praata ofiary na cmentarzu — o mao nie zostaem zlinczowany przez rodzin stojc przy grobie, na który nieopatrznie nadepnem czubkiem buta. Sysza­em wielokrotnie o protestach ludzi mieszkajcych w pobliu wity, którym przeszkadza odgos kocielnych dzwonów. Znamienne byo to, e niemal wszystkie wrogie uczucia wzgldem Kocioa, a w szcze­gólnoci wobec ksiy, wyraali ludzie deklarujcy si jako wierzcy. Ksidz praat jak zwykle i na nich mia wypróbowany sposób. Wszyscy ksia pracujcy w Aleksandrowie mieli obowizek zgasza­nia mu podobnych incydentów, a przede wszystkim ich autorów. Informacje byy skrztnie zapisywane w kartotece, a przy najbliszej okazji — skwapliwie wykorzystywane. Prdzej czy póniej podpad­nita osoba zjawiaa si w kancelarii w zwizku z zaatwieniem lubu, chrztu czy pogrzebu. Najczciej wiksza kwota ratowaa z opresji i bya uznawana jako pewne zadouczynienie za popenione grzechy. Jedno, co trzeba odda praatowi, to jego skrupulatno w poczeniu z praktycznym podejciem do ycia, w tym take do duszpasterstwa. W jego parafii niemal wszystko byo „na kartki" — spowied, chrzest, lub, bierzmowanie, obecno na Mszach witych dla dzieci i mo­dziey itp. Niemoliwym byo uzyskanie pozwolenia na lub lub chrzest, jeli brakowao choby jednego z kilku wistków. Przed kold praat wysya do kadego domu list materialnych potrzeb i inwestycji, jakie prowadzi parafia. Docza do tego kopert ze swoj piecztk. By to jeszcze jeden sposób na nieuczciwych „koldowników".

Podsumowujc osob ks. praata Hedoniusza Bogackiego, który jawi si w tym rozdziale jako posta kluczowa, trzeba powiedzie, i jest on typowym przykadem na to, jak decydujc rol w yciu i postawie kapana odgrywa jego osobowo i cechy czysto ludzkie. Uwaam, e po to aby by dobrym ksidzem, trzeba wpierw by dobrym czowie­kiem. Negatywne i pozytywne cechy charakteru kandydata do wice s bez ogranicze przenoszone do kapastwa; same wicenia (pierwsze czy drugie) nie speniaj funkcji oczyszczalni cieków. Jeden z moich przeoonych w Seminarium Wocawskim — ks. prefekt K. Konecki powiedzia kiedy w przypywie szczeroci, e wielkim sukcesem jest, jeli kto przejdzie przez sze lat uczelni duchownej i nie zepsuje si, wychodzc gorszym ni przyszed. Jaki jednak szok czekaby takiego idealist na pierwszej parafii np. w Rucu.

Jestem przekonany, e tacy kapani jak ks. Bogacki, weszli na drog powoania nie majc go w ogóle lub te wypaczyli je bardzo wczenie. Na domiar zego wnieli do kapastwa hedonistyczne i materialistyczne patrzenie na wiat. Wielu z nich staje si z czasem autentycznymi ateistami — gorszymi od innych — bo najczciej nie do odratowania. Prawdopodobnie ks. praat chcia dobrze; nie pos­dzam go o zupeny brak dobrych intencji. To wanie jego i jemu podobnych w pewnym sensie usprawiedliwia, a jednoczenie jest najbardziej tragiczne — e wierz oni w swój wasny „idea" kapa­stwa. Wikszo biskupów i wielu proboszczów wyrosych na latach osiemdziesitych — kiedy to Koció organizowa Msze za Ojczyzn, heppeningi, manifestacje wiary i sprzeciwu wobec komunistycznej wadzy — chciaa dalej kontynuowa taki model duszpasterstwa, oparty na pokazówkach, imprezach religijno-polityczno — patriotycz­nych i cieszy oczy wielotysicznymi, wiwatujcymi tumami. Tym­czasem w zdrowo mylcych rodowiskach kocielnych panuje przeko­nanie, e wanie lata osiemdziesite byy dla Kocioa w Polsce latami straconymi, poniewa w masówkach Kocioa tryumfujcego brak byo Boga i Ewangelii, a politykujcy ksia nie myleli o dawaniu wiadectwa wiary. Biskupi oburzaj si dzisiaj na Labud, Bujaka, Frasyniuka i innych, którzy przez lata stanu wojennego korzystali z opieki i pomocy ksiy, czsto nawet ukrywajc si w zakonach czy na plebaniach. Niestety, ci wiatli ludzie poznawszy wówczas Koció „od kuchni"— nie chc mie teraz z nim nic wspólnego.

Kiedy po powrocie z urlopu zastaem u proboszcza dekret kieruj­cy mnie na inn parafi, nie zmartwiem si zbytnio. Aleksandrów, w którym kwit kapaski biznes - nie by najlepszym miejscem dla takich jak ja.

ROZDZIA VII

Ozorków: trudna decyzja - dlaczego odszedem

Zanim rozpoczn swoj kolejn histori na kolejnej parafii, chciabym przybliy nieco stan ducha, w jakim si znalazem w tamtym czasie. Miaem ju za sob dowiadczenie szeciu lat pobytu w dwóch seminariach duchownych (z roczn przerw) oraz dwuletni sta pracy na dwóch rónych parafiach. Znaem od podszewki struktury i metody dziaania Kocioa w Polsce, a przynajmniej w dwóch diecezjach: ódzkiej i wrocawskiej. Gdzie indziej byo oczywicie tak samo, albo bardzo podobnie. Przede wszystkim w caym Kociele Rzymsko-Katolickim, kierowanym przez papiea, by ten sam system, te same metody.

Wanie tym wadliwym systemem, który wypacza ludzkie charaktery i sumienia, deprawowa sugi Kocioa - byem zraony. Owoce tego systemu byy wstrzsajce, jak na Owczarni Jezusa Chrystusa. Pasterze Jego owiec dopuszczali si nagminnie cikich grzechów, nie wyczajc zodziejstwa, pijastwa, wzajemnej zawici, zemsty i dewiacji seksualnych. Z tzw. Dobiegay wci wstrzsajce wieci o bijatykach na plebaniach, molestowaniu dzieci przez ksiy pedofilów, trójktach maeskich z udziaem duchownych, nakanianiu „gospody” do usuwania nienarodzonych itp.

Powszechne byo okradanie przez proboszczów caych parafii, czsto na wielkie kwoty, poprzez wyprzedawanie dzie sztuki sakralnej, lub skadanie obietnic bez pokrycia typu: zao nowy dach na Kociele jak zbierzecie do pienidzy. Ludzie przynosz due i mae sumy czasem przez kilka lat - bo cigle brakuje. Kiedy uzbiera si z tego maa fortuna, duszpasterz prosi biskupa o zmian parafii i… przekr jest gotowy. Pienidze znikny, a zodzieja nie ma bo nie ma paragrafu który by go ciga.

Prawidowoci wród proboszczów jest to, i w czasie trwania probostwa (zazwyczaj ju pierwszego) buduj oni wasne, czsto przepikne domy — oczywicie na koszt parafian, np. zamiast remon­tu Kocioa, na który zebrali kas lub te kosztem wieloletniego opónienia prac nad budow wityni. W tych ksiowskich domach najczciej mieszkaj ich utrzymanki i dzieci, które widz tatusia przy okazji, gdy uda mu si „urwa" z pracy i dojecha czsto pareset kilometrów do domu. Nieliczni samotni funduj takie domy swoim bliskim — bratu, siostrze lub ich dzieciom — w zamian za opiek na starsze lata. Starsi ksia, przed pójciem na emerytur, bywaj czsto chorobliwie chytrzy i zdzierscy, chcc zapewni sobie spokojn sta­ro.

Majc to wszystko na uwadze — czy dziwi si ludziom, e kry­tykuj, a czasem nawet ubliaj ksiom (najczciej za ich plecami)?

Zperspektywy tego, co sam widziaem i o czym syszaem z tzw. pierwszej rki, najczciej od naocznych wiadków — owiadczam, i tak jak dawniej (przed wstpieniem do seminarium) dziwio mnie i gorszyo, e nie wszyscy ludzie traktuj ksiy z naleytym szacun­kiem; tak obecnie dziwi mnie i gorszy caowanie kapanów po rkach i w ogóle wyrónianie ich sporód innych osób. Najczciej wierni s zupenie niewiadomi tego, co za ich plecami kombinuje duszpasterz. To nie jemu, a wanie im — zapracowanym, ofiarnym ojcom, matkom, samotnym i opuszczonym — naley si szacunek i uznanie. Oczywicie s take wspaniali, a nawet witobliwi kapani, którzy cierpi za swoich wspóbraci, gdy na nich samych spada ciar zej opinii kolegów. To naley wytkn wielu ludziom, i zawiedzeni lub zgorszeni jednym ksidzem, automatycznie przekrelaj wszystkich innych.

Dwa lata kapastwa przekonay mnie równie o mojej bezsilnoci wobec wszelkiego za, które napotykaem na drodze powoania. Byem i przez dugie lata miaem by cigle na najniszych szczeblach drabiny hierarchicznej Kocioa. Na tym poziomie naleao tylko sucha, wypenia rozkazy i cieszy si wygodnym, dostatnim yciem; które zapewnia praca na „niwie Paskiej". Prawdopodobiestwo, e zostan biskupem lub papieem aby cokolwiek zmieni byo niewielkie. Po raz pierwszy pomylaem o odejciu, ale tylko po to, aby z innej pozycji walczy o przemian litery i ducha Kocioa. Gos szeregowego ksidza nie jest w ogóle brany pod uwag. Nie ma po prostu takich potrzeb jak: demokracja, konsultacja, liczenie si z opini wiernych — o wszystkim bowiem decyduje góra i dogmaty ustalone przez gór. Wszystko jest dobre, pewne i prawdziwe — bo nad wszystkim czuwa Duch wity. On wanie jest gwarancj witoci Kocioa, nieomyl­noci papiea i prawdziwoci goszonej nauki. Duch wity, wedug nauczania Kocioa, przemawia przez kadego przeoonego od pro­boszcza, a do papiea. Pytam si w zwizku z tym — czy Duch wity przemawia take przez ksidza Jana Dupczyckiego z Ruca, kiedy wbrew mojej woli nakania mnie do wspóycia? A moe to ksidz praat Bogacki, dziekan aleksandrowski jest przekanikiem Trzeciej Osoby Trójcy witej — szantaujc ludzi, e nie pochowa zwok jeli nie dostanie wyznaczonej opaty (1995r — 5 min st. z.). Nie mam najmniejszych wtpliwoci, i Duch wity dziaa w Kociele, ale tylko przez ludzi, którzy si boj Boga, a takich — wg sów Jezusa — wicej jest wród „cudzoonic i celników" anieli w gronie faryzeuszów (ówczesnych kapanów), których miao mona przyrówna do dzisiejszych hierar­chów Kocioa. To nie Bóg dziaa przez ludzi popeniajcych grzechy cikie, lecz szatan. To nie Duch wity kierowa poczynaniami witej inkwizycji — skazujcej na tortury i mier tysice niewinnych ludzi — ale szatan zawadn umysami i duszami papiey, którzy j powoali i przewodzili jej sdom.

Po raz pierwszy w yciu byem w tak wielkiej rozterce. Z jednej strony wiedziaem o tym, e nie wolno mi pogodzi si z wypaczonym, zakamanym systemem machiny, której byem maym trybikiem. Pogodzenie si z zastan rzeczywistoci oznaczao stopniowe rów­nanie w dó. Oczywiste byo dla mnie i to, i aby by znakiem sprzeciwu — musiaem odej z kapastwa. Tylko wtedy mój gos dotarby do ludzi jako prawdziwe wiadectwo czowieka; który móg zosta, ale odszed eby da wiadectwo prawdzie i aby ta prawda dotara omijajc kocieln cenzur. Wielu byo w historii Kocioa reformatorów zatroskanych o jego dobro i autentyczno. Wikszo z nich zamczya inkwizycja, a wspóczesnych uznaje si za chorych psychicznie, oczernia i wyklucza z Kocioa. Pierwszemu Lutrowi udao si unikn mierci. Jego zamiarem byo zreformowa­nie, ju wówczas anachronicznych struktur kocielnych, a gdy to okazao si niemoliwe — zaoy wasny Koció. Tak wic ju historia uczy, e Koció Rzymsko-Katolicki jest niereformowalny wewntrz wasnej struktury, a naprawi go mona tylko poza nim samym. Takie i inne myli nurtoway mnie podczas przeprowadzki do Ozorkowa — mojej trzeciej i ostatniej placówki. Byem wówczas o krok od opuszczenia kapaskich szeregów. Trzymaa mnie tylko nadzieja, która towarzyszy zawsze zmianie rodowiska — parafii oraz wzgldy praktyczne, a raczej materialne. Moj yciow pasj byy i s podróe, na które w cigu ostatnich dwóch urlopów wydaem dosow­nie wszystkie zarobione pienidze. Oprócz paru mebli i starego samochodu, który zmuszony byem kupi — nie miaem mieszkania ani adnych rodków do ycia, nie mówic ju o funduszach na reformowanie Kocioa. Najwiksz jednak przeszkod byli moi rodzice. Nie chciaem nawet myle o tym, jak wielkim ciosem byoby dla nich moje odejcie. Patrzyli we mnie niczym w wity obraz. Jake naiwni byli w swoim postrzeganiu Kocioa i ksiy; nie bardziej zreszt ni wikszo gorliwych katolików. Postanowiem stopniowo otwiera im oczy na róne sprawy, ale byo to bardzo bolesne i trudne dla nas trojga. Tymczasem jednak osiadem w Ozorkowie, jako drugi wikariusz Parafii Matki Boskiej Królowej Polski. Proboszczem by ks. Józef Gryzik — kapan ok. 50-tki, susznej postury, z gst czupryn szpakowatych wosów. Od samego pocztku zrobi na mnie mie wraenie. By to typ gawdziarza, przeronitego chopaka wychowa­nego na opowieciach Marka Twaina i ksikach Szklarskiego. Najwiksz radoci i szczciem by dla niego kontakt z przyrod. Móg by równie dobrze leniczym czy gajowym, jak ksidzem. Potrafi godzinami opowiada o swoich wyprawach wdkarskich i owieckich. By to zreszt gówny temat jego ... kaza. Niemal codziennie na par godzin przepada gdzie z wdkami, strzelb lub koszem na grzyby. Ja, jako okazyjny, ale take wdkarz — od razu przypadem mu do gustu. Ks. Józef by czowiekiem agodnego usposobienia, cho przy pierwszym poznaniu móg sprawia wraenie szorstkiego. Podziwiaem jego wielkie zrozumienie dla spraw ludzkich, bytowych. Potrafi wytumaczy swoich parafian dosownie ze wszyst­kiego. By pobaliwy dla tych, którzy nie chodz w niedziel do Kocioa bo, np. maj mae dzieci albo cay tydzie ciko pracuj. Rozumia maonków yjcych bez lubu kocielnego, bo moe pochodzili z rodzin ateistycznych itp. Nigdy z jego ust nie syszaem adnego przytyku ani wymówki pod adresem ludzi zgromadzonych w wityni czy te w kancelarii. Nigdy te, co naley bardzo mocno podkreli, nie dopomina si pienidzy od parafian. Zachca co najwyej do prac fizycznych przy budowie plebani! i Kocioa. Czsto i szczerze dzikowa za skadane ofiary i pomoc. Nastpn rzecz wart podkrelenia jest fakt, i w parafii ksidza Józefa nie byo nigdy ustalonych stawek za pogrzeby, luby, chrzty i Msze. Zdarzao si nierzadko, e odprawialimy pogrzeb za 50.00 z, tj. 1/10 tego, co bra praat. Byway równie posugi darmowe. Takie podejcie proboszcza do parafialnych finansów i ksiowskiego uposaenia byo ewenemen­tem w skali caej archidiecezji. Parafianie doskonale zdawali sobie z tego spraw i szanowali za to ks. Józefa i nas — jego dwóch wikariuszy. Mówic o „nas" myl o sobie i ks. Darku Ptysie, który w Ozorkowie by ju od trzech lat. Ks. Darek by praktycznie proboszczem, a przede wszystkim — gównym duszpasterzem w para­fii. Dziao si tak, poniewa ks. Gryzika nie zajmoway zbytnio sprawy zwizane z prac duszpastersk — liturgia, kaznodziejstwo, kancelaria itp. Zdecydowanie wola prac (nawet fizyczn) przy budowie domu parafialnego, odrzucanie zim niegu wokó kaplicy, a nade wszystko swoje wyprawy w plener. Jedn z niewielu wad ks. proboszcza byo wanie marginalne traktowanie duszpasterstwa. Bi on wszelkie rekor­dy w szybkoci odprawiania Mszy witych i w goszeniu kaza, których tematyka bya co najmniej dziwna. Ks. Józef potrafi np. wygosi homili bdc streszczeniem artykuu z Wiadomoci Wd­karskich, który szczególnie go zaabsorbowa. Ks. Pys by bardzo koleeski i serdeczny. Znaem go jeszcze z czasów seminaryjnych, kiedy razem bylimy na pielgrzymce w Czstochowie. Obaj ksia byli ogólnie lubiani i szanowani. Ks. Darek jako duszpasterz (m.in. gosi wspaniae kazania), a proboszcz jako budowniczy. Ja natomiast miaem doczy do tej grupy ze specjalizacj katechety. Uczyem sze klas ósmych oraz drugie i trzecie klasy liceum ogólnoksztaccego.

Jak wczeniej wspomniaem, parafia nie posiadaa wityni, która bya w fazie projektowania, a jej funkcj sprawowaa tymczasowo niewielka kaplica. Przy kaplicy by jeszcze osobny budynek, w którym miecia si kancelaria i salonik — miejsce odpoczynku i naszych zebra. Na tyach terenu przeznaczonego pod Koció prowadzono budow ogromnego domu parafialnego i plebani. Ksidz proboszcz mieszka na razie w maym, zaniedbanym domku obok kaplicy. Mój starszy kolega mia mieszkanie w ssiedniej parafii, w centrum Ozorkowa, skd dojeda ok. 2 km. Ja natomiast mieszkaem... w bloku, naprzeciwko kaplicy, w maym dwupokoikowym mieszkan­ku na czwartym pitrze. Mocnym punktem parafii bya silna obsada ministrantów na poziomie szkoy redniej.

Parafia Królowej Polski liczya ok. 10 000 ty. mieszkaców i bya, jak dotychczas, moj najwiksz. Oprócz niej istniaa w Ozorkowie druga, w której rezydowa dziekan. W parafii tej prowadzono tzw. duszpasterstwo tradycyjne, oparte na staym cenniku „usug", sobie-pastwie i teorii wyszoci stanu duchownego nad pospólstwem. Na tle wyranego zrónicowania w metodach duszpasterzowania pomi­dzy naszymi parafiami dochodzio midzy nami czsto do sporów i utarczek sownych, zwaszcza midzy dziekanem i moim probosz­czem (wicedziekanem), a take ksidzem Darkiem, który mieszka na terenie konkurencji. Ks. dziekan zarzuca nam zbytni pobaliwo w traktowaniu ludzi, zwaszcza interesantów w kancelarii. Tak naprawd chodzio mu o dobrowolne ofiary, z których syna nasza parafia. Nie móg te przey, e nasza kaplica pkaa w szwach, podczas gdy jego Koció wieci pustkami. Nic dziwnego skoro poowa jego parafian przychodzia do nas.

Praca w parafii nie bya zbyt cika. Ministrantami opiekowa si ks. Darek. Najwicej wysiku, eby nie powiedzie zdrowia, kosztowaa mnie katechizacja w ósmych klasach. Wród tej dorastajcej modzie­y wida byo a nazbyt wyranie braki i zaniedbania wychowawcze rodziców, zwaszcza matek. Jest to powszechne zjawisko w rodowisku odzi i podódzkich miast. ód synca z przemysu lekkiego, którego si napdow byy i s kobiety, jest rodowiskiem chyba najbardziej zaniedbanym wychowawczo. Kobiety z odzi, Pabianic, Zgierza i Ozorkowa — pracujce przy krosnach i maszynach przdzalnianych — widz swoje pociechy zazwyczaj pónym wieczorem, gdy wracaj z pracy. Odbija si to wydatnie na wychowaniu dzieci i modziey. W porównaniu z katornicz prac w podstawówce, katecheza w liceum sprawiaa mi prawdziw satysfakcj. Tutaj czuem si na swoim miejscu i na nowo zaczem realizowa „swój" system wychowawczy, oparty na partnerstwie (sam cigle czuem si licealist) i otwartoci.

Wydawa by si mogo, e wreszcie znalazem parafi dla siebie, ksiy wspópracowników niemal bez zarzutu, a w perspektywie roku — przeprowadzk do apartamentu w nowej plebanii. Blisko rodzin­nego miasta bya kolejnym, wanym atutem. Stosunkowo niewielka odlego od odzi pozwalaa mi bez przeszkód kontynuowa studia doktoranckie na akademii. Samo miasto, pomimo ssiedztwa wielkiej aglomeracji, byo ciche i urokliwe. Ozorków nie by jednak bezludn wysp. Czsto odwiedzali mnie koledzy-ksia, przywoc nierzadko zatrwaajce wieci z terenu. Opowiadali o swoich proboszczach, rónych naduyciach i wistwach.

Mimo ustabilizowanego ycia osobistego i zawodowego, coraz bardziej narasta we mnie sprzeciw wobec zakama systemu, którego byem czci. Postanowiem rozmawia na ten temat z innymi ksimi. Niemal w kadym przypadku spotykaem si z t sam sentencj — sied cicho, jak ci dobrze! Swoimi wtpliwociami podzieliem si z moim byym spowiednikiem — ojcem duchownym z seminarium. Ojciec wstrznity moimi uwagami zaleci mi wiczenia w pokorze i nada cik pokut. Niestety, wtpliwoci cigle naras­tay; co wicej — zaczem mie pewno, e to jaki wewntrzny gos, nadludzka moc popycha mnie do wielkiego dziea. Dzieem tym miaa by przemiana Kocioa Rzymsko-Katolickiego. Postanowiem, i powic swoje ycie tej wanie sprawie. Nie miaem waciwie wyboru — to postanowienie stao si moj obsesj. Wiedziaem i wiem nadal, e zrodzio si to pod natchnieniem samego Boga i z Jego woli. Równoczenie powstaa we mnie idea napisania tej wanie ksiki.

Po wielu godzinach modlitw, w których prosiem Boga, abym móg jak najlepiej rozezna Jego plany wobec mnie — powziem ostateczn decyzj o odejciu z kapastwa. W rozmowie z moim proboszczem zwierzyem si ze wszystkiego, co leao mi na sercu i powiedziaem o moim postanowieniu. Ksidz Józef, którego równie bolay ciemne strony Kocioa, wyrazi swoje zrozumienie dla mojej decyzji, a przede wszystkim podziwia odwag i determinacj, która mn kierowaa. Osobicie miaem chwile zwtpienia — czy rzeczywicie mog zmieni co, co skostniao i utrwalio si przez setki lat, a w dodatku ma tak monych i wpywowych straników. W tej samej chwili przyszy mi na myl sowa Jezusa mówice o tym, i to co u ludzi jest niemoliwe, jest moliwe u Boga. Jeli On mi pomoe, to nic nie powstrzyma Jego wasnych planów.Przed ostatecznym opuszczeniem parafii chciaem odby jeszcze jedn rozmow. Pragnem otworzy si przed czowiekiem, któremu lubowaem ycie w celibacie oraz cze i posuszestwo; który w gecie apostolskim woy rce na moj gow, pobogosawi mnie i obdarzy swoim zaufaniem. Niestety, ksidz arycybiskup Wadysaw Zióek by wtedy gdzie na drugim kocu wiata, a po jego przyjedzie przez ponad miesic nie mogem u niego uzyska audiencji. By moe tak wanie miao si sta, eby mój przeoony dowiedzia si o wszystkim z tej ksiki — jak wszyscy inni Nie czuem si zobowizany wobec tego czowieka. W kocu to nie on mnie powoa i uczyni kapanem, ale sam Jezus Chrystus. Tak naprawd, to nie jemu lubowaem w czasie wice, ale samemu Bogu. Co si za tyczy samych lubów, które uczyniem — nie byo to dla mnie adn przeszkod w odejciu od kapastwa, bo wiem, e tak naprawd wcale nie odszedem. Nigdy nie przestan by uczniem Chrystusa, który zostawi wszystko i poszed za Nim, aby gosi Jego nauk. Cigle ywe jest we mnie powoanie i pragnienie bycia pasterzem w Jego Owczarni. Wierz gboko, i nadejdzie taki dzie i stan na nowo przy Jego otarzu, ale ju w nowym, lepszym Kociele, w którym kapani i wierni bd czcili Boga „w Duchu i prawdzie".

ROZDZIA VIII

Konieczno zmian w Owczarni Chrystusa

Aby unikn niepotrzebnego zamieszania zwizanego z moim odejciem, przeczekaem okres urlopów. W przeddzie ksiowskich przeprowadzek poegnaem si serdecznie z ksidzem proboszczem i ksidzem Darkiem. Do dzisiaj cz mnie z nimi przyjacielskie kontakty. W cigu jednego dnia znalazem i wynajem niewielkie mieszkanie pod odzi i tam zamieszkaem. Aby zarobi na utrzyma­nie zaoyem niewielk firm produkcyjn.

Od samego pocztku zaczem jednak pisa t ksik, bo wiedzia­em, e ona musi powsta. Jaka wewntrzna Sia kazaa mi kad woln chwil powica jej powstaniu. Teraz wydaje mi si to oczywiste — niemoliwa jest naprawa bdów i przemiana na lepsze, bez uprzedniego ukazania tyche bdów oraz ich skutków. Aby pokaza komu waciwe rozwizanie, naley wpierw odwie go od zych metod i dróg, które obra.

Moja ksika, jest pierwszym i jedynym w swoim rodzaju wiadec­twem byego ksidza z kraju papiea. Nie pitnuje ona kapaskich wad i saboci, ale zakamanie systemu kamuflujcego te wady; systemu, który z góry niejako wyklucza istnienie takich wad i saboci u „nad­ludzi". Tak naprawd jednak, s oni na nie podatni jak wszyscy inni, a nawet o wiele bardziej, gdy ich postawa jest naturaln obron przed nienormalnym i nieludzkim sposobem ycia, do którego s naginani. Niektóre wymogi Kocioa wzgldem ksiy, takie jak np. celibat i bezwzgldne posuszestwo w goszeniu nauk cakowicie niezgodnych z ich wewntrznym przekonaniem, wypaczaj sumienia gosicieli Sowa Boego i s w konsekwencji powodem ich upadków. Poza tym, najzwyczajniej w wiecie, niezdolni s unie „ciarów nie do uniesie­nia"6. S bowiem tylko ludmi — jedni lepszymi, drudzy gorszymi. Kapan yje w cigym konflikcie z samym sob, a take w za­kamaniu — to demoralizuje jego samego, a w konsekwencji take ludzi, którzy susznie upatmj w nim wzoru do naladowania. Takie ycie pociga za sob cay szereg nastpstw. Wielu ksiy cechuje: egocentryzm i pycha. Samotno i postawy krytykanckie wobec nich s powodem nieufnoci wzgldem ludzi wieckich, ucieczki w al­koholizm, a czsto zupenej izolacji i wyobcowania ze rodowiska. Jake czstym obrazkiem jest proboszcz albo wikary spieszcy pdem na plebani po skoczonym naboestwie. W powszechnej praktyce jest np. sztubacki zwyczaj kupowania przez ksiy nowych samo­chodów udzco podobnych do tych, którymi jedzili poprzednio po to, aby „nie spada ofiarno".

Przytoczeni z jednej strony nieograniczon wadz biskupa, a z drugiej strony zaszczuci przez wasnych wiernych — sudzy Kocioa wyksztacili w sobie postaw obrony, dystansu wobec otoczenia oraz cynizmu — w czym s prawdziwymi mistrzami. Niestety bywaj na tym tle due przegicia. Ksia, „otrzaskani" ze witociami, szydz nawet ze swej sakramentalnej i duszpasterskiej posugi; z ludzi angaujcych si do rónych prac przy parafiach, wspierajcych Koció ofiarami i modlitw. Dla przykadu — starsze kobiety najczciej nawiedzajce witynie i czonkinie kóek róa­cowych nazywane s przez ksiy „abami kropielniczymi"; a starsi mczyni — „dziadami kocielnymi" itp.

Wzajemne stosunki midzy ksimi równie pozostawiaj wiele do yczenia. Powszechna jest zazdro o lepsz, bardziej dochodow parafi; donoszenie na kolegów do biskupa itp. Proboszczowie, aby zjedna sobie przychylno „góry" przecigaj si w dogadzaniu biskupom, ubóstwianiu ich i „rozpuszczaniu" na wszelkie moliwe sposoby. Dua, niekontrolowana wadza proboszczów (czsto star­szych i zdziwaczaych) nad wikariuszami, jest powodem wielu konflik­tów, które nierzadko przybieraj formy drastyczne, a niekiedy wrcz tragiczne.

Osobnym tematem jest panujcy wród kleru kult pienidza, traktowanego najczciej jako dobro zastpcze — na zasadzie — nie mog mie tego, co maj inni wic bd mia to, czego inni nie maj lub co pragn mie. Nie bdzie wielk przesad jeli powiem, i dzisiejszym Kocioem rzdz pienidze. Pomidzy ksimi istnieje ciga rywalizacja o najwiksze i najbogatsze parafie. Normalnym zjawiskiem jest kupowanie u biskupów godnoci kocielnych — kano­nika i praata. Wanie biskupi s prawdziwymi finansowymi krezusa-mi. Maj oni nieograniczony dostp do ogromnych pienidzy na­pywajcych z diecezji. Kada parafia jest opodatkowana na rzecz utrzymania kurii, biskupów, licznych przedsiwzi i fundacji kociel­nych, m.in. budowy nowych wity, utrzymania seminarium, diecez­jalnego caritas, misji w krajach trzeciego wiata oraz na potrzeby papiea i funkcjonowanie Pastwa Kocielnego — Watykanu. Kar­dynaowie i biskupi w sposób zupenie niekontrolowany mog korzys­ta i faktycznie korzystaj z tej góry pienidzy.

Ksita Kocioa, zajci cig trosk o jego rozrost, potg i dobro — zagubili gdzie po drodze wskazania Jezusa o: ubóstwie, skromnoci, prawdziwej pokorze, trosce o zagubione owce, dzieleniu si wszystkim z potrzebujcymi, goszeniu czystej Ewangelii, nie mieszaniu si do spraw wiata (czyt. polityki)7, byciu „ywym przy­kadem dla stada". Wynikiem tego - postawa dzisiejszych nastpców apostoów stanowi zadziwiajc kwintesencj starotestamentowego faryzeizmu ze wspóczesnym konsumpcjonizmem oraz pragnieniem wadzy i dominacji. Koniecznym zatem krokiem w kierunku uzdrowie­nia Kocioa, szczególnie w naszym kraju, jest uporzdkowanie jego finansów — poddanie ich wnikliwej kontroli. Na tej samej zasadzie naley podda kontroli i ujawni (dzi skrztnie ukrywane) faktyczne uposaenie ksiy, a zwaszcza proboszczów i biskupów, którzy sami reguluj sobie wasne wynagrodzenia. Najlepszym wyjciem byoby wypacanie ksiom pensji tak, jak to si dzieje np. w Niemczech lub te ustalenie powszechnie obowizujcych, rozsdnych stawek za posugi duszpasterskie. Instytucja tzw. rad parafialnych, tak powszech­na na zachodzie — gdzie kieruj one finansami i inwestycjami niemal kadej parafii - w Polsce faktycznie nie istnieje. Trzeba koniecznie dokona rozrónienia pomidzy autonomicznym charakterem Ko­cioa i jego czcigodnymi tradycjami, a zdroworozsdkowymi metoda­mi funkcjonowania ogromnej instytucji, która wchodzi w XXI wiek i jest kierowana przez ludzi, a nie przez anioów.

Nie dziwi mnie postawa wikszoci katolików w naszym kraju, którzy widzc wynaturzenia systemu jaki panuje w Kociele Katolic­kim — po prostu go nie popieraj; poprzez, m.in. nieobecno na Mszach witych w niedziele i wita. Nie namawiam tutaj do postaw areligijnych lub, co gorsza, do indyferencji moralnej czy religijnej

— wrcz przeciwnie! Oczywiste jest jednak, i ludzie s dzisiaj bardziej wiadomi i maj naturalne prawo wyboru. Naturalnym, zdrowym odruchem czowieka, który widzi zo i fasz jest unik, nieufno, obrona, a czsto wrogo.

W cigu trzech urlopów w kapastwie, odwiedziem kilkanacie krajów Europy Zachodniej i Poudniowej; Pomocn Afryk oraz Kanad. Wszdzie obracaem si w rodowisku Kocioa Katolickiego, a take wród protestantów. Próbowaem pozna dokadnie struktury tamtejszych Kocioów, zaangaowanie wiernych oraz wpyw jaki wywiera na nich goszona nauka. Obserwowaem wnikliwie ycie kapanów. Po tych wszystkich dowiadczeniach doszedem do kilku wniosków: 1. System panujcy w caym Kociele Katolickim jest wadliwy (celibat ksiy, brak struktur demokratycznych, bdy w nauce doty­czcej moralnoci seksualnej — antykoncepcji, rozwodów itp.)

2. Koció w Polsce jest najpotniejszy ze wszystkich Kocioów na wiecie (najwiksza ilo ksiy i biskupów, najwikszy majtek, najwiksze wpywy na ycie spoeczne i polityczne w pastwie).

Cay paradoks polega jednak na tym, e oddziaywanie naszych kapanów na wiernych jest znikome, porównywalne do takich krajów jak Albania czy Obwód Kaliningradzki. Najbardziej na wiecie wpywowy Koció nie ma prawie adnego wpywu na ksztatowanie sumie i morale swoich wiernych. Sia Kocioa i jego pasterzy — miast by oparta na ewangelicznych radach (pokory, ubóstwa, przebaczenia, pracy u podstaw, mioci i opieki nad najbardziej potrzebujcymi) — jest sztucznie rozdmuchiwana przez wysokich rang dostojników i podsycana masówkami, które s coraz mniej masowe. Zadufanie w swoj potg, cige wiece i witowania — przy jednoczesnym braku ascezy i autentycznej niezbdnej przemiany — zgubiy ju wielkie Cesarstwo Rzymskie. Wszystko wskazuje na to, e zguba czeka te Koció Rzymski, jeli si w por nie opamita.

Odnowa Kocioa musi i w kierunku zmian systemowych z jed­noczesnym podniesieniem wartoci wiadectwa ycia kapanów i wie­ckich. Ma to prowadzi do rzeczywistych zmian w wiadomoci ludzi wierzcych. Zasyszane w wityni Sowo Boe, poparte przykadnym yciem kapana, który je przekazuje — padnie wówczas na podatny grunt ludzkich serc i wyda stokrotne plony w postaci nawróce i dobrych uczynków. Jezus Chrystus powiedzia, e wanie „po owocach" poznamy Jego prawdziwych uczniów, a sama „wiara bez uczynków — martw jest".

Koció dzisiaj sili si na spektakularne, tanie efekty i dziaania, które maj roztoczy wokó niego przyjazn atmosfer i stworzy wraenie postpu. Myl tu na przykad o tzw. chrzecijaskim rocku, tczowej barwie ornatów na paryskim spotkaniu papiea z modzie, naganianych akcjach pomocy Caritasu po powodzi, odciciu si Glempa i Pieronka od wypowiedzi Jankowskiego itp. Tak samo pozorne byo odegnywanie si papiea od antysemityzmu, bo nie poparte autentyczn skruch wobec autentycznych rozmiarów winy Kocioa. Obok tych populistycznych zagrywek, mona równie zaobserwowa nieliczne próby naginania starej doktryny (której prze­cie zmieni nie mona) do nowych czasów i cigle ewoluujcej rzeczywistoci. Jednym z przykadów moe by askawe przyzwolenie Kocioa na naturalne metody zapobiegania ciy, cho jeszcze niedawno wszelka ingerencja myli ludzkiej w dziedzin podnoci bya niedopuszczalna.

Konieczne jest ujawnienie zjawisk, które w przeszoci i obecnie, na szerok skal deprawuj samych duchownych i gorsz rzesze wierz­cych. Zjawiska te s tylko nastpstwami niehumanitarnych i nienor­malnych praw, którymi kieruje si Koció. amanie tyche praw, np. celibatu, zakazu stosowania antykoncepcji, rozwodów, zapodnienia m vitro itp. — na skal masow — stwarza zamknity krg deprawacji sumie i zachowa ludzi, którzy nosz w sobie pragnienie ycia zgodnego z wol Bo. Szukaj jej w Kociele, ale zamiast woli Boej i wykadni Boych przykaza, wtacza si im tam przepisy prawa ludzkiego pod etykietk „nadprzyrodzone". W konsekwencji wierni szukajcy Boga znajduj nakazy hierarchów Kocioa; bardzo trudne do wykonania, a czsto niewykonalne — gdy sprzeczne z natur ludzk (np. celibat). Kocielne nakazy prawne najczciej nie maj nic wspólnego z prawem Boym. S za to obwarowane wieloma san­kcjami (np. dla rozwodników) i karami grzechów cikich - miertel­nych.

Spowiadaem osobicie, a take rozmawiaem z wieloma bardzo wartociowymi, wierzcymi ludmi, o wraliwych sumieniach. Ci wspaniali katolicy, bdc cigle w konflikcie z wasnym sumieniem, ulegaj czemu co mog nazwa auto-deprawacj. Chc oni wierzy nauce Kocioa i wypenia j, ale poniewa przekracza to ich moliwoci — wybieraj dwie drogi: albo trwaj do koca ycia w wyrzutach sumienia popeniajc „grzechy kocielne", albo te wybieraj wyjcie pod hasem — skoro i tak nie mog, to nie bd si wysila. Niestety, w tym drugim przypadku prawo ludzkie — kocielne eliminuje si na równi z prawem Boskim. Obie te drogi s zabójcze dla jednostek i dla caych spoecznoci. Mamy w tym miejscu jedn z prób odpowiedzi na pytanie - dlaczego w krajach katolickich, np. w Polsce ludzie wierzcy postpuj wbrew zasadom swojej wiary? Pan Jezus, jak zwykle przewidzia taki obrót sprawy i przestrzega sobie wspó­czesnych, a take nas wszystkich sowami: „strzecie si kwasu faryzeuszów i saduceuszów"8 i w innym miejscu — „czycie wic i zachowujcie wszystko, co wam polec (przyp. — o ile przekazuj nauk otrzyman od Boga), lecz uczynków ich nie naladujcie. Mówi bowiem, ale sami nie czyni. Wi ciary wielkie i nie do uniesienia i kad je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszy ich nie chc. Wszystkie swe uczynki speniaj w tym celu, eby si ludziom pokaza..."9.

Te i inne sowa Jezusa odnoszce si do kapanów i uczonych w pimie — miao odnie moemy dzisiaj do papiea, biskupów i wszystkich hierarchów Kocioa Rzymsko-Katolickiego, strzegcych depozytu wasnych nakazów i zakazów, a przede wszystkim wasnych interesów. Ksita Kocioa — jak sami siebie nazywaj — sdz, e utrzymywanie czowieka w cigym konflikcie z wasnym sumieniem ma go zwiza z Kocioem i uczyni z niego pokorn owieczk. Takie wanie owieczki najatwiej jest omami, uzaleni i wykorzysta finansowo. Nie naley bynajmniej win za taki stan rzeczy obarcza szeregowych kapanów, którzy sami s w pewnym sensie ofiarami, bdc bezwolnymi narzdziami w rkach swoich, wyszych rang przeoonych.

Ogromne szkody Chrystusowej Owczarni przysparza dzi za­mknity krg wzajemnych powiza - nie do rozwizania na obecnym etapie, bez gruntownych zmian.

Pierwszym ogniwem s sami ksia, których sumienia i charaktery wypaczane s przez bdy systemu, jaki ich ksztatuje. Majc na ogó wiadomo goszenia faszu i obudy, trudno jest im zaangaowa si w to, co robi. Nie s oni w zwizku z tym autorytetami dla ludzi wierzcych, a zwaszcza dla modziey. Zamiast wiadczy swoim yciem o Bogu kombinuj, jak bezkarnie ama luby zoone w czasie wice — organizujc sobie na boku drugie ycie. Angauj si w polityk i wyciskaj z ludzi, ile si da. Tymczasem ludzie naprawd potrzebuj autorytetu i przykadu ze strony kapana. Jednak to, co gosz ksia, przechodzi nad gowami wierzcych w Kocioach — gdy ksia nie yj tak, jak mówi. Zaklty, szataski krg si zamyka, a jego rezultatem jest brak pozytywnego oddziaywania Kocioa Katolickiego na spoeczestwo.

Mówienie o przytaczajcej wikszoci ludzi wierzcych w Polsce jest nonsensem, poniewa w naszym kraju wytworzy si ju zwyczaj, tradycja — uczestnictwa w niedzielnej i witecznej Mszy witej, Chrztu, I-szej Komunii, Bierzmowania czy te lubu kocielnego — która ma niewiele wspólnego z prawdziwym przeywaniem tych Sakramentów i samej wiary. Zwyczajowy Chrzest dziecka — wie je statystycznie z Kocioem, a do pogrzebu. Tymczasem ludzie w trak­cie swego ycia czsto trac wiar albo nigdy do niej nie dochodz i to gównie z winy Kocioa, który szczyci si milionami „katolików z metryki". Widocznymi skutkami oddziaywania Kocioa na polski naród s: szerzcy si coraz bardziej indyferentyzm religijny, ateizm, postawy wrogie Religii Katolickiej, gwatowny spadek powoa w se­minariach duchownych (notowany ostatnio na caym wiecie), cigy spadek uczestnictwa wiernych w naboestwach; wzrost przestpczo­ci pod kad postaci itp. Najbardziej katolicki kraj na wiecie, jakim jest Polska, ma jedn z najgorszych opinii. Polscy katolicy rozwodz si i zdradzaj na potg, pij ponad miar, okradaj sklepy na zachodzie; przemycaj narkotyki, kradzione samochody i cokolwiek si da.

Wierni z kraju papiea, przyjedajcy na pielgrzymki do Watyka­nu — ogoocili najwikszy tamtejszy sklep kradnc: krzyyki, medali­ki, wite obrazki i inne dewocjonalia! Pielgrzymi z Polski, po niedzielnej audiencji u papiea, zapeniaj najwiksze rzymskie tar­gowiska handlujc przewanie wódk i papierosami. Znany jest fakt emigracji setek, rdzennie polskich, katolickich rodzin i osób prywatnych do Izraela; gdzie po przyznaniu si do Judaizmu — otrzymyway one mieszkania i dobrze patn prac. Jeliby zrobi sonda w polskich wizieniach, okazaoby si, i ogromna wikszo skazanych morder­ców, zodziei, aferzystów — to wierzcy, a nawet praktykujcy katolicy.

Niedawno opini publiczn Pabianic poruszyo okrutne morderst­wo popenione na starszym mczynie. Zbrodniarzami okazali si dwaj nieletni chopcy — gorliwi ministranci jednej z miejscowych parafii.

Takie i podobne przykady mona by mnoy w nieskoczono. To nie s ani wyjtki potwierdzajce regu, ani te sporadyczne wybryki, ale wyrany objaw cikiej choroby „katolickiego spoecze­stwa". Chory jest cay organizm Kocioa, a wic take my — jego czonki. Autokratywne rzdy Kocioa Katolickiego zbieraj wielkie niwo w postaci wypaczonych, zdeprawowanych sumie pokole Polaków, którzy „dziki" nauce swoich pasterzy wyksztacili w sobie mentalno i postawy religijne, majce jednak niewiele wspólnego z mentalnoci i postawami ludzi prawdziwie wierzcych. Doszo do tego, e nieznajomo elementarnych prawd wiary i podstawowych chrzecijaskich modlitw staa si niemal domen Katolicyzmu. Modzi ludzie, przystpujcy do Bierzmowania czy te zawierajcy zwizki maeskie, nie znaj czsto Modlitwy Paskiej i nigdy w swoim yciu nie mieli w rkach Pisma witego! Nic dziwnego skoro wikszo ksiy, stosujc si do przepisów prawa kanonicznego, skonna jest bardziej wymaga od nich niezbdnych dokumentów i stosownej wpaty, anieli wiedzy o Bogu i dowodów na autentyczne przeywanie wasnej wiary. Czy dziwi nas maj postawy objtoci, negacji, a nawet wrogoci wobec Kocioa?!

Trudno nie obarcza win za taki, a nie inny stan rzeczy, samej gowy tego ogromnego organizmu. To papie pociga za wszystkie sznurki i on jest najwyszym prawodawc w Owczarni Jezusa. Myl tu o kadym kolejnym nastpcy w. Piotra. Nasz wielki rodak, piastujcy obecnie t godno — obdarzany susznie szacunkiem i uznaniem caego wiata za swoje nieocenione i liczne zasugi — sam przytoczony jest skostnia, naros przez wieki tradycj. Przy najlep­szej woli i ogromie dzieronej wadzy, trudno jest mu zapewne wznie si ponad struktury w których sam wyrós. Samo skupienie tak ogromnej wadzy w rku jednego, sabego czowieka, jest ju powa­nym bdem i anachronizmem. Wadca na ziemi posiada oficjalnie ukonstytuowan, z mandatem nieomylnoci, wadz Boga na Niebie. Ju karty Pisma witego, nie mówic o historii Kocioa, dowodz, e nawet „pierwszy ucze" — którego Jezus nazwa „opok", ale te... „szatanem" moe zaprze si swego nauczyciela i myli si — tak przed, jak i po ukrzyowaniu.

Wspóczeni uczeni w Pimie opierajc si na sawnym dialogu Jezusa z Piotrem10, uwaaj kadego nastpc Piotra za nieomylnego geniusza, w którym bez przerwy przebywa Duch Boy, bdcy ródem nadprzyrodzonego owiecenia. Tymczasem prawda jest taka, i nigdy w historii Kocioa — a do 1870 r. kiedy to Pius IX ogosi dogmat o papieskiej nieomylnoci — nie byo w ogóle takiego przewiadczenia. Co wicej, biskupi Rzymu — papiee we wczesnych wiekach nie byli uwaani za nastpców witego Piotra i sami siebie za takich nie uwaali. Sam Piotr traktowany by co najwyej jako „pierwszy sporód równych", bez jakichkolwiek praw panowania nad pozostaymi. Nie mia te adnego nastpcy — jak zgodnie twierdz Ojcowie Kocioa. Za sukcesorów wszystkich apostoów uwaano powszechnie wszystkich biskupów. Caa wadza ustawodawcza Chrys­tusowej Owczarni, a do czasów wspóczesnych, spoczywaa w rkach Soborów i bya oparta na wiadomoci i wierze wszystkich chrzecijan.

Tymczasem przez cae stulecia biskupi Rzymu byli czsto powo­dem zgorszenia dla caego Chrzecijastwa — gosili herezje, mor­dowali, kradli, pawili si w nieczystoci utrzymujc prostytutki i cae haremy. Z racji swego urzdu kierowali Pastwem Kocielnym, nie wyróniajc si niczym od innych ówczesnych wadców. Swoj uprzy­wilejowan pozycj w biskupim gremium zawdziczali jedynie dwóm historycznym faktom: Rzym przej rang stolicy wiata po upadym Cesarstwie; apostoowie Piotr i Pawe zginli i zostali w nim po­chowani. Papiee bdzili i mylili si zbyt czsto, aby komukolwiek przyszo do gowy doszukiwa si u nich jakichkolwiek szczególnych przymiotów, a tym bardziej wiata Ducha witego, które owiecao dawniej apostoów — po ich mierci za wszystkich biskupów, jako pasterzy caej Owczarni Jezusa.

Dopiero kilku ostatnich papiey wykorzystao wzrost potgi Ko­cioa, a tym samym swojego urzdu — stosujc czystki oraz metod kija i marchewki - dokonao odwrotu od uwiconych tradycji.

Skupili oni w swych rkach peni wadzy i nadali jej prymat nieomylnoci. Na rezultaty nie trzeba byo dugo czeka. Papiee zaczli sobie roci prawo do ustalania wszelkich norm i regu dotyczcych ycia caego Kocioa, wszystkich wiernych i kadego ochrzczonego z osobna.

Dwa ostatnie stulecia s równie naznaczone cig papiesk ingerencj w wewntrzne sprawy pastw i narodów. Sam Watykan oraz biskupi na czele z prymasami, wykonujc dyrektywy Watykanu, przez cay XIX wiek wywierali presj na parlamenty i rzdy, aby te ograniczyy wolnoci obywatelskie w swoich krajach. Atakowano konstytucje, które nie zabezpieczay naleycie interesów Kocioa, daway ludziom prawo wyboru religii i wyznania, gwarantoway wolno sumienia, przyznaway równe prawa ydom itp. Jeli chodzi o tych ostatnich to mao kto wie, i dopiero nasz papie pooy kres przeladowaniom, pogardzie i filozofii odwetu, która od niemal dwóch tysicy lat kierowaa poczynaniami hierarchów katolickich w odniesieniu do tych, którzy byli „winni mierci Chrys­tusa". W naszym Kraju nadal wielu ksiy, wyrosych na tej filozofii, hoduje ideologiom skrajnie nacjonalistycznym i faszystowskim — w myl zasady: Polak — katolik. yd — morderca. Takie i podobne reakcyjne myli zaszczepia si ludziom (w sposób jawny bd zakamuflowany) w kazaniach, homiliach oraz dzieciom na katechezie. Jeden z proboszczów wykrzykiwa kiedy na obiedzie odpustowym, w którym braem udzia — „ydostwo si panoszy! Potrzeba nam drugiego Hitlera!!!" Nie bez powodu pomidzy Past­wem Kocielnym a III Rzesz nigdy nie byo rozdwiku, istnia cisy zwizek ideowy i ... wspólnota interesów.

Papiee tytuujcy si „Panami wiata" nieustannie próbuj nagi­na ten wiat do swoich „nieomylnych" wyroków. Jak to wyglda u nas — nie musz chyba opisywa. Wspomn tylko, e mój kolega-ksidz pracujcy w Niemczech, wielokrotnie w rozmowach ze mn, okrela Polsk mianem „drugiego Iranu" — majc na wzgldzie fanatyzm religijny hierarchów kocielnych i bezkrytyczn postaw duej czci spoeczestwa. wiatych katolików denerwuje zwaszcza (i susznie) wtrcanie si Kocioa w polityk oraz obsesyjna wrcz „dbao" i kontrola najbardziej intymnych sfer ycia ludzkiego. Biskupi i ksia, pod naciskiem doktryny Watykanu, skonni s niemal wchodzi ludziom pod pierzyny, a samym kobietom — wprost do pochwy. Zawsze bardzo irytowao mnie kiedy syszaem o kapanach, którzy z luboci prowokowali podczas spowiedzi swoich penitentów do wyjawiania najdrobniejszych szczegóów z ich ycia seksualnego, maeskiego czy rodzinnego; stawiajc przy tym jednoznaczne diag­nozy i wymagania. Uwaam, i takie niesmaczne zachowania s pogwaceniem podstawowego prawa prywatnoci i wolnoci jednostki. Dostojnicy Kocioa oraz szeregowi ksia nie powinni zajmowa si czym, na czym si nie znaj i pozostawi ludziom moliwo wyboru w takich kwestiach jak: ilo dzieci, antykoncepcja, sposób zaspokaja­nia popdu, masturbacja itp. Tymczasem postanowienia i regulacje dotyczce ycia wieckich nie s nawet z nimi konsultowane. miem twierdzi, i nawet papiee nie mog „zawizywa i rozwizywa" wszystkiego. Ponad ich ustawami istnieje bowiem prawo naturalne, nienaruszalne — dane przez Boga i zapisane w sercu kadego czowieka.

Jak papie, uwaajcy si za stróa tego prawa, moe go jedno­czenie odmawia ksiom, zakonnikom i siostrom zakonnym — na­kazujc im ycie w celibacie i czystoci, wbrew Boskiemu przykazaniu: „bdcie podni i rozmnaajcie si"?11 Jak Piotrowie naszych czasów mogli usankcjonowa ycie w samotnoci i bezennoci (w. Piotr mia on i teciow)12, skoro sam Bóg powiedzia, e — „nie jest dobrze, eby mczyzna by sam" i... stworzy dla niego niewiast?

Celibat jest nie tylko pogwaceniem naturalnego prawa kadego czowieka do maestwa, ale równie w sposób znaczcy uchybia godnoci zwizku mczyzny i kobiety, gdy Koció stawia bezenno (jako doskonalszy stan ycia) ponad tym zwizkiem. Stanowi to naruszenie jednego z gównych przesa Pisma witego, które mówi o witoci i najwyszej randze maestwa. Powodem dla którego wprowadzono celibat nie jest czysto, poniewa nigdy nie potpiano ksiy za konkubinat. Chodzi tu raczej o kontrol nad nimi i ich pen dyspozycyjno, a jednym ze róde jest odwieczne deprecjonowanie kobiet przez Koció.

Nie bierze si przy tym pod uwag uczu i pragnie ksiy, a tym bardziej tego co czuj ich konkubiny - nieszczsne, poniane; zmuszane czsto caymi latami do ukrywania swojej mioci i swoich ukochanych. Kto jednak przejmuje si ich losem, skoro kada kobieta, która odbiega od wzoru Matki Najwitszej dostaje do wzoru Ewy — pierwszej grzesznicy i kusicielki. Wedug nauki Kocioa kade zblienie kobiety i mczyzny, jak równie kade poczcie dziecka (take w maestwie) jest grzeszne. Wolne od winy jest jedynie „Dziewicze Poczcie", ale to—z przyczyn zrozumiaych — jest ju trudne do naladowania. Przy takim podejciu naturalne jest ponia­nie kobiet i cige obstawanie Kocioa przy celibacie.

Czy takie stawianie sprawy przez papiea nie jest stawianiem si czowieka, zwierzchnika instytucji, ponad Bogiem — Najwyszym Prawodawc? Moje dowiadczenia dowodz, i ycie w celibacie ju w seminarium duchownym jest przyczyn wielu frustracji i dewiacji seksualnych.

Dlaczego papiee potpiajc zapodnienie m vitro nie widz cier­pie maonków, którzy w inny sposób nie mog mie potomstwa? Czy fakt, e mczyzna musi si wczeniej zonanizowa w celu pobrania nasienia albo obumarcie kilku zapodnionych komórek (które same czsto gin w ciele kobiety) nie wynagradza po tysickro inny fakt — cud narodzin upragnionego dziecka, przyjcie na wiat czowieka?! Podczas gdy Królowa Angielska w 1988 r. wyrónia prekursorów metody sztucznego zapodnienia Edwardsa i Steptoe'a wielk noworoczn nagrod — papie uzna metod, dziki której urodzio si ju kilkanacie tysicy dzieci, za grzech ciki i potpi uroczystym dokumentem witego Oficjum.

Dlaczego papiee potpiajc antykoncepcj, nawet w najbardziej agodnej formie (piguki, prezerwatywy), nie widz tragedii dziewczt i kobiet, które po prostu „wpady" i wybieraj pomidzy aborcj a nie chcianym potomstwem? Czyby nie syszeli te o milionach dzieci w krajach Trzeciego wiata, które rodz si tylko po to, aby umrze z godu? Kiedy cay wiat ucieszy si z pierwszej piguki i innych metod antykoncepcji — Koció potpi je i uzna za grzech miertelny chyba tylko z przekory i w poczuciu nieomylnej buty, gdy takie stanowisko nie ma adnego uzasadnienia w Biblii. Zgodnie ze wszyst­kimi prognozami, wiksza cz ludzkoci przestaaby istnie z powo­du ogromnego przeludnienia i godu, gdyby nie „miertelne grzechy" zapobiegania ciy i stosunku przerywanego popeniane nagminnie na caym wiecie. Niekwestionowane dobrodziejstwo — antykoncepcja— zostaa okrelona w doktrynie Kocioa jako „permanentne zo, zawsze i w kadej sytuacji". Papieowi bynajmniej nie przeszkadza fakt, i potpiajc antykoncepcj w naturalny sposób sprzyja aborcji tak, jak sankcjonujc celibat faktycznie popycha duchownych do konkubinatu.

Dlaczego potpiane s kobiety, które w akcie rozpaczy usuwaj ci bdc np. nastpstwem gwatu albo majc pewno, e dziecko urodzi si kalek?!

Dlaczego rozwodnikom odmawia si prawa przystpowania do Sakramentów? Praktyka pokazuje, i brak tego dostpu jest czsto przyczyn ich prawdziwych rozterek moralnych i upadków. Ludzie yjcy ze sob bez lubu kocielnego i rozwodnicy traktowani s przez Koció jak wyrzutki. Ale czy Chrystus nie przyszed przede wszyst­kim do odrzuconych i grzeszników?!

Takie pytania mona mnoy?! Ksia sami nie zgadzaj si z wieloma naukami które gosz. Znam misjonarza, który z pobudek humanitarnych, po kryjomu rozdawa rodki antykoncepcyjne swoim parafianom w rodkowej Afryce. Niestety, w Kociele nie ma miejsca dla demokracji i wymiany pogldów tak, jak to bywao za czasów pierwszych chrzecijan. Ksidz niesubordynowany, nieprawomylny — nie moe by ksidzem.

Wydaje si, i powodu takiego stanu rzeczy naley doszukiwa si przede wszystkim w autokratywnych rzdach papiey. Namiestnicy Chrystusa powinni — obok rzdzenia i reprezentowania Kocioa — wsuchiwa si w gos Ludu Boego, przyglda znakom czasu i zmieniajcej si cigle rzeczywistoci. Kto sam nie sucha, nigdy nie bdzie suchany! Papiee i biskupi musz si zastanawia — jak Koció, którym kieruj, moe lepiej pomaga w realizacji Boych planów; jak je najlepiej rozezna, zrozumie i wprowadzi w ycie. Bez wtpienia trudno to czyni, gdy mona wszystko rozstrzygn jedn bull czy encyklik. Takie autokratywne rzdy mszcz si jednak w kocu na tych, którzy je sprawuj. Przez swoj nieomyln but papiee sami popadaj w puapki — musz potwierdza niedorzeczne wyroki swoich poprzedników.

Papiey naley równie obarczy win za to, i na obecnym etapie niemoliwe jest zjednoczenie Kocioów Chrzecijaskich. Na drodze do tego zjednoczenia zawsze bdzie stal prymat ojca witego, Boga— czowieka.

Jednym z podstawowych bdów, zadufanych w swoj potg kocielnych ustawodawców, jest nakadanie kar, potpie i sankcji grzechów miertelnych na wszystkich, którzy zgrzeszyli z mocy prawa. Potpia si ludzi bez uwzgldnienia ich indywidualnych sytuacji i uwarunkowa konkretnych przypadków.

Co powiedziaby Jezus, gdyby dzi przyszed na ziemi i zobaczy swoj Owczarni? Ten, który by zawsze najbliej ludzi niechcianych, ochrania biednych i potrzebujcych przebaczenia? Dlaczego nie czyni tego Jego namiestnicy?

Koció wspóczesny na obecnym etapie zdolny jest tylko do masówek, przesa, apelów i akcji — takich jak np. Akcja Katolicka. Ale Zbawiciel mówi do inicjatorów tych pustych, bezdusznych imprez — „lud ten czci mnie tylko wargami, ale sercem swym daleko jest ode mnie". Przekazywanie wiary w sposób powierzchowny i benefisowy — doprowadzio do tego, e Koció jest obecny w telewizji i radiu; ma swoje czasopisma, wpyw na ustawy parlamentarne i polityk, ale równoczenie Boga nie ma w ludzkich sercach. Liczy si jeszcze jeden wydany tygodnik katolicki, jeszcze jedna stacja radiowa, kolejna wybudowana witynia, liczba zgromadzonych na spotkaniu z papie­em. Najwaniejsze s wpywy, splendor, finanse, statystyki — tym dzisiaj yje Koció i do tego dy. Stao si to, przed czym tak bardzo przestrzega Chrystus — Koció upodobni si do wiata. Papiee, kardynaowie, biskupi, praaci i inni dostojnicy kocielni houbieni i rozpieszczani przez szeregowych kapanów i ludzi wieckich — zbu­dowali potn instytucj materialn, zamiast duchownego Królestwa Boego w sercach wiernych.

Ta instytucja oparta na ogromnych finansach i bezwzgldnym posuszestwie ksiy, otoczona zewntrzn szat witoci i nieomyl-noci — skazana jest na rychy upadek! Czowiek wspóczesny, zagubiony jak nigdy dotychczas w bezwzgldnym, brutalnym wiecie, w którym rzdzi ten kto ma wpywy, splendor, finanse i korzystne statystyki — czowiek XXI wieku szuka Boga ywego! Pragnie po­twierdzenia sensu swojego ycia — swoich stara, wysików, pracy nad sob i codziennego zmagania ze zem. Zahukane, samotne dzieci Boe pragn prawdy, sprawiedliwoci i mioci, a nie pustosowia i obudy!

Na szczcie oprócz wadzy hierarchów Kocioa istnieje równie wadza Ludu Boego, stworzonego przez Boga i odkupionego Krwi Chrystusa. Ludu Boego, wród którego przebywa Duch wity. Ten Lud Boy moe powiedzie NIE!!!

Gos ludzi wierzcych, zatroskanych o swój wasny Koció, z trudem przebija si przez mury paaców biskupich, kardynalskich i papieskich rezydencji. Nie pragn, aby te mury runy, ale by ich lokatorzy wyszli wreszcie do swoich owiec i przygarnli je tak, jak je przygarnia Jezus Najlepszy Pasterz. Wierz gboko, e nadejdzie dzie w którym wyznawcy Chrystusa pocz si w jedno Ciao Kocioa witego i bd czcili Jednego Boga w Duchu i Prawdzie, a prowadzeni przez swoich gorliwych pasterzy — wprowadz swój Koció w Nowe Tysiclecie Chrzecijastwa.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BYƁEM KSIĘDZEM
ByƂem księdzem cz II
BYƁEM KSIĘDZEM, ★Dokumenty★
ByƂem księdzem cz II
Bylem ksiedzem2
BYƁEM KSIĘDZEM – PRAWDZIWE OBLICZE KOƚCIOƁA KATOLICKIEGO W POLSCE, Ciekawe wiadomoƛci
BYƁEM KSIĘDZEM cz. II, Racjonalizm
ByƂem księdzem cz I
ByƂem księdzem cz I(1)
ByƂem księdzem cz II(1)
Roman Jonasz ByƂem księdzem
Jonasz Roman ByƂem Księdzem
ByƂem Księdzem I Roman KotliƄski
KotliƄski R ByƂem księdzem cz I
ByƂem księdzem Prawdziwe oblicze koƛcioƂa katolickiego w Polsce Roman Janosz (2) doc
Jonasz Roman ByƂem księdzem II
BYƁEM KSIĘDZEM
Roman Jonasz KotliƄski ByƂem księdzem v2 Owce ofiarami pasterzy

więcej podobnych podstron