Lubię, kiedy zaczyna pachnieć Świętami. W tym roku przygotowania zaczęły się wyjątkowo wcześnie. Ola wyczy­tała gdzieś, że pierniki najlepiej przygotować trzy tygodnie wcześniej i - jak to ona - uczepiła się tego jak rzep psiego ogona. Tłumaczę jej: „Oleńko, przecież te pierniczki musia­łyby mieć zęby i pazurki, żeby dotrwać do Wigilii. Znając mieszkańców tego domu, gwarantuję ci, że zostaną pożarte znacznie wcześniej". „To my je z mamą schowamy" - wymy­śliła, i rzeczywiście schowały.

Próbowałam zorientować się, czy Gabi i Monika choć tro­chę znają kolędy, i zdaje się, że będziemy musiały poćwi­czyć. Pewnie zaczniemy od „Lulajże Jezuniu" albo „Przybieżeli do Betlejem", bo te znam najlepiej.

Zbyszek od miesiąca uczy się grać na gitarze. Z początku jak zaczął brzdąkać, to aż zęby bolały. Wszyscy prosili go, żeby przestał. Nawet mama nie wytrzymywała i nagle przypominała sobie, że mu­si zrobić zakupy, albo popracować w ogródku. Ale dziś... Trzeba przyznać, że mój brat poczynił postę­py. Przy odrobinie dobrej woli można nawet rozpo­znać utwór, jaki wykonuje. Tak się nabijam, ale prawdę mówiąc chciałabym grać tak jak on. Na dodatek uczy się sam. Czasem prosi tatę, żeby mu pokazał jak się chwyta bemol czy A-dur, ale potem idzie do siebie i próbuje do skutku.

Nienawidzę porządków. Mama przyjęła za punkt honoru wyszorowanie wszystkich schodów i podłóg, umycie okien, wypranie firanek i wyrzucenie nie­potrzebnych gratów. Chłopcy jak to chłopcy - a to muszą wyciągać na czwórkę z matmy, a to lecieć na jakiś trening. Na szczęście zadania zostały spra­wiedliwie rozdzielone i każdy wie, co ma robić. Mama radzi, żeby sobie to wszystko sensownie roz­planować. Tak naprawdę to porządek, na przykład w szafie, wcale nie jest taki zły. Najgorsze, że sam się nie zrobi.

Ewa Stadtmuller

Dominik 44 (2006) s. 5