Czwartek
Czwartek: O Duchu św., albo o Najświętszym Sakramencie.
W czwartek w czasie dnia nawiedzić na pół godziny lub więcej kościół i przebywać jak najbliżej Tabernakulum / na modlitwie /
Godzina święta
Od godziny 23.00 do 24.00
W tej godzinie trwać na modlitwie, dla uczczenia Najświętszego Sakramentu Ołtarza.
W tej godzinie modlitwy Jezus pozwolił mi wejść do Wieczernika i byłam obecna, co się tam działo. Jednak najgłębiej przejęłam się chwilą, w której Jezus przed konsekracją wzniósł oczy w niebo i wszedł w tajemniczą rozmowę z Ojcem swoim. Ten moment dopiero w wieczności poznamy należycie. Oczy Jego były jak dwa płomienie, twarz rozpromieniona, biała jak śnieg, cała postać majestatyczna, Jego dusza stęskniona; w chwili konsekracji odpoczęła miłość nasycona, ofiara w całej pełni dokonana. Teraz tylko zewnętrzna ceremonia śmierci się wypełni, zewnętrzne zniszczenie, istota jak w wieczerniku.
Ś. Faustyna Kowalska.
Chrześcijaninie upadnij w duchu przed Panem Twoim tak zranionym zawstydzonym i wzgardzonym. Dziękuj mu za wszystko co cierpi dla ciebie, i proś Go o świętą miłość, proś Go by krew Jego przyszła na ciebie i by cię obmyła z grzechów twoich.
Rozmyślanie na czwartek
Cierniem ukoronowanie Pana Jezusa i na śmierć skazanie
W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Przyjdź Duchu Święty, napełń serca Swych wiernych i ogień miłości Twojej w nich zapal.
Wypuść Ducha Świętego, a będą stworzone.
I odnowisz oblicze ziemi.
Módlmy się
Boże któryś serca wiernych światłem Ducha Świętego nauczył daj nam w tymże Duchu poznać co dobre i pociechą Jego zawsze się weselić. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
Punkt I. Wtedy żołnierze starościńscy wziąwszy Jezusa do ratusza zebrali do niego całą rotę a zwlókłszy Go włożyli nań płaszcz szkarłatny i uplótłszy koronę z ciernia włożyli na głowę Jego i trzcinę w prawicę Jego. Napastwiwszy się nad Panem naszym przy biczowaniu złośliwi ci ludzie nie poprzestali na tym lecz postąpili dalej podżegani przez piekło. Wynaleźli nowy sposób niezmiernie bolesny aby udręczyć Pana Jezusa.
Najpierw zdarli z Niego odzienie w które został po ubiczowaniu przyobleczony a tak odnowili wszystkie rany zadane Mu biczami. Potem wzięli kawałek brudnego czerwonego sukna i rzucili na Pana Jezusa a posadziwszy Go na jakiejś kłodzie włożyli Mu na głowę wieniec z cierni bardzo twardych i ostrych których kolce najwięcej do środka były skierowane aby tak jak najbardziej raniły Przenajświętszą Głowę. W rękę Zbawiciela podali trzcinę jako berło: „A plując Nań wzięli trzcinę i bili głowę Jego. Nie dosyć że gwałtownie wtłoczyli rękoma koronę na głowę Jezusowi aby ciernie głębiej jeszcze się wciskały trzciną je wbili w głowę”
Jednakże okrucieństwo żołnierzy jeszcze i tu nie stanęło. Namęczywszy do woli najdroższego Jezusa wyszydzali Jego godność królewską. A kłaniając się przed Nim naigrawali Go mówiąc: bądź pozdrowiony królu żydowski. A plując Nań wzięli trzcinę i bili głowę Jego.
Pan cierpiał na Swej głowie okropne męki aby odpokutować za niezliczone grzechy przez ludzi popełnione. Przede wszystkim cierpiał za myśli buntownicze przeciwko Jezusowi i Jego Kościołowi, za grzechy heretyków i szyzmatyków którzy nie chcą się ugiąć pod prawowitą władzę Kościoła. Ale także niezmiernie cierpiał za grzechy niby katolików, którzy choć są na łonie Kościoła św. przecież nie chcą się poddać jego przepisom. Ci byli powodem takich cierpień Zbawiciela.
Punkt II. W tak okropnym stanie w jakim był Pan nasz po ubiczowaniu i ukoronowaniu cierniem wyprowadził Go Piłat na ganek przed ratuszem: ”Oto wam Go wiodę przed ratusz abyście poznali że w Nim żadnej winy nie znajduję”. Wyszedł wtedy Jezus niosąc cierniową koronę i szatę szkarłatną.
Piłat miał zamiar skłonić żydów do wypuszczenia Pana Jezusa i myślał że sam Jego widok poruszy ich do litości. Zdawało się że nawet nie potrzeba wiele słów aby ten cel osiągnąć. Wszak tak straszliwie był Jezus skatowany i toteż Piłat te tylko wymówił słowa: „Oto człowiek”! Lecz żydzi na widok Jezusa tak okrutnie zbitego i zranionego wpadli w większą jeszcze wściekłość i jednogłośnie zawołali: Ukrzyżuj Go ukrzyżuj Go! Widząc Piłat że się uspokoić wcale nie chcieli umył ręce wobec zgromadzonego ludu i powiedział: „Nie winienem ja krwi tego Sprawiedliwego”. A oni krzyczeli: Krew jego na nas i na nasze syny.
Chrześcijaninie upadnij w duchu przed Panem Twoim tak zranionym zawstydzonym i wzgardzonym. Dziękuj mu za wszystko co cierpi dla ciebie, a proś Go o świętą miłość, proś Go by krew Jego przyszła na ciebie i by cię obmyła z grzechów twoich.
Punkt III. Piłat spierał się dalej z żydami nie chcąc Jezusa na śmierć skazać lecz żydzi krzyczeli: Jeśli tego wypuścisz nie jesteś przyjacielem cesarskim. Zaślepiony bojaźnią utraty łaski cesarskiej skazał Piłat niewinnego Jezusa na śmierć krzyżową.
Odczytuje wtedy wyrok śmierci Zbawicielowi. On go słucha i przyjmuje bez szemrania bo sam dobrowolnie chciał za nas śmierć ponieść. Żydzi natychmiast po ogłoszeniu wyroku rzucili się na Jezusa jak wilki drapieżne na baranka, zerwali z Jego ramion szatę purpurową i włożyli nań odzienie Jego własne. Uczynili to mówi Ambroży św. dlatego aby Jezusa łatwiej poznano z Jego odzienia gdyż prześliczne Jego oblicze było wtedy zalane krwią i zeszpecone. Chcieli Mu przez to większą wyrządzić zniewagę. Potem włożyli na Jego ramiona ciężki, długi i gruby krzyż i bezzwłocznie puścili się w drogę na górę Kalwaryjską. Wystaw sobie duszo że widzisz Pana Jezusa idącego w tej bolesnej podróży obarczonego krzyżem. Ledwie postępuje tak upływem krwi i męczarnią osłabiony. Chwieje się na każdym kroku cały pokryty ranami. Na głowie niezmiernie raniąca cierniowa korona a kaci bez żadnego politowania szarpią Go i popychają. Upadając kilka razy zaszedł Zbawiciel na miejsce ukrzyżowania. Zbierz teraz wszystkie władze twej duszy i przypatrz się męce której doznał Jezus podczas ukrzyżowania i na krzyżu wisząc.
Modlitwa do Najdroższej Krwi Chrystusa
Panie Boże wszechmogący, błagam Cię przez Najświętsze Ciało i Krew Jezusa, Syna Twojego, które ten Pan i Bóg nasz w wigilię Męki swojej podał jako pokarm i napój swoim uczniom i pozostawił Kościołowi w darze jako nieustanną Ofiarę i Chleb Życia, racz wybawić zmarłych poddanych oczyszczeniu. Prosimy Cię szczególnie za tymi, którzy w swoim ziemskim życiu odznaczali się umiłowaniem Eucharystii. Wprowadź ich na Ucztę Niebieską, gdzie będą wysławiać na wieki Twoje Miłosierdzie. Amen.
Ojcze nasz...
Zdrowaś Maryjo...
Wieczny Odpoczynek...
Koronka do Najdroższej Krwi Pana Jezusa
Modlitwa wstępna
„ O Jezu, Boski Odkupicielu, bądź nam miłościw, nam i całemu światu. Święty Boże, Święty Mocny, Święty, a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem. Amen.
Przepuść, zlituj się mój Jezu, w otaczających niebezpieczeństwach Krwią Twoją Najdroższą osłoń nas. Ojcze Przedwieczny, okaż nam miłosierdzie. Przez Krew Jezusa Chrystusa Syna Twojego Jedynego, błagam Cię, okaż nam miłosierdzie. Amen.
Na dużych paciorkach
1x O Jezu, okryj Twoją Przenajświętszą Krwią cały świat! Obmyj wszystek brud grzechu i odnów świat przez Ducha Świętego.
Na małych paciorkach
10x O, mój Jezu, przebaczenia i miłosierdzia, przez zasługi Twojej Najdroższej Krwi.
Litania do Krwi Chrystusa
Kyrie, eleison, Chryste, eleison, Kyrie eleison
Chryste, usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego,
Krwi Chrystusa, nowego i wiecznego Przymierza,
Krwi Chrystusa, przy konaniu w Ogrójcu spływająca na ziemię,
Krwi Chrystusa, tryskająca przy biczowaniu,
Krwi Chrystusa, brocząca spod cierniowej korony,
Krwi Chrystusa, przelana na krzyżu,
Krwi Chrystusa, zapłato naszego zbawienia,
Krwi Chrystusa, bez której nie ma przebaczenia,
Krwi Chrystusa, która w Eucharystii poisz i oczyszczasz dusze,
Krwi Chrystusa, zdroju miłosierdzia,
Krwi Chrystusa, zwyciężająca złe duchy,
Krwi Chrystusa, męstwo męczenników,
Krwi Chrystusa, mocy Wyznawców,
Krwi Chrystusa, rodząca Dziewice,
Krwi Chrystusa, ostojo zagrożonych,
Krwi Chrystusa, ochłodo pracujących,
Krwi Chrystusa, pociecho płaczących,
Krwi Chrystusa, nadziejo pokutujących,
Krwi Chrystusa, otucho umierających,
Krwi Chrystusa, pokoju i słodyczy serc naszych,
Krwi Chrystusa, zadatku życia wiecznego,
Krwi Chrystusa, wybawienie dusz z otchłani czyśćcowej,
Krwi Chrystusa, wszelkiej czci i chwały najgodniejsza,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Odkupiłeś nas, Panie Krwią swoją.
W. I uczyniłeś nas Królestwem Boga naszego.
Módlmy się
Wszechmogący wieczny Boże, któryś Jednorodzonego Syna swego ustanowił Odkupicielem świata i Krwią Jego dał się przebłagać, daj nam, prosimy, godnie czcić zapłatę naszego zbawienia i dzięki niej doznawać obrony od zła doczesnego na ziemi, abyśmy radowali się wiekuistym szczęściem w niebie. Przez tegoż Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu
Koronka
W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego
Sław języku chwalebnego
Ciała i Krwi świętości,
Które na okup całego
Świata z wielkiej miłości,
Wydał owoc Panieńskiego
Płodu, Król wielmożności.
Nam jest dany, nam się zrodził
Z czystych Panny wnętrzności,
l po świecie siejąc chodził
Ziarno Boskiej mądrości;
Gdy Mu czas zejścia przychodził,
Cud czyni swej miłości.
Ostatni raz, gdy za stołem
Siedząc z Apostołami,
Wieczerzając z nimi społem,
Zakon wprzód z obrządkami
Wypełniwszy, wszystkim kołem
Dał się swymi rękami.
Słowo co się ciałem stało,
Słowem swym chleb prawdziwy
Przemienia w swe własne Ciało,
Wino w Krwi napój żywy;
Choćby się zmysłom nie zdało,
Wierz, a bądź niewątpliwy.
Przed tak wielkim Sakramentem,
Upadajmy na twarzy;
Niech ustąpią z Testamentem,
Nowym sprawom już starzy;
Wiara będzie suplementem,
Co się zmysłom nie zdarzy.
Ojciec z synem niech to sprawi,
By mu dzięka zabrzmiała;
Niech Duch Święty błogosławi,
By się Jego moc stała;
Niech nas nasza wiara stawi,
Gdzie jest wieczna cześć, chwała. Amen.
Część pierwsza
Kłaniam się Tobie, Boże nieskończony!
Pod przymiotami tymi utajony!
Tobie me serce całe się poddaje,
Gdy Cię uważa, aż w sobie ustaje.
Wzrok, smak, dotknięcie w Tobie się omyła,
Sam słuch Twoich słów w wierze mnie posila,
Wierzę, coś Ty rzekł: To jest Ciało moje;
Cóż prawdziwszego nad to słowo Twoje!
Proszę mój Jezu miłosierdzia Twego,
którego teraz widzę ukrytego!
Niech Cię czego ja tu jedynie żądam,
W chwale niebieskiej jawnie więc oglądam.
1x Ojcze nasz...
1x Zdrowaś Maryjo...
następnie z wielkim pokłonem mówić dziesięć razy:
Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Na koniec: Chwała bądź Bogu w Trójcy jedynemu Ojcu, Synowi, Duchowi Świętemu. Jak na początku i zawsze i ninie. Niech Imię Pańskie na wiek wieków słynie.
Antyfona
O przenajświętsze gody, na których samego Chrystusa pożywamy.
Jego przenajświętszą mękę i śmierć rozpamiętywamy,
Obfitością łask Boskich dusze hojnie napełniamy,
Przy tym chwały przyszłej zadatek pewny odbieramy.
W. Udzieliłeś nam Panie chleba niebieskiego,
O. Wszelki smak i słodycz w sobie mającego.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
Módlmy się
Boże któryś nam w tym przedziwnym Sakramencie męki Twojej najświętszej pamiątkę zostawić raczył daj nam tak najchwalebniejszego Ciała i Krwi Twojej czcić tajemnicę, abyśmy zawsze odkupienia naszego pożytek w nas czuć mogli, który z Ojcem i z Duchem Świętym żyjesz i królujesz Bóg w Trójcy Świętej jeden na wieki wieków. Amen.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
W. Błogosławmy Panu.
O. Bogu chwała.
A duszom wiernych zmarłych niech to będzie ku wiecznemu pokojowi. Amen.
Część druga
Ran, Panie! Twoich z Tomaszem nie widzę,
Jednak Cię Bogiem wyznać się nie wstydzę:
Daj mi się w wierze, w nadziei pomnażać,
A nade wszystko miłość Twą poważać.
Na krzyżu Bóstwo ukryłeś i Ciało
Twe święte taisz, które tam wisiało.
Ja gdy oboje wierząc być wyznaję,
Z pokutnym łotrem pokłon Ci oddaję.
Proszę mój Jezu! miłosierdzia Twego,
Którego teraz widzę ukrytego:
Niech Cię czego ja tu jedynie żądam,
W chwale niebieskiej jawnie więc oglądam.
1x Ojcze nasz...
1x Zdrowaś Maryjo...
następnie z wielkim pokłonem mówić dziesięć razy:
Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Na koniec: Chwała bądź Bogu w Trójcy jedynemu Ojcu, Synowi, Duchowi Świętemu. Jak na początku i zawsze i ninie. Niech Imię Pańskie na wiek wieków słynie.
Antyfona
O jak miły jest Twój Duch Panie, który żebyś swą słodkość pokazał dla synów przez chleb najprzyjemniejszy z Nieba zesłany, łaknących napełniasz dobrami niechętnych bogaczów oddalając próżnych.
W. Udzieliłeś nam Panie chleba niebieskiego,
O. Wszelki smak i słodycz w sobie mającego.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
Módlmy się
Boże któryś nam w tym przedziwnym Sakramencie męki Twojej najświętszej pamiątkę zostawić raczył daj nam tak najchwalebniejszego Ciała i Krwi Twojej czcić tajemnicę, abyśmy zawsze odkupienia naszego pożytek w nas czuć mogli, który z Ojcem i z Duchem Świętym żyjesz i królujesz Bóg w Trójcy Świętej jeden na wieki wieków. Amen.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
W. Błogosławmy Panu.
O. Bogu chwała.
A duszom wiernych zmarłych niech to będzie ku wiecznemu pokojowi. Amen.
Część trzecia
Święta pamiątko śmierci Pana mego,
Żywy pokarmie człowieka nędznego!
Spraw, by me serce z Tobą samym żyło,
A nade wszystko w Tobie się cieszyło.
Niech dobry Jezu szczodry pelikanie!
Mnie się biednemu Krew Twa łaźnią stanie,
Której kropelka z grzechu wszelakiego,
Oczyścić może każdego grzesznego.
Proszę mój Jezu miłosierdzia Twego,
Którego teraz widzę ukrytego:
Niech Cię czego ja tu jedynie żądam,
W chwale niebieskiej jawnie więc oglądam.
1x Ojcze nasz...
1x Zdrowaś Maryjo...
następnie z wielkim pokłonem mówić dziesięć razy:
Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Na koniec: Chwała bądź Bogu w Trójcy jedynemu Ojcu, Synowi, Duchowi Świętemu. Jak na początku i zawsze i ninie. Niech Imię Pańskie na wiek wieków słynie.
Antyfona
Duszo Chrystusowa najświętsza, poświęć mnie!
Ciało najświętsze, zbaw mnie!
Krwi Przenajdroższa, napój mnie!
Wodo boku Chrystusowego najczystsza, oczyść mnie!
Krwawy pocie twarzy Chrystusowej najdzielniejszy, uzdrów mnie!
Męko Chrystusowa najpobożniejsza wzmocnij mnie!
O dobry Jezu! Strzeż mnie!
W ranach Twoich ukryj mnie!
Nie dopuszczaj mi oddalić się od siebie!
Od nieprzyjaciela złośliwego broń mnie!
Każ mi się zbliżyć ku Tobie i postaw mnie przy sobie, abym z Aniołami i z Archaniołami chwalił Cię na wieki!
W. Ten jest chleb, który zstąpił z Nieba.
O. Kto by go pożywał, żyć będzie na wieki.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
Módlmy się
Boże któryś nam w tym przedziwnym Sakramencie męki Twojej najświętszej pamiątkę zostawić raczył daj nam tak najchwalebniejszego Ciała i Krwi Twojej czcić tajemnicę, abyśmy zawsze odkupienia naszego pożytek w nas czuć mogli, który z Ojcem i z Duchem Świętym żyjesz i królujesz Bóg w Trójcy Świętej jeden na wieki wieków. Amen.
W. Panie wysłuchaj modlitwy nasze,
O. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.
W. Błogosławmy Panu.
O. Bogu chwała.
A duszom wiernych zmarłych niech to będzie ku wiecznemu pokojowi. Amen.
Modlitwa na widok Najświętszego Sakramentu
Oto Baranek Boży który gładzi grzechy świata! Panie Jezu Chryste nie jestem godzien, abyś wszedł do przybytku serca mojego, ale tylko rzeknij słowem, a będzie zbawiona dusza moja! Boże Ojcze bądź miłościw mnie grzesznemu. Boże Synu bądź miłościw mnie grzesznemu. Boże Duchu Święty bądź miłościw mnie grzesznemu. Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Litania do najświętszego Sakramentu
Kyrie eleison. Chryste eleison. Kyrie eleison.
Jezu usłysz nas. Jezu wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Jezu w Najświętszym Sakramencie, Boże prawdziwie utajony i Zbawicielu,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, Ofiarniku na ostatniej wieczerzy i ofiaro,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, ofiarujący Kapłanie według porządku Melchizedeka,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, chleb i wino poświęcający na Ciało i Krew swoją,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, ofiaro czysta, Imieniu Boskiemu ze wszystkich innych jedynie wybrana,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, Hostio żywa, święta, przyjemna i podobająca się Bogu,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, Błagalnio za grzechy nasze i za grzechy całego świata,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, Słowo wcielone i mieszkające między nami,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, wdzięczne wspominanie męki i śmierci Twojej,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, dziwnych cudów Boskich pamiątko,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, chlebie żywy, któryś z nieba zstąpił,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, chlebie żywota i rozumu,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, chlebie żyzny i królom rozkoszny,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, kielichu Krwi nowego i wiecznego przymierza,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, kielichu zbawienny na wzywanie Imienia Boskiego,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, kielichu błogosławieństwa przez uczestnictwo Krwi najdroższej,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, zboże wybranych i wino, które rodzi Panny,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, owocem zboża i wina rozmnażający wiernych,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, manno ukryta, wszelki smak w sobie mająca, Jezu w Najświętszym Sakramencie, potrawo Anielska, lud Twój karmiąca,
Jezu w Najświętszym Sakramencie posiłku przeciwko tym którzy nas trapią,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, uczto zastawionego przez mądrość Boską stołu,
Jezu w Najświętszym Sakramencie bankiecie dla powracających do Ojca niebieskiego synów marnotrawnych,
Jezu w Najświętszym Sakramencie dla wszystkich spracowanych i obciążonych ochłodo,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, sytniejsze dusz w więzieniu ciała niż Daniela przez Habakuka posilenie,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, ostatnia wieczerzo wychodzących z Egiptu świata do niebieskiej Jerozolimy,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, prawdziwy z Ciała Twego pokarmie i z Krwi Twojej napoju,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, któryś nas zapewnił, że którzy Cię nie pożywali, nie będą mieli w sobie żywota,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, któryś powiedział, że kto Cię godnie przyjmuje żyć będzie wiecznie,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, niegodnie Cię przyjmującym ciężkiej winy i sądu strasznego pożywanie,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, któryś zalecił, jeżeli Cię kto przyjmuje, aby się każdy doświadczał samego siebie,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, którego abyś przyszedł do przybytku serca mego, nie jestem godzien,
Jezu w Najświętszym Sakramencie, mów tylko słowem a będzie zbawiona dusza moja,
Baranku Boży panujący nad ziemią, którego zesłania z nieba oczekiwali Patriarchowie i Prorocy,
Baranku Boży któryś otworzył siedem pieczęci tajemnic wiary naszej na jej opowiadanie przez Apostołów,
Baranku Boży w którego Krwi obmyli szaty swoje Męczennicy,
Baranku Boży dla którego męki i nauki świadectwa zwyciężyli piekielnego smoka Wyznawcy,
Baranku Boży za którym po Niebie chodzą, pieśń Ci nową śpiewając Panienki,
Baranku Boży przed którym w osobach dwudziestu czterech starców upadają na twarze swoje wszyscy Święci i śpiewają chwałę Aniołowie,
Baranku Boży! którego Imię napisane jest na czołach wszystkich wiernych Twoich,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami!
Jezu usłysz nas. Jezu wysłuchaj nas.
Na zakończenie
O Jezu i Boże mój przyjmij to łaskawie na wyznanie najwyższego Twojego nad nami panowania, na odwdzięczenie Twojej ku nam dobroci w nagrodę naszych ku Tobie niewdzięczności i na uproszenie łask od Ciebie, które Ty sam widzisz najpotrzebniejsze nam w życiu i przy śmierci. Amen.
Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem
Ciała i Krwi Pańskiej /Boże Ciało/
Jezu miłości pełen, drogi Zbawicielu który z nieogarnionego miłosierdzia swojego zamieszkałeś z nami w Najświętszym Sakramencie, w Nim Cię uwielbiam jako swojego wszechwładnego Pana i Boga. Oddaję Ci cześć z uczuciem jak najgłębszej pokory. Dziękuję Ci z całego serca za czułość nieskończoną którą nam niegodnym i niewdzięcznym w Nim wyświadczyłeś. Dręczony wyrzutem nikczemności mojej przychodzę do Ciebie wielki i miłosierny Boże przeprosić Cię za wszelkie świętokradztwo i bezbożność popełnioną w obliczu Twoim utajony w Najświętszym Sakramencie. Jakże boleję o Boże że niezdolny jestem wystawić Ci mękę moją za moje nieuszanowanie, za zbliżanie się do Ciebie z niedostatkiem gorliwości i miłości. Zapomnij Panie o moich nieprawościach, pozwól abym Ci wspomniał o Twoim miłosierdziu. Wejrzyj na szczerą chęć moją oddania Ci hołdu i czci najgłębszej i cieszenia się chwałą Twoją w Najświętszym Sakramencie. Tak jest życzę sobie i z całego serca pragnę, abym w Nim Ciebie obecnego kochał, błogosławił, chwalił i czcił tak jak jesteś kochany, błogosławiony i czczony od Aniołów świętych. Poprzysięgam Ci na to Ciało przenajświętsze i tę Krew Przenajdroższą, że odtąd będę Cię czcił z takim uszanowaniem i przyjmował z taką godnością abym mógł po śmierci mojej ze wszystkimi błogosławionymi w Niebie chwalić Cię na wieki. Amen.
Ustanowienie Eucharystii
Według wizji Anny Katarzyny Emmerich
Na rozkaz Pana gospodarz znowu przygotował stół; podwyższył go nieco, nakrył kobiercem, na wierzch rozpostarł najpierw czerwoną serwetę, na tej zaś białą, przejrzystą, potem wysunął go znów na środek sali; pod stołem postawił dzbanek z wodą, a drugi z winem. Wtedy Piotr i Jan poszli do owej tylnej komnatki, gdzie było ognisko, po kielich, który otrzymali od Weroniki. Nieśli go obaj na rękach wraz z przyborami i kopułowatym nakryciem, a wyglądało to, jak gdyby nieśli tabernakulum. Postawili go na stole przed Jezusem. Obok stał talerz z cienkimi, białymi, żłobkowatymi plackami przaśnymi; leżał tu także ów kawałek placka, rozłamany przy wieczerzy, który Jezus schował, wtenczas. Talerz był nakryty. Dalej stały dwa naczynia z winem i wodą, trzy puszki, jedna próżna, druga z gęstym olejem, trzecia z rzadkim oraz łopatka. Spełniwszy to, Jezus kazał Piotrowi i Janowi polać sobie ręce wodą nad talerzem, na którym leżały placki przaśne, nabrał tejże samej wody łyżeczką, wyjętą z podstawki kielicha, i nawzajem polał im ręce; potem kazał podać talerz wkoło, by wszyscy umyli sobie ręce. Nie mogę powiedzieć na pewno, czy zupełnie tak się wszystko odbywało, jak mówię; z wielkim rozczuleniem przypatrywałam się wszystkim tym czynnościom, przypominającym mi bardzo Mszę świętą. Coraz większe skupienie, coraz większa czułość malowały się na twarzy Jezusa. Wreszcie rzekł: „Chcę wam teraz dać wszystko, co mam, to jest samego siebie”. Zdawało się przy tych słowach, że z niezmiernej miłości rozpływa się zupełnie; ciało Jego zrobiło się przejrzyste, podobne do świetlistego cienia.
Modląc się wciąż w wielkim skupieniu, łamał Jezus placki tak, jak poznaczone były karbkami, i kładł je jeden na drugim na tackę. Z pierwszego kawałka ułamał końcami palców małą cząstkę i wpuścił ją do kielicha. W chwili, gdy to czynił, miałam widzenie, jakoby Matka Boża przyjmowała Najświętszy Sakrament, chociaż przedtem nie było Jej w tej sali. Zdawało mi się, że widzę Ją, jak siedzi naprzeciw Jezusa od strony wejścia i spożywa Najświętszy Sakrament. Za chwilę już zniknęła mi z oczu. Jezus modlił się wciąż i nauczał; zdawało się, że każde słowo wychodzi widzialnie z ust Jego jako ogień i światło i wchodzi we wszystkich Apostołów z wyjątkiem Judasza. Wreszcie wziął Jezus tackę z kawałkami placków, ale już nie wiem dokładnie, czy postawił ją na kielichu, i rzekł: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane”. Przy tym zrobił prawicą ruch nad tacką, jak gdyby błogosławił. W tejże chwili blask uderzył od Niego, słowa jakby ogniem wychodziły z Jego ust, chleb także zajaśniał i tak świecąc, wszedł w usta Apostołów, jakby niejako sam Jezus w nich wpływał; wszystkich też jasność przeniknęła, tylko Judasz pozostał ciemny. Najpierw podał Jezus konsekrowany chleb Piotrowi, następnie zaś Janowi. Potem skinął na Judasza, siedzącego naprzeciw Niego, by się przybliżył, i jemu trzeciemu podał Najświętszy Sakrament. Ale zdawało mi się, że słowo cofa się od ust zdrajcy. Przeraziło mnie to, więc nie umiem określić dokładnie uczuć w tej chwili doznawanych. Jezus rzekł teraz do niego: „Co masz czynić, czyń rychło”. potem zaczął rozdzielać Najświętszy Sakrament innym Apostołom; podchodzili parami, jeden drugiemu podtrzymywał pod brodą małą, sztywną nakrywkę, wkoło ząbkowaną, która leżała przedtem na kielichu. Łamanie i rozdzielanie chleba, i picie ze wspólnego kielicha przy końcu wieczerzy było już od zamierzchłych czasów zwykłą oznaką zbratania się i miłości, okazywaną przy powitaniu i pożegnaniu. Sądzę, że i w Piśmie Świętym musi być o tym wzmianka. Dotychczas była to zwykła czynność figuralna, Jezus zaś podniósł ją dziś do godności Najświętszego Sakramentu. Nie darmo też pomiędzy innymi zarzutami stawianymi Jezusowi u Kajfasza był i ten, że do zwyczajów paschalnych dodał On jakąś nowość dotychczas nie stosowaną. Nikodem natomiast udowodnił jasno na księgach Pisma, że ten zwyczaj pożegnalny z dawna był już w użyciu.
Drzwi były zamknięte, wszystko odbywało się w nastroju uroczystym, tajemniczym. Jezus siedział między Piotrem i Janem. Gdy zdjęto nakrycie z kielicha i odniesiono go na powrót do tylnej komnatki, Jezus pomodlił się i rozpoczął uroczystą przemowę. Jak zrozumiałam, tłumaczył Apostołom znaczenie Wieczerzy Pańskiej i czynności jej ustanowienia; wyglądało to tak, jak gdyby jeden kapłan uczył drugiego odprawiania Mszy świętej. Skończywszy przemowę, Jezus wyciągnął z podstawy, na której stał kielich z przyborami, ową wysuwalną płytkę i przykrył ją białą chustą, przewieszoną dotychczas na kielichu (działo się to zaś jeszcze przed wspomnianym myciem rąk), Następnie zdjął z kielicha okrągłą tackę i postawił ją na płytkę, na tackę zaś złożył placki lezące dotychczas na talerzu pod przykryciem; placki te czworoboczne, podłużne, wystawały po obu stronach tacki, a z boku zakrywał je wystający zaokrąglony brzeg tacki. Kielich przysunął Jezus bliżej siebie, wyjął stojący w nim mniejszy kubek, a po obu stronach kielicha ustawił po trzy owych sześć małych kubków. Pobłogosławiwszy placki przaśne i, jak mi się zdaje, także stojące obok oleje, wziął płytkę z plackami w obie ręce, podniósł, a wzniósłszy oczy ku niebu, pomodlił się i ofiarował Bogu, po czym postawił na powrót na podstawce i przykrył. Następnie, wziąwszy kielich, kazał Piotrowi nalać doń wina, a Janowi wody, którą wpierw pobłogosławił, i sam jeszcze nalał małą łyżeczką troszkę wody. Teraz pobłogosławił kielich, podniósł go w ofierze do góry, modląc się, i postawił na powrót. Rozdzieliwszy potem Apostołom Najświętszy Sakrament, w sposób wyżej już opisany, podniósł Jezus kielich za oba ucha ku twarzy i nachylony, wymówił nad nim słowa konsekracji. Przemienił się przy tym Jezus i prawie zupełnie stał się przezroczysty, niejako utożsamiał się z tym, co miał dać Apostołom. Trzymając kielich w rękach, dał się zeń trochę napić Piotrowi i Janowi, potem na powrót go odstawił. Jan czerpał małą łyżeczką Krew świętą z kielicha do kubków, Piotr podawał je Apostołom, a oni pili po dwóch z jednego kubka. I Judasz (czego jednak nie jestem pewną) pił jeszcze z kielicha; nie powrócił już jednak na swoje miejsce, lecz zaraz wyszedł z wieczernika. Apostołowie, słysząc, że Jezus przedtem mówił coś do niego, myśleli, że to Mistrz polecił mu jakąś sprawę do załatwienia, więc nie zwrócili na to uwagi.
Judasz wyszedł, nie odmówiwszy nawet modlitwy dziękczynnej (poznaj więc, miły czytelniku, jak złe są skutki, jeśli się zaniecha modlitwy dziękczynnej po spożyciu chleba powszedniego i chleba żywota). Przez cały czas wieczerzy widziałam u nóg Judasza małego, czerwonego potworka, wspinającego się mu czasami aż do serca; jedna jego noga wyglądała jak nagi piszczel szkieletu. Gdy Judasz wychodził za drzwi, widziałam koło niego trzech czartów; jeden wpadł mu w usta, drugi popychał go, trzeci biegł przed nim. Noc już była, ale ponieważ diabły oświecały mu drogę, Judasz popędził przed siebie jak szalony.
Resztę świętej Krwi pozostałej w kielichu wlał Jezus do małego kubka, który stał przedtem w kielichu. Potem, trzymając palce nad kielichem, kazał Piotrowi i Janowi polać je sobie wodą i winem. Popłukawszy tym kielich, dał znowu im dwom napić się z kielicha, a resztę polecił zlać w kubki i rozdać do wypicia innym Apostołom. Potem Jezus wytarł kielich, wstawił doń kubek z resztą świętej Krwi, na to postawił tackę z resztą konsekrowanych placków przaśnych i nakrył kielich najpierw przykrywką, po czym znowu chustą i umieścił go jak pierwej na podstawce między sześcioma małymi kubkami. Po zmartwychwstaniu Chrystusa Apostołowie spożywali ten chleb i wino przez Niego konsekrowane. Nie przypominam sobie, czy widziałam, by Jezus sam spożywał Ciało i Krew swoją; chyba że uszło to mej uwadze. Dając te dary Apostołom, oddawał samego siebie, więc gdy patrzyłam na Niego, zdawało mi się, że wyniszczył się i z miłości wydał z siebie wszystką swą istotę. Lecz nie da się to opisać słowami. Także gdy Melchizedech składał ofiarę chleba i wina, nie widziałam, by sam ją spożywał. Znana mi była dawniej przyczyna przyjmowania przez kapłanów Sakramentu, a nie przyjmowanie Go przez Jezusa. Każda czynność, każdy ruch Jezusa przy ustanawianiu Najświętszego Sakramentu nosiły znamię uroczystości i ściśle określonego porządku, a wszystko było głęboko pouczające; niektóre szczegóły zapisywali sobie Apostołowie znaczkami na małych zwitkach, które nosili przy sobie. W całym tym obrzędzie poznać można było zaczątek przyszłej Mszy świętej. Ilekroć Jezus zwracał się na prawo lub na lewo, czynił to z uroczystą powagą, jak zwykle przy obrzędach religijnych. Apostołowie też, przystępując do Jezusa lub przy innej sposobności, oddawali sobie nawzajem ukłon, jak to zwykli czynić kapłani.
Godzina Święta
Cierpienia duchowe Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym
Według wizji Anny Katarzyny Emmerich
Z jedenastoma Apostołami opuścił Jezus wieczernik i poprowadził ich boczną drogą przez dolinę Jozafata ku Górze Oliwnej, Księżyc wychylał właśnie swą jasną tarczę spoza gór; a było to przed pełnią. Duszę Jezusa już zaczynał ogarniać smutek, zwiększający się coraz bardziej. Idąc przez dolinę Jozafata, rzekł Jezus do Apostołów: „Tutaj przyjdę kiedyś znowu, w owym ostatnim dniu, nie tak ubogi i opuszczony jak teraz, sądzić cały świat; wówczas to wielu wołać będzie w trwodze: góry przykryjcie nas!”. Uczniowie nie rozumieli tych słów Jezusa, mniemali, jak już nieraz tego wieczoru, że Jezus z osłabienia i znużenia mówi od rzeczy. Szli tak, często przystając i wciąż rozmawiając z Jezusem. Raz rzekł im Pan: „Wszyscy zgorszycie się z mojego powodu tej nocy, gdyż napisane jest: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce”. Lecz gdy zmartwychwstanę, uprzedzę was do Galilei”. Skutkiem przyjęcia Najświętszego Sakramentu, tudzież serdecznej a uroczystej przemowy Jezusa w wieczerniku, Apostołowie byli pełni natchnieni, zapału i czułości. Toteż cisnęli się teraz koło Jezusa, na różny sposób okazując Mu swą miłość, i obiecywali nigdy Go nie opuścić. Gdy mimo to Jezus przepowiadał im, że tak się stanie, Piotr, jak zwykle najgorliwszy, zawołał: „Choćby nawet wszyscy się zgorszyli, to ja się nie zgorszę”. Na co odrzekł mu Jezus: „Zaprawdę powiadam ci, właśnie ty zaprzesz się Mnie trzykroć tej nocy nim kur zapieje”. Piotr nie chciał nawet przypuścić czegoś podobnego, więc rzekł jeszcze: „Choćbym nawet miał na śmierć pójść z Tobą, to jeszcze nie zaprę się Ciebie”, Podobnie zapewniali i inni. Tak szli dalej, przystając często, a Jezus czuł coraz więcej opadającą Go tęsknotę. Apostołowie starali się wszelkimi siłami wytłumaczyć Mu ten smutek na sposób ludzki i zapewnić Go, że nie ma się czego lękać i trwożyć. Jednak, choć z uporem trwali przy swoim, daremne były ich perswazje, więc zniechęciwszy się, zaczęli wątpić i już pokusa zaczynała wciskać się do ich serc. Idąc boczną drogą, przeszli przez potok Cedron po innym moście, nie po tym, którędy później wiedziono Jezusa. Szli do Getsemani, oddalonego równe pół godziny drogi od wieczernika; od wieczernika bowiem do bramy wiodącej do doliny Jozafata idzie się kwadrans, a stąd do Getsemani drugie tyle. W ostatnich dniach kilkakroć nocował tu Jezus z uczniami i nauczał. Miejscowość cała składała się z kilku otwartych gospod, stojących próżno i z wielkiego ogrodu letniego, obsadzonego szlachetnymi krzewami i mnóstwem drzew owocowych. Tu było zwyczajowe miejsce zabaw, ale także modlitwy. Po ogrodzie stały rozrzucone cieniste altany. Ogród był zwykle zamknięty, lecz wielu mieszkańców, a także Apostołowie mieli klucze do bramy. Mieszkańcy, nie mający własnych ogrodów, urządzali tu nieraz uczty i zabawy. ogród Oliwny oddzielony jest drogą od ogrodu Getsemani i pnie się więcej ku szczytowi góry. Jest to ustronny zakątek górski, zasadzony drzewami oliwnymi, pełen grot i teras; mniejszy od ogrodu getsemańskiego, nie jest zamknięty, tylko otoczony wałem z ziemi. Z jednej strony jest więcej pielęgnowany i tu są utrzymane w porządku siedzenia, ławki do wypoczynku i obszerne, chłodne groty. Każdy może tu sobie obrać miejsce ustronne do modlitwy i rozmyślania. Tam, gdzie Jezus poszedł się modlić, jest już okolica dziksza. Była mniej więcej godzina dziewiąta, gdy Jezus przybył z uczniami do Getsemani. Niebo było zalane światłem księżycowym, ale tu w dole panował posępny mrok. Jezus też smutniał coraz bardziej, a i Apostołów zdjął niepokoją, gdy im oznajmił, że chwila niebezpieczeństwa już się zbliża. Zatrzymawszy się w ogrodzie getsemańskim koło altanki z gałęzi, kazał tu zostać ośmiu Apostołom, mówiąc: „Pozostańcie tu, a Ja pójdę na moje miejsce modlić się”. Wziąwszy zaś z sobą Piotra, Jana i Jakuba Starszego, przeszedł przez drogę, oddzielającą jeden ogród od drugiego, i szedł kilka minut nieco pod górę w głąb Ogrodu Oliwnego. Nieopisany smutek napełniał Jego serce, czuł zbliżającą się trwogę i pokusy. Zauważywszy to Jan, zapytał Go, jak może tak się trwożyć, On, który dotychczas zawsze wszystkich pocieszał. A Jezus rzekł mu: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci”. Rozglądnąwszy się wkoło, ujrzał Jezus zbliżające się ze wszech stron strachy i pokusy, jakby kłęby chmur, pełne strasznych mar; wtedy to rzekł do trzech towarzyszów: „Zostańcie tu, czuwajcie ze Mną i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie!”. Apostołowie pozostali, a Jezus poszedł nieco naprzód, lecz straszliwe mary tak dalece nacierały na Niego, że w głębokiej trwodze zboczył na lewo od miejsca, gdzie zostawił Apostołów. Była tu pod wystającym złomem skalnym grota na około sześć stóp głęboka; Apostołowie pozostali od niej na prawo w naturalnym zagłębieniu gruntu. Ziemia zniżała się łagodnie ku grocie, wejście zaś do groty osłonięte było gęsto krzewami, zwieszającymi się z wystającej z góry skały, więc wnętrze groty zasłonięte było zupełnie przed oczami innych. Gdy Jezus odszedł od Apostołów, zwiększało się i ścieśniało coraz bardziej tłumne koło straszliwych mar wokół Niego. Serce Pana napełniało się coraz bardziej smutkiem i trwogą. Z lękiem cofnął się na modlitwę do groty, podobnie jak ktoś szukający schronienia przed gwałtowną nawałnicą, lecz groźne straszydła poszły za Nim także do wnętrza groty przybierając coraz wyraźniejsze kształty. Zdawało się, że szczupła ta grota mieści w swym wnętrzu ohydne i straszne obrazy wszystkich grzechów, wszystkich żądz, ich następstw i kar od upadku pierwszego człowieka aż do końca świata. I nie darmo obrała na to Opatrzność Boża właśnie tę grotę; tu bowiem wypędzeni z raju Adam i Ewa po raz pierwszy zetknęli się z niegościnną ziemią, w tej grocie opłakiwali swój grzech, z lękiem patrzyli w przyszłość. A teraz Jezus przyjmował tu na Siebie grzechy całego świata, będące wynikiem tego jedynego grzechu pierworodnego. Łaską Bożą oświecona, czułam wyraźnie, że Jezus, zgadzając się teraz na zniesienie czekających Go mąk, ofiarowując siebie samego na zadośćuczynienie Boskiej sprawiedliwości za grzechy świata, Boskość swą niejako ściślej połączył z Najświętszą Trójcą, by z nieskończonej dla nas miłości, oddać się za grzechy świata całej grozie i ogromowi smutku i cierpienia, głównie w swym najczystszym, człowieczeństwie prawdziwym, a niewinnym, by tylko ogniem miłości serca swego człowieczego uzbroić się przeciw czekającym Go trwogom i cierpieniom. By zadośćuczynić za zaczątek i rozwój wszystkich grzechów i złych żądz, przyjął najmiłosierniejszy Jezus z miłości ku nam, grzesznikom, w swe serce pierwiastki wszelkiego oczyszczającego pojednania i mąk zbawczych. Dozwolił, by Jego nieskończone męki, stanowiące zadośćuczynienie za nasze nieskończone grzechy, przeniknęły i przerosły jak drzewo boleści o tysiącznych konarach, każdy człowiek Jego świętego Ciała, każdą cząstkę Jego świętej Duszy. Tak to oddany samemu owemu Człowieczeństwu, upadł Jezus na ziemię, wznosząc w swym nieskończonym smutku i trwodze gorące modły do Boga. Widział przed sobą w niezliczonych obrazach grzechy całego świata w całej ich wewnętrznej ohydzie i przyjmował je wszystkie na siebie. W swych modłach ofiarował się zadośćuczynić przez swe cierpienia sprawiedliwości Ojca Niebieskiego za wszystkie te winy. Było ich niezliczone mnóstwo, a wśród tego morza ohydy uwijał się potworny szatan z piekielnym szyderstwem, ze wzrastającą złością przesuwając przed oczami duszy Jego coraz straszniejsze obrazy grzechów i za każdym razem odzywając się do człowieczeństwa Jezusa: „Jak to! I to chcesz wziąć na Siebie? I za to chcesz ponieść karę? Jakże potrafisz za to wszystko zadośćuczynić?”. Wtem od strony nieba, w której znajduje się słońce, gdy wskazuje na zegarze słonecznym czas między godziną dziesiątą a jedenastą rano, spłynął ku Jezusowi wąski pas światła, a po nim spuścił się ku Niemu zastęp aniołów, pokrzepiając i umacniając Jezusa upadającego pod brzemieniem smutku i trwogi. Reszta groty wypełniona była ohydnymi i strasznymi obrazami grzechu, a złe duchy atakowały ze wszystkich stron z szyderstwem i złością. Jezus przyjmował wszystko na siebie, choć brzemię to było olbrzymie. Serce Jego, jedyne ze wszystkich serc, przepełnione było doskonałą miłością Boga i ludzi, więc ten ogrom ohydy, ta obrzydliwość i ciężar wszystkich grzechów przejmowały to serce przerażeniem i smutkiem bez miary. A było na co popatrzeć; roku nie wystarczyłoby, gdybym chciała wszystko opowiedzieć. Gdy już cały ten bezmiar winy i grzechów ludzkich, i morze ohydnych mar przesunęły się przed duszę Jezusa, a On za to wszystko zgodził się być ofiarą przebłagalną i sam błagał o zesłanie na Niego wszelkich mąk i kar, szatan zaczął trapić Go różnymi pokusami, jak niegdyś na pustyni. Co gorsza, podniósł nawet wiele zarzutów przeciw samemu najczystszemu Zbawicielowi. „Jak to? - mówił do Niego - Ty chcesz wszystko brać na siebie, a sam nie jesteś czysty! Patrz tu i tu, i tu!”. I przy tym rozwijał różne wymyślone na Jezusa cyrografy i z piekielną bezczelnością podsuwał Mu je przed oczy. Przypisywał Mu wszystkie błędy Jego uczniów, wszystkie zgorszenia, jakie innym dali, obwiniał Go o wywołanie zamieszania i nieporządku przez wprowadzenie na świat jakichś nowości i odstępowanie od starych, tradycją uświęconych zwyczajów. Jak najwytrawniejszy, najpodstępniejszy faryzeusz umiał szatan wynajdywać coraz nowe zarzuty, coraz cięższe rzekome przewinienia Jezusa. „Ty, mówił do Pana byłeś przyczyną wymordowania dzieci przez Heroda, Ty narażałeś swoich rodziców w Egipcie na nędze i cierpienia, nie chciałeś ratować Jana Chrzciciela od śmierci, rozłączyłeś wiele rodzin, ochraniałeś wyrzutków społeczeństwa, nie uzdrowiłeś niektórych chorych, skrzywdziłeś Gerazeńczyków, bo dopuściłeś do wywrócenia przez opętanych beczki z napojem i spowodowałeś utopienie się trzody wieprzów w jeziorze; Ty stałeś się współwinnym Maryi Magdaleny, bo nie przeszkodziłeś powtórnemu jej upadkowi; zaniechałeś starania się o swą rodzinę i marnowałeś „cudze mienie”. Słowem, co tylko kusiciel może zarzucić przy skonaniu zwykłemu człowiekowi, który bez wyższego spowodowania podejmuje się dokonania takich czynów publicznych, to szatan nasuwał teraz chwiejnej trwogą duszy Jezusa, by zachwiać Jego wolę; zakryte bowiem to było przed nim, że Jezus jest Synem Boga, więc kusił Go tylko jako zwykłego człowieka, choć niepojęcie sprawiedliwego. A Boski nasz Zbawiciel tak dalece uniżył się w swym Najświętszym Człowieczeństwie, że dopuścił do siebie i tę pokusę, jakiej może doznać umierający święcie człowiek, zastanawiając się nad wewnętrzną wartością swych dobrych uczynków. By do dna wychylić ten kielich przedwstępnych cierpień, dopuścił Jezus, by kusiciel, nieświadom Jego Boskości, wytykał Mu wszystkie dzieła Jego dobroczynności jako zaciągnięte, a nie spłacone jeszcze długi łaski Bożej. Podstępny kusiciel zarzucał Mu, że chce za innych gładzić winy, a sam nie ma żadnej zasługi i ma jeszcze obowiązek zadośćuczynić Bogu za łaskę, udzieloną do spełnienia niektórych, tak zwanych dobrych uczynków. Bóstwo Jezusa dopuściło, by chytry nieprzyjaciel kusił Jego najświętsze Człowieczeństwo, jakby mógł kusić człowieka, który by dobrym swym uczynkom przepisywał istotną wartość bez względu na to, że każdy uczynek zyskuje prawdziwą wartość dopiero przez łączność z zasługami śmierci krzyżowej naszego Pana i Zbawiciela. Tak więc przedstawiał kusiciel Jezusowi, że wszystkie Jego dzieła miłości nie mają żadnej zasługi, że owszem są tylko długiem zaciągniętym u Boga i że wartość ich uprzedza niejako zasługi nie odbytej jeszcze męki Jezusa której nieskończonej ceny nie znał jeszcze kusiciel i dlatego trzeba jeszcze zadośćuczynić za łaskę otrzymaną do spełnienia tych dzieł. Pokazywał więc szatan Jezusowi spisane wszystkie długi, zaciągnięte u Boga za łaskę spełnienia dobrych uczynków, i wskazując na nie, mówił: „Za to jeszcze i za to nie wypłaciłeś się Bogu”. Na ostatek jeszcze jeden grzech zarzucił Jezusowi, że pieniądze otrzymane ze sprzedaży posiadłości Marii Magdaleny w Magdalum wziął od Łazarza i roztrwonił. Z bezczelną zuchwałością rzekł do Jezusa: „Jak śmiałeś marnować cudzą własność i szkodę wyrządzać przez to rodzinie?”. Widziałam obrazy tych wszystkich grzechów, których zmazanie brał Jezus na siebie, czułam wraz z Nim ciężar wszystkich zarzutów, które stawiał Mu kusiciel; bo też w tych grzechach świata, które Zbawiciel brał na siebie, widziałam i moje liczne grzechy, a słysząc pokusy i zarzuty stawiane Zbawicielowi, z trwogą odczuwałam w duszy niedostatki własnych mych uczynków i spraw. Współczując Bogu, memu Oblubieńcowi, wciąż spoglądałam na Niego, modliłam się z Nim i zwalczałam pokusy, i wraz z Nim czerpałam pociechę od aniołów. Ach, Zbawiciel nasz jak robak wił się pod ciężarem bezmiernego smutku, tęsknoty i trwogi. Słysząc te oszczerstwa i zarzuty stawiane przez szatana najczystszemu Zbawicielowi, z największym tylko wysiłkiem wstrzymywałam się, by nie wybuchnąć gniewem. Gdy jednak zarzucił Jezusowi, że przywłaszczył sobie pieniądze za sprzedaną posiadłość Magdaleny, nie mogłam już dłużej powstrzymać się i zgromiłam go gwałtownie: „Jak możesz zarzucać Jezusowi roztrwonienie tych pieniędzy? Przecież sama widziałam, że Łazarz oddał Jezusowi tę sumę na cele dobroczynne, a Jezus wykupił za nią z więzienia w Tirzie dwudziestu siedmiu ubogich, opuszczonych ludzi, więzionych za długi”. Z początku Jezus klęczał spokojnie, pogrążony w modlitwie, lecz na widok takiego mnóstwa i ohydy grzechów, i niewdzięczności ludzi względem Boga, zaczęła się lękać Jego dusza, a Jego serce pękało prawie pod brzemieniem smutku i trwogi, aż wreszcie ze drżeniem i lękiem począł wołać do Boga: „Abba Ojcze! Jeśli to możliwe, niech ominie Mnie ten kielich goryczy! Mój Ojcze! Dla Ciebie wszystko jest możliwe. Oddal ten kielich ode Mnie!”. A ochłonąwszy trochę, dodał: „Lecz Ojcze, nie moja, ale Twoja niech się stanie wola!”. Wprawdzie wola Jego jedno była z wolą Ojca, ale że Jezus więcej czuł teraz człowieczeństwem, dlatego też jako człowiek drżał przed mękami i śmiercią. Grota tymczasem wciąż przepełniona była strasznymi marami wszystkich grzechów, złośliwości, zbrodni, mąk i niewdzięczności ludzkich, zwiększając wciąż trwogę Jezusa. Zbitą masą cisnęły się do Niego i uderzały nań blade strachy śmierci w najstraszniejszych widziadłach; Jezusa-człowieka przejmowała trwoga bezmierna przed ogromem mąk odkupienia. I drżał Pan na całym ciele, a pot trwogi występował na Niego. Jezus, załamując ręce; chwiał się na wszystkie strony, to znów podnosił się, ale kolana uginały się pod Nim, nie dając Mu ustać. Zmienił się prawie nie do poznania, wargi miał zsiniałe, a włosy zjeżone. Było około pół do jedenastej, gdy wstał cały skąpany w pocie i chwiejąc się, i potykając ciągle, wyczołgał się raczej, niż wyszedł z groty. Podszedł na lewo w górę i ponad grotą i zbliżył się do terasy, na której znajdowali się trzej Apostołowie. Ci ułożyli się na ziemi jeden koło drugiego, tak że każdy był zwrócony plecami ku piersiom drugiego, i zasnęli w najlepsze ze znużenia, troski i trwogi, by nie wejść w pokuszenie. Jezus, w swej śmiertelnej trwodze, szedł do nich jako do przyjaciół szukać pociechy. Lecz była i inna przyczyna. Jak dobry pasterz, który, chociaż sam dotknięty do głębi, daje baczenie na trzodę, zagrożoną niebezpieczeństwem, tak i Jezus szedł do Apostołów, wiedząc, że i ich dręczą pokusy i trwoga. A straszliwe mary szły wszędzie za Nim, nie przestając Go męczyć. Ujrzawszy Apostołów śpiących, załamał Jezus ręce, osunął się przy nich na ziemię ze znużenia i smutku i zawołał: „Szymonie, czy śpisz?”, Ocknęli się na te słowa śpiący i zerwali z ziemi, a Jezus, czując to opuszczenie przez wszystkich, rzekł im: „A więc nawet przez godzinę nie mogliście czuwać ze Mną?”. Teraz dopiero zauważyli Apostołowie, jak okropnie Jezus jest zmieniony, blady, zlany potem, jak chwieje się z osłabienia, drży na całym ciele i ledwo głosu może dobyć. Gdyby nie otaczała Go znana im aureola świetlna, nie byliby Go poznali. A tak poznali Go wprawdzie, ale co się z Nim dzieje, nie mogli pojąć. Wreszcie Jan zapytał Go: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje? Czy mam zawołać tamtych uczniów? Czy mamy uciekać?”. Lecz Jezus odrzekł: „Gdybym nawet jeszcze drugich trzydzieści trzy lat żył, nauczał i uzdrawiał, byłoby to za mało, by zdziałać to, co muszę spełnić do jutra. Nie trzeba wołać tamtych ośmiu. Pozostawiłem ich tam, bo widząc Mnie w takiej nędzy, musieliby się zgorszyć; ulegliby pokusie, zapomnieliby dawnego i wątpiliby o Mnie. Wy widzieliście Syna Człowieczego przemienionego na górze Tabor, więc teraz możecie widzieć Mnie w zaćmieniu i zupełnym opuszczeniu. Ale czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie; duch bowiem jest ochoczy, ale ciało mdłe!”. Ostatnie te słowa stosowały się i do Apostołów, i do Niego samego; z jednej strony chciał ich zachęcić do wytrwałości, z drugiej strony chciał im dać poznać, że przyczyną Jego obecnego stanu jest słabość Jego ludzkiej natury, wzdrygającej się przed mękami i śmiercią. Kwadrans mniej więcej rozmawiał Jezus z Apostołami wśród głębokiego smutku, a potem wrócił do groty, miotany coraz większą trwogą. Apostołowie z płaczem wyciągali za Nim ręce, a padając sobie w objęcia, pytali się z osłupieniem: Co to jest? Co się z Nim dzieje? Całkiem jest już opuszczony!”. Nie umieli dać sobie odpowiedzi na te pytania, więc zakrywszy głowy w wielkim smutku, zaczęli się modlić, ale że nieufność wkradła się po trochę w ich serca, więc łatwo ulegli pokusie i znowu zasnęli. Reszta Apostołów pozostałych u wejścia do ogrodu nie spała wcale. Ze słów Jezusa i z całego Jego zachowania się tego wieczoru odgadli niepokój Nim miotający, więc i sami w najwyższym stopniu się zaniepokoili. Błąkali się w mroku wkoło Góry Oliwnej, szukając sobie jakichś kryjówek. W Jerozolimie tego wieczora było dosyć cicho. Żydzi siedzieli przeważnie w domach, zajęci przygotowaniami do świąt. Obozowiska dla przybyłych z prowincji znajdowały się dość daleko od Góry Oliwnej. Na ulicach widać było tu i ówdzie uczniów i przyjaciół Jezusa, rozmawiających z sobą z ożywieniem; wyglądali na zaniepokojonych, wyczekujących czegoś. Matka Zbawiciela, Magdalena, Marta, Maria Kleofy, Maria Salome i Salome przyszły z wieczernika do domu Marii Marka. Zaniepokojone szerzącymi się pogłoskami, wyszły stąd znów za miasto z przyjaciółkami, by zasięgnąć wiadomości o Jezusie. Tu spotkały się z Łazarzem, Nikodemem, Józefem z Arymatei i kilkoma krewnymi z Hebronu. Niektórzy z nich spożywali dziś wieczerzę w bocznych salach wieczernika i ci słyszeli dzisiejsze smutne przepowiednie Jezusa, częściowo zaś dowiedzieli się także od uczniów, więc przeczuwali, na co się zanosi. Dlatego też zasięgnęli oni wieści u znajomych faryzeuszów, ale nic się nie dowiedzieli, by przedsięwzięto jakie kroki przeciw Jezusowi. Uspokajali zatem teraz strwożone niewiasty, że niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie, bo tuż przed świętem nikt nie zechce się targnąć na Jezusa. Nie wiedzieli jednak wcale, że Judasz już dokonał zdrady. Maryja przeczuwała tę zdradę, więc zwróciła ich uwagę na to, jak to Judasz był nieswój ostatnimi dniami, a dziś tak nagle wyszedł z wieczernika, zapewne, aby wykonać swe zdradzieckie zamiary. Mówiła, jak upominała go nieraz, ale nie ma już rady dla niego, bo na oślep dąży do zguby. Tak to Najświętsza Panna przeczuwała niebezpieczeństwo, grożące Jej Synowi, lecz nie było żadnej rady, więc w końcu wróciła z niewiastami do domu Marii Marka. Jezus tymczasem, wróciwszy do groty z nieodstępnymi swymi strachami i smutkami, upadł na twarz, rozkrzyżował ręce i pogrążył się w modlitwie do Ojca niebieskiego. Lecz już zaczęła się dla duszy Jego nowa walka, która trwała trzy kwadranse. Przystąpili doń aniołowie, by przedstawić Mu w szeregu widzeń cały ogrom mąk odkupienia. Ukazali Mu najpierw całą wspaniałość i świetność człowieka jako wizerunku Bożego przed upadkiem i całe jego zeszkaradzenie i spodlenie po upadku. Wykazali Mu pochodzenie każdego grzechu z grzechu pierworodnego, istotę i znaczenie wszystkich żądz grzechowych, i ich straszny wpływ na władze duszy i członki ciała, jak również istotę i znaczenie wszystkich karzących mąk, przeciwstawionych żądzom grzechowym. Cierpienie zadośćczyniące dwojako Mu przedstawili; najpierw jako cierpienie ciała i duszy, przez mękę równoważne zupełnie z karą, jakiej wymaga Boska sprawiedliwość za wszystkie grzeszne występki całej ludzkości; po wtóre, jako cierpienie, które, by stać się zadośćczyniącym za winy całej ludzkości, musiało dotknąć jedyne niewinne człowieczeństwo, to jest najświętsze człowieczeństwo Syna Bożego, a Ten, biorąc z miłości ku nam wszelką winę i karę ludzi na siebie, musiał także wywalczyć zwycięstwo nad oporem swej ludzkiej natury przeciw cierpieniom i śmierci. Wszystko to przedstawiali aniołowie Jezusowi szczegół po szczególe. Raz zjawiały się ich całe chóry z szeregiem obrazów, to znów pokazywali się pojedynczo z główniejszymi widzeniami. Patrząc na nich, widziałam zawsze, jak wskazywali palcem ku zjawiającym się obrazom, i wiedziałam, co mówili, nie słysząc jednak żadnego głosu. Żaden język nie zdoła wypowiedzieć, ile lęku i boleści musiała przejść dusza Jezusa na widok tego ogromu mąk odkupienia. Jezus bowiem poznawał nie tylko znaczenie wszystkich mąk zadośćczyniących, stosownie do odpowiednich żądz grzechowych, lecz także znaczenie i historię wszystkich odnośnych narzędzi męczeńskich; więc nie tylko przerażała Go myśl o męce, jaką Mu to narzędzie zada, lecz także grzeszna zaciekłość tych, którzy je wymyślili, zajadłość i złość tych, którzy ich kiedykolwiek używali, dalej niecierpliwość i narzekania tych wszystkich, których czy to sprawiedliwie, czy to niesprawiedliwie nimi męczono. Wszystko to odczuwał Jezus, bo przyjął na siebie i odczuwał grzechy całego świata. A gdy patrzył okiem ducha na tyle męczarni, takie przerażenie Go przejmowało, że zaczął się pocić krwawym potem.
Ten bezmiar boleści w najświętszym człowieczeństwie Chrystusa obudził współczucie w aniołach. Zaprzestali na chwilę nasuwać Jezusowi nowe obrazy, widać było, że pragną gorąco udzielić Mu pociechy; zdawało mi się, że wstawiają się za Jezusem przed tronem Bożym. I w tej chwili nastało jakby chwilowe mocowanie się między miłosierdziem i sprawiedliwością Boga a Miłością, składającą siebie w ofierze. Ujrzałam w widzeniu Boga, wszelako nie jak zwykle na tronie, lecz jako postać świetlną o niewyraźnych zarysach. Widziałam jakoby Boska natura Syna wciskała się niejako w pierś Boga Ojca, z nich zaś wychodził i wypełniał przestrzeń między nimi Duch Święty, a przecież jeden tylko jest Bóg. Lecz któż zdoła to wypowiedzieć? Przecież to niezbadana tajemnica Trójcy Przenajświętszej! I ja też nie tyle widziałam postacie, ile raczej poznawałam to przez formy, a zarazem otrzymałam wskazówkę, jakoby Boska wola Chrystusa jednoczyła się ściślej z wolą Boga Ojca, by dopuścić na najświętsze człowieczeństwo Chrystusa wszystkie te cierpienia, o których złagodzenie i odwrócenie prosiła właśnie wśród trwożnej walki ludzka wola Chrystusa. Tak więc Bóstwo Chrystusa, zjednoczone z Bogiem Ojcem, potwierdzało właśnie wyrok na swe człowieczeństwo, wyrok, o którego odwrócenie ten Chrystus-Człowiek tak gorąco błagał Boga Ojca. Widziałam to wszystko w chwili, gdy aniołowie wzruszeni pragnęli pocieszyć Jezusa; i rzeczywiście w tym momencie doznał Jezus lekkiej ulgi. Lecz wnet zniknęły te widzenia, aniołowie opuścili Pana, zabierając z sobą pociechę, a na duszę Jezusa spadł nowy nawał strasznej trwogi i boleści. Gdy Zbawiciel na Górze Oliwnej poddał się jako prawdziwy, rzeczywisty człowiek pokusie ludzkiego wstrętu wobec cierpienia i śmierci, gdy przyjął na siebie zadanie pokonania tego wstrętu, będącego istotną częścią każdego cierpienia, otrzymał kusiciel pozwolenie postąpienia z Nim tak, jakby postąpił z każdym człowiekiem, który chce uczynić z siebie ofiarę za świętość. W pierwszej trwodze przedstawił szatan naszemu Panu ze złośliwym szyderstwem wielkość winy grzechowej, którą Jezus chciał wziąć na siebie, a posunął swą napaść tak dalece, że nawet życie Zbawiciela przedstawił jako grzeszne. Następnie w drugiej trwodze otrzymał Jezus obraz wielkości wszystkich mąk odkupienia w całej ich wewnętrznej grozie. Stało się to za sprawą aniołów, bo nie jest rzeczą szatana udowadniać możliwość odkupienia. Ten szatan kłamstwa i rozpaczy nie może być objawicielem Boskiego miłosierdzia. Gdy już Jezus zwycięsko przebył te wszystkie walki ze szczerym poddaniem się woli Ojca swego niebieskiego, pojawiły się w duszy Jego nowe straszne mary, obudziła się w Nim mianowicie troska, która budzi się w każdym sercu ludzkim przed złożeniem ofiary. Oto Jezus zapytywał sam siebie: „Jaki będzie wynik, jaki będzie plon tej ofiary?”. A w odpowiedzi na to otoczyły Go widziadła tak strasznej przyszłości, że Jego serce kochające na nowo ścisnęło się niezmiernym bólem i trwogą. Na pierwszego Adama spuścił Bóg sen, a otworzywszy mu bok, wyjął jedno żebro; z żebra tego urobił niewiastę Ewę, matkę wszystkich żyjących, i przyprowadził ją do Adama. Ten zaś rzekł: „To kość z kości mojej i ciało z ciała mego; mąż opuści ojca i matkę i pójdzie za żoną swoją, i będą dwoje w jednym ciele”. Tak ustanowione było małżeństwo, o którym napisane jest: „Sakrament to wielki, powiadam jednak, iż w Chrystusie i w Kościele”. I tak się rzecz miała. Chrystus bowiem, nowy Adam, miał także spuścić na siebie sen - sen śmierci krzyżowej. Z otworzonego Jego boku miała powstać nowa Ewa, Jego dziewicza oblubienica, matka wszystkich żyjących, to jest Kościół. Jej chciał Jezus dać krew odkupienia, wodę oczyszczenia i Ducha swego, trzy rzeczy, które na ziemi dają o Nim świadectwo. Chciał dać jej święte Sakramenty, by była czystą, niepokalaną, świętą Jego oblubienicą. On sam miał być jej głową, a my członkami, poddanymi głowie. Mieliśmy być kością z kości Jego, ciałem z ciała Jego. Przyjmując człowieczeństwo, ofiarując się umrzeć za nas, opuścił Jezus także Ojca i Matkę, a poszedł za oblubienicą swoją, Kościołem, zjednoczył się z nią w jedno ciało, żywiąc ją Najświętszym Sakramentem Ołtarza, w którym odbywa ustawicznie duchowe zaślubiny z nami. Ofiarował się przebywać na ziemi ze swą oblubienicą, Kościołem, dopóki my wszyscy w niej i z Nim nie zgromadzimy się w niebie. On też powiedział: „Bramy piekielne go nie przemogą”. Chcąc wprowadzić w czyn tą nieskończoną miłość do grzeszników, Jezus sam stał się człowiekiem, bratem grzeszników, by wziąć na siebie karę za wszystkie winy. Upadał pod brzemieniem smutku na widok wielkości tej winy i ogromu mąk przejednawczych, a jednak z radością poddał się woli Ojca niebieskiego i zgodził się być ofiarą przebłagalną. A oto teraz ujrzał wszystkie cierpienia, walki i zniewagi, które miał znieść przyszły Kościół, Jego oblubienica, którą postanowił odkupić tak drogą ceną swojej Krwi przenajświętszej. Musiał patrzeć na najboleśniejszą dla Niego niewdzięczność ludzką. Przed duszą Jezusa stanęły jak żywe wszystkie przyszłe cierpienia Jego Apostołów, uczniów i przyjaciół. Widział, jak mały będzie z początku Kościół, jak później z Jego wzrostem pojawią się zaraz kacerstwa i schizmy, w których przez pychę i nieposłuszeństwo pod różnymi formami próżności i pozornej samoobrony powtórzy się cała historia upadku grzechowego. Widział chytrość, przewrotność i złość mnóstwa chrześcijan, różne rodzaje kłamstwa i oszukańczych wykrętów dumnych nauczycieli. Widział wszystkie świętokradzkie zbrodnie występnych kapłanów i straszne tego następstwa. Widział ohydne spustoszenia w królestwie Bożym na ziemi, w tej świątnicy ludzkości niewdzięcznej, którą właśnie zamierzał odkupić i umocnić własną Krwią i życiem wśród mąk niewysłowionych. Tak przeciągały przed duszą boleściwego Jezusa w niezliczonych rzędach obrazów zgorszenia i występki wszystkich stuleci aż po nasze czasy i dalej aż do skończenia świata, we wszystkich przejawach chorobliwego obłąkania, pysznego fałszu zagorzalstwa zaciekłego, fałszywego proroctwa, heretyckiej zatwardziałości i złośliwości. Wszyscy odszczepieńcy, samozwańcy, fałszywi nauczyciele, obłudni naprawiacze, uwodziciele i uwiedzeni, wszyscy szydzili zeń i dręczyli Go, że nie jest przybity do krzyża odpowiednio i dogodnie dla ich pożądliwości i wytłumaczenia ich pychy. Darli więc i rozdzierali między siebie całodzianą szatę - Jego Kościół. Tłumy ich zniewalały Go, wyszydzały i zapierały się Go. Tłumy znów przechodziły mimo Niego, dumnie wzruszając ramionami i wstrząsając głową, chociaż wyciągał ku nim zbawcze ramiona, i szły prosto ku przepaści, pochłaniającej ich. Wreszcie było mnóstwo takich, którzy nie śmieli jawnie zaprzeć się Go, ale ze wstrętem niewieściuchów milczkiem pomijali rany Kościoła, które sami pomagali rozdzierać, omijali Kościół, jak lewita owego nieszczęśliwego, który wpadł między zbójców. Odłączali się od Jego poranionej oblubienicy, Kościoła, jak niewierne, tchórzliwe dzieci opuszczają w nocy matkę, napadniętą przez zbójców i morderców, którzy weszli przez wrota nienależycie przez nich strzeżone. I musiał z bólem patrzeć Jezus, jak zamiast bronić tę matkę, Jego oblubienicę, szli za opryszkami, unoszącymi zdobycz na pustynię, za złotymi naczyniami i porozrywanymi klejnotami. Patrzył z bólem, jak oddzieleni od prawdziwej winnej macicy, chronili się pod dzikie latorośle. Jak błędne owce, oddane na pastwę wilków, błąkali się po lichym pastwisku, gnani przez najemników, a nie chcieli wejść do owczarni dobrego pasterza, który oddał życie za swoje owce. Błądzili bez ojczyzny i schronienia, a umyślnie nie chcieli widzieć Jego miasta położonego na wysokiej górze, tak że nie sposób go nie dostrzec. Rozproszeni, bez łączności, dali się miotać zmiennym wichrom na piaskach pustyni, a nie chcieli widzieć domu Jego oblubienicy, Jego Kościoła zbudowanego na opoce, przy którym przyrzekł być aż do końca dni i którego nie przemogą bramy piekielne. Nie chcieli wejść przez wąską furtę, by nie potrzebowali zginać karku. Woleli iść za tymi, którzy kędy indziej, a nie drzwiami weszli do owczarni. Budowali różnorakie chwiejne domki na piasku bez ołtarza i ofiary, do których stosowali swą naukę. Stąd też we wszystkim sprzeciwiali się sobie, nie mogli się zrozumieć i nie mieli trwałego miejsca. Swe chwiejne chatki często burzyli, a zwaliska rozbijali do reszty o niewzruszony kamień węgielny Kościoła. Ciemności panowały w ich chatkach, a nie szli do światła, zatkniętego na świeczniku w domu oblubienicy. Błąkali się na zewnątrz z zamkniętymi oczami naokoło zamkniętego ogrodu Kościoła, którego woń jedynie utrzymywała ich przy życiu. Wyciągali ręce ku mgławicom, szli za błędnymi ognikami, prowadzącymi ich do bezwodnych studzien; stojąc tu nad brzegami rowów, nie słuchali głosu nawołującej oblubienicy, z dumnym uśmiechem na ustach przymierali głodem, wywołując litość sług i posłańców, którzy zapraszali ich na gody weselne. Nie chcieli wejść do ogrodu, bo lękali się cierni ogrodzenia, więc oszołomiwszy się sami, ginęli, marli z głodu, nie mając pszenicy, i z pragnienia, nie mając wina; zaślepieni światłem własnego rozumu nazywali Kościół Słowa, które stało się ciałem, niewidzialnym. Jezus widział to wszystko, smucił się i był gotów cierpieć za wszystkich, więc i za tych, którzy nie chcieli Go widzieć, nie chcieli nieść za Nim krzyża w Kościele, Jego oblubienicy, której On sam oddał się w Najświętszym Sakramencie, w mieście Jego, zbudowanym na górze, które nie może zostać w ukryciu, w Jego Kościele, zbudowanym na opoce, którego nie zdołają przemóc bramy piekielne. Wszystkie te niezliczone obrazy niewdzięczności ludzkiej i złego korzystania z gorzkiej śmierci przebłagalnej niebieskiego Oblubieńca przesuwały się przed Jego oczyma, już to zmieniając się ciągle, już to powtarzając się po kilkakroć, by jeszcze zwiększyć Jego boleść. Szatan zaś w postaci różnych straszydeł na Jego oczach porywał i dusił ludzi odkupionych Jego krwią, a nawet pomazanych Jego Sakramentem. Widział Jezus i opłakiwał wszystką niewdzięczność, całe zepsucie dawniejszego, teraźniejszego i przyszłego chrześcijaństwa. Zdawało się, że wszystkie te widziadła, jakby żywe istoty, pełne ohydy i szyderstwa, a powtarzające się ciągle, obciążają duszę Jezusa brzemieniem nie do zniesienia i trwoga niewysłowiona ogarnęła Jego najświętszą ludzką naturę, a fałszywy głos kusiciela podszeptywał wciąż Jego człowieczeństwu: „Patrz! Za tyle niewdzięczności musisz ponosić takie cierpienia!”. Przeto Chrystus, Syn Człowieczy, wił się z bólu i załamywał ręce, jakby pchany niewidzialną siłą padał na kolana i znów się podnosił. Jego ludzka wola straszną toczyła walkę ze wstrętem, budzącym się w Nim wobec niewysłowionych męczarni, jakie miał ponieść za tak niewdzięczne plemię. Ta walka wewnętrzna stała się dla Niego tak ciężka, że grube krople krwawego potu spływały z Niego strumieniami na ziemię. W ucisku tym bezmiernym spoglądał Jezus wkoło, szukając pomocy, jakby chciał niebo, ziemię i światła firmamentu wezwać na świadków swych cierpień. Zdawało mi się, że słyszę, jak woła: „Ach, czy możliwe jest znieść takie brzemię niewdzięczności? Dajcie świadectwo o Moim ucisku!”. I rzeczywiście zdawało się, że księżyc i gwiazdy ruszają się ze swych posad i zbliżają się ku grocie; równocześnie uczułam, że w grocie zrobiło się jaśniej. Teraz po raz pierwszy zwróciłam uwagę na księżyc, czego dotychczas nie uczyniłam. Wydał mi się zupełnie inny niż zwykle. Nie była to jeszcze pełnia, ale mimo to zdawał się o wiele większy niż u nas. W środku jego tarczy widać było czarną plamę, wyglądającą jak krążek leżący na płasko przed nim, a przez otwór w środku tego krążka padało światło na jeszcze niewypełnioną część tarczy. Czarna ta plama była jakoby góra. Wokoło księżyca było świetliste koło podobne do tęczy. W czasie tej ciężkiej walki począł Jezus głośno utyskiwać. Głos ten doszedł do uszu trzech Apostołów, więc zerwali się z przestrachem i nasłuchiwali chwilę ze wzniesionymi rękoma, wreszcie chcieli pospieszyć do groty. Piotr wtenczas odsunął Jakuba i Jana i rzekł: „Pozostańcie! ja pójdę sam”. Wszedłszy do groty, zapytał: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje?”. Lecz zaraz wstrzymał się z wahaniem, ujrzawszy Pana w takim strachu, całego oblanego krwią, a widząc, że Jezus nie odpowiada i nawet go nie widzi, powrócił do tamtych dwóch i oznajmił im, że Jezus wciąż tylko jęczy i wzdycha, i nawet mu nie odpowiedział. Smutek ich przeto zwiększył się jeszcze; zakrywszy głowy, usiedli i modlili się wśród łez. Tymczasem znów zwróciłam uwagę na mego Oblubieńca, pozostającego w tak ciężkiej trwodze. Ohydne obrazy niewdzięczności i nadużycia przyszłych ludzi, których winę przyjął na siebie i za których ofiarował się ponieść karę, coraz gwałtowniej napływały ku Niemu. Walka między Jego wolą a wstrętem ludzkiej natury wobec cierpienia wciąż nie ustawała. Kilkakrotnie słyszałam, jak wołał: „Ojcze, czy możliwe jest wycierpieć za tych wszystkich? O mój Ojcze, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, niech się stanie wola Twoja!”. Wśród tłumnych obrazów źle użytego Boskiego miłosierdzia uwijał się wciąż szatan w rozmaitych obrzydliwych postaciach uosabiających zbrodnię. Raz zjawił się jako olbrzym o ciemnej skórze, to znów jako tygrys, lis, wilk, smok lub gad; nie były to wprawdzie wiernie oddane postacie tych zwierząt, tylko główne, istotne zarysy, pomieszane z jakimiś innymi obrzydliwymi formami. Żadne z tych zwierząt nie było właściwie doskonałym zwierzęciem, bo zohydzały je karykatury, wyobrażające rozkład, ohydę, przerażenie, opór, grzech, słowem kształty diabelskie. Wszystkie zaś te postacie diabelskie napędzały, uwodziły, dusiły i rozrywały wobec Jezusa całe tłumy ludzi, dla których odkupienia z mocy szatana Jezus wstąpił na drogę gorzkiej śmierci krzyżowej. Wąż z początku rzadko się pojawiał, za to na ostatku ukazał się w olbrzymiej postaci z koroną na głowie, otoczony ze wszystkich stron tłumami wszelkiego stanu i płci, i cała ta chmara zaciekłych zbirów runęła na Jezusa. Wszyscy uzbrojeni byli w najrozmaitsze narzędzia katuszy i tortur i oręż wszelkiego rodzaju. Chwilami bili się między sobą, to znów z podwójną wściekłością rzucali się wspólnie na Jezusa. Straszny to był widok. Wszyscy na wyścigi szydzili, przeklinali, pluli, lali plugastwa różne, miotali pociski, kłuli i cięli Jezusa. Ich bronie, miecze i włócznie podnosiły się i opadały jak cepy na ogromnym klepisku, a wszystko dybało z wściekłością na to niebiańskie ziarnko pszeniczne, które dostało się do ziemi i w niej umarło, by w tysiąckrotnym owocu żywić wszystkich wiecznie chlebem żywota. Widziałam wśród tych tłumów rozjuszonych mar, z których niejedna wydawała mi się ślepa, Jezusa drżącego, przerażonego, jak gdyby ich broń rzeczywiście Go dosięgała, weń godziła i zadawała Mu rany. Chwiał się na wszystkie strony, to się podnosił, to znów upadał. A wąż, uwijający się pośród tej hordy, wciąż na nowo podszczuwał ich do wściekłości, bił ogonem na wszystkie strony, a kogo obalił lub chwycił w swe sploty, zaraz dławił, rozdzierał i pożerał. Zdziwiona tym wszystkim, otrzymałam objaśnienie, że te tłumy niezliczone, dręczące Jezusa, są to wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób znieważają Zbawiciela, ukrytego prawdziwie, rzeczywiście i istotnie w Najświętszym Sakramencie z bóstwem i człowieczeństwem, z ciałem, krwią i duszą, pod postaciami chleba i wina. Rozpoznałam wśród tych Jego wrogów wsze1kiego rodzaju profanatorów Najświętszego Sakramentu, tego żywego zadatku Jego nieprzerwanej, osobistej obecności w Kościele katolickim. W tych uosobionych marach widziałam najrozmaitsze rodzaje znieważania Najświętszego Sakramentu, począwszy od zaniedbania, nieuszanowania i opuszczenia, aż do wyraźnej pogardy, nadużycia i najohydniejszego świętokradztwa; począwszy od zwrócenia się ku bożyszczom światowym, ku pysze i fałszywej wiedzy, aż do błędnych nauk, niewiary, zaciekłego fanatyzmu, nienawiści i krwawych prześladowań. W tłumie tym znaleźć było można wszelkiego rodzaju osobniki, mianowicie ślepych, chromych, głuchych, niemych, a nawet dzieci nieletnie. Ślepych, którzy nie chcieli widzieć prawdy; chromych, którzy, widząc ją, nie chcieli przez lenistwo iść za nią; głuchych, którzy nie chcieli słuchać przestróg Pana i Jego gróźb; niemych, którzy nawet mieczem słowa nie chcieli walczyć za Niego; wreszcie dzieci w towarzystwie światowych, zapominających o Bogu rodziców i nauczycieli przesyconych rozkoszami świata, otumanionych czczym mędrkowaniem, ze wstrętem odwracających się od rzeczy Boskich, a ginących na zawsze z powodu ich braku. Widok dzieci w tym tłumie sprawiał mi największą przykrość, bo przecież Jezus tak kochał dzieci. Między nimi najwięcej było źle wychowanych i pouczonych ministrantów niegodnie służących do Mszy Świętej, którzy nie czcili należycie Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wina ich spadała po części na nauczycieli i niebacznych zarządców świątyń. Wreszcie z przerażeniem ujrzałam, że do znieważania Jezusa w Najświętszym Sakramencie przyczyniało się wielu kapłanów rozmaitych stopni hierarchii kościelnej, nawet takich, którzy sami mieli się za wierzących i pobożnych. Z wielu tych nieszczęśliwców wspomnę jeden tylko rodzaj. Byli to tacy, którzy wierzyli w obecność żywego Boga w Najświętszym Sakramencie, czcili Go i stosownie do tego nauczali lud, lecz z tej obecności Boga na ołtarzu niewiele sobie robili, a mianowicie nie starali się i nie dbali o pałac, tron, namiot, siedzibę i strój królewski tego Króla nieba i ziemi, to znaczy nie starali się utrzymać w porządku i schludności kościoła, ołtarza, tabernakulum, monstrancji żywego Boga, a także naczyń, sprzętów, ozdób, strojów, wszystkich w ogóle przyborów i rzeczy kościoła, który jest domem Bożym. Wszystko to pozostawiali ci kapłani w opuszczeniu na pastwę pyłu, rdzy, zbutwienia i wieloletniego niechlujstwa, a służbę Bożą, to znaczy obrzędy religijne, odprawiali od niechcenia i opieszale; choć więc jeszcze nie popełniali świętokradztwa, to jednak pozbawiali te obrzędy zewnętrznej godności i blasku Bożego. Nie było to zaś z powodu rzeczywistego ubóstwa, tylko ospałości uczuć, gnuśności, niedbalstwa, oddania się marnym rzeczom doczesnym, nieraz także samolubstwa i wewnętrznej śmierci duchownej; zaniedbanie takie widziałam nawet w kościołach zamożnych i dostatnich. Owszem, wielu było takich, którzy rozmiłowani w okazałości światowej, pousuwali najwspanialsze i najczcigodniejsze pamiątki dawnych pobożniejszych czasów, a zastąpili je czczym blichtrem. A to, co robili bogaci przez zbytek chełpliwości i pychy, naśladowali nierozumnie ubożsi z braku prostoty i pokory. Przyszedł mi zaraz na myśl nasz biedny kościółek klasztorny, w którym także stary, piękny ołtarz z kamienia przykryto drewnem naśladującym marmur, co mnie zawsze bardzo smuciło. Te zniewagi Jezusa w Najświętszym Sakramencie zwiększało jeszcze wielu zarządców Kościoła, którym brakło na tyle poczucia sprawiedliwości i obowiązku, że ze Zbawicielem obecnym na ołtarzu trzeba przynajmniej dzielić się tym, co się ma, bo przecież On przez śmierć oddał się za nas cały i cały pozostawił nam siebie w Sakramencie Ołtarza. Widziałam nieraz, że pod tym względem lepiej się działo w mieszkaniach najuboższych niż w kościele, przybytku Pana nieba i ziemi. Jakże gorzko smuciła Jezusa, który siebie samego dał nam za pokarm, ta niegościnność i nieużyteczność. Jakież udręczenie sprawiali Mu tu w Ogrójcu ci wszyscy Jego niedbali słudzy! Przecież nie potrzeba na to bogactwa, by ugościć Tego, który wynagradza tysiąckrotnie nawet kubek zimnej wody podanej pragnącemu. A On sam jakże jest nas spragniony! Jakże więc ma nie narzekać, jeśli kubek podany Mu jest brudny, a woda pełna robactwa. Taka opieszałość stała się nieraz powodem zgorszenia dla słabych na duchu, przez to nieraz świątynie ulegały znieważeniu, a kościoły stały pustką; kapłani tacy popadali w pogardę, więc wnet też i w sercach wiernych Kościoła zagnieżdżały się brud i opieszałość. Widząc, w jakim zaniedbaniu pozostawiają kapłani tabernakulum na ołtarzu, i oni nie oczyszczali z brudu przybytku serca swego na przyjęcie weń Boga żywego. Ci więc niedbali, nierozumni kapłani byli przyczyną tego, że Chrystus musiał wchodzić do brudnych, grzechem skażonych serc. Gdy chodziło o przypochlebienie się książętom i dostojnikom świata, o zaspokojenie ich zachcianek i światowych planów, to tacy kapłani zawsze znajdowali czas, by zająć się tym gorliwie, a tymczasem Król nieba i ziemi leżał jak Łazarz przed drzwiami, łaknąc nadaremnie okruchów miłości, bo i tego Mu nie podano. Rany, które Mu zadaliśmy, przychodziły lizać psy, to znaczy wciąż upadający grzesznicy, którzy podobnie jak psy żarłoczne wyrzucają z siebie spożyty pokarm i znowu chciwie wracają do żeru. Gdybym opowiadała cały rok, nie skończyłabym wyliczać tych wszystkich zniewag, jakie zadano i zadawać miano Jezusowi w Najświętszym Sakramencie. Jakaż więc boleść przejmowała Jezusa, gdy widział to wszystko, gdy poznawał jasno, jak ludzie odwdzięczą Mu się za Jego oddanie się dla nas i za nas. A te tłumy przyszłych Jego znieważycieli, stosownie do rodzaju przewinienia różną opatrzone bronią, rzucały się teraz na znękanego, strwożonego Jezusa, przygniatając Go do ziemi. Widziałam między nimi niegodne sługi Kościoła wszystkich stuleci, lekkomyślnych, grzesznych kapłanów, niegodnie sprawujących Mszę świętą i udzielających Najświętszego Sakramentu, a zarazem tłumy takich, którzy obojętnie lub niegodnie przyjmowali Najświętszy Sakrament. Mnóstwo było takich, dla których źródło wszelkiego błogosławieństwa, tajemnica Boga żywego, stała się słowem przysięgi lub przekleństwa w złości. Byli tam zaciekli żołdacy i słudzy szatana, którzy rozsypywali Najświętsze dobro, zanieczyszczali święte naczynia, poniewierali haniebnie, a nawet bezcześcili w strasznej szatańskiej służbie bożyszczom. Obok tych niesłychanych, brutalnych zniewag, były tu uosobione zniewagi Jezusa bardziej wyrafinowane, przebiegłe, a nie mniej ohydne. Było więc wielu takich, którzy przez zły przykład i zdradliwe nauki stracili wiarę w obietnicę obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, więc też przestali czcić z pokorą obecnego tam Zbawiciela. Między nimi Widziałam sporo grzesznych nauczycieli, zbłąkanych z drogi prawdy. Walczyli oni z początku ze sobą, lecz w końcu wspólnymi siłami uderzyli na Jezusa w Najświętszym Sakramencie Kościoła Chrystusowego. Widziałam, jak heretycy, ci naczelnicy sekt, obrzucali zniewagami kapłaństwo Kościoła, stawiali w wątpliwość i zaprzeczali obecności Jezusa w tajemnicy Najświętszego Sakramentu, tak jak On ją sam podał Kościołowi, a Kościół wiernie przechował. A przez swe krętackie wywody odrywali od serca Jezusa mnóstwo ludzi, za których przelał swą krew. Ach, straszny to był widok! Przed oczami miałam Kościół jako ciało Jezusa, którego pojedyncze członki złączone były Jego gorzkimi cierpieniami. A od tego żywego Ciała odrywały się całe kawały, boleśnie poranione i poćwiartowane; były to wszystkie owe kacerskie sekty i rodziny, i ich potomstwo odpadłe od społeczności Kościoła. Z jakąż boleścią niezmierną spoglądał za tymi odpadłymi członkami swego Ciała świętego i biadał nad nimi! On, który siebie samego oddał jako pokarm w Najświętszym Sakramencie, by rozproszoną i rozbitą na niezliczone cząstki ludzkość zebrać w jedno ciało Kościoła, swej oblubienicy, widział się teraz w tym ciele oblubienicy rozbitym i rozszarpanym przez złe owoce drzewa rozdwojenia. Stół zjednoczenia w Najświętszym Sakramencie, najwyższe dzieło Jego miłości, w którym na wieki chciał pozostać wśród ludzi, stał się przez fałszywych nauczycieli kamieniem granicznym, oddzielającym ludzi, i tu, przy świętym stole, gdzie żywy Bóg sam jest pokarmem i gdzie jedynie mogą się wszyscy łączyć w jedno ku zbawieniu, musiały się dzieci Jego oddzielać od niewiernych i zbłąkanych, by nie stać się winnymi cudzych grzechów. W ten sposób całe narody odrywały się od serca Jezusa, tracąc uczestnictwo w całej skarbnicy łask pozostawionych Kościołowi. Jakże przykro było patrzeć, jak najpierw nieliczne jednostki oddzielały się od Ciała Jezusa i szły precz, a potem wracały, wzmocnione już jako całe narody; wszyscy ci odpadli od Kościoła, zdziczali i rozwścieczeni w niewierze, zabobonach, błędnych zasadach, pysze i fałszywej umiejętności światowej, poróżnieni w najświętszych uczuciach, stawali zrazu wrogo naprzeciw siebie, lecz wnet, złączeni w nieprzejrzane hordy, rzucali się z szałem na Kościół; a wśród nich uwijał się wąż, pobudzał do nowej wściekłości i między nimi samymi szerzył spustoszenie. Jezus zaś odczuwał to tak boleśnie, jakby własne Jego ciało darto w niezliczone strzępki. Widział i czuł w tym ucisku całe jadowite drzewo odszczepieństwa, z wszystkimi gałązkami i owocami mnożącymi się wciąż aż do końca dni, kiedy to pszenicę zbierze się do stodoły, a plewy rzuci w ogień. Widok ten był czymś tak potwornym, okropnym, że podczas jego trwania postać mego niebieskiego Oblubieńca położyła mi rękę na piersi, mówiąc: „Nikt jeszcze tego nie widział, a i twoje serce pękłoby z przerażenia, gdybym go nie trzymał”. I na samego Jezusa strasznie oddziałał ten widok. Krew spływała Mu w grubych, ciemnych kroplach po bladym obliczu, włosy, zwykle gładko przyczesane, pozlepiały się krwią, najeżyły i powikłały, a broda także była pokrwawiona i potargana. Po ostatnim obrazie, w którym dzikie hordy tak rozdzierały Jego ciało, wyszedł z jaskini, jakby szukając schronienia, i poszedł ku trzem Apostołem. Litość brała patrzeć na Niego. Szedł chwiejnie, zataczając się, jakby przywalony olbrzymim ciężarem; zdawało się, że lada chwila upadnie. Apostołowie nie leżeli na ziemi, jak za pierwszym razem, lecz siedzieli, oparłszy zakryte głowy na kolanach, jak to wedle tutejszego zwyczaju zwykli siedzieć ludzie w żałobie lub na modlitwie, ale i teraz zdrzemnęli się, pokonani smutkiem trwogą i znużeniem. Gdy jednak Jezus, drżąc i stękając, zbliżył się ku nim, pozrywali się z ziemi. Ujrzawszy Go w bladym świetle księżyca, zgiętego, z zapadniętą piersią, z krwawym, bladym obliczem i potarganymi włosami, w postawie ku nim pochylonej, nie poznali Go w pierwszej chwili, tak strasznie był zmieniony. Dopiero gdy załamał ręce, skoczyli ku Niemu i z miłością wielką podparli Go, by nie upadł. A Jezus w smutku wielkim oznajmił im, że jutro będzie zabity, że już za godzinę pojmą Go, zawloką przed sąd, będą dręczyć, wyszydzać, biczować, a wreszcie w okrutny sposób zabiją. Opowiedział im wszystko, co musi wycierpieć do jutra wieczoru, polecił im zarazem pocieszyć w smutku Najświętszą Pannę i Magdalenę. W ten sposób rozmawiał z nimi kilka minut, a właściwie sam mówił, Apostołowie bowiem ze smutku i przerażenia Jego wyglądem i słowami nie wiedzieli, co mówić i myśleć. Przypuszczali nawet, że może postradał zmysły. Jezus chciał wrócić do groty, ale nie miał już sił, więc Jan i Jakub odprowadzili Go tam i wrócili zaraz na swoje miejsce. Było to mniej więcej kwadrans po jedenastej. Tymczasem Najświętsza Panna przebywała w domu Marii
Marka, także zdjęta wielką trwogą i smutkiem. Wyszedłszy z Magdaleną i Marią Marka do ogrodu, upadła tu na kolana na płycie kamiennej i skupiwszy się w sobie i zapomniawszy o całym otoczeniu, widziała tylko i czuła cierpienia swego Boskiego Syna. Już przedtem wysłała ludzi dla zasięgnięcia wiadomości o Nim, lecz nie mogąc się ich doczekać, sama teraz wyszła z Magdaleną i Salome i w wielkiej trwodze chodziła po dolinie Jozafata. Na twarzy miała zasłonę, co chwilę wyciągała ręce ku Górze Oliwnej, widziała bowiem w duchu Jezusa pocącego się krwią ze smutku i trwogi, więc chciała niejako otrzeć Mu oblicze swymi rękami. Dusza Jej rwała się gwałtownie ku ukochanemu Synowi, a On odczuwał tę Jej troskę, bo w chwilach takich także spoglądał w tę stronę, jakby szukając u Niej ratunku w swej dusznej trwodze. Ta Ich łączność duchowa przedstawiała mi się w widzeniu pod postacią promieni, które te dwie umiłowane dusze posyłały sobie nawzajem. I o Magdalenie pamiętał Jezus, odczuwał jej boleść, więc i do niej duchem zwracał się nieraz; wiedział, że po Matce ona kocha Go najbardziej, i dlatego polecił Apostołom pocieszyć ją. Jako Bóg widział On, jakie cierpienia czekają ją jeszcze i że już do swej śmierci nie obrazi Go żadnym grzechem. W tym samym czasie, mniej więcej kwadrans po jedenastej, reszta Apostołów, to znaczy owych ośmiu, znowu zebrała się w altanie Ogrodu Getsemańskiego. Wzruszeni byli bardzo i zalęknieni i ciężko walczyli z opadającymi ich pokusami. Każdy z nich obmyśliwał dla siebie jakąś kryjówkę, a w duchu zadawał sobie z troską pytanie: „Co poczniemy, gdy Jego zabiją? Oto wyrzekliśmy się naszego mienia, opuściliśmy wszystko, a teraz biedacy, wystawieni jesteśmy na pośmiewisko świata. Zdaliśmy się całkiem na Niego, a On teraz sam jest taki bezsilny i przygnębiony, że daremnie szukać u Niego jakiejkolwiek pociechy!”. Zasiadłszy w altanie, rozmawiali długo, aż wreszcie sen ich zmorzył. Inni uczniowie błądzili także po okolicy i dopiero zasięgnąwszy wieści o ostatnich przepowiedniach Jezusa co do grożącego niebezpieczeństwa, prawie wszyscy cofnęli się do Betfage. Jezus, powróciwszy do groty, rozpoczął na nowo modły. Przezwyciężył już odrazę swej natury ludzkiej do mąk, ale znużony bardzo walką i strwożony, tak się modlił: „Ojcze mój jeśli taka jest Twoja wola, oddal to ode Mnie, lecz nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!”. Wtem rozstąpiła się przed Nim ziemia, w głąb której po świetlistej smudze wiodły schody do otchłani. W niej ukazali się Adam, Ewa, wszyscy Patriarchowie, sprawiedliwi rodzice Jego Matki i Jan Chrzciciel, wszyscy czekali z utęsknieniem Jego przybycia i wyzwolenia ich. Przeto serce Jego, miłością gorejące, wzmocniło się i pokrzepiło tym widokiem, gdyż to On przecie miał tym duszom tęskniącym za Niebem otworzyć je przez swą śmierć. On miał je wyprowadzić z więzienia tęsknoty do wiecznej szczęśliwości. Po tych dziedzicach nieba ze Starego Zakonu, którym Jezus się przyjrzał z prawdziwym wzruszeniem, przeprowadzili przed Nim aniołowie orszak wszystkich przyszłych błogosławionych, którzy, łącząc swe walki duchowe z zasługami mąk Chrystusa, przez Niego mieli połączyć się z Ojcem niebieskim. Był to nieopisanie piękny, pokrzepiający na duchu widok, przywodzący Jezusowi na pamięć najskrytszą a niewyczerpaną moc zbawczą i uświęcającą czekającej Go śmierci odkupienia. Wszyscy przechodzili przed Jezusem podzieleni na grupy, stosownie do rodzaju i godności, strojni w cierpienia i dobre dzieła dokonane za życia. Szli więc Apostołowie, uczniowie, dziewice i niewiasty, wszyscy męczennicy, pustelnicy i wyznawcy, papieże i biskupi, wszyscy przyszli zakonnicy i w ogóle wszyscy, którzy mieli być zbawieni. Przystrojeni oni byli w zwycięskie wieńce swych cierpień i umartwień; rozmaitość kwiatów w wieńcach, kształt tychże, barwa, zapach i siła wynikała z różności ich cierpień i zwycięskich walk za życia, w których zdobyli sobie chwałę niebieską. Lecz całe ich życie i działalność, całe znaczenie i siła ich walk i zwycięstw, cały blask i świetność ich tryumfu, opierały się jedynie na połączeniu ich zasług z zasługami Jezusa Chrystusa. Wszystkich członków tego tłumnego orszaku łączyło wzajemne oddziaływanie, jakaś łączność ścisła panowała między nimi, a wszyscy czerpali z jedynej krynicy życia, z Najświętszego Sakramentu i męki Zbawiciela. Zjawisko to było dziwne i niewypowiedziane. Nic tam nie było przypadkowego; każda najdrobniejsza czynność, wygląd i strój, męczeństwo i zwycięstwo, wszystko na pozór tak różnorodne, łączyło się w jedną nieskończoną harmonię, w jeden zgodny akord. A jedność ta wszystkich najróżnorodniejszych rzeczy wypływa z barwnych promieni świetlnych jedynego słońca, z męki Chrystusa Pana, wcielonego Słowa, w którym jest życie, a życie jest światłem ludzi - świecącym w ciemnościach, które nie mogą Go ogarnąć. Tak z jednej strony patrzył Jezus na dusze sprawiedliwych w otchłani, z drugiej przesuwał się przed oczyma Jego duszy cały Kościół przyszłych świętych; z jednej strony widział tęsknotę Patriarchów, z drugiej zwycięski pochód przyszłych błogosławionych, a oba te widzenia uzupełniały się nawzajem i wyrównywały, otaczając jakby jedną wielką koroną zwycięską tchnące miłością Serce Zbawiciela. Dusza Jezusa, przyjąwszy na siebie wszelkie ludzkie cierpienia, czerpała z tego wzruszającego widoku moc i pokrzepienie. Ach! Tak dalece miłował Jezus swych braci, swe stworzenia, że nawet za cenę jednej jedynej duszy byłby chętnie wycierpiał całą mękę! Obrazy te przedstawiały się jako przyszłe, unosząc się ponad ziemią. Lecz znikło to pocieszające widzenie, a nowe katusze zaczęły się dla Jezusa. W grocie pojawiła się wielka liczba aniołów i ci zaczęli Mu przedstawiać całą Jego mękę, począwszy od pocałunku Judasza aż do ostatniego słowa na krzyżu. Przesuwali obrazy nisko nad ziemią, bo też i męka miała się już niedługo zacząć, a każdy tuż przed Nim, by można było widzieć go wyraźnie. Było tam przedstawione wszystko, co widziałam nieraz, rozważając Mękę Pańską. A więc zdrada Judasza, ucieczka uczniów, szyderstwa i zniewagi przed Annaszem i Kajfaszem, zaparcie się Piotra, wyrok Piłata, wyszydzenie przez Heroda, biczowanie i cierniem ukoronowanie, wyrok śmierci, upadek pod ciężarem krzyża, spotkanie Najświętszej Panny i Jej omdlenie, wyszydzenie Jej przez oprawców, okrutne przybicie do krzyża, podniesienie krzyża, szyderstwa faryzeuszów, boleść Marii Magdaleny i Jana, przebicie boku, słowem wszystko, wszystko przesuwało się przed duszą Jezusa jasno i wyraźnie z wszystkimi szczegółami. Z lękiem i wzruszeniem Jezus oglądał wszystkie najmniejsze ruchy, słuchał wypowiadanych słów i odczuwał wszystko. Brał jednak chętnie te męki na siebie, poddawał się im chętnie z miłości ku ludziom. Najbardziej zasmucała Go konieczność sromotnego obnażenia na krzyżu, by zmazać nieczystość ludzi. Błagał, by mogło Go to ominąć, a przynajmniej, by pozostawiono Mu opaskę na biodrach. Rzeczywiście miał pod tym względem otrzymać pomoc, nie od krzyżujących Go, lecz od pewnego poczciwego człowieka. Tymczasem Najświętsza Panna chodziła wciąż jeszcze z dwiema świętymi niewiastami po dolinie Jozafata, wespół odczuwając w duchu żywo trwogę i smutek Syna swego w Ogrójcu. A Jezus nawzajem widział i czuł tę boleść i smutek Matki swej najświętszej. Po zakończeniu przedstawiania męki aniołowie zniknęli, zniknęły i obrazy, a Jezus upadł jak konający na twarz. Krwawy pot gwałtowniej jeszcze niż przedtem spływał z Niego, przeciekając nawet w niektórych miejscach przez żółtą szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ciemność. Wtem spłynął w powietrzu ku Jezusowi anioł, większy, o wyraźniejszych kształtach i bardziej do zwykłego człowieka podobny niż aniołowie poprzedni. Ubrany był w długą, powiewną suknię kapłańską, przybraną ozdobami w kształcie pędzla, przed sobą trzymał w rękach małe naczynie, podobne kształtem do kielicha używanego przy udzielaniu Komunii świętej. We wnętrzu tego kielicha unosił się mały, cienki, czerwonawo błyszczący kąsek owalnego kształtu, wielkości mniej więcej ziarnka bobu. Anioł unosząc się przed Jezusem w postawie poziomej, wyciągnął ku Niemu prawą rękę, a gdy Jezus się podniósł, podał Mu do ust ów błyszczący kąsek i dał Mu się napić ze świetlistego kielicha, po czym zaraz zniknął. Jezus więc dobrowolnie wychylił kielich swych cierpień i otrzymał wzmocnienie na duchu, po czym pozostał jeszcze kilka minut w grocie na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już tak dalece nadnaturalnie wzmocniony, że bez trwogi i niepokoju mógł śmiałym krokiem pójść do uczniów. Blady był jeszcze i mizerny, ale postawa jego była już prosta, krok pewny. Chustką od potu Jezus osuszył twarz i otarł nią głowę; włosy były jeszcze mokre od potu i krwi i pozlepiane w kosmyki. Wreszcie opuścił Jezus grotę. Na księżycu znać jeszcze było jak przedtem owe dziwne plamy i kółko, ale światło księżyca i gwiazd wydawało się już teraz naturalniejsze, nie takie jak przedtem, kiedy w grocie Jezusa przebywały te straszne trwogi. Zbliżywszy się do Apostołów, Jezus zastał ich jak pierwszy raz śpiących na tarasie; spali w najlepsze, pozakrywawszy głowy. Wtedy rzekł Jezus do nich: „Nie czas teraz spać; wstańcie i módlcie się, gdyż zbliża się godzina, w której Syn Człowieczy wydany będzie w ręce grzeszników. Wstańcie i chodźmy naprzeciw! Patrzcie, zbliża się zdrajca. O, lepiej byłoby dla niego, gdyby się był wcale nie urodził!”. Apostołowie zerwali się i trwożnie rozglądali się wkoło, a Piotr po chwili namysłu zawołał gwałtownie: „Mistrzu, zawołam resztę naszych i będziemy Cię bronić!”. Wstrzymał go Jezus i pokazał im w pewnym oddaleniu w dolinie, jeszcze po tamtej stronie potoku Cedron, gromadę zbrojnych żołdaków, zbliżających się z pochodniami i powtórzył raz jeszcze, że jeden z nich zdradzi Go, co Apostołowie oczywiście uważali za niemożliwe. Spokojnie mówił Jezus jeszcze chwilę z Apostołami, powtórnie polecił im pocieszyć Najświętszą Pannę, a wreszcie rzekł: „Czas już iść naprzeciw; chcę bez oporu oddać się w ręce nieprzyjaciół”. Zaraz też wyszli wszyscy czterej z Ogrodu Oliwnego naprzeciw siepaczy, na drogę oddzielającą Ogrójec od Ogrodu Getsemańskiego. Najświętsza Panna powróciła z doliny Jozafata do domu Marii Marka z Magdaleną i Salome. Towarzyszyło im kilku uczniów, którzy widzieli już orszak zbrojnych żołdaków i przybyli powiadomić o tym Maryję. Żołdacy, wysłani na pojmanie Jezusa, szli krótszą drogą, nie tą, którą szedł Jezus z wieczernika. Grota, w której dziś Jezus cierpiał takie męki, nie była Jego zwykłym miejscem modlitwy na Górze Oliwnej. Była nim dalsza nieco grota, w której to w owym dniu, gdy przeklął drzewo figowe, modlił się w takim smutku z wyciągniętymi rękoma, wsparty o skałę. Na tym kamieniu zostały odciśnięte ślady Jego postaci i rąk, którym to śladom oddawano później cześć, ale nie wiedziano już na pewno, w jakich okolicznościach powstały. Nieraz widziałam takie odciśnięcia w kamieniu pochodzące od proroków Starego Testamentu, Jezusa, Maryi, niektórych Apostołów, ciała świętej Katarzyny Aleksandryjskiej na górze Synaj i kilku innych świętych. Ślady takie nie są nigdy głębokie, lecz troszkę niewyraźne, podobnie jak gdy naciśnie się czymś twarde ciało.
Jezusowa Godzina święta.
Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału w Moim Królestwie. Umiłowana duszo i wy wszyscy, których kocham, słuchajcie. Ja jestem tym, który mówi do was, bo pragnę z wami spędzić tę godzinę. Ja, Jezus, nie oddalam was od Mojego ołtarza i to nawet wtedy, gdy przychodzicie do niego z duszą okaleczoną od ran i chorób lub związaną namiętnościami, które zabijają waszą duchową wolność, oddając w niewolę ciała i jego króla - Lucyfera. Jestem zawsze Jezusem, Nauczycielem z Galilei, którego wielkim głosem wołali trędowaci, paralitycy, niewidomi, opętani, chorzy na padaczkę: “Synu Dawida, ulituj się” Jestem tym samym Jezusem, Nauczycielem, podającym rękę tonącemu i mówiącym mu: “Czemu zwątpiłeś we Mnie. Jestem zawsze Jezusem, Nauczycielem, mówiącym do zmarłych: “Wstań i chodź. Chcę tego. Obudź się ze śmiertelnego snu, wyjdź ze swego grobu i chodź!”- i przywracam was tym, którzy was kochają. A kto was kocha, Moi umiłowani? Kto kocha was miłością prawdziwą, nieegoistyczną, niezmienną? Kto kocha was miłością bezinteresowną, wolną od chciwości, miłością, której jedynym celem jest to, ażeby oddać wam wszystko to, co dla was zgromadził? Kto wam powie: “Weź! Wszystko jest twoje. Wszystko to Ja uczyniłem dla ciebie, ażeby było twoje, ażebyś z tego korzystał”. Kto? Wieczny Bóg. Ja właśnie Jemu was zwracam. Temu, który was kocha. Nie oddalam was od Mojego ołtarza. Ten ołtarz jest bowiem Moją katedrą, Moim tronem, siedzibą Lekarza uzdrawiającego was z każdej choroby. Stąd was pouczam, abyście mieli wiarę. Z tego miejsca, jako Król Życia, Życie wam daję. Stąd się pochylam nad waszymi chorobami i uzdrawiam je tchnieniem Mojej miłości. Czynię jeszcze więcej, o dzieci. Schodzę z tego ołtarza i idę wam na spotkanie. Oto jestem. Stoję na progu Moich domów, do których zbyt mało was wchodzi. Jeszcze mniej jest tych, którzy wchodzą z mocną wiarą. Oto jestem jako zwiastun pokoju. Pojawiam się na waszych drogach, którymi przechodzicie - przygnębieni, struci, spaleni bólem, interesownością, nienawiścią. Wyciągam do was ręce, bo widzę, jak zmęczeni zataczacie się pod wielkim ciężarem, który sami sobie nałożyliście, a który zajął miejsce krzyża włożonego przeze Mnie w wasze ręce, ażeby był wam oparciem jak pielgrzymia laska. I mówię wam: “Wejdź! Odpocznij sobie. Napij się!” - gdyż widzę wasze wyczerpanie i pragnienie. Ale wy Mnie nie zauważacie. Przechodzicie obok Mnie, popychacie Mnie - wiele razy z powodu złej woli, wiele razy z powodu zaciemnienia waszego duchowego spojrzenia. Choć często patrzycie na Mnie, wiecie jednak, że jesteście brudni, więc się nie ośmielacie przybliżyć do Mojego blasku Bożej Hostii. Ten Mój blask jednak każe Mi litować się. Poznajcie Mnie, ludzie, którzy Mi nie ufacie, bo Mnie nie rozpoznajecie. Słuchajcie. Zechciałem opuścić Wolność i Czystość, które są atmosferą Nieba, i zejść do waszego więzienia, w to nieczyste powietrze, ażeby wam pomóc, bo was kocham. Jeszcze więcej uczyniłem: pozbyłem się Mojej wolności, wolności Boga, i stałem się niewolnikiem ciała. Duch Boży został zamknięty w jednym ciele, Nieskończoność ściśnięta w garści mięśni i kości, wystawiona na odczuwanie pragnień tego ciała, któremu mękę zadaje chłód, słońce, głód, pragnienie, wysiłek. Mogłem istnieć bez tego wszystkiego. Chciałem jednak poznać mękę człowieka strąconego ze swego tronu niewinności, ażeby móc was bardziej kochać. I jeszcze nie było Mi dosyć. Żeby współczuć, trzeba znosić wszystko, czego doznaje ten, nad którym się litujemy. Chciałem więc doznawać ataku wszystkich uczuć, by poznać wasze walki, by pojąć, jak przebiegłą tyranię wsącza w waszą krew szatan; by zrozumieć, jak łatwo ulec hipnozie Węża, gdy tylko na jedną chwilę spojrzy się w jego fascynujące spojrzenie zapominając, że życie znajduje się w światłości. Wąż bowiem nie żyje w światłości. Pełznie on w ciemne ustronia, sprawiające wrażenie miejsc wypoczynku, a będące miejscami zdradliwymi. Dla was te mroki noszą imiona: kobieta, pieniądz, władza, egoizm, zmysłowość, ambicja. Zaćmiewają Światłość, którą jest Bóg. Pomiędzy nimi jest Wąż - szatan. Wydaje się naszyjnikiem, a w rzeczywistości jest duszącym was sznurem. Chciałem to poznać, bo was kocham. Jeszcze i to Mi nie wystarczyło! Mnie by to może wystarczyło, ale Ojcowska Sprawiedliwość mogłaby powiedzieć Ciału [Jego Syna]: “Tyś pokonał podstęp. Człowiek zaś - mający ciało jak Ty - nie potrafi jej pokonać, dlatego niech będzie ukarany, bo nie mogę wybaczyć nieczystemu”. Wziąłem więc na Siebie wasze nieczystości przeszłe, teraźniejsze i przyszłe - wszystkie. [Wziąłem na Siebie] więcej niż Hiob uwalany gnojem, pokryty ranami. Kiedy przygniatały Mnie grzechy całego świata, nie ośmielałem się już więcej ponieść oczu, by szukać Nieba. Wzdychałem, odczuwając nad Sobą Ojcowski gniew, nagromadzony przez wieki. Byłem świadomy przyszłych grzechów - potop grzechów ziemi od świtu do nocy, potop przekleństwa nad Winnym, nad Ofiarą za Grzech. O, ludzie! Byłem bardziej niewinny od maleństwa, które matka całuje powracając z nim z chrztu! Widząc Mnie takim, przeraził się Najwyższy, gdyż byłem Grzechem, bo wziąłem na Siebie cały grzech świata. Pociłem się z obrzydzenia. Krwią się pociłem ze względu na odrazę do tego trądu, który spoczął na Mnie - Istocie Niewinnej. Krew rozrywała Mi żyły z obrzydzenia do tego cuchnącego bagna, w którym byłem zanurzony. Kiedy miałem przejść przez tę udrękę i wycisnąć Moją krew z Serca, dołączyła się jeszcze gorycz, że jestem przeklęty, bo w owym czasie nie byłem Słowem Bożym: byłem Człowiekiem... Człowiekiem - Winnym. Czyż mogę Ja, który tego doświadczyłem, nie pojmować waszego poniżenia i nie kochać was dlatego, że jesteście poniżeni? Kocham was właśnie z tego powodu. Żeby was kochać i nazywać “Bracia!”, wystarczy, że przypomnę sobie tę godzinę. To jednak, że Ja was tak nazywam nie wystarczy, żeby Ojciec mógł was nazwać “dziećmi”. A Ja chcę, żeby On was tak nazywał. Jakim byłbym Bratem, gdybym nie chciał was mieć ze Sobą w Ojcowskim Domu? Dlatego mówię wam: “Przyjdźcie, a Ja was obmyję. Nikt nie jest aż tak brudny, aby go Moja kąpiel nie zdołała oczyścić. Nikt nie jest aż tak czysty, żeby nie potrzebował Mojego obmycia. Przyjdźcie! Nie jest to zwykła woda, lecz cudowne źródła, które leczą rany i choroby ciała. Więcej jeszcze: to źródło wytryska z Mojej piersi”. Oto rozdarte Serce, z którego płynie obmywająca woda. Moja Krew jest najczystszą wodą, istniejącą we wszechświecie. W niej niszczą się choroby i niedoskonałości. Wtedy znowu wasza dusza staje się biała i godna - godna Królestwa. Przyjdźcie! Pozwólcie, żebym wam powiedział: “Ja odpuszczam ci grzechy!” Otwórzcie przede Mną serca. W nim są korzenie waszego zła. Pozwólcie, żebym Ja do nich wszedł. Pozwólcie, że odwiążę wasze bandaże. Czy nie budzą w was obrzydzenia wasze rany? Kiedy je obejrzycie w Moim świetle, wyglądają prawdziwie, takie jakie są: rojące się od obrzydliwych robaków. Nie patrzcie na nie. Patrzcie na Moje rany. Pozwólcie, że Ja to zrobię. Mam łagodną rękę. Odczujecie tylko pieszczotę... i wszystko zostanie uzdrowione. Odczujecie tylko pocałunek, łzę i wszystko będzie oczyszczone. O, jak piękni będziecie wtedy wokół Mego ołtarza! Aniołowie między aniołami Cyborium! Wtedy bardzo się rozraduje Moje Serce. Jestem bowiem Zbawicielem i nikim nie pogardzam. Jestem także Barankiem, który pasie się między liliami, i cieszę się, kiedy otacza Mnie blask i czystość, bo aby uczynić was czystymi, przyjąłem [ziemskie] życie i oddałem je. O, widzę, jak Ojciec uśmiecha się do was. Dostrzegam i Miłość, która opromienia was swoimi blaskami, bo nie jesteście już zabrudzeni grzechem! Przyjdźcie do Źródła Zbawiciela. Niech Moja Krew popłynie na skruszoną duszę i niech Mój głos powie: “Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”
2. Jeden z was Mnie zdradzi. Jeden z was! Tak, w proporcji: jeden na dwunastu. Jeden z was Mnie zdradza. Każda zdrada jest większą męką niż uderzenie włócznią. Patrzcie na ludzką naturę waszego Odkupiciela: od głowy do stóp cały w ranach. Biczowanie przeraża osobę nad nim rozmyślającą, a stanowi agonię dla tego, kto go doświadcza. Jest to jednak groza jednej godziny, a wy, którzy Mnie zdradzacie, biczujecie Mi Serce i czynicie to przez wieki. Kochałem was. Kocham was. Lituję się nad wami. Wybaczam wam. Obmywam was, wylewając Krew, aby sporządzić kąpiel oczyszczającą. A wy Mnie zdradzacie. Jestem Słowem Bożym. Doznaję uwielbienia w Niebie. W tym Niebie nie przebywam jednak tylko jako Duch. Jestem tu też z Ciałem. Ciało zaś posiada uczucia i pragnienia. Dlaczego bez przerwy chcecie we Mnie odnawiać ten wyniszczający ogień, którym jest bliskość zdrajcy? Czy Niebo jest daleko? Nie, zdradzające Mnie dzieci. Jestem blisko was. Jestem wśród was, a wy palicie Mnie płomieniem waszych zdrad. Patrzę, szukając pociechy u wielu osób z różnych warstw społecznych. W każdej grupie spotykam spojrzenie zdrajcy. Dlaczego Mnie zdradzacie? Przebywam wśród was, aby wyświadczać dobro. Dlaczego więc chcecie Mi odpłacić złem? Przynoszę wam Moje dary. Dlaczego ciskacie we Mnie kąsającymi żmijami? Nazywam was “przyjaciółmi”. Dlaczego odpowiadacie Mi: “Przeklęty”? Co wam uczyniłem? Czy znacie człowieka bardziej ode Mnie cierpliwego, lepszego? Spójrzcie. Kiedy jesteście szczęśliwi, nikt was nie opuszcza. Ale gdy płaczecie, gdy tracicie bogactwa, gdy przychodzi jakaś zakaźna choroba, wtedy wszyscy was opuszczają. Ja zaś pozostaję. Co więcej, przyjmuję was właśnie wtedy, gdyż dopiero w tym czasie przychodzicie. Nie macie przecież więcej nikogo, kto by z wami płakał i rozmawiał. Wtedy dopiero przypominacie sobie o Mnie. Ale nie mówię wam: “Odejdź, nie znam cię!”. Mógłbym to powiedzieć, bo rzeczywiście - gdy byliście bogaci, zdrowi i szczęśliwi - nigdy nie przychodziliście do Mnie, aby powiedzieć: “Jestem zdrowy, szczęśliwy i za to Ci dziękuję”. To nic. Nie żądam nawet tego od osoby, która nie jest jeszcze olbrzymem miłości. Nie żądam nawet “dziękuję”. Wystarczyłoby Mi, gdybyście powiedzieli tylko: “Jestem szczęśliwy”. Powiedz Mi to. Nie uważajcie Mnie za obcego! Przypomnijcie sobie o Mnie, że istnieję. Miejcie choć jedną myśl dla Jezusa! “Dziękuję” - powiedziałbym już Ja sam za was Bogu, Ojcu Mojemu i waszemu. Nigdy jednak nie przychodzicie. Mógłbym powiedzieć: “Nie znam was”. Tymczasem rozpościeram ramiona i mówię: “Przyjdź, płaczmy razem”. Spójrzcie: jestem w więzieniach. W małych, poniżających celach siedzę na pryczy skazańca i mówię mu o prawdziwej wolności, innej niż ta za czterema ścianami, która nie boi się już, że dotknie ją wina podlegająca karze. A przecież ten więzień należy do tych, którzy Mnie zdradzili, łamiąc Moje prawo miłości. Może zabił. Może okradł. Ale teraz Mnie wzywa. Już biegnę do niego. Świat nim pogardza, a Ja go kocham. Powiedziałem: “Przyjacielu” - do tego, który Mnie zabijał i pozbawiał życia. Mogę więc mówić: “Przyjacielu” - i do tego nieszczęśnika wracającego do Mnie. Jestem przy chorych jak płomień miłości. Ich gorączka poznaje Moją czułość; ich pot - Moją chustę; ich niemoc - Moje podtrzymujące ramię; ich troski - Moje słowo. A przecież chorują dlatego, że zdradzili Moje prawo. Służyli ciału. I ciało - wściekłe zwierzę - uległo zniszczeniu i niszczy ich teraz, za życia. Jednak Ja jestem Jedynym, którego nie wyczerpuje ich zło. Czuwam przy nich, cierpię z nimi, uśmiecham się do ich nadziei. Gdy zaś widzę, że Ojciec tego chce, urzeczywistniam je. Kiedy jednak wiem, że postanowiona mu śmierć, wtedy biorę Mojego brata, drżącego przed tajemnicą śmierci i wzywającego Mnie. Mówię mu: “Nie bój się. Sądzisz, że to ciemność. To jest światłość. Myślisz, że to ból. To jest radość. Podaj Mi rękę. Znam śmierć. Poznałem ją przed tobą. Wiem, że to tylko jedna chwila i że Bóg pomaga w nadprzyrodzony sposób, przytępiając zmysły, by dusza nie załamała się w tej ostatniej walce. Zaufaj. Wpatruj się we Mnie, tylko we Mnie. Widzisz? Przeszedłeś próg. Pójdź teraz ze Mną do Ojca. Teraz też się nie lękaj. Jestem z tobą. Ojciec kocha tego, kogo Ja kocham.” Jestem w opustoszałych domach. Niegdyś rozbrzmiewały wesołymi głosami. Teraz weszła w nie śmierć i bieda. Kto pozostał - mieszka sam. Przyjaciele uciekli. Ukochani są daleko, ze względu na pracę albo z powodu śmierci. Na niebie świeci słońce, ale ten samotny człowiek cały jest w ciemności. Spokój panuje w nocnym mroku, ale ten, kto pozostał, nie doznaje spoczynku. A przecież wiele razy w tym domu Mnie zdradzono, czyniąc ze stworzeń bożki. Bałwochwalczo kochali stworzenia, zdradzając Moje prawo. Ja jednak wchodzę i przychodzę rozświetlić jednym promieniem tę ciemność, wlać spokój tam, gdzie jest burza. Ten ocalały Mnie wezwał... Może była to przelotna myśl... Może pozbawiona prawdziwej woli... żeby Mnie posiąść. Ale Ja idę natychmiast. O, proszę jedynie, byście pozwolili Mi być z wami. Każda myśl o minionym błędzie ginie, gdy Mnie wołacie: “Jezu!” Nie biczujcie Mi jednak Serca. Jest już przecież otwarte i rozdarte. Nie zatruwajcie Jego ran. Tym, którzy zrozumieli Mój ból - ból zdradzonej istoty - mówię: “Jeden z was Mnie zdradzi. Dajcie Mi swą wierną miłość zamiast balsamu”. Mówię to do wszystkich. Jako Bóg - do Moich umiłowanych świętych. Jako Jezus - do grzeszników, Moich umiłowanych, gdyż także oni, grzesznicy - dla których stałem się Jezusem - mogą wyleczyć tę Moją ranę. Samarytanami jesteście? Wiem o tym. Ale Moja przypowieść mówi o dobrym Samarytaninie, który opatruje rany nie opatrzone przez synów Prawa, idących z pośpiechem dalej, przejętych myślą o służeniu Bogu. Nie wiedzą, że Bogu służy się bardziej przez miłość niż przez wykonywanie [pobożnych] praktyk. Ja jestem tym Rannym, umierającym na waszych drogach. Rozbójnicy napadli Mnie i z szat obdarli. Rozbójnicy, którzy niegodnie wykorzystują Moją ofiarę Boga, który stał się ciałem. Obdarli Mnie z szat, niszcząc herezjami wiele Moich przymiotów. Obrabowali Prawdę, gdyż zafascynowała ich lśniąca szata. Nie wiedzą jednak, że ona lśni dlatego, że przywdział ją ten, który jest Słońcem. W ich rękach - pokrytych brudem ich pysznych myśli - pozostaje ona nędzną szmatą. Prawda jest prawdą i swoim światłem rozświetla każdą rzecz, kiedy ogląda się ją w zjednoczeniu z Bogiem. Oddzielona zaś od Boga staje się barbarzyńską mową. Prawda to Wiedza i Mądrość, ale oderwana od Boga staje się chaosem. Wyleczcie Mnie, jak Samarytanie. Dajcie Mi swoją oliwę i wino: oliwę miłości i wino skruchy waszego ja. Wyleczcie Mnie. Nie gardzę wami. Niech wam ta grzesznica obmywająca Moje zmęczone nogi powie, czy gardzę grzesznikiem. Nie zdradzajcie Mnie już więcej! Idźcie i nie grzeszcie więcej! Wszystko wam przebaczam, gdy wszystko w was Mnie kocha. Dajcie Mi jeden szczery pocałunek. Moje oblicze pali pocałunek zdrajcy. Wyleczcie je pocałunkiem wierności.
3. Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem. Od kolebki po krzyż, od Betlejem po Górę Oliwną - kochałem was. Chłód i ubóstwo Mojej pierwszej nocy na świecie nie przeszkodziły Mi kochać was Moim Duchem. Wyniszczyłem samego Siebie do tego stopnia, że Ja, Słowo, nie umiałem wtedy nawet wypowiedzieć: “Kocham was”. Powiedziałem wam te słowa Moim Duchem, który jest nierozłączny od Ducha Ojca i z Nim działa w niewyczerpanej aktywności. Agonia Mojej ostatniej nocy na ziemi też nie przeszkodziła Mi was kochać. Przeciwnie, miłość osiągnęła najwyższe szczyty. Płonęła nawet jeszcze większym żarem, pochłaniając wszystko, co nie było miłością. Wycisnęła krew z Moich żył - wraz ze wstrętem do grzechu i z bólem wywołanym poczuciem opuszczenia przez Ojca. Jaka miłość jest większa od tej, która kocha, choć wie, że jest nienawidzona? Ja was tak umiłowałem. Pierwszym gestem Moich rąk była pieszczota. Ostatnim - błogosławieństwo. A między tymi dwoma gestami Moich rąk - pierwszym, zrodzonym w mroku zimowej nocy, a ostatnim, w blasku gorącego letniego poranka - były trzydzieści trzy lata przejawów miłości. Odpowiadały im takie same odruchy miłości: miłość [wyrażająca się w] cudach, miłość w pieszczotach małych dzieci, miłość przyjaciół, miłość nauczyciela, miłość dobroczyńcy. Miłość, miłość, miłość... I miłość nadludzka podczas Ostatniej Wieczerzy. Moje ręce, zanim zostały związane i przebite, obmywały nogi apostołom - nawet temu, któremu pragnąłem obmyć serce. Te ręce łamały chleb. I łamałem Serce wraz z tym chlebem. Dawałem je wam, bo wiedziałem o Moim bliskim powrocie do Nieba, a nie chciałem pozostawić was samych. Wiedziałem, jak łatwo zapominacie o sobie. Chciałem więc, abyście - jak bracia siedzący za tym samym stołem - mówili jeden do drugiego: “Należymy do Jezusa”. Jaka miłość jest większa od tej, która umie kochać tego, kto jej zadaje mękę? Ja właśnie taką miłością kochałem. I za was modliłem się, gdy umierałem. Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem. Nienawiść gasi światło. Nawet zwykła uraza zaćmiewa pokój. Bóg jest pokojem, światłością, gdyż Bóg jest miłością. Jeśli jednak nie kochacie - albo nie kochacie się tak, jak Ja was umiłowałem - nie będziecie mogli posiąść Boga. Jak Ja was kochałem. Czyli bez pychy. Z tego tabernakulum, z tego krzyża, z tego Serca wychodzą tylko słowa pokory. Jestem Bogiem i jestem waszym Sługą. Przebywam tu i czekam, aż Mi powiecie: “Jestem głodny” - a dam wam Chleba. Jestem Bogiem, a ukazuję się waszym oczom na drzewie będącym haniebną szubienicą, obnażony i przeklęty. Bogiem jestem, a proszę was, żebyście kochali Moje Serce. Proszę was. Z miłości do samych siebie, bo gdy kochacie, wyświadczacie dobro samym sobie. Jestem Bogiem. Z waszą miłością lub bez niej zawsze jestem Bogiem. Z wami tak nie jest. Bez Mojej miłości jesteście niczym: prochem. Pragnę, abyście byli ze Mną. Chcę was mieć tutaj. Pragnę z waszego prochu uczynić światło szczęśliwości. Nie chcę, żebyście umarli, lecz abyście żyli. Ponieważ jestem Życiem, pragnę, abyście i wy mieli Życie. Miłujcie się bez żadnych form egoizmu. Inaczej byłaby to miłość nieczysta, skazana na śmierć z powodu choroby. Miłujcie, pragnąc dla innych więcej dobra niż dla samych siebie. To bardzo trudne. Wiem o tym. Ale czy widzicie ten Eucharystyczny Chleb? On rodził męczenników. Byli stworzeniami takimi jak wy: bojaźliwymi, słabymi, posiadającymi nawet wady. Ten Chleb uczynił ich bohaterami. W pierwszym punkcie wskazałem wam na Moją Krew, która was oczyszcza. W trzecim punkcie - aby was uczynić świętymi - wskazuję wam ten Stół i Chleb. Krew z grzeszników uczyniła was sprawiedliwymi. Ten Chleb sprawiedliwych czyni świętymi. Kąpiel oczyszcza, ale nie karmi; odświeża, krzepi, ale nie przemienia ciała w ciało. Pokarm natomiast staje się krwią i ciałem - staje się wami. Moje Pożywienie staje się wami. O, pomyślcie! Spójrzcie na małe dziecko. Dzisiaj je swój chleb i jutro znowu, pojutrze i następnego dnia podobnie. I oto staje się człowiekiem wysokim, silnym, pięknym. Czy to matka go takim uczyniła? Nie. Matka go poczęła, nosiła, wydała na świat, karmiła mlekiem i kochała, kochała, kochała. Ale gdyby maluch zamiast mleka miał tylko kąpiele, pocałunki i miłość, umarłby z głodu. To maleństwo stało się dorosłym człowiekiem dzięki pokarmowi, który spożywało. Stał się dojrzałym człowiekiem dlatego, że każdego dnia spożywał pokarm. Tak samo jest z waszym duchowym ja. Jeśli karmicie je prawdziwym Pokarmem, który z Nieba zstępuje, wtedy z Nieba przynosi on wam wszystkie siły i czyni was dojrzałymi w Łasce. Dojrzałość pełna sił i zdrowia jest zawsze dobrem. Popatrzcie, jak łatwo znaleźć człowieka osłabionego, który jest szorstki, surowy, ordynarny, bezlitosny i niecierpliwy. Mój Pokarm uczyni was zdrowymi i silnymi w męstwie ducha, abyście umieli kochać innych ludzi bardziej niż samych siebie - tak jak Ja was umiłowałem. Popatrzcie, dzieci. Nie kochałem was jak samego siebie, lecz bardziej niż samego siebie - do tego stopnia, że poszedłem na śmierć, aby was wybawić od śmierci. Jeżeli będziecie w ten sposób kochali, poznacie Boga. Czy wiecie, co wam chcę powiedzieć mówiąc: poznacie Boga? Chcę powiedzieć: doznacie prawdziwej Radości, prawdziwego Pokoju, prawdziwej Przyjaźni. O, Przyjaźń, Pokój, Radość Boga! To nagroda przyobiecana błogosławionym. To jest dane temu, kto miłuje na ziemi całym sobą. Miłość - żeby była prawdziwa - to nie słowa, lecz czyny. Aktywna jak jej źródło - Bóg. Nigdy nie męczy się działaniem - nawet pomimo rozczarowań przychodzących od braci. Biedna jest ta miłość, która osłabła niczym ptak ze słabymi skrzydłami, kiedy je zrani jakaś przeszkoda. Prawdziwa miłość, nawet gdy jest zraniona, wznosi się. Gdy nie potrafi już wzlecieć, wspina się przy pomocy pazurów i dzioba - byle tylko nie leżeć w cieniu, na lodzie, byle tylko wydostać się na słońce, będące lekiem na każdą chorobę. Gdy tylko trochę się umocni, ponownie podejmuje lot. Miłość idzie od Boga ku braciom i od nich ku Bogu - anielski motyl, który przynosi pyłek kwiatowy z niebiańskich ogrodów, aby zapylić ziemskie kwiaty. W zamian zanosi Bogu zapachy, porwane najpokorniejszym kwiatom, aby je przyjął i pobłogosławił. Biada jednak, jeżeli się oddali od słońca! Tym Słońcem jest Moja Eucharystia. Przez Nią Ojciec błogosławi, Duch - kocha, a Ja, Słowo - działam. Przyjdźcie i jedzcie. Gorąco pragnę, abyście spożywali ten właśnie Pokarm.
4. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa Moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Zstępuję do was i staję się waszym pokarmem. Ja - jako Centrum, którym jestem - przyciągam was do Mnie. Wy Mną się żywicie, ale jest jeszcze inna przyczyna: Ja się karmię wami. Są to dwa nie nasycone i stałe pragnienia. Winorośl żywi swe latorośle, ale to te odrośle tworzą winorośl. Woda karmi morza, ale i morza karmią wodę, wznosząc się przez parowanie, by ponownie opaść. Musicie więc trwać wy we Mnie tak, jak Ja w was. Gdybyście się oddzielili, umarlibyście wy - nie Ja. Jestem pokarmem dla ducha i pokarmem dla myśli. Duch pożywia się Ciałem jedynego Boga. Duch ludzki został dany człowiekowi przez Boga, dlatego nie może mieć za pokarm czegoś innego jak tylko to, co jest jego źródłem. Myśl zaś karmi się Moim Słowem, które jest Myślą Boga. O, wasza myśl! Inteligencja czyni was podobnymi do Boga, bo jest w niej pamięć, rozum i wola. Tak samo w waszym duchu - niematerialnym, wolnym i nieśmiertelnym - kryje się podobieństwo do Boga. Aby wasza myśl była zdolna pamiętać, pojmować, pragnąć dobra, musi się żywić Moją nauką. Ona przypomina wam dobrodziejstwa i dzieła Boże, to kim Bóg jest i co Mu zawdzięczacie. Ona pomaga wam zrozumieć dobro i odróżnić je od zła. Ona sprawia, że pragniecie czynić dobro. Bez Mojej nauki stajecie się niewolnikami innych nauk, które - choć noszą nazwę “nauka” - są jednak błędami. Jak łodzie bez busoli i steru bliscy jesteście zatonięcia. Zmieniacie kurs. Jak możecie tak mówić: “Bóg mnie opuścił”, skoro to przecież wy Go opuściliście? Trwajcie we Mnie. Jeśli nie trwacie we Mnie, to znak, że Mnie nienawidzicie. Ojciec Mój nienawidzi tego, kto Mnie nienawidzi. Kto bowiem Mnie nienawidzi, nienawidzi również Ojca - ponieważ Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Pozostańcie we Mnie. Zróbcie tak, aby Ojciec nie mógł odróżnić winnego krzewu od latorośli. Bądźcie do tego stopnia ze Mną zjednoczeni. Sprawcie, aby Ojciec nie potrafił dojrzeć, gdzie “kończę się” Ja, a gdzie “zaczynacie się” wy. Niech tak pełne będzie podobieństwo. Kto kocha, ten upodabnia się do ukochanej osoby - przejmuje nawet jej modulację głosu, sposób mówienia i gesty. Pragnę, abyście byli drugimi Jezusami. Pragnę, abyście otrzymali to, o co prosicie, i nie doznali odmowy. Zjednoczeni ze Mną będziecie prosić tylko o to, co dobre. Chcę, abyście otrzymali nawet więcej, niż poprosicie, bo Ojciec stale wylewa Miłość i Swe skarby na Syna. Kto zaś trwa w Synu, ten korzysta z tego nieskończonego udzielania, którym jest Boża Miłość, radująca się Swoim Słowem i pulsująca w Nim. Ja jestem Ciałem, a wy jego członkami. Dlatego Radość - która Mnie ogarnia i pochodzi od Ojca - a także Moc i Pokój oraz wszelka doskonałość, która krąży we Mnie, przelewa się na was, Moi wierni, którzy stanowicie część Mnie samego: część nierozerwalną teraz i potem. Przyjdźcie i proście. Nie bójcie się prosić. Możecie prosić o wszystko, gdyż Bóg potrafi wszystkiego udzielić. Proście dla siebie i dla innych. Tak was nauczyłem. Proście dla tych, którzy byli, są i będą. Polecajcie Bogu wasz dzień i waszą wieczność. Proście i módlcie się za tych, których kochacie. Proście, proście, proście! Za wszystkich. Za dobrych, żeby im Bóg pobłogosławił; za złych, żeby ich Bóg nawrócił. Mówcie ze Mną: “Ojcze, wybacz im”. Proście o zdrowie, o pokój w rodzinie, na świecie, o pokój w wieczności. Proście o świętość. Tak, również i o nią. Bóg jest Święty i jest Ojcem. Proście Go, aby wraz z życiem, które podtrzymuje, dał wam świętość - dzięki tej Mocy, która pochodzi od Niego. Nie bójcie się prosić. O chleb codzienny i o codzienne błogosławieństwo. Nie jesteście samym ciałem ani nie jesteście samym duchem. Proście, a będzie wam dane. Nie bójcie się, że jesteście zbyt śmiali. Proszę dla was o Moją chwałę. Co więcej, udzieliłem wam jej, abyście byli podobni do Nas, którzy was kochamy, aby świat poznał, że jesteście dziećmi Boga. Przyjdźcie! W Moim Sercu jest wasz Ojciec. Wejdźcie, aby was rozpoznał i powiedział: “Niech będzie wielka radość w Niebiosach, gdyż ponownie odnalazłem syna, którego ukochałem”.
Słowa Pana Jezusa do sługi Bożej Wandy Malczewskiej (1822-1896):
Wieczorem z czwartku na piątek, po pacierzu zmów:
,,O Jezu, Krwawym Potem w Ogrójcu zlany, cześć Ci oddaję, pragnę Cię pocieszyć w smutku i boleści"
Ojcze nasz...,
Zdrowaś Maryjo...
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu...
Rozmyślania św. Ojca Pio nad Męką Jezusa
Konanie Jezusa w ogrodzie oliwnym
1. Gdy Boski Zbawiciel doszedł do kresu swego ziemskiego życia, pozostawił siebie samego jako pokarm w sakramencie Miłości i nakarmił Swym Niepokalanym Ciałem Apostołów. Potem udał się wraz ze swoimi uczniami do Ogrodu Oliwnego, miejsca znanego im i samemu Judaszowi. Podczas drogi z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego Jezus poucza swoich uczniów; przygotowuje ich do bliskiej już rozłąki, która niebawem nastąpi w czasie Męki, a także do przyjęcia z miłości do Niego obelg, prześladowania i nawet śmierci; do odtworzenia w nich Jego jako Boskiego Wzoru. «Ja będę z wami». A wy nie trwóżcie się, o uczniowie, gdyż Boska obietnica zostanie dotrzymana: otrzymacie tego potwierdzenie w obecnej, uroczystej godzinie.
On jest tam po to, aby rozpocząć swoją bolesną Mękę; i bardziej niż o siebie samego troszczy się teraz i myśli o was.
O jakże niezmierzoną miłość mieści w sobie to Serce! Jego Oblicze zasmuciło się i zarazem napełniło miłością; Jego Słowa pochodzą z wnętrza Jego Serca. Przemawia siłą swych uczuć, dodaje odwagi, umacnia, obiecuje pokrzepienie, wyjaśnia najgłębsze tajemnice swojej Męki.
Zawsze, o Jezu, wzruszała me serce ta Twoja droga z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego, a to ze względu na potęgę miłości, która sięga głębi i jednoczy się z umiłowanymi przez siebie, ze względu na siłę miłości, która zmierza do ofiarowania się za drugich, aby ich wykupić z niewoli. Ty przez to pouczyłeś nas, że nie ma większego dowodu miłości jak oddać własne życie za przyjaciół. I oto teraz stajesz w tej godzinie, aby własnym ofiarowaniem życia potwierdzić tę próbę miłości.
Kogo nie obejmie ta ofiara tak wspaniałomyślna?
Boski Mistrz bierze ze sobą tylko trzech uczniów: Piotra, Jakuba i Jana, aby ich uczynić świadkami swojej męki. Oto ci trzej, którzy Go widzieli przemienionego na górze Tabor między Mojżeszem a Eliaszem i uznali Go za Boga, czy będą mieli teraz tyle siły, aby rozpoznać w Nim Boga-Człowieka w czasie męki i śmiertelnego smutku? Kiedy wszedł do Ogrodu, rzekł do nich: «Zostańcie tutaj, czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie»; miejcie się na baczności, oto co mówi do nich, bo nieprzyjaciel nie śpi: zabezpieczcie się przed nim orężem modlitwy, abyście nie zostali zwiedzeni i nie wpadli w grzech. Jest to godzina ciemności. To powiedziawszy oddalił się od nich jakby na odległość rzutu kamieniem i upadł na ziemię.
Jest bezgranicznie smutny: Jego dusza stała się łupem nieopisanej goryczy. Noc jest głęboka i jasna. Na niebie świeci księżyc; pozostawiając w półcieniu Ogród Oliwny; wydaje się, że posyła na ziemię złowrogie blaski, poprzedzające rzeczy wielkiej wagi i niepomyślne wydarzenia. Przerażają one i mrożą krew w żyłach, bo jakby nosiły na sobie odcień krwi. Wiatr, zwiastun zbliżającej się burzy, porusza oliwki, szeleści liśćmi, przenikając aż do kości jak zapowiedź śmierci; wnika do samej duszy, napełniając ją śmiertelnym smutkiem.
O najstraszniejsza nocy, do której podobna już nigdy nie przyjdzie!...
Co za przeciwieństwo, o Jezu! Jakże piękną była noc Twego Narodzenia, kiedy napełnieni radością Aniołowie ogłaszali pokój, wyśpiewując chwałę; a teraz wydaje mi się, że oplatają Cię wieńcem smutki, tworząc pełen uszanowania dystans, jakby uznając ze czcią najwyższą udrękę Twego ducha.
Oto i miejsce, gdzie przyszedł Jezus, aby się modlić. On nawet swoje najświętsze człowieczeństwo pozbawia mocy nadanej przez Bóstwo poddając się niewypowiedzianemu smutkowi, największej słabości i opuszczeniu oraz śmiertelnej udręce. Duch Jego zanurza się jakby w niezgłębionym morzu, przez co w każdej chwili może zatonąć. Widzi całe męczeństwo własnej, już bliskiej męki i to wyobrażenie jest jak strumień występujący z brzegów, który przelewa się w Jego serce, napełnia je udręką, ściska i rozszarpuje. Widzi najpierw Judasza, swego ucznia, tak bardzo przez siebie umiłowanego, który Go sprzedaje za kilka srebrników; który przyszedł do Ogrodu, aby Go pojmać, zdradzić i wydać w ręce Jego nieprzyjaciół. On!... Przyjaciel, uczeń, którego dopiero co nakarmił swoim Ciałem..., klękając przed nim umył mu nogi i przycisnął go do swego Serca, ucałował z braterską czułością, chcąc siłą swojej miłości odciągnąć go od bezbożnego i świętokradczego zamiaru. Niechby przynajmniej, po popełnieniu szalonej zbrodni, opamiętał się i, pomny na tak wielkie dowody miłości, okazał skruchę i mógł zostać zbawiony! Ale nie, on idzie ku zagładzie, a Jezus opłakuje jego dobrowolną zatratę. Oto Jezus skrępowany, wleczony przez swoich nieprzyjaciół ulicami Jerozolimy, tymi samymi, którymi niewiele dni wcześniej wkraczał triumfalnie, obwoływany Mesjaszem... Widzi siebie przyprowadzonego przed najwyższych Kapłanów, którzy Go ogłaszają winnym śmierci. On, Dawca życia, widzi siebie zaprowadzonego przed jeszcze inny trybunał, przed sędziów, którzy Go skazują:. widzi swój lud, przez Niego tak umiłowany i obdarowany, lud, który Go znieważa, maltretuje i z piekielnym wrzaskiem, wyciem i hałasem żąda Jego śmierci i to śmierci krzyżowej. Słucha ich niesprawiedliwych oskarżeń, widzi siebie wydanego na najstraszliwsze biczowanie widzi siebie cierniem ukoronowanego, wyśmianego, szyderczo pozdrawianego jako króla, spoliczkowanego...
W końcu widzi siebie skazanego na okrutną śmierć krzyżową i idącego na Kalwarię; widzi siebie wyczerpanego pod ciężarem krzyża, upadającego wiele razy na ziemię, wykrwawionego... Widzi siebie, po przybyciu na Kalwarię, obnażonego z szat, rozciągniętego na Krzyżu; bezlitośnie ukrzyżowanego i podniesionego na Krzyżu wszystkim na pokaz, przybitego trzema gwoździami, które Go rozszarpują, oddzielają Jego żyły, kości i ciało... O Boże, jak długo trwa trzygodzinne konanie, tak wyniszczające i to pośród obelg szalonego i bezlitosnego tłumu!
Jezus widzi swoje gardło i spieczone palącym pragnieniem wnętrzności, widzi, w tej strasznej męczarni, jak podają Mu naczynie z żółcią i octem.
Widzi siebie opuszczonego przez Ojca, widzi głęboki ból Matki stojącej pod krzyżem.
A na końcu okrutna śmierć między dwoma łotrami: jednym, który Go rozpoznaje, uznaje jako Boga i zbawia się, i drugim, który Mu bluźni i urąga, umierając w rozpaczy.
Widzi Longina, który już gotuje się, aby okazać Mu najwyższą zniewagę i pogardę i otwiera Mu bok... i ...jak wszyscy śmiertelni, przyjmuje jeszcze upokorzenie Grobu.
To wszystko stanęło przed Nim, aby Go dręczyć i Jezus przeraził się; to przerażenie napełniło Jego Boskie Serce, zadając Mu tortury. Drży tak, jakby Go owładnęła najwyższa gorączka, całkowicie opanowuje Go przerażenie, a Jego Duch obumiera w śmiertelnej trwodze. On, niewinny Baranek, porzucony wśród wilków, samotny, bez jakiejkolwiek obrony... On, Boży Syn..., Baranek wydający się dobrowolnie na ofiarę dla chwały tego samego Ojca, który Go opuszcza pośród szaleństwa piekielnych mocy, dla odkupienia rodzaju ludzkiego; opuścili Go Jego uczniowie; uciekają od Niego, jakby był kimś bardzo niebezpiecznym. On, Przedwieczne Słowo Boga, wydany na pastwę swych nieprzyjaciół...
Ale czy On się wycofa?... Nie, od samego początku przyjmuje wszystko wielkodusznie i bez zastrzeżeń.
Ale skąd to przerażenie?... Skąd ten śmiertelny lęk?... Ależ tak! Przecież On wystawił swoje śmiertelne człowieczeństwo jak tarczę, aby na siebie przyjąć wszystkie winy, zaciągnięte przez grzech wobec Boskiej sprawiedliwości. On odczuwa na żywo, w ogołoconym duchu wszystko to, co będzie musiał wycierpieć, każdą poszczególną winę, jaka musi być odpokutowana przez mękę i dlatego został obalony, a człowieczeństwo Jego oddane na pastwę strachu, słabości i przerażenia.
Wydaje się, że aż do ostateczności... Padł twarzą na ziemię przed Majestatem swego Ojca. Padł na ziemię tym Boskim Obliczem, którego Piękno w zachwycie wiecznym uwielbiają Aniołowie i Święci nieba, a które teraz na ziemi zostało zupełnie zeszpecone. Mój Boże! Mój Jezu! Czy Ty nie jesteś Bogiem nieba i ziemi, równym we wszystkim Twemu Ojcu, że uniżyłeś się do tego stopnia, że niemal zatraciłeś podobieństwo do człowieka! ...
O tak, rozumiem, uczyniłeś tak dla pouczenia mnie, pysznego, że chcąc rozmawiać z Niebem, trzeba uniżyć się aż do prochu ziemi. Uczyniłeś to dla naprawienia i odpokutowania mojej wyniosłości i dlatego Ty siebie tak uniżyłeś wobec Twego Ojca. Uczyniłeś to po to, aby na nowo zwrócić Jego miłosierne spojrzenie na ludzkość, która przez swój bunt odwróciła się od Niego. Przez to Twoje uniżenie On przebaczy pysznemu stworzeniu. To po to, aby pojednać ziemię z Niebem, zniżyłeś się aż do niej, dając jej pocałunek pokoju. O Jezu, niech zawsze i przez wszystkich będzie Ci składane dziękczynienie i cześć za tak wielkie Twoje uniżenie i upokorzenie, przez które oddałeś nas Bogu i zjednoczyłeś z Nim w uścisku miłości.
2. Jezus podnosi się i zwraca ku niebu błagalne i zasmucone spojrzenie; wznosi ręce i modli się. Mój Boże, jaka śmiertelna bladość okrywa to zalane potem oblicze!... Modli się do tego Ojca, który w inną stronę zwraca swoje spojrzenie, który gotów jest ugodzić Go mieczem mściciela i spuścić Nań cały gniew obrażonego Boga. Błaga z całą ufnością Syna, ale zna swoją powinność i to Go podtrzymuje. Uznaje, że sam za wszystkich jest tym, który obraził Boski Majestat. Uznaje, że jedynie przez ofiarę swego życia moje zadośćuczynić Boskiej Sprawiedliwości i pojednać stworzenie ze Stwórcą. On tego pragnie, naprawdę tego pragnie. Ale Jego ludzka natura jest przerażona widokiem gorzkiej męki, która ją czeka. Chce wszystko odrzucić, lecz Duch, który stara się Go podtrzymać ze wszystkich swoich sił jest gotowy do ofiary. Choć czuje się osłabiony, jednak walczy zaciekle.
Mój Jezu, w jaki sposób możemy zaczerpnąć z Ciebie mocy, skoro widzimy Cię tak wyczerpanym i osłabionym? Rozumiem to w ten sposób: wszystkie nasze słabości wziąłeś na siebie. I aby nam okazać swoją moc, stałeś się tak słaby. By nas pouczyć, że jedynie w Tobie jest nasza nadzieja w życiowej walce, choćby nawet wydawało się nam, że niebo zamknęło się dla nas.
Jezus krańcowo przygnębiony, głośno woła do Ojca: “Jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten Kielich!” Jest to krzyk natury, która udręczona, zwraca się z ufnością do Nieba. I choć wie, że nie będzie wysłuchany w tym, czego żąda, jednak prosi, ponieważ tak chce. Mój Jezu, jaka jest przyczyna, że żądasz tego, czego nie chcesz, aby Ci udzielono? Cierpienie i miłość.
Oto wielka tajemnica. Cierpienie, jakie Cię dręczy, prowadzi Cię do prośby o pomoc i umocnienie, lecz miłość, aby zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej i oddać się Bogu, każe Ci głośno wołać: «Nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie!»
Na tę modlitwę Niebo pozostaje nadal głuche i twarde, jak ze spiżu.
Jego Serce przepełnione bólem, potrzebowało umocnienia: opuszczenie, w jakim się znalazło, walka jaką samotnie toczyło, każe Mu szukać kogoś, kto by Mu pomógł. Powoli więc podnosi się z ziemi i prawie zataczając się rusza. W poszukiwaniu umocnienia kieruje się ku uczniom. Oni, którzy tak długo z Nim przebywali, oni, Jego zaufani, będą mogli zrozumieć Jego wewnętrzną rozterkę, na jaką próbę się wystawia, by doprowadzić wszystko do końca. Oni potrafią dodać Mu trochę otuchy
Niestety, jakież rozczarowanie!... Znajduje ich pogrążonych w głębokim śnie, a sam czuje się jeszcze bardziej samotny w tej bezkresnej samotności swego Ducha. Zbliża się do nich, woła ich i z dobrocią zwraca się do Piotra mówiąc: «Szymonie, ty śpisz?»... Ty, który protestowałeś i zaklinałeś się, że chcesz iść za Mną aż do śmierci i oddać życie za Mnie, ty śpisz? A zwracając się do pozostałych, dodaje: «Tak więc nie mogliście czuwać ze Mną jednej godziny?!»... Skarży się Baranek przeznaczony na ofiarę, skarży się serce, które cierpi mocno zranione... samo, bez pociechy...
Ale oto wyzwala się z przygnębienia, jakby zapominając o sobie i o tym, jak cierpi, przejęty cały troską i miłością do nich, dodaje: «Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». Chce przez to powiedzieć: jeśli tak szybko zapomnieliście o Mnie, który walczę i cierpię, to przynajmniej czuwajcie i módlcie się za siebie. Ale oni zmorzeni snem, ledwie rozpoznają głos Jezusa, ledwie Go widzą, jakby był cieniem, nie spostrzegają także Jego Oblicza zniekształconego wewnętrzną udręką, która Go męczy...
O Jezu, ile szlachetnych dusz zranionych przez Twoje skargi towarzyszyło Ci tam, w Ogrodzie Oliwnym, uczestnicząc w Twojej goryczy i śmiertelnych udrękach... Jak wiele serc w ciągu wieków odpowiedziało wielkodusznie na Twoje zaproszenie... Bądź umocniony w tej najtrudniejszej godzinie przez zastępy tych dusz, które lepiej niż apostołowie dzielą z Tobą udrękę Twego Serca, współpracując z Tobą dla własnego i drugich zbawienia. Spraw, abym także i ja został do nich zaliczony, abym także i ja mógł przynieść Ci jakąś pociechę.
3. Jezus wrócił na swoje miejsce modlitwy, a Jego oczom ukazał się inny obraz, potworniejszy od pierwszego. Wszystkie nasze grzechy z całą ich brzydotą stanęły przed Nim we wszystkich szczegółach. Widzi, jak wszelka niegodziwość i złość stworzenia przylgnęła do Niego. Poznaje do jakiego stopnia te grzechy obrażają i znieważają Boży Majestat. Widzi wszystkie haniebne czyny, nieskromności, przekleństwa, jakie wyszły z ust stworzeń, a którym towarzyszyła złość serc, tych serc i tych ust, które po to zostały stworzone, aby wznosić jedynie hymny chwały i błogosławieństwa na cześć Pana. Widzi świętokradztwa, jakich się dopuszczają, i to zarówno kapłani jak i wierni, zaniedbujący Sakramenty ustanowione dla naszego zbawienia i jako środki konieczne w przekazywaniu Bożych łask; te środki stają się natomiast środkami grzechu i potępienia dla dusz. Musi się przyodziać w całą szpetotę ludzkiego zepsucia i stanąć przed Świętością Swego Ojca, aby zadośćuczynić za każdą winę, aby oddać Mu chwałę, jakiej został pozbawiony, aby usunąć spośród ludzi tę masę nieczystości, w jakiej się obraca z pogardliwą obojętnością.
I nie cofnął się przed tym wszystkim. Jak falujące morze ten ogrom zła zalał Go, pokrył i powalił. Z całą pogardą dla Boskiej sprawiedliwości przychodzi Mu stanąć przed swoim Ojcem. On, sama nieskalana czystość i naturalna świętość obcuje z grzechem!... Co więcej, wygląda jakby On sam stał się grzesznikiem. Któż może pojąć to obrzydzenie, jakiego sam w duchu doświadcza? Odrazę, jaką odczuwa? Obrzydzenie i wzgardę, jaka stała się Jego udziałem? To wszystko wziął na swoje barki, niczego nie wykluczając, jak brzemię olbrzymie, które Go przygniata, uciska i powala na ziemię: Wyczerpany jęczy pod brzemieniem Boskiej sprawiedliwości (stojąc) przed swoim Ojcem, który zwraca ku Niemu oblicze, gotów wymierzyć Mu karę, i to z całą gwałtownością, jak przeklętemu.
Chciałby zrzucić z siebie ten ogromny ciężar, jaki Go przygniata. Chciałby odrzucić od siebie ten straszliwy ciężar, który powoduje przerażające drżenie... Jego nieskalana czystość wzdraga się... Samo spojrzenie zagniewanego Ojca, który Go pozostawia wśród tych brudnych, cuchnących wód i fal grzechu, w które zostaje przybrany: to wszystko chce osłabić Jego Ducha i stara się powstrzymać Go przed gorzką męką. Natura walczy sama z sobą. Wszystko przemawia za tym, by zrezygnował z tych potworności i zaczął pertraktacje. Ale myśl o nie wyrównanej sprawiedliwości, o nie pojednanym grzeszniku zwycięża w Jego pełnym miłości Sercu.
Te dwie siły, te dwie miłości, jedna świętsza od drugiej, jakby walczyły w Sercu Zbawiciela o to, która ma odnieść zwycięstwo. Która z nich przeważy? Nie ulega wątpliwości, że chce On zwycięstwa obrażonej sprawiedliwości. Ona góruje nad wszystkim, a On chce, aby zatriumfowała. Ale jaką winien przyjąć postawę? Postawę człowieka, który jest obciążony wszystkimi obrzydliwościami ludzkości. On, sama świętość, ma przyjąć postać odrażającą, po prostu zewnętrzny wygląd grzechu? Ależ nie! To Go przeraża, napawa lękiem, to Go zatrważa.
I tak jak przy poszukiwaniu rozwiązania trudnego zadania, ucieka się do modlitwy. Upadłszy przed Majestatem swego Ojca, mówi do Niego: «Ojcze, oddal ode mnie ten kielich», jak gdyby chciał przez to powiedzieć: «Mój Ojcze, pragnę Twojej chwały; pragnę, aby w pełni stało się zadość Twojej sprawiedliwości. Pragnę, aby rodzina ludzka była z Tobą pojednana. Ja, który jestem taką samą jak Ty świętością, czy możesz patrzeć na Mnie zeszpeconego grzechem? O nie! Niech więc odejdzie wreszcie ode mnie, niech odejdzie ten kielich, a Ty, dla którego wszystko jest możliwe, wynajdź w nieprzebranym skarbcu Twojej Mądrości inny sposób. Ale jeśli tego nie chcesz, to nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!».
4. Również i tym razem modlitwa Zbawiciela nie osiąga swego skutku. On czuje, że umiera: z trudem powstaje od modlitwy i idzie szukać wsparcia; czuje, że odeszły Go siły; chwiejny. i zdyszany kieruje swoje kroki do uczniów. I znowu znajduje ich śpiących. Jeszcze bardziej tym zasmucony poprzestał na zbudzeniu ich. Jakież rozgoryczenie musiało Go ogarnąć! Tym razem jednak Jezus nic im nie mówi; a oni Go widzą, jak jest przeraźliwie smutny. Jezus dla siebie zatrzymuje całą tę gorycz i boleść zapomnienia, obojętności i zdaje się w milczeniu znosić słabość uczniów.
O Jezu, jakąż boleść widzę w Twoim Sercu przepełnionym goryczą! Widzę Cię, jak bardzo jesteś przybity tym opuszczeniem przez Twoich uczniów. O, gdybym tak mógł pomóc Ci i choć trochę Cię pokrzepić... Ale ja nie potrafię nic innego uczynić, jak tylko przy Tobie zapłakać... Niech łzy mojej miłości do Ciebie i żalu za moje grzechy, bo świadom jestem Twych wielkich cierpień, zjednoczą się z Twymi i niech wolno im będzie wznieść się do tronu Ojca i wybłagać dla Ciebie Jego zmiłowanie i miłosierdzie dla licznych dusz, które jeszcze śpią snem grzechu i śmierci.
Jezus jeszcze raz powraca na miejsce swojej modlitwy; jest przygnębiony, osłabiony i pada na ziemię; więcej: leży w jej prochu. Opanowuje go śmiertelna trwoga, ale modli się jeszcze żarliwiej. A Ojciec jakby odwrócił od Niego swoje Oblicze, jakby był człowiekiem najbardziej wzgardzonym.
Niech odczuję wszystkie żale Zbawiciela...
O, żeby człowiek, dla którego konam i dla którego gotów jestem wszystko przyjąć, był choć wdzięczny, o gdyby choć odwzajemnił się miłością za to, co cierpiałem dla niego. O, gdyby docenił wielką wartość tego, co przyjąłem na siebie, aby go wykupić od śmierci i dać mu prawdziwe życie Synów Bożych! O, ta miłość rozdziera moje serce bardziej, niż kaci rozszarpujący moje Ciało! ...
Ale nie! Jezus widzi, że człowiek tego nie pojmuje i dlatego nie chce z tego skorzystać. Niepoprawny, nie do usprawiedliwienia, będzie jeszcze złorzeczył tej Boskiej Krwi, która stanie się przyczyną jego zatracenia. Jedynie nieliczni z tego skorzystają, a znacznie więcej idzie prostą drogą do potępienia! Jezus przeżywając krańcową udrękę własnego zranionego Serca, powtarza: «Jaki pożytek będzie z mojej Krwi?»...
I złamany udręką pada.
Ale dobrze, że choć ci nieliczni wspierają Jego Serce, aby pozostało na placu boju, aby przyjęło te wszystkie udręki i cierpienia męki i śmierci po to, by dla nich zdobyć palmę męczeństwa!... Jezus już nie wie, gdzie ma się zwrócić, aby znaleźć pociechę. Niebo jest zamknięte dla Niego!... Człowiek, choć leży konający pod ciężarem swoich win, jest obojętny, niewdzięczny, nie chce poznać Jego miłości do siebie!... A On rozpoczyna śmiertelną, agonię, miłość Go rozrywa i katuje!... Jego Oblicze pokrywa śmiertelna bladość, oczy słabną, napełnia go niewypowiedziany smutek. «Dusza moja smutna jest aż do śmierci».
Z jakim uczuciem bezgranicznej boleści trzeba mi, o Jezu, słuchać tych słów z Twoich ust!... Kryją one głęboki smutek, jaki wypływa z wnętrza Twej duszy!
Wstrząsa Nim lęk, który sprawia, że drży cały, przygnębia Go udręka śmierci!... Obrzydliwość smrodu tak wielkich win budzi w Nim wstręt, straszliwa udręka ogarnia Jego duszę!... «Dusza moja smutna jest aż do śmierci». O Jezu, mój hojny wybawco od zła, niech wprost do mego serca wnikną te Twoje słowa! Obym mógł je przyjąć i przechować! O Jezu, niech rozważanie Twoich wielkich mąk dozwoli mi płakać przy Tobie.
Jezu, Jezu, och... On już nie słyszy mego krzyku! Miłość czyni Go katem dla samego siebie. Leży zemdlony, twarzą i całym ciałem przywierając do ziemi, zbroczony krwią, która tę ziemię nasyca. Widzę najpierw jak wielkie krople sączą się z Jego skóry, a następnie łączą się razem i strumyczkami spływają po Jego ciele na ziemię. Leży na ziemi nie tylko swoim Obliczem, także Jego rozpostarte ręce, Jego ramiona - całą swoją długością przylegają do ziemi. Leży powalony na lewy bok, rozciągnięty w śmiertelnym opuszczeniu, Oblicze i całe ciało we Krwi; Twarz jest Nią nasiąknięta, oczy na wpół przymknięte, jakby zgaszone, usta lekko otwarte, pierś, przedtem zadyszana, teraz słabnąca, jakby przestała oddychać.
Jezu, uwielbiony Jezu, niechaj umrę przy Tobie! Jezu, moje kontemplacyjne milczenie przy Tobie umierającym jest tak bardzo wymowne... Jezu, Twoje cierpienia przenikają do mego serca, stoję przy Tobie, łzy zbierają się pod mymi powiekami i płaczę z Tobą dlatego, że zmusiłeś się do takiej agonii i przyjąłeś to wszystko ze względu na wielką i nieskończoną miłość.
Boska Krwi, która samorzutnie wypłynęłaś z Serca miłującego mnie Jezusa, pełna bólu, największej goryczy, wytoczona podczas zaciekłej walki, jaką On podjął, wyciśnięta z tego Serca, przez pory skóry spływasz, aby obmyć ziemię!... dozwól, bym mógł Cię zebrać, o Boska Krwi, w twej pierwotnej postaci; chcę cię strzec w kielichu mego serca. Jest to najbardziej przekonywający dowód, -że jedynie miłość wytoczyła cię z żył mojego Jezusa; pragnę w tobie się oczyścić, a także obmyć wszystkie miejsca skażone grzechem, pragnę ofiarować cię Ojcu.
Jest to Krew Jego umiłowanego Syneczka, która wypłynęła aby oczyścić ziemię, jest to Krew Jego Syna, Boga - Człowieka, która wzniosła się do Jego Tronu, aby ubłagać Jego sprawiedliwość, obrażoną przez nasze grzechy. Stanie się ona ponad miarę zadośćuczynieniem dla Niego...
Cóż ja mówię?... Gdyby chodziło o zadośćuczynienie sprawiedliwości Ojca, Jezus nie musiałby aż tak bardzo cierpieć; ależ nie, Jezus nie chce tylko do tego ograniczyć nadmiaru swojego miłosierdzia względem ludzi:
Człowiek powinien mieć dowód Jego nieskończonej miłości, powinien widzieć granicę, do której doprowadziła Go ta hańba... Powinien przekonać się i uznać, jak obfite stało się Jego Odkupienie. Jeśli nieskończona sprawiedliwość Ojca jest mierzona nieskończoną wartością Jego Krwi Najdroższej i jej sprawiedliwości zadośćczyni, to człowiek powinien jej dotknąć i sprawdzić, że Jego miłość jest niewyczerpana i nie kończy się na tym, ale idzie dalej, aż do samego konania na Krzyżu, aż do haniebnej na nim śmierci...
Być może człowiek żyjący w pełni duchem jest zdolny ocenić, przynajmniej częściowo, tę miłość, która doprowadziła Jezusa do dobrowolnego konania w Ogrodzie Oliwnym; ale ten, który żyjąc oddaje się sprawom materialnym, bardziej zwraca się ku światu niż ku niebu, powinien przynajmniej popatrzeć na Tego, który w omdleniu kona i umiera za niego na Krzyżu i przeżyć wstrząs na widok tej Krwi, tej wyniszczającej agonii.
Nie, nie poprzestało na tym i nie zostało zaspokojone Jego kochające Serce!... Skupia się i modli jeszcze raz: «Ojcze, jeśli nie chcesz, aby odszedł ode mnie ten kielich, ale bym go wypił, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!»
Jezus odpowiada na pełne miłości wołanie swego Serca, na wołanie ludzkości, dla której odkupienie wydaje śmiertelny krzyk. Po skazaniu Go na śmierć przez Ojca, niebo i ziemia chcą, aby umarł, a Jezus ze czcią i poddaniem skłania swoją głowę. «Ojcze, jeśli nie chcesz, aby odszedł ode mnie ten kielich, ale bym Go wypił, niech się stanie wola Twoja»...
Ale oto Ojciec posyła Anioła, Anioła posłańca, aby Jezusa pocieszyć i umocnić. Jakież motywy pociechy i umocnienia przedstawia Anioł potężnemu Bogu, władcy wszechświata, niezwyciężonemu, wszechmogącemu?!... Ale Jezus poddał się cierpieniu, wziął na siebie nasze słabości; jest człowiekiem, który cierpi i kona. Jest to cud Jego nieskończonej miłości, która sprawiła, że okrył się potem Krwi, co doprowadziło Go do agonii.
Jego modlitwa do Ojca ma dwie intencje: pierwsza za siebie, druga - za nas. Ojciec nie wysłuchał Jego modlitwy zaniesionej za siebie, ale chce, aby umarł za nas. Wierzę, że Anioł ze czcią skłonił się przed Jezusem, przed tą Odwieczną Pięknością, teraz pokrytą Krwią i pyłem i oddając Mu hołd przyniósł Mu pociechę w poddaniu się Woli Bożej, prosząc Go, by dla chwały Ojca i w imieniu wszystkich grzeszników wypił ten kielich, który już przed wiekami był przeznaczony do wypicia dla ich zbawienia. Jezus modlił się także, aby nas pouczyć, że gdy dusza nasza, tak jak Jego, znajduje się w utrapieniu, to jedynie w modlitwie winniśmy szukać pociechy nieba.
On, nasza siła, będzie gotów przyjść nam z pomocą, bo chce na siebie wziąć nasze słabości i dźwigać je.
Tak, o Jezu, przyszło Ci wypić kielich aż do dna, skoro zgodziłeś się na tak okrutną śmierć!:.. Jezu, niech nic nie rozłączy mnie z Tobą: ani życie, ani śmierć. Niechaj wolno będzie mnie, idącemu w życiu za Tobą, zespolonemu z Tobą w cierpieniu, wyzionąć ducha wraz z Tobą na Kalwarii, abym wraz z Tobą wszedł do chwały; iść za Tobą w utrapieniach i prześladowaniach, aby pewnego dnia stać się godnym przyjścia do Ciebie, aby miłować, gdy odsłoni się chwała nieba, aby śpiewać Tobie hymn dziękczynienia za tak wielkie cierpienia Twoje.
Ale oto Jezus podnosi się z ziemi, mocny i niezwyciężony jak lew w walce; oto nadeszła godzina, której Jezus pragnął z utęsknieniem, wzdychając za ucztą Krwi: «gorąco pragnąłem»; przygładza rozwichrzone włosy, ociera swoje skrwawione Oblicze, stanowczo i zdecydowanie kieruje się ku wyjściu z Ogrodu.
Dokąd idziesz, o Jezu?... Czyż nie jesteś tym Jezusem, którego widziałem omdlałego, wydanego na pastwę strachu, odrazy, lęku, przygnębienia, opuszczenia i przerażenia? Czyż nie widziałem jak drżałeś zdruzgotany ogromnym ciężarem zła, które na Ciebie nałożono? Dokąd idziesz tak gotowy, stanowczy i pełen odwagi?... Na co się narażasz?...
Och, już wiem! To oręż modlitwy uczynił Mnie zwycięzcą, a duch ujarzmił we Mnie słabość natury; z modlitwy zaczerpnąłem mocy i teraz mogę wszystkiemu się oprzeć. Idź za moim przykładem i rozmawiaj z niebem z tą samą ufnością w cierpieniu z jaką Ja to czyniłem.
Jezus zbliża się do trzech Apostołów. Oni śpią nadal: wzruszenie, późna godzina, przeczucie czegoś niepokojącego, czegoś co się przybliża nieuchronnie, zmęczenie, sprowadziło na nich sen, tak ciężki, że nie mogli się z niego otrząsnąć, a gdyby im się udało, zapadliby weń na nowo, zupełnie bezwiednie. Jezus lituje się nad nimi i mówi: «Duch jest ochoczy, ale ciało słabe».
Jednak Jezus tak żywo odczuł to opuszczenie przez swoich uczniów, że zakrzyknął: «Jeszcze śpicie i odpoczywacie?» i zatrzymał się. Na odgłos kroków Jezusa, Apostołowie z trudem otwarli oczy. Następnie Jezus dodał: «Dość tego. Nadeszła godzina; Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników: wstańcie, idziemy. Oto blisko jest ten, który mnie zdradzi.»
Jezus wszystko ogarnia swoim wszystkowidzącym wzrokiem i dlatego mówi: Wy, którzy jesteście moimi przyjaciółmi i uczniami śpicie, ale moi nieprzyjaciele czuwają i przygotowują się do tego, żeby mnie pojmać. Ty, Piotrze, który czułeś się na siłach iść za mną aż na śmierć, śpisz! Od samego początku okazujesz się słabym; ale bądź spokojny. Ja przyjąłem na siebie Twoją słabość i modliłem się za ciebie, byś stał się mocny mocą moją i byś pasł baranki moje... Ty, Janie, również śpisz?! Ty, który tak niedawno, parę godzin temu, uniesiony moją miłością do ciebie liczyłeś uderzenia mego Serca, ty także śpisz?!... Powstańcie, chodźmy: nie czas, aby teraz spać, oto nieprzyjaciel jest u bramy; tak, nadeszła godzina panowania ciemności, chodźmy. Chcę iść dobrowolnie na spotkanie śmierci. Judasz już się zbliża, aby mnie wydać, a ja idę na to spotkanie krokiem stanowczym i zdecydowanym, bo nie ma takiej mocy, która by stanęła na przeszkodzie w wypełnieniu proroctw. Nadeszła moja godzina, godzina wielkiego miłosierdzia dla ludzkości...
I oto rzeczywiście dają się słyszeć odgłosy kroków, czerwonawe światło zapalonych pochodni przebija się poprzez drzewa Ogrodu, a Jezus w towarzystwie trzech uczniów idzie naprzód nieustraszony i spokojny.
O Jezu, udziel także i mnie tej samej mocy, gdyby - przewidując przyszłe nieszczęścia - moja słaba natura chciała się buntować, bym tak jak Ty stawił czoła, pogodnie i spokojnie przyjął cierpienia i udręki, jakie mogą mnie spotkać na tym padole łez; zjednocz to wszystko z Twoimi zasługami, z Twoimi cierpieniami, z Twoim zadośćuczynieniem, z Twoimi łzami tak, bym współpracował z Tobą nad moim zbawieniem i unikał grzechu, który był jedyną przyczyną Twojego krwawego potu i doprowadził Cię do śmierci.
Zniszcz we mnie to wszystko, co Ci się nie podoba i świętym ogniem Twojej miłości wypisz na moim sercu Twoje cierpienia i połącz mnie mocno ze sobą ,węzłem tak ścisłym i słodkim, abym nie opuścił Cię nigdy w Twoim bólu, abym w strapieniach życia mógł spocząć na Twoim Sercu i znalazł moc i pokrzepienie. Niechaj mój duch nie pragnie niczego innego jak tylko być u Twego boku w Ogrodzie Oliwnym i napełniać się męką Twojego Serca. Niech moja dusza napoi się Twoją Krwią i nakarmi się wraz z Tobą chlebem Twojej boleści...
Niech się tak stanie.