h p lovecraft ⺳tyn OTWOW3OZL7IPULMYQTLNNM4RCO4M5BODUGZNHMY


Festyn

(The Festival)

Wezwany przez Ojc贸w, szed艂em wzd艂u偶 brzegu Wschodniego Morza. W臋drowa艂em do miejsca, kt贸rego nigdy nie widzia艂em, ale o kt贸rym cz臋sto 艣ni艂em - ku pradawnemu miastu moich przodk贸w.

By艂 czas Yuletide, kt贸re ludzie nazywaj膮 Bo偶ym narodzeniem. cho膰 jednak w g艂臋bi serc wiedz膮, 偶e jest starsze ni偶 Betlejem i Babilon, starsze ni偶 Memphis i ca艂a ludzko艣膰. To w艂a艣nie jest Yuletide!

Dotar艂em w ko艅cu do pradawnego nadmorskiego miasteczka, gdzie zamieszkiwa艂 m贸j lud i zachowywa艂 tradycj臋 festynu nawet w tych czasach, kiedy by艂 zakazany;

Ojcowie nakazali synom, aby urz膮dzali podobny festyn raz na sto lat; nie chcieli bowiem, by pami臋膰 o starych sekretach posz艂a w zapomnienie. Lud m贸j by艂 stary; by艂 ju偶 stary, kiedy przed trzystu laty do kraju tego przybyli osadnicy. By艂 dumny, bowiem jego 艣niadolicy, skryci cz艂onkowie pochodzili z po艂udnia, gdzie ros艂y gaje orchidei i opium i m贸wili innym j臋zykiem, zanim nauczyli si臋 j臋zyka b艂臋kitnookich rybak贸w.

Teraz za艣 byli rozproszeni i 艂膮czy艂y ich jedynie rytua艂y misteri贸w, kt贸rych 偶aden 偶yj膮cy nie by艂 w stanie zrozumie膰.

Ja by艂em tym, kt贸ry wraca艂 tej nocy do starej rybackiej osady, bowiem, jak ka偶e legenda, tylko biedni i samotni pami臋taj膮.

Za za艂omem wzg贸rza ujrza艂em Kingsport rozpo艣cieraj膮ce si臋 w mro藕nej, srebrnej po艣wiacie; o艣nie偶one Kingsport ze swymi pradawnymi chor膮giewkami, wie偶yczkami. kominami, kalenicami, nabrze偶em i niewielkimi mostkami, wierzbami i cmentarzami, z bezkresnym labiryntem w膮skich, stromych, kr臋tych uliczek i przyprawiaj膮cym o zawr贸t g艂owy wzniesieniem centralnym, nad kt贸rym g贸rowa艂, nietkni臋ty przez czas, ko艣ci贸艂. Przypominaj膮ca g膮szcz kombinacja kolonialnych domk贸w, rozstawionych pod r贸偶norakim k膮tem, du偶ych i ma艂ych, parterowych i pi臋trowych przywodzi艂a na my艣l klocki, rozsypane przez rozkapryszone dziecko. Ponad osad膮 unosi艂 si臋 na mrocznych skrzyd艂ach cie艅 staro偶ytno艣ci; przemyka艂 ponad pobielonymi przez zim臋 topolami i dwuspadowymi dachami. Latarnie i wielopanelowe okna, jedno po drugim, rozpala艂y si臋 w zimnym zmierzchu do艂膮czaj膮c do Oriona i archaicznych gwiazd.

Fale t艂uk艂y zaciekle o przegni艂e nabrze偶e; tajemnicze odwieczne morze, z kt贸rego w dawniejszych czasach przyby艂 m贸j lud.

Obok drogi, w pewnej odleg艂o艣ci od pos臋pnego wierzcho艂ka wzniesienia, omiecionego do czysta podmuchami wiatru, ujrza艂em cmentarz, na kt贸rym czarne nagrobne kamienie wyziera艂y upiornie ze 艣niegu, niczym gnij膮ce paznokcie gigantycznego trupa. Niewidoczna droga by艂a bardzo odludna i czasami wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 dobiegaj膮cy z oddali skrzyp szubienicy na wietrze.

Le偶a艂o tu czterech moich ziomk贸w. Powieszono ich w 1692 roku, podejrzewaj膮c o czary, cho膰 nie wiedzia艂em, gdzie to dok艂adnie si臋 sta艂o.

Schodz膮c ze wzg贸rza ku brzegowi morza nas艂uchiwa艂em radosnych wieczornych odg艂os贸w dochodz膮cych z wioski, ale - jak si臋 okaza艂o - bezskutecznie. Pomy艣la艂em o porze roku i doszed艂em do wniosku, 偶e ci starzy Purytanie mog膮 mie膰 zupe艂nie inne 艣wi膮teczne zwyczaje i by膰 mo偶e siedz膮 teraz przy kominkach pogr膮偶eni w cichej, acz 偶arliwej modlitwie. Przesta艂em oczekiwa膰 radosnych odg艂os贸w ani nie wypatrywa艂em w臋drowc贸w. Schodzi艂em dziarsko w d贸艂 mijaj膮c ciche, o艣wietlone wiejskie chaty i mroczne kamienne 艣ciany. Szyldy starych sklep贸w i nadmorskich tawern skrzypia艂y w podmuchach s艂onej bryzy, a groteskowe ko艂atki na drzwiach otoczonych z dw贸ch stron kolumienkami, l艣ni艂y w blasku p艂yn膮cym z niewielkich, zaci膮gni臋tymi zas艂onami, okien.

Widzia艂em mapy miasta i wiedzia艂em gdzie znajd臋 dom mego ludu. Powiedziano, 偶e zostan臋 rozpoznany i powitany z rado艣ci膮 - legendy w osadzie maj膮 bowiem d艂ugi 偶ywot. Pospiesznie dotar艂em przez Back Street do Circie Court i poprzez 艣wie偶y 艣nieg, pokrywaj膮cy jedyn膮 brukowan膮 ulic臋 w mie艣cie, przeszed艂em do rozga艂臋zienia Green Lane, na ty艂ach Market House. Stare mapy okaza艂y si臋 dok艂adne i nie mia艂em najmniejszych problem贸w. W Arkham musieli jednak k艂ama膰 twierdz膮c, 偶e docieraj膮 tu tramwaje, gdy偶 nie zauwa偶y艂em przeci膮gni臋tych w g贸rze przewod贸w. Szyny ukry艂by 艣nieg. By艂em zadowolony, 偶e id臋 pieszo, bowiem ze wzg贸rza osada prezentowa艂a si臋 wr臋cz urzekaj膮co. Nie mog艂em si臋 doczeka膰, kiedy wreszcie zastukam do drzwi mego ludu, si贸dmego budynku po lewej, przy Green Lane, ze starym spiczastym dachem i wystaj膮cym pi臋terkiem, zbudowanego przed 1650 rokiem.

Kiedy tam dotar艂em, w domu pali艂o si臋 艣wiat艂o, a ujrzawszy "diamentowe" szybki okna stwierdzi艂em, 偶e budynek musia艂 by膰 zachowany w niemal nienaruszonym stanie. G贸rna cz臋艣膰 zwiesza艂a si臋 nad w膮sk膮, zaro艣ni臋t膮 przez traw臋 ulic膮 i niemal styka艂a si臋 z nawisem pi臋tra domu naprzeciwko. Tym samym znalaz艂em si臋 w swego rodzaju tunelu, gdzie na pojedynczym kamiennym stopniu nie by艂o nawet p艂atka 艣niegu. Chodnika tu nie u艣wiadczy艂e艣, ale w wielu domach do wysoko umieszczonych drzwi dochodzi艂o si臋 wzd艂u偶 podw贸jnej kondygnacji schod贸w z barierkami z kutego 偶elaza.

By艂o to nader osobliwe a poniewa偶 nie zna艂em Nowej Anglii nigdy dot膮d nie widzia艂em czego艣 podobnego. Pomimo i偶 wszystko to bardzo mi si臋 podoba艂o, by艂bym bardziej rad gdybym ujrza艂 na 艣niegu 艣lady st贸p ludzi na ulicach i odci膮gni臋te zas艂ony w przynajmniej kilku mijanych oknach.

Kiedy zastuka艂em, pos艂uguj膮c si臋 przy tym star膮 偶elazn膮 ko艂atk膮, by艂em ju偶 na wp贸艂 przera偶ony. W moim wn臋trzu wzbiera艂 jaki艣 nieokre艣lony strach, by膰 mo偶e wywo艂a艂a go osobliwo艣膰 mojego dziedzictwa, pos臋pno艣膰 wieczoru lub te偶 dziwna cisza panuj膮ca w tym osobliwym mie艣cie. Kiedy za艣 odpowiedziano na moje stukanie, przerazi艂em si臋 jeszcze bardziej, bo zanim drzwi uchyli艂y si臋 ze skrzypni臋ciem, nie s艂ysza艂em aby kto艣 do nich podchodzi艂. Strach m贸j nie trwa艂 jednak d艂ugo, gdy偶 zobaczy艂em przed sob膮 odzianego w nocn膮 koszul臋 starca w papuciach i widok ten, oraz jego dobrotliwy wyraz twarzy, w znacznym stopniu mnie uspokoi艂. Staruszek da艂 mi znak, 偶e by艂 niemow膮. Rysikiem na woskowej tabliczce, kt贸r膮 mia艂 przy sobie, napisa艂 mi nader oryginalne, pradawne powitanie.

Skin膮艂 na mnie i wszed艂em do niskiego, o艣wietlonego blaskiem 艣wiec pokoju z masywnymi, ods艂oni臋tymi belkami stropowymi i ciemnymi, mocnymi - cho膰 nielicznymi - siedemnastowiecznymi meblami. Przesz艂o艣膰 nadal 偶y艂a w tym domu - nie zapomniano o najdrobniejszych szczeg贸艂ach. By艂 tu ogromny kominek oraz ko艂owrotek, przy kt贸rym siedzia艂a zgrzybia艂a staruszka odwr贸cona do mnie plecami. Mia艂a na sobie lu藕ny szlafrok i czepek na g艂owie. Prz臋d艂a w milczeniu, co mog艂o wydawa膰 si臋 dziwne, by艂a przecie偶 pora 艣wi膮t. Miejsce to zdawa艂o si臋 by膰 przesi膮kni臋te do cna wilgoci膮 i w g艂臋bi duszy zastanawia艂em si臋 jak to mo偶liwe, i偶 pali si臋 tu ogie艅.

艁awa z wysokim oparciem sta艂a na wprost zas艂oni臋tego okna i wydawa艂o mi si臋, 偶e kto艣 na niej siedzia艂; nie by艂em tego jednak zbyt pewny. To, co zobaczy艂em, bynajmniej nie przypad艂o mi do gustu i ponownie ogarn膮艂 mnie dziwny l臋k.

Strach 贸w, pomimo i偶 wcze艣niej zel偶a艂, zacz膮艂 narasta膰 ze wzmo偶on膮 si艂膮, bo im d艂u偶ej wpatrywa艂em si臋 w rozja艣nion膮 dobrotliwym u艣miechem twarz staruszka, tym bardziej mnie ona przera偶a艂a. Oczy w og贸le si臋 nie porusza艂y, a sk贸ra przypomina艂a bardziej wosk. Ostatecznie doszed艂em do wniosku, i偶 nie by艂a to wcale twarz, ale diabelska, sprytnie spreparowana maska. Magle stare, zwiotcza艂e d艂onie odziane - nie wiedzie膰 czemu - w czarne r臋kawiczki poruszy艂y si臋 przesuwaj膮c rysikiem po tabliczce i dowiedzia艂em si臋, 偶e musz臋 zaczeka膰 zanim zostan臋 zaprowadzony na miejsce festynu.

Wskazawszy na krzes艂o, st贸艂 i stert臋 ksi膮g starzec wyszed艂 z pokoju; kiedy za艣 usiad艂em zamierzaj膮c pogr膮偶y膰 si臋 w lekturze, poczu艂em i偶 ksi臋gi, bez wyj膮tku, cuchn臋艂y ple艣ni膮 i wilgoci膮. Natrafi艂em w艣r贸d nich na niesamowite "Cuda Nauki" starego Marrystera, przera偶aj膮ce "Saducismus Triumphatus" Josepha Olanvila, opublikowane w 1681 roku, szokuj膮c膮 "Daemonoatrej臋" Remigiusa, wydan膮 w 1595 roku w Lyonie i najgorszy ze wszystkich. odra偶aj膮cy, plugawy "Necronomicon" szalonego Araba Abdula Alhazreda w zakazanym t艂umaczeniu 艂aci艅skim Olausa Wormiusa. Ksi膮偶ki tej nigdy nie widzia艂em, ale s艂ysza艂em kr膮偶膮ce na jej temat blu藕niercze plotki. Nikt si臋 do mnie nie odezwa艂, cisz臋 zak艂贸ca艂o jedynie skrzypienie poruszanych wiatrem szyld贸w na zewn膮trz i turkot ko艂owrotka, gdy偶 staruszka w czepku prz臋d艂a z nieprzerwan膮 milcz膮c膮 zaci臋to艣ci膮. Zar贸wno pok贸j, jak i ludzie, i ksi臋gi wydali mi si臋 wyj膮tkowo pos臋pni i niepokoj膮cy, ale poniewa偶 pradawna tradycja mych ojc贸w przyzwyczai艂a mnie do dziwnych obrz臋d贸w, osobliwo艣膰 tego, co tu zobaczy艂em nie zaskoczy艂a mnie a偶 tak bardzo. Pr贸bowa艂em wi臋c czyta膰 i niebawem, dygocz膮c z niepokoju, pogr膮偶y艂em si臋 w lekturze szalonego "Necronomiconu" odnalaz艂szy w nim pewien wyj膮tkowo zajmuj膮cy fragment, my艣li i legend臋, zbyt upiorn膮, aby cz艂owiek m贸g艂 zachowa膰 zdrowe zmys艂y i 艣wiadomo艣膰. Nagle wyda艂o mi si臋, 偶e us艂ysza艂em trzask zamykanego okna, przy kt贸rym sta艂a 艂awa. jakby wcze艣niej kto艣 ukradkiem je odchyli艂.

Zaraz potem rozleg艂o si臋 brz臋czenie i turkot, ale inny ni偶 d藕wi臋k pracuj膮cego ko艂owrotka staruszki. By艂o jednak bardzo ciche, gdy偶 k膮dziel staruszki wirowa艂a przera藕liwie szybko, a niebawem do odg艂os贸w w pokoju do艂膮czy艂o bicie starego zegara. Nie widzia艂em ju偶 os贸b siedz膮cych na 艂awie i do reszty pogr膮偶y艂em si臋 w przera偶aj膮cej lekturze, gdy nagle do pokoju powr贸ci艂 starzec w butach, ubrany w lu藕ny stary str贸j i usiad艂 na 艂awce z dala ode mnie tak, 偶e nie mog艂em go widzie膰.

Wyczekiwanie by艂o bardzo denerwuj膮ce a wra偶enie to podwaja艂a obecno艣膰 blu藕nierczej ksi膮偶ki, kt贸r膮 trzyma艂em w d艂oniach. Kiedy wybi艂a jedenasta starzec wsta艂, prze艣lizgn膮艂 si臋 do masywnej, rze藕bionej komody stoj膮cej w rogu i wyj膮艂 z niej dwa p艂aszcze z kapturami. Jeden na艂o偶y艂 sam, drugim za艣 owin膮艂 staruszk臋, kt贸ra wreszcie przesta艂a prz膮艣膰. Nast臋pnie oboje ruszyli ku drzwiom wyj艣ciowym; kobieta wyra藕nie utyka艂a, starzec za艣 wyj膮wszy mi z r膮k ksi膮偶k臋, kt贸r膮 czyta艂em skin膮艂 na mnie, po czym nasun膮艂 kaptur g艂臋biej na czo艂o i mroczny cie艅 przes艂oni艂 jego nieruchome oblicze, czy mo偶e raczej mask臋.

Wyszli艣my na ulic臋 w bezksi臋偶ycow膮 noc i pod膮偶yli艣my przez labirynt w膮skich, kr臋tych, trudnych do przebycia uliczek. Gdy szli艣my, 艣wiat艂a w oknach z zaci膮gni臋tymi zas艂onami gas艂y, jedno po drugim. Psia Gwiazda 艂ypa艂a z niebios na potoki odzianych w p艂aszcze i peleryny postaci, wyp艂ywaj膮ce bezg艂o艣nie ze wszystkich bram, wej艣膰 i drzwi, formuj膮cych gigantyczne procesje sun膮ce ulicami, mijaj膮ce skrzypi膮ce na wietrze, zardzewia艂e szyldy i przedpotopowe topole, przesuwaj膮ce si臋 obok chat ze s艂omianymi dachami i diamentowymi wielopanelowymi oknami, przemykaj膮ce w po艣piechu alejkami, gdzie popadaj膮ce w ruin臋 domy osuwaj膮c si臋 nadgryzione z臋bem czasu na siebie, styka艂y si臋 艣cianami, aby p贸藕niej wsp贸lnie obr贸ci膰 si臋 w gruzy, przecinaj膮ce otwarte place i dziedzi艅ce ko艣cio艂贸w, na kt贸rych ko艂ysz膮ce si臋 latarnie tworzy艂y przera藕liwe, wiruj膮ce w ob艂臋dnym ta艅cu 艣wietlne konstelacje.

Pod膮偶a艂em wraz z tymi milcz膮cymi t艂umami w 艣lad za moimi cichymi przewodnikami; czu艂em uderzaj膮ce mnie 艂okcie, kt贸re wydawa艂y si臋 nienaturalnie mi臋kkie, i nacisk podejrzanie wiotkich piersi i brzuch贸w; nigdzie jednak nie dostrzeg艂em 偶adnego oblicza, ani nie us艂ysza艂em cho膰by jednego s艂owa. Dziwne procesje pi臋艂y si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej w g贸r臋: ujrza艂em, 偶e ich celem, miejscem w kt贸rym gromadzi艂y si臋 t艂umy, by艂 szczyt pag贸rka po艣rodku miasta, na kt贸rym wznosi艂 si臋 ogromny bia艂y ko艣ci贸艂.

Widzia艂em go z drogi na zboczu wzg贸rza, gdy o zmierzchu przygl膮da艂em si臋 Kingsport i zamar艂em, gdy odnios艂em wra偶enie, 偶e przez kr贸tk膮 chwil臋 na ko艅cu jego iglicy zdawa艂 si臋 balansowa膰 艣wiec膮cy jasno Aldebaran.

Wok贸艂 ko艣cio艂a znajdowa艂a si臋 otwarta przestrze艅, po cz臋艣ci dziedziniec z widmowymi kolumnami, po cz臋艣ci za艣 na wp贸艂 wybrukowany plac omieciony wiatrem ze 艣niegu i otoczony plugawymi, archaicznymi domami o spiczastych dachach i g贸ruj膮cymi nad nimi topolami. Ogniki 艣mierci ta艅czy艂y nad grobowcami ukazuj膮c przera偶aj膮ce wizje, cho膰 mog艂o wydawa膰 si臋 osobliwe, i偶 nie rzuca艂y one cieni. Po mini臋ciu dziedzi艅ca, gdzie nie by艂o ju偶 偶adnych dom贸w, ujrza艂em wierzcho艂ek wzg贸rza i odbicie migocz膮cych gwiazd w wodach zatoki, samo miasto by艂o niewidoczne w ciemno艣ciach. Co pewien czas zapalona latarnia ko艂ysz膮c si臋 przemierza艂a serpentyn臋 alejek, aby omie艣膰 t艂um, kt贸ry obecnie w milczeniu znika艂 wewn膮trz ko艣cio艂a. Odczeka艂em a偶 korow贸d zniknie w mrocznym wej艣ciu i zaczeka艂em a偶 do 艣rodka wejd膮 ostatni sun膮cy wolno maruderzy. Starzec poci膮gn膮艂 mnie za r臋k臋, ja jednak upar艂em si臋, 偶e b臋d臋 ostatni.

Przekroczywszy pr贸g zat艂oczonej 艣wi膮tyni, w kt贸rej panowa艂y egipskie ciemno艣ci, raz jeszcze obejrza艂em si臋 za siebie i omiot艂em spojrzeniem dziedziniec sk膮pany w dziwnej, przera偶aj膮cej, z艂owrogiej fosforescencji. Kiedy to uczyni艂em - zadr偶a艂em. Wiatr nie pozostawi艂 na szczycie pag贸rka zbyt wiele 艣niegu, wida膰 by艂o jedynie kilka bia艂ych sp艂achci przy drzwiach, jednak, w tej kr贸tkiej chwili, moje oczy nie dostrzeg艂y na nich 偶adnych 艣lad贸w st贸p, nawet moich w艂asnych.

Ko艣ci贸艂 by艂 s艂abo o艣wietlony kilkoma latarniami, gdy偶 wi臋kszo艣膰 ludzi, kt贸rzy tu weszli, znikn臋li. Przechodzili g艂贸wn膮 naw膮 ku otwartej klapie zej艣cia prowadz膮cego do krypt, ziej膮cych upiorn膮 czerni膮 poni偶ej kazalnicy, bezg艂o艣nie schodzili w duszn膮 czelu艣膰. D艂ugo艣膰 tego milcz膮cego korowodu by艂a zatrwa偶aj膮ca, a jeszcze wi臋ksz膮 groz膮 napawa艂 mnie widok upiornej procesji schodz膮cej w g艂膮b s臋dziwego grobowca. Nagle zauwa偶y艂em, 偶e w posadzce grobowca znajdowa艂a si臋 szczelina i tam w艂a艣nie wchodzili milcz膮cy, czarno odziani ludzie; w chwil臋 potem wszyscy schodzili艣my po z艂owieszczych, kamiennych stopniach; w膮skie, wilgotne schody wydzielaj膮ce dziwny od贸r wi艂y si臋, zdawa艂oby si臋 bez ko艅ca, w g艂膮b trzewi wzg贸rza wzd艂u偶 monotonnych 艣cian, ociekaj膮cych wilgoci膮 kamiennych blok贸w i odpadaj膮cej gipsowej zaprawy.

By艂o to milcz膮ce, szokuj膮ce zej艣cie i po kr贸tkiej acz przera偶aj膮cej przerwie zauwa偶y艂em, 偶e wygl膮d 艣cian i pod艂o偶a zmieni艂 si臋, jakby stopnie wykute zosta艂y w litej skale. Najbardziej niepokoi艂o mnie, 偶e setki schodz膮cych po nich st贸p nie czyni艂o 偶adnego, nawet najcichszego d藕wi臋ku czy echa. Po kolejnych eonach chodzenia, ujrza艂em kilka bocznych korytarzy czy nor prowadz膮cych do tego nocnego korytarza tajemnic z nieznanych, atramentowe czarnych, czelu艣ci. Niebawem sta艂y si臋 liczniejsze niczym bezbo偶ne katakumby bezimiennej grozy; bij膮cy z nich od贸r rozk艂adu stawa艂 si臋 wr臋cz nie do zniesienia. Wiedzia艂em, 偶e musieli艣my min膮膰 zbocza g贸ry i znajdowali艣my si臋 teraz gdzie艣 pod samym Kingsport; przeszy艂 mnie dreszcz, kiedy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e miasto mog艂o by膰 tak stare i do cna prze偶arte podziemnym z艂em.

Nied艂ugo potem ujrza艂em blask pos臋pnego, trupiego, bladego 艣wiat艂a - i us艂ysza艂em g艂uchy plusk, nie ogl膮daj膮cych s艂onecznego 艣wiat艂a, fal.

Ponownie zadr偶a艂em, gdy偶 wcale nie przypad艂y mi do gustu rzeczy, kt贸re przynios艂a ze sob膮 noc i przez chwil臋 czu艂em rozgoryczenie i 偶al do przodk贸w, 偶e wezwali mnie, abym przyby艂, by wzi膮膰 udzia艂 w pradawnym rytuale, kiedy nagle stopnie i korytarz poszerzy艂y si臋, us艂ysza艂em kolejny d藕wi臋k, piskliwie zawodz膮ce, kpi膮ce, faluj膮ce tony fletu i tu偶 przede mn膮 roztoczy艂a si臋 bezkresna panorama wewn臋trznego 艣wiata; rozleg艂y, zaro艣ni臋ty i prze偶arty grzybem brzeg o艣wietlony buchaj膮c膮 kolumn膮 plugawego zielonkawego ognia, obmywany falami szerokiej, oleistej rzeki nap艂ywaj膮cymi z nieznanych i przera偶aj膮cych otch艂ani, by z艂膮czy膰 si臋 z najczarniejszymi odm臋tami odwiecznego oceanu.

Os艂ab艂y i zdyszany spojrza艂em na 贸w blu藕nierczy Erebus tytanicznych muchomor贸w, tr臋dowaty ogie艅 i oleiste wody i ujrza艂em, 偶e odziany w peleryny t艂um utworzy艂 p贸艂okr膮g wok贸艂 buchaj膮cej ogniem kolumny. To by艂 rytua艂 Yule, starszy ni偶 cz艂owiek, a losem jego by艂o go prze偶y膰; pierwotny rytua艂 przesilenia dnia z noc膮 i obietnicy nadej艣cia wiosny po zimowych 艣niegach; rytua艂 ognia i wiecznej zielono艣ci, 艣wiat艂a i muzyki.

I w tej pos臋pnej grocie ujrza艂em jak odprawiaj膮 rytua艂, adoruj膮c plugawy s艂up ognia i wrzucaj膮c w mroczne odm臋ty wyrywane gar艣ciami lepkie fragmenty 艣wiec膮cych paso偶ytniczych grzyb贸w.

Zobaczy艂em to, a p贸藕niej ujrza艂em jeszcze co艣 - amorficzn膮 istot臋 kucaj膮c膮 w oddali i graj膮c膮 ha艂a艣liw膮 piskliw膮 melodi臋 na flecie; poprzez tony fletu wydawa艂o mi si臋, 偶e us艂ysza艂em mro偶膮ce krew w 偶y艂ach st艂umione trzepotanie, dochodz膮ce z ton膮cych w nieprzeniknionej ciemno艣ci czelu艣ci jaskini.

Najbardziej przerazi艂a mnie jednak p艂on膮ca kolumna, wytryskaj膮ca niczym gejzer lub wulkaniczna lawa z niezg艂臋bionych, pos臋pnych miejsc, nie rzucaj膮ca cienia, jak powinno to mie膰 miejsce w przypadku zdrowego ognia i pokrywaj膮ca sp臋kane kamienie plugawym, jadowitym grynszpanem. Szalony ten wir bowiem, nie dawa艂 nawet odrobiny ciep艂a, a jedyne co si臋 w nim zawiera艂o to gliniasta wilgo膰 i zgnilizna 艣mierci i rozk艂adu.

Cz艂owiek, kt贸ry mnie tu przyprowadzi艂 przecisn膮艂 si臋, by stan膮艂 na wprost upiornego promienia i wykona艂 kilka sztywnych ceremonialnych ruch贸w skierowanych do stoj膮cych przed nim w p贸艂okr臋gu postaci. W pewnych stadiach rytua艂u zebrani wykonywali g艂臋boki pok艂on, zw艂aszcza gdy prowadz膮cy wznosi艂 nad g艂ow膮 zabrany tu ze sob膮 egzemplarz odra偶aj膮cego "Necronomiconu" - ja r贸wnie偶 bi艂em pok艂ony wraz z innymi. Nagle starzec da艂 sygna艂 na wp贸艂 widocznemu w ciemno艣ci fleci艣cie i ton d藕wi臋k贸w zmieni艂 si臋, staj膮c si臋 nieco g艂o艣niejszy i mniej chwiejny ni偶 dotychczas; by艂o to swoiste preludium do niewyobra偶alnego i zgo艂a nieoczekiwanego koszmaru. Ujrzawszy ow膮 zgroz臋 o ma艂o nie pad艂em na pokryt膮 porostami ziemi臋, gdy偶 moje serce stan臋艂o z przera偶enia. Zobaczy艂em co艣, co nie pochodzi艂o z tego czy innego 艣wiata, ale wprost z szalonych przestrzeni pomi臋dzy gwiazdami. Z niewyobra偶alnej czerni poza gangrenicznym blaskiem zimnego ognia, z najdalszych zakamark贸w Tartaru, przez kt贸re przetacza艂y si臋 pos臋pnie czarne, oleiste fale rzeki, wy艂oni艂o si臋 trzepocz膮c skrzyd艂ami stado oswojonych, wytrenowanych, chimerycznych, skrzydlatych istot, kt贸rych ni s艂owem, ni okiem nie by艂e艣 w stanie zmierzy膰, i kt贸rych wygl膮du tw贸j m贸zg z pewno艣ci膮 nie zdo艂a艂by zapami臋ta膰.

Nie by艂y to kruki, krety, myszo艂owy, mr贸wki, nietoperze, wampiry ani gnij膮ce ludzkie zw艂oki, lecz co艣 czego nie potrafi臋 i nie chc臋 sobie przytomnie膰.

Unosi艂y si臋 niezdarnie w powietrzu, pomagaj膮c sobie na po艂y d艂o艅mi, o palcach po艂膮czonych b艂on膮, na po艂y za艣 sk贸rzastymi. p贸艂prze藕roczystymi skrzyd艂ami; kiedy za艣 dotar艂y do t艂umu okutanych w czarne peleryny uczestnik贸w ceremonii, ci. jeden po drugim, pocz臋li na nie wsiada膰 i odlatywa膰 ponad ponurymi czarnymi falami rzeki w g艂膮b jaski艅 i galerii mroku, gdzie truj膮ce potoki zasilaj膮 przera偶aj膮ce i nieodkryte dot膮d katarakty.

Stara prz膮dka odlecia艂a wraz z innymi, starzec za艣 pozosta艂 tylko dlatego, i偶 odm贸wi艂em kiedy skin膮艂 na mnie. nakazuj膮c mi wskoczy膰 na grzbiet jednego z odra偶aj膮cych stworze艅 i zrobi膰 to samo, co pozostali. Dwie skrzydlate bestie czeka艂y pos艂usznie opodal. Kiedy zwleka艂em, starzec wyj膮艂 sw贸j rysik i tabliczk臋, po czym napisa艂, 偶e by艂 prawdziwym wys艂annikiem moich przodk贸w, kt贸rzy za艂o偶yli kult Yule w tym pradawnym miejscu, 偶e m贸j powr贸t zosta艂 z g贸ry przewidziany i 偶e najbardziej sekretne tajemnice mia艂y dopiero zosta膰 ujawnione. Napisa艂 te s艂owa bardzo star膮 r臋k膮, a kiedy nadal si臋 waha艂em -spomi臋dzy fa艂d swej szaty wyj膮艂 pier艣cie艅 z piecz臋ci膮 i zegarek, przy czym na obu tych przedmiotach widnia艂 znak herbowy mojego rodu. W ten spos贸b starzec zamierza艂 potwierdzi膰 prawdziwo艣膰 swoich s艂贸w. By艂 to jednak odra偶aj膮cy dow贸d, poniewa偶 ze starych dokument贸w wiedzia艂em, i偶 zegarek 贸w zosta艂 pogrzebany wraz z moim pra prapradziadkiem w 1698 roku.

Potem starzec zsun膮艂 z g艂owy kaptur. Jego oblicze nosi艂o pewne cechy rodzinnego podobie艅stwa, ale tylko si臋 wzdrygn膮艂em, by艂em bowiem pewny, 偶e ta twarz by艂a jedynie woskow膮 mask膮.

Trzepocz膮ce skrzyd艂ami stwory, wyra藕nie zniecierpliwione. drapa艂y szponami poszycie z mch贸w i, jak zauwa偶y艂em, starzec by艂 r贸wnie zaniepokojony jak one. Kiedy jeden ze stwor贸w zacz膮艂 oddala膰 si臋 chwiejnym krokiem, starzec odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, by go zatrzyma膰; ruch ten sprawi艂, 偶e woskowa maska obsun臋艂a si臋 z tego, co powinno by膰 jego g艂ow膮...

I wtedy, poniewa偶 upiorna posta膰 oddziela艂a mnie od kamiennych schod贸w, kt贸rymi tu dotarli艣my, rzuci艂em si臋 szczupakiem w oleiste fale podziemnej rzeki docieraj膮cej gdzie艣 hen, do podmorskich jaski艅. Da艂em nurka w g艂膮b gnij膮cych sok贸w wewn膮trz ziemskich koszmar贸w, zanim moje szalone wrzaski zdo艂a艂yby sprowadzi膰 do tej groty wszystkie piekielne legiony, jakie mog艂y czai膰 si臋 w tych cuchn膮cych 艣mierci膮, zgnilizn膮 i morem czelu艣ciach.

W szpitalu powiedziano mi, 偶e o 艣wicie znaleziono mnie na wp贸艂 zamarzni臋tego w zatoce Kingsport, 艣ciskaj膮cego kurczowo unosz膮cy si臋 na falach fragment krokwi, kt贸r膮 zes艂a艂 mi los, by mnie ocali膰. Powiedzieli, 偶e poprzedniej nocy musia艂em skr臋ci膰 w niew艂a艣ciw膮 odnog臋 drogi prowadz膮cej na wzg贸rze i spad艂em z kraw臋dzi klifu w Orange Point; wszystko to wydedukowali na podstawie odnalezionych 艣lad贸w, nic nie mog艂em im powiedzie膰, poniewa偶 teraz wszystko by艂o zmienione. Dok艂adnie wszystko, pocz膮wszy od szerokich okien, za kt贸rymi by艂o wida膰 morze dach贸w, z kt贸rych jedynie pi臋膰 by艂o starych, poprzez odg艂osy tramwaj贸w i automobil贸w, przeje偶d偶aj膮cych ulicami, poni偶ej. Upierali si臋, 偶e to by艂o Kingsport i nie mog艂em temu zaprzeczy膰. Kiedy dozna艂em ataku histerii na wie艣膰, i偶 szpital sta艂 w pobli偶u starego cmentarza na Central Mili, wys艂ali mnie do szpitala St. Mary's w Arkham. gdzie zapewniono mi lepsz膮 opiek臋. Podoba艂o mi si臋 tam, lekarze byli bardziej 艣wiatli i nawet wykorzystali swoje wp艂ywy, by wypo偶yczy膰 dla mnie skrz臋tnie ukrywan膮 kopi臋 odra偶aj膮cego "Necronomiconu" szalonego Alhazreda, trzymanego pod kluczem w bibliotece uniwersytetu Miskatonic. Powiedzieli co艣 o "psychozie" i przyzna艂em, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li oczyszcz膮 m贸j umys艂 z wszelkich kalaj膮cych go potencjalnych obsesji. Dlatego te偶 przeczyta艂em 贸w przera偶aj膮cy, plugawy rozdzia艂 i wzdrygn膮艂em si臋 ponownie, poniewa偶 wcale nie by艂 dla mnie niczym nowym. Widzia艂em go ju偶 wcze艣niej, a 艣lady st贸p niechaj m贸wi膮 sobie co chc膮; gdzie za艣 zobaczy艂em t臋 ksi臋g臋, niechaj zostanie jak najszybciej zapomniane. Ma jawie nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by mi o tym przypomina膰 - niemniej jednak moje sny przepe艂nione s膮 groz膮 wywo艂an膮 s艂owami, kt贸rych nie odwa偶臋 si臋 przytoczy膰.

Jestem w stanie zacytowa膰 tylko jeden akapit, przek艂adaj膮c go do艣膰 nieudolnie na angielski, ze starej, prymitywnej 艂aciny:

"najni偶sze Jaskinie nie s艂u偶膮 zg艂臋bianiu przez oczy, kt贸re widz膮; cuda ich bowiem s膮 osobliwe i przera偶aj膮ce. Przekl臋t膮 jest ziemia, gdzie umar艂e my艣li 偶yj膮 w nowych, dziwnych pow艂okach cielesnych, i z艂ym jest umys艂, kt贸ry nie zawiera si臋 wewn膮trz czaszki.

M膮drze rzecze Ibn Schacabao, 偶e szcz臋艣liwym jest gr贸b, gdzie nie spoczywa czarownik i szcz臋艣liwe jest noc膮 miasto, gdzie wszyscy czarownicy zostali spaleni na proch.

Stare plotki g艂osz膮, i偶 dusza zaprzedanego diab艂u nie pobiera si艂 z cmentarnej gliny, ale z t艂uszczu i rozkazuje Robakowi, kt贸ry po偶era; a偶 z gnij膮cych tkanek budzi si臋 nowe, upiorne 偶ycie, a ci 偶yj膮cy pod ziemi膮 modeluj膮 je i wype艂niaj膮 jego puste wn臋trze, a偶 nap臋cznieje do monstrualnych rozmiar贸w...

Wielkie otwory wykopano w sekrecie w miejscach gdzie wystarczy艂yby zwyczajne, istoty za艣, kt贸re winny pe艂za膰, nauczy艂y si臋 st膮pa膰 jak ludzie."



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Piekielna ilustracja, H. P. Lovecraft
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
Lovecraft, HP En la Cripta
Grobowiec, H. P. Lovecraft
Ogar, H. P. Lovecraft
Model Pickmana, H. P. Lovecraft
Reanimator, H. P. Lovecraft
H P Lovecraft Przera偶aj膮cy staruch
h p lovecraft azathoth 3AT7XOA4PS73TC4WTRXCCYBGB6TMKEIVCREK4ZQ
H P Lovecraft Rzecz w 艣wietle ksi臋偶yca
H P Lovecraft Duch ciemno艣ci
h p lovecraft z艂y duchowny CFBENMXXNCSSD34IHCCT33RGPKBNQJQLYX5ZEWY
H P Lovecraft Zew Cthulhu
Alchemik, H. P. Lovecraft
Potomek, H. P. Lovecraft
Sny, H. P. Lovecraft

wi臋cej podobnych podstron