Lama Ole Nydahl
Utrzymując świeżość nauk
Lama Ole Nydahl o trzydziestu latach swojej aktywności nauczyciela Dharmy na
Zachodzie
Wywiad ten został przeprowadzony przez Internet w kwietniu 1998 roku.
Buddhism Today: Od 25 lat podróżujesz po całym świecie nauczając Dharmy i zakładając ośrodki buddyjskie. Kto upoważnił cię do tej działalności?
Lama Ole: Zaszczyt, czy raczej przywilej wykonywania tej pracy pochodzi od mojego nauczyciela, XVI Karmapy, który między rokiem 1969 a 1980 stopniowo powierzał mi te obowiązki. Wiedział, że może mi całkowicie zaufać, więc gdy uznał, iż potrafię już dostatecznie dużo, rozszerzył zakres mojej pracy tak pod względem geograficznym, jak i głębi poruszanych przeze mnie tematów. Przede wszystkim pragnął, abym, o ile to możliwe, nauczał Wielkiej Pieczęci, Mahamudry najwyższego poglądu Buddy. Dlatego udzielił Hannah i mnie bezpośredniego przekazu tych nauk, które stanowią specjalność naszej linii. Miało to miejsce w Danii, we Francji i w Sikkimie. Nalegał również, abym nauczył się Poła, i przed śmiercią, podczas naszego ostatniego spotkania w Kolorado w dniu przesilenia w 1980 roku powierzył nam odpowiedzialność za bardzo istotne kwestie. Tam też poprosił Hannah i mnie, abyśmy zaopiekowali się czterema młodymi dzierżawcami linii. Później nie wszystkim z nich odpowiadał sposób, w jaki wywiązaliśmy się z tej obietnicy, lecz miało to doskonałe skutki dla uczciwości i czystości przekazu naszej linii. Prawdopodobnie jedynym życzeniem Karmapy, które nie zawsze udawało mi się spełnić, było udzielanie nauk w USA dwa razy w roku. Zdarzało się, że mogłem tam pojechać tylko raz.
BT: W latach sześćdziesiątych na Zachodzie nauczało już kilku tybetańskich lamów wysłanych przez Karmapę, takich jak Trungpa, Akong, Czime Rinpocze. Jak myślisz, jaki był powód wysłania ciebie, człowieka Zachodu?
Lama Ole: Przez wiele lat Karmapa ulegał przyjacielskiemu, lecz nieustannemu wpływowi Gelongmy Palmo, angielskiej mniszki. Miała ona bliskie powiązania z Indirą Gandhi i dzięki niej rząd Indii wspomagał społeczność Rumteku. Mniszka ta chciała wysłać na Zachód czterech młodych mnichów ze swojej szkoły dla tulku w Zachodnich Himalajach. Karmapa wyrażał kilkakrotnie swoje obawy, co do tego pomysłu, mówiąc, że są oni o wiele za młodzi, lecz w końcu ustąpił. Gdy rozmawialiśmy z nim później na ten temat, podobało mu się jedynie, jak reprezentuje buddyzm lama, którego nie wymieniłeś Đ Ato Tulku przebywający w Anglii. Jeśli chodzi o pozostałych, był zaniepokojony ich alkoholizmem, żądzą władzy i nieprzystosowaniem. Prawdopodobnie wysłanie mnie było również związane z dużym ryzykiem, jeśli weźmie się pod uwagę moją burzliwą przeszłość, moje liczne starcia z policją i władzami. Byłem jednak wykształcony i najwyraźniej nie było pod ręką nikogo lepszego. Karmapa wiedział też, że kocham go tak bardzo, że zrobię wszystko, o co mnie poprosi. Poza tym Hannah ani ja nie mieliśmy nawet cienia wątpliwości odnośnie tego, co mamy do zrobienia w tym życiu, a on był zbyt wielkim joginem, by chcieć powstrzymywać tak potężny strumień energii. Zamiast tego prowadził nas krok po kroku i w ostatnich latach pozwalał "zaglądać sobie przez ramię" i współuczestniczyć w podejmowaniu decyzji.
BT: Jaki styl wprowadzasz na Zachodzie? Czym jest "buddyzm świecki i jogiczny? "
Lama Ole: Buddyzm zwłaszcza nauki Wielkiej Pieczęci i Wielkiej Doskonałości jest jak diament. Mimo, że jest przejrzysty i niezniszczalny, jednocześnie przyjmuje kolor tego, na czym został umieszczony. Jego sposób ekspresji bardzo się zmienił po przeniesieniu z Indii do sąsiednich krajów, a więc również teraz odnajduje formę odpowiednią dla wykształconych i niezależnych ludzi Zachodu. Nie oznacza to wymyślania i dodawania do nauk jakichś nowych elementów. Europejczycy bardzo wyraźnie zdają sobie sprawę z powierzchowności, która pojawia się w konsekwencji mieszania różnych kultur i tradycji, ja również nie mógłbym nigdy na to pozwolić. Poza tym jest to zbędne, gdy dysponujemy osiemdziesiąt czterema tysiącami nauk do wyboru. To po prostu kwestia odnalezienia klucza, dzięki któremu można przynieść największy pożytek
istotom w danym czasie i miejscu. W dzisiejszym świecie Zachodu oznacza to bez wątpienia drogę ludzi świeckich i joginów. Droga wyrzeczenia się świata mniej przemawia do ludzi nowoczesnych, którzy niejednokrotnie widzą próby unikania pełni życia przez człowieka Zachodu jako oznakę słabości. Kiedy robią to Tybetańczycy, wszystko wygląda inaczej. Mnisie szaty są wówczas postrzegane jako sposób zachowania ich dziedzictwa kulturowego. Tymczasem działanie dla pożytku wszystkich istot i obserwowanie swojego umysłu w każdej sytuacji już na pierwszy rzut oka wydaje się świetną zabawą, którą zresztą ostatecznie się stanie. Obecnie istnieją kościoły dla potulnych, meczety dla fanatyków, hinduistyczni guru dla tych, którzy lubią słodką i osobistą atmosferę duchowości oraz seminaria New Age dla ludzi, którzy nie potrafią rozróżniać. Gdzie, jeśli nie w buddyzmie, inteligentni i krytyczni ludzie mogą odnaleźć praktyki tak przejrzyste i efektywne, jak praca komputera? Szczególnie osoby, które ufają jedynie temu, co można logicznie przeanalizować i czują się nieswojo w egzotycznej atmosferze, potrzebują naszej bystrości i inteligencji. Po prostu musimy utrzymywać poziom świeżości, z którym potrafią się zidentyfikować, bo gdzie indziej mogłyby pójść? Jest zawsze dużą stratą, jeżeli ludzie kończą jako nihiliści, fanatycy poprawności politycznej albo narkomani, ponieważ nie udało im się znaleźć duchowej ścieżki, której mogliby zaufać.
BT: Dlaczego tak ważne jest dla ciebie rozwijanie zachodniego buddyzmu?
Lama Ole: Chcę, aby fascynujący i ciekawi ludzie przychodzący do nas otrzymali właściwe narzędzia, dzięki którym będą się mogli rozwijać. Powinni odnaleźć osoby mogące być dla nich wzorem oraz nauki i metody, które można stosować, jednocześnie je szanując. To ogromna i nieustanna praca utrzymać żywy i bliski życiu buddyzm, uchronić go przed zniknięciem w muzeum, ponowną izolacją we własnej wieży z kości słoniowej czy też nieumiejętnością dostosowania się do współczesnego świata.
BT: Ty i twoja żona, Hannah, otrzymaliście tytuły lamów, mimo iż nie odbyliście trzyletniego odosobnienia. Teraz ty sam wyznaczasz nauczycieli, którzy podróżują po całym świecie, wspierając rozwój dwustu rozrastających się ośrodków. Czy nie grozi to spłyceniem nauk Dharmy na Zachodzie?
Lama Ole: Hannah i ja zostaliśmy rozpoznani przez Karmapę jako lamowie z powodu naszych przeszłych żywotów, lecz poza tym posiadaliśmy sporą wiedzę na temat różnych nurtów filozoficznych i dużo życiowego doświadczenia. Przez 26 lat poświęciliśmy się wyłącznie Diamentowej Drodze i temu, w jaki sposób może ona przynieść najwięcej pożytku na Zachodzie. Doszedłem już do tego, że mogę zaufać mojemu wyczuciu w sprawach związanych z rozpoznawaniem i szkoleniem kompetentnych przyszłych nauczycieli. Z niektórymi skaczę na spadochronie, z innymi podróżuję przez wiele tygodni, by przekonać się, czy można na nich polegać i czy nikogo nie zawiodą. Oprócz tego staram się, by uczyli się oni najwięcej jak to możliwe od tradycyjnych nauczycieli, takich jak Kunzig Szamarpa i Lobpyn Tseczu Rinpocze. Jednak najbardziej dojrzewa się dzięki wymianie jaka zachodzi między ludźmi w ośrodkach. Właśnie to najszybciej czyni ich niezależnymi. W ten sposób idealizm, bliska przyjaźń i zaufanie doskonale uzupełniają skuteczne metody Diamentowej Drogi. W połączeniu z inspirującym doświadczeniem wspólnego rozwoju podczas kursów lub tworzenia się naszych grup wszystko to z poglądem Wielkiej Pieczęci, Mahamudry oferują one ogromny potencjał zarówno nauczycielowi, jak i uczniowi. W ten sposób uczniowie mogą się przekonać, jak szybko są w stanie się rozwijać i stawać się silnymi ludźmi. Nigdy dotąd ludzki potencjał nie był lepszy niż ten, który mamy dzisiaj w naszych krajach. Nigdy nie było więcej wykształconych, krytycznych i samodzielnie myślących ludzi co do tego nie mam wątpliwości. Opierające się na odpowiednich buddyjskich naukach, wielokrotne "spoczywanie w tym, co świadome", podczas codziennej medytacji przynosi najlepsze efekty. Ścieżka ludzi świeckich i joginów linii Karma Kagyu, wzmocniona w miarę możliwości kursami i odosobnieniami, używa niezliczonych zręcznych metod, by przynieść wszystkim jak najwięcej pożytku. Ostatecznie nauki Buddy nie są niczym innym jak tylko zdrowym rozsądkiem, a wyraża się to bardziej przekonująco przez mistrzowskie kierowanie własnym życiem, niż przez unikanie go.
BT: Istnieje wiele praktyk, takich jak skomplikowane rytuały Diamentowej Drogi, praktyki jidama czy Sześć Jog Naropy, których dość trudno się nauczyć. Jak można uchronić te przekazy przed wygaśnięciem?
Lama Ole: Trzeba zachować wszystkie stare tybetańskie nauki. To właśnie jest celem współpracy rosnącej liczby idealistów na całym świecie. Za każdym razem, gdy wygasa jakiś
przekaz, jest to olbrzymia strata dla ludzkości. Przyczynia się to także do realizacji zamiarów komunistycznych Chin, które chciałyby zniszczyć nasz rodzaj buddyzmu. Jednak cała Droga Metod Naropy wymaga długich odosobnień. Przekaz tych praktyk jest utrzymywany w odrębnych, specjalnie do tego przygotowanych ośrodkach, ale włączenie ich w codzienne życie wydaje się praktycznie niemożliwe. Poza tym niektóre z nich inspirują jedynie nielicznych, podczas gdy inne nauki, takie jak poła i praktyki Przejrzystego Światła, są ważne dla bardzo wielu. Dlatego zgodnie z życzeniem Karmapy koncentrujemy się na guru jodze, podczas gdy Kunzig Szamarpa, który jest wyczulony na wszelkiego rodzaju kulty, radzi większości uczniów stosowanie Drogi Wglądu Maitripy. Obecnie tworzymy zdrowe podstawy, dzięki którym mogą się rozwijać grupy ludzi świeckich i joginów, a moi uczniowie i przyjaciele z Zachodu mają możliwość już teraz gromadzić ważne doświadczenia o swoim umyśle. Ta pomoc jest niezbędna, ponieważ Tybetańczycy sami nie mają szans na zachowanie swojego dziedzictwa. BT: Pudże, czyli medytacje śpiewane po tybetańsku, są "specjalnością" osób odbywających trzyletnie odosobnienie. W twoich ośrodkach mają one drugorzędne znaczenie. Dlaczego tak się dzieje?
Lama Ole: Tybetańczycy bardzo szybko przetłumaczyli nauki z sanskrytu Đ języka Buddy Đ na tybetański. Nie robili świętej krowy ze środka przekazu. Jedyne, co zachowali w sanskrycie, to wibracje mantr. Z tych samych oczywistych powodów tłumaczymy teraz teksty tybetańskie, również pozostawiając mantry w ich oryginalnym brzmieniu. Ludzie muszą wiedzieć, co robią. Ponieważ bardzo ważne jest wrażenie odniesione przy pierwszym spotkaniu z naukami, powinniśmy unikać egzotyczności, a przekłady powinny ukazywać się możliwie najszybciej, gdy tylko są dobrze zrobione i niosą błogosławieństwo. Skoro już o tym mowa, nasz zwyczaj medytowania razem jest pierwszorzędny. Tutaj wielkie pochwały dla medytacji prowadzonych w ośrodkach. Dzięki wielkiej zdolności koncentracji i pojmowania, jaką posiadają wykształceni ludzie Zachodu, jedna doświadczona osoba może przynieść ogromny pożytek wielu innym. Czytanie tekstów medytacji we własnym języku z uwzględnieniem odpowiednich pauz otwiera wiele możliwości. Nawet nowi ludzie mogą się przyłączyć, nie gubiąc się w nieznanym im tekście. W większych ośrodkach istnieją również grupy, które spotykają się prywatnie, aby śpiewać tybetańskie pudże. Także w większości ośrodków lamów ze Wschodu śpiewanie jest główną aktywnością, tak jak w przypadku Drogi Metod Naropy. Nie ma więc powodu do niepokoju, sztuka ta nie ulegnie zapomnieniu. Jednak jeśli chodzi o mnie, to po prostu nie chcę, żeby zdolni i krytyczni ludzie, którzy przychodzą do naszych ośrodków, trafiali akurat na pudżę, tak jak to wielokrotnie miało miejsce w przeszłości. Mają potem wrażenie, że wylądowali u katolików albo w jakiejś sekcie, a my nie będziemy już mieli następnej szansy, by pomóc im i ich podobnie reagującym przyjaciołom. Nowi ludzie powinni przede wszystkim najpierw dowiedzieć się, dlaczego mogliby chcieć zostać buddystami. To absolutnie niezbędne! Jeśli pewnego dnia będą nas reprezentować ludzie, którzy chcą tylko śpiewać po tybetańsku i dobrze się czuć, od razu staniemy się grupą New Age. Bez osobistego doświadczenia i jasnego zdania sobie sprawy, co robimy i dlaczego, nauki Buddy szybko stracą swą moc i dobre imię. We współczesnym świecie im dziwniej ktoś się zachowuje, na przykład śpiewając pudże w obcym języku, tym dokładniej powinien wiedzieć, dlaczego to robi, i być w stanie wyjaśnić swoje postępowanie w zrozumiały sposób. W przeciwnym razie Budda straci twarz.
BT: Jednym z głównych filarów twojej aktywności jest Poła praktyka świadomego umierania. Nauczasz jej na dużych, dostępnych dla szerokiego ogółu kursach, w których często bierze udział ponad tysiąc osób. Czy możesz coś powiedzieć o znaczeniu tej praktyki?
Lama Ole: Nie ma nic bardziej demokratycznego niż śmierć. Zimą 1972 roku Karmapa skontaktował Hannah i mnie z mistrzem poła, Ajangiem Tulku. Chciał, abyśmy nauczyli się tej praktyki, by móc ją potem przekazywać niezliczonym ludziom, z którym mamy związki karmiczne. To właśnie robię, wypełniając prośbę najwyższych nauczycieli linii Karma Kagyu. Mam potrzebną do tej pracy siłę i zawsze bardzo się cieszę, kiedy ludzie, którzy nauczyli się tej praktyki, nie stają się egoistyczni i nie przestają pomagać innym, lecz zamiast myślenia o sobie pojawia się uczucie nadmiaru świadomość tego, że "szlachectwo zobowiązuje". Ludzie ci mogą
dziś dzielić się ze swoim otoczeniem pewnością i mocą, którą odnaleźli. Poła wyzwala bardzo pozytywne właściwości umysłu. Dwadzieścia siedem tysięcy osób, którym umożliwiłem przeżycie tego doświadczenia podczas ponad stu kursów, jakie prowadziłem na całym świecie przez ostatnie dziesięć lat, są najlepszym potwierdzeniem moich słów. Ludzie są o wiele wspanialsi i zdolniejsi, niż chcieliby przyznać ci, którzy "sprzedają" innym pełen zależności styl życia i brak wiary we własne możliwości. Powtórzę raz jeszcze: nawet najwyższe praktyki buddyjskie, właściwie wyjaśnione tym, którzy osiągnęli konieczną do tego dojrzałość, nie są niczym innym, jak tylko zastosowaniem zdrowego rozsądku.
BT: Założyłeś ponad 200 ośrodków na całym świecie. Czym różnią się one od tych założonych przez tybetańskich lamów?
Lama Ole: Kontrolowane przez komunistów organizacje buddyjskie na Wschodzie, takie jak te w dzisiejszych czerwonych Chinach czy w Wietnamie, cechuje smutna monotonność, jednak prawdopodobnie wszystkie wolne ośrodki buddyjskie wykazują wiele zdrowych różnic. Wielość ich form ekspresji jest ogromnym bogactwem i pojawia się dzięki temu, że członkowie każdego z nich stosują nauki najbardziej im odpowiadające oraz dążą do ich urzeczywistnienia. Jeśli chodzi o sam tylko świat anglojęzyczny, magazyny Tricycle i Buddhism Today dają posmak różnorodności i głębi tych starań i są otwierającą oczy lekturą. Ja należę do linii Karma Kagyu, co oznacza, że ośrodki, które zakładam, mają umożliwiać bezpośrednie rozpoznanie natury umysłu. Cieszy mnie sposób, w jaki ludzie reagują na nasz zachodni styl. W listach, e-mailach i uwagach na naszej stronie internetowej są wdzięczni za to, że spotkali idealizm, który działa. Niektórzy wspominają o spotkaniu naturalnej lekkości, inni odnajdują potężną motywację, by przynosić pożytek innym. Wielu jest zdumionych, że doświadczenie przestrzeni jako radości może być przekazywane tak bezpośrednio i z tak niewielkim balastem kulturowym. Utrzymanie ciągłości strumienia błogosławieństwa istniejącego przez 2500 lat na Wschodzie, przy jednoczesnym pozostaniu wiernymi naszej posiadającej unikalną wartość zachodniej kulturze jest prawdopodobnie naszym głównym osiągnięciem.
BT: Kto ustala główne reguły funkcjonowania waszych ośrodków i podejmuje ważne decyzje? Lama Ole: Wszyscy rozwijają się dzięki tworzeniu tych grup, dlatego powinny one zapewniać wystarczającą ilość przestrzeni. Czegokolwiek uczymy się pracując dla idealistycznego celu, kształtuje to głęboko nasz charakter i chociaż ośrodki zakłada się dla innych, ci, którzy w nich pracują, rozwijają się najszybciej. Różne aspekty funkcjonowania ośrodków są cały czas w fazie eksperymentalnej i doświadczenia oraz oczyszczenia, pojawiające się w określonych sytuacjach, będą użyteczne także dla pozostałych. Dlatego jeśli chodzi o wewnętrzne funkcjonowanie naszych grup, sprawiam, że ludzie spotykają się, daję im ogólne wskazówki, ale raczej przyglądam się niż bezpośrednio kieruję biegiem wydarzeń. Jeśli jednak chodzi o sprawy międzynarodowe, oczekuję od wszystkich uczniów, że dokładnie przestudiują wszystkie istotne fakty. Jest to niezbędne, jeśli chcemy działać zgodnie i inteligentnie. Dlatego też udzielam wywiadów takich jak ten, aby ludzie mogli lepiej rozumieć, co się dzieje. Takie otwarte podejście już nieraz się nam opłaciło, jak wkrótce będzie się można dowiedzieć z książki Tomka Lehnerta
"Oszuści w szatach". Na początku lat dziewięćdziesiątych nasze ośrodki udaremniły próby przejęcia kontroli nad naszą linią ze strony komunistycznych Chin i sprawiły, że prawdziwy XVII Karmapa znalazł się na wolności; wszystko dzięki temu, że sobie wzajemnie ufaliśmy. Staliśmy ramię w ramię, nawet gdy było ciężko, i dlatego zwyciężyliśmy.
BT: Po ostatnich kontrowersyjnych wydarzeniach w linii Kagyu kilkakrotnie wypowiedziałeś się mniej więcej tak: "Co kilka lat potrzebujemy dużego skandalu, by wstrząsnąć ludźmi i pozbyć się hipokrytów". Czy mógłbyś to skomentować?
Lama Ole: Po pierwsze, jestem Duńczykiem, a Duńczycy wiedzą, że cesarz jest nagi. Poza tym takie wypowiedzi łagodzą sytuacje, których buddyzm najwidoczniej nie może uniknąć. Nawiązuję tu do soczystych historii często zostawianych nam w spadku przez sławnych nauczycieli, których domniemany celibat tak wielu uważa za świętość. Jeśli i tak nie można uniknąć skandali, lepiej śmiać się niż płakać z ich powodu robiąc to, co konieczne. Jest jednak jeszcze jeden bardzo pożyteczny aspekt takich sytuacji. Dramatyczne wydarzenia tego typu są precyzyjnym wskaźnikiem wewnętrznego rozwoju osoby czy grupy. Zachowanie ludzi skonfrontowanych z informacją podającą ich zaufanie trudnej próbie wyraźnie pokazuje, jaki poziom niezależności osiągnęli.
BT: Można odnieść wrażenie, że wasze ośrodki są zawsze prowadzone przez twoich bliskich uczniów. Czy nalegasz, aby tak było, czy też jest to naturalny bieg wydarzeń?
Lama Ole: Jedno i drugie. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, nasza praca rozwija się dzięki przyjaźni i zaufaniu. To one są "idealistycznym spoiwem", które utrzymuje wszystko w całości, a przy okazji są gwarancją, że nie staniemy się sztywni i zinstytucjonalizowani. W rzeczywistości musieliśmy już kilkakrotnie zwalniać biurokratów, szczególnie w pierwszych latach. Ponieważ celem nauk Karma Kagyu jest urzeczywistnienie wolności i niezależności, nasze ośrodki przyciągają zazwyczaj ludzi, którzy już posiadają te cechy. Po niezbędnym okresie uczenia się i odkrywania jak funkcjonuje wnętrze grupy, nowi ludzie są uznawani przez pozostałych i niejednokrotnie szybko stają się bardzo kompetentni. Na całym świecie grupy moich uczniów podróżują z Tomkiem, Caty, Hannah i mną. Uczą się z naszego codziennego kontaktu, zaprzyjaźniają z miejscowymi ludźmi, poznają nasze zręczne sposoby działania i wymieniają informacje między naszymi ośrodkami.
BT: Wybierasz niektórych swoich uczniów na nauczycieli i wysyłasz ich do innych ośrodków. Jakie kwalifikacje muszą mieć tacy nauczyciele?
Lama Ole: Jak do tej pory około trzydziestu moich uczniów naucza na poziomie Diamentowej Drogi. Wybierałem ich bardzo starannie, uwzględniając ich doświadczenie życiowe, zrozumienie nauk buddyjskich i całkowite utrzymywanie związków. Nie pochodzą z taśmy produkcyjnej jakiejś anonimowej organizacji religijnej i nie musieli spełnić jakichś formalnych wymagań, by otrzymać tytuł. Nasze ośrodki oferują raczej zdrową wymianę poglądów pod okiem bardziej doświadczonych członków grupy, dzięki czemu mogą się rozwijać różne uzdolnienia. Jednak ci, którzy podróżują, powinni reprezentować trzy drogi Buddy w przejrzysty sposób. Zewnętrznie muszą możliwie najmniej szkodzić istotom. Wewnętrznie powinni cieszyć się pracując dla innych. Muszą posiadać współczucie i wystarczające zrozumienie pustki, by widzieć rzeczy jako inspirujące, podobne do snu i w szerokiej perspektywie. Aby było to przekonujące dla innych, ta stabilność nie może się zachwiać w obliczu pojawiających się osobistych trudności. Tacy nauczyciele muszą być zawsze chętni, by zaryzykować własną skórę dla dobra innych. Na poziomie tajemnym powinni mieć mocne przekonanie i chociaż trochę doświadczenia, że pustka jest radością, i promieniować tą pewnością na zewnątrz. Tylko wtedy można w pełni reprezentować schronienie. Zalecam moim uczniom, aby opanowali do mistrzostwa te poziomy takimi, jakimi są, cały czas dopasowując swoje postrzeganie do całkowitego obrazu drogi i celu Buddy. Dzięki temu mamy pełny, zrelaksowany styl w naszych grupach. Oczywiście aby było to skuteczne, nauczane tematy muszą otrzymać błogosławieństwo nauczyciela i być poparte własnym doświadczeniem. Jeżeli tylko powtarza się słowa innych, niezależnie od tego, jak czcigodni by nie byli, równie dobrze można być uczciwym i czytać bezpośrednio z ich tekstów.
BT: W jakim stopniu twoje ośrodki są zależne od wizyt tybetańskich lamów?
Lama Ole: Bardzo się cieszymy, gdy przyjeżdżają. Jak już wspomniałem, cieszymy się mając Tybetańczyków w szatach, podczas gdy wolimy raczej unikać mnichów z Zachodu. Jeżeli nasi tybetańscy lamowie Kagyu nie zostali przekupieni przez Chińczyków, bardzo chętnie przyjmujemy ich w naszych ośrodkach. W rzeczywistości kilku z nich wolałoby być u nas niż w klasztorach w miejscach takich jak Francja. U nas czują się swobodniej, lecz dla naszych świeckich grup goszczenie pod swoim dachem ludzi z wieloma zewnętrznymi ślubowaniami dłużej niż przez kilka dni jest oczywiście trudne. O ile nie są oni najwyższymi Rinpocze, ogranicza to styl ośrodka. Najlepszym rozwiązaniem są wizyty połączone z inicjacjami i intensywnymi kursami. Wtedy zjeżdżają się ludzie ze wszystkich stron i wszystkim przynosi to ogromny pożytek.
BT: Twój związek z XVI Karmapą był bardzo silny. Jak wyglądają twoje relacje z XVII Karmapą? Czy będzie on popierał twój sposób wprowadzania buddyzmu na Zachodzie?
Lama Ole: Niecałe dwa miesiące temu byłem u Karmapy Taje Dordże we wschodnich Himalajach. Wspaniale się rozwija. Chociaż jest z pokolenia wychowanego na witaminach i w wieku czternastu lat jest już mojego wzrostu, najwyraźniej uważa mnie za swojego strażnika, którym zawsze będę. Jest dobrze poinformowany, jaki jest nasz zachodni styl pracy. Oprócz wiadomości z Internetu codziennie słyszy setki ciekawych plotek i może się zdrowo z nich
pośmiać, gdyż dobrze wie, że najwięcej narzekają ci, którzy nie pracują. Kiedy się spotykamy, zawsze opowiadam mu, jak rozwija się jogiczny i świecki buddyzm, jaki jest nasz styl pracy włączający do praktyki codzienne życie. Pytam go też, czy może mi dać jakieś wskazówki. Odkąd znalazł się na wolności, co rok pytam go, czy chce wprowadzić jakieś zmiany w tym, co robimy, on zaś zawsze odpowiada: "Proszę, postępuj tak, jak robiłeś to do tej pory". Nie ma wątpliwości, że nam ufa i chce przyjechać nas odwiedzić. Lubi słuchać o tym, że skaczemy na spadochronach, a naszymi motocyklami na autostradzie bierzemy zakręty z prędkością 220 km/h. Najwyraźniej jogiczny aspekt naszej linii sprawia, iż możliwe jest nowoczesne, przejrzyste spojrzenie i cieszę się, że nie musimy marnować cennego czasu na wyjaśnianie, co robimy i dlaczego. Mamy głęboki i bliski związek sięgający w przeszłość wiele żywotów i również tym razem dokonamy wielkich rzeczy.
BT: Gdy mówisz o przyszłości, często wyrażasz się o niej pesymistycznie. Czy jest to korzystne dla spraw?
Lama Ole: Nie, ale na dłuższą metę nie ma innego wyjścia, niż być uczciwym. Jak ludzie mogliby mi ufać, jeśli nie byłbym z nimi szczery? Wystarczy spojrzeć, jak dalecy od rzeczywistości są poprawni politycznie nauczyciele. Jest jeszcze jeden powód, by unikać słodkiej gadaniny Đ cenność ludzkiego czasu. Wiele osób należących do innych szkół buddyzmu, a nawet chrześcijanie przychodzą do nas z powodu fascynacji i błogosławieństwa, którym emanujemy. Powinniśmy pokazywać im, jacy jesteśmy, aby mogli odnaleźć swoje prawdziwe związki karmiczne. Jest to jeden z powodów, dla których z radością depczę po palcach gigantom, przekraczam granice poprawności politycznej i poruszam problemy coraz groźniej nadciągające zza horyzontu cywilizowanego świata, z którymi niewielu ma odwagę stanąć twarzą w twarz. Katolicy czują się dotknięci, gdy mówię, że papież ponosi odpowiedzialność za miliard dzieci z gett biednych krajów na całym świecie, które nigdy nie będą miały normalnego życia. Największym problemem jest jednak to, że wielu Europejczyków stara się nie zauważać, co się dla nich szykuje w związku z islamem, jak ten teokratyczny system traktuje jawnie swoje kobiety i swoich przeciwników politycznych obecnie, i co spróbuje uczynić w stosunku do naszych wolnych społeczeństw w przyszłości. W rzeczywistości wspominam o tym temacie również dlatego, że mam konstruktywny pomysł, jak się z nim uporać. To proste i humanitarne: należałoby zapłacić biednym rodzinom na całym świecie, aby nie miały więcej niż jedno, albo co najwyżej dwoje dzieci, i pomóc im wykształcić te, które już mają. W dzisiejszych czasach maszyny wykonują za człowieka ciężką pracę, a równocześnie pojawia się rosnąca nadwyżka młodych ludzi, których czeka życie na ulicy lub częste pobyty w więzieniu. Wystarczy wyobrazić sobie ulgę, jaką możnaby odczuć jadąc do Afryki i spotykając tam zdrowych, niezależnych i wykształconych ludzi, takich jak obecnie w naszych zachodnich społeczeństwach. Świat pozbyłby się ogromnego brzemienia. Ponieważ te problemy pojawiły się stosunkowo niedawno, buddyzm oczywiście o nich nie wspomina. Jednak buddystom, przynajmniej tym z tradycji Wielkiej Drogi (Mahajany) zaleca się, by zawsze gdy to możliwe przynosili pożytek innym swoją zdolnością patrzenia daleko w przyszłość Powiedziałbym, że świat rozpaczliwie nas dziś potrzebuje.
BT: Czy do zadań nauczyciela buddyjskiego należy poruszanie problemów politycznych i społecznych?
Lama Ole: Budda sam pomagał zwykłym ludziom w sporach z braminami, najwyższą kastą mającą władzę w starożytnych Indiach. Chociaż wielu o tym nie wie, pochodził z kasty wojowników i z całą pewnością nie był słodkim dzidziusiem. Jeżeli ludzie, którzy potrafią spojrzeć w przyszłość dalej od innych, milczą, uchylają się tym samym od odpowiedzialności. Zawsze powtarzam, że nie muszę być lubiany, ale muszę być w porządku. Jak do tej pory generalnie byłem i szczerze mówiąc sądzę, że tak już zostanie. XVI Karmapa dał mi swoje wyraźne błogosławieństwo, bym był jego doradcą w sprawach polityki międzynarodowej i wiem, że XVII Karmapa również będzie chciał zdać się na mnie w tej kwestii. Okrążając świat dwa razy w ciągu roku zbieram wiele własnych obserwacji, które łączę z wglądem medytacyjnym, znajomością faktów historycznych i suchą statystyką, by uwzględniając je otrzymać najpełniejszy obraz.
BT: Wielu ludzi utrzymuje dziś, że szczególnie cenią buddyzm za nacisk, jaki kładzie na pokój. Rozumieją to w taki sposób, jak wyrażają to nauczyciele tacy jak Dalaj Lama czy Thich Nhat Hanh. Czy nauczyciel buddyjski musi być pacyfistą?
Lama Ole: Nie, chociaż trzeba uwolnić się zdecydowanie od uczucia gniewu. Przynajmniej dla buddysty praktykującego Mahajanę są sprawy warte, by ich bronić i za nie walczyć. To kwestia ekonomii emocjonalnej i zdrowego rozsądku. Thomas Jefferson wyraził to mniej więcej w ten sposób: "Nauczyłem się sztuki wojny, by moje dzieci mogły uprawiać ziemię, a ich dzieci studiować filozofię. " Oczywiście podzielam wyżej wspomniane życzenie wielkich nauczycieli, by ujrzeć świat, w którym łagodność byłaby właściwa w każdej sytuacji. Jednak szczerze mówiąc myślę, że są w błędzie, i że głoszenie harmonii, która istnieje wyłącznie na spotkaniach religijnych jest mylące. Dostrzegam wielkie zagrożenia wewnątrz i poza granicami naszych miękkich i rozpieszczonych demokratycznych państw. Islam i przeludnienie zbliżają się wielkimi krokami, często ramię w ramię, i jeśli zabraknie perspektywicznego spojrzenia i woli, aby chronić nasze wartości, upadniemy, tak jak poprzednie wysoko rozwinięte cywilizacje. Byłby to olbrzymi krok wstecz dla ludzkości, którego możemy uniknąć, jeśli teraz podejmiemy zdecydowane działania. Nawiasem mówiąc, gdyby tybetańska armia była efektywna, Dalaj Lama z pewnością nie ustąpiłby pod naporem chińskiej agresji. Słabsza strona zawsze opowiada się za pokojem, przynajmniej do czasu, gdy może się uzbroić lub przezbroić. Ale pokój bez wolności jest więzieniem dla Niemca i kostnicą dla Duńczyka. Dla Amerykanów często był to powód, by wsiąść na statek lub pionierski wóz. Nigdy nie było więcej pokojowych plakatów niż dawniej za żelazną kurtyną, wszędzie z tłustymi gołębiami w jednostajnym szaroniebieskim kolorze socjalizmu.
BT: Tym, czego wielu ludzi nie spodziewa się po buddyjskim nauczycielu, jest włączenie do nauk kwestii związanych z seksualnością. Czemu poruszasz temat, który tak skrzętnie omija większość nauczycieli?
Lama Ole: To ważny temat. Nie jestem mnichem, a poza tym w zjednoczeniu seksualnym niemedytujący ludzie prawdopodobnie najbardziej zbliżają się do swojej natury buddy. Oprócz tego mam to w genach. W wieku 76 lat mój ojciec wciąż jeszcze żartował, że "Kobiety są największym darem dla ludzkości", a moja matka najwyraźniej cieszyła się z uwagi, jaką jej zawsze poświęcał. Jednak abstrahując od czystego poglądu i osobistych radości, jest tak jak w przypadku włączania polityki do wykładów istotnym celem jest ochrona naszych ośrodków. Wykonują one doskonałą pracę reprezentując buddyzm Diamentowej Drogi w wolnych krajach na całym świecie i nie powinny być obciążone ludźmi, którym przydałby się psychoterapeuta. Krzepki, zrelaksowany stosunek do seksu jest najlepszym wskaźnikiem zdrowia psychicznego i świadomie pokazuję bardziej zablokowanym słuchaczom, że to nie jest odpowiednie dla nich miejsce. Oczywiście każdy dostaje moje błogosławieństwo i najlepsze życzenia, ale ludzie, którzy mają problemy z naszym stylem powinni znaleźć instytucję odpowiadającą ich potrzebom.
BT: Czy myślisz, że twoja wizja wolnego, zachodniego buddyzmu ludzi świeckich i joginów może okazać się trwała?
Lama Ole: Taka jest tendencja zarówno teraźniejszości, jak i przyszłości. Nie ma nic cenniejszego, niż życie we wszechświecie mającym sens. Jeżeli kiedykolwiek dopuścimy do tego, by nasza praca stała się zinstytucjalizowana i przypominała kościół, dokąd pójdzie tak wielu wspaniałych, niezależnych ludzi? Nigdy nie może nam zabraknąć spontaniczności, ani nie możemy bać się dobrej zabawy. Słowo "święty" (ang. holy) pochodzi od "całkowity i w pełni funkcjonujący" (ang. whole) , nie zaś od "martwy i niepełny", a żywa wymiana na poziomie poglądu Wielkiej Pieczęci (Mahamudry) w miłości, medytacji i ekscytujących doświadczeniach jest samowyzwalająca i ostatecznie prowadzi do oświecenia. Hannah i ja spodziewamy się pozostać tu jeszcze długo, a podczas gdy my będziemy robić swoje w Czystych Krainach i sprawdzać, czy świat jest dostatecznie ekscytujący, aby wrócić, Caty, Tomek i wiele młodych lwów na całym świecie sprawia, że nasza praca będzie się rozwijać jeszcze dynamiczniej. Tymczasem jest to zdrowym znakiem, że moi uczniowie myślą coraz bardziej niezależnie i stają się coraz bardziej krytyczni w stosunku do sztucznej i cukierkowo słodkiej duchowości. Gwarantuje to przejrzysty i niezakłócony rozwój i będzie przyciągać innych ludzi o świeżych umysłach. A wreszcie jak długo używane są moje książki i nagrania video, nadal jesteśmy razem. Dlatego zawsze staram się znaleźć czas, by nad nimi popracować.
BT: Od dwudziestu sześciu lat podróżujesz po całym świecie, dając publiczne wykłady, prawie codziennie jesteś w innym mieście. Przez ostatnie dziesięć lat prowadziłeś kursy świadomego
umierania (poła) kilkanaście razy do roku. Dlaczego zdecydowałeś się żyć w ten sposób i jak udaje ci się wytrzymać taki tryb życia?
Lama Ole: Powtórzę odpowiedź na jedno z pierwszych pytań; Hannah i ja mieliśmy niewielki wybór. Obietnice złożone w poprzednich żywotach bywają bardzo mocne. Dlaczego jestem nie do zdarcia? Widocznie jest to właściwością strażników. Poza tym mam geny wikingów, kiedy to tylko możliwe stapiam się w medytacji z lamą i w końcu, co być może jest moją największą siłą utrzymuję mój umysł w jednym miejscu, gdy wszystko inne jest w biegu.
Tłumaczył Michał Izydorczyk