Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 9 Skrzyd艂a辪ona


0x08 graphic

Streszczenie

Rozpocz臋艂a si臋 ostatnia wielka ekspedycja. Grupa si臋 podzieli艂a. Jordi, Unni, Pedro, Gudrun i Juana prowadz膮 poszukiwania w Galicii z zamiarem poruszania si臋 na wsch贸d, natomiast Antonio, Morten, Sissi i Flavia wyruszyli z Nawarry i pod膮偶aj膮 艣ladem tych, kt贸rzy wie藕li skarb, na zach贸d.

Nikt z nich nie wie, 偶e kaci inkwizycji sprowadzili z Ciemno艣ci dwa demony, Tabrisa i Zaren臋. Ich zadaniem jest dowiedzie膰 si臋, jaki jest cel poczyna艅 grupy, lecz mog膮 podj膮膰 decyzj臋 o unieszkodliwieniu zb臋dnych lub niebezpiecznych uczestnik贸w ekspedycji Rycerze nie s膮 ju偶 w stanie d艂u偶ej pomaga膰 swoim sprzymierze艅com.

W Santiago de Compostela Jordi wraz z towarzyszami trafi艂 do sali tortur kat贸w inkwizycji i ma艂o ju偶 brakowa艂o, a zgin臋liby z ich r膮k, lecz ocali艂 ich Tabris, rozw艣cieczony przez mnich贸w. Demony mia艂y wszak 艣ledzi膰 tych ludzi a偶 do osi膮gni臋cia przez nich celu, zabi膰 mo偶na ich b臋dzie dopiero p贸藕niej.

Zarena przysparza wielu k艂opot贸w grupie Antonia. Kiedy dotarli do Baskonii, uda艂o jej si臋 podst臋pem nak艂oni膰 Antonia do opuszczenia przyjaci贸艂.

Grupa Jordiego znajduje si臋 teraz w male艅kiej wiosce Veigas na pustkowiach Asturii. Towarzyszy im Tabris, przeobra偶ony w mi艂ego m艂odego cz艂owieka, Miguela. Uprowadza on Unni, kt贸ra budzi si臋 w jakim艣 ciemnym, zakurzonym pokoju.

KILKA S艁脫W O BOHATERACH:

Unni Karlsrud

21 lat. Ukochana Jordiego, potomkini rycerza don Sebastiana de Vasconia. Zosta艂o jej trzy i p贸艂 roku 偶ycia, je艣li nie zdo艂aj膮 rozwik艂a膰 zagadki rycerzy, a tym samym zniweczy膰 przekle艅stwa.

Jordi Vargas

29 lat. Wybrany przez rycerzy, kt贸rzy licz膮c na jego pomoc, odroczyli o pi臋膰 lat jego ostateczn膮 艣mier膰. Potomek don Ramira de Navarra. Pozosta艂y mu trzy miesi膮ce 偶ycia.

Antonio Vargas

27 lat. Brat Jordiego, nie jest dotkni臋ty przekle艅stwem. 艢wie偶o upieczony lekarz.

Vesla 0deg氓rd Vargas

23 lata. 呕ona Antonia.

Morten Andersen

24 lata. Potomek don Ramira, pozosta艂y mu trzy miesi膮ce 偶ycia.

Sissi

22 lata. Potomkini don Garcii de Cantabria, pozosta艂y jej trzy lata 偶ycia. Szwedka, zakochana w Mortenie.

Gudrun Vik Hansen

66 lat. Babcia Mortena.

Don Pedro de Ve铆n y Galicia

61 lat. Potomek DON FEDERICA DE GALICIA, niedotkni臋ty przekle艅stwem.

Flavia

44 lata. W艂oszka, macocha Mortena.

Juana

Hiszpanka, m艂oda uczona, zakochana w Miguelu.

Rycerz don Galindo de Asturias nie ma 偶yj膮cych potomk贸w.

Po stronie z艂a:

Emma Lang

Bardzo pi臋kna, lecz na wskro艣 z艂a m艂oda dama.

Alonzo

Jej kochanek, przyw贸dca hiszpa艅skich 艂otr贸w.

Tommy, Kenny i Roger

Trzej norwescy kryminali艣ci.

Chudy m臋偶czyzna

Nieznany, wci膮偶 czai si臋 z ty艂u.

Thore Andersen

Jego szofer i pomocnik.

Asystent chudego

Posta膰 zupe艂nie nieznana.

Leon

Dawniej kochanek Emmy i przyw贸dca bandyt贸w. Teraz wcieli艂 si臋 w czarnoksi臋偶nika Wamb臋 i pilnuje skarbu, kt贸rego poszukuj膮 wszyscy stoj膮cy po stronie z艂a.

Pi臋ciu diabelskich kat贸w inkwizycji

Na pocz膮tku by艂o ich trzynastu, lecz czarownica Urraca, przyjaci贸艂ka rycerzy, wyeliminowa艂a jednego z nich, jednego zniszczy艂 Jordi, Unni za艣 rozprawi艂a si臋 z sze艣cioma. Nazywaj膮 siebie 艣wi臋tymi mnichami, lecz mo偶na o nich powiedzie膰 wszystko, tylko nie to.

Demony:

Tabris

Demon sz贸stej godziny, duch wolnej woli. W 艣wiecie ludzi wyst臋puje pod postaci膮 m艂odego cz艂owieka Miguela.

Zarena

呕e艅ski demon zemsty; ukazuje si臋 w wielu postaciach.

0x01 graphic

Dawno zapomniana 艣wi臋to艣膰 tkwi艂a nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdo艂a艂 skry膰 j膮 ju偶 przed wieloma stuleciami, zio艂a i trawy poros艂y zielonym kobiercem.

呕adna prowadz膮ca do niej droga ju偶 nie istnia艂a. Nigdzie nie wida膰 te偶 by艂o 艣lad贸w, 艣wiadcz膮cych o tym, 偶e kiedy艣 wok贸艂 艣wi臋tej budowli znajdowa艂y si臋 ludzkie siedziby. Wszystko zosta艂o zr贸wnane z ziemi膮, ukryte. Kt贸偶 chcia艂by si臋 tu przedziera膰 przez nieprzebyte pustkowia?

Mimo wszystko jednak miejsce to kry艂o w sobie rozwi膮zanie tajemnicy, mimo wszystko mog艂o zapewni膰 spok贸j ducha i zamo偶no艣膰 wielu ludziom, innym za艣 przynie艣膰 ocalenie.

C贸偶 z tego jednak, skoro w zapomnienie odesz艂a nawet sama tajemnica?

A mo偶e nie? Czy偶 li艣ci bluszczu, kt贸ry wij膮c si臋, omota艂 艣wi臋to艣膰 i usi艂owa艂 j膮 zadusi膰, nie przenika dr偶enie? Czy nie pobrzmiewa dalekie, ledwie s艂yszalne echo pokrytego patyn膮 ko艣cielnego dzwonu? Czy nie powtarza: „Chod藕, chod藕 tutaj! Jeste艣my tu. Czekamy”?

0x01 graphic

CZ臉艢膯 PIERWSZA
SPLATAJ膭 SI臉 W膭TKI

1

Kurz pod r臋kami Unni wydawa艂 si臋 grubym dywanem.

Le偶膮c, nie 艣mia艂a si臋 poruszy膰. Mo偶e wielka r臋ka, kt贸ra spocz臋艂a na jej klatce piersiowej, zniknie, gdyby Unni uda艂o si臋 nie oddycha膰?

Tak si臋 jednak nie sta艂o. Zamiast tego r臋ka zacz臋艂a si臋 przesuwa膰 po g贸rnej po艂owie jej cia艂a w spos贸b, kt贸ry nale偶a艂o uzna膰 za stanowczo zbyt natr臋tny. Unni zdr臋twia艂a ze strachu.

Nagle us艂ysza艂a na wp贸艂 szepcz膮cy g艂os:

-聽Dobry Bo偶e, rzucili mnie obok trupa! Unni dr偶膮co wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc.

-聽Antonio?!!! Co ty tutaj robisz? D艂o艅 natychmiast si臋 cofn臋艂a.

-聽To ty, Unni? I co znaczy „tutaj”?

-聽Nie wiem. My艣la艂am, 偶e jestem w Veigas, ale s艂ysz臋 ruch uliczny.

-聽Nic z tego nie rozumiem! Jecha艂em samochodem razem z reszt膮 przez Baskoni臋 i nagle ockn膮艂em si臋 tu, wszystko jedno, co to za miejsce.

-聽A ja? - Unni w czasie, gdy d艂o艅mi usi艂owali wymaca膰 co艣, co powiedzia艂oby im, gdzie s膮, szuka艂a w pami臋ci. - Ja sta艂am w blasku ksi臋偶yca nad brzegiem strumienia w Veigas, na granicy mi臋dzy Galici膮 a Asturi膮, a potem... Nic wi臋cej nie pami臋tam.

-聽Ja te偶 nie. By艂o co艣 z jakim艣 samochodem, kt贸ry nas dogoni艂 i zatrzyma艂. Potem jakby wszystko zatar艂o mi si臋 w pami臋ci.

Usiedli. Unni rozkaszla艂a si臋 od kurzu, kt贸ry podrywa艂 si臋 w g贸r臋 od najmniejszego ruchu.

-聽Jak to mo偶liwe, 偶e razem trafili艣my w to samo miejsce? - zachodzi艂 w g艂ow臋 Antonio. - M贸j Bo偶e, przecie偶 Galici臋 od Baskonii dzieli co najmniej sze艣膰set kilometr贸w. Tymczasem jeste艣my tu oboje. Doprawdy, nic z tego nie mog臋 poj膮膰!

Wsta艂 i uderzy艂 g艂ow膮 o jak膮艣 belk臋. Zakl膮艂 dyskretnie.

-聽Ciasno tutaj - skomentowa艂a Unni.

-聽To prawda. - Antonio pr贸bowa艂 my艣le膰, lecz raczej nie dlatego rozciera艂 g艂ow臋. - Chodzi艂o o co艣 z Vesl膮...

-聽Z Vesl膮? Ojej, na pewno nie dosta艂e艣 wiadomo艣ci! Vesla le偶y w szpitalu!

-聽Co?

Wybuch Antonia by艂 tak gwa艂towny, 偶e kurz otoczy艂 twarz Unni g臋st膮 chmur膮. Zabrak艂o jej tchu, zdo艂a艂a jednak wykrztusi膰 kilka uspokajaj膮cych s艂贸w.

-聽Vesla ju偶 si臋 dobrze czuje, dziecko te偶, jeszcze si臋 nie urodzi艂o. Ale przez moment sytuacja obojga by艂a krytyczna. Przecie偶 ju偶 od jakiego艣 czasu Vesla skar偶y艂a si臋 na puchni臋cie. Ci艣nienie, zdaje si臋, niebezpiecznie jej podskoczy艂o.

Antonio zakl膮艂 zn贸w, teraz ju偶 mniej dyskretnie.

-聽Jak ja si臋 st膮d wydostan臋? Musz臋 z ni膮 porozmawia膰. Ale nam ukradziono telefony kom贸rkowe, wi臋c nie mam mo偶liwo艣ci porozumienia si臋 z ni膮.

-聽Za to ja mam sw贸j telefon - uspokoi艂a go Unni. - Prosz臋. Zaczekaj, wy艂膮czy艂am go na noc, nie przypuszczali艣my, 偶e na pustkowiu b臋d膮 mog艂y si臋 nam do czego艣 przyda膰, w dodatku o tak p贸藕nej porze. Ju偶, gotowe! Zadzwo艅 do mojej mamy, dowiesz si臋 dok艂adnie, jak skontaktowa膰 si臋 z Vesl膮.

-聽Dzi臋kuj臋, Unni! Nie pojmuj臋, jak si臋 tu znale藕li艣my, ale ciesz臋 si臋, 偶e tu jeste艣.

-聽Ja r贸wnie偶. Nie, wcale si臋 nie ciesz臋, to znaczy... Och, wiesz, o co mi chodzi. Ale, gdzie my, u diab艂a, jeste艣my? I jak si臋 wydostaniemy?

Po omacku posuwali si臋 wzd艂u偶 艣cian ciasnego pomieszczenia. Ma艂o brakowa艂o, a Unni pokaleczy艂aby si臋 o jaki艣 gw贸藕d藕. Znale藕li w ko艅cu drzwi, lecz okaza艂y si臋 one starannie zamkni臋te na klucz i za nic nie dawa艂y si臋 otworzy膰. Zreszt膮 czego innego mogli si臋 spodziewa膰?

Otrzepali w ko艅cu r臋ce i dzi臋ki temu poczuli si臋 potem cho膰 odrobin臋 czy艣ciej.

Kolejne minuty po艣wi臋cili na rozmowy telefoniczne. Antoniowi uda艂o si臋 porozmawia膰 z Vesl膮, oboje byli bardzo wzruszeni t膮 rozmow膮. Unni bardzo nie chcia艂a pods艂uchiwa膰, ale gdzie si臋 mia艂a podzia膰?

-聽Wracam do domu pierwszym samolotem! - wykrzykn膮艂 Antonio do s艂uchawki.

Vesla zapewni艂a go, 偶e nie jest to wcale konieczne. Niebezpiecze艅stwo ju偶 min臋艂o, usuni臋to jej mn贸stwo wody z cia艂a, poddano leczeniu i przepisano lekarstwa na przysz艂o艣膰. Nie trzeba te偶 by艂o przyspiesza膰 porodu, bo ma艂e serduszko dziecka bi艂o mocno i rytmicznie, zreszt膮 Vesla mia艂a by膰 pod sta艂膮 opiek膮 lekarsk膮. Owszem, t臋skni艂a za Antoniem, gdy by艂a chora i wystraszona, ale gdy tylko si臋 dowiedzia艂a, 偶e dziecko ma przed sob膮 ca艂e, normalne ludzkie 偶ycie, od razu wszystko wydawa艂o si臋 艂atwiejsze.

Antonio w pierwszej chwili nie zrozumia艂 nic z tego wywodu.

Vesla opowiedzia艂a mu wi臋c ca艂膮 smutno - weso艂膮 histori臋 o dziecku, kt贸rego spodziewali si臋 Jordi i Unni. Prawda ta kompletnie go os艂abi艂a tnie wiedzia艂, jak powinien zareagowa膰. Na usta cisn膮艂 mu si臋 okrzyk: „Jak, u diab艂a, mogli艣cie by膰 tacy nieostro偶ni!”, powstrzyma艂 si臋 jednak w por臋. Przygania艂 kocio艂 garnkowi!

Vesla wypowiedzia艂a s艂owa, kt贸re wszyscy wci膮偶 mieli w my艣lach i stale powtarzali:

-聽Rozwi膮偶cie zagadk臋, pozb膮d藕cie si臋 ca艂ego przekle艅stwa! Jedynie to mo偶e pom贸c!

Antonio zrozumia艂 wtedy, 偶e jego miejsce jest teraz w Hiszpanii. Zako艅czy艂 rozmow臋, a potem u艣ciska艂 Unni. Ten gest powiedzia艂 wi臋cej ni偶 s艂owa.

Do jego grupy nie mogli telefonowa膰, bo nikt z niej nie mia艂 ju偶 aparatu, ale Unni o艣wiadczy艂a:

-聽Teraz moja kolej na dzwonienie!

Grupa w Veigas zorientowa艂a si臋 ju偶, 偶e Unni znikn臋艂a. Z pocz膮tku wsp贸艂towarzysze przyj臋li jej nieobecno艣膰 stosunkowo spokojnie, zajrzeli do miejsc, w kt贸rych mog艂a przebywa膰, od czasu do czasu wo艂ali j膮 po imieniu. Wkr贸tce jednak zrozumieli, 偶e sytuacja jest powa偶na. Coraz bardziej zrozpaczeni szukali ju偶 wsz臋dzie, zagl膮dali do ka偶dej cha艂upy w opuszczonej wiosce, przetrz膮sn臋li okoliczny las, spory kawa艂ek szli w d贸艂 strumienia, wzywaj膮c j膮 stale, jak najg艂o艣niej, a偶 w艣r贸d skalnych 艣cian nios艂o si臋 echo.

Oczywi艣cie pr贸bowali te偶 do niej dzwoni膰, lecz Unni mia艂a telefon wy艂膮czony. Poinformowa艂 ich o tymi ch艂odny damski g艂os z ta艣my, doszli wi臋c tylko do wniosku, i偶 niemo偶liwe, by Unni wpad艂a do wody. C贸偶, zawsze to jaka艣 pociecha!

Jordiego niemal parali偶owa艂 strach. Dlaczego pozwoli艂 jej wraca膰 samej? Sk膮d mia艂 t臋 pewno艣膰, 偶e tutaj nic im nie grozi? Przecie偶 oni nie s膮 bezpieczni w 偶adnym miejscu, na tym etapie poszukiwa艅 dawno ju偶 powinni o tym wiedzie膰.

Zaraz, gdy tylko si臋 okaza艂o, 偶e Unni znikn臋艂a, Jordi bez pukania otworzy艂 drzwi do pokoju Miguela, lecz m艂ody cz艂owiek usiad艂 zaspany na 艂贸偶ku, pytaj膮c, co si臋 sta艂o. Potem pom贸g艂 im szuka膰, a Jordiego ogarn臋艂y wyrzuty sumienia, 偶e podejrzewa艂 Miguela, kt贸ry przecie偶 nigdy nie zrobi艂 im nic z艂ego, raczej przeciwnie.

W ko艅cu Jordi by艂 bliski rozpaczy. Pedro pojecha艂 nawet samochodem spory kawa艂ek drog膮 pod g贸r臋, lecz nigdzie nie napotka艂 偶adnego 艣ladu Unni. Nadziej膮 Jordiego pozostawa艂 jeszcze stary ko艣ci贸艂. Mo偶e jakim艣 przypadkiem Unni zamkn臋艂a si臋 w 艣rodku i nie mog艂a wyj艣膰? Ale nie, z zewn膮trz w drzwiach ko艣cio艂a nie by艂o klucza, zreszt膮 i dooko艂a, i w 艣rodku panowa艂a cisza.

W rozpaczy zacz膮艂 j膮 wo艂a膰 po imieniu. Jego krzyk by艂 jak otwarta rana, tak przynajmniej Juanie powiedzia艂a Gudrun, gdy go us艂ysza艂a.

W ko艅cu zebrali si臋 przy zabudowaniach, usi艂uj膮c zrozumie膰, co si臋 sta艂o, i om贸wi膰, co robi膰 dalej. Jordi mia艂 twarz 艣ci膮gni臋t膮 i zszarza艂膮, a twarze pozosta艂ych r贸wnie偶 wyra偶a艂y przybicie i strach.

Stali tak pe艂ni rezygnacji.

Nagle w kieszeni Jordiego rozdzwoni艂 si臋 telefon.

-聽Unni! - zawo艂a艂 rozradowany, s艂ysz膮c jej g艂os. - Dzi臋ki Bogu, gdzie ty jeste艣?

-聽Bardzo m膮dre pytanie! Jestem w jakiej艣 nieznanej mi bli偶ej, ciemnej ma艂ej kom贸rce i jest tu ze mn膮 Antonio.

-聽Co takiego? Antonio jest w Veigas?

-聽Nie, chyba nie jeste艣my w Veigas, s艂yszymy ruch na ulicy.

-聽To gdzie偶 wy, na mi艂o艣膰 bosk膮...

-聽Sami nic z tego nie rozumiemy. Antonio by艂 w Baskonii, przeniesiono go tu w ci膮gu sekundy. Tak samo jak mnie. Ale Antonio twierdzi, 偶e jego grupa 艣ci膮gn臋艂a na siebie co艣 strasznego.

-聽Co masz na my艣li, m贸wi膮c o czym艣 strasznym? Czy mog臋 porozmawia膰 z Antoniem?

Antonio przej膮艂 telefon, - Nie, nie wiem, co to jest, ale to co艣 prze艣laduje nas przez ca艂膮 drog臋. I wszyscy, co do jednego, stracili艣my nasze kom贸rki. Nie wiem, gdzie s膮 tamci, zmierzali艣my do doliny Carranza, lecz oczywi艣cie nie mog臋 si臋 z nimi skontaktowa膰 przez telefon. To jaki艣 kompletny absurd, Jordi, ale obiecuj臋 ci, 偶e b臋d臋 si臋 opiekowa艂 Unni. Pst! Kto艣 idzie, mo偶e dowiemy si臋 teraz czego艣 wi臋cej. Damy wam jeszcze zna膰!

Po艂膮czenie przerwano.

Tabris - Miguel sta艂 nieco wy偶ej na wzg贸rzu i nie s艂ysza艂 tre艣ci tej rozmowy. Zobaczy艂 jednak, 偶e Gudrun obj臋艂a Jordiego i 偶e p艂acz膮 i 艣miej膮 si臋 na przemian.

Co to ma znaczy膰? Dlaczego oni tak robi膮? Zastanawia艂 si臋 lekko poirytowany, poniewa偶 nie m贸g艂 zrozumie膰 takiego zachowania.

Demon jest istot膮 pozbawion膮 czu艂o艣ci, nie posiadaj膮c膮 偶adnych cieplejszych uczu膰 dla innych. Seks, owszem, lecz wy艂膮cznie dla w艂asnej przyjemno艣ci, zreszt膮 akt odbywa si臋 najzupe艂niej mechanicznie, bez odrobiny ciep艂a i poczucia wi臋zi pomi臋dzy partnerami. Ludzkie sympatie i uczucia s膮 demonom najzupe艂niej obce.

Tabris nastawi艂 uszu. Zarena go wzywa艂a. Pr臋dko od艂膮czy艂 si臋 od ludzi i oddali艂 niezauwa偶ony.

2

Unni i Antonio, zdr臋twiali z niepewno艣ci, w milczeniu ws艂uchiwali si臋 w g艂osy zbli偶aj膮ce si臋 do ich kom贸rki, najwyra藕niej nie u偶ywanej od wielu, wielu lat.

Unni przez g艂ow臋 przelecia艂a my艣l: Czy spodziewa艂a si臋 takiej sytuacji rok temu, w贸wczas gdy po raz pierwszy zobaczy艂a Antonia w bibliotece? Tyle si臋 wydarzy艂o od tamtej pory!

Gdy zorientowali si臋, do kogo nale偶膮 g艂osy, Antonio z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i wolno u艣cisn膮艂.

„Tak, mamy go, nasza pi臋kna pani, mamy go! - rozleg艂 si臋 pochlebczy szept. - Jeste艣my pot臋偶ni, niepokonani, sprowadzili艣my go tu dla twojej, pani, przyjemno艣ci, he, he”.

„Wstr臋tne paplanie przerwa艂 w艣ciek艂y okrzyk:

-聽Przesta艅cie mnie obmacywa膰, przekl臋te trupie gady! Zajmijcie si臋 otwarciem drzwi, 偶ebym go mog艂a zobaczy膰. Musi mi teraz wyjawi膰 prawd臋, bo inaczej...

Emma! Razem z mnichami inkwizycji! D艂o艅 Antonia zacisn臋艂a si臋 jeszcze mocniej na r臋ce Unni.

„S艂odka dziewico... „

Ha! oburzy艂a si臋 Unni w my艣lach. Dziewico!

„Najs艂odsza pani, my nie jeste艣my w stanie pos艂u偶y膰 si臋 kluczem. Nie tutaj, tak daleko od naszego miasta”.

-聽No, w ka偶dym razie nie jeste艣my w Santiago de Compostela - szepn臋艂a Unni do ucha Antoniowi. - Dobre i to. Tutaj mnisi nie maj膮 偶adnej w艂adzy.

-聽Dajcie mi wi臋c ten klucz - sykn臋艂a Emma. - Wysoko, na futrynie? Dobrze. I wiecie chyba, co macie zrobi膰 z wi臋藕niem, kiedy ju偶 otworz臋?

„Cieszymy si臋 na to, pi臋kna pani” - przypochlebiali si臋 dalej.

Co艣 trzasn臋艂o w zamku. Zardzewia艂e drzwi zazgrzyta艂y, otwieraj膮c si臋, i do kom贸rki wpad艂o 艣wiat艂o.

W drzwiach stan臋艂a Emma, otacza艂o j膮 pi臋ciu kat贸w inkwizycji, jacy jeszcze pozostali „przy 偶yciu”. Z dum膮 pokazywali jej swoj膮 zdobycz. Nagle jednak wida膰 by艂o, jak dr臋twiej膮 z przera偶enia, a potem, zanosz膮c si臋 charakterystycznym dla siebie ostrym ptasim krzykiem, rozpierzchli si臋 na wszystkie strony.

„Ach, nie, nie, tylko nie ona! - rozleg艂o si臋 zawodzenie. - Tylko nie ta morderczyni 艣wi臋tych mnich贸w, ratunku!”

Zaraz potem znikn臋li.

-聽Wracajcie, do cholery! - krzykn臋艂a Emma. - Przecie偶 ja nie dam rady dwojgu jednocze艣nie! Alonzo! Wszyscy, chod藕cie tu! Gdzie, u diab艂a, podziali si臋 wszyscy ludzie?

Czym pr臋dzej zatrzasn臋艂a drzwi i, nim Antonio zd膮偶y艂 zareagowa膰, przekr臋ci艂a klucz w zamku. S艂ycha膰 by艂o jej oddalaj膮ce si臋 kroki, wyra藕nie sz艂a gdzie艣 na g贸r臋, po schodach.

-聽Zd膮偶y艂am przez okienko piwniczne zobaczy膰 szyld sklepowy - powiedzia艂a pr臋dko Unni. - Jeste艣my w Bilbao.

-聽W Bilbao?! Jak, u...? Do艣膰 ju偶 o tym! Musimy si臋 st膮d wydosta膰, zanim przyjd膮 jej podw艂adni! Co robimy?

My艣leli gor膮czkowo, jak ogarni臋ci panik膮, lecz nie potrafili dostrzec 偶adnego wyj艣cia.

-聽Mnisi nie mogli wykona膰 tej sztuczki, jak膮 by艂o przeniesienie nas z jednego miejsca w drugie - mrukn膮艂 Antonio. - Musieli nas w jaki艣 spos贸b u艣pi膰. Unni s艂ucha艂a go tylko jednym uchem.

-聽Antonio - szepn臋艂a przej臋ta. - Tw贸j amulet!

-聽Co z nim?

-聽To amulet Asturii, ten, kt贸ry reprezentuje si艂臋 magiczn膮. Czy nigdy nie ostrzega艂 ci臋 przed niebezpiecze艅stwem?

Antonio zamy艣li艂 si臋.

-聽Czasami mia艂em wra偶enie, 偶e robi si臋 ciep艂y - przyzna艂 z wahaniem. - Ale nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂em. Nie pami臋tam, w jakiej to mog艂o by膰 sytuacji.

-聽Ty nie jeste艣 tak wyczulony jak Jordi i ja. Mo偶esz mi go na chwil臋 da膰?

Antonio ju偶 zdj膮艂 amulet z szyi i w艂o偶y艂 go w r臋k臋 Unni.

-聽M贸j w niczym tutaj nie pomo偶e, on symbolizuje mi艂o艣膰, a teraz nie jest nam potrzebna. Antonio, tw贸j amulet robi si臋 coraz cieplejszy!

-聽Ale jak zamierzasz...

-聽Pst! Nie mamy czasu na rozmowy.

Unni trzyma艂a magicznego gryfa Asturii w r臋ku, a偶 zacz膮艂 si臋 偶arzy膰.

-聽Pom贸偶 nam teraz - szepn臋艂a. - Musimy si臋 st膮d wydosta膰, i to jak najpr臋dzej!

Po ciemku zdo艂a艂a wymaca膰 zamek w drzwiach i przysun臋艂a do niego gryfa.

-聽Zr贸b, co tylko mo偶esz - przekonywa艂a szeptem. - Urraco, ty, kt贸ra da艂a艣 mu moc...

Jakie艣 g艂osy wysoko na schodach... W zamku co艣 stukn臋艂o. Unni uj臋艂a za klamk臋, drzwi by艂y otwarte.

-聽Chod藕my!

Pospiesznie przeszli do o艣wietlonej piwnicy. Unni podzi臋kowa艂a amuletowi i w biegu odda艂a go Antoniowi. Na u艂amek sekundy stan臋li, 偶eby zorientowa膰 si臋, gdzie s膮, i uda艂o im si臋 znale藕膰 wyj艣cie. Drzwi piwnicy wychodzi艂y bezpo艣rednio na ulic臋 czy te偶 - m贸wi膮c 艣ci艣lej - na schody prowadz膮ce wprost na ulic臋. Na dworze panowa艂 wieczorny mrok.

By艂a to zwyk艂a miejska ulica, ani szeroka, ani w膮ska. Antonio uj膮艂 Unni za r臋k臋 i pu艣cili si臋 biegiem w stron臋, jak im si臋 wydawa艂o, centrum miasta.

-聽Co robimy teraz? - spyta艂a Unni zdyszana.

-聽Wynajmiemy samoch贸d i pojedziemy za reszt膮 do doliny Carranza.

-聽Ja nie mam pieni臋dzy. Nie my艣li si臋 o takich rzeczach, gdy si臋 idzie podziwia膰 szumi膮cy strumie艅.

-聽Za to ja mam przy sobie kart臋 kredytow膮, got贸wk臋 tak偶e. Musimy znale藕膰 jakie艣 rentacar najszybciej jak tylko si臋 da.

-聽O tej porze?

Znajdowali si臋 ju偶 na du偶ej ulicy, ku kt贸rej si臋 kierowali, i Antonio si臋 zatrzyma艂.

-聽No tak, masz racj臋.

Rozejrza艂 si臋 w ko艂o, lecz stwierdzi艂, 偶e przynajmniej na razie nikt ich nie 艣ciga. Podj膮艂 kolejn膮 decyzj臋.

-聽Zobacz, tam jest post贸j taks贸wek. I stoi jaki艣 samoch贸d.

-聽Oszala艂e艣! - wydusi艂a z siebie Unni. - Mamy jecha膰 taks贸wk膮 do doliny Carranza?

-聽Przynajmniej kawa艂ek do przodu. Powinni艣my si臋 st膮d oddali膰, a nie mo偶emy jecha膰 g艂贸wn膮 drog膮, bo tam b臋d膮 nas 艣ciga膰. Musimy ruszy膰 w g贸ry.

Unni powlok艂a si臋 za nim niech臋tnie, ale widz膮c, 偶e kierowca taks贸wki dyskutuje z jak膮艣 m艂od膮 dziewczyn膮, j臋kn臋艂a:

-聽Ach, nie, byle tylko nie podebra艂a nam samochodu! Znale藕li si臋 ju偶 prawie przy aucie i us艂yszeli, jak dziewczyna m贸wi:

-聽Ale偶 ja musz臋 spotka膰 si臋 z t膮 grup膮 turyst贸w w Balmaseda. Jutro rano, o 贸smej...

Urwa艂a, pytaj膮co patrz膮c na Antonia i Unni, kt贸rzy w艂a艣nie podeszli.

-聽Balmaseda? - powt贸rzy艂 Antonio, Twarz mu si臋 rozja艣ni艂a, jakby o艣wietlona wewn臋trznym blaskiem. - Przecie偶 my w艂a艣nie tam si臋 wybieramy, mo偶emy si臋 przy艂膮czy膰? Podzielimy si臋 rachunkiem.

Kierowca, prawdziwy Bask, u艣miechaj膮c si臋 szeroko i 偶yczliwie, stwierdzi艂 tylko:

-聽Masz du偶o szcz臋艣cia, Silvio!

Otworzy艂 drzwiczki swojego bia艂ego mercedesa. Unni pad艂a na tylne siedzenie, a dziewczyna, Silvia, dzi臋kuj膮c za wybawienie, zaj臋艂a miejsce z przodu. Uciek艂 jej ostatni autobus, a Jos茅 - Luis mia艂 dy偶ur i nie m贸g艂 jej prywatnie zawie藕膰 do Balmaseda, chocia偶 byli starymi przyjaci贸艂mi. Unni dobrze to rozumia艂a. Gdy Antonio ustala艂 cen臋 z kierowc膮, Unni z ca艂ych si艂 stara艂a si臋 nie ogl膮da膰 za siebie, taki gest m贸g艂 za bardzo rzuca膰 si臋 w oczy. Po g艂osie Antonia poznawa艂a, 偶e i on pr贸buje st艂umi膰 gor膮czkow膮 nerwowo艣膰, zatem r贸wnie偶 on nie czu艂 si臋 najpewniej. Zamiast wi臋c wypatrywa膰 ewentualnych prze艣ladowc贸w, zrobi艂a jedyn膮 mo偶liw膮 w tej sytuacji rzecz, mog膮c膮 ochroni膰 j膮 przed wrogiem: osun臋艂a si臋 najni偶ej jak tylko si臋 da艂o na siedzenie i swoim 艂amanym hiszpa艅skim powiedzia艂a:

-聽Ach, jak cudownie m贸c wreszcie usi膮艣膰! Taks贸wka ruszy艂a, kieruj膮c si臋 w stron臋 Balmaseda.

Mieli przed sob膮 trzydzie艣ci kilometr贸w. To po艂owa drogi do Carranza.

Dolina Carranza? Unni najch臋tniej wr贸ci艂aby do Jordiego i reszty przyjaci贸艂 w Veigas, lecz to by艂o niemo偶liwe.

-聽Do艂膮cz臋 do niew艂a艣ciwej grupy - zwr贸ci艂a si臋 do Antonia po norwesku.

-聽B臋dziesz u nas mile widziana - u艣miechn膮艂 si臋 w odpowiedzi. - Tamten podzia艂 i tak by艂 strasznie niesprawiedliwy. Wszyscy silni znajdowali si臋 w grupie Jordiego. Teraz przynajmniej b臋dziemy mie膰 ciebie.

U艣miechn臋艂a si臋 blado.

-聽Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e mamy jecha膰 do Balmaseda?

-聽Sprawdzali艣my drog臋 do Carranza, zanim ja... No c贸偶, zanim znalaz艂em si臋 tutaj, w Bilbao. Tamci musieli ju偶 min膮膰 Balmaseda.

Unni ca艂y czas stara艂a si臋 odzyska膰 normalny rytm oddechu.

-聽M贸wi艂e艣 co艣, 偶e musieli艣my zosta膰 u艣pieni. Ale to si臋 nie zgadza w czasie.

-聽No w艂a艣nie, wiem o tym. Przecie偶 wtedy min臋艂o zaledwie kilka minut.

-聽Tak, patrzy艂am na zegarek. Chyba 偶e up艂yn臋艂a ca艂a doba?

-聽Nie s膮dz臋, 偶eby tak by艂o. Co tu si臋 dzieje, Unni?

Dziewczyna z rezygnacj膮 pokr臋ci艂a g艂ow膮.

-聽Musz臋 zadzwoni膰 do Jordiego.

-聽Dobrze, zadzwo艅 i spytaj, czy mieli jaki艣 kontakt z moj膮 grup膮.

Unni nie 艣mia艂a ponownie zerka膰 na zegarek. Prawdopodobnie zrobi艂o si臋 ju偶 skandalicznie p贸藕no, ale ona po prostu musia艂a porozmawia膰 z Jordim.

Uda艂o si臋 z nim po艂膮czy膰. Prawd臋 m贸wi膮c, czeka艂 na jej telefon. Cudownie by艂o us艂ysze膰 jego g艂os.

-聽Jordi, wydostali艣my si臋. Ocali艂 nas gryf Asturii, jeste艣my wolni!

-聽Ca艂e szcz臋艣cie! Juana i Miguel jeszcze ci臋 szukaj膮, zaraz sprowadz臋 ich tu z powrotem. Ale co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o, gdzie wy jeste艣cie?

Unni opowiedzia艂a mu o Emmie i mnichach, a na koniec o艣wiadczy艂a:

-聽Kierujemy si臋 do Carranza. Przenocujemy w Balmaseda, tam wynajmiemy samoch贸d i spotkamy si臋 z grup膮 Antonia w Ramales de la Victoria w pobli偶u doliny Carranza. W dolinie s臋p贸w, wiesz „tam, gdzie or艂y b臋d膮 ma艂e”.

-聽No to wszystko si臋 jako艣 u艂o偶y, to wielka ulga. Nied艂ugo si臋 spotkamy.

-聽Mia艂e艣 jakie艣 wiadomo艣ci od grupy Antonia?

-聽Tak, Morten za艂atwi艂 sobie nowy telefon kom贸rkowy. Wszystko u nich w porz膮dku. Przy艂膮czy艂a si臋 do nich jaka艣 m艂oda dama, kt贸ra zna boczne drogi.

-聽艢wietnie. Mo偶esz nam poda膰 numer telefonu Mortena?

Antonio, dowiedziawszy si臋 o m艂odej damie, kt贸ra przy艂膮czy艂a si臋 do grupy i s艂u偶y艂a jako przewodnik, zrobi艂 si臋 dziwnie milcz膮cy. Unni nie chcia艂a przeszkadza膰 mu w my艣leniu.

W blasku samochodowych reflektor贸w dostrzegali 艂aciate drzewa eukaliptusowe i skandynawskie klony, poro艣ni臋te mn贸stwem jemio艂y. By艂a ju偶 p贸藕na jesie艅 i drzewa sta艂y nagie.

-聽Nie mog臋 teraz dzwoni膰 do Mortena! - wykrzykn膮艂 nagle Antonio. - Jest przecie偶 艣rodek nocy, oni na pewno 艣pi膮. Ale... - urwa艂 i zn贸w zaton膮艂 w my艣lach.

Samoch贸d sun膮艂 przez ciemno艣膰.

-聽呕a艂uj臋, 偶e nie jest jasno - odezwa艂a si臋 Unni do m艂odej Silvii. - Mam wra偶enie, 偶e bardzo tu pi臋knie.

-聽To prawda. Widzisz te bia艂e domy z pomalowanymi na czerwono naro偶nikami i drzwiami? To domy baskijskich rodzin, kt贸re wyemigrowa艂y do Ameryki 艢rodkowej, a potem zn贸w powr贸ci艂y do domu. Ci ludzie wiele dali swej starej ojczy藕nie i budowali w艂a艣nie te specjalne domy. Widzisz te偶 te domy z podobnymi do siebie, jakby sp艂aszczonymi werandami? Zabudowa typowa dla tych okolic.

Unni wyja艣ni艂a, 偶e sama jest z pochodzenia Baskijk膮, lecz jej przodkowie wyemigrowali do Chile, a stamt膮d zosta艂a adoptowana do Norwegii.

Silvia uzna艂a t臋 wiadomo艣膰 za interesuj膮c膮, i to do tego stopnia, 偶e postanowi艂a o wszystkim opowiedzie膰 Jose - Luisowi, kt贸ry w przeciwie艅stwie do niej nie najlepiej radzi艂 sobie z angielskim. Dziewcz臋ta rozmawia艂y ze sob膮 po angielsku, dla Unni tak by艂o 艂atwiej. Ca艂kiem nie藕le rozumia艂a ju偶 hiszpa艅ski, ale jest wielka r贸偶nica pomi臋dzy rozumieniem j臋zyka a m贸wieniem.

Jos茅 - Luis 艣mia艂 si臋 uradowany, kiedy us艂ysza艂, 偶e w samochodzie jest a偶 troje Bask贸w.

Antonio poczu艂 si臋 troch臋 na uboczu.

-聽C贸偶, ja pochodz臋 jedynie z Nawarry - westchn膮艂 teatralnie.

Oni jednak okazali si臋 wielkoduszni i zapewnili go, 偶e Baskonia i Nawarra s膮 ze sob膮 艣ci艣le zwi膮zane.

Teren zacz膮艂 si臋 wznosi膰, wida膰 by艂o, 偶e jad膮 ku g贸rom. Antonio spowa偶nia艂 i odezwa艂 si臋 po norwesku:

-聽Mamy w tym samochodzie bardzo sympatyczn膮 przewodniczk臋, ale mam wiele w膮tpliwo艣ci co do przewodniczki, kt贸ra przypadkiem przy艂膮czy艂a si臋 do , tamtych. Ogromnie si臋 niepokoj臋 o Mortena, Flavi臋 i Sissi. Zw艂aszcza o Sissi, bo to na niej skrupi艂o si臋 najgorsze.

-聽Wspomina艂e艣, 偶e 艣ci膮gn臋li艣cie na siebie co艣 strasznego - powiedzia艂a Unni cicho.

-聽Owszem, i w niejedn膮 sytuacj臋 by艂a wpl膮tana jaka艣 kobieta.

-聽Zawsze ta sama?

-聽Nie, i to w艂a艣nie jest takie straszne. Wyjechali z niewielkiej miejscowo艣ci i samoch贸d otoczy艂a ciemno艣膰.

3

Nad poro艣ni臋tymi lasem wzg贸rzami i dolinami Taramundi 艣wieci艂 ksi臋偶yc. Jego blask pada艂 na niewielk膮 zamieszkan膮 wiosk臋, Teixois, i na Veigas, gdzie akurat w tym momencie przebywa艂y jedynie dwa psy oraz kilkoro szalonych Norweg贸w i ich przyjaci贸艂. Ksi臋偶yc sprawiedliwie o艣wietla艂 te偶 inne opustosza艂e zagrody i wioski, oddalone od tak zwanej cywilizacji.

Ksi臋偶yc „widzia艂” r贸wnie偶 dwoje ludzi nieco wy偶ej w dolinie ponad Veigas: Miguela z coraz bardziej sfrustrowan膮 Juana, depcz膮c膮 mu po pi臋tach.

Mo偶e ksi臋偶yc zauwa偶y艂 wi臋cej ni偶 ona? Mo偶e spostrzeg艂, 偶e idzie przed ni膮 wcale nie sympatyczny m艂ody Miguel, lecz straszliwy demon Tabris?

Czy on musi i艣膰 tak pr臋dko? Nie mo偶e na ni膮 zaczeka膰?

Wszyscy Norwegowie twierdz膮, 偶e doskonale teraz wygl膮dam, my艣la艂a Juana ze smutkiem. Tylko Miguel nie powiedzia艂 o tym ani s艂owa. Nawet nie spojrzy w moj膮 stron臋, nigdy si臋 do mnie nie odzywa, chyba 偶e pierwsza go o co艣 zagadn臋.

Dlaczego tak si臋 odmieni艂? Przecie偶 na pocz膮tku by艂 dla mnie mi艂y. Potrafi艂 mnie nawet obj膮膰 i patrze膰 na mnie prawie z podziwem, rozmawia艂 ze mn膮 i 艣mia艂 si臋. Ale odk膮d przyjechali艣my do Veigas, niemal mnie unika. Wpad艂 prosto na mnie, kiedy szukali艣my Unni, i stan膮艂 jak wryty, jak gdyby nie podoba艂o mu si臋, 偶e mnie widzi, ale ja uzna艂am, 偶e mo偶emy jej szuka膰 razem i posz艂am z nim.

Chyba nie powinnam by艂a tego robi膰.

-聽A偶 tak daleko Unni nie mog艂a zaj艣膰 - wydysza艂a Juana, wspinaj膮c si臋 na wzniesienie.

Miguel zatrzyma艂 si臋. By艂 niezmiernie zirytowany, lecz zmusi艂 si臋, by tego nie okaza膰.

-聽Najlepiej b臋dzie, jak zawr贸cisz i p贸jdziesz do domu - o艣wiadczy艂 z udawan膮 偶yczliwo艣ci膮.

Wewn臋trznie w艣cieka艂 si臋 na tego rzepa, kt贸rego za nic nie m贸g艂 si臋 pozby膰. Tabris got贸w by艂 udusi膰 Juan臋 na miejscu, wiedzia艂 jednak, 偶e taki wypadek wywo艂a艂by zbyt du偶e zamieszanie, za wiele pyta艅 i op贸藕nie艅.

Szed艂 na spotkanie z Zaren膮, kt贸ra go wezwa艂a. Nie mia艂 najmniejszej ochoty si臋 z ni膮 widzie膰, bo w jej g艂osie ju偶 da艂a si臋 s艂ysze膰 w艣ciek艂o艣膰 i Tabris czu艂 si臋 nieswojo. Ale jak mia艂 przeobrazi膰 si臋 w demona i unie艣膰 nad ziemi臋, skoro nie m贸g艂 zosta膰 sam?

Wr贸ci膰 do domu? Juana, nieszcz臋艣liwa, obejrza艂a si臋 z l臋kiem za siebie. Droga do Veigas by艂a d艂uga, a w lesie ciemno, ksi臋偶yc do niczego si臋 nie przydawa艂. Przeciwnie, rzuca艂 tylko paskudne cienie, w kt贸rych wra偶liwe dusze mog艂y dopatrzy膰 si臋 mnogo艣ci niesamowitych postaci i straszyde艂.

Miguel ostatni raz spojrza艂 przelotnie na widniej膮ce w oddali wzg贸rza i wreszcie si臋 podda艂.

-聽No dobrze, odprowadz臋 ci臋 kawa艂ek z powrotem, a potem b臋d臋 sam dalej szuka艂.

Jego wyczulone demonie uszy s艂ysza艂y ju偶 nawo艂ywania Jordiego, wzywaj膮ce ich do powrotu, poniewa偶 Unni si臋 odnalaz艂a, lecz Tabrisowi potrzebny by艂 ten wypad. Mia艂 dzi臋ki temu szans臋 na spotkanie z Zaren膮 jeszcze tej nocy, chocia偶 ani troch臋 tego nie chcia艂.

Unni si臋 znalaz艂a? Czy偶by to by艂a przyczyna tak g艂o艣nego gniewu Zareny? Ale to przecie偶 niemo偶liwe, wszak ona r贸wnie偶 ukry艂a swoj膮 ofiar臋 w tym samym miejscu.

Zarena, demon zemsty, potrafi艂a by膰 naprawd臋 straszna, gdy co艣 j膮 rozdra偶ni艂o.

Chcia艂 mie膰 nieprzyjemne spotkanie jak najpr臋dzej za sob膮. Ach, gdyby tylko m贸g艂 si臋 pozby膰 tej Juany, tej nic nie wartej kobiety ludzkiego rodu! Musia艂 j膮 jednak oszcz臋dzi膰, aby wype艂ni膰 zadanie.

Postanowi艂, 偶e b臋dzie udawa艂 przed ni膮 偶yczliwo艣膰. Mo偶e i艣膰 powoli i w ten spos贸b zyska膰 na czasie, zreszt膮 nie trzeba odprowadza膰 jej a偶 do samego Veigas.

Juana zareagowa艂a ogromn膮 wdzi臋czno艣ci膮, kiedy zawr贸ci艂 i ruszy艂 w jej stron臋. Znajdowali si臋 teraz na szczycie jednego z licznych w tej okolicy wzg贸rz.

Po raz kolejny stwierdzi艂, 偶e na Juanie nie warto nawet oka zawiesi膰, podobnie zreszt膮 sprawa ma si臋 ze wszystkimi innymi lud藕mi. Tabris nienawidzi艂 tych jej oczu, mi艂ych i dobrych jak u psa. I bia艂ego, przepraszaj膮cego u艣miechu. Nienawidzi艂 tego, 偶e sam musi by膰 cz艂owiekiem. Ogromnie mu to we wszystkim przeszkadza艂o, czu艂 si臋 g艂upio i niezdarnie, przebranie ogranicza艂o te偶 w niewiarygodny spos贸b jego mo偶liwo艣ci. Nie m贸g艂 poj膮膰, jak ludzie wytrzymuj膮, 偶e s膮 lud藕mi.

Tabris zmusi艂 si臋, by m贸wi膰 tak jak sympatyczny Miguel.

-聽Czego wy w艂a艣ciwie szukacie? - spyta艂 lekko.

-聽To... to do艣膰 zawi艂e - odpar艂a Juana niepewnie. - Wiesz chyba, 偶e ty i ja jeste艣my w pewnym sensie osobami postronnymi.

-聽No tak - przyzna艂, lecz dopiero po namy艣le, bo nie 偶yczy艂 sobie, by por贸wnywa艂a go do siebie.

-聽Mia艂e艣 okazj臋 spotka膰 rycerzy?

-聽Rycerzy?

Miguel najwyra藕niej o niczym nie wiedzia艂. Juana nie mia艂a poj臋cia, ile wolno jej zdradzi膰, ale przecie偶 rozmawia艂a z Miguelem, cz艂owiekiem, kt贸ry ju偶 tak bardzo im pom贸g艂.

Tak w艂a艣nie ona to postrzega艂a, tymczasem w rzeczywisto艣ci Miguel nie pom贸g艂 im ani troch臋, z jednym wyj膮tkiem, gdy ocali艂 im 偶ycie w sali tortur. Lecz o tym akurat Juana nic nie wiedzia艂a. Z podziwem tylko s艂ucha艂a, co m贸wi艂, i z podziwem patrzy艂a, co robi艂.

Na widok krzywego drzewa, przypominaj膮cego starego garbatego dziada, Juana wzdrygn臋艂a si臋 i instynktownie przysun臋艂a do Miguela. Powoli strach ust臋powa艂, w ko艅cu odzyska艂a normalny oddech, przynajmniej prawie normalny.

Ach, idzie obok niego! To znaczy za nim, bo 艣cie偶ka by艂a zbyt w膮ska, by mogli zmie艣ci膰 si臋 na niej oboje, rami臋 w rami臋. Lecz ju偶 sama mo偶liwo艣膰 przebywania w jego pobli偶u, to, 偶e zn贸w si臋 do niej odzywa艂... To by艂o okropne, gdy okazywa艂 jej taki ch艂贸d.

Ogarn臋艂y j膮 wyrzuty sumienia. W my艣lach t艂umaczy艂a sobie, 偶e niepokoi si臋 o Unni, to przecie偶 oczywiste. Gdzie ona mo偶e by膰? Oby tylko nie porwali jej ci okropni mnisi! Miguel zn贸w co艣 powiedzia艂, a ona nie s艂ucha艂a. Musia艂a go poprosi膰, 偶eby powt贸rzy艂.

A on odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w jej stron臋 i Juana przez u艂amek sekundy dostrzeg艂a w jego oczach jaki艣 b艂ysk, kt贸ry j膮 przerazi艂. Nieprzyjemne wra偶enie jednak szybko min臋艂o. Miguel u艣miechn膮艂 si臋 do niej przyja藕nie i jeszcze raz zada艂 pytanie:

-聽Co m贸wi艂a艣 o tych rycerzach?

C贸偶 to by艂o w jego spojrzeniu? Co艣 zielonego, co艣 niebezpiecznego, jakby otch艂a艅?

Ach, nie, to na pewno przez ten blask ksi臋偶yca.

-聽Widzisz, to wszystko jest szalenie skomplikowane - pr贸bowa艂a mu wyja艣nia膰. - Naszych przyjaci贸艂 prze艣laduj膮 poszukiwacze skarbu, gdy tymczasem ich ten skarb ani troch臋 nie obchodzi - oni musz膮 ratowa膰 偶ycie. Wielu z nich umrze ju偶 nied艂ugo, je艣li wkr贸tce nie odnajd膮... nie dotr膮 do czego艣.

G艂os jej zamar艂.

Zdaniem Tabrisa wiadomo艣膰 o rych艂ej 艣mierci niekt贸rych uczestnik贸w wyprawy by艂a ca艂kiem przyjemna.

-聽Ale co wsp贸lnego maj膮 z tym rycerze?

Juana odpowiedzia艂a dopiero po d艂u偶szej chwili g艂臋bokiego wahania.

-聽Ja ich spotka艂am. Oni s膮... upiorami. Z pi臋tnastego wieku.

-聽Tak jak kaci inkwizycji?

-聽Wiesz o nich? - spyta艂a, szeroko otwieraj膮c ze zdziwienia oczy.

Ojej, za bardzo pospieszy艂 si臋 z odpowiedzi膮! To si臋 nie mo偶e powt贸rzy膰.

-聽Kto艣 o nich wspomnia艂 - mrukn膮艂 niepewnie, z艂y na siebie, a przede wszystkim na ni膮.

Ale przecie偶 obieca艂, 偶e si臋 wszystkiego dowie!

-聽S艂ysza艂a艣 o jakiej艣 Urrace?

-聽Kt贸r膮 Urrac臋 masz na my艣li? Kt贸r膮艣 z dawnych kr贸lowych czy czarownic臋?

-聽T臋 ostatni膮.

-聽Tak, ona te偶 w tym bierze udzia艂.

-聽By艂a na wskro艣 z艂a, prawda?

-聽O nie, ona jako jedyna by艂a dobra. Jedyna pomaga艂a rycerzom.

Tabris patrzy艂 na Juan臋 zdumiony. No tak, niew艂a艣ciwie sformu艂owa艂 pytanie. To przecie偶 dlatego jego pan i mistrz z mrocznej otch艂ani pragn膮艂 pokona膰 Urrac臋. Dlatego, 偶e nie pos艂ugiwa艂a si臋 swymi magicznymi si艂ami w odpowiedni spos贸b, lecz przesz艂a na t臋 wstr臋tn膮 dobr膮 stron臋.

Znajdowali si臋 teraz na kraw臋dzi g艂臋bokiej przepa艣ci. Wystarczy jedno lekkie pchni臋cie, a namolnej Juany ju偶 nie b臋dzie.

Zatrzyma艂a si臋, 偶eby podziwia膰 widok. On r贸wnie偶 przystan膮艂, na p贸艂 ukryty za ni膮 j zmagaj膮c si臋 z pragnieniem wyrz膮dzenia jej krzywdy.

Ona jednak m贸wi艂a dalej, niczego si臋 nie domy艣laj膮c.

-聽Ciekawa jestem, czy nie mo偶na st膮d zobaczy膰 zar贸wno Asturii, jak i Galicii - powiedzia艂a rozmarzona. - Sp贸jrz, jaki ten krajobraz w blasku ksi臋偶yca jest ba艣niowo pi臋kny, taki smutny, taki... wieczny. To zupe艂nie tak, jakby dzi艣 w nocy przemawia艂a pot臋偶na historia starych kr贸lestw.

-聽A偶 do pi臋tnastego wieku? - mrukn膮艂, staraj膮c si臋 nak艂oni膰 j膮, by powiedzia艂a mu co艣 wi臋cej na temat rycerzy.

-聽Tak. Wiesz, ja si臋 specjalizuj臋 w pi臋tnastowiecznej Asturii - roze艣mia艂a si臋. - Nie tak jak Unni, kt贸ra twierdzi, 偶e jest specjalistk膮 od wszystkiego.

-聽Wtedy raczej nie jest si臋 specjalist膮?

-聽Och, nie, ona tylko 偶artuje, chyba to rozumiesz!

Tabris spochmurnia艂. Musi nauczy膰 si臋 czego艣 wi臋cej o humorze, nie mo偶e stale wychodzi膰 na g艂upca. Nie, nie wolno do tego dopu艣ci膰!

Zanim zd膮偶y艂 spyta膰 o Urrac臋 - obawia艂 si臋, 偶eby nie wyda膰 si臋 zbyt ciekawski, Juana uratowa艂a go, m贸wi膮c:

-聽Ch臋tnie pozna艂abym histori臋 偶ycia czarownicy Urraki, ale w pismach wzmiankowana jest zaledwie kilkakrotnie. Unni wie o niej o wiele wi臋cej ni偶 ja.

-聽Jak Unni mo偶e wiedzie膰 cokolwiek?

-聽O, Unni jest bardzo niezwyk艂a. Spotka艂a Urrac臋, cz臋艣ciowo w wizjach z tamtych czas贸w, cz臋艣ciowo w rzeczywisto艣ci, gdzie艣 na jakim艣 g贸rskim szczycie w Norwegii. 呕a艂uj臋, 偶e nie mnie si臋 to przytrafi艂o. Ach, tyle pyta艅 bym jej zada艂a!

Unni niezwyk艂a? Wobec tego dobrze, 偶e si臋 jej pozby艂. Niech inni wyci膮gaj膮 z niej prawd臋 o tych rycerskich bzdurach i nad臋tych wied藕m贸ch. On ju偶 zrobi艂 swoje.

Co by by艂o, gdyby teraz zepchn膮艂 t臋 gadatliw膮 Juan臋 w przepa艣膰 i zako艅czy艂 ca艂e zadanie? Nikt by nic na to nie powiedzia艂, Zarena da艂aby sobie rad臋 z reszt膮. Doprawdy on i tak ju偶 dostatecznie d艂ugo si臋 po艣wi臋ca.

-聽Zrozum, na rodach rycerzy ci膮偶y przekle艅stwo... - podj臋艂a Juana.

M贸j ty 艣wiecie, jak偶e ona 偶a艂o艣nie si臋 prezentuje! Ludzka istota!

-聽Przekle艅stwo? - powt贸rzy艂, chc膮c zach臋ci膰 j膮 do m贸wienia.

Z oddali doszed艂 go trzepot skrzyde艂, kt贸rych Juana na razie wci膮偶 jeszcze nie mog艂a us艂ysze膰.

Zarena! Rozw艣cieczona furia! Nawet przez powietrze wyczuwa艂 jej bezgraniczny gniew. Tabris nie stawi艂 si臋 wszak w um贸wionym miejscu spotkania! A mo偶e chodzi艂o o co艣 jeszcze?

Zadzia艂a艂 b艂yskawicznie, nie zastanawiaj膮c si臋 nawet przez moment.

Juan臋 jego poczynania kompletnie zaskoczy艂y. W jednej sekundzie wyda艂o jej si臋, 偶e s艂yszy gdzie艣 daleko szum ogromnych skrzyde艂, w nast臋pnej porwa艂y j膮 w g贸r臋 czyje艣 silne ramiona. W osza艂amiaj膮cym p臋dzie opadli w przepa艣膰, lecz tylko kawa艂ek, Juana ju偶 wcze艣niej zauwa偶y艂a w dole niewielk膮 p贸艂k臋 skaln膮. A potem co艣 po艂yskuj膮cego zielono przesun臋艂o si臋 po jej twarzy i w jednej chwili ca艂y 艣wiat spowi艂a ciemno艣膰.

Zaren膮 rzeczywi艣cie targa艂 gniew. Kr膮偶y艂a nad pasmem wzg贸rz, gwa艂townie uderzaj膮c skrzyd艂ami, w z艂o艣ci smagaj膮c nimi powietrze.

-聽Wiem, 偶e tu jeste艣, Tabrisie! - wrzeszcza艂a. - Wyczuwam twoj膮 obecno艣膰!

Nie mog艂a go dostrzec. Nie widzia艂a, 偶e szara formacja kamienna w dole, na skalnej p贸艂ce, nie jest wcale cz臋艣ci膮 ska艂y, lecz czym艣 zupe艂nie innym. Specjalno艣ci膮 Tabrisa by艂a umiej臋tno艣膰 wtapiania si臋 w krajobraz, posiada艂, podobnie jak niekt贸re zwierz臋ta i owady, zdolno艣膰 kamufla偶u.

-聽S艂yszysz mnie, ty n臋dzny demonie nocy roz艣wietlonej przez dzie艅? - wo艂a艂a Zarena. - Jak, do stu piorun贸w, mog艂e艣 by膰 tak g艂upi i uprowadzi膰 pogromczyni臋 mnich贸w? Naszych zleceniodawc贸w ogarn臋艂a bezgraniczna w艣ciek艂o艣膰, przecie偶 oni nie mogli si臋 do niej zbli偶y膰! I co wi臋cej: Ona uciek艂a! Ona i ten 艂adniutki doktorek, kt贸rego ja im 艣ci膮gn臋艂am. Musia艂a pos艂u偶y膰 si臋 magiczn膮 pomoc膮, a my przecie偶 nie chcemy mie膰 do czynienia z nikim, kto potrafi si臋 uwolni膰 za pomoc膮 czar贸w. Nie pojmujesz, czego narobi艂e艣? Zniszczy艂e艣 moje dobre imi臋, przekl臋ty niewolniku! W kr贸lestwie Ciemno艣ci obedr膮 ci臋 偶ywcem ze sk贸ry, ju偶 ja si臋 o to zatroszcz臋. Pragn臋 teraz jedynie zemsty!

Rozgniewane skrzyd艂a zatoczy艂y jeszcze kilkakrotnie kr膮g wok贸艂 tego miejsca, po czym ich szum znikn膮艂 w oddali.

Juana ockn臋艂a si臋 na skalnej p贸艂ce. Miguel le偶a艂 na kraw臋dzi przepa艣ci i usi艂owa艂 podci膮gn膮膰 j膮 do g贸ry.

-聽Co si臋 z tob膮 sta艂o? - zawo艂a艂 zdumiony. - To si臋 naprawd臋 mog艂o 藕le sko艅czy膰, nagle zachwia艂a艣 si臋 i spad艂a艣. Zemdla艂a艣?

Juana podnios艂a si臋 zdziwiona i oszo艂omiona.

-聽Najwidoczniej tak musia艂o si臋 sta膰.

-聽Ale teraz czujesz si臋 ju偶 dobrze? Chod藕, s艂ysza艂em, jak Jordi wo艂a, 偶e Unni si臋 znalaz艂a. Wracamy do domu.

Ruszy艂 przed ni膮 w d贸艂 zbocza, prowadz膮cego ku Veigas, i nie odzywa艂 si臋 przez ca艂膮 drog臋. Juana czu艂a si臋 kompletnie zdezorientowana. Zachowa艂a przedziwne wspomnienia...

Mia艂a niejasne wra偶enie, jakby na po艂y zapomniany sen, 偶e siedzia艂a w czym艣 bezpiecznym i ciep艂ym, jak gdyby otoczy艂o j膮 co艣 w rodzaju zielonkawej kapsu艂y. Jak gdyby tkwi艂a pomi臋dzy czyimi艣 kolanami i czu艂a czyj艣 g艂臋boki oddech na plecach. Jej d艂onie dotyka艂y sk贸ry, pokrytej czym艣 przypominaj膮cym rybi膮 艂usk臋... Czy偶by to sen, kt贸ry przy艣ni艂 jej si臋, kiedy straci艂a przytomno艣膰?

Czyje艣 r臋ce na ramionach, szpony na piersiach?

Poza owym bezpiecznym zamkni臋ciem by艂o gro藕nie. Jaki艣 straszny g艂os wykrzykiwa艂 s艂owa w nieistniej膮cym j臋zyku. Tak, bo taki j臋zyk nie m贸g艂 istnie膰, by艂 czym艣 jeszcze dziwniejszym od mowy, kt贸r膮 pos艂ugiwali si臋 jej norwescy przyjaciele. To w og贸le nie by艂 偶aden j臋zyk!

Niebezpieczny, gro藕ny.

Najbardziej zdumiewaj膮ce jednak by艂o owo ciep艂o, kt贸re czu艂a, b臋d膮c zamkni臋ta w ochronnej kapsule. Lubie偶nie zmys艂owe, a nawet wi臋cej, nasycone silnym gor膮cym erotyzmem, seksualn膮 偶膮dz膮, kt贸ra wci膮偶 targa艂a jej cia艂o.

Juana, drepcz膮c w milczeniu za przygn臋bionym Miguelem, z dr偶eniem prze偶ywa艂a owo szokuj膮ce wspomnienie. By艂a dziewczyn膮 z dobrej rodziny, wychowan膮 bardzo surowo i nigdy nie zbacza艂a ze 艣cie偶ki wyznaczonej jej przez rodzic贸w, zawsze by艂a ich ozdob膮 i chlub膮. Sk膮d wi臋c ten wstrz膮saj膮cy, niezwyk艂y sen?

Przyt艂oczona bezgranicznym smutkiem przygl膮da艂a si臋 przystojnemu, fascynuj膮cemu Miguelowi. Dlaczego okazywa艂 jej taki ch艂贸d? Kocha膰 i by膰 kochanym, my艣la艂a, czy偶 to nie jest najwa偶niejsze w 偶yciu? Wszyscy tego pragn膮. Ale o nim nic nie da si臋 powiedzie膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮.

A ten mroczny zaczarowany sen, kt贸ry prze偶y艂am? Nigdy nie starczy mi 艣mia艂o艣ci, 偶eby opowiedzie膰 o nim Miguelowi. Gdybym to zrobi艂a, na pewno nie chcia艂by mie膰 wi臋cej ze mn膮 do czynienia.

Gdy byli ju偶 prawie na samym dole, Miguel odwr贸ci艂 si臋 do niej tak gwa艂townie, 偶e a偶 drgn臋艂a.

-聽Teraz sama ju偶 znajdziesz drog臋 - o艣wiadczy艂 kr贸tko. - Id藕 do domu, ja zaraz przyjd臋. Chc臋... chc臋 co艣 sprawdzi膰 w lesie.

Z tymi s艂owami znikn膮艂. Juana sta艂a przez chwil臋, nie wiedz膮c co robi膰, a偶 w ko艅cu zerwa艂a si臋 z miejsca i biegiem pokona艂a kr贸tki odcinek, dziel膮cy j膮 od zabudowa艅, sk膮panych w 艣wietle ksi臋偶yca.

4

Tabris musia艂 spotka膰 si臋 z Zaren膮 bez wzgl臋du na to, jak bardzo nie mia艂 na to ochoty. Zobaczywszy, 偶e Juana wesz艂a do domu, zn贸w przeobrazi艂 si臋 w demona i uni贸s艂 w powietrze. W ci膮gu kilku sekund dotar艂 w um贸wione miejsce spotkania.

Tak jak si臋 tego spodziewa艂, Zareny tam nie zasta艂. Zapewne powiedzia艂a ju偶 wszystko, co mia艂a mu do powiedzenia, i uzna艂a spraw臋 za za艂atwion膮. Tabris jednak musia艂 z艂o偶y膰 raport. Liczy艂 na to, 偶e wyrzuci艂a ju偶 z siebie najstraszniejszy gniew i 偶e uda mu si臋 porozmawia膰 z ni膮 jako tako rozs膮dnie. Dlatego j膮 wezwa艂.

No c贸偶, nastr贸j Zareny, gdy si臋 zjawi艂a, trudno by艂o nazwa膰 dobrodusznym, 艂agodnym i pogodnym, lecz mimo wszystko troch臋 zdo艂a艂a si臋 uspokoi膰.

-聽Czego chcesz ode mnie? - spyta艂 kr贸tko.

-聽Doskonale zdajesz sobie z tego spraw臋. Wydaje ci si臋, 偶e nie wiem, i偶 by艂e艣 na wzg贸rzu i s艂ysza艂e艣 wszystko, co m贸wi艂am?

-聽Powt贸rz to jeszcze raz!

-聽Do czarta, nie mog臋 na ca艂膮 wieczno艣膰 zostawia膰 samych tych durnych ludzi, kt贸rych mam pilnowa膰. Og艂uch艂e艣 czy dopad艂a ci臋 skleroza? M贸wi艂am, 偶e uprowadzi艂e艣 niew艂a艣ciw膮 osob臋. Naszych zasuszonych zleceniodawc贸w oblewa zimny pot, je艣li to w og贸le mo偶liwe, gdy tylko o niej us艂ysz膮. A z kolei ich zleceniodawczyni, ta przekl臋ta kobieta, Emma, oby kupa gnoju otworzy艂a si臋 pod ni膮 i poch艂on臋艂a j膮 na wieki, w艣cieka si臋, poniewa偶 nasi je艅cy uciekli! Zn贸w jakie艣 czary! A teraz tw贸j raport! Dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 o Urrace?

-聽Ona pomaga rycerzom.

-聽Jakim rycerzom?

-聽Jakim艣 duchom. No i moja grupa porusza si臋 wed艂ug jakich艣 map, kt贸re odnajduj膮.

-聽O tym dobrze wiem. Moja robi tak samo. Z czasem si臋 spotkaj膮.

-聽Jest jaki艣 skarb, kt贸rego poszukuje wielu ludzi, lecz im wcale nie zale偶y na jego znalezieniu. Ich poczynania maj膮 co艣 wsp贸lnego z 偶yciem i 艣mierci膮.

-聽Ach, te kr贸tkie ludzkie istnienia! Doprawdy, czy jest o co walczy膰?

Zbli偶y艂a si臋 do niego. Okr膮偶y艂a go, a jej kocie oczy zab艂ys艂y.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e Tabris, demon wolnej woli, jest podniecony? - zagrucha艂a mi臋kko. - Umiem to wyw臋szy膰. To 偶膮dza. Jednak wi臋c mnie pragniesz, czy nie tak?

呕artobliwie klepn臋艂a go po ramieniu, lecz jej oczy zal艣ni艂y niebezpiecznie, a u艣miech sta艂 si臋 jeszcze ostrzejszy.

-聽Nie wyobra偶aj sobie zbyt wiele - odpar艂 lodowatym tonem. - To tylko ciebie ogarn臋艂o podniecenie, a u mnie nie masz czego szuka膰.

-聽O tym dobrze wiem - sykn臋艂a ura偶ona. - I tak nigdy nie zdo艂a艂by艣 mnie zaspokoi膰.

Powiedziawszy to, rozpostar艂a skrzyd艂a i znikn臋艂a, zanim Tabris zd膮偶y艂 powiedzie膰 jej wi臋cej pogardliwych s艂贸w.

Tabris odetchn膮艂 z ulg膮. Dobrze, 偶e tak si臋 rozz艂o艣ci艂a i zapomnia艂a spyta膰 o wi臋cej. Nie musia艂 si臋 przed nikim usprawiedliwia膰!

Przymkn膮艂 swoje 偶贸艂te ko藕le oczy. Nagle poczu艂 si臋 najsamotniejszym stworzeniem na ziemi. On i Zarena naprawd臋 szczerze si臋 nienawidzili. Jego ludzie byli tylko 艣mieszni i tak s艂abi, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 przy najl偶ejszym dotkni臋ciu rozpadn膮 si臋 na kawa艂ki. Nic go z nimi nie 艂膮czy艂o. A na dole, w kr贸lestwie Ciemno艣ci, te偶 nie by艂 mile widziany. Oczywi艣cie mia艂 kilku r贸wnych sobie, w osobach innych demon贸w z rodu Nuctemeron, lecz je艣li nie wywi膮偶e si臋 z powierzonego mu zadania, one r贸wnie偶 b臋d膮 nim gardzi膰. Natomiast je艣li mu si臋 powiedzie, zostanie w nagrod臋 przeniesiony do wy偶szego kr臋gu demon贸w, z艂ych i agresywnych. Z pewno艣ci膮 dobrze si臋 stanie, lecz tam nie b臋dzie mia艂 ju偶 w og贸le 偶adnych sprzymierze艅c贸w.

Otworzy艂 oczy i popatrzy艂 w gwiazdy, kt贸re ksi臋偶yc wci膮偶 przy膰miewa艂 swym blaskiem. Oczywi艣cie Tabris bywa艂 ju偶 wcze艣niej na ziemi, lecz nigdy tak d艂ugo i nigdy w zwi膮zku z tak k艂opotliwym zadaniem. Nigdy nie przebywa艂 a偶 tak blisko znienawidzonych ludzi. Ach, oby m贸g艂 jak najszybciej z nimi sko艅czy膰!

Kiedy rozmy艣la艂 o kr贸lestwie Ciemno艣ci, nieoczekiwanie przeszed艂 go dreszcz. Przecie偶 tam zawsze by艂 jego dom. Teraz wydawa艂 mu si臋 taki... No tak, w艂a艣nie, taki ciemny?

Rozpostar艂 czym pr臋dzej skrzyd艂a i zawr贸ci艂 do przekl臋tego 艣wiata ludzi.

-聽Och, jeste艣 wreszcie! - wykrzykn膮艂 zadowolony Jordi, gdy Juana wesz艂a do przytulnego wsp贸lnego pokoju w Veigas. - Musia艂a艣 zapu艣ci膰 si臋 gdzie艣 daleko. Nie by艂o z tob膮 Miguela?

-聽By艂 i nied艂ugo przyjdzie - odpar艂a Juana niewyra藕nie, maj膮c nadziej臋, 偶e Jordi nie zauwa偶y, jak bardzo dr偶y jej g艂os. Jej dusza wci膮偶 nie mog艂a wyzwoli膰 si臋 od wstrz膮su, wywo艂anego tamtym tajemniczym snem. Cia艂o r贸wnie偶, lecz do tego nie chcia艂a si臋 przyzna膰 nawet przed sob膮.

-聽Powinni艣my teraz po艂o偶y膰 si臋 spa膰, najwy偶szy na to czas - stwierdzi艂 Jordi 偶yczliwie. - Ale zerkali艣my ju偶 na ten kawa艂ek sk贸ry i usi艂owali艣my go odczyta膰.

Juana natychmiast si臋 zainteresowa艂a i poprosi艂a, by jej go pokazano. Historia pi臋tnastego wieku to przecie偶 jej dziedzina.

Przez dobr膮 chwil臋 wszyscy czworo: Jordi, Gudrun, Pedro i Juana, pochylali si臋 nad kawa艂kiem sk贸ry.

-聽Wiele liter i wiele s艂贸w - stwierdzi艂a Hiszpanka i zacz臋艂a odczytywa膰 je na g艂os: - „PUENTE DEL INFIERNO EL PROPIETARIO DE LAS MINAS SOTO DE LOS INFANTES”. Zak艂adam, 偶e zdo艂ali艣cie to odcyfrowa膰?

-聽Owszem, i nawet przet艂umaczy膰 - odpar艂 Jordi. - Ale nie zrozumie膰. Wiemy, 偶e jest tam napisane: „Most piekie艂 w艂a艣ciciel kopalni las dzieci”. Czy mo偶e raczej „zaro艣la dzieci”, tak jest chyba w艂a艣ciwiej. Ale nie znajdujemy w tym 偶adnego sensu.

-聽Infantes mo偶e oznacza膰 zar贸wno zwyk艂e dzieci, jak i dzieci kr贸lewskie. My艣licie, 偶e ma to jaki艣 zwi膮zek z naszymi dzie膰mi? Z Elvir膮 i Rodriguezem?

-聽Trudno powiedzie膰 - stwierdzi艂 Pedro.

Gdy tak stali pochyleni nad kawa艂kiem sk贸ry, do pokoju wszed艂 Miguel. Juana mocno si臋 zaczerwieni艂a, zrobi艂o jej si臋 gor膮co, nie 艣mia艂a podnie艣膰 wzroku.

-聽Czy to prawda, 偶e Unni si臋 odnalaz艂a? - spyta艂 Miguel. - Nie widz臋 jej w艣r贸d nas. Posz艂a si臋 po艂o偶y膰?

-聽Nie, nie, nie ma jej tu w og贸le - odpar艂 Jordi. - Jej znikni臋cie to powa偶na zagadka. Na szcz臋艣cie jest teraz bezpieczna i zamierza do艂膮czy膰 do naszej drugiej grupy. Miguel popatrzy艂 na niego zdziwiony, ale Jordi doda艂 pr臋dko:

-聽Porozmawiamy o tym p贸藕niej. Teraz musimy om贸wi膰 plany na jutrzejszy dzie艅 i ustali膰, gdzie mamy dalej jecha膰.

Ach, m贸j Bo偶e, pomy艣la艂a Juana. Zapomnia艂am spyta膰 o Unni! My艣la艂am, 偶e po艂o偶y艂a si臋 spa膰.

-聽Przypatrz si臋 jeszcze temu tekstowi na kawa艂ku sk贸ry, Juano - poprosi艂 Pedro.

Juana zebra艂a my艣li. Nie by艂o to 艂atwe w obecno艣ci Miguela.

-聽Chyba si臋 domy艣lam, co nam m贸wi ten napis - powiedzia艂a oszo艂omiona. - Gdzie jest mapa Unni? No tak, to prawda, Unni nie ma tutaj. Nie rozumiem, jak...

Jordi by艂 zbyt zm臋czony, by kolejny raz roztrz膮sa膰 znikni臋cie Unni.

-聽Przynios臋 t臋 map臋 - przerwa艂 jej.

Podczas jego nieobecno艣ci przy stole panowa艂o milczenie. Twarze Gudrun i Pedra nosi艂y wyra藕ne oznaki zm臋czenia i d艂ugotrwa艂ego, przeci膮gaj膮cego si臋 niepokoju. Miguel by艂 bardziej przytomny, lecz wci膮偶 tak samo przygn臋biony i zamkni臋ty w sobie. Juana ch臋tnie by go spyta艂a, co dziwnego znalaz艂 w lesie, lecz czu艂a, 偶e nie jest w stanie powiedzie膰 nic m膮drego. Ona r贸wnie偶 by艂 wycie艅czona.

Jordi wr贸ci艂 z map膮. Kartki dotycz膮ce ich podr贸偶y zaczyna艂y by膰 ju偶 bardzo zniszczone.

Juana t艂umaczy艂a, wodz膮c palcem wskazuj膮cym po wy偶ynach Asturii.

-聽„Most do piek艂a” le偶y gdzie艣 tutaj. Jest! „Puent臋 del Infierno”. A „Soto de los Infantes” po艂o偶one jest kawa艂ek dalej na wsch贸d.

-聽Widz臋 - powiedzia艂 Pedro. - To tutaj.

-聽No w艂a艣nie. Pozostaje nam wi臋c jeszcze „el propietario de las minas”. W艂a艣ciciel kopalni. S艂owa te zosta艂y napisane pomi臋dzy dwiema nazwami geograficznymi. Czy mo偶emy za艂o偶y膰, 偶e w艂a艣ciciel kopalni mieszka艂 gdzie艣 po艣rodku?

-聽A co tam jest? - wtr膮ci艂a si臋 Gudrun. - Poka偶 mi... Sp贸jrzcie, sp贸jrzcie! Po艣rodku le偶y miasto Tineo. Trzeba b臋dzie lekko zboczy膰 z drogi, ale tylko troch臋, a widzicie te znaki wok贸艂 Tineo? Te dwa skrzy偶owane narz臋dzia?

Jordi natychmiast odnalaz艂 legend臋 do mapy.

-聽Masz racj臋, te symbole oznaczaj膮 kopalni臋. Wydaje mi si臋, 偶e Tineo b臋dzie naszym kolejnym celem.

-聽Doskonale, Juano i Gudrun! - powiedzia艂 Pedro. Juan臋 tak ucieszy艂a ta pochwa艂a, 偶e musia艂a a偶 odwr贸ci膰 g艂ow臋.

-聽A teraz do 艂贸偶ek! - poleci艂 Jordi. - Godzina jest tak p贸藕na, 偶e a偶 wstyd. Jutro musimy wyruszy膰 w miar臋 wcze艣nie... To znaczy dzisiaj, bo ju偶 nied艂ugo si臋 rozwidni. Nie za wcze艣nie, bo wszyscy musimy wypocz膮膰, ale te偶 i nie za p贸藕no. Jutro czeka nas kolejne zadanie.

-聽Mo偶e by膰 trudne i czasoch艂onne - kiwa艂 g艂ow膮 Pedro. - Starajcie si臋 chocia偶 na chwil臋 zapomnie膰 o tych wszystkich problemach i tajemnicach, kt贸re na nas spadaj膮.

Ach, nie znacie mojej tajemnicy, pomy艣la艂a Juana. Lecz akurat w tej chwili ca艂a tamta sprawa wydawa艂a jej si臋 dosy膰 odleg艂a, jak do艣膰 rzeczywisty sen, lecz nic wi臋cej.

Rozeszli si臋 do swoich pokoi. Juana wyj臋艂a ze swej starannie zapakowanej torby koszul臋 nocn膮, ciesz膮c 偶e zabra艂a i j膮, i szczoteczk臋 do z臋b贸w, bo kiedy opuszcza艂a Oviedo, nawet przez my艣l jej nie przesz艂o, 偶e podr贸偶 do Santiago de Compostela rozwinie si臋 tak, jak si臋 rozwin臋艂a. Teraz, prawd臋 powiedziawszy, kierowali si臋 ku jej rodzinnemu miastu, lecz Juana nie 艣mia艂a wspomnie膰 o tym g艂o艣no. Bardzo chcia艂a jecha膰 z nimi dalej, pragn臋艂a lepiej pozna膰 Miguela i przekona膰 si臋, dok膮d zaprowadzi j膮 ca艂a ta szale艅cza wyprawa. Troski i zmartwienia jej towarzyszy podr贸偶y sta艂y si臋 nieoczekiwanie jej troskami.

Ksi臋偶yc ju偶 zaszed艂, lecz gwiazdy wci膮偶 nie bardzo mog艂y si臋 pokaza膰. Na wschodnim niebie powoli zaczyna艂o rozpo艣ciera膰 si臋 zimne, przyt艂umione 艣wiat艂o 艣witu.

Ma艂y pokoik zaprasza艂 do wypoczynku, a Juana mia艂a wra偶enie, 偶e jej cia艂o ze zm臋czenia zaraz zapadnie si臋 pod ziemi臋.

Ju偶 wk艂ada艂a nocn膮 koszul臋 przez g艂ow臋, gdy nagle znieruchomia艂a w p贸艂 ruchu. Najpierw ogarn臋艂o j膮 zdumienie, nic nie mog艂a zrozumie膰. A potem przeszy艂 j膮 szok i kompletnie os艂abi艂.

Pomi臋dzy barkiem a piersi膮 dostrzeg艂a trzy sinoczerwone znaki i jeden nieco s艂abszy. Wygl膮da艂o to tak, jakby w tym miejscu wbi艂y si臋 w sk贸r臋 ostre szpony.

5

Taks贸wka wioz膮ca Antonia i Unni zbli偶a艂a si臋 do Balmaseda. W okolicach Guenes zaczyna艂a si臋 skomplikowana sie膰 dr贸g, prowadz膮cych w r贸偶ne strony, oni jednak jechali g艂贸wn膮 szos膮. Unni szczerze podziwia艂a elegancj臋, z jak膮 kierowca pokonywa艂 zakr臋ty.

Mijali jak膮艣 niedu偶膮 miejscowo艣膰.

Unni przypadkiem akurat wtedy wyjrza艂a przez okno i zobaczy艂a zaparkowany samoch贸d, w kt贸rym siedzieli dwaj m臋偶czy藕ni. Pada艂o na nich 艣wiat艂o ulicznych latarni, a dodatkowo o艣wietli艂y ich jeszcze reflektory taks贸wki.

Unni mocno z艂apa艂a Antonia za rami臋.

-聽To przecie偶... To by艂 przecie偶 Thore Andersen! I ten wysoki chudy cz艂owiek, kt贸rego imienia nie znamy.

-聽Jeste艣 pewna?

-聽Tak. Jose - Luis, jed藕 pr臋dzej! Czy zdo艂amy si臋 oddali膰, zanim oni rusz膮?

-聽Oczywi艣cie!

Taks贸wka wykona艂a karko艂omny manewr, wyprzedzaj膮c tira, i skry艂a si臋 za wielk膮 ci臋偶ar贸wk膮. Potem Jos茅 - Luis skr臋ci艂 w boczn膮 drog臋. Samoch贸d Thorego Andresena, kt贸ry ju偶 zd膮偶y艂 ruszy膰, nie mia艂 szans w por臋 zmieni膰 kursu, pojecha艂 dalej g艂贸wn膮 drog膮 za tirem.

-聽Widzieli nas? - spyta艂 Antonio.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e nie - odpar艂a Sihria. - Chocia偶 to w艂a艣ciwie mo偶liwe.

-聽No tak, bo przecie偶 siedzieli i czekali. - Unni a偶 dech zapar艂o w piersiach. - A kiedy nas zobaczyli, pokazali palcem, jak gdyby chcieli powiedzie膰: „Nareszcie s膮!”

-聽Czy wy w艂a艣ciwie nie wybierali艣cie si臋 do Ramales de la Victoria? - spyta艂 Jose - Luis.

-聽Owszem - odpowiedzia艂 Antonio.

-聽Wobec tego jedziemy tam - zdecydowa艂 Jose - Luis. - Balmaseda to bardzo przejrzyste miasteczko, trudno wam b臋dzie si臋 tam ukry膰.

-聽Ale to daleko. No i Silvia mia艂a jecha膰 do Balmaseda.

-聽Daleko? Z Bilbao to zaledwie siedemdziesi膮t kilometr贸w, a jeste艣my ju偶 w po艂owie drogi. Dojedziemy za trzy kwadranse. I gwarantuj臋, 偶e Silvia dotrze do Balmaseda w por臋.

Silvia kiwn臋艂a g艂ow膮 na znak, 偶e si臋 zgadza. Mog艂a przecie偶 zdrzemn膮膰 si臋 w samochodzie.

-聽Nam bardzo by to odpowiada艂o - powiedzia艂 Antonio 艂agodnie. - I oczywi艣cie zap艂acimy za ca艂y wasz trud.

-聽Dla nas to przyjemno艣膰 - stwierdzi艂 Jose - Luis.

-聽Sk膮d oni, na mi艂o艣膰 bosk膮, mogli wiedzie膰, 偶e b臋dziemy t臋dy przeje偶d偶a膰? - spyta艂 wci膮偶 oszo艂omiony Antonio po norwesku. - Unni, zaczynam si臋 ba膰.

-聽Oni przecie偶 wiedz膮 wszystko - j臋kn臋艂a w odpowiedzi. - Przez ca艂y czas 艣ledz膮 nasze ruchy. Ale mog艂abym przysi膮c, 偶e nie wsp贸艂pracuj膮 z band膮 Emmy.

-聽O, nie, to rzeczywi艣cie wykluczone. Nic z tego nie rozumiem.

-聽Ja te偶 nie. Ta dziwna, zmienna kobieta, o kt贸rej; m贸wi艂e艣, ta, kt贸ra jest teraz w samochodzie Mortena.. S膮dzisz, 偶e ona mo偶e mie膰 co艣 z tym wsp贸lnego?

-聽Wcale by mnie to nie zdziwi艂o. Po prostu nie rozumiem tylko, w jaki spos贸b.

Podczas jazdy samochodem wszyscy czworo si臋 ze sob膮 zaprzyja藕nili. Teraz jednak Silvia i Jos茅 - Luis przestali si臋 odzywa膰. Antonio domy艣la艂 si臋, 偶e czekaj膮 na jakie艣 wyja艣nienia, s膮 tylko zbyt delikatni i obawiaj膮 si臋, by nie uznano ich za ciekawskich.

Im mniej ludzi wiedzia艂o o ich wyprawie w艣r贸d cieni 艣mierci, tym lepiej. Teraz jednak musia艂 co艣 zrobi膰. Odetchn膮wszy g艂臋boko, powiedzia艂:

-聽Sprawa polega na tym, 偶e wpadli艣my na trop czego艣, co zdoby膰 pragnie wielu innych. Wierzcie mi, to my jeste艣my „dobrymi”. „殴li” s膮 nasi prze艣ladowcy, macie na to moje s艂owo honoru.

-聽Ale czego艣 tu nie rozumiem - stwierdzi艂 Jose - Luis. - Widzieli艣my przecie偶, 偶e uciekacie przed czym艣 ju偶 w Bilbao. Jak oni mogli dojecha膰 tutaj przed nami?

-聽Nie, ci to zupe艂nie kto艣 inny.

-聽No, to rzeczywi艣cie, musieli艣cie wyw膮cha膰 co艣 wielkiego - stwierdzi艂a Silvia cicho.

-聽Bo tak te偶 w istocie jest. Sprawa ma zwi膮zek z dawnymi dziejami Hiszpanii. Nam wcale nie chodzi o pieni膮dze, w przeciwie艅stwie do tamtych. Niestety, nie mog臋 wyjawi膰 nic wi臋cej, nie wdaj膮c si臋 w opowie艣膰, kt贸ra starczy艂aby na ca艂膮 drog臋 st膮d co najmniej do Santiago de Compostela. Zreszt膮 艣cigaj膮 nas nie tylko te dwie grupy, z kt贸rymi mieli艣cie okazj臋 ju偶 zawrze膰 znajomo艣膰. Tych grup jest a偶 pi臋膰.

-聽Mo偶ecie dzia艂a膰 bez wsp贸艂pracy z w艂adzami? - dziwi艂a si臋 Silvia.

-聽Pomaga nam m艂oda uczona, zajmuj膮ca si臋 histori膮 Hiszpanii, a tak偶e wysoki urz臋dnik pa艅stwowy. Znacie nazwisko don Pedro de Verin y Galicia?

Owszem, znali. Nazwisko Pedra stanowi艂o dobr膮 gwarancj臋. Unni w duchu zadawa艂a sobie pytanie, ile to ju偶 razy bardzo im si臋 przyda艂o stanowisko Pedra. Po pokonaniu licznych zakr臋t贸w wyjechali z powrotem na g艂贸wn膮 szos臋. Teraz znajdowali si臋 ju偶 na odcinku pomi臋dzy Balmaseda a Ramales de la Victoria. Unni zauwa偶y艂a, 偶e teren zaczyna si臋 podnosi膰.

-聽Zn贸w wje偶d偶amy na wy偶yny? - spyta艂a z pewnym l臋kiem.

-聽Tak, b臋dziemy jecha膰 pod g贸r臋 - odpar艂 weso艂o Jose - Luis.

-聽W膮skimi, kr臋tymi dr贸偶kami?

-聽Miejscami tak.

-聽Ach... Czy mog臋 usi膮艣膰 z przodu?

-聽Oczywi艣cie!

Szybko zamieni艂a si臋 z Silvi膮 na miejsca. Wielki mercedes to wspania艂y i wygodny samoch贸d na szerokie, proste drogi, ale na w膮skich pe艂nych zakr臋t贸w g贸rskich dro偶ynach jego spr臋偶ynuj膮ca mi臋kko艣膰 potrafi wyj艣膰 nosem.

-聽Nie wida膰 za nami 偶adnych 艣wiate艂 samochodowych - obwie艣ci艂a Unni. - Wymkn臋li艣my si臋 im!

-聽Na pewno wkr贸tce odkryj膮 sw贸j b艂膮d - odpar艂 Antonio z艂owieszczo.

-聽Nie ma obawy - uspokaja艂 ich Jose - Luis. - Tego auta nie zdo艂aj膮 dogoni膰.

Unni nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, 偶eby nie pochwali膰 si臋 samochodem, b臋d膮cym w艂asno艣ci膮 jej rodziny.

-聽W Norwegii jest niewiele du偶ych dr贸g, ale w Szwecji ojciec je藕dzi tak szybko, 偶e mama musi go czasami upomina膰 i prosi膰, 偶eby zmniejszy艂 pr臋dko艣膰 do stu pi臋膰dziesi臋ciu.

-聽To nic takiego! - stwierdzi艂 Jos茅 - Luis z niezachwian膮 pewno艣ci膮 siebie. - Ja z tego wyciska艂em ju偶 dwie艣cie.

Unni nie pozwoli艂a mu na 艂atwy triumf:

-聽Jednego dnia przejechali艣my osiemset kilometr贸w.

Jos茅 - Luis otwart膮 d艂oni膮 uderzy艂 w desk臋 rozdzielcz膮.

-聽To jeszcze nic, mnie si臋 zdarzy艂o pokona膰 tysi膮c kilometr贸w w jeden dzie艅, do Madrytu. I to nie raz!

Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem. Cudownie m贸c si臋 wreszcie odpr臋偶y膰!

-聽Czy to w艂a艣nie z don Pedrem macie si臋 spotka膰 w Ramales de la Victoria? - zainteresowa艂a si臋 Silvia.

-聽Nie - odpowiedzia艂 Antonio. - Tam jest trzyosobowy zesp贸艂, kt贸ry jedzie z po艂udniowej cz臋艣ci Baskonii. Don Pedro i jego grupa pod膮偶aj膮 od strony Galicii. Musz膮 wi臋c najpierw przejecha膰 ca艂膮 Asturi臋.

-聽Czy oni te偶 jad膮 kr臋tymi drogami?

-聽Tak, z pewno艣ci膮 jad膮 przez g贸ry.

-聽Musz膮 koniecznie spr贸bowa膰 ser贸w z g贸rskich okolic Asturii! - stwierdzi艂a z o偶ywieniem Silvia. - S膮 naprawd臋 s艂ynne.

-聽Ach, uwielbiam ciekawe sery! - wykrzykn臋艂a Unni.

-聽I miejscowej w贸dki w wysokich, cienkich jak rurka butelkach - doda艂 Jose - Luis.

Silvia roze艣mia艂a si臋.

-聽M贸j dziadek, kt贸ry ma dziewi臋膰dziesi膮t sze艣膰 lat, pije codziennie kieliszeczek, nim si臋 zdrzemnie. To go utrzymuje w dobrym zdrowiu.

-聽Nie ucz Unni z艂ych zwyczaj贸w - u艣miechn膮艂 si臋 Antonio. - Ale to rzeczywi艣cie brzmi nie藕le.

-聽Czy nie mo偶emy zadzwoni膰 do Jordiego i poprosi膰 go, 偶eby nam kupi艂 - poprosi艂a Unni - mn贸stwo ser贸w i mo偶e... - G艂os jej zrobi艂 si臋 cienki i b艂agalny: - ... butelk臋 albo dwie?

-聽Teraz? Teraz to oni 艣pi膮 i musimy im na to pozwoli膰.

-聽Ale na niebie zaczyna ju偶 ja艣nie膰.

-聽Na razie to tylko w膮ski pasek na horyzoncie. Unni westchn臋艂a.

-聽No tak, szkoda, 偶e jest tak ciemno! Ch臋tnie zobaczy艂abym krajobraz. A wida膰 tylko faluj膮cy horyzont i od czasu do czasu jakie艣 nagie drzewo.

G贸rska droga by艂a, 艂agodnie m贸wi膮c, kr臋ta.

Jaki艣 tir, kt贸remu najwyra藕niej si臋 spieszy艂o, ci膮gn膮艂 tu偶 za nimi, nie mog膮c ich wymin膮膰. Unni zauwa偶y艂a, 偶e Jos茅 - Luis nuci pod nosem.

-聽Zaczynasz 艣piewa膰 za ka偶dym razem, gdy kto艣 chce nas wyprzedzi膰 - u艣miechn臋艂a si臋. - M贸j ojciec reaguje podobnie, tylko 偶e on wzdycha i poj臋kuje.

Jos茅 - Luis roze艣mia艂 si臋.

-聽Stare przyzwyczajenie.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e wielu kierowc贸w w taki czy inny spos贸b odreagowuje sytuacje wymagaj膮ce szczeg贸lnej uwagi - w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy Antonio. - Powiedz mi, Silvio, jakie atrakcje omin臋艂y nas w Balmaseda?

W dziewczynie natychmiast obudzi艂a si臋 przewodniczka.

-聽Stary most na rzece zbudowali Rzymianie jeszcze przed narodzeniem Chrystusa, zosta艂 odbudowany w dwunastym wieku i jest absolutnie wart zobaczenia. Palej mamy ko艣ci贸艂 San Severina, w po艂owie gotycki, a w po艂owie barokowy. No i wspania艂e arkady. S膮 te偶 fabryki mebli, wykorzystuj膮ce doskona艂e drewno, kt贸rego dostarczaj膮 okoliczne lasy...

-聽Ach, tak, dzi臋kujemy za informacje - powiedzia艂 Antonio do艣膰 cierpko. - Ten most rzeczywi艣cie mo偶e by膰 interesuj膮cy. Mo偶e uda nam si臋 zobaczy膰 miasto w powrotnej drodze do domu.

Optymista, pomy艣la艂a Unni. Czy b臋dzie dla nas jaka艣 powrotna droga do domu?

Wielka ci臋偶ar贸wka w ko艅cu ich wyprzedzi艂a. Znajdowali si臋 teraz do艣膰 wysoko, poznawali to po linii horyzontu le偶膮cej na ni偶szym poziomie. 艢wit kaza艂 jeszcze na siebie czeka膰. Unni wiedzia艂a, 偶e tu, na po艂udniu, 艣wiat艂o dzienne pojawia si臋 o wiele bardziej nagle ni偶 na jej rodzinnej p贸艂nocy. 艢wit i wsch贸d s艂o艅ca nie trwaj膮 d艂ugo.

Na razie jednak wci膮偶 panowa艂a ciemno艣膰.

Silvia wyja艣ni艂a, 偶e jad膮 teraz przez prze艂臋cz Esrita, i wkr贸tce potem dostrzegli przed sob膮 g艂臋bok膮 dolin臋, w kt贸rej tu i 贸wdzie ja艣nia艂y 艣wiat艂a nielicznych wiosek.

-聽Dolina Carranza - powiedzia艂a Silvia. Nagle Jos茅 - Luis zacz膮艂 powoli hamowa膰.

-聽Tam co艣 jest - oznajmi艂 zdumiony.

Ach, nie, nie zn贸w, pomy艣la艂 Antonio, maj膮c 艣wie偶o w pami臋ci pojawienie si臋 na drodze strasznego Emile.

Mniej wi臋cej na 艣rodku jezdni sta艂a jaka艣 m艂oda dama, machaj膮c do nich r臋k膮. Zbli偶ali si臋 do niej, rozwa偶aj膮c oczywi艣cie zatrzymanie si臋 i przyj艣cie jej z pomoc膮, gdy nagle ko艂a samochodu wjecha艂y na niedu偶y garb na jezdni, a 艣wiat艂o reflektor贸w pad艂o na twarz kobiety. Jej oczy b艂ysn臋艂y zielono, po kociemu.

-聽Jed藕! - rykn膮艂 Antonio. - Na mi艂o艣膰 bosk膮, nie zatrzymuj si臋!

-聽Ale ona przecie偶 stoi na 艣rodku drogi - zacz膮艂 Jos茅 - Luis oburzony, ale Unni z艂apa艂a za kierownic臋 a jednocze艣nie na sekund臋 przycisn臋艂a peda艂 gazu.

Zarena uskoczy艂a w bok, bo nawet demon nie lubi by膰 rozjechany przez samoch贸d. Z mnichami sprawa przedstawia艂a si臋 inaczej, lecz oni to jedynie fantomy, przez kt贸re mo偶na przemkn膮膰 na wskro艣. Zarena, pomimo i偶 potrafi艂a si臋 przeobra偶a膰, stawa膰 niewidzialna, zbudowana by艂a z bardziej konkretnej materii.

-聽Ale my... - j臋kn膮艂 Jose - Luis.

W nast臋pnej chwili co艣 wyl膮dowa艂o na dachu i samoch贸d gwa艂townie si臋 zatrz膮s艂. W ko艅cu jednak uchwyt napastniczki wyra藕nie zel偶a艂 i us艂yszeli jeszcze tylko w艣ciek艂y syk, kt贸ry z wolna cich艂, kiedy Jose - Luis, zdo艂awszy odzyska膰 panowanie nad autem, pogna艂 naprz贸d.

-聽Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e tej pani nie bardzo si臋 spodoba艂o nasze zachowanie - stwierdzi艂 Antonio s艂abym g艂osem.

Poranne 艣wiat艂o z wolna zalewa艂o ju偶 pi臋kn膮 dolin臋 Carranza. Jos茅 - Luis z trudem panowa艂 nad dr偶eniem d艂oni, mocno zaciskaj膮c je na kierownicy.

-聽Co to by艂o? - spyta艂a Silvia, skulona w k膮cie, odzyskuj膮c wreszcie mow臋.

-聽Szczerze m贸wi膮c, nie wiem - odpar艂 Antonio. - Ale mieli艣my ju偶 do czynienia z upiorami wywodz膮cymi si臋 z pi臋tnastego wieku, zar贸wno z rycerzami, jak i z katami inkwizycji, kt贸rzy staraj膮 si臋 uchodzi膰 za mnich贸w, lecz doprawdy trudno ich tak nazwa膰. Spotkali艣my te偶 dobr膮 czarownic臋 i z艂ego czarownika z tej samej epoki. Ze wszystkimi jako艣 nauczyli艣my si臋 obchodzi膰, ale ta kobieta...? M贸wi艂em o pi臋ciu r贸偶nych grupach przeciwnik贸w, ona musi nale偶e膰 do sz贸stej.

-聽I najgorszej? - spyta艂a Unni.

-聽Bez w膮tpienia. Nie rozumiem jej natury. Nie wiem, czym ona jest, ani sk膮d pochodzi.

Dotychczas tak dobroduszny i pogodny Jos茅 - Luis milcza艂. Unni rozumia艂a go, zapewne najch臋tniej wysadzi艂by ich gdzie艣 na bocznej drodze.

-聽Ale co wy w艂a艣ciwie znale藕li艣cie? - dopytywa艂a si臋 Silvia.

-聽Na razie jeszcze nic - odpar艂 Antonio. - Mamy do czynienia z prastarym przekle艅stwem, 呕ycie wielu naszych przyjaci贸艂 jest zagro偶one, je艣li nie znajdziemy dla nich ratunku. Szukamy pewnej ukrytej, zapomnianej doliny, kt贸ra mo偶e przynie艣膰 nam odpowied藕 na wszystkie zagadki - W rejonie Carranza?

-聽To raczej nie jest nasz ostateczny cel. Musimy jecha膰 dalej.

W samochodzie zapanowa艂a cisza, g臋sta i nieprzyjemna.

-聽Dobrze, przedstawi臋 wam g艂贸wne punkty - zdecydowa艂 wreszcie Antonio, wzdychaj膮c. Nale偶a艂o jako艣 wyt艂umaczy膰 pojawienie si臋 owej makabrycznej kobiety. - Mo偶e ty, Silvio, jako przewodniczka zdo艂asz podsun膮膰 nam jak膮艣 wskaz贸wk臋?

-聽Ale dlaczego Carranza?

-聽Szukamy pewnej groty na granicy pomi臋dzy Baskonia a Kantabri膮.

-聽To gorzej, bo jest ich co najmniej kilka. Dwie du偶e. Jedna w dolinie Carranza w Baskonii, a druga w pobli偶u Ramales de la Victoria, po stronie kantabryjskiej.

-聽C贸偶, nikt nie obiecywa艂, 偶e cokolwiek przyjdzie nam 艂atwo - westchn臋艂a Unni z ponur膮 min膮. - Antonio, zastanawia艂am si臋 nad czym艣. Ty nie za bardzo reagujesz na magicznego gryfa Asturii, kt贸rego nosisz na piersi W razie niebezpiecze艅stwa on si臋 robi ledwie ciep艂y, prawda?

-聽Owszem.

-聽Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e powinni艣my zamieni膰 si臋 na amulety, w ten spos贸b lepiej b臋dziemy mogli wyczu膰 zbli偶aj膮ce si臋 niebezpiecze艅stwo. Ty dostaniesz mojego gryfa mi艂o艣ci z Vasconii. Przyda ci si臋 pod nieobecno艣膰 Vesli, mo偶e dzi臋ki niemu lepiej odczujecie swoj膮 blisko艣膰?

Antonio zgodzi艂 si臋 na to bez sprzeciw贸w i zaraz wymienili gryfy.

Zje偶d偶ali teraz w d贸艂. W tym czasie Antonio w kr贸tkich zarysach wprowadzi艂 dwoje Bask贸w w ca艂膮 histori臋, Unni za艣 wypatrywa艂a s艂ynnych s臋p贸w.

Nie zauwa偶y艂a jednak 偶adnego. By膰 mo偶e pora by艂a na to zbyt wczesna.

6

Morten mia艂 wra偶enie, 偶e wybra艂 si臋 na przyjemn膮 przeja偶d偶k臋 ze swymi trzema damami. Tak by艂o na pocz膮tku.

Przewodniczka Claudia szybko odnalaz艂a wsp贸lny ton z reszt膮 pasa偶er贸w. Wprawdzie Sissi nie bardzo podoba艂o si臋, 偶e Claudia zaj臋艂a miejsce obok Mortena z przodu, ale poniewa偶 mia艂a wskazywa膰 drog臋, nic nie da艂o si臋 na to poradzi膰.

Claudia okaza艂a si臋 do艣膰 dziwaczn膮 osob膮. Nawet na chwil臋 nie zdj臋艂a ciemnych okular贸w przeciws艂onecznych, a tematy konwersacji, na kt贸re zabiera艂a g艂os, te偶 wydawa艂y si臋 ograniczone. Ach, wiedzia艂a wszystko o starych budynkach, ko艣cio艂ach, zamkach i dworach, lecz gdy rozmawiali o nowoczesnych wynalazkach i cudach techniki, milcza艂a jak zakl臋ta. Raz Morten odezwa艂 si臋 po norwesku, a Claudia natychmiast odpowiedzia艂a mu po hiszpa艅sku. Zaraz jednak si臋 poprawi艂a: „Przepraszam, co teraz powiedzia艂e艣? Chyba nie zrozumia艂am...”

Flavia obserwowa艂a j膮 podejrzliwie i okazywa艂a jej wyra藕n膮 rezerw臋, Sissi jednak zachowywa艂a si臋 otwarcie i naturalnie, jak zwykle.

Do Ramales de la Victoria dotarli wieczorem, na wiele godzin wcze艣niej ni偶 Antonio i Unni dojechali taks贸wk膮 do doliny Carranza.

By艂o ju偶 ciemno, wci膮偶 jednak dostatecznie wcze艣nie, 偶eby zje艣膰 obiad.

Miejsca w hotelu nie dostali, znaleziono im jednak kwatery prywatne. Flavia przysta艂a na to w milczeniu. Doprawdy, mia艂a okazj臋 spr贸bowa膰 znacznie twardszego 偶ycia ni偶 to, do jakiego przywyk艂a, lecz chocia偶 czasami na jej twarzy malowa艂 si臋 wyraz udr臋ki, to jednak nigdy nie narzeka艂a g艂o艣no.

W mie艣cie natomiast by艂o kilka dobrych restauracji. Claudia o艣wiadczy艂a, 偶e chocia偶 b臋dzie nocowa膰 gdzie indziej, to i tak ch臋tnie zje z nimi obiad Przecie偶 tak si臋 ze sob膮 zaprzyja藕nili.

Wci膮偶 nie zdejmuj膮c ciemnych okular贸w, usiad艂a razem z nimi przy stoliku. Rozmawiali, 偶artuj膮c w kilku j臋zykach, i Sissi pokaza艂a swoje prawdziwe talenty. Flavia jednak wci膮偶 okazywa艂a rezerw臋 wobec Claudii. Ukradkiem obserwowa艂a przewodniczk臋 i najwyra藕niej nie podoba艂o jej si臋 to, co widzi.

Morten w mi艂y i grzeczny spos贸b da艂 do zrozumienia, 偶e dalej nie b臋d膮 ju偶 mogli zabra膰 dodatkowej pasa偶erki, z czym Claudia beztrosko si臋 pogodzi艂a. I tak mia艂a przez kilka dni zosta膰 w Ramales de la Victoria, zanadto wi臋c nie pokrzy偶owali jej plan贸w.

Oni r贸wnie偶 zamierzali zosta膰 tu przez jaki艣 czas, planowali wszak przeszuka膰 groty, lecz nie zdradzili si臋 z tym ani s艂owem. Z takiego czy innego powodu wzdragali si臋 spyta膰 Claudi臋 o groty, wstrzymywa艂 ich chyba przed tym zdrowy instynkt.

Morten czu艂 si臋 troch臋 nieswojo. Podczas nieobecno艣ci Antonia to on obj膮艂 dowodzenie i tak te偶 stara艂 si臋 zachowywa膰, ignoruj膮c niem膮dry wewn臋trzny g艂os, kt贸ry przez ca艂y czas nie przestawa艂 mu szepta膰, 偶e zar贸wno Flavia, jak i Sissi r贸wnie dobrze jak on nadaj膮 si臋 na szefa grupy.

Nie bardzo rozumia艂, jak to mo偶liwe, 偶e Antonio mia艂 przyjecha膰 z Bilbao, w dodatku razem z Unni. Przecie偶 to si臋 nijak nie sk艂ada艂o.

On r贸wnie偶 kontaktowa艂 si臋 z Jordim. Ca艂ej jego grupie niewypowiedzianie ul偶y艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Unni znalaz艂a si臋 w bezpiecznych r臋kach. Mogli spokojnie uda膰 si臋 na spoczynek w swojej ma艂ej wiosce na pustkowiu.

Morten wyrazi艂 przed Antoniem swoje wsp贸艂czucie dla Jordiego. Jordi bez Unni? To przecie偶 nie do pomy艣lenia!

-聽Dobrze im to zrobi - odpar艂 Antonio kr贸tko i bez serca - Przecie偶 nie rozstali si臋 nawet na godzin臋, odk膮d spotkali si臋 w Stryn, tysi膮c milion贸w lat temu. Spr贸buj膮 teraz czego艣 nowego.

Morten us艂ysza艂 w tle chichot Unni.

Teraz przy obiadowym stole westchn膮艂 ci臋偶ko. Szczerze pragn膮艂, 偶eby by艂 z nimi Antonio. Ju偶 sama kwestia wyboru jedzenia... Zam贸wienie musia艂a sk艂ada膰 Flavia, bo on nie rozumia艂 ani s艂owa z karty. Dostali specjalno艣膰 zak艂adu: sopa de melon y bogavante, falsos raviolis de bonito rellenos de mousse de idem, carrieras de buey a las verduras frescas, na deser za艣 pastel de chocolate caliente.

Zrozumia艂 z tego przynajmniej tyle, 偶e b臋dzie to zupa melonowa z czym艣, piero偶ki nadziewane jakim艣 musem, mi臋so ze 艣wie偶ymi warzywami i chyba gor膮ce ciastko czekoladowe.

Chocia偶 nazwy potraw brzmia艂y nie najlepiej, to jednak wszystko smakowa艂o wybornie.

Dowiedzieli si臋, 偶e Antonio rozmawia艂 z Vesl膮 i 偶e w Norwegii wszystko jest w jak najlepszym porz膮dku. Podali mu sw贸j adres, zdawali sobie jednak spraw臋, 偶e Antonio i Unni tak pr臋dko tutaj nie dotr膮.

Gdy siedzieli ju偶 przy kawie, z zewn膮trz dobieg艂 nagle huk eksplozji. Zdr臋twieli.

-聽Przecie偶 opu艣cili艣my ju偶 Kraj Bask贸w - mrukn膮艂 Morten.

-聽To nic nie znaczy - odpar艂a Flavia r贸wnie cicho. Wszyscy podeszli do okna, 偶eby zobaczy膰, co si臋 sta艂o. Tajemnica pr臋dko si臋 wyja艣ni艂a: wci膮偶 jeszcze si臋 dymi艂o z rury wydechowej jakiego艣 starego samochodu.

Z ulg膮 powr贸cili do stolika. Claudia oznajmi艂a, 偶e nie b臋dzie pi艂a kawy, podzi臋kowa艂a za podwiezienie i wsp贸lny posi艂ek w mi艂ym towarzystwie, a potem opu艣ci艂a ich, obiecuj膮c po偶egna膰 si臋 z nimi nast臋pnego dnia rano.

Pozostali we tr贸jk臋.

-聽No tak, ju偶 po wszystkim - stwierdzi艂a Flavia kr贸tko.

-聽Nie polubi艂a艣 jej? - na p贸艂 skonstatowa艂a Sissi.

-聽Mia艂a w sobie co艣 dziwnego, co艣, co wzbudza艂o nieufno艣膰.

-聽Ja niczego takiego nie zauwa偶y艂em - stwierdzi艂 Morten i wypi艂 wielki 艂yk irish coffe. Uzna艂, 偶e zas艂u偶y艂 sobie na to po ca艂ym d艂ugim dniu jazdy samochodem.

Flavia r贸wnie偶 si臋 napi艂a, a i Sissi spr贸bowa艂a swojej kawy. Zaraz jednak zmarszczy艂a czo艂o.

-聽Czy to ma tak smakowa膰? - spyta艂a zdziwiona, podaj膮c szklank臋 Mortenowi. - Spr贸buj!

Morten ostro偶nie zanurzy艂 usta.

-聽Ale偶 sk膮d! - stwierdzi艂 zaniepokojony. - Jest zupe艂nie inna ni偶 moja.

-聽Czuj臋 si臋 troch臋 dziwnie - powiedzia艂a Sissi, a z oczu bi艂 jej l臋k. - Nie widz臋 wyra藕nie.

Flavia wsta艂a.

-聽Claudia! Gdzie ona mieszka?

-聽Nie wiem - odpar艂 Morten. - Chod藕cie, wr贸cimy do naszych pokoi!

-聽Dlaczego to mnie stale musi si臋 co艣 przytrafia膰 - poskar偶y艂a si臋 Sissi, wspieraj膮c si臋 na Mortenie, gdy opuszczali restauracj臋.

-聽Nie wiem - odpar艂 wystraszony. - Nic nie rozumiem. Zaraz spr贸buj臋 znale藕膰 jakiego艣 lekarza. Nie, Flavio, nie mo偶emy wezwa膰 policji, to b臋dzie wymaga艂o zbyt wielu wyja艣nie艅. Dzi臋ki Bogu, 偶e nie wtajemniczyli艣my Claudii w cel naszej ekspedycji. Zajmiemy si臋 tob膮, Sissi, mo偶esz mi zaufa膰!

Morten w jednej chwili zmieni艂 si臋 w du偶ego, silnego i skutecznego w dzia艂aniu. Nikomu nie wolno skrzywdzi膰 jego Sissi.

Nawet je偶eli w samochodzie flirtowa艂 troch臋 z dziwn膮 tajemnicz膮 Claudi膮.

Mia艂 nadziej臋, raczej pr贸偶n膮, 偶e Sissi niczego nie zauwa偶y艂a.

Jednocze艣nie

Ca艂kowicie bezradni rycerze mogli jedynie przygl膮da膰 si臋 temu, co si臋 dzieje.

Towarzyszyli swoim protegowanym do ich skromnego miejsca noclegu i widzieli, 偶e przyszed艂 lekarz, kt贸ry zaj膮艂 si臋 Sissi najlepiej jak umia艂, i dziewczyna mog艂a w ko艅cu spokojnie si臋 po艂o偶y膰, pilnowana przez wykazuj膮cego nadmiar opieku艅czo艣ci Mortena.

„Nie poddaj膮 si臋” - stwierdzi艂 don Federico z ponur膮 min膮.

„呕adne z nich. R贸wnie偶 ci w tym drugim obozie. Ani te偶 ci dwoje, kt贸rzy dopiero tu jad膮. S膮 doprawdy wyj膮tkowo dzielni” - przyzna艂 don Ramiro.

„Kiedy demony zwabi艂y m艂odego medyka Antonia i dzieln膮 Unni wprost w pu艂apk臋, s膮dzi艂em, 偶e to ju偶 koniec” - powiedzia艂 don Garcia.

„Wrogowie omylili si臋 co do naszej Unni - u艣miechn膮艂 si臋 surowo don Galindo. - Przez ca艂y czas jej nie doceniaj膮. Ta dziewczyna ma w sobie olbrzymi膮 moc, tylko jeszcze o tym nie wie”.

„Prawie do ob艂臋du wystraszy艂a kat贸w - zachichota艂 don Sebastian. - Ale jutro ma si臋 spotka膰 z t膮 diablic膮 Zaren膮. Jak to si臋 sko艅czy?”

„Obawiam si臋, 偶e posypi膮 si臋 iskry” - powiedzia艂 zamy艣lony don Federico.

„Unni jest wspania艂a - zauwa偶y艂 przodek dziewczyny, don Sebastian. - Ale pod wzgl臋dem si艂 nie mo偶e si臋 mierzy膰 z demonem, a ju偶 zw艂aszcza wtedy, gdy nie ma przy niej Jordiego”.

„Mo偶e jednak powinni艣my wezwa膰 Urrac臋?” - spyta艂 m艂ody don Ramiro.

„Zobaczymy - odpar艂 don Federico. - Przekonamy si臋, co si臋 stanie”.

7

Kiedy Morten poszed艂 do siebie, Sissi wci膮偶 nie mog艂a zapanowa膰 nad niepokojem. W ko艅cu wsta艂a i usiad艂a na fotelu. R臋ce nerwowo zacisn臋艂a na por臋czach.

By艂a wystraszona i czu艂a si臋 nieszcz臋艣liwa. Uczucie, 偶e kto艣 ci臋 nie lubi i chce twej krzywdy, zawsze jest paskudne. I nawet gdy zostaje wyra偶one tylko s艂owami, pozostaje nieprzyjemne, a co dopiero, gdy ma si臋 do czynienia z tak namacalnym ujawnieniem z艂ych zamiar贸w, z nienawi艣ci膮, jak膮 przesycone jest dzia艂anie z zimn膮 krwi膮.

C贸偶, by膰 mo偶e tu nienawi艣ci nie by艂o, o tym Sissi ni膰 nie wiedzia艂a, jasne jednak si臋 sta艂o, 偶e jest osob膮 ze wszech miar niepo偶膮dan膮.

To przykra my艣l. Sissi czu艂a si臋 taka ma艂a i samotna. Ach, gdyby tylko by艂 tu Antonio! On wprawdzie mia艂 pewn膮 szalon膮 teori臋 o jakim艣 diabelstwie, kt贸re przyczepi艂o si臋 do nich po drodze i objawia艂o w r贸偶nych postaciach, ale Sissi by艂a niemal sk艂onna przyzna膰 mu racj臋. Antonio jednak dawa艂 poczucie bezpiecze艅stwa, a w tej chwili w艂a艣nie tego najbardziej potrzebowa艂a.

Zastanawia艂a si臋 nad wezwaniem swoich giermk贸w, Hassego i Nissego, wiedzia艂a, 偶e stawiliby si臋 natychmiast. Nie mog艂a tego jednak zrobi膰, nie pytaj膮c uprzednio reszty o zgod臋.

Och, doprawdy, bardzo przyda艂oby jej si臋 dw贸ch silnych stra偶nik贸w z gwardii przybocznej! Mimo to jednak nie mia艂a pewno艣ci, czy powinna wci膮ga膰 Hassego i Nissego we wszystko, co si臋 tutaj dzia艂o. Oni wprawdzie reprezentowali si艂臋 w czystej postaci, lecz te ataki mia艂y w sobie zbyt ma艂o konkret贸w i tyle niewyja艣nionych element贸w, ci dwaj wi臋c nie byli chyba najodpowiedniejszymi osobami, kt贸re nale偶a艂o zaanga偶owa膰 w tego rodzaju sprawy.

Sissi musia艂a przyzna膰, 偶e bez wzgl臋du na to, jak silny, m膮dry i opieku艅czy usi艂uje by膰 Morten, to mimo wszystko jest zawodnikiem wagi lekkiej, i to w wielu dyscyplinach. Nie pomaga艂a mu te偶 Flavia, wci膮偶 traktuj膮ca go jak ma艂ego ch艂opca, kt贸remu kiedy艣 by艂a macoch膮. Na pewno nie robi艂a tego celowo, ale stale wykazywa艂a wobec niego nadopieku艅czo艣膰. A to wcale nie poprawia艂o sytuacji ch艂opaka.

Sissi ani troch臋 nie 偶a艂owa艂a wyprawy do Hiszpanii, wprost przeciwnie, walczy艂a wszak o 偶ycie tak samo jak Jordi, Unni i Morten. Je艣li im si臋 nie powiedzie, wszyscy czworo umr膮 w ci膮gu niespe艂na trzech lar. No i przecie偶 tak doskonale czu艂a si臋 razem z pozosta艂ymi cz艂onkami ekspedycji.

C贸偶 wi臋c z tego, 偶e od czasu do czasu oberwie troch臋 po g艂owie? Musi to znie艣膰. Tylko dlaczego akurat ona?

Zacisn臋艂a d艂onie na por臋czach fotela, a偶 pobiela艂y jej kostki. W tej chwili mia艂a wra偶enie, 偶e z ka偶dej strony co艣 jej zagra偶a. Jedynymi podporami byli Morten i Flavia. Flavia naprawd臋 doskonale radzi艂a sobie z rozwi膮zywaniem problem贸w praktycznych. By艂a jednak kobiet膮 z wy偶szych sfer, nie umiej膮c膮 przeciwstawi膰 si臋 atakom przemocy i nadprzyrodzonym zjawiskom.

Ta straszna tajemnicza Claudia! C贸偶, rano czeka j膮 niespodzianka. Oczywi艣cie s膮dzi, 偶e Sissi zosta艂a ju偶 sprz膮tni臋ta z drogi, ale nie, nie p贸jdzie jej tak 艂atwo!

Sissi skuli艂a si臋 w fotelu. Naprawd臋 trudno by膰 dzieln膮 i tward膮, gdy si臋 wie, 偶e kto艣 czyha na twoj膮 zgub臋. To doprawdy bardzo przykre.

Ach, gdyby tylko by艂 tu Antonio! I Jordi z Unni, i Pedro z Gudrun. Czu艂aby si臋 wtedy du偶o bezpieczniejsza.

A Morten...?

Westchn臋艂a g艂臋boko. C贸偶, nie mog艂a nie zauwa偶y膰, 偶e Morten ogl膮da si臋 za wszystkimi 艂adnymi dziewczynami, ani tego, jaki uwodzicielski robi艂 si臋 jego g艂os, gdy tylko zaczyna艂 z kt贸r膮艣 z nich rozmawia膰. Nawet z t膮 wstr臋tn膮 Claudi膮!

To oczywi艣cie typowy przyk艂ad braku pewno艣ci siebie, niedoceniania w艂asnej osoby, element odwiecznej pogoni m臋偶czyzny za dowodami w艂asnej atrakcyjno艣ci. Nie przypuszcza艂a, by Morten tak naprawd臋 zastanawia艂 si臋 nad swoim zachowaniem ani te偶 by mia艂 艣wiadomo艣膰, jak膮 przykro艣膰 potrafi zrobi膰 osobom, kt贸re darz膮 go g艂臋bszym uczuciem.

Westchn臋艂a jeszcze g艂臋biej.

My艣li Sissi automatycznie przesz艂y do innej nieprzyjemnej sprawy.

Pierwsze spotkanie z Mortenem by艂o dla niej zupe艂nie nowym do艣wiadczeniem. Jego z艂ocisto - blond w艂osy i intensywnie niebieskie oczy, ciep艂y, otwarty u艣miech i pogodne usposobienie sprawia艂y, 偶e w jej oczach sta艂 si臋 niemal egzotycznym romantykiem. Okazywa艂 jej tak膮 rycersko艣膰, sprawia艂 wra偶enie szczerze zainteresowanego, natychmiast stopi艂 jej serce. Tak bardzo r贸偶ni艂 si臋 od wielu jej twardych, obcesowych kumpli. Wydawa艂 si臋 jej w贸wczas jakby wprost 偶ywcem wyj臋ty z jakiego艣 romansu. A to, 偶e natychmiast wychwyci艂 jej sygna艂y m贸wi膮ce, 偶e nie chce z nim od razu i艣膰 do 艂贸偶ka, jeszcze dodatkowo umocni艂o w niej jego obraz jako d偶entelmena. No i ta niezwyk艂a rycerska przygoda, w kt贸r膮 by艂 wmieszany...

A potem spotka艂a braci Vargas贸w i Morten wr贸ci艂 na swoje miejsce. Sissi zrozumia艂a, 偶e jego opowie艣ci o w艂asnych bohaterskich czynach zosta艂y zbyt mocno podkoloryzowane.

Coraz cz臋艣ciej musia艂a przyznawa膰, 偶e jest od niego silniejsza, i to zar贸wno pod wzgl臋dem psychicznym, jak i fizycznym.

Usiad艂a pro艣ciej. I co z tego? Czy stale ma udawa膰, 偶e jest s艂ab膮 ma艂膮 idiotk膮, aby on m贸g艂 chodzi膰 dumny jak paw ze swej m臋sko艣ci?

To przecie偶 na d艂u偶sz膮 met臋 niemo偶liwe. Je艣li on traktuje j膮 powa偶nie, to, doprawdy, musi zaakceptowa膰 - j膮 tak膮, jaka jest. Ojej, ale偶 si臋 teraz zawstydzi艂a! Skoro wymaga艂a tego od niego, to chyba jego r贸wnie偶 po - winna zaakceptowa膰 w pe艂ni. Jak偶eby inaczej!

Jako艣 da艂aby sobie z tym rad臋, ale z jednym wyj膮tkiem: On musi w ko艅cu przesta膰 si臋 ogl膮da膰 za wszystkimi 艂adnymi dziewczynami. Nie flirtowa膰 z nimi w przekonaniu, 偶e jest Don Juanem o nieodpartym wdzi臋ku. Gdzie艣 musi istnie膰 jaka艣 granica.

Wszystkie te przemy艣lenia zmusi艂y j膮 do zadania sobie pytania, czy naprawd臋 jest zakochana w Mortenie.

Owszem. Lecz czy dostatecznie mocno?

Potrzebowali czasu, powinni wi臋cej o tym wsp贸lnie porozmawia膰, a na razie skoncentrowa膰 si臋 przede wszystkim na zagadce rycerzy. Zapomnie膰 o sobie.

Dobrze, 偶e jeszcze ze sob膮 nie spali. Sissi wci膮偶 czu艂a, 偶e jeszcze do tego nie dojrza艂a.

Teraz wreszcie mog艂a i艣膰 do 艂贸偶ka. A by艂a ju偶 na to najwy偶sza pora.

Nadszed艂 ranek. Ten sam ranek, w kt贸rym grupa Jordiego opu艣ci艂a Veigas, daleko na zachodzie, 偶eby odnale藕膰 miasto Tineo lub te偶 jak膮艣 inn膮 miejscowo艣膰 pomi臋dzy „Mostem do Piek艂a” i „Zaro艣lami Dzieci”.

Tego samego poranka Antonio i Unni o mglistym wschodzie s艂o艅ca przejechali przez dolin臋 Carranza i zacz臋li zbli偶a膰 si臋 ju偶 do Ramales de la Victoria tu偶 za granic膮 Kantabrii. Opu艣cili ju偶 Baskoni臋 i rejon Carranza ku wielkiemu rozczarowaniu Unni, kt贸rej nie uda艂o si臋 zobaczy膰 ani jednego s臋pa. By艂o jednak, jak ju偶 wspominali艣my, bardzo mglisto.

Silvia, przewodniczka, otrzyma艂a wiadomo艣膰, 偶e oprowadzanie turyst贸w w Balmaseda zosta艂o odwo艂ane z powodu „niestawiennictwa wiernych”.

O „niestawiennictwie wiernych” mawiano kiedy艣 w sytuacjach, gdy trzeba by艂o odwo艂a膰 nabo偶e艅stwo, poniewa偶 do ko艣cio艂a przysz艂o zbyt ma艂o os贸b lub nie przyszed艂 wr臋cz nikt. Obecnie pastorzy ciesz膮 si臋 chyba, gdy przyjdzie w og贸le ktokolwiek. Nieprzyjemnie musi by膰 duchownym w naszych czasach. Dawniej by艂o inaczej. Parafianie mieli obowi膮zek chodzenia do ko艣cio艂a, a z ambony grzmiano o grzechu, zatraceniu i piekielnych m臋kach, ludzie. wi臋c stawali si臋 religijni z czystego strachu.

W wypadku Sylvii nie by艂o mowy o religii. Tym razem przewa偶y艂a niech臋膰 turyst贸w do d艂ugich w臋dr贸wek, woleli raczej posiedzie膰 na tarasie w hotelu, bez po艣piechu je艣膰 艣niadanie gaw臋dz膮c, wypi膰 drinka, a potem i艣膰 do miasta na zakupy.

W艂a艣ciwie Silvia przyj臋艂a wiadomo艣膰 z ulg膮. Czu艂a si臋 okropnie zm臋czona po d艂ugiej nieprzespanej nocy sp臋dzonej w samochodzie i tak niezwyk艂ych, przera偶aj膮cych prze偶yciach. Razem z Jose - Luisem przyj臋li od Unni i Antonia zaproszenie na wsp贸lne 艣niadanie. Mieli na to i czas, i ochot臋.

Trzy grupy utrzymywa艂y mi臋dzy sob膮 sta艂y kontakt telefoniczny. Wszyscy zatem wiedzieli, w jakim miejscu znajduje si臋 reszta. Nie mogli przecie偶 nikogo straci膰, Jordi i Unni prawie si臋 nie roz艂膮czali.

Gdy siedzieli w samochodach lub gdy kto艣 inny by艂 w pobli偶u, ich rozmowa przebiega艂a normalnie, dowiadywali si臋, gdzie s膮 pozostali, dyskutowali o tym, co si臋 wydarzy艂o i co nale偶y przedsi臋wzi膮膰 dalej, 偶artowali, z przyjemno艣ci膮 s艂uchaj膮c swoich g艂os贸w...

Ale kiedy tylko mogli skra艣膰 dla siebie kilka minut prywatnej rozmowy, ton natychmiast si臋 zmienia艂.

-聽Unni, nie umiem 偶y膰 bez ciebie. Ju偶 tak nieopisanie za tob膮 t臋skni臋.

-聽A ja za tob膮. To okrutne!

-聽I tak si臋 o ciebie boj臋, kiedy jeste艣 daleko. Nie mog臋 o niczym my艣le膰. Chcia艂bym, 偶eby艣 by艂a bezpieczna przy mnie, 偶ebym m贸g艂 ci臋 chroni膰, wiedzie膰, 偶e tu jeste艣.

-聽Dam sobie rad臋. Mam magicznego gryfa Asturii, nie musisz wi臋c niepotrzebnie si臋 martwi膰, ale d艂u偶ej tak by膰 nie mo偶e. Nie powinni艣my by膰 rozdzieleni. Jordi, uzale偶ni艂am si臋 od ciebie.

-聽Wiem, ja te偶 tak to odczuwam - u艣miechn膮艂 si臋. - Unni, czy ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e kocham twoje b艂yszcz膮ce oczy?

-聽Tak, ale powt贸rz to jeszcze raz, wydaje mi si臋, 偶e wytrzymam.

-聽I twoje l艣ni膮ce czarne w艂osy. Nareszcie s膮 tej d艂ugo艣ci, w kt贸rej bardzo ci do twarzy. I twoje r臋ce, w moich s膮 takie ma艂e. Uwielbiam trzyma膰 ci臋 za r臋k臋, to takie podniecaj膮ce.

Unni tak bardzo si臋 ucieszy艂a, a jednocze艣nie zawstydzi艂a, 偶e ma艂o brakowa艂o, a zacz臋艂aby chichota膰, w por臋 jednak si臋 opanowa艂a.

Jordi powiedzia艂 co艣 o dziecku, kt贸rego oczekiwali. Unni nie za dobrze s艂ysza艂a, bo akurat przenosi艂a telefon do drugiego ucha.

-聽Jordi, ono ci膮gle jest, a ja nie znosz臋 jazdy po tych w膮skich g贸rskich dro偶ynach. Te drogi prowadz膮 wprost do poronienia, dostaj臋 od nich choroby morskiej. Po艂ykam stale tabletki, tak 偶e zasypiam raz na p贸艂 godziny. To chyba nie jest najlepsze rozwi膮zanie?

-聽Uwa偶aj na lekarstwa. Nie wiem, na ile szkodliwe mog膮 by膰 艣rodki przeciwko chorobie lokomocyjnej, ale ja nie o tym m贸wi艂em. Powiedzia艂em, 偶e Vesla pr贸bowa艂a si臋 z tob膮 skontaktowa膰. Ma ci co艣 do powiedzenia o twoim dzieci艅stwie.

-聽O moim? Ach, przepraszam, pogubi艂am si臋 w pokoleniach. Zaraz do niej zadzwoni臋. Take care!

-聽Miss you.

Czasami 艂atwiej wyra偶a膰 uczucia w obcym j臋zyku.

8

Vesla w szpitalu prze偶y艂a bardzo nieprzyjemn膮 wizyt臋. Jej matka po艂o偶y艂a obowi膮zkowy bukiet na 艂贸偶ku i przysun臋艂a sobie krzes艂o.

-聽By艂oby mi艂o, gdyby艣 sama poinformowa艂a mnie, 偶e tu le偶ysz, nie musia艂abym si臋 o tym dowiadywa膰 od innych - zacz臋艂a ostro. - Ale 偶adn膮 miar膮 nie przejmuj si臋 mn膮!

Doskonale sama si臋 sob膮 przejmujesz, pomy艣la艂a Vesla, ale mrukn臋艂a co艣 tylko o tym, 偶e czu艂a si臋 zbyt 藕le, 偶eby zadzwoni膰.

-聽Tak, tak, to doprawdy szcz臋艣liwe rozwi膮zanie - stwierdzi艂a matka zadowolona.

-聽Jakie rozwi膮zanie? - zdziwi艂a si臋 Vesla.

-聽No, poronienie. Nie b臋dziemy musia艂y zastanawia膰 si臋, co ludzie powiedz膮. B臋dziesz te偶 mia艂a wi臋cej czasu dla mnie, nie musz膮c zajmowa膰 si臋 dzieciakiem.

Vesla gniewnie oznajmi艂a jej, 偶e dziecko na szcz臋艣cie 偶yje i 偶e prawdopodobnie nic si臋 w tym wzgl臋dzie nie zmieni. Matka, spu艣ciwszy w d贸艂 k膮ciki ust, poskar偶y艂a si臋, 偶e wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciwko niej.

-聽Ale dosta艂a艣 chyba z powrotem pieni膮dze, kt贸re wy艂udzi艂 od ciebie ten flirciarz - kaznodzieja?

-聽Och, nie m贸w tak! - poprosi艂a pani 脴deg氓rd cienkim g艂osem. - Wobec mnie mia艂 powa偶ne zamiary, wiem o tym. Biedny cz艂owiek! Z wielkim 偶alem i ci臋偶kim sercem musia艂am zrezygnowa膰 z podr贸偶y do Ameryki, o kt贸rej marz臋 ju偶 od tak dawna!

Od dawna? Co najwy偶ej od trzech tygodni, pomy艣la艂a Vesla.

Matka z kwa艣n膮 min膮 ko艂ysa艂a g艂ow膮.

-聽Tak, tak, odzyska艂a艣 swoje akcje, kt贸re tyle dla ciebie znacz膮. Dla ciebie czy te偶 raczej, jak przypuszczam, dla tego 艂ajdaka, kt贸ry ci zrobi艂 dziecko. Gdzie si臋 zreszt膮 podziewa ten tw贸j elegancki zalotnik? Ten tak zwany lekarz, kt贸ry nie chcia艂 nawet s艂ucha膰 o moich dolegliwo艣ciach. Doprawdy, zachowa艂 si臋 wobec mnie bezwstydnie! - Nagle w utyskuj膮cym g艂osie zabrzmia艂 triumf: - Poza wszystkim mog臋 ci臋 poinformowa膰, 偶e ci twoi wspaniali przyjaciele nie s膮 wcale tacy eleganccy, jak ci si臋 wydaje.

-聽Jakie plotki znowu przynosisz?

-聽Ja? Przecie偶 nigdy nie s艂ucham plotek! Ale pani Larsen s艂ysza艂a od kogo艣, kto jaki艣 czas temu pracowa艂 w ambasadzie w Santiago de Chile, 偶e ta twoja najdro偶sza Unni wcale nie jest rodzon膮 c贸rk膮 tych zadzieraj膮cych nosa Karlsrud贸w.

-聽O tym wszyscy doskonale wiemy.

Matk臋 Vesli na moment zbi艂o z panta艂yku, zaraz jednak przygotowa艂a si臋 do zadania kolejnego ciosu.

-聽Pomy艣l tylko, 偶e ta Unni jest po prostu dzieciakiem jakiej艣 n臋dzarki, hiszpa艅skiej dziwki, i Indianina. Indianina z Ameryki Po艂udniowej!

-聽Ach, jaka wspania艂a wiadomo艣膰! Unni bardzo si臋 ucieszy, kiedy si臋 o tym dowie. Zreszt膮 wszyscy si臋 uciesz膮. My lubimy Indian. A teraz powiem ci, 偶e b臋d臋 ci bardzo wdzi臋czna, je艣li wychodz膮c, poprosisz piel臋gniark臋, 偶eby wstawi艂a kwiaty do wody. Musz臋 odpocz膮膰, jestem bardzo zm臋czona.

-聽Ale偶 ja mia艂am zamiar porozmawia膰 z tob膮 o tym, jak to b臋dzie, kiedy wyjdziesz ze szpitala. Nie mo偶esz przecie偶 mieszka膰 ca艂kiem sama w tym wielkim domu, ch臋tnie si臋 do ciebie wprowadz臋...

-聽Kiedy indziej, mamo, teraz musz臋 odpocz膮膰. Naprawd臋.

Nigdy w 偶yciu nie dopu艣ci do tego, 偶eby matka przeprowadzi艂a si臋 do niej, nigdy!

Pani 脴deg氓rd, ura偶ona brakiem zainteresowania ze strony Vesli, pr臋dko zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, mamrocz膮c pod nosem: - Jak mo偶na nie mie膰 czasu dla w艂asnej matki!

Unni, us艂yszawszy nowin臋 o swoim pochodzeniu, musia艂a po prostu podzieli膰 si臋 ni膮 z przyjaci贸艂mi i obdzwoni膰 wszystkich po kolei, tak wielka rozpiera艂a j膮 rado艣膰, - Teraz ju偶 wiemy, sk膮d si臋 wzi臋艂a ta twoja ciemna cera i w艂osy - podsumowa艂 Antonio. - I ta g艂臋bia w twoich oczach...

Jordi za艣 powiedzia艂:

-聽To wyja艣nia wszystkie twoje nadprzyrodzone zdolno艣ci. Indianie cz臋sto maj膮 takie rzeczy we krwi. Gratuluj臋, moja kochana!

Gratulacje z艂o偶yli jej wszyscy, Morten oczywi艣cie jak zwykle nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od odrobiny z艂o艣liwo艣ci i stwierdzi艂, 偶e wyja艣nia to r贸wnie偶 pykniczny typ budowy Unni, niewysok膮 a szerok膮 sylwetk臋. Unni tylko si臋 艣mia艂a.

Zastanawia艂a si臋, czy nie powinna zaj膮膰 si臋 odszukaniem ojca. Po raz pierwszy us艂ysza艂a jak膮kolwiek wskaz贸wk臋, kim m贸g艂 by膰. Nagle jakby wy艂oni艂 si臋 z cienia.

Rozwa偶aniem tej kwestii zajm膮 si臋 jednak p贸藕niej. Akurat w tej chwili do艣膰 mieli innych spraw na g艂owie.

Czw贸rka przyby艂a taks贸wk膮 sko艅czy艂a ju偶 艣niadanie, kiedy pojawili si臋 Morten, Sissi i Flavia, wszyscy nie bardzo wyspani Unni serdecznie przywitano we „wschodniej” grupie i teraz przy powi臋kszonym z konieczno艣ci stoliku zasiad艂a ju偶 ca艂a si贸demka.

Mortena zaskoczy艂a jego w艂asna reakcja. Ogromna ulga, jak膮 przynios艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e jest z nimi Unni. Wspaniale oczywi艣cie, 偶e Antonio r贸wnie偶 wr贸ci艂, gdy偶 dzi臋ki temu z Mortena spad艂a odpowiedzialno艣膰. Ale dlaczego tak uradowa艂a go obecno艣膰 Unni? Przecie偶 ona nie ma w sobie nic szczeg贸lnego, dlaczego tak膮 ulg臋 sprawi艂o mu jej przybycie? No, oczywi艣cie, to mistrzyni w unicestwianiu mnich贸w, ale. - Gdzie zreszt膮 znajdowali si臋 teraz ci ograniczeni mnisi? Od dawna si臋 nie pokazywali Morten naturalnie nie wiedzia艂 nic o tym, 偶e pozostawili ca艂膮 brudn膮 robot臋 Zarenie, demonowi zemsty. Kaci inkwizycji mogli siedzie膰 w spokoju i tylko j膮 dopingowa膰, nie nara偶aj膮c w艂asnej wyschni臋tej sk贸ry na niebezpieczne znaki Unni.

Wszyscy chcieli zada膰 Silvii i Jose - Luisowi mn贸stwo pyta艅, no bo kt贸偶 lepiej m贸g艂 zna膰 te okolice ni偶 przewodniczka i taks贸wkarz? Kantabria nie by艂a wprawdzie regionem, kt贸ry znali jak w艂asn膮 kiesze艅, oni przecie偶 pochodzili z Bilbao w Baskonii, co艣 jednak zawsze wiedzieli, na przyk艂ad o grotach.

-聽Groty! Groty! - wybuchn臋艂a nieoczekiwanie Flavia. - Je艣li jeszcze raz us艂ysz臋 to s艂owo, zaczn臋 krzycze膰. Nie 偶ycz臋 ju偶 sobie 偶adnych grot, ani jednej!

W ko艅cu jednak uspokoi艂a si臋 i u艣miechn臋艂a z pewnym zawstydzeniem.

-聽No dobrze, pos艂ucham, jak b臋dziecie o nich rozmawia膰, ale moja noga nigdy tam nie postanie. Nawet tam z wami nie pojad臋!

-聽Ale przecie偶 nie mo偶emy zostawi膰 ci臋 tutaj - zaprotestowa艂 Antonio.

-聽Zamkn臋 si臋 na klucz w swoim pokoju. Kupi臋 now膮 kom贸rk臋 i b臋dziemy przez ca艂y czas w kontakcie.

Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e Antoniowi nie podoba si臋 jej decyzja, ale nic wi臋cej nie powiedzia艂. Rozmawiali dalej o grotach.

G艂os zabra艂a Silva:

-聽O grotach Covalanas w Kantabrii wiem niewiele, w艂a艣ciwie tylko tyle, 偶e le偶膮 one niedaleko st膮d. Natomiast grot臋 Pozalagua w rejonie Carranza w Baskonii znam lepiej. Po艂o偶ona jest ko艂o wioski Ranero, w pionowej stromej skale, i jest niezwykle interesuj膮ca dla groto艂az贸w. Nies艂ychanie pi臋kna...

-聽Chc臋 j膮 zobaczy膰! - wykrzykn臋艂a Unni. Nie ona jedna mia艂a na to ochot臋.

-聽Zosta艂a odkryta w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym si贸dmym, kiedy olbrzymim 艣widrem dowiercono si臋 do prawdziwej galerii stalaktyt贸w o bardzo niezwyk艂ych formach. Turystom grot臋 udost臋pniono w roku tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tym pierwszym.

-聽Brzmi to 艣wietnie - stwierdzi艂a Sissi. - Ale czy naprawd臋 tam mamy szuka膰? W pi臋tnastym wieku nie by艂o 偶adnych olbrzymich wierte艂, kt贸re mog艂yby otworzy膰 drog臋 pos艂a艅com nios膮cym skarb.

Ogarn臋艂o j膮 przygn臋bienie. Wszyscy, z wyj膮tkiem Flavii, chcieli zobaczy膰 akurat t臋 grot臋. Wtr膮ci艂 si臋 Jose - Luis:

-聽Jest jeszcze inna grota, tu偶 obok. Grota Santa Isabel. Ale zamkni臋to j膮 dla turyst贸w.

-聽Dlaczego? - spyta艂 czujnie Antonio.

-聽Ze wzgl臋du na nietoperze.

-聽Ach, uwielbiam nietoperze! - zawo艂a艂a Unni.

-聽S臋py i nietoperze! - westchn膮艂 Morten. - Sk膮d ty wytrzasn膮艂e艣 tak膮 bratow膮, Antonio?

Unni zby艂a go machni臋ciem r臋ki.

-聽To miejsce schronienia nietoperzy, prawda? Co艣 w rodzaju rezerwatu?

-聽W艂a艣nie tak - odpar艂 Jose - Luis.

-聽No, to nie b臋dziemy im przeszkadza膰. M贸w dalej, Silvio!

-聽Dlaczego nie pojecha膰 tam od razu?

Wszyscy si臋 zapalili do tego pomys艂u. Flavia odprowadzi艂a ich przynajmniej do drzwi. Kiedy znale藕li si臋 na ulicy, okaza艂o si臋, 偶e poranna mg艂a si臋 podnios艂a, niebo by艂o czyste, b艂臋kitne.

A Unni, tak rozczarowana brakiem s臋p贸w w dolinie Carranza, mog艂a wreszcie cieszy膰 oczy widokiem olbrzymich ptak贸w, kr膮偶膮cych na tle b艂臋kitu.

-聽Ach! - westchn臋艂a tylko, ogarni臋ta zachwytem.

-聽W艂a艣nie na ciebie si臋 zamierzaj膮 - za偶artowa艂 Morten. - Na taki okr膮g艂y, dobrze wysma偶ony na s艂o艅cu k膮sek.

-聽Lepiej uwa偶aj na siebie, s臋py nie s膮 wybredne. Ach, 偶e te偶 nie mam aparatu fotograficznego!

Morten prychn膮艂:

-聽To by by艂o tak jak robienie zdj臋cia ksi臋偶ycowi. Na zdj臋ciu wygl膮da jak ma艂a kropka. A s臋py b臋d膮 ca艂ym mn贸stwem male艅kich niewyra藕nych kropek.

-聽A gdyby tak si臋 przybli偶y艂y? Zdejmij koszul臋, na pewno zaraz przyfrun膮 i b臋d臋 mia艂a 艣wietne zdj臋cie. Zrobi臋 je, zanim urz膮dz膮 sobie uczt臋 na twoim trupio bladym ciele - odparowa艂a Unni.

-聽Rzeczywi艣cie, i ja zaczynam si臋 zastanawia膰, sk膮d wzi膮艂em tak膮 bratow膮 - roze艣mia艂 si臋 Antonio lekko wstrz膮艣ni臋ty.

-聽A poza tym nie jestem ani troch臋 okr膮g艂a - oznajmi艂a ura偶ona Unni.

-聽Rzeczywi艣cie, raczej kwadratowa - poprawi艂 si臋 Morten. - A ja wcale nie jestem trupio blady, chcesz zobaczy膰?

-聽Nie, nie, dzi臋kuj臋 - szybko powiedzia艂a Unni. - Czy nie mo偶emy wyj艣膰 na t臋 艂膮k臋 tam, 偶ebym mog艂a zobaczy膰 je lepiej? Tu jest tyle dom贸w, kt贸re przeszkadzaj膮. Czy kto艣 zrobi im dla mnie zdj臋cie?

-聽Mam aparat w samochodzie - odpar艂 Jose - Luis. - Z zoomem.

-聽艢wietnie, wobec tego b臋d臋 mog艂a podtrzyma膰 znajomo艣膰 z wami jeszcze przez jaki艣 czas - u艣miechn臋艂a si臋 Unni ciep艂o, bo zd膮偶y艂a si臋 ju偶 przywi膮za膰 do sympatycznych Bask贸w.

Kiedy tak stali na 艂膮ce, pokazuj膮c sobie palcami s臋py, kt贸re zbli偶a艂y si臋 i by膰 mo偶e da艂yby si臋 sfotografowa膰, w ich stron臋 nadci膮gn臋艂a swobodnym krokiem jaka艣 kobieta w okularach przeciws艂onecznych. Nie by艂 to wcale dziwny widok, bo przecie偶 s艂o艅ce 艣wieci艂o mocno.

Morten pomacha艂 jej r臋k膮 i zaraz zdumiony odwr贸ci艂 si臋 do Unni, us艂ysza艂 bowiem jej j臋k.

-聽Kto to jest? - spyta艂a Unni, chocia偶 z trudem dobywa艂a s艂贸w.

-聽To nasza przewodniczka, Claudia - odpar艂 Morten.

Unni nic wi臋cej nie powiedzia艂a. Wpatrywa艂a si臋 tylko w nadchodz膮c膮, a potem si臋gn臋艂a do piersi, na kt贸rej mia艂a zawieszonego gryfa.

To, 偶e Antonio nie rozpozna艂 Zareny, nie by艂o wcale takie dziwne. Po pierwsze, wyst臋powa艂a teraz w zupe艂nie nowej dla niego postaci, jako ch艂odna, uk艂adna, pracuj膮ca zawodowo kobieta, a po drugie, nie zachowa艂 偶adnych wspomnie艅 ze swego poprzedniego spotkania z kobiet膮 - demonem. Morten, Flavia i Sissi wyt艂umaczyli mu wprawdzie dok艂adnie, 偶e jaki艣 m艂ody m臋偶czyzna o kobiecych rysach wysiad艂 ze swego samochodu i podszed艂 do nich, 偶eby zabra膰 Antonia, poniewa偶 jego ukochana Vesla mia艂a za kilka godzin przyby膰 samolotem do San Sebastian. Teraz ju偶 wiedzieli, 偶e Vesla jest bezpieczna i po do艣膰 powa偶nym kryzysie odzyska艂a form臋 w norweskim szpitalu, a to wszystko, co powiedzia艂 贸w m艂ody cz艂owiek, by艂o zwyczajnym k艂amstwem. Antonio jednak nic nie pami臋ta艂 z tego spotkania, nie przypomina艂 te偶 sobie chwili, w kt贸rej wsiada艂 do samochodu tego cz艂owieka, Zarena wi臋c nie ba艂a si臋 Antonia. Gwa艂townie jednak si臋 zatrzyma艂a, napotykaj膮c spojrzenie Unni.

Na sekund臋 zapanowa艂a ca艂kowita cisza, jak gdyby wszyscy nagle postradali i s艂uch, i mow臋. Pozostali niczego nie rozumieli, lecz w oczach zar贸wno Unni, jak i osoby podaj膮cej si臋 za Claudi臋 wida膰 by艂o prawdziw膮 desperacj臋.

Claudia - Zarena pr臋dko si臋 opami臋ta艂a. Odwr贸ci艂a si臋 do Sissi i Flavii ze s艂odkim u艣miechem.

-聽Chcia艂am tylko si臋 z wami po偶egna膰. M贸j pow贸z odchodzi za chwil臋. 呕ycz臋 wam przyjemnej dalszej podr贸偶y.

Odwr贸ci艂a si臋 i pobieg艂a.

Pow贸z? Co mia艂a na my艣li, m贸wi膮c o powozie? Doprawdy, dziwaczne wyra偶enie!

Wci膮偶 panowa艂a cisza. K膮tem oka nie da艂o si臋 dostrzec 偶adnych cieni.

Zadarli g艂owy, patrz膮c na niebo.

Wszystkie s臋py znikn臋艂y.

Jak gdyby co艣 je wystraszy艂o.

9

Zarena wezwa艂a Tabrisa. Wyczuwa艂, 偶e jest z艂a, a w艂a艣ciwie w艣ciek艂a jak zawsze.

Dosy膰 ju偶 mia艂 tych jej humor贸w. Wezwanie nie pasowa艂o mu ani troch臋. Siedzia艂 w samochodzie wraz z ca艂膮 grup膮, zbli偶ali si臋 do pasma wzg贸rz, Punto del Palo, i nie mia艂 ani czasu, ani mo偶liwo艣ci, 偶eby od艂膮czy膰 si臋 od grupy.

Zarena jednak nie ust臋powa艂a. Syki jej rozkazu szumia艂y mu w g艂owie, mia艂 ochot臋 odgoni膰 je jak komary, to jednak by艂o niemo偶liwe.

Jeszcze kogo艣 w samochodzie dr臋czy艂 wielki niepok贸j. Juan臋 ogarn膮艂 nieprzyjemny l臋k. Nie mia艂a co do tego ca艂kowitej pewno艣ci, lecz przypuszcza艂a, 偶e wkr贸tce wyjad膮 na wi臋ksz膮 drog臋, a na skrzy偶owaniu b臋dzie najprawdopodobniej tablica z nazw膮 „Oviedo”. W贸wczas kt贸re艣 z nich mo偶e wpa艣膰 na pomys艂, 偶e Juanie podwiezienie jej a偶 do samego domu b臋dzie bardzo na r臋k臋 i w艂a艣nie tam j膮 wysadz膮.

Tymczasem ona wcale nie chcia艂a si臋 od nich od艂膮cza膰, pragn臋艂a im towarzyszy膰 dalej, a偶 do samego ko艅ca tej podr贸偶y.

Chyba 偶e...?

Miguel pochodzi艂 przecie偶 z Santiago de Compostela, kt贸re opu艣cili ju偶 dawno. Jak zamierza艂 wr贸ci膰 do domu? Jemu b臋dzie wolno towarzyszy膰 im przez ca艂y czas, a jej nie?

Mo偶e r贸wnie偶 jego wysadz膮 w Oviedo i poprosz膮, 偶eby stamt膮d wraca艂 do domu poci膮giem, autobusem albo samolotem?

A gdyby rzeczywi艣cie rozsta艂 si臋 tam z grup膮, to czy i ona by to zrobi艂a?

Wszystkie te rozwa偶ania sta艂y si臋 zbyt skomplikowane dla nieszcz臋snej, udr臋czonej duszy Juany. Naprawd臋 gor膮co pragn臋艂a, by oboje mogli jecha膰 dalej, lecz czy istnia艂y ku temu jakie艣 rozs膮dne powody?

Prawdopodobnie nie.

Tak bardzo chcia艂a zobaczy膰, jak to si臋 wszystko rozstrzygnie, przyda膰 si臋 do czego艣, by膰 razem ze swymi nowymi przyjaci贸艂mi, najlepszymi, jakich mia艂a kiedykolwiek w 偶yciu. I za nic nie chcia艂a rozstawa膰 si臋 z Miguelem.

Dobry Bo偶e, oby nikt nie wspomnia艂 Oviedo!

W g贸rze rysowa艂y si臋 ju偶 Punto del Pa艂o. Juana napi臋艂a wszystkie mi臋艣nie. Czy b臋dzie tam znak z nazw膮 „Oviedo” wymalowan膮 krzycz膮cymi wielkimi literami?

Tabris - Miguel rozpaczliwie usi艂owa艂 wymy艣li膰 jaki艣 pow贸d, pozwalaj膮cy mu na opuszczenie samochodu. Wzdraga艂 si臋 przed t艂umaczeniem konieczno艣ci poszukiwania „ustronnego miejsca”. Nie by艂o to godne demona.

Wjechali ju偶 na g贸r臋, gdzie powita艂 ich widok, od kt贸rego wprost kr臋ci艂o im si臋 w g艂owie, i wtedy Pedro zaordynowa艂 przystanek. Wszyscy mogli rozprostowa膰 nogi i pstrykn膮膰 kilka zdj臋膰, bo widok by艂 doprawdy wspania艂y.

Juana odetchn臋艂a z ulg膮. Nigdzie dooko艂a nie wida膰 by艂o 偶adnej tablicy drogowej.

Tabrisowi r贸wnie偶 ul偶y艂o. Wprawdzie okolica by艂a tu ods艂oni臋ta, lecz jednak tu i 贸wdzie stercza艂y samotne ska艂y i wida膰 by艂o zag艂臋bienia terenu, w kt贸rych mo偶na si臋 ukry膰. Wyruszy艂 wi臋c pospiesznie, co raz upewniaj膮c si臋, czy nikt za nim nie idzie.

Oni jednak zaj臋ci byli podziwianiem widok贸w i robieniem sobie nawzajem zdj臋膰.

Ach, ludzie, ludzie, kto ich pojmie!

Miguel zmieni艂 si臋 w Tabrisa, sta艂 si臋 niewidzialny i rozpostar艂 olbrzymie nietoperzowe skrzyd艂a. Sekund臋 p贸藕niej spotka艂 si臋 z Zaren膮.

By艂a bardziej wzburzona ni偶 zazwyczaj.

Znajdowali si臋 w otoczeniu szczyt贸w, w艣r贸d mocno pofa艂dowanego krajobrazu Asturii. Wsp贸艂towarzysze podr贸偶y Tabrisa nie mogli ich zobaczy膰, cho膰 b艂yskawice spadaj膮ce z nieba na ziemi臋, wywo艂ane przez tych dwoje, tworzy艂y na skalnych 艣cianach roziskrzone po艣wiaty. A wszystko to sprawia艂 przede wszystkim gwa艂towny gniew Zareny.

Tabris przesycony zgry藕liw膮 nienawi艣ci膮 stwierdzi艂, 偶e Zarena jest niezno艣nie brzydka. Ona, o kt贸rej w kr贸lestwie Ciemno艣ci m贸wiono, 偶e jest najpi臋kniejsza ze wszystkich faworyt ich w艂adcy. Tabris poczu艂 rozdzieraj膮ce w膮tpliwo艣ci. To, o co wcze艣niej walczy艂 - wy偶sza ranga w hierarchii demon贸w - wyda艂o mu si臋 nagle 偶a艂osne, gdy ujrza艂 przed sob膮 tego paskudnego, cho膰 wysoko postawionego kobiecego demona.

M贸j ty 艣wiecie, jak偶e ona wygl膮da! A偶 trudno uwierzy膰!

Najgorsze za艣, 偶e on sam mia艂 podobn膮 do niej powierzchowno艣膰. Czy naprawd臋 m贸g艂 by膰 z niej kiedy艣 dumny? Skrzyde艂 wielu mu zazdro艣ci艂o, bo by艂y naprawd臋 eleganckie, po艂yskuj膮co zielone, z drobinami b艂臋kitu i 偶贸艂ci, ale potrafi艂y si臋 zmienia膰 wed艂ug jego woli, stawa膰 szarobrunatne, niewidoczne w terenie. Bardzo wielkie, potrafi艂y unosi膰 go z pr臋dko艣ci膮, od kt贸rej kr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Wiedzia艂, 偶e r贸wnie偶 Zarena ch臋tnie by si臋 z nim zamieni艂a. Zdradza艂y j膮 wszystkie z艂o艣liwe komentarze na temat jego skrzyde艂.

Lecz 偶e m贸g艂 by膰 kiedy艣 dumny z ca艂ego swojego wygl膮du...? A偶 trudno mu by艂o w to uwierzy膰.

Zarena by艂a naprawd臋 rozz艂oszczona.

-聽Co si臋 sta艂o tym razem? - spyta艂 Tabris z rezygnacj膮.

-聽Dobrze wiesz! - wyplu艂a z siebie.

-聽Nie, naprawd臋 nie wiem. Zrobi艂em to, co chcia艂a艣. Uprowadzi艂em jedn膮 z podejrzanych.

-聽Z podejrzanych? To doprawdy 艂agodnie powiedziane, ona jest przecie偶 niebezpieczna!

-聽M贸wi艂em ci o tym.

-聽Nie mog艂e艣 mnie wyra藕nie uprzedzi膰? Jest o wiele gro藕niejsza, ni偶 raczy艂e艣 da膰 do zrozumienia. Potrafi艂a mnie przejrze膰 na wskro艣.

-聽Mnie si臋 tak nie przygl膮da艂a.

-聽No tak, bo ty nale偶ysz do ma艂o znacz膮cych demon贸w Nuctemeron - stwierdzi艂a Zarena z pogard膮.

Poruszy艂a si臋, jakby chcia艂a si臋 na niego rzuci膰, ledwie panuj膮c nad frustracj膮.

-聽Nie mog臋 teraz wr贸ci膰 do mojej grupy, ty g艂upcze i prostaku!

-聽Co wi臋c zamierzasz robi膰? - spyta艂 Tabris nie bez zadowolenia w g艂osie.

Zarena ju偶 podj臋艂a decyzj臋.

-聽Zmieniamy grupy, ja przejmuj臋 twoj膮.

-聽Bardzo ch臋tnie - sykn膮艂 w odpowiedzi. - Co to za ludzie?

-聽Niegro藕ni. Antonio jest bardzo przystojny i do艣膰 bystry, lecz nie ma poj臋cia, kim jestem. Morten to szczeniak, 艂atwo go oszuka膰. Kobiety... - W g艂osie Zareny zabrzmia艂a bezgraniczna pogarda. - Flavia i Sissi to zera. Ignoruj臋 je ca艂kowicie. W og贸le ich nie dostrzegam. Natomiast ta nowa, ta, kt贸ra przez ciebie zawis艂a mi u szyi jak m艂y艅ski kamie艅... O, nie, dzi臋kuj臋! A kogo ja dostan臋?

Tabris zaczaj si臋 zastanawia膰 ju偶 w czasie, gdy ona to m贸wi艂a. Kto jej przypadnie? Zarena w jego grupie? Pot臋偶ny don Pedro, w艂adze porusz膮 niebo i ziemi臋, je艣li co艣 mu si臋 stanie. Przyja藕nie nastawiona do 艣wiata Gudrun. G艂upia, ale 偶yczliwa. Juana. Jordi. Ta przekl臋ta Zarena w艣r贸d nich? Ten zdradliwy wstr臋tny demon zemsty?

-聽Nie mo偶esz przej膮膰 mojej grupy! - wykrzykn膮艂 z j臋kiem. Twarz mu si臋 艣ci膮gn臋艂a, jeszcze bardziej potworniej膮c.

-聽A to dlaczego? M贸wi艂e艣 przecie偶, 偶e...

-聽Nie zastanowi艂em si臋 dobrze. Jordi! Jordi jest jeszcze bardziej niebezpieczny ni偶 Unni. On ci臋 natychmiast przeniknie.

-聽Wtedy go zabij臋.

-聽Nie mo偶esz tego zrobi膰, bo wydaje mi si臋, 偶e on ju偶 nie 偶yje.

-聽Co?

-聽S艂ysza艂a艣, co powiedzia艂em. W艂a艣nie dlatego jest taki niebezpieczny. Potrafi zajrze膰 za zas艂ony dziel膮ce 偶ycie od 艣mierci i prawdopodobnie r贸wnie偶 za te, kt贸re dziel膮 ich wymiar od naszego.

-聽Wobec tego pozabijam reszt臋, a on zostanie sam. Wtedy nie poradzi sobie z tym zadaniem, bez wzgl臋du na to, na czym ono polega.

-聽Czy ju偶 zupe艂nie zm膮ci艂o ci si臋 w g艂owie? Jak my艣lisz, co powie na to nasz w艂adca? Przecie偶 on chce wiedzie膰.

Zarena zastanawia艂a si臋 tak wzburzona, 偶e a偶 prycha艂a.

-聽No c贸偶, wobec tego b臋d臋 ich 艣ledzi膰 z oddali. Nie wr贸c臋 do tej Unni.

-聽R贸wnie dobrze wi臋c mo偶esz 艣ledzi膰 z oddali swoj膮 grup臋.

-聽Ty zawsze musisz wszystko popl膮ta膰. Tabrisa obla艂 zimny pot.

-聽Nie pozwalam ci tkn膮膰 偶adnego z moich... wi臋藕ni贸w. Chodzi mi o to, 偶e... Jordi jest dla ciebie zbyt niebezpieczny.

Zarena, samolubna i zapatrzona w siebie, 藕le go zrozumia艂a. Podesz艂a bli偶ej. O wiele bli偶ej.

-聽Ale偶, Tabrisie - zagrucha艂a. - Widz臋, 偶e ju偶 pe艂zasz przede mn膮 na kolanach.

Odepchn膮艂 j膮 od siebie, a偶 zatoczy艂a si臋 w ty艂. Zanim zd膮偶y艂a zrobi膰 cokolwiek opr贸cz ratowania si臋 przed upadkiem, Tabris wzbi艂 si臋 w powietrze i znikn膮艂.

-聽Po偶a艂ujesz tego jeszcze, Tabrisie! Ty n臋dzny demonie pi膮tej rangi bez znaczenia - szepn臋艂a. - Wystarczy, 偶e porozmawiam z naszym w艂adc膮, a tam na dole b臋dziesz sko艅czony.

10

-聽To mi wygl膮da na burz臋 tam, w g贸rach na wschodzie - stwierdzi艂 zdziwiony Pedro. - To niezwyk艂e o tej porze roku, w dodatku gdy nad nami jest zupe艂nie czyste niebo.

-聽W g贸rach zapowiadali opady 艣niegu - u艣miechn臋艂a si臋 Gudrun. - A偶 trudno w to uwierzy膰. 艢nieg wydaje si臋 nieprawdopodobny, tak samo jak ta burza. Dziwna ostatnio pogoda.

-聽No, chyba jedziemy dalej - powiedzia艂 Jordi, chocia偶 wszyscy jeszcze stali, nie mog膮c nasyci膰 si臋 widokiem.

-聽Gdzie jest Miguel? - spyta艂a nagle Juana, kt贸ra bardziej wypatrywa艂a jego, ani偶eli podziwia艂a osza艂amiaj膮co pi臋kne g艂臋bokie doliny i widniej膮ce w oddali za nimi szczyty.

Obr贸cili si臋 i popatrzyli w g艂膮b p艂askowy偶u.

-聽Idzie tam - powiedzia艂 Pedro. - Zapu艣ci艂 si臋 gdzie艣 naprawd臋 daleko.

-聽Burza min臋艂a chyba r贸wnie pr臋dko, jak si臋 zacz臋艂a - stwierdzi艂 Jordi. - I dziwne, 偶e nie s艂ycha膰 by艂o 偶adnego grzmotu.

-聽By艂a daleko - wyja艣ni艂 Pedro zwi臋藕le.

Miguel podszed艂 do nich, jego ruchy zdradza艂y niepok贸j. 呕yczliwa Gudrun spyta艂a z zainteresowaniem:

-聽Co ci臋 tak poruszy艂o, Miguelu?

-聽Ach, nie ma o czym m贸wi膰! My艣la艂em jedynie o kim艣 znajomym z dawnych dni. Wsiadajcie do samochodu, tam b臋dziemy bezpieczni.

-聽Bezpieczni? - powt贸rzy艂 Jordi. Ale wyraz twarzy Miguela nie zach臋ca艂 do kolejnych pyta艅. Usadowili si臋 w milczeniu.

Miguel prosi艂, by pozwolono mu jecha膰 razem z Jordim, kt贸ry by艂 teraz osamotniony w swoim samochodzie czy te偶, m贸wi膮c 艣ci艣lej, w samochodzie Juany. Pozwolono mu na to.

Juana natomiast by艂a z tego powodu g艂臋boko nieszcz臋艣liwa. Uparcie wygl膮da艂a przez okno, ale niewiele widzia艂a, oczy bowiem mia艂a a偶 b艂yszcz膮ce od 艂ez.

Min臋li „Most do Piek艂a”, w og贸le go nie zauwa偶aj膮c, i zaraz pojawi艂a si臋 droga skr臋caj膮ca na Tineo.

-聽Pozostaje jeszcze sprawa ser贸w dla Unni - przypomnia艂a Gudrun.

-聽I tej mocnej w贸dki dla Antonia - uzupe艂ni艂 Jordi.

-聽Hm, my艣l臋, 偶e sami te偶 mo偶emy troch臋 spr贸bowa膰 - ostro偶nie u艣miechn膮艂 si臋 Pedro.

Zarena zosta艂a teraz wolnym strzelcem. Nie by艂a przypisana do 偶adnej grupy, postanowi艂a jednak potajemnie przyjrze膰 si臋 tym, kt贸rych Tabris „nie pozwoli艂 jej tkn膮膰”.

To nie jego sprawa, co ona robi.

Gdy wi臋c zachodnia grupa dotar艂a do miasta Tineo, by艂a ju偶 na miejscu i obserwowa艂a ich ukradkiem w przebraniu starszego, nieporz膮dnego m臋偶czyzny z brod膮 i w brudnych okularach. Wiedzia艂a przecie偶, 偶e jej kocie oczy natychmiast ujawni膮, kim jest. Tabris mia艂 szcz臋艣cie, gdy偶 jego oczy wygl膮da艂y ca艂kiem jak ludzkie.

By艂 tam, wysiada艂 z samochodu! Zarena zachichota艂a. Rzeczywi艣cie wybra艂 sobie niez艂膮 powierzchowno艣膰! Zazdro艣ci艂a mu, 偶e mo偶e porusza膰 si臋 jak zwyk艂y cz艂owiek w艣r贸d innych. Sama by艂a za bardzo demonem, by jej si臋 to powiod艂o. Tabris przebywa艂 w kr贸lestwie Ciemno艣ci jedynie z 艂aski, poniewa偶 wszystkie duchy godzin zaliczano do gromady demon贸w. Stanowi艂y one jednak przypadki graniczne i nie cieszy艂y si臋 powa偶aniem.

Zarena zat臋skni艂a za powrotem do Ciemno艣ci. Zat臋skni艂a, by w艂adca skin膮艂 na ni膮 palcem, a wtedy wiedzia艂aby, 偶e noc nale偶y do niej.

Tabrisowi nie pozwolono nawet pe艂ni膰 funkcji jednego z wielu jego stra偶nik贸w.

Ta dziewczyna, kt贸ra wysiad艂a z drugiego powozu, by艂a ca艂kiem zadurzona w Tabrisie, wygl膮da艂a na nieszcz臋艣liw膮. Szkoda, 偶e nie wie, co si臋 kryje za t膮 jego s艂odk膮 pow艂ok膮! Gdyby rozpostar艂 te swoje s艂ynne skrzyd艂a. Przekl臋te skrzyd艂a, sama pragn臋艂a je mie膰. By艂aby wtedy najbardziej atrakcyjna w艣r贸d wszystkich kobiecych demon贸w.

Tabris nie patrzy艂 na dziewczyn臋. Oczywi艣cie nie chcia艂 mie膰 do czynienia z tymi n臋dznymi lud藕mi. C贸偶 za my艣li przychodz膮 jej do g艂owy!

A ten tam to musi by膰 Pedro. Don Pedro de Verin y Galicia. M贸j ty 艣wiecie, gdyby Zarena tylko zechcia艂a, uwiod艂aby go w jednej chwili, nie mia艂a jednak ochoty si臋 trudzi膰. A to jego kobieta, Gudrun. Stara, 艂atwo si臋 jej pozby膰. Na razie nie ma co si臋 ni膮 przejmowa膰.

Ale z drugiego samochodu te偶 wysiad艂 jaki艣 m臋偶czyzna.

Ach, fuj!

Zarena nieco si臋 cofn臋艂a. C贸偶 to, na piek艂a, za rodzaj cz艂owieka!

Wyostrzy艂a wszystkie zmys艂y. Niebezpiecze艅stwo, wielkie niebezpiecze艅stwo!

O tak, on by艂 o wiele gro藕niejszy od tej przekl臋tej Unni. 呕y艂 w dw贸ch 艣wiatach, a teraz badawczo rozgl膮da艂 si臋 doko艂a. Wyczuwa艂 jej obecno艣膰!

Niech spadnie na niego 艣mier膰!

Ale czy on ju偶 nie jest martwy? Otacza艂a go po艣wiata dawno minionych czas贸w, jak gdyby wieczno艣ci? Pomimo 偶e by艂 艣miertelnikiem.

A mo偶e nim nie by艂?

Tabris mia艂 racj臋. Nie wiadomo, co tak naprawd臋 s膮dzi膰 o tym Jordim.

Niech go piek艂o poch艂onie!

To niesprawiedliwe! Teraz mieli w ka偶dej grupie po jednej osobie, kt贸rej musieli unika膰, a Zarena nie mog艂a si臋 do nich zbli偶y膰 przez swoje oczy. Tabrisowi przypadnie wi臋c wszelka chwa艂a!

Ach, nie, tylko nie jemu, kt贸ry tak strasznie j膮 upokorzy艂! Trzeba szuka膰 jakiego艣 wyj艣cia. Je艣li jej si臋 to uda, zyska niepodzielne 艂aski w艂adcy. Tabris za艣 zastanie wrota do kr贸lestwa Ciemno艣ci zamkni臋te.

Musia艂a si臋 wycofa膰, 偶eby si臋 zastanowi膰. Wymy艣li膰 jaki艣 zab贸jczo dobry plan. Mo偶e popsu膰 Tabrisowi szyki w taki czy inny spos贸b, tak by ci jego ludzie odwr贸cili si臋 do niego plecami. Albo...?

Na pewno co艣 wymy艣li.

Zarena znikn臋艂a w t艂umie.

Gudrun urz膮dzi艂a w sklepie z serami prawdziw膮 orgi臋 zakup贸w. Uznawa艂a, 偶e ka偶dy kolejno wyci膮gany ser jest jeszcze ciekawszy od poprzedniego, i w ko艅cu mia艂a do zaniesienia do samochodu naprawd臋 poka藕n膮 torb臋. W tym czasie Pedro i Jordi po m臋sku i ze znawstwem dyskutowali z w艂a艣cicielem sklepu i kilkoma klientami na temat wielu twarzy asturia艅skiej w贸dki, smakowali, a w ko艅cu kupili dwie wysokie rurkowate butelki. Weseli i uradowani cieszyli si臋 t膮 chwil膮 oderwania od ponurych my艣li, kt贸re wci膮偶 dr臋czy艂y ich podczas wykonywania zadania.

-聽Ten i ten kupi艂am dla Unni - t艂umaczy艂a weso艂o Gudrun. - Ten ser sama chc臋 zatrzyma膰 i podobny kupi艂am Vesli, kt贸ra przecie偶 nie mo偶e by膰 z nami. Ten natomiast, nie wiem, komu dam...

-聽A t臋 bomb臋 艣mierdz膮c膮 po艂o偶ymy ko艂o ko艂a zapasowego - zdecydowa艂 stanowczo Pedro.

-聽Ale偶 on podobno jest naprawd臋 艣wietny i by艂 najdro偶szy ze wszystkich! A co ty kupi艂a艣, Juano?

-聽Butelk臋 w贸dki dla dziadka - roze艣mia艂a si臋 dziewczyna. - I malutk膮 flaszk臋 dla siebie.

-聽A ty, Miguelu? - dopytywa艂a si臋 Gudrun.

-聽Ja? Ja nie kupi艂em nic - u艣miechn膮艂 si臋.

Jordi zamy艣li艂 si臋. Miguel nigdy nic kupowa艂, ani za nic nie p艂aci艂. Jordiemu co艣 podpowiada艂o, 偶e ten cz艂owiek nie ma pieni臋dzy.

Ale o takie rzeczy nie m贸g艂 go przecie偶 spyta膰.

Tabris nie mia艂 偶adnych k艂opot贸w z udawaniem Miguela. 呕adnego wysi艂ku nie wymaga艂o od niego wyst臋powanie w ludzkim przebraniu, nie musia艂 niczego pilnowa膰, by nie wypa艣膰 z roli. By艂 Miguelem tak d艂ugo, jak sam tego chcia艂. I w przeciwie艅stwie do Zareny nie tak 艂atwo dawa艂o si臋 go przejrze膰. Wynika艂o to st膮d, i偶 demony z rodu Nuctemeron reprezentowa艂y stosunkowo wiele niemal dobrych cech. By艂y raczej d偶inami, duchami ani偶eli z艂ymi demonami ciemno艣ci. Nale偶a艂y jednak do kr贸lestwa Ciemno艣ci, co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci, i pod wp艂ywem panuj膮cej tam atmosfery r贸wnie偶 pragn臋艂y z艂a. Z艂o bowiem cieszy艂o si臋 w Ciemno艣ci wielkim powa偶aniem. R贸wnie偶 Tabris chcia艂 awansowa膰, sta膰 si臋 demonem pot臋偶niejszym od tych niezno艣nych, wynios艂ych samochwa艂 z kliki Zareny. Pragn膮艂 zyska膰 wi臋kszy szacunek u Mistrza, bo w jego obecnej pozycji snoby stale obgadywa艂y go za plecami. Ale on jeszcze im poka偶e! To jego zadanie, jego wielka szansa.

Na pewno jej nie zmarnuje!

Tabris mia艂 w 艣wiecie ludzi tylko dwa problemy: Unni i Jordiego. Oboje nie byli pewni jego to偶samo艣ci. Ze strony Unni zagro偶enie przynajmniej na razie nie istnia艂o dzi臋ki temu, 偶e znajdowa艂a si臋 w tej drugiej grupie. Ale Jordi? Ile w艂a艣ciwie domy艣la艂 si臋 ten tajemniczy cz艂owiek?

I jak d艂ugo Tabris b臋dzie m贸g艂 przebywa膰 z nimi, zanim uprzejmie i z trosk膮 nie zaczn膮 si臋 zastanawia膰, czy nie powinien wraca膰 do domu, do Santiago de Compostela?

Na razie nikt o tym nie wspomina艂, lecz je艣li si臋 nie myli艂, Juan臋 dr臋czy艂 ten sam l臋k. Kiedy zostanie wy艂膮czona ze wsp贸lnoty?

Od samego pocz膮tku stawia艂 w艂a艣nie na ni膮. Zauwa偶y艂, 偶e jest s艂ab膮 kobiet膮, pe艂n膮 podziwu dla Jordiego. Tabris przeobrazi艂 si臋 wi臋c w m臋偶czyzn臋 podobnego do niego i rzeczywi艣cie, uwi贸d艂 j膮 swoim wygl膮dem.

Tabris s膮dzi艂, 偶e Juana potrafi opowiedzie膰 mu o ich podr贸偶y, wyja艣ni膰, co jest jej celem, tym razem jednak postawi艂 na niew艂a艣ciwego konia. Juana, jak si臋 okaza艂o, wiedzia艂a niewiele wi臋cej od niego, a w grupie by艂a stosunkowo nowa.

Tabris pos艂a艂 jej zamy艣lone spojrzenie i napotka艂 jej wzrok, a przecie偶 takich sytuacji najbardziej stara艂 si臋 unika膰, zw艂aszcza stwierdziwszy, 偶e Juana na nic mu si臋 nie przyda. Nie zdo艂a wyci膮gn膮膰 z niej 偶adnych informacji.

Odwr贸ci艂a si臋 jak zwykle z rumie艅cem na policzkach. Dlaczego stale si臋 czerwieni艂a?

Jakie偶 to irytuj膮ce!

Mam bardzo pi臋kne skrzyd艂a, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋.

I co z tego? Jaki ma to zwi膮zek ze spraw膮?

11

Z wolna zbli偶ali si臋 do celu.

Zachodnia grupa w Tineo mia艂a jeszcze dalek膮 drog臋 do przebycia, wschodniej natomiast, tej w Ramales de la Victoria, pozosta艂 tylko niewielki kawa艂ek.

Z艂e oczy jednak bacznie ich obserwowa艂y, potrafi艂y 艣ledzi膰 tor ich w臋dr贸wki, przez ca艂y czas zdawa艂y sobie spraw臋 z ich po艂o偶enia. I wszystkie czeka艂y tylko na t臋 chwil臋, gdy wreszcie dowiedz膮 si臋, dok膮d oni zmierzaj膮, nikt bowiem nie wiedzia艂, gdzie le偶y upragniony cel.

Grupa na wschodzie zamierza艂a wyruszy膰 samochodem na wycieczk臋 z Ramales de la Victoria i cofn膮膰 si臋 niewielki kawa艂ek do groty Pozalagua w Carranza.

Mimo 偶e Claudia tak pospiesznie ich opu艣ci艂a, stanowili do艣膰 liczn膮 grup臋. W jej sk艂ad wchodzili: Antonio, Unni, Silvia i Jos茅 - Luis w taks贸wce oraz Morten, Sissi i Flavia w wynaj臋tym samochodzie.

Nim jednak wyruszyli, Unni musia艂a co nieco wyja艣ni膰.

-聽Co si臋 sta艂o, Unni? - spyta艂 Morten. - Dlaczego Claudia tak szybko uciek艂a, a ty wygl膮da艂a艣, jakby艣 wystraszy艂a si臋 czego艣 do szale艅stwa?

-聽Musisz nauczy膰 si臋 odczytywa膰 wyraz twarzy ludzi, m贸j przyjacielu. Nie by艂am wcale wystraszona, tylko wstrz膮艣ni臋ta.

-聽To mniej wi臋cej to samo - stwierdzi艂 Morten, niewra偶liwy na tego rodzaju niuanse. - A wi臋c co to by艂o?

Przy samochodach wszyscy skupili si臋 wok贸艂 Unni.

-聽Po pierwsze, magiczny gryf Asturii rozgrza艂 si臋 tak, 偶e zacz臋艂am ba膰 si臋 ci臋偶kich oparze艅 na mojej bia艂ej jak lilia piersi.

-聽Ach, tak, teraz to si臋 nazywa „bia艂a jak lilia”, a gdy o mnie chodzi艂o, mowa by艂a o trupiej blado艣ci. Na czym polega r贸偶nica?

-聽Cicho, Mortenie, niech Unni w ko艅cu opowie! - zgani艂 go Antonio.

Unni odwr贸ci艂a si臋 do niego.

-聽Mia艂e艣 absolutn膮 racj臋, Antonio, m贸wi膮c, 偶e 艣ci膮gn臋li艣cie na siebie co艣 okropnego. To zn贸w by艂a ta kobieta o kocich oczach.

-聽Ta, kt贸ra stale pr贸buje dopa艣膰 Sissi? - spyta艂a Flavia.

-聽W艂a艣nie tak.

-聽Sk膮d o tym wiesz? - spyta艂a Sissi, wyra藕nie czuj膮c si臋 nieswojo.

-聽Gryf mi to powiedzia艂, okulary przeciws艂oneczne i... co艣 strasznego. Ja co艣 zobaczy艂am. Tak jakby razem z t膮 porz膮dn膮 przewodniczk膮 sta艂a jaka艣 inna istota. Ta prawdziwa.

-聽Obok niej? - zdziwi艂a si臋 Flavia.

-聽Nie, nie obok, w tym samym miejscu. By艂y jakby dwie osoby naraz, kt贸re zarazem tworzy艂y jedno艣膰. Ale nie wiem, co to za istota.

-聽Opisz j膮 - poprosi艂 Antonio.

-聽To bardzo trudne, obraz by艂 takie mglisty, taki niewyra藕ny. Widzia艂am jej r臋ce, wyda艂y mi si臋 zako艅czone d艂ugimi szponami I kocie oczy. Okulary przeciws艂oneczne nie zdo艂a艂y ukry膰 tego intensywnego zielonego z艂a.

-聽Koty przecie偶 nie s膮 z艂e.

-聽I ja wcale tego nie powiedzia艂am. Ona natomiast by艂a z艂a. I... nie wiem, czy teraz nie przesadzam, lecz by艂o co艣 wok贸艂 niej. Po jej obu stronach. Zrozumcie, ten obraz by艂 taki przezroczysty, taki s艂aby i mglisty, ale przysz艂y mi na my艣l wielkie skrzyd艂a.

-聽Mo偶e to anio艂? - podsun膮艂 Morten.

-聽Spr贸buj raczej zgadywa膰 jeszcze raz.

-聽Duch?

Unni zwleka艂a z odpowiedzi膮.

-聽To chyba ju偶 bli偶ej, ale... - Zadr偶a艂a, jakby zdj臋ta nag艂ym ch艂odem. - Och, jed藕my st膮d!

Wyruszyli wi臋c w stron臋 grot. I Flavia jednak mimo wszystko pojecha艂a razem z nimi. Po opowie艣ci Unni ba艂a si臋 zostawa膰 sama.

Kiedy dotarli do fantastycznej ska艂y Ranero, w kt贸rej kry艂a si臋 grota Pozalagua, i namierzyli jej wej艣cie, otrzymali wiadomo艣膰 o zakupach w Tineo. Unni przez d艂u偶sz膮 chwil臋 omawia艂a z Gudrun rozmaite sery, przede wszystkim ten najlepszy, poro艣ni臋ty szarozielon膮 ple艣ni膮, przypominaj膮cy tak naprawd臋 ziemniaczane puree, pozostawione na kuchence przez co najmniej dwa tygodnie. „Dos艂ownie rozpada ci si臋 w palcach i smakuje niebia艅sko”, twierdzi艂a Gudrun, a Unni tylko pomrukiwa艂a z uniesieniem.

Gdy zako艅czy艂y wreszcie te s艂owne orgie smak贸w, Silvia podsun臋艂a, 偶eby Unni zam贸wi艂a talerz ser贸w na deser przy obiedzie, gdy偶 r贸wnie偶 Kantabria ma w tym wzgl臋dzie wiele ciekawego do zaproponowania. Pomys艂 Silvii pad艂 na 偶yzny grunt.

Flavia zdecydowa艂a si臋 zosta膰 w samochodzie. Uzna艂a, 偶e nie zrobi ani kroku dalej. Postanowi艂a oszcz臋dzi膰 ostatni膮 par臋 but贸w, oczywi艣cie na obcasach, i stwierdzi艂a, 偶e grot, kt贸rych si臋 naogl膮da艂a, wystarczy jej na kilka lat naprz贸d.

Nikt si臋 nie upiera艂, by im towarzyszy艂a. Wiedzieli, 偶e w ten spos贸b b臋dzie im nawet 艂atwiej. W grupie znajdowa艂y si臋 teraz same sprawne osoby, gotowe znie艣膰 pewne niedogodno艣ci. Jos茅 - Luis r贸wnie偶 postanowi艂 si臋 do nich przy艂膮czy膰, tej groty bowiem nigdy nie widzia艂. Gdy pokonali pierwsze metry korytarzy, od widoku, jaki si臋 przed nimi roztoczy艂, wprost dech zapar艂o im w piersiach.

-聽To najwi臋ksza grota, jak膮 kiedykolwiek widzia艂am - powiedzia艂a Sissi z takim zachwytem, 偶e mog艂a wyda膰 z siebie jedynie szept. - A widzia艂am ich ju偶 sporo.

-聽Rzeczywi艣cie, niezwyk艂a - przyzna艂 Antonio. - Szkoda, 偶e Vesla nie mo偶e tego zobaczy膰, no i reszta z naszej grupy.

-聽Musimy znale藕膰 czas, 偶eby im to pokaza膰 - stwierdzi艂a Unni. - Nie pami臋tam, co m贸wi艂a艣, Silvio, jak du偶a jest ta grota?

-聽Ma sto dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w d艂ugo艣ci, siedemdziesi膮t metr贸w szeroko艣ci i dwana艣cie wysoko艣ci.

W uniesieniu chodzili w ko艂o, podziwiaj膮c rozmaite nacieki, stalaktyty i stalagmity, olbrzymie sople lodowe, zwieszaj膮ce si臋 ze sklepienia i wyprostowane kolumny. Cz臋sto styka艂y si臋 one ze sob膮 i wygl膮dem przypomina艂y wtedy klepsydr臋. Niewiarygodna by艂a te偶 rozmaito艣膰 barw, kt贸r膮 podkre艣la艂y jeszcze lampy, niekt贸re 艣wiec膮ce neutralnym 艣wiat艂em, inne z kolorowymi filtrami. Szczeg贸lnie imponuj膮ca by艂a olbrzymia 艣ciana, pokryta kamiennymi draperiami, przypominaj膮cymi piszcza艂ki organ贸w i zamarzni臋te wodospady, a wszystko to w barwie szmaragdowej zieleni. Najbardziej niezwyk艂e w tej sali by艂y osobliwe nacieki przypominaj膮ce kwiaty.

Jos茅 - Luis i Sissi niemal bez przerwy robili zdj臋cia, Antonio za艣 chodzi艂 wko艂o, g艂adz膮c r臋k膮 cudowne 艣ciany. Pi臋kno, na kt贸re patrzy艂, sprawi艂o, 偶e w oczach kr臋ci艂y mu si臋 艂zy.

Jos茅 - Luis w ko艅cu oderwa艂 aparat od oczu.

-聽Macie jednak racj臋, w pi臋tnastym wieku nikt nie wiedzia艂 o tej grocie.

-聽No tak, wtedy nikt nie mia艂 materia艂贸w wybuchowych, kt贸rymi utorowa艂by wej艣cie - pokiwa艂 g艂ow膮 Antonio. - To nie jest nasza grota. Warto jednak by艂o tu przyjecha膰 i j膮 zobaczy膰.

To przekonanie podzielali wszyscy. Wyszli w ko艅cu na zewn膮trz do Flavii, kt贸ra na wszelki wypadek starannie zamkn臋艂a si臋 w samochodzie.

Nie pojawi艂y si臋 jednak 偶adne ciemne typy, mogli wi臋c bezpiecznie wraca膰 do Ramales de la Victoria.

Po drodze Unni siedzia艂a w samochodzie zatopiona w my艣lach. Z g艂owy nie schodzi艂y jej te przypominaj膮ce szpony d艂onie, kt贸re, jak jej si臋 wydawa艂o, dostrzeg艂a u fantoma towarzysz膮cego Claudii.

My艣la艂a te偶 o pewnym spotkaniu w Santiago de Compostela przed kilkoma dniami. O u艣cisku d艂oni.

Zadzwoni艂a do Jordiego i poprosi艂a o rozmow臋 z Miguelem.

Demon po raz pierwszy mia艂 w r臋ku taki male艅ki aparacik i chwil臋 trwa艂o, zanim jego w艂asny g艂os i g艂os Unni trafi艂y we w艂a艣ciwe miejsca.

-聽Miguelu, czy znasz osob臋, kt贸ra ma na imi臋 Claudia?

-聽Claudia? - powt贸rzy艂 zdumiony. Unni zrozumia艂a, 偶e si臋 zastanawia.

-聽Nie... nie pami臋tam, 偶ebym spotka艂 kogo艣 o tym imieniu.

-聽Osob臋 o zielonych kocich oczach.

Wtedy Miguel si臋 roze艣mia艂, lecz 艣miech ten zabrzmia艂 do艣膰 nerwowo.

-聽No wiesz! Nie znam nikogo, kto by mia艂 takie oczy. To brzmi zreszt膮 bardzo interesuj膮co, czy mog艂aby艣 mi j膮 przedstawi膰? Nie, to zreszt膮 niem膮dre, zapomnij o tym! A dlaczego pytasz?

Unni te偶 si臋 艣mia艂a.

-聽C贸偶, s膮 mi臋dzy wami pewne podobie艅stwa. Tym razem cisza zapad艂a na d艂u偶ej i Unni ju偶 my艣la艂a, 偶e po艂膮czenie zosta艂o przerwane.

-聽Halo, Miguelu, jeste艣 tam?

-聽Tak. Jakie podobie艅stwa?

-聽Nie, nic takiego, tylko pewien drobny szczeg贸艂. Nie my艣l o tym, to tylko przypadkowa zbie偶no艣膰. Czy mog臋 teraz m贸wi膰 z Jordim?

Spokojny g艂os ukochanego przywr贸ci艂 Unni poczucie bezpiecze艅stwa, kt贸rego tak bardzo potrzebowa艂a. Powiedzia艂a po norwesku:

-聽Jordi, musisz by膰 ostro偶ny.

-聽Wiem o tym. Kocham ci臋, Unni.

Zako艅czyli rozmow臋 kilkoma czu艂ymi s艂owami o rych艂ym spotkaniu.

-聽Ach, tak chcia艂bym ci臋 obj膮膰 - powiedzia艂 Jordi. Tabris by艂 wstrz膮艣ni臋ty i przera偶ony. Co w艂a艣ciwie wiedz膮 Jordi i Unni? Ile wiedz膮 o nim? I jak to mo偶liwe, 偶eby za sob膮 t臋sknili?

Co maj膮 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e si臋 kochaj膮? Co to znaczy? J臋zyk norweski nie stanowi艂 dla niego 偶adnej bariery, Tabris rozumia艂 bowiem wszystkie j臋zyki 艣wiata. Wszelkie jednak kwestie uczu膰, jakie ujawniali ci ludzie, wprawia艂y go w niepewno艣膰. Nie potrafi艂 zrozumie膰, o co im chodzi, nie mia艂 nad tym kontroli. By艂o to niezwykle frustruj膮ce i budzi艂o w nim r贸wnie偶 gniew. A przecie偶 nie wolno mu si臋 z艂o艣ci膰, nie m贸g艂 stosowa膰 wobec nich przemocy. Zyska艂 przewag臋 nad Zaren膮, dlatego teraz powinien dalej pozostawa膰 przyjacielem grupy, tak aby towarzyszy膰 im a偶 do ko艅ca tej niezwyk艂ej podr贸偶y.

Unni zamy艣lona wy艂膮czy艂a telefon. Rozmowa z Miguelem przebieg艂a wprawdzie najzupe艂niej normalnie, lecz Unni nie by艂a usatysfakcjonowana.

Tak bardzo chcia艂a by膰 teraz przy Jordim. Wtedy wszystko zn贸w by艂oby dobrze, opiekowa艂aby si臋 nim i znalaz艂a przy nim spok贸j.

Unni si臋gn臋艂a do ma艂ego gryfa. Jordi nie mia艂 偶adnej ochrony w postaci magicznego amuletu. Co zreszt膮 reprezentowa艂 gryf Nawarry?

Zdrowie. Ale偶 to doskona艂e dla Jordiego, w okre艣leniu „zdrowie” mog艂o wszak zawiera膰 si臋 tak wiele.

Uspokojona usiad艂a wygodniej, 艣ledz膮c wzrokiem faluj膮cy lot pary s臋p贸w. Podchodzi艂a ju偶 teraz do ich obecno艣ci z nieco mniejszym entuzjazmem.

Pozostawa艂o im jeszcze zbadanie drugiej groty.

Silvia umia艂a dzia艂a膰 naprawd臋 skutecznie. Ju偶 wcze艣niej zadzwoni艂a do agencji turystycznej i dowiedzia艂a si臋, 偶e groty Covalanas s膮 zamkni臋te w zwi膮zku z pracami remontowymi, wykonywanymi w艂a艣nie teraz, poza sezonem turystycznym.

Stara艂a si臋 pi臋knie poprosi膰, czy nie mo偶na zrobi膰 dla nich wyj膮tku, lecz to okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Istnia艂o tam jednak co艣... No, mo偶e nie muzeum, lecz co艣 w rodzaju du偶ego kiosku, w kt贸rym mo偶na kupi膰 widok贸wki i pami膮tki. Znajdowa艂a si臋 tam r贸wnie偶 niedu偶a wystawa kamieni, minera艂贸w i innych rzeczy znalezionych w grotach. Ten budynek na ich 偶yczenie da艂oby si臋 otworzy膰.

Flavia spyta艂a:

-聽Czy te groty s膮 cz臋sto odwiedzane przez turyst贸w?

-聽O, tak - odpar艂a Silvia.

To przes膮dzi艂o spraw臋. Wszyscy chcieli obejrze膰 贸w tak zwany „du偶y kiosk”. Po odwiedzinach licznych grup turyst贸w same groty nie kry艂y ju偶 na pewno 偶adnej tajemnicy.

12

Flavia dosz艂a do wniosku, 偶e wizyt臋 w kiosku nie b臋d膮cym grot膮 jako艣 wytrzyma. Posz艂a wi臋c razem ze wszystkimi.

I w艂a艣nie ona znalaz艂a to, czego szukali.

W kiosku by艂o kilka pomieszcze艅. W niewielkiej salce zgromadzono wszystkie mniej lub bardziej historyczne znaleziska. W czasie gdy pozostali podziwiali zbi贸r ska艂, kamieni i pr贸bki geologiczne lub ogl膮dali pami膮tki i widok贸wki, Flavia w臋drowa艂a na w艂asn膮 r臋k臋.

Nagle zawo艂a艂a ich wszystkich do siebie.

Na jednej ze 艣cian wisia艂 w ramce za szk艂em poszukiwany przez nich kawa艂ek sk贸ry. Pod nim znajdowa艂 si臋 napis: „Znaleziono wsuni臋ty mi臋dzy kamienie w p贸艂nocnej grocie w 1982. Prawdopodobnie liczy sobie pi臋膰set, sze艣膰set lat. Pochodzenie niejasne, tekst nic nie m贸wi膮cy”.

-聽Dlaczego nie szukali艣my od razu tutaj? - mrukn膮艂 Morten.

-聽Bo wtedy nie zobaczyliby艣my tej przepi臋knej groty Pozalagua - odpar艂a Unni. - Silvio, mo偶esz by膰 tak mi艂a i spyta膰, czy ten kawa艂ek sk贸ry mo偶na kupi膰?

To jednak okaza艂o si臋 niemo偶liwe. W tej sali nic nie by艂o przeznaczone na sprzeda偶. Na szcz臋艣cie pozwolono im fotografowa膰.

Oczywi艣cie zrobili mn贸stwo zdj臋膰, ale przecie偶 i tak ju偶 na w艂asne oczy widzieli bezsensowne dla wszystkich innych ludzi s艂owa: „LA EXSTRACCION DE LA MADRE GRANDIOSA”.

-聽Wyci膮g ze wspania艂ej albo pot臋偶nej matki? Albo wydobycie? - pr贸bowa艂a t艂umaczy膰 zdezorientowana Sissi.

-聽Nie - zaoponowa艂 Antonio, gdy podzi臋kowawszy za mo偶liwo艣膰 obejrzenia kiosku, wyszli i stali przy samochodach. - „Extracci贸n” mo偶e oznacza膰 r贸wnie偶 „r贸d”.

-聽„R贸d wielkiej matki”? Czy m贸wimy tu o Dziewicy Maryi? - dziwi艂 si臋 Morten.

-聽Jej r贸d to chyba Anna i Joachim - powiedzia艂a Unni.

-聽Albo kr贸l Dawid lub Izajasz - pr贸bowa艂a pom贸c Flavia.

Unni co艣 przysz艂o do g艂owy.

-聽R贸d? Czy nie mo偶e to oznacza膰 r贸wnie偶 „pocz膮tek”?

-聽Owszem - odpar艂 Antonio. - Co ci si臋 tam t艂ucze po g艂owie, Unni? Podziel si臋 tym z nami!

Morten chcia艂 ju偶 powiedzie膰 co艣 g艂upiego na temat Unni, lecz zar贸wno Sissi, jak i Antonio stanowczo go uciszyli.

Unni my艣la艂a g艂o艣no.

-聽Pochodzenie... Pocz膮tek. Matka Wo艂g膮, wielka matka. Silvio, czy tu, w g艂臋bi Kantabrii, nie ma 藕r贸d艂a 偶adnej rzeki? Bo tego przecie偶 szukamy. Ci, kt贸rzy nie艣li skarb, zawsze mieli jedno miejsce spotkania w 艣rodku kraju i jedno przy granicach.

-聽Zgadza si臋 - przyzna艂 Antonio. - Co na to powiesz, Silvio?

-聽Oczywi艣cie, 偶e tak! Jest 藕r贸d艂o. 殴r贸d艂a Ebro le偶膮 nie tak zn贸w daleko st膮d.

-聽Ebro? - rzek艂 z podziwem Morten. - To przecie偶? nie jest ma艂y strumyk. To chyba najwi臋ksza rzeka Hiszpanii?

Nikt nie mia艂 czasu mu odpowiedzie膰. Ogarni臋ci zapa艂em, znale藕li map臋, roz艂o偶yli j膮 na klapie silnika taks贸wki i pilnie si臋 jej przygl膮dali.

-聽Fuente del Ebro, „藕r贸d艂o Ebro”, le偶y tu, przy Reinosa. Tutaj! - wskaza艂a Silvia. - Samo miejsce nazywa si臋 Fontibre, co r贸wnie偶 oznacza 藕r贸d艂o.

-聽Oczywi艣cie akurat na samym zgi臋ciu mapy! - z偶yma艂a si臋 Unni. - Dlaczego wszystkie nasze specjalne miejsca s膮 zaznaczone w艂a艣nie tutaj?

Silvia u艣miechn臋艂a si臋.

-聽Reinosa to spore miasto, z wieloma dobrymi hotelami. Dzieli nas od niego oko艂o dwustu kilometr贸w, je艣li b臋dziecie jecha膰 du偶ymi szosami, nie pr贸buj膮c skr贸t贸w ma艂ymi g贸rskimi drogami. Wtedy naprawd臋 mo偶ecie znale藕膰 si臋 na bezdro偶ach, 艂atwo zab艂膮dzicie.

-聽Dwie艣cie kilometr贸w... - zastanawia艂 si臋 Antonio. - Zd膮偶ymy tam dojecha膰 jeszcze dzisiaj, a jutro rano przyjrzymy si臋 藕r贸d艂om Ebro.

Silvia westchn臋艂a przepraszaj膮co.

-聽My, niestety, nie mo偶emy jecha膰 z wami dalej. Musimy wraca膰 do Bilbao.

-聽Szkoda! - j臋kn臋li wszyscy.

-聽Ale dlaczego? - dopytywa艂a si臋 Flavia, kt贸ra zapewne nieco egoistycznie my艣la艂a o miejscach w samochodzie. Wszyscy mieliby zmie艣ci膰 si臋 w jednym? - Oczywi艣cie zap艂acimy wam za wszystko.

-聽Nie m贸g艂by艣 zrobi膰 sobie wolnego, Jose - Luis? - namawia艂 Antonio. Wszyscy bowiem bardzo polubili swoich towarzyszy, kt贸rzy w dodatku posiadali tak du偶膮 wiedz臋 o okolicy.

Bask przepraszaj膮co wzruszy艂 ramionami i roz艂o偶y艂 r臋ce w bardzo po艂udniowoeuropejskim ge艣cie.

-聽Jestem dostatecznie samodzielny, 偶eby m贸c zrobi膰 sobie wolne, ale... zapowiadali lekkie opady 艣niegu w najwy偶szych odcinkach G贸r Kantabryjskich, a moje opony nie s膮 na to przygotowane. Wasz samoch贸d jest, jak widz臋, wyposa偶ony znacznie lepiej.

-聽艢nieg tutaj? Teraz? „W Hiszpanii? W pa藕dzierniku? - Morten m贸wi艂 samymi znakami zapytania. - Czy nie mo偶na by tego jako艣 unikn膮膰?

-聽Prawd臋 powiedziawszy, jest ju偶 listopad - przypomnia艂a mu Silvia. - Teoretycznie nie powinno si臋 to zdarzy膰, lecz od czasu do czasu w p贸艂nocnej Hiszpanii natura pokazuje swoje humory, zw艂aszcza w ostatnich latach klimat robi karko艂omne skoki. Najwi臋cej niechcianego 艣niegu pojawia si臋 w Pirenejach, oczywi艣cie, lecz r贸wnie偶 w rejonie Picos de Europa.

Morten mia艂 w zanadrzu jeszcze jedno pytanie:

-聽Picos de Europa?

-聽To najwy偶sza cz臋艣膰 G贸r Kantabryjskich. Zbli偶acie si臋 w艂a艣nie do tych okolic, A inna sprawa to fakt, 偶e - zacz膮艂 t艂umaczy膰 si臋 Jos茅 - Luis - ani Silvia, ani ja nie spali艣my od wczoraj w nocy.

-聽Ojej! - przej臋艂a si臋 Flavia.

-聽To nasza wina - powiedzia艂 pr臋dko Antonio. - Powinni艣my byli o tym pomy艣le膰, zw艂aszcza 偶e przecie偶 Unni i ja jedziemy na tym samym w贸zku.

-聽Zauwa偶y艂em ju偶 to, Unni - natychmiast powiedzia艂 Morten. - Przyda艂by ci si臋 biustonosz na oczy. No, nareszcie sobie odbi艂em za to pogardliwe nazwanie mojego cia艂a trupio bladym!

Flavia, odpowiedzialna za kas臋 ca艂ej grupy, zap艂aci艂a za wykorzystanie taks贸wki, szczodrze zaokr膮glaj膮c nale偶n膮 kwot臋. Narazili przecie偶 Bask贸w na przera偶aj膮ce prze偶ycia.

Wymienili swoje numery telefon贸w i wyrazili nadziej臋, 偶e na pewno si臋 jeszcze spotkaj膮, a potem grupa Antonia ruszy艂a na zach贸d. Nagle poczuli si臋 bardzo samotni.

Do Reinosa dotarli przed wieczorem i Flavia z zadowoleniem patrzy艂a na hotel, kt贸ry wcze艣niej zarezerwowa艂a im Silvia.

Tak jak to by艂o zaplanowane, Unni na deser po obiedzie zam贸wi艂a talerz ser贸w. Dosta艂a ca艂y p贸艂misek, kt贸ry zaj膮艂 p贸艂 sto艂u, z mn贸stwem rozmaitych ser贸w pi臋knie u艂o偶onych w kszta艂t gwiazdy.

-聽Musicie mi w tym pom贸c - za膰wierka艂a rado艣nie. Nikt si臋 przed tym nie wzbrania艂.

-聽Ten kawa艂ek granitu obro艣ni臋ty mchem musi by膰 tym samym, kt贸ry poleca艂a Gudrun! - wykrzykn臋艂a Unni. - Tak, kruszy si臋 na kawa艂eczki, to na pewno ten! Ach, jest nieziemsko pyszny! Spr贸buj tylko, Sissi. Spr贸bujcie wszyscy!

Naprawd臋 uhonorowali wszystkie kantabryjskie i asturyjskie sery, popijaj膮c je czerwonym winem, wybranym przez Flavi臋.

-聽Zauwa偶yli艣cie, 偶e nasi prze艣ladowcy od pewnego czasu trzymaj膮 si臋 od nas z dala? - zauwa偶y艂 wyra藕nie podniesiony na duchu Morten.

-聽Pewnie sfrustrowani zaszyli si臋 gdzie艣 i teraz li偶膮 rany - podsumowa艂a Unni.

-聽Jeste艣my dla nich za twardzi! - Morten dumnie wypi膮艂 pier艣. - Poddali si臋.

By艂o jednak inaczej.

13

Alonzo by艂 do艣膰 zawstydzony poczynaniami swoich ludzi.

Manuelito, kt贸ry mia艂 艣ledzi膰 grup臋 zachodni膮, zgubi艂 j膮 zupe艂nie. Pokr臋ciwszy si臋 po rozmaitych drogach, zrozumia艂 w ko艅cu, 偶e musieli zboczy膰 z g艂贸wnej szosy na Taramundi.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e tam nie ma czego szuka膰, gdy偶 wrogowie dawno ju偶 opu艣cili ten rejon. Manuelito jecha艂 najpierw samochodem tak daleko, jak m贸g艂, to znaczy przyby艂 do Teixois zamiast do Veigas. Ale w ma艂ej wiosce z wielk膮 ku藕ni膮 i m艂ynem wodnym nikt nie widzia艂 偶adnych nieznajomych. O tej porze roku nikt obcy si臋 tu nie pojawia艂.

W膮skie dr贸偶ki prowadzi艂y na pustkowie, Manuelito wyruszy艂 wi臋c jedn膮 z nich, rzecz jasna, piechot膮, i tam zab艂膮dzi艂. Widzia艂 Veigas z bardzo daleka, rozbola艂y go ju偶 nogi i w艣cieka艂 si臋 na wszystko.

Gdy wreszcie wr贸ci艂 do swego samochodu, zadzwoni艂 do Alonza i z podkulonym ogonem powiadomi艂 go, 偶e zgubi艂 grup臋. Nakazano mu natychmiastowy powr贸t do stajni.

Nikt natomiast nie wiedzia艂, gdzie przebywa Pepito, poniewa偶 jego kom贸rka nie dzia艂a艂a. Zapomnia艂 o na艂adowaniu baterii, a 艂adowarki ze sob膮 nie zabra艂, od niego wi臋c nie da艂o si臋 uzyska膰 偶adnych wiadomo艣ci.

Emma nie posiada艂a si臋 ze z艂o艣ci, a wszystkie nieprzyjemne s艂owa spad艂y na Alonza. 呕eby uzyska膰 informacje, musia艂a teraz zwr贸ci膰 si臋 bezpo艣rednio do mnich贸w, a tego nie znosi艂a. Kenny, Tommy i Roger a偶 skulili si臋 w sobie, gdy obsypa艂a ich gradem gniewnych s艂贸w.

Emma zebra艂a nielicznych ju偶 kat贸w inkwizycji w lesie nieopodal wielkiej drogi wzd艂u偶 wybrze偶a. Jej wsp贸艂towarzysze - 艂ajdacy czekali w samochodach.

Kaci wygl膮dali na bardziej przygn臋bionych ni偶 zazwyczaj.

-聽Co, u diab艂a, zrobi艂y ze sob膮 te cnotliwe gadziny? - sykn臋艂a Emma. - Macie rozkaz powiadamia膰 nas, nie rozumiecie tego, wy zasuszone mumie!

Jeden z mnich贸w zacisn膮艂 usta w w膮sk膮 kresk臋. „Nie jeste艣my zadowoleni. Nie jeste艣my zadowoleni z rozwoju sytuacji”.

-聽Ja te偶, do cholery, nie jestem zadowolona! „Nigdy nie powinna艣 by艂a przyzywa膰 tej z艂ej kobiety”.

-聽Przecie偶 to nie ja wezwa艂am demony z piekie艂, tylko wy, tch贸rze!

„Nie m贸wimy teraz o demonach, tylko o tej, kt贸r膮 nazywaj膮 Unni. Teraz nie mamy dost臋pu do 偶adnej z tych dw贸ch grup, w ka偶dej z nich znajduje si臋 jaki艣 z艂y cz艂owiek Bo ten jej kompan Jordi jest dla nas r贸wnie nieprzyjemny”.

„Poza tym tam, w dole, wcale nie ma piek艂a - stwierdzi艂 inny. - S膮 Ciemno艣ci”.

-聽Dla mnie to r贸偶nica cienka jak w艂os. Ale powiedzcie mi przynajmniej, gdzie znajduj膮 si臋 te dwie grupy!

Mnisi wci膮偶 byli ura偶eni. Przemawiaj膮cy w ich imieniu o艣wiadczy艂 z lekkim triumfem:

„Daleko ju偶 zajechali. Wkr贸tce obie grupy si臋 spotkaj膮”.

-聽Dzi臋kuj臋 za dodaj膮ce otuchy s艂owa - mrukn臋艂a Emma z min膮 kwa艣n膮 jak cytryna. - Spotkaj膮 si臋, tylko gdzie? Wyrzu膰cie to wreszcie z tych swoich zmumifikowanych, spr贸chnia艂ych ust! Gdzie oni s膮?

„Kieruj膮 si臋 ku wysokim g贸rom”.

-聽Ku czemu? Ku G贸rom Kantabryjskim? A my jedziemy tutaj, wzd艂u偶 wybrze偶a? Do艣膰 ju偶 tego! Nied艂ugo chyba was wywal臋!

Emma wiedzia艂a wprawdzie, 偶e wyst臋puje z pr贸偶nymi gro藕bami, pr臋dko wi臋c zmieni艂a temat.

-聽Co w艂a艣ciwie robi膮 te demony, kt贸re 艣ci膮gn臋li艣cie? Czy ich obecno艣膰 nie przyniesie wkr贸tce rezultat贸w?

„Natkn臋li si臋 na problemy. Ci bezbo偶ni s膮 w posiadaniu magicznego gryfa Asturii, kt贸ry ostrzega ich, gdy tylko demony pojawi膮 si臋 w pobli偶u”.

„To wymaga u艣ci艣lenia - powiedzia艂 inny. - To ten kobiecy demon, Zarena, ma problemy. Nie mo偶e si臋 ju偶 d艂u偶ej zbli偶y膰 do tej swojej poga艅skiej grupy”.

-聽No, to odbierzcie im magicznego gryfa, nie pojmujecie, 偶e to w艂a艣nie trzeba zrobi膰?

„Nie mo偶emy. Nosi go ta wstr臋tna pogromczyni mnich贸w. Jej te偶 obawia si臋 Zarena, bo ta dziewczyna potrafi widzie膰 to, co ukryte”.

Unni, pomy艣la艂a Emma z w艣ciek艂o艣ci膮. Zawsze ta ma艂a, g艂upia, brzydka Unni. Takie zero! A ci膮gle musi mi stawa膰 na drodze. Teraz jednak koniec z tym! Trzeba j膮 unieszkodliwi膰. Na dobre.

-聽A ten m臋ski demon? Co on robi?

Mnisi wyra藕nie wahali si臋 z odpowiedzi膮. Umykali wzrokiem.

„Ech... co robi ten m臋ski... Nie mamy... eee... nad nim... odpowiedniej kontroli”.

-聽Jeste艣cie naprawd臋... - zacz臋艂a Emma ogni艣cie, ale w ko艅cu si臋 podda艂a. Czy naprawd臋 musz臋 si臋 wszystkim zajmowa膰 osobi艣cie? pomy艣la艂a. Trzeba odebra膰 Unni magicznego gryfa - zreszt膮 sama mia艂a na niego ochot臋 - a potem j膮 zabi膰. Czy doprawdy nikt nie ma w sobie dostatecznej energii? Mo偶e Alonzo?

Emma machni臋ciem r臋ki odprawi艂a mnich贸w. Je艣li chcia艂a 艣ledzi膰 wrog贸w w艣r贸d g贸r, to musia艂a si臋 spieszy膰.

Thore Andersen siedzia艂 za kierownic膮 w drodze do Reinosa.

-聽Tylko spokojnie - m贸wi艂 chudy, zajmuj膮cy miejsce obok niego. - Nie musimy si臋 przy okazji zabi膰, przecie偶 i tak dobrze wiemy, gdzie ich szuka膰. Nie wymkn膮 si臋.

-聽Wiem o tym, ale zapowiadali 艣nieg. Nie bardzo mi si臋 to podoba na tych drogach.

-聽Na razie nie ma 偶adnego niebezpiecze艅stwa - stwierdzi艂 chudy. - Reinosa le偶y zaledwie na wysoko艣ci o艣miuset czterdziestu metr贸w nad poziomem morza, trudniej b臋dzie, je艣li wyprawi膮 si臋 dalej w stron臋 Alto Campo i Picos de Europa. B臋dziemy wtedy musieli zmieni膰 opony w Reinosa, p贸藕niej ju偶 si臋 nie da, bo w g艂臋bi masywu g贸rskiego nie ma ju偶 偶adnych miast Ale pami臋taj, zachowuj dystans do zdobyczy. Doprawdy, 藕le si臋 sta艂o, 偶e Antonio Vargas i ta Unni zauwa偶yli nas po drodze do Balmaseda, stracili艣my przez to du偶o czasu.

-聽Spokojnie, wkr贸tce zn贸w ich dogoni臋!

-聽Ale tak jak si臋 umawiali艣my, pozwolimy im wykona膰 ca艂膮 brudn膮 robot臋. Niech odszukaj膮 dla nas t臋 ukryt膮 dolin臋. A dalej... To my wiemy, co robi膰 potem, oni nie maj膮 o tym zielonego poj臋cia.

-聽No nie, to prawda - za艣mia艂 si臋 Thore Andersen. - Bo my naprawd臋 mamy w r臋ku prawdziwy atut - I tak by艂o od samego pocz膮tku. A Thore uzupe艂ni艂:

-聽Od dwudziestu pi臋ciu lat.

W swojej jaskini wysoko na szczycie g贸ry siedzia艂 skulony Wamba - Leon. Czeka艂. Wiedzia艂, 偶e w ko艅cu co艣 zacz臋艂o si臋 dzia膰 w zwi膮zku z tym licz膮cym sobie kilkaset lat mitem o rycerzach i skarbie. Dla Wamby nie by艂 to wcale mit.

Byli ju偶 w drodze, zbli偶ali si臋, ci, kt贸rzy mieli dla niego odnale藕膰 t臋 przekl臋t膮 wiosk臋. Wszystko to, co nale偶a艂o do niego. Na zawsze b臋dzie ju偶 m贸g艂 zniszczy膰 Urrac臋 i tych jej wynios艂ych rycerzy.

To Wamba w nim my艣la艂 w ten spos贸b. Leon pragn膮艂 jedynie zdoby膰 skarb.

Z Leona zosta艂o tak niewiele, 偶e nie potrzebowa艂 ju偶 nawet jedzenia ani te偶 nie musia艂 zaspokaja膰 偶adnych innych ziemskich potrzeb. By艂 teraz Wamb膮, cia艂em i dusz膮. 呕y艂 w nim jedynie g艂贸d kosztowno艣ci tak charakterystyczny dla Leona, a przede wszystkim pragnienie zdobycia legendarnego podarku Nawarry dla kr贸lestwa, kt贸re nigdy nie powsta艂o.

Zarena 艣ledzi艂a swoich ludzi ze znacznej odleg艂o艣ci. Wszystkie jej pr贸by, by zmieni膰 grup臋, natrafi艂y na kategoryczny sprzeciw Tabrisa. Wiedzia艂a jednak przecie偶, 偶e oba zespo艂y wkr贸tce i tak si臋 spotkaj膮, a wtedy tak czy inaczej, bez wzgl臋du na to, jakie kroki podejmie, natknie si臋 na t臋 Unni.

Gdyby tylko mog艂a unieszkodliwi膰 t臋 przekl臋t膮 kobiet臋 o przenikliwym spojrzeniu! Gdyby mog艂a usun膮膰 ten szata艅ski amulet, kt贸ry ostrzega艂 i chroni艂 t臋 ma艂膮 idiotk臋! Ani ona jednak, ani te偶 kaci nie mogli na to nic zaradzi膰. M贸wili natomiast co艣 o kobiecie ludzkiego rodu, kt贸ra by膰 mo偶e umia艂aby to zrobi膰.

Zarena postanowi艂a skontaktowa膰 si臋 z t膮 Emm膮.

Poza tym w艣cieka艂a si臋 na Tabrisa - to akurat nie by艂o 偶adn膮 nowo艣ci膮 - a tak偶e na ich pana i w艂adc臋, kt贸ry wys艂a艂 jej do towarzystwa demona wolnej woli. Jak mo偶na takiego demona zmusi膰 do czego艣, czego sam nie chce?

Uparty kozio艂!

Ca艂a ta sytuacja budzi艂a tylko jej gniew, straszliwy gniew! Zarena mia艂a ochot臋 wali膰 na o艣lep, przyj膮膰 zn贸w sw膮 pi臋kn膮 demoni膮 posta膰, tak by wszystkich m贸c powali膰 jednym uderzeniem d艂ugiego, zako艅czonego ostro ogona, poszarpa膰 szponami i wbija膰 w nich ostre k艂y.

Ach, by艂a taka pi臋kna jako demon! Ludzkie przebranie to prawdziwa udr臋ka.

Wsp贸艂cze艣ni przyjaciele rycerzy mieli jeszcze jednego wroga, Tabrisa. Miguel, czyli jego ludzkie ja, stawa艂 si臋 coraz bardziej ma艂om贸wny i zamkni臋ty w sobie. By艂 razem ze sw膮 grup膮 w Tineo, lecz trzyma艂 si臋 z ty艂u. Gudrun zacz臋艂a si臋 o niego martwi膰. Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e Miguela co艣 dr臋czy. Weso艂y, otwarty i 偶yczliwie nastawiony m艂ody cz艂owiek nagle kompletnie si臋 odmieni艂. Gudrun zauwa偶y艂a te偶, 偶e Juana staje si臋 coraz bardziej nieszcz臋艣liwa. Jordi tak偶e przygl膮da艂 si臋 Miguelowi ukradkiem, badawczo, ze zdziwieniem, w zamy艣leniu.

Jak d艂ugo zreszt膮 Miguel mia艂 im towarzyszy膰? Kto艣 wreszcie powinien go spyta膰 o jego zamiary. Nikt jednak nie potrafi艂 si臋 przem贸c, by to zrobi膰.

Lecz gdy dotr膮 do Oviedo, musz膮 w ko艅cu co艣 przedsi臋wzi膮膰. Oviedo to wa偶ny punkt i odpowiedni do podj臋cia decyzji.

Gudrun troch臋 si臋 odpr臋偶y艂a. Jak cudownie m贸c od艂o偶y膰 na p贸藕niej nieprzyjemn膮 chwil臋!

Emma nie by艂a zadowolona. Za wcze艣nie przegoni艂a mnich贸w.

-聽Czy te przekl臋te strachy na wr贸ble nie mog艂y powiedzie膰 tego wyra藕nie? G贸ry Kantabryjskie ci膮gn膮 si臋 przecie偶 jak z艂y rok! Nie mogli okre艣li膰 ich po艂o偶enia z wi臋ksz膮 precyzj膮?

Alonzo zauwa偶y艂 cierpko:

-聽By膰 mo偶e pomog艂oby, gdyby艣 odnosi艂a si臋 do nich, okazuj膮c wi臋cej uprzejmo艣ci, i nie nazywa艂a ich strachami na wr贸ble, straszyd艂ami i nie obrzuca艂a jeszcze gorszymi wyzwiskami.

-聽Ha! Pr贸bowa艂am, ale natychmiast robili si臋 jeszcze bardziej wstr臋tni, wynio艣li jak sam diabe艂. Wprost sp艂ywali fa艂szem. Zachowywali si臋, jakby zostali wywy偶szeni co najmniej na kardyna艂贸w, traktuj膮c mnie, jakbym by艂a warta mniej ni偶 brud za paznokciem. O, nie, trze - ba ich trzyma膰 kr贸tko, to prawdziwi psychopaci. Zn贸w musz臋 ich wezwa膰.

Pi臋ciu mnich贸w pojawi艂o si臋 ju偶 wkr贸tce, tym razem w odpowiednio s艂odko - kwa艣nym nastroju.

„Czego wasza mi艂o艣膰 偶yczy sobie teraz?”

-聽Dowiedzie膰 si臋, w kt贸rym dok艂adnie miejscu znaj - duj膮 si臋 obie grupy, do jasnej...

-聽Opanuj si臋, Emmo! - mrukn膮艂 Alonzo. - W taki spos贸b nic nie zyskamy. Musimy zatrzyma膰 przy sobie tych przyjaci贸艂, jacy nam jeszcze zostali.

-聽Przyjaci贸艂? Masz na my艣li tych tam? Tych, kt贸rzy pr贸buj膮 wsun膮膰 mi ko艣ciste palce pod sp贸dnic臋, gdy tylko nadarzy im si臋 taka sposobno艣膰?

-聽Pewnie trzepiesz ich wtedy po 艂apach.

-聽A偶 ko艣ci brz臋cz膮. No i co, trupy? Co macie do powiedzenia?

Jeden z mnich贸w, wykr臋caj膮c omawiane palce, pochlebczo przekrzywi艂 g艂ow臋.

„Jedna grupa, ta, w kt贸rej jest ta straszna pogromczyni mnich贸w, zapu艣ci艂a si臋 ju偶 zbyt daleko w g贸ry na wschodzie. Druga, z tym jej r贸wnie strasznym kochankiem, z kt贸rym cudzo艂o偶y艂a, nie maj膮c na to b艂ogos艂awie艅stwa Ko艣cio艂a, dop贸ki nie rozdzielili艣my ich i nie zniszczyli艣my tego ich obrzydliwego zwi膮zku, dzi臋ki czemu niebo spogl膮da na nas jeszcze przychylniej ni偶 kiedy艣...”

-聽To przecie偶 nie wy ich rozdzielili艣cie, bo strach was oblecia艂. Do rzeczy!

„Eee... ta druga grupa, na zachodzie, r贸wnie偶 jest w g贸rach. Ale wkr贸tce musz膮 zjecha膰 do Oviedo”.

-聽Do Oviedo? Ale偶 to si臋 艣wietnie sk艂ada, przecie偶 my w艂a艣nie w tym kierunku zmierzamy, prawda, Alonzo?

-聽Owszem, zgadza si臋, mo偶emy tam by膰 ju偶 za kilka godzin!

Emma zn贸w zwr贸ci艂a si臋 do kat贸w, teraz nastawiona ju偶 nieco 艂agodniej.

-聽Nie藕le, ch艂opcy. Informujcie nas na bie偶膮co o tym, gdzie oni si臋 znajduj膮 i kiedy zjawi膮 si臋 w Oviedo. Jak tylko si臋 rusz膮, chcemy wiedzie膰 o wszystkim. I znajd藕cie odpowiednie miejsce, w kt贸rym b臋dziemy mogli ich zaatakowa膰. Ach, nie, do diab艂a, przesta艅cie mnie obmacywa膰! Doprawdy, niewiele wam trzeba do zach臋ty!

Emma i jej dw贸r ruszyli dalej wzd艂u偶 wybrze偶a na zach贸d, w stron臋 Oviedo, by tam odci膮膰 drog臋 grupie Jordiego. Spotkanie to mia艂o mie膰 katastrofalne nast臋pstwa dla jednego z jej dworzan.

14

Jordi, Pedro, Gudrun, Juana i Miguel nie tracili czasu w Tineo.

Poszukiwanie mniej lub bardziej zamkni臋tych kopalni by艂oby strasznym marnotrawieniem czasu. Zamiast tego wi臋c uchwycili si臋 s艂贸w „EL PROPIETARIO DE LAS MINAS”. Cz艂owiek ten musia艂 przecie偶 ; gdzie艣 mieszka膰, a oni postanowili odnale藕膰 miejsce, w kt贸rym m贸g艂 le偶e膰 jego dom. Ich zdaniem bli偶ej wyja艣nienia dotrze膰 ju偶 nie mogli.

Mieli silne przekonanie, 偶e cz艂owiek ten by艂 sprzymierze艅cem rycerzy, a tym samym wszystkich, kt贸rzy zajmowali si臋 gromadzeniem skarbu. A jego dom zapewne s艂u偶y艂 jako miejsce zebra艅 i kryj贸wka, tam wi臋c chyba pozostawiono w艂a艣nie kolejny w tym d艂ugim rebusie kawa艂ek sk贸ry z informacjami. Lecz czy dom, kt贸ry sta艂 w XV wieku, jeszcze si臋 zachowa艂?

Raczej nie.

Ale w biurze turystycznym wiedziano lepiej. Poinformowano ich, 偶e w Tineo jest wiele wspania艂ych budynk贸w, na przyk艂ad ko艣ci贸艂 z XIV wieku, Palacio de los Garcia z XV wieku, Palacio de Meras z roku 1525...

Juana spyta艂a o dom, kt贸rego poszukiwali. Dom w艂a艣ciciela kopalni.

Mi艂a pani w agencji turystycznej zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, sprawdza艂a w jakich艣 ksi臋gach, a w ko艅cu si臋 rozja艣ni艂a.

-聽Koniec pi臋tnastego wieku? Musi chodzi膰 o rezydencj臋 rodziny Morales. To oni od pokole艅 byli w艂a艣cicielami kopalni. Lecz dom oczywi艣cie przebudowywano i rozbudowywano, mia艂 te偶 innych w艂a艣cicieli. Zosta艂 przecie偶 przej臋ty przez Koron臋 i ko艣ci贸艂.

-聽S膮dzi pani, 偶e mo偶liwe jest odwiedzenie ludzi, kt贸rzy tam teraz mieszkaj膮?

-聽Tak, nie powinno by膰 z tym 偶adnego problemu. Dom ma warto艣膰 historyczn膮 i jest tam teraz muzeum, od dawna ju偶 nikt w nim nie mieszka.

Popatrzyli na siebie i twarze rozja艣ni艂y si臋 w u艣miechach.

Kustosz muzeum by艂 pomocny i bystry. Wyja艣ni艂, w kt贸rej sali znale藕膰 mo偶na najstarsze przedmioty, i zaraz ich tam zaprowadzi艂. By膰 mo偶e najch臋tniej przyjrzeliby si臋 im sami, lecz cz艂owiek ten by艂 sympatyczny i najwyra藕niej wiele wiedzia艂. Nie protestowali wi臋c przeciwko jego obecno艣ci.

Bardzo zainteresowa艂y ich eksponowane tam narz臋dzia g贸rnicze, kt贸re 艣wiadczy艂y o pomys艂owo艣ci ludzi, 偶yj膮cych w czasach, kiedy nie by艂o do pomocy skomplikowanych 艣rodk贸w technicznych. Obejrzeli wi臋c imponuj膮cy dzia艂 narz臋dzi i rozmaite przedmioty prywatne, nale偶膮ce niegdy艣 do tej rodziny, a tak偶e sporo innych rzeczy, kt贸rych przeznaczenia nie potrafili si臋 za bardzo domy艣li膰.

Niewiele czasu up艂yn臋艂o, jak Pedro zatrzyma艂 si臋 przed niedu偶膮 szafk膮, ustawion膮 na p贸艂ce. Szafka by艂a drewniana, a z przodu wyrze藕biono na niej r贸偶臋.

-聽Czy wolno j膮 otworzy膰? - spyta艂 Pedro.

-聽Momencik, sam to zrobi臋, obawiam si臋 jednak, 偶e jest pusta.

O tym sami chcieli si臋 przekona膰.

I rzeczywi艣cie by艂a pusta, lecz oni tak 艂atwo nie ust臋powali.

Pedro wyja艣ni艂 kustoszowi, najwyra藕niej nie zamierzaj膮cemu opu艣ci膰 ich nawet na moment, 偶e poszukuj膮 kawa艂eczka sk贸ry, kt贸rego oczywi艣cie nie zabior膮 z muzeum, lecz ch臋tnie by go sfotografowali, je艣li to tylko mo偶liwe. Przypuszczaj膮 za艣, 偶e 贸w kawa艂ek sk贸ry mo偶e si臋 znajdowa膰 tam, gdzie r贸偶a.

Gudrun doda艂a:

-聽Najbardziej prawdopodobne jest oczywi艣cie to, 偶e 贸w kawa艂ek sk贸ry, kt贸ry kiedy艣 le偶a艂 tu, w tej szafce, zosta艂 z niej usuni臋ty. By膰 mo偶e ju偶 dawno temu. Przypuszczamy jednak, 偶e by艂 znacznie lepiej ukryty, nie le偶a艂 na wierzchu. Dlatego ch臋tnie poszukaliby艣my skrytek w tej szafce.

Kustosz zainteresowa艂 si臋 ich s艂owami - przedstawili si臋 jako historycy - i postawi艂 szafk臋 na stole, by wszyscy mieli do niej lepszy dost臋p.

Z wm贸wionym sobie znawstwem obracali szafeczk臋! na wszystkie strony, dotykali jej i naciskali.

Miguela ogarn膮艂 niezwyk艂y zapa艂, a tak偶e taka irytacja wywo艂ana g艂upot膮 ludzi, 偶e ca艂kiem si臋 zapomnia艂.

-聽Wiem, gdzie to jest - o艣wiadczy艂 kr贸tko. Zaskoczeni zrobili mu miejsce, a on po艂o偶y艂 szafk臋 usun膮艂 z niej jedn膮 n贸偶k臋 w kszta艂cie kuli, na kt贸rej opiera艂a si臋 szafka, wcisn膮艂 palec do powsta艂ego w ten spos贸b otworu i ze 艣rodka d艂ugiego klocka, tworz膮cego k膮t szafki, wyci膮gn膮艂 pod艂u偶ny pojemnik Pozostali r贸wnie偶 ju偶 pr贸bowali zmierzy膰 si臋 z n贸偶kami, lecz Miguel natychmiast odnalaz艂 mechanizm, dzi臋ki kt贸remu dawa艂o si臋 obluzowa膰 akurat t臋 w艂a艣ciw膮. Jordi ukradkiem przygl膮da艂 mu si臋 badawczo, reszta grupy jednak by艂a zbyt przej臋ta znaleziskiem, by mie膰 czas na cokolwiek innego.

Z wysi艂kiem uda艂o im si臋 wyci膮gn膮膰 kawa艂ek sk贸ry z w膮skiego pojemniczka. W jaki spos贸b kiedy艣 tam go wci艣ni臋to, pozostawa艂o zagadk膮, kt贸rej 偶adne z nich nawet nie pr贸bowa艂o rozwi膮zywa膰.

Kustosz przygl膮da艂 si臋 im ze zdziwieniem.

-聽A c贸偶 to za historyczne wydarzenie jest zwi膮zane z tym przedmiotem?

-聽Pewien bunt w latach osiemdziesi膮tych pi臋tnastego wieku - odpar艂 Jordi szczerze. - Staramy si臋 pod膮偶a膰 za pewnym 艣ladem.

Ani s艂owa o skarbie. On ich nic nie obchodzi艂 ani te偶 nie by艂 spraw膮 kustosza. Lepiej nie wywo艂ywa膰 wilka z lasu.

Kustosz szuka艂 w pami臋ci, lecz historia rycerzy najwyra藕niej nie dotar艂a do miasteczka, pomimo i偶 w艂a艣nie ta miejscowo艣膰 mia艂a w niej tak istotne znaczenie.

Rozwin臋li sk贸rzan膮 wskaz贸wk臋. Widnia艂y na niej zaledwie trzy s艂owa, kt贸re kiedy艣 ju偶 widzieli: „PANES ERMIDA POTES”.

-聽Dzi臋kujemy - powiedzia艂 Jordi szybko do kustosza. - To nam wystarczy. Ten kawa艂ek sk贸ry nie jest nam ju偶 wi臋cej potrzebny.

Opu艣cili Tineo, 偶eby skierowa膰 si臋 na wsch贸d.

W samochodzie niewiele rozmawiali, nie chcieli bowiem zanadto wtajemnicza膰 we wszystko Miguela. Jego niezwyk艂y manewr z szafk膮 wszystkim zam膮ci艂 w g艂owach i zacz臋li podejrzewa膰, 偶e m艂ody cz艂owiek mo偶e pracowa膰 dla kt贸rej艣 z prze艣laduj膮cych ich grup.

Wszyscy jednak zaton臋li w my艣lach. PANES ERMIDA POTES.

To by艂a mieszanina tekstu znalezionego na mnisim habicie Jorgego, „PUEBLO YERMO PANES DESFILADERO POTES CUEVAS CUEVAS”, czyli „Wioska pustkowie chleby prze艂臋cz naczynia groty groty”, oraz przes艂ania, towarzysz膮cego gryfowi Nawarry, kt贸re Thore Andersen & Co. b艂臋dnie przet艂umaczyli jako „ma艂e pustkowie”, Yermita lub co艣 podobnego.

Tutaj s艂owo desfiladero zast膮piono s艂owem ermida, co r贸wnie偶 nic im nie m贸wi艂o. Czy mog艂o chodzi膰 o ertnita, kapliczk臋 dla pielgrzymuj膮cych?

Czuli si臋 kompletnie zdezorientowani. Ch臋tnie om贸wiliby ten problem wsp贸lnie, lecz nie mogli.

Juana my艣la艂a o czym艣 zupe艂nie innym. Zmaga艂a si臋 ze swoimi problemami. Wci艣ni臋ta w sw贸j k膮cik w samochodzie modli艂a si臋 w duchu:

„Wielki obro艅co, San Isidoro, ty, kt贸ry jeste艣 moim 艣wi臋tym, b艂agam ci臋, spraw, aby Miguel zwr贸ci艂 na mnie uwag臋”.

A potem zacz臋艂a si臋 modli膰 do 艣wi臋tego, opiekuj膮cego si臋 jego miastem rodzinnym, do 艣wi臋tego Jakuba.

„Santiago, nie prosz臋 o jego mi艂o艣膰, bo jestem tylko jedn膮 z tysi膮ca zwyk艂ych dziewcz膮t. B艂agam ci臋, by艣 dopilnowa艂, aby dobrze mu si臋 wiod艂o, aby nic z艂ego go nie spotka艂o, bo kocham go tak bardzo”.

Dobrze, 偶e nie mog艂a w tej chwili zobaczy膰 Tabrisa. Siedzia艂 spokojnie w drugim samochodzie jako Miguel, a Jordi, zajmuj膮cy miejsce tu偶 obok niego, niczego nie wyczuwa艂. Lecz demon Tabris zareagowa艂 bardzo gwa艂townie. Jego zielona twarz si臋 艣ci膮gn臋艂a, g贸rna warga podwin臋艂a si臋, gdy wyczu艂 b艂aganie Juany.

Ta kobieta musi umrze膰, pomy艣la艂.

Dotarli w ko艅cu do Oyiedo i nadszed艂 czas na nocleg. Ach, nie, nie znios臋 ca艂ej nocy w niepewno艣ci, nie wiedz膮c, jaka b臋dzie ich decyzja w mojej sprawie, my艣la艂a Juana z lekk膮 desperacj膮. Nale偶a艂oby zapewne cieszy膰 si臋, dop贸ki nic nie m贸wi膮, ale to naprawd臋 duchowa tortura.

Pomog艂a im znale藕膰 dobry hotel, a potem powinna chyba powiedzie膰: „Ja przecie偶 mog臋 nocowa膰 w domu”, lecz nie mia艂a 艣mia艂o艣ci przypomina膰 im o takim rozwi膮zaniu. Mog艂o si臋 sko艅czy膰 tym, czego najbardziej si臋 obawia艂a, a mianowicie definitywnym po偶egnaniem. Poniewa偶 w hotelu by艂a dostateczna liczba wolnych pokoi, kwesti臋, czy ma zam贸wi膰 dla siebie nocleg, czy te偶 nie, pozostawi艂a na razie otwart膮.

Przy obiedzie jednak Miguel otrzyma艂 cios w samo serce. Jordi o艣wiadczy艂:

-聽Miguelu, nie mo偶emy zatrzymywa膰 ci臋 d艂u偶ej. S艂u偶y艂e艣 nam wielk膮 pomoc膮 i by艂e艣 mi艂ym towarzyszem podr贸偶y, lecz stale oddalasz si臋 od miejsca zamieszkania, a st膮d masz dobre po艂膮czenie do Santiago de Compostela. Widzisz, jutro zn贸w musimy wyruszy膰 w g贸ry i wtedy trudniej b臋dzie ci wr贸ci膰 do domu.

Juana przesta艂a je艣膰, przesta艂a nawet oddycha膰. Bo偶e, w艂a艣nie takiej sytuacji si臋 ba艂am! Co mam teraz zrobi膰? Zosta膰 razem z nim, czy te偶 wyruszy膰 z nimi dalej, je艣li mi na to pozwol膮? Pewnie nast臋pne s艂owa Jordiego b臋d膮 po偶egnaniem ze mn膮. No a je艣li zostan臋 tutaj? Wtedy zapewne Miguel podzi臋kuje za wsp贸lnie sp臋dzony czas i wr贸ci do domu, a ja strac臋 wszystko. Upi贸r samotno艣ci zacznie si臋 do mnie szczerzy膰 jeszcze paskudniej ni偶 do tej pory.

Miguel siedzia艂 nieruchomo jak pos膮g. Twarz mia艂 kompletnie pozbawion膮 jakiegokolwiek wyrazu. Pozostali r贸wnie偶 znieruchomieli. Gudrun niebezpiecznie b艂yszcza艂y oczy.

W ko艅cu Miguel skin膮艂 g艂ow膮.

-聽Oczywi艣cie, wyjad臋 ju偶 jutro rano, czy tak b臋dzie dobrze?

Pedro nie kry艂 wzruszenia.

-聽Chyba nie s膮dzisz, 偶e pu艣cimy ci臋 ju偶 dzi艣 wieczorem? Bardzo sobie cenili艣my twoje towarzystwo. Ale rzeczywi艣cie jest tak, jak m贸wi Jordi, nie mo偶emy d艂u偶ej zajmowa膰 ci czasu, a dalsza wyprawa mo偶e by膰 niebezpieczna, zw艂aszcza dla osoby stoj膮cej z boku.

Wtedy Miguel powoli odwr贸ci艂 si臋 do Juany. Nic nie powiedzia艂, lecz wszyscy wiedzieli, o czym my艣li. Zamiast niego zn贸w przem贸wi艂 Jordi:

-聽Juana mieszka tu, w Oviedo. Przyj臋li艣my za pewnik, 偶e tu zostaniesz, Juano, chocia偶 z wielk膮 ch臋ci膮 zabraliby艣my was oboje dalej. Wiecie o tym dobrze.

To dlaczego nie pozwalacie nam zosta膰? pomy艣la艂a Juana, lecz nie by艂a w stanie tego powiedzie膰.

-聽Czy mog臋 dzisiaj przenocowa膰 w hotelu? - spyta艂a pokornie. - Do domu mam do艣膰 daleko.

-聽Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz - odpowiedzia艂 偶yczliwie Jordi. - B臋dziemy si臋 tylko z tego cieszy膰.

Juana wi臋cej si臋 nie odezwa艂a. Siedzia艂a z kul膮 w gardle, nie b臋d膮c w stanie prze艂kn膮膰 ani kawa艂eczka pysznego jedzenia.

Kiedy obiad, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 w napi臋tej atmosferze, dobieg艂 wreszcie ko艅ca, Miguel wsta艂.

-聽P贸jd臋 si臋 przej艣膰.

-聽Ach, tak - powiedzia艂 Pedro.

Gdy Miguel ich opu艣ci艂, Pedro podj膮艂:

-聽Mo偶e i my powinni艣my i艣膰 na spacer? Nie pokaza艂aby艣 nam troch臋 swojego Oviedo, Juano?

-聽Z przyjemno艣ci膮 - odpar艂a.

Wiecz贸r by艂 pi臋kny, lecz ich ogarn膮艂 smutek. Nikt nie mia艂 ochoty na rozmow臋. Czuli, 偶e wyrz膮dzili Miguelowi i Juanie krzywd臋, lecz z drugiej strony nie mogli przecie偶 wci膮ga膰 niewinnych ludzi w swoje w艂asne k艂opoty. Nikt przecie偶 nawet si臋 nie 艂udzi艂, 偶e wszystkie niebezpiecze艅stwa ju偶 min臋艂y i nic im nie zagra偶a.

Bardzo chcieli porozmawia膰 o tych trzech s艂owach odkrytych ostatnio na kawa艂ku sk贸ry, musieli jednak czeka膰, a偶 Miguel i Juana opuszcz膮 ich ju偶 na dobre.

By艂 to ten sam wiecz贸r, kiedy grupa przebywaj膮ca na wschodzie urz膮dzi艂a prawdziw膮 orgi臋 w艣r贸d ser贸w, kt贸re Unni zam贸wi艂a na deser w Reinosa. Wiecz贸r, kt贸ry dla Jordiego i jego przyjaci贸艂 mia艂 si臋 zako艅czy膰 w spos贸b i艣cie wstrz膮saj膮cy.

Jordi, gdy tylko znalaz艂 minut臋 na osobno艣ci, natychmiast zatelefonowa艂 do Unni. M贸wi艂 przyt艂umionym g艂osem na wszelki wypadek, 偶eby nikt go nie us艂ysza艂.

-聽Musimy by膰 ostro偶ni, Unni. Bardzo ostro偶ni. Te istoty s膮 dwie. Na ka偶d膮 grup臋 przypada jedna.

-聽Miguel? - spyta艂a Unni r贸wnie cicho.

-聽Tak. I ta kobieta, kt贸ra pojawia si臋 w najrozmaitszych przebraniach. Raz kiedy艣 by艂a nawet m臋偶czyzn膮.

-聽Ale czym oni s膮?

-聽Nie wiem. Wydaje mi si臋 jednak, 偶e jedno jest niebezpieczniejsze od drugiego.

-聽I w grupie Antonia jest to gorsze?

-聽Na to wygl膮da. Ale nie znam Miguela dostatecznie dobrze, mo偶e si臋 okaza膰 gro藕niejszy, ni偶 si臋 wydaje. Unni, nie podoba mi si臋, 偶e jeste艣 tak daleko. B膮d藕 ostro偶na!

-聽B臋d臋 mia艂a oczy otwarte. Ty te偶 czuwaj!

-聽Ale偶 oczywi艣cie. Nied艂ugo si臋 zobaczymy.

Mam tak膮 nadziej臋, pomy艣la艂, cicho wy艂膮czaj膮c telefon. Ale ona ma przynajmniej magicznego gryfa. Ca艂e szcz臋艣cie!

15

Miguel wezwa艂 Zaren臋. Jak zwykle spotkali si臋 daleko od najbli偶szych zabudowa艅, tak aby mogli by膰 sob膮, pot臋偶nymi demonami.

-聽Czego chcesz tym razem? - spyta艂a Zarena, wbijaj膮c w niego jadowicie zielone oczy.

-聽Jestem sko艅czony jako Miguel. Jutro rano opuszczam grup臋.

W k膮cikach ust Zareny pojawi艂 si臋 paskudny u艣mieszek.

-聽Ty te偶 zosta艂e艣 odkryty?

Tabris mia艂 swoje podejrzenia, 偶e tak w艂a艣nie wygl膮da sytuacja, lecz odpar艂 pewnym g艂osem:

-聽Ale偶 sk膮d! Chc膮, 偶ebym si臋 od nich od艂膮czy艂 dla mego w艂asnego dobra, niech b臋d膮 przekl臋ci! Teraz ju偶 偶adne z nas nie mo偶e ich 艣ledzi膰.

-聽Przecie偶 mo偶esz po prostu zmieni膰 to偶samo艣膰.

-聽Nie 偶ycz膮 ju偶 sobie towarzystwa 偶adnych postronnych os贸b. Znajduj膮 si臋 zbyt blisko celu.

Zarena przekrzywi艂a g艂ow臋 tak, 偶e oba jej rogi wskazywa艂y na prawo.

-聽C贸偶, wobec tego przysz艂a pora, abym ja ich przej臋艂a.

-聽Nie mo偶esz.

-聽Nie mog臋? W przeciwie艅stwie do ciebie utrzymuj臋 kontakt z naszymi n臋dznymi zleceniodawcami.

-聽Z katami inkwizycji?

-聽Si臋gam jeszcze dalej. Mam kontakt z t膮 Emm膮, kt贸ra tyle sobie na sw贸j temat wyobra偶a, i z jej za艣linionymi kompanami. Oczywi艣cie nie jest to kontakt bezpo艣redni, ale potrafi臋 nimi manipulowa膰. Poprzez mnich贸w naprowadzam ich tak, by mogli odnale藕膰 naszych wrog贸w. Banda Emmy jest ju偶 w drodze do Oviedo. Chc膮 wzi膮膰 zak艂adnika, tak wi臋c te n臋dzne robaki b臋d膮 zmuszone ujawni膰, czym si臋 zajmuj膮.

-聽Przecie偶 pr贸bowali艣my tego ju偶 wcze艣niej.

-聽Dobrze o tym wiem - sykn臋艂a Zarena. - Czy mog艂am co艣 poradzi膰 na to, 偶e zak艂adniczka mia艂a przy sobie gryfa Asturii, kt贸ry pozwoli艂 im uciec? Ale tym razem si臋 nie wywin膮. Kompani Emmy s膮 pozbawieni jakichkolwiek skrupu艂贸w, no i posiadaj膮 bro艅. 呕adne tam stare zardzewia艂e miecze, lecz bro艅 o wiele bardziej skuteczn膮. No偶e i... no wiesz, bum!

Tabris popatrzy艂 na ni膮 roztargniony, a w ko艅cu powiedzia艂:

-聽Doskonale.

Ale min臋 mia艂 przy tym oboj臋tn膮.

Oczywi艣cie, 偶e Juana chcia艂a pokaza膰 im Oviedo! Popatrzyli troch臋 na nocne 偶ycie w centrum, ale potem zabra艂a ich w swoje ulubione miejsce, bezludne, nad rzek膮.

Serce bola艂o j膮 od smutku. Miguel gdzie艣 znikn膮艂. By膰 mo偶e nigdy wi臋cej ju偶 go nie zobaczy, je偶eli rano si臋 min膮.

Ksi臋偶yc wci膮偶 jeszcze by艂 prawie ca艂kiem w pe艂ni. Krwawoczerwony wznosi艂 si臋 nad horyzontem, budz膮c podziw w tych, kt贸rzy go ogl膮dali.

-聽„Krew na ksi臋偶ycu” - zacytowa艂a Gudrun.

-聽Ha, raczej dymy wypuszczane przez fabryki Oviedo - zauwa偶y艂 trze藕wo Pedro. - I dlatego ksi臋偶yc nad horyzontem wydaje si臋 taki du偶y.

Juana rozejrza艂a si臋 doko艂a. Mia艂a wra偶enie, 偶e nie poznaje tego miejsca. Czy ta niedu偶a ska艂a pod lasem zawsze by艂a taka wysoka? I tak ostro zako艅czona? Nieprawdopodobnie wysoka...

Musia艂o tak by膰. By膰 mo偶e wcze艣niej po prostu nie zwr贸ci艂a na ni膮 uwagi. Tak czy owak, to dziwne.

Stali teraz, patrz膮c na rzek臋, kt贸ra p艂yn臋艂a w dole bystrym nurtem i znika艂a w lesie. Ta艅cz膮ce fale po艂yskiwa艂y leciutko w 艣wietle zmierzchu.

-聽艢wietnie rozumiem, 偶e lubisz to miejsce, Juano - u艣miechn膮艂 si臋 Jordi. - Ono przydaje spokoju rozdartej duszy.

Z tym ostatnim wyra偶eniem Juana absolutnie si臋 zgadza艂a. Jej nieszcz臋艣liwa dusza rzeczywi艣cie by艂a rozdarta na strz臋py.

Pokazywa艂a rozmaite miejsca, b臋d膮ce teraz jedynie konturami na tle wieczornego nieba. I opowiada艂a troch臋 o okolicach Oviedo w miar臋, jak o nie pytali. Atmosfera by艂a ciep艂a, lecz przesycona smutkiem.

-聽No c贸偶, p贸jdziemy chyba dalej - stwierdzi艂a Gudrun. Ruszy艂a przed nimi w stron臋 lasu. Pod膮偶yli za ni膮, kompletnie nieprzygotowani na to, co si臋 sta艂o.

Nagle na w膮skiej le艣nej 艣cie偶ce pojawi艂o si臋 czterech m臋偶czyzn. M贸wili po norwesku, lecz w艣r贸d nich pojawi艂 si臋 tak偶e jeden hiszpa艅ski g艂os. Wszyscy jednak krzyczeli to samo:

-聽Bierzcie j膮!

Gudrun nie mia艂a najmniejszych szans. Jeden z Norweg贸w pochwyci艂 j膮 od ty艂u, gdy pr贸bowa艂a zawr贸ci膰, i przytrzyma艂 mocno, przyk艂adaj膮c jej do gard艂a potworny, szeroki n贸偶 ostry jak brzytwa.

Jordi i Pedro oczywi艣cie skoczyli jej na ratunek, zahamowali jednak gwa艂townie, kiedy cz艂owiek ten zawo艂a艂:

-聽Nie zbli偶ajcie si臋, m贸wi臋 powa偶nie!

-聽A my b臋dziemy strzela膰 - uzupe艂ni艂 kt贸ry艣 z jego towarzyszy.

Rozpoznali g艂os i wulgarny ton Kenny'ego. To on w艂a艣nie trzyma艂 Gudrun, wyra藕nie gotowy na wszystko.

W imieniu napastnik贸w przemawia艂 jednak Tommy:

-聽Pu艣cimy j膮, je艣li zgodzicie si臋 spe艂ni膰 nasze 偶膮dania.

-聽To znaczy? - spyta艂 Pedro z udawanym spokojem.

-聽Oddacie nam wszystkie papiery dotycz膮ce skarbu i dowody na jego istnienie. Sami odnajdziemy do niego drog臋, co wam najwidoczniej jako艣 si臋 nie udaje.

-聽Ale偶 my nic nie mamy przy sobie - wtr膮ci艂 si臋 Jordi. - Jak wi臋c mo偶emy...

Wi臋cej nic powiedzie膰 nie zd膮偶y艂. 艢wiat艂o dzienne ju偶 znikn臋艂o, a w艣r贸d drzew panowa艂a jeszcze g艂臋bsza ciemno艣膰, lecz nagle zacz臋艂o dzia膰 si臋 co艣, od czego wszyscy zdr臋twieli.

Wszystko potoczy艂o si臋 niewiarygodnie szybko, sta艂o si臋 w jednej chwili. Kenny nie zd膮偶y艂 zareagowa膰, gdy jaka艣 si艂a wytr膮ci艂a mu z r臋ki n贸偶, kt贸ry z brz臋kiem upad艂 na kamienie na otwartej przestrzeni przed przyjaci贸艂mi Gudrun. Sam Kenny zosta艂 ci艣ni臋ty o ziemi臋 jak r臋kawiczka. Jednocze艣nie Roger uni贸s艂 pistolet, mierz膮c w Gudrun, kt贸ra chwiejnie ruszy艂a do przodu, tak nagle oswobodzona. Strza艂 jednak pad艂 w powietrze, gdy偶 Roger zosta艂 zaatakowany od ty艂u. Us艂yszeli jeszcze potworny chrz臋st i z艂oczy艅ca z Norwegii zosta艂 wrzucony do rzeki. Ostry pr膮d natychmiast porwa艂 cia艂o.

Na u艂amek sekundy zapanowa艂a absolutna cisza.

A potem zn贸w zacz臋艂y si臋 dzia膰 r贸偶ne rzeczy.

Tommy i Manuelito pognali do lasu, jakby 艣mier膰 depta艂a im po pi臋tach. Kenny podni贸s艂 si臋, poj臋kuj膮c, i na niepewnych nogach powl贸k艂 si臋 za nimi. Pedro porwa艂 Gudrun w obj臋cia.

Przed nimi stan膮艂 Miguel.

-聽Przepraszam - powiedzia艂 cicho. - Nie chcia艂em nikogo zabi膰.

Bo偶e dopom贸偶, pomy艣la艂 Jordi.

Ruszyli z powrotem do samochod贸w, wci膮偶 g艂臋boko wstrz膮艣ni臋ci. Podzi臋kowania Gudrun dla Miguela by艂y do艣膰 dwuznaczne. Pozostali r贸wnie偶 s艂abo wymruczeli „dzi臋kuj臋”. Pedro obieca艂, 偶e p贸藕niej zajmie si臋 powiadomieniem policji o 艣mierci Rogera.

-聽Nie przejmuj si臋 tym - powiedzia艂 Jordi g艂osem ca艂kowicie pozbawionym 偶ycia. - Chyba 偶e powstan膮 problemy w zwi膮zku z jego to偶samo艣ci膮.

-聽Mmm - odpar艂 Pedro.

Juana odwr贸ci艂a si臋, gdy odchodzili stamt膮d. Jej ulubione miejsce przesta艂o ju偶 nim by膰. Przygl膮da艂a mu si臋 z 偶alem i b贸lem.

Ostro zako艅czona ska艂a nie by艂a ju偶 ani ostra, ani wysoka. Wygl膮da艂a dok艂adnie tak, jak Juana zachowa艂a j膮 w pami臋ci.

16

Opu艣cili Reinosa bardzo wcze艣nie, 偶eby mie膰 do艣膰 czasu dla siebie przy „Fuente del Ebro”.

O jasnym poranku stan臋li wysoko przy Fontibre Antonio, Unni, Monen, Sissi i Flavia. Spogl膮dali w d贸艂 na niewielkie przypominaj膮ce sadzawk臋 jeziorko, otoczone zboczami z wysokimi cienkimi drzewami li艣ciastymi, topolami poro艣ni臋tymi brunatno - zielonym mchem, jak zwykle si臋 dzieje, gdy drzewa rosn膮 w艣r贸d wilgoci.

Sissi patrzy艂a w m臋tn膮 zielon膮 wod臋.

-聽殴r贸d艂a Ebro - powiedzia艂a nieswoim g艂osem. - To wprost niewiarygodne, 偶e st膮d tak spokojnie wyp艂ywa pot臋偶na rzeka.

-聽To prawda - przyzna艂 Antonio. - Ma si臋 wra偶enie, 偶e to 艣wi臋te miejsce natury.

-聽Latem musi tu by膰 pi臋knie - stwierdzi艂a Unni. - Teraz jest jesie艅 i musz臋 przyzna膰, 偶e jest strasznie zimno.

-聽To prawda, bardzo zimno - zadr偶a艂a Flavia. Niebo tego dnia by艂o jednolicie szare, jak gdyby skrywa艂o w chmurach 艣nieg. Byli zupe艂nie sami przy tym naturalnym basenie, ale te偶 i sezon turystyczny dawno si臋 ju偶 sko艅czy艂.

Morten wodzi艂 spojrzeniem po mi臋kkich, poro艣ni臋tych traw膮 brzegach, na kt贸rych przygotowano wygodne 艣cie偶ki dla odwiedzaj膮cych.

-聽Gdzie powinni艣my szuka膰? - spyta艂.

Podnie艣li wzrok. Nieco dalej dostrzec mo偶na by艂o kilka dom贸w, one jednak wygl膮da艂y na stanowczo zbyt nowe. Drzewa r贸wnie偶 nie mog艂y by膰 dostatecznie stare, by kto艣 pi臋膰set lat temu wykorzysta艂 kt贸re艣 z nich jako um贸wione oznakowanie kryj贸wki.

A kamienie w miejscu, gdzie tryska 藕r贸d艂o?

Stanowczo zbyt 艣wie偶e. One r贸wnie偶 zosta艂y starannie u艂o偶one ju偶 w nowszych czasach.

Stali zupe艂nie bezradni. Nie wiedzieli, gdzie powinni zacz膮膰 szuka膰. Nie by艂o tu jakby 偶adnego pocz膮tku.

Wysoko na zboczu pojawili si臋 rycerze na koniach.

„Dobrn臋li teraz do naprawd臋 trudnego punktu - stwierdzi艂 don Sebastian. - Ten kawa艂ek sk贸ry ju偶 nie istnieje”.

„Nigdy nie przypuszczali艣my, 偶e dotr膮 a偶 tutaj - przypomnia艂 don Galindo. - Zdo艂ali pokona膰 tak wiele pu艂apek, odeprze膰 tyle atak贸w przeciwnik贸w. Tragiczne by艂oby, gdyby musieli teraz si臋 podda膰”.

„Co wi臋c robimy?” - spyta艂 don Ramiro.

„My nie mo偶emy nic zrobi膰 - odpar艂 przygn臋biony don Federico. - Ale nie mo偶emy te偶 patrze膰, jak szukaj膮 czego艣, co przesta艂o istnie膰”.

„A Urraca?” - spyta艂 don Galindo.

Don Federico waha艂 si臋 przez chwil臋. Potem u艣miechn膮艂 si臋 k膮cikiem ust, nie odrywaj膮c wzroku od pi膮tki stoj膮cej nad brzegiem wody.

„Wydaje mi si臋, 偶e ona nabra艂a pewnej s艂abo艣ci do Antonia, tam w艣r贸d norweskich g贸r. O艣mielimy si臋 wi臋c zak艂贸ci膰 jej spok贸j”.

„Urraca nie zaznaje spokoju - wtr膮ci艂 don Sebastian. - Jej tragedia jest taka jak nasza, by膰 mo偶e troch臋 艂agodniejsza. Wydaje mi si臋, 偶e ch臋tnie pomo偶e/ m艂odym”.

„Tak by膰 musi” - powiedzia艂 don Galindo. Zawr贸cili konie i odjechali.

Morten z braku innych pomys艂贸w podszed艂 a偶 do samego 藕r贸d艂a. Pozostali z pewnym wahaniem ruszyli za nim.

Gdzie szuka膰? Wszystko tu takie nowe i porz膮dne. Nie ma 偶adnych 艣lad贸w z przesz艂o艣ci, z wyj膮tkiem samej rzeki Ebro, odwiecznej.

Nagle Antonio, kt贸ry wsta艂 z kucek, znieruchomia艂.

-聽Sp贸jrzcie tam - szepn膮艂.

-聽Gdzie? - dopytywali si臋 Morten i Sissi jedno przez drugie.

Unni jednak ju偶 zobaczy艂a.

-聽Urraca! - powiedzia艂a cicho z wielk膮 czci膮.

-聽Ja nic nie widz臋 - stwierdzi艂a Flavia.

R贸wnie偶 ani Sissi, ani Morten nie zobaczyli czarownicy, lecz Antonio i Unni byli jej starymi znajomymi.

Sta艂a na szczycie stromego zbocza, wyprostowana i dumna na tle nieba. Czarnow艂osa, ubrana w czer艅, na szyi i r臋kach nosi艂a magiczne znaki ze z艂ota.

Antonio uj膮艂 d艂o艅 Unni.

-聽Chod藕! Ona chce z nami m贸wi膰. Wy tu zaczekajcie!

Pom贸g艂 Unni pokona膰 najbardziej strome fragmenty zbocza. Taka wspinaczka nie jest chyba najlepsza dla przysz艂ej matki, pomy艣la艂a Unni. Ale co tam, jest przecie偶 wytrenowana. Trzeba by膰 w dobrej formie, gdy si臋 chce wybawi膰 rycerzy od wiecznej tu艂aczki.

-聽Urraca tutaj? - mrukn膮艂 Antonio. - Zdaje mi si臋, 偶e wydarzy si臋 co艣 niezwyk艂ego.

Kiedy wspi臋li si臋 ju偶 na szczyt i dotarli prawie do samej czarownicy, zatrzymali si臋. Unni sk艂oni艂a si臋 prawie do samej ziemi, Antonio te偶 mocno zgi膮艂 si臋 wp贸艂.

Urraca nie by艂a zbyt m艂oda, jej fizyczny wiek zatrzyma艂 si臋 w trudnym do okre艣lenia momencie, odznacza艂a si臋 jednak niebywa艂膮 urod膮. D艂ugie, kruczoczarne w艂osy pokrywa艂 cieniutki czarny welon ozdobiony male艅kimi z艂otymi gwiazdkami. Jeden z licznych wisior贸w, kt贸re nosi艂a na szyi i przy pasku ze z艂ota, przedstawia艂 uciekaj膮c膮 srok臋. W艣r贸d pozosta艂ych by艂 le偶膮cy p贸艂ksi臋偶yc, pentagram i gryf, znacznie wi臋kszy od tych, kt贸re mieli oni.

Stali teraz do艣膰 blisko niej. Czarne oczy wied藕my wpatrywa艂y si臋 w Unni, jak gdyby usi艂owa艂y zajrze膰 wprost w jej dusz臋.

Mam nadziej臋, 偶e u mnie w 艣rodku jest wszystko porz膮dnie pouk艂adane, pomy艣la艂a Unni.

W g艂owie jej si臋 zakr臋ci艂o od przenikliwego wzroku czarownicy.

Potem na szcz臋艣cie oczy Urraki skierowa艂y si臋 na Antonia i Unni mog艂a odetchn膮膰.

-聽Gdzie macie trzeciego? - spyta艂a Urraca dziwnym, g艂uchym g艂osem. - Gdzie tw贸j brat, a tw贸j przysz艂y m膮偶?

Antonio wyja艣ni艂, jak si臋 sprawy maj膮. Urraca pokiwa艂a g艂ow膮, a potem powiedzia艂a:

-聽Tego, czego szukacie, nie ma tutaj.

-聽Szukamy w niew艂a艣ciwym miejscu?

-聽Nie, dobrze trafili艣cie, lecz ten kawa艂ek sk贸ry dawno ju偶 zosta艂 zbezczeszczony przez niem膮drych ludzi, a偶 w ko艅cu przesta艂 istnie膰.

-聽Takiej sytuacji obawiali艣my si臋 wielokrotnie - westchn膮艂 Antonio.

-聽Szcz臋艣cie wam sprzyja艂o. M膮drze te偶 dzia艂ali艣cie, dlatego w艂a艣nie si臋 tu zjawi艂am, aby 艂a艅cuch nie zosta艂 przerwany.

-聽Co zrobisz, pi臋kna Urraco?

Na twarzy czarownicy b艂ysn膮艂 na moment ironiczny u艣mieszek, zaraz jednak spowa偶nia艂a.

-聽Mog臋 wam jedynie udzieli膰 rady. Dzia艂a膰 musicie sami.

Jej spojrzenie zn贸w pad艂o na Unni, a dziewczyn臋 ogarn臋艂y nieprzyjemne przeczucia.

-聽Musicie cofn膮膰 si臋 w 艂a艅cuchu a偶 do poprzedniego kawa艂ka sk贸ry. Za jego pomoc膮 dowiecie si臋, co zosta艂o wyryte na tym, kt贸ry zagin膮艂.

-聽Tego poprzedniego kawa艂ka nie mamy - odpar艂 Antonio z 偶alem. - Stanowi w艂asno艣膰 muzeum w Ramales de la Victoria i nie pozwolono go nam stamt膮d zabra膰, nie da艂o si臋 go r贸wnie偶 kupi膰, cho膰 proponowali艣my naprawd臋 du偶e pieni膮dze. Napisane na nim by艂o „Pocz膮tek wielkiej matki”, dlatego przybyli艣my tutaj.

Urraca zastanawia艂a si臋 przez moment.

-聽A wcze艣niejszy kawa艂ek sk贸ry, macie go?

-聽Ten z s臋pem, kt贸ry zawi贸d艂 nas do Ramales? Tak, mamy.

-聽Doskonale. Ogromn膮 zalet膮 by艂aby obecno艣膰 tutaj waszego przyjaciela i brata, on bowiem posiada wi臋ksz膮 moc ni偶 ty, przystojny m艂ody cz艂owieku. Rozumiem jednak, 偶e to niemo偶liwe.

Komplementy sypi膮 si臋 jak grad, pomy艣la艂a Unni. „Towarzystwo wzajemnej adoracji”?

Zaraz jednak dosta艂a zimny prysznic, kt贸rego w艂a艣ciwie si臋 spodziewa艂a, nie by艂 wi臋c a偶 tak strasznie nieprzyjemny.

-聽M艂oda dziewczyno - powiedzia艂a Urraca. Powiedz mi jaki艣 komplement! B艂aga艂a w duchu Unni. Nie? No c贸偶!

-聽M艂oda dziewczyno, wiesz, co masz robi膰!

Tak, niestety. Zn贸w ten kawa艂ek sk贸ry! Ale nie zrobi臋 tego byle gdzie, pomy艣la艂a Unni.

-聽Znam miejsce, w kt贸rym nikt nie b臋dzie nam przeszkadza艂.

Nie czytaj w moich my艣lach, bo robi臋 si臋 od tego nerwowa!

Unni czu艂a, 偶e jest tak spi臋ta, i偶 ca艂a dr偶y. Usi艂owa艂a si臋 rozlu藕ni膰, lecz jak mog艂o jej si臋 to uda膰, gdy sta艂a przed czarownic膮 wysokiego rodu, wywodz膮c膮 si臋 z dawno minionych czas贸w? Przed duchem, kt贸ry poza statusem upiora, jaki mieli r贸wnie偶 rycerze, posiada艂 r贸wnie偶 nieznane magiczne moce?

A na dodatek jeszcze wiedzia艂a, 偶e musi przej艣膰 przez 贸w zaiste niezno艣ny proces, w kt贸rym za pomoc膮 kawa艂ka sk贸ry b臋dzie mog艂a zajrze膰 w to, co wydarzy艂o si臋 w ci膮gu owych brzemiennych w skutki lat, poprzedzaj膮cych 艣mier膰 rycerzy. Nie chcia艂a ju偶 wi臋cej ogl膮da膰 okrucie艅stwa i b贸lu. 呕ycie we wsp贸艂czesno艣ci i tak by艂o dostatecznie trudne.

Antonio zawo艂a艂 do Mortena, by przyni贸s艂 tamten kawa艂ek sk贸ry i apteczk臋, a potem nakaza艂 ca艂ej tr贸jce, Mortenowi, Sissi i Flavii, powr贸t do samochodu lub do kawiarni przy drodze. Przyj臋li t臋 propozycj臋 z rado艣ci膮, ale nie przestawali si臋 dziwi膰.

-聽My nied艂ugo przyjdziemy - doda艂 im otuchy Antonio, lecz wcale nie by艂 pewien, czy rzeczywi艣cie nast膮pi to tak szybko.

Czy Unni mia艂a 艣ledzi膰 podr贸偶 nios膮cych skarb a偶 od po艂o偶onych daleko w Baskonii ruin twierdzy przez Ramales de la Victoria do tego miejsca? W dodatku podr贸偶 piechot膮? To przecie偶 mog艂o potrwa膰 ca艂膮 wieczno艣膰!

A najpierw trzeba j膮 przecie偶 u艣pi膰, poda膰 jej tabletki nasenne i czeka膰, a偶 zadzia艂aj膮.

Usypianiem Unni zaj臋艂a si臋 jednak Urraca.

Powiod艂a ich do pustej szopy, kt贸ra okaza艂a si臋 znacznie czy艣ciej sza w 艣rodku ni偶 na zewn膮trz i by艂a najwyra藕niej jedynym budynkiem, jaki pozosta艂 jeszcze po starej zagrodzie. Musiano jej u偶ywa膰 do warzenia piwa czy wina lub do sporz膮dzania sok贸w i konfitur, wewn膮trz bowiem unosi艂 si臋 przyjemny zapach, cho膰 wsz臋dzie pe艂no by艂o plam z rodzaju tych, kt贸re nigdy nie schodz膮, plam od owoc贸w.

Unni u艂o偶y艂a si臋 na wyszorowanej 艂awie, wzi臋艂a w r臋ce zniszczony kawa艂ek sk贸ry, zamkn臋艂a oczy i podda艂a si臋 l臋kowi przed tym, co zobaczy.

Jordi, b膮d藕 teraz przy mnie, powtarza艂a w my艣lach. Dlaczego nie mo偶emy by膰 razem? Tak bardzo za tob膮 t臋skni臋!

Tym razem przez ca艂y czas by艂a przytomna. Urraca przesun臋艂a tylko trzykrotnie r臋k膮 nad jej twarz膮 i Unni poczu艂a, 偶e zapada si臋 w inny 艣wiat.

17

Mog艂a rozmawia膰 z obojgiem przez ca艂y czas. To oczywi艣cie obecno艣膰 Urraki da艂a jej t臋 si艂臋 i zdolno艣膰 jasnowidzenia.

Mocno 艣ciska艂a w r臋kach kawa艂ek sk贸ry z gryfem. Ba艂a si臋, nie by艂o przy niej Jordiego.

-聽Antonio - powiedzia艂a niewyra藕nie, znajdowa艂a si臋 bowiem w stadium pomi臋dzy transem a jaw膮. Jaki艣 wariat zajmuj膮c膮 si臋 zjawiskami nadprzyrodzonymi nazwa艂 to, zdaje si臋, stadium alfa. Unni by艂o wszystko jedno. - Antonio, trzymaj mnie za nadgarstek, 偶ebym wiedzia艂a, 偶e tu jeste艣. I przeka偶 ode mnie pozdrowienia Jordiemu, powiedz mu, 偶e go kocham... je艣li nie wr贸c臋.

-聽Oczywi艣cie, 偶e wr贸cisz - uspokaja艂 j膮.

-聽Dona Urraca, b膮d藕 przy mnie! To si臋 ju偶 zaczyna. Boj臋 si臋.

-聽Wszystko b臋dzie dobrze, wsp贸艂czesna czarownico. Jeste艣my przy tobie, b臋dziemy wzmacnia膰 twoje wizje, tak jak robi艂by to tw贸j przyjaciel Jordi.

To b臋dzie jeszcze silniejsze prze偶ycie, pomy艣la艂a Unni.

Urraca potwierdzi艂a to, lecz obieca艂a, 偶e b臋dzie porz膮dkowa膰 wizje, by wybija艂y si臋 te najwa偶niejsze.

W ko艅cu naprawd臋 si臋 zacz臋艂o.

W pogr膮偶onej w p贸艂mroku szopie - warzelni 艣wiat艂o dzienne jeszcze bardziej przyblad艂o.

-聽Robi si臋 ciemniej - powiedzia艂a Unni, nawet na chwil臋 nie otwieraj膮c oczu. - Mrok roz艣wietlaj膮 p艂on膮ce pochodnie. Jakie艣 ciasne, niedu偶e pomieszczenie, zimne kamienne 艣ciany. Byli艣my tam. Jordi te偶 by艂, raz wcze艣niej. To w艂a艣nie tam pierwszy raz spotka艂 rycerzy. Widz臋 wielk膮 tarcz臋 herbow膮 na 艣cianie. T臋 z podw贸jnym gryfem, srok膮, r贸偶膮 i wszystkimi s艂owami. AMOR ILIMITADO SOLAMENTE. Dw贸ch m臋偶czyzn majstruje przy mechanizmie r贸偶y, trzeci trzyma pochodni臋. Dwaj pozostali siedz膮 przed jednym katafalkiem.

-聽Czy jest pusty? - spyta艂 Antonio cicho, 偶eby nie przerywa膰 jej transu.

-聽Tak, oba s膮 puste. Nie ma w nich 偶adnych trumien.

-聽To musia艂o by膰 bardzo dawno temu. M贸w dalej!

-聽Robi膮 co艣 przy kawa艂ku sk贸ry. Ach, nie, maj膮 a偶 trzy kawa艂ki!

-聽Trzy?

-聽Tak. Wiecie, mamy chyba wi臋cej szcz臋艣cia ni偶 rozumu. Nie musz臋 wcale towarzyszy膰 im a偶 do Ramales de la Victoria, a stamt膮d tu, 偶eby zobaczy膰 ten kawa艂ek sk贸ry, kt贸rego nie mogli艣my znale藕膰 u 藕r贸de艂 Ebro. Wydaje mi si臋, 偶e oni sko艅cz膮 przygotowywa膰 je ju偶 tutaj. Sun臋 bli偶ej.

-聽Suniesz?

-聽To taki uczucie. Nie jestem razem z nimi, mog臋 ich jedynie obserwowa膰.

-聽Rozumiem. Widzisz te kawa艂ki sk贸r?

-聽Tak - powiedzia艂a Unni, o偶ywiona na tyle, na ile mog艂a by膰, znajduj膮c si臋 na po艂y w transie. - Bior膮 teraz ten z gryfem, 偶eby schowa膰 go z ty艂u za r贸偶膮. Wstaj膮 i podchodz膮 do tarczy herbowej, dwa pozosta艂e kawa艂ki le偶膮, musz臋 si臋 pospieszy膰, bo przychodzi po nie jaki艣 cz艂owiek. „LA EXTRACCI脫N DE LA M膭DRE GRANDIOSA”. To ten, kt贸ry znale藕li艣my w Ramales i kt贸ry doprowadzi艂 nas do 藕r贸de艂 rzeki. I... s艂uchaj teraz uwa偶nie i postaraj si臋 zapami臋ta膰, bo ja mog臋 zapomnie膰. Napis jest czarny i bardzo wyra藕ny. Przesu艅 si臋, cz艂owieku, albo przynajmniej zdejmij g艂ow臋! Dobrze, teraz ju偶 widz臋: „LINARES LA ERMIDA EL MAS BAJO DE LOS BAJOS PANES”. Zabra艂 oba kawa艂ki, m臋偶czy藕ni patrz膮 na siebie, rozmawiaj膮. Mam z nimi wyj艣膰?

-聽Nie, teraz jeste艣 ju偶 tak zm臋czona, 偶e pot a偶 ci b艂yszczy na czole i twarz masz bia艂膮. Tyle chyba wystarczy, prawda, do帽a Urraca?

Czarownica zgadza艂a si臋 z Antoniem. Kawa艂ek sk贸ry zosta艂 wyj臋ty z r膮k Unni i dziewczyna mog艂a otworzy膰 oczy.

-聽Uf! - odetchn臋艂a. - Ale偶 to by艂o prze偶ycie!

-聽Opisz tych m臋偶czyzn - poprosi艂 Antonio - p贸ki jeszcze ich pami臋tasz.

-聽Nosili proste ubrania w ciemnych kolorach. Materia艂 przypominaj膮cy samodzia艂. Wszyscy mieli brody, nawet ci zupe艂nie m艂odzi. Sprawiali wra偶enie 偶yczliwych, ale byli bardzo przej臋ci.

-聽A skarb?

Unni zmarszczy艂a czo艂o.

-聽Skarb? Nie wiem. Ale wydaje mi si臋, 偶e... 偶e widzia艂am, wiecie, tam by艂a taka zewn臋trzna komora, zanim si臋 wesz艂o do komory grobowej. Nie mog艂abym przysi膮c, lecz domy艣la艂am si臋 jakby obecno艣ci wielkich skrzy艅. Nie trumien, a raczej kufr贸w podr贸偶nych. Ale mog臋 to sobie jedynie wmawia膰.

-聽Tekst - powiedzia艂 Antonio, patrz膮c na s艂owa pospiesznie zanotowane w kieszonkowym kalendarzyku. Wyszli ju偶 na szary dzie艅. - Tekst jest cz臋艣ciowo taki sam jak na ostatniej informacji znalezionej przez, nasz膮 drug膮 grup臋. Jeste艣my coraz bli偶ej, Unni. Porozmawiamy o tym ze wszystkimi w kawiarni. Dona Urraca... Serdeczne dzi臋ki!

Czarownica u艣miechn臋艂a si臋 smutno i surowo zarazem.

-聽To ja powinnam wam dzi臋kowa膰, jeste艣cie naprawd臋 wyj膮tkowi. Je艣li wam si臋 powiedzie, ja r贸wnie偶 zyskam spok贸j. Lecz pami臋tajcie o s艂owach rycerzy: „Widzicie to, czego nie ma, lecz nie widzicie tego, co jest”.

Potem unios艂a r臋k臋 na po偶egnanie i znikn臋艂a. Unni mia艂a nadziej臋, 偶e jej okrzyk: „Dzi臋kujemy za pomoc”, dogoni艂 Urrac臋 w 艣wiecie duch贸w.

18

„Uda艂o si臋” - u艣miechn膮艂 si臋 don Galindo bardzo zadowolony. Wszyscy rycerze obserwowali po偶egnanie na szczycie wzg贸rza.

„Znale藕li to! - wykrzykn膮艂 don Ramiro. - Znale藕li ten brakuj膮cy kawa艂ek sk贸ry!”

„Urraca mia艂a wielk膮 ochot臋 pom贸c - u艣miechn膮艂 si臋 don Sebastian. - Bardzo nas to cieszy”.

Ale trzeba przyzna膰, 偶e dopisuje im wprost bajkowe szcz臋艣cie - stwierdzi艂 don Garcia - skoro uda艂o im si臋 odnale藕膰 naraz trzy ostatnie kawa艂ki”.

„Ta m艂oda jest bardzo bystra - przyzna艂 don Federico. - Powt贸rzy艂a tekst na g艂os, tak 偶eby Antonio m贸g艂 go zapisa膰. Przyjaciele! Doprawdy, patrz臋 teraz na wszystko o wiele ja艣niej”.

„Tak - odpar艂 don Galindo z wi臋ksz膮 powag膮. - Chocia偶 oni jeszcze nie dotarli do celu, a czyha na nich wielu wrog贸w”.

„Ten przekl臋ty skarb! - sykn膮艂 don Sebastian przez z臋by. - Gdyby nie on, nasi przyjaciele mogliby podr贸偶owa膰, nie zwracaj膮c na siebie uwagi, i o wiele 艂atwiej dotarliby na miejsce”.

„To prawda, my potrzebowali艣my skarbu, by zapewni膰 samodzielno艣膰 p贸艂nocnym krainom, ale ludzie s膮 chciwi bogactw i z艂ota. Zreszt膮 na naszych przyjaci贸艂 czyha wi臋cej niebezpiecze艅stw ni偶 tylko chciwo艣膰” - powiedzia艂 don Ramiro.

„Wi臋cej niebezpiecze艅stw i na dodatek znacznie powa偶niejszych, ani偶eli si臋 domy艣laj膮 - skin膮艂 g艂ow膮 don Garcia. - Jak zdo艂amy ich ostrzec, nie naruszaj膮c przy tym naszej w艂asnej gry?”

„Nie mo偶emy nic zrobi膰, jedynie modli膰 si臋 i mie膰 nadziej臋” - zako艅czy艂 don Federico.

Grupa Jordiego wyruszy艂a z Oviedo wcze艣nie rano.

Nie oby艂o si臋 bez dramatyzmu.

W milczeniu zjedli szybkie 艣niadanie razem z Juana i Miguelem. Juana tego dnia mia艂a bardzo czerwone oczy, Miguel za艣 zamkn膮艂 si臋 w sobie jak ostryga.

P贸藕niej Jordi wzi膮艂 go na bok i oznajmi艂 mu ostro:

-聽Nie wiem, kim jeste艣, ani czym. Nie wiem, czy chcesz naszej krzywdy czy naszego dobra, czy te偶 pragniesz jedynie zdoby膰 skarb. Ale Juana bardzo ci臋 polubi艂a, wstawia si臋 za tob膮 i ufa ci. W dodatku bardzo chcia艂bym dowiedzie膰 si臋 o tobie czego艣 wi臋cej i... m贸wi膮c wprost, mie膰 ci臋 na oku, bo dzi臋ki temu b臋d臋 si臋 czu艂 bezpieczniej. Dlatego prosimy, 偶eby艣 towarzyszy艂 nam jeszcze kawa艂ek w drodze, je艣li nie jest to oczywi艣cie dla ciebie niewygodne.

Miguel popatrzy艂 mu prosto w oczy, a Jordiego ogarn臋艂o dziwne uczucie nierzeczywisto艣ci, jak gdyby ujrza艂 co艣, czego nie daje si臋 obj膮膰 rozumem.

-聽Z t膮 dziewczyn膮, Juana, nie mam nic wsp贸lnego - powiedzia艂 Miguel sztywno. - Ale poza tym przystaj臋 na twoj膮 propozycj臋. Mam swoje powody, by wam towarzyszy膰, i z tego, co wiem, na razie nie wyrz膮dzi艂em wam 偶adnej krzywdy?

-聽Nie, na razie nie. A tych swoich powod贸w nie mo偶esz poda膰?

-聽Nie.

-聽Twoje imi臋?

Miguel milcza艂. Schyli艂 g艂ow臋 i wyra藕nie si臋 zastanawia艂, a w ko艅cu o艣wiadczy艂:

-聽Tabris.

Jordi pokiwa艂 g艂ow膮.

-聽A wi臋c ustalone.

Juana obserwowa艂a ich z l臋kiem. Dotar艂o do niej jedno i drugie s艂owo, wi臋c zrozumia艂a, czego dotyczy ta rozmowa. Gdy Jordi zobaczy艂 jej olbrzymie b艂agaj膮ce, pe艂ne nadziei i 偶alu, zrozpaczone oczy, nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu.

-聽Ciebie to r贸wnie偶 dotyczy, Juano. Wyprawa mo偶e by膰 bardzo niebezpieczna. Chcesz mimo wszystko jecha膰?

Na twarzy dziewczyny ukaza艂 si臋 u艣miech, rozja艣niaj膮c jej twarz jak s艂o艅ce. Rzuci艂a si臋 Jordiemu na szyj臋, 艣miej膮c si臋 i p艂acz膮c na zmian臋, lecz gdy odwr贸ci艂a si臋 do Miguela, 偶eby i jego obj膮膰, spostrzeg艂a, jak instynktownie cofn膮艂 si臋 przed ni膮. Opami臋ta艂a si臋 wtedy i pobieg艂a do pozosta艂ych..

-聽Doskonale! - powiedzia艂a Gudrun z u艣miechem. - Serdecznie zapraszamy na dalszy etap podr贸偶y!

Zgromadzili si臋 przy samochodach.

-聽Co teraz zrobimy? - spyta艂 Pedro. - Mamy s艂owa klucze „CHLEBY ERMIDA NACZYNIA”. Co nam to m贸wi?

-聽W ka偶dym razie musimy pod膮偶a膰 dalej na wsch贸d - stwierdzi艂a Gudrun i roz艂o偶y艂a swoj膮 standardow膮 map臋. Mapa Unni by艂a spakowana. - Powiedzmy do Cangas de Onis, ta miejscowo艣膰 to nasza stara znajoma. Zobaczymy, mo偶e wpadniemy na jaki艣 pomys艂, albo natr膮 - firny na jaki艣 艣lad.

-聽No tak, mamy tam Covadonga, dobrze znam ta miejsce po przygodach moich i Unni.

-聽Pr臋dzej czy p贸藕niej spotkamy si臋 z drug膮 grup膮 - powiedzia艂a Gudrun.

-聽O, do tego jeszcze daleko - stwierdzi艂 Jordi z t臋sknot膮 w g艂osie.

Gdy razem z Miguelem wsiadali do ma艂ego samochodu, spyta艂 oboj臋tnie:

-聽Wsp贸艂pracujesz z jak膮艣 kobiet膮?

A Miguel jeszcze raz d艂ugo milcza艂, nim w ko艅cu odpowiedzia艂:

-聽Ja? Ja jestem bardzo samotny.

Jordi zrozumia艂, 偶e Miguel w taki czy inny dziwny spos贸b m贸wi prawd臋.

Tabris by艂 z艂y. Gdy si臋 czego艣 nie rozumie, mo偶na reagowa膰 gniewem.

Dlaczego ci ludzie musz膮 si臋 dotyka膰, my艣la艂 ze z艂o艣ci膮. Dlaczego patrz膮 sobie w oczy, u艣miechaj膮 si臋 i wygl膮daj膮 na szcz臋艣liwych? Przecie偶 nikogo nie zabili, nie zrobili nikomu nic z艂ego.

Dlaczego za sob膮 t臋skni膮?

Jordi tak cz臋sto rozmawia z niem膮dr膮 Unni przez ten dziwaczny aparacik, kt贸ry nazywaj膮 kom贸rk膮, a jego g艂os robi si臋 wtedy taki ciep艂y, m贸wi ca艂e mn贸stwo mi艂ych s艂贸w. My w kr贸lestwie Ciemno艣ci owszem, znamy s艂owo „mi艂o艣膰”, ale to uczucie, kt贸rego doznaj膮 wy艂膮cznie ludzie. My nie jeste艣my w stanie poj膮膰, co ono oznacza ani z czym si臋 艂膮czy.

No i maj膮 te偶 dzieci. Jordi m贸wi艂, 偶e Unni spodziewa si臋 jego dziecka.

Oczywi艣cie, mieszka艅cy Ciemno艣ci r贸wnie偶 kopulowali ze sob膮. Demon m臋ski m贸g艂 bra膰 kobiecego od ty艂u albo kobiecy usi膮艣膰 na m臋skim, kt贸ry le偶a艂 i odpoczywa艂, lecz odbywa艂o si臋 to tylko w ramach 艣wiadczenia sobie wzajemnych przys艂ug, gdy kogo艣 ogarn臋艂o zbyt du偶e napi臋cie. Dzieci p艂odzono na rozkaz Mistrza, na og贸艂 po wojnach mi臋dzyplemiennych, kt贸re mia艂y miejsce do艣膰 cz臋sto, i zbyt wiele demon贸w uleg艂o unicestwieniu. Ale demony z rodu Nuctemeron nigdy si臋 nie rozmna偶a艂y. Mistrz nie chcia艂, 偶eby by艂o ich wi臋cej, a najch臋tniej w og贸le by si臋 ich pozby艂.

Dlatego Tabris zna艂 jedynie agresj臋, z艂o i egoizm. Ka偶dy my艣la艂 jedynie o w艂asnym dobru i by艂o to do艣膰 proste.

Nie pojmowa艂 sentymentalizmu ludzi. Oni si臋 przejmowali sob膮 nawzajem!

Tabris odetchn膮艂 g艂臋boko. Powinien okaza膰 wi臋ksz膮 twardo艣膰, pope艂ni艂 ju偶 co najmniej jeden du偶y b艂膮d. Nie zgodzi艂 si臋 na zmian臋 grupy.

Nie m贸g艂 jednak dopu艣ci膰 do tego, 偶eby Zarena zobaczy艂a Juan臋. Zarena by膰 mo偶e zabi艂aby t臋 kobiet臋 ludzkiego rodu natychmiast, a nie takie by艂o 偶yczenie mistrza. Najpierw trzeba osi膮gn膮膰 cel, a dopiero potem zabija膰. Zarena pod tym wzgl臋dem wykazywa艂a nieostro偶no艣膰 i bezmy艣lno艣膰.

Ale nad tym, dlaczego uwa偶a, 偶e Zarena u艣mierci艂aby akurat t臋 nic nie znacz膮c膮 dziewczyn臋, Tabris nie zastanawia艂 si臋 nawet przez chwil臋.

19

Grupa u 藕r贸de艂 Ebro zebra艂a si臋 w kawiarni, usi艂uj膮c przetrawi膰 wra偶enia, jakie wywo艂a艂o pojawienie si臋 Urraki i wszystko, co si臋 z nim 艂膮czy艂o.

Morten by艂 nieco ura偶ony, ch臋tnie bowiem r贸wnie偶 wzi膮艂by udzia艂 w spotkaniu z czarownic膮, Antonio jednak wyja艣ni艂, 偶e Urraca to niezwykle wra偶liwa istota i mog艂aby si臋 wycofa膰, gdyby przysz艂o wi臋cej os贸b ni偶 te, kt贸re ju偶 zna艂a. Rzecz nie w tym, 偶e mia艂a co艣 przeciwko Mortenowi, wykazywa艂a bowiem s艂abo艣膰 do m艂odych przystojnych m臋偶czyzn - w tym momencie Morten wyprostowa艂 si臋 i zaczerwieni艂 - lecz bali si臋 podejmowania jakiegokolwiek ryzyka.

Morten, ug艂askany, stwierdzi艂, 偶e 艣wietnie to rozumie.

Kawa dawno ju偶 zosta艂a wypita, lecz oni dalej siedzieli, ogarni臋ci jakby niebia艅skim przejrzystym spokojem. Radowa艂o ich wzajemne towarzystwo i 艣wiadomo艣膰, 偶e s膮 uprzywilejowani, mog膮c cieszy膰 si臋 przyja藕ni膮 s艂ynnej czarownicy.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e ona by艂a kr贸low膮 - powiedzia艂a Unni - Pewnie masz racj臋 - przyzna艂 Antonio. - W odleg艂ej przesz艂o艣ci Hiszpanii wiele by艂o kr贸lowych o tym imieniu. Zreszt膮 Urraca wcale nie musi pochodzi膰 z pi臋tnastego wieku. Sprawia wra偶enie wprost niewiarygodnie bezczasowej.

-聽Mo偶e powinni艣my przyjrze膰 si臋 bli偶ej zdobytym materia艂om? - zaproponowa艂a Flavia.

Wszyscy przepisali sobie s艂owa, kt贸re Unni zobaczy艂a na ostatnim skrawku. Morten studiowa艂 tekst.

-聽„LINARES LA ERMIDA EL MAS BAJO DE LOS BAJOS PANES”. Zn贸w to samo: „EL MAS BAJO DE LOS BAJOS”. „Najmniej znacz膮cy ze wszystkich nieznacz膮cych” albo „najni偶szy z niskich”. I kogo艣 takiego mamy prosi膰 o rad臋.

-聽No, tak - powiedzia艂 Antonio. - I jest tu tak偶e „ermida”. Tym razem jest przed ni膮 „la”. Najpierw by艂o „yermida”, potem „ermida”, a na koniec „la ermida”.

-聽Wszystko razem nie ma sensu - podsumowa艂a Unni. - Ale „PANES”, chleby, zn贸w si臋 pojawiaj膮. Jako艣 to si臋 ze sob膮 wi膮偶e, mam nadziej臋, 偶e zbli偶amy si臋 do punktu spotkania z nasz膮 drug膮 grup膮.

Flavia podnios艂a g艂ow臋.

-聽No tak, i chyba pora ju偶, 偶ebym si臋 z wami rozsta艂a - o艣wiadczy艂a nieoczekiwanie. - Wr贸c臋 do Reinosa i stamt膮d jeszcze przez jaki艣 czas b臋d臋 obserwowa艂a rozw贸j wypadk贸w.

呕adne protesty na nic si臋 nie zda艂y. Zreszt膮 rozumieli j膮. Dla wszystkich jasne by艂o, 偶e Flavia bardzo prze偶ywa zerwanie z Pedrem, kt贸rego powodem sta艂a si臋 Gudrun.

-聽Mog臋 dla was pracowa膰 poza grup膮 - obieca艂a teraz. - Bo bardzo chcia艂abym zobaczy膰, jak wam p贸jdzie. A gdyby艣cie naprawd臋 znale藕li si臋 w potrzebie, t nie wahajcie si臋 przed wezwaniem mnie!

Mogli jej jedynie dzi臋kowa膰.

Flavia zam贸wi艂a taks贸wk臋 i w czasie gdy na ni膮 czekali, zn贸w zacz臋li wpatrywa膰 si臋 w tekst.

Ich w艂asny: „LINARES LA ERMIDA EL MAS B JO DE LOS BAJOS PANES”.

I drugiej grupy: „PANES ERMIDA POTES”.

-聽Linares oznacza „pola lnu” - wyja艣ni艂 Antonio. - Ale to chyba nie zaprowadzi nas dalej. „Pola lnu la ermida najni偶szy z niskich chleby”. Kto si臋 na tym wyrozumie? I to drugie: „Chleby ermida naczynia”.

-聽Po偶ycz mi na chwil臋 swoj膮 map臋, Flavio! - poprosi艂a Sissi. - Zobaczymy, jak daleko zajechali艣my.

Dosta艂a du偶膮, bardzo szczeg贸艂ow膮 map臋.

-聽Dlaczego wszystko musi by膰 takie trudne? - skar偶y艂 si臋 Morten, opar艂szy g艂ow臋 na d艂oni. - Za ka偶dym razem, gdy rozwi膮偶emy jak膮艣 zagadk臋, pojawiaj膮 si臋 nowe problemy.

-聽Moim zdaniem Unni naprawd臋 si臋 popisa艂a, zdobywaj膮c tekst z tego kawa艂ka sk贸ry, kt贸ry przepad艂 - stwierdzi艂a Flavia.

-聽Ale te偶 i mieli艣my dobr膮 pomoc - roze艣mia艂 si臋 Antonio.

-聽No tak, temu si臋 nie da zaprzeczy膰. Nagle Sissi j臋kn臋艂a na wdechu.

-聽Co si臋 sta艂o? - zainteresowali si臋 natychmiast.

-聽Jacy偶 my jeste艣my g艂upi! - j臋cza艂a dziewczyna. - Ach, Bo偶e, jacy g艂upi!

Trz臋s膮cymi si臋 palcami ju偶 wystukiwa艂a numer na klawiaturze kom贸rki.

-聽Jordi? Sp贸jrz na map臋! Nie, nie na ten zwyk艂y szkolny atlas, tylko na szczeg贸艂ow膮 map臋, t臋 Unni! Zobacz, dok膮d my jedziemy!

Wy艂膮czy艂a telefon, nim zdo艂a艂 cokolwiek odpowiedzie膰, i zn贸w schyli艂a si臋 nad map膮 Flavii. Przyjaciele zagl膮dali jej przez rami臋.

-聽Sp贸jrzcie tu! - wskaza艂a Sissi. - Jeste艣my tutaj. Fontibres w pobli偶u Reinosa. Antonio, czy mnich Jorge nie mia艂 na swoim habicie s艂owa desfiladero?

-聽Desfiladero, czyli w膮w贸z, owszem. Pueblo yermo panes desfiladero potes cuevas cuevas. „Wioska pustkowie chleby w膮w贸z naczynia groty groty”.

Sissi niecierpliwie spyta艂a:

-聽Uporali艣my si臋 ju偶 z wiosk膮, pustkowiem i grotami, grotami ka偶dy po swojej stronie. Jeste艣my teraz po艣rodku. Przy chlebach w膮wozie garnkach Jorgego. Panes desfiladero potes. Ale zobaczcie tylko, dok膮d my si臋 kierujemy? Najpierw na p贸艂nocny zach贸d, a potem prosto na zach贸d. Tamci natomiast wprost na wsch贸d, w nasz膮 stron臋.

艢ledzili bacznie jej paznokie膰 palca wskazuj膮cego poruszaj膮cy si臋 po mapie Flavii, od Fontibre, czyli od 藕r贸de艂 Ebro, poprzez co艣, co nosi艂o nazw臋 Carmona i...

-聽Linares! - wykrzykn膮艂 Antonio. - I... i... Bo偶e, rzeczywi艣cie, prawdziwi z nas durnie!

-聽To wygl膮da na kr臋t膮 jak serpentyna drog臋 w g贸r臋 albo w d贸艂 od Linqres. Do... do La Hermida!

-聽Litery H na pocz膮tku s艂owa po hiszpa艅sku si臋 nie wymawia. - Nawet Flavii zapar艂o dech w piersiach. - Ludziom w dawnych czasach nie艂atwo by艂o wiedzie膰, czy pisze si臋 „Hermida” czy te偶 „Ermida”.

-聽Albo „Yermida” - wtr膮ci艂 Morten.

-聽I sp贸jrzcie tutaj! - powiedzia艂a Sissi. Odczytali.

-聽„Desfiladero de La Hermida”. W膮w贸z Hermida, kt贸ry na p贸艂nocy zamyka wioska o nazwie Panes.

-聽A po drugiej stronie w膮wozu, od po艂udnia, za La Hermida, droga ko艅czy si臋 na Potes - j臋kn臋艂a Unni.

-聽A wi臋c to nie mia艂o 偶adnego zwi膮zku z chlebami ani garnkami - stwierdzi艂a Flavia os艂ab艂ym g艂osem. - To jedynie nazwy miejscowo艣ci. Naprawd臋 wykazali艣my si臋 g艂upot膮!

-聽Te nazwy s膮 zaznaczone tylko na specjalnej mapie - pr贸bowa艂 pociesza膰 przyjaci贸艂 i samego siebie Antonio.

Unni nagle przygas艂a.

-聽No tak, ale wszystkie le偶膮 na granicy pomi臋dzy Kantabri膮 i Asturi膮. Do jakiego stopnia mo偶na by膰 bezmy艣lnym i nieuwa偶nym?

-聽Pami臋taj, 偶e nie by艂a艣 w tym osamotniona - pociesza艂a j膮 Flavia.

Zadzwoni艂 telefon, g艂os Jordiego a偶 ochryp艂y z podniecenia.

-聽Widzieli艣my ju偶! Tyle zmarnowanego czasu!

-聽No c贸偶, potrzebowali艣my sporej cz臋艣ci wszystkich informacji, jakie zebrali艣my po drodze - odpar艂 Antonio. - Ale to naprawd臋 wspaniale, ogromnie jeste艣my ci wdzi臋czni, Sissi. Dobrze, 偶e mamy ze sob膮 geniusza. Jak daleko dotarli艣cie?

-聽Ju偶 nied艂ugo znajdziemy si臋 w okolicach Cangas de Onis, ale oczywi艣cie teraz nie b臋dziemy si臋 tam zatrzymywa膰, przyje偶d偶amy tak pr臋dko, jak tylko si臋 da.

Antonio mierzy艂 odleg艂o艣ci na mapie.

-聽Obie grupy maj膮 do przebycia mniej wi臋cej tak膮 sam膮 drog臋. Spotkamy si臋 jeszcze przed wieczorem.

O偶ywieni wyszli z kawiarni, postanawiaj膮c zaczeka膰 na taks贸wk臋 na dworze. Przyjecha艂a zaledwie par臋 minut p贸藕niej.

Nast膮pi艂o nieco smutne po偶egnanie.

-聽Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz d艂u偶ej uczestniczy膰 w naszej wyprawie? - spyta艂 Antonio.

-聽Nie mam si艂y - odpar艂a Flavia zm臋czonym g艂osem. - Po prostu nie mam si艂y.

Antonio obj膮艂 j膮.

-聽B臋dziemy w kontakcie - zapewni艂 wzruszony. Nast臋pny w kolejce by艂 Morten.

-聽A wi臋c 偶egnaj, moja dobra macocho! Jeszcze si臋 zobaczymy.

-聽O tak, doprawdy, mam na to nadziej臋 - roze艣mia艂a si臋 Flavia, lecz za tymi s艂owami kry艂a si臋 powaga. Nie wiadomo przecie偶, kto z nich wr贸ci z wyprawy, kt贸rej celem by艂o rozwi膮zanie zagadki rycerzy.

Po偶egna艂a si臋 z Unni i poprosi艂a Sissi, by opiekowa艂a si臋 Mortenem.

-聽Z gruntu to dobry ch艂opak - stwierdzi艂a - chocia偶 czasami 艣wietnie mu si臋 udaje to ukrywa膰.

Na te s艂owa wszyscy si臋 roze艣miali.

Flavia wsiad艂a do taks贸wki i odjecha艂a.

Ich kr膮g zmniejszy艂 si臋 o jedn膮 osob臋.

Czy odpadnie z niego kto艣 jeszcze?

Mieli gor膮c膮 nadziej臋, 偶e tak si臋 nie stanie. Lecz straszna przepowiednia o dw贸ch braciach, z kt贸rych jeden mia艂 gdzie艣 tu pozosta膰, wci膮偶 nie dawa艂a im spokoju.

20

Wjechali ju偶 na wy偶yn臋. Min臋li Alto Campo z jego wyci膮gami narciarskimi i szarymi szczytami z wapieni. Potem zn贸w znale藕li si臋 w bardziej p艂askiej okolicy, wci膮偶 jednak bardzo wysoko.

Szczyty i rozci膮gaj膮ce si臋 przed nimi p艂askowy偶e pokrywa艂a cienka bielusie艅ka warstewka 艣niegu.

Morten nie kry艂 w艣ciek艂o艣ci.

-聽Nie po to wyjecha艂em na po艂udnie, 偶eby ogl膮da膰 艣nieg!

-聽Rzeczywi艣cie, nie po to - przyzna艂 cierpko Antonio. - Ale mo偶esz by膰 spokojny, to przemijaj膮ce. O tej porze roku 艣nieg si臋 nie utrzyma. Prognozy pogody obiecywa艂y, 偶e b臋dzie cieplej.

-聽I tak jest ju偶 dostatecznie zimno.

-聽Skoro uda艂o nam si臋 przeby膰 Alto Campo, to damy rad臋 i dalej. Widzisz, na drodze nie ma 艣niegu. Wszystko b臋dzie dobrze.

Morten, trz臋s膮c si臋 z zimna, skuli艂 si臋 w swoim k膮cie.

-聽Mog艂aby艣 przynajmniej zamkn膮膰 okno, Unni Nie musisz jeszcze pogarsza膰 sytuacji. Twardo艣膰 trzeba okazywa膰 z umiarem!

Unni natychmiast us艂ucha艂a.

-聽Ach, przepraszam, przepraszam, nie mo偶emy przecie偶 nara偶a膰 naszego bohatera na przeci膮g. Tak si臋 post臋puje jedynie ze starymi z艂o艣liwymi te艣ciowymi, kt贸rych cz艂owiek chce si臋 pozby膰. Ale偶 co ja wygaduj臋? Wcale nie uwa偶am, 偶e wszystkie te艣ciowe nale偶y wywiesi膰 za okno, mog膮 si臋 w艣r贸d nich znale藕膰 naprawd臋 wspania艂e kobiety.

-聽Moj膮 te艣ciow膮 mo偶esz z powodzeniem posadzi膰 w przeci膮gu - mrukn膮艂 Antonio.

-聽Nie pojmuj臋, jak Vesla, osoba o tak gor膮cym sercu, mo偶e mie膰 tak膮 matk臋. A tak w og贸le to jak Vesla si臋 czuje?

-聽Bardzo dobrze. Jest wprawdzie pod sta艂膮 kontrol膮 lekarsk膮, ale wszystko jest w normie. Tak bardzo bym chcia艂 by膰 teraz przy niej!

-聽To oczywiste - powiedzia艂a cicho Unni.

-聽Jak tu spokojnie w g贸rach! - odezwa艂a si臋 Sissi. - W艂a艣ciwie mamy spok贸j ju偶 od d艂u偶szego czasu.

-聽Rzeczywi艣cie, to a偶 dziwne - przyzna艂 Antonio. Czym pr臋dzej skontaktowa艂 si臋 z grup膮 Jordiego, lecz i u nich nic si臋 nie dzia艂o.

-聽Cisza przed burz膮 - skonstatowa艂a Unni.

-聽Och, zamknij si臋! - westchn膮艂 Morten. - Nie wyzywaj losu!

-聽Nie pojmuj臋, co si臋 wczoraj wydarzy艂o tam, na skraju lasu - Tommy skar偶y艂 si臋 w samochodzie Alonzowi.

-聽Przesta艅 marudzi膰 na ten temat! - rykn臋艂a Emma. - Stracili艣my Rogera i ju偶 to jest okropne, ale dobrze wiecie, 偶e to nie by艂 facet godny zaufania. Podkrada艂 nam pieni膮dze na narkotyki i przechwala艂 si臋 na lewo i prawo, co robimy. W艂a艣ciwie to by艂 dla nas wr臋cz niebezpieczny. Poza tym w samochodzie mamy teraz wi臋cej miejsca.

-聽Zgoda, zgoda, masz racj臋 we wszystkim, ale mnie chodzi o spos贸b, w jaki ten tajemniczy typ si臋 z nim za艂atwi艂 - powiedzia艂 Kenny. - Bo widzisz, przy艂o偶y艂em n贸偶 do gard艂a tej baby i mia艂em wszystko pod kontrol膮, a Roger trzyma艂 tamtych dwoje w szachu pistoletem. Tommy i Manuelito te偶 tam byli. Jak, u diab艂a, facet m贸g艂 pojawi膰 si臋 ot, tak z powietrza, wykr臋ci膰 mi r臋k臋 i wytr膮ci膰 n贸偶, a jednocze艣nie strza艂 Rogera pos艂a膰 w niebo, a jemu zgruchota膰 kark? Co wy na to?

-聽Facet zna艂 pewnie karate - podsun膮艂 Alonzo.

-聽To by艂o co艣 wi臋cej ni偶 karate - mrukn膮艂 Kenny. - On to robi艂 jak prawdziwy demon.

-聽Nie, nie i jeszcze raz nie! - zaprotestowa艂a Emma. - Dosy膰 gadania o demonach. Mamy dwa po naszej stronie, tak twierdz膮 mnisi, to nie m贸g艂 by膰 偶aden demon. Mia艂 mo偶e 偶arz膮ce si臋 oczy? I cuchn膮艂 siark膮? To by艂 zwyk艂y facet, prawda?

-聽Na takiego przynajmniej wygl膮da艂. W jego wygl膮dzie nie by艂o nic nadzwyczajnego, jedynie w metodzie dzia艂ania.

-聽Naucz臋 si臋 karate - powiedzia艂 Tommy rozmarzonym tonem.

Deptali po pi臋tach samochodowi Jordiego, to znaczy pi臋ty te musia艂y by膰 d艂ugie, bo przecie偶 przeciwnicy nie mogli zobaczy膰 ich samochodu. Od czasu do czasu jednak 艣cigana zwierzyna miga艂a im przed oczami. To na razie wystarcza艂o. Nie zamierzali pr贸bowa膰 wzi膮膰 wi臋cej zak艂adnik贸w, 偶eby wycisn膮膰 informacje od wroga.

Elegancki samoch贸d chudego m臋偶czyzny wypad艂 z drogi w okolicy Alto Campo. Thore Andersen usi艂owa艂 wyprowadzi膰 go z powrotem na jezdni臋 i ca艂y a偶 si臋 przy tym spoci艂 pomimo ch艂odu daj膮cego si臋 wyczu膰 w powietrzu.

-聽M贸wi艂em przecie偶, 偶e powinni艣my byli za艂atwi膰 w Reinosa lepsze opony - m贸wi艂 chudy, kt贸ry sta艂 na skraju drogi i marz艂, ale nie traci艂 nic ze swego stylu.

-聽Przecie偶 to by艂y tylko kr贸tkie opady - odpar艂 Thore Andersen ze z艂o艣ci膮. 艢nieg nied艂ugo zn贸w stopnieje.

-聽Nie mamy czasu na to czeka膰.

-聽Przecie偶 nic z艂ego si臋 nie dzieje - 艂agodzi艂 asystent z wn臋trza samochodu. - S膮 niedaleko przed nami.

Zarena nie umia艂a znale藕膰 sobie miejsca. Nie mog艂a nic zrobi膰, dop贸ki siedzieli w tych g艂upich samochodach. Niewidzialna lata艂a mi臋dzy nimi tam i z powrotem. Grupa, w kt贸r膮 w艂膮czy艂 si臋 ten szcz臋艣ciarz Tabris, kierowa艂a si臋 pr臋dko na wsch贸d, druga by艂a wysoko w g贸rach, lecz opu艣ci艂a ju偶 pokryte 艣niegiem okolice i znajdowa艂a si臋 bli偶ej wybrze偶a.

Zarena, rozczarowana, z min膮 kwa艣n膮 jak ocet kr膮偶y艂a nad g贸rami w po艂owie drogi pomi臋dzy obydwiema grupami. Najwyra藕niej oba zespo艂y kieruj膮 si臋 w jej stron臋. Tabris z艂o偶y艂 jej kr贸tki raport, ale podczas tego pospiesznego spotkania oboje zion臋li do siebie nienawi艣ci膮 wi臋ksz膮 ni偶 kiedykolwiek.

Ten idiota Tabris! Czy偶 nie mog艂a dosta膰 na wsp贸艂towarzysza kt贸rego艣 wspania艂ego z samej elity demon贸w? By艂a spragniona dzia艂ania i zaspokojenia. A Tabrisa nie chcia艂a, to by by艂o poni偶ej jej godno艣ci.

Mo偶e dlatego, i偶 wiedzia艂a, 偶e on j膮 odrzuci?

Unosi艂a si臋 ponad niezwyk艂ymi formacjami skalnymi. Nie wiedzia艂a, 偶e s膮 to Picos de Europa, zreszt膮 , wcale jej to nie interesowa艂o.

Mimo wszystko jeden ze szczyt贸w przyci膮gn膮艂 do siebie jej uwag臋.

Le偶a艂 w ukrytej dolinie, samotny szczyt otacza艂 las. Tam na g贸rze by艂a grota. Przed ni膮 za艣 siedzia艂 jaki艣 dziwaczny stw贸r.

Zarena po偶eglowa艂a bli偶ej.

Ten stw贸r wygl膮da艂 wspaniale, godny demona. Mia艂 wielk膮, poro艣ni臋t膮 szczecin膮 g艂ow臋, w kt贸rej pe艂za艂y robaki i owady. Mocne ow艂osione cia艂o i twarz, kt贸ra zakonnic臋 wystraszy艂aby na 艣mier膰. I cuchn膮艂!

W Zarenie przebudzi艂y si臋 偶膮dze. Wyl膮dowa艂a na szczycie ska艂y i przybra艂a posta膰 demona. Zapragn臋艂a sta膰 si臋 najbardziej poci膮gaj膮ca jak tylko potrafi艂a. Nie chcia艂a wygl膮da膰 mi臋kko jak cz艂owiek.

Istota co艣 mrucza艂a, nie zwracaj膮c uwagi na Zaren臋.

-聽Skarb. M贸j skarb. Czekam na niego od setek lat. Jest m贸j. Gdy go dostan臋, b臋d臋 m贸g艂 na zawsze zniszczy膰 Urrac臋.

Zarena przysun臋艂a si臋 jeszcze bli偶ej. Teraz z owej cudownej postaci wydobywa艂 si臋 inny g艂os, jakby s艂abszy, lecz podniecaj膮co chropawy.

-聽Skarb. Musz臋 go mie膰. Musz臋 go posiada膰. Musz臋 mie膰 w艂adz臋. Wtedy Emma b臋dzie moja. B臋d臋 kupowa艂 domy, zamki, samochody, 艂odzie i niewolnik贸w. Zdob臋d臋 w艂adz臋, mn贸stwo, mn贸stwo w艂adzy. Wszystko b臋dzie moje. Niech znajd膮 to przekl臋te miejsce, a ja im wszystko odbior臋.

Zarena stan臋艂a przed nim w swojej najbardziej zapraszaj膮cej, wyzywaj膮cej pozie. Wamba - Leon podni贸s艂 na ni膮 nieprzytomne oczy.

-聽Uf, cholera! - powiedzia艂 Leon.

Wamba 艣ledzi艂 j膮 wzrokiem, gdy podchodzi艂a bli偶ej, patrzy艂 w kocie oczy i usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jak膮 istot膮 jest kobieta.

Zarena stara艂a si臋 wygl膮da膰 jak najatrakcyjniej. Rozpostar艂a skrzyd艂a, wprawdzie nie tak pi臋kne jak Tabrisa. Pokaza艂a wszystkie swoje k艂y, wabi膮co machn臋艂a ogonem, a potem siad艂a mu na kolanach. D艂ugo ju偶 przebywa艂a z dala od innych godnych jej demon贸w i w 艣rodku ca艂a a偶 p艂on臋艂a.

Wamba - Leon siedzia艂 nieruchomo. Czego, u diab艂a, chce to babsko? Zapomnia艂 ju偶, do czego takich si臋 u偶ywa.

Zarena zacz臋艂a szuka膰 pod jego w艂ochatymi sk贸rami. To, co znalaz艂a, jednak nie nadawa艂o si臋 do niczego.

-聽Do kro膰set! - sykn臋艂a, wstaj膮c. To by艂a obraza. Rozgniewana, wzbi艂a si臋 w powietrze.

-聽Skarb. Czekam na skarb - wybe艂kota艂 Wamba - Leon, natychmiast zapominaj膮c o ca艂ej wizycie.

Pi臋ciu kat贸w inkwizycji obserwowa艂o ca艂e zaj艣cie z najbli偶szej wapiennej ska艂y.

„呕adnego po偶ytku - mrukn膮艂 kt贸ry艣 z nich kwa艣no. - Na c贸偶 nam te durne demony? Przecie偶 one do niczego nam si臋 nie przydaj膮!”

„O, na pewno w odpowiedniej chwili uderz膮 - odpar艂 inny. - Ale strasznie d艂ugo zwlekaj膮. Gdyby偶 nadesz艂y dni naszej 艣wietno艣ci, dopiero by zobaczyli! Bo pami臋tacie chyba, jak szybko i skutecznie zadzia艂ali艣my w Santiago de Compostela?”

„Byli艣my niepokonani”.

„O tak - do艂膮czyli inni. - Jeste艣my niepokonani, gdy chodzi o krzywd臋 i 艣mier膰”.

Unie艣li si臋 ca艂膮 gromad膮 i odfrun臋li.

Ze wzg贸rza niewidzialna Zarena przygl膮da艂a si臋 ziemi. Zobaczy艂a, 偶e wschodnia grupa si臋 zatrzyma艂a. Stali wysoko w punkcie widokowym i spogl膮dali w d贸艂.

Jednej osoby w艣r贸d nich ch臋tnie by si臋 pozby艂a i ku niej skierowa艂a ca艂膮 swoj膮 nienawi艣膰. Ku tej, kt贸ra niemal j膮 odkry艂a. Ku Unni.

Poza ni膮 kobiecy demon nie interesowa艂 si臋 innymi kobietami. Uwa偶a艂, 偶e wcale si臋 nie licz膮. Ta jednak by艂a niebezpieczna. Ch臋tnie zepchn臋艂aby j膮 teraz w przepa艣膰, ale do tego Zarena musia艂aby si臋 zmaterializowa膰, w takiej czy innej formie, demona czy cz艂owieka. A na dole by艂o zbyt wiele os贸b, kt贸re by j膮 zobaczy艂y. Niekt贸rzy wybiegli z jakiego艣 wielkiego paskudnego powozu. To rzeczywi艣cie zbyt du偶y k艂opot.

Nie da艂o si臋 jednak zaprzeczy膰, 偶e mia艂a na to ochot臋. Zapewne jeszcze p贸藕niej trafi si臋 okazja.

Zarena ca艂kiem niedawno kontaktowa艂a si臋 z Mistrzem, lecz jedynie przez otwart膮 przepa艣膰, prowadz膮c膮 a偶 na sam d贸艂, w Ciemno艣膰. Zej艣膰 jej nie pozwolono.

Us艂ysza艂a nagan臋. Wci膮偶 jeszcze si臋 nie dowiedzia艂a, czym zajmuj膮 si臋 ci ludzie. Mistrz wiedzia艂, 偶e Urraca znowu kr膮偶y, a w艂a艣nie j膮 pragn膮艂 dopa艣膰. Chcia艂 si臋 na niej zem艣ci膰. Je艣li ca艂a ta sprawa dotyczy zagadki rycerzy, a tego Zarena jeszcze nie wiedzia艂a, zawsze bowiem udawa艂o jej si臋 by膰 w niew艂a艣ciwym miejscu o niew艂a艣ciwym czasie, wi臋c je偶eli tak naprawd臋 by艂o, to nale偶a艂o nie dopu艣ci膰 do rozwi膮zania tej zagadki. Gdyby bowiem tak si臋 sta艂o, Urraca usz艂aby wolno ju偶 na dobre. A je艣li ludziom si臋 nie powiedzie, to Urraca dalej pozostanie nie mog膮cym zazna膰 spoczynku duchem, bez ochrony za艣 wybranych Mistrz b臋dzie m贸g艂 j膮 dopa艣膰.

Wybranych? dopytywa艂a si臋 Zarena. Ale Mistrz uci膮艂 kontakt. Albo zasn膮艂. Czort jeden wie, co zrobi艂.

Morten obejmowa艂 Sissi ramieniem, patrz膮c z g贸ry na przepi臋kne miasteczka, Carmona i San Pedro, po艂o偶one w dolinie. Za czerwonymi dachami z dach贸wki droga wi艂a si臋 w艣r贸d jesiennie z艂ocistych sp艂achetk贸w p贸l i teras ku widniej膮cym w oddali g贸rom. Szczyty wci膮偶 pokrywa艂a cienka warstwa 艣niegu. Widok by艂 nieprawdopodobnie pi臋kny, istny krajobraz z marze艅.

-聽Chcia艂bym tu mieszka膰 - o艣wiadczy艂 Morten.

-聽On chce mieszka膰 wsz臋dzie - przypomnia艂 Antonio z cierpkim u艣miechem. - Podobnie jak Unni. Gdy tylko ujrz膮 jakie艣 艂adniejsze miejsce, od razu postanawiaj膮 je zbezcze艣ci膰 swoj膮 obecno艣ci膮. Ale sam musz臋 przyzna膰, 偶e rzadko widuje si臋 co艣 r贸wnie pi臋knego jak ten widok.

Unni jednak nie kry艂a niepokoju.

-聽Co艣 mi si臋 tutaj nie podoba - stwierdzi艂a. - Co艣 tu jest, czego by膰 nie powinno. Jaki艣 zapach w powietrzu... Nie podoba mi si臋 to. I wcale nie mam na my艣li tego autobusu z turystami, Mortenie.

-聽Ja nic nie czuj臋 - odpar艂. Unni zadar艂a g艂ow臋.

-聽Mam wra偶enie, jakbym s艂ysza艂a... trzepot jakich艣 wielkich skrzyde艂?

-聽Mo偶e to helikopter - podsun膮艂 Morten.

-聽Je艣li tak, to bardzo dziwnie leci. Nie, to jest co艣 strasznego i cuchnie naprawd臋 obrzydliwie.

Ura偶ona Zarena odlecia艂a w bok, oczyszczaj膮c tym samym powietrze wok贸艂 Unni. Dziewczyna zn贸w mog艂a si臋 napawa膰 wspania艂ym widokiem.

-聽I jak. Jedziemy dalej? - spyta艂 Antonio.

-聽Tak, tak - odpar艂a Unni. - Nie mo偶emy si臋 sp贸藕ni膰 na miejsce spotkania.

-聽A jakie偶 to miejsce spotkania? - zdziwi艂 si臋 Morten. - Przecie偶 wcale si臋 nie umawiali艣my.

-聽Nie, bo to zb臋dne. Pr臋dzej czy p贸藕niej i tak ich spotkamy, a wtedy trzeba b臋dzie tylko zdecydowa膰, kt贸ra grupa stawi艂a si臋 na miejscu jako pierwsza.

21

Oko艂o trzeciej po po艂udniu dotarli do Linares, niewielkiej g贸rskiej wioski, pe艂nej 艣licznych domk贸w i zadbanych ogr贸dk贸w. Ci, kt贸rzy zastanawiali si臋, czy kr臋ta droga na mapie prowadzi w g贸r臋 czy w d贸艂, pr臋dko mieli okazj臋 si臋 o tym przekona膰. Krajobraz przed nimi nagle stromo opada艂 w osza艂amiaj膮c膮 g艂臋bi臋, wi贸d艂 w dolin臋, kt贸r膮 nale偶a艂oby nazwa膰 raczej rozpadlin膮 ni偶 dolin膮.

-聽Ratunku! Jak my zjedziemy! - j臋kn臋艂a Sissi.

-聽Za pomoc膮 paralotni - podsun膮艂 Morten.

Istnia艂a jednak droga. Widzieli, jak wije si臋 niezliczonymi ostrymi zakr臋tami, na samym dole za艣 wida膰 by艂o trzy czy cztery czerwone dachy.

-聽La Hermida - powiedzia艂 Antonio. - Tajemnicze s艂owo. A oto jego rozwi膮zanie.

Wolno zacz臋li spuszcza膰 si臋 w d贸艂. W tej chwili najwa偶niejsze by艂y dobre hamulce.

-聽Jak to d艂u偶ej potrwa, zapadn臋 na chorob臋 morsk膮 - zagrozi艂a Unni.

-聽Musisz nad tym zapanowa膰 - powiedzia艂 spokojnie Antonio.

-聽No dobrze, ale jed藕 troch臋 pro艣ciej! Serpentyna ci膮gn臋艂a si臋 przez sze艣膰 kilometr贸w. Nie tylko Unni pr贸bowa艂a mocno uchwyci膰 si臋 czego艣 w samochodzie.

W ko艅cu znale藕li si臋 na w膮skim dnie doliny. Zatrzymali si臋 na skraju drogi. Sama wioska La Hermida po艂o偶ona by艂a jeszcze nieco poni偶ej.

-聽No dobrze, i co robimy teraz? - spyta艂 Antonio, po czym odpowiedzia艂 sam sobie: - Nie mo偶emy przecie偶 wej艣膰 do kt贸rego艣 z dom贸w ot, tak, skoro nie wiemy, o co mamy pyta膰. No i musimy stwierdzi膰, czy nale偶y pod膮偶a膰 na p贸艂noc, czy na po艂udnie.

-聽Najpierw mamy spotka膰 naszych przyjaci贸艂 - przypomnia艂a Sissi. - A oni przyjad膮 z p贸艂nocy, od strony wybrze偶a. W dodatku, jak patrz臋 na map臋, to wydaje mi si臋, 偶e najwa偶niejsza cz臋艣膰 w膮wozu „Desfiladero de La Hermida” prowadzi t臋dy.

-聽Rzeczywi艣cie, zgadza si臋.

-聽Co w艂a艣ciwie znaczy „Hermida”? - spyta艂a Unni.

-聽Nic, to tylko nazwa.

-聽Powinno si臋 zakaza膰 u偶ywania niezrozumia艂ych s艂贸w - mrukn臋艂a Unni. Zaraz jednak si臋 rozja艣ni艂a. - Ruszajmy, na p贸艂noc! Ku naszym przyjacio艂om i Jordiemu!

-聽Czy on nie jest twoim przyjacielem? - dra偶ni艂 si臋 z ni膮 Morten. - Powiedzia艂a艣: „Ku naszym przyjacio艂om i Jordiemu”.

-聽Doskonale wiesz, co mam na my艣li - powiedzia艂a Unni rozpromieniona na sam膮 my艣l o Jordim.

Ju偶 w nast臋pnej chwili zaniem贸wili. Prawie.

-聽Ojej! - westchn臋艂a Unni. - Ojej!

-聽Dech zapiera - szepn臋艂a Sissi.

Jasnoszare 艣ciany z wapienia wznosi艂y si臋 po obu stronach w膮skiego w膮wozu, w kt贸rym miejsca starcza艂o jedynie na rzek臋 i drog臋. Skalne 艣ciany mog艂y mie膰 kilkaset metr贸w wysoko艣ci, tworzy艂y je niezwykle formacje, wida膰 te偶 by艂o inne szczeliny, kt贸re gin臋艂y gdzie艣 w absolutnej pustce.

-聽Zatrzymajcie si臋! Musz臋 to sfotografowa膰 - o艣wiadczy艂a Sissi.

Wysiedli.

-聽Mamy tu pewn膮 wskaz贸wk臋 - powiedzia艂a Unni z uniesieniem. - Pami臋tacie, jak brzmia艂o przes艂anie Kantabrii, to, kt贸re towarzyszy艂o gryfowi?

Antonio przez chwil臋 szuka艂 w pami臋ci.

-聽Moja. jest kraina, szara i pionowa, gdzie zbieraj膮 si臋 or艂y. Z po艂udnia na zach贸d, z p贸艂nocy na prawo.

-聽Fantastyczne - powiedzia艂 Morten. - Tylko gdzie s膮 or艂y?

-聽Jest jeszcze jedna sprawa - powiedzia艂a Sissi, rozk艂adaj膮c map臋. - Czy jeste艣my jeszcze w Kantabrii, czy te偶 znale藕li艣my si臋 ju偶 w Asturii? W膮w贸z Hermida biegnie dok艂adnie wzd艂u偶 granicy. Tak, jeste艣my jeszcze w Kantabrii.

Gdy tak stali przyt艂oczeni niezwyk艂膮 wspania艂o艣ci膮, kt贸ra ich otacza艂a, czuj膮c, jak male艅cy s膮 w rzeczywisto艣ci ludzie, us艂yszeli, 偶e przez szum rzeki przebija si臋 warkot samochodu. Nadje偶d偶a艂 z p贸艂nocy, a oni niepokoili si臋 bardzo prawdopodobie艅stwem spotkania na tej w膮ziutkiej drodze...

Zaraz potem ze wszystkich garde艂 wydoby艂 si臋 okrzyk rado艣ci.

To nadje偶d偶ali ich przyjaciele.

Unni nareszcie poczu艂a obj臋cia ramion Jordiego.

-聽Jordi, Jordi, nigdy wi臋cej tak nie zrobimy! T臋sknota ca艂kiem mnie rozszarpa艂a!

-聽Mnie r贸wnie偶. Pr贸bowali艣my dzwoni膰 ju偶 od jakiego艣 czasu, ale nie jest to chyba miejsce najlepsze na 艣wiecie do po艂膮cze艅 kom贸rkowych. Czy偶 nie wspania艂y jest ten widok?

Miguel wysiad艂 z samochodu i stan膮艂 na drodze, przygl膮daj膮c si臋 Jordiemu i Unni ze zdziwieniem i niedowierzaniem.

Zupe艂nie tego nie rozumiem, my艣la艂. C贸偶 takiego niezwyk艂ego jest w powt贸rnym spotkaniu? Przecie偶 to chyba dobrze nie musie膰 si臋 widzie膰 przez jaki艣 czas.

Wszyscy pozostali te偶 艣ciskali si臋 po kolei, Miguel stan膮艂 nieco z boku, 偶eby przypadkiem nie zaatakowali i jego.

Morten papla艂 bez przerwy, jak karabin maszynowy wyrzuca艂 z siebie zdania o tym, do czego doszli: 偶e znale藕li si臋 we w艂a艣ciwym miejscu i 偶e z w膮wozu musz膮 ruszy膰 na zach贸d, tak bowiem zosta艂o powiedziane w przes艂aniu 偶 Kantabrii.

Popatrzyli na strome skalne 艣ciany, zadaj膮c sobie pytanie, czy b臋d膮 musieli si臋 po nich wspina膰.

-聽Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie - stwierdzi艂 Jordi. - Jechali艣my przez prze艂臋cz bardzo d艂ugo i tutaj jest najtrudniejsza do przebycia cz臋艣膰. Nieco dalej na p贸艂noc odchodz膮 inne mniejsze rozpadliny, a nawet w膮skie dr贸偶ki, ale jak ju偶 m贸wi艂em, pr贸bowali艣my si臋 z wami skontaktowa膰, bo i my mamy wam co艣 do przekazania.

Pojechali wed艂ug jego wskaz贸wek jeszcze kawa艂ek na p贸艂noc. Tam znale藕li miejsce, gdzie mogli wprowadzi膰 samochody, sami za艣 usi膮艣膰 na trawie i porozmawia膰. I zje艣膰 co艣, grupa Jordiego zakupi艂a bowiem prowiant w Panes. Poinformowano ich tam, 偶e zapuszczaj膮 si臋 w艂a艣nie na pustkowia, gdzie jad艂odajnie dziel膮 od siebie d艂ugie odcinki. Prawda okaza艂a si臋 jeszcze brutalniej sza: 偶adnej jad艂odajni nie by艂o w og贸le.

Kiedy Jordi, Gudrun, Pedro, Juana i Miguel dowiedzieli si臋 o Desfiladero de La Hermida, jak szaleni wyjechali z Cangas de Onis na wsch贸d. W rekordowym czasie - ca艂e szcz臋艣cie, nie napotykaj膮c po drodze policji drogowej - dotarli do Panes, gdzie zatrzymali si臋, 偶eby zje艣膰 lunch. Panes nie by艂o wprawdzie wielkim miastem, lecz bardzo wa偶nym. Nie zauwa偶yli go na mapie, poniewa偶 nazw臋 zakrywa艂y rozmaite linie i znaki. Zjedli lunch w bardzo dobrej restauracji i tam Pedro nagle ujrza艂 starego przyjaciela, kt贸ry kiedy艣 pracowa艂 w Madrycie, w dyplomacji, lecz ostatnio wycofa艂 si臋 z uwagi na wiek By艂o to serdeczne powitanie. Przyjaciel zachodzi艂 w g艂ow臋, co te偶 Pedro mo偶e robi膰 tu, w tych po艂o偶onych na takim odludziu okolicach, a wysokiego rodu don Pedro de Verin itd. zdecydowa艂 si臋 m贸wi膰 wprost. Nie mia艂 nic do stracenia, a wiele m贸g艂 zyska膰. Wiedzia艂 te偶, 偶e jego stary znajomy jest cz艂owiekiem honoru.

-聽My, moi przyjaciele i ja, jeste艣my tu po to, by bada膰 dawne podania i legendy. S艂yszeli艣my, 偶e w tych okolicach istnieje pewien stary mit dotycz膮cy paru niezrozumia艂ych s艂贸w.

-聽M贸w, o co ci chodzi. Sporo wiem o historii Panes.

-聽Dobrze - powiedzia艂 Pedro z namys艂em. - Chodzi tu o co艣 takiego jak „EL MAS BAJO DE LOS BAJOS”, „najni偶szy z ni偶szych” czy te偶 mo偶e „najmniej znacz膮cy z nieznacz膮cych”, czy te偶 jak wolisz, „najmniejszy z ma艂ych”. Nie wiem tak naprawd臋, jak rozumie膰 te s艂owa.

Przyjaciel d艂ugo si臋 w niego wpatrywa艂.

-聽El mas bajo... Kiedy i gdzie natkn膮艂e艣 si臋 na t臋 histori臋?

Pedro pr贸bowa艂 odpowiedzie膰 wymijaj膮co.

-聽C贸偶, to by艂o stosunkowo niedawno, po drodze tutaj. Wiesz co艣 na ten temat?

-聽Niewiele. Ta ba艣艅 to prawdziwa zagadka. Ale wiem, gdzie to jest przechowywane, to znaczy mam na my艣li jedynie kilka s艂贸w naskrobanych na kawa艂ku jakiego艣 bardzo starego papieru. Trzy, mo偶e cztery linijki, nie wi臋cej.

Pedro stara艂 si臋 ukry膰 sw贸j zachwyt.

-聽Gdzie to jest?

-聽W pewnym opactwie, w klasztorze.

-聽Bardzo chcieliby艣my dowiedzie膰 si臋 na ten temat czego艣 wi臋cej.

-聽Doskonale, jed藕my wi臋c tam. We藕 ze sob膮 swoich przyjaci贸艂, tylko pami臋taj, nikt nie zna pocz膮tk贸w tej historii.

-聽Nic nie szkodzi.

-聽Nie wydaje mi si臋, 偶eby艣cie zrobili si臋 o wiele m膮drzejsi, widz膮c to, co tam zosta艂o napisane.

-聽W dalszym ci膮gu nic nie szkodzi. Jeste艣my otwarci na wszystko. Interesuje nas ka偶dy najmniejszy nawet okruch zwi膮zany z t膮 histori膮.

Pojechali wi臋c do klasztoru. Przyjaciel Pedra mia艂 ca艂kowit膮 racj臋, te kilka s艂贸w, kt贸re zosta艂y tam zapisane, pozostawa艂y niezrozumia艂e dla wi臋kszo艣ci ludzi.

Lecz u sprzymierze艅c贸w rycerzy wywo艂a艂y szok.

0x01 graphic

CZ臉艢膯 DRUGA
NAJN臉DZNIEJSZY Z N臉DZNYCH

22

POCZ膭TEK HISTORII

Picos de Europa, Anno Domini 1481

Daleko w艣r贸d g艂臋bokich dolin w pa艣mie Picos de Europa sta艂 samotny sza艂as.

Cz艂owieka, kt贸ry tam mieszka艂, uwa偶ano za najn臋dzniejszego z n臋dznych.

By艂 kiedy艣 hyclem, prostym pomocnikiem kata, kt贸ry zajmowa艂 si臋 najmniej szanowanymi powinno艣ciami katowskiego zawodu. Odziera艂 konie ze sk贸ry, pali艂 samob贸jc贸w... Robi艂 wszystko to, czym sam mistrz nie chcia艂 si臋 zaj膮膰.

Straciwszy cz臋艣膰 w艂adzy w nogach za spraw膮 prze艣laduj膮cych go m艂odych ch艂opc贸w z wioski, wycofa艂 si臋 na odludzie i tam zbudowa艂 sw贸j prosty sza艂as. Jako pomocnika wzi膮艂 sobie dziesi臋cioletniego ch艂opca, r贸wnie偶 wykl臋tego ze spo艂eczno艣ci, sierot臋 z jedn膮 nog膮 kr贸tsz膮, niezbyt przy tym m膮drego. Nikt w wiosce nie chcia艂 go karmi膰.

Nikt z wyj膮tkiem hycla, kt贸rego wsz臋dzie traktowano z pogard膮. Obaj wi臋c zajmowali podobn膮 pozycj臋.

Pewnego dnia jednak zjawi艂 si臋 rycerz i poprosi艂 hycla o wskazanie mu drogi do ukrytej, zapomnianej wioski. Ch艂opiec tak si臋 wystraszy艂 t膮 wizyt膮, 偶e uciek艂 i skry艂 si臋 w g贸rskiej rozpadlinie, s艂u偶膮cej mu dotychczas za miejsce zabaw. Widzia艂, jak pi臋kny rycerz zsiada z czarnego rumaka i rozmawia z jego przybranym ojcem, lecz nic nie s艂ysza艂. Hycel pokazywa艂 co艣 i t艂umaczy艂, a rycerz pojecha艂 w ko艅cu dalej.

Gdy ch艂opiec wr贸ci艂 do sza艂asu, spyta艂, czego szuka艂 tutaj ten szlachcic, lecz przybrany ojciec milcza艂 i nie chcia艂 niczego wyja艣ni膰.

-聽Niczego nie widzia艂e艣, rozumiesz? Wielu ludzi zacznie t臋dy przeje偶d偶a膰, a twoim zadaniem b臋dzie stanie na stra偶y i zawiadomienie mnie, gdy tylko kogo艣 dojrzysz w dolinie. Sam si臋 schowasz, nikt nie mo偶e ci臋 zobaczy膰. To dla twojego dobra.

Sta艂o si臋 tak, jak zapowiedzia艂 hycel. Nast膮pi艂 d艂ugi czas, gdy przeje偶d偶ali t臋dy konni, niekt贸rzy wie藕li narz臋dzia, inni jakie艣 wielkie tobo艂y na ko艅skich grzbietach. Ch艂opiec pilnowa艂, ale za ka偶dym razem ucieka艂 i ukrywa艂 si臋.

Pewnego razu jednak zdarzy艂o si臋, 偶e jacy艣 ludzie nadjechali noc膮 i ch艂opiec nie zd膮偶y艂 si臋 schowa膰. Le偶a艂 cicho jak mysz i s艂ysza艂 g艂os przybranego ojca:

-聽Teraz jest 艂atwiej, kiedy wyci臋li or艂y w g贸rach. Pod膮偶ajcie za trzema or艂ami, a dotrzecie na miejsce!

Potem hycel, zrozumiawszy, 偶e ch艂opiec jest w pobli偶u, wyprowadzi艂 nocnych go艣ci na dw贸r.

Oczywi艣cie wielu je藕d藕c贸w r贸wnie偶 wraca艂o przez dolin臋, ch艂opiec wi臋c zawsze mia艂 do艣膰 zaj臋cia ze staniem na stra偶y.

A potem... nast膮pi艂a katastrofa.

Przybyli noc膮. P臋dz膮c jak burza przez dolin臋, pojawi艂o si臋 pi臋ciu rycerzy i, jedna kobieta. Kilka dni p贸藕niej wr贸cili i teraz towarzyszy艂o im wielu ludzi. Trzech z nich przysz艂o do sza艂asu i ch艂opiec, kt贸ry si臋 schowa艂, ku swemu przera偶eniu zobaczy艂, jak jego przybrany ojciec ginie od miecza. M臋偶czy藕ni zaci膮gn臋li hycla do sza艂asu, przeszukali domostwo, a potem je podpalili.

Ch艂opiec, zyskawszy pewno艣膰, 偶e wszyscy opu艣cili ju偶 dolin臋, wyszed艂 ze swej kryj贸wki, ca艂y czarny od dymu po偶aru. Twarz pokryt膮 mia艂 sadz膮 wymieszan膮 ze 艂zami.

Nic mu nie zosta艂o. Nie pozosta艂 mu ju偶 nikt na ca艂ym 艣wiecie i nie mia艂 dok膮d p贸j艣膰.

Nagle za jego plecami pojawi艂a si臋 kobieta na koniu. Ch艂opiec nie zauwa偶y艂 jej nadej艣cia, pozna艂 jednak jej d艂ugie czarne w艂osy. By艂a to ta sama kobieta, kt贸ra wcze艣niej towarzyszy艂a rycerzom.

By艂a niesamowicie pi臋kna, lecz ch艂opiec troch臋 si臋 ba艂 jej oczu?

-聽Wszystko sko艅czy艂o si臋 藕le - o艣wiadczy艂a ciemnym, melodyjnym g艂osem. - Wszystko leg艂o w gruzach. Pochowali艣my naszych najdro偶szych, nasz膮 przysz艂o艣膰, a rycerzy wsz臋dzie 艣ciga膰 b臋d膮 teraz ci, kt贸rzy zasiadaj膮 na tronie.

Ch艂opiec nic z tego nie rozumia艂. Kobieta wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋.

-聽Chod藕 ze mn膮, tu zosta膰 nie mo偶esz. Zabior臋 ci臋 do opactwa w Panes. Tam znajdziesz spok贸j i po偶ywienie, bo tu chyba nie bardzo masz co je艣膰 - doda艂a z u艣miechem.

Musia艂 przyzna膰 jej racj臋, lecz zawstydzony doda艂, 偶e ostatnimi czasy wiod艂o im si臋 nie najgorzej. Przeje偶d偶aj膮cy t臋dy cz臋sto zostawiali im chleb, kawa艂ek sera albo dzban wina.

Kobieta posadzi艂a go za sob膮 na koniu i opu艣cili g贸ry. Po drodze powiedzia艂a jeszcze kilka s艂贸w:

-聽Zapomniana wioska jest teraz ukryta. Nikt o niej nie wie, a tobie nie wolno o niej m贸wi膰. Kiedy艣 jednak zn贸w przyjdzie kto艣 taki jak ty i tw贸j przybrany ojciec. Najn臋dzniejszy z n臋dznych. I osoba ta zdo艂a by膰 mo偶e uwolni膰 nas od przekle艅stwa, jakie rzuci艂 na nas i naszych najdro偶szych z艂y czarownik. Rozdzieli艂 ich w 艣mierci.

Ch艂opiec przypomnia艂 sobie wtedy okropny koszmar, kt贸ry nawiedzi艂 go pewnego wieczoru, gdy nie wiedzia艂 jeszcze, czy to sen czy jawa.

Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi obrzydliwego potwora, olbrzymiego niecz艂owieka, kr臋c膮cego si臋, jakby by艂 pijany, gdzie艣 wysoko na szczycie i wo艂aj膮cego: „Gdzie oni s膮? Gdzie s膮? Ja ich znajd臋!”

Ch艂opiec skuli艂 si臋 wtedy i dobrze si臋 ukry艂.

W klasztorze by艂o mu dobrze, nauczy艂 si臋 nie藕le czyta膰 i pisa膰, zanotowa艂 wi臋c niekt贸re ze s艂贸w tamtej pi臋knej kobiety. Przysi膮g艂 jej jednak, 偶e nigdy nie zdradzi nikomu tajemnicy ukrytej doliny, kt贸rej zreszt膮 sam nigdy na oczy nie widzia艂.

Nie by艂o mu jednak dane d艂ugie 偶ycie. Zabra艂a go choroba, zanim jeszcze zd膮偶y艂 dorosn膮膰.

23

O tym wszystkim grupa oczywi艣cie nie wiedzia艂a.

Znali jedynie kilka szczeg贸艂贸w, kt贸re zawiera艂y ba艣nie: „W zakl臋tej dolinie r贸s艂 las pe艂en niezwyk艂ych drzew. Dolin臋 otacza艂y g贸ry, a w jej 艣rodku r贸wnie偶 znajdowa艂a si臋 wysoka g贸ra, maj膮ca kszta艂t skulonego zwierz臋cia. Na g贸rze siedzia艂 z艂y stw贸r. Pilnowa艂 skarbu. Nie prowadzi艂a tam ju偶 偶adna droga, lecz pewnego dnia mieli si臋 tu zjawi膰 dwaj bracia. Tylko jeden z braci mia艂 wr贸ci膰 do domu. AMOR ILIMITADO SOLAMENTE. Trzy or艂y wskazuj膮 drog臋. Trzej potomkowie mog膮 pom贸c. Rycerze przybyli z miasta Leon, lecz nie ich 艣ladem nale偶y pod膮偶a膰. Trzeba i艣膰 艣ladem innych. Pytajcie najni偶szego z niskich!”

Teraz jeszcze mogli do tego do艂膮czy膰 znaki na pergaminie, znalezione w pewnym opactwie. Pedro otrzyma艂 pozwolenie skopiowania kruchego arkusza.

Siedzieli na kocu roz艂o偶onym na trawie, rozmy艣laj膮c nad znaczeniem tych s艂贸w, zastanawiaj膮c si臋 i w zamy艣leniu prze偶uwaj膮c zabrany prowiant. Wok贸艂 nich wznosi艂y si臋 dzikie, budz膮ce prawdziw膮 groz臋 艣ciany g贸r. Od czasu do czasu nadlatywa艂 s臋p i przygl膮da艂 im si臋, jak gdyby chcia艂 si臋 przekona膰, czy stanowi膮 odpowiedni膮 zdobycz.

Ale oni przecie偶 byli jak najbardziej 偶ywi.

Dolin膮 pod nimi z warkotem przejecha艂 jaki艣 du偶y samoch贸d, oni jednak siedzieli na tyle wysoko, skryci za wyst臋pem skalnym, 偶e zaledwie przez kr贸tki moment dostrzegli jego dach. Ich w艂asne samochody sta艂y na niewielkiej dr贸偶ce pomi臋dzy ska艂ami i z drogi nie by艂o ich wida膰.

脫w kr贸tki przeb艂ysk jednak wystarczy艂, by zrozumieli, co si臋 dzieje.

-聽To by艂 Thore Andersen ze swoj膮 kompani膮 - o艣wiadczy艂a z moc膮 Unni. - Poznaj臋 ten snobistyczny w贸z.

-聽Zawsze wpadaj膮 na nasz 艣lad - utyskiwa艂 Morten.

-聽Zawsze, naprawd臋 zawsze. Jak im si臋 to udaje?

-聽To niepoj臋te - przyzna艂 Pedro.

-聽No dobrze, a co powiemy o tym zapisku? Przyjrzeli mu si臋 jeszcze raz.

Przybrany ojciec by艂 najmarniejszym z marnych. Kr贸lowa jednak powiedzia艂a, 偶e przyjdzie te偶 nowy i z pomoc膮 najdro偶szych odnajdzie tajemnic臋. Najn臋dzniejszy z n臋dznych zrodzi艂 si臋 w艣r贸d odpadk贸w.

-聽Kr贸lowa - zamy艣li艂 si臋 Jordi. - Chyba nie mo偶e chodzi膰 o nikogo innego jak o Urrac臋?

-聽Je艣li ktokolwiek tu przypomina kr贸low膮, to w艂a艣nie ona - pokiwa艂a g艂ow膮 Unni. - Ale kto to napisa艂?

-聽Nikt tego nie wie - odpar艂 Pedro. Unni podj臋艂a:

-聽Ale tu nie mo偶e chodzi膰 o nas. Przecie偶 nikt z nas nie jest a偶 tak n臋dzny?

-聽By艂, nie jest - rzek艂 Antonio z powag膮. - Wydaje mi si臋, 偶e wiem, o kim mowa.

Czekali, lecz nie doczekali si臋 偶adnego wyja艣nienia.

-聽Natomiast ten fragment: „z pomoc膮 najdro偶szych”

-聽zauwa偶y艂a Gudrun. - Ten przynajmniej rozumiemy. Wiemy, kim s膮 najdro偶si.

-聽Chodzi o kr贸lewskie dzieci - kiwn膮艂 g艂ow膮. Juana by艂a r贸wnie milcz膮ca jak Miguel. Siedzieli daleko od siebie, jak gdyby chcieli za wszelk膮 cen臋 zaznaczy膰 dziel膮cy ich dystans. To znaczy Juana siad艂a jako pierwsza, on za艣 znalaz艂 dla siebie miejsce po drugiej stronie tej licznej grupy. Trudno powiedzie膰, by ucieszy艂o to Juan臋.

Jeszcze jedna osoba dziwnie ucich艂a. A by艂a ni膮 Unni. W ko艅cu zwr贸ci艂a si臋 do Antonia:

-聽To mnie mia艂e艣 na my艣li, prawda?

Wszyscy pozostali natychmiast z zainteresowaniem nastawili uszu.

-聽A czy to nie jest mo偶liwe, Unni?

-聽Urodzona na wysypisku 艣mieci? - powiedzia艂a 偶a艂osnym g艂osem. - N臋dznego rodu? Moja matka by艂a kompletnym zerem, zab艂膮kanym w szerokim 艣wiecie, ojciec Indianinem czy te偶 raczej Metysem, kt贸ry od niej uciek艂. S膮dzi艂am jednak, 偶e to Rio jest tym olbrzymim wysypiskiem odpadk贸w, na kt贸rym zmuszeni s膮 偶y膰 ubodzy imigranci.

-聽Do Santiago de Chile r贸wnie偶 nap艂ywaj膮 ka偶dego roku ca艂e gromady z wiosek. I miasto ma swoje dzielnice slums贸w, mo偶esz mi wierzy膰!

-聽Ale偶 to si臋 nie zgadza! - wykrzykn臋艂a Sissi. - Unni przecie偶 nie jest n臋dznego rodu, jest potomkini膮 don Sebastiana de Vasconia!

Pedro podrapa艂 si臋 w kark.

-聽Od tamtych czas贸w min臋艂o ju偶 wiele czasu. Szlachectwo musia艂o do艣膰 znacznie si臋 rozmy膰, skoro twoja matka znalaz艂a si臋 w艣r贸d 艣mieci po drugiej stronie globu.

-聽„Najn臋dzniejsza z n臋dznych” - szlocha艂a Unni. - A wi臋c to chodzi艂o o mnie!

Jordi otoczy艂 j膮 ramieniem i mocno przyci膮gn膮艂 do siebie.

-聽Ale nie dla mnie, dobrze o tym wiesz.

-聽Dla nas r贸wnie偶 nie - zapewni艂 Pedro. A wszyscy pozostali starali si臋 przekona膰 j膮 o jej prawdziwej warto艣ci.

Unni pop艂akiwa艂a, ocieraj膮c nos i 艣miej膮c si臋 smutno.

-聽Przez ca艂y czas nosili艣my drwa do lasu. Troch臋 g艂upio, gdy si臋 o tym pomy艣li.

Morten powiedzia艂 z uroczyst膮 min膮:

-聽Po prostu nikomu nigdy nie wpad艂oby do g艂owy, 偶eby nazwa膰 ci臋 najmniej znacz膮c膮 ze wszystkich ma艂o znacz膮cych!

Unni rozpromieni艂a si臋.

-聽Dzi臋kuj臋 ci, Mortenie. Wydaje mi si臋, 偶e to chyba najmilsza rzecz, jak膮 mi kiedykolwiek powiedzia艂e艣.

Wtedy u艣miechn臋li si臋 i inni.

Jednocze艣nie

Pi臋ciu rycerzy z 偶alem przygl膮da艂o si臋 grupie wysoko na zboczu.

„A wi臋c i ta sprawa zosta艂a wreszcie wyja艣niona - powiedzia艂 don Federico. - To oczywi艣cie Urraca mia艂a wizj臋, gdy rozmawia艂a z ma艂ym pomocnikiem hycla. Potrafi艂a zajrze膰 a偶 do tera藕niejszo艣ci”.

„To prawda - przyzna艂 don Galindo. - Szkoda jednak, 偶e tej mi艂ej m艂odej dziewczynie przypad艂o takie okre艣lenie. Nie zas艂u偶y艂a na nie. Co powiesz na to, don Sebastianie?”

Don Sebastian podni贸s艂 g艂ow臋.

„O, nie, zaiste, nie zas艂u偶y艂a. Ch臋tnie bym j膮 pocieszy艂, okazuj膮c jej sw贸j szacunek, nie wiem tylko, w jaki spos贸b. Nie jestem w stanie do niej dotrze膰, jak wszyscy dobrze wiecie”.

Zamy艣lili si臋. Wreszcie don Ramiro podni贸s艂 g艂ow臋 i rzek艂 z u艣miechem:

„Mam pewien pomys艂”.

24

Siedzieli na swoich kocach zamy艣leni.

-聽Wszystko bardzo pi臋knie - powiedzia艂 Morten. - Tylko jak my si臋 posuniemy dalej? Dok膮d p贸jdziemy?

Jego pytanie na razie pozosta艂o bez odpowiedzi, gdy偶 Juana i Sissi dostrzeg艂y akurat wielkiego ptaka, kr膮偶膮cego nad ich g艂owami.

-聽O, nie, nie pr贸buj! - zawo艂a艂a Sissi w g贸r臋. - Wszyscy jeste艣my ogromnie chudzi i zasuszeni!

-聽G艂uptasie - powiedzia艂 Morten - Przecie偶 to nie jest s臋p. Widzisz chyba, 偶e to orze艂!

-聽Przepraszam - powiedzia艂a dziewczyna, lecz ton jej g艂osu wcale nie 艣wiadczy艂 o tym, 偶e bardzo si臋 wstydzi.

Wszyscy 艣ledzili or艂a wzrokiem, a wielki ptak kr膮偶y艂 coraz bli偶ej.

-聽Nie straszcie go - poprosi艂a Gudrun. - Zobaczymy, jak blisko podfrunie.

-聽On co艣 trzyma w szponach - stwierdzi艂 Miguel. Odezwa艂 si臋 po raz pierwszy od dawna, ale s艂ycha膰 by艂o, 偶e jest dumny ze swego odkrycia.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e zaczyna si臋 robi膰 zbyt poufa艂y - Morten skuli艂 si臋 troch臋. - 呕eby tylko na nas nie narobi艂!

-聽To orze艂 gado偶er - stwierdzi艂 Pedro ze znawstwem. - Mo偶na to pozna膰 po wielkiej g艂owie i szerokich zaokr膮glonych skrzyd艂ach. Ojej, pikuje w d贸艂!

Ptak znalaz艂 si臋 teraz na tyle blisko, 偶e mogli zajrze膰 w jego czarne b艂yszcz膮ce oczy. I nagle, zupe艂nie nieoczekiwanie, upu艣ci艂 to, co trzyma艂 w szponach, i wzbi艂 si臋 z powrotem w g贸r臋. Wkr贸tce potem skry艂 si臋 za ska艂ami Na kolanach Unni le偶a艂 pi臋kny jesienny kwiat.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nikt si臋 nie odzywa艂.

-聽To by艂o pozdrowienie - stwierdzi艂 Jordi w ko艅cu. - Tylko od kogo?

-聽To najbardziej znany kwiat Baskonii - wyja艣ni艂a Juana. - Tu ro艣nie r贸wnie偶, lecz nie w takich ilo艣ciach jak w Kraju Bask贸w.

-聽Od don Sebastiana - szepn臋艂a Unni w uniesieniu. Potem podnios艂a g艂os. - Dzi臋kuj臋, szlachetni rycerze! - zawo艂a艂a tak g艂o艣no, 偶e jej wo艂anie echem odbi艂o si臋 od ska艂. - Dzi臋kuj臋, m贸j szlachetny przodku!

-聽To bardzo pi臋kny gest - stwierdzi艂a Gudrun ze 艂zami w oczach. - Wydaje mi si臋, 偶e chcia艂 pokaza膰, i偶 uznaje twoje szlacheckie pochodzenie.

-聽Dla cz艂owieka takiego jak on szlachectwo wiele znaczy - pokiwa艂 g艂ow膮 Pedro.

-聽Tak, tak - wtr膮ci艂 si臋 Morten. - Wszystko to na pewno bardzo pi臋knie, ale powt贸rz臋 swoje pytanie: Co teraz zrobimy?

Tego nikt nie wiedzia艂.

-聽Zastanawia艂am si臋 nad pewnym wyra偶eniem - powiedzia艂a Unni. - Chodzi mi o ten tekst z opactwa. „M贸j przybrany ojciec by艂 najmarniejszym z marnych”, czy jak to tam zosta艂o powiedziane. Mo偶na co艣 wymy艣li膰 na temat tych w艂a艣nie s艂贸w: przybrany ojciec?

-聽O co ci chodzi? Gdyby艣my wiedzieli o nim co艣 wi臋cej, to...

-聽Kto sta艂 na samym dole spo艂ecze艅stwa? - spyta艂 Jordi.

-聽O, takich ludzi mog艂o by膰 wielu - odpowiedzia艂 mu Pedro. - Ludzie w tamtych czasach byli naprawd臋 okrutni. Najni偶ej znajdowali si臋 偶ebracy, bezdomni, czarownice, znachorki, niedorozwini臋ci, kalecy...

-聽Hycel - powiedzia艂 Miguel, kt贸ry nagle zrobi艂 si臋 rozmowny. - Hycel sta艂 najni偶ej.

Pedro na d艂u偶sz膮 chwil臋 zatrzyma艂 na nim wzrok.

-聽Pewnie masz co do tego racj臋, ale czy taka wiadomo艣膰 pomo偶e nam posun膮膰 si臋 dalej?

-聽W艂a艣ciwie nie.

Antonio powiedzia艂 ze zniecierpliwieniem:

-聽Nie wierz臋, 偶eby cz艂owiek, kt贸ry to napisa艂, pochodzi艂 z wioski Panes. Musia艂 mieszka膰 gdzie艣 tutaj.

-聽Tak, wszystkie zagadkowe informacje na to wskazuj膮.

-聽B膮d藕cie cicho! - zawo艂a艂a nagle Unni. - S艂yszeli艣cie?

-聽Nie - odpar艂 Morten.

Nas艂uchiwali. Dooko艂a panowa艂a cisza. Gdzie艣 z daleka, z do艂u, dochodzi艂 przyciszony szum rzeki.

A potem...

Rozleg艂 si臋 cienki ptasi g艂os. Prosty gwizd na jednej nucie.

-聽Gil? - zdziwi艂a si臋 Sissi, kt贸ra sporo wiedzia艂a o ma - 艂ych ptaszkach.

-聽Gile tutaj? - prychn膮艂 Morten. - Przecie偶 one 偶yj膮 w Skandynawii przez ca艂y rok!

-聽To nie jest wcale takie pewne. Gile potrafi膮 tak偶e daleko w臋drowa膰. Poza tym istnieje pewien 艣rodkowoeuropejski gatunek zamieszkuj膮cy te okolice.

-聽Nie czepiajcie si臋 bagatelek - zdenerwowa艂a si臋 Gudrun. - Pami臋tajcie, 偶e tutaj nie obowi膮zuj膮 偶adne regu艂y. Unni, to ty teraz dowodzisz! Odszukaj tego ptaszka!

Ws艂uchali si臋 zn贸w. Teraz 艣piew gila dochodzi艂 znad rzeki Devy.

-聽Ruszamy - o艣wiadczy艂 Jordi. - Pakujmy si臋 i wsiadajmy do samochod贸w!

Zacz臋艂o im si臋 spieszy膰. Morten burcza艂 co艣, 偶e przecie偶 w samochodzie nie us艂ysz膮 ptasich treli, ale zosta艂 przeg艂osowany.

-聽Wy macie teraz tylko jeden samoch贸d? - spyta艂 Antonio.

-聽Tak, ma艂y samochodzik Juany zosta艂 w Panes. Nie nadaje si臋 na d艂ugie, uci膮偶liwe wyprawy. Zabierzemy go p贸藕niej.

P贸藕niej? Czy b臋dzie jeszcze jakie艣 p贸藕niej? Wkraczali teraz w ko艅cow膮 faz臋 d艂ugotrwa艂ych poszukiwa艅, mieli ju偶 tego 艣wiadomo艣膰. Jordi w zamy艣leniu przygl膮da艂 si臋 ca艂ej gromadce. Czy wszyscy dadz膮 sobie rad臋? Flavia ju偶 zrezygnowa艂a i tak chyba by艂o dla niej najlepiej. Ale co z pozosta艂ymi? Czy starczy im si艂 i odwagi? Czy nie ci膮gnie na zatracenie zbyt wielu os贸b?

Gdy Antonio i Jordi wycofywali samochody, reszta grupy czeka艂a przy drodze, a tymczasem z p贸艂nocy nadjecha艂y dwa auta. Zahamowa艂y gwa艂townie, ze 艣rodka wyskoczy艂a Emma i ca艂a jej podejrzana banda. 艢ledzili przecie偶 samochody Pedra i Juany od Oviedo, ale w Panes stracili trop. Emma zn贸w musia艂a skontaktowa膰 si臋 ze wstr臋tnymi mnichami, by dowiedzie膰 si臋, gdzie podzia艂a si臋 jej zdobycz. Mia艂a coraz mniejsz膮 ochot臋 na te spotkania.

Teraz jednak nie by艂o to ju偶 d艂u偶ej konieczne. Teraz dopad艂a swoj膮 zwierzyn臋.

Wszyscy si臋 zatrzymali. Samochody, kt贸re w艂a艣nie przyjecha艂y, zatarasowa艂y drog臋.

-聽Ach, tak, a wi臋c tu jeste艣cie! - powiedzia艂a Emma g艂osem s艂odkim jak cukier, w艣r贸d kt贸rego m贸g艂 trafi膰 si臋 niejeden od艂amek szk艂a. - My艣leli艣cie, 偶e uda wam si臋 wywin膮膰? Mog臋 wam jedynie powiedzie膰, 偶e mam pot臋偶nych sprzymierze艅c贸w. Pot臋偶niejszych ni偶 wam si臋 wydaje. Ale teraz najwy偶sza pora, 偶eby艣my si臋 zjednoczyli, a przynajmniej par臋 os贸b od was. Mo偶ecie jecha膰 z nami.

-聽Doprawdy? - powiedzia艂 Antonio lakonicznie. - A dok膮d to mieliby艣my wyruszy膰?

-聽T膮 sam膮 drog膮 co wy, oczywi艣cie.

-聽No to jed藕cie pierwsi!

-聽O, nie, nie uda wam si臋 nas oszuka膰. Pierwsi pojedziecie wy!

Sytuacja sta艂a si臋 patowa. Wszyscy ludzie Emmy stali szeregiem przed swymi samochodami, ustawionymi tu偶 przy zje藕dzie na w膮sk膮 drog臋, a w艂a艣ciwie raczej 艣cie偶k臋. By艂 tam Alonzo i dwaj Hiszpanie, Manuelito i Pepito, kt贸ry ze swej misji szpiegowskiej wr贸ci艂 z podkulonym ogonem, a tak偶e Tommy i Kenny. I trzej z nich byli uzbrojeni. Emma jasno i wyra藕nie uprzedzi艂a ich, jaki los ma spotka膰 tych z przeciwnik贸w, kt贸rych nie chcia艂a zabiera膰 ze sob膮. Wybra艂a ju偶 Antonia i Mortena na swych towarzyszy i przewodnik贸w, Jordiego si臋 ba艂a, reszta za艣 si臋 nie liczy艂a.

Tommy wygl膮da艂, jakby mia艂 wielk膮 ochot臋 postrzela膰.

-聽Pozw贸lcie, 偶e ja si臋 nimi zajm臋 - odezwa艂 si臋 nagle cicho Miguel.

Jordi zerkn膮艂 na niego z ukosa.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e nie powiniene艣.

-聽Nie zabij臋 ich, nie trzeba.

-聽No dobrze.

Jordi ust膮pi艂 miejsca Miguelowi, kt贸ry dotychczas trzyma艂 si臋 z ty艂u.

Na jego widok Kenny i Manuelito a偶 si臋 cofn臋li.

-聽O, nie, tylko nie on! Do samochodu, pr臋dko!

-聽Nie b膮d藕cie g艂upcami! - krzykn臋艂a Emma. - To przecie偶 jest najzwyczajniejszy facet!

-聽Ale to on...

Kenny wi臋cej nie zd膮偶y艂 powiedzie膰. Miguel uni贸s艂 r臋k臋 i Kenny'ego ogarn臋艂o osza艂amiaj膮ce zm臋czenie. Poniewa偶 Tommy trzyma艂 w gotowo艣ci sw贸j pistolet, Miguel czym pr臋dzej skierowa艂 uwag臋 w艂a艣nie na niego. Lekko na wp贸艂 uni贸s艂 r臋k臋 i przesuwa艂 j膮, kieruj膮c kolejno od jednego do drugiego, po wszystkich cz艂onkach bandy Emmy. Chocia偶 sta艂 spory kawa艂ek od nich, skutek okaza艂 si臋 zdumiewaj膮cy. Alonzo uderzy艂 wprawdzie g艂ow膮 o karoseri臋 samochodu, lecz z tym wyj膮tkiem wszyscy po prostu osun臋li si臋 spokojnie na ziemi臋 i pod wzgl臋dem 艣wiadomo艣ci przestali istnie膰, jak gdyby zaaplikowano im narkoz臋.

-聽Zabierzcie ich st膮d! - powiedzia艂 spokojnie Miguel. Up艂yn臋艂o kilka sekund, nim jego wsp贸艂towarzysz臋 podr贸偶y zareagowali. Najbardziej przera偶ona ze wszystkich by艂a chyba Juana. W ko艅cu to Jordi zacz膮艂 odci膮ga膰 u艣pionych z艂oczy艅c贸w w krzaki rosn膮ce przy 艣cie偶ce. Sissi i Morten przestawili auta, tak by ich w艂asne mog艂y wyjecha膰, a potem ukryli samochody 艂otr贸w w tym samym miejscu, gdzie sta艂y wcze艣niej ich pojazdy. Operacj臋 nale偶a艂o przeprowadzi膰 szybko, bo przecie偶 kto艣 m贸g艂 si臋 pojawi膰.

Gdy wszystko by艂o ju偶 gotowe, w milczeniu zebrali si臋 na drodze. Jordi w napi臋ciu zada艂 pytanie:

-聽Jak d艂ugo...?

-聽O tym ja decyduj臋 - odpar艂 Miguel spokojnie.

Bez s艂owa wsiedli do samochod贸w. Unni jako ostatnia. Wcze艣niej jeszcze przez chwil臋 sta艂a nas艂uchuj膮c, a potem wskaza艂a drog臋. Na p贸艂noc.

25

Gdy przejechali kilkaset metr贸w, ukaza艂y im si臋 dwa gile. Unosi艂y si臋 w powietrzu przed pierwszym samochodem, w kt贸rym siedzieli Jordi, Unni, Antonio, Juana i Miguel. Drugi samoch贸d prowadzi艂 Pedro i wi贸z艂 Gudrun, Mortena i Sissi.

Zwolnili w obawie, 偶e ptaszki si臋 zm臋cz膮. Niepotrzebnie jednak si臋 martwili. Ptaki b臋d膮ce jedynie substytutami dusz zmar艂ych nie podlegaj膮 偶adnym ograniczeniom pr臋dko艣ci.

Po obu stronach drogi dalej ci膮gn膮艂 si臋 masyw g贸rski, lecz nie by艂o tu ju偶 tak wielkich stromizn. Pionowe ska艂y ust膮pi艂y miejsca zielonym wzg贸rzom, 艂膮kom, wodospadom, mostom, a tu i 贸wdzie zobaczy膰 mo偶na by艂o domki z kamienia z dachami z czerwonej dach贸wki. Wzd艂u偶 drogi i rzeki biegn膮cych r贸wnolegle do siebie prowadzi艂 r贸wnie偶 przew贸d elektryczny. P贸藕niej pojawi艂y si臋 kolejne straszliwe stromizny, jakby 艣ciskaj膮ce dolin臋.

Nagle ptaszki zboczy艂y z drogi i wlecia艂y w g艂臋bok膮 rozpadlin臋 w g贸rze.

-聽Tutaj? - zdumia艂a si臋 Unni. - W dodatku po drugiej stronie rzeki?

Zatrzymali samochody i wysiedli.

Ptaszki przysiad艂y na ga艂臋zi w g艂臋bi rozpadliny, jakby na nich czekaj膮c.

Lecz gdzie mieli odstawi膰 samochody? I w jaki spos贸b przedostan膮 si臋 przez rzek臋?

-聽Od pewnego czasu nie mijali艣my ju偶 偶adnego mostu - powiedzia艂 Morten.

-聽Jordi - poprosi艂 Antonio. - Pojed藕 kawa艂ek dalej i sprawd藕.

Jordi wkr贸tce wr贸ci艂.

-聽Jest most, niedaleko st膮d, za zakr臋tem, ale czy zdo艂a unie艣膰 samochody? W to w膮tpi臋.

-聽Wobec tego p贸jdziemy pieszo. A czy by艂o jakie艣 miejsce, gdzie mogliby艣my zostawi膰 samochody?

-聽Tak, chyba tak, przynajmniej spr贸bujemy.

Unni odwr贸ci艂a si臋 do ptaszk贸w i zawo艂a艂a przez rzek臋:

-聽Zaczekajcie, zaraz przyjdziemy!

Na wszelki wypadek pos艂u偶y艂a si臋 hiszpa艅skim. Wprawdzie z b艂臋dami gramatycznymi, lecz nikt nie mia艂 serca jej poprawia膰. Mieli nadziej臋, 偶e ptaki r贸wnie偶 oka偶膮 wyrozumia艂o艣膰.

Gdy ju偶 ukryli samochody w g臋stych krzakach i przeszli po w膮skim drewnianym mostku, Unni, Jordi i Miguel oddzieleni od grupy, ten ostatni nagle powiedzia艂:

-聽Unni, czy nie mog艂aby艣 spr贸bowa膰 utrzyma膰 t臋 Juan臋 z dala ode mnie? Nie mo偶esz jej wyt艂umaczy膰, 偶e ona mi dokucza?

Unni si臋 zatrzyma艂a. Jordi tak偶e. Wszyscy troje szli jako ostatni.

-聽Jak ja mog臋 jej to powiedzie膰? - poskar偶y艂a si臋 Unni. - Rozumiem, 偶e nie jeste艣 ni膮 zainteresowany, ale wydaje mi si臋, 偶e jeszcze gorzej b臋dzie, je艣li w to wszystko wmiesza si臋 kto艣 trzeci.

-聽Ale ona mi rozrywa dusz臋.

-聽Twoja dusza jest martwa, Miguelu - stwierdzi艂 z wielk膮 powag膮 Jordi. - A teraz ch臋tnie by艣my si臋 dowiedzieli, kim jeste艣.

-聽Czym jeste艣 - poprawi艂a go Unni.

Miguel waha艂 si臋, a偶 w ko艅cu powiedzia艂:

-聽Nie mog臋 wam tego zdradzi膰. Otrzyma艂em jedynie rozkaz doprowadzenia was do celu.

-聽Czyj rozkaz? - ostro spyta艂 Jordi.

-聽Tego nie musicie wiedzie膰. Prosz臋 was jedynie o zachowanie ostro偶no艣ci. R贸wnie偶 je艣li chodzi o mnie.

-聽Czy jeste艣my w niebezpiecze艅stwie? - spyta艂a Unni. Miguel skrzywi艂 si臋 z rezygnacj膮.

-聽Oczywi艣cie, 偶e jeste艣cie w niebezpiecze艅stwie. Zagra偶a wam z r贸偶nych stron. I przecie偶 wiecie o tym doskonale.

-聽I ty r贸wnie偶 stanowisz cz臋艣膰 tego zagro偶enia?

-聽Je艣li zostan臋 do tego zmuszony, to tak. Nikt nie mo偶e ograniczy膰 mojej wolnej woli.

Unni i Jordi d艂ugo mu si臋 przypatrywali. Nie pojmowali, kim jest, lecz nie mieli 艣mia艂o艣ci z nim zadziera膰.

-聽W porz膮dku - powiedzia艂 Jordi i ruszy艂 naprz贸d. Unni i Miguel poszli za nim.

-聽Kiedy masz zamiar zmi艂owa膰 si臋 nad tymi n臋dznikami, kt贸rych zostawili艣my z ty艂u?

-聽Puszcz臋 ich, gdy tylko znikniemy im z oczu. Za kilka minut.

-聽To dobrze, tu nas nigdy nie odnajd膮.

-聽Tak nie m贸w, ta kobieta mia艂a racj臋. Oni maj膮 pot臋偶nych sprzymierze艅c贸w.

-聽My by膰 mo偶e r贸wnie偶 - da艂 do zrozumienia Jordi, lecz Miguel nic na to nie powiedzia艂.

Ma艂e ptaszki poprowadzi艂y ich w膮wozem, kt贸ry bieg艂 coraz wy偶ej i z czasem si臋 wyp艂aszczy艂. Momentami mieli wra偶enie, 偶e dostrzegaj膮 艣lady starej bitej i drogi, lecz raczej si臋 tego jedynie domy艣lali. W w膮wozie nie by艂o drogi ani 艣cie偶ki, wygl膮da艂o na to, 偶e wsp贸艂cze艣ni raczej si臋 tu nie zapuszczaj膮.

Przez ca艂y czas nad ich g艂owami unosi艂y si臋 s臋py, or艂y i inne drapie偶ne ptaki. Unni by艂a tym naprawd臋 zafascynowana, a偶 do chwili, kiedy poczu艂a, 偶e ma艂o ju偶 brakuje, a kark jej si臋 z艂amie. A kiedy paskudnie potkn臋艂a si臋 o jak膮艣 ga艂膮藕, zrezygnowa艂a z obserwacji ptak贸w.

-聽B臋dziemy musieli wysoko si臋 wspina膰 - stwierdzi艂 Morten. - Zaczekajmy na Gudrun i Pedra. Oni chyba maj膮 problemy z podej艣ciem.

Morten sam mia艂 z tym problemy i raczej dlatego poprosi艂 o przerw臋.

Zatrzymali si臋, ale nie pope艂nili b艂臋du, jaki cz臋sto przydarza si臋 w臋drowcom. Nie ruszyli natychmiast, gdy tylko sp贸藕nialscy do nich do艂膮czyli. W takich sytuacjach ci pierwsi zd膮偶膮 ju偶 odpocz膮膰 i nie my艣l膮 o tym, 偶e tym z ko艅ca r贸wnie偶 nale偶y si臋 chwila wytchnienia.

Nie, wszyscy dziewi臋cioro stan臋li pod os艂on膮 ostatnich niskich ska艂 w膮wozu i odbyli powa偶n膮 rozmow臋. Jak zorganizuj膮 nocleg? I co z prowiantem?

Prowiant, jak si臋 okaza艂o, nie stanowi艂 problemu. Jordi jeszcze w Panes zaopatrzy艂 si臋 w ca艂y plecak jedzenia. Gorzej by艂o ze spaniem. Zrozumieli, 偶e chyba zbyt pr臋dko zeszli z drogi, ogarni臋ci zapa艂em i rysuj膮c膮 si臋 przed nimi mo偶liwo艣ci膮 odnalezienia ukrytej doliny.

Dopiero teraz zacz臋li zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e poszukiwania mog艂y jeszcze przez jaki艣 czas potrwa膰.

-聽Wejdziemy na szczyt i zobaczymy, co jest dalej - o艣wiadczy艂 Morten, wykazuj膮c tak charakterystyczn膮 dla Norweg贸w potrzeb臋 przekonania si臋, co jest za nast臋pn膮 g贸r膮.

Pozostali uznali to jednak za niez艂y pomys艂, s艂o艅ce bowiem wci膮偶 sta艂o stosunkowo wysoko, a w ka偶dym razie zosta艂 mu jeszcze kawa艂ek do horyzontu i w tym czasie mogli zaj艣膰 daleko.

Dalej jednak nie zd膮偶yli pomy艣le膰, Jordi bowiem zawo艂a艂:

-聽Cicho! Znieruchomieli.

S臋py to bardzo ciche ptaki, or艂y i inne drapie偶niki nie ha艂asuj膮 niepotrzebnie, tymczasem us艂yszeli ostry ptasi krzyk, dobywaj膮cy si臋 jednocze艣nie z kilku garde艂. Nietrudno by艂o go rozpozna膰.

Ma艂e gile natomiast pisn臋艂y rozpaczliwie w wielkim zdenerwowaniu, kr臋c膮c si臋 w ko艂o.

-聽Mnisi! - zawo艂a艂 Pedro. - Co robimy? Gile szuka艂y schronienia u Antonia, kt贸ry ju偶 kilka - krotnie ocali艂 je w dalekiej Norwegii.

Teraz tak偶e ukry艂 jednego ptaszka w d艂oniach. Czu艂 jego dr偶膮cy oddech i uderzaj膮ce mocno ma艂e serduszko. Zawo艂a艂 do Sissi, 偶eby zrobi艂a to samo z drugim gilem, a potem oboje pobiegli pod skaln膮 艣cian臋 i wcisn臋li si臋 w ni膮 najbardziej jak mogli. Nie by艂o bowiem 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e kaci 艣cigaj膮 w艂a艣nie ma艂e gile.

Jordi zawo艂a艂:

-聽Unni, wyjmij sw贸j znak! Oni ju偶 tu s膮! Gdzie go masz?

-聽Na samym dnie plecaka. Jordi nie powiedzia艂 na g艂os tego, co pomy艣la艂, wykrzywi艂 si臋 tylko z rozpaczliw膮 min膮.

-聽A wy, reszta, gdzie macie znaki? Dajcie je pr臋dko! Wszystkie znaki le偶a艂y bezpiecznie schowane pod ca艂ym prowiantem.

-聽M贸j r贸wnie偶 - powiedzia艂 Jordi, kajaj膮c si臋. - Naprawd臋 mi przykro, pope艂nili艣my olbrzymie g艂upstwo. ;

Unni i Juana ju偶 opr贸偶nia艂y plecaki. Puszki, torby i butelki lata艂y w powietrzu, a偶 Pedro, kt贸ry chcia艂 przyj艣膰 z pomoc膮, musia艂 si臋 kry膰.

I wtedy kaci zaatakowali.

Jordi oczywi艣cie ich widzia艂, a Urraca obdarzy艂a zdolno艣ci膮 widzenia r贸wnie偶 Unni i Antonia. Morten natomiast tak bardzo ju偶 zbli偶y艂 si臋 do swych dwudziestych pi膮tych urodzin, 偶e ku swemu przera偶eniu tak偶e zobaczy艂 ohydne potwory, 偶egluj膮ce ku nim przez powietrze jak niesamowite czarne cienie.

-聽Pospiesz si臋, Unni! - zawo艂a艂 wystraszony do szale艅stwa. - Juano, znajd藕 znak, pr臋dko!

W nast臋pnej chwili zosta艂 zaatakowany przez co艣 obrzydliwie mi臋kkiego o ko艣cistym wn臋trzu. Patrzy艂 we wstr臋tn膮 twarz, a potem zamkn膮艂 oczy i zani贸s艂 si臋 histerycznym krzykiem. Widzia艂em ich, jestem skazany na 艣mier膰, nie mo偶na mnie ju偶 uratowa膰... Potem przesta艂 ju偶 my艣le膰 o czymkolwiek Jordi odci膮gn膮艂 od niego mnicha i sam zosta艂 napadni臋ty, jednocze艣nie za艣 widzia艂, 偶e i Pedro zmaga si臋 z napastnikiem.

Ale Jordi ubezpiecza艂 Antonia i Sissi, kt贸rzy dali schronienie ptaszkom, i nie m贸g艂 ich opu艣ci膰 na d艂u偶ej ni偶 na sekund臋, jak膮 zabra艂o oswobodzenie Mortena. Walczy艂 zaciekle z bestiami, kt贸re napad艂y i jego, us艂ysza艂 przenikliwy krzyk Gudrun...

Nareszcie dobieg艂 go g艂os Unni.

-聽AMOR ILIMITADO SOLAMENTE!

Jeden znak zosta艂 wyj臋ty z baga偶u, Unni wyci膮ga艂a go teraz w stron臋 tego mnicha, kt贸ry rzuci艂 si臋 na Jordiego. Napastnik z przera藕liwym krzykiem upad艂 na ziemi臋 i le偶a艂 targany 艣miertelnymi drgawkami, dop贸ki nie znikn膮艂.

Juana wyci膮gn臋艂a ju偶 kolejne znaki, lecz teraz by艂o ju偶 za p贸藕no. Czterej pozostali kaci opu艣cili ich w najwi臋kszym po艣piechu.

-聽No, przynajmniej o jednego mniej! - powiedzia艂a Unni z zadowoleniem.

Wszyscy, rzecz jasna, ogromnie 偶a艂owali, 偶e zapomnieli o znakach.

-聽A gdzie Miguel? - spyta艂a nagle Juana. Miguel wyszed艂 zza ska艂y, Jordi patrzy艂 na niego zdziwiony, z wyrzutem.

Ale Miguel tylko kr臋ci艂 g艂ow膮.

-聽Ja nie by艂em w stanie nic zrobi膰. Oni nie mog膮 mnie zobaczy膰. Ale pom贸偶cie teraz ofiarom, pr臋dko!

Zorientowali si臋, 偶e najgorzej przedstawia si臋 sytuacja Pedra. Nie odni贸s艂 wprawdzie 偶adnych ran, lecz dozna艂 powa偶nego szoku. Antonio robi艂, co w jego mocy, by go z niego wydoby膰, lecz hiszpa艅ski szlachcic dr偶a艂 na ca艂ym ciele i nie by艂 w stanie nad tym zapanowa膰, chocia偶 naprawd臋 si臋 stara艂.

Gudrun r贸wnie偶 prze偶y艂a szok, z ni膮 jednak sprawa nie przedstawia艂a si臋 tak gro藕nie. Przestraszy艂 j膮 atak na ni膮 sam膮, lecz bardziej obawia艂a si臋 o Pedra. Mor - ten siedzia艂 skulony, nie b臋d膮c w stanie wydusi膰 z siebie ani s艂owa.

Nagle zorientowali si臋, 偶e ich gromadka si臋 powi臋kszy艂a. Ptaszki znikn臋艂y, za to na poro艣ni臋tym traw膮 zboczu sta艂o teraz dwoje pi臋knych dzieci, ka偶de po jednej stronie grupy.

-聽Dzi臋kujemy wam - powiedzia艂 m艂ody ksi膮偶臋 g艂osem, kt贸ry brzmia艂 jak szept w sitowiu.

-聽Pok艂adamy w was nadziej臋 - rzek艂a dziewczynka, ubrana jak ksi臋偶niczka, kt贸r膮 kiedy艣 wszak by艂a.

Antonio, ich szczeg贸lny przyjaciel, sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko.

-聽Zrobimy, co w naszej mocy, albo nawet jeszcze wi臋cej, lecz dla waszego w艂asnego dobra powinni艣cie nas teraz opu艣ci膰. Te pod艂e gady mog膮 wyw臋szy膰 偶e jeste艣cie z nami. Pomogli艣cie nam wybra膰 drog臋 na trudnych rozstajach, dalej postaramy si臋 ju偶 dotrze膰 sami.

Nie mo偶emy ryzykowa膰, 偶e was stracimy. Zw艂aszcza teraz, gdy jeste艣my ju偶 tak blisko. Ch艂opiec kiwn膮艂 g艂ow膮.

-聽Ujrzycie r贸wnin臋. Odszukajcie domostwo hycla! Stamt膮d zobaczycie wej艣cie do pierwszego w膮wozu, lecz st膮pajcie ostro偶nie, mnisi inkwizycji nie s膮 jedynymi, kt贸rzy pragn膮 przerwa膰 wasz膮 w臋dr贸wk臋.

-聽Wiemy o tym - odpar艂 Antonio. - B臋dziemy uwa偶a膰. M艂odzi po偶egnali si臋 z nimi dostojnie i znikn臋li w swoim w艂asnym wymiarze. Na moment zapanowa艂a cisza.

-聽Pedro - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Antonio 艣ciszonym g艂osem. - Wydaje mi si臋, 偶e najlepiej b臋dzie, jak zawr贸cisz.

Hiszpan pokiwa艂 g艂ow膮.

-聽A ty, Gudrun? - pyta艂 Antonio.

-聽Wracam razem z Pedrem, to jasne. Czy mo偶emy po偶yczy膰 jedno auto? Postaramy si臋 wynaj膮膰 samoch贸d w Panes i ten wam potem odstawimy.

-聽Oczywi艣cie. Mortenie, ty r贸wnie偶 p贸jdziesz z nimi. Ch艂opak poderwa艂 si臋.

-聽Ja? Nigdy w 偶yciu! Wiem, 偶e jestem jeszcze roztrz臋siony, i przyznaj臋 to, ale wiem te偶, 偶e to minie. To na pewno minie.

-聽A kto z nas nie jest roztrz臋siony? - popar艂 go Jordi. - Co ty powiesz, Sissi, chcesz i艣膰 dalej, czy...

Sissi prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

-聽Sporo ju偶 wytrzymali艣my. Je艣li Morten zostaje, to ja r贸wnie偶.

-聽Juana?

Dziewczyna by艂a bia艂a na twarzy.

-聽Ja... bardzo ch臋tnie... zostan臋.

Wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e ostatnie s艂owo wym贸wi艂a z trudem.

Pozosta艂ych nie pyta艂. Obecno艣膰 Unni i Antonia by艂a oczywista. Miguel chadza艂 w艂asnymi 艣cie偶kami. Czuli, 偶e najlepiej b臋dzie si臋 w jego sprawy nie miesza膰.

-聽Jednej rzeczy musicie by膰 艣wiadomi - przestrzeg艂 Jordi. - Je艣li mnisi wiedz膮, gdzie jeste艣my, wie to r贸wnie偶 Emma.

-聽Z Emm膮 chyba 艂atwiej sobie poradzi膰 - mrukn膮艂 Morten, kt贸ry kiedy艣 by艂 w niej bole艣nie zakochany, Pedro zdj膮艂 z szyi swego gryfa i poda艂 go Juanie, bo Morten przecie偶 nie chcia艂 偶adnego amuletu.

-聽To gryf Galicii, symbolizuj膮cy dobrobyt. Strze偶 go i pilnie!

Juana ogromnie si臋 wzruszy艂a.

-聽B臋d臋 go pilnowa膰, dop贸ki zn贸w si臋 nie spotkamy. Dzi臋kuj臋 za zaufanie!

26

-聽Zosta艂o was tylko czterech! - wybuchn臋艂a Emma. - Jak, u diab艂a, sobie z tym radzicie?

„To nieszcz臋艣liwy wypadek, szlachetna ksi臋偶niczko - przypochlebia艂 si臋 jeden z mnich贸w g艂osem g艂adkim jak oliwa. - Wiedzieli艣my, 偶e te potworne znaki s膮 dla nich niedost臋pne”.

-聽Ale Czy za ka偶dym razem musicie si臋 tak okropnie drze膰? Nie potraficie si臋 do nich podkra艣膰 po cichu?

„Ten krzyk to nasze zawo艂anie wojenne, wasza 艂askawo艣膰. Przenika nas wtedy taki rozkoszny dreszcz”.

-聽Stare 艣winie - mrukn臋艂a Emma.

Ona i jej ziemscy kawalerowie pod膮偶ali za grup膮 w niezbyt du偶ym oddaleniu. Gdy tylko ich tajemniczy parali偶 min膮艂, Emma wezwa艂a mnich贸w i dowiedzia艂a si臋, w kt贸rym miejscu grupa zboczy艂a z drogi. Emma pod膮偶a艂a teraz w膮wozem. Cz臋艣膰 jej gwardii przybocznej uwa偶a艂a jednak, 偶e ca艂a ta wyprawa zaczyna si臋 robi膰 zbyt m臋cz膮ca i nudna.

-聽Ta przekl臋ta Unni! - sycza艂a Emma dalej. - Powiedzcie tej niezdarnej demonicy, kt贸r膮 sprowadzili艣cie, 偶e ma si臋 wreszcie do czego艣 przyda膰! Niech si臋 pozb臋dzie tej suki! Niech walnie Unni tak, 偶eby przenios艂a si臋 prosto w wieczno艣膰. Mam jej ju偶 serdecznie dosy膰. Powiedzcie jej, 偶e Unni jest m艂oda, ma ciemne, dosy膰 kr贸tkie w艂osy, i jest niewysoka, kwadratowa i brzydka. Zrozumiano?

„O, tak, najpi臋kniejsza w艣r贸d kobiet!”

-聽Niech wam nic nie przychodzi do g艂owy. Sami nie zdo艂amy ich dzisiaj dogoni膰 i nie mo偶emy dopu艣ci膰, 偶eby zanadto wysforowali si臋 naprz贸d. To musi sta膰 si臋 ju偶 teraz!

W艣ciek艂y g艂os Emmy us艂yszeli Pedro i Gudrun, schodz膮cy w d贸艂. Czym pr臋dzej si臋 schowali i mogli obserwowa膰 grup臋 kryminalist贸w rozmaitego gatunku pn膮cych si臋 pod g贸r臋. Gro藕ba wobec Unni do nich nie dotar艂a. S艂yszeli przede wszystkim miotane w z艂o艣ci przekle艅stwa.

Wspinaczka pod g贸r臋 tego, co zacz臋艂o si臋 jako w膮w贸z, a potem zmieni艂o w p艂askowy偶, okaza艂a si臋 naprawd臋 ci臋偶ka. P艂askowy偶 ko艅czy艂 si臋 kraw臋dzi膮 skaln膮 i tam w艂a艣nie chcieli doj艣膰, zobaczy膰, co si臋 za nim kryje.

Zosta艂o ich ju偶 siedmioro. Stracili dwoje ze swych najlepszych przyjaci贸艂, ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie definitywnie. Od jakiego艣 czasu jednak wi臋kszo艣膰 z nich zaczyna艂a si臋 domy艣la膰, 偶e wyprawa mo偶e okaza膰 si臋 zbyt, m臋cz膮ca zar贸wno dla Pedra, jak i dla Gudrun. Oboje i tak wiele znie艣li, lecz wstrz膮saj膮cy atak kat贸w inkwizycji zm贸g艂 wreszcie w nich wol臋 Walki Jordi niepokoi艂 si臋 r贸wnie偶 o Mortena. Zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo ch艂opak wytrzyma. A Juana?

Miguel chcia艂 si臋 jej pozby膰. Prosi艂, 偶eby kazali jej trzyma膰 si臋 od niego z daleka. No tak, ale to przecie偶 wcale niepotrzebne. Juana, i tak przygn臋biona i zasmucona jego ch艂odem, w艂a艣ciwie przez ca艂y czas milcza艂a. Jordiemu 偶al by艂o dziewczyny, lecz takie uczucia jak: jej musz膮 si臋 po prostu wypali膰.

-聽Cholera, jak ja ju偶 za nimi t臋skni臋! - wypali艂 nagi Morten.

-聽Nie ty jeden - przyzna艂 Antonio z 偶alem. - Ma wra偶enie, jakbym przeszed艂 amputacj臋. Tyle czasu sp臋dzili艣my razem... A teraz ich nie ma.

Na g贸rskim p艂askowy偶u wia艂 zimny jesienny wiatr. Unni zawi膮za艂a na g艂owie jasnoniebiesk膮 chustk臋, Sissi sz艂a, zatykaj膮c r臋kami uszy.

Z zatroskaniem obserwowali s艂o艅ce. Poniewa偶 znajdowali si臋 ju偶 tak wysoko, sta艂o ono jeszcze na niebie, lecz cienie stale si臋 wyd艂u偶a艂y.

Nic ich ju偶 nie bawi艂o, odk膮d Pedro i Gudrun ich opu艣cili. Po偶egnanie si臋 przeci膮gn臋艂o, nast膮pi艂o wiele mocnych d艂ugich u艣cisk贸w, kilka 艂ez, pad艂o te偶 wiele s艂贸w m贸wi膮cych o ostro偶no艣ci, szcz臋艣ciu, ponownym spotkaniu i utrzymywaniu kontaktu. Juana tak偶e zosta艂a u艣ciskana, lecz Miguelowi starsza para poda艂a tylko d艂o艅 na po偶egnanie. By艂 i pozosta艂 zagadk膮, niemo偶liw膮 do odgadni臋cia.

Najwyra藕niej te偶 nie da艂o si臋 go pozby膰.

Id膮c na szczyt, Jordi usi艂owa艂 zg艂臋bi膰 tajemnic臋 Miguela. Wygl膮da艂o na to, 偶e 藕le si臋 on czuje w ich towarzystwie, zw艂aszcza przy Juanie, lecz mimo wszystko ich nie opuszcza艂. Zamierza艂 doprowadzi膰 ich do celu. Na czyj rozkaz? 呕adn膮 miar膮 nie wygl膮da艂 na poszukiwacza skarbu, bo odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e tego rodzaju ludzkie s艂abostki s膮 mu najzupe艂niej obce.

Jordi przez chwil臋 duma艂 nad okre艣leniem „ludzkie”.

No a co b臋dzie p贸藕niej? Gdy zadanie zostanie ju偶 wykonane?

Jordi zadr偶a艂. Nie chcia艂 si臋 d艂u偶ej nad tym zastanawia膰.

Nareszcie dotarli do najwy偶szego punktu.

I tu si臋 zatrzymali. Bo nagle ziemia uciek艂a im spod st贸p, pod nimi rozci膮ga艂a si臋 przepa艣膰. Zbocze g贸ry schodzi艂o kilkaset metr贸w pionowo w d贸艂.

Gdy doszli ju偶 do siebie i otrz膮sn臋li si臋 z przera偶enia, odetchn臋li g艂臋boko. Uda艂o im si臋 bowiem oderwa膰 w ko艅cu wzrok od przepa艣ci.

-聽Ojej! - westchn臋li niemal jednym g艂osem.

-聽Picos de Europa - powiedzia艂 Jordi z uniesieniem. - Najwy偶szy i najdramatyczniejszy masyw G贸r Kantabryjskich. Ta nazwa nie ma 偶adnego zwi膮zku z nasz膮 Europ膮, lecz z mitologiczn膮 ksi臋偶niczk膮, w kt贸rej za - kocha艂 si臋 Zeus. Przeobrazi艂 si臋 w bia艂ego byka i uprowadzi艂 j膮. Podobno jeden ze szczyt贸w ma wyobra偶a膰 w艂a艣nie tego byka.

Przed nimi rozpo艣ciera艂y si臋 przedziwne formacje g贸rskiego 艣wiata. Niekt贸re szczyty niby proste ostre kliny wygl膮da艂y tak, jakby ziemia wystrzeli艂a je ze swego wn臋trza niczym rakiety, inne za艣, 艂agodnie zaokr膮glone, sprawia艂y wra偶enie, jakby toczy艂y si臋 mi臋kko i zatrzyma艂y si臋 akurat w tym miejscu jak gdyby przez przypadek Pionowe 艣ciany wyrasta艂y z niczego, pozornie zapomniawszy zabra膰 swej drugiej po艂owy z wn臋trza ziemi. Zawieszone nisko s艂o艅ce barwi艂o bia艂e wapienne 艣ciany z艂oci艣cie, gdzie indziej ska艂y mia艂y ponur膮 sino - szar膮 barw臋. Tu i 贸wdzie pokrywa艂y je p艂aty 艣niegu...

A w艣r贸d nich doliny, skryte teraz w cieniu. G艂臋bokie rozpadliny, otwarte hale.

I nigdzie 偶adnego 艣ladu cz艂owieka.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e gdzie艣 tu powinno by膰 kilka wiosek - powiedzia艂a Juana niepewnie. - Ale nie w tym miejscu.

-聽No i s膮 chyba o艣rodki sport贸w zimowych? - spyta艂 Antonio. - Hotele i tym podobne?

-聽O tak, oczywi艣cie. Na przyk艂ad Fuente De. Ono le偶y gdzie艣 mniej wi臋cej w tym kierunku - pokaza艂a.

Bez wzgl臋du na to gdzie mog艂o le偶e膰, i tak dzieli艂y ich od niego g贸ry. Ca艂o艣ciowe wra偶enie przywodzi艂o na my艣l wy艂膮cznie przyt艂aczaj膮c膮 pustk臋 i oczywi艣cie niezwyk艂膮 wspania艂o艣膰. Te wra偶enia bardzo cz臋sto s膮 ze sob膮 zwi膮zane.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e tam widz臋 nasz膮 r贸wnin臋 - powiedzia艂 Jordi, pokazuj膮c ukosem w d贸艂. - Ale jak my tam zejdziemy?

Sissi pr贸bowa艂a co艣 oblicza膰.

-聽Powinno si臋 uda膰, gdyby艣my zeszli kawa艂ek w prawo. Tam stromizna troch臋 si臋 obni偶a.

-聽Zdo艂amy zej艣膰 na d贸艂, zanim zrobi si臋 ciemno? - spyta艂 Morten.

Popatrzyli na s艂o艅ce.

-聽Tak, mamy jeszcze czas - stwierdzi艂 Antonio. Unni nagle zesztywnia艂a, nas艂uchuj膮c czego艣. Jordi patrzy艂 na ni膮 z niepokojem, Miguel tak偶e. Wszyscy troje w jednej chwili zrobili si臋 czujni, postawieni w stan gotowo艣ci.

27

Zarena by艂a we wspania艂ej formie. Nareszcie otrzyma艂a zadanie w pe艂ni jej godne. Ach, m贸c rozprawi膰 si臋 z t膮 niezno艣n膮 Unni, umiej膮c膮 wyczu膰 jej obecno艣膰! Zniszczy膰 j膮 raz na zawsze!

Wspaniale!

To by艂 rozkaz, a tego rodzaju rozkazy Zarena akceptowa艂a z wielk膮 przyjemno艣ci膮.

Tym razem nie zamierza艂a wyst臋powa膰 w ludzkim przebraniu, to do niczego nieprzydatne. Nie mog艂a te偶 pokaza膰 si臋 w ca艂ej swej demoniej okaza艂o艣ci, mog艂a natomiast by膰 niewidzialna. Uderzy膰 lekko jak nic, a potem zaraz zn贸w znikn膮膰. Wiedzia艂a, 偶e jest do tego zdolna.

Nikt niczego nie pojmie.

A偶 zachichota艂a pod nosem.

Dowiedzia艂a si臋, gdzie ich szuka膰. Obie grupy ju偶 si spotka艂y i wyruszy艂y w drog臋 przez g贸ry.

Doskonale! Tym 艂atwiej ich znajdzie. Nie b臋dzie musia艂a szuka膰 w艣r贸d t艂um贸w, zagl膮da膰 do dom贸w, a najgorsze ze wszystkiego s膮 przecie偶 samochody.

Jej zleceniodawcy, mnisi, kt贸rzy z kolei otrzymywali rozkazy od tej jasnow艂osej kobiety Emmy i jej bandy, przekazali Zarenie dok艂adne informacje. Mia艂a nie interesowa膰 si臋 grup膮, kt贸ra rozbi艂a ob贸z wysoko w w膮wozie, gdy偶 to w艂a艣nie jest sama Emma ze swoim dworem. Trzeba szuka膰 wy偶ej! Tamci s膮 na samej g贸rze, te n臋dzne gady, kt贸rym wydawa艂o si臋, 偶e mog膮 zniszczy膰 dzie艂o Wamby i mnich贸w w 艣wi臋tej dolinie, przekle艅stwo Wamby, kt贸re rzuci艂 na to miejsce, na rycerzy, Urrac臋, na par臋 m艂odych ludzi i na wszystkich ich przekl臋tych potomk贸w.

Urraca nie tylko pob艂ogos艂awi艂a dolin臋 i rzuci艂a na ni膮 czar, lecz r贸wnie偶 j膮 przekl臋艂a. Przekl臋艂a Wamb臋 tak, by nigdy nie m贸g艂 odnale藕膰 tej doliny. By na zawsze zapomnia艂, gdzie le偶y.

Ogromnie to skomplikowane, ale o to niech ju偶 si臋 tamci martwi膮.

Zadaniem Zareny by艂o jedynie dokonanie morderstwa. Ta my艣l bardzo j膮 o偶ywi艂a.

Uradowana wzbi艂a si臋 w powietrze i wykona艂a kilka eleganckich p臋tli.

Widok st膮d mia艂a wspania艂y.

A oto droga prowadz膮ca przez bardzo w膮ski w膮w贸z. Dwoje ludzi przy jakich艣 samochodach.

Nie ma si臋 czym przejmowa膰. Zabawnie by艂oby trzasn膮膰 ich ogonem, tak 偶eby si臋 wywr贸cili, lecz Mistrz nie wyrazi艂 takich pragnie艅.

To musi by膰 w艂a艣ciwy w膮w贸z.

Zarenie si臋 nie spieszy艂o. Pe艂n膮 piersi膮 napawa艂a si臋 rado艣ci膮 oczekiwania.

Aha, siedz膮 i le偶膮 jacy艣 n臋dzni ludzie. Skuleni, wida膰 nie jest im bardzo przyjemnie. 艢wietnie! To ta maruda, wiecznie niezadowolona Emma. Mnisi j膮 ub贸stwiaj膮. Zdaniem Zareny natomiast Emma mia艂a zbyt wielkie i zbyt nudne wymagania, a poza tym by艂a okropnie brzydka. Wszystkie kobiety s膮 brzydkie. Wszystkie inne 偶e艅skie demony r贸wnie偶. Nikt nie m贸g艂 r贸wna膰 si臋 z Zaren膮.

Znajdowa艂a si臋 teraz na p艂askowy偶u.

Tam! Tam s膮 ci idioci, stoj膮 na samej kraw臋dzi przepa艣ci. Jak mo偶na by膰 a偶 tak g艂upim, przecie偶 jedno jedyne uderzenie jej ogona wystarczy艂oby, by wszystkich zmie艣膰 na d贸艂.

Ale wtedy Mistrz m贸g艂by si臋 rozgniewa膰.

Zaraz, zaraz... Czarne w艂osy, niewysoka, kwadratowa. No, to mamy j膮! To ta, co stoi najdalej od lewej. Wy艣mienicie! A偶 taka kwadratowa wcale nie jest, ale to pewnie ten jadowity j臋zyk Emmy.

Miguel, gdzie on mo偶e by膰? Od ty艂u s膮 do siebie tacy podobni, on i ten przera偶aj膮cy Jordi. Tak, jest Miguel, najbardziej w prawo. Jeszcze lepiej, nawet nie zauwa偶y, co robi臋.

Zarena zbli偶y艂a si臋 do grupy, wycelowa艂a i zaatakowa艂a t臋 przekl臋t膮 Unni, stoj膮c膮 najdalej z lewej strony, a偶 biedaczka wylecia艂a w powietrze i zacz臋艂a spada膰 w otch艂a艅.

Pozby艂a si臋 teraz tej najbardziej niebezpiecznej!

Zatoczywszy triumfalny kr膮g w powietrzu, niewidzialna Zarena opu艣ci艂a g贸rski p艂askowy偶, a p贸藕niej ca艂e Picos de Europa.

W uszach ludzi pozosta艂 jedynie jej 艣miech.

CZ臉艢膯 TRZECIA
TABRIS

28

Z kraw臋dzi p艂askowy偶u poni贸s艂 si臋 jednog艂o艣ny krzyk - Juana! Nie!

Dziewcz臋ta zacz臋艂y p艂aka膰, m臋偶czy藕ni stali bezradni.

-聽Jak to si臋 mog艂o sta膰? - zacz膮艂 Jordi nieszcz臋艣liwy i sam sobie przerwa艂, wo艂aj膮c: - Miguelu, oszala艂e艣?

I zn贸w wszyscy zacz臋li krzycze膰, bo jeszcze jedno cia艂o po偶eglowa艂o ku otch艂ani.

Jordi ju偶 zacz膮艂 wypatrywa膰 mo偶liwo艣ci jakiego艣 zej艣cia w d贸艂, lecz przecie偶 tak czy owak w ka偶dych okoliczno艣ciach na ratunek by艂oby za p贸藕no.

-聽Sp贸jrzcie! - krzykn臋艂a nagle Sissi. - Co to si臋 dzieje? Ach, Bo偶e!

Patrzyli, nic nie rozumiej膮c. Miguel gdzie艣 znikn膮艂, a w dole na jego miejsce rozpostar艂a si臋 nagle para olbrzymich skrzyde艂 i wielka, po艂yskuj膮ca zielono posta膰 sfrun臋艂a w d贸艂, zanurkowa艂a jak strza艂a tu偶 pod spadaj膮c膮 Juan臋 i pochwyci艂a j膮 w ramiona zaledwie na sekund臋 przed zetkni臋ciem si臋 z ziemi膮.

-聽Dobry Bo偶e - szepn膮艂 Antonio.

-聽Sp贸jrzcie na te skrzyd艂a! - mrukn膮艂 Morten, ca艂kowicie wytr膮cony z r贸wnowagi.

Stw贸r w dole, zataczaj膮c powolne kr臋gi, zacz膮艂 wznosi膰 si臋 w g贸r臋. Jego skrzyd艂a rzeczywi艣cie by艂y niezwykle pi臋kne. Olbrzymie, niebieskozielone, mieni膮ce si臋 jak macica per艂owa rozmaitymi odcieniami, wszystkimi kolorami t臋czy. W miar臋 jak wznosi艂 si臋 coraz wy偶ej, zbli偶a艂 si臋 do s艂onecznego 艣wiat艂a, a gdy na skrzyd艂a pad艂y promienie s艂o艅ca, roz艣wietli艂y si臋 one bogactwem z艂ocisto艣ci, od kt贸rej dech zapar艂o im w piersiach.

-聽Czy on jest anio艂em? - spyta艂 Morten.

-聽Nie - odpar艂 Jordi. - Niestety, nie. Ale...? L艣ni膮ca posta膰 by艂a ju偶 blisko. Widzieli jej cia艂o i twarz.

-聽Oooch! - j臋kn膮艂 Morten. - Bo偶e, dopom贸偶 nam!

-聽Przecie偶 on mimo wszystko ocali艂 Juan臋 - wtr膮ci艂a Unni. - Osob臋, kt贸rej nie znosi!

-聽Na pewno? - spyta艂 Jordi tak cicho, 偶e tylko Unni go us艂ysza艂a.

-聽Juana jest nieprzytomna - oznajmi艂a Sissi. - Pewnie zemdla艂a ze strachu.

-聽To nie jest wcale pewne - stwierdzi艂 Antonio. - Podczas upadku z tak wysoka zmiana ci艣nienia powietrza mo偶e by膰 na tyle du偶a, 偶e cz艂owiek traci przytomno艣膰 przed zetkni臋ciem z ziemi膮.

-聽Mam nadziej臋, 偶e w艂a艣nie tak by艂o - westchn臋艂a Unni. Straszliwa posta膰 wyl膮dowa艂a w pewnym oddaleniu od nich i zaraz zn贸w zmieni艂a si臋 w Miguela. Jordi i Antonio, nabrawszy g艂臋boko powietrza w p艂uca, ruszyli mu na spotkanie. Pozostali poszli za nimi.

Jordi wzi膮艂 na r臋ce Juan臋, kt贸ra powoli zaczyna艂a dochodzi膰 do siebie.

-聽Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Jordi kr贸tko Miguelowi. - Rozumiemy, 偶e to, co zrobi艂e艣, sporo ci臋 kosztowa艂o. Nie mamy teraz czasu na 偶adne t艂umaczenia, bo trzeba teraz szuka膰 jakiego艣 schronienia przed wiatrem, zanim zrobi si臋 ca艂kiem ciemno. Ale my艣l臋, 偶e musimy sobie to i owo wyja艣ni膰.

Miguel nawet si臋 nie skrzywi艂. Dziewcz臋ta zaj臋艂y si臋 Juana, kt贸ra nic z tego nie mog艂a zrozumie膰. Powiedzia艂y jej tylko, 偶e Miguel j膮 ocali i 偶e teraz trzeba jak najpr臋dzej wyruszy膰 w dalsz膮 drog臋. Podzi臋kowa膰 mu mog艂a p贸藕niej.

Je艣li starczy jej odwagi, doda艂a w my艣lach Unni. Nie , wiadomo, czy tak b臋dzie, gdy pozna prawd臋. Przez g艂ow臋 przelecia艂a jej diabelska my艣l: Skoro Miguel z艂apa艂 ju偶 Juane na dole, to m贸g艂 j膮 tam po prostu zostawi膰, omin臋艂oby j膮 wtedy ca艂e d艂ugie i uci膮偶liwe schodzenie w d贸艂.

Oni jednak nie tam zmierzali, chcieli zej艣膰 bardziej na prawo, gdzie wida膰 by艂o r贸wnin臋, o kt贸r膮 im chodzi. Tu, w dole, ci膮gn膮艂 si臋 tylko kamienisty jar.

Jeszcze jedna dziwaczna my艣l: Czy Miguel nie m贸g艂by ich zanie艣膰 tam, na t臋 odleg艂膮 r贸wnin臋?

Ale nie, a偶 tak daleko Unni nie chcia艂a si臋 posuwa膰. To ju偶 zbyt niesamowite.

Lecz czy mog艂o by膰 co艣 bardziej niesamowitego od tego, co prze偶ywali teraz?

W milczeniu, z trudem spuszczali si臋 w d贸艂 w coraz szybciej zapadaj膮cej ciemno艣ci. Gdzie艣 t臋dy musia艂 prowadzi膰 dawny trakt, lecz nie byli w stanie go odszuka膰. Dlatego musieli pokona膰 tak niewygodn膮 drog臋, kamienne bloki, zaro艣la, gwa艂towne uskoki... Wszyscy jak tylko potrafili pomagali sobie nawzajem.

Pogania艂a ich ambicja, chocia偶 nikt nie wyrazi艂 tego na g艂os, wszyscy pragn臋li jeszcze dzi艣 dotrze膰 do r贸wniny, mo偶e nawet odnale藕膰 domostwo hycla.

I przez ca艂y czas w ich my艣lach a偶 szumia艂o od tysi膮ca pyta艅 i ca艂ych ocean贸w l臋ku.

Najspokojniejszy ze wszystkich by艂 z pewno艣ci膮 Jordi. Od dawna ju偶 mia艂 swoje podejrzenia wobec Miguela.

艢miertelnie zm臋czeni dotarli wprawdzie nie do samej r贸wniny, lecz przynajmniej do bezwietrznej dolinki, w kt贸rej znajdowa艂 si臋 niewielki sp艂achetek poro1 艣ni臋ty traw膮. Brakowa艂o im ju偶 si艂, 偶eby przej艣膰 przez nast臋pne wzg贸rze, poza tym zrobi艂o si臋 zbyt ciemno na dalsz膮 w臋dr贸wk臋.

W g贸rach jesieni膮 panowa艂 ch艂贸d. Rozgl膮dali si臋 w ko艂o bezradni.

-聽Przyda艂aby nam si臋 teraz Vesla ze swoimi papierosami - stwierdzi艂a Unni, szcz臋kaj膮c z臋bami. - Mogliby艣my rozpali膰 ognisko jej zapalniczk膮.

Miguel pos艂a艂 spojrzenie Juanie, a potem odpowiedzia艂 Unni:

-聽Ognisko mo偶e da艂oby si臋 rozpali膰, je艣li zaakceptujecie, 偶e ja...?

Nie doko艅czy艂 zdania.

-聽Zamierzasz si臋 przeobrazi膰? - spyta艂a Unni bez ogr贸dek.

-聽To nie jest potrzebne.

-聽A wi臋c dobrze. Juano, musisz zaakceptowa膰, 偶e Miguel ma sporo do艣膰 niezwyk艂ych talent贸w.

-聽Przecie偶 doskonale wiem, 偶e tak jest - odpar艂a dziewczyna mi臋kko.

-聽Wobec tego spr贸bujemy teraz nanosi膰 drewna i przyszykujemy jedzenie.

Wkr贸tce ognisko ju偶 p艂on臋艂o. Nikt nie zd膮偶y艂 zauwa偶y膰, w jaki spos贸b Miguel tego dokona艂, nikt te偶 go o nic nie pyta艂.

Zasiedli potem wok贸艂 ogniska, syci, z zarumienionymi twarzami, tylko w plecy by艂o im ch艂odno.

-聽No c贸偶 - stwierdzi艂 Jordi, obecnie najstarszy w grupie po odje藕dzie Pedra i Gudrun, nie licz膮c oczywi艣cie Miguela, lecz jego nikt nie 艣mia艂 pyta膰 o wiek. - Najwy偶szy chyba czas, 偶eby艣 nam co艣 wyt艂umaczy艂, Miguelu.

Ten westchn膮艂 ci臋偶ko.

-聽A co chcecie wiedzie膰? Nie na wszystko mog臋 odpowiedzie膰.

-聽Mam jedno pytanie - powiedzia艂a Unni. - W dodatku do Juany. Jak to si臋 sta艂o, 偶e spad艂a艣 w przepa艣膰? Przecie偶 chyba nie skoczy艂a艣? Nie, nie, wcale tak nie pomy艣la艂am. Kto艣 ci臋 popchn膮艂?

-聽Tak, ale przecie偶 nikogo tam nie by艂o. - Owszem, by艂 kto艣. I ja, i Jordi, i Miguel, wszyscy s艂yszeli艣my tu偶 przedtem trzepot skrzyde艂. I poczu艂am ten charakterystyczny zapach, kt贸ry ma ta tajemnicza kobieta. Ta, kt贸ra przybiera艂a imi臋 Miranda, Claudia i nie wiem jeszcze jakie. Morten zaczerwieni艂 si臋.

-聽S艂yszeli艣my te偶 z艂o艣liwy 艣miech - wtr膮ci艂 Jordi. Unni m贸wi艂a dalej:

-聽Miguelu, powiedzia艂e艣 kiedy艣, 偶e jeste艣 sam, ale sk艂ama艂e艣, prawda?

-聽O czym wy m贸wicie? - zdenerwowa艂a si臋 Juana. Unni podnios艂a r臋k臋, 偶eby j膮 uciszy膰, lecz przez ca艂y czas wyczekuj膮co spogl膮da艂a na Miguela.

-聽Nie, nie k艂ama艂em - odpar艂. - Jestem nadzwyczaj samotn膮 istot膮. Ale rzeczywi艣cie jest nas dwoje, nie wolno mi tylko o niej wspomina膰. Teraz sama si臋 ujawni艂a. Mieli艣my wsp贸艂pracowa膰, ale nie wysz艂o. Ja jej nie znosz臋.

-聽O czym wy m贸wicie? - powt贸rzy艂a Juana, coraz bardziej zrozpaczona.

Jordi odwr贸ci艂 si臋 do niej.

-聽Mieli艣my dzi艣 okazj臋 ogl膮da膰 co艣 bardzo dziwnego, Juano.

A potem opowiedzia艂 o jej upadku w przepa艣膰 i o akcji ratunkowej Miguela. O jego rozpostartych skrzyd艂ach i olbrzymiej zielonej postaci.

Kiedy Juana po wielu protestach poj臋艂a wreszcie, 偶e nikt sobie z niej nie 偶artuje, skulona, z r臋kami zaplecionymi wok贸艂 kolan i ze spuszczon膮 g艂ow膮, powiedzia艂a do Miguela:

-聽Ocali艂e艣 mi 偶ycie i ch臋tnie bym ci臋 mocno u艣ciska艂a, ale wiem, 偶e tego nie chcesz. Powiem wi臋c jedynie: dzi臋kuj臋 ci, przyjacielu. Bez wzgl臋du na to, czym jeste艣, to jeste艣 moim przyjacielem. A ja twoj膮.

-聽Przyjaci贸艂k膮 - doda艂a pr臋dko Unni, gdy偶 inaczej s艂owa Juany mog艂yby si臋 wyda膰 dwuznaczne.

Juana podnios艂a g艂ow臋.

-聽Ale co do jednego si臋 mylicie. Straci艂am przytomno艣膰 ju偶 od tego uderzenia w g艂ow臋, nie czu艂am nawet, 偶e spadam.

-聽Ju偶 wtedy? - zdumia艂 si臋 Jordi - Co艣 mi tutaj nie pasuje.

-聽To ja mog臋 wyja艣ni膰 - stwierdzi艂 Miguel. - Zarena, bo ona tak ma na imi臋, Zarena nienawidzi Unni. Nienawidzi jej dlatego, 偶e Unni potrafi wyczu膰 jej obecno艣膰. Wielu jest takich, kt贸rzy nienawidz膮 Unni ze wzgl臋du na jej niezwyk艂膮 zdolno艣膰 spogl膮dania w to, co ukryte. Przy - puszczam, 偶e Zarena chcia艂a dopa艣膰 Unni, a wy obie, ty, Unni, i Juana, jeste艣cie do艣膰 do siebie podobne, zw艂aszcza z tylu. Macie ciemne w艂osy tej samej d艂ugo艣ci...

-聽Ale偶 ja mia艂am jasnoniebiesk膮 chustk臋 na g艂owie - przerwa艂a mu Unni, kt贸rej nagle si臋 to przypomnia艂o. - Ojej, mam si臋 poczu膰 dobrze czy 藕le z tego powodu 偶e jestem obiektem takiej nienawi艣ci? - Powinna艣 uzna膰 to za komplement - stwierdzi艂 Jordi - Bior膮c pod uwag臋, kto ci臋 nienawidzi. No dobrze, Miguelu, ale teraz powiedz nam, kim jeste艣. Wydaje mi si臋, 偶e mamy, prawo to wiedzie膰. I dlaczego pod膮偶asz naszym 艣ladem? !

Miguel przez d艂ug膮 chwil臋 milcza艂. Blask ogniska rzuca艂 na jego twarz dziwaczne cienie, gdy Morten do艂o偶y艂 do ognia jeszcze kilka ga艂臋zi.

-聽Przypuszczam, 偶e rzeczywi艣cie macie do tego prawo. Nie liczcie jednak na pe艂ne wyja艣nienie. Nie wszystko wolno mi zdradzi膰. - Wsta艂, jak gdyby chcia艂 ich powita膰. - Jestem Tabris, demon sz贸stej godziny z klanu demon贸w Nuctemeron. Nuctemeron oznacza „noc roz艣wietlona przez dzie艅”. Jestem d偶inem czy te偶 duchem wolnej woli, je艣li wolicie takie okre艣lenie, i przyby艂em tu, na ziemi臋, poniewa偶 m贸j Mistrz, tam w dole, w Ciemno艣ci, pragnie zna膰 cel waszej w臋dr贸wki.

-聽A to dlaczego? - spyta艂 Antonio. Miguel skierowa艂 spojrzenie na niego.

-聽Poniewa偶 Mistrz chce zniszczy膰 Urrac臋, kt贸ra wykorzystywa艂a swe magiczne zdolno艣ci w s艂u偶bie dobra zamiast s艂u偶y膰 jemu.

-聽Urraca jest nasz膮 przyjaci贸艂k膮, najsilniejsz膮 opok膮 i ochron膮!

-聽Wiem o tym. Mam jedynie swoje rozkazy. Usiad艂 z powrotem.

-聽A teraz pragn臋 pozna膰 cel waszej podr贸偶y.

-聽A je艣li ci go zdradzimy, opu艣cisz nas? Chwila milczenia.

-聽Nie.

Jordi poczu艂, 偶e sytuacja si臋 zakleszczy艂a.

-聽Kim偶e wi臋c jest Zacena?

-聽Ona nale偶y do najwy偶szej klasy demon贸w, z艂ych i agresywnych.

-聽To znaczy, 偶e ty nie jeste艣 z艂y? - spyta艂a Sissi. Popatrzy艂 na ni膮.

-聽Czasami. Gdy jestem do tego zmuszony. Wydaje mi si臋, 偶e mieli艣cie ju偶 okazj臋 zobaczy膰 tego przyk艂ady. Ale traktowa艂em was dobrze, prawda?

-聽Owszem - odpar艂 Antonio. - A my ciebie.

-聽To prawda. Prawd臋 powiedziawszy, nigdy nie by艂o mi tak...

Nie doko艅czy艂.

Unni powiedzia艂a cicho:

-聽Pomog艂e艣 nam bardziej, ni偶 to wiemy, prawda? Miguel odetchn膮艂 g艂臋boko, z zamkni臋tymi ustami, przeci膮gle.

-聽Mo偶liwe - odpar艂 w ko艅cu. - Ale ty i tak wiesz, Jego s艂owa stanowi艂y potwierdzenie niezwyk艂ej pozycji Unni.

Ale Jordi r贸wnie偶 si臋 czego艣 domy艣la艂.

-聽Na przyk艂ad w tej sali tortur inkwizycji? Do tej pory nie mog艂em zrozumie膰, jak uda艂o nam si臋 prze偶y膰!

Miguel przyzna艂 cicho:

-聽Ale to za moj膮 spraw膮 zab艂膮dzili艣cie. Juana d艂ugo mu si臋 przygl膮da艂a, w ko艅cu dr偶膮cymi wargami spyta艂a:

-聽Wydaje mi si臋, 偶e mnie r贸wnie偶 raz ju偶 pomog艂e艣. Uratowa艂e艣 mnie przed Zaren膮. I by艂e艣 wtedy Tabrisem. Czy mam racj臋?

Miguel wsun膮艂 ga艂膮zk臋 w ognisko.

-聽By膰 mo偶e.

Juana spu艣ci艂a wtedy g艂ow臋, bo po twarzy pociek艂y jej 艂zy Jordi zaczaj si臋 zbiera膰.

-聽Musimy si臋 przespa膰. Nie wiem, jak to b臋dzie mo偶liwe w tym zimnie. Nie mamy wi臋cej opa艂u.

Rzeczywi艣cie, by艂 to problem. Nagle Miguel uni贸s艂 g艂ow臋.

-聽Co si臋 sta艂o? - spytali jednocze艣nie Jordi i Antoni - Kto艣 jest w pobli偶u.

-聽Chyba nie zn贸w Zaren膮? - spyta艂a Sissi, czuj膮c, ciarki przechodz膮 jej po plecach.

-聽Nie, to ludzie. Pozwolicie, 偶e p贸jd臋 to sprawdzi - Oczywi艣cie. Wsta艂 i odchodz膮c rzuci艂 jeszcze:

-聽Zga艣cie ogie艅.

Natychmiast go pos艂uchali. Ju偶 w nast臋pnej chwili Miguel ca艂kiem znikn膮艂. Pozostali patrzyli na siebie, ale ich twarze nic nie wyra偶a艂y. Przysun臋li si臋 bli偶ej jeden drugiego.

Trzy dziewczyny siedzia艂y oddzielnie, Juana po艣rodku. 艁zy nie przestawa艂y p艂yn膮膰 jej z oczu.

-聽Tak bardzo go kocha艂am, a on... tylko... mnie nienawidzi. A teraz w og贸le znalaz艂 si臋 poza jakimkolwiek zasi臋giem.

I Unni, i Sissi mocno j膮 obj臋艂y.

-聽On te偶 ci臋 kocha艂 - stwierdzi艂a Unni. - To dlatego ci臋 nienawidzi艂.

Juana, szlochaj膮c, musia艂a wytrze膰 nos. A Sissi powiedzia艂a:

-聽Wydaje mi si臋, 偶e w艂a艣nie tobie zawdzi臋czamy jego 艂agodno艣膰.

-聽Naprawd臋 tak my艣lisz?

-聽Tak, ale nie m贸w mu tego, on sam o tym nie wie. Juana roze艣mia艂a si臋, lecz zabrzmia艂o to 偶a艂o艣nie. Sissi, przyk艂adaj膮c czo艂o do jej czo艂a, powiedzia艂a:

-聽Niez艂e z nas trzech dziwaczki. Jedna zakochana w upiorze, druga w demonie, a trzecia w wariacie.

Wybuchn臋艂y takim chichotem, 偶e m臋偶czy藕ni popatrzyli na nie ze zdziwieniem.

Potem nikt ju偶 nie powiedzia艂 ani s艂owa, dop贸ki Miguel nie wr贸ci艂. Nagle stan膮艂 przed nimi, a potem przykucn膮艂.

-聽Emma z dru偶yn膮? - spyta艂a Unni.

-聽Nie, oni s膮 dalej. W w膮wozie. Tam roz艂o偶yli ob贸z. Nie, ci nadci膮gaj膮 od innej strony. Ale... kieruj膮 si臋 tutaj. Maj膮 latarki. I jest ich troje. Dwaj m臋偶czy藕ni i kobieta. Nie znam ich.

-聽Czy jeden z m臋偶czyzn jest wysoki i chudy?

-聽Tak.

Antonio zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 uderzy艂 w ziemi臋.

-聽Sk膮d oni, u diab艂a, przez ca艂y czas wszystko wiedz膮?

-聽Ale co my teraz zrobimy? - pyta艂a Juana z l臋kiem. - Je艣li oni tu przyjd膮? Czy trzeba si臋 b臋dzie st膮d przenie艣膰? Mu - simy si臋 przecie偶 przespa膰, jestem 艣miertelnie zm臋czona.

-聽Ja tak偶e - przyzna艂a Unni.

-聽No w艂a艣nie, moja kochana - rzek艂 Jordi z powag膮. - Czy m膮drze robimy, pozwalaj膮c ci kontynuowa膰 t臋 wy - prawe, w twoim stanie?

Unni prychn臋艂a.

-聽To dopiero drugi miesi膮c, o jakim wi臋c stanie mo偶na m贸wi膰? Nic nie czuj臋, Antonio twierdzi, 偶e jestem w 艣wietnej formie. Dawno ju偶 rozwi膮偶emy t臋 zagadk臋, zanim w og贸le co艣 b臋dzie po mnie wida膰. To ci obiecuj臋.

Jordi przygarn膮艂 j膮 do siebie. Miguel powiedzia艂 z wahaniem:

-聽Jest pewien spos贸b, 偶eby rozwi膮za膰 oba problemy naraz. Chyba Juana wie, jaki.

A dziewczyna cieszy艂a si臋, 偶e jest ciemno, bo na policzki wyst膮pi艂 jej gwa艂towny rumieniec, a przez cia艂o przela艂a si臋 fala gor膮ca.

-聽Chyba tak - wydusi艂a z siebie. - Miguel mo偶e si臋 ukry膰, mo偶e te偶 ukry膰 nas, tak s膮dz臋.

-聽I r贸wnie偶 was ogrzej臋 - doda艂. - Musz臋 si臋 jednak sta膰 Tabrisem.

Popatrzyli na siebie. Czuli, 偶e przekrocz膮 teraz pewn膮 granic臋.

Czy si臋 o艣miel膮? Demona Tabrisa widzieli jedynie; z daleka, Juana za艣 nie widzia艂a go wcale.

-聽Dobrze - powiedzia艂 Jordi.

29

Mieli ze sob膮 kilka pled贸w. Miguel po偶yczy艂 dwa, 偶eby wygl膮da膰 przyzwoicie. Obwi膮zali go nim, tworz膮c w ten spos贸b ca艂kiem niez艂膮 przepask臋 na biodrach.

Poniewa偶 by艂o ciemno, nie musia艂 odchodzi膰 zbyt daleko, lecz mimo to wszyscy odwr贸cili g艂owy na moment przeobra偶enia.

Drgn臋li, s艂ysz膮c jego g艂os, gdy by艂 gotowy. Ochryp艂y gruby g艂os, niemo偶liwy do rozpoznania. Odwr贸cili si臋.

Tabris powoli wy艂ania艂 si臋 z mroku. Olbrzymi, lekko po艂yskuj膮cy na zielono, ze l艣ni膮cymi skrzyd艂ami, kt贸re powolutku zwija艂.

Juana musia艂a z艂apa膰 Antonia za r臋k臋, jej palce pozostawi艂y g艂臋bokie 艣lady.

Wszyscy czuli si臋 nieswojo. W艂a艣ciwie bali si臋 spojrze膰. Widzieli rogi, ostro zako艅czone uszy i k艂y, pod艂u偶ne, zielono po艂yskuj膮ce oczy, twarz o mocno zarysowanych wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych i szpiczastej brodzie. Palce zako艅czone szponami, zar贸wno u r膮k, jak i u st贸p.

Ogon z tr贸jk膮tnym czubkiem...

-聽Dzi臋ki Bogu za t臋 przepask臋 na biodrach - mrukn臋艂a Unni.

Ale nos Tabris mia艂 zupe艂nie normalny, a cia艂o pi臋kne. Szerokie barki, w膮skie biodra. G艂adkie napi臋te mi臋艣nie brzucha. Po艂yskuj膮ca na zielono przypominaj膮ca rybi膮 艂usk臋 sk贸ra wygl膮da艂a dziwnie, lecz pasowa艂a do ca艂o艣ci obrazu.

Niejeden poczu艂, 偶e ziemia si臋 zako艂ysa艂a na jego widok. Wreszcie Jordi odzyska艂 zdolno艣膰 mowy:

-聽Ty 艣wiecisz! Oni chyba mog膮 ci臋 zobaczy膰?

-聽Dzieli nas niewielkie wzg贸rze - odpar艂a ta niezwyk艂a posta膰. - Mo偶ecie by膰 spokojni, niczego nie zauwa偶膮.

-聽No a twoje skrzyd艂a? 艁agodnie m贸wi膮c, rzucaj膮 si臋 w oczy - westchn臋艂a zatroskana Unni.

Ale Juana wiedzia艂a lepiej.

-聽On potrafi pogasi膰 te kolory i wtopi膰 si臋 w krajobraz. Widzia艂am go nad rzek膮 ko艂o Oviedo.

Nie chcia艂a zwraca膰 si臋 bezpo艣rednio do tej budz膮cej groz臋 istoty.

Antonio postanowi艂 dzia艂a膰.

-聽W porz膮dku, trzeba si臋 pospieszy膰. Co mamy robi膰, Migu... Przepraszam, Tabrisie?

Nied艂ug膮 chwil臋 p贸藕niej nikogo nie by艂o ju偶 wida膰. Zosta艂 tylko wielki, ostro zako艅czony kamienny blok. Tabris nakaza艂 trzem m臋偶czyznom po艂o偶y膰 si臋 albo usi膮艣膰 na kocu z przodu przy jego nogach. Dziewcz臋ta u艂o偶y艂y si臋 po jego bokach, a jedna za nim. Potem wok贸艂 nich wszystkich zamkn臋艂y si臋 skrzyd艂a. Unni ukradkiem przyci膮gn臋艂a do siebie nog臋, kt贸ra znalaz艂a si臋 poza ich obr臋bem, staraj膮c si臋 przy tym nie dotyka膰 ogona Tabrisa.

W chwil臋 p贸藕niej pojawi艂o si臋 ciep艂o, dobre, bezpieczne ciep艂o. O偶ywcze dla zmarzni臋tych uszu, nos贸w i palc贸w. W ko艅cu zrobi艂o si臋 tak gor膮co, 偶e Unni musia艂a poprosi膰 Tabrisa o „przykr臋cenie kaloryfera”.

Juana roztrz臋siona my艣la艂a o tamtym razie, gdy siedzia艂a pomi臋dzy kolanami Tabrisa. By艂a wtedy u艣piona, a potem s膮dzi艂a, 偶e to wszystko jedynie jej si臋 przy艣ni艂o. Tak jednak wcale nie by艂o. W贸wczas czu艂a inne ciep艂o, bardziej duszne, bardziej na艂adowane uczuciami ni偶 teraz. W贸wczas ciep艂o to rozpali艂o jej cia艂o, gdy偶 pochodzi艂o od kogo艣, kto sam zap艂on膮艂.

Odetchn臋艂a dr偶膮co i pr贸bowa艂a zasn膮膰. Chcia艂a oddali膰 si臋 od tych my艣li, one by艂y zbyt trudne, zbyt przykre.

Miguelu, dlaczego nie mog艂e艣 by膰 po prostu Miguelem? Wprawdzie trzyma艂e艣 mnie na dystans, chocia偶 teraz rozumiem, dlaczego to robi艂e艣. I to w pewnym sensie jest mi pociech膮. Gorzk膮 pociech膮, przyznaj臋. Mi臋dzy nami i tak nigdy nic nie mog艂o by膰, i ty o tym wiedzia艂e艣.

Antonio bardzo si臋 niepokoi艂. W co oni si臋 wdali? Jakim si艂om rzucili wyzwanie, si艂om, kt贸re w dodatku podlega艂y jeszcze pot臋偶niejszej w艂adzy. Jak to si臋 mo偶e sko艅czy膰?

Jordi podchodzi艂 do ca艂ej tej sytuacji ze znacznie wi臋kszym spokojem, ale Morten a偶 szcz臋ka艂 z臋bami ze strachu. Czu艂, 偶e r臋ka Sissi poszukuje jego d艂oni, i uchwyci艂 j膮 na wp贸艂 zdesperowany, domy艣laj膮c si臋, 偶e dziewczyna na pewno szuka pociechy. Uda艂o mu si臋 wm贸wi膰 sobie, 偶e to on doda jej otuchy, a nie odwrotnie.

Sissi unios艂a g艂ow臋.

-聽S艂ysz臋 co艣 - szepn臋艂a.

-聽B膮d藕 cicho - ostrzeg艂 Jordi.

Antonio czu艂 przyt艂umiony oddech olbrzymiego demona na swoim barku.

Potem wszyscy ju偶 to us艂yszeli.

G艂osy.

Bardzo prosz臋, niech oni tu nie przyjd膮, b艂aga艂a w my艣lach Unni. Co b臋dzie, je艣li postanowi膮 przenocowa膰 tu, na tej ma艂ej, spokojnej polance? Co wtedy zrobimy rano?

Ale nie, ci ludzie min臋li ich w takiej odleg艂o艣ci, 偶e nikt nawet nie m贸g艂 zorientowa膰 si臋, o czym rozmawiaj膮. Po pewnym czasie ich g艂osy poch艂on臋艂a noc.

Wszyscy my艣leli o tym samym: Teraz wr贸g jest przed nami. W jaki spos贸b zdo艂amy go wymin膮膰?

Unni szeroko otwartymi oczami wpatrywa艂a si臋 w ciemno艣膰 pod skrzyd艂ami demona.

30

Unni obudzi艂o 艣wiat艂o. Patrzy艂a w pogodne niebo. Troch臋 zmarz艂a. Us艂ysza艂a g艂osy i 艣miechy, Usiad艂a gwa艂townie. Sissi, Juana i Morten r贸wnie偶 ju偶 si臋 budzili na swoich kocach. Morten zsun膮艂 si臋 na suchy wrzos na ziemi.

Nieopodal na kamieniach siedzieli bracia Vargasowie, zaj臋ci o偶ywion膮 rozmow膮 z ca艂kiem zwyczajnym Miguelem. Powitali j膮 weso艂ym „dzie艅 dobry”.

Dzi臋ki Bogu! Teraz wydawa艂o si臋, 偶e Tabris by艂 jedynie z艂ym snem.

Unni wsta艂a i podesz艂a do nich.

-聽Dzi臋kuj臋 za mi艂o sp臋dzon膮 noc - powiedzia艂a lekko do Miguela. - Od jak dawna nie 艣picie?

-聽Zaledwie kr贸tk膮 chwil臋. Obudzi艂em najpierw ich, 偶eby u艂o偶y膰 jaki艣 plan - odpar艂.

-聽A my nie b臋dziemy wtajemniczeni? - spyta艂a, udaj膮c obra偶on膮.

-聽Rozmawiali艣my o tym, ile mo偶ecie znie艣膰. To b臋dzie ci臋偶ki dzie艅.

-聽A kiedy ostatnio by艂o nam 艂atwo?

-聽No w艂a艣nie, dobre pytanie.

Miguel, gdy jego tajemnica zosta艂a wreszcie odkryta, wpad艂 w o wiele lepszy humor. Potrafi艂 nawet zdoby膰 si臋 na u艣miech dla Juany, kt贸ra przysz艂a, pow艂贸cz膮c nogami, zaspana i potargana.

-聽Przyda艂oby nam si臋 troch臋 obmy膰 - stwierdzi艂a Unni pr臋dko.

-聽Tam, za t膮 ska艂膮, jest strumyk. 艢wie偶a g贸rska woda, powiedzia艂bym, 偶e bardzo orze藕wiaj膮ca.

-聽艢wietnie! A do jakich wniosk贸w doszli艣cie, m膮drale?

-聽Przeprowadzi艂em kr贸tk膮 wypraw臋 zwiadowcz膮 - odpar艂 Miguel. - Tych troje ludzi rozbi艂o ob贸z w s膮siedniej dolinie. Pod膮偶aj膮 w z艂ym kierunku, ku r贸wni - nie, na kt贸rej stoj膮 opuszczone domy. S膮dz膮 wida膰, 偶e w jednym z nich mieszka艂 hycel.

-聽A wi臋c jednak mog膮 si臋 myli膰? - W g艂osie Jordiego zabrzmia艂a rado艣膰, niemal wr臋cz sadystyczna satysfakcja. - Na og贸艂 jednak doskonale wiedz膮, dok膮d idziemy.

-聽Sk膮d wiesz, 偶e oni 藕le id膮? - zainteresowa艂 si臋 Antonio.

Miguel odpar艂:

-聽Z g贸ry wszystko wida膰 o wiele lepiej. Momentami udawa艂o mi si臋 dostrzec dawny trakt, a on wcale nie prowadzi艂 w ich kierunku. M艂ody ksi膮偶臋 mia艂 racj臋, wskazuj膮c, w kt贸r膮 stron臋 mamy i艣膰.

-聽Ci troje - powiedzia艂 Morten, kt贸ry r贸wnie偶 do nich do艂膮czy艂. - Oni 艣ledz膮 nas przez ca艂y czas. Ciekaw jestem, jaka moc jest ich przewodnikiem.

-聽Zarena? - podsun膮艂 Antonio.

Miguel zastanowi艂 si臋.

-聽Nie, to musi by膰 co艣 innego.

-聽Na Boga, jeszcze jakie艣 duchy! - wykrzykn膮艂 Morten.

-聽Nie wiem - odpar艂 Miguel. - W ka偶dym razie to nie ja was zdradzam.

-聽To wiemy - powiedzia艂a Unni ciep艂o i nie mog艂a powstrzyma膰 si臋, 偶eby nie doda膰: - Ty by艣 tak nie zmyli艂 drogi.

Sissi te偶 do nich przysz艂a.

-聽Dlaczego nie mo偶esz zawsze by膰 Miguelem? Ca艂y a偶 si臋 zatrz膮s艂.

-聽Ale przecie偶 jeste艣 taki pi臋kny - pr贸bowa艂a przekonywa膰 go Unni.

-聽M臋偶czyzna nie mo偶e by膰 pi臋kny, bo wtedy jest s艂odki jak cukier. Mo偶e by膰 przystojny, fajny, nie藕le wygl膮da膰 - powiedzia艂 Antonio.

-聽Dobrze, dobrze, ju偶 wiem. I co powiesz, Miguelu, chcemy, 偶eby艣 zawsze by艂 taki jak teraz. 殴le ci z nami?

Wykrzywi艂 si臋 paskudnie.

-聽Najgorsza kara, jak mo偶e spotka膰 demona, to sta膰 si臋 艣miertelnikiem.

-聽A wi臋c to mo偶liwe? - zdziwi艂 si臋 Jordi.

-聽Owszem, ale bardzo za to dzi臋kuj臋. Pomy艣l tylko, utraci艂bym wszystkie zdolno艣ci i musia艂bym 偶y膰 , w ograniczonym czasie. Tak karze si臋 tylko tych, kt贸rzy ca艂kowicie z艂ami膮 zasady i prawa obowi膮zuj膮ce w Ciemno艣ci.

-聽A ty tego nie zrobi艂e艣?

-聽Nie, jeszcze nie. - Popatrzy艂 na nich ze z艂o艣ci膮. - I wcale te偶 nie zamierzam tego robi膰. Pozw贸lcie mi by膰 tym, kim jestem, bo inaczej obr贸c臋 si臋 przeciwko wam.

Ust膮pili. Czeka艂 ich ci臋偶ki dzie艅.

Musieli pokona膰 kolejne wzniesienie, czy te偶 raczej niewielki 艂a艅cuch g贸rski, 偶eby zej艣膰 na w艂a艣ciw膮 r贸wnin臋. I to w艂a艣nie by艂a ta g贸ra, co do kt贸rej wcze艣niej zastanawiali si臋, czy wszyscy dadz膮 sobie z ni膮 rad臋. Czeka艂a ich powa偶na wspinaczka.

-聽Pos艂uchajcie - o艣wiadczy艂a Sissi, osoba do艣膰 konkretna z natury. - Przecie偶 tamci ludzie mieli konie, a konie nie mog膮 wspina膰 si臋 po drzewach ani w臋drowa膰 po przepa艣ciach.

-聽Zastanawia艂em si臋 nad tym - odpar艂 Miguel. - Ale 艣lady konnej drogi prowadz膮 rzeczywi艣cie a偶 pod same g贸ry i ci膮gn膮 si臋 po drugiej stronie.

-聽No to chod藕my tam - zaproponowa艂 Jordi. - Na pewno znajdziemy jak膮艣 艣cie偶k臋. Albo mo偶e uda nam si臋 obej艣膰 naoko艂o?

-聽Naoko艂o to b臋dzie cholernie daleko - stwierdzi艂 Morten.

-聽Za daleko dla ciebie? - spyta艂 zaraz Antonio. Morten zacz膮艂 si臋 wykr臋ca膰.

-聽Nie, nie, jako艣 dam rad臋.

Wszyscy dobrze wiedzieli, 偶e Morten ma problemy. Przecie偶 min膮艂 zaledwie rok od czasu, gdy odni贸s艂 gro藕ne dla 偶ycia obra偶enia, kiedy Leon potr膮ci艂 go samochodem. Wcze艣niej nigdy tak daleko nie w臋drowali, Morten za艣 i tak niekiedy kula艂, a twarz 艣ci膮ga艂 mu b贸l, cho膰 do niczego nie chcia艂 si臋 przyzna膰.

Antonio wiedzia艂, jak musi si臋 czu膰 ch艂opak, bo i jego kolano r贸wnie偶 od czasu do czasu si臋 odzywa艂o. Niezbyt dokuczliwie, lecz istnia艂a gro藕ba, 偶e stan mo偶e si臋 pogorszy膰, a Antonio ba艂 si臋, 偶e to zaledwie pocz膮tek ich w艂贸cz臋gi po 艣wiecie g贸r.

Szed艂 teraz razem z bratem.

-聽Co s膮dzisz o Mortenie, Jordi? Starszy brat westchn膮艂.

-聽Nie wiem, martwi臋 si臋 o niego. Czy mamy go powstrzyma膰 i kaza膰 Sissi odprowadzi膰 go z powrotem?

-聽Sissi jest nam potrzebna, to osoba ogromnie silna pod wieloma wzgl臋dami, a Morten jest jak sitowie na wietrze, i to nie tylko w kwestii si艂 fizycznych.

-聽Wiem o tym, ale przecie偶 mamy za plecami Emm臋 i ca艂膮 t臋 jej band臋. Jest te偶 tych troje nieznajomych, no i mnisi oraz Zarena. Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby wraca艂 sam.

-聽Nie, to by by艂o czyste morderstwo.

Milczeli. Grupa dotar艂a teraz ju偶 niemal do samej skalnej 艣ciany, kt贸ra wznosi艂a si臋 przed nimi pionowo, niemo偶liwa do przebycia. Obok nich p艂yn臋艂a rzeka, wygl膮da艂o jednak na to, 偶e nie b臋d膮 musieli si臋 przez ni膮 przeprawia膰, wyp艂ywa艂a bowiem z wn臋trza g贸ry, nieco bardziej na lewo.

Antonio jeszcze raz poruszy艂 ten sam w膮tek.

-聽Nie mogliby艣my poprosi膰 Miguela? Tabrisa?

Jordi zastanowi艂 si臋.

-聽Wydaje mi si臋, 偶e nie powinni艣my a偶 tak nadu偶ywa膰 jego cierpliwo艣ci. Jest dobrze, dop贸ki jest tak jak teraz, nie trzeba pogarsza膰 sytuacji. Widzia艂e艣 wczoraj te jego zielone 艣wiec膮ce oczy, z艂o nie tkwi艂o w nich g艂臋boko.

-聽Zauwa偶y艂em, ale sp贸jrz tylko, jak on spokojnie rozmawia teraz z Unni i Mortenem, a Juana, pomimo i偶 nieszcz臋艣liwie zakochana, jest promienna jak s艂o艅ce.

-聽O tak, nieszcz臋艣liwa mi艂o艣膰 potrafi by膰 s艂odko - gorzkim doznaniem.

Antonio u艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem.

-聽Pomy艣l, 偶e wszystko sko艅czy艂o si臋 tak dobrze!

Ale szcz臋艣cie nie trwa艂o d艂ugo.

31

Dotarli do skalnej 艣ciany. Pochodzili troch臋 tam i z powrotem, wypytywali Miguela o konny trakt, lecz z miejsca, w kt贸rym si臋 teraz znajdowali, tak blisko ska艂y, nie m贸g艂 stwierdzi膰 nic z ca艂膮 pewno艣ci膮.

Jordi podni贸s艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na jasn膮 wapienn膮 艣cian臋.

-聽Zauwa偶y艂e艣 jak膮艣 szczelin臋 w skale od g贸ry? Miguel zastanowi艂 si臋.

-聽Nie, tylko tak膮 lini臋, jak gdyby p臋kni臋cie, kresk臋 w膮sk膮 jak o艂贸wek. A o czym my艣lisz?

-聽Czy ona nie mog艂aby si臋 rozszerza膰 na dole?

-聽Wodospad - bystro zauwa偶y艂a Sissi.

-聽Chod藕my tam - zdecydowa艂 Miguel.

By艂 to spory kawa艂ek do przebycia, w dodatku po bardzo trudnym terenie. Us艂yszeli, 偶e Morten kilka razy j臋kn膮艂.

W ko艅cu jednak tam dotarli.

Znale藕li si臋 tak blisko ska艂y, 偶e s艂o艅ce prze艣wieca艂o wprost przez wodospad, kt贸ry spada艂 z g贸ry nieco powy偶ej miejsca, w kt贸rym stali. Kropelki rozpryskiwanej wody tworzy艂y barwn膮 t臋cz臋.

-聽Gdyby uda艂o nam si臋 przej艣膰 przez wodospad - podsun膮艂 Antonio. - To by膰 mo偶e...

-聽Nie wolno nam zapomina膰 o koniach - mrukn臋艂a Juana.

-聽A mo偶e zostawiali je w tym miejscu? - zastanawia艂a si臋 Unni.

Miguel jednak zaprotestowa艂.

-聽Widzia艂em bit膮 drog臋 r贸wnie偶 po drugiej stronie tej g贸ry.

Sissi i Jordi ju偶 przedzierali si臋 przez spadaj膮ce z g贸ry strugi wody. Za chwil臋 zawo艂ali:

-聽Tu w skale jest grota!

-聽Dostatecznie du偶a, 偶eby zmie艣ci艂y si臋 w niej konie? - odkrzykn膮艂 Antonio.

Po rozejrzeniu si臋 odpowiedzieli:

-聽Przynajmniej na razie tak.

Wr贸cili oboje, przemoczeni, ale szcz臋艣liwi. Wszystkim wr贸ci艂a otucha i ch臋膰 prze偶ycia przygody. Wbiegli do groty, wydr膮偶onej przez wod臋 ju偶 dawno temu, teraz jednak suchej. Wodospad wyp艂ywa艂 z innego otworu, nieco wy偶ej i odrobin臋 z boku.

Byli szczerze uradowani.

-聽Dzi臋ki temu b臋dziemy mie膰 te偶 spok贸j - 艣mia艂a si臋 Unni. - Nikt nas nie zobaczy. Groty, groty! Dobrze, 偶e nie ma z nami Flavii!

I w艂a艣nie wtedy Miguel znieruchomia艂.

-聽Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Jordi. Miguel odetchn膮艂 g艂臋biej.

-聽Musz臋 was opu艣ci膰, Zarena mnie wzywa. I jest w艣ciek艂a. To akurat nie jest niczym nadzwyczajnym, ale widzia艂a wczoraj m贸j lot i donios艂a Mistrzowi.

Zapad艂a cisza.

-聽Wr贸cisz? - spyta艂a Juana cicho. Popatrzy艂 na ni膮 i odpar艂:

-聽Nie wiem.

Unni podesz艂a do niego i lekko poca艂owa艂a go w policzek. Nie odnios艂a innego wra偶enia, ni偶 jakby ca艂owa艂a cz艂owieka.

-聽Dzi臋kujemy za wszystko, co dla nas zrobi艂e艣.

Mamy szczer膮 nadziej臋, 偶e ci臋 jeszcze zobaczymy.

Sissi zrobi艂a to samo, a Miguel wcale si臋 nie cofn膮艂. Nie uciek艂 nawet przed Juana. Po艂o偶y艂 jej lekko r臋ce na ramionach, ale pr臋dko pu艣ci艂. W tym ge艣cie nie brakowa艂o 偶yczliwo艣ci.

Antonio obj膮艂 go i poklepa艂 po plecach, a Unni przestraszy艂a si臋, 偶e si臋 zakurzy, tak si臋 jednak nie sta艂o. Jordi by艂 bardziej formalny i zadowoli艂 si臋 u艣ciskiem r臋ki i poklepaniem po ramieniu. Morten tylko poda艂 mu r臋k臋, wci膮偶 jeszcze zbyt dobrze pami臋ta艂 Tabrisa.

-聽My chyba idziemy naprz贸d? - spyta艂 Antonio.

-聽Tak, tak, id藕cie - powiedzia艂 Miguel. - Na pewno was znajd臋. We wn臋trzu g贸ry pozostaniecie bezpieczni, a je艣li grota b臋dzie ci膮gn臋艂a si臋 zaledwie kawa艂ek dalej, to zaczekajcie na mnie do po艂udnia. Je艣li do tego czasu nie przyjd臋, to znaczy, 偶e nie wr贸c臋 wcale.

Uni贸s艂 potem r臋k臋 na po偶egnanie i wyszed艂 z groty.

-聽Uf, teraz mo偶emy odetchn膮膰 - stwierdzi艂 Morten. Nikt mu nie odpowiedzia艂, a Juana odwr贸ci艂a si臋 plecami.

Tabris wyl膮dowa艂 w miejscu spotkania.

Dobrze b臋dzie zn贸w zobaczy膰 demona, nawet je艣li to jedynie ta okropna Zarena, pomy艣la艂. Ach, ludzie, ludzie, oszalej臋 przez nich! Tacy s膮 nudni, tacy zupe艂nie pozbawieni wyrazu!

Prawd膮 by艂o jednak, 偶e Tabris po raz pierwszy w swym d艂ugim 偶yciu si臋 ba艂. Mistrz nie by艂 istot膮, z kt贸r膮 mo偶na 偶artowa膰, a Tabris zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wielokrotnie ju偶 pope艂ni艂 powa偶ne wykroczenie.

Nagle jaka艣 si艂a popchn臋艂a go w prz贸d i wyl膮dowa艂 na r臋kach. To Zarena nadci膮gn臋艂a jak burza i zaatakowa艂a go od ty艂u. Poczu艂 jej ostry zapach demona p艂ci 偶e艅skiej. Wcisn臋艂a mu twarz w zeschni臋te krzewinki, a potem ze z艂o艣ci膮 sykn臋艂a przez z臋by:

-聽Ty przekl臋ty idioto! Chcesz popsu膰 moje mistrzowskie dzie艂o? Mia艂am przecie偶 zabi膰 t臋 Unni...

Tabris by艂 znacznie silniejszy od Zareny. Podni贸s艂 si臋 wi臋c pr臋dko i zrzuci艂 j膮 z siebie.

-聽To nie by艂a Unni, tylko Juana, a Mistrz rozkaza艂, 偶eby doprowadzi膰 ich do celu i dopiero potem si臋 ich pozby膰. Kogo mam s艂ucha膰? Ciebie czy mego w艂adcy?

Zarena skuli艂a si臋 przed nim jak kot szykuj膮cy si臋 do ataku.

-聽Mistrz dobrze wie, 偶e nie masz zamiaru zabi膰 偶adnego z nich.

Tabris drgn膮艂, lecz powiedzia艂 jedynie:

-聽Ok艂ama艂a艣 go.

-聽Poza tym wolno nam jest zniszczy膰 zb臋dnych lub niebezpiecznych cz艂onk贸w grupy.

-聽Juana nie jest gro藕na. Nie jest te偶 z pewno艣ci膮 zb臋dna. To ta osoba, kt贸ra najwi臋cej wie na temat kraju.

-聽Ja m贸wi臋 o Unni. Czy mog臋 poradzi膰 co艣 na to, 偶e wszyscy ci wstr臋tni, g艂upi ludzie wygl膮daj膮 tak samo? Nasi zleceniodawcy pragn臋li si臋 jej pozby膰, a ja wykona艂am rozkaz. Nie mia艂e艣 prawa si臋 w to w艂膮cza膰.

-聽A ty nie mia艂a艣 prawa donosi膰. W dodatku mam swoj膮 woln膮 wol臋. Nikt mi jej nie odbierze, bo ja jestem woln膮 wol膮.

Zarena udawa艂a, 偶e go nie s艂yszy.

-聽A potem si臋 ujawni艂e艣. I powiedzia艂e艣 o mnie. Tego Mistrz nie m贸g艂 znie艣膰.

Do diaska, jaka偶 ona paskudna! Jaka obrzydliwie brzydka! Zupe艂nie ju偶 o tym zapomnia艂, a wiedzia艂 przecie偶, 偶e sam wygl膮da niemal identycznie. Nic dziwnego, 偶e wszyscy poprzedniego wieczora tak si臋 wystraszyli.

Oczy Zareny zrobi艂y si臋 w膮skie i przebieg艂e.

-聽A wiesz, co postanowi艂 dla ciebie Mistrz? - sykn臋艂a triumfalnie. - Czeka ci臋 zas艂u偶ona kara...

Gdy Tabris to us艂ysza艂, wyda艂 z siebie przenikliwy krzyk, jakby znalaz艂 si臋 w pu艂apce bez wyj艣cia. Ska艂a wok贸艂 niego zadr偶a艂a, a Zarena ze zdumienia a偶 zamruga艂a. Cofn臋艂a si臋, lecz Tabris ju偶 i tak jej dosi臋gn膮艂. Chwyci艂 j膮 za r臋ce i cisn膮艂 ni膮 z ca艂ych si艂 o skaln膮 艣cian臋. Rozleg艂 si臋 straszliwy 艂oskot. Zarena podnios艂a si臋 niepewnie, z przera偶eniem wpatruj膮c si臋 w Tabrisa, kt贸ry w jednej chwili pociemnia艂 jak noc. Jego skrzyd艂a zrobi艂y si臋 ca艂kiem czarne, zielone oczy pa艂a艂y nienawi艣ci膮 i rozpacz膮.

Zarena wskoczy艂a na skaln膮 p贸艂k臋. Ziej膮c w艣ciek艂o艣ci膮, wrzasn臋艂a:

-聽Pami臋taj, Tabrisie, co powiedzia艂am! I pomy艣l te偶, 偶e utracisz te swoje wyj膮tkowe skrzyd艂a. Tabris bez skrzyde艂, kim偶e on wtedy b臋dzie?

Nie powinna by艂a dra偶ni膰 go jeszcze bardziej. Tabris podfrun膮艂 do niej i poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮. Mocnymi uderzeniami po艂ama艂 jej nasad臋 skrzyde艂, a potem zrzuci艂 w d贸艂 z wysoko艣ci co najmniej tak samo du偶ej, jak ta, kt贸ra by艂a przeznaczona dla Unni, lecz z kt贸rej spad艂a Juana.

Kobieta - demon krzycza艂a jak szalona, spadaj膮c. Usi艂owa艂a bi膰 skrzyd艂ami, lecz one by艂y bezsilne i ka偶da pr贸ba poruszenia nimi sprawia艂a jej niezno艣ny b贸l.

Wiedzia艂a, 偶e w dole, w Ciemno艣ci, zdo艂a je naprawi膰, lecz powr贸t tam w takim stanie...

Z 艂oskotem, 艂ami膮c ka偶d膮 najdrobniejsz膮 kosteczk臋 w ciele, upad艂a na ziemi臋.

Tabris nawet nie sprawdza艂, co si臋 z ni膮 sta艂o. Odlecia艂, pogr膮偶ony w g艂臋bokim 偶alu i rozpaczy nad w艂asnym losem.

Wewn膮trz g贸ry panowa艂a ciemno艣膰. Mieli wprawdzie przy sobie par臋 kieszonkowych latarek, lecz baterie mog艂y si臋 w ka偶dej chwili sko艅czy膰, starali si臋 wi臋c je oszcz臋dza膰. Jordi przygotowa艂 trzy pochodnie, kt贸re przez jaki艣 czas b臋d膮 o艣wietla膰 im drog臋. Na szcz臋艣cie w jednym z plecak贸w znale藕li zapa艂ki.

Poza tym momentami od g贸ry wpada艂a do 艣rodka smuga 艣wiat艂a. Jordi mia艂 bowiem racj臋 w swoich przypuszczeniach: szczelina, kt贸r膮 Tabris zobaczy艂 z powietrza, rozszerza艂a si臋 na dole. G贸ra by艂a po prostu podzielona na dwoje d艂ug膮 rozpadlin膮, kt贸r膮 na dole wydr膮偶y艂a woda, przemieniaj膮c w prawdziw膮 grot臋.

Dostatecznie wysok膮 dla koni.

Zacz臋li ju偶 nabiera膰 pewno艣ci, 偶e uda im si臋 t臋dy przej艣膰 a偶 do ko艅ca.

-聽W takie miejsca nie powinien si臋 zapuszcza膰 nikt chory na klaustrofobi臋 - stwierdzi艂a Unni, spogl膮daj膮c na nier贸wne 艣ciany i sklepienie, na kt贸re blask pochodni rzuca艂 niesamowite powykrzywiane cienie.

Rozdzielili baga偶 i pochodnie najlepiej jak si臋 da艂o. Unni odpowiedzialna by艂a za wszystkie koce, kt贸re nios艂a na plecach, zwini臋te i obwi膮zane rzemieniami.

By艂y momenty, kiedy od g贸ry nie dociera艂 nawet promyk 艣wiat艂a.

-聽Powinno teraz pada膰 - zawo艂a艂a weso艂o, a jej g艂os odbi艂 si臋 echem od 艣cian. - Ale oczywi艣cie, kiedy chodzimy po ponurych grotach, na zewn膮trz dzie艅 musi by膰 s艂oneczny.

-聽Czy偶 nie mieli艣my zaczeka膰 na Miguela? - spyta艂a w pewnej chwili Juana z l臋kiem.

-聽Tylko w wypadku, je艣li grota okaza艂aby si臋 za kr贸tka - odpar艂 Jordi. - On nas znajdzie.

Juana spojrza艂a na zegarek.

-聽Jest za kwadrans dwunasta - stwierdzi艂a dr偶膮cym g艂osem.

Jordi nic na to nie powiedzia艂. Sam si臋 niepokoi艂. Wszystkim, z wyj膮tkiem Mortena, brakowa艂o Miguela. A teraz, gdy wiedzieli, co umie Tabris...

Z pewno艣ci膮 jednak potrafi艂 by膰 r贸wnie偶 niebezpieczny, je艣li si臋 go za bardzo rozdra偶ni艂o.

-聽Uwa偶am, 偶e by艂 naprawd臋 przystojny - stwierdzi艂a Unni - Zwa偶ywszy, 偶e to demon.

-聽Ty chyba jeste艣 chora na umy艣le! - wykrzykn膮艂 Morten. - Nigdy nie mia艂a艣 dobrze w g艂owie!

-聽I dzi臋ki Bogu za to - skwitowa艂a Unni ze 艣miechem.

-聽Ja te偶 uwa偶am, 偶e on mia艂 sw贸j styl - powiedzia艂a Sissi nieco agresywnie. - Jak si臋 ju偶 jest demonem, to trzeba nim by膰 naprawd臋.

Morten milcza艂. Cz臋sto potyka艂 si臋 na nier贸wnym kamiennym pod艂o偶u.

Nagle Jordi, kt贸ry szed艂 przodem, nios膮c pochodni臋, gwa艂townie si臋 zatrzyma艂. Pozostali patrzyli, na co 艣wieci艂. By艂 to niewielki kopczyk ko艣ci. Ludzkich ko艣ci. Da艂o si臋 zauwa偶y膰 czaszk臋 i 偶ebra, lecz wida膰 te偶 by艂o, 偶e s膮 one bardzo, bardzo stare.

-聽Z lat osiemdziesi膮tych pi臋tnastego wieku? - spyta艂a Unni cicho.

-聽Mo偶liwe - odpar艂 Antonio. - Tutaj si臋 dobrze zachowa艂y. Nie wydaje mi si臋, 偶eby od tamtej pory wielu ludzi chodzi艂o t膮 drog膮.

-聽Trudno zauwa偶y膰 przej艣cie przez wodospad - przyzna艂a Sissi. - Ciekawe, jak to wygl膮da po drugiej stronie?

-聽Je艣li w og贸le tam dojdziemy - prorokowa艂 ponuro Antonio.

-聽Jak si臋 czujesz, Mortenie? - spyta艂 Jordi, ch艂opak bowiem dotar艂 do nich dopiero teraz. Pozostawa艂 znacznie z ty艂u.

-聽Czy nie mo偶emy troch臋 odpocz膮膰? Mo偶e co艣 zjemy?

-聽Chyba nie w tym miejscu. Ale masz racj臋, powinni艣my si臋 posili膰.

Juana zn贸w spojrza艂a na zegarek. Za pi臋膰 dwunasta. Serce skurczy艂o jej si臋 w piersi, a potem mia艂a wra偶enie, 偶e osun臋艂o si臋 a偶 do st贸p.

Mo偶e rozpad艂o si臋 na p贸艂, u艣miechn臋艂a si臋 lekko. Trzyma艂a si臋 blisko Unni i Sissi, kt贸re, jak wiedzia艂a, dzieli艂y razem z ni膮 t臋sknot臋 za ludzkim Miguelem. To dotkni臋cie jego r膮k na ramionach...

Wi臋cej czu艂o艣ci nie potrzebowa艂a. Tyle jej wystarczy艂o.

Przeszli jeszcze kawa艂ek w g艂膮b mrocznego tunelu. Jordi na szcz臋艣cie zabra艂 ze sob膮 kilka dodatkowych ga艂臋zi i teraz odpali艂 now膮 pochodni臋 od starej.

-聽Tu jest wi臋cej przestrzeni - powiedzia艂. - Mo偶e si臋 tutaj zatrzymamy.

Wszyscy stan臋li i wtedy da艂y si臋 s艂ysze膰 sun膮ce korytarzem lekkie kroki.

-聽Zga艣cie pochodnie - szepn膮艂 Morten.

-聽Nie! - zaprotestowa艂 Jordi. - To idzie pojedynczy cz艂owiek. Miguel.

Matko Naj艣wi臋tsza, spraw, 偶eby to by艂 Miguel, modli艂a si臋 Juana.

I to by艂 Miguel. Powitali go serdecznie, lecz on mia艂 na twarzy wyraz napi臋cia.

-聽Musimy i艣膰 dalej - o艣wiadczy艂 kr贸tko. - Mnisi powiadomili Emm臋. Ona ju偶 wie, kt贸r臋dy idziecie.

Zauwa偶yli, 偶e m贸wi艂 „wy”, a nie „my”, jak wcze艣niej.

-聽Czy s膮 ju偶 w grocie? - spyta艂a Sissi.

-聽Jeszcze nie. Z wielkim trudem schodz膮 z p艂askowy偶u t膮 sam膮 trudn膮 drog膮 co wy, ale ci膮gle s膮 jeszcze wysoko. To wi臋c potrwa, ale kieruj膮 si臋 na grot臋.

-聽Przekl臋ci mnisi! - sykn臋艂a Unni. - Ach, gdybym mog艂a si臋 rozprawi膰 z tymi czterema ostatnimi.... donosicielami!

-聽Emmie i tak zostanie Zarena - przypomnia艂 Miguel z ponur膮 min膮. - Jest wprawdzie troch臋 op贸藕niona, ale Zarena jest gorsza od mnich贸w.

I przepe艂nia j膮 偶膮dza zemsty, pomy艣la艂, ale na g艂os nie powiedzia艂 nic.

-聽A tamtych troje nieznanych? - pyta艂 Jordi. - To znaczy wiemy, 偶e jest w艣r贸d nich Thore Andersen.

-聽Oni si臋 wci膮偶 oddalaj膮. Wygl膮da na to, 偶e kompletnie stracili orientacj臋.

-聽Doskonale. Co si臋 sta艂o z tym ich fenomenalnym wyczuciem naszych 艣lad贸w? - zdziwi艂 si臋 Antonio. - A co robi Zarena? M贸wi艂e艣, 偶e co艣 j膮 op贸藕ni艂o.

Miguel spu艣ci艂 g艂ow臋. Sprawia艂 wra偶enie niezmiernie zm臋czonego i wr臋cz przygn臋bionego. Powodem tego jednak nie by艂a chyba Zarena.

-聽Nied艂ugo ju偶 st膮d wyjdziemy. B臋dziemy tu je艣膰? - spyta艂 tylko.

Popatrzyli na niego ze zdumieniem. Na og贸艂 nigdy nie interesowa艂o go jedzenie. Zrobi艂 si臋 jaki艣 niepodobny do siebie. Nadszed艂 jakby kres jego przyjaznej ufno艣ci i gdy m贸wili do niego, wyra藕nie stara艂 si臋 na nich nie patrze膰...

Ruszyli dalej w milczeniu.

Zatrzymali si臋, gdy zobaczyli nowy kopczyk ko艣ci, tym razem znacznie wi臋kszy. Po drodze te偶 rozsypanych by艂o wiele szcz膮tk贸w ludzkich.

-聽Uf! - wzdrygn臋艂a si臋 Sissi. - Czy偶by odby艂a si臋 tu jaka艣 walka?

Jordi zwleka艂 z odpowiedzi膮.

-聽Mam swoje przypuszczenia - rzek艂 w ko艅cu. - Wiecie, bardzo niewielu ludzi zna histori臋 o pi臋ciu czarnych rycerzach i gorzkim losie, jaki ich spotka艂. Jeszcze mniej s艂ysza艂o o wiosce ukrytej w dolinie, kt贸r膮 pr贸bujemy teraz odnale藕膰. Ale rycerze musieli mie膰 wielu pomocnik贸w. Tych, kt贸rzy wie藕li skarb, rzemie艣lnik贸w, sam nie wiem. A ci ludzi oczywi艣cie nie mogli biega膰 po kraju i rozprawia膰 o ukrytej wiosce ani plotkowa膰 o skarbie, a tym bardziej nie mogli podj膮膰 pr贸by zagarni臋cia go dla siebie.

-聽S膮dzisz wi臋c... 偶e byli zabijani?

-聽Tak, tak w艂a艣nie my艣l臋.

-聽Przez rycerzy?

-聽Z pewno艣ci膮 nie wszyscy, lecz ci ostatni tak Zapad艂a cisza. Nie w smak im by艂o us艂ysze膰 co艣 podobnego o szlachetnych rycerzach.

O swoich przodkach.

Wkr贸tce ujrzeli przed sob膮 艣wiat艂o dzienne i mogli zgasi膰 pochodni臋.

Wyj艣cie zagradza艂y olbrzymie zaro艣la.

-聽Jak my si臋 wydostaniemy? - spyta艂 Morten nies艂ychanie zm臋czony. - Przecie偶 nie mamy czym tego zr膮ba膰!

-聽Pr贸bujcie prze艣lizgn膮膰 si臋 blisko 艣ciany - zaproponowa艂 Jordi. - One si臋 przecie偶 kiedy艣 musz膮 sko艅czy膰. I dobrze, 偶e wej艣cie nie jest widoczne od tej strony. Przecie偶 musimy jeszcze wr贸ci膰!

Optymista, pomy艣la艂a Unni.

32

Okropnie podrapani i w podartych ubraniach wydostali si臋 z zaro艣li. Jakie niezwyk艂e wyda艂o si臋 ciep艂o s艂o艅ca! Cudowne!

-聽Tam jest jakie艣 wzg贸rze - stwierdzi艂 Antonio. - Spr贸bujmy ze szczytu zobaczy膰, co stamt膮d wida膰, a potem usi膮dziemy po drugiej stronie i odpoczniemy.

-聽O, tak, 艣wietnie - szepn膮艂 Morten cicho.

-聽Musimy oszcz臋dza膰 jedzenie - ostrzeg艂 Jordi. - Nie wiadomo, ile jeszcze dni zajmie nam w臋dr贸wka.

-聽Phi! Przecie偶 jeste艣my ju偶 prawie u celu - stwierdzi艂 Morten.

-聽Tak ci si臋 wydaje?

Dotarli do szczytu wzniesienia i przyjrzeli si臋 wszystkiemu z g贸ry. Przed nimi rozci膮ga艂a si臋 do艣膰 d艂uga r贸wnina, ko艅ca jej nie widzieli, poniewa偶 szczyt niewielkiego wzg贸rza zas艂ania艂 widok.

-聽Nie widz臋 偶adnego w膮wozu - stwierdzi艂a Sissi.

-聽Mia艂 by膰 widoczny z domostwa hycla, czy偶 nie tak?

-聽A gdzie ono jest?

-聽No w艂a艣nie. Raczej na pewno ju偶 nie istnieje - stwierdzi艂 Jordi.

Antonio bacznie przygl膮da艂 si臋 Unni.

-聽Co ci si臋 sta艂o? Dlaczego tak dziwnie reagujesz?

-聽To ta r贸wnina!

-聽Jaka r贸wnina?

-聽Ta, kt贸r膮 widzia艂am podczas wizji. Ta, kt贸r膮 jechali rycerze z Urrac膮, wioz膮c martwe kr贸lewskie dzieci.

-聽Na mi艂o艣膰 bosk膮, przecie偶 ty m贸wi艂a艣 o jakiej艣 nieko艅cz膮cej si臋 podr贸偶y przez r贸wniny z Leon na p贸艂noc, o jakiej艣 wiosce i klasztorze.

-聽Tak, tak, ale to miejsce r贸wnie偶 widzia艂am. Na koniec, zanim wjechali w... No w艂a艣nie, w w膮w贸z.

T臋 wiadomo艣膰 musieli przez chwil臋 przetrawia膰.

-聽Widzia艂a艣 domostwo hycla? - spyta艂a Juana. Unni zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.

-聽Nie jestem pewna, lecz je偶eli tak, to musia艂o ono le偶e膰... - Pokaza艂a palcem. - Tam! Gdzie艣 w艣r贸d wzg贸rz na wprost tego wzniesienia.

Jordi skierowa艂 tam wzrok.

-聽W takim razie by艂 to doskona艂y punkt obserwacyjny na ca艂膮 r贸wnin臋, nie tylko na t臋 cz臋艣膰.

Ku wielkiej uldze Mortena zeszli w d贸艂 i w ko艅cu usiedli, 偶eby odpocz膮膰 i troch臋 si臋 posili膰. Morten wyci膮gn膮艂 si臋 na kocu i j臋kn膮艂 偶a艂o艣nie.

-聽Czy nie mo偶emy tu dzisiaj zosta膰?

-聽Powiniene艣 by艂 wr贸ci膰 razem z Gudrun i Pedrem - powiedzia艂 powa偶nie Jordi. - Albo nawet z Flavi膮, to nie jest dla ciebie dobre.

-聽Dam sobie rad臋 - odpar艂 s艂abym g艂osem, r臋k膮 zas艂aniaj膮c twarz.

Antonio da艂 mu tabletk臋 przeciwb贸low膮 i ukradkiem te偶 jedn膮 za偶y艂.

-聽To ci臋 nie wyleczy, ale mo偶e przynajmniej pomo偶e ci wytrzyma膰.

-聽Wszystko b臋dzie dobrze - mrukn膮艂 Morten niewyra藕nie.

Jedzenie troch臋 mu pomog艂o, chocia偶 nie mogli naje艣膰 si臋 do syta. Antonio wyci膮gn膮艂 z plecaka butelk臋 wina.

-聽Cudownie! - uradowa艂a si臋 Unni. Ale Jordi j膮 powstrzyma艂.

-聽To nie dla ciebie - powiedzia艂 ostrzegawczym tonem.

-聽Och, rzeczywi艣cie, przepraszam - powiedzia艂a Unni z 偶alem. - Kiedy si臋 nie odczuwa 偶adnych symptom贸w, 艂atwo zapomnie膰 o tak zwanym b艂ogos艂awionym stanie. Przepraszam, to si臋 ju偶 wi臋cej nie powt贸rzy!

Zadowoli艂a si臋 wod膮, ale uwa偶a艂a, 偶e i tak jest dostatecznie smaczna.

D艂ugi odpoczynek nie by艂 im dany. Musieli i艣膰 dalej, Emma depta艂a im po pi臋tach, a najlepiej by艂oby, gdyby w og贸le ich nie zobaczy艂a.

33

Po wielu „czy” i „ale” i przy du偶ej pomocy ze strony mnich贸w Emmie i jej bandzie uda艂o si臋 wreszcie dotrze膰 do wej艣cia do groty.

By艂a z艂a i zirytowana z powodu zniszczonego ubrania i potarganych w艂os贸w, w艣cieka艂a si臋 te偶 na m臋偶czyzn, kt贸rzy jakby nie pojmowali, jak bardzo powinni si臋 spieszy膰.

-聽Szybciej, lenie! Ci n臋dznicy nie mog膮 po艂o偶y膰 艂apy na ca艂ym z艂ocie, przecie偶 ono nale偶y do nas!

M臋偶czy藕ni troch臋 przyspieszyli. Przy艣wiecali sobie latarkami, lecz tak niespokojnie, 偶e wszystko zdawa艂o si臋 wirowa膰.

-聽A wi臋c znale藕li drog臋 przez g贸r臋 - mamrota艂a Emma pod nosem. - Kto艣 musia艂 im pomaga膰. A do czego w艂a艣ciwie przyda艂 nam si臋 ten m臋ski demon, kt贸rego mnisi wci膮gn臋li do wsp贸艂pracy? Ja go nawet nie widzia艂am!

Dotarli do pierwszego szkieletu.

Manuelito i Pepito natychmiast uderzyli w krzyk.

-聽Przecie偶 to nic takiego! - wrzasn臋艂a Emma. - Tylko jaki艣 trup!

Dwaj Hiszpanie prze偶egnali si臋.

-聽To oznacza nieszcz臋艣cie, nie wolno nam i艣膰 dalej!

-聽Nie wyg艂upiajcie si臋, sp贸jrzcie tylko!

Emma czubkiem buta rozgarn臋艂a 偶a艂osne szcz膮tki. Tego jednak dla Manuelita i Pepita by艂o ju偶 za wiele.

-聽Dosy膰! - wrzasn臋li i biegiem rzucili si臋 z powrotem przez skalny korytarz.

-聽Wracajcie! - wo艂ali za nimi Emma i Alonzo.

-聽Nigdy w 偶yciu! Tyle okropno艣ci si臋 za wami wlecze! Upiory, demony, a teraz jeszcze zw艂oki, kt贸re nie spocz臋艂y w po艣wi臋conej ziemi!

Zapad艂a cisza.

-聽No c贸偶 - stwierdzi艂 po chwili Kenny cierpko. - Zosta艂o nas tylko czworo. Tommy, ja, ty i Alonzo.

Emma stara艂a si臋 zapanowa膰 na gniewem.

-聽Tym lepiej! Wi臋cej b臋dzie dla nas! Chod藕cie, dogonimy Unni i t臋 jej przekl臋t膮 band臋!

34

Jordi zatrzyma艂 si臋. Dotarli ju偶 do szczytu wzniesienia, sk膮d mieli widok na przeciwleg艂膮 stron臋 r贸wniny.

-聽Czy nie jest mo偶liwe, 偶e tam, kawa艂ek dalej, sta艂 kiedy艣 jaki艣 dom?

-聽W ka偶dym razie miejsce jest dobre - stwierdzi艂 Antonio. - Trawiasta polana, miejsce os艂oni臋te od wiatru. Chod藕my tam! Nie, Mortenie, nie mo偶emy teraz robi膰 przerwy.

Zaledwie kilka minut p贸藕niej byli ju偶 na drugiej stronie i przygl膮dali si臋 polance.

-聽Hm - zastanawia艂a si臋 Unni. - Nigdzie nie widz臋 偶adnych resztek domu, tylko troch臋 czarnej ziemi. Mo偶e to 艣lady po偶aru, ale nie wiem.

-聽Ale to zag艂臋bienie tam, wy偶ej, przy kamieniach, wygl膮da mi na malutk膮 jaskini臋 - stwierdzi艂a Sissi i zaraz pobieg艂a w g贸r臋 zbocza.

Pozostali popatrzyli tylko po sobie, niemal oszo艂omieni pokazem takiej energii i tak 艣wietnie wytrenowanego cia艂a. A przecie偶 Sissi przez ostatni odcinek prawie ci膮gn臋艂a Mortena!

Wolnym krokiem pod膮偶yli za ni膮.

Rzeczywi艣cie, wygl膮da艂o to na kryj贸wk臋 czy te偶 miejsce zabaw jakiego艣 dziecka. Ch艂opca, tak przynajmniej nale偶a艂oby s膮dzi膰 po u艂o偶eniu kamieni i prostych drewnianych sprz臋tach, kt贸re si臋 jeszcze zachowa艂y.

-聽Czy mo偶emy przypuszcza膰, 偶e to on zapisa艂 te s艂owa, kt贸re znale藕li艣my w opactwie w Panes? - zachodzi艂 w g艂ow臋 Antonio. - „M贸j przybrany ojciec by艂 najn臋dzniejszym z n臋dznych... „ I 偶e s艂owa ksi臋cia o „domostwie hycla” r贸wnie偶 dotyczy艂y tego miejsca? Juana odwr贸ci艂a si臋.

-聽Sp贸jrzcie, wszystko si臋 zgadza! Tam dalej, na drugim ko艅cu r贸wniny, wida膰 wej艣cie do jakiego艣 w膮wozu.

A wi臋c rzeczywi艣cie odnale藕li domostwo hycla.

Uradowani zadzwonili zaraz do Vesli, do Pedra i Gudrun, Flavii, rodzic贸w Unni, Jorna, Hassego, Nissego i Elia. W u偶yciu by艂o jednocze艣nie kilka kom贸rek, tak jakby wprost musieli poczu膰, 偶e maj膮 kontakt ze 艣wiatem. Tutaj by艂o tak samotnie, tak niesko艅czenie daleko od wszystkiego. Musieli opowiedzie膰, 偶e uda艂o im si臋 zrobi膰 ogromny krok naprz贸d.

-聽Okej - powiedzia艂 Jordi. - Idziemy dalej w stron臋 w膮wozu.

Ale organizm Mortena odm贸wi艂 pos艂usze艅stwa.

-聽Ja ju偶 nie mam si艂y - wydusi艂 z siebie. - Nie mog臋 i艣膰 dalej.

-聽Musisz. Chyba 偶e wolisz zosta膰 tutaj, w tej jaskini. Zostawimy ci prowiant i b臋dziesz czeka艂 z nadziej膮, 偶e wr贸cimy.

-聽Czy Sissi nie mo偶e mnie odprowadzi膰 do ludzi?

-聽Sissi jest nam potrzebna. Ty r贸wnie偶 - u艣miechn膮艂 si臋 Jordi 艂agodnie.

Morten tylko bezradnie poci膮gn膮艂 nosem. Jordi, nie bardzo wiedz膮c, co robi膰, zwr贸ci艂 si臋 do Miguela:

-聽Czy ty nie m贸g艂by艣 go zabra膰 z powrotem w jakie艣 zamieszkane okolice? Tak jak przenios艂e艣 Juan臋?

Miguel od swego powrotu w艂a艣ciwie nie odzywa艂 si臋 ani s艂owem. Teraz te偶 spogl膮da艂 na r贸wnin臋.

-聽Nie mog臋 - odpar艂 cicho. - Nie mog臋 u偶y膰 swoich skrzyde艂. 呕adnych ze swoich zdolno艣ci. Jestem teraz tylko bezradnych nikim, do niczego nie mog臋 si臋 wam przyda膰, nie mog臋 wam nawet zagrozi膰. Na razie.

-聽Ale dlaczego? Co si臋 sta艂o?

Miguel zm臋czonym ruchem potar艂 oczy. Chocia偶 s艂o艅ce mocno 艣wieci艂o, przez traw臋 przebieg艂 nagle jaki艣 zimny powiew. Unni, nie wiadomo dlaczego, po plecach przesz艂y ciarki.

Miguel st艂umionym g艂osem powiedzia艂:

-聽Ponios艂em kar臋 za to, 偶e wam pomog艂em.

Stali zdumieni i zak艂opotani. Juana nie wiedzia艂a, czy ma p艂aka膰, czy si臋 cieszy膰.

-聽Jak膮 kar臋? - spyta艂 Jordi cicho.

-聽To was nie obchodzi.

-聽Owszem, Miguelu, interesuje nas tw贸j los. Zw艂aszcza je偶eli czemu艣 jeste艣my winni.

Popatrzy艂 na nich i westchn膮艂.

-聽Wiecie, 偶e nie chc臋 sta膰 si臋 艣miertelnikiem. Zawsze w艂a艣nie tego najbardziej si臋 obawia艂em. A teraz nim jestem.

-聽Ach, nie! - j臋kn臋艂a Unni, kt贸ra potrafi艂a wczu膰 si臋 w jego smutek. Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e Jordi i Antonio r贸wnie偶 potrafi膮 podziela膰 uczucia Miguela, natomiast Juan臋 przepe艂ni艂a wielka nadzieja.

-聽Demon nie mo偶e 偶ywi膰 偶adnych uczu膰 wobec innych - powiedzia艂 Miguel. - Nie wiem, ale musia艂em si臋 w tym nie sprawdzi膰, cho膰 nie pojmuj臋, jak mog艂o do tego doj艣膰. Ale nie pozostan臋 艣miertelnikiem na zawsze.

-聽Co chcesz przez to powiedzie膰? - zdziwi艂a si臋 Sissi.

-聽Odzyskam egzystencj臋 demona, je偶eli b臋d臋 towarzyszy膰 wam a偶 do osi膮gni臋cia celu...

-聽I co dalej? - ponagli艂 go Antonio, gdy Miguel milcza艂.

Miguel z trudem wypowiada艂 s艂owa.

-聽I kiedy uzyskam odpowied藕, o co w tym wszystkim chodzi, zn贸w stan臋 si臋 demonem. A wtedy pojmam Urrac臋 dla mego Mistrza. Ona bowiem jest w to wmieszana i z pewno艣ci膮 tam b臋dzie, a m贸j pan zmusi j膮, by wst膮pi艂a do niego na s艂u偶b臋.

-聽Ach, nie, tylko nie Urrac臋! - poprosili.

-聽A potem zabij臋 was wszystkich. Juanie dech zapar艂o w piersiach.

-聽Nie mo偶esz tego zrobi膰 - powiedzia艂 Jordi. - Mnie zabi膰 nie mo偶esz.

Miguel popatrzy艂 na niego zm臋czonym wzrokiem.

-聽To wcale nie b臋dzie potrzebne. Ty jeste艣 tym bratem, kt贸ry tam zostanie.

Nad tajemniczym w膮wozem zebra艂y si臋 ci臋偶kie o艂owianoszare chmury. Wej艣cie przesta艂o kusi膰.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom Milcz膮ce Kolosy
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom Trzy Or艂y
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 3 Skarga Wiatru
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 2 Mi臋dzy 呕yciem a 艢mierci膮
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 5 Cienie
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 8 呕elazna Dziewica
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 7 Amulety
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom Zimowe Marzenia
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 1 Znak
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 4 Stygmat Czarownika
Sandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy Tom 6 Oset W艣r贸d R贸偶
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy Skrzyd艂a?mona
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy Trzy or艂y
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy Skarga wiatru
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy Mi臋dzy 偶yciem a 艣mierci膮
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy Oset w艣r贸d r贸偶
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy 05 Cienie
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy 11 Milcz膮ce kolosy
Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy 03 Skarga wiatru

wi臋cej podobnych podstron