048蕆ol Marinelli 呕ona sycylijczyka


Carol Marinelli

呕ona Sycylijczyka

ROZDZIA艁 PIERWSZY

— Przynajmniej nie cierpieli.

— O tak, nie cierpieli — Catherine us艂ysza艂a gorycz w swoim g艂osie i zauwa偶y艂a niepewno艣膰 w spojrzeniu m艂odej piel臋gniarki

— Moja siostra i jej m膮偶 nie nawykli do cierpie艅. Po co sobie czymkolwiek obci膮偶a膰 g艂ow臋, gdy mo偶na si臋 napi膰? Po co by膰 odpowiedzialnym, gdy zawsze rodzina mo偶e pospieszy膰 z kaucj膮? Westchn臋艂a i nacisn臋艂a palcami oczy, aby powstrzyma膰 艂zy, kt贸re gotowe by艂y pop艂yn膮膰 w ka偶dej chwili.

Widzia艂a, 偶e biedna piel臋gniarka nie ca艂kiem chwyta jej my艣l i pr贸buje tylko by膰 uprzejma. C贸偶, tak czy owak jest ju偶 po wszystkim: Janey jej Marco zgin臋li. Samoch贸d, kt贸rym jechali, nagle wpad艂 w po艣lizg i w par臋 sekund zamieni艂 si臋 w pogi臋ty z艂om.

— Naprawd臋 mi przykro — Piel臋gniarka wyci膮gn臋艂a r臋k臋, wr臋czaj膮c Catherine ma艂膮, szar膮 kopert臋, w kt贸rej dawa艂o si臋 wyczu膰 jakie艣 twarde przedmioty.

— Mnie te偶 przykro — Catherine poci膮gn臋艂a nosem.

Obie chwil臋 milcza艂y.

— Czy mog臋 co艣 jeszcze dla pani zrobi膰 — odezwa艂a si臋 siostra.

Catherine pokr臋ci艂a g艂ow膮, nie mog膮c si臋 zdoby膰 na odpowied藕. Rozdar艂a kopert臋 i wysypa艂a na d艂o艅 jej zawarto艣膰, kt贸r膮 stanowi艂o kilka bi偶uteryjnych drobiazg贸w, w tym prze艂amana obr膮czka. I nagle dozna艂a uczucia b贸lu, wyda艂o jej si臋, 偶e wytrz膮sa na d艂o艅 nie obr膮czk臋 Janey, lecz obr膮czk臋 ich matki, bardzo podobn膮, te偶 z diamencikami. Osiem lat temu otwiera艂a ju偶 pewn膮 szar膮 kopert臋. By艂o to zaraz po wypadku, w kt贸rym zgin臋li jej rodzice.

Zwr贸cono jej w贸wczas to, co zosta艂o przy nich znalezione, i zarazem wr臋czono jej niejako przedwczesn膮 samodzielno艣膰. Nie mia艂a jeszcze wtedy dwudziestu lat i nie mia艂a te偶 w nikim oparcia. To raczej ona musia艂a by膰 oparciem dla m艂odszej, niesfornej siostry, z kt贸r膮 obie zosta艂y wtedy same na 艢wiecie.

Catherine, spogl膮daj膮c na rzeczy Janey, przenios艂a si臋 my艣lami do tamtego wieczoru, gdy sta艂a przed toaletk膮 matki i studiowa艂a swoj膮 twarz, 偶a艂uj膮c, 偶e jej czarne, we艂niste w艂osy nie s膮 proste i delikatne jak mamy albo Janey i 偶e nie ma ich weso艂ych, b艂臋kitnych oczu, tylko te powa偶ne, br膮zowe, odziedziczone po ojcu.

Ca艂膮 osobowo艣膰 odziedziczy艂a po ojcu. No mo偶e prawie ca艂膮. By艂a tak samo jak on odpowiedzialna i pilna, i podobnie sk艂onna do za艂ama艅. Przypad艂o jej te偶 jednak co艣 z matczynej beztroski, co pomaga艂o jej 偶y膰 i zjednywa膰 sobie ludzi.

Za to Janey by艂a sam膮 beztrosk膮. Jej weso艂o艣膰 dodana do urody blondynki sprawia艂a, 偶e jak magnes przyci膮ga艂a ch艂opc贸w. Do艣膰 wcze艣nie te偶 znalaz艂a sobie narzeczonego.

— Marco jest wspania艂y — zwierzy艂a si臋 kt贸rego艣 dnia —0, Cathy, powinna艣 zobaczy膰, gdzie on mieszka. To jest prawie przy samej pla偶y, tu偶 nad wod膮. Ma wielki dom. Sam gara偶 jest wi臋kszy od naszego ca艂ego mieszkania.

Catherine skin臋艂a g艂ow膮.

— Aha. A czym tw贸j ch艂opak si臋 zajmuje? Z czego 偶yje ten Marco?

Janey nieznacznie wzruszy艂a ramionami, odrzuci艂a w艂osy do ty艂u i dola艂a sobie wina, kt贸re lubi艂a pija膰 do obiadu.

— Ma z czego 偶y膰 — powiedzia艂a. — Jego matka umar艂a, kiedy by艂 nastolatkiem. Tak jak nasza. Ale w odr贸偶nieniu od naszej, Bella Mancini zostawi艂a co艣 swoim dzieciom.

— Masz na my艣li pieni膮dze, oczywi艣cie — zauwa偶y艂a z przek膮sem Catherine.

— A co jest z艂ego w pieni膮dzach — skrzywi艂a si臋 Janey — Wiem, 偶e pieni膮dze to nie wszystko, ale po my艣l, jak sama ci臋偶ko pracujesz na chleb i jak cale lata stara艂a艣 si臋 zarobi膰 na siebie i na mnie. A gdzie mieszka艂y艣my? Gdzie ty teraz mieszkasz, w jakiej dziupli? A to, dlatego, 偶e nasi rodzice zapomnieli ubezpieczy膰 si臋 na 偶ycie.

— Janey!

— Ju偶 dobrze, dobrze. Naprawd臋 jednak nie widz臋 偶adnej cnoty w klepaniu biedy. Marco Mancini jest mo偶e zabawowym facetem, ale przy nim czuj臋 si臋 bezpiecznie, mo偶esz mi wierzy膰. Nareszcie nie musz臋 liczy膰 ka偶dego grosza i nie boj臋 si臋 o jutro.

— Mancini, Mancini...

— Catherine co艣 zacz臋艂o 艣wita膰 w g艂owie — Czy ci nie chodzi o tych Mancinich, kt贸rzy reklamuj膮 si臋 wzd艂u偶 ca艂ej zatoki Port Phillip?

— Tak, to jego rodzina — potwierdzi艂a Janey — Bella Mancini zarz膮dza艂a najwi臋ksz膮 sp贸艂k膮 budowlan膮 w Melbourne. Po jej 艣mierci synowie podzielili si臋 udzia艂ami, ale Marco sprzeda艂 swoje bratu.

— Sprzeda艂 — zdziwi艂a si臋 Catherine — Dlaczego sprzeda艂?

— Poniewa偶 Rico, starszy brat, chcia艂 narzuca膰 jakie艣 restrykcje, ogranicza膰 wydatki, wyd艂u偶aj膮c przy tym czas pracy za艂ogi do sze艣膰dziesi臋ciu godzin w tygodniu i tak dalej. Marco nie chcia艂 w tym bra膰 udzia艂u.

— Sze艣膰dziesi膮t godzin? To rzeczywi艣cie du偶o. No c贸偶, ale tylko tak si臋 dochodzi do jakich艣 wynik贸w.

— Tak my艣lisz — Janey popatrzy艂a ironicznie i zn贸w si臋 napi艂a wina — Marco nie chcia艂 bra膰 udzia艂u w wy艣cigu szczur贸w i uwa偶am, 偶e mia艂 racj臋.

Chwil臋 obie milcza艂y.

— No c贸偶 — Catherine wzruszy艂a ramionami — Jest, jak jest. A wi臋c Marco sprzeda艂 udzia艂y i teraz 偶yje z odsetek, tak?

Janey skin臋艂a g艂ow膮.

— W艂a艣nie tak. I jest wolnym cz艂owiekiem.

— Wolnym, m贸wisz... Ale wa偶ne jest, do czego cz艂owiek u偶ywa swojej wolno艣ci.

— No nie... — skrzywi艂a si臋 Janey, opr贸偶niaj膮c kieliszek. — B臋dziesz mi tu teraz prawi艂a jakie艣 kazania? Oj, wy艂azi z ciebie to twoje nauczycielstwo, wy艂azi.

— Nazywaj to, jak chcesz. Ale ja si臋 o ciebie po prostu martwi臋 — Catherine te偶 nala艂a sobie troch臋 wina — Z zabawowym facetem daleko nie zajdziesz. To masz jak w banku.

— Nie zajd臋? A ja my艣l臋, 偶e zajd臋, i to w艂a艣nie daleko - Bo on mnie ju偶 poprosi艂 o r臋k臋, wiesz?

— W oczach Janey b艂ysn臋艂a przekora.

Catherine tak gwa艂townie odstawi艂a kieliszek, 偶e troch臋 wina chlapn臋艂o na st贸艂.

— Popro... Co ty opowiadasz?! Przecie偶 wy si臋 znacie zaledwie kilka tygodni?

— Dok艂adnie dziewi臋膰.

— No w艂a艣nie. To tyle, co nic.

— Ale ja si臋 ju偶 zgodzi艂am.

— Zgodzi艂a艣 si臋? Dlaczego tak nagle? Co nagle, to po diable.

Janey odczeka艂a chwil臋.

— Zgodzi艂am si臋, poniewa偶 jestem w ci膮偶y.

S艂owa te wprawi艂y Catherine w nowe os艂upienie. Spogl膮da艂a na Janey, mrugaj膮c powiekami. Z trudem uda艂o jej si臋 opanowa膰.

— Jeste艣 w ci膮偶y... No c贸偶, ale to chyba jeszcze nie wyrok? Nie musisz z tego powodu wychodzi膰 za m膮偶. Nie w tych czasach!

Janey zmarszczy艂a si臋.

— Co chcesz przez to powiedzie膰? Mia艂abym zosta膰 pann膮 z dzieckiem? I mo偶e zamieszka膰 tutaj, w tej ciasnocie?

Catherine wzruszy艂a ramionami.

— Lepsze to, ni偶 zwi膮za膰 si臋 z niew艂a艣ciwym cz艂owiekiem. Nie r贸b nic, czego mia艂aby艣 potem 偶a艂owa膰.

Janey si臋gn臋艂a po butelk臋.

— 呕a艂owa艂abym, gdybym zosta艂a sama! Cathy, ja naprawd臋 mam do艣膰 naszego ci膮g艂ego biedowania. Odk膮d jestem z Markiem, mog臋 sobie kupi膰, co zechc臋. W restauracjach nie musz臋 unika膰 lepszych da艅. I jeszcze co艣 ci powiem: nie jestem naiwna, wiem, 偶e mog艂a bym si臋 Marcowi wkr贸tce znudzi膰. W艂a艣nie, dlatego chc臋 tego dziecka i 艣lubu. Male艅stwo, kt贸re tu nosz臋 — poklepa艂a si臋 po brzuchu — jest dzi艣 moj膮 najlepsz膮 polis膮 zabezpieczaj膮c膮 przysz艂o艣膰.

Niew膮tpliwie by艂y to cyniczne s艂owa.

Catherine do dzi艣 je pami臋ta.

Stoj膮c w recepcji szpitalnej, spogl膮da艂a na prze艂aman膮 obr膮czk臋 Janey. I nagle przypomnia艂a sobie ten dzie艅, w kt贸rym jej siostra wk艂ada艂a j膮 na palec. Przyp艂yn膮艂 te偶 do niej wyraz twarzy Rica, brata Marca, kt贸ry podawa艂 obie obr膮czki pastorowi. Rico, podobnie jak ona, nie by艂 zachwycony zwi膮zkiem brata i Janey...

— Dobrze si臋 pani czuje?

Popatrzy艂a na piel臋gniark臋 i spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Si臋gn臋艂a po sw贸j 偶akiet le偶膮cy na fotelu.

— Dzi臋kuj臋, jako tako. Chcia艂abym p贸j艣膰 na oddzia艂 dzieci臋cy i posiedzie膰 troch臋 przy ma艂ej Lily.

Lily. Jej malutka siostrzenica cudem prze偶y艂a wypadek. Ale c贸偶 j膮 czeka — pomy艣la艂a Catherine. Sieroce 偶ycie. Poczu艂a przyp艂yw goryczy, a potem prawie nienawi艣ci do Janey, kt贸ra okaza艂a si臋 tak lekkomy艣ln膮 matk膮, i to nie tylko w dniu tragicznego zdarzenia, ale r贸wnie偶 wcze艣niej.

— Dzwonili艣my ju偶 ze szpitala do rodzic贸w pa艅stwa Mancinich — odezwa艂a si臋 piel臋gniarka. — Nie艂atwo by艂o ich odnale藕膰, bo podr贸偶uj膮 w艂a艣nie po Stanach.

— To nie rodzice, a tylko ojciec szwagra z macoch膮 — sprostowa艂a Catherine. — Matka Marca zmar艂a wiele lat temu.

— Ach tak. W ka偶dym razie nawi膮zali艣my ju偶 z nimi kontakt.

Catherine skin臋艂a g艂ow膮. Po ca艂ym dniu czu艂a si臋 bardzo znu偶ona i nawet by艂o jej na r臋k臋, 偶e w najbli偶szym czasie nie zobaczy Mancinich.

— Dzwonili艣my te偶 — podj臋艂a piel臋gniarka — do pana Rica, kt贸ry powiedzia艂, 偶e b臋dzie tu najszybciej, jak si臋 da. Prosi艂, 偶eby pani na niego poczeka艂a. Co pani jest, panno Masters? Mo偶e poda膰 wody?

Catherine rozejrza艂a si臋 niewidz膮cym wzrokiem. Opad艂a na najbli偶szy fotel. Zacz臋艂o jej pulsowa膰 w skroniach. Rico, Rico. .. A wi臋c mieliby si臋 znowu zobaczy膰?

Dobrze pami臋ta艂a dzie艅 wesela siostry, o kt贸rym my艣la艂a, 偶e b臋dzie najsmutniejszy w jej 偶yciu. Tym czasem Rico sprawi艂, 偶e 艣mia艂a si臋 na tym weselu i dobrze bawi艂a, a nawet wi臋cej, ni偶 tylko bawi艂a.

Tak, to on by艂 tym, kt贸ry do niej podszed艂, gdy siedzia艂a spi臋ta przy stoliku, prawie nie maj膮c, do kogo zagada膰, i obserwowa艂a taneczne wyczyny m艂odzie偶y na parkiecie.

Usiad艂 na krze艣le obok i obr贸ci艂 si臋 wraz z nim w jej stron臋.

— M贸w co艣 do mnie — za偶膮da艂 — Cokolwiek, byle zaraz.

My艣la艂a, 偶e si臋 przes艂ys偶a艂a.

— S艂ucham? Nie rozumiem...

— Za chwil臋 wszystko ci wyt艂umacz臋, ale teraz m贸w co艣. I przygl膮daj mi si臋 z zainteresowaniem.

Nie by艂o trudno przygl膮da膰 mu si臋 z zainteresowaniem i to nie tylko z powodu tego dziwnego wst臋pu. Rico Mancini by艂 bardzo przystojnym m臋偶czyzn膮, w dodatku stanu wolnego, a to naprawd臋 mog艂o interesowa膰 kobiety.

U艣miechn臋艂a si臋.

— Ale powiedz w ko艅cu, o co chodzi? Dlaczego mam co艣 odgrywa膰?

— No dobrze, powiem ci. Mo偶e nie uwierzysz, ale pr贸buj臋 umkn膮膰 偶onie pastora, kt贸ra zastawi艂a na mnie sieci.

— Esterze — Otworzy艂a ze zdumienia usta i prawie automatycznie poszuka艂a wzrokiem tej statecznej dziewczyny w kostiumie bordo i ze sztywno utapirowan膮 i polakierowan膮 fryzur膮. Estera, wz贸r cnoty, mia艂aby mie膰 ch臋膰 na jaki艣 skok w bok — Rico, nie wiem, czy my艣limy o tej samej osobie.

— Na pewno o tej samej. Pastorowa z艂o偶y艂a mi przed chwil膮 niedwuznaczn膮 propozycj臋, ale si臋 wykr臋ci艂em, m贸wi膮c, 偶e musz臋 wraca膰 do mojej dziewczyny.

— No wiesz —prychn臋艂a Catherina —Niby do mnie?

— Wi臋cej jest rzeczy na niebie i ziemi, ni偶 to si臋 艣ni艂o filozofom — odrzek艂 zagadkowo Rico. — A wszystko przez to, 偶e twoja siostrzyczka pogardzi艂a po rz膮dnym 艣lubem katolickim — doda艂. — Ksi臋偶a nie maj膮 偶on i pewnie nie by艂bym w贸wczas napastowany.

— Ale kr臋cisz. A wi臋c wszystkiemu jest winna Janey?

Za艣mia艂 si臋, a potem ju偶 ca艂y wiecz贸r byli razem, rozmawiaj膮c, ta艅cz膮c i zagl膮daj膮c sobie w oczy.

Oko艂o p贸艂nocy, nie wiadomo jak, znalaz艂a si臋 w jego pokoju hotelowym. Ca艂owali si臋 tam, najpierw stoj膮c, potem le偶膮c, i ca艂owali si臋 coraz nami臋tniej. Rico zacz膮艂 rozpina膰 guziki jej sukni, a poniewa偶 czyni艂 to w po艣piechu, rozdar艂 nawet kawa艂ek r贸偶owe go tiulu. Chcia艂 przeprasza膰, lecz ona zamkn臋艂a mu usta nowym poca艂unkiem. Od pocz膮tku nie podoba艂a jej si臋 ta suknia, na kt贸r膮 Janey j膮 nam贸wi艂a, nie 偶al jej, wi臋c by艂o cz臋艣ciowej dekompozycji. Natomiast podoba艂y jej si臋 pieszczoty Rica. Jej piersi pragn臋艂y jego dotkni臋膰, a w dole brzucha czu艂a narastaj膮ce napi臋cie.

Rico zdawa艂 si臋 rozumie膰 j膮 bez s艂贸w. Obna偶ywszy j膮, ca艂owa艂 jej piersi, potem pow臋drowa艂 ustami ni偶ej. Jedn膮 r臋k膮 szybko 艣ci膮gn膮艂 z niej majki i zanurzy艂 j臋zyk w najtajniejszym zak膮tku jej kobieco艣ci. A偶, dech jej zapar艂o od tego i wygi臋艂a si臋 w 艂uk. Nie wiedzia艂a, 偶e w艂a艣nie na co艣 takiego czeka艂a ca艂e lata... Po chwili by艂a ju偶 w niebie: prze偶y艂a z nim pierwszy w 偶yciu orgazm.

Le偶a艂a potem obok Rica zawstydzona, 偶e mu si臋 tak odda艂a, cz艂owiekowi, kt贸rego w艂a艣ciwie nie zna艂a, i w spos贸b, kt贸rego dot膮d nie zna艂a.

Po kwadransie Rico si臋 podni贸s艂.

— Powinni艣my wraca膰 na d贸艂 — powiedzia艂. — Chod藕, Cathy, czekaj膮 tam na nas.

Wola艂aby jeszcze pole偶e膰. Wci膮偶 p艂on臋艂y w niej ognie i jej cia艂o pragn臋艂o jego cia艂a.

Poci膮gn膮艂 j膮 r臋k臋.

— Chod藕 — U艣miecim膮艂 si臋. — Ale艣 ty 艂adna - Uca艂owa艂 jej nagi brzuch. — Ubieraj si臋.

Zamkn臋艂a oczy.

— Zdaje si臋, 偶e nie powinnam by艂a...

— 膯艣艣 — Pog艂aska艂 j膮 po ramieniu — Wszystko jest dobrze. I b臋dzie dobrze. Chod藕.

Westchn臋艂a. Mimo wszystko mia艂a nieczyste sumienie. I nie tylko, dlatego, 偶e tak 艂atwo Ricowi uleg艂a, ale te偶 z tego powodu, 偶e jedynie ona dozna艂a rozkoszy. Wyci膮gn臋艂a wi臋c r臋k臋 szukaj膮c jego m臋sko艣ci. Znalaz艂a j膮 w stanie gotowo艣ci.

— Nie, Cathy — Chwyci艂 j膮 delikatnie za przegub.

— Nie teraz. Teraz musimy si臋 szybko ubra膰. Czas na nas. Przecie偶 jeste艣 druhn膮, a ja dru偶b膮. Nie mo偶emy ich zawie艣膰.

— No, ale — pr贸bowa艂a go jeszcze przyci膮gn膮膰 do siebie — przecie偶 ty nie...

— Wszystko w swoim czasie — U艣miechn膮艂 si臋 do niej — Jutro lec臋 do Stan贸w Zjednoczonych, ale przedtem mo偶e si臋 jeszcze spotkamy. Najpierw jednak musimy wyprawi膰 pa艅stwa m艂odych. Przecie偶 wiesz, jak si臋 spiesz膮. Przed nimi podr贸偶 po艣lubna.

Podnios艂a si臋, ju偶 bez protest贸w. Czu艂a si臋 npi臋ta, ale i wewn臋trznie rozja艣niona. A wi臋c maj膮 si臋 jeszcze spotka膰, i to mo偶e wkr贸tce...

Kiedy pomaga艂a Janey przebra膰 si臋 w str贸j podr贸偶ny, czu艂a, 偶e dr偶膮 ej r臋ce. Za godzin臋 czy dwie maj膮 znowu si臋 spotka膰 z Rikiem. Co za czarodziejska noc.

— Hej, siostrzyczko, sta艂o si臋 co艣 — Janey prze krzywi艂a g艂ow臋, bystro obserwuj膮c Catherine. — Masz potargane w艂osy i tak ci dziwnie b艂yszcz膮 oczy...

0, widz臋, 偶e zd膮偶y艂a艣 si臋 te偶 przebra膰?

— Bo nie przepadam za r贸偶owymi rzeczami.

— Aha. Ale Rico je lubi. I pewnie, latego nie m贸g艂 dzi艣 oderwa膰 od ciebie oczu. Czekaj, czekaj — zastano wi艂a si臋 — Wy艣cie oboje gdzie艣 wyszli razem, prawda?

— Nie wiem, o czym m贸wisz...

— Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym m贸wi臋. No tak, oczywi艣cie — Pu艣ci艂a oko do Janey. — Zastawia艂a艣 sid艂a na Rica! I bardzo dobrze, tak trzymaj, siostro. Rozegraj dobrze swoj膮 kart臋, a b臋dziesz go mia艂a na w艂asno艣膰.

Naprawd臋 nie wiem...

— Przesta艅 zgrywa膰 cnotk臋, Cathy. Rico to 艂akomy k膮sek, tak samo jak Marco. Powinna艣 mi by膰 wdzi臋cz na, 偶e utorowa艂am ci drog臋.

— Janey!

— Co, z艂otko — Jej siostra zmru偶y艂a oczy. — Nie chcesz mie膰 milionera za m臋偶a? Wolisz ca艂e 偶ycie harowa膰 w tej beznadziejnej szkole i gnie艣膰 si臋 w ciasnym mieszkanku?

— Janey, ja lubi臋 swoj膮 szkol臋.

— Nie wierz臋. Nikt na tym 艣wiecie nie lubi szko艂y, ani uczniowie, ani nauczyciele — Janey za艣mia艂 si臋 g艂o艣no zadowolona ze swego konceptu.

Wtedy si臋 g艂o艣no 艣mia艂a, a teraz ju偶 na zawsze jest cicha, pomy艣la艂a Catherine, podnosz膮c si臋 z krzes艂a w poczekalni szpitalnej. Zn贸w musia艂a zacisn膮膰 powieki, 偶eby nie zap艂aka膰.

Wszystko si臋 sko艅czy艂o. Nie ma ju偶 Janey.

I Rica te偶 nie ma - bo tamta noc weselna sprzed roku mia艂a nie mie膰 dalszego ci膮gu.

Wszystko si臋 sko艅czy艂o.

Catherine poczu艂a, 偶e jest 艣miertelnie znu偶ona.

ROZDZIA艁 DRUGI

— Catherine!

Drgn臋艂a na d藕wi臋k swego imienia. Zacisn臋艂a w d艂oni kawa艂ek obr膮czki Janey. A wi臋c zjawi艂 si臋 Rico. Jak ona mu spojrzy w oczy?

— Catherine?

Obr贸ci艂a si臋 powoli, modl膮c si臋, by starczy艂o jej si艂 na spotkanie z tym pi臋knym m臋偶czyzn膮. I oto stan膮艂 przed ni膮: po艂udniowiec o regularnych rysach, z pierwszymi srebrnymi nitkami na skroniach, ale z wci膮偶 m艂odymi, b艂yszcz膮cymi oczami. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z niedba艂膮 elegancj膮.

— Spieszy艂em si臋 — rzuci艂. — Przyby艂em najszybciej, jak si臋 da艂o.

Nic nie odpowiedzia艂a. Nie by艂a w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

— Hej, Cathy — U艣cisn膮艂 jej rami臋 — Od kiedy tu jeste艣?

Przemog艂a si臋.

— Od pi膮tej.

— Ubm. Czy mog艂aby艣 mi powiedzie膰 co艣 wi臋cej?

Chcia艂a, czu艂a jednak sucho艣膰 w gardle. Nie艂atwo zn贸w zacz膮膰 z kim艣 rozmawia膰 po przesz艂o roku niewidzenia si臋 i po tym, gdy si臋 pogrzeba艂o zwi膮zane z tym kim艣 pi臋kne z艂udzenia.

No wi臋c — zacz臋艂a — O pi膮tej wr贸ci艂am z pracy i zasta艂am policj臋 pod drzwiami. To oni mnie tu przy wie藕li.

— A powiedzieli ci, jak to si臋 w艂a艣ciwie sta艂o? Ja wiem tylko tyle, 偶e Marco i Janey nie 偶yj膮 i 偶e ma艂a Lity le偶y na oddziale dzieci臋cym.

— Zacisn膮艂 pi臋艣ci, wypowiadaj膮c te s艂owa. Wida膰 by艂o, 偶e z trudem nad sob膮 panuje. — Oczywi艣cie sam m贸g艂bym popyta膰 policj臋 czy kogo艣 w szpitalu o szczeg贸艂y, ale mo偶e b臋dzie pro艣ciej, je艣li ty mi udzielisz informacji.

Udzielisz informacji. Co za oficjalny j臋zyk. Catherine ze smutkiem spostrzeg艂a, 偶e chyba naprawd臋 nic ju偶 ich nie 艂膮czy. Stali si臋 sobie obcy jak przechodnie na ulicy.

— Dobrze — Skin臋艂a g艂ow膮. Otwar艂a usta, aby m贸wi膰 dalej, jednak w gardle znowu jej zasch艂o i nie by艂a w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

— Powiedz偶e co艣 — rzuci艂 zniecierpliwiony.

— A wi臋c ja... ja...

— Catherine, szybciej! — Strzeli艂 palcami w powietrzu, wykonuj膮c gest typowy dla po艂udniowca. Strasznie si臋 tu spieszy艂em i chcia艂bym si臋 czego艣 dowiedzie膰. Telefon ze szpitala zasta艂 mnie na pok艂adzie samolotu. Lecia艂em w艂a艣nie do Japonii. Zawr贸ci艂em przy najbli偶szym mi臋dzyl膮dowaniu i...

— Wzruszy艂 ramionami. — No dobrze, wiem, 偶e mia艂a艣 trudny dzie艅 i nie mia艂 ci, kto pom贸c. Ale teraz jestem ju偶 na miejscu i wszystkim si臋 zajm臋. Dobrze?

Nie spodoba艂o jej si臋 to strzelanie palcami przed jej nosem, jak r贸wnie偶 zapewnienie, 偶e si臋 wszystkim zajmie.

— Ty si臋 zajmiesz? I niby co zrobisz? Bo je艣li chodzi o identyfikacj臋 zw艂ok, to sprawa jest za艂atwiona. Wype艂ni艂am te偶 wiele r贸偶nych formularzy. Siedz臋 tu w szpitalu od siedmiu godzin. Tw贸j ojciec o wszystkim zosta艂 powiadomiony. Co chcia艂by艣 jeszcze za艂atwi膰?

Rico zacisn膮艂 z臋by i nic nie odpowiedzia艂. Ona za艣 popada艂a w coraz wi臋ksze rozdra偶nienie, prawie z艂o艣膰. Jakby go nagle chcia艂a oskar偶y膰 o to, 偶e jest bratem cz艂owieka, z kt贸rym zgin臋艂a dzi艣 jej siostra.

Opad艂a na fotel, z kt贸rego dopiero, co wsta艂a. Czu艂a si臋 skrajnie zm臋czona. Spojrza艂a na zegarek. P贸艂noc min臋艂a trzy kwadranse temu.

Przysiad艂 obok niej. Wida膰 by艂o, 偶e nagle straci艂 sw贸j rozp臋d. Przygarbi艂 si臋, z zak艂opotaniem przeczesa艂 sobie palcami w艂osy.

— Cathy, powiedz w ko艅cu, jak to si臋 sta艂o...

Nabra艂a du偶o powietrza.

— No dobrze, powiem... Byli na d艂ugim lunchu w restauracji razem z Lily, bo tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ich opiekunka do dziecka, Jessica, rano wym贸wi艂a prac臋.

Otworzy艂 usta, ale zaraz je zamkn膮艂.

Uzna艂a, 偶e m膮drze robi, nie wtr膮caj膮c si臋.

— By艂am u nich wczoraj, wiesz?

— Ach tak, by艂a艣 tam?

— Mia艂am w szkole zebranie komitetu rodzicielskiego i potem, tak jako艣... Wiedzia艂am, 偶e nie najlepiej si臋 u nich dzieje. Nie 偶ebym chcia艂a wtyka膰 nos w nie swoje sprawy, ale... Martwi艂o mnie bardzo, 偶e zaniedbuj膮 Lily — Poszuka艂a jego oczu, by sprawdzi膰, co o tym my艣li.

Poruszy艂 tylko brwiami.

— Nie zasta艂am ich — podj臋艂a. — Ale postanowi艂am poczeka膰. Zacz臋艂am rozmawia膰 z Jessic膮 i przekona艂am si臋, 偶e sprawy naprawd臋 藕le stoj膮. Ta dziewczyna mia艂a ju偶 wszystkiego dosy膰, tych wszystkich dzikich bal贸w, ba艂aganu, a tak偶e tego, 偶e cz臋sto zapominali jej zap艂aci膰. Tego wieczoru wypada艂o jej wychodne, ale Janey z Markiem zawieruszyli si臋 gdzie艣 bez uprzedzenia.

Rico si臋gn膮艂 po d艂o艅 Catherine i u艣cisn膮艂 j膮. Spojrza艂a. Jak偶e r贸偶ni艂y si臋 od siebie ich r臋ce. Jego by艂a du偶a, silna i wypiel臋gnowana, jej ma艂a, pobrudzona atramentem i w tej chwili dr偶膮ca.

Westchn臋艂a. Czu艂a, 偶e jej gniew na Rica gdzie艣 si臋 ulatnia.

— A wi臋c siedzia艂y艣my z Jessic膮 i czeka艂y艣my...

— D艂ugo?

— Wr贸cili przed p贸艂noc膮. Byli pijani i zacz臋艂a si臋 awantura. Jessica trzasn臋艂a drzwiami i powiedzia艂a, 偶e odchodzi.

— Byli pijani... A dzi艣, przed wypadkiem, te偶 pili?

- Nie wiem na pewno. Testy to wyka偶膮. Policja podejrzewa, 偶e mogli bra膰 jakie艣 prochy.

— Cholera — mrukn膮艂 Rico.

— Jedyna przytomna rzecz, jak膮 zrobili, to 偶e wsiadaj膮c do samochodu, przypi臋li Lily w jej krzese艂ku z ty艂u.

— A kto prowadzi艂?

— Marco.

— Czy kto艣 jeszcze...? — Rico nie doko艅czy艂 zdania.

Domy艣li艂a si臋, o co mu chodzi.

— Nie, nikt wi臋cej nie zgin膮艂. Nie by艂o 偶adnego zderzenia samochod贸w. Ich samoch贸d wyl膮dowa艂 po prostu na drzewie.

Rico zn贸w 艣cisn膮艂 jej d艂o艅. Westchn膮艂 ci臋偶ko.

— Wi臋c to tak by艂o. I oboje nas opu艣cili... — Pochyli艂 nisko g艂ow臋.

Nas.

By艂o to jakie艣 pocieszenie, 偶e tak powiedzia艂.

Jakby us艂ysza艂 jej my艣l, pog艂aska艂 j膮 po r臋ce.

Stukaj膮c drewniakami szpitalnymi, zbli偶y艂a si臋 do nich piel臋gniarka.

— Przepraszam, 偶e przeszkadzam — powiedzia艂a.

Rico pu艣ci艂 d艂o艅 Catherine. Dlaczego? A wi臋c jednak nie jeste艣my razem, pomy艣la艂a. Nie b臋dzie 偶adnych „nas”.

— Za kilka minut mam przerw臋 — ci膮gn臋艂a piel臋gniarka. — Chcia艂abym przedtem zaprowadzi膰 pa艅stwa na oddzia艂 dzieci臋cy. Droga jest dosy膰 skomplikowana...

— Nie trzeba. — Podni贸s艂 si臋 Rico — By艂em ju偶 u Lily i znam drog臋. Zg艂osi艂em oddzia艂owej, 偶e razem z pann膮 Masters odwiedzimy ma艂膮 z samego rana. Nie b臋dzie to trudne, bo zanocujemy w pobliskim hotelu. Jeszcze raz dzi臋kuj臋.

Siostra odesz艂a, a Catherine spojrza艂a na niego zaskoczona.

— Zd膮偶y艂e艣 by膰 u Lily?

— Oczywi艣cie.

Masz ci los, „oczywi艣cie”... Ale w艂a艣ciwie, dlaczego nie? W ko艅cu to nawet logiczne, 偶e pospieszy艂 najpierw do istoty 偶ywej, a nie do tych, kt贸rych ju偶 nic nie wskrzesi.

— S艂uchaj, Rico, ja si臋 nie wybieram do 偶adnego hotelu.

— Dlaczego nie?

— Chcia艂abym posiedzie膰 przy Lily. Mog臋 si臋 jej dzisiaj przyda膰.

— Tak s膮dzisz? A ja my艣l臋, 偶e piel臋gniarki jej wystarcz膮.

Wzruszy艂a ramionami.

— Jednak zostan臋. Podrzemi臋 przy niej w fotelu. A ty, je艣li chcesz, jed藕 do hotelu.

Rico skrzywi艂 si臋.

— Chcesz mnie wp臋dzi膰 w jakie艣 poczucie winy Cathy. Wierz臋 w fachowo艣膰 personelu medycznego. Nie widz臋 powodu, 偶eby nie wzi膮膰 prysznica i nie wypocz膮膰 porz膮dnie po podr贸偶y.

— R贸b, jak uwa偶asz.

Nic nie odpowiedzia艂, ale te偶 nie zbiera艂 si臋 do wyj艣cia. Po chwili stwierdzi艂:

— S艂uchaj, to naprawd臋 nie ma sensu. Lily nawet ci臋 nie pozna. Jest malutka, w szoku, zreszt膮 tyle ju偶 mia艂a r贸偶nych nianiek... Twoja siostra ci膮gle je zmienia艂a.

Twoja siostra. Dziwnie oskar偶ycielsko zabrzmia艂y te s艂owa w jego ustach.

— Niewa偶ne, czy mnie rozpozna — Catherine si臋gn臋艂a po swoje rzeczy — Wa偶ne, 偶e ja chc臋 z ni膮 by膰.

— Odwr贸ci艂a si臋 i posz艂a w stron臋 holu windowego.

— Brawo — zawo艂a艂 za ni膮 i nawet zaklaska艂 — Nie wiedzia艂em, 偶e tak dobrze potrafisz odegra膰 rol臋 bolej膮cej ciotki.

Nie odezwa艂a si臋. Co za arogant. W艂a艣ciwie g艂upiec.

Zacz膮艂 za ni膮 i艣膰.

— Cathy, porozmawiajmy. Poczekaj.

Zatrzyma艂a si臋.

— Porozmawiajmy? O czym? A zreszt膮 jest ju偶 bardzo p贸藕no.

— Wiesz, 偶e zawsze mamy, o czym pogada膰...

Wcisn臋艂a guzik windy. Spojrza艂a na wy艣wietlacz pi臋ter. Dlaczego nic si臋 nie rusza? Czemu nic nie jedzie?

— Cathy, nie powiedzia艂a艣 mi wszystkiego... W zwi膮zku z Lily. Na przyk艂ad tego, 偶e zg艂osi艂a艣 ju偶 gotowo艣膰 opieki prawnej nad ni膮.

Zaskoczy艂 j膮. Wi臋c o to mu chodzi

— To nie tak, jak my艣lisz — zacz臋艂a t艂umaczy膰. — Szukano kogo艣, kto wyrazi zgod臋 na ewentualn膮 operacj臋 malej. Z rodziny tylko ja by艂am pod r臋k膮.

— Tylko tyle? Jeste艣 pewna?

— Ca艂kowicie. Chyba nie s膮dzisz, 偶e chcia艂abym sobie przyw艂aszczy膰 dziecko twojego brata? Ale z drugiej strony nie pr贸buj mnie te偶 od niej odsuwa膰. W ko艅cu jestem jej pe艂noprawn膮 ciotk膮. Podpisa艂am tamten papierek bez 偶adnych podtekst贸w. Na szcz臋艣cie operacja chyba nie b臋dzie potrzebna, bo ma艂a czuje si臋 nie藕le.

— Okej — Rico skin膮艂 g艂ow膮. — Jednak powiedzia艂a艣 im, 偶e jak wypisz膮 dziecko, to chcia艂aby艣 je zabra膰 do domu.

— I dalej chc臋 — Wykona艂a niecierpliwy ruch r臋k膮.

— Bo kto si臋 zaopiekuje t膮 biedn膮 ma艂膮? Ty? Albo tw贸j ojciec? Nie widz臋 na razie lepszego rozwi膮zania.

Rico zmarszczy艂 czo艂o.

— „Biedna ma艂a”, m贸wisz. Tylko, 偶e ta biedna ma艂a wcale nie jest taka biedna. Jest bardzo bogata. Sporo odziedziczy po ojcu.

— Odziedziczy po ojcu... Co ty sugerujesz — rozgniewa艂a si臋 Catherine — Chyba nie s膮dzisz, 偶e chcia艂a bym zapolowa膰 na maj膮tek Mancinich? I 偶e b臋d臋 pr贸bowa艂a to zrobi膰 przy pomocy Lily?

Spojrza艂 na ni膮 zimno.

— Kto wie? Twoja siostra by艂a bardzo sprytna i ty te偶 mo偶esz si臋 taka okaza膰.

Odsun臋艂a si臋 od niego o krok.

— Jeste艣 odra偶aj膮cy — Wygi臋艂a pogardliwie usta.

— I w og贸le dosy膰 mam tej rozmowy z tob膮— Odwr贸ci艂a

si臋 i ruszy艂a w stron臋 klatki schodowej. — Id臋 do Lily — rzuci艂a przez rami臋.

Pobieg艂 za ni膮..

— Nie p贸jdziesz.

— Co - Zamruga艂a powiekami — Jak to nie p贸jd臋?

— Po moim trupie — Chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

— Pu艣膰!

— Nie. Pojedziesz razem ze mn膮 do hotelu. Wol臋 ci臋 mie膰 na oku. I tam sobie jeszcze troch臋 porozmawiamy.

Sta艂a os艂upia艂a, nadal mrugaj膮c powiekami. Nigdy, przenigdy nie przysz艂oby jej do g艂owy, 偶e Rico jest takim wariatem.

ROZDZIA艁 TRZECI

Jechali w milczeniu.

W Catherine wszystko si臋 gotowa艂o, czu艂a jednak, 偶e je艣li wybuchnie, nic tym nie wsk贸ra. Dla dobra dziecka mo偶e by膰 uleg艂a, czemu nie. Gotowa by艂a paktowa膰 z samym diab艂em, a c贸偶 dopiero z tym wariatem, byle tylko pom贸c swojej malutkiej siostrzenicy.

Srebrzyste sportowe auto Rica nios艂o ich mi臋kko przez ciep艂膮 noc. A mo偶e nie by艂a to ju偶 noc tylko przed艣wit? W ka偶dym razie Catherine zauwa偶y艂a, 偶e przed kioskami czekaj膮 nowe pakiety z pras膮. W gazetach napisano co艣 pewnie o wypadku Janey i Marca. Ile zostaje z cz艂owieka? Kr贸tka wzmianka w dzienniku, nic wi臋cej.

Westchn臋艂a, przymykaj膮c oczy. Nied艂ugo potem byli ju偶 pod hotelem.

Recepcjonista powita艂 Rica jak dobrego znajomego.

— Panie Mancini, apartament b臋dzie za chwil臋 got贸w. Pokojowe w艂a艣nie zmieniaj膮 po艣ciel.

— Za chwil臋 to dla nas za p贸藕no — odburkn膮艂 Rico.

— Jeste艣my z pani膮 Masters bardzo zm臋czeni.

— Rozumiem, oczywi艣cie — M臋偶czyzna chwyci艂 za telefon — Powiem dziewczynom, 偶eby si臋 pospieszy艂y.

Rico, nie s艂uchaj膮c go, ruszy艂 wielkimi krokami do windy. Catherine musia艂a za mm prawie biec.

— Dlaczego tak obruga艂e艣 tego biedaka — zapyta艂a.

— My艣lisz, 偶e jeste艣 p臋pkiem 艣wiata?

Nie odpowiedzia艂.

Wsiedli i pojechali na ostatnie pi臋tro. Okaza艂o si臋, 偶e maj膮 apartament z pi臋kn膮 panoram膮 za oknami i z tarasem. 艢wiat艂a metropolii w dole i gwiazdy w g贸rze 艂膮czy艂y si臋 ze sob膮 gdzie艣 na horyzoncie. Po stronie wschodniej niebo zaczyna艂o szarze膰.

— Nie odpowiedzia艂e艣 mi na pytanie — Catherine przystan臋艂a w progu.

— Zamknij drzwi — rzuci艂, podchodz膮c do barku i nalewaj膮c sobie whisky — A wi臋c, o co chodzi? 殴le si臋 zachowa艂em w recepcji, tak?

— W艂a艣nie. M贸g艂by艣 by膰 uprzejmiejszy dla personelu — Wypowiadaj膮c te s艂owa, czu艂a, 偶e w rzeczywisto艣ci chodzi jej o m膮 sam膮. Chcia艂aby, 偶eby Rico by艂 dobry dla niej.

— Nie wystarczy, 偶e im dobrze p艂ac臋 — Skrzywi艂 si臋 i upi艂 艂yk ze szklanki — Zreszt膮 s膮 tu do mnie przy zwyczajeni. Bywali艣my tu nieraz z Markiem.

- Bywa艂e艣 tu z Markiem?

— Tak. A teraz wola艂em, 偶eby mnie o niego nie wypytywali. Naprawd臋 nie jestem w nastroju do opowiadania o tej tragedii. Mo偶e, dlatego tak zby艂em tego faceta.

Catherine nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. Rico za艣 si臋gn膮艂 po pilota i w艂膮czy艂 telewizor. W pa艣mie lokalnym nadawano akurat wiadomo艣ci. Pod Catherine ugi臋艂y si臋 nogi, gdy zobaczy艂a wrak samochodu i us艂ysza艂a o wypadku Marca i Janey. Osun臋艂a si臋 na najbli偶szy fotel. Spiker beznami臋tnie mno偶y艂 szczeg贸艂y, w rogu ekranu za艣 pokazano 艣lubn膮 fotografi臋 ofiar.

— S膮 szybcy — Rico osuszy艂 szklank臋 — A od rana pewnie dobior膮 si臋 i do nas. W ka偶dym razie do mnie.

— Do ciebie - Dlaczego w艂a艣nie do ciebie?

Spojrza艂 na ni膮.

— 呕artujesz czy m贸wisz serio? Nie wiesz?

Wzruszy艂a ramionami.

— Niby rozumiem, 偶e nazwisko Mancinich co艣 znaczy, ale...

— I to w艂a艣nie wystarczy, panno Masters — uci膮艂 Rico. — Ale propos Mancinich: pom贸wmy wreszcie o Lily Mancini. Ot贸偶 powinna艣 wiedzie膰, 偶e dziadkowie ma艂ej, zw艂aszcza 偶ona mojego ojca, nigdy nie oddaliby ci dziecka. Nawet na kr贸tko.

Catherine pochyli艂a si臋 naprz贸d.

- Dlaczego nie?

- Poniewa偶 ta kobieta dobrze umie liczy膰 i liczy na pieni膮dze po Marcu. Po prostu. B臋dzie chcia艂a, 偶eby zosta艂y „w rodzinie”.

— Pieni膮dze? Zdawa艂o mi si臋, 偶e Mancini s膮 wystarczaj膮co bogaci.

— Chyba nie znasz bogatych, Catherine. Niekt贸rzy nigdy nie maj膮 do艣膰 i do takich w艂a艣nie nale偶y moja macocha. To najzimniejszy okaz ludzki, jaki spotka艂em w 偶yciu.

— Skrzywi艂 si臋 — S膮dz臋, 偶e w艂a艣nie przez ni膮 Marco wykolei艂 si臋 w 偶yciu.

— Przez ni膮 — Catherine unios艂a brwi — Podobne t艂umaczenia s艂ysza艂am od Janey, kt贸ra o ka偶de zadrapanie oskar偶a艂a naszych rodzic贸w. Ty te偶 m贸g艂by艣 by膰 ofiar膮 macochy, a jako艣 wychowa艂e艣 si臋 na normalnego cz艂owieka. Chyba niepotrzebnie szukasz usprawiedliwie艅 dla Marca.

Potar艂 d艂oni膮 podbr贸dek.

— Czy ja wiem? Mo偶e i tak. A mo偶e by艂o jeszcze inaczej. Bo Marco i ja r贸偶nili艣my si臋 bardzo charakterami. Mnie by艂o trudniej z艂ama膰, jestem twardszy...

Catherine przyj臋艂a to do wiadomo艣ci.

— Tak czy owak, Antonia to nieprzyjemna osoba — podj膮艂 Rico. — Zawsze b臋d臋 j膮 uwa偶a艂 za wsp贸艂winn膮 upadku Marca. A w ko艅cu jego 艣mierci. — Przez chwil臋 milcza艂, patrz膮c niewidz膮cym wzrokiem. — No a teraz — ci膮gn膮艂 — nie pozwol臋 jej wtr膮ci膰 si臋 w wychowanie Lily, tak jak wtr膮ca艂a si臋 w 偶ycie Marca.

S艂ysz膮c to ostatnie, Catherine poczu艂a przyp艂yw nadziei.

— Rozumiem. Ale wobec tego, co ze mn膮? Dlaczego nie mia艂abym si臋 zaopiekowa膰 ma艂膮? I naprawd臋 nie my艣l — odgarn臋艂a w艂osy, 偶e chodzi mi o czyje艣 pieni膮dze. To nonsens!

Spojrza艂 w jej stron臋, przymru偶ywszy oczy.

— Nie wiem. Kobiety bywaj膮 sprytne... C贸偶, w ka偶 dym razie postaram si臋 nie odda膰 dziecka Antonii.

Nic nie odrzek艂a. Westchn臋艂a tylko. A on m贸wi艂 dalej:

— Mo偶e sam si臋 ni膮 zajm臋? W ko艅cu to jest c贸reczka mojego brata.

— I mojej siostry — szybko doda艂a. — Ale w odr贸偶nieniu od ciebie, ja si臋 umiem zajmowa膰 dzie膰mi. Poza tym sporo ju偶 przebywa艂am z t膮 ma艂膮, co 艂atwo udowodni臋 przed ka偶dym s膮dem. A ty nie przyjecha艂e艣 d niej nawet na chrzciny! W og贸le ci臋 dot膮d nie interesowa艂a.

Rico u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

— Co, chcia艂aby艣 si臋 ze mn膮 s膮dzi膰?

Czemu nie - zaszar偶owa艂a.

Wiedzia艂a, 偶e jego sta膰 na najlepszych adwokat贸w, ale mimo wszystko musi by膰 jaka艣 sprawiedliwo艣膰 na tym 艣wiecie. — Nie doceniasz mnie, Rico — Zawaha艂a si臋 chwil臋 — Przekona艂e艣 si臋 o tym po tamtej nocy, na weselu Marca.

Wykona艂 powstrzymuj膮cy gest.

— Nie rozmawiajmy o tym. Nie po to si臋 dzi艣 spotkali艣my.

— A mo偶e i po to — Postanowi艂a brn膮膰 dalej. Po traktowa艂e艣 mnie wtedy jak tani膮 dziwk臋 - Zauwa偶y艂a, 偶e krzywi si臋 na te gwa艂towne s艂owa.

— Opu艣ci艂e艣 mnie bez po偶egnania. Pobieg艂am za tob膮, stuka艂am w szyb臋 samochodu, a ty udawa艂e艣, 偶e mnie nie widzisz.

- Bo nagle poczu艂em do ciebie niesmak.

- Co takiego — Poczu艂a si臋, jakby j膮 uderzy艂. Momentalnie pod powiekami zapiek艂y j膮 艂zy, kt贸re t艂umi艂a przez ca艂y dzie艅.

Jednak nie pozwoli艂a im pop艂yn膮膰, nie chcia艂a mu pokaza膰, 偶e j膮 zwyci臋偶y艂.

— Mo偶e ci przypomn臋 — powiedzia艂a przez 艣ci艣ni臋te gard艂o — 偶e nie narzuca艂am ci si臋 tamtej nocy. To ty mnie zdobywa艂e艣, a ja... — unios艂a r臋k臋, aby powstrzyma膰 jego protest — a ja by艂am taka g艂upia, 偶e ci na to pozwoli艂am. Teraz mnie sam膮 to brzydzi.

Rico si臋gn膮艂 po butelk臋 whisky i dola艂 sobie do szklanki. Milcza艂.

Catherine spojrza艂a w stron臋 drzwi. Co robi膰, pomy艣la艂a, wyj艣膰 z hotelu? W 艣rodku nocy? Powoli podnios艂a si臋 i ruszy艂a, ale nie do wyj艣cia, tylko do 艂azienki.

Kiedy znalaz艂a si臋 sama, przysiad艂a na brzegu wanny. Teraz 艂zy, nie wstrzymywane ju偶, pop艂yn臋艂y z jej oczu. Ach, jakie 偶ycie potrafi by膰 podle!

Wierzchem d艂oni osuszy艂a twarz, podnios艂a si臋 i zacz臋艂a rozbiera膰. Wesz艂a pod prysznic. Ciep艂a woda zdawa艂a si臋 z niej zmywa膰 przykre wspomnienia. Po czu艂a si臋 nieco lepiej, poczu艂a, 偶e zn贸w nabiera sil. Wiedzia艂a, 偶e s膮 jej potrzebne, bo przecie偶 walka o Lily dopiero si臋 rozpoczyna.

W艂o偶y艂a gruby, bia艂y p艂aszcz k膮pielowy i mocno zwi膮za艂a paskiem. Napu艣ci艂a wody do umywalki. Postanowi艂a, 偶e przepierze sobie po艅czochy i majtki. W po艣piechu nie zabra艂a przecie偶 z domu 偶adnych rzeczy.

— Co ty tak d艂ugo tu siedzisz?

Drgn臋艂a zaskoczona. Obr贸ci艂a si臋.

— Jak 艣mia艂e艣 wej艣膰 bez pukania?! Co to za maniery? Mog艂am by膰 rozebrana.

— Ale jeste艣 ubrana zauwa偶y艂 — Chowasz si臋 przede mn膮 w 艂azience, tak? Uciekasz, bo nie chcesz rozmawia膰.

— Wcale si臋 nie chowam — sk艂ama艂a.

Pokiwa艂 tylko g艂ow膮.

— I po co pierzesz — zauwa偶y艂. — Mog艂a艣 to zostawi膰 personelowi.

— Mam jeszcze troch臋 godno艣ci — odpar艂a. — Mo偶e niewiele, bo przed chwil膮 mnie z niej odar艂e艣, ale troch臋 mam. Nie znios艂abym, 偶eby kto艣 pra艂 moje osobiste rzeczy. A musz臋 upra膰, bo nie zd膮偶y艂am nic ze sob膮 zabra膰. — Odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a p艂uka膰 bielizn臋.

— S艂uchaj — odezwa艂 si臋 Rico — Pom贸wmy jeszcze o Lily. Gdyby nie by艂a taka ma艂a, mo偶na by j膮 po prostu zapyta膰, z kim chce teraz by膰.

Spojrza艂a na niego przelotnie. Zacz臋艂a rozwiesza膰 rzeczy na suszarce.

— Ale na razie nie mo偶na jej zapyta膰 — kontynuowa艂.

— Powinni艣my si臋, wi臋c zastanowi膰, czego chcieliby dla niej jej rodzice.

Ta ostatnia my艣l wyda艂a jej si臋 sensowna. Obr贸ci艂a si臋, wi臋c w jego stron臋 i s艂ucha艂a dalej.

— Marco i ja — m贸wi艂 Rico — spierali艣my si臋 nieraz, nawet gwa艂townie, bo nie akceptowa艂em jego stylu 偶ycia, ale wiem, 偶e mnie szanowa艂. Du偶o rozmawiali艣my. Nieraz bywali艣my w tym w艂a艣nie hotelu, m贸wi艂em ci. Maj膮 tu dobr膮 w艂osk膮 restauracj臋. A wi臋c... — Przerwa艂 na moment, jakby straci艂 w膮tek —No tak, my艣l臋, 偶e Marco mnie na sw贸j spos贸b kocha艂. I nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶ebym to ja teraz wychowywa艂 jego dziecko. A jak z tob膮 i Janey?

Splot艂a obronnie ramiona.

— Ze mn膮 i Janey? A jak mog艂o by膰? Janey nie mia艂a 偶adnej rodziny poza mn膮 jedn膮. Komu mia艂aby zostawi膰 swoj膮 c贸reczk臋 jak nie mnie?

— Jeste艣 pewna, 偶e chcia艂aby j膮 zostawi膰 w rodzinie? I co potem? Ona lubi艂a bogate 偶ycie. Zostawiaj膮c ma艂膮 tobie, nie zapewni艂aby jej luksus贸w.

— Te偶 co艣 — Catherine wzruszy艂a ramionami. — Pieni膮dze to nie wszystko. To chyba oczywiste.

— Mo偶e tak, ale Janey bardzo kocha艂a pieni膮dze. Marco by艂 dla niej tak naprawd臋 tylko 偶yw膮 ksi膮偶eczk膮 czekow膮, z kt贸rej bra艂a, ile chcia艂a. Taka by艂a Janey.

— Jak mo偶esz, Rico!

— A mog臋, mog臋 — podni贸s艂 glos. — My艣lisz, 偶e nie wiedzia艂em, jak jest mi臋dzy nimi?

Odczeka艂a chwil臋.

— A jednak zostawi艂aby ma艂膮 mnie, jestem pewna. Nie, wcale nie by艂a tego pewna. Wiedzia艂a, 偶 Rico prawdopodobnie ma racj臋. Janey bywa艂a wyrachowana. Ale je艣li mu to przyzna, szansa na opiek臋 nad Lily przepadnie. To logiczne. Wobec tego trzeba brn膮膰 w to dalej i nazywa膰 to sobie dyplomacj膮.

Westchn臋艂a.

— 藕le oceniasz moj膮 siostr臋. Nie tylko pieni膮dze si臋 dla niej liczy艂y.

Rico skrzywi艂 si臋 sceptycznie.

A ona z wysi艂kiem argumentowa艂a dalej.

— Ot贸偶 wiedz, 偶e Janey kocha艂a Marca, nie tylko jego ksi膮偶eczk臋 czekow膮.

— Tak? Co艣 ci o tym m贸wi艂a?

Stara艂a si臋 nie odwraca膰 spojrzenia.

— Owszem. M贸wi艂a, i to nieraz.

Rico machn膮艂 r臋k膮.

— Daruj sobie — Rozejrza艂 si臋 po 艂azience, jakby si臋 nagle zdziwi艂, 偶e tu jest, i ruszy艂 do drzwi. — Pora spa膰 — rzuci艂 przez rami臋. — Jestem wyko艅czony.

— Jak to pora spa膰 — Podrepta艂a za nim. — Tak, nagle odechcia艂o ci si臋 rozmawia膰? Przecie偶 jeszcze do niczego nie doszli艣my.

— Jestem wyko艅czony — powt贸rzy艂. — Jutro te偶 b臋dzie dzie艅, a nasz temat nie ucieknie.

Przystan臋艂a niezdecydowana, on za艣 si臋gn膮艂 do walizy i wyj膮艂 z niej czyst膮, wyprasowan膮 koszul臋.

— Prosz臋 — powiedzia艂. — Skoro niczego ze sob膮 nie masz, prze艣pij si臋 w tym. Kiedy jestem w podr贸偶y, zawsze mam ze sob膮 dwie takie.

— Rico, s艂uchaj...

— Bierz. I chod藕my ju偶 spa膰. Je艣li chcesz, zosta艅 w tym pokoju. Ja p贸jd臋 do tego mniejszego.

Nie powinna si臋 czu膰 komfortowo; dziel膮c apartament z kim艣 takim jak Rico, mimo to nie mia艂a 偶adnych negatywnych odczu膰. Mo偶e, dlatego, 偶e jej pod艣wiadomo艣膰 by艂a nakierowana na inn膮 osob臋: na zmar艂膮 Janey.

Kiedy powiedzieli sobie z Rikiem „dobranoc”, w艣lizgn臋艂a si臋 pod przykrycie i u艂o偶y艂a w swej ulubionej pozycji, ale sen nie chcia艂 do niej przyj艣膰. Obr贸ci艂a si臋 na drugi bok, potem na wznak. Wszystko na nic, Dr臋czy艂a j膮 gonitwa my艣li, widzia艂a pod powiekami Janey 偶yw膮 i umar艂膮, r贸wnocze艣nie kobiet臋 i dziewczynk臋, dobr膮 i z艂膮... Widzia艂a te偶 sw贸j dawny dom, matk臋 i ojca... A potem to, jak zostaje sama z siostr膮, z godziny na godzin臋 przymuszona do doros艂o艣ci... To ju偶 osiem lat! Osiem lat szarpaniny z 偶yciem oraz g艂臋bokiej, tajonej samotno艣ci.

Z jej piersi wyrwa艂 si臋 cichy szloch.

Chcia艂a zdusi膰 艂zy, lecz one zn贸w pop艂yn臋艂y strumieniem jak przed p贸艂godzin膮 w 艂azience. 艁ka艂a niczym dziecko, zatykaj膮c sobie usta poduszk膮, ale to nic nie dawa艂o.

— Cathy?

Przycich艂a, wstrzymuj膮c oddech. Sk膮d si臋 wzi膮艂 w jej pokoju? Dos艂ysza艂a trosk臋 w jego g艂osie, ale nie mia艂a si艂y zareagowa膰.

— Dobrze si臋 czujesz? — Zbli偶y艂 si臋 do niej i zapali艂 ma艂膮 lampk臋 na szafce — Czemu p艂aczesz?

Przymkn臋艂a powieki o艣lepiona blaskiem. Wzruszy艂a ramionami.

Przysiad艂 obok.

— Zreszt膮 p艂acz, Cathy. P艂acz. To ci ul偶y.

Otar艂a oczy r臋kawem jego koszuli.

— Ul偶y.... Co to za ulga. P艂acz nie wr贸ci im wszystkim 偶ycia.

— Wszystkim? Masz na my艣li jeszcze kogo艣 poza Janey i Markiem? A w艂a艣ciwie, co si臋 dzieje z twoimi rodzicami?

— No w艂a艣nie, oni te偶 nie 偶yj膮 — odrzek艂a prosto.

— Nie 偶yj膮? Od dawna? Mo偶e chcia艂aby艣 mi o nich opowiedzie膰?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie mia艂a ochoty zwierza膰 si臋 temu cz艂owiekowi. Temu m臋偶czy藕nie, kt贸ry ni膮 wzgardzi艂 przed rokiem i dzi艣 te偶 j膮 poni偶a艂.

Jednocze艣nie jednak czu艂a potrzeb臋 otwarcia serca. Czu艂a si臋 tak strasznie samotna, a ten okropny dzie艅 zdawa艂 si臋 nie mie膰 ko艅ca.

Westchn臋艂a.

— Moja mama — odchrz膮kn臋艂a — by艂a bardzo 艂adna. Ojciec j膮 uwielbia艂. Mia艂a na imi臋 Lily tak jak c贸reczka Janey.

— Lily? Ach tak. I ojciec j膮 uwielbia艂? Czyli by艂o mi臋dzy nimi troch臋 jak mi臋dzy Markiem i Janey?

— W pewnym sensie — przytakn臋艂a — Tylko 偶e tata by艂 zawsze bardziej wra偶liwy na punkcie dzieci ni偶 tw贸j brat. No i inaczej ni偶 mama — Za艣mia艂a si臋, ale jako艣 smutno. — Moja mama by艂a za to specjalist膮 od zachcianek. A tamtego dnia, osiem lat temu, za偶yczy艂a sobie nagle wycieczki w g贸ry, na narty.

— Na narty?

— Tak. Zobaczy艂a w telewizji jak膮艣 reklam臋 turystyczn膮 i nast臋pnego dnia przymusi艂a ojca do wyjazdu. To by艂a wariacka improwizacja. Nie mieli nawet 艂a艅cuch贸w, na ko艂ach, cho膰 wiadomo by艂o, 偶e w g贸rach b臋dzie 艣lisko.

Rico wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i u艣cisn膮艂 d艂o艅 Catherine.

Nie cofn臋艂a jej.

— No i nawet nie dotarli w te g贸ry. Nie zd膮偶yli. Policja zadzwoni艂a po po艂udniu i us艂ysza艂am to, co wczoraj tutaj od piel臋gniarki: „Przynajmniej nie cierpieli”. Zgin臋li oboje na miejscu.

— Ale ty cierpia艂a艣 — Wyci膮gn膮艂 drug膮 r臋k臋 i po艂o偶y艂 swoj膮 du偶膮 d艂o艅 na jej policzku.

Koj膮ce by艂o to dotkni臋cie. Ch臋tnie przytuli艂aby si臋 do jego d艂oni, ale co艣 j膮 przed tym powstrzymywa艂o.

Rico poruszy艂 si臋.

— M贸w, co by艂o dalej.

— C贸偶, 偶ycie mi si臋 skomplikowa艂o. Musia艂am du偶o pracowa膰, 偶eby utrzyma膰 siebie i Janey.

Ale nie rzuci艂a艣 college”u?

— Nie. Mo偶e to by艂 b艂膮d? Gdyby nie nauka i praca, mia艂abym wi臋cej czasu dla siostry. Mo偶e zosta艂aby wtedy lepiej wychowana. A tak w艂a艣ciwie sama si臋 wychowywa艂a — Catherine westchn臋艂a — Sprzeda艂y艣my dom po rodzicach, dziel膮c pieni膮dze po po艂owie. Ona oczywi艣cie od razu zacz臋艂a je wydawa膰. Kupowa艂a sobie r贸偶ne fata艂aszki, bywa艂a w lokalach, znika艂a z do mu i ze szko艂y, w艂贸czy艂a si臋, przemieszkiwa艂a po jakich艣 motelach... Nie s艂ucha艂a moich rad.

Catherine poczu艂a, 偶e znowu chce jej si臋 p艂aka膰. Mocniej zacisn臋艂a powieki.

— Wiele przesz艂a艣, Cathy — odezwa艂 si臋 Rico. — Nie wstyd藕 si臋 p艂aka膰.

Zn贸w westchn臋艂a.

— 艁zy nic nie daj膮. Nauczy艂am si臋 tego przez te osiem lat.

— Z tym bym si臋 tak ca艂kiem nie zgodzi艂 — zamrucza艂 Rico. — Na pewno przynosz膮 ulg臋. Po co dusi膰 w sobie b贸l.

Zn贸w poczu艂a ch臋膰 przytulenia si臋 do niego. Tak 艂adnie m贸wi艂...

A on ci膮gn膮艂:

- Sam bym si臋 nieraz ch臋tnie rozp艂aka艂, gdybym umia艂. Ale nie umiem. Kocha艂em brata, a nawet nie mog臋 go op艂aka膰.

Otworzy艂a lekko oczy i 艣ledzi艂a poruszenia jego ust.

— Tak, kocha艂em go — powt贸rzy艂. — A teraz nigdy wi臋cej ju偶 go nie zobacz臋.

Impulsywnie 艣cisn臋艂a jego d艂o艅, ale on jakby tego nie zauwa偶y艂. Patrzy艂 przed siebie niewidz膮cym wzrokiem.

— Marco urodzi艂 si臋 ju偶 w tym kraju — powiedzia艂.

— Patrzy艂em, jak dorasta. By艂o mu tutaj i lepiej, i gorzej ni偶 mnie, bo jemu tak wcze艣nie zabrak艂o matki. A ja... C贸偶. Nawet nie zna艂em angielskiego, gdy zacz膮艂em tu chodzi膰 do szko艂y. Czu艂em si臋 obcy. By艂em szcz臋艣liwy, gdy bocian przyni贸s艂 mi braciszka — Z u艣miechem spojrza艂 na Catherine. — Nie by艂em ju偶 sam.

Odpowiedzia艂a mu na ten u艣miech u艣miechem. Jednocze艣nie dotar艂o do niej, 偶e Rico siedzi obok prawie nagi; by艂 tylko w spodenkach. G贸rowa艂 nad ni膮 — taki dorodny, 艣niady, pi臋knie wyrze藕biony. W oczach mia艂 zamy艣lenie, 艂agodno艣膰, nic zaczepnego w tym momencie.

Obr贸ci艂a g艂ow臋.

— Ja te偶 si臋 cieszy艂am, kiedy Janey przysz艂a na 艣wiat. Nie musia艂am si臋 ju偶 bawi膰 lalkami, dosta艂am 偶yw膮 lalk臋 — Zajrza艂a mu w oczy, szukaj膮c zrozumienia.

— Nauczy艂am si臋 matkowa膰 Janey w zast臋pstwie mojej mamy, kt贸ra, jak ju偶 m贸wi艂am, nie przepada艂a za dzie膰mi... No tak — westchn臋艂a. — Ale teraz nie ma ju偶 i mojej Janey.

Rico pochyli艂 si臋 i obj膮艂 Catherine. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i zacz膮艂 ko艂ysa膰.

— Nie my艣l o tym wszystkim — powiedzia艂 cicho.

— Tak czy owak musimy 偶y膰 dalej. Bo czy mamy jakie艣 inne wyj艣cie?

Instynktownie wtuli艂a si臋 w niego. Nagle jej cia艂o przypomnia艂o sobie jego cia艂o, tamto sprzed roku. I by艂a mu wdzi臋czna za t臋 chwilow膮 blisko艣膰. By艂a wdzi臋czna, 偶e us艂yszawszy j膮, wsta艂, przyszed艂 do niej, zapali艂 lamp臋, rozproszy艂 mrok i pocieszy艂 j膮.

Poddaj膮c si臋, wiedzia艂a, 偶e mo偶e b臋dzie tego 偶a艂owa艂a, bo ten m臋偶czyzna bywa艂 nieobliczalny. Potrafi艂 by膰 tak samo mi艂y jak i nieczu艂y. Jednak nie dba艂a o szczeg贸艂y. Garn臋艂a si臋 teraz do niego ca艂膮 sob膮, bo by艂 blisko. Bo w og贸le by艂. A tego w艂a艣nie najbardziej w tej chwili potrzebowa艂a: 偶eby kto艣 z ni膮 by艂. Dlatego nie protestowa艂a, kiedy Rico zacz膮艂 j膮 g艂adzi膰 i ca艂owa膰. Po chwili ca艂owali si臋 prawie tak, jak tamtej nocy, mocno i zach艂annie.

Pozwoli艂a 艣ci膮gn膮膰 z siebie koszul臋 i pomog艂a Ricowi zrzuci膰 bokserki. Oplot艂a nogami jego biodra i po czu艂a jego tward膮 m臋sko艣膰. Kiedy ukl膮k艂 nad ni膮, nie mog艂a odwr贸ci膰 od niej wzroku. Przera偶a艂a j膮 i fascynowa艂a jednocze艣nie. Czu艂a sucho艣膰 w gardle, gdy uj膮艂 w d艂onie jej po艣ladki i uni贸s艂 je nieco do g贸ry. Ca艂e jej cia艂o skierowa艂o si臋 ku niemu, a wtedy wszed艂 w ni膮 z tak膮 moc膮, 偶e wyda艂a z siebie okrzyk.

Rico pochyli艂 si臋 i pie艣ci艂 jej piersi, a ona wdycha艂a aromat jego 艣niadej sk贸ry. Obj臋艂a go za szyj臋 i przyci膮gn臋艂a, tak 偶eby si臋 na niej po艂o偶y艂, przygni贸t艂 j膮 swoim ci臋偶arem i os艂oni艂 przed 艣wiatem. 0, jak b艂ogo by艂o nareszcie niczego si臋 nie ba膰 i tylko trwa膰 w oczekiwaniu przybli偶aj膮cej si臋 rozkoszy.

Potem Rico wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zgasi艂 lampk臋. Jednak w pokoju nie zrobi艂o si臋 ciemno, bo w duszy Catherine trwa艂a jasno艣膰. A poza tym za oknami te偶 ju偶 by艂o jasno. Spojrza艂a na budzik stoj膮cy na szafce. Dochodzi艂a pi膮ta. R贸wno dwana艣cie godzin temu zaczyna艂a by膰 zrozpaczona. A teraz mia艂a szans臋 zasn膮膰 pocieszona.

Postanowi艂a, 偶e b臋dzie dobrze spa艂a. I ju偶 po chwili tak si臋 sta艂o.

ROZDZIA艁 CZWARTY

Obudzili si臋 p贸藕no - Catherine jeszcze p贸藕niej ni偶 Rico, kt贸ry zaskoczy艂 j膮 tym, 偶e poda艂 jej kaw臋 do l贸偶ka.

— Prosz臋 — powiedzia艂, stawiaj膮c kubek na szafce nocnej.

Unios艂a si臋 na poduszkach, okr臋caj膮c nagie cia艂o prze艣cierad艂em. S膮cz膮c aromatyczny nap贸j, czu艂a, jak wst臋puje w ni膮 偶ycie.

— Odebra艂em telefon od ojca — odezwa艂 si臋 Rico.

— On i Antonia maj膮 tu by膰 jutro.

Skin臋艂a g艂ow膮. R贸wnocze艣nie dotar艂o do niej, 偶e przybycie starszych pa艅stwa oznacza nieuniknione k艂opoty. Odstawi艂a kaw臋.

— My艣la艂am, 偶e wr贸c膮 dopiero na pogrzeb?

Rico opar艂 si臋 ramieniem o framug臋 drzwi. By艂 jeszcze nieogolony, cho膰 ju偶 po prysznicu. Biodra mia艂 okr臋cone bia艂ym r臋cznikiem.

— Ojciec przyspieszy艂 przylot ze wzgl臋du na Lily. Tak si臋 wyrazi艂.

A wi臋c b臋d膮 k艂opoty, upewni艂a si臋 Catherine.

Zajrza艂a w oczy Ricowi.

— Mieli艣my si臋 rano wybra膰 do szpitala. Mo偶e po winni艣my zadzwoni膰, 偶e...

— Ju偶 tam dzwoni艂em — odpowiedzia艂. — Ma艂a czuje si臋 dobrze. To niebywa艂e, ale prawdopodobnie wy sz艂a z wypadku bez szwanku. Je艣li nie liczy膰 paru zadrapa艅.

— Chwa艂a Bogu — wyrwa艂o si臋 Catherine.

— No w艂a艣nie — przyzna艂. — A co do Antonii - wzruszy艂 ramionami — jest chyba tak, jak przewidywa艂em. Ojciec m贸wi艂 mi, 偶e jego 偶ona zechce wyst膮pi膰 oprawo do opieki nad wnuczk膮.

— Wi臋c jednak — westchn臋艂a Catherine.

Rico przytakn膮艂 skinieniem g艂owy.

— Szykuje nam si臋 sp贸r — Zapl贸t艂 ramiona na piersi.

— I wiesz — spojrza艂 w bok — tak sobie my艣l臋... Mo偶e powinni艣my ustali膰 jaki艣 wsp贸lny front?

Poczu艂a si臋 zaskoczona. Wsp贸lny? M贸wi艂y jask贸艂ki, niedobre s膮 sp贸艂ki, przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋.

— Ale ja... S艂uchaj, Rico, w艂a艣ciwie jedyn膮 osob膮, kt贸ra naprawd臋 umia艂aby si臋 zaj膮膰 tym dzieckiem, jestem ja. Mam wykszta艂cenie pedagogiczne, jestem kobiet膮, w odpowiednim wieku... — Przed艂u偶a艂a opis swych zalet, a偶 Rico zacz膮艂 traci膰 cierpliwo艣膰.

Wreszcie wybuchn膮艂:

— Daj spok贸j, Catherine! Do艣膰 tej autoreklamy! I co z tego, 偶e jeste艣 kobiet膮?

Zamruga艂a zdziwiona.

— Jak to, co? Chyba wiesz, co znaczy by膰 kobiet膮. Zw艂aszcza po tym — zaryzykowa艂a u艣miech, co robili艣my ze sob膮 w nocy.

Je艣li my艣la艂a, 偶e go zdob臋dzie t膮 uwag膮, to si臋 pomyli艂a.

Odszed艂 w stron臋 okna i opar艂 si臋 ty艂em o parapet. Wzruszy艂 ramionami.

— A co takiego robili艣my? By艂o troch臋 seksu. Nic poza tym.

Poczu艂a, jakby jej wymierzy艂 kolejny policzek. Co za cynik! Szybko poderwa艂a si臋 z 艂贸偶ka, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e jest naga.

— Ty draniu — powiedzia艂a. — Ty draniu.

Za艂o偶y艂a sw贸j p艂aszcz k膮pielowy i mocno zawi膮za艂a pasek. Unios艂a g艂ow臋 i przyjrza艂a mu si臋.

— A mo偶e jeszcze powiesz... 偶e chcia艂am ci臋 wczoraj uwie艣膰, co?

Popatrzy艂 na ni膮 zimno.

— Nie wiem, czy chcia艂a艣 uwie艣膰. Ale w膮tpi臋, 偶eby艣 dzia艂a艂a bezinteresownie.

Za艣mia艂a si臋 gorzko.

— Wi臋c my艣lisz, 偶e to wszystko ukartowa艂am? Udawa艂am w nocy 艂zy, przymusi艂am ci臋 do wstania, przyj艣cia do mnie i tak dalej? Ty draniu.

— Kto ci臋 tam wie?

— Zaryzykowa艂am... ci膮偶臋. — Po艂o偶y艂a sobie r臋k臋 na brzuchu. — Bo ty oczywi艣cie...

— Ja oczywi艣cie nie mia艂em 偶adnego zabezpieczenia — doko艅czy艂 za ni膮 — Ale to, 偶e tak wysz艂o — uni贸s艂 do g贸ry palec —jeszcze bardziej przemawia przeciw tobie.

— Co jeszcze bardziej przemawia? Co ty knujesz?!

— Bo je艣li chcia艂a艣 mnie w ten spos贸b z艂owi膰, to w艂a艣nie z艂owi艂a艣. Tak jak kiedy艣 Janey Marka.

— Ty draniu — powt贸rzy艂a, tym razem niemal z podziwem.

— Nie, nie jestem 偶adnym draniem — Ruszy艂 w jej stron臋 — Mancini nie s膮 draniami. W tradycyjnych rodach sycylijskich m臋偶czy藕ni bywaj膮 odpowiedzialni. Zawsze p艂acimy za swoje ewentualne b艂臋dy. A ty, jak rozumiem, b臋dziesz 偶膮da艂a zap艂aty, tak?

Jego niegodziwo艣膰 by艂a wprost niepoj臋ta.

— Wszystko, co m贸wisz, jest absurdalne— westchn臋艂a. — A to, 偶e si臋 nie zabezpieczy艂e艣, oznacza, 偶e wy, Sycylijczycy, wcale nie jeste艣cie tacy bardzo odpowiedzialni. Chyba, 偶e nigdy nie s艂yszeli艣cie o wynalazku antykoncepcji?

— Jej oczy zrobi艂y si臋 w膮skie jak szparki.

— A co do tego seksu, to mo偶e ty si臋 do niego ograniczy 艂e艣, ale ja me. Ja si臋 z tob膮 kocha艂am, je艣li chcesz wiedzie膰. A to troch臋, co innego.

Rico przeni贸s艂 ci臋偶ar cia艂a z jednej nogi na drug膮 i nic nie odrzek艂.

— My艣la艂am — podj臋艂a Catherine — 偶e oboje tej nocy potrzebowali艣my czyjej艣 blisko艣ci, czuli艣my Si臋 samotni.

— Ja potrzebowa艂em seksu — Odwr贸ci艂 si臋 do niej i zacz膮艂 i艣膰 w stron臋 okna — Seks dobrze mi robi na sen — rzuci艂 przez rami臋.

— Ty chyba co艣 przede mn膮 odgrywasz? Ca艂kiem inaczej zachowywa艂e艣 si臋 w nocy i inaczej do mnie przemawia艂e艣. Jakby艣 mia艂 dwie dusze, jedn膮 dobr膮, drug膮 z艂膮.

Rico wzruszy艂 ramionami. Sta艂 przy oknie i wygl膮da艂 na zewn膮trz, odchylaj膮c firank臋.

— I jeszcze ci powiem — Catherine zrobi艂a dwa kroki w jego stron臋, 偶e absolutnie nie zamierza艂am ci臋 z艂owi膰, jak to nazywasz. U偶yj臋 zaraz pigu艂ki „dzie艅 po”, 偶eby艣 mia艂 pewno艣膰, 偶e nic ci臋 ode mnie nie uza艂e偶nia. Jeste艣 wolny, Rico!

— Nie, nie b臋dzie 偶adnej pigu艂ki — Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie od okna. — Zapomnij o takich metodach. I wbrew temu, co s膮dzisz, wcale nie chc臋 si臋 od ciebie uwolni膰. Akurat bardzo ci臋 potrzebuj臋.

Bardzo ci臋 potrzebuj臋. Serce w niej skoczy艂o na te s艂owa, ale zimny wyraz jego oczu natychmiast jej uzmys艂owi艂, 偶e on, co innego rozumie przez te s艂owa ni偶 ona.

— No, wi臋c masz racj臋, co do swoich zalet — zacz膮艂 si臋 na glos zastanawia膰 Rico. — Jeste艣 nauczycielk膮, jeste艣 m艂od膮 kobiet膮 i zapewne te偶 dobr膮 obywatelk膮, a to mog膮 by膰 atuty w staraniach o Lily.

Unios艂a brwi.

— Czy to znaczy, 偶e nie b臋dziesz si臋 sprzeciwia艂, kiedy wyst膮pi臋 o opiek臋 nad dzieckiem — Bardzo j膮 zdziwi艂a ta kolejna zmiana frontu.

— Jasne, 偶e nie — potwierdzi艂. Po czym u艣miechn膮艂 si臋 przebiegle — Dlaczego mia艂bym si臋 sprzeciwia膰 w czymkolwiek swojej 偶onie?

Zatka艂o j膮. Co to za nowa sztuczka? O czym on m贸wi?

— Swojej 偶onie?

— Tak, swojej 偶onie — powt贸rzy艂, tym razem bez u艣miechu — Przecie偶 chcia艂a艣 by膰 moj膮 偶on膮, prawda?

Zamierza艂a zaprzeczy膰. Otwar艂a usta, 偶eby to zrobi膰, lecz s艂owa zamar艂y jej na wargach. Rico mia艂 racj臋. Chcia艂a by膰 jego 偶on膮. Nieraz w ci膮gu ostatniego roku o tym my艣la艂a. Jednak nie mog艂a chcie膰, 偶eby si臋 to sta艂o na takich warunkach, jak teraz proponowa艂. Nigdy, przenigdy!

— Antoni臋 i mojego ojca sta膰 na bardzo dobrych prawnik贸w — doda艂.

— Ciebie te偶 sta膰 — uzupe艂ni艂a szybko Catherine.

— Owszem, ale proces m贸g艂by si臋 ci膮gn膮膰 latami.

A to nie by艂oby dobre dla dziecka. Li艂y ros艂aby szarpana w dwie r贸偶ne strony. Natomiast, kiedy ty i ja si臋 pobierzemy, sprawy si臋 uproszcz膮. Przewiduj臋, 偶e dla opieki spo艂ecznej b臋dziemy lepszymi kandydatami ni偶 dziadkowie.

— C贸偶, ale ma艂偶e艅stwo... — Przeczesa艂a r臋k膮 w艂osy.

— Jako艣 w og贸le nie wierz臋 w te twoje projekty.

— To nie s膮 projekty — poprawi艂 j膮. — To jest to, co mamy zrobi膰.

— Co mamy zrobi膰 — Prawie si臋 za艣mia艂a. — Jaki艣 ty pewny siebie. Przecie偶 nie zawleczesz mnie si艂膮 do o艂tarza.

— Nie b臋dzie 偶adnego o艂tarza — Wzruszy艂 ramiona mi — Wystarczy nam skromny 艣lub cywilny.

— Widz臋, 偶e ju偶 wszystko obmy艣li艂e艣. Kiedy zd膮偶y艂e艣 to zrobi膰?

Zastanowi艂 si臋.

— Czyja wiem? Mo偶e przed chwil膮? S艂uchaj, Cathy, we dwoje naprawd臋 艂atwiej przekonamy s膮d rodzinny.

Przygl膮da艂a mu si臋 w milczeniu. Wreszcie skin臋艂a g艂ow膮.

— Czyli 艣lub — powiedzia艂a — A potem co? Jaki艣 dyskretny rozw贸d? I co wtedy sta艂oby si臋 z Lily? Ja mia艂abym si臋 ni膮 opiekowa膰 w tygodniu, a ty w weekendy?

— Po co rozw贸d? Nie b臋dzie rozwodu.

— Jak to nie b臋dzie? Mieliby艣my ci膮gn膮膰 ma艂偶e艅stwo bez mi艂o艣ci? Dla mnie to by艂oby bez sensu.

— A ja my艣l臋 inaczej — Podszed艂 do niej blisko i uj膮艂 za przeguby d艂oni, zagl膮daj膮c jej w oczy.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Mia艂abym podpisa膰 na siebie wyrok? By膰 z kim艣 obcym ca艂e 偶ycie? Mowy nie ma.

Poruszy艂 brwiami.

— A czy nie podpiszesz na siebie wyroku, bior膮c to dziecko? Dziecko te偶 ma si臋 przez ca艂e 偶ycie. I to dziecko te偶 jest obce. Nie jest twoje.

Spr贸bowa艂a si臋 wyrwa膰.

— Idiotyczna logika. Lily jest c贸rk膮 mojej siostry. Kocham j膮 i ona te偶 mnie b臋dzie kocha艂a.

— Mi艂o艣膰, milo艣膰 — Rico za艣mia艂 si臋 — Mi艂o艣膰 jest w og贸le przereklamowana. Zw艂aszcza ma艂偶e艅ska. Dla mnie wa偶niejszy jest w 偶yciu obowi膮zek ni偶 mi艂o艣膰.

— Nie wierzysz w mi艂o艣膰? Dziwne. Kiedy opowiada艂e艣 o Marcu, m贸wi艂e艣, 偶e kochali艣cie si臋 jako bracia.

— Jako bracia, mo偶e — potwierdzi艂 Rico — Ale mi艂o艣膰 w ma艂偶e艅stwie na pewno jest fikcj膮.

— My艣lisz, 偶e zawsze tak jest?

— No dobrze, mo偶e nie zawsze — przyzna艂. — Ale kiedy si臋 ju偶 przytrafi, to te偶 nic dobrego z niej nie wynika. Marco kocha艂 twoj膮 siostr臋 i zobacz, czym to si臋 sko艅czy艂o. Tragedi膮.

— Chwileczk臋, to nie jest takie proste — pr贸bowa艂a oponowa膰.

— Nie upieraj si臋 — przerwa艂 jej. — Przypomnij sobie r贸偶ne pary, kt贸re znasz. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie ma mi臋dzy nimi mi艂o艣ci. No a moi rodzice — Klasn膮艂 w d艂onie.

— Oczywi艣cie udawali. Wcale si臋 nie kochali. A teraz ojciec i Antonia — Zn贸w klasn膮艂. — Te偶 tylko udaj膮. I dobrze si臋 z tym maj膮 —Zastanowi艂 si臋. — Za to ci, co si臋 pobieraj膮 z mi艂o艣ci, cz臋sto ko艅cz膮 nienawi艣ci膮! Kiedy si臋 sob膮 znudz膮, zaczynaj膮 si臋 awanturowa膰, a nieraz pi膰 i bi膰. Taki jest ten 艣wiat. Mi艂o艣膰 jest dla frajer贸w — podsumowa艂 — Mi艂o艣膰 rani. Ostatni膮 rzecz膮, jakiej bym dla siebie chcia艂, Cathy, to ma艂偶e艅stwo z mi艂o艣ci.

S艂ucha艂a tej tyrady z narastaj膮cym zdumieniem. By艂a jaka艣 wariacka logika w tym wywodzie, ale...

— Za to nasz zwi膮zek — Rico strzeli艂 palcami — s膮dz臋, 偶e mo偶e by膰 udany. Wiesz, w moim starym kraju do艣膰 d艂ugo planowa艂o si臋 ma艂偶e艅stwa oparte na czym艣 trwalszym ni偶 mi艂o艣膰. Nie by艂o mowy o gwiazdach i nami臋tno艣ci, ale te偶 nieznane by艂y rozwody, rozbite domy i porzucone dzieci. Tak, tak — Pokiwa艂 g艂ow膮. — Dawne czasy mia艂y swoje zalety.

— Ale te偶 mia艂y straszne wady — zaprotestowa艂a Catherine — 呕y膰 z kim艣, kogo si臋 nie kocha? Przecie偶 to straszna niewola. Nieustaj膮cy gwa艂t i poni偶enie.

— O la, la, co za wielkie s艂owa — Za艣mia艂 si臋. — Nie kocha膰, niekoniecznie znaczy nienawidzi膰. Mo偶na si臋 jeszcze przyja藕ni膰, mo偶na po prostu s膮siadowa膰. Dla wsp贸lnej sprawy, dla dobra dzieci warto to robi膰.

— S膮siadowa膰 — prychn臋艂a Catherine — I ty chcia艂by艣, 偶eby艣my dla dobra Lily w艂a艣nie ze sob膮 s膮siadowali? W 艂贸偶ku, przy stole, pod jednym dachem?

— Czemu nie — Rico spojrza艂 w okno, a potem zn贸w na Catherine — Niech to b臋dzie cokolwiek, byle ma艂a nie wpad艂a w r臋ce Antonii. Ju偶 ci m贸wi艂em: ta kobieta zmarnowa艂aby nam dziecko.

Catherine si臋gn臋艂a po sw贸j kubek z kaw膮. Kawa zd膮偶y艂a ostygn膮膰, ale wci膮偶 by艂a aromatyczna.

— A co powiedzia艂by s膮d rodzinny na to nasze nagle i sprytne ma艂偶e艅stwo? Uwierz膮 nam, czy raczej potraktuj膮 jak par臋 oszust贸w, kt贸rzy co艣 knuj膮?

Rico u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

— Knuj膮, m贸wisz... C贸偶, dlaczego zaraz knuj膮? W艂a艣ciwie mogliby艣my powiedzie膰 im prawd臋, 偶e znamy si臋 od roku, 偶e od razu wpadli艣my sobie w oko, a teraz odnowili艣my za偶y艂o艣膰 — Podszed艂 do niej i po艂o偶y艂 r臋ce na jej ramionach. Niestety nie by艂o w tym ge艣cie 偶adnej czu艂o艣ci — O tym, 偶e nic wi臋cej nie ma mi臋dzy nami, s膮d nie musi wiedzie膰.

0, ale to nieprawda, 偶e nic wi臋cej nie by艂o mi臋dzy nimi. Ka偶de dotkni臋cie, ka偶de spojrzenie Rica wywo艂ywa艂o zam臋t w Catherine. Ona w ka偶dym razie nie by艂a kandydatk膮 do ma艂偶e艅stwa jedynie z rozs膮dku. Je艣li ju偶 do ma艂偶e艅stwa — to z nierozs膮dku, z nami臋tno艣ci. Co najmniej z nami臋tno艣ci.

— A wi臋c — podj膮艂 Rico, nie dostrzegaj膮c jej rozterki s膮d rodzinny dowie si臋, 偶e nasze po艂膮czenie si臋 mia艂o charakter zupe艂nie naturalny. Ca艂kiem naturalne b臋dzie te偶 powierzenie nam opieki nad Lily, tym bardziej, 偶e ty przecie偶 zrezygnujesz z pracy...

— Co to, to nie — przerwa艂a mu impulsywnie. Tak si臋 nie stanie. Nie zrobisz ze mnie kury domowej, Rico. Nie po to zdobywa艂am wiedz臋, 偶eby si臋 teraz zagrzeba膰 z dala od ludzi.

Pu艣ci艂 j膮 i zmarszczy艂 czo艂o.

— To jak sobie wyobra偶asz opiek臋 nad dzieckiem?

Zastanowi艂a si臋.

— A dlaczego to zawsze kobieta ma siedzie膰 w domu — wypali艂a — Czemu nie m臋偶czyzna? Jak d艂ugo maj膮 dzia艂a膰 takie schematy?

Rico z niedowierzaniem uni贸s艂 brwi.

— O, czym ty m贸wisz? Ja mia艂bym przesta膰 kierowa膰 swoim przedsi臋biorstwem? Mia艂bym si臋 zaj膮膰 pieluchami, karmieniem i popychaniem w贸zeczka — Za艣mia艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Catherine nie da艂a si臋 zbi膰 z tropu.

— Ty jeste艣 Manciiii, a ja jestem Masters. I uwierz mi, nie czuj臋 si臋 gorsza od ciebie. Mo偶liwe, 偶e ty zarabiasz miliony, ale moja praca te偶 jest wa偶na. Nie zostawi臋 swoich uczni贸w w 艣rodku roku. Nic takiego si臋 nie stanie.

Sk艂oni艂 si臋 z ironicznym u艣miechem.

— Bardzo przepraszam. Oczywi艣cie, twoja praca te偶 jest wa偶na. Tylko, 偶e to nie rozwi膮zuje naszego problemu - kto si臋 zajmie ma艂膮 Lily? W膮tpi臋, 偶eby艣 mog艂a ze swojej pensyjki op艂aci膰 nia艅k臋.

Poruszy艂a brwiami.

— Dlaczego nia艅k臋? S膮 jeszcze na 艣wiecie 偶艂obki. Wiele matek pracuje, posy艂aj膮c dzieci do 偶艂obka.

— Ach tak, 偶艂obek. — W tonie jego g艂osu wci膮偶 by艂a ironia — Tylko wiesz, ile kosztuje dobry 偶艂obek?

— A ty wiesz?

— Wyobra藕 sobie, 偶e tak — zatryumfowa艂. Wbrew temu, co mo偶esz s膮dzi膰, jestem cz艂owiekiem odpowiedzialnym i jako pracodawca naprawd臋 dbam o swoj膮 za艂og臋. Do tego stopnia, 偶e m艂odym matkom pomagam znale藕膰 miejsca dla dzieci w 偶艂obkach. To przywi膮zuje do mnie personel i przedsi臋biorstwo na tym zyskuje.

Przyjrza艂a mu si臋 z zainteresowaniem. Wyra藕nie si臋 chwali艂, ale nawet jej to nie razi艂o.

U艣miechn臋艂a si臋.

— Skoro tak umiesz dba膰 o swoje pracownice, dla czego nie mia艂by艣 zadba膰 o w艂asn膮 偶on臋? Dlaczego nie mia艂by艣 jej pom贸c na przyk艂ad w po艂膮czeniu pracy zawodowej z opiek膮 nad dzieckiem?

Nie odwzajemni艂 jej u艣miechu. Zamiast tego szybko si臋 do niej zbli偶y艂 i zn贸w j膮 z艂apa艂 za przeguby d艂oni.

— Nie ze mn膮 takie sztuczki, panno Masters - powiedzia艂 — Rico Mancini nie b臋dzie posy艂a艂 swojej ma艂ej bratanicy do 偶adnego 偶艂obka, nawet najlepszego. Lily ma si臋 wychowywa膰 w domu. B臋dzie mia艂a swoje osobiste opiekunki, a ty, je艣li chcesz by膰 moj膮 偶on膮, rzucisz prac臋.

Wyrwa艂a mu si臋.

— Mowy nie ma — Odwr贸ci艂a si臋 i rozejrza艂a po pokoju. Dostrzeg艂a swoje pantofle, w艂o偶y艂a je, pozbiera艂a r贸偶ne cz臋艣ci garderoby i ruszy艂a do 艂azienki.

Poszed艂 za ni膮.

— Niczego nie po艣wi臋cisz dla ma艂ej — zapyta艂.

Obejrza艂a si臋.

— Ty zn贸w tutaj? Nie dasz mi si臋 spokojnie ubra膰?

Nie zareagowa艂. Opar艂 si臋 ramieniem o drzwi i patrzy艂 na ni膮.

Zrezygnowana, przysiad艂a na brzegu wanny.

— Rico, nie b臋dzie z nas 偶adnego ma艂偶e艅stwa. To si臋 nie uda.

— Dlaczego — Wyprostowa艂 si臋. Potem zapl贸t艂 ramiona — A ja my艣l臋, 偶e mo偶e si臋 uda膰. Tylko nie b膮d藕 taka uparta. 艁膮cz膮 nas r贸偶ne rzeczy, Catherine. Jest Lily. Poza tym sprawdzili艣my si臋 w 艂贸偶ku i by艂o nam dobrze. No i mo偶e si臋 te偶 wkr贸tce okaza膰, 偶e b臋dziemy mieli w艂asne dziecko.

Zerkn臋艂a na niego. Te trzy argumenty brzmia艂y nawet nie藕le. Wcale nie by艂y takie g艂upie. A jednak...

— Powiedz, dlaczego to koniecznie ja mam si臋 po艣wi臋ca膰 — odezwa艂a si臋. — Dlaczego nie ty? Co ty masz do stracenia? Tylko swoje tradycyjne wyobra偶enie o dobrym wychowaniu dzieci. Dobrym, czyli domowym. Na spos贸b sycylijski.

— Tak, to jest najlepszy spos贸b — potwierdzi艂 Rico.

— Niekoniecznie. Z nas dwojga to ja wi臋cej wiem o szcz臋艣ciu dzieci. Mam wykszta艂cenie pedagogiczne. Nie dom jest dla dziecka wa偶ny, tylko mi艂o艣膰 i dobry kontakt z doros艂ymi.

Nie odpowiedzia艂, u艣miechn膮艂 si臋 tylko ironicznie.

— A wi臋c ty nie zamierzasz niczego po艣wi臋ci膰.

— Dlaczego nie —zaprzeczy艂 —Mog臋 ci na przyk艂ad przyrzec, 偶e jako m膮偶 b臋d臋 wierny. B臋dzie to wymaga艂o ode mnie du偶ego wysi艂ku.

Przewrotny spryciarz, przemkn臋艂o jej przez my艣l.

— Jasne, 偶e jako m膮偶 musia艂by艣 by膰 mi wiemy — przytakn臋艂a.

Zrobi艂 krok w jej stron臋.

— To co: umowa stoi?

Za szybko uzna艂, 偶e si臋 podda艂a.

Energicznie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Nie tak pr臋dko, Rico! Jak mia艂abym zosta膰 twoj膮 偶on膮, skoro ty mnie nawet nie szanujesz? Wr臋cz stwierdzi艂e艣 niedawno, 偶e poczu艂e艣 do mnie niesmak. Jak m贸g艂by艣 po艣lubi膰 kogo艣 takiego?

Potar艂 d艂oni膮 nieogolony policzek.

— „Trzymaj si臋 blisko przyjaci贸艂, ale jeszcze bli偶ej wrog贸w”. Znasz takie powiedzenie? Musia艂a艣 je kiedy艣 s艂ysze膰.

Skrzywi艂a si臋. Potem westchn臋艂a.

— Od kiedy to jestem twoim wrogiem — Z trudem mie艣ci艂o jej si臋 w g艂owie, 偶e ten m臋偶czyzna, kt贸ry potrafi by膰 tak czu艂ym kochankiem, z godziny na godzin臋 zamienia si臋 we w艂asne przeciwie艅stwo. — Wiesz — przerzuci艂a w艂osy na drug膮 stron臋 — czasem mi si臋 zdaje, 偶e ty chcesz we mnie widzie膰 z艂膮 kobiet臋, kt贸r膮 nie jestem, ale w艂a艣nie taka by艂aby ci do czego艣 potrzebna.

— Nie wysilaj si臋 na psychoanaliz臋. — Skrzywi艂 si臋.

— Na nikim nie zrobisz wra偶enia. Tak si臋 sk艂ada, 偶e wiem, o co ci naprawd臋 chodzi w zwi膮zku ze mn膮. O to samo, o co twojej siostrze z Markiem.

Jego s艂owa by艂y zimne, spojrzenie te偶. Catherine szczelniej otuli艂a si臋 p艂aszczem k膮pielowym.

Rico za艣 ci膮gn膮艂 dalej:

— Kiedy zobaczy艂em ci臋 na weselu, tak膮 samotn膮, wyda艂a艣 mi si臋 tajemnicza, dumna i niedost臋pna. To mnie do ciebie przyci膮gn臋艂o — U艣miechn膮艂 si臋 w zamy艣leniu. — Podszed艂em, zacz臋li艣my rozmawia膰, zata艅czyli艣my i po godzinie by艂em za艂atwiony. Tak jest, straci艂em dla ciebie g艂ow臋! Nie, nie dla ciebie — poprawi艂 si臋 — tylko dla jakiego艣 wymy艣lonego obrazu ciebie. Bardzo chcia艂em si臋 do ciebie zbli偶y膰, zdoby膰 ci臋.

Na wspomnienie tamtej nocy serce w niej podskoczy艂o. Przypomnia艂a sobie, jak by艂a zdziwiona, 偶e ten pi臋kny m臋偶czyzna akurat j膮 wy艂owi艂 sobie z t艂umu go艣ci i czarowa艂 ca艂y wiecz贸r, a偶 w ko艅cu...

— Bardzo chcia艂em ci臋 zdoby膰 — powt贸rzy艂 Rico.

— I uda艂o mi si臋. — Przez jego usta przemkn膮艂 u艣miech zwyci臋skiego my艣liwego — To znaczy uda艂 si臋 obiecuj膮cy pocz膮tek... Wszystko by艂o naprawd臋 pi臋kne i by najmniej nie z powodu tego, co robili艣my, u偶y艂em potem s艂owa „niesmak”. Absolutnie.

Catherine spu艣ci艂a oczy. Nie wiedzia艂a, do czego Rico zmierza, ale by艂o jej przykro, 偶e zawsze szuka ciemnych stron.

On za艣 niespodziewanie zacz膮艂 imitowa膰 g艂os Janey:

— „Tak trzymaj, siostro. Rozegraj dobrze swoj膮 kart臋, a b臋dziesz go mia艂a na w艂asno艣膰”.

Skuli艂a si臋 w sobie na t臋 parodi臋. Tak, rzeczywi艣cie Janey co艣 takiego powiedzia艂a. Lecz jak zdo艂a艂 to us艂ysze膰?

— Ale偶 by艂em g艂upi, dobry Bo偶e, ale g艂upi — wybuchn膮艂 Rico. — Gdybym przypadkiem wtedy nie przechodzi艂 obok tych otwartych drzwi, nie dowiedzia艂bym si臋 ca艂ej prawdy o was, siostry Masters...

Dziwisz si臋, 偶e ca艂y rok nie chcia艂em ci臋 ogl膮da膰? Albo, 偶e nie ociwiedza艂em ma艂ej Lily? Wola艂em nie bywa膰 w domu mojego brata, bo musia艂bym mu powiedzie膰, 偶e ma cyniczn膮 偶on臋, 偶e kocha zwyk艂膮 dziwk臋, kt贸ra go usidli艂a i wysysa z niego jego pieni膮dze.

Catherine poczu艂a, 偶e chce st膮d natychmiast uciec. Wsta艂a, lecz przygwo偶d偶ona jego spojrzeniem, zn贸w usiad艂a. Oddycha艂a ci臋偶ko. By艂o jej naraz zimno i gor膮co.

— Przepraszam ci臋 — powiedzia艂a cicho — Przepraszam, 偶e to wszystko wtedy tak wysz艂o, ale ja...

— Nie przepraszaj — Skrzywi艂 si臋 pogardliwie. Po co przeprasza膰? Mleko ju偶 si臋 rozla艂o. Prawda wysz艂a na jaw.

Powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— To nie by艂o tak. Nie wiem, ile us艂ysza艂e艣, ale ja nie pochwali艂am wtedy Janey za to, co powiedzia艂a.

— Nie — Machn膮艂 r臋k膮 — Nie sta艂em tam d艂u偶ej, nie pods艂uchiwa艂em was. Po prostu przechodzi艂em w艂a艣nie obok. Przykro dla mnie sko艅czy艂o si臋 to wesele.

Zmusi艂a si臋, by mu spojrze膰 w oczy.

— S艂uchaj, Rico, nawet je艣li Janey bywa艂a interesowna, to nie znaczy, 偶e nie kocha艂a twojego brata. Natura ludzka jest skomplikowana.

— Daruj sobie — Rico wzruszy艂 ramionami. Po co te wszystkie bajki.

Oboje milczeli d艂u偶sz膮 chwil臋.

— I co dalej — odezwa艂a Catherine. — Bo czego艣 tu jednak nie rozumiem. Odjecha艂e艣 wtedy taki obcy. Uwa偶a艂e艣, 偶e chcia艂am ci臋 cynicznie z艂owi膰. Dlaczego wi臋c teraz do mnie wr贸ci艂e艣? Dlaczego chcia艂e艣 si臋 ze mn膮 wczoraj kocha膰?

— Nie „kocha膰” — poprawi艂 j膮. Zbli偶y艂 si臋 i przysiad艂 obok niej na wannie — Dla mnie to by艂 tylko seks, ju偶 ci m贸wi艂em — Obj膮艂 j膮 ramieniem, ale bez czu艂o艣ci. W艂a艣ciwie skr臋powa艂 j膮 tym obj臋ciem — W weseln膮 noc zaci膮gn臋艂a艣 u mnie pewien d艂ug, pami臋tasz? Wczoraj postanowi艂em go po prostu odebra膰. I nic wi臋cej.

Wyrwa艂a si臋 z jego obj臋膰. Wsta艂a.

— Bardzo handlowe podej艣cie — oceni艂a. Nie jeste艣 takim idealist膮, na jakiego pozujesz. Jeste艣 biznesmenem.

— Nie, nie jestem idealist膮. I rzeczywi艣cie jestem biznesmenem. Mo偶e te偶, dlatego ca艂kiem dobrze wyobra偶am sobie ma艂偶e艅stwo z tob膮, Catherine. Powiedzmy, 偶e by艂oby to co艣 w rodzaju „przedsi臋biorstwa ma艂偶e艅skiego”. Za艂o偶ymy je dla dobra Lily, co — spyta艂, u艣miechaj膮c si臋.

— Chcesz mie膰 偶on臋, kt贸ra wzbudza w tobie nie smak?

— Niesmak? Czy ja wiem? Niekoniecznie. U偶y艂em tego s艂owa pod wp艂ywem emocji. Ale tak naprawd臋 to mi smakujesz... Poza tym nawet ci臋 podziwiam za konsekwencj臋, z jak膮 d膮偶ysz celu. Lubi臋 kobiety, kt贸re wiedz膮, czego chc膮, i osi膮gaj膮 to.

Powiedziawszy to, podni贸s艂 si臋 i zrobi艂 dwa kroki w jej stron臋. Catherine nie mia艂a si臋 gdzie cofn膮膰, bo sta艂a pod 艣cian膮. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i po艂o偶y艂 na jej szyi.

— Jeste艣 bystra, 艂adna i masz temperament — Wsun膮艂 palce w jej w艂osy. — My艣l臋, 偶e to nasze ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku mog艂oby si臋 okaza膰 ca艂kiem przyjemne.

Otaksowa艂 j膮 spojrzeniem. Zachowywa艂 si臋 tak arogancko, 偶e ch臋tnie da艂aby mu w twarz. Jednak w tajemniczy spos贸b ka偶de dotkni臋cie Rica, nawet szorstkie, sprawia艂o jej przyjemno艣膰. Poza tym intuicja podpowiada艂a jej, 偶e prawdziwy Rico nie jest wcale takim zimnym draniem. Ten prawdziwy spotka艂 si臋 z ni膮 w nocy i mo偶e we藕mie g贸r臋 nad nieprzyjemnym, wrogim Mancinim, tym, kt贸ry stoi przed ni膮 w tej chwili?

— Zobaczymy. Nie m贸w hop, p贸ki nie przeskoczysz.

— 艁agodnie, lecz stanowczo zdj臋艂a jego r臋k臋 ze swojej szyi — A na razie pozw贸l mi si臋 ubra膰, bo zamierzam pojecha膰 do szpitala. Zapomnia艂e艣, 偶e Lily czeka? Je艣li chcesz si臋 ze mn膮 zabra膰, to masz prawo. Tylko nie rozmawiajmy ju偶 dzi艣 wi臋cej o ma艂偶e艅stwie.

Rico skin膮艂 g艂ow膮. Ale zamiast wyj艣膰 z 艂azienki, z艂apa艂 Catherine za rami臋. Przyci膮gn膮艂 j膮 bokiem do siebie i bezceremonialnie pog艂adzi艂 po brzuchu.

— Jeszcze jeden drobiazg, skarbie. Na wypadek, gdyby艣 jednak by艂a ze mn膮 w ci膮偶y, nie my艣l, 偶e nasze „przedsi臋biorstwo ma艂偶e艅skie” da si臋 w og贸le rozwi膮za膰. Je艣li nosisz pod sercem moje dziecko, pami臋taj: kiedy raz zostaniesz moj膮 偶on膮, zostaniesz ni膮 na zawsze. Tak jest u Sycylijczyk贸w.

ROZDZIA艁 PI膭TY

Dawno ju偶 nie by艂o jej tak zimno.

Dzie艅 nie by艂 gor膮cy, to prawda, ale trwa艂o przecie偶 kalendarzowe lato. Sta艂a w p贸藕nym s艂o艅cu popo艂udnia, ubrana na czarno, trzymaj膮c na r臋ku gaworz膮c膮, nie 艣wiadom膮 niczego Lily, i patrzy艂a, jak grabarze opuszczaj膮 na d贸艂 obie trumny. I dr偶a艂a. Ch艂贸d przenika艂 j膮 na wskro艣.

Dooko艂a szlocha艂a liczna rodzina Marca, zw艂aszcza ci, kt贸rzy przybyli na pogrzeb z Europy. Nie wstydzili si臋 zawodzi膰 i za艂amywa膰 r膮k. Zazdro艣ci艂a im, 偶e po trafi膮 tak uzewn臋trznia膰 sw贸j b贸l, jawnie si臋 go po zbywa膰. Sama czu艂a si臋 jak p贸艂 sparali偶owana. Wszystko t艂amsi艂a w sobie. By艂o jej zimno i fizycznie, i psychicznie. Nie uroni艂a ani jednej 艂zy.

Sta艂a nad kraw臋dzi膮 grobu, tul膮c do siebie ma艂膮 i rozmy艣laj膮c o tym, jak 偶ycie 藕le jest urz膮dzone, Umieraj膮 m艂odzi ludzi, ci, co mogliby jeszcze tyle dokona膰, zdoby膰 do艣wiadczenia, by膰 w tylu miejscach. Male艅kie dzieci zostaj膮 sierotami. Sama te偶 si臋 czu艂a sierot膮. Nikogo nie mia艂a na tym 艣wiecie i nawet nie by艂o pewne, czy uda jej si臋 zaopiekowa膰 c贸reczk膮 siostry, jedyn膮 blisk膮 istot膮, jaka jej zosta艂a.

Pastor sko艅czy艂 swoje egzekwie. Na trumny pad艂y pierwsze grudy ziemi. Zacz臋to sk艂ada膰 wie艅ce. Szlochano jeszcze, ale ju偶 ciszej. Wkr贸tce ludzie zacz臋li si臋 rozchodzi膰, zmierzaj膮c ku d艂ugiemu sznurowi limuzyn zaparkowanych za ogrodzeniem.

Zbli偶y艂 si臋 Rico.

— Chod藕my i my — szepn膮艂 do Catherine.

Skin臋艂a w milczeniu g艂ow膮.

— Ma艂膮 trzeba nakarmi膰 — powiedzia艂a — Mo偶e ja...

— Nie musisz — Uj膮艂 j膮 pod rami臋 — Jessica zabierze j膮 do domu.

Podesz艂a Jessica, wycieraj膮c wilgotne oczy. Catherine ostro偶nie odda艂a jej Lily. Ricowi uda艂o si臋 sk艂oni膰 dawn膮 opiekunk臋 dziecka do ponownego przyj臋cia po sady. By艂o to w obecnej sytuacji naprawd臋 korzystne. Dobrze, 偶e mia艂 si臋, kto zaj膮膰 dzieckiem w te trudne dni, gdy trzeba by艂o o nie walczy膰, gdy wa偶y艂y si臋 jego prawne losy.

— Powinni艣my si臋 teraz zobaczy膰 z moj膮 rodzin膮 — powiedzia艂 Rico — I lepiej, 偶eby艣my tam pojechali sami.

— Pewnie tak — przyzna艂a. Nie bardzo mia艂a ochot臋 na t臋 konfrontacj臋, ale wiedzia艂a, 偶e i tak musi do niej doj艣膰. Zreszt膮 przedsmak takiego starcia mia艂a ju偶 w szpitalu, kiedy odbiera艂a Lily. Pojawi艂a si臋 tam r贸wnie偶 Antonia, kt贸ra z miejsca urz膮dzi艂a awantur臋, protestuj膮c przeciw „przekazaniu dziecka w niepowo艂ane r臋ce”, jak si臋 wyrazi艂a.

— W takim razie jed藕my, westchn臋艂a Catherine. Przekraczaj膮c bram臋 cmentarza, obejrza艂a si臋 za siebie.

Jak偶e ma艂y wyda艂 jej si臋 z daleka podw贸jny gr贸b Janey i Marca. I niemal fizycznie poczu艂a, jak pr臋dko wi臋dn膮 kwiaty na tym grobie. C贸偶, pod australijskim s艂o艅cem wszystko, co odci臋te od korzeni, szybko wi臋dnie.

Dojechali samochodem do Toorak, dzielnicy rezydencjalnej pod Melbourne. Tutaj mia艂 sw贸j dom Carlos Mancini, ojciec Rica. Posiad艂o艣膰 okala艂y kute sztachety i dobrze utrzymany park. Min臋li bram臋, kt贸ra zamkn臋艂a si臋 za nimi.

W innych okoliczno艣ciach wszystko to mog艂oby onie艣mieli膰 Catherine, jednak dzi艣 by艂a zbyt przybita, aby na cokolwiek zwraca膰 uwag臋.

W rezydencji pozwoli艂a sobie w艂o偶y膰 do r臋ki kieliszek brandy. Na og贸艂 z rzadka bra艂a do ust alkohol, ale po tak wyczerpuj膮cym dniu uzna艂a, 偶e kropla czego艣 mocniejszego nie zaszkodzi.

— Doye Lily — odezwa艂a si臋 Antonia, schodz膮c z g贸ry do foyer i wyci膮gaj膮c r臋k臋 do Rica.

Catherine, cho膰 nie zna艂a w艂oskiego, domy艣li艂a si臋, o co chodzi w tym pytaniu.

Rico wzruszy艂 ramionami.

— Dziecko by艂o zm臋czone. Zabra艂a je Jessica.

— Powinna by膰 teraz z nami — Antonia przesz艂a na angielski — Tu jest jej rodzina, jej dom.

— Niekoniecznie — uci膮艂 Rico — Ona jest jeszcze za ma艂a, 偶eby takie rzeczy rozumie膰. Zreszt膮 dopiero dzi艣 rano wysz艂a ze szpitala i na 偶adne posiedzenia nie mo偶na jej zabiera膰.

— Ale ty rozumiesz i ja rozumiem... — Antonia zawiesi艂a glos — S艂uchaj, Rico, musimy wreszcie powa偶nie porozmawia膰. Chod藕my mo偶e do twojego ojca. Czeka na nas w gabinecie.

— Czemu nie — mrukn膮艂 — Niech to si臋 stanie od razu — Uj膮艂 Catherine pod r臋k臋.

— Nie — powstrzyma艂a go macocha — Questo e solo per famiglia...

— Ale ona nale偶y do rodziny — Rico spojrza艂 na Catherine — Jest cioci膮 Lily.

— Cioci膮, cioci膮 — zacz臋艂a przedrze藕nia膰 Antonia — Niech sobie lepiej poszuka dobrego adwokata, ta ciocia.

— Na pewno poszuka — zapewni艂 j膮 Rico — Jednak jest krewn膮 ma艂ej i ma prawo wiedzie膰, co si臋 stanie z jej siostrzenic膮. Zreszt膮 Lily jest na razie pod moj膮 opiek膮, a ja 偶ycz臋 sobie...

— To tylko czasowa opieka — przerwa艂a Antonia.

— I wog贸le B贸g raczy wiedzie膰, dlaczego ma艂膮 powierzono w艂a艣nie tobie. Ja i Carlos zapewniliby艣my jej lepsze warunki. Nie my艣l — skierowa艂a spojrzenie na Catherine, 偶e nie wiem, sk膮d si臋 tutaj wzi臋艂a艣. Ty i twoja siostra jeste艣cie niez艂e zi贸艂ka.

Catherine zesztywnia艂a.

— Nie wiem, co ma pani na my艣li — odpowiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem, ale s膮dz臋, 偶e przynajmniej mojej siostrze mog艂aby pani zaoszcz臋dzi膰 dzi艣 takich s艂贸w. O umar艂ych wypada m贸wi膰 dobrze albo wcale.

Antonia cofn臋艂a si臋 o krok. Wida膰 by艂o, 偶e ta uwaga do niej dotar艂a.

— W porz膮dku — Odwr贸ci艂a wzrok — M贸wi臋 to tylko z troski o los naszej wnuczki.

— Losowi Lily nic nie zagra偶a, zapewniam ci臋,odezwa艂 si臋 Rico.

— Nie zagra偶a — Antonia obrzuci艂a nieprzyjaznym spojrzeniem Catherine — Dziecko tylko u nas mo偶e by膰 bezpieczne.

— Tylko u was — W g艂osie Rica da艂o si臋 wyczu膰 ironi臋. — Dlaczego? Bo trzyma艂aby艣 j膮 w sejfie? Czyli tam, gdzie jest wszystko to, co najbardziej kochasz?

— No wiesz — obruszy艂a si臋 starsza dama. — Co ty sobie wyobra偶asz? Jeste艣 dla mnie jak zwykle nie sprawiedliwy.

— Wyobra偶am sobie, 偶e w zwi膮zku z Lily chodzi ci g艂贸wnie o pieni膮dze.

— Pieni膮dze? Co za bzdura. Popatrz. — Wskaza艂a r臋k膮 dooko艂a. — Czy nam tutaj czego艣 brakuje? Albo tu?

— Zadzwoni艂a swoimi z艂otymi bransoletami — Tw贸j ojciec i ja nie jeste艣my biedni.

— A jednak... — Rico poruszy艂 brwiami. — Wiem, 偶e tobie i ojcu nie najlepiej ostatnio idzie.

— 艢mieszny jeste艣. Antonia odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 gabinetu swojego m臋偶a.

— To nie ja jestem 艣mieszny — Ruszy艂 za ni膮, prowadz膮c pod r臋k臋 Catherine. To nie ja rozbijam si臋 po 艣wiecie prywatnym odrzutowcem z kompletem za艂ogi, nie ja latam do Pary偶a, aby uzupe艂ni膰 modn膮 garderob臋, i nie ja bywam w Nowym Jorku, 偶eby obejrze膰 jaki艣 tam musical na Broadwayu.

Catherine s艂ucha艂a coraz bardziej zaciekawiona. To, a偶 tak dobrze powodzi si臋 w艂oskim imigrantom w Australii? Nie przysz艂oby jej to do g艂owy. Lata si臋 prywatnym odrzutowcem? Kupuje si臋 ciuchy w Pary偶u?

Przest膮pili pr贸g gabinetu. Antonia odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

— Sk膮d wiesz o naszej sytuacji?

— Wiem, bo wykupi艂em przecie偶 cz臋艣膰 udzia艂贸w ojca w sp贸艂ce i znam wasz膮 rachunkowo艣膰. Tak, tato — Rico skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Carlosa spoczywaj膮cego w obszernym, sk贸rzanym fotelu i odk艂adaj膮cego na widok wchodz膮cych fajk臋 — 呕yjecie ponad stan i je艣li tak dalej p贸jdzie, splajtujecie.

— Nie m贸wmy dzisiaj o pieni膮dzach — odezwa艂 si臋 z godno艣ci膮 ojciec. Jego wymowa naznaczona by艂a silnym cudzoziemskim akcentem — Dzi艣 przecie偶 ma my dzie艅 偶a艂oby.

— Dobrze, nie m贸wmy o pieni膮dzach — zgodzi艂 si臋 Rico. I b臋dzie te偶 lepiej, je艣li dojdziemy do ugody w sprawie Lily, nie k艂贸c膮c si臋 o pieni膮dze i nie ci膮gaj膮c po s膮dach. Po co nam w rodzinie skandal? Po co maj膮 o nas tr膮bi膰 w gazetach?

Zamilkli. A wtedy zrobi艂o si臋 tak cicho, 偶e Catherine us艂ysza艂a, jak tyka antyczny zegar stoj膮cy na kominku.

— Je艣li nie idzie wam o pieni膮dze, podj膮艂 Rico, to chyba si臋 zgodzimy, 偶e spadek Lily po Marcu trafi do depozytu i poczeka, a偶 dziewczyna sko艅czy dwadzie艣cia jeden lat. Ten za艣, kto przejmie opiek臋 nad ni膮, wychowa j膮 na w艂asny koszt.

— Ale偶 ten koszt mo偶e by膰 bardzo wysoki, poruszy艂a si臋 niespokojnie Antonia i w膮tpi臋, 偶eby akurat nas by艂o sta膰...

— Nie musicie w tym w og贸le bra膰 udzia艂u, przerwa艂 Rico.

— Ale chcieliby艣cie, tak? To jasne, 偶e dziecko jest wam potrzebne do tego, aby przej膮膰 jego sched臋.

Antonia spurpurowia艂a. Stary Mancini si臋gn膮艂 do wewn臋trznej kieszeni marynarki po chustk臋 i zacz膮艂 ociera膰 czo艂o. Catherine nie wiedzia艂a, gdzie podzia膰 oczy. Nie spodziewa艂a si臋 po Ricu a偶 takiej bezceremonialno艣ci, cho膰 w艂a艣ciwie powinna by艂a. Zd膮偶y艂a go ju偶 przecie偶 troch臋 pozna膰.

— Chcieliby艣cie przy pomocy Lily, m贸wi艂 dalej Rico, wykaraska膰 si臋 jako艣 z biedy, w kt贸r膮 wp臋dzi艂a was wasza lekkomy艣lno艣膰.

Antonia tymczasem och艂on臋艂a.

— Nie lekkomy艣lno艣膰 nas wp臋dzi艂a, tylko ty, ty osobi艣cie, Wymierzy艂a palec w pasierba.

— To ty nas wykupujesz za grosze, ty nas pogr膮偶y艂e艣, ty nas gn臋bisz!

— Co za bzdury — odparowa艂 Rico — Ka偶dy m贸g艂 was wykupi膰 za grosze, bo wasze akcje polecia艂y na 艂eb na szyj臋.

Catherine czeka艂a, co Rico powie dalej i jak b臋dzie si臋 broni艂, lecz on zamilk艂. Zn贸w by艂o s艂ycha膰 jedynie tykanie zegara.

— Carlos, powiedz co艣, poprosi艂a m臋偶a Antonia.

Pro艣ba pozosta艂a bez odzewu.

— No dobrze, poruszy艂 si臋 Rico. Z tego co widzimy, staje si臋 jasne, 偶e tylko ja mog臋 si臋 zaj膮膰 Lily, bo tylko ja posiadam odpowiednie 艣rodki.

Antoni臋 jakby kto艣 d藕gn膮艂.

Ty? Dlaczego ty — wykrzykn臋艂a — A wiesz, kim ty w og贸le jeste艣? Dziwkarzem! Zdemoralizujesz nam ma艂膮! Jeste艣 znanym babiarzem i w dodatku pracoholikiem! Prawie nigdy nie ma ci臋 w domu! B臋dziesz si臋 porozumiewa艂 z dzieckiem przez e-maile? B臋dziesz jej opowiada艂 bajki przez telefon?

— Daruj sobie — Rico pogardliwie wyd膮艂 usta.

— Odezwa艂a si臋 wielka specjalistka od wychowywania dzieci. Raczej od marnowania dzieci.

— A co, mo偶e was 藕le wychowa艂am — zaperzy艂a si臋 Antonia — Nie opowiada艂am ci bajek na dobranoc, to prawda, bo kiedy po艣lubi艂am twojego ojca, mia艂e艣 ju偶 osiemna艣cie lat. Ale poza tym by艂am dla ciebie i dla Marca dobra.

— Dobra — Rico wzruszy艂 ramionami — Ja mia艂em osiemna艣cie lat i nie potrzebowa艂em opieki, ale Marco mia艂 wtedy dopiero dwana艣cie. A ty, co zrobi艂a艣, jak u nas nasta艂a艣? Od razu wypchn臋艂a艣 go do szko艂y z internatem. Takie by艂o to twoje wychowywanie... Najpierw zabra艂a艣 naszej mamie m臋偶a, wp臋dzaj膮c j膮 do grobu, a potem zmarnowa艂a艣 jej ma艂ego syna. I Lily te偶 by艣 zmarnowa艂a, ju偶 ja ci臋 znam.

— Jaki艣 ty niesprawiedliwy. Antonia prawie za 艂ka艂a. Carlos, powiedz co艣, zwr贸ci艂a si臋 ponownie do ojca Rica. Nie doczekawszy si臋 reakcji, spojrza艂a na Catherine. Co za niewdzi臋czno艣膰 i jaki brak wyczucia... Poza tym on nie rozumie, 偶e Lily potrzebuje teraz prawdziwego domu, pe艂nej rodziny, a nie jakiej艣 tam m臋skiej improwizacji...

Catherine mimowolnie skin臋艂a g艂ow膮.

Antonia wzi臋艂a to za dobr膮 monet臋.

— Mam nadziej臋, podj臋艂a, 偶e s膮d we藕mie to pod uwag臋. Prawdziwy dom dziecko znajdzie tylko...

— Pe艂na rodzina — wtr膮ci艂 si臋 Rico — Ja te偶 to potrafi臋 zapewni膰.

— Pozw贸l jej m贸wi膰 dalej — poprosi艂a Catherine.

— Dobrze jest wys艂ucha膰 drugiej strony.

— Nie chc臋 ju偶 s艂ucha膰 tych bzdur — burkn膮艂 Rico, a potem uj膮艂 lew膮 d艂o艅 Catherine i po艂o偶y艂 j膮 na swojej d艂oni tak, 偶e b艂ysn臋艂y dwie obr膮czki. — Widzicie — zwr贸ci艂 si臋 do ojca i macochy — Pe艂na rodzina dla Lily jest gotowa.

Starsi pa艅stwo spogl膮dali na niego, wyra藕nie nie pojmuj膮c, o czym on m贸wi.

A Rico ci dalej:

— No wi臋c, Antonia ma racj臋, dziecko zas艂uguje na prawdziw膮 rodzin臋. Dlatego Catherine i ja pobrali艣my si臋. I mam nadziej臋, 偶e r贸wnie偶 to s膮d we藕mie pod uwag臋.

— Niesamowite, Carlos Mancini wyj膮艂 swoj膮 chustk臋 i zn贸w zacz膮艂 ociera膰 czo艂o. Wpatrywa艂 si臋 w os艂upieniu w swoj膮 偶on臋, kt贸ra w milczeniu otwiera艂a i zamyka艂a usta. Wygl膮da艂a jak ryba wyrzucona na piasek.

Wreszcie Antonia przemog艂a si臋.

— Kiedy zd膮偶yli艣cie to zrobi膰?

— Dzi艣 rano — odpar艂 beztrosko Rico — Mo偶ecie nam pogratulowa膰.

— Nigdy — odparli ch贸rem oboje starsi pa艅stwo.

Rico spogl膮da艂 na nich przez chwil臋, potem wzruszy艂 ramionami i najzwyczajniej odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. Zacz膮艂 i艣膰 w stron臋 drzwi. Catherine nie pozosta艂o nic innego, jak pod膮偶y膰 za nim.

— Ale偶 on ci臋 nabra艂, wykorzysta艂 — Antonia po bieg艂a za Catherine i z艂apa艂a j膮 za r臋k臋 — A mo偶e ci si臋 wydaje, 偶e to ty na tym skorzystasz? Tak czy owak m贸wi臋 ci: nie zrobili艣cie nic dobrego. Cz艂owiek nigdy nie wychodzi z takich rzeczy bez szwanku.

— Antonio, nie strasz mnie — Catherine wyrwa艂a r臋k臋.

— Ja ci臋 nie strasz臋, skarbie — Starsza pani pokr臋ci艂a g艂ow膮 — Mnie chodzi tylko o to, 偶eby ostatecznie nie ucierpia艂a biedna Lily.

— Mnie te偶 chodzi o Lily — Catherine poczu艂a sucho艣膰 w gardle. K膮tem oka zauwa偶y艂a, 偶e Rico daje jej znaki z korytarza — Wierz mi, 偶e to co robi臋, robi臋 dla dobra mojej siostrzenicy.

— A czy b臋d臋 j膮 mog艂a przynajmniej widywa膰?

— Z oczu pani Mancini niespodziewanie trysn臋艂y 艂zy.

— Ja naprawd臋 t臋skni臋 za moj膮 wnuczk膮.

Catherine pomy艣la艂a przytomnie, 偶e Lily wcale nie jest wnuczk膮 Antonii. Ale postanowi艂a by膰 uprzejma:

— Oczywi艣cie, kiedy zechcesz. S膮dz臋, 偶e Rico te偶 si臋 zgodzi. A teraz musz臋 ju偶 i艣膰, bo m膮偶 na mnie czeka.

— Ach ten Rico — Antonia zacz臋艂a przewraca膰 oczami — Uwa偶aj na niego, skarbie, m贸wi臋 ci, uwa偶aj. On ci臋 wykorzysta, a potem si臋 od ciebie odwr贸ci, tak jak odwr贸ci艂 si臋 od swojego ojca i brata. Zostaniesz z niczym.

— Antonio, prosi艂am ci臋, nie strasz mnie.

— Jeste艣 tylko pionkiem w jego grze. — Starsza dama unios艂a do g贸ry upier艣cieniony palec. — Zobaczysz, przekonasz si臋. Jeste艣 tylko pionkiem w grze Rica.

Catherine wzruszy艂a ramionami i pod膮偶y艂a za m臋偶em.

ROZDZIA艁 SZ脫STY

— Wiem, 偶e to mo偶e brzmi dziwnie — Rico zatoczy艂 r臋k膮 p贸艂okr膮g, ale wkr贸tce to wszystko ci spowszednieje.

Catherine nic nie odpowiedzia艂a. Min臋艂a marmurowy portyk rezydencji m臋偶a, prawie nie zwracaj膮c uwagi na luksusy. Ci膮gle d藕wi臋cza艂y jej w uszach przestrogi Antoni, w kt贸rych zapewne by艂o jakie艣 ziarno prawdy. Wiedzia, 偶e raczej nie zaprzyja藕ni si臋 z macoch膮 Rica, ale te偶 nie chcia艂a w niej widzie膰 wy艂膮cznie swojego wroga. By艂o co艣 ludzkiego w uronionej 艂zie z powodu Lily. Kto wie, mo偶e ta przybrana babcia rzeczywi艣cie kocha c贸rk臋 jednego z pasierb贸w?

Rico pod膮偶a艂 za Catherine nie艣wiadom tego, co si臋 dzieje w jej g艂owie. Wbrew deklaracjom o „ma艂偶e艅stwie bez mi艂o艣ci” czu艂 co艣 wi臋cej do tej kobiety, kt贸ra teraz by艂a jego 偶on膮. Jednocze艣nie rozumia艂, 偶e nie uda mu si臋 ot tak przekona膰 jej o swoich zrewidowanych uczuciach. Chcia艂by j膮 uca艂owa膰, przytuli膰, ale nie wiedzia艂, jak wykona膰 pierwszy gest. Patrzy艂, wi臋c tylko na Catherine, po偶era艂 wzrokiem jej pi臋kn膮 figur臋, profil, marzy艂, by rozsypa膰 jej w艂osy zebrane w w臋ze艂 na karku. Zanurzy艂by w nich twarz, ca艂y zanurzy艂by si臋 w tej kobiecie, o kt贸rej przecie偶 wiedzia艂, jak potrafi by膰 rozkoszna, szczodra i szczera w oddaniu.

Otrz膮sn膮艂 si臋. Lepiej nie my艣le膰 w tej chwili o takich rzeczach. Ca艂y ten dzie艅 by艂 ci臋偶ki i dziwny: rano 艣lub, po po艂udniu pogrzeb, wieczorem przykra wizyta u ojca i macochy. Ma艂o prawdopodobne, by Catherine mia艂a w tej chwili ch臋膰 na igraszki.

Jakby s艂ysz膮c t臋 ostatni膮 my艣l, powiedzia艂a g艂ucho:

— Skonana jestem. Marz臋 o poduszce, Zajrz臋 jeszcze tylko na chwil臋 do Lily. — Od razu ruszy艂a w stron臋 schod贸w prowadz膮cych na g贸r臋.

— Jessica m贸wi艂a, 偶e ma艂a 艣pi — zauwa偶y艂 Rico.

— Mo偶e lepiej jej nie przeszkadza膰.

— Jessica jest niani膮. Ale od ca艂owania na dobranoc i od bajek mia艂am by膰 ja, prawda?

— Chaty, Rico zbli偶y艂 si臋 i uj膮艂 j膮 za rami臋, ten dzie艅 za d艂ugo ju偶 trwa. Pochowa艂a艣 siostr臋, wyprowadzi艂a艣 si臋 z domu...

— I wysz艂am za m膮偶 — uzupe艂ni艂a, wysuwaj膮c rami臋 — Zapomnia艂e艣? Wzi臋li艣my jeszcze 艣lub.

Rico zmarszczy艂 brwi.

— Jasne... Domy艣lam si臋, 偶e ten 艣lub ci si臋 nie podoba艂. Ale sama wola艂a艣, 偶eby by艂 w艂a艣nie taki, skromny i cichy.

W my艣lach przyzna艂a mu racj臋. A jednak w sumie by艂o to przykre prze偶ycie. Jaka艣 tam niewa偶na rejestracja w urz臋dzie dzielnicowym, ni to spisanie umowy handlowej, ni wyrobienie prawa jazdy.

Westchn臋艂a.

— Nie s膮dzi艂am, 偶e to b臋dzie a偶 tak zdawkowe. W艂a艣ciwie uw艂aczaj膮ce.

— S艂uchaj, zajrza艂 jej w oczy — je艣li zechcesz, mo偶emy kiedy艣 powt贸rzy膰 ten 艣lub, z ca艂膮 opraw膮, jak nale偶y. Zatrudnimy organizatora uroczysto艣ci, muzyk臋, wiza偶yst贸w i tak dalej. Oczywi艣cie b臋dzie pastor...

Nawet si臋 stara, pomy艣la艂a. Ale c贸偶, w g艂臋bszym sensie Rico Mancini chyba nie rozumie, o co jej naprawd臋 chodzi. I mo偶e nigdy nie zrozumie. Bo przecie偶 mniejsza o ten nijaki urz膮d, o rytua艂 lub raczej jego brak. Najgorsze jest to, 偶e Rico jej nie kocha. A co mo偶e by膰 wart 艣lub bez mi艂o艣ci?

— Id臋 do Lily — Ruszy艂a znowu naprz贸d.

— Zostaw Lily — Zast膮pi艂 jej drog臋 — Jessica sobie z ni膮 poradzi. Ma pok贸j obok ma艂ej. Lepiej chod藕 ze mn膮, zrobi臋 ci drinka.

— Nie chc臋 drinka.

— To mo偶e jaka艣 gor膮ca k膮piel?

Za艣mia艂a si臋 nieweso艂o.

— Nawet nie wiem, gdzie tu jest 艂azienka.

— Cathy, prosz臋 — nie ust臋powa艂.

— O co ci w艂a艣ciwie chodzi — zapyta艂a, nie pod nosz膮c wzroku. Oczywi艣cie domy艣la艂a si臋, o co mu chodzi. Byli przecie偶 m臋偶em i 偶on膮. A jednak nie chcia艂a tego przyj膮膰 do wiadomo艣ci, poniewa偶 on jej nie kocha艂. A skoro jej nie, kocha艂, nie mo偶e by膰 mowy o nocy po艣lubnej. Poza tym wci膮偶 jej d藕wi臋cza艂y w uszach ostrze偶enia Antonii... Ach, jak daleko chcia艂aby by膰 teraz od tego miejsca i tego cz艂owieka! Najlepiej gdzie艣 w podr贸偶y, kt贸ra pomog艂aby zapomnie膰 o wszystkich przykrych prze偶yciach. Niestety, sama siebie skaza艂a na bycie w艂a艣nie tu, bo wybra艂a rol臋 nowej mamy Lily. I rol臋 偶ony stryja tej ma艂ej, dla kt贸rego dzi艣 rano zgodzi艂a si臋 porzuci膰 prac臋, do kt贸re go rezydencji si臋 przeprowadzi艂a i kt贸rego nazwisko mia艂a od dzisiaj nosi膰.

Catherine Mancini. Oto, kim teraz jest. Czy to jeszcze w og贸le ja — przemkn臋艂o jej przez my艣l.

— Zostaw Lily — poprosi艂 znowu Rico. — Je艣li j膮 teraz rozbudzisz, trudno b臋dzie j膮 zn贸w u艣pi膰. A oboje jeste艣 my przecie偶 zm臋czeni, prawda?

— No dobrze — zgodzi艂a si臋. — Mo偶e rzeczywi艣cie wezm臋 po prostu k膮piel. Ale zaraz potem p贸jd臋 do 艂贸偶ka. Czy zechcia艂by艣 mi powiedzie膰, gdzie b臋d臋 spa艂a?

— Oczywi艣cie — I poprowadzi艂 j膮 schodami, delikatnie podtrzymuj膮c jej 艂okie膰, a偶 stan臋li przed du偶ymi drzwiami z mahoniu. Pchn膮艂 drzwi, zauwa偶aj膮c k膮tem oka, 偶e Catherine wzi臋艂a g艂臋bszy wdech na widok wielkiego 艂o偶a ma艂偶e艅skiego i okien od sufitu do pod艂ogi, za kt贸rymi skrzy艂a si臋 艣wiat艂ami nocna panorama Melbourne.

— Przygotuj臋 ci k膮piel — Rico ruszy艂 w stron臋 艂azienki.

Przygotuj臋 ci k膮piel. C贸偶, by艂a w tej zapowiedzi uprzejmo艣膰, ale mo偶e i co艣 wi臋cej? Posz艂a za nim i ujrza艂a ca艂y salon k膮pielowy z ma艂ym basenem w roli wanny. Jak zahipnotyzowana patrzy艂a na marmury, kt贸rymi wy艂o偶ono 艣ciany, na lustra, ro艣linno艣膰 na para pecie, mn贸stwo kosmetyk贸w i r臋cznik贸w.

Nagle dopad艂a j膮 my艣l o tych wszystkich kochankach, kt贸re musia艂y si臋 tu k膮pa膰 przed ni膮, dla niego, i poczu艂a skr臋powanie. Bo kim偶e mog艂a by膰 w tym szeregu? Jedn膮 panienk膮 wi臋cej, i tyle. Jak膮艣 parodi膮 偶ony, kt贸rej Rico nigdy nie pokocha.

— Straszne tu luksusy — powiedzia艂a — Nie mia艂by艣 dla mnie czego艣 skromniejszego?

— Dla ciebie? Skromniejszego? Nie rozumiem.

—Wyregulowa艂 wod臋 — To jest nasza wsp贸lna sypialnia i wsp贸lna 艂azienka. My艣la艂em, 偶e jeste艣my m臋偶em i 偶on膮?

Wzruszy艂a ramionami.

— Przecie偶 wiesz, co mam na my艣li. Zacznijmy od tego, 偶e nasze ma艂偶e艅stwo me jest prawdziwe...

Utkwi艂 w niej tak intensywne spojrzenie, 偶e urwa艂a.

— A to dlaczego, zapyta艂 — Bo co, bo si臋 nie kochamy?

Skin臋艂a g艂ow膮. Do ta艅ca trzeba dwojga. C贸偶 z tego, 偶e ona go mo偶e i kocha, skoro on jej nie? Zreszt膮, co to znaczy kocha膰 Rica? Tego m臋偶czyzny nie da si臋 bez reszty zaakceptowa膰. Zbyt jest na to arogancki, zadufany w sobie i zmienny. Nie do przyj臋cia s膮 jego maniery i stosunek do ludzi.

Nagle zn贸w jej stan臋艂a przed oczami Antonia.

— Powiedz — opar艂a si臋 ramieniem o framug臋 — czy to prawda, co m贸wi艂a twoja macocha? O tym, 偶e za grosze wykupi艂e艣 ojca?

Rico zwleka艂 z odpowiedzi膮. Wreszcie zamkn膮艂 dop艂yw wody.

— Dlaczego akurat teraz chcesz to wiedzie膰?

— Bo Antonia...

— Daj ju偶 spok贸j z t膮 Antoni膮 — Machn膮艂 r臋k膮 — To jest okropna baba. Fa艂szywa do szpiku ko艣ci, zawsze k艂amie i odwraca kota ogonem. Takie ma metody.

Catherine zmru偶y艂a oczy.

— Ale, w艂a艣ciwie dlaczego mia艂abym wierzy膰 tobie? Mo偶e ona wcale nie jest taka z艂a... Chcia艂abym sobie o niej wyrobi膰 w艂asne zdanie. Wi臋c jak by艂o z tymi akcjami ojca?

Rico przysiad艂 na brzegu wanny.

— No dobrze. Akcje rzeczywi艣cie by艂y -tanie. Ale by艂y tanie dla wszystkich, nie tylko dla mnie. Ka偶dy m贸g艂 je kupi膰. Ja zareagowa艂em najszybciej, prawdopodobnie, dlatego, 偶e chcia艂em, 偶eby maj膮tek pozosta艂 w rodzinie.

— Ale starsi pa艅stwo na tym stracili, tak?

— Ju偶 wcze艣niej stracili, bo 藕le gospodarowali. Ja ich do sprzeda偶y akcji nie zmusza艂em.

Catherine namy艣la艂a si臋 przez chwil臋.

— Nie zmusza艂e艣 ich, tak jak mnie nie zmusza艂e艣 do ma艂偶e艅stwa? Tylko, 偶e jako艣 dziwnie nie mia艂am innego wyboru. A to, jak traktujesz rodzin臋, pokazuje mi, co i mnie mo偶e przy tobie czeka膰.

Zapl贸t艂 ramiona i nic nie odpowiedzia艂.

Catherine prze艂kn臋艂a 艣lin臋 raz i drugi.

— Naprawd臋 nie jestem pewna, czy chcia艂am po艣lubi膰 cz艂owieka, kt贸ry wyzyskuje rodzin臋.

Rico u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.

— Szukasz dziury w ca艂ym. Zmieniasz sens tego, co ci powiedzia艂em o ojcu. Ale mniejsza z tym. A co do w膮tpliwo艣ci w sprawie 艣lubu, to chyba troch臋 si臋 sp贸藕ni艂a艣. Dzi艣 rano nie podpisywa艂a艣 jakiej艣 kartki urodzinowej tylko akt ma艂偶e艅stwa. Czyli jest ju偶 po herbacie. A mo偶e co艣 przeoczy艂em?

Wzruszy艂a ramionami, niezadowolona z nieodpartej logiki jego rozumowania.

Rico wymierzy艂 w ni膮 palec:

— Jeste艣 teraz moj膮 偶on膮, Catherine, ze wszystkim, co si臋 z tym wi膮偶e. Za p贸藕no na jakie艣 tryby warunkowe.

— Ale chyba nie my艣lisz — unios艂a brwi, 偶e zaraz p贸jd臋 z tob膮 do 艂贸偶ka, co? 呕e b臋dziemy razem spali?

— W艂a艣nie, 偶e my艣l臋. Wtedy, w hotelu, nie odczuwa艂a艣 do mnie niech臋ci. Nasze cia艂a dosy膰 si臋 lubi膮.

— Wtedy by艂am oszo艂omiona i samotna — Spojrza艂a z wahaniem — Rico, nie ka偶 mi — Wypowiada艂a te s艂owa, a r贸wnocze艣nie czu艂a, 偶e gdyby j膮 teraz przygarn膮艂, poca艂owa艂, szepn膮艂 co艣 mi艂ego, natychmiast by艂aby jego. Cia艂em i dusz膮.

Ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca. I wci膮偶 mia艂 na ustach ten ironiczny u艣mieszek, a w oczach l贸d.

— Nie mamy innego wyboru, Cathy. Musimy tu razem spa膰. Bo mo偶e nie zauwa偶y艂a艣, ale pod naszym domem czai si臋 kilku paparazzich. Gdyby艣 posz艂a do pokoju go艣cinnego i zapali艂a tam 艣wiat艂o, wykalkulowaliby, 偶e nasze ma艂偶e艅stwo jest fikcj膮 i tak to przed stawili. A wtedy s膮d rodzinny m贸g艂by nam cofn膮膰 prawo do opieki nad Lily. Rozwa偶 to sobie, Cathy.

Spojrza艂a na niego sp艂oszona.

— M贸wisz serio? Rzeczywi艣cie byli tam na dole jacy艣 faceci.

C贸偶, jestem cz艂owiekiem publicznym i cz臋sto snuj膮 si臋 za mn膮 reporterzy.

— Cholera — Poczu艂a, 偶e zaczyna j膮 bole膰 g艂owa. Unios艂a r臋ce, by pomasowa膰 sobie skronie.

— Co, migrena — U艣miechn膮艂 si臋 krzywo — Jak na zawo艂anie. Ulubiona wym贸wka niech臋tnych 偶on.

— Nie udaj臋 — powiedzia艂a g艂ucho. Naprawd臋 mnie boli.

— Wykr臋casz si臋, Catherine — Wsta艂 i podszed艂 do niej — S艂uchaj, nie umawiali艣my si臋 na bia艂e ma艂偶e艅stwo. Mowa by艂a o ma艂偶e艅stwie z rozs膮dku, owszem, ale nie o...

Unios艂a r臋k臋, by go powstrzyma膰.

— Prosz臋 ci臋, nie zmuszaj mnie.

— Zmusza膰? Nie, co to, to nie. Ale my艣l臋, 偶e masz jak膮艣 naturaln膮 sk艂onno艣膰 do mnie. Wykorzystaj j膮.

— Ja?

— Tak, ty. Jeszcze raz przypomnij sobie ten hoteli, co tam robili艣my...

Racja. Oczywi艣cie racja. Mia艂a do niego sk艂onno艣膰. A w艂a艣ciwie kocha艂a go! I nawet z t膮 bol膮c膮 g艂ow膮 od razu by mu si臋 odda艂a, gdyby tylko zechcia艂 j膮 mi艂o poprosi膰, oczarowa膰, skusi膰. Zamiast rozkazywa膰.

Niestety, Rico nie by艂 z tych, co czekaj膮 i prosz膮.

Ale i ona nie by艂a z tych, co 艂atwo daj膮 za wygran膮!

— Nie my艣l — cofn臋艂a si臋 o krok, 偶e masz mnie ca艂kiem w r臋ku. Zrobi艂e艣 mnie swoj膮 偶on膮, ale to nie jest nieodwracalne. Zupe艂nie nie藕le wyobra偶am sobie rozw贸d z tob膮. I my艣l臋, 偶e gdyby do tego dosz艂o, s膮d nie odebra艂by Lily nam, a tylko tobie. S膮dy zwykle zostawiaj膮 ma艂e dzieci przy kobietach. Jako by艂a pani Mancini dalej wychowywa艂abym Lily Mancini.

— No wiesz — W spojrzeniu Rica pojawi艂o si臋 oburzenie. — Zdumiewasz mnie!

— A co, my艣la艂e艣, 偶e masz do czynienia z g艂upi膮 g膮sk膮 — Catherine wzruszy艂a ramionami. — No teraz wyjd藕 ju偶 z 艂azienki, bo naprawd臋 chcia艂abym wzi膮膰 t臋 k膮piel.

Poniewa偶 si臋 nie rusza艂, zacz臋艂a rozpina膰 guziki bluzki, tak jakby go nie by艂o. Rozpu艣ci艂a w艂osy i zrzuci艂a sanda艂ki. 艢ci膮gn臋艂a sp贸dnic臋. Widzia艂a, jak w Ricu walczy uraza i coraz wi臋ksze zainteresowanie jej negli偶em. Po chwili by艂a ju偶 tylko w koronkowych majtkach i staniku.

— Ciekawe, jakby艣 si臋 broni艂 w s膮dzie — Zanurzy艂a palce w wodzie. Woda wci膮偶 jeszcze by艂a wystarczaj膮co ciep艂a — Co by na przyk艂ad powiedzia艂 dumny Sycylijczyk — spojrza艂a zezem — gdyby jego m艂oda 偶ona oskar偶y艂a go o niewydolno艣膰 seksualn膮, podaj膮c to za przyczyn臋 rozej艣cia.

Rico zblad艂.

— Jeste艣 pod艂a — wycedzi艂. — Nie s膮dzi艂em, 偶e a偶 tak.

— Ty te偶 bywasz pod艂y — powiedzia艂a, zdejmuj膮c powoli majteczki i odpinaj膮c stanik. Wesz艂a do wanny.

Rico patrzy艂 na ni膮 jak zahipnotyzowany.

Catherine si臋gn臋艂a po jeden z szampon贸w. Zacz臋艂a sobie namydla膰 g艂ow臋.

— Nie pami臋tasz ju偶, jak mnie oskar偶a艂e艣? Jak bez sensu pomawia艂e艣 mnie o interesowno艣膰, o polowanie na bogatego m臋偶a i tym podobne bzdury. Nic z tego nie odwo艂a艂e艣. A jednocze艣nie chcesz, 偶ebym posz艂a z tob膮 do l贸偶ka, 偶ebym dzieli艂a z tob膮 intymno艣膰...

— Ale ja — Rico podni贸s艂 ramiona, dziwi膮c si臋 niepomiernie. — Ale ja...

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Nie dam ci si臋 wykorzystywa膰, panie Mancini. Wysz艂am za ciebie dla dobra Lily. I zamierzam si臋 trzyma膰 tej motywacji. A ty b臋dziesz to musia艂 艣cierpie膰. Rzeczywi艣cie jestem teraz twoj膮 偶on膮 i to znaczy, 偶e mam te偶 pewne prawa. I nie b臋dziesz mnie wykorzystywa艂, Rico. Nic z tego. Nie licz na to.

ROZDZIA艁 SI脫DMY

Le偶a艂a, czekaj膮c na nowy dzie艅

Obok niej spa艂 ten, kt贸rego tak do siebie zniech臋ca艂a, a do kt贸rego teraz ch臋tnie by si臋 przytuli艂a, po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na piersi i nawet go przeprosi艂a. W sypialni by艂o jasno, bo za oknami sta艂a pe艂nia. W domu co艣 potrzaskiwa艂o, z zewn膮trz s艂ycha膰 by艂o daleki szum miasta. Catherine nie mog艂a spa膰.

Rico przez sen wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i czego艣 szuka艂. Odgad艂a, 偶e to jej szuka, i pozwoli艂a mu si臋 dotkn膮膰. Przygl膮da艂a si臋 jego pi臋knym rysom, policzkom ciemniej膮cym ju偶 od zarostu, d艂ugim rz臋som, na kt贸rych gra艂o 艣wiat艂o ksi臋偶yca, zmys艂owym ustom, teraz lekko rozchylonym. Ch臋tnie by go poca艂owa艂a w te usta. Nie rusza艂a si臋 jednak, bo nie mia艂oby to sensu Patrzy艂a tylko i wielbi艂a wzrokiem swojego m臋偶a lub raczej tego, kt贸ry by艂 nim jedynie z nazwy.

Pow臋drowa艂a spojrzeniem w d贸艂, tam gdzie Rico niedbale okr臋ci艂 prze艣cierad艂em biodra. W my艣lach wsun臋艂a d艂o艅 pod to prze艣cierad艂o i odnalaz艂a obiecuj膮c膮 m臋sko艣膰, kt贸ra rysowa艂a si臋 nawet teraz przez p艂贸tno. Odepchn臋艂a jednak zaraz t臋 wizj臋, bo, po co wodzi膰 sam膮 siebie na pokuszenie?

Poczu艂a, 偶e chce jej si臋 p艂aka膰. A w chwil臋 potem us艂ysza艂a p艂acz. Ale nie sw贸j. Unios艂a lekko g艂ow臋 i zorientowa艂a si臋, 偶e to g艂osik dziecka, 偶e to Lily p艂acze za 艣cian膮.

Wy艣lizgn臋艂a si臋 spod r臋ki Rica, narzuci艂a szlafrok i wymkn臋艂a si臋 na korytarz.

Na progu pokoju dziecinnego zderzy艂a si臋 z Jessic膮.

— A, to pani — Jessica cofn臋艂a si臋 o krok — Ma艂a ma swoj膮 por臋 karmienia. Widz臋, 偶e pani膮 zbudzi艂a.

— Mo偶e ja j膮 nakarmi臋? Wstawanie w nocy nie sprawia mi k艂opotu.

— 0 — Jessica by艂a wyra藕nie zdziwiona. — A Janey jako艣 nigdy... — Nie doko艅czy艂a zdania.

Catherine wzi臋艂a Lily na r臋ce i zacz臋艂a j膮 ko艂ysa膰.

— C艣艣, 膰艣艣, male艅ka... Gdzie buteleczka — zapyta艂a.

— Wstawi艂am j膮 do podgrzewacza. Ale najpierw musimy dzidziusiowi zmieni膰 pieluszk臋, bo inaczej nie przestanie p艂aka膰.

— Oczywi艣cie — Catherine u艂o偶y艂a Lily na stoliku do przewijania i zacz臋艂a rozpina膰 艣pioszki. Ze wzruszeniem popatrywa艂a na zar贸偶owione od snu male艅stwo, teraz kwil膮ce jeszcze i niezadowolone — Ach, te wszystkie zatrzaski — zamrucza艂a.

— Wkr贸tce nabierze pani wprawy — Jessica u艣miechn臋艂a si臋 — To, co, zostawi膰 ju偶 pani膮? — Powiedzia艂a to, ale jako艣 nie wychodzi艂a.

Catherine spojrza艂a pytaj膮co, si臋gaj膮c r贸wnocze艣nie po now膮 pieluszk臋 dla Lily.

Jessica odchrz膮kn臋艂a.

— Bo — piastunka zawiesi艂a g艂os — wci膮偶 jeszcze my艣l臋 o tamtym tragicznym dniu. Wszystko si臋 wtedy zacz臋艂o od k艂贸tni z Janey... Jako艣 dziwnie czuj臋 si臋 winna.

— Nie masz ku temu 偶adnego powodu — Catherine pokr臋ci艂a g艂ow. — Janey i Marco 藕le si臋 wtedy zachowywali i awantura i tak by艂a nieunikniona.

— Ale gdybym od nich potem nie odesz艂a, rano...

— Jessico, daj spok贸j. Nie my艣l ju偶 o tym. Teraz wa偶 na jest przysz艂o艣膰 Lily. O tym warto my艣le膰.

— Niby tak. Ale jednak...

O Bo偶e. Zebra艂o si臋 dziewczynie na w膮tpliwo艣ci, pomy艣la艂a Catherine. O drugiej w nocy.

— Ale jednak co?

— No bo Janey b艂aga艂a wtedy, 偶ebym ich nie zostawia艂a. A ja odesz艂am. — 艁zy pola艂y jej si臋 po policzkach.

Catherine natychmiast poczu艂a, 偶e te偶 ma ch臋膰 si臋 rozp艂aka膰.

— Janey przysi臋ga艂a — podj臋艂a Jessica, 偶e si臋 zmieni, 偶e oboje z Markiem si臋 zmieni膮. Powiedzia艂a wtedy...

— To wszystko nie ma ju偶 znaczenia — przerwa艂a jej Catherine. — Ja wiem, jaka by艂a Janey. Mnie samej te偶 wiele razy przysi臋ga艂a, 偶e si臋 zmieni. Ostatnia rzecz, kt贸rej teraz obie potrzebujemy, to uczucie, 偶e jeste艣my winne. Janey by艂a doros艂a i sama dokonywa艂a swoich wybor贸w. Z takimi, a nie innymi skutkami. M贸wi臋 ci, Jessico, przesta艅 si臋 oskar偶a膰.

Patrzy艂a, jak opiekunka kiwa g艂ow膮, po czym od wraca si臋 i z opuszczonymi ramionami zmierza powoli do drzwi.

— S艂uchaj — posz艂a za ni膮 — to naprawd臋 nie twoja ani nie moja wina. I chcia艂abym, 偶eby艣my ju偶 do tego wi臋cej nie wraca艂y. Nie zrobi艂y艣my nic z艂ego.

Ach, gdyby sama mog艂a uwierzy膰 w to, co po wiedzia艂a.

Kiedy drzwi za piastunk膮 si臋 zamkn臋艂y, Catherine wzi臋艂a w obj臋cia Lily i usiad艂a z m膮 w fotelu bujanym, kt贸ry zd膮偶yli z Rikiem napr臋dce kupi膰, wraz z pozosta艂ym wyposa偶eniem pokoju dziecinnego.

Li艂y ssa艂a swoj膮 buteleczk臋, a Catherine ze smutkiem rozmy艣la艂a o tym, co j膮 czeka w nadchodz膮cym czasie.

Wszystko dooko艂a by艂o takie obce. Ten dom, jej w艂asny m膮偶, nawet dziecko, kt贸re w tej chwili karmi艂a. Tak naprawd臋 nie zd膮偶y艂a si臋 jeszcze z偶y膰 ze swoj膮 siostrzenic膮.

Nie by艂a pewna, czy nauczy si臋 by膰 jej matk膮.

Co b臋dzie, gdy malutka po raz -pierwszy wypowie magiczne s艂owo „mama”? Jak si臋 wtedy obie poczuj膮? Czy trzeba b臋dzie co艣 prostowa膰? Dziwne, ale dzieci chyba nigdy nie zaczynaj膮 swojego s艂ownika od wyrazu „ciocia”.

Catherine u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Czu艂a, jak opadaj膮 jej powieki.

ROZDZIA艁 脫SMY

Widz膮c pust膮 poduszk臋, Rico prawie wpad艂 w panik臋. Gdzie Catherine? Czy偶by uciek艂a? A on spa艂 tutaj sam? A mo偶e tylko posz艂a do 艂azienki? Nadstawi艂 ucha. Za drzwiami 艂azienki by艂o jednak cicho. Zbada艂 r臋k膮 temperatur臋 po艣cieli. Poszewka by艂a zimna.

— A wi臋c dawno wysz艂a — zamrucza艂.

Zmusi艂 si臋 do opanowania. Wsta艂 bez po艣piechu i pow艣ci膮gaj膮c ch臋膰 poszukania 偶ony w kt贸rym艣 z pokoi go艣cinnych, poszed艂 wzi膮膰 prysznic. Starannie si臋 ogoli艂, uczesa艂 i ubra艂.

Dopiero got贸w do wyj艣cia ruszy艂 na obch贸d domu. Wiedziony intuicj膮 zajrza艂 do pokoju dziecinnego Nie pomyli艂 si臋, tu j膮 znalaz艂. Spa艂a w fotelu bujanym w niezbyt wygodnej pozie z Lily w obj臋ciach.

Poczu艂 wzruszenie na widok tych dw贸ch 艣licznych istot, ma艂ej i du偶ej. Tej du偶ej natychmiast wybaczy艂 jej wczorajsze pretensje i op贸r. Ma艂膮 ostro偶nie wzi膮艂 na r臋ce i u艂o偶y艂 w ko艂ysce. Lily nie obudzi艂a si臋, ale Catherine otworzy艂a oczy.

U艣miechn膮艂 si臋 do niej.

— A wi臋c tu si臋 schowa艂a艣.

— Lily p艂aka艂a w nocy — Catherine przeci膮gn臋艂a si臋 i zacz臋艂a sobie rozmasowywa膰 kark. Trzeba j膮 by艂o przewin膮膰 i nakarmi膰.

Skin膮艂 g艂ow膮.

— U艂o偶y艂em j膮 w ko艂ysce. Niech sobie jeszcze po艣pi.

— Dobrze, 偶e mi me wypad艂a z r膮k. A ty co?

— Spojrza艂a na jego garnitur — Ju偶 do pracy?

Zn贸w skin膮艂 g艂ow膮. Jasne, 偶e szed艂 do pracy. W garniturze chodzi艂 przewa偶nie do pracy. Nie ozdabia艂by si臋 w ten spos贸b, gdyby zamierza艂 powt贸rnie namawia膰 swoj膮 m艂od膮 偶on臋 do nocy po艣lubnej.

— Wr贸c臋 oko艂o si贸dmej — powiedzia艂 — Niech Jessica poczeka na mnie z k膮piel膮 dziecka. Chcia艂bym wzi膮膰 w tym udzia艂.

— Dobrze — Mia艂a nadziej臋, 偶e zaraz wyjdzie i 偶e to kr臋puj膮ce sam na sam si臋 sko艅czy.

Jednak Rico zwleka艂.

— Co zamierzasz dzi艣 robi膰 — zapyta艂.

— Dzi艣? Czy ja wiem? Mo偶e p贸jdziemy na spacer. A przy okazji jakie艣 ma艂e zakupy?

— Rozumiem — Si臋gn膮艂 do portfela i wyj膮艂 plik banknot贸w — B臋dziesz tego potrzebowa艂a.

— Nie, dzi臋ki — Powstrzyma艂a go — Mam jeszcze swoje pieni膮dze. Zreszt膮 my艣la艂am o czym艣 naprawd臋 ma艂ym, w rodzaju lod贸w.

— We藕, nie b膮d藕 艣mieszna. W ko艅cu jeste艣 moj膮 偶on膮, rzuci艂a艣 prac臋 i tak dalej. Janey by wzi臋艂a.

— Aha, o to ci idzie — U艣miechn臋艂a si臋 gorzko.

Wtem poruszy艂a si臋 klamka w drzwiach i do pokoju wesz艂a Jessica.

— Bardzo przepraszam — Chcia艂a si臋 wycofa膰 — Nie wiedzia艂am, 偶e pa艅stwo...

— Nie, zosta艅 — powiedzia艂a Catherine. — Pan Mancini w艂a艣nie wychodzi艂.

— Przysz艂am zaj膮膰 si臋 ma艂膮 — usprawiedliwia艂a si臋 piastunka.

— Oczywi艣cie. To ja rzeczywi艣cie b臋d臋 ju偶 szed艂 — powiedzia艂 Rico i skierowa艂 si臋 ku drzwiom. Zawr贸ci艂 jednak i ni st膮d, ni zow膮d obj膮艂 Catherine — To pa, kochanie. — Poca艂owa艂 j膮 — B臋d臋 z powrotem jak najszybciej si臋 da.

艢wietnie odegra艂 t臋 scen臋, pomy艣la艂a Catherine. Mogliby mu da膰 za ni膮 Oscara.

Jessica skromnie sta艂a z boku, nie podnosz膮c wzroku.

— Pa — Catherine machinalnie podj臋艂a jego gr臋. Zarazem dotar艂o do niej, 偶e on t臋 scen臋 adresuje nie tylko do niani dziecka. Tak偶e jej, Catherine, chcia艂 udowodni膰, 偶e jest jej prawnym w艂a艣cicielem i mo偶e bra膰 j膮 w obj臋cia, kiedy tylko zapragnie. To poni偶aj膮ce, pomy艣la艂a. Ale czekaj, chcesz gry? B臋dziesz j膮 mia艂.

— Kotku— zawo艂a艂a zanim. — Zapomnia艂e艣 o czym艣.

Rico, ju偶 z r臋k膮 na klamce, uni贸s艂 wysoko brwi.

— M贸wi艂e艣 — u艣miechn臋艂a si臋 promiennie, 偶e zostawisz mi troch臋 grosza na zakupy...

Zauwa偶y艂a, jak pochmurnieje, potem ponownie si臋ga do portfela, wyjmuje banknoty i k艂adzie je na stoliku.

— Wracaj szybko, kotku — rzuci艂a za nim. — B臋d臋 a tob膮 t臋skni艂a. Pa, pa!

ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Wszystko wydawa艂o si臋 perfekcyjne: mieszka艂a w pi臋knym domu, mia艂a m臋偶a, kt贸rego kocha艂a, Lily ros艂a jak na dro偶d偶ach, zdrowa i 艣liczna.

A jednak czu艂a si臋 jak wi臋藕niarka.

Catherine zerkn臋艂a zza firanki. Rzeczywi艣cie bez przerwy si臋 tam czaili ci wszyscy reporterzy i paparazzi z d艂ugimi obiektywami. Min臋艂y dwa tygodnie, a oni nadal polowali.

Bo te偶 by艂o, na co polowa膰. Sprawy si臋 pokomplikowa艂y. Antonia wnios艂a apelacj臋 do s膮du rodzinnego. W kolorowej prasie lokalnej wci膮偶 ukazywa艂y si臋 jakie艣 wywiady z ni膮, w kt贸rych oskar偶a艂a swojego pasierba i jego 偶on臋 o cyniczn膮 gr臋, w kt贸rej stawk膮 by艂 maj膮tek jej wnuczki, a ofiar膮 — malutka Lily.

Rico zagl膮da艂 do tych gazetek, po czym zaraz ciska艂 je do kosza.

Naturalnie Catherine wyci膮ga艂a je stamt膮d i uwa偶nie studiowa艂a. Nie chcia艂a si臋 przyzna膰 sama przed sob膮, 偶e najbardziej ciekawi艂y j膮 zdj臋cia m臋偶a. Na jednym z nich Rico wsiada艂 do swojego drogiego auta, po chmurny i pi臋kny jak b贸g. Podpis pod zdj臋ciem g艂osi艂:

„Pan Mancini jak zwykle odmawia komentarzy”.

Wielbi艂a Rica na fotografiach, jednak w 偶yciu trzy ma艂a go na dystans. Nie mog艂a si臋 prze艂ama膰, nie chcia艂a go dopu艣ci膰 bli偶ej, bo wci膮偶 nie mia艂a ch臋ci na intymno艣膰 bez mi艂o艣ci.

Do pokoju wesz艂a Jessica.

— Dzwonili dziadkowie Lily — powiedzia艂a. — W艂a艣nie tu jad膮. Chcieliby zobaczy膰 swoj膮 wnuczk臋. Czy pani ich przyjmie?

Catherine sp艂oszy艂a si臋. Nie mia艂a ochoty na kolejn膮 konfrontacj臋 zw艂aszcza po tym, co przeczyta艂a w tych wszystkich gazetkach. No i nie wiadomo, co Rico by powiedzia艂 na tak膮 wizyt臋. Mo偶e zadzwoni膰 do niego i zapyta膰 o zdanie? Si臋gn臋艂a po kom贸rk臋.

Zaraz jednak od艂o偶y艂a j膮 z powrotem. Nie, nie b臋dzie pyta艂a m臋偶a. Ma przecie偶 w艂asny rozum! I mniejsza te偶 o gazety. Czemu by nie mia艂a da膰 szansy dziadkom na widzenie 偶 wnuczk膮? Ostatecznie Lily od tego nie ub臋dzie.

— Dobrze, wpu艣膰 ich, jak przyjad膮.

W chwil臋 potem auto Mancinich pojawi艂o si臋 przed domem. Catherine zdumia艂a si臋, ujrzawszy Antoni臋 w jakim艣 zwyk艂ym pulowerku i spodniach.

Poprzednio widzia艂a j膮 przecie偶 w krzykliwej sukni i obwieszon膮 zlotem. Co za niezwyk艂a metamorfoza.

— Catherine, kochanie. — Starsza dama jak gdyby nigdy nic roz艂o偶y艂a ramiona w serdecznym powitaniu.

— Tak si臋 ciesz臋, 偶e zechcia艂a艣 nas przyj膮膰. Ostatnio nie by艂am dla ciebie sprawiedliwa, przepraszam. To wszystko przez ten m贸j temperament.

Catherine nie bardzo wiedzia艂a, jak zareagowa膰. Na wszelki wypadek postanowi艂a by膰 uprzejma.

— Nie ma, o czym m贸wi膰 — Zdoby艂a si臋 na u艣miech.

— Jak偶e mia艂abym przeszkadza膰 dziadkom w dost臋pie do wnuczki — Schyli艂a si臋 i podnios艂a z pod艂ogi raczkuj膮c膮 Lily.

Antonia ponownie rozwar艂a ramiona.

— Daj mi j膮 potrzyma膰. Jaka ona 艣liczna.

Carlos, popatrz — zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a.

Pan Mancmi otar艂 pot z czo艂a i zasiad艂 w fotelu. Przej膮艂 Lily z r膮k 偶ony. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech szczerej rado艣ci. Ma艂a Lily zacz臋艂a szczebiota膰.

— Widz臋, 偶e mam konkurentk臋 do serca Carlosa

— rozpromieni艂a si臋 Antonia — Kobiety zawsz臋 go uwielbia艂y, w ka偶dym wieku. A teraz - spojrza艂a na Catherine — mo偶e by艣 mi pokaza艂a pokoik dziecinny?

Nie zd膮偶y艂y wyj艣膰, gdy dziecko zacz臋艂o kwili膰.

— To jej pora karmienia, ale prosz臋 — powiedzia艂a Catherine, wr臋czaj膮c starszemu panu ksi膮偶eczk臋 z bajeczkami. — Ma艂a zajmie si臋 tym przez jaki艣 czas. Bardzo lubi s艂ucha膰 tych bajek.

Carlos zerkn膮艂 na ksi膮偶eczk臋 i zaraz rzuci艂 j膮 na stolik.

— Nie — burkn膮艂. — Nie potrzebujemy tego.

— Przepraszam, chcia艂am dobrze — wycofa艂a si臋 Catherine, zdziwiona nag艂膮 szorstko艣ci膮 te艣cia.

— Chod藕my ju偶 — ponagli艂a Antonia — Carlos zna wiele sycylijskich ko艂ysanek i mo偶e co艣 za艣piewa dziecku. On bardzo kocha dzieci. Podobnie jak ja.

Wysz艂y na korytarz.

— A twoje w艂asne dzieci — spyta艂a Catherine — To znaczy nie wiem, czy mia艂a艣 jakie艣?

Antonia pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— M贸j pierwszy m膮偶 i ja nie zostali艣my pob艂ogos艂awieni, niestety. Kiedy za艣 pobrali艣my si臋 z Carlosem, my艣la艂am — Machn臋艂a r臋k膮 — No, c贸偶. Nie u艂o偶y艂o si臋. Ch艂opcy Carlosa nie przepadali za mn膮, a on uwa偶a艂, 偶e sytuacja jeszcze si臋 pogorszy, je艣li b臋dziemy mieli kolejne dzieci.

— Musia艂o ci by膰 ci臋偶ko — Catherine poczu艂a nag艂y przyp艂yw wsp贸艂czucia. Nie by艂a pewna, czy Antonia jest z ni膮 do ko艅ca szczera. — Prosz臋, usi膮d藕.

— Wskaza艂a jej bujany fotel w pokoiku Lily.

Antonia usiad艂a i rozejrza艂a si臋 zamy艣lona.

— Tak, by艂o mi ci臋偶ko. Czu艂am si臋 samotna, zw艂aszcza, od kiedy ma艂y Marco — Przerwa艂a i ci臋偶ko westchn臋艂a.

— M贸wisz o jego wyje藕dzie do szko艂y z internatem — pomog艂a Catherine. — A w艂a艣ciwie dlaczego go tam pos艂ali艣cie?

— By艂 bardzo rozpuszczony — Antonia zawiesi艂a g艂os — Na dobr膮 spraw臋 nie mia艂 go kto wychowywa膰. Matka i ojciec pracowali od 艣witu do nocy. Bella Mancini by艂a ambitn膮 bizenswoman. R贸s艂 wi臋c samopas. Z czasem doszli艣my z Carlosem do wniosku, 偶e szko艂a z internatem b臋dzie dla niego najlepsza. No a Rico by艂 ju偶 wtedy prawie doros艂y. Mia艂 osiemna艣cie lat, kiedy bra艂am 艣lub z jego ojcem. By艂 zamkni臋tym w sobie m艂odym cz艂owiekiem. Trudno by艂o do niego dotrze膰. Zreszt膮, co ja ci b臋d臋 t艂umaczy艂a, znasz go przecie偶. Nie zmieni艂 swojego charakteru.

Szkoda, 偶e nie zmieni艂, pomy艣la艂a Catherine. Rzeczywi艣cie trudno jest do niego dotrze膰.

— Jeszcze, co do Marca — Antonia si臋gn臋艂a po fotografi臋 obojga rodzic贸w Lily, kt贸r膮 Catherine ustawi艂a obok 艂贸偶eczka dziecka — c贸偶, Marco ju偶 jako dwunastolatek nie uznawa艂 autorytet贸w. Ojciec kocha艂 go bardzo i psu艂. Internat, dyscyplina i wychowawcy wydawa艂y si臋 dla niego najlepszym rozwi膮zaniem. Tylko, 偶e w ten spos贸b zosta艂am ca艂kiem sama, kiedy wyjecha艂. I ju偶 na zawsze bezdzietna — Antonia si臋gn臋艂a po chusteczk臋 i otar艂a oczy.

Catherine zn贸w poczu艂a przyp艂yw wsp贸艂czucia dla tej kobiety. Teraz, kiedy pozna艂a jej histori臋, nabra艂a przekonania, 偶e nie by艂a z艂ym cz艂owiekiem. Upewni艂a si臋 te偶, co do tego, 偶e warto wys艂ucha膰 drugiego cz艂owieka.

Starsza pani odstawi艂a fotografi臋 na miejsce.

— Bardzo ci dzi臋kuj臋, Cathy — zacz臋艂a si臋 podnosi膰, 偶e pozwoli艂a艣 nam zobaczy膰 Lily. Nigdy nie by艂am matk膮, mo偶e przynajmniej babci膮 mi si臋 uda poby膰?

— Powiedziawszy to, u艣miechn臋艂a si臋 ujmuj膮co.

— Serdecznie zapraszam — Catherine tak偶e si臋 u艣miechn臋艂a i te偶 zacz臋艂a wstawa膰. Jednak niespodziewanie zrobi艂o jej si臋 ciemno przed oczami i musia艂a opa艣膰 z powrotem na miejsce. Poczu艂a, 偶e chwytaj膮 j膮 dziwne md艂o艣ci.

— Co ci jest, skarbie — zaniepokoi艂a si臋 Antonia.

— Wygl膮dasz jako艣 blado. Zrobi艂o ci si臋 s艂abo?

— Nie, to nic — wydusi艂a z siebie Catherine — Wszystko w porz膮dku, to zaraz przejdzie. Jestem po prostu troch臋 wyczerpana.

— No tak, opieka nad dzieckiem wyczerpuje — po twierdzi艂a filozoficznie Antonia i si臋gn臋艂a po swoj膮 torebk臋 — Sied藕 tu i odpoczywaj — Gestem powstrzyma艂a Catherine. — Sama znajd臋 Carlosa.

Kiedy odesz艂a, Catherine zacz臋艂a intensywnie oblicza膰.

Jedn膮 d艂o艅 po艂o偶y艂a na brzuchu, drug膮 otar艂a pot z czo艂a. Kiedy偶 to ostatnio mia艂a okres? Zaraz, zaraz...

Przesiedzia艂a tak nie wiadomo ile czasu. Na dole trzasn臋艂y drzwi, a potem zaszumia艂 silnik auta. Nast臋pnie znowu trzasn臋艂y drzwi. To pewnie Jessica zabiera艂a Lily na spacer. Catherine stara艂a si臋 g艂臋boko oddycha膰. Na pod艂odze zacz臋艂y si臋 wyd艂u偶a膰 cienie popo艂udnia. Wreszcie Catherine wsta艂a i pow臋drowa艂a do sypialni ma艂偶e艅skiej, gdzie zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek na wielkim 艂o偶u. Niepotrzebnie tak wielkim. W jej g艂owie ko艂ata艂a tylko jedna my艣l: jak zareaguje Rico, gdy si臋 dowie? I kiedy ona zdob臋dzie si臋 na to, 偶eby mu powiedzie膰, 偶e...

Schowa艂a twarz w poduszk臋 i zacz臋艂a p艂aka膰.

Bo wedle umowy jej ma艂偶e艅stwo mia艂o si臋 teraz podobno sta膰 czym艣 nierozerwalnym, czym艣 na zawsze.

ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

— My艣la艂em, 偶e trzeba najpierw urodzi膰, 偶eby by膰 w depresji poporodowej — Rico rozsun膮艂 zas艂ony, po czym przysiad艂 na brzegu 艂贸偶ka.

Odwr贸ci艂a g艂ow臋. Razi艂 j膮 blask dnia, razi艂a te偶 energia i elegancja jej m臋偶a.

Podnosi si臋 i podszed艂 do wielkiej, rozsuwanej szafy. Pchn膮艂 jej drzwi z lustrem.

— Tyle ci nakupi艂em r贸偶nych rzeczy, a ty niczego nie nosisz. Le偶ysz tylko albo snujesz si臋 z k膮ta w k膮t w byle, czym. Co si臋 z tob膮 dzieje, Catherine?

Spojrza艂a mu w oczy, a w艂a艣ciwie spojrza艂a poprzez niego gdzie艣 w przestrze艅.

— Moje 偶ycie zrobi艂o si臋 strasznie nudne.

— Nudne? No wiesz — Pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Niepoj臋te. A dlaczego nie p贸jdziesz na przyk艂ad z Lily do parku? Jest taka 艂adna pogoda.

Poniewa偶 by艂am ju偶 w tym parku wiele razy — westchn臋艂a. — Zachodzi艂y艣my te偶 z Jessic膮 do cukierni, o kt贸rej m贸wi艂e艣. Odwiedza艂y艣my nawet bibliotek臋, gdzie opowiadaj膮 dzieciom bajki — Wzruszy艂a ramionami. — Rico, ja musz臋 zacz膮膰 znowu pracowa膰. 呕ycie kury domowej jest nie dla mnie.

艢ci膮gn膮艂 brwi.

— Nie, nie b臋dziesz pracowa艂a.

— No to zwariuj臋 — Z desperacj膮 przeczesa艂a sobie palcami zmierzwione w艂osy — D艂u偶ej tak nie wytrzymam.

Popatrzy艂 na te w艂osy.

— Dlaczego nie odwiedzisz fryzjera? Przyda艂oby ci si臋, a przy okazji mia艂aby艣 jak膮艣 rozrywk臋:

Skrzywi艂a si臋. Co on tu m贸wi o rozrywkach? Jej niepotrzebne s膮 rozrywki. Zreszt膮, dla kogo mia艂aby si臋 czesa膰 albo stroi膰? Wci膮偶 jeszcze nie uzgodnili swoich relacji erotycznych. Poza tym Rica na dobr膮 spraw臋 nigdy nie by艂o w domu. Bez przerwy pracowa艂, od 艣witu do zmierzchu. Dzi艣 jako艣 wyj膮tkowo pojawi艂 si臋 wcze艣niej.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Nie, nie. To nie jest 偶ycie dla mnie. Zawsze pracowa艂am, podobnie jak ty. Przywyk艂am do tego. Nie umiem nic nie robi膰. Spr贸buj sobie wyobrazi膰, jak ty by艣 si臋 czu艂 na moim miejscu. Wyobra藕 sobie, 偶e to ty masz w tym domu siedzie膰 sam ca艂y dzie艅.

— Ale偶 ty nie jeste艣 sama — zaprotestowa艂. — Masz Lily, jest Jessica.

— No tak, mam Lily — Wypu艣ci艂a powietrze przez zaci艣ni臋te z臋by — Ale jestem pewna, 偶e du偶o lepiej matkowa艂abym temu dziecku, gdybym jednak mia艂a prac臋, chocia偶 na p贸艂 etatu. By艂abym wtedy w lepszej kondycji psychicznej, co nie jest bez znaczenia.

— Praca, praca - Rico wyd膮艂 usta — Po co praca? Pieni臋dzy nam przecie偶 nie brakuje.

Jego sarkazm by艂 bardzo zniech臋caj膮cy.

— Przecie偶 dobrze wiesz, 偶e nie pracuje si臋 wy艂膮cz nie dla zysku. Nie udawaj, Rico.

Wzruszy艂 ramionami.

— A ja my艣l臋, 偶e wi臋kszo艣膰 pracuj膮cych kobiet ch臋tnie by si臋 z tob膮 zamieni艂a. Domy艣lam si臋, o co ci naprawd臋 chodzi! Chcesz mi na si艂臋 dowie艣膰, 偶e nie dbasz o moje pieni膮dze, 偶e ceni艂a艣 swoje dawne, biedne 偶ycie i tak dalej.

— No w艂a艣nie, ceni艂am — potwierdzi艂a. Hamowa艂a si臋, 偶eby nie zacz膮膰 krzycze膰 — Tamto 偶ycie mia艂o dla mnie sens i rytm. Nie snu艂am si臋 po wielkim, luksusowym domu, w kt贸rym personel czeka tylko, 偶eby mu co艣 poleci膰. Ja nie potrzebuj臋 偶adnego personelu! Sama lubi臋 ugotowa膰 albo zadzwoni膰 po pizz臋. A prze de wszystkim lubi臋 chodzi膰 do ludzi, do roboty, lubi臋 by膰 u偶yteczna. S艂uchaj, Rico, wydaje mi si臋, 偶e wiem te偶, co gryzie ciebie. Nie chcia艂by艣, 偶eby twoja 偶ona pracowa艂a jak twoja matka, prawda? Chcesz, 偶ebym siedzia艂a w domu, bo ona nie siedzia艂a i to przynios艂o z艂e skutki. Mog臋 ci臋 jednak zapewni膰.

— Do艣膰 — Twarz Rica pociemnia艂a — Nie mieszaj do tego mojej matki. Znowu robisz mi jak膮艣 psychoanaliz臋, pewnie wedle wskaz贸wek tej kretynki Antonii. Niech ona ci nie zawraca g艂owy, Catherine, nie wpuszczaj jej tutaj.

Poczu艂a si臋 przy艂apana. Zagryz艂a doln膮 warg臋.

— Jak to, wi臋c wiesz, 偶e ona tu przychodzi?

— Jasne, 偶e wiem. To 偶adna sztuka, wiedzie膰 tak膮 rzecz.

— Ale ona tu przyje偶d偶a razem z twoim ojcem, Rico. Chcesz, 偶ebym twojego ojca trzyma艂a za drzwiami? W ko艅cu to s膮 dziadkowie Lily.

— Dziadkowie, dziadkowie — zacz膮艂 j膮 przedrze藕nia膰 —Jacy tam dziadkowie. To po prostu m贸j stary i ta jego dziwka. Putana — doda艂 po w艂osku.

— Ale偶 ty jeste艣 na nich ci臋ty — obruszy艂a si臋.

— A jestem — przyzna艂, odwracaj膮c si臋 do okna i wk艂adaj膮c r臋ce do kieszeni.

Chwil臋 oboje milczeli.

— Tak czy owak — poruszy艂a si臋 Catherine —ja chc臋 wr贸ci膰 do pracy, Rico. Musz臋 wr贸ci膰. Co nie znaczy, 偶e b臋d臋 zaniedbywa艂a Lily albo ciebie.

Spojrza艂 przez rami臋.

— 0, to ciekawe. Nie b臋dziesz mnie zaniedbywa艂a? To by by艂o co艣 nowego, bo zdaje si臋, 偶e od 艣lubu w艂a艣nie mnie zaniedbujesz. Udajesz tylko 偶on臋. Zreszt膮 i Lily tak naprawd臋 ci臋 nie obchodzi. Zajmujesz si臋 g艂贸wnie sob膮 i swoim nieszcz臋艣ciem.

— Wszystko upraszczasz — odrzek艂a — A o twojej matce Antonia powiedzia艂a.

Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

— Do艣膰 ju偶 o tym! A przede wszystkim nie wspominaj mojej matki razem z imieniem tej baby! Domy艣lam si臋, co ona tu mo偶e wygadywa膰. To s膮 same k艂amstwa! Powinna艣 stan膮膰 po mojej stronie, Catherine. Jeste艣 moj膮 偶on膮. A teraz mog艂aby艣 ju偶 wsta膰 i si臋 ogarn膮膰, id藕, we藕 prysznic, a potem pojedziemy c艂o miasta.

— Do miasta? Nie mani ochoty.

Podszed艂 do niej.

— Dlaczego nie?

— Bo 藕le si臋 czuj臋.

Wyraz jego twarzy zmieni艂 si臋, o dziwo z艂agodnia艂.

— 殴le si臋 czujesz? W艂a艣ciwie, co ci jest, Cathy? Chod藕 no tu do mnie i powiedz mi — Wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

— Je艣li si臋 藕le czujesz, to mo偶e odwiedzimy lekarza?

Omal si臋 nie roze艣mia艂a. Tak, przyda艂by jej si臋 lekarz, ale tylko po to, 偶eby zrobi艂 test ci膮偶owy. W chwil臋 potem mia艂a ju偶 ochot臋 zap艂aka膰. Kiedy si臋 oka偶e, 偶e to rzeczywi艣cie ci膮偶a, Rico uzna, 偶e jest tak, jak my艣la艂 - zosta艂 z艂apany w pu艂apk臋. Sprytna kobieta usidli艂a go.

— Nie potrzebuj臋 lekarza — Pokr臋ci艂a g艂ow膮. R贸wnocze艣nie zacz臋艂a si臋 podnosi膰 z zamiarem p贸j艣cia do 艂azienki.

— Jak to nie potrzebujesz, skoro 藕le si臋 czujesz?

— Chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

— Pu艣膰. Nie jestem chora.

— Nie chora? No to, o co chodzi? — Nagle zrobi艂 domy艣ln膮 min臋. Mo偶e masz jaki艣 k艂opot z miesi膮czk膮?

Spojrza艂a zdziwiona. S艂owo „miesi膮czka” przesz艂o mu przez gard艂o? No, no. A wi臋c nie by艂 taki ca艂kiem zacofany, ten Sycylijczyk. W艂a艣ciwie jak na m臋skiego szowinist臋 zachowywa艂 si臋 niekiedy ca艂kiem nowocze艣nie. Na przyk艂ad wieczorami zakasywa艂 r臋kawy i k膮pa艂 ma艂膮 Lily. A robi艂 to z zapa艂em, jakiego sama mog艂aby mu pozazdro艣ci膰.

Nabra艂a du偶o powietrza.

— Tak, mam problem z miesi膮czk膮. I w艂a艣nie przez to czuj臋 si臋 rozbita.

— No to przepraszam ci臋, powinienem by膰 wyrozumialszy.

Catherine wyda艂o si臋, 偶e w jego uprzejmo艣ci za brzmia艂a jednak fa艂szywa nuta.

Uzna艂a, 偶e odp艂aci mu tym samym.

— Nie, to ja przepraszam. Chyba jestem przewra偶liwiona i w og贸le rozkapryszona. Przepraszam.

Chwil臋 mocowali si臋 wzrokiem.

— Ale czekaj, to ju偶 dopowiedzmy rzecz do ko艅ca.

— Rico zastanowi艂 si臋 — Co to znaczy, 偶e masz k艂opot z okresem?

Catherine z wysi艂kiem prze艂kn臋艂a, raz i drugi.

— No - sp贸藕nia mi si臋.

— Ach tak! Od jak dawna?

— Od kilku dni — Odwr贸ci艂a wzrok, bo teraz ju偶 naprawd臋 chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. Wymusi艂 na niej to zeznanie i by艂a pewna, 偶e za chwil臋 nast膮pi scena, kt贸rej tak si臋 obawia艂a: zaczn膮 si臋 oskar偶enia oto, 偶e go usidli艂a.

— Czyli, 偶e mo偶esz by膰 w ci膮偶y?

— Nie wiem — odrzek艂a cicho — Mo偶e tak, mo偶e nie.

— C贸偶 — westchn膮艂. — W takim razie na pewno musimy jecha膰 do lekarza.

Przyjrza艂a mu si臋. O dziwo 偶adna scena si臋 nie zaczyna艂a, nie robi艂 jej wyrzut贸w.

— Po co — spyta艂a niech臋tnie. — Jest na to za wcze艣nie. Albo ju偶 za p贸藕no.

— Stanowczo jedziemy — zdecydowa艂 Rico. Po czym podszed艂 do szafy i si臋gn膮艂 po jedn膮 z nowych sukienek — W艂贸偶 mo偶e to — poprosi艂 — I id藕 ju偶 pod ten prysznic. Zadzwoni臋 do doktora Sellersa.

Uzna艂a, 偶e nie ma, co si臋 dalej spiera膰. Ostatecznie mo偶e ma racj臋. Odkr臋caj膮c wod臋, dosz艂a do wniosku, 偶e to nawet dobrze, 偶e sprawa si臋 wreszcie wyja艣ni. Przy najmniej b臋dzie wiadomo, na czym si臋 stoi.

Po p贸艂godzinie, w samochodzie, uzmys艂owi艂a sobie, 偶e jest to ich pierwsze od tamtego feralnego dnia wyj艣cie do miasta. Patrzy艂a przez szyby auta na pola, kt贸re zd膮偶y艂y po偶贸艂kn膮膰. Chcia艂a co艣 powiedzie膰, otworzy艂a usta, ale rozmy艣li艂a si臋. Popatrywa艂a tylko ukradkiem na Rica. By艂 jak zwykle pi臋kny. I przypomnia艂a jej si臋 ich wsp贸lnie sp臋dzona noc, kt贸rej owocem by艂o to, co nosi艂a teraz pod sercem... Po艂o偶y艂a r臋k臋 na brzuchu, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰, jak by to by艂o, gdyby rzeczywi艣cie mia艂a zosta膰 matk膮 ma艂ego Manciniego. W niewyt艂umaczalny spos贸b ta perspektywa wyda艂a jej si臋 ekscytuj膮ca.

— No, jeste艣my na miejscu — Rico skr臋ci艂 na podjazd przed jak膮艣 okaza艂膮 will膮.

Wysiedli z samochodu i weszli do 艣rodka. Nie by艂a to, rzecz jasna, 偶adna przychodnia. W niewielkiej poczekalni nie k艂臋bi艂 si臋 sm臋tny t艂um pacjent贸w. Recepcjonistka skierowa艂a ich od razu do lekarza, kt贸ry wsta艂 zza mahoniowego biurka i przywita艂 si臋 z Rikiem jak ze starym znajomym.

— A to — u艣miechn膮艂 si臋 do Catherine— pewnie twoja 偶ona? Pozwoli pani, 偶e si臋 przedstawi臋, Malcolm Sellers.

Lekarz wr贸ci艂 za biurko, usiad艂 i si臋gn膮艂 po stetoskop.

— Wiesz, Rico — powiedzia艂 — w艂a艣nie mia艂em do ciebie dzwoni膰, bo policja przekaza艂a mi wyniki sekcji zw艂ok ofiar wypadku.

Catherine spojrza艂a na Rica, kt贸ry najpierw skin膮艂 g艂ow膮, ale potem uni贸s艂 d艂o艅.

— Ale my teraz do ciebie nie w tej sprawie, Malcolm. Sprowadza nas, co innego.

— Nawet, je艣li nie dawa艂 za wygran膮 lekarz — to odbierzcie te wyniki. Mog膮 si臋 przyda膰 w ewentualnym post臋powaniu s膮dowym.

Rico pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Naprawd臋 nie teraz, doktorze. Przyjechali艣my z czym艣 bardziej aktualnym.

Lekarz uni贸s艂 brwi w wyrazie uprzejmego oczekiwania.

— Aha. No dobrze. A zatem czym mog臋 s艂u偶y膰?

— Catherine chcia艂aby zrobi膰 pewne testy.

— Testy, rozumiem — Skin膮艂 g艂ow膮 Sellers.

— W zwi膮zku, z czym?

— Rico, mo偶e ja powiem — odezwa艂a si臋 Catherine, widz膮c, 偶e jej m膮偶 zamierza nadal j膮 wyr臋cza膰 — Chodzi o test ci膮偶owy.

— A, je艣li tak, to sprawa jest prosta — Lekarz u艣miechn膮艂 si臋 uprzejmie — Czy pani miesi膮czkuje regularnie?

— Na og贸艂 tak — odrzek艂a, sp艂oniwszy si臋 lekko.

— I co, okres si臋 sp贸藕ni艂, jak rozumiem?

— W艂a艣nie, przynajmniej o tydzie艅. Dlatego boj臋 si臋, 偶e ju偶 nie zd膮偶臋.

— Niech si臋 pani niczego nie boi — Pochyli艂 si臋 naprz贸d — W tych czasach radzimy sobie z takimi sprawami. Chocia偶 — powr贸ci艂 do poprzedniej pozycji — z op贸藕nion膮 diagnoz膮 mog膮 si臋 wi膮za膰 pewne minusy.

— Jakie — Rico spojrza艂 na 偶on臋, a potem na lekarza.

Sellers zastanowi艂 si臋.

— Mo偶e zr贸bmy tak — powiedzia艂 — Ty, Rico, teraz wyjdziesz, a ja zbadam Catherine. Dobrze? O ca艂ej reszcie porozmawiamy potem.

Rico zwleka艂, jakby nie mia艂 zamiaru przesta膰 na bie偶膮co kontrolowa膰 sytuacji. W ko艅cu jednak wsta艂.

— No dobrze, poczekam w recepcji.

Kiedy wyszed艂, lekarz posia艂 Catherine porozumiewawczy u艣miech.

— Kto艣 tu wygl膮da na zdenerwowanego.

Nie odpowiedzia艂a, ale w my艣lach uzna艂a, 偶e lepszym okre艣leniem by艂oby chyba „w艣ciek艂ego”. Albo co艣 jeszcze mocniejszego.

Odchrz膮kn臋艂a.

— M贸wi艂 pan, panie doktorze, o jakich艣 minusach zwi膮zanych ze sp贸藕nion膮 diagnoz膮?

— C贸偶, konsekwencj膮 mo偶e by膰 dziewi臋膰 miesi臋cy tak zwanego b艂ogos艂awionego stanu — zacz膮艂 偶artobliwie Sellers. Potem spowa偶nia艂 —Niech si臋 pani jednak nie martwi na zapas. To w og贸le nie musi by膰 ci膮偶a. Zreszt膮 o wszystkim zadecyduje test.

U艣miechn臋艂a si臋 z zak艂opotaniem.

— W艂a艣ciwie ten test jest niepotrzebny. Ja po prostu czuj臋, 偶e jestem w ci膮偶y. Wiem to.

Lekarz przyjrza艂 jej si臋 uwa偶nie.

— Ale zabra艂a pani ze sob膮 materia艂 do badania?

Catherine bez s艂owa wyj臋艂a z torebki plastikowe pude艂eczko z moczem.

Malcolm Sellers skin膮艂 g艂ow膮 i obr贸ci艂 si臋 na kr臋conym fotelu ku podr臋cznemu stolikowi laboratoryjnemu. Wydoby艂 z szuflady pasek testowy. Nas膮czy艂 go i spojrza艂 na zegarek.

— To nie potrwa d艂ugo. My艣l臋, 偶e Rico wytrzyma jako艣 na korytarzu.

— Od dawna pan go zna — zaryzykowa艂a pytanie Catherine.

Doktor podni贸s艂 wzrok.

— Jestem lekarzem rodzinnym Mancinich, od kiedy przyjechali do Australii. Na moich r臋kach, mo偶na by rzec, umar艂a matka Rica.

— Ach tak. A na co umar艂a?

Lekarz zawaha艂 si臋.

— C贸偶, w艂a艣ciwie nie wiem, czy mog臋 powiedzie膰. Chocia偶. Nie, mog臋 — poprawi艂 si臋 — bo rzecz by艂a nag艂a艣niana przez pras臋. Bella Mancini mia艂a wylew. Rozumie pani, za du偶o pracy, za szybkie 偶ycie, za du偶o napi臋膰.

Skin臋艂a g艂ow膮. Ch臋tnie pyta艂aby dalej, obawia艂a si臋 jednak, 偶e wyda si臋 natr臋tna.

— Rico zawsze by艂 zdr贸w jak rydz — powiedzia艂 z u艣miechem Sellers — Troch臋 gorzej by艂o z jego bratem — Przesta艂 si臋 u艣miecha膰 — Co potwierdzaj膮 teraz wyniki sekcji. Ale szczeg贸艂y o Marcu wolno mi b臋dzie poda膰 ju偶 tylko panu Manciniemu. Natomiast gdyby pani chcia艂a si臋 czego艣 dowiedzie膰 o swojej siostrze...

Szybko pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Mo偶e nie teraz, doktorze. Przy innej okazji.

— Rozumiem — Sellers wr贸ci艂 do obserwacji paska testowego — No, to ju偶 mamy — Spojrza艂 na Catherine.

— Nie wiem, czy wolno mi pani pogratulowa膰?

Odwr贸ci艂a spojrzenie. Co艣 艣cisn臋艂o j膮 w piersi. No, to klamka zapad艂a, pomy艣la艂a. Jestem w kropce.

Lekarz odczeka艂 moment. Potem odkaszln膮艂, raz i drugi.

- C贸偶, je艣li wynik nie jest po pa艅stwa my艣li, to zawsze mo偶emy — zawiesi艂 g艂os — Prosz臋 si臋 od pr臋偶y膰, pani Mancini. 艢wiadome macierzy艅stwo zak艂ada, 偶e sterujemy tymi sprawami.

— Dzi臋kuj臋 panu — odrzek艂a cicho — Ta ci膮偶a zdarzy艂a mi si臋 chyba naprawd臋 nie w por臋. Mimo wszystko — westchn臋艂a. — Hm, wola艂abym jednak zaryzykowa膰 jej donoszenie. My艣l臋, 偶e tak — Skin臋艂a g艂ow膮.

— W艂a艣nie tak.

Zacz臋艂a wstawa膰, ale lekarz da艂 jej znak, by usiad艂a z powrotem.

— I bardzo dobrze — powiedzia艂 — Bardzo si臋 ciesz臋. Ale wobec tego przejdziemy teraz do w艂a艣ciwego badania. Bo jeszcze go wcale nie zacz臋li艣my. A pani m臋偶a poprosimy, 偶eby poczeka艂 cierpliwie nast臋pny kwadrans.

ROZDZIA艁 JEDENASTY

— Dlaczego, tak d艂ugo — Rico zerwa艂 si臋 z fotela, gdy zobaczy艂 Catherine wychodz膮c膮 z gabinetu.

— Nie wiem, czy d艂ugo — Poprawi艂a sobie w艂osy

— Test i badanie zawsze troch臋 trwaj膮.

— Ale co ci powiedzia艂 Jaki jest wynik No m贸w 偶e!

Wzruszy艂a ramionami.

— Nie wiem, czy b臋dziesz zadowolony /

Z艂apa艂 ja za r臋k臋.

— Jeste艣 w ci膮偶y czy nie? Catherine.

Spojrza艂a w bok.

— Niestety jestem.

Chwyci艂 jej drug膮 r臋k臋.

— Dlaczego niestety? To wspaniale, 偶adne niestety!

Spojrza艂a mu w oczy zaskoczona.

— Naprawd臋? M贸wisz serio?

Obj膮艂 j膮 i przycisn膮艂 do siebie.

— Jak najbardziej serio. I zapomnijmy ju偶 o przesz艂o艣ci, Cathy. Wiem, 偶e nas艂ucha艂a艣 si臋 ode mnie r贸偶nych rzeczy, ale... — Obejrza艂 si臋 na recepcjonistk臋.

— Mo偶e pogadamy o tym gdzie indziej.

Wyszli i pojechali do malej restauracyjki w zabytkowej cz臋艣ci miasta. Za oknami wci膮偶 by艂o jasno, jednak s艂o艅ce sta艂o ju偶 nisko nad dachami.

— A wi臋c m贸wi臋 ci — Rico pochyli艂 si臋 nad stolikiem, 偶e si臋 bardzo ciesz臋. Nasze ma艂偶e艅stwo jest niekonwencjonalne, ale wierz臋, 偶e znormalnieje.

— Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uj膮艂 d艂o艅 Catherine — Albo mo偶e zaczniemy wszystko od nowa? Damy sobie nawzajem rozgrzeszenie i zaczniemy jeszcze raz.

— Czyja wiem, Rico... Czy mo偶e by膰 rozgrzeszenie bez pokuty? Bez niej to, co z艂e, zawsze wraca.

— Ojej, co艣 ty dzi艣 taka powa偶na — Rico zmarszczy艂 brew.

— To chyba, dlatego, 偶e jestem w powa偶nym stanie.

Rozpogodzi艂 si臋.

— Racja! Ty naprawd臋 jeste艣 teraz w powa偶nym stanie!

Te偶 si臋 rozja艣ni艂a.

— W powa偶nym, ale nie w ci臋偶kim. Przeciwnie, czuj臋 si臋 fizycznie nie藕le i dlatego chcia艂abym wr贸ci膰 do pracy. Tak, tak — Pokiwa艂a g艂ow膮, widz膮c, 偶e chce od razu protestowa膰 — Je艣li nasze ma艂偶e艅stwo ma znormalnie膰, to i my oboje musimy by膰 normalni, a ja bez pracy zwariuj臋. Ju偶 ci to kiedy艣 m贸wi艂am.

Rico zamy艣li艂 si臋.

— Pami臋tasz, co ci opowiada艂em o matce? Pracowa艂a, to prawda. Ale wcale nie lubi艂a pracowa膰.

Catherine zdziwi艂a si臋.

— To czemu to robi艂a, skoro nie lubi艂a?

— Bo widzisz... Mia艂a wrodzone poczucie obowi膮zku.

Jako艣 tak by艂o, 偶e w naszej rodzinie to jej przypad艂a rola g艂owy domu. Kiedy艣 ci to dok艂adniej wyja艣ni臋.

U艣cisn臋艂a jego r臋k臋. Zaskoczy艂o j膮 nie tylko to, czego si臋 nagle dowiedzia艂a, ale i to, 偶e jej m膮偶 z w艂asnej woli zacz膮艂 si臋 jej zwierza膰.

— Musia艂a by膰 dzieln膮 kobiet膮 — powiedzia艂a.

— Mia艂a te偶 smyka艂k臋 do interesu. Zdaje si臋, 偶e odziedziczy艂em to po niej. Nieraz wystarczy mi rzuci膰 okiem na jak膮艣 nieruchomo艣膰 i od razu widz臋, co jest warta, bez ekspertyz i tak dalej. No, ale na pocz膮tku, kiedy przyp艂yn臋li艣my do Australii, byli艣my dosy膰 biedni. Rodzicom ledwie starczy艂o na zakup jakiego艣 ma艂e go domku w Carlton. M贸j ojciec by艂 robotnikiem i pod kierownictwem matki remontowali ten dom, a potem go sprzedali. I tak to si臋 zacz臋艂o. Wkr贸tce mama wynaj臋艂a ludzi, zacz臋艂a te偶 za grosze skupowa膰 okoliczne parcele. Dzisiaj s膮 warte miliony. My艣l臋, 偶e moje pierwsze s艂owa brzmia艂y „widok na zatok臋” — Za艣mia艂 si臋 cicho.

—Nie, nieprawda. Do pi膮tego roku 偶ycia m贸wi艂em tylko po w艂osku, wi臋c nawet nie umia艂bym tego powiedzie膰 po angielsku.

U艣miechn臋艂a si臋 do niego.

— Uhm. No a jak by艂o z Markiem?

— Z Markiem? On si臋 ju偶 tutaj urodzi艂, czyli od pocz膮tku by艂 tubylcem. M贸wi艂o si臋 do niego po angielsku, wi臋c 艂atwiej wrasta艂 w Australi臋.

— On 艂atwiej, a ty?

— Wiesz jak to bywa z dzie膰mi imigrant贸w. Miewaj膮 trudno na podw贸rku czy w szkole. Na szcz臋艣cie ze szko艂y sporo si臋 urywa艂em, bo matka zabiera艂a mnie ze sob膮 na objazdy terenu. — Rico zamy艣li艂 si臋 — W艂a艣ciwie to by艂y pi臋kne dni. Ale偶 si臋 wtedy nazwiedza艂em!

— Zabiera艂a ci臋 ze sob膮? A ja my艣la艂am...

— I nies艂usznie my艣la艂a艣 — przerwa艂 jej — Antonia namiesza艂a ci w g艂owie. Dopiero p贸藕niej, kiedy interes si臋 rozr贸s艂, mama nie mia艂a ju偶 dla nas czasu. Ale zawsze przynajmniej ca艂owa艂a nas na dzie艅 dobry i na dobranoc.

— Usprawiedliwiasz j膮 — zauwa偶y艂a Catherine.

— Czyli jednak szanowa艂e艣 jej prac臋, uznawa艂e艣 j膮.

— Jasne, 偶e szanowa艂em. W ko艅cu to dzi臋ki niej osi膮gn臋li艣my pewien status. Na czym skorzysta艂a te偶 Antonia, przychodz膮c potem na gotowe.

— Antonia?

— M贸j ojciec doszed艂 do wniosku, 偶e mama go zaniedbuje. I wtedy znalaz艂 sobie t臋 putan臋. Kiedy sprawa wysz艂a na jaw, dosz艂o do strasznej awantury. By艂o to akurat tu偶 przed Bo偶ym Narodzeniem i matka zapowiedzia艂a po 艣wi臋tach rozw贸d. Ale ju偶 go nie doczeka艂a. Dok艂adnie w dzie艅 Wigilii dosta艂a wylewu. Umar艂a nast臋pnego dnia. Doktor Malcolm Sellers stwierdzi艂 nadmiar emocji, ale ja my艣l臋, 偶e przyczyn膮 tego wylewu by艂o g艂贸wnie jej przepracowanie.

— Mo偶e jedno i drugie — zastanowi艂a si臋 na g艂os Catherine.

Rico wzruszy艂 ramionami. Potem oboje chwil臋 milczeli. Zaczyna艂o wygl膮da膰 na to, 偶e wiecz贸r zwierze艅 si臋 sko艅czy艂.

Rico zaskoczy艂 jednak Catherine:

— Zgadzam si臋 na p贸艂 etatu — powiedzia艂 nagle. Dobrze, pracuj, je艣li musisz, ale nigdy za du偶o, dobrze?

Rozja艣ni艂a si臋.

— No, nareszcie, Rico. Oczywi艣cie, 偶e nigdy nie b臋dzie tego du偶o. Pracoholiczk膮 to ja nie jestem, nie ma obawy.

Poczu艂a, 偶e kamie艅 spad艂 jej z serca. Jakim艣 cudem si臋 jednak dogadali. Zacz臋艂a czu膰, 偶e si臋 odpr臋偶a — po raz pierwszy od chwili, gdy policja zapuka艂a ze smutn膮 wie艣ci膮 do jej drzwi, tamtego dnia.

Ca艂kowicie odpr臋偶y艂a si臋 dopiero przy deserze, na prawd臋 pysznym. Zjedli lody z mn贸stwem owoc贸w, polane czekolad膮 i brandy. Okaza艂o si臋, 偶e Rico urnie by膰 czaruj膮cym kompanem. Zacz膮艂 opowiada膰 kawa艂y, przy kt贸rych Catherine za艣miewa艂a si臋 jak dziecko.

— Dobrze, 偶e si臋 艣miejesz. — Pog艂aska艂 j膮 po r臋ce.

— Do twarzy ci ze 艣miechem.

— Tobie te偶 — Uj臋艂a jego d艂o艅 i przycisn臋艂a j膮 do ust.

— Cathy — zajrza艂 jej w oczy — chcia艂bym, 偶eby艣 by艂a szcz臋艣liwa. 呕eby艣my wszyscy byli szcz臋艣liwi, ty, ja, Lily i to male艅stwo — Pog艂adzi艂 jej brzuch.

Milcz膮c, przytakn臋艂a mu ruchem g艂owy.

Po kolacji poszli w stron臋 Yarra Riyer, zostawiaj膮c samoch贸d na parkingu. Ruszyli bulwarem wzd艂u偶 rzeki, pod ksi臋偶ycem, rozkoszuj膮c si臋 ciep艂ym, pachn膮cym powietrzem.

— Dzi臋kuj臋 ci. — Przytuli艂a si臋 do m臋偶a. — Dzi臋kuj臋 ci za to, 偶e zechcia艂e艣 mnie zrozumie膰.

Poca艂owa艂 j膮 we w艂osy i mocno przygarn膮艂 do siebie.

— Bo ma艂偶e艅stwo powinno by膰 braniem i dawaniem, prawda? Mam nadziej臋, 偶e oka偶臋 si臋 dla ciebie lepszym m臋偶em ni偶 m贸j ojciec by艂 dla matki.

Nie oceniaj go zbyt surowo — poprosi艂a. — Mo偶e naprawd臋 czul si臋 osamotniony na obcej dla niego ziemi. Pewnie mia艂 te偶 jakie艣 kompleksy. Jego durna musia艂a cierpie膰 przy kobiecie, kt贸ra. Sam powiedzia艂e艣, 偶e to matka by艂a prawdziw膮 g艂ow膮 domu.

— Owszem — niech臋tnie przyzna艂 racj臋 Rico —Tylko nie rozumiem, dlaczego w艂a艣ciwie tak to wysz艂o.

Dlaczego to nie ojciec za艂o偶y艂 ten interes, czemu nie by艂 bardziej energiczny.

Catherine zatrzyma艂a si臋.

— Jak to? Nie domy艣lasz si臋?

Przyjrza艂 si臋 jej.

— Nie rozumiem. Czego mia艂bym si臋 domy艣la膰?

— Nie znasz w艂asnego ojca — zdumia艂a si臋 Catherine — Przecie偶 on nie urnie czyta膰. Mo偶e st膮d to jego wycofanie si臋.

Rico przymru偶y艂 oczy.

— Co ci przysz艂o do g艂owy? Co ty opowiadasz?

— Jestem pewna, 偶e nie urnie. Obserwowa艂am go, zw艂aszcza wtedy, z t膮 ksi膮偶eczk膮 dla LiIy.

— Niemo偶liwe.

— A jednak. Ja mam oko. Mo偶na powiedzie膰: oko nauczycielki.

Rico przygl膮da艂 si臋 jej wci膮偶 z niedowierzaniem.

— Wi臋c nie b膮d藕 dla niego zbyt surowy — podj臋艂a Catherine. — Dumny Sycylijczyk utraci艂 w Australii sw贸j status. Mo偶e chcia艂 si臋 jako艣 dowarto艣ciowa膰, powiedzmy, jako m臋偶czyzna. Dlatego m贸g艂 si臋 wpl膮ta膰 W ten romans.

Ruszyli dalej wzd艂u偶 rzeki. Nic ju偶 wi臋cej nie m贸wili. 艢wieci艂 ksi臋偶yc, odzywa艂y si臋 nocne ptaki, a oni szli przytuleni, rozumieli si臋 bez s艂贸w. Pierwszy raz, od kiedy wymienili obr膮czki, tak si臋 rozumieli.

Dopiero teraz stawali si臋 naprawd臋 m臋偶em i 偶on膮.

ROZDZIA艁 DWUNASTY

— Dasz sobie rad臋?

— Jasne — Catherine przygotowywa艂a si臋 do wyj艣cia, stoj膮c z Rikiem w holu na dole — Wczoraj posz艂o mi nie藕le, dlaczego dzi艣 mia艂oby by膰 inaczej?

— Wczoraj wr贸ci艂a艣 skonana, ca艂e popo艂udnie prze le偶a艂a艣 na kanapie.

— Ach, to drobiazg. To, dlatego, 偶e si臋 troch臋 odzwyczai艂am. Nie masz poj臋cia, jaka si臋 czuj臋 szcz臋艣liwa, 偶e znowu chodz臋 do pracy.

Przyj臋li j膮 na dawne miejsce bez trudu. Place nauczycieli nie s膮 imponuj膮ce, wi臋c nie ma wielu ch臋tnych do tego zawodu. W艂a艣ciwie liczy si臋 tylko powo艂anie. Catherine mia艂a pracowa膰 na p贸l etatu we wtorki, 艣rody i czwartki.

P艂ace w szko艂ach by艂y niskie, ale jednak realne, a to dla Catherine mia艂o du偶e znaczenie. Perspektywa posiadania znowu swoich pieni臋dzy i nie wyci膮gania r臋ki do m臋偶a po ka偶dego dolara wydawa艂a si臋 przyjemna.

Wczoraj, kiedy ju偶 wypocz臋艂a i podnios艂a si臋 z kanapy, znalaz艂a w sobie energi臋, by ca艂膮 reszt臋 popo艂udnia bawi膰 si臋 z Lily. Czu艂a, 偶e wraca jej zdolno艣膰 odczuwania szcz臋艣cia. Umia艂a te偶 by膰 dobra dla m臋偶a, co Rico od razu doceni艂.

— Wiesz, 偶e pisz膮 o tobie w gazetach— Podsun膮艂 jej p艂acht臋 „Daily Mirror” — Znalaz艂em to wczoraj. 呕ona biznesmena na posadce w szkole. To si臋 niekt贸rym nie mie艣ci w g艂owie. Jeste艣 dla nich mocno zagadkowa.

— Nie chc臋 tego czyta膰 — powiedzia艂a — I mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce im si臋 znudzimy. Ile mo偶na wa艂kowa膰 taki temat?

Rico westchn膮艂.

— Mimo wszystko to nie wygl膮da dobrze. To, 偶e si臋 tak przyczepili do nas.

Za艣mia艂a si臋.

— Chyba od tego nie spadn膮 akcje twojej sp贸艂ki i nie splajtujesz?

— Nie dbasz o to, co ludzie o tobie m贸wi膮?

— A ty dbasz — Catherine stukn臋艂a palcem w pier艣 m臋偶a.

— No, na og贸艂 nie — przyzna艂. — Ale nie wiem, co kuratorka z s膮du rodzinnego powie o tym wszystkim. Czy jej si臋 spodoba ten model rodziny: ojciec w pracy, matka w pracy, a dziecko?

— Kuratorka, tak si臋 sk艂ada, nazywa si臋 Lucy — Catherine wykona艂a niedba艂y gest — I sama jest pracuj膮c膮 matk膮. My艣l臋, 偶e bardzo dobrze rozumie wsp贸艂czesne kobiety staraj膮ce si臋 pogodzi膰 偶ycie prywatne z publicznym.

— Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e z ciebie taka feministka!

— Przywykniesz i do tego — U艣miechn臋艂a si臋. — A co do tej gazety — wskaza艂a ruchem g艂owy — to my艣l臋, 偶e ostatecznie z tego ich pisania mo偶e wynikn膮膰 co艣 po偶ytecznego. Kobiety to przeczytaj膮 i dowiedz膮 si臋, 偶e nie musz膮 siedzie膰 zamkni臋te po domach, 偶e te偶 mog膮 by膰 szcz臋艣liwe.

— O tak, szcz臋艣cie to dobra rzecz — powiedzia艂 Rico. A powiedzia艂 to tak jako艣 mi臋kko, 偶e Catherine od razu poj臋艂a, 偶e m贸wi tak偶e o ich wczorajszej nocy. Spu艣ci艂a oczy i obla艂a si臋 rumie艅cem. W jej ciele od偶y艂y nagle wszystkie pieszczoty, kt贸re mia艂aby ochot臋 natychmiast powt贸rzy膰. Tylko, 偶e wtedy ju偶 raczej nie pojecha艂aby do szko艂y...

— Pa艅stwo wychodz膮 — Na schodach pojawi艂a si臋 Jessica z Lily w obj臋ciach. — A o kt贸rej dzi艣 wracacie?

Odsun臋li si臋 troch臋 od siebie.

— Ja b臋d臋 oko艂o pi膮tej — Catherine spojrza艂a na sw贸j ma艂y zegarek.

— A ja jak zwykle o si贸dmej — doda艂 Rico. — I pami臋taj, Jessico dzi艣 te偶 k膮piel ma艂ej rezerwuj臋 dla siebie.

Piastunka zesz艂a na d贸艂 i poda艂a zaspane dziecko do poca艂owania. Rico pochyli艂 si臋 nad Lily i pog艂aska艂 j膮 po spoconych w艂oskach.

— Przeczytam ci te偶 bajeczk臋 na dobranoc — powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 do male艅stwa — Tylko 偶eby mi Jessica nie podsuwa艂a nic z piosenkami.

— O tak — skwapliwie przytakn臋艂a Catherine — Bo jak na W艂ocha, to dosy膰 fa艂szujesz.

Rico zmarszczy艂 czo艂o, lecz zaraz si臋 rozpogodzi艂.

— Patrzcie, wyrzyna jej si臋 chyba pierwszy z膮bek!

Po chwili oboje z Catherine zacz臋li uwa偶nie studiowa膰 urod臋 dzi膮se艂 Lily. Dziecko u艣miecha艂o si臋 do nich, fikaj膮c n贸偶kami.

— Jak tak dalej p贸jdzie — odezwa艂a si臋 po paru minutach Jessica — to si臋 oboje sp贸藕nicie.

— Rzeczywi艣cie — Catherine da艂a malej ca艂usa i z艂apa艂a swoj膮 torebk臋. W takim razie pa, pa. Do zobaczenia wieczorem.

Wyszli z Rikiem, zmierzaj膮c w stron臋 gara偶y.

— A mnie nie poca艂ujesz — zapyta艂 Rico, po czym nie czekaj膮c, sam obj膮艂 Catherine i przycisn膮艂 usta do jej warg. Zamkn臋艂a oczy i stara艂a si臋 nie my艣le膰 o tym, 偶e pewnie z okien domu obserwuje ich ca艂y personel.

Rico odst膮pi艂, ale tylko na 膰wier膰 kroku.

— I pami臋taj, 偶e twoj膮 k膮piel te偶 sobie dzisiaj rezerwuj臋.

— A b臋dzie bajeczka? Tylko bez 艣piew贸w.

— B臋dzie, b臋dzie. I bez 艣piew贸w — przyrzek艂 jej.

— Nastawimy sobie zamiast tego jak膮艣 艂adn膮 muzyk臋. Otwarli drzwi gara偶u pilotem.

— Chyba powinienem ci kupi膰 jakie艣 porz膮dne auto.

— Rico przyjrza艂 si臋 krytycznie staremu wehiku艂owi Catherine — Przyjmiesz ode mnie taki prezent? Nie by艂oby to sprzeczne z twoimi zasadami feministycznymi?

— My艣l臋, 偶e by nie by艂o. Dosta膰 co艣 w prezencie od w艂asnego m臋偶a to przecie偶 nie grzech?

— No, to ciesz臋 si臋 — Uderzy艂 si臋 po udzie zwini臋t膮 w tr膮bk臋 gazet膮. — Aha, w艂a艣nie. Zostawi臋 ci jednak „Daily”, bo co艣 czuj臋, 偶e mimo wszystko chcia艂aby艣 zobaczy膰 siebie na fotografii.

— Wcale nie chc臋. — Pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale przyj臋艂a z r膮k m臋偶a gazet臋.

Rico zatrzasn膮艂 za Catherine drzwi jej samochodu i ruszy艂 do swojego auta. Po chwili jednak zatrzyma艂 si臋 jeszcze i odwr贸ci艂. Pogrozi艂 偶artobliwie palcem 偶onie.

— Opu艣膰 okienko — poprosi艂. — Na przysz艂o艣膰, jak b臋dziesz si臋 dawa艂a fotografowa膰, dopinaj g贸rne guziki bluzki, dobrze?

Uda艂a, 偶e nie wie, o co chodzi, i pierwsza wyjecha艂a z gara偶u. Ju偶 po chwili by艂a na obwodnicy wiod膮cej ku centrum Melbourne. Rzuci艂a okiem na gazet臋 le偶膮c膮 na fotelu obok. A mo偶e by jednak zajrze膰, pomy艣la艂a. Przystan臋艂a w najbli偶szej zatoczce i roz艂o偶y艂a j膮. Rzeczywi艣cie dekolt by艂 wyeksponowany. Stanowczo przesadzili. Zacz臋艂a czyta膰 artyku艂. Jego tre艣膰 tak j膮 wci膮gn臋艂a, 偶e nie zauwa偶y艂a samochodu, kt贸ry przyhamowa艂 obok niej. Dopiero po chwili podnios艂a g艂ow臋. To by艂 Rico, kt贸ry pomacha艂 jej znad kierownicy i zaraz znowu ruszy艂. Za艣mia艂a si臋 do niego, bo oczywi艣cie przy艂apa艂 j膮 na czytaniu tego szmat艂awca.

Zwolni艂a hamulec r臋czny nadal z u艣miechem na twarzy.

Po kwadransie podje偶d偶a艂a ju偶 pod szko艂臋, wci膮偶 rozja艣niona. Jak dobrze m贸c si臋 u艣miecha膰 z powodu w艂asnego m臋偶a, pomy艣la艂a.

Jak dobrze.

Dobry nastr贸j nie potrwa艂 d艂ugo. Wrzaski uczni贸w na przerwach i konieczno艣膰 nieustannego m贸wienia do nich na lekcjach przyprawi艂y j膮 wkr贸tce o b贸l g艂owy. Ju偶 nie by艂a taka pewna jak wczoraj, 偶e dobrze zrobi艂a, wracaj膮c do pracy. Co chwila rzuca艂a okiem na zegarek, licz膮c kwadranse dziel膮ce j膮 od powrotu do domu. W domu wyk膮pie si臋, odpr臋偶y, pole偶y sobie, pobawi si臋 z Lily. Potem b臋dzie d艂ugi wiecz贸r z Rikiem. I przecie偶 to wszystko ma o wiele wi臋cej sensu ni偶 szarpanie si臋 z tymi ma艂ymi 艂obuzami!

— Milo, 偶e zn贸w jeste艣 w艣r贸d nas — odezwa艂 si臋 do niej Marcus Regan, gdy wesz艂a do pokoju nauczycielskiego.

Spojrza艂a na dyrektora szko艂y i pomy艣la艂a, 偶e jednak nie mo偶e go zawie艣膰, nie b臋dzie mu opowiada艂a o swoich nag艂ych w膮tpliwo艣ciach dotycz膮cych profesji. Za nadto lubi艂a tego starszego pana, dobrego pedagoga i koleg臋.

— Mnie te偶 jest mi艂o, Marcus. Dobrze, 偶e mnie przyj膮艂e艣 z powrotem.

— A czemu mia艂bym ci臋 nie przyj膮膰? Sama wiesz, jak jest z kadr膮 nauczycielsk膮. Je艣li pensje b臋d膮 nadal tak niskie, wszyscy pouciekaj膮 z zawodu. Nieraz budz臋 si臋 rano i nie wiem, kim dzisiaj obsadz臋 lekcje. Do tego jeszcze te urlopy macierzy艅skie.

Urlopy macierzy艅skie. Catherine pokiwa艂a g艂ow膮 i uzna艂a, 偶e dobrze zrobi艂a, na razie nic nie m贸wi膮c o swojej ci膮偶y. Po co jeszcze bardziej zasmuca膰 biednego dyrektora? Po co mia艂by si臋 dodatkowo martwi膰?

Regan zdj膮艂 okulary i zacz膮艂 je przeciera膰 irch膮.

— No a jak ci s艂u偶y ma艂偶e艅stwo, Cathy? Wszystko w porz膮dku?

— W porz膮dku — potwierdzi艂a z zapa艂em. R贸wnocze艣nie przebieg艂a jej przez g艂ow臋 refleksja, jak d艂ugo do tej pory, odpowiadaj膮c na tego rodzaju pytania, musia艂a k艂ama膰 i nadrabia膰 min膮. Dobrze, 偶e w ko艅cu mo偶e m贸wi膰 prawd臋 i 偶e jest to dobra prawda, a w ka偶ym razie lepsza ni偶 kiedy艣.

— Ma艂偶e艅stwo to niez艂a rzecz. — U艣miechn臋艂a si臋 do szefa.

— I w艂a艣nie dlatego pozw贸l, 偶e si臋 ju偶 spakuj臋. Pojad臋 kultywowa膰 to moje ma艂偶e艅stwo.

Cze艣膰, Marcus do zobaczenia w poniedzia艂ek.

W domu skierowa艂a si臋 najpierw do pokoiku Lily. Wzi臋艂a ma艂膮 na r臋ce, poca艂owa艂a j膮 w oba pulchne policzki, ale nie poczu艂a si臋 odpr臋偶ona. Czeka艂a na co艣. A mo偶e raczej na kogo艣? Mi臋dzy sz贸st膮 a si贸dm膮 snu艂a si臋 z k膮ta w k膮t, a偶 wreszcie us艂ysza艂a samoch贸d Rica na podje藕dzie. Wybieg艂a przywita膰 m臋偶a i potem ju偶 oboje pow臋drowali do 艂azienki, gdzie Jessica czeka艂a z k膮piel膮 dziecka. Catherine przygl膮da艂a si臋, jak Rico z Lily dokazuj膮 i jak jedwabny krawat m臋偶a bezpowrotnie traci form臋, zmoczony wod膮. 0, teraz przydaliby si臋 tutaj jacy艣 fotografowie, pomy艣la艂a, przysiadaj膮c na skraju wanny.

— Poprosz臋 o r臋czniki — powiedzia艂 Rico.

Wytarli ma艂膮 foczk臋 i zacz臋li odziewa膰 j膮 w 艣pioszki.

— Kaszka jest ju偶 podgrzana — oznajmi艂a Jessica, wk艂adaj膮c g艂ow臋 do 艂azienki.

— To 艣wietnie — Catherine posz艂a za nia艅k膮, dziwi膮c si臋, 偶e jest dzi艣 taka elegancka, z makija偶em na twarzy i w sukience, a nie jak zwykle w spodniach. — 艁adnie wygl膮dasz — pochwali艂a Jessic臋.

— Dzi臋kuj臋 — odpowiedzia艂a, rumieni膮c si臋. - Przebra艂am si臋, bo pan Mancini da艂 mi dzi艣 wychodne.

Ach tak — Catherine przymusi艂a si臋 do u艣miechu. Wi臋c to takie plany ma jej m膮偶. Nie chce, by ktokolwiek im przeszkadza艂. Ale w艂a艣ciwie, w czym przeszkadza艂? 艢ciany s膮 tutaj grube, drzwi szczelne. Po co odprawia膰 nia艅k臋, kt贸ra w艂a艣nie mog艂aby by膰 przydatna, czuwaj膮c nad dzieckiem, gdy oni b臋d膮 zaj臋ci sob膮?

Zasiad艂a w pokoiku dziecka z Lily, podaj膮c dziewczynce butelk臋. My艣li p臋dzi艂y jej przez g艂ow臋. Intuicja podpowiada艂a jej, 偶e jeszcze nie wszystko jest w porz膮dku mi臋dzy ni膮 a Rikiem. Tyle rzeczy pozosta艂o niedopowiedzianych.

Po chwili pojawi艂 si臋 Rico.

— Widz臋, 偶e dzidziu艣 ko艅czy ju偶 kolacj臋 — powiedzia艂. — To dobrze. Pora, 偶eby艣my i my co艣 zjedli, prawda? Co艣 ty taka spi臋ta — Przyjrza艂 si臋 baczniej Catherine — Sta艂o si臋 co艣?

— Nie, nic — Podnios艂a si臋, zanosz膮c Lily do 艂贸偶eczka — Zm臋czona jestem. Ch臋tnie wzi臋艂abym k膮piel przed kolacj膮.

— A mo偶e potem — Rico te偶 wsta艂. — Wola艂bym nie czeka膰, jestem ju偶 strasznie g艂odny.

— Jak wilk?

U艣miechn膮艂 si臋.

— Mo偶e jak wilk. Da艂em dzi艣 ca艂emu personelowi wolne — doda艂.

— Ca艂emu personelowi? Po co?

Wzruszy艂 ramionami.

— Czy ja wiem? Chcia艂em ci zrobi膰 przyjemno艣膰.

— Mnie? W jaki spos贸b?

— No — zawaha艂 si臋. — Narzeka艂a艣 kiedy艣 na nad miar obs艂ugi w tym domu, wi臋c dzisiaj jest okazja... Zostali艣my tylko ty i ja. Chod藕, idziemy je艣膰.

Poprowadzi艂 j膮, ale nie do jadalni, a do wsp贸lnej sypialni.

Zdziwiona, przystan臋艂a w progu.

— Tutaj? Tu b臋dzie kolacja?

— Zapraszam — Wykona艂 zach臋caj膮cy gest. — Tutaj.

Wesz艂a i zobaczy艂a ma艂y stolik, na kt贸rym czeka艂o spore pud艂o z pizz膮 oraz coca-cola.

Nie mog艂a si臋 nie u艣miechn膮膰.

— Pizza i coca-cola? Widz臋, 偶e jeste艣 w nastroju do 偶art贸w.

— Co艣 takiego ci si臋 przecie偶 marzy艂o, o ile pami臋tam. Zwyk艂y wiecz贸r nauczycielki, kt贸rej nikt nie nadskakuje, nikt nie obs艂uguje, a ona sama nie bierze si臋 do gotowania, bo jest zbyt zm臋czona. Dzwoni, wi臋c po pizz臋. No i ja dzi艣 w艂a艣nie, w twoim imieniu, zadzwoni艂em.

Zdumiona kr臋ci艂a g艂ow膮.

— Zapraszam — powt贸rzy艂 Rico. — Jedzmy, bo nam wystygnie.

Zasiedli, poch艂aniaj膮c kawa艂ek po kawa艂ku ciasto z warzywami, szynk膮, serem i keczupem.

— Rzeczywi艣cie nie lubi臋 by膰 obs艂ugiwana — odezwa艂a si臋 Catherine, popijaj膮c pizz臋 coca-col膮 — bo na przyk艂ad wydaje mi si臋, 偶e personel pods艂uchuje mnie przy stole, kiedy rozmawiam. I czuj臋 si臋 skr臋powana.

— Nie pods艂uchuje — zapewni艂 Rico. — Oni zawsze s膮 dyskretni, a zreszt膮 prawdopodobnie wydajemy im si臋 bardzo nudni.

Nie przekona艂 jej. By膰 mo偶e ona jest nudna, z ewentualnego punktu widzenia obs艂ugi, ale Rico? Niemo偶liwe, 偶eby nie elektryzowa艂 r贸wnie偶 i s艂u偶by. W tym m臋偶czy藕nie wyczuwa艂a magnetyzm, kt贸ry, jak s膮dzi艂a, narzuca si臋 wszystkim.

Sko艅czyli skromn膮 kolacj臋.

— To teraz id臋 wzi膮膰 prysznic. — Podnios艂a si臋.

Poszed艂 za ni膮.

— Wydajesz mi si臋 smutna — powiedzia艂. — Czy co艣 si臋 sta艂o? Chcia艂em ci dzisiaj zrobi膰 przyjemno艣膰, a nie zasmuca膰 ci臋.

Zatrzyma艂a si臋 i nagle poczu艂a, 偶e ma pod powieka mi 艂zy. Tak, mi臋dzy ni膮 i Rikiem nadal by艂o co艣 nie w porz膮dku. I Catherine nawet wiedzia艂a, co. Ot贸偶 to, 偶e m膮偶 jej nie kocha艂.

— Nie czujesz si臋 tu jak u siebie — Rico opar艂 si臋 ramieniem o drzwi — Nie przywyk艂a艣 jeszcze? Czujesz si臋 uwi臋ziona?

— Dlaczego uwi臋ziona — Spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰 — Tu jest zbyt luksusowo, by por贸wnywa膰 to do wi臋zienia.

— Jeste艣 pewna?

Nie, niczego nie by艂a pewna, nagle dotar艂o do niej, 偶e tak naprawd臋 chcia艂a zamieszka膰 z Rikiem nie dla Lily, a nawet nie z powodu ich wsp贸lnego dziecka. Zosta艂a jego 偶on膮 dla niego samego, z mi艂o艣ci do niego. Z mi艂o艣ci niestety nieodwzajemnionej.

— Cathy, 藕le ci ze mn膮 — Podszed艂 do niej bli偶ej.

Zanim zd膮偶y艂a cokolwiek odpowiedzie膰, wzi膮艂 j膮 w ramiona i poca艂owa艂 w usta.

0, tak jest najlepiej, przemkn臋艂o jej przez my艣l. Za chwil臋 b臋d膮 si臋 kocha膰, a wtedy pytanie, czy m膮偶 j膮 „kocha” przestanie by膰 tak nagl膮ce.

Na pierwsze jego skinienie rozebra艂a si臋. Rico zach艂ysn膮艂 si臋, gdy naga przywar艂a do jego cia艂a. Chyba naprawd臋 mu si臋 podoba艂a. A gdy wzi臋艂a do r臋ki jego tward膮, okaza艂膮 m臋sko艣膰, j臋kn膮艂. Pogr膮偶y艂a w sobie to cudo. Przez moment by艂a w艂adczyni膮 jego nami臋tno艣ci i to j膮 uskrzydla艂o.

Rico by艂 ostro偶ny, 艣wiadomy, 偶e Catherine jest przecie偶 w odmiennym stanie. Nie po艂o偶y艂 si臋 na niej, lecz posadzi艂 j膮 na sobie. Pie艣ci艂 jej piersi, ko艂ysa艂 si臋 wraz z ni膮 i wkr贸tce doprowadzi艂 j膮 do rozkoszy. Sam dogoni艂 j膮 w trzech ruchach.

Le偶eli potem odpr臋偶eni w swoim wielkim 艂o偶u ma艂偶e艅skim i s艂uchali cichej muzyki, kt贸r膮 Rico nastawi艂. Kiedy uspokoi艂y si臋 ich serca i oddechy, Rico uni贸s艂 si臋 i zajrza艂 Catherine w oczy — Powiedz, 藕le ci ze mn膮? Ale szczerze.

Przymkn臋艂a powieki.

— Dobrze mi, Rico, bardzo dobrze. Chocia偶 nie do ko艅ca wiem, co tutaj robi臋.

— Jak to nie wiesz — Opad艂 na poduszk臋 obok niej.

— Jeste艣my rodzin膮, Cathy. Mieszkamy pod wsp贸lnym dachem.

Prawdopodobnie chcia艂 by膰 dla niej mi艂y, ale przecie偶 nie na takie s艂owa czeka艂a. Nic, wi臋c nie odpowiedzia艂a. Le偶a艂a cicho, wpatruj膮c si臋 w zapadaj膮c膮 za oknem noc. A kiedy Rico zasn膮艂, odwr贸ci艂a si臋 do niego ty艂em i wreszcie pozwoli艂a pop艂yn膮膰 d艂ugo t艂umionym 艂zom. P艂aka艂a i czeka艂a na nowy dzie艅. Ka偶dy nowy dzie艅 przynosi nadziej臋. Le偶a艂a, wi臋c, p艂aka艂a i czeka艂a. Na nowy dzie艅.

ROZDZIAL TRZYNASTY

— Telefon do ciebie.

Poda艂 jej s艂uchawk臋, kt贸r膮 przy艂o偶y艂a do ucha nie zbyt jeszcze przytomna, na wp贸艂 pogr膮偶ona we 艣nie. Zmusi艂a si臋 do otwarcia oczu i wtedy ujrza艂a porozrzucane na pod艂odze r贸偶ne cz臋艣ci ubrania i pobojowisko po kolacji na stoliku.

— To by艂 Regan — wyja艣ni艂a Ricowi, sko艅czywszy m贸j szef.

Skin膮艂 g艂ow膮.

— Wiem, przedstawi艂 mi si臋 i co, pewnie chce ci臋 mie膰 na jakie艣 zast臋pstwo, tak? A mia艂a艣 niby pracowa膰 tylko na p贸艂 etatu.

Przetar艂a oczy i ziewn臋艂a.

— Ale偶 ja pracuj臋 na p贸艂 etatu. Ta dzisiejsza historia to wyj膮tek. Zachorowa艂a jedna kole偶anka. Nie mog艂am odm贸wi膰.

Rico u艣miechn膮艂 si臋 z pow膮tpiewaniem i ni nie odrzek艂.

Catherine wzruszy艂a ramionami i zacz臋艂a si臋 pod nosi膰. Okr臋ci艂a si臋 prze艣cierad艂em i ruszy艂a do 艂azienki. C贸偶, wola艂aby sobie jeszcze pole偶e膰, mo偶e nawet po kocha膰 si臋 z m臋偶em na dzie艅 dobry, ale przecie偶 niepowa偶nie by艂oby odm贸wi膰 Marcusowi, gdy znalaz艂 si臋 w trudnej sytuacji.

— Wygl膮dasz na wyczerpan膮 — powiedzia艂 Rico, zbieraj膮c swoje rzeczy z pod艂ogi. — Nie wiem, jak sobie dasz dzi艣 rad臋.

— Jako艣 dam. — Przekroczy艂a pr贸g 艂azienki. Ledwie zd膮偶y艂a odkr臋ci膰 prysznic, pojawi艂 si臋 Rico. Widzia艂a go przez matow膮 os艂on臋, jak si臋 goli, potem czesze i zak艂ada czyst膮 koszul臋.

Wyszed艂szy z kabinki, owin臋艂a si臋 grubym r臋cznikiem i stan臋艂a przed drugim lustrem, susz膮c w艂osy.

— Nie jest ze mn膮 tak 藕le — Spojrza艂a na odbicie m臋偶a — Jestem dopiero w sz贸stym tygodniu ci膮偶y, nie w sz贸stym miesi膮cu. Czuj臋 si臋 艣wietnie.

— Ale mnie wcale nie O ciebie idzie — Rico si臋gn膮艂 po krawat i skupi艂 si臋 na jego wi膮zaniu. Ani przez moment na ni膮 nie popatrzy艂.

Catherine zamar艂a. Poczu艂a si臋, jakby jej wymierzono policzek. Nie o ni膮 mu idzie? Ach tak, jest dla niego tylko nosicielk膮 jego p艂odu, niczym wi臋cej. Poczu艂a si臋 obcesowo odes艂ana do szeregu. Jej nadzieja na mi艂o艣膰 Rica nie ma sensu. Intymno艣膰, kt贸r膮 dzielili ze sob膮 w nocy, zn贸w okaza艂a si臋 z艂udzeniem.

Wy艂膮czy艂a suszark臋.

Wtedy us艂yszala, jak j膮 zawiadamia:

— To ja ju偶 id臋, cze艣膰.

Musn膮艂 wargami jej policzek i wyszed艂 z 艂azienki. Widzia艂a, jak w pokoju zak艂ada marynark臋 i si臋ga po swoj膮 dyplomatk臋 z dokumentami.

Spojrza艂a na zegarek i wzruszy艂a ramionami.

C贸偶, nie mia艂a dzisiaj czasu na roztkliwianie si臋 nad sob膮.

Ledwie zd膮偶y艂a wypi膰 co艣 gor膮cego, ju偶 musia艂a wsiada膰 do swego ma艂ego auta i przebija膰 si臋 przez korki w drodze do szko艂y.

W szkole jakim艣 cudem zdo艂a艂a zapanowa膰 nad nieznan膮 sobie klas膮. Odpyta艂a kogo nale偶y i postawi艂a stopnie.

Dzia艂a艂a niczym w transie, nie by艂a sob膮.

Nie dopuszcza艂a do siebie tej my艣li, 偶e cale jej 偶ycie b臋dzie prawdopodobnie wygl膮da艂o tak jak teraz: b臋dzie 偶on膮 obcego m臋偶czyzny, cz艂owieka, kt贸ry zawsze b臋dzie j膮 traktowa艂 jak personel.

O tak, Rico umia艂 sobie radzi膰 z personelem. Jedna z kobiet obs艂ugi urodzi mu za jaki艣 czas dziecko. Dla czego nie?

I to w艂a艣nie ona jest t膮 kobiet膮.

Na d艂ugiej przerwie wysz艂a do toalety i stan臋艂a przed lustrem, opar艂szy si臋 o nie czo艂em. By艂o jej troch臋 niedobrze. Chcia艂o jej si臋 p艂aka膰, ale nie mog艂a sobie na to pozwoli膰.

Wesz艂a do kabiny, bo co艣 zacz臋艂o si臋 dzia膰 w jej brzuchu. Nie by艂a pewna, lecz nagle jej si臋 wyda艂o, 偶e nie jest ju偶 w ci膮偶y.

Czy to mo偶liwe? Co si臋 z ni膮 dzieje?

Co tu jest prawd膮, a gdzie zaczyna si臋 z艂udzenie?

— Poprzestaniemy na zbadaniu krwi — Malcolm Sellers by艂 rzeczowy — Gdyby si臋 okaza艂o, 偶e jednak jest pani w ci膮偶y, inwazja ginekologiczna mog艂aby tylko zaszkodzi膰.

— Rozumiem. Ale czy to mo偶liwe, 偶ebym poroni艂a?

— Siedzia艂a naprzeciw lekarza blada i niepewna. Przyjecha艂a tutaj taks贸wk膮. Dzwoni艂a do Rica, ale nie uda艂o jej si臋 uchwyci膰 go w pracy.

Doktor Sellers skin膮艂 g艂ow膮.

— Owszem, to mog艂o by膰 poronienie. Skoro m贸wi pani o nag艂ym b贸lu. No i ten 艣lad krwi. W dodatku przesta艂a si臋 pani czu膰 w ci膮偶y.

— Hm. W艂a艣ciwie straci艂am pewno艣膰, czy i przedtem si臋 w niej czu艂am — Pod powiekami zapiek艂y j膮 艂zy i stoczy艂y si臋 po policzkach. Z wdzi臋czno艣ci膮 przyj臋艂a chusteczk臋 z otwartego pude艂ka, kt贸re podsun膮艂 Malcolm. — Czy to mo偶liwe, 偶eby moja ci膮偶a by艂a urojona?

Lekarz pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Raczej nie. Testy, kt贸re pani u mnie wykona艂a, by艂y do艣膰 jednoznaczne. Niech si臋 pani uspokoi, Catherine, mo偶e jeszcze nie wszystko stracone. Wiele pani ostatnio przesz艂a, 艣mier膰 siostry, adopcj臋 jej dziecka, zam膮偶p贸j艣cie, nag艂膮 przeprowadzk臋. Wszystko to mia艂o prawo pani膮 rozstroi膰. Ale te偶 wszystko wr贸ci do nor my. Na pewno.

Chcia艂aby mu wierzy膰. Pokiwa艂a g艂ow膮 i si臋gn臋艂a po jeszcze jedn膮 chusteczk臋.

— Zaraz po艣l臋 pr贸bki krwi do laboratorium, a wyniki dostarcz臋 do domu, dobrze — Sellers zacz膮艂 wk艂ada膰 ampu艂ki do kopert — Pani tymczasem jak najszybciej po艂o偶y si臋 do 艂贸偶ka. Prosz臋 zadba膰 o siebie, odpocz膮膰. I czeka膰. Czy dzwoni艂a ju偶 pani do m臋偶a?

— Tak, ale nie mog艂am go z艂apa膰. Jego sekretarka mia艂a pr贸bowa膰 dalej. Na razie bez skutku.

— Rozumiem. To mo偶e ja go z艂api臋. Wie pani — Sellers poruszy艂 brwiami — lekarze miewaj膮 lepsze chody u osobistych sekretarek szef贸w ni偶 ich 偶ony.

Catherine zacz臋艂a si臋 podnosi膰.

— Czy nie powinni艣my na wszelki wypadek zrobi膰 prze艣wietlenia — zapyta艂a.

— Nie sadz臋. Nie przepisz臋 te偶 pani na razie 偶adnego lekarstwa. W tym stadium najlepiej zda膰 si臋 na si艂y natury.

Lekarz zleci艂 recepcjonistce przywo艂anie taks贸wki i po偶egna艂 Catherine.

Kiedy przyjecha艂a do domu, marzy艂a o tym, 偶eby nikogo nie spotka膰 na schodach. Pragn臋艂a jak najszybciej znale藕膰 si臋 u siebie w sypialni. Niestety w holu by艂a akurat Jessica z roze艣mian膮 Lily na r臋kach.

— Pani Mancini, jak wcze艣nie — zdziwi艂a si臋 piastunka — Ale to bardzo dobrze, bo w艂a艣nie chcia艂am z pani膮 o czym艣 porozmawia膰 — Jessica zacz臋艂a i艣膰 po schodach razem z Catherine.

— Mo偶e nie teraz — powiedzia艂a g艂ucho Catherine.

— Jestem zm臋czona po pracy i w og贸le 藕le si臋 czuj臋.

— 0 — Nia艅ka zatrzyma艂a si臋, przek艂adaj膮c sobie Lily na drug膮 r臋k臋 — Ale ja tylko...

— Co tylko? Co tylko — Catherine czu艂a, 偶e jest nieuprzejma, ale nie umia艂a wykrzesa膰 z siebie grzeczno艣ci. Naprawd臋 藕le si臋 czu艂a.

Jessica zagryz艂a doln膮 warg臋.

- Nie, nic. To mo偶e poczeka膰. W takim razie przepraszam. Prosz臋 sobie odpocz膮膰, pani Mancini.

Catherine z ulg膮 zamkn臋艂a za sob膮 drzwi sypialni. Po艂o偶y艂a si臋 w wielkim 艂o偶u ma艂偶e艅skim i przymkn臋艂a oczy. Mo偶e to male艅stwo jeszcze we mnie jest, stara艂a si臋 zaczarowa膰 sam膮 siebie. Niech b臋dzie. Oby by艂o.

Le偶a艂a cicho, bez ruchu. Przywo艂ywa艂a obrazy dobrych chwil sp臋dzonych z Rikiem. Przecie偶 nie brakowa艂o takich chwil, moment贸w ukojenia, ol艣nienia i rozkoszy. Nakry艂a d艂oni膮 艂ono, jakby chroni膮c to, co mog艂o skrywa膰. Zacz臋艂a si臋 osuwa膰 w sen, w jakie艣 urywane wizje. Machinalnie naci膮gn臋艂a na siebie r膮bek narzuty.

W pewnej chwili wyda艂o jej si臋, 偶e s艂yszy kroki Rica na schodach. Uchyli艂a powieki. Nie, to nie by艂 sen. Rico rzeczywi艣cie nadchodzi艂 i to nie sam. Poruszy艂a si臋 klamka u drzwi i na progu stan膮艂 jej m膮偶, a przed nim doktor Sellers.

Doktor zbli偶y艂 si臋 do jej 艂贸偶ka i przysiad艂 na brzegu.

— Tak mi przykro, Catherine — Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋.

— Od poprzedniego badania u mnie spad艂 pani mocno poziom hormon贸w we krwi. Ale to si臋 jeszcze ustabilizuje, wszystko b臋dzie dobrze.

Poruszy艂a si臋, szukaj膮c spojrzenia m臋偶a. Niestety, Rico nie chcia艂 na ni膮 popatrzy膰. Sta艂 nieruchomy, daleki, spogl膮daj膮c gdzie艣 za okno.

Sellers 艣cisn膮艂 jej blad膮 r臋k臋.

— Wed艂ug mojej oceny ta ci膮偶a by艂a rzeczywista, tyle, 偶e nieprawid艂owa. To si臋 cz臋sto zdarza. W takich przypadkach dochodzi do samorzutnego poronienia. Wam obojgu — spojrza艂 na Rika — nie powinno si臋 to by艂o przytrafi膰, bo jeste艣cie m艂odzi, silni i zdrowi. No, ale si臋 przytrafi艂o.

Nie powinno si臋 by艂o przytrafi膰.

Przymkn臋艂a oczy. Mo偶e nie powinno si臋 by艂o przy trafi膰 nic, co dotyczy jej i Rica? Niepotrzebna, nieudana by艂a zw艂aszcza jej mi艂o艣膰 do niego, uczucie bez wzajemno艣ci, tyle pogrzebanych nadziei, tyle na pr贸偶no wylanych 艂ez.

— Nikt tu nie jest winien — kontynuowa艂 doktor Sellers, delikatnie potrz膮saj膮c r臋k膮 Catherine, a potem kieruj膮c wzrok ku jej m臋偶owi. — I na pewno nie ma powodu, aby si臋 wzajemnie oskar偶a膰. Zadzia艂a艂 przypadek, jaki艣 rachunek prawdopodobie艅stwa.

Nie ma powodu, akurat, pomy艣la艂a. Oczywi艣cie Rico b臋dzie j膮 oskar偶a艂, znajdzie wystarczaj膮ce powody. Bo jak偶e 艣mia艂a zmarnowa膰 jego dziecko! Ona, jego nieudana niby-偶ona. Kontraktowa rodzicielka potomka.

Doktor Sellers podni贸s艂 si臋 i zacz膮艂 偶egna膰. Po chwili wyszed艂.

Jednak, o dziwo, Rico nie przyst膮pi艂 do ataku. Nadal spogl膮da艂 w okno, sta艂 daleki i raczej smutny ni偶 w艣ciek艂y.

— Rico — odezwa艂a si臋 niepewna i wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

Nie odpowiedzia艂 na jej gest.

Wtem da艂 si臋 s艂ysze膰 p艂acz Lily i zabrzmia艂 tak, jakby to p艂aka艂o to co艣 mi臋dzy nimi, co na zawsze utracili.

Teraz Rico poruszy艂 si臋 i spojrza艂 na Catherine. Potem si臋gn膮艂 do szafy po koc. Nakry艂 swoj膮 偶on臋 i ruszy艂 do drzwi.

— Prosz臋 ci臋, nie wychod藕 — Podnios艂a g艂ow臋 znad poduszki.

— Lity p艂acze.

— Ale przecie偶 Jessica mo偶e si臋 ni膮 zaj膮膰.

— Jessica posz艂a po zakupy.

— Aha. Trudno. Chcia艂am ci臋 tylko prosi膰, 偶eby艣 my si臋 nawzajem nie oskar偶ali. S艂ysza艂e艣, co powiedzia艂 doktor Sellers.

Nacisn膮艂 klamk臋.

— Na razie odpoczywaj, Cathy — rzuci艂 przez rami臋.

— Rico!

Nim zd膮偶y艂 wyj艣膰, us艂yszeli oboje gong do drzwi na dole.

— W dodatku kto艣 si臋 dobija — zamrucza艂 Rico.

— Musz臋 zej艣膰.

— Dlaczego musisz? Kto艣 z obs艂ugi mo偶e otworzy膰.

— Nikogo nie ma. Da艂em wszystkim wychodne na ca艂y weekend. Opr贸cz Jessiki.

Znikn膮艂, a ona opad艂a z powrotem na poduszk臋. Nas艂uchiwa艂a. Lily ucich艂a, za to na parterze wszcz膮艂 si臋 jaki艣 ha艂as. Wkr贸tce g艂osy zacz臋艂y si臋 przybli偶a膰. Zadudni艂y kroki na schodach.

Us艂ysza艂a, jak Rico i Antonia spieraj膮 si臋 ze sob膮. Poruszy艂a si臋 klamka w drzwiach. Rico wpu艣ci艂 macoch臋.

— Ona twierdzi, 偶e musi ci臋 zobaczy膰 — powiedzia艂.

— T艂umaczy艂em jej, 偶e 藕le si臋 czujesz, ale — Roz艂o偶y艂 r臋ce.

— Przepraszam — Antonia zawaha艂a si臋 w progu.

— My艣la艂am, 偶e tu chodzi O jakie艣 wym贸wki, ale widz臋 — Wi臋c z t膮 ci膮偶膮 to prawda? A ja s膮dzi艂am, 偶e pobrali艣cie si臋 tylko fikcyjnie, na pokaz. By艂am w b艂臋dzie, moja wina — Spojrza艂a na Rica. Potem przenios艂a wzrok na Catherine. Zbli偶y艂a si臋 i poklepa艂a j膮 przyja藕nie po ramieniu — No, nie martw si臋 skarbie. Na pewno urodzisz jeszcze niejedno dziecko. Jeste艣 m艂oda, silna. Ale nie zawracam ci ju偶 g艂owy, skoro 藕le si臋 czujesz.

Odwr贸ci艂a si臋, by wyj艣膰, lecz Catherine przywo艂a艂a j膮 z powrotem.

— Antonio, chcia艂a艣 mi co艣 powiedzie膰. To lepiej powiedz to od razu.

— Nie chc臋 by膰 natr臋tna...

Catherine unios艂a si臋 na poduszkach.

— Nie jest ze mn膮 a偶 tak 藕le. W ka偶dym razie nie fizycznie. To by艂 przecie偶 dopiero sz贸sty tydzie艅, nie sz贸sty miesi膮c. Jeszcze nie umieram.

— C贸偶 — Antonia spojrza艂a na Rica. Podesz艂a do 艂贸偶ka i przysiad艂a na jego brzegu — Nie wiem, czy ci臋 to pocieszy, ale mnie te偶 si臋 zdarzy艂o w 偶yciu straci膰 dziecko. Nawet niejedno.

Rico przeczesa艂 palcami w艂osy.

— To mo偶e wy tu sobie pogadajcie, a ja zajrz臋 do Lily — Ruszy艂 w stron臋 drzwi.

— Nie, zosta艅 — poprosi艂a go macocha. — Bo w艂a艣ciwie i tobie mia艂abym co艣 do powiedzenia.

Rico przystan膮艂 niezdecydowany.

— Co do tych nienarodzonych dzieci — wzruszy艂a ramionami Antonia — mo偶e kiedy indziej o nich opowiem. W艂a艣ciwie dobrze, 偶e nie przysz艂y na 艣wiat, bo Marco i Rico by ich nie zaakceptowali. A ja was, ch艂opcy, stara艂am si臋 kocha膰. Tak — Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 pasierba — Tak jak kocha艂am i nadal kocham waszego ojca.

Rico s艂ucha艂 nieporuszony.

— Wiem, 偶e zrani艂am twoj膮 matk臋 —podj臋艂a Antonia — 呕a艂uj臋 tego, ale mi艂o艣膰 nie wybiera. Zakocha艂am si臋 w Carlosie, z wzajemno艣ci膮, i st膮d to wszystko.

— W nim czy w jego pieni膮dzach — spyta艂 k膮艣liwie Rico.

— Owszem, pieni膮dze te偶 lubi臋 — przyzna艂a si臋 starsza pani. — Ale nigdy nie na pierwszym miejscu.

— Nie na pierwszym?

— S艂owo daj臋, 偶e nie. A przy okazji powiem, 偶e myli艂am si臋, pomawiaj膮c ci臋, Rico, O ch臋膰 zrujnowania ojca przez wykup akcji. Teraz wiem, 偶e ratowa艂e艣 tylko przedsi臋biorstwo.

Twarz Rica wykrzywi艂 grymas.

— No dobrze. Ale czy w艂a艣nie z tymi rewelacjami wybra艂a艣 si臋 do nas dzisiaj?

— Czemu jeste艣 taki szorstki — wtr膮ci艂a si臋 Catherine — Przepraszam ci臋 w jego imieniu, Antonio.

— Nie przepraszaj jej za mnie — Rico opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋 i zapl贸t艂 ramiona. — Czuj臋, 偶e ona jak zwykle co艣 knuje, i nie wierz臋 wiej dobre intencje. Je艣li chodzi o mnie, jestem na ni膮 odporny, ale — spojrza艂 na macoch臋 — gdyby艣 zamierza艂a zrani膰 teraz moj膮 偶on臋, to ci nie daruj臋. Wyrzuc臋 z domu — Podni贸s艂 g艂os — I wi臋cej zabroni臋 dalszych kontakt贸w z Lily.

— Nie przyjecha艂am po to, 偶eby zrobi膰 przykro艣膰 Catherine — Antonia wsta艂a, lecz zaraz znowu usiad艂a. W jej oczach pokaza艂y si臋 艂zy — A co do Lily to w艂a艣nie zleci艂am adwokatowi, by wycofa艂 z s膮du rodzinnego 偶膮danie rewizji adopcji. Po to przyjecha艂am, 偶eby wam to powiedzie膰.

Catherine wymieni艂a z Rikiem szybkie spojrzenie.

Antonia m贸wi艂a za艣 dalej, ocieraj膮c oczy chusteczk膮 wydobyt膮 z torebki:

— D艂ugo rozmawiali艣my o tym z Carlosem i w ko艅cu doszli艣my do wniosku, 偶e mo偶e nie starczy艂oby nam 偶ycia na wychowanie tego male艅stwa. Oboje jeste艣my starzy. Lepiej b臋dzie, je艣li wy si臋 ni膮 zajmiecie.

— No, to brzmi rozs膮dnie — mrukn膮艂 Rico — Tylko sk膮d ta nag艂a zmiana frontu? Dlaczego was tak nagle o艣wieci艂o? Co si臋 za tym kryje?

— Nic szczeg贸lnego. Mieli艣my czas do namys艂u, a poza tym — wytar艂a nos — poza tym obserwuj臋 was, wasz膮 rodzin臋, jak 偶yjecie. I widz臋, 偶e jeste艣cie oddani temu dziecku, 偶e si臋 dla niego po艣wi臋cacie. Nie dbacie o szcz臋艣cie osobiste, zawarli艣cie nawet ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku. Wszystko dla tej male艅kiej. Nie wiem, czy ja sama by艂abym zdolna do takiej ofiary.

Rico oderwa艂 si臋 od 艣ciany i przeszed艂 wzd艂u偶 pokoju.

— Wi臋c twierdzisz —przystan膮艂 — 偶e kochasz mojego ojca?

— Kocham i zawsze kocha艂am — potwierdzi艂a Antonia — Szkoda tylko, 偶e ucierpia艂o przy tym tyle os贸b. Nie oczekuj臋 z twojej strony nag艂ego przebaczenia czy akceptacji, Rico. Nie. Rozumiem, 偶e mo偶esz mnie nigdy nie polubi膰. Ale prosz臋 o jedno: 偶eby艣 mnie i Carlosowi nie przeszkadza艂 w spotykaniu si臋 z wnuczk膮. Dobrze?

Rico namy艣la艂 si臋 chwil臋, po czym nieznacznie skin膮艂 g艂ow膮.

— W porz膮dku — powiedzia艂 — My艣l臋, 偶e tyle da si臋 zrobi膰. W takim razie odwiedzajcie bi艂y, prosz臋 bardzo. Mo偶esz to przekaza膰 mojemu ojcu... A teraz ju偶 si臋 chyba po偶egnamy?

Zosta艂a sama w sypialni, czas p艂yn膮艂 i wkr贸tce zacz臋艂o zmierzcha膰. W pewnej chwili Lily znowu zap艂aka艂a. Jessica si臋 ni膮 zajmie, pomy艣la艂a Catherine i otuli艂a si臋 szczelniej kocem. Czu艂a si臋 odr臋twia艂a, ale bar dziej duchowo ni偶 fizycznie. B贸l w dole brzucha zd膮偶y艂 przemin膮膰. Wszystko przemija — szepn臋艂a do siebie. A najgorsze, 偶e przepad艂y gdzie艣 marzenia zwi膮zane z Rikiem, 偶e rozwia艂y si臋, zanim zd膮偶y艂y przybra膰 konkretniejszy kszta艂t.

Wstrzyma艂a oddech, bo us艂ysza艂a kroki m臋偶a na korytarzu. Jednak drzwi si臋 nie otworzy艂y. Rico skr臋ci艂 do pokoiku Lily. Dlaczego mnie tak omija — zacz臋艂a si臋 zastanawia膰.

Teraz, kiedy najbardziej go potrzebowa艂a, nie by艂o go przy niej.

Obr贸ci艂a si臋 na bok. Za oknem, nad drzewami, ukaza艂 si臋 r膮bek m艂odego ksi臋偶yca. Catherine westchn臋艂a. C贸偶, jako艣 trzeba 偶y膰 dalej. Doktor Sellers ma racj臋, nikt nie jest winien temu, co si臋 sta艂o. I ma racj臋, 偶e urodz臋 jeszcze inne dzieci, powiedzia艂a do siebie. Tak, ale to nie jest pocieszenie, us艂ysza艂a w swojej g艂owie. Poniewa偶 wa偶ne by艂o w艂a艣nie to male艅stwo, kt贸re odesz艂o. W艂a艣nie ono. Zd膮偶y艂a ju偶 tyle sobie wyobrazi膰 na jego temat i pokocha膰 je. A teraz, co? Nagle go nie ma. Czy to sprawiedliwe, 偶e tak si臋 dzieje? Czy jest w tym jaki艣 sens?

Czy 艣wiat w og贸le ma sens?

Zapiek艂y j膮 艂zy pod powiekami, bo poczu艂a, jak bardzo jest samotna. Wi臋藕, kt贸ra j膮 艂膮czy艂a, z Rikiem, przesta艂a istnie膰. Tak, nie jest ju偶 m臋偶owi potrzebna, r贸wnie偶, dlatego, 偶e nie musz膮 ju偶 razem walczy膰 o prawo do wychowywania Lily. Antonia odst膮pi艂a przecie偶 od zamiaru procesowania si臋. C贸rka Marca mo偶e bez przeszk贸d dorasta膰 w bogatym domu jego brata.

Otar艂a 艂zy. Podnios艂a si臋 powoli i z艂o偶y艂a koc. Rozejrza艂a si臋 po pokoju. Zapali艂a g贸rne 艣wiat艂o i zacz臋艂a si臋 pakowa膰. Nie tkn臋艂a 偶adnej z drogich sukien, kt贸re kupi艂 jej Rico. Wrzuci艂a do torby tylko najniezb臋dniejsze rzeczy.

Po chwili by艂a ju偶 na korytarzu. Zajrza艂a do gabinetu m臋偶a, w kt贸rym zwyk艂 nieraz pracowa膰 w nocy, ale nie znalaz艂a Rica. Nie by艂o go te偶 w salonie. Uchyli艂a drzwi do pokoiku Lily i scena, jak膮 tam zobaczy艂a, natychmiast j膮 rozczuli艂a. Rico spa艂 w fotelu bujanym z dzieckiem w obj臋ciach.

Ale偶 s膮 do siebie podobni, pomy艣la艂a. Mogliby by膰 ojcem i c贸rk膮. Te same rysy twarzy, te same czarne w艂osy i d艂ugie rz臋sy...

Zbli偶y艂a si臋 na palcach i delikatnie dotkn臋艂a r膮czki male艅stwa. Czu艂a, jak bardzo je kocha. Tak bardzo, 偶e zdob臋dzie si臋 teraz na jedynie s艂uszn膮 decyzj臋: opu艣ci ten dom. Opu艣ci, aby dziecko mia艂o to, czego pragn臋艂a dla niego Janey, jego matka.

Spojrza艂a na Rica i drgn臋艂a. Nie by艂a 艣wiadoma tego, 偶e zd膮偶y艂 otworzy膰 oczy.

Podnios艂a z pod艂ogi swoj膮 torb臋.

— Odchodz臋, Rico.

Zamruga艂 powiekami, chyba nie ca艂kiem jeszcze rozbudzony.

— Co to znaczy „odchodzisz”?

Wzruszy艂a ramionami.

— Odchodz臋 od ciebie.

Wsta艂 poma艂u i u艂o偶y艂 dziecko w 艂贸偶eczku.

— Porozmawiamy na zewn膮trz.

Wyszli na korytarz, starannie zamykaj膮c drzwi.

— Przecie偶 powinna艣 jeszcze le偶e膰 — powiedzia艂.

— Nie jeste艣 zdrowa. I w og贸le co to za demonstracja, Catherine?

— To nie demonstracja. Ja si臋 tu po prostu nie czuj臋 do niczego potrzebna. Wi臋c odchodz臋.

— Dlaczego niepotrzebna? Lily ci臋 potrzebuje.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Niekoniecznie. Dziecko ma dosy膰 r贸偶nych nianiek, ma ciebie, dziadk贸w. To jest przecie偶 ma艂a Mancini, kt贸ra da sobie rad臋 beze mnie. W dodatku jestem pewna, 偶e Janey w艂a艣nie tego by dla niej chcia艂a. Nie cierpia艂a mnie jako siostry. Nie by艂aby zadowolona, widz膮c, 偶e mam jaki艣 wp艂yw na jej dziecko.

— Co ty opowiadasz — Rico przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach — Co ci nagle przysz艂o do g艂owy?

— Mo偶e i nagle, a mo偶e nie nagle. Mia艂am du偶o czasu na my艣lenie.

Podszed艂 do niej blisko.

— Nie zostawiaj nas, Cathy. Ma艂a ci臋 potrzebuje i ja ci臋 potrzebuj臋.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Potrzebujesz? Nie wierz臋 ci. Dzi艣 odesz艂o nasze dziecko, a ty nie pocieszy艂e艣 mnie ani s艂owem. Jeste艣 daleki. Sama le偶a艂am tyle godzin.

— By艂y powody, Catherine. Wszystko ci wyja艣ni臋, tylko daj mi chwil臋 czasu.

— Nic nie wyja艣niaj, mam do艣膰 twoich wyja艣nie艅. Umiesz mnie bra膰 na mi艂e s艂贸wka i ci膮gniesz do 艂贸偶ka, ale potem. Nie chc臋 dalej ma艂偶e艅stwa bez mi艂o艣ci, ja tak nie umiem. To nie jest 偶ycie dla mnie. Odchodz臋, bo wierz臋, 偶e jest na 艣wiecie kto艣, kto mnie pokocha, tak jak na to zas艂uguj臋.

— Tak jak zas艂ugujesz? No to po prostu zosta艅, bo...

— Chwyci艂 j膮 za r臋kaw 偶akietu i spr贸bowa艂 przyci膮gn膮膰 do siebie.

Wyrwa艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 schod贸w.

Dopad艂 j膮 jednym susem.

— Cathy!

— Rico, dosy膰. Nie — Zacz臋艂a schodzi膰.

By艂a ju偶 na zakr臋cie, gdy znowu si臋 namy艣li艂.

— Nie, to wszystko jest bez sensu — zamrucza艂 i zbiegi, wyrywaj膮c jej z r臋ki torb臋.

Catherine straci艂a r贸wnowag臋 i ju偶 mia艂a run膮膰 w d贸艂, gdy zorientowa艂 si臋, pu艣ci艂 torb臋 i z艂apa艂 w obj臋cia zagro偶on膮 偶on臋.

Przez chwil臋 stali, gwa艂townie 艂api膮c powietrze i patrz膮c sobie z bliska w oczy.

Rico pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Wi臋c, a偶 tak bardzo chcesz si臋 st膮d wyrwa膰, 偶e gotowa by艂a艣 przyp艂aci膰 to kalectwem?

Oczywi艣cie nie mia艂a ochoty na kalectwo. Ale te偶 nie mia艂a ochoty na 偶adne dalsze wyja艣nienia.

— Odchodz臋, Rico. To wszystko.

Tym razem nie ruszy艂 za ni膮.

— Trudno — powiedzia艂 g艂ucho — Przecie偶 nie b臋d臋 ci臋 b艂aga艂 na kolanach.

— Jasne. Jeste艣 na to zbyt dumny — Zesz艂a kilka stopni w d贸艂 i wzi臋艂a swoj膮 torb臋. — Uca艂uj ode mnie Lily. Zadzwoni臋, jak si臋 ju偶 gdzie艣 urz膮dz臋.

— Zadzwonisz?

Skin臋艂a g艂ow膮.

Gdy by艂a na dole, odwr贸ci艂a si臋. Obj臋艂a spojrzeniem tego, kt贸rego kocha艂a, lecz musia艂a porzuci膰, bo cho膰 mia艂 wiele zalet, to nie umia艂 kocha膰. By艂 pi臋kny, lecz obcy i daleki. I nie zmieni艂 tego papierek podpisany wsp贸lnie w Urz臋dzie Stanu Cywilnego.

— Mia艂e艣 racj臋, Rico — powiedzia艂a, 偶e by艂e艣 taki ostro偶ny w stosunku do Antonii. I mia艂e艣 te偶 racj臋, co do Janey. One obie bardzo kocha艂y pieni膮dze. Jednak pomyli艂e艣 si臋, co do mnie. Mnie nigdy nie zale偶a艂o na twoim koncie ani na samochodach, ani na tym boga tym domu, w kt贸rym uwija si臋 tyle s艂u偶by. Jedynym bogactwem, kt贸re kocha艂am, by艂e艣 ty. I tylko ciebie nadal kocham. Ale poniewa偶 ja jestem dla ciebie niczym, odchodz臋. Nie zdoby艂am tego, po co tak naprawd臋 tu przyby艂am, nie zdoby艂am twojego serca. Wi臋c 偶egnaj.

— Catherine, zaczekaj — Pop臋dzi艂 w d贸艂, lecz by艂a szybsza. Zwinnym ruchem uchyli艂a drzwi i zaraz za trzasn臋艂a je za sob膮.

Na zewn膮trz posta艂a chwil臋, czekaj膮c, co b臋dzie dalej.

Ale dalej nic nie by艂o.

Rico nie wybieg艂 za ni膮. I tak jest lepiej, pomy艣la艂a. Gra si臋 sko艅czy艂a.

Jak偶e cz臋sto nasze 偶ycie okazuje si臋 tylko gr膮

ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Wyczerpanie, smutek i b贸l nie mia艂y teraz znaczenia. By艂o tak, jakby dotar艂a do pewnej granicy i znalaz艂a si臋 po drugiej stronie, odr臋twia艂a, niemal nieczu艂a, jakby Rico wycisn膮艂 z niej ostatni膮 kropl臋 krwi i pozostawi艂 j膮 w dziwnej pustce, w kt贸rej odt膮d mia艂a 偶y膰.

Prowadzi艂a samoch贸d, nie zastanawiaj膮c si臋, dok膮d jedzie. Ledwie dostrzega艂a l艣nienie oceanu w dole zatoki Port Phillip. Ten sam ksi臋偶yc, kt贸ry zagl膮da艂 do jej okna, sta艂 teraz nad atramentow膮 wod膮 otoczony gwiazdami. Wszystko to by艂o pi臋kne, ale i pos臋pne.

Nagle Catherine u艣wiadomi艂a sobie, 偶e ju偶 wie, dok膮d jedzie. By艂o pewne miejsce, kt贸re j膮 wzywa艂o: cmentarz nad zatok膮, z podw贸jnym grobem Janey i Marca.

Skr臋ci艂a w alejk臋 wiod膮c膮 do cmentarza. Zaparkowa艂a pod drzewami herbacianymi i posz艂a dr贸偶kami w艣r贸d kamiennych nagrobk贸w. Wkr贸tce dotar艂a do 艣wie偶ego kopca ziemi. Tu le偶a艂a jej pi臋kna, m艂oda siostra. Nikt dot膮d nie usun膮艂 kwiat贸w z艂o偶onych w czasie pogrzebu. Wszystkie powi臋d艂y, ale zieleni艂a si臋 艣wie偶a trawa porastaj膮ca gr贸b. Catherine przykl臋k艂a i pog艂aska艂a j膮. Spomi臋dzy zwi臋d艂ych, osypanych wie艅c贸w wysun臋艂a si臋 jedna z szarf. By艂o na niej napisane:

艢pijcie w pokoju.

Zrobimy wszystko dla Waszej ma艂ej Lily.

Rico i Catherine

艁zy pop艂yn臋艂y jej po twarzy. Opad艂a w ty艂, przysiadaj膮c na pi臋tach, i zacz臋艂a 艂ka膰 bez pohamowania. P艂acz by艂 pierwotny, z powodu ca艂ego, nieudanego 偶ycia: wczesnego sieroctwa zmar艂ej siostry i straconego dziecka.

P艂aka艂a te偶 z powodu Rica, kt贸rego utraci艂a. A mo偶e raczej nigdy go nie mia艂a, bo nie uda艂o jej si臋 tego pi臋knego cz艂owieka oswoi膰, przeci膮gn膮膰 na swoj膮 stron臋, nauczy膰 mi艂o艣ci.

W pewnej chwili do jej uszu dotar艂y ciche s艂owa:

— Catherine, dosy膰.

Zamar艂a. A wi臋c nie by艂a na cmentarzu sama? Zerkn臋艂a ostro偶nie w bok i ujrza艂a Rica, kt贸ry przykl臋kn膮艂 niedaleko niej.

— Zostaw mnie — Zacz臋艂a p艂aka膰 dalej, ale Rico, jak to on, nie zamierza艂 jej pos艂ucha膰. Przeciwnie, zbli偶y艂 si臋 i obj膮艂 j膮 ramieniem.

Spr贸bowa艂a si臋 odsun膮膰.

— Zostaw...

Trzyma艂 j膮 mocno, a jej nagle zrobi艂o si臋 jako艣 dziwnie dobrze w jego obj臋ciach.

— Catherine, dosy膰 — powt贸rzy艂.

Ju偶 si臋 nie wyrywa艂a. Zupe艂nie przesta艂a my艣le膰 i zastanawia膰 si臋, dlaczego j膮 艣ledzi艂 i jest tu przy niej na cmentarzu. Wa偶ne, 偶e,by艂 blisko, 偶e j膮 obejmowa艂, ochrania艂, 偶e wydoby艂 z otch艂ani. Nawet, je艣li to by艂o na kr贸tko.

— Janey ci臋 kocha艂a — odezwa艂 si臋 Rico.

Najwyra藕niej pr贸buje j膮 pociesza膰. Po c贸偶 jednak zaprzecza膰 faktom?

— Ona mnie nienawidzi艂a, Rico. Taka jest prawda.

— Jeste艣 tego absolutnie pewna?

Zaskoczy艂 j膮 ton jego g艂osu.

Si臋gn臋艂a do torebki po chusteczk臋, aby otrze膰 oczy.

— Dzi艣 wieczorem co艣 odkry艂em — podj膮艂 Rico. — Do wiedzia艂em si臋, co by艂o prawdziw膮 przyczyn膮 wypadku, i nie mog艂em si臋 po tym pozbiera膰. Dlatego nie przyszed艂em do ciebie. — Zamruga艂 szybko powiekami.

Catherine przysi臋g艂aby, 偶e spojrzenie m臋偶a zaszkli艂o si臋. I wzruszy艂o j膮 to, 偶e jest poruszony.

— Ale co si臋 sta艂o — zapyta艂a mi臋kko — Powiedz.

— Nie tutaj — Zacz膮艂 si臋 podnosi膰. — Chod藕.

Da艂a si臋 poprowadzi膰. Ruszyli do g艂贸wnej alejki o艣wietlonej rz臋dem latar艅. Catherine po paru krokach przystan臋艂a.

— Rico, powiedz.

— Chod藕my do samochodu, tu jest za zimno. A ty nie jeste艣 jeszcze zdrowa.

— Nie chc臋 do samochodu.

Spojrza艂 na ni膮, po czym 艣ci膮gn膮艂 z ramion marynark臋 i okry艂 ni膮 偶on臋. Zacz臋li i艣膰 w przeciwn膮 stron臋, do wyj艣cia na brzeg morski.

Zeszli po kamiennych schodkach na pla偶臋. Znale藕li zwalone drzewo, na kt贸rym przysiedli.

— Poczekaj — powiedzia艂 Rico i zacz膮艂 zbiera膰 chrust, badyle i li艣cie, z kt贸rych u艂o偶y艂 ognisko. Podpali艂 je firmow膮 zapalniczk膮.

Catherine wpatrywa艂a si臋 w ta艅cz膮ce p艂omyki jak zahipnotyzowana. Szumia艂o morze, odzywa艂y si臋 gdzie艣 nocne ptaki i potrzaskiwa艂 ogie艅. Zacz臋艂o si臋 robi膰 ciep艂o.

Rico otrzepa艂 r臋ce i przysiad艂 obok niej.

— Wiesz tamtego dnia Marco i Janey nie byli pijani.

Spojrza艂a, unosz膮c brwi w zdziwieniu.

— I nie byli te偶 na prochach — ci膮gn膮艂. — Dowiedzia艂em si臋 tego od Sellersa, kt贸ry wraz z wynikami twoich bada艅 przywi贸z艂 kopi臋 protoko艂u z sekcji Marca.

— Byli trze藕wi — Catherine w zdziwieniu unios艂a ramiona — Ale przecie偶 portier z restauracji twierdzi艂, 偶e Marko by艂 tak pijany, 偶e nie m贸g艂 m贸wi膰...

— On mia艂 wylew.

— Co mia艂 — Catherine szeroko otworzy艂a oczy i nakry艂a sobie d艂oni膮 usta. Jej serce zacz臋艂o 艂omota膰.

— Mia艂 udar m贸zgu, prawdopodobnie pierwsze objawy, dlatego wszyscy my艣leli, 偶e jest pijany. I dlatego w chwil臋 potem straci艂 panowanie nad kierownic膮.

A tego w艂a艣nie popo艂udnia razem z Janey 艣wi臋towali sw贸j powr贸t na „dobr膮 drog臋” w 偶yciu.

— Sk膮d ty to wszystko wiesz?

— Rozmawia艂em z Jessic膮, kiedy wr贸ci艂a z zakup贸w. Odbyli艣my d艂ug膮 rozmow臋. W艂a艣ciwie ona o ni膮 po prosi艂a.

Catherine skin臋艂a g艂ow膮.

— Aha, ze mn膮 te偶 wcze艣niej chcia艂a porozmawia膰, ale j膮 zby艂am. Powiedzia艂am, 偶e jestem zm臋czona.

— Powinna艣 by艂a jej pos艂ucha膰 — stwierdzi艂 mi臋kko Rico — Oboje jeszcze raz powinni艣my pos艂ucha膰 jej opowie艣ci. Janey ci臋 kocha艂a, Catherine. Zwierza艂a si臋 Jessice, 偶e bardzo ci臋 szanuje, 偶e wie, 偶e namawiasz j膮 do dobrego i 偶e ona w ko艅cu p贸jdzie za twoj膮 rad膮. By艂o jej wstyd, 偶e si臋 tak ci膮g艂e bawi. Wiedzia艂a, 偶e powinna ju偶 dorosn膮膰 i wzi膮膰 odpowiedzialno艣膰 za siebie i za dziecko. Kocha艂a ci臋, Catherine, chcia艂a by膰 taka jak ty. Powinna艣 wys艂ucha膰 Jessiki, to ci dobrze zrobi.

Catherine nic nie odpowiedzia艂a, wpatruj膮c si臋 w ogie艅. Tymczasem Rico m贸wi艂 dalej:

— Jessica przynios艂a mi ta艣m臋 wideo z domowej kamery Marca i Janey. Nie wiedzia艂em, 偶e co艣 takiego po nich zosta艂o — urwa艂 i prze艂kn膮艂 kilka razy — Nie spodziewa艂em si臋 po tej ta艣mie niczego dobrego, ba艂em si臋, 偶e mog膮 by膰 na niej tylko rozbierane historie, pija艅stwa i tak dalej. Ale omyli艂em si臋. Wyobra藕 sobie, Cathy, 偶e tam s膮 wy艂膮cznie 艣wiadectwa mi艂o艣ci.

— Mi艂o艣ci — By艂a pewna, 偶e si臋 przes艂ysza艂a.

Rico w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮 i podj膮艂 na nowo:

— Oni si臋 kochali, Catherine. Zwyk艂膮, domow膮 mi艂o艣ci膮. W艂a艣ciwie nie ma na tej ta艣mie niczego nadzwyczajnego, po prostu wszyscy s膮 dla siebie dobrzy. Dla siebie i dla dziecka. Takich rzeczy nie da si臋 odegra膰, w ka偶dym razie nie potrafi膮 tego amatorzy.

Chwil臋 oboje milczeli.

— To dlaczego moja siostra naopowiada艂a mi tyle r贸偶nych bzdur? Po co te wszystkie prowokacje — za stanowi艂a si臋 Catherine.

— Mo偶e czu艂a si臋 bezpieczniejsza, wierz膮c w takie rzeczy — zasugerowa艂 Rico — Wiesz, m艂ode dziewczyny miewaj膮 ba艂agan w g艂owie. Albo a偶 tak kocha艂a Marca, 偶e chcia艂a, by by艂 jej m臋偶em, 偶eby go nie utraci膰? Mo偶liwe s膮 te偶 inne wyt艂umaczenia. Tak czy owak ta艣ma jest 艣wiadectwem, 偶e si臋 kochali.

— Kiedy艣 poka偶emy j膮 Lily — Catherine zawiesi艂a g艂os i pomy艣la艂a, 偶e s膮 cuda na 艣wiecie, 偶e jednak co艣 dobrego ocala艂o z tamtej katastrofy. Dziewczynka b臋dzie mia艂a szans臋 zobaczenia swoich rodzic贸w jako normalnych ludzi, kt贸rzy j膮 uwielbiali.

— Ty jej to poka偶esz — odezwa艂 si臋 Rico — Cathy, wszyscy kochamy Lily, ale ja nabra艂em pewno艣ci, 偶e najwa偶niejsza dla niej b臋dziesz zawsze ty. Z ciebie jest urodzona mamusia — U艣miechn膮艂 si臋, k艂ad膮c d艂o艅 na jej brzuchu — Jestem pewien, 偶e tylko chwilowo nikt tutaj nie mieszka — Pog艂aska艂 j膮 delikatnie — B臋dziesz jeszcze matk膮 wielu dzieci, zobaczysz.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋, bo wzruszenie, kt贸re d艂ugo w sobie t艂umi艂, zacz臋艂o w nim bra膰 g贸r臋.

Tak mi przykro, Rico — szepn臋艂a — Mo偶e za du偶o wzi臋艂am na siebie. Mo偶e nie powinnam by艂a wraca膰 do pracy zaraz po tych wszystkich prze偶yciach.

— C艣艣 po艂o偶y艂 palec na jej wargach — nie oskar偶aj si臋, Cathy. Je艣li kto艣 tu jest winien, to raczej ja.

— Ty? Dlaczego ty?

— Bo powinienem by艂 by膰 wtedy ostro偶niejszy. Tamten moment nie by艂 dobry na pocz臋cie dziecka. Ale ja by艂em samolubny. Tak — Spojrza艂 na ni膮 pa艂aj膮cym wzrokiem — Chcia艂em, 偶eby艣 by艂a w ci膮偶y, i nie dlatego, 偶e pragn膮艂em potomka, ale 偶e pragn膮艂em ciebie! Ciebie chcia艂em sobie przyw艂aszczy膰.

Spu艣ci艂a oczy. Zanadto og艂uszy艂o j膮 to, co powie dzia艂. Takie to by艂o dziwne i niespodziewane. A wi臋c oboje chcieli mie膰 siebie na w艂asno艣膰, tylko, 偶e nawzajem o tym nie wiedzieli? Jaka szkoda, 偶e ludziom tak trudno jest si臋 nieraz porozumie膰.

— Zawsze ci臋 pragn膮艂em — podj膮艂 powoli Rico.

— I zawsze ci臋 potrzebowa艂em. Zmieni艂a艣 m贸j 艣wiat, Catherine, otworzy艂a艣 mi oczy na wiele rzeczy. Ty potrafisz by膰 optymistk膮, nie oskar偶asz ludzi tak 艂atwo jak ja. Szuka艂a艣 dobrych stron nawet w Antonii, ba, nawet we mnie! Dzi艣 wieczorem, kiedy powiedzia艂a艣, 偶e mnie kochasz, chcia艂em pop臋dzi膰 za tob膮 i nie wiem, czemu tego nie zrobi艂em.

— Ale偶 zrobi艂e艣 — U艣miechn臋艂a si臋 dzielnie — Przecie偶 mnie w ko艅cu dogoni艂e艣. Tutaj.

Zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

— Czuj臋, 偶e dla nas jest ju偶 chyba za p贸藕no, Cathy.

Pociemnia艂o jej przed oczami. Chwyci艂a go za rami臋 i potrz膮sn臋艂a nim.

— Jak to „za p贸藕no — krzykn臋艂a. Co to ma znaczy膰?! Opowiadasz, 偶e mnie potrzebujesz i od razu chcesz to cofn膮膰? Jedn膮 r臋k膮 dajesz, a drug膮 odbierasz?

Rico zmarszczy艂 czo艂o. Wsta艂 i dorzuci艂 do ognia, kt贸ry zacz膮艂 przygasa膰. Po chwili wr贸ci艂 na miejsce.

— Wiesz — zastanowi艂 si臋. — Mo偶e ja w og贸le nie jestem tym, na kt贸rego czeka艂a艣? Mo偶e nie b臋d臋 umia艂 ci臋 kocha膰 tak, jakby艣 tego pragn臋艂a? Ale najgorsze jest to, 偶e mog臋 by膰 dziedzicznie obci膮偶ony. Matka mia艂a wylew, potem Marco. Ja te偶 mog臋 m艂odo sko艅czy膰. I co, zostawi臋 ci臋 na niepewny los? Z dzieckiem, czy mo偶e nawet z kilkorgiem dzieci? Czy to by by艂o odpowiedzialne?

Przytuli艂a si臋 do niego.

— A gdyby艣my teraz od siebie odeszli, zaraz po tym, jak si臋 odnale藕li艣my, czy to by by艂o odpowiedzialne?

Ogie艅 ta艅czy艂 przed ich oczami, a oni d艂ugo milczeli.

— Rico — poruszy艂a si臋 wreszcie Catherine — i tak 偶yje si臋 zawsze bez gwarancji.

Ka偶dego dnia mo偶e si臋 cz艂owiekowi zdarzy膰 jaki艣 wypadek. Ja wiem jedno: je艣li si臋 kochamy, nie wolno nam si臋 „z rozs膮dku” rozej艣膰. Tragiczne s膮 ma艂偶e艅stwa z rozs膮dku, ale jeszcze tragiczniejsze s膮 rozstania z rozs膮dku.

— Pewnie masz racj臋 — Przycisn膮艂 j膮 do siebie.

— W ka偶dym razie wiedz, Cathy, 偶e zawsze ci臋 kocha艂em, od pierwszej...

Przerwa艂a mu delikatnie, tym razem sama k艂ad膮c palec na jego ustach.

— Za du偶o ju偶 by艂o s艂贸w. Mo偶e lepiej pos艂uchajmy teraz morza, Rico.

Zn贸w si臋 do niego przytuli艂a i tak siedzieli, po zwalaj膮c si臋 czarowa膰 pot臋dze 偶ywio艂贸w, ognia, wody, ziemi, nieba.

I najwy偶szej pot臋dze 艣wiata: mi艂o艣ci w ich w艂asnych sercach.

EPILOG

— Naprawd臋 nie my艣l臋, 偶eby艣cie mieli si臋, czym martwi膰. Wiem, co pisz膮 w ksi膮偶kach o zazdro艣ci maluch贸w w tym wieku o noworodki, ale musicie pami臋ta膰, 偶e Lily jest nad wiek rozwini臋ta.

G艂os Antonii wibrowa艂 nad sto艂em werandowym i Catherine st艂umi艂a 艣miech, kiedy z艂owi艂a rozbawione spojrzenie Rica.

— Jest rozwini臋ta — powt贸rzy艂a Antonia - Zreszt膮 wcale nie musi by膰 zazdrosna, bo na czas rozwi膮zania zamieszka przecie偶 u nas, prawda? Carlos i ja nie mo偶emy si臋 ju偶 tego doczeka膰.

— Do rozwi膮zania s膮 jeszcze dwa tygodnie — przypomnia艂a Catherine — A mo偶e nawet d艂u偶ej, bo pierwsze dzieci podobno zwykle si臋 sp贸藕niaj膮.

Catherine si臋gn臋艂a po truskawk臋 z miseczki i wgryz艂a si臋 w jej cierpkaw膮 s艂odycz. Dobrze jej by艂o na 艂onie rodziny w to sobotnie popo艂udnie, tak dobrze, 偶e stara艂a si臋 zanadto nie rozmy艣la膰 nad 艣cie偶kami, kt贸re j膮 tutaj przywiod艂y, kt贸re j膮 w ko艅cu przywr贸ci艂y temu domowi.

— Mo偶e Lily powinna przej艣膰 jak膮艣 pr贸b臋 — zapyta艂 lekkim tonem Rico — Prosz臋 bardzo, zabierzcie j膮 cho膰by dzisiaj, na ten weekend. Przetestujcie siebie i wnuczk臋.

Catherine pod nonszalanckim tonem m臋偶a od razu wyczu艂a pewn膮 intencj臋, ale Antonia wzi臋艂a rzecz na powa偶nie.

— My艣lisz? No to 艣wietnie. Carlos, zbieramy si臋 — zakomenderowa艂a od razu, 艂api膮c Lily w obj臋cia.

— Cathy, spakuj nam rzeczy ma艂ej — poprosi艂a.

Rzeczy zosta艂y spakowane, a nie zabrak艂o w艣r贸d nich r贸wnie偶 ksi膮偶eczki z bajkami. Lily uwielbia艂a, kiedy dziadek czyta艂 jej o trzech ma艂ych kaczuszkach. Carlos w ko艅cu nauczy艂 si臋 czyta膰. Podj膮艂 ten wysi艂ek specjalnie dla swojej ukochanej wnusi.

— Zrobi艂e艣 im wielk膮 przyjemno艣膰 — powiedzia艂a Catherine, gdy dziadkowie odjechali. Przytuli艂a si臋 do m臋偶a, a on obj膮艂 j膮 czule i pog艂aska艂 po mocno zaokr膮glonym brzuchu.

— Nale偶a艂o im si臋 to — zamrucza艂 Rico. — Ale i my na tym nie stracimy, co — Pu艣ci艂 oko do 偶ony — To chyba ostatni wiecz贸r, jaki mamy tylko dla siebie. Potem by艂oby ju偶 niezdrowo?

Za艣mia艂a si臋.

— Chyba tak. Potem b臋d膮 ju偶 tylko pieluszki, nocne karmienia i tak dalej. Zniesiesz to jako艣? Jeszcze raz?

— Co za pytanie. Ja to po prostu uwielbiam. Nie zauwa偶y艂a艣?

O tak, zauwa偶y艂a. Kiedy Lily by艂a malutka, Rico z艂o偶y艂 wiele dowod贸w na to, 偶e nadaje si臋 na ojca. W tym by艂 naprawd臋 niezawodny.

— Kocham ci臋, Rico — Po艂o偶y艂a g艂ow臋 na piersi m臋偶a.

— I ja ci臋 kocham, Cathy — Pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

— Kocham ci臋, ale kocham si臋 te偶 z tob膮 kocha膰.

— Poca艂owa艂 j膮 w usta — Nigdy w to nie w膮tpi艂a艣, prawda?

Nie, nigdy nie w膮tpi艂a. Ale, od kiedy wiedzieli ju偶, co nurtuje w ich sercach, ich cia艂a spotyka艂y si臋 w inny spos贸b. Prze艣wieca艂a przez nie energia uczucia, kt贸re bywa mocniejsze od 艣mierci. Jest si艂膮, co wszystko przezwyci臋偶a, pokonuje wszelkie trudno艣ci.

Catherine z ufno艣ci膮 my艣la艂a o przysz艂o艣ci. Mia艂a nareszcie prawdziwy dom, otoczona by艂a bliskimi, wkr贸tce mia艂o przyj艣膰 na 艣wiat jej zdrowe dziecko. Lekarze sugerowali, 偶e to b臋dzie ch艂opiec. C贸偶 wi臋cej potrzebuje kobieta do szcz臋艣cia? Mia艂a te偶 swoj膮 prac臋, do kt贸rej zawsze mog艂a wr贸ci膰.

Catherine czu艂a si臋 najszcz臋艣liwsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Carol Marinelli 呕ona sycylijczyka(1)
Marinelli Carol 呕ona Sycylijczyka
Marinelli Carol 呕ona Sycylijczyka 2
Walker Kate 呕ona Sycylijczyka(1)
Marinelli Carol 墓慕ona sycylijczyka
4607, Akademia Morska, Atlantic United Marine
呕ona, SOCJOLOGIA
Moja 偶ona by艂a op臋tana(1), Zagro偶enia duchowe i demonologia
4508, Akademia Morska, Atlantic United Marine
Marines Hymn
Debbie Macomber 呕ona z og艂oszenia
4204, Akademia Morska, Atlantic United Marine
4709, Akademia Morska, Atlantic United Marine
Facetowi zona zaczela mowic przez sen, Prezentacje Power Point, PPS - y prezentacje
47401PC, Akademia Morska, Atlantic United Marine
Dziwna anomalia odmierzania czasu na Sycylii, W 喈 DZIEJE ZIEMI I 艢WIATA, 鈼弔xt RZECZY DZIWNE
gwa艂ci艂 c贸rki, gdy zona byla w ciazy

wi臋cej podobnych podstron