19 stycznia 2009 W uścisku demokracji policyjnej.... Pętla demokracji policyjnej zaciska się bezlitośnie na gardłach kierowców. Już nie mówi się tysiącu radarach, lecz tysiącu pięciuset(!!!). A może od razu 10 000!!!.. Wiem, wiem - nie od razu Kraków zbudowali. A pan premier Tusk w czasie kampanii mamiącej mówił, że Prawo i Sprawiedliwość buduje zamiast autostrad -radary.. A co robi Platforma Obywatelska? Dokładnie to samo, a nawet więcej.. bo autostrad jakoś mało.. Ale co mnie zainteresowało? Nam budują nękające radary, a sobie… W elektronicznym systemie identyfikującym pojazdy VIP-ów się nie znalazły(???). Biuro Ochrony Rządu będzie więc korzystało z preferencji, bo zdjęcia z ich samochodów … będą od razu lądowały w koszu- powiedział jakiś poseł z Sejmowej Komisji Infrastruktury.. I znowu równi i równiejsi, jak u Orwella, szczególnie, że ci wszyscy którzy nam fundują radarowe piekło sami się wywijają z tego systemu. Oni wiedzą czym to pachnie.. I zawsze mogą uczepić się- wzorem posła Jacka Kurskiego- z Prawa i Sprawiedliwości., jakiegoś konwoju ze skazanym i na jego ogonie dotrzeć w określone miejsce.. A jak im się uda to zrobić bezpiecznie, to jeszcze dostaną jakiś medal za odwagę, tak jak dostał taki medal pan poseł Przemysław Gosiewski z rąk pana Radosława Sikorskiego, w poprzednim rządzie, za” poparcie planów zakupu nowoczesnego sprzętu dla armii”, a medal nosił tytuł” Za zasługi dla obronności kraju”(???). I na pewno nie dostał tego medalu za budowę peronu we Włoszczowie, choć dziennikarze usilnie szperali. i jakoś nic nie ma o medalach dla posłów co to grali w bilard na Malcie, czy coś takiego i ktoś porozbijał sprzęt, za który trzeba będzie zapłacić.. A może to znowu nieznani sprawcy z bezpieki? W końcu stanęło na tym, że Otwarte Fundusze Emerytalne straciły w wyniku hazardu na giełdzie, w 2008 roku tylko 20 miliardów złotych. i wiecie państwo co powiedział w Sejmie, wiceminister pracy pan Marek Bucior? „- Nie oznacza to, że na swych indywidualnych kontach klienci OFE mają mniej pieniędzy, niż wpłacili 10 lat temu(???). Przyznał, że średnia wartość tzw. jednostki rozliczeniowej na koniec 2007 roku wynosiła 28,6 złotych, co oznaczało wzrost o 18,6 złotych w stosunku do wartości początkowej tej jednostki(10 zł). Powiedział też , że za kilkanaście lat wartość jednostki może wynosić nawet Np. 58%(???)
Boże! Co ci ludzie wygadują!. Co im tylko ślina na język przyniesie.. Był dalej, byle dziś, byle powiedzieć.. W końcu nie wiadomo, czy przy następnym demokratycznym rozdaniu znajdzie się jeden z drugim w rządzie.. A może o 155 %? „ Częściowo tak, częściowo nie”- jak mówił prekursor gadki- szmatki- Nikodem Dyzma., a właściwie” Pan Dyzma, wielka figura, osobisty przyjaciel wszystkich ministrów”.. Wyparowało 20 miliardów, ale nikt nie stracił.. W takim razie- kto zyskał? W Łodzi natomiast było blisko tragedii, stosunkowo niedawno bo 31 grudnia.. W histerię wpadła wicedyrektor edukacji Urzędu Miejskiego pani Dorota Szafran po wizycie pana ministra Drzewieckiego z Platformy Obywatelskiej, któremu nie podobał się stan przygotowanych boisk dla dzieci- orlików. Sztandarowa pozycja propagandy Platformy Obywatelskiej.. „Boisko w każdej gminie”. Tak jak kiedyś gomułkowskie „1000 szkół na tysiąc lecie”… Później okaże się, że większość z tych boisk było niepotrzebnych, ale to później.. Wydział Edukacji ściągnął specjalnie na wizytę pana ministra dzieci z ferii, którym kazano śpiewać i recytować wiersze.. I co się potem stało? Pani Dorota Szafran chodziła po korytarzu z nożem, potem wyszła na balkon na drugim piętrze i „ przechylała się przez barierkę”. Wezwano nawet pogotowie.. I pomyśleć, że urzędnicy gotowi są nawet poświęcić życie, byleby utopić w tych orlikach pieniądze.. I nawet w zdenerwowaniu nie mogła użyć wyrazistych słów, bo właśnie wszedł nowy cennik wykroczeń i za używanie niewłaściwych słów można nawet zapłacić 3000 złotych(???). Tyle samo co za złośliwe wprowadzenie w błąd lub złośliwe niepokojenie.. Bo z śmiecenie w miejscu publicznym kara wzrosła z 500 do 1000 złotych… Żebranie na ulicy zagrożone jest karą 3000 złotych(!!!), a za szczucie psem na spacerze w parku lub na ulicy- 2000 złotych.. Widać wyraźnie, że budżet jest w wielkiej potrzebie, bo kary powzrastały dubeltowo.! Policyjne i karne państwo demokratyczne robi się coraz bardziej opresyjne i coraz mniej przyjazne, mimo tytanicznej pracy Komisji” Przyjazne Państwo” posła Janusza Palikota. z Platformy Obywatelskiej... Nawiasem mówiąc to koledzy pana posła Palikota uchwalają te opresyjne przepisy, być może i sam nasz bohater to robi, żeby potem w Komisji „Przyjazne Państwo” to wszystko popoprawiać… Trzeba by sprawdzić wydruk głosowania sejmowego, jeśli oczywiście nie było wniosku o utajnienie głosowania, wobec ważności ustawy jako ustawy realizującej ważny interes społeczny.. Od dzisiaj też wchodzi w życie ustawa o bezpieczeństwie przeciwpożarowym wszędzie gdzie się tylko da. Nie wiem dlaczego wchodzi w niedzielę?… Władza boi się protestów, czy co?. Bo pożar może wybuchnąć wszędzie! Także społeczny Dlatego to Dlatego każdej chwili.. Dziwię się jeszcze , że Irokezi to wszystko wytrzymują.. Twardy mamy naród! Dlatego każdy, kto tylko się da, musi być przeszkolony w tym zakresie, żeby wiedział co robić jak mu się zapali kiosk z gazetami… Ja bez szkolenie wiem, że najlepiej w takich przypadkach po prostu uciekać ratując życie i nie zawracać sobie głowy wszelkimi przeciwpożarowymi przepisami, bo może się to dla nas skończyć marnie… Regulamin przeciwpożarowy też zostawić- niech się nawet spali! Szlag z nim! Mimo, że po pożarze, jak przyjedzie komisja przeciwpożarowa i upomni się o ten regulamin, będziemy musieli zapłacić karę.. No trudno! Życie jest cenniejsze od regulaminu i przepisów przeciwpożarowych.. Złodziejskie i wrogie człowiekowi państwo demokratyczne chce na tym nonsensie zarobić około 4,5 miliarda złotych, bo tyle szacunkowo będą kosztowały same szkolenia, nie licząc kar od 1000 do 1200 złotych nałożonych za zagapienie się, bo w szczególnych przypadkach taka kara może wynosić nawet 30 000 złotych(!!!). Zdążyłem pomyśleć, że ustawę trzeba skierować do Komisji „Przyjazne Państwo” a tu masz ci babo placek,. Właśnie urocza i przyjazna mężczyznom reporterka powiedziała, że zaraz ta ustawa będzie skierowana do właściwej komisji, a taką z pewnością jest „Przyjazne Państwo”.. Szkoda, że zamiast przyjaznego państwa mamy jedynie komisję, gdzie posłowie z różnych opcji dyskutują już ponad rok-o przyjaznym państwie, a państwo w tym czasie, jest coraz bardziej - mniej przyjazne.. Bo przecież prawdziwy przyjazny przyjaciel nie grzebie po kieszeniach swojemu przyjacielowi., chyba, że go ma za frajera, którego jedynie traktuje jako przyjazny obiekt do obskubania.. A prawdy nigdy nie są względne… Co najwyżej mogą być względne opinie na temat prawd… A wychwalanie demokracji jest najwyżej pochwałą zazdrości!… że gdzieś na świecie ludzie żyją bez nerwów, że im coś nowego demokratycznie wprowadzą. Że obudzą się rano- i nie będzie żadnej demokratycznej ustawy., która zrewolucjonizuje ich życie.. I jaki to szczęśliwy musi być wieloryb, że nawet nie wie, że jest ssakiem…. I że żyje w morzu, gdzie działają prawa natury i nie ma demokracji… Mimo, że na lądach szaleje niczym huragan… WJR
Tylko spokój... 20 stycznia władzę w USA obejmuje Różowy Mulat. To i tak nieźle w porównaniu z Zimbabwe, w którym to kraju rzadzi Czerwony Czarny po 17 (sic!) fakultetach. Zaocznych. Dla Murzynów. Gdyby taki został prezydentem USA, to cała Ludzkość w dwa lata zrozumiałaby, że D***kracja L**owa w czarno-czerwonym odcieniu jest ustrojem jeszcze lepszym, niz ustrój KRL-D. A jakby nie zrozumiała, to by wyparowała. Więc nie narzekajmy. Mogło być gorzej. Coraz częściej pojawia się u nas p.Declan Ganley - milioner opromieniony sławą człowieka, który powstrzymał Traktat Reformujący poprzez głosowanie w referendum w Irlandii. Patrzyłem ze zdumieniem, jak montuje On polski oddział partii „Libertas” z ludzi bez ogólnopolskiego znaczenia - a potem z jeszcze większym zdumieniem przeczytałem w „Rzeczpospolitej”, że widzi On w tym i UPR, „ale bez Janusza Korwin-Mikkego”. Pierwsze słyszę, bym się do tego pisał. Jestem zwolennikiem bojkotu tych wyborów - ale RG UPR podjęła decyzję o samodzielnym starcie, więc jako lojalny członek Partii mogę wystartować. Ale nie ogłaszam, że nie chcę, by z list UPR startował np. p.Roman Prodi... Ale swoją drogą: skąd facio w ogóle o mnie wie? Ja p.Ganleya na oczy nie widziałem, nigdy z Nim nie rozmawiałem, ani nawet nie wymieniliśmy listów lub e-maili. Co może świadczyć, że hmmm: przypominam sobie (tak mi opowiadali, krztusząc się ze śmiechu, ludzie z PO i PiS-u..) , jak przed-przed-przed-poprzedni Prezes UPR chodził do PO i PiS „zawierać koalicje” - a zaczynał od tego, że chce koalicji, ale bez Korwina... Życzliwych jest pełno. Mam natomiast kontakty z innymi organizacjami w Irlandii - i rozmawiałem przez telefon z sekretarzem p.Ganleya - to znaczy: wysłuchałem jego monologu, że oni są za UE, ale za UE d***kratyczną i coś tam jeszcze. Podejrzewam, że facet bał się podsłuchu - ale i tak zrobił na mnie wrażenie dalekie od najlepszości. Sądzę, że z p.Ganleyem i Jego „Libertas” należy ściśle współpracować w walce z Traktatem Reformującym - natomiast w PE się TR nie zablokuje, więc nie traktuję tego poważnie. JKM
Państwo obywatelskie, czyli wspólne wartości W PRL-u milicja zwracała się do nas per "obywatelu". My zaś odpowiadaliśmy "panie władzo". Jak mogła wyglądać koegzystencja obywateli z władzą, gdy obywatel był niewolnikiem, a władza pochodziła z sowieckiego nadania? Przez minione 20 lat III RP mówiło się najczęściej o jakimś bliżej niesprecyzowanym "społeczeństwie obywatelskim". Unikano wiązania "obywatelskości" z państwem, w związku z zaplanowaną zanikającą rolą państw narodowych w projektach Unii Europejskiej. Ale już niedopuszczalne w III RP było łączenie obywatelskich powinności z faktem przynależności do narodu. Kiedy tylko pojawia się słowo naród, w "Gazecie Wyborczej" zapala się czerwone światełko. Wiadomo, faszyzm, a to największy dla komuny i postkomuny wróg, jakby konkurencyjne zagrożenie. Trudno doprawdy powiedzieć, do jakiego stopnia Polacy zdają sobie sprawę z tego, czym jest "państwo obywatelskie", jakie powinny być obowiązki państwa względem obywateli i powinności obywateli wobec własnego państwa. Z "bycia narodem" potrafiliśmy zdawać w historii bardzo trudne egzaminy, ale z "bycia sprawnie zarządzanym organizmem państwowym" było już różnie, często źle. Czy obdarzenie Platformy Obywatelskiej, w przyspieszonych wyborach parlamentarnych w 2007 r., tak wielkim zaufaniem było rzeczywiście oczekiwaniem na państwo, które nie będzie wrogiem obywatela, a nie efektem niezwykle sprawnej pracy zakłamanych mediów, uwikłanych w postkomunizm, które wmówiły obywatelom, że poprzedni rząd, który demokratycznie zrezygnował z władzy, był zagrożeniem dla obywatelskich wolności? Dziś Platforma Obywatelska jako partia rządząca czyni Polsce i Polakom wielkie szkody, zaprzeczając idei obywatelskości, którą nosi w nazwie, z którą tak skutecznie szła do zwycięskich wyborów. Oto tylko niektóre przykłady. Święto Objawienia Pańskiego, zwane Świętem Trzech Króli, jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, nie będzie obchodzone w dniu wolnym od pracy, wbrew żądaniu 700 tysięcy obywateli, którzy zebrali podpisy w tej sprawie. Tylko 10 posłów PO poparło obywatelski projekt, a 30 zdezerterowało z Sejmu, gdyż partia zarządziła dyscyplinę głosowania. Jednocześnie Platforma Obywatelska, partia, która w parlamencie europejskim funkcjonuje we frakcji europejskich chrześcijan, w Polsce akceptuje wolny dzień w komunistyczne święto 1 maja. Odrzucono obywatelską inicjatywę zorganizowania zbiórki pieniężnej na sfinansowanie odwiertów geotermalnych dokonywanych w Toruniu. Platforma Obywatelska dyskryminuje obywatelskie, wielosetysięczne, chrześcijańskie środowisko skupione wokół Radia Maryja i TV TRWAM, zaprzeczając tym samym swojemu programowi, który zapewniał o zakorzenieniu w chrześcijańskich, konserwatywnych i liberalnych wartościach. Równocześnie fundacja Jerzego Owsiaka otrzymuje zgodę na zbiórkę pieniędzy w celu zakupu urządzeń do diagnozowania dzieci, sprzętu, który trafi wkrótce do prywatyzowanych na siłę placówek służby zdrowia. Platforma okłamała swoich wyborców i wprowadziła w błąd obywateli, zapowiadając wprowadzenie podatku liniowego. Od tego roku podatek liniowy obowiązuje na Białorusi. Program Platformy zawarty w dokumencie "Polska Obywatelska" zapowiadał bardzo wiele rzeczy, o których już zapomniano, m.in. okręgi jednomandatowe, rozwiązania metropolitalne dla dużych aglomeracji, apolityczną służbą cywilną, rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości itd. Nie znamy koncepcji państwa obywatelskiego, państwa osadzonego w tradycji i wartościach cywilizacji łacińskiej, między innymi dlatego, że nie mogliśmy poznać wielkiego dorobku naukowego prof. Feliksa Konecznego. Można się z niego dowiedzieć, że państwo obywatelskie ma przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo życia i mienia. Miarą siły rządu powinna być jego służba Ojczyźnie. Przemoc można stosować tylko wobec działań antypaństwowych i antyspołecznych, ale nigdy przeciwko krytykom rządu, gdyż opozycja powinna mieć te same prawa, co zwolennicy rządu. Najlepszym państwem obywatelskim, pisze Feliks Koneczny (oskarżany m.in. o staroświeckie poglądy), jest to państwo, które ma najmniej urzędów, ministerstw, agend itd. Sądownictwo ma zaś stanowić rękojmię prawości, nie może służyć wyłącznie państwu i nie może być polityczne. I jeszcze jeden postulat Konecznego wydaje się najtrudniejszy do spełnienia. Otóż pomiędzy państwem a obywatelami powinna zachodzić harmonia cywilizacyjna, czyli że instytucje i obywatele powinni wyznawać te same wartości. Koneczny nie przewidział jedynie, że media, w których jego zdaniem powinna się toczyć swobodna i niczym nieograniczona dyskusja, staną się pierwszą władzą w państwie. Wojciech Reszczyński
Może "sądy kapturowe" nie będą już bezkarne Z dr. Markiem Migalskim z Uniwersytetu Śląskiego rozmawia Roman Motoła - Z jaką reakcją na własnej uczelni spotkał się Pan po telewizyjnej wypowiedzi na temat prof. Iwanka? - Powstał list "w obronie profesora Iwanka i dobrego imienia Instytutu" podpisany, jak rozumiem, przez co najmniej 90 procent moich koleżanek i kolegów, jednak pomimo moich usilnych próśb, nigdy nie miałem okazji zapoznać się z nim bezpośrednio. Dowiedziałem się o jego treści od dziennikarzy, do których to pismo zostało dostarczone. Owo "dobre imię" podobno, zarówno ja, jak i Bronisław Wildstein, wspólnie zszargaliśmy. Mówię tu o reakcji mojego środowiska. - Były jednak też inne, bardziej przychylne głosy. - Tak, otrzymałem mnóstwo głosów, e-maili, SMS-ów, i to nie tylko od ludzi, którzy są lub byli związani z moim instytutem, ale również od osób z innych środowisk naukowych. Były to głosy poparcia w związku z faktem, że ktoś wreszcie miał odwagę powiedzieć personalnie o tym, co gnębi polską naukę. Moje zarzuty wobec prof. Iwanka są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, był on w latach 70. tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Piotr". Uważam, że tacy ludzie powinni mieć możliwość prowadzenia wykładów pod warunkiem, że studenci wiedzą, kim byli, jednak nie mogą zajmować na uniwersytetach stanowisk kierowniczych. Druga moja linia krytyki wobec tej osoby polega na tym, że prof. Iwanek od 20 lat nie napisał żadnej samodzielnej książki. - Po wspomnianych przychylnych reakcjach miał się Pan okazję przekonać, że sytuacja na innych uczelniach wygląda podobnie jak na UŚ, a utwierdzić w tym przekonaniu - próbując rozpocząć przewód habilitacyjny poza swoim uniwersytetem. Jaki przebieg miały te starania? - We Wrocławiu złożyłem stosowne dokumenty w czerwcu zeszłego roku. Tam zostałem "ustrzelony" już na wstępnym etapie, ponieważ Rada Instytutu Politologii nie rekomendowała mojej pracy do wszczęcia procedury na wydziale. Zabrałem stamtąd dokumenty i przeniosłem do Krakowa, gdzie władze dziekańskie przyjęły je raczej z pozytywnym nastawieniem. Żeby otworzyć habilitację, trzeba mieć na swoim koncie co najmniej jedną książkę (habilitacyjną) oraz kilkanaście artykułów. W moim dorobku jest 11 książek, których jestem autorem, współautorem bądź redaktorem, a także 30 artykułów, z których większość opublikowano za granicą - w Czechach, na Słowacji, na Litwie. Te materiały przyniosłem na UJ w grudniu zeszłego roku. Rada Wydziału powołała pięcioosobową komisję profesorską, mającą zbadać mój dorobek i ocenić, czy nadaje się on do wszczęcia przewodu habilitacyjnego, czy też nie. Komisja, na posiedzeniu Rady Wydziału, 13 stycznia jednogłośnie rekomendowała mnie do wszczęcia procedury habilitacyjnej. Następnie, bez dyskusji, nastąpiło tajne głosowanie i... przepadłem. Osoby, które o tym zdecydowały, poza wspomnianą piątką, nie znały treści moich prac naukowych. - Czyżby list w obronie prof. Iwanka dotarł też do Krakowa? - Istotnie, znalazł się on w posiadaniu większości, a być może wszystkich członków Rady Wydziału. Jak on do nich dotarł, jakimi kanałami, kto go przesłał, nie mam najmniejszego pojęcia. Mogę się tylko domyślać. - Zanim podjął Pan próby rozpoczęcia przewodu poza własną uczelnią, zapewne rozważał uczynienie tego na Uniwersytecie Śląskim. W jaki sposób to Panu wyperswadowano? - Życzliwi mi ludzie, naprawdę życzliwi, powtarzali w rozmowach, żebym dał z tym spokój, bo jeśli chcę napytać sobie problemów, to najlepszym na to sposobem będzie poddanie się tej procedurze na macierzystej uczelni. Nie wszcząłem więc jej na UŚ, choć muszę przyznać, że władze wydziału okazały się przychylne mi w tym sensie, że obiecały sfinansowanie postępowania habilitacyjnego w innych ośrodkach - najpierw we Wrocławiu, a później w Krakowie. - Czy będzie Pan jeszcze próbował gdzie indziej? - Mogę to pytanie skomentować za pomocą rosyjskiego przysłowia: Całej wódki nie wypijesz, wszystkich kobiet mieć nie będziesz, ale starać się trzeba. Muszę habilitować się, w przeciwnym razie wyrzucą mnie z uniwersytetu. Ponieważ doktoryzowałem się w 2001 roku, jeśli w ciągu bodaj 9 lat nie "zrobię" habilitacji, zgodnie z przepisami, zostanę zwolniony niczym "ćwok", który nie potrafi napisać własnej pracy. Zastanawiam się jednak, czy uczynić to w Polsce. Odezwało się już w tej sprawie kilka ośrodków, które zadeklarowały, że chętnie podjęłyby się otwarcia mojej habilitacji. Patologie, o których mówię, nie dotyczą, na szczęście, wszystkich uczelni. W związku z tym jednak, że moja praca dotyczy porównania polskiego i czeskiego systemu partyjnego, być może wybiorę jednak kierunek czeski i tam, bez zbytniego obciążenia politycznego oraz mojego obciążenia medialnego, będę mieć szansę bycia ocenionym jako naukowiec, a nie jako publicysta czy zwolennik takiego, a nie innego rozwiązania w kwestii lustracji. - Jaki skutek wywołuje nagłośnienie Pana sprawy w mediach? - Cieszę się z tego oddźwięku, zarówno w prasie, jak i w mediach elektronicznych i nie chodzi mi nawet o własną osobę, bo - być może - już w Polsce habilitacji nie zrobię. Mam nadzieję, że mój przykład pozwoli jednak na to, by w przyszłości podobne "sądy kapturowe" nie dokonywały się bezkarnie. Ja mam "gębę medialną", poradzę sobie, bo prywatne uczelnie pewnie przyjmą mnie jako doktora. Ale proszę się zastanowić, ilu było dotychczas takich anonimowych "Migalskich", którzy nie mogli zrobić habilitacji czy doktoratu, bo komuś nie pasowali albo ktoś zagiął na nich parol. Mam nadzieję, że władze państwowe dostrzegają ten problem, którego mój przypadek jest tylko egzemplifikacją. Głosy, jakie docierają do mnie od dwóch dni ze strony świata nauki i mediów są dla mnie raczej pocieszające. Może więc wykluje się z tej sprawy coś fajnego, niekoniecznie dla mnie, ale może dla innych. Za publiczne pieniądze. Symbolem prezydentury Lecha Kaczyńskiego jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Symbolem prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz stanie się blisko półmiliardowy prezent ofiarowany właścicielowi klubu piłkarskiego Legia, koncernowi ITI. Nie zważając na protesty radnych klubu Prawa i Sprawiedliwości, prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz dzięki przewadze radnych z PO i SLD w Radzie Warszawy wyłożyła 456 mln zł na budowę nowego stadionu przy ul. Łazienkowskiej. Będzie z niego korzystał klub piłkarski należący do koncernu ITI, właściciela telewizji TVN. I to jest zapewne powodem niezwykłej hojności pani prezydent. Trzeba dbać o reklamę. Do tego koncern płaci miastu dwa razy niższy czynsz niż przyjęte jest to w tej dzielnicy. Niekorzystna umowa z ITI Legia spowoduje, że Warszawa odzyska wyłożone pieniądze za... 120 lat (!).
Nie łoży, tylko kredytuje W kwietniu 2004 roku koncern ITI za 3 mln zł kupił 80 procent akcji w klubie piłkarskim Legia. Rocznie koncern łoży na klub 25 mln zł. Teoretycznie. W praktyce ITI po prostu Legię kredytuje, wszystkie pieniądze muszą być zwrócone co do grosza. W zeszłym roku Legia "wypracowała" 75 mln zł długu. Kondycja klubu wciąż się pogarsza. Na mecze przychodzi wciąż mniej kibiców, słynny stał się ich bojkot ze strony najbardziej zagorzałych fanów drużyny - z tzw. żylety. W 2004 roku stadion odwiedziło ponad 10 tysięcy miłośników piłki nożnej, w tym roku dwa razy mniej - 5,5 tysiąca. Za to drożeją bilety. Większość z nich jest prawie dwu- lub trzykrotnie droższa niż na mecze rozgrywane na podobnym stadionie Lecha w Poznaniu. Teren przy ulicy Łazienkowskiej należy do miasta, a zarządzała nim wcześniej Agencja Mienia Wojskowego, która zgodziła się na obniżenie ceny za grunt z 52 do 16 mln pod warunkiem przeznaczenia tego miejsca wyłącznie na cele sportowe. Tymczasem w projekcie nowego stadionu jest przewidziana także obszerna część komercyjno-handlowa zajmująca powierzchnię 7 tys. metrów kwadratowych. Metr kwadratowy sklepu, punktu gastronomicznego czy biura można wynająć w tym rejonie za ok.100 zł. Za wymienioną powierzchnię miasto mogłoby otrzymać ponad 8 mln zł. Czynsz płacony miastu przez ITI wynosi dwa razy mniej. - Sedno sprawy - uważa Mariusz Błaszczak zajmujący się sprawami samorządowymi poseł i pełnomocnik Okręgu Warszawskiego PiS - polega na tym, że miasto wynajmuje stadion na warunkach dla siebie bardzo niekorzystnych, ale niezwykle dobrych dla spółki ITI. Sprawę prezentu dla koncernu poseł ocenia jednoznacznie: - Niespełna 4 km od Legii powstaje Stadion Narodowy na 55 tys. miejsc. Bez wątpienia na Łazienkowskiej potrzebny byłby nowoczesny stadion, ale mniejszy, a przede wszystkim tańszy, zarządzany przez miasto, a nie przez spółkę, której właścicielem jest ITI. Niekorzystna umowa z ITI Legia powoduje, że miasto odzyska wyłożone pieniądze za... 120 lat. Nie licząc już utraconych dochodów z imprez innych niż mecze piłki nożnej. Zbliża się do Polski kryzys gospodarczy, spowolnienie gospodarki już odczuwamy, obniżają się dochody Warszawy i z całą pewnością nie stać miasta i jego mieszkańców na tak drogą i niekorzystną inwestycję.
Ukryta pomoc Umowa zawarta przez miasto jest też sprzeczna z prawem unijnym. Chodzi o ukrytą pomoc publiczną. W tej sprawie poseł Błaszczak interweniował w Komitecie Ochrony Konsumenta i Konkurencji. Urząd stwierdził, że aż trzy z czterech warunków określa poczynania miasta wobec koncernu ITI jako pomoc publiczną. Chodzi bowiem o wydzierżawienie mienia publicznego konkretnemu przedsiębiorcy, który dzięki temu uzyska uprzywilejowaną pozycję w stosunku do konkurentów. Wsparcie spółki nie tylko zakłóci konkurencję, ale wręcz wpłynie na wymianę handlową między państwami UE, gdyż Legia prowadzi działalność gospodarczą, chociażby sprzedaż zawodników, uprawianą także przez inne tego typu przedsiębiorstwa w UE. Spółka otrzymała też wsparcie przez warunki wynajmu korzystniejsze niż na rynku. Wysokość czynszu dla ITI wynosi tylko połowę czynszu wynajmu powierzchni komercyjnych. Pani prezydent twierdzi, że w taki sam sposób ustala się współpracę między innymi klubami a władzami miast i w Polsce, i w Europie. Nie jest to prawda. Na ogół to miasta budują stadiony, którymi zarządzają ich jednostki, a kluby mogą korzystać z obiektów w czasie meczów i treningów. Inne imprezy i czynsze z powierzchni komercyjnych przysparzają korzyści miastu. Pieniądze z zysków za stadion na Łazienkowskiej trafią do prywatnej kieszeni. Jeśli Komisja Europejska uzna, że wysokość czynszu płaconego przez spółkę odbiega od stawek rynkowych i nakaże zwrot pomocy publicznej razem z odsetkami, Legia wpadnie w poważne finansowe tarapaty. Miasto będzie musiało zaś utrzymywać duży i drogi obiekt, który nie wytrzyma konkurencji ze Stadionem Narodowym. Niewykluczone też, że Komisja Europejska uzna za pomoc publiczną także część środków przeznaczonych na modernizację obiektu; okres dzierżawy pokrywa się bowiem z czasem normalnego zużycia stadionu.
Rachunek strat Poszerzenie ulicy Prostej, budowa ulicy Tysiąclecia na odcinku alei Stanów Zjednoczonych do ulicy Wał Miedzeszyński, przebudowa ulicy Grzybowskiej. Niektóre inwestycje pojawiają się jedynie w planie inwestycyjnym, a potem znikają z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Z projektu budżetu na 2009 rok wycofano kolejne inwestycje - przebudowę odcinka węzła komunikacyjnego Marsa-Żołnierska, budowę ulicy Czerniakowskiej-bis czy przebudowę ulicy Andersa. Wyborcze zobowiązanie pani prezydent dotyczące budowy szpitala południowego odeszło w niepamięć. Nie ma mowy o tramwajach do Nowodworów czy Wilanowa. Zwłokę w budowie drugiej linii metra czy mostu Północnego Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczy zbyt wysokimi kosztami. To nie powstrzymuje jej jednak przed kosztownymi prezentami. Z kieszeni podatników. Kaja Bogomilska
Stajnia Augiasza. Izraelska operacja w Strefie Gazy po raz kolejny potwierdziła słabość Organizacji Narodów Zjednoczonych. Trudno by było inaczej w instytucji słynącej nie z dbania o pokój, tylko z korupcji i machlojek finansowych. Organizacja Narodów Zjednoczonych, następczyni zmarłej śmiercią naturalną Ligi Narodów, powstała na gruzach II wojny światowej. Z jednej strony świat przeżywał załamanie rozmiarem szaleństwa, do jakiego posunęli się Niemcy (o szaleństwie komunistów nikt jeszcze nie mówił). Jednocześnie zakończona właśnie wojna mobilizowała społeczność międzynarodową do utworzenia organizacji międzynarodowej, która zapobiegałaby w przyszłości podobnym konfliktom i czuwała nad przestrzeganiem praw człowieka.
Anarchia do potęgi Obecnie do ONZ należą 192 państwa i jest to biurokratyczny moloch. Sekretariat ONZ-etu uważany za centrum dowodzenia zatrudnia ponad 6 tys. pracowników i mieści się w dwóch nowojorskich drapaczach chmur znanych jako DC-1 i DC-2 oraz w kilku innych budynkach Nowego Jorku. ONZ posiada także kompleks budynków w Genewie oraz wynajmuje budynki w Wiedniu, Nairobi, Addis Abebie, Paryżu, Rzymie i na Cyprze. Struktury oparte są na chaosie organizacyjnym. Jeżeli ONZ postawi sobie jakieś nowe zadanie, to od razu potrzebny jest do tego podsekretarz generalny wraz z nowym departamentem. Podsekretarze mogą tworzyć swoim ludziom nowe urzędy niemalże bez ograniczeń. Jednym z "koników" ONZ jest pomoc dla Afryki. Widać to niezwykle sugestywnie w biurokracji. W Sekretariacie Generalnym zatrudniony jest dyrektor ds. afrykańskich. W trosce o kontynent powołano Departament Afryka I, Afryka II i przedstawicielstwo w Addis Abebie. Niezależnie od tego istnieje podsekretarz w roli Specjalnego Wysłannika ONZ ds. Afryki. W Departamencie Pokojowym też znajdziemy dobrze obstawiony Dział Afryka i liczne regionalne przedstawicielstwa w terenie. Oprócz tego jeden podsekretarz generalny prowadzi Urząd ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej, w skład którego wchodzą dalsze sekcje afrykańskie, do tego niezależna Sekcja Afryka II z podsekcją lobby. W Resorcie Gospodarczo-Społecznym znajdziemy biuro Specjalnego Koordynatora ds. Afryki Najsłabiej Rozwiniętych Państw. W skład Departamentu Administracyjnego wchodzi Dział Finansowania Misji Pokojowych z Sekcją Afrykańską. Tak przedstawia się urywek molocha...
Hańbiąca bierność Najważniejszym ciałem ONZ jest Rada Bezpieczeństwa, do której należy 15 członków, w tym 5 stałych: USA, Rosja, Chiny, Francja i Wielka Brytania. Ta grupa państw ma najwięcej do powiedzenia na forum ONZ, a jednocześnie jest najbardziej bezsilna w sytuacji poważniejszego konfliktu zbrojnego, gdyż w Radzie Bezpieczeństwa obowiązuje ciągle prawo weta. Pięciu członków stałych reprezentuje zbyt różne interesy polityczne w różnych rejonach świata, żeby działać jednomyślnie w sytuacji poważniejszego konfliktu. Rada Bezpieczeństwa nie była w stanie powstrzymać Amerykanów przed wojną w Iraku, jak również zareagować stanowczo na rosyjski atak na Gruzję. Zresztą to nie jedyne przypadki bezsilności. ONZ nie zapobiegła krwawym rozliczeniom w krajach b. Jugosławii. Bośniacy myśleli, że gdy uciekną do holenderskiego oddziału sił pokojowych w Srebrenicy, unikną śmierci z rąk serbskich partyzantów. ONZ nie zareagowało. Co więcej: żołnierze sił pokojowych nawet pomagali Serbom ładować ofiary na ciężarówki! To była największa masowa egzekucja w Europie od czasów II wojny światowej. Podobną biernością charakteryzowały się działania błękitnych hełmów w Kongo, gdzie żołnierze ONZ - zwłaszcza w rejonie miasta Bunia - przyglądali się bezczynnie, jak grupy paramilitarne napadają na ludność cywilną. Do historii hańby przejdzie dzień, podczas którego rebelianci napadli na pobliską wioskę, spalili żywcem kilkunastu mieszkańców, mimo że żołnierze ONZ stacjonowali zaledwie 200 metrów dalej. Niezbyt chwalebnym pozostanie także podbój ważnego strategicznie miasta Bukavu przez paramilitarny oddział Tutsich. Gdy rebelianci maszerowali w stronę miasta, błękitne hełmy wycofały się stamtąd, choć rozkazy mówiły wyraźnie, że mają bronić ludności cywilnej, również przy użyciu siły. Zabito wówczas dziesiątki ludzi, a kilkaset kobiet i dzieci padło ofiarą gwałtu. Kiedy napastnicy po dziesięciu dniach opuścili miasto, a ludność cywilna w całym kraju demonstrowała przeciw bezczynności błękitnych hełmów, żołnierze ONZ przypomnieli sobie nagle, że mają broń, i zastrzelili... kilku demonstrantów.
Najwięksi hochsztaplerzy I ONZ jest skorupowana, co zaczęło się od kierowania organizacją przez Sithu U Thanta. Za jego kadencji zaczęto tworzyć nowe urzędy i oddziały tylko po to, aby własnym ludziom dać zatrudnienie. Kurt Waldheim kontynuował tradycje korupcyjne swego poprzednika. Zatrudniał bratanice, które szybko awansował. Boutros-Ghali nie ustępował poprzednikom. Za jego dekady ONZ pomagała finansowo gangsterom w Afryce Wschodniej. "Pomoc" ta została opisana przez ONZ-owskiego pracownika Conrada Stergasa. Pracował on jako doradca w Urzędzie ds. Bezpieczeństwa Lotów. Do jego obowiązków należała kontrola lotów czarterowych organizowanych w ramach misji pokojowej w Somalii. Naraził się tym, iż dowiódł, że ONZ omijała własne przepisy odnośnie przetargów, które miały dostarczać jako tako bezpieczne maszyny. Pośrednicy samolotów poprzez skorumpowanych funkcjonariuszy ONZ otrzymywali np. kenijskie koncesje. Z kolei tacy "oficjalni" pośrednicy dostarczali przestarzałe maszyny, które wydzierżawiano do akcji transportowych ONZ w Afryce. I tak za wynajętą "latającą trumnę" wartości 40 tys. dol. ONZ płaciła cenę, jakby wynajęto maszynę wartości kilku milionów dol. Kofi Annan dla odmiany wsławił się działalnością w programie Food-for-Oil, który za irackie pieniądze miał być "pomocą" humanitarną ONZ dla narodu irackiego w czasie dyktatury Saddama Husajna. Tutaj kwoty, które się "zawieruszyły", są jeszcze wyższe. Rezolucja ONZ tworząca program "Ropa za żywność" była napisana w sposób jak najbardziej korzystny dla irackiego reżimu. Program umożliwił Irakowi eksport ropy w zamian za pomoc humanitarną - dziś wiadomo jednak, że Saddam Husajn używał go głównie do nielegalnego importu nowoczesnych technologii oraz do przekupywania zachodnich polityków. Wszystko zaczęło się pod koniec 1998 roku. Wówczas to Benon Sevan, szef programu, zaczął wystawiać vouchery z prawem sprzedaży irackiej ropy na zarejestrowaną w Panamie firmę AMEP. Część pieniędzy z transakcji trafiała na szwajcarskie konta Freda Nadlera, przyjaciela Sevana, jednego z dyrektorów AMEP. W Genewie Nadler i Sevan wypłacali gotówkę. Kilka dni później pieniądze były już w nowojorskich bankach na kontach Micheline i Benona Sevanów. Od grudnia 1998 roku do stycznia 2002 roku Sevan zainkasował w ten sposób ponad 147 tys. dolarów. Oczywiście był to tylko wierzchołek góry lodowej. Dalsze dochodzenie wykazało, że w całą sprawę jest zamieszany nawet syn Kofiego Annana. Pracował on w szwajcarskiej firmie Cotecna International, kiedy dostała ona kontrakt na monitorowanie programu "Ropa za żywność". Jako stażysta "zarobił" 750 tys. USD! Akcję Food-for-Oil można ocenić jako megaaferę i to nawet na ONZ-owskie możliwości. W latach 1998-2003 uzyskano z eksportu irackiej ropy 67 miliardów dol. ONZ jako organizacja powiernicza dzięki tej kwocie zorganizowała "pomoc" dla Iraku w postaci żywnościowej i medycznej za 31 miliardów dol. Towary za 8,2 miliardy dol. miały być dostarczone w okresie późniejszym, a 3 miliardy dol. przeznaczono na rzecz funduszu rozwoju i odbudowy Iraku. Nie trzeba być głęboko wtajemniczonym, by zauważyć, że wobec uzyskanych z eksportu irackiej ropy 61 miliardów dol. do Iraku trafiła "pomoc" za jedynie 42,2 miliardy dol. Do dziś trwa dochodzenie.
Odgórny przykład Afery korupcyjne na najwyższym szczeblu władz ONZ spowodowały "degenerację dołów". Niedawno BBC ustaliło, że pakistańscy oficerowie misji pokojowej ONZ w Kongo handlowali z rebeliantami. Najpierw odebrali lokalnym milicjom broń, a potem wymieniali ją na złoty kruszec. Sprzedajne błękitne hełmy ostrzegały też rebeliantów, gdzie i kiedy mają być przeciw nim prowadzone operacje. ONZ zdecydowała się na zamknięcie wewnętrznego śledztwa w tej sprawie, twierdząc, że głównym powodem był brak świadków. Tymczasem dwóch szefów bojówki Frontu Narodowej Integracji o pseudonimach "Kung-Fu" i "Smok", którzy przebywają w stołecznym więzieniu, publicznie przyznaje, że otrzymywało pomoc od wojsk ONZ. Niedawno dziennikarze BBC dostali się do więzienia i uzyskali potwierdzenie ich wcześniejszych oświadczeń. Obecny sekretarz generalny Narodów Zjednoczonych Ban Ki Mun powiedział, że jest wstrząśnięty, i zapewnił, że ONZ będzie karać winnych. Zastosujemy politykę zerowej tolerancji - obwieścił i obiecał szczegółowe zbadanie przypadków opisanych w raporcie BBC. Martin Plaut, który w głównej mierze odpowiada za wykrycie sprawy, nie ma jednak złudzeń. Według niego sprawa ucichnie, ponieważ Pakistańczycy są zbyt ważni dla misji, żeby ryzykować ich stratę.
Błękitne seksmisje Ostatnimi czasy ONZ ma jeszcze jeden problem. Niedawno brytyjska organizacja Save the Children opublikowała raport, który nie oszczędza czytelnika. Dokument zaczyna się od wypowiedzi 15-letniej Haitanki, która wspomina pewien wieczór w Port-au-Prince. W centrum miasta wraz z koleżankami została zaczepiona przez dwóch pracowników misji humanitarnej, którzy zaproponowali jej seks oralny. W zamian oferowali sto gourde (sześć złotych) i kawałek czekolady. Kilka stron dalej haitański chłopiec opowiada, że na własne oczy widział, jak pracownik ONZ wziął z ulicy bezdomną dziewczynkę, dał jej dolara, a następnie zgwałcił. 14-latek z Wybrzeża Kości Słoniowej twierdzi z kolei, że osobiście na rozkaz błękitnych hełmów przyprowadza im dziewczęta. Głos w całej sprawie zabrały również brytyjskie media publiczne. BBC dotarło do 13-letniej dziewczynki, która opisała jak 10 żołnierzy ONZ zgwałciło ją na polu, w pobliżu jej domu na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W zatrważającym opisie tego zdarzenia dziecko opowiada, jak żołnierze zostawili ją potem na ziemi krwawiącą, wymiotującą i w drgawkach z powodu szoku. Nie lepiej przedstawia się sytuacja w Demokratycznej Republice Konga. Nader często mają tu miejsce przypadki wymuszania seksu, polegające na korzystaniu z dramatycznej sytuacji kobiet. Wegetujące w obozach dla uchodźców muszą płacić ciałem za niezbędne do przeżycia koce, niewielkie ilości żywności czy pieniądze, czasami o równowartości jednego dolara. Dzieci także uprawiają seks, aby przeżyć. Dolar lub karton mleka od żołnierza ratuje je przed głodem. Zarzuty wobec żołnierzy sił pokojowych ONZ pojawiły się w Kongo już w 2003 roku, co postawiło tę organizację w niezwykle kłopotliwej sytuacji. Sekretarz generalny ONZ zobowiązał się co roku publikować raport na temat przestępstw o charakterze seksualnym. Wedle jego meldunków, od tamtej pory liczba wypadków wykorzystywania systematycznie spada. Do innego wniosku doszli wysłannicy amerykańskiej organizacji Refugees International, którzy przez kilka miesięcy badali warunki panujące w obozach ONZ w Liberii. Nie poprawiła się również sytuacja w Kongo. - Żołnierze stali się ostrożniejsi. Boją się, by nic się nie wydostało poza teren obozu. Proceder jednak cały czas trwa - mówi Steve Crawshaw, dyrektor londyńskiego biura Human Rights Watch. - To, co dociera do mediów, to tylko wierzchołek góry lodowej - dodaje Kenneth Cain, były pracownik ONZ. Jeszcze gorzej jest na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Ostatnio cały, liczący 700 żołnierzy, marokański kontyngent wojskowy został tam zawieszony w wykonywaniu swych zadań. Żołnierze są oskarżeni o gwałty na miejscowych kobietach i dziewczynkach. Krzysztof Rafał Głowacki
20 stycznia 2008 Polska to kraj, gdzie wyroki sa towarem... Żyjemy w kraju demokratycznym, w demokratycznym państwie prawnym realizującym na co dzień zasady społecznej sprawiedliwości i urzeczywistniającym te- zasady, jak zapisano w Konstytucji- społecznej sprawiedliwości.. Sprawiedliwość może i jest , ale na pewno nie w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym te utopijne zasady.. Bo sprawiedliwość jest albo jej nie ma.. I powinna to być stała i niezłomna wola oddawania każdemu co mu się należy… A jest? W samym Stowarzyszeniu Poszkodowanych przez Urzędy Skarbowe jest ponad 65 ooo osób(!!!). Ciekawe ile osób byłoby w stowarzyszeniach poszkodowanych na co dzień przez Sanepid, policję drogową, prokuraturę, sądy, urzędników gminnych, powiatowych, wojewódzkich czy szczebla centralnego? Ilu poszkodowanych byłoby przez straże miejskie, Inspekcję Transportu Samochodowego, przez komorników, prawników, radców prawnych , lekarzy , nauczycieli - jako funkcjonariuszy państwowych… No i ilu by było poszkodowanych przez ustawy sejmowe! Miliony Polaków na co dzień cierpią pod brzemieniem głupoty, jaka rozgrywa się na naszych oczach i jej końca nie widać.. Są jeszcze wybory w demokracji… A ja stawiam następującą tezę: gdyby wybory w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości mogły coś zmienić- już dawno byłyby zakazane! Nieprawda-ż? Tak ja Kazimiera Szczeka , a Danuta Stęka.. W Stowarzyszeniu Ofiar Czerwonych Brygad też jest kilkaset osób… Przez tych czerwonych terrorystów zostało zabitych 134 osoby a 2000 okaleczonych.. Na przykład pan Bogusław Fluderski z Piły( tam gdzie się urodziłem) kupił sobie od syndyka młyn z wyposażeniem za 1 milion złotych. Młyn Gryfice.. No i co z tego , że sobie kupił? Urzędnicy uniemożliwili mu korzystanie z bloków spiętrzających wodę..(???) To tak jakby ktoś kupił sobie samochód, z zakazem zakładania w nim kół.. To jest socjalistyczno- biurokratyczna Polska właśnie! No i wczoraj powiesił się w celi jeden z morderców pana Krzysztofa Olewnika.. To już trzeci z kolei.. Wieszają się na razie bezpośredni sprawcy, może wkrótce zaczną się wieszać zleceniodawcy.. To już zaczyna być zbyt grubymi nićmi szyte.. Zleceniodawca wykańcza wszystkich którzy coś o nim wiedzą. Opowiadał mi jeden naczelnik więzienia, że sprawa jest bardzo prosta.. Zwykły bandyta przesiadujący w więzieniu jest straszony, że jeśli się nie powiesi, zostaną zlikwidowani wszyscy członkowie jego rodziny- łącznie z mamą i tatą. To działa! Jacyś prokuratorzy mataczą, policjanci kręcą, giną tomy akt.. Totalna anarchia! Ciekawe jak wysoko to wszystko sięga! Zorganizowana mafia, bo jak to inaczej nazwać.. W labiryncie demokratycznego państwa prawa urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości.. Gruba kreska, Okrągły Stół, służby specjalne wszędobylskie. Wszędzie pełno krętaczy, oszustów, Katonów - wygłaszających sążniste kwestie o niczym, strojących się w togi jedynych sprawiedliwych na pokaz.. I wszyscy jak do tej pory umywają ręce.. sprawy toczą się swoim korytem okrągłostołowym dalej, w coraz większe bagno.. Kryją się wzajemnie, asekurują, jest coraz głośniej wokół sprawy… I państwo Olewnikowie są zdeterminowani… Jeden się powiesił- no powiedzmy; powiesił się drugi- ale trzeci? I wielkie przeoczenie… Nie mamy jeszcze Rzecznika Praw Samobójców… Ale za to mamy Rzecznika Praw Mieszkańców Tybetu.. Pan Janusz Kochanowski, polski Rzecznik Praw Obywatelskich, wysłał list do ambasadora Chin w obronie więźniów przetrzymywanych za występowanie o niezawisłość Tybetu. W sześćdziesiątą rocznicę uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka prosi on o informacje, czy prawdziwe są doniesienia o łamaniu kołem Praw Człowieka w Chinach, pardon - oczywiście o łamaniu Praw Człowieka.. Abstrahując już od faktu, co to są dla Chińczyków tzw. Prawa Człowieka, wyrosłe z antycywilizacyjnej, antyeuropejskiej- Rewolucji Antyfrancuskiej.. Oni są z innej cywilizacji, ale nie z innej planety… Po prostu przez wieki mają wypracowane inne zasady związane z funkcjonowaniem władzy, są gromadnościowi i kolektywni.. O co chodzi panu Rzecznikowi z tymi Prawami w Chinach? O ile sobie nieprzypominam, nie wysyłał listów w sprawie wyrzucania białego człowieka z farm w Rodezji, czy Republice Południowej Afryki? Tam Prawa Człowieka są nieistotne! Natomiast najważniejsze są w Chinach.!. I nawet nie chodzi panu rzecznikowi, mianowanemu na to stanowisko przez Prawo i Sprawiedliwość, że władze w ubiegłym tygodniu wysłały do 74 milionów swoich” obywateli”- jeśli tak można nazwać ”obywatelami”, gdzie nie ma demokracji i instytucji demokratycznych, ale za to jest praca, u nas jest demokracja ,ale wkrótce dla wielu pracy nie będzie - po mniej więcej dwadzieścia dolarów dla każdego , w kopertach.. A pozostałych półtora miliarda Chińczyków nie dostało ani grosza? I czy to nie jest naruszenie praw człowieka? I skąd władze chiński wzięły te pieniądze nie naruszając praw człowieka i „obywatela” chińskiego? „Obywatel chiński”- ale to fatalnie brzmi! A Tomasz z Akwinu pisał:” Nie może być miłosierdzia bez sprawiedliwości”.. Ale czy w Chinach go czytają? Nie czytają go w Europie, bo wszędzie dominuje niesprawiedliwa sprawiedliwość społeczna, czyli utajniona forma kradzieży państwowej… Państwo kradnie- i ten proceder nazywa sprawiedliwością społeczną.. Jednym zabiera , a innym daje, a najwięcej zatrzymują dla siebie ci wszyscy, którzy z wytwarzaniem czegokolwiek nie maja nic wspólnego… Żyją jedynie ze „ sprawiedliwości społecznej”.. I popatrzcie państwo- Chińczycy się już nauczyli, mimo braku praw człowieka no i ma się rozumieć jeszcze nie obywatela.. Socjalizm to upaństwowione miłosierdzie organizowane dla potrzebujących przy pomocy biurokracji.. No i strasznie przygnębiła mnie informacja, która wypłynęła z Instytutu Maxa Plancka Uniwersytetu Harwardzkiego.. Wiecie państwo, kiedy nastąpi koniec świata? Tamtejsi” naukowcy” stwierdzili, że za 7 miliardów lat(????) Podał ją dziennik „Guardian” Cała nasza galaktyka zderzy się z galaktyką Andromeda..(???) Ale tęgie głowy ci „naukowcy' z Uniwersytetu Harwarda… A ja nie jestem „ naukowcem” i wiem, że nic nie wiem… To jest dopiero bezczelność! Ale czy do tego czasu, żona pana Janusza Palikota, pani Maria Nowińska zdąży odebrać od swojego byłego męża te czterdzieści milionów, które on podobno ukrył przed nią.. Wszystko przed nami, a najbardziej przed nami te wszystkie góry nonsensów serwowanych nam na co dzień w Środkach Masowego Rażenia i Dezinformacji.. „Nie tyle przed barbarzyństwami tej epoki, ile przed jej kulturą musi się dziś bronić człowiek kulturalny”- ktoś słusznie zauważył.. No właśnie! WJR
Pieniactwo i korupcja Od Anschlussu Polski do Unii Europejskiej mija już czwarty rok. Przez ten czas brukselska biurokracja systematycznie zalewa każdy kraj członkowski produktami swojej biegunki legislacyjnej. Mówiono mi na przykład, że roczna produkcja wytwarzanych w Brukseli przepisów dotyczących samych tylko ubezpieczeń zajmuje na półce około dwóch metrów bieżących. Nawet gdyby zajmowała tylko połowę tej objętości, widać wyraźnie, że na tubylczą inicjatywę ustawodawczą nie ma zbyt wiele miejsca. Toteż według optymistycznych szacunków, ponad 80 procent wprowadzanego u nas prawa, to brukselskie dyrektywy i instrukcje, które nasi mężykowie stanu opowiadają tylko własnymi słowami. Wielkiej mądrości do tego nie potrzeba, więc nic dziwnego, że z kadencji na kadencję parlamentarzystami zostają osoby coraz głupsze, a ci, którzy w Sejmie zasiadają od samego początku transformacji ustrojowej, też systematycznie obniżają swój intelektualny, a przede wszystkim - swój moralny poziom, w myśl zasady „z kim przestajesz, takim się stajesz”. Znakomitą ilustracją tego procesu jest przypadek byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, do czasu przysłaniającego mizerię strzępami majestatu swego urzędu, czy posła Stefana Niesiołowskiego, który, najwyraźniej pochłonięty licytacją z posłem Januszem Palikotem, chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z głębokości własnego upadku. Nawiasem mówiąc, mam zresztą wrażenie, że tę licytację poseł Palikot wygra. Na podobieństwo narkomanii, wymagającej coraz częstszych i coraz większych porcji narkotyku, szokowanie publiczności również wymaga nieustannej eskalacji, więc tylko patrzeć, jak na kolejnej konferencji prasowej poseł Palikot osobiście dopuści się tak zwanego „nieobyczajnego wybryku”. Jest to zresztą proces nieuchronny, bo każda zbiorowość zmuszona do markowania działań rzeczywistych, musi się pod każdym względem degenerować. Na przykład w okresie gwałtownej utraty politycznej samodzielności przez Polskę w czasach saskich, mieliśmy do czynienia z głębokim upadkiem nie tylko w dziedzinie wojskowej, ale również - w nauce i kulturze. Jak zauważył Adam Grzymała-Siedlecki energia ówczesnej szlachty znajdowała ujście w pieniactwie, awansowanym podówczas do rangi niemal polskiego sportu narodowego. I podobnie jak wtedy, również i teraz oprócz pieniactwa, bujnie krzewi się korupcja, drapująca się dla niepoznaki w kostium legalności. Oto 18 stycznia wchodzi w życie ustawa z 21 listopada o zmianie ustawy Kodeks Pracy. W zmianach uchwalonych w art. 209 czytamy, że pracodawca jest obowiązany wyznaczyć pracowników do udzielania pierwszej pomocy oraz do wykonywania czynności w zakresie ochrony przeciwpożarowej i ewakuacji pracowników. Obowiązek ten spoczywa również na pracodawca zatrudniających nawet jednego pracownika, a więc - z pozoru wygląda na kompletnie absurdalny. Ale wcale absurdalny być nie musi. Jak pamiętamy, prawdziwym programem rządu premiera Donalda Tuska jest odwdzięczanie się tym siłom i środowiskom w kraju i za granicą, które Platformie Obywatelskiej zapewniły uchwycenie tak zwanych zewnętrznych znamion władzy. Niezależnie od tego, uczestnikiem koalicji rządowej jest Polskie Stronnictwo Ludowe, tradycyjnie traktujące nie tylko państwo, ale również zasoby obywateli, jako własną dojną krowę. Szef PSL, wicepremier Waldemar Pawlak, jest jednocześnie dygnitarzem strażackim, więc trudno się dziwić, że to właśnie z resortu kierowanego przez PSL-owską minister Jolantę Fedak wyszła inicjatywa zobowiązująca wszystkich pracodawców do zatrudnienia speców od ochrony przeciwpożarowej. PSL na swoje utrzymanie by ich nie wzięło, co to, to nie, ale skoro może narzucić ten zaszczytny obowiązek pracodawcom, to co będzie sobie żałować? Ale na tym przecież nie koniec. Przed wojną Franciszek Fiszer powiedział, że nie będzie w Polsce dobrze, dopóki nie rozstrzela się 700 tysięcy łajdaków. Na uwagę, że aż tylu łajdaków może nie być, Fiszer odparł, że to nic nie szkodzi, bo można przecież dobrać z uczciwych. Więc obok oczekujących na wesołe miejsca pracy specjalistów od ochrony przeciwpożarowej, którzy gotowi będą odwdzięczyć się potem swoim dobroczyńcom w walucie głosów wyborczych, na dodatkowa fuchę oczekują też najmniej zdolni wcześni emeryci tak zwanych „organów” oraz konfidenci rozbudowanych w III RP tajnych służb. To właśnie oni mogą być specjalistami od udzielania pierwszej pomocy, a już w „ewakuacji pracowników” będą z pewnością niezastąpieni! W ten oto sposób połączone zostało piękne - bo czyż uczucie wdzięczności nie jest piękne? - z pożytecznym - bo wprawdzie bezpośrednie kupowanie głosów uchodzi u nas, nie wiedzieć czemu, za przestępstwo, ale kupowanie pośrednie, np. dzięki znowelizowaniu ustawy, jest już chlubnym przejawem państwowego interwencjonizmu. Trudno się więc dziwić, że nowelizacja Kodeksu Pracy została uchwalona głosami Platformy Obywatelskiej, wśród których znalazł się również głos posła Janusza Palikota, markującego w Sejmie walkę z „absurdami”. SM
Kto jednoczy konfidentów? Trudno o lepszą ilustrację kondycji polskich środowisk opiniotwórczych, niż nadana w niedzielę 18 stycznia przez TVN-24 audycja „Loża prasowa” pod dyrekcja pani Małgorzaty Łaszcz. O lustracji dyskutowali: red. Maciej Łętowski, uwolniony od zarzutu kłamstwa lustracyjnego przez niezawisły sąd, red. Cezary Michalski, red. Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej” i były tajny współpracownik SB co najmniej od 1964 roku pseudonim „John”, czyli red. Daniel Passent. Nietrudno się domyślić, że w tym gronie lustracja , zwłaszcza ta „dzika”, w której nie okazuje się żadnego względu na osoby, została poddana pryncypialnej krytyce i chociaż red. Michalski próbował protestować, to został przytłoczony autorytetem. Ale dziennikarze, to tylko dziennikarze; „posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?”. Tych 18 stycznia br. przelicytował JE abp. Józef Życiński, zarejestrowany przez SB jako TW „Filozof”. Uczestnicząc w ekumenicznych modłach przekazał wyrazy solidarności prawosławnego arcybiskupowi Ablowi, którego SB zarejestrowała jako Tajnego Współpracownika o pseudonimie „Krzysztof”. Zanim jeszcze JE Abel czyli „Krzysztof” udekorował JE Józefa Życińskiego, czyli „Filozofa” orderem św. Marii Magdaleny, JE „Filozof” udelektował JE abpa Abla oświadczeniem, że „jednoczy nas Chrystus”. Warto w związku z tym odnotować, że z Marii Magdaleny, zanim została świętą, Pan Jezus musiał wyrzucić aż siedem demonów. Tymczasem o ile mi wiadomo, ani z JE abpa Życińskiego, ani z JE abpa Abla nikt jak dotąd nie wyrzucił ani jednego. Zatem wzajemne dekorowanie się takimi orderami przez duchownych dygnitarzy zarejestrowanych jako Tajni Współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, nabiera osobliwego sensu. Obawiam się nawet, że w kwestii osoby, która takich osobników „jednoczy”, JE jak zwykle może się mylić. Poza - co jest zrozumiałe samo przez się - oficerami prowadzącymi, już prędzej może jednoczyć ich Lucyfer, chyba, że stosownego pełnomocnictwa udzielił Judaszowi, który w związku z tym może być uznany za patrona konfidentów.
SM
Ja jako stary pedofil, Dziecię Obama - i były bandzior. Ludzie oglądali JE Baracka Husseina Obamę (który właśnie zapowiedział nowe otwarcie na świat muzułmański) w pełni męskiej krasy - a ja, jako stary pedofil, wolałem obejrzeć Dzieciątko Obamę w wersji 3D: Bardzo milusi. Można go wyobracać na różne strony... Ciekawe, czy DEMAstudio może spreparować jeszcze Baby Tuska i Dziecię Kaczyńskiego? JE Donald Tusk zdymisjonował: Ministra Sprawiedliwości, V-Ministra Sprawiedliwości, Dyrektora Departamentu Więziennictwa i Naczelnika Więzienia w Płocku - o czym tryumfalnie donoszą media. Obawiam się, że dla odmiany ministrem zostanie teraz jakiś adwokat, który w ten sposób rozwiąże problemy swoich klientów. Nic natomiast nie słychać o klawiszach, którzy nadzorowali na tej zmianie ten korytarz więzienny. Ani o tym, kto polecił zamknąć byłego już bandziora Pazika w pojedyńczej celi - zamiast np. z jakimś „agentem celnym” (jak nazywa się fachowo kapusia - więźnia zapracowującego na skrócenie odsiadki za „dobre sprawowanie”). Dawniej dzieci uczono, że skarżypyta jest be. W d***kracji, (w dobie wszechobecnych podsłuchów!), „dobre sprawowanie” polega na podlizywaniu się Władzy i gorliwym donoszeniu. Tak „społecznie re-edukowani” szybciej wychodzą na wolność. A my się dziwimy, skąd tylu lizusów i kapusiów! Hurra: Trzecia Awaria DSL usunięta. Czekam na Czwartą. JKM
21 stycznia 2009 Organizują system marnotrawstwa... To co dzieje się w Stanach Zjednoczonych przekracza ludzkie pojęcie.. Był to kiedyś kraj wielkich możliwości, wielkich ludzkich wolności, kraj stanowiący wzór budowy kapitalizmu.. A co dzisiaj? Wysunął się na czołówkę budowy socjalizmu. Najpierw 700 miliardów dolarów Kongres dopłacił do prywatnych banków, a teraz tłumy- pracowitych kiedyś Amerykanów- domagają się dopłacania do wszystkiego.. Do wszystkiego co się rusza i nie rusza.. Kto by pomyślał! Szykują utopić w socjalizmie amerykańskim - uwaga!- bilion dolarów(???). Sumę zawrotną, bo o ile pamiętam socjalista Roosvelt w swoim „Nowym ładzie” utopił jedną dziesiątą tej sumy.. Do Waszyngtonu przyjechało prawie dwa miliony Amerykanów w tej sprawie, pełni nadziej, pełni oczekiwań, ufni, że od olbrzymich wydatków Ameryce - i im- się poprawi.. A dług tego pięknego kiedyś kraju przekroczył ponad 10 bilionów dolarów..(!!!). Czerwony Barak Obama będzie dopłacał do najbiedniejszych, do służby zdrowia, do oświaty, do upadających firm, zmniejszy podatki dla najbiedniejszych a zwiększy dla bogatych, zajmie się biednymi dzielnicami miast…. Ojjjjjj …Jak tak szybko pójdzie w a Ameryce komunizm będzie szybciej niż winnych krajach! Ciupagi naszym Góralom już odbierają w Balicach.. Ameryka umiera, a lud domaga się dotacji i rozdawnictwa, i tylko tego oczekuje… zupełnie jak w Starożytnym , upadającym Rzymie… Cesarze w fazie upadku rozdawali ludowi co tylko mogli „ za darmo”… Zrujnowali winnice, uprawy, hodowlę.. Ale było „ za darmo”, dopóki barbarzyńcy nie zapukali do drzwi.. 15 000 tysięcy zdeterminowanych barbarzyńców weszło do Rzymu, a z dwóch milionów mieszkańców nie miał kto bronić miasta.. Do tego doszła rozwiązłość, upadające obyczaje, brak wiary w cokolwiek- oprócz sytości… Rak socjalizmu wykończy każde społeczeństwo, każdy narów, każde państwo.. To jest jak narkotyk! Wszędzie powtarzają, że dawanie i rozdawanie to jest to, a masy skore do brania, sfrustrowane psychicznie tylko na to czekają… Mają demokrację, więc mogą głosować na tego „zbawcę”, który im da.. Oczywiście wcześniej musi ich obrabować, bo skąd brać takie góry pieniędzy, żeby machinę rozdawnictwa zbudować? I ten entuzjazm.. i oczekiwanie! Jechać setki kilometrów, żeby zobaczyć w Waszyngtonie naczelnego Janosika kraju- to trzeba być bardzo zdeterminowanym i oczekującym spodziewanej nagrody.. Dlatego głosowali! Ta murzyńska biedota, te miliony ludzi, do których dotarli wolontariusze Obamy i poprowadzili ku światłości demokracji, w której wcześniej nie uczestniczyli… Teraz demokracja zajmie się nimi..! A przy okazji zajmie się innymi, których najpierw solidnie obskubie, tak, żeby resztka bogatych Amerykanów pouciekała gdzie pieprz rośnie z resztką swoich pieniędzy, a na ich miejsce przybędą tunelami i przez zieloną granicę tłumy gołodupców oczekujące amerykańskiego dobrobytu… najlepiej na tłustych zasiłkach! Co się dzisiaj z tobą dzieje Ameryko? Gdzie się podziały twoje konserwatywne zasady? Gdzie są twoje źródła? Już praca nie stanowi źródła dobrobytu Amerykanów; teraz takie źródło będzie stanowić rozdawnictwo.. zorganizowana prostytucja, pardon redystrybucja, kolorowy socjalizm upiększony demokracją? Pan Aleksander Kwaśniewski, po kłótni ze swoim kolegą panem, czy towarzyszem Józefem Aleksym-to brzmi bardziej dumnie, powiedział był takie słowa:” Józef Oleksy zachowuje się jak kretyn i zdrajca. Mógłbym go udusić”(???). A jak zachowuje się współczesna Ameryka, kiedyś kolebka wolności? Nie przypadkiem jak zdrajczyni idei konserwatywnych i też chciałoby się ją udusić? Bo zawsze będą dwa rodzaje faszyzmu: faszyzm i antyfaszyzm.. I ta , czerwona zaraza się przenosi do Europy, i do Polski.. Koncert socjalistycznych życzeń. się rozkręca... Ogólnopolski Związek Pracodawców Transportu Drogowego zwraca się do państwa, żeby państwo odkupiło- uwaga!- 35% pojazdów(??). Do jasnej cholery.. A po co urzędnikom państwowym i ich funkcjonariuszom transport samochodowy? Nie wystarczy państwu nadzór nad transportem poukrywany po parkingach i krzakach pod lasami, nakładanie horrendalnych kar za byle co, pętanie przepisami i nie ceregielenie się z właścicielami?… A może dlatego właśnie transport drogowy chce się oddać w jasyr niewoli państwowych urzędników, bo wydaje im się, że w niewoli będzie łatwiej, bezpieczniej, mniej kontroli? Bo oczywiście z dwojga złego lepiej być kontrolującym niż kontrolowanym! Zawsze to jakaś władza.. I dlaczego tylko 35%... Oddać 100% - jak komunizm to komunizm na całego, a nie tylko półgębkiem.. Gdy faraon podnosił podatki do niebotycznych rozmiarów, poddani masowo stawali się jego niewolnikami, oddając najpierw ziemię, potem swoje rodziny i samych siebie… W ówczesnych państwach socjalistycznych jest coraz trudniej żyć, bo rosną podatki, ilość zniewalających przepisów, rośnie pasożytująca biurokracja.. Kto w takich warunkach chce jeszcze prowadzić własną firmę? Chyba skończony idiota… albo zupełny desperat! Koneser i hobbysta wolnej własności prywatnej.. Mojemu znajomemu, panu Czarkowi zapaliła się część mieszkania w małym miasteczku.. Przyjechała straż pożarna , ugasiła pożar a strażacy dociekli, że pan Czarek nie miał jakiegoś atestu na przewody kominowe… Ma sprawę w sądzie grodzkim, będzie musiał zapłacić haracz! Zobaczcie państwo do jakiego zdziczenia doszliśmy już w socjalistycznej głupocie.. Jego mieszkanie, , jego strata, jego zmartwienia, nikomu nie jest nic winien, bo nie był ubezpieczony, i nic nikomu do tego… Ale ustawa jest i będzie musiał zapłacić za to, że nie dopilnował, że mu się spaliło…(???). To prywatne domy już są własnością państwa, a nie własnością właściciela? W kabarecie jednak trzeba umieć się śmiać.. Oczywiście w kabarecie socjalistycznym..! Opowiadała mi matka, jak w czasie okupacji mieszkając w Wyrzysku pod Piłą, jeden z gospodarzy spalił stodołę z zawartością…. To była jego stodoła! Była wojna, Niemcy( a nie jacyś nieokreśleni Naziści) go powiesili na rynku.. A w Tomaszowie Lubelskim 26 latkowi zabrano samochód, bo jechał pod wpływem alkoholu.. Zawsze mnie ciekawi jak ci pod wpływem alkoholu jeżdżą nie powodując wypadków..? A może minimalny alkohol pomaga im jeździć w ogóle.? W każdym razie odebrano mu samochód, który mniemam nie był pijany. Młodolatek nie dał za wygraną… Spalił swój samochód na parkingu policyjnym, ale swojej własności nie oddał.. Teraz nie wieszają ,bo znieśli karę śmierci, ale grozi mu pięć lat odsiadki.. Zawsze jednak można popełnić samobójstwo w kąciku intymnym gdzie oko kamery nie sięga.. No właśnie, a dlaczego jeszcze nie sięga? Kamery powinny być wszędzie! Żeby Orwell był pełny! Deweloperzy też zwrócili się do rządu o pomoc i chcą do niewoli.. Mają nawet program pt” Rodzina na swoim”(??). Raczej „Rodzina na naszym , podatników wikcie” Są w tarapatach, w które wpędzili się sami, a teraz chcą, żeby rząd naszymi pieniędzmi im pomagał.. I jestem pewny, że pomoże… Skąd? Bo część działaczy Platformy Obywatelskiej jest związanych z deweloperstwem… Chcą sprzedać” zbyt drogie mieszkania”(???). Prawda, że niezłe? Piwosze też coś chcą, no nie ci spod budki z piwem.. Hutnictwo, przemysł motoryzacyjny.. Komunizm coraz bliżej.. I jak szybko? I po co było te 280 milionów ofiar? Sami ludzie ,doprowadzeni do ostateczności podatkami zechcą komunizmu.. I dopiero wtedy zacznie się piekło.. Może dlatego utrzymują w dobrym stanie Oświęcim i Majdanek i Stuthoff? Są dwa rodzaje faszyzmu: faszyzm i antyfaszyzm, prawda? WJR
Miłość żąda ofiary Jak pamiętamy, w swoim expose premier Tusk zapowiedział uprawianie przez jego rząd „polityki miłości”. Ale, jak to mówią, serce nie sługa, toteż jednych kocha bardziej, innych - mniej, a innych - wcale. Tę dystynkcję można było dostrzec w wielu posunięciach rządu, w szczególności - w działalności ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Sprawnie oczyścił on z krzywdzących zarzutów tzw. elementy socjalnie bliskie, dzięki czemu niezawisłe sądy, nie mówiąc już o prokuraturach, w mgnieniu oka zorientowały się, z jakiego klucza wypada im teraz śpiewać. W ten sposób wymiar sprawiedliwości stał się całkowicie przewidywalny i tylko patrzeć, jak jakaś ofiara faszystowskiego reżymu Kaczyńskich zostanie wytypowana na santo subito. Ale nie ma rzeczy doskonałych i kiedy tak „radosna twórczość kipi wszędzie wbrew opozycji niecnym krzykom”, w płockim więzieniu wziął i powiesił się już trzeci z kolei skazany za zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Wcześniej sprawcy tej zbrodni korzystali z zagadkowej wyrozumiałości prokuratury i policji, co skłania do podejrzeń, iż pozostawali oni na usługach razwiedki, w charakterze tajnych współpracowników, albo - co bardziej prawdopodobne - najmitów od mokrej roboty. Kiedy jednak sprawa stała się głośna, pojawiła się potrzeba poświęcenia tych niewygodnych świadków na ołtarzu nieskalanej reputacji tak zwanych służb. Stąd też te samobójstwa, które nabierają charakteru epidemicznego. Pan minister Ćwiąkalski tłumaczy, ze nie ma powodu do niepokoju, bo powiesiło się zaledwie trzech sprawców, podczas gdy niezawisły sąd skazał dziesięciu. Nie jest zatem wykluczone, że miłość wkrótce zażąda kolejnej ofiary. SM
Dalecki w TV Katowice, a w Łodzi ustrzelili lekarza. Katowicka „Gazeta Wyborcza” nad podziw spokojnie przyjęła to, że dyrektorem TV Katowice został p. Tomasz Dalecki z UPR. Napisali coś, że (1) „niedoszły poseł z listy LPR”, że (2) „nie ma doświadczenia” i że (3) „nie jest ze Śląska” - ale bez większych wymysłów. Otóż co do (1) to u nas w UPRze nie ma :”zawodowych posłów”. Nie jest tak, że kol.Dalecki nie został posłem, więc musi się gdzieś „załapać” - lecz kol. Dalecki był np. (co „GW” uczciwie podaje) prezesem spółki „Linux New Media - Polska” - i był proszony, by zechciał ubiegać się o mandat poselski. Nam posłowanie raczej przeszkadza w karierze! Co do (2): nie ufam nikomu, kto miał doświadczenie w pracy w reżymowej TV. O ile wiem niejaki Augiasz też nie miał doświadczenia w pracy w stajni - a jakoś sobie poradził... Co do (3) - to wiele razy o tym pisałem. W tego typu instytucjach nie wolno brać na szefa nikogo z zespołu - bo powoduje to kwasy. Królem Polski mógł być dziedziczny Monarcha z Bożej Łaski, odizolowany od poddanych - a jeśli chciało się elekcyjnego (tfu!) - to na pewno nie wolno było brać go z Polski! Pamiętamy walki familijne, po wyborze śp. Stanisława Augusta (Poniatowskiego). Niczego to ludzi nie nauczyło. A przecież to oczywiste. Nie można być „królem z Polski”. Zawsze się jest albo z Mazowsza, albo z Małopolski, albo z Warmii, albo z Sądecczyzny - i wtedy faworyzuje się swoich. Dyrektor TV wzięty z Katowic w sposób nieunikniony byłby uwikłany w tamtejsze układy polityczno-towarzyskie - a i personalne, bo z panna Ziutą sypiał, a pani Jadzia go nie znosi. Człowiek z zewnątrz nie ma tych obciążeń. A jak sobie kol.Dalecki poradzi? The proof of a pudding is in eating. Żyjemy w ogóle w kraju... pardon: w świecie absurdu. {~Dominik} polecił naszej uwadze: Streszczenie z ONET.pl: Na trzy tysiące złotych grzywny skazał sąd grodzki w Łodzi lekarza Andrzeja D., oskarżonego o zastrzelenie psa, który zaatakował jego psa podczas rodzinnej wycieczki rowerowej. Lekarz miał pozwolenie na broń. Sąd orzekł także, że lekarz ma zapłacić dwa tysiące złotych nawiązki na stowarzyszenie działające na rzecz ochrony zwierząt. Zasądził także przepadek na rzecz państwa jego pistoletu. Po uważnym przeczytaniu tekstu, gdzie opisano zdarzenie, oceniam, że p. Michał Błoński, SSR, miał rację: zastrzelenie psa nie było uzasadnione. Natomiast wyrok jest nonsensem! Dlaczego lekarz płaci grzywnę (za co?) - i nawiązkę n/rzecz jakiegoś stowarzyszenia?? Dlaczego groziło Mu więzienie - i proponują odebranie Mu pozwolenia na broń? (Gdyby zatłukł psa kijem, to byłoby wszystko w porządku?) Dlaczego sprawa toczy się przed sądem karnym??!? Andrzej D. powinien zostać przez sąd cywilny skazany na zapłacenie odszkodowania (obejmującego nie tylko wartość psa, ale i straty moralne!) właścicielowi zwierzęcia. A w ogóle powinien z właścicielem dojść do porozumienia i bez sądu zapłacić mu mniej-więcej tyle, ile kazałby zapłacić mu sąd - plus połowę kosztów sądowych - i obydwie strony powinny być zadowolone. Ale wtedy sądy miałyby znacznie mniej roboty, prokuratura w ogóle, a dziennikarze nie mieliby o czym pisać... Bezrobocie u bram! JKM
22 stycznia 2009 "Powszechnym stanem umysłów musi być kontrolowane szaleństwo"... (G. Orwell) Już Mikołaj Rej zauważył, że:” Małe złodziejki wieszacie, dużym się nisko kłaniacie”. Małe sprawy są wyolbrzymiane, a wielkie przemilczane.. Ile tego codziennego hałasu informacyjnego przewala się przez wszystkie media.?. Znowu odkryli dziurę ozonową, pardon budżetową.. Ozonową odkryli wcześniej niż globalne ocieplenie, choć niektórzy twierdzą, że idzie globalne oziębienie ..Cholera! Nie wiadomo w co wierzyć! W każdym razie gaz z dezodorantów był winien..(???) Biurokracja zaplanowała , na ile może nas obskubać,, ale więcej wydała, bo aż korci wydawać- to jest wielka przyjemność, tym bardziej jak się tych pieniędzy nie zarabia.. W Ministerstwie Obrony Narodowej wydali ponad 1,8 miliarda złotych więcej na różne rzeczy, choć obowiązuje przecież dyscyplina budżetowa. Obowiązek obowiązkiem, ale wydatki cały czas rosną ,i trzeba za nimi nadążać i iść z duchem czasu. A czasu biurokracja ma mało.. Nie wiadomo co przyniosą następne wybory.? Gdy w MON-e zapędzili się z wydatkami, ruszała kampania „Stop malarii”, jak donosi portal nocoty.pl „-Widziałam ludzi, którzy umierali na malarię i inne choroby przenoszone przez moskity. Wiem, że mogliby zostać ocaleni, gdyby mieli szansę odpowiednio zabezpieczyć się przed ugryzieniami owadów”- uważa znana podróżniczka i dziennikarka Beata Pawlikowska. W tym celu Polski Czerwony Krzyż zakupi 10 000 bardzo wytrzymałych siatek przeciwko komarom.. Do akcji włączył się również pan minister Radek Sikorki, ale portal nie podaje ile siatek przeciwko komarom zamierza zakupić., ale też na pewno jest gorącym przeciwnikiem malarii.. Bo kto by nie był, żeby choć trochę ulżyć ludziom.. Tym bardziej, że na „propagandzie nie ma co oszczędzać” jak mówiła Bożena Dykiel A nie lepiej osuszyć bagna, w ramach kampanii społecznej „ Precz z bagnami”, żeby sprawę malarii zakończyć raz na zawsze?.. Polski Czerwony Krzyż ma oczywiście pieniądze polskich podatników, których wiele wydał na box-szmateksy stojące na wielu osiedlach. One się przydają, bo w czasie kampanii wyborczych kandydaci mogą nakleić na nich, swoje atrakcyjne konterfekty wyborcze.. Każdy swój! Demokracja daje im prawo naklejać to co mają najcenniejszego, oczywiście nie na box-szmateksach, ale demokratyczni kandydaci mają to na ogół w głębokim poważaniu A że koszty organizacji box-szmateksów z pewnością przekraczają wartość zebranych szmat- czy to w socjalizmie kogoś obchodzi? Sądzę, że za pieniądze wydane na osiedlowe skrzynki Czerwonego Krzyża, można byłoby w szmateksach nakupić wiele różnych rzeczy dla biednych( dobrze , że JKM swojego czasu uratował je od likwidacji ).. No i nie trzeba oddzielać wrzucanych szmat od starych opon, butelek, papierów i kłopotliwej tektury.. Co innego kampania Polskiej Akcji Humanitarnej, która ma na celu wybudowanie studni w Sudanie.. Nie wiem ile kosztuje taka studnia, nigdy nie otarłem się w życiu o budowę studni, a do tego w Sudanie, ale „kampania społeczna” polegająca na obklejeniu całej Polski bilbordami dotyczącymi tematyki budowy studni w Sudanie na pewno kosztuje i to nie mało i lepiej byłoby zorganizować pieniądze równolegle na przykład podczas występów Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry Jurka Owsiaka .Nie byłoby dodatkowych kosztów, tylko producent wody do picia by nie zrobił… Ale można by zorganizować kampanię społeczną eksportu wody do picia do Sudanu, oczywiście gdyby okazało się, że jest studnia w Sudanie, ale nie ma w niej wody.. Bo różne rzeczy na tym Bożym świecie się zdarzają.. A to powódź, a to grad, a to huragan… No i opad wody w studni.. Tak jak sprawa wód geotermalnych ojca Tadeusza Rydzyka.. Były dotacje na wiercenia podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, ale zaraz po objęciu rządów przez koalicję Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego nastąpił opad dotacji gdzieś poniżej poziomu wód geotermalnych i nawet nalegania ojca Tadeusza do samego ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetyny nie pomogły.. Ojcu Tadeuszowi zezwolenia na publiczną zbiórkę nie wydano, podczas gdy panu Jurkowi Owsiakowi wydano.. No i nie ma orwellowskiego podziału „ obywateli” na równych i równiejszych.. Bo jakże to? I co tam artykuł 32 Konstytucji III Rzeczpospolitej mówiący o równości prawa wobec obywateli.. Zresztą jakby to wyglądało, gdyby wszyscy którzy chcą zbierać pieniądze na zbożne cele dostali zezwolenie od ministra Schetyny?… Kto mógłby się wtedy przecisnąć na ulicy pomiędzy zbierającymi w puszki pieniądze- każdy na zbożne cele? Zresztą kto by się odważył, skoro za żebractwo grozi obecnie 3000 złotych grzywny(???). Gdyby potraktować zbierających wolontariuszy jako żebrzących żebraków, to Wielka Socjalistyczna Orkiestra poszłaby szybko na żebry, a te trzy tysiące to chyba po to, żeby przepędzić z ulicy zbędną konkurencję.. Każdy do swojej puszki, swoje okruszki… I już są pomysły na nowe kampanie społeczne:” Stop gradowi”, „ Stop powodziom”, „Stop huraganom”.. Nie mieszając do całości ministra Grada..- oczywiście.. On jest ministrem skarbów! A propos jeszcze ojca Tadeusza Rydzyka: z „ Super Ekspresu” dowiadujemy się, że wymieniony był w Chicago na spotkaniu opłatkowym gdzie zgromadziło się 1500 osób.. Niedziela, luksusowa restauracja Lone Tree Manor.. Bilet wstępu kosztował 50 dolarów. Sam ojciec pozował do zdjęć, rozdawał autografy, zjadł zupę grzybową i-uwaga!-schabowego(???). Pieczonego prosiaka, dziczyzny, kaczki po pekińsku, i mamuta, pardon wieloryba w sosie koperkowym nie było.. I że reporterowi „ Super- Ekspresu” nie było szkoda tych pięćdziesięciu dolarów, bo na pewno nie wręczył ojcu dyrektorowi koperty z zawartością i z napisem „ Dla ojca dyrektora”. Sprawa samochodu o marce „Maybach” też jest do tej pory nie wyjaśniona. Miał, nie miał, ale wiele się mówiło, tak jak o wielorybie, który wpłyną do Zatoki Gdańskiej, a którego nigdy nie było… Ale była informacja w prasie.! Bo na przykład poseł Ryszard Kalisz, gdy kilka lat temu odpoczywał w Łebie i tamtejsi dziennikarze pisali, że morze wyrzuciło na brzeg wieloryba, co też tak naprawdę nie było prawdą, właśnie w Łebie- nie obraził się i całą rzecz potraktował z humorem… Jedyne co cenię u posła Kalisza to właśnie poczucie humoru.. Zawsze takowe się przyda wobec naciągającej fali tsunami finansowego, spowodowanego przez wmawianie milionom ludzi przez ostatnie lata w różnych krajach, że życie na kredyt jest cnotą, a oszczędzanie i brak rozrzutności-skąpstwem.. I że przyjechali kowboje i każdy wydaje swoje.. Poseł Kalisz cokolwiek by nie mówił, zawsze mnie rozśmiesza.. Taka jego natura, jako socjalistycznego humorysty.. Pani do swojego lokaja: - Janie, ile razy mówiłam ci, żebyś stukał do drzwi, zanim wejdziesz do pokoju? Na co Jan; Niech się jaśnie pani nie gniewa, najpierw zaglądam przez dziurkę od klucza i jeśli jaśnie pani nie jest ubrana, to nie wchodzę.. Prawda, że układny był ten lokaj.?. I nie miał racji G. Orwell, który napisał, że:” język polityki służy do uprawdopodobniania kłamstw i do sprawiania, aby morderstwa budziły szacunek”.. Mimo lewicowych skłonności- trafne miał powiedzenia… WJR
Rzut na taśmę! Kobieta i kryzys Wieszczący kryzys tryumfują: wedle ostatnich prognoz WZROST gospodarczy Polski wyniesie w roku 2009 nie 4,5%, a 3,7%. Przede wszystkim: ciekawe, skąd to wiedzą? Ale ciekawsze, że nie przychodzi im nawet do głowy, że może nastąpić spadek gospodarki - przez „kryzys” rozumieją, że wzrost będzie wolniejszy!! To co można powiedzieć o Niemczech, gdzie „wzrost” przez ostatnie 20 lat był w granicach -0,5% do +1,2% ? Permanentna katastrofa? Niby tak - ale przecież z głodu nie umierają; nieprawdaż? Jak się amortyzuje nie tylko „kryzys”, ale i prawdziwy kryzys, pokazuję na mym ulubionym przykładzie: Kowalski ma agencję turystyczną. Zatrudnia w niej żonę nieznanego sobie Wiśniewskiego (chciała być samodzielna...). Uwijają się oboje jak mróweczki. Zarabiają nieźle. A na drugim końcu Wrocławia Wiśniewski ma firemkę, w której zatrudnia żonę Zielińskiego. A na trzecim końcu (Wrocław jest największym miastem w Polsce i ma wiele końców...). Zieliński zatrudnia żonę Kowalskiego. O tym „trójkącie” nie wiedzą - bo skąd? Wszystkie trzy dwu-osobowe firmy pracują dzielnie - aż nadchodzi kryzys... Gdyby firmy były rodzinne Kowalski powiedziałby do żony: „Kochanie! Mamy tylko połowę klientów, więc dam sobie radę sam. Ty zajmij się domem - dzięki czemu zaoszczędzimy na żarciu w podłych knajpach lub jedzenia na tekturze, zaoszczędzimy na sprzątaczce, na opiekunce do dziecka, na Twoich przejazdach - a i firaneczki wreszcie będziesz miała czas uszyć takie, o jakich mi od roku mówisz...” I tak wszystkie trzy rodziny całkiem nieźle z'amortyzowałyby kryzys. Ponieważ jednak panie nie pracują u siebie, to każdej (i ich mężom!!) wydaje sie, że jej zarobki są istotne dla rodziny; że gdyby rzuciły pracę, to byłaby katastrofa! I często szefowie się litują i nie zwalniają ich z pracy... Co więcej: gdyby tak pracowała cała Polska - a wszyscy by zwolnili - to bezrobocie z miesiąca na miesiąc skoczyłoby z 0% na 50%!! Katastrofa!!! Podczas gdy w rzeczywistości dzięki racjonalizacji wydatków (zamiast jeść w restauracji obiad z 70 zł, jedzą zrobiony przez żonę za 25 zł... ale zdrowszy i smaczniejszy) nie wiadomo, czy realny poziom życia tych rodzin nie byłby wyższy, niż przed Strrraszliwym Kryzysem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że pensje żon są opodatkowane - a w rodzinnych firm jest to najczęściej starannie przed fiskusem ukryte... To tyle. Sapientii sat. Tak nawiasem: lewicowcy twierdza, że kapitaliści wyzyskują ludzi pracy. Lewicowcy domagają się jednocześnie, by kobiety pracowały poza domem. Wniosek: lewicowcy domagają się, by kobiety były wyzyskiwane. JKM
Historia starożytnego Rzymu i Grecji a upadek Europy Co będzie w Nowym Roku? Ano jeszcze nic szczególnie nowego. W ogóle to 1 stycznia nie jest w normalnym kraju żadną szczególną datą. W normalnych krajach Nowy Rok obchodzi się wiosną - a nie w środku zimy! 1 stycznia to pomysł biurokracji Cesarstwa Rzymskiego. „Musiała” - jak to biurokracja - uzgodnić datę obejmowania urzędu przez konsulów (1 stycznia właśnie) z datą Nowego Roku (na wiosnę) - i, oczywiście, dopasowała… Nowy Rok do konsulów. Nie był to zresztą najgorszy - ale jakże symboliczny - wyczyn rzymskiej biurokracji. Ewangelia wg św. Łukasza (2, 1-14) przypomina inny: „Onego czasu wyszedł dekret od Cesarza Augusta, aby spisano wszystek świat. (…) i szli wszyscy, aby się spisali, każdy do miasta swego. Szedł też Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do żydowskiej ziemi, do miasta Dawidowego, które zowią Betlejem, przeto iż był z domu i pokolenia Dawidowego, aby był spisan z Marją, poślubioną sobie małżonką brzemienną.”Jak kiedyś pisałem: „Pomysł, by w celu spisania się każdy musiał pojawić się w miejscu swojego urodzenia (!) mógł narodzić się tylko w głowie państwowego urzędnika. Koszt tego dla Imperium był nie-praw-do-po-dob-ny - tyle, że nie płacili za to urzędnicy, lecz poddani Cesarza z własnej kieszeni. Więc co to obchodziło urzędników? Najpewniej dali im w łapę hotelarze i właściciele statków, twierdząc, że „ożywi to gospodarkę imperium” - bo, jak wiadomo, transport jest dźwignią rozwoju… Niestety: prywatna baza hotelowa, obliczona na przeciętny ruch, nie wytrzymała - i niektórzy zamiast w gospodach musieli nocować w stajniach, oborach itp. miejscach. Co, nawiasem mówiąc, dowodzi, że standardy w szpitalach położniczych są zupełnie niepotrzebnie wyśrubowane: dzieci urodzone w stajenkach są równie zdrowe, jak te rodzone przy pomocy nowoczesnej aparatury przewidzianej normami europejskimi, na której znów zarabia masa cwaniaków”. Pod takimi rządami Rzym nie myślał już o ekspansji - tylko o tym, by jak najpóźniej i jak najłagodniej upaść. Co się zresztą udało (jeśli nie liczyć słynnego najazdu Wandalów). Obecnie los Rzymu najprawdopodobniej podzielą Stany Zjednoczone. Nie, nie Europa: Europy już, w sensie cywilizacyjnym i gospodarczym, nie ma - podobnie jak „gdzieś zniknęła” starożytna Grecja. Dokładnie wiadomo kiedy: gdy niepodległe państwa greckie połączyły się w Związek Achajski, co miało zapewnić im hegemonię nawet nad Rzymem. W Rzymie długo się z tego śmiano. Z życzliwością zresztą. Podobnie, jak w Waszyngtonie słucha się buńczucznych wypowiedzi kolejnych szefów KE. I to jest jakiś temat na rok MMIX. UE nadal formalnie nie powstała - ale nie jest wykluczone, że federastom uda się pokonać opór Trybunału Konstytucyjnego Niemiec, prezydentów Czech i Polski, wreszcie: Irlandczyków. Zresztą, jak już Niemcy zapowiadają od 10 lat: jeśli jakieś państwo nie zechce oddać swego kraju w pacht WE, to UE powstanie bez tego kraju. Ostatecznie może istnieć bez Grenlandii i Islandii - to czemu nie bez Irlandii? Jestem absolutnie przeciwny utworzeniu państwa np. „UE”, bo nie chcę, by Europę spotkał los starożytnej Grecji. Ale, z drugiej strony, pod panowaniem rzymskim nic takiego strasznego w Grecji się nie działo. Tyle, że epoka Wielkich Wojowników, Wielkich Strategów, Wielkich Filozofów, Wielkich Poetów, Wielkich Matematyków itd. - bezpowrotnie odeszła. A może odwrotnie: ta epoka odeszła - i dlatego Grecja połączywszy się utraciła niezależność? JKM
Życiowa mądrość i “inteligencja” na przykładzie Ukrainy Nie pamiętam, kto był powiedział: „Niewiarygodne, jak małą ilością mądrości świat jest rządzony” -ale faktem jest, że gdy do parlamentu II Rzeszy wybrano 88 profesorów, publicyści jęknęli: „Achtundachzig Professoren? Vaterland: Du bist verloren!”. Co zresztą wcale nie oznacza, że profesorowie mają monopol na mądrość - bo czytając książki mało wiedzą o życiu, a ponadto zazwyczaj cierpią na chorobliwą skłonność rozszczepiania włosa na czworo. Metoda Aleksandra Macedońskiego, który po okazaniu Mu puzzla znanego jako „węzeł gordyjski” po prostu rozciął go mieczem, wśród profesorów cieszy się zasłużoną pogardą. Cóż jednak począć: jest skuteczna? Jakoś nigdy żaden profesor nie podbił Grecji z koloniami i okolicami, Azji Mniejszej i Środkowej aż po Indie. Na Afganistanie połamali sobie zęby Anglicy, Sowieci - a obecnie łamią je Jankesi. Problem jest bowiem w wykształceniu. Podstawą rozwoju jest dziś wykształcenie. Ludzie odpowiednio wykształceni wiedzieli (bo uczono ich tego w szkołach), że Armia Sowiecka niezwyciężona jest - a obecnie uczą w szkołach, że niezwyciężona jest US Army. Tymczasem ogromna większość Pasztunów, Tadzyków, Beludżów, Hazarów i innych mieszkańców Afganistanu nie chodziła do szkoły, więc tego nie wiedziała i nie wie. I dlatego Sowietów wyrzuciła z trzaskiem, a niedługo i Amerykańcy (z Polakami i innymi przystawkami) wyniosą się stamtąd jak niepyszni. Mądrość książkowa jest zgubna. Powinno ją posiadać odpowiednio przygotowane i wybrane 1-2% narodu. Reszta powinna mieć wiedzę wyniesioną nie z telewizji i książek, tylko z doświadczenia (własnego - i przodków). Powinna wiedzieć, że ma tanio kupić i drogo sprzedać, modlić się i pracować - a gdy na hasło:”Ociec, prać?” padnie: „Prać!” - to trzeba prać. To wszystko. Tymczasem Polska (i nie tylko) ma przerażająco rozdętą warstwę tzw. „inteligencji” - czyli ludzi posiadających wiedzę książkową - albo bezużyteczną od początku, albo przestarzałą. Nie uwierzycie mi Państwo, ale zdecydowana większość „inteligentów” jest przekonana, że ChRL jest państwem komunistycznym., a USA - kapitalistycznym. Tak było, istotnie: pół wieku temu. Od tego czasu zmieniły się Chiny, zmieniły się Stany - natomiast podręczniki się, niestety, nie zmieniły. Gdy byłem posłem w Sejmie, było bodaj 27 partyj - ale rząd zawsze udawało się, z trudnościami, ale sklecić. Publicyści marzyli: „Ach, gdyby zmniejszyć liczbę partyj - to by była stabilizacja…” Stukałem się w głowę pokazując, że np. tragicznym byłby Sejm, w którym byłyby trzy partie. Anarchiści z Burżujami tworzą rząd, biorąc po 18 ministerstw. Następnego dnia Chadecy przychodzą do Anarchistów i proponują: „Zawrzyjcie koalicje z nami: oferujemy Wam 30 ministerstw, zadowolimy się sześcioma”. Co się i dzieje, ale na trzeci dzień do Chadeków przychodzą wyślizgani Burżuje, proponując im 26 tek; sami zadowolą się dziesięcioma. Co i następuje - ale wtedy do Chadeków przychodzą Anarchiści oferując im 25 tek… Ta sytuacja jest niemożliwa do opanowania. I taką właśnie sytuację mamy na Ukrainie. Są tam trzy partie spore partie - i bawią się między sobą w tę grę. Ponieważ jednak wyborcy nie można powiedzieć prawdy (że dzisiejszym „partiom politycznym” zależy tylko na tym, by się przyssać do państwowego cycka…), „partie” muszą udawać, że o coś im chodzi (poza posadami, gdzie dają łapówki). „Program partii” kleci się na miesiąc przed wyborami (o, właśnie czytałem, że tworzy go PiS…) - i mało komu przychodzi do głowy, by domagać się od zwycięskiej partii jego realizacji. Wszyscy wiedza, że to pic na wodę i fotomontaż. Na Ukrainie są jeszcze w sejmie dwie małe partie, co trochę komplikuje ten obraz. Spokojnie: po kolejnych wyborach wylecą, zostaną trzy - i wtedy już bez przeszkód co dwa tygodnie będzie tam tworzona nowa koalicja… To wszystko, oczywiście, jest w podręcznikach. Co jednak ciekawe - akurat tych podręczników ani politycy, ani wyborcy zgodnie nie czytają… JKM
Diabeł z Berezy Propaganda komunistyczna uczyniła z Kostka-Biernackiego krwawego komendanta twierdzy brzeskiej, a przede wszystkim oprawcę obozu w Berezie Kartuskiej. Te mity funkcjonują do dziś, podobnie jak Bereza "wzorowana na hitlerowskich obozach koncentracyjnych". W powojennej Polsce - podstępem aresztowany przez UB, trzymany przez wiele lat w więzieniu jako zdrajca Narodu Polskiego, w 1953 r. skazany na karę śmierci za faszyzowanie kraju. "Normalny człowiek zawsze tęskni za mordem, choćby w najgorszym razie za mordem owadów. Jest to najstarsza i najszacowniejsza tęsknota ludzka" - pisał Wacław Kostek-Biernacki w 1931 r. w powieści "Diabeł zwycięzca". Jeżeli Kostek ulegał tej "ludzkiej tęsknocie", to przede wszystkim z wierności Marszałkowi. - Piłsudski był dla Koska świętością - wspominała Janina Otto, jego kuzynka. Jeżeli był ślepym wykonawcą nie zawsze praworządnych rozkazów swojego ukochanego dowódcy, to również sprawnym administratorem i utalentowanym pisarzem. Jeżeli potrafił być bezwzględny, to także w kwestii wierności ideałom. Dobrego imienia towarzysza z PPS, Komendanta, a potem Marszałka bronił nawet w ubeckich kazamatach.
Towarzysz z Parasola Wacław Biernacki ma 11 lat, kiedy po raz pierwszy trafia do więzienia za rozpowszechnianie ulotek Polskiej Partii Socjalistycznej. Jest rok 1895. Siedem lat później po uczniowskiej demonstracji w Lublinie przeciwko carowi otrzymuje wilczy bilet szkolny: musi opuścić Kongresówkę. Przedostaje się do Lwowa, tu zdaje maturę i przez dwa lata (1903 - 1905) studiuje medycynę. W 1905 r. poznaje Józefa Piłsudskiego. Towarzysz "Ziuk" osobiście przyjmuje Biernackiego w szeregi PPS. "O ile ujęty byłem bardzo osobą Komendanta, o tyle mocno ochłodziły mnie jego słowa: »Wy pewnie myślicie, że teraz idzie się ze strzelbą do lasu, ale tak nie jest. Teraz idzie się na ulicę« (...) Jestem pewien, że gdyby nie dziwny osobisty wpływ, jaki »towarzysz Ziuk« wywierał na otoczenie, nie zgodziłbym się na pracę tak różną od ówczesnych pojęć moich o walce zbrojnej o niepodległość. Po parogodzinnej rozmowie »towarzysz Ziuk« wybrał dla mnie pseudonim partyjny - Konstanty, w skrócie Kostek. I od tej chwili jestem »Kostkiem«" - wspominał Biernacki w 1932 r. Oczarowany Piłsudskim, Kostek wkrótce otrzymuje pierwszą funkcję partyjną: wydział bojowy Centralnego Komitetu Robotniczego PPS w Warszawie mianuje go okręgowcem na Płock i Włocławek. Kostek ma 21 lat. Za działalność w PPS kilka razy trafia za kraty. W 1907 r. osadzony na zamku w Lublinie, organizuje ucieczkę 20 więźniów. Przekopem, który dwa miesiące drążą, przedostają się do lochów, stamtąd kanałami pod Starym Miastem wydostają się na wolność. Biernacki wraca do Warszawy. Jest znów wśród bojowników PPS. Bierze udział w głośnej likwidacji zdrajców, którzy wydali carskiej Ochranie czołowych pepeesowców. Rosyjska policja rozsyła za Kostkiem listy gończe. Ucieka przed nią do Afryki, zgodnie z zaleceniami Piłsudskiego. Legia Cudzoziemska przyjmowała każdego, a PPS chciała mieć kadrę wojskową. Biernacki prawie przez rok służy w 1 pułku Legii niedaleko Oranu. W 1910 r. uczęszcza na wyższy kurs oficerów sztabowych we Lwowie. Egzaminatorem jest Józef Piłsudski. Wśród 65 absolwentów są ludzie też bezwzględnie oddani Komendantowi: Marian Kukiel, Edward Śmigły-Rydz, Kazimierz Sosnkowski i najwierniejszy z wiernych - Kostek-Biernacki. Na zakończenie kursu wszyscy otrzymali wyróżniającą odznakę "Parasola". Juliusz Kaden-Bandrowski w powieści "Generał Barcz", opisującej czasy już po odzyskaniu niepodległości, tak charakteryzował bohatera-piłsudczyka: "I tak noc w noc ze służby Ojczyźnie wracał Barcz późno, wyczerpany. (…) Barcz nie wiedział kiedy śpi, je, ani ile już minęło dni. Stracił najzupełniej poczucie swego osobistego życia".
"A gówno dla ojczyzny wozić, to nie łaska?" W marcu 1914 r. departament policji w Petersburgu uprzedził o przyjeździe z Paryża "wybitnych działaczy PPS". Na pierwszym miejscu wymienił nazwisko Piłsudskiego, na trzecim Kostka-Biernackiego. W sierpniu 1914 r. Piłsudski wyznacza Biernackiemu odpowiedzialne zadanie: mianuje go szefem żandarmerii polowej I Brygady Legionów. Żandarmeria była tylną strażą Legionów. Wydawała wyroki na podejrzanych o zdradę, szpiegostwo lub prowokację. Kostek "kiedyś opowiadał mi, jak Komendant polecił mu zlikwidować jakiegoś szpiega, który dostał się w ręce pierwszej brygady. Kostek poprosił go o zwolnienie z tego polecenia, gdyż nie odpowiadało to jego powołaniu żołnierskiemu. Piłsudski odpowiedział: »A gówno dla ojczyzny wozić, to nie łaska?«" - pisze w pamiętnikach Michał Browiński, poseł na Sejm II RP, który zetknął się z Kostkiem podczas wojny w Rumunii. Biernacki dowodził żandarmerią ledwie trzy miesiące, a zdążyło przylgnąć do niego miano Kostka-Wieszatiela. Tak nazywali go koledzy legionowi, parafrazując przydomek wileńskiego gubernatora Murawiewa. Przez następne dwa lata wojny (do końca 1916 r.) pozostawał w sztabie Legionów, tuż przy Komendancie. W lipcu 1917 r. Kostek jest internowany w obozie dla oficerów legionowych, którzy wymówili posłuszeństwo Austrii, w Beniaminowie nad Narwią. Tak chciał Marszałek: "Szliście na pole bitew umierać za ojczyznę, teraz idźcie za nią do więzienia". W obozie Kostek wydaje gazetkę satyryczną pod tytułem "Sprzymierzeniec". Pisze i wystawia popularną wśród oficerów "Szopkę beniaminowską", prześmiewa w niej życie obozowe i CK Austrię. Po odzyskaniu niepodległości wydaje ją z dedykacją "Ukochanemu Komendantowi". - Talenty literackie Kostka objawiły się również w domu, wystawiał rodzinne szopki - zapamiętała Janina Otto. W dwudziestoleciu opublikował kilka powieści osnutych na wątkach autobiograficznych. - Pisał piękną polszczyzną, co nieczęsto zdarzało się wojskowym - twierdził Ludwik Bogdan Grzeniewski, krytyk literacki. U progu niepodległości Biernacki walczy z Ukraińcami o Lwów. Od stycznia 1919 r. jest w Siedlcach jako dowódca batalionu zapasowego przy 22 pp i komendant garnizonu, któremu podlegały sądy doraźne dla ścigania nadużyć skarbowych. Awansuje. Wkrótce jest zastępcą dowódcy 43 pp w Hoszczy nad Horyniem. Marian Romeyko, pułkownik Sztabu Generalnego w II RP, zapamiętał pobyt Kostka w Dubnie: "W przeddzień imienin Piłsudskiego, 18 marca 1921 roku, Kostek zarządził »procesję« pułku po mieście. Na nosidłach, jak na Boże Ciało, niesiono portret Piłsudskiego, a za nim kroczyli oficerowie i szeregowi".
Rozpędzić parlament Niektórzy historycy twierdzą, że w listopadzie 1923 r. Kostek za namową Marszałka jedzie z poufną misją do Krakowa. Ma wykorzystać antyrządową manifestację PPS dla zdobycia władzy dla Piłsudskiego. Doszło do starć - z jednej strony tłum robotników, z drugiej kompania piechoty pod dowództwem Kostka-Biernackiego. Z Warszawy, z MSW, nadchodzi rozkaz otwarcia ognia do manifestantów. Kostek odmawia wykonania go. Witos pisze we wspomnieniach, że socjalista Mieczysław Mastek "twierdził z całą stanowczością, że zamiarem Kostka-Biernackiego było objęcie rządów w Krakowie i urządzenie stamtąd marszu na Warszawę". Biernacki zostaje zawieszony w wojsku, staje przed sądem w tzw. procesie krakowskim (kwiecień 1925). Z braku dowodów zostaje uniewinniony. Wraca do wojska i wkrótce jest już podpułkownikiem. Nie bierze udziału w zamachu majowym - służy wówczas w 78 pp w Bronowicach. Mogłoby się nawet wydawać, że Piłsudski zapomniał o wiernym żołnierzu spod "Parasola". Ale tak nie jest - w 1929 r. wyznacza Kostkowi nowe zadanie: rozpędzenie parlamentu. Kostek dowodzi jedną z uzbrojonych grup, które mają zakłócić obrady Sejmu. Marszałek Sejmu, przywódca socjalistów Ignacy Daszyński odmawia otwarcia sesji "pod bagnetami, karabinami i szablami". Sejm powołuje specjalną komisję do zbadania incydentu. Kostek znowu ma być sądzony za działania, za którymi stoi Piłsudski. Prac komisji nigdy nie doprowadzono do końca.
"Wygłupia się, żeby nas nastraszyć" Kostek pomaga Marszałkowi w rozprawie z opozycją sejmową. Piłsudski mianuje go w 1930 r. komendantem twierdzy w Brześciu nad Bugiem. Sam zielonym ołówkiem zaznacza na liście przedstawionej przez ministra spraw wewnętrznych Felicjana Sławoj-Składkowskiego nazwiska opornych posłów, których należy osadzić w Brześciu. Kostek otrzymuje polecenie: "mają poczuć, iż są w więzieniu, że nie mogą czuć się w Brześciu jak bohaterowie". Historyk Władysław Pobóg-Malinowski: "Piłsudski, dźwigający samotnie olbrzymi ciężar przyszłości państwa, w imieniu tej przyszłości dusił przejawy anachronicznego już warcholstwa". Inny wpływowy piłsudczyk, Wacław Jędrzejewicz, twierdził, że aresztowania posłów były dowodem odpowiedzialności Marszałka, który uzdrowił w ten sposób parlamentaryzm. Brzeskie więzienie do lekkich nie należało, obowiązywał w nim surowy wojskowy regulamin. "Kostek-Biernacki miał nie tylko decydujący wpływ na dobór współpracowników, ale »program« zajęć i udręczeń, jakim byli poddawani więźniowie, był w znacznym, jeżeli nie w wyłącznym stopniu jego dziełem" - opowiadał chrześcijańsko-demokratyczny poseł Karol Popiel w komunistycznym sądzie na procesie Kostka. Nie natknąłem się jednak na żądną wzmiankę, by Biernacki osobiście znęcał się nad uwięzionymi. Wincenty Witos pisze, że go w Brześciu "nie bito, nie przeklinano, nie lżono, nie pchano do ciemnicy i nie zadawano żadnych specjalnych tortur". Kostek "rewizje odbywał zawsze w nocy, gdy już więźniowie zasnęli. Komiczne było świecenie przez niego latarką pod łóżko, na okno, próbowanie krat, oświecanie kubła". Witos przytacza również zasłyszaną wypowiedź Kostka o sobie. Miał powiedzieć o byłym premierze: "Wzięliśmy chama za mordę i jest spokój". Działacz PPS Adam Pragier tak charakteryzował Biernackiego: "Jako nasz gospodarz w więzieniu brzeskim jest jednym z rzadkich w Polsce przykładów właściwego człowieka na właściwym miejscu. Przy czym wcale nie jest głupi. Kostek po prostu wygłupia się, żeby nas nastraszyć". Piłsudczycy chętnie obciążali winą za Brześć wyłącznie Kostka, choć sam Piłsudski, przemawiając na posiedzeniu Rady Ministrów we wrześniu 1930 r. przyznał: "Co do mnie, to też przygotowałem część tej pracy, bo chcę, by byli karani". I gromił: "Ta bezkarność tego bydła przeklętego psuje całe państwo. Zastrzelę ich jak psów, gdy sądy nie osądzą". Kostka zaczęto nawet bojkotować towarzysko. Podobno na jednej z herbatek w Belwederze w 1931 r. Piłsudski witał gości ustawiwszy obok siebie Kostka i pilnował, by wszyscy goście przywitali się z nim. Ujął się za Kostkiem również Walery Sławek, prawa ręka Piłsudskiego: "Zbadałem sprawę i stwierdzam, że sadyzmu i znęcania nie było. Próbujecie oczernić oficerów, którzy chwalebniejszą niż wy mają przeszłość" - mówił w Sejmie.
W chłopskim przebraniu W sierpniu 1931 r. premier Aleksander Prystor - na polecenie Piłsudskiego - powierzył Biernackiemu stanowisko wojewody nowogródzkiego. Po roku Kostek jest znowu w Brześciu, tym razem jako wojewoda poleski. Pozostaje nim do wybuchu wojny w 1939 r. "Jako wojewoda nowogródzki, potem poleski był nie tylko sprężysty, ale i sprawiedliwy dla ludności w tym sensie, że pilnował, aby urzędnicy nie krzywdzili ludności na własną rękę" - przyznaje, podkreślić trzeba na ogół krytyczny wobec Kostka konserwatywny publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz. Wojewoda Biernacki lubi incognito odwiedzać starostwa, zaglądać na targi, wizytować gospodarstwa. Zapisał: "Przebierałem się po chłopsku i rozmawiałem szczerze z chłopami. Gdy przyjeżdżałem do wsi jako wojewoda, ustosunkowywano się do mnie wrogo lub uniżenie. Moją największą troską było zbliżenie ludności do Polski". Nie wyzbył się jednak policyjnych przyzwyczajeń: lubił niespodziewanie przeprowadzać inspekcje i kontrole urzędów. Tępił złodziei, aferzystów i komunistów. Było to zawsze zgodne z politycznymi koncepcjami Piłsudskiego.
KL Bereza W 1934 r. otworzono słynny obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Stanisław Cat-Mackiewicz zachowanie Kostka w Berezie nazywa sadystycznym: "W oddanym mu pod opiekę obozie koncentracyjnym z lubością wymyślał tortury, z prawdziwie degeneracką lubością nazywając je pieszczotliwymi nazwami: »gimnastyką«, »regulaminem«". Mackiewicz nie jest obiektywny - sam spędził w obozie trzy tygodnie i już ten fakt sprawiał, że za sanacją przepadać nie mógł. Tym razem ten wybitny publicysta wpisał się jednak (wydaje się, że nieświadomie) w załganą propagandę komunistyczną. To ona uczyniła z Kostka-Biernackiego oprawcą obozu w Berezie Kartuskiej. Ten mit funkcjonuje do dziś, podobnie jak Bereza "wzorowana na hitlerowskich obozach koncentracyjnych". - Bereza jest czarną plamą w historii II RP, ale porównanie z obozami niemieckimi czy sowieckimi nie ma sensu - ucina spekulacje historyk Paweł Wieczorkiewicz. - W Berezie z kilkuset komunistów umarło zaledwie kilku, w sowieckich łagrach z kilku tysięcy polskich komunistów przeżyło kilkudziesięciu. Każdy system ma podobne więzienia, Francja - Diabelską Wyspę, Anglia - Dartmoor. Żadnego ludobójstwa w Berezie nie było, była - często twarda - resocjalizacja. Ponadto, Kostek nigdy nie był komendantem obozu, jak często - całkowicie fałszywie - się go tytułuje. Jego "opieka" nad tym miejscem odosobnienia była jedynie tytularna - Bereza po prostu znajdowała się na terenie administrowanego przez niego województwa poleskiego. Nie był nawet inicjatorem umieszczenia w niej przeciwników politycznych, nie on napisał regulamin obozu. Leon Kozłowski, ówczesny premier, to pomysłodawca Berezy. Piłsudski poparł inicjatywę. Wedle zapisu Wacława Jędrzejewicza, Marszałek miał powiedzieć: "Ja nic nie mam przeciw tej waszej czerezwyczajce, ja się na tę waszą czerezwyczajkę na rok zgodziłem". Zamknięci w Berezie - głównie komuniści, Ukraińcy i przedstawiciele innych mniejszości narodowych, twierdzili, że wizyty Kostka powodowały zaostrzenie rygoru obozowego. Inspekcje wojewody to akurat prawda, ale w rzeczywistości w ich trakcie ograniczał się do sprawdzania, czy przestrzegany jest regulamin, czy panuje porządek w celach, kuchniach i sanitariatach. Kilka razy faktycznie opiniował wnioski o skierowanie do obozu, ale decydować nie mógł, gdyż Bereza Kartuska podlegała bezpośrednio ministrowi spraw wewnętrznych.
Aresztowali Goldbergowie W pierwszym dniu wojny 1939 r. Kostek objął stanowisko komisarza cywilnego w randze ministra przy Naczelnym Wodzu. Po latach Cat-Mackiewicz znów zabrzmiał PRL-owskim kłamstwem: "Rydz wyraził swój stosunek do społeczeństwa przez nominację Kostka-Biernackiego, kata z Brześcia i Berezy". 18 września 1939 r. Biernacki razem z rządem przejechał granicę pod Kutami. W Rumunii przebywał w kilku ośrodkach internowania. Michał Browiński, też osadzony w obozie w Caracal, z jednej strony chwalił towarzysza niedoli: "Znawca i miłośnik średniowiecza, znawca starego języka polskiego. Czytał nam fragmenty niewykończonej jeszcze powieści o Bolesławie Śmiałym, zupełnie interesujące". Z drugiej krytykował: "Osobiście bardo niesympatyczny. Miał w sobie jakiś starczy egoizm. Nigdy się z nikim niczym nie dzielił, niczym nikogo nie ugościł. Ulubioną jego potrawą była kiełbasa pokrajana w plasterki i zalana octem". Na koniec ogólnie stwierdzał: "Poza tym chętny do pogawędki. Nie czuło się w nim drapieżnego kiedyś człowieka". Od końca 1943 r. Kostek był w Rumunii na wolnej stopie, miał szwajcarski paszport dyplomatyczny. Próbował dostać się do polskiego wojska na Zachodzie, ale w Londynie nie chciały go antypiłsudczykowskie władze. Podobny los spotkał też wielu innych sanatorów. W kwietniu 1943 r. poległ w Warszawie podczas likwidacji volksdeutscha na ulicy Stalowej jedyny syn Kostka - Lesław Ryszard Biernacki, ps. Romanowski. Należał do oddziału dywersyjnego prawicowej Konfederacji Narodu. W marcu 1945 r. w nie wyjaśnionych okolicznościach Kostek-Biernacki został aresztowany w Rumunii. Nie wiadomo, w jaki sposób znalazł się w więzieniu w Warszawie. "W kwietniu 1945 r. około dwudziestu Polaków miało być przewiezionych na Mokotów. Kostek-Biernacki stawiał opór czynny. Zabrano go przemocą" - zanotował Browiński. - Słyszałam, że maczał w tym ręce Jerzy Borejsza. Ubrany w mundur NKWD przywiózł Kostka do Polski pociągiem na Dworzec Główny i przekazał swojemu bratu Goldbergowi, czyli Różańskiemu - opowiada Krystyna Banasik, która pracowała z żoną Biernackiego, Anną w Związku Literatów Polskich. Istnieje też inna wersja: przyleciał po niego samolot z polskimi znakami, przywitano go gorąco. W drodze przekonał się, że lecą nie na Zachód, jak sądził, lecz do Polski - mówił Kazimierz Augustowski, który na Rakowieckiej siedział w jednej celi z Kostkiem. Jedno jest pewne: 11 listopada 1945 r. zaczyna figurować w dokumentach aresztu karno-śledczego Warszawa I.
"Klasyczny reprezentant faszystowskiego reżimu" Reżimowy "Express Wieczorny" z 22 lipca 1946 r. woła na czołówce: "Kat Brześcia za kratami Mokotowa". 21 września 1946 r. ukazuje się informacja: "Kostek za dwa tygodnie stanie przed sądem". Z pisma skierowanego do Leona Chajna (podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, wcześniej członek KPP, Związku Patriotów Polskich, oficer polityczny armii Berlinga, mason, ojciec Józefa Chajna, wicedyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego): "Kostek-Biernacki postawiony będzie pod pręgierzem nie tylko jako indywidualna jednostka, ale (...) będzie sądzony system rządzenia, którego był wyrazicielem, jako klasyczny reprezentant faszystowskiego reżimu". Pokazowy proces przygotowywany jest na grudzień. Kostek ma odpowiadać z dekretu z 22 stycznia 1946 r. za zdradę Narodu Polskiego. Z akt śledczych: "Współorganizator i faktyczny przełożony obozu w Berezie Kartuskiej opracował osobiście jego regulamin, nadzorował go i wpływał bezpośrednio na służbę obozu w kierunku jeszcze większego zaostrzenia reżimu obozowego. Oskarżony w czasie swoich inspekcji niejednokrotnie sam brał udział w znęcaniu się nad więźniami". Oskarżenie Kostka było tak skonstruowane, żeby wykazać, że przez całe życie, niemal od kołyski, był elementem wrogim i szkodliwym. I tak, tępi śledczy, nadzorowani przez znanego ze służalczości wobec "ludowej" władzy - Władysława Dymanta, wicedyrektora Departamentu Specjalnego Prokuratury Generalnej (ten sam, który zarządził sądzenie gen. Augusta Emila Fieldorfa przy drzwiach zamkniętych) - wymienili: "agenturalną" działalność w PPS - na usługach wywiadu austriackiego, okrucieństwo piłsudczykowskiego żandarma, przynależność do "elitarnej kliki legionowej" i "mafii Parasol", komendanturę Brześcia, no i przede wszystkim wspomnianą już Berezę. Jako świadków powołano m.in. dawnych kolegów z Legionów - gen. Leona Berbeckiego i ppor. Mariana Robaka-Raczyńskiego oraz przedwojennych posłów - Karola Popiela i Władysława Kiernika. Do pokazowego procesu, w którym nowa "demokratyczna" władza chciała pokazać zbrodniczość przedwojennej sanacji, jednak nie doszło. Akt oskarżenia upadł właśnie ze względu na Berezę - komunie nie udało się znaleźć wystarczających dowodów i świadków przestępstw Kostka w tym najgorszym z możliwych obozów. Na nowy proces musiał czekać następnych siedem lat. Jako "faszyście" zapewniono mu nie byle jakie towarzystwo - siedział w jednej celi z Erichem Kochem, komisarzem Rzeszy dla Ukrainy, skazanym w Polsce na karę śmierci za zbrodnie wojenne. - Psychicznie trzymał się dobrze - wspominał Kazimierz Augustowski. - Był towarzyski, czasami nawet dowcipkował. Opowiadał nam o Legionach, Algierii, swoim przywiązaniu do Marszałka. Nigdy nie pozwolił powiedzieć o nim złego słowa. Kiedyś Różański miał obchód, jako starszy celi krzyknąłem: "Panie pułkowniku, pan major Różański przyszedł". Kostek, udając, że nie słyszy, nie ruszył się z miejsca. 10 kwietnia 1953 r. Wacław Kostek-Biernacki stanął przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie. Podczas tajnej rozprawy, której przewodniczył "zasłużony" sędzia Henryk Kempisty, skazano go na karę śmierci "za tłumienie ruchu rewolucyjnego, faszyzowanie kraju, szkalowanie i zohydzanie Związku Radzieckiego". Biernacki do winy się nie przyznał: "akt oskarżenia jest wielką nieprawdą", a stawiane zarzuty to "fantazja autora aktu oskarżenia", "w protokołach oficera śledczego są włożone mi w usta nonsensy, bo wtedy cierpiałem na bezsenność i podpisując byłem na wpół świadomy". Z uzasadnienia wyroku: "Od września 1931 roku do 31 sierpnia 1939 roku w związku z wykonywaniem urzędu wojewody nowogródzkiego i poleskiego, realizując politykę sanacyjnego rządu faszystowskiego dławienia rewolucyjnego ruchu mas pracujących miast i wsi oraz wynaradawiania ludności ukraińskiej i białoruskiej, działał na szkodę Narodu Polskiego".
"Warunkowo zwolniony" W sierpniu 1953 r. Sąd Najwyższy "łaskawie" zamienił mu karę na 10 lat więzienia, z zaliczeniem aresztu śledczego. Biernacki był już wówczas bardzo chory, miał miażdżycę, chorobę wieńcową, rozedmę płuc, padaczkę. Komisja lekarska w styczniu 1955 r. stwierdziła: "Ogólny stan zdrowia ulega stałemu pogorszeniu, nie rokuje zupełnie poprawy oraz zagraża życiu". Kazimierz Augustowski, towarzysz Kostka z celi: - Raz na kwartał na widzenia przychodziła żona. Kontakt jednak mieli utrudniony - on był prawie głuchy, ona niedowidząca. "Mój mąż od dawna nie może poruszać się o własnych siłach. Na ostatnim widzeniu odniosłam wrażenie, że mąż jest umierający i że przy swoich 71 latach nie przetrzyma tych kilku miesięcy, które mu zostały do odcierpienia" - pisała Anna Biernacka do Rady Państwa w lipcu 1955 r. Sama żyła w nędzy, wielokrotnie była wyrzucana z pracy. Zmarła w Warszawie w grudniu 1972 r. W końcu "ludowa" władza ulitowała się nad "faszystą". W listopadzie 1955 r. Wacław Kostek-Biernacki został "warunkowo zwolniony" z więzienia. Z Rakowieckiej do małego pokoiku na ul. Mokotowskiej, gdzie mieszkała jego żona, przewieziono go karetką pogotowia. Potem "erka" przyjeżdżała do "apartamentów" Biernackich często, nawet dwa razy dziennie. Komuniści doskonale wiedzieli, co robią - że mogą wypuścić wroga, przedstawiciela znienawidzonego reżimu piłsudczykowskiego, bo jest już całkowicie nieszkodliwy. "Diabeł z Berezy" zmarł 25 maja 1957 r. Został pochowany na starym cmentarzu w Grójcu, w grobie rodzinnym. "I obok naturalnego wstrętu do śmierci, uczuwam jasną radość, że odchodzę i że nigdy już nie będzie mnie dręczyć nieznośny widok cierpień żyjących istot" - napisał Wacław Kostek-Biernacki w jednej ze swoich powieści "Diabeł zwycięzca". Tadeusz M. Płużański
Jak Hollywood zakłamuje polską historię: "Opór" przeciw Polakom W "Oporze" ("Defiance") skazani na zagładę przez hitlerowskich okupantów Żydzi z okolic Naliboków zakładają w puszczy obóz, aby uniknąć represji i stosować tytułowy opór. Przeciwko komu? Przeciwko ich śmiertelnemu wrogowi - Niemcom. O brutalnych napaściach na polskie wioski, a przede wszystkim mordzie dokonanym w Nalibokach - ani słowa. Superprodukcja Edwarda Zwicka (twórca m.in. "Ostatniego samuraja") pokazuje bandytę Tewje Bielskiego (w tej roli James Bond, czyli Daniel Craig) jako bohatera bez skazy. Najpierw (1941 r.) grupa liczy 40 osób - głównie członków rodziny Bielskich, ich kuzynów i sąsiadów, stąd nazwa obóz rodzinny. W szczytowej fazie Jerozolima (bo tak mówi się o leśnym schronieniu okolicznych Żydów) osiąga liczbę ponad tysiąca - są to mężczyźni, kobiety i dzieci, zarówno prości ludzie, jak i inteligenci, którym udało się uniknąć zamknięcia w gettach i późniejszej zagłady. Dobra potrzebne im do przetrwania wytwarzają sami lub dzięki pomocy chłopów. Na początku istnienia obozu ustalili bowiem, że nie będą napadać na wsie i urządzać rekwizycji całego dobytku ich mieszkańców. Ponieważ muszą jednak coś jeść i czymś się odziać, zabierają miejscowej ludności żywność i ubrania - ale tylko na zasadzie dobrowolnej zrzutki na obóz i nie więcej niż połowę zasobów. Taka jest reguła. Dzięki temu żyją z chłopami w niczym nie zmąconej harmonii. Najczęściej po produkty do wsi udają się kobiety. Potem wszystko jest dzielone po równo. Nie ma lepszych i gorszych. Pełna demokracja. Gdy przychodzi zima, wszyscy cierpią z głodu i zimna (najgorzej ma nasz bohater - charczący Tewje omal nie umiera). Wobec kobiet mężczyźni są opiekuńczy, pod wpływem narzeczonej Bielski zmienia nawet swoje rozkazy.
Czołgi na bagnach Gdyby w puszczańskich ostępach pojawił się wróg - Niemiec, Jerozolima jest przygotowana do oporu. Broni jej grupa Żydów (broń zdobyli na Niemcach) pod dowództwem szefa całego obozu - przedwojennego kaprala WP, syna młynarza, który do 1939 r. prowadził razem z żoną sklep tekstylny, 34-letniego wówczas Tewje Bielskiego. W utrzymaniu porządku w obozie pomagają mu trzej bracia - Zus, Asael i Aron. W pewnym momencie część partyzantów, kierowanych przez brata Tewjego - Zusa odchodzi z obozu, by przyłączyć się do stacjonującej w Puszczy Nalibockiej partyzantki sowieckiej. Mimo, iż żydowscy bojownicy doświadczają antysemityzmu Rosjan, zaskarbiają sobie ich uznanie. To oni co chwila najbardziej bohatersko walczą. Z kim? Oczywiście z Niemcami, a tylko sporadycznie z kolaborującą z okupantem białoruską policją pomocniczą. "Opór" kończy się wielką bitwą z Niemcami na bagnach, po których sprawnie poruszają się hitlerowskie czołgi. Zwycięstwo Jerozolimie zapewnia odsiecz Zusa Bielskiego, który porzucił sowieckich partyzantów, by powrócić do ewakuującego się obozu, którego dzielnie bronił jego brat Tewje - kryształowy bohater. Tyle wyprodukowana za dziesiątki milionów dolarów hollywoodzka superprodukcja. Podkreślić trzeba, że oparty na faktach film ma przedstawiać prawdziwą historię braci Bielskich.
"Nie walczyłem z Niemcami" Co w filmie jest prawdą? Właściwie tylko tyle, że taki obóz istniał i wojnę przeżyło w nim ok. 1200 osób. Nie ma tam sprawy najbardziej obciążającej, czyli rzezi dokonanej przez partyzantów w Nalibokach. Ale po kolei. W Puszczy Nalibockiej stacjonowało w czasie wojny ok. 10 tys. sowieckich partyzantów skupionych w kilku obozach. Składali się z rozbitych przez Niemców oddziałów, nad którymi dowództwo sprawowali oficerowie zrzuceni samolotami z Moskwy. Jako, że tereny te zostały w 1939 r. włączone do Związku Sowieckiego, owi partyzanci traktowali je jako swoje. Głównym wrogiem nie byli Niemcy. Celem byli polscy mieszkańcy wsi i polskie podziemie zbrojne. Prócz obozów sowieckich w Puszczy Nalibockiej Żydzi utworzyli dwa duże obozy siemiejnyje (czyli właśnie rodzinne). Pierwszym dowodzili Tewje Bielski, drugim - nieco mniejszym - inny samozwańczy komendant, a właściwie kolejny krwawy watażka - Simcha Zorin. Nie zamierzali walczyć, tylko przeżyć. Plan został zrealizowany - do żadnej bitwy z Niemcami nie doszło. Potwierdził to nawet... Tewje Bielski. W zaraz powojennych wspomnieniach podkreślał, że jego Jerozolima "nigdy nie weszła do akcji z okupantem". Tuż przed śmiercią, w 1987 r., powtórzył to w jednym z wywiadów: "Widziałem, co robią Niemcy. Chciałem być inny. Zamiast zabijać, chciałem ratować. Nie walczyłem z Niemcami, to prawda. Bo uważałem, że jeden uratowany Żyd jest ważniejszy niż 10 zabitych Niemców". A zatem żadnego zbrojnego oporu nie było. To, pierwsze, można powiedzieć - założycielskie kłamstwo "Oporu".
Żydzi najbardziej dają się we znaki Kłamstwo drugie. Jerozolima nie była - jak tego chcą w Hollywood - obozem autonomicznym, którego tyko wydzielona część partyzantów (z Zusem Bielskim na czele) znajdowała się pod rozkazami sowieckimi. Dowództwu w Moskwie podporządkowani byli wszyscy. Historycy podkreślają, że Tewje Bielski szybko porozumiał się z Sowietami i wszedł pod ich komendę. W raportach Delegatury Rządu z tego okresu czytamy: "Zagadnienie bezpieczeństwa w ogóle nie istnieje, a teren objęty partyzantką robi wrażenie »dzikich pól«. Życie ludzkie straciło wszelką cenę, a doraźne egzekucje są powszechne na całym terenie. (...) Teren, gdzie Niemcy nie docierają, a zwłaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przeważnie sowieckich oddziałów dywersyjnych. Są one dobrze uzbrojone w broń ręczną i maszynową, dowodzone przez oficerów sowieckich specjalnie wyszkolonych do walki partyzanckiej i podobno liczą ok. 10.000 ludzi. (...) Ludność miejscowa jest zmęczona i znękana ciągłymi rekwizycjami, a często i rabunkiem odzieży, żywności i inwentarza. Najbardziej dają się we znaki, zwłaszcza w odniesieniu do ludności polskiej tzw. oddziały rodzinne (siemiejnyje), składające się wyłącznie z Żydów i Żydówek w sile 2-ch batalionów".
Mołojcy do wypitki i miłości Kłamstwo trzecie. Warunki i stosunki panujące w obozie. Opisał je m.in. czasowy zastępca Tewje Bielskiego, polski przedwojenny komunista Józef Marchwiński (żonaty z Żydówką o imieniu Ester i dlatego dołączony do obozu przez dowództwo sowieckie): "Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to mołojcy do wypitki i miłości, nie mieli jednak ciągotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowódca obozu) Tewie Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Żydami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym »haremem« - niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny żydowskie kładły się często na spoczynek z pustymi żołądkami, gdzie matki przytulały do wyschniętych piersi głodne swoje dzieci, gdzie błagały o dodatkową łyżkę ciepłej strawy dla swoich maleństw - w tymże obozie kwitło inne życie, był też inny, bogaty świat! Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewie Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane, a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek". Tewje był nie najlepiej oceniany nawet w raportach sowieckich: "Bielski nie zajmował się pracą bojową, a spekulował w oddziałach. Brał od swoich partyzantów złoto na zakup broni i przywłaszczał je, a broni nie dawał".
Mordercy obojga płci Kłamstwo czwarte i najważniejsze. Naliboki. Od 1942 r. na to niewielkie miasteczko w powiecie Stołpce, woj. nowogródzkie zaczęli napadać sowieccy partyzanci (podobnie było w innych okolicznych wioskach). We wspomnieniach mieszańców funkcjonują jako zwykłe bandy rabunkowe. Aby przeciwdziałać grabieży, Polacy zorganizowali w Nalibokach samoobronę (była przykrywką dla miejscowej Armii Krajowej). Wiosną 1943 r. Sowietom rabunek nie wystarczył. Postanowili podporządkować sobie samoobronę z Naliboków. Polacy nie zgodzili się. Na wymuszonych przez sowieckie dowództwo spotkaniach strony ustaliły jednak, że wzajemnie nie będą na siebie napadać. Miasteczko Naliboki i pobliskie osady miały stanowić domenę Polaków. Szybko porozumienie zostało jednak złamane. W nocy z 8 na 9 maja 1943 r. Naliboki zostały zaatakowane. W pacyfikacji, zarządzonej i przeprowadzonej przez partyzantkę sowiecką, brali udział ludzie z grupy Bielskiego (wśród napastników świadkowie rozpoznali swoich niedawnych sąsiadów narodowości żydowskiej). Mimo, że to fakt bezsporny, coraz częściej jest negowany. Wacław Nowicki, 18-letni wówczas chłopiec, który jako jeden z nielicznych ocalał z rzezi, wspominał po latach ("Żywe echa", Warszawa 1993): "Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. (...) Mama dopadła okna. - Wieś płonie! - krzyczy. (...) O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i "Pobiedy". Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem "hura!" szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych". Trzy lata młodszy Bolesław Chmara opowiadał: - Wywołali mojego starszego o trzy lata brata na ganek. Wyszedł. Wśród nich była kobieta. Podniosła karabin i trafiła go prosto w pierś. To była rozrywająca kula dum-dum. Wyrwało mu całe ramię. Ona wzruszyła ramionami, odwróciła się na pięcie i poszli dalej. Zrabowali, co się dało, a chałupę puścili z dymem.
W czasie ataku partyzanci-mordercy spalili również kościół, wraz z dokumentacją parafialną, szkołę, budynek gminy, pocztę i remizę. Wśród zabitych 128 osób, prócz mężczyzn, były również trzy kobiety, kilkunastoletni chłopcy i dziesięcioletnie dziecko. Zaskoczeni w czasie snu mieszkańcy próbowali się bronić, zabijając kilku napastników. Zaledwie kilku Polakom udało się uciec do lasu, ratując życie.
Zabijali przez antysemityzm Wersja żydowska jest całkowicie odmienna. Zbrodnię w Nalibokach tłumaczą przedwojennym antysemityzmem Polaków (choć ze wspomnień wyłania się przede wszystkim obraz zgodnego współistnienia mieszkańców; wśród 4 tys. Polaków mieszkało kilkuset Żydów), który nasilił się po wejściu Niemców w czerwcu 1941 r. Sulia Wolozhinska Rubin, której mąż brał udział w rzezi w Nalibokach, wspominała: "Nieopodal (dworzeckiego) getta znajdowała się wioska. Żydzi musieli przez nią przechodzić po drodze do lasu, a partyzanci (sowieccy) w drodze z lasu. Ci wieśniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w miedziane garnki o przemarszu takich osób, aby ostrzec pobliskie wioski. Chłopi wybiegali z siekierami, sierpami - czymkolwiek, co może służyć do zabijania - i rżnęli każdego, a potem rozdzielali między siebie cokolwiek ci nieszczęśliwcy mieli". ("Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan", Jerozolima 1980). W nakręconym później filmie dokumentalnym żona rzeźnika dodała, że polscy chłopi ukrzyżowali na drzewie ojca jej męża, co miało być bezpośrednią przyczyną dokonania masakry ("The Bielsky Brothers. The Unkown Partisans", Soma Productions, 1993). Ponoć do dziś film służy jako materiał pomocniczy w nauczaniu o Holokauście w izraelskich szkołach. W meldunkach do dowództwa partyzanci sowieccy przedstawiali atak jako swój sukces, chwaląc się 250 zabitymi, zarekwirowaniem dużej ilości broni i amunicji, uprowadzeniem 100 krów i 78 koni. Akcja miała być skutecznym rozbiciem niemieckiego garnizonu "samochody". W rzeczywistości podczas masakry, w Nalibokach nie było Niemców, jedynie przez przypadek nocował tam jeden policjant białoruski. Tak rodził się mit o walce partyzantów sowieckich, w tym oddziału Bielskich z Niemcami. Bitwy z okupantem były w rzeczywistości napaściami na polskie i białoruskie wsie. Od początku 2001 r. IPN (oddziałowa komisja w Łodzi) prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni w Nalibokach i innych mordów popełnionych na ludności cywilnej i żołnierzach Armii Krajowej na terenie byłego województwa nowogródzkiego. Obszerny materiał dowodowy nie doprowadził jednak do skazania żyjących do dziś sprawców.
Bielscy w Nowym Jorku W kończących film napisach pojawia się informacja, że Tewje Bielski po szczęśliwym wyprowadzeniu swoich ludzi z puszczy (wcześniej pojawia się porównanie do Mojżesza i jego wyjścia z Egiptu), wstępuje do Armii Czerwonej. Ale przecież pod sowieckimi rozkazami działał już od kilku lat... Nie znajdziemy też choćby wzmianki o dalszych losach braci, mimo, że ma to być ich prawdziwa historia. Tymczasem wiadomo, że po 1945 r. Tewje wyjechał wraz z rodziną do Palestyny, w Tel Awiwie otworzył sklep z artykułami spożywczymi. Jako ochotnik brał udział pierwszej wojnie izraelsko-arabskiej. W 1955 r. przeniósł się do Nowego Jorku i do końca życia pracował jako taksówkarz na Brooklynie. Tu zmarł w wieku 81 lat. Po śmierci jego ciało zostało sprowadzone do Izraela i pochowane na Cmentarzu Bohaterów. Szkoda także, że zabrakło historii sprzed kilku miesięcy. Media doniosły wówczas, że amerykańskie małżeństwo - Aron i Henryka Bell - porwało 93-letnią Janinę Zaniewską z Florydy i umieściło ją w domu opieki pod Poznaniem. Aby zapewnić staruszce "wakacje" w dawno niewidzianej Polsce wyłudzili od niej pełnomocnictwo i wyczyścili jej konto z kwoty 250 tys. dolarów życiowych oszczędności. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Aron i Henryka Bell zostali w USA aresztowani (zarzut porwania i oszustwa). Aron Bell to najmłodszy brat Tewjego - Aron Bielski. Tadeusz M. Płużański
Showman, czy przywódca? Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem politycznym obecnego tygodnia jest wczorajsza inauguracja prezydentury 44 prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Husejna Obamy. A jeśli nawet nie najważniejszym - bo o tym, co było najważniejsze, można mówić dopiero po latach - to w każdym razie - najgłośniejszym. Inaczej zresztą być nie mogło, bo inauguracja prezydentury jest wielkim widowiskiem telewizyjnym - mniej więcej tej rangi, co otwarcie lub zamknięcie Olimpiady. W ogóle, od pewnego czasu polityka w coraz to większym stopniu podporządkowuje się wymaganiom stawianym widowiskom telewizyjnym, co oczywiście wpływa również na to, jaki rodzaj ludzi robi polityczne kariery. Zaczęło się to w Stanach Zjednoczonych, kiedy w 1960 roku John Kennedy rywalizował o prezydenturę z Ryszardem Nixonem. Decydującym momentem tej kampanii była telewizyjna debata - pierwsza telewizyjna debata między kandydatami na prezydenta USA w historii - we wrześniu 1960 roku. Wprawdzie według większości obserwatorów Nixon argumentował znacznie lepiej niż Kennedy, ale Kennedy był niewątpliwie przystojniejszy od Nixona i to zdecydowało o zwycięstwie. Od tamtej pory sztaby organizujące kampanie wyborcze zaczynają zwracać coraz większą uwagę na widowiskowe zalety kandydatów. Niekiedy - jak w przypadku prezydenta Ronalda Reagana - udaje się pogodzić zalety aktorskie z merytorycznymi kwalifikacjami politycznymi, ale coraz częściej pogodzić tego nie można - co objawiło się na przykład w przypadku byłego prezydenta Jerzego Busha. Jak z tego punktu widzenia zakwalifikować prezydenta Obamę? Z punktu widzenia potrzeb przemysłu rozrywkowego był on kandydatem znakomitym - bo w historii Ameryki jeszcze nigdy nie było czarnoskórego prezydenta. Wprawdzie Barack Husejn Obama nie jest Murzynem tylko Mulatem, ale to nic nie szkodzi, bo i to wzbudza wystarczające zainteresowanie żądnej sensacji publiczności. Pierwszy warunek został zatem spełniony, ale to oczywiście nie wystarcza, bo konieczny jest też warunek drugi - by kandydat, podobnie jak sprawny konferansjer, potrafił utrzymać uwagę publiczności przez całą kampanię. Wymaga to, by każdemu mówić coś miłego, ale w taki sposób, by nie pociągało to za sobą żadnych konkretnych zobowiązań. I Barack Husejn Obama okazał się pod tym względem kandydatem idealnym. Epatował Amerykanów zapowiedzią „zmian”. Zmiany - czemu nie, zwłaszcza po 8 latach prezydentury Busha, który zdołował Amerykę w sposób zaiste zdumiewający. No dobrze - ale co właściwie ma się zmienić i w jaki sposób? Tego już Barack Husejn Obama nie mówił, ograniczając się do komunikatu, że „zmiany” będą „wielkie”. Jak się okazało, ten, jak to mówią, bajer wystarczył, by wygrać wybory prezydenckie w najpotężniejszym państwie świata. Oto co z ludźmi i z państwami robi telewizja! O ile jednak Barack Husejn Obama udowodnił, że z punktu widzenia potrzeb przemysłu rozrywkowego jest kandydatem znakomitym, o tyle jego merytoryczne zalety już takie oczywiste nie są. Jako senator nie odznaczył się niczym szczególnym, a prawdę mówiąc - nie odznaczył się niczym. To oczywiście o niczym nie świadczy, bo we współczesnych demokracjach najbezpieczniej jest nie mieć żadnych poglądów, a już na pewno - poglądów wyrazistych. Jeśli nawet jakiś polityk przypadkowo ma wyrobione poglądy, to często woli je ukrywać. Ronald Reagan jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Ale zostawszy prezydentem Barack Husejn Obama nie ma już nic do stracenia, więc jeśli ma jakieś poglądy, to teraz może je ujawnić. Jak dotąd tego nie zrobił, ograniczając się do wypowiadania opinii poprawnych, ale mało oryginalnych. Również przemówienie inauguracyjne nie zwiastuje żadnych rewelacji. Prezydent Obama zapowiedział zbudowanie „nowej Ameryki”. Co to konkretnie miałoby oznaczać? Może oznaczać wszystko: albo jakąś niesłychaną rewolucję we wszystkich dziedzinach życia - albo nic, to znaczy - zwyczajną blagę, ot - coś w rodzaju „drugiej Polski” Edwarda Gierka, czy „drugiej Japonii” Lecha Wałęsy. Ta druga możliwość wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna, zarówno z uwagi na coraz bardziej widoczne załamanie gospodarki, spowodowane łajdackimi poczynaniami lichwiarzy i ich politycznych popleczników, jak i z uwagi na gigantyczny dług publiczny Stanów Zjednoczonych, który już w październiku ubiegłego roku przekroczył 10 bilionów (po amerykańsku - trylionów) dolarów i ani myśli się zatrzymać. Toteż deklaracja prezydenta Obamy, że Stany Zjednoczone „znowu gotowe są objąć przywództwo” nie zabrzmiała wiarygodnie i na świecie została przyjęta raczej z rezerwą. W gratulacyjnej depeszy niemiecka kanclerz Aniela Merkel zauważyła, że żadne pojedyncze państwo nie jest w stanie stawić czoła poważnym wyzwaniom współczesnego świata - co jest przejrzystą aluzją, że Niemcy, jako polityczny kierownik Unii Europejskiej, ani myślą poddawać się przywództwu Stanów Zjednoczonych pod kierownictwem Baracka Husejna Obamy. Jeszcze bardziej wyrazisty był sygnał od włoskiego premiera Berlusconiego, który otwartym tekstem zaapelował do amerykańskiego prezydenta, by znormalizował stosunki z Rosją, a więc - by porzucił myśl, jaka kołatała się w głowie prezydenta Busha, o wznieceniu zarzewia konfliktu między Unią Europejską i Rosją, żeby dzięki temu odgrywać rolę arbitra w europejskiej polityce. Dodatkową okolicznością, która tę sugestię wzmacniała, było poniedziałkowe porozumienie w sprawie dostaw rosyjskiego gazu. Pokazało one, że strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie znakomicie wytrzymało test gazowy, podobnie jak w sierpniu ubiegłego roku - test gruziński. O ile więc wczorajsza inauguracja prezydentury Baracka Husejna Obamy z punktu widzenia przemysłu rozrywkowego wypadła okazale, o tyle zapowiadane z takim przytupem przez nowego prezydenta „zmiany” niekoniecznie muszą być takie „wielkie”. Wskazuje na to również skład administracji nowego prezydenta, a zwłaszcza dwie osoby: szef administracji Białego Domu Rahm Emanuel i sekretarz stanu Hilaria Clintonowa. Szef administracji Białego Domu decyduje o dostępie do prezydenta, a więc - z kim prezydent będzie rozmawiał. Z pewną przesadą można powiedzieć, że to od niego zależy, co prezydent będzie wiedział, a czego nie. Z kolei Hilaria Clintonowa jako sekretarz stanu zapowiada raczej kontynuację linii politycznej swego małżonka Billa Clintona, niż jakieś „zmiany”, a już zwłaszcza - „wielkie”. Krótko mówiąc - prezydent Obama wygląda na szczelnie obstawionego, więc jeśli nawet w aspekcie rozrywkowym może jeszcze rozwinąć pawi ogon rozmaitych zalet, o tyle punkt ciężkości władzy państwowej może nadal pozostawać poza oficjalnymi strukturami, jak to było w przypadku prezydentury Jerzego Busha juniora. Zatem o tym, czy wczorajsza inauguracja prezydentury Baracka Husejna Obamy była najważniejszym, czy tylko najgłośniejszym i najkosztowniejszym wydarzeniem tego tygodnia, dowiemy się dopiero po latach. SM
Broń palna jest dla ludzi! Fakty i mity. W Polsce broń palną posiada nieco ponad 3 obywateli na 1000, w sąsiednich Niemczech 18, a w Czechach aż 30. Tylko 150 tys. Polaków oficjalnie posiada broń. Nie wiadomo ile razy użyto jej w sposób niezgodny z prawem, ponieważ są to tak rzadkie przypadki, że nie prowadzi się takich statystyk. Jesteśmy krajem o najsurowszych w UE regułach wydawania pozwoleń na broń. Policyjna praktyka dorzuca tu swoje gigantyczne utrudnienia. O pozwolenia mogą być spokojni tylko myśliwi. Zwykły obywatel czy nawet sportowcy (strzelcy) w większości przypadków mogą jedynie pomarzyć o legalnym posiadaniu broni. Temat jasnych reguł dotyczących wydawania pozwoleń na broń powrócił z projektem poselskim Andrzeja Czumy z PO. Niedługo własny projekt nowelizacji ustawy o broni przedłoży Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Okazuje się, że poza jałową dyskusją w mediach, fobiami, mitami i zwykłym kłamstwem istnieją dane statystyczne, zdroworozsądkowe argumenty i twarde, niemalże matematyczne analizy, które dobitnie pokazują rację w tej sprawie.
Posiadanie broni to spadek przestępczości Polska mająca 3,5 pozwolenia na 1000 mieszkańców ma wyższy współczynnik zabójstw niż sąsiadujące z nami Niemcy i Czechy mające odpowiednio pięć i dziesięć razy więcej broni. Klasycznym przykładem są USA. W tych stanach, gdzie istnieje łatwy dostęp do broni pospolita przestępczość spada nawet o 10 proc. Widać więc jasno, że straszenie Polaków uzbrojonym po zęby sąsiadem, który porachunki z sołtysem zechce rozwiązywać za pomocą kałasznikowa to histeryczny quasi argument przeciwników normalnego podejścia do wydawania pozwoleń na broń. Poza tym gros przestępstw popełnianych z użyciem broni palnej jest popełniana z użyciem narzędzi pochodzących z nielegalnego obrotu. Okazuje się, że większość broni trafia do przestępców z systemu zaopatrzenia zanim broń trafi do handlowego obrotu. Źródłem broni w mafii są najczęściej wojskowe i policyjne magazyny. Czasami broń trafia w ręce przestępców prosto z fabryk. Bardzo rzadko legalnie posiadana broń trafia do świata przestępczego. Pyza tym psycholodzy podkreślają, że mordercą jest się nie przez fakt posiadania broni, ale przez mentalne nastawienie. Statystyki pokazują dobitnie, że tam gdzie nie ma broni palnej, zabójstw w tej samej liczbie dokonuje się za pomocą innych narzędzi. Żona nie posiadająca kolta zawsze może męża otruć, a pijany dresiarz bez klamki za pazuchą zawsze może zaszlachtować przechodnia nożem. No, chyba, że ten nieszczęśnik posiada broń, ale to się w Polsce raczej nie zdarza. Warto postawić podstawowe pytanie: co powoduje dodatkowo zwiększenie przestępczości w krajach o trudnym i skomplikowanym systemie legalnego pozyskiwania broni? Otóż czynnikiem tym jest bezbronność, która czyni ofiarę zdaną na gołe pięści i sękaty kij. Ta sytuacja wyraźnie ośmiela przestępców i czyni ich bezkarnymi, a wszyscy wychowawcy wiedzą, że najlepszą karą jest kara wymierzona natychmiast. Obecnie złoczyńca bez problemu dokonać może zakupu broni na czarnym rynku, a uczciwy obywatel możliwości zakupu i posiadania broni w celach obrony koniecznej nie ma. Co więcej, procedury i praktyki policyjne traktują uczciwych obywateli jako niepełnosprawnych umysłowo ludzi, w których głowach kryje się myśl o zabójstwie i rozboju z bronią w ręku.
Policyjna łapa na broni Obecnie w Polsce funkcjonuje ustawa o broni i amunicji z 1999 roku. To niemal żywcem przepisana kopia z komunistycznej ustawy z 1961 roku. Jej podstawowy mankament to brak obiektywnych kryteriów do przyznawania pozwolenia na broń więc skutkiem niejasności legislacyjnej jest niemal wszechobecna uznawalność. W praktyce to policja decyduje komu może zezwolić na broń; kto jest wystarczająco odpowiedzialny; kto ma faktyczne powody, by czuć się zagrożony przez napad czy rozbój. Po ilości odmów można wnioskować, że policjanci uważają znakomitą większość Polaków za jednostki, które po otrzymaniu broni staną się potencjalnymi bandytami. NCz! dotarł do statystyk z 2007 roku dotyczących ilości broni przypadającej na 1000 mieszkańców zamieszkujących tereny nakładające się z administracją policyjnych komend wojewódzkich (to te jednostki odpowiedzialne są za wydawanie pozwoleń). To co wydaje się uderzające w danych policyjnych to skrajne i nieracjonalne zróżnicowanie polityki pozwoleniowej pomiędzy różnymi komendami. W jednym „księstwie” policyjnym przykładowo zarejestrowano 6000 sztuk broni pneumatycznej, a w innym 14. W jednej komendzie sportowcy mogą liczyć na pozwolenie na broń sportową, a w drugiej nie mają szans przebrnąć przez dodatkowe policyjne wymogi - nota bene idiotyczne - jak np. wymóg przedstawienia zaświadczenia o braniu udziału w sportowych zawodach międzynarodowych. Z ustaleń „NCz!” wynika, że w skali kraju 90 proc. podań sportowców o broń jest rozpatrywana negatywnie przez policję. Miesięcznik „Strzał” rozwikłał zagadkę bezkarności odmów wystosowanych przez policję. Mechanizm jest prosty. Osoba której odmówiono pozwolenia na broń może napisać odwołanie do komendy wojewódzkiej, ta przekazuje sprawę do komendy głównej. Góra policyjna maksymalnie długo przetrzymuje sprawę i o ponowne rozpatrzenie wnosi ponownie do policji wojewódzkiej. Komenda wojewódzka po ponownym maksymalnym rozpatrzeniu tym razem polecenia komendy głównej pozwala obywatelowi ponownie złożyć wniosek. Po złożeniu wydana zostaje ponowna odmowa, a jeśli zdeterminowany wnioskodawca składa ponownie zażalenie trafia ono do komendy głównej. I tak w kółko. Za to policja jest proceduralnie czysta, gdyż „sprawa jest w toku”. Zasługuje na uwagę również fakt, że według policyjnych statystyk w Polsce najbardziej dolegliwe przestępstwa mają miejsce w obszarze funkcjonowania KWP w Katowicach i tam też wydano najmniej pozwoleń na broń (ok.4 razy mniej niż np. w Warszawie). W tej dość patologicznej sytuacji pojawił się projekt posła Czumy z Platformy Obywatelskiej.
Poselski projekt Czumy To co w tym projekcie najważniejsze to to, że każdy miałby równy dostęp do broni; musiałby spełniać obiektywne kryteria a pozwolenie wydawałaby cywilna jednostka administracyjna a nie policyjna jak dotąd. Najistotniejszym więc punktem projektu Czumy jest zlikwidowanie policyjnej uznaniowości. Projekt posła Andrzeja Czumy wbrew temu co sugerowały media nie jest amerykanizacją polskiego prawa. Przeciwnie, projekt zaostrza kryteria przyznawania pozwolenia na broń. Przykładowo likwiduje możliwość nabycia broni przez osoby poniżej 21-ego roku życia i wprowadza pojęcie „podstawowego pozwolenia na broń” ograniczonego tylko do posiadania broni w domu. O takie „zabezpieczenie miru domowego” postulował nawet SLD w 2001 r., ale zdaje się, że nikt z polityków Sojuszu już o tym nie pamięta. Na posła Czumę padła też masa zarzutów o to, że chce uzbroić naród pełen psychopatów. On sam jednak logicznie zauważył: - od 1 stycznia 2004 roku każdy obywatel RP, w tym gangsterzy i osoby psychicznie chore mogą bez pozwolenia nabyć i używać sprawne repliki broni czarnoprochowej, którą walczyli Powstańcy Styczniowi i przy pomocy której toczono w USA wojnę secesyjną. I - wbrew czarnym prognozom - nie doszło do masowych mordów na ulicach Polski przy pomocy takiej broni. Od 1 stycznia 2004 roku każdy obywatel RP tylko na podstawie rejestracji może posiadać i używać broń pneumatyczną o energii pocisku powyżej 17J, która potrafi przebić ciało ludzkie na wylot. I znowu nie doszło do masakr czynionych z pomocą tej broni - podkreśla. Trudno odmówić posłowi racji. Zwłaszcza, że w uzasadnieniu swojego projektu Czuma delikatnie pokazuje, gdzie może tkwić ruch oporu przeciwko normalizacji prawa dotyczącego posiadania broni: „Sytuacja pełnej uznaniowości uprawdopodabnia powtarzające się zarzuty, iż wokół osób decydujących o zezwoleniu na broń stworzyły się łańcuszki pośredników wywodzące się ze środowisk służb specjalnych z czasów PRL, które bronią status quo i pobierają pożytki z mętnych regulacji.” Oczywiście projekt Czumy pozostawia wszystkie dotychczasowe wymogi jak niekaralność (ale za przestępstwa jak gwałt czy morderstwo a nie źle wypełniony PIT przez panią księgową) czy psychiczna niestabilność. Do tego dochodzą obostrzenia jak wiek (21 lat), przygotowanie, egzaminy teoretyczne i praktyczne a także możliwość posiadania broni jedynie we własnym domu w celu zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie (większość pozwoleń byłaby tego typu). Poza tym wprowadzenie w życie projektu Czumy nie doprowadziłoby do masowego zbrojenia się przez Polaków. Z analiz eksperckich wynika, że zwiększenie potencjalnych posiadaczy broni byłoby co najwyżej dwukrotne. -Wszyscy, którzy mieli fantazję zostać myśliwymi, już nimi zostali, a możliwością dysponowania bronią w celach sportowych i obronnych większość obywateli w ogóle nie byłaby zainteresowana. Wielu odstraszyłyby egzaminy i administracyjne procedury. Inni nie byliby skłonni wydać niemałych pieniędzy na zakup broni. Jeszcze inni nie spełniliby ustawowych przesłanek. Nie zdarzyłoby się w Polsce nic, co nie miało miejsca w żadnym innym kraju (również w USA ogromna część broni znajduje się w rękach wąskiej liczby osób, które w ramach realizowania kolekcjonerskich zamiłowań niejednokrotnie dysponują tysiącami egzemplarzy) - stwierdził dobitnie Jarosław Lewandowski, redaktor naczelny miesięcznika „Strzał”.
Projekt policyjny Policja szykuje już kolejny projekt nowelizacji ustawy o broni i amunicji. Pierwszy był rygorystyczną wersją dotychczasowego prawa i nie spełniał norm unijnych. Obecny jest podobnym gniotem prawnym („NCz!” jest w posiadaniu nowego policyjnego projektu nowelizacji wspomnianej ustawy) i - co ciekawe - dalej nie spełnia najnowszych wymogów Brukseli. Zmieniono w istotny sposób brzmienie wykluczenia możliwości wydania pozwolenia oraz rejestracji broni dla osób karanych. Do tej pory zapis brzmiał: „skazanych prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo przeciwko zdrowiu, życiu lub mieniu”, a w myśl policyjnej propozycji ma być obecnie „skazanych prawomocnym orzeczeniem sądu za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe popełnione z winy umyślnej”. W tym wydaniu policyjnej ustawy każde przestępstwo, nawet drogowe nie z winy umyślnej wyklucza Polaków z dostąpienia zaszczytu posiadania broni w obawie przed przestępcami, złodziejami, mordercami. Z drugiej strony nie dziwi wykluczenie z grona tych, którzy o broń mogą się ubiegać sprawców wypadków drogowych skoro ustawę przygotowuje departament prewencji i ruchu drogowego. I tak dobrze, że nie chcą odbierać broni także tym, którzy przekroczyli prędkość o 30 km/h. Inne nowinki policyjnej ustawy wymieniają jednym tchem eksperci: Wszędzie tam, gdzie do tej pory w ustawie było „miejsce stałego pobytu” wstawiono miejsce stałego zameldowania. Nie mamy już w naszym pięknym kraju obowiązku meldunkowego, który odszedł w niebyt wraz z peerelem, ale widać nie wszystkim to odpowiada. Poza tym chyba ważniejsze jest, gdzie się faktycznie mieszka i przechowuje broń, a nie gdzie się jest teoretycznie zameldowanym. Nie dość, że nie zamierza się odejść od idiotycznego podziału na broń „do celu”, to wręcz się go jeszcze ubogaca, rozdzielając broń do ochrony osobistej od broni do ochrony osób i mienia. Czyli albo chronię siebie, albo swój dom. Wprowadzono powszechne badania lekarskie, odnawiane co pięć lat, dla wszystkich posiadaczy broni, w tym broni czarnoprochowej! To żadna nowość, takie badania próbowano już wcisnąć przy poprzedniej nowelizacji i zostało to odrzucone w Sejmie, ale jak widać wyciąganie wniosków nie należy do mocnych stron policyjnych autorów nowelizacji. Lobby lekarzy orzeczników jest jak widać mocne i wytrwałe. Wprowadzono możliwość wykluczenia nabywania amunicji do broni posiadanej w celu kolekcjonerskim. Do tej pory wpisywano takie zakazy tylko tym, którzy nie umieli się postawić policjantom. Wprowadzono obowiązek pisemnej formy użyczenia broni, jednocześnie rozwiązując kwestię możliwości krzyżowego jej użyczania (myśliwi, sportowcy i vice verso). Teraz będzie można użyczać broń tylko w ramach jednego „do celu”. Czarny proch i „spłonki inicjujące, przeznaczone do broni ładowanej odprzodowo” (chodzi oczywiście o kapiszony) mają stać się amunicją. Ciekawe, że odpuszczono skałki. Teraz będzie „kto posiada bez rejestracji… podlega karze…”. Repliki broni czarnoprochowej można będzie używać tylko na strzelnicach i tylko po zarejestrowaniu ich na komendzie wojewódzkiej. Żegnajcie, inscenizacje historyczne z przeprowadzane dziś w całym kraju. Rejestrację czarnoprochowej repliki uzależniono od całej litanii warunków (badań, zaświadczeń, certyfikatów producenta itp.), wprowadzając możliwość odmowy rejestracji! Czyli tak naprawdę stało się ono pozwoleniem na broń, tylko zamaskowanym. Najciekawszy jest jednak wymóg obowiązkowego szkolenia, odbytego w „podmiocie posiadającym broń do celów szkoleniowych” - czyli kolesie policyjnych autorów projektu, akurat przypadkiem prowadzący szkółki dla ochroniarzy, będą teraz odpłatnie (a jakże) uczyć odprzodowców, jak mają się swoimi Hawkenami posługiwać. To jest naprawdę niezłe i byle kto na taki pomysł by nie wpadł. Czarnoprochowcy będą mogli być poddani kontroli warunków przechowywania broni, pod groźbą utraty karty rejestracji broni. Na pewno poranne wizyty funkcjonariuszy, kontrolujących broń bez pozwoleń ucieszą wiele osób. Czytelnicy „NCz!” zamówili budzenie? Jeśli nie to jest już zamówione… Tyle o konkretach nowelizacji ustawy o broni i amunicji do której dotarła nasza Redakcja. Warto zaznaczyć i zapamiętać, że inspektor Jarosław Karabin, Naczelnik Wydziału Nadzoru nad Formacjami Ochronnymi i Strażami oraz pani nadkomisarz Agnieszka Rosiak, która jest ekspertem tegoż wydziału i która bezpośrednio kierowała pracami nad nowelizacją to twórcy opisanego projektu. Zapamiętajmy te nazwiska.
Jak jest naprawdę? Najlepiej ilustruje polską rzeczywistość przykład Waldemara Nowakowskiego - uczestnika Powstania Warszawskiego, syna dowódcy „Żywiciela”, majora Wojska Polskiego, kawalera Orderu Odrodzenia Polski, który po wojnie po prostu zaczął kolekcjonować mundury i broń wojskową. Już za czasów PRL policja zainteresowała się bronią Nowakowskiego, ale wydała zaświadczenie, że broń nie pozasiada cech użytkowych ponieważ ma przewiercone lufy i uszkodzone zamki. Jednak to co jeszcze niedawno bronią nie było jest nią dzisiaj, bowiem od kilku lat należy jeszcze posiadać aktualny certyfikat o niezdatności takiej broni. Powstaniec przegapił nowy policyjny przepis i o 6 rano do jego drzwi zapukali policjanci z Wydziału ds. Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw. A pan Nowakowski dowiedział się, ze stanie przed sądem i grozi mu więzienie - jemu, powstańcowi i kolekcjonerowi. Brawo policja. Takich wypadków jest wiele, żeby wymienić chociażby rusznikarza z Dębe Wielkie, który zajmował się wyrobem broni zabytkowej. Policja nagłośniła rozbicie zakładu rusznikarskiego, zrobiła z tego zakładu siedlisko terroryzmu i wykazała się wybitnym dyletanctwem w opisie skonfiskowanej broni, o czym pisała strzelecka prasa branżowa. Podobno nawet posiadanie łuski bez pocisku i prochu, ale z aktywną spłonką uznawane jest przez policję za posiadanie amunicji i zagrożone jest karą pozbawienia wolności. Takich przykładów są setki. Absurd polega też na tym, że subiektywne kryterium „ponadczasowego zagrożenia” stosowane przez polską policję sprowadza się do tego, że do celów obrony ewentualnie może pozwolenie dostać ten, kogo życie było już celem napaści. Wcześniej nie. Teraz, kiedy istnieje poselski projekt posła Andrzeja Czumy (PO); kiedy Jacek Kurski (PiS) sam dostał pozwolenie na broń i obiecuje, że będzie sprawę równego dostępu do broni popierał; kiedy od lat do tego przekonuje Janusz Korwin Mikre (UPR), być może znajdzie się w końcu ponadpartyjny blok popierający wprowadzenie normalnych, obiektywnych kryteriów zezwalania na broń. Niezadowolona zostanie jedynie policja, która straci część swojej wszechwładzy i… no przecież nie jest tajemnicą, że również monopol na załatwienie pozwoleń, za który kartel policyjny kazał sobie płacić pod stołem słone pieniądze. Robert Wit Wyrostkiewicz
23 stycznia 2009 Z jajecznicy , jajka się nie zrobi... Jak zwykle i codziennie… Wie pan, panie kolego, zauważyłem u siebie dziwny rys charakteru: przechodząc koło baru, nie mogę się oprzeć, aby nie wejść, a gdy wychodzę, nie mogę iść, aby się nie oprzeć…- powiedział jeden pan do drugiego pana. Mam coś podobnego; kiedy rano wstaję, nie mogę się oprzeć, żeby nie włączyć, i nie usłyszeć, że znowu, opierają swoje decyzje o fundament głupoty, nonsensu i bezsensu, a idąc, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że coś jest nie tak.. Tym co mnie skłania, bo pozostawać z boku od poglądów postępowych, a tym samym zuchwałych wobec zdrowego rozsądku, jest nieuchronność, z jaką nieuchronnie- wcześniej, a najpóźniej później adoptują do siebie masy..- ktoś zauważył, ale przytaczam to niezbyt dokładnie, bo nie chce mi się szukać oryginału.. Sens pozostał ten sam.. Dziennikarze agencji Associated Press próbowali dowiedzieć się, jak 21 amerykańskich banków wydało otrzymane od podatników amerykańskich pieniądze.. Pamiętacie państwo; 3 października 2008 roku , Izba Reprezentantów USA zatwierdziła rewolucyjny plan Henry'ego Paulsona, mający w założeniu na celu wsparcie sektora bankowego( cokolwiek miałoby to znaczyć!) niewyobrażalną kwotą 700 miliardów dolarów(!!!). Nie wchodząc już w szczegóły, że są to kosmiczne jaja, z których na pewno nie da się zrobić jajecznicy, bo już na powrót jajek- z pewnością.. No właśnie, jak gwarantowane banki wydały otrzymane w prezencie od podatników amerykańskich pieniądze? Konkretnej odpowiedzi nie udzielił, ani jeden bank. Większość odpowiedziała wprost, że nie wie(?????)- gdzie się podziały miliardy rządowej „pomocy”.. Ale kuriozalna wydała mi się wypowiedź pana Thomasa Kelly z JP Morgan, który otrzymawszy 25 miliardów dolarów oświadczył, proszę się przytrzymać czegoś co państwo macie pod ręką, bo naprawdę wiadomość ta grozi śmiercią lub kalectwem; „TROCHĘ POŻYCZYLIŚMY, TROCHĘ NIE, W ZASADZIE NIE KSIĘGOWALIŚMY TYCH KWOT”(???????!!!!!!). W bankach nie księgowali takich olbrzymich kwot? To jest dopiero numer? I co na to organa skarbowe, dlaczego nie prowadzą penetracji księgowości banków, w których musi się zgadzać każdy grosz? Dlaczego w amerykańskich bankach nic nie musi się zgadzać, i dlaczego oczywiście te 700 miliardów dolarów otrzymało tylko 21 wybranych banków? Czyżby to było 21 postulatów październikowych, a czy w ogóle strzał z Aurory już padł? U nas były postulaty sierpniowe, tam są październikowe- każdy może mieć swoje.. Natomiast Barry Koling z banku Sun Trust Banks powiedział:”: „JEDEN DOLAR WPŁYWA, DRUGI WYPŁYWA, NIE ŚLEDZIMY TEGO”(!!!!) Czy ktoś jest w stanie zrozumieć ten numer? Pieniądze przekazane bankom, ot tak, z kieszeni do kieszeni, jak dobry znajomy, dobremu znajomemu.. Słuchaj stary! Jesteś w potrzebie, bo porozdawałeś pieniądze wszystkim gołodupcom, którzy od samego początku nie mieli możliwości ich oddać.. Teraz masz problem, więc w związku z długoletnią znajomością jaka nas łączy ,dam ci te pieniądze, żebyś sobie pozatykał dziury i wyszedł z tego dołka.. Nie są to co prawda moje pieniądze, ale i tak nikt nie będzie się o nie upominał, bo są to pieniądze rozproszonych podatników, którzy - nie są się w stanie o nich upomnieć… I nikt nie sprawdza , co dzieje się z tą górą pieniędzy.. „Obawiam się, że nasz naród nigdy nie dowie się, gdzie są te pieniądze”- mówi jeden z kongresmanów, Scott Garett. Ale ustępując, Henry Paulson, powiedział, że lepiej będzie kontrolował kolejne 350 miliardów dolarów, które zostały do rozdysponowania, bo powyższy opis dotyczył pierwszej transzy, też 350 miliardów dolarów.. Czy tak ma wyglądać współczesna Ameryka, kiedyś oparta o sprawiedliwość, a nie sprawiedliwość społeczno- bankową, która koniecznie, jak ma być sprawiedliwością społeczną, musi być po określonej stronie? I jest to niezłomna wola oddawania nielicznym , to co im się nie należy… Jak powiedział swojego czasu Lech Wałęsa:” Dobrze się stało, że źle się stało”- koniec cytatu. A „ jak się nie wie, co się buduje, to nawet szałasu nie można rozbierać, bo deszcz na głowę będzie padał”- dodaje klasyk pookrgłowego socjalizmu. Od jakiegoś czasu, chodzi mi po głowie pomysł, gdy będą miał więcej czasu napisać broszurę o Lechu Wałęsie, ale z uwypukleniem sformułowań jakich, przez długoletni okres uczestniczenia w polityce- używał… Trzeba jedynie w tym celu przejrzeć setki, a może tysiące gazet, wywiadów, rozmów, wynurzeń i zebrać to wszystko do kupy… I żeby” nie mieć pretensji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi”… Ale zróbmy sobie chwilę wytchnienia od tych socjalistycznych pomysłów gospodarczych, to znaczy przerzućmy się na socjalistyczną ekologię.. Rok 2009 będzie w Biebrzańskim Parku Narodowym- „Rokiem bobra”( na razie z małej litery!). Z tej okazji dyrekcja zaplanowała szereg konferencji poświęconych tym przemiłym zwierzętom. .Ponadto na terenie parku przeprowadzony zostanie monitoring, mający na celu ocenienie liczebności tychże ssaków( bo one, tak jak wieloryby, nie wiedzą , że są ssakami- może jakaś akcja uświadamiająca?), oraz ustalenie , w których jego częściach żyją.. „- Bóbr jest ostatnio postrzegany jako gatunek „kontrowersyjny”- przede wszystkim przez rolników- ze względu na powodowane szkody w lasach i na polach. Celem”Roku bobra” ma być pokazanie, że to zwierzę służy przyrodzie i że można egzystować z nim w zgodzie. Bobry budując tamy i piętrząc wodę, przyczyniają się do poprawy stosunków wodnych w naturze”- mówi Tadeusz Sikor, wicedyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego. Ile nas podatników kosztuje ten utworzony cyrk ekologiczny… Te marnotrawne konferencje, przymilanie się do zwierząt za nasze pieniądze, to faworyzowanie bobrów kosztem ludzi, bo to źli rolnicy , źle życzą złym bobrom.. Państwowa ochrona powoduje zwiększoną populację, a zwiększona sztucznie populacja ,zwiększone sztucznie problemy… za które my podatnicy musimy zapłacić.. Im więcej problemów- tym lepiej dla biurokracji ekologicznej.. Bo jest co rozwiązywać! W ubiegłym roku nad Biebrzą obchodzono „Rok motyli”..(???) Czas na” Rok dżdżownicy ”,”Rok komara”, „ Rok…. Ekologicznej głupoty”… Obecność głupoty zasmuca mnie, nie wiem jak państwa? WJR
Andrzej Czuma Ministrem Sprawiedliwości i Generalnym Prokuratorem Na ten temat napisałem w „Dzienniku Polskim” (tekst z niewielkimi uzupełnieniami) tak: Sprawiedliwość - czy Administrowanie? Zarzuty PiS w stosunku do nominacji WCzc. Andrzeja Czumy (PO, Warszawa) są absurdalne. Augiasz nie był fachowcem od stajen - a jednak je oczyścił. Jeśli mamy w Polsce uzdrowić wymiar sprawiedliwości - to może to uczynić tylko ktoś, kto jest z zewnątrz, kto nie zna obecnych „układów”... krótko pisząc: ktoś, kto nie wie, że tego „nie da się zrobić” (bo by się naruszyło interesy Iksińskiego lub Ygrekowskiego). Wtedy jest szansa, że on to zrobi. Gwarancja: nie; ale szansa: tak! Jest jeszcze jeden istotny punkt: WCzc.Andrzej Czuma jest starszy ode mnie. Samo to zaletą nie jest - ale oznacza, że uczył się Prawa od ludzi, którzy studiowali przed wojną. Bo - niestety - 90% obecnych prawników - z WCzc. Zbigniewem Ziobro może nie na czele, ale blisko czoła - nie ma pojęcia o Prawie. Nie o konkretnych paragrafach - te znają: o Duchu Prawa. Są to zazwyczaj absolwenci „Wydziałów Prawa i Administracji”(!!). Ponieważ zaś stosowanie Prawa jest (wbrew Czerwonym; pisałem o tym już dwakroć na tym blogu) dokładnie sprzeczne z administrowaniem - więc nic dziwnego, że im się wszystko kiełbasi... Tu wyjaśniam: albo się jest prawnikiem - albo administratorem. Prawnik stara się powstrzymać administratora. Prawo jest po to, by administracji ograniczać „sprawne działanie”. Np. ograbianie nas z pieniędzy. „Prawo”, które „ułatwia sprawne administrowanie” nazywa się „Lewo”. Teraz o czymś zabawnym. Przedwczoraj pisałem, że prokuratura najwyraźniej nie ma nic do roboty - czemu trudno się dziwić, gdy mamy bandytów, którzy wieszają się sami, nie czekając na przywrócenie kary śmierci. A u mnie pojawił się sympatyczny dzielnicowy i wezwał mnie na przesłuchanie. Gdy spytałem „W sprawie jakiego przestępstwa?” z tajemniczą miną otworzył Czarną Teczkę, z Czarnej Teczki wyjął Brunatną Kopertę, a z Koperty wyjął Dowód Rzeczowy: kawałek tektury z opakowania z nalepionym moim adresem. Nie wiem, czy już zbadano, czy są na tym moje odciski palców - ale kawałek ten znaleziono 10 km od mojego domu i policja sprawdza, czy mam... podpisaną umowę na wywóz śmieci? Akurat mam - a jakbym nie miał, to co? To już nie trzeba sprawdzać, że ktoś wywiózł śmiecie do lasu i udowodnić mu winę, tylko skazuje się na podstawie przesłanki, że ktoś nie ma umowy na wywóz śmieci? To ja mogę na kawałku tekturowego pudełka wypisać adres np. samego Pana Wojewody, wrzucić w kupę śmieci, wywalić ją do lasu... Zobaczymy, jak się Pan Wojewoda tłumaczyć będzie...Policja najwyraźniej też nie ma co robić (wszyscy złodzieje wyjechali na Zachód?) i też grozi jej bezrobocie. A od czego jest Straż Miejska? Co jest ważne - i dla kogo? Minister - to teoretycznie tylko Sługa, tylko Władza Wykonująca polecenia Władzy Ustawodawczej (czyli Legislatury) i Sądowniczej (czyli Judykatury). W naszym dziwnym ustroju, gdzie wszystko jest poplątane, „Rząd” ma w zasadzie murowaną większość dla swoich projektów ustaw - a „Rząd” w sprawach dotyczących jakiegoś jednego resortu przyjmuje zazwyczaj ustawy proponowane przez danego ministra. Stąd wielka ustawodawcza rola ministrów - a jeśli dodać, że Minister Sprawiedliwości posiada kontrolę nad Władzą Sądowniczą i jest w dodatku Prokuratorem Generalnym - to rozumieją Państwo, że jest to ważne stanowisko. Dlatego fakt, że objął je człowiek uczciwy, w dodatku znający realia zarówno PRL jaki i USA - został doceniony. Media poświęciły temu wiele uwagi - a i trudno się dziwić, że i ja się tym zainteresowałem, tym bardziej, że Andrzeja Czumę znam już ponad ćwierć wieku. Zdumiał mnie więc Komentator domagający (!!) wyjaśnień (!!!) co ja robiłem na tej ceremonii? Byłem. A potem porozmawiałem z kilkoma ważnymi osobami - a z kim i o czym nie będę przecież pisał. A w ogóle to kwestie kary śmierci, dostępu do broni itd. są ważne - natomiast dla przeciętnego człowieka liczy się działanie Machiny Sprawiedliwości: prokuratur, sądów, więzień... I Andrzej Czuma rozliczany będzie z tego - a nie z projektów ustaw w sprawie dostępu do broni. Przecież tego, że nagle zamiast 100.000 ludzi ma w domu broń 3 miliony nikt nawet nie zauważy - bo i jak? Tylko bandyci zaczną sobie kalkulować, że napad na cichy, spokojny domek może się dla nich źle skończyć. Ale ten, na kogo NIE napadną, też nie będzie wiedział, że to dlatego, że ma broń... Ściślej: dlatego, że z punktu widzenia bandytów wzrosło prawdopodobieństwo, że broń posiada. JKM
24 stycznia 2009 Czy pod Grunwaldem był remis? Belgijski wymiar sprawiedliwości orzekł, że oskarżony przez francuską prostytutkę o gwałt europoseł Bogdan Golik- jest niewinny. Sprawa została umorzona i zamknięta, wyrok jest prawomocny. Wtedy europoseł związany był z Samoobroną, nie wiem jak jest teraz… Przypominacie sobie państwo zapewne, jaki huraganowy atak przypuściły media na tego człowieka, nie mając w rękach żadnych dowodów, nie było wyroku sądu, ale przez media został skazany.. Okazuje się, że zszargano jego imię, zniszczono mu życie osobiste.. Echo „postępowania” posła Golika było równie głośnie jak obecnie panująca wobec niego cisza.. Gwoli sprawiedliwości - teraz też media powinny wytworzyć huragan, ale informujący, że poseł Golik jest niewinny. Niedoczekanie! I ciekawe skąd dziennikarze medialni wiedzą, żeby o tym nie pisać i nie mówić? Muszą mieć szaloną intuicję i wyczucie polityczne… A może(???)…. Oczywiście nie mam na to żadnych dowodów.!. Już od pierwszego stycznia pan prezydent i profesor Lech Kaczyński- zainteresowanym przypominam, że pan prezydent jest profesorem od socjalistycznego prawa pracy ustawiającym pracownika przeciw pracodawcy na wzór klasowy i marksistowski; gdyby się tego prawa(opasłe tomisko!) pozbyć i przywrócić w tym zakresie normalność, czyli równouprawnienie pracodawcy i pracobiorcy( zrobić wolny rynek umów!), byłaby trudność ze zrozumieniem, czego dotyczyłby ten tytuł.- może składać elektroniczny podpis pod ustawami. Certyfikat wystawiła mu Krajowa Izba Rozliczeniowa S.A, jedna z biurokracji powołana w burzliwych latach dziewięćdziesiątych ( 1991 roku), w czasach budowy” kapitalizmu”, czyli socjalizmu z ludzką twarzą pod nadzorem biurokracji państwowej.. Bo „wolny rynek , wolnym rynkiem, ale ktoś tym wszystkim musi kierować”- jak powiedział pewien klasyk „kapitalizmu”. Albo wolny rynek, albo sterowanie.- chciałoby się dodać.. Tertium non datur.. A swoją drogą- jak powiedział inny klasyk socjalizmu, jego bohater a jednocześnie ofiara- Nikodem Dyzma:” Umiejętność kierowania polega na umiejętności podejmowania szybkich decyzji”.. Od 2003 roku, na mocy decyzji innej biurokracji, a mianowicie Ministerstwa Gospodarki, też potrzebnej w gospodarce rynkowej jak przysłowiowa dziura w moście, Krajowa Izba Rozliczeniowa S.A jest „ kwalifikowanym podmiotem świadczącym usługi certyfikacyjne w zakresie wydawania certyfikatów kwalifikowanych oraz znaczników czasu”(???). Można oczywiście powołać za pieniądze podatników, tak jak Ministerstwo Gospodarki czy Krajowa Izba Rozliczeniowa, jeszcze bardziej wyspecjalizowane podmioty przyznające certyfikaty I, II, III, IV, czy V stopnia… Ale oczywiście od przyznawania certyfikatów, będących zaprzeczeniem wolnego rynku, nie przybędzie nam dobrobytu, bo część zeżre biurokracja certyfikująca, a resztę pochłonie marnotrawstwo wynikłe z opłat za certyfikat.. Zresztą sprawę certyfikatów można rozkręcać w nieskończoność, ku zmartwieniu certyfikowanych, a radości certyfikujących., którzy z tego żyją… Bez certyfikatu- ani rusz.. Bez wodki - nie razbieriosz.. Bo nie może być tak, że firmy zajmujące się podpisami elektronicznymi oferują swoje usługi na wolnym rynku niecertyfikowanym, ale za to sprawiedliwym, bo wolnym, na którym jest miejsce dla wszystkich niecertyfikowanych przez biurokrację państwową..? W zakładaniu Krajowej Izby Rozliczeniowej S.A w 1991 roku maczał palce państwowy , Narodowy Bank Polski i Związek Banków Polskich, a jej kapitał założycielski wynosił 5 445 ooo złotych.. Także nie tyko maczał palce, bo i nasze pieniądze..W misji(????) Krajowej Izby Rozliczeniowej zapisano:” wspieramy kreowanie nowoczesnej i innowacyjnej gospodarki realizując bezpieczną i niezawodną elektroniczną wymianę informacji w tym w zakresie rozliczeń międzybankowych”(???) Nic mnie tak nie denerwuje jak słowo” misja”,. mające przykryć biurokratyczne zdzierstwo biurokracji państwowej, żerującej na wymyślaniu sposobów wyłudzania pieniędzy, poprzez na przykład certyfikaty. A swoja drogą ciekawe ile kosztuje taki certyfikat?. I właśnie takim certyfikowanym podpisem podpisał pan prezydent Lech Kaczyński ustawę kolejny raz nowelizującą socjalistyczną Kartę Nauczyciela, która to Karta uprzywilejowuje zawód nauczyciela, jako zawód „ zaufania publicznego”, kosztem oczywiście pozostałych zawodów, naruszając tym samym 32 artykuł konstytucji, który mówi o równości wszystkich wobec prawa.. Nie dość , że narusza równość wobec prawa, to jeszcze zobowiązuje podatników, żeby bez względu na wszystko łożyli pod przymusem na państwową oświatę, która dzisiaj tyle oświeca, co utrącony knot lampy naftowej.. Czego dzisiaj państwowa szkoła uczy tak naprawdę, oprócz indoktrynacji i propagandy uprawianej tam na masową skalę? Nowelizacja zwiększa wynagrodzenia dla nauczycieli, tym samym nakłada większe podatki na nas, którzy nauczycielami nie są i nigdy nie będą, a niektórzy nawet nie mają dzieci.. Choć w przyszłości kto wie! Człowiek może wszystko, tak przynajmniej mu się wydaje, dopóki sam Pan Bóg się nie wkurzy na to co człowiek wyprawia z innym człowiekiem.. To tak jak z socjalizmem o którym pisał Fredro, że: socjalizm wszystkim równo nosa utrze, bogatym dzisiaj, a biednym pojutrze.. Jak państwo zacznie dopłacać do tworzenia dzieci w probówkach, zamiast w sposób tradycyjny, to pojawi się problem odpadów ludzkich, bo gdzie drwa rąbią tam wióry muszą lecieć.. Ale wracając do nowelizacji Karty Nauczyciela.. Kartę oczywiście trzeba zlikwidować jako zgubną i kosztowną i niemoralną, realizującą zasady społecznej sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym te zasady.. Jeśli oczywiście w demokracji można mówić o zasadach, które podlegają ciągłej relatywizacji.. Ale nowelizacja oprócz podwyżek nakłada na nauczycieli obowiązek przepracowania z uczniami większej liczby godzin niż dotychczas poza ustawowymi lekcjami... Niczego tak nie pragnę , jak widoku w Warszawie dwóch manifestacji; jedna idzie w poparciu dla podwyżek, a druga, może być skonstruowana z naboru tych samych nauczycieli- idzie w proteście przeciw dodatkowym obciążeniom nakładanym na strudzone gremia nauczycielskie.. Na czele tej pierwszej idzie sam towarzysz Broniarz ze Związku Socjalistycznego Nauczycielstwa Polskiego, a w przeciwnej idzie jego zastępca, w ramach protestu dialektycznego powiązanego ściśle z materializmem historycznym… Jedna manifestacja niesie nadbudowę, świadomość urobioną dialektycznie i historycznie w państwowych szkołach, a druga bazę, podstawę tej nadbudowy… Jak zejdzie się baza z nadbudową powstanie konstrukcja, którą już nikt i nic nie zachwieje i będziemy żyli długo szczęśliwie, oczywiście do czasu jak to wszystko runie.. a baza pochłonie nadbudowę… I stanie się ciemność… Ale na krótko, bo z niej musi wyłonić się normalność.. Jak wyraził się Lech Wałęsa w sprawie pomroczności jasnej…” Ja jestem” on”, ja jestem” my”.(???). I jak tu nie pęknąć ze śmiechu?. „Przeciągnąć jak najdłużej, a może tymczasem przyjdzie skądś ratunek”- proponował w takich sytuacjach mój ulubiony bohater Nikodem Dyzma. WJR
U stóp Nieznanego Konfidenta No nie, tego już za wiele! Jeszcze nie przebrzmiały echa męczeństwa JE abpa Józefa Kowalczyka, który - chociaż „nie zawiódł zaufania” Jana Pawła II - bez swojej wiedzy i zgody został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o przepięknym pseudonimie „Cappino” - a tu nowe męczeństwo! Tym razem JE abpa Sawy, zwierzchnika Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej. Wprawdzie oficerowie frontu ideologicznego, operujący w „Gazecie Wyborczej” na odcinku religijnym, Jan Turnau i Katarzyna Wiśniewska robili co mogli, żeby Ekscelencjom w tym męczeństwie ulżyć, ale ulga, to tylko ulga i samemu męczeństwu nie udało się już zapobiec. Ujawnione tedy zostało, że Ekscelencja abp Sawa przez całe lata dostarczał oficerom prowadzącym rozmaitych informacji, które oczywiście nikomu zaszkodzić nie mogły, bo - powiedzmy sobie otwarcie i szczerze - czyż SB kiedykolwiek komuś zaszkodziła? Człowiek najbardziej sam sobie szkodzi, kiedy, dajmy na to, podejmuje „zdradzieckie zamachy na niemieckie dzieło odbudowy” w Generalnym Gubernatorstwie, albo „działalność kontrrewolucyjną” lub choćby tylko „antysocjalistyczną” w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zresztą działalność antysocjalistyczną też można uprawiać na różne sposoby; albo ze słusznych pozycji, albo z pozycji niesłusznych. Ze słusznych pozycji działalność antysocjalistyczną prowadził np. red. Adam Michnik i SB doskonale to rozumiała. Dzięki temu przecież - bo niby dzięki czemu innemu? - „człowiek honoru”, czyli generał Czesław Kiszczak, pełniący z ramienia razwiedki obowiązki „gospodarza” okrągłego stołu, w końcu red. Michnika zaprosił nie tylko na obrady oficjalne, ale i na nieoficjalne, do Magdalenki, gdzie najważniejsze sprawy omawiano w większej, że tak powiem, konfidencji. Natomiast ci, którzy próbowali prowadzić działalność kontrrewolucyjną lub antysocjalistyczną z pozycji niesłusznych, o ile ten eksperyment przeżyli, do żadnej konfidencji nie zostali dopuszczeni, bo niby po co? No, a skąd byłoby wiadomo, kto z jakich pozycji działa, gdyby nie SB? Jasne, że nie byłoby wiadomo, ale i SB nic by nie wiedziała, gdyby nie tajni współpracownicy. To przede wszystkim właśnie dzięki nim mogło dojść do porozumienia okrągłego stołu i bezkolizyjnego przekazania zewnętrznych znamion władzy z rąk jednych człowieków honoru w ręce innych człowieków honoru. Krótko mówiąc - to właśnie tajnym współpracownikom zawdzięczamy sławną transformację ustrojową w podziwianej przez cały świat postaci. Bez nich nie byłaby ona w ogóle możliwa, podobnie jak stan wojenny bez poborowych, na co słusznie zwrócił uwagę wybitny intelektualista czasu wojny, pan Chwin. Zanim tedy doczekamy się wystawienia w centrum stolicy Polski, na przykład na drugim końcu Ogrodu Saskiego, pomnika Nieznanego Konfidenta, pod którym zarówno 13 grudnia - w rocznicę wybawienia nas od nas samych - jak i 4 czerwca - w rocznicę, jak kto woli; albo sławnej transformacji ustrojowej w 1989 roku, albo początku martyrologii zasłużonych konfidentów w roku 1992, będą składane wieńce i wiązanki kwiatów, zanim Platforma Obywatelska przeforsuje ustawę likwidującą pion lustracyjny Instytutu Pamięci Narodowej - bo inaczej mówienie o „Nieznanym Konfidencie” mogłoby brzmieć ironicznie - zwróćmy uwagę na dobrą stronę tego, co się stało. Nic bowiem nie jest absolutnie złe; no, może za wyjątkiem „nazistów” - chociaż w miarę postępów Anschlussu nawet i oni mogą pokazać się nam z lepszej strony. Taki wniosek można wyciągnąć choćby z memuarów Michała Brystigiera ogłoszonych w „Gazecie Wyborczej”. Pan Brystigier, syn sławnej Luny, co to w MBP decydowała, komu odebrać życie, a komu tylko zerwać paznokcie, a w młodości działacz Komunistycznego Związku Zachodniej Ukrainy, opisuje swoją wojenną tułaczkę, obfitującą w perypetie, z których co i rusz wybawiają go - tu nie jesteśmy pewni - czy jeszcze „dobrzy Niemcy”, czy może już „naziści” - oczywiście też ci lepsi. Co tu dużo mówić - odwrócenie sojuszów wymaga radykalnej rewizji historii, a któż może przeprowadzić ją lepiej, niż wypróbowani specjaliści od polityki historycznej - absolwenci komunizmu z ulicy Gęsiej, czy Smoczej? Ale mniejsza o „nazistów”, którzy - kto wie - może byli tylko pierwszymi ofiarami złowrogiego Hitlera, podobnie jak konfidenci - złowrogiego Stalina - bo ważniejsze jest co innego. Otóż powiadają, że każde męczeństwo może być - i bywa - posiewem nowej wiary. Nie może być więc tak, żeby i dzisiaj męczeństwo „Filozofa”, Cappino”, czy dajmy na to - JE abpa Sawy okazało się bezowocne. Przeciwnie - musi przynieść zbawienne owoce, zwłaszcza, że wśród konfidentów znalazł się także zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Oczywiście bez swojej wiedzy i zgody, podobnie jak wszyscy inni, to zrozumiałe samo przez się i nie o to w tej chwili chodzi, żeby wyważać otwarte drzwi. Chodzi o to, że w tej sytuacji rysują się znakomite perspektywy przed ekumenizmem. Wystarczy, żeby oficerowie prowadzący odpowiednio wspomnianych dostojników zadaniowali, a upragniona jedność chrześcijan może znaleźć się w zasięgu ręki. Nie jest zresztą wykluczone, że stosowne przygotowania są już zaawansowane, bo zespół z udziałem sławnego ks. Czajkowskiego i prawosławnego arcybiskupa Jeremiasza (TW „Janek”), no i oczywiście - red. Turnaua pracuje nad ekumenicznym przekładem Pisma Świętego. Na razie ustalono m.in, że trzej królowie nie istnieli. Widać dlaczegoś taki jest rozkaz, więc i Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, wbrew prezydentowi Kropiwnickiemu i milionowi sygnatariuszy, blokują przywrócenie święta Trzech Króli. Nie istnieli - no proszę! Dobrze, że chociaż Pan Bóg istnieje, bo w przeciwnym razie rokujący takie nadzieje ruch ekumeniczny zawisnąłby w próżni. Zresztą - co tam razwiedka zatwierdzi, to będzie - i w ten oto sposób zostanie ustalony kanon Żywej Cerkwi, która - jak się okazuje - zdążyła dorobić się całego legionu męczenników. Na tym tle lepiej możemy zrozumieć głęboki sens ostatniego zarządzenia Stolicy Apostolskiej, nakazującego specjalne środki ostrożności przy objawieniach. Nie można bowiem wykluczyć, że oficer prowadzący szczególnie zaangażowany w ruch ekumeniczny, mógłby z gorliwości któregoś arcybiskupa zadaniować objawieniem. Takie rzeczy się zdarzały, czego najlepszym świadectwem jest ks. Karol Radziwiłł „Panie Kochanku”, któremu w Boremlu miał objawić się sam Pan Jezus i tak się oto odezwał: „Radziwille, wracaj do Litwy, bo tu nic nie wskórasz, tu szlachectwo śmierdzące. (...) - A ja mu na to, upadłszy krzyżem na ziemię: Panie! A jak ja mam powracać na Litwę, kiedy mnie twój biskup prześladuje! - A on mnie: To nie mój biskup, to hultaj, ale on naprzeciw ciebie nic nie dokaże. Wracaj Radziwille do Litwy, a niech mnie diabli porwą, jeżeli ty nie będziesz Radziwiłłem po dawnemu, a on, jak był kpem, tak będzie kpem.” Co tu dużo mówić - bardzo przytomne zarządzenie i w samą porę, bo oto z okazji kolejnego Dnia Judaizmu Ekscelencja abp Józef Zyciński, gwoli wspólnych modłów, sprowadził do Lublina pana Marka Haltera, francuskiego pisarza z korzeniami, który w 1945 roku, jako dziecko, został wydelegowany do wręczenia kwiatów samemu Józefowi Stalinowi. Że też Ekscelencja akurat wyszukał w korcu maku właśnie pana Haltera! Kto wie, czy w ten osobliwy sposób nie spełnia się przepowiednia Jana Brzechwy, że „przyjechali do Lublina, żeby wskrzesić kult Stalina”? SM
Idioci, czy łobuzy? W Wielkiej Brytanii i Hiszpanii rozpoczęła się kampania propagująca ateizm i radość życia. Podobno ma zostać rozszerzona również na Stany Zjednoczone, co skłania do podejrzeń, że inspiruje ją jakaś międzynarodówka. Kampania prowadzona jest pod hasłem, że Boga prawdopodobnie nie ma, więc w tej sytuacji można cieszyć się życiem. Wynikałoby z tego, że istnienie Boga w jakiś sposób koliduje z radością życia. To bardzo poważna sprawa, więc wypada sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście. W przypadku chrześcijaństwa i wyznania mojżeszowego z istnienia Boga wynikają dla ludzi pewne konsekwencje, które przybrały postać 10 przykazań. Jak się wydaje, nie jest to wiele, zwłaszcza, gdy porównać je z ustawodawstwem Unii Europejskiej, które wydaje się nieporównanie bardziej rozbudowane i skomplikowane. Ale nawet nieliczne reguły mogą być bardzo dotkliwe, więc tym bardziej wypada sprawdzić, czy przykazania Dekalogu sprzeciwiają się radości życia, czy nie. Pierwsze przykazanie przestrzega, by nie wierzyć w innych bogów. Jest to całkiem rozsądne, bo jeśli istnieje Bóg, to z definicji musi on być jeden, ponieważ bogowie pośledniej rangi byliby postaciami raczej komicznymi. Przykazanie to nie jest sprzeczne z logiką, a zatem trudno zarzucić mu sprzeczność z radością życia. Taką sprzeczność można byłoby zarzucić tylko wtedy, gdyby radość życia wymagała zerwania z logiką, a przecież tak chyba nie jest? Drugie przykazanie przestrzega przed nadużywaniem boskiego autorytetu. To też jest zupełnie oczywiste i kiedy taki np. ksiądz Stojałowski, jeden z ojców ruchu ludowego, postępował odwrotnie, to bywało, że chłopi go bijali. Przykazanie trzecie zawiera radę, by „święcić” dzień święty. Święcić - to znaczy zastanawiać się nad własnym postępowaniem, własnym miejscem we Wszechświecie, a także - czy świat jest przypadkowy, chaotyczny, czy jest Bóg, czy go nie ma... To przykazanie jest życzliwą radą, by od czasu do czasu trochę pomyśleć - a więc i ono nie jest sprzeczne z radością życia, chyba, że radość życia miałaby polegać na kompletnej bezmyślności. Ale chyba i ateiści tak nie uważają, a najlepszym tego dowodem jest to, że oni też zastanawiają się, czy Bóg jest, czy go nie ma. Czwarte przykazanie radzi, by szanować rodziców. Ono też nie wydaje się sprzeczne z radością życia. Przeciwnie - wzajemny szacunek między ludźmi, zwłaszcza sobie bliskimi, raczej radości życia sprzyja, a w każdym razie - sprzyja bardziej, niż wzajemna nienawiść i pogarda. Przykazanie piąte przestrzega, by nie zabijać. Takie przykazanie mogłoby przeszkadzać w odczuwaniu radości życia tylko jakimś zwyrodnialcom, więc szkoda każdego słowa. Przykazanie szóste przestrzega przed cudzołóstwem, a więc - przed przedmiotowym traktowaniem innych osób w sferze najintymniejszej. Jeśli by uznać, że to ono sprzeciwia się radości życia, to chyba tylko w przypadku skrajnych egoistów, w dodatku - prymitywnych, którzy uznają tylko własną przyjemność i to wyłącznie fizyczną. Ale to są chamy, a czyż radość życia ma być zarezerwowana tylko dla chamów? Przykazanie siódme zabrania kradzieży. Ono może być traktowane jako utrudnienie tylko przez złodziei, więc - jak w przypadku przykazania piątego - szkoda każdego słowa. Przykazanie ósme przestrzega przed kłamstwem, a zwłaszcza - oszczerstwem. Z lekceważenia tej przestrogi radość życia mogą czerpać osoby o mentalności gestapowskich albo ubeckich konfidentów, a więc ludzie pozbawieni minimum poczucia własnej godności. Jeśli nawet odczuwają oni radość życia, to musi to być coś wyjątkowo podłego i żałosnego. Wreszcie przykazanie dziewiąte i dziesiąte, skierowane przeciwko socjalistom, którzy z ekscytowania w ludziach pożądania cudzej własności uczynili fundament własnej ideologii. Bardzo słuszne przykazanie, bo jeśli ktoś nie potrafi nad takim pożądaniem zapanować, to prędzej czy później złamie przykazanie siódme, a kto wie - czy i nie piąte. Widać gołym okiem, że respektowanie tego przykazania raczej sprzyja radości życia, niż ją niweczy. Jak widać, podstawowe hasło tej kampanii jest bałamutne; istnienie Boga wcale nie koliduje z radością życia. Mamy zatem dwie możliwości: albo promotorzy tej kampanii to banda idiotów, która sama nie wie, co mówi, albo banda sfrustrowanych łobuzów, która z jakichś zagadkowych przyczyn chciałaby upowszechnić swoje psychiczne mankamenty. Trudno powiedzieć, która z tych możliwości jest bardziej uprzejma. SM
Palikot na resort! Dymisja ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, wiceministra Cichosza i prokuratora Staszaka ma charakter „wizerunkowy” - twierdzą zdymisjonowani dygnitarze i wielu polityków. O co chodzi? Ano o to, że przyczyną dymisji nie były względy merytoryczne, tylko sondaże opinii publicznej, z których wynikało, że większość oczekuje, iż polecą głowy. Jeśli tak, to mamy ilustrację, jaką mądrością rządzona jest Polska. Ale mniejsza z tym, bo najważniejsze, czy dymisja ministra Ćwiąkalskiego zaskoczyła razwiedkę. Jeśli tak, to premieru Tusku ta decyzja może nie wyjść na zdrowie. Sondaże bowiem - sondażami, ale losy Platformy Obywatelskiej i samego rządu zależą przede wszystkim od tego, czy razwiedka zdecyduje o stworzeniu politycznej alternatywy. Na razie żadne decyzje nie zapadły, bo „Otwarta Polska” bardziej wygląda na kanapę dla pokojowych piesków, chociaż udział dra Andrzeja Olechowskiego z „wywiadu gospodarczego” wskazuje, że wszystko się może zdarzyć. W takiej sytuacji premier Tusk, gwoli poratowania zdrowia, może zechce naprawić swój błąd i na resort sprawiedliwości w charakterze ministra i prokuratora generalnego zaproponuje posła Janusza Palikota. Akurat przestał kierować sławną komisją „Przyjazne państwo”, więc mógłby zabezpieczać operacyjnie odcinek wymiaru sprawiedliwości, zwłaszcza, gdy jego udział w Komisji Trójstronnej i dotychczasowa działalność pozwalają domniemywać, że i on może być naszą duszeńką. SM
Boh trojcu ljubit'? Nie pamiętam, kto był powiedział: „Niewiarygodne, jak małą ilością mądrości świat jest rządzony” -ale faktem jest, że gdy do parlamentu II Rzeszy wybrano 88 profesorów, publicyści jęknęli: „Achtundachzig Professoren? Vaterland: Du bist verloren!”. Co zresztą wcale nie oznacza, że profesorowie mają monopol na mądrość - bo czytając książki mało wiedzą o życiu, a ponadto zazwyczaj cierpią na chorobliwą skłonność rozszczepiania włosa na czworo. Metoda Aleksandra Macedońskiego, który po okazaniu Mu puzzla znanego jako „węzeł gordyjski” po prostu rozciął go mieczem, wśród profesorów cieszy się zasłużoną pogardą. Cóż jednak począć: jest skuteczna? Jakoś nigdy żaden profesor nie podbił Grecji z koloniami i okolicami, Azji Mniejszej i Środkowej aż po Indie. Na Afganistanie połamali sobie zęby Anglicy, Sowieci - a obecnie łamią je Jankesi. Problem jest bowiem w wykształceniu. Podstawą rozwoju jest dziś wykształcenie. Ludzie odpowiednio wykształceni wiedzieli (bo uczono ich tego w szkołach), że Armia Sowiecka niezwyciężona jest - a obecnie uczą w szkołach, ze niezwyciężona jest US Army. Tymczasem ogromna większość Pasztunów, Tadzyków, Beludżów, Hazarów i innych mieszkańców Afganistanu nie chodziła do szkoły, więc tego nie wiedziała i nie wie. I dlatego Sowietów wyrzuciła z trzaskiem, a niedługo i Amerykańcy (z Polakami i innymi przystawkami) wyniosą się stamtąd jak niepyszni. Mądrość książkowa jest zgubna. Powinno ją posiadać odpowiednio przygotowane i wybrane 1/2% narodu. Reszta powinna mieć wiedzę wyniesioną nie z telewizji i książek, tylko z doświadczenia (własnego - i przodków). Powinna wiedzieć, że ma tanio kupić i drogo sprzedać, modlić się i pracować - a gdy na hasło:”Ociec, prać?” padnie: „Prać!” - to trzeba prać. To wszystko. Tymczasem Polska (i nie tylko) ma przerażająco rozdętą warstwę tzw. „inteligencji” - czyli ludzi posiadających wiedzę książkową - albo bezużyteczną od początku, albo przestarzałą. Nie uwierzycie mi Państwo, ale zdecydowana większość „inteligentów” jest przekonana, że ChRL jest państwem komunistycznym., a USA - kapitalistycznym. Tak było, istotnie: pół wieku temu. Od tego czasu zmieniły się Chiny, zmieniły się Stany - natomiast podręczniki się, niestety, nie zmieniły. Gdy byłem posłem w Sejmie, było bodaj 27 partyj - ale rząd zawsze udawało się, z trudnościami, ale sklecić. Publicyści marzyli: „Ach, gdyby zmniejszyć liczbę partyj - to by była stabilizacja…”Stukałem się w głowę pokazując, że np. tragicznym byłby Sejm, w którym byłyby trzy partie. Anarchiści z Burżujami tworzą rząd, biorąc po 18 ministerstw. Następnego dnia Chadecy przychodzą do Anarchistów i proponują: „Zawrzyjcie koalicje z nami: oferujemy Wam 30 ministerstw, zadowolimy się sześcioma”. Co się i dzieje, ale na trzeci dzień do Chadeków przychodzą wyślizgani Burżuje, proponując im 26 tek; sami zadowolą się dziesięcioma. Co i następuje - ale wtedy do Chadeków przychodzą Anarchiści oferując im 25 tek… Ta sytuacja jest niemożliwa do opanowania. I taką właśnie sytuację mamy na Ukrainie. Są tam trzy partie spore partie - i bawią się między sobą w tę grę. Ponieważ jednak wyborcy nie można powiedzieć prawdy (że dzisiejszym „partiom politycznym” zależy tylko na tym, by się przyssać do państwowego cycka…), „partie” muszą udawać, że o cos im chodzi (poza posadami, gdzie dają łapówki). „Program partii” kleci się na miesiąc przed wyborami (o, właśnie czytałem, że tworzy go PiS…) - i mało komu przychodzi do głowy, by domagać się od zwycięskiej partii jego realizacji. Wszyscy wiedza, że to pic na wodę i fotomontaż. Na Ukrainie są jeszcze w sejmie dwie małe partie, co trochę komplikuje ten obraz. Spokojnie: po kolejnych wyborach wylecą, zostaną trzy - i wtedy już bez przeszkód co dwa tygodnie będzie tam tworzona nowa koalicja…To wszystko, oczywiście, jest w podręcznikach. Co jednak ciekawe - akurat tych podręczników ani politycy, ani wyborcy zgodnie nie czytają… JKM
25 stycznia 2009 W politycznym łożu nieprawości...No i stało się… Jak dopłaty i subwencje - to dla wszystkich chętnych, bo jak dostali jedni, to należy się to również innym… Socjalizm dotacyjny , redystrybucyjny i uznaniowy rozkręca się coraz bardziej. Wkrótce ogarnie cały świat! O czym marzyli Lenin z Trockim pospołu, tyle, że „ po trupie Polski” Po drodze Tuchaczewskiego, Stalin kazał rozstrzelać.. Może i za te słowa? Kto wie!. Wygląda na to, że nie tylko po trupie Polski, po innych trupach przetoczy się walec socjalizmu dotacyjnego, redystrybucyjnego i uznaniowego i wszelkiego innego marnującego pieniądze wszystkich podatników… Wszyscy podatnicy łączcie się- w walce z uzurpatorami waszych pieniędzy! Ten pornograficzny świntuch, Larry Flint, „ wydawca” pornosów o tytułach „Hustler”, „ Playboy” i „ Penthouse”, umyślił sobie, że „ kryzys” też dotknął jego świńską branżę, broń Boże nie obrażając świń! Zwrócił się był do amerykańskiego rządu , w związku z „ kryzysem”, żeby ten pomógł mu nadal deprawować miliony ludzi na całym świecie, i dopłacił mu do jego interesu- uwaga!!!- 5 miliardów dolarów(???!!!). Niezła sumka, za którą można pokazywać bez wstydu, coraz więcej golizny, otumaniać erotycznie cały świat, rozbudzać i ponademocjanalnie zniewalać.. Najlepiej ludzie niech wyłącznie myślą o seksie, rano, wieczór we dnie w nocy.. „Hastler”, „ Playboy” i „Penthouse” - przy pomocy.. Następni w kolejce po dotacje pornograficzne, jeśli oczywiście cała akcja nie jest jedynie zwróceniem marketingowej uwagi na branżę porno- będzie wrzask właścicieli sklepów ze sztucznym ,i penisami i łechtaczkami, bo im także interes staje, co wiąże się ze znacznym spadkiem dochodów.. Parę miliardów z kieszeni amerykańskiego podatnika - też by się przydało… W roli medialnego komentatora z pewnością mógłby wystąpić nieoceniony poseł Janusz Palikot z Lublina, wcześniej z Biłgoraja, specjalista od Żołądkowej Gorzkiej, który mógłby wystąpić- jeśli oczywiście szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej mu na to pozwoli. Ma w tym wprawę, wielkie doświadczenie, przychylność mediów, a więc wszystko co jest mu potrzebne.. Potrzebny jest mu jedynie rozkaz! A po sklepach, przyjedzie czas na burdele, zwane dzisiaj eufemicznie- agencjami towarzyskimi.. To będzie pierwszy przypadek w historii świata, kiedy rząd dopłaci do prostytuowania się, o którym to zjawisku , na jednej ze swoich licznych konferencji pornograficznych , wspominał pan poseł Janusz Palikot.. Bo prostytucja polityczna polityków, jakoś posła Palikota obchodzi jakby mniej, być może jest mniej nośna medialnie, a poza tym we własne gniazdo.. Po prostu nie wypada! Natomiast wypada forsować medialnie propagandową komisję „Przyjazne państwo”, gdzie wśród członków( przepraszam za słowo!) zgromadzonych , znajduje się poseł z Radomia i jednocześnie z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, towarzysz Marek Wikiński, który przez całe lata będąc w Sejmie właśnie głosując utrudniał nam codzienne życie głosując nad ustawami konstruującymi nieprzyjazne państwo.. Przecież nie daje się do naprawy zegarka zegarmistrzowi, który go wcześniej popsuł..! A jednak! Tak samo jak z posłem Palikotem, który mając w ręku 22 000 przypisów nadesłanych mu przez ludzi, którzy uwierzyli, że komisja” Przyjazne państwo”, to tak naprawdę- podczas głosowania nad art.209 socjalistycznego do absurdu Kodeksu Pracy, głosował za obowiązkowym szkoleniem właścicieli lub i ich pracowników w zakresie przepisów przeciwpożarowych..(???). Podwójna mentalna moralność? Z jednej strony głosować za kolejnym stopniem ujarzmienia pracodawcy i pracowników, a z drugiej głosić i przekonywać, że chce się uproszczenia przepisów, tej „ mitręgi” jak mawiała pani Zyta Gilowska, też specjalistka od upraszczania i zmiany, ale tak, żeby nic się nie zmieniło, i było jeszcze lepiej- dla biurokracji ma się rozumieć! Oczywiście to niczego nie da, bo jak się coś pali, to na ogół normalny człowiek ucieka, a nie szuka w tym czasie instrukcji zachowania się podczas wybuchłego pożaru ani nie szuka klucza do kłódki skrzyni , w której jest trochę piasku. To jest tak jak z gaśnicami samochodowymi, ani nie pomogą , ani nie zaszkodzą.. Ale 1200 złotych, złotych może nawet 1500 za szkolenie trzeba będzie zapłacić! Nie wiem czy to będzie szkolenie, że tak powiem „ na zawsze”, czy tylko okresowo.. Z punktu widzenia biurokracji gaśniczej lepiej jak szkolenie odbywałoby się codziennie, bo byłyby większe wpływy do szkatuły Państwowej Straży Pożarnej, na czele której stał od wielu lat pan Waldemar Pawlak z Polskiego Stronnictwa Ludowego, nastawionego tradycyjnie na dojenie polskiego budżetu… Nasuwa się znowu sprawa palców, które ktoś , gdzieś maczał... Biurokracja chłopska tak ma, bo widocznie nie ma dostatecznych dochodów, żeby mieć komfort swobodnego uprawiania zawodu. Takie gaśnicze dotacje rozwiązałyby na jakiś czas problem straży pożarnych w całym kraju, a może i po za jego granicami, tak jak Wielka Socjalistyczna Orkiestra Pomocy Jurka Owsiaka rozwiązuje problemy Służby Zdrowia, no i ochotnicy by się przy tym posilili.. Bo nie ma to jak ochotnik na etacie państwowym.. Niby ochotnik, ale w jakiś sposób jest finansowany.. Tę sprawę rozwiązuje ustawa o wolontariacie, która czyni z wolontariuszy( ludzi dobrego serca) uczestników biesiadowania przy państwowym stole, czyli na garnuszku podatników.. Pan poseł Marek Wikiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej wykrzykiwał przed teatrem w Radomiu trzy, cztery lata temu, podczas uroczystości pierwszomajowych:” Towarzysze i Towarzyszki”(!!!). Naprawdę! Rzecz całą transmitowała regionalna telewizja… Bo jeszcze- o czym nie wspominają media- art. 209 zobowiązuje pracownika do udzielania pierwszej pomocy.. Tak, że oprócz przeszkolenia przeciwpożarowego musi być ktoś przeszkolony z udzielania pierwszej pomocy.. Wietrzę w tym palce pana Jurka Owsiaka, bo to on lansował program” Apteczka w każdej gminie”… Chociaż nie… To był program „ Boisko w każdej gminie”, bo studnie w każdej gminie są, i takiej akcji nie warto organizować, bo co komu po akcji, jak już są studnie .. „Tysiąc szkół na tysiąc lecie”- to były inne czasy, bo to „ zły” Gomółka, ale teraz, robiąc to samo, jest się człowiekiem nowych czasów.. Nowe czasy, ale stare marnotrawstwo- jak to w socjalizmie.. Ale mnie ostatnio zaciekawiła rzecz dotycząca Dnia Judaizmu w Kościele Katolickim, którą to rocznicę obchodziły ostatnio rzesze katolików judaistycznych i świeckich jednocześnie. .I bynajmniej nie pod patronatem Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, która kiedyś wydawała ateistyczne „Argumenty”, a dzisiaj „Fakty i Mity”… ARCYBISKUP Józef Życiński z Lublina, sprowadził z okazji tego Wielkiego Dnia w Kościele Katolickim pana Marka Haltera, francuskiego pisarza, który w 1945 roku, jako dziecko wtedy , wręczał kwiaty samemu Józefowi Stalinowi(???). Wielkiemu nauczycielowi ludzkości, no i temu, co to usta słodsze miał od malin- jak pisała noblistka. I nie jest trafnym powiedzenie, że nie ma przypadków, ale są tylko znaki?? Lublin ma tedy dwie wielkie postaci…. Arcybiskupa Zycińskiego i posła Palikota… Ciekawe, czy pomniki wystawione w przyszłości będą stały obok siebie, czy może w pewniej odległości od siebie? Nie ma przypadków, są tylko znaki.!. Ale czy wystarczy anarchistom farby? Jutro będę w Lublinie i zobaczę co tam słychać… WJR
W służbie bezpieczeństwa Krzysztof Olewnik, syn przedsiębiorcy Włodzimierza Olewnika z Płockiego, został porwany przez nieznanych sprawców 27 października 2001 roku. W dwa dni potem porywacze zażądali od rodziny okupu w wysokości 300 tysięcy euro. Rodzina zebrała pieniądze i przekazała je porywaczom, zgodnie z ich instrukcjami zrzucając 24 lipca 2003 roku torbę z Alei Armii Krajowej w Warszawie. Policja oczywiście była o wszystkim na bieżąco informowana, ale - jak się później okazało - w ogóle ani nie spenetrowała miejsca, w którym porywacze zażądali zrzucenia torby z pieniędzmi, ani nie obserwowała zdarzenia. Mimo przekazania okupu, 5 września 2003 roku Krzysztof Olewnik został zamordowany. O tym jednak nikt wtedy nie wiedział, bo śledztwo w tej sprawie policja prowadziła wyjątkowo nieudolnie, popełniając wszystkie możliwe zaniedbania i błędy. Na przykład porywacze wielokrotnie dzwonili do rodziny porwanego, ale policja ani nie sprawdziła kto, ani - skąd dzwoniono. Warto przypomnieć, że w Polsce rejestrowane są nie tylko wszystkie rozmowy z telefonów komórkowych, ale utrwalana jest również ich treść. Ojciec porwanego przekazał policji anonimowy list, którego nadawca wskazywał osoby zamieszane w sprawę porwania (jak się później okazało - również jego mordercę), ale policja ten sygnał zignorowała. Wreszcie w czerwcu 2004 roku skradziono w Warszawie policyjny samochód z 16 tomami akt tego śledztwa. Nigdy nie znaleziono sprawców tej kradzieży, a prokuratura skwapliwie umorzyła postępowanie, chociaż wkrótce do Włodzimierza Olewnika zgłosił się nieznany mężczyzna, przekazując mu kartkę z notatka, że „Akta miały zginąć. Dobrze, że w chwili kradzieży policjantów nie było przy nich, bo też musieliby zginąć.”. Nieznani sprawcy grozili świadkom, ale nadal pozostawali nieznani zarówno dla policji, jak i prokuratur prowadzących czynności w tej sprawie. Bo prokuratura warszawska jakoś nie potrafiła sobie poradzić i dopiero prokuratura w Olsztynie miała więcej szczęścia; w październiku 2006 roku udało się jej znaleźć zwłoki porwanego Krzysztofa Olewnika, a także natrafić na ślad sprawców tej zbrodni. Jeden z nich był bardziej rozmowny i dzięki temu udało się doprowadzić ich przed sąd - ale nie wszystkich, bo sam główny herszt powiesił się w celi olsztyńskiego aresztu zanim rozpoczął się proces. Skazani na dożywocie Sławomir Kościuk i Robert Pazik też się powiesili w więzieniu w Płocku - pierwszy w kwietniu 2008 roku, a drugi - 19 stycznia br. W tej sprawie skazanych zostało jeszcze 10 ludzi, a zarzuty ma podobno usłyszeć również b. szef SLD z Sierpca Krzysztof Korytowski. Przypominam tę sprawę, bo wszystko w niej wzbudza podejrzenia, iż sprawcy tej zbrodni albo byli tajnymi współpracownikami rozwiązanej niedawno razwiedki, albo byli przez nią doraźnie wynajmowani do mokrej roboty, co w sumie na jedno wychodzi. W przeciwnym razie nie da się w żaden sposób wytłumaczyć nieudolności policji i prokuratur, które w innych przypadkach działają aż nadto energicznie. Na przykład ojcu zamordowanego niezawisła prokuratura już postawiła zarzut „naruszenia nietykalności cielesnej prokuratora”, bo podobno na skutek silnego wzburzenia, wywołanego lekturą akt sprawy zabójców jego syna miał chwycić prokuratora za klapy marynarki. Podobnie trudno wytłumaczyć serię samobójstw, popełnionych w celach monitorowanych 24 godziny na dobę. Najwyraźniej w tej sprawie oprócz już znanych, działają również „nieznani sprawcy”, o których niczego nie wiemy, poza jednym - że, podobnie jak w głębokim PRL-u, pozostają w ścisłym związku z razwiedką i wykonują polecenia „człowieków honoru”. O wykonywanie poleceń „człowieków honoru” podejrzewam również Platformę Obywatelską, jak i cały rząd premiera Donalda Tuska, który w ten sposób odwdzięcza się za stworzenie mu możliwości uchwycenia zewnętrznych znamion władzy. Tym między innymi tłumaczę sobie tajemniczość, jaka nadal otacza tę sprawę, mimo, iż niezawisły sąd już sprawców niby to osądził - zaś epidemia samobójstw w celach monitorowanych przez 24 godziny na dobę tylko te podejrzenia wzmacnia. W tych podejrzeniach nie jestem bynajmniej odosobniony, bo osoby dobrze poinformowane utrzymują, że premier Donald Tusk, który początkowo, podobnie jak i cała Platforma Obywatelska, nie chciał nawet słyszeć o zdymisjonowaniu ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego po znalezieniu Roberta Pazika powieszonego w swojej monitorowanej celi, ale kiedy zobaczył sondaże, to nie tylko zdymisjonował ministra, ale i wiceministra Cichosza, odpowiedzialnego za więzienia i szefa Służby Więziennej, pana Pomiankiewicza, ale nawet kazał Platformie zgodzić się na powołanie sejmowej komisji śledczej w do sprawy zabójstwa Krzysztofa Olewnika, chociaż jeszcze kilka godzin wcześniej najtęższe autorytety tej partii przekonująco dowodziły, że nie tylko nie ma to sensu, ale jest głęboko szkodliwe zarówno dla samego śledztwa, jak i wymiaru sprawiedliwości. Głowy zatem poleciały, ale też tylko na tym poziomie, więc „człowieki honoru”, chociaż oczywiście demonstrują nieutulenie w żalu z powodu takiego potraktowania ministra Ćwiąkalskiego i rozgoryczenie objawami niewdzięczności i samowolką premiera Tuska, przecież zasadniczo nie utraciły zaufania ani do niego, ani do Platformy Obywatelskiej - że nie wykorzysta tej sprawy do jakiejś desperackiej próby emancypacji. Wkrótce okaże się, czy mają rację, czy nie, bo oto premier Tusk na miejsce Zbigniewa Ćwiąkalskiego mianował posła Andrzeja Czumę. Jest to posunięcie w stylu: i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. Poseł Andrzej Czuma bowiem z jednej strony ma znakomity życiorys opozycyjny, więc z tego powodu jest dość trudnym obiektem do atakowania ze strony PiS, a zwłaszcza - tamtejszych opozycjonistów ostatniej godziny, zaś z drugiej strony poseł Andrzej Czuma już co najmniej kilka razy pokazał, że okazanego zaufania nie zawodzi i można na nim polegać. Zatem - nadal jest bezpiecznie. I o to właśnie chodzi, zwłaszcza w sytuacji gdy zarówno śmierć Krzysztofa Olewnika przemawia do rozsądku każdemu i przypomina, że tylko „tych co płacą - nic nie spotka”, zaś epidemia samobójstw w celach monitorowanych przez 24 godziny na dobę przypomina, kto w Polsce rządzi naprawdę. SM
Burza w szklance wody Bardzo mi miło, że media tak się mną zajmują z tego powodu, że wszedłem sobie do Pałacu Prezydenckiego - piszą o tym znacznie więcej, niż np. o wizycie premiera Królestwa Niderlandów... Z drugiej jednak strony nie mam pojęcia, o co chodzi? Grzecznie zadzwoniłem do Kancelarii Prezydenta, czy mógłbym być obecny na zaprzysiężeniu Andrzeja Czumy, tam grzecznie skierowano mnie do Niego samego, zadzwoniłem do Jego syna, który w 10 minut uzgodnił sprawę i wpisał mnie na listę, spokojnie wszedłem, grzecznie sobie stałem, potem miło porozmawiałem z kilkoma politykami, nikogo nie pogryzłem, trądem ani HIVem nie zaraziłem, wypiłem na koszt podatników szklankę soku jabłkowego i lampkę szampana, grzecznie wychodzę - a tu reporter TVN24 narażając się na aresztowanie (sic!) przez ochronę rzuca się, by zrobić ze mną wywiad... Zadaje przy tym pytanie, czy będę doradzał nowemu Ministrowi - a moja ogólnochrześcijańska odpowiedź wymijająca „Będzie jak Bóg pozwoli...” jest traktowana przez media (niewątpliwie w intencji zaszkodzenia nowemu Ministrowi),: „Korwin-Mikke będzie doradzał Andrzejowi Czumie”. Naprawdę nie rozumiem, o co chodzi? W Pałacu Prezydenckim - a raczej jeszcze w Belwederze - bywałem nie raz, jeszcze nawet za p.gen.Wojciecha Jaruzelskiego i p.Lecha Wałęsy - i to w poważniejszych sprawach niż formalna uroczystość. Fakt: p.Aleksander Kwaśniewski zapraszał tylko Grupę Trzymającą Władzę i dziennikarze odwykli... Ale żeby aż taka sensacja? Przy okazji odbywają się zabawne dyskusje. Np. na: gdzie {~The_Stroy} dzielnie broni Czerwonych Pluskiew. By było merytorycznie, ja odpowiem na trzy jego argumenty; oto one: „Nie jestem w stanie zgodzić się z większością poglądów pana JKM. Mam zbyt duże współczucie do ludzi biednych i bezrobotnych. Oczywiście - nie zaprzeczam ze pan JKM jest osobą inteligentną lecz najwyraźniej nigdy nie został postawiony w sytuacji "jak dożyć pierwszego?" („do pierwszego” to nie - bo rzadko pracowałem etatowo - ale dziesiątki razy bylem w sytuacji, że nie mam co jeść jutro i pojutrze... - JKM). Nie rozumiem wrogości co do pomocy społecznej. Każdy powinien więc "pakiet startowy". Ten podstawowy element. Wielu bezdomnych nie ma domu nie dla tego, że nie chcą pracować - lecz dlatego, że nie mają miejsca zamieszkania. Wielu pracodawców takich osób po prostu nie przyjmuje do pracy. Przez to nie mogą takie osoby zapracować na mieszkanie. Koło się zamyka. Druga sprawa - płatne szkolnictwo=bieda dziedziczna. Kowalski nie ma pracy albo zarabia zbyt mało by zapłacić za szkołę dla syna. Przez to syn nie ma wykształcenia i sam nie będzie zarabiał na tyle by posłać dziecko do szkoły. Trzecia sprawa - płatne szpitale. Kiedy to słyszę nachodzi mnie wrażenie że ktoś krzyczy "pieniądze albo życie!". Jakoś nie widzę żeby można było wycenić zdrowie i życie ludzkie! Przecież może dojść do takiego oto kuriozum: Przyjeżdża karetka - leży ranny na ulicy - podchodzą sanitariusze i zamiast udzielać mu pomocy pytają o numer konta w banku. Nie poda? To go zostawiają na ulicy - a co: nie zapłaci to niech zdycha.” A więc... Co do mieszkań: pracodawcy jest wszystko jedno, czy robotnik ma mieszkanie. To przepisy opiekuńczego państwa socjalistycznego wymagają, by pracownik miał miejsce zamieszkania, dowód osobisty, książeczkę ubezpieczalni... Za „nielegalne zatrudnienie” - karzą. Co do szkoły: Kowalski w podatkach płaci na szkołę swojego dziecka, szkołę innych dzieci - oraz na pensję Ministra Edukacji Narodowej & His/Her (bardzo licznych...) Boys/Girls. A coraz więcej absolwentów wyższych uczelni chowa dyplomy do szuflady i idzie pracować jako dekarz, hydraulik czy fryzjerka... ŚP.Arystoteles Onassis był analfabetą! Co do lekarzy: dopóki nie było socjalizmu, jakoś ludzi leczono i nikt nie pytał o numer konta. Natomiast teraz rzeczywiście tak jest: najpierw pytają pacjent(kę/a), czy jest ubezpieczona/y... a potem z te(j/go) ubezpieczone(j/go) zdzierają trzy razy więcej, niż rzeczywiście potrzeba za kurację (podatnik płaci...). Nieubezpieczeni muszą mieć bardzo grube portfele by to zdzierstwo przeżyć - a ubezpieczeni: albo dużo szczęścia, albo bardzo mocne plecy, by sobie potrzebną, a trzy razy droższą, kurację wywalczyć!!! To tyle... JKM
26 stycznia 2009 W socjalistycznym świecie wszystko jest pełne słońca… - Co ma wspólnego łyżka z jesienią?- pyta jeden pan drugiego pana. - Je- się - nią- odpowiada drugi. I niby nic, a jednak -ma… A jednak w socjalizmie nic, ze zdrowym rozsądkiem- nie ma nic wspólnego... Jedno wielkie wariatkowo! Na Litwie na przykład od 1 stycznia został zwiększony podatek VAT z 18 do 19%, a podatek od zysku z 15 do 20%(!!!). Została zniesiona większość ulg podatkowych, co oznacza dodatkową podwyżkę podatków; zwiększono również akcyzę na paliwo, alkohol i papierosy. Drożyzna socjalistyczna coraz większa, bo socjalizm wymaga wydatków. Im więcej wydatków państwa, tym większy socjalizm redystrybucyjny, tym bardziej rozbudowana biurokracja.. A zaraz za tym- kradzieże i marnotrawstwo.. Tym bardziej bogata socjalistyczna chata, im więcej ukradnie urzędowy tata.. A u nas” liberalna” Platforma Obywatelska szykuje kaskowy zamordyzm.. Wszyscy poniżej osiemnastu lat( na razie!) będą jeździli obowiązkowo na rowerach w kaskach.. To samo spotka narciarzy.. Idących piechotą zamordyzm kaskowy na razie ominie, niech się tymczasem rzecz przyjmie wśród rowerzystów, bo ci są bardziej narażeni na urazy głowy.. Bo władzy chodzi o nasze bezpieczeństwo, tak jakby bez ustawy każdy nie mógł sobie kupić kasków ile dusza zapragnie, i po kilka zakładać na głowę.. Musi być demokratyczny przymus przegłosowany w Sejmie…. Lud w demokracji wybiera sobie swoich oprawców.. Do kasków będą obowiązkowe kamizelki odblaskowe, bardzo twarzowe.. i przydałyby się jakieś rowerowe pasy bezpieczeństwa.. Zapinane od osi poprzez siodełko do kierownicy z uwzględnieniem chronionego… Co tu jeszcze ustawowo wymyślić, żeby było bezpieczniej? Im więcej bezpieczeństwa- tym mniej wolności decydowania o sobie i o swoim postępowaniu. Właśnie w Zakopanem zabił się narciarz w kasku..- a miało być bezpiecznie! A może ten kask spadł mu na oczy i nic nie widział? „Rowerzyści nie chcą- to trzeba ich przymusić”- powiedziała referująca ten rewolucyjny pomysł Platformy Obywatelskiej - reporterka. I ilu strażników naszego bezpieczeństwa trzeba będzie przeszkolić i wysłać na stoki i ulice? Ile dla nich zakupić kasków i kamizelek odblaskowych? Ile zainstalować kamer, żeby wszystkie przypadki niesubordynacji wyłapać? Orewllowskie teleekrany to stosunkowo za mało.. Więcej kontroli, więcej kontrolujących, więcej władzy demokratycznej nad nami, koniecznie więcej zamordyzmu bo jest go zbyt mało.. I mandaty, mandaty i jeszcze raz mandaty.. Budżet jest pełen głodu! Dziura Tuska może być nawet dziurawa na 60 miliardów złotych! Co może budżet uratować? Zwiększone kontrole wszędzie! I wszędzie domiary i kary.. Inspekcje i kontrole; krzyżowe i równoległe, dogłębne i powierzchowne, pionowe i poziome.. Wszystkie! Byle dużo i z jak największym efektem finansowym. Rabunek musi sięgnąć zenitu! A ideał kontroli- bruku! I niech poddani wiedzą, kto jest ich panem i władcą.. Niech się nie łudzą, nich nie mają nadziei, trzeba zabić w nich nadzieję, jak najszybciej, skutecznie i bez ceregieli.. Niech czym prędzej pokochają przymus- w końcu to dla ich dobra! Przed Sejmem protestowali kierowcy, protestowali przeciwko wprowadzeniu podatku od posiadania samochodu… Nie nie w Polsce.. W Wilnie! Na razie podatek ma dotyczyć tylko pojazdów służbowych, a od marca również prywatnych… Podatki, podatki, podatki.. Od posiadania pralek, żelazek i odkurzaczy, żon, kochanek, dzieci, domów, rowerów- tymczasem nie… Wszystko po kolei… Nie na raz.. Bo buntowaliby się wszyscy.!. Na razie wrzeszczą kierowcy, a biernie przyglądają się pozostali.. Potem będą obskubywać pozostałych, to będą przyglądać się kierowcy.. I tak w końcu obskubią wszystkich! Najpierw bogatych, a potem wezmą się za biednych, przyduszą, zamalwersują, zgnoją i zazasiłkują.. Bo zasiłek jest elementem socjalizmu.. Utrwala beznadzieję i biedę! I jest niemoralny, bo pochodzi z kradzieży.. A Górale pojechali do Warszawy podpisać- uwaga!- Kartę Produktów Górskich(???). Przyjechali na teren nizinny. Unia wymaga, żeby taka karta, takie menu górskie, taki wybór produktów z terenów górskich był.- zapisany w Karcie. Niech potem konsument odróżnia jajka z gór od jajek nizinnych, mleko górskie od mleka od krów nizinówek, sery z gór -od serów nizinnych… Niech łamią sobie nad tym głowę różne komisje, centralne kontrole, twórcy sprawozdawczości.. Ile będzie roboty, jak górale nizinni przewiozą nielegalnie w góry produkty nizinne, nie będące w Karcie Produktów Nizinnych, a ci z gór przywiozą ze sobą wszystko z Karty Produktów Górskich.. Ile będzie zamieszania i nieporozumień? I o to organizatorom kart produktów chodzi? No i pozostanie problem koni nizinnych i górskich, który jest- który.. Ten facet, którego złapali z koniem- jak przewoził go w Fiacie UNO- to jest dopiero gość.. Zapakować konia do samochodu osobowego, żeby było mu wygodnie i po ludzku, wyprzedzić postępowców o kilkanaście lat, kiedy wszystkie zwierzęta będą podróżować razem z ludźmi- to jest dopiero skok cywilizacyjny.. Chwała pionierom przewożącym konie w samochodach osobowych na tylnych siedzeniach.. Ten facet ma klasę! Żeby wyprzedzić tak gwałtownie postępowców.?. Oni mu tego nie darują! Czas na świnie, krowy, kaczki i inny żywy inwentarz.. A potem środki transportu publicznego. Wszystkie sprawy w ręce rad zwierzęcych... A przypominam, że najważniejsze są świnie. Facet zaczął od źrebaka.. Zapłacił mandat 200 złotych, za wykorzystywanie samochodu niezgodnie z przeznaczeniem. I dlatego nie protestują obrońcy praw zwierząt.?. Bo jest to działanie po ich myśli.. Jak pisał G. Orwell:” My świnie pracujemy bowiem umysłami”(!!!). A minister Waldemar Pawlak naprawdę chce ratować polską gospodarkę.. No nie na taką skalę jak prezydent Obama. Nie ma po prostu 850 miliardów dolarów! Prezydent Obama utopi je w służbie zdrowia, w oświacie i w drogach.. no i odnawialnych źródłach energii. Po prostu je roztrwoni jak to socjalista.. Bezrobocie oczywiście wzrośnie! Jak można ratować tonącego przywiązując mu do szyi dodatkowy kamień młyński w postaci obciążeń podatkowych? Całość się jeszcze bardziej pogrąży.! A szalup dla wszystkich nie starczy... Jak statek tonie to wszyscy pytają gdzie się podziała ta cholerna kasa okrętowa? Ale nikt nie myśli o obniżeniu podatków… Byle nie to.. To jest jak zaraza, jak trąd o którym nie wolno mówić… Byleby nie obniżać… Podnosić - to tak! Minister Pawlak ma lepszy pomysł… Ludzie będą pracować do czwartku, a w piątek zrobi im się szkolenia(????). Prawda, że niezłe? No i dopłaci 30% do kredytów… Obłoży nas podatkami, ale dopłaci.. Bo się uparł, że to jest droga właściwa.. Co za szaleństwo socjalizmu ich opętało? Musi mieć całą watahę urzędników szkolących.. Im da zarobić! Na rany Chrystusa.!. Załatwią nas na cacy, na amen, bez pardonu.. To tak jak do władzy dojdą ludzie nie mający pojęcia o gospodarce, zielonego pojęcia.. I jeszcze zostają ministrami gospodarki.. Jak będzie mało walki z kryzysem, wprowadzi szkolenia w czwartek i w środę.. Albo każe zakopywać i wykopywać butelki… Tak jak „ ekonomiści” keynesowscy.. Bo to też jest praca! A że pozorowana… Kogo to obchodzi!. A W Szczyrku prowadzą akcję” Bezpieczne zachowanie na stokach”.. Wszystkich dorosłych traktują jak dzieci.. i sami przy tym zdziecinnieją… I policja nareszcie zaczyna oszczędzać… Zaczynają od zaprzestania gotowania herbaty, bo grzałki strasznie ciągną energię. To są naprawdę wielkie oszczędności(!!!), bo kotłowanie po kraju codziennie kilku tysięcy samochodów bez potrzeby i stawianie idiotycznych radarów za ciężkie miliony- to nie byłaby oszczędność.(???). Ale grzałki do grzania herbaty to jest dopiero pomysł na głupotę…. Boże zmiłuj się nad nami! WJR
Luther, Żydzi, biskupi i Holokaust Już ponad sto lat temu kursował dowcip, że gdy francuska Akademia Nauk ogłosiła konkurs na pracę o słoniu, Francuzi pospieszyli z dziełkiem: „Życie miłosne słoni”, Anglicy z jeszcze cieńszym: „Polowanie na słonie”, Niemcy przysłali sześć grubych tomów pt. „Prolegomena do nauki o słoniu”, Hindusi przysłali ilustrowany traktat: „Kamasutra dla słoni: 138 pozycji”, Japończycy: "Jak wyhodować słonia w słoiku?", Amerykanie opracowanie praktyczne: „Lepsze i większe słonie!”, a Polacy dziełko: „Słoń - a sprawa polska”. Zaraziliśmy się tym niewątpliwie od Żydów (połowa polskiej inteligencji była przecież pochodzenia żydowskiego!) a u nich wszystko rozpatruje się pod kątem: „X - a problem Żydów”. Uraz po tysiącleciu życia w diasporze, prześladowaniach, pogromach itp. Przechodzę do sprawy - ale najpierw analogia. Wyobraźmy sobie, że w roku 1540 JŚw Paweł III odwołuje bullę JŚw Leona X potępiającą Marcina Luthra. Luther wraca na łono Kościoła Rzymsko-katolickiego, nie ma Reformacji (natomiast Kościół katolicki mocno przesuwa się w kierunku reformy!), nie ma wielkich wojen religijnych, które spustoszyły Europę. Trudno wagę takiej bulli przecenić...Jakby Onet.pl zareagował na tę fikcyjną bullę JŚw Pawła III? Jasne: sondą „Czy uważasz, że skandalem jest zdjęcie ekskomuniki z biskupa głoszącego poglądy anty-semickie”? Bo i jest to absolutną prawdą. Marcin Luther był w młodości anty-semitą - a gdy osiągnął dojrzałość stał się skrajnym anty-semitą. Na trzy lata przed śmiercią napisał dzieło: „O Żydach i ich kłamstwach” („Von den Juden und ihren Lügen”) - w którym domaga się podpalenia synagog i chederów, splądrowania żydowskich domów, zniszczenia książek religijnych, konfiskaty nieruchomości i pieniędzy - a na koniec stwierdza, że wszyscy ponosimy winę za to, że nie wyrżnęlismy tego „trującego robactwa” (Luther używa dużej litery, ale chodzi mu o żydów jako wyznanie, a nie o narodowość - co wtedy było zresztą niemal jednoznaczne). Dziś JŚw.Benedykt XVI odwołuje ekskomunikę nałożoną na Bractwo św.Piusa X (czyli „lefebvrystów”). Trudno przecenić ten krok. Przywódcy FSSPX nie ugięli się przed Rzymem, nie ustąpili ani na krok - i szeregi tradycjonalistów rosły, a oficjalny Kościół Rzymsko-katolicki, zatruty ideami Vaticanum II, powoli (ku radości Lewicy) umierał. Obecnie ekskomunika jest zdjęta, schizma zlikwidowana, FSSPX będzie mogło otwarcie wpływać na doktrynę Kościoła katolickiego. Jeden z czterech wyświęconych przez śp.Marcelego Lefebvr'a biskupów zostanie wkrótce arcybiskupem, w przyszłości zapewne papieżem - i Kościół wróci do normalności po latach bratania się w ramach „ekumenii” z szamanami, czarownikami, buddystami i hooganami (od voodoo...). Być może wpłynie to też na postawę Kościołów protestanckich, przeżartycb ideologią „tolerancji” chyba nawet bardziej, niż Kościół Rzymski. Może i na Synagogę „Reformowaną”? (Muzułmanie są aż nadto wyprostowani...) A jak do tego podchodzi Onet.pl? Sondą „Czy zdjęcie ekskomuniki z biskupa, który neguje holokaust jest »skandalem«?” z ciekawymi wynikami: 25% TAK; 10% NIE; 64% „Trudno powiedzieć”!! Przy tym JE Ryszard Williamson wcale nie jest anty-semitą - przeciwnie, podziwia Żydów za to, że większości udało się jakoś uciec przez rzezią zgotowaną im przez niemieckich socjalistów. Zwraca uwagę, że liczba 6 milionów ofiar Holokaustu jest absurdalna, gdyż wszystkich Żydów w Polsce było 3,9 mln, z czego większość na terenach objętych okupacją stalinowską, a nie hitlerowską - gdzie zdążyli albo uciec, albo się ukryć. Wielu zostało wymordowanych przez UPA - a wielu przeżyło (co wiemy po liczbie wniosków o zwrot nieruchomości). Skąd te mityczne 6 milionów? I dlaczego przywódcom światowego żydostwa tak zależy, byśmy uznawali Żydów za barany, które bez oporu dały się wymordować? Czy stawianie takich pytań czyni z człowieka „anty-semitę”??? JKM
27 stycznia 2009 "Nowe" czasy, stara głupota.... Pan profesor Zbigniew Hołda, członek Fundacji Helsińskiej ,wyraził się był o wizycie pana Janusza Korwina- Mikke w Pałacu Prezydenckim tymi słowy:” „To bardzo przykre zdarzenie budzące co najmniej niesmak, nie tylko w środowisku prawniczym”(????). No naprawdę; czy porządny człowiek już nie może wejść do pałacu bez tego typu komentarzy..? A czym zawinił pan JKM, że trędowatym się stał?- w oczach profesora Hołdy A wejście pana profesora Hołdy do pałacu nie byłoby przykrym zdarzeniem, razem ze swoimi kolegami” prawnikami”, którzy od lat odchodzą swoim postępowaniem od normalności , dewastując system prawny i lansując fałszywą tezę obrony- za wszelką cenę- wszelkiego rodzaju przestępców i bandytów? No i bandyta nie jest winien, tylko środowisko z którego wyrósł//(????). Naprawdę niezły kawał! Tak jak z tym kawałem samolocie: Stewardessa pyta Taliba: - Może drinka? -Nie, dziękuję, za chwilę będą prowadził” Talib prowadził samolot(???)… Pies by się uśmiał! Ale nie do śmiechu było prezydentowi Cossidze, który twierdził, że to robota służb specjalnych.. Czas najwyższy otworzyć to środowisko prawnicze, jak nieprzymierzając pan Soros buduje i finansuje „społeczeństwa otwarte”. Otwiera wszystko A otworzyć korporacji prawniczych ani rusz się nie da! A niby dlaczego, młody człowiek po studiach prawniczych nie może założyć sobie kancelarii bez zgody gremiów partyjnych, pardon prawniczych? I czy on też jest trędowaty prawniczo? I takiego domagającego się - też nie można zapraszać do Pałacu Prezydenckiego, bo byłoby to „ bardzo przykre zdarzenie”.. A jaki smród po tym zdarzeniu? W końcu wyszło, że to syn pana Andrzeja Czumy zaprosił do Pałacu pana Janusza Korwin - Mikke…(???). Syn pana Czumy jest takim wpływowym człowiekiem, który ustala i zatwierdza gości ? A co na to pan prezydent Kaczyński i jego kanceliści? Najpierw urabiali, że to sam JKM się wprosił… Tyle zamieszania, bo pojawił się facet, który popiera posiadanie broni i przywrócenie kary śmierci dla morderców za zabójstwa z premedytacją.. Oczywiście ilość morderstw rośnie, bo nie ma kary śmierci dla morderców, ale jest kara śmierci, którą wykonują mordercy.. Nie ma równowagi- jest asymetryczność, której zresztą broni „Fundacja Helsińska” z panem profesorem Hołdą na czele.. Państwo samo pozbawiło się instrumentu wymierzania sprawiedliwości rezygnując z kary ostatecznej, która ukróciłaby w jakimś zakresie to co dzieje się obecnie w sprawach zabójstw.. Przypomina mi to komiczną sytuację, w której przeciwnik do nas strzela, a my odkładamy broń, żeby łapać go rękoma i prowadzić z nim dialog... Jak ktoś chce normalności, to natychmiast zostaje okrzyknięty nienormalnym i trędowatym.. A krzyczą ci- którzy tę nienormalność wprowadzili, zresztą w wielu dziedzinach.. Widać od razu z twarzy, co się w głowie marzy… No i minister Ćwiąkalski był najlepszym ministrem sprawiedliwości wszechczasów…- ma się rozumieć! Oczywiście, zanim zacznie się wymierzać sprawiedliwość, najpierw trzeba zmienić prawo na sprawiedliwe, bo jak wymierzać sprawiedliwość, gdy obowiązuje zanarchizowane prawo widełkowe? Przestępców się puszcza, sprawy ciągną się latami, zamiast jednym ciągiem i szybko.. no i sprawiedliwie, czyli według” stałej i niezłomnej woli oddawania każdemu tego , co mu się należy”. Prawo ma być proste i zrozumiałe dla wszystkich.. Jeśli do tego będzie potrzebna instytucja” głupka prawniczego”, tak jak w parlamencie austriackim była instytucja' głupka parlamentarnego”., to trzeba ją powołać…. Każdy- nawet głupi - powinien rozumieć co mu grozi, gdy popełni przestępstwo prawdziwe, a nie urojone, od których aż roi się nasz „ system prawny”.. Tam gdzie nie ma poszkodowanego, taki prawniczy nonsens nazwano” wykroczeniem” (???). W normalnym systemie prawnym musi być poszkodowany, który zgłosi pretensje o swoją krzywdę… Jak nie ma skrzywdzonego- nie powinno być sprawy.. Najwydajniejszą formą zaprzeczenie zdrowego rozsądku prawniczego są mandaty, które jedynie służą władzy wszystkich szczebli do wyciągania pieniędzy z tzw. obywateli. Czyli osobników przypisanych do państwa, zniewolonych , poniewieranych i zniewalanych.. Wszelkie sprawy sporne powinny rozstrzygać sądy, a nie jakiś policjant na ulicy według jego widzi mi się, czy urzędnik skarbowy, bo tak on uważa.. Sady, sądy i jeszcze raz sądy oraz proste i zrozumiałe prawo, bez rozbudowy instytucji pozasądowych- administracyjnych w rodzaju instytucji rzecznika praw konsumenta.. I zamiast idiotycznej akcji „ Odkorkuj klimat”, która niedawno była organizowana w Warszawie, żeby zmusić kierowców indywidualnych do przesiadania się do państwowych autobusów, należałoby zorganizować akcję „ Odkorkuj system prawny”. Ale takiej akcji państwo- poprzez swoje fundacje- nie sfinansuje i nie nagłośni… Bo nagłaśnia się jedynie głupoty i nic nieznaczące, a ideologiczne, jak całe to globalne ocieplenie, której jest jednym wielkim kłamstwem od początku do końca…. I tak systematycznie socjaliści zasupłują nasze i tak już wystarczająco zasupłane życie. A od pierwszego stycznia 2009 roku , dzięki rządom Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, wszedł zakaz posiadania niebezpiecznych zwierzaków i obowiązek rejestrowania tych mniej groźnych... Do kategorii określanej przez resort środowiska jako najbardziej niebezpieczne zaliczono: warany, pytony, tarantule oraz małpy człekokształtne. Ojjjj.. z tym małpami ministerstwo chyba przesadziło.!. W Hiszpanii nadano im już prawa człowieka, a w Polsce nadal niebezpieczne. Postęp jakby mniejszy.. No i na razie - a szkoda- nie będzie Rzecznika Praw Małp Człekokształtnych.. Wszyscy prywatni właściciele tych zwierząt, w ciągu najbliższych sześciu miesięcy muszą je oddać(???). Państwo nacjonalizuje prywatną własność zwierzęcą, bo lepiej się nimi zaopiekuje.. I to trzeba oddać za darmo! Niesłychane? Co prawda dekret nacjonalizacyjny Bieruta nadal obowiązuje i jest podstawa prawna… A mówią , że się ustrój zmienił? Trzeba swoje zwierzęta oddać do państwowych ogrodów zoologicznych i tzw. placówek naukowych, które latami niczego nie posunęły naprzód, ale przeputały miliardy złotych.. Jeśli ktoś hoduje żółwiaka wąskogłowego, leniwca dwupalczastego czy mrówkojada wielkiego- ten musi zdobyć zaświadczenie od weterynarza, że dysponuje odpowiednimi warunkami do posiadania takich okazów… Weterynarz będzie oczywiście wiedział jakie to warunki i się zgodzi, albo nie, w zależności od zawartości koperty, którą otrzyma.. I znów trzeba będzie analizować korupcyjne przepisy w komisji „Przyjazne państwo”. Ciekawe , jak w tej sprawie głosował poseł Palikot?… Gdy już wypowie się weterynarz, rzecz całą trzeba przedstawić regionalnemu dyrektorowi ochrony środowiska, który- uwaga!- wyda odpowiednie zezwolenie(!!). Bo mało mamy zezwoleń wszelakich i mało dyrektorów regionalnych oraz ponadregionalnych… I mało labiryntu głupoty na co dzień.. Wszyscy niewolnicy-obywatele muszą tę sprawę załatwić do końca tego roku. Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich i Rzecznik Praw Zwierząt? Jakoś z tajemniczych powodów milczą… Zignorowanie obowiązku uzyskania pozwolenia albo nie oddania niebezpiecznego zwierzaka grozi karą grzywny do 5 tysięcy złotych, a nawet aresztem… W którym dodajmy- będzie się można swobodnie powiesić…. I nie miał racji Murray Rotbard pisząc, że :” współczesne państwo jest najgroźniejszą organizacja przestępczą”… Bo proszę znaleźć inną- bardziej przestępczą.. WJR
„Jak forsa - to mi wsuń ją” Wprawdzie przystąpienie Polski do unii walutowej zostało przesądzone w referendum akcesyjnym, kiedy to 8 czerwca 2003 roku większość głosujących zdecydowała o przyłączeniu Polski do Wspólnot Europejskich, w następstwie czego Polska ratyfikowała traktat akcesyjny bez żadnych zastrzeżeń, jakie np. w kwestii unii walutowej poczyniły Wielka Brytania i Szwecja - ale nie przeszkadza to oczywiście biciu piany na temat urządzenia w tej kwestii referendum. Takie referendum mogłoby co najwyżej dotyczyć momentu przystąpienia Polski do unii walutowej, czyli wprowadzenia u nas euro zamiast złotego. Z punktu widzenia partii, które, na użytek skołowanych wyborców, musza czymś się „pięknie różnić”, ma to pewien sens, natomiast merytorycznie - już niekoniecznie. Bo albo wprowadzenie euro zamiast złotego jest dla Polski dobre - a w tej sytuacji powinniśmy wprowadzić je jak najszybciej, albo złe - a wtedy nie powinniśmy wprowadzać go w ogóle. Jednak, jak już wspomniałem, „w ogóle” to już nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia, więc partie muszą ograniczyć się do bicia piany w sprawie terminu. Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie do Polski euro z punktu widzenia gospodarczego nie ma większego znaczenia. Euro jest bowiem takim samym pieniądzem „fiducjarnym” a więc mającym wartość dlatego, że ludzie wierzą, że ma wartość - a jeśli czymś różni się od innych walut, to tym, że banknoty euro nie są nawet przez nikogo podpisane. Wprawdzie propagandziści, którzy kiedyś doktoryzowali się i habilitowali z „centralizmu demokratycznego”, albo z „ekonomii politycznej socjalizmu”, czyli z czegoś czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie, prawią duby smalone o korzyściach, jakimi obsypana zostanie nasza gospodarka, kiedy tylko w transakcjach zaczniemy posługiwać się euro, ale właśnie im nie wolno w żadnym wypadku wierzyć, bo za pieniądze, albo na polecenie oficera prowadzącego - co na jedno wychodzi - gotowi są uzasadnić i propagować cokolwiek. Choć wydaje się to niepodobieństwem, liczba prostytutów wśród tzw. pracowników nauki może być znacznie większa, niż wśród polityków, chociaż dla niepoznaki kamuflują oni swój proceder, drapując się w kostiumy patetycznych durniów. Nie jest wykluczone, że to jest właśnie przyczyna, dla której zarówno politycy, jak i naukowcy cieszą się w naszym społeczeństwie wysokim poważaniem. Zwrócił na to uwagę Stanisław Cat-Mackiewicz, twierdząc, że szczególnie wysokim prestiżem cieszą się u nas właśnie patetyczni durnie. Na czele owych rzekomych korzyści, jakie ma naszej gospodarce przynieść euro, wymieniane jest uwolnienie się od ryzyka kursowego przy transakcjach eksportowo-importowych w ramach Unii Europejskiej. To oczywiście prawda, ale warto zwrócić uwagę, że przy walucie złotej unika się ryzyka kursowego nie tylko w ramach Unii Europejskiej, ale w ramach całego świata! Skoro zatem unikanie ryzyka kursowego jest takie ważne i zbawienne dla gospodarki, to dlaczego Unia Europejska, ani Stany Zjednoczone, ani nikt inny nie przywraca złotej waluty, która jeszcze przed I wojną światową była w państwach rozwiniętych, a nawet w Rosji regułą? Co więcej - tamte waluty, jak np. krugerandy, luidory, złote dwudziestodolarówki, czy złote ruble, nadal mają wartość, mimo, że państwa, które wypuściły kiedyś te pieniądze, już dziś niekiedy nie istnieją. Tymczasem, gdyby tak z jakiegoś powodu Unia Europejska przestała jutro istnieć, nie wiadomo, czy euro warte byłoby przysłowiowy funt kłaków. Tymczasem tak się jakoś składa, że akurat ci sami ludzie, którzy stręczą nam euro z powodu zbawiennych korzyści dla gospodarki, kręcą nosami na każdą propozycję przywrócenia standardu złota. A przecież pojawienie się pieniądza „fiducjarnego” jest najlepszą ilustracją działania prawa Kopernika-Greshama, według których pieniądz gorszy wypiera z obiegu pieniądz lepszy. Skoro w obiegu jest np. euro, podczas gdy złoto leży schowane w piwnicach banków centralnych („już w podziemiach synagog wszystko złoto leży”), to nieomylny to znak, iż euro jest walutą znacznie gorszą od złota, nieprawdaż? Żeby się o tym przekonać, nie trzeba robić doktoratu z ekonomii, a wystarczy odpowiedzieć szczerze na pytanie - co zostawiłbym sobie na tzw. „czarną godzinę” - czy banknoty euro, czy raczej złote rosyjskie półimperiały? Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość wybrałaby złoto. Tymczasem euro, podobnie jak inne waluty „fiducjarne”, wbrew pozorom wcale nie są przez ludzi wybierane, tylko przeciwnie - narzucane przez polityków, na zasadzie przepisów o „prawnym środku płatniczym”. To narzucanie ludziom obowiązku posługiwania się gorszymi walutami ma kilka ukrytych celów. Po pierwsze - dzięki temu łatwiejszy staje się gigantyczny rabunek obywateli przez własne rządy poprzez tzw. podatek emisyjny, czyli inflację. Po drugie - narzucona waluta staje się jednym z ważnych czynników państwotwórczych - i to właśnie jest główny powód stręczenia euro przez promotorów Eurosojuza. Oczywiście wolą oni głośno tego nie mówić, a zamiast tego robią ludziom wodę z mózgu, opowiadając o zbawiennych skutkach wprowadzenia tej waluty dla gospodarki. Tymczasem - poza nielicznymi sytuacjami, jak np. hiperinflacją - rodzaj waluty nie ma dla gospodarki większego znaczenia. Znacznie większe znaczenie ma np. zakres wolności gospodarczej, poziom obciążeń fiskalnych, koszty pracy i model państwa - ale o tym - sza! O tym nasi okupanci wolą nie dyskutować, po pierwsze - że im nie wolno, a po drugie - żeby nie wywoływać wilka z lasu. Dlatego będą próbowali nas wciągać do bicia piany. SM
Podwyżki - czy obniżki? Reżymowe merdia robią, co mogą, by wywołać w Polsce kryzys; najprawdopodobniej banki liczą, że dostaną wtedy od „Rządu” kilkadziesiąt miliardów (w zamian za jakieś 10% wręczone „polskim” politykom). O ile z kraju nadciągają nadspodziewanie korzystne informacje o wzroście obrotów, ruszyła w górę cena ziemi itd. - to sytuacja firm eksportujących na Zachód zdecydowanie się pogorszyła. To wprawdzie drobny ułamek gospodarki - ale propagandowo można to wykorzystać. Jak donosi {~Wiertło} (Jego komentarz zaczyna się od słów: „Jak oszukać Polaka?”) reżymowa TYP „nawołuje Polaków, by masowo i ochoczo samowolnie cięli sobie wypłaty w celu uratowania zakładów pracy; jako podbitkę pokazano jakiś tam zakład, gdzie kobita płacze i ponoć wszyscy są za obniżkami pensji - byle tylko mieć pracę”. Fakt: jest to metoda znana z PRLu, gdzie robotnicy masowo i ochoczo oddawali dniówki towarzyszowi Stalinowi, lub chętnie za darmo pracowali w soboty. Nawiasem mówiąc obecna agentura bezpieki w TV składa się w większej mierze z doświadczonych agentów bezpieki PRL - a pamiętać też należy o niektórych kwiatuszkach będących oficerkami i oficerami SB. Drugiej strony jednak {~Wiertło} twierdzi, że w obecnym czasie pracownicy powinni otrzymywać właśnie podwyżki...Po czym jak najsłuszniej wymyśla na spasioną pasożytniczą ”klasę polityczną”. Otóż {~Wiertło} ma rację o tyle, że apetyty pasożytów są istotnie gargantuiczne. Studnią do czerpania pieniędzy podatników są przede wszystkim firmy państwowe - i właśnie dlatego ich nie sprywatyzowano. Czy jakikolwiek właściciel prywatnej telewizji zawarłby z jakimś prezenterem umowę przewidującą, że będzie mu płacił 50.000 miesięcznie - a w razie zerwania kontraktu zapłaci mu milion? Kopnąłby takiego facia w tyłek, zrobił konkurs na prezenterów, wybrał ze cztery osoby umiejące poprawnie mówić, mające przyjemną twarz i ciekawą osobowość - a mogę się założyć, że znalazłby chętnych za 3000 miesięcznie - bo przecież ludzie wiedzą, że po pół roku brylowania co drugi dzień na małym ekranie ich wartość znacznie wzrośnie. A stacja mogłaby nawet od razu zyskać, bo ludzie byliby ciekawi: jaki będzie ten nowy prezenter? Czemu tego się nie robi? Bo trzeba obsadzić te stanowiska agenturą ABW i innych służb specjalnych. Ci agenci krążą miedzy TVP, PolSatem i TVN (bo jakaś „zmiana” musi przecież raz na jakiś czas być...) To tylko drobna ilustracja. Oczywiście w ramach konwergencji i na Zachodzie nauczono się, jak przelewać pieniądze przez nawet prywatne banki i instytucje - ale to osobny temat. Zresztą: nieraz o tym pisałem. W każdym razie wszechogarniająca korupcja i pasożytnictwo to świadectwo, że nasza cywilizacja dobiega ostatnich lat istnienia. O ile do tej pory przewidywałem, że muzułmanie opanują Europę Zachodnią w następnym pokoleniu, to teraz podejrzewam, że sobie władzę nad Europą wcześniej po prostu... kupią od tej sprzedajnej bandy złodziei z Brukseli i stolic europejskich. ONI za $50 milionów własną matkę by sprzedali... Dla porównania: remont placu przed meczetem Al-Masjid al-Haram w Mekce (z położeniem pod płytami chodnika... chłodzenia!) kosztował $1,5 mld!! Natomiast ani TYP, ani {~Wiertło} nie mają racji w sprawie obniżek/podwyżek zarobków. Ja nie twierdzę ani, jak reżymowe merdia, że pracownicy powinno płace sobie zmniejszać - ani, że powinno je zwiększać. Ja twierdzę, że wysokość płac powinien regulować Rynek. W swojej pouczającej książce „Życie na Mississippi” śp.Samuel Langhorne Clemens (ps.”Mark Twain”), mający przecież lewicowe inklinacje, opisuje jak to właściciele parostatków kursujących po Wielkiej Rzece wymusili na pilotach obniżki płac - a potem, gdy ruch na Mississippi się zwiększył i zapotrzebowanie na ludzie znających rzekę wzrosło, piloci wzięli srogi rewanż. I tak właśnie powinno być. Zarobki w branży raz idą w górę - raz spadają... Czasem tak spadają, że trzeba zmienić branżę i z np. nauczyciela przekwalifikować się na spawacza... Takie jest życie! Tymczasem - obawiam się - przeciętny Polak chciałby mieć bezpieczną posadę na całe życie - a co kwartał zagwarantowaną, niechby niewielką, podwyżkę... JKM
28 stycznia 2009 Jak zwalczać herezje u żyraf? Bardzo się rozwija kultura w Polsce.. Aż nazbyt. W takim na przykład Wrocławiu ,mieście pana Zdrojewskiego z Platformy Obywatelskiej, który jest obecnie szefem wszystkich kulturalnych ludzi, wystawiają nowoczesną inscenizację „ Lalki” - konserwatysty Bolesława Prusa. Wokulski jest gwiazdą realisty, Izabela Łęcka występuje w stroju gejszy. W scenie kwesty reżyser Wiktor Rubin przedstawił księdza wchodzącego na krzyż, a jego znajome maszerują z chustą Magdaleny na twarzy i Jezuskiem przy piersi(…). W całość wkomponowane są fragmenty „Strachu” profesora Tomasza Grossa, żeby było bardziej współcześnie, choć rzecz nie dotyczy epoki Prusa. To tak jakby w wojny napoleońskie wpleść sprawę WTC.. A o co chodziło przerabiaczowi powieści Bolesława Prusa? No żeby było nowocześnie i „ antysemicko”.. Brakuje jeszcze rasizmu i nietolerancji.. Robią nowoczesne produkcyjniaki i indoktrynują nimi zebranych widzów za pieniądze polskich podatników… Chyba ministerstwo tzw. kultury o tym wie, jeśli nie- to niniejszym donoszę.. Tego typu rzeczy można reklamować, bo na przykład już wkrótce będzie całkowity zakaz reklamowania aptek na bilbordach, plakatach i ulotkach. Całą dramaturgie przygotowuje Ministerstwo Zdrowia, którego szefowa pani Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej- za zasługi w propagowaniu wszelkich nonsensów- zostanie skierowana do europarlamentu, takiej demokratycznej dekoracji, która niczego nie może.. ale istnieje! Informacje o promocjach będą mogły być dostępne wyłącznie na terenie aptek(???). To tak jakby sprzedawaną stal można było reklamować jedynie na terenie huty, sprzedawane pączki wyłącznie na terenie cukierni, a papier toaletowy- zresztą mniejsza o papier toaletowy.. Jego w ogóle ni trzeba reklamować bo i tak jest do d….y. No i przy tym się systematycznie rozwija.. No i będą obowiązkowe badania cytologiczne oraz mammograficzne, bo- obowiązek w socjalizmie- jest przejawem nieograniczonej wolności, jak u Orwella ”Niewola to wolność” Miejmy nadzieję, że będzie wkrótce jak pisał Czechow:”. Jeśli w dramacie, w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w trzecim na pewno wystrzeli..”.(!!!) Codziennie mamy nowy akt dramatu.. Ubywa nam wolności, przybywa obowiązków za sprawą rządzących socjalistów.. i nie możemy nic zrobić, choć wmawia nam się, że mamy magiczne prawo głosu.. No i weź człowieku i tym głosem coś zmień! A czym różni się kobieta moralna od niemoralnej?- pyta jeden pan innego pana. Bo do moralnej mamy pociąg, a do niemoralnej jest kolejka!- odpowiada ten sam , który wcześniej pytał. Ale za to od września zwolnią się więzienia.. Bo skazani za lekkie przewinienia będą” zakuwani” w elektroniczne bransolety. Pan minister Ćwiąkalski - jeszcze przed swoją dymisją- zdążył podpisać umowę z konsorcjum, które wdroży ten elektroniczny dozór skazanych. Będzie całkiem jak na filmie „Obroża”- tylko skazanym, gdy przekroczyli wyznaczoną granicę urywało głowy. A w tej wersji- jeśli skazany w bransolecie się wkurzy spacerując na wolności- może urwać głowę nam.. Ideologia odchodzenia od tradycyjnych więzień, które pozbawiały człowieka wolności powoli odchodzi do lamusa… Bo trzymanie człowieka w odosobnieniu to akt „niehumanitarny”; humanitarnym natomiast będzie spacerowanie przestępcy” za lekkie przewinienia” między nami , i jak popełni w tym czasie kolejne przestępstwo- to „ zakuje „ się go w drugą bransoletkę.. albo w trzecią! Na wzór podwójnego czy potrójnego dożywocia, czy iluś tam kosmicznych lat odsiadki, których - ze względów, że tak powiem biologicznych- nie mogłoby przesiedzieć kilka pokoleń skazanych… Na przykład 150 lat(!!!). Za jakiś czas polikwiduje się więzienia tradycyjne w ogóle, a skazani będą paradować między nami, tyle, że w twarzowych bransoletkach… Krok po kroku, decyzja po decyzji, znoszone są kolejne bariery dzielące przestępców od ludzi niewinnych.. Aż do zupełnego zatarcia! A niewinnych przecież w ogóle nie ma.. Są tylko źle przesłuchani- jak twierdził niejaki Beria. Już za trzy lata, specjalny system komputerowy połączy rejestr kierowców i pojazdów ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Władzy ma to pomóc w łapaniu piratów drogowych, „którzy łamią przepisy, będąc za granicami własnego kraju oraz pozwoli na ściganie osób, które wymigują się od płacenia za złamanie przepisów”. Już nie wystarczy łapanie we własnym kraju.. Będą łapać w innych krajach… Na razie Wspólnot Europejskich.. A w przyszłości- Kto wie! Może w USA i Afryce.. Rajd , który odbywał się po afrykańskich bezdrożach już przeniósł się do Ameryki Południowej.. Tam nagminnie przekraczają prędkość.. Ciekawe ile będzie kosztował taki system, bo na pewno nie mało…? Ale czego nie robi się, żeby nas złupić i monitorować bezustannie, żeby nas nękać i nie pozwolić na chwilę wolności.. Człowiek musi być w orwellowskiej klatce i nic nie pomoże tłumaczenie, że się nie chciało.. Tym bardziej, że nie będzie komu tłumaczyć.. Wszędzie będą radary i fotoradary.. U nas - za kilka lat- już ponad 1500(!!!). Taki radar przy okazji fotografowania kierowców samochodowych w kaskach, będzie fotografował rowerzystów, czy przypadkiem nie jeżdżą na rowerach bez ustawowych kasków.. Będzie mu można zabrać kartę rowerową( na chwilę znieśli, ale znowu przywrócili) i pływacką( znieśli, ale nie wiem, czy przywrócili), jeśli ją ma przy sobie.. Zresztą pływanie w kaskach też ma swoje dobre strony… Łatwiej jest zidentyfikować miejsce gdzie znajduje się topielec.. A potem już tylko ustawowo -obowiązkowe buty, szaliki ,czapki i kurtki - w zimie, a koszulki z krótkim rękawem i trampki - w lecie.. Bo socjalizm totalitarny- to najlepszy ustrój na świecie… Wystarczy pokochać to, co zwykły człowiek nienawidzi, i znienawidzić to- co zwykły człowiek kocha… I już można spokojnie sobie pofunkcjonować.. I jeszcze cieszyć się dobrym samopoczuciem.. Bo tak naprawdę samopoczucie zależy od stanu naszej świadomości… Im się czujemy bezpieczniej- tym jest naprawdę bezpiecznie.. Ale bezpieczeństwo może się pogarszać obiektywnie, ale subiektywnie- na przykład pod wpływem propagandy medialnej- może się polepszać… W końcu chodzi wyłącznie o nasze samopoczucie… Jeśli wszyscy wokół gaworzą, że jest bezpieczniej - to znaczy, że jest. I to jest potrzebne zwykłemu człowiekowi… Żeby się poczuł! Jak mówił Lech Wałęsa…” A jak się nie wie co się buduje, to nawet szałasu nie można rozbierać, bo deszcz na głowę będzie padał”. I słuszna jego racja! Bo jak się zbuduje szałas i będzie deszcz, to można się przenieść gdzie pieprz rośnie..- mistrza nie tak łatwo naśladować.. A pan Łukaszenka - specjalnym rozporządzeniem zezwolił na ograniczoną produkcję i sprzedaż bimbru m.in. w Puszczy Białowieskiej. Ma to sprzyjać” odtworzeniu białoruskich tradycji narodowych”… No tak, tradycje narodowe, tradycjami… ale my będziemy musieli wzmocnić posterunki graniczne. Ale gdzie je poumieszczć, żeby nie naruszyć siedlisk naturalnych.?. Trzeba będzie mieć zgodę od towarzyszy ekologów… Powstaną nowe szalki kontrabandy.. Ale i my posmakujemy tego białowieskiego i białoruskiego bimbru… A że niektórych złapią? Pospacerują trochę w elektronicznych bransoletkach i wrócą w chwale bohaterów do domu.. Obecnie czeka nas” działanie parlamentu i rządu w zużycie energii elektrycznej”(???). I tym się zajmują? Jak rząd się za to wziął- z pewnością skończymy przy świecach.. I co na to producenci świec? Będą domagać się od rządu zasłonięcia słońca! Tak jak w opowiastce Bastiata.. I będziemy żyli długo i szczęśliwie.. No , może nie wszyscy. WJR
Odwrót od „aggiornamento”? 24 stycznia br. Ojciec święty Benedykt XVI zdjął ekskomunikę nałożoną w roku 1988 przez Jana Pawła II na czterech biskupów wyświęconych przez JE abpa Marcela Lefebvre'a: Bernarda Lellay, Alfonsa de Gallarety, Tissiera de Mallerais i Ryszarda Williamsona. Biskupi ci wyświęceni zostali bez zgody Stolicy Apostolskiej, co formalnie skutkuje właśnie ekskomunikowaniem, wszelako arcybiskup Lefebvre uzasadniał swoją decyzję „stanem wyższej konieczności” w jakim znalazł się Kościół katolicki w następstwie niektórych postanowień Soboru Watykańskiego II. Sobór Watykański II został zwołany 11 października 1962 roku przez Jana XXIII, który został papieżem po śmierci Piusa XII. Wiodącym hasłem Soboru Watykańskiego II było „aggiornamento” - rozumiane jako dostosowanie funkcjonowania Kościoła do współczesnego świata. Wprawdzie promotorzy tego hasła energicznie zaprzeczali, jakoby chodziło o dostosowanie zarówno sposobu działania Kościoła katolickiego jak i doktryny wiary katolickiej do dominujących aktualnie w świecie intelektualnych mód, ale praktyka pokazała, że w tych zarzutach było sporo racji. Wprawdzie nie podważono prymatu Papieża i nie ogłoszono nadrzędności Soboru , ale już na szczeblu tzw. kościołów lokalnych szeroką falą wdarła się demokratyzacja w następstwie której doszło wkrótce do praktyk wzbudzających wśród bardzo wielu katolików konsternację i zgorszenie. Przodował w tym zwłaszcza kościół w Holandii, domagając się dalszych reform, obejmujących m.in. zniesienie celibatu i wprowadzenie kapłaństwa kobiet. Odwołanie się przez Sobór do oświeceniowej doktryny praw człowieka niezwykle ułatwiło infiltrację Kościoła katolickiego przez marksistów, która w końcu doprowadziła do powstania i rozwoju tzw. „teologii wyzwolenia”, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, w której za siłę napędową procesu dziejowego i rozwoju ludzkości uznana została walka klasowa. Od strony doktrynalnej teologię wyzwolenia zwalczał m.in. ks. Michał Poradowski, zaś mechanizmy komunistycznej infiltracji ukazał m. in. Józef Mackiewicz w książce „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”. Z kolei promocja dialogu ekumenicznego, którego fundamentem było założenie, iż w każdej religii jest ziarno prawdy, sprawiła, iż znaczna część katolików albo przestała traktować serio zarówno własną, jak i wszelkie inne religie, albo podjęła poszukiwania religii wygodniejszych, czy przynajmniej - bardziej egzotycznych. Wreszcie reformy liturgiczne doprowadziły do niemal całkowitego wyrugowania języka łacińskiego i zakazu odprawiania Mszy św. w rycie trydenckim bez specjalnego pozwolenia, udzielanego zresztą bardzo niechętnie, albo wcale. Nawiasem mówiąc, ta ostatnia sprawa jest dość zagadkowa, bo dokumenty Soboru Watykańskiego II nie idą aż tak daleko. Jednak coś anonimowego, a potężnego i wpływowego liturgii trydenckiej jednak zakazało i nawet uchylenie przez Benedykta XVI konieczności ubiegania się o zezwolenie na odprawianie Mszy św. w rycie trydenckim niczego tu nie zmieniło. Tym liturgicznym reformom towarzyszyła podobno intencja zbliżenia z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, ale - poza cyklicznymi sympozjonami na których zawodowi katolicy w towarzystwie swoich odpowiedników należących do innych wyznań pili sobie z dzióbków - ekumenizm nie poczynił znaczących postępów, jeśli oczywiście nie liczyć galopującej sekularyzacji, która w krajach dawniej katolickich objawiła się w bigoterii „laickości”, doprowadzając je niekiedy - jak w przypadku Francji - do statusu kraju „misyjnego”. Z tych też względów krytycy Soboru Watykańskiego II wskazywali, że dobre drzewo nie może rodzić tak zatrutych owoców, zaś jedynym praktycznym skutkiem inicjatyw ekumenicznych jest protestantyzacja, a nawet - judaizacja Kościoła katolickiego i katolicyzmu. Pośrednio te obawy potwierdził nawet Paweł VI, wypowiadając opinię, iż „swąd szatana przez jakąś szczelinę wtargnął do Świątyni Pańskiej”. Czy wtargnięcie „swędu szatana” stwarza sytuację „wyższej konieczności”? Najwyraźniej Jan Paweł II tak nie uważał, bo w 1988 roku ogłosił ekskomunikę. Jednak ta reprymenda nie skonfundowała ekskomunikowanych, ani nie zahamowała działalności założonego w roku 1970 przez HE abpa Marcela Lefebvre'a Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Przeciwnie - postawa księży skupionych w Bractwie zjednywała im sympatię wielu katolików, podobnie zaniepokojonych rozwojem sytuacji w Kościele. W tej sytuacji Stolica Apostolska podjęła kontakty z ekskomunikowanymi biskupami i w roku 2003 ukazał się komunikat stwierdzający, iż katolicy mogą uczestniczyć we Mszy św. sprawowanej przez księży należących do Bractwa. Ale dopiero pontyfikat Benedykta XVI zapoczątkował przyspieszenie. Zresztą Józef kardynał Ratzinger już wcześniej sprawiał wrażenie, iż podziela wiele obaw i zastrzeżeń, zaś słynna deklaracja jego autorstwa „Dominus Iesus” wywołała jęk zawodu, a nawet słyszalne zgrzytanie zębów w środowiskach nałogowo oddających się ekumenizmowi. Wielokrotnie też, mówiąc o rycie trydenckim ubolewał, że to, co przez całe wieki było przedmiotem naszej miłości i dumy, obecnie jest traktowane niemal jak jakaś zbrodnia. Widoczną konsekwencją tej postawy Ojca Świętego było przywrócenie w roku 2007 Mszału trydenckiego i formalne uchylenie obowiązku każdorazowego uzyskiwania zezwolenia na odprawianie Mszy św. w rycie trydenckim. W ten sposób Benedykt XVI wprost przeciwstawił się tym anonimowym i wpływowym siłom w Kościele, które zakaz ten bez wyraźnych podstaw w dokumentach Soboru Watykańskiego II via facti przeforsowały. Wreszcie doszło do uchylenia również i ekskomuniki. Nastąpiło to po wystosowaniu do ekskomunikowanych swego rodzaju ultimatum, w którym Stolica Apostolska żądała deklaracji, iż Bractwo nie uważa się za rodzaj magisterium wyższego nad Magisterium Kościoła, zaprzestania krytyki papieża i udzielenia odpowiedzi pozostającej w symetrii do „hojności Ojca świętego”. Odpowiedź nadeszła w czerwcu 2008 roku i najwyraźniej musiała zadowolić Benedykta XVI, skoro zdecydował się na zdjęcie ekskomuniki nałożonej przez Jana Pawła II w roku 1988. Warto zwrócić uwagę, że wprawdzie ultimatum Stolicy Apostolskiej zawiera żądanie, by Bractwo nie uznawało się za rodzaj magisterium wyższego nad Magisterium Kościoła i nie okazywało, iż jest w opozycji do Kościoła, ale nie wymagało, by członkowie Bractwa porzucili swoje zastrzeżenia wobec niektórych postanowień Soboru Watykańskiego II. Nic mi też nie wiadomo, by te zastrzeżenia odwołali. W takiej sytuacji decyzja Benedykta XVI o zdjęciu ekskomuniki oznacza, iż krytyka niektórych decyzji Soboru Watykańskiego II nie stanowi przeszkody w przynależności do Kościoła katolickiego, a skoro tak - może oznaczać, że i Ojciec Święty też uważa je za niefortunne. SM
Rewizjoniści na wagę złota Jak wiadomo, nie ma rzeczy doskonałych, no, może za wyjątkiem red. Adama Michnika - ale też nie ma rzeczy absolutnie złych. Wszystko ma swoje dobre strony i ze wszystkiego można wyciągnąć jakiś pożytek. Najlepszym tego przykładem są tak zwani „rewizjoniści holokaustu”. Są to ludzie, niejednokrotnie utytułowani naukowo, którzy podają w wątpliwość zatwierdzoną wersję wydarzeń II wojny światowej. Takie postępowanie spotyka się z kategorycznym potępieniem zwłaszcza ze strony tak zwanych „liberałów”, to znaczy ludzi nie tolerujących najmniejszego sprzeciwu. W przeszłości ludzie ci albo byli stalinowcami, albo uprawiali kult innego ludobójcy, Leona Trockiego, ale teraz z upodobaniem („zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!”) nazywają się „liberałami”. Ale chociaż rewizjoniści są potępieni zarówno na tym, jak i na tamtym świecie, to przecież ich istnienie przynosi niewątpliwe korzyści. Widzimy to na przykładzie biskupa Ryszarda Williamsona, którego wypowiedź na temat holokaustu spotkała się z żywą reakcją, oczywiście potępiającą. Biskupa na wyścigi potępiają zwłaszcza te środowiska, które jeszcze niedawno usprawiedliwiały izraelskie zbrodnie wojenne w strefie Gazy. Pojawił się w samą porę. Co tu dużo mówić; cóż byśmy zrobili bez rewizjonistów? SM
Krótka lektura, długi wpis {~libr} (straciłem przezeń godzinę życia!) poprosił mnie, bym przeczytał tekst: zapewniając, że „to ważne”. Niestety: nie zgadzam się. Tekst przeczytałem - i oceniam jako zupełnie banalny; w dodatku: banalnie fałszywy. Dało mu zresztą na miejscu odpór wielu ludzi (np. {~janek} - acz z uwagi na formę komentarza było to dość skrótowe. P. Paweł Pietykun z „Gazety Bankowej” pisze mianowicie, że kapitalizm właśnie na naszych oczach pada - ale powstają nowe formy. Np. nagrodę Nobla otrzymał p. prof. Mahomet Yunus z Kraju Bengalu („Bangladesz” - dla odróżnienia od drugiej, hinduistycznej, części Bengalu, będącej stanem Republiki Indii). Opisuje to tak: „Grameen Bank prof. Yunusa stanął w szranki z azjatyckim systemem bankowym świadcząc usługi wyłącznie dla najbiedniejszych mieszkańców Bangladeszu i udzielając im niskooprocentowanych kredytów, na które nie mieli dotychczas nawet najmniejszych szans w komercyjnych instytucjach. Yunus nie wymaga od swoich klientów zabezpieczeń dla udzielanych kredytów. Ale też nigdy nie udzielał pożyczek w taki sposób, jak robiły to amerykańskie banki komercyjne dając pieniądze każdemu na każdy możliwy cel. Wysokość oprocentowania kredytu w Grameen Banku - niezmienna i niższa niż oferowana w bankach komercyjnych - jest uzależniona od wysokości kredytu i terminu jego spłaty. Ale też bank skrupulatnie pilnuje, żeby środki zostały wydane na inwestycje - kształcenie bądź rozpoczęcie prowadzenia działalności gospodarczej. Tu kończą się jakiekolwiek podobieństwa do opartego na wolnym rynku systemu bankowego w rozwiniętych krajach świata. Bo kredyty Yunusa są minimalne - niższe od średniego wynagrodzenia w tym kraju. To gwarantuje ich zwrot, ale dla banku oznacza wyłącznie zysk na poziomie pozwalającym przetrwać. Żadnych zysków pozwalających na wysokie pensje dla kadry zarządzającej. Czy to jeszcze kapitalizm, czy już forma nowego sposobu prowadzenia organizacji gospodarczej?” Otóż p. Pietkun ma rację w jednym: obecny ustrój, który ten bałwan, p. prof. Franciszek Fukuyama, nazwał bodaj „socjal-liberalną d***kracją” oznaczającą, jako najlepszy z możliwych ustrojów, „koniec historii” - jest skazany na zagładę. Nie wiem, kiedy przyjdzie kryzys (bo obecny, to żaden kryzys!), który zmiecie ten bandycki ustrój na śmietnik Historii (gdzie już spoczywa kilkanaście Najlepszych, Ostatecznych Ustrojów... i niektóre mniej ostateczne, jak np. skromnie tylko Tysiącletnia Rzesza): za pół roku? Za rok? Za dwa? Za trzy? (raczej za dwa...) - ale pewne jest, że tak kretyński i złodziejski ustrój długo nie pociągnie. P. Pietkun myli się natomiast - i to zasadniczo - w dwóch sprawach. Po pierwsze: kapitalizm polega na tym że każdy może ze swoim kapitałem robić, co chce. P. Yunus na pewno do Swojego „Banku dla Biednych” nie dokłada (z profesorskiej pensji na Uniwersytecie w Chittagoong?); zajrzenie na stronę: pokazuje, że miał on w roku 2006 ponad $20 mln dochodu netto. Jest z czego żyć - i kształcić dzieci na Harvardzie... Bliższe przyjrzenie się działalności banku "Grameen" pokazuje, że jest to mniej-więcej to samo, co działający i w Polsce „Provident”: wykorzystuje lukę na rynku! Nikt nie chce udzielać kredytów ludziom biednym - więc on pożycza im małe sumki na wyższy, niż bankowy, procent. Sieć akwizytorów banku „Grameen” zarabia istotnie 10 razy mniej, niż zdemoralizowane bubki z nowojorskich Wielkich Banków - ale, biorąc pod uwagę poziom życia i cen w Bengalu... Dodam, że „Grameen Bank” jest typową instytucją kapitalistyczną - ale ustrój oparty o kapitalizm toleruje nawet najdziksze formy całkowicie socjalistyczne. Np. na początku XIX wieku w Ameryce powstało bodaj 12 kolonii czysto socjalistycznych lub komunistycznych, opartych o teorie śśpp. Roberta Owena, Franciszka-Marii Fouriera i Klaudiusza Henryka de Rouvroy diuka de Saint-Simon. Żadna, choć założone przez ludzi ideowych, nie przetrwała jednego pokolenia (co nie przeszkodziło Owenowi domagać się, by całe państwo przekształcić w federację takich komun!!). Ale nawet gdyby wszyscy co do jednego obywatele USA w roku 1850 popadli w obłęd i zapisali się do jakiejś komuny, to ustrój Ameryki byłby kapitalistyczny!!! Bo przecież te komuny konkurowały między sobą na wolnym rynku, państwo nie mogłoby do nich dopłacać... I po kilku latach (żadna z komun „owenowskich” nie przetrwała siedmiu lat!) wszystko by wróciło do normy. Drugi błąd p. Pietkuna polega na nazywaniu obecnego ustroju „kapitalistycznym”. Od co najmniej pół wieku państwa ingerują w gospodarkę (i nie tylko w gospodarkę, niestety...) na poziomie wyższym niż satrapie wschodnie 500 lat przed narodzeniem Chrystusa (acz niższym, istotnie, niż państwo Inków czy faraonowie w Egipcie). Sprowadzenie kilograma bananów z Peru do Europy czy do USA wymaga zgody KE z Brukseli lub FDA z Waszyngtonu!! I to ten przerażający ustrój teraz się wali - i właśnie dlatego, że nie ma nic wspólnego z kapitalizmem!! To tyle. Na zakończenie dodam, że „Grameen Bank” nie wystąpił o dofinansowanie z uwagi na „kryzys” - natomiast amerykańskie banki (uważane zapewne przez p. Pietkuna za „kapitalistyczne”) wystąpiły - i, co więcej, część je otrzymała. Co dowodzi, że to właśnie „Grameen Bank” jest instytucją par excellence kapitalistyczną. A w kapitalizmie, oczywiście, nikt by nie mógł nawet pomyśleć o daniu bankowi pieniędzy podatnika!!! W kapitalizmie obowiązuje zdrowe Prawo Dżungli: „Zarabiasz - twoja sprawa; bankrutujesz - twoja sprawa”... JKM
Komar z dębu spadł …złamał sobie gnat - głosi popularna dziecięca wyliczanka. I żadnemu dziecku nie przychodzi do głowy, że winnym złamania gnata jest kto inny, niż sam komar: jak się nie umie spadać, to się nie wchodzi na dęby. Wiemy też, że „Gdyby kózka nie skakała/ To by nóżki nie złamała/ Ale gdyby nie skakała/ To by smutne życie miała” - pisał śp. Julian Tuwim. W świecie dzieci wszystko jest normalnie. Zupełnie inaczej jest w świecie dorosłych - jeśli tak można nazwać ludzi żyjących w dzisiejszej anty-cywilizacji. Oto w „Super Expressie” czytamy, że gdy śp. Jerzy Kukla spadł z remontowanego dachu domu WCzc. Zbigniewa Wassermanna (PiS, Kraków) to winnym jest albo sam p. Wassermann (który Go „nielegalnie” zatrudniał), albo p. Janusz Kukla, brat nieboszczyka, który miałby być pracodawcą!!! Sąd w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości, że jak człowiek spadnie z dachu to jest to tylko i wyłącznie wina (a raczej: sprawa, bo czy można być „winnym” wobec siebie?) tego, kto spadł. Dekarze zarabiają duże pieniądze. Czytam właśnie, że ludzie z dyplomami magistrów idą na kursy dekarskie - i dobrze to o nich świadczy. Jest to zawód specyficzny i ryzykowny („W naszym fachu/ Nie ma strachu/ Spadniesz z dachu/ I do piachu”) - stąd takie zarobki - ale sprawa dotyczy każdego zawodu. I nie tylko zawodu, jeśli człowiek włazi na dach, płynie łódką naokoło świata, skacze na bungee czy jeździ samochodem - to robi to na własne ryzyko. To znaczy: tak jest w normalnym kraju, należącym do normalnej cywilizacji. Jest przy tym kompletnie wszystko jedno, czy facet włazi na dach jako lunatyk, jako dekarz czy jako włamywacz. Jako dekarz samodzielny, zatrudniony w legalnej firmie - czy „nielegalnie” (nb. w normalnym kraju pojęcie „nielegalna praca” nie istnieje…) Wlazł, spadł - i konsekwencje mają dotyczyć tylko jego samego. Kodeks Pracy traktuje pracowników gorzej niż dzieci. Zgodnie z zasadami obecnej anty-cywilizacji to nie człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny - tylko „społeczeństwo”. W tym konkretnym przypadku: pracodawca. Ale w Stanach Zjednoczonych parę lat temu zdarzył się przypadek, że włamywacz wszedł w nocy na dach szkoły, który był oszklony. Włamywacz wpadł do środka, potłukł się - i… pozwał szkołę o odszkodowanie, gdyż na parę miesięcy „utracił zdolność do pracy” (tak!!!), a szkło na dachu nie spełniało jakiejś tam normy budowlanej - tak cienkiego szkło nie powinno się ponoć kłaść na dachu… I wygrał!!! Tak - nawet w USA reżym troszczy się o to, czym człowiek kryje swój własny dach. W USA od 50 lat nie ma już kapitalizmu - panuje tam normalna komuna, i JE Barack Hussein Obama ze swoimi poglądami jest tam jak najbardziej na miejscu. O ile oczywiście ma jakieś poglądy, a nie mówi to, co wczoraj wychodzi z sondaży opinii publicznej. A opinia publiczna… Cóż - Karol Marx wyraźnie powiedział, że wystarczy wprowadzić d***kracje, a już Większość sama wprowadzi socjalizm… Więc w USA też już wprowadziła, Nazywa się to „Państwo opiekuńcze” („Nanny state”). A w Europie to już koszmar. Wielki Brat kontroluje, byśmy jedli zdrowe potrawy, pili zdrowe napoje, zapobiegali chorobom, nie rozwinadmiernej prędkości, a już na pewno nie chodzili po dachach. Natomiast w normalnym kraju o tym, czy wejść na dach, decyduje wyłącznie wchodzący. Przecież nieboszczykowi nikt nie kazał przyjmować zlecenia od p. Wassermanna (czy od swojego brata). Robotnik w normalnym kraju zarabia spore pieniądze - i za nie albo wykupuje sobie ubezpieczenie - albo nie. Jego sprawa. Ja bym nie wykupywał - a inny by sobie wykupił… W normalnym kraju nikogo to nie obchodzi. W normalnym kraju zakłada się, że człowiek sam podejmuje optymalne decyzje o swoim życiu, o swoich pieniądzach… Za „komuny” mawiało się, że „Człowiek jest dla Partii największym skarbem - więc trzeba go trzymać pod kluczem”. Dziś tak samo: „Człowiek jest dla NICH największym skarbem - więc trzeba go trzymać pod kuratelą”. Bo pozostawiony sam sobie na pewno nie podejmie właściwej decyzji! Dotyczy to zwłaszcza „człowieków pracy”. KE wydała nawet „człowiekom pracy” dyrektywę, że „Z drabiny należy schodzić tyłem”. Dbają… JKM
29 stycznia 2009 Uczta może być syta, ale potrawy niekoniecznie smaczne.... Deputowani Parlamentu Europejskiego chcą ustanowienia Dnia Pamięci Ofiar Mafii, których liczba rośnie z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. Europejskim dniem pamięci ofiar mafii i zaangażowania na rzecz walki z mafiami miałby być 21 marca: do 2 kwietnia zbierane będą podpisy- jeśli poprze go co najmniej połowa( 393) deputowanych- to dokument będzie oficjalnym stanowiskiem Parlamentu Europejskiego. No tak… Najpierw tworzą setki przepisów, dla których pożywką jest mafia, a potem próbują uchwalić dzień w którym uroczyście będą obchodzić” święto”, kiedy będą obchodzić i użalać się nad ich ofiarami . Oczywiście sprawcą tych przepisów jest Komisja Europejska, czyli europejski rząd, gdzie zapadają te „ mafijne” przepisy… Wystarczy stworzyć niekończący się system dotacji i wszelkiego rodzaju dopłat, a zaraz okaże się , że jakaś grupa zaczai się przy ich rozdzielaniu.. Wszędzie , przy upaństwowionych pieniądzach czai się jakaś camorra, bo tam najłatwiej- przy pomocy politycznych zależności - doić ile się da.. Dlatego- między innymi- moim zdaniem - tworzą ten mafijny system.. Np. przekazanie 10 miliardów euro na „ innowacje” w Unii Europejskiej… W systemie upaństwowionych” innowacji” nie będzie innowacji, i nie będzie przekazanych na ten cel pieniędzy…Na naszych oczach powstał i dalej jest udoskonalany nowy- dodajmy - socjalistyczny nieład… Mafijny nieład rozdzielania mafijnie pieniędzy, których ofiarami są miliony mieszkańców Unii Europejskiej, bo ich pieniądze są marnowane i rozdzielane niemiłosiernie.. Bo jak mówił Sędzia:” „Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną z jego upadkiem domy i narody giną.. ”A przecież nie kto inny jak M. Rothbard powiedział, że:” współczesne państwa są największymi organizacjami przestępczymi”.. Wystarczy rozejrzeć się dookoła i chwilę pomyśleć…. Współczesne państwa zajmują się głównie polowaniem na podatników przy pomocy swoich- utrzymywanych przez podatników- służb… Niejako podatnik sam hoduje na swojej piersi zorganizowane urzędnicze grupy, które nie zajmują się niczym innym jak łupieniem poddanych, w ramach ustalonych przez siebie kuriozalnych przepisów.. Gdzie okiem sięgnąć, wszędzie trwa polowanie i udręczanie podatników…Wieczne kontrole policji, straży miejskich, sanepidów, inspekcji handlowych, urzędników ZUS; nakładanie wszelkich kontrybucji, traktowanie przez urzędników Polski- jako kraju podbitego, którego mieszkańców można rabować do woli.. Na wszystkie urzędnicze sposoby… Na przykład sprowadzając samochód z USA sprowadzający płaci akcyzę, ale nie naliczaną od wartości zapisanej w umowie, ale według „ widzi mi się „ urzędnika naliczającego tę akcyzę.. W gruncie rzeczy państwo ignoruje prywatną umowę zawartą pomiędzy prywatnymi ludźmi, a narzuca swój punkt widzenia, bo państwo wie lepiej od jakiej ceny naliczyć akcyzę, pominąwszy już fakt pobierania samej akcyzy… Bo czemu ta pobrana akcyza ma służyć tak naprawdę? Trzynastkom czy czternastkom dla urzędników? „Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy”.. Muszę się zgodzić z tezą,, że liczba ofiar mafii z roku na rok i z miesiąca na miesiąc rośnie.. I to w zastraszającym tempie.. Oczywiście mam na myśli mafię państwową ,bo ta jest najgorsza, ale przy tym mafia państwowa wyhodowała mafię prywatną, skupioną w klikach , w poprzek i wzdłuż państwa Z racji swojego uprawianego zawodu mam kontakt z wieloma ludźmi i zewsząd słyszę narzekania pokrzywdzonych przez państwo.. A to jednemu wlepili mandat za wagę, innemu, za prędkość, innemu w urzędzie celnym, a jeszcze innego skrzywdzono w sądzie.. Tego jest naprawdę wiele! Na dobrą sprawę rzadko się zdarza ktoś, kto nie został pokrzywdzony przez państwo.. Bo krzywda wynika z natury państwa socjalistyczno- biurokratycznego.. Biurokracja ma swoje interesy, głównie finansowe wobec „obywateli”, a „obywatel” chce normalnie żyć i pracować.. Ciężko pracując na siebie i swoją rodzinę wytwarza dochód, którego pożąda biurokracja państwowa, która żadnego dochodu nie wytwarza. Trudno się w tej sytuacji dziwić, wobec potwornego - szczególnie w III Rzeczpospolitej - rozwoju tego państwowego urzędowego szkodnictwa-, że „obywatele” codziennie padają ofiarami państwa i jego sługów- urzędników i funkcjonariuszy państwowych, którzy ciągle mają brzuchy pełne głodu.. Ich naturą jest ściągać, rabować, karać, wymuszać, obkładać, wyciągać, maltretować, wzywać do zapłaty, molestować finansowo i dyscyplinować.. I wiecznie wikłać w jakieś sprawy, z których „ obywatel” musi się tłumaczyć.. I trudno oprzeć się myśli, że „ obywatel” nie jest własnością państwa.. Oczywiście, że jest! Państwo z nim może zrobić co chce, co państwu się żywnie podoba; na razie oczywiście głównie go rabuje i doi… Ale w przyszłości wobec postępu „praw obywatelskich”..?? „Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu Bezładnością opieki, wyrokami sądu”… Mickiewicz oczywiście w dziewiętnastym wieku nie mógł przewidzieć, że my- jego spadkobiercy- będziemy żyli w państwie super opiekuńczym, gdzie urzędnicy- a nie sądy będą wymierzali nam sprawiedliwości, i do tego społeczną.. Bo sprawiedliwość sprawiedliwością, ale musi być ona po urzędniczej stronie.. A polowanie na „obywateli” będzie trwało i będzie się nasilać, bo rośnie liczba chętnych do życia na cudzy koszt, a pomaga nam w tym Unia Europejska, która stan urzędniczy rozdymała do nieznanych w historii rozmiarów.. Bizancjum przy niej to mały pikuś.! „Wreszcie po wielu kosztach i ukazach licznych Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych”. Jeśli deputowanym Parlamentu Europejskiego chodzi o ustanowienie Dnia Pamięci Ofiar Mafii Państwowych, to jestem- choć to niewiele da- „za”.. Niech „ obywatele” wiedzą czyją ofiarą padają na co dzień? Ale jeśli parlamentarzystom chodzi wyłącznie o ofiary mafii prywatnych, w ramach walki mafii państwowych z prywatnymi- to jestem przeciw.. Bo co nam da wyeliminowanie mafii prywatnych w walce o nasze pieniądze z mafiami państwowymi? Na placu boju pozostaną wyłącznie mafie państwowe…bo najgorszą organizacja przestępczą- jest mafijne państwo urzędnicze… Szef do nowego urzędnika: - Pański poprzednik był bardzo sumiennym człowiekiem. Nawet umarł w czasie urlopu! A liczba zgonów wśród urzędników niekoniecznie musi przekładać się na poprawę naszego losu… Ich zastępy rosną w zastraszającym tempie! I dopóki będą przepisy- ich liczba nie zmaleje! Przepis dla urzędnika, jest niczym rura dookoła której kręci się dziewczyna w nocnym klubie.. Ale ona otrzymuje pieniądze dobrowolnie od swoich klientów.. My natomiast musimy składać się na jego wynagrodzenie pod przymusem.. I to zarówno w nocy jak i w dzień! WJR
Komar z dębu spadł… …złamał sobie gnat - głosi popularna dziecięca wyliczanka. I żadnemu dziecku nie przychodzi do głowy, że winnym złamania gnata jest kto inny, niż sam komar: jak się nie umie spadać, to się nie wchodzi na dęby. Wiemy też, że „Gdyby kózka nie skakała/ To by nóżki nie złamała/ Ale gdyby nie skakała/ To by smutne życie miała” - pisał śp. Julian Tuwim. W świecie dzieci wszystko jest normalnie. Zupełnie inaczej jest w świecie dorosłych - jeśli tak można nazwać ludzi żyjących w dzisiejszej antycywilizacji. Oto w „Super Expressie” czytamy, że gdy śp. Jerzy Kukla spadł z remontowanego dachu domu WCzc. Zbigniewa Wassermanna (PiS, Kraków) to winnym jest albo sam p. Wassermann (który Go „nielegalnie” zatrudniał), albo p. Janusz Kukla, brat nieboszczyka, który miałby być pracodawcą!!! Sąd w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości, że jak człowiek spadnie z dachu to jest to tylko i wyłącznie wina (a raczej: sprawa, bo czy można być „winnym” wobec siebie?) tego, kto spadł. Dekarze zarabiają duże pieniądze. Czytam właśnie, że ludzie z dyplomami magistrów idą na kursy dekarskie - i dobrze to o nich świadczy. Jest to zawód specyficzny i ryzykowny („W naszym fachu/ Nie ma strachu/ Spadniesz z dachu/ I do piachu”) - stąd takie zarobki - ale sprawa dotyczy każdego zawodu. I nie tylko zawodu, jeśli człowiek włazi na dach, płynie łódką naokoło świata, skacze na bungee czy jeździ samochodem - to robi to na własne ryzyko. To znaczy: tak jest w normalnym kraju, należącym do normalnej cywilizacji. Jest przy tym kompletnie wszystko jedno, czy facet włazi na dach jako lunatyk, jako dekarz czy jako włamywacz. Jako dekarz samodzielny, zatrudniony w legalnej firmie - czy „nielegalnie” (nb. w normalnym kraju pojęcie „nielegalna praca” nie istnieje…) Wlazł, spadł - i konsekwencje mają dotyczyć tylko jego samego. Kodeks Pracy traktuje pracowników gorzej niż dzieci. Zgodnie z zasadami obecnej anty-cywilizacji to nie człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny - tylko „społeczeństwo”. W tym konkretnym przypadku: pracodawca. Ale w Stanach Zjednoczonych parę lat temu zdarzył się przypadek, że włamywacz wszedł w nocy na dach szkoły, który był oszklony. Włamywacz wpadł do środka, potłukł się - i… pozwał szkołę o odszkodowanie, gdyż na parę miesięcy „utracił zdolność do pracy” (tak!!!), a szkło na dachu nie spełniało jakiejś tam normy budowlanej - tak cienkiego szkło nie powinno się ponoć kłaść na dachu… I wygrał!!! Tak - nawet w USA reżym troszczy się o to, czym człowiek kryje swój własny dach. W USA od 50 lat nie ma już kapitalizmu - panuje tam normalna komuna, i JE Barack Hussein Obama ze swoimi poglądami jest tam jak najbardziej na miejscu. O ile oczywiście ma jakieś poglądy, a nie mówi to, co wczoraj wychodzi z sondaży opinii publicznej. A opinia publiczna… Cóż - Karol Marx wyraźnie powiedział, że wystarczy wprowadzić d***kracje, a już Większość sama wprowadzi socjalizm… Więc w USA też już wprowadziła, Nazywa się to „Państwo opiekuńcze” („Nanny state”). A w Europie to już koszmar. Wielki Brat kontroluje, byśmy jedli zdrowe potrawy, pili zdrowe napoje, zapobiegali chorobom, nie rozwijali nadmiernej prędkości, a już na pewno nie chodzili po dachach. Natomiast w normalnym kraju o tym, czy wejść na dach, decyduje wyłącznie wchodzący. Przecież nieboszczykowi nikt nie kazał przyjmować zlecenia od p. Wassermanna (czy od swojego brata). Robotnik w normalnym kraju zarabia spore pieniądze - i za nie albo wykupuje sobie ubezpieczenie - albo nie. Jego sprawa. Ja bym nie wykupywał - a inny by sobie wykupił… W normalnym kraju nikogo to nie obchodzi. W normalnym kraju zakłada się, że człowiek sam podejmuje optymalne decyzje o swoim życiu, o swoich pieniądzach… Za „komuny” mawiało się, że „Człowiek jest dla Partii największym skarbem - więc trzeba go trzymać pod kluczem”. Dziś tak samo: „Człowiek jest dla NICH największym skarbem - więc trzeba go trzymać pod kuratelą”. Bo pozostawiony sam sobie na pewno nie podejmie właściwej decyzji! Dotyczy to zwłaszcza „człowieków pracy”. KE wydała nawet „człowiekom pracy” dyrektywę, że „Z drabiny należy schodzić tyłem”. Dbają… JKM
Dziad, baba i kryzys Zapewne wielu z Państwa pamięta bajkę o dziadzie i babie, co to byli „bardzo starzy oboje” i spierali się, które wcześniej umrze. Żadne nie chciało ustąpić, więc spór coraz bardziej się zaostrzał, niczym przekomarzania Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością. I kiedy tak się kłócili, nagle do drzwi zapukała śmierć. Żadne z nich - ani dziad, ani baba - nie chciało podejść do drzwi: „baba za piecem z cicha kryjówki sobie szuka, dziad pod ławę się wpycha, a śmierć stoi i puka” - zupełnie tak samo, jak nasze ugrupowania parlamentarne w obliczu kryzysu. Jak pamiętamy, miał on naszą gospodarkę taktownie ominąć, z uwagi na jej solidne fundamenty, położone przez podziwianego przez cały świat, a w każdym razie - przez warszawski salon Leszka Balcerowicza. Tymczasem kryzys zupełnie sobie z Leszka Balcerowicza nic nie robi i właśnie stoi i puka. Premier Tusk i jego gabinet cieni najpierw udawał, że nic nie słyszy. Kiedy jednak pukanie stało się natarczywe, do premiera Tuska dotarło, że coś jednak musi zrobić, zwłaszcza, że pan Janusz Śniadek z Solidarności zagroził, że „wyjdzie na ulice”. To jest bardzo poważna zastawka, bo jak na ulice wyjdzie Solidarność, to inne centrale też będą chciały się wykazać, że walczą o interesy ludzi pracy i również wyjdą na ulice. To znaczy centrale - niekoniecznie; na ulice wyjdą członkowie, ewentualnie wynajęci zawodowi demonstranci. Okazało się, że zapotrzebowanie na uczestników demonstracji jest tak duże, że pojawiły się wyspecjalizowane firmy, które za odpowiednim wynagrodzeniem mogą demonstrować zarówno przeciw rządowi, jak i za rządem. Z uwagi na delikatny charakter tej działalności gospodarczej przypuszczam, że te firmy są kontrolowane przez razwiedkę, bo skoro naszą młodą demokracją ktoś musi kierować, to demonstracjami - tym bardziej. Pewnie dlatego, w odpowiedzi na pogróżki pana Śniadka, premier Tusk oświadczył, że się nie boi. I słusznie - dopóki spełnia w podskokach wszystkie żądania razwiedki, wiadomo - włos mu z głowy spaść nie może. Z zresztą - powiedzmy sobie szczerze - nawet gdyby mu i spadł, to co? Jaka jest alternatywa? Na razie alternatywy nie ma, jeśli oczywiście nie liczyć Prawa i Sprawiedliwości. Ale czy to aby na pewno jest alternatywa? Oto pan Kazimierz Marcinkiewicz, w swoim czasie z namaszczenia samego Jarosława Kaczyńskiego premier rządu - dziś gotów jest służyć Platformie Obywatelskiej, jeśli tylko premier Tusk kiwnie palcem. Taka to ci alternatywa! Ale mniejsza o to, bo przecież kryzys stoi i puka. W takiej sytuacji ludziom przychodzą do głowy różne pomysły, więc nic dziwnego, że i premieru Tusku przypomniał się Edward Gierek. Jak pamiętamy, Edwardowi Gierkowi kryzys też zapukał do drzwi. I co wtedy uczynił ten wpływowy mąż stanu? Swoim zwyczajem rzucił myśl („rzucam myśl, a wy go łapcie!”) żeby szukać 20 miliardów, których jakoś nie mógł się doliczyć. Wywołało to spore zamieszanie, które pozostawiło nawet ślad w literaturze, a konkretnie - w poemacie Janusza Szpotańskiego „Towarzysz Szmaciak”: „Potem pod hasłem "pomożemy" szukalim, wicie, tych miliardów. Niestety! Nic my nie znaleźli. Przecie to Pcim, nie wyspa skarbów!” Ale od tamtej pory minęło już ponad 30 lat, więc premieru Tusku zaświtała nadzieja, że może tamtej akcji nikt już nie pamięta. Wszelako dla niepoznaki kazał rządowi szukać nie 20, tylko 17 miliardów. Ciekawe czy znajdą, bo przykazał im surowo, że mają na to tylko dwa dni. Ach! Wyobrażam sobie z jakim bólem będą od ust sobie odejmować i z płaczem wyciągać spod serca gromadzone na czarna godzinę zaskórniaki. Niestety! Czarna godzina właśnie nadeszła i będziemy mieli okazje przekonać się, czy tak zwana „polityka prorodzinna” przetrzyma ten eksperyment, czy nie. Z jednej strony akcja szukania 17 miliardów wygląda bowiem szalenie surowo, ale z drugiej - pan premier Tusk sprawia wrażenie, jakby nie zauważał słonia w menażerii. Mam oczywiście na myśli subwencje państwowe dla partii politycznych. Jak wynika z przygotowanej przez Państwową Komisję Wyborczą „informacji o wysokości subwencji na działalność statutową dla partii w latach 2008-2009” Platforma Obywatelska wydoiła Polskę w roku ubiegłym prawie na 38 milionów złotych, a w roku bieżącym zamierza wydoić na ponad 40 milionów. Prawo i Sprawiedliwość - trochę mniej, ale też niemało: 35,5 miliona w ubiegłym roku i prawie 38 milionów w bieżącym. Polskie Stronnictwo Ludowe w ubiegłym roku wyssało z Rzeczypospolitej ponad 14 milionów, a w roku bieżącym - już ponad 15. SLD wydoił w ubiegłym roku 13,5 miliona, a teraz zamierza ponad 14. Socjaldemokracja Polska to już mizeria - niewiele ponad 3 miliony. Partia Demokratyczna też skromna - około 2 milionów z hakiem, a Unia Pracy - około pół miliona. Nie są to może miliardy, ale można za to i dobrze wypić i smacznie zakąsić. Warto tedy przypomnieć, że pomysł finansowania partii politycznych z budżetu państwa wyszedł bodajże od Ludwika Dorna, a w każdym razie był on czynny przy opracowywaniu niezwykle skomplikowanych zasad, włączonych potem do ordynacji. Uzasadnieniem wzięcia partii politycznych na państwowy garnuszek, czyli na utrzymanie Bogu ducha winnych podatników, był swego rodzaju szantaż: jak nie dacie nam pieniędzy państwowych, to będziemy musieli się korumpować. Okazało się jednak, że chociaż partie dostają pieniądze państwowe, to korumpują się tak samo, jak i przedtem. Co tu dużo mówić; od przybytku głowa nie boli, a ja sam, chociaż mam już 61 lat, spotkałem w życiu zaledwie trzech ludzi, którzy twierdzili, że pieniędzy mają pod dostatkiem. Nie potrzebuje dodawać, że żaden z nich nie był politykiem. A przecież oprócz partii politycznych mamy jeszcze co najmniej 45 tysięcy organizacji pozarządowych. Sama tylko „działalność proeuropejską” prowadzi u nas 660 organizacji i nie robią tego za darmo. Na przykład Polska Fundacja im. Roberta Schumana, czyli tak zwany „szumański komsomoł” twierdzi, że jego roczne wydatki mieszczą się w przedziale od 1 do 5 milionów. Niechże i tak będzie, bo większość pozostałych swoje finanse ujawnia bardzo niechętnie, a prawdę mówiąc - nie ujawnia ich wcale. Czy finansują z nich tę „działalność proeuropejską” - cokolwiek by to miało znaczyć, czy też wesołe miejsca pracy - niechże im będzie na zdrowie. Inna sprawa, że jak się tak pomnoży te 45 tysięcy organizacji pozarządowych przez milion złotych rocznego budżetu, to się z tego robi nie 17 a 45 miliardów! Gdyby nawet organizacje pozarządowe wysysały z budżetu państwa i samorządów zaledwie dziesiątą część tej sumy, to i tak mielibyśmy około 5 miliardów złotych. Ale tego chyba premier Tusk nie odważy się tknąć, podobnie jak subwencji dla partii politycznych, bo natychmiast spadłoby mu w sondażach, na które jest podobno wrażliwy, jak mało kto. Cóż w takim razie poczną ministrowie, którzy w ciągu 2 dni mają zameldować premieru Tusku o znalezieniu 17 miliardów? Coś tam zachachmęcą, tak samo, jak z deficytem budżetowym. Niby wynosi on zaledwie 18 miliardów złotych, ale jak dodać do tego długi szpitali, czyli 10 miliardów, czy długi Ministerstwa Obrony, to akurat wychodzi stara, poczciwa kwota 30 miliardów, z której tak dumny był premier Jarosław Kaczyński, jako „kotwicy budżetowej”. Jak widzimy, nic się specjalnie nie zmieniło; dziad i baba nadal dobrotliwie się przekomarzają, no - może z tą różnicą, że kryzys naprawdę stoi i puka. Teraz tylko puka, a jesienią będzie już łomotał. SM
„Gwałt niech się gwałtem odciska”! W Szkocji odebrano dzieci dziadkom i oddano na wychowanie dwóm „gejom”. Zwolennicy Państwa Prawa to cienka warstwa społeczeństwa. 95% ludności po prostu nie jest w stanie zrozumieć, że jakieś abstrakcyjne zasady ważniejsze są, niż oczywiste (ich zdaniem) Dobro. Weźmy konkretny przykład. Na stronie: czytamy (NB. w Dniu Babci i Dziadka!): „Sąd w Edynburgu odebrał szkockiemu małżeństwu prawo do opieki nad wnukami. Dzieci zostaną adoptowane przez parę homoseksualistów. Sędziowie uznali argumenty pracowników opieki społecznej, którzy przekonywali, że dziadkowie są za starzy na wychowywanie maluchów”. Jak rozumuje 95% obywateli? Mówią: to skandal! Jak można było zabrać dzieci dziadkom i oddać parze „gejów”, czyli dewiantów (to takie obce słowo na „zboczeniec”). Homosie są nienormalni (stanowią od 0,5 to 1,2% populacji) i wychowywanie dziecka w takiej „rodzinie” grozi tym, że w przyszłości dzieci nie będą umiały właściwie pojmować ról związanych z płcią. A „geje” to ułamek promille... (Od razu tłumaczę, czemu używam tego obrzydliwego terminu „geje”. Bo to nie są homosie, tylko „geje” właśnie. Homosiom nawet do głowy nie przychodzi, że mogliby adoptować dziecko!!! Homosie są na ogół dumni z tego, że należą do 1%-owej elity - i wcale nie mają zamiaru zniżać się do poziomu „życia rodzinnego”, którym pogardzają.) Niektórzy obywatele ujmą krytykę szkockich władz łagodniej - niektórzy jeszcze ostrzej. Ale dla Większości TO jest poważnym problemem: oddanie dzieci „gejom”. Tymczasem dla mnie jest to problem drugorzędny. Pierwszorzędny jest inny: Jakim prawem w ogóle jakaś opieka społeczna, jakiś sąd, zajmuje się tymi dziećmi?!? Przecież problem bierze się STĄD!! Rozumiałbym to (tzn.: tylko ingerencję sądu!) , gdyby dzieci te nie miały rodziny. Tymczasem mają naturalnych dziadków. Gdyby roszczenia do opieki nad dzieckiem wysuwała druga para dziadków - to wtedy, istotnie, właściwym byłby sąd rodzinny, który by między nimi rozstrzygnął. O ile wiem: nic takiego nie ma miejsca. Ponadto: nie wiem, jak z ojcem - ale dzieci te mają matkę! Co prawda: narkomankę przechodzącą terapię w zamkniętym ośrodku - ale co z tego? Gdyby był konflikt między parami dziadków - to ona, nie sąd, powinien to rozstrzygnąć! Zakładam, że matka nie chce oddać swoich dzieci na wychowanie jakimś „gejom”? No, to NIKT nie ma prawa podjąć za nią takiej decyzji! Zasada, że dzieci należą do rodziny, często była łamana przez bolszewików (ale tylko w odniesieniu do „wrogów ludu”) i rzadko przez stalinowców i hitlerowców (przez tych ostatnich: nigdy w stosunku do Niemców; oczywiście: gdyby to Ernest Röhm i bracia Strasserowie zamordowali Adolfa Hitlera, a nie odwrotnie - to mogłoby do tego dojść i tam...). W dzisiejszych faszystowskich (to znaczy: znacznie gorszych, niż faszystowskie!) państwach europejskich ta zasada w ogóle się nie liczy: dziecko jest państwowe - i państwo ma prawo zrobić z tym dzieckiem co chce (co, nawiasem pisząc, częściowo tłumaczy czemu ludzie nie chcą dziś mieć dzieci!) I TO (zasada, że państwu wolno zabrać rodzinie dzieci) jest sednem problemu - a nie to, że akurat te dzieci i akurat „gejom”!! Nawet gdyby sąd zrewidował swą decyzję i „przyznał” dzieci dziadkom - nie byłbym ani o iotę spokojniejszy. Państwo nie stałoby się przez to ani odrobinę mniej totalitarne. Tyle, że ktoś mógłby uledz złudzeniu, że jest to totalitaryzm z ludzką twarzą. Jak mawiał w takich wypadkach wielki historiograf francuski, śp.Aleksy de Tocqueville: „Łagodność procedury maskuje potworność zasady”. Nie dajmy się oszukać bandytom w białych rękawiczkach. Nie dajmy się uśpić dobrobytowi - stworzonemu przecież nie przez tych łajdaków, tylko przez wynalazców i kapitalistów. Żyjemy w jednym z najgorszych, najbardziej nieludzkich ustrojów w historii ludzkości. Żyjemy pod okupacją ludzi, którzy postanowili przerobić nas na Nowych Ludzi, z New Age - tak, jak bolszewicy chcieli zrobić z Człowieka dziwo zwane: „Homo Sovieticus”. Tylko tamto było nieudaną próbą; eksperymentem przeprowadzonym na słowiańskich Untermenschach. Teraz robi się to łagodnie, powoli, stopniowo - z wykorzystaniem tamtych doświadczeń. Jednak budzi się reakcja. Jestem przekonany, że niedługo już powstaną podziemne organizacje terrorystyczne, gotowe dawać odpór neo-faszystom z Brukseli (i Edynburga...) Tam wystarczyłoby przecież, by jeden łebski facet wziął kilku kibiców „Heart of Midlothian” F.C. - którzy dobitnie „przekonaliby” tych „gejów” by czym prędzej zrzekli się opieki nad tymi dziećmi... Na szczęście do nas ta zaraza jeszcze nie doszła. Ale proszę zapamiętać: jeśli dojdzie, to na terror musimy odpowiedzieć terrorem! Bierność tylko rozzuchwala tych bandytów! Żydzi byli bierni - i ponad połowa została wymordowana przez ówczesnych Europejczyków (znad Szprewy). Nie powtórzmy tego błędu! "Do tego, by zatryumfowało Zło wystarcza obojętność ludzi dobrych". JKM
30 stycznia 2009 Zawsze socjalizm przesiąknięty jest metodycznym szaleństwem... Chyba powoli zbliża się koniec cudu gospodarczego Chin.. Nie wiem, czy od nadmiaru pieniędzy przewróciło się Chińczykom w głowach, ale przyjęły „plan reformy służby zdrowia”, który zakłada, że w ciągu- uwaga!- trzech lat wydadzą około 123 mld dolarów na rozbudowę systemu powszechnej opieki medycznej.(???) Znowu ten sam zmysł! Wszystkim zapewnić wszystko, co jest oczywistą utopią.. Utopią w tej utopii miliardy dolarów . PKB Chin z obecnych 9%( było niedawno 13%!) spadnie do 5%.. Program zakłada „poprawę dostępu do służby zdrowia w obszarach miejskich, jak i wiejskich, podniesienie jakości usług medycznych oraz budowę systemu ubezpieczeń zdrowotnych, który obejmie większość społeczeństwa”(????). Musieli całość projektu konsultować z naszym Polskim Stronnictwem Ludowym i Sojuszem Lewicy Demokratycznej… Oni przez kilkadziesiąt lat mówią to samo! Obszar wiejski i obszar miejski! No i dla najbiedniejszych. A państwowa służba zdrowia jest w coraz „ lepszym” stanie..! Władze chińskie- jeśli nie chcą błądzić w projektach- powinny przysłać do Polski konsultantów i tych wszystkich, którzy będą wdrażać w Chinach ten projekt.. Powinni spotkać się z przedstawicielami doskonale prosperującego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych oraz Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Nasi fachowcy podzielą się doświadczeniami z chińskimi towarzyszami i może wspólnie zbudują coś bardziej sprawnego.. Ale do tego potrzeba jest wiele pieniędzy. Bo socjalizm wymaga ciągłego pieniężnego zasilania.. No i jak najmniej wolnego rynku i rynku w ogóle.. A jak jeszcze wprowadzą w Chinach demokrację i prawa człowieka? Nie wiem czy PKB utrzyma się w okolicach 1 %... Właśnie rząd Niemiec zakłada, że w 2009 roku Produkt Krajowy Brutto tego kraju zmniejszy się o 2,25%.(???) W październiku prognoza zakładała wzrost gospodarczy na poziomie 0,2%. Łatwo obliczyć odejmując 2,25 od 0,2, że w Niemczech będzie ujemnie, co spowoduje z pewnością wzrost bezrobocia i niezadowolenie ludności.. Niemcy już dawno mają za sobą czasy świetności Erharda- rządzi socjaldemokracja, czyli socjalizm w wersji soft. Do tego finansują Unię Europejską, w której grają pierwsze skrzypce… My też mamy w tym totalitarno-biurokratycznym eksperymencie udział na poziomie około 1 miliarda złotych miesięcznie..(!!!) Islandia nie miała co prawda okresu chaosu, jaki miały Niemcy w okresie tzw. Republiki Weimarskiej( rady robotnicze i takie tam soc- wynalazki sowiecko- bolszewickie), ale ponad 2000 osób demonstrowało w Reykiawiku, przeciwko rządowi , który ich zdaniem nie radzi sobie z walką z kryzysem gospodarczym. No niby słusznie… Ale co może zrobić rząd oprócz obniżania podatków , składek i wszelkich kosztów? Może oczywiście tworzyć wszelkiego rodzaju fundusze stabilizacyjne- tak jak u nas rząd pana Donalda Tuska, ale taki fundusz jeszcze bardziej spotęguje zawikłaną sytuację, spowodowaną nota bene przez kolejne rządy budujące w Polsce socjalizm biurokratyczny.. Bo fundusz- żeby go zbudować- wymaga podwyżki podatków, a nie obniżki. Rząd pana Donalda Tuska nie jest w budowie socjalizmu w Polsce odosobniony; robiły to wszystkie poprzednie ekipy, które doprowadziły do obecnej sytuacji nie będącej kryzysem, lecz rezultatem rozdymania wydatków, podnoszenia podatków , rozbudowy biurokracji antypaństwowej i wprowadzania setek idiotycznych przepisów paraliżujących pracę ludzi, firm i wpływających na ich kondycję.. Na 3,2 miliona firm, ponad polowa ma zaległości u swoich kontrahentów.. !,4 miliona Polaków nie spłaca już zaciągniętych kredytów, 17 milionów uwierzyło, że najlepsze jest życie na kredyt, a dług publiczny spowodowany rządami socjalistów od przełomowego tzw. roku 1989- osiągnął astronomiczna sunę 600 mld zlotych (???) Manifestanci zakłócili pierwsze w tym roku posiedzenie islandzkiego parlamentu obrzucając gmach różnymi przedmiotami. Jak to kiedyś mówiło Radio Tirana:” kamieniami, cegłami i innymi przedmiotami..”.. Wybito również w parlamencie okna, doszło do starć z policją, zatrzymano trzydzieści osób, a policja użyła gazu łzawiącego.. I co myślicie państwo, że nas to ominie? Wszędzie gdzie budowany jest socjalizm, czyli ustrój uczący życia na kredyt, musi się tak skończyć… Roszczenia i wydatki doprowadzone zostały do monstrualnych rozmiarów.!. Tego tak łatwo nie da się zatrzymać.! W polskim Sejmie co prawda nie ma okien, ale są piwnice.. Tam demonstranci mogą podłożyć ładunki.. Trzeba tylko przedrzeć się przez Straż Marszałkowską. I wybrać odpowiedni moment, kiedy posłowie zajęci są bajdurzeniem na tematy nieistotne i zastępcze..… We Francji socjalizm rozlewa się na ulicach, ginie ten piękny kiedyś kraj, ta „ najstarsza córa kościoła”, zetatyzowany do granic możliwości państwa socjalny i państwowy… Nie ma już Ludwików i tych świętych i tych zwykłych, ale w swoich rządach niezwykłych.. Nie ma porządku, jest demokratyczny chaos socjalny, tłumne manifestacje w obronie roszczeń, pięć milionów urzędników i miliony muzułmanów z innej cywilizacji u wrót... I powstające jak grzyby po deszczu meczety.. Francjo! Cóżeś ty zrobiła? W tym czasie setki brytyjskich tzw. związkowców protestuje przeciwko zatrudnianiu obcokrajowców z Polski i Hiszpanii przy budowie nowej elektrowni Staythorpe w Newark, w hrabstwie Nottinghamshire… Idą szlakiem słynnego Robina, który też napadał na bogatych i pomagał biednym.. Związkowcy chcą, żeby nowo utworzone miejsca pracy przypadły Brytyjczykom, a pomysł zatrudnienia cudzoziemców w dobie kryzysu gospodarczego nazywają „ skandalem”(!!). A poza dobą „ kryzysu”- to nie będzie skandal? Robotnicy budowlani w Brytanii na ogół pochodzą z krajów dalekich od Brytanii, załapali się w poprzednim pokoleniu, skrzyknęli się w związkach zawodowych budowlanych, i teraz innym blokują możliwość pracy.. W Hiszpanii gospodarka skurczy się o około 2 % w tym roku, natomiast na Litwie tamtejszy Sejm zmniejszył wynagrodzenia posłów i ministrów o 15 %, co da roczne oszczędności około 2, 2 miliona złotych.. U nas wynagrodzenia rządu i posłów poszły w górę, bo żeby walczyć z kryzysem - rząd musi mieć na to pieniądze.. To jest tak jak z walką z globalnym ociepleniem, kiedy idzie wielkimi krokami oziębienie.. Ale obowiązkowe kaski na głowach odrobinę podratują sytuację..- cichą nadzieję ma rząd. Ale w dobie nawet największego „ kryzysu” biurokracja zawsze znajdzie środki, żeby zakąsić w gigantycznym socjalistycznym bufecie na rachunek podatników.. Taka jej natura! WJR
Sen o szpadrynie Pozbawiony złudzeń biskup Ignacy Krasicki napisał we „Wstępie do bajek” między innymi o „żołnierzu, co się nie chwalił” oraz „łotrze, co nie rozbijał”. Jeśli przed samochwalstwem nie potrafią powstrzymać się żołnierze, a nawet tak wybitni wodzowie, jak Juliusz Cezar („veni, vidi, vici”), to cóż dopiero mówić o partyzantach? Na przykład w Polsce apogeum partizanszcziny nastąpiło pod koniec lat 60-tych, kiedy to komuchy skupione wokół Mieczysława Moczara zaczęły kreować sobie heroiczną legendę. Nastąpił wysyp beletryzowanych memuarów, wzorujących się na „Barwach walki”, napisanych ponoć przez samego Wojciecha Żukrowskiego. Reakcją na tę twórczość były anonimowe pastisze w postaci krótkich opowieści w rodzaju: „Mróz jak cholera. Nagle jak spod ziemi wyrastają się Niemcy. A my - w żyto!” - albo: „Skończyła się nam amunicja. Nagle Niemcy poderwali się do natarcia. Podpuściliśmy ich bliżej - i seriami, seriami...!” Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że te beletryzowane, heroiczne opowieści charakteryzują się dużym dodatkiem „dramatyzmu”. Uświadomił nam to dopiero w trzecim, czy czwartym roku sławnej transformacji ustrojowej red. Tomasz Jastrun, broniąc na łamach „Życia Warszawy” filmu Spielberga „Lista Schindlera” przez zarzutami fałszowania prawdy historycznej. Prawda historyczna - tłumaczył Tomasz Jastrun - bywa często nudna, więc gwoli podniesienia atrakcyjności, trzeba dodać do niej „dramatyzmu”. Komentując to zbawienne pouczenie zwróciłem uwagę, że w tej sytuacji, zamiast lamentować nad fałszowaniem historycznej prawdy, trzeba pana Spielberga zwyczajnie wynająć i dobrze mu zapłacić, a wtedy, jeśli nawet tu i ówdzie doda „dramatyzmu”, to będzie nasz dramatyzm, a nie - jakiś taki nie nasz. Tej rady usłuchał Lech Wałęsa, którego heroiczne opowieści zawierają coraz większy ładunek dramatyzmu. Jest on już tak wielki, że b. prezydent niekiedy przestaje nam nim panować i zapomina, jakiego rodzaju dramatyzm lansował wcześniej. Na przykład, raz opowiada, że z ubeckich materiałów dotyczących konfidenta „Bolka” kupił sobie „same oryginały”, a znowu innym razem - że w ogóle ich nie widział - i tak dalej. Całe szczęście, że wspiera go grono wypróbowanych specjalistów od dodawania dramatyzmu, z JE abp Józefem Życińskim , który najwyraźniej i coraz mocniej odczuwa wspólnotę losu z b. prezydentem. Nawiasem mówiąc, Ekscelencja na tegoroczny Dzień Judaizmu w swojej archidiecezji zaprosił literata Marka Haltera - obecnie z Francji. Pan Halter kazał prezydentowi Kaczyńskiemu „wyrazić skruchę” ponieważ Polacy „nie zrobili wszystkiego”, by uratować Żydów. Szkoda, że nie powiedział, co konkretnie powinni zrobić i co on by im w tym celu rozkazał, ale mniejsza z tym, bo nie przyszło mu do głowy, by wezwać Żydów do okazania skruchy, że nie zrobili wszystkiego, by podczas okupacji niemieckiej ratować Polaków. Widocznie dlaczegoś uważa, że tylko Polacy powinni się poświęcać. Ano, właśnie tak, jak się obawiałem, organizatorzy Dnia Judaizmu po raz kolejny uczyli nas plucia pod wiatr - boć przecież „skrucha” jaką powinien wyrazić pan prezydent, dotyczyłaby postępowania naszych ś.p. Rodziców. Wprawdzie najgorsze są nieproszone rady, ale skoro pan Halter się nie krępuje, to i ja życzliwie radzę Jego Ekscelencji arcybiskupowi Życińskiemu, żeby, skoro już koniecznie musi zajmować się pasterzowaniem, zaczął może pasać kozy. Jeśli nawet nie będzie z tego wielkiego pożytku, to szkód też niewiele. Obawiam się mianowicie, że Marek Halter mógł swego apelu o skruchę nie wygłosić przypadkowo. Mamy bowiem do czynienia z objawami nieustannego zwiększania ładunku dramatyzmu polegającego na delikatnym ale stanowczym przenoszeniu odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemców na Polaków. Temu służą zarówno freudowskie pomyłki o „polskich obozach zagłady” w „międzynarodowej prasie”, nafaszerowane dramatyzmem dzieła „światowej sławy historyka” Jana Tomasza Grossa oraz historyków drobniejszego płazu, apele o skruchę i wreszcie - filmy z dodatkiem dramatyzmu. Słowem - tak zwana „polityka historyczna”. Być może Marek Halter, w odróżnieniu od „światowej sławy historyka”, świadomie się do tej polityki nie wynajmuje, ale to nic nie szkodzi, bo przecież i Ekscelencja odwiedzał SB-cki dom schadzek przy ul. Józefitów w Krakowie też całkiem nieświadomie, to znaczy - „bez wiedzy i zgody” - co pośrednio potwierdził w swej absolucji generalnej dla konfidentów sam generał Kiszczak. Ale widać komuś tego wszystkiego było mało i postanowił politykę historyczną wzbogacić o wątek heroiczny. Problem w tym, że z samego dramatyzmu skonstruować go się nie da, bo nawet do snu o szpadzie jakiś punkt zaczepienia jest niezbędny. Cóż w tej sytuacji począć? Ano - jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie ma materiału na sen o szpadzie? Ale jest na sen o szpadrynie! Ta myśl skrzydlata doprowadziła do nakręcenia przesiąkniętego dramatyzmem filmu „Opór” o braciach Bielskich, którzy w czasie okupacji niemieckiej utworzyli na Kresach coś w rodzaju prefiguracji państwa Izrael. Oczywiście nie można było pokazać prawdy, to znaczy tego, że Bielscy z Niemcami nie walczyli, gdzieżby znowu, ograniczając się w zasadzie do rabunku okolicznych miejscowości, żeby zdobyć żywność i coś na handel, więc autor filmu nakręcił patetyczne sceny batalistyczne, nawet z udziałem niemieckich, tzn. jakich tam „niemieckich”! - oczywiście nazistowskich czołgów. Byłoby to może nawet komiczne, jako żydowska wersja przygód barona Munchausena, gdyby nie okoliczność, że grupa dowodzona przez Bielskiego wzięła udział w masakrze polskich mieszkańców miejscowości Naliboki, której ofiarą padło około 150 osób. Oczywiście nie jest to żadna przeszkoda w nakręceniu filmu. Problem w tym, że autor „Oporu” i jego żydowscy, ale niestety - także i polscy cmokierzy, traktują tę masakrę jako coś oczywiście usprawiedliwionego koniecznością przetrwania wojny przez grupę kierowaną przez Bielskich. Pomijam już oczywiście rasistowski charakter takiej argumentacji - bo dlaczego właściwie przetrwanie Żydów z leśnego obozu Bielskich miałoby być ważniejsze od przetrwania Polaków z Naliboków? - bo chciałbym zwrócić uwagę - po pierwsze - na to, że bywają takie konflikty interesów, których nie da się rozstrzygnąć inaczej, jak przez unicestwienie przeciwnika, albo przynajmniej - całkowite obezwładnienie go. W takich momentach liczy się przede wszystkim przynależność narodowa - co dedykuję pro memoria „internacjonalistom” - oraz - po drugie - że niemal jednocześnie z „Oporem”, na ekrany kin wchodzi „Operacja Walkiria” - wyprodukowany w hollywoodzkiej centrali przemysłu rozrywkowego obraz o pułkowniku Stauffenbergu, który podłożył bombę w Wilczym Szańcu. Nie ma w tym nic złego, podobnie jak w tym, że naprzeciwko siebie stoi klasztor żeński i klasztor męski - ale może być. A co może być? Ano to, że cierpliwa i metodyczna polityka historyczna doprowadzi w końcu do utrwalenia się dramatyzmu w postaci zatwierdzonej wersji II wojny światowej, według której żydowscy partyzanci Bielskiego w braterstwie broni z płk Stauffenbergiem gromią polskich nazistów. W Ameryce to się może przyjąć, a skoro tak, to tylko patrzeć, kiedy potem i u nas. SM
Nowa hierarchia dogmatów? Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej kard. Tarcisio Bertone, pod wpływem natarczywego molestowania przez środowiska żydowskie, które „potępiają” biskupa Ryszarda Williamsona za jego wypowiedź na temat technicznych szczegółów holokaustu, złożył coś w rodzaju samokrytyki. Oświadczył mianowicie, że Stolica Apostolska „nie wiedziała” o tej wypowiedzi przed zdjęciem ekskomuniki. No dobrze, a co by było, gdyby „wiedziała”? Czy w tej sytuacji Benedykt XVI odważyłby się zdjąć ekskomunikę, czy nie? Ta deklaracja kardynała Tarcisio Bertone skłania do refleksji nad współczesnymi dogmatami, a ściślej - nad ich hierarchią. Dotychczas znaliśmy dogmaty religii katolickiej, ale okazuje się, że w tak zwanym międzyczasie pojawiły się również inne dogmaty w które muszą wierzyć wszyscy, bez względu na dotychczasowe wyznanie. Gdyby tak biskup Ryszard Williamson wyraził powątpiewanie w istnienie Boga, to rezonans z pewnością nie byłby tak wielki, jak ten, którego jesteśmy dzisiaj świadkami. Takiemu arcybiskupowi Emanuelowi Milingo Jan Paweł II puścił płazem nawet małżeństwo zawarte w tzw. Kościele Zjednoczeniowym Moona. Ale gdyby tak, nie daj Boże, coś bąknął na temat holokaustu... Od razu widać, że są dogmaty mniej ważne i najważniejsze. SM
31 stycznia 2009 Przyszłość zaczyna się dziś.. No tego to już chyba za wiele.. Żeby marszałek senatu krytykował publicznie papieża? A jaką rolę- oprócz członkostwa w Fundacji Batorego, gdzie członkiem honorowym jest pan G. Soros- znany międzynarodowy spekulant i twórca gdzie się tylko, da tzw. społeczeństw otwartych( i likwidacji państw narodowych) i marszałkowania senatowi- odgrywa przejściowo pan Borusewicz, wcześniej związany z Prawem i Sprawiedliwością, a obecnie z Platformą Obywatelską? Pan marszałek powiedział, że papież” popełnia błąd za błędem”(!!!). Coś takiego? I że Benedykt XVI „ odchodzi od linii Jana Pawła II”? A co marszałkowi polskiego Senatu do tego? Czy on decyduje o losach kościoła, czy ma być tradycyjny, czy zmodernizowany? Czy bardziej postępowy, otwarty multireligijnie i ekumenicznie, czy taki jak był przez wieki? Obecny papież nie przyjął imienia Jana Pawła III lecz Benedykta XVI, po Benedykcie XV… Nie jest to przypadek.. To świadoma decyzja. Przywrócenie Mszy Trydenckiej, ukłon w kierunku Bractwa Świętego Piusa X, zniesienie ekskomuniki, którą Jan Paweł II nałożył- oznacza nic innego jak próbę powrotu kościoła na łono tradycji kościoła. Lefebvryści stanowią twardo jądro tradycji w Kościele Powszechnym, nigdy nie zaakceptowali Soboru Watykańskiego II, który otworzył Kościół na inne religie i odwrócił kierunek posłuszeństwa… Jak mówią Lefebvryści- „zdetronizowano Chrystusa”. Lud ma być posłuszny, a nie wysłuchiwany.. Lud ma być posłuszny Prawom Bożym poprzez zinstytucjonalizowany kościół Boży stojący na straży Praw Bożych i ma nawracać zabłąkanych ze złej drogi, a nie bratać się z szamanami, , wielbicielami Słońca czy Księżyca, tańczącymi w rytm tam-tamów przed papieżem… „Poza Kościołem Powszechnym nie ma zbawienia”- mówił Jan Paweł II. Tak jak powtarzał, że” homoseksualizm jest grzechem”… Kto dzisiaj przypomina te słowa? Kościół nareszcie idzie w dobrym kierunku… I nie jest tak, jak napisał kiedyś pan red. Janusz Majcherek z „Tygodnika Powszechnego”, w innej oczywiście sprawie że:” ujawnienie prawdy niczemu nie służy, a tylko sprowadza na ludzi niepotrzebne cierpienia”. Jest wprost przeciwnie:” Jedynie prawda nas wyzwala”. Na Słowacji wszystko drożeje po wprowadzeniu politycznej waluty euro. .Ale propaganda systematycznie wciska kit, że wszystko jest o'key.. Tak jak wszędzie będzie o'key. Żadnemu z narodów nie jest potrzebna waluta ponadnarodowa zarządzana przez gremia walutowe ponadnarodowe i przez jeden bank centralny. Jeden bank - jeden problem. Niech państwa same decydują jaką walutę mają mieć, bo wartość pieniądza jest odbiciem stanu gospodarki, a ta informacja potrzebna jest inwestorom indywidualnym uczestniczącym w resztce wolności gospodarczej, jaka pozostała w Europie. Jedno centrum bankowe- to olbrzymia władza finansowa i polityczna.. Kto będzie pilnował, czy we Frankfurcie dodrukowują euro- ile im się spodoba? I chyba dlatego na euro nie ma nawet jakiegokolwiek podpisu,.. To w PRL-u był podpis na banknocie prezesa Narodowego Banku Polskiego.. I to administracyjne ustalanie ile będzie warta dana waluta wobec euro.. To kompletny nonsens , który doprowadzi do drożyzny i zaburzeń reszty rynku walutowego.. Musi być swobodna gra różnych walut, środków płatniczych, swobodna gra sił walutowych.. Musi być wolny rynek we wszystkim! Wtedy ma to jakiś sens.. Centralizowanie i administrowanie jest wrogiem wolnego rynku i zdrowego rozsądku.. A nasz rząd robi oszczędności . Na sumę 17 miliardów złotych! Rozumiem, że po zaoszczędzeniu tych 17 miliardów powrócą one do prawowitych właścicieli, którymi są - nie mający wpływu na własne pieniądze- podatnicy.. Biurokracja robi z nami co jej się żywnie podoba. Teraz robi zgiełk przy oszczędnościach, których oczywiście nie będzie, bo , żeby były należałoby zacząć od likwidacji tych niepotrzebnych podatnikom bytów ministerialnych, a potrzebnych jak najbardziej biurokracji, żerujących z sensownej pracy podatników.. Bo po co komu w gospodarce rzekomo rynkowej ministerstwo zdrowia, rolnictwa, gospodarki czy kultury? Po jaką cholerę! Jedynie do dezorganizacji rynku i ustalaniu idiotycznych list leków refundowanych, produktów dotowanych, koncesji kwalifikowanych czy sztuk obleśnych filmów obleśnych i antycywlizacyjnych, pełnych sprośności i antypolskości? Albo Ministerstwo Edukacji, które narzuca rodzicom jak mają kształcić własne dzieci i kiedy je posyłać do szkół - oczywiście pod przymusem.. Bo w socjalizmie edukacyjnym wszystko co rzekomo dobre, musi być pod przymusem.. Tak jak ZUS, KRUS, pasy bezpieczeństwa, foteliki, wkrótce badania mammograficzne i cytologiczne czy tysiące innych rzeczy.. Przymus zawsze pozostanie fundamentem socjalizmu.. Programy układa oczywiście biurokracja edukacyjna, słynni edukacjoności - jak ich nazywa Janusz Korwin- Mikke.. Państwo nie ma własnych dzieci, bo mieć w sposób naturalny nie może, więc zabiera dzieci rodzicom i o ich stanie umysłów decyduje.. I nie tylko! No właśnie , co by tu zrobić, żeby państwo mogło mieć dzieci? Rodzice wkrótce- w miarę jak tak postęp będzie postępował- w ogóle nie będą potrzebni własnym dzieciom… Dzieci porobi się w probówkach, a tych którzy jeszcze będą chcieli je mieć w sposób naturalny pozamyka się w obozach reedukacyjnych, gdzie szybko zrozumieją, że najlepsze są dzieci z probówek i potem zostaną w wielu egzemplarzach sklonowane.. Ale wracając do „ oszczędności”.. Pan minister Grzegorz Schetyna zapowiedział, że osobiście będzie pilnował w służbach mu podległych- uwaga!-- wynagrodzeń, paliwa i części zamiennych..(???). Najbardziej mi się spodobało, nie wiem jak państwu, to pilnowanie części zamiennych..(!!!) Czyżby tam były największe matactwa, i pan minister Grzegorz Schetyna o tym wie i nie zgłasza do określonych organów, co jest jego ustawowym obowiązkiem? Tam muszą być jakieś motoryzacyjne skarby! A może to oficjalny apel do tych wszystkich, którzy w policji kombinują na częściach zamiennych? W USA też różne gremia pilnowały, a jednak bankierzy wypłacili sobie 18 miliardów dolarów gratyfikacji!… Lisy same siebie nie przypilnują.. A zresztą kury, pardon pieniądze - nie są ich.! „ Na propagandzie nie ma co oszczędzać”- mówiła pani Bożena Dekiel w filmie „ Wyjście awaryjne”. Nic nie wspominając o częściach zamiennych…. Być może dlatego, że taka „ Syrenka” była właściwie bezawaryjna, a „Wyjście Awaryjne”, dotyczyło czegoś zupełnie innego.!. Natomiast oszczędności mają być także w naszej dyplomacji… Pan minister Sikorski zamyka placówki dyplomatyczne- mówi , że to w ramach oszczędności… Ja osobiście mu nie wierzę! Uważam, że te czynności dotyczą likwidacji polskiej dyplomacji w ramach jednego państwa- Unii Europejskiej. Będziemy częścią dyplomacji europejskiej. UE , która ma mieć- po zaakceptowaniu Traktatu Lizbońskiego- wspólną politykę zagraniczną… I do tego przygotowuje nas pan minister Sikorki. Likwidacja suwerenności państwa polskiego trwa.. I jeszcze jedna rzecz: skoro pan premier zamierza znaleźć w ministerstwach , przy ochoczej pomocy ministrów -17 miliardów złotych naszych pieniędzy jako te, które dało się zaoszczędzić, to co w takim razie od początku one tam robiły? A może to był wcześniej, sprytnie przygotowany plan oszczędności? Żeby tylko te oszczędności nie wyszły nam bokiem, bo nie wiem co rząd zrobi z tymi zaoszczędzonymi pieniędzmi.. Że nam nie odda- to pewne; ale gdzie się podzieją? …bo podwyżki dla członków rządu już były! No tak, ale nie było premii, a te z pewnością się rządowi należą.. Chociażby za dobry pijar.. A może rząd by w końcu zadbał o duży wybór sznurów dla samobójców? WJR
Kłamstwo klimatyczne Gdzieś w latach 70-tych, kiedy Polska była jeszcze 10 potęgą gospodarczą świata, chociaż w sekrecie przygotowywano już kartki na cukier, red. Marek Antoni Wasilewski napisał w felietonie, że za Gomułki było jednak więcej śniegu, niż za Gierka. Wybuchł straszliwy skandal, bo Edward Gierek miał ambicję, żeby za jego panowania było wszystkiego więcej, a w każdym razie - więcej, niż za panowania Władysława Gomułki, więc cenzura bez ceregieli felieton red. Wasilewskiemu skonfiskowała. Tymczasem, chociaż wtedy nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, felieton informował po prostu o globalnym ociepleniu. Dzisiaj walka z globalnym ociepleniem jest już gałęzią wielkiego przemysłu, porównywalną z innymi gałęziami podobnego przemysłu, więc jeśli wspominam tamten felieton red. Wasilewskiego, to po to, by oddać sprawiedliwość tym, którzy pierwsi zwrócili na te rzeczy uwagę. Nie tylko dlatego, że w przemyśle walki z globalnym ociepleniem, podobnie jak w innych, podobnych gałęziach przemysłu, powstaje coraz więcej wesołych miejsc pracy, ale przede wszystkim dlatego, że rozwój tego przemysłu już wkrótce doprowadzi do głębokich zmian społecznych i kulturowych, zmuszając nas, być może, nawet do zejścia do podziemia. Wśród listów, jakie codziennie otrzymuję od Czytelników, dotarł do mnie list pana Piotra K. z Forest Hills (NY). Jako absolwent Uniwersytetu Columbia otrzymuje on uniwersytecki kwartalnik. W numerze zimowym był tam list niejakiego Norberta Bernsteina, który napisał, że „ globalne ocieplenie ma swoich rewizjonistów, podobnie jak holokaust. Wyjście leży w powszechnej edukacji. Gdy społeczeństwo będzie właściwiej wyedukowane w tej materii, wtedy chętnie zaakceptuje naukowy punkt widzenia i samo zażąda działań. Najlepszym sposobem wyedukowania społeczeństwa byłoby wydanie przez federalne ministerstwo szkolnictwa curriculum na ten temat, które następnie byłoby wprowadzone do wszystkich szkół i uniwersytetów. Wszyscy uczący się byliby zobowiązani przedyskutować to czego się nauczyli o globalnym ociepleniu ze swoimi rodzicami”. Mamy zatem nakreślony precyzyjny plan faszerowania „naukowym punktem widzenia”, łącznie z pomysłem podręcznika ekologicznej politgramoty i transmisją do mas, za pośrednictwem biednych dzieci. Wszystko to jednak może wziąć w łeb, jeśli rewizjoniści, jak to się mówi, będą sypać piasek w szprychy. Nawet wszechświatowa kampania zawstydzania z udziałem najtęższych autorytetów moralnych („i choćby przyszło tysiąc autorytetów i każdy zjadłby tysiąc kotletów...”) może okazać się daremna, bo przecież każde dziecko wie, że rewizjoniści, zwłaszcza ci najbardziej zatwardziali, nie mają wstydu za grosz, bezczelnie odwołując się do jakiejś „prawdy” i „wolności słowa”. A na co komu potrzebne takie bzdury, kiedy wiadome przemysły rozwijają się tak znakomicie? Wydaje się tedy, że koniecznym uzupełnieniem proponowanej akcji edukacyjnej powinno być bezlitosne i surowe karanie kłamstwa klimatycznego, „bo tylko z morza krwi i męczarń narodzi się przecudna tęcza” - poucza poeta i dodaje: „Gdy car prorocze ma widzenia, zawsze je spłyci cham i łyk. Dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk”. Żeby jednak wszystko wyglądało praworządnie, musi być też ogłoszona zatwierdzona wersja światopoglądu naukowego. Dopiero na tym fundamencie można będzie zbudować cały system perswazji, w którym organizatorską funkcję będą spełniały postępowe media, inicjując okresowe nagonki na opornych i zatwardziałych, zgodnie z naukami Włodzimierza Lenina. W połączeniu z nadzorem ze strony policji i niezawisłych sądów, zawsze daje to znakomite rezultaty. Jak pisze w swojej „Historii filozofii” prof. Władysław Tatarkiewicz, właśnie dzięki temu „marksizm w Związku Radzieckim został przyjęty powszechnie i bez zastrzeżeń”. SM
Walczmy o nasze dzieci. Faszyści z PO (i PSL?) chcą przebić Szkotów! Ledwo wczoraj zagrzmiałem w sprawie dzieci odebranych w Szkocji dziadkom - gdy dwóch moich wybitnych Kolegów podesłało mi przerażającą informację, którą załączam: z radą, by skoro oto zaraza dociera i do nas, już zacząć tworzyć podziemny ruch anty-faszystowski... Dla tych, którym się nie chce zaglądać: „Rząd” projektuje ustawę, pozwalającą odbierać dzieci rodzinie na podstawie widzimisia „pracowników socjalnych” - nawet bez kontroli sądów!!! To znaczy: ma być prawna kontrola - post factum. Za Stalina też była: wystarczał telefon do sędziego, a ten posłusznie pisał wymagane orzeczenie. Teraz ma być DOKŁADNIE tak samo! Cytuję: „Sądy rodzinne praktycznie działają 24 godziny na dobę, sędziowie rodzinni są pod telefonem, nie ma żadnych przeszkód, by szybko zgodę sądu uzyskać - wskazuje z kolei sędzia Robert Zegadło, znany specjalista prawa rodzinnego” (ten „znany specjalista” niewątpliwie ukończył był Wydział Prawa i Administracji) To jest naprawdę przerażające. Z kolei inny sędzia biadoli: „Jako prawnikowi trudno mi się pogodzić, że to nie sąd ma decydować o odebraniu dziecka - wskazuje prof. Jarosław Warylewski z Uniwersytetu Gdańskiego. - Boję się nieprzygotowanych pracowników socjalnych, którzy rutynowo, na skutek doniesienia, może nawet złośliwej osoby, podejmą taką decyzję”. Jak najsłuszniej. Jednak przykład sędziów w Szkocji (a mamy i liczne przykłady z Polski...) dowodzą, że sędziowie też podlegają dewiacjom. A jeśli idzie o stanowisko Judykatury, to nie trzeba narzekać, tylko działać: jestem zresztą akurat przekonany, że Trybunał Konstytucyjny z takiej ustawy nie zostawi nawet strzępków. W Konstytucji jest kilka artykułów mówiących o prawach rodziny... Ale potem podsuną „projekt kompromisowy”... Oczywiście to bezczelne łamanie praw Boskich i ludzkich uzasadniane jest zawsze „dobrem dziecka”. Kiedy można je odebrać? Cytuję: „Sędzia Małgorzata Masiulanis, wizytator w sprawach rodzinnych warszawskiego Sądu Okręgowego, nie ma wątpliwości, jakie to mogą być sytuacje: np. zostawienie nieubranego dwuletniego dziecka na 12-stopniowym mrozie”. A na 11-stopniowym? A na 10-cio?... Hmmm... Jedna z teoryj głosi, że GLOBCIO skończy się Globalnym Oziębieniem. Skąd mają brać się ludzie, którzy śpiewająco przeżyją Globalne Oziębienie - jak nie od matek puszczających je bez płaszczyka na 12-stopniowy mróz? A jeśli dziecko tego hartowania nie przeżyje? No, to trudno... Przypominam, że do tej pory tej ustawy nie było - a dzieci jakoś przeżywały... Czasem nie przeżywały - ale to nie jest powód do ingerencji państwa! „Dobrym Ciociom” trzeba poobcinać łapki! Ja się nie boję „złej woli pracowników socjalnych”. Ja się boję, że będą oni, pełni najlepszej woli, gorliwie szerzyli Dobro! Komisarze bolszewiccy robili to na wielką skalę. I z najlepszą wolą!! „Pracownicy socjalni” będą wchodzić do domów i mówić: „O, kontakt nie zabezpieczony? A przecież dziecko może wsadzić tam jeden paluszek, drugą łapką dotknąć kaloryfera - i trup! Odbieramy - i do domu dziecka, gdzie będzie bezpieczne!” Żartuję? Nie, cytuję: „Jeśli nawet decyzja pracownika nie będzie zasadna, to czasem lepiej popełnić błąd, niż mieć na sumieniu życie dziecka. Ten przepis ma na celu pomoc ofiarom i nie można z góry zakładać złej woli ludzi, którzy pracują dla dobra rodzin - projektu broni Marzena Bartosiewicz, ekspert Ministerstwa Pracy”. Zrozumcie Państwo: po to, byśmy żyli jak normalni ludzie w normalnym świecie, musimy się pogodzić z tym, że czasem jakieś dziecko straci życie. Taki jest właśnie normalny świat... Jakoś z tym do tej pory żyliśmy - nieprawda-ż? Tu muszę zamieścić uzasadnienie. A właściwie: dwa uzasadnienia. Pierwsze dla chrześcijan, zwłaszcza dla fundamentalistów. Dzieci nie wolno rodzicom odbierać - bo dziecko jest darem Boga. Darem dla rodziców - nie dla jakiegoś „państwa”. Ludzie z darami otrzymanym od Boga postępują różnie - i tak powinno być, bo nie wiemy, jaka drogę przeznaczył nam Bóg. Ludzi można napominać - ale tylko tyle. Powinniśmy mieć dużo dzieci - Bóg powiedział przecież: „Rośnijcie i rozmnażajcie się!” - a jeśli któreś dziecko nie przeżyje, to widać nie było mu dane. Źli rodzice też mogą być narzędziem w rękach Opatrzności... Taka była Wola Boska - i koniec: „Bóg dał - Bóg wziął”...Drugie dla chrześcijan mniej fundamentalistycznych - a także dla ateistów - wierzących w Teorię Ewolucji. Ewolucja polega na tym, że potomstwo rodzi się różnorodne - i część nie dożywa wieku rozrodczego. Ginie. I jest to objaw korzystny: gdyby nie ginęły, gdyby nie następowała selekcja naturalna - to nastąpiłaby (zresztą już widoczna!) degeneracja gatunku ludzkiego. O dzieci nie dba zapijaczone i zaćpane menelstwo - a ponieważ cechy są na ogół dziedziczone, więc jeśli potomstwo tych meneli zejdzie z tego świata - w sposób naturalny, bez jakiejś państwowej eugeniki - to jest to dla narodu i państwa jak najbardziej (statystycznie) korzystne. Reasumując: niezależnie od uzasadnienia jako polski polityk mam dbać o tych, co mieszkają między Niemnem i Bugiem a Odra i Nysą; między Bałtykiem, a Karpatami i Sudetami. Mam dbać o to, by zasady, dzięki którym przetrwaliśmy 1000 lat, nie zostały naruszone. Mnie interesuje los 95% (? 98%?) - normalnych, przeciętnych i nadprzeciętnych obywateli: by dzieci w tych rodzinach żyły szczęśliwie - wiedząc, że mają rodziców, braci, siostry, stryjów, wujów, ciotki, dziadków - i nikt nigdy pod żadnym pretekstem nie odbierze im ich - i nie odda do domu dziecka, szkoły janczarów czy innej rodziny (już nie wspominając o „homo-rodzinie”). Od tego zależy zdrowie psychiczne obywateli należących do narodu polskiego - i innych narodów żyjących pod skrzydłami Rzeczypospolitej. Od przestrzegania zasady, że to jednostka i rodzina - a nie „państwo” - decyduje o nich i ich dzieciach. Krowy są zapewne zadowolone, że ich właściciel zajmuje się ich cielakami, suki już mniej, małpy w ogóle - a ludzie muszą przeciwko temu z całej mocy protestować! Bo jesteśmy LUDŹMI! Przyszłość kraju zależy od nadprzeciętnych i przeciętnych ludzi. I jako polityk nie poświęcę ani miligrama dobra jednego takiego dziecka - dla mniemanego ("mniemanego" - bo przecież wielu uważa, że "lepsza zła matka - od braku matki"...) „dobra” stu dzieci meneli i degeneratów! Tak mi dopomóż Bóg! To wszystko, co napisałem, poruszy - mam nadzieję - Państwa; ale na pewno nie dotrze do NICH. ONI mają to w nosie: ICH celem jest, by pod rozmaitymi pretekstami odebrać nam Wolność - po to, by (a) módz odbierać nam pieniądze; (b) zagwarantować sobie na przyszłość Władzę - po to, by i w przyszłości módz odbierać nam pieniądze... To nie jest jakiś „spisek” sterowany przez Dwunastu Żydów z Podziemnej Loży Iluminatów w Nowym Jorku. Bakterie podgrzewają kompost (wytwarzając optymalną dla siebie temperaturę) odruchowo, nie zmawiając się w tym celu. ONI - czyli „Nowa Klasa” - odruchowo działają tak, by zaznaczyć - i powiększyć - swoją władzę nad nami. Robi się to z reguły pod pretekstem „konieczności zapewnienia bezpieczeństwa” - zwłaszcza: dzieciom, kobietom, niepełnosprawnym itp - ale to jest tylko i wyłącznie pretekst! ONI mają głęboko w nosie dobro dzieci - ONI chcą mieć Władzę. Odbierają dzieci menelom i ćpunom nie po to, by tym dzieciom było lepiej - lecz po to, byśmy w przyszłości nie mogli protestować, kiedy zaczną odbierać je nam. Kiedy każą posyłać je pod przymusem do żłobków, gdzie będzie się im we śnie przez słuchawki wpajać w podświadomość, że muszą kochać Wielkiego Brata (Pana Naszego Forda - czy jak tam się będzie wtedy ta Władza nazywała). Parę lat temu walczyłem (zwycięsko zresztą!) o oddanie rodzicom, nb.wspaniałym ludziom, lekko upośledzonej umysłowo dziewczynki, rzekomo - jak wrzeszczały merdia - „trzymanej w skrzyni” (było to łóżeczko dziecinne - wzmocnione dyktą, bo miało wyłamane parę prętów...). Gdyby Państwo widzieli tę sędzinę Sądu Rodzinnego: z wyglądu i zachowania klasyczna hitlerówa! (chyba świadomie się stylizowała). Czy wiecie Państwo, że po to dziecko przyszła na zlecenie prokuratury policja - i pod nieobecność rodziców pod groźbą pistoletu (tak!) odebrano tę dziewczynkę 14-letniemu bratu, pod którego opieką akurat przebywała? Dziś wytacza się procesy matkom, które zaniedbały opieki nad dzieckiem - przecież nie dla dobra dziecka, tylko po to, by przy aprobacie Durnej Większości wpoić wszystkim przekonanie, że opieka nad dziećmi nie należy do rodziców, tylko do urzędników państwowych. Przecież to o to tylko chodzi.
Ludzie! Obudźcie się wreszcie! JKM