Moliere Przekory miłosne


Moliere

PRZEKORY MIŁOSNE

OSOBY

ALBERT, ojciec Lucyli a stryj Haliny

POLIDOR, ojciec Walerego.

LUCYLA, córka Alberta

HALINA, synowica Alberta.

ERAST, kochanek Lucyli.

WALERY, syn Polidora.

MARYSIA, służąca i powiernica Lucyli.

FAGAS, służący Erasta.

MASKARYL, służący Walerego.

Scena w Warszawie.

AKT PIERWSZY.

Scena I.

ALBERT (sam).

Nie wiem czy ułożony zamiar uskutecznię;

A chce mi się Walerka ułowić koniecznie.

Jego wielki majątek duszę moję łechce,

Lecz cóż, kiedy Lucyla nie chce go, i nie chce!

Erast, mówi, swe serce już jej złożył w dani;

Lecz obok Walerego, Erast u mnie tani...

Z drugiej strony, dla Boga! jakiemże ja czołem

Tę względem Polidora zdradę rozpocząłem!

Chcę, boję się, a skrycie łowię jego syna.

Zajęła go Lucyla, bo ładna dziewczyna;

Miałem dopiąć mych celów; w tym już tydzień trzeci,

Dał kozła, i przeskoczył napięte me sieci.

Już ja sam jestem przykrym dla niego widokiem,

Nawet na mnie Polidor krzywem patrzy okiem.

Drżę by się nie domyślił; bo to sprawa krótka,

Wstydziłbym się i ze mnie drwionoby jak z dudka.

Kaduk!... jeszcze mi w głowie siedzi synowica;

Zawsze smutna...

Scena II.

ALBERT. FAGAS.

ALBERT.

A co to? od tego szlachcica?

Od

Erasta ?

FAGAS.

Ja Panie...

ALBERT.

Powiedz Jegomości,Że

Lucyla dziś

chora, nie przyjmuje gości.

FAGAS (sam).

La! la! la! la! za dukat ojca, nutkę przeda.

A do Panny Lucyli i przystąpić nie da.

Scena III.

ERAST, FAGAS.

FAGAS.

Oj Panie, źle!

ERAST.

Dla czego?

FAGAS.

Dzielniem się postawił; Lecz stary nie zważając dzielnie mnie odprawił;

I dzielnie mi powiedział, powiedz Jegomości,

Że Lucyla dziś chora, nieprzyjmuje gości.

ERAST.

I ja ci dzielnie powiem, siary bałamucie,

Że jakieś niepochlebne dręczy mnie przeczucie.

Drżę, widząc jak Walery gra ze mną swą rolę,

Byś zgodnie z nim, broń Boże, nie wywiódł mnie w pole.

Abyś mu się nie przedał umową tajemną,

Lub byś nie był przynajmniej zwiedziony wraz ze mną.

FAGAS.

Aj, aj! mnie tak posądzać? a czyż to się godzi!

Zaraz.. za pozwoleniem... Pan mój i Dobrodzi,

Uważam, kiedy krzywdzi jasne moje cnoty,

Ze się na fizjonomii nie zna ani joty.

Trzeba wiedzieć że ludziom mej tuszy i czoła,

Chytrości, Bogu dzięki, nikt zadać nie zdoła.

Ten zaszczyt nie samemi chcę utrzymać słowy,

Bo jestem zacny człowiek od stóp aż do głowy.

Jeślim ja oszukany, powiem Panu szczerze,

Że choćby to być mogło, ja temu nie wierzę,

I obie na to wszystko otworzywszy oczy,

Nie wiem jaka zgryzota serce Pańskie tłoczy.

Mnie się zdaje, na rozum, że Panna Lucyla,

Dość dla Pana jest czułą, mówi z nim co chwila;

Ale dla Walerego w uporze stateczna,

Wcale jest obojętna, i at sobie grzeczna.

ERAST.

Często swemi nadzieja łudzi nas ponęty;

Najmilszym nie jest zawsze najlepiej przyjęty;

Często dla nas kobieta nadto niby tkliwa,

Inne swe tym sposobem miłostki pokrywa.

Walery gdyby wiedział że jest jej natrętnym,

Nie byłby tak spokojnym, prawie obojętnym;

A la jego spokojność i wesołość twarzy,

Na widok łask jakiemi Lucyla mnie darzy,

Co chwila, ich najsłodsze trują mi roskosze,

I przyczyną są smutków, które ciągle znoszę.

Stąd cierpię w mojej duszy dziwną tobie trwogę,

Stąd zupełnie jej słówkom zawierzyć nie mogę.

Chciałbym dla osłodzenia smutkow mych natłoku,

Widzieć gniew w jego twarzy, zazdrość w jego oku;

A ta jego w zabiegach zawiść, niecierpliwość,

Mogłaby uczuć moich zapewnić szczęśliwość.

Czyż podobna, sam wyznaj, wszak widzisz to zdala,

Patrzeć jak on, spokojnie na szczęście rywala?

A jeśli nic nie wierzysz, zapewnij mą duszę?

Powiedz, czy o to wszystko darmo głowę suszę?

FAGAS.

Kto wie ? może poznawszy próżność swych zapędów

Przestał już o niej myśleć i żądać jej względów.

ERAST.

Oho! komu odmówią, ten nie jest ochoczy

Na lubej wprzód osoby nawijać się oczy;

Unika jej widoku zrażony jej pychą,

I więzów, z nią łaczących nie zrywa tak cicho.

Wreszcie tłumiąc swe silne do niej przywiązanie,

Zawsze w nim choć iskierka zazdrości zostanie:

I nie zniesie bez żalu, bez wewnętrznej męki,

By kto inny posiadał lube jemu wdzięki.

FAGAS.

Nie ten ze mnie filozof, powiem Panu szczerze;

Bo co widzą me oczy, zaraz temu wierzę;

I nie jestem swym wrogiem jak wielu tu żaków,

Abym się Bóg wie za co troszczył o funt kłaków.

Pocóż na wiatr, nieszczęście roić sobie w głowie?

Nie krzycz aj ! aż w kark weźmiesz; to moje przysłowie.

Troski są, mnie się zdaje, jak dębowe kliny;

Nie smucę się bez dobrej i słusznej przyczyny;

A choćbym tysiąc ważnych miał do nich pobudek,

Drwię z nich po kawalersku bo nie jestem dudek.

Nas obudwóch w miłości los wisi na włosie,

Jeśli Pan, i ja także dostanę po nosie;

Lecz ja łba o nic nie chcę suszyć w mojem życiu,

I wierzę kto mi powie, kocham cię mój kyciu.

Niechaj Maskaryl hula, albo skręci szyję,

Mnie to nic nie obchodzi, ja jak Bóg dał, żyję;

I gdy hoża Marylka w jakimkolwiek czasie,

Fagasowi uścisnąć, pocałować da się,

Niech się ten piękny gagat śmieje na wyskoki,

Ja się także śmiać będę wziąwszy się za boki;

Obaczym kto z nas obu zgrabniej się zaśmieje.

ERAST.

Gadaj zdrów.

FAGAS.

Otoż ona; niesie nam nadzieję.

Scena IV.

ERAST, MARYSIA, FAGAS.

FAGAS.

Marylka! .

MARYSIA.

Co tu robisz?

FAGAS.

W tej, w tej samej chwili,

O tobieśmy lubeczko dalibóg mówili.

MARYSIA.

I Pan tu ? a ja Pana szukani w całem mieście,

Przy teatrze, w ogrodzie, w domu jego wreszcie...

ERAST.

Któż cię do mnie przysyłał ?

MARYSIA.

Ktoś... któś; niech Pan zgadnie;

Osoba, co na Pana patrzy bardzo ładnie;

Moja Pani.

ERAST.

Lucyla? ach ty moja miła!

Wyznaj, czy cię doprawdy Lucyla przysyła?

Nie taj mi smutnej jakiej poselstwa przyczyny,

Ja się gniewać nie będę; mów, mów tej godziny,

Błagam cię, czy ją przecie dała ma obchodzi,

Czy udaną czułością ogniów mych nie zwodzi?

MARYSIA.

Cóż to znaczy ? skąd takie wymysły zabawne?

Uczucia jej dla Pana czy nie dość są jawne ?

I czegoż więcej Pańskie żądają chimery?

FAGAS.

Nic, nic; byle się tylko powiesił Walery.

MARYSIA.

Jakto?

FAGAS.

Pan mój zazdrośny, tak że aż strach bierze.

MARYSIA.

A to misie podoba f ja powiadani szczerze:

Bo ta śmieszna nieufność, tak mi poszczęść Boże,

W Pańskim tylko umyśle urodzić się może.

Fi! jam dotąd o Panu inaczej trzymała.

A więc i twoja głowa lak jest zagorzała ?

FAGAS.

Ja mam zazdrość ? broń Boże! jażbym był tak dziki,

Bym się suszył jak szkielet dla tej dobrodziki ?

Prócz tego żeś mi wierna, że mam ufność w tobie,

Nie złe też mam mniemanie o mojej osobie;

Dla tego wiem że Imość gagatów nie słucha.

Do kata ! gdzież lepszego znajdziesz niż ja, zucha ?

MARYSIA.

Zapewne; tej ufności zawsze tobie życzę.

Nie miej nigdy podejrzeń jak inni panicze:

Bo Jegomość na końcu to zyska w korzyści,

Że sam swego rywala zamiary uiści.

Zawiść jego zaletom, którym nie uwłoczy,

Znudzi Pannę, i na nie otworzy jej oczy;

Znam takich co są winni swe słodkie pożytki

Zapaleńcom rywalom, którym dano kwitki.

Koniec końców, kto ciągle zrzędzi i zazdrości,

Wiesz Pan, że nie najlepiej wyjdzie na miłości:

I potem darmo będzie złorzeczył losowi.

Ja to mówię nawiasem Panu Erastowi.

ERAST.

No, jakiejże nowiny widzę w tobie posła ?

MARYSIA.

Warteś Pan, bym mu nigdy żadnej nie przyniosła,

Bym za karę zawiści, ukryła przyczynę,

Z jakiej za nim biegałam więcej niż godzinę.

Masz Pan, rozwesel czoło, bądź dobrego ducha.

Możesz to w głos przeczytać: nikt nas nie podsłucha....

ERAST (czyta bilet).

"Powiedziałeś mi, że miłość twoja zdolną jest

wszystko uczynić i że jeśli otrzymasz zezwolenie mo

jego ojca dziś swe uwieńczysz nadzieje. Jeżeli więc

dziś zyskasz jego słowo, odpowiadam ci za moje po

słuszeństwo"

Ty, cóś mi szczęściem takiem pocieszyła duszę,

Ja tu za jakieś bóstwo uważać cię muszę. "

FAGAS.

A co? a ja mówiłem? cieszże się Pan mile:

Bo ja co tylko powiem, to się nie omylę..

(Erast odczytuje bilet).

MARYSIA.

A gdybym jej doniosła jakieś Pan miał myśli,

Pewnieby żałowała tego co tu kryśli.

ERAST.

Ach! ukryj przed nią proszę tę bojaźń przechodnią,

Którą, już przekonany, sam nazywam zbrodnią;

Lub jeśli mnie oskarżysz żem na nią narzekał,

Powiedz jej że za karę śmierci będę czekał;

Że gdy jej dobre serce posądzałem skrycie,

Jej słusznemu gniewowi poświecę me życie.

MARYSIA.

Nie gadajmy o śmierci; nie czas myśleć o tem.

ERAST.

Wiele ci jestem winien: wierz mi, że ja potem

Postaram się nagrodzić pięknie, jak przystoi,

Gorliwość tak usłużnej, i ładnej dziewoi.

MARYSIA.

Ach, biegając za Panem takem się zdyszała;

Czy wie Pan gdziem go jeszcze prócz tego szukała?

ERAST.

Gdzie ?

MARYSIA.

Pan wie: tam w tym sklepie, co to blisko rynku,

Gdzieś mi kupić pierścionek przyrzekł w upominku.

ERAST.

Ach prawda !

Patrzcie Państwo, co za mądra głowa !

ERAST.

Zwlokłem ci do tej pory dotrzymanie słowa,

Ale...

MARYSIA.

Nie chcę się Panu naprzykrzać daremnie.

ERAST.

Za tamten com ci winien, przyjmij ten odemnie.

(daje jej pierścień).

MARYSIA.

O, nie Panie: ja nie śmiem,...

FAGAS.

Zapewne! to rzadko!

No, no, bierz kiedy dają, nie bądź warjatką;

Jak ze chcesz, to mnie potem dasz moja kochana.

MARYSIA (z ukłonem).

Dobrze, niech to mi będzie pamiątką od Pana.

ERAST.

Kiedyż mam złożyć dzięki temu aniołowi ?

MARYSIA.

Jeśli Pańskim staraniom ojciec nie odpowi.

ERAST.

A jeśli mi jej ręki stale zechce bronić?

MARYSIA.

Tak, czy owak, koniecznie trzeba go nakłonić:

My swoich a Pan swoich srodków niech używa,

Ona musi być Pańską, tak jakem poczciwa.

ERAST.

Bądź zdrowa: dziś obaczę jaki mnie los czeka.

(odczytuje list cicho).

MARYSIA (do Fagasa).

Cóż? ty nic mi nie powiesz, i stoisz zdaleka?

FAGAS.

I owszem; u nas fochów i sęków nie wiele:

Gdyby tak o co więcej, jak o to wesele !

Ja chcę ciebie a ty mnie ?

MARYSIA.

Ja cię pytam oto.

FAGAS.

Zgoda: dajże mi rączkę.

MARYSIA.

Bądź zdrów moje złoto.

FAGAS.

Bądź zdrowa gwiazdo. .

MARYSIA.

Adju, aniołku piękności.

(wychodzi).

FAGAS.

Adju, luba kometo, tęczo mej miłości.

Chwała Bogu! cieszmy się, bo przy nas wygrana:

Pan Albert nie powinien z kwitkiem puścić Pana.

ERAST.

I Walery tu dąży.

FAGAS.

Cóś spuszczone oczy:

Tożto się śmiać będziemy jak kozia podskoczy !

Scena V.

WALERY, ERAST, FAGAS.

ERAST

A! Pana Walerego.

WALERY.

A Pana Erasta.

ERAST.

Cóż tam miłość?

WALERY.

A Pańska?

ERAST.

Coraz mocniej wzrasta.

WALERY.

I moja bardziej rośnie.

ERAST.

Dla pięknej Lucyli?

WALERY.

Pewnie.

ERAST.

Kiedy tak, wyznam, że jesteś w tej chwili

Wzorem rzadkiej stałości.

WALERY.

I Pańską niezłomność

Powinna brać za przykład najdalsza potomność.

ERAST.

Mnie zaś tak dzika miłość głowy nie zakręci,

Która samem wejrzeniem nasyca swe chęci,

I takie mi uczucia serca nie zabiorą,

Bym ciągłą nieużytość miał znosić z pokorą;

Słowem, jeżeli kocham, żądam też kochania.

WALERY.

To bardzo naturalnie, i jam tego zdania:

Najdoskonalsza piękność, sam obraz anioła,

Nie przyjmując mych westchnień, podbić mnie nie zdoła.

ERAST.

A jednak ci Lucyla, do której daremnie....

WALERY.

Lucyla, bez obłudy kocha mnie wzajemnie.

ERAST.

To Pana łatwo unieść w słodkie marzeń raje?

WALERY.

Nie tak łatwo, mój Panie, jak komu się zdaje.

ERAST.

Wiem, bez chluby, że dla mnie jej serce stateczne.

WALERY.

I ja wiem że w jej sercu miejsce mam bezpieczne.

ERAST.

Wierz mi, próżno cię łudzi jej powab uroczy.

WALERY.

Wierz mi, zbyteczna ufność zaślepia ci oczy.

Gdybym ci śmiał pokazać dowód godny wiary.....

Lecz zatrułbym twe lube miłości pożary.

WALERY.

Gdybym ci odkrył pewną rzecz tajną przed światem...

Alebyś się rozgniewał; wolę przesiać na tem.

ERAST.

Dopókiż tego będzie ? a więc teraz muszę

Mimowolnie, uniżyć twoję hardą duszę.

Czytaj, (daje mu bilecik).

WALERY (przeczytawszy).

Słodkie słóweczka.

ERAST.

Znasz rękę Lucyli ?

WALERY.

Jakże! znam, to jej ręka.

ERAST.

Cóż? czy ci? nie myli...

WALERY (śmiejąc się i odchodząc).

Sługa Pana Erasta.

ERAST.

Zaczekaj, zaczekaj;

Pokaż twoje dowody

FAGAS.

Panie, nie uciekaj!...

Śmieje się Bóg wie czego; to rzecz osobliwa.

ERAST.

Dalibóg, to mnie dziwi: cóś tu się ukrywa.

FAGAS.

Idzie jego Maskaryl.

ERAST.

A niech skręci szyję!...

Ale muszę go podejść: on wszystko odkryje.

Scena VI.

ERAST, FAGAS, MASKARYL.

MASKARYL (na stronie).

Nie; nie ma większej biedy, nie ma, daję słowo,

Jak służba u panicza z zapaloną głową.

FAGAS.

Dobry dzień. Skąd Maskaryl szedł o tej godzinie ?

Co robi? czy zabawi, czy stąd dalej płynie?

MASKARYL.

Idę stąd, tam, tu stoję, bom tu zatrzymany,

Nie zabawię, bo pójdę.

Czekaj mój kochany.

MASKARYL.

Najniższy sługa Pański.

Czemuż nie zaczekasz?

Czy my ciebie straszymy, że od nas uciekasz ?

MASKARYL.

Tegom się nie spodziewał po Pańskiej grzeczności,

ERAST.

Już z nas jeden drugiemu odtąd nie zazdrości,

Pogódźmy się, daj rękę; ja ustąpić wolę,

Waszym szczęsnym zamiarom wolne dając póle.

MASKARYL

Dałby Bóg!

ERAST.

Już ja w innej kocham się osobie,

FAGAS.

A tak, tak; ja Marysię odstępuję tobie.

MASKARYL.

Kiedy tak, pogadajmy. My, jak mi Bóg luby,

W zawziętych z sobą hercach nie pójdziemy w czuby.

Lecz prawdażto że z nami Pan już nie uparty,

Że się Pan już odkochał ? aj czy to nie żarty ?

ERAST.

Poznałem że w miłości twój Pan jest szczęśliwszy,

I ja byłbym szalonym, los jego zważywszy,

Gdybym z nim o tę piękność dalszą toczył wojnę.

MASKARYL.

Cieszy mnie to, że chęci Pańskie już spokojne:

Choć to Pan nam troszeczki szpuntem siedział w głowie.

Żeś dał pokój, dobrześ się znalazł, co się zowie.

Jak najmądrzej Pan zrobił żeś plunął do licha,

Na marę co pieściła, a śmiała się zcicha;

I jam Pana żałował razy nie wiem wiele,

Gdyż mu pokazywała dudki na kościele.

To honor słusznych ludzi okrutnie kaleczy.

Lecz skąd się Pan u kata dowiedział o rzeczy?

Bo szluby wiążąc wiecznie wspólne ich zapały,

Nikogo, prócz mnie tylko, za świadków nie miały:

A oboje, ja ręczę, są w tej myśli przecie,

Że ich skryte małżeństwo nie gruchnie po świecie.

ERAST.

Co ty mówisz? he? powtórz.

MASKARYL.

A przysięgam Bogu,

Że ja w głowę zachodzę, i nie wiem jak w rogu,

Skąd się Pan mógł dowiedzieć, i to wielkie dziwo,

Że pod tą oziębłości ku sobie pokrywą, .

Która wszystkich, i Pana, zwodzi wyśmienicie,

Ciche w nocy małżeństwo złączyło ich skrycie.

ERAST.

Kłamiesz!

MASKARYL.

Zgoda.

ERAST.

Tyś hultaj!

MASKARYL.

Niech tak bedzie wreszcie.

ERAST.

Ta bezczelność na miejscu warta kijów dwieście.

MASKARYL.

Wolno Panu.

ERAST.

Ach, Fagas!

FAGAS.

Panie, może kija?

Widzisz co ten łotr plecie: a co, prawda czyja ?

(do Maskaryla).

Ty zmykasz?

MASKARYL

Nie, nie zmykam.

ERAST.

Co ? Lucyla żoną... ?

MASKARYL.

Nie, Panie, ja żartuję.

ERAST.

Ty żartujesz, wrono? (chce go uderzyć),

MASKARYL

Nie, nie! ja nie żartuję,

ERAST.

Więc prawda?

MASKARYL

Nie, Panie...

Ja mówię....

ERAST.

Cóż ty mówisz ?

MASKARYL

To moję skaranie

Boje się źle powiedzieć bo Pan chce uderzyć.

ERAST.

Czy to prawda czy kłamstwo ? wyznaj czemu wierzyć.

MASKARYL.

Wierz Pan jak się podoba; nie sprzeczam się z Panem.

ERAST (biorąc kij od Fagasa).

Poczekaj, ja inaczej zacznę z tym bałwanem:

Ten kij bez ceregielów język ci rozwiąże.

MASKARYL.

Jeszcze jak bąka splotę! mój królu, mój książe!....

Jeśli Pan chce koniecznie, mój Panie Eraście,

Racz mi dać, tylko prędko, kijów kilkanaście,

A pozwól bez hałasu z tej wyjść tarapaty.

ERAST.

Ja ci kości połamię, pogruchoczę gnaty,

Albo najczystszej prawdy z twoich ust się dowiem.

MASKARYL.

Dobrze; lecz się Pan znowu rozgniewa jak powiem.

ERAST.

Gadaj; ale się pilnuj, niech cię Pan Bóg broni;

Bo od mojej wściekłości nic cię nie zasłoni,

Jeśli mi tu twój język na półsłówka skłamie.

MASKARYL.

Zgoda; niech mi Pan ręce i nogi połamie,

Zabije mnie, powiesi, jeśli to są plotki,

I do tego com wyrzekł dodana choć pól jotki.

ERAST.

Więc oni się pobrali ?

MASKARYL.

Mój język się jąka,

Bom się postrzegł dopiero jakem uciął bąka.

Tak jest: oni widząc się skrycie co wieczora,

Wzięli szlub potajemny jeszcze pozawczora;

Odtąd, niech mnie Bóg skarze jeśli to są baje,

Lucyla memu Panu oziębłość udaje,

A dla Pana najczulsze niby ma zapały,

Aby się ich małżeńskie związki nie wydały.

Klnę się na czem świat stoi: jeśli Pan nie wierzy.

Niech Fagas ze mną idzie zaraz po wieczerzy,

A okrywszy się, zobaczy bez wielkiego znoju,

Ze mój Pan wolny przystęp ma do jej pokoju.

ERAST.

Precz mi z oczu,

MASKARYL.

I owszem, (na stronie, odchodząc).

Zabiłem mu klina;

Prześliczniem go oszukał.

Scena VII.

ERAST. FAGAS.

FAGAS.

Nie dobra nowina!

Jeśli tak będzie ze raną, tośmy bracia oba.

ERAST.

Ach; ileż mi krwi zepsuł!... bodaj go choroba... !

A co ? moje przeczucie ? prawda, czy chimery ?

Uważałeś, dlaczego tak się śmiał Walery?....

Przysłała mi ten bilet luby i uroczy,

Dla tego, aby łatwiej zamydlić mi oczy!

Scena VIII.

ERAST. MARYSIA. FAGAS.

MARYSIA.

Kłania się moja Pani ładnie prosząc Pana,

Aby się z nią w ogrodzie widział tego rana.

ERAST.

Piecz oso ! wiemy o tem jakeśmy kochani:

Idź mi z oczu zdrajczyno; i powiedz twej pani,

Niech ze swemi pismami da mi pokój czysty,

Patrz, oto, niegodziwa, co warte jej listy.

(rozdziera list i wychodzi].

MARYSIA.

Fagasiu, jaka mucha na nosie mu siadła ?

FAGAS.

Piecz oso jadowita, jaszczurko zajadła,

Której serce zwodnicze i dusza nieszczera

Gorsze od Belzebuba i od Lucypera!

Idź i powiedz twej pani, że choć jasno świeci,

Ani ja, ani Pan mój w ciemieśmy nie bici,

Że nas więcej słówkami swemi nie oszuka;

Niech od nas razem z tobą rusza do kaduka.

MARYSIA (sama).

Marysiu, czy ty nie śpisz ? czy wierne masz uszy

Jakiż zły duch w tej chwili zalazł im do duszy ?

Tak mnie ładnie przyjęli, źli i zapalczywi!

Ach jakże, ta nowina panią moję zdziwi!

KONIEC AKTU PIERWSZEGO

AKT DRUGI.

Scena I.

HALINA. WALERY.

WALERY.

Dobrze mi się udało spleść mu banelukę,

I Niechaj w głowę zachodzi; ma sztukę za sztukę.

Gdym wzdychał do Lucyli, gdy mnie pokryjomu

Stryj Pani a jej ojciec wciągnął tu do domu,

Chcąc mi oddać jej rękę, Pan Erast tajemnie

Jej serduszko i rączkę odwrócił odemnie.

Zawsze w nim prawdziwego miałem przyjaciela:

Ale zawiść w miłości przyjaciół rozdziela.

Zrażony jej oporem, kładąc kres tej męce,

Śmiałem Pani, me losy w twoje złożyć ręce:

Dobroć twa, której wielbić i czcić nie przestanę,

Raczyła przyjąć serce tamtej wprzód oddane.

HALINA.

Umiem cenić twe cnoty i czuć miłość twoję:

Lecz ja się ojca twego zaciętości boję;

Jego dumne uczucia czyż zezwolić mogą,

By jego syn jedynak łączył się z ubogą?

Sam uważaj Walery; chciej to wyrozumieć.

WALERY.

Właśnie (trzeba ten zamysł poprowadzić umieć,

W końcu, dobra Halino, kocham cię, dość na tem;

Dla ciebiem zrobić golów rozbrat z całym światem:

Nie władną nami płoche zapału przeloty,

Za mną jest moja miłość, za tobą twe cnoty.

Stryj twój, czatując na mnie, wiem że w żadnym względzie

Naszemu się małżeństwu sprzeciwiać nie będzie,

A ojca, który główną dla nas jest zawadą,

Dla skutku chęci naszych podejść trzeba zdradą,

Bo jak go znam, inaczej najtrudniejszej tamy

Tej jego zaciętości, przemodz nie zdołamy

HALINA.

Cóż poczniesz ?

WALERY.

Nim łaskawsze zabłysną nam nieba,

Tobie Pani, podstępu wspólniczką być trzeba.

Jak przyjdzie co do czego, i gniew go zapali,

Zmyślę żeśmy się z sobą tajemnie pobrali,

Wtenczas jego wyniosłość, której dziś się straszę,

Dla twojego honoru stwierdzi związki nasze.

HALINA.

Walery, czego żądasz!

WALERY.

W tak ciężkiej potrzebie,

Pani, los nasz pomyślny zależy od ciebie.

Przebacz że moja miłość w niestłumionych żarach,

Śmie narazić twą skromność w swych silnych zamiarach;

Czyliż się na tę prośbę Halina nie skłania ?

(klęka przed nią)

HALINA

Dobrze... lecz przewiduję wiele zamieszania;

Stryj mój... sama przeciwność zewsząd dla mnie wzrasta..

Lecz oto moja siostra, gniewna na Erasta.

WALERY.

To jest moja spraweczka: niech się skłócą trochę.

Scena II.

LUCYLA. HALINA. MARYSIA.

LUCYLA (do Marysi dwa wiersze następne).

Tym sposobem ukarzę serce jego płoche,

Aby potem z rozpaczy i żalu pękało....

(do Haliny).

Halino, widzisz we mnie odmianę niemałą;

Po tak długim uporze, tyle zniósłszy męki,

Już mojej Waleremu nie odmawiam ręki.

HALINA

Co mówisz? czy być może?.... czyliś obłąkana?.

Dziwi mnie w samej rzeczy Lucylo, ta zmiana.

LUCYLA.

Dziwią mnie jeszcze bardziej myśli twe zmienione:

Wprzódyś utrzymywała Walerego stronę,

Miałaś mnie za wymyślną, niesłuszną i hardą,

Gdym jego dla mnie miłość płaciła pogardą;

Dziś kiedy go chcę kochać, stawisz się tak ostro!

HALINA.

Ja za tobą jedynie mówię, moja siostro:

Byłoby twą zniewagą, kiedy cię porzucił,

Gdybyś go przywołała, a on się nie wrócił.

LUCYLA.

Kiedy tak, sławę moję muszę mieć na względzie,

Chociaż wiem, że on jeszcze inną zajęty będzie;

I jakkolwiek zrażony, mam przeczucie wieszcze,

Że do mnie serce jego wróciłoby jeszcze;

Ciebie więc proszę siostro; pewna mej przyjaźni,

Zręcznie mu chęci moje odkryj bez bojaźni,

Jeśli nie, to ja sama.... cóż to? czy się boisz?

HALINA.

Siostro, upamiętaj się! co ty sobie roisz ?

Pomnij że to zlecenie rodząc żal niekrótki,

Nie pochlebne dla ciebie sprawiłoby skutki.

Już go żadna do ciebie nie przyciągnie siła,

Gdyś go twardym uporem sama odstręczyła;

Wątpię więc aby dusza odrazą przejęta

Chciała dawnej miłości znowu przyjąć pęta.

Wierz mi, ze on już inną zajęty osobą.

Mógłby się potem chlubić że pogardził tobą;

A na cóż i la sława? daj pokój Lucylo,

Niech się na taką zemstę inne dusze silą.

Daj pokój, jeszcze mówię, bo słuchać nie mogę.

Dosyć tego Halino, przyjmuję przestrogę.

Miło mi że dla siostry przyjaźni masz tyle;

Lecz zostaw mi malutką do namysłu chwilę

HALINA.

Myśl jak chcesz, przekonasz się że źle wyjdziesz na tem.

Ach, ukryj proszę ciebie, ten zamysł przed światem!

Scena III.

LUCYLA. MARYSIA

MARYSIA.

Ja sama na tę zgrozę strasznym gniewem płonę

LUCYLA.

Na nic, na nic nie zważa serce obrażone:

Chciwie wszelkich na oślep sposobów się chwyta,

Jakie mu gniew nastręcza i zemsta niesyta.

Zdrajca! tak mnie pokrzywdził! a jam mu ufała!

MARYSIA.

Jeszcze mi się ćmi w głowie, jeszczem osłupiała:

Jak nie wiem kiedy umrę, kiedy trupem padnę,

Tak nie wiem skąd ten raptus, te fochy szkaradne.

Bo gdym mu list przyniosła, nie jak drudzy czynią,

Dał mi pierścień i jeszcze nazwał mię boginią;

Lecz jak przyszłam powtórnie, napadł na mnie zgóry.

Jeszczem takiej jak żyje nie słyszała bury.

I nie wiem, bo to w życiu nie może się zdarzyć,

Coby w tak krótkim czasie mogło go oparzyć.

LUCYLA.

Cokolwiek go sparzyło, zemsta się ma ziści,

Bo go nic nie zachowa od mej nienawiści.

I tyżbyś jeszcze chciała, pewna jego winy,

Takiej niegodziwości dochodzić przyczyny?

Za ten list nieszczęśliwy, sama się rumienię;

Zdołaż co wytłumaczyć jego zaślepienie ?

MARYSIA.

lak jest; Pani i jaśnie i słusznie powiada,

Że len raptus i kłótnia jest to czysta zdrada.

Obie mamy za swoje; potem z tą ochotą

Słuchajmy starych lisów co nam dziwy plotą,

Co udają baranków a łowią nas w sidła,

I przyjmujmy z czułością ich ładne kadzidła:

A niech na cztery wiatry idą na igrzyska

I nasza łatwowierność i te mężczyzniska!

LUCYLA.

Dobrze; niechaj się śmieje, niech dogadza złości,

Nie długo będzie zdrajca śmiał się z mój słabości;

Przekonani jego duszę obłudną i hardą,

Że się miłość wzgardzona odpłaca pogardą.

MARYSIA.

Przynajmniej w duszy naszej to mamy wesele,

Żeśmy im słodkich słówek niegadaly wiele.

Raz za mną mój drapichrust biegł aż się zasapał,

Innaby mu stanęła; ale mnie nie złapał;

I ja dobrze zmykając z wiatrem na wyścigi,

Zdaleka mu aż cztery pokazałam figi.

LUCYNA.

A zawsześ pełna żartów, zawsześ gadatliwa !

Ach, ta zdrada niegodna serce mi przeszywa!

Jeśliby kiedy zmiennik co teraz się śmieje,

Co mi szczęścia mojego odebrał nadzieję,

Na nowo mi przysięgał, i klął się, i padał,

I życie swe ze łzami u nóg moich składał,

Żebyś mi, jak ja, twarda, nieczuła, surowa,

Najmniejszego za zdrajcą nie wyrzekła słowa;

. I owszem równie ze mną skrzywdzona niegodnie,

Wystawiaj mi przed oczy całą jego zbrodnię:

Gdyby nawet me serce tchnąć zemstą niestałą,

Żalem jego zmiękczone już, już przebaczało,

Tyś powinna z zapałem, życząc dla mnie szczerze,

I gniew mój i nienawiść trzymać w jednej mierze.

MARYSIA.

Ja za nim nie przemówię nic a nic, broń Boże,

Bo dziś równie jak Pani, gniewam się i srożę,

I wolę całe życie zostać starą babą,

Niż dla mego brutala pokazać się słabą,

Choćby mitu na klęczkach i piszczał i wzdychał,

Choćby się jak aniołek prosił i uśmiechał;

Choćby mi krzyż całował, i najczulszym głosem..

Aj Pani! on tu dybie ze swym wielkim nosem!

Chodźmy.. (Lucyla wychodzi).

Scena IV.

MARYSIA, FAGAS.

FAGAS.

Czekaj asińdzka.

MARYSIA.

Czegóż tu asińdziei?

FAGAS.

Ja tu ide: cóż komu... ?

MARYSIA.

Idź sobie gdzieindziej.

FAGAS.

Ej babo sekutnico!

MARYSIA.

Dziadu sekutniku!

FAGAS.

Co? ja dziad?

MARYSIA.

A ja baba?

FAGAS.

No, no, no! bez krzyku!

MARYSIA.

Za cóż ty na mnie krzyczysz?

FAGAS.

A ty na mnie za co?

MARYSIA

Idź sobie precz ladaco.

FAGAS.

Ty sama ladaco.

MARYSIA.

Jaka mi ładna lala! myślisz, że się boję ?

FAGAS.

Ty myślisz, że mi bardzo w głowie gniewy twoje ?

MARYSIA.

No, no; tylko mi nie milcz panie samopasie:

Przyjdzie koza do woza.

FAGAS.

Jutro o tym czasie,

MARYSIA.

Ach ty łotrze! hutlaju! zwodzicielu! gapie!

FAGAS.

Ach, jaż tobie... !

(goni za nią).

MARYSIA

(uciekając).

Aj! aj! aj!

FAGAS.

Chybaż cię nie złapię !

Aż mi krew się gotuje ! strach! strach, jak się gniewam!

Kiedyś jej paternoster porządne zaśpiewani.

Wyrwała się tu liszka jak Filip z konopi!

Lecz dosyć; co ma wisieć, to się nie utopi.

Już ona w moich łaskach spadła bardzo tanio,.

Kiedy się Pan Walery ożenił z jej panią.

Zabił nam prawda, klina; ale ja mu ćwieka;

Bom doniósł jego ojcu; niech wie co go czeka.

Stary tu dąży z gniewem

Scena V.

ALBERT. FAGAS,

ALBERT.

Cóż to są za wrzaski ?

FAGAS.

Ja przyszedłem do Pana Dobrodzieja laski,

Oddać Panu dobrydzień, uczciwym zwyczajem.

ALBERT.

Miałeś się po co trudzić ! dobry dzień, nawzajem.

(odchodzi)

FAGAS.

I poszedł! Panie, Panie! słówko! niech Pan raczy...

ALBERT (wracając)

Wszak dałeś mi dobrydzień ?

FAGAS.

A, to nic nie znaczy...

ALBERT.

No, więc ja ci dzieńdobry oddaję wzajemnie...

(odchodzi).

FAGAS.

Ale to Pan Polidor kłania się przezemnie .

Panu Dobrodziejowi: bardzo ładnie nawet.

ALBERT (wracając).

Aha! więc mu odemnie kłaniaj się wet za wet. "

(odchodzi).

Jeszcze mego poselstwa nie skończyłem, Panie:

On go chce o króciutkie prosić posłuchanie..

ALBERT.

Powiedz mu że ja służę na jego rozkazy,

FAGAS (zatrzymując go).

Niechajże Pan zaczeka, jeszcze dwa wyrazy.

On Pana bardzo prosi abyś mu łaskawie

Pozwolił z sobą mówić, w bardzo ważnej sprawie.

ALBERT.

Jaka sprawa?

FAGAS.

Nie smaczna jak myślę, dla Pana,

U której dziś dopiero dowiedział się zrana,

Oto moje poselstwo

(odchodzi),

ALBERT.

Ależ mróz po mnie idzie

Koniec moim podstępom! muszę być we wstydzie!

Wreszciem się smutnej dla mnie doczeka? kozery !

Wreściem się smutnej dla mnie doczekał kozery!

Któż mu o tem mógł donieść ? chyba sam Walery.

Tak, strary wie o wszystkiem, rzecz powiada sama;

I oto w mej chciwości wieczna na mnie plama !

Lecz jak zacznie, ja powiem z najotwartszem czołem;

Że go do mojej córki nigdy nie ciągnąłem.

Scena VI.

POLIDOR. ALBERT

POLIDOR (niewidząc Alberta).

Ożeniec się bez wiedzy! czy to gdzie być może?

Boję sie by na złe nie wyszło, broń Boże!

Lecz widzę go samego.

ALBERT (na stronie).

Polidor ! o nieba !

POLIDOR.

Boję się i przystapić!

ALBERT.

Odwagi mi trzeba !

POLIDOR.

Sądzę Panie Albercie, widząc twoje smutki,

Że wiesz z jakiej do ciebie przychodzę pobudki.

ALBERT.

Ach! wiem, wiem!

POLIDOR.

To powinno umysł twój uderzyć:

Ja skorom się dowiedział, długom nie chciał wierzyć.

ALBERT.

Ja, Panie Polidorze, ja się wstydzić muszę.

POLIDOR.

Ten niegodny postępek obraża mą duszę;

I ja się tu nie myślę wstawiać za zwodnikiem.

ALBERT.

Pan Bóg ma miłosierdzie nad nędznym grzesznikiem!

POLIDOR.

To samo w tym wypadku racz mieć na uwadze.

ALBERT.

Bądźmy chrześcijanami.

POLIDOR.

I ja ci to radzę.

ALBERT.

O! przebacz, w imię Boga, Panie Polidorze!

POLIDOR.

Ach, ja, o przebaczenie błagam cię w pokorze !

ALBERT.

Ja ci do nóg upadnę abyś mi przebaczył!

(klęka)

POLIDOR.

Ja padnę, byś łaskawie przebaczyć mi raczył.

(klęka).

ALBERT.

Miejże litość nademną w tym nieszczęsnym razie.

POLIDOR.

Ja to jestem proszący, w tak wielkiej obrazie.

ALBERT.

Serce moje rozdziera dobroć twa łaskawa.

POLIDOR.

Twoja niska pokora wstydem mnie napawa.

ALBERT.

Przebacz! jeszcze raz błagam! .

POLIDOR.

Przebacz ty mnie raczej!

ALBERT.

Ten postępek mnie boli, wiedzie do rozpaczy !

Ach, jak mnie strasznie boli ta przygoda sroga!

ALBERT.

Przynajmniej ją przed światem ukryjmy, dla Boga!

POLIDOR.

Ja właśnie lego żądam , i już się nie żalę,

ALBERT.

Zachowajmy nasz honor!

POLIDOR.

Zachowajmy stale!

ALBERT.

Co za słodycz, mój Boże! co za człowiek rzadki!

POLIDOR.

Ach, twoja, co za słodycz! na takie wypadki!

ALBERT.

Niechże ci odtąd losy nie będą zawisne !

POLIDOR.

Niech cię Bóg ma w swej łasce!

ALBERT.

Chodź, niech cię uścisnę!

(całują się i wstają).

POLIDOR.

Uściśnij mnie jak brata; bardzo mi jest miło,

Że się szczęśliwą zgodą wszystko zakończyło.

ALBERT.

Dzięki niebu żem w zgodzie z twą godną osobą !

POLIDOR.

Żem się bał twego gniewu, nie taję przed tobą;

Bo córka twa Lucyla wpadłszy w błąd z mym synem,

Choć ja sam jego niecnym obrażony czynem....

ALBERT.

He? co mówisz o błędzie i o mej Lucyli?

POLIDOR.

Przestańmy: już się o to nie będziem kłócili.

Choćbyś ty i zezwolił, nie twoja jest wina,

Bo wszystko złe, wyznaję, poszło z mego syna.

Lucyla cnót wysokich będąc pięknym wzorem,

Mogłaby się w tym razie zasłonić honorem;

Ale zdrajca umiejąc palić jej kadzidła,

Niewinną nieświadomość ułowił w swe sidła.

Gdy zaś oba spokojnie przyszliśmy do zgody,

A rzecz się bez wzajemnej ukończyła szkody,

Ja twoim, a ty moim zostań przyjacielem;

Występek ich obrzędnym nagrodźmy weseleni.

ALBERT (na stronie).

Dla Boga ! co ja słyszę? cóż on mi zaśpiewał ?

Nie wiem co mu powiedzieć; anim się spodziewał...

POLIDOR.

Co mówisz?

ALBERT.

Ach! na potem odłóżmy rozmowę

Cóś mi słabo... sam nie wiem... zachodzę aż w głowę

Pozwól mi proszę odejść.

Scena VII.

POLIDOR (sam).

Czytam w jego duszy,

I widzę jaka boleść serce jego kruszy.

Odejściem chce mi ukryć smutków swoich zgraje,

Bo obraz tej zniewagi na myśli mu staje.

Żal jego na samo się wspomnienie podwoił,

I trzeba mu dość czasu by się uspokoił.

Dalibóg mnie samego mocno to dotyka.

Właśnie w porę tu widzę mego paniczyka.

Scena VIII.

POLIDOR. WALERY. MASKARYL.

POLIDOR

Chodź tu, ładny gagacie ze swojemi szusty.

Zawszeż mają mą duszę dręczyć twe rozpusty ?

Zawszeż staremu ojcu masz sprawiać męczarnie,

I na jego spokojność nastawać bezkarnie ?

WALERY.

Cożem winien ? w czem ojca dobroci nadużył,

Żem na jego niełaskę i ten gniew zasłużył ?

POLIDOR.

O! ja jestem gdyralski, dziwak całe życie,

Ze łaję tak rozsądne, tak spokojne dziecię!

On tu żyje jak święty ; nietajno nikomu,

Od rana do wieczora czyta książki w domu!

Powiedzieć że wywraca porządek natury,

Czyni z dnia noc, to bajki! kłamstwo warte bury!

Że się skrytem małżeństwem ożenił z Lucylą,

Niepomny czy go potem skutki nie omylą,

Nie myśląc o dwóch ojców zniewadze i gniewie,

Nie! to jest niewinniątko , i o niczem nie wie!

Ach, łotrze! cóś mi tyle przypiął pięknych łatek,

Czy ja choć raz przed śmiercią zobaczę twój statek?

Scena IX.

WALERY. MASKARYL.

WALERY.

Co to jest ? Maskarylu ! Kto to mu powiedział ?

MASKARYL.

Ja nie wiem.

WALERY.

Jak to nie wiesz? a gdzieżeś to siedział?

MASKARYL.

Ja tu jesieni jak w rogu; niech mnie piorun trzaśnie.

WALERY.

I ja także.

MASKARYL.

Lecz któżby pleść mógł takie baśnie ?

Bo ja wiem, że Pan ginie za Panną Haliną...

Wszak samiśmy rozpletli, oto przed godziną,

Pan przed Panem Erastem, a ja przed Fagasem....

WALERY.

A prawda! nowy kłopot!

MASKARYL.

A Fagas tymczasem,

Szepnął to Jegomości, który temu wierzy,

I w gniewie może Panu nie da dziś wieczerzy.

Ja wiem, że mnie Pan Erast o włos co nie ubił,

Wiem i to, że się z Panem jeszcze będzie czubił,

I to wiem, że ja zemknę gdzieś na koniec świata,

Bo tuż, tuż, spadnie na nas tęga tarapata:

Porzucę do kaduka wszystkie terefele,

Bo komu się tu skrupi, mnie się pewnie zmiele.

WALERY.

Jakto można być tchórzem ?

MASKARYL.

Cóż robić mój Panie?

Nie każdego, gdzie kreto, jednakie wytrwanie.

Inny nieustraszony rozbójników rojem,

Uderzy jak bohater , i wyjdzie przebojem,

Drugi niby waleczny, mając się za zucha,

Postawi się jak tygrys, a zginie jak mucha.

Ja nie jestem rycerzem; nie dostoję kroku,

Skoro mnie jakie licho zaskoczy gdzie z boku.

Moja matka nieboszczka, świeć Panie jej duszy,

Powiedziała, gdy w błoto wlazłem raz po uszy,

Będąc malcem, pamiętam, jeszczem chodził rakiem

I zgadła, że ja nigdy nie będę junakiem.

WALERY.

Więc gdybym ja przypadkiem miał tu pojedynek,

Tybyś zemknął ?

MASKARYL.

A pewnie ; ja nie chcę tych drwinek:

Czy ja jestem Żeliźniak, albo drugi Gonta ?

Nie wolęż ja z mą skórą schować się do kąta?

Zwłaszcza kiedy pomyślę ja co kocham siebie,

I pókim zdrów i żywy, nie myślę o niebie,

Że dosyć małej kulki, nie ma wątpliwości,

By człowieka, na wojaż wysłać do wieczności!

Pocóż mam iść na udry ? na co mi się zdało,

I szukać drugiej głowy, aby lej nie stało?

WALERY.

Lecz jabym cię uzbroił.

MASKARYL.

Nie można z bronią zmykać i uciekać sporzej.

Et! wie Pan co? jeżeli tamten świat go nęci,

Ja do niego, tu żyjąc , żadnej nie mam chęci.

U stołu zjem za czterech, do tegom dość gruby;

Lecz nie zrobię za kota tam gdzie idą w czuby.

Nie rozumiem, jak Panu nie drży na to skóra.

MASKARYL.

O! zgoda! niechaj będę rura,

A niech mi dni spokojnie bez tych harców płyną.

WALERY.

Cóż pocznę z tym junakiem!

Scena X.

HALINA. WALERY. MASKARYL.

HALINA.

Walery!

WALERY.

Halino!

HALINA.

Teraz ja ci me smutki i trwogę wynurzę:

Przygotuj się wytrzymać przykrą dla nas burzę.

Twój ojciec Albertowi powiedział przed chwilą,

Żeś ty się skrytym ślubem połączył z Lucylą;

Patrz cóś sobie narobił! za zmyślenie twoje

Na ciebie obrażeni powstają oboje.

W gniewie chcą ci tę bajkę wyrzucić na oczy,

I ja nie wiem co dalej z tego się wytoczy.

Przeczuwani, że me serce wieczny żal ogarnie.

WALERY.

Nie trwórz się; w tej godzinie skrócę twe męczarnie:

Jeśli do mnie Pan Albert przyjdzie tu z żałobą,

Powiem żem się ożenił, nie z nią, ale z tobą.

Pozwalasz tym sposobem spełnić me zamysły ?

Losy nasze od twego skinienia zawisły.

HALINA.

Zmiłuj się... jeszcze trochę... Walery... drżę cała...

Jakżebym się stryjowi w oczy pokazała?

Nie... choć jednem uczuciem jesteśmy złączeni,

Nie mów jeszcze... a może to się jak przemieni

WALERY.

Jakże ja się wykręcę gdy mnie stryj napadnie ?

Nie można się z tej sprawy wywinąć układnie

Ach, innego sposobu, nie, Halino, nie ma:

Bo złe skutki, zdaje się że widzę oczyma...

HALINA.

Samochcąc mnieś i sobie narobił kłopotu.

A nie możnaż innego użyć tu obrotu?

Bo gdyby na mnie losy zlały swoje dary,

Moglibyśmy bez przeszkód spełnić swe zamiary;

Lecz kiedy ja, nieszczęsna...

WALERY

Ach ! tu krótka rada :

Właśnie dla mego ojca, zmyślić tak wypada.

HALINA.

Lecz nie zaraz! proszę cię! jeśliś dla mnie szczery!

Idzie stryj!.. nie mów jeszcze.. pamiętaj , Walery !

Scena XI.

ALBERT, WALERY, MASKARYL.

WALERY.

Co tu począć?

MASKARYL.

Źle Panie: nie najlepsze gody.

ALBERT.

A to licho, dalibóg!

(do Walerego).

Aha, Panie młody!

Dobrze mi się Aspana znaleźć tu udało.

Czy to Aspan, potwarzą tak czarną i śmiałą,

Potwarzą pełną jadu, zgorszenia i sromu.

Śmiesz niegodnie szkalować honor mego domu?

Jam Aspana tak kochał, a Aspan mi skrycie

Odpłacasz niewdzięcznością i czernisz me dziecię?

WALERY.

Niechże ja....

ALBERT (przerywając).

Jeśliś do niej miał co przywiązania,

Mogłeś się o nią starać, wszak nikt nie zabrania;

Lecz starać się uczciwie , jak Pan Bóg przykazał.

WALERY.

Jeślim Panie w tym względzie uczciwość mą zmazał....

ALBERT (przerywając).

Ządać jej wzajemności drogą honorową,

Mieć ojca zezwolenie, a nadto jej słowo:

Lecz miotać taką potwarz, jest to nieuczciwość,

Która krzywdzi jej cnoty, skromność i wstydliwość,

Jest to zgorszenie świata i zgroza natury!

MASKARYL (do Walerego).

Panie trzymaj się tęgo, bo Zginiem jak szczury.

Scena XII.

ALBERT. LUCYLA. WALERY. MASKARYL.

MASKARYL (cicho do Walerego).

Serce moje puk ! puk! puk! duchu mi nie staje.

LUCYLA (do Walerego).

Co znaczy, że Pan na mnie takie pleciesz baje?

Czy i w mej przytomności śmiesz tę potwarz ciskać,

I tym pięknym podstępem chcesz mą rękę zyskać ?

Co za złość, jakiej piekła nie wydadzą same,

Niewinnie tę przed światem rzucać na mnie plamę,

By mój ojciec, którego pocisk ten ugodził,

Hańbiącym mnie w tej chwili ślubem ją nagrodził!

Gdybyś Pan miał za sobą czego się nie boję,

Ojca mego, wyroki, nawet miłość moję,

Ja, którą te niegodne obrażają kroki,

Zwalczyłabym swą miłość, ojca, i wyroki:

I wolałabym nie żyć , niż pójść za człowieka,

Co się do tak zuchwałych podstępów ucieka.

Ach! gdyby w słusznym gniewie co w mem sercu pała,

Zemstą mi się pleć moja unieść pozwalała

Poznałbyś Pan natychmiast jak ze mnie żartować.

ALBERT.

Idź córko, to niezdrowo tak się irrytować.

A Asan , radzę, w piersi uderz się ze skruchą,

Bo to ci, ja zaręczam, nie wyjdzie na sucho,

Szczęście twoje żem stary; a mógłbym z ochotą,

Obszerniej i dobitniej rozprawić się o to.

Będzie taki, tu przecie nie wszystkich mam wrogów,

Co się pomści mej krzywdy, i przytrze mu rogów.

Scena XIII.

WALERY. MASKARYL.

MASKARYL.

Ma Pan! a ja mówiłem co się stąd wyświęci.

Bij się Pan sam z kim zechcesz , bo ja nie mam chęci.

A co? strach? wszak ja widzę na co tu zakrawa;

Jak trwoga to do Boga... Kaducznaż to sprawa !

Po mnie nawet mróz chodzi.

WALERY (wyszedłszy z zamyślenia).

Przestańże mi mruczyć,

Bo ja jeszcze śmiałości mogę cię nauczyć.

MASKARYL.

Ja wiem że mnie strach bierze; miej mnie Pan za rurę,

A ja się wolę schować za dziesiątą górę.

Tam wszyscy na krew godzą i na życie nasze,

Nabijają rusznice i ostrzą pałasze!

Pan Albert i Pan Erast!

WALERY.

Pójdź precz winny luzie;

Bo jeszcze się twe brednie zakończą na guzie.

Jak mi się bić wypadnie, ty musisz być ze mną.

MASKARYL.

Tralala! nie! Broń Boże! mnie tu żyć przyjemno.

(sam).

Mój ojciec, dziad, i pradziad, nigdy się nie bili,

I ja się bić nie myślę dla Panny Lucyli.

KONIEC AKTU DRUGIEGO.

AKT TRZECI.

Scena I.

ERAST. FAGAS.

ERAST.

Cóż tam ?

FAGAS.

Daj mi Pan pokój , bo się trzęsę cały,

Tak mnie strasznie te ładne Panie rozgniewały.

Jeśli ma tak przyjmować mężczyznę kobieta,

Jeśli nawet mnie każda podobnie przywita,

To trzeba wszystkich rzeczy przemienić naturę.

Niechaj kura zje lisa, jaja uczą kurę,

Niechaj sarny człowieka napędzają w sieci,

Niechaj starców rozumu uczą małe dzieci,

Niechaj się za wilkami uganiają kozy,

Niech osły dają prawa, słudzy panom, łozy,

Dziewczęta niechaj noszą mundury i fraki,

Chorzy niech leczą zdrowych, niech wojują żaki.

Niech myszy zakolami.....

ERAST.

Czyż o moim losie....

FAGAS.

Posłaniec jak świat światem, nie wziął tak po nosie.

Tylko com jej grzecznemi chciał powiedzieć słowy

Że Pan ją ładnie prosi o chwilkę rozmowy,

Precz ! krzyknęła jak osa zła i rozpryskana,

Ja lak stoję o ciebie jak o twego Pana.

Polem mi się, cóś mrucząc , obróciła tyłem:

A widzi Pan ? a widzi ? ja to wprzód mówiłem.

I Marysia to samo, aż mnie cóś ukłóło,

Wrzasnęła mi swą buzią, pójdź precz safanduło!

A ja z gębą otwartą stanąłem jak wryty.

A widzi Pan? a widzi? co to są kobiety.

ERAST.

Niewdzięczna! żem się uniosł, możnaż być tak twardą,

I wracające serce odrzucać z pogardą!

Czyż miłość słusznie pierwszych słuchając zapędów,

Niegodna przebaczenia i najmniejszych względów ?

I w tej chwili okropnej wrzące me zapały

Na szczęście przeciwnika spokojne być miały?

Długoż w mych podejrzeniach byłem uniesiony?

Nie czekałem wymówek i przysiąg z jej strony;

Miłość szybko wynurza swych płomieni żywość,

Serce me niecierpliwe wraca jej swą tkliwość;

Ona widząc me chęci, mściwa i zawzięta,

Na szczerość mych dla siebie uczuć nie pamięta,

Trawiącej mnie niewdzięczna zostawia rozpaczy,

Przyjąć listu, i dać mi przystępu nie raczy !

Ach! widzę, że jej miłość w stałości się waha,

Kiedy ją zdolna stłumić obraza lak błaha:

A gniew którego moja pokora nie wzruszy,

Aż nadto mi odkrywa tajniki jej duszy.

Nie; już iskry zapału w sobie nie zatrzymam

Dla serca, w którem miejsca nie miałem i nić mam;

A na cóż się mam suszyć miłością daremną?

Muszę z tym być oziębłym , kto oziębły ze mną.

FAGAS.

Ja to samo, na honor! bo to warto śmiechów;

Połóżmy naszą miłość w rzędzie starych grzechów.

O! nauczmy rozumu te, te wiercipięty,

Niech poznają, że straszny mężczyzna zawzięty.

Cymbał, kto się da wodzić i wprawo, i w lewo

Jak mówią, kozy skaczą na pochyłe drzewo.

Gdybyśmy im od kosza dali przyzwoicie,

Toby nas te Imoście nie miały za śmiecie:

Że nas zawojowały , kto winien ? my sami;

Lecz ja będę nie Fagas , ja się klnę wąsami,

Ze bez tych ceregielów same nas zaczepią,

Jeszcze się nam do szyi jakem żyw, przylepią.

ERAST.

Ja wiem że się do zgody nigdy nie nakłonię.

FAGAS.

Ja to samo; ja nie chcę i myśleć o żonie;

Wyrzeknę się! dla żadnej nie nadstawię ucha,

I Pan mądrze uczyni jeśli mnie posłucha.

Bo, widzi Pan, kobieta, podług mędrców zdania,

Jest to zwierze, lecz zwierze trudne do poznania.

Którego zła natura jest... zła i zawzięta:

A że zwierz, zawsze zwierzem niechaj Pan pamięta,

I zawsze będzie zwierzem, gorszem coraz więcej,

Choćby żyło i żyło do lat stu tysięcy,

Tak kobieta, niech żyje miljonowe lata,

Jest i będzie kobietą, aż do końca świata.

Stąd mówił jeden mędrzec uczonemi usty,

Że jej głowa jest pełna grochu i kapusty;

A drugi ją zważając jako rzecz znikomą,

Powiedział że jej głowa jest napchana słomą.

Bo to rzecz oczywista, rozważ tylko Panie,

Najmocniejsze dowody i rozumowanie:

Naprzykład: głowa ciała jest jak jenerałem;

Jeżeli tedy głowa jest niezgodna z ciałem,

Jako ciało bez głowy warto funta kłaków ;

Stąd idą zamieszania i mnóstwo niesmaków:

Głowa tędy kieruje, ciało tędy hasa,

Jedno idzie do Sasa a drugie do lasa,

Jedno chce być na górze, a drugie na dole,

Nakoniec wszystko idzie jak w żydowskiej szkole.

Że zaś głowa kobiety, która zawsze broi,

Jest jak ta choręgiewka co na dachu stoi, .

Która za lada wiatrem fik mik w różne strony,

Przeto ją równa z morzem nie jeden uczony ;

Stąd się zaraz ten wniosek do myśli nawinie ,

Ze nic prędzej na świecie nad wodę nie płynie.

Zatem przez porównanie, bo przez porównanie

Każdy dowod jaśniejszym i lepszym się stanie,

A my, mając nauki, i ten rozum bozki,

Wolimy porównania niż te wszystkie wnioski:

A więc przez porównanie, gdy jak wilk w oborze,

Okrutnie się rozhula i rozigra morze,

Kiedy wicher het wodę w dół i w górę miota,

A fale biedny okręt męczą gdyby kota,

To to to! takie właśnie głowy są kobiece,

Z których takie na świecie rosną nawałnice,

Które chcą Bóg wie czego , których jakieś chęci

Gdy niemi jakieś.. licho... jakiś wiatr zakręci,

Kiedy jakoś... dziwacznie... kiedy bałwan huka...

Kiedy... słowem, kobiety nie warte kaduka.

ERAST.

Bardzo dobrze dowodzisz.

fagas.Dobrze, Bogu dzięki.

Lecz oto idą do nas ze swojemi wdzięki.

Trzymaj się Pan.

ERAST.

Nie bój się; dusza moja stała.

FAGAS.

Boję się aby Pana znowu nie splątała.

Scena II.

LUCYLA. ERAST. MARYSIA. FAGAS.

MARYSIA.

Właśnie ku nam nadchodzą: nie bądź Pani Labą.

LUCYLA.

Nie bój się; czy ty myślisz że lak jestem słabą.

MARYSIA.

Tu idą.

ERAST.

Nie sądź Pani, bym zapamiętały

Przychodził moje dla niej ponawiać zapały.

Dość tego; chcę być wolnym; miłość mą ukoję,

Wiedząc ile w jej ] sercu inialo miejsca moje.

Za jeden cień obrazy, gniew bez przebłagania,

Jej dla mnie obojętność aż nadto odsłania;

I ja Pani dowiodę , jeżeliś tak harda,

Że dla szlachetnej duszy śmiercią jest pogarda.

Wyznaję, że jej oko ma powab uroczy,

Jakim się żadne w świecie nie pochlubią oczy,

I więzów tak mi lubych, zapał mój bez granic

Nie mieniałby za berła, nie oddałby za nic.

Tak jest, szalałem dla niej, w niej żyłem jedynie;

I może, wyznam nawet w tej przykrej godzinie,

Ze z rany, co mi bozkie stwarzała słodycze,

Wiele mąk przenieść muszę póki się uleczę:

Może moja boleścią dusza przenikniona,

Długo ciężko tłumionych westchnień nie pokona,

I zwyciężywszy skłonność, lak jej czuciom drogą,

Postanowi zrażona nie kochać nikogo.

'Nic nie szkodzi: lecz kiedy w gniewie zatwardziała

Upornie gardzisz sercem w którem miłość pała,

Zrażony jej zdradliwym, krzywdzącym mnie krokiem

Ostatnią dla niej przykrość czynię mym widokiem.

LUCYLA.

Zrobiłbyś mi Pan łaskę i dobroć oznaczył,

Gdybyś nawet i od tej uwolnić mnie raczył.

ERAST.

Tak, tak, Pani; do tego nie jestem daleki;

Zrywam z nią wszyslkie związki, i zrywam na wieki;

Sama chcesz. Niech tu zginę, jeżeli wzajemnie

Najmniejsze kiedy słówko usłyszysz odemnie.

LUCYLA.

Tym lepiej, wdzięczną będę.

Niech mnie Bóg zachowa!

Pani bądź przekonaną, że dotrzymam słowa.

Czyż ja jestem tak słaby, abym od tej chwili

Nie mógł zatrzeć w mem sercu obrazu Lucyli?

I abym do niej wrócił?

LUCYLA.

Próżnobyś Pan wroćił.

ERAST.

Pierwejbym tysiąc razy życie sobie skróci?,

Niżbym miał o jej uśmiech znowu się dobijać,

I tak mocno skrzywdzony na nowo jej sprzyjać.

LUCYLA.

Dosyć już — słucham Pana,

ERAST.

Tak, tak, słucham Pana:

Lecz byś Pani w tej chwili była przekonana,

Że serce me jej więzy zrywa bez powrotu,

Dla skończenia rozprawy i tego kłopotu,

Nie chcę nic mieć przy sobie coby mi niemiłą

W umyśle kiedykolwiek pamiątkę sprawiło.

Oto jest obraz Pani; wystawia on oku

Słodycz pełną anielskich ponęt i uroku;

Lecz zakrywa jej wady: mam go od niej w dani,

Ale to jest obłudnik, oddaje go Pani.

FAGAS.

Dobrze!

LUCYLA.

Więc i ja zwrócę cóś mi dał w ofierze.

Naprzód, oto dyament; niech go Pan odbierze.

MARYSIA.

Prześlicznie!

Ten mi pierścień dałaś na pamiątkę.

LUCYLA.

To jest agat; kazałam wprawić go w pieczątkę.

ERAST (czyta).

"Ty mnie mocno kochasz, Eraście, i pragniesz

"o mojem sercu być przekonanym. Jeżeli ja cię równie

"nie kocham, przynajmniej pragnę abym od ciebie tak

"była kochaną."

Głaskałaś tem pisemkiem serca mego żary:

jest to bajka największa godna takiej kary.

(rozdziera list).

LUCYLA (czyta).

"Nie wiem jakie są losy mej gwałtownej miłości,

"i dopóki cierpieć będę: lecz to wiem, bozka Lucylo,

"że cię kochać będę wiecznie."

"Erast."

Zaręczałeś że wieczne będą ognie twoje;

Ale i list i serce skłamały oboje.

(rozdziera list).

FAGAS (do Erasta).

No! śmiało!

Ten od Pani: ja go nie ocalę.

(drze list).

LUCYLA.

Ten od Pana; wet za wet

(drze list).

MARYSIA (do Lucyli).

Ślicznie! doskonale !

FAGAS (do Erasta).

Nie ustąp że Pan kroku.

MARYSIA (do Lucyli).

Nie dajże mu ręki.

LUCYLA.

Oto właśnie ostatni.

(drze list)

ERAST.

Wszystko, Bogu dzięki.

Niech przepadnę jeżeli nie dotrzymam słowa.

LUCYLA.

Ja przysięgam żem swego dotrzymać gotowa.

ERAST.

A zatem, żegnam Panią.

LUCYLA.

Za tem żegnam Pana.

MARYSIA (do Lucyli).

O ślicznie ! wyśmienicie!

FAGAS (do Erasta).

Przy nas jest wygrana. .

MARYSIA (do Lucyli).

Idźmy jaż.

FAGAS (do Erasta).

Niech Pan teraz walecznie ucieka.

MARYSIA (do Lucyli).

Czy jeszcze ma co Pani?

FAGAS (do Erasta).

I czegoż Pan czeka?

ERAST.

O Lucylo, Lucylo! żałuj żeś niestała;

Bo wiem , że mego serca będziesz żałowała.

LUCYLA.

O Eraście , Eraście ! żałuj całe życie,

Stratę ciebie, nagrodzi drugiego nabycie,

Nie, nie; ja daję słowo; szukaj Pani wszędzie,

Drugi z takim zapałem kochać jej nie będzie.

Nie mówię, abym pragnął poruszyć jej tkliwość;

Nie wcale: zachowajmy wspólną zapalczywość.

Najgorętszej miłości mojej nie użyta,

Chciałaś tego zerwania; stało się i kwita.

Tak jest, jeszcze powtarzam; obież świat dokoła,

Nikt cię jak ja ubóstwiać i kochać nie zdoła.

LUCYLA.

Kto kocha, postępuje inaczej, mój Panie:

O kochanej osobie lepsze ma mniemanie.

ERAST.

Kto kocha, moja Pani, tego prostej duszy,

Z lada błahych pozorów zazdrość nie poruszy;

A kto kocha, nie może przez takie sposoby

Obojętnie chcieć straty kochanej osoby.

LUCYLA.

Czysta zazdrość jest cicha, więcej powściągliwa.

ERAST.

Czysta miłość urazę łagodniej pokrywa.

LUCYLA.

Nie, Eraście; twe serce mylnie dla mnie pała.

ERAST.

Nie, Lucylo; mnieś nigdy, nigdy nie kochała.

LUCYLA.

O! to Pana ja myślę nie wiele obchodzi ,

A mojej spokojności zapewne nie szkodzi.

Gdybym... Ale się próżną nie nudźmy rozmową;

Już ja otem nie myślę, daję Panu słowo.

ERAST.

A dla czego?

Dla tego, że to już daremnie,

Bo odtąd mnie się zdaje, zrywamy wzajemnie.

ERAST.

Zrywamy ?

LUCYLA.

A zrywamy, za Pana wyrokiem.

ERAST.

Co ? i Pani spokojnem patrzy na to okiem ?

LUCYLA.

Jak Pan.

ERAST.

Jak ja?

LUCYLA.

Zapewne. Mężnym się nie czuje,

Kto chce straty kochanki, a potem żałuje.

ERAST.

Lecz ty sama, okrutna, tracisz mnie z ochotą !

LUCYLA.

Ja? nie; ty sam koniecznie nalegałeś o to.

ERAST.

Ja? jam sądził że wielką tem ci roskosz zrobię.

LUCYLA.

Nie, wcale; chciałeś roskosz uczynić sam sobie.

ERAST.

Lecz gdyby serce moje, mimo swe cierpienia "

Wracając do swych więzów, chciało przebaczenia?

LUCYLA.

Nie, nie; bądźmy oboje na siebie zawzięci;

Słabą jestem; boję się przyjąć jego chęci.

ERAST.

Przyjm Lucylo; niech litość duszę twą ogarnie;

Miałażbyś serce patrzeć na moje męczarnie?

Zezwól, miłość tak czysta, miłość tak niewinna,

Nie śmiertelną dla ciebie, wieczną być powinna.

Błagam cię ; czyż łez moich litujesz się zdroju?

Przebaczasz mi? nieprawda?

LUCYLA (dając mu rękę).

Idźmy do pokoju.

Scena III.

MARYSIA. FAGAS.

MARYSIA.

Co za serce zajęcze!

FAGAS.

Co za słaba dusza!

MARYSIA.

Wstydzę się; złość mnie bierze.

FAGAS.

Wściekłość mnie porusza!

Nie myśl sobie Asińdźka złowić mnie tak gładko.

MARYSIA.

Nie myśl sobie Asińdziej nakryć mnie swą siatką.

FAGAS.

Ej! co za Dobrodzika! a jak się nadyma!

Chodź, chodź, niech cię przywitam; bo tu żartów nie ma.

MARYSIA.

Kiedy tu Dobrodzieja nie bardzo się boją:

Ty myślisz że masz sprawę z płochą panią moją.

Chodź, chodź, niech cię przywitam boś już przebrał miarę:

Jeszczebym przepraszała tę piękną maszkarę ?

FAGAS.

O! kiedy tak, poczekaj; wiem ja, wiem co zrobię.

Na, na! oto twój kólczyk; odbierz, odbierz sobie :

Prześliczny ! bodaj w tobie tyle było duchu;

Nie bedzie miał honoru wisieć mi na uchu.

MARYSIA.

A ja, ażebyś wiedział wiele znaczysz u mnie ,

Odbierz ten papier szpilek cóś mi dał tak szumnie.

FAGAS.

To twój nożyk angielski, sztuka ladajaka:

Strasznie ciebie kosztował; całego trojaka.

MARYSIA.

To twój krzyżyk cynowy i takiż łańcuszek.

FAGAS.

Szkoda że ci nie mogę oddać tych pięć gruszek ,

Ani tej smacznej bryndzy którąm jadł do syta :

A chciałbym by ze wszystkiem było z nami kwita.

MARYSIA.

Pamiętaj abyś do mnie nie śmiał już przychodzić.

FAGAS.

Tak, tak; lecz aby nigdy z sobą się nie godzić,

Trzeba rozerwać słomkę (podnosi z ziemi słomkę i daje Marysi).

No dalejże ! śmiało !

Nie wiesz ? słómka urwana rostrzyga rzecz całą.

Nie pieść mi się Asińdźka, bo gniewać mi chce się.

MARYSIA.

Nie pieść mi się Asińdziej , ho mnie gniew uniesie.

FAGAS.

Basta, basta ; rwij zaraz: żegnaj swą nadzieję.

Rwij. Śmiejesz się hultajko ?

MARYSIA.

Ach, bo ja się śmieję !

FAGAS.

A do stokroć z twym śmiechem! gniew mój raptem niemy!

Cóż mówisz swawolnico? rwiemy, czy nie rwiemy?

MARYSIA.

Jak chcesz,

FAGAS.

Jak chcesz ty sama.

MARYSIA.

Jak chcesz ty sam, gadaj.

FAGAS.

Czy chcesz bym cię nie kochał he? nuż ! odpowiadaj.

MARYSIA.

A jak się tobie zdaje?

FAGAS.

Jak się tobie zdaje?

MARYSIA.

Ja nie wiem.

FAGAS.

I ja nie wiem.

MARYSIA.

I ja nie wiem.

FAGAS.

Et, zgodźmy się do licha, porzućmy te fochy.

Wybaczam ci.

MARYSIA (dając mu rękę).

Wzajemnie ; tylko nie bądź płochy.

FAGAS.

Mój Boże ! przy twej buzi jak mi serce hasa!

MARYSIA.

Jak Marysia jest słabą dla swego Fagasa!

Scena IV.

FAGAS. MASKARYL.

FAGAS.

Cóż tam, Panie junaku?

MASKARYL.

Cóż tam, Panie zuchu?

FAGAS.

Wiele jeszcze śmiałości ?

MASKARYL.

Wiele jeszcze duchu ?

FAGAS.

Nie drży skóra?

MASKARYL.

A za co?

FAGAS.

To mi się podoba!

Zadrzy, jak, ja z mym Panem, wsiądziem na was oba.

Takie bajki wymyślać ! to rzecz niesłychana.

Scena V.

HALINA. POLIDOR. FAGAS. MASKARYL.

POLIDOR (do Haliny).

Wkrótce rzecz rozwiążemy

(do Maskaryla).

Proś tu swego Pana.

(Maskaryl i Fagas w przeciwne strony odchodzą).

Jakże jestem szczęśliwy, daje święte słowo,

Ze mnie Pan Bóg tak dobrą obdarza synową!

Listy twe którem znalazł w biórku mego syna,.

Dowodzą jakeś luba i tkliwa dziewczyna?

Ja cię zawsze kochałem, i życzyłem skrycie,

Widzieć wasze szczęśliwe razem z sobą życie,

Lecz skłonność mego syna była mi tajemną.

Dziś wiedząc , że cię kocha, i tyś mu wzajemną,

Świętym węzłem małżeństwa serca wasze spoję,

A ta roskosz odżywi podeszłe dni moje,

I osłodzi zmartwienia jakiem dotąd znosił.

Więc on tylko przez zemstę, bajkę tę rozgłosił ?

HALINA.

Bajka ta z obrażonej wynikła miłości.

Zazdrościł Erastowi, dziś już nie zazdrości.

POLIDOR.

Od chwili gdy go twoje podbiły ponęty,

Kiedy został obrazem twoich cnót przejęty.

Niechże wam błogosławią niebiosa łaskawe !

Otóż on ; zróbmy sobie maleńką zabawę.

Proś tu stryja , niech przyjdzie niby rozgniewany,

I Erasta, i siostrę.

Scena VI.

POLIDOR. WALERY. MASKARYL.

MASKARYL (do Walerego).

Panie mój kochany,.

Tej nocy straszne rzeczy ciągle mi się śniły,

Jak wspomnę, aż mnie wszystkie odbiegają siły

Jakieś jajko rozbite, jakiś niby klinek...

POLIDOR.

Walery, dziś mieć musisz wielki pojedynek,

W którym niech ci łaskawie pomagają nieba;

Lecz tu ci wszelkiej mocy i dzielności trzeba.

Bo przeciwnik twój śmiały; nie ustąpi kroku.

MASKARYL.

Aj! zginąłem! Pan Erast!.. aż mi kole w boku.

Jakże? co nam donosi, przebóg! Pan Dobrodzi L.

I nikł ich nie zatrzyma ? nikt ich nic pogodzi?

POLIDOR.

Nie; ja go sam za honor przymuszam do boju.

WALERY.

To uczucie...

MASKARYL.

Ach Panie! skryjmy się w pokoju !

WALERY.

Ja. mam kryć się ? mnież płochość i trwoga uwiodły?

I tyż mnie śmiesz namawiać na ten krok tak podły ?

Precz mi z oczu hultaju !

MASKARYL.

Zawszem Pańskim sługą:

Lecz człowiek raz umiera; i to na tak długo !

A stąd słychać okrutnie szable i fuzye !

WALERY.

Milcz łotrze niegodziwy bo cię tu ubiję.

POLIDOR.

Tak jest synu; krótkiemi opowiem ci słowy,

Musisz odbyć chwalebnie czyn ten honorowy.

Młody Erast, i Albert, za cześć swą skrzywdzoną.

Za obmowę Lucyli, strasznym gniewem płoną,

I w koniecznej niezbędnej rozprawy potrzebie,

Zadosyć uczynienia żądają od ciebie.

WALERY.

Ojcze drogi! tym droższy, że umysł twój prawy

Przymusza swego syna do tak chlubnej sprawy:

Tym więcej godzien mojej czci i uwielbienia,

Że twe serce w tym razie w głaz się dla mnie zmienia.

Jeśli święty twój honor podłą trwogą splamię,

Utnij mi w słusznym gniewie to niegodne ramie,

Któreby się pałasza lub kuli lękało.

POLIDOR.

Właśnie też twoje ramie skończyć ma rzecz całą.

WALERY.

Cóż Lucyla, mój ojcze?

MASKARYL (na stronie).

To kłopot, i basta.

POLIDOR.

Lucyla w oczach twoich, idzie za Erasta.

MASKARYL (do Walerego).

Niech Pana Pan Bóg święty ma w swojej opiece:

Bji się Pan sam; ja w strachu za morza zalecę.

Scena VII.

POLIDOR. ALBERT. LUCYLA. HALINA. ERAST, WALERY. MASKARYL. FAGAS. MARYSIA.

ALBERT.

Cóż? gotów do czynności?

WALERY.

Gotów Panie, gotów Piersi moje wystawić na tysiące grotów.

Jeżelim zuchwałości i czoła miał tyle,

Na obmowę czcigodną wystawić Lucylę:

Wart jestem, by na żadne niezważając względy,

Ojciec i zięć swe na mnie wywarli zapędy.

Lecz jeśli tej śmiałości, którą was uwiodłem,

Miłość, zazdrość, i rozpacz, wspólnem były źrzódłem,

Dziś, gdym wasze spełnione nadzieje zobaczył,

Obrażonej miłości któżby nie przebaczył ?

Pani, śmiemże za winę, której się rumienię,

U nóg jej o wspaniałe błagać przebaczenie?

Czy jej gniew sprawiedliwy mocniej ku mnie wzrasta ?

ALBERT.

Cóż tam iść do Lucyli? idź Pan do Erasta,

Niech on Pana nauczy jak obmawiać kogo.

WALERY.

Zgoda: jakąż mnie Erast przejąć zdoła trwogą ?

Jeżeli mnie zagraża, ja się groźb nie boję,

Niech się bije natychmiast: w gotowości stoję.

Wystąp, jeśli lak męztwem popisać się umiesz.

ERAST.

Nie, Walery; nie jestem tak zły jak rozumiesz;

Znam twe serce i twego postępku pobudki.

Gdy miłość mą szczęśliwe uwieńczyły skutki,

I dały mi się cieszyć starań moich celem,

Przebaczam ci; daj rękę, bądź mym przyjacielem.

Znikła już między nami zawiści przyczyna,

Mnie dana jest Lucyla, a tobie Halina.

ALERY.

Co ja słyszę? Halina?....

ALBERT.

Twoją, twoją będzie.

POLIDOR.

Tak synu; dość już ciebie dłużej trzymać w błędzie.

Wynalazłem Haliny w twojem biórku listy...

Waszych uczuć ku sobie dowód oczywisty,

I z ust jej, tej skłonności, której ja nie ganię,

Z trudnością, przykre dla niej wyrwałem wyznanie.

Tyś sądził, że twym związkom przeszkodą być mogę,

Że wielkość mam na celu: lecz przyjm tę przestrogę,

Ze dla szczęścia dwóch osób, którem fraszka miota,

Za tysiące majątków jedna stanie cnota.

WALERY.

Czy podobna? mój ojcze?... tyś moja, Halino?

ALBERT.

Tak jest: niech wam w pożyciu chwile szczęścia

(do Polidora).

Bracie, kiedy tych uciech niebo nam udziela,

Uświęćmy uroczyście nasze dwa wesela.

WALERY (do Lucyli).

Lucyla mi przebacza ?

ALBERT.

Przeprosisz ją w domu.

MARYSIA (do Fagasa).

Ja się tobie oddaję a więcej nikomu.

FAGAS.

A tak, tak, nie inaczej; mój ty kołku mały.

MASKARYL.

Duch we mnie jakoś wstąpił: przecie grzbiet mój cały.

POLIDOR.

Synu mój !... dzieci moje! ulgo mej starości!...

Tej roskoszy i szczęścia niech mi świat zazdrości;

Nim nadejdzie dni moich kres już niedaleki,

Dłoń wasza bogobojna zamknie me powieki.

KONIEC.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Na przekor grawitacji
Miłośnik sztuk plastycznych 1
Dekalog Miłośnika Przyrody z Net-u, Ekologia
SZTUKA PRZEKONYWANIA DO WŁASNYCH RACJI, Elektrotechnika - notatki, sprawozdania, sztuka komunikowani
MIŁOSNY BLUES Child Maureen
molier suvamp39
Laboratorium uciech milosnych 2
KLASA III - PROGRAM KOLA PRZYRODNICZEGO semestr 1, Klub Miłośników Przyrody - kółko przyrodnicze kla
MOLIER ŚWIĘTOSZEK, Język polski - opracowanie epok, pojęć i lektur
WIERSZYKI MIŁOSNE, aforyzmy i cytaty
PROGRAM KOLA PRZYRODNICZEGO semestr 1, Klub Miłośników Przyrody - kółko przyrodnicze klasa 1
Molier, Świętoszek
Moliere Świętoszek

więcej podobnych podstron