Karzełka — nie potrzebujesz troszczyć się o to, ani o nic innego. Zapomnij o tym na zawsze.
Przez chwilę rzeczywiście wydawało mi się, że Karzełek usłucha jej wezwania: rysy jego twarzy stały się wyraźniejsze, a zaproszenie do radości, które jakby dobiegało z całej jej postaci jak śpiew ptaka w majowy wieczór, było tak kuszące, że żaden człowiek nie zdołałby mu się oprzeć. Karzełek zawahał się jednak. A potem raz jeszcze on i jego wspólnik odezwali się chórem:
— Oczywiście bardzo szlachetnie i wielkodusznie
byłoby nie nalegać, ale jaką mamy pewność, że ona to
zauważy? Robiliśmy już podobne rzeczy. Kiedyś po
zwoliliśmy jej wziąć ostatni znaczek, jaki był w domu,
żeby mogła wysłać list do swojej matki, i nie powie
dzieliśmy nic, chociaż ona w i e d z i a ł a, że sami
chcieliśmy napisać list. Mieliśmy nadzieję, że kiedyś
przypomni sobie naszą bezinteresowność. Ale nie.
A znów innym razem... tyle, tyle razy!
Karzełek potrząsnął zatem łańcuchem i:
Nie mogę o tym zapomnieć! — zawołał Tra
gik. — Nigdy nie zapomnę. Mógłbym im wybaczyć
wszystko, co mi zrobili, ale twoich krzywd...
Ach, nie rozumiesz? — przerwała mu Pani. —
Tutaj nie ma żadnych krzywd.
Czy chcesz przez to powiedzieć — zapytał Ka
rzełek, tak jakby nowa myśl kazała mu na chwilę za
pomnieć o jego wspólniku — czy chcesz przez to po
wiedzieć, że byłaś zupełnie szczęśliwa?
Czy nie tego właśnie pragnąłeś? Ach, nie szko
dzi. Zapragnij tego teraz. Albo w ogóle przestań o tym
myśleć.
Karzełek zamrugał. To, co w tej chwili szturmowało jego umysł, było zupełnie niesłychane, a jednak nie pozbawione słodyczy. Przez moment wydawało się,
102
że Karzełek puści łańcuch, ale zaraz uchwycił go mocniej, jak się chwyta linę ratunkową.
— Słuchaj no — odezwał się Tragik — musimy
o tym pomówić.
Przybrał teraz pozę „prawdziwego mężczyzny", który chce nauczyć kobietę rozumu.
Kochanie — zwróciła się Pani do Karzełka —
nie ma o czym mówić. Nie chciałeś przecież, żebym
była nieszczęśliwa dla samego bycia nieszczęśliwą.
Myślałeś po prostu, że musiałam cierpieć, skoro cię
kocham. Ale jeżeli zgodzisz się poczekać trochę, prze
konasz się, że wcale tak nie jest.
Miłość! — odezwał się Tragik i teatralnym ge
stem dotknął dłonią czoła, a potem o kilka tonów ni
żej dodał: — Miłość! Czy wiesz, co oznacza to słowo?
Jak miałabym nie wiedzieć? — odparła Pani. —
Jestem ogarnięta miłością. Ogarnięta, rozumiesz?
Tak, teraz naprawdę kocham.
To znaczy — powiedział Tragik — to znaczy, że
kiedyś nie kochałaś mnie naprawdę?
Nie tak, jak powinnam cię kochać. Prosiłam cię
przecież o wybaczenie. W moim uczuciu była odro
bina prawdziwej miłości, ale to, co tam na dole nazy
waliśmy miłością, było przede wszystkim pragnieniem
bycia kochanym. Kochałam cię głównie ze względu
na siebie, dlatego, że cię potrzebowałam.
A teraz? — wybuchnął Tragik, wykonując przy
tym afektowany gest rozpaczy. — Teraz już mnie nie
potrzebujesz?
— Ależ oczywiście, że nie! — odpowiedziała Pani.
Na widok jej uśmiechu raz jeszcze zdumiało mnie,
jak te dwa biedne Upiory mogą nie krzyczeć z radości na całe gardło.
— Czego mogłabym potrzebować teraz, kiedy
mam wszystko? Nie jestem pusta, lecz wypełniona,
103