Hans Hellmut Kirst
BEZ OJCZYZNY
Bonn jest w po艂owie tak du偶e jak Cmentarz Centralny w Chicago, ale dwa razy bardziej martwe.
Pewien ameryka艅ski dziennikarz
o stolicy Republiki Federalnej Niemiec
Prawda — powiedzia艂 — zbyt 艂atwo wiedzie nas ku pewno艣ci, b艂膮d jest cz臋sto o wiele bardziej pouczaj膮cy.
Wszystko si臋 powtarza, a prawo dzisiaj jest tak s艂abe jak wczoraj — tak s艂abe i tak silne.
Alain
I
Los z dostaw膮 do domu, jednak po do艣膰 wysokiej cenie
Le偶a艂a w poprzek w膮skiego korytarza, tu偶 pod drzwiami jego apartamentu. Zupe艂nie jak wyrzucony, bezwarto艣ciowy przedmiot. Jej twarz, jak jedwabn膮 zas艂on膮, zakrywa艂y jasno utlenione w艂osy. Wida膰 by艂o s膮cz膮c膮 si臋 lepk膮 czerwie艅.
— Wstawaj, dziewczyno! — powiedzia艂 Karl Wander. —
Przezi臋bi si臋 pani!
Nie poruszy艂a si臋. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, wygl膮da艂a na martw膮, jak manekin. Sp贸dnica z b艂yszcz膮cego materia艂u ciasno opina艂a wypi臋te po艣ladki. Nogi przywodzi艂y na my艣l tory saneczkowe.
— Tamuje mi pani przej艣cie — powiedzia艂. — Chyba po
myli艂a pani adres. Ja tam nie przejmuj臋 si臋 przeszkodami,
jakiekolwiek by one by艂y.
Us艂ysza艂 jej j臋k, kt贸ry brzmia艂, jakby kona艂a, ale powoli, nie bez przyjemno艣ci. Zna艂 tego rodzaju odg艂osy, nale偶a艂y do najcz臋艣ciej wydawanych przez pewn膮 kobiec膮 grup臋 zawodow膮. W tym 艣wiecie tandety — pomy艣la艂 — nawet uczucia dostarczane s膮 jak na zam贸wienie z katalogu wysy艂kowego.
Przykl臋kn膮艂, 偶eby si臋 jej przyjrze膰 z bliska. Poczu艂 przenikliwy, natr臋tny, tamuj膮cy oddech zapach zimnego potu, moczu i krwi, wszystko zmieszane ze s艂odkaw膮 woni膮 perfum i kwa艣nym odorem alkoholu. Zapach p贸艂艣wiatka, pomy艣la艂.
— Zawsze si臋 mo偶e zdarzy膰 — stwierdzi艂 Karl Wander
— tylko niekoniecznie od razu pod moimi drzwiami.
Chwyci艂 j膮 za ramiona i obr贸ci艂. Zobaczy艂 woskowoblad膮 twarz, jaskrawo umalowane usta, podobne do dw贸ch ostrych
7
kresek podsumowuj膮cych rachunek. G艂o艣no j臋kn臋艂a. Kiedy mocniej j膮 chwyci艂, wyda艂a z siebie przenikliwy, na wp贸艂 zduszony okrzyk zranionej mewy.
— Niech si臋 pani opanuje! — powiedzia艂. — Jest p贸艂noc i moje potrzeby kontaktu z wyuzdan膮 kobieco艣ci膮 s膮 od d艂u偶szego ju偶 czasu zaspokojone. Niech pani spr贸buje wi臋c zamkn膮膰 swoj膮 chwilowo niezbyt 艂adn膮 buzi臋!
To m贸wi膮c Karl Wander powl贸k艂 j膮, niczym drwal, kt贸ry ci膮gnie pie艅 drzewa, do swojego pokoju. Apartament numer 204. Koblenzer Strasse. Bonn.
— I pan sobie na to pozwoli艂?
By艂o to pytanie lekarza pogotowia ratunkowego po tym, jak zbada艂 dziewczyn臋.
Czasami pozwalam sobie na r贸偶ne rzeczy — odpar艂 Karl Wander rozpieraj膮c si臋 w fotelu. — C贸偶 tym razem mia艂oby to by膰, pana zdaniem?
Na dodatek sprawia pan wra偶enie ca艂kiem zadowolonego.
Lekarz m贸g艂 mie膰 niewiele ponad trzydziestk臋, ale jego oczy spogl膮da艂y ju偶 ch艂odnym wzrokiem starca. Po偶贸艂k艂a i zszarza艂a sk贸ra wygl膮da艂a jak lu藕ny, nylonowy pokrowiec.
Ale przejdzie panu ta pewno艣膰 siebie, ju偶 moja w tym g艂owa!
A w jaki spos贸b zamy艣la pan to zrobi膰? — Karl Wander bawi膮c si臋 kieliszkiem koniaku obserwowa艂, jak z miejsca w lo偶y, ca艂e widowisko: w jasno o艣wietlonej sypialni le偶膮ca na 艂贸偶ku na wp贸艂 naga dziewczyna, w drzwiach przypatruj膮cy si臋 mu lekarz.
Z艂o偶臋 meldunek — powiedzia艂.
Co do mnie, to niech pan sk艂ada, co si臋 panu podoba
— odpar艂 Wander i ponownie nape艂ni艂 sobie kieliszek. Potem, jakby w ge艣cie zaproszenia podsun膮艂 butelk臋 lekarzowi, ten jednak j膮 zignorowa艂.
Kopia meldunku p贸jdzie na policj臋 — stwierdzi艂 ostro.
Niech idzie gdziekolwiek — powiedzia艂 Karl Wander.
— Mnie, w ka偶dym razie, to wszystko nie dotyczy!
8
— To si臋 chyba dopiero oka偶e! — odrzek艂 lekarz uparcie.
Doktor Bergner z obrzydzeniem przypatrywa艂 si臋 pij膮cemu koniak m臋偶czy藕nie w 艣rednim wieku, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie wyzywaj膮co oboj臋tnego. Z narastaj膮c膮 wrogo艣ci膮 doda艂 ciszej, prawie szeptem: — Co wy, 艣winie, sobie w艂a艣ciwie wyobra偶acie?
Czy偶by mnie mia艂 pan na my艣li? — zapyta艂 z lekkim tylko zdziwieniem Karl Wander.
Nie macie 偶adnych zahamowa艅, wy dranie! — doktor Bergner pochyli艂 si臋, jakby zamierza艂 splun膮膰 Wanderowi w twarz. — Dla was ludzie to nic wi臋cej, jak tylko przedmioty codziennego u偶ytku — po wykorzystaniu do wyrzucenia! 艢rodki podniecenia seksualnego! Ale tym razem nie wykr臋ci si臋 pan tak 艂atwo!
Za cz臋sto chyba chodzi pan do kina, doktorze, i to najwyra藕niej, na niew艂a艣ciwe filmy. A mo偶e u pana wystarczy ju偶 telewizja? Co艣 takiego zawsze kiedy艣 si臋 zem艣ci!
Ta dziewczyna — doktor Berger wskaza艂 na istot臋 na 艂贸偶ku Wandera — zosta艂a brutalnie zgwa艂cona. Nale偶y przypuszcza膰, 偶e by艂a bita, chyba tak偶e kopana i duszona.
Powiedzia艂 pan: nale偶y przypuszcza膰 — Karl Wander spojrza艂 z uprzejmym zainteresowaniem. — A wi臋c tak dok艂adnie, to pan nie wie?
Pr贸buje pan przy pomocy tanich chwyt贸w wykr臋ci膰 si臋 sianem?
A mam si臋 z czego wykr臋ca膰? — Po twarzy Wandera przemkn膮艂 zm臋czony u艣miech. — Ten cholerny 艣wiat nie jest znowu taki ca艂kiem prosty, jak pan zdaje si臋 go sobie wyobra偶a膰, a przynajmniej zdarzaj膮 si臋 pewne niuanse. Nasza dziewczyna mog艂a przecie偶, ostatecznie bez niczyjej pomocy, spa艣膰 na przyk艂ad ze schod贸w, czy co艣 w tym gu艣cie. Mo偶e to jaki艣, przez ni膮 sam膮 zawiniony, wypadek przy pracy?
Nie przywi膮zuj臋 najmniejszej wagi do tego rodzaju 艂ajdackich wykr臋t贸w!
Zna艂em kiedy艣 pewn膮 m艂od膮 dam臋 podobnego pokroju, kt贸ra pr贸bowa艂a wali膰 g艂ow膮 w drzwi, bynajmniej nie w 艣cian臋. Prosz臋 zwr贸ci膰 uwag臋 na t臋 subteln膮 r贸偶nic臋.
9
Oboj臋tnie, w jak wielk膮 wpad艂a histeri臋, zawsze na czas rozpoznawa艂a w艂a艣ciwy materia艂. Ile偶 istnieje wspania艂ych, osza艂amiaj膮cych mo偶liwo艣ci!
Moim obowi膮zkiem jest jedynie zarejestrowanie zastanego stanu rzeczy! A zasta艂em cia艂o kobiety ca艂e w ranach po pobiciu i siniakach. By艂o w pa艅skiej sypialni, na pana 艂贸偶ku. To chyba jednoznaczna sytuacja, nieprawda偶?
Wr臋cz przeciwnie, doktorze. Szuka pan pod zupe艂nie niew艂a艣ciwym adresem. Nie znam tej dziewczyny, nigdy jej przedtem nie widzia艂em, nie wiem, sk膮d pochodzi ani jak si臋 nazywa.
A w pana 艂贸偶ku le偶y zupe艂nie przypadkiem.
Kiedy wr贸ci艂em do domu, le偶a艂a na 艣rodku korytarza przed moimi drzwiami. Jak zdeponowany towar. Nie mia艂em wyboru, musia艂em si臋 ni膮 zaj膮膰.
Niech pan to udowodni — powiedzia艂 doktor Bergner — ale nie mnie. Ludziom pa艅skiego pokroju tak czy owak nie wierz臋. Policji niech pan spr贸buje wm贸wi膰, 偶e spe艂ni艂 pan jedynie samaryta艅sk膮 pos艂ug臋, je艣li w og贸le pan wie, co to takiego.
Karl Wander odstawi艂 kieliszek i podni贸s艂 si臋 z wysi艂kiem. Przeszed艂 do sypialni, si臋gn膮艂 po torebk臋 dziewczyny le偶膮c膮 na nocnym stoliku i otworzy艂 j膮. Szybkimi ruchami skontrolowa艂 zawarto艣膰. Nast臋pnie rzeczowo skomentowa艂:
Nazywa si臋 Morgenrot, na imi臋 ma Ewa, to widnieje na wizyt贸wce. Mieszka w tym samym domu, pod numerem 304. Zapewne pomy艂kowo dostarczona zosta艂a pod niew艂a艣ciwe drzwi, dor臋czycielowi pomiesza艂y si臋 pi臋tra. To ju偶 chyba wszystko.
Mieszka w tym samym domu, a pan twierdzi, 偶e jej nie zna?
W tym domu jest oko艂o czterdziestu mieszka艅, w kt贸rych mieszka oko艂o siedemdziesi臋ciu os贸b. Mijaj膮 si臋 jak biegaj膮ce mr贸wki, je偶eli w og贸le kiedykolwiek si臋 ze sob膮 spotykaj膮. Tego typu kamienice nie s膮 miejscem piel臋gnowania wsp贸lnoty lokator贸w, mo偶na by je raczej nazwa膰 nowoczesnymi koszarami do spania, sp贸艂kowania i trawienia.
10
Ale takiej dziewczyny zazwyczaj nie mija si臋 oboj臋tnie — doktor Bergner wskaza艂 na Ew臋 Morgenrot.
By膰 mo偶e — odpar艂 Karl Wander, — Niestety, nie mia艂em ku temu najmniejszej okazji. Dopiero dzisiaj po po艂udniu przyjecha艂em do Bonn. Mam te偶 nadziej臋, 偶e to, co mnie spotka艂o, nie jest rzecz膮 normaln膮, bo nastawi艂em si臋 na innego rodzaju rozrywki.
Drzwi apartamentu 304, jak wszystkie pozosta艂e w domu, tworzy艂y imituj膮c膮 drewno tekowe, modnie przyciemnion膮 powierzchni臋. Na nich numer jak ze z艂ota, zrobiony jednak z polerowanej blachy.
Karl Wander zadzwoni艂 tylko raz, a ju偶 po kilku sekundach drzwi otworzy艂y si臋.
Ujrza艂 osob膮 wygl膮daj膮c膮 na idea艂 sztuki kosmetycznej
wydawa艂a mu si臋 dziwnie znajoma, cho膰 nie od razu wiedzia艂, sk膮d. — Jakby prosto z Hollywood — pomy艣la艂
z dzia艂u komedii z 偶ycia wy偶szych sfer. Co艣 takiego o drugiej w nocy!
— C贸偶 za niespodzianka — stwierdzi艂o z subteln膮 ironi膮
w g艂osie luksusowe wcielenie kobieco艣ci.
Oczy Karla Wandera spogl膮da艂y z niedowierzaniem w oblewaj膮cy go jasny potok 艣wiat艂a. — Sabina? — spyta艂 bezgranicznie zdumiony.
— Mam nadziej臋, 偶e jedynie pomyli艂 pan drzwi — od
powiedzia艂a odsuwaj膮c si臋 z gracj膮 na bok, tak 偶e 艣wiat艂o
pada艂o na jej twarz i zarys pi臋knego cia艂a.
Teraz ju偶 wiedzia艂: To Sabina! Mia艂a na sobie 艣wiec膮c膮, b艂臋kitn膮 podomk臋 艣ci艣le przylegaj膮c膮 do cia艂a, cia艂a, kt贸re kiedy艣 pozna艂, nawet do艣膰 dok艂adnie. Wspomnienia powr贸ci艂y z bolesn膮 wyrazisto艣ci膮, mimo dziesi臋ciu lat, kt贸re zd膮偶y艂y up艂yn膮膰.
A wi臋c znowu si臋 spotykamy! — stwierdzi艂.
呕adne z nas nie musi pami臋ta膰 o tym, co by艂o kiedy艣
— rzek艂a wymijaj膮co. Jej du偶e oczy spogl膮da艂y 艂agodnie
i pewnie, jak u 艣wi臋tych kr贸w, kt贸re wiedz膮, 偶e nie wolno
ich zabi膰. — Czemu zawdzi臋czam te odwiedziny?
My艣la艂em, 偶e mieszka tu niejaka Ewa Morgenrot — odpowiedzia艂.
Tak, ona te偶 tu mieszka! Ale nie ma jej teraz.
Usta Sabiny prawie si臋 nie otwiera艂y, oczy lekko zw臋zi艂y si臋, jakby patrzy艂a na niego przez szk艂o powi臋kszaj膮ce.
— No, bo te偶 i nie mo偶e, poniewa偶 owa Ewa Morgenrot
le偶y u mnie na 艂贸偶ku, dok艂adnie pi臋tro ni偶ej, apartament 204.
Karl Wander spogl膮da艂 przy tym na jej biust, jak wszystko inne wyda艂 mu si臋 znacznie okazalszy ni偶 kiedy艣.
— Cholera! — us艂ysza艂.
Powiedzia艂a to bez 艣ladu jakiegokolwiek poruszenia na swej pi臋knej jak orchidea twarzy, jakby m贸wi艂a na przyk艂ad „cze艣膰" czy ,,o, przepraszam", czy nawet „najdro偶szy". Przypomnia艂 sobie, 偶e we wszystkich sytuacjach 偶yciowych uznawa艂a tylko jedn膮 intonacj臋, i ta jej te偶 wystarcza艂a.
— Jak to si臋 mog艂o sta膰 ? — zapyta艂a.
— Chyba pomyli艂a adres — odpowiedzia艂 instynktownie.
Sabina skin臋艂a g艂ow膮, ale nie w jego stron臋. Nie patrzy艂a
nawet na niego, jakby chc膮c da膰 do zrozumienia, 偶e jego egzystencja nic jej ju偶 nie obchodzi. Pogodzi艂 si臋 z tym nawet bez wi臋kszych opor贸w, gdy偶 ich wsp贸lna przesz艂o艣膰, na szcz臋艣cie niezbyt d艂uga, mia艂a dla Wandera zastanawiaj膮co fatalne skutki. Nie odczuwa艂 najmniejszej ochoty do przywo艂ywania jej z powrotem.
Sabina, nazywaj膮ca si臋 obecnie Wasserman-Westen i nosz膮ca, o czym jeszcze nie wiedzia艂, tytu艂 baronowej, krzykn臋艂a w g艂膮b mieszkania: — Klaus, ona le偶y pi臋tro ni偶ej!
Zaraz potem pojawi艂 si臋 Klaus — niejaki doktor Klaus Barranski, r贸wnie偶 lekarz, do tego niezwykle utytu艂owany, co wyra藕nie zdradza艂 jego wygl膮d, a tak偶e zapach.
Doktor Barranski pachnia艂 na odleg艂o艣膰 najlepszymi francuskimi perfumami i podobnie te偶 dawa艂 si臋 pozna膰 jako 艣wiadomy swego wygl膮du model mody m臋skiej. Jego kunsztownie u艂o偶ona siwizna po艂yskiwa艂a delikatnie, zielone oczy patrzy艂y jak u kocura, kt贸ry dok艂adnie wie, gdzie siedzi ptactwo.
— To wspaniale — odezwa艂 si臋 ten偶e Barranski dobrze
naoliwionym g艂osem — wspaniale, 偶e wreszcie j膮 odnale藕
li艣my.
12
By艂 to g艂os jakby stworzony do „S艂owa na niedziel臋", d藕wi臋czny, dobrotliwy g艂os cnotliwego chrze艣cijanina i dobrego wujaszka. — W艂a艣nie zaczynali艣my si臋 martwi膰 o nasz膮 Ew臋. Jak ona si臋 czuje?
— Le偶y na moim 艂贸偶ku.
Sabina von Wassermann-Westen zerkn臋艂a zdziwiona w stron臋 Wandera. Potem jednak w dalszym ci膮gu stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie, 偶e w og贸le go nie dostrzega.
Doktor Barranski, ani na chwil臋 nie trac膮c swojej efektownej, duszpasterskiej elegancji, zapyta艂: — Czy z Ew膮 wszystko w porz膮dku?
A czego si臋 pan spodziewa艂? — zripostowa艂 Karl Wander.
Na razie oczekuj臋 jedynie informacji.
Wydawa艂o si臋, 偶e Barranski, niezale偶nie od tego, z kim mia艂 do czynienia, w ka偶dym upatrywa艂 potencjalnego pacjenta, co zwykle czyni艂o tego kogo艣 pokorniej szym, gdy偶 zmuszony by艂 my艣le膰 o ewentualnym honorarium. A Barranski nie wygl膮da艂 bynajmniej na taniego.
Tak, informacji, w miar臋 mo偶liwo艣ci dok艂adnej — doda艂 zach臋caj膮co.
Prosz臋 bardzo. Na pann臋 Morgenrot natkn膮艂em si臋 w korytarzu, by艂a mocno poturbowana, dostarczona bezpo艣rednio pod moje drzwi, mimo 偶e nic takiego nie zamawia艂em. Wci膮gn膮艂em j膮 wi臋c do mieszkania.
Czy co艣 m贸wi艂a?
— Co, na przyk艂ad?
A wi臋c nic nie powiedzia艂a. — Doktor Klaus Barranski stwierdzi艂 to nie okazuj膮c przy tym na przyk艂ad ulgi. Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma dla niego problem贸w zbyt trudnych do rozwi膮zania. Z wy偶szo艣ci膮 skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Sabiny. Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do Wandera: — Prosz臋 zaprowadzi膰 mnie do Ewy Morgenrot.
Ch臋tnie — odpar艂 Wander i ochoczo ruszy艂 przodem.
Obaj lekarze spogl膮dali na siebie jak psy, pomi臋dzy kt贸rymi le偶y pot臋偶na ko艣膰. Doktor Barranski przypomina艂 masywnego, ale 艂agodnego i spokojnego buldoga, podczas
13
gdy doktor Bergner z pogotowia zachowywa艂 si臋 jak podniecony pinczer.
Karl Wander przypatrywa艂 si臋 obydw贸m z narastaj膮cym wsp贸艂czuciem. — Prosz臋, nie kr臋pujcie si臋 panowie, czujcie si臋 jak u siebie w domu.
To m贸j przypadek — zawarcza艂 Bergner.
Ma pan niew膮tpliwe prawo tak twierdzi膰, szanowny panie kolego. — Barranski oznajmi艂 to niezwykle powa偶nym tonem, z wyra藕n膮, niczym nie zm膮con膮 wyrozumia艂o艣ci膮 w g艂osie. — Pozwoli pan jednak 艂askawie zwr贸ci膰 sobie uwag臋 na fakt, 偶e ta m艂oda dama, panna Ewa Morgenrot, jest moj膮 sta艂膮 pacjentk膮.
Ale nie teraz. Nie w tym stanie rzeczy — o艣wiadczy艂 krn膮brnie Bergner.
Karl Wander usiad艂, razem z fotelem przesun膮艂 si臋 w k膮t pokoju, jakby chcia艂 zapewni膰 sobie mo偶liwie dok艂adny przegl膮d sytuacji. Wskaza艂 na le偶膮c膮 bez ruchu w sypialni Ew臋 Morgenrot. — Zdaniem doktora Bergnera — zacz膮艂 skwapliwie wyja艣nia膰 — dosta艂a si臋 w r臋ce jakich艣 艂ajdak贸w.
Och nie, bardzo prosz臋! — doktor Klaus Barranski spojrza艂 z serdecznym zatroskaniem w oczach. — W tej sytuacji zwykle nie da si臋 natychmiast odtworzy膰 rzeczywistego przebiegu wypadk贸w.
Dokona艂em jedynie ogl臋dzin, ale ich wynik jest jednoznaczny — stwierdzi艂 z uporem lekarz pogotowia.
By艂bym daleki od poddawania go w w膮tpliwo艣膰, panie kolego, pozwol臋 sobie jednakowo偶 na wyra偶enie pewnych obiekcji.
Zwrot: „panie kolego" brzmia艂 niezwykle uprzejmie, by艂 jednak wypowiedziany w spos贸b, w jaki dyrektor zak艂adu oczyszczania miasta przemawia do szeregowego 艣mieciarza.
— Pa艅ska diagnoza jest niew膮tpliwie w艂a艣ciwa. Jednak
nie s膮 panu znane pewne okoliczno艣ci, o kt贸rych ja, jako
lekarz prowadz膮cy, wiem, zreszt膮 od d艂u偶szego czasu.
Doktor Klaus Barranski podszed艂 do Ewy Morgenrot. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, dotkn膮艂 jej czo艂a, zbada艂 puls, uni贸s艂 powieki, os艂ucha艂 serce, wszystko szybkimi, precyzyjnymi
14
ruchami, jak gdyby siedzia艂 przy tablicy rozdzielczej. Zaj臋艂o mu to zaledwie kilka minut.
Tak wi臋c przejmuj臋 moj膮 pacjentk臋 — oznajmi艂 nast臋pnie.
Oznacza to, panie doktorze, 偶e jest pan tu zb臋dny — powiedzia艂 g艂o艣no Karl Wander do drugiego lekarza.
Prosz臋, niech si臋 pan nie wtr膮ca — poleci艂 艂agodnie Barranski. U艣miechn膮艂 si臋 do Bergnera, si臋gn膮艂 do kieszeni i wyj膮艂 swoj膮 wizyt贸wk臋. Wr臋czy艂 j膮 Bergnerowi, m贸wi膮c: — Mog臋 chyba mie膰 nadziej臋, 偶e moje nazwisko nie jest panu ca艂kiem obce.
Jest mi a偶 nazbyt znane — odburkn膮艂 lekarz pogotowia. Jakby prosz膮c o wsparcie spojrza艂 w stron臋 Karla Wandera. Ten jednak sprawia艂 wra偶enie znudzonego i z uwag膮 ogl膮da艂 sobie paznokcie, niew膮tpliwie wymaga艂y piel臋gnacji.
Niech pan poleci, panie kolego, — zadysponowa艂 doktor Klaus Barranski — aby zaniesiono pann臋 Morgenrot do jej mieszkania pi臋tro wy偶ej.
Ona powinna znale藕膰 si臋 w szpitalu! — odpar艂 pan kolega siedz膮c teraz z oznakami za艂amania.
Drogi, m艂ody kolego, tak si臋 panu mo偶e wydawa膰.
— 呕yczliwo艣膰 w g艂osie Barranskiego graniczy艂a nieomal ze
wspania艂omy艣lno艣ci膮. — Jednakowo偶 decyzj臋 co do tego
powinien pan oczywi艣cie pozostawi膰 lekarzowi prowadz膮
cemu. Nie chce mnie pan chyba zmusi膰 do nawi膮zania
kontaktu z pa艅skimi prze艂o偶onymi, nieprawda偶? Bardzo by
mi by艂o przykro, zapewniam pana.
Doktor Bergner odczeka艂 chwil臋. Us艂yszawszy odg艂osy na korytarzu wyszed艂 na zewn膮trz i poleci艂 wezwanym uprzednio sanitariuszom przetransportowa膰 Ew臋 Morgenrot pi臋tro wy偶ej. Tak te偶 si臋 sta艂o. Po偶egnawszy si臋 grzecznie, aczkolwiek z rezerw膮, oddali艂 si臋 r贸wnie偶 doktor Barranski.
— Rzyga膰 mi si臋 chce. — Doktor Bergner nie patrzy艂 na
Wandera, zdawa艂 si臋 widzie膰 tylko butelk臋 z koniakiem.
— Niech mi pan te偶 naleje.
— Panu? Ani kropli! — odpar艂 Wander rozpieraj膮c si臋
w fotelu. — Z panem to chcia艂bym porozmawia膰 na razie
na trze藕wo.
15
I jak ja teraz przed panem wygl膮dam! — m贸wi膮c to doktor Bergner jakby opad艂 z si艂 i usiad艂 na 艂贸偶ku, na kt贸rym le偶a艂a przed chwil膮 Ewa Morgenrot. — Pewnie jestem dla pana cz艂owiekiem, kt贸rego chcia艂oby si臋 kopn膮膰 w ty艂ek?
Jest to prawie zawsze jedynie strat膮 czasu — zaopiniowa艂 Wander. — A kim w艂a艣ciwie jest ten Barranski?
Sprytny 艂obuz, jednocze艣nie szanowana osobisto艣膰. Jedno wynika z drugiego.
Zdaje si臋, 偶e to pan jego chcia艂by kopn膮膰 w ty艂ek, o ile dobrze zrozumia艂em. Ale boi si臋 pan. Ten doktor Barranski zarabia pewnie dziesi臋膰 razy wi臋cej od pana. No, a to zmienia posta膰 rzeczy.
Pewnie tak — zgodzi艂 si臋 doktor Bergner. — Moje mo偶liwo艣ci nie si臋gaj膮 do jego 艣wiata 艂ajdactwa. Mo偶e mnie pan wi臋c uwa偶a膰 za cz艂owieka w gruncie rzeczy uczciwego, czyli za idiot臋.
Jednak od czasu do czasu usi艂uje pan co艣 przedsi臋wzi膮膰, zgadza si臋?
Lekarz skin膮艂 g艂ow膮. Potem zerwa艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi.
— Je偶eli kto艣 chce tutaj co艣 zdzia艂a膰, musi by膰 twardy.
A jak jest z panem?
Tr膮cony lekko dzwonek do mieszkania zamrucza艂 jak kot. Karl Wander otworzy艂, jak gdyby spodziewa艂 si臋 wizyty. Sta艂a przed nim Sabina von Wassermann-Westen.
— To ja — powiedzia艂a i wesz艂a jak do swojego pokoju.
Min臋艂a Wandera, usiad艂a w jego fotelu i powiedzia艂a nied
bale: — Musimy sobie to i owo wyja艣ni膰.
Ubrana teraz w szlafrok z japo艅skiego jedwabiu mieni艂a si臋 r贸偶nymi odcieniami seledynu. O trzeciej nad ranem wygl膮da艂a, jakby w艂a艣nie opu艣ci艂a salon kosmetyczny.
Wcale nie musimy rozmawia膰 — z niech臋ci膮 w g艂osie powiedzia艂 Karl Wander — a ju偶 na pewno nie o dawnych czasach. Nie tylko min臋艂y, zosta艂y te偶 zapomniane.
Czy偶by? — zapyta艂a z lekkim napi臋ciem w g艂osie. Podnios艂a si臋 z miejsca, min臋艂a go, wesz艂a prosto do sypialni i usiad艂a na 艂贸偶ku. Opad艂a w ty艂 i wyci膮gn臋艂a si臋
16
wygodnie. W jej aksamitnych oczach pob艂yskiwa艂o co艣 w rodzaju leniwej ciekawo艣ci. — Czy nie wzbudza to okre艣lonych wspomnie艅?
A czy takie by艂o zamierzenie? — spyta艂 ch艂odno.
Nie! — odpar艂a szorstko i usiad艂a. — Nie znamy si臋 i nigdy si臋 wcze艣niej nie spotkali艣my! A gdyby艣my mieli wej艣膰 sobie znowu w drog臋, o co w tej dziurze nie b臋dzie trudno, to widzimy si臋 po raz pierwszy. Zgoda?
Zgoda — powiedzia艂 Karl Wander — a wi臋c te par臋 miesi臋cy, wtedy w Monachium, nie liczy si臋, niech i tak b臋dzie.
W og贸le ich nie by艂o!
Tym lepiej.
Proponuj臋 to nie tylko ze wzgl臋du na mnie, co wkr贸tce pewnie wyjdzie na jaw.
Nie zamierzam obnosi膰 si臋 z moimi nieprzyjemnymi wspomnieniami.
Tego musz臋 by膰 absolutnie pewna — powiedzia艂a Sabina. — Zawarli艣my wi臋c umow臋! Z艂amanie jej mog艂oby si臋 sko艅czy膰 bardzo nieprzyjemnie. Czy wyra偶am si臋 jasno?
A偶 nazbyt jasno! Je偶eli mia艂a to by膰 gro藕ba, to pierwsza i ostatnia! Zrozumiano? Pod tym wzgl臋dem jestem do艣膰 wra偶liwy.
Ju偶 dobrze, dobrze — odpowiedzia艂a pojednawczo Sabina — nie b臋d臋 wi臋cej wraca膰 do tej sprawy, chyba 偶e zostan臋 zmuszona. Prawda, panie Wander?
Skin膮艂 g艂ow膮. — To pierwsza sprawa. A teraz, je艣li pani pozwoli, przejd藕my do drugiej.
Zapewne chce pan wiedzie膰, jak si臋 czuje pa艅ski nocny go艣膰?
呕yje jeszcze?
Sabina za艣mia艂a si臋 kr贸tko, bez specjalnej weso艂o艣ci. — Pan chyba nie zdaje sobie jeszcze sprawy, ile kobieta mo偶e znie艣膰, nie rozlatuj膮c si臋 tak od razu na kawa艂ki.
— To niech mnie pani o艣wieci.
Jej rz臋sy wygl膮da艂y jak g臋ste zas艂ony. Bardzo wyra藕nie, jak gdyby dyktuj膮c, powiedzia艂a: — Ewa Morgenrot nale偶y do kr臋gu moich bliskich znajomych. W pewnym sensie
17
zosta艂a mi powierzona. Jak na jej dwadzie艣cia lat jest jednak bardzo skomplikowan膮 osobowo艣ci膮. Ostatnio zacz臋艂a nawet pi膰 i sta艂a si臋 mniej wybredna w doborze towarzystwa. Dobrze panu radz臋, 偶eby przesta艂 si臋 pan o ni膮 troszczy膰.
Au kogo nast臋pnym razem b臋dzie le偶e膰 pod drzwiami? I dlaczego taka dziewczyna jak Ewa zostaje pobita, kto to zrobi艂?
Mia艂a wypadek — oznajmi艂a Sabina tonem nie znosz膮cym sprzeciwu. — To wyja艣nienie powinno panu wystarczy膰.
Nie wystarcza mi — odpar艂 Karl Wander. — A to, 偶e lekarz, na dodatek taki Barranski, zdawa艂 si臋 tylko czeka膰 na dostaw臋 tej dziewczyny, dopiero wydaje mi si臋 dziwne.
Ta rozmowa zaczyna mnie nudzi膰 — oznajmi艂a Sabina. — To, co by艂o do powiedzenia, zosta艂o powiedziane, tyle powinno wystarczy膰. To naprawd臋 przyjacielska rada.
Ale ja jej nie przyjmuj臋. Jestem, a w艂a艣ciwie sta艂em si臋 nieufny — powiedzia艂 Karl Wander. — Zacz臋艂o si臋 to jakie艣 dziesi臋膰 lat temu. Wtedy jeszcze mo偶na mnie by艂o uwa偶a膰 za cz艂owieka prostego i dobrodusznego. Obecnie, jak s膮dz臋, jestem nie mniej z艂o艣liwy i podst臋pny ni偶 trzy tuziny kar艂贸w Nibelung贸w.
Niewiarygodne! — odpowiedzia艂a.
Ostatnio — kontynuowa艂 — urz膮dza艂em sobie rodzaj umys艂owego striptizu. Produkowa艂em publicystyk臋 i literatur臋 na wszelakie sposoby, w dowolnym stylu, o r贸偶nej d艂ugo艣ci. Raz weso艂o, raz z艂o艣liwie, raz ch艂odno, raz patetycznie. By艂em niczym wi臋cej, jak dziwk膮 maszyny do pisania, a teraz wyl膮dowa艂em tutaj. Powodem by艂...
Jest pan pijany. — Sabina stwierdzi艂a to tonem inkasenta z gazowni odczytuj膮cego wskazanie licznika. — Nie szkodzi, zdarza si臋! Najwa偶niejsze: dobrze si臋 potem wyspa膰, co by si臋 panu bardzo teraz przyda艂o.
— Pami臋ta mnie pan? — tymi s艂owami Karl Wander zwr贸ci艂 si臋 dwana艣cie godzin p贸藕niej do pot臋偶nego m臋偶czyzny o posturze bernardyna.
18
Kogo艣 takiego jak pan 艂atwo si臋 nie zapomina — odpar艂 tamten z lekkim u艣mieszkiem. — Ale to, 偶e pan jeszcze 偶yje, dziwi mnie troch臋. Czym mog臋 panu s艂u偶y膰?
Wystarczy艂oby mi kilka informacji, mister Sandman.
Nie s膮dz臋, 偶eby sta艂 si臋 pan a偶 tak skromny — odpowiedzia艂 z widoczn膮 ulg膮. — To raczej nie w pana stylu. A wi臋c, panie Wander, do jakich to studni chce si臋 pan u ranie dokopa膰?
Peter Sandman ju偶 od dwunastu lat by艂 korespondentem US-Press — wp艂ywowej agencji informacyjnej swojego kraju. Praca zmusza艂a go do ci膮g艂ego przebywania w okolicach Bonn. Wola艂 przy tym le偶膮ce w pobli偶u Bad Godes-berg. Mia艂 zwyczaj m贸wi膰: — Powietrze tu wprawdzie nie jest du偶o lepsze, ale odleg艂o艣ci s膮 o tych par臋 metr贸w wi臋ksze. W ten spos贸b mo偶na sobie przynajmniej wm贸wi膰, 偶e ma si臋 przed sob膮 jak膮艣 tam przestrze艅. To zreszt膮 jedno z 艂agodniejszych z艂udze艅, kt贸rym mo偶na tu ulec.
C贸偶 mo偶e sprowadza膰 do mnie kogo艣 takiego jak pan? — zapyta艂.
Pewne zadanie, jedno z wielu — odpar艂 Karl Wander wymijaj膮co.
Peter Sandman siedz膮c w fotelu przy biurku wyczekuj膮co odchyli艂 si臋 do ty艂u. — Zaciekawia mnie pan. Zgodnie z tym, co o panu.wiem, jest pan zdeklarowanym idealist膮, a wi臋c cz艂owiekiem z gruntu niewygodnym. Tak, w ka偶dym razie, by艂o dotychczas.
No, ja te偶 si臋 starzej臋 — odpar艂 ostro偶nie Wander.
Niew膮tpliwie, ma pan w ko艅cu trzydzie艣ci trzy czy cztery lata, w tym wieku to ju偶 rzeczywi艣cie z g贸rki... — Peter Sandman wykrzywi艂 twarz w u艣miechu. — A poniewa偶 jestem blisko dziesi臋膰 lat starszy, nale偶臋 ju偶 do pokolenia ca艂kiem zwapnia艂ego. W zwi膮zku z tym nie rozumiem tego 艣wiata, co nie powinno by膰 przecie偶 powodem do zmartwie艅. Ale ja si臋 troch臋 martwi臋. Jest zbyt wiele spraw, kt贸re 艣mierdz膮, a w臋ch mam jeszcze dobry.
Zapewne siedzi pan za blisko 藕r贸de艂 informacji — os膮dzi艂 Karl Wander. — Poza tym wygl膮da pan na kogo艣, kto nie藕le si臋 przy tym bawi, mister Sandman.
19
A c贸偶 innego mi pozostaje? Mo偶e zamierza si臋 pan przy艂膮czy膰?
Czy to oferta?
Sandman szeroko rozpostar艂 ramiona, co wygl膮da艂o na serdeczny gest zaproszenia, by艂o jednak czyst膮 rutyn膮. — Ostatecznie jestem pana d艂u偶nikiem. W ko艅cu wtedy, dziesi臋膰 lat temu, to pan zapewni艂 mi mn贸stwo ciekawych materia艂贸w.
Kt贸rych pan jednak nie wykorzysta艂.
Bo nie mog艂em, w ka偶dym razie nie wtedy. Niech pan spr贸buje zrozumie膰 mnie i sytuacj臋 mojego kraju! 呕adne pa艅stwo nie mo偶e sobie na to pozwoli膰, by potencjalnemu sojusznikowi m贸wi膰, 偶e jego armia to kupa g贸wna.
Nawet wtedy, gdy mo偶na to udowodni膰?
Nawet wtedy. W dodatku my, Amerykanie, nie byli艣my bez winy w sprawie remilitaryzacji. Podawanie tego jako 艣wietnego przyk艂adu chybionej spekulacji... wymaga oczywi艣cie przemy艣lenia.
No tak, nie chcia艂bym zak艂贸ca膰 tych pa艅skich przemy艣le艅, mister Sandman. To mnie ju偶 nie interesuje. Koniec, kropka, za艂atwione!
Az jakiego powodu jest pan tutaj?
Dok艂adnie tego jeszcze nie wiem. Pewne jest jedno, na gwa艂t potrzebuj臋 jakiego艣 zaj臋cia, a tu mi je zaoferowano. Ale zanim zaczn臋, musz臋 zaj膮膰 si臋 kilkoma sprawami, kt贸re s膮, 偶e tak powiem, twardym orzechem do zgryzienia.
A c贸偶 to za sprawy?
Zna pan niejak膮 Sabin臋 von Wassermann-Westen?
Popatrzcie no pa艅stwo! — zawo艂a艂 rozweselony Amerykanin. — Sk膮d zainteresowanie t膮 w艂a艣nie pani膮? Obawiam si臋, m贸j drogi panie Wander, 偶e na ni膮 nie b臋dzie pana sta膰.
Nie interesuje mnie jako osoba, tylko, powiedzmy, jako obiekt. Co pan o niej wie?
Ca艂e mn贸stwo, ale nic konkretnego. — Peter Sandman si臋gn膮艂 do kieszeni marynarki, wyj膮艂 czarny notes i zaczaj: w nim kartkowa膰, szybko znalaz艂 to, czego szuka艂.
Sabina von Wassermann-Westen — zacz膮艂 referowa膰
pono膰 dwadzie艣cia siedem lat, w rzeczywisto艣ci pewnie troch臋 po trzydziestce...
20
— Ma dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat — poprawi艂 Karl Wan-
der.
Szare oczy Petera Sandmana popatrzy艂y przez chwil臋 na Wandera, by zaraz zn贸w spogl膮da膰 prosto przed siebie. — Poprzednie nazwisko: Sabina Wassermann, pochodzi z po艂udnia, prawdopodobnie z Passau. Kilka lat mieszka艂a w Monachium, dzia艂a艂a w bran偶y mody, w 1963 wysz艂a za m膮偶 za niejakiego barona von Westen, kt贸rego szybko i ca艂kowicie prze偶y艂a. Kr贸tko po 艣lubie zgin膮艂 w wypadku. W tych okolicach baronowa pojawi艂a si臋 trzy czy cztery lata temu. Posiada dom w Kolonii, poza tym mieszkanie w Bonn.
Na Koblenzer Strasse.
Sk膮d pan wie?
Te偶 tam mieszkam, dok艂adnie pi臋tro ni偶ej.
No, 艂adnie — stwierdzi艂 Peter Sandman. — Tak wi臋c mam r贸wnie偶 pa艅ski adres. A mo偶e nie chcia艂 mi go pan da膰?
Zale偶a艂oby mi bardzo na kontakcie z panem — odpowiedzia艂 Karl Wander.
Ten wi臋c ju偶 istnieje. — Amerykanin u艣miechn膮艂 si臋 do swego go艣cia z wyra藕nym zadowoleniem. — Lubi臋 rozmowy z panem, panie Wander. Najwyra藕niej trzymaj膮 si臋 pana interesuj膮ce niespodzianki, to dla mnie cenna w艂a艣ciwo艣膰. Czytajmy dalej: pa艅ska baronowa nale偶y tu do wzgl臋dnie wy偶szych sfer, a co to oznacza, wkr贸tce si臋 pan dowie. Nigdzie indziej nie poznaje si臋 tak szybko, czym jest wzgl臋dno艣膰. Ale baronowa to rzeczywi艣cie sama czo艂贸wka, o licznych i efektownych powi膮zaniach z ministerstwami i ambasadami. Zalecam najwy偶sz膮 ostro偶no艣膰!
A co z niejakim doktorem Klausem Barranskim? R贸wnie偶 pan go zna?
Mister Sandman uni贸s艂 o par臋 centymetr贸w swoj膮 kwadratow膮 czaszk臋 i nie bez podziwu wpatrywa艂 si臋 w Wandera. — Od dawna pan tu jest?
Od wczoraj, przyjecha艂em p贸藕nym popo艂udniem.
Nie do wiary! — stwierdzi艂 Amerykanin. — Doktor Barranski ma gabinet w Kolonii, jest nie tylko modnym le-
21
karzem, posiada imponuj膮ce znajomo艣ci, tak偶e wybitne zdolno艣ci w dziedzinie medycyny. Og贸lnie chwali si臋 go za dyskrecj臋, na kt贸r膮 zreszt膮 bardzo si臋 liczy. Gdyby na przyk艂ad kt贸ry艣 z ambasador贸w lub dama z wy偶szych sfer z艂apali intymn膮 chorob臋 albo jaki艣 minister uleg艂 zatruciu alkoholowemu, doktor Barranski zajmie si臋 tym szybko, skutecznie i po cichu. Jest zapewne milionerem.
— A czy zna pan niejak膮 Ew臋 Morgenrot?
Peter Sandman zastanowi艂 si臋. — A powinienem j膮 zna膰? Morgenrot? M艂oda dama?
Oko艂o dwudziestu lat, blondynka, delikatnej budowy, w normalnym stanie, jak s膮dz臋, do艣膰 atrakcyjna.
U mnie w ka偶dym razie jeszcze nie rejestrowana — Sandman zanotowa艂 sobie nazwisko Ewy Morgenrot.
— Gdy tylko znajd臋 co艣 na jej temat, dam panu zna膰. Nie
b臋dzie pan mia艂 nic przeciwko temu, je偶eli pos艂u偶臋 si臋
specjalnymi umiej臋tno艣ciami naszego mister Jerome?
Mister Jerome? A kt贸偶 to taki?
Cz艂owiek, kt贸rego nazwano „potr贸jnym ma艂piszonem z Bonn": wszystko widzi, wszystko s艂yszy, ale m贸wi tylko to, co jego zdaniem mo偶na powiedzie膰. Jest jednym z czo艂owych funkcjonariuszy ameryka艅skich s艂u偶b wywiadowczych na Europ臋 艢rodkow膮. Mam w膮tpliwy zaszczyt przyja藕ni膰 si臋 z nim. A wi臋c ma pan co艣 przeciwko jego wsp贸艂pracy?
Potrzebuj臋 tylko paru informacji.
Dobra! Mia艂by pan ochot臋 zje艣膰 jutro ze mn膮 obiad, na koszt ameryka艅skiego podatnika?
Jutro ko艂o po艂udnia mam pierwsz膮 rozmow臋 z moim nowym chlebodawc膮. Ale wieczorem mogliby艣my wsp贸lnie 艣wi臋towa膰, chocia偶 dok艂adnie jeszcze nie wiem, z jakiej okazji.
Za艂atwione! — powiedzia艂 Peter Sandman. Si臋gn膮艂 po kartk臋 z nazwiskiem Ewy Morgenrot i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 z namys艂em. Potem w艂膮czy艂 wewn臋trzny telefon i poleci艂:
— Potrzebuj臋 wszystkich danych na temat pana Feldman-
na, a przy okazji tego Kruga, sekretarza partii. Najpierw
jednak prosz臋 mnie po艂膮czy膰 z panem Jerome.
22
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 pierwsza
O pocz膮tkach, kt贸re nale偶y traktowa膰 z nieufno艣ci膮, i uprzedzeniach, kt贸rych trzeba si臋 strzec.
W tej sprawie Peter Sandman po raz pierwszy telefonowa艂 do mnie pewnej soboty, p贸藕n膮 jesieni膮 tego roku. By艂a to wyj膮tkowo korzystna pora, poniewa偶 prawie w ka偶dy weekend wszyscy politycy wynosz膮 si臋 z Bonn.
Udaj膮 si臋 przewa偶nie w stron臋 domowych pieleszy, a przynajmniej do Kolonii, Frankfurtu czy Dusseldorfu. Aby wypocz膮膰! Na to musi si臋 przecie偶 znale藕膰 czas. Te pi臋膰dziesi膮t do sze艣膰dziesi臋ciu zarejestrowanych w Bonn dziwek reprezentuje co najwy偶ej doln膮 granic臋 klasy 艣redniej, obliczon膮 na potrzeby rynku miejscowych obywateli.
Wielki praojciec tej Republiki Federalnej wytworzy艂 atmosfer臋, kt贸ra mi臋dzy innymi doprowadzi艂a do swego rodzaju seksualnej sterylno艣ci. Oto jedna z regu艂, kt贸re generuj膮 wyj膮tki. Liczne, aktywnie dzia艂aj膮ce ambasady udziela艂y si臋 na tym polu, a i inni przedstawiciele r贸偶nych grup interesu starali si臋 zwalcza膰 weekendow膮 nud臋 tych, kt贸rzy zostawali na miejscu. Ten stan prowadzi艂 do ujawniania si臋 pewnych, nader ludzkich mo偶liwo艣ci.
Nasza bran偶a stara艂a si臋 z tego czerpa膰 korzy艣ci. Jednak owej soboty, kiedy zadzwoni艂 Sandman, wszystkie zwrotnice by艂y ju偶 nastawione, a moi ludzie kierowali si臋 do przeznaczonych im obiekt贸w. Na tym etapie nie mo偶na by艂o jeszcze oczekiwa膰 jakichkolwiek rezultat贸w. Tak wi臋c nie oci膮gaj膮c si臋, zaj膮艂em si臋 spraw膮 Sandmana. Tego, co z niej wynik艂o, nawet ja si臋 nie spodziewa艂em.
O Sandmanie nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Zapewne wierzy艂, od czasu do czasu traktowa艂 to ca艂kiem powa偶nie, 偶e reprezentuje sw贸j kraj w niemiecko-federalnym Bonn. Nast臋pstwem tego by艂 swego rodzaju niedba艂y cynizm. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e sprawia艂o mu to przyjemno艣膰. W tym wypadku jednak osi膮gn臋艂o chyba do艣膰 niebezpieczny poziom po偶膮dania rozrywki.
23
; „ • • < . * ,
Tego nudnego, jesiennego popo艂udnia Sandman wymieni艂 mi sporo nazwisk. Najpierw niejakiego Karla Wandera, na temat kt贸rego szybko znalaz艂y si臋 materia艂y. To z jego powodu przed dziesi臋ciu laty Federalny Urz膮d Ochrony Konstytucji poprosi艂 nas o pomoc. Ci ludzie nie ufali mu. Nie bez powodu, gdy偶 nic konkretnego nie mo偶na mu by艂o zarzuci膰.
W jego wypadku mieli艣my do czynienia z tak zwanym idealist膮. To zawsze nasuwa pewne podejrzenia, poniewa偶 reakcje tych ludzi s膮 nieobliczalne i nie da si臋 nimi manipulowa膰.
W czasach, kiedy sam do niej nale偶a艂, ten ch艂opaczyna uwa偶a艂 armi臋 za ostoj臋 nowoniemieckiego i demokratycznego ducha, tak w ka偶dym razie chcia艂 widzie膰 t臋 organizacj臋. To musia艂o si臋 藕le sko艅czy膰.
Akta Wandera nigdy nie zosta艂y ostatecznie zamkni臋te, nie bez powodu jak si臋 p贸藕niej okaza艂o. Przed oko艂o dziesi臋ciu laty opu艣ci艂 armi臋. G艂o艣no wyra偶a艂 sw贸j protest, na co jednak nikt nie zwr贸ci艂 uwagi. Potem pracowa艂 mniej lub bardziej naukowo zajmuj膮c si臋 sprawami wojskowo艣ci, ale te偶 i innymi dziedzinami. Udziela艂 si臋 tak偶e literacko w podkre艣laj膮cych sw膮 ponadpartyjno艣膰 gazetach, ale i tam sta艂 si臋 wkr贸tce niewygodny. Tak wi臋c szybko stacza艂 si臋 coraz ni偶ej. Otwarcie sympatyzowa艂 ze zwolennikami uznania NRD, uczestnikami marszy wielkanocnych, ze studenckim ruchem kontestacyjnym. Jednym s艂owem: zdeklarowany „naprawiacz" 艣wiata. Zaleca si臋 wi臋c daleko id膮c膮 ostro偶no艣膰.
Nast臋pne nazwisko wymienione przez Petera Sandmana to Aleksander Krug. W tym kontek艣cie fakt ten zas艂ugiwa艂 na uwag臋, poniewa偶 trudno chyba o wi臋ksze przeciwie艅stwa. Wander dzia艂a艂 nie zwracaj膮c uwagi na korzy艣ci, liczy艂 si臋 nawet z ewentualnymi stratami. Krug natomiast, wp艂ywowy sekretarz partii, robi艂 interesy wsz臋dzie, gdzie tylko by艂a ku temu mo偶liwo艣膰. Zgarnia艂 w zasadzie wszystko, co si臋 da艂o.
Zadawa艂em wi臋c sobie pytanie: co ci dwaj maj膮 ze sob膮 wsp贸lnego?
Wiedzia艂em ju偶 w贸wczas, 偶e Krug ochoczo podczepi艂 si臋 pod ministra Feldmanna, kt贸remu zawdzi臋cza艂 swoj膮 贸w-
24
czesn膮 pozycj臋. A co艣 takiego zobowi膮zuje, ale r贸wnie偶 prawie zawsze si臋 op艂aca, chocia偶 nie ma co do tego ca艂kowitej pewno艣ci.
Wszak ceny pogl膮d贸w, przekona艅, wierno艣ci i poplecz-nictwa stale si臋 zmienia艂y. Kto艣 m贸g艂 zaoferowa膰 wi臋cej. Ale nadal pyta艂em: co ma z tym wsp贸lnego Karl Wander?
Powinienem przy tym wiedzie膰, 偶e te Niemcy, czyli Republika Federalna, s膮 krajem nieograniczonych mo偶liwo艣ci. Fakt ten trzeba tylko dostrzec we w艂a艣ciwym momencie, a i tutaj z pewno艣ci膮 da si臋 co艣 zdzia艂a膰.
2
Przeznaczenie bierze rozp臋d
— ale i to wymaga czasu, je艣li ma by膰
zrobione porz膮dnie
Otrzyma艂em co艣 w rodzaju pozwu — oznajmi艂 Wander w komisariacie policji nr 3. Znajdowa艂 si臋 w wypieszczonym przybytku w艂adzy, przyozdobionym stosami akt. Pomieszczenie wype艂nia艂 zapach kurzu i m臋skiego potu.
Funkcjonariusz, do kt贸rego zwr贸ci艂 si臋 Wander, obrzuci艂 okazan膮 mu kartk臋 szybkim spojrzeniem. Nast臋pnie ukazuj膮c swe pyzate oblicze zauwa偶y艂 z nagan膮 w g艂osie: — To nie pozew, to zwyk艂e wezwanie.
Ale po co zosta艂em wezwany, czego pan chce ode mnie?
Ja? Niczego — policjant jakby powstrzymywa艂 si臋 przed ziewni臋ciem Wanderowi prosto w twarz. — Pewnie chodzi o jak膮艣 informacj臋. Ale ja nie jestem kompetentny w tej sprawie. Prosz臋 zaczeka膰.
Ale na co?
Na tego, do kogo nale偶y ta sprawa.
Po nieca艂ej p贸艂 godzinie ukaza艂 si臋 kompetentny w tej sprawie, s艂oniowaty osobnik o nazwisku Kohl, spokojny w ka偶dym calu nadinspektor kryminalny. Jego ma艂e, jasne oczka b艂yska艂y zza fa艂d t艂uszczu jakby nalanej twarzy.
W艂a艣nie na pana czekali艣my — oznajmi艂 Kohl.
Nie jestem tu z w艂asnej woli i ch臋tnie sobie p贸jd臋.
Pewnie, 偶e by pan chcia艂! — nadinspektor Kohl obrzuci艂 go lekcewa偶膮cym spojrzeniem, jak handlarz taksuj膮cy byd艂o. — Prosz臋 ze mn膮!
Zaprowadzi艂 Wandera do s膮siedniego pomieszczenia, kt贸re by艂o czym艣 w rodzaju pokoju przes艂ucha艅, urz膮dzonego w staroniemieckim, wi臋ziennym stylu; natr臋tna
surowo艣膰 艣cian pomalowanych na szaro wzmaga艂a wra偶enie przyt艂aczaj膮cej ciasnoty. W ma艂ym oknie z brudnymi szybami wprawione by艂y grube kraty.
Kohl usiad艂 na jedynym krze艣le, roz艂o偶y艂 kilka kartek g臋sto pokrytych pismem maszynowym i pogr膮偶y艂 si臋 w starannej lekturze. Potem spojrza艂 na stoj膮cego przed nim Wan-dera i stwierdzi艂: — Wcale pan na takiego nie wygl膮da.
A jak by pan sobie 偶yczy艂, 偶ebym wygl膮da艂? — spyta艂 niezwykle uprzejmie.
Niech pan si臋 nie stara by膰 dowcipny! W moim zawodzie humor to towar reglamentowany, za szybko si臋 zu偶ywa.
Ach, to smutne, mo偶e powinien pan wobec tego zmieni膰 zaw贸d?
A wi臋c jednak dowcipni艣! — komisarz westchn膮艂 z niech臋ci膮. — Panie, wczoraj, dok艂adnie tu, gdzie pan teraz stoi, te偶 sta艂 taki jeden spryciarz. Po godzinie b艂aga艂 o 艂agodne i wyrozumia艂e traktowanie, w ko艅cu straci艂 w艂a艣nie ukochan膮 matk臋.
A co, za艂atwi艂 j膮?
Tak, przy pomocy m艂otka.
Je偶eli to pana uspokoi, to chcia艂bym nadmieni膰, 偶e moja matka od dawna nie 偶yje, m艂otka r贸wnie偶 nie posiadam. Podejrzewam jednak, 偶e czyni pan aluzj臋 do rzekomego maltretowania przeze mnie osoby p艂ci 偶e艅skiej, czy jak si臋 to fachowo nazywa.
Nie tylko z pana dowcipni艣, ale i blagier — stwierdzi艂 znowu z ci臋偶kim westchnieniem Kohl. — Jak si臋 ostatnio okaza艂o, na podstawie zgodnych zezna艅 艣wiadk贸w, nie bra艂 pan w tym udzia艂u.
To naprawd臋 nie wiem, czego pan chce ode mnie — Karl Wander nie mia艂 nic przeciwko s艂oniom, uwa偶a艂 je za sympatyczne, cho膰 niekiedy niebezpieczne stworzenia. — Doprawdy, nie wyobra偶am sobie, 偶eby chcia艂 pan ze mn膮 po prostu podyskutowa膰.
No to niech pan nawet nie pr贸buje! — nadinspektor Kohl zaj膮艂 si臋 znowu swoimi papierami i mechanicznym g艂osem zada艂 pytanie: — Czy zamierza pan z艂o偶y膰 doniesienie o przest臋pstwie?
28
A powinienem? — Karl Wander pochyli艂 si臋 troch臋 do przodu, jak gdyby nie dos艂ysz膮c. — To sugestia czy wskaz贸wka? A mo偶e prosi mnie pan tylko o informacj臋?
Musi pan wiedzie膰, 偶e jestem cholernie zm臋czony — ma艂e, bystre oczka inspektora zw臋zi艂y si臋. — Codziennie musz臋 zadawa膰 si臋 z r贸偶nego rodzaju szumowinami, osiem do dwunastu godzin.
Czy mnie te偶 pan do nich zalicza?
Ka偶dy mo偶e si臋 stoczy膰.
Oczywi艣cie, r贸wnie偶 funkcjonariusz policji.
Oczywi艣cie — potwierdzi艂 Kohl. Jego g艂os brzmia艂 bezosobowo, jak u urz臋dnika sprzedaj膮cego znaczki pocztowe. — Tak si臋 zreszt膮 teraz czuj臋. Powinienem strzeli膰 pana w ten bezczelny pysk i wycisn膮膰 jak cytryn臋.
A dlaczego pan nie pr贸buje? Nie wygl膮dam przecie偶 na osi艂ka, a pan, mimo swojego wieku, sprawia wra偶enie ca艂kiem krzepkiego. Co wi臋c powstrzymuje pana przed tym, by da膰 upust swym emocjom?
Za nieca艂e pi臋膰 lat przechodz臋 na emerytur臋 — odpar艂 inspektor. — Do tego czasu musz臋 si臋 powstrzymywa膰, mimo 偶e przychodzi mi to z trudem. Zw艂aszcza w pa艅skim przypadku! Ale nie mog臋 uszkodzi膰 nawet drobnego 艂ajdaczyny, je艣li przyja藕ni si臋 z jakim艣 ministrem. Niestety, nie mog臋 sobie na to pozwoli膰.
Sk膮d ten pomys艂? — Karl Wander by艂 tak zaskoczony, jakby zobaczy艂 reklam臋 telewizyjn膮: „Nasz proszek do prania jest najgorszy!" — Nie znam osobi艣cie 偶adnego ministra, w dodatku, jaki to mo偶e mie膰 zwi膮zek z t膮 spraw膮? Kogo ma pan na my艣li?
Cz艂owieku, nie zamierzam robi膰 jakichkolwiek aluzji! Nie dlatego, 偶e jestem tch贸rzem, tylko nie chc臋 wyj艣膰 na
kompletnego durnia.
— A mo偶e razem by艣my co艣 ustalili — powiedzia艂 ostro
偶nie Wander. — W tym momencie to ja si臋 czuj臋 jak idiota,
a nie jest to przyjemne uczucie.
Nadinspektor Kohl wygl膮da艂, jakby chcia艂 zaj膮膰 si臋 ju偶 tylko swoimi papierami. — Zada艂em panu nast臋puj膮ce pytanie: Czy nie chce pan z艂o偶y膰 doniesienia o przest臋pstwie? Pa艅ska odpowied藕 brzmi: nie. Zgadza si臋?
29
— Niech pan powie wreszcie, o co panu chodzi!
Z艂o偶y艂 pan doniesienie o przest臋pstwie? Nie! Sk艂ada pan je teraz? Tak czy nie? A wi臋c nie! A teraz niech si臋 pan zabiera, zanim strac臋 resztki cierpliwo艣ci i kopn臋 pana w ty艂ek. A po艣rednio w ty艂ek ministra, w kt贸ry pan w艂azi.
Czy to wszystko?
Je偶eli to pana interesuje, to mam ch臋膰 naplu膰 sobie w g臋b臋! Tylko jak to, do jasnej cholery, zrobi膰?!
Czego pan jeszcze chce? — zapyta艂 doktor Bergner. Jak w obronnym ge艣cie podni贸s艂 r臋ce na widok swojego go艣cia. — Ju偶 wystarczaj膮co du偶o pan narozrabia艂!
Te偶 powoli zaczynam mie膰 to uczucie — odpar艂 Karl Wander. — Ale mo偶e pan m贸g艂by mi powiedzie膰, dlaczego?
Doktor Bergner pracowa艂 w szpitalnej izbie przyj臋膰. Prawie codziennie, w godzinach przedpo艂udniowych, ta艣mowo obs艂ugiwa艂 nap艂ywaj膮cych chorych. Teraz w艂a艣nie ogl膮da艂 silnie zaczerwienione, krztusz膮ce si臋 i wymiotuj膮ce dziecko. — Rentgen — zadecydowa艂.
— Czy to pan nas艂a艂 na mnie policj臋 kryminaln膮? — spy
ta艂 Wander.
Lekarz wpatrywa艂 si臋 w swojego rozm贸wc臋, jak gdyby mia艂 zamiar postawi膰 diagnoz臋, ale nie doszed艂 w swoich rozwa偶aniach do zadowalaj膮cego rezultatu. Zaniepokojony poprosi艂 jednego z koleg贸w o zast臋pstwo. — Na pi臋膰 minut, tylko za艂atwi臋 tego tutaj.
Doktor Bergner zaci膮gn膮艂 swojego go艣cia do s膮siedniego pomieszczenia. Brudna bielizna zalega艂a a偶 pod sufit, a wok贸艂 rozchodzi艂 si臋 dusz膮cy zapach zgnilizny.
Karl Wander otworzy艂 szeroko okno i pozosta艂 przy nim.
— Zak艂adam, 偶e protok贸艂 wypadku niewiele panu pom贸g艂
i zaryzykowa艂 pan po艣rednie doniesienie, w艂a艣nie na mnie.
Doktor Bergner kr贸tko, jakby bezsilnie, machn膮艂 r臋k膮.
— Pewnie si臋 panu wydaje, 偶e jestem kim艣 w rodzaju
ograniczonego umys艂owo fanatyka sprawiedliwo艣ci.
— Tak to wczoraj w nocy wygl膮da艂o.
Mo偶liwe — zgodzi艂 si臋 lekarz. Sprawia艂 wra偶enie zm臋czonego, jak po biegu d艂ugodystansowym. — Ja tak偶e miewam takie napady odwagi, a mo偶e lekkomy艣lno艣ci, sam dok艂adnie nie wiem. Tylko, 偶e szybko mijaj膮. I coraz rzadziej mi si臋 to zdarza.
Czy naprawd臋 jest pan pewny, 偶e to nie pan napu艣ci艂 na mnie policj臋?
Zapewne trafili do pana pod w艂a艣ciwy adres, ale to nie ja im go da艂em. — Bergner sta艂 ci膮gle obok stosu brudnej bielizny, 偶adne zapachy zgnilizny nie by艂y mu obce. — Czego od pana chcieli?
Tylko pewnego drobiazgu. Jeden z funkcjonariuszy pyta艂 mnie, czy chc臋 z艂o偶y膰 doniesienie o przest臋pstwie. Tym, co chcia艂 us艂ysze膰, by艂o s艂owo: „nie" i s膮dzi艂, 偶e to w艂a艣nie us艂ysza艂. Pocz膮tkowo nie by艂em w stanie mu niczego wyja艣ni膰.
Znamy te numery. Tym rutynowym trikiem kto艣 si臋 po prostu zabezpieczy艂.
Ten doktor Barranski?
To pan wymieni艂 to nazwisko, nie ja! — Kr贸licze oczy lekarza zaczerwieni艂y si臋 jeszcze bardziej. — Teraz ma pi臋kne urz臋dowe za艣wiadczenie, w dodatku dzi臋ki pa艅skiej, 偶yczliwej pomocy, panie Wander. Mo偶e teraz mianowicie udowodni膰, 偶e nie by艂o podstaw do wszcz臋cia post臋powania karnego. Tak to si臋 robi.
Czy to si臋 cz臋sto zdarza?
To zale偶y, u wi臋kszo艣ci lekarzy nigdy, u niekt贸rych czasami, a u pewnej grupy w zasadzie ci膮gle. Zapewne panu wiadomo, 偶e w nast臋pstwie na przyk艂ad samob贸jstwa lub jego usi艂owania automatycznie wszczyna si臋 dochodzenie. Podobnie jest zreszt膮 z wypadkami losowymi, gdy prowadz膮 do ci臋偶kich uszkodze艅 cia艂a czy 艣mierci. To samo dotyczy wszystkich innych przypadk贸w, kt贸re pozwala艂yby chocia偶by tylko przypuszcza膰, 偶e w gr臋 wchodzi czyn kryminalny. Je偶eli co艣 takiego dojdzie do wiadomo艣ci lekarza, musi on z艂o偶y膰 doniesienie lub te偶 si臋 zabezpieczy膰. Tego to typu kombinacje mog膮 w dzisiejszych czasach nale偶e膰 do sztuki lekarskiej.
31
A pan i pa艅scy koledzy po prostu si臋 z tym godzicie? — zapyta艂 prowokacyjnie Wander.
Gdy dowiadujemy si臋 o takich wypadkach, jeste艣my oburzeni, czasami nawet bardzo. Ale w ko艅cu wszyscy mamy rodziny, posady, to co nazywa si臋 karier膮, i do tego pe艂no pacjent贸w, kt贸rzy jedynie na nas mog膮 liczy膰. To wszystko bardzo absorbuje.
Tylko niech pan nie zaczyna si臋 nad sob膮 u偶ala膰, doktorze! Niech si臋 pan lepiej zastanowi, czy nie da艂oby si臋 jeszcze czego艣 zrobi膰 w przypadku Ewy Morgenrot.
Z mojej strony, nie.
A czy m贸g艂by mi pan chocia偶 dostarczy膰 innych, podobnych materia艂贸w, pod warunkiem 偶e b臋d膮 bez zarzutu, to znaczy: b臋d膮 mog艂y stanowi膰 materia艂 dowodowy.
Niech mnie r臋ka boska broni! — Doktor Bergner zatrzasn膮艂 z hukiem okno i szeroko otworzy艂 drzwi. — Jestem naprawd臋 lekarzem, nawet je偶eli pan w to w膮tpi, ale dla pana nie jestem w艂a艣ciwym cz艂owiekiem, bo, jak mi si臋 zdaje, 偶ycie panu niemi艂e!
Prosz臋 otworzy膰! — powiedzia艂 Karl Wander, stoj膮c przed zamkni臋tymi drzwiami z numerem 304. — Chcia艂bym pani膮 zobaczy膰 w miar臋 normalnych okoliczno艣ciach, o ile to oczywi艣cie mo偶liwe.
Kim pan jest?
Pani wybawicielem, je偶eli jest pani Ew膮 Morgenrot.
Mieszka pan pi臋tro ni偶ej?
Je偶eli tak pani woli, mo偶e pani uwa偶a膰, 偶e odwiedzam pani膮 jedynie z uprzejmo艣ci.
Drzwi apartamentu 304 otworzy艂y si臋. Ujrza艂 fa艂dzisty, jedwabny, ciemnoliliowy szlafrok, a nad nim otoczon膮 jas-noblond w艂osami, woskowoblad膮 twarz z jakby przylepionym, wymuszonym u艣miechem. — W zasadzie nie wolno mi przyjmowa膰 go艣ci.
— A kto pani zabroni艂? — zapyta艂.
Ewa Morgenrot m贸wi艂a jasno brzmi膮cym, dzieci臋cym g艂osem i tonem jakby wytrenowanym w naiwno艣ci maj膮cej
32
wywo艂a膰 odpowiednie wra偶enie. — Inaczej sobie pana wyobra偶a艂am.
Ja pani膮 te偶 — odpar艂 Wander.
Jak to?
W du偶o gorszym stanie. Pani chyba naprawd臋 jest bardzo wytrzyma艂a.
Ale czuj臋 si臋 niezbyt dobrze — zapewni艂a przymilnym tonem.
To niech pani szybko wraca do 艂贸偶ka!
Wander wszed艂 do mieszkania, delikatnym ruchem odsun膮艂 j膮 na bok i zamkn膮艂 drzwi. Pozornie nie zwracaj膮c na ni膮 uwagi, uda艂 si臋 do sypialni. Tam wskaza艂 na przykryte 艂贸偶ko. — Gdyby pani jeszcze kiedy艣 znowu potrzebowa艂a lekarza, to ja go ju偶 nie sprowadz臋!
Ewa pos艂usznie posz艂a za nim. Kieruj膮c na niego swoje dziecinne oczy po艂o偶y艂a si臋, przykrywaj膮c sobie nogi kocem. Spojrza艂a na niego z oczekiwaniem. — Podobam si臋 panu?
Nie — odpowiedzia艂.
To dlaczego pan przyszed艂?
呕eby przyjrze膰 si臋 pani troch臋 dok艂adniej! Chcia艂em si臋 dowiedzie膰, dlaczego i dla kogo marnuj臋 m贸j cenny czas. Jak samopoczucie?
Czuj臋 si臋 zupe艂nie rozbit膮 — odpowiedzia艂a i jak ptak zamkn臋艂a oczy. — Chce si臋 pan przy mnie po艂o偶y膰?
Niby dlaczego?
Bo wydaje mi si臋 pan sympatyczny, czy to nie wystarczy?
Mnie nie — odpowiedzia艂 prawie surowo Karl Wander, pochylaj膮c si臋 nad ni膮. Zapyta艂 natarczywie: — Dlaczego zosta艂a pani pobita? I przez kogo?
Ewa Morgenrot le偶a艂a bez ruchu. Czeka艂 na odpowied藕 bez szczeg贸lnego po艣piechu, jak na zielone 艣wiat艂o na skrzy偶owaniu. Mog艂o to trwa膰 kilka minut.
Wreszcie Ewa otworzy艂a swoje wilgotne, b艂臋kitne oczy i spyta艂a: — Czy to naprawd臋 takie wa偶ne?
— Nie mog臋 na razie oceni膰, czy to a偶 takie wa偶ne. Ale
chc臋 wiedzie膰!
33
To wszystko jest strasznie skomplikowane — powiedzia艂a z wysi艂kiem Ewa. — Pan si臋 nazywa Wander, prawda? A jak pan ma na imi臋?
Karl. Tylko niech to pani nie rozprasza.
To b臋d臋 do pana m贸wi膰: Charlie, mog臋?
Jak pani sobie 偶yczy! A je偶eli chce mnie pani wprawi膰 w dobry humor, to prosz臋 mi jak najwi臋cej opowiedzie膰 o sobie i o swoich obecnych przyjacio艂ach.
Naprawd臋, Charlie, o sobie nie mog臋 zbyt du偶o powiedzie膰. — Ewa wyci膮gn臋艂a si臋 kokieteryjnie na 艂贸偶ku. — Chyba do艣膰 nieszcz臋艣liwie tak膮 ju偶 mam natur臋, to znaczy: chcia艂abym 偶y膰 tak, 偶eby mi to sprawia艂o przyjemno艣膰, a tego w艂a艣nie nie mog臋. Dok艂adniej m贸wi膮c: nie pozwala mi si臋.
Niech pani nie owija w bawe艂n臋! Co to znaczy „si臋"?
Ca艂y 艣wiat! Obawiam si臋, 偶e trudno b臋dzie panu mnie zrozumie膰, sama siebie prawie ju偶 nie rozumiem. Na pewno wiele rzeczy robi臋 藕le. Ale nie wtedy, gdy jestem z panem, Charlie, czuj臋 to.
Niech mnie pani nie pr贸buje nabra膰 na t臋 s艂odk膮 nut臋, nie ze mn膮 takie numery! — Karl Wander patrzy艂 na ni膮 jak na ch臋tnego do zabawy szczeniaka, kt贸ry przed chwil膮 narobi艂 na dywan. — Prosz臋 nie wmawia膰 mi, 偶e pochodzi pani z biednej, ale uczciwej rodziny, 偶e z t臋sknoty za czym艣 wy偶szym, nie ze swojej winy, wpad艂a pani w z艂e towarzystwo, kt贸re pani膮 potem podst臋pnie wykorzysta艂o...
Bzdura! — powiedzia艂a Ewa Morgenrot z niespodziewan膮 energi膮. Wyprostowa艂a si臋, patrz膮c na niego jak na natr臋tnego kolportera prasy ilustrowanej. — A偶 taka g艂upia to chyba nie jestem!
No, to ju偶 du偶o lepiej! Oby tak dalej.
— Mojej matki w og贸le nie znam — powiedzia艂a Ewa
prawie w po艣piechu. — M贸j tak zwany ojciec ma wi臋cej
pieni臋dzy, ni偶 by艂by pan w stanie kiedykolwiek wyda膰.
Mog臋 sobie pozwoli膰 na wiele rzeczy, i pozwalam sobie!
Poza tym jestem zar臋czona i to ca艂kiem nie藕le! A tutaj
wpad艂am nie w z艂e towarzystwo, lecz w aktualnie naj
lepsze!
34
Ma pani na my艣li na przyk艂ad Sabin臋 Wassermann?
Czy ma pan co艣 przeciwko niej? Dlaczego? Sabina jest uczciwa, zna Boga i ludzi!
Tutaj, w Bonn? Czy to mo偶liwe?
Nie lubi jej pan, prawda? — Ewa u艣miechn臋艂a si臋 tym razem poufale. — Nie w pana typie? Czy ja si臋 panu bardziej podobam? A mo偶e pan si臋 boi?
Pani na pewno nie, Ewo!
To dobrze, Charlie. A wi臋c czego si臋 pan boi? Mo偶e tego, 偶e naprawd臋 mog艂abym panu opowiedzie膰, kto mnie zbi艂 do nieprzytomno艣ci? Opowiedzie膰 panu, naprawd臋 pan tego chce?
Zawaha艂 si臋 przez chwil臋 i odpar艂 zdecydowanie: Tak, chc臋. Prosz臋 mi opowiedzie膰!
Ewa roze艣mia艂a si臋 piskliwie, cho膰 niezbyt g艂o艣no. — Nie, Charlie, panu na razie nie. Za ma艂o si臋 znamy. Ale by艂oby dobrze, gdyby艣my si臋 poznali bli偶ej. Tak blisko, jak to tylko mo偶liwe.
Nie jestem jeszcze na tym etapie — powiedzia艂 Karl Wander od drzwi, jak gdyby gotowa艂 si臋 do ucieczki. Zawo艂a艂 jeszcze: — Do jasnej cholery, co mnie obchodz膮 choroby innych!
Wr贸ci pan — powiedzia艂a Ewa Morgenrot z przekonaniem i po艂o偶y艂a si臋 z powrotem na 艂贸偶ku. — Nie wiem wprawdzie dok艂adnie, z jakiego powodu, ale pan wr贸ci. A ja sobie wtedy pomy艣l臋: to ze wzgl臋du na mnie.
— A id藕 do diab艂a, dziewczyno, o ile ju偶 tam nie jeste艣!
— No, jak leci, panie Wander? — rozleg艂 si臋 weso艂y i sympatyczny g艂os. Nale偶a艂 do szczup艂ej postaci, kt贸rej sk贸rzany p艂aszcz pob艂yskiwa艂 delikatnie w 艣wietle ulicznych latarni. — Zadomowi艂 si臋 pan ju偶 u nas?
Karl Wander zjad艂 w艂a艣nie wystawn膮 kolacj臋 w gospodzie w pobli偶u Friedensplatz, obficie popijaj膮c re艅skim winem. Nieco zm臋czony chcia艂 min膮膰 katedr臋 i przedosta膰 si臋 na Koblenzer Strasse. Osobnik w sk贸rzanym p艂aszczu zagrodzi艂 mu jednak drog臋.
35
Nie poznaje mnie pan? Jestem Sobottke, szofer! Wczoraj, po po艂udniu odebra艂em pana z lotniska i zawioz艂em do mieszkania. Ju偶 pan zd膮偶y艂 zapomnie膰?
No c贸偶, kogo艣 takiego jak pan raczej trudno zapomnie膰 — odpar艂 Wander. — Trzeba by艂o od razu stan膮膰 w ja艣niejszym miejscu.
Przecie偶 stoj膮! — odpar艂 Sobottke podchodz膮c bli偶ej. — Cieszy si臋 pan?
A to dlaczego? — spyta艂 ostro偶nie Karl Wander.
Mo偶e m贸g艂bym panu zaoferowa膰 pewne us艂ugi? — grubo ciosana twarz Sobottkego wykrzywi艂a si臋 w wymuszonym u艣miechu. — Na przyk艂ad ma艂a wycieczka do Kolonii, samoch贸d stoi w pobli偶u, za p贸艂 godziny byliby艣my na miejscu. Znam tam par臋 niez艂ych adres贸w, gwarantuj臋, 偶e b臋dzie pan zadowolony i na pewno zostanie pan obs艂u偶ony lepiej ni偶 tutaj! No, jak?
Jest pan pewny, 偶e mo偶e pan sobie na to pozwoli膰?
Ale偶 oczywi艣cie! — zapewni艂 wylewnie Sobottke. — Nasz pan Krug, z powodu kt贸rego pan tu przecie偶 przyjecha艂, powiedzia艂 mi: Opiekuj si臋 naszym go艣ciem, troszcz si臋 o niego, ceny nie graj膮 roli, tak偶e samoch贸d ma by膰 do dyspozycji. Zabawcie si臋 par臋 godzin, zanim zacznie si臋 proza 偶ycia! Tak powiedzia艂! Taki ju偶 jest nasz pan Krug, zawsze z gestem! Dla tych, kt贸rzy na to zas艂uguj膮.
Jeszcze nie wiem, na co sobie tu zas艂u偶臋, ale wkr贸tce si臋 pewnie oka偶e. Napijemy si臋 jeszcze?
Ile pan sobie 偶yczy, panie Wander.' — zawo艂a艂 uradowany Sobottke. — Na rachunek naszego pana Kruga, on zap艂aci!
Weszli do knajpy przy Kaiserplatz. Byli jedynymi go艣膰mi. Ju偶 na godzin臋 przed p贸艂noc膮 Bonn wygl膮da艂o jak pogr膮偶one w g艂臋bokim 艣nie. Stan臋li przy barze i zam贸wili wino, podane w pod艂u偶nych, nape艂nionych do po艂owy kieliszkach. Pili i starali si臋 delektowa膰 jego smakiem.
— Dlaczego mnie pan 艣ledzi艂? — zapyta艂 Wander.
— Ale偶, co pan opowiada! — wykrzykn膮艂 Sobottke ura
偶onym g艂osem. — W艂a艣nie przypadkowo przechodzi艂em
i pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e by艂oby panu przyjemnie,
gdyby kto艣 si臋 panem troch臋 zaopiekowa艂. Akurat nada-
36
rzy艂a si臋 okazja, 偶eby spe艂ni膰 偶yczenie pana Kruga, kt贸ry jest subtelnym cz艂owiekiem, o czym pan si臋 wkr贸tce sam przekona.
Chce pan odwr贸ci膰 moj膮 uwag臋, panie Sobottke?
殴le pan to ocenia — odpar艂 偶arliwie Sobottke. Wander pomy艣la艂, 偶e m贸g艂by mie膰 oko艂o czterdziestki. Wygl膮da艂 na by艂ego instruktora narciarskiego. Typ poczciwego, nieskomplikowanego m臋偶czyzny. — Chodzi mi tylko o to, 偶eby zapewni膰 panu troch臋 mi艂ej rozrywki, kt贸rej nie znajdzie pan tutaj, w Bonn, je偶eli oczywi艣cie ma pan na to ochot臋. Tutaj wszystko jest, jakby to powiedzie膰, 艣ci艣le rejestrowane. Nale偶y to bra膰 pod uwag臋. To si臋 nawet mo偶e op艂aci膰.
Do czego pan w艂a艣ciwie zmierza? — zapyta艂 Wander.
Do niczego konkretnego — zapewni艂 po艣piesznie Sobottke. — Chodzi mi tylko o to, 偶e jest pan w ko艅cu m臋偶czyzn膮, ma okre艣lone potrzeby. Spokojnie mo偶e pan to wszystko mie膰, tylko dlaczego tutaj? Diabli wiedz膮, w co si臋 pan mo偶e wpakowa膰! Po co si臋 w to miesza膰? W ko艅cu chce pan przecie偶 tu pracowa膰!
Pot臋偶ne z pana ch艂opisko, prawda? — spyta艂 po chwili zastanowienia Wander.
Mo偶na tak powiedzie膰 — odpar艂 z u艣miechem Sobottke.
Jak kto艣 panu wejdzie w drog臋, bije pan do skutku?
Jak trzeba, oczywi艣cie.
Dziewczyn臋 tak偶e?
To zale偶y. Zazwyczaj jestem cholernie pokojowo nastawiony. Ale baby bywaj膮 czasem gorsze od facet贸w. — Sobottke wykrzywi艂 si臋 w rozmarzonym u艣miechu. — Na przyk艂ad, kiedy trzeba ochrania膰 ministra pana Kruga, jak ostatnio, gdy napastowa艂a go jaka艣 g艂upia demonstrantka, przecie偶 to prawie zamach, nie?
Do艂o偶y艂 jej pan?
Robi si臋, co mo偶e! Mam pewne obowi膮zki i musz臋 je traktowa膰 powa偶nie. Przecie偶 nie musz臋 panu t艂umaczy膰. A jak pan my艣li, po co pan tu jest?
Przede wszystkim po to, 偶eby si臋 wyspa膰 i niech mnie pan nie pr贸buje przed tym d艂u偶ej powstrzymywa膰. I nie chc臋 si臋 nad tym zastanawia膰. Moja sprawa, dlaczego.
37
— Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie pan 偶a艂owa艂! — zawo艂a艂
Sobottke za oddalaj膮cym si臋 Wanderem.
Ten zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 w drzwiach knajpy i odpowiedzia艂 prawie weso艂o: — Jak mog臋 偶a艂owa膰 czego艣, czego nie znam?
. : ' "'.. . 芦
Czeka艂em na pana! — W korytarzu na drugim pi臋trze, pod drzwiami apartamentu 204, sta艂 w rozkroku m艂ody cz艂owiek. — To pan nazywa si臋 Karl Wander?
Czego pan sobie 偶yczy?
Je偶eli to pan jest tym Wanderem, to 艣winia z pana!
By膰 mo偶e — odpar艂. — Ostatnio te偶 mi si臋 tak czasami zdaje. Ale z tego powodu nie musi pan wydziera膰 si臋 po nocy. Dlaczego wszyscy w domu maj膮 od razu wiedzie膰, co si臋 panu wydaje! — Wander spojrza艂 na jego wykrzywion膮, opalon膮 twarz, otoczon膮 wypiel臋gnowanymi, ciemnymi lokami. Oczu nie by艂o wida膰, poniewa偶 ch艂opak opu艣ci艂 g艂ow臋, jak szykuj膮cy si臋 do ataku baran. — Czego pan tutaj szuka? — doda艂 Wander.
Gdybym chcia艂, m贸g艂bym pana skasowa膰 na amen!
Nie ma po艣piechu — poradzi艂 Wander. Czu艂 si臋 zupe艂nie rozbity i my艣la艂 tylko o tym, 偶eby jak najpr臋dzej i艣膰 spa膰. — Mo偶e pan si臋 jeszcze zastanowi i przyjdzie jutro albo w og贸le? — To m贸wi膮c otworzy艂 drzwi mieszkania.
M艂odzieniec rzuci艂 si臋 obok niego do wn臋trza i stan膮艂 nagle w miejscu. Obr贸ci艂 si臋. Wyczekiwa艂. W rozkroku, pochylony do przodu. Gdy Wander zbli偶y艂 si臋 do niego, nog膮 zatrzasn膮艂 drzwi.
Podtatusia艂y z pana facet — stwierdzi艂 gro藕nie brzmi膮cym g艂osem go艣膰 Wandera. — Jestem co najmniej dziesi臋膰 lat m艂odszy!
Ca艂kiem mo偶liwe, a co pan sobie po tym obiecuje?
— sili艂 si臋 na weso艂o艣膰 Wander.
— T艂uszcz si臋 panu odk艂ada, blado pan te偶 wygl膮da —
konstatowa艂 m艂ody cz艂owiek ze wzrastaj膮c膮 pogard膮.
— Sp贸jrz pan na siebie!
— Wiem, to ma艂o pocieszaj膮cy widok, m贸g艂 mi go pan
spokojnie zaoszcz臋dzi膰.
38
Jestem w do艣膰 dobrej formie! 艢wietny ze mnie bokser i znam te偶 karate.
O, to rzeczywi艣cie wyrafinowane wykszta艂cenie, ale m贸g艂 pan r贸wnie偶 zainwestowa膰 troch臋 w swoje wychowanie.
W trzy sekundy k艂ad臋 pana na deski!
A dlaczego?
Nazywam si臋 Morgenrot — wyja艣ni艂 baran. — Wygl膮da艂, jakby zaraz chcia艂 kogo艣 trykn膮膰. — Zna pan to nazwisko?
Owszem — w g艂osie Wandera zabrzmia艂 g艂臋boki smutek. Czu艂 si臋 jak zu偶yta szmata, jak wydany na pastw臋 nie wiedz膮c kogo ani czego. — No dobrze, nazywa si臋 pan Morgenrot, tylko co ja panu na to poradz臋?
Moja starsza siostra te偶 nazywa si臋 Morgenrot — wyja艣ni艂 twardym g艂osem opalony m艂odzieniaszek. — Zna j膮 pan, ma na imi臋 Ewa, a ja jestem Martin. I co pan teraz powie?
Czy to Ewa, pa艅ska siostra, pana przys艂a艂a?
Wyci膮gn膮艂 pan po ni膮 swoje brudne 艂apska! — zawyrokowa艂 Martin Morgenrot. W jego oczach zakipia艂a nag艂a nienawi艣膰. — Pomimo 偶e wiedzia艂 pan, i偶 Ewa jest zar臋czona. Rzuci艂 si臋 pan na ni膮, 偶eby zaspokoi膰 swoje brudne 偶膮dze, wiedz膮c, 偶e nie mog艂a si臋 broni膰.
Wie pan to od Ewy?
Po prostu wiem i to mi wystarczy! -\
Ja te偶 mam do艣膰! — Karl Wander zdecydowanym *U-chem otworzy艂 drzwi na korytarz. — Mo偶e powinienem panu wsp贸艂czu膰, ale by艂aby to tylko strata czasu.
Nie wykr臋caj si臋, 艂ajdaku!
Pos艂uchaj pan! Pozna艂em pa艅sk膮 siostr膮 tylko w przelocie i absolutnie mi to wystarcza. Nie mam r贸wnie偶 najmniejszej ochoty zawiera膰 znajomo艣ci z panem. Teraz mam tylko jedn膮 potrzeb臋: po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka!
— Dobra! A najlepiej, 偶eby艣 w og贸le nie wsta艂!
Martin Morgenrot rzuci艂 si臋 na Wandera jak drapie偶ny
ptak na mysz poln膮. Jedn膮 pi臋艣ci膮 uderzy艂 go w szcz臋k臋, a drug膮 w splot s艂oneczny. Poprawi艂 kopniakiem w podbrzusze i kantem d艂oni wymierzy艂 cios w kark osuwaj膮cego si臋 z j臋kiem przeciwnika.
39
Karl Wander znieruchomia艂. Nast臋pnie po wyfroterowanej pod艂odze podczo艂ga艂 si臋 w stron臋 艂贸偶ka. Jego m贸zg by艂 jak p臋kaj膮ca banka mydlana.
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 druga
O nader ludzkich uwarunkowaniach przy uwzgl臋dnieniu nowoniemieckich reali贸w.
Pozostawa艂em pocz膮tkowo ca艂kowicie oboj臋tny wobec sprawy zarejestrowanej p贸藕niej jako „Przypadek Karla Wandera". W stolicy Republiki Federalnej mieli艣my do czynienia z du偶o bardziej interesuj膮cymi uk艂adami, wobec kt贸rych pojawienie si臋 tego cz艂owieka wydawa艂o si臋 du偶o mniej znacz膮ce. Ot, jeszcze jeden informator przygnany przez wiatr historii. Decyduj膮ce dla mnie by艂o zainteresowanie tym indywidualist膮 ze strony Petera Sandmana, kt贸ry wiele sobie po nim obiecywa艂. Sandman, mimo 偶e w g艂臋bi duszy ameryka艅ski ,,naprawiacz" 艣wiata, by艂 jednak bez w膮tpienia sprytnym dziennikarzem, wietrz膮cym z daleka wszystkie konflikty.
Chyba w celu uzupe艂nienia w艂asnych materia艂贸w, jak r贸wnie偶 wykorzystania mojego instynktownego poparcia, Sandman wymieni艂 mi kilka nast臋pnych nazwisk. Je偶eli chodzi o baronow膮 von Wassermann-Westen, to raczej wywa偶y艂 szeroko otwarte drzwi. By艂em mianowicie przekonany, 偶e dama ta jest przypadkiem ca艂kowicie jednoznacznym: pracowa艂a na w艂asny rachunek specjalizuj膮c si臋 w organizowaniu kontakt贸w. Po艣rednicz膮c mi臋dzy wszystkimi mo偶liwymi kontrahentami pobiera艂a honorarium po szcz臋艣liwym zako艅czeniu rozm贸w. Tak si臋 to zreszt膮 dzieje we wszystkich centrach w艂adzy.
W takiej dzia艂alno艣ci konieczne s膮 kontakty, kt贸rymi dysponowa艂a aran偶uj膮c bogate 偶ycie towarzyskie i anga偶uj膮c si臋 w spos贸b bardzo osobisty. Wkr贸tce zorientowa艂a si臋, 偶e warunkiem powodzenia w tej bran偶y s膮 intensywne inwestycje. Tote偶 nigdy nie by艂a drobiazgowa.
40
Jej wielop艂aszczyznowe powi膮zania by艂y nieprzejrzyste, w ka偶dym razie do tego czasu niespecjalnie si臋 nimi interesowa艂em. Jednak pierwsze badania wykaza艂y mi臋dzy innymi, 偶e jej ulubionym partnerem w interesach by艂 sekretarz partyjny Krug. Domy艣la膰 si臋 mo偶na by艂o r贸wnie偶 do艣膰 intensywnych kontakt贸w z Feldmannem, a w dalszej kolejno艣ci pojawi艂o si臋 tak偶e nazwisko Barranskiego.
Nasze akta na temat doktora Klausa Barranskiego by艂y do艣膰 obszerne, poniewa偶 ju偶 od wielu miesi臋cy systematycznie korzystali艣my z jego us艂ug. Wiedzieli艣my, 偶e pos艂ugiwa艂 si臋 wszystkimi mo偶liwymi brudnymi trikami znanymi w jego bran偶y, jednak jego wysokie kwalifikacje zawodowe nie dopuszcza艂y mo偶liwo艣ci gwa艂townej katastrofy.
Pewien czas temu postawili艣my go przed alternatyw膮: albo b臋dzie od tej chwili pracowa艂 u nas dla dobra amery-ka艅sko-zachodnioeuropejskiego 艣wiata, albo trafi do wi臋zienia. Zgodzi艂 si臋 oczywi艣cie na wsp贸艂prac臋, dzi臋ki czemu mogli艣my mie膰 wgl膮d w jego karty pacjent贸w i historie chor贸b, zainstalowali艣my mikrofony w jego gabinecie, 偶膮daj膮c jednocze艣nie sprawozda艅. Efektem tego by艂o nasze gruntowne rozeznanie w szczeg贸艂ach 偶ycia prywatnego prominent贸w.
Nie mogli艣my oczywi艣cie lekkomy艣lnie zar偶n膮膰 kury znosz膮cej z艂ote jaja. Konieczne by艂o jednak pewne rutynowe zabezpieczenie, przeto za偶膮da艂em przygotowania pewnego rodzaju za艣wiadczenia, kt贸re zreszt膮 szybko dostarczy艂. Oto jego fragment: ,,...zapewniam, 偶e panna Ewa Morgen-rot by艂a moj膮 pacjentk膮 przez okres dw贸ch miesi臋cy. O ile pami臋tam, zosta艂a mi polecona przez pani膮 von Wasser-mann-Westen. Dolegliwo艣ci, kt贸rymi si臋 zajmowa艂em, by艂y raczej niegro藕ne, m.in. lekkie rany t艂uczone, spowodowane, zgodnie z jej zapewnieniami, upadkiem ze schod贸w."
Dopiero teraz przebudzi艂em si臋, niestety nie od razu ca艂kowicie. Mimo to nie pozosta艂em oboj臋tny wobec wymienienia nazwiska Morgenrot. Zorientowa艂em si臋 przy tym, 偶e jego w艂a艣ciwego znaczenia nie domy艣la艂 si臋 nawet Sand-man, nie m贸wi膮c ju偶 o tym Wanderze.
W tym momencie poczu艂em, 偶e ch臋tnie osobi艣cie zajm臋 si臋 t膮 spraw膮.
41
3
Przeznaczenie mo偶e by膰 jak teczka
z aktami, nawet je艣li na pewien czas
pokrywa si臋 kurzem
Biurowiec, stoj膮cy w po艂owie drogi mi臋dzy dworcem, Kaiserstrasse i budynkiem parlamentu, by艂 typowym administracyjnym pud艂em z betonu i szk艂a, wybudowanym w stylu baroku erhardzkiego z epoki cudu gospodarczego. Gdy tylko Wander wszed艂 do hallu, otoczy艂a go atmosfera celebrowanej pracowito艣ci.
艁atwo odnalaz艂 pomieszczenia, kt贸re zamierza艂 odwiedzi膰. Jednak rezyduj膮cy tam cz艂owiek jak gdyby skry艂 si臋 za biurowymi barykadami z palisandru. By艂 to Konstantin Krug, lat czterdzie艣ci dwa, sekretarz partii, polityk koalicji rz膮dowej, specjalista w zakresie prawa administracyjnego. Krug dysponowa艂 poczekalni膮 i dwoma przedpokojami, przez kt贸re Wander zosta艂 przepuszczony w spos贸b tyle uprzejmy, co sformalizowany.
Jestem ju偶 — obwie艣ci艂 po raz kolejny l膮duj膮c w trzecim pomieszczeniu. — Nazywam si臋 Karl Wander.
To niemo偶liwe! — rozleg艂 si臋 jasno brzmi膮cy, nieco szorstki kobiecy g艂os.
Ja to chyba wiem najlepiej — odpar艂 Wander.
Chcia艂am przez to tylko powiedzie膰, 偶e strasznie pan wygl膮da. Bi艂 si臋 pan, czy co?
To ja by艂em bity — wyja艣ni艂 grzecznie. — Zapewne niechc膮cy wzi膮艂em udzia艂 w jakiej艣 prywatnej zabawie towarzyskiej, nie znaj膮c do ko艅ca jej regu艂.
Panu Krugowi si臋 to nie spodoba — stwierdzi艂a rzeczowo stoj膮ca przed Wanderem os贸bka wskazuj膮c na jego rozci臋ty podbr贸dek. — Pan Krug przywi膮zuje wag臋 do schludnego wygl膮du.
43
Zbli偶y艂a si臋 do niego. Ma艂a, krucha, podobna do wiewi贸rki. Karl Wander patrzy艂 na jej szczup艂膮 twarz, podobne do oczu sowy oprawki okular贸w i kr贸tkie, g艂adkie, jasne jak s艂oma w艂osy. D艂o艅 obejmuj膮ca jego podbr贸dek by艂a ch艂odna i trzyma艂a mocno. — Co艣 z tym trzeba zrobi膰
— stwierdzi艂a.
— Czy ma pani zamiar poleci膰 mi dobrego, niezawod
nego lekarza, na przyk艂ad doktora Barranskiego?
Nieprzyst臋pnie wygl膮daj膮ca dziewczyna odsun臋艂a d艂o艅 i podesz艂a do szafy. Mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e nie us艂ysza艂a uwagi Wandera, ale by艂a to po prostu jedna z jej wypr贸bowanych strategii, nie dociera艂y do niej rzeczy, co do kt贸rych stara艂a si臋 okaza膰, 偶e jej nie dotycz膮. By艂a jak za zas艂on膮 z kuloodpornego szk艂a.
Nazywam si臋 Wiebke — powiedzia艂a otwieraj膮c szaf臋.
A jak ma pani na imi臋?
Panu i innym osobom tutaj nazwisko powinno wystarczy膰.
Kobieta o nazwisku Wiebke postawi艂a na biurku ma艂膮 walizk臋 wielko艣ci akt贸wki i otworzy艂a j膮. W 艣rodku znajdowa艂y si臋 materia艂y opatrunkowe i lekarstwa. Ruchami fachowca wybra艂a niekt贸re z nich. — Prosz臋 podej艣膰 — zarz膮dzi艂a, zanurzaj膮c kawa艂ek waty w ostro pachn膮cej, przezroczystej cieczy. Potem przemy艂a ran臋.
Tutaj nie mo偶e pan by膰 taki wra偶liwy — skomentowa艂a panna Wiebke, gdy Wander si臋 wzdrygn膮艂. — W ka偶dym razie, niech pan tego nie okazuje.
Nie traktuje mnie pani zbyt 艂agodnie!
Nie nale偶y to ani do moich obowi膮zk贸w, ani do mojego stylu bycia, co powinien pan zauwa偶y膰 i tym si臋 kierowa膰. — Powt贸rnie przemy艂a ran臋 i zaklei艂a j膮 plastrem.
— Nie wygl膮da pan 艂adniej, ale przynajmniej troch臋 po
rz膮dniej.
— Zdaje si臋, 偶e jest pani przygotowana na wszelkie oko
liczno艣ci. Cz臋sto ma pani okazj臋 udziela膰 si臋 jako sanita
riuszka?
Wander powt贸rnie zauwa偶y艂, 偶e panna Wiebke, kobieta m艂oda, surowa i wytrwale nieprzyst臋pna, w og贸le nie
44
przyjmowa艂a do wiadomo艣ci pewnych aluzji. Porusza艂a si臋, jak gdyby by艂a sama w pokoju, staraj膮c si臋 przy tym, by brano j膮 tylko za jeden z element贸w wyposa偶enia.
To by艂oby na tyle — powiedzia艂a panna Wiebke zamkn膮wszy apteczk臋. — Czy mog臋 zobaczy膰 pa艅ski dow贸d to偶samo艣ci?
Nie wierzy mi pani? — spyta艂 rozbawiony.
Dlaczego mia艂abym komukolwiek wierzy膰? — odpar艂a niedbale. — To nie nale偶y do moich obowi膮zk贸w. Wype艂niam jedynie zarz膮dzenia. Poniewa偶 jest pan przewidziany jako nasz przysz艂y wsp贸艂pracownik, mam jak zwykle za艂o偶y膰 pana kart臋.
Wander wr臋czy艂 jej sw贸j paszport. Panna Wiebke wzi臋艂a go do r臋ki i zacz臋艂a przegl膮da膰. Jej oczy rozb艂ys艂y na chwil臋 zza grubych szkie艂, gdy b艂yskawicznie por贸wna艂a zdj臋cie z samym Wanderem. W biurze nikt nie m贸g艂 ogl膮da膰 tych oczu w inny spos贸b. Okulary nale偶a艂y u panny Wiebke do cz臋艣ci ubrania i tutaj nigdy ich nie zdejmowa艂a.
Dobrze by艂oby, gdyby w mi臋dzyczasie zapozna艂 si臋 pan z informacjami na temat pana Kruga.
To ju偶 uczyni艂em!
Niech wi臋c pan to uczyni jeszcze raz, w miar臋 mo偶liwo艣ci starannie — to m贸wi膮c podsun臋艂a Wanderowi otwarte ju偶 na w艂a艣ciwej stronie „Who is who in Germany" „Przewodnik po parlamencie", a do tego cienk膮 teczk臋 wycink贸w prasowych. — Panu Krugowi zale偶y na tym, 偶eby samemu nie m贸wi膰 na sw贸j temat, a ju偶 w 偶adnym wypadku nie w rozmowach z przysz艂ymi wsp贸艂pracownikami.
Czy uwa偶a pani te powierzchowne informacje za wystarczaj膮ce?
W pa艅skim wypadku, ca艂kowicie. Nie musi pan wiedzie膰 na temat pan Kruga wi臋cej, ni偶 zawieraj膮 te materia艂y.
Panna Wiebke nie patrzy艂a przy tym na niego. W dalszym ci膮gu zajmowa艂a si臋 jego paszportem i wypisywa艂a z niego jakie艣 informacje. Wander przekartkowa艂 podane mu pozycje, stwierdzaj膮c, 偶e wszystkie ju偶 zna.
— Nie udzieli艂aby mi pani kilku osobistych uwag, wyja艣
nie艅 i wskaz贸wek? — zapyta艂 zach臋caj膮co.
45
Nie le偶y to w moich kompetencjach — sprawia艂a wra偶enie bardzo zaj臋tej. — Gdyby zosta艂 pan zatrudniony, b臋dzie pan podlega艂 tylko i wy艂膮cznie panu Krugowi.
A nasza ewentualna, osobista wsp贸艂praca, panno Wiebke?
Nie jest w og贸le przewidziana — o艣wiadczy艂a zdecydowanie. — Nie b臋dzie mi pan przekazywa艂 偶adnych wiadomo艣ci ani ich ode mnie otrzymywa艂. Nie wchodz膮 w gr臋 偶adne pisemne sprawozdania, notatki czy nawet wycinki prasowe. Moja rola b臋dzie polega膰 wy艂膮cznie na 艂膮czeniu koniecznych rozm贸w telefonicznych z panem Krugiem i ewentualnym aran偶owaniu niezb臋dnych spotka艅.
Nie wiem nawet, czego si臋 tu ode mnie oczekuje, albo raczej, na co si臋 liczy!
Wszystko przeka偶e panu pan Krug, w艂膮cznie z wysoko艣ci膮 pana honorarium i limitem koszt贸w. Niech pan go zreszt膮 sam zapyta, a nie s膮dz臋, 偶eby o tym w艂a艣nie pan zapomnia艂.
Obawia si臋 pani, 偶e nazbyt dobrze si臋 b臋dziemy rozumie膰?
Odpowied藕 na to pytanie zosta艂a pannie Wiebke oszcz臋dzona, poniewa偶 w tym momencie zadzwoni艂 telefon. Wy-trenowanym ruchem odebra艂a, beznami臋tnie wys艂uchawszy g艂osu w s艂uchawce powiedzia艂a: — Prosz臋 zaczeka膰! — Nast臋pnie wr臋czy艂a s艂uchawk臋 Wanderowi: — Do pana!
Kto jeszcze wie, 偶e tutaj jestem?
Mo偶e wie艣膰 ju偶 si臋 rozesz艂a.
A kto to?
Pani von Wassermann-Westen, to podobno co艣 pilnego.
Po pierwsze, — powiedzia艂 Konstantin Krug, sekretarz partii — pa艅skie honorarium! Jego wysoko艣膰 sam pan mo偶e zaproponowa膰, mo偶e by膰 pan spokojny, 偶e w miar臋 naszych mo偶liwo艣ci postaramy si臋 zaspokoi膰 pa艅skie oczekiwania.
Czego oczekuje pan w zamian? — zapyta艂 Karl Wander.
46
Po drugie — kontynuowa艂 Krug, zerkaj膮c w swoje notatki — podstawowe wskaz贸wki odno艣nie pa艅skiej pracy! B臋dzie je pan otrzymywa艂 ode mnie, ewentualnie od pana ministra, na kt贸rego zlecenie prowadz臋 z panem rozmowy. Metody jednak, kt贸rymi si臋 pan pos艂u偶y, pozostaj膮 ca艂kowicie w pana gestii. Jeste艣my zainteresowani jedynie oczekiwanymi rezultatami.
O jakie rezultaty chodzi?
Najpierw jeszcze trzecia sprawa! Pa艅ska dzia艂alno艣膰 oraz wynikaj膮cy z niej dost臋p do r贸偶nego rodzaju spraw, akt, materia艂贸w i dokument贸w podlega obowi膮zkowi zachowania tajemnicy. Z tego te偶 powodu b臋d臋 zmuszony poprosi膰 pana o podpisanie odpowiedniego o艣wiadczenia.
Czy co艣 jeszcze?
Jeszcze kilka drobiazg贸w. Powinien pan unika膰 sporz膮dzania wszelkiego rodzaju zapisk贸w, gdyby jednak okaza艂y si臋 niezb臋dne, powinien je pan niezw艂ocznie dostarczy膰 w celu przechowania ich w naszej szafie pancernej. To samo dotyczy ewentualnych zabezpieczonych materia艂贸w dowodowych. Wszelkie sprawozdania powinny odbywa膰 si臋 ustnie, gdyby zasz艂a konieczno艣膰 pisemnego ich przygotowania, mo偶e si臋 to odby膰 wy艂膮cznie w naszym biurze.
Karl Wander skin膮艂 jedynie g艂ow膮, bo nie pozostawa艂o mu nic innego. Cz艂owiek, z kt贸rym rozmawia艂, Konstantin Krug, Franko艅czyk z pochodzenia, uwa偶any za umiarkowanego, wcze艣niej zwyk艂y cz艂onek partii, obecnie nale偶a艂 do wiod膮cych polityk贸w drugiej klasy. W tej chwili nie prowadzi艂 rozmowy, a jedynie za艂atwia艂 pewn膮 formalno艣膰, podaj膮c kolejne wiadomo艣ci jak ta艣ma magnetofonowa.
— Po czwarte, mo偶e pan liczy膰 na nasze pe艂ne poparcie
w ka偶dej sprawie, otrzyma pan tak偶e wgl膮d we wszystkie
dla nas osi膮galne, a dla pana u偶yteczne, materia艂y. B臋dzie
my r贸wnie偶 za艂atwia膰 wszelkie konieczne kontakty, czasa
mi wystarczy tylko zatelefonowa膰. A ze wzgl臋du na ewen
tualne, niezb臋dne wydatki za艂o偶ymy na pana nazwisko
specjalne konto z wk艂adem dziesi臋ciu tysi臋cy marek, kt贸
rymi mo偶e pan dowolnie dysponowa膰. Dalsze wp艂aty po
wcze艣niejszym uzgodnieniu.
47
Krug wylicza艂 wszystkie te punkty z niezmienn膮 intonacj膮. W jego g艂owie, g艂adkiej jak kula bilardowa, jedynym ruchomym punktem by艂y usta, a rybie oczy spogl膮da艂y zimno i bez wyrazu w dalek膮 przestrze艅, gdzie jawi艂 si臋 zapewne jaki艣 sto艂ek ministerialny.
Mo偶e, zanim b臋dzie za p贸藕no, powinienem u艣wiadomi膰 pana co do niekt贸rych punkt贸w w moim 偶yciorysie — wtr膮ci艂 Wander.
Podoba mi si臋 pa艅ska szczero艣膰, ale w tym momencie nie ma to 偶adnego znaczenia. Prosz臋, niech pan spojrzy do le偶膮cej przed panem teczki.
Jaskrawoczerwona teczka by艂a grubo艣ci ramienia. — Jest tutaj mn贸stwo materia艂贸w na pana temat, od aktu urodzenia, poprzez liczne 艣wiadectwa szkolne, kopie pa艅skich dokument贸w wojskowych, a偶 po najr贸偶niejsze publikacje oraz inne publiczne czy te偶 nawet prywatne wyst膮pienia.
Wie pan wi臋c o moim konflikcie z armi膮, wzgl臋dnie z 贸wczesnym ministerstwem obrony, mniej wi臋cej dziesi臋膰 lat temu?
W najdrobniejszych szczeg贸艂ach.
Nie budzi to pana nieufno艣ci?
Wr臋cz przeciwnie, panie Wander, w艂a艣nie to czyni pana tak atrakcyjnym partnerem. Z tego powodu pana zaprosili艣my.
W porz膮dku, poniewa偶 zak艂adam, 偶e dobrze si臋 pan nad tym zastanowi艂, mo偶emy chyba zacz膮膰 m贸wi膰 o konkretach.
Konstantin Krug okaza艂 wreszcie jak膮艣 reakcj臋.
Skin膮艂 g艂ow膮 z wyra藕nym zadowoleniem. Kulista czaszka jakby lekko rozb艂ysn臋艂a. Jego baryton, ci膮gle nie zmieniaj膮c tonacji i nat臋偶enia, wy艣piewa艂 Wanderowi wszystkie decyduj膮ce szczeg贸艂y: — Chodzi o armi臋, a dok艂adniej: o jej dow贸dztwo. Jeszcze dok艂adniej: o obecnego ministra obrony. Co pan o nim s膮dzi?
— Zapewne to samo, co znajduje si臋 pa艅skich materia
艂ach na m贸j temat. Postaram si臋 to wyrazi膰 w skr贸cie: Mini
ster jest by膰 mo偶e godnym szacunku cz艂owiekiem, ale
z pewno艣ci膮 idiot膮. Ma mn贸stwo energii i wytrwa艂o艣ci, ale
za grosz fantazji. Pod jego dow贸dztwem armia federalna
48
mo偶e zmieni膰 si臋 w oci臋偶a艂膮, leniw膮, zoboj臋tnia艂a band臋, kt贸r膮 艂atwo b臋dzie manipulowa膰.
Krug znowu skin膮艂 g艂ow膮, co zdradza艂o jego wewn臋trzne poruszenie. Z艂o偶y艂 r臋ce i na kr贸tko przymkn膮艂 swoje rybie oczy. — O to chodzi! — potwierdzi艂. — To jest w艂a艣nie pa艅ski punkt wyj艣cia. Je偶eli to, co pan tak przekonywaj膮co powiedzia艂, us艂yszy pan minister, z pewno艣ci膮 nape艂ni go to nadziej膮.
Kt贸ry minister?
Ten, na kt贸rego zlecenie b臋dzie pan pracowa艂.
A kto to jest?
Wkr贸tce go pan pozna — obieca艂 Krug. — Najwa偶niejsze, 偶e si臋 zgadzamy.
Jeszcze nie we wszystkich szczeg贸艂ach — stwierdzi艂 po namy艣le Wander.
Pa艅skie honorarium? Mo偶e pan liczy膰 przez co najmniej sze艣膰 miesi臋cy na sumy w wysoko艣ci pobor贸w ministra. Jak powiedzia艂em, nie jeste艣my ma艂ostkowi, pod warunkiem skutecznej i sumiennej pracy.
Nie chodzi mi w og贸le o pieni膮dze! My艣l臋 raczej o armii. Chcia艂bym j膮 widzie膰 w jak najlepszych r臋kach i ch臋tnie pom贸g艂bym stworzy膰 mo偶liwo艣ci jej rozwoju w jak najlepszym kierunku. Obecny stan 艣wiadczy o zbli偶aj膮cym si臋 moralnym rozk艂adzie armii. Brakuje tw贸rczych si艂 i przekonywaj膮cych demokratycznych podstaw, szerzy si臋 najczystsza ideologia nazistowska.
Ale偶 tak! Znam i akceptuj臋 wszystkie pa艅skie argumenty, podobnie zreszt膮 jak pan minister. R贸wnie偶 on ma w膮tpliwo艣ci podobne do pa艅skich i chcia艂by, aby armia sta艂a si臋 demokratycznym elementem pierwszej rangi. W艂a艣nie na pana liczymy!
Je偶eli jest tak, jak pan m贸wi, to mo偶na na mnie liczy膰.
Tak w艂a艣nie jest — oznajmi艂 nieomal uroczy艣cie Kon-stantin Krug. — Nasza armia znowu potrzebuje takich ludzi jak pan, panie Wander. Minister jest zdania, 偶e je偶eli wszystko p贸jdzie po naszej my艣li, powinien pan znale藕膰 w niej na powr贸t swoje miejsce. Zdaniem pana ministra powinno to by膰 miejsce odpowiedzialne, najlepiej od razu w ministerstwie obrony.
49
Kiedy i jak mo偶emy zaczyna膰? — zapyta艂 po艣piesznie Wander.
Na pocz膮tek oczekujemy od pana pewnego rodzaju analizy, kt贸ra b臋dzie punktem wyj艣cia dla pa艅skiej dalszej dzia艂alno艣ci. A wi臋c, po pierwsze: gdzie znajduj膮 si臋 najs艂absze punkty obecnego kierownictwa, kt贸re miejsca nadawa艂yby si臋 do przeprowadzenia ewentualnego ataku. Po drugie: gdzie znajduj膮 si臋 u偶yteczne i ch臋tne do dzia艂ania si艂y przeciwne grupie rz膮dz膮cej, i jak mo偶na je najefektywniej zmobilizowa膰. Po trzecie: kt贸re elementy s膮 w chwili obecnej neutralne i jakimi 艣rodkami mo偶na je zwerbowa膰 do wsp贸艂pracy.
Obecne dow贸dztwo Bundeswehry nadaje si臋 rzeczywi艣cie do usuni臋cia. Ludzie tam zasiedziali zajmuj膮 si臋 ju偶 tylko administrowaniem. W艣r贸d 艣redniej kadry oficerskiej znajduje si臋 sporo pogrobowc贸w idei wielkoniemieckiej, kt贸rych trzeba si臋 jak najszybciej pozby膰. Nale偶y natomiast da膰 szans臋 tym m艂odszym, kt贸rzy wykazuj膮 wyra藕ne tendencje reformatorskie. Tak wi臋c zgoda, postarajmy si臋 uratowa膰 to, co jest jeszcze do uratowania!
Wspaniale, jest pan idealist膮, a na to w艂a艣nie liczyli艣my! — powiedzia艂 Krug. — Oby tak dalej! Pa艅ski pierwszy czek jest ju偶 gotowy, mo偶e go pan odebra膰 u panny Wieb-ke. 呕ycz臋 wi臋c owocnej wsp贸艂pracy!
Mi艂o, 偶e pan przyszed艂! — stwierdzi艂a Sabina von Wassermann-Westen serdecznym tonem konwersacji, witaj膮c Wander a w swoim domu w Kolonii. Poda艂a mu idealnie wypiel臋gnowan膮 r臋k臋, rzucaj膮c膮 jaskrawe refleksy 艣wietlne, noszona na niej bransoletka odpowiada艂a warto艣ci pi臋ciu pensji ministra. — Chcia艂abym pozna膰 pana z kilkorgiem moich przyjaci贸艂.
Powiedzia艂a pani przez telefon, 偶e chce porozmawia膰 ze mn膮 na osobno艣ci w bardzo pilnej sprawie.
Najwa偶niejsze, 偶e jest pan tutaj, wszystko inne jako艣 si臋 za艂atwi.
Przez szeroko otwarte, szklane drzwi zaprowadzi艂a go do obszernego pomieszczenia umeblowanego w stylu em-
50
pire. Wyposa偶enie uzupe艂nia艂y dwa obrazy mistrz贸w holenderskich i gotycka rze藕ba Madonny. W salonie by艂o r贸wnie偶 oko艂o tuzina go艣ci, stali w ma艂ych grupkach, z kieliszkami w r臋kach, 偶ywo o czym艣 dyskutuj膮c.
A to co za okazy? — spyta艂 nieufnie Wander.
To niekt贸rzy z moich znajomych, ju偶 m贸wi艂am. B臋dzie si臋 pan musia艂 do nich przyzwyczai膰, je偶eli chce pan tu odnie艣膰 jakie艣 sukcesy, to po prostu nieodzowne.
R贸wnie偶 do brata Ewy Morgenrot?
Brakuje go panu? — zapyta艂a Sabina z 艂agodn膮 ironi膮.
Prawie st臋skni艂em si臋 za tym ch艂opakiem!
O nim te偶 porozmawiamy — obieca艂a prawie z po艣piechem. — Mam nadziej臋, 偶e jeszcze nie podj膮艂 pan 偶adnych dzia艂a艅 przeciwko niemu?
Na razie nie! W przeciwnym razie by艂by ju偶 w szpitalu albo w kostnicy. I tak tam wkr贸tce trafi, je偶eli nie zmieni trybu 偶ycia.
Sabina von Wassermann-Westen, do kt贸rej zwracano si臋 zwykle: „pani baronowo", okaza艂a widoczn膮 ulg臋. Za艣mia艂a si臋 i zaprowadzi艂a Karla Wandera do swoich go艣ci, przedstawiaj膮c go. Wygl膮da艂o to jak prezentacja nowego, cennego okazu do kolekcji, ciesz膮cego si臋 zreszt膮 wyra藕nym uznaniem ze strony znawc贸w.
Na przyj臋ciu by艂o siedmiu pan贸w i pi臋膰 pa艅, poruszaj膮cych si臋 po tym kolo艅skim domu, jakby nale偶a艂 do nich. W艣r贸d go艣ci by艂 jeden sekretarz stanu, dw贸ch deputowanych, trzech przedstawicieli lobby przemys艂owego i dyplomata, do tego kilka dam z towarzystwa: tu jaka艣 ubrana z przepychem pi臋kno艣膰, tam znowu szacowna 偶ona wysokiego urz臋dnika, poza tym urozmaicaj膮ca towarzystwo intelektualistka i dwie luksusowe dziwki. Wszyscy oni nale偶eli do drugiej klasy i starali si臋 bardzo jak najszybciej awansowa膰 do pierwszej.
Wander przechodzi艂 od jednej grupy do drugiej, stwierdzaj膮c, 偶e wszyscy si臋 znaj膮. Tak偶e to, co m贸wili, by艂o og贸lnie wiadome, mimo to starali si臋 nada膰 swoim wypowiedziom pewn膮 wag臋. Potoki pustos艂owia dzia艂a艂y najwyra藕niej jak od艣wie偶aj膮cy prysznic.
51
Nie nale偶y nie docenia膰 obecnego kanclerza — wyja艣nia艂 jeden z parlamentarzyst贸w. — W艂a艣nie ta pow艣ci膮gliwo艣膰 powinna by膰 interpretowana jako sprytna taktyka. Nie dzia艂a on jak kiedy艣 Kiesinger, kt贸ry usi艂owa艂 zbija膰 kapita艂 na 艂膮czeniu przeciwie艅stw nie do pogodzenia.
Nie s膮dzi pan chyba — wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy Wan-der — 偶e Kiesinger paktowa艂 najpierw z nazistami, a potem z socjalistami? To pierwsze uchodzi u nas za rzecz zrozumia艂膮, powiedzmy: do wybaczenia. To drugie uwa偶ano kiedy艣 za zdrad膮 stanu, a nieco p贸藕niej, po pewnych zasz艂o艣ciach, za co najmniej polityczn膮 g艂upot臋.
Nie patrzy艂bym na tego rodzaju, taktyczne raczej rozwa偶ania tak jednostronnie — zaoponowa艂 deputowany. — Chodzi tu raczej o pewne, nie zawsze widoczne jak na d艂oni niuanse. Nie mamy tu do czynienia, nieprawda偶, z polityk膮 jako tak膮, tylko, 偶e tak powiem, z polityk膮 specyficznie niemieck膮. Na przyk艂ad ja, jako przewodnicz膮cy komisji obrony...
Wander z trudno艣ci膮 opanowa艂 zaskoczenie. Lekkomy艣lnie nie zwr贸ci艂 uwagi na nazwisko owego pos艂a. Jego prosta, zatroskana twarz wiejskiego nauczyciela wyda艂a mu si臋 niezbyt interesuj膮ca. Jednak przygl膮daj膮c si臋 mu dok艂adniej, stwierdzi艂, 偶e jego kanciasty podbr贸dek m贸g艂by uchodzi膰, przy odrobinie dobrej woli, za oznak臋 niezwyk艂ej energii.
— Ale czy metoda pracy komisji, kt贸rej pan przewod
niczy, nie jest nadzwyczaj typowa dla obecnego klimatu
polityki wewn臋trznej? — pospieszy艂 Wander z ripost膮. —
Rozbudzane jest wra偶enie przemy艣lanej r贸wnowagi i roz
tropnej neutralno艣ci, a dzieje si臋 to przy pomocy ci膮g艂ego
wyg艂aszania nic nie znacz膮cych zapewnie艅 i zabezpiecza
nia si臋 ze wszystkich mo偶liwych stron... Zdaniem tak zwa
nej radykalnej opozycji jest to 艣wiadome liczenie na
wszechmocn膮 w艂adz臋 g艂upoty.
Niemal dobroduszna twarz deputowanego zamar艂a w wyrazie zatroskanego protestu. Jego g艂os zabrzmia艂 jednak rutynowo uprzejmie: — Je偶eli przy jakiejkolwiek okazji mog艂o powsta膰 takie wra偶enie, to mog臋 zapewni膰, 偶e jest to jedynie z艂udzenie.
52
— Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e mamy tu do czynienia w艂a艣nie
ze z艂udzeniem — odpar艂 Wander z wyzywaj膮cym u艣mie
szkiem.
Przewodnicz膮cy komisji obrony spojrza艂 pytaj膮co w stron臋 baronowej, a ta pos艂a艂a mu zach臋caj膮cy u艣miech. Ten fakt sk艂oni艂 go do ostro偶nego, ale konkretnego stwierdzenia: — No c贸偶, pa艅skie pogl膮dy s膮 z pewno艣ci膮 warte wnikliwszej dyskusji. Mo偶e przy jakiej艣 innej, nadarzaj膮cej si臋 okazji... A jak pana godno艣膰?
Wander poda艂 swoje nazwisko i oddali艂 si臋 skwapliwie. Stara艂 si臋 manewrowa膰 w stron臋 Sabiny, ale zanim uda艂o mu si臋 do niej dotrze膰, nas艂ucha艂 si臋 jeszcze typowych dla takich przyj臋膰 opowiastek o modzie i morderstwach, pa艅stwie prawa i lewackich radyka艂ach, moralno艣ci polityk贸w oraz ich 偶yciu seksualnym. Wzrasta艂o w nim po偶膮danie potr贸jnego ginu, kt贸ry zreszt膮 wkr贸tce otrzyma艂.
— Co mog艂abym jeszcze zaoferowa膰? — zapyta艂a Sabina.
— G艂贸wnego przedstawiciela firmy zbrojeniowej? A mo偶e
innego pos艂a, uznaj膮cego si臋 za eksperta w sprawach armii?
Wander osun膮艂 si臋 wyczerpany na kanap臋, a Sabina krz膮ta艂a si臋 jak dobra gospodyni. U艣miecha艂a si臋 do go艣ci, dawa艂a wskaz贸wki obs艂udze i wreszcie usiad艂a ko艂o Wan-dera. Ten spojrza艂 na ni膮 jak na kwit kasowy, kt贸rego suma budzi艂a podejrzenia.
— W tej chwili o wiele bardziej ni偶 te polityczne poga
w臋dki interesuj膮 mnie inne sprawy. Na przyk艂ad bardzo
ch臋tnie bym si臋 dowiedzia艂, sk膮d wiedzia艂a pani dzwoni膮c
do mnie, 偶e jestem w艂a艣nie u sekretarza Kruga? Po drugie,
dlaczego uwa偶a pani, 偶e interesuj膮 mnie eksperci do
spraw wojskowych oraz przewodnicz膮cy komisji obrony?
Sabina u艣miechn臋艂a si臋 z wyrozumia艂膮 wy偶szo艣ci膮.
— M贸wi pan ju偶 prawie tak samo jak poczciwy Konstantin!
Czyli zna pani Kruga?
Jego wielu tutaj zna, tak to w艂a艣nie jest — Sabina usi艂owa艂a u艣miecha膰 si臋 jeszcze serdeczniej. — Znajomo艣膰 z nim mo偶e by膰 bardzo korzystna, gdyby pan zechcia艂, r贸wnie偶 dla pana. O ile oczywi艣cie nauczy艂by si臋 pan wreszcie bardziej trafnie ocenia膰 ludzi. Ch臋tnie panu pomog臋, nawet ju偶 zacz臋艂am.
53
— A czego pani oczekuje w zamian?
Sabina odchyli艂a si臋 w ty艂, obserwuj膮c bacznie swoich go艣ci, ci jednak zajmowali si臋 swoimi sprawami, gadaj膮c w niesko艅czono艣膰 ze wzrokiem utkwionym na wysoko艣ci piersi rozm贸wcy, jak gdyby wypatruj膮c wypchanych portfeli czy g艂臋bokich dekolt贸w. Sabina mog艂a wi臋c spokojnie zaj膮膰 si臋 Wanderem.
Ka偶dy towar ma swoj膮 cen臋 — powiedzia艂a. — Najlepsze s膮 takie umowy, kt贸re przynosz膮 obustronne korzy艣ci.
Nie jestem handlarzem starzyzn膮.
Ka偶dy mo偶e sprzedawa膰 tylko to, czym naprawd臋 dysponuje. Akurat w pa艅skim przypadku jest to niema艂o, o czym pan by膰 mo偶e jeszcze wcale nie wie. Na razie niech si臋 pan tylko postara nie robi膰 b艂臋d贸w, nie zajmowa膰 si臋 sprawami, kt贸re pana nie dotycz膮.
Czy chodzi o Ew臋 Morgenrot?
Ewa jest bardzo dobr膮 dziewczyn膮, ma tylko swoje kompleksy.
Te偶 bym mia艂 kompleksy, maj膮c brata, kt贸ry jest takim prostakiem.
Czy ma pan zamiar co艣 przedsi臋wzi膮膰 przeciwko temu Martinowi Morgenrotowi?
Czy od tego ma si臋 zacz膮膰 nasz interes? A mo偶e ju偶 wczoraj si臋 zacz膮艂?
Niew艂a艣ciwie pan na to patrzy, nie wie pan, w co si臋 pakuje!
Mo偶e mnie pani wobec tego o艣wieci, bardzo jestem ciekawy, co si臋 teraz oka偶e!
Nic pan nie wie na temat Ewy, mo偶e to nawet lepiej dla pana. Nie przynosi ona w ka偶dym razie szcz臋艣cia. Obawiam si臋, 偶e zd膮偶y艂a ju偶 sporo nabroi膰, by膰 mo偶e nawet nie艣wiadomie.
Zapewne przy wydatnej pomocy braciszka?
Martin jest zdolny do wszystkiego, ale kocha swoj膮 siostr臋. To mo偶e wyja艣ni wiele z tego, co si臋 wydarzy艂o i mog艂oby si臋 wydarzy膰. Najlepiej, gdyby si臋 pan w og贸le tym nie przejmowa艂, bo ma pan do za艂atwienia du偶o wa偶niejsze rzeczy, na kt贸rych powinien si臋 skoncentrowa膰.
54
A gdybym tego nie zrobi艂?
Bardzo bym tego 偶a艂owa艂a i pan z pewno艣ci膮 te偶, jestem pewna. Wystarczy, 偶e pomy艣l臋 o tak zwanym narzeczonym Ewy, Feliksie Fro艣cie, kt贸rego powinien pan omija膰 szerokim 艂ukiem.
Nie wygl膮da pan na zbyt szcz臋艣liwego — stwierdzi艂 Peter Sandman, 艣ciskaj膮c r臋k臋 Wandera. — Nie dosta艂 pan tej pracy, na kt贸r膮 pan liczy艂?
Och, bynajmniej, zosta艂a mi wr臋cz zaserwowana na poz艂acanej tacy.
No to jest co oblewa膰!
Zgodnie z umow膮 spotkali si臋 przy budynku parlamentu. Ruszyli teraz nadbrze偶n膮 promenad膮 w kierunku polecanej przez Sandmana, restauracji w pobli偶u Berliner Freiheit, gdzie oczekiwa艂o ju偶 na nich doprowadzone do temperatury pokojowej przednie bordo marki Chateau Coufran.
Zawsze my艣la艂em, 偶e jestem bardzo odporny, ale tutaj powoli osi膮gam stadium, w kt贸rym cz艂owiek przestaje si臋 czemukolwiek dziwi膰 — oznajmi艂 Wander.
W tej okolicy to jedna z cn贸t g艂贸wnych, daleko mo偶na z ni膮 zaj艣膰 — odpar艂 Sandman.
Ale dok膮d?
Otoczy艂a ich jesienna mg艂a. S艂abn膮ce 艣wiat艂o dnia rozmazywa艂o kontury betonowych bry艂 wygl膮daj膮cych teraz jak pot臋偶ne bloki do budowy katedry wznosz膮cej si臋 wszechw艂adnie ponad dachami miasta. Prowadz膮ca do mostu na Renie ulica wygl膮da艂a jak jaskrawo 艣wiec膮ca, rycz膮ca rzeka, ruchoma ta艣ma samochod贸w.
— Kto stoi za Krugiem? — spyta艂 Karl Wander.
Peter Sandman zatrzyma艂 si臋 i powoli, z namys艂em zapala艂 fajk臋. Po chwili zastanowienia odpowiedzia艂: — Trudno to jednoznacznie stwierdzi膰. Tak czy owak Konstantin Krug jest kim艣 w rodzaju sekretarza generalnego swojej partii, co 艂膮czy si臋 z wieloma sprawami. Ale na takie stanowisko trzeba nie tylko zas艂u偶y膰, trzeba je tak偶e umie膰 utrzyma膰. Krug wie o tym dobrze, podobnie jak jego obecny protektor.
55
Minister Feldmann?
Mo偶liwe — odpar艂 jak gdyby wymijaj膮co Sandman.
— Ale c贸偶 to oznacza w praktyce? 呕aden tego rodzaju
uk艂ad nie musi by膰 sta艂y, a w dodatku wcale nie jest to
jednoznaczne, kto kogo w艂a艣ciwie wprawia w ruch.
Minister Feldmann uchodzi za niezwykle zdolnego cz艂owieka.
Niew膮tpliwie! Nale偶a艂oby tylko ustali膰, do czego w艂a艣ciwie by艂by zdolny. Fakt, 偶e jest jedynie ministrem do spraw wyp臋dzonych i przesiedle艅c贸w, m贸wi niewiele, poniewa偶 tego typu marginesowe ministerstwo mo偶e by膰 zar贸wno form膮 zabezpieczenia emerytalnego, jak i odskoczni膮 do dalszej kariery. A Feldmann to dobry skoczek!
Stali teraz ko艂o przej艣cia dla pieszych po zachodniej stronie mostu. 艢wiat艂a ulicy odbija艂y si臋 w ich twarzach, a ha艂as silnik贸w zag艂usza艂 rozmow臋.
Wander stwierdzi艂: — Mo偶e w og贸le nie powinienem przyje偶d偶a膰!
By艂bym wtedy z pewno艣ci膮 pozbawiony du偶ej dozy przyjemno艣ci — odpowiedzia艂 Sandman.
Pisywa艂em ostatnio artyku艂y do miesi臋cznik贸w: dla rze-藕nik贸w, fryzjer贸w i turyst贸w. Da艂o si臋 z tego wy偶y膰, niespecjalnie wystawnie, ale nie藕le. Powinienem przy tym pozosta膰.
Niech pan sobie daruje te ataki skromno艣ci — odpar艂 rozbawiony Amerykanin. — To do pana nie pasuje. Ja w ka偶dym razie jestem przekonany, 偶e potrafi pan, chce to zrobi膰, i da sobie rad臋! Jest pan ju偶 zreszt膮 zaanga偶owany, od razu trafi艂 pan, zapewne przypadkowo, na co艣 w rodzaju z艂otej 偶y艂y.
— Niech mi pan to wyja艣ni — poprosi艂 Wander.
Sandman zaci膮gn膮艂 Wandera w cichsze i spokojniejsze
miejsce. Opar艂 si臋 o 艣cian臋 domu, starannie oczy艣ci艂 fajk臋 i zamieni艂 j膮 na inn膮, wydawa艂o si臋, 偶e w ka偶dej kieszeni ma przynajmniej jedn膮. Wyj膮艂 sw贸j czarny notes, b艂yskawicznie znalaz艂 potrzebn膮 stron臋 i znowu go schowa艂.
— Wymieni艂 mi pan nazwisko Morgenrot, kt贸re od razu
wyda艂o mi si臋 znane, ale nie wiedzia艂em sk膮d. Wynika艂o to
z faktu, 偶e my艣la艂em o dziewczynie, o pa艅skiej Ewie Mor
genrot, a nie o jej ojcu.
56
To nie jest 偶adna moja Ewa! — wyja艣ni艂 szorstko Wander.
Poczekajmy — odpar艂 Sandman. — Nie uda艂o si臋 panu dotychczas ustali膰, kim jest ten ojciec? To niech pan uwa偶a: Morgenrot, Maksymilian, lat 59, przemys艂owiec z okolic Essen, fabrykant zbrojeniowy. Jego specjalno艣ci膮 s膮 pociski przeciwpancerne, a opr贸cz tego granatniki, dzia艂a ma艂okalibrowe i bro艅 maszynowa. Przedsi臋biorstwo prowadzi ju偶 do艣膰 szerok膮 dzia艂alno艣膰, ale zdolne jest jeszcze do dalszej rozbudowy. Jest jednak zdane wy艂膮cznie na eksport, co oznacza brak jakiegokolwiek po艂膮czenia z ministerstwem obrony. Na razie!
I akurat mnie musia艂a si臋 napatoczy膰!
No w艂a艣nie, osobliwy przypadek.
Ale tylko przypadek.
Wykorzysta pan to, czy mo偶e nie艣wiadomie ju偶 pan zacz膮艂?
Bro艅 Bo偶e! Mam absolutnie dosy膰 tej damy, a w szczeg贸lno艣ci jej brata Martina.
Nie jest jego siostr膮 — wyja艣ni艂 Peter Sandman. — Ewa jako ma艂e dziecko zosta艂a adoptowana przez Mor-genrota i jego 贸wczesn膮 偶on臋. Martin urodzi艂 si臋 kilka lat p贸藕niej, nie s膮 wi臋c w rzeczywisto艣ci ze sob膮 spokrewnieni.
S膮dzi pan, 偶e to wiele wyja艣nia?
By膰 mo偶e jest to jedno z mo偶liwych wyja艣nie艅, jedno z wielu.
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 trzecia
O nasuwaj膮cych si臋 przypuszczeniach i szkodliwo艣ci gra* czy nie uznaj膮cych 偶adnych regu艂.
Sandman jest by膰 mo偶e cz艂owiekiem uzdolnionym, mo偶e nawet bardzo, ale w pokera nigdy zbyt dobrze nie gra艂. Kiedy s膮dzi艂, 偶e ma w r臋ku dobre karty, nie udawa艂o mu
57
si臋 tego ukry膰, w ka偶dym razie nie przede mn膮. Doskonale zna艂em jego reakcje.
Jego szczeg贸lne zainteresowanie Karlem Wanderem rzuca艂o si臋 w oczy, chcia艂 te偶 dowiedzie膰 si臋 o nim wszystkich osi膮galnych szczeg贸艂贸w. Ich zdobycie nie nastr臋cza艂o 偶adnych k艂opot贸w, a to dlatego, i偶 Wander nale偶a艂 do ludzi nie usi艂uj膮cych czegokolwiek ukrywa膰, niew膮tpliwie w przekonaniu, 偶e do ukrycia nic nie ma. Z naszego punktu widzenia jest to do艣膰 powszechnie pope艂niany b艂膮d.
Sandman chcia艂 na przyk艂ad wiedzie膰, czy Wander jest tak zwanym uczciwym cz艂owiekiem. Okaza艂o si臋, 偶e tak. Czy w jego 偶yciorysie nie ma jakich艣 dra偶liwych zasz艂o艣ci? Z prawnego punktu widzenia nie by艂o ani jednego, z naszego jednak — ca艂e mn贸stwo. Wynika to z faktu, 偶e zdeklarowani ideali艣ci, tacy w艂a艣nie jak 贸w Wander, s膮 niezwykle wra偶liwi, a wi臋c daj膮 si臋 艂atwo manipulowa膰. Chodzi tylko o to, aby we w艂a艣ciwym czasie poci膮gn膮膰 za odpowiedni sznurek.
Podczas jednej z nocnych rozm贸w zapyta艂em wreszcie Sandmana wprost: „Czego mo偶na si臋 w艂a艣ciwie spodziewa膰 po tym Wanderze"?
Odpowiedzia艂 kr贸tko: „Wszystkiego!" Dopiero teraz poczu艂em przyjemne podniecenie. ,,Jak to wszystkiego, nawet zab贸jstwa?" Sandman wzruszy艂 ramionami, ale nie zaprzeczy艂. Ten spryciarz nie m贸g艂 bardziej pobudzi膰 mojej ciekawo艣ci!
Spr贸bowa艂em wtedy, przy drugiej butelce koniaku, sk艂oni膰 Sandmana do powiedzenia czego艣 wi臋cej. Wydawa艂 si臋 nie mie膰 nic przeciwko temu. Tym razem nie mia艂em mu tego za z艂e, gdy zacytowa艂 zdanie Goethego o zdolno艣ci do ka偶dej zbrodni w odpowiednich warunkach. Nast臋pnie stwierdzi艂: ,,Wander z pewno艣ci膮 nie ma chorobliwych sk艂onno艣ci do przest臋pstwa, jest jednak cz艂owiekiem do艣膰 skomplikowanym. Zanim wyst膮pi u niego efekt samozniszczenia, musi zosta膰 wyzwolony ca艂y 艂a艅cuch impuls贸w".
No c贸偶, tak to jest. Ka偶dy bez wyj膮tku mo偶e zosta膰 zbrodniarzem. Ka偶dego z nas, niemal偶e automatycznie, mo偶e do tego zmusi膰 odpowiedni uk艂ad niebezpiecznych okoliczno-
58
艣ci. Sandman stwierdzi艂: „Wander ma za sob膮 wiele ci臋偶kich prze偶y膰. Zaskakuj膮ce jest jednak, 偶e wcale ich nie unika, a wr臋cz poszukuje. Nieumy艣lnie, a mo偶e nawet nie艣wiadomie pozostawia potem za sob膮 tylko zgliszcza".
Wobec takiego wsp贸艂czucia nie mog艂em pozosta膰 oboj臋tny, a poza tym by艂a to dobra okazja do podszkolenia m艂odych kadr. Postanowi艂em wi臋c skierowa膰 do sprawy kilku nowicjuszy, lekkomy艣lnie nie widz膮c nawet 艣lad贸w porcelany, kt贸r膮 mogliby uszkodzi膰 w tym sklepie.
Wszystko wygl膮da艂o z pocz膮tku na raczej przypadkow膮 uk艂adank臋. Moi niezwykle pilni, pocz膮tkuj膮cy zwiadowcy posci膮gali wszystko, co im tylko wpad艂o w r臋ce, mi臋dzy innymi sporo zwyk艂ego g贸wna.
Otrzyma艂em na przyk艂ad fragmenty pami臋tnika Sabiny von Wassermann-Westen. By艂y to pisane z rozmys艂em bzdety, pomy艣lane zapewne jako ewentualne zabezpieczenie na przysz艂o艣膰. Na temat Ewy Morgenrot mo偶na tam by艂o znale藕膰 nast臋puj膮ce enuncjacje: „...kompletnie pijana, jak nieprzytomna... podejrzewam przyjmowanie 艣rodk贸w odurzaj膮cych... uwa偶am za konieczne powiadomienie godnego zaufania lekarza... ci膮gle te straszne, niebezpieczne ataki...".
By艂y r贸wnie偶 wypowiedzi dawnego prze艂o偶onego Wan-dera z czas贸w, kiedy ten by艂 jeszcze w armii. Wynika艂o z nich, 偶e Wander jest bardzo inteligentny, ale r贸wnie偶 do艣膰 samowolny. Potrafi艂 znale藕膰 w艂a艣ciwe podej艣cie do 偶o艂nierzy, jednak czasami za bardzo si臋 z nimi spoufala艂. Nie rozwin膮艂 u siebie zdolno艣ci wyczuwania pewnych delikatnych sytuacji i nie widzia艂 r贸偶nicy mi臋dzy pos艂usze艅stwem a dyscyplin膮. By艂 wi臋c, jak z tego wynika, niewygodnym podw艂adnym i osob膮 niepo偶膮dan膮 jako ewentualny prze艂o偶ony.
Uda艂o si臋 sporz膮dzi膰 kopi臋 jednego z list贸w Ewy Morgenrot do przyjaci贸艂ki. Zawiera艂 do艣膰 przesadne, niedojrza艂e sformu艂owania, jak na przyk艂ad: ,,weso艂e towarzy-cho... chlew, ale poz艂acany... perfumowane g贸wno... poczciwa Sabina zachowuje si臋 czasem jak burdelmama...".
Tego typu 藕r贸de艂 w naszej bran偶y nikt nie bierze na serio. Jednak jedno z doniesie艅 moich informator贸w zaalarmowa艂o
59
mnie. Ten poczciwina odda艂 prawie czyst膮 kartk臋, w ka偶dym razie zapisan膮 w niewielkiej cz臋艣ci. A mia艂o to by膰 sprawozdanie na temat Konstantina Kruga! I to na jego temat nie by艂 w stanie powiedzie膰 prawie nic! Nic te偶 nie mog艂o mnie nastroi膰 bardziej nieufnie.
Uda艂em si臋 natychmiast do naszego archiwum, gdzie pocz膮tkowo ustali艂em jedynie nast臋puj膮ce fakty: Konstantin Krug wywodzi艂 si臋 z tak zwanego porz膮dnego 艣rodowiska mieszcza艅skiego i jego dotychczasowy 偶ywot by艂 kompletnie bez zarzutu. Dobre dziecko, nast臋pnie wzorowy ucze艅, godny zaufania urz臋dnik. Wkroczy艂 potem, jak gdyby nigdy nic, do 偶ycia politycznego. Nic nie wiadomo o jego hobby, brak jakichkolwiek nami臋tno艣ci, 偶adnych dowod贸w zainteresowania kobietami, m臋偶czyznami r贸wnie偶 nie! Wykazuje zainteresowanie sztuk膮, ale w rozs膮dnych granicach, pozbawiony jakiegokolwiek 偶ycia prywatnego, kr贸tko m贸wi膮c: wzbudzaj膮ca dreszcz neutralno艣膰!
To pobudza moj膮 fantazj臋, kt贸ra jednak, niezbyt wprawdzie wybuja艂a, od czasu do czasu daje o sobie zna膰. Ale kt贸偶 z nas nie ma pewnych drobnych s艂abostek!
4
Plan, kt贸ry pomaga manipulowa膰
艣mierci膮 — nawet bez jej winy
Naszej armii brakuje profilu — wyja艣ni艂 minister Feldmann. — Nie posiada ani wyra藕nego ducha, ani charakteru. Nie ma w niej niczego, co mog艂oby z niej uczyni膰 dynamiczn膮 si艂臋. Oczywi艣cie w dobrze rozumianym demokratycznym sensie. Czy pod tym wzgl膮dem si臋 zgadzamy?
— Jak najbardziej — odpar艂 Karl Wander.
Jedli w hotelu „Rheinhof" przy stoliku w lewym rogu sali tarasowej. Przez szerokie okna widzieli leniwie p艂yn膮c膮 rzek臋, za d藕wi臋koszczelnymi szybami przesuwa艂y si臋 w martwej ciszy barki.
Wiele przeoczono, obecnie ju偶 zbyt wiele — minister zabiera艂 si臋 do 艂ososia. — Armia sta艂a si臋 rozd臋tym aparatem administruj膮cym broni膮, umundurowan膮 instytucj膮 zaopatrzeniow膮 i usankcjonowanym przez pa艅stwo z艂omowiskiem sprz臋tu bojowego.
R贸wnie偶 to by艂o jednym z moich argument贸w
— stwierdzi艂 Wander.
— S膮 nam one znane — zauwa偶y艂 Krug. By艂 on trzeci膮
osob膮 przy stole, co nie wyklucza艂o tego, 偶e, zgodnie z ob
serwacj膮 Wandera, rozmow臋 prowadzi艂o dw贸ch. Krug po
trafi艂 by膰 we w艂a艣ciwym momencie jedynie cieniem lub
echem ministra.
Pan minister Feldmann promienia艂 dostoje艅stwem. Mia艂 czo艂o uczonego i zmarszczki aktora sceny pa艅stwowej. Tak te偶 zreszt膮 brzmia艂 jego g艂os. Jednak jego szaroniebieskie oczy nieco irytowa艂y przy dok艂adniejszej obserwacji, wygl膮da艂y jak u boksera lub kierowcy wy艣cigowego: bystre,
61
czujne i skierowane zawsze na jeden punkt. Tym punktem by艂 teraz Wander.
— Armia musi zosta膰 wyprowadzona z obecnego zamro
czenia — kontynuowa艂 Feldmann. — Powinna na w艂a艣ciwej
podstawie budowa膰 spokojnie wiar臋 we w艂asne si艂y, co
nale偶y przecie偶 do warunk贸w osi膮gania sukces贸w. Armia
nasza musi zaj膮膰 pozycj臋, kt贸ra jej przys艂uguje, musi sta膰
si臋 udoskonalonym, wysoko wyspecjalizowanym instru
mentem. A zatem: precyzja i nowy duch.
Wander zacz膮艂 przypuszcza膰, co minister chcia艂by od niego us艂ysze膰. — Tak radykalna zmiana wymaga radykalnych 艣rodk贸w! M贸wi膮c obrazowo: poniewa偶 obecne elity kierownicze na pewno si臋 nie zmieni膮 ani same nie rozwi膮偶膮, nale偶y je, 偶e tak powiem, zrzuci膰, czy te偶, powiedzmy, zdemontowa膰, aby zast膮pi膰 nowymi. Czy o to chodzi?
Minister Feldmann spojrza艂 z pewnym zadowoleniem. Milcza艂, gdy偶 podawano sarnin臋. Nast臋pnie oznajmi艂: — Chodzi o proces, kt贸ry mo偶na by nazwa膰 zmian膮 warty. My艣l臋 jednak o u艣wiadomieniu tej konieczno艣ci jak najszerszej opinii publicznej.
A to, panie ministrze, jest spraw膮 pa艅skiego resortu?
Panie Wander, to pytanie jest zb臋dne i nie ma nic wsp贸lnego z pana zadaniami — wtr膮ci艂 si臋 natychmiast Krug.
Mimo to odpowiem na nie — stwierdzi艂 minister. — Niech pan jednak traktuje te informacje jako absolutnie poufne.
Pan Wander podpisa艂 ju偶 zobowi膮zanie do zachowania daleko id膮cej dyskrecji — wyja艣ni艂 Krug.
Mam nadziej臋, 偶e to czysta formalno艣膰. — Minister po艂o偶y艂 poufale r臋k臋 na ramieniu Wandera. By艂a zaskakuj膮co ci臋偶ka, niemal nieforemna, z palcami jak imad艂o. — A wi臋c, m贸j szanowny kolega partyjny, pan kanclerz, jest g艂臋boko zatroskany. Mianowicie jest zdania, 偶e istnieje wr臋cz groteskowy kontrast mi臋dzy rzeczywist膮 warto艣ci膮 tej armii, a olbrzymimi wydatkami na jej utrzymanie.
A to w艂a艣nie jest punktem wyj艣cia dla nas — doda艂 cicho Krug.
62
Niech mi pan pozwoli nadmieni膰 o jeszcze jednej sprawie — powiedzia艂 minister. — A mianowicie: wynik艂a w ten spos贸b sytuacja wcale mnie nie cieszy. Czuj臋 si臋 jednak zobowi膮zany wobec kanclerza, tak偶e jako przyjaciel. Poprosi艂 mnie o t臋 przys艂ug臋, a i tak kto艣 musi za艂atwi膰 t臋 spraw臋.
A zmiany kadrowe, kt贸re mog艂yby z tego wynikn膮膰?
— zapyta艂 Wander.
— S膮 one spraw膮 kanclerza — pad艂o natychmiastowe
wyja艣nienie — on podejmuje ostateczne decyzje. Usi艂uje
my jedynie stworzy膰 sytuacj臋, kt贸ra wymusi zmiany. Rozu
mie pan?
Minister odsun膮艂 od siebie opr贸偶niony talerz i kontynuowa艂: — A wi臋c do rzeczy! Zapewne ma pan za sob膮 kilka konkretnych przemy艣le艅, do czego, o ile wiem, zach臋ci艂 pana m贸j przyjaciel Krug.
— Obecnym ministrem obrony b臋dzie si臋 pan musia艂
sam intensywnie zaj膮膰 — stwierdzi艂 Karl Wander. — Ponie
wa偶 jest cz艂onkiem pa艅skiej partii, wszelkie wewn臋trzne
materia艂y b臋d膮 o wiele 艂atwiej dost臋pne dla pana ni偶 dla
kogokolwiek innego. Jako cz艂owiekowi niewiele mu mo偶na
zarzuci膰, podobnie zreszt膮 od strony merytoryczno-orga
nizacyjnej. To typowo bezbarwna osobowo艣膰. Ale pod
wzgl臋dem politycznym, owszem. Istniej膮 mianowicie nie
tylko jego ra偶膮co sprzeczne wypowiedzi na tematy og贸lne,
ale r贸wnie偶 nieco zawstydzaj膮ce okazyjne sformu艂owania
z lat ubieg艂ych.
Minister skin膮艂 g艂ow膮, a Krug zanotowa艂 co艣 i stwierdzi艂:
— Nie jest to oczywi艣cie nic szczeg贸lnego, ale nadaje si臋
do wykorzystania jako element naszej akcji.
Z przewodnicz膮cym komisji obrony uda艂o mi si臋 ju偶 nawi膮za膰 kontakt, zapewne dzi臋ki manipulacjom pana Kru-ga — kontynuowa艂 Wander. — Osobiste wra偶enie jest zgodne z tym, co wcze艣niej by艂o wiadomo o tym panu: uprzedzaj膮co uprzejmy i stara si臋 nikomu nie narazi膰. Ch臋tnie si臋 nim jednak zajm臋, podobnie jak obecnym pe艂nomocnikiem do spraw obrony, o kt贸rym kr膮偶膮 pewne pog艂oski. Da艂oby si臋 je chyba udowodni膰.
呕eby艣my si臋 dobrze zrozumieli, panie Wander — wtr膮ci艂 ostrzegawczo Konstantin Krug — jest pan odpowiedzialny
63
jedynie za dostarczenie materia艂贸w! Ich ocena nale偶y wy艂膮cznie do mnie, do nas.
Doskonale pana rozumiem — zapewni艂 Wander. — I doskonale wyobra偶am sobie pa艅sk膮 koncepcj臋. Wygl膮da ona mniej wi臋cej tak: gdybym na przyk艂ad dostarczy艂 panu dow贸d na to, 偶e pe艂nomocnik do spraw obrony jest przekupny, jest alkoholikiem lub homoseksualist膮, wykorzystywanym albo wykorzystuj膮cym swoje stanowisko, to pan wtedy zdecyduje, czy przy pomocy tych materia艂贸w przeci膮ganie si臋 go na pana stron臋, czy ustrzeli.
Na lito艣膰 bosk膮! — wykrzykn膮艂 Krug, z trudem si臋 opanowuj膮c. — W przysz艂o艣ci niech偶e pan si臋 stara unika膰 tego rodzaju wulgarnych zwrot贸w! Koszarowy 偶argon jest tu nie na miejscu.
Ale to prawda, co przez to chcia艂em powiedzie膰?
Prosz臋 dalej, do nast臋pnego istotnego punktu, do inspektora generalnego — powiedzia艂 minister, kt贸ry przy kawie i cygarze wydawa艂 si臋 by膰 w 艣wietnym nastroju.
On i jego minister id膮 w jednym zaprz臋gu, trzeba ich b臋dzie wymieni膰 jednocze艣nie. Jednak akurat to nie powinno by膰 szczeg贸lnie trudne. Co najmniej p贸艂 tuzina genera艂贸w ma ch臋膰 na jego stanowisko, a ze dw贸ch z nich lepiej si臋 zreszt膮 do tego nadaje.
Ale czy byliby oni gotowi do by膰 mo偶e koniecznej pr贸by si艂? — to znowu Krug wydawa艂 si臋 ch臋tnie wyci膮ga膰 za ministra kasztany z ognia, co prawda szczypcami.
Jest przynajmniej jeden taki cz艂owiek! — zapewni艂 Karl Wander. — Chodzi o przyw贸dc臋 grupy nazywaj膮cej si臋 raz tradycjonalistami, innym razem 艣wiadomymi narodowo konserwatystami, od czasu do czasu tak偶e konkretnymi 偶o艂nierzami. Ich przeciwie艅stwem s膮 rzekomi odnowiciele, beznadziejnie romantyczni teoretycy reform.
Do kt贸rych sam pan kiedy艣 nale偶a艂 — wtr膮ci艂 s艂odkim g艂osem Krug.
Wander spokojnie skin膮艂 g艂ow膮. — Po pewnym czasie zorientowa艂em si臋, 偶e zbyt wielu z tych rzekomych reformator贸w to nudni nieudacznicy. Ich fa艂szywa przyzwoito艣膰 i boja藕liwo艣膰 nie pozwala im na doprowadzenie niczego do ko艅ca! To nie 偶adni prawdziwi odnowiciele ani zdeter-
64
minowani rewolucjoni艣ci, tylko rozmarzeni g艂upcy. Nie nadaj膮 si臋 do niczego, w ten spos贸b nie powstanie 偶adna nowa armia! Jedynym rozwi膮zaniem, kt贸re nam pozostaje, jest jak najbardziej radykalny, nowy pocz膮tek. Dlatego te偶 zgadzam si臋 z przedsi臋wzi臋ciem pan贸w.
To nasze przedsi臋wzi臋cie! — wtr膮ci艂 ostrzegawczo Krug.
Ale偶 jak najbardziej! Dostarcz臋 jedynie potrzebnej amunicji.
Minister rozpar艂 si臋 wygodnie, zapewne tylko po to, 偶eby lepiej widzie膰 swoich rozm贸wc贸w. Jego przymkni臋te oczy wygl膮da艂y myl膮co 艂agodnie. Oszcz臋dnym ruchem r臋ki pokaza艂 Wanderowi, by m贸wi艂 dalej.
Obecny inspektor generalny lawiruje niemrawo i niezdecydowanie pomi臋dzy obiema grupami. Raz, niby po kole偶e艅sku, poklepuje p贸艂 i cwiercreformatorow po ich cherlawych plecach, ale zdecydowanie unika kopni臋cia w opas艂y ty艂ek sztywnych superkonserwatyst贸w. Mo偶na by skutecznie poszczu膰 na niego obecnie najgro藕niejszego buldoga armii federalnej: genera艂a Keilhacke.
Wy艣mienity 偶o艂nierz — powiedzia艂 ostro偶nie Krug. — Specjalista od broni pancernej z frontowym do艣wiadczeniem, w dodatku ze szko艂y Rommla i Guderiana. Odwa偶ny cz艂owiek! Bra艂 udzia艂 w wydarzeniach 20-go lipca.
I to jeszcze jak — stwierdzi艂 Wander. .— Dopom贸g艂 w贸wczas wyda膰 w r臋ce gestapo przynajmniej trzech swoich koleg贸w, z wysoce szczytnych pobudek, ma si臋 rozumie膰.
Zostawmy to — zdecydowa艂 minister. — To nie ma nic do rzeczy!
Nie zbijajmy kapita艂u na tragedii naszego narodu, to by艂oby po prostu nie na miejscu — zako艅czy艂 Krug.
A wi臋c Keilhacke — rzek艂 w zamy艣leniu minister. — Niez艂y wyb贸r. Te偶 bra艂em go pod uwag臋, zreszt膮 ju偶 od pewnego czasu.
Ale chyba nie jako nowego inspektora generalnego!
— wykrzykn膮艂 ostrzegawczo Wander.
— To niech pan z 艂aski swojej pozostawi kanclerzowi.
O tym w og贸le nie rozmawiamy — spiesznie wtr膮ci艂 Krug.
65
Minister szybkim spojrzeniem zarejestrowa艂 niech臋tn膮 reakcj臋 Wandera. U艣miechn膮艂 si臋 i stwierdzi艂 wyrozumiale: — Przydatno艣膰 genera艂贸w nie musi prowadzi膰 od razu do jakichkolwiek ust臋pstw. Pa艅skie oczekiwania s膮 pana spraw膮, a do nas nale偶膮 decyzje. Je偶eli czo艂gi艣cie Keilhac-ke uda艂oby si臋 rzeczywi艣cie rozjecha膰 obecnego inspektora generalnego, to by艂oby nam to na r臋k臋, ale do niczego by nie zobowi膮zywa艂o.
— Tylko armia nas interesuje — zapewni艂 r贸wnie偶 Krug.
— Niech pan my艣li tylko o niej, co dla pana przecie偶 jest
potrzeb膮 serca.
Tak to jest, nieprawda偶? — doda艂 uprzejmie minister ponownie si臋 u艣miechaj膮c. — Pos艂uchajmy, na co pan jeszcze wpad艂.
Inn膮 obiecuj膮c膮 dziedzin膮 jest z艂o偶ony kompleks zbrojeniowy — kontynuowa艂 Wander po kr贸tkiej przerwie. — Z pewno艣ci膮 da si臋 co艣 zrobi膰 przede wszystkim z praktykowanymi obecnie metodami rozdzia艂u zlece艅, tym bardziej z rozrzutnym wr臋cz finansowaniem konstrukcji do艣wiadczalnych.
Niezwykle trudny problem — zauwa偶y艂 Krug.
— W gr臋 wchodz膮 bardzo skomplikowane i nieprzejrzyste
powi膮zania przemys艂u obronnego. Do tego, by je przenik
n膮膰, potrzebowaliby艣my ca艂ego sztabu naukowc贸w i eks
pert贸w zbrojeniowych, a na tych, przy najwi臋kszej nawet
hojno艣ci, nie mo偶emy osobie pozwoli膰.
To mo偶e nie kosztowa膰 ani grosza, je偶eli tylko u偶yjemy odpowiedniego chwytu — odpar艂 Wander. — Ko艂o Monachium istnieje na przyk艂ad firma B贸lsche, kt贸rej badania s膮 subwencjonowane bezpo艣rednio z bud偶etu ministerstwa obrony w wysoko艣ci kilku milion贸w marek miesi臋cznie. A gdzie indziej mamy firm臋 o podobnej wielko艣ci i wydajno艣ci, kt贸ra subwencji nie otrzymuje. Firmy nie obdarzane dotacjami by艂yby prawdopodobnie gotowe do dostarczenia wszystkich osi膮galnych dla nich plan贸w konkurencji, tylko i wy艂膮cznie w tym celu, 偶eby udowodni膰, i偶 znowu lekkomy艣lnie marnotrawi si臋 milionowe sumy pochodz膮ce z podatk贸w.
A kto wchodzi艂by w rachub臋?
66
Karl Wander odpowiedzia艂 prawie w nabo偶nym skupieniu: — Firma Morgenrot z Essen.
Minister zastyg艂 niemo w swoim fotelu. Krug gestem policjanta drogowego ostrzegawczo podni贸s艂 d艂o艅.
Nie spieszmy si臋 zanadto! S膮dz臋, 偶e na dzi艣 wystarczy.
Ca艂kowicie wystarczy! — powiedzia艂 minister i otworzy艂 szeroko swoje zimne i przenikliwie patrz膮ce oczy kierowcy wy艣cigowego. Patrzy艂, jakby zobaczy艂 Karla Wan-dera po raz pierwszy...
Nie! — zawo艂a艂 zdecydowanie Karl Wander. Uczyni艂 to otworzywszy drzwi swojego mieszkania, przed kt贸rymi sta艂a Ewa Morgenrot. — Nie wejdzie pani tu, dop贸ki ma pani tego swojego brata.
Jest w Kolonii — powiedzia艂a cicho. — Musz臋 z panem porozmawia膰, prosz臋.
Byle nie w moim ani pani mieszkaniu. Najlepiej na 艣rodku rynku w Bonn.
Nie wolno mi opuszcza膰 domu — tak powiedzia艂 lekarz. — Prawie jakby nie艣mia艂o u艣miechn臋艂a si臋. — W艂a艣ciwie powinnam le偶e膰 w 艂贸偶ku.
To le偶, dziewczyno, ale beze mnie — spojrza艂 na ni膮 niezdecydowanie. — Odprowadz臋 pani膮 do drzwi pani mieszkania.
Niedobrze mi — stwierdzi艂a Ewa, zataczaj膮c si臋 na niego.
Karl Wander niech臋tnie uchyli艂 drzwi. Ewa przesun臋艂a si臋 ko艂o niego wyra藕nie niepewnymi ruchami, nie zapominaj膮c jednak u艣miechn膮膰 si臋 znowu, tym razem z wdzi臋czno艣ci膮.
— Tylko 偶eby pani nie przysz艂o do g艂owy siada膰 na mo
im 艂贸偶ku — powiedzia艂 oschle. — I tak mam przez pani膮
dosy膰 k艂opot贸w.
Ewa Morgenrot usiad艂a na jego 艂贸偶ku. Spojrza艂a przy tym na niego i powiedzia艂a: — Jaka szkoda, 偶e wcze艣niej pana nie pozna艂am.
— Niech pani tego lepiej nie 偶a艂uje — odpar艂, stoj膮c
przed ni膮. — Przede wszystkim chcia艂em zauwa偶y膰, 偶e
67
pani nie zaprasza艂em i przysz艂a pani sama; nie chcia艂em pani wpu艣ci膰, ale pani nalega艂a! Czy przynajmniej to jest jasne?
Niech pan si臋 nie martwi z powodu Martina, naprawd臋 jest w Kolonii i na razie nie wr贸ci.
Jest pani najzupe艂niej pewna?
Rozmawia艂am z nim przed kilkoma minutami.
Dzwoni艂a pani do niego, czy on do pani?
Telefonowa艂am do niego do Kolonii.
W takim razie rzeczywi艣cie jeste艣my bezpieczni przez co najmniej kwadrans. Nawet swoim sportowym samochodem pani brat jecha艂by z Kolonii oko艂o trzydziestu minut. A wi臋c: dlaczego pani przysz艂a?
呕eby pana zobaczy膰, Charlie.
A wi臋c, ju偶 mnie pani zobaczy艂a.
Chcia艂abym pana przeprosi膰. Jest mi bardzo przykro!
Z jakiego偶 to powodu? 呕e swojemu kochanemu braciszkowi da艂a pani m贸j adres?
Ewa za艣mia艂a si臋 jak dziecko, najwyra藕niej chcia艂a si臋 przypochlebi膰, potem jednak gwa艂townie spowa偶nia艂a, w ka偶dym razie takie stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie. Mia艂a teraz smutne oczy ma艂ego dziecka. — Pan to musi wiedzie膰, nie jestem jego prawdziw膮 siostr膮.
To ju偶 wiedzia艂. Zachowywa艂 si臋 raczej jak kochanek.
— W艂a艣nie nim chcia艂by by膰. Zosta艂am adoptowana jesz
cze jako niemowl臋. Wychowywa艂am si臋 razem z nim i ni
gdy bym sobie nie mog艂a wyobrazi膰, 偶e chcia艂by mnie tra
ktowa膰 inaczej ni偶 brat traktuje siostr臋. A on ci膮gle pr贸bo
wa艂, ju偶 od lat, a ostatnio coraz natarczywiej. Ale to chyba
rodzinne, jego ojciec zachowywa艂 si臋 podobnie.
Karl Wander dopiero teraz usiad艂. Przysun膮艂 si臋 z krzes艂em do 艂贸偶ka i patrzy艂 na Ew臋 Morgenrot jak na plakat reklamuj膮cy szokuj膮cy film obyczajowy. — Zauwa偶y艂em ostatnio, 偶e ma pani do艣膰 bujn膮 wyobra藕ni臋.
— Nie ok艂amuj臋 pana, Karl albo Charlie, i niczego sobie
nie uroi艂am. — Chwyci艂a jego r臋k臋 jak ko艂o ratunkowe.
— Nie uciekn臋 przed tym, nie dam sobie rady, je偶eli nikt
mi nie pomo偶e. Pomo偶e mi pan? Prosz臋! Do pana mam za
ufanie.
A niech偶e mi pani da spok贸j! — zawo艂a艂 Karl Wander cofaj膮c d艂o艅. — Co mnie obchodzi to pani cholernie skomplikowane 偶ycie osobiste!
Mam nie tylko brata i ojca, jestem r贸wnie偶 prawie zar臋czona, z cz艂owiekiem, kt贸ry nazywa si臋 Feliks Frost. Czy co艣 panu m贸wi to nazwisko?
Dziewczyno, oszcz臋d藕 sobie tych wylewno艣ci! To szkodzi na trawienie. Pani Ewo, jest pani, patrz膮c powierzchownie, mi艂膮 istot膮. Kolorem blond promieniuj膮 pani w艂osy i wn臋trze. Niekiedy wzruszaj膮co szuka pani oparcia.
A wi臋c jednak podobam si臋 panu?
Nie! Do tego potrzeba czego艣 wi臋cej, na przyk艂ad szczero艣ci. Mo偶liwe, 偶e mnie pani nie ok艂amuje, ale za to przemilcza pani mn贸stwo rzeczy.
Nie mog臋 panu wszystkiego powiedzie膰, na razie nie mog臋. Ale to pan zrozumie, p贸藕niej, pewnego dnia.
Oczekuj臋 go wytrwale — powiedzia艂 wyzywaj膮co. — Ale cierpliwo艣膰 nie nale偶y do moich g艂贸wnych zalet. A gdyby tak ma艂a zaliczka zaufania? Na przyk艂ad informacja o pani stosunkach z pani膮 Wassermann-Westen?
Sabina jest chyba jedynym cz艂owiekiem, kt贸remu naprawd臋 mog臋 ufa膰 — zapewni艂a 偶ywo Ewa Morgenrot. — Zawsze mi pomaga艂a, gdzie tylko mog艂a, bezinteresownie i wielkodusznie, ona taka jest!
Albo znowu pani k艂amie jak naj臋ta, albo jest pani bezgranicznie naiwna!
Nie zna pan Sabiny! Inaczej by pan tak nie m贸wi艂!
Je偶eli nie pani, to ona napu艣ci艂a na mnie Martina. To mog艂a by膰 tylko jedna z was!
Na pewno si臋 pan myli!
A dlaczego jest pani taka pewna?
Martin jest przekonany, 偶e widzia艂, jak wychodz臋 w nocy z pa艅skiego mieszkania — odpowiedzia艂a, unikaj膮c jego badawczego spojrzenia.
Przecie偶 to bzdura!
Oczywi艣cie! Ale on w to wierzy!
Karlowi Wanderowi zrobi艂o si臋 nieswojo. Wsta艂, cofn膮艂 si臋, zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku pokoju.
— Dziewczyno, co tu jest w艂a艣ciwie grane? — zapyta艂.
69
— Czy znowu dosta艂 pan wezwanie? — nadinspektor
Kohl patrzy艂 znad swoich akt oci臋偶ale i wyczekuj膮co.
— A mo偶e si臋 pan po prostu nudzi?
Chcia艂bym z panem porozmawia膰, prywatnie.
Ja nie mam 偶ycia prywatnego, panie Wander.
To wobec tego po zako艅czeniu s艂u偶by, je偶eli woli pan takie sformu艂owanie.
Inspektor zamkn膮艂 le偶膮ce przed nim akta i podni贸s艂 si臋.
— W艂a艣nie zako艅czy艂em s艂u偶b臋 — powiedzia艂. Nast臋pnie
zabra艂 sw贸j p艂aszcz przeciwdeszczowy i skierowa艂 si臋
w stron臋 drzwi. Karl Wander szed艂 za nim nie bez zdziwie
nia. Inspektor Kohl og艂osi艂 w hallu: — Pracujcie normalnie!
Gdybym by艂 potrzebny, znajdziecie mnie u mamu艣ki Je-
schke. — Policjant, do kt贸rego skierowane by艂y ostatnie
s艂owa, konfidencjonalnie wyszczerzy艂 z臋by. Nast臋pnie gru
bym kawa艂kiem kredy dopisa艂 na tablicy s艂u偶bowej liter臋
,J" obok nazwiska Kohla.
Na zewn膮trz inspektor zatrzyma艂 si臋 wietrz膮c jak pies my艣liwski. Potem otuli艂 si臋 p艂aszczem, r臋ce w艂o偶y艂 g艂臋boko do kieszeni i lekko przygarbiony ruszy艂. Wander poszed艂 za nim. Do艂膮czy艂 do Kohla i stwierdzi艂: — To dziwne, 偶e jeszcze pan ze mn膮 rozmawia.
Inspektor za艣mia艂 si臋 ochryple. — Podejrzewam, 偶e prawid艂owo oceni艂 pan moj膮 ciekawo艣膰, to przemawia na pana korzy艣膰.
A co poza tym?
Pa艅ska g艂upota — odpar艂 Kohl. — By膰 mo偶e jest to pewien rodzaj poczucia przyzwoito艣ci, niekiedy trudno jedno od drugiego odr贸偶ni膰. A teraz mam zamiar, jak co wiecz贸r, wypi膰 jedno piwo, zawsze pij臋 tylko jedno, ale za to du偶e. Nie jest pan bynajmniej zaproszony. Niech panu te偶 nie przyjdzie na my艣l mnie zaprasza膰. Do tego maj膮 prawo tylko przyjaciele, a obecnie nie mam 偶adnego, zreszt膮 od dawna.
Przeszli przez rynek i skierowali si臋 w stron臋 Briider-gasse. W jej pobli偶u weszli do ma艂ej, kiszkowatej knajpy. By艂o niewielu go艣ci, siedzieli raczej pojedynczo, przy ma艂ych, okr膮g艂ych stolikach, kt贸rych blaty ustawione by艂y na beczkach. Sprawiali wra偶enie skoncentrowanych wy艂膮cznie na stoj膮cym przed nimi winie.
70
Za barem krz膮ta艂a si臋 pot臋偶na kobieta. Mia艂a weso艂膮, pyzat膮 twarz i basowy g艂os. Gdy tylko dostrzeg艂a Koma, natychmiast, z niemal ceremonialn膮 staranno艣ci膮, nala艂a du偶膮 szklank臋 piwa. By艂a to mamu艣ka Jeschke.
— Dla mnie to samo — powiedzia艂 Karl Wander.
Potem wypili, ka偶dy na sw贸j spos贸b, pot臋偶ny policjant
powoli smakuj膮c, Wander z lekko nerwowym po艣piechem. Opr贸偶nione do po艂owy szklanki postawili na kontuarze i wpatrywali si臋 w nie jakby w zamy艣leniu.
Wreszcie Karl Wander spyta艂: — Dlaczego zabra艂 mnie pan tutaj?
Zaszczycam pana tym piwem — powiedzia艂 powoli Kohl. — Pochodzi prosto z Irlandii, z Dublina. Nie ka偶demu zreszt膮 smakuje.
Mnie r贸wnie偶 nie — stwierdzi艂 Wander. — Chyba nie znam si臋 na napojach.
Na ludziach zapewne te偶 — zauwa偶y艂 inspektor.
Na to wygl膮da. A dlaczego siada pan ze mn膮 przy jednym stole?
Na razie tylko stoimy, panie Wander. I to dlatego, 偶e sprawdzi艂em dok艂adnie pa艅skie wyja艣nienia, kt贸re sk艂ada艂 pan ostatnio w komisariacie. S膮 najwyra藕niej zgodne z prawd膮.
A dlaczego je pan sprawdzi艂? — zapyta艂 Wander. — Z przyzwyczajenia, czy mo偶e z nud贸w?
Zaw贸d, kt贸ry wykonuj臋 ju偶 przesz艂o trzydzie艣ci lat, jest potwornie nudny — wyja艣ni艂 inspektor. — To ci膮g艂e obcowanie z kryminalistami bardzo szybko staje si臋 nieciekawe, przynajmniej dla ludzi mojego pokroju. Bardzo rzadko trafia si臋 kto艣 godny zainteresowania.
呕a艂uje pan, 偶e nic nie mo偶na mi by艂o zarzuci膰?
By膰 mo偶e powinienem, panie Wander. Dla pana by艂by to strza艂 ostrzegawczy prosto przed dzi贸b okr臋tu. Obawiam si臋, 偶e p艂ywa pan za blisko obcych w贸d terytorialnych.
By膰 mo偶e jestem ju偶 w samym 艣rodku! Za艂贸偶my nawet, 偶e o tym wiem. Za艂贸偶my dalej, 偶e pan te偶 o tym wie. Dlaczego wi臋c nadal tu stoimy?
71
— Wi臋kszo艣膰 ludzi jest po prostu ma艂o interesuj膮ca —
powiedzia艂 policjant. — Ale pan jest inny. By膰 mo偶e bar
dziej niebezpieczny. Tylko dla kogo? Ale to si臋 pewnie
nied艂ugo oka偶e.
Karl Wander s膮czy艂 ci臋偶kie, g臋ste jak mleko, usypiaj膮ce irlandzkie piwo, zaczyna艂o mu powoli smakowa膰. Opr贸偶ni艂 swoj膮 szklank臋 i poprosi艂 mamu艣k臋 Jeschke o nast臋pn膮. Kohl ograniczy艂 si臋 do swojej wieczornej porcji.
Czy m贸g艂by mi pan za艂atwi膰 pewne materia艂y? — zapyta艂 otwarcie Wander.
Oczywi艣cie, 偶e m贸g艂bym — stwierdzi艂 inspektor. — Ale pod pewnym warunkiem.
A mianowicie?
Najpierw niech pan powie, czego pan chce.
Szczeg贸艂贸w na temat Ewy Morgenrot. Wszystko, co si臋 tylko uda znale藕膰. Czy to mo偶liwe?
Kohl intensywnie w膮cha艂 brunatny nap贸j. Nast臋pnie powiedzia艂: — Za dwa albo trzy dni zg艂osz臋 si臋 do pana.
A co w zamian?
Mo偶e m贸g艂by to by膰 rodzaj po艣redniej pomocy prawnej, tak to nazwijmy. R贸wnie偶 dla mnie istotne s膮 pewne materia艂y, kt贸rych nie mog臋 zdoby膰 normaln膮 drog膮, czyli jako funkcjonariusz policji.
A kogo zamierza pan roz艂o偶y膰 na 艂opatki?
Doktora Barranskiego — odpar艂 Kohl.
Bardzo prosz臋 o wybaczenie, panie Wander — powiedzia艂 m艂odzieniec, kt贸ry wygl膮da艂 jak z 偶urnala, a przedstawi艂 si臋 jako Frost, Feliks Frost. U艣miechn膮艂 si臋, jakby zaleca艂 si臋 do kobiety. — Chcia艂bym z panem chwil臋 porozmawia膰.
Bardzo prosz臋 — odpowiedzia艂 Karl Wander i zag艂臋bi艂 si臋 w fotelu.
Spotkali si臋 w hallu hotelu ,,Excelsior" przy katedrze w Kolonii po kr贸tkiej rozmowie telefonicznej rozpocz臋tej przez Frosta, na tak zwanym neutralnym gruncie, a mimo to w luksusowym otoczeniu. „Excelsior" uchodzi艂 za najlepszy hotel w okolicy. Wydawa艂 si臋 idealnym otoczeniem dla Frosta.
72
Jak pan zapewne wie, jestem zar臋czony z pann膮 Ew膮 Morgenrot — rozpocz膮艂 Frost niemal serdecznie.
Czy to od niej dosta艂 pan m贸j numer telefonu?
Ale偶 sk膮d! — Feliks Frost wydawa艂 si臋 zatroskany, jakby pos膮dzono go o jak膮艣 niedyskrecj臋. Podni贸s艂 jak do przysi臋gi drobn膮 d艂o艅. — Ewa i ja mamy do siebie g艂臋bokie zaufanie.
Je偶eli tak jest, to mo偶emy chyba darowa膰 sobie to spotkanie — stwierdzi艂 Wander.
Te偶 bym sobie tego 偶yczy艂! Jednak musz臋 przyzna膰, 偶e jestem zaniepokojony!
Mo偶e z powodu Martina? Boi si臋 pan, 偶e ten zadziorny braciszek m贸g艂by si臋 rzuci膰 tak偶e na pana? A mo偶e ju偶 to zrobi艂?
Ale偶 nie! — zaprzeczy艂 prawie z oburzeniem Feliks Frost. — Jeste艣my przyjaci贸艂mi! Nawet bardzo bliskimi!
To zaskakuj膮ce wyznanie sprawi艂o, 偶e Wander na chwil臋 oniemia艂. Potem jednak opanowa艂a go weso艂o艣膰, kt贸rej pocz膮tkowo nie m贸g艂 zrozumie膰. A偶 wyobrazi艂 sobie Martina, przyrodniego brata, tu偶 obok Feliksa, tego „prawie narzeczonego". A to ci dobrana para!
— On r贸wnie偶 martwi si臋 o Ew臋, co prawda z innych
powod贸w ni偶 ja — wyja艣ni艂 Feliks Frost swoim przekony
waj膮cym g艂osem piosenkarza.
Karl Wander zerkn膮艂 na l艣ni膮cy hall. Wygl膮da艂o na to, 偶e nikt nie zwraca na nich uwagi. Ludzie siedzieli, przechodzili i stali tam obok siebie. Byli jak wyspy, jak kra na rzece, jak drzewa nie tworz膮ce lasu. Nikt im tu nie przeszkadza艂.
— Zdaniem Martina sypiam z jego siostr膮, wykorzystuj臋
j膮 i maltretuj臋, fizycznie, duchowo i finansowo... czy co艣
w tym rodzaju. Czy pan te偶 tak uwa偶a?
— Oczywi艣cie, 偶e nie! — zapewni艂 po艣piesznie Feliks
Frost. U艣miechn膮艂 si臋, jak gdyby pozowa艂 do zdj臋cia re
klamuj膮cego past臋 do z臋b贸w, a jego u艣miech z pewno艣ci膮
gwarantowa艂 wzrost sprzeda偶y. — Poza tym, jestem bar
dzo wspania艂omy艣lny, i to, prosz臋 pami臋ta膰, pod ka偶dym
wzgl臋dem.... Martwi mnie jednak pewna lekkomy艣lno艣膰
Ewy.
73
— Pod jakim wzgl臋dem?
Feliks Frost z艂o偶y艂 d艂onie i rozciera艂 je sobie niemal z czu艂o艣ci膮. Jednocze艣nie spyta艂: — Pan by艂 cz臋sto z Ew膮?
Razem — nigdy! — Karl Wander wydawa艂 si臋 rozbawiony. — Znalaz艂em j膮 prawie nieprzytomn膮, a potem rozmawia艂a ze mn膮 dwa razy.
Mo偶na wiedzie膰, o czym?
No, 偶e wcale nie czuje si臋 szcz臋艣liwa. Pomimo, 偶e ma bardzo bogat膮 rodzin臋, silnego, troskliwego brata i przystojnego narzeczonego.
Feliks Frost zrozumia艂 to jako komplement, uwa偶a艂, 偶e na niego zas艂u偶y艂. Jednak u艣miech zastyg艂 mu w bezruchu, jakby przywdzia艂 mask臋, kiedy m贸wi艂: — Ani Ewa, ani ja nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na 偶aden skandal.
Obawia si臋 pan, 偶e to ja m贸g艂bym go wywo艂a膰?
Nie jestem bynajmniej cz艂owiekiem ubogim — wyja艣ni艂 Feliks Frost sil膮c si臋 na oboj臋tno艣膰 — mog臋 wi臋c zap艂aci膰 za wszystko, co warte jest swojej ceny.
Uwa偶a pan, 偶e m贸g艂bym panu co艣 sprzeda膰?
Niewykluczone — to zale偶y od okoliczno艣ci.
Niech mi pan wobec tego co艣 zaproponuje — zach臋ci艂 Frosta Karl Wander. — Niech pan tylko nie zapomni powiedzie膰, za co.
Feliks Frost spojrza艂 w g艂膮b hallu. Z jego smag艂ej, ch艂opi臋cej twarzy ministranta znikn膮艂 u艣miech. Prawa r臋ka dotkn臋艂a ko艂nierzyka 艣nie偶nobia艂ej, jedwabnej koszuli i zsun臋艂a si臋 po jasnob艂臋kitnym krawacie. Zapyta艂: — Czy przeszukiwa艂 pan torebk臋 Ewy? Czy znalaz艂 pan co艣 i zabra艂 ze sob膮?
A co dok艂adnie?
Jak powiedzia艂em, cokolwiek. Jaki艣 papier, dokument. Czy co艣 takiego znajduje si臋 w pana posiadaniu?
Nie.
Feliks Frost przymkn膮艂 na chwil臋 oczy. Mia艂 d艂ugie, g臋ste rz臋sy, wygl膮da艂y jak zrobione w gabinecie kosmetycznym, by艂y jednak prawdziwe. — Nie oczekuj臋, 偶e od razu zdecyduje si臋 pan mi zaufa膰, panie Wander, tylko 偶e si臋 pan zastanowi. Niech pan spokojnie nad tym pomy艣li, byle nie za d艂ugo, bardzo prosz臋. I niech pan stale ma na uwa-
74
dze, 偶e raczej nikt nie zaproponuje panu wi臋cej. Niech pan to we藕mie w rachub臋, tak偶e w interesie Ewy. W przeciwnym razie mo偶e to mie膰 dla niej fatalne skutki.
— Armia to nie przedszkole — stwierdzi艂 genera艂 Keilhacke. — 呕o艂nierze nie chc膮 by膰 otaczani trosk膮, chronieni
i piel臋gnowani, tylko wychowywani, szkoleni i przygotowywani do wykonywania zada艅. Ze sprz臋tem musz膮 stopi膰
si臋 w jedno艣膰!
Genera艂 Keilhacke sta艂 na z艂omowisku na skraju poligonu. Stamt膮d obserwowa艂 manewruj膮ce na wrzosowiskach czo艂gi. Panowie z jego osobistej asysty trzymali si臋 z ty艂u, gotowi na ka偶e wezwanie: adiutant, dow贸dca jednostki i jego adiutant, specjalista do spraw uzbrojenia w randze majora oraz jaki艣 cywilny technik. Jedynie Wanderowi wolno by艂o stan膮膰 obok genera艂a, co stanowi艂o wyr贸偶nienie i dow贸d zaufania.
— Zawsze istnieje tylko jeden cel szkolenia, do kt贸rego
warto d膮偶y膰 — wyja艣nia艂 Keilhacke. — Jest to oszacowanie
g贸rnej granicy wytrzyma艂o艣ci! W mojej dziedzinie musi to
by膰 rzecz zrozumia艂a sama przez si臋! — energicznie skin膮艂
g艂ow膮 w stron臋 Wandera. — Niech pan to powie swojemu
ministrowi!
Genera艂 Keilhacke by艂 cz艂owiekiem 艣redniego wzrostu, sprawia艂 jednak wra偶enie du偶o wy偶szego. Stawia艂 zazwyczaj du偶e kroki i chodzi艂 z lekko uniesionym podbr贸dkiem wykonuj膮c pe艂ne energii, starannie wymierzone ruchy. Mia艂 przenikliwy wzrok i tubalny, koszarowy g艂os. Wszystko razem tworzy艂o skonsolidowan膮 przyw贸dcz膮 osobowo艣膰. — Ta dr臋twa gadanina o obywatelu w mundurze mo偶e si臋 powoli przerodzi膰 w os艂abienie potencja艂u obronnego! — kontynuowa艂. — Jestem oczywi艣cie r贸wnie偶 zdeklarowanym demokrat膮, ale moim podstawowym zadaniem jest przygotowanie 偶o艂nierzy do wojny!
Wyszkolenie w razie konieczno艣ci obrony — poprawi艂 uprzejmie Wander.
Co praktycznie oznacza to samo! — Genera艂 Keilhacke nie dawa艂 si臋 zbi膰 z panta艂yku, nauczy艂 si臋 jednak, 偶e
75
niekt贸rych ust臋pstw nie da si臋 unikn膮膰. Pos艂ugiwanie si臋 nimi uwa偶a艂 za konieczny fortel wojenny.
— Ca艂o艣膰 jeszcze raz! — energicznie zawo艂a艂 genera艂
Keilhacke do swej asysty. — Czo艂gi jeszcze raz na pozycj臋
wyj艣ciow膮 i w tym samym szyku, naprz贸d! Zwi臋kszy膰
pr臋dko艣膰, wycisn膮膰 wszystko z maszyn!
Dow贸dca jednostki zameldowa艂 si臋 ostro偶nie: — Panie generale, silniki nie zosta艂y jeszcze dostatecznie wypr贸bowane. Nie wiemy, jakie obci膮偶enie wytrzymuj膮. Wydaje si臋, 偶e r贸wnie偶 umieszczenie ostrej amunicji...
— Najwy偶szy czas si臋 dowiedzie膰! — zawo艂a艂 niecierp
liwie Keilhacke. — Cho膰by si臋 nawet wi贸ry mia艂y posypa膰!
Armia to nie sanatorium! Nasze wojska pancerne to wci膮偶
elita. To zobowi膮zuje!
Zawiadomione przez radio czo艂gi cofn臋艂y si臋, znikn臋艂y w lasku, nadal hucza艂y silnikami. Nast臋pnie zn贸w ruszy艂y naprz贸d. Zataczaj膮c si臋 na zrytym koleinami pod艂o偶u zacz臋艂y niezgrabnie podrygiwa膰 i trz臋s膮c si臋 p臋dzi艂y do przodu. Genera艂 wydawa艂 si臋 nie zwraca膰 na nie uwagi.
Zniewie艣cia艂o艣膰 jest 艣mierteln膮 trucizn膮, na kt贸r膮 jeste艣my nara偶eni — powiedzia艂 Keilhacke do Wandera. — Zaczyna si臋 od drobiazg贸w, na przyk艂ad fryzury, kremu do golenia czy tych plakat贸w dla onanist贸w dostarczanych przez 艣wi艅skie magazyny, kt贸rych lektury nikt, poza mn膮, wyra藕nie nie zabrania. Ale ja nie pozwol臋 zepsu膰 moich 偶o艂nierzy! Potrzebuj臋 ch艂op贸w na schwa艂, a nie fircyk贸w!
Opinia publiczna nie by艂a dot膮d dostatecznie poinformowana w tej materii.
Najwy偶szy czas! — zapewni艂 genera艂. — W艂a艣nie pod tym wzgl臋dem nasi politycy maj膮 mn贸stwo do nadrobienia. Dotychczas dominowa艂a typowo cywilna oci臋偶a艂o艣膰, niedo艂臋偶ne ogl膮danie si臋 na domniemanych sojusznik贸w, kr贸tko m贸wi膮c: brak poczucia przynale偶no艣ci narodowej!
Niejedno si臋 zmieni — zapewni艂 Wander.
Daj Bo偶e! — wykrzykn膮艂 niemal uroczy艣cie genera艂 Keilhacke.
— Jest to, zdaniem ministra, kwestia personalna.
Genera艂 sk艂oni艂, jakby w ge艣cie uni偶enia, swoj膮 bulwiast膮 g艂ow臋 samym wygl膮dem sugeruj膮c膮 upart膮 osobowo艣膰.
76
— Kto wybra艂 zaw贸d 偶o艂nierza, musi kierowa膰 si臋 bezinteresowno艣ci膮 — powiedzia艂. — Zaprawd臋, taki by艂em zawsze. Jako m艂ody oficer by艂em tw贸rc膮 do艣膰 znacz膮cej cz臋艣ci strategicznej koncepcji Guderiana — kontynuowa艂 po pe艂nej skupienia przerwie — i z serca cieszy艂em si臋 z jego sukces贸w. Moje koncepcje maj膮 r贸wnie偶 sw贸j skromny udzia艂 w bitwach stoczonych przez Rommla w Afryce, mimo 偶e nie zawsze by艂y w艂a艣ciwie doceniane. To w艂a艣nie, m贸j drogi, jest wierna s艂u偶ba ojczy藕nie, kt贸ra nigdy nie ogl膮da si臋 na pochwa艂y i zaszczyty. Zas艂ugiwa艂aby jednak chyba na jakie艣, cho膰by i sp贸藕nione, uznanie.
Czo艂gi z pot臋偶n膮 si艂膮 pokonywa艂y teren. Silniki wy艂y jak setki bitych ps贸w. Asysta genera艂a wpatrywa艂a si臋 jak urzeczona w ponury krajobraz. Nape艂niony now膮 nadziej膮 genera艂 zwr贸ci艂 si臋 znowu w stron臋 Wandera.
Ten odpar艂: — Jestem tutaj w zasadzie kim艣 w rodzaju koordynatora, osoby kontaktowej czy te偶, jak pan woli, doradcy publicystycznego. Wiem te偶, 偶e pan minister pok艂ada w panu pewne nadzieje. Moim zdaniem s膮 one ca艂kowicie uzasadnione.
Jeszcze nikogo nie zawiod艂em — zapewni艂 genera艂 Keilhacke. — Je偶eli kto艣 mi zaufa艂, nigdy nie musia艂 tego 偶a艂owa膰. — Rzuci艂 szybkie spojrzenie w stron臋 zataczaj膮cych si臋 i podryguj膮cych czo艂g贸w. — Pe艂ne obroty! — rozkaza艂. — Najwy偶sza moc!
Nale偶y u偶ywa膰 wreszcie ca艂kowicie jasnego, zrozumia艂ego j臋zyka — wyja艣ni艂 Karl Wander zgodnie ze swoim zadaniem. — Nale偶a艂oby w ko艅cu wyra藕nie powiedzie膰, 偶e nasza armia nie jest ani fili膮 Amerykan贸w, ani lekkomy艣lnie utworzonym oddzia艂em europejskich najemnik贸w, nie jest tak偶e wyzwaniem dla Sowiet贸w. Jest natomiast warto艣ci膮 sam膮 w sobie!
Od lat reprezentowa艂em te pogl膮dy -— stwierdzi艂 genera艂 Keilhacke. — Nikt mnie jednak nie s艂ucha艂.
Teraz b臋dzie inaczej. W najbli偶szych dniach zjawi si臋 u pana ekipa telewizyjna, 偶eby nakr臋ci膰 materia艂 o panu i pa艅skiej broni pancernej. Pewna gazeta o du偶ym nak艂adzie 偶ywo interesuje si臋 szczeg贸艂ami z pa艅skiego 偶ycia osobistego. Podobno nawet znany magazyn informacyjny
77
chce zamie艣cie efektowny wywiad z panem. A do tego dochodzi jeszcze projekt pewnego du偶ego niemieckiego tygodnika, kt贸ry chce opublikowa膰 pa艅sk膮 opini臋 na temat Zwi膮zku Radzieckiego.
Jest ona jednoznaczna! — wykrzykn膮艂 Keilhacke.
O ile wiem, potwierdzi艂 j膮 pan praktycznym dzia艂aniem — zauwa偶y艂 Wander. — W czasie kampanii rosyjskiej, jako dow贸dca pu艂ku czo艂g贸w, zosta艂 pan odznaczony krzy偶em kawalerskim.
P贸藕niej dosta艂em jeszcze li艣膰 d臋bowy — doda艂 pogr膮偶ony we wspomnieniach genera艂 — za ofensyw臋 w Arde-nach przeciwko Amerykanom. Do艣wiadczenia wojenne s膮 dla 偶o艂nierza oczywistym kapita艂em, kt贸ry powinien wysoko procentowa膰. Niech mi pan wierzy, Amerykanie dobrze wiedz膮, 偶e b臋dziemy im niezb臋dni do ostatecznej rozprawy z Sowietami. Ale nie musimy dawa膰 si臋 wykorzystywa膰, na co nam to jest potrzebne?
Obecny inspektor generalny najwyra藕niej nie jest tego samego zdania i zapewne nie da si臋 do niego przekona膰 — stwierdzi艂 na to Wander.
Jego niewydarzone teorie s膮 godne po偶a艂owania. — Keilhacke uzna艂 za wskazane ukaza膰 si臋 teraz jako rozwa偶ny, ale zdecydowany taktyk. — Inspektor generalny jest z pewno艣ci膮 dobrym koleg膮, zawsze nim by艂, jednak ci膮gle dziwnie sk艂onnym do kompromis贸w, kt贸re obecnie s膮 zupe艂nie nie na miejscu. W niebezpieczny spos贸b!
Czy wyst膮pi pan przeciwko tym teoriom?
Genera艂 Keilhacke wydawa艂 si臋 chwilowo nieobecny. Przez lornetk臋 obserwowa艂 teren, jednak nie czo艂gi, tylko w贸z 艂膮czno艣ci stoj膮cy ko艂o k臋py krzew贸w. Obserwowa艂 radiotelegrafist臋. — Ten facet 偶re! — wykrzykn膮艂 genera艂 z nie skrywan膮 rado艣ci膮. — 呕re na s艂u偶bie! Na moich oczach! — Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do dow贸dcy jednostki: — Natychmiast zdj膮膰 ze s艂u偶by tego 偶ar艂oka! Niech pan rozpocznie post臋powanie dyscyplinarne, w ci膮gu 24 godzin meldunek o wykonaniu.
— Tak jest! — odpowiedzia艂 automatycznie dow贸dca jednostki. Wander wiedzia艂 ze sprawozda艅, 偶e oto by艂 艣wiadkiem ulubionego zaj臋cia genera艂a, kt贸ry mia艂 w zwyczaju
przy ka偶dej okazji troszczy膰 si臋 o dyscyplin臋 i porz膮dek. Czyni艂 to w spos贸b nadaj膮cy sprawie rozg艂os. Nale偶a艂o to do jego osobistego stylu.
Keilhacke, jak gdyby nigdy nic, kontynuowa艂 rozmow臋 z Wanderem. — Wobec tego dam ognia ze wszystkich dzia艂. Poinformuj臋 o tym osobi艣cie pa艅skiego ministra, tym bardziej, 偶e zamierzam poprosi膰 go o podanie konkretnych cel贸w. A pana, w ka偶dym razie, akceptuj臋 jako 艂膮cznika.
Genera艂 Keilhacke zamy艣lony spojrza艂 na teren 膰wicze艅. Tam jednak jeden z p臋dz膮cych czo艂g贸w zamieni艂 si臋 w jas-krawo偶贸艂ty grzyb ognia. Eksplodowa艂! Rozpad艂 si臋 jak 艂upina orzecha, uderzona m艂otem, rozjarzy艂 si臋 krwawoczer-wonym ogniem, potem zadymi艂 g臋stym, 艣mierdz膮cym ob艂okiem. Pozosta艂a po nim p艂on膮ca kupa z艂omu.
Co to za bezczelne 艂ajdactwo! — rykn膮艂 genera艂 do dow贸dcy jednostki. — Niech pan natychmiast poleci przeprowadzenie szczeg贸艂owego dochodzenia. Sprawdzi膰 dok艂adnie, czy przestrzegano wszystkich przepis贸w bezpiecze艅stwa!
Tak jest! — odpowiedzia艂 dow贸dca.
Nast臋pnie genera艂 zwr贸ci艂 si臋 do Karla Wandera: — No 艣am pan widzi! To s膮 w艂a艣nie ofiary, kt贸re musimy ponosi膰. Ale chcemy wreszcie wiedzie膰, w imi臋 czego!
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 czwarta
0 kuszeniu i uwodzeniu przez ducha wiecznej kobieco艣ci,
czyli o najbardziej oczywistej rzeczy tego 艣wiata. ; .
Fatalna w tej sprawie by艂a niemal fantastyczna nie艣wiadomo艣膰 owego Karla Wandera, co jednak wysz艂o na jaw dopiero w p贸藕niejszym czasie. W gruncie rzeczy by艂 on typowym, niemieckim m艂odzie艅cem: chcia艂 tylko wierzy膰.
1 wierzy艂 w oczywiste poczucie obowi膮zku niemieckich elit
rz膮dz膮cych, w dobro, szlachetno艣膰 i przyzwoito艣膰, kt贸ra
79
mia艂a zwyci臋偶y膰. My艣la艂, 偶e trzeba tylko temu mo偶liwie najintensywniej pomaga膰.
Jednocze艣nie 贸w Wander wykszta艂ci艂 w sobie pewien sceptycyzm, pewn膮 zdrow膮 nieufno艣膰, rodzaj u偶ytecznego poczucia rzeczywisto艣ci. Nie zapomnia艂 mianowicie o swoich do艣wiadczeniach wyniesionych ze s艂u偶by wojskowej.
Nie by艂 jednak w stanie pokona膰 decyduj膮cej przeszkody, przy kt贸rej w pewnym sensie skr臋ci艂 sobie kark. Nawet jego powali艂 w ko艅cu niemiecki mit wielkiego narodu, ten zapewne niezniszczalny kompleks wy偶szo艣ci. Wystarczy艂a tu wyrachowana, prawie intymna demonstracja zaufania jakiego艣 ministra.
Feldmann rozwin膮艂 si臋, w spos贸b nader ostro偶ny, w 艣wiadomego celu taktyka w艂adzy. By艂o to jego pierwsze wi臋ksze, widoczne przedsi臋wzi臋cie po latach intensywnych przygotowa艅. To, 偶e przy okazji inni tak偶e zechc膮 zarobi膰, przewidzia艂 wcze艣niej. Nawet Wander nie by艂 w stanie mu przeszkodzi膰. 艢wiadczy o tym relacja, kt贸ra dosta艂a si臋 w moje r臋ce.
Dostarczy艂 j膮 niejaki Konrad Kalink臋, kelner z hotelu ,,Rheinhof" w Bonn. Obs艂ugiwa艂 Feldmanna w czasie decyduj膮cej rozmowy z Karlem Wanderem w obecno艣ci Konstantina Kruga i uda艂o mu si臋 przy tym pods艂ucha膰 ko艅cow膮 wypowied藕 ministra. Brzmia艂a ona: ,,Ten cz艂owiek (czyli Wander) jest ze wszechmiar u偶yteczny, musimy tylko bardzo na niego uwa偶a膰. Mam nadziej臋, 偶e nie zaanga偶owali艣my sobie od razu potencjalnego grabarza".
To wr臋cz dalekowzroczne stwierdzenie 艣wiadczy o szczeg贸lnych zdolno艣ciach Feldmanna, podobnie jak odpowied藕, kt贸r膮 otrzyma艂, jest dowodem niezwyk艂ych umiej臋tno艣ci manipulacyjnych Konstantina Kruga. O艣wiadczy艂 on: „Pod tym wzgl臋dem zabezpieczy艂em nas chyba trwale i skutecznie. Wander nie mo偶e zaryzykowa膰 podniesienia wielkiego szumu, bo by艂by za艂atwiony raz na zawsze".
To stwierdzenie powinno mnie ju偶 wcze艣niej zastanowi膰. Wtedy jednak nie zna艂em dostatecznie dobrze Konstantina Kruga ani jego metod. Koncentrowa艂em si臋 raczej na ministrze i jego ewentualnych s艂abo艣ciach, a te ma akurat ka偶dy. Do nich nale偶a艂a tak偶e baronowa von Wassermann--Westen, jak si臋 p贸藕niej okaza艂o, nie tylko ona.
80
Musz臋 przyzna膰, 偶e ta pani wydawa艂a mi si臋 przez d艂u偶szy czas nieobliczalna i nie do przenikni臋cia, nic nie mo偶na jej by艂o dowie艣膰. Damy anga偶uj膮ce si臋 w naszym rzemio艣le zawsze nasuwaj膮 wiele w膮tpliwo艣ci. By艂a zapewne swoim w艂asnym zleceniodawc膮. S膮dzi艂a chyba, 偶e z 艂atwo艣ci膮 pogodzi interesy w艂asne, swojej ojczyzny i swojej firmy. Diabli wiedz膮, kt贸ry z tych motyw贸w by艂 najwa偶niejszy. Zapewne, tak czy owak, interesowa艂a si臋 przede wszystkim tym, co poni偶ej pasa.
Ale to jeszcze nie wszystko. Ch臋膰 przenikni臋cia czyich艣 zamiar贸w mo偶e zawsze sta膰 si臋 przygod膮. Od czasu do czasu ja sam daj臋 si臋 skusi膰.
5
艢mieer膰 jest nieobliczalna — nawet je偶eli
wci膮偶 na nowo pr贸bujemy
wystawia膰 jej rachunki
A wi臋c zna pan moj膮 c贸rk臋 Ew臋 — stwierdzi艂 dyrektor Morgenrot, zacieraj膮c r臋ce jak na mrozie.
Czy zna pan j膮 bli偶ej?
Spotka艂em j膮 tylko par臋 razy — odpar艂 Karl Wander. — Mieszkamy, zapewne tymczasowo, w tym samym domu.
Czy przyszed艂 pan z jej powodu?
Nie bezpo艣rednio.
Mo偶e wydaje si臋 panu, 偶e wie pan co艣 o niej?
Mn贸stwo rzeczy — stwierdzi艂 lekko rozbawiony Karl Wander — jednak nic, co by wystarczy艂o na jaki艣 rodzaj szanta偶u, czego si臋 pan zapewne obawia. Tu musz臋 pana uspokoi膰. Jestem jedynie tym cz艂owiekiem, kt贸rego panu wczoraj zapowiedzia艂 pan Krug, wzgl臋dnie jego bo艅skie biuro.
Dlaczego pan od razu tak nie m贸wi! — roze艣mia艂 si臋 z wyra藕n膮 ulg膮 Morgenrot. — Niech si臋 pan rozgo艣ci, prosz臋 siada膰. Czego si臋 pan napije?
Dyrektor Morgenrot by艂 niski i ko艣cisty, porusza艂 si臋 jednak z szybko艣ci膮 i niemal akrobatyczn膮 zr臋czno艣ci膮 ma艂py. Prawie bez przerwy kursowa艂 po pokoju* pomi臋dzy biurkiem i szaf膮, oknem i sto艂em. Tylko m贸wi膮c zatrzymywa艂 si臋. Sk艂ada艂 wtedy d艂onie i pochyla艂 艂ys膮 g艂ow臋, jak gdyby nas艂uchiwa艂 sam siebie. Jego bursztynowe oczy promienia艂y 艂agodnym ciep艂em.
Pa艅ska c贸rka to 艂adne stworzenie — powiedzia艂 Wander.
By艂 pan z ni膮 w 艂贸偶ku? — spyta艂 Morgenrot i rozkoszo-
wa艂 si臋 wywo艂an膮 konsternacj膮. — Chyba jeszcze nie. W 艂贸偶ku bardzo rozczarowuje.
— Sk膮d pan to wie tak dok艂adnie? — zapyta艂 instynktow
nie Karl Wander.
Morgenrot zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, jakby wpad艂 na szyb臋. Przez dwie sekundy pozosta艂 bez ruchu nic nie m贸wi膮c. Potem za艣mia艂 si臋 i powiedzia艂: — Zawsze du偶o si臋 wie o swoich dzieciach, je偶eli si臋 cz艂owiek postara.
— Postara, w jakim sensie?
Dyrektor wydawa艂 si臋 by膰 w 艣wietnym nastroju. — Powinien si臋 pan przespa膰 z Ew膮 — stwierdzi艂 bez skr臋powania. — M贸g艂by pan zwi膮za膰 si臋 z ni膮 na d艂u偶ej. Nie mia艂bym nawet nic przeciwko temu, 偶eby wesprze膰 to finansowo. Kogo艣 takiego jak pan moja c贸rka chyba gwa艂townie potrzebuje. Kogo艣, kto nie tylko zaspokoi j膮 seksualnie, ale r贸wnie偶 przem贸wi jej do rozumu, bo inaczej robi g艂upstwa, za kt贸re ja sam nie jestem w stanie zap艂aci膰.
— Jednak zdaniem pa艅skiego syna Ewa powinna stano
wi膰 dla mnie tabu, ostatnio usi艂owa艂 mnie o tym w do艣膰
bolesny spos贸b przekona膰.
Morgenrot dosta艂 ataku gwa艂townej weso艂o艣ci. — Ten 艂obuz jest ci膮gle jeszcze w ciel臋cym wieku, w dodatku seksualnie kompletnie wykolejony, ugania si臋 za w艂asn膮 siostr膮. Zreszt膮 zaczyna艂 ju偶 jako dziecko, ale wtedy by艂o to tylko komiczne. Przez pewien czas by艂 z tym spok贸j, ale ostatnio, szczeg贸lnie od paru miesi臋cy, znowu zachowuje si臋 jak wariat. Od czasu do czasu wydaje mi si臋, 偶e ch艂opak tylko si臋 popisuje. A potem znowu sobie my艣l臋: jak tak dalej p贸jdzie, to wkr贸tce b臋dzie si臋 musia艂 leczy膰.
Nie ma pan chyba zbyt du偶o pociechy ze swoich dzieci — stwierdzi艂 Wander.
Ale偶 mam, bardzo du偶o nawet! Ale tylko w moim rozumieniu, one to zreszt膮 wiedz膮. — Morgenrot coraz szybciej zaciera艂 r臋ce, a potem klasn膮艂. — Tak to bywa w takich wypadkach: Moja 偶ona zmar艂a wcze艣nie, tu偶 po urodzeniu ch艂opca, a ja ponownie si臋 o偶eni艂em, w偶eni艂em si臋 w moje fabryki. Zarabia艂em miliony, a dzieci dzicza艂y. Czy mam teraz p艂aka膰 z tego powodu?
84
No, tak ca艂kiem zdzicza艂a, jak pan m贸wi, to Ewa znowu nie jest.
Nie? Na pewno nie? Czy偶by by艂 pan o tym ca艂kowicie przekonany? Mam nadziej臋, 偶e nie. 呕a艂owa艂bym, gdyby Krug przys艂a艂 mi tutaj kompletnego idiot臋. Ale tego w艂a艣nie si臋 po nim nie spodziewam. Przejd藕my wi臋c do rzeczy.
Dyrektor Morgenrot pop臋dzi艂 za biurko i usiad艂 na swoim krze艣le. Nast臋pnie 艂agodnym, niemal pieszczotliwym ruchem odsun膮艂 na bok fotografi臋 w srebrnej ramce. Wyra藕nie zale偶a艂o mu na tym, 偶eby m贸c dok艂adnie obserwowa膰 Wandera.
Ten zerkn膮艂 na ci臋偶kie, ciemne, zu偶yte meble, potem na grube, wyp艂owia艂e zas艂ony, nast臋pnie na wydeptany dywan. Nic tu do siebie nie pasowa艂o, nic nie sprawia艂o wra偶enia drogiego, wr臋cz przeciwnie, niekt贸re przedmioty wydawa艂y si臋 tanie. Wn臋trze pasuj膮ce do prowincjonalnego konowa艂a, a nie do znanego i bogatego przemys艂owca.
Pan Krug w rozmowie telefonicznej zapewne nadmieni艂 panu, o co chodzi — rozpocz膮艂 ostro偶nie Wander.
Ale tylko i wy艂膮cznie nadmieni艂 — zapewni艂 Morgenrot. — To sprytny ch艂op. Wcze艣niej zajmowa艂 si臋 handlem byd艂em, ale polityka to w ko艅cu podobne zaj臋cie. Mo偶e si臋 myl臋? Mo偶e wolno panu mnie o艣wieci膰.
Karl Wander zorientowa艂 si臋, 偶e dyplomatyczne podchody nie mia艂yby sensu, by艂yby strat膮 czasu. Dlatego powiedzia艂: — Zale偶a艂oby nam na pewnych danych, materia艂ach dotycz膮cych produkcji broni, planowania i finansowania.
U mnie jest to tajemnic膮 firmy.
Nie chodzi艂o nam o pa艅skie zak艂ady, tylko o jak膮艣 inn膮 firm臋, na przyk艂ad B贸lsche ko艂o Monachium.
Stary Morgenrot popatrzy艂 niemal uszcz臋艣liwiony. — Czy to ma znaczy膰, 偶e oczekujecie pa艅stwo ode mnie czego艣 w rodzaju szpiegostwa przemys艂owego?
Pan Krug nie lubi takich sformu艂owa艅, zapewne powiedzia艂by: u偶ytecznej opinii fachowej, na podstawie dok艂adnych danych.
U偶ytecznej dla kogo? Dla ministra Feldmanna?
Dlaczego pan pyta? Zapewne wie pan dok艂adnie, co tu ma by膰 grane.
85
Jest dla mnie wa偶ne, 偶eby to, co wiem, zosta艂o potwierdzone — odpar艂 Morgenrot. — To, co ma si臋 op艂aca膰, musi zosta膰 dok艂adnie przygotowane. — Zerwa艂 si臋 z krzes艂a i znowu zacz膮艂 rozgl膮da膰 si臋 jak ma艂pa co chwil臋 si臋 zatrzymuj膮c. — Nie b臋dzie to na pewno tanie. B臋d臋 musia艂 mn贸stwo zainwestowa膰: zakupy, werbowanie informator贸w, wywiad, i co tam jeszcze b臋dzie trzeba.
Dobrze pan to uj膮艂 — stwierdzi艂 Wander. — Przede wszystkim: chodzi tu o dzia艂ania, kt贸re mog艂yby podwoi膰 lub nawet potroi膰 ilo艣膰 zlece艅 dla pana, a tym samym pa艅ski czysty zysk.
Morgenrot stan膮艂 przy drzwiach. — Mo偶e pan powiedzie膰 swoim zleceniodawcom, co nast臋puje: W zasadzie tak, niezale偶nie od wielko艣ci zadania. Jednak zale偶y mi na pewnych gwarancjach, r贸wnie偶 na bezpo艣rednim, osobistym potwierdzeniu przez pana ministra. Dlatego dam panu, niejako na przyn臋t臋, kilka konkretnych informacji dla Feldmanna. Niech pan zaczeka!
Morgenrot znik艂. Karl Wander nadal siedzia艂 naprzeciwko biurka, lekko zgi臋ty, jakby mia艂 b贸le 偶o艂膮dka. Jego wzrok pad艂 przy tym na srebrn膮 ramk臋, kt贸r膮 Morgenrot przedtem tak starannie odsun膮艂 na bok. Si臋gn膮艂 po ni膮 i spojrza艂 na zdj臋cie.
Przedstawia艂o Sabin臋 von Wassermann-Westen.
Karl Wander zaparkowa艂 sw贸j wypo偶yczony samoch贸d w bocznej uliczce. Dopiero potem zbli偶y艂 si臋 do domu, w kt贸rym mieszka艂. Spojrza艂 badawczo na okna na trzecim pi臋trze. W mieszkaniu 304 pali艂o si臋 艣wiat艂o, zar贸wno w sypialni jak i w salonie, tak wi臋c Ewa Morgenrot by艂a w domu. Prawie oci膮gaj膮c si臋 podszed艂 do drzwi.
Z cienia drzewa wysun臋艂a si臋 pot臋偶na posta膰, pomimo s艂abego, nocnego o艣wietlenia Peter Sandman by艂 艂atwy do rozpoznania. — Jak to m贸wi膮, przypadkowo t臋dy przechodzi艂em — odpowiednio kr贸tko za艣mia艂 si臋 ze swojego marnego dowcipu. — I pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e zobacz臋, jak si臋 panu tu mieszka.
86
Bardzo elegancko, a poza tym za darmo — zapewni艂 Karl Wander otwieraj膮c drzwi. — W przeciwnym razie nigdy nie m贸g艂bym sobie pozwoli膰 na taki luksus, tym bardziej, 偶e odk艂adam ju偶 na staro艣膰.
Powinien si臋 pan raczej ubezpieczy膰 na 偶ycie
— stwierdzi艂 Sandman.
Weszli do mieszkania. Wander zapali艂 wszystkie mo偶liwe lampy. Sandman gwizdn膮艂 z uznaniem. Potem z instynktem psa my艣liwskiego zorientowa艂 si臋, gdzie mog膮 by膰 napoje, p贸艂 tuzina butelek, dobrze dobrane, standardowe marki: francuski koniak, szkocka whisky, angielski gin; do tego calvados i wi艣ni贸wka.
Wszystko wchodzi w sk艂ad wyposa偶enia — stwierdzi艂 z zapraszaj膮cym gestem Wander. — Trafi艂em na bardzo go艣cinnego gospodarza.
Zapewne raczej na takiego, kt贸ry potrafi kalkulowa膰
— Sandman wybra艂 calvados. — Ten pi臋kny dom, po
dobnie zreszt膮 jak jeszcze jeden, jest administrowany
przez agencj臋 podlegaj膮c膮 pewnej firmie budowlanej,
kt贸ra z kolei nale偶y do pewnego przedsi臋biorstwa ka
pita艂owego. Wsp贸艂w艂a艣cicielem tego偶 przedsi臋biorstwa
jest niejaki Konstantin Krug. Czy spotka艂 si臋 pan ju偶 z tym
nazwiskiem?
Czy to ostatni dowcip?
Jeszcze co najmniej jeden — zapewni艂 Sandman.
No to niech go pan zachowa dla siebie — odpar艂 Karl Wander. — Nie ma pan nic lepszego do roboty ni偶 takie intensywne zajmowanie si臋 moimi sprawami?
W tej chwili nie — powiedzia艂 Sandman w膮chaj膮c sw贸j calvados. — Zreszt膮 sam pan jest sobie winny, wiem, w co si臋 pan wpakowa艂.
Ale, o ile pana rozumiem, nie chce pan na razie wykorzysta膰 swoich wiadomo艣ci.
Dobrze mnie pan zrozumia艂 — stwierdzi艂 Sandman.
— Kiedy chc臋, mog臋 sobie pozwoli膰 na wspania艂omy艣lno艣膰, szczeg贸lnie wobec przyjaci贸艂.
— Je偶eli jest pan rzeczywi艣cie moim przyjacielem, mister Sandman, by艂oby lepiej, gdyby pozwoli艂 mi pan w spokoju robi膰 to, czym musz臋 si臋 zajmowa膰.
87
Wydaje mi si臋, 偶e pana znam, Karl, i napawa mnie to nie tylko optymizmem, ale i ciekawo艣ci膮.
Tak wi臋c 艂atwo si臋 pana nie pozb臋d臋?
Naprawd臋 pan tego chce? Nie jest pan przecie偶 typem, kt贸ry najch臋tniej samotnie z rozwini臋tym sztandarem idzie na dno! Ma pan na to za du偶o rozumu.
No dobra, gdyby mia艂 si臋 pan myli膰, to w ko艅cu pana sprawa, Peter. Co mi pan wi臋c oferuje? — zapyta艂 trze藕wo Wander.
艢wietnego szanta偶yst臋! B臋dzie chyba doskonale pasowa膰 do pana obecnej koncepcji.
Sk膮d u pana takie znajomo艣ci?
Zosta艂 mi zaproponowany przez jednego ze wsp贸艂pracownik贸w obecnego pe艂nomocnika do spraw obrony. Karl, niech pan nie patrzy na mnie z takim zaskoczeniem, to si臋 do艣膰 cz臋sto zdarza. Ch臋tnie nazywa si臋 to pomoc膮 w dostarczaniu mocnych argument贸w, u偶yteczni bywaj膮 dziennikarze, zw艂aszcza wp艂ywowi. Ambitny podw艂adny, d膮偶膮cy do szybkiego awansu, osi膮ga go w niekt贸rych wypadkach najpewniej poprzez usuni臋cie swojego prze艂o偶onego. Niech pan nie udaje, 偶e akurat panu nic o tym nie wiadomo.
Peter, wie pan doskonale, dlaczego nie zachwycaj膮 mnie pana wynurzenia. Nie podoba mi si臋 fakt, 偶e wydaje si臋 panu, i偶 wie pan dok艂adnie, czym si臋 tutaj zajmuj臋.
Mnie si臋 nie wydaje, ja wiem. Kiedy艣 przy okazji powiem panu, dlaczego. Na razie niech si臋 pan zajmie k膮skiem, kt贸ry panu teraz zaserwuj臋. Do biura pe艂nomocnika wp艂yn膮艂 list od pewnego 偶o艂nierza z okolic Koblencji. Stawia on pewne 偶膮dania, jak mi powiedziano, do艣膰 bezczelnie. A nawet z pewn膮 wyra藕n膮 pogr贸偶k膮: Gdyby jego sugestie, jak je nazywa, nie pad艂y na podatny grunt, m贸g艂by si臋 poczu膰 zmuszony zrobi膰 u偶ytek ze swojej wiedzy na temat pewnych przykrych wydarze艅. Ma tu zapewne na my艣li samego pe艂nomocnika.
Karl Wander uda艂 nieufno艣膰, co, jak zauwa偶y艂, jedynie rozweseli艂o Sandmana. — A c贸偶 zamierza z tym pocz膮膰 ten wsp贸艂pracownik pe艂nomocnika?
— Na razie zapewne to, co zazwyczaj czyni膮 w艂adze ad-
88
ministracyjne. Zaszereguje t臋 spraw臋 w celu rutynowego zbadania. Trwa艂oby to trzy do czterech dni, tyle wi臋c ma pan czasu.
Na co?
呕eby zabezpieczy膰 sobie t臋 bomb臋 zegarow膮! M贸g艂by pan wtedy sam okre艣li膰, kiedy ma wybuchn膮膰 albo te偶 nie wybuchn膮膰. W zale偶no艣ci od tego, co b臋dzie dla pana korzystne.
Od kogo otrzymam adres owego domniemanego dostawcy materia艂u wybuchowego? Od tego tak zwanego wsp贸艂pracownika?
Oczywi艣cie, 偶e nie od niego. Co pan sobie my艣li! W praktyce wygl膮da to na og贸艂 zupe艂nie inaczej. 脫w pan, powiedzmy, 偶e w randze starszego radcy stanu zaprosi艂 mnie tylko na pogaw臋dk臋. Opowiada艂 przy tym o niekt贸rych sprawach, kt贸re pi臋trzy艂y si臋 przed nim, nazywaj膮c je kuriozalnymi. Mi臋dzy innymi o tej, do kt贸rej, jak twierdzi艂 mrugaj膮c porozumiewawczo, nie bardzo wiedzia艂, jak si臋 zabra膰. By艂a dla niego, jak twierdzi艂, zbyt absurdalna.
Rozumiem, w ten spos贸b po艣rednio pana poinformowa艂.
A jednocze艣nie zabezpieczy艂 si臋. W ka偶dym razie musia艂 wkr贸tce potem uda膰 si臋 na stron臋. Zostawi艂 otwart膮 teczk臋 z aktami w zasi臋gu mojej r臋ki. Oto adres, kt贸rego pan potrzebuje.
Karl Wander otworzy艂 drzwi prowadz膮ce na balkon swojego apartamentu, nie wi臋kszego ni偶 kosz na bielizn臋. Wyszed艂 na zewn膮trz i spojrza艂 na Koblenzer Strasse wygl膮daj膮c膮 jak w膮w贸z usiany 艣wiat艂ami. Przepa艣膰 nieba nad ulic膮 zia艂a ciemno艣ci膮. By艂a p贸艂noc.
Tym w膮wozem przemieszcza艂 si臋 Sandman. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 Wandera, jasna, rozmyta plama, okr膮g艂a jak ksi臋偶yc. A potem jakby znik艂. Po艂kn臋艂a go noc.
Wander u艣miechn膮艂 si臋 w jego stron臋, podni贸s艂 d艂o艅 jak do pozdrowienia. Sam si臋 zdziwi艂 tym niezwyk艂ym dla siebie, zupe艂nie tu zb臋dnym gestem. Zauwa偶y艂, 偶e odczuwa艂
89
w stosunku do Sandmana przyjacielskie uczucia, rodzaj luksusu, na kt贸ry, jak s膮dzi艂, nie mo偶e sobie pozwoli膰. By艂 w ko艅cu zatrudniony jako rodzaj psa my艣liwskiego.
Nas艂uchuj膮c wychyli艂 si臋, spojrza艂 w g贸r臋, w stron臋 pokoj贸w apartamentu 304. By艂y ci膮gle o艣wietlone jak przed dwiema godzinami. Jednak, na co Wander zwr贸ci艂 uwag臋, okna nie by艂y zas艂oni臋te. Widzia艂 szeroki pas wytapetowanej na purpurowoczerwono 艣ciany. — Ewa! — krzykn膮艂 w g贸r臋, lekko tylko 艣ciszaj膮c g艂os. By艂 pewny, 偶e go us艂yszy. Ale nie us艂ysza艂a. Nawet gdy zawo艂a艂 jeszcze raz. G艂o艣niej.
Wander wr贸ci艂 do pokoju, nie zamykaj膮c drzwi balkonowych. Si臋gn膮艂 po pod艂u偶n膮 kart臋, le偶膮c膮 ko艂o telefonu. Zawiera艂a numery wszystkich aparat贸w w budynku. Znalaz艂 numer apartamentu 304, wykr臋ci艂 i czeka艂. S艂ysza艂 jednostajny sygna艂, kt贸ry by艂 jakby coraz mocniejszy, coraz d艂u偶szy, coraz wy偶szy. Poza tym nie dzia艂o si臋 nic.
Karl Wander jeszcze raz wybra艂 numer, zn贸w na pr贸偶no. Potem po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki i wyszed艂 z mieszkania. Wbieg艂 na g贸r臋 schodami, kt贸re jak pot臋偶ny w膮偶 oplata艂y szyb windy. Zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami apartamentu 304. Kilka sekund nas艂uchiwa艂, a nast臋pnie zadzwoni艂.
— Ewa! — zawo艂a艂 po chwili. Dzwoni艂 i puka艂 jednocze艣nie. Nast臋pnie nas艂uchiwa艂 i wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy st艂umiony j臋k czy tylko oddech. M贸g艂 to by膰 r贸wnie偶 nocny wiatr wiej膮cy przez otwarte okno. Ale nie by艂 to wiatr.
Karl Wander przykl臋kn膮艂, 偶eby spojrze膰 przez dziurk臋 od klucza. Klucz by艂 w艂o偶ony od wewn膮trz. Zapuka艂 znowu do drzwi, tym razem pi臋艣ci膮. Nie czeka艂 ju偶 na reakcj臋, pobieg艂 do windy, wcisn膮艂 przycisk i zjecha艂 na d贸艂, a偶 do sutereny.
Tutaj zadzwoni艂 i krzycz膮c wyrwa艂 dozorc臋 z 艂贸偶ka. — Niech pan natychmiast idzie! Szybko! Musimy otworzy膰 drzwi do 304!
Dozorca ziewn膮艂 na jego widok. Jego t艂usta twarz chomika zwisa艂a leniwie nad szlafrokiem w br膮zowo-czarne pasy.
90
— Co pan sobie wyobra偶a! — zaburcza艂 do Wandera*
— Co pana obchodz膮 obce mieszkania?
— Niech pan tyle nie gada! — zawo艂a艂 ostro Wander.
— Pod 304 co艣 si臋 musia艂o sta膰.
A niby co? Niby co? R贸偶ne rzeczy si臋 tu dziej膮, ale to nie moja sprawa. A poza tym 304 jest w艂asno艣ci膮 baronowej, kt贸ra jest w Kolonii. Zanim cokolwiek zrobi臋, musz臋 do niej zadzwoni膰, tak poleci艂a.
Albo natychmiast we藕mie pan zapasowy klucz, albo wywa偶臋 drzwi!
No dobra! — zamrucza艂 chomikowaty dozorca. — Na pana odpowiedzialno艣膰! O czym艣 takim musz臋 natychmiast zameldowa膰 w administracji!
Karl Wander pop臋dzi艂 do windy i przytrzyma艂 drzwi, a偶 pojawi艂 si臋 dozorca. Potem razem pojechali na g贸r臋. Przed drzwiami mieszkania 304 cz艂owiek w szlafroku stan膮艂 w rozkroku, zacz膮艂 manipulowa膰 zapasowym kluczem i udro偶ni艂 dziurk臋.
— To si臋 nazywa zr臋czno艣膰 — stwierdzi艂 z samozadowo
leniem. Nast臋pnie otworzy艂 drzwi.
Wander odsun膮艂 go na bok i wpad艂 do mieszkania, gdzie pali艂y si臋 wszystkie lampy. W sypialni zobaczy艂 Ew臋 Mor-genrot. Le偶a艂a blada, zlana potem i ci臋偶ko oddycha艂a. Szeroko otwarte, 偶贸艂tawo zabarwione oczy spogl膮da艂y w pr贸偶ni臋, r臋ce zaciska艂a na klatce piersiowej.
— A ta co znowu! — zawo艂a艂 cz艂owiek o twarzy chomika.
— Tylko k艂opoty z t膮 osob膮!
Karl Wander dr偶膮cymi r臋kami szuka艂 w portfelu kartki, na kt贸rej notowa艂 nazwiska i numery. Znalaz艂szy j膮 podszed艂 do telefonu, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer. Odezwa艂 si臋 rzeczowy m臋ski g艂os:
S艂ucham. Tu szpital, ostry dy偶ur.
Prosz臋 z doktorem Bergnerem.
Znaleziono go po nieca艂ej minucie, jego g艂os by艂 zaspany. Karl Wander poda艂 swoje nazwisko i spyta艂 z po艣piechem: — Pami臋ta mnie pan jeszcze?
— Niestety tak — stwierdzi艂 lekarz i zamilk艂.
91
Jestem w pokoju Ewy Morgenrot. Le偶y rz臋偶膮c w 艂贸偶ku. Na stoliku le偶y puste opakowanie, zapewne po 艣rodkach nasennych.
Potrafi pan udzieli膰 pierwszej pomocy?
Tak, zwyk艂e czynno艣ci przy objawach zatrucia, zrobi臋, co potrafi臋!
W mi臋dzyczasie wy艣l臋 karetk臋.
Dlaczego sam pan nie przyjedzie? — spyta艂 Wander.
Raczej nie pragn臋 znowu pana ogl膮da膰. Poza tym mam dzisiaj w nocy tylko zwyk艂y dy偶ur. W pogotowiu ratunkowym jest na szcz臋艣cie inny lekarz.
Czy mo偶e si臋 pan zamieni膰?
A niby dlaczego?
Niech pan da spok贸j! — krzykn膮艂 Wander. — Niech pan przyjedzie, potrzebuj臋 pana!
Doktor Bergner odchrz膮kn膮艂 i spyta艂: — Czy ma pan z tym co艣 wsp贸lnego? To znaczy: czy istnieje jakakolwiek mo偶liwo艣膰 obarczenia pana odpowiedzialno艣ci膮?
Bezpo艣rednio chyba nie — powiedzia艂 ostro偶nie Wander. — Ale mo偶e po艣rednio. Nie n臋ci to pana?
Przyje偶d偶am — stwierdzi艂 doktor Bergner i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.
Karetka przyjecha艂a za jakie艣 pi臋tna艣cie minut. Karl Wander czeka艂 przy drzwiach wej艣ciowych. Zobaczy艂 wysiadaj膮cego doktora Bergnera.
Lekarz kaza艂 sanitariuszom pozosta膰 i czeka膰 na wezwanie. Potem podszed艂 do Wandera i spyta艂 oficjalnym tonem:
— Czy to pan wzywa艂 pogotowie?
Wander odpowiedzia艂, tak 偶eby sanitariusze mogli us艂ysze膰: — Wydawa艂o mi si臋 to konieczne.
Tak zako艅czy艂a si臋 scenka, kt贸rej odegranie ze wzgl臋du na przepisy by艂o niezb臋dne.
Bergner da艂 si臋 zawie藕膰 w towarzystwie Wandera na trzecie pi臋tro. Zapyta艂 przy tym: — Czy jest pan pewien, 偶e telefon w艂a艣nie do mnie nie by艂 b艂臋dem?
— Nie by艂, je偶eli cho膰 cz臋艣ciowo jest pan takim leka
rzem, za jakiego pana uwa偶am, mimo wszystko.
92
Po panu raog臋 si臋 spodziewa膰, 偶e podk艂ada mi pan kuku艂cze jajo, kt贸re mam wysiedzie膰.
Obaj cierpimy na t臋 sam膮 chorob臋. Pod艂o艣膰 powoduje u nas odruch wymiotny — stwierdzi艂 Wander otwieraj膮c drzwi windy. — Tylko wytrzymujemy to jako艣.
A wi臋c dobrze — zdecydowa艂 si臋 doktor Bergner. Podszed艂 do cicho charcz膮cej Ewy Morgenrot i schyli艂 si臋 nad ni膮.
Nadszed艂 czas — powiedzia艂 stoj膮cy przy oknie Karl Wander. Wpatrywa艂 si臋 w szaroniebiesk膮 teraz przestrze艅 ulicy, przez kt贸r膮 przemyka艂a si臋 dogorywaj膮ca noc. Stalowoniebieski cadillac zatrzyma艂 si臋 przed domem. — Mamy go艣cia, to doktor Barranski.
Doktor Bergner, kt贸ry bada艂 okolice serca Ewy, znieruchomia艂; spojrza艂 na Wandera oskar偶aj膮co i jednocze艣nie pogardliwie. — A wi臋c jednak! — stwierdzi艂. — Uda艂o si臋 panu 艣ci膮gn膮膰 tutaj tego typa. Powinienem si臋 tego spodziewa膰.
Pan si臋 myli, doktorze.
Je偶eli nie pan, to kto?
Zapewne dozorca. Zawiadomi艂 swoj膮 baronow膮, a ta natychmiast zaalarmowa艂a doktora Barranskiego. Mog艂em si臋 tego wprawdzie spodziewa膰, ale nie mia艂em ca艂kowitej pewno艣ci. Teraz znowu wiem troch臋 wi臋cej.
I wydaje si臋 panu, 偶e ja mam teraz nadstawia膰 karku?
— Powiedzmy raczej: B臋dzie pan mia艂 teraz mo偶liwo艣膰
zachowa膰 si臋 jak prawdziwy lekarz. Tego przecie偶 pan
chcia艂, o ile dobrze zrozumia艂em.
Doktor Bergner opu艣ci艂 g艂ow臋 i spogl膮da艂 na bezw艂adnie le偶膮c膮 Ew臋 Morgenrot z wyrazem bezradnego smutku na twarzy. Potem powiedzia艂: — Od naszego pierwszego spotkania czu艂em, 偶e nale偶y pan do ludzi, kt贸rzy usi艂uj膮 igra膰 z ogniem, a kim si臋 pan przy tym pos艂uguje, jest panu wszystko jedno.
Doktor Barranski wszed艂 do pokoju. Silne o艣wietlenie wyra藕nie go zaskoczy艂o. Wygl膮da艂, jakby dopiero co wyszed艂 z od艣wie偶aj膮cej k膮pieli. Wok贸艂 niego unosi艂 si臋
93
dyskretny zapach. By艂 w ciemnogranatowym, stonowanym garniturze, idealnie pasuj膮cym do koloru cadillaca.
Przywita艂 si臋 w po艣piechu, wygl膮da艂o to tak, jakby Wan-dera prawie nie zauwa偶y艂, a doktora Bergnera ledwie zarejestrowa艂. Podszed艂 do Ewy Morgenrot, schyli艂 si膮, zbada艂 puls, os艂ucha艂 serce. Potem stwierdzi艂: — Niedobrze, bardzo niedobrze.
Dopiero teraz zainteresowa艂 si臋 doktorem Bergnerem.
— Jak si臋 pan tu znalaz艂?
Otrzymali艣my zawiadomienie o wypadku — wyja艣ni艂 Bergner z ch艂odn膮 rzeczowo艣ci膮. — Musieli艣my zareagowa膰.
A pa艅ska diagnoza, panie kolego?
Silne objawy zatrucia — oznajmi艂 doktor Bergner bardziej w stron臋 Wandera. — Zapewne wywo艂ane przedawkowaniem 艣rodk贸w nasennych.
A wi臋c pr贸ba samob贸jstwa — stwierdzi艂 doktor Bar-ranski. Na jego opalonej g贸rskim powietrzem twarzy ukaza艂 si臋 wyraz przygn臋bienia. — Czy sporz膮dzi艂 pan ju偶 pisemne sprawozdanie?
Do tego nie ma jeszcze warunk贸w — zaoponowa艂 doktor Bergner. — Jest to dopiero wst臋pna diagnoza postawiona z du偶膮 doz膮 ostro偶no艣ci. Nie musi by膰 w艂a艣ciwa.
Ale jest w艂a艣ciwa — powiedzia艂 Barranski.
Sk膮d ta pewno艣膰? — spyta艂 Karl Wander wysuwaj膮c si臋 do przodu. — Tak to pasuje do pana koncepcji?
Chcia艂bym pana uprzejmie prosi膰 o niewtr膮canie si臋
— za偶膮da艂 doktor Barranski z ch艂odn膮 uprzejmo艣ci膮.
— Mog艂oby to doprowadzi膰 do nieprzyjemnych nieporo
zumie艅, nieprzyjemnych dla pana, panie Wander.
A dlaczego tylko dla mnie? — zapyta艂 zaczepnie Wander. — Dlaczeg贸偶 nie dla pana albo dla Sabiny Wassermann, kt贸ra pana wezwa艂a? Z jakiego to powodu?
Poniewa偶, jak wiadomo, jestem odpowiedzialnym za t臋 pacjentk臋 lekarzem prowadz膮cym — odpar艂 z dystansem doktor Barranski. — Znam j膮 od d艂u偶szego czasu, wiem o jej stanach depresyjnych, dlatego nie zaskakuje mnie ta pr贸ba samob贸jstwa.
Nie jest jeszcze ca艂kowicie pewne, 偶e by艂a to pr贸ba samob贸jstwa — stwierdzi艂 doktor Bergner.
94
Dla mnie tak — oznajmi艂 Barranski z dystyngowanym spokojem. Nast臋pnie troskliwie u艂o偶y艂 wzd艂u偶 cia艂a r臋k臋 Ewy Morgenrot, na kt贸rej w艂a艣nie bada艂 puls. Potem powoli podni贸s艂 wzrok jak gdyby w wyrazie bezbrze偶nego smutku.
Poza tym musz臋 stwierdzi膰 z g艂臋bokim smutkiem, 偶e by艂a to pr贸ba udana. Ewa Morgenrot nie 偶yje. Chcia艂bym pan贸w prosi膰, aby艣cie byli uprzejmi pozostawi膰 mnie przy niej samego.
Jak ja teraz wygl膮dam? — spyta艂 doktor Bergner wszed艂szy do mieszkania Wandera. — Dotychczas uwa偶a艂em si臋 w zasadzie ci膮gle jeszcze za lekarza, ale pan i ten typ z Kolonii uwzi臋li艣cie si臋 chyba, 偶eby zdegradowa膰 mnie do roli szarlatana.
A na to, pana zdaniem, nie ma rady? — Karl Wander zmusi艂 si臋, 偶eby to powiedzie膰. By艂 blady, jego r臋ce prawie dr偶a艂y.
Doktor Bergner usiad艂 w najbli偶szym fotelu. Wyczerpanym g艂osem poprosi艂: — Je偶eli ma pan co艣 do picia, co艣 o jak najwi臋kszej zawarto艣ci alkoholu, to mo偶e by mnie pan pocz臋stowa艂!
Niepewnymi ruchami Wander postawi艂 na stole butelk臋 pi臋膰dziesi臋cioprocentowej wi艣ni贸wki ze Schwarzwaldu, klarownej i mocnej. Nala艂 dwie pe艂ne szklanki, p艂yn przela艂 si臋, pop艂yn膮艂 na st贸艂 rozlewaj膮c si臋 szeroko. Rozszed艂 si臋 intensywny, upajaj膮cy zapach.
Ta 艣winia Barranski wchodzi mi ostatnio ci膮gle w drog臋 — przem贸wi艂 Bergner jakby do siebie. — Dos艂ownie potykam si臋 o niego, ale ubi膰 go nie mog臋!
Ta Ewa Morgenrot chcia艂a 偶y膰, nic ponadto — powiedzia艂 Karl Wander — jestem tego prawie pewny. Wszystko, co przechodzi艂a, przez co musia艂a przej艣膰, by艂o dla niej tylko stacj膮 przej艣ciow膮: do jakiego艣 lepszego, nowego pocz膮tku.
Az jak膮 pewno艣ci膮 ten 艂ajdak Barranski lawirowa艂 w stron臋 swojej teorii o samob贸jstwie! Pewnie, ca艂kiem
95
mo偶liwe! By膰 mo偶e nawet najbardziej prawdopodobne. Ale udowodni膰 si臋 nie da. A ta brudna 艣winia Barranski po prostu jest pewny. Dobra, zatrucie! Ale niekoniecznie musia艂y to by膰 same 艣rodki nasenne, jaka艣 inna trucizna mog艂a wsp贸艂dzia艂a膰...
Karl Wander pi艂 prosto z butelki. — Dlaczego to 偶ycie jest po prostu nieko艅cz膮c膮 si臋 seri膮 kapitulacji?
To jego pacjentka — powiedzia艂 lekarz. — Barranski dokona ko艅cowych ogl臋dzin i wystawi akt zgonu. Ewentualne podejrzenia z mojej strony nie wystarcz膮, 偶eby co艣 tu zmieni膰.
Ewa na pewno nie pope艂ni艂a samob贸jstwa, jestem tego pewien — stwierdzi艂 Wander.
By艂 pan z ni膮 zaprzyja藕niony? Czy mo偶e co艣 wi臋cej?
Nie wiem — powiedzia艂 Wander patrz膮c przed siebie. — Czasami, na przyk艂ad teraz, pytam sam siebie: Co ja w艂a艣ciwie wiem? Doktorze, najlepiej by艂oby otoczy膰 si臋 wysokim murem, na nim drut kolczasty pod napi臋ciem, a wok贸艂 krwio偶ercze psy. Tylko to na pewien czas mog艂oby zagwarantowa膰 jakie艣 spokojne, niezale偶ne 偶ycie.
My艣la艂em, 偶e mi pan pomo偶e za艂atwi膰 tego Barran-skiego, bo sam nie dam sobie rady! A tak to napisz臋 rutynowy raport, kt贸ry pow臋druje do szpitalnych akt.
Tylko dwie kartki papieru, nic wi臋cej nie pozostanie! Dwie kartki w艣r贸d stos贸w akt. We藕my si臋 za to!
Napisz臋 w raporcie, 偶e stwierdzone objawy zatrucia by艂y wyj膮tkowo silne, a przez to niemo偶liwe raczej do spowodowania przez 艣rodki nasenne w prawdopodobnie u偶ytej ilo艣ci. Ale to wszystko, co mog臋 zrobi膰.
A co by by艂o, panie doktorze, gdybym dostarczy艂 panu do艣wiadczonego 艣ledczego o nazwisku Kohl, kt贸ry poszed艂by na ca艂o艣膰?
I on prawdopodobnie nie zmieni faktu, 偶e teoria samob贸jstwa sama si臋 nasuwa. Przyjmie j膮 ka偶dy, nawet ten, kto uzna okoliczno艣ci za tylko cz臋艣ciowo normalne.
A co w takim razie pana zaalarmowa艂o, doktorze?
To, 偶e ten Barranski, co dok艂adnie wyczu艂em, uwa偶a morderstwo za ca艂kowicie prawdopodobne i pr贸buje wszelkich mo偶liwych 艣rodk贸w, 偶eby je zatuszowa膰. To sy-
96
tuacja, m贸j drogi, kt贸ra mnie nie tylko alarmuje, ona mnie wyka艅cza.
— Biedak z pana, doktorze — stwierdzi艂 Karl Wander. — I ze mnie te偶.
Wiem, 偶e nie jest to pani biuro i 偶e nie przyszed艂em w godzinach przyj臋膰 — powiedzia艂 Karl Wander do panny Wiebke, sekretarki. — Musz臋 z pani膮 koniecznie porozmawia膰.
Niech pan wejdzie — powiedzia艂a panna Wiebke, obrzuciwszy go kr贸tkim, badawczym spojrzeniem. — Tam jest 艂azienka, zimna woda dobrze panu zrobi. Powinien si臋 pan r贸wnie偶 uczesa膰. Przez ten czas zrobi臋 mocnej kawy.
Jej g艂os brzmia艂 niezmiennie rzeczowo, r贸wnie偶 teraz, p贸藕no w nocy. Jej g艂adka twarz nie nosi艂a 偶adnych 艣lad贸w snu. W swoim skromnie umeblowanym, jednopokojowym mieszkaniu porusza艂a si臋 podobnie jak w biurze Konstan-tina Kruga.
— Musz臋 z kim艣 porozmawia膰 — powiedzia艂 Wander
wyszed艂szy z 艂azienki. Bez zaproszenia usiad艂 przy stole
i przygl膮da艂 si臋, jak w niszy kuchennej przygotowywa艂a
kaw臋. Jej przynosz膮ca ulg臋 wyrozumia艂o艣膰 uspokaja艂a go.
— Sta艂o si臋 co艣 okropnego.
Z panem?
Z Ew膮 Morgenrot, ona nie 偶yje. Zmar艂a jakie艣 dwie godziny temu.
Panna Wiebke, odwr贸cona do niego plecami, przesta艂a zajmowa膰 si臋 kaw膮. Na chwil臋 jakby zamar艂a, a potem obr贸ci艂a si臋 i wpatruj膮c si臋 w niego spyta艂a: — Jak to si臋 sta艂o?
Zapewne przedawkowanie 艣rodk贸w nasennych.
Samob贸jstwo?
By膰 mo偶e.
Panna Wiebke powr贸ci艂a do swojego zaj臋cia. Postawi艂a dzbanek z kaw膮 i dwie fili偶anki na tacy i podesz艂a do sto艂u.
— Jest pan w to jako艣 zamieszany?
— Jest pani drug膮 osob膮, kt贸ra o to pyta.
97
Czyli nie, to dobrze. — Postawi艂a przed nim fili偶ank臋 i nape艂ni艂a j膮 czarn膮 kaw膮. — Czy wchodzi w gr臋 kto艣 inny?
Czy oczekuje pani konkretnego nazwiska? Mo偶e nazwiska, kt贸re pani zna?
Niczego od pana nie oczekuj臋. Nie s膮dz臋, 偶eby pan przyszed艂 si臋 wyp艂aka膰. O ile pana znam, nie zrobi艂by mi pan tej przyjemno艣ci. Ale niestety nie zna mnie pan, poniewa偶 w przeciwnym razie nie usi艂owa艂by mnie pan wypytywa膰 w tak prymitywny spos贸b. Bo w ko艅cu w jakim celu pan przyszed艂?
Karl Wander wypi艂 swoj膮 fili偶ank臋 duszkiem. Podsun膮艂 j膮 pannie Wiebke, kt贸ra znowu j膮 nape艂ni艂a. Potem zapyta艂: — Czy widzia艂a ju偶 pani umieraj膮cego cz艂owieka?
Nie odpowiedzia艂a. Spojrza艂a na niego jakby oceniaj膮c go na nowo. Wydawa艂a si臋 niezadowolona ze swojej obserwacji. Spyta艂a: — Dlaczego ta 艣mier膰 tak pana obchodzi?
Czuj臋 si臋 bezradny — odpowiedzia艂 Karl Wander. — Jako ch艂opak opiekowa艂em si臋 psem. Na moich oczach przejecha艂 go samoch贸d. Podbieg艂em do niego, schyli艂em si臋 i podtrzymywa艂em mu g艂ow臋. Skomla艂, chwyta艂 powietrze i patrzy艂 na mnie swoim poczciwym, pe艂nym zaufania wzrokiem. By艂em bezradny. Cierpia艂, a potem umar艂. Nigdy tego nie zapomn臋. Powinienem by艂 bardziej uwa偶a膰!
Niech pan wypije kaw臋 — powiedzia艂a panna Wiebke prawie szorstko. — A potem niech si臋 pan wy艣pi, wszystko jedno gdzie, nawet w tym pokoju. Mog臋 i艣膰 do kole偶anki, mieszka w tym samym domu. A jutro niech pan najlepiej wyjedzie, niech si臋 pan z powrotem zajmie swoim humanitarnym pisarstwem. Ten klimat najwyra藕niej panu nie s艂u偶y. Mog臋 znale藕膰 dla pana jak膮艣 dobr膮 wym贸wk臋.
A gdybym nie chcia艂?
Niech si臋 pan dok艂adnie zastanowi, Karl. Do jutra jest du偶o czasu. Zobaczy pan, to najlepsze rozwi膮zanie!
A gdybym nie m贸g艂?
W oczach panny Wiebke zab艂ys艂a iskierka podziwu. — Czego pan w艂a艣ciwie chce? — spyta艂a. — Zarobi膰 troch臋 pieni臋dzy? By艂by to jaki艣 argument, ale r贸wnie偶 pana mo-
98
偶e to sporo kosztowa膰. A mo偶e wydaje si臋 panu, 偶e wype艂nia pan jakie艣 wa偶ne zadanie, w dodatku takie, kt贸re sam pan sobie postawi艂? To si臋 czasami fatalnie ko艅czy, zw艂aszcza dla ludzi pa艅skiego rodzaju, gdy偶 chyba strasznie anga偶uje si臋 pan uczuciowo. Akurat w tej bran偶y. Nie ma pan naprawd臋 nic lepszego do roboty?
Pani te偶 jest w tej bran偶y! Dlaczego?
Wyl膮dowa艂am tutaj nie wybieraj膮c specjalnie, gdzie i dla kogo b臋d臋 pracowa膰 — wyja艣ni艂a panna Wiebke. — Nie inwestuj臋 偶adnych prywatnych uczu膰 ani pogl膮d贸w politycznych, jest to moja codzienna praca i nic poza tym. Rozumie pan — nic! Dla nikogo.
Mimo to siedz臋 tu u pani!
To nie ma 偶adnego znaczenia, ani dla mnie, ani dla pana!
Respektuj臋 to — zapewni艂 Karl Wander. Poczu艂 potrzeb臋 dotkni臋cia d艂oni panny Wiebke i uczyni艂 to. Nie zaprotestowa艂a. — Czy mog臋 jeszcze przyj艣膰, gdybym znowu kiedy艣 by艂 w do艂ku?
Chyba nie chce pan tu by膰 sta艂ym go艣ciem? — odpowiedzia艂a prawie weso艂o. — Ale je偶eli dalej chce pan si臋 zajmowa膰 nie tym, co trzeba...
Jak ma pani w艂a艣ciwie na imi臋? — przerwa艂 jej. — Ma pani chyba jakie艣 imi臋?
No dobrze — odpar艂a z dobrze skrywanym zak艂opotaniem. — Troch臋 艣miechu panu nie zaszkodzi, mam na imi臋 Marlena.
To imi臋 pasuje do pani — stwierdzi艂 powa偶nie Karl Wander.
Marlena Wiebke rozczesa艂a palcami swoje kr贸tkie jas-noblond w艂osy. Spojrza艂a z rezerw膮 na pr贸偶no usi艂uj膮c stworzy膰 mo偶liwie jak najbardziej bezosobow膮 atmosfer臋, nast臋pnie wsta艂a i oznajmi艂a: — Powinien pan wreszcie i艣膰 spa膰.
— Ju偶 id臋 — zapewni艂 Karl Wander nie ruszaj膮c si臋
z miejsca. — Bardzo dzi臋kuj臋 za kusz膮c膮 propozycj臋 od
st膮pienia mi 艂贸偶ka, mo偶e innym razem. Mo偶e ju偶 wkr贸tce.
Naprawd臋 czuj臋 si臋 ju偶 troch臋 lepiej.
99
Im dalej st膮d pan b臋dzie, tym lepiej b臋dzie si臋 pan czu艂, jestem przekonana. — Marlena Wiebke podesz艂a do drzwi i otworzy艂a je. — Ale by膰 mo偶e jest pan rzeczywi艣cie beznadziejnym przypadkiem.
By膰 mo偶e sta艂em si臋 nim dopiero tej nocy — stwierdzi艂 Karl Wander podnosz膮c si臋 z miejsca.
Si臋gn膮艂 po sw贸j p艂aszcz. — Niech pani nie pr贸buje mnie zrozumie膰, od d艂u偶szego czasu sam z tego zrezygnowa艂em.
Nie wyjedzie pan jutro?
Nie.
Marlena Wiebke poda艂a mu r臋k臋. — Niech pan spr贸buje zapomnie膰 o tej nocy, mam na my艣li nasz膮 rozmow臋. A je偶eli nie mo偶e pan zapomnie膰 o 艣mierci Ewy Morgenrot, to niech pan we藕mie pod uwag臋, 偶e wszelkie rzekome czy rzeczywiste samob贸jstwa s膮 automatycznie badane przez policj臋. Wa偶ne jest jednak, przez kogo prowadzone jest tego typu dochodzenie.
Na pewno, ale jest to zazwyczaj czysto rutynowe dzia艂anie — odpar艂 z roztargnieniem Karl Wander trzymaj膮c d艂o艅 Marleny Wiebke.
W ka偶dym wypadku? Dla ka偶dego funkcjonariusza? Tak偶e dla nadinspektora Kohla?
Sk膮d pani o nim wie?
Telefonowa艂 wczoraj do nas do biura i chcia艂 z panem koniecznie rozmawia膰. M贸wi艂, 偶e ma co艣 dla pana. Ma si臋 pan do niego zg艂osi膰.
Zrobi臋 to — zapowiedzia艂 Karl Wander. — Ten Kohl jest w g艂臋bi swojej osobowo艣ci anio艂em zemsty. Wiem, jego g艂os dobrego wujaszka tak nie brzmi, jego wygl膮d r贸wnie偶 o tym nie 艣wiadczy, by膰 mo偶e sam nie zdaje sobie z tego sprawy.
Niech pan wyje偶d偶a! — prawie wykrzykn臋艂a Wiebke. By艂 to odruch, kt贸ry j膮 sam膮 zaskoczy艂. — Nikomu tutaj jeszcze nie dawa艂am rad, ale dla pana zrobi臋 wyj膮tek. To jedyne wyj艣cie! Niech mnie pan nie pyta, dlaczego! I na mi艂o艣膰 bosk膮, niech pan sobie nic nie wyobra偶a! W pana sytuacji nie mo偶e sobie pan na to pozwoli膰.
— Dobranoc, Marleno — odpar艂. — Niech pani mimo
wszystko postara si臋 pozosta膰 tak膮, jak膮 pani jest.
100
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 pi膮ta
O roli b艂臋d贸w, kt贸re wydaj膮 si臋 tak nieuniknione, 偶e a偶 oczywiste.
Me istnieje wypadek, kt贸ry da艂by si臋 ca艂kowicie przenikn膮膰 lub idealnie zrekonstruowa膰. Nawet u najbardziej prymitywnych udzia艂owc贸w mojego 艣rodowiska, dostarczycieli wiadomo艣ci, nie da si臋 wykluczy膰 niebezpiecznych komplikacji. Tym bardziej r贸偶norodne s膮 mo偶liwo艣ci, gdy w gr臋 wchodz膮 r贸偶nego rodzaju si艂y, charaktery i koncepcje.
Raz za razem 艣lepa uliczka brana jest za g艂贸wn膮 arteri臋. Kluczowy dokument mo偶e dosta膰 si臋 w nasze r臋ce, zanim b臋dziemy w stanie prawid艂owo go odczyta膰. Kiedy gra jest zako艅czona i wynik znany, wiemy oczywi艣cie wi臋cej, ale ci膮gle jeszcze nie wszystko.
Nie ma zatem sprawy, w kt贸rej nie robimy b艂臋d贸w. Zach臋ca to oczywi艣cie do traktowania tych b艂臋d贸w jak rzeczy samej w sobie zrozumia艂ej. Nawet wtedy, gdy ten czy 贸w musi je przyp艂aci膰 偶yciem. Ale nic nie da si臋 przedsi臋wzi膮膰 przeciwko si艂om, kt贸rych si臋 nie zna lub nie dostrzega.
Ta ca艂a sprawa by艂a dla mnie pocz膮tkowo niczym wi臋cej, jak rodzajem osobistej rozrywki. Drobna grzeczno艣膰 wzgl臋dem Petera Sandmana. Dochodzi艂a do tego okazja szkolenia m艂odych kadr. O co naprawd臋 chodzi艂o, na czas nie rozpoznano.
Uk艂ad: Feldmann — Krug — Wander by艂 dla mnie najbardziej interesuj膮cy i dominuj膮cy. Obiecywa艂 pi臋kn膮, bezwzgl臋dn膮 walk臋, a my s膮dzili艣my, 偶e mamy najlepsze miejsca na widowni. By艂o to zreszt膮 pod pewnym wzgl臋dem zgodne z prawd膮. Jednak podczas tego przedstawienia na pa艅stwowej scenie nie mieli艣my wgl膮du za kulisy, a to co dzia艂o si臋 w garderobach, r贸wnie偶 usz艂o naszej uwadze.
M贸j pogl膮d by艂 wtedy nast臋puj膮cy: 艣mier膰 Ewy Mor-genrot by艂a stosunkowo nieistotnym epizodem. Zwyk艂e
101
samob贸jstwo, nic ponadto. Zdarza si臋 do艣膰 regularnie w najlepszych rodzinach. Sandman zgadza艂 si臋 ze mn膮. Tylko ten Wander nie chcia艂 si臋 z tym pogodzi膰.
Ale jego uparte domys艂y, kombinacje i podejrzenia nie mog艂y mnie wyprowadzi膰 z r贸wnowagi. Tym bardziej, 偶e okaza艂o si臋, i偶 zgodnie z moimi przypuszczeniami Wander wykazywa艂 dziwn膮 s艂abo艣膰 do tej dziewczyny. By艂o to zapewne bardzo prywatne zainteresowanie, by膰 mo偶e jednak tylko silne wsp贸艂czucie. Ludzie tacy jak Wander reaguj膮 w ten spos贸b.
To tak偶e Sandman zwr贸ci艂 mi uwag臋 na nadinspektora policji kryminalnej Kohla. Zna艂em go. Pr贸bowa艂 mo偶liwie bez komplikacji doczeka膰 emerytury. Do owych dni nie robi艂, o ile mi wiadomo, niczego innego.
Kohl by艂 bez w膮tpienia wysokich lot贸w specjalist膮, co umo偶liwia艂o mu szybk膮, sprawn膮 i ograniczon膮 do rzeczy fachowych prac臋. Wydawa艂o si臋, 偶e nie interesuj膮 go skala i metody dzia艂ania swojej bran偶y, a prze艂o偶eni oceniali go bardzo pozytywnie. Tym wi臋ksza by艂a niespodzianka, jak膮 nam p贸藕niej sprawi艂.
A przynajmniej to mo偶na by艂o przewidzie膰. Wystarczy艂o przecie偶 rozpozna膰 w Kohlu figur臋 nieproporcjonaln膮, stoj膮c膮 w tej grze na kilku szachownicach jednocze艣nie. Mo偶na przecie偶 by艂o wypi膰 piwo w pewnej knajpie, nale偶膮cej do niejakiej pani Jeschke, porozmawia膰 z jego kolegami z komisariatu czy intensywniej wypyta膰 doktora Barran-skiego, a mo偶e dok艂adniej wybada膰 tego Wandera.
Pani Jeschke opowiedzia艂a p贸藕niej mi臋dzy innymi nast臋puj膮c膮 rzecz o Kohlu: ,,...a zna艂am go od dwudziestu lat, co najmniej... co wiecz贸r przychodzi艂 na piwo, zawsze sam, du偶o nie m贸wi艂... kiedy艣 przyprowadzi艂 tego Wandera... potem zacz膮艂 pi膰 i nawet m贸wi膰... raz powiedzia艂 co艣 takiego: 禄Ci膮gle uciekamy. Jak mamy szcz臋艣cie, nie doganiaj膮 nas. Ale nigdy nie mia艂em za du偶o szcz臋艣cia芦. Co艣 w tym rodzaju".
Ale to usz艂o wtedy naszej uwadze, poniewa偶 mieli艣my nadziej臋, 偶e zabawimy si臋 ca艂kiem innymi sprawami. Na przyk艂ad pewnym wycinkiem z prasy odnalezionym przez Sandmana. Pochodzi艂 z artyku艂u sprzed dziesi臋ciu lat, a je-
102
go autorem by艂 nasz Karl Wander. Napisa艂 on wtedy rzecz nast臋puj膮c膮: „Rok 1954 by艂 dla nas godzin膮 zero. Chyba najwi臋ksz膮 szans膮, jak膮 mo偶e da膰 historia: nowym pocz膮tkiem! Poza tym udzielono nam lekcji, drogiej jak nigdy przedtem, z milionami zabitych i totalnie zrujnowanymi miastami i sercami. I c贸偶 z tego teraz powsta艂o?"
Nad czym艣 takim mog臋 si臋 tylko u艣miechn膮膰. Niekt贸rzy z moich wsp贸艂pracownik贸w zdrowo si臋 u艣miali. Jednak Sandman nadal by艂 nastawiony sceptycznie, traktowa艂 Wandera w tej kwestii najzupe艂niej powa偶nie. By艂 przekonany, 偶e Wander pisa艂 to zupe艂nie na serio. Napisa艂 to, w co wierzy艂.
Dla mnie mog艂o to by膰 tylko kolejnym dowodem na to, 偶e mieli艣my tu do czynienia z notorycznym „naprawiaczem" 艣wiata, a ci byli dla mnie zawsze do艣膰 艣mieszni.
Jeden b艂膮d wi臋cej!
6
R贸wnie偶 jedno n臋dzne 偶ycie ludzkie
mo偶e by膰 warte miliony, ale przy tym prawie nic nie kosztowa膰
No jest pan wreszcie! — stwierdzi艂 wyczekuj膮co nadinspektor Kohl ujrzawszy Wandera. — Gdyby pan sam nie przyszed艂, kaza艂bym pana doprowadzi膰 — pos艂a艂bym dw贸ch funkcjonariuszy i radiow贸z.
— A czego pan ode mnie oczekuje?
Karl Wander znajdowa艂 si臋 w komisariacie numer 3. Siedz膮cy w du偶ym pomieszczeniu policjanci nie zwracali na niego uwagi, poniewa偶 nale偶a艂 po prostu do kilku tuzin贸w spraw, kt贸rymi codziennie si臋 musieli zajmowa膰. Niech si臋 nim najlepiej zajmie stary szanowany rutyniarz Kohl!
Ten zarz膮dzi艂: — Prosz臋 za mn膮! — i ruszy艂 przodem, w膮skim korytarzem w kierunku pokoju przes艂ucha艅.
Gdy weszli, inspektor wskaza艂 Wanderowi jedyne krzes艂o. Wander usiad艂, a Kohl zatrzyma艂 si臋 ko艂o drzwi i zapyta艂: — I co teraz?
Niech si臋 pan wyra偶a precyzyjniej! — za偶膮da艂 Wander. — Sk膮d na mi艂o艣膰 bosk膮 mam wiedzie膰, co si臋 w tej chwili rozgrywa w pa艅skim m贸zgu?
艢mier膰 Ewy Morgenrot. Dlaczego od razu mnie pan nie zawiadomi艂?
W艂a艣nie to chcia艂em zrobi膰.
Za p贸藕no — odpar艂 policjant. — Dlaczego?
Czy to przes艂uchanie, czy rozmowa? — Szorstki ton Kohla zacz膮艂 Wandera niepokoi膰. — Czy znowu wracamy do punktu wyj艣cia? Nie my艣li pan chyba, 偶e mam z tym co艣 wsp贸lnego?
Nie bezpo艣rednio — odpar艂 inspektor wr臋cz z nutk膮 偶alu w g艂osie. — Po艣rednio te偶 zapewne nie. Chodzi tu
zapewne o co艣, co nazywamy chowaniem g艂owy w piasek: nic nie wiem, 偶eby nic nie musie膰 m贸wi膰.
— Przez ca艂y dzie艅 nie by艂o mnie wczoraj w Bonn.
Kohl skin膮艂 g艂ow膮. — Odwiedzi艂 pan dyrektora Morgen-
rota w Essen.
— Nie podoba si臋 to panu?
Niby dlaczego? Za艂贸偶my, 偶e przyj膮艂em to po prostu do wiadomo艣ci. Po rozmowie z mister Sandmanem musia艂em stwierdzi膰, 偶e dysponuje pan idealnym alibi.
A kto poza tym? — spyta艂 Wander. — Sabina von Wassermann-Westen albo Martin Morgenrot tak偶e?
Pewnie obojga pan nie lubi? — zapyta艂 prawie 艂agodnym tonem Kohl.
Rzyga膰 mi si臋 chce na ich widok!
Rozumiem pana — odpar艂 inspektor. — Te偶 si臋 nimi troch臋 zajmowa艂em, oczywi艣cie z konieczno艣ci. To prawdopodobne czy te偶 rzekome samob贸jstwo Ewy Morgenrot przebieg艂o jakby wed艂ug pewnego planu: Trucizna, zapewne tabletki nasenne, potrzeba oko艂o dw贸ch godzin, 偶eby zadzia艂a艂a. Ogromne znaczenie ma okres czasu, jaki up艂yn膮艂 przed za偶yciem 艣miertelnej dawki, poniewa偶 w艂a艣nie wtedy zapad艂a decyzja o wprowadzeniu planu w 偶ycie. Jednak zar贸wno Wassermann-Westen jak i Martin Morgenrot twierdz膮, 偶e ca艂y dzie艅, a w ka偶dym razie popo艂udnie sp臋dzili wsp贸lnie w Kolonii.
Wzajemnie si臋 zabezpieczaj膮?
By膰 mo偶e, ale trudno by艂oby co艣 z tym zrobi膰. Diabli wiedz膮, na czym polega ten uk艂ad, jednak istnieje na pewno.
Ten Martin Morgenrot jest niebezpieczny, napad艂 na mnie i dotkliwie pobi艂!
Tak, wiem o tym. Szkoda, 偶e wcze艣niej pan tego nie powiedzia艂. Musia艂em zmarnowa膰 prawie godzin臋, zanim to z niego wydosta艂em. Do艣膰 przekonywaj膮co twierdzi艂, 偶e da艂 panu po pysku, poniewa偶 zauwa偶y艂, 偶e Ewa w stanie nie pozostawiaj膮cym w膮tpliwo艣ci wychodzi艂a z pa艅skiego apartamentu...
To po prostu absurd!
Tylko trudno temu zaprzeczy膰, poniewa偶 Ewa, jedyny mo偶liwy 艣wiadek, nie 偶yje.
106
Czy chce pan to wykorzysta膰 przeciwko mnie?
Nie dotrzyma艂 pan warunk贸w umowy, panie Wander! Da艂em panu do zrozumienia, jak zale偶y mi na tym Barran-skim. Na miejscu zdarzenia, w bezpo艣redniej konfrontacji z obiektem, m贸g艂bym mu narobi膰 pewnych k艂opot贸w, teraz jest za p贸藕no!
Czyli pan r贸wnie偶 nie chce uwierzy膰, 偶e by艂o to jedno ze zwyk艂ych samob贸jstw?
Powiedzia艂 pan: „r贸wnie偶"? Kto jeszcze w to nie wierzy?
Zapewne Barranski.
Teraz z kolei Kohl by艂 wyra藕nie zaskoczony, czemu da艂 zreszt膮 wyraz. — Jak pan na to wpad艂?
To nie ja na to wpad艂em, tylko doktor Bergner. Kiedy go wezwa艂em, przyjecha艂 jeszcze przed Barranskim. Zgodnie z jego opini膮 samob贸jstwo by艂o mo偶liwe, nawet prawdopodobne. By艂 jednak pewny, 偶e Barranski, kt贸ry z uporem chcia艂 si臋 zaj膮膰 tym wypadkiem, uwa偶a艂 morderstwo za mo偶liwe.
Musz臋 porozmawia膰 z tym Bergnerem!
To mog臋 za艂atwi膰, nawet bardzo ch臋tnie!
Niech pan to zrobi jak najpr臋dzej. — Kohl si臋gn膮艂 do portfela i wyj膮艂 z niego kartk臋. — To adres matki Ewy Morgenrot, a do tego dok艂adne dane na temat urodzenia i adopcji. Odszuka pan t臋 pani膮?
Wander skin膮艂 g艂ow膮. — Po tym wszystkim nie b臋dzie to z pewno艣ci膮 przyjemno艣膰.
A tym razem niech pan nie zapomni zawiadomi膰 mnie o ewentualnych odkryciach! — doda艂 Kohl.
Napisa艂 pan list do pe艂nomocnika do spraw obrony — stwierdzi艂 Karl Wander i zada艂 od razu pytanie: — Czy to, co pan napisa艂 jest prawd膮?
Starszy szeregowy bundeswery, o nazwisku F眉nfinger, z kt贸rym Wander spotka艂 si臋 w Koblencji, w knajpie w pobli偶u dworca, spojrza艂 zdziwiony. -— Nale偶y pan do tej bandy? A mo偶e do jakiego艣 podobnego stowarzyszenia?
— R贸wnie偶 nie, drogi panie F眉nfinger.
107
Policja? Urz膮d Ochrony Konstytucji czy co艣 w tym rodzaju?
Jestem tu raczej prywatnie i na w艂asny rachunek — wyja艣ni艂 Wander i przysun膮艂 si臋 do kontuaru. — Czego si臋 pan napije?
Prywatnie preferuj臋 szampana — odpar艂 偶o艂nierz. — Czy prywatnie mo偶e sobie pan na niego pozwoli膰?
Wander skin膮艂 g艂ow膮 i zam贸wi艂. Szynkarz przechowywa艂 w lod贸wce, w kt贸r膮 by艂a zaopatrzona jego buda, wytrawnego Veuve Clic膮uot, a to z powodu dam utrzymuj膮cych o偶ywione kontakty z 偶o艂nierzami. Szampan by艂 mianowicie ich ulubionym napojem orze藕wiaj膮cym w czasie przerw w pracy.
Starszy szeregowy F眉nfinger oszacowa艂 wzrokiem cz艂owieka, kt贸ry najpierw zadzwoni艂 do niego, a potem si臋 z nim um贸wi艂. — A sk膮d pan w og贸le wie, 偶e taki list istnieje?
Za艂贸偶my, 偶e wie艣膰 si臋 szybko rozesz艂a.
W jakich kr臋gach?
F眉nfinger by艂 m臋偶czyzn膮 niskiego wzrostu o okr膮g艂ej, kartoflowatej twarzy, w kt贸rej pob艂yskiwa艂y ma艂e, sprytne oczka. Bulwiasto wygl膮da艂y tak偶e jego r臋ce. M贸wi艂 jednak 艂agodnym g艂osem w niemal czu艂ej, niskiej tonacji wyra偶aj膮cym bystr膮, ale weso艂膮 ironi臋.
Karl Wander podsun膮艂 mu pe艂ny kieliszek szampana m贸wi膮c: — Mam dla pana propozycj臋: Wycofa pan list, przekazany pe艂nomocnikowi do spraw obrony i przeka偶e go pan mnie.
— Kolego, nie b膮d藕 pan za bardzo do przodu! — odpar艂
F眉nfinger. — A sk膮d pewno艣膰, 偶e jestem w艂a艣ciwym cz艂o
wiekiem? I dlaczego mia艂bym 偶膮da膰 zwrotu mojego pi臋k
nego listu?
— Z dw贸ch powod贸w — wyja艣ni艂 Wander. — Przede
wszystkim pa艅ski list m贸g艂by by膰, o ile wiem, zinterpretowany jako pr贸ba szanta偶u. Po艂膮czy艂 pan mianowicie swoje 偶膮danie z pewn膮 gro藕b膮.
Bzdura, ja tylko r膮bn膮艂em za偶alenie i doda艂em troch臋 nacisku, to wszystko! — zripostowa艂 F眉nfinger.
To pana interpretacja, kt贸ra nie musi obowi膮zywa膰 tam, gdzie pa艅ski list wyl膮dowa艂. Napyskowa艂 pan w spo-
108
s贸b nieformalny i z tego powodu mog膮 panu za艂o偶y膰 kaganiec. Poza tym nasza prokuratura nie ma poczucia humoru w sprawach o wymuszenie.
F眉nfinger chwyci艂 za kieliszek i opr贸偶ni艂 go z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮, nie spuszczaj膮c Wandera z oczu. — Niech pan pos艂ucha — powiedzia艂 niezwykle uprzejmym tonem
— niech pan mnie przede wszystkim nie usi艂uje wpu艣ci膰
w maliny! S膮dz臋, 偶e to w艂a艣nie pe艂nomocnik do spraw
obrony rzuci艂 pana na pierwszy ogie艅, 偶eby wy艣wiadczy艂
mu pan kole偶e艅sk膮 przys艂ug臋. Niech pan mu wobec tego
przeka偶e, 偶e mo偶e sobie by膰 taki dowcipny, gdzie i jak mu
si臋 tylko podoba! Wcale mi nie chodzi o niego. Ma si臋
tylko zaj膮膰 moj膮 skarg膮 i to szybko!
Czego pan dok艂adnie oczekuje, panie F眉nfinger?
Pe艂nomocnik ma mi dopom贸c w wyko艅czeniu pewnej 艣wini.
Wander z pewnym wysi艂kiem opanowa艂 zaskoczenie. Aby zyska膰 na czasie, z namys艂em nape艂ni艂 kieliszki. Nast臋pnie rzuci艂 okiem na spelunk臋, w kt贸rej si臋 znajdowali. Siedz膮ca w pobli偶u dama spogl膮da艂a na nich z po偶膮daniem. F眉nfinger kaza艂 poda膰 jej szampana i przekaza膰, 偶e im przeszkadza i proszona jest o przesuni臋cie si臋 troch臋 dalej, co te偶 uczyni艂a.
A je偶eli pe艂nomocnik nie udzieli panu pomocy w za艂atwieniu owej 艣wini?
To ja po prostu za艂atwi臋 z kolei jego!
Naprawd臋 s膮dzi pan, 偶e to takie proste?
Jak najbardziej — zapewni艂 starszy szeregowy.
— Pewnie chce pan wiedzie膰, co mam w zanadrzu? Czemu
nie, mog臋 powiedzie膰, wyja艣ni臋 panu i pa艅skiemu zlece
niodawcy, co w trawie piszczy. No c贸偶 — mam kumpla
i m贸j kumpel te偶 ma kumpla. M贸j kolega jest kelnerem
w hotelu „Hohes Eck", a z kolei jego znajomy pracuje jako
windziarz w tym prominenckim burdelu. Pe艂nomocnik za
wsze tam wpada, jak tylko ma w tej okolicy co艣 do roboty.
A zdarza si臋 to cz臋sto. Koblencja jest jednym wielkim gar
nizonem, st膮d du偶o dogodnych okazji: dla pe艂nomocnika
i dla windziarza.
— Podejrzenie o homoseksualizm?
109
Udowodnione podejrzenie! — F眉nfinger spojrza艂 niemal ze wsp贸艂czuciem. — Mog膮 dostarczy膰 obci膮偶aj膮ce materia艂y i to du偶o! Wszystkie zawieraj膮 jednoznaczne dowody.
Taki pan zawzi臋ty?
Nie dos艂yszy pan? — zapyta艂 prawie z oburzeniem 偶o艂nierz. — Je偶eli chodzi o mnie, to niech ka偶dy sobie gra na w艂asn膮 nut臋. Jest mi wszystko jedno, ale tylko tak d艂ugo, jak mnie to nie dotyczy.
Od czasu do czasu ma pan jednak pewne napady tolerancji.
Ten nadzorca od obronno艣ci i jego fagas mog膮 mnie poca艂owa膰 w... nie, mo偶e lepiej nie. Chcia艂em powiedzie膰: mnie to nic nie obchodzi! Tym bardziej, 偶e u nich wszystko ma pod艂o偶e bardziej duchowe: pedalska poezja i liryka rozpusty, co prawda wszystko na pod艂o偶u hotelowego wyra. Czemu nie, byle mi tylko pom贸g艂 wykopa膰 mojego bydlaka.
A o kogo chodzi?
Niejaki major Drau — wyja艣ni艂 F眉nfinger. — M贸j obecny dow贸dca, zwany r贸wnie偶 pancernym Drau. Stara, do艣wiadczona 艣winia frontowa i do tego kompletnie wykolejony moralnie. Zapewne psychicznie nie do ko艅ca w porz膮dku, poniewa偶 nie awansowa艂 w normalnym tempie, zgodnie ze swoimi obliczeniami dawno powinien by膰 pu艂kownikiem. Dzi臋ki temu, 偶e nim nie jest, m贸g艂bym si臋 nawet na troch臋 pogodzi膰 z armi膮. Jednakowo偶 ten Drau, kt贸rego my nazywali艣my wy艂膮cznie brudn膮 艣wini膮 kompensuje sw贸j kompleks ni偶szo艣ci tym, 偶e bez przerwy bluzga plugastwem. M贸wi tak, jak normalny cz艂owiek sra.
I to pana tak w艣cieka, panie F眉nfinger? Nie pos膮dza艂em pana a偶 o tak膮 wra偶liwo艣膰.
Pozory myl膮! — 偶o艂nierz wykrzywi艂 si臋 w szerokim u艣miechu. — Niech pan si臋 nie stara mnie przekona膰. Ten Drau, ten brudny wieprz, m贸g艂 obrazi膰 moj膮 matk臋, siostr臋, narzeczon膮, kumpla czy mnie, co to pana obchodzi? Pewne jest jedno: sama jego egzystencja jest jedn膮 wielk膮 obraz膮.
Trudno by to by艂o sformu艂owa膰 — zaoponowa艂 ostro偶nie Wander. — Tak zwany 偶argon koszarowy jest wpraw-
HO
dzie oficjalnie uznawany za niepo偶膮dany, nie jest jednak karalny. Daleko by pan ze swoim za偶aleniem nie zaszed艂. Za艂贸偶my jednak, 偶e uda艂o by mi si臋 wykopa膰 tego Drau, czy wtedy by艂by pan got贸w przekaza膰 mi materia艂y na temat pe艂nomocnika do spraw obrony?
Starszy szeregowy F眉nfinger przysun膮艂 do siebie butelk臋 z szampanem, popatrzy艂 na ni膮 badawczo i wyla艂 resztk臋 do swojego kieliszka. — Na to bym si臋 zgodzi艂. Jak pan chce si臋 dobra膰 do tego Drau?
S膮dzi pan, 偶e trudno by艂oby go za艂atwi膰?
Niezbyt trudno, gdyby si臋 w艂a艣ciwie zabra膰 do rzeczy! Zostawmy to, co wyprawia艂 przez te wszystkie lata: nie tylko jego s艂ownictwo jest osobliwe. W portfelu nosi spro艣ne wierszyki o chorobach wenerycznych! Na r贸偶nych imprezach nawet je odczytywa艂!
No dobra! — podsumowa艂 Wander. — Ja panu dostarcz臋 majora Drau, a pan, w zamian za to, swoje materia艂y. Umowa stoi!
Nie rozumiem pana — stwierdzi艂a kobieta siedz膮ca naprzeciwko Wandera. — Nigdy nie by艂am zam臋偶na i nie mia艂am dziecka!
By艂o to we Frankfurcie, gdzie Wander zatrzyma艂 si臋 w drodze powrotnej z Koblencji. Znajdowa艂 si臋 w biurze w艂a艣cicielki pewnego butiku w pobli偶u ko艣cio艂a 艣wi臋tego Paw艂a. By艂o to pomieszczenie spe艂niaj膮ce jednocze艣nie funkcj臋 magazynu i zapasowej sypialni z podw贸jnym 艂o偶em otoczonym belami jaskrawego materia艂u.
Pani c贸rka ma na imi臋 Ewa, prawda?
Niech pan da spok贸j! — usi艂owa艂a go zby膰 kobieta. — Tracimy tylko czas. To si臋 nie op艂aca, nieprawda偶?
By艂o oczywiste, 偶e wydawa艂 si臋 jej sympatyczny. Wygl膮da艂a niezwykle kobieco, mia艂a zaokr膮glone kszta艂ty, emanowa艂a z niej 艂agodna zmys艂owo艣膰. Jej pe艂ne, szerokie, dominuj膮ce na twarzy usta 艂atwo ods艂ania艂y z臋by; mia艂a oczy leniwej, 艂agodnej kotki.
— Nie lubi臋 k艂opot贸w — kontynuowa艂a, zapraszaj膮co opie
raj膮c si臋 na swoich jedwabnych, przytulnych poduszkach.
111
— Je偶eli si臋 tylko chce, s膮 rzeczy lepsze i pi臋kniejsze. Taki m臋偶czyzna jak pan, panie Wander, nie powinien zajmowa膰 si臋 przesz艂o艣ci膮 kobiety, u kt贸rej go艣ci.
Pani c贸rka Ewa urodzi艂a si臋 15 lipca 1949 roku w Berlinie — kontynuowa艂 nie zmieszany Wander. — Ojciec jest podobno nieznany. Ewa mieszka艂a pocz膮tkowo u babki w Bremie, a rok p贸藕niej, w listopadzie 1950 roku wzi臋艂o j膮 do siebie ma艂偶e艅stwo Morgenrot贸w i wkr贸tce potem zosta艂a przez nich adoptowana.
Sk膮d pan to wie tak dok艂adnie? — wyprostowa艂a si臋 i spogl膮da艂a na niego z rosn膮cym niepokojem. Potem pr贸bowa艂a si臋 roze艣mia膰: — Co to pana w艂a艣ciwie obchodzi?
Bardziej ni偶 pani mo偶e przypuszcza膰. Pozna艂em mianowicie pani c贸rk臋.
No i c贸偶? Co艣 pan z ni膮 kombinuje?
Nie! — odpar艂 ostro Wander.
C贸偶, przecie偶 s膮dz膮c po pana wygl膮dzie, to mo偶liwe! No tak, mo偶e jest jeszcze za m艂oda, przynajmniej dla pana za m艂oda. Poza tym, co mnie to obchodzi.
Pozna艂em r贸wnie偶 ojczyma Ewy, pana Maksymiliana Morgenrota.
Aha! — krzykn臋艂a trac膮c swoj膮 koci膮 mi臋kko艣膰, jej g艂os zabrzmia艂 ostro. — Mo偶e to on da艂 panu m贸j adres? I co o mnie powiedzia艂? Ju偶 sobie wyobra偶am! Mam nadziej臋, 偶e mu pan nie uwierzy艂, 艂atwo go przecie偶 rozszyfrowa膰!
Ale zgodzi艂a si臋 pani na adopcj臋.
Ale nie przez niego, tylko przez jego 偶on臋! Je偶eli opowiedzia艂 panu co艣 innego, to jak zwykle 艂ga艂! Jestem dalek膮 krewn膮 jego 偶ony i poniewa偶 ich ma艂偶e艅stwo by艂o pocz膮tkowo bezdzietne, zaopiekowa艂a si臋 moj膮 c贸rk膮 Ew膮. Znajdowa艂am si臋 wtedy w trudnej sytuacji i w ko艅cu nie jestem typem wzorowej matki. Ta adopcja by艂a najlepszym rozwi膮zaniem dla nas wszystkich i op艂aci艂a si臋!
Karl Wander milcza艂 nie patrz膮c na ni膮. Nerwowo wsta艂, podszed艂 do stosu materia艂贸w i opar艂 si臋 o nie. — Ma艂偶e艅stwo Morgenrot贸w nie pozosta艂o bezdzietne — stwierdzi艂 wymijaj膮co.
— Tak, par臋 lat p贸藕niej, urodzi艂 si臋 jeszcze ten syn. Jak
Morgenrot to zrobi艂, B贸g jeden wie! Mo偶e ten Martin to
112
wcale nie jego zas艂uga. By艂oby to podobne do mojej kuzynki. W swoim kr贸tkim 偶yciu niczego bardziej nie 偶a艂owa艂a ni偶 ma艂偶e艅stwa z Morgenrotem. Ja j膮 rozumiem. Mo偶e uwa偶a pan Morgenrota za d偶entelmena?
To cyniczny egoista i chytry geszefciarz — odpar艂 z wyrachowaniem Wander. — Du偶o jest typ贸w tego rodzaju i uwa偶aj膮 to po prostu za normalny spos贸b na 偶ycie. Mo偶liwe jednak, 偶e Morgenrot sta艂 si臋 taki dopiero w ci膮gu ostatnich lat. Wszyscy przecie偶 robimy post臋py!
Zawsze taki by艂! — zawo艂a艂a spontanicznie. — Z pocz膮tku sprytnie si臋 maskowa艂. Dopiero potem kuzynka przejrza艂a na oczy, jak si臋 okaza艂o, co to za typ! Ale dlatego w艂a艣nie si臋 zabezpieczy艂a.
Zabezpieczy艂a? W jaki spos贸b?
Adoptuj膮c Ew臋! Fabryki nale偶膮 do niej, to ona wnios艂a je do ma艂偶e艅stwa. Morgenrot by艂 tam tylko kierownikiem dzia艂u, dyrektorem administracyjnym czy kim艣 w tym rodzaju. To by艂o ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku, przede wszystkim ze wzgl臋du na fabryki. Dopiero wtedy, gdy Morgenrot okazywa艂 si臋 coraz wi臋kszym naci膮gaczem, kuzynka wpad艂a na pomys艂 adopcji. Notarialnie zosta艂o zapisane, 偶e w wypadku jej przedwczesnej 艣mierci Ewa, w dniu osi膮gni臋cia pe艂noletno艣ci, otrzyma prawo ca艂kowitego dysponowania po艂ow膮 maj膮tku w got贸wce i jego ca艂ej pozosta艂ej, zarejestrowanej cz臋艣ci.
A wi臋c za nieca艂e dwa lata! — Wander przyci膮gn膮艂 sobie krzes艂o i usiad艂 na nim. — Przez te wszystkie lata, kt贸re Ewa musia艂a sp臋dzi膰 w domu Morgenrotow, nigdy si臋 pani ni膮 nie interesowa艂a?
To by艂 warunek umowy, kt贸rego dotrzyma艂am.
Za jak膮 cen臋?
Kobieta pozwoli艂a sobie na pewien gest: szeroko rozk艂adaj膮c ramiona wskaza艂a z dum膮 na swoje otoczenie. — Cen膮 by艂 ten sklep! Nale偶y do najlepszych w tej bran偶y. Jak mog艂am te偶 stawa膰 na drodze szcz臋艣cia swojego dziecka? Ewa mia艂a wszystko, czego tylko mo偶na zapragn膮膰!
— 呕ycie bez matki, a tak偶e bez macochy, za to z tym
cz艂owiekiem jako ojcem!
113
Czego pan chce? — wykrzykn臋艂a broni膮c si臋 kobieta. — Jeszcze par臋 lat i si臋 to op艂aci! Ewa b臋dzie mog艂a dysponowa膰 milionami.
Nie b臋dzie mog艂a, bo nie 偶yje — powiedzia艂 Karl Wander.
Dzisiaj jestem nastawiony pokojowo — stwierdzi艂 Martin Morgenrot prawie poufale u艣miechaj膮c si臋 do Wan-dera. — Mo偶e pan by膰 spokojny, nie mam na razie 偶adnych wrogich zamiar贸w. O ile mnie pan do czego艣 nie zmusi.
Jak pan si臋 tu dosta艂?
Przez drzwi — odpar艂 Martin.
Siedzia艂 w艂a艣nie w apartamencie 204 jak w swoim w艂asnym. Rozwali艂 si臋 w fotelu k艂ad膮c nogi na stole. Stoj膮ca obok popielniczka by艂a pe艂na niedopa艂k贸w. Wygl膮da艂o na to, 偶e Martin czeka艂 ju偶 od d艂u偶szego czasu.
Kto otworzy艂 te drzwi? Ma pan klucz? Je偶eli tak, to od kogo?
Przecie偶 to wszystko jedno — odpar艂 Martin Morgenrot, prawie pogardliwie spogl膮daj膮c na stoj膮cego ko艂o drzwi Wandera. — Powinien si臋 pan teraz zainteresowa膰 tym, co jest w tej chwili wa偶niejsze. — Zacisn膮艂 praw膮 pi臋艣膰. — Jestem w ko艅cu bratem dziewczyny, kt贸ra si臋 zabi艂a. Zapewne z pa艅sk膮 pomoc膮.
Wynocha! — powiedzia艂 energicznie Wander.
Powoli — zaoponowa艂 Martin Morgenrot. — Wiem, jest pan uprzedzony. Tylko dlatego, 偶e sta膰 mnie na ka偶dy sportowy w贸z i na wszystkie kobietki, kt贸re doprowadzaj膮 mnie do md艂o艣ci. Szczeg贸lnie napalone s膮 po mojej wyp艂acie, a dostaj臋 sum臋 czterocyfrow膮.
C贸偶 to jest w por贸wnaniu z sumami siedmiocyfrowy-mi, z milionami, kt贸re przynios艂a panu 艣mier膰 Ewy.
Niech pan tego wi臋cej nie m贸wi — za偶膮da艂 Martin prawie cichym g艂osem. Niemal zerwa艂 si臋 z miejsca, ale w tym samym momencie wysili艂 si臋 jednak na u艣miech, co mu si臋 zreszt膮 uda艂o. — Kiedy艣 tak czy owak odziedzicz臋 wszystko po moim starym — nie chodzi przecie偶 o te par臋
114
milion贸w mniej czy wi臋cej. I tak mam teraz wi臋cej forsy, ni偶 mog臋 wyda膰.
Wi臋c z pana powodu Ewa nie musia艂a umiera膰.
No w艂a艣nie, panie Wander, to chcia艂em panu wyt艂umaczy膰. Musi mi pan uwierzy膰. Ewa by艂a w gruncie rzeczy g艂upi膮 krow膮. Nie umia艂a nawet dobrze dawa膰 mleka. Sprawia艂a tylko k艂opoty. Wszyscy chcieli j膮 jednak doi膰.
Czy ma pan na my艣li r贸wnie偶 mnie?
Pewnie! Dojnej krowy si臋 nie zabija. Trzeba si臋 o ni膮 troszczy膰!
Zaczynam rozumie膰 — zauwa偶y艂 Wander. — Nie uwa偶a mnie pan za bezpo艣rednio odpowiedzialnego za 艣mier膰 Ewy. Je偶eli nie mnie, to kogo?
Zaproponuje pan kogo艣? — Martin Morgenrot patrzy艂 wyczekuj膮co.
Ma pan nadziej臋 us艂ysze膰 okre艣lone nazwisko?
Owszem! — zawo艂a艂 ostro. — To jest pa艅ska jedyna szansa, Wander. Albo pan powie, co nie b臋dzie zbyt trudne, kto jest sprawc膮 艣mierci Ewy...
Albo?
Albo obci膮偶臋 odpowiedzialno艣ci膮 pana, tylko pana! Niech pan wybiera!
Manifestacja Federacji Zwi膮zk贸w Wyp臋dzonych odby艂a si臋 w Parku Kennedy'ego, zwanego wcze艣niej Parkiem Wyzwolenia, jeszcze wcze艣niej Parkiem Adolfa Hitlera, a w ca艂kiem zamierzch艂ych czasach Parkiem Cesarza Wilhelma. Poza nazw膮, jak gdyby nic si臋 tu nie zmieni艂o: na tym terenie panowa艂 ci膮gle zwarty i gotowy, dumnie prowokuj膮cy niemiecki duch demonstracji.
Zwo艂ani zostali przede wszystkim m臋偶czy藕ni, ale r贸wnie偶 starsze kobiety, pe艂ne zapa艂u dzieci i patriotycznie nastawione wyrostki. Nie mieli nic do zarzucenia Kennedy'emu, podobnie jak i on swego czasu nic nie mia艂 do zarzucenia wyp臋dzonym. Uwa偶ali go wr臋cz za swojego stronnika, tym bardziej, 偶e mogli by膰 pewni braku ewentualnego sprostowania z jego strony.
115
Maszerowali bez 偶adnych przeszk贸d. Fanfary zarycza艂y, poczty sztandarowe stan臋艂y na baczno艣膰, g艂owy z ciekawo艣ci膮 kierowa艂y si臋 w jedn膮 stron臋. Zapowiedziano wyst膮pienie odpowiedzialnego za spraw臋 ministra, kt贸rym by艂 Feldmann.
Karl Wander trzyma艂 si臋 z ty艂u, oparty o drzewo, z kt贸rego jak ci臋偶ki owoc zwiesza艂a si臋 para megafon贸w. Niedaleko w 艂agodnym powiewie 艂opota艂a flaga z wyhaftowanym lub nadrukowanym god艂em, jednym z owych symboli utraconych po przegranej wojnie prowincji.
T艂um, przyby艂y nie tylko z najbli偶szej okolicy, ale i z dalszych stron, zacz膮艂 wyra偶a膰 sw贸j pe艂en wdzi臋czno艣ci entuzjazm. Zebrani klaskali, a niekt贸rzy krzyczeli wzruszeni: „brawo!" Chodzi艂o o wchodz膮cego w艂a艣nie na trybun臋 ministra Feldmanna.
Feldmann robi艂 jak zwykle wra偶enie pe艂nego godno艣ci, r贸wnie偶 wzruszonego. Ojcowskim gestem skin膮艂 g艂ow膮. Podni贸s艂 tak偶e r臋k臋, ale tylko po to, by zdj膮膰 kapelusz i powachlowa膰 si臋 nim cho膰 przez chwil臋 w ciep艂ym, jesiennym s艂o艅cu.
— On te偶 jest wielkim bratem — rozleg艂 si臋 jaki艣 d藕wi臋
czny g艂os ko艂o Wandera. — Rozwija si臋 jednak stopniowo
na ojca narodu. To zawsze dzia艂a, nie tylko w tym kraju,
ale tutaj szczeg贸lnie silnie.
Nie patrz膮c Wander zorientowa艂 si臋, kto ko艂o niego stoi. — Nie chce pan chyba, Peter, rozgrzewa膰 swojej zimnej duszy w cieple wrz膮cego ducha narodowego.
— Od d艂u偶szego czasu nie funkcjonuje to tak, jak by si臋
chcia艂o — odpar艂 Sandman. — Pope艂ni艂em ju偶 tuziny arty
ku艂贸w na temat takich i podobnych imprez. Szczeg贸lnie
ostatnimi czasy wyobra偶a艂em sobie podczas pisania ziewa
nie moich czytelnik贸w. Ten 偶wawy 艣wiat interesu przyzwy
czai艂 si臋 ju偶 do tego i dop贸ki nie p艂ynie krew, wi臋kszo艣膰
widzi wszystko w r贸偶owych barwach.
W okolicy trybuny jeden z dziennikarzy telewizyjnych zosta艂 otoczony przez porz膮dkowych i, jak to nazywali, wyproszony. Praktycznie wygl膮da艂o to w ten spos贸b, 偶e po艣r贸d okrzyk贸w zosta艂 wyrzucony si艂膮. Dyrygent orkiestry d臋tej „D藕wi臋ki Ojczyzny", przygotowany na tego typu in-
116
cydenty, rozpocz膮艂 od razu marsza „Starzy kamraci". Minister gwarzy艂 tymczasem z kierownikiem imprezy. Obecny r贸wnie偶 tak zwany przyw贸dca opozycji wpatrywa艂 si臋 intensywnie w czubki swoich but贸w, mimo to wygl膮da艂, jak gdyby mia艂 si臋 zaczerwieni膰.
— 艢wi艅stwo! — krzykn膮艂 dono艣nie Wander do porz膮d
kowych, gdy ci maszerowali z pojmanym dziennikarzem
w kierunku wyj艣cia. — To 艣wi艅stwo!
Mister Sandman za艣mia艂 si臋. — Czego pan chce? To i tak du偶y post臋p, 偶e te byczki nie lej膮 od razu wszystkich, kt贸rzy im przeszkadzaj膮. Nawet oni si臋 nauczyli, 偶e aby kogo艣 za艂atwi膰, nie trzeba go od razu zabija膰.
I to pana tak bawi, Peter?
W ka偶dym razie umiem czyta膰 — zapewni艂 Amerykanin z niezm膮con膮 weso艂o艣ci膮. — Poza tym dysponuj臋 niez艂膮 pami臋ci膮, co zadzia艂a艂o, gdy dzisiaj, w niedzielny poranek, sfrun膮艂 mi na biurko tekst przem贸wienia, kt贸re teraz b臋dzie wyg艂asza艂 minister. Wie pan, w ten spos贸b zazwyczaj informuje si臋 wcze艣niej dziennikarzy, 偶eby mogli niezw艂ocznie, a najp贸藕niej w poniedzia艂ek rano wzi膮膰 si臋 na ca艂ego do roboty.
To przedsi臋biorstwo wysy艂kowe to nie moja sprawa — odpowiedzia艂 Wander. — Poza tym wszystko jedno, czego si臋 pan domy艣la, i tak pan tego nie mo偶e udowodni膰.
Pewnie, 偶e nie! Minister nigdy oficjalnie by si臋 nie przyzna艂, 偶e ktokolwiek, a w tym wypadku pan, majstrowa艂 przy jego tek艣cie.
Co pan! — odparowa艂 Wander. — Takie niedzielne pogadanki s膮 do siebie cholernie podobne.
Tylko 偶e to nie b臋dzie niedzielna pogadanka! To, co s艂ysz臋 w tej chwili, dziwnie przypomina r臋kopisy, kt贸re mi pan przekaza艂 dziesi臋膰 lat temu. W ka偶dym razie wiele pa艅skich sformu艂owa艅 wyst臋puje mniej lub bardziej dos艂ownie w przem贸wieniu ministra.
Karl Wander milcza艂, jakby ws艂uchuj膮c si臋 w hucz膮ce d藕wi臋ki dochodz膮ce z g艂o艣nik贸w. Po wybranym przewodnicz膮cym zgromadzenia przemawia艂 niew膮tpliwie godny zaufania prezes ziomkostwa, po nim drugi, nast臋pnie trzeci.
117
Wyst膮pili 艢l膮zacy, Pomorzanie i Prusacy, jak r贸wnie偶 Niemcy Sudeccy.
Wszyscy opowiadali o niewygas艂ej wierno艣ci niezapomnianej ziemi ojczystej, o niczym nie uwarunkowanym poczuciu wi臋zi i 艣wi臋tych zobowi膮zaniach. Prawo musi by膰 prawem, m贸wili. A do tego: nawet Murzyni w najczarniejszej Afryce maj膮 mo偶liwo艣膰 samostanowienia. Czy nie nale偶a艂oby wreszcie przedsi臋wzi膮膰 czego艣 zdecydowanego?
Teraz zagrzmia艂 od艣wi臋tnie minister Feldmann. Przekaza艂 pozdrowienia i podzi臋kowania od kanclerza, niestety chwilowo zaj臋tego. Kontynuuj膮c wst臋p zapewni艂 o swoim pe艂nym zrozumieniu. Stwierdzi艂, 偶e dobrze jest mu znany widoczny tu duch 艣wi臋tych zobowi膮za艅 i niczym nie uwarunkowanego poczucia wi臋zi. Obieca艂, a nawet zaprzysi膮g艂, 偶e b臋dzie mu stale wierny. Nikt nie mo偶e si臋 mu oprze膰!
Historia 艣wiata musi mie膰 sw贸j sens — t艂umaczy艂 Feldmann czytaj膮c z kartki. — W przeciwnym razie nie staliby艣my tutaj!
Niezwykle szcz臋艣liwe sformu艂owanie! — stwierdzi艂 uradowany Sandman. — Te偶 pa艅skie? To wobec tego wiele panu wybaczam.
Wander kr臋ci艂 g艂ow膮, podczas gdy minister dalej perorowa艂: — Nie mo偶na zapomnie膰 o interesach ludzi, kt贸rzy wbrew wszelkiemu prawu i wszelkiej moralno艣ci zostali pozbawieni ojczyzny!
To rutynowe pustos艂owie nie pochodzi ode mnie! — zastrzeg艂 si臋 Wander.
To na pewno nie — potwierdzi艂 Sandman. — Tylko niech pan zwr贸ci uwag臋 na ci膮g dalszy!
Tak du偶a determinacja, tyle wiary w lepsze jutro i tak wielkie zaufanie zas艂uguj膮 nie tylko na pi臋kne s艂owa — krzycza艂 ju偶 minister. — Potrzeba tu woli jednoznacznych decyzji, podej艣cia pozbawionego iluzji i wreszcie bezkompromisowego czynu!
Minister zbli偶a艂 si臋 powoli do swojego ulubionego tematu, a mianowicie armii. Zacz膮艂 od zrozumienia interes贸w potrzebuj膮cych ochrony i wreszcie zagrzmia艂: — Wszyscy potrzebujemy silnej i niezawodnej ochrony, si艂y daj膮cej
118
poczucie bezpiecze艅stwa, obdarzanej powszechnym zaufaniem. Oznacza to, 偶e musimy dysponowa膰 armi膮 przepe艂nion膮 nie sfa艂szowanym poczuciem odpowiedzialno艣ci. Ale pytam si臋 teraz: czy tak jest w rzeczywisto艣ci?
Tak w rzeczywisto艣ci nie by艂o, przynajmniej zdaniem ministra. Stara艂 si臋 swoje zdanie r贸wnie obszernie uzasadni膰. Pochwali艂 wprawdzie „pe艂ne dobrych ch臋ci" morale 偶o艂nierzy, jak zaznaczy艂: wspania艂ych ludzi, prawie wszystkich przepe艂nionych g艂臋bokim altruizmem, nie dysponuj膮cych jednak kompletn膮 wiedz膮 o decyduj膮cych konsekwencjach. A dlaczego? — Nasi 偶o艂nierze nie mieli niestety szcz臋艣cia napotka膰 na swej drodze takich przewodnik贸w, na jakich zas艂u偶yli!
Darujmy sobie ci膮g dalszy — powiedzia艂 Sandman i wyci膮gn膮艂 Wandera z kr臋gu hucz膮cych g艂o艣nik贸w. Zatrzymali si臋 dopiero przy siatce ogrodzenia. — Co to znaczy? Czy Feldmann chce na gwa艂t zosta膰 ministrem obrony?
Nie wierz臋 w to — odpar艂 z przekonaniem Wander. — W ko艅cu obecny minister obrony jest d艂ugoletnim koleg膮 partyjnym Feldmanna.
No i co z tego? Kto chce si臋 przebi膰, musi si臋 rozpycha膰 艂okciami, zostawi膰 innych z ty艂u, nawet je偶eli nale偶膮 do tej samej partii. Nigdy pan o tym nie s艂ysza艂?
Mo偶liwe jest przecie偶, 偶e chodzi tu o bezpo艣rednie zlecenie dane przez kanclerza — broni艂 si臋 Wander. — Przecie偶 chce on zmiany tych w膮tpliwych i nieprzejrzystych stosunk贸w panuj膮cych w armii. Dlaczego mia艂bym si臋 uchyla膰 przed udzieleniem mu pomocy i sta膰 z boku? Jak pan wie, jestem przekonany, 偶e armia musi otrzyma膰 wreszcie stabilny, duchowy fundament.
A to pi臋kne marzenie m贸g艂by zrealizowa膰 akurat taki typ jak Feldmann?
W obecnej chwili ma艂o kto nadaje si臋 do przeforsowania prze艂omu bardziej ni偶 w艂a艣nie Feldmann. Przecie偶 o to obecnie chodzi!
Peter Sandman opar艂 si臋 o ogrodzenie. Prawie wyrozumia艂ym tonem powiedzia艂: — A co b臋dzie, je偶eli ten Feldmann wcale nie jest zainteresowany konstruktywnymi
119
zmianami? Niech pan sobie spr贸buje wyobrazi膰, 偶e chce mie膰 armi臋 wy艂膮cznie dla siebie! Nie s膮dzi pan, 偶e to mo偶liwe?
Nie, nie wierz臋 w to — zapewni艂 z g艂臋bok膮 wiar膮 Wander. — Dzia艂a przecie偶 na zlecenie kanclerza!
Mimo to niekt贸re fakty napawaj膮 mnie nieufno艣ci膮. Z jednej strony to dzisiejsze przem贸wienie ministra zawieraj膮ce sformu艂owania brzmi膮ce przy tej okazji i w tych ustach co najmniej dwuznacznie. Z drugiej strony do艣膰 konkretne w swojej wymowie wywiady z genera艂em Keil-hacke zamieszczone w dw贸ch niedzielnych numerach tygodnik贸w o du偶ym nak艂adzie. J臋zyk tam jest naprawd臋 bardzo jednoznaczny. Ten pan pr贸buje si臋 reklamowa膰 jako przysz艂y inspektor generalny. I co dalej? My艣li pan, 偶e doprowadza siebie i swoich ludzi ad absurdum? By艂aby to bardzo niebezpieczna gra... Uwa偶a pan, 偶e to na pana si艂y? Id藕my dalej. Prawie jednocze艣nie ukazuje si臋 na rynku pi臋knie wydana broszura o wysokim nak艂adzie, z pi臋knymi ilustracjami: wszystko o Feldmannie, a w ka偶dym razie to, co on uwa偶a za godne uwagi. Jest przedstawiony jako perfekcyjny polityk, cz艂owiek honoru, kochaj膮cy ojciec rodziny, wysoce zas艂u偶ony, obiecuj膮cy, a jednocze艣nie nader skromny m膮偶 stanu. A poza tym: Feldmann jako dzielny 偶o艂nierz frontowy, w ostatniej chwili oficer rezerwy, zdecydowany na op贸r przeciwko Hitlerowi, do czego w rzeczywisto艣ci wcale nie dochodzi. Je偶eli nie jest to wyrachowana pr贸ba si臋gni臋cia po w艂adz臋, to c贸偶 innego?
Och, Sandman! Post臋puje pan zupe艂nie tak, jak to kiedy艣 opisa艂 Alfred Polgar: wystrzeli艂 pan strza艂臋 i tam gdzie utkwi艂a, narysowa艂 pan tarcz臋, osi膮gaj膮c strza艂 w dziesi膮tk臋! Spo艣r贸d obecnych polityk贸w Feldmann wydaje mi si臋 najczystszy.
Takie sprawia wra偶enie 艂膮cz膮c powierzchowno艣膰 d偶entelmena z energi膮 byka czyli decyduj膮ce cechy swoich poprzednik贸w. Dodaj膮c do tego jego widoczn膮 nie-przejrzysto艣膰 i wieloznaczno艣膰 otrzymuje si臋 przyt艂aczaj膮c膮 mieszanin臋. A je偶eli chodzi o jego czysto艣膰, kt贸r膮 pan tak ochoczo zak艂ada, to niewiele pan chyba wie o ludzkich
120
mo偶liwo艣ciach. Tak偶e on, jak ka偶dy zreszt膮 cz艂owiek , ma swoje mniej lub bardziej skrywane grzeszki.
W to nie mog臋 uwierzy膰.
Usadowi艂 si臋 pan tak blisko 藕r贸d艂a ewentualnych informacji. Mam na my艣li Sabin臋 von Wassermann-Westen.
Niech mi pan to bli偶ej wyja艣ni.
Nie w tej chwili — odpar艂 mister Sandman z uprzejm膮 ironi膮. — Na razie b臋dzie pan chyba musia艂 odby膰 kr贸tk膮 lekcj臋 historii wsp贸艂czesnej, z kt贸r膮 si臋 pan raczej nie liczy艂 — szerokim gestem wskaza艂 poza plecy Wandera.
Ten obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 tych samych ochroniarzy, kt贸rzy wcze艣niej odtransportowali dziennikarza telewizyjnego. Zbli偶ali si臋 teraz dostojnym krokiem w stron臋 Wandera. Wreszcie stan臋li przed nim: t艂u艣ci, pot臋偶ni i silni. W tym czasie zgromadzony t艂um 艣piewa艂 hymn narodowy — a w艂a艣ciwie jego pierwsz膮 zwrotk臋.
Jeden z otaczaj膮cych Wandera porz膮dkowych zabulgota艂: — Nazwa艂e艣 nas 艣winiami!
Powiedzia艂em tylko: „艣wi艅stwo".
I nas mia艂e艣 na my艣li! — otoczyli go cia艣niej. — To pod艂e oszczerstwo — chwycili go za ramiona. — Zak艂贸ci艂e艣 demokratyczny porz膮dek, a my tutaj jeste艣my gospodarzami! — to m贸wi膮c poci膮gn臋li go w stron臋 bramy wyj艣ciowej .
Jeden z nich spr贸bowa艂 tam wymierzy膰 Wanderowi pot臋偶nego kopniaka w ty艂ek, ale ten uchyli艂 si臋, upad艂 na ziemi臋 i potoczy艂 si臋 w bok. Unios艂a si臋 chmura kurzu.
Wtedy w艂a艣nie us艂ysza艂 g艂os Petera Sandmana: — Nie twierdz臋, 偶e pan na to zas艂u偶y艂, ale coraz bardziej mnie kusi, 偶eby to jednak przyzna膰.
No, jestem! — zawo艂a艂 szofer Sobottke z w艂a艣ciw膮 sobie dobroduszn膮 serdeczno艣ci膮. U艣cisn膮艂 krzepko d艂o艅 Wandera i sprawia艂 wra偶enie jakby chcia艂 w艂a艣nie rozgo艣ci膰 si臋 w apartamencie 204. — Co mam robi膰, szefie?
Je偶eli chodzi o mnie, to wszystko, na co ma pan ochot臋, je偶eli pozwoli mi pan w spokoju pracowa膰 — Wander wskaza艂 r臋k膮 zapisane kartki papieru i doda艂 z ostro偶n膮
121
ironi膮: — Nie chce pan chyba przeszkadza膰 mi w pracy dla pa艅skiego pana Kruga?
Nigdy w 偶yciu! — zapewni艂 Sobottke. — Wr臋cz przeciwnie, chc臋 pana ubezpiecza膰. Chodzi o to, 偶eby mia艂 pan u艂atwiony dost臋p.
Do czego?
No, oczywi艣cie do pa艅skich spraw.
Karl Wander odsun膮艂 na bok swoje papiery. Grubo ciosana przymilno艣膰 Sobottkego budzi艂a w nim nieufno艣膰.
— O ile pana dobrze rozumiem, panie Sobottke, nie poja
wi艂 si臋 pan, 偶eby przekaza膰 mi jak膮艣 wiadomo艣膰 czy mo偶e
list, nie zamierza pan r贸wnie偶 niczego takiego ode mnie
odbiera膰. Pa艅skim celem nie jest te偶 prywatna wizyta.
Jak najbardziej! Zgadza si臋! — stwierdzi艂 Sobottke i doda艂 z szacunkiem: — T臋ga z pana g艂owa i trzeba bardzo uwa偶a膰, 偶eby si臋 jej nic nie sta艂o. Pan Krug te偶 tak uwa偶a.
Martwi si臋 o mnie?
Teraz ju偶 nie, bo jestem przy panu.
Ale nie przypominam sobie, 偶ebym pana wzywa艂.
Wcale pan nie musi. Nasz pan Krug zawsze wie najlepiej, czego komu brakuje. M贸wi do mnie: — Sobottke, nasz pan Wander ma do wykonania bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, musimy mu je u艂atwi膰. I oto jestem!
Wander odsun膮艂 swoje krzes艂o do ty艂u, pod 艣cian臋, jakby szuka艂 zabezpieczenia ty艂贸w, a nast臋pnie zapyta艂: — Jak pan to sobie w艂a艣ciwie wyobra偶a?
— Normalnie, b臋d臋 panu teraz towarzyszy艂 przy wszy
stkich pa艅skich przedsi臋wzi臋ciach jako ochrona.
— Prawdopodobnie oznacza to, 偶e ma mnie pan pilnowa膰.
Sobottke spojrza艂 teraz z nie skrywanym oburzeniem
i w ge艣cie przysi臋gi podni贸s艂 obie r臋ce, wielkie jak szufle.
— Ale偶 panie Wander, co pan m贸wi! Nie mo偶e pan tego
robi膰 naszemu panu Krugowi, nie powinien pan tak w og贸
le my艣le膰! Mam panu tylko towarzyszy膰, na wypadek, gdy
by pan mnie potrzebowa艂.
— Gdy b臋dzie to konieczne, wezw臋 pana.
— A co si臋 stanie, je偶eli nie b臋d臋 akurat osi膮galny, jak
pan b臋dzie wygl膮da艂?! Pan Krug nigdy by mi tego nie wy
baczy艂. A mo偶e ma pan co艣 przeciwko mnie?
122
Wander uzna艂, 偶e lepiej zaprzeczy膰: — Pracuj臋 indywidualnie i tylko na w艂asn膮 r臋k臋. Moje metody mog臋 stosowa膰 jedynie wtedy, gdy jestem sam.
S艂owo honoru, 偶e nie b臋d臋 przeszkadza艂. Nie b臋d臋 doradza艂, wtr膮ca艂 si臋 do rozm贸w, pozostan臋 ca艂kowicie na uboczu, pan b臋dzie tylko rozkazywa艂. Mog臋 przecie偶 prowadzi膰 pa艅ski samoch贸d, nosi膰 teczk臋, rezerwowa膰 miejsca w restauracji, itd. Do tego sprawy prywatne: mog臋 za艂atwia膰 dziewczynki, mam par臋 adres贸w w Kolonii, wie pan przecie偶...
Dzi臋kuj臋, panie Sobottke, w dalszym ci膮gu nie odczuwam potrzeby- Poza tym najch臋tniej prowadz臋 sam, teczki nie posiadam i nigdy w 偶yciu nie musia艂em rezerwowa膰 miejsca w restauracji. Tak wi臋c serdeczne dzi臋ki za pa艅sk膮 uprzejm膮 propozycj臋!
A co b臋dzie, jak si臋 panu co艣 stanie?
C贸偶 takiego, na przyk艂ad?
No, mog膮 pana napa艣膰! To si臋 przecie偶 zdarza! I co b臋dzie?
A wi臋c, o to chodzi — pomy艣la艂 g艂o艣no Wander. — Pan nie ma mnie pilnowa膰, tylko przede wszystkim ochrania膰! Krug wyznaczy艂 pana po prostu jako mojego goryla. Czy on rzeczywi艣cie my艣li, 偶e czego艣 takiego potrzebuj臋? A je偶eli tak, to dlaczego, co go do tego sk艂oni艂o?
Robi pan du偶y b艂膮d! — zakrzykn膮艂 b艂agalnie Sobottke.
— Nie powinien pan tego robi膰, bo pan Krug naprawd臋
martwi si臋 o pana! A pan go podejrzewa!
Ja? A sk膮d pan wie?
Ech, co tu d艂u偶ej b臋d臋 m贸wi艂! — Sobottke stara艂 si臋 szybko zako艅czy膰 nieprzyjemn膮 dla niego rozmow臋.
— W ko艅cu rozkaz to rozkaz, przynajmniej dla mnie, a szcze
g贸lnie rozkaz pana Kruga! Sobottke, powiedzia艂 do mnie, od
tej chwili zostajesz przekazany do dyspozycji pana Wande-
ra, on jest teraz twoim szefem, koniec! Dlatego przyszed艂em!
— W porz膮dku — odpar艂 energicznie Wander. — Je偶eli,
zgodnie ze s艂owami pana Kruga, jestem teraz pa艅skim
szefem, to wobec tego rozkazuj臋: Ma pan natychmiast zni
kn膮膰 i nie pokazywa膰 mi si臋 na oczy. W razie potrzeby
wezw臋 pana.
123
Ale pan Krug...
A jemu niech pan przeka偶e: pracuj臋 wprawdzie wed艂ug jego zalece艅, ale wy艂膮cznie w艂asnymi metodami. Albo w og贸le nie! To wszystko, 偶egnam, panie Sobottke. Serdeczne pozdrowienia dla naszego pana Kruga!
Kiedy pana widz臋, przestaje mi smakowa膰 moje irlandzkie piwo! — obwie艣ci艂 nadinspektor Ko艂u na widok Wan-dera. — Mimo to zam贸wi臋 trzeci kufel, bo pij臋 teraz w艂a艣nie drugi. Do tego dzi臋ki panu dosz艂o!
Niech si臋 pan tylko nie upije — zaleci艂 Wander dosiadaj膮c si臋. — B臋dzie pan jeszcze potrzebny, poniewa偶 wiem par臋 rzeczy, kt贸re poprawi膮 panu humor.
Mam pot膮d pa艅skich g艂upich historyjek! — oznajmi艂 Kohl ponurym g艂osem. — Mam dosy膰, bo wpakowa艂 mnie pan w cholerne g贸wno i ten smr贸d dzia艂a mi na nerwy.
Siedzieli naprzeciwko siebie w knajpie matki Jeschke, przy nieforemnym stole w najdalszym k膮cie. Byli jedynymi go艣膰mi, a tu偶 nad nimi wisia艂a podobna do latarni lampa. Gospodyni zajmowa艂a si臋 polerowaniem szk艂a.
Dla kogo pani w艂a艣ciwie pracuje, matko Jeschke? — spyta艂 Kohl wyzywaj膮co g艂o艣nym g艂osem.
Dla moich go艣ci — odpar艂a spokojnie nie przerywaj膮c swojej czynno艣ci.
A nie dla Urz臋du Ochrony Konstytucji czy jakiej艣 s艂u偶by specjalnej? Wszystko jedno jakiej, wszystkie maj膮 brudne 艂apy! A mo偶e dostarcza pani informacji zak艂adom zbrojeniowym, centralom partyjnym czy agencjom prasowym?
Bzdura — odpar艂a energicznie matka Jeschke. — Pan chyba faktycznie nie znosi wi臋cej ni偶 jedno piwo.
. — Zdziwicie si臋, jak si臋 dzisiaj spij臋! — og艂osi艂 Kohl. — Poniewa偶 nie tylko musz臋 to zrobi膰, ale r贸wnie偶 mog臋 sobie na to pozwoli膰. Jestem na urlopie, i to bezterminowym, tak to si臋 nazywa.
Ma pan jakie艣 k艂opoty? — zapyta艂 Wander.
Tak, od czasu, gdy zacz膮艂em je sprawia膰. Tak to w ka偶dym razie wygl膮da.
124
Matka Jeschke wzi臋艂a szklank臋, zupe艂nie bez potrzeby przetar艂a j膮 czyst膮 艣cierk膮, nape艂ni艂a ciemnobr膮zowym irlandzkim piwem i postawi艂a przed Kohlem, m贸wi膮c jednocze艣nie: — Je偶eli koniecznie chce pan wiedzie膰, panie Kohl, to pracuj臋 czasami jako donosiciel dla policji kryminalnej, ale wy艂膮cznie dla inspektor贸w o nazwisku Kohl.
Dobrze, dobrze — powiedzia艂 ten z ci臋偶kim westchnieniem — przepraszam!
Nasz przyjaciel skupi艂 wprawdzie swoje podejrzenia na pani, mia艂 jednak mnie na my艣li — wyja艣ni艂 Wander matce Jeschke.
No w艂a艣nie — zawarcza艂 potwierdzaj膮co Kohl. — Powoli opanowuje mnie to fatalne przeczucie, 偶e tylko po to znalaz艂 si臋 pan w Bonn, 偶eby pozbawi膰 mnie mojej zas艂u偶onej emerytury. Bo co pan w ko艅cu tutaj wyprawia?
Dobrze — odpar艂 Wander. — Je偶eli koniecznie chce pan wiedzie膰, dlaczego mia艂bym to przed panem ukrywa膰? Kr贸tko m贸wi膮c: pracuj臋 dla biura Konstantina Kruga, sekretarza partii. Na jego zlecenie mam zbiera膰 materia艂y dotycz膮ce armii.
I chce mi pan wm贸wi膰, 偶e to wszystko?
Mnie to wystarczy.
A co ma oznacza膰 ta sprawa, o kt贸r膮 si臋 potkn膮艂em? Co to mia艂o znaczy膰, to z Ew膮 Morgenrot?
Z mojego punktu widzenia to czysty przypadek, nic poza tym!
Inspektor wypi艂 do ko艅ca swoje piwo. — Jeszcze jedno! — zawo艂a艂 do matki Jeschke. — I jeszcze jedno dla pana Wandera, 偶eby te偶 mu si臋 zrobi艂o niedobrze!
Mam nadziej臋, 偶e bierze pan pod uwag臋, i偶 mog艂em m贸wi膰 tylko to, co wiedzia艂em albo s膮dzi艂em, 偶e wiem — powiedzia艂 Karl Wander.
Jak najbardziej! — zapewni艂 policjant. — Jednak wydaje mi si臋 teraz, 偶e zadawa艂em panu niew艂a艣ciwe pytania. Powinienem by艂 na przyk艂ad dok艂adniej wypyta膰 pana o dyrektora Morgenrota.
— Czy to w艂a艣nie Morgenrot za艂atwi艂 panu urlop?
Inspektor Kohl prawie zawstydzony skin膮艂 g艂ow膮. — Po
winienem by膰 bardziej przewiduj膮cy!
125
Nie uwa偶a艂em pana w艂a艣ciwie za cz艂owieka lekkomy艣lnego.
Pozory myl膮. Ja na przyk艂ad my艣la艂em o panu: podst臋pny to on nie jest!
Niech pan dalej my艣li w ten spos贸b — zach臋ci艂 Wan-der. — Czy to takie trudne?
Obieca艂 mi pan za艂atwi膰 kontakt z tym doktorem Berg-nerem — dlaczego pan tego nie zrobi艂?
Poniewa偶 w mi臋dzyczasie stch贸rzy艂. Pracuj臋 nad nim i my艣l臋, 偶e na d艂u偶sz膮 met臋 nie b臋dzie m贸g艂 zaprzeczy膰 swojej uczciwo艣ci.
Cholera jasna, panie Wander! — zawo艂a艂 Kohl. — Co z pana za cz艂owiek! Ci膮gle ma pan ch臋膰 pcha膰 si臋 w setki spraw, kt贸re pana w og贸le nie dotycz膮.
To one mnie prze艣laduj膮 — odpar艂 Wander wzruszaj膮c ramionami. — Poniewa偶 nie bardzo wiem, co z nimi pocz膮膰, zdaj臋 si臋 na pana! To pan jest w ko艅cu fachowcem!
I to jakim! — potwierdzi艂 zrezygnowany Kohl. — Os艂em uparcie ci膮gn膮cym kierat tak zwanej sprawiedliwo艣ci. Trudno! Tak wi臋c z pewn膮 staranno艣ci膮 przeszuka艂em wszystko, co nale偶a艂o do tej Ewy Morgenrot. By艂o to naprawd臋 wszystko: sukienki, walizki, po prostu ca艂e mieszkanie. Przy tym znalaz艂em co艣, co pana na pewno zainteresuje. By艂 to klucz z wybit膮 liczb膮 205. No i jak?
Co pan chce przez to zasugerowa膰?
Nie od razu si臋 zorientowa艂em, co z tym pocz膮膰. Ale zaraz potem przypomnia艂em sobie Martina Morgenrota i jego twierdzenie, jakoby to w艂a艣nie z pana pokoju wychodzi艂a Ewa.
Czemu zdecydowanie zaprzeczam!
Ju偶 pan nie musi. Obejrza艂em sobie mianowicie dok艂adniej ten drugi korytarz, w kt贸rym znajduj膮 si臋 drzwi do pa艅skiego mieszkania. Teraz jestem prawie pewny: ten ch艂opaczyna pomyli艂 drzwi! Ewa nie wychodzi艂a wcale z pana pokoju, czyli 204, tylko z pokoju obok, z numeru 205!
Kto tam mieszka?
Zapewne nikt. Ten apartament oficjalnie nie jest w og贸le wynajmowany.
126
Ale od czasu do czasu s艂ysza艂em dochodz膮ce stamt膮d odg艂osy: lec膮c膮 z kranu wod臋, zamykanie drzwi i tak dalej. Wszystko do艣膰 przyt艂umione, bo 艣ciany s膮 tam do艣膰 dobrze izolowane.
Powiedzia艂em tylko, 偶e nie jest wynajmowany, ale od czasu do czasu mo偶e by膰 zamieszkiwany. Meble przecie偶 s膮!
Czy tylko Ewa mia艂a klucze do niego?
Jak wykry艂em, klucze by艂y albo s膮 trzy. Dwa z nich administrator wyda艂 Sabinie von Wassermann-Westen, zreszt膮 na zlecenie wynajmuj膮cej agencji. Sta艂o si臋 to przed kilkoma tygodniami. Tylko jeden z tych kluczy by艂 w艣r贸d rzeczy Ewy Morgenrot. Drugi mia艂a owa Wasser-mann-Westen. Gdy spyta艂em j膮 o trzeci klucz, stwierdzi艂a pocz膮tkowo, 偶e to nie moja sprawa, do kt贸rej to opinii by艂a z prawnego punktu widzenia upowa偶niona.
O ile pana znam, nie popu艣ci艂 pan.
Oczywi艣cie, 偶e nie. W nast臋pnej rozmowie nasza baronowa stwierdzi艂a, 偶e nie wie, czy jakikolwiek trzeci klucz w og贸le istnieje i gdzie m贸g艂by si臋 znajdowa膰. By膰 mo偶e po prostu zagin膮艂. Niestety, zanim zd膮偶y艂em pod膮偶y膰 dalej w tym kierunku, wmiesza艂 si臋 Morgenrot.
Bezpo艣rednio?
Co pan! Taki g艂upi to on nie jest! Z艂o偶y艂 tylko uprzejme, ale raczej wyra藕ne za偶alenie, w dodatku do艣膰 wysoko! Napisa艂 pewnie co艣 o braku poczucia taktu funkcjonariuszy policji, o brutalnym mieszaniu si臋 w sprawy prywatne czy o ci膮g艂ym nachodzeniu nieutulonych w 偶alu krewnych i inne tego rodzaju bzdety. Jednak sp艂oszy艂 w ten spos贸b ca艂膮 gromad臋 prze艂o偶onych, zapewne tak偶e szyszki z jakiego艣 ministerstwa. Na skutek tego moje metody zosta艂y zbadane i oto siedz臋 tutaj! Je偶eli b臋d臋 mia艂 szcz臋艣cie, do samej emerytury.
I nic pan nie mo偶e zrobi膰?
Bez doktora Bergnera, pana i porcji szcz臋艣cia, nic! A tego wszystkiego si臋 raczej nie spodziewam.
Mo偶e m贸g艂bym troch臋 pom贸c — odpar艂 Wander. — By艂em mianowicie u matki Ewy Morgenrot. Wed艂ug jej wyja艣nie艅, kt贸re uwa偶am za wiarygodne, Ewa Morgenrot
127
musia艂aby otrzyma膰 po uko艅czeniu dwudziestego pierwszego roku 偶ycia po艂ow臋 fortuny Morgenrot贸w.
Niech pan powt贸rzy! — zawo艂a艂 z niedowierzaniem Kohl.
Dzi臋ki egzystencji Ewy maj膮tek Morgenrot贸w by艂 praktycznie jak gdyby przepo艂owiony. Za nieca艂e dwa lata mog艂aby odci膮膰 swojemu opiekunowi dop艂yw powietrza i w tym stanie rzeczy zapewne by to uczyni艂a. Mia艂oby to jednak szereg konsekwencji: Dziedziczy艂by w pierwszej linii nie syn, czyli Martin, a w艂a艣nie ona! A ewentualnej drugiej 偶onie Morgenrota miliony przesz艂yby ko艂o nosa. Czy偶 nie s膮 to wystarczaj膮ce motywy?
A kto m贸g艂by, pa艅skim zdaniem, zosta膰 drug膮 偶on膮 Morgenrota?
Ta, o kt贸rej pan my艣li! Na biurku Morgenrota stoi jeden jedyny obrazek oprawiony w srebrn膮 ramk臋: zdj臋cie Sabiny Wassermann-Westen.
Nadinspektor Kohl wla艂 w siebie Irish Stout jak lemoniad臋. Nast臋pnie stwierdzi艂 po d艂u偶szym zastanowieniu: — Jest pan cholernie uzdolnionym kusicielem, panie Wan-der! Uda si臋 panu jeszcze doprowadzi膰 do tego, 偶e przestan臋 si臋 czu膰 jak kto艣 urlopowany. Tym bardziej, 偶e sam te偶 ju偶 widzia艂em takie zdj臋cie, zupe艂nie gdzie indziej, ale r贸wnie偶 na honorowym miejscu. Musz臋 teraz pomy艣le膰 i by膰 mo偶e, doprowadzi to do tego, 偶e co艣 zaczn臋 robi膰. Tylko co?
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 sz贸sta
O funkcji tak zwanej opinii publicznej, funkcjonowaniu aparatu w艂adzy i wpadkach, do jakich obie te sprawy mog膮 doprowadzi膰.
呕adna armia 艣wiata nie jest oczywi艣cie doskona艂a i ka偶da z nich, w zale偶no艣ci od punktu widzenia, ma swoich bohater贸w oraz 艂ajdak贸w, karierowicz贸w i byd艂o rze藕ne, m膮-
czennik贸w i sentymentalnych idiot贸w. Dlaczego w tym kraju mia艂o by膰 inaczej?
Minister Feldmann wiedzia艂 do艣膰 dok艂adnie, jak najpewniej wygra膰 swoj膮 parti臋. By膰 mo偶e za pewien wz贸r pos艂u偶y艂o mu niegdysiejsze usuni臋cie pierwszego ministra obrony Republiki Federalnej, chocia偶 贸wczesne warunki by艂y oczywi艣cie zupe艂nie inne, a i w rozgrywce brali udzia艂 zupe艂nie inni ludzie. W obecnym pokerze Wander pozosta艂 tylko kart膮, nawet je偶eli by艂 atutem. Zapewne, w r贸偶nych formach, udzia艂 w akcji bra艂o jeszcze od trzech do pi臋ciu innych informator贸w.
Ustali膰 mog艂em personalia dw贸ch z nich: pierwszy by艂 dziennikarzem pracuj膮cym na rzecz zdecydowanie demo-kratyczno-niemieckiego koncernu prasowego, odpowiedzialnym za kwesti臋 艣wiadomo艣ci narodowej. Natomiast drugi to dawny pracownik gestapo, osobi艣cie nie obci膮偶ony 偶adnymi zarzutami, wykorzystuj膮cy swoj膮 nagromadzon膮 wiedz臋 fachow膮 tylko za hojne honorarium.
Prawdopodobne jest, 偶e Karl Wander nic nie wiedzia艂 o pozosta艂ych wsp贸艂pracownikach, mo偶na jednak za艂o偶y膰, 偶e domy艣la艂 si臋 ich istnienia. Swoj膮 cz臋艣膰 zadania wype艂ni艂 wzorowo, ca艂kowicie zgodnie z za艂o偶eniami Feldmanna, a jeszcze bardziej po my艣li Kruga. Co to mia艂o jednak oznacza膰 w ko艅cowym rozrachunku, na razie nie wiedzia艂em, podobnie zreszt膮 jak Sandman, nie m贸wi膮c ju偶 o Wanderze.
Dali艣my si臋 zmyli膰 stosunkowo przejrzystymi uk艂adami tego przedsi臋wzi臋cia. Za艂o偶enie wst臋pne by艂o nast臋puj膮ce: ka偶da armia musi si臋 liczy膰 z trudno艣ciami i komplikacjami, kt贸re, je偶eli nie daj膮 si臋 ukry膰 ani zatuszowa膰, dochodz膮 do wiadomo艣ci opinii publicznej. Ten fakt sam w sobie nie jest szkodliwy! Tak zwana opinia publiczna posiada mianowicie kiepsk膮 pami臋膰, ale za to niezwykle wydajny 偶o艂膮dek. Oznacza to mniej wi臋cej tyle, 偶e lud szybko zapomina, a trawi wszystko. Dzisiejsze, pi臋kne s艂owa mog膮 ju偶 jutro brzmie膰 jak ponure wspomnienia z przedwczoraj. Najlepiej, gdyby mo偶liwie szybko znika艂y w otch艂ani zapomnienia.
Trik Feldmanna polega艂 na stworzeniu na kr贸tko nieprzerwanego, silnego i mo偶liwie jak najszybciej narastaj膮cego
129
niepokoju. Jednocze艣nie usi艂owa艂 przeciwdzia艂a膰 naturalnej sk艂onno艣ci do szybkiego zapominania, elektryzuj膮c lub szokuj膮c zm臋czone m贸zgi skoncentrowanymi, alarmuj膮cymi wiadomo艣ciami.
Kiedy przedtem na przyk艂ad starfightery spada艂y na ziemi臋 z monotonn膮 regularno艣ci膮, dezerterzy szukali azylu w Szwecji, prowadzono 偶mudne, 艣mieszne dochodzenia na temat marnotrawienia milionowych sum na zakup transporter贸w opancerzonych, kiedy pewien pu艂kownik wraz z doradc膮 rz膮dowym i jednym z deputowanych zostali oskar偶eni o przyjmowanie 艂ap贸wek — wszystkie te sprawy traktowano jak powszednie, przypadkowe afery. Teraz sta艂o si臋 inaczej. Kiedy艣 opinia publiczna traktowa艂a szykanowanie 偶o艂nierzy jako zjawisko mniej lub bardziej nieuniknione, nad kt贸rym niejednokrotnie przechodzono do porz膮dku dziennego, chyba 偶e nadawa艂o si臋 do koniunkturalnego wykorzystania przez dw贸ch lub wi臋cej konkurent贸w.
W艂a艣nie systematyczna eskalacja nale偶a艂a do taktyki informacyjnej Feldmanna. Wsp贸lnie z Krugiem i kilkoma innymi politykami od d艂u偶szego ju偶 czasu k艂adli nacisk na kontakty z wp艂ywowymi dziennikarzami, kt贸re polega艂y na obop贸lnej korzy艣ci. Jedna i druga strona otrzymywa艂a wcze艣niejsze lub zastrze偶one informacje, wsp贸lnie obmy艣lano celne ataki w prasie czy pozornie nie bezkrytyczne hymny pochwalne.
Tak zwana „robocza kolacja" w hotelu ,,Rheinhof" zjednoczy艂a Feldmanna, Kruga i pi臋ciu innych partyjnych koleg贸w z siedmioma starannie dobranymi, ch臋tnymi do wsp贸艂pracy dziennikarzami. To w艂a艣nie by艂 wst臋p.
Kiedy jednak za granic膮 zacz臋艂y si臋 szerzy膰 nie potwierdzone wiadomo艣ci o rzekomo utrzymywanych w tajemnicy wynikach pewnej ankiety, zgodnie z kt贸r膮 co trzeci 偶o艂nierz sympatyzowa艂 z neofaszystami, spo艂eczne oburzenie z powodu tego oszczerstwa nie mia艂o granic. Wtedy w艂a艣nie Feldmann uj膮艂 si臋 za budeswer膮, nie szcz臋dz膮c jednak przy tym konstruktywnej krytyki, zanim odpowiedzialny minister zd膮偶y艂 w og贸le zareagowa膰. Nie 贸w minister, ale w艂a艣nie Feldmann wygra艂 t臋 rund臋 w oczach zachodnio-niemieckiej opinii publicznej. Nigdy nie udowodniono, 偶e
130
to w艂a艣nie sam Feldmann rozpowszechnia艂 te dane, 偶eby m贸c im p贸藕niej w艣r贸d powszechnych owacji zaprzeczy膰.
Feldmann zas艂u偶y艂 nie tylko na pochwa艂臋 kanclerza, ale i na pomoc ministra spraw wewn臋trznych, r贸wnie偶 wybitnego taktyka, uradowanego faktem, 偶e to nie na jego sto艂ek Feldmann mia艂 ochot臋. R贸wnie偶 aktualny minister spraw zagranicznych podobno odetchn膮艂 z ulg膮 i telefonicznie przekaza艂 Feldmannowi wyrazy sympatii.
Tak wi臋c pocz膮tek by艂 obiecuj膮cy.
Nie wpadli艣my jednak na to, 偶eby intensywniej zaj膮膰 si臋 偶yciem prywatnym jakiego艣 tam Wandera. Tym bardziej przykre by艂o p贸藕niejsze odkrycie, 偶e losy tej kampanii rozstrzygn臋艂y si臋 prawdopodobnie nie w jakim艣 z pobliskich centr贸w w艂adzy, ale po prostu w czyim艣 艂贸偶ku.
7
Pe艂ni dobrej woli i najlepszych intencji — wszystko jedno, kto w to uwierzy czy te偶 b臋dzie musia艂 uwierzy膰
Genera艂 Keilhacke stara艂 si臋 w艂a艣nie, zgodnie z zaleceniami, odgrywa膰 wielkiego, zas艂u偶onego wodza, stale gotowego do dzia艂ania i osobi艣cie troszcz膮cego si臋 o najmniejsze drobiazgi. Teraz obserwowa艂 zapraw臋 fizyczn膮.
Motorem tego przedsi臋wzi臋cia by艂 znany magazyn ilustrowany, zainspirowany z kolei przez Wandera. Prawie sto zad贸w wypina艂o si臋 w stron臋 genera艂a, kt贸ry spogl膮da艂 na nie z dobrotliwym u艣miechem. W艂a艣nie w tej sytuacji zosta艂 sfotografowany.
Mo偶e by膰? — spyta艂 towarzysz膮cego mu Karla Wandera.
Niech pan spr贸buje sprawia膰 wra偶enie bardziej rzeczowego — zaleci艂 Wander. — Inaczej kto艣 m贸g艂by wpa艣膰 na pomys艂, 偶e szczeg贸lnie interesuje si臋 pan widokiem wypi臋tych ty艂k贸w.
Niech pan z 艂aski swojej zaprzestanie tych 艣wi艅skich aluzji — odpar艂 oburzony genera艂.
Panie generale, usi艂uj臋 tylko zwr贸ci膰 pa艅sk膮 uwag臋 na fakt, 偶e w swojej sytuacji musi si臋 pan w ka偶dej chwili liczy膰 z tego rodzaju insynuacjami — odpar艂 Wander. — Moim zadaniem jest mi臋dzy innymi uodpornienie pana genera艂a.
Rozumiem — stwierdzi艂 genera艂. Ostatnio bardzo si臋 stara艂 przerosn膮膰 samego siebie. — Na przyk艂ad m贸g艂bym teraz powiedzie膰: w zdrowym ciele zdrowy duch! Tw贸rcza si艂a i krzepkie zdrowie! Wszyscy jak bracia! S艂abeusze, pijacy, chorzy na serce, suchotnicy i inni kalecy zostawali nierzadko destruktywnymi literatami!
133
No nie, panie generale, dok艂adnie w ten spos贸b bym tego nie m贸wi艂 na pana miejscu, szczeg贸lnie wobec dziennikarzy, bo ci w艂a艣nie nierzadko miewaj膮 skrywane ambicje literackie. Mogliby si臋 poczu膰 osobi艣cie dotkni臋ci, a tego trzeba unika膰. Literaci s膮 niebezpiecznie wra偶liwi.
Strasznie komplikuje pan spraw臋, Wander — zawyrokowa艂 genera艂.
To jest skomplikowane — zapewni艂 Wander. — Ale istnieje 偶elazna regu艂a: Niech si臋 pan stara ci膮gle sprawia膰 pozytywne wra偶enie! Niech si臋 pan koncentruje na rzeczach, kt贸re pan popiera, powinien pan natomiast usuwa膰 na dalszy plan wszystko to, czemu si臋 pan sprzeciwia!
Jestem cz艂owiekiem szczerym! — wyzna艂 Keilhacke. — Zawsze stara艂em si臋 m贸wi膰 to, co my艣l臋!
Chce pan by膰 jednak generalnym inspektorem, a kto nim chce by膰, musi zosta膰 tak偶e dyplomat膮.
No w艂a艣nie, nie jestem nim? — Keilhacke wskaza艂 na swoj膮 艣wit臋, dyskretnie trzymaj膮c膮 si臋 kilka krok贸w z ty艂u. Towarzyszy艂a mu ona w le偶膮cej mi臋dzy Moguncj膮 i Wiesbaden sali gimnastycznej, wykazuj膮c wyra藕ne zainteresowanie. Dw贸ch by艂o tak zwanymi duszpasterzami wojskowymi: ewangelickim i katolickim. — Ostatnio bardzo co艣 takiego imponuje.
Nie za bardzo bym na tym polega艂. Nawet dobrze zamaskowany duch walki religijnej nastraja nieco nieufnie. Nale偶a艂oby raczej zaakcentowa膰, 偶e armia oczywi艣cie toleruje Ko艣ci贸艂, traktuje go nawet z du偶膮 doz膮 sympatii, nie jest jednak ca艂kowicie zdana na jego pomoc.
Duchowni mog膮 odej艣膰! — zareagowa艂 energicznie genera艂.
Wander referowa艂 tymczasem dalej: — Du偶o bardziej skuteczne jest ci膮g艂e demonstrowanie ch臋ci zachowania czysto艣ci obyczajowej, co zawsze spotyka si臋 z pozytywn膮 reakcj膮 szerokiej opinii publicznej.
Z ust mi pan to wyj膮艂!
To w艂a艣nie powinien pan praktycznie zademonstrowa膰.
A w jaki spos贸b na przyk艂ad?
Genera艂 dalej przechadza艂 si臋 z min膮 znawcy wzd艂u偶 szereg贸w p贸艂nagich m臋skich tors贸w, staraj膮c si臋 tym ra-
134
zem spogl膮da膰 rzeczowo. Towarzysz膮cy im fotografowie z uznaniem skin臋li w stron臋 Wandera. Ludzie to kupi膮: p贸艂nadzy m臋偶czy藕ni i zachodnioniemiecki majestat generalski. Keilhacke posiada艂 na szcz臋艣cie profil wodza kwalifikuj膮cy si臋 do podr臋cznik贸w szkolnych.
Korzystna okazja nadarza si臋 na przyk艂ad w Koblencji. Jest tam pewien major nazwiskiem Drau, na temat kt贸rego mog臋 dostarczy膰 szczeg贸艂owych danych. Jest on powszechnie nazywany „brudn膮 艣wini膮", a to dlatego, 偶e m贸wi i zachowuje si臋 w spos贸b niebywale ordynarny. Jest to wi臋c niezwykle szkodliwy osobnik, kt贸rego powinien pan usun膮膰 w spos贸b mo偶liwie nag艂o艣niony.
Zrobi si臋 — przyrzek艂 ochoczo genera艂. — A mo偶e co艣 jeszcze?
W pa艅skim okr臋gu znajduj膮 si臋 koszary imienia genera艂a Hoepnera, kt贸re osobi艣cie pan otwiera艂.
Zgadza si臋! Hoepner by艂 mianowicie rewelacyjnym dow贸dc膮 wojsk pancernych. Moim zdaniem zajmuje drugie miejsce po Guderianie!
Ale ten Hoepner nale偶a艂 do spisku ludzi 20-go lipca — zauwa偶y艂 z u艣miechem Wander.
Owszem, wiem — odpar艂 wspania艂omy艣lnie genera艂 Keilhacke. — Post臋powanie tych ludzi, byli wszak godni szacunku, zna艂em wielu z nich, nie jest wprawdzie zgodne z moim rozumieniem obowi膮zku 偶o艂nierskiego, ale w 贸wczesnej, bardzo wyj膮tkowej sytuacji, niew膮tpliwie mo偶na uzna膰 pewne rzeczy za konieczno艣膰 wynikaj膮c膮, 偶e tak powiem, z racji stanu! Mo偶e by膰 w ten spos贸b, Wander?
W pa艅skiej sytuacji musi pan by膰 przygotowany na wszelkie mo偶liwe prowokacje. Szczeg贸lnie za par臋 dni, kiedy odwiedzi pana pewien ameryka艅ski dziennikarz o nazwisku Sandman. To szczwany lis, nie da si臋 艂atwo przechytrzy膰!
Ja przecie偶 nie staram si臋 nikogo przechytrzy膰! — zaoponowa艂 偶arliwie Keilhacke. — Staram si臋 tylko wykorzystywa膰 pewne niemieckie tradycje wojskowe. Wiem przecie偶, 偶e ten 20 lipca to kompletny niewypa艂, daleko si臋 na tym nie zajedzie! Ale co pan s膮dzi o wojnie wyzwole艅czej przeciwko Napoleonowi? Da艂oby si臋 co艣 tym zwojowa膰?
135
Ju偶 si臋 da艂o, w dodatku w tak zwanej przez pana NRD. Tamtejsi pa艅scy koledzy — genera艂owie uwa偶aj膮 si臋 za potomk贸w Scharnhorsta i Gneisenau. Czy chce pan zaryzykowa膰 podejrzenie o wsp贸艂prac臋?
Oczywi艣cie, 偶e nie!
Ale co poza tym? — pyta艂 nieub艂aganie Wander. — Chce pan mo偶e powo艂a膰 si臋 na Fryderyka Wilhelma I, „kr贸la 偶o艂nierzy", kt贸ry bi艂 swoich poddanych, a tak偶e swoich niby ukochanych wiarus贸w? A mo偶e na Wielkiego Elektora, kt贸rego genera艂owie dlatego wygrywali bitwy, 偶e nie s艂uchali jego rozkaz贸w?
Co pan wobec tego zaleca? — zapyta艂 jeszcze bardziej sko艂owany genera艂 Keilhacke.
Wszystko ca艂kowicie od nowa! Kompletna godzina zero! Spr贸bujmy zacz膮膰 wszystko jeszcze raz!
Oniemia艂y i kompletnie zagubiony genera艂 spogl膮da艂 teraz w dal, sprawiaj膮c jednak wra偶enie pewnej monumentalno艣ci.
Fotografowie pracowali z zachwytem, pewni, 偶e odkryli w艂a艣nie nowego geniusza pola walki, gdy偶 genera艂 tak w艂a艣nie teraz wygl膮da艂. Jego wzrok b艂膮dzi艂 z godno艣ci膮 ponad setk膮 zadk贸w.
Wobec tego p贸jdziemy na ca艂o艣膰! — zapewni艂 ca艂kowicie ju偶 zdecydowany zawsze sprawia膰 wra偶enie zdecydowanego Keilhacke.
Pod warunkiem, 偶e wie pan mniej wi臋cej, co przez to nale偶y rozumie膰 — doda艂 Wander bardzo cicho tonem uprzejmego doradcy.
— Pewnie jest pan cholernie ciekawy, nieprawda偶?
— zapyta艂 Maksymilian Morgenrot powitawszy Wandera.
Niespokojnie miota艂 si臋 po klatce swojego biura. — A co
pana ciekawi? Moje zachowanie, moja opinia, mo偶e jaka艣
propozycja?
— Przyszed艂em wy艂膮cznie dlatego, 偶e mnie pan zaprosi艂
— oznajmi艂 Wander nie zajmuj膮c miejsca, szybkim spoj
rzeniem obrzuci艂 biurko dyrektora: zdj臋cie w srebrnej
136
ramce jeszcze tam sta艂o. — Je偶eli dobrze pana zrozumia艂em, chcia艂 mi pan przekaza膰 pewne materia艂y.
Oto one! — stary Morgenrot wskaza艂 na stosunkowo cienki plik papier贸w le偶膮cy w zasi臋gu jego r臋ki. — Nie wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia stron, ale same fakty i liczby. Taktyczna bomba atomowa. Taki jestem!
Przeka偶臋 te materia艂y panu Krugowi — odpar艂 Wan-der nie ruszaj膮c si臋 z miejsca. — Czy co艣 jeszcze?
Maksymilian Morgenrot sprawia艂 wra偶enie, jakby chcia艂 si臋 pohu艣ta膰 na ci臋偶kich zas艂onach okiennych. — Ostro si臋 bierzecie do dzie艂a, przynajmniej ja tak to widz臋.
To dopiero pocz膮tek — zapewni艂 Wander nie spuszczaj膮c Morgenrota z oczu. — Pa艅skie akcje id膮 w g贸r臋 z dnia na dzie艅, mo偶e pan wi臋c z nadziej膮 spogl膮da膰 w przysz艂o艣膰. A mo偶e co艣 panu w tym przeszkadza?
Niech pan siada! — za偶膮da艂 niemal gwa艂townie Morgenrot. — Przeszkadza mi, 偶e pan tak stoi i czego艣 wypatruje.
Karl Wander usiad艂, ale nie przy biurku, tylko w fotelu stoj膮cym ko艂o drzwi. — C贸偶 mog臋 jeszcze zrobi膰, 偶eby pana uspokoi膰?
To pan odwala ca艂膮 robot臋 — zauwa偶y艂 Morgenrot przeskakuj膮c z jednej strony okna na drug膮. — Musz臋 to uzna膰, zapewne pana nie doceni艂em.
Je偶eli to komplement, to mo偶e go pan sobie darowa膰. Jestem zainteresowany wy艂膮cznie uchwytnymi rezultatami w naszej sprawie.
B臋dzie pan mia艂 rezultaty! Do materia艂贸w dla Kruga i Feldmanna do艂膮czy艂em kartk臋 przeznaczon膮 wy艂膮cznie dla pana. Niech pan to uwa偶a za rodzaj prezentu.
Prezentu? Z jakiej okazji?
Za艂贸偶my, 偶e pana lubi臋, p贸藕niej powiem, dlaczego — Maksymilian Morgenrot przebieg艂 tym razem w stron臋 drzwi, zacieraj膮c r臋ce, jakby marz艂. — Chodzi o pewnego dyrektora departamentu w bo艅skim Ministerstwie Obrony, niejakiego Ewertza. Na podstawie dostarczonych panu materia艂贸w mo偶na mu dowie艣膰 co najmniej dwukrotnego przyj臋cia 艂ap贸wki, raz na sum臋 dwudziestu tysi臋cy, a potem sze艣膰dziesi臋ciu o艣miu tysi臋cy marek.
137
Czy to pewne?
We wszystkich szczeg贸艂ach! Musi si臋 pan tylko obs艂u偶y膰, a o ile pana znam, uczyni pan to ch臋tnie. Tym bardziej, 偶e 贸w dyrektor dosta艂 to stanowisko dzi臋ki protekcji obecnego ministra obrony. Tak wi臋c ma pan jedn膮 pu艂apk臋 wi臋cej.
Dostarcza mi pan to bez 偶adnych warunk贸w?
Maksymilian Morgenrot rzuci艂 si臋 do swego biurka, zag艂臋bi艂 w fotel, mechanicznym ruchem przysun膮艂 do siebie fotografi臋 w srebrnej ramce i zauwa偶y艂 zasmuconym tonem: — Je偶eli jeszcze w dalszym ci膮gu musz臋 panu wyja艣nia膰, czego od pana naprawd臋 chc臋, to nie jest pan chyba wart pieni臋dzy, kt贸re chc臋 w pana zainwestowa膰.
W jakiej ilo艣ci?
Dziesi臋ciu tysi臋cy marek.
Wander skin膮艂 g艂ow膮 i aby ukry膰 zaskoczenie uda艂, 偶e si臋 zastanawia. — O ile rozumiem, chce pan porozmawia膰 na temat Ewy.
Co si臋 z ni膮 naprawd臋 sta艂o?
Wszystkie symptomy wskazuj膮 na samob贸jstwo — powiedzia艂 ostro偶nie Wander.
Czy istniej膮 inne podejrzenia?
Oficjalnie najwyra藕niej nie. — Wander opowiedzia艂 nast臋pnie o reakcji policji i przypuszczeniach doktora Berg-nera, jak r贸wnie偶 o diagnozie doktora Barranskiego.
Jest to diagnoza w zasadzie nie do podwa偶enia. Morgenrot siedzia艂 teraz w pozycji sowy, wci膮gaj膮c g艂ow臋 coraz g艂臋biej pomi臋dzy ramiona. — Dobrze, dobrze
zasycza艂. — Wszystko to jest mo偶liwe! Zawsze m贸wi膮 o samob贸jstwie, je偶eli nie maj膮 kogo艣, kto pomaga艂 w ostatniej fazie. Ale co by艂o przedtem, kto bra艂 w tym udzia艂?
Czy to, czego pan oczekuje za te dziesi臋膰 tysi臋cy marek, to precyzyjna odpowied藕 na pa艅skie pytanie? — zapyta艂 Wander tonem zatroskania zmieszanego z ciekawo艣ci膮.
W艂a艣nie o to chodzi, panie Wander! — Morgenrot zerwa艂 si臋 i stan膮艂 za wysokim oparciem swojego fotela, zerkaj膮c stamt膮d jak snajper z ukrycia. — Chc臋 wiedzie膰 mo偶liwie jak najdok艂adniej, co si臋 naprawd臋 sta艂o i kto w tym macza艂 palce.
138
Ewy pan w ten spos贸b nie o偶ywi.
Niech mnie pan nie prowokuje takimi bana艂ami!
— odpowiedzia艂 stary Morgenrot. — Nie mog臋 sobie po
zwoli膰 na 偶adn膮 偶膮dz臋 zemsty czy inne g艂upstwa. Chc臋
zna膰 fakty i samemu si臋 zabezpieczy膰. Wiedz膮c, do czego
kto艣 jest zdolny, mo偶na si臋 odpowiednio przygotowa膰.
Mo偶na r贸wnie偶, dysponuj膮c odpowiednim materia艂em dowodowym, profilaktycznie skierowa膰 go na odpowiednie dla pana tory.
Zgadza si臋! — przyzna艂 Maksymilian Morgenrot.
— Robi pan post臋py, ma pan szanse zarobi膰 swoje dzie
si臋膰 tysi臋cy.
Nawet w przypadku, gdyby jako ewentualny sprawca wchodzi艂 w gr臋 kto艣 z pa艅skiego najbli偶szego otoczenia?
Zw艂aszcza wtedy! — odpar艂 ostro Morgenrot. — Dopiero wtedy okaza艂oby si臋, 偶e dobrze zainwestowa艂em!
To, czego pan ode mnie wymaga, sprzeciwia si臋 moim zasadom etycznym — stwierdzi艂 zmieszany doktor Berg-ner. — Nie mog臋 koledze podst臋pem wbija膰 no偶a w plecy.
Przecie偶 w艂a艣nie to ch臋tnie by pan zrobi艂 — zauwa偶y艂 Wander. — Wida膰 to po panu!
殴le pan reaguje, panie Wander — powiedzia艂 nadinspektor z przygan膮 w g艂osie. — A pan, panie doktorze, niew艂a艣ciwie rozumuje.
Karl Wander wypatrzy艂 doktora Bergnera pod szpitalem i zawl贸k艂 go do knajpy matki Jeschke, gdzie oczekiwa艂 ju偶 na nich Kohl. Zarezerwowa艂 stolik z ty艂u w k膮cie, zam贸wi艂 ch艂odne Chablis, niewinnie wygl膮daj膮ce, pachn膮ce korzeniami i skutecznie pozbawiaj膮ce zahamowa艅 francuskie bia艂e wino. Bardzo im smakowa艂o, Kohl by艂 niezwykle rozmowny, opowiada艂 o swojej pracy, o nie wyja艣nionych przypadkach. W ko艅cu szybko zszed艂 na temat kryminalist贸w pomagaj膮cych w powolnym u艣miercaniu innych ludzi, docieraj膮c w ten spos贸b do doktora Barranskiego.
— To nie ma nic wsp贸lnego z w艂a艣ciwym rozumowaniem,
tego si臋 po prostu nie robi — broni艂 si臋 Bergner. — A mo偶e
pan, panie inspektorze, z艂o偶y艂by donos na koleg臋?
139
- Ale偶 oczywi艣cie — odpowiedzia艂 ten z przekonaniem.
— Ju偶 to robi艂em, nawet kilkakrotnie i zawsze z pe艂nym
przekonaniem. Jak m贸g艂bym jako uczciwy policjant tolero
wa膰 obok siebie kryminalist贸w?
Z lekarzami jest oczywi艣cie inaczej — zauwa偶y艂 wyzywaj膮co Wander. — W tym zawodzie nawet przy najlepszych ch臋ciach ka偶demu si臋 mo偶e zdarzy膰, 偶e wyprawi kogo艣 na tamten 艣wiat. Zapewne wyzwala to uczucie solidarno艣ci!
Wcale tak nie jest! — zaprzeczy艂 gwa艂townie doktor Bergner. — Prawd膮 jest natomiast, 偶e w tym zawodzie nie da si臋 wielu spraw dok艂adnie udowodni膰 ani matematycznie wyliczy膰. W艂a艣nie zaufanie stanowi u nas fundament profesji!
No, 艂adnie! — zawo艂a艂 Wander, udaj膮c niezrozumienie. — On ma zaufanie do Barranskiego!
Nie, panie Wander, nie mam. Wielokrotnie ju偶 o tym panu m贸wi艂em.
Ale nie chce pan wyci膮gn膮膰 konsekwencji z tego stanu rzeczy!
Kohl ws艂uchiwa艂 si臋 z lubo艣ci膮 w k艂贸tni臋 swoich rozm贸wc贸w, poniewa偶 wszystko rozwija艂o si臋 wed艂ug wcze艣niej ustalonego z Wanderem planu. Pomy艣la艂 tylko: — Oby nasz partner nie rozwin膮艂 si臋 za szybko i za daleko!
Nawet co do Barranskiego mo偶na przypuszcza膰, 偶e dzia艂a w dobrej wierze — stwierdzi艂 Bergner.
O 艣wi臋ta naiwno艣ci! — zawo艂a艂 Wander z oburzeniem.
— Przecie偶 sam pan w to nie wierzy.
B膮d藕my rzeczowi — wmiesza艂 si臋 Kohl, poniewa偶 dostrzeg艂 nadarzaj膮c膮 si臋 okazj臋, i nie myli艂 si臋! — O ile wiem, ma pan pewne, powiedzmy, zastrze偶enia, co do metod doktora Barranskiego. Czy s膮 to po prostu przeczucia? Nie? Dlaczego? Na podstawie przypuszcze艅 innych koleg贸w? Te偶 nie? Wie pan co艣 konkretnego?
Jakie to ma teraz znaczenie?
Tak wi臋c zna pan konkretne szczeg贸艂y — podsumowa艂 z wyrachowaniem Kohl.
Owszem! Ale wiedzie膰 i m贸c udowodni膰 to niestety dwie r贸偶ne rzeczy!
140
Komu pan to m贸wi! — westchn膮艂 Kohl ochoczo przytakuj膮c. Nast臋pnie wyrafinowanie 艂agodnym tonem, jakby zupe艂nie na marginesie, zapyta艂: — A kto, je艣li mo偶na wiedzie膰, dostarczy艂 panu tych wiadomo艣ci?
To absolutnie poufne...
Tajemnica zostanie oczywi艣cie zachowana — obieca艂 bez zmru偶enia oka Kohl. — O kogo chodzi?
To moja wieloletnia, dobra znajoma — oznajmi艂 po kr贸tkim wahaniu doktor Bergner. — Od pewnego czasu pracuje w gabinecie doktora Barranskiego.
Wander z trudno艣ci膮 opanowa艂 rado艣膰, ale Kohl mocnym chwytem przytrzyma艂 go za r臋k臋. Nast臋pnie r贸wnie 艂agodnie kontynuowa艂: — Pa艅ska znajoma powierzy艂a wi臋c panu te wiadomo艣ci, w takim razie nie musz臋 si臋 chyba upewnia膰, czy ta m艂oda dama jest godna zaufania?
W najwy偶szym stopniu! — doktor Bergner zap艂on膮艂 entuzjazmem. — To, co zaobserwowa艂a, zaalarmowa艂o mnie! Ale co mog艂em zrobi膰? Wtargn膮膰 do gabinetu i interweniowa膰? Mo偶e wsp贸lnie z moj膮 znajom膮 szuka膰 dowod贸w?
Tego pan oczywi艣cie nie m贸g艂 uczyni膰 — zapewni艂 z g艂臋bokim zrozumieniem Kohl. — Tylko 偶e my w艂a艣nie to mo偶emy! Nie chc臋 przed panem zataja膰, o co przede wszystkim chodzi. O narkotyki! W moim biurze spoczywa wypchana teczka z aktami na ten temat, kt贸ra jest w zasadzie bezu偶yteczna. S膮 to tylko podejrzenia, przypuszczenia, twierdzenia, spekulacje, ale nie dowody. Do tej chwili!
Czy oczekuje pan ode mnie dowod贸w?
Nie — odpar艂 Kohl. — Nie chc臋 pana tym obci膮偶a膰, a tym bardziej pa艅skiej znajomej. Nie we藕miecie pa艅stwo udzia艂u w rozgrywce, pozostaniecie po prostu w tle. Potrzebuj臋 jedynie konkretnej wskaz贸wki we w艂a艣ciwym czasie. Mo偶e to by膰 nazwisko, jaki艣 szczeg贸艂 albo godzina. Wtedy my wkroczymy w akcj臋. Zgoda?
— Nie mam panu nic do powiedzenia — zapewni艂a Sabina von Wassermann-Westen spogl膮daj膮c Wanderowi ponad g艂ow膮. — A to, co mi pan chce wyja艣ni膰, nie interesuje mnie.
141
Jednak pani przysz艂a — stwierdzi艂.
Z najwy偶sz膮 niech臋ci膮 — odpar艂a Sabina z udawan膮 wy偶szo艣ci膮. — Prawie zablokowa艂 mi pan telefon i w zasadzie wymusi艂 to spotkanie.
Spotkali si臋 w Kolonii, w kawiarni „Pod dzwonem". Otacza艂 ich blask chromowanej, wypolerowanej elegancji, a przyt艂umione 艣wiat艂a odbija艂y si臋 w ciemnym lakierze. Siedz膮cy wok贸艂 ludzie zdawali si臋 mie膰 na twarzach kosmetyczne maski i wygl膮dali jak zdj臋ci z ok艂adek brukowych magazyn贸w. Wszyscy wpatrywali si臋 w szkar艂atn膮 sukni臋 Sabiny.
W ka偶dym razie nie cierpi ju偶 pan z powodu dawnych osobistych wspomnie艅 — powiedzia艂a.
Rozkoszuj臋 si臋 nimi. Jak dawno przezwyci臋偶on膮 chorob膮.
Ka偶dy musi sobie jako艣 dawa膰 rad臋 sam ze sob膮 — zauwa偶y艂a niedbale Sabina. — Ja w ka偶dym razie wiem do艣膰 dok艂adnie, czego chc臋. A je偶eli chodzi o nas, to nie wymagam od pana niczego i oczekuj臋, 偶e nie b臋dzie si臋 pan wtr膮ca艂 w moje sprawy. Wszystko jedno, kto...
Kto b臋dzie ich ofiar膮 — doko艅czy艂 Wander.
Niepoprawny! — stwierdzi艂a niemal znudzona. Zam贸wi艂a dla siebie podw贸jn膮 whisky z lodem i wod膮 sodow膮, nie interesuj膮c si臋 Wanderem. — To wtr膮canie si臋 w cudze sprawy jest nie tylko natr臋tne, ale i g艂upie.
By膰 mo偶e jestem g艂upi.
Sabina von Wassermann-Westen spojrza艂a na niego pogardliwie. — Kilka podstawowych regu艂 na u偶ytek dnia codziennego nawet panu nie powinno by膰 obce. Na przyk艂ad: to, co jeden wygrywa, drugi przegra艂. Mo偶na spa膰 z kim si臋 chce, kto艣 i tak zostanie przy tym zdradzony. Kto kocha, zawsze gdzie艣 budzi nienawi艣膰. Trzeba si臋 z tym pogodzi膰.
Czy r贸wnie偶 z tym, 偶e niekt贸rzy uwa偶aj膮, i偶 mog艂aby pani podnie艣膰 sw贸j standard 偶ycia kosztem 偶ycia innych?
Ci膮gle ten natr臋tny, napuszony dramatyzm! — Sabina wpatrywa艂a si臋 spokojnie w ciemnoniebiesk膮 po艣wiat臋 zmierzchu. — Zanudza mnie to zacietrzewione, moralizuj膮-ce zak艂amanie, to prymitywne apostolstwo obyczajowe...
142
Co zrobi艂a pani z Ew膮 Morgenrot? — spyta艂 Wander 艣ciszonym g艂osem, pochylaj膮c si臋 w jej stron臋 z upart膮 przenikliwo艣ci膮 w oczach. — Moim zdaniem jest pani odpowiedzialna za wszystko, co si臋 z ni膮 sta艂o, a wi臋c tak偶e za jej 艣mier膰!
Nic pan z tego nie rozumie! — Sabina von Wassermann-Westen si臋gn臋艂a po swoj膮 szklank臋 z whisky i odstawi艂a j膮 z powrotem nie pij膮c. — Wydawa艂o mi si臋, 偶e b臋dzie dobrze, je偶eli kto艣 si臋 o ni膮 zatroszczy.
— O ni膮? Czy o miliony, kt贸re mia艂a odziedziczy膰?
Sabina wyprostowa艂a si臋, przekonywaj膮co demonstruj膮c
swoj膮 figur臋, szkar艂atny jedwab sukni opina艂 efektownie jej tu艂贸w. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, co robi艂o jeszcze wi臋ksze wra偶enie. Cicho powiedzia艂a: — Zapomn臋 o tej uwadze, kt贸ra przed chwil膮 pad艂a, bo jestem w pewien spos贸b wspania艂omy艣lna. Tak偶e wobec pana, o czym pan by膰 mo偶e wcale nie wie. To przecie偶 dzi臋ki mnie mo偶e pan tutaj zarabia膰.
— Czy oczekuje pani mojej wdzi臋czno艣ci?
Wdzi臋czno艣ci nie oczekuj臋 od nikogo, chodzi jedynie o sp艂at臋 zaleg艂ych rachunk贸w. Przynajmniej to powinno by膰 chyba jasne.
A ile, pani zdaniem, jest warte 偶ycie ludzkie?
Zagalopowuje si臋 pan! — Sabina przesta艂a si臋 u艣miecha膰 z wyrozumia艂o艣ci膮. — Nie powinien pan tego robi膰, maj膮c prac臋, kt贸ra nie tylko jest dobrze op艂acana, ale i sprawia panu przyjemno艣膰. Chce j膮 pan straci膰 razem z paroma innymi rzeczami?
Chc臋 wiedzie膰, dlaczego Ewa Morgenrot musia艂a umrze膰. Z powodu milionowego spadku? Je偶eli tak, to z kim mia艂 by膰 podzielony. Z ojcem czy z synem? Kt贸rego z nich sobie pani wybra艂a?
Niech pan przestanie — powiedzia艂a Sabina prawie bezg艂o艣nie.
Co sta艂o si臋 naprawd臋 z Ew膮 Morgenrot? Kto dawa艂 jej alkohol? Czy bra艂a narkotyki? Kto j膮 pobi艂? Z kim spotyka艂a si臋 w apartamencie 205?
Ani s艂owa wi臋cej! — Sabina zacisn臋艂a pi臋艣ci. Nie pokryta makija偶em sk贸ra na jej szyi poszarza艂a.
143
Systematycznie spycha艂a pani Ew臋 w przepa艣膰! Upija艂a j膮 pani, dawa艂a jej narkotyki i w ko艅cu j膮 pani sprzeda艂a. Temu, kto ma klucz do apartamentu 205? Kto nim jest?
Pan ju偶 sam nie wie, co m贸wi! — jej r臋ce dr偶a艂y.
Napu艣ci艂a pani na Ew臋 jej przyrodniego brata? Czy mo偶e wystarczy艂o pos艂a膰 tego Sobottke? Dlaczego Martin 偶yje w takiej zgodzie z tym playboyem Frostem? Na ile to pani zas艂uga i dlaczego? Chodzi艂o o to, 偶eby Ewa wpada艂a z jednego k艂opotu w drugi? Liczy艂a pani na to, 偶e fantastycznie si臋 to op艂aci?
Jest pan obrzydliwym, pod艂ym szpiclem — odpowiedzia艂a cicho Sabina. — Drogo pan za to zap艂aci!
Nie tak szybko! Jeszcze si臋 oka偶e, kto za to zap艂aci. Czy dzia艂a艂a pani w porozumieniu z ojczymem Ewy czy na jego zlecenie. Na jego biurku stoi pani zdj臋cie! Mo偶e chcia艂a pani kry膰 kogo艣, kto m贸g艂by pani膮 zniszczy膰, kogo jednak r贸wnie偶 pani mog艂aby zniszczy膰, bo oboje za du偶o o sobie wiecie? Kto to jest?
Sabina chwyci艂a swoj膮 szklank臋 i jej zawarto艣ci膮 chlusn臋艂a Wander owi w twarz. Nast臋pnie wsta艂a i wysz艂a, krocz膮c dumnie i z pozorn膮 godno艣ci膮 pomi臋dzy gapi膮cymi si臋 lud藕mi.
O tym wydarzeniu wypowiada艂 si臋 p贸藕niej zgodnie tuzin 艣wiadk贸w, z kt贸rych 偶aden nie wzi膮艂 strony Wandera.
Jest pan ju偶 oczekiwany — powiedzia艂a Marlena Wieb-ke, patrz膮c na zegarek. — Sp贸藕ni艂 si臋 pan sze艣膰 minut.
To mo偶emy wobec tego jeszcze dziewi臋膰 minut poplotkowa膰. — Karl Wander usiad艂 na krze艣le, kt贸re sta艂o przed jej biurkiem. — Chyba mog臋 sobie na to pozwoli膰, 偶eby minister poczeka艂 na mnie z kwadrans.
Niekoniecznie minister Feldmann — odpar艂a panna Wiebke chwytaj膮c za s艂uchawk臋 telefonu.
Niech mnie pani jeszcze nie anonsuje — zaoponowa艂 Wander, k艂ad膮c r臋k臋 na jej d艂oni, tak 偶e s艂uchawka zosta艂a z powrotem doci艣ni臋ta do wide艂ek. — Chcia艂abym najpierw prosi膰 o ma艂膮 informacj臋.
144
Dlaczego nie — odpowiedzia艂a cofaj膮c r臋k臋. — Zw艂aszcza gdyby chcia艂 pan wiedzie膰, kiedy odlatuje najbli偶szy samolot w pa艅skie rodzinne strony.
Pani Marleno, chce si臋 mnie pani koniecznie pozby膰?
Tak, poniewa偶 wie pan ju偶 stanowczo za wiele. Zna pan nawet moje imi臋 — odpar艂a ch艂odno jednak z weso艂ymi iskierkami w oczach.
Mnie to jeszcze nie wystarcza, ch臋tnie bym z pani膮 porozmawia艂 bardziej szczeg贸艂owo — stwierdzi艂 wpatruj膮c si臋 w ni膮.
A o czym? Chyba nie o pa艅skich najrozmaitszych znajomo艣ciach z paniami? — zapyta艂a kpi膮co.
Je偶eli tak dalej p贸jdzie, to b臋dzie ich coraz mniej — Wander z wyrachowaniem sili艂 si臋 na 偶arty. — Na razie jednak nie upadam na duchu, zw艂aszcza 偶e jestem otaczany tak troskliw膮 opiek膮.
Dobrze, 偶e przypomnia艂 mi pan o panu Sobottke — panna Wiebke nie traci艂a rezonu. — W tej sprawie mam panu przekaza膰, 偶e pan Krug powiedzia艂 dos艂ownie rzecz nast臋puj膮c膮: Chodzi艂o o zastosowanie pewnych 艣rodk贸w ostro偶no艣ci, ich odrzucenie przez pana zosta艂o zaakceptowane i problem uznano za za艂atwiony.
A co to oznacza dok艂adniej?
Dok艂adniej nie mo偶na tego chyba wyrazi膰? — stwierdzi艂a lekko rozweselona.
Za艂atwiony oznacza zapewne w tym wypadku, 偶e nie nale偶y o tym wspomina膰 ani s艂owem, a ju偶 w 偶adnym wypadku w obecno艣ci Feldmanna. Czy to w艂a艣ciwa interpretacja?
Marlena Wiebke prawie niezauwa偶alnie skin臋艂a g艂ow膮 i jakby z ulg膮 zapyta艂a: — Czy co艣 jeszcze?
— No c贸偶, mogliby艣my na przyk艂ad porozmawia膰 jesz
cze o kluczach, zwyk艂ych kluczach do apartament贸w. Wy
daje mi si臋, 偶e z 艂atwo艣ci膮 mog艂aby mi pani udzieli膰 pew
nych informacji, poniewa偶, o ile wiem, to biuro ma bezpo
艣redni wp艂yw na liczne firmy budowlane, do kt贸rych
nale偶膮 z kolei agencje wynajmu mieszka艅. Jedna z nich
przekaza艂a pani Wassermann-Westen pewn膮 ilo艣膰 kluczy,
by膰 mo偶e tylko dwa. Chcia艂bym wiedzie膰, na czyje zlece
nie i w czyim posiadaniu znajduje si臋 trzeci klucz.
145
To nie moja sprawa — zareplikowa艂a szorstko sekretarka.
Nawet wtedy, gdyby by艂o to dla mnie bardzo wa偶ne?
Zw艂aszcza wtedy! — odpar艂a. — Du偶o wa偶niejszy by艂by pa艅ski powr贸t do domu, zw艂aszcza 偶e pozwoli艂by unikn膮膰 pa艅skich dalszych, nocnych odwiedzin. Niew膮tpliwie b臋dzie pan do nich znowu zmuszony, kr臋c膮c si臋 tutaj jak s艂o艅 po sk艂adzie porcelany.
Czy wie pani w艂a艣ciwie, 偶e pi臋knie pani wygl膮da? — zapyta艂 nagle Wander. — Nawet w pani okularach, w tej okropnej fryzurze i w tej workowatej sukience! Na pani wzgl臋dy trzeba sobie zas艂u偶y膰, a ja dopiero si臋 do tego zabra艂em.
Ach Karl, znam kogo艣, kto twierdzi, 偶e jest pan ca艂kowicie beznadziejnym przypadkiem, chyba nie bez racji!
Nasza akcja wydaje si臋 przebiega膰 planowo — oznajmi艂 Krug po przyzwalaj膮cym skinieniu Feldmanna.
To chyba nic dziwnego — zauwa偶y艂 Karl Wander. — Mentalno艣膰 Niemc贸w wygl膮da czasami jak czytanka dla szko艂y podstawowej. Wystarczy tylko we w艂a艣ciwym czasie znajdowa膰 odpowiednie strony.
Mimo to nie powinni艣my popada膰 w nadmiern膮 pewno艣膰 siebie — ostrzeg艂 minister. — Wystarczy jeden b艂膮d, 偶eby wyzwoli膰 艂a艅cuch nie kontrolowanych reakcji.
W celu rutynowego om贸wienia wynik贸w akcji spotkali si臋 tym razem w biurze Kruga. Zgodnie ze sprawdzon膮 praktyk膮 siedzieli tylko we trzech, poniewa偶 uk艂ad ten by艂 w zasadzie tym samym co poufna rozmowa w cztery oczy.
Mi臋dzy nimi spoczywa艂y akta. Te zawiera艂y jednak wy艂膮cznie sprawozdania strony trzeciej, wycinki prasowe, kopie dokument贸w i materia艂 statystyczny. Nie by艂o tu 偶adnych dopisk贸w pochodz膮cych od Feldmanna czy od Kruga, 偶adnych uwag na marginesie, 偶adnych podpis贸w. Nawet ok艂adki nie zawiera艂y wskaz贸wek 艣wiadcz膮cych o pochodzeniu dokument贸w.
R贸wnie偶 Wander przyswoi艂 sobie te metody zabezpieczenia, kt贸re nie bez podziwu uwa偶a艂 za niemal doskona艂e.
146
Nie dostarcza艂 偶adnych tekst贸w pisanych, a na naradach pojawia艂 si臋, podobnie jak Krug, wy艂膮cznie z notatkami, kt贸re zaraz potem niszczy艂. Sam minister pos艂ugiwa艂 si膮 wy艂膮cznie swoj膮 godn膮 podziwu pami臋ci膮.
Grupa zaprzyja藕nionych pos艂贸w zajmuje si臋 w艂a艣nie urz臋dem pe艂nomocnika do spraw obrony — referowa艂 Krug.
W艂a艣ciwie nie urz臋dem, a jedynie samym pe艂nomocnikiem — skorygowa艂 z powag膮 Wander. — Nie mo偶na dopu艣ci膰, 偶eby przeprowadzono to w spos贸b tak nieudolny jak przed laty.
Pe艂nomocnikowi nale偶y z naciskiem u艣wiadomi膰, 偶e powinien si臋 jasno opowiedzie膰: po naszej stronie lub przeciwko nam — doda艂 Krug.
By艂oby lepiej, gdyby艣my powiedzieli: pr贸bujemy go przekona膰 — zaleci艂 minister.
Mog臋 w zasadzie zagwarantowa膰 powodzenie tego przedsi臋wzi臋cia — wyja艣ni艂 Wander.
Nie chcia艂bym si臋 dopytywa膰, jakie metody zamierza pan zastosowa膰, poniewa偶 rozumiem, 偶e wszystko odb臋dzie si臋 w spos贸b legalny — zauwa偶y艂 uprzejmie minister.
Jak najbardziej — zapewni艂 Wander. — Za艂o偶enie p臋tli na szyj臋 ludziom jego pokroju nawet przy rygorystycznym przestrzeganiu zasad prawa nie jest zbyt trudne.
Krug zauwa偶y艂, 偶e jego minister nieco zesztywnia艂, chocia偶 jego twarz nie zdradza艂a najmniejszego poruszenia. Postanowi艂 wi臋c szybko przej艣膰 do nast臋pnego punktu. — Panie ministrze, pa艅skie przem贸wienie do Zwi膮zku Wyp臋dzonych okaza艂o si臋 bardzo efektownym wst臋pem. Podobnie dobry efekt odnios艂y starannie przygotowane wywiady z genera艂em Keilhacke, co przyczyni艂o si臋 do zwi臋kszenia aktywno艣ci innych genera艂贸w. We w艂a艣ciwy spos贸b w艂膮cza si臋 cz臋艣膰 naszej prasy, a do tego niekt贸rzy komentatorzy radiowi i telewizyjni. Nawet przewodnicz膮cy komisji obrony zaczyna w spos贸b wysoce ostro偶ny dzia艂a膰.
— Mo偶na mu zreszt膮 dopom贸c — wtr膮ci艂 Wander.
— Mam wyja艣ni膰, w jaki spos贸b?
Minister uni贸s艂 ostrzegawczo d艂o艅. — Ewentualne szczeg贸艂y przekroczy艂yby ramy dzisiejszego spotkania i s膮
wy艂膮cznie pa艅sk膮 spraw膮 — wyja艣ni艂 Wanderowi tonem pe艂nym zaufania. — Chodzi mi przede wszystkim o ca艂o艣膰 dzia艂a艅, kt贸re musz膮 by膰 przekonywaj膮ce.
Przejd藕my wreszcie do ministra obrony i jego generalnego inspektora — kontynuowa艂 Krug z wyra藕n膮, cho膰 ukrywan膮 satysfakcj膮 b臋d膮c膮 u niego odpowiednikiem radosnej euforii. — Obaj staraj膮 si臋 wytrwa膰 w pow艣ci膮gliwym milczeniu, co oznacza, 偶e w og贸le nie zdaj膮 sobie sprawy, o co toczy si臋 gra. Albo te偶 nie dysponuj膮 偶adnymi kontrargumentami.
Przekonywa膰 musz膮 oczywi艣cie lepsze argumenty i koncepcje oraz ludzie o wy偶szych kwalifikacjach
— o艣wiadczy艂 minister Feldmann ze 艣mierteln膮 powag膮. —
Wszystko powinno odbywa膰 si臋 przy 艣cis艂ym przestrzega
niu demokratycznych regu艂.
— Wszystko powinno si臋 teraz rozegra膰 bardzo szybko
— doda艂 Krug. — Decyduj膮cy b臋dzie najbli偶szy weekend,
a zaraz potem parlament b臋dzie m贸g艂...
...o ile wcze艣niej nie nast膮pi interwencja kanclerza, czego nie mo偶na wykluczy膰 — minister Feldmann wskaza艂 na le偶膮c膮 przed nim czerwon膮 teczk臋. — Materia艂, kt贸ry nap艂yn膮艂 od Morgenrota, wskazuje na ewidentne nadu偶ycia inwestycyjne w obszarze przemys艂u zbrojeniowego i jest wysoce alarmuj膮cy. Wed艂ug niego roztrwoniono setki milion贸w marek, przeznaczaj膮c je na rozw贸j i pr贸by nowych rodzaj贸w broni.
Je偶eli nie miliardy!
Panie Wander, o ile wiem, podpisa艂 pan o艣wiadczenie o zachowaniu tajemnicy — powiedzia艂 minister Feldmann sil膮c si臋 na poufny ton. — Niech wi臋c pan nie zinterpretuje tego jako wyraz braku zaufania, je偶eli przy okazji tych materia艂贸w jeszcze raz przypomn臋 panu o bezwzgl臋dnej konieczno艣ci zachowania tajemnicy. W艂a艣nie one nale偶膮 do najbardziej tajnych...
Kto w艂a艣ciwie co艣 takiego ustala? — zapyta艂 Wander.
Jest to cz臋sto po prostu konieczne — stwierdzi艂 Kon-stantin Krug. — Z tym si臋 zawsze trzeba liczy膰.
Mog膮 to by膰 materia艂y dotycz膮ce podstaw naszej obronno艣ci — doda艂 minister. — Gdyby dosta艂y si臋 do
148
wiadomo艣ci opinii publicznej, zinterpretowano by to zapewne jako zdrad臋 stanu. A wi臋c, panowie, do czasu mojej rozmowy z kanclerzem ani s艂owa! 呕adnych aluzji, nazwisk! Nakazuje to interes pa艅stwa!
No jak, zadowolony? — spyta艂 Karl Wander starszego szeregowego F眉nfingera.
Zadowolony, to za ma艂o — zapewni艂 ten niemal z wdzi臋czno艣ci膮. — Jestem wr臋cz zachwycony!
Czyli podoba艂 si臋 panu ten cyrk?
Ten Keilhacke odstawi艂 naprawd臋 niez艂e przedstawienie i to przy pe艂nej widowni! — F眉nfinger by艂 rozmarzony.
— Prawie nie wierzy艂em oczom i uszom. Go艣膰 wtoczy艂 si臋 do
naszych koszar jak czo艂g, a zaraz potem strzeli艂 tak膮 m贸wk臋,
偶e mi 艂zy w oczach stan臋艂y. Mo偶na by艂o po prostu p臋kn膮膰 ze
艣miechu! O czci i godno艣ci cz艂owieka, a zw艂aszcza 偶o艂nierza.
O moralno艣ci i obyczajowo艣ci! Wo艂a艂, 偶e nie zamierza wi臋cej
tolerowa膰 w swoim otoczeniu 偶adnych 艣wi艅stw! A potem
poprosi艂 nas, 偶eby mu w tym dziele dopom贸c, bo nale偶y to
do naszych obowi膮zk贸w! Odzew by艂 natychmiastowy i us艂y
sza艂 w艂a艣nie to, co najwyra藕niej chcia艂 us艂ysze膰. W nieca艂e
dwie godzinki major Drau, ta brudna 艣winia, by艂 na zawsze
znowu w cywilu. Panie Wander, jak偶e艣 pan to za艂atwi艂?
— Zupe艂nie przypadkowo poci膮gn膮艂em za w艂a艣ciwy
sznurek — odpar艂.
Spotkali si臋 znowu w tej samej knajpie, usiedli w k膮cie i zam贸wili szampana. F眉nfinger stwierdzi艂, 偶e swoich przyzwyczaje艅 nie zmieni, a tym bardziej, 偶e jest co oblewa膰.
— Dlatego dzisiaj ja stawiam! — oznajmi艂. Sk艂oni艂 nast臋pnie
dwie wypoczywaj膮ce panienki wiadomej profesji do od
dalenia si臋 na co najmniej cztery metry, nie wykluczaj膮c
p贸藕niejszego skorzystania z ich us艂ug.
Ja wi臋c wype艂ni艂em moj膮 cz臋艣膰 zobowi膮za艅 — stwierdzi艂 Wander. — Teraz na pana kolej!
Na mnie? — zapyta艂 z ironicznym u艣miechem F眉nfinger. — A co by si臋 sta艂o, gdybym powiedzia艂: przykro mi, nic nie mam, wybra艂 pan sobie niew艂a艣ciwego kontrahenta! Co wtedy?
149
Mord臋 bym panu sku艂 — odpar艂 Wander.
Szkoda, 偶e nie m贸g艂bym panu zrobi膰 tej przyjemno艣ci, bo jestem ca艂kiem niez艂ym bokserem, mistrzem dywizji w wadze 艣redniej. Nie wygl膮dam na takiego, co? Tak, na wiele rzeczy nie wygl膮dam, r贸wnie偶 na to, 偶e uda艂o mi si臋 w tym brudnym 艣wiecie pozosta膰 jak gdyby cz艂owiekiem honoru. Czasem tego 偶a艂uj臋, ale nie w tym przypadku.
F眉nfinger z namaszczeniem rozpi膮艂 bluz臋 munduru, si臋gn膮艂 g艂臋boko do kieszeni i wyci膮gn膮艂 gruby zwitek papier贸w zwi膮zany gumk膮. Rzuci艂 go Wanderowi i doda艂: — Zawarto艣膰: pami臋tnik, trzy poetyckie wyznania, pi臋膰 list贸w i do tego osiem adres贸w. Zadowolony?
Karl Wander wzi膮艂 papiery do r臋ki i szybko przejrza艂 ich zawarto艣膰. Spojrza艂 ponuro i powiedzia艂, na艣laduj膮c Fiinfin-gera: — Zadowolony to za ma艂o, ale tak strasznie zachwycony to jednak oczywi艣cie nie jestem.
Ja te偶 nie — odpar艂 F眉nfinger. — Ale ujrzenie ca艂kowitego upadku tej 艣wini by艂o dla mnie wiele warte. U偶yje pan tego materia艂u?
Tylko po艣rednio, mam nadziej臋, 偶e to wystarczy.
Tym lepiej — powiedzia艂 F眉nfinger u艣miechaj膮c si臋 znowu. — A mo偶e ma pan ch臋膰 na inne, podobne interesy? Mo偶e m贸g艂bym wy艣wiadczy膰 jeszcze jedn膮 przys艂ug臋 w zamian za nast臋pn膮 parad臋 umoralniaj膮c膮? Strasznie to lubi臋!
Nie, dzi臋kuj臋! — zawo艂a艂 Wander. — Mam do艣膰 tych intymno艣ci, zreszt膮 by艂a to sytuacja wyj膮tkowa, nag艂a konieczno艣膰 — wzruszy艂 ramionami.
Nie chodzi mi wcale o sprawy intymne — zaoponowa艂 F眉nfinger. — Tyle jest innych mo偶liwo艣ci, trzeba je tylko znale藕膰!
Jak pan to sobie praktycznie wyobra偶a?
Potrzeba tylko troch臋 fantazji, a t臋 posiadam, je偶eli chc臋 — starszy szeregowy F眉nfinger spojrza艂 przed siebie rozmarzony. — Na przyk艂ad niedawno zagin臋艂a ca艂a rakieta z g艂owic膮 magnetyczn膮. Po prostu znikn臋艂a. Cz艂owieku, ale si臋 w艣ciekali! A nar贸d niemiecki zaczerwieni si臋 wr臋cz ze wstydu, oczywi艣cie tylko na kr贸tko, 偶e w og贸le mog艂o doj艣膰 do czego艣 takiego.
150
Ale skutkiem by艂o wprowadzenie potr贸jnych i poczw贸rnych zabezpiecze艅 tego rodzaju obiekt贸w!
Jest pan fachowcem w sprawach wojskowych, kolego Wander, ale nie jest pan praktykiem dnia codziennego — stwierdzi艂 F眉nfinger. — Zgoda, zabezpieczenia s膮 ustawione koncentrycznie wok贸艂 obiekt贸w. Tylko co z tego? Wystarczy przecie偶 w zupe艂no艣ci, je偶eli taka rakieta czy co艣 w tym rodzaju, po prostu zniknie! A nie ma nic prostszego. Mo偶na j膮 po prostu zakopa膰 albo wrzuci膰 do wody! Na przyk艂ad do jakiego艣 wykopu budowlanego. Tak 艂atwo nikt na to nie wpadnie, b臋d膮 szuka膰 a偶 do utraty tchu i wywo艂aj膮 zamieszanie, kt贸re 艂atwo wyw臋sz膮 wszystkie gazety... No, co pan o tym s膮dzi?
Jest pan geniuszem, panie F眉nfinger — o艣wiadczy艂 Wander. — Niech pan to koniecznie zrobi, najlepiej jeszcze w tym tygodniu! B臋dziemy w sta艂ym kontakcie!
— Czy nie mia艂em ju偶 przyjemno艣ci pozna膰 pana?
— spyta艂 uprzejmie przewodnicz膮cy komisji obrony.
— O ile si臋 nie myl臋, spotkali艣my si臋 u pani baronowej.
— Nie myli si臋 pan — odpar艂 r贸wnie uprzejmie Wander.
— Ale musz臋 niestety zakwestionowa膰 twierdzenie, 偶e by
艂a to przyjemno艣膰.
Osobnik z twarz膮 belfra i 艣wiadcz膮cym o wewn臋trznej energii podbr贸dku u艣miechn膮艂 si臋 z wytrenowan膮 cierpliwo艣ci膮. — Piastuj膮c m贸j urz膮d musz臋 by膰 przygotowany na wiele nieprzyjemno艣ci: uprzedzenia, pom贸wienia, intrygi a nawet pr贸by szanta偶u... Oczywi艣cie, z pewno艣ci膮 nie z pana strony, tym bardziej 偶e zaanonsowa艂 pana przybycie m贸j wieloletni kolega partyjny Krug. Czy przybywa pan z okre艣lon膮 misj膮?
— Mam pana zaprosi膰 na kolacj臋 — odpowiedzia艂
z u艣miechem Wander. — Dostarcz臋 r贸wnie偶 pewnego in
teresuj膮cego materia艂u do rozmowy.
Przewodnicz膮cy przyj膮艂 Wandera w siedzibie parlamentu, w oddanym mu do dyspozycji pokoju. Pod艂oga by艂a pokryta jasnozielon膮 wyk艂adzin膮, 艣ciany kry艂y si臋 pod boazeri膮 z ciemnobr膮zowego drewna, za艣 sufit i zas艂ony
151
b艂yszcza艂y 艣nie偶nobia艂o. Pomieszczenie nie kipia艂o wi臋c przepychem, ale emanowa艂o z niego dostoje艅stwo.
— Niech si臋 pan rozgo艣ci — zaprosi艂 przewodnicz膮cy
wskazuj膮c na sk贸rzany fotel.
Wander za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋 i stwierdzi艂: — Sprawia pan wra偶enie cz艂owieka beztroskiego.
Taki rzeczywi艣cie jestem — stwierdzi艂 przewodnicz膮cy nie bez pewnej dumy. — Powiedzmy: 艂ut szcz臋艣cia. Nieszcz臋sna przesz艂o艣膰 niemiecka prawie nikogo nie pozostawi艂a bez skazy, ja jednak pozosta艂em, 偶e tak powiem, czysty!
Za wyj膮tkiem pewnego drobiazgu, kt贸ry by艂 zapewne przypadkowym b艂臋dem.
Przewodnicz膮cy za艣mia艂 si臋 beztrosko. — Domy艣lam si臋, do czego pan zmierza. Chodzi zapewne o pewien fakt, kt贸ry w swoim czasie zosta艂 sztucznie rozdmuchany przez wschodni膮 propagand臋, a nast臋pnie u nas ca艂kowicie wyja艣niony — Wander zosta艂 pocz臋stowany najlepszymi ha-wa艅skimi cygarami ze srebrnej szkatu艂ki przeznaczonymi zapewne dla szczeg贸lnych go艣ci. Za takiego niew膮tpliwie przewodnicz膮cy go instynktownie uzna艂. — W roku 1944 zosta艂em wpl膮tany w proces, w kt贸rym chodzi艂o o domnieman膮 zdrad臋 ojczyzny — wyja艣ni艂 swojemu rozm贸wcy. — Moje zeznanie jako 艣wiadka nie mog艂o jednak zapobiec skazaniu oskar偶onego na kar臋 艣mierci.
Jest kilka wersji owych wydarze艅 — wtr膮ci艂 Wander.
Rzeczywi艣cie, jak ju偶 powiedzia艂em, istniej膮 takie. Zosta艂y one nag艂o艣nione przez wrogie pa艅stwu elementy, mi臋dzy innymi komunist贸w, w celu uniemo偶liwienia obj臋cia przefee mnie stanowiska przewodnicz膮cego. Dzisiaj nikt ju偶 tego nie traktuje serio.
Ten skazany na 艣mier膰 podoficer nazywa艂 si臋 Kayser, Friedrich Johann Kayser, prawda?
Tak. Stara艂em si臋 zeznawa膰 na jego korzy艣膰, co on sam najlepiej m贸g艂by potwierdzi膰. Niestety, nie 偶yje przecie偶!
Jest pan pewny? — zapyta艂 badawczo Wander.
Po raz pierwszy nast膮pi艂a zauwa偶alna reakcja. Przewodnicz膮cy otworzy艂 usta i pozosta艂 tak przez chwil臋. Z pew-
- 152
nym wysi艂kiem odpowiedzia艂: — Przecie偶 to, co pan suge-i ruje, jest ca艂kowicie niemo偶liwe!
Niech pan za艂o偶y, 偶e ten cz艂owiek nie zgin膮艂, 偶e uda艂o mu si臋 wtedy prze偶y膰. Za艂贸偶my dalej, 偶e chcia艂by on powr贸ci膰 do tamtych wydarze艅 i twierdzi膰, 偶e do jego skazania doprowadzi艂o jedno jedyne zeznanie 艣wiadka, pa艅skie!
B艂agam pana, to nie mo偶e by膰 prawda! — zawo艂a艂 przera偶ony przewodnicz膮cy. — To by艂oby k艂amstwo!
Pana zdaniem!
A dlaczego, pytam pana, ten cz艂owiek, je偶eli rzeczywi艣cie 偶yje, mia艂by opowiada膰 takie potworno艣ci?
Mo偶e mu si臋 nie podoba pa艅ski nos? — odpar艂 Wan-der. — Mo偶e z czystego, dopiero niedawno odkrytego poczucia sprawiedliwo艣ci? A mo偶e ten osobnik chce obj膮膰 po prostu pewn膮 obiecuj膮c膮 posad臋, na przyk艂ad w zak艂adach zbrojeniowych, a ta zosta艂a mu obiecana pod warunkiem ostatecznego wyja艣nienia niekt贸rych fakt贸w w jego 偶yciorysie. Czy koniecznie chce pan si臋 wdawa膰 w te wyja艣nienia?
Nie, tylko nie to! — przewodnicz膮cy zblad艂 jak 艣ciana. — Pod 偶adnym pozorem. Tylko co mam robi膰?
Kolacja o dwudziestej! — odpar艂 Wander.
呕e te偶 w og贸le ma pan jeszcze odwag臋 tu przychodzi膰, oszu艣cie jeden! — zawo艂a艂 na powitanie Peter Sand-man. — Jest pan jednym z najbardziej bezczelnych i chytrych 艂obuz贸w, jakich w 偶yciu spotka艂em!
Tylko po to mnie pan zaprosi艂, 偶eby mi to powiedzie膰? — Wander usiad艂 na krze艣le w biurze ameryka艅skiego dziennikarza. — Z przyjemno艣ci膮 zrezygnuj臋 z komplement贸w tego rodzaju, przynajmniej z pana strony.
Najwyra藕niej pr贸bowa艂 pan nawet mnie nabi膰 w butelk臋! Jest to chyba jedyna rzecz, na kt贸r膮 jestem wra偶liwy.
To jaka艣 bzdura, Peter! — zawo艂a艂 zaskoczony Karl Wander. — To na pewno nieporozumienie, niech pan szybko powie, o co chodzi, zaraz to wyja艣nimy.
Dobra, a wi臋c karty na st贸艂! — Peter Sandman si臋gn膮艂 po przygotowan膮 ju偶 teczk臋, zawieraj膮c膮 najwyra藕niej stos
153
zdj臋膰. — Strasznie jestem ciekawy, jaki偶 to wykr臋t pan teraz znajdzie.
No dobra, Peter, a raczej mister Sandman! — Wan-der ze stanu kompletnego zaskoczenia wpad艂 w gwa艂towne oburzenie. — Mo偶e pan sobie o mnie my艣le膰, co pan chce, by膰 mo偶e nawet jest to cz臋艣ciowo prawd膮! Z wyj膮tkiem dw贸ch rzeczy! Po pierwsze: nie oszukam nikogo, kto jest uczciwy w stosunku do mnie. A po drugie: nie b臋d臋 traktowa艂 cz艂owieka, z kt贸rym chc臋 si臋 nadal przyja藕ni膰 jak ostatniego idiot臋! Czy wyrazi艂em si臋 zrozumiale?
Tak, Karl — odpowiedzia艂 Sandman, odzyskuj膮c swoj膮 dawn膮 serdeczno艣膰. Nast臋pnie jednak otworzy艂 teczk臋 z pouk艂adanymi jedno na drugim zdj臋ciami. — To jednak musimy wyja艣ni膰, bardzo nalegam! Je偶eli nawet nie z nieufno艣ci, to przez ciekawo艣膰.
Zgoda, Peter, zaczynamy.
Sandman otworzy艂 szuflad臋 biurka i wyci膮gn膮艂 z niej butelk臋 whisky i dwie szklanki. — Napijmy si臋 najpierw! Oby nie po raz ostatni! — Nape艂ni艂 obie szklanki i jedn膮 podsun膮艂 Wanderowi.
Trzyma mnie pan w strasznym napi臋ciu, Peter! Powoli sam si臋 zaczynam zastanawia膰, czy czasem rzeczywi艣cie czego艣 nie nabroi艂em, o czym sam jeszcze nie wiem!
To si臋 zdarza! Tak wi臋c niejednokrotnie zapewnia艂 mnie pan, 偶e chodzi panu jedynie o mo偶liwie najbardziej radykaln膮 reform臋 armii, ale niekoniecznie o to, 偶eby Feldmann zosta艂 kolejnym ministrem obrony.
Tak jest!
Ja natomiast uwa偶am go za cz艂owieka, co do kt贸rego mo偶na przypuszcza膰, 偶e sprzeda armi臋 ka偶demu, kto mu zagwarantuje stanowisko kanclerza. Oznacza to, 偶e chce sobie stworzy膰 instrument w艂adzy i zdegraduje go p贸藕niej do roli towaru, przy czym pan mu aktualnie pomaga.
W 偶adnym wypadku! Do chwili obecnej jest mi jedynie wiadome, 偶e Feldmann dzia艂a na zlecenie kanclerza lub za jego zgod膮. Zapewni艂 mnie o tym i wierz臋 mu.
Ja natomiast nie. Co wi臋cej, jestem przekonany, 偶e pomi臋dzy panem a Feldmannem istniej膮 pewne nieformal-
154
ne, 偶eby nie powiedzie膰: osobiste zwi膮zki. Zwi膮zki, kt贸re
zataczaj膮 podejrzanie szerokie kr臋gi.
Przecie偶 to absurd, Peter!
Mog臋 tego dowie艣膰 — odpar艂 Sandman. Niemal pieczo艂owicie otworzy艂 swoj膮 teczk臋 i wydobywszy z niej zdj臋cie wr臋czy艂 je Wanderowi. — Zacznijmy od tego: minister z rodzin膮! Pi臋knie zaaran偶owana, malownicza idylla w ogrodzie: ona, typ sympatycznej, przeci臋tnej gospodyni domowej, do tego dwoje przymilnych dzieciak贸w, w tle najczystszej rasy owczarek niemiecki. Ponad tym, jak promienne s艂o艅ce, dobrotliwy, 艂askawy i niew膮tpliwie bogobojny ojciec rodziny, pan minister.
Wspaniale! — stwierdzi艂 nieporuszony Wander. — Tylko, 偶e ja w og贸le nie znam rodziny ministra, nigdy osobi艣cie nie widzia艂em jego 偶ony ani dzieci, nie m贸wi膮c ju偶 o psie. To zdj臋cie nic mi wi臋c nie m贸wi.
Ch臋tnie na to przystan臋 — odpar艂 Sandman. — Nie mo偶e mi pan z kolei odm贸wi膰 pewnego wyczucia sytuacji. Ot贸偶 jestem pewny, 偶e Feldmann tylko wtedy pokazuje si臋 w ca艂ej okaza艂o艣ci, gdy co艣 sobie po tym obiecuje, jak na przyk艂ad tutaj.
Zdj臋cie, kt贸re Wander ujrza艂 tym razem, przedstawia艂o pewne eleganckie towarzystwo, w typie okre艣lanym tutaj jako niewielkie, ale starannie dobrane. By艂o to mniej wi臋cej dwunastu pan贸w, prawie wszyscy we frakach, na piersiach ordery, oraz panie, oko艂o sze艣ciu, w sukniach wieczorowych. Pomi臋dzy nimi by艂o dw贸ch ministr贸w, dw贸ch ambasador贸w, jeden genera艂 oraz inne osobisto艣ci z grona obecnej elity. Po艣rodku sta艂 Feldmann.
Gospodyni tego dostojnego towarzystwa stoi po lewej stronie w pierwszym rz臋dzie — powiedzia艂 Peter Sandman.
Nie omieszka艂em jej zauwa偶y膰 — odpar艂 Wander.
W艂a艣nie z tego powodu mog臋 chyba za艂o偶y膰, 偶e doskonale pan wie, jak膮 rol臋 odgrywa baronowa von Wassermann-Westen w tym towarzystwie.
Obawiam si臋, Peter, 偶e jest pan na fa艂szywym tropie!
Mo偶e si臋 pan obawia膰 wielu rzeczy, ale nie tego! Teraz w艂a艣nie nareszcie odkry艂em, co tu jest grane! Mianowicie
155
Sabina, nasza baronowa, przypuszczalnie ju偶 od kilku lat jest, jak to si臋 m贸wi, zaprzyja藕niona z Feldmannem. Oznacza to, 偶e robi on dla niej pewne rzeczy, a ona z kolei w ramach wdzi臋czno艣ci jest gotowa zrobi膰 to i owo dla niego.
To niewykluczone — stwierdzi艂 po zastanowieniu Wander. — Sabina ma g艂ow臋 do interes贸w.
Czy nie wyrazi艂em si臋 wyra藕nie? — zapyta艂 Sandman nieco zdziwiony. — Oni sypiaj膮 ze sob膮!
Naprawd臋? — wyrazi艂 nie mniejsze zdziwienie Wander.
Przez chwil臋 patrzyli na siebie, potem Sandman roze艣mia艂 si臋 tubalnie. — Ch艂opie — najlepszy z pana pokerzy-sta, jakiego spotka艂em! Ci膮gle pan pr贸buje blefowa膰!
Sandman wyj膮艂 z teczki nast臋pn膮 fotografi臋 i tryumfalnie podni贸s艂 j膮 do g贸ry pokazuj膮c Wanderowi. — W艂a艣nie to znalaz艂em podczas porz膮dkowania starych papier贸w, kt贸re dziesi臋膰 lat temu dosta艂y si臋 za pana po艣rednictwem w moje r臋ce. Oto niegdysiejszy enfant terrible bundeswery prywatnie!
Jak atutow膮 kart臋 rzuci艂 nast臋pnie na st贸艂 zdj臋cie przedstawiaj膮ce Wandera. Ten spojrza艂 na nie kr贸tko. By艂 w mundurze oficerskim na balu prasy w Monachium. Wyra藕nie weso艂o nastrojony m艂ody cz艂owiek, szczup艂y i przystojny. Z u艣miechem wpatruje si臋 w dziewczyn臋 u swojego boku. By艂a to Sabina!
Zgodzi si臋 pan, 偶e to zdj臋cie to osobliwe znalezisko? — Gdy Wander skin膮艂 g艂ow膮, pyta艂 dalej: — Zgodzi si臋 pan r贸wnie偶, 偶e mog艂em na jego podstawie wysnu膰 pewne wnioski? — Wander skin膮艂 znowu.
Tak wi臋c, m贸j drogi, p臋tla si臋 zaciska i to na pa艅skiej szyi. Dowodzi to, 偶e pomi臋dzy Sabin膮, Feldmannem i panem istnia艂y du偶o bardziej 艣cis艂e zwi膮zki, ni偶 to mo偶na by艂o przypuszcza膰. Jest to wi臋c przedsi臋wzi臋cie powi膮zane z niezwykle intymnymi, prywatnymi inwestycjami. A mo偶e pan temu zaprzeczy?
Karl Wander energicznie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. — Owszem, przyznaj臋, 偶e zna艂em Sabin臋 Wassermann, jak si臋 w贸wczas
156
nazywa艂a. Nast臋pnie jednak nasze drogi rozesz艂y si臋 w niezbyt 艂adny spos贸b, mo偶e przy jakiej艣 okazji opowiem panu o tym. S膮dzi艂em potem, 偶e sko艅czy艂em z ni膮 bez 偶alu i definitywnie. Spotka艂em j膮 dopiero tutaj, najpierw osobi艣cie, a potem na oprawionej w srebrne ramki fotografii na biurku Maksymiliana Morgenrota. Powinien pan sam to sprawdzi膰, Peter.
— Nie omieszkam — odpar艂 z ulg膮, wyra藕nie o偶ywiony. — Z tej sytuacji zaczynaj膮 wynika膰 zupe艂nie nowe aspekty.
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 si贸dma
O problematyczno艣ci ustalania wi膮偶膮cych regu艂 — stale trzeba si臋 liczy膰 z tym, 偶e nie wszyscy si臋 b臋d膮 do nich stosowa膰.
Kiedy rozpocz臋艂o si臋 wielkie przedstawienie, d艂a laik贸w wygl膮daj膮ce niezwykle przekonywaj膮co, zabra艂em si臋 za przywleczone przez kt贸rego艣 z naszych m艂odych pracownik贸w tak zwane o艣wiadczenie jednego z szef贸w policji kryminalnej. Zapewnia艂 on w nim co nast臋puje: „Musz臋 zaprzeczy膰 twierdzeniu, 偶e w moim wydziale kiedykolwiek dosz艂o do odsuni臋cia kt贸regokolwiek z funkcjonariuszy od prowadzenia jakiejkolwiek sprawy". Chodzi艂o przy tym o Kohla. A dalej: „Je偶eli jednak powsta艂o takie wra偶enie, to mog艂o by膰 one jedynie wynikiem administracyjno--technicznie uwarunkowanej konieczno艣ci zmiany stosunk贸w kompetencji".
Zbyt wiele mi to w贸wczas nie m贸wi艂o, tym bardziej, 偶e odnosz臋 si臋 z wyra藕n膮 niech臋ci膮 do biurokratycznej niemczyzny. Poprzestanie na tym by艂o oczywi艣cie b艂臋dem. Za r贸wnie ma艂o znacz膮ce uznali艣my w贸wczas dor臋czone mi sprawozdanie na temat pewnej rozmowy z przewodnicz膮cym komisji obrony nagranej w „p贸藕nych godzinach nocnych" na ta艣m臋 magnetofonow膮. Zawiera艂a ona mi臋dzy innymi nast臋puj膮ce sformu艂owania: „pani baronowa wydawa艂a
157
mi si臋 wi臋c osob膮 o wysokiej pozycji towarzyskiej... tym bardziej, 偶e nale偶膮cy do jej najbli偶szych znajomych pan minister... co stwarza艂o atmosfer臋 zaufania...".
I tak dalej. Zwyk艂a lu藕na rozmowa, pomy艣la艂em. Zauwa偶y艂em jednak, 偶e Fe艂dmann i Wassermann-Westen jad膮 jak gdyby na tym samym w贸zku. Poza tym: oboje obrabiaj膮, zapewne wsp贸lnie, przewodnicz膮cego komisji obrony. Kogo poza tym? Dlaczeg贸偶 by nie? Polityka i interes nigdy nie by艂y dla mnie sk艂贸conymi bra膰mi. Ludzi pokroju Wan-dera na szcz臋艣cie nie ma za du偶o.
Na jego temat mia艂em wkr贸tce stosy materia艂贸w, kt贸re jedynie pobie偶nie przegl膮da艂em, poniewa偶 nie mo偶na si臋 ju偶 by艂o z nich dowiedzie膰 niczego zdecydowanie nowego. Jego portret rysowa艂 si臋 jednak coraz wyra藕niej.
Najwidoczniej mieli艣my do czynienia z egzemplarzem lekkomy艣lnie apolitycznym, dja kt贸rego osobiste uczucia zawsze mia艂y pierwsze艅stwo. Zaproponowa艂em Sandmano-wi, 偶eby sobie z nim da艂 spok贸j, jednak Sandman w tym punkcie nie dawa艂 si臋 przekona膰. Twierdzi艂, 偶e wi臋kszo艣膰 tych zgromadzonych „ocen" to bezczelne insynuacje, poniewa偶 ich dor臋czyciele mieli czelno艣膰 podsumowywa膰 ca艂e 偶ycie cz艂owieka w kilku linijkach.
Jedna z tych ocen pochodzi艂a od niejakiego Unterpoin-tera, profesora gimnazjum, by艂ego nauczyciela Wandera. Pisa艂 on: „...wszystko trzeba widzie膰 w nale偶ytych uwarunkowaniach, ...by艂 niew膮tpliwie zdolnym uczniem, ...mimo to jakby czym艣 obci膮偶ony, ...najwyra藕niej nigdy nie czu艂 si臋 do艣膰 uhonorowany ...pochodz膮c z prostego 艣rodowiska ... ojciec 艣lusarz czy co艣 w tym rodzaju ... matka chorowita ... nie przyznaj膮c si臋 do tego cierpia艂 z powodu swojego pochodzenia...".
Wander mia艂 siln膮 sk艂onno艣膰 do literacko brzmi膮cych komuna艂贸w. By膰 mo偶e powinien raczej zosta膰 poet膮, pisa艂 przecie偶 wszelkie mo偶liwe rzeczy. Kr贸tko m贸wi膮c — idealny dostawca tekst贸w. Od czasu do czasu pozwala艂 sobie na sformu艂owania typu: „Struktury organizacyjne ka偶dej w艂adzy s膮 pewne swojej egzystencji tylko wtedy, gdy uda im si臋 wyhodowa膰 mo偶liwie jak najwi臋ksz膮 liczb臋 g艂upich, naiwnych i pos艂usznych poddanych". Jest to oczywi艣cie pra-
158
wda, jednak emocjonalne uniesienia z tego powodu dowodz膮 偶a艂osnej nie偶yciowo艣ci.
Podobnie zreszt膮 jak stwierdzenie: ,,Jedyny testament naszych ojc贸w to totalna plajta".
No i co z tego?
Taki w艂a艣nie by艂 ten poczciwina, mia艂 w sobie co艣 ze 艣wiatowego rewolucjonisty w wersji kieszonkowej. Nie by艂o to w sumie nic szkodliwego, poniewa偶 nawet 艣rednio m膮drzy w艂adcy toleruj膮 nadwornych b艂azn贸w. K艂opoty zaczynaj膮 si臋 dopiero, gdy zaczynaj膮 oni nap艂ywa膰 stadami, pocz膮tkowo nawet niewielkimi.
Tak w艂a艣nie teraz si臋 sta艂o. N
8
W 艣rodku tajfunu mo偶e by膰 strefa ciszy. Na ni膮 w艂a艣nie trzeba uwa偶a膰!
C
o mog臋 dla pana zrobi膰? — zapyta艂 uprzejmie pe艂nomocnik do spraw obrony. — Nic! — odpar艂 siadaj膮c Wander. Lekcewa偶膮cym spojrzeniem obrzuci艂 wn臋trze. By艂o to przeci臋tne biuro g贸rnej klasy 艣redniej, wy艣cielone pot臋偶nym, seryjnie tkanym dywanem, zastawione niezgrabnymi, tanimi meblami.
A czemu zawdzi臋czam pa艅sk膮 wizyt臋? — r贸wnie grzecznie dr膮偶y艂 pe艂nomocnik.
Chcia艂bym pana zaopatrzy膰 w lektur臋.
Obecny pe艂nomocnik do spraw obrony, by艂y deputowany, podobnie jak i poprzednicy z wykszta艂cenia prawnik, do tego oficer rezerwy, najwyra藕niej umia艂 ju偶 sobie poradzi膰 ze swoj膮 nie艂atw膮, a obecnie wr臋cz bardzo trudn膮 rol膮. Jego zm臋czone oczy spogl膮da艂y cierpliwie, a m臋ska twarz emanowa艂a demonstracyjnym przem臋czeniem. Wszystko to budzi艂o uczucie g艂臋bokiego zaufania.
C贸偶 wi臋c zamierza mi pan zaoferowa膰? — zapyta艂 jeszcze raz, spogl膮daj膮c na Wandera z wyra藕n膮 przychylno艣ci膮.
Jestem tu w艂a艣ciwie tylko w roli listonosza — oznajmi艂 Wander. Rozsun膮wszy zamek b艂yskawiczny swojej akt贸wki, wydoby艂 z niej zwitek papier贸w i podsun膮艂 je swojemu rozm贸wcy. — S膮 to tylko kopie, ale bez trudu rozpozna pan, 偶e istniej膮 r贸wnie偶 orygina艂y. B臋dzie pan to chyba m贸g艂 potwierdzi膰 w ci膮gu najbli偶szych dziesi臋ciu sekund.
Pe艂nomocnik wzi膮艂 papiery do r臋ki: pami臋tnik, wiersze, listy i adresy. Pospiesznie przekartkowa艂 zawarto艣膰 i zacisn膮艂 z臋by, a jego twarz zabarwi艂a si臋 na szaro. Wanderowi
przypomina艂o to scen臋 z hollywoodzkiego filmu, kiedy za chwil臋 ma zabrzmie膰 przejmuj膮co g艂o艣na muzyka. Motyw katastrofy.
Co pan zamierza? Czego pan chce ode mnie? — zapyta艂 pe艂nomocnik.
Chcia艂bym panu przekaza膰 zaproszenie na kolacj臋 w ma艂ym gronie! Dzisiaj o dwudziestej w hotelu „Rheinhof". Pan Krug zaprasza!
Jestem cz艂owiekiem ostro偶nym, takim si臋 sta艂em — to niezwykle wiarygodne o艣wiadczenie pochodzi艂o od niejakiego Jamesa Leinbergera, dziennikarza, korespondenta licznych gazet o nak艂adzie 艣redniej wielko艣ci. — Znam si臋 na tej bran偶y i trudno mi wcisn膮膰 kit!
Przed naszym spotkaniem poda艂em panu rodzaj referencji, a mianowicie nazwisko pana Kruga — Wander otworzy艂 stoj膮c膮 w jego apartamencie szafk臋 z napojami. — Porozumia艂 si臋 pan z nim?
Oczywi艣cie — odrzek艂 James, kt贸rego prawdziwe imi臋 brzmia艂o Jakob. By艂 on cz艂owieczkiem chudym, bladym i porusza艂 si臋 jakby z pewnym wysi艂kiem. Teraz posuwa艂 si臋 w艂a艣nie w stron臋 butelek. Wybrawszy oczywi艣cie najdro偶sz膮 mark臋, zwr贸ci艂 si臋 znowu do Wandera: — Co mi pan zaoferuje poza t膮 whisky?
Ten wr臋czy艂 mu kartk臋, na kt贸rej pismem maszynowym podane by艂y r贸偶ne informacje na temat Ewertza, dyrektora departamentu w ministerstwie obrony. Chodzi艂o o przyj臋cie 艂ap贸wek na sum臋 dwudziestu i sze艣膰dziesi臋ciu o艣miu tysi臋cy marek. Podano tak偶e daty, nazwy bank贸w i numery kont.
James Leinberger przeczyta艂 i z nie zmienionym wyrazem twarzy stwierdzi艂: — U偶yteczne, je偶eli uda si臋 udowodni膰!
Mo偶e si臋 pan upewni膰 w zak艂adach Morgenrota w Essen, u pewnego upowa偶nionego ksi臋gowego, kt贸rego nazwisko figuruje jako ostatnie na pa艅skiej kartce.
A ten powie, 偶e to wszystko prawda? — zapyta艂 z wyra藕nym niedowierzaniem James.
162
Oczywi艣cie, nie bezpo艣rednio. Jest on jednak przygotowany na ewentualne pytania i najpierw b臋dzie oczywi艣cie odmawia艂 potwierdzenia czegokolwiek, co jest tutaj jedn膮 z regu艂 gry. Musi pan wobec tego spyta膰, czy jest w stanie zaprzeczy膰 tym faktom. Zamilknie wtedy na chwil臋 w zak艂opotaniu, a potem odpowie z oci膮ganiem: „nie". B臋dzie to praktycznie rzecz bior膮c potwierdzenie.
A czy otrzymam je na 偶膮danie tak偶e na pi艣mie?
Nawet to zosta艂o przewidziane — potwierdzi艂 Karl Wander.
Pi臋kne, podst臋pne 艂ajdactwo — pochwali艂 James. — Ca艂kowicie w stylu Kruga. To oczywi艣cie du偶y komplement. Ile to ma kosztowa膰?
Nic.
Niech臋tnie przyjmuj臋 prezenty — oznajmi艂 ponuro James Leinberger. — To wbrew moim zasadom i og贸lnie obowi膮zuj膮cym w bran偶y zwyczajom. Jakich informacji oczekuje pan wobec tego ode mnie?
Karl Wander spojrza艂 na opr贸偶nion膮 ju偶 prawie w jednej trzeciej butelk臋 i ostro偶nie powiedzia艂: — Chcia艂bym wiedzie膰 co艣 wi臋cej na temat ministra Feldmanna, a zw艂aszcza jego 偶ycia prywatnego.
Z przyjemno艣ci膮 — zapewni艂 ochoczo James. — Co prawda nie wiem zbyt du偶o na ten temat, ale par臋 ciekawych szczeg贸艂贸w zawsze si臋 znajdzie. Zna pan niejak膮 Erik臋 Ritter?
Nie.
No to niech si臋 pan cieszy. -— Kartk臋 z informacjami na temat Ewertza schowa艂 do portfela, a butelk臋 z whisky przyci膮gn膮艂 jeszcze bli偶ej. — Owszem, sam musz臋 przyzna膰, posiada艂a ona pewne specjalne zdolno艣ci.
Tak偶e w zwi膮zku z Feldmannem?
Na bladym, wyniszczonym obliczu Jamesa zakwit艂 grymas u艣miechu. — Niezale偶nie od tego, w kt贸rym miejscu jej spokojnego mieszkanka si臋 sta艂o, siedzia艂o czy le偶a艂o, dostrzega艂o si臋 jego. JEGO — wielkimi literami. Na jej stoliku nocnym sta艂o JEGO zdj臋cie paradne: ON jako obiecuj膮cy m膮偶 stanu i potencjalny ojciec narodu. W poprzek zdj臋cia, na brzuchu i piersi, widnia艂a wypisana przez
163
niego pot臋偶nymi literami dedykacja: dla Eriki Ritter, mojej zawsze wiernej wsp贸艂pracownicy, z podzi臋kowaniem za wzorowo wype艂niane obowi膮zki.
Karl Wander z uwag^ nape艂ni艂 szklank臋 go艣cia. James spojrza艂 na ni膮 pod 艣wiat艂o, u艣miechn膮艂 si臋 znowu i kontynuowa艂: — Cieszy艂a Feldmanna wiernym wype艂nianiem obowi膮zk贸w przez ponad rok. Potem pozby艂 si臋 jej, chyba najlepsz膮 z mo偶liwych metod: poprzez awans i mianowanie na urz臋dnika pa艅stwowego.
Op艂aci艂o si臋 jej wi臋c.
Nie tylko to. Ten stosunek wiele dla niej znaczy艂 i nie mog艂a o nim zapomnie膰. U艣wiadomi艂em sobie to przy okazji jednej z jej intymnych specjalno艣ci. W stanie silnego podniecenia mia艂a zwyczaj gry藕膰. Wgryza艂a si臋 we wszystko, co by艂o akurat w jej zasi臋gu.
By艂 pan na to oczywi艣cie przygotowany?
Nie zawsze — odpar艂 James. — Zazwyczaj udawa艂o mi si臋 zas艂oni膰 poduszk膮. Raz tylko nie mia艂em innego wyj艣cia, jak da膰 jej porz膮dnie po pysku.
Przypuszczam, 偶e na tym pa艅stwa znajomo艣膰 si臋 zako艅czy艂a.
Wr臋cz przeciwnie, dopiero si臋 zacz臋艂a! Ona by艂a wr臋cz zachwycona, po prostu wy艂a z zachwytu. Potem wyj臋cza艂a z uwielbieniem: — Jeste艣 zupe艂nie taki sam jak on!
Musz臋 natychmiast porozmawia膰 z naszym chlebodawc膮 — za偶膮da艂 Karl Wander.
Pan Krug jest teraz zaj臋ty i nikogo nie przyjmuje — wyja艣ni艂a Marlena Wiebke.
Ala ja musz臋 wyja艣ni膰 wa偶n膮 spraw臋, kt贸ra nie cierpi zw艂oki!
Jedyn膮 rzecz膮 nie cierpi膮c膮 zw艂oki jest pa艅ski wyjazd — odpowiedzia艂a, przypatruj膮c mu si臋 uwa偶nie.
Niech pani da spok贸j! A mo偶e pojecha艂aby pani ze mn膮?
Niech pan nie udaje takiego dowcipnisia! Nale偶y pan do zupe艂nie innego gatunku.
164
— Przejrza艂a mnie pani, podobnie zreszt膮 jak m贸j przy
jaciel Peter Sandman i B贸g jeden wie, kto jeszcze! Tak,
jestem czym艣 w rodzaju s臋pa! Troszcz臋 si臋 jedynie o m贸j
偶o艂膮dek i usi艂uj臋 sprzedawa膰 sw贸j m贸zg. Resztki charak
teru odda艂em do przechowalni baga偶u na lotnisku Kolonia
Wahn. Nie jest to jednak przyczyn膮, dla kt贸rej nie mog艂a
by mnie pani zaanonsowa膰 szefowi.
Niewzruszona odpar艂a: — Ja mam swoj膮 prac臋, pan ma swoj膮 — nasze zadania wcale nie musz膮 by膰 zgodne. W ka偶dym razie w dniu dzisiejszym nie ma dla pana wolnego terminu.
— Nawet, je偶eli musz臋 porozmawia膰 z Krugiem o wa偶
nym telegramie? Oto on!
Poda艂 jej telegram, ale panna Wiebke da艂a mu do zrozumienia, 偶e nie chce go wzi膮膰 do r臋ki. Wobec tego po艂o偶y艂 go na biurku i przesun膮艂 w jej stron臋. Marlena udawa艂a, 偶e nie zwraca na niego uwagi, ale szybkim spojrzeniem zarejestrowa艂a tre艣膰:
R脫呕A ZASADZONA ZGODNIE Z UMOW膭 STOP KWITNIE 艁ADNIE ALE W UKRYCIU STOP OCZEKUJ臉 SZYBKIEGO POTWIERDZENIA STOP
Z POZDROWIENIAMI F脺NFINGER
— Co to ma znaczy膰? — zapyta艂a z widocznym zak艂opota
niem. — W zasadzie brzmi to podobnie idiotycznie jak
wszystko, czym si臋 pan zajmuje.
— Podejrzewam, 偶e nic pani na ten temat nie wie
— stwierdzi艂 rozweselony.
— Oczywi艣cie, 偶e nie — zapewni艂a prawie gwa艂townie
Marlena. — Mnie w ka偶dym razie nie p艂ac膮 za wtr膮canie
si臋 w sprawy innych ludzi, zostawiam to takim, kt贸rzy czu
j膮 si臋 do tego powo艂ani. Zaraz zamelduj臋 panu Krugowi, 偶e
prosi pan o natychmiastow膮 rozmow臋.
Konstantin Krug wyszed艂 mu naprzeciw a偶 do przedpokoju podaj膮c nawet r臋k臋. Jego twarz nie wyra偶a艂a jednak 偶adnej emocji poza przylepionym lekkim u艣mieszkiem.
— Czy ma pan dla mnie co艣 wa偶nego?
— Z magazynu bundeswery w okolicach Koblencji znik
n臋艂a przed dwoma lub trzema dniami pewna skrzynka.
165
Dlatego chcia艂 pan ze mn膮 rozmawia膰? 4* zapyta艂 z niedowierzaniem Krug. — Czy to wszystko?
To wszystko, ale to wystarczy! By艂 to bardzo dok艂adnie strze偶ony 艂adunek. Ta skrzynia zawiera艂a trzy g艂owice rakiet kr贸tkiego zasi臋gu z magnetycznym systemem naprowadzania. Jest to 艣ci艣le tajny prototyp, 艣wie偶o sprowadzony z USA.
I to si臋 sta艂o ju偶 przed dwoma lub trzema dniami? — zapyta艂 zaciekawiony Konstantin Krug.
Owszem! I to w艂a艣nie teraz, kiedy ministerstwo obrony jest ostrzeliwane ze wszystkich mo偶liwych stron, na kr贸tko przed fina艂em. Nie podano tego jednak do wiadomo艣ci publicznej!
Kto wstrzyma艂 informacj臋?
Miejscowy dow贸dca, bez w膮tpienia na polecenie ministerstwa obrony. Od razu zorientowali si臋, 偶e ta sprawa mo偶e narobi膰 du偶o szumu i uruchomili ca艂y system zabezpiecze艅. Ca艂膮 spraw臋 uznali za tabu i otoczyli klauzul膮 艣cis艂ej tajno艣ci. Ca艂y teren zosta艂 zamkni臋ty dla os贸b postronnych, przy czym odizolowano r贸wnie偶 nie艣wiadomych niczego 偶o艂nierzy. Wzmocniono patrole, ustawiono dodatkowe posterunki i punkty kontrolne. Zaanga偶owani s膮 nawet oficerowie, do stopnia kapitana w艂膮cznie.
A informacje s膮 nadal niedost臋pne?
Niekt贸rzy dziennikarze podejrzewaj膮, 偶e to jaka艣 艣mierdz膮ca sprawa. Nie udziela im si臋 偶adnych odpowiedzi, nic nie wiedz膮 o szczeg贸艂ach, a w oparciu o domys艂y nie da si臋 wiele zrobi膰. Zostali ponadto ostrze偶eni, 偶e mo偶e na nich pa艣膰 podejrzenie o szpiegostwo. Po艣r贸d nich kr臋ci si臋 zreszt膮 pe艂no ludzi z Urz臋du Ochrony Konstytucji i r贸偶nych innych tajnych s艂u偶b.
A sk膮d pan to wszystko tak dok艂adnie wie?
Nie s膮dz臋, 偶eby chcia艂 pan zrewidowa膰 zasady naszej dotychczas tak owocnej wsp贸艂pracy. Przecie偶 wa偶ne s膮 tylko materia艂y, metody ich uzyskiwania nie interesuj膮 pana. Mog臋 pana jednak uspokoi膰: wszystko wiem dos艂ownie z pierwszej r臋ki.
Konstantin Krug chwyci艂 za s艂uchawk臋 telefonu. — Prosz臋 natychmiast po艂膮czy膰 mnie z ministrem!
166
Minister Feldmann przyj膮艂 Wandera, samego, w Kolonii. W dodatku, jak powiedzia艂, pomi臋dzy dwiema wa偶nymi naradami. Spotkali si臋 w domu, kt贸ry by艂 Wanderowi znany, poniewa偶 nale偶a艂 do Sabiny Wassermann.
Ona sama nie pojawi艂a si臋. Minister, okryty wygodn膮 bon偶urk膮, siedzia艂 w du偶ym salonie i gestem zach臋ci艂 Wandera, aby podszed艂 bli偶ej. Wskaza艂 na stoj膮cy w贸zek barowy zastawiony butelkami, pojemnikami na l贸d i szk艂em. — Niech si臋 pan cz臋stuje, co panu odpowiada! Tylko, z 艂aski swojej, niech pan zostawi troch臋 w贸dki, b臋dzie koniecznie potrzebna na nast臋pnej naradzie.
Minister zerkn膮艂 w bok, jakby przed chwil膮 pad艂a niezwykle poufna uwaga, co艣 jakby wyr贸偶nienie dla Wandera. Nast臋pnie powiedzia艂 jednak ch艂odnym i spokojnym tonem: — Krug doni贸s艂 mi w skr贸cie, o co chodzi. Je偶eli wszystko jest prawd膮, zadziwiaj膮cy wypadek! Prosz臋 o szczeg贸艂y.
Karl Wander siedzia艂 na tym samym miejscu, gdzie jeszcze kilka dni temu rozmawia艂 z Sabin膮. Prawie tymi samymi s艂owami, co wobec Kruga, by艂y wszak dobrze przemy艣lane, zrelacjonowa艂 jeszcze raz ca艂e zaj艣cie. Minister przys艂uchiwa艂 si臋 z wielk膮 uwag膮, a na jego twarzy ukazywa艂 si臋 coraz szerszy u艣miech zadowolenia.
Doprawdy, niezwyk艂e — powiedzia艂 jeszcze raz, gdy Wander sko艅czy艂 opowiada膰. — Oczywi艣cie zauwa偶a pan, 偶e ca艂a sprawa ma jednak dla nas pewien trudny aspekt.
Zgadza si臋 — potwierdzi艂 Wander. — Ministerstwo Obrony zabezpieczy艂o si臋 skutecznie klauzul膮 tajno艣ci ze wzgl臋du na podejrzenie szpiegostwa, zapewne bezzasadnie, w tej chwili nie odgrywa to jednak wi臋kszej roli. To jest w艂a艣nie 贸w sznurek wi膮偶膮cy obecnie r臋ce naszemu nader czcigodnemu genera艂owi Keilhacke i jego kolegom. Naprawd臋 szkoda takiej dobrej okazji.
A nie znalaz艂by si臋 jaki艣 cz艂owiek z prasy — zacz膮艂 ostro偶nie minister — kt贸ry m贸g艂by dotrze膰 do tych wydarze艅? Wie pan przecie偶, 偶e je偶eli pojedynczy dziennikarz o czym艣 si臋 dowie, po dwudziestu czterech godzinach wiedz膮 to ju偶 wszyscy.
167
Jednak w obecnym stanie rzeczy 偶aden dziennikarz nie mo偶e si臋 tym zaj膮膰, nie ryzykuj膮c wyl膮dowania w wi臋zieniu. Dok艂adniej m贸wi膮c: 偶aden niemiecki dziennikarz.
O kim pan wi臋c my艣li?
O pewnym Amerykaninie.
O kim dok艂adnie?
To mister Sandman.
Dobrze go pan zna?
Tak — przyzna艂 Wander.
Minister odczeka艂 chwil臋, nast臋pnie wzi膮艂 szklank臋, nala艂 sobie wody mineralnej i oznajmi艂: — Zgoda! Mo偶e pan przekaza膰 temu Sandmanowi swoje materia艂y, tylko prosz臋 mu zwr贸ci膰 uwag臋, 偶e tylko pan ma na nie wy艂膮czno艣膰. Niech za wcze艣nie nie wysnuwa pochopnych wniosk贸w.
W porz膮dku. — Karl Wander prawie automatycznie chwyci艂 za butelk臋 z w贸dk膮, nala艂 sobie p贸艂 szklanki i wypi艂. Nast臋pnie powiedzia艂: — By艂em ju偶 w tym pomieszczeniu.
Wiem, wiem — zapewni艂 grzecznie minister.
Pi臋kny dom — zauwa偶y艂 Wander, patrz膮c do wn臋trza swojej szklanki. — Bardzo atrakcyjnie urz膮dzony i jak przypuszczam, potwornie drogi.
Ma pan racj臋 — powiedzia艂 minister. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e czeka艂 jakby na ten zwrot w rozmowie. Temat nie by艂 mu w ka偶dym razie niemi艂y.
Na moim stanowisku trzeba niejednokrotnie 艣wiadomie ukrywa膰 si臋 przed opini膮 publiczn膮 — wyja艣ni艂 nast臋pnie. — S膮 sprawy, kt贸re nie daj膮 si臋 za艂atwi膰 ani w ramach urz臋du, ani w gronie rodzinnym. S膮 to na przyk艂ad r贸偶nego rodzaju rozmowy poufne: z czo艂owymi przedstawicielami 偶ycia gospodarczego, tymczasowo wrogimi politykami czy te偶 pracownikami ambasad kraj贸w, kt贸re nie s膮 z nami sprzymierzone, przynajmniej na razie. Wtedy przydaj膮 si臋 przyjaciele, tacy jak na przyk艂ad pani von Wasser-mann-Westen.
S艂ysza艂em o tej przyja藕ni.
Zapewne z intymnymi szczeg贸艂ami. — Minister m贸wi艂 o tym, jak o r贸偶nicach jako艣ciowych w niemieckim przemy艣le samochodowym. — Na pewno s艂ysza艂 pan, 偶e z gos-
168
podyni膮 tego domu 艂膮czy mnie pewna za偶y艂o艣膰, to, co w naszych kr臋gach rozumie si臋 pod tym poj臋ciem. To prawda. W ka偶dym razie by艂a to prawda, jeszcze par臋 tygodni temu.
S膮 to wi臋c twierdzenia nieaktualne?
Tak by to mo偶na okre艣li膰 — powiedzia艂 minister jakby w zamy艣leniu rzucaj膮c Wanderowi z ukosa kr贸tkie spojrzenie. — Wie pan, m贸j drogi, jestem w wieku, kt贸ry dla m臋偶czyzn bywa do艣膰 niebezpieczny, je艣li nadarzaj膮 si臋 dogodne okazje, a z tak膮 mam w艂a艣nie teraz do czynienia, co oczywi艣cie nie jest moj膮 w艂asn膮 zas艂ug膮, wiem o tym. Poza tym mam kochaj膮c膮 偶on臋, dwoje wspania艂ych dzieci. M贸g艂bym by膰 wi臋c zadowolony.
O ile dobrze rozumiem, nie jest pan!
艢ci艣le m贸wi膮c: nie by艂em! Spotka艂em pani膮 von Wassermann-Westen, kt贸r膮 pan przecie偶 zna.
Tylko przelotnie — zapewni艂 Wander. — Kog贸偶 w艂a艣ciwie znamy naprawd臋?
To o艣wiadczenie minister przyj膮艂 z przyjacielsk膮 niedba-艂o艣ci膮. — Przyja藕艅 z Sabin膮 wydawa艂a mi si臋 zawsze wielkim, cudownym darem losu, w ka偶dym razie dla mnie. Jednak w gruncie rzeczy od pocz膮tku by艂o to dla nas obojga beznadziejne, z czym musieli艣my si臋 pogodzi膰. Nigdy przecie偶 nie m贸g艂bym si臋 rozsta膰 z moj膮 rodzin膮. Zrozumia艂by pan to, drogi panie Wander, gdyby pan ich pozna艂. Mo偶e nadrobimy to zaniedbanie?
Ch臋tnie!
Tak, koniecznie! — obieca艂 minister. — Pani Sabina i ja jeste艣my w ka偶dym razie ju偶 tylko dobrymi przyjaci贸艂mi. Wkr贸tce wyjdzie za m膮偶, jak s膮dz臋, za kogo艣 ze sfer przemys艂owych.
Nie omieszkam 偶yczy膰 jej wszystkiego najlepszego na nowej drodze 偶ycia — zapewni艂 Wander.
Gdzie偶 si臋 pan do diab艂a podziewa! — zawo艂a艂 oburzony nadinspektor Kohl. — Czekam na pana bite dwie godziny!
Chyba mo偶e sobie pan na to pozwoli膰, w ko艅cu jest pan na urlopie — zareplikowa艂 Wander.
169
Tylko do jutra, potem znowu b臋d臋 prawowitym cz艂onkiem tego stowarzyszenia wo艂贸w roboczych w s艂u偶bie prawa — Kohl sprawia艂 wra偶enie niespokojnego, prawie nerwowego. — Dlatego dzisiaj nadarza mi si臋 ostatnia okazja za艂atwienia tego Barranskiego tak, jak bym sobie tego 偶yczy艂. Doktor Bergner dostarczy艂 informacji, a w艂a艣ciwie jego dobra znajoma. Teraz kolej na pana!
Cz艂owieku, jestem cholernie zm臋czony, wszystkim — odpowiedzia艂 Wander Kohlowi, kt贸ry blokowa艂 wej艣cie do kamienicy.
Co tam! S艂owo si臋 rzek艂o! — nalega艂 natr臋tnie Kohl.
— Szybko, musimy natychmiast jecha膰 do Kolonii.
W艂a艣nie stamt膮d wracam — Wander pr贸bowa艂 ostatniej deski ratunku.
No to 艣wietnie, drog臋 zna pan wobec tego na pami臋膰!
— Kohl pe艂en nadziei spogl膮da艂 na swojego partnera. —
Przynios艂em co艣, co poprawi panu humor — z kieszeni
p艂aszcza wyci膮gn膮艂 p艂aski przedmiot wielko艣ci talerzyka,
zawini臋ty w szare p艂贸tno. — Co艣 w rodzaju prezentu
ode mnie.
Co pan tym razem wymy艣li艂? — spyta艂 nieufnie Wander.
Pistolet! Zupe艂nie nowy, jeszcze nie u偶ywany. Walter, kaliber 7,65, sze艣膰 naboi w magazynku. Przecie偶 umie si臋 pan nim pos艂ugiwa膰. O ile wiem, by艂 pan w wojsku ca艂kiem dobrym strzelcem. Chyba nie nale偶y si臋 obawia膰, 偶e trafi pan w dziesi膮tk臋 oddaj膮c strza艂 ostrzegawczy.
Dlaczego mi pan to daje?
Szczerze m贸wi膮c, nie wiem. Mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e nie znamy dnia ani godziny! Poza tym nie podejrzewam pana o nadu偶ycie w tej dziedzinie, a ju偶 od paru dni mam przeczucie, 偶e mo偶e pan si臋 znale藕膰 w niebezpiecze艅stwie.
Poda艂 Wanderowi bro艅. Ten wzi膮艂 j膮 i schowa艂. Potem burcz膮c i przeklinaj膮c Kohla, co by艂o tak czy owak bezskuteczne, wsiad艂 ponownie do swojego wypo偶yczonego samochodu.
Po drodze do Kolonii jego pasa偶er mia艂 wystarczaj膮co du偶o czasu na wyja艣nienia i urz膮dzi艂 mu co艣 w rodzaju kr贸tkiego kursu dla pocz膮tkuj膮cych. — Decyduj膮ce zna-
170
czenie ma w艂a艣ciwie funkcjonuj膮cy 艣wiadek — t艂umaczy艂
Kohl. — To podstawowa regu艂a! Co mianowicie twierdz膮
jednomy艣lnie dwie osoby, tego trzecia nie jest w stanie
skutecznie podwa偶y膰. Dlatego te偶 b臋dzie pan moim 艣wiadkiem, a ja pa艅skim!
Naprawd臋 nie m贸g艂 pan znale藕膰 innego frajera?
Ale偶 bardzo prosz臋, m贸j drogi, to kwestia zaufania! Nast臋pnie inspektor wyja艣ni艂 dalsze aspekty swojego
planu. S艂uchaj膮c szczeg贸艂贸w Wander zwolni艂, jakby obawiaj膮c si臋, 偶e straci panowanie nad pojazdem. Kr臋c膮c g艂ow膮 przypatrywa艂 si臋 pot臋偶nemu m臋偶czy藕nie u swego boku. — Przecie偶 to zahacza o gangsterskie metody! A ja naprawd臋 uwa偶a艂em pana za str贸偶a prawa!
Str贸偶e prawa s膮 niejednokrotnie niedosz艂ymi gangsterami, i odwrotnie. Jedni i drudzy maj膮 pewn膮 wsp贸ln膮 cech臋, je偶eli oczywi艣cie wybijaj膮 si臋 ponad przeci臋tno艣膰, znaj膮 si臋 na rzeczy. Cz臋sto zreszt膮 pos艂uguj膮 si臋 podobnymi metodami r贸偶ni膮cymi si臋 jedynie celem.
Dlaczego musia艂em tu trafi膰 akurat na pana! — zauwa偶y艂 Wander.
Kohl za艣mia艂 si臋 i dalej opowiada艂 o tym, jak sp臋dza艂 urlop: dzi臋ki wstawiennictwu doktora Bergnera nieomal zaprzyja藕ni艂 si臋 z ow膮 rejestratork膮 Barranskiego. — Kobieta, kt贸ra mnie nie rozczarowa艂a! — m贸wi艂. Twierdzi艂, 偶e obecnie zna najr贸偶niejsze nazwiska, godziny, zastosowanie r贸偶nych preparat贸w, spos贸b ich przekazywania, jak r贸wnie偶 ceny.
— Dzisiaj, punktualnie o dziewi膮tej wieczorem, jedna
z dam ze sfer, kt贸re uwa偶aj膮 si臋 za wy偶sze, podda si臋 spe
cjalnej kuracji Barranskiego. Jest to 偶ona jednego z po艂u
dniowoameryka艅skich ambasador贸w. Dodaj pan gazu, 偶e
by艣my zd膮偶yli na czas!
Na miejscu byli na dziesi臋膰 minut przed podan膮 godzin膮. Stali pod bram膮 jednego z dom贸w, w jednej z przecznic z ty艂u katedry. Na pierwszym pi臋trze znajdowa艂 si臋 gabinet doktora Barranskiego. Ruch by艂 niewielki. Staroniemieckimi idyllicznymi uliczkami przemykali si臋 nieliczni przechodnie, najcz臋艣ciej parami. Latarnie spokojnie roztacza艂y 艣wiat艂o.
171
Zgodnie z umow膮 Wander zaj膮艂 stanowisko w jasno o艣wietlonej bramie. Kohl czeka艂 ko艂o drzwi. Po pewnym czasie zjecha艂a winda, zatrzyma艂a si臋 艂agodnie, drzwi si臋 otworzy艂y i kabin膮 opu艣ci艂a ros艂a, ko艣cista blondynka w szarym kostiumie. Inspektor skin膮艂 g艂ow膮.
Wander zbli偶y艂 si臋 do kobiety, prawie si臋 z ni膮 zderzy艂, powiedzia艂 dono艣nie: „pardon, madame!" i chwyci艂 za jej torebk臋. Ta wypu艣ci艂a j膮, najwyra藕niej niesamowicie zaskoczona wpatrywa艂a si臋 w jego twarz, kt贸ra wydawa艂a jej si臋 wr臋cz sympatyczna. Nast臋pnie jakby bezwiednie otworzy艂a usta i zdawa艂o si臋, 偶e zacznie krzycze膰. Wander, rzuciwszy okiem do wn臋trza torebki, skin膮艂 z kolei w stron臋 Kohla.
Ten podbieg艂 uradowany i zapyta艂: — Czy 藕le si臋 pani czuje?
Zosta艂am napadni臋ta! — wykrztusi艂a.
Ale偶 sk膮d! — zaprzeczy艂 Kohl. — 殴le si臋 pani poczu艂a, zapewne chwilowe os艂abienie, a ten pan po艣pieszy艂 pani z pomoc膮. Sam dok艂adnie widzia艂em, jestem zreszt膮 z policji. Czy mog臋 spyta膰, co zawiera ta paczuszka w pani torebce?
To pana nie powinno obchodzi膰! — wykrzykn臋艂a energicznie dama histerycznym tonem.
Morfina — zawyrokowa艂 Kohl. Tego w艂a艣nie si臋 spodziewa艂. Urz臋dowym tonem pyta艂 dalej: — Sk膮d pani to ma?
To moja sprawa! — wysapa艂a osaczona dama.
Niestety, nie tylko — zareplikowa艂 inspektor. — Chyba 偶e posiada pani recept臋 na t臋 ilo艣膰 morfiny. Nie? Czyli zdoby艂a j膮 pani w spos贸b niezgodny z prawem. Chcia艂bym wobec tego powiadomi膰 pani膮, 偶e nie musimy wszczyna膰 post臋powania, je偶eli od tej chwili podejmie pani z nami dobrowoln膮 i bezwarunkow膮 wsp贸艂prac臋. Musi wi臋c pani poda膰 nazwisko tego, kto pani dostarczy艂 t臋 morfin臋.
Nigdy! — sprzeciwi艂a si臋 energicznie.
B艂臋dnie ocenia pani swoj膮 sytuacj臋 — wyja艣ni艂 Kohl. — Zapewne na paczuszce znajduj膮 si臋 odciski palc贸w, zar贸wno pani jak i Barranskiego. Je偶eli przyzna pani, 偶e to on da艂 pani t臋 morfin臋, to wtedy jego obci膮偶ymy ca艂膮 od-
172
powiedzialno艣ci膮! Je偶eli nie uczyni pani tego, powstanie jednoznaczne podejrzenie, 偶e przyw艂aszczy艂a sobie pani to opakowanie, czyli, kr贸tko m贸wi膮c, ukrad艂a je. Domy艣la si臋 pani chyba, jakie to mo偶e mie膰 skutki. Musia艂bym pani膮 natychmiast aresztowa膰. A wi臋c?
Kobieta rozgl膮da艂a si臋 jak zwierzyna w potrzasku. Dla Wandera by艂 to nieprzyjemny widok, jednak Kohl wydawa艂 si臋 nim delektowa膰: mia艂 Barranskiego w r臋ku. Tylko o to przecie偶 chodzi艂o. — Tak — wyszepta艂a. — To on mi to da艂.
To wszystko! — stwierdzi艂 inspektor. — Uda艂o si臋!
Rzeczywi艣cie chyba si臋 panu uda艂o — Peter Sandman stwierdzi艂 to bez specjalnego uznania. — Nie pos膮dza艂em pana o to, Karl, mia艂em o panu dobre zdanie.
Przykro mi, 偶e musz臋 pana rozczarowa膰, Peter. Ale znalaz艂em si臋 w p臋dz膮cym poci膮gu, trudno by艂o z niego wyskoczy膰.
Wcale pan nie zamierza艂. A mo偶e jednak?
By膰 mo偶e — Wander szed艂 u boku Sandmana w stron臋 winiarni na stoku wzg贸rza. — Ale tak to ju偶 jest: najpierw wysokie honorarium, potem rozbudzona 偶y艂ka my艣liwska, do tego zwyk艂a ludzka g艂upota. W ko艅cu wszyscy jeste艣my lekkomy艣lnymi graczami, gdy tylko mamy ku temu okazj臋. Mo偶e co艣 jeszcze?
Jeszcze ma艂y drobiazg, ale o tym p贸藕niej.
— Widz臋, 偶e grozi nam bardzo mi艂y wiecz贸r.
W艂a艣ciciel ma艂ej gospody na stoku wzg贸rza podbieg艂 do
nich. Niew膮tpliwie zna艂 Amerykanina ju偶 od d艂u偶szego czasu. 艢ciszonym g艂osem, jakby by艂a to tajemnica niedost臋pna dla innych go艣ci, zacz膮艂 relacjonowa膰: — To bordo, kt贸re pan tak lubi, Chateau Coufran, ma ju偶 w艂a艣ciw膮 temperatur臋. Pieczone prosi臋 b臋dzie gotowe za mniej wi臋cej trzydzie艣ci minut, a lody 艣mietankowe, specjalnie sprowadzone od Higginsa z Nowego Jorku, s膮 w wystarczaj膮cej ilo艣ci.
— Na koniec szampan, najlepszy, jaki pan ma — powie
dzia艂 Peter Sandman. — M贸j przyjaciel p艂aci za wszystko,
na razie mo偶e sobie jeszcze na to pozwoli膰. Najpierw to,
co zwykle, jak zawsze na tarasie.
173
„To, co zwykle" oznacza艂o dla Sandmana nalewk臋 malinow膮 ze Schwarzwaldu, jego zdaniem najbardziej dopasowany do miejscowego klimatu pi臋cdziesi臋cioprocentowy aperitif. Podano go na kompletnie o tej porze roku pustym tarasie, bez krzese艂 i sto艂贸w, nadci膮ga艂a wczesna surowa zima. Kieliszki sta艂y przed nimi na balustradzie, poni偶ej, w ciemno艣ciach nocy, leniwie i spokojnie p艂yn膮艂 Ren.
Moje ulubione miejsce — powiedzia艂 robi膮c szeroki gest Sandman.
Rozumiem pana — stwierdzi艂 Wander. — Tu, na g贸rze, cz艂owiek ma nieodpart膮 ch臋膰 naplucia tym na dole do zupy. Tylko co by to da艂o? Zapewne w og贸le by nie zauwa偶yli albo, co gorsza, pomy艣leli, 偶e w艂a艣nie tak ma by膰.
Nie wygl膮da pan na specjalnie szcz臋艣liwego, a przecie偶 ma pan pow贸d — Peter Sandman spogl膮da艂 na smugi 艣wiat艂a, roz艣wietlaj膮ce teraz miasto. — Zorganizowane dzi臋ki panu zawody strzeleckie wydaj膮 si臋 odnosi膰 pe艂ny sukces.
Wander potwierdzi艂 skinieniem g艂owy: — Wszystko jak po ma艣le! Pe艂nomocnik do spraw obrony zapowiedzia艂 w艂a艣nie sprawozdanie o alarmuj膮cym stanie dow贸dztwa. Przewodnicz膮cy komisji obrony zamierza przed艂o偶y膰 kanclerzowi szczeg贸艂owy raport na temat ra偶膮cych b艂臋d贸w inwestycyjnych w programach rozwoju przemys艂u zbrojeniowego. Prezydent wezwa艂 do siebie ministra obrony, z pewno艣ci膮 nie na przyjacielskie pogaduszki. Jednocze艣nie obraduj膮 ju偶: prezydium partii rz膮dz膮cej, przewodnicz膮cy zwi膮zk贸w krajowych i frakcja parlamentarna. Wszyscy maj膮 wys艂ucha膰 sprawozdania ministra Feldmanna.
No to mo偶e pan sobie pogratulowa膰, panie Wander! — Sandman podni贸s艂 kieliszek i wypi艂 do dna. — Panie gospodarzu! — zawo艂a艂 przez ca艂y taras. — Jeszcze raz to samo, bo nastr贸j si臋 robi okropny!
Straci艂 pan mo偶e apetyt? — spyta艂 Wander.
S艂abo mnie pan zna — stwierdzi艂 Amerykanin. — Innymi s艂owy: to ja znam pana lepiej, ni偶 pan przypuszcza. Przynajmniej troch臋 znam pa艅ski kraj. Kiedy by艂em tutaj pierwszy raz, pan jeszcze chodzi艂 do szko艂y. By艂em m艂odziutkim, beztroskim 偶o艂nierzem, do tego w zwyci臋skim
174
nastroju. Ale nawet ja u艣wiadomi艂em sobie wtedy, 偶e wdepn臋li艣my w najwi臋ksze rumowisko w historii 艣wiata. A co z niego powsta艂o?
Nic — powiedzia艂 Wander. Kupa betonu, szk艂a, blachy, chemikali贸w i pieni臋dzy. Niekt贸rzy maniacy twierdz膮, 偶e jest to serce Europy. Moim zdaniem, to poz艂acana dupa Europy!
Wiem, nale偶y pan do ludzi g艂臋boko oburzonych kierunkiem rozwoju tego kraju. Dlatego, 偶e jest to pana kraj i chcia艂by go pan widzie膰 inaczej.
Jest to dla mnie obrzydliwe! — zawo艂a艂 porywczo Wander. — To, co ma miejsce i to, na co nie ma miejsca! I to, na co si臋 pozwala!
Biedna Ameryka, jakby nie mia艂a ju偶 do艣膰 wrog贸w na 艣wiecie! — zauwa偶y艂 Sandman. — Zostanie za wszystko obci膮偶ona odpowiedzialno艣ci膮, tylko dlatego, 偶e kiedy艣 chcia艂a by膰 wspania艂omy艣lna i pomocna, ale jak zwykle niew艂a艣ciwie zabra艂a si臋 do rzeczy. A do tego by膰 mo偶e uczyni si臋 j膮 odpowiedzialn膮 za stan pa艅skiej ulubionej armii.
A kog贸偶 by innego?
Nasz drogi ambasador powiedzia艂by o tej instytucji: to wewn臋trzna sprawa Niemiec! To prawda, Amerykanie do艣膰 wytrwale pomagali postawi膰 wszystko znowu na nogi. Ale czy mogli wiedzie膰, jakie b臋d膮 tego konsekwencje?
Nie? Naprawd臋 nie mogli? Nawet wiedz膮c, co tu mia艂o miejsce par臋 lat temu? Czy nie wystarczy艂a krwawa lekcja Tysi膮cletniej Rzeszy? Czy te pi臋膰 czy sze艣膰 milion贸w 呕yd贸w by艂o jedynie przykrym wypadkiem przy pracy, nieuniknionym py艂em pod ko艂ami historii? To wszystko teraz ma si臋 sta膰 przezwyci臋偶on膮 i mo偶liwie szybko zapomnian膮, mroczn膮 przesz艂o艣ci膮, w dodatku przy pomocy Ameryki?
W艂a艣nie — powiedzia艂 Sandman cicho. — Domy艣la艂em si臋 tego: pan nienawidzi tych Niemiec!
By膰 mo偶e. Tylko 偶e nienawidz臋 tych Niemiec, poniewa偶 kocham moje Niemcy.
To, co pan nazywa „swoimi Niemcami", w rzeczywisto艣ci nigdy nie istnia艂o.
175
Ale mog艂o zaistnie膰. Nadarza艂a si臋 korzystna okazja: godzina zero, absolutna depresja, najlepszy punkt wyj艣cia. Do tego ludzie, kt贸rzy prze偶yli i potwierdzili swoj膮 warto艣膰 w czasach ci臋偶kiej pr贸by. Dalej ludzie m艂odzi, kt贸rzy nie wybierali Hitlera i zostali wp臋dzeni w wojn臋 przez pokolenie rodzic贸w, a teraz spostrzegli, jak bardzo ich oszukano! Jaka masa ludzi, z kt贸rymi mo偶na by艂o zacz膮膰 od nowa!
Dlatego wst膮pi艂 pan do wojska?
Nie wiem. Pewne jest tylko, 偶e obecnie wiem wi臋cej ni偶 wtedy, kiedy mia艂em nieca艂e dwadzie艣cia lat. Chcia艂em chyba m贸c si臋 za czym艣 opowiedzie膰, w co艣 wierzy膰, taki ju偶 jestem. Mo偶e powinienem raczej zosta膰 piel臋gniarzem albo zamiataczem ulic, sam ju偶 nie wiem. Zosta艂em jednak oficerem i zorientowa艂em si臋, 偶e w gruncie rzeczy naprawd臋 niewiele si臋 zmieni艂o, a tak偶e nie mia艂o zamiaru si臋 zmienia膰. Wsz臋dzie starzy, przegrani wojskowi, beznadziejne trepy, nie nad膮偶aj膮cy za rozwojem techniki i ograniczeni umys艂owo. Jedni byli duchem jeszcze w czasach wielkoniemieckich, drudzy w epoce Starego Fryca! I tacy maj膮 czelno艣膰 zapewnia膰, 偶e stoj膮 na stra偶y wolno艣ci!
Takie przes艂anki wystarczy艂y do zwerbowania pana? Postanowi艂 pan dopom贸c w ruszeniu bundeswery z posad?
To absolutnie wystarczy艂o!
No to niech B贸g ma pana w swojej opiece, gdyby mia艂o si臋 okaza膰, 偶e nie chodzi艂o tu o 偶aden radykalny prze艂om, lecz 偶e by艂 pan jedynie naganiaczem dla sprytnej, pozbawionej skrupu艂贸w i zasad moralnych kliki?
— Teraz koniec z tob膮! — og艂osi艂 Martin Morgenrot. — Raz na zawsze!
Karl Wander opu艣ci艂 gospod臋, pozostawiaj膮c w niej Sand-mana, kt贸ry, jak twierdzi艂, mia艂 jeszcze wa偶ne spotkanie z cz艂owiekiem zwanym Jer orne. Noc by艂a gwia藕dzista, wilgotna i ch艂odna. Pobliska latarnia uliczna s艂abo o艣wietla艂a parking.
Martin dopad艂 go w艂a艣nie tutaj. Trzymaj膮c w prawej r臋ce jaki艣 metalowy przedmiot, zapewne korb臋 podno艣nika, zbli偶a艂 si臋 jakby mechanicznymi krokami.
176
Za nim posuwa艂 si臋 Feliks Frost, niegdysiejszy, rzekomy narzeczony Ewy Morgenrot. Z jego twarzy nawet teraz nie znik艂 cyniczny u艣mieszek. — To pa艅ska ostatnia szansa! — stwierdzi艂 pojednawczym tonem.
Szansa, na co? — spyta艂 Wander, cofaj膮c si臋 krok po kroku.
Na z艂o偶enie zeznania, najlepiej na pi艣mie — odpar艂 Feliks.
Nie mam nic do powiedzenia.
Dlaczego w og贸le z nim jeszcze gadamy! — wtr膮ci艂 si臋 Martin. — On chyba w og贸le nie rozumie, co zrobi艂, trzeba mu wyja艣ni膰.
G艂upi to on nie jest, mo偶e tylko za wolno my艣li — stwierdzi艂 Feliks.
Karl Wander, jak gdyby szukaj膮c pomocy rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, nie przestaj膮c ostro偶nie si臋 wycofywa膰. Wok贸艂 nie by艂o 偶ywej duszy. Gdzie艣 z oddali dochodzi艂y d藕wi臋ki graj膮cego radia, jak膮艣 po艂o偶on膮 ni偶ej ulic膮 przejecha艂 samoch贸d, poza tym kompletna pustka. — Naprawd臋 nie rozumiem, czego panowie ode mnie chcecie!
On nic nie wie! — kpi艂 m艂ody Morgenrot. — Chodz膮ca niewinno艣膰! Baranek bo偶y! Wp臋dza Ew臋 w panik臋, napuszcza na mnie mojego starego, szanta偶uje Sabin臋 i chce mnie wys艂a膰 do mamra. O niczym nie wie!
A gdyby艣my panu darowali to zeznanie i poprzestali na pewnych dokumentach, nale偶膮cych do Ewy, kt贸re musia艂by pan nam zwr贸ci膰? — zaproponowa艂 Frost, powstrzymuj膮c na chwil臋 Martina.
Jakich dokumentach? — Karl Wander opar艂 si臋 z lekk膮 ulg膮 o sw贸j samoch贸d. Poniewa偶 prawe okno by艂o otwarte, schowek, w kt贸rym znajdowa艂 si臋 otrzymany od Koh-la pistolet, by艂 w zasi臋gu jego r臋ki. — Macie chyba nie po kolei w g艂owie! — zawo艂a艂 teraz wyzywaj膮co.
Feliks Frost cofn膮艂 si臋, a Martin Morgenrot ruszy艂 znowu naprz贸d. — Trzeba mu b臋dzie pokaza膰, co o nim my艣limy.
— Lepiej panowie nie pr贸bujcie! — ostrzeg艂 Wander.
Uda艂o mu si臋 wymaca膰 r臋k膮 pistolet, obj膮艂 go mocno i wy
ci膮gn膮艂. — Niezale偶nie od tego, o co wam chodzi, po
mylili艣cie adresy. Wasze podejrzenia s膮 bezsensowne.
177
Prawdopodobnie kto艣 wam to wszystko wm贸wi艂, domy艣lam si臋 nawet, kto. Poza tym obaj pr贸bujecie wykr臋ci膰 si臋 sianem, a w dodatku moim kosztem.
— Starczy! — wrzasn膮艂 Martin Morgenrot. — Za艂atwi臋
go!
Feliks Frost natomiast szybko wycofa艂 si臋 jeszcze dalej i znik艂 w ciemno艣ciach, wo艂aj膮c z daleka: — Uwa偶aj! Ma pistolet!
Wander odbezpieczy艂 i wycelowa艂. — Uwa偶aj膮 mnie za do艣膰 dobrego strzelca, mo偶e kto艣 ma ochot臋 to sprawdzi膰? A je艣li tak, to czym mog臋 s艂u偶y膰? — Przed nim sta艂 ju偶 tylko Morgenrot. — Mo偶e podziurawi膰 palce u n贸g? Wytr膮ci膰 pa艂臋 z r臋ki? Mamy sporo mo偶liwo艣ci!
Po Fro艣cie nie by艂o ani 艣ladu. Morgenrot opu艣ci艂 swoj膮 bro艅, wykrzywi艂 twarz, jakby cierpia艂 na b贸le 偶o艂膮dka. Nagle jednak, jak wystrzelony z katapulty, rzuci艂 si臋 na Wandera. Rozleg艂 si臋 wystrza艂. Wytrysn臋艂a ma艂a fontanna b艂ota, kamyk贸w i kurzu. Martin zatrzyma艂 si臋 znowu jak wryty.
— Wystarczy? — zapyta艂 twardym g艂osem Wander. —
Mo偶e spr贸buje pan jeszcze raz, mog臋 celowa膰 wy偶ej. Chy
ba jednak da pan sobie spok贸j, podobnie jak pa艅ski przy
jaciel. A na przysz艂o艣膰: nie ka偶dy prowadzi takie 偶ycie,
jakie pan ubzdura艂 sobie w swojej brudnej wyobra藕ni.
Wander wsiad艂 do samochodu, zapali艂 i odjecha艂. U艣miecha艂 si臋 z ulg膮. Poczu艂 strach swojego przeciwnika i to go uspokaja艂o. Zamaszy艣cie pokonuj膮c zakr臋ty zje偶d偶a艂 w stron臋 Bonn.
Nagle w lusterku dostrzeg艂 dwa samochody pod膮偶aj膮ce za nim na d艂ugich 艣wiat艂ach. Z przodu stabilny, szeroki i ci臋偶ki mercedes, dwumiejscowa szafa pancerna starszego typu 220 SE, ciemnokrwistego koloru z Martinem Mor-genrotem za kierownic膮. Za nim 艣nie偶nobia艂y jaguar Feliksa Frosta
Jechali tak par臋 kilometr贸w ze 艣redni膮 pr臋dko艣ci膮 i na d艂ugich 艣wiat艂ach, co nie zwr贸ci艂o jednak niczyjej uwagi. Po p贸艂nocy ulice by艂y prawie puste. Wander doda艂 gazu. Jad膮cy za nim r贸wnie偶 przyspieszyli, zwolni艂, tamci zrobili to samo. Czaili si臋 jak drapie偶cy.
178
Wander stara艂 si臋 opanowa膰, mia艂 na to prawie dwadzie艣cia minut. Czasami z ty艂u rozlega艂 si臋 klakson — Wander odbija艂 w prawo, zwalniaj膮c. Nikt go jednak nie wyprzedza艂.
Znowu wcisn膮艂 mocniej peda艂 gazu, ale rasowe samochody nie da艂y si臋 zostawi膰 z ty艂u. Z osiemdziesi膮tk膮 na liczniku wpad艂 na most na Renie i w tym momencie b艂yskawicznie zbli偶y艂 si臋 mercedes Morgenrota, przez u艂amek sekundy Wander widzia艂 jego wykrzywion膮 twarz.
B臋d膮c dok艂adnie na wysoko艣ci samochodu Wandera, Morgenrot szarpn膮艂 kierownic膮 w prawo. Jego szafa pancerna z ca艂膮 si艂膮 uderzy艂a w cienk膮 blach臋 samochodu Wandera, zgniot艂a go, wyrzuci艂a poza w膮ski chodnik dla pieszych, rozerwa艂a barierk臋 i zepchn臋艂a pozosta艂膮 kup臋 z艂omu prosto w ziej膮c膮 luk臋.
Wanderowi wydawa艂o si臋, 偶e znajduje si臋 wewn膮trz eksploduj膮cego fajerwerku. Potworny huk o ma艂o nie rozerwa艂 mu b臋benk贸w, widzia艂 b艂yski i czu艂 nast臋puj膮ce po sobie bezlitosne uderzenia. Prawie pod艣wiadomie otworzy艂 drzwi i wypad艂 na asfalt, usi艂uj膮c odczo艂ga膰 si臋 na bok. Jego samoch贸d pocz膮tkowo powoli i bezg艂o艣nie zsuwa艂 si臋 na bok, by w ko艅cu z g艂o艣nym trzaskiem wpa艣膰 w nurty Renu.
Odzyskawszy przytomno艣膰 Wander le偶膮c na ziemi ujrza艂 d艂ugi sznur reflektor贸w. Otacza艂 go t艂um ludzi o obcych twarzach, pomi臋dzy nimi policjanci. Dotyka艂 go jaki艣 m臋偶czyzna, zapewne lekarz. Jedna z kobiet spogl膮da艂a zafascynowana na jego pokrwawion膮 i brudn膮 twarz jednocze艣nie nie kryj膮c odrazy. Wok贸艂 rozlega艂 si臋 niezrozumia艂y gwar rozm贸w.
Zamkn膮wszy oczy us艂ysza艂 znajomy g艂os i usi艂owa艂 zrozumie膰 tre艣膰 wypowiedzi. G艂os m贸wi艂: — To wy艂膮cznie jego wina. Z艂o艣liwie blokowa艂 ruch. Mog臋 za艣wiadczy膰. Zajmowa艂 pas ruchu i kiedy ten mercedes przede mn膮 chcia艂 go wyprzedzi膰, doda艂 gazu. Poza tym zacz膮艂 jecha膰 zygzakiem, na pewno by艂 pijany albo niespe艂na rozumu. Po prostu sprowokowa艂 to zderzenie.
Tym 艣wiadkiem by艂 Feliks Frost.
179
— Musz臋 st膮d wyj艣膰 — Wander podni贸s艂 si臋 na 艂贸偶ku.
— Mam co艣 bardzo pilnego do za艂atwienia.
— Jeszcze panu ma艂o! — pokr臋ci艂 g艂ow膮 doktor Bergner.
— Niech pan raczej spr贸buje zasn膮膰.
Ale nie mog臋 — odpar艂 Wander. — S膮dz臋, 偶e znalaz艂em wynik pewnego bardzo skomplikowanego obliczenia i chc臋 sprawdzi膰, czy jest prawdziwy.
Najwcze艣niej jutro — stwierdzi艂 Bergner.
Natychmiast — odpowiedzia艂 Wander wstaj膮c. Znajdowa艂 si臋 w szpitalnym ambulatorium. Zaraz po dostarczeniu go tam za偶膮da艂 widzenia z doktorem Bergnerem, kt贸ry sta艂 teraz przed nim nieruchomo czujnie go obserwuj膮c.
— Jak pan widzi, doktorze, stoj臋 ju偶 w miar臋 pewnie na
nogach.
M贸g艂 pan wyl膮dowa膰 w kostnicy — zauwa偶y艂 Bergner.
Ale dojecha艂em tylko do pana, a pan powiedzia艂 wyra藕nie: malutki, leciutki wstrz膮s m贸zgu, kilka st艂ucze艅, otarcie nogi i to wszystko. To chyba prawda?
Tak, to prawda — Bergner nie spuszcza艂 Wandera z oczu. — To wystarczy, 偶eby zatrzyma膰 pana na par臋 dni.
Ani godziny, w przeciwnym wypadku mo偶e by膰 za p贸藕no!
Ma pan lekk膮 gor膮czk臋.
Ale za to ko艅skie zdrowie!
Mam nadziej臋, 偶e r贸wnie偶 rozum. Dlaczego nie chce pan zosta膰 par臋 dni? M贸g艂bym bez trudu ochroni膰 pana przed ciekawskimi. Na przyk艂ad przed policj膮, kt贸ra ma mn贸stwo pyta艅 na temat tego wypadku. Albo przed pa艅skim wybawc膮, kt贸ry ju偶 kilka razy pyta艂 telefonicznie o pa艅skie zdrowie.
M贸j wybawca? A kt贸偶 to taki?
Martin Morgenrot — powiedzia艂 lekarz odwr贸ciwszy si臋 do umywalki, zerkaj膮c jednak w lustro, aby zaobserwowa膰 reakcj臋 Wandera. — Twierdzi, 偶e w ostatniej chwili, kiedy by艂 pan nieprzytomny, wyci膮gn膮艂 pana z samochodu, kt贸ry w艂a艣nie wpada艂 do wody.
Niech mnie pan wypu艣ci, doktorze! — Wander stara艂 si臋 sta膰 prosto i sprawia膰 niedba艂e wra偶enie, ale jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.
180
A gdybym odm贸wi艂, drogi przyjacielu, podaj膮c odpowiednie, medyczne uzasadnienie?
Istnieje r贸wnie偶 inne uzasadnienie. Wiem, 偶e m贸g艂by mnie pan z czystym sumieniem zatrzyma膰, ale nie zrobi pan tego.
Dlaczego nie?
Poniewa偶 pana prosz臋, powiedzmy, jak przyjaciela. Obliczenie, kt贸rego rezultat chyba znam, wygl膮da nast臋puj膮co: Je偶eli podejrzane s膮 cztery osoby i dwie z nich podejrzewaj膮 o to trzeci膮, a ta trzecia jest przekonana o swojej niewinno艣ci, to winna jest na pewno ta czwarta. Z t膮 pani膮 chcia艂bym w艂a艣nie porozmawia膰, zanim mnie kto艣 ubiegnie.
Miejmy nadziej臋, 偶e si臋 pan nie przeliczy艂 i 偶e nie b臋dzie pan 偶a艂owa艂 swojej decyzji. Nie b臋d臋 panu stawa艂 na drodze. W ko艅cu to ja jestem panu zobowi膮zany, nie m贸wi膮c ju偶 o naszych przyjacielskich uk艂adach.
Dzi臋kuj臋, doktorze!
Jest ju偶 do艣膰 p贸藕no, po pierwszej w nocy. Dam panu jeszcze zastrzyk i troch臋 lekarstw. 呕膮dam tylko jednego: gdyby pa艅ski stan si臋 pogorszy艂, prosz臋 mnie zawiadomi膰. Tego jednak nie przewiduj臋, bo t臋gi z pana ch艂op. Poza tym reakcje s膮 znowu normalne, poziom pa艅skiej agresywno艣ci bynajmniej nie spad艂.
Wr臋cz przeciwnie, podnosi si臋!
Nie widz臋 jednak powodu. — Doktor Bergner rozerwa艂 opakowanie jednej z ampu艂ek i przygotowa艂 strzykawk臋, dodaj膮c jednocze艣nie: — O pa艅skim tak zwanym wypadku musi pan wiedzie膰 jeszcze to, co m贸wili mi臋dzy sob膮 policjanci. Jest pan mianowicie uwa偶any za jedynego winnego, co potwierdza dw贸ch 艣wiadk贸w, a mianowicie: Martin Morgenrot i Feliks Frost. Pr贸ba wykaza艂a 1,1 promila alkoholu we krwi. Policjanci szukali pa艅skiego prawa jazdy, 偶eby je zabra膰, ale nie mia艂 pan przy sobie 偶adnych papier贸w.
— Dobra robota, ale nie do ko艅ca — mrukn膮艂 Wander
podwijaj膮c lewy r臋kaw. — Niech pan nie zwleka, spieszy
mi si臋. A gdyby jeszcze raz zadzwoni艂 ten m贸j rzekomy
wybawca, niech mu pan powie, 偶eby si臋 nie martwi艂, bo
jestem zapewne kompletnie za艂atwiony.
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 贸sma
O ci膮偶膮cym fatum wci膮偶 mo偶liwych nieporozumie艅 i iclji negacji przez rzekomo realistyczne poznanie.
P贸藕niej dopiero zorientowa艂em si臋, jakim szcz臋艣liwym trafem by艂 dla Wandera 贸w starszy szeregowy F眉nfinger, przynajmniej pocz膮tkowo. F眉nfinger potrafi艂 przejrze膰 metody dzia艂ania wsp贸艂czesnych mechanik贸w w艂adzy. Stanowi艂y one dla niego radosne wyzwanie. Maj膮c przed sob膮 marionetki chcia艂, 偶eby ta艅czy艂y! A kt贸偶 m贸g艂by wpa艣膰 na pomys艂, 偶eby podczas wojny ministr贸w patrze膰 na szeregowc贸w!
Jeszcze p贸藕niej, w zasadzie zbyt p贸藕no, widoczna sta艂a si臋 druga strona tej osobliwej, ma艂ej wojny. Ten pocz膮tkowo tak beztroski bojownik moralno艣ci zdemaskowa艂 si臋 wkr贸tce jako 偶o艂nierski dzia艂acz spo艂eczny, obro艅ca wd贸w i sierot. Tego nawet Wander si臋 nie spodziewa艂. F眉nfinger zadowala艂 si臋 pocz膮tkowo og贸lnikami, dopiero potem si臋 rozkr臋ci艂. Okaza艂o si臋, 偶e zna zaskakuj膮ce szczeg贸艂y, orientuje si臋 w prowokuj膮cych detalach, wymienia ch臋tnie liczby. Liczby prawie zawsze przekonuj膮, bo kt贸偶 lubi dok艂adnie sprawdza膰 obliczenia?
Na przyk艂ad: ,,Ta armia mimo wielomiliardowych nak艂ad贸w stoi na kraw臋dzi bankructwa; dzi臋ki w膮tpliwej jako艣ci samolotom, b艂臋dnie zaprojektowanym wozom bojowym i lekkomy艣lnym zakupom amunicji, jest najdro偶sz膮 i najwi臋ksz膮 narodow膮 kup膮 z艂omu."
Tylko kto przejmuje si臋 tego rodzaju stwierdzeniami? Zacietrzewieni pacyfi艣ci, niewydarzeni literaci i zawodowi kontestatorzy, wszyscy oni to w sumie biedni szale艅cy! Ich s艂ownictwo jest og贸lnie znane, a polityczni praktycy ju偶 dawno odkryli, 偶e najlepiej w og贸le nie zwraca膰 na nich uwagi.
— „Marnotrawstwo!" — krzycz膮 na przyk艂ad. Domniemane marnotrawstwo kosztem dzieci, ubogich, chorych, uczni贸w i starc贸w. Ka偶dy starfighter, ten felerny bombo-
182
wiec, kosztuje tyle, co p贸艂 szko艂y wy偶szej albo cztery podstawowe, ewentualnie od dwunastu do dwudziestu przedszkoli — argumentuj膮.
Kt贸ry z grubsza normalny cz艂owiek liczy w ten spos贸b?
Fun艂inger jednak robi艂 to, a Wander mu sekundowa艂. To sprzysi臋偶enie domniemanych idealist贸w nat艂uk艂o wsp贸lnymi si艂ami sporo nowo-narodowoniemieckiej porcelany. Wander poszed艂 przy tym na ca艂ego: Chcia艂 widzie膰 jak Niemcy rozkwitaj膮, jego Niemcy, st膮d wszystkie swoje poczynania traktowa艂 jak zwalczanie chwast贸w. F眉nfinger sprawia艂 raczej wra偶enie niewydarzonego kaznodziei. Kiedy艣 powiedzia艂, 偶e marzy mu si臋 „偶ycie warte 偶ycia".
Wszystko to w jednej armii! W dodatku w kraju, gdzie umundurowanym bli藕nim wmawiano, 偶e s膮 obro艅cami narodu, a wi臋c istotami niezwyk艂ymi, wybra艅cami w s艂u偶bie tego ludu obdarzonymi szczeg贸ln膮 godno艣ci膮, a jednocze艣nie 艣wiadomymi europejskiej wsp贸艂odpowiedzialno艣ci str贸偶ami kultury Zachodu. Do tego mieliby by膰 obro艅cami tego wolnego 艣wiata, ba, wolno艣ci jako takiej. Znamy t臋 gadk臋!
Faktem jest, 偶e akurat Niemcy nie s膮 w 艂atwej sytuacji, sami j膮 sobie jednak ch臋tnie utrudniaj膮. Powinni tylko na chwil臋 zamkn膮膰 oczy i pomy艣le膰, a rzeczywi艣cie przekonywaj膮ca gruba kreska by艂aby do pomy艣lenia.
Jednak w艂a艣nie na to ten nar贸d nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰. Nie przyj膮艂 z powrotem tylko hitlerowskich oficer贸w, ale r贸wnie偶 ich tak zwanego ,,ducha", razem z ich „do艣wiadczeniami" i „wiedz膮", kr贸tko m贸wi膮c — ich ciasnot臋 umys艂u wraz ze 艣lepym pos艂usze艅stwem i nie-wyuczalno艣ci膮.
Prawie nikt nie odczuwa艂 wstydu, kiedy wysz艂o to znowu na jaw. Bo niby dlaczego? Tacy ju偶 byli i trzeba ich by艂o wykorzysta膰 — realistyczni politycy Zachodu wykazywali zreszt膮 gotowo艣膰 do tego. Wielu nie okazywa艂o zbyt wielkiej rado艣ci, ale pogodzili si臋 z tym. Pozwolili cieszy膰 si臋 pozosta艂ym Niemcom z ich „tradycji", z kt贸rych ci byli tacy dumni. Woda na m艂yn dla Wandera i sp贸艂ki!
Otrzymali doskona艂e potwierdzenie swojej obsesji. Byli to przecie偶 nowi nazi艣ci — nie jaki艣 wstydliwy wypadek
183
przy pracy, nie jaki艣 wytw贸r wyobra藕ni lewak贸w, jak w贸wczas ch臋tnie utrzymywano, lecz samodzielny, typowo niemiecki produkt. Towar ten nie ma jednak w najbli偶szym czasie szans na opanowanie rynku.
Jednak Wander, podobnie jak wielu innych, zosta艂 zaalarmowany przez owego neonazistowskiego ducha, co doprowadzi艂o do licznych spi臋膰. Niewydarzeni poeci od polityki powinni si臋 trzyma膰 z daleka, poniewa偶 w swojej 偶a艂osnej naiwno艣ci nie s膮 w stanie nic dobrego zdzia艂a膰.
9
R贸wnie偶 teorie mog膮 rodzi膰 czyny, jednak
pocz膮tkowo tylko niewielu w to wierzy
Na pewno mnie pan oczekiwa艂 — powiedzia艂 nadinspektor Kohl, gdy Wander uchyli艂 drzwi swojego apartamentu. — Podejrzewam nawet, 偶e cieszy si臋 pan, 偶e to w艂a艣nie ja pana odwiedzam, a nie kto inny.
Jeszcze si臋 nie obudzi艂em — odpar艂 ziewaj膮c Karl Wander, a nast臋pnie odsun膮艂 si臋 i wpu艣ci艂 go. — Jestem zm臋czony niczym chart po sezonie wy艣cigowym i do tego czuj臋 si臋 jak podziurawiona tarcza strzelecka.
Tak te偶 pan wygl膮da — potwierdzi艂 Kohl. — Mia艂 pan chyba m臋cz膮c膮 noc.
Koszmar! Najpierw rzekomy przyjaciel dr臋czy艂 mnie dobrymi radami, a potem o ma艂y w艂os nie wyko艅czy艂 mnie tak zwany wypadek. S艂ysza艂 pan ju偶 o tym?
Inspektor skin膮艂 g艂ow膮. — Jestem tutaj z innego powodu.
Z jakiego偶 to? Te偶 chce pan spr贸bowa膰 w dow贸d serdecznej przyja藕ni skr臋ci膰 mi kark?
Owszem, je偶eli nie b臋d臋 mia艂 innego wyj艣cia.
Kohl z czystego przyzwyczajenia ustawi艂 si臋 ty艂em do okna, chcia艂 mie膰 mo偶liwie najlepszy przegl膮d sytuacji. Wyra藕nie niewyspany, blady, poobijany, staraj膮cy si臋 zebra膰 my艣li Wander siedzia艂 owini臋ty w p艂aszcz k膮pielowy na brzegu 艂贸偶ka. Kohl w zamy艣leniu obmacywa艂 kanciaste 偶eberka znajduj膮cego si臋 za swoimi plecami kaloryfera.
— Nie najgorzej — oszacowa艂 Kohl urz膮dzenie mieszkania. — Pe艂ny komfort: parkiety, na kt贸rych mo偶na si臋 po艣lizn膮膰 i dywany, o kt贸re 艂atwo si臋 potkn膮膰. Czy zawsze
gnie藕dzi si臋 pan w takich luksusowych przybytkach?
185
Mo偶e pan spokojnie zrezygnowa膰 ze swojej n臋dznej, policyjnej zawi艣ci — odpar艂 ponownie ziewaj膮c Wander i zacz膮艂 dotyka膰 swoich pooblepianych plastrem ran na twarzy i g艂owie. — Jestem tu jedynie go艣ciem, kto wie, jak d艂ugo jeszcze.
By膰 mo偶e tylko do dzisiaj — wycedzi艂 Kohl.
By膰 mo偶e, by膰 mo偶e — zgodzi艂 si臋 Wander. Dopiero teraz zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad tym, co w艂a艣nie powiedzia艂 Kohl. — Co to w艂a艣ciwie mia艂o znaczy膰: salonowa konwersacja czy jaka艣 aluzja?
Tego jeszcze nie wiem — odpowiedzia艂 ostro偶nie. — W og贸le niewiele wiem, na przyk艂ad o panu. Mo偶e opowiada艂 mi pan te historyjki, ale tylko po to, 偶eby mi zamydli膰 oczy. Musz臋 zaznaczy膰, 偶e wobec takiego post臋powania cholernie trudno zdoby膰 mi si臋 na wyrozumia艂o艣膰. Mog臋 pana tylko ostrzec, jestem policjantem, a nie opiekunem spo艂ecznym.
Zmie艅 pan z 艂aski swojej p艂yt臋! — wtr膮ci艂 odzyskuj膮c powoli sprawno艣膰 umys艂u Wander. — Tak wcze艣nie rano mam ma艂o zrozumienia dla tego rodzaju knajpianych pogaw臋dek. Czego pan w艂a艣ciwie chce?
Gdzie by艂 pan w nocy?
Czy to przes艂uchanie?
Na razie nie. Nazwijmy to prywatn膮 informacj膮!
Panie Kohl, co si臋 sta艂o? Co艣 si臋 musia艂o sta膰, to po panu wida膰!
Je偶eli pan to ju偶 wie, to nie musz臋 tego opowiada膰, a je偶eli nie, to dowie si臋 pan odpowiednio wcze艣nie — teraz z kolei Kohl sprawia艂 wra偶enie zm臋czonego i rozbitego. — Powinien mi pan opowiedzie膰, jak pan sp臋dzi艂 minion膮 noc.
Na rozmowach i spekulacjach, zakrapianych alkoholem! Wszystko zako艅czy艂o si臋 tym cholernym wypadkiem.
Dok艂adniej, prosz臋! To bardzo wa偶ne!
Dobrze. Wczoraj wieczorem, oko艂o dwudziestej, spotka艂em si臋 z mister Sandmanem. Pojechali艣my do pewnego lokalu, kt贸ry opu艣ci艂em kr贸tko po jedenastej. Mniej wi臋cej po dwudziestu minutach, czyli o wp贸艂 do dwunastej, mia艂em ten wypadek, m贸wi膮c innymi s艂owy: zafundowano mi go.
186
Niech pan m贸wi tylko to, co si臋 da udowodni膰.
W艂a艣nie pr贸buj臋 — obieca艂 Karl Wander. — Tu偶 po p贸艂nocy zosta艂em przewieziony do miejscowego szpitala, gdzie zajmowa艂 si臋 mn膮 doktor Bergner. Na w艂asn膮 pro艣b臋 zosta艂em zwolniony ko艂o drugiej.
Nie p贸藕niej?
Czy to wa偶ne? Dlaczego?
Kiedy przyby艂 pan do swojego mieszkania?
Mog艂a to by膰 mniej wi臋cej trzecia nad ranem albo jeszcze p贸藕niej.
Droga ze szpitala do Koblenzer Strasse zajmuje pi臋tna艣cie do dwudziestu minut. Dlaczego potrzebowa艂 pan a偶 godziny? — wtr膮ci艂 Ko艂u.
Odpoczywa艂em w okolicach cmentarza pomi臋dzy Dietzstrasse a Hertzstrasse. By艂o to konieczne, poniewa偶 po drodze zas艂ab艂em. Opar艂em si臋 o jak膮艣 krat臋 i osun膮艂em si臋 po niej. By艂em kompletnie wyko艅czony.
Kto mo偶e to za艣wiadczy膰?
Czy kryje si臋 za tym jakie艣 podejrzenie?
—- Na razie nie. To raczej przyjacielska wskaz贸wka, rodzaj rady, nawiasem m贸wi膮c: by膰 mo偶e pierwsza i ostatnia, jakiej mog臋 udzieli膰 w tej sprawie.
Do diab艂a ci臋偶kiego, do czego pan zmierza?!
Dzisiejszej nocy, mi臋dzy godzin膮 drug膮 a trzeci膮, zmar艂a w tym domu, za 艣cian膮 pa艅skiego apartamentu Sabina von Wassermann-Westen. Przyczyn膮 艣mierci by艂o uderzenie potylic膮 o 偶eberka kaloryfera. Nie wyklucza si臋 wypadku, je偶eli mo偶e to pana uspokoi膰.
Karl Wander spojrza艂 na inspektora z g艂臋bokim niedowierzaniem, wyraz twarzy Kohla by艂 nieprzenikniony i ch艂odny. Wydawa艂o mu si臋, 偶e znalaz艂 si臋 w zimnym, ciasnym i pozbawionym powietrza pomieszczeniu. — I co dalej? A je偶eli ta 艣mier膰 nie by艂a dzie艂em przypadku? — zapyta艂.
— Ma pan na my艣li morderstwo albo zab贸jstwo? Tak,
to niewykluczone, by膰 mo偶e nawet prawdopodobne. Za
pewne jednak trudne do udowodnienia. Do ka偶dego czynu
konieczny jest sprawca, a przy aktualnym stanie dochodze
nia jego istnienie nie zosta艂o jeszcze jednoznacznie stwier
dzone.
187
Nie wyklucza to jednak faktu, 偶e ma pan ju偶 w艂asne teorie w tej sprawie.
Jest ich a偶 za du偶o — odpar艂 zamy艣lony Kohl.
— Chcia艂bym pana w ka偶dym razie prosi膰 o nieopuszcza-
nie miasta przez kilka najbli偶szych dni, nawet na kr贸tko.
Czy to urz臋dowe polecenie?
Na to chwilowo nie mog臋 sobie pozwoli膰, wie pan przecie偶. Za艂贸偶my wi臋c, 偶e nie mog臋 zrezygnowa膰 z pa艅skiej wsp贸艂pracy i prosz臋 o to! Czy to pana przera偶a?
Ju偶 tylko kilka godzin do osiemnastej trzydzie艣ci! — zawo艂a艂a do Wandera Marlena Wiebke, gdy ten wkroczy艂 do przedpokoju. — Odlatuje wtedy samolot z Kolonii do Monachium, ostatni, w kt贸rym s膮 jeszcze dzisiaj wolne miejsca. Zarezerwowa膰 panu ten lot?
W 偶adnym wypadku, moja droga! Nie w tym momencie, kiedy wszystko staje si臋 tak interesuj膮ce! — Karl Wan-der sili艂 si臋 na dowcip, co jednak nie robi艂o na pannie Wiebke absolutnie 偶adnego wra偶enia.
Co jeszcze ma si臋 wydarzy膰, 偶eby pan wreszcie zrozumia艂, i偶 na to wesele nikt pana nie zaprasza艂?
Ale za to na pogrzeb! — u艣miechn膮艂 si臋 z lekkim wysi艂kiem.
Co si臋 panu sta艂o? — dopytywa艂a si臋 Marlena Wiebke. — Znowu pobicie, czy mo偶e samoch贸d pana przejecha艂? A mo偶e jedno i drugie? Dlaczego?
A dlaczego pani tutaj pracuje? Dla kochanego i szanowanego pana Kruga?
Nie kocham go i nie szanuj臋, pracuj臋 tylko u niego! Jestem lojalna, je偶eli wie pan, co to mo偶e oznacza膰!
Nie, nie wiem — Wander usi艂owa艂 zajrze膰 do papier贸w le偶膮cych na biurku.
Prosz臋 zabra膰 r臋ce! — zawo艂a艂a energicznie Marlena.
— Nasze biuro to nie objazdowy antykwariat, gdzie mo偶na
grzeba膰 do woli. Tym bardziej 偶e zarz膮dzono dla pana
przerw臋 a偶 do odwo艂ania.
Co to ma oznacza膰? — Wander znieruchomia艂.
To, co powiedzia艂am: d艂u偶sza przerwa dla pana!
Tylko dla mnie czy dla ca艂ej akcji? Co planuje pan Krug? Chce mnie wy艂膮czy膰?
Nic z tych rzeczy! Mam to panu wyra藕nie i uprzejmie przekaza膰, zgodnie z poleceniem pana Kruga.
Chce mnie odstawi膰 na boczny tor! — zawo艂a艂 Wan-der.
Panna Wiebke spojrza艂a na niego z zatroskaniem. — Pan Krug o niczym podobnym nawet nie wspomnia艂. Zosta艂am jedynie zobowi膮zana do przekazania panu, 偶e na razie, a偶 do odwo艂ania, mo偶e pan odpocz膮膰. Akcja przebiega zgodnie z planem. Korzystne wydaje si臋 odczekanie bez podejmowania dodatkowych dzia艂a艅.
Musz臋 rozmawia膰 z Krugiem!
W tej chwili to niemo偶liwe, bez przerwy bierze udzia艂 w wewn臋trznych naradach. Nie 偶yczy sobie, 偶eby ktokolwiek mu teraz przeszkadza艂.
Tak 艂atwo mu nie p贸jdzie, nie jestem z takich, kt贸rych mo偶na wed艂ug 偶yczenia zaprasza膰 albo wyprasza膰! Niech mu pani to powie!
Mia艂 pan rzeczywi艣cie ci臋偶ki wypadek, Karl.
Niech mu pani powie, 偶e nalegam na niezw艂oczne spotkanie — za偶膮da艂 z uporem Wander. — Je偶eli nie, to musi si臋 liczy膰 ze wszystkimi konsekwencjami. Niech mu to pani przeka偶e s艂owo w s艂owo!
Niech si臋 pan nie upiera! Za ma艂o go pan zna! — powiedzia艂a b艂agalnie Marlena.
Najwyra藕niej on mnie r贸wnie偶! Najwy偶szy czas, 偶eby to zmieni膰!
Ale dlaczego pan nie wyjedzie? — zawo艂a艂a Marlena Wiebke. — Przecie偶 pa艅ski zleceniodawca nie ma nic przeciwko temu! Poza tym zosta艂 dla pana przygotowany czek opiewaj膮cy, na polecenie pana Kruga, na sum臋 trzykrotnie wy偶sz膮 ni偶 uprzednio ustalone honorarium miesi臋czne. Czego pan tu jeszcze szuka?
Chcia艂bym pogada膰 z Krugiem i zapewne wyp艂aka膰 si臋 w pani ramionach. No dobra, jest kto艣 jeszcze, kto przywi膮zuje wag臋 do mojej obecno艣ci, a mianowicie policja kryminalna. Nie mogliby si臋 beze mnie obej艣膰.
Karl, czy ma pan co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 tej osoby?
189
Nie, a w艂a艣ciwie: niestety, nie! Niestety, nie mam wyrobionej sk艂onno艣ci do stosowania przemocy. Moich niecnych czyn贸w dokonuj臋 korzystaj膮c wy艂膮cznie z m贸zgu!
Musz臋 pana ostrzec, 偶e wszystko, co pan powie, mo偶e by膰 u偶yte przeciwko panu — o艣wiadczy艂 nadinspektor Kohl z surow膮 rzeczowo艣ci膮.
Chwileczk臋! — zaprotestowa艂 Wander. — Przecie偶 to formu艂a, kt贸rej u偶ywa si臋 podczas przes艂ucha艅 podejrzanych lub obwinionych.
Zgoda. Ale zosta艂a ona pomy艣lana jako ochrona os贸b poddawanych przes艂uchaniom. Poniewa偶 偶yjemy w zdeklarowanym pa艅stwie prawa, niech si臋 pan nie u艣miecha, panie Wander, ministerstwo sprawiedliwo艣ci zarz膮dzi艂o niejako profilaktyczne stosowanie tej formu艂y w wypadkach, kiedy nie wyklucza si臋 mo偶liwo艣ci, 偶e dana osoba mo偶e by膰 w przysz艂o艣ci zaliczona do podejrzanych lub obwinionych.
Je偶eli tak, to odmawiam jakichkolwiek zezna艅! — za-replikowa艂 Karl Wander.
Przecie偶 jeszcze pan nie wie, na jaki temat ma pan zeznawa膰.
Jest mi to ca艂kowicie oboj臋tne! Wezwanie policyjne nie jest w ko艅cu 偶adnym prawnym 艣rodkiem przymusu, podobnie zreszt膮 jak wezwanie prokuratora. T臋 rozmow臋 uwa偶am za zako艅czon膮.
Kohl podszed艂 do zakratowanego okna. Siedz膮cy z nimi w pomieszczeniu drugi funkcjonariusz, kt贸ry mia艂 sporz膮dzi膰 protok贸艂 przes艂uchania, 艣l臋cz膮c nad pustym stenogramem, mia艂 nieco g艂upi膮 min臋.
— Potrzebuj臋 papieros贸w — zwr贸ci艂 si臋 do niego Kohl.
Ten zrozumia艂, 偶e nic tu po nim i oddali艂 si臋 ochoczo.
Rozmowa, kt贸r膮 w艂a艣nie us艂ysza艂, wydawa艂a mu si臋 zupe艂nie niejasna. Kogo艣 takiego jak Wander nigdy jeszcze nie spotka艂 na tym skromnym komisariacie. Jednocze艣nie pyta艂 sam siebie, czy Kohl aby da sobie rad臋 z tym pyskaczem. Tylko je偶eli nie on, to kto?
— Moje uznanie! — stwierdzi艂 wzdychaj膮c g艂臋boko nadins
pektor. — Usi艂uje mnie pan wywie艣膰 w pole, w艂a艣nie mnie!
190
A dlaczego pan ci膮gle si臋 upiera, 偶eby w艂a艣nie mnie roz艂o偶y膰 na 艂opatki?
Bo sprawia pan dziwne wra偶enie, od naszego pierwszego spotkania.
To niczego pan si臋 w mi臋dzyczasie nie nauczy艂?
Panie Wander, narobi艂 mi pan sporo k艂opot贸w — powiedzia艂 Kohl, poufale siadaj膮c ko艂o niego. —Jednocze艣nie kilka razy mi pan dopom贸g艂. Sprawia pan na mnie sympatyczne wra偶enie, i by膰 mo偶e wykorzystuje to. Pa艅ska rzecz!
B膮d藕my konkretni, panie Kohl! Jest pan w jakim艣 potrzasku i zapewne zadaje pan sobie pytania. Po pierwsze: kto mnie w to w艂adowa艂, po drugie: kto mnie z tego wyci膮gnie? Zgadza si臋?
Jak najbardziej!
Nie powinien pan jednak pr贸bowa膰 wi膮za膰 mnie w jakikolwiek spos贸b ze 艣mierci膮 Sabiny Wassermann — stwierdzi艂 Wander.
Jakikolwiek? Dobre sobie! — inspektor Kohl za艣mia艂 si臋 tubalnie. — Pa艅ska kandydatura sama si臋 nasuwa! A je偶eli chce pan wiedzie膰 dok艂adnie: tylko pa艅ska!
Karl Wander zacisn膮艂 powieki, jakby o艣lepi艂o go jaskrawe 艣wiat艂o. — M贸g艂 mi pan tego oszcz臋dzi膰, sobie te偶! W ko艅cu ma pan instynkt!
Owszem, mam! I m贸j instynkt m贸wi mi, 偶e jest pan lekkoduchem, spryciarzem i hazardzist膮. Gra pan jednak fair, niemal po kole偶e艅sku.
To ostatnie niech pan sobie daruje, ten wyraz w moim s艂oifniku ju偶 nie istnieje. Dalej!
Prosz臋 bardzo. Zacznijmy od pa艅skiego brakuj膮cego, a w ka偶dym razie marnego alibi na czas pope艂nienia przest臋pstwa.
Niech si臋 pan nie wyg艂upia — zawo艂a艂 Wander niemal agresywnym tonem. — R贸wnie dobrze m贸g艂by pan podejrzewa膰 ka偶dego w Bonn, kto nie m贸g艂by jednoznacznie udowodni膰, gdzie znajdowa艂 si臋 owej nocy mi臋dzy drug膮 a trzeci膮.
Sk膮d pan wie, 偶e chodzi o t臋 godzin臋?
Goni pan w pi臋tk臋, panie Kohl, sam pan mi poda艂 wczoraj przed po艂udniem t臋 godzin臋, gdy kierowa艂 si臋
191
pan zapewne jeszcze swoim instynktem, oo- bym panu w dalszym ci膮gu zaleca艂.
Nie tak szybko! Jest pan nie tylko jednym z wielu, ale po pierwsze tym, kt贸ry mieszka w najbli偶szym s膮siedztwie denatki. Po drugie: bardzo dobrze j膮 pan zna艂. A w ko艅cu usi艂owa艂 j膮 pan zaatakowa膰 w publicznym lokalu.
Sk膮d pan o tym wie? — Wander zerwa艂 si臋 z miejsca. — Kto na mnie donosi?
Wiem, kto, i to panu powinno wystarczy膰. W Kolonii jest prawie tuzin 艣wiadk贸w, kt贸rzy widzieli, jak owa dama chlusn臋艂a panu whisky w twarz. Zgodnie z ich zeznaniami dosta艂a bia艂ej gor膮czki ze z艂o艣ci.
Powiedzia艂em jej wtedy tylko, czym by艂a w moich oczach: ostatni膮 swo艂ocz膮! Nic poza tym. Morderstwo nie znajduje si臋 w moim repertuarze.
A powiedzmy, 偶eby uj膮膰 to inaczej: zab贸jstwo w afekcie?
Przykro mi, panie Kohl, ale w to mnie pan nie wrobi!
To jeszcze nie wszystko, panie Wander, jeszcze nie sko艅czy艂em. Nienawidzi艂 pan wi臋c tej osoby...
Powiedzmy dok艂adniej: pogardza艂em ni膮.
Zapewne podobnie mocno, jak j膮 pan kiedy艣 kocha艂.
Ten typ kobiety nie daje si臋 kocha膰. Mo偶e to by膰 co najwy偶ej chwila nierozwagi!
W ka偶dym razie mia艂 pan romans z Sabin膮 von Was-sermann-Westen.
Ale by艂o to dziesi臋膰 lat temu! Niech pan wreszcie przestanie bawi膰 si臋 ze mn膮 w chowanego! Zapewne tylko po to, 偶eby si臋 nie poparzy膰 gdzie indziej, trudno. A co z naszymi nocnymi markami: Morgenrotem i Frostem? Czy s膮 czyny, do kt贸rych byliby niezdolni?
Nie przeoczy艂em ich, ale obaj znajdowali si臋 w tym czasie w Kolonii — odpar艂 Kohl.
Wzajemnie to sobie po艣wiadczaj膮, tak?
Maj膮 nawet 艣wiadk贸w.
Dowodzi to jedynie, 偶e sta膰 ich na kupienie wszystkiego!
By膰 mo偶e — powiedzia艂 zm臋czonym g艂osem Kohl. — Tylko 偶e zanim dobior臋 si臋 do takich 艣wiadk贸w, minie tro-
192
ch膮 czasu, na razie trzymam si臋 pana i danych, kt贸re mi zosta艂y dostarczone, mniejsza o to, przez kogo. Wszystko to z pewnego drobnego, ale brzemiennego w skutki powodu: b臋dzie si臋 pan musia艂 broni膰, panie Wander! A najlepsz膮 obron膮 b臋dzie pomoc w odnalezieniu prawdziwego winowajcy.
— Chce mnie pan w ten spos贸b zdegradowa膰 do roli
pa艅skiego psa policyjnego? Nic lepszego nie przychodzi
panu na my艣l? A nie lepiej by艂oby poprosi膰 mnie o wsp贸艂
dzia艂anie na starych, sprawdzonych zasadach?
Kohl nabra艂 powietrza, zamkn膮艂 oczy, potem znowu je otworzy艂 i g艂o艣no powiedzia艂, jakby sk艂ada艂 wa偶ne wyznanie: — Tak, prosz臋 pana!
Zgoda — powiedzia艂 z ulg膮 Wander. — Pod warunkiem udzielenia mi odpowiedzi na pewne pytanie.
Znowu pan zaczyna si臋 targowa膰?
Musz臋 postawi膰 to pytanie z powod贸w osobistych, niezwykle dla mnie wa偶nych. Mo偶e pan odpowiedzie膰 na to pytanie na trzy sposoby: „tak", „nie", albo poprzez milczenie. Poza tym bez wym贸wek i og贸lnych komentarzy. Pytanie brzmi: Czy wiadomo艣膰 na temat moich wcze艣niejszych stosunk贸w z Sabin膮 Wassermann otrzyma艂 pan od ameryka艅skiego dziennikarza Petera Sandmana?
To naprawd臋 wszystko? — powiedzia艂 Kohl z wyra藕n膮 ulg膮. — Odpowied藕 brzmi: nie!
To dobrze — powiedzia艂 Wander. — Wobec tego znowu mo偶emy wsp贸lnie wkroczy膰 na aren臋! Jaki nast臋pny numer zamierza pan wykr臋ci膰 przy mojej pomocy?
Przede wszystkim konieczne zabezpieczenie, niech si臋 pan g艂upio nie krzywi, to mi przeszkadza! Sporz膮dz臋 wi臋c notatk臋, 偶e odm贸wi艂 pan udzia艂u w przes艂uchaniu, do czego z prawnego punktu widzenia jest pan upowa偶niony. Nast臋pnie w innej notatce przytocz臋 inne znane mi na pa艅ski temat informacje, czego i tak si臋 nie da unikn膮膰. Zaopatrz臋 je krytycznymi, polemicznymi uwagami.
Serdeczne dzi臋ki! — odpar艂 ironicznie Wander. — Gdybym mia艂 otrzyma膰 okoliczno艣ci 艂agodz膮ce, pomy艣l臋 o panu z wdzi臋czno艣ci膮. A co z moimi faworytami?
193
To dra偶liwy punkt, drogi przyjacielu! Te adresy ju偶 znam. 呕eby si臋 do nich dobra膰, musz臋 dysponowa膰 niepodwa偶alnym, konkretnym materia艂em. Mo偶e go pan dostarczy膰?
W tej chwili, nie.
No w艂a艣nie. Jak pan my艣li, co si臋 stanie, je偶eli w kt贸rym艣 z moich raport贸w uka偶e si臋 nazwisko jakiej艣 tak zwanej wysoko postawionej osobisto艣ci? Co wtedy? Zapewne sprawa zostanie mi b艂yskawicznie odebrana.
Tego trzeba oczywi艣cie unikn膮膰 — stwierdzi艂 Wan-der. — Tylko jak?
Musi mi pan pom贸c i to bez zastrze偶e艅! Wiele sobie po tym obiecuj臋.
Drogi przyjacielu, pan mi nie tylko ufa! Pan mi si臋 wr臋cz powierza! C贸偶 jest tego powodem? — zapyta艂 Wander.
No c贸偶 — po naszym wsp贸lnym wyst臋pie z Barran-skim m贸g艂 mnie pan szanta偶owa膰 — wyzna艂 Kohl. — By艂by to dla mnie ostatni gw贸藕d藕 do trumny. Pan tego jednak nawet nie pr贸bowa艂.
Mo偶e nie jestem wzorowym uczniem, ale na ka偶dej lekcji czego艣 si臋 jednak ucz臋 — odpar艂 Wander z przyjaznym u艣miechem. — Zapewne w艂a艣nie to uzna艂em za najw艂a艣ciwsze.
Tego dnia znajduj膮cy si臋 w podr贸偶y, jak to sam okre艣li艂 „dla rozrywki" starszy szeregowy F眉nfinger zawita艂 u Wandera. Do picia za偶膮da艂 szampana, do kt贸rego, jak twierdzi艂, bardzo si臋 przyzwyczai艂, mia艂 nadziej臋, 偶e nie spotka go zaw贸d.
— Czy moim kosztem te偶 chce si臋 pan zabawi膰, prosz臋
bardzo! — oznajmi艂 Wander. — Niech pan sobie jednak za
du偶o nie obiecuje, poniewa偶 sam siebie zaczynam uwa偶a膰
za g艂upca.
F眉nfinger poprawi艂 w fotelu swoj膮 nieforemn膮 posta膰.
— Pan jest w porz膮dku — zapewni艂. — Przyjecha艂em tylko
po to, 偶eby z艂o偶y膰 nast臋pne, nie mniej lukratywne oferty.
— Obawiam si臋, 偶e moje potrzeby zosta艂y zaspokojone
— oznajmi艂 Wander.
194
A wi臋c niech si臋 pan stara inwestowa膰 w zapasy -r poradzi艂 F眉nfinger.
Przecenia pan moje mo偶liwo艣ci, panie F眉nfinger. Nie jestem tym, za kogo mnie pan uwa偶a.
A c贸偶 nie pozwala panu by膰 zadowolonym i to w chwili, kiedy nasza sprawa tak 艂adnie si臋 rozwija? — zapyta艂 starszy szeregowy.
Naprawd臋 takie pan odnosi wra偶enie?
F眉nfinger uni贸s艂 kieliszek i z przekonaniem przytakn膮艂. — Wreszcie jest jaki艣 ruch w tym stadzie 艣wi臋tych kr贸w! Nawet egzemplarze uwa偶ane powszechnie za niewzruszone wykazuj膮 pewne o偶ywienie. Niekt贸rzy zaczynaj膮 ju偶 trz膮艣膰 ty艂kami o swoje posady, a to oznacza, 偶e dostrzegli wreszcie, i偶 za co艣 bior膮 pieni膮dze.
To tylko chwilowy pop艂och.
I w艂a艣nie dlatego trzeba si臋 stale troszczy膰 o nowe porcje niepokoju! Nie jestem wcale sam. Jest sporo m艂odych ludzi, tak偶e m艂odych oficer贸w, kt贸rzy s膮 zaniepokojeni i niezadowoleni. Chc膮 krytyki, przynajmniej mo偶liwo艣ci dyskusji, ale jak tu dyskutowa膰 z genera艂ami! Nasze umundurowane 艣piochy chc膮 dalej spokojnie drzema膰. Najwa偶niejsze, 偶eby bro艅 i pojazdy by艂y czyszczone i konserwowane. Poza tym marz膮 tylko o galonach, wypolerowanych guzikach, po艂yskuj膮cych pagonach, epoletach, do tego orderach, medalach, odznaczeniach i o wielkiej s艂awie, uznaniu i wp艂ywach, w tym realizuje si臋 ich byt.
Wiem, blask i chwa艂a — powiedzia艂 Wander. — R贸wnie偶 po dw贸ch katastrofalnie przegranych wojnach nie chc膮 sobie tego wsadzi膰 tam gdzie trzeba, czyli w dup臋, ewentualnie wywali膰 na 艣mietnik historii.
No w艂a艣nie. Trzeba u艣wiadomi膰 to tym specjalistom od sztafa偶u, bo sami nigdy na to nie wpadn膮! W艂a艣nie pan zabra艂 si臋 za to w spos贸b obiecuj膮cy, a ja chcia艂bym pom贸c.
Nie s膮dzi pan, 偶e to bez sensu?
— Moim zdaniem ca艂kowicie bez sensu s膮 w tej bran偶y
rzeczy nast臋puj膮ce: gwardia honorowa, orkiestra d臋ta,
specjalne bo偶e b艂ogos艂awie艅stwo, haftowane sztandary,
艣mietnik tradycji, gadanina o istocie dyscypliny, podziw
195
dla bomby atomowej i pogaw臋dki w kasynie. Do tego ten niezniszczalny, koszarowy katechizm trep贸w! A poniewa偶 w艂a艣nie pan spr贸bowa艂 co艣 z tym zrobi膰, jestem na pana us艂ugi.
Ci膮gle te oczekiwania! — powiedzia艂 wyczerpany Wander. — Mog臋 robi膰, co si臋 da, albo i nie robi膰, ci膮gle wynikaj膮 z tego nowe oczekiwania. A pan jest chyba najgorszy! Nie chce pan nic w zamian, oferuje si臋 tylko jako bezinteresowny zwolennik. Czy jest to na takim 艣wiecie post臋powanie fair?
Nie chce pan chyba uderza膰 w sentymentaln膮 strun臋? — zapyta艂 zdziwiony F眉nfinger. — Chce pan chyba wymie艣膰 ten gn贸j, nie? Poza tym jest pan typem cz艂owieka, kt贸ry narobi smrodu w艂a艣nie tam, gdzie jest to zabronione.
Niech mi pan nie przyprawia g臋by, panie F眉nfinger! W g艂臋bi duszy jestem tak zwanym „prawdziwym Niemcem", co oznacza, 偶e wszelka rewolucja ko艅czy si臋 dla mnie w momencie, kiedy na skrzy偶owaniu zapala si臋 czerwone 艣wiat艂o. Owszem, zaczyna艂em kiedy艣 jako tak zwany „uszcz臋艣liwiacz" ludzko艣ci, ale by膰 mo偶e chc臋 w艂a艣nie teraz zacz膮膰 obcina膰 z tego kupony. Co, nie do wiary?
Wtedy te偶 wchodz臋 w ten interes.
Nawet gdyby mia艂 nie przynie艣膰 偶adnych bezpo艣rednich korzy艣ci?
Wystarczy mi sama rado艣膰!
A co mo偶e mi pan tym razem zaoferowa膰?
Mn贸stwo rzeczy — zapewni艂 F眉nfinger. — Mo偶na by na przyk艂ad sprokurowa膰 znikni臋cie nast臋pnych przedmiot贸w: nie tylko g艂owic, ale i ca艂ych urz膮dze艅 naprowadzaj膮cych, nawet tajnych akt. Ten trik z zatapianiem w wykopach budowlanych by艂by za drugim razem zbyt nudny. Co by pan s膮dzi艂 o uprowadzeniu ca艂ego wozu bojowego, najnowszego typu?
Zapewne mo偶e pan sobie pogratulowa膰 — powiedzia艂 Peter Sandman bez cienia serdeczno艣ci. — Rzeczywi艣cie uda艂o si臋 panu mnie zmyli膰! Dotychczas by艂em uznawany za dobrego znawc臋 wielkich zakulisowych intryg.
196
Niech tam, mo偶e mi pan zarzuca膰, co si臋 panu podoba! — zawo艂a艂 Wander niemal ze wstr臋tem. — Mo偶e to i prawda? Jestem g艂upcem, k艂amc膮, intrygantem i kto wie czym jeszcze! Mo偶e nawet po艣rednio morderc膮!
Niech pan nie pr贸buje przedstawia膰 si臋 w interesuj膮cym 艣wietle! — Peter Sandman sprawia艂 wra偶enie rozdra偶nionego. — Ca艂kowicie mi wystarcza, 偶e udawa艂o si臋 panu blefowa膰 jak staremu pokerzy艣cie.
Kiedy mianowicie, przy kt贸rej partii?
Peter Sandman sam zaprosi艂 Wandera na t臋 rozmow臋. Spotkali si臋 w winiarni w Bad Godesberg, niedaleko R贸merstrasse, tu偶 nad Renem. — Mo偶e pan zaprzeczy, 偶e zdarzy艂o si臋 teraz dok艂adnie to, co uprzednio uwa偶a艂 pan za ca艂kowicie wykluczone?
Wybaczy pan, Peter, ale ostatnio pytam czasami sam siebie, co ja tu w艂a艣ciwie narobi艂em. Troch臋 z niewiedzy, troch臋 niechc膮cy. O co chodzi tym razem?
Oczywi艣cie o Feldmanna! Jest na najlepszej drodze do tego, 偶eby zosta膰 ministrem obrony, pan natomiast bardzo istotnie przyczyni艂 si臋 do sprzedania mu armii. W艂a艣nie jemu!
Chce mnie pan sprowokowa膰?
Czy to w og贸le mo偶liwe? — Amerykanin uderzy艂 otwart膮 d艂oni膮 w d臋bowy st贸艂, co zabrzmia艂o jak wymierzony policzek. Sam si臋 przestraszy艂 tego odg艂osu, robi膮c ci膮gle wra偶enie zdenerwowanego. — Czy pan nie widzi, co si臋 dzieje, czy mo偶e nie chce pan ju偶 si臋 temu przygl膮da膰?
By膰 mo偶e — odpar艂 Wander. — Wydaje mi si臋, 偶e jestem pi艂k膮 kopan膮 ze wszystkich stron. Je偶eli chodzi o Feldmanna, to nadal jestem zdania, 偶e zosta艂 wyznaczony bezpo艣rednio przez kanclerza.
Jest to ca艂kowicie mo偶liwe! Tylko je偶eli taki typ jak on raz dostanie si臋 na 艣wiecznik, ju偶 z niego nie zejdzie, niezale偶nie od tego, kto go tam posadzi艂. Domy艣la艂em si臋 tego, ale pan mi to wyperswadowa艂, z pewno艣ci膮 wiedz膮c o wszystkim, tak blisko obiektu nie by艂 przecie偶 nikt.
By膰 mo偶e za blisko — Wander jak gdyby prosi艂 o wyrozumia艂o艣膰. — Niew膮tpliwie styka艂em si臋 z pewnymi sprawami, nie zauwa偶aj膮c ich. Naprawd臋 wierzy pan, 偶e Feldmann chce dosta膰 ministerstwo obrony?
197
Jest to prawie pewne — wyja艣ni艂 Peter Sandman. — Ludzie Feldmanna, a w艣r贸d nich pan, odwalili ca艂膮 robot臋. Zw艂aszcza Krug nie藕le si臋 przyczyni艂. Jego frakcja wprawdzie nie wzi臋艂a bezpo艣redniego udzia艂u w akcji, ale jej dzia艂ania by艂y bardzo skuteczne. Wsparcia udzielali prawie wszyscy, maj膮c nadziej臋, 偶e to w艂a艣nie ich interesy s膮 za艂atwiane. Przy艂膮czali si臋 wszyscy: zainteresowani obronno艣ci膮 przedstawiciele opinii publicznej, najr贸偶niejsze stowarzyszenia, mi艂uj膮cy wolno艣膰 ludzie polityki, nauka i sztuka, a do tego tak zwana opozycja... Zgoda, nie by艂 pan w stanie wszystkiego przejrze膰. Ale w艂a艣nie pan powinien zauwa偶y膰, co w trawie piszczy. Cz艂owieku, zadaj膮c si臋 z Feldmannem trzeba si臋 zabezpieczy膰 ze wszystkich stron!
Zaufa艂em mu — wyzna艂 cicho Karl Wander.
Idiota — podsumowa艂 serdecznie Peter Sandman. — Z kim艣 takim si臋 przyja藕ni臋!
Obaj za艣miali si臋, potrz膮saj膮c g艂owami. Obaj dostrzegli swoj膮 艣mieszno艣膰.
Ile偶 brzemiennych w skutki i przykrych przypadk贸w na raz! — zawo艂a艂 Sandman. — Krug dorwa艂 w艂a艣nie pana! Kanclerz zaufa艂 Feldmannowi! Minister obrony 膰wiczy si臋 w godnej podziwu pow艣ci膮gliwo艣ci. Na tym tle przepychanki mi臋dzy genera艂ami o lepsze sto艂ki s膮 tylko oczywisto艣ci膮.
Tylko nie Feldmann — powiedzia艂 jakby do siebie Wander. — On nie mo偶e zosta膰 ministrem obrony, nie jest wystarczaj膮co czysty. Jestem g艂臋boko przekonany, 偶e jedynie kto艣 moralnie bez zarzutu mo偶e uprawia膰 czyst膮 polityk臋.
Niesamowite! — wykrzykn膮艂 Peter Sandman z ironicznym przera偶eniem. — Uprzednio te偶 pan miewa艂 tego rodzaju moralizatorskie napady? To by wiele wyja艣nia艂o!
Cz艂owiekowi bez skrupu艂贸w, bez prawdziwego poczucia odpowiedzialno艣ci nie mo偶na oddawa膰 w艂adzy nad innymi.
Wspaniale! Czy mog臋 panu powiedzie膰, m贸j biedny przyjacielu, jak b臋dzie to wygl膮da艂o w praktyce? Kolejny inspektor generalny b臋dzie si臋 nazywa艂 Keilhacke, komi-
198
sj臋 obrony w parlamencie dostanie Krug, a Feldmann b臋dzie wodzem naczelnym pa艅skiej bundeswery.
To si臋 nie mo偶e sta膰! — zawo艂a艂 z powag膮 Karl Wan-der.
Chce pan temu zapobiec? Feldmann nie mo偶e si臋 ju偶 wycofa膰! Powiedzia艂 dzisiaj na posiedzeniu swojej frakcji: „Nigdy si臋 nie narzucam, jednak kiedy jestem wzywany, wywi膮偶臋 si臋 z moich zobowi膮za艅!" Kto mo偶e temu jeszcze zapobiec? Mo偶e pan?
No, jest pan wreszcie! — zawo艂a艂 Karl Wander do nadinspektora Kohla, kt贸ry sta艂 w艂a艣nie przed drzwiami. — Nie wygl膮da pan na szcz臋艣liwego. Co si臋 panu sta艂o?
Zosta艂em w mi臋dzyczasie komendantem policji w Neubergu. Nie zna pan Neubergu? Ja te偶 nie. To podobno pi臋kne, malownicze miasteczko, wprawdzie nieco na uboczu, ale z pewnymi perspektywami, oko艂o dziesi臋ciu tysi臋cy mieszka艅c贸w, szpital, trzy ko艣cio艂y, prawie trzydzie艣ci stowarzysze艅 i ponad czterdzie艣ci knajp. To b臋dzie dopiero 偶ycie!
Wander spojrza艂 zdruzgotany. — Jak pan znalaz艂 t臋 cha艂tur臋?
Zawdzi臋czam j膮 niew膮tpliwie panu, chocia偶 nie powinien pan oczekiwa膰 ode mnie specjalnych podzi臋kowa艅! Przyszed艂em tylko, 偶eby si臋 po偶egna膰, by膰 mo偶e na zawsze.
Czy to znaczy, 偶e pan kapituluje?
To niew艂a艣ciwe okre艣lenie. Musz臋 jedynie wyci膮gn膮膰 konsekwencje z faktu, 偶e nie do艣膰 dok艂adnie przestrzega艂em zasad naszych gier towarzyskich. Nie mog艂em albo nie chcia艂em dostarczy膰 oczekiwanego ode mnie materia艂u. Materia艂u na pa艅ski temat, panie Wander! Za艂atwi to pewnie kto艣 inny i na to w艂a艣nie chcia艂em pana przygotowa膰.
— Nie tak szybko! Czy naprawd臋 nie znalaz艂 pan nic
u偶ytecznego, co mog艂oby wskazywa膰 na ewentualnego
sprawc臋 w sprawie Sabiny Wassermann, a do tego Ewy
Morgenrot?
199
Nic, 偶adnych uchwytnych wskaz贸wek. Ani 艣ladu nawet zal膮偶ka dowodu. 呕adnych bezpo艣rednich, obiecuj膮cych poszlak, z wyj膮tkiem tej, kt贸ra prowadzi bezpo艣rednio do pana.
Ale przecie偶 sam pan dobrze wie, 偶e to fa艂szywy trop!
Ja tego nie wiem, ja to tylko zak艂adam. Zadaj臋 sobie jednocze艣nie pytanie, w jakich okoliczno艣ciach mo偶emy si臋 jeszcze spotka膰, by膰 mo偶e przed 艂aw膮 przysi臋g艂ych, gdzie pan wyst膮pi jako oskar偶ony. B臋d臋 musia艂 wtedy powiedzie膰 wszystko, co wiem, a b臋dzie to przemawia膰 przeciwko panu.
Tylko przeciwko mnie? — zapyta艂 natarczywie Wan-der, nie bez rosn膮cego strachu. — A co z innymi?
A przeciwko komu jeszcze? — inspektor spojrza艂 ze smutkiem na Wandera. — Nie zaniedba艂em pa艅skich po艣rednich i bezpo艣rednich wskaz贸wek. Dok艂adnie je nawet zbada艂em.
I co, bez skutku? — Wander by艂 za艂amany. — Niech mi pan nie pr贸buje tego wmawia膰! To, co powiedzia艂em, mia艂o r臋ce i nogi.
Moje dochodzenie nie przynios艂o 偶adnych uchwytnych rezultat贸w — kontynuowa艂 zrezygnowany Kohl ze spokojem. — Nie pom贸g艂 ani pan, ani m艂ody Morgenrot, ani Frost, ani nawet owa Marlena Wiebke...
Przecie偶 ona nie ma z tym nic wsp贸lnego! Poza tym, to nie moja dziewczyna! O艣wiadczam to jednoznacznie! — wyja艣ni艂 Wander.
Niew膮tpliwie z 偶alem? Trudno! Nie pomin膮艂em jak s膮dz臋 nikogo, kto by艂, czy m贸g艂by by膰 w jakikolwiek spos贸b zwi膮zany ze zmar艂膮. Nie wykluczy艂em nawet Kruga i Feld-martna, zapewne zrobi艂em to zbyt pospiesznie i nieostro偶nie. Moja przysz艂a kariera w Neubergu jest tego niew膮tpliwym nast臋pstwem. Krug w ka偶dym razie odbywa艂 w interesuj膮cym nas czasie narad臋 z kolegami partyjnymi, co niekt贸rzy z nich potwierdzaj膮.
A Feldmann?
Dowcipni艣 z pana, Wander! — burkn膮艂 niech臋tnie Kohl. — My艣li pan, 偶e m贸g艂bym 艣wie偶o upieczonego ministra po prostu wezwa膰 do siebie na komisariat? Po pierw-
200
sze, chroni go, podobnie jak Kruga, immunitet. Poza tym jeste艣my zwi膮zani pewnymi zaleceniami, kt贸re m贸wi膮, 偶e my, ni偶si rang膮 urz臋dnicy, musimy w niekt贸rych przypadkach post臋powa膰 z najwy偶sz膮 ostro偶no艣ci膮. Na przyk艂ad je偶eli istnieje tylko przypuszczenie, 偶e cz艂onek rz膮du, korpusu dyplomatycznego, parlamentu, rady federacji czy ministerstwa obrony jest w cokolwiek zamieszany, nawet w zwyk艂y wypadek samochodowy, to natychmiast nale偶y zameldowa膰 o tym fakcie prze艂o偶onemu. Oficjalnym uzasadnieniem jest mo偶liwo艣膰 uzyskania przez nas wszelkiej dost臋pnej pomocy. W praktyce oznacza to jednak, 偶e jeste艣my wy艂膮czani, a za t臋 kup臋 g贸wna zabieraj膮 si臋 zaufani specjali艣ci.
O ile pana znam, zwykle nie stosuje si臋 pan do tych zalece艅.
Robi si臋, co si臋 da — stwierdzi艂 zamy艣lony Kohl. — Zazwyczaj nie jest to zbyt wiele. Minister Feldmann w ka偶dym razie twierdzi, 偶e owej nocy pracowa艂 w swoim biurze, gdzie r贸wnie偶 spa艂. Tego zeznania nie jestem w stanie podwa偶y膰. Nawet nie zd膮偶y艂em poda膰 go w w膮tpliwo艣膰, gdy nast膮pi艂 awans. Awansowali mnie a偶 do Neubergu. Czego pan jeszcze chce?
Tylko jednej informacji! Kto dostarczy艂 panu danych o moich wcze艣niejszych stosunkach z Sabin膮 Wassermann?
Oczywi艣cie, 偶e Krug — odpar艂 inspektor. — Wiedzia艂 o panu wszystko, to te偶 oczywi艣cie. W jego obszernych aktach znajduj膮 si臋 najdziwniejsze szczeg贸艂y na temat Sabiny i pana. Jest tego nawet wi臋cej ni偶 trzeba, 偶eby narobi膰 panu k艂opot贸w.
Mo偶e to oznacza膰 tylko jedno! — wykrzykn膮艂 Wander. — Krug od pocz膮tku spekulowa艂 tymi danymi!
Niewykluczone. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e w jego oczach by艂 pan od pocz膮tku tylko u偶ytecznym obiektem, do艣膰 pewn膮 pozycj膮 w przysz艂ym rachunku, gdyby by艂 zmuszony do wystawienia takowego.
Czyli najpierw co艣 jakby papier do pakowania, a potem ju偶 tylko makulatura!
Niech si臋 pan wreszcie z tym pogodzi — zaleci艂 ochryp艂ym g艂osem Kohl. — Czy ma pan jaki艣 inny wyb贸r?
201
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 dziewi膮ta
O niebezpiecznym bezsensie ci膮g艂ego oczekiwania racjonalnych proces贸w my艣lowych — zawsze lepiej jest liczy膰 si臋 z nie kontrolowanymi reakcjami.
Me jest bynajmniej tak, 偶e w naszym fachu nie liczymy si臋 z prywatnymi powi膮zaniami r贸偶nego stopnia. Jednak w praktyce rzadko okazuj膮 si臋 one czym艣 wi臋cej ni偶 sprawami drugorz臋dnymi. Oboj臋tne jest, kto z kim 艣pi, i tak ma to niewielki wp艂yw na kwestie w艂adzy, wp艂ywy publiczne czy wreszcie zyski natury finansowej.
Bardzo rozpowszechnionym w naszej bran偶y b艂臋dem jest przecenianie rozm贸w 艂贸偶kowych. Odgrywaj膮 one niew膮tpliwie du偶膮 rol臋 w podrz臋dnej literaturze, jednak w codziennej, rozs膮dnej pracy agenta nie ma na nie miejsca. Nie wyklucza to faktu, 偶e wiedza o pewnych sprawach intymnych, jak na przyk艂ad homoseksualizmie, mo偶e by膰 niekiedy wykorzystywana jako dodatkowy, skuteczny 艣rodek nacisku.
To, co nazywano „偶yciem prywatnym Feldmanna" ju偶 od lat by艂o znane mojej plac贸wce. W 偶adnym wypadku nie by艂 to jaki艣 niezwyk艂y wyj膮tek. Faktem jest r贸wnie偶 dyskrecja Feldmanna i jego swoiste poczucie taktu. Inni nie zadawali sobie a偶 tyle trudu.
Feldmann 艣wiadomie dba艂 o sw贸j wizerunek, by艂 wr臋cz ulubie艅cem czasopism kobiecych. Pomimo 偶e jego za偶y艂o艣膰 z Sabin膮 von Wassermann-Westen wysz艂a na jaw, udawa艂o mu si臋 przedstawia膰 j膮 jako rodzaj przyja藕ni.
Z kolei Wassermann-Westen by艂a na tyle m膮dra czy wr臋cz sprytna, 偶e nie wykorzystywa艂a tego romansu publicznie, unika艂a nawet jakichkolwiek sugestii w tym wzgl臋dzie. Jednak odpowiednie kr臋gi wiedzia艂y, co jest grane.
Efektem tego by艂 jej dom w Kolonii, pot臋偶ne konto bankowe, a tak偶e op艂acalne kontakty w interesach. Feldmanna nie kosztowa艂o to ani feniga, a op艂aci艂o mu si臋 w niezwykle przyjemny spos贸b.
202
W ostatnich miesi膮cach Sabina wykazywa艂a jak gdyby mniej ch臋ci do pracy. By膰 mo偶e dlatego, 偶e zacz臋to uwa偶a膰 j膮 za mniej przydatn膮 do dzia艂a艅 w sferze intymnej. Zatroszczy艂a si臋 jednak o dobre zast臋pczynie, do kt贸rych zapewne nale偶a艂a Ewa Morgenrot.
Efektu tego stanu rzeczy nie by艂 pocz膮tkowo 艣wiadomy nawet Feldmann. Zale偶a艂o mu wy艂膮cznie na tym, 偶eby nie anga偶owa膰 w艂asnych uczu膰, nie czyni膰 niepotrzebnych obietnic i na czas zapobiega膰 gro偶膮cym nieprzyjemno艣ciom! Na Wandera oczywi艣cie nie zwraca艂 uwagi.
W tym uk艂adzie szczeg贸lny k艂opot sprawia艂a Sandmano-wi, a pocz膮tkowo r贸wnie偶 mnie, nast臋puj膮ca kwestia: Feldmann zada艂 si臋 z nieobliczaln膮, nadpobudliw膮 i nieodpowiedzialn膮 Ew膮 Morgenrot... A mo偶e tylko ten jeden raz? By膰 mo偶e, podniecony, da艂 si臋 zwabi膰 w ten mi臋kko zamykaj膮cy si臋 potrzask? Ale to by艂a c贸rka wp艂ywowego Mor-genrota! Potrzebowa艂 go przecie偶 koniecznie do przeprowadzenia swojej akcji, niczym nie m贸g艂 zak艂贸ci膰 tej obiecuj膮cej wsp贸艂pracy. To dziwny i niezwykle skomplikowany epizod, zupe艂nie nie w stylu Feldmanna.
Wreszcie znalaz艂em prawdopodobne wyt艂umaczenie, kt贸re by艂o jednocze艣nie kluczem do wyja艣nienia wszystkich innych dotychczas niezrozumia艂ych wydarze艅. Dopom贸g艂 mi w tym dostarczony nam pami臋tnik pani Was-sermann-Westen, wyrachowany, do艣膰 wyrafinowanie skalkulowany dokument uwalniaj膮cy od zarzut贸w.
Wynika艂o z niego, 偶e przy pierwszym spotkaniu Feldmann rzeczywi艣cie nie wiedzia艂, kim by艂a naprawd臋 Ewa Morgenrot. Zapewne uwa偶a艂 j膮 za jedn膮 z wielu. Dopiero p贸藕niej dowiedzia艂 si臋, o kogo naprawd臋 chodzi艂o. Efektem mog艂y by膰, cho膰 zapewne nie w bezpo艣redni spos贸b, pr贸by wywierania nacisku.
Jednak najwa偶niejszym osi膮gni臋ciem by艂 dla mnie wniosek ko艅cowy: Akcja w sprawie armii mog艂a by膰 pomys艂em Feldmanna, ale inspiracja pochodzi艂a zapewne od Kruga. To w艂a艣nie Krug operowa艂 w spos贸b przewiduj膮cy wsp贸lnie z dyrektorem Morgenrotem i Sabin膮 Wassermann-We-sten. To ci troje byli w艂a艣ciwym 藕r贸d艂em dla wszystkich wydarze艅.
203
Mc dziwnego, 偶e zgodnie ze sprawozdaniem Sandman-na Wander sta艂 si臋 nieufny, po tym jak widzia艂 u Morgen-rota zaskakuj膮c膮 ch臋膰 wsp贸艂pracy. Mimo to oczywi艣cie nie zorientowa艂 si臋, w jaki spisek zosta艂 wpl膮tany.
Kiedy wreszcie rozpracowa艂em ten podstawowy uk艂ad, sprokurowa艂em pewne dzia艂ania wywiadowcze. Ich wynik by艂 ju偶 mniej zaskakuj膮cy: o ile mi臋dzy Feldmannem a Wassermann-Westen istnia艂 wieloletni, intymny zwi膮zek, pomi臋dzy ni膮 a Krugiem rozpocz臋艂y si臋 nader intensywne kontakty natury handlowej.
Gdy nast臋pnie Sabina dorwa艂a si臋 do starego Morgen-rota — czy te偶 on do niej, zapewne w wyniku manipulacji Kruga — rozpocz臋艂a si臋 wsp贸艂praca obiecuj膮cych partner贸w, a wraz z ni膮 wielka nagonka wok贸艂 wielomiliardowego projektu.
Wci膮gni臋cie do wszystkiego Wander a by艂o chyba pomys艂em tylko Sabiny. Widzia艂a w nim, najzupe艂niej s艂usznie, ,,prostodusznego g艂upca", 艣mieciarza o idealistycznych zapatrywaniach, ale r贸wnie偶, w razie potrzeby, u偶ytecznego koz艂a ofiarnego.
Nigdy nie udaje si臋 unikn膮膰 b艂臋d贸w w tego typu planach. Anga偶uj膮c Wandera 艣ci膮gn臋li sobie na kark cz艂owieka wyra藕nie pozbawionego owej zdolno艣ci wyczuwania r贸偶nicy mi臋dzy post臋powaniem celowym a zgodnym z prawem, prawd膮 a marzeniem, rzeczywisto艣ci膮 a fantazj膮, teori膮 a praktyk膮.
Nic na tym 艣wiecie nie mo偶e by膰 bardziej beznadziejne.
10
Prawda wygl膮da zawsze na niepodzieln膮 - niewielu chce jednak wiedzie膰, co to mo偶e oznacza膰
Nie wyobra偶a pan sobie, panie Wander, jak bardzo cieszy mnie pana widok — zapewni艂 stary Maksymilian Morgenrot zacieraj膮c r臋ce. — Ju偶 kilka razy nosi艂em si臋 z my艣l膮, czy nie poprosi膰
pana o odwiedziny, ale obawia艂em si臋, 偶e odczyta pan to
jak zwyk艂e wezwanie po odbi贸r nale偶no艣ci.
A za c贸偶 to? — spyta艂 Karl Wander. Spojrza艂 na biurko dyrektora, ale tego, czego szuka艂 wzrokiem, ju偶 tam nie by艂o. Srebrna ramka ze zdj臋ciem Sabiny znikn臋艂a. — Czy偶bym rzeczywi艣cie zrobi艂 co艣, co przedstawia艂oby dla pana jak膮艣 warto艣膰?
Nawet bardzo wiele! Przede wszystkim nasza wsp贸lna akcja, kt贸ra przecie偶 rozwija si臋 doskonale! Przy tym ta przez pana, przez Kruga i jego wsp贸艂pracownik贸w rozpocz臋ta kampania jest wprawdzie niez艂ym majstersztykiem, ale ministrem obrony zaledwie potrz膮艣nie. Obali go dopiero dostarczony przeze mnie materia艂.
Przypuszczam, 偶e zainwestowa艂 pan w ten projekt mn贸stwo pieni臋dzy.
M贸wi膮c mi臋dzy nami, ani feniga! — rozbawiony Morgenrot kr膮偶y艂 tanecznym krokiem po pokoju. — Kiedy nadci膮gn膮艂 pan ze swoj膮 ofert膮, dysponowa艂em ju偶 ca艂ym, potrzebnym materia艂em. Nast臋pnie przeprowadzi艂em rokowania z Feldmannem, kaza艂em sobie zwr贸ci膰 wszystkie koszty i zapewni膰 pewne gwarancje na przysz艂o艣膰.
A ile wyniesie moja prowizja?
Stary Morgenrot za艣mia艂 si臋 demonicznie. — Te rzeczy, m贸j drogi, nale偶y zawsze ustala膰 z g贸ry. Mo偶e i inteligent-
205
ny z pana go艣膰, ale ode mnie mo偶e si臋 pan jeszcze sporo nauczy膰.
Te偶 si臋 tego obawiam — potwierdzi艂 Wander. Z trudno艣ci膮 udawa艂o mu si臋 utrzyma膰 skacz膮cego Morgenrota w polu widzenia, poniewa偶 ten zmienia艂 co chwila kierunek ruchu.
Ale dlaczego wezwa艂 mnie pan jeszcze raz?
Dlaczego pan pyta? Przecie偶 dobrze pan wie! — Morgenrot przebieg艂 od okna do biurka. — Wie pan przecie偶, 偶e przywi膮zuj臋 du偶膮 wag臋 do poznania szczeg贸艂贸w pewnych wydarze艅.
Zwi膮zanych ze 艣mierci膮 pa艅skiej pasierbicy Ewy oraz pani Sabiny von Wassermann-Westen. A kt贸re szczeg贸艂y interesuj膮 pana najbardziej?
Wszystkie, kt贸re pan zna! Interesuj膮 mnie tak偶e pa艅skie przypuszczenia. By膰 mo偶e tylko ze wzgl臋du na to, 偶e chcia艂bym otrzyma膰 potwierdzenie tego, co sam wiem albo przypuszczam.
Za to oferowa艂 mi pan ostatnio dziesi臋膰 tysi臋cy marek?
Ta oferta jest ci膮gle wa偶na — zapewni艂 stary Mor-genrot. — Przede wszystkim dlatego, 偶e zawdzi臋czam panu w spos贸b po艣redni ma艂y maj膮teczek, a wkr贸tce dojdzie do tego jeszcze jeden, znacznie wi臋kszy. Poza tym chcia艂bym pana jako艣 przywi膮za膰 do siebie, ludzi z pa艅skim talentem nie mo偶na lekkomy艣lnie zostawia膰 konkurencji.
Pa艅ska zap艂ata zobowi膮偶e mnie jedynie do pe艂nej informacji, tu i teraz! Do niczego wi臋cej! Zgoda? — Wander ujrza艂, jak Morgenrot niecierpliwie skin膮艂 g艂ow膮. — Wobec tego niech pan wypisze czek i po艂o偶y go na stole, w zasi臋gu mojej r臋ki.
Tak te偶 si臋 sta艂o. Stary Morgenrot szybkimi ruchami napisa艂 kilka s艂贸w i cyfr na pod艂u偶nym, jasnob艂臋kitnym kawa艂ku papieru, a nast臋pnie zamaszy艣cie podpisawszy podsun膮艂 go Wanderowi. Ten przeczyta艂 i skin膮艂 g艂ow膮.
— A wi臋c, kto ma Ew臋 na sumieniu! — zawo艂a艂 natar
czywie Morgenrot.
206
Zapewne pan, ale poniewa偶 interesuje si臋 pan tylko ostatni膮 faz膮 wydarze艅, ogranicz臋 si臋 tylko do nich. M贸g艂 to by膰 pa艅ski syn Martin. Zaskakuje to pana?
Dlaczego, m艂ody przyjacielu? Tego si臋 spodziewa艂em.
Zabrzmia艂o to, jakby powiedzia艂: „Tak膮 mia艂em nadziej臋". Oboj臋tnie kontynuowa艂: — Ten osobliwy stosunek mi臋dzy nimi musia艂 si臋 kiedy艣 zako艅czy膰 katastrof膮 — ochoczo wyja艣ni艂 Morgenrot swemu go艣ciowi. — Gdyby Ewa by艂a bardziej rozs膮dna albo przynajmniej wyrachowana, uleg艂aby jego pop臋dowi zyskuj膮c w ten spos贸b oddanego sobie niewolnika.
Jest wi臋c sama sobie winna, 偶e zosta艂a pobita przez Martina, by膰 mo偶e przy pomocy niejakiego Sobottke, prawie na pewno pod kierunkiem pa艅skiej Sabiny. R贸wnie偶 Feliks Frost m贸g艂 bra膰 w tym udzia艂, przynajmniej po艣rednio.
A pa艅ski udzia艂, panie Wander?
Nic mi o nim nie wiadomo. S艂owo! Je偶eli pan chce mog臋 przysi膮c na ten czek — za偶artowa艂 bez specjalnej przyjemno艣ci Wander. Nast臋pnie zapewni艂 prawie z po艣piechem: — Naprawd臋 nie wiem, jaki wp艂yw wywar艂em na to wszystko. Ja po prostu chcia艂em pom贸c, nic poza tym. To jednak mo偶e ju偶 okaza膰 si臋 niebezpieczn膮 ingerencj膮. Zw艂aszcza w przypadku Ewy, kt贸ra zrobi艂a na mnie wra偶enie niezr贸wnowa偶onej.
Morgenrot czyha艂 za swoim biurkiem. Prawie bezg艂o艣nie powiedzia艂: — Musia艂 j膮 pan wystraszy膰 i wp臋dzi膰 w panik臋! W jaki spos贸b? Co pan o niej wiedzia艂? 呕膮da艂 pan od niej jakiego艣 dokumentu? Grozi艂 jej pan?
— Niby dlaczego? Zapewne zasugerowa艂a to panu Sabi
na von Wassermann-Westen. Martin i Frost pod膮偶ali chyba
tym samym tropem. Czy Ewa by艂a w posiadaniu jakich艣
niebezpiecznych materia艂贸w?
Morgenrot zerwa艂 si臋 z miejsca i jak gdyby w ucieczce wycofa艂 si臋 do najdalszego k膮ta swojego dyrektorskiego gabinetu, gdzie plecami nieomal wczepi艂 si臋 w zawieszony tam kilim. Stamt膮d zawo艂a艂 z ukrywanym tryumfem: — Nic pan wi臋c o tym nie wie! Nie jest pan wart tych pieni臋dzy, mo偶e pan je sobie jednak zabra膰!
207
— Jako rodzaj napiwku, jak przypuszczam. 艢mier膰 Ewy
zaoszcz臋dzi panu podzia艂u maj膮tku i automatycznie podwoi
spadek Martina. Sabina wiedzia艂a o tym. Ale czy pan wie
dzia艂, 偶e to w艂a艣nie ona wci膮gn臋艂a pa艅sk膮 c贸rk臋 Ew臋
w szybk膮, niepewn膮 i zapewne niezbyt przyjemn膮 przygo
d臋 z Feldmannem?
Stary Morgenrot odwr贸ci艂 si臋, podni贸s艂 wzrok na wisz膮cy na 艣cianie kilim i powiedzia艂: — Je偶eli to prawda, zap艂aci mi za to!
Nawet na tym chce pan zrobi膰 interes?
A c贸偶 mi innego pozostaje?! — Morgenrot zostawi艂 w spokoju kilim przedstawiaj膮cy t艂ust膮 bogini臋 w niedba艂ej pozie. — My艣li pan, 偶e zaczn臋 teraz roni膰 艂zy, i to nad tym, co nieodwracalne?
Czy ma pan tu na my艣li r贸wnie偶 Sabin臋? Podczas mojej ostatniej wizyty dostrzeg艂em na pa艅skim biurku jej fotografi臋 w srebrnej ramce.
No i co z tego? — Morgenrot zdawa艂 si臋 teraz sprawdza膰 stan czysto艣ci szyb w oknach. — W ko艅cu jest to niezwykle szanowana osobisto艣膰, o przepraszam, by艂a! Z pewno艣ci膮 wie pan o tym, 偶e tak powiem, z autopsji. Sk膮d o tym wiem? Od niej samej. Opowiedzia艂a mi o wszystkich szczeg贸艂ach swojego 偶ycia. By艂a na tyle rozs膮dna, 偶eby to uczyni膰.
By艂a r贸wnie偶 na tyle rozs膮dna, 偶eby zaprzyja藕ni膰 si臋 nie tylko z panem, ale i z cz艂onkami pa艅skiej rodziny. Nast臋pnie sprzedawa艂a Ew臋, skorumpowa艂a Martina, a tego Feliksa Frosta zach臋ci艂a do osobliwej przygody.
Zapewne widzi pan to wszystko w niew艂a艣ciwym 艣wietle — skorygowa艂 niemal zatroskany Maksymilian Morgenrot. — Sabina pocz膮tkowo za艂atwi艂a mi kilka interes贸w, co doprowadzi艂o nas do pewnego rodzaju przyja藕ni, a w ko艅cu nawet do my艣li o ma艂偶e艅stwie.
I r贸wnie偶 do pewnego rodzaju paktu zawartego mi臋dzy ni膮 a Martinem, poniewa偶 dla nich obojga egzystencja Ewy oznacza艂a utrat臋 grubych milion贸w. Po艂膮czyli si臋 wi臋c. Tymczasowa wsp贸lnota interes贸w we wsp贸lnym czynie, zapewne tak偶e w 艂贸偶ku.
208
Tutaj ponios艂a pana fantazja, panie Wander — stwierdzi艂 z u艣miechem stary Morgenrot. — Nie rozumie pan mentalno艣ci kobiet takich jak Sabina. Je偶eli dobrze przemy艣lana inwestycja obiecuje takiemu cz艂owiekowi du偶y zysk, jest on got贸w ponie艣膰 ka偶d膮 ofiar膮. Od chwili, kiedy z rozmys艂em zaproponowa艂em Sabinie ma艂偶e艅stwo, sta艂a si膮 dystyngowan膮 dam膮. Jestem tego absolutnie pewny.
Ale wie pan, 偶e by艂a kochank膮 Feldmanna?
Oczywi艣cie, od niej samej. Sypia艂a z Feldmannem robi膮c interesy z Krugiem. W ko艅cu z tego powodu niejedno jej zawdzi臋czam. R贸wnie偶 znajomo艣膰 z panem.
Chyba nie tylko jej nie docenia艂em, najwyra藕niej jej po prostu nie rozszyfrowa艂em — stwierdzi艂 Wander w zamy艣leniu.
By艂a nieoceniona, nie tylko umia艂a wynajdywa膰 warto艣ciowe kontakty, miewa艂a r贸wnie偶 dobre pomys艂y, w pewnym sensie nale偶y do nich r贸wnie偶 nasza akcja. Potem musia艂a pope艂ni膰 jaki艣 decyduj膮cy b艂膮d... Tylko jaki?
Mo偶e nie dostrzeg艂a tego Feliksa Frosta, a mo偶e nie traktowa艂a go do艣膰 powa偶nie?
Panie Wander, je偶eli uda si膮 panu wyko艅czy膰 tego typa, podwoj膮 albo potroj膮 sum膮 na pa艅skim czeku — zadeklarowa艂 Morgenrot. — Tyle jest dla mnie wart skalp tego podst臋pnego hazardzisty.
Jak on w og贸le znalaz艂 dost膮p do Ewy? Dlaczego zadawa艂a si膮 w艂a艣nie z nim? Czy by艂a to tylko prowokacja? Kogo chcia艂a prowokowa膰? Pana? A mo偶e Martina? Mo偶e Sabin臋?
Zachwyca mnie pa艅ska ignorancja! — o艣wiadczy艂 Maksymilian Morgenrot. — Dowodzi ona, 偶e nawet pan, l膮duj膮c w samym 艣rodku wydarze艅, nie ma zielonego poj臋cia, co tu si臋 naprawd臋 sta艂o.
Mo偶e pa艅ski syn Martin zna w艂a艣ciw膮 odpowied藕?
Mo偶liwe. Ale nie zamierzam go o to pyta膰, zak艂贸ci艂oby to niezb臋dny nam, oparty na zaufaniu wzajemny stosunek. Jest teraz w ko艅cu moim jedynym dziedzicem. Najwyra藕niej konsekwentnie d膮偶y艂 w tym kierunku i osi膮gn膮艂 sw贸j cel! — stwierdzi艂 stary Morgenrot niemal z podziwem.
209
Niech pan tylko uwa偶a, 偶eby pewnego pi臋knego dnia i pana nie usun膮艂 z drogi! <-
Ja zawsze uwa偶am! Licz臋 si臋 z faktem, 偶e Martin nie jest idiot膮, teraz w艂a艣nie wyra藕nie to udowodni艂! — Mor-genrot przebieg艂 do szafy przy 艣cianie. — Dobrze wie, 偶e jego miliony s膮 zainwestowane w kierowanych przez mnie fabrykach, beze mnie by艂by sko艅czony.
Na pana miejscu nie by艂bym taki pewny, panie Mor-genrot — Wander spojrza艂 mu odwa偶nie prosto w oczy.
— By膰 mo偶e 艣mier膰 Ewy by艂a rzeczywi艣cie wsp贸lnym
dzie艂em, ale dlaczego musia艂a umrze膰 tak偶e Sabina Was-
sermann-Westen?
Mo偶e Martin tego chcia艂?
Zosta艂o udowodnione, 偶e nie m贸g艂 bra膰 w tym udzia艂u abstrahuj膮c od wersji, 偶e by艂by to rzeczywi艣cie wypadek. Dochodz膮 do tego niezwykle skomplikowane uk艂ady. Na przyk艂ad niejaki Feldmann, obawiaj膮cy si臋 o swoj膮 w艂adz臋 i autorytet, do tego Krug, kt贸rego interesy wydaj膮 si臋 zagro偶one, nawet niejaki Sobottke, je艣li nie widzia艂 innej mo偶liwo艣ci, a w biciu zwykle znajdowa艂 przyjemno艣膰. Dopiero w dalszej kolejno艣ci pa艅ski syn Martin i Feliks Frost, pa艅ski zi臋膰. Obaj jednoznacznie zainteresowani ewentualnymi milionowymi zyskami. Niech pan r贸wnie偶 nie zapomina o mnie.
Przecie偶 pan chcia艂 tylko zainkasowa膰 swoj膮 dzia艂k臋
— stwierdzi艂 Maksymilian Morgenrot. — Za to jest pan go
towy mo偶liwie najefektowniej oczerni膰 mojego syna.
— Wcale nie musz臋, to tylko efekt uboczny — wyja艣ni艂
Wander. — Pa艅ski syn Martin wraz z Feliksem Frostem
mog膮 udowodni膰, 偶e w momencie pope艂nienia przest臋pst
wa byli w Dusseldorfie. Razem. W dodatku w lokalu dla
homoseksualist贸w.
Morgenrot wykona艂 gwa艂towny zwrot w stron臋 drzwi. Nerwowym ruchem chwyci艂 za klamk臋 i jakby b艂agalnym wzrokiem spojrza艂 na Wandera.
Ten wsta艂, wzi膮艂 czek i starannie z艂o偶ywszy schowa艂 go do kieszeni. Nast臋pnie oznajmi艂: — Kto w rzeczywisto艣ci zabi艂 tak przez pana kochan膮, przysz艂膮 ma艂偶onk臋, jeszcze dok艂adnie nie wiem. Mam jednak nadziej臋 granicz膮c膮
210
z pewno艣ci膮, 偶e wkr贸tce b臋d膮 m贸g艂 dostarczy膰 panu nazwisko sprawcy. Uczyni臋 to bezp艂atnie, bo mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e ta sprawa i tak b臋dzie pana du偶o kosztowa膰.
— Nie ma pan chyba k艂opot贸w? — spyta艂 Konstantin
Krug. — Przyszed艂 pan, 偶eby si臋 po偶egna膰?
Emanuj膮c ostentacyjn膮 uprzejmo艣ci膮 przyj膮艂 Wandera w swoim biurze. Panna Wiebke przetar艂a szlaki. Siedzia艂 jak na tronie ze swoim biurkiem podobny do pos膮偶k贸w Buddy z katalogu wysy艂kowego. Na jego ustach b艂膮ka艂 si臋 lekki u艣miech, oczywi艣cie przyjacielsko-zobowi膮zuj膮cy.
Chcia艂bym pana prosi膰 o wyja艣nienie mi pewnych spraw.
Ale偶 z mi艂膮 ch臋ci膮, m贸j drogi, je偶eli to oczywi艣cie konieczne.
Powiedzia艂bym, 偶e to wr臋cz niezb臋dne.
Mniejsza o s艂owa — zapewni艂 Krug. — Prosz臋 jednak, aby艣my w miar臋 mo偶liwo艣ci ograniczyli si臋 do spraw najwa偶niejszych. Mam bardzo ma艂o czasu, co zawdzi臋czam mi臋dzy innymi tak偶e panu.
Konstantin Krug pocz膮tkowo 偶artowa艂 dalej tym samym beztroskim tonem, wspomnia艂 o tak skutecznie, dzi臋ki niezawodno艣ci Wandera, rozpocz臋tej kampanii i wyrazi艂 nadziej臋, 偶e b臋dzie ona nadal przebiega膰 w tym samym tempie oraz kierunku. — Niema艂a jest zapewne i pa艅ska zas艂uga na tym polu! Wraz z panem ministrem doceniamy to. Nawiasem m贸wi膮c, w艂a艣nie od niego chcia艂bym panu przekaza膰 serdeczne podzi臋kowania wraz z wyrazami uznania. Pa艅skie specjalne honorarium, jak pan zapewne wie, ju偶 na pana oczekuje.
Czym偶e sobie na nie zas艂u偶y艂em? — zapyta艂 otwarcie Karl Wander. — Moja dzia艂alno艣膰 w 偶adnym wypadku nie mia艂a na celu wykreowania Feldmanna na przysz艂ego ministra obrony.
Ach, to widocznie jest powodem pa艅skiego niezadowolenia! — w g艂osie Kruga zabrzmia艂a ulga. — Drogi przyjacielu, przej臋cie ministerstwa obrony przez pana Feldmanna nie by艂o r贸wnie偶 w og贸le przewidziane.
Tak w ka偶dym razie s膮dzi艂em!
I ca艂kowicie s艂usznie! — Krug podni贸s艂 r臋k臋 jak do przysi臋gi. — Chodzi艂o rzeczywi艣cie, jak pana wielokrotnie zapewniali艣my, o konieczne z politycznego punktu widzenia dzia艂ania, na przekazane wewn臋trznymi kana艂ami zlecenie samego kanclerza. To zadanie lojalnie starali艣my si臋 wype艂nia膰, zmuszeni poczuciem odpowiedzialno艣ci do rezygnacji z pewnych zastrze偶e艅 natury osobistej. Ca艂kowicie bezinteresownie...
Co rozumie pan pod tym poj臋ciem? — wykrzykn膮艂 Wander.
Twarz Konstantina Kruga zastyg艂a w bezruchu. Jego g艂os nie straci艂 jednak uprzejmego tonu. — Nie powinien pan przedwcze艣nie ulega膰 emocjom, a raczej przyj膮膰 ca艂膮 spraw臋 z zadowoleniem. W艂a艣nie panu powinno by膰 na r臋k臋, gdyby pan Feldmann mia艂 zosta膰 ministrem obrony, co bynajmniej nie jest pewne i czemu stanowczo si臋 opiera.
Znamy to, pocz膮tkowo nieco si臋 kryguje. W ko艅cu nie mo偶e natychmiast otwarcie przyzna膰, 偶e tylko dlatego na-t艂uk艂 tyle porcelany, 偶eby tanim kosztem wej艣膰 w posiadanie ca艂ego sklepu. Chce, 偶eby go jeszcze prosili!
Panie Wander — powiedzia艂 cicho, lecz niezwykle wyra藕nie Konstantin Krug. — Jest pan najwyra藕niej przepracowany. To zrozumia艂e. Zbyt wiele usi艂owa艂 pan wzi膮膰 na swoje barki. Doceniamy to, bo w ko艅cu dzia艂a艂 pan w naszym interesie. Teraz jednak powinien si臋 pan odpr臋偶y膰, da膰 sobie kilka dni wypoczynku i uspokoi膰 pa艅skie stargane nerwy. A je偶eli wszystko dobrze p贸jdzie, to, powiedzmy za kilka tygodni, wr贸ci pan — najlepiej prosto do ministerstwa obrony. Na przyk艂ad do dzia艂u kadr...
Do ministra Feldmanna? Z Keilhacke jako generalnym inspektorem? Pod pana nadzorem jako przewodnicz膮cego komisji obrony? Za kogo mnie pan uwa偶a!
Dotychczas, panie Wander, nie uwa偶a艂em pana przynajmniej za g艂upca, niech wi臋c mnie pan i pod tym wzgl臋dem nie rozczaruje. Powiem to wyra藕niej: niech pan b臋dzie zadowolony z tego, co pan osi膮gn膮艂 i niech si臋 pan
212
cieszy, 偶e nie mamy panu za z艂e wszystkich pozosta艂ych wybryk贸w.
Mam wi臋c znikn膮膰 i trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, 偶eby pan i Morgenrot mogli mie膰 woln膮 r臋k臋.
Znowu to samo! — stwierdzi艂 Krug, ci膮gle jeszcze z przyjacielskim wyrzutem w g艂osie. — Pa艅ska nieopanowana impulsywno艣膰, niebezpieczny brak umiaru, nieokie艂znana fantazja: ile偶 pan przez to narobi艂 nieszcz臋艣膰! Ja jednak ci膮gle sobie powtarza艂em, 偶e jest pan cz艂owiekiem solidnym, uzdolnionym, stara si臋 pan pracuj膮c dla mnie, tak wi臋c ja b臋d臋 wstawia膰 si臋 za panem!
Na przyk艂ad podsuwaj膮c policji obci膮偶aj膮ce mnie materia艂y!
W jakim przera偶aj膮co jednostronnym 艣wietle pan to wszystko widzi! Pa艅skie dziwne uprzedzenia za艣lepiaj膮 pana. Oczywi艣cie, 偶e musia艂em udzieli膰 informacji na pa艅ski temat funkcjonariuszowi, kt贸ry ich 偶膮da艂. Uczyni艂em to w pa艅skim interesie, dzia艂aj膮c jak adwokat!
Honorarium wyp艂aci pewnie Morgenrot!
Je偶eli b臋dzie pan nadal tak post臋powa艂, wprawi mnie pan w z艂y humor. Niech偶e pan tego nie robi, w przeciwnym razie m贸g艂bym si臋 rzeczywi艣cie poczu膰 zach臋cony do przekazania policji niekt贸rych materia艂贸w na pa艅ski temat, mi臋dzy innymi z艂o偶onego pod przysi臋g膮 i potwierdzonego notarialnie o艣wiadczenia, kt贸re mog艂oby w istotny spos贸b pana obci膮偶y膰, i to w sprawie 艣mierci Ewy Morgenrot.
Kto chce dostarczy膰 takiego o艣wiadczenia?
Uczyni艂a to pani von Wassermann-Westen, na kilka dni przed 艣mierci膮.
I nawet to nie uchroni艂o jej przed pozbawieniem jej 偶ycia?
Do艣膰 tego, Wander — przerwa艂 ostro Krug. — Wystawia pan moj膮 cierpliwo艣膰 na ci臋偶k膮 pr贸b臋. Nikomu si臋 to dotychczas bezkarnie nie udawa艂o!
Nawet Sabinie, nieprawda偶? Zmar艂a jakby na zam贸wienie, tu偶 przed sfinalizowaniem wielkiego interesu, kt贸ry chcia艂 pan robi膰 sam! Z podwojonym zyskiem. Pi臋kne, po偶膮dane i kosztowne zw艂oki!
213
— Precz st膮d — natychmiast! — R臋ce Kruga zacz臋艂y dr偶e膰. — Radz臋 zapomnie膰 o tych nikczemnych pos膮dzeniach! W przeciwnym wypadku bez lito艣ci wydam pana w r臋ce policji!
C贸偶 to za piwo! — zaprotestowa艂 Peter Sandman. — 艢mierdzi kobylim moczem!
Raczej zgnilizn膮 albo mg艂膮 —- powiedzia艂 Karl Wan-der. — Samotno艣ci膮. Nawet si臋 do niego przyzwyczai艂em.
Jest to nap贸j, kt贸ry nale偶y jednocze艣nie w膮cha膰 i pi膰 — stwierdzi艂 inspektor Kohl. — Smakuje wtedy jak mi贸d, mleko i krew.
Siedzieli przy naro偶nym stoliku w knajpie matki Jeschke i 艣wiadomie rozmawiali o sprawach b艂ahych. M贸wili o fatalnej pogodzie, o przejazdach kolejowych w 艣rodku miasta, kt贸re ci膮gle by艂y zamkni臋te, o Renie, kt贸ry 艣mierdzia艂 w tych dniach jak jedno wielkie szambo.
Spotkali si臋, 偶eby wypi膰 razem po raz ostatni, na po偶egnanie Kohla. Przyj艣cie Sandmana bardzo Kohla ucieszy艂o, poniewa偶 znali si臋 ju偶 wcze艣niej i darzyli si臋 sympati膮.
— Mam tutaj zreszt膮 po偶egnalny prezent, drogi przyja
cielu — powiedzia艂 Wander. — Nie osobi艣cie dla pana, to
si臋 niestety nie da zrobi膰. Przyda si臋 jednak na efektowny
pocz膮tek w Neubergu. — To m贸wi膮c podsun膮艂 inspektoro
wi jasnoniebieski kawa艂ek papieru. — To czek opiewaj膮cy
na sum臋 dziesi臋ciu tysi臋cy marek.
Kohl wzi膮艂 papier do r臋ki i zacz膮艂 go z niedowierzaniem ogl膮da膰. Sandman pochyli艂 si臋 wraz nim. Obaj sprawdzili najpierw sum臋, a potem usi艂owali odcyfrowa膰 podpis, co im si臋 zreszt膮 uda艂o.
Cz艂owieku, jak pan to zrobi艂? — zawo艂a艂 Kohl. — Ale mo偶e w og贸le nie powinienem pyta膰?
Spokojnie mo偶e pan pyta膰 i otrzyma pan odpowied藕, nawet prawdziw膮. Otrzyma艂em ten czek za to, 偶e przez p贸艂 godziny m贸wi艂em wy艂膮cznie prawd臋.
To 艣wietnie — stwierdzi艂 z wyra藕n膮 ulg膮 Peter Sandman. — Wobec tego pa艅skie starania nie posz艂y zupe艂nie
214
na marne. Wyci膮gni臋cie od tego go艣cia takiej sumy to niez艂e osi膮gni臋cie.
— Chyba znowu mnie pan przecenia, Peter — oznajmi艂
Karl Wander. — Mam mianowicie wra偶enie, 偶e te dziesi臋膰
tysi臋cy marek nie by艂o niczym innym jak honorarium
za moj膮 g艂upot臋. Im d艂u偶ej przekazywa艂em mu moj膮 pra
wd臋, tym bardziej by艂 ucieszony. Jest to niew膮tpliwy do
w贸d na to, 偶e istotnych i wa偶nych spraw w og贸le nie
dostrzeg艂em.
Wypi艂 swoje piwo i poprosi艂 matk臋 Jeschke o ponowne nape艂nienie szklanki. Ta uczyni艂a to wyra藕nie zaniepokojona. Wander w ci膮gu kwadransa wypi艂 dwa irlandzkie portery. Jak zamierza艂 przetrwa膰 ca艂y wiecz贸r? R贸wnie偶 Sand-man z Kohlem spojrzeli na niego z niezadowoleniem.
Tak czy owak zas艂u偶y艂 pan na te pieni膮dze, dlaczego nie chce ich pan zatrzyma膰? — zapyta艂 inspektor.
Zapewne w艂a艣nie tego 贸w jegomo艣膰 oczekuje! Gdybym pr贸bowa艂 kiedy艣 zaprezentowa膰 go w samych gaciach, b臋dzie chcia艂 udowodni膰, 偶e mnie op艂aca艂. Dlatego prosz臋 pana o zadysponowanie tymi pieni臋dzmi wed艂ug swojego uznania, niekoniecznie od razu na korzy艣膰 policyjnej kasy zapomogowej, mo偶e pan na przyk艂ad wspom贸c jaki艣 dom sierot.
Kohl skin膮艂 g艂ow膮, przez moment by艂 jakby wzruszony. Natomiast Sandman spyta艂 ostrym tonem: — Co to ma znaczy膰, 偶e chce pan kogo艣 zaprezentowa膰 w samych gaciach? Mam nadziej臋, 偶e pana 藕le zrozumia艂em!
Nadziej臋 mo偶e pan mie膰 — odpar艂 Wander.
Jeszcze nie ma pan dosy膰? Do diab艂a, czego panu jeszcze brakuje? Zosta艂 pan ju偶 wzorowo wpuszczony w maliny, a do tego wykorzystany i odstawiony na boczny tor!
Zosta艂em jednak wielkodusznie uhonorowany! Ka偶dy inny musia艂by za to w jaki艣 spos贸b zap艂aci膰. Mnie, mimo wszystko, sprawia艂o to pewn膮 przyjemno艣膰, t臋 chcia艂bym mie膰 jeszcze przez jaki艣 czas, gdyby to by艂o mo偶liwe.
Sandman obrzuci艂 Kohla pytaj膮cym wzrokiem. Ten spojrza艂 z kolei na Wandera i zapyta艂: — Czy podczas tej rozmowy z Morgenrotem wynikn臋艂y jakie艣 poszlaki, kt贸rych przedtem nie znali艣my?
215
Ale偶 panowie! — zawo艂a艂 Peter Sandman. — Czy naprawd臋 nie mo偶ecie si臋 opanowa膰? My艣la艂em, 偶e na po偶egnanie napijemy si臋 w spokoju piwa. A co si臋 tymczasem dzieje? Wander p艂odzi nowe pomys艂y, Kohl zag艂臋bia si臋 uparcie w stare problemy, a ja do kompletu usi艂uj臋 sprowadzi膰 Wandera na tory rozs膮dnego my艣lenia.
Mister Sandman, usi艂uje pan upiec barana na ro偶nie i wm贸wi膰 nam przy tym, 偶e baran sam pana do tego nam贸wi艂! — stwierdzi艂 z uznaniem Kohl. — 艁adnych przyjaci贸艂 pan sobie znalaz艂, Wander, nie ma co m贸wi膰!
Wi臋c dobrze — og艂osi艂 ten. — Zajmijmy si臋 Morgen-rotem. Moja rozmowa z nim wykaza艂a, 偶e teorie moje i Koh-la by艂y cz臋艣ciowo s艂uszne. Z wyj膮tkiem paru szczeg贸艂贸w, o kt贸rych nie mogli艣my wiedzie膰 oraz pewnego elementu, z kt贸rym mogliby艣cie panowie to i owo pokombinowa膰, gdyby艣cie go znali odpowiednio wcze艣nie.
Najpierw szczeg贸艂y.
Karl Wander zam贸wi艂 jeszcze jedno piwo, napi艂 si臋 i przem贸wi艂, maj膮c ju偶 nieco oci臋偶a艂y j臋zyk: — Je偶eli w gr臋 wchodz膮 jego interesy, Morgenrot jest gotowy sprzeda膰 swoj膮 pasierbic臋 razem z przysz艂膮 ma艂偶onk膮 i po trupach przepchn膮膰 do sukcesu swojego ukochanego syna. Jest z tego w dodatku bardzo dumny.
Zgodnie z tym, co pan m贸wi, chodzi艂o wi臋c o spadek Ewy — upro艣ci艂 Kohl. — Napu艣ci艂 na ni膮 nie tylko Sabin臋, ale i Martina. Chc膮c dziedziczy膰 musieli si臋 jako艣 do tego przyczyni膰.
Co艣 w tym rodzaju — potwierdzi艂 Wander coraz bardziej znu偶onym g艂osem. — W gruncie rzeczy to jeden wielki biznes. Spekulacje z my艣l膮 o mo偶liwie wysokim zysku, przy u偶yciu wszystkiego i wszystkich, kt贸rzy wchodzili w rachub臋: syna, c贸rki, przysz艂ej 偶ony i zi臋cia, partner贸w, koleg贸w partyjnych, cz艂onk贸w rz膮du, w ko艅cu ca艂ej armii...
Niech pan nie zapomni o sobie — poradzi艂 Sandman.
Jak m贸g艂bym to zrobi膰 — zawo艂a艂 Wander. — By艂em przy tym czym艣 w rodzaju dobrze op艂acanego byd艂a rze藕nego, kt贸re w razie potrzeby mia艂o by膰 rzucone na po偶arcie jakim艣 krwio偶erczym-psom.
216
— St膮d u Kruga obszerne zbiory akt na pa艅ski temat —
wtr膮ci艂 Kohl.
Wander potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. — Za wcze艣nie jednak potkn膮艂em si臋 o t臋 pobit膮 dziewczyn臋. Zapewne z tego powodu jestem jeszcze na wolno艣ci, a wi臋c mog臋 napi膰 si臋 z przyjaci贸艂mi irlandzkiego piwa.
Tylko ono panu nie smakuje, Karl — domy艣li艂 si臋 Sand-man. — W艂a艣ciwie dlaczego? Z powodu Sabiny?
To tylko tak na poz贸r wygl膮da — odpowiedzia艂 Wander. — Nigdy nie spotka艂o pana nieszcz臋艣cie poznania takiej kobiety, w przeciwnym razie inaczej by pan argumentowa艂. Pewne jest jedno: Sabina zorientowa艂a si臋, 偶e ma艂偶e艅stwo z Feldmannem nie wchodzi w rachub臋, nadarza艂 si臋 za to Morgenrot. Pr贸bowa艂a wobec tego obs艂u偶y膰 obu, dla siebie zarezerwowa艂a Morgenrota, za艂atwiaj膮c dla Feldmanna zast臋pstwo. Mi臋dzy innymi Ew臋 Morgenrot.
By艂 to czysty przypadek czy zamierzone dzia艂anie? — dopytywa艂 si臋 Peter Sandman.
Sk膮d mam wiedzie膰! — zawo艂a艂 zrezygnowany Wander. — By艂em w ko艅cu oddzielony 艣cian膮. By膰 mo偶e decyduj膮ce wydarzenia rozegra艂y si臋 w艂a艣nie w apartamencie obok, kiedy spa艂em albo rozmawia艂em z jednym z was.
Nie sp臋dzi艂em mojego ostatniego dnia w Bonn bezczynnie — wtr膮ci艂 zachmurzony Kohl. Stwierdzi艂em, 偶e w nocy, kiedy zgin臋艂a Sabina, Feldmann m贸g艂 by膰 w apartamencie 205, jednak niekoniecznie w momencie zbrodni. S膮 na to godni zaufania 艣wiadkowie.
A co z Krugiem? — zapyta艂 Wander.
Twierdzi, 偶e w tym samym czasie co Feldmann bra艂 udzia艂 w tych samych rozmowach z najr贸偶niejszymi deputowanymi. Ogromna ilo艣膰 艣wiadk贸w!
A ten apartament 205, do kogo w艂a艣ciwie nale偶a艂? — spyta艂 znowu Wander. — Kto dysponowa艂 wszystkimi kluczami do niego?
Stwierdzi膰 mog臋 jedno: istnia艂y zapewne trzy klucze. Pierwszy z nich znalaz艂em u Ewy Morgenrot, a drugi w torebce Sabiny von Wassermann-Westen, ale nie pod numerem 205, tylko w apartamencie, kt贸rego u偶ywa艂a, czyli 304, tu偶 nad panem, Wander.
217
Oznacza to, 偶e u偶yto trzeciego klucza. Kto jest w jego posiadaniu?
Na sprawdzenie tego nie mia艂em ju偶 ani czasu, ani okazji.
Rezygnuje pan.
Ta sprawa zostanie przej臋ta przez najbardziej odpowiedniego cz艂owieka, komisarza Traugotta. Jest on uznanym specjalist膮 od porz膮dkowania i zamykania dochodze艅. Ch臋tnie pana oczy艣ci z zarzut贸w, gdyby za艣 koniecznie trzeba by艂o znale藕膰 jakiego艣 winnego, zr贸wna pana z ziemi膮.
Niemo偶liwe! — zaoponowa艂 zatroskany Peter Sand-man. — Wander nale偶y w ko艅cu do kr臋gu Feldmanna i Kruga! Oni nie mog膮 sobie pozwoli膰 na 偶aden skandal wok贸艂 ich najbli偶szego wsp贸艂pracownika!
Ale co si臋 stanie, je偶eli w艂a艣nie ten wsp贸艂pracownik b臋dzie usi艂owa艂 wywo艂a膰 skandal? — zareplikowa艂 Kohl.
B臋d膮 go mimo wszystko pr贸bowali kry膰, na tym etapie nie ma na razie innego wyboru. Ale za dwa lub trzy dni uda im si臋 rzeczywi艣cie zaw艂adn膮膰 armi膮. A wtedy, z ich punktu widzenia, niech si臋 dzieje, co chce!
Tylko 偶e w ci膮gu tych dw贸ch czy trzech dni sporo si臋 jeszcze mo偶e wydarzy膰 — zauwa偶y艂 Wander. — Mo偶na podejrzewa膰 tych pan贸w, 偶e bior膮c ze mnie przyk艂ad pos艂u偶膮 si臋 zasad膮 Clausewitza: „Najlepsz膮 obron膮 jest atak".
Czy to jedynie pa艅skie przypuszczenie, Karl, czy mo偶e co艣 wi臋cej?
Mia艂em ostatnio spotkanie z Krugiem, zmusi艂em go do niego. — Wander popatrzy艂 na obie niezwykle zatroskane twarze. — Musia艂em si臋 wreszcie dowiedzie膰, w czym bra艂em udzia艂!
Nasz drogi Karl da艂 si臋 przejecha膰 — stwierdzi艂 Peter Sandman zwracaj膮c si臋 do Kohla.
Na to wygl膮da! — odpar艂 prawie pijany Wander. — Wyrwa艂em si臋 niecierpliwie do przodu i zaliczy艂em par臋 cios贸w. Najpierw chcia艂 mnie u艂agodzi膰, dzi臋kowa艂 nawet i wyra偶a艂 uznanie, ale po nieca艂ych dziesi臋ciu minutach us艂ysza艂em, 偶e mogliby si臋 poczu膰 zmuszeni do wkroczenia przeciw mnie na drog臋 s膮dow膮. Z powodu wymusze-
218
nia, pr贸by szanta偶u, 艣wiadomego wprowadzania w b艂膮d, przytaczania nieprawdziwych fakt贸w, wielokrotnego sprzeniewierzenia, i tak dalej i tak dalej!
To niedobrze — powiedzia艂 inspektor.
Tylko dla kogo!? — wybe艂kota艂 Wander tu偶 przed osuni臋ciem si臋 pod st贸艂.
Jest pan wreszcie, bohaterze! — Marlena Wiebke otworzy艂a drzwi swojego ma艂ego mieszkanka i wpu艣ci艂a Wandera do 艣rodka. — Czeka艂am na pana, nawiasem m贸wi膮c, ju偶 od d艂u偶szego czasu.
Niech mi pani czasem nie pr贸buje podawa膰 mocnej kawy, bo zd膮偶y艂em ju偶 wypi膰 kilka dzbank贸w — ostrzeg艂. — Zatroszczyli si臋 o mnie dwaj rzekomi przyjaciele. Przyszed艂em tylko po to, 偶eby i pani mog艂a si臋 ze mnie po艣mia膰!
Nigdy ju偶 nie zrobi臋 panu tej przyjemno艣ci — odpar艂a panna Wiebke. — Po prostu porwa艂 si臋 pan z motyk膮 na s艂o艅ce, nie mia艂 pan 偶adnych szans!
Karl Wander osun膮艂 si臋 na jej 艂贸偶ko. Nast臋pnie przem贸wi艂 g艂osem jarmarcznego komedianta: — Widzi pani przed sob膮 s艂ynnego os艂a, kt贸rego g艂upota na cienki l贸d ponios艂a. Gdy patrzy艂 w swego oblicza cud, nagle za艂ama艂 si臋 l贸d! I co dalej?
Mo偶e os艂y umiej膮 p艂ywa膰? Mo偶e wpad艂 pan w miejsce, kt贸re nie jest zbyt g艂臋bokie?
Jest pani naprawd臋 bardzo 艂adna, nawet gdy sili si臋 pani na ironi臋, pani oczy pob艂yskuj膮 uwodzicielsko — wyzna艂 Wander. — Niech pani na chwil臋 zdejmie okulary i podejdzie tutaj.
Marlena Wiebke spojrza艂a na niego z przygan膮. — Czego pan sobie w艂a艣ciwie 偶yczy? Pociechy z mojej strony? Niedoczekanie! Je偶eli chce mnie pan wybada膰, to musz臋 ostrzec, 偶e potrzebowa艂by pan na to du偶o wi臋cej czasu, ni偶 panu pozosta艂o! A mo偶e chce pan po prostu przespa膰 wszelkie troski? Tylko nie u mnie, nie sypiam z supermenami.
— Az kim? Mo偶e z tak zwanymi przedstawicielami na
rodu?
219
Zgrywa pan ci膮gle chojraka, ale przy mnie mo偶e pan sobie darowa膰 te usi艂owania. Niech pan lepiej powie, do czego chce mnie pan sprowokowa膰, mo偶e to wywa偶anie otwartych drzwi.
Niech si臋 pani wreszcie zdystansuje od tego szarlatana, dla kt贸rego pani pracuje! W tej politycznej szopce naprawd臋 nie ma dla pani miejsca.
Czy mo偶e mi pan zaproponowa膰 co艣 lepszego, Karl?
To z pewno艣ci膮 nie b臋dzie trudne! — Karl Wander przechyli艂 si臋 nieco w bok i w艂膮czy艂 stoj膮cy na ruchomym stoliku telewizor. — Niech pani tylko por贸wna. Pani idol pracuje obecnie nad swoim tak zwanym image jako powa偶ny polityk, dobrze zapowiadaj膮cy si臋 m膮偶 stanu i zdeklarowany demokrata. Bierze w艂a艣nie udzia艂 w jednej z tych pi臋knie u艂adzonych i nastawionych na przychylno艣膰 og贸艂u konferencji prasowych: dziennikarze zadaj膮 pytania w spos贸b delikatny, a politycy odpowiadaj膮 swobodnie i bez skr臋powania. Niech go pani teraz podziwia! — Wander teatralnym gestem wskaza艂 na ekran.
Ukaza艂a si臋, jakby wy艂aniaj膮c si臋 z kompletnych ciemno艣ci, coraz ostrzej zarysowuj膮c swoje kontury i otaczaj膮c si臋 艣wietlist膮 aureol膮 g艂owa Konstantina Kruga. Jego naga czaszka nieco pob艂yskiwa艂a, ale poniewa偶, 艣wiadomy efektu, pochyli艂 si臋 nieco do przodu, najwi臋ksze wra偶enie robi艂o czo艂o. Bystre oczy spogl膮da艂y 艂agodnie, a g艂os brzmia艂 aksamitnie. M贸wi艂 w艂a艣nie o stosunku pomi臋dzy sprawami ludzkiej moralno艣ci a skuteczno艣ci膮 politycznego dzia艂ania. Telewizyjny wizerunek Kruga twierdzi艂: — Te sprawy nie musz膮 by膰 przeciwie艅stwami, nie powinny nimi by膰 i wcale nimi nie s膮! W ka偶dym razie nie dla ludzi 艣wiadomych swej odpowiedzialno艣ci, bezinteresownych i staraj膮cych si臋 z po艣wi臋ceniem spe艂nia膰 swe obowi膮zki. Dla nich celowe jest tylko to, co moralne. Zadaniem polityki jest przecie偶 wy艂膮cznie s艂u偶ba cz艂owiekowi. Moi partyjni koledzy wraz ze mn膮...
Czy r贸wnie偶 w biurze snuje takie opowie艣ci? — zapyta艂 Wander.
Moim zadaniem jest zapisywanie tego, co on dyktuje. Umawiam go na rozmowy, zak艂adam teczki z aktami, tele-
220
fonuj臋 i sporz膮dzam notatki. Moj膮 comiesi臋czn膮 pensj臋 otrzymuj臋 tylko za to. Poprzednio pracowa艂am w dziale reklamy fabryki 艣rodk贸w pior膮cych, to sprowadza cz艂owieka na ziemi臋.
Nigdy pani nie denerwowa艂a praca dla tej starej katarynki?
Przed pana przyj艣ciem, nie!
A co si臋 teraz zmieni艂o?
Na razie nic konkretnego — panna Wiebke przechyli艂a si臋 nieco do ty艂u. — Dotychczas s艂ysza艂am z pana strony tylko 偶yczenia i wymagania, sprawy, kt贸re dotyczy艂y tylko pana. Pan widzi tylko siebie: swoje problemy, wyobra偶enia, swoj膮 sprawiedliwo艣膰 i prawd臋! Czy to wystarcza?
Nie ca艂kiem! Teraz ju偶 nie. Teraz widz臋 poza tym co艣 bardzo istotnego: pani膮, Marleno!
Jakie konsekwencje wyci膮gnie pan z tego odkrycia?
Chcia艂bym pani膮 nak艂oni膰 do podj臋cia pewnej decyzji, moim zdaniem niezbyt trudnej.
Superostry wizerunek Konstantina Kruga wyg艂asza艂 w艂a艣nie swoje opinie na temat przysz艂o艣ci armii: — Chodzi tu o potrzebny czy wr臋cz nieodzowny instrument obrony naszej wolno艣ci, naszej ludno艣ci i kraju. Mamy nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋dziemy musieli z niego korzysta膰, gdyby艣my jednak pewnego dnia zostali do tego zmuszeni, to musi on by膰 ca艂kowicie godny zaufania. Mo偶e si臋 tak sta膰 tylko wtedy, kiedy ten niezwykle cenny i nowoczesny instrument b臋dziemy widzieli w r臋kach cz艂owieka w pe艂ni zas艂uguj膮cego na nasze zaufanie. M贸j wybitny, szanowany przez nas wszystkich kolega partyjny, minister Feld...
Wander wy艂膮czy艂 telewizor.
Obraz Konstantina Kruga b艂yskawicznie straci艂 kontury, rozp艂yn膮艂 si臋 w ciemno艣ciach wytworzonej przez urz膮dzenia nocy.
Marlena u艣miechn臋艂a si臋. — Co pan chce przez to udowodni膰?
Przynajmniej jego zak艂amanie!
To pan tak to nazywa! Dla innych to taktyka. A kto nie k艂amie na tym 艣wiecie! Z powod贸w pragmatycznych,
221
z wyrachowania, z mi艂o艣ci, ze wsp贸艂czucia, a nawet z lito艣ci. Pan jednak chcia艂by ostatecznej, jedynej i decyduj膮cej prawdy. Nie wie pan tylko, jak mia艂aby wygl膮da膰?
Jest pani wyrafinowanym, ma艂ym diabe艂kiem, Marleno! — zawo艂a艂 Wander, udaj膮c oburzenie. — Chce pani tylko sprawdzi膰, jak daleko si臋 posun臋, 偶eby wydoby膰 z pani informacj臋 o trzech kluczach.
A jak daleko, Karl?
Dobrze! Podoba mi si臋 pani i chc臋 z pani膮 i艣膰 do 艂贸偶ka. Ale nie powiem w艂a艣nie tego, co by pani膮 tylko rozbawi艂o. Nie powiedzia艂em, 偶e pani膮 kocham!
A w艂a艣ciwie, dlaczego nie?
Bo jeszcze nigdy nie powiedzia艂em tego 偶adnej kobiecie! Zrozumiano? — Wander gwa艂townie zapragn膮艂 lodowato zimnej wody. Zerwa艂 si臋 i usi艂owa艂 ruszy膰 do 艂azienki. Marlena jednak stan臋艂a mu na drodze. Zdj臋艂a okulary i spogl膮da艂a na niego z u艣miechem.
Sprawa kluczy jest bardzo prosta — powiedzia艂a. — Do ka偶dego apartamentu mamy trzy klucze, r贸wnie偶 do numeru 205. Dwa z nich otrzyma艂a Sabina von Wasser-mann-Westen. Z tych dw贸ch kluczy jeden zachowa艂a dla siebie, a drugi dawa艂a ka偶dej ze swoich zast臋pczy艅, jak na przyk艂ad r贸wnie偶 Ewie Morgenrot. Apartament 205, nieprzypadkowo zreszt膮 po艂o偶ony ko艂o pa艅skiego, by艂 starannie wybranym lokalem zast臋pczym.
Tak wi臋c trzeci klucz ma Feldmann?
Nie, on nie potrzebowa艂 klucza. Wybrane przez Sabin臋, rezerwowe panie musia艂y tam na niego czeka膰!
Karl Wander sprawia艂 wra偶enie, jakby pomimo intensywnego my艣lenia nie doszed艂 do 偶adnych wniosk贸w. — Kto mia艂 wi臋c ten trzeci klucz? Chyba nie Krug?
Zgad艂 pan! Nigdy bym panu tego oczywi艣cie nie powiedzia艂a, sk膮d jednak mog艂am przypuszcza膰, 偶e jest pan taki bystry. A tak na uspokojenie: Krug ma nie tylko ten jeden klucz, ale w sumie sze艣膰.
A偶 sze艣膰? — zdumia艂 si臋 Wander. — Po co?
Organizacja — wyja艣ni艂a Marlena Wiebke. — Jak pan zapewne ju偶 wie, Krug jest tak zwanym cichym, lecz wa偶nym udzia艂owcem kilku prywatnych firm budowlanych
222
i przedsi臋biorstw kapita艂owych. Nale偶y do nich mi臋dzy innymi dom, w kt贸rym pan tymczasowo mieszka. Sze艣膰 apartament贸w Krug zarezerwowa艂 na sw贸j wewn臋trzny u偶ytek — dla przyje偶d偶aj膮cych do Bonn koleg贸w ze sfer biznesu i polityki, dla okazjonalnych wsp贸艂pracownik贸w, a tak偶e dla zas艂u偶onych stronnik贸w i ich partnerek.
I do tych apartament贸w nale偶y r贸wnie偶 204?
Oczywi艣cie! Tak偶e do pa艅skiego luksusowego gniazdka Krug mia艂 w ka偶dej chwili dost臋p. Te sze艣膰 nadzorowanych przez niego apartament贸w to numery 203, 204, 205 oraz 303, 304, 305. Wszystkie sze艣膰 kluczy znajdowa艂o si臋 dzisiaj wieczorem w jego kasie pancernej, nie jestem jednak pewna, czy by艂o tak r贸wnie偶 w dniach poprzednich. No, niech pan teraz policzy...
Ju偶 to robi臋 — stwierdzi艂 Wander. — A wi臋c tylko Krug...
Nie mo偶e go pan nie docenia膰, Karl! Je偶eli to mo偶liwe, niech pan ma wzgl膮d i na mnie.
Jak m贸g艂bym...
Jestem gotowa wyjecha膰 z panem, Karl. Natychmiast, bez 偶adnych warunk贸w. Dok膮d chcesz! Chcesz tego?
Chc臋, Marleno, naprawd臋 chc臋! Tylko nie mog臋...
Raport cz艂owieka zwanego Jerome
— cz臋艣膰 dziesi膮ta
O pewnych ludziach s艂abo艣ciach — zdobycie si臋 na nie bywa czasami cnot膮.
W pewnym momencie wszystko zacz臋艂o si臋 stawa膰 bardziej zrozumia艂e i przejrzyste, w ka偶dym razie w kilku istotnych szczeg贸艂ach. Moja plac贸wka i ja nie poczuwamy si臋 do winy, 偶e sta艂o si臋 to zbyt p贸藕no, tym bardziej, 偶e tu偶 przed, nazwijmy to, ko艅cem imprezy uda艂o si臋 nam wystrzeli膰 szczeg贸lnie efektowny fajerwerk.
Niekt贸rzy poparzyli sobie przy tym palce i B贸g jeden wie, co jeszcze. No c贸偶, ryzyko zawodowe!
223
G艂贸wnym zaj臋ciem wielu wsp贸艂czesnych polityk贸w wydaje si臋 tworzenie czego艣 w rodzaju towarzystwa asekuracyjnego z obustronn膮 i ograniczon膮 odpowiedzialno艣ci膮. Nie wygrywaj膮 przeciwko sobie swoich problem贸w, lecz wzajemnie si臋 ubezpieczaj膮 — wsp贸lnymi si艂ami troszcz膮 si臋 o znalezienie mo偶liwie najmniej gro藕nego, wsp贸lnego mianownika dla wszelkiego z艂a.
Tak wi臋c gracze o silnych nerwach w rodzaju Feldman-na oraz zr臋czni inspiratorzy, tacy jak Krug, od pocz膮tku si臋 z tym liczyli. Dobrze si臋 zastanowili nad technik膮 swojej ofensywy.
Tak wi臋c rozbrzmiewa艂y pi臋kne, wielkie i nic nie m贸wi膮ce s艂owa! Zasada by艂a jedna: robi膰 wra偶enie zdecydowania, ale nie konkretyzowa膰, budzi膰 zaufanie i 偶膮da膰 zaufania, nie m贸wi膮c dok艂adnie, o co chodzi. Ani s艂owa przeciwko innym, wp艂ywowym ugrupowaniom!
Jeden z deputowanych nale偶膮cych do partii ministra o艣wiadczy艂 na przyk艂ad: ,,zas艂ug膮 jest odwa偶ne i 艣mia艂e kucie tego 偶elaza...". Pose艂 partii koalicyjnej: „...niew膮tpliwie jest to usprawiedliwione, je偶eli nie wr臋cz konieczne, mamy jednak nadziej臋 i oczekujemy, 偶e dbaj膮c przede wszystkim o interesy naszej obrony narodowej...". A jeden z parlamentarzyst贸w obecnej, tak zwanej opozycji: ,,...nie mo偶emy tu nie ostrzega膰... co w 偶adnym wypadku nie powinno by膰 rozumiane jako sztywne, jednostronnie negatywne nastawienie..."
Nagle, zapewne z biura kanclerza, wysz艂o wewn臋trzne rozporz膮dzenie. Na przysz艂o艣膰 niczego niepotrzebnie nie rozdmuchiwa膰, unika膰 niepokoj贸w w艣r贸d ludno艣ci! Poniewa偶 wr贸g, czyli r贸偶nej ma艣ci komuni艣ci, pr贸buj膮 wykorzysta膰 t臋 przej艣ciow膮 s艂abo艣膰, b臋d膮c膮 w gruncie rzeczy si艂膮 naszej demokracji, dla swych mrocznych cel贸w. „Stanowczo sobie tego nie 偶yczymy!"
„Dopiero w godzinie pr贸by wychodzi na jaw prawdziwy charakter!" — wyja艣ni艂 Feldmann. Ni st膮d, ni z owad 贸w „prawdziwy charakter" zaczynali wykazywa膰 coraz liczniejsi, co艣 sobie po tym niew膮tpliwie obiecuj膮c. Zwyci臋zca musi mie膰 liczn膮 艣wit臋!
Nie uskar偶am si臋 na to, niby z jakiej racji? Nie jestem
224
w ko艅cu za艂o偶ycielem wiosek dzieci臋cych, tylko specjalist膮 od informacji. Jako taki wiem, 偶e ka偶da mo偶liwa konstelacja w艂adzy ma swoich zwolennik贸w i sympatyk贸w, w艂asnych propagandyst贸w i teoretyk贸w, do tego poet贸w i kap艂an贸w. Nie ma rzeczy, do kt贸rych, przy odpowiedniej zr臋czno艣ci i przy szcz臋艣liwym zbiegu okoliczno艣ci nie da si臋 ludzi przyzwyczai膰. Jak wiadomo, r贸wnie偶 do ludob贸jstwa.
Kt贸偶 w ko艅cu czerpie nauki z bli偶szej czy dalszej przesz艂o艣ci? Po trzech czy pi臋ciu tysi膮cach lat masakr? Nawet bomba atomowa nie zachwia艂a kwitn膮cym procederem ludzkich rze藕ni. Nie ma sensu nad tym lamentowa膰, stwierdzi膰 mo偶na tyko jedno: ludzie ju偶 tacy s膮.
Tyle na temat tak owacyjnie witanego post臋pu naszych czas贸w. Peter Sandman nie m贸g艂 albo nie chcia艂 si臋 przyzwyczai膰, a Wander nawet cierpia艂 z tego powodu, w czym pomaga艂y mu postacie takie jak Kohl. W艂a艣nie ten kraj, a nie Ameryka, wydawa艂 mi si臋 polem gry dla nieograniczonych, ludzkich mo偶liwo艣ci.
Ci膮gle czu艂em si臋 nara偶ony na pokus臋 szukania w tym rozrywki. C贸偶 innego m贸g艂 wzbudza膰 cz艂owiek taki jak Wander, chc膮cy walczy膰 z wiatrakami, jak nie 艂agodn膮 wyrozumia艂o艣膰, i to w najlepszym wypadku!
Stara艂em si臋 go jako艣 oszacowa膰 i to w艂a艣nie mi si臋 nie uda艂o. Mog艂o to oznacza膰 tylko tyle, 偶e nawet kto艣 taki jak ja ma swoje s艂abo艣ci.
Na tak膮 s艂abo艣膰 mog艂em sobie pozwoli膰.
11
Ka偶dy chce kiedy艣 definitywnie zako艅czy膰 spraw臋 — tylko komu si臋 to udaje?
Nazywam si臋 Traugott — powiedzia艂 dobroduszny, skromny i pogodny m臋偶czyzna wygl膮daj膮cy na listonosza w cywilu. — Jestem komisarzem policji kryminalnej oddelegowanym do zada艅 specjalnych. Nie zale偶y mi na tym, 偶eby tak w艂a艣nie mnie pan tytu艂owa艂. My艣l臋, 偶e b臋dzie to panu odpowiada艂o.
— Pan ma wi臋c spr贸bowa膰 wysprz膮ta膰 ten chlew?
— spyta艂 Wander z rezerw膮.
— Niech pan to nazywa, jak panu wygodniej — odpar艂
niezwykle uprzejmie ten szczup艂y, 艣redniego wzrostu m臋偶
czyzna o irytuj膮co poczciwej twarzy urz臋dnika. — Z zasady
nie spieram si臋 o sformu艂owania. S膮 zazwyczaj kwesti膮
temperamentu i wynikaj膮cych z niego os膮d贸w. Dla pana
jest to chlew, kt贸ry trzeba wysprz膮ta膰, a dla mnie sprawa,
kt贸r膮 trzeba wyja艣ni膰. Ale jak pan sam zobaczy, w ko艅cu
wyjdzie na to samo.
W komisariacie nr 3 komisarzowi Traugottowi przydzielono specjalne biuro, zapewne nale偶膮ce do komendanta. By艂o to ca艂kiem mi艂e wn臋trze, pe艂ne starannie dobranych kwiat贸w doniczkowych: fio艂k贸w w najr贸偶niejszych odmianach, od jasnoniebieskich poprzez b艂臋kitne, ciemnoniebieskie, a偶 do ciemnogranatowych.
Czy urz臋dnik, kt贸ry dor臋czy艂 panu moje zaproszenie, wykaza艂 si臋 zalecon膮 mu uprzejmo艣ci膮? — zapyta艂 Traugott niemal troskliwie.
By艂 szokuj膮co uprzejmy — potwierdzi艂 Karl Wander.
— Nawet kamerdyner wyszkolony w starej Anglii nie zro
bi艂by tego lepiej.
227
Tak powinno by膰 — powiedzia艂 komisarz. — W ka偶dym razie ja przywi膮zuj臋 do tego du偶膮 wag臋. Gdyby przed nasz膮 rozmow膮 mia艂 pan ochot臋 na przyk艂ad na papierosa, kaw臋 albo co艣 s艂odkiego, kt贸ry艣 z funkcjonariuszy ch臋tnie to dostarczy.
Dzi臋kuj臋 — odpar艂 Wander. — Nie chcia艂bym urz膮dza膰 tu d艂u偶szego pikniku.
Tym lepiej! Wobec tego postaramy si臋 za艂atwi膰 spraw臋 jak najszybciej.
Szybko i dok艂adnie, mam nadziej臋!
Tego mo偶e pan by膰 pewny, panie Wander — powiedzia艂 wr臋cz serdecznie Traugott. Opar艂 r臋ce o zupe艂nie pusty blat sto艂u, a r臋ce mia艂 drobne, niezwykle zr臋czne, jak gdyby nale偶a艂y do ch艂opca, kt贸ry wytrwale trenuje 偶ongler-k臋. — Mo偶emy sobie chyba zaoszcz臋dzi膰 rutynowych wst臋p贸w, pa艅skie dane s膮 mi znane, podobnie jak szczeg贸艂y wydarze艅. Pozostaje nam tylko wyja艣nienie pewnych ewentualnych nieporozumie艅, uprzedze艅 czy b艂臋dnych ocen.
Niech pan wi臋c spr贸buje — zach臋ci艂 Wander.
A wi臋c, mo偶e najpierw samob贸jstwo panny Morgen-rot.
Panie komisarzu, czy mog臋 zada膰 jedno pytanie? Czy zamierza pan przekaza膰 mi po prostu swoje s艂u偶bowe ustalenia, ewentualnie osobiste zdanie, czy te偶 m贸g艂bym wtr膮ca膰 w艂asne pytania?
Ale偶 oczywi艣cie — wykrzykn膮艂 zaskoczony Traugott. — Ta rozmowa ma s艂u偶y膰 w艂a艣nie poinformowaniu pana. Niech wi臋c pan pyta o wszystko, postaram si臋 odpowiada膰 tak dok艂adnie, jak tylko potrafi臋.
W porz膮dku. Wobec tego chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, dlaczego 艣mier膰 Ewy Morgenrot nazywa pan samob贸jstwem?
Poniewa偶 by艂o to po prostu samob贸jstwo.
Nie wydaje mi si臋 to a偶 takie proste. — Wander by艂 jednak pod wra偶eniem oczywisto艣ci, z jak膮 m贸wi艂 komisarz. — By膰 mo偶e nie zdaje pan sobie sprawy z pewnych zale偶no艣ci istniej膮cych w tej sprawie?
— Ale偶 oczywi艣cie, 偶e wiem o wszystkim — zapewni艂
komisarz. — Znam dok艂adnie wszystkie istniej膮ce materia-
228
艂y, s膮 one nie tylko bardzo liczne, ale w wi臋kszo艣ci dok艂adnie zbadane. Akta sprawy opracowa艂 bardzo przeze mnie ceniony kolega Kohl, kt贸rego mia艂 pan okazj臋 pozna膰. Jest on cz艂owiekiem bardzo dok艂adnym. Przekazane mi materia艂y obejmuj膮 nie tylko dowiedzione fakty, ale i pewne por贸wnania, przypuszczenia, wskaz贸wki, i tak dalej. Wszystko to bior臋 pod uwag臋.
Nie odnios艂em niestety takiego wra偶enia.
Z pewno艣ci膮 zmieni pan zdanie — zapewni艂 Traugott jeszcze uprzejmiej ni偶 dotychczas. — A jakie mia艂by pan zastrze偶enia?
To mo偶e systematycznie, punkt po punkcie: Ewa Mor-genrot zosta艂a pobita.
Tak, to bardzo smutne. Paskudna sprawa. Ale dlaczego ma to obchodzi膰 policj臋, je偶eli od pokrzywdzonej nie wp艂yn臋艂a 偶adna skarga? A skarga nie wp艂yn臋艂a i w og贸le nie powsta艂 taki zamiar. A poniewa偶 chodzi艂o tu o brata, czy te偶 przyrodniego brata panny Morgenrot, ca艂a sprawa musi by膰 potraktowana jako wewn臋trzna sprawa rodzinna. Sam pan przecie偶 wie, 偶e nasze pa艅stwo prawa zapewnia ka偶demu wolno艣膰, r贸wnie偶 w kwestii, przez kogo i jak chce by膰 bity. Mo偶e pan si臋 z tym nie zgadza膰, ale nie mo偶e pan tego zmieni膰.
Zapewne zechce pan spr贸bowa膰 zbija膰 po kolei moje argumenty, nie interesuj膮c si臋 mo偶liwymi powi膮zaniami. To do艣膰 wygodna metoda.
Niekoniecznie wygodna, panie Wander, ale skuteczna. Przede wszystkim za艣 logiczna. Nie powinien mnie pan podejrzewa膰 o pomini臋cie kt贸rej艣 z mo偶liwych kombinacji. Poniewa偶 samob贸jstwo jest faktem, odpowiedzialny za nie jest sam samob贸jca. Je偶eli istnia艂oby podejrzenie, 偶e kto艣 zosta艂 doprowadzony do samob贸jstwa, to, zgodnie z moim do艣wiadczeniem, by艂by to ra偶膮cy wyj膮tek, kt贸ry bardzo trudno udowodni膰.
R贸wnie偶 w tym wypadku? — Wander zacz膮艂 prowokowa膰. — Chce mi pan to wm贸wi膰?
Domy艣lam si臋, do czego pan zmierza. — Komisarz Traugott konfidencjonalnie u艣miechn膮艂 si臋 do swojego go艣cia. — Z udost臋pnionych mi materia艂贸w jednoznacznie
229
wymi jest dla nas codzienno艣ci膮. Oznacza to, 偶e do ka偶dych zw艂ok musimy podchodzi膰 bez uczu膰 zemsty, bez utajonych kompleks贸w winy, bez jakichkolwiek romantycznych poryw贸w. Zw艂oki s膮 dla nas przedmiotem 艣ledztwa. 艢ledztwo jest prac膮 rzeczow膮. Zgodnie z nim na przyk艂ad 艣mier膰 pani von Wassermann-Westen by艂a najprawdopodobniej wynikiem nieszcz臋艣liwego wypadku.
Sam pan w to przecie偶 nie wierzy! — przerwa艂 brutalnie Karl Wander. — Sabina Wassermann nastr臋czy艂a Ew臋 Morgenrot Feldmannowi. Robi艂a interesy z Krugiem, kt贸rego usi艂owa艂a wyrolowa膰, by膰 mo偶e przy pomocy Ewy Morgenrot, w wyniku czego jako osoba niewygodna zosta艂a usuni臋ta. Te wnioski same si臋 nasuwaj膮.
To tylko pa艅ska teoria, do kt贸rej ma pan oczywi艣cie prawo, poniewa偶 przemawia ona za panem, to znaczy za siedz膮cym w panu rozgor膮czkowanym moralist膮, jednak niekoniecznie za ch艂odnym, krytycznym rozumowaniem, do kt贸rego te偶 pan jest z pewno艣ci膮 zdolny.
Do diab艂a, nie chce pan chyba zupe艂nie zatuszowa膰 tej sprawy, kt贸ra 艣mierdzi na odleg艂o艣膰, tylko dlatego, 偶e mog艂yby by膰 w ni膮 zamieszane wysokie albo i najwy偶sze sfery!
Ale偶 drogi panie, z pe艂nym szacunkiem dla pa艅skich osobistych zasad moralnych! Ja jednak mam w zwyczaju reagowa膰 rzeczowo. Niech pan b臋dzie 艂askaw zwr贸ci膰 na to uwag臋! Musz臋 by膰 ca艂kowicie oboj臋tny wobec tego, kto z kim sypia i w jakich okoliczno艣ciach. To s膮 prywatne sprawy. Jest mi absolutnie wszystko jedno, czy chodzi tu o 艣mieciarza czy ministra. R贸wno艣膰 ludzi, ras i religii w艂a艣nie w 艂贸偶ku szczeg贸lnie przekonywaj膮co dochodzi do g艂osu. Ustaw czy zarz膮dze艅 zabraniaj膮cych tego po prostu obecnie nie ma.
Do czego pan zmierza? — zapyta艂 natarczywie Karl Wander.
Mieszka pan w apartamencie numer 204, kt贸ry, prawie w ka偶dym szczeg贸le, urz膮dzony jest podobnie jak apartament 205 — wyja艣ni艂 艂agodnie Traugott. — Czy zwr贸ci艂 pan uwag臋 na chodnik, prawdopodobnie perski, niedaleko okna, tu偶 ko艂o kaloryfera z ostrymi 偶eberkami? Na tym
232
chodniku bardzo 艂atwo si臋 po艣lizn膮膰, co wykaza艂y zarz膮dzone przeze mnie eksperymenty. Oto ich wynik: je偶eli kto艣 nieszcz臋艣liwie upadnie, mo偶e uderzy膰 potylic膮 w 偶eberka grzejnika, a uderzenie to mo偶e poci膮gn膮膰 za sob膮 艣miertelny uraz. I tylko tak mog艂o si臋 sta膰!
Tylko tak? A czy nie by艂o mo偶liwe, 偶ebym to ja na przyk艂ad wyprawi艂 Sabin臋 na temat 艣wiat? W艂a艣nie ja, panie Traugott, jako dawny, a teraz wzgardzony kochanek, zdecydowany na wszystko, bez hamulc贸w moralnych, gotowy do zwalenia ca艂ej winy na innych, na przyk艂ad Kruga i Feldmanna. Bo w艂a艣nie tych pan贸w nienawidz臋, wszystko jedno, z jakiego powodu...
Niech si臋 pan nie wysila, wcale nie mam zamiaru pana obci膮偶a膰, chocia偶 m贸g艂bym to zrobi膰 bez trudu. Chc臋 tylko udowodni膰, 偶e pierwsze wydarzenie by艂o samob贸jstwem, a drugie wypadkiem. Czy mog臋 mie膰 nadziej臋, 偶e mnie pan w艂a艣ciwie zrozumia艂?
A co z pr贸b膮 zab贸jstwa podj臋t膮 przez Martina Mor-genrota wsp贸lnie z Feliksem Frostem na mo艣cie na Renie?
To kolejna pomy艂ka! — Traugott sprawia艂 wra偶enie zmartwionego. — Zbada艂em wszystkie materia艂y dotycz膮ce tego zdarzenia. Pa艅skie zeznanie stoi w sprzeczno艣ci z dwoma innymi. Blokowa艂 pan pas ruchu, zosta艂 pan nieprawid艂owo wyprzedzony, czego skutkiem by艂o zderzenie. W tej sprawie decyzj臋 podejmie s膮d z pow贸dztwa cywilnego.
Nastawano na moje 偶ycie, dlaczego?
Komisarz Traugott w zamy艣leniu wpatrywa艂 si臋 w otaczaj膮ce go, r贸偶nobarwne fio艂ki. Nast臋pnie powiedzia艂: — Wiem, 偶e nie zabrzmi to 艂adnie, ale mo偶na to nazwa膰 mani膮 prze艣ladowcz膮.
Co sk艂ania pana do ochraniania tych dw贸ch 艂ajdak贸w?
Panie Wander, jest pan przecie偶 cz艂owiekiem o wysokim ilorazie inteligencji. Niech偶e pan z niej skorzysta! Prosz臋 wreszcie dostrzec, 偶e dalszy op贸r nie ma sensu i jest bezcelowy. Niech pan da spok贸j! Niech pan zacznie wsp贸艂pracowa膰 albo wy艂膮czy si臋 z gry. — Traugott spogl膮da艂 wzrokiem pe艂nym zrozumienia, nie pozbawionym dozy wsp贸艂czucia. — B臋d臋 m贸g艂 wtedy raz na zawsze od艂o偶y膰 akta tych spraw.
233
S膮dzi pan, 偶e si臋 podporz膮dkuj臋?
A c贸偶 innego panu pozostaje? Nie jest pan prawcie偶 samob贸jc膮.
Bezpo艣rednim nast臋pstwem rozmowy z komisarzem Traugottem o imieniu Christian by艂y dwie akcje podj臋te przez Karla Wandera, a potem jeszcze dwie nast臋pne, poprzedzone dwoma intermediami.
Podczas gdy Traugott zajmowa艂 si臋 umarzaniem sprawy, Wander usi艂owa艂 naprawi膰 swoje dotychczasowe niepowodzenia. Obaj byli g艂臋boko przekonani o s艂uszno艣ci swoich poczyna艅.
A oto akcja pierwsza.
Karl Wander odwiedzi艂 przewodnicz膮cego komisji obrony w jego biurze.
Ten powita艂 go okrzykiem: — Czego pan tu jeszcze chce?!
Tylko jednej rzeczy, likwidacji pa艅skich wyrzut贸w sumienia!
Zrobi艂em wszystko, co by艂o w mojej mocy i za co mog艂em wzi膮膰 odpowiedzialno艣膰 — powiedzia艂 przewodnicz膮cy komisji obrony ukrywaj膮c w d艂oniach sw贸j kanciasty podbr贸dek. — Zg艂osi艂em moje w膮tpliwo艣ci, podda艂em pod rozwag臋 znane mi szczeg贸艂y, ale te wr臋cz kompromituj膮ce materia艂y na temat firmy B贸lsche z Monachium przekaza艂em dalej, bezpo艣rednio kanclerzowi.
A wszystko to dlatego, 偶e obawia si臋 pan zezna艅 ewentualnego 艣wiadka?
Przekona艂y mnie argumenty moich koleg贸w partyjnych: Feldmanna i Kruga — stwierdzi艂 przewodnicz膮cy, broni膮c swojej nadw膮tlonej godno艣ci. — Jestem teraz po ich stronie.
Nawet, gdyby pan ju偶 tego nie potrzebowa艂? — dopytywa艂 si臋 Wander.
Jak mam to rozumie膰?
234
Nast臋pny przewodnicz膮cy pa艅skiej komisji m贸g艂by nazywa膰 si臋 Krug, gdyby Feldmannowi uda艂o si臋 zosta膰 ministrem obrony, to si臋 da 艂atwo przewidzie膰. Jedno jest jednak pewne: cz艂owiek, kt贸rego zezna艅 si臋 pan obawia, ju偶 nie 偶yje!
Naprawd臋 nie 偶yje? A mo偶e to tylko pa艅ski nowy trik?
Poniewa偶 umarli milcz膮, mo偶e pan pozosta膰 cz艂owiekiem honoru, a jednocze艣nie, je偶eli b臋dzie pan zr臋czny, przewodnicz膮cym pa艅skiej komisji, tym, kt贸ry decyduje o miliardowych wydatkach. Oto zdj臋cie grobu, tutaj kopia aktu zgonu, tu ma pan dwa z艂o偶one pod przysi臋g膮 o艣wiadczenia. Nic ju偶 panu nie grozi.
Czy to prawda? Mog臋 na tym polega膰?
Jak najbardziej — zapewni艂 Karl Wander. — Ale nie ma pan zbyt du偶o czasu na rozmy艣lania. Kr贸tko m贸wi膮c, musi pan dzia艂a膰 szybko.
Ale jak?
Niech pan spr贸buje zachowa膰 swoj膮 pozycj臋! Oznacza to, 偶e musi pan zapobiec zniszczeniu przez Kruga i Feldmanna pa艅skiej wspania艂ej kariery politycznej. A mo偶e chce pan do tego doprowadzi膰?
To w og贸le nie wchodzi w rachub臋 — zapewni艂 pogr膮偶ony w kalkulacjach deputowany. — W ko艅cu spoczywa na mnie szczeg贸lnego rodzaju odpowiedzialno艣膰, od kt贸rej nie mog臋 si臋 uchyla膰...
Akcja druga
Karl Wander uda艂 si臋 do 贸wczesnego pe艂nomocnika do spraw obrony z ramienia parlamentu. R贸wnie偶 on natychmiast zawo艂a艂: — Czego pan jeszcze chce?
Wander pozosta艂 w pobli偶u drzwi. Stamt膮d zapyta艂: — Ostatnio przeszed艂 pan na stron臋 Feldmanna i jego grupy, dlaczego w艂a艣ciwie? Czy wi膮偶e si臋 to z nag艂膮 zmian膮 zapatrywa艅 lub racj膮 stanu, czy raczej ma pan, za przeproszeniem, pe艂no w gaciach?
— Jakim prawem w艂a艣nie pan stawia mi takie pytania?! Czy偶 nie powiedzia艂em panu wyra藕nie, 偶e metody tego
235
cz艂owieka i jego bandy budz膮 we mnie md艂o艣ci? Uwa偶am go za grabarza naszych idealnych wyobra偶e艅 o armii: solidnej, nieskazitelnej i nowoczesnej. Ale co mam pocz膮膰, nie ryzykuj膮c wyl膮dowania w wi臋zieniu?!
Nie, tego od pana nikt nie wymaga. Najwa偶niejsze jest przecie偶, 偶eby pan i panu podobni zachowali swoje zarobki, wp艂ywy i pozycje, nawet gdyby ta rzekomo ukochana armia mia艂a by膰 do reszty rozszabrowna! Ale za艂贸偶my, 偶e mam marn膮 pami臋膰 i nic nie wiem o ewentualnych zarzutach, kt贸re mog艂yby doprowadzi膰 pana przed s膮d.
Ale istniej膮 przecie偶 zebrane przez pana materia艂y na m贸j temat.
Oto one! — odpar艂 Karl Wander. — Nast臋pnie po艂o偶y艂 na biurku pe艂nomocnika przekazane mu przez Funfmgera orygina艂y materia艂贸w. — Pami臋tnik, listy, troch臋 literackich palc贸wek i do tego sporo adres贸w. Nic nie brakuje. Czego jeszcze pan chce?
Pe艂nomocnik wpatrywa艂 si臋 w swego go艣cia z niedowierzaniem. Nast臋pnie zapyta艂: — Jakiej ceny 偶膮da pan tym razem ode mnie?
— Pa艅skiej uczciwo艣ci, cokolwiek pan rozumie pod tym
poj臋ciem. Chyba w mi臋dzyczasie nie zagubi艂 pan wszys
tkich swoich idea艂贸w?
Intermedium pierwsze
To znowu ja! — obwie艣ci艂 prostodusznie Sobottke, cz艂owiek-szafa. Siedzia艂 w mieszkaniu Wandera. — Jak zwykle ch臋tny do pomocy!
Czego pan chce tym razem? Pomaga膰 w pakowaniu walizek? — spyta艂 Wander.
To r贸wnie偶 z mi艂膮 ch臋ci膮! — odpar艂 ochoczo Sobottke.
— M贸j samoch贸d stoi na dole zatankowany do pe艂na. Jest
do pana dyspozycji. Mog臋 nim pana jeszcze dzi艣 w nocy
zawie藕膰 do Monachium. Na pewno czu艂by si臋 pan tam du偶o
lepiej ni偶 tutaj, pe艂no tam mi艂ych dziewczyn.
— Panie Sobottke, niech pan sobie oszcz臋dzi tego cyrku
— odpowiedzia艂 z akcentowan膮 niedba艂o艣ci膮 Wander. —
Przecie偶 przychodzi pan bezpo艣rednio od Kruga, kt贸ry
236
wr臋czy艂 panu klucze do mojego apartamentu. Poleci艂 panu odtransportowa膰 mnie. Tylko jak pan to sobie praktycznie wyobra偶a? Je偶eli chce pan urz膮dzi膰 tu mecz bokserski, to ostrzegam: mam kumpla, kt贸ry jest mistrzem dywizji. Jedno s艂owo, a powali pana na deski, pod warunkiem, 偶e mnie si臋 to nie uda.
Panie, nie rozmawiaj pan tak ze mn膮! — powiedzia艂 wyra藕nie ura偶ony Sobottke. — Nie lubi臋 tego! A poza tym przyszed艂em tu z w艂asnej, nieprzymuszonej woli. Nikt mnie nie musia艂 namawia膰. To chcia艂em powiedzie膰! A dlaczego? Bo pan Krug to dobry cz艂owiek.
Co pan nie powie! — Wander by艂 jednocze艣nie rozbawiony i zaniepokojony.
Dobry cz艂owiek z mojego pana Kruga! — powtarza艂 Sobottke spychaj膮c Wandera w k膮t. — Wtedy po wojnie, kiedy mi si臋 nie wiod艂o, wzi膮艂 mnie do siebie. Nie pyta艂: Sobottke, co robi艂e艣? On tylko m贸wi艂: Sobottke, co potrafisz? A ja na to: Dla pana wszystko! Taki z niego cz艂owiek! Rozumiesz pan?
Powoli zaczynam rozumie膰 pewne rzeczy. — Karl Wander uda艂, 偶e si臋 zastanawia. — Na przyk艂ad pewne aluzje co do pana osoby.
Mnie? W jakim sensie? Kto to powiedzia艂?
Wander spojrza艂 wyrozumiale na cz艂owieka o twarzy sportowca. — Zasugerowano mi, 偶e gdybym chcia艂 oraz za pewnym wynagrodzeniem, m贸g艂bym pana bez k艂opotu uziemi膰.
Mnie? — zapyta艂 sp艂oszony Sobottke.
艢wietnie si臋 pan do tego nadaje — zapewni艂 z powag膮 Wander. — Jest pan niew膮tpliwie najlepszy na drugim planie. Bije si臋 pan za swojego chlebodawc臋, przyjmuje od niego ka偶de zlecenie, dla niego za艂atwia wszystko i ka偶dego, przede wszystkim osoby rodzaju 偶e艅skiego.
To pan sobie wyssa艂e艣 ze swojego brudnego palca
— wykrzykn膮艂 Sobottke.
— To pan pobi艂 Ew臋 Morgenrot? — naciska艂 Wander.
— To pan wyko艅czy艂 Sabin臋? Wszystko jedno, z jakiego
powodu! Jaki艣 kozio艂 ofiarny b臋dzie si臋 musia艂 znale藕膰,
dlaczego nie pan? A ze wszystkich, kt贸rzy wchodz膮 w ra
chub臋, pan si臋 chyba najlepiej nadaje.
237
Panie! Powiedz pan to jeszcze raz! Mo偶e chcesz mnie pan napu艣ci膰 na mojego pana Kruga?
No w艂a艣nie, sam pan widzi, 偶e jakby si臋 to op艂aci艂o, to by od razu pana sprzeda艂.
Jeste艣 pan bezczeln膮, podst臋pn膮 艣wini膮! — Sobottke nie m贸g艂 si臋 ju偶 opanowa膰. — Nie pr贸buj mi pan robi膰 wody z m贸zgu! Kto by tam pr贸bowa艂 mnie wykolegowa膰! Nie masz pan poj臋cia, o jakich rzeczach ja wiem!
Pewnie wie pan za du偶o, czy to nie wystarczaj膮cy pow贸d? Intermedium drugie
Rozmowa prowadzona z budki telefonicznej. Nast臋pnego dnia oko艂o po艂udnia, Karl Wander dzwoni艂 do Marleny Wiebke.
Wander: — Jeste艣 sama? A mo偶e mam zadawa膰 pytania tak, 偶eby艣 mog艂a odpowiada膰 tylko „tak" lub „nie? Mo偶e ma by膰 to pomy艂ka? Nie? W porz膮dku. Jak tam moje notowania?
Marlena Wiebke: Twoich akcji w og贸le ju偶 nie ma na gie艂dzie! Praktycznie oznacza to, 偶e oficjalnie w og贸le dla nas nie istnia艂e艣. Znasz niejakiego Traugotta?
Wander: — Wystarczaj膮co dobrze! Czy przekazano mu mo偶e kierownictwo nagonki na mnie?
Marlena Wiebke: — Pr贸bowali, ale Traugott grzecznie odrzuci艂 t臋 propozycj臋. Powiedzia艂, 偶e nie nale偶y to do jego kompetencji. Potem chcieli mu wcisn膮膰 plik donos贸w na ciebie, ale powiedzia艂, 偶e nie da si臋 pogodzi膰 sztucznego rozdmuchiwania pewnych spraw z rzetelnym rozwi膮zywaniem kwestii prawnych. On si臋 w ka偶dym razie do tego nie nadaje.
Wander: — Dziwny cz艂owiek! Dalej: Czy Krug dzwoni艂 do genera艂a Keilhacke, 偶eby zawiadomi膰 go o wykluczeniu mnie ze sprawy?
Marlena Wiebke: — Usi艂owa艂, ale si臋 nie dodzwoni艂.
Wander: — By艂oby dobrze, gdyby nadal nie m贸g艂 si臋 z nim skontaktowa膰, powiedzmy do wieczora.
Marlena Wiebke: — Czy co艣 jeszcze?
238
Wander: — Je偶eli si臋 za bardzo nie pogniewasz, to chcia艂bym ci co艣 jeszcze powiedzie膰: Kocham ci臋!
Marlena Wiebke: — W 偶adnym wypadku si臋 nie gniewam. Mi艂o to us艂ysze膰. Powiedz to jeszcze raz.
Wander: — Kocham ci臋.
Marlena Wiebke: — Wiem, 偶e w obecnej sytuacji mo偶e to mie膰 dla mnie powa偶ne konsekwencje, ale jestem w takim stanie, 偶e nie chc臋 s艂ysze膰 nic innego. Tylko niestety, teraz nie mo偶emy si臋 tym zajmowa膰. Jutro te偶 jest dzie艅. Co dzisiaj jest jeszcze dla ciebie wa偶ne?
Wander: — Um贸wi艂em Sandmana z genera艂em Keilhacke na wywiad o szesnastej. Bardzo si臋 spiesz臋! Czy mog艂aby艣 przekaza膰 Sandmanowi nast臋puj膮c膮 wiadomo艣膰: Niech przeci膮gnie wywiad z genera艂em na co najmniej godzin臋 i niech we藕mie ze sob膮 fotografa. Powiedz mu, 偶e chyba mam dla niego niez艂y k膮sek.
Akcja trzecia
Cz艂owieka, kt贸rego teraz chcia艂 odwiedzi膰, do艣膰 艂atwo by艂o znale藕膰. Jego adres znajdowa艂 si臋 w ksi膮偶ce adresowej. Mieszka艂 w pomieszczeniach biurowych z widokiem na Ren, na dziewi膮tym pi臋trze nowego wie偶owca przy Be-ethovenhalle. By艂 to oficjalny przedstawiciel monachijskich zak艂ad贸w B贸lsche.
Karl Wander zosta艂 przyj臋ty natychmiast, nie z powodu wa偶no艣ci jego osoby, tylko na skutek wyra藕nego braku obci膮偶enia biura przez prac臋. — Czym mog臋 panu s艂u偶y膰? — zapyta艂 demonstracyjnie elegancki, m艂ody cz艂owiek o figurze modela i u艣miechu z reklamy 偶elu do w艂os贸w.
Niczym — odpar艂 nie mniej uprzejmie Wander. — To raczej ja zamierzam zrobi膰 co艣 dla pana. Chcia艂bym dostarczy膰 panu kilku informacji.
Sprzeda膰? — zapyta艂 贸w przedstawiciel okre艣lonej grupy nacisku z niezmiennym u艣miechem gwiazdy.
Wr臋cz sprezentowa膰! Niech si臋 pan tym nie martwi, dlaczego. Nie op艂aca si臋. Ograniczmy si臋 do fakt贸w. Pa艅ska firma ma od kilku dni tutaj w Bonn powa偶ne problemy. Niech pan nie pr贸buje zaprzecza膰, bo dobrze o tym wiem.
239
Zapewne kanclerz wezwa艂 ju偶 pana B贸lsche do z艂o偶enia wyja艣nie艅. No widzisz pan! A wie pan, sk膮d te problemy?
Czy ta informacja pochodzi艂a od pana? — zapyta艂 tym razem niecierpliwie elegant, a jego u艣miech na chwil臋 zlodowacia艂. — Je偶eli tak, to musz臋 stwierdzi膰...
Wiem, wiem: uda艂o si臋 panu jedynie wykry膰, 偶e materia艂y o firmie B贸lsche naprawd臋 istniej膮 i s膮 to dane na temat produkcji, nak艂ad贸w inwestycyjnych i plan贸w finansowych. Jednak nie zna pan rzeczywistego dostawcy tych materia艂贸w! Zgadza si臋?
To prawda — zgodzi艂 si臋 przedstawiciel.
Z tego te偶 powodu nie wie pan dok艂adnie, co robi膰, jak najlepiej przej艣膰 do kontrataku i kim si臋 pos艂u偶y膰, aby zyska膰 na czasie.
Niestety, to r贸wnie偶 prawda.
To niech pan pos艂ucha: ca艂a dokumentacja zosta艂a dostarczona przez jedn膮 z konkurencyjnych firm, zak艂ady Morgenrota, bezpo艣rednio przez biuro dyrektora.
To wiele wyja艣nia — stwierdzi艂 uradowany biznesmen. — Ale dlaczego pan mi to m贸wi? Co pan sobie po tym obiecuje?
Czy czyste sumienie nie jest warte pana zdaniem ka偶dej sumy?
Nie mam poj臋cia...
Nie chc臋 pana nara偶a膰 na zb臋dne rozterki. Chc臋 pana tylko o艣wieci膰!
Za co jestem panu naprawd臋 wdzi臋czny! Bardzo wdzi臋czny! Co prawda nie jestem stuprocentowo pewny, czy b臋d臋 w stanie skutecznie wykorzysta膰 pana wskaz贸wki...
To dziecinnie 艂atwe. Musi pan tylko odszuka膰 wszystkie powi膮zania, jakie mog膮 istnie膰 mi臋dzy pa艅sk膮 grup膮 wp艂yw贸w, a klik膮 Morgenrota. Naj艂atwiej za艂atwi to pan przy pomocy akt personalnych. Czy nadal pan mnie nie rozumie? W gr臋 wchodz膮 osoby, kt贸re zmieni艂y prac臋, zosta艂y podkupione czy zwerbowane. Wraz z nimi konkurencja przej臋艂a ich poufn膮 wiedz臋.
To jest naprawd臋 bardzo nie w porz膮dku! — oznajmi艂 przedstawiciel p艂aczliwie-oskar偶ycielskim tonem.
240
— Ale jest bardzo praktyczne, to prawda og贸lnie znana.
I niech pan sobie daruje to oburzenie...
Akcja czwarta
T臋 akcj臋 zaplanowa艂 i przygotowa艂 starszy szeregowy F眉nfinger. Karl Wander nazwa艂 j膮: „Akcja Keilhacke".
A oto przyczyna: F眉nfingera dosz艂y s艂uchy, 偶e paru sprytnych wojak贸w z niedalekiej jednostki pancernej wpad艂o na osobliwy pomys艂 u艂atwienia sobie mycia transportera opancerzonego. Zajechawszy na poblisk膮 stacj臋 benzynow膮 zamawiali tam „pe艂n膮 k膮piel", sami w tym czasie udawali si臋 do restauracji naprzeciw, aby wypi膰 jedno lub dwa piwa.
Jak s艂usznie zauwa偶y艂 Fiinfigner, by艂o to pole do popisu dla genera艂a Keilhacke! W ten spos贸b m贸g艂by on po raz kolejny udowodni膰, 偶e przed jego bystrym wzrokiem nic si臋 nie ukryje i w艂a艣nie on najlepiej potrafi wprowadza膰, a tak偶e utrzymywa膰 surow膮 dyscyplin臋.
W ponuro zabetonowanym, podmiejskim krajobrazie oczekiwali wi臋c na przybycie genera艂a Keilhacke: subtelnie pob艂yskuj膮cy transporter opancerzony przed wjazdem do myjni, nieco z boku zerkaj膮cy na zegarek Karl Wander, a na drugim planie pe艂en radosnego podniecenia Fiinfigner.
Wezwany telefonicznie przez Wandera genera艂 nadci膮gn膮艂 swoim s艂u偶bowym mercedesem punktualnie co do minuty. Towarzyszy艂 mu oficer i dw贸ch ludzi w cywilu: Sand-man z fotoreporterem. Keilhacke wysiad艂, kr贸tko przywita艂 si臋 z Wanderem, ruszy艂 w stron臋 wozu bojowego i uwa偶ne go obejrza艂, przy czym zosta艂 sfotografowany.
— To po prostu skandal! — rykn膮艂 genera艂 wy膰wiczo
nym, koszarowym g艂osem.
Sandman szepn膮艂 do Wandera: — Pi臋kny widok!
— Zaraz b臋dzie jeszcze lepszy — zapewni艂 ten.
Keilhacke wys艂a艂 tymczasem towarzysz膮cego mu oficera,
aby odnalaz艂 za艂og臋 transportera. Sam zawo艂a艂 pracownika stacji, by艂ego, wzorowego 偶o艂nierza, tak 偶e rozmowa odby艂a si臋 b艂yskawicznie. Genera艂 zadawa艂 szybko pytania, na kt贸re otrzymywa艂 natychmiastowe odpowiedzi: — Jak d艂ugo stoi tutaj to pud艂o? Co z nim robili艣cie? Jak cz臋sto tu
241
przyje偶d偶a? Kiedy by艂 pierwszy raz? Czy dostarczane s膮 tak偶e inne pojazdy? Jakie i kiedy?
W ci膮gu trzech minut szczeg贸lnie w tym kierunku uzdolniony w贸dz wykry艂 ca艂y katalog wykrocze艅, poczynaj膮c od „niew艂a艣ciwego nadzoru" poprzez „os艂abienie gotowo艣ci bojowej" a偶 do „podejrzenia o sabota偶" i „u艂atwiania dzia艂alno艣ci szpiegowskiej". Keilhacke umiej臋tnie ukrywa艂 swoje zadowolenie i rozgl膮da艂 si臋 z powa偶n膮, pe艂n膮 g艂臋bokiego zamy艣lenia min膮. I teraz zrobiono mu par臋 zdj臋膰.
Nast臋pnie genera艂 zacz膮艂 dyktowa膰 Sandmanowi, a ten skwapliwie notowa艂: — To kolejny dow贸d na moje twierdzenie, 偶e tej armii zagra偶a szerz膮ce si臋 niedbalstwo, brak odpowiedzialno艣ci i zoboj臋tnienie. Mamy do czyniena z rezultatem lekkomy艣lnego stosowania metod prowadz膮cych do rozpr臋偶enia! Ca艂kowity upadek zahamowa膰 mo偶e jedynie zdecydowana dyscyplina i morale bojowe!
Tymczasem Karl Wander, z lekkim u艣miechem skin膮wszy g艂ow膮 w stron臋 Sandmana, wspi膮艂 si臋 na transporter. Powiedziawszy p贸艂g艂osem: — Ciekawe, czy nie zapomnia艂em, jak to si臋 robi? — wcisn膮艂 si臋 za kierownic臋, zacz膮艂 obmacywa膰 starter i manipulowa膰 d藕wigniami.
Czy m贸g艂by pan powt贸rzy膰 ostatnie sformu艂owanie, panie generale? — poprosi艂, chc膮c odwr贸ci膰 uwag臋 Sand-man. — Powiedzia艂 pan „bojowa dyscyplina" i „zdecydowane morale", czy odwrotnie?
Przecie偶 to jedna cholera! — zawo艂a艂 z lekk膮 niech臋ci膮 Keilhacke, poniewa偶 nie by艂 przyzwyczajony powtarza膰 co艣 dwa razy. — Podstawa to morale i dyscyplina!
Sta艂 teraz tu偶 przed opancerzonym pojazdem, jak gdyby chcia艂 dokona膰 przegl膮du. Silnik zarycza艂 i w贸z natychmiast zacz膮艂 si臋 posuwa膰 do przodu. Genera艂 reaguj膮c instynktownie b艂yskawicznie odskoczy艂 do ty艂u. W ten spos贸b dosta艂 si臋, pocz膮tkowo tego nie zauwa偶aj膮c, w w膮sk膮 uliczk臋, prowadz膮c膮 prosto do automatycznej myjni. W g艂臋bi 偶arzy艂o si臋 ostrzegawczo czerwone, elektroniczne oko, uruchamiaj膮ce dzia艂anie urz膮dze艅 mechanicznych.
— Co to ma znaczy膰? — wykrzykn膮艂 genera艂 w stron臋
tocz膮cego si臋 pojazdu, to znaczy Wandera. — Niech pan
natychmiast przestanie si臋 wyg艂upia膰!
242
Jednak jakby nikt go nie s艂ysza艂. Opancerzony w贸z dalej zbli偶a艂 si臋 rycz膮c silnikiem do genera艂a Keilhacke. Ten nadal si臋 wycofywa艂, coraz g艂臋biej, prosto w uliczk臋, w stron臋 fotokom贸rki. Sandman zastyg艂 w bezruchu ze zdziwienia, a fotograf z profesjonalnym wyczuciem wyj膮tkowo艣ci sytuacji strzela艂 zdj臋cie za zdj臋ciem.
— Wypraszam sobie — wrzeszcza艂 Keilhacke trz臋s膮c si臋
z w艣ciek艂o艣ci i narastaj膮cego strachu. Zaczyna艂 przeczu
wa膰, w co si臋 wpakowa艂. Przed sob膮 widzia艂 transporter,
z prawej i z lewej 艣ciany, z ty艂u otw贸r myjni. — Natych
miast wy艂膮czy膰 silnik! Rozkazuj臋!
Lecz rozkazy nie skutkowa艂y, jak gdyby odbijaj膮c si臋 od pancernych p艂yt, a ha艂as silnika zag艂usza艂 je. Centymetr za centymetrem, z parali偶uj膮c膮 powolno艣ci膮 pojazd pe艂z艂 w stron臋 genera艂a. Ten daremnie pr贸bowa艂 odskoczy膰 na bok, potem chcia艂 zaprze膰 si臋 w ziemi臋, ale dostrzeg艂szy bezsens tych poczyna艅 cofa艂 si臋 dalej, prosto do wn臋trza myjni.
— Czy艣 pan zwariowa艂! — rykn膮艂. Potkn膮艂 si臋, ujrza艂 gro
偶膮ce mu przejechaniem ko艂a, run膮艂 w ty艂. — Ale przecie偶
tak nie wolno! — wykrztusi艂.
Dotar艂 do promienia 艣wiat艂a, uruchamiaj膮cego to ca艂kowicie zautomatyzowane, importowane z USA urz膮dzenie. Obwody po艂膮czy艂y si臋, impulsy zosta艂y wytworzone.
Woda zasycza艂a i trysn臋艂a na genera艂a Keilhacke, przeinaczaj膮c go do suchej nitki. Upad艂 na ta艣m臋 transportow膮, dosta艂 si臋 do gor膮cej k膮pieli parowej, zanurzy艂 si臋 w chmurze piany, zosta艂 znowu op艂ukany, a nast臋pnie wlecia艂 mi臋dzy wiruj膮ce szczotki nylonowe. Po ponownym op艂ukaniu maszyneria wyplu艂a go na zewn膮trz. Tam uni贸s艂 si臋 nieco, a potem dalej bezradnie siedzia艂 na ziemi.
— Ale偶 najmocniej przepraszam, generale! — zawo艂a艂
Wander, jak gdyby pogr膮偶ony w g艂臋bokiej rozpaczy. Za
trzyma艂 wreszcie pojazd i wychyla艂 si臋 teraz z przedniego
luku dla kierowcy. — Potwornie mi przykro! Jako艣 nie da
艂em sobie rady z silnikiem!
Przyby艂y tymczasem z powrotem oficer wpatrywa艂 si臋 z zaskoczeniem w swojego genera艂a, nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Powoli wyj膮ka艂: — Co tu si臋 sta艂o?
243
Nasz pan genera艂 by艂 chyba 艂askaw narobi膰 w gacie. Poza tym, nic specjalnego! — wyja艣ni艂 F眉nfinger poci膮gaj膮c nosem.
Wspania艂e i niewiarygodne! — wykrzykn膮艂 Peter Sandman, przygl膮daj膮c si臋 wywo艂anym zdj臋ciom, kt贸re zreszt膮 sam przyni贸s艂.
Karl Wander u艣miechn膮艂 si臋 z wysi艂kiem, nie chc膮c psu膰 przyjacielowi dobrego nastroju.
Chyba nie podziela pan, Karl, mojego zadowolenia? Dlaczeg贸偶 to? — zapyta艂 Sandman. — Czy偶by obawia艂 si臋 pan, 偶e Keilhacke zrobi z tego incydentu akcj臋 antypa艅stwow膮?
Niech pr贸buje, jest mi to ca艂kowicie oboj臋tne.
Nie, nie zrobi tego, musia艂by wyst膮pi膰 w 偶a艂obnej roli. Te zdj臋cia go o艣mieszaj膮. Tym nie musi si臋 pan martwi膰.
Karl Wander spogl膮da艂 nieruchomo przed siebie.
— Przyznaj臋, przez chwil臋 mnie to bawi艂o. Tylko w ko艅cu
zda艂em sobie spraw臋, 偶e to najzwyklejsza b艂azenada! To
tutaj nie wystarczy, niech pan zrozumie, to za ma艂o!
Siedzieli w knajpie matki Jeschke, popijaj膮c tym razem nie Irish Stout, tylko lekkie wino mozelskie. Poch艂aniali je jak wod臋.
Karl, czego pan jeszcze chce? — spyta艂 zdziwiony Sandman. — Rzuci艂 pan pot臋偶ne k艂ody pod nogi politycznej klice Feldmanna i Kruga. Poza tym sk艂oni艂 pan przewodnicz膮cego komisji do w艂a艣ciwego dzia艂ania, uwolni艂 pan pe艂nomocnika do spraw obrony od jego obci膮偶e艅, no i zmobilizowa艂 pan do dzia艂ania wp艂ywow膮, konkurencyjn膮 firm臋. W ko艅cu uda艂o si臋 panu roz艂o偶y膰 na 艂opatki aktualnie najs艂awniejszego z epigon贸w wielkoniemieckiej generalicji. Czy to ci膮gle za ma艂o?
To nie wystarczy — odpowiedzia艂 Karl Wander.
— Takie typy jak Feldmann i Krug to twarde sztuki. Oni si臋
tak 艂atwo nie poddadz膮. Jak mo偶na ich powstrzyma膰 tu偶
przed osi膮gni臋ciem celu? Mo偶e nale偶a艂oby powiadomi膰
o wszystkich szczeg贸艂ach kanclerza, a mo偶e prezydenta?
Ale moje powi膮zania nie si臋gaj膮 tak daleko. Peter, niech
mi pan pomo偶e!
244
Musz臋 si臋 zastanowi膰. By膰 mo偶e m贸g艂bym rzeczywi艣cie co艣 dla pana zrobi膰. Mo偶e za艂atwi臋 panu kolacj臋 z ameryka艅skim ambasadorem. Poczciwy John to szacowny cz艂owiek, a poza tym ma w stosunku do mnie pewne zobowi膮zania, w ko艅cu kilka razy da艂em mu wygra膰 w golfa. Nie mo偶na jednak oczekiwa膰, 偶e od razu zajmie jakie艣 stanowisko, czy te偶 si臋 konkretnie wypowie. By膰 mo偶e jednak by艂by sk艂onny, w kilka dni potem, r贸wnie dyskretnie i niezobowi膮zuj膮co nadmieni膰 o tym kanclerzowi. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e w spos贸b, kt贸ry by panu odpowiada艂.
To ju偶 co艣.
Tylko, jak przypuszczam, dla pana zbyt ma艂o i zbyt p贸藕no. Nie ma pan ju偶 za wiele czasu. — Peter Sandman odchyli艂 si臋 do ty艂u, bior膮c g艂臋boki oddech. — Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak zaznajomi膰 pana z Jerome.
A kt贸偶 to taki?
Ju偶 raz wymieni艂em to imi臋, by艂o to podczas naszej pierwszej rozmowy w Bonn. Chyba nie zwr贸ci艂 pan wtedy na to uwagi.
A powinienem?
Raczej tak, jak s膮dz臋!
To pana przyjaciel?
Bo偶e uchowaj! Ten Jerome to jeden z najbardziej krwio偶erczych napastnik贸w na tym padole. Nie zawaha艂by si臋 pod byle pozorem ukr臋ci膰 mi karku. Z tym, 偶e obecnie nie by艂oby to zbyt op艂acalne.
I jemu chce mnie pan rzuci膰 na po偶arcie?
By膰 mo偶e ju偶 mu pan zosta艂 rzucony — stwierdzi艂 Peter Sandman. — A nawiasem m贸wi膮c, co艣 mnie kusi, 偶eby powiedzie膰: Zas艂u偶y艂 pan sobie!
Wezwany telefonicznie przez Sandmana Jerome zjawi艂 si臋 w knajpie matki Jeschke w nieca艂e p贸艂 godziny p贸藕niej. — O co chodzi? — zapyta艂 nie witaj膮c si臋. Usiad艂 pomi臋dzy Sandmanem i Wanderem.
M臋偶czyzna zwany Jerome wygl膮da艂 jak konduktor tramwajowy na wcze艣niejszej emeryturze. Emanowa艂 od niego spok贸j, nieco mechaniczna uprzejmo艣膰, sprawia艂 solidne
245
i zarazem enigmatyczne wra偶enie. Tak samo te偶 si臋 u艣miecha艂.
M贸j przyjaciel Karl Wander ma pewien problem — wyja艣ni艂 Sandman.
Nie ma problem贸w nie do rozwi膮zania, w ka偶dym razie nie w mojej bran偶y — powiedzia艂 spokojnie Jerome.
— W czym rzecz?
To d艂uga historia — zastrzeg艂 si臋 Wander.
Historie mnie nie obchodz膮 — stwierdzi艂 Jerome. — Chodzi tylko o fakty, konkrety maj膮ce pokrycie w aktach, dane istniej膮ce na fotokopiach, z datami, liczbami i nazwiskami. Na tym niech si臋 pan skoncentruje, panie Wander.
Cz艂owiekowi zwanemu Jerome podano podw贸jny koniak, kt贸ry wypi艂 jak szklank臋 wody mineralnej. Nast臋pnie za偶膮da艂 reszty butelki. — To m贸j codzienny trening
— oznajmi艂. — Niech pan sobie nie przeszkadza, panie
Wander, prosz臋 zaczyna膰!
Karl Wander zaczaj; relacjonowa膰: od pocz膮tku oraz mo偶liwie najkr贸cej i rzeczowo. Jerome przys艂uchiwa艂 si臋 z ca艂kowit膮 oboj臋tno艣ci膮. Dopiero po trzech minutach zastrzeg艂:
Bez przypuszcze艅! Liczy si臋 tylko to, co wydaje si臋 mo偶liwe do udowodnienia! — Po kwadransie stwierdzi艂 z naciskiem: — Dalej! — Po nast臋pnym kwadransie za偶膮da艂:
Dok艂adniej! — Jego butelka koniaku by艂a ju偶 opr贸偶niona do po艂owy.
Karl Wander stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na jego wyzywaj膮co oboj臋tn膮 twarz, co mu si臋 zreszt膮 nie udawa艂o. Peter Sandman wygl膮da艂 na lekko zm臋czonego. Wyczerpanie zdawa艂o si臋 zatacza膰 coraz szersze kr臋gi. Wander s艂ysza艂 sw贸j g艂os jak d藕wi臋k jednostajnie padaj膮cego deszczu.
Stop! — powiedzia艂 nagle Jerome, jakby wyrwany z drzemki. — Niech pan jeszcze raz powt贸rzy, co pan przed chwil膮 powiedzia艂.
O materia艂ach dostarczonych przez Morgenrota?
W艂a艣nie — stwierdzi艂 ca艂kowicie rozbudzony Jerome.
— Chodzi艂o o telefoniczne meldunki, szczeg贸艂y przekaza
ne ustnie, czy o dokumenty?
— By艂 to rodzaj dokumentu, zawieraj膮cego zestawienia,
246
co najmniej sze艣膰. O nowej broni. Opr贸cz tego szczeg贸艂y techniczne z informacjami o kosztach i ich ustalaniu.
Czy dokumenty zosta艂y dostarczone bezpo艣rednio, czy by艂 w to kto艣 w艂膮czony?
O ile wiem, Morgenrot przekaza艂 informacje bezpo艣rednio Krugowi. Ten zawiadomi艂 Feldmanna, a zapewne r贸wnie偶 przewodnicz膮cego komisji obrony, aby ten ze swojej strony m贸g艂 zawiadomi膰 kanclerza. W u偶yciu by艂y jednak wy艂膮cznie notatki, odpisy lub kopie.
Cz艂owiek zwany Jerome spojrza艂 z nadziej膮 na Wandera. — O ile dobrze pana zrozumia艂em, znaczy to, 偶e orygina艂y nie ujrza艂y 艣wiat艂a dziennego, tylko by艂y przechowywane. Gdzie?
W szafie pancernej stoj膮cej w biurze Kruga.
Kto ma do niej dost臋p?
Tylko sam Krug.
Z tym m贸g艂bym ju偶 co艣 zrobi膰 — oznajmi艂 Jerome po namy艣le. — Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Sandmana i zaj膮艂 si臋, dalej Wanderem. — Czy zna pan bli偶ej zawarto艣膰 tych akt?
Nie we wszystkich szczeg贸艂ach. Znam tylko niekt贸re detale. Widzia艂em na przyk艂ad dane o produkcji g艂owic magnetycznych do rakiet kr贸tkiego zasi臋gu. Opr贸cz tego informacje o b艂臋dach w projekcie urz膮dzenia celowniczego o kryptonimie „Z 69", do tego notatki o niewystarczaj膮cych 艣rodkach zabezpieczaj膮cych przy tajnym projekcie „Fokus X".
Nie藕le — zwr贸ci艂 si臋 Jerome do Petera Sandmana. — Z tym da si臋 rzeczywi艣cie co艣 zrobi膰.
No to poka偶, co potrafisz, Jerome.
Ten skin膮艂 g艂ow膮 i wpatrywa艂 si臋 dalej w Wandera. — Tak sobie pana w艂a艣nie wyobra偶a艂em, tylko niech pan sobie czasem nie pomy艣li, 偶e to komplement. Sandman, kt贸ry ranie troch臋 zna, wie, 偶e nie mo偶na si臋 ich po mnie spodziewa膰. O ile wi臋c pana dobrze rozumiem, panie Wander, chcia艂by pan skutecznie uziemi膰 tego Kruga, nieprawda偶?
W miar臋 mo偶liwo艣ci, razem z Feldmannem!
Jedno mog艂oby poci膮gn膮膰 za sob膮 drugie — stwierdzi艂 Jerome. — A mo偶e nie tylko to. Jednak pocz膮tkowy efekt z pewno艣ci膮 da si臋 osi膮gn膮膰.
247
Jak to zrobisz? — zapyta艂 Sandman.
Wywo艂am rodzaj reakcji 艂a艅cuchowej. Proces idealnie pasuj膮cy do mojej obecnej koncepcji. Oczekuj臋 jednak od ciebie, Peter, pewnej zap艂aty. Zgoda?
Akceptuj臋 warunki — odpar艂 Sandman. — Kiedy b臋dziesz m贸g艂 dostarczy膰 rezultaty?
Za oko艂o trzy godziny — zapewni艂 Jer orne. — Wystawi臋 Samsona w gonitwie.
Po nieca艂ych trzech godzinach Jerome ukaza艂 si臋 znowu w knajpie matki Jeschke. Pomieszczenie by艂o wype艂nione dymem, a na stole Sandmana i Wandera sta艂y ju偶 cztery puste butelki.
Usiad艂szy Jerome znowu zam贸wi艂 butelk臋 koniaku, 偶膮daj膮c w miar臋 mo偶liwo艣ci tej samej marki. Matka Jeschke obs艂ugiwa艂a ich w milczeniu, przynios艂a r贸wnie偶 dwie nast臋pne butelki mozelskiego wina, a nast臋pnie zamkn臋艂a drzwi lokalu i wynios艂a si臋 na zaplecze.
— No jak, uda艂o si臋? — zapyta艂 niecierpliwie Sandman.
— Tak i nie — odpar艂 Jerome z u艣mieszkiem i nape艂ni艂
koniakiem stoj膮cy przed nim kieliszek. — Rezultat nie jest
wprawdzie ca艂kowicie zgodny z moimi oczekiwaniami, ale,
by膰 mo偶e, tym lepiej. Ca艂a sprawa ma mianowicie pewne
„ale". Tak to niestety jest w mojej bran偶y, sam si臋 cz臋sto
dziwi臋.
— Mo偶e gdyby艣 troch臋 mniej pi艂, Jerome — zatroszczy艂
si臋 Sandman.
Ja nie pij臋 — odpar艂 zdecydowanie Jerome. — Utrzymuj臋 si臋 tylko w formie, alkohol to podstawowe wyposa偶enie. — Opr贸偶niwszy kieliszek, znowu go nape艂ni艂. Z jego myl膮co poczciwego, urz臋dniczego oblicza emanowa艂a promienna 艂agodno艣膰. — Jak m贸wi艂em, wystawi艂em Samsona w gonitwie- M贸j Samson sta艂 od paru dni w stajni, got贸w do biegu, wystarczy艂 tylko sygna艂 do startu.
Od kiedy to zajmujesz si臋 ko艅mi, Jerome? — spyta艂 Sandman. — O ile wiem, w twoim 艣rodowisku masz do czynienia wy艂膮cznie ze 艣winiami.
248
Samson jest tak偶e 艣wini膮, nawiasem m贸wi膮c niezwykle operatywn膮 — potwierdzi艂 Jerome. — To pseudonim agenta, kt贸ry nawet nie藕le dla nas pracowa艂 przez par臋 lat. Od paru miesi臋cy pracuje r贸wnie偶 dla konkurencji i te偶 ca艂kiem dobrze. Z tego powodu przysz艂a na niego kolej! Przygotowali艣my wszystko do wydania go, w ramach kole偶e艅skiej wsp贸艂pracy, w r臋ce niemieckiej s艂u偶by bezpiecze艅stwa, oczekuj膮c zreszt膮 ewentualnego aktu wdzi臋czno艣ci. 呕eby przyn臋ta wzi臋艂a, trzeba by艂o ptaszka podrasowa膰, ozdobi膰 i nape艂ni膰 nowym materia艂em.
Czyli danymi Morgenrota?
W tym wypadku jako dodatek, poniewa偶 akurat nadarza艂a si臋 okazja. — Jerome pi艂, delektuj膮c si臋 smakiem koniaku. — Postara艂em si臋 wi臋c, aby zaproponowano Sam-sonowi materia艂y Morgenrota. Kiedy powiedzieli艣my mu, 偶e mo偶e je otrzyma膰, nie chcia艂 ich! Dlaczego? Z pocz膮tku sam nie zna艂em odpowiedzi, kt贸ra jest szokuj膮co prosta — te materia艂y by艂y mu ju偶 znane! Ze wszystkimi szczeg贸艂ami.
Blefowa艂. To niemo偶liwe!
Niestety nie — stwierdzi艂 Jerome. — Dla zapewnienia planowanego przebiegu akcji „Samson" pozosta艂o nam tylko udzielenie naszym niemieckim kolegom dyskretnych, ale jednoznacznych wskaz贸wek na temat tych materia艂贸w. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e i oni ju偶 je znali.
Kto im je dostarczy艂?
Stwierdzenie tego nie jest chyba zbyt trudne — odpar艂 niedbale Jerome. — Znamy 藕r贸d艂o, nawet Wander je zna, jednak moi niemieccy koledzy znali jedynie same materia艂y. Nie wiedzieli, sk膮d pochodz膮, dla kogo by艂y przeznaczone, czy te偶 dok膮d je skierowa膰. Mo偶e nawet w tej chwili nie chcieli tego wiedzie膰.
To wszystko wygl膮da jak d偶ungla — powiedzia艂 zaniepokojony Wander.
A jak pan my艣li, gdzie my jeste艣my? — odpar艂 lekko rozweselony Jerome. — Ja w ka偶dym razie nie waham si臋 doprowadzi膰 moj膮 kole偶e艅sk膮 us艂ug臋 do punktu kulminacyjnego. Oczywi艣cie pod warunkiem, Peter, 偶e tw贸j kolega Wander nie jest pozbawiony zdrowego rozs膮dku.
249
— To pewne — o艣wiadczy艂 z pe艂nym przekonania nacis
kiem Sandman.
Jerome skin膮艂 g艂ow膮. — Z tego za艂o偶enia wychodz臋. Zgodnie z relacj膮 Wandera, Morgenrot nie mo偶e by膰 idiot膮. 艢wiadczy o tym na przyk艂ad fakt, 偶e dostarczone przez niego dokumenty nie zawieraj膮 ani nadawcy, ani adresata. Wiedzia艂 wi臋c, 偶e zgromadzi艂 pot臋偶ny 艂adunek czystego dynamitu, kt贸ry nie mo偶e dosta膰 si臋 w niepowo艂ane r臋ce.
Za艂o偶enie by艂o nast臋puj膮ce: Chodzi rzekomo o interes pa艅stwa — powiedzia艂 Karl Wander. — W takich okoliczno艣ciach mo偶na sobie pozwoli膰 na wszystko.
Co zreszt膮 mia艂o miejsce! — Jerome znowu starannie nape艂ni艂 sw贸j kieliszek. — Tylko, 偶e w tym wypadku nic nie przebiega艂o normalnym trybem. Sprawa ograniczy艂a si臋 nie tylko do jednego rachunku, jednego interesu, jednej wymiernej transakcji. Wmiesza艂y si臋 w to liczne czynniki emocjonalne, ludzka nieobliczalno艣膰 i mi臋dzyludzkie konflikty. Sporo namiesza艂y pewne 艂adne r膮czki, na przyk艂ad baronowej von Wassermann-Westen.
To niemo偶liwe! — wykrzykn膮艂 bardzo zaskoczony Karl Wander.
A gdyby to mia艂a by膰 prawda, to o co tu w艂a艣ciwie chodzi? — spyta艂 Peter Sandman. — Szpiegostwo na rzecz obecnego mocarstwa, zapewne ze Wschodu? Mo偶e najlepiej od razu dla Chi艅czyk贸w? Mo偶e zdrada stanu czy inny diabe艂?
Tak, tak, du偶o tu mo偶liwo艣ci, nieprawda偶? — stwierdzi艂 Jerome. — Oczywisty jest fakt, 偶e Sabina wiedzia艂a, gdzie znajduj膮 si臋 te kompromituj膮ce materia艂y i tylko ona by艂a w stanie do nich dotrze膰.
Tylko ona? — upewni艂 si臋 Wander.
By膰 mo偶e r贸wnie偶 Ewa Morgenrot. Ca艂kiem przypadkowo ten czy inny dokument m贸g艂 dosta膰 si臋 w jej r臋ce. Jest jednak martwa, by膰 mo偶e z tego w艂a艣nie powodu. W rachub臋 wchodzi r贸wnie偶 Feliks Frost, dziwna osobisto艣膰, podobno milioner i jednocze艣nie komunista. Jest jednak w chwili obecnej nieosi膮galny, poniewa偶 w mi臋dzyczasie wyni贸s艂 si臋 do Ameryki Po艂udniowej.
Wszystko to brzmi obiecuj膮co skomplikowanie — oznajmi艂 Sandman z nutk膮 nadziei w g艂osie.
250
Tak, zgadza si臋 — potwierdzi艂 Jerome. — Ewa nie 偶yje, a to, co by膰 mo偶e zw臋dzi艂a Morgenrotowi, nie da si臋 ju偶 odnale藕膰. Nawet, je偶eli za艂o偶ymy, 偶e Sabina zabezpieczy艂a te materia艂y, r贸wnie偶 ona jest martwa. Ten fakt niemiecka s艂u偶ba bezpiecze艅stwa z pewno艣ci膮 zarejestruje, ale nic poza tym. B臋d膮 si臋 starali trzyma膰 konkret贸w.
Czyli Kruga! — potwierdzi艂 Wander.
Cz艂owiek zwany Jerome przytakn膮艂. — Ju偶 to zaaran偶owa艂em.
I za jednym zamachem osi膮gn膮艂 pan to, co mi si臋 dotychczas, mimo wyt臋偶onych stara艅, nie udawa艂o — stwierdzi艂 z wdzi臋czno艣ci膮 Wander.
Niech si臋 pan za wcze艣nie nie cieszy — poradzi艂 Jerome. — Niech pan nie zapomina, 偶e potkn膮膰 si臋 czy upa艣膰 mo偶e tutaj ka偶dy, nawet kilka razy. Jednak, je偶eli zna regu艂y gry, zawsze znowu b臋dzie m贸g艂 stan膮膰 na nogi.
Ale to b臋dzie musia艂o potrwa膰 — stwierdzi艂 z przekonaniem Wander. — Na razie mi wystarczy, 偶e b臋dzie wy艂膮czony na pewien czas.
Jerome spojrza艂 na niego prawie ze wsp贸艂czuciem. Potem oznajmi艂: — Usuni臋cie Kruga nie jest r贸wnoznaczne z uziemieniem Feldmanna. Owszem, mo偶na za艂o偶y膰, 偶e b臋dzie mia艂 spore k艂opoty, ale nie tylko on!
Dajmy sobie spok贸j z tymi spekulacjami! — przerwa艂 pospiesznie Sandman. — Przecie偶 mo偶e to by膰 tylko jedna z twoich zabarwionych fantazj膮 teorii.
Obawiam si臋, 偶e nie — odpowiedzia艂. — Wynik jest nast臋puj膮cy: Morgenrot dostarcza艂 i Krug ci膮gn膮艂 z tego korzy艣ci. Ewa pr贸bowa艂a si臋 wmiesza膰, a i Sabina mia艂a nadziej臋 zgarn膮膰 dol臋 od obu stron. Zgodnie z planem pos艂u偶ono si臋 Martinem i Feliksem. A tw贸j kolega, drogi Sandmanie, nasz Wander, by艂 dor臋czycielem. Wszystko jedno, dobrowolnie czy niech臋tnie, celowo czy przypadkowo, z w艂asnej woli czy mo偶e wci膮gni臋ty podst臋pem.
Czy znaczy to, 偶e nie ma dla niego ratunku? — zapyta艂 zdruzgotany Sandman.
Tego si臋 obawiam.
Tylko na to czekam! — o艣wiadczy艂 niewzruszony Wander. — Teraz im wreszcie wygarn臋!
251
Idealista — stwierdzi艂 sucho Jerome. — Mam nadziej臋, 偶e r贸wnocze艣nie nie kretyn! Panie Wander, radzi艂bym panu w najbli偶szym czasie dobrze si臋 ukry膰. Peter, wyt艂umacz mu!
Przecie偶 by艂aby to tch贸rzliwa ucieczka — odpar艂 z odraz膮 Wander. — Mogliby to zinterpretowa膰 jako po艣rednie przyznanie si臋 do winy.
Sandman, za kogo mnie pan uwa偶a! To jednak wariat!
— wykrzykn膮艂 cz艂owiek zwany Jerome. — My艣li pan, 偶e
b臋d臋 aran偶owa艂 jego nieodpowiedzialne wyst臋py? Niech
pan sprowadzi na ziemi臋 swojego m艂odego przyjaciela,
nie mo偶na przecie偶 ca艂kowicie traci膰 kontaktu z rzeczywis
to艣ci膮!
Karl, m贸j drogi, je偶eli pan natychmiast nie zniknie, to musi si臋 pan liczy膰 z tym, 偶e w celu zebrania dowod贸w zostanie pan aresztowany i izolowany. Czy koniecznie chce pan ryzykowa膰?
Nie poczuwam si臋 do 偶adnej winy — odpar艂 Wander.
To pan tak uwa偶a! — Peter Sandman z trudno艣ci膮 ukrywa艂 zdenerwowanie. — Kogo pan chce przekona膰? Nawet ja w膮tpi臋, czy w dzisiejszych czasach taki donkiszot ma szans臋 prze偶ycia. Przecie偶 Kohl r贸wnie偶 doszed艂 do tego wniosku. Zawsze pr贸bowali艣my by膰 pana przyjaci贸艂mi.
Niech pan to doceni! — wtr膮ci艂 Jerome. — Im d艂u偶ej 偶yj臋. tym trudniej mi przychodzi zdobywanie si臋 na przyjacielskie gesty. A w pa艅skim wypadku by艂o to szczeg贸lnie trudne.
Karl Wander rozejrza艂 si臋 bezradnie. — Co mam robi膰?
— spyta艂 jak gdyby sam siebie. — Oczywi艣cie, mog臋 si臋
wycofa膰! Mo偶e uratuj臋 swoj膮 sk贸r臋, nie dowiaduj膮c si臋, ile
jest rzeczywi艣ci warta.
Nie zainwestowa艂bym w niego ani feniga — oznajmi艂 Jerome zwracaj膮c si臋 do Sandmana. — To naprawd臋 beznadziejny idealista.
Mo偶liwe — odpowiedzia艂 z wysi艂kiem Wander. — Ale to tylko moja sprawa. Nie chc臋, 偶eby ktokolwiek ryzykowa艂 przeze mnie jakiekolwiek k艂opoty, przede wszystkim pan, Sandman.
252
K艂opoty mi nie zaszkodz膮, Karl. Nie tylko grywam w golfa z ameryka艅skim ambasadorem, ale i pr贸buj膮 ubija膰 interesy z Jerome. A on od czasu do czasu dostarcza bomb, kt贸re miewaj膮 pewne „ale".
Na co pan jeszcze czeka? — Jerome dopi艂 resztk臋 ze swojej butelki. — Mo偶e nie potrafi pan rozsta膰 si臋 ze swoimi ukochanymi Niemcami?
Karl Wander podni贸s艂 sw贸j kieliszek. — Mo偶e ma pan racj臋, 艣ni臋, a wi臋c 艣pi臋. Teraz si臋 jednak obudzi艂em i musz臋 chyba si臋 najpierw przyzwyczai膰 do tego stanu.
— Niech pan spr贸buje! — powiedzieli obaj.
Karl Wander pr贸bowa艂, maj膮c ju偶 na to tylko kilka godzin czasu. Nie uda艂o mu si臋. Wkr贸tce zosta艂 aresztowany.
Spis tre艣ci
Los z dostaw膮 do domu, jednak po do艣膰 wysokiej cenie 7
Przeznaczenie bierze rozpad — ale i to wymaga czasu, je艣li ma by膰 zrobione porz膮dnie 27
Przeznaczenie mo偶e by膰 jak teczka z aktami, nawet je艣li na pewien czas pokrywa si臋 kurzem . . 43
Plan, kt贸ry pomaga manipulowa膰 艣mierci膮 — nawet bez jej wiedzy 61
艢mier膰 jest nieobliczalna — nawet je偶eli wci膮偶 na nowo pr贸bujemy wystawia膰 jej rachunki 83
R贸wnie偶 jedno n臋dzne 偶ycie ludzkie mo偶e by膰 warte miliony, ale przy tym prawie nic nie kosztowa膰 105
Pe艂ni dobrej woli i najlepszych intencji — wszystko jedno, kto w to uwierzy czy te偶 b臋dzie musia艂 uwierzy膰 133
W 艣rodku tajfunu mo偶e by膰 strefa ciszy. Na ni膮 w艂a艣nie trzeba uwa偶a膰! 161
R贸wnie偶 teorie mog膮 rodzi膰 czyny, jednak pocz膮tkowo tylko niewielu w to wierzy 185
Prawda wygl膮da zawsze na niepodzieln膮 — niewielu chce jednak wiedzie膰, co to mo偶e oznacza膰. 205
Ka偶dy chce kiedy艣 definitywnie zako艅czy膰 spraw臋 — tylko komu si臋 to udaje? , 227