Kirst Hans Hellmut 緕 ojczyzny


Hans Hellmut Kirst

BEZ OJCZYZNY


Bonn jest w po艂owie tak du偶e jak Cmentarz Central­ny w Chicago, ale dwa razy bardziej martwe.

Pewien ameryka艅ski dziennikarz

o stolicy Republiki Federalnej Niemiec

Prawda powiedzia艂 zbyt 艂atwo wiedzie nas ku pewno艣ci, b艂膮d jest cz臋sto o wiele bardziej po­uczaj膮cy.

Wszystko si臋 powtarza, a prawo dzisiaj jest tak s艂a­be jak wczoraj tak s艂abe i tak silne.

Alain


I

Los z dostaw膮 do domu, jednak po do艣膰 wysokiej cenie

Le偶a艂a w poprzek w膮skiego korytarza, tu偶 pod drzwiami jego apartamentu. Zupe艂nie jak wyrzucony, bezwarto艣ciowy przedmiot. Jej twarz, jak jed­wabn膮 zas艂on膮, zakrywa艂y jasno utlenione w艂osy. Wida膰 by艂o s膮cz膮c膮 si臋 lepk膮 czerwie艅.

— Wstawaj, dziewczyno! — powiedzia艂 Karl Wander. —
Przezi臋bi si臋 pani!

Nie poruszy艂a si臋. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, wygl膮da艂a na ma­rtw膮, jak manekin. Sp贸dnica z b艂yszcz膮cego materia艂u cias­no opina艂a wypi臋te po艣ladki. Nogi przywodzi艂y na my艣l tory saneczkowe.

— Tamuje mi pani przej艣cie — powiedzia艂. — Chyba po­
myli艂a pani adres. Ja tam nie przejmuj臋 si臋 przeszkodami,
jakiekolwiek by one by艂y.

Us艂ysza艂 jej j臋k, kt贸ry brzmia艂, jakby kona艂a, ale powoli, nie bez przyjemno艣ci. Zna艂 tego rodzaju odg艂osy, nale偶a艂y do najcz臋艣ciej wydawanych przez pewn膮 kobiec膮 grup臋 zawodow膮. W tym 艣wiecie tandety — pomy艣la艂 — nawet uczucia dostarczane s膮 jak na zam贸wienie z katalogu wy­sy艂kowego.

Przykl臋kn膮艂, 偶eby si臋 jej przyjrze膰 z bliska. Poczu艂 prze­nikliwy, natr臋tny, tamuj膮cy oddech zapach zimnego potu, moczu i krwi, wszystko zmieszane ze s艂odkaw膮 woni膮 per­fum i kwa艣nym odorem alkoholu. Zapach p贸艂艣wiatka, po­my艣la艂.

— Zawsze si臋 mo偶e zdarzy膰 — stwierdzi艂 Karl Wander
— tylko niekoniecznie od razu pod moimi drzwiami.

Chwyci艂 j膮 za ramiona i obr贸ci艂. Zobaczy艂 woskowoblad膮 twarz, jaskrawo umalowane usta, podobne do dw贸ch ostrych

7


kresek podsumowuj膮cych rachunek. G艂o艣no j臋kn臋艂a. Kiedy mocniej j膮 chwyci艂, wyda艂a z siebie przenikliwy, na wp贸艂 zduszony okrzyk zranionej mewy.

— Niech si臋 pani opanuje! — powiedzia艂. — Jest p贸艂noc i moje potrzeby kontaktu z wyuzdan膮 kobieco艣ci膮 s膮 od d艂u偶szego ju偶 czasu zaspokojone. Niech pani spr贸buje wi臋c zamkn膮膰 swoj膮 chwilowo niezbyt 艂adn膮 buzi臋!

To m贸wi膮c Karl Wander powl贸k艂 j膮, niczym drwal, kt贸ry ci膮gnie pie艅 drzewa, do swojego pokoju. Apartament nu­mer 204. Koblenzer Strasse. Bonn.

— I pan sobie na to pozwoli艂?

By艂o to pytanie lekarza pogotowia ratunkowego po tym, jak zbada艂 dziewczyn臋.

Lekarz m贸g艂 mie膰 niewiele ponad trzydziestk臋, ale jego oczy spogl膮da艂y ju偶 ch艂odnym wzrokiem starca. Po偶贸艂k艂a i zszarza艂a sk贸ra wygl膮da艂a jak lu藕ny, nylonowy pokro­wiec.

— odpar艂 Wander i ponownie nape艂ni艂 sobie kieliszek. Po­tem, jakby w ge艣cie zaproszenia podsun膮艂 butelk臋 lekarzo­wi, ten jednak j膮 zignorowa艂.

— Mnie, w ka偶dym razie, to wszystko nie dotyczy!

8


— To si臋 chyba dopiero oka偶e! — odrzek艂 lekarz upa­rcie.

Doktor Bergner z obrzydzeniem przypatrywa艂 si臋 pij膮­cemu koniak m臋偶czy藕nie w 艣rednim wieku, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie wyzywaj膮co oboj臋tnego. Z narastaj膮c膮 wrogo艣ci膮 doda艂 ciszej, prawie szeptem: — Co wy, 艣winie, sobie w艂a­艣ciwie wyobra偶acie?

9


Oboj臋tnie, w jak wielk膮 wpad艂a histeri臋, zawsze na czas rozpoznawa艂a w艂a艣ciwy materia艂. Ile偶 istnieje wspania艂ych, osza艂amiaj膮cych mo偶liwo艣ci!

Karl Wander odstawi艂 kieliszek i podni贸s艂 si臋 z wysi艂­kiem. Przeszed艂 do sypialni, si臋gn膮艂 po torebk臋 dziewczy­ny le偶膮c膮 na nocnym stoliku i otworzy艂 j膮. Szybkimi rucha­mi skontrolowa艂 zawarto艣膰. Nast臋pnie rzeczowo skomen­towa艂:

10


Drzwi apartamentu 304, jak wszystkie pozosta艂e w domu, tworzy艂y imituj膮c膮 drewno tekowe, modnie przyciemnion膮 powierzchni臋. Na nich numer jak ze z艂ota, zrobiony jednak z polerowanej blachy.

Karl Wander zadzwoni艂 tylko raz, a ju偶 po kilku sekun­dach drzwi otworzy艂y si臋.

Ujrza艂 osob膮 wygl膮daj膮c膮 na idea艂 sztuki kosmetycznej

— C贸偶 za niespodzianka — stwierdzi艂o z subteln膮 ironi膮
w g艂osie luksusowe wcielenie kobieco艣ci.

Oczy Karla Wandera spogl膮da艂y z niedowierzaniem w oblewaj膮cy go jasny potok 艣wiat艂a. — Sabina? — spyta艂 bezgranicznie zdumiony.

— Mam nadziej臋, 偶e jedynie pomyli艂 pan drzwi — od­
powiedzia艂a odsuwaj膮c si臋 z gracj膮 na bok, tak 偶e 艣wiat艂o
pada艂o na jej twarz i zarys pi臋knego cia艂a.

Teraz ju偶 wiedzia艂: To Sabina! Mia艂a na sobie 艣wiec膮c膮, b艂臋kitn膮 podomk臋 艣ci艣le przylegaj膮c膮 do cia艂a, cia艂a, kt贸re kiedy艣 pozna艂, nawet do艣膰 dok艂adnie. Wspomnienia po­wr贸ci艂y z bolesn膮 wyrazisto艣ci膮, mimo dziesi臋ciu lat, kt贸re zd膮偶y艂y up艂yn膮膰.

— rzek艂a wymijaj膮co. Jej du偶e oczy spogl膮da艂y 艂agodnie
i pewnie, jak u 艣wi臋tych kr贸w, kt贸re wiedz膮, 偶e nie wolno
ich zabi膰. — Czemu zawdzi臋czam te odwiedziny?


Usta Sabiny prawie si臋 nie otwiera艂y, oczy lekko zw臋zi艂y si臋, jakby patrzy艂a na niego przez szk艂o powi臋kszaj膮ce.

— No, bo te偶 i nie mo偶e, poniewa偶 owa Ewa Morgenrot
le偶y u mnie na 艂贸偶ku, dok艂adnie pi臋tro ni偶ej, apartament 204.

Karl Wander spogl膮da艂 przy tym na jej biust, jak wszy­stko inne wyda艂 mu si臋 znacznie okazalszy ni偶 kiedy艣.

— Cholera! — us艂ysza艂.

Powiedzia艂a to bez 艣ladu jakiegokolwiek poruszenia na swej pi臋knej jak orchidea twarzy, jakby m贸wi艂a na przyk艂ad „cze艣膰" czy ,,o, przepraszam", czy nawet „najdro偶szy". Przypomnia艂 sobie, 偶e we wszystkich sytuacjach 偶yciowych uznawa艂a tylko jedn膮 intonacj臋, i ta jej te偶 wystarcza艂a.

— Jak to si臋 mog艂o sta膰 ? — zapyta艂a.

— Chyba pomyli艂a adres — odpowiedzia艂 instynktownie.
Sabina skin臋艂a g艂ow膮, ale nie w jego stron臋. Nie patrzy艂a

nawet na niego, jakby chc膮c da膰 do zrozumienia, 偶e jego egzystencja nic jej ju偶 nie obchodzi. Pogodzi艂 si臋 z tym nawet bez wi臋kszych opor贸w, gdy偶 ich wsp贸lna prze­sz艂o艣膰, na szcz臋艣cie niezbyt d艂uga, mia艂a dla Wandera zastanawiaj膮co fatalne skutki. Nie odczuwa艂 najmniejszej ochoty do przywo艂ywania jej z powrotem.

Sabina, nazywaj膮ca si臋 obecnie Wasserman-Westen i no­sz膮ca, o czym jeszcze nie wiedzia艂, tytu艂 baronowej, krzyk­n臋艂a w g艂膮b mieszkania: — Klaus, ona le偶y pi臋tro ni偶ej!

Zaraz potem pojawi艂 si臋 Klaus — niejaki doktor Klaus Barranski, r贸wnie偶 lekarz, do tego niezwykle utytu艂owany, co wyra藕nie zdradza艂 jego wygl膮d, a tak偶e zapach.

Doktor Barranski pachnia艂 na odleg艂o艣膰 najlepszymi francuskimi perfumami i podobnie te偶 dawa艂 si臋 pozna膰 jako 艣wiadomy swego wygl膮du model mody m臋skiej. Jego kunsztownie u艂o偶ona siwizna po艂yskiwa艂a delikatnie, zielo­ne oczy patrzy艂y jak u kocura, kt贸ry dok艂adnie wie, gdzie siedzi ptactwo.

— To wspaniale — odezwa艂 si臋 ten偶e Barranski dobrze
naoliwionym g艂osem — wspaniale, 偶e wreszcie j膮 odnale藕­
li艣my.

12


By艂 to g艂os jakby stworzony do „S艂owa na niedziel臋", d藕wi臋czny, dobrotliwy g艂os cnotliwego chrze艣cijanina i dobrego wujaszka. — W艂a艣nie zaczynali艣my si臋 martwi膰 o nasz膮 Ew臋. Jak ona si臋 czuje?

— Le偶y na moim 艂贸偶ku.

Sabina von Wassermann-Westen zerkn臋艂a zdziwiona w stron臋 Wandera. Potem jednak w dalszym ci膮gu stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie, 偶e w og贸le go nie dostrzega.

Doktor Barranski, ani na chwil臋 nie trac膮c swojej efek­townej, duszpasterskiej elegancji, zapyta艂: — Czy z Ew膮 wszystko w porz膮dku?

Wydawa艂o si臋, 偶e Barranski, niezale偶nie od tego, z kim mia艂 do czynienia, w ka偶dym upatrywa艂 potencjalnego pa­cjenta, co zwykle czyni艂o tego kogo艣 pokorniej szym, gdy偶 zmuszony by艂 my艣le膰 o ewentualnym honorarium. A Bar­ranski nie wygl膮da艂 bynajmniej na taniego.

— Co, na przyk艂ad?

Obaj lekarze spogl膮dali na siebie jak psy, pomi臋dzy kt贸­rymi le偶y pot臋偶na ko艣膰. Doktor Barranski przypomina艂 ma­sywnego, ale 艂agodnego i spokojnego buldoga, podczas

13


gdy doktor Bergner z pogotowia zachowywa艂 si臋 jak pod­niecony pinczer.

Karl Wander przypatrywa艂 si臋 obydw贸m z narastaj膮cym wsp贸艂czuciem. — Prosz臋, nie kr臋pujcie si臋 panowie, czuj­cie si臋 jak u siebie w domu.

Karl Wander usiad艂, razem z fotelem przesun膮艂 si臋 w k膮t pokoju, jakby chcia艂 zapewni膰 sobie mo偶liwie dok艂adny przegl膮d sytuacji. Wskaza艂 na le偶膮c膮 bez ruchu w sypialni Ew臋 Morgenrot. — Zdaniem doktora Bergnera — zacz膮艂 skwapliwie wyja艣nia膰 — dosta艂a si臋 w r臋ce jakich艣 艂aj­dak贸w.

Zwrot: „panie kolego" brzmia艂 niezwykle uprzejmie, by艂 jednak wypowiedziany w spos贸b, w jaki dyrektor za­k艂adu oczyszczania miasta przemawia do szeregowego 艣mieciarza.

— Pa艅ska diagnoza jest niew膮tpliwie w艂a艣ciwa. Jednak
nie s膮 panu znane pewne okoliczno艣ci, o kt贸rych ja, jako
lekarz prowadz膮cy, wiem, zreszt膮 od d艂u偶szego czasu.

Doktor Klaus Barranski podszed艂 do Ewy Morgenrot. Po­chyli艂 si臋 nad ni膮, dotkn膮艂 jej czo艂a, zbada艂 puls, uni贸s艂 po­wieki, os艂ucha艂 serce, wszystko szybkimi, precyzyjnymi

14


ruchami, jak gdyby siedzia艂 przy tablicy rozdzielczej. Za­j臋艂o mu to zaledwie kilka minut.

— 呕yczliwo艣膰 w g艂osie Barranskiego graniczy艂a nieomal ze
wspania艂omy艣lno艣ci膮. — Jednakowo偶 decyzj臋 co do tego
powinien pan oczywi艣cie pozostawi膰 lekarzowi prowadz膮­
cemu. Nie chce mnie pan chyba zmusi膰 do nawi膮zania
kontaktu z pa艅skimi prze艂o偶onymi, nieprawda偶? Bardzo by
mi by艂o przykro, zapewniam pana.

Doktor Bergner odczeka艂 chwil臋. Us艂yszawszy odg艂osy na korytarzu wyszed艂 na zewn膮trz i poleci艂 wezwanym uprzed­nio sanitariuszom przetransportowa膰 Ew臋 Morgenrot pi臋t­ro wy偶ej. Tak te偶 si臋 sta艂o. Po偶egnawszy si臋 grzecznie, acz­kolwiek z rezerw膮, oddali艂 si臋 r贸wnie偶 doktor Barranski.

— Rzyga膰 mi si臋 chce. — Doktor Bergner nie patrzy艂 na
Wandera, zdawa艂 si臋 widzie膰 tylko butelk臋 z koniakiem.

— Niech mi pan te偶 naleje.

— Panu? Ani kropli! — odpar艂 Wander rozpieraj膮c si臋
w fotelu. — Z panem to chcia艂bym porozmawia膰 na razie
na trze藕wo.

15


Lekarz skin膮艂 g艂ow膮. Potem zerwa艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi.

— Je偶eli kto艣 chce tutaj co艣 zdzia艂a膰, musi by膰 twardy.
A jak jest z panem?

Tr膮cony lekko dzwonek do mieszkania zamrucza艂 jak kot. Karl Wander otworzy艂, jak gdyby spodziewa艂 si臋 wizy­ty. Sta艂a przed nim Sabina von Wassermann-Westen.

— To ja — powiedzia艂a i wesz艂a jak do swojego pokoju.
Min臋艂a Wandera, usiad艂a w jego fotelu i powiedzia艂a nied­
bale: — Musimy sobie to i owo wyja艣ni膰.

Ubrana teraz w szlafrok z japo艅skiego jedwabiu mieni艂a si臋 r贸偶nymi odcieniami seledynu. O trzeciej nad ranem wygl膮da艂a, jakby w艂a艣nie opu艣ci艂a salon kosmetyczny.

16


wygodnie. W jej aksamitnych oczach pob艂yskiwa艂o co艣 w rodzaju leniwej ciekawo艣ci. — Czy nie wzbudza to okre­艣lonych wspomnie艅?

Skin膮艂 g艂ow膮. — To pierwsza sprawa. A teraz, je艣li pani pozwoli, przejd藕my do drugiej.

Sabina za艣mia艂a si臋 kr贸tko, bez specjalnej weso艂o艣ci. — Pan chyba nie zdaje sobie jeszcze sprawy, ile kobieta mo­偶e znie艣膰, nie rozlatuj膮c si臋 tak od razu na kawa艂ki.

— To niech mnie pani o艣wieci.

Jej rz臋sy wygl膮da艂y jak g臋ste zas艂ony. Bardzo wyra藕nie, jak gdyby dyktuj膮c, powiedzia艂a: — Ewa Morgenrot nale偶y do kr臋gu moich bliskich znajomych. W pewnym sensie

17


zosta艂a mi powierzona. Jak na jej dwadzie艣cia lat jest jed­nak bardzo skomplikowan膮 osobowo艣ci膮. Ostatnio zacz臋艂a nawet pi膰 i sta艂a si臋 mniej wybredna w doborze towarzy­stwa. Dobrze panu radz臋, 偶eby przesta艂 si臋 pan o ni膮 tro­szczy膰.

— Pami臋ta mnie pan? — tymi s艂owami Karl Wander zwr贸ci艂 si臋 dwana艣cie godzin p贸藕niej do pot臋偶nego m臋偶­czyzny o posturze bernardyna.

18


Peter Sandman ju偶 od dwunastu lat by艂 korespondentem US-Press — wp艂ywowej agencji informacyjnej swojego kraju. Praca zmusza艂a go do ci膮g艂ego przebywania w oko­licach Bonn. Wola艂 przy tym le偶膮ce w pobli偶u Bad Godes-berg. Mia艂 zwyczaj m贸wi膰: — Powietrze tu wprawdzie nie jest du偶o lepsze, ale odleg艂o艣ci s膮 o tych par臋 metr贸w wi臋­ksze. W ten spos贸b mo偶na sobie przynajmniej wm贸wi膰, 偶e ma si臋 przed sob膮 jak膮艣 tam przestrze艅. To zreszt膮 jedno z 艂agodniejszych z艂udze艅, kt贸rym mo偶na tu ulec.

Peter Sandman siedz膮c w fotelu przy biurku wyczekuj膮­co odchyli艂 si臋 do ty艂u. — Zaciekawia mnie pan. Zgodnie z tym, co o panu.wiem, jest pan zdeklarowanym idealist膮, a wi臋c cz艂owiekiem z gruntu niewygodnym. Tak, w ka偶­dym razie, by艂o dotychczas.

19


Sandman szeroko rozpostar艂 ramiona, co wygl膮da艂o na serdeczny gest zaproszenia, by艂o jednak czyst膮 rutyn膮. — Ostatecznie jestem pana d艂u偶nikiem. W ko艅cu wtedy, dzie­si臋膰 lat temu, to pan zapewni艂 mi mn贸stwo ciekawych ma­teria艂贸w.

20


— Ma dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat — poprawi艂 Karl Wan-
der.

Szare oczy Petera Sandmana popatrzy艂y przez chwil臋 na Wandera, by zaraz zn贸w spogl膮da膰 prosto przed siebie. — Poprzednie nazwisko: Sabina Wassermann, pochodzi z po艂udnia, prawdopodobnie z Passau. Kilka lat mieszka艂a w Monachium, dzia艂a艂a w bran偶y mody, w 1963 wysz艂a za m膮偶 za niejakiego barona von Westen, kt贸rego szybko i ca艂kowicie prze偶y艂a. Kr贸tko po 艣lubie zgin膮艂 w wypadku. W tych okolicach baronowa pojawi艂a si臋 trzy czy cztery lata temu. Posiada dom w Kolonii, poza tym mieszkanie w Bonn.

Mister Sandman uni贸s艂 o par臋 centymetr贸w swoj膮 kwad­ratow膮 czaszk臋 i nie bez podziwu wpatrywa艂 si臋 w Wan­dera. — Od dawna pan tu jest?

21


karzem, posiada imponuj膮ce znajomo艣ci, tak偶e wybitne zdolno艣ci w dziedzinie medycyny. Og贸lnie chwali si臋 go za dyskrecj臋, na kt贸r膮 zreszt膮 bardzo si臋 liczy. Gdyby na przyk艂ad kt贸ry艣 z ambasador贸w lub dama z wy偶szych sfer z艂apali intymn膮 chorob臋 albo jaki艣 minister uleg艂 zatruciu alkoholowemu, doktor Barranski zajmie si臋 tym szybko, skutecznie i po cichu. Jest zapewne milionerem.

— A czy zna pan niejak膮 Ew臋 Morgenrot?

Peter Sandman zastanowi艂 si臋. — A powinienem j膮 zna膰? Morgenrot? M艂oda dama?

— Gdy tylko znajd臋 co艣 na jej temat, dam panu zna膰. Nie
b臋dzie pan mia艂 nic przeciwko temu, je偶eli pos艂u偶臋 si臋
specjalnymi umiej臋tno艣ciami naszego mister Jerome?

— Potrzebuj臋 wszystkich danych na temat pana Feldman-
na, a przy okazji tego Kruga, sekretarza partii. Najpierw
jednak prosz臋 mnie po艂膮czy膰 z panem Jerome.

22


Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 pierwsza

O pocz膮tkach, kt贸re nale偶y traktowa膰 z nieufno艣ci膮, i uprzedzeniach, kt贸rych trzeba si臋 strzec.

W tej sprawie Peter Sandman po raz pierwszy telefono­wa艂 do mnie pewnej soboty, p贸藕n膮 jesieni膮 tego roku. By艂a to wyj膮tkowo korzystna pora, poniewa偶 prawie w ka偶dy weekend wszyscy politycy wynosz膮 si臋 z Bonn.

Udaj膮 si臋 przewa偶nie w stron臋 domowych pieleszy, a przynajmniej do Kolonii, Frankfurtu czy Dusseldorfu. Aby wypocz膮膰! Na to musi si臋 przecie偶 znale藕膰 czas. Te pi臋膰dziesi膮t do sze艣膰dziesi臋ciu zarejestrowanych w Bonn dziwek reprezentuje co najwy偶ej doln膮 granic臋 klasy 艣red­niej, obliczon膮 na potrzeby rynku miejscowych obywateli.

Wielki praojciec tej Republiki Federalnej wytworzy艂 at­mosfer臋, kt贸ra mi臋dzy innymi doprowadzi艂a do swego ro­dzaju seksualnej sterylno艣ci. Oto jedna z regu艂, kt贸re ge­neruj膮 wyj膮tki. Liczne, aktywnie dzia艂aj膮ce ambasady udziela艂y si臋 na tym polu, a i inni przedstawiciele r贸偶nych grup interesu starali si臋 zwalcza膰 weekendow膮 nud臋 tych, kt贸rzy zostawali na miejscu. Ten stan prowadzi艂 do ujaw­niania si臋 pewnych, nader ludzkich mo偶liwo艣ci.

Nasza bran偶a stara艂a si臋 z tego czerpa膰 korzy艣ci. Jednak owej soboty, kiedy zadzwoni艂 Sandman, wszystkie zwrot­nice by艂y ju偶 nastawione, a moi ludzie kierowali si臋 do przeznaczonych im obiekt贸w. Na tym etapie nie mo偶na by­艂o jeszcze oczekiwa膰 jakichkolwiek rezultat贸w. Tak wi臋c nie oci膮gaj膮c si臋, zaj膮艂em si臋 spraw膮 Sandmana. Tego, co z niej wynik艂o, nawet ja si臋 nie spodziewa艂em.

O Sandmanie nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Zape­wne wierzy艂, od czasu do czasu traktowa艂 to ca艂kiem powa­偶nie, 偶e reprezentuje sw贸j kraj w niemiecko-federalnym Bonn. Nast臋pstwem tego by艂 swego rodzaju niedba艂y cy­nizm. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e sprawia艂o mu to przyjemno艣膰. W tym wypadku jednak osi膮gn臋艂o chyba do艣膰 niebezpie­czny poziom po偶膮dania rozrywki.

23


; < . * ,

Tego nudnego, jesiennego popo艂udnia Sandman wymie­ni艂 mi sporo nazwisk. Najpierw niejakiego Karla Wandera, na temat kt贸rego szybko znalaz艂y si臋 materia艂y. To z jego powodu przed dziesi臋ciu laty Federalny Urz膮d Ochrony Konstytucji poprosi艂 nas o pomoc. Ci ludzie nie ufali mu. Nie bez powodu, gdy偶 nic konkretnego nie mo偶na mu by艂o zarzuci膰.

W jego wypadku mieli艣my do czynienia z tak zwanym idealist膮. To zawsze nasuwa pewne podejrzenia, poniewa偶 reakcje tych ludzi s膮 nieobliczalne i nie da si臋 nimi mani­pulowa膰.

W czasach, kiedy sam do niej nale偶a艂, ten ch艂opaczyna uwa偶a艂 armi臋 za ostoj臋 nowoniemieckiego i demokratycz­nego ducha, tak w ka偶dym razie chcia艂 widzie膰 t臋 organi­zacj臋. To musia艂o si臋 藕le sko艅czy膰.

Akta Wandera nigdy nie zosta艂y ostatecznie zamkni臋te, nie bez powodu jak si臋 p贸藕niej okaza艂o. Przed oko艂o dzie­si臋ciu laty opu艣ci艂 armi臋. G艂o艣no wyra偶a艂 sw贸j protest, na co jednak nikt nie zwr贸ci艂 uwagi. Potem pracowa艂 mniej lub bardziej naukowo zajmuj膮c si臋 sprawami wojskowo艣ci, ale te偶 i innymi dziedzinami. Udziela艂 si臋 tak偶e literacko w podkre艣laj膮cych sw膮 ponadpartyjno艣膰 gazetach, ale i tam sta艂 si臋 wkr贸tce niewygodny. Tak wi臋c szybko sta­cza艂 si臋 coraz ni偶ej. Otwarcie sympatyzowa艂 ze zwolennika­mi uznania NRD, uczestnikami marszy wielkanocnych, ze studenckim ruchem kontestacyjnym. Jednym s艂owem: zde­klarowany „naprawiacz" 艣wiata. Zaleca si臋 wi臋c daleko id膮c膮 ostro偶no艣膰.

Nast臋pne nazwisko wymienione przez Petera Sandmana to Aleksander Krug. W tym kontek艣cie fakt ten zas艂ugiwa艂 na uwag臋, poniewa偶 trudno chyba o wi臋ksze przeciwie艅stwa. Wander dzia艂a艂 nie zwracaj膮c uwagi na korzy艣ci, liczy艂 si臋 nawet z ewentualnymi stratami. Krug natomiast, wp艂ywowy sekretarz partii, robi艂 interesy wsz臋dzie, gdzie tylko by艂a ku temu mo偶liwo艣膰. Zgarnia艂 w zasadzie wszystko, co si臋 da艂o.

Zadawa艂em wi臋c sobie pytanie: co ci dwaj maj膮 ze sob膮 wsp贸lnego?

Wiedzia艂em ju偶 w贸wczas, 偶e Krug ochoczo podczepi艂 si臋 pod ministra Feldmanna, kt贸remu zawdzi臋cza艂 swoj膮 贸w-

24


czesn膮 pozycj臋. A co艣 takiego zobowi膮zuje, ale r贸wnie偶 prawie zawsze si臋 op艂aca, chocia偶 nie ma co do tego ca艂­kowitej pewno艣ci.

Wszak ceny pogl膮d贸w, przekona艅, wierno艣ci i poplecz-nictwa stale si臋 zmienia艂y. Kto艣 m贸g艂 zaoferowa膰 wi臋cej. Ale nadal pyta艂em: co ma z tym wsp贸lnego Karl Wander?

Powinienem przy tym wiedzie膰, 偶e te Niemcy, czyli Re­publika Federalna, s膮 krajem nieograniczonych mo偶liwo­艣ci. Fakt ten trzeba tylko dostrzec we w艂a艣ciwym momen­cie, a i tutaj z pewno艣ci膮 da si臋 co艣 zdzia艂a膰.


2

Przeznaczenie bierze rozp臋d

— ale i to wymaga czasu, je艣li ma by膰

zrobione porz膮dnie

Otrzyma艂em co艣 w rodzaju pozwu — oznajmi艂 Wander w komisariacie policji nr 3. Znajdowa艂 si臋 w wypieszczonym przybytku w艂adzy, przyozdo­bionym stosami akt. Pomieszczenie wype艂nia艂 za­pach kurzu i m臋skiego potu.

Funkcjonariusz, do kt贸rego zwr贸ci艂 si臋 Wander, obrzuci艂 okazan膮 mu kartk臋 szybkim spojrzeniem. Nast臋pnie ukazu­j膮c swe pyzate oblicze zauwa偶y艂 z nagan膮 w g艂osie: — To nie pozew, to zwyk艂e wezwanie.

Po nieca艂ej p贸艂 godzinie ukaza艂 si臋 kompetentny w tej sprawie, s艂oniowaty osobnik o nazwisku Kohl, spokojny w ka偶dym calu nadinspektor kryminalny. Jego ma艂e, jasne oczka b艂yska艂y zza fa艂d t艂uszczu jakby nalanej twarzy.

Zaprowadzi艂 Wandera do s膮siedniego pomieszczenia, kt贸re by艂o czym艣 w rodzaju pokoju przes艂ucha艅, urz膮­dzonego w staroniemieckim, wi臋ziennym stylu; natr臋tna


surowo艣膰 艣cian pomalowanych na szaro wzmaga艂a wra偶e­nie przyt艂aczaj膮cej ciasnoty. W ma艂ym oknie z brudnymi szybami wprawione by艂y grube kraty.

Kohl usiad艂 na jedynym krze艣le, roz艂o偶y艂 kilka kartek g臋s­to pokrytych pismem maszynowym i pogr膮偶y艂 si臋 w staran­nej lekturze. Potem spojrza艂 na stoj膮cego przed nim Wan-dera i stwierdzi艂: — Wcale pan na takiego nie wygl膮da.

28


kompletnego durnia.

— A mo偶e razem by艣my co艣 ustalili — powiedzia艂 ostro­
偶nie Wander. — W tym momencie to ja si臋 czuj臋 jak idiota,
a nie jest to przyjemne uczucie.

Nadinspektor Kohl wygl膮da艂, jakby chcia艂 zaj膮膰 si臋 ju偶 tylko swoimi papierami. — Zada艂em panu nast臋puj膮ce py­tanie: Czy nie chce pan z艂o偶y膰 doniesienia o przest臋pst­wie? Pa艅ska odpowied藕 brzmi: nie. Zgadza si臋?

29


— Niech pan powie wreszcie, o co panu chodzi!

Doktor Bergner pracowa艂 w szpitalnej izbie przyj臋膰. Pra­wie codziennie, w godzinach przedpo艂udniowych, ta艣mo­wo obs艂ugiwa艂 nap艂ywaj膮cych chorych. Teraz w艂a艣nie ogl膮da艂 silnie zaczerwienione, krztusz膮ce si臋 i wymiotuj膮­ce dziecko. — Rentgen — zadecydowa艂.

— Czy to pan nas艂a艂 na mnie policj臋 kryminaln膮? — spy­
ta艂 Wander.

Lekarz wpatrywa艂 si臋 w swojego rozm贸wc臋, jak gdyby mia艂 zamiar postawi膰 diagnoz臋, ale nie doszed艂 w swoich rozwa偶aniach do zadowalaj膮cego rezultatu. Zaniepokojony poprosi艂 jednego z koleg贸w o zast臋pstwo. — Na pi臋膰 mi­nut, tylko za艂atwi臋 tego tutaj.

Doktor Bergner zaci膮gn膮艂 swojego go艣cia do s膮siednie­go pomieszczenia. Brudna bielizna zalega艂a a偶 pod sufit, a wok贸艂 rozchodzi艂 si臋 dusz膮cy zapach zgnilizny.

Karl Wander otworzy艂 szeroko okno i pozosta艂 przy nim.

— Zak艂adam, 偶e protok贸艂 wypadku niewiele panu pom贸g艂
i zaryzykowa艂 pan po艣rednie doniesienie, w艂a艣nie na mnie.

Doktor Bergner kr贸tko, jakby bezsilnie, machn膮艂 r臋k膮.

— Pewnie si臋 panu wydaje, 偶e jestem kim艣 w rodzaju
ograniczonego umys艂owo fanatyka sprawiedliwo艣ci.

— Tak to wczoraj w nocy wygl膮da艂o.


31


Drzwi apartamentu 304 otworzy艂y si臋. Ujrza艂 fa艂dzisty, jedwabny, ciemnoliliowy szlafrok, a nad nim otoczon膮 jas-noblond w艂osami, woskowoblad膮 twarz z jakby przylepio­nym, wymuszonym u艣miechem. — W zasadzie nie wolno mi przyjmowa膰 go艣ci.

— A kto pani zabroni艂? — zapyta艂.

Ewa Morgenrot m贸wi艂a jasno brzmi膮cym, dzieci臋cym g艂osem i tonem jakby wytrenowanym w naiwno艣ci maj膮cej

32


wywo艂a膰 odpowiednie wra偶enie. — Inaczej sobie pana wy­obra偶a艂am.

Wander wszed艂 do mieszkania, delikatnym ruchem od­sun膮艂 j膮 na bok i zamkn膮艂 drzwi. Pozornie nie zwracaj膮c na ni膮 uwagi, uda艂 si臋 do sypialni. Tam wskaza艂 na przykryte 艂贸偶ko. — Gdyby pani jeszcze kiedy艣 znowu potrzebowa艂a lekarza, to ja go ju偶 nie sprowadz臋!

Ewa pos艂usznie posz艂a za nim. Kieruj膮c na niego swoje dziecinne oczy po艂o偶y艂a si臋, przykrywaj膮c sobie nogi ko­cem. Spojrza艂a na niego z oczekiwaniem. — Podobam si臋 panu?

Ewa Morgenrot le偶a艂a bez ruchu. Czeka艂 na odpowied藕 bez szczeg贸lnego po艣piechu, jak na zielone 艣wiat艂o na skrzy偶owaniu. Mog艂o to trwa膰 kilka minut.

Wreszcie Ewa otworzy艂a swoje wilgotne, b艂臋kitne oczy i spyta艂a: — Czy to naprawd臋 takie wa偶ne?

— Nie mog臋 na razie oceni膰, czy to a偶 takie wa偶ne. Ale
chc臋 wiedzie膰!

33


— Mojej matki w og贸le nie znam — powiedzia艂a Ewa
prawie w po艣piechu. — M贸j tak zwany ojciec ma wi臋cej
pieni臋dzy, ni偶 by艂by pan w stanie kiedykolwiek wyda膰.
Mog臋 sobie pozwoli膰 na wiele rzeczy, i pozwalam sobie!
Poza tym jestem zar臋czona i to ca艂kiem nie藕le! A tutaj
wpad艂am nie w z艂e towarzystwo, lecz w aktualnie naj­
lepsze!

34


Zawaha艂 si臋 przez chwil臋 i odpar艂 zdecydowanie: Tak, chc臋. Prosz臋 mi opowiedzie膰!

Ewa roze艣mia艂a si臋 piskliwie, cho膰 niezbyt g艂o艣no. — Nie, Charlie, panu na razie nie. Za ma艂o si臋 znamy. Ale by艂oby dobrze, gdyby艣my si臋 poznali bli偶ej. Tak blisko, jak to tylko mo偶liwe.

— A id藕 do diab艂a, dziewczyno, o ile ju偶 tam nie jeste艣!

— No, jak leci, panie Wander? — rozleg艂 si臋 weso艂y i sympatyczny g艂os. Nale偶a艂 do szczup艂ej postaci, kt贸rej sk贸rzany p艂aszcz pob艂yskiwa艂 delikatnie w 艣wietle ulicz­nych latarni. — Zadomowi艂 si臋 pan ju偶 u nas?

Karl Wander zjad艂 w艂a艣nie wystawn膮 kolacj臋 w gospo­dzie w pobli偶u Friedensplatz, obficie popijaj膮c re艅skim wi­nem. Nieco zm臋czony chcia艂 min膮膰 katedr臋 i przedosta膰 si臋 na Koblenzer Strasse. Osobnik w sk贸rzanym p艂aszczu zagrodzi艂 mu jednak drog臋.

35


Weszli do knajpy przy Kaiserplatz. Byli jedynymi go艣膰­mi. Ju偶 na godzin臋 przed p贸艂noc膮 Bonn wygl膮da艂o jak po­gr膮偶one w g艂臋bokim 艣nie. Stan臋li przy barze i zam贸wili wino, podane w pod艂u偶nych, nape艂nionych do po艂owy kie­liszkach. Pili i starali si臋 delektowa膰 jego smakiem.

— Dlaczego mnie pan 艣ledzi艂? — zapyta艂 Wander.

— Ale偶, co pan opowiada! — wykrzykn膮艂 Sobottke ura­
偶onym g艂osem. — W艂a艣nie przypadkowo przechodzi艂em
i pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e by艂oby panu przyjemnie,
gdyby kto艣 si臋 panem troch臋 zaopiekowa艂. Akurat nada-

36


rzy艂a si臋 okazja, 偶eby spe艂ni膰 偶yczenie pana Kruga, kt贸ry jest subtelnym cz艂owiekiem, o czym pan si臋 wkr贸tce sam przekona.

37


— Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie pan 偶a艂owa艂! — zawo艂a艂
Sobottke za oddalaj膮cym si臋 Wanderem.

Ten zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 w drzwiach knajpy i odpo­wiedzia艂 prawie weso艂o: — Jak mog臋 偶a艂owa膰 czego艣, cze­go nie znam?

. : ' "'.. . 芦

M艂odzieniec rzuci艂 si臋 obok niego do wn臋trza i stan膮艂 nagle w miejscu. Obr贸ci艂 si臋. Wyczekiwa艂. W rozkroku, pochylony do przodu. Gdy Wander zbli偶y艂 si臋 do niego, nog膮 zatrzasn膮艂 drzwi.

— sili艂 si臋 na weso艂o艣膰 Wander.

— T艂uszcz si臋 panu odk艂ada, blado pan te偶 wygl膮da —
konstatowa艂 m艂ody cz艂owiek ze wzrastaj膮c膮 pogard膮.

— Sp贸jrz pan na siebie!

— Wiem, to ma艂o pocieszaj膮cy widok, m贸g艂 mi go pan
spokojnie zaoszcz臋dzi膰.

38


— Dobra! A najlepiej, 偶eby艣 w og贸le nie wsta艂!
Martin Morgenrot rzuci艂 si臋 na Wandera jak drapie偶ny

ptak na mysz poln膮. Jedn膮 pi臋艣ci膮 uderzy艂 go w szcz臋k臋, a drug膮 w splot s艂oneczny. Poprawi艂 kopniakiem w pod­brzusze i kantem d艂oni wymierzy艂 cios w kark osuwaj膮ce­go si臋 z j臋kiem przeciwnika.

39


Karl Wander znieruchomia艂. Nast臋pnie po wyfroterowanej pod艂odze podczo艂ga艂 si臋 w stron臋 艂贸偶ka. Jego m贸zg by艂 jak p臋kaj膮ca banka mydlana.

Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 druga

O nader ludzkich uwarunkowaniach przy uwzgl臋dnieniu nowoniemieckich reali贸w.

Pozostawa艂em pocz膮tkowo ca艂kowicie oboj臋tny wobec sprawy zarejestrowanej p贸藕niej jako „Przypadek Karla Wandera". W stolicy Republiki Federalnej mieli艣my do czynienia z du偶o bardziej interesuj膮cymi uk艂adami, wobec kt贸rych po­jawienie si臋 tego cz艂owieka wydawa艂o si臋 du偶o mniej znacz膮­ce. Ot, jeszcze jeden informator przygnany przez wiatr histo­rii. Decyduj膮ce dla mnie by艂o zainteresowanie tym indywi­dualist膮 ze strony Petera Sandmana, kt贸ry wiele sobie po nim obiecywa艂. Sandman, mimo 偶e w g艂臋bi duszy ameryka艅­ski ,,naprawiacz" 艣wiata, by艂 jednak bez w膮tpienia sprytnym dziennikarzem, wietrz膮cym z daleka wszystkie konflikty.

Chyba w celu uzupe艂nienia w艂asnych materia艂贸w, jak r贸wnie偶 wykorzystania mojego instynktownego poparcia, Sandman wymieni艂 mi kilka nast臋pnych nazwisk. Je偶eli chodzi o baronow膮 von Wassermann-Westen, to raczej wywa偶y艂 szeroko otwarte drzwi. By艂em mianowicie prze­konany, 偶e dama ta jest przypadkiem ca艂kowicie jednozna­cznym: pracowa艂a na w艂asny rachunek specjalizuj膮c si臋 w organizowaniu kontakt贸w. Po艣rednicz膮c mi臋dzy wszy­stkimi mo偶liwymi kontrahentami pobiera艂a honorarium po szcz臋艣liwym zako艅czeniu rozm贸w. Tak si臋 to zreszt膮 dzieje we wszystkich centrach w艂adzy.

W takiej dzia艂alno艣ci konieczne s膮 kontakty, kt贸rymi dysponowa艂a aran偶uj膮c bogate 偶ycie towarzyskie i anga偶u­j膮c si臋 w spos贸b bardzo osobisty. Wkr贸tce zorientowa艂a si臋, 偶e warunkiem powodzenia w tej bran偶y s膮 intensywne inwestycje. Tote偶 nigdy nie by艂a drobiazgowa.

40


Jej wielop艂aszczyznowe powi膮zania by艂y nieprzejrzyste, w ka偶dym razie do tego czasu niespecjalnie si臋 nimi inte­resowa艂em. Jednak pierwsze badania wykaza艂y mi臋dzy in­nymi, 偶e jej ulubionym partnerem w interesach by艂 sek­retarz partyjny Krug. Domy艣la膰 si臋 mo偶na by艂o r贸wnie偶 do艣膰 intensywnych kontakt贸w z Feldmannem, a w dalszej kolejno艣ci pojawi艂o si臋 tak偶e nazwisko Barranskiego.

Nasze akta na temat doktora Klausa Barranskiego by艂y do艣膰 obszerne, poniewa偶 ju偶 od wielu miesi臋cy systematy­cznie korzystali艣my z jego us艂ug. Wiedzieli艣my, 偶e pos艂u­giwa艂 si臋 wszystkimi mo偶liwymi brudnymi trikami znanymi w jego bran偶y, jednak jego wysokie kwalifikacje zawodo­we nie dopuszcza艂y mo偶liwo艣ci gwa艂townej katastrofy.

Pewien czas temu postawili艣my go przed alternatyw膮: albo b臋dzie od tej chwili pracowa艂 u nas dla dobra amery-ka艅sko-zachodnioeuropejskiego 艣wiata, albo trafi do wi臋­zienia. Zgodzi艂 si臋 oczywi艣cie na wsp贸艂prac臋, dzi臋ki czemu mogli艣my mie膰 wgl膮d w jego karty pacjent贸w i historie chor贸b, zainstalowali艣my mikrofony w jego gabinecie, 偶膮­daj膮c jednocze艣nie sprawozda艅. Efektem tego by艂o nasze gruntowne rozeznanie w szczeg贸艂ach 偶ycia prywatnego prominent贸w.

Nie mogli艣my oczywi艣cie lekkomy艣lnie zar偶n膮膰 kury zno­sz膮cej z艂ote jaja. Konieczne by艂o jednak pewne rutynowe zabezpieczenie, przeto za偶膮da艂em przygotowania pewnego rodzaju za艣wiadczenia, kt贸re zreszt膮 szybko dostarczy艂. Oto jego fragment: ,,...zapewniam, 偶e panna Ewa Morgen-rot by艂a moj膮 pacjentk膮 przez okres dw贸ch miesi臋cy. O ile pami臋tam, zosta艂a mi polecona przez pani膮 von Wasser-mann-Westen. Dolegliwo艣ci, kt贸rymi si臋 zajmowa艂em, by艂y raczej niegro藕ne, m.in. lekkie rany t艂uczone, spowodowa­ne, zgodnie z jej zapewnieniami, upadkiem ze schod贸w."

Dopiero teraz przebudzi艂em si臋, niestety nie od razu ca艂­kowicie. Mimo to nie pozosta艂em oboj臋tny wobec wymie­nienia nazwiska Morgenrot. Zorientowa艂em si臋 przy tym, 偶e jego w艂a艣ciwego znaczenia nie domy艣la艂 si臋 nawet Sand-man, nie m贸wi膮c ju偶 o tym Wanderze.

W tym momencie poczu艂em, 偶e ch臋tnie osobi艣cie zajm臋 si臋 t膮 spraw膮.

41


3

Przeznaczenie mo偶e by膰 jak teczka

z aktami, nawet je艣li na pewien czas

pokrywa si臋 kurzem

Biurowiec, stoj膮cy w po艂owie drogi mi臋dzy dworcem, Kaiserstrasse i budynkiem parlamentu, by艂 typowym administracyjnym pud艂em z betonu i szk艂a, wybudowanym w stylu baroku erhardzkiego z epoki cudu gospodarczego. Gdy tylko Wander wszed艂 do hallu, otoczy艂a go atmosfera celebrowanej pra­cowito艣ci.

艁atwo odnalaz艂 pomieszczenia, kt贸re zamierza艂 odwie­dzi膰. Jednak rezyduj膮cy tam cz艂owiek jak gdyby skry艂 si臋 za biurowymi barykadami z palisandru. By艂 to Konstantin Krug, lat czterdzie艣ci dwa, sekretarz partii, polityk koalicji rz膮dowej, specjalista w zakresie prawa administracyjnego. Krug dysponowa艂 poczekalni膮 i dwoma przedpokojami, przez kt贸re Wander zosta艂 przepuszczony w spos贸b tyle uprzejmy, co sformalizowany.

43


Zbli偶y艂a si臋 do niego. Ma艂a, krucha, podobna do wiewi贸r­ki. Karl Wander patrzy艂 na jej szczup艂膮 twarz, podobne do oczu sowy oprawki okular贸w i kr贸tkie, g艂adkie, jasne jak s艂oma w艂osy. D艂o艅 obejmuj膮ca jego podbr贸dek by艂a ch艂o­dna i trzyma艂a mocno. — Co艣 z tym trzeba zrobi膰

— stwierdzi艂a.

— Czy ma pani zamiar poleci膰 mi dobrego, niezawod­
nego lekarza, na przyk艂ad doktora Barranskiego?

Nieprzyst臋pnie wygl膮daj膮ca dziewczyna odsun臋艂a d艂o艅 i podesz艂a do szafy. Mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e nie us艂ysza艂a uwagi Wandera, ale by艂a to po prostu jedna z jej wypr贸­bowanych strategii, nie dociera艂y do niej rzeczy, co do kt贸rych stara艂a si臋 okaza膰, 偶e jej nie dotycz膮. By艂a jak za zas艂on膮 z kuloodpornego szk艂a.

Kobieta o nazwisku Wiebke postawi艂a na biurku ma艂膮 walizk臋 wielko艣ci akt贸wki i otworzy艂a j膮. W 艣rodku znaj­dowa艂y si臋 materia艂y opatrunkowe i lekarstwa. Ruchami fachowca wybra艂a niekt贸re z nich. — Prosz臋 podej艣膰 — za­rz膮dzi艂a, zanurzaj膮c kawa艂ek waty w ostro pachn膮cej, prze­zroczystej cieczy. Potem przemy艂a ran臋.

— Nie wygl膮da pan 艂adniej, ale przynajmniej troch臋 po­
rz膮dniej.

— Zdaje si臋, 偶e jest pani przygotowana na wszelkie oko­
liczno艣ci. Cz臋sto ma pani okazj臋 udziela膰 si臋 jako sanita­
riuszka?

Wander powt贸rnie zauwa偶y艂, 偶e panna Wiebke, kobieta m艂oda, surowa i wytrwale nieprzyst臋pna, w og贸le nie

44


przyjmowa艂a do wiadomo艣ci pewnych aluzji. Porusza艂a si臋, jak gdyby by艂a sama w pokoju, staraj膮c si臋 przy tym, by brano j膮 tylko za jeden z element贸w wyposa偶enia.

Wander wr臋czy艂 jej sw贸j paszport. Panna Wiebke wzi臋艂a go do r臋ki i zacz臋艂a przegl膮da膰. Jej oczy rozb艂ys艂y na chwil臋 zza grubych szkie艂, gdy b艂yskawicznie por贸wna艂a zdj臋cie z samym Wanderem. W biurze nikt nie m贸g艂 ogl膮­da膰 tych oczu w inny spos贸b. Okulary nale偶a艂y u panny Wiebke do cz臋艣ci ubrania i tutaj nigdy ich nie zdejmowa艂a.

Panna Wiebke nie patrzy艂a przy tym na niego. W dal­szym ci膮gu zajmowa艂a si臋 jego paszportem i wypisywa艂a z niego jakie艣 informacje. Wander przekartkowa艂 podane mu pozycje, stwierdzaj膮c, 偶e wszystkie ju偶 zna.

— Nie udzieli艂aby mi pani kilku osobistych uwag, wyja艣­
nie艅 i wskaz贸wek? — zapyta艂 zach臋caj膮co.

45


Odpowied藕 na to pytanie zosta艂a pannie Wiebke oszcz臋­dzona, poniewa偶 w tym momencie zadzwoni艂 telefon. Wy-trenowanym ruchem odebra艂a, beznami臋tnie wys艂uchaw­szy g艂osu w s艂uchawce powiedzia艂a: — Prosz臋 zaczeka膰! — Nast臋pnie wr臋czy艂a s艂uchawk臋 Wanderowi: — Do pana!

46


Karl Wander skin膮艂 jedynie g艂ow膮, bo nie pozostawa艂o mu nic innego. Cz艂owiek, z kt贸rym rozmawia艂, Konstantin Krug, Franko艅czyk z pochodzenia, uwa偶any za umiarkowa­nego, wcze艣niej zwyk艂y cz艂onek partii, obecnie nale偶a艂 do wiod膮cych polityk贸w drugiej klasy. W tej chwili nie pro­wadzi艂 rozmowy, a jedynie za艂atwia艂 pewn膮 formalno艣膰, podaj膮c kolejne wiadomo艣ci jak ta艣ma magnetofonowa.

— Po czwarte, mo偶e pan liczy膰 na nasze pe艂ne poparcie
w ka偶dej sprawie, otrzyma pan tak偶e wgl膮d we wszystkie
dla nas osi膮galne, a dla pana u偶yteczne, materia艂y. B臋dzie­
my r贸wnie偶 za艂atwia膰 wszelkie konieczne kontakty, czasa­
mi wystarczy tylko zatelefonowa膰. A ze wzgl臋du na ewen­
tualne, niezb臋dne wydatki za艂o偶ymy na pana nazwisko
specjalne konto z wk艂adem dziesi臋ciu tysi臋cy marek, kt贸­
rymi mo偶e pan dowolnie dysponowa膰. Dalsze wp艂aty po
wcze艣niejszym uzgodnieniu.

47


Krug wylicza艂 wszystkie te punkty z niezmienn膮 intona­cj膮. W jego g艂owie, g艂adkiej jak kula bilardowa, jedynym ruchomym punktem by艂y usta, a rybie oczy spogl膮da艂y zi­mno i bez wyrazu w dalek膮 przestrze艅, gdzie jawi艂 si臋 za­pewne jaki艣 sto艂ek ministerialny.

Jaskrawoczerwona teczka by艂a grubo艣ci ramienia. — Jest tutaj mn贸stwo materia艂贸w na pana temat, od aktu urodze­nia, poprzez liczne 艣wiadectwa szkolne, kopie pa艅skich dokument贸w wojskowych, a偶 po najr贸偶niejsze publikacje oraz inne publiczne czy te偶 nawet prywatne wyst膮pienia.

Konstantin Krug okaza艂 wreszcie jak膮艣 reakcj臋.

Skin膮艂 g艂ow膮 z wyra藕nym zadowoleniem. Kulista czaszka jakby lekko rozb艂ysn臋艂a. Jego baryton, ci膮gle nie zmienia­j膮c tonacji i nat臋偶enia, wy艣piewa艂 Wanderowi wszystkie decyduj膮ce szczeg贸艂y: — Chodzi o armi臋, a dok艂adniej: o jej dow贸dztwo. Jeszcze dok艂adniej: o obecnego ministra obrony. Co pan o nim s膮dzi?

— Zapewne to samo, co znajduje si臋 pa艅skich materia­
艂ach na m贸j temat. Postaram si臋 to wyrazi膰 w skr贸cie: Mini­
ster jest by膰 mo偶e godnym szacunku cz艂owiekiem, ale
z pewno艣ci膮 idiot膮. Ma mn贸stwo energii i wytrwa艂o艣ci, ale
za grosz fantazji. Pod jego dow贸dztwem armia federalna

48


mo偶e zmieni膰 si臋 w oci臋偶a艂膮, leniw膮, zoboj臋tnia艂a band臋, kt贸r膮 艂atwo b臋dzie manipulowa膰.

Krug znowu skin膮艂 g艂ow膮, co zdradza艂o jego wewn臋trzne poruszenie. Z艂o偶y艂 r臋ce i na kr贸tko przymkn膮艂 swoje rybie oczy. — O to chodzi! — potwierdzi艂. — To jest w艂a艣nie pa艅ski punkt wyj艣cia. Je偶eli to, co pan tak przekonywaj膮co powiedzia艂, us艂yszy pan minister, z pewno艣ci膮 nape艂ni go to nadziej膮.

49


Przez szeroko otwarte, szklane drzwi zaprowadzi艂a go do obszernego pomieszczenia umeblowanego w stylu em-

50


pire. Wyposa偶enie uzupe艂nia艂y dwa obrazy mistrz贸w ho­lenderskich i gotycka rze藕ba Madonny. W salonie by艂o r贸­wnie偶 oko艂o tuzina go艣ci, stali w ma艂ych grupkach, z kieli­szkami w r臋kach, 偶ywo o czym艣 dyskutuj膮c.

Sabina von Wassermann-Westen, do kt贸rej zwracano si臋 zwykle: „pani baronowo", okaza艂a widoczn膮 ulg臋. Za艣mia­艂a si臋 i zaprowadzi艂a Karla Wandera do swoich go艣ci, przedstawiaj膮c go. Wygl膮da艂o to jak prezentacja nowego, cennego okazu do kolekcji, ciesz膮cego si臋 zreszt膮 wyra藕­nym uznaniem ze strony znawc贸w.

Na przyj臋ciu by艂o siedmiu pan贸w i pi臋膰 pa艅, poruszaj膮­cych si臋 po tym kolo艅skim domu, jakby nale偶a艂 do nich. W艣r贸d go艣ci by艂 jeden sekretarz stanu, dw贸ch deputowa­nych, trzech przedstawicieli lobby przemys艂owego i dy­plomata, do tego kilka dam z towarzystwa: tu jaka艣 ubrana z przepychem pi臋kno艣膰, tam znowu szacowna 偶ona wyso­kiego urz臋dnika, poza tym urozmaicaj膮ca towarzystwo in­telektualistka i dwie luksusowe dziwki. Wszyscy oni nale­偶eli do drugiej klasy i starali si臋 bardzo jak najszybciej awansowa膰 do pierwszej.

Wander przechodzi艂 od jednej grupy do drugiej, stwier­dzaj膮c, 偶e wszyscy si臋 znaj膮. Tak偶e to, co m贸wili, by艂o og贸lnie wiadome, mimo to starali si臋 nada膰 swoim wypo­wiedziom pewn膮 wag臋. Potoki pustos艂owia dzia艂a艂y najwy­ra藕niej jak od艣wie偶aj膮cy prysznic.

51


Wander z trudno艣ci膮 opanowa艂 zaskoczenie. Lekkomy艣l­nie nie zwr贸ci艂 uwagi na nazwisko owego pos艂a. Jego pros­ta, zatroskana twarz wiejskiego nauczyciela wyda艂a mu si臋 niezbyt interesuj膮ca. Jednak przygl膮daj膮c si臋 mu dok艂ad­niej, stwierdzi艂, 偶e jego kanciasty podbr贸dek m贸g艂by uchodzi膰, przy odrobinie dobrej woli, za oznak臋 niezwyk­艂ej energii.

— Ale czy metoda pracy komisji, kt贸rej pan przewod­
niczy, nie jest nadzwyczaj typowa dla obecnego klimatu
polityki wewn臋trznej? — pospieszy艂 Wander z ripost膮. —
Rozbudzane jest wra偶enie przemy艣lanej r贸wnowagi i roz­
tropnej neutralno艣ci, a dzieje si臋 to przy pomocy ci膮g艂ego
wyg艂aszania nic nie znacz膮cych zapewnie艅 i zabezpiecza­
nia si臋 ze wszystkich mo偶liwych stron... Zdaniem tak zwa­
nej radykalnej opozycji jest to 艣wiadome liczenie na
wszechmocn膮 w艂adz臋 g艂upoty.

Niemal dobroduszna twarz deputowanego zamar艂a w wyrazie zatroskanego protestu. Jego g艂os zabrzmia艂 jed­nak rutynowo uprzejmie: — Je偶eli przy jakiejkolwiek oka­zji mog艂o powsta膰 takie wra偶enie, to mog臋 zapewni膰, 偶e jest to jedynie z艂udzenie.

52


— Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e mamy tu do czynienia w艂a艣nie
ze z艂udzeniem — odpar艂 Wander z wyzywaj膮cym u艣mie­
szkiem.

Przewodnicz膮cy komisji obrony spojrza艂 pytaj膮co w stro­n臋 baronowej, a ta pos艂a艂a mu zach臋caj膮cy u艣miech. Ten fakt sk艂oni艂 go do ostro偶nego, ale konkretnego stwierdze­nia: — No c贸偶, pa艅skie pogl膮dy s膮 z pewno艣ci膮 warte wni­kliwszej dyskusji. Mo偶e przy jakiej艣 innej, nadarzaj膮cej si臋 okazji... A jak pana godno艣膰?

Wander poda艂 swoje nazwisko i oddali艂 si臋 skwapliwie. Stara艂 si臋 manewrowa膰 w stron臋 Sabiny, ale zanim uda艂o mu si臋 do niej dotrze膰, nas艂ucha艂 si臋 jeszcze typowych dla takich przyj臋膰 opowiastek o modzie i morderstwach, pa艅­stwie prawa i lewackich radyka艂ach, moralno艣ci polityk贸w oraz ich 偶yciu seksualnym. Wzrasta艂o w nim po偶膮danie po­tr贸jnego ginu, kt贸ry zreszt膮 wkr贸tce otrzyma艂.

— Co mog艂abym jeszcze zaoferowa膰? — zapyta艂a Sabina.

— G艂贸wnego przedstawiciela firmy zbrojeniowej? A mo偶e
innego pos艂a, uznaj膮cego si臋 za eksperta w sprawach armii?

Wander osun膮艂 si臋 wyczerpany na kanap臋, a Sabina krz膮ta艂a si臋 jak dobra gospodyni. U艣miecha艂a si臋 do go艣ci, dawa艂a wskaz贸wki obs艂udze i wreszcie usiad艂a ko艂o Wan-dera. Ten spojrza艂 na ni膮 jak na kwit kasowy, kt贸rego su­ma budzi艂a podejrzenia.

— W tej chwili o wiele bardziej ni偶 te polityczne poga­
w臋dki interesuj膮 mnie inne sprawy. Na przyk艂ad bardzo
ch臋tnie bym si臋 dowiedzia艂, sk膮d wiedzia艂a pani dzwoni膮c
do mnie, 偶e jestem w艂a艣nie u sekretarza Kruga? Po drugie,
dlaczego uwa偶a pani, 偶e interesuj膮 mnie eksperci do
spraw wojskowych oraz przewodnicz膮cy komisji obrony?

Sabina u艣miechn臋艂a si臋 z wyrozumia艂膮 wy偶szo艣ci膮.

— M贸wi pan ju偶 prawie tak samo jak poczciwy Konstantin!

53


— A czego pani oczekuje w zamian?

Sabina odchyli艂a si臋 w ty艂, obserwuj膮c bacznie swoich go艣ci, ci jednak zajmowali si臋 swoimi sprawami, gadaj膮c w niesko艅czono艣膰 ze wzrokiem utkwionym na wysoko艣ci piersi rozm贸wcy, jak gdyby wypatruj膮c wypchanych port­feli czy g艂臋bokich dekolt贸w. Sabina mog艂a wi臋c spokojnie zaj膮膰 si臋 Wanderem.

54


Zgodnie z umow膮 spotkali si臋 przy budynku parlamentu. Ruszyli teraz nadbrze偶n膮 promenad膮 w kierunku polecanej przez Sandmana, restauracji w pobli偶u Berliner Freiheit, gdzie oczekiwa艂o ju偶 na nich doprowadzone do temperatu­ry pokojowej przednie bordo marki Chateau Coufran.

Otoczy艂a ich jesienna mg艂a. S艂abn膮ce 艣wiat艂o dnia roz­mazywa艂o kontury betonowych bry艂 wygl膮daj膮cych teraz jak pot臋偶ne bloki do budowy katedry wznosz膮cej si臋 wszechw艂adnie ponad dachami miasta. Prowadz膮ca do mo­stu na Renie ulica wygl膮da艂a jak jaskrawo 艣wiec膮ca, rycz膮­ca rzeka, ruchoma ta艣ma samochod贸w.

— Kto stoi za Krugiem? — spyta艂 Karl Wander.

Peter Sandman zatrzyma艂 si臋 i powoli, z namys艂em za­pala艂 fajk臋. Po chwili zastanowienia odpowiedzia艂: — Tru­dno to jednoznacznie stwierdzi膰. Tak czy owak Konstantin Krug jest kim艣 w rodzaju sekretarza generalnego swojej partii, co 艂膮czy si臋 z wieloma sprawami. Ale na takie sta­nowisko trzeba nie tylko zas艂u偶y膰, trzeba je tak偶e umie膰 utrzyma膰. Krug wie o tym dobrze, podobnie jak jego obec­ny protektor.

55


— Ale c贸偶 to oznacza w praktyce? 呕aden tego rodzaju
uk艂ad nie musi by膰 sta艂y, a w dodatku wcale nie jest to
jednoznaczne, kto kogo w艂a艣ciwie wprawia w ruch.

Stali teraz ko艂o przej艣cia dla pieszych po zachodniej stronie mostu. 艢wiat艂a ulicy odbija艂y si臋 w ich twarzach, a ha艂as silnik贸w zag艂usza艂 rozmow臋.

Wander stwierdzi艂: — Mo偶e w og贸le nie powinienem przyje偶d偶a膰!

— Niech mi pan to wyja艣ni — poprosi艂 Wander.
Sandman zaci膮gn膮艂 Wandera w cichsze i spokojniejsze

miejsce. Opar艂 si臋 o 艣cian臋 domu, starannie oczy艣ci艂 fajk臋 i zamieni艂 j膮 na inn膮, wydawa艂o si臋, 偶e w ka偶dej kieszeni ma przynajmniej jedn膮. Wyj膮艂 sw贸j czarny notes, b艂yska­wicznie znalaz艂 potrzebn膮 stron臋 i znowu go schowa艂.

— Wymieni艂 mi pan nazwisko Morgenrot, kt贸re od razu
wyda艂o mi si臋 znane, ale nie wiedzia艂em sk膮d. Wynika艂o to
z faktu, 偶e my艣la艂em o dziewczynie, o pa艅skiej Ewie Mor­
genrot, a nie o jej ojcu.

56


Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 trzecia

O nasuwaj膮cych si臋 przypuszczeniach i szkodliwo艣ci gra* czy nie uznaj膮cych 偶adnych regu艂.

Sandman jest by膰 mo偶e cz艂owiekiem uzdolnionym, mo偶e nawet bardzo, ale w pokera nigdy zbyt dobrze nie gra艂. Kiedy s膮dzi艂, 偶e ma w r臋ku dobre karty, nie udawa艂o mu

57


si臋 tego ukry膰, w ka偶dym razie nie przede mn膮. Doskona­le zna艂em jego reakcje.

Jego szczeg贸lne zainteresowanie Karlem Wanderem rzuca艂o si臋 w oczy, chcia艂 te偶 dowiedzie膰 si臋 o nim wszy­stkich osi膮galnych szczeg贸艂贸w. Ich zdobycie nie nastr臋cza­艂o 偶adnych k艂opot贸w, a to dlatego, i偶 Wander nale偶a艂 do ludzi nie usi艂uj膮cych czegokolwiek ukrywa膰, niew膮tpliwie w przekonaniu, 偶e do ukrycia nic nie ma. Z naszego punk­tu widzenia jest to do艣膰 powszechnie pope艂niany b艂膮d.

Sandman chcia艂 na przyk艂ad wiedzie膰, czy Wander jest tak zwanym uczciwym cz艂owiekiem. Okaza艂o si臋, 偶e tak. Czy w jego 偶yciorysie nie ma jakich艣 dra偶liwych zasz艂o艣ci? Z prawnego punktu widzenia nie by艂o ani jednego, z na­szego jednak ca艂e mn贸stwo. Wynika to z faktu, 偶e zde­klarowani ideali艣ci, tacy w艂a艣nie jak 贸w Wander, s膮 nie­zwykle wra偶liwi, a wi臋c daj膮 si臋 艂atwo manipulowa膰. Cho­dzi tylko o to, aby we w艂a艣ciwym czasie poci膮gn膮膰 za odpowiedni sznurek.

Podczas jednej z nocnych rozm贸w zapyta艂em wreszcie Sandmana wprost: „Czego mo偶na si臋 w艂a艣ciwie spodzie­wa膰 po tym Wanderze"?

Odpowiedzia艂 kr贸tko: „Wszystkiego!" Dopiero teraz po­czu艂em przyjemne podniecenie. ,,Jak to wszystkiego, na­wet zab贸jstwa?" Sandman wzruszy艂 ramionami, ale nie za­przeczy艂. Ten spryciarz nie m贸g艂 bardziej pobudzi膰 mojej ciekawo艣ci!

Spr贸bowa艂em wtedy, przy drugiej butelce koniaku, sk艂oni膰 Sandmana do powiedzenia czego艣 wi臋cej. Wyda­wa艂 si臋 nie mie膰 nic przeciwko temu. Tym razem nie mia­艂em mu tego za z艂e, gdy zacytowa艂 zdanie Goethego o zdol­no艣ci do ka偶dej zbrodni w odpowiednich warunkach. Na­st臋pnie stwierdzi艂: ,,Wander z pewno艣ci膮 nie ma chorobliwych sk艂onno艣ci do przest臋pstwa, jest jednak cz艂owiekiem do艣膰 skomplikowanym. Zanim wyst膮pi u nie­go efekt samozniszczenia, musi zosta膰 wyzwolony ca艂y 艂a艅­cuch impuls贸w".

No c贸偶, tak to jest. Ka偶dy bez wyj膮tku mo偶e zosta膰 zbrod­niarzem. Ka偶dego z nas, niemal偶e automatycznie, mo偶e do tego zmusi膰 odpowiedni uk艂ad niebezpiecznych okoliczno-

58


ci. Sandman stwierdzi: Wander ma za sob wiele ci臋偶­kich przey. Zaskakujce jest jednak, e wcale ich nie unika, a wrcz poszukuje. Nieumylnie, a moe nawet nie­wiadomie pozostawia potem za sob tylko zgliszcza".

Wobec takiego wsp贸艂czucia nie mogem pozosta oboj臋­tny, a poza tym bya to dobra okazja do podszkolenia mo­dych kadr. Postanowiem wic skierowa do sprawy kilku nowicjuszy, lekkomylnie nie widzc nawet ladw porce­lany, ktr mogliby uszkodzi w tym sklepie.

Wszystko wygldao z pocztku na raczej przypadkowukadank. Moi niezwykle pilni, pocztkujcy zwiadowcy poscigali wszystko, co im tylko wpado w rce, midzy innymi sporo zwykego gwna.

Otrzymaem na przykad fragmenty pamitnika Sabiny von Wassermann-Westen. Byy to pisane z rozmysem bzdety, pomylane zapewne jako ewentualne zabezpiecze­nie na przyszo艣膰. Na temat Ewy Morgenrot mona tam by­o znale藕膰 nastpujce enuncjacje: ...kompletnie pijana, jak nieprzytomna... podejrzewam przyjmowanie rodkw odurzajcych... uwaam za konieczne powiadomienie god­nego zaufania lekarza... cigle te straszne, niebezpieczne ataki...".

Byy rwnie wypowiedzi dawnego przeoonego Wan-dera z czasw, kiedy ten by jeszcze w armii. Wynikao z nich, e Wander jest bardzo inteligentny, ale rwniedo艣膰 samowolny. Potrafi znale藕膰 waciwe podejcie do onierzy, jednak czasami za bardzo si z nimi spoufala. Nie rozwin膮艂 u siebie zdolnoci wyczuwania pewnych deli­katnych sytuacji i nie widzia r贸偶nicy midzy posuszes­twem a dyscyplin. By wic, jak z tego wynika, niewygod­nym podwadnym i osob niepo偶膮dan jako ewentualny przeoony.

Udao si sporzdzi kopi jednego z listw Ewy Mor­genrot do przyjaci贸艂ki. Zawiera do艣膰 przesadne, niedoj­rzae sformuowania, jak na przykad: ,,wesoe towarzy-cho... chlew, ale pozacany... perfumowane gwno... po­czciwa Sabina zachowuje si czasem jak burdelmama...".

Tego typu rde w naszej brany nikt nie bierze na serio. Jednak jedno z doniesie moich informatorw zaalarmowao

59


mnie. Ten poczciwina odda艂 prawie czyst膮 kartk臋, w ka偶­dym razie zapisan膮 w niewielkiej cz臋艣ci. A mia艂o to by膰 sprawozdanie na temat Konstantina Kruga! I to na jego temat nie by艂 w stanie powiedzie膰 prawie nic! Nic te偶 nie mog艂o mnie nastroi膰 bardziej nieufnie.

Uda艂em si臋 natychmiast do naszego archiwum, gdzie po­cz膮tkowo ustali艂em jedynie nast臋puj膮ce fakty: Konstantin Krug wywodzi艂 si臋 z tak zwanego porz膮dnego 艣rodowiska mieszcza艅skiego i jego dotychczasowy 偶ywot by艂 komplet­nie bez zarzutu. Dobre dziecko, nast臋pnie wzorowy ucze艅, godny zaufania urz臋dnik. Wkroczy艂 potem, jak gdyby ni­gdy nic, do 偶ycia politycznego. Nic nie wiadomo o jego hobby, brak jakichkolwiek nami臋tno艣ci, 偶adnych dowo­d贸w zainteresowania kobietami, m臋偶czyznami r贸wnie偶 nie! Wykazuje zainteresowanie sztuk膮, ale w rozs膮dnych grani­cach, pozbawiony jakiegokolwiek 偶ycia prywatnego, kr贸t­ko m贸wi膮c: wzbudzaj膮ca dreszcz neutralno艣膰!

To pobudza moj膮 fantazj臋, kt贸ra jednak, niezbyt wpraw­dzie wybuja艂a, od czasu do czasu daje o sobie zna膰. Ale kt贸偶 z nas nie ma pewnych drobnych s艂abostek!


4

Plan, kt贸ry pomaga manipulowa膰

艣mierci膮 — nawet bez jej winy

Naszej armii brakuje profilu — wyja艣ni艂 minister Feldmann. — Nie posiada ani wyra藕nego ducha, ani charakteru. Nie ma w niej niczego, co mog艂oby z niej uczyni膰 dynamiczn膮 si艂臋. Oczywi艣cie w dobrze rozumianym demokratycznym sensie. Czy pod tym wzgl膮dem si臋 zgadzamy?

— Jak najbardziej — odpar艂 Karl Wander.

Jedli w hotelu „Rheinhof" przy stoliku w lewym rogu sali tarasowej. Przez szerokie okna widzieli leniwie p艂yn膮c膮 rzek臋, za d藕wi臋koszczelnymi szybami przesuwa艂y si臋 w martwej ciszy barki.

— stwierdzi艂 Wander.

— S膮 nam one znane — zauwa偶y艂 Krug. By艂 on trzeci膮
osob膮 przy stole, co nie wyklucza艂o tego, 偶e, zgodnie z ob­
serwacj膮 Wandera, rozmow臋 prowadzi艂o dw贸ch. Krug po­
trafi艂 by膰 we w艂a艣ciwym momencie jedynie cieniem lub
echem ministra.

Pan minister Feldmann promienia艂 dostoje艅stwem. Mia艂 czo艂o uczonego i zmarszczki aktora sceny pa艅stwowej. Tak te偶 zreszt膮 brzmia艂 jego g艂os. Jednak jego szaroniebieskie oczy nieco irytowa艂y przy dok艂adniejszej obserwacji, wy­gl膮da艂y jak u boksera lub kierowcy wy艣cigowego: bystre,

61


czujne i skierowane zawsze na jeden punkt. Tym punktem by艂 teraz Wander.

— Armia musi zosta膰 wyprowadzona z obecnego zamro­
czenia — kontynuowa艂 Feldmann. — Powinna na w艂a艣ciwej
podstawie budowa膰 spokojnie wiar臋 we w艂asne si艂y, co
nale偶y przecie偶 do warunk贸w osi膮gania sukces贸w. Armia
nasza musi zaj膮膰 pozycj臋, kt贸ra jej przys艂uguje, musi sta膰
si臋 udoskonalonym, wysoko wyspecjalizowanym instru­
mentem. A zatem: precyzja i nowy duch.

Wander zacz膮艂 przypuszcza膰, co minister chcia艂by od niego us艂ysze膰. — Tak radykalna zmiana wymaga rady­kalnych 艣rodk贸w! M贸wi膮c obrazowo: poniewa偶 obecne elity kierownicze na pewno si臋 nie zmieni膮 ani same nie rozwi膮偶膮, nale偶y je, 偶e tak powiem, zrzuci膰, czy te偶, po­wiedzmy, zdemontowa膰, aby zast膮pi膰 nowymi. Czy o to chodzi?

Minister Feldmann spojrza艂 z pewnym zadowoleniem. Milcza艂, gdy偶 podawano sarnin臋. Nast臋pnie oznajmi艂: — Chodzi o proces, kt贸ry mo偶na by nazwa膰 zmian膮 warty. My艣l臋 jednak o u艣wiadomieniu tej konieczno艣ci jak naj­szerszej opinii publicznej.

62


— zapyta艂 Wander.

— S膮 one spraw膮 kanclerza — pad艂o natychmiastowe
wyja艣nienie — on podejmuje ostateczne decyzje. Usi艂uje­
my jedynie stworzy膰 sytuacj臋, kt贸ra wymusi zmiany. Rozu­
mie pan?

Minister odsun膮艂 od siebie opr贸偶niony talerz i kontynuo­wa艂: — A wi臋c do rzeczy! Zapewne ma pan za sob膮 kilka konkretnych przemy艣le艅, do czego, o ile wiem, zach臋ci艂 pana m贸j przyjaciel Krug.

— Obecnym ministrem obrony b臋dzie si臋 pan musia艂
sam intensywnie zaj膮膰 — stwierdzi艂 Karl Wander. — Ponie­
wa偶 jest cz艂onkiem pa艅skiej partii, wszelkie wewn臋trzne
materia艂y b臋d膮 o wiele 艂atwiej dost臋pne dla pana ni偶 dla
kogokolwiek innego. Jako cz艂owiekowi niewiele mu mo偶na
zarzuci膰, podobnie zreszt膮 od strony merytoryczno-orga­
nizacyjnej. To typowo bezbarwna osobowo艣膰. Ale pod
wzgl臋dem politycznym, owszem. Istniej膮 mianowicie nie
tylko jego ra偶膮co sprzeczne wypowiedzi na tematy og贸lne,
ale r贸wnie偶 nieco zawstydzaj膮ce okazyjne sformu艂owania
z lat ubieg艂ych.

Minister skin膮艂 g艂ow膮, a Krug zanotowa艂 co艣 i stwierdzi艂:

— Nie jest to oczywi艣cie nic szczeg贸lnego, ale nadaje si臋
do wykorzystania jako element naszej akcji.

63


jedynie za dostarczenie materia艂贸w! Ich ocena nale偶y wy­艂膮cznie do mnie, do nas.

Wander spokojnie skin膮艂 g艂ow膮. — Po pewnym czasie zorientowa艂em si臋, 偶e zbyt wielu z tych rzekomych refor­mator贸w to nudni nieudacznicy. Ich fa艂szywa przyzwoito艣膰 i boja藕liwo艣膰 nie pozwala im na doprowadzenie niczego do ko艅ca! To nie 偶adni prawdziwi odnowiciele ani zdeter-

64


minowani rewolucjoni艣ci, tylko rozmarzeni g艂upcy. Nie na­daj膮 si臋 do niczego, w ten spos贸b nie powstanie 偶adna nowa armia! Jedynym rozwi膮zaniem, kt贸re nam pozostaje, jest jak najbardziej radykalny, nowy pocz膮tek. Dlatego te偶 zgadzam si臋 z przedsi臋wzi臋ciem pan贸w.

Minister rozpar艂 si臋 wygodnie, zapewne tylko po to, 偶e­by lepiej widzie膰 swoich rozm贸wc贸w. Jego przymkni臋te oczy wygl膮da艂y myl膮co 艂agodnie. Oszcz臋dnym ruchem r臋­ki pokaza艂 Wanderowi, by m贸wi艂 dalej.

— wykrzykn膮艂 ostrzegawczo Wander.

— To niech pan z 艂aski swojej pozostawi kanclerzowi.
O tym w og贸le nie rozmawiamy — spiesznie wtr膮ci艂 Krug.

65


Minister szybkim spojrzeniem zarejestrowa艂 niech臋tn膮 reakcj臋 Wandera. U艣miechn膮艂 si臋 i stwierdzi艂 wyrozumia­le: — Przydatno艣膰 genera艂贸w nie musi prowadzi膰 od razu do jakichkolwiek ust臋pstw. Pa艅skie oczekiwania s膮 pana spraw膮, a do nas nale偶膮 decyzje. Je偶eli czo艂gi艣cie Keilhac-ke uda艂oby si臋 rzeczywi艣cie rozjecha膰 obecnego inspek­tora generalnego, to by艂oby nam to na r臋k臋, ale do nicze­go by nie zobowi膮zywa艂o.

— Tylko armia nas interesuje — zapewni艂 r贸wnie偶 Krug.

— Niech pan my艣li tylko o niej, co dla pana przecie偶 jest
potrzeb膮 serca.

— W gr臋 wchodz膮 bardzo skomplikowane i nieprzejrzyste
powi膮zania przemys艂u obronnego. Do tego, by je przenik­
n膮膰, potrzebowaliby艣my ca艂ego sztabu naukowc贸w i eks­
pert贸w zbrojeniowych, a na tych, przy najwi臋kszej nawet
hojno艣ci, nie mo偶emy osobie pozwoli膰.

66


Karl Wander odpowiedzia艂 prawie w nabo偶nym skupie­niu: — Firma Morgenrot z Essen.

Minister zastyg艂 niemo w swoim fotelu. Krug gestem po­licjanta drogowego ostrzegawczo podni贸s艂 d艂o艅.

Karl Wander niech臋tnie uchyli艂 drzwi. Ewa przesun臋艂a si臋 ko艂o niego wyra藕nie niepewnymi ruchami, nie zapomi­naj膮c jednak u艣miechn膮膰 si臋 znowu, tym razem z wdzi臋cz­no艣ci膮.

— Tylko 偶eby pani nie przysz艂o do g艂owy siada膰 na mo­
im 艂贸偶ku — powiedzia艂 oschle. — I tak mam przez pani膮
dosy膰 k艂opot贸w.

Ewa Morgenrot usiad艂a na jego 艂贸偶ku. Spojrza艂a przy tym na niego i powiedzia艂a: — Jaka szkoda, 偶e wcze艣niej pana nie pozna艂am.

— Niech pani tego lepiej nie 偶a艂uje — odpar艂, stoj膮c
przed ni膮. — Przede wszystkim chcia艂em zauwa偶y膰, 偶e

67


pani nie zaprasza艂em i przysz艂a pani sama; nie chcia艂em pani wpu艣ci膰, ale pani nalega艂a! Czy przynajmniej to jest jasne?

Ewa za艣mia艂a si臋 jak dziecko, najwyra藕niej chcia艂a si臋 przypochlebi膰, potem jednak gwa艂townie spowa偶nia艂a, w ka偶dym razie takie stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie. Mia艂a teraz smutne oczy ma艂ego dziecka. — Pan to musi wie­dzie膰, nie jestem jego prawdziw膮 siostr膮.

To ju偶 wiedzia艂. Zachowywa艂 si臋 raczej jak kochanek.

— W艂a艣nie nim chcia艂by by膰. Zosta艂am adoptowana jesz­
cze jako niemowl臋. Wychowywa艂am si臋 razem z nim i ni­
gdy bym sobie nie mog艂a wyobrazi膰, 偶e chcia艂by mnie tra­
ktowa膰 inaczej ni偶 brat traktuje siostr臋. A on ci膮gle pr贸bo­
wa艂, ju偶 od lat, a ostatnio coraz natarczywiej. Ale to chyba
rodzinne, jego ojciec zachowywa艂 si臋 podobnie.

Karl Wander dopiero teraz usiad艂. Przysun膮艂 si臋 z krzes­艂em do 艂贸偶ka i patrzy艂 na Ew臋 Morgenrot jak na plakat reklamuj膮cy szokuj膮cy film obyczajowy. — Zauwa偶y艂em ostatnio, 偶e ma pani do艣膰 bujn膮 wyobra藕ni臋.

— Nie ok艂amuj臋 pana, Karl albo Charlie, i niczego sobie
nie uroi艂am. — Chwyci艂a jego r臋k臋 jak ko艂o ratunkowe.
— Nie uciekn臋 przed tym, nie dam sobie rady, je偶eli nikt
mi nie pomo偶e. Pomo偶e mi pan? Prosz臋! Do pana mam za­
ufanie.


Karlowi Wanderowi zrobi艂o si臋 nieswojo. Wsta艂, cofn膮艂 si臋, zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku pokoju.

— Dziewczyno, co tu jest w艂a艣ciwie grane? — zapyta艂.

69


— Czy znowu dosta艂 pan wezwanie? — nadinspektor
Kohl patrzy艂 znad swoich akt oci臋偶ale i wyczekuj膮co.

— A mo偶e si臋 pan po prostu nudzi?

Inspektor zamkn膮艂 le偶膮ce przed nim akta i podni贸s艂 si臋.

— W艂a艣nie zako艅czy艂em s艂u偶b臋 — powiedzia艂. Nast臋pnie
zabra艂 sw贸j p艂aszcz przeciwdeszczowy i skierowa艂 si臋
w stron臋 drzwi. Karl Wander szed艂 za nim nie bez zdziwie­
nia. Inspektor Kohl og艂osi艂 w hallu: — Pracujcie normalnie!
Gdybym by艂 potrzebny, znajdziecie mnie u mamu艣ki Je-
schke. — Policjant, do kt贸rego skierowane by艂y ostatnie
s艂owa, konfidencjonalnie wyszczerzy艂 z臋by. Nast臋pnie gru­
bym kawa艂kiem kredy dopisa艂 na tablicy s艂u偶bowej liter臋
,J" obok nazwiska Kohla.

Na zewn膮trz inspektor zatrzyma艂 si臋 wietrz膮c jak pies my艣liwski. Potem otuli艂 si臋 p艂aszczem, r臋ce w艂o偶y艂 g艂臋boko do kieszeni i lekko przygarbiony ruszy艂. Wander poszed艂 za nim. Do艂膮czy艂 do Kohla i stwierdzi艂: — To dziwne, 偶e jeszcze pan ze mn膮 rozmawia.

Inspektor za艣mia艂 si臋 ochryple. — Podejrzewam, 偶e pra­wid艂owo oceni艂 pan moj膮 ciekawo艣膰, to przemawia na pana korzy艣膰.

Przeszli przez rynek i skierowali si臋 w stron臋 Briider-gasse. W jej pobli偶u weszli do ma艂ej, kiszkowatej knajpy. By艂o niewielu go艣ci, siedzieli raczej pojedynczo, przy ma­艂ych, okr膮g艂ych stolikach, kt贸rych blaty ustawione by艂y na beczkach. Sprawiali wra偶enie skoncentrowanych wy艂膮cz­nie na stoj膮cym przed nimi winie.

70


Za barem krz膮ta艂a si臋 pot臋偶na kobieta. Mia艂a weso艂膮, py­zat膮 twarz i basowy g艂os. Gdy tylko dostrzeg艂a Koma, na­tychmiast, z niemal ceremonialn膮 staranno艣ci膮, nala艂a du偶膮 szklank臋 piwa. By艂a to mamu艣ka Jeschke.

— Dla mnie to samo — powiedzia艂 Karl Wander.
Potem wypili, ka偶dy na sw贸j spos贸b, pot臋偶ny policjant

powoli smakuj膮c, Wander z lekko nerwowym po艣piechem. Opr贸偶nione do po艂owy szklanki postawili na kontuarze i wpatrywali si臋 w nie jakby w zamy艣leniu.

Wreszcie Karl Wander spyta艂: — Dlaczego zabra艂 mnie pan tutaj?

71


— Wi臋kszo艣膰 ludzi jest po prostu ma艂o interesuj膮ca —
powiedzia艂 policjant. — Ale pan jest inny. By膰 mo偶e bar­
dziej niebezpieczny. Tylko dla kogo? Ale to si臋 pewnie
nied艂ugo oka偶e.

Karl Wander s膮czy艂 ci臋偶kie, g臋ste jak mleko, usypiaj膮ce irlandzkie piwo, zaczyna艂o mu powoli smakowa膰. Opr贸偶ni艂 swoj膮 szklank臋 i poprosi艂 mamu艣k臋 Jeschke o nast臋pn膮. Kohl ograniczy艂 si臋 do swojej wieczornej porcji.

Kohl intensywnie w膮cha艂 brunatny nap贸j. Nast臋pnie po­wiedzia艂: — Za dwa albo trzy dni zg艂osz臋 si臋 do pana.

Spotkali si臋 w hallu hotelu ,,Excelsior" przy katedrze w Kolonii po kr贸tkiej rozmowie telefonicznej rozpocz臋tej przez Frosta, na tak zwanym neutralnym gruncie, a mimo to w luksusowym otoczeniu. „Excelsior" uchodzi艂 za naj­lepszy hotel w okolicy. Wydawa艂 si臋 idealnym otoczeniem dla Frosta.

72


To zaskakuj膮ce wyznanie sprawi艂o, 偶e Wander na chwil臋 oniemia艂. Potem jednak opanowa艂a go weso艂o艣膰, kt贸rej po­cz膮tkowo nie m贸g艂 zrozumie膰. A偶 wyobrazi艂 sobie Martina, przyrodniego brata, tu偶 obok Feliksa, tego „prawie narze­czonego". A to ci dobrana para!

— On r贸wnie偶 martwi si臋 o Ew臋, co prawda z innych
powod贸w ni偶 ja — wyja艣ni艂 Feliks Frost swoim przekony­
waj膮cym g艂osem piosenkarza.

Karl Wander zerkn膮艂 na l艣ni膮cy hall. Wygl膮da艂o na to, 偶e nikt nie zwraca na nich uwagi. Ludzie siedzieli, przecho­dzili i stali tam obok siebie. Byli jak wyspy, jak kra na rzece, jak drzewa nie tworz膮ce lasu. Nikt im tu nie prze­szkadza艂.

— Zdaniem Martina sypiam z jego siostr膮, wykorzystuj臋
j膮 i maltretuj臋, fizycznie, duchowo i finansowo... czy co艣
w tym rodzaju. Czy pan te偶 tak uwa偶a?

— Oczywi艣cie, 偶e nie! — zapewni艂 po艣piesznie Feliks
Frost. U艣miechn膮艂 si臋, jak gdyby pozowa艂 do zdj臋cia re­
klamuj膮cego past臋 do z臋b贸w, a jego u艣miech z pewno艣ci膮
gwarantowa艂 wzrost sprzeda偶y. — Poza tym, jestem bar­
dzo wspania艂omy艣lny, i to, prosz臋 pami臋ta膰, pod ka偶dym
wzgl臋dem.... Martwi mnie jednak pewna lekkomy艣lno艣膰
Ewy.

73


— Pod jakim wzgl臋dem?

Feliks Frost z艂o偶y艂 d艂onie i rozciera艂 je sobie niemal z czu艂o艣ci膮. Jednocze艣nie spyta艂: — Pan by艂 cz臋sto z Ew膮?

Feliks Frost zrozumia艂 to jako komplement, uwa偶a艂, 偶e na niego zas艂u偶y艂. Jednak u艣miech zastyg艂 mu w bezruchu, jakby przywdzia艂 mask臋, kiedy m贸wi艂: — Ani Ewa, ani ja nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na 偶aden skandal.

Feliks Frost spojrza艂 w g艂膮b hallu. Z jego smag艂ej, ch艂o­pi臋cej twarzy ministranta znikn膮艂 u艣miech. Prawa r臋ka do­tkn臋艂a ko艂nierzyka 艣nie偶nobia艂ej, jedwabnej koszuli i zsu­n臋艂a si臋 po jasnob艂臋kitnym krawacie. Zapyta艂: — Czy prze­szukiwa艂 pan torebk臋 Ewy? Czy znalaz艂 pan co艣 i zabra艂 ze sob膮?

Feliks Frost przymkn膮艂 na chwil臋 oczy. Mia艂 d艂ugie, g臋s­te rz臋sy, wygl膮da艂y jak zrobione w gabinecie kosmetycz­nym, by艂y jednak prawdziwe. — Nie oczekuj臋, 偶e od razu zdecyduje si臋 pan mi zaufa膰, panie Wander, tylko 偶e si臋 pan zastanowi. Niech pan spokojnie nad tym pomy艣li, byle nie za d艂ugo, bardzo prosz臋. I niech pan stale ma na uwa-

74


dze, 偶e raczej nikt nie zaproponuje panu wi臋cej. Niech pan to we藕mie w rachub臋, tak偶e w interesie Ewy. W przeciwnym razie mo偶e to mie膰 dla niej fatalne skutki.

— Armia to nie przedszkole — stwierdzi艂 genera艂 Keilhacke. — 呕o艂nierze nie chc膮 by膰 otaczani trosk膮, chronieni
i piel臋gnowani, tylko wychowywani, szkoleni i przygoto­wywani do wykonywania zada艅. Ze sprz臋tem musz膮 stopi膰
si臋 w jedno艣膰!

Genera艂 Keilhacke sta艂 na z艂omowisku na skraju poligo­nu. Stamt膮d obserwowa艂 manewruj膮ce na wrzosowiskach czo艂gi. Panowie z jego osobistej asysty trzymali si臋 z ty艂u, gotowi na ka偶e wezwanie: adiutant, dow贸dca jednostki i jego adiutant, specjalista do spraw uzbrojenia w randze majora oraz jaki艣 cywilny technik. Jedynie Wanderowi wolno by艂o stan膮膰 obok genera艂a, co stanowi艂o wyr贸偶nie­nie i dow贸d zaufania.

— Zawsze istnieje tylko jeden cel szkolenia, do kt贸rego
warto d膮偶y膰 — wyja艣nia艂 Keilhacke. — Jest to oszacowanie
g贸rnej granicy wytrzyma艂o艣ci! W mojej dziedzinie musi to
by膰 rzecz zrozumia艂a sama przez si臋! — energicznie skin膮艂
g艂ow膮 w stron臋 Wandera. — Niech pan to powie swojemu
ministrowi!

Genera艂 Keilhacke by艂 cz艂owiekiem 艣redniego wzrostu, sprawia艂 jednak wra偶enie du偶o wy偶szego. Stawia艂 zazwy­czaj du偶e kroki i chodzi艂 z lekko uniesionym podbr贸dkiem wykonuj膮c pe艂ne energii, starannie wymierzone ruchy. Mia艂 przenikliwy wzrok i tubalny, koszarowy g艂os. Wszy­stko razem tworzy艂o skonsolidowan膮 przyw贸dcz膮 osobo­wo艣膰. — Ta dr臋twa gadanina o obywatelu w mundurze mo偶e si臋 powoli przerodzi膰 w os艂abienie potencja艂u obronnego! — kontynuowa艂. — Jestem oczywi艣cie r贸wnie偶 zdeklarowanym demokrat膮, ale moim podstawowym zada­niem jest przygotowanie 偶o艂nierzy do wojny!

75


niekt贸rych ust臋pstw nie da si臋 unikn膮膰. Pos艂ugiwanie si臋 nimi uwa偶a艂 za konieczny fortel wojenny.

— Ca艂o艣膰 jeszcze raz! — energicznie zawo艂a艂 genera艂
Keilhacke do swej asysty. — Czo艂gi jeszcze raz na pozycj臋
wyj艣ciow膮 i w tym samym szyku, naprz贸d! Zwi臋kszy膰
pr臋dko艣膰, wycisn膮膰 wszystko z maszyn!

Dow贸dca jednostki zameldowa艂 si臋 ostro偶nie: — Panie generale, silniki nie zosta艂y jeszcze dostatecznie wypr贸bo­wane. Nie wiemy, jakie obci膮偶enie wytrzymuj膮. Wydaje si臋, 偶e r贸wnie偶 umieszczenie ostrej amunicji...

— Najwy偶szy czas si臋 dowiedzie膰! — zawo艂a艂 niecierp­
liwie Keilhacke. — Cho膰by si臋 nawet wi贸ry mia艂y posypa膰!
Armia to nie sanatorium! Nasze wojska pancerne to wci膮偶
elita. To zobowi膮zuje!

Zawiadomione przez radio czo艂gi cofn臋艂y si臋, znikn臋艂y w lasku, nadal hucza艂y silnikami. Nast臋pnie zn贸w ruszy艂y naprz贸d. Zataczaj膮c si臋 na zrytym koleinami pod艂o偶u za­cz臋艂y niezgrabnie podrygiwa膰 i trz臋s膮c si臋 p臋dzi艂y do przodu. Genera艂 wydawa艂 si臋 nie zwraca膰 na nie uwagi.

— Jest to, zdaniem ministra, kwestia personalna.
Genera艂 sk艂oni艂, jakby w ge艣cie uni偶enia, swoj膮 bulwias­t膮 g艂ow臋 samym wygl膮dem sugeruj膮c膮 upart膮 osobowo艣膰.

76


— Kto wybra艂 zaw贸d 偶o艂nierza, musi kierowa膰 si臋 bezin­teresowno艣ci膮 — powiedzia艂. — Zaprawd臋, taki by艂em za­wsze. Jako m艂ody oficer by艂em tw贸rc膮 do艣膰 znacz膮cej cz臋­艣ci strategicznej koncepcji Guderiana — kontynuowa艂 po pe艂nej skupienia przerwie — i z serca cieszy艂em si臋 z jego sukces贸w. Moje koncepcje maj膮 r贸wnie偶 sw贸j skromny udzia艂 w bitwach stoczonych przez Rommla w Afryce, mi­mo 偶e nie zawsze by艂y w艂a艣ciwie doceniane. To w艂a艣nie, m贸j drogi, jest wierna s艂u偶ba ojczy藕nie, kt贸ra nigdy nie ogl膮da si臋 na pochwa艂y i zaszczyty. Zas艂ugiwa艂aby jednak chyba na jakie艣, cho膰by i sp贸藕nione, uznanie.

Czo艂gi z pot臋偶n膮 si艂膮 pokonywa艂y teren. Silniki wy艂y jak setki bitych ps贸w. Asysta genera艂a wpatrywa艂a si臋 jak urzeczona w ponury krajobraz. Nape艂niony now膮 nadziej膮 genera艂 zwr贸ci艂 si臋 znowu w stron臋 Wandera.

Ten odpar艂: — Jestem tutaj w zasadzie kim艣 w rodzaju koordynatora, osoby kontaktowej czy te偶, jak pan woli, do­radcy publicystycznego. Wiem te偶, 偶e pan minister pok艂a­da w panu pewne nadzieje. Moim zdaniem s膮 one ca艂kowi­cie uzasadnione.

77


chce zamie艣cie efektowny wywiad z panem. A do tego do­chodzi jeszcze projekt pewnego du偶ego niemieckiego ty­godnika, kt贸ry chce opublikowa膰 pa艅sk膮 opini臋 na temat Zwi膮zku Radzieckiego.

Genera艂 Keilhacke wydawa艂 si臋 chwilowo nieobecny. Przez lornetk臋 obserwowa艂 teren, jednak nie czo艂gi, tylko w贸z 艂膮czno艣ci stoj膮cy ko艂o k臋py krzew贸w. Obserwowa艂 ra­diotelegrafist臋. — Ten facet 偶re! — wykrzykn膮艂 genera艂 z nie skrywan膮 rado艣ci膮. — 呕re na s艂u偶bie! Na moich oczach! — Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do dow贸dcy jednostki: — Natychmiast zdj膮膰 ze s艂u偶by tego 偶ar艂oka! Niech pan rozpocznie post臋powanie dyscyplinarne, w ci膮gu 24 go­dzin meldunek o wykonaniu.

— Tak jest! — odpowiedzia艂 automatycznie dow贸dca jed­nostki. Wander wiedzia艂 ze sprawozda艅, 偶e oto by艂 艣wiad­kiem ulubionego zaj臋cia genera艂a, kt贸ry mia艂 w zwyczaju


przy ka偶dej okazji troszczy膰 si臋 o dyscyplin臋 i porz膮dek. Czyni艂 to w spos贸b nadaj膮cy sprawie rozg艂os. Nale偶a艂o to do jego osobistego stylu.

Keilhacke, jak gdyby nigdy nic, kontynuowa艂 rozmow臋 z Wanderem. — Wobec tego dam ognia ze wszystkich dzia艂. Poinformuj臋 o tym osobi艣cie pa艅skiego ministra, tym bardziej, 偶e zamierzam poprosi膰 go o podanie konkret­nych cel贸w. A pana, w ka偶dym razie, akceptuj臋 jako 艂膮­cznika.

Genera艂 Keilhacke zamy艣lony spojrza艂 na teren 膰wicze艅. Tam jednak jeden z p臋dz膮cych czo艂g贸w zamieni艂 si臋 w jas-krawo偶贸艂ty grzyb ognia. Eksplodowa艂! Rozpad艂 si臋 jak 艂u­pina orzecha, uderzona m艂otem, rozjarzy艂 si臋 krwawoczer-wonym ogniem, potem zadymi艂 g臋stym, 艣mierdz膮cym ob­艂okiem. Pozosta艂a po nim p艂on膮ca kupa z艂omu.

Nast臋pnie genera艂 zwr贸ci艂 si臋 do Karla Wandera: — No 艣am pan widzi! To s膮 w艂a艣nie ofiary, kt贸re musimy pono­si膰. Ale chcemy wreszcie wiedzie膰, w imi臋 czego!

Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 czwarta

0 kuszeniu i uwodzeniu przez ducha wiecznej kobieco艣ci,
czyli o najbardziej oczywistej rzeczy tego 艣wiata. ; .

Fatalna w tej sprawie by艂a niemal fantastyczna nie艣wia­domo艣膰 owego Karla Wandera, co jednak wysz艂o na jaw dopiero w p贸藕niejszym czasie. W gruncie rzeczy by艂 on typowym, niemieckim m艂odzie艅cem: chcia艂 tylko wierzy膰.

1 wierzy艂 w oczywiste poczucie obowi膮zku niemieckich elit
rz膮dz膮cych, w dobro, szlachetno艣膰 i przyzwoito艣膰, kt贸ra

79


mia艂a zwyci臋偶y膰. My艣la艂, 偶e trzeba tylko temu mo偶liwie najintensywniej pomaga膰.

Jednocze艣nie 贸w Wander wykszta艂ci艂 w sobie pewien sceptycyzm, pewn膮 zdrow膮 nieufno艣膰, rodzaj u偶ytecznego poczucia rzeczywisto艣ci. Nie zapomnia艂 mianowicie o swo­ich do艣wiadczeniach wyniesionych ze s艂u偶by wojskowej.

Nie by艂 jednak w stanie pokona膰 decyduj膮cej przeszko­dy, przy kt贸rej w pewnym sensie skr臋ci艂 sobie kark. Na­wet jego powali艂 w ko艅cu niemiecki mit wielkiego narodu, ten zapewne niezniszczalny kompleks wy偶szo艣ci. Wystar­czy艂a tu wyrachowana, prawie intymna demonstracja za­ufania jakiego艣 ministra.

Feldmann rozwin膮艂 si臋, w spos贸b nader ostro偶ny, w 艣wia­domego celu taktyka w艂adzy. By艂o to jego pierwsze wi臋ksze, widoczne przedsi臋wzi臋cie po latach intensywnych przygoto­wa艅. To, 偶e przy okazji inni tak偶e zechc膮 zarobi膰, przewidzia艂 wcze艣niej. Nawet Wander nie by艂 w stanie mu przeszkodzi膰. 艢wiadczy o tym relacja, kt贸ra dosta艂a si臋 w moje r臋ce.

Dostarczy艂 j膮 niejaki Konrad Kalink臋, kelner z hotelu ,,Rheinhof" w Bonn. Obs艂ugiwa艂 Feldmanna w czasie decy­duj膮cej rozmowy z Karlem Wanderem w obecno艣ci Kon­stantina Kruga i uda艂o mu si臋 przy tym pods艂ucha膰 ko艅­cow膮 wypowied藕 ministra. Brzmia艂a ona: ,,Ten cz艂owiek (czyli Wander) jest ze wszechmiar u偶yteczny, musimy tyl­ko bardzo na niego uwa偶a膰. Mam nadziej臋, 偶e nie zaan­ga偶owali艣my sobie od razu potencjalnego grabarza".

To wr臋cz dalekowzroczne stwierdzenie 艣wiadczy o szczeg贸lnych zdolno艣ciach Feldmanna, podobnie jak od­powied藕, kt贸r膮 otrzyma艂, jest dowodem niezwyk艂ych umie­j臋tno艣ci manipulacyjnych Konstantina Kruga. O艣wiadczy艂 on: „Pod tym wzgl臋dem zabezpieczy艂em nas chyba trwale i skutecznie. Wander nie mo偶e zaryzykowa膰 podniesienia wielkiego szumu, bo by艂by za艂atwiony raz na zawsze".

To stwierdzenie powinno mnie ju偶 wcze艣niej zastanowi膰. Wtedy jednak nie zna艂em dostatecznie dobrze Konstantina Kruga ani jego metod. Koncentrowa艂em si臋 raczej na mini­strze i jego ewentualnych s艂abo艣ciach, a te ma akurat ka偶­dy. Do nich nale偶a艂a tak偶e baronowa von Wassermann--Westen, jak si臋 p贸藕niej okaza艂o, nie tylko ona.

80


Musz przyzna, e ta pani wydawaa mi si przez du偶­szy czas nieobliczalna i nie do przeniknicia, nic nie mona jej byo dowie艣膰. Damy angaujce si w naszym rzemio艣­le zawsze nasuwaj wiele wtpliwoci. Bya zapewne swo­im wasnym zleceniodawc. Sdzia chyba, e z atwocipogodzi interesy wasne, swojej ojczyzny i swojej firmy. Diabli wiedz, ktry z tych motyww by najwaniejszy. Zapewne, tak czy owak, interesowaa si przede wszys­tkim tym, co poniej pasa.

Ale to jeszcze nie wszystko. Ch臋膰 przeniknicia czyichzamiarw moe zawsze sta si przygod. Od czasu do czasu ja sam daj si skusi.


5

艢mieer膰 jest nieobliczalna — nawet je偶eli

wci膮偶 na nowo pr贸bujemy

wystawia膰 jej rachunki

A wi臋c zna pan moj膮 c贸rk臋 Ew臋 — stwierdzi艂 dyrek­tor Morgenrot, zacieraj膮c r臋ce jak na mrozie.

Dyrektor Morgenrot by艂 niski i ko艣cisty, porusza艂 si臋 je­dnak z szybko艣ci膮 i niemal akrobatyczn膮 zr臋czno艣ci膮 ma艂­py. Prawie bez przerwy kursowa艂 po pokoju* pomi臋dzy biurkiem i szaf膮, oknem i sto艂em. Tylko m贸wi膮c zatrzymy­wa艂 si臋. Sk艂ada艂 wtedy d艂onie i pochyla艂 艂ys膮 g艂ow臋, jak gdyby nas艂uchiwa艂 sam siebie. Jego bursztynowe oczy promienia艂y 艂agodnym ciep艂em.

wa艂 si臋 wywo艂an膮 konsternacj膮. — Chyba jeszcze nie. W 艂贸偶ku bardzo rozczarowuje.

— Sk膮d pan to wie tak dok艂adnie? — zapyta艂 instynktow­
nie Karl Wander.

Morgenrot zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, jakby wpad艂 na szyb臋. Przez dwie sekundy pozosta艂 bez ruchu nic nie m贸­wi膮c. Potem za艣mia艂 si臋 i powiedzia艂: — Zawsze du偶o si臋 wie o swoich dzieciach, je偶eli si臋 cz艂owiek postara.

— Postara, w jakim sensie?

Dyrektor wydawa艂 si臋 by膰 w 艣wietnym nastroju. — Po­winien si臋 pan przespa膰 z Ew膮 — stwierdzi艂 bez skr臋po­wania. — M贸g艂by pan zwi膮za膰 si臋 z ni膮 na d艂u偶ej. Nie mia艂bym nawet nic przeciwko temu, 偶eby wesprze膰 to finansowo. Kogo艣 takiego jak pan moja c贸rka chyba gwa艂­townie potrzebuje. Kogo艣, kto nie tylko zaspokoi j膮 sek­sualnie, ale r贸wnie偶 przem贸wi jej do rozumu, bo inaczej robi g艂upstwa, za kt贸re ja sam nie jestem w stanie za­p艂aci膰.

— Jednak zdaniem pa艅skiego syna Ewa powinna stano­
wi膰 dla mnie tabu, ostatnio usi艂owa艂 mnie o tym w do艣膰
bolesny spos贸b przekona膰.

Morgenrot dosta艂 ataku gwa艂townej weso艂o艣ci. — Ten 艂obuz jest ci膮gle jeszcze w ciel臋cym wieku, w dodatku sek­sualnie kompletnie wykolejony, ugania si臋 za w艂asn膮 siost­r膮. Zreszt膮 zaczyna艂 ju偶 jako dziecko, ale wtedy by艂o to tylko komiczne. Przez pewien czas by艂 z tym spok贸j, ale ostatnio, szczeg贸lnie od paru miesi臋cy, znowu zachowuje si臋 jak wariat. Od czasu do czasu wydaje mi si臋, 偶e ch艂o­pak tylko si臋 popisuje. A potem znowu sobie my艣l臋: jak tak dalej p贸jdzie, to wkr贸tce b臋dzie si臋 musia艂 leczy膰.

84


Dyrektor Morgenrot pop臋dzi艂 za biurko i usiad艂 na swo­im krze艣le. Nast臋pnie 艂agodnym, niemal pieszczotliwym ruchem odsun膮艂 na bok fotografi臋 w srebrnej ramce. Wy­ra藕nie zale偶a艂o mu na tym, 偶eby m贸c dok艂adnie obserwo­wa膰 Wandera.

Ten zerkn膮艂 na ci臋偶kie, ciemne, zu偶yte meble, potem na grube, wyp艂owia艂e zas艂ony, nast臋pnie na wydeptany dy­wan. Nic tu do siebie nie pasowa艂o, nic nie sprawia艂o wra­偶enia drogiego, wr臋cz przeciwnie, niekt贸re przedmioty wydawa艂y si臋 tanie. Wn臋trze pasuj膮ce do prowincjonalne­go konowa艂a, a nie do znanego i bogatego przemys艂owca.

Karl Wander zorientowa艂 si臋, 偶e dyplomatyczne podcho­dy nie mia艂yby sensu, by艂yby strat膮 czasu. Dlatego powie­dzia艂: — Zale偶a艂oby nam na pewnych danych, materia艂ach dotycz膮cych produkcji broni, planowania i finansowania.

Stary Morgenrot popatrzy艂 niemal uszcz臋艣liwiony. — Czy to ma znaczy膰, 偶e oczekujecie pa艅stwo ode mnie czego艣 w rodzaju szpiegostwa przemys艂owego?

85


Morgenrot stan膮艂 przy drzwiach. — Mo偶e pan powie­dzie膰 swoim zleceniodawcom, co nast臋puje: W zasadzie tak, niezale偶nie od wielko艣ci zadania. Jednak zale偶y mi na pewnych gwarancjach, r贸wnie偶 na bezpo艣rednim, osobis­tym potwierdzeniu przez pana ministra. Dlatego dam pa­nu, niejako na przyn臋t臋, kilka konkretnych informacji dla Feldmanna. Niech pan zaczeka!

Morgenrot znik艂. Karl Wander nadal siedzia艂 naprzeciw­ko biurka, lekko zgi臋ty, jakby mia艂 b贸le 偶o艂膮dka. Jego wzrok pad艂 przy tym na srebrn膮 ramk臋, kt贸r膮 Morgenrot przedtem tak starannie odsun膮艂 na bok. Si臋gn膮艂 po ni膮 i spojrza艂 na zdj臋cie.

Przedstawia艂o Sabin臋 von Wassermann-Westen.

Karl Wander zaparkowa艂 sw贸j wypo偶yczony samoch贸d w bocznej uliczce. Dopiero potem zbli偶y艂 si臋 do domu, w kt贸rym mieszka艂. Spojrza艂 badawczo na okna na trzecim pi臋trze. W mieszkaniu 304 pali艂o si臋 艣wiat艂o, zar贸wno w sy­pialni jak i w salonie, tak wi臋c Ewa Morgenrot by艂a w do­mu. Prawie oci膮gaj膮c si臋 podszed艂 do drzwi.

Z cienia drzewa wysun臋艂a si臋 pot臋偶na posta膰, pomimo s艂abego, nocnego o艣wietlenia Peter Sandman by艂 艂atwy do rozpoznania. — Jak to m贸wi膮, przypadkowo t臋dy przecho­dzi艂em — odpowiednio kr贸tko za艣mia艂 si臋 ze swojego mar­nego dowcipu. — I pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e zobacz臋, jak si臋 panu tu mieszka.

86


— stwierdzi艂 Sandman.

Weszli do mieszkania. Wander zapali艂 wszystkie mo偶li­we lampy. Sandman gwizdn膮艂 z uznaniem. Potem z instynk­tem psa my艣liwskiego zorientowa艂 si臋, gdzie mog膮 by膰 na­poje, p贸艂 tuzina butelek, dobrze dobrane, standardowe marki: francuski koniak, szkocka whisky, angielski gin; do tego calvados i wi艣ni贸wka.

— Sandman wybra艂 calvados. — Ten pi臋kny dom, po­
dobnie zreszt膮 jak jeszcze jeden, jest administrowany
przez agencj臋 podlegaj膮c膮 pewnej firmie budowlanej,
kt贸ra z kolei nale偶y do pewnego przedsi臋biorstwa ka­
pita艂owego. Wsp贸艂w艂a艣cicielem tego偶 przedsi臋biorstwa
jest niejaki Konstantin Krug. Czy spotka艂 si臋 pan ju偶 z tym
nazwiskiem?

— Kiedy chc臋, mog臋 sobie pozwoli膰 na wspania艂omy艣l­no艣膰, szczeg贸lnie wobec przyjaci贸艂.

— Je偶eli jest pan rzeczywi艣cie moim przyjacielem, mis­ter Sandman, by艂oby lepiej, gdyby pozwoli艂 mi pan w spo­koju robi膰 to, czym musz臋 si臋 zajmowa膰.

87


Karl Wander uda艂 nieufno艣膰, co, jak zauwa偶y艂, jedynie rozweseli艂o Sandmana. — A c贸偶 zamierza z tym pocz膮膰 ten wsp贸艂pracownik pe艂nomocnika?

— Na razie zapewne to, co zazwyczaj czyni膮 w艂adze ad-

88


ministracyjne. Zaszereguje t臋 spraw臋 w celu rutynowego zbadania. Trwa艂oby to trzy do czterech dni, tyle wi臋c ma pan czasu.

Karl Wander otworzy艂 drzwi prowadz膮ce na balkon swo­jego apartamentu, nie wi臋kszego ni偶 kosz na bielizn臋. Wy­szed艂 na zewn膮trz i spojrza艂 na Koblenzer Strasse wygl膮da­j膮c膮 jak w膮w贸z usiany 艣wiat艂ami. Przepa艣膰 nieba nad ulic膮 zia艂a ciemno艣ci膮. By艂a p贸艂noc.

Tym w膮wozem przemieszcza艂 si臋 Sandman. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 Wandera, jasna, rozmyta plama, okr膮g艂a jak ksi臋偶yc. A potem jakby znik艂. Po艂kn臋艂a go noc.

Wander u艣miechn膮艂 si臋 w jego stron臋, podni贸s艂 d艂o艅 jak do pozdrowienia. Sam si臋 zdziwi艂 tym niezwyk艂ym dla sie­bie, zupe艂nie tu zb臋dnym gestem. Zauwa偶y艂, 偶e odczuwa艂

89


w stosunku do Sandmana przyjacielskie uczucia, rodzaj luksusu, na kt贸ry, jak s膮dzi艂, nie mo偶e sobie pozwoli膰. By艂 w ko艅cu zatrudniony jako rodzaj psa my艣liwskiego.

Nas艂uchuj膮c wychyli艂 si臋, spojrza艂 w g贸r臋, w stron臋 po­koj贸w apartamentu 304. By艂y ci膮gle o艣wietlone jak przed dwiema godzinami. Jednak, na co Wander zwr贸ci艂 uwag臋, okna nie by艂y zas艂oni臋te. Widzia艂 szeroki pas wytapetowanej na purpurowoczerwono 艣ciany. — Ewa! — krzykn膮艂 w g贸r臋, lekko tylko 艣ciszaj膮c g艂os. By艂 pewny, 偶e go us艂y­szy. Ale nie us艂ysza艂a. Nawet gdy zawo艂a艂 jeszcze raz. G艂o艣niej.

Wander wr贸ci艂 do pokoju, nie zamykaj膮c drzwi balkono­wych. Si臋gn膮艂 po pod艂u偶n膮 kart臋, le偶膮c膮 ko艂o telefonu. Za­wiera艂a numery wszystkich aparat贸w w budynku. Znalaz艂 numer apartamentu 304, wykr臋ci艂 i czeka艂. S艂ysza艂 jedno­stajny sygna艂, kt贸ry by艂 jakby coraz mocniejszy, coraz d艂u偶szy, coraz wy偶szy. Poza tym nie dzia艂o si臋 nic.

Karl Wander jeszcze raz wybra艂 numer, zn贸w na pr贸偶­no. Potem po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki i wyszed艂 z mie­szkania. Wbieg艂 na g贸r臋 schodami, kt贸re jak pot臋偶ny w膮偶 oplata艂y szyb windy. Zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami apar­tamentu 304. Kilka sekund nas艂uchiwa艂, a nast臋pnie za­dzwoni艂.

— Ewa! — zawo艂a艂 po chwili. Dzwoni艂 i puka艂 jedno­cze艣nie. Nast臋pnie nas艂uchiwa艂 i wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy st艂umiony j臋k czy tylko oddech. M贸g艂 to by膰 r贸w­nie偶 nocny wiatr wiej膮cy przez otwarte okno. Ale nie by艂 to wiatr.

Karl Wander przykl臋kn膮艂, 偶eby spojrze膰 przez dziurk臋 od klucza. Klucz by艂 w艂o偶ony od wewn膮trz. Zapuka艂 znowu do drzwi, tym razem pi臋艣ci膮. Nie czeka艂 ju偶 na reakcj臋, pobieg艂 do windy, wcisn膮艂 przycisk i zjecha艂 na d贸艂, a偶 do sutereny.

Tutaj zadzwoni艂 i krzycz膮c wyrwa艂 dozorc臋 z 艂贸偶ka. — Niech pan natychmiast idzie! Szybko! Musimy otworzy膰 drzwi do 304!

Dozorca ziewn膮艂 na jego widok. Jego t艂usta twarz cho­mika zwisa艂a leniwie nad szlafrokiem w br膮zowo-czarne pasy.

90


— Co pan sobie wyobra偶a! — zaburcza艂 do Wandera*

— Co pana obchodz膮 obce mieszkania?

— Niech pan tyle nie gada! — zawo艂a艂 ostro Wander.

— Pod 304 co艣 si臋 musia艂o sta膰.

Karl Wander pop臋dzi艂 do windy i przytrzyma艂 drzwi, a偶 pojawi艂 si臋 dozorca. Potem razem pojechali na g贸r臋. Przed drzwiami mieszkania 304 cz艂owiek w szlafroku stan膮艂 w rozkroku, zacz膮艂 manipulowa膰 zapasowym kluczem i udro偶ni艂 dziurk臋.

— To si臋 nazywa zr臋czno艣膰 — stwierdzi艂 z samozadowo­
leniem. Nast臋pnie otworzy艂 drzwi.

Wander odsun膮艂 go na bok i wpad艂 do mieszkania, gdzie pali艂y si臋 wszystkie lampy. W sypialni zobaczy艂 Ew臋 Mor-genrot. Le偶a艂a blada, zlana potem i ci臋偶ko oddycha艂a. Sze­roko otwarte, 偶贸艂tawo zabarwione oczy spogl膮da艂y w pr贸偶­ni臋, r臋ce zaciska艂a na klatce piersiowej.

— A ta co znowu! — zawo艂a艂 cz艂owiek o twarzy chomika.

— Tylko k艂opoty z t膮 osob膮!

Karl Wander dr偶膮cymi r臋kami szuka艂 w portfelu kartki, na kt贸rej notowa艂 nazwiska i numery. Znalaz艂szy j膮 pod­szed艂 do telefonu, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer. Odezwa艂 si臋 rzeczowy m臋ski g艂os:

Znaleziono go po nieca艂ej minucie, jego g艂os by艂 zaspa­ny. Karl Wander poda艂 swoje nazwisko i spyta艂 z po艣pie­chem: — Pami臋ta mnie pan jeszcze?

— Niestety tak — stwierdzi艂 lekarz i zamilk艂.

91


Doktor Bergner odchrz膮kn膮艂 i spyta艂: — Czy ma pan z tym co艣 wsp贸lnego? To znaczy: czy istnieje jakakolwiek mo偶liwo艣膰 obarczenia pana odpowiedzialno艣ci膮?

Karetka przyjecha艂a za jakie艣 pi臋tna艣cie minut. Karl Wander czeka艂 przy drzwiach wej艣ciowych. Zobaczy艂 wy­siadaj膮cego doktora Bergnera.

Lekarz kaza艂 sanitariuszom pozosta膰 i czeka膰 na we­zwanie. Potem podszed艂 do Wandera i spyta艂 oficjalnym tonem:

— Czy to pan wzywa艂 pogotowie?

Wander odpowiedzia艂, tak 偶eby sanitariusze mogli us艂y­sze膰: — Wydawa艂o mi si臋 to konieczne.

Tak zako艅czy艂a si臋 scenka, kt贸rej odegranie ze wzgl臋du na przepisy by艂o niezb臋dne.

Bergner da艂 si臋 zawie藕膰 w towarzystwie Wandera na trzecie pi臋tro. Zapyta艂 przy tym: — Czy jest pan pewien, 偶e telefon w艂a艣nie do mnie nie by艂 b艂臋dem?

— Nie by艂, je偶eli cho膰 cz臋艣ciowo jest pan takim leka­
rzem, za jakiego pana uwa偶am, mimo wszystko.

92


Doktor Bergner, kt贸ry bada艂 okolice serca Ewy, znieru­chomia艂; spojrza艂 na Wandera oskar偶aj膮co i jednocze艣nie pogardliwie. — A wi臋c jednak! — stwierdzi艂. — Uda艂o si臋 panu 艣ci膮gn膮膰 tutaj tego typa. Powinienem si臋 tego spo­dziewa膰.

— Powiedzmy raczej: B臋dzie pan mia艂 teraz mo偶liwo艣膰
zachowa膰 si臋 jak prawdziwy lekarz. Tego przecie偶 pan
chcia艂, o ile dobrze zrozumia艂em.

Doktor Bergner opu艣ci艂 g艂ow臋 i spogl膮da艂 na bezw艂ad­nie le偶膮c膮 Ew臋 Morgenrot z wyrazem bezradnego smutku na twarzy. Potem powiedzia艂: — Od naszego pierwszego spotkania czu艂em, 偶e nale偶y pan do ludzi, kt贸rzy usi艂uj膮 igra膰 z ogniem, a kim si臋 pan przy tym pos艂uguje, jest panu wszystko jedno.

Doktor Barranski wszed艂 do pokoju. Silne o艣wietlenie wyra藕nie go zaskoczy艂o. Wygl膮da艂, jakby dopiero co wy­szed艂 z od艣wie偶aj膮cej k膮pieli. Wok贸艂 niego unosi艂 si臋

93


dyskretny zapach. By艂 w ciemnogranatowym, stonowanym garniturze, idealnie pasuj膮cym do koloru cadillaca.

Przywita艂 si臋 w po艣piechu, wygl膮da艂o to tak, jakby Wan-dera prawie nie zauwa偶y艂, a doktora Bergnera ledwie za­rejestrowa艂. Podszed艂 do Ewy Morgenrot, schyli艂 si膮, zba­da艂 puls, os艂ucha艂 serce. Potem stwierdzi艂: — Niedobrze, bardzo niedobrze.

Dopiero teraz zainteresowa艂 si臋 doktorem Bergnerem.

— Jak si臋 pan tu znalaz艂?

— za偶膮da艂 doktor Barranski z ch艂odn膮 uprzejmo艣ci膮.

— Mog艂oby to doprowadzi膰 do nieprzyjemnych nieporo­
zumie艅, nieprzyjemnych dla pana, panie Wander.

94


Doktor Bergner usiad艂 w najbli偶szym fotelu. Wyczerpa­nym g艂osem poprosi艂: — Je偶eli ma pan co艣 do picia, co艣 o jak najwi臋kszej zawarto艣ci alkoholu, to mo偶e by mnie pan pocz臋stowa艂!

Niepewnymi ruchami Wander postawi艂 na stole butelk臋 pi臋膰dziesi臋cioprocentowej wi艣ni贸wki ze Schwarzwaldu, klarownej i mocnej. Nala艂 dwie pe艂ne szklanki, p艂yn prze­la艂 si臋, pop艂yn膮艂 na st贸艂 rozlewaj膮c si臋 szeroko. Rozszed艂 si臋 intensywny, upajaj膮cy zapach.

95


mo偶liwe! By膰 mo偶e nawet najbardziej prawdopodobne. Ale udowodni膰 si臋 nie da. A ta brudna 艣winia Barranski po prostu jest pewny. Dobra, zatrucie! Ale niekoniecznie mu­sia艂y to by膰 same 艣rodki nasenne, jaka艣 inna trucizna mog­艂a wsp贸艂dzia艂a膰...

Karl Wander pi艂 prosto z butelki. — Dlaczego to 偶ycie jest po prostu nieko艅cz膮c膮 si臋 seri膮 kapitulacji?

96


tuacja, m贸j drogi, kt贸ra mnie nie tylko alarmuje, ona mnie wyka艅cza.

— Biedak z pana, doktorze — stwierdzi艂 Karl Wander. — I ze mnie te偶.

Jej g艂os brzmia艂 niezmiennie rzeczowo, r贸wnie偶 teraz, p贸藕no w nocy. Jej g艂adka twarz nie nosi艂a 偶adnych 艣lad贸w snu. W swoim skromnie umeblowanym, jednopokojowym mieszkaniu porusza艂a si臋 podobnie jak w biurze Konstan-tina Kruga.

— Musz臋 z kim艣 porozmawia膰 — powiedzia艂 Wander
wyszed艂szy z 艂azienki. Bez zaproszenia usiad艂 przy stole
i przygl膮da艂 si臋, jak w niszy kuchennej przygotowywa艂a
kaw臋. Jej przynosz膮ca ulg臋 wyrozumia艂o艣膰 uspokaja艂a go.

— Sta艂o si臋 co艣 okropnego.

Panna Wiebke, odwr贸cona do niego plecami, przesta艂a zajmowa膰 si臋 kaw膮. Na chwil臋 jakby zamar艂a, a potem ob­r贸ci艂a si臋 i wpatruj膮c si臋 w niego spyta艂a: — Jak to si臋 sta艂o?

Panna Wiebke powr贸ci艂a do swojego zaj臋cia. Postawi艂a dzbanek z kaw膮 i dwie fili偶anki na tacy i podesz艂a do sto艂u.

— Jest pan w to jako艣 zamieszany?

— Jest pani drug膮 osob膮, kt贸ra o to pyta.

97


Karl Wander wypi艂 swoj膮 fili偶ank臋 duszkiem. Podsun膮艂 j膮 pannie Wiebke, kt贸ra znowu j膮 nape艂ni艂a. Potem zapyta艂: — Czy widzia艂a ju偶 pani umieraj膮cego cz艂owieka?

Nie odpowiedzia艂a. Spojrza艂a na niego jakby oceniaj膮c go na nowo. Wydawa艂a si臋 niezadowolona ze swojej ob­serwacji. Spyta艂a: — Dlaczego ta 艣mier膰 tak pana obcho­dzi?

W oczach panny Wiebke zab艂ys艂a iskierka podziwu. — Czego pan w艂a艣ciwie chce? — spyta艂a. — Zarobi膰 troch臋 pieni臋dzy? By艂by to jaki艣 argument, ale r贸wnie偶 pana mo-

98


偶e to sporo kosztowa膰. A mo偶e wydaje si臋 panu, 偶e wype艂­nia pan jakie艣 wa偶ne zadanie, w dodatku takie, kt贸re sam pan sobie postawi艂? To si臋 czasami fatalnie ko艅czy, zw艂asz­cza dla ludzi pa艅skiego rodzaju, gdy偶 chyba strasznie an­ga偶uje si臋 pan uczuciowo. Akurat w tej bran偶y. Nie ma pan naprawd臋 nic lepszego do roboty?

Marlena Wiebke rozczesa艂a palcami swoje kr贸tkie jas-noblond w艂osy. Spojrza艂a z rezerw膮 na pr贸偶no usi艂uj膮c stworzy膰 mo偶liwie jak najbardziej bezosobow膮 atmosfer臋, nast臋pnie wsta艂a i oznajmi艂a: — Powinien pan wreszcie i艣膰 spa膰.

— Ju偶 id臋 — zapewni艂 Karl Wander nie ruszaj膮c si臋
z miejsca. — Bardzo dzi臋kuj臋 za kusz膮c膮 propozycj臋 od­
st膮pienia mi 艂贸偶ka, mo偶e innym razem. Mo偶e ju偶 wkr贸tce.
Naprawd臋 czuj臋 si臋 ju偶 troch臋 lepiej.

99


Si臋gn膮艂 po sw贸j p艂aszcz. — Niech pani nie pr贸buje mnie zrozumie膰, od d艂u偶szego czasu sam z tego zrezygnowa艂em.

Marlena Wiebke poda艂a mu r臋k臋. — Niech pan spr贸buje zapomnie膰 o tej nocy, mam na my艣li nasz膮 rozmow臋. A je­偶eli nie mo偶e pan zapomnie膰 o 艣mierci Ewy Morgenrot, to niech pan we藕mie pod uwag臋, 偶e wszelkie rzekome czy rzeczywiste samob贸jstwa s膮 automatycznie badane przez policj臋. Wa偶ne jest jednak, przez kogo prowadzone jest tego typu dochodzenie.

— Dobranoc, Marleno — odpar艂. — Niech pani mimo
wszystko postara si臋 pozosta膰 tak膮, jak膮 pani jest.

100


Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 pi膮ta

O roli b艂臋d贸w, kt贸re wydaj膮 si臋 tak nieuniknione, 偶e a偶 oczywiste.

Me istnieje wypadek, kt贸ry da艂by si臋 ca艂kowicie przeni­kn膮膰 lub idealnie zrekonstruowa膰. Nawet u najbardziej prymitywnych udzia艂owc贸w mojego 艣rodowiska, dostar­czycieli wiadomo艣ci, nie da si臋 wykluczy膰 niebezpiecz­nych komplikacji. Tym bardziej r贸偶norodne s膮 mo偶liwo艣ci, gdy w gr臋 wchodz膮 r贸偶nego rodzaju si艂y, charaktery i koncepcje.

Raz za razem 艣lepa uliczka brana jest za g艂贸wn膮 arteri臋. Kluczowy dokument mo偶e dosta膰 si臋 w nasze r臋ce, zanim b臋dziemy w stanie prawid艂owo go odczyta膰. Kiedy gra jest zako艅czona i wynik znany, wiemy oczywi艣cie wi臋cej, ale ci膮gle jeszcze nie wszystko.

Nie ma zatem sprawy, w kt贸rej nie robimy b艂臋d贸w. Za­ch臋ca to oczywi艣cie do traktowania tych b艂臋d贸w jak rzeczy samej w sobie zrozumia艂ej. Nawet wtedy, gdy ten czy 贸w musi je przyp艂aci膰 偶yciem. Ale nic nie da si臋 przedsi臋­wzi膮膰 przeciwko si艂om, kt贸rych si臋 nie zna lub nie do­strzega.

Ta ca艂a sprawa by艂a dla mnie pocz膮tkowo niczym wi臋­cej, jak rodzajem osobistej rozrywki. Drobna grzeczno艣膰 wzgl臋dem Petera Sandmana. Dochodzi艂a do tego okazja szkolenia m艂odych kadr. O co naprawd臋 chodzi艂o, na czas nie rozpoznano.

Uk艂ad: Feldmann Krug Wander by艂 dla mnie najba­rdziej interesuj膮cy i dominuj膮cy. Obiecywa艂 pi臋kn膮, bez­wzgl臋dn膮 walk臋, a my s膮dzili艣my, 偶e mamy najlepsze miej­sca na widowni. By艂o to zreszt膮 pod pewnym wzgl臋dem zgodne z prawd膮. Jednak podczas tego przedstawienia na pa艅stwowej scenie nie mieli艣my wgl膮du za kulisy, a to co dzia艂o si臋 w garderobach, r贸wnie偶 usz艂o naszej uwadze.

M贸j pogl膮d by艂 wtedy nast臋puj膮cy: 艣mier膰 Ewy Mor-genrot by艂a stosunkowo nieistotnym epizodem. Zwyk艂e

101


samob贸jstwo, nic ponadto. Zdarza si臋 do艣膰 regularnie w najlepszych rodzinach. Sandman zgadza艂 si臋 ze mn膮. Tyl­ko ten Wander nie chcia艂 si臋 z tym pogodzi膰.

Ale jego uparte domys艂y, kombinacje i podejrzenia nie mog艂y mnie wyprowadzi膰 z r贸wnowagi. Tym bardziej, 偶e okaza艂o si臋, i偶 zgodnie z moimi przypuszczeniami Wander wykazywa艂 dziwn膮 s艂abo艣膰 do tej dziewczyny. By艂o to za­pewne bardzo prywatne zainteresowanie, by膰 mo偶e jed­nak tylko silne wsp贸艂czucie. Ludzie tacy jak Wander re­aguj膮 w ten spos贸b.

To tak偶e Sandman zwr贸ci艂 mi uwag臋 na nadinspektora policji kryminalnej Kohla. Zna艂em go. Pr贸bowa艂 mo偶liwie bez komplikacji doczeka膰 emerytury. Do owych dni nie robi艂, o ile mi wiadomo, niczego innego.

Kohl by艂 bez w膮tpienia wysokich lot贸w specjalist膮, co umo偶liwia艂o mu szybk膮, sprawn膮 i ograniczon膮 do rzeczy fachowych prac臋. Wydawa艂o si臋, 偶e nie interesuj膮 go skala i metody dzia艂ania swojej bran偶y, a prze艂o偶eni oceniali go bardzo pozytywnie. Tym wi臋ksza by艂a niespodzianka, jak膮 nam p贸藕niej sprawi艂.

A przynajmniej to mo偶na by艂o przewidzie膰. Wystarczy艂o przecie偶 rozpozna膰 w Kohlu figur臋 nieproporcjonaln膮, sto­j膮c膮 w tej grze na kilku szachownicach jednocze艣nie. Mo偶­na przecie偶 by艂o wypi膰 piwo w pewnej knajpie, nale偶膮cej do niejakiej pani Jeschke, porozmawia膰 z jego kolegami z komisariatu czy intensywniej wypyta膰 doktora Barran-skiego, a mo偶e dok艂adniej wybada膰 tego Wandera.

Pani Jeschke opowiedzia艂a p贸藕niej mi臋dzy innymi nast臋­puj膮c膮 rzecz o Kohlu: ,,...a zna艂am go od dwudziestu lat, co najmniej... co wiecz贸r przychodzi艂 na piwo, zawsze sam, du偶o nie m贸wi艂... kiedy艣 przyprowadzi艂 tego Wandera... potem zacz膮艂 pi膰 i nawet m贸wi膰... raz powiedzia艂 co艣 takie­go: 禄Ci膮gle uciekamy. Jak mamy szcz臋艣cie, nie doganiaj膮 nas. Ale nigdy nie mia艂em za du偶o szcz臋艣cia芦. Co艣 w tym rodzaju".

Ale to usz艂o wtedy naszej uwadze, poniewa偶 mieli艣my nadziej臋, 偶e zabawimy si臋 ca艂kiem innymi sprawami. Na przyk艂ad pewnym wycinkiem z prasy odnalezionym przez Sandmana. Pochodzi艂 z artyku艂u sprzed dziesi臋ciu lat, a je-

102


go autorem by艂 nasz Karl Wander. Napisa艂 on wtedy rzecz nast臋puj膮c膮: „Rok 1954 by艂 dla nas godzin膮 zero. Chyba najwi臋ksz膮 szans膮, jak膮 mo偶e da膰 historia: nowym pocz膮t­kiem! Poza tym udzielono nam lekcji, drogiej jak nigdy przedtem, z milionami zabitych i totalnie zrujnowanymi miastami i sercami. I c贸偶 z tego teraz powsta艂o?"

Nad czym艣 takim mog臋 si臋 tylko u艣miechn膮膰. Niekt贸rzy z moich wsp贸艂pracownik贸w zdrowo si臋 u艣miali. Jednak Sandman nadal by艂 nastawiony sceptycznie, traktowa艂 Wandera w tej kwestii najzupe艂niej powa偶nie. By艂 przeko­nany, 偶e Wander pisa艂 to zupe艂nie na serio. Napisa艂 to, w co wierzy艂.

Dla mnie mog艂o to by膰 tylko kolejnym dowodem na to, 偶e mieli艣my tu do czynienia z notorycznym „naprawia­czem" 艣wiata, a ci byli dla mnie zawsze do艣膰 艣mieszni.

Jeden b艂膮d wi臋cej!


6

R贸wnie偶 jedno n臋dzne 偶ycie ludzkie

mo偶e by膰 warte miliony, ale przy tym prawie nic nie kosztowa膰

No jest pan wreszcie! — stwierdzi艂 wyczekuj膮co nadinspektor Kohl ujrzawszy Wandera. — Gdyby pan sam nie przyszed艂, kaza艂bym pana doprowadzi膰 — pos艂a艂bym dw贸ch funkcjonariuszy i radiow贸z.

A czego pan ode mnie oczekuje?

Karl Wander znajdowa艂 si臋 w komisariacie numer 3. Sie­dz膮cy w du偶ym pomieszczeniu policjanci nie zwracali na niego uwagi, poniewa偶 nale偶a艂 po prostu do kilku tuzin贸w spraw, kt贸rymi codziennie si臋 musieli zajmowa膰. Niech si臋 nim najlepiej zajmie stary szanowany rutyniarz Kohl!

Ten zarz膮dzi艂: — Prosz臋 za mn膮! — i ruszy艂 przodem, w膮skim korytarzem w kierunku pokoju przes艂ucha艅.

Gdy weszli, inspektor wskaza艂 Wanderowi jedyne krzes­艂o. Wander usiad艂, a Kohl zatrzyma艂 si臋 ko艂o drzwi i zapy­ta艂: — I co teraz?

zapewne o co艣, co nazywamy chowaniem g艂owy w piasek: nic nie wiem, 偶eby nic nie musie膰 m贸wi膰.

— Przez ca艂y dzie艅 nie by艂o mnie wczoraj w Bonn.
Kohl skin膮艂 g艂ow膮. — Odwiedzi艂 pan dyrektora Morgen-

rota w Essen.

— Nie podoba si臋 to panu?

106


Teraz z kolei Kohl by艂 wyra藕nie zaskoczony, czemu da艂 zreszt膮 wyraz. — Jak pan na to wpad艂?

Wander skin膮艂 g艂ow膮. — Po tym wszystkim nie b臋dzie to z pewno艣ci膮 przyjemno艣膰.

Starszy szeregowy bundeswery, o nazwisku F眉nfinger, z kt贸rym Wander spotka艂 si臋 w Koblencji, w knajpie w po­bli偶u dworca, spojrza艂 zdziwiony. -— Nale偶y pan do tej bandy? A mo偶e do jakiego艣 podobnego stowarzyszenia?

— R贸wnie偶 nie, drogi panie F眉nfinger.

107


Wander skin膮艂 g艂ow膮 i zam贸wi艂. Szynkarz przechowywa艂 w lod贸wce, w kt贸r膮 by艂a zaopatrzona jego buda, wytraw­nego Veuve Clic膮uot, a to z powodu dam utrzymuj膮cych o偶ywione kontakty z 偶o艂nierzami. Szampan by艂 mianowicie ich ulubionym napojem orze藕wiaj膮cym w czasie przerw w pracy.

Starszy szeregowy F眉nfinger oszacowa艂 wzrokiem cz艂o­wieka, kt贸ry najpierw zadzwoni艂 do niego, a potem si臋 z nim um贸wi艂. — A sk膮d pan w og贸le wie, 偶e taki list istnieje?

F眉nfinger by艂 m臋偶czyzn膮 niskiego wzrostu o okr膮g艂ej, kartoflowatej twarzy, w kt贸rej pob艂yskiwa艂y ma艂e, sprytne oczka. Bulwiasto wygl膮da艂y tak偶e jego r臋ce. M贸wi艂 jednak 艂agodnym g艂osem w niemal czu艂ej, niskiej tonacji wyra偶a­j膮cym bystr膮, ale weso艂膮 ironi臋.

Karl Wander podsun膮艂 mu pe艂ny kieliszek szampana m贸­wi膮c: — Mam dla pana propozycj臋: Wycofa pan list, prze­kazany pe艂nomocnikowi do spraw obrony i przeka偶e go pan mnie.

— Kolego, nie b膮d藕 pan za bardzo do przodu! — odpar艂
F眉nfinger. — A sk膮d pewno艣膰, 偶e jestem w艂a艣ciwym cz艂o­
wiekiem? I dlaczego mia艂bym 偶膮da膰 zwrotu mojego pi臋k­
nego listu?

— Z dw贸ch powod贸w — wyja艣ni艂 Wander. — Przede

wszystkim pa艅ski list m贸g艂by by膰, o ile wiem, zinterpreto­wany jako pr贸ba szanta偶u. Po艂膮czy艂 pan mianowicie swoje 偶膮danie z pewn膮 gro藕b膮.

108


s贸b nieformalny i z tego powodu mog膮 panu za艂o偶y膰 kaga­niec. Poza tym nasza prokuratura nie ma poczucia humoru w sprawach o wymuszenie.

F眉nfinger chwyci艂 za kieliszek i opr贸偶ni艂 go z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮, nie spuszczaj膮c Wandera z oczu. — Niech pan pos艂ucha — powiedzia艂 niezwykle uprzejmym tonem

— niech pan mnie przede wszystkim nie usi艂uje wpu艣ci膰
w maliny! S膮dz臋, 偶e to w艂a艣nie pe艂nomocnik do spraw
obrony rzuci艂 pana na pierwszy ogie艅, 偶eby wy艣wiadczy艂
mu pan kole偶e艅sk膮 przys艂ug臋. Niech pan mu wobec tego
przeka偶e, 偶e mo偶e sobie by膰 taki dowcipny, gdzie i jak mu
si臋 tylko podoba! Wcale mi nie chodzi o niego. Ma si臋
tylko zaj膮膰 moj膮 skarg膮 i to szybko!

Wander z pewnym wysi艂kiem opanowa艂 zaskoczenie. Aby zyska膰 na czasie, z namys艂em nape艂ni艂 kieliszki. Na­st臋pnie rzuci艂 okiem na spelunk臋, w kt贸rej si臋 znajdowali. Siedz膮ca w pobli偶u dama spogl膮da艂a na nich z po偶膮da­niem. F眉nfinger kaza艂 poda膰 jej szampana i przekaza膰, 偶e im przeszkadza i proszona jest o przesuni臋cie si臋 troch臋 dalej, co te偶 uczyni艂a.

— Pewnie chce pan wiedzie膰, co mam w zanadrzu? Czemu
nie, mog臋 powiedzie膰, wyja艣ni臋 panu i pa艅skiemu zlece­
niodawcy, co w trawie piszczy. No c贸偶 — mam kumpla
i m贸j kumpel te偶 ma kumpla. M贸j kolega jest kelnerem
w hotelu „Hohes Eck", a z kolei jego znajomy pracuje jako
windziarz w tym prominenckim burdelu. Pe艂nomocnik za­
wsze tam wpada, jak tylko ma w tej okolicy co艣 do roboty.
A zdarza si臋 to cz臋sto. Koblencja jest jednym wielkim gar­
nizonem, st膮d du偶o dogodnych okazji: dla pe艂nomocnika
i dla windziarza.

— Podejrzenie o homoseksualizm?

109


HO


dzie oficjalnie uznawany za niepo偶膮dany, nie jest jednak karalny. Daleko by pan ze swoim za偶aleniem nie zaszed艂. Za艂贸偶my jednak, 偶e uda艂o by mi si臋 wykopa膰 tego Drau, czy wtedy by艂by pan got贸w przekaza膰 mi materia艂y na te­mat pe艂nomocnika do spraw obrony?

Starszy szeregowy F眉nfinger przysun膮艂 do siebie butel­k臋 z szampanem, popatrzy艂 na ni膮 badawczo i wyla艂 re­sztk臋 do swojego kieliszka. — Na to bym si臋 zgodzi艂. Jak pan chce si臋 dobra膰 do tego Drau?

By艂o to we Frankfurcie, gdzie Wander zatrzyma艂 si臋 w drodze powrotnej z Koblencji. Znajdowa艂 si臋 w biurze w艂a艣cicielki pewnego butiku w pobli偶u ko艣cio艂a 艣wi臋tego Paw艂a. By艂o to pomieszczenie spe艂niaj膮ce jednocze艣nie funkcj臋 magazynu i zapasowej sypialni z podw贸jnym 艂o­偶em otoczonym belami jaskrawego materia艂u.

By艂o oczywiste, 偶e wydawa艂 si臋 jej sympatyczny. Wygl膮­da艂a niezwykle kobieco, mia艂a zaokr膮glone kszta艂ty, ema­nowa艂a z niej 艂agodna zmys艂owo艣膰. Jej pe艂ne, szerokie, do­minuj膮ce na twarzy usta 艂atwo ods艂ania艂y z臋by; mia艂a oczy leniwej, 艂agodnej kotki.

— Nie lubi臋 k艂opot贸w — kontynuowa艂a, zapraszaj膮co opie­
raj膮c si臋 na swoich jedwabnych, przytulnych poduszkach.

111


— Je偶eli si臋 tylko chce, s膮 rzeczy lepsze i pi臋kniejsze. Taki m臋偶czyzna jak pan, panie Wander, nie powinien zajmowa膰 si臋 przesz艂o艣ci膮 kobiety, u kt贸rej go艣ci.

Karl Wander milcza艂 nie patrz膮c na ni膮. Nerwowo wsta艂, podszed艂 do stosu materia艂贸w i opar艂 si臋 o nie. — Ma艂偶e艅­stwo Morgenrot贸w nie pozosta艂o bezdzietne — stwierdzi艂 wymijaj膮co.

— Tak, par臋 lat p贸藕niej, urodzi艂 si臋 jeszcze ten syn. Jak
Morgenrot to zrobi艂, B贸g jeden wie! Mo偶e ten Martin to

112


wcale nie jego zas艂uga. By艂oby to podobne do mojej ku­zynki. W swoim kr贸tkim 偶yciu niczego bardziej nie 偶a艂owa­艂a ni偶 ma艂偶e艅stwa z Morgenrotem. Ja j膮 rozumiem. Mo偶e uwa偶a pan Morgenrota za d偶entelmena?

Kobieta pozwoli艂a sobie na pewien gest: szeroko rozk艂a­daj膮c ramiona wskaza艂a z dum膮 na swoje otoczenie. — Ce­n膮 by艂 ten sklep! Nale偶y do najlepszych w tej bran偶y. Jak mog艂am te偶 stawa膰 na drodze szcz臋艣cia swojego dziecka? Ewa mia艂a wszystko, czego tylko mo偶na zapragn膮膰!

— 呕ycie bez matki, a tak偶e bez macochy, za to z tym
cz艂owiekiem jako ojcem!

113


Siedzia艂 w艂a艣nie w apartamencie 204 jak w swoim w艂as­nym. Rozwali艂 si臋 w fotelu k艂ad膮c nogi na stole. Stoj膮ca obok popielniczka by艂a pe艂na niedopa艂k贸w. Wygl膮da艂o na to, 偶e Martin czeka艂 ju偶 od d艂u偶szego czasu.

114


milion贸w mniej czy wi臋cej. I tak mam teraz wi臋cej forsy, ni偶 mog臋 wyda膰.

Manifestacja Federacji Zwi膮zk贸w Wyp臋dzonych odby艂a si臋 w Parku Kennedy'ego, zwanego wcze艣niej Parkiem Wyzwolenia, jeszcze wcze艣niej Parkiem Adolfa Hitlera, a w ca艂kiem zamierzch艂ych czasach Parkiem Cesarza Wil­helma. Poza nazw膮, jak gdyby nic si臋 tu nie zmieni艂o: na tym terenie panowa艂 ci膮gle zwarty i gotowy, dumnie pro­wokuj膮cy niemiecki duch demonstracji.

Zwo艂ani zostali przede wszystkim m臋偶czy藕ni, ale r贸wnie偶 starsze kobiety, pe艂ne zapa艂u dzieci i patriotycznie nasta­wione wyrostki. Nie mieli nic do zarzucenia Kennedy'emu, podobnie jak i on swego czasu nic nie mia艂 do zarzucenia wyp臋dzonym. Uwa偶ali go wr臋cz za swojego stronnika, tym bardziej, 偶e mogli by膰 pewni braku ewentualnego spros­towania z jego strony.

115


Maszerowali bez 偶adnych przeszk贸d. Fanfary zarycza艂y, poczty sztandarowe stan臋艂y na baczno艣膰, g艂owy z ciekawo­艣ci膮 kierowa艂y si臋 w jedn膮 stron臋. Zapowiedziano wyst膮­pienie odpowiedzialnego za spraw臋 ministra, kt贸rym by艂 Feldmann.

Karl Wander trzyma艂 si臋 z ty艂u, oparty o drzewo, z kt贸re­go jak ci臋偶ki owoc zwiesza艂a si臋 para megafon贸w. Nieda­leko w 艂agodnym powiewie 艂opota艂a flaga z wyhaftowanym lub nadrukowanym god艂em, jednym z owych symboli utra­conych po przegranej wojnie prowincji.

T艂um, przyby艂y nie tylko z najbli偶szej okolicy, ale i z dal­szych stron, zacz膮艂 wyra偶a膰 sw贸j pe艂en wdzi臋czno艣ci en­tuzjazm. Zebrani klaskali, a niekt贸rzy krzyczeli wzruszeni: „brawo!" Chodzi艂o o wchodz膮cego w艂a艣nie na trybun臋 mi­nistra Feldmanna.

Feldmann robi艂 jak zwykle wra偶enie pe艂nego godno艣ci, r贸wnie偶 wzruszonego. Ojcowskim gestem skin膮艂 g艂ow膮. Podni贸s艂 tak偶e r臋k臋, ale tylko po to, by zdj膮膰 kapelusz i powachlowa膰 si臋 nim cho膰 przez chwil臋 w ciep艂ym, je­siennym s艂o艅cu.

— On te偶 jest wielkim bratem — rozleg艂 si臋 jaki艣 d藕wi臋­
czny g艂os ko艂o Wandera. — Rozwija si臋 jednak stopniowo
na ojca narodu. To zawsze dzia艂a, nie tylko w tym kraju,
ale tutaj szczeg贸lnie silnie.

Nie patrz膮c Wander zorientowa艂 si臋, kto ko艂o niego stoi. — Nie chce pan chyba, Peter, rozgrzewa膰 swojej zimnej duszy w cieple wrz膮cego ducha narodowego.

— Od d艂u偶szego czasu nie funkcjonuje to tak, jak by si臋
chcia艂o — odpar艂 Sandman. — Pope艂ni艂em ju偶 tuziny arty­
ku艂贸w na temat takich i podobnych imprez. Szczeg贸lnie
ostatnimi czasy wyobra偶a艂em sobie podczas pisania ziewa­
nie moich czytelnik贸w. Ten 偶wawy 艣wiat interesu przyzwy­
czai艂 si臋 ju偶 do tego i dop贸ki nie p艂ynie krew, wi臋kszo艣膰
widzi wszystko w r贸偶owych barwach.

W okolicy trybuny jeden z dziennikarzy telewizyjnych zosta艂 otoczony przez porz膮dkowych i, jak to nazywali, wy­proszony. Praktycznie wygl膮da艂o to w ten spos贸b, 偶e po­艣r贸d okrzyk贸w zosta艂 wyrzucony si艂膮. Dyrygent orkiestry d臋tej „D藕wi臋ki Ojczyzny", przygotowany na tego typu in-

116


cydenty, rozpocz膮艂 od razu marsza „Starzy kamraci". Mini­ster gwarzy艂 tymczasem z kierownikiem imprezy. Obecny r贸wnie偶 tak zwany przyw贸dca opozycji wpatrywa艂 si臋 in­tensywnie w czubki swoich but贸w, mimo to wygl膮da艂, jak gdyby mia艂 si臋 zaczerwieni膰.

— 艢wi艅stwo! — krzykn膮艂 dono艣nie Wander do porz膮d­
kowych, gdy ci maszerowali z pojmanym dziennikarzem
w kierunku wyj艣cia. — To 艣wi艅stwo!

Mister Sandman za艣mia艂 si臋. — Czego pan chce? To i tak du偶y post臋p, 偶e te byczki nie lej膮 od razu wszystkich, kt贸­rzy im przeszkadzaj膮. Nawet oni si臋 nauczyli, 偶e aby kogo艣 za艂atwi膰, nie trzeba go od razu zabija膰.

Karl Wander milcza艂, jakby ws艂uchuj膮c si臋 w hucz膮ce d藕wi臋ki dochodz膮ce z g艂o艣nik贸w. Po wybranym przewod­nicz膮cym zgromadzenia przemawia艂 niew膮tpliwie godny zaufania prezes ziomkostwa, po nim drugi, nast臋pnie trzeci.

117


Wyst膮pili 艢l膮zacy, Pomorzanie i Prusacy, jak r贸wnie偶 Niem­cy Sudeccy.

Wszyscy opowiadali o niewygas艂ej wierno艣ci niezapom­nianej ziemi ojczystej, o niczym nie uwarunkowanym po­czuciu wi臋zi i 艣wi臋tych zobowi膮zaniach. Prawo musi by膰 prawem, m贸wili. A do tego: nawet Murzyni w najczarniej­szej Afryce maj膮 mo偶liwo艣膰 samostanowienia. Czy nie na­le偶a艂oby wreszcie przedsi臋wzi膮膰 czego艣 zdecydowanego?

Teraz zagrzmia艂 od艣wi臋tnie minister Feldmann. Przeka­za艂 pozdrowienia i podzi臋kowania od kanclerza, niestety chwilowo zaj臋tego. Kontynuuj膮c wst臋p zapewni艂 o swoim pe艂nym zrozumieniu. Stwierdzi艂, 偶e dobrze jest mu znany widoczny tu duch 艣wi臋tych zobowi膮za艅 i niczym nie uwa­runkowanego poczucia wi臋zi. Obieca艂, a nawet zaprzy­si膮g艂, 偶e b臋dzie mu stale wierny. Nikt nie mo偶e si臋 mu oprze膰!

Wander kr臋ci艂 g艂ow膮, podczas gdy minister dalej pero­rowa艂: — Nie mo偶na zapomnie膰 o interesach ludzi, kt贸rzy wbrew wszelkiemu prawu i wszelkiej moralno艣ci zostali pozbawieni ojczyzny!

Minister zbli偶a艂 si臋 powoli do swojego ulubionego tema­tu, a mianowicie armii. Zacz膮艂 od zrozumienia interes贸w potrzebuj膮cych ochrony i wreszcie zagrzmia艂: — Wszyscy potrzebujemy silnej i niezawodnej ochrony, si艂y daj膮cej

118


poczucie bezpiecze艅stwa, obdarzanej powszechnym zaufa­niem. Oznacza to, 偶e musimy dysponowa膰 armi膮 przepe艂­nion膮 nie sfa艂szowanym poczuciem odpowiedzialno艣ci. Ale pytam si臋 teraz: czy tak jest w rzeczywisto艣ci?

Tak w rzeczywisto艣ci nie by艂o, przynajmniej zdaniem ministra. Stara艂 si臋 swoje zdanie r贸wnie obszernie uzasad­ni膰. Pochwali艂 wprawdzie „pe艂ne dobrych ch臋ci" morale 偶o艂nierzy, jak zaznaczy艂: wspania艂ych ludzi, prawie wszy­stkich przepe艂nionych g艂臋bokim altruizmem, nie dysponu­j膮cych jednak kompletn膮 wiedz膮 o decyduj膮cych konsek­wencjach. A dlaczego? — Nasi 偶o艂nierze nie mieli niestety szcz臋艣cia napotka膰 na swej drodze takich przewodnik贸w, na jakich zas艂u偶yli!

Peter Sandman opar艂 si臋 o ogrodzenie. Prawie wyrozu­mia艂ym tonem powiedzia艂: — A co b臋dzie, je偶eli ten Feld­mann wcale nie jest zainteresowany konstruktywnymi

119


zmianami? Niech pan sobie spr贸buje wyobrazi膰, 偶e chce mie膰 armi臋 wy艂膮cznie dla siebie! Nie s膮dzi pan, 偶e to mo­偶liwe?

120


mo偶liwo艣ciach. Tak偶e on, jak ka偶dy zreszt膮 cz艂owiek , ma swoje mniej lub bardziej skrywane grzeszki.

Ten obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 tych samych ochroniarzy, kt贸rzy wcze艣niej odtransportowali dziennikarza telewizyj­nego. Zbli偶ali si臋 teraz dostojnym krokiem w stron臋 Wan­dera. Wreszcie stan臋li przed nim: t艂u艣ci, pot臋偶ni i silni. W tym czasie zgromadzony t艂um 艣piewa艂 hymn narodowy — a w艂a艣ciwie jego pierwsz膮 zwrotk臋.

Jeden z otaczaj膮cych Wandera porz膮dkowych zabulgo­ta艂: — Nazwa艂e艣 nas 艣winiami!

Jeden z nich spr贸bowa艂 tam wymierzy膰 Wanderowi po­t臋偶nego kopniaka w ty艂ek, ale ten uchyli艂 si臋, upad艂 na zie­mi臋 i potoczy艂 si臋 w bok. Unios艂a si臋 chmura kurzu.

Wtedy w艂a艣nie us艂ysza艂 g艂os Petera Sandmana: — Nie twierdz臋, 偶e pan na to zas艂u偶y艂, ale coraz bardziej mnie kusi, 偶eby to jednak przyzna膰.

121


ironi膮: — Nie chce pan chyba przeszkadza膰 mi w pracy dla pa艅skiego pana Kruga?

Karl Wander odsun膮艂 na bok swoje papiery. Grubo cio­sana przymilno艣膰 Sobottkego budzi艂a w nim nieufno艣膰.

— O ile pana dobrze rozumiem, panie Sobottke, nie poja­
wi艂 si臋 pan, 偶eby przekaza膰 mi jak膮艣 wiadomo艣膰 czy mo偶e
list, nie zamierza pan r贸wnie偶 niczego takiego ode mnie
odbiera膰. Pa艅skim celem nie jest te偶 prywatna wizyta.

Wander odsun膮艂 swoje krzes艂o do ty艂u, pod 艣cian臋, jak­by szuka艂 zabezpieczenia ty艂贸w, a nast臋pnie zapyta艂: — Jak pan to sobie w艂a艣ciwie wyobra偶a?

— Normalnie, b臋d臋 panu teraz towarzyszy艂 przy wszy­
stkich pa艅skich przedsi臋wzi臋ciach jako ochrona.

— Prawdopodobnie oznacza to, 偶e ma mnie pan pilnowa膰.
Sobottke spojrza艂 teraz z nie skrywanym oburzeniem

i w ge艣cie przysi臋gi podni贸s艂 obie r臋ce, wielkie jak szufle.

— Ale偶 panie Wander, co pan m贸wi! Nie mo偶e pan tego
robi膰 naszemu panu Krugowi, nie powinien pan tak w og贸­
le my艣le膰! Mam panu tylko towarzyszy膰, na wypadek, gdy­
by pan mnie potrzebowa艂.

— Gdy b臋dzie to konieczne, wezw臋 pana.

— A co si臋 stanie, je偶eli nie b臋d臋 akurat osi膮galny, jak
pan b臋dzie wygl膮da艂?! Pan Krug nigdy by mi tego nie wy­
baczy艂. A mo偶e ma pan co艣 przeciwko mnie?

122


Wander uzna艂, 偶e lepiej zaprzeczy膰: — Pracuj臋 indywi­dualnie i tylko na w艂asn膮 r臋k臋. Moje metody mog臋 stoso­wa膰 jedynie wtedy, gdy jestem sam.

— Nie powinien pan tego robi膰, bo pan Krug naprawd臋
martwi si臋 o pana! A pan go podejrzewa!

— W ko艅cu rozkaz to rozkaz, przynajmniej dla mnie, a szcze­
g贸lnie rozkaz pana Kruga! Sobottke, powiedzia艂 do mnie, od
tej chwili zostajesz przekazany do dyspozycji pana Wande-
ra, on jest teraz twoim szefem, koniec! Dlatego przyszed艂em!

— W porz膮dku — odpar艂 energicznie Wander. — Je偶eli,
zgodnie ze s艂owami pana Kruga, jestem teraz pa艅skim
szefem, to wobec tego rozkazuj臋: Ma pan natychmiast zni­
kn膮膰 i nie pokazywa膰 mi si臋 na oczy. W razie potrzeby
wezw臋 pana.

123


Siedzieli naprzeciwko siebie w knajpie matki Jeschke, przy nieforemnym stole w najdalszym k膮cie. Byli jedynymi go艣膰mi, a tu偶 nad nimi wisia艂a podobna do latarni lampa. Gospodyni zajmowa艂a si臋 polerowaniem szk艂a.

. — Zdziwicie si臋, jak si臋 dzisiaj spij臋! — og艂osi艂 Kohl. — Poniewa偶 nie tylko musz臋 to zrobi膰, ale r贸wnie偶 mog臋 so­bie na to pozwoli膰. Jestem na urlopie, i to bezterminowym, tak to si臋 nazywa.

124


Matka Jeschke wzi臋艂a szklank臋, zupe艂nie bez potrzeby przetar艂a j膮 czyst膮 艣cierk膮, nape艂ni艂a ciemnobr膮zowym ir­landzkim piwem i postawi艂a przed Kohlem, m贸wi膮c jedno­cze艣nie: — Je偶eli koniecznie chce pan wiedzie膰, panie Kohl, to pracuj臋 czasami jako donosiciel dla policji krymi­nalnej, ale wy艂膮cznie dla inspektor贸w o nazwisku Kohl.

Inspektor wypi艂 do ko艅ca swoje piwo. — Jeszcze jedno! — zawo艂a艂 do matki Jeschke. — I jeszcze jedno dla pana Wandera, 偶eby te偶 mu si臋 zrobi艂o niedobrze!

— Czy to w艂a艣nie Morgenrot za艂atwi艂 panu urlop?
Inspektor Kohl prawie zawstydzony skin膮艂 g艂ow膮. — Po­
winienem by膰 bardziej przewiduj膮cy!

125


126


127


musia艂aby otrzyma膰 po uko艅czeniu dwudziestego pierw­szego roku 偶ycia po艂ow臋 fortuny Morgenrot贸w.

Nadinspektor Kohl wla艂 w siebie Irish Stout jak lemonia­d臋. Nast臋pnie stwierdzi艂 po d艂u偶szym zastanowieniu: — Jest pan cholernie uzdolnionym kusicielem, panie Wan-der! Uda si臋 panu jeszcze doprowadzi膰 do tego, 偶e prze­stan臋 si臋 czu膰 jak kto艣 urlopowany. Tym bardziej, 偶e sam te偶 ju偶 widzia艂em takie zdj臋cie, zupe艂nie gdzie indziej, ale r贸wnie偶 na honorowym miejscu. Musz臋 teraz pomy艣le膰 i by膰 mo偶e, doprowadzi to do tego, 偶e co艣 zaczn臋 robi膰. Tylko co?

Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 sz贸sta

O funkcji tak zwanej opinii publicznej, funkcjonowaniu aparatu w艂adzy i wpadkach, do jakich obie te sprawy mo­g膮 doprowadzi膰.

呕adna armia 艣wiata nie jest oczywi艣cie doskona艂a i ka偶da z nich, w zale偶no艣ci od punktu widzenia, ma swoich boha­ter贸w oraz 艂ajdak贸w, karierowicz贸w i byd艂o rze藕ne, m膮-


czennik贸w i sentymentalnych idiot贸w. Dlaczego w tym kra­ju mia艂o by膰 inaczej?

Minister Feldmann wiedzia艂 do艣膰 dok艂adnie, jak najpew­niej wygra膰 swoj膮 parti臋. By膰 mo偶e za pewien wz贸r po­s艂u偶y艂o mu niegdysiejsze usuni臋cie pierwszego ministra obrony Republiki Federalnej, chocia偶 贸wczesne warunki by艂y oczywi艣cie zupe艂nie inne, a i w rozgrywce brali udzia艂 zupe艂nie inni ludzie. W obecnym pokerze Wander pozosta艂 tylko kart膮, nawet je偶eli by艂 atutem. Zapewne, w r贸偶nych formach, udzia艂 w akcji bra艂o jeszcze od trzech do pi臋ciu innych informator贸w.

Ustali膰 mog艂em personalia dw贸ch z nich: pierwszy by艂 dziennikarzem pracuj膮cym na rzecz zdecydowanie demo-kratyczno-niemieckiego koncernu prasowego, odpowie­dzialnym za kwesti臋 艣wiadomo艣ci narodowej. Natomiast drugi to dawny pracownik gestapo, osobi艣cie nie obci膮偶o­ny 偶adnymi zarzutami, wykorzystuj膮cy swoj膮 nagromadzo­n膮 wiedz臋 fachow膮 tylko za hojne honorarium.

Prawdopodobne jest, 偶e Karl Wander nic nie wiedzia艂 o pozosta艂ych wsp贸艂pracownikach, mo偶na jednak za艂o偶y膰, 偶e domy艣la艂 si臋 ich istnienia. Swoj膮 cz臋艣膰 zadania wype艂ni艂 wzorowo, ca艂kowicie zgodnie z za艂o偶eniami Feldmanna, a jeszcze bardziej po my艣li Kruga. Co to mia艂o jednak ozna­cza膰 w ko艅cowym rozrachunku, na razie nie wiedzia艂em, podobnie zreszt膮 jak Sandman, nie m贸wi膮c ju偶 o Wanderze.

Dali艣my si臋 zmyli膰 stosunkowo przejrzystymi uk艂adami tego przedsi臋wzi臋cia. Za艂o偶enie wst臋pne by艂o nast臋puj膮ce: ka偶da armia musi si臋 liczy膰 z trudno艣ciami i komplikacja­mi, kt贸re, je偶eli nie daj膮 si臋 ukry膰 ani zatuszowa膰, docho­dz膮 do wiadomo艣ci opinii publicznej. Ten fakt sam w sobie nie jest szkodliwy! Tak zwana opinia publiczna posiada mianowicie kiepsk膮 pami臋膰, ale za to niezwykle wydajny 偶o艂膮dek. Oznacza to mniej wi臋cej tyle, 偶e lud szybko zapo­mina, a trawi wszystko. Dzisiejsze, pi臋kne s艂owa mog膮 ju偶 jutro brzmie膰 jak ponure wspomnienia z przedwczoraj. Najlepiej, gdyby mo偶liwie szybko znika艂y w otch艂ani zapo­mnienia.

Trik Feldmanna polega艂 na stworzeniu na kr贸tko nieprze­rwanego, silnego i mo偶liwie jak najszybciej narastaj膮cego

129


niepokoju. Jednocze艣nie usi艂owa艂 przeciwdzia艂a膰 natural­nej sk艂onno艣ci do szybkiego zapominania, elektryzuj膮c lub szokuj膮c zm臋czone m贸zgi skoncentrowanymi, alarmuj膮cy­mi wiadomo艣ciami.

Kiedy przedtem na przyk艂ad starfightery spada艂y na zie­mi臋 z monotonn膮 regularno艣ci膮, dezerterzy szukali azylu w Szwecji, prowadzono 偶mudne, 艣mieszne dochodzenia na temat marnotrawienia milionowych sum na zakup transpor­ter贸w opancerzonych, kiedy pewien pu艂kownik wraz z do­radc膮 rz膮dowym i jednym z deputowanych zostali oskar­偶eni o przyjmowanie 艂ap贸wek wszystkie te sprawy trak­towano jak powszednie, przypadkowe afery. Teraz sta艂o si臋 inaczej. Kiedy艣 opinia publiczna traktowa艂a szykanowa­nie 偶o艂nierzy jako zjawisko mniej lub bardziej nieuniknio­ne, nad kt贸rym niejednokrotnie przechodzono do porz膮d­ku dziennego, chyba 偶e nadawa艂o si臋 do koniunkturalnego wykorzystania przez dw贸ch lub wi臋cej konkurent贸w.

W艂a艣nie systematyczna eskalacja nale偶a艂a do taktyki in­formacyjnej Feldmanna. Wsp贸lnie z Krugiem i kilkoma in­nymi politykami od d艂u偶szego ju偶 czasu k艂adli nacisk na kontakty z wp艂ywowymi dziennikarzami, kt贸re polega艂y na obop贸lnej korzy艣ci. Jedna i druga strona otrzymywa艂a wcze艣niejsze lub zastrze偶one informacje, wsp贸lnie obmy艣­lano celne ataki w prasie czy pozornie nie bezkrytyczne hymny pochwalne.

Tak zwana „robocza kolacja" w hotelu ,,Rheinhof" zjed­noczy艂a Feldmanna, Kruga i pi臋ciu innych partyjnych kole­g贸w z siedmioma starannie dobranymi, ch臋tnymi do wsp贸艂pracy dziennikarzami. To w艂a艣nie by艂 wst臋p.

Kiedy jednak za granic膮 zacz臋艂y si臋 szerzy膰 nie potwier­dzone wiadomo艣ci o rzekomo utrzymywanych w tajemnicy wynikach pewnej ankiety, zgodnie z kt贸r膮 co trzeci 偶o艂­nierz sympatyzowa艂 z neofaszystami, spo艂eczne oburzenie z powodu tego oszczerstwa nie mia艂o granic. Wtedy w艂a艣­nie Feldmann uj膮艂 si臋 za budeswer膮, nie szcz臋dz膮c jednak przy tym konstruktywnej krytyki, zanim odpowiedzialny minister zd膮偶y艂 w og贸le zareagowa膰. Nie 贸w minister, ale w艂a艣nie Feldmann wygra艂 t臋 rund臋 w oczach zachodnio-niemieckiej opinii publicznej. Nigdy nie udowodniono, 偶e

130


to w艂a艣nie sam Feldmann rozpowszechnia艂 te dane, 偶eby m贸c im p贸藕niej w艣r贸d powszechnych owacji zaprzeczy膰.

Feldmann zas艂u偶y艂 nie tylko na pochwa艂臋 kanclerza, ale i na pomoc ministra spraw wewn臋trznych, r贸wnie偶 wybit­nego taktyka, uradowanego faktem, 偶e to nie na jego sto­艂ek Feldmann mia艂 ochot臋. R贸wnie偶 aktualny minister spraw zagranicznych podobno odetchn膮艂 z ulg膮 i telefoni­cznie przekaza艂 Feldmannowi wyrazy sympatii.

Tak wi臋c pocz膮tek by艂 obiecuj膮cy.

Nie wpadli艣my jednak na to, 偶eby intensywniej zaj膮膰 si臋 偶yciem prywatnym jakiego艣 tam Wandera. Tym bardziej przykre by艂o p贸藕niejsze odkrycie, 偶e losy tej kampanii rozstrzygn臋艂y si臋 prawdopodobnie nie w jakim艣 z poblis­kich centr贸w w艂adzy, ale po prostu w czyim艣 艂贸偶ku.


7

Pe艂ni dobrej woli i najlepszych intencji — wszystko jedno, kto w to uwierzy czy te偶 b臋dzie musia艂 uwierzy膰

Genera艂 Keilhacke stara艂 si臋 w艂a艣nie, zgodnie z zaleceniami, odgrywa膰 wielkiego, zas艂u偶onego wodza, stale gotowego do dzia艂ania i osobi艣cie troszcz膮ce­go si臋 o najmniejsze drobiazgi. Teraz obserwowa艂 zapraw臋 fizyczn膮.

Motorem tego przedsi臋wzi臋cia by艂 znany magazyn ilust­rowany, zainspirowany z kolei przez Wandera. Prawie sto zad贸w wypina艂o si臋 w stron臋 genera艂a, kt贸ry spogl膮da艂 na nie z dobrotliwym u艣miechem. W艂a艣nie w tej sytuacji zo­sta艂 sfotografowany.

133


Wander referowa艂 tymczasem dalej: — Du偶o bardziej skuteczne jest ci膮g艂e demonstrowanie ch臋ci zachowania czysto艣ci obyczajowej, co zawsze spotyka si臋 z pozytywn膮 reakcj膮 szerokiej opinii publicznej.

Genera艂 dalej przechadza艂 si臋 z min膮 znawcy wzd艂u偶 szereg贸w p贸艂nagich m臋skich tors贸w, staraj膮c si臋 tym ra-

134


zem spogl膮da膰 rzeczowo. Towarzysz膮cy im fotografowie z uznaniem skin臋li w stron臋 Wandera. Ludzie to kupi膮: p贸艂­nadzy m臋偶czy藕ni i zachodnioniemiecki majestat general­ski. Keilhacke posiada艂 na szcz臋艣cie profil wodza kwalifi­kuj膮cy si臋 do podr臋cznik贸w szkolnych.

135


Oniemia艂y i kompletnie zagubiony genera艂 spogl膮da艂 te­raz w dal, sprawiaj膮c jednak wra偶enie pewnej monumen­talno艣ci.

Fotografowie pracowali z zachwytem, pewni, 偶e odkryli w艂a艣nie nowego geniusza pola walki, gdy偶 genera艂 tak w艂a艣nie teraz wygl膮da艂. Jego wzrok b艂膮dzi艂 z godno艣ci膮 ponad setk膮 zadk贸w.

— Pewnie jest pan cholernie ciekawy, nieprawda偶?

— zapyta艂 Maksymilian Morgenrot powitawszy Wandera.
Niespokojnie miota艂 si臋 po klatce swojego biura. — A co
pana ciekawi? Moje zachowanie, moja opinia, mo偶e jaka艣
propozycja?

— Przyszed艂em wy艂膮cznie dlatego, 偶e mnie pan zaprosi艂

— oznajmi艂 Wander nie zajmuj膮c miejsca, szybkim spoj­
rzeniem obrzuci艂 biurko dyrektora: zdj臋cie w srebrnej

136


ramce jeszcze tam sta艂o. — Je偶eli dobrze pana zrozumia­艂em, chcia艂 mi pan przekaza膰 pewne materia艂y.

Maksymilian Morgenrot sprawia艂 wra偶enie, jakby chcia艂 si臋 pohu艣ta膰 na ci臋偶kich zas艂onach okiennych. — Ostro si臋 bierzecie do dzie艂a, przynajmniej ja tak to widz臋.

Karl Wander usiad艂, ale nie przy biurku, tylko w fotelu stoj膮cym ko艂o drzwi. — C贸偶 mog臋 jeszcze zrobi膰, 偶eby pana uspokoi膰?

137


Maksymilian Morgenrot rzuci艂 si臋 do swego biurka, za­g艂臋bi艂 w fotel, mechanicznym ruchem przysun膮艂 do siebie fotografi臋 w srebrnej ramce i zauwa偶y艂 zasmuconym to­nem: — Je偶eli jeszcze w dalszym ci膮gu musz臋 panu wyja艣­nia膰, czego od pana naprawd臋 chc臋, to nie jest pan chyba wart pieni臋dzy, kt贸re chc臋 w pana zainwestowa膰.

Wander skin膮艂 g艂ow膮 i aby ukry膰 zaskoczenie uda艂, 偶e si臋 zastanawia. — O ile rozumiem, chce pan porozmawia膰 na temat Ewy.

138


— odpowiedzia艂 stary Morgenrot. — Nie mog臋 sobie po­
zwoli膰 na 偶adn膮 偶膮dz臋 zemsty czy inne g艂upstwa. Chc臋
zna膰 fakty i samemu si臋 zabezpieczy膰. Wiedz膮c, do czego
kto艣 jest zdolny, mo偶na si臋 odpowiednio przygotowa膰.

— Robi pan post臋py, ma pan szanse zarobi膰 swoje dzie­
si臋膰 tysi臋cy.

Karl Wander wypatrzy艂 doktora Bergnera pod szpitalem i zawl贸k艂 go do knajpy matki Jeschke, gdzie oczekiwa艂 ju偶 na nich Kohl. Zarezerwowa艂 stolik z ty艂u w k膮cie, zam贸wi艂 ch艂odne Chablis, niewinnie wygl膮daj膮ce, pachn膮ce korze­niami i skutecznie pozbawiaj膮ce zahamowa艅 francuskie bia艂e wino. Bardzo im smakowa艂o, Kohl by艂 niezwykle roz­mowny, opowiada艂 o swojej pracy, o nie wyja艣nionych przypadkach. W ko艅cu szybko zszed艂 na temat kryminalis­t贸w pomagaj膮cych w powolnym u艣miercaniu innych ludzi, docieraj膮c w ten spos贸b do doktora Barranskiego.

— To nie ma nic wsp贸lnego z w艂a艣ciwym rozumowaniem,
tego si臋 po prostu nie robi — broni艂 si臋 Bergner. — A mo偶e
pan, panie inspektorze, z艂o偶y艂by donos na koleg臋?

139


- Ale偶 oczywi艣cie — odpowiedzia艂 ten z przekonaniem.

— Ju偶 to robi艂em, nawet kilkakrotnie i zawsze z pe艂nym
przekonaniem. Jak m贸g艂bym jako uczciwy policjant tolero­
wa膰 obok siebie kryminalist贸w?

Kohl ws艂uchiwa艂 si臋 z lubo艣ci膮 w k艂贸tni臋 swoich rozm贸w­c贸w, poniewa偶 wszystko rozwija艂o si臋 wed艂ug wcze艣niej ustalonego z Wanderem planu. Pomy艣la艂 tylko: — Oby nasz partner nie rozwin膮艂 si臋 za szybko i za daleko!

— Przecie偶 sam pan w to nie wierzy.

140


Wander z trudno艣ci膮 opanowa艂 rado艣膰, ale Kohl mocnym chwytem przytrzyma艂 go za r臋k臋. Nast臋pnie r贸wnie 艂agod­nie kontynuowa艂: — Pa艅ska znajoma powierzy艂a wi臋c panu te wiadomo艣ci, w takim razie nie musz臋 si臋 chyba upew­nia膰, czy ta m艂oda dama jest godna zaufania?

— Nie mam panu nic do powiedzenia — zapewni艂a Sa­bina von Wassermann-Westen spogl膮daj膮c Wanderowi ponad g艂ow膮. — A to, co mi pan chce wyja艣ni膰, nie in­teresuje mnie.

141


Spotkali si臋 w Kolonii, w kawiarni „Pod dzwonem". Ota­cza艂 ich blask chromowanej, wypolerowanej elegancji, a przyt艂umione 艣wiat艂a odbija艂y si臋 w ciemnym lakierze. Siedz膮cy wok贸艂 ludzie zdawali si臋 mie膰 na twarzach kos­metyczne maski i wygl膮dali jak zdj臋ci z ok艂adek bruko­wych magazyn贸w. Wszyscy wpatrywali si臋 w szkar艂atn膮 sukni臋 Sabiny.

Sabina von Wassermann-Westen spojrza艂a na niego po­gardliwie. — Kilka podstawowych regu艂 na u偶ytek dnia codziennego nawet panu nie powinno by膰 obce. Na przy­k艂ad: to, co jeden wygrywa, drugi przegra艂. Mo偶na spa膰 z kim si臋 chce, kto艣 i tak zostanie przy tym zdradzony. Kto kocha, zawsze gdzie艣 budzi nienawi艣膰. Trzeba si臋 z tym pogodzi膰.

142


— O ni膮? Czy o miliony, kt贸re mia艂a odziedziczy膰?
Sabina wyprostowa艂a si臋, przekonywaj膮co demonstruj膮c

swoj膮 figur臋, szkar艂atny jedwab sukni opina艂 efektownie jej tu艂贸w. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, co robi艂o jeszcze wi臋k­sze wra偶enie. Cicho powiedzia艂a: — Zapomn臋 o tej uwa­dze, kt贸ra przed chwil膮 pad艂a, bo jestem w pewien spos贸b wspania艂omy艣lna. Tak偶e wobec pana, o czym pan by膰 mo­偶e wcale nie wie. To przecie偶 dzi臋ki mnie mo偶e pan tutaj zarabia膰.

— Czy oczekuje pani mojej wdzi臋czno艣ci?

143


Sabina chwyci艂a swoj膮 szklank臋 i jej zawarto艣ci膮 chlus­n臋艂a Wander owi w twarz. Nast臋pnie wsta艂a i wysz艂a, kro­cz膮c dumnie i z pozorn膮 godno艣ci膮 pomi臋dzy gapi膮cymi si臋 lud藕mi.

O tym wydarzeniu wypowiada艂 si臋 p贸藕niej zgodnie tuzin 艣wiadk贸w, z kt贸rych 偶aden nie wzi膮艂 strony Wandera.

144


Marlena Wiebke prawie niezauwa偶alnie skin臋艂a g艂ow膮 i jakby z ulg膮 zapyta艂a: — Czy co艣 jeszcze?

— No c贸偶, mogliby艣my na przyk艂ad porozmawia膰 jesz­
cze o kluczach, zwyk艂ych kluczach do apartament贸w. Wy­
daje mi si臋, 偶e z 艂atwo艣ci膮 mog艂aby mi pani udzieli膰 pew­
nych informacji, poniewa偶, o ile wiem, to biuro ma bezpo­
艣redni wp艂yw na liczne firmy budowlane, do kt贸rych
nale偶膮 z kolei agencje wynajmu mieszka艅. Jedna z nich
przekaza艂a pani Wassermann-Westen pewn膮 ilo艣膰 kluczy,
by膰 mo偶e tylko dwa. Chcia艂bym wiedzie膰, na czyje zlece­
nie i w czyim posiadaniu znajduje si臋 trzeci klucz.

145


W celu rutynowego om贸wienia wynik贸w akcji spotkali si臋 tym razem w biurze Kruga. Zgodnie ze sprawdzon膮 praktyk膮 siedzieli tylko we trzech, poniewa偶 uk艂ad ten by艂 w zasadzie tym samym co poufna rozmowa w cztery oczy.

Mi臋dzy nimi spoczywa艂y akta. Te zawiera艂y jednak wy艂膮­cznie sprawozdania strony trzeciej, wycinki prasowe, ko­pie dokument贸w i materia艂 statystyczny. Nie by艂o tu 偶ad­nych dopisk贸w pochodz膮cych od Feldmanna czy od Kru­ga, 偶adnych uwag na marginesie, 偶adnych podpis贸w. Nawet ok艂adki nie zawiera艂y wskaz贸wek 艣wiadcz膮cych o pochodzeniu dokument贸w.

R贸wnie偶 Wander przyswoi艂 sobie te metody zabezpie­czenia, kt贸re nie bez podziwu uwa偶a艂 za niemal doskona艂e.

146


Nie dostarcza艂 偶adnych tekst贸w pisanych, a na naradach pojawia艂 si臋, podobnie jak Krug, wy艂膮cznie z notatkami, kt贸re zaraz potem niszczy艂. Sam minister pos艂ugiwa艂 si膮 wy艂膮cznie swoj膮 godn膮 podziwu pami臋ci膮.

Krug zauwa偶y艂, 偶e jego minister nieco zesztywnia艂, cho­cia偶 jego twarz nie zdradza艂a najmniejszego poruszenia. Postanowi艂 wi臋c szybko przej艣膰 do nast臋pnego punktu. — Panie ministrze, pa艅skie przem贸wienie do Zwi膮zku Wyp臋­dzonych okaza艂o si臋 bardzo efektownym wst臋pem. Podob­nie dobry efekt odnios艂y starannie przygotowane wywiady z genera艂em Keilhacke, co przyczyni艂o si臋 do zwi臋kszenia aktywno艣ci innych genera艂贸w. We w艂a艣ciwy spos贸b w艂膮­cza si臋 cz臋艣膰 naszej prasy, a do tego niekt贸rzy komentato­rzy radiowi i telewizyjni. Nawet przewodnicz膮cy komisji obrony zaczyna w spos贸b wysoce ostro偶ny dzia艂a膰.

— Mo偶na mu zreszt膮 dopom贸c — wtr膮ci艂 Wander.
— Mam wyja艣ni膰, w jaki spos贸b?

Minister uni贸s艂 ostrzegawczo d艂o艅. — Ewentualne szcze­g贸艂y przekroczy艂yby ramy dzisiejszego spotkania i s膮


wy艂膮cznie pa艅sk膮 spraw膮 — wyja艣ni艂 Wanderowi tonem pe艂nym zaufania. — Chodzi mi przede wszystkim o ca艂o艣膰 dzia艂a艅, kt贸re musz膮 by膰 przekonywaj膮ce.

— o艣wiadczy艂 minister Feldmann ze 艣mierteln膮 powag膮. —
Wszystko powinno odbywa膰 si臋 przy 艣cis艂ym przestrzega­
niu demokratycznych regu艂.

— Wszystko powinno si臋 teraz rozegra膰 bardzo szybko

— doda艂 Krug. — Decyduj膮cy b臋dzie najbli偶szy weekend,
a zaraz potem parlament b臋dzie m贸g艂...

148


wiadomo艣ci opinii publicznej, zinterpretowano by to zape­wne jako zdrad臋 stanu. A wi臋c, panowie, do czasu mojej rozmowy z kanclerzem ani s艂owa! 呕adnych aluzji, nazwisk! Nakazuje to interes pa艅stwa!

— Prawie nie wierzy艂em oczom i uszom. Go艣膰 wtoczy艂 si臋 do
naszych koszar jak czo艂g, a zaraz potem strzeli艂 tak膮 m贸wk臋,
偶e mi 艂zy w oczach stan臋艂y. Mo偶na by艂o po prostu p臋kn膮膰 ze
艣miechu! O czci i godno艣ci cz艂owieka, a zw艂aszcza 偶o艂nierza.
O moralno艣ci i obyczajowo艣ci! Wo艂a艂, 偶e nie zamierza wi臋cej
tolerowa膰 w swoim otoczeniu 偶adnych 艣wi艅stw! A potem
poprosi艂 nas, 偶eby mu w tym dziele dopom贸c, bo nale偶y to
do naszych obowi膮zk贸w! Odzew by艂 natychmiastowy i us艂y­
sza艂 w艂a艣nie to, co najwyra藕niej chcia艂 us艂ysze膰. W nieca艂e
dwie godzinki major Drau, ta brudna 艣winia, by艂 na zawsze
znowu w cywilu. Panie Wander, jak偶e艣 pan to za艂atwi艂?

— Zupe艂nie przypadkowo poci膮gn膮艂em za w艂a艣ciwy
sznurek — odpar艂.

Spotkali si臋 znowu w tej samej knajpie, usiedli w k膮cie i zam贸wili szampana. F眉nfinger stwierdzi艂, 偶e swoich przy­zwyczaje艅 nie zmieni, a tym bardziej, 偶e jest co oblewa膰.

— Dlatego dzisiaj ja stawiam! — oznajmi艂. Sk艂oni艂 nast臋pnie
dwie wypoczywaj膮ce panienki wiadomej profesji do od­
dalenia si臋 na co najmniej cztery metry, nie wykluczaj膮c
p贸藕niejszego skorzystania z ich us艂ug.

149


F眉nfinger z namaszczeniem rozpi膮艂 bluz臋 munduru, si臋­gn膮艂 g艂臋boko do kieszeni i wyci膮gn膮艂 gruby zwitek papie­r贸w zwi膮zany gumk膮. Rzuci艂 go Wanderowi i doda艂: — Za­warto艣膰: pami臋tnik, trzy poetyckie wyznania, pi臋膰 list贸w i do tego osiem adres贸w. Zadowolony?

Karl Wander wzi膮艂 papiery do r臋ki i szybko przejrza艂 ich zawarto艣膰. Spojrza艂 ponuro i powiedzia艂, na艣laduj膮c Fiinfin-gera: — Zadowolony to za ma艂o, ale tak strasznie zachwy­cony to jednak oczywi艣cie nie jestem.

150


— Czy nie mia艂em ju偶 przyjemno艣ci pozna膰 pana?

— spyta艂 uprzejmie przewodnicz膮cy komisji obrony.

— O ile si臋 nie myl臋, spotkali艣my si臋 u pani baronowej.

— Nie myli si臋 pan — odpar艂 r贸wnie uprzejmie Wander.

— Ale musz臋 niestety zakwestionowa膰 twierdzenie, 偶e by­
艂a to przyjemno艣膰.

Osobnik z twarz膮 belfra i 艣wiadcz膮cym o wewn臋trznej energii podbr贸dku u艣miechn膮艂 si臋 z wytrenowan膮 cierp­liwo艣ci膮. — Piastuj膮c m贸j urz膮d musz臋 by膰 przygotowany na wiele nieprzyjemno艣ci: uprzedzenia, pom贸wienia, in­trygi a nawet pr贸by szanta偶u... Oczywi艣cie, z pewno艣ci膮 nie z pana strony, tym bardziej 偶e zaanonsowa艂 pana przy­bycie m贸j wieloletni kolega partyjny Krug. Czy przybywa pan z okre艣lon膮 misj膮?

— Mam pana zaprosi膰 na kolacj臋 — odpowiedzia艂
z u艣miechem Wander. — Dostarcz臋 r贸wnie偶 pewnego in­
teresuj膮cego materia艂u do rozmowy.

Przewodnicz膮cy przyj膮艂 Wandera w siedzibie parlamen­tu, w oddanym mu do dyspozycji pokoju. Pod艂oga by艂a pokryta jasnozielon膮 wyk艂adzin膮, 艣ciany kry艂y si臋 pod boazeri膮 z ciemnobr膮zowego drewna, za艣 sufit i zas艂ony

151


b艂yszcza艂y 艣nie偶nobia艂o. Pomieszczenie nie kipia艂o wi臋c przepychem, ale emanowa艂o z niego dostoje艅stwo.

— Niech si臋 pan rozgo艣ci — zaprosi艂 przewodnicz膮cy
wskazuj膮c na sk贸rzany fotel.

Wander za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋 i stwierdzi艂: — Sprawia pan wra偶enie cz艂owieka beztroskiego.

Przewodnicz膮cy za艣mia艂 si臋 beztrosko. — Domy艣lam si臋, do czego pan zmierza. Chodzi zapewne o pewien fakt, kt贸­ry w swoim czasie zosta艂 sztucznie rozdmuchany przez wschodni膮 propagand臋, a nast臋pnie u nas ca艂kowicie wy­ja艣niony — Wander zosta艂 pocz臋stowany najlepszymi ha-wa艅skimi cygarami ze srebrnej szkatu艂ki przeznaczonymi zapewne dla szczeg贸lnych go艣ci. Za takiego niew膮tpliwie przewodnicz膮cy go instynktownie uzna艂. — W roku 1944 zosta艂em wpl膮tany w proces, w kt贸rym chodzi艂o o domnie­man膮 zdrad臋 ojczyzny — wyja艣ni艂 swojemu rozm贸wcy. — Moje zeznanie jako 艣wiadka nie mog艂o jednak zapobiec skazaniu oskar偶onego na kar臋 艣mierci.

Po raz pierwszy nast膮pi艂a zauwa偶alna reakcja. Przewod­nicz膮cy otworzy艂 usta i pozosta艂 tak przez chwil臋. Z pew-

- 152


nym wysi艂kiem odpowiedzia艂: — Przecie偶 to, co pan suge-i ruje, jest ca艂kowicie niemo偶liwe!

153


zdj臋膰. — Strasznie jestem ciekawy, jaki偶 to wykr臋t pan te­raz znajdzie.

Sandman otworzy艂 szuflad臋 biurka i wyci膮gn膮艂 z niej bu­telk臋 whisky i dwie szklanki. — Napijmy si臋 najpierw! Oby nie po raz ostatni! — Nape艂ni艂 obie szklanki i jedn膮 pod­sun膮艂 Wanderowi.

154


ne, 偶eby nie powiedzie膰: osobiste zwi膮zki. Zwi膮zki, kt贸re
zataczaj膮 podejrzanie szerokie kr臋gi.

Zdj臋cie, kt贸re Wander ujrza艂 tym razem, przedstawia艂o pewne eleganckie towarzystwo, w typie okre艣lanym tutaj jako niewielkie, ale starannie dobrane. By艂o to mniej wi臋­cej dwunastu pan贸w, prawie wszyscy we frakach, na pier­siach ordery, oraz panie, oko艂o sze艣ciu, w sukniach wie­czorowych. Pomi臋dzy nimi by艂o dw贸ch ministr贸w, dw贸ch ambasador贸w, jeden genera艂 oraz inne osobisto艣ci z grona obecnej elity. Po艣rodku sta艂 Feldmann.

155


Sabina, nasza baronowa, przypuszczalnie ju偶 od kilku lat jest, jak to si臋 m贸wi, zaprzyja藕niona z Feldmannem. Ozna­cza to, 偶e robi on dla niej pewne rzeczy, a ona z kolei w ramach wdzi臋czno艣ci jest gotowa zrobi膰 to i owo dla niego.

Przez chwil臋 patrzyli na siebie, potem Sandman roze­艣mia艂 si臋 tubalnie. — Ch艂opie — najlepszy z pana pokerzy-sta, jakiego spotka艂em! Ci膮gle pan pr贸buje blefowa膰!

Sandman wyj膮艂 z teczki nast臋pn膮 fotografi臋 i tryumfalnie podni贸s艂 j膮 do g贸ry pokazuj膮c Wanderowi. — W艂a艣nie to znalaz艂em podczas porz膮dkowania starych papier贸w, kt贸re dziesi臋膰 lat temu dosta艂y si臋 za pana po艣rednictwem w mo­je r臋ce. Oto niegdysiejszy enfant terrible bundeswery prywatnie!

Jak atutow膮 kart臋 rzuci艂 nast臋pnie na st贸艂 zdj臋cie przed­stawiaj膮ce Wandera. Ten spojrza艂 na nie kr贸tko. By艂 w mundurze oficerskim na balu prasy w Monachium. Wy­ra藕nie weso艂o nastrojony m艂ody cz艂owiek, szczup艂y i przy­stojny. Z u艣miechem wpatruje si臋 w dziewczyn臋 u swojego boku. By艂a to Sabina!

Karl Wander energicznie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. — Owszem, przyznaj臋, 偶e zna艂em Sabin臋 Wassermann, jak si臋 w贸wczas

156


nazywa艂a. Nast臋pnie jednak nasze drogi rozesz艂y si臋 w niezbyt 艂adny spos贸b, mo偶e przy jakiej艣 okazji opowiem panu o tym. S膮dzi艂em potem, 偶e sko艅czy艂em z ni膮 bez 偶alu i definitywnie. Spotka艂em j膮 dopiero tutaj, najpierw osobi艣­cie, a potem na oprawionej w srebrne ramki fotografii na biurku Maksymiliana Morgenrota. Powinien pan sam to sprawdzi膰, Peter.

— Nie omieszkam — odpar艂 z ulg膮, wyra藕nie o偶ywiony. — Z tej sytuacji zaczynaj膮 wynika膰 zupe艂nie nowe aspekty.

Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 si贸dma

O problematyczno艣ci ustalania wi膮偶膮cych regu艂 — stale trzeba si臋 liczy膰 z tym, 偶e nie wszyscy si臋 b臋d膮 do nich stosowa膰.

Kiedy rozpocz臋艂o si臋 wielkie przedstawienie, d艂a laik贸w wygl膮daj膮ce niezwykle przekonywaj膮co, zabra艂em si臋 za przywleczone przez kt贸rego艣 z naszych m艂odych pracow­nik贸w tak zwane o艣wiadczenie jednego z szef贸w policji kryminalnej. Zapewnia艂 on w nim co nast臋puje: „Musz臋 zaprzeczy膰 twierdzeniu, 偶e w moim wydziale kiedykol­wiek dosz艂o do odsuni臋cia kt贸regokolwiek z funkcjonariu­szy od prowadzenia jakiejkolwiek sprawy". Chodzi艂o przy tym o Kohla. A dalej: „Je偶eli jednak powsta艂o takie wra偶e­nie, to mog艂o by膰 one jedynie wynikiem administracyjno--technicznie uwarunkowanej konieczno艣ci zmiany stosun­k贸w kompetencji".

Zbyt wiele mi to w贸wczas nie m贸wi艂o, tym bardziej, 偶e odnosz臋 si臋 z wyra藕n膮 niech臋ci膮 do biurokratycznej niem­czyzny. Poprzestanie na tym by艂o oczywi艣cie b艂臋dem. Za r贸wnie ma艂o znacz膮ce uznali艣my w贸wczas dor臋czone mi sprawozdanie na temat pewnej rozmowy z przewodnicz膮­cym komisji obrony nagranej w „p贸藕nych godzinach noc­nych" na ta艣m臋 magnetofonow膮. Zawiera艂a ona mi臋dzy inny­mi nast臋puj膮ce sformu艂owania: „pani baronowa wydawa艂a

157


mi si臋 wi臋c osob膮 o wysokiej pozycji towarzyskiej... tym bardziej, 偶e nale偶膮cy do jej najbli偶szych znajomych pan mi­nister... co stwarza艂o atmosfer臋 zaufania...".

I tak dalej. Zwyk艂a lu藕na rozmowa, pomy艣la艂em. Zauwa­偶y艂em jednak, 偶e Fe艂dmann i Wassermann-Westen jad膮 jak gdyby na tym samym w贸zku. Poza tym: oboje obrabiaj膮, zapewne wsp贸lnie, przewodnicz膮cego komisji obrony. Ko­go poza tym? Dlaczeg贸偶 by nie? Polityka i interes nigdy nie by艂y dla mnie sk艂贸conymi bra膰mi. Ludzi pokroju Wan-dera na szcz臋艣cie nie ma za du偶o.

Na jego temat mia艂em wkr贸tce stosy materia艂贸w, kt贸re jedynie pobie偶nie przegl膮da艂em, poniewa偶 nie mo偶na si臋 ju偶 by艂o z nich dowiedzie膰 niczego zdecydowanie nowego. Jego portret rysowa艂 si臋 jednak coraz wyra藕niej.

Najwidoczniej mieli艣my do czynienia z egzemplarzem lekkomy艣lnie apolitycznym, dja kt贸rego osobiste uczucia zawsze mia艂y pierwsze艅stwo. Zaproponowa艂em Sandmano-wi, 偶eby sobie z nim da艂 spok贸j, jednak Sandman w tym punkcie nie dawa艂 si臋 przekona膰. Twierdzi艂, 偶e wi臋kszo艣膰 tych zgromadzonych „ocen" to bezczelne insynuacje, po­niewa偶 ich dor臋czyciele mieli czelno艣膰 podsumowywa膰 ca­艂e 偶ycie cz艂owieka w kilku linijkach.

Jedna z tych ocen pochodzi艂a od niejakiego Unterpoin-tera, profesora gimnazjum, by艂ego nauczyciela Wandera. Pisa艂 on: „...wszystko trzeba widzie膰 w nale偶ytych uwarun­kowaniach, ...by艂 niew膮tpliwie zdolnym uczniem, ...mimo to jakby czym艣 obci膮偶ony, ...najwyra藕niej nigdy nie czu艂 si臋 do艣膰 uhonorowany ...pochodz膮c z prostego 艣rodowis­ka ... ojciec 艣lusarz czy co艣 w tym rodzaju ... matka choro­wita ... nie przyznaj膮c si臋 do tego cierpia艂 z powodu swo­jego pochodzenia...".

Wander mia艂 siln膮 sk艂onno艣膰 do literacko brzmi膮cych komuna艂贸w. By膰 mo偶e powinien raczej zosta膰 poet膮, pisa艂 przecie偶 wszelkie mo偶liwe rzeczy. Kr贸tko m贸wi膮c ideal­ny dostawca tekst贸w. Od czasu do czasu pozwala艂 sobie na sformu艂owania typu: „Struktury organizacyjne ka偶dej w艂a­dzy s膮 pewne swojej egzystencji tylko wtedy, gdy uda im si臋 wyhodowa膰 mo偶liwie jak najwi臋ksz膮 liczb臋 g艂upich, na­iwnych i pos艂usznych poddanych". Jest to oczywi艣cie pra-

158


wda, jednak emocjonalne uniesienia z tego powodu dowo­dz膮 偶a艂osnej nie偶yciowo艣ci.

Podobnie zreszt膮 jak stwierdzenie: ,,Jedyny testament naszych ojc贸w to totalna plajta".

No i co z tego?

Taki w艂a艣nie by艂 ten poczciwina, mia艂 w sobie co艣 ze 艣wiatowego rewolucjonisty w wersji kieszonkowej. Nie by­艂o to w sumie nic szkodliwego, poniewa偶 nawet 艣rednio m膮drzy w艂adcy toleruj膮 nadwornych b艂azn贸w. K艂opoty za­czynaj膮 si臋 dopiero, gdy zaczynaj膮 oni nap艂ywa膰 stadami, pocz膮tkowo nawet niewielkimi.

Tak w艂a艣nie teraz si臋 sta艂o. N


8

W 艣rodku tajfunu mo偶e by膰 strefa ciszy. Na ni膮 w艂a艣nie trzeba uwa偶a膰!

C

o mog臋 dla pana zrobi膰? — zapyta艂 uprzejmie pe艂­nomocnik do spraw obrony. — Nic! — odpar艂 siadaj膮c Wander. Lekcewa偶膮cym spojrzeniem obrzuci艂 wn臋trze. By艂o to przeci臋tne biuro g贸rnej klasy 艣redniej, wy艣cielone pot臋偶nym, seryj­nie tkanym dywanem, zastawione niezgrabnymi, tanimi meblami.

Obecny pe艂nomocnik do spraw obrony, by艂y deputowa­ny, podobnie jak i poprzednicy z wykszta艂cenia prawnik, do tego oficer rezerwy, najwyra藕niej umia艂 ju偶 sobie pora­dzi膰 ze swoj膮 nie艂atw膮, a obecnie wr臋cz bardzo trudn膮 ro­l膮. Jego zm臋czone oczy spogl膮da艂y cierpliwie, a m臋ska twarz emanowa艂a demonstracyjnym przem臋czeniem. Wszystko to budzi艂o uczucie g艂臋bokiego zaufania.

Pe艂nomocnik wzi膮艂 papiery do r臋ki: pami臋tnik, wiersze, listy i adresy. Pospiesznie przekartkowa艂 zawarto艣膰 i zacis­n膮艂 z臋by, a jego twarz zabarwi艂a si臋 na szaro. Wanderowi


przypomina艂o to scen臋 z hollywoodzkiego filmu, kiedy za chwil臋 ma zabrzmie膰 przejmuj膮co g艂o艣na muzyka. Motyw katastrofy.

Ten wr臋czy艂 mu kartk臋, na kt贸rej pismem maszynowym podane by艂y r贸偶ne informacje na temat Ewertza, dyrektora departamentu w ministerstwie obrony. Chodzi艂o o przyj臋­cie 艂ap贸wek na sum臋 dwudziestu i sze艣膰dziesi臋ciu o艣miu tysi臋cy marek. Podano tak偶e daty, nazwy bank贸w i numery kont.

James Leinberger przeczyta艂 i z nie zmienionym wyra­zem twarzy stwierdzi艂: — U偶yteczne, je偶eli uda si臋 udo­wodni膰!

162


Karl Wander spojrza艂 na opr贸偶nion膮 ju偶 prawie w jednej trzeciej butelk臋 i ostro偶nie powiedzia艂: — Chcia艂bym wie­dzie膰 co艣 wi臋cej na temat ministra Feldmanna, a zw艂aszcza jego 偶ycia prywatnego.

Na bladym, wyniszczonym obliczu Jamesa zakwit艂 gry­mas u艣miechu. — Niezale偶nie od tego, w kt贸rym miejscu jej spokojnego mieszkanka si臋 sta艂o, siedzia艂o czy le偶a艂o, dostrzega艂o si臋 jego. JEGO — wielkimi literami. Na jej stoliku nocnym sta艂o JEGO zdj臋cie paradne: ON jako obie­cuj膮cy m膮偶 stanu i potencjalny ojciec narodu. W poprzek zdj臋cia, na brzuchu i piersi, widnia艂a wypisana przez

163


niego pot臋偶nymi literami dedykacja: dla Eriki Ritter, mojej zawsze wiernej wsp贸艂pracownicy, z podzi臋kowaniem za wzorowo wype艂niane obowi膮zki.

Karl Wander z uwag^ nape艂ni艂 szklank臋 go艣cia. James spojrza艂 na ni膮 pod 艣wiat艂o, u艣miechn膮艂 si臋 znowu i kon­tynuowa艂: — Cieszy艂a Feldmanna wiernym wype艂nianiem obowi膮zk贸w przez ponad rok. Potem pozby艂 si臋 jej, chyba najlepsz膮 z mo偶liwych metod: poprzez awans i mianowanie na urz臋dnika pa艅stwowego.

164


— Przejrza艂a mnie pani, podobnie zreszt膮 jak m贸j przy­
jaciel Peter Sandman i B贸g jeden wie, kto jeszcze! Tak,
jestem czym艣 w rodzaju s臋pa! Troszcz臋 si臋 jedynie o m贸j
偶o艂膮dek i usi艂uj臋 sprzedawa膰 sw贸j m贸zg. Resztki charak­
teru odda艂em do przechowalni baga偶u na lotnisku Kolonia
Wahn. Nie jest to jednak przyczyn膮, dla kt贸rej nie mog艂a­
by mnie pani zaanonsowa膰 szefowi.

Niewzruszona odpar艂a: — Ja mam swoj膮 prac臋, pan ma swoj膮 — nasze zadania wcale nie musz膮 by膰 zgodne. W ka偶dym razie w dniu dzisiejszym nie ma dla pana wol­nego terminu.

— Nawet, je偶eli musz臋 porozmawia膰 z Krugiem o wa偶­
nym telegramie? Oto on!

Poda艂 jej telegram, ale panna Wiebke da艂a mu do zro­zumienia, 偶e nie chce go wzi膮膰 do r臋ki. Wobec tego po艂o­偶y艂 go na biurku i przesun膮艂 w jej stron臋. Marlena udawa­艂a, 偶e nie zwraca na niego uwagi, ale szybkim spojrzeniem zarejestrowa艂a tre艣膰:

R脫呕A ZASADZONA ZGODNIE Z UMOW膭 STOP KWIT­NIE 艁ADNIE ALE W UKRYCIU STOP OCZEKUJ臉 SZYBKIE­GO POTWIERDZENIA STOP

Z POZDROWIENIAMI F脺NFINGER

— Co to ma znaczy膰? — zapyta艂a z widocznym zak艂opota­
niem. — W zasadzie brzmi to podobnie idiotycznie jak
wszystko, czym si臋 pan zajmuje.

— Podejrzewam, 偶e nic pani na ten temat nie wie

— stwierdzi艂 rozweselony.

— Oczywi艣cie, 偶e nie — zapewni艂a prawie gwa艂townie
Marlena. — Mnie w ka偶dym razie nie p艂ac膮 za wtr膮canie
si臋 w sprawy innych ludzi, zostawiam to takim, kt贸rzy czu­
j膮 si臋 do tego powo艂ani. Zaraz zamelduj臋 panu Krugowi, 偶e
prosi pan o natychmiastow膮 rozmow臋.

Konstantin Krug wyszed艂 mu naprzeciw a偶 do przedpo­koju podaj膮c nawet r臋k臋. Jego twarz nie wyra偶a艂a jednak 偶adnej emocji poza przylepionym lekkim u艣mieszkiem.

— Czy ma pan dla mnie co艣 wa偶nego?

— Z magazynu bundeswery w okolicach Koblencji znik­
n臋艂a przed dwoma lub trzema dniami pewna skrzynka.

165


Konstantin Krug chwyci艂 za s艂uchawk臋 telefonu. — Pro­sz臋 natychmiast po艂膮czy膰 mnie z ministrem!

166


Minister Feldmann przyj膮艂 Wandera, samego, w Kolonii. W dodatku, jak powiedzia艂, pomi臋dzy dwiema wa偶nymi naradami. Spotkali si臋 w domu, kt贸ry by艂 Wanderowi zna­ny, poniewa偶 nale偶a艂 do Sabiny Wassermann.

Ona sama nie pojawi艂a si臋. Minister, okryty wygodn膮 bon偶urk膮, siedzia艂 w du偶ym salonie i gestem zach臋ci艂 Wandera, aby podszed艂 bli偶ej. Wskaza艂 na stoj膮cy w贸zek barowy zastawiony butelkami, pojemnikami na l贸d i szk艂em. — Niech si臋 pan cz臋stuje, co panu odpowiada! Tylko, z 艂aski swojej, niech pan zostawi troch臋 w贸dki, b臋­dzie koniecznie potrzebna na nast臋pnej naradzie.

Minister zerkn膮艂 w bok, jakby przed chwil膮 pad艂a nie­zwykle poufna uwaga, co艣 jakby wyr贸偶nienie dla Wande­ra. Nast臋pnie powiedzia艂 jednak ch艂odnym i spokojnym tonem: — Krug doni贸s艂 mi w skr贸cie, o co chodzi. Je偶eli wszystko jest prawd膮, zadziwiaj膮cy wypadek! Prosz臋 o szczeg贸艂y.

Karl Wander siedzia艂 na tym samym miejscu, gdzie jesz­cze kilka dni temu rozmawia艂 z Sabin膮. Prawie tymi samy­mi s艂owami, co wobec Kruga, by艂y wszak dobrze przemy艣­lane, zrelacjonowa艂 jeszcze raz ca艂e zaj艣cie. Minister przy­s艂uchiwa艂 si臋 z wielk膮 uwag膮, a na jego twarzy ukazywa艂 si臋 coraz szerszy u艣miech zadowolenia.

167


Minister odczeka艂 chwil臋, nast臋pnie wzi膮艂 szklank臋, nala艂 sobie wody mineralnej i oznajmi艂: — Zgoda! Mo偶e pan przekaza膰 temu Sandmanowi swoje materia艂y, tylko prosz臋 mu zwr贸ci膰 uwag臋, 偶e tylko pan ma na nie wy艂膮czno艣膰. Niech za wcze艣nie nie wysnuwa pochopnych wniosk贸w.

168


podyni膮 tego domu 艂膮czy mnie pewna za偶y艂o艣膰, to, co w na­szych kr臋gach rozumie si臋 pod tym poj臋ciem. To prawda. W ka偶dym razie by艂a to prawda, jeszcze par臋 tygodni temu.

To o艣wiadczenie minister przyj膮艂 z przyjacielsk膮 niedba-艂o艣ci膮. — Przyja藕艅 z Sabin膮 wydawa艂a mi si臋 zawsze wiel­kim, cudownym darem losu, w ka偶dym razie dla mnie. Je­dnak w gruncie rzeczy od pocz膮tku by艂o to dla nas obojga beznadziejne, z czym musieli艣my si臋 pogodzi膰. Nigdy przecie偶 nie m贸g艂bym si臋 rozsta膰 z moj膮 rodzin膮. Zrozu­mia艂by pan to, drogi panie Wander, gdyby pan ich pozna艂. Mo偶e nadrobimy to zaniedbanie?

169


— Szybko, musimy natychmiast jecha膰 do Kolonii.

— Kohl pe艂en nadziei spogl膮da艂 na swojego partnera. —
Przynios艂em co艣, co poprawi panu humor — z kieszeni
p艂aszcza wyci膮gn膮艂 p艂aski przedmiot wielko艣ci talerzyka,
zawini臋ty w szare p艂贸tno. — Co艣 w rodzaju prezentu
ode mnie.

Poda艂 Wanderowi bro艅. Ten wzi膮艂 j膮 i schowa艂. Potem burcz膮c i przeklinaj膮c Kohla, co by艂o tak czy owak bez­skuteczne, wsiad艂 ponownie do swojego wypo偶yczonego samochodu.

Po drodze do Kolonii jego pasa偶er mia艂 wystarczaj膮co du偶o czasu na wyja艣nienia i urz膮dzi艂 mu co艣 w rodzaju kr贸tkiego kursu dla pocz膮tkuj膮cych. — Decyduj膮ce zna-

170


czenie ma w艂a艣ciwie funkcjonuj膮cy 艣wiadek — t艂umaczy艂
Kohl. — To podstawowa regu艂a! Co mianowicie twierdz膮
jednomy艣lnie dwie osoby, tego trzecia nie jest w stanie
skutecznie podwa偶y膰. Dlatego te偶 b臋dzie pan moim 艣wiad­kiem, a ja pa艅skim!

planu. S艂uchaj膮c szczeg贸艂贸w Wander zwolni艂, jakby oba­wiaj膮c si臋, 偶e straci panowanie nad pojazdem. Kr臋c膮c g艂o­w膮 przypatrywa艂 si臋 pot臋偶nemu m臋偶czy藕nie u swego bo­ku. — Przecie偶 to zahacza o gangsterskie metody! A ja naprawd臋 uwa偶a艂em pana za str贸偶a prawa!

Kohl za艣mia艂 si臋 i dalej opowiada艂 o tym, jak sp臋dza艂 urlop: dzi臋ki wstawiennictwu doktora Bergnera nieomal zaprzyja藕ni艂 si臋 z ow膮 rejestratork膮 Barranskiego. — Ko­bieta, kt贸ra mnie nie rozczarowa艂a! — m贸wi艂. Twierdzi艂, 偶e obecnie zna najr贸偶niejsze nazwiska, godziny, zastosowanie r贸偶nych preparat贸w, spos贸b ich przekazywania, jak r贸w­nie偶 ceny.

— Dzisiaj, punktualnie o dziewi膮tej wieczorem, jedna
z dam ze sfer, kt贸re uwa偶aj膮 si臋 za wy偶sze, podda si臋 spe­
cjalnej kuracji Barranskiego. Jest to 偶ona jednego z po艂u­
dniowoameryka艅skich ambasador贸w. Dodaj pan gazu, 偶e­
by艣my zd膮偶yli na czas!

Na miejscu byli na dziesi臋膰 minut przed podan膮 godzi­n膮. Stali pod bram膮 jednego z dom贸w, w jednej z prze­cznic z ty艂u katedry. Na pierwszym pi臋trze znajdowa艂 si臋 gabinet doktora Barranskiego. Ruch by艂 niewielki. Staro­niemieckimi idyllicznymi uliczkami przemykali si臋 nielicz­ni przechodnie, najcz臋艣ciej parami. Latarnie spokojnie roztacza艂y 艣wiat艂o.

171


Zgodnie z umow膮 Wander zaj膮艂 stanowisko w jasno o艣wietlonej bramie. Kohl czeka艂 ko艂o drzwi. Po pewnym czasie zjecha艂a winda, zatrzyma艂a si臋 艂agodnie, drzwi si臋 otworzy艂y i kabin膮 opu艣ci艂a ros艂a, ko艣cista blondynka w szarym kostiumie. Inspektor skin膮艂 g艂ow膮.

Wander zbli偶y艂 si臋 do kobiety, prawie si臋 z ni膮 zderzy艂, powiedzia艂 dono艣nie: „pardon, madame!" i chwyci艂 za jej torebk臋. Ta wypu艣ci艂a j膮, najwyra藕niej niesamowicie za­skoczona wpatrywa艂a si臋 w jego twarz, kt贸ra wydawa艂a jej si臋 wr臋cz sympatyczna. Nast臋pnie jakby bezwiednie otwo­rzy艂a usta i zdawa艂o si臋, 偶e zacznie krzycze膰. Wander, rzu­ciwszy okiem do wn臋trza torebki, skin膮艂 z kolei w stron臋 Kohla.

Ten podbieg艂 uradowany i zapyta艂: — Czy 藕le si臋 pani czuje?

172


powiedzialno艣ci膮! Je偶eli nie uczyni pani tego, powstanie jednoznaczne podejrzenie, 偶e przyw艂aszczy艂a sobie pani to opakowanie, czyli, kr贸tko m贸wi膮c, ukrad艂a je. Domy艣la si臋 pani chyba, jakie to mo偶e mie膰 skutki. Musia艂bym pani膮 natychmiast aresztowa膰. A wi臋c?

Kobieta rozgl膮da艂a si臋 jak zwierzyna w potrzasku. Dla Wandera by艂 to nieprzyjemny widok, jednak Kohl wydawa艂 si臋 nim delektowa膰: mia艂 Barranskiego w r臋ku. Tylko o to przecie偶 chodzi艂o. — Tak — wyszepta艂a. — To on mi to da艂.

— Widz臋, 偶e grozi nam bardzo mi艂y wiecz贸r.
W艂a艣ciciel ma艂ej gospody na stoku wzg贸rza podbieg艂 do

nich. Niew膮tpliwie zna艂 Amerykanina ju偶 od d艂u偶szego cza­su. 艢ciszonym g艂osem, jakby by艂a to tajemnica niedost臋pna dla innych go艣ci, zacz膮艂 relacjonowa膰: — To bordo, kt贸re pan tak lubi, Chateau Coufran, ma ju偶 w艂a艣ciw膮 temperatu­r臋. Pieczone prosi臋 b臋dzie gotowe za mniej wi臋cej trzy­dzie艣ci minut, a lody 艣mietankowe, specjalnie sprowadzo­ne od Higginsa z Nowego Jorku, s膮 w wystarczaj膮cej ilo艣ci.

— Na koniec szampan, najlepszy, jaki pan ma — powie­
dzia艂 Peter Sandman. — M贸j przyjaciel p艂aci za wszystko,
na razie mo偶e sobie jeszcze na to pozwoli膰. Najpierw to,
co zwykle, jak zawsze na tarasie.

173


„To, co zwykle" oznacza艂o dla Sandmana nalewk臋 mali­now膮 ze Schwarzwaldu, jego zdaniem najbardziej dopaso­wany do miejscowego klimatu pi臋cdziesi臋cioprocentowy aperitif. Podano go na kompletnie o tej porze roku pustym tarasie, bez krzese艂 i sto艂贸w, nadci膮ga艂a wczesna surowa zima. Kieliszki sta艂y przed nimi na balustradzie, poni偶ej, w ciemno艣ciach nocy, leniwie i spokojnie p艂yn膮艂 Ren.

Wander potwierdzi艂 skinieniem g艂owy: — Wszystko jak po ma艣le! Pe艂nomocnik do spraw obrony zapowiedzia艂 w艂a艣nie sprawozdanie o alarmuj膮cym stanie dow贸dztwa. Przewodnicz膮cy komisji obrony zamierza przed艂o偶y膰 kanc­lerzowi szczeg贸艂owy raport na temat ra偶膮cych b艂臋d贸w in­westycyjnych w programach rozwoju przemys艂u zbroje­niowego. Prezydent wezwa艂 do siebie ministra obrony, z pewno艣ci膮 nie na przyjacielskie pogaduszki. Jednocze艣­nie obraduj膮 ju偶: prezydium partii rz膮dz膮cej, przewodni­cz膮cy zwi膮zk贸w krajowych i frakcja parlamentarna. Wszy­scy maj膮 wys艂ucha膰 sprawozdania ministra Feldmanna.

174


nastroju. Ale nawet ja u艣wiadomi艂em sobie wtedy, 偶e wde­pn臋li艣my w najwi臋ksze rumowisko w historii 艣wiata. A co z niego powsta艂o?

175


— Teraz koniec z tob膮! — og艂osi艂 Martin Morgenrot. — Raz na zawsze!

Karl Wander opu艣ci艂 gospod臋, pozostawiaj膮c w niej Sand-mana, kt贸ry, jak twierdzi艂, mia艂 jeszcze wa偶ne spotkanie z cz艂owiekiem zwanym Jer orne. Noc by艂a gwia藕dzista, wil­gotna i ch艂odna. Pobliska latarnia uliczna s艂abo o艣wietla艂a parking.

Martin dopad艂 go w艂a艣nie tutaj. Trzymaj膮c w prawej r臋­ce jaki艣 metalowy przedmiot, zapewne korb臋 podno艣nika, zbli偶a艂 si臋 jakby mechanicznymi krokami.

176


Za nim posuwa艂 si臋 Feliks Frost, niegdysiejszy, rzekomy narzeczony Ewy Morgenrot. Z jego twarzy nawet teraz nie znik艂 cyniczny u艣mieszek. — To pa艅ska ostatnia szansa! — stwierdzi艂 pojednawczym tonem.

Karl Wander, jak gdyby szukaj膮c pomocy rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, nie przestaj膮c ostro偶nie si臋 wycofywa膰. Wok贸艂 nie by艂o 偶ywej duszy. Gdzie艣 z oddali dochodzi艂y d藕wi臋ki graj膮cego radia, jak膮艣 po艂o偶on膮 ni偶ej ulic膮 przejecha艂 sa­moch贸d, poza tym kompletna pustka. — Naprawd臋 nie ro­zumiem, czego panowie ode mnie chcecie!

Feliks Frost cofn膮艂 si臋, a Martin Morgenrot ruszy艂 znowu naprz贸d. — Trzeba mu b臋dzie pokaza膰, co o nim my艣limy.

— Lepiej panowie nie pr贸bujcie! — ostrzeg艂 Wander.
Uda艂o mu si臋 wymaca膰 r臋k膮 pistolet, obj膮艂 go mocno i wy­
ci膮gn膮艂. — Niezale偶nie od tego, o co wam chodzi, po­
mylili艣cie adresy. Wasze podejrzenia s膮 bezsensowne.

177


Prawdopodobnie kto艣 wam to wszystko wm贸wi艂, domy艣­lam si臋 nawet, kto. Poza tym obaj pr贸bujecie wykr臋ci膰 si臋 sianem, a w dodatku moim kosztem.

— Starczy! — wrzasn膮艂 Martin Morgenrot. — Za艂atwi臋
go!

Feliks Frost natomiast szybko wycofa艂 si臋 jeszcze dalej i znik艂 w ciemno艣ciach, wo艂aj膮c z daleka: — Uwa偶aj! Ma pistolet!

Wander odbezpieczy艂 i wycelowa艂. — Uwa偶aj膮 mnie za do艣膰 dobrego strzelca, mo偶e kto艣 ma ochot臋 to sprawdzi膰? A je艣li tak, to czym mog臋 s艂u偶y膰? — Przed nim sta艂 ju偶 tylko Morgenrot. — Mo偶e podziurawi膰 palce u n贸g? Wy­tr膮ci膰 pa艂臋 z r臋ki? Mamy sporo mo偶liwo艣ci!

Po Fro艣cie nie by艂o ani 艣ladu. Morgenrot opu艣ci艂 swoj膮 bro艅, wykrzywi艂 twarz, jakby cierpia艂 na b贸le 偶o艂膮dka. Nagle jednak, jak wystrzelony z katapulty, rzuci艂 si臋 na Wandera. Rozleg艂 si臋 wystrza艂. Wytrysn臋艂a ma艂a fontanna b艂ota, kamyk贸w i kurzu. Martin zatrzyma艂 si臋 znowu jak wryty.

— Wystarczy? — zapyta艂 twardym g艂osem Wander. —
Mo偶e spr贸buje pan jeszcze raz, mog臋 celowa膰 wy偶ej. Chy­
ba jednak da pan sobie spok贸j, podobnie jak pa艅ski przy­
jaciel. A na przysz艂o艣膰: nie ka偶dy prowadzi takie 偶ycie,
jakie pan ubzdura艂 sobie w swojej brudnej wyobra藕ni.

Wander wsiad艂 do samochodu, zapali艂 i odjecha艂. U艣mie­cha艂 si臋 z ulg膮. Poczu艂 strach swojego przeciwnika i to go uspokaja艂o. Zamaszy艣cie pokonuj膮c zakr臋ty zje偶d偶a艂 w stron臋 Bonn.

Nagle w lusterku dostrzeg艂 dwa samochody pod膮偶aj膮ce za nim na d艂ugich 艣wiat艂ach. Z przodu stabilny, szeroki i ci臋偶ki mercedes, dwumiejscowa szafa pancerna starsze­go typu 220 SE, ciemnokrwistego koloru z Martinem Mor-genrotem za kierownic膮. Za nim 艣nie偶nobia艂y jaguar Felik­sa Frosta

Jechali tak par臋 kilometr贸w ze 艣redni膮 pr臋dko艣ci膮 i na d艂ugich 艣wiat艂ach, co nie zwr贸ci艂o jednak niczyjej uwagi. Po p贸艂nocy ulice by艂y prawie puste. Wander doda艂 gazu. Jad膮cy za nim r贸wnie偶 przyspieszyli, zwolni艂, tamci zrobili to samo. Czaili si臋 jak drapie偶cy.

178


Wander stara艂 si臋 opanowa膰, mia艂 na to prawie dwa­dzie艣cia minut. Czasami z ty艂u rozlega艂 si臋 klakson — Wan­der odbija艂 w prawo, zwalniaj膮c. Nikt go jednak nie wy­przedza艂.

Znowu wcisn膮艂 mocniej peda艂 gazu, ale rasowe samo­chody nie da艂y si臋 zostawi膰 z ty艂u. Z osiemdziesi膮tk膮 na liczniku wpad艂 na most na Renie i w tym momencie b艂ys­kawicznie zbli偶y艂 si臋 mercedes Morgenrota, przez u艂amek sekundy Wander widzia艂 jego wykrzywion膮 twarz.

B臋d膮c dok艂adnie na wysoko艣ci samochodu Wandera, Morgenrot szarpn膮艂 kierownic膮 w prawo. Jego szafa pan­cerna z ca艂膮 si艂膮 uderzy艂a w cienk膮 blach臋 samochodu Wandera, zgniot艂a go, wyrzuci艂a poza w膮ski chodnik dla pieszych, rozerwa艂a barierk臋 i zepchn臋艂a pozosta艂膮 kup臋 z艂omu prosto w ziej膮c膮 luk臋.

Wanderowi wydawa艂o si臋, 偶e znajduje si臋 wewn膮trz eks­ploduj膮cego fajerwerku. Potworny huk o ma艂o nie roze­rwa艂 mu b臋benk贸w, widzia艂 b艂yski i czu艂 nast臋puj膮ce po sobie bezlitosne uderzenia. Prawie pod艣wiadomie otwo­rzy艂 drzwi i wypad艂 na asfalt, usi艂uj膮c odczo艂ga膰 si臋 na bok. Jego samoch贸d pocz膮tkowo powoli i bezg艂o艣nie zsu­wa艂 si臋 na bok, by w ko艅cu z g艂o艣nym trzaskiem wpa艣膰 w nurty Renu.

Odzyskawszy przytomno艣膰 Wander le偶膮c na ziemi ujrza艂 d艂ugi sznur reflektor贸w. Otacza艂 go t艂um ludzi o obcych twarzach, pomi臋dzy nimi policjanci. Dotyka艂 go jaki艣 m臋偶­czyzna, zapewne lekarz. Jedna z kobiet spogl膮da艂a zafas­cynowana na jego pokrwawion膮 i brudn膮 twarz jednocze艣­nie nie kryj膮c odrazy. Wok贸艂 rozlega艂 si臋 niezrozumia艂y gwar rozm贸w.

Zamkn膮wszy oczy us艂ysza艂 znajomy g艂os i usi艂owa艂 zro­zumie膰 tre艣膰 wypowiedzi. G艂os m贸wi艂: — To wy艂膮cznie je­go wina. Z艂o艣liwie blokowa艂 ruch. Mog臋 za艣wiadczy膰. Zaj­mowa艂 pas ruchu i kiedy ten mercedes przede mn膮 chcia艂 go wyprzedzi膰, doda艂 gazu. Poza tym zacz膮艂 jecha膰 zyg­zakiem, na pewno by艂 pijany albo niespe艂na rozumu. Po prostu sprowokowa艂 to zderzenie.

Tym 艣wiadkiem by艂 Feliks Frost.

179


— Musz臋 st膮d wyj艣膰 — Wander podni贸s艂 si臋 na 艂贸偶ku.

— Mam co艣 bardzo pilnego do za艂atwienia.

— Jeszcze panu ma艂o! — pokr臋ci艂 g艂ow膮 doktor Bergner.

— Niech pan raczej spr贸buje zasn膮膰.

— Jak pan widzi, doktorze, stoj臋 ju偶 w miar臋 pewnie na
nogach.

180


— Dobra robota, ale nie do ko艅ca — mrukn膮艂 Wander
podwijaj膮c lewy r臋kaw. — Niech pan nie zwleka, spieszy
mi si臋. A gdyby jeszcze raz zadzwoni艂 ten m贸j rzekomy
wybawca, niech mu pan powie, 偶eby si臋 nie martwi艂, bo
jestem zapewne kompletnie za艂atwiony.


Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 贸sma

O ci膮偶膮cym fatum wci膮偶 mo偶liwych nieporozumie艅 i iclji negacji przez rzekomo realistyczne poznanie.

P贸藕niej dopiero zorientowa艂em si臋, jakim szcz臋艣liwym trafem by艂 dla Wandera 贸w starszy szeregowy F眉nfinger, przynajmniej pocz膮tkowo. F眉nfinger potrafi艂 przejrze膰 me­tody dzia艂ania wsp贸艂czesnych mechanik贸w w艂adzy. Stano­wi艂y one dla niego radosne wyzwanie. Maj膮c przed sob膮 marionetki chcia艂, 偶eby ta艅czy艂y! A kt贸偶 m贸g艂by wpa艣膰 na pomys艂, 偶eby podczas wojny ministr贸w patrze膰 na szere­gowc贸w!

Jeszcze p贸藕niej, w zasadzie zbyt p贸藕no, widoczna sta艂a si臋 druga strona tej osobliwej, ma艂ej wojny. Ten pocz膮t­kowo tak beztroski bojownik moralno艣ci zdemaskowa艂 si臋 wkr贸tce jako 偶o艂nierski dzia艂acz spo艂eczny, obro艅ca wd贸w i sierot. Tego nawet Wander si臋 nie spodziewa艂. F眉nfinger zadowala艂 si臋 pocz膮tkowo og贸lnikami, dopiero potem si臋 rozkr臋ci艂. Okaza艂o si臋, 偶e zna zaskakuj膮ce szczeg贸艂y, orientuje si臋 w prowokuj膮cych detalach, wymienia ch臋tnie liczby. Liczby prawie zawsze przekonuj膮, bo kt贸偶 lubi do­k艂adnie sprawdza膰 obliczenia?

Na przyk艂ad: ,,Ta armia mimo wielomiliardowych nak艂a­d贸w stoi na kraw臋dzi bankructwa; dzi臋ki w膮tpliwej jako艣ci samolotom, b艂臋dnie zaprojektowanym wozom bojowym i lekkomy艣lnym zakupom amunicji, jest najdro偶sz膮 i naj­wi臋ksz膮 narodow膮 kup膮 z艂omu."

Tylko kto przejmuje si臋 tego rodzaju stwierdzeniami? Zacietrzewieni pacyfi艣ci, niewydarzeni literaci i zawodowi kontestatorzy, wszyscy oni to w sumie biedni szale艅cy! Ich s艂ownictwo jest og贸lnie znane, a polityczni praktycy ju偶 dawno odkryli, 偶e najlepiej w og贸le nie zwraca膰 na nich uwagi.

„Marnotrawstwo!" krzycz膮 na przyk艂ad. Domnie­mane marnotrawstwo kosztem dzieci, ubogich, chorych, uczni贸w i starc贸w. Ka偶dy starfighter, ten felerny bombo-

182


wiec, kosztuje tyle, co p贸艂 szko艂y wy偶szej albo cztery pod­stawowe, ewentualnie od dwunastu do dwudziestu przed­szkoli argumentuj膮.

Kt贸ry z grubsza normalny cz艂owiek liczy w ten spos贸b?

Fun艂inger jednak robi艂 to, a Wander mu sekundowa艂. To sprzysi臋偶enie domniemanych idealist贸w nat艂uk艂o wsp贸lny­mi si艂ami sporo nowo-narodowoniemieckiej porcelany. Wander poszed艂 przy tym na ca艂ego: Chcia艂 widzie膰 jak Niemcy rozkwitaj膮, jego Niemcy, st膮d wszystkie swoje po­czynania traktowa艂 jak zwalczanie chwast贸w. F眉nfinger sprawia艂 raczej wra偶enie niewydarzonego kaznodziei. Kie­dy艣 powiedzia艂, 偶e marzy mu si臋 „偶ycie warte 偶ycia".

Wszystko to w jednej armii! W dodatku w kraju, gdzie umundurowanym bli藕nim wmawiano, 偶e s膮 obro艅cami na­rodu, a wi臋c istotami niezwyk艂ymi, wybra艅cami w s艂u偶bie tego ludu obdarzonymi szczeg贸ln膮 godno艣ci膮, a jednocze­艣nie 艣wiadomymi europejskiej wsp贸艂odpowiedzialno艣ci str贸偶ami kultury Zachodu. Do tego mieliby by膰 obro艅cami tego wolnego 艣wiata, ba, wolno艣ci jako takiej. Znamy t臋 gadk臋!

Faktem jest, 偶e akurat Niemcy nie s膮 w 艂atwej sytuacji, sami j膮 sobie jednak ch臋tnie utrudniaj膮. Powinni tylko na chwil臋 zamkn膮膰 oczy i pomy艣le膰, a rzeczywi艣cie przekony­waj膮ca gruba kreska by艂aby do pomy艣lenia.

Jednak w艂a艣nie na to ten nar贸d nie m贸g艂 si臋 zdecy­dowa膰. Nie przyj膮艂 z powrotem tylko hitlerowskich ofi­cer贸w, ale r贸wnie偶 ich tak zwanego ,,ducha", razem z ich „do艣wiadczeniami" i „wiedz膮", kr贸tko m贸wi膮c ich ciasnot臋 umys艂u wraz ze 艣lepym pos艂usze艅stwem i nie-wyuczalno艣ci膮.

Prawie nikt nie odczuwa艂 wstydu, kiedy wysz艂o to znowu na jaw. Bo niby dlaczego? Tacy ju偶 byli i trzeba ich by艂o wykorzysta膰 realistyczni politycy Zachodu wykazywali zreszt膮 gotowo艣膰 do tego. Wielu nie okazywa艂o zbyt wiel­kiej rado艣ci, ale pogodzili si臋 z tym. Pozwolili cieszy膰 si臋 pozosta艂ym Niemcom z ich „tradycji", z kt贸rych ci byli tacy dumni. Woda na m艂yn dla Wandera i sp贸艂ki!

Otrzymali doskona艂e potwierdzenie swojej obsesji. Byli to przecie偶 nowi nazi艣ci nie jaki艣 wstydliwy wypadek

183


przy pracy, nie jaki艣 wytw贸r wyobra藕ni lewak贸w, jak w贸wczas ch臋tnie utrzymywano, lecz samodzielny, typowo niemiecki produkt. Towar ten nie ma jednak w najbli偶szym czasie szans na opanowanie rynku.

Jednak Wander, podobnie jak wielu innych, zosta艂 zaalar­mowany przez owego neonazistowskiego ducha, co do­prowadzi艂o do licznych spi臋膰. Niewydarzeni poeci od poli­tyki powinni si臋 trzyma膰 z daleka, poniewa偶 w swojej 偶a艂o­snej naiwno艣ci nie s膮 w stanie nic dobrego zdzia艂a膰.


9

R贸wnie偶 teorie mog膮 rodzi膰 czyny, jednak

pocz膮tkowo tylko niewielu w to wierzy

Na pewno mnie pan oczekiwa艂 — powiedzia艂 nadinspektor Kohl, gdy Wander uchyli艂 drzwi swojego apartamentu. — Podejrzewam nawet, 偶e cieszy si臋 pan, 偶e to w艂a艣nie ja pana odwiedzam, a nie kto inny.

Inspektor skin膮艂 g艂ow膮. — Jestem tutaj z innego powodu.

Kohl z czystego przyzwyczajenia ustawi艂 si臋 ty艂em do okna, chcia艂 mie膰 mo偶liwie najlepszy przegl膮d sytuacji. Wyra藕nie niewyspany, blady, poobijany, staraj膮cy si臋 zebra膰 my艣li Wander siedzia艂 owini臋ty w p艂aszcz k膮pie­lowy na brzegu 艂贸偶ka. Kohl w zamy艣leniu obmacywa艂 kanciaste 偶eberka znajduj膮cego si臋 za swoimi plecami kaloryfera.

— Nie najgorzej — oszacowa艂 Kohl urz膮dzenie mieszka­nia. — Pe艂ny komfort: parkiety, na kt贸rych mo偶na si臋 po­艣lizn膮膰 i dywany, o kt贸re 艂atwo si臋 potkn膮膰. Czy zawsze
gnie藕dzi si臋 pan w takich luksusowych przybytkach?

185


186


—- Na razie nie. To raczej przyjacielska wskaz贸wka, ro­dzaj rady, nawiasem m贸wi膮c: by膰 mo偶e pierwsza i ostat­nia, jakiej mog臋 udzieli膰 w tej sprawie.

Karl Wander spojrza艂 na inspektora z g艂臋bokim niedowie­rzaniem, wyraz twarzy Kohla by艂 nieprzenikniony i ch艂od­ny. Wydawa艂o mu si臋, 偶e znalaz艂 si臋 w zimnym, ciasnym i pozbawionym powietrza pomieszczeniu. — I co dalej? A je偶eli ta 艣mier膰 nie by艂a dzie艂em przypadku? — zapyta艂.

— Ma pan na my艣li morderstwo albo zab贸jstwo? Tak,
to niewykluczone, by膰 mo偶e nawet prawdopodobne. Za­
pewne jednak trudne do udowodnienia. Do ka偶dego czynu
konieczny jest sprawca, a przy aktualnym stanie dochodze­
nia jego istnienie nie zosta艂o jeszcze jednoznacznie stwier­
dzone.

187


— Chcia艂bym pana w ka偶dym razie prosi膰 o nieopuszcza-
nie miasta przez kilka najbli偶szych dni, nawet na kr贸tko.

— Nasze biuro to nie objazdowy antykwariat, gdzie mo偶na
grzeba膰 do woli. Tym bardziej 偶e zarz膮dzono dla pana
przerw臋 a偶 do odwo艂ania.

Panna Wiebke spojrza艂a na niego z zatroskaniem. — Pan Krug o niczym podobnym nawet nie wspomnia艂. Zosta艂am jedynie zobowi膮zana do przekazania panu, 偶e na razie, a偶 do odwo艂ania, mo偶e pan odpocz膮膰. Akcja przebiega zgod­nie z planem. Korzystne wydaje si臋 odczekanie bez podej­mowania dodatkowych dzia艂a艅.

189


Kohl podszed艂 do zakratowanego okna. Siedz膮cy z nimi w pomieszczeniu drugi funkcjonariusz, kt贸ry mia艂 sporz膮­dzi膰 protok贸艂 przes艂uchania, 艣l臋cz膮c nad pustym stenogra­mem, mia艂 nieco g艂upi膮 min臋.

— Potrzebuj臋 papieros贸w — zwr贸ci艂 si臋 do niego Kohl.
Ten zrozumia艂, 偶e nic tu po nim i oddali艂 si臋 ochoczo.

Rozmowa, kt贸r膮 w艂a艣nie us艂ysza艂, wydawa艂a mu si臋 zupe艂­nie niejasna. Kogo艣 takiego jak Wander nigdy jeszcze nie spotka艂 na tym skromnym komisariacie. Jednocze艣nie pyta艂 sam siebie, czy Kohl aby da sobie rad臋 z tym pyskaczem. Tylko je偶eli nie on, to kto?

— Moje uznanie! — stwierdzi艂 wzdychaj膮c g艂臋boko nadins­
pektor. — Usi艂uje mnie pan wywie艣膰 w pole, w艂a艣nie mnie!

190


Karl Wander zacisn膮艂 powieki, jakby o艣lepi艂o go jaskra­we 艣wiat艂o. — M贸g艂 mi pan tego oszcz臋dzi膰, sobie te偶! W ko艅cu ma pan instynkt!

191


pan zapewne jeszcze swoim instynktem, oo- bym panu w dalszym ci膮gu zaleca艂.

192


ch膮 czasu, na razie trzymam si臋 pana i danych, kt贸re mi zosta艂y dostarczone, mniejsza o to, przez kogo. Wszystko to z pewnego drobnego, ale brzemiennego w skutki po­wodu: b臋dzie si臋 pan musia艂 broni膰, panie Wander! A naj­lepsz膮 obron膮 b臋dzie pomoc w odnalezieniu prawdziwego winowajcy.

— Chce mnie pan w ten spos贸b zdegradowa膰 do roli
pa艅skiego psa policyjnego? Nic lepszego nie przychodzi
panu na my艣l? A nie lepiej by艂oby poprosi膰 mnie o wsp贸艂­
dzia艂anie na starych, sprawdzonych zasadach?

Kohl nabra艂 powietrza, zamkn膮艂 oczy, potem znowu je otworzy艂 i g艂o艣no powiedzia艂, jakby sk艂ada艂 wa偶ne wyzna­nie: — Tak, prosz臋 pana!

193


Tego dnia znajduj膮cy si臋 w podr贸偶y, jak to sam okre艣li艂 „dla rozrywki" starszy szeregowy F眉nfinger zawita艂 u Wandera. Do picia za偶膮da艂 szampana, do kt贸rego, jak twierdzi艂, bardzo si臋 przyzwyczai艂, mia艂 nadziej臋, 偶e nie spotka go zaw贸d.

— Czy moim kosztem te偶 chce si臋 pan zabawi膰, prosz臋
bardzo! — oznajmi艂 Wander. — Niech pan sobie jednak za
du偶o nie obiecuje, poniewa偶 sam siebie zaczynam uwa偶a膰
za g艂upca.

F眉nfinger poprawi艂 w fotelu swoj膮 nieforemn膮 posta膰.

— Pan jest w porz膮dku — zapewni艂. — Przyjecha艂em tylko
po to, 偶eby z艂o偶y膰 nast臋pne, nie mniej lukratywne oferty.

— Obawiam si臋, 偶e moje potrzeby zosta艂y zaspokojone

— oznajmi艂 Wander.

194


F眉nfinger uni贸s艂 kieliszek i z przekonaniem przytakn膮艂. — Wreszcie jest jaki艣 ruch w tym stadzie 艣wi臋tych kr贸w! Nawet egzemplarze uwa偶ane powszechnie za niewzruszo­ne wykazuj膮 pewne o偶ywienie. Niekt贸rzy zaczynaj膮 ju偶 trz膮艣膰 ty艂kami o swoje posady, a to oznacza, 偶e dostrzegli wreszcie, i偶 za co艣 bior膮 pieni膮dze.

— Moim zdaniem ca艂kowicie bez sensu s膮 w tej bran偶y
rzeczy nast臋puj膮ce: gwardia honorowa, orkiestra d臋ta,
specjalne bo偶e b艂ogos艂awie艅stwo, haftowane sztandary,
艣mietnik tradycji, gadanina o istocie dyscypliny, podziw

195


dla bomby atomowej i pogaw臋dki w kasynie. Do tego ten niezniszczalny, koszarowy katechizm trep贸w! A poniewa偶 w艂a艣nie pan spr贸bowa艂 co艣 z tym zrobi膰, jestem na pana us艂ugi.

196


Peter Sandman sam zaprosi艂 Wandera na t臋 rozmow臋. Spotkali si臋 w winiarni w Bad Godesberg, niedaleko R贸merstrasse, tu偶 nad Renem. — Mo偶e pan zaprzeczy, 偶e zdarzy艂o si臋 teraz dok艂adnie to, co uprzednio uwa偶a艂 pan za ca艂kowicie wykluczone?

197


Obaj za艣miali si臋, potrz膮saj膮c g艂owami. Obaj dostrzegli swoj膮 艣mieszno艣膰.

198


sj臋 obrony w parlamencie dostanie Krug, a Feldmann b臋­dzie wodzem naczelnym pa艅skiej bundeswery.

Wander spojrza艂 zdruzgotany. — Jak pan znalaz艂 t臋 cha艂­tur臋?

— Nie tak szybko! Czy naprawd臋 nie znalaz艂 pan nic
u偶ytecznego, co mog艂oby wskazywa膰 na ewentualnego
sprawc臋 w sprawie Sabiny Wassermann, a do tego Ewy
Morgenrot?

199


200


sze, chroni go, podobnie jak Kruga, immunitet. Poza tym jeste艣my zwi膮zani pewnymi zaleceniami, kt贸re m贸wi膮, 偶e my, ni偶si rang膮 urz臋dnicy, musimy w niekt贸rych przypad­kach post臋powa膰 z najwy偶sz膮 ostro偶no艣ci膮. Na przyk艂ad je偶eli istnieje tylko przypuszczenie, 偶e cz艂onek rz膮du, kor­pusu dyplomatycznego, parlamentu, rady federacji czy mi­nisterstwa obrony jest w cokolwiek zamieszany, nawet w zwyk艂y wypadek samochodowy, to natychmiast nale偶y zameldowa膰 o tym fakcie prze艂o偶onemu. Oficjalnym uzasa­dnieniem jest mo偶liwo艣膰 uzyskania przez nas wszelkiej do­st臋pnej pomocy. W praktyce oznacza to jednak, 偶e jeste艣­my wy艂膮czani, a za t臋 kup臋 g贸wna zabieraj膮 si臋 zaufani specjali艣ci.

201


Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 dziewi膮ta

O niebezpiecznym bezsensie ci膮g艂ego oczekiwania racjo­nalnych proces贸w my艣lowych — zawsze lepiej jest liczy膰 si臋 z nie kontrolowanymi reakcjami.

Me jest bynajmniej tak, 偶e w naszym fachu nie liczymy si臋 z prywatnymi powi膮zaniami r贸偶nego stopnia. Jednak w praktyce rzadko okazuj膮 si臋 one czym艣 wi臋cej ni偶 spra­wami drugorz臋dnymi. Oboj臋tne jest, kto z kim 艣pi, i tak ma to niewielki wp艂yw na kwestie w艂adzy, wp艂ywy publiczne czy wreszcie zyski natury finansowej.

Bardzo rozpowszechnionym w naszej bran偶y b艂臋dem jest przecenianie rozm贸w 艂贸偶kowych. Odgrywaj膮 one niew膮tp­liwie du偶膮 rol臋 w podrz臋dnej literaturze, jednak w co­dziennej, rozs膮dnej pracy agenta nie ma na nie miejsca. Nie wyklucza to faktu, 偶e wiedza o pewnych sprawach in­tymnych, jak na przyk艂ad homoseksualizmie, mo偶e by膰 niekiedy wykorzystywana jako dodatkowy, skuteczny 艣ro­dek nacisku.

To, co nazywano „偶yciem prywatnym Feldmanna" ju偶 od lat by艂o znane mojej plac贸wce. W 偶adnym wypadku nie by艂 to jaki艣 niezwyk艂y wyj膮tek. Faktem jest r贸wnie偶 dys­krecja Feldmanna i jego swoiste poczucie taktu. Inni nie zadawali sobie a偶 tyle trudu.

Feldmann 艣wiadomie dba艂 o sw贸j wizerunek, by艂 wr臋cz ulubie艅cem czasopism kobiecych. Pomimo 偶e jego za偶y­艂o艣膰 z Sabin膮 von Wassermann-Westen wysz艂a na jaw, uda­wa艂o mu si臋 przedstawia膰 j膮 jako rodzaj przyja藕ni.

Z kolei Wassermann-Westen by艂a na tyle m膮dra czy wr臋cz sprytna, 偶e nie wykorzystywa艂a tego romansu pub­licznie, unika艂a nawet jakichkolwiek sugestii w tym wzgl臋­dzie. Jednak odpowiednie kr臋gi wiedzia艂y, co jest grane.

Efektem tego by艂 jej dom w Kolonii, pot臋偶ne konto ban­kowe, a tak偶e op艂acalne kontakty w interesach. Feldmanna nie kosztowa艂o to ani feniga, a op艂aci艂o mu si臋 w niezwykle przyjemny spos贸b.

202


W ostatnich miesicach Sabina wykazywaa jak gdyby mniej chci do pracy. By moe dlatego, e zaczto uwa­a j za mniej przydatn do dziaa w sferze intymnej. Zatroszczya si jednak o dobre zastpczynie, do ktrych zapewne naleaa Ewa Morgenrot.

Efektu tego stanu rzeczy nie by pocztkowo wiadomy nawet Feldmann. Zaleao mu wy艂膮cznie na tym, eby nie angaowa wasnych uczu, nie czyni niepotrzebnych obietnic i na czas zapobiega gro偶膮cym nieprzyjemno艣­ciom! Na Wandera oczywicie nie zwraca uwagi.

W tym ukadzie szczeglny kopot sprawiaa Sandmano-wi, a pocztkowo rwnie mnie, nastpujca kwestia: Feld­mann zada si z nieobliczaln, nadpobudliw i nieodpo­wiedzialn Ew Morgenrot... A moe tylko ten jeden raz? By moe, podniecony, da si zwabi w ten mikko zamy­kajcy si potrzask? Ale to bya crka wpywowego Mor-genrota! Potrzebowa go przecie koniecznie do przepro­wadzenia swojej akcji, niczym nie mg zak艂贸ci tej obiecu­jcej wsp贸艂pracy. To dziwny i niezwykle skomplikowany epizod, zupenie nie w stylu Feldmanna.

Wreszcie znalazem prawdopodobne wytumaczenie, ktre byo jednoczenie kluczem do wyjanienia wszy­stkich innych dotychczas niezrozumiaych wydarze. Do­pomg mi w tym dostarczony nam pamitnik pani Was-sermann-Westen, wyrachowany, do艣膰 wyrafinowanie skal­kulowany dokument uwalniajcy od zarzutw.

Wynikao z niego, e przy pierwszym spotkaniu Feld­mann rzeczywicie nie wiedzia, kim bya naprawd Ewa Morgenrot. Zapewne uwaa j za jedn z wielu. Dopiero p贸藕niej dowiedzia si, o kogo naprawd chodzio. Efek­tem mogy by, cho zapewne nie w bezporedni sposb, prby wywierania nacisku.

Jednak najwaniejszym osigniciem by dla mnie wnio­sek kocowy: Akcja w sprawie armii moga by pomysem Feldmanna, ale inspiracja pochodzia zapewne od Kruga. To wanie Krug operowa w sposb przewidujcy wspl­nie z dyrektorem Morgenrotem i Sabin Wassermann-We-sten. To ci troje byli waciwym rdem dla wszystkich wydarze.

203


Mc dziwnego, 偶e zgodnie ze sprawozdaniem Sandman-na Wander sta艂 si臋 nieufny, po tym jak widzia艂 u Morgen-rota zaskakuj膮c膮 ch臋膰 wsp贸艂pracy. Mimo to oczywi艣cie nie zorientowa艂 si臋, w jaki spisek zosta艂 wpl膮tany.

Kiedy wreszcie rozpracowa艂em ten podstawowy uk艂ad, sprokurowa艂em pewne dzia艂ania wywiadowcze. Ich wynik by艂 ju偶 mniej zaskakuj膮cy: o ile mi臋dzy Feldmannem a Wassermann-Westen istnia艂 wieloletni, intymny zwi膮zek, pomi臋dzy ni膮 a Krugiem rozpocz臋艂y si臋 nader intensywne kontakty natury handlowej.

Gdy nast臋pnie Sabina dorwa艂a si臋 do starego Morgen-rota czy te偶 on do niej, zapewne w wyniku manipulacji Kruga rozpocz臋艂a si臋 wsp贸艂praca obiecuj膮cych partne­r贸w, a wraz z ni膮 wielka nagonka wok贸艂 wielomiliardowe­go projektu.

Wci膮gni臋cie do wszystkiego Wander a by艂o chyba po­mys艂em tylko Sabiny. Widzia艂a w nim, najzupe艂niej s艂usz­nie, ,,prostodusznego g艂upca", 艣mieciarza o idealistycz­nych zapatrywaniach, ale r贸wnie偶, w razie potrzeby, u偶y­tecznego koz艂a ofiarnego.

Nigdy nie udaje si臋 unikn膮膰 b艂臋d贸w w tego typu pla­nach. Anga偶uj膮c Wandera 艣ci膮gn臋li sobie na kark cz艂owie­ka wyra藕nie pozbawionego owej zdolno艣ci wyczuwania r贸­偶nicy mi臋dzy post臋powaniem celowym a zgodnym z pra­wem, prawd膮 a marzeniem, rzeczywisto艣ci膮 a fantazj膮, teori膮 a praktyk膮.

Nic na tym 艣wiecie nie mo偶e by膰 bardziej beznadziejne.


10

Prawda wygl膮da zawsze na niepodzieln膮 - niewielu chce jednak wiedzie膰, co to mo偶e oznacza膰

Nie wyobra偶a pan sobie, panie Wander, jak bar­dzo cieszy mnie pana widok — zapewni艂 stary Maksymilian Morgenrot zacieraj膮c r臋ce. — Ju偶 kilka razy nosi艂em si臋 z my艣l膮, czy nie poprosi膰

pana o odwiedziny, ale obawia艂em si臋, 偶e odczyta pan to

jak zwyk艂e wezwanie po odbi贸r nale偶no艣ci.

Stary Morgenrot za艣mia艂 si臋 demonicznie. — Te rzeczy, m贸j drogi, nale偶y zawsze ustala膰 z g贸ry. Mo偶e i inteligent-

205


ny z pana go艣膰, ale ode mnie mo偶e si臋 pan jeszcze sporo nauczy膰.

Tak te偶 si臋 sta艂o. Stary Morgenrot szybkimi ruchami na­pisa艂 kilka s艂贸w i cyfr na pod艂u偶nym, jasnob艂臋kitnym ka­wa艂ku papieru, a nast臋pnie zamaszy艣cie podpisawszy pod­sun膮艂 go Wanderowi. Ten przeczyta艂 i skin膮艂 g艂ow膮.

— A wi臋c, kto ma Ew臋 na sumieniu! — zawo艂a艂 natar­
czywie Morgenrot.

206


Zabrzmia艂o to, jakby powiedzia艂: „Tak膮 mia艂em nadzie­j臋". Oboj臋tnie kontynuowa艂: — Ten osobliwy stosunek mi臋dzy nimi musia艂 si臋 kiedy艣 zako艅czy膰 katastrof膮 — ochoczo wyja艣ni艂 Morgenrot swemu go艣ciowi. — Gdyby Ewa by艂a bardziej rozs膮dna albo przynajmniej wyracho­wana, uleg艂aby jego pop臋dowi zyskuj膮c w ten spos贸b od­danego sobie niewolnika.

Morgenrot czyha艂 za swoim biurkiem. Prawie bezg艂o艣nie powiedzia艂: — Musia艂 j膮 pan wystraszy膰 i wp臋dzi膰 w pa­nik臋! W jaki spos贸b? Co pan o niej wiedzia艂? 呕膮da艂 pan od niej jakiego艣 dokumentu? Grozi艂 jej pan?

— Niby dlaczego? Zapewne zasugerowa艂a to panu Sabi­
na von Wassermann-Westen. Martin i Frost pod膮偶ali chyba
tym samym tropem. Czy Ewa by艂a w posiadaniu jakich艣
niebezpiecznych materia艂贸w?

Morgenrot zerwa艂 si臋 z miejsca i jak gdyby w ucieczce wycofa艂 si臋 do najdalszego k膮ta swojego dyrektorskiego gabinetu, gdzie plecami nieomal wczepi艂 si臋 w zawieszony tam kilim. Stamt膮d zawo艂a艂 z ukrywanym tryumfem: — Nic pan wi臋c o tym nie wie! Nie jest pan wart tych pieni臋dzy, mo偶e pan je sobie jednak zabra膰!

207


— Jako rodzaj napiwku, jak przypuszczam. 艢mier膰 Ewy
zaoszcz臋dzi panu podzia艂u maj膮tku i automatycznie podwoi
spadek Martina. Sabina wiedzia艂a o tym. Ale czy pan wie­
dzia艂, 偶e to w艂a艣nie ona wci膮gn臋艂a pa艅sk膮 c贸rk臋 Ew臋
w szybk膮, niepewn膮 i zapewne niezbyt przyjemn膮 przygo­
d臋 z Feldmannem?

Stary Morgenrot odwr贸ci艂 si臋, podni贸s艂 wzrok na wisz膮­cy na 艣cianie kilim i powiedzia艂: — Je偶eli to prawda, za­p艂aci mi za to!

208


209


— By膰 mo偶e 艣mier膰 Ewy by艂a rzeczywi艣cie wsp贸lnym
dzie艂em, ale dlaczego musia艂a umrze膰 tak偶e Sabina Was-
sermann-Westen?

— stwierdzi艂 Maksymilian Morgenrot. — Za to jest pan go­
towy mo偶liwie najefektowniej oczerni膰 mojego syna.

— Wcale nie musz臋, to tylko efekt uboczny — wyja艣ni艂
Wander. — Pa艅ski syn Martin wraz z Feliksem Frostem
mog膮 udowodni膰, 偶e w momencie pope艂nienia przest臋pst­
wa byli w Dusseldorfie. Razem. W dodatku w lokalu dla
homoseksualist贸w.

Morgenrot wykona艂 gwa艂towny zwrot w stron臋 drzwi. Nerwowym ruchem chwyci艂 za klamk臋 i jakby b艂agalnym wzrokiem spojrza艂 na Wandera.

Ten wsta艂, wzi膮艂 czek i starannie z艂o偶ywszy schowa艂 go do kieszeni. Nast臋pnie oznajmi艂: — Kto w rzeczywisto艣ci zabi艂 tak przez pana kochan膮, przysz艂膮 ma艂偶onk臋, jeszcze dok艂adnie nie wiem. Mam jednak nadziej臋 granicz膮c膮

210


z pewno艣ci膮, 偶e wkr贸tce b臋d膮 m贸g艂 dostarczy膰 panu na­zwisko sprawcy. Uczyni臋 to bezp艂atnie, bo mo偶e si臋 zda­rzy膰, 偶e ta sprawa i tak b臋dzie pana du偶o kosztowa膰.

— Nie ma pan chyba k艂opot贸w? — spyta艂 Konstantin
Krug. — Przyszed艂 pan, 偶eby si臋 po偶egna膰?

Emanuj膮c ostentacyjn膮 uprzejmo艣ci膮 przyj膮艂 Wandera w swoim biurze. Panna Wiebke przetar艂a szlaki. Siedzia艂 jak na tronie ze swoim biurkiem podobny do pos膮偶k贸w Buddy z katalogu wysy艂kowego. Na jego ustach b艂膮ka艂 si臋 lekki u艣miech, oczywi艣cie przyjacielsko-zobowi膮zuj膮cy.

Konstantin Krug pocz膮tkowo 偶artowa艂 dalej tym samym beztroskim tonem, wspomnia艂 o tak skutecznie, dzi臋ki nie­zawodno艣ci Wandera, rozpocz臋tej kampanii i wyrazi艂 na­dziej臋, 偶e b臋dzie ona nadal przebiega膰 w tym samym tem­pie oraz kierunku. — Niema艂a jest zapewne i pa艅ska za­s艂uga na tym polu! Wraz z panem ministrem doceniamy to. Nawiasem m贸wi膮c, w艂a艣nie od niego chcia艂bym panu przekaza膰 serdeczne podzi臋kowania wraz z wyrazami uznania. Pa艅skie specjalne honorarium, jak pan zapewne wie, ju偶 na pana oczekuje.

Twarz Konstantina Kruga zastyg艂a w bezruchu. Jego g艂os nie straci艂 jednak uprzejmego tonu. — Nie powinien pan przedwcze艣nie ulega膰 emocjom, a raczej przyj膮膰 ca艂膮 spraw臋 z zadowoleniem. W艂a艣nie panu powinno by膰 na r臋k臋, gdyby pan Feldmann mia艂 zosta膰 ministrem obro­ny, co bynajmniej nie jest pewne i czemu stanowczo si臋 opiera.

212


cieszy, 偶e nie mamy panu za z艂e wszystkich pozosta艂ych wybryk贸w.

213


— Precz st膮d — natychmiast! — R臋ce Kruga zacz臋艂y dr偶e膰. — Radz臋 zapomnie膰 o tych nikczemnych pos膮dze­niach! W przeciwnym wypadku bez lito艣ci wydam pana w r臋ce policji!

Siedzieli przy naro偶nym stoliku w knajpie matki Jeschke i 艣wiadomie rozmawiali o sprawach b艂ahych. M贸wili o fa­talnej pogodzie, o przejazdach kolejowych w 艣rodku mias­ta, kt贸re ci膮gle by艂y zamkni臋te, o Renie, kt贸ry 艣mierdzia艂 w tych dniach jak jedno wielkie szambo.

Spotkali si臋, 偶eby wypi膰 razem po raz ostatni, na po­偶egnanie Kohla. Przyj艣cie Sandmana bardzo Kohla ucie­szy艂o, poniewa偶 znali si臋 ju偶 wcze艣niej i darzyli si臋 sym­pati膮.

— Mam tutaj zreszt膮 po偶egnalny prezent, drogi przyja­
cielu — powiedzia艂 Wander. — Nie osobi艣cie dla pana, to
si臋 niestety nie da zrobi膰. Przyda si臋 jednak na efektowny
pocz膮tek w Neubergu. — To m贸wi膮c podsun膮艂 inspektoro­
wi jasnoniebieski kawa艂ek papieru. — To czek opiewaj膮cy
na sum臋 dziesi臋ciu tysi臋cy marek.

Kohl wzi膮艂 papier do r臋ki i zacz膮艂 go z niedowierzaniem ogl膮da膰. Sandman pochyli艂 si臋 wraz nim. Obaj sprawdzili najpierw sum臋, a potem usi艂owali odcyfrowa膰 podpis, co im si臋 zreszt膮 uda艂o.

214


na marne. Wyci膮gni臋cie od tego go艣cia takiej sumy to nie­z艂e osi膮gni臋cie.

— Chyba znowu mnie pan przecenia, Peter — oznajmi艂
Karl Wander. — Mam mianowicie wra偶enie, 偶e te dziesi臋膰
tysi臋cy marek nie by艂o niczym innym jak honorarium
za moj膮 g艂upot臋. Im d艂u偶ej przekazywa艂em mu moj膮 pra­
wd臋, tym bardziej by艂 ucieszony. Jest to niew膮tpliwy do­
w贸d na to, 偶e istotnych i wa偶nych spraw w og贸le nie
dostrzeg艂em.

Wypi艂 swoje piwo i poprosi艂 matk臋 Jeschke o ponowne nape艂nienie szklanki. Ta uczyni艂a to wyra藕nie zaniepokojo­na. Wander w ci膮gu kwadransa wypi艂 dwa irlandzkie por­tery. Jak zamierza艂 przetrwa膰 ca艂y wiecz贸r? R贸wnie偶 Sand-man z Kohlem spojrzeli na niego z niezadowoleniem.

Kohl skin膮艂 g艂ow膮, przez moment by艂 jakby wzruszony. Natomiast Sandman spyta艂 ostrym tonem: — Co to ma zna­czy膰, 偶e chce pan kogo艣 zaprezentowa膰 w samych ga­ciach? Mam nadziej臋, 偶e pana 藕le zrozumia艂em!

Sandman obrzuci艂 Kohla pytaj膮cym wzrokiem. Ten spoj­rza艂 z kolei na Wandera i zapyta艂: — Czy podczas tej roz­mowy z Morgenrotem wynikn臋艂y jakie艣 poszlaki, kt贸rych przedtem nie znali艣my?

215


Karl Wander zam贸wi艂 jeszcze jedno piwo, napi艂 si臋 i przem贸wi艂, maj膮c ju偶 nieco oci臋偶a艂y j臋zyk: — Je偶eli w gr臋 wchodz膮 jego interesy, Morgenrot jest gotowy sprzeda膰 swoj膮 pasierbic臋 razem z przysz艂膮 ma艂偶onk膮 i po trupach przepchn膮膰 do sukcesu swojego ukochanego syna. Jest z tego w dodatku bardzo dumny.

216


— St膮d u Kruga obszerne zbiory akt na pa艅ski temat —
wtr膮ci艂 Kohl.

Wander potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. — Za wcze艣nie jednak potkn膮艂em si臋 o t臋 pobit膮 dziewczyn臋. Zapewne z tego powodu jestem jeszcze na wolno艣ci, a wi臋c mog臋 napi膰 si臋 z przyjaci贸艂mi irlandzkiego piwa.

217


218


nia, pr贸by szanta偶u, 艣wiadomego wprowadzania w b艂膮d, przytaczania nieprawdziwych fakt贸w, wielokrotnego sprzeniewierzenia, i tak dalej i tak dalej!

Karl Wander osun膮艂 si臋 na jej 艂贸偶ko. Nast臋pnie przem贸­wi艂 g艂osem jarmarcznego komedianta: — Widzi pani przed sob膮 s艂ynnego os艂a, kt贸rego g艂upota na cienki l贸d ponios­艂a. Gdy patrzy艂 w swego oblicza cud, nagle za艂ama艂 si臋 l贸d! I co dalej?

Marlena Wiebke spojrza艂a na niego z przygan膮. — Cze­go pan sobie w艂a艣ciwie 偶yczy? Pociechy z mojej strony? Niedoczekanie! Je偶eli chce mnie pan wybada膰, to musz臋 ostrzec, 偶e potrzebowa艂by pan na to du偶o wi臋cej czasu, ni偶 panu pozosta艂o! A mo偶e chce pan po prostu przespa膰 wszel­kie troski? Tylko nie u mnie, nie sypiam z supermenami.

— Az kim? Mo偶e z tak zwanymi przedstawicielami na­
rodu?

219


Ukaza艂a si臋, jakby wy艂aniaj膮c si臋 z kompletnych ciemno­艣ci, coraz ostrzej zarysowuj膮c swoje kontury i otaczaj膮c si臋 艣wietlist膮 aureol膮 g艂owa Konstantina Kruga. Jego naga cza­szka nieco pob艂yskiwa艂a, ale poniewa偶, 艣wiadomy efektu, pochyli艂 si臋 nieco do przodu, najwi臋ksze wra偶enie robi艂o czo艂o. Bystre oczy spogl膮da艂y 艂agodnie, a g艂os brzmia艂 ak­samitnie. M贸wi艂 w艂a艣nie o stosunku pomi臋dzy sprawami ludzkiej moralno艣ci a skuteczno艣ci膮 politycznego dzia艂ania. Telewizyjny wizerunek Kruga twierdzi艂: — Te sprawy nie musz膮 by膰 przeciwie艅stwami, nie powinny nimi by膰 i wca­le nimi nie s膮! W ka偶dym razie nie dla ludzi 艣wiadomych swej odpowiedzialno艣ci, bezinteresownych i staraj膮cych si臋 z po艣wi臋ceniem spe艂nia膰 swe obowi膮zki. Dla nich celo­we jest tylko to, co moralne. Zadaniem polityki jest prze­cie偶 wy艂膮cznie s艂u偶ba cz艂owiekowi. Moi partyjni koledzy wraz ze mn膮...

220


fonuj臋 i sporz膮dzam notatki. Moj膮 comiesi臋czn膮 pensj臋 otrzymuj臋 tylko za to. Poprzednio pracowa艂am w dziale reklamy fabryki 艣rodk贸w pior膮cych, to sprowadza cz艂o­wieka na ziemi臋.

Superostry wizerunek Konstantina Kruga wyg艂asza艂 w艂a艣­nie swoje opinie na temat przysz艂o艣ci armii: — Chodzi tu o potrzebny czy wr臋cz nieodzowny instrument obrony na­szej wolno艣ci, naszej ludno艣ci i kraju. Mamy nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋dziemy musieli z niego korzysta膰, gdyby艣my jednak pewnego dnia zostali do tego zmuszeni, to musi on by膰 ca艂kowicie godny zaufania. Mo偶e si臋 tak sta膰 tylko wtedy, kiedy ten niezwykle cenny i nowoczesny instru­ment b臋dziemy widzieli w r臋kach cz艂owieka w pe艂ni za­s艂uguj膮cego na nasze zaufanie. M贸j wybitny, szanowany przez nas wszystkich kolega partyjny, minister Feld...

Wander wy艂膮czy艂 telewizor.

Obraz Konstantina Kruga b艂yskawicznie straci艂 kontury, rozp艂yn膮艂 si臋 w ciemno艣ciach wytworzonej przez urz膮dze­nia nocy.

Marlena u艣miechn臋艂a si臋. — Co pan chce przez to udo­wodni膰?

221


z wyrachowania, z mi艂o艣ci, ze wsp贸艂czucia, a nawet z lito­艣ci. Pan jednak chcia艂by ostatecznej, jedynej i decyduj膮cej prawdy. Nie wie pan tylko, jak mia艂aby wygl膮da膰?

Karl Wander sprawia艂 wra偶enie, jakby pomimo intensy­wnego my艣lenia nie doszed艂 do 偶adnych wniosk贸w. — Kto mia艂 wi臋c ten trzeci klucz? Chyba nie Krug?

222


i przedsi臋biorstw kapita艂owych. Nale偶y do nich mi臋dzy in­nymi dom, w kt贸rym pan tymczasowo mieszka. Sze艣膰 apar­tament贸w Krug zarezerwowa艂 na sw贸j wewn臋trzny u偶ytek — dla przyje偶d偶aj膮cych do Bonn koleg贸w ze sfer biznesu i polityki, dla okazjonalnych wsp贸艂pracownik贸w, a tak偶e dla zas艂u偶onych stronnik贸w i ich partnerek.

Raport cz艂owieka zwanego Jerome

— cz臋艣膰 dziesi膮ta

O pewnych ludziach s艂abo艣ciach — zdobycie si臋 na nie bywa czasami cnot膮.

W pewnym momencie wszystko zacz臋艂o si臋 stawa膰 bar­dziej zrozumia艂e i przejrzyste, w ka偶dym razie w kilku is­totnych szczeg贸艂ach. Moja plac贸wka i ja nie poczuwamy si臋 do winy, 偶e sta艂o si臋 to zbyt p贸藕no, tym bardziej, 偶e tu偶 przed, nazwijmy to, ko艅cem imprezy uda艂o si臋 nam wy­strzeli膰 szczeg贸lnie efektowny fajerwerk.

Niekt贸rzy poparzyli sobie przy tym palce i B贸g jeden wie, co jeszcze. No c贸偶, ryzyko zawodowe!

223


G艂贸wnym zaj臋ciem wielu wsp贸艂czesnych polityk贸w wy­daje si臋 tworzenie czego艣 w rodzaju towarzystwa asekura­cyjnego z obustronn膮 i ograniczon膮 odpowiedzialno艣ci膮. Nie wygrywaj膮 przeciwko sobie swoich problem贸w, lecz wzajemnie si臋 ubezpieczaj膮 wsp贸lnymi si艂ami troszcz膮 si臋 o znalezienie mo偶liwie najmniej gro藕nego, wsp贸lnego mianownika dla wszelkiego z艂a.

Tak wi臋c gracze o silnych nerwach w rodzaju Feldman-na oraz zr臋czni inspiratorzy, tacy jak Krug, od pocz膮tku si臋 z tym liczyli. Dobrze si臋 zastanowili nad technik膮 swojej ofensywy.

Tak wi臋c rozbrzmiewa艂y pi臋kne, wielkie i nic nie m贸­wi膮ce s艂owa! Zasada by艂a jedna: robi膰 wra偶enie zdecydo­wania, ale nie konkretyzowa膰, budzi膰 zaufanie i 偶膮da膰 za­ufania, nie m贸wi膮c dok艂adnie, o co chodzi. Ani s艂owa prze­ciwko innym, wp艂ywowym ugrupowaniom!

Jeden z deputowanych nale偶膮cych do partii ministra o艣wiadczy艂 na przyk艂ad: ,,zas艂ug膮 jest odwa偶ne i 艣mia艂e kucie tego 偶elaza...". Pose艂 partii koalicyjnej: „...niew膮t­pliwie jest to usprawiedliwione, je偶eli nie wr臋cz koniecz­ne, mamy jednak nadziej臋 i oczekujemy, 偶e dbaj膮c przede wszystkim o interesy naszej obrony narodowej...". A je­den z parlamentarzyst贸w obecnej, tak zwanej opozycji: ,,...nie mo偶emy tu nie ostrzega膰... co w 偶adnym wypadku nie powinno by膰 rozumiane jako sztywne, jednostronnie negatywne nastawienie..."

Nagle, zapewne z biura kanclerza, wysz艂o wewn臋trzne rozporz膮dzenie. Na przysz艂o艣膰 niczego niepotrzebnie nie rozdmuchiwa膰, unika膰 niepokoj贸w w艣r贸d ludno艣ci! Ponie­wa偶 wr贸g, czyli r贸偶nej ma艣ci komuni艣ci, pr贸buj膮 wykorzy­sta膰 t臋 przej艣ciow膮 s艂abo艣膰, b臋d膮c膮 w gruncie rzeczy si艂膮 naszej demokracji, dla swych mrocznych cel贸w. „Stanow­czo sobie tego nie 偶yczymy!"

„Dopiero w godzinie pr贸by wychodzi na jaw prawdziwy charakter!" wyja艣ni艂 Feldmann. Ni st膮d, ni z owad 贸w „prawdziwy charakter" zaczynali wykazywa膰 coraz licz­niejsi, co艣 sobie po tym niew膮tpliwie obiecuj膮c. Zwyci臋zca musi mie膰 liczn膮 艣wit臋!

Nie uskar偶am si臋 na to, niby z jakiej racji? Nie jestem

224


w ko艅cu za艂o偶ycielem wiosek dzieci臋cych, tylko specja­list膮 od informacji. Jako taki wiem, 偶e ka偶da mo偶liwa kon­stelacja w艂adzy ma swoich zwolennik贸w i sympatyk贸w, w艂asnych propagandyst贸w i teoretyk贸w, do tego poet贸w i kap艂an贸w. Nie ma rzeczy, do kt贸rych, przy odpowiedniej zr臋czno艣ci i przy szcz臋艣liwym zbiegu okoliczno艣ci nie da si臋 ludzi przyzwyczai膰. Jak wiadomo, r贸wnie偶 do ludo­b贸jstwa.

Kt贸偶 w ko艅cu czerpie nauki z bli偶szej czy dalszej prze­sz艂o艣ci? Po trzech czy pi臋ciu tysi膮cach lat masakr? Nawet bomba atomowa nie zachwia艂a kwitn膮cym procederem lu­dzkich rze藕ni. Nie ma sensu nad tym lamentowa膰, stwier­dzi膰 mo偶na tyko jedno: ludzie ju偶 tacy s膮.

Tyle na temat tak owacyjnie witanego post臋pu naszych czas贸w. Peter Sandman nie m贸g艂 albo nie chcia艂 si臋 przy­zwyczai膰, a Wander nawet cierpia艂 z tego powodu, w czym pomaga艂y mu postacie takie jak Kohl. W艂a艣nie ten kraj, a nie Ameryka, wydawa艂 mi si臋 polem gry dla nieograni­czonych, ludzkich mo偶liwo艣ci.

Ci膮gle czu艂em si臋 nara偶ony na pokus臋 szukania w tym rozrywki. C贸偶 innego m贸g艂 wzbudza膰 cz艂owiek taki jak Wander, chc膮cy walczy膰 z wiatrakami, jak nie 艂agodn膮 wy­rozumia艂o艣膰, i to w najlepszym wypadku!

Stara艂em si臋 go jako艣 oszacowa膰 i to w艂a艣nie mi si臋 nie uda艂o. Mog艂o to oznacza膰 tylko tyle, 偶e nawet kto艣 taki jak ja ma swoje s艂abo艣ci.

Na tak膮 s艂abo艣膰 mog艂em sobie pozwoli膰.


11

Ka偶dy chce kiedy艣 definitywnie zako艅czyspraw臋 — tylko komu si臋 to udaje?


Nazywam si臋 Traugott — powiedzia艂 dobrodusz­ny, skromny i pogodny m臋偶czyzna wygl膮daj膮cy na listonosza w cywilu. — Jestem komisarzem policji kryminalnej oddelegowanym do zada艅 specjalnych. Nie zale偶y mi na tym, 偶eby tak w艂a艣nie mnie pan tytu艂owa艂. My艣l臋, 偶e b臋dzie to panu odpowiada艂o.

— Pan ma wi臋c spr贸bowa膰 wysprz膮ta膰 ten chlew?

— spyta艂 Wander z rezerw膮.

— Niech pan to nazywa, jak panu wygodniej — odpar艂
niezwykle uprzejmie ten szczup艂y, 艣redniego wzrostu m臋偶­
czyzna o irytuj膮co poczciwej twarzy urz臋dnika. — Z zasady
nie spieram si臋 o sformu艂owania. S膮 zazwyczaj kwesti膮
temperamentu i wynikaj膮cych z niego os膮d贸w. Dla pana
jest to chlew, kt贸ry trzeba wysprz膮ta膰, a dla mnie sprawa,
kt贸r膮 trzeba wyja艣ni膰. Ale jak pan sam zobaczy, w ko艅cu
wyjdzie na to samo.

W komisariacie nr 3 komisarzowi Traugottowi przydzie­lono specjalne biuro, zapewne nale偶膮ce do komendanta. By艂o to ca艂kiem mi艂e wn臋trze, pe艂ne starannie dobranych kwiat贸w doniczkowych: fio艂k贸w w najr贸偶niejszych odmia­nach, od jasnoniebieskich poprzez b艂臋kitne, ciemnoniebie­skie, a偶 do ciemnogranatowych.

— Nawet kamerdyner wyszkolony w starej Anglii nie zro­
bi艂by tego lepiej.

227


— Ale偶 oczywi艣cie, 偶e wiem o wszystkim — zapewni艂
komisarz. — Znam dok艂adnie wszystkie istniej膮ce materia-

228


艂y, s膮 one nie tylko bardzo liczne, ale w wi臋kszo艣ci dok艂ad­nie zbadane. Akta sprawy opracowa艂 bardzo przeze mnie ceniony kolega Kohl, kt贸rego mia艂 pan okazj臋 pozna膰. Jest on cz艂owiekiem bardzo dok艂adnym. Przekazane mi mate­ria艂y obejmuj膮 nie tylko dowiedzione fakty, ale i pewne por贸wnania, przypuszczenia, wskaz贸wki, i tak dalej. Wszy­stko to bior臋 pod uwag臋.

229


wymi jest dla nas codzienno艣ci膮. Oznacza to, 偶e do ka偶­dych zw艂ok musimy podchodzi膰 bez uczu膰 zemsty, bez uta­jonych kompleks贸w winy, bez jakichkolwiek romantycz­nych poryw贸w. Zw艂oki s膮 dla nas przedmiotem 艣ledztwa. 艢ledztwo jest prac膮 rzeczow膮. Zgodnie z nim na przyk艂ad 艣mier膰 pani von Wassermann-Westen by艂a najprawdopo­dobniej wynikiem nieszcz臋艣liwego wypadku.

232


chodniku bardzo 艂atwo si臋 po艣lizn膮膰, co wykaza艂y zarz膮­dzone przeze mnie eksperymenty. Oto ich wynik: je偶eli kto艣 nieszcz臋艣liwie upadnie, mo偶e uderzy膰 potylic膮 w 偶e­berka grzejnika, a uderzenie to mo偶e poci膮gn膮膰 za sob膮 艣miertelny uraz. I tylko tak mog艂o si臋 sta膰!

Komisarz Traugott w zamy艣leniu wpatrywa艂 si臋 w otacza­j膮ce go, r贸偶nobarwne fio艂ki. Nast臋pnie powiedzia艂: — Wiem, 偶e nie zabrzmi to 艂adnie, ale mo偶na to nazwa膰 mani膮 prze艣ladowcz膮.

233


Bezpo艣rednim nast臋pstwem rozmowy z komisarzem Traugottem o imieniu Christian by艂y dwie akcje podj臋te przez Karla Wandera, a potem jeszcze dwie nast臋pne, po­przedzone dwoma intermediami.

Podczas gdy Traugott zajmowa艂 si臋 umarzaniem sprawy, Wander usi艂owa艂 naprawi膰 swoje dotychczasowe niepowo­dzenia. Obaj byli g艂臋boko przekonani o s艂uszno艣ci swoich poczyna艅.

A oto akcja pierwsza.

Karl Wander odwiedzi艂 przewodnicz膮cego komisji obro­ny w jego biurze.

Ten powita艂 go okrzykiem: — Czego pan tu jeszcze chce?!

234


Akcja druga

Karl Wander uda艂 si臋 do 贸wczesnego pe艂nomocnika do spraw obrony z ramienia parlamentu. R贸wnie偶 on natych­miast zawo艂a艂: — Czego pan jeszcze chce?

Wander pozosta艂 w pobli偶u drzwi. Stamt膮d zapyta艂: — Ostatnio przeszed艂 pan na stron臋 Feldmanna i jego grupy, dlaczego w艂a艣ciwie? Czy wi膮偶e si臋 to z nag艂膮 zmian膮 zapat­rywa艅 lub racj膮 stanu, czy raczej ma pan, za przeprosze­niem, pe艂no w gaciach?

— Jakim prawem w艂a艣nie pan stawia mi takie pytania?! Czy偶 nie powiedzia艂em panu wyra藕nie, 偶e metody tego

235


cz艂owieka i jego bandy budz膮 we mnie md艂o艣ci? Uwa偶am go za grabarza naszych idealnych wyobra偶e艅 o armii: soli­dnej, nieskazitelnej i nowoczesnej. Ale co mam pocz膮膰, nie ryzykuj膮c wyl膮dowania w wi臋zieniu?!

Pe艂nomocnik wpatrywa艂 si臋 w swego go艣cia z niedowie­rzaniem. Nast臋pnie zapyta艂: — Jakiej ceny 偶膮da pan tym razem ode mnie?

— Pa艅skiej uczciwo艣ci, cokolwiek pan rozumie pod tym
poj臋ciem. Chyba w mi臋dzyczasie nie zagubi艂 pan wszys­
tkich swoich idea艂贸w?

Intermedium pierwsze

— M贸j samoch贸d stoi na dole zatankowany do pe艂na. Jest
do pana dyspozycji. Mog臋 nim pana jeszcze dzi艣 w nocy
zawie藕膰 do Monachium. Na pewno czu艂by si臋 pan tam du偶o
lepiej ni偶 tutaj, pe艂no tam mi艂ych dziewczyn.

— Panie Sobottke, niech pan sobie oszcz臋dzi tego cyrku

— odpowiedzia艂 z akcentowan膮 niedba艂o艣ci膮 Wander. —
Przecie偶 przychodzi pan bezpo艣rednio od Kruga, kt贸ry

236


wr臋czy艂 panu klucze do mojego apartamentu. Poleci艂 panu odtransportowa膰 mnie. Tylko jak pan to sobie praktycznie wyobra偶a? Je偶eli chce pan urz膮dzi膰 tu mecz bokserski, to ostrzegam: mam kumpla, kt贸ry jest mistrzem dywizji. Jed­no s艂owo, a powali pana na deski, pod warunkiem, 偶e mnie si臋 to nie uda.

Wander spojrza艂 wyrozumiale na cz艂owieka o twarzy spor­towca. — Zasugerowano mi, 偶e gdybym chcia艂 oraz za pew­nym wynagrodzeniem, m贸g艂bym pana bez k艂opotu uziemi膰.

— wykrzykn膮艂 Sobottke.

— To pan pobi艂 Ew臋 Morgenrot? — naciska艂 Wander.

— To pan wyko艅czy艂 Sabin臋? Wszystko jedno, z jakiego
powodu! Jaki艣 kozio艂 ofiarny b臋dzie si臋 musia艂 znale藕膰,
dlaczego nie pan? A ze wszystkich, kt贸rzy wchodz膮 w ra­
chub臋, pan si臋 chyba najlepiej nadaje.

237


Rozmowa prowadzona z budki telefonicznej. Nast臋pnego dnia oko艂o po艂udnia, Karl Wander dzwoni艂 do Marleny Wiebke.

Wander: — Jeste艣 sama? A mo偶e mam zadawa膰 pytania tak, 偶eby艣 mog艂a odpowiada膰 tylko „tak" lub „nie? Mo偶e ma by膰 to pomy艂ka? Nie? W porz膮dku. Jak tam moje noto­wania?

Marlena Wiebke: Twoich akcji w og贸le ju偶 nie ma na gie艂dzie! Praktycznie oznacza to, 偶e oficjalnie w og贸le dla nas nie istnia艂e艣. Znasz niejakiego Traugotta?

Wander: — Wystarczaj膮co dobrze! Czy przekazano mu mo偶e kierownictwo nagonki na mnie?

Marlena Wiebke: — Pr贸bowali, ale Traugott grzecznie odrzuci艂 t臋 propozycj臋. Powiedzia艂, 偶e nie nale偶y to do je­go kompetencji. Potem chcieli mu wcisn膮膰 plik donos贸w na ciebie, ale powiedzia艂, 偶e nie da si臋 pogodzi膰 sztucz­nego rozdmuchiwania pewnych spraw z rzetelnym rozwi膮­zywaniem kwestii prawnych. On si臋 w ka偶dym razie do tego nie nadaje.

Wander: — Dziwny cz艂owiek! Dalej: Czy Krug dzwoni艂 do genera艂a Keilhacke, 偶eby zawiadomi膰 go o wykluczeniu mnie ze sprawy?

Marlena Wiebke: — Usi艂owa艂, ale si臋 nie dodzwoni艂.

Wander: — By艂oby dobrze, gdyby nadal nie m贸g艂 si臋 z nim skontaktowa膰, powiedzmy do wieczora.

Marlena Wiebke: — Czy co艣 jeszcze?

238


Wander: — Je偶eli si臋 za bardzo nie pogniewasz, to chcia艂­bym ci co艣 jeszcze powiedzie膰: Kocham ci臋!

Marlena Wiebke: — W 偶adnym wypadku si臋 nie gnie­wam. Mi艂o to us艂ysze膰. Powiedz to jeszcze raz.

Wander: — Kocham ci臋.

Marlena Wiebke: — Wiem, 偶e w obecnej sytuacji mo偶e to mie膰 dla mnie powa偶ne konsekwencje, ale jestem w ta­kim stanie, 偶e nie chc臋 s艂ysze膰 nic innego. Tylko niestety, teraz nie mo偶emy si臋 tym zajmowa膰. Jutro te偶 jest dzie艅. Co dzisiaj jest jeszcze dla ciebie wa偶ne?

Wander: — Um贸wi艂em Sandmana z genera艂em Keilhacke na wywiad o szesnastej. Bardzo si臋 spiesz臋! Czy mog艂aby艣 przekaza膰 Sandmanowi nast臋puj膮c膮 wiadomo艣膰: Niech przeci膮gnie wywiad z genera艂em na co najmniej godzin臋 i niech we藕mie ze sob膮 fotografa. Powiedz mu, 偶e chyba mam dla niego niez艂y k膮sek.

Akcja trzecia

Cz艂owieka, kt贸rego teraz chcia艂 odwiedzi膰, do艣膰 艂atwo by艂o znale藕膰. Jego adres znajdowa艂 si臋 w ksi膮偶ce adreso­wej. Mieszka艂 w pomieszczeniach biurowych z widokiem na Ren, na dziewi膮tym pi臋trze nowego wie偶owca przy Be-ethovenhalle. By艂 to oficjalny przedstawiciel monachijskich zak艂ad贸w B贸lsche.

Karl Wander zosta艂 przyj臋ty natychmiast, nie z powodu wa偶no艣ci jego osoby, tylko na skutek wyra藕nego braku obci膮偶enia biura przez prac臋. — Czym mog臋 panu s艂u­偶y膰? — zapyta艂 demonstracyjnie elegancki, m艂ody cz艂o­wiek o figurze modela i u艣miechu z reklamy 偶elu do w艂os贸w.

239


Zapewne kanclerz wezwa艂 ju偶 pana B贸lsche do z艂o偶enia wyja艣nie艅. No widzisz pan! A wie pan, sk膮d te problemy?

240


— Ale jest bardzo praktyczne, to prawda og贸lnie znana.
I niech pan sobie daruje to oburzenie...

Akcja czwarta

T臋 akcj臋 zaplanowa艂 i przygotowa艂 starszy szeregowy F眉nfinger. Karl Wander nazwa艂 j膮: „Akcja Keilhacke".

A oto przyczyna: F眉nfingera dosz艂y s艂uchy, 偶e paru spryt­nych wojak贸w z niedalekiej jednostki pancernej wpad艂o na osobliwy pomys艂 u艂atwienia sobie mycia transportera opan­cerzonego. Zajechawszy na poblisk膮 stacj臋 benzynow膮 za­mawiali tam „pe艂n膮 k膮piel", sami w tym czasie udawali si臋 do restauracji naprzeciw, aby wypi膰 jedno lub dwa piwa.

Jak s艂usznie zauwa偶y艂 Fiinfigner, by艂o to pole do popisu dla genera艂a Keilhacke! W ten spos贸b m贸g艂by on po raz kolejny udowodni膰, 偶e przed jego bystrym wzrokiem nic si臋 nie ukryje i w艂a艣nie on najlepiej potrafi wprowadza膰, a tak偶e utrzymywa膰 surow膮 dyscyplin臋.

W ponuro zabetonowanym, podmiejskim krajobrazie oczekiwali wi臋c na przybycie genera艂a Keilhacke: subtel­nie pob艂yskuj膮cy transporter opancerzony przed wjaz­dem do myjni, nieco z boku zerkaj膮cy na zegarek Karl Wander, a na drugim planie pe艂en radosnego podniecenia Fiinfigner.

Wezwany telefonicznie przez Wandera genera艂 nadci膮g­n膮艂 swoim s艂u偶bowym mercedesem punktualnie co do mi­nuty. Towarzyszy艂 mu oficer i dw贸ch ludzi w cywilu: Sand-man z fotoreporterem. Keilhacke wysiad艂, kr贸tko przywita艂 si臋 z Wanderem, ruszy艂 w stron臋 wozu bojowego i uwa偶ne go obejrza艂, przy czym zosta艂 sfotografowany.

— To po prostu skandal! — rykn膮艂 genera艂 wy膰wiczo­
nym, koszarowym g艂osem.

Sandman szepn膮艂 do Wandera: — Pi臋kny widok!

— Zaraz b臋dzie jeszcze lepszy — zapewni艂 ten.
Keilhacke wys艂a艂 tymczasem towarzysz膮cego mu oficera,

aby odnalaz艂 za艂og臋 transportera. Sam zawo艂a艂 pracownika stacji, by艂ego, wzorowego 偶o艂nierza, tak 偶e rozmowa od­by艂a si臋 b艂yskawicznie. Genera艂 zadawa艂 szybko pytania, na kt贸re otrzymywa艂 natychmiastowe odpowiedzi: — Jak d艂ugo stoi tutaj to pud艂o? Co z nim robili艣cie? Jak cz臋sto tu

241


przyje偶d偶a? Kiedy by艂 pierwszy raz? Czy dostarczane s膮 tak偶e inne pojazdy? Jakie i kiedy?

W ci膮gu trzech minut szczeg贸lnie w tym kierunku uzdol­niony w贸dz wykry艂 ca艂y katalog wykrocze艅, poczynaj膮c od „niew艂a艣ciwego nadzoru" poprzez „os艂abienie gotowo艣ci bojowej" a偶 do „podejrzenia o sabota偶" i „u艂atwiania dzia­艂alno艣ci szpiegowskiej". Keilhacke umiej臋tnie ukrywa艂 swoje zadowolenie i rozgl膮da艂 si臋 z powa偶n膮, pe艂n膮 g艂臋bo­kiego zamy艣lenia min膮. I teraz zrobiono mu par臋 zdj臋膰.

Nast臋pnie genera艂 zacz膮艂 dyktowa膰 Sandmanowi, a ten skwapliwie notowa艂: — To kolejny dow贸d na moje twier­dzenie, 偶e tej armii zagra偶a szerz膮ce si臋 niedbalstwo, brak odpowiedzialno艣ci i zoboj臋tnienie. Mamy do czyniena z re­zultatem lekkomy艣lnego stosowania metod prowadz膮cych do rozpr臋偶enia! Ca艂kowity upadek zahamowa膰 mo偶e jedy­nie zdecydowana dyscyplina i morale bojowe!

Tymczasem Karl Wander, z lekkim u艣miechem skin膮w­szy g艂ow膮 w stron臋 Sandmana, wspi膮艂 si臋 na transporter. Powiedziawszy p贸艂g艂osem: — Ciekawe, czy nie zapomnia­艂em, jak to si臋 robi? — wcisn膮艂 si臋 za kierownic臋, zacz膮艂 obmacywa膰 starter i manipulowa膰 d藕wigniami.

Sta艂 teraz tu偶 przed opancerzonym pojazdem, jak gdyby chcia艂 dokona膰 przegl膮du. Silnik zarycza艂 i w贸z natych­miast zacz膮艂 si臋 posuwa膰 do przodu. Genera艂 reaguj膮c in­stynktownie b艂yskawicznie odskoczy艂 do ty艂u. W ten spo­s贸b dosta艂 si臋, pocz膮tkowo tego nie zauwa偶aj膮c, w w膮sk膮 uliczk臋, prowadz膮c膮 prosto do automatycznej myjni. W g艂臋bi 偶arzy艂o si臋 ostrzegawczo czerwone, elektroniczne oko, uruchamiaj膮ce dzia艂anie urz膮dze艅 mechanicznych.

— Co to ma znaczy膰? — wykrzykn膮艂 genera艂 w stron臋
tocz膮cego si臋 pojazdu, to znaczy Wandera. — Niech pan
natychmiast przestanie si臋 wyg艂upia膰!

242


Jednak jakby nikt go nie s艂ysza艂. Opancerzony w贸z dalej zbli偶a艂 si臋 rycz膮c silnikiem do genera艂a Keilhacke. Ten na­dal si臋 wycofywa艂, coraz g艂臋biej, prosto w uliczk臋, w stro­n臋 fotokom贸rki. Sandman zastyg艂 w bezruchu ze zdziwie­nia, a fotograf z profesjonalnym wyczuciem wyj膮tkowo艣ci sytuacji strzela艂 zdj臋cie za zdj臋ciem.

— Wypraszam sobie — wrzeszcza艂 Keilhacke trz臋s膮c si臋
z w艣ciek艂o艣ci i narastaj膮cego strachu. Zaczyna艂 przeczu­
wa膰, w co si臋 wpakowa艂. Przed sob膮 widzia艂 transporter,
z prawej i z lewej 艣ciany, z ty艂u otw贸r myjni. — Natych­
miast wy艂膮czy膰 silnik! Rozkazuj臋!

Lecz rozkazy nie skutkowa艂y, jak gdyby odbijaj膮c si臋 od pancernych p艂yt, a ha艂as silnika zag艂usza艂 je. Centymetr za centymetrem, z parali偶uj膮c膮 powolno艣ci膮 pojazd pe艂z艂 w stron臋 genera艂a. Ten daremnie pr贸bowa艂 odskoczy膰 na bok, potem chcia艂 zaprze膰 si臋 w ziemi臋, ale dostrzeg艂szy bezsens tych poczyna艅 cofa艂 si臋 dalej, prosto do wn臋trza myjni.

— Czy艣 pan zwariowa艂! — rykn膮艂. Potkn膮艂 si臋, ujrza艂 gro­
偶膮ce mu przejechaniem ko艂a, run膮艂 w ty艂. — Ale przecie偶
tak nie wolno! — wykrztusi艂.

Dotar艂 do promienia 艣wiat艂a, uruchamiaj膮cego to ca艂ko­wicie zautomatyzowane, importowane z USA urz膮dzenie. Obwody po艂膮czy艂y si臋, impulsy zosta艂y wytworzone.

Woda zasycza艂a i trysn臋艂a na genera艂a Keilhacke, prze­inaczaj膮c go do suchej nitki. Upad艂 na ta艣m臋 transportow膮, dosta艂 si臋 do gor膮cej k膮pieli parowej, zanurzy艂 si臋 w chmurze piany, zosta艂 znowu op艂ukany, a nast臋pnie wle­cia艂 mi臋dzy wiruj膮ce szczotki nylonowe. Po ponownym op艂ukaniu maszyneria wyplu艂a go na zewn膮trz. Tam uni贸s艂 si臋 nieco, a potem dalej bezradnie siedzia艂 na ziemi.

— Ale偶 najmocniej przepraszam, generale! — zawo艂a艂
Wander, jak gdyby pogr膮偶ony w g艂臋bokiej rozpaczy. Za­
trzyma艂 wreszcie pojazd i wychyla艂 si臋 teraz z przedniego
luku dla kierowcy. — Potwornie mi przykro! Jako艣 nie da­
艂em sobie rady z silnikiem!

Przyby艂y tymczasem z powrotem oficer wpatrywa艂 si臋 z zaskoczeniem w swojego genera艂a, nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Powoli wyj膮ka艂: — Co tu si臋 sta艂o?

243


Karl Wander u艣miechn膮艂 si臋 z wysi艂kiem, nie chc膮c psu膰 przyjacielowi dobrego nastroju.

Karl Wander spogl膮da艂 nieruchomo przed siebie.

— Przyznaj臋, przez chwil臋 mnie to bawi艂o. Tylko w ko艅cu
zda艂em sobie spraw臋, 偶e to najzwyklejsza b艂azenada! To
tutaj nie wystarczy, niech pan zrozumie, to za ma艂o!

Siedzieli w knajpie matki Jeschke, popijaj膮c tym razem nie Irish Stout, tylko lekkie wino mozelskie. Poch艂aniali je jak wod臋.

— Takie typy jak Feldmann i Krug to twarde sztuki. Oni si臋
tak 艂atwo nie poddadz膮. Jak mo偶na ich powstrzyma膰 tu偶
przed osi膮gni臋ciem celu? Mo偶e nale偶a艂oby powiadomi膰
o wszystkich szczeg贸艂ach kanclerza, a mo偶e prezydenta?
Ale moje powi膮zania nie si臋gaj膮 tak daleko. Peter, niech
mi pan pomo偶e!

244


Wezwany telefonicznie przez Sandmana Jerome zjawi艂 si臋 w knajpie matki Jeschke w nieca艂e p贸艂 godziny p贸藕niej. — O co chodzi? — zapyta艂 nie witaj膮c si臋. Usiad艂 pomi臋dzy Sandmanem i Wanderem.

M臋偶czyzna zwany Jerome wygl膮da艂 jak konduktor tram­wajowy na wcze艣niejszej emeryturze. Emanowa艂 od niego spok贸j, nieco mechaniczna uprzejmo艣膰, sprawia艂 solidne

245


i zarazem enigmatyczne wra偶enie. Tak samo te偶 si臋 u艣mie­cha艂.

— W czym rzecz?

Cz艂owiekowi zwanemu Jerome podano podw贸jny ko­niak, kt贸ry wypi艂 jak szklank臋 wody mineralnej. Nast臋pnie za偶膮da艂 reszty butelki. — To m贸j codzienny trening

— oznajmi艂. — Niech pan sobie nie przeszkadza, panie
Wander, prosz臋 zaczyna膰!

Karl Wander zaczaj; relacjonowa膰: od pocz膮tku oraz mo­偶liwie najkr贸cej i rzeczowo. Jerome przys艂uchiwa艂 si臋 z ca艂­kowit膮 oboj臋tno艣ci膮. Dopiero po trzech minutach zastrzeg艂:

Karl Wander stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na jego wyzy­waj膮co oboj臋tn膮 twarz, co mu si臋 zreszt膮 nie udawa艂o. Peter Sandman wygl膮da艂 na lekko zm臋czonego. Wyczer­panie zdawa艂o si臋 zatacza膰 coraz szersze kr臋gi. Wander s艂ysza艂 sw贸j g艂os jak d藕wi臋k jednostajnie padaj膮cego de­szczu.

— Chodzi艂o o telefoniczne meldunki, szczeg贸艂y przekaza­
ne ustnie, czy o dokumenty?

— By艂 to rodzaj dokumentu, zawieraj膮cego zestawienia,

246


co najmniej sze艣膰. O nowej broni. Opr贸cz tego szczeg贸艂y techniczne z informacjami o kosztach i ich ustalaniu.

Cz艂owiek zwany Jerome spojrza艂 z nadziej膮 na Wandera. — O ile dobrze pana zrozumia艂em, znaczy to, 偶e orygina艂y nie ujrza艂y 艣wiat艂a dziennego, tylko by艂y przechowywane. Gdzie?

Ten skin膮艂 g艂ow膮 i wpatrywa艂 si臋 dalej w Wandera. — Tak sobie pana w艂a艣nie wyobra偶a艂em, tylko niech pan so­bie czasem nie pomy艣li, 偶e to komplement. Sandman, kt贸ry ranie troch臋 zna, wie, 偶e nie mo偶na si臋 ich po mnie spo­dziewa膰. O ile wi臋c pana dobrze rozumiem, panie Wander, chcia艂by pan skutecznie uziemi膰 tego Kruga, nieprawda偶?

247


Po nieca艂ych trzech godzinach Jerome ukaza艂 si臋 znowu w knajpie matki Jeschke. Pomieszczenie by艂o wype艂nione dymem, a na stole Sandmana i Wandera sta艂y ju偶 cztery puste butelki.

Usiad艂szy Jerome znowu zam贸wi艂 butelk臋 koniaku, 偶膮da­j膮c w miar臋 mo偶liwo艣ci tej samej marki. Matka Jeschke obs艂ugiwa艂a ich w milczeniu, przynios艂a r贸wnie偶 dwie na­st臋pne butelki mozelskiego wina, a nast臋pnie zamkn臋艂a drzwi lokalu i wynios艂a si臋 na zaplecze.

— No jak, uda艂o si臋? — zapyta艂 niecierpliwie Sandman.

— Tak i nie — odpar艂 Jerome z u艣mieszkiem i nape艂ni艂
koniakiem stoj膮cy przed nim kieliszek. — Rezultat nie jest
wprawdzie ca艂kowicie zgodny z moimi oczekiwaniami, ale,
by膰 mo偶e, tym lepiej. Ca艂a sprawa ma mianowicie pewne
„ale". Tak to niestety jest w mojej bran偶y, sam si臋 cz臋sto
dziwi臋.

— Mo偶e gdyby艣 troch臋 mniej pi艂, Jerome — zatroszczy艂

si臋 Sandman.

248


249


— To pewne — o艣wiadczy艂 z pe艂nym przekonania nacis­
kiem Sandman.

Jerome skin膮艂 g艂ow膮. — Z tego za艂o偶enia wychodz臋. Zgodnie z relacj膮 Wandera, Morgenrot nie mo偶e by膰 idio­t膮. 艢wiadczy o tym na przyk艂ad fakt, 偶e dostarczone przez niego dokumenty nie zawieraj膮 ani nadawcy, ani adresata. Wiedzia艂 wi臋c, 偶e zgromadzi艂 pot臋偶ny 艂adunek czystego dynamitu, kt贸ry nie mo偶e dosta膰 si臋 w niepowo艂ane r臋ce.

250


Cz艂owiek zwany Jerome przytakn膮艂. — Ju偶 to zaaran偶o­wa艂em.

Jerome spojrza艂 na niego prawie ze wsp贸艂czuciem. Po­tem oznajmi艂: — Usuni臋cie Kruga nie jest r贸wnoznaczne z uziemieniem Feldmanna. Owszem, mo偶na za艂o偶y膰, 偶e b臋­dzie mia艂 spore k艂opoty, ale nie tylko on!

251


— wykrzykn膮艂 cz艂owiek zwany Jerome. — My艣li pan, 偶e
b臋d臋 aran偶owa艂 jego nieodpowiedzialne wyst臋py? Niech
pan sprowadzi na ziemi臋 swojego m艂odego przyjaciela,
nie mo偶na przecie偶 ca艂kowicie traci膰 kontaktu z rzeczywis­
to艣ci膮!

Karl Wander rozejrza艂 si臋 bezradnie. — Co mam robi膰?

— spyta艂 jak gdyby sam siebie. — Oczywi艣cie, mog臋 si臋
wycofa膰! Mo偶e uratuj臋 swoj膮 sk贸r臋, nie dowiaduj膮c si臋, ile
jest rzeczywi艣ci warta.

252


Karl Wander podni贸s艂 sw贸j kieliszek. — Mo偶e ma pan racj臋, 艣ni臋, a wi臋c 艣pi臋. Teraz si臋 jednak obudzi艂em i mu­sz臋 chyba si臋 najpierw przyzwyczai膰 do tego stanu.

— Niech pan spr贸buje! — powiedzieli obaj.

Karl Wander pr贸bowa艂, maj膮c ju偶 na to tylko kilka go­dzin czasu. Nie uda艂o mu si臋. Wkr贸tce zosta艂 aresztowany.


Spis tre艣ci

  1. Los z dostaw膮 do domu, jednak po do艣膰 wysokiej cenie 7

  2. Przeznaczenie bierze rozpad — ale i to wymaga czasu, je艣li ma by膰 zrobione porz膮dnie 27

  3. Przeznaczenie mo偶e by膰 jak teczka z aktami, na­wet je艣li na pewien czas pokrywa si臋 kurzem . . 43

  4. Plan, kt贸ry pomaga manipulowa膰 艣mierci膮 — na­wet bez jej wiedzy 61

  5. 艢mier膰 jest nieobliczalna — nawet je偶eli wci膮偶 na nowo pr贸bujemy wystawia膰 jej rachunki 83

  6. R贸wnie偶 jedno n臋dzne 偶ycie ludzkie mo偶e by膰 warte miliony, ale przy tym prawie nic nie kosz­towa膰 105

  7. Pe艂ni dobrej woli i najlepszych intencji — wszy­stko jedno, kto w to uwierzy czy te偶 b臋dzie musia艂 uwierzy膰 133

  8. W 艣rodku tajfunu mo偶e by膰 strefa ciszy. Na ni膮 w艂a艣nie trzeba uwa偶a膰! 161

  9. R贸wnie偶 teorie mog膮 rodzi膰 czyny, jednak pocz膮­tkowo tylko niewielu w to wierzy 185

  1. Prawda wygl膮da zawsze na niepodzieln膮 — nie­wielu chce jednak wiedzie膰, co to mo偶e oznacza膰. 205

  2. Ka偶dy chce kiedy艣 definitywnie zako艅czy膰 spra­w臋 — tylko komu si臋 to udaje? , 227



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kirst Hans Hellmut Bez ojczyzny
Kirst Hans Hellmut Awanturnicza rewolta bombardiera Ascha
Kirst Hans Hellmut Bunt 偶o艂nierzy
Kirst Hans Hellmut Wilki
Kirst Hans Hellmut Morderstwo manipulowane
Kirst Hans Hellmut Morderstwo manipulowane
Kirst Hans Hellmut Kamraci
Kirst Hans Hellmut Rok 1945 koniec 01 Chaos upadku
Kirst Hans Hellmut  t 3
Kirst Hans Hellmut ?bryka oficerow(z txt)
Kirst Hans Hellmut Prawo?usta
Kirst Hans Hellmut Kultura 5 i czerwony poranek
Kirst Hans Hellmut Opowie艣膰 o przyjacielu
Kirst Hans Hellmut  t 2
Kirst Hans Hellmut Noc d艂ugich no偶y
Kirst Hans Hellmut Noc genera艂贸w
Kirst Hans Hellmut Powojenni zwyci臋zcy
Kirst Hans Hellmut Pan B贸g 艣pi na Mazurach
Kirst Hans Hellmunt B艂yskawiczne dziewczyny

wi臋cej podobnych podstron