Raimundo
Ta opowieść jest trudna do opowiedzenia. Opowiada mniej więcej o tym jak powoli ewoluowała namiętność między dwoma postaciami. Jak od ich pierwszego spotkania do pierwszego pocałunku wydarzyło się wiele nieprawdopodobnych rzeczy, które wznosiły bohaterów ale także sprawiały ból.
Nazywam się Pierre i jestem dość nietypowym chłopakiem. Nie okazuje uczuć. Nie przepadam za ludźmi. Jestem wyniosły i egoistyczny, ale przede wszystkim jestem indywidualistą. Mam 18 lat, właśnie zaczyna się mój ostatni rok w szkole, który zadecyduje o mojej przyszłości. Matura, studia... Wszystko sprowadza się do nauki, do ostatniego roku okropnej harówki.
25 sierpnia
Dzień jak co dzień. Koniec wakacji. Wszystkie książki zakupione, a ja sam znudzony przeskakuje po wszystkich kanałach telewizyjnych szukając czegoś co mogłoby mnie zainteresować. Zatrzymałem się na jakimś kanale muzycznym i próbowałem zrozumieć czemu w nim tak wiele gołych babek podczas gdy tekst właściwie opierał się na jednym zdaniu- ,,Hey babe, let's boogie tonight” tylko że piosenkarz modulował swoim głosem. Przepraszam... ,,Piosenkarz”.
Mieszkałem w domku jednorodzinnym na obrzeżach miasta X. Wyprowadziłem się z miasta wraz z rodzicami i młodszą o trzy lata siostrą. Nie podobała mi się wizja opuszczania miasta. Nie z powodu znajomych, czy też z powodu przyjaciół, bo ich nie miałem, ale w mieście wszystko było pod ręką. Sklepy, centra handlowe, nawet głupi kiosk... Na tym odludzi jednym z ciekawszych zajęć było oglądanie jak sąsiad podlewał trawnik.
Całkowicie znudzony telewizją udałem się do łazienki aby się odlać. Po zakończeniu czynności spojrzałem w lustro podczas mycia rąk. Tak jest, to byłem ja. Blondyn o krótkich włosach, lekko zapuszczony, a konkretnie włosy w nieładzie. Zielone oczy, ponure spojrzenie. To cały ja, cały ja.
-Pierre! -dobiegł mnie głos zza drzwi.
-Co jest?
-Chodź przywitać nowych sąsiadów.
Teatralnie opały mi ramiona. Nowi sąsiedzi no tak. Niesamowita rozrywka, można oglądać kolejnego fanatyka-podlewacza ogrodów. Przez całe wakacje trwały prace budowlane, które były na tyle głośne, że często spędzałem czas u mojej koleżanki w mieście. Również przez całe wakacje przeklinałem tych którzy się wprowadzali obok, a dziś ich poznam. Znając mnie od razu wywnioskują, że nie specjalnie podoba mi się że mam nowych sąsiadów. Pewnie z jakimś płaczącymi bachorami jeszcze.
Wyszedłem z toalety i udałem się w kierunku drzwi. Czekał już na mnie ojciec nerwowo stukając nogą i cmokając.
-Wolniej nie mogłeś?
-Przecież to tylko sąsiedzi, nie uciekną nam. -odparłem wzruszając ramionami. Matka była w pracy, a siostra na mieście ze swoimi ,,psiapsiółami” więc udałem się tam tylko z ojcem. Od razu uderzyło mnie jaskrawe słońce, co bardzo mi się nie spodobało. Było za jasno i za ciepło. Ruszyłem z ojcem w kierunku ogrodzenia.
-Witam sąsiada! -krzyknął mój ojciec do jakiegoś jegomościa i pomachał dłonią. Sąsiad -najwidoczniej spędził właśnie urlop nad morzem, sądząc po opaleniźnie, z uśmiechem na ustach podszedł do ojca.
-Witam cię Arturze. -rzekł mój ojciec.
-Witaj znów Patryku. -odpowiedział tamten i podali sobie ręce przez ogrodzenie.
-Dzień dobry. -burknąłem dość niegrzecznie, ale pan Artur tego chyba nie wyłapał.
-To mój syn- Pierre. Żony nie ma, ale z pewnością się pojawi wieczorem. I jest jeszcze Alice, ale wybyła...
-Nie szkodzi, nie szkodzi. Proponuje się spotkać dziś wieczorem u mnie na grillu, co ty na to? -pan Artur wydawał się być dumny ze swojego pomysłu.
-Rewelacyjny pomysł. -mój ojciec podzielał to zdanie, a ja skrzywiłem się. To znaczy wieczorne posiedzenie u sąsiadów. Suuuuper.
-Rai! Przywitaj się! -zawołał nagle pan Artur, aż drgnąłem.
Zza rogu domu wyszedł jakiś chłopak. Miał brązową skórę, czarne włosy, brązowe oczy, ale przede wszystkim jego uśmiech mógłby być przykładem poprawnego stosowania pasty do zębów. Był w bezrękawniku i krótkich spodenkach i właśnie pchał przed sobą taczki pełne piasku. Co musiałem przyznać, chłopak miał niezłe mięśnie. Zadowolony podszedł do ogrodzenia i zdjął rękawice.
-To jest Raimundo. -przedstawił go pan Artur.
-Dzień dobry. -uścisnął dłoń moim ojcem jakby był jego kumplem po czym zwrócił się do mnie. -Siemka, jestem Raimundo, dla rodziny i przyjaciół Rai.
-Witaj, Raimundo. Jestem Pierre. -odpowiedziałem chłodno. Specjalnie powiedziałem jego pełne imię, aby sobie nie pomyślał, że jesteśmy przyjaciółmi. Raimundo zdziwił się moim zachowaniem, ale i tak uścisnęliśmy sobie dłonie. Był skubaniec silny...
-Dobrze, poznacie się lepiej wieczorem. -poganiał mój ojciec, jakbyśmy nagle z Raimundem stali się najlepszymi przyjaciółmi na zawsze i nie mieliśmy się zamiaru od siebie oderwać. -Musimy odkurzyć dom, pamiętasz?
-Ty musisz odkurzyć dom. -przypomniałem.
Mój ojciec zaśmiał się i pożegnał się z panem Arturem. To samo zrobiłem ja i Raimundo, który wyszczerzył przy tym swoje olśniewająco białe zęby. Najwidoczniej zależało mu na jakiejś znajomości w nowej okolicy.
Znudzony wróciłem do domu.
Wieczór nadszedł nieznośnie szybko. Razem z ojcem, matką i upierdliwą siostrą udaliśmy się do sąsiadów. Naturalnie na podwórku czekał już grill, a pani domu odpicowana w jakąś suknię przywitała wszystkich serdecznie. Na wejściu czekał także Raimundo, ubrany w niebieską koszulę i czarne spodnie jakby właśnie witał ważnych gości. Chyba sąsiedzi chcieli zrobić dobre wrażenie. Najpierw odbyliśmy długą podróż po domku i okazało się, że Raimundo (18 lat) ma dwie starsze siostry (21 lat i 24lata), które obecnie były na studiach oraz młodsze piętnastoletnie bliźniaki- dziewczynkę i chłopca.
Po oględzinach udaliśmy się do ogrodu gdzie zaserwowano nam właściwie ucztę! Sałatki, mięsko, dodatki, napoje... Pani domu chyba się w domu nudzi.
Usiadłem koło Raimunda jak nakazywał obowiązek. Alice usiadła z Ashley i Adamem (bliźniakami), a rodzice usiedli ze sobą i zaczęli konwersacje na wszystkie możliwe tematy.
-To... Jak ci się tu mieszka? -zapytał Raimundo grzebiąc widelcem w swojej karkówce.
-Nie lubię tego miejsca. -odparłem szczerze. -Nudno tu i nie ma nic do roboty.
Raimundo pokiwał głową.
-Właśnie zmieniłem szkołę. -poinformował mnie.
-To dość nierozsądne w roku matury.
Machnął ręką i się uśmiechnął.
-I tak głąb ze mnie.
-Ze zwykłej uprzejmości zaprzeczę. -odparłem. Chyba uznał to za żart bo uśmiechnął się szerzej. Boże, jego zęby mogłyby służyć jako latarka!
-Liceum Ogólnokształcące numer 7. Wiesz gdzie to jest?
Jęknąłem w duchu.
-Tak, chodzę tam do szkoły.
Raimundo ożywił się jeszcze bardziej i spojrzał na mnie uradowany tą informacją. Aby nie zepsuć mu humoru postarałem się być trochę miły i uśmiechnąłem się... A raczej odprawiłem wysiłek uśmiechając się. Chyba był głupszy niż but bo i to mu nie przeszkadzało.
-Super! Dobrze znać kogokolwiek w nowej budzie. Jaka klasa?
Ojć...
-Trzecia B.
Zmarkotniał, a ja odprawiłem taniec zwycięstwa w mych myślach. Kolejny frajer w mojej klasie to by było za dużo.
-Ja do trzeciej E. -odparł. -No ale ważne, że kogoś będę znał. -uśmiechnął się.
Nic nie odpowiedziałem.
-Hej Pierre. -zaczął znów. -Co robisz jutro?
-Nie wiem, Raimundo. -odparłem zaskoczony pytaniem.
-Nie mów do mnie Raimundo. -jęknął. -Wystarczy ,,Rai”.
-Podobno tak się mają do ciebie zwracać tylko przyjaciele i rodzina. -zauważyłem.
Raimundo przygasł.
-No... Myślałem, że się skumplujemy czy coś.
Jupi! Kolejny frajer! Chociaż na jego szczere wyznanie nie wiedziałem za specjalnie co odpowiedzieć. Normalnie śmiałem się ludziom w twarz kiedy coś takiego proponowali, ale... Chyba dlatego że obok byli rodzice nie potrafiłem zaserwować nowemu sąsiadowi kubła zimnej wody.
-Więc jak będzie?
-Hm? -ocknąłem się z zamyśleń.
-Hej, Pierre. -zaśmiał się. -Ledwo dziewiąta a ty już odlatujesz?
-Zamyśliłem się.
-To jak będzie? Kumplujemy się?
Uniosłem brwi.
-Nawet się nie znamy.
-To się poznamy. -wyszczerzył zęby. -To jutro idziemy na rower. Oprowadzisz mnie po okolicy.
-Ale ja...
-Żadnych ,,ale“. -przerwał mi. -Zobaczysz, będzie super.
-Jesteś upierdliwy.
-Wiem to. -uśmiechnął się.
Westchnąłem ciężko. Nie potrafiłem się z nim kłócić. Niech zna moją łaskę, jutro pójdę z nim na ten rower, ale więcej pewnie się nie spotkamy. Przez resztę czasu rozmawiałem z Rajmundem i dołączyli do nas Adam, Ashley i Alice, która śliniła się na widok Raimunda. Głupia kretynka...
Koło północy moi rodzice zaczęli się wycofywać z podwórka i zgarnęli nas. Adam i Ashley zdążyli już wymienić się numerami komórkowymi i gadu-gadu z Alice, ale ja nie chciałem utrzymywać większych kontaktów. Pożegnałem się ze wszystkimi, Raimundo zaszczycił mnie swoim uśmiechem który mógłby być akumulatorem do jakiejś seks-maszyny i udałem się z rodzinką do domu. Wszedłem na piętro i zamknąłem się w pokoju. Odpaliłem komputer, wszedłem na gadu i zszedłem na dół do kuchni po coś do picia. Wracając usłyszałem jak moja siostra jak wariatka piszę na klawiaturze. Westchnąłem i wróciłem do pokoju zamykając drzwi. Ledwo podszedłem do komputera zauważyłem ,,nieznajomy przesyła wiadomość”. O tej godzinie? Pewnie kolejna wróżka Elwira chce mnie uratować od klątwy...
Odpaliłem okienko z zamiarem zablokowania użytkownika, ale moją uwagę przykuła treść.
Cześć Pierre! Tu Rai
Na litość boską... Odpisałem mu szybko.
Skąd masz mój numer?
Czekałem chwile na odpowiedź.
Od twojej siostry
Spojrzałem na listę moich znajomych. Alice była na gadu i miała opis ,,Poznawanie nowych ludzi jest w pytkę!
:*”
W sumie mogłem się domyśleć... odpisałem.
Pamiętaj, że dziś śmigamy na rowery!
Pamiętam, Raimundo
Nie mów do mnie Raimundo! Jestem Rai!!!!
Dla zwykłej złośliwości dodam cię do listy kontaktów jako ,,Upierdliwy Raimundo”
Ooo... Kreatywna odpowiedź. Chwilę później znów napisał.
Hej! Wiesz, że mamy naprzeciwko siebie okna?
Że co?!
Spojrzałem w lewo. Faktycznie widziałem okno sąsiadów, a w tamtym pokoju światło rzucane było tylko przez światło monitora. Ooooch! Świetnie, super!
Cóż za szczęście. odpisałem.
Ja to się kładę spać, Pierre
Do dzisiaj do później
Na razie
Raimundo zniknął z gadu-gadu nie pozostawiając żadnego opisu. I ja czym prędzej tak zrobiłem, zasłaniając przy okazji okna. Położyłem się na łóżku przebrany w piżamę i zacząłem wpatrywać się w sufit. Już nie lubię tego Raia! Jest upierdliwy i irytujący...
Właśnie nazwałeś go “Raiem” rzekł irytujący głosik w głowie.
...
Brawo, Pierre.
Co przyniesie jutro?
26 SIERPNIA
Mimo mych nadziei powitał mnie piękny i słoneczny poranek. Liczyłem na deszcz, najlepiej burzę aby jakoś wymigać się od spotkania z Raiem... Raimundem! Jak na złość niebo było obrzydliwie błękitne, a jasna tarcza, dar Boga etc. dawało światło i ciepło.
Po odprawieniu tradycyjnych czynności jakimi było kolejno załatwienie potrzeb fizjologicznych, umycie się, ubranie i zejście na dół do kuchni aby zgarnąć śniadanie (dzisiaj tosty! Alice się postarała) i wrócić na górę do pokoju. Zasiadłem do komputera i włączyłem go. Odruchowo wszedłem na gadu, włączyłem muzykę i wszedłem na stronę z informacjami ze świata. Ktoś kogoś zgwałcił, tu korupcja a tam spłonął dom. Wzruszyłem ramionami. Hej! To dopiero znieczulica społeczna, nie?
Spojrzałem na gadu, ale Raimunda dalej nie było więc uznałem, że póki co nasza wyprawa rowerowa nie dojdzie do skutku. Rozwaliłem się na łóżku i włączyłem telewizor. Leciał właśnie jakiś program o zjawiskach paranormalnych więc spróbowałem się na nim skupić. Minęła godzina i dwie... Nie było żadnego odzewu od strony Raimunda. Może na szczęście zrezygnował z wyprawy?
...
...
...
Coś tu było nie tak i to coś było irytujące!
Najpierw się umówił a teraz nic? Nie żeby mnie to zirytowało, ale... Zacząłem palcami wystukiwać nerwowy rytm. No nie, chyba mnie nie wystawił? Z resztą wcale mnie to nie interesuje...
...
...
...
Podszedłem do komputera i zobaczyłem, że dalej go nie ma na gadu. Podszedłem dyskretnie do okna i jeszcze bardziej dyskretnie przez nie wyjrzałem wystawiając jedynie czubek głowy i trochę, ciut ciut oka. Rolety w jego pokoju były zasłonięte. A to ciekawe... Nie, stop! Wcale nieciekawe. Co mnie to obchodzi?
...
...
...
No olał mnie? To aż niewiarygodne. Z resztą co mnie to obchodzi. Wcale nie wychodzę właśnie w tym momencie z domu i idę do niego. Nic z tego. Co za nonsens.
...
Ech... Brawo, Pierre. Właśnie zadzwoniłeś w domofon. Swoją drogą, szybko go zmontowali...
-Tak? -odezwał się głos w słuchawce.
-Cześć, Ashley. Tu Pierre. -powiedziałem na prędce. -Jest Rai...mundo?
-RAI?! -krzyknęła głośno aż odskoczyłem. -RAI?!... Czekaj chwilkę. -Odeszła na chwilę do domofonu, ale i tak usłyszałem. -Adam! Gdzie Rai?! -Chwila ciszy. -To idź po niego!
-Ashley, nie trzeba. -odezwałem się. -Ja...
-JAK TO ŚPI?!
Śpi...?!
-Sorka, Pierre, ale mój głupi starszy brat chyba jest niedysponowany. Czekaj... -ktoś coś mówił do Ashley. -PIERRE JEST TU PO CIEBIE, KRETYNIE! -znów cisza. -Rai mówi abyś dał mu z 20 minut...
-Przekaż, żeby tym razem sam się po mnie pofatygował.
-Słusznie. -odparła. -Do zobaczenia, Pierre.
-Na razie.
Rozłączyła się a ja wróciłem do domu. To ja tu się zastanawiam, a on po prostu sobie spał? Wróciłem do domu, wlazłem do garażu i przygotowałem rower. Po dłuższym zastanowieniu przebrałem się w coś lżejszego i wziąłem coś do picia. Miejmy to za sobą, ledwo to pomyślałem i zadzwonił domofon.
-Tak? -odebrałem.
-Yo! Tu Rai. Gotowy?
Westchnąłem ciężko.
-Miejmy to za sobą.
-Cóż za optymizm.
Odłożyłem słuchawkę i otworzyłem garaż. Wyciągnąłem rower i podjechałem do Raia, który już się szczerzył i pokazywał olśniewające białe zęby.
-Nie uśmiechaj się, bo oślepnę. -rzuciłem z ironią.
-Na to liczyłem. -odparł niewzruszony. -To gdzie jedziemy?
-Wybrałem taką jedną trasę, którą dość często jeżdżę. Głównie prowadzi ona przez las, ale przy okazji zahaczymy o kilka ciekawych punktów.
-Widzę, że wszystko dokładnie zaplanowane. -rzekł z uznaniem.
Wzruszyłem ramionami.
-Zawsze tak robię.
Ruszyliśmy rowerami i pognaliśmy w stronę lasu. Wybrałem wyjątkowo wyczerpującą drogę złożoną z pagórków, korzeni i wszystkiego co można spotkać w lesie, ale Raimundo zdawał się mieć więcej radości i przyjemności niż zaplanowanego przeze mnie zmęczenia.
W końcu zatrzymaliśmy się nad mały jeziorkiem. Nie było ono duże. Służyło właściwie tylko do tego, aby od czasu do czasu się w nim popluskać. Na przeciwległym brzegu znajdowały się jakieś dziewczyny. Ponieważ słońce prażyło wraz z Raimundem usiedliśmy w cieniu i wypiliśmy napoje z bidonów.
-Jak ci minęły wakacje? -zapytał przyglądając się dziewczyną.
-Całkiem miło. -odpowiedziałem. -Zanudziłem się za wszystkie czasy. A tobie? -dodałem po chwili.
-Jakoś. Ogólnie to musiałem pracować bo chciałem wyjechać na wakacje do Hiszpanii... Ale się nie udało. -westchnął. -Spróbuje za rok.
-Co ci przeszkodziło?
-Problemy rodzinne. -odparł. -Jedziemy dalej?
Kiwnąłem głową. Jeździliśmy na rowerach jeszcze parę godzin, aż zmęczenie wróciliśmy do domów. Chłopak miał w sobie nie lada krzepę, nie ma co! Chyba nawet zbytnio się nie zmęczył po tym całym wysiłku. Uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie i udaliśmy się do swoich domów. Powoli zaczęło zmierzchać i tym samym mój żołądek dał znać, że nie jadł dziś obiadu. Wziąłem szybki prysznic, a następnie odprawiłem sobie nieziemską ucztę biorąc większość rzeczy z lodówki. Naturalnym zwyczajem zamknąłem się w pokoju, odpaliłem komputer i wlazłem na gadu.
Od razu ktoś do mnie napisał, ale ja chciałem zjeść, więc usiadłem na łóżku, włączyłem telewizor i obejrzałem jakiś film. Ogólnie opowiadał o kolesiu który został niesłusznie oskarżony o morderstwo. Po obejrzeniu połowy znudzony podszedłem do komputera. Naturalnie pisał do mnie Raimundo, ale jak otworzyłem wiadomość już go nie było. Napisał do mnie:
Jutro też mały wypadzik?
I masz tu mój numer koma. 501 *** ***.
Puść sygnał jak zapiszesz
Lece.
Wziąłem swoją komórkę i zapisałem numer. Byłem ciekaw czy odbierze dlatego podszedłem do okna wywalając się prawie o rzucone spodnie, bo nie zapaliłem jeszcze światła, a było już dość ciemno.
Widok który ujrzałem wręcz mnie sparaliżował. Moje okno było naprzeciw okna Raimunda, a ten zapomniał zasłonić rolet. Teraz wiedziałem dlaczego ,,leciał” z gadu. Schyliłem się tak, aby mnie nie zauważył.
Mój wysportowany sąsiad właśnie siedział na krześle przed komputerem i jawnie sobie walił konia! Znaczy... Nie widziałem jego wacka, ale ruch ręki w jego okolicach nie przedstawiał żadnych złudzeń. Miał on słuchawki na uszach, a drugą ręką masował swoją klate. Nie wiedzieć czemu, żałowałem, że nie zdjął koszulki. Zapatrzony i zahipnotyzowany wpatrywałem się w niego. Nie widziałem co miał na komputerze, ale musiało to być coś niesamowicie fajnego. Moja ręka, sam nie wiedziałem czemu, powędrowała do moich spodenek. Przygryzłem wargi, ale dalej wpatrywałem się jak oczarowany w Raimunda. Widać było że zaraz miał dojść bo lekko się wygiął i odrzucił głowę do tyłu. Chyba jęknął, bo otworzył usta. Nagle zerwał się, aż podskoczyłem bo wydawało mi się, że mnie zauważył ale on kliknął coś na komputerze i poszedł otworzyć drzwi, wpierw poprawiając spodnie. W drzwiach była Ashley i coś mu podała. Zamknął drzwi i usiadł na krześle i złapał się za czoło. Odszedłem od okna i sam usiadłem na krześle... Co się ze mną dzieję? Czemu tak podniecił mnie ten widok? W moich gaciach zaczęło brakować miejsca, to pewne. Pokręciłem głową i puściłem umówionego szczura do Raimunda. Po chwili dostałem odpowiedź zwrotną o treści ,,Domyślam się, że Pierre?
Fajny masz numer, zwłaszcza końcówka -69.”
Wyłączyłem komputer i z cichą nadzieją podszedłem do okna, ale rolety w pokoju Raimunda były opuszczone. Zawiedzony położyłem się na łóżku. Panowała cisza, a ja leżałem... A moja ręka podejrzanie pojechała w dół... A w myślach był tylko Rai...mundo...
30 SIERPNIA
Powoli zaczynał się rok szkolny. Przez ostatnie pięć dni unikałem jak tylko mogłem Raimunda, co wcale nie było łatwe, zważywszy na manię naszych rodziców aby ich pociechy się poznały i stały się najlepszymi kumplami pod słońcem. Tak więc czy tego chciałem czy nie, robiąc zgrabne uniki przed spotkaniami z Raimundem już po paru dniach musiałem się z nim spotkać... I to przypadkiem w sklepie. Mojej mamie przypomniało się, że brakuje jajek a ja nieszczęsny musiałem po nie iść bo Ashley, Adam i Alice odprawili sobie wypad nad jezioro, które już z Raimundem objechaliśmy.
Kiedy go zauważyłem schowałem się za półką. Czekałem tak pięć minut, aż w końcu się wychyliłem. Wpadłem wtedy prosto na niego i uderzyłem nosem w jego brzuch.
-Pierre? -zapytał zdziwiony po czym obdarzył mnie hollywoodzkim uśmiechem. -Co ty tutaj robisz?
-Ja... -erm. -zakasłałem i wyprostowałem się. -Tego szukałem. -powiedziałem i sięgnąłem po rzecz która leżała na półce.
Raimundo uśmiechnął się szerzej.
-Rajstopy, Pierre? -zaśmiał się.
Zerknąłem na to co miałem w dłoni. Pięknie! Faktycznie rajstopy.
-To dla... Alice. -wydukałem. -Nie śmiej się.
-Nie zamierzam. -odparł poważnie Raimundo i wskazał na koszyk. W środku między innymi znajdowały się podpaski. -W moim domu jest niesamowicie dużo kobiet, ale to faceci muszą chodzić po takie pierdoły.
Kiwnąłem głową i go szybko wyminąłem zamierzając jak najszybciej opuścić sklep, po drodze zgarniając paczkę jajek. Raimundo szedł za mną wrzucając do koszyka jeszcze chipsy. Zapłaciłem nie patrząc kasjerce w oczy i ruszyłem do drzwi.
-Poczekaj chwilę. -zaśmiał się Raimundo i obdarzył młodą kasjerkę swoim uśmiechem. Ta na chwilę przestała rzuć gumę, zarumieniła się i tym razem ona próbowała nie patrzeć na Raimunda. Po wydaniu reszty chłopak ruszył w moją stronę i ruszyliśmy razem do domów. Pod jego furtką zatrzymaliśmy się na trzy minuty i pogadaliśmy o zbliżającym się roku szkolnym. Wymigałem się od reszty konwersacji tym, że mama musi zrobić obiad a bez jajek nie da rady. Raimundo kiwnął głową ze zrozumieniem i podał mi dłoń. Prawą dłoń... Dłoń którą parę dni wcześniej pieścił swojego wacka... Czy powtórzył tą czynność przez tę parę dni? Zakręciło mi się w głowie i troszkę zrobiło mi się za gorąco. Podałem szybko rękę i ze sztucznym uśmiechem wróciłem do domu. Wrzuciłem jajka do lodówki, rajstopy wrzuciłem do kosza i misternie je przysypałem innymi odpadkami. Umyłem ręce, wróciłem na górę i położyłem się na łóżku. Moja wyobraźnia niebezpiecznie zaczęła iść w kierunku zawartości spodenek Raimunda....
1 WRZEŚNIA
Co się ze mną działo do cholery?! Przecież wcale a wcale Raimundo mi się nie podobał. Zawsze wolałem dziewczyny, nawet raz jedną miałem. Więc czemu do cholery tak długo o nim rozmyślam? To nie jest normalne, definitywnie nie jest normalne!
Ubrany w garnitur wyszedłem z samochodu. Zostałem tu podrzucony przez mamę, która i tak jechała w kierunku swojej pracy. Zaletą jazdy z mamą było to, że nigdy się z nią na nic nie spóźniłeś. Co prawda prowadziła jak szalona, ale... Spojrzałem na moją szkołę. Nic się nie zmieniła przez te dwa miesiące, a teraz kolejne osiem muszę tutaj chodzić. Westchnąłem i ruszyłem po schodach na górę. Dobrze chociaż, że ja i Raimundo będziemy w innych klasach, przynajmniej nie będę musiał patrzeć na niego i jego super ciało... Stop! Na jego głupią twarz! To chciałem powiedzieć! Jego głupią twarz!
-Witaj, Pierre!
Aż podskoczyłem gdy usłyszałem, że ktoś mnie wołał. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem oko w oko z Mileną. Milena była dziewczyną o jasnych rudych, kręconych włosach i zielonych oczach. Właściwie była moją dobrą znajomą z klasy, a przynajmniej na większości lekcji to właśnie z nią siedziałem. Ubrana była w krótką spódniczkę i żakiecik, świadczący o tym, że przyszła właśnie na rozpoczęcie roku. Uśmiechnęła się, przytuliła i pocałowała w policzek.
-Dawno cię nie widziałam. -zaśmiała się.
-Ja ciebie także. Chyba będzie z tydzień?
Prychnęła i ruszyliśmy razem do auli, aby rozpocząć rok szkolny. Ledwo przekroczyłem próg ktoś znów wykrzyknął moje imię. Tym razem, aż za dobrze mi znany głos. Odwróciłem się i jęknąłem. W moją stronę szedł Raimundo, ubrany w czarny garnitur z luźno zapiętą koszulą, bez krawatu z nonszalanckim uśmiechem na twarzy. Jego czarne włosy jak zwykle były misternie ustawione za pomocą żelu na jeża. Większość dziewczyn właśnie odprowadzała go wzrokiem w tym także Milena, która lekko rozdziawiła usta. Oj tak, mój sąsiad ma niezłe wejście.
-Kto to? -zapytała mnie.
-To Raimundo. Mój nowy sąsiad. -odparłem niechętnie. Raimundo zbliżył się i podał mi dłoń.
-Siemanko. -rzekł wesoło i spojrzał na dziewczynę. -Twoja dziewczyna?
-Przyjaciółka. -poprawiła go z uśmiechem. -Jestem Milena.
-Raimundo. -uścisnął jej dłoń. -Czyli też jesteś moją przyjaciółką.
-Miło mi to słyszeć. -odparła urzeczona.
Ooo bracie...
-Musimy iść, Em. -zauważyłem i pociągnąłem jej rękaw.
-A Raimundo?
-Mów mi Rai.
-A Rai?
Westchnąłem.
-Rai...mundo chodzi do 3E. Chodź bo zajmą nam miejsca. -pociągnąłem raz jeszcze Milenę, której usta przybrały kształt zwróconej w dół podkówki i pomachała do Raia. Ten jej odmachał szczęśliwy i zaczął poszukiwania swojej klasy.
-Słodki jest. -mruknęła Milena. -Ma kogoś?
-Żeby mnie to jeszcze obchodziło. -prychnąłem.
Milena przyjrzała mi się, ale nic nie odpowiedziała. Usiedliśmy razem z nasza klasą. Przywitałem się z każdym, wymieniłem krótką uwagą na temat długości wakacji... Zwykłe pierdoły. Po zakończonym przemówieniu dyrektorki, aula utonęła w oklaskach po czym wszyscy ruszyli na spotkanie z wychowawcą, aby otrzymać plan lekcji. Moja klasa była z nachyleniem humanistycznym, a naszym wychowawcą była pani Selena, która była młodą nauczycielką i nauczała wiedzy o społeczeństwie. Nasza klasa znajdowała się na pierwszym piętrze. Po paru ogłoszeniach i otrzymaniu planów lekcji zaczęliśmy się wycofywać ze szkoły. Razem z Mileną ruszyłem do wyjścia aby udać się na autobus. Przed szkołą znajdowała się już grupka uczniów, która namiętnie słuchała jakiegoś osobnika... Którym z bliska okazał się być Raimundo.
-To 3E. -zauważyła Milena.
-W takim razie Raimundo już się tam odnalazł. -stwierdziłem ignorując grupkę, która właśnie wyła ze śmiechu, kiedy Raimundo skończył im coś opowiadać.
-Hej Pierre! -zawołał za mną. Szlag! -Poczekaj. Na razie- rzucił jeszcze nowym znajomym. -Do zobaczenia jutro. Nie zapomnijcie o ściągach! -znów wszyscy ryknęli śmiechem.
-Czego chcesz? -zapytałem dość chłodno. Raimundo wydał się być na chwile zbity z tropu.
-Mam samochód. -odpowiedział. -Mogę cię podrzucić do domu.
-Masz prawko? -zapytała Milena.
-Od początku lipca. -odparł dumnie. -Zdałem za drugim razem, ale i tak się cieszę. W sumie liczy się efekt. To jak? Podrzucić was?
-Ja... -zaczęła Milena ale jej przerwałem.
-Nie, dzięki. Muszę jeszcze coś załatwić. -odpowiedziałem.
Raimundo posmutniał.
-Co ty gadasz, Pierre? -zapytała. -Mieliśmy iść na autobus.
Raimundo wzruszył ramionami. Pożegnał się i ruszył w stronę czarnego Golfa.
-Jesteś super nie miły wobec niego. -warknęła Milena. -Co on ci takiego zrobił? Nie widzisz, że stara się zakumplować?
Wzruszyłem ramionami.
-A co mnie on obchodzi? Nawet go nie znam.
-Właśnie ku temu służy POZNAWANIE ludzi, kretynie. -prychnęła. -Jedź sam autobusem, pojadę później.
-Co? Mieliśmy jechać razem.
-Rozmyśliłam się. -warknęła. -I zastanów się chwilkę nad sobą. -Zamyśliła się chwilę i szybko ruszyła w stronę ulicy, gdzie właśnie jechał czarny volkswagen Golf. Pomachała ręką a auto zatrzymało się. Raimundo uchylił okno.
-W czym mogę pomóc? -zapytał uśmiechając się.
-Podwieziesz mnie? -zapytała Milena.
-Jasna sprawa. Wsiadaj. -zamilkł na chwilę. -A Pierre...?
-Niech sobie radzi sam. -prychnęła i wlazła na miejsce pasażera. Raimundo jeszcze raz spojrzał na mnie smutno. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem na autobus. Chwilę później minął mnie czarny samochód.
Dwie godziny później byłem już w domu. Ubrany w jakieś łachmany w których chodziłem zwykle po domu siedziałem przy komputerze z herbatą w ręku. Na gadu już był Raimundo, była także Milena, ale żadne z nich się nie odezwało. Próbowałem sobie wmówić, że robię wszystko dobrze, ale jakaś upierdliwa gula siedziała w mojej krtani, ból zamieszkał w okolicach mostka a i żołądek coś szwankował. Aby się odstresować włączyłem telewizor i obejrzałem sobie dwie części piratów z Karaibów. Kiedy się ogarnąłem było już dobrze po dwudziestej pierwszej i podszedłem do komputera. Raimundo miał opis ,,Na spacerze”. Wyjrzałem dyskretnie za okno. Rolety były zasłonięte. Niewzruszony usiadłem na łóżku. Spędziłem w tej pozycji pół godziny. Wróciłem na komputer i spojrzałem na Raimunda. Miał już nowy opis ,,Jutro pierwszy dzień w nowej szkole
. Trzeba szukać nowych znajomych”.
Aluzja? Nie... Za dużo myślisz. Z resztą czy nie o to mi chodziło, aby go spławić? Więc skoro się udało, czemu nie jestem szczęśliwy...?
Położyłem się do łóżka i prawie natychmiast zasnąłem.
-Cześć. -powiedział do mnie Raimundo.
-Cześć. Co ty tu robisz? -zapytałem zaskoczony. Właśnie siedziałem sobie na jednym z moich ulubionych wzgórz w parku. Raimundo podszedł do mnie i uśmiechnął się. Zrobiło mi się gorąco. Dlaczego on nie założył jakiejś koszulki? Widziałem teraz jego mięśnie... I wyglądało na to, że nie był opalony tylko z natury miał ciemną karnację. Usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem.
-Co robisz? -zapytałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, ale ją poczułem. Raimundo przycisnął swoje wargi do moich. Robił to tak czule i delikatnie, że wywoływał tym samym dodatkowy dreszcz i budził rządzę. Jego ręką zjechała delikatnie do moich spodenek i masowała to miejsce. Jęknąłem, a jemu się to spodobało więc próbował znów sprawić abym jęknął. Nic z tego... Nie dam się tak łatwo. Polizał moją szyję i w tym samym momencie jego dłoń... Prawa dłoń złapała mnie za moją męskość. Mimowolnie jęknąłem, a on uśmiechnął się pod nosem. Zaczął delikatnie poruszać ręką, co wprawiło mnie w kolejny stan ekstazy. Jęknąłem znowu, a on wziął moją dłoń i położył ją na swoich spodenkach. Czułem już jego nabrzmiałego chuja przez materiał. Już stał i był gotowy na wszelkiego rodzaju pieszczoty z mojej strony. Delikatnie zacisnąłem dłoń i zacząłem masować własność Raimunda, a on zaczął jęczeć i szepnął mi do ucha ,,Cały twój, Pierre...”, a szepnął to z taką pasją, że zadrżałem. Czułem że byłem cały czerwony, a jego dłoń przyśpieszyła i bardziej ścisnął. Jęknąłem głośno. Zadowolony pompował dalej i patrzył na moją reakcję. Takiej przyjemności jeszcze nigdy nie odczuwałem...
-Powiedz to. -zamruczał.
-Ach... Nie...
-Pooowiedz. -poprosił i polizał moje ucho.
Znów jęknąłem i pokręciłem głową.
-Proszę. -przyśpieszył pracę ręką. -Nie pożałujesz..
-Ach, ach, ach... R...
-No... Dalej. -przyśpieszył. Poczułem że zaraz dojdę. -Jedno słówko... -pocałował mnie i potem zjechał ustami na szyję.
-Ra...
Przyśpieszył...
-RAAAI! -krzyknąłem głośno.
Obudziłem się cały zlany potem. Oddychałem głośno i z niedowierzaniem przyglądałem się sobie. A konkretnie moim bokserką, które teraz były całe mokre i lepkie. Nie, nie, nie... Właśnie miałem sen erotyczny... Sen z Raimundem! Nie, nie nie... Załkałem. To nie może być tak... Opadłem na poduszkę i spojrzałem na zegarek. Wybiła pierwsza w nocy.
8 września
-Pierre. Mówię do ciebie. -Milena pomachała mi ręką przed twarzą. Ocknąłem się z zamyśleń. Spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie podejrzliwym wzrokiem. -Wszystko gra?
-Jasne. -odpowiedziałem niezbyt szczerze.
Grałoby gdyby nie fakt, że tydzień temu miałem ten okropny sen. Nie mogłem przestać o nim myśleć. Czasami łapałem się na tym, że faktycznie wracałem do tego wydarzenia i je namiętnie wspominałem. Wiem, nie powinienem tego robić, ale cóż...
Moje kontakty z Raimundem osłabły. Widywaliśmy się teraz jedynie na korytarzach, czasem po szkole, jak przypadkiem wyszliśmy z domu w tym samym czasie. Raimundo najwidoczniej zrozumiał, że nie chce się przyjaźnić i dał sobie spokój z organizowaniem spotkań. Jednak mimo wszystko był dla mnie miły, a ja ciągle traktowałem go jak śmiecia i patrzyłem na niego z przerażeniem. Cóż... Niby było tak jak chciałem, ale...
-Znów się na niego gapisz. -Milena sprowadziła mnie na ziemię. Jej przenikliwe zielone oczy sprawiały, że człowiek czuł się jak pod ostrzałem.
-Na kogo niby? -prychnąłem.
Właśnie znajdowaliśmy się w szkole, a ja siedziałem wraz z Mileną na ławce. W drugiej części korytarza zajęcia miała klasa Raimunda, który najwidoczniej stał się klasową ikoną. Właśnie żonglował paroma mandarynkami a wszyscy wpatrywali się w niego z zachwytem.
-Na Raia. -odpowiedziała jakby stwierdzała oczywistość. -Jak wygląda sprawa między wami?
Jęknąłem w duchu.
-Między nami nie ma żadnej sprawy. -warknąłem. -On jest Raimundem, ja jestem Pierrem. Dwa kompletnie inne światy. Niech sobie nie wchodzą w drogę.
-Wiesz co mi się wydaje. -rzekła Milena jakby wcale go nie usłyszała. -Wydaje mi się, że ty po prostu go polubiłeś, ale nie chcesz tego zaakceptować.
-P-Polubiłem? -spojrzałem na nią wystraszony. Wiedziała coś o moim śnie?
-Polubiłeś. No wiesz... Męska przyjaźń i te sprawy. Pewnie teraz żałujesz, że nie możesz z nim pogadać.
-Mogę z nim pogadać kiedy tylko chce. -odwarknąłem.
-Och, czyżby?
-No jasne. -odpowiedziałem. -Co to za problem?
-Jaaaasne. Na pewno teraz do niego nie podejdziesz. -prychnęła Milena.
Warknąłem tylko i wstałem ruszając na drugi koniec korytarza. Co ona sobie myśli? Że kim jestem? Że nie dam rady? Że mnie podpuuuu... U la, la... Zatrzymałem się i spojrzałem przez ramię. Uśmiechała się triumfalnie i założyła ręce na piersi. Podpuściła mnie! A to żmija. Nie daruje jej tego. Prychnąłem i ruszyłem dalej. Teraz wystarczył jakiś pretekst aby pogadać z Raimundem. Ledwo na niego spojrzałem i przed oczami miałem jego widok bez koszulki... Jego dotyk dłoni... Occh... Stop! Skupienie. Tylko pogadać... Tylko pogadać... Lepiej aby wacek przestał się podnosić, bo może się to źle skończyć dla mnie...
-Hej, Pierre! -usłyszałem.
-Och, Raimundo. Nie zauważyłem. -uśmiechnąłem się na co Raimundo zareagował szczerym zdumieniem, ale niepewnie odwzajemnił uśmiech. -Podoba ci się w szkole?
Raimundo rozpromienił się cały. Najwidoczniej jedynie wystarczyło się do niego odezwać, a on już miał nadzieję. Mimo wszystko mnie ten widok także ucieszył.
-Całkiem fajnie. Mówię ci, zostałem przewodniczącym! Już jakieś dodatkowe punkty do zachowania. W ogóle jest całkiem nieźle, nie narzekam... -gadał tak jeszcze z minutę, najwidoczniej chcąc mi przekazać wszystko i to szybko nim przestaniemy się odzywać przez najbliższy tydzień. Kiedy skończył wziął głęboki oddech i roześmiał się.
-Rozgadałeś się. -zauważyłem. -Idę teraz do sklepiku. Do zobaczenia.
-Czekaj, też się przejdę! -powiedział prędko i rzucił mandarynką w stronę kolegi z klasy, który ledwo ją złapał. -Przypilnuj. -rzucił jeszcze do niego i ruszyliśmy do sklepiku.
-A tobie jak minął tydzień? -zapytał niepewnie.
Pomijając akcję ze snem, całkiem normalnie...
-Całkiem normalnie. -odparłem wspinając się po schodach. -Naturalnie już nam zadali pracę klasową z matmy.
-Nie mów. Ja jestem w biochemie*... Za tydzień sprawdzian ze wszystkich pierwiastków. -jęknął. Podeszliśmy do sklepiku i zaczekaliśmy w kolejce. Zakupiłem mój ulubiony napój - nestea cytrynową. Raimundo wziął nestea brzoskwiniową i snickersa. Popatrzył na mnie zdegustowany.
-Cytrynowa?
-Brzoskwiniowa?
Spojrzeliśmy na siebie ponuro.
-Jesteśmy w innych obozach.
-Niestety. -westchnął Raimundo. -Powiedz, co robisz po szkole?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
-Właściwie... To... Nic?
-Świetnie. -wyszczerzył zęby. -To cię porywam.
-Proszę?
-Porywam cię na kręgle. -odpowiedział. -Nie mam z kim iść, a ty się nadajesz do tego najlepiej.
-Skąd ten wniosek? -spytałem zaskoczony. Najwidoczniej od dawna planował wypad na kręgle.
Nie odpowiedział.
-Nie umiem grać w kręgle. -odparłem smutno.
-Nie martw się. Nauczę cię. -zapewnił gdy schodziliśmy po schodach. -To nic trudnego, trzeba tylko pamiętać o podstawowych zasadach. Wierzę w ciebie, uda ci się.
Musnął mnie swoją prawą dłonią. Och na Boga... Przecież to tylko muśnięcie a drgnąłem jak oparzony. Liczyłem na to, że Raimundo niczego nie zauważył, ale uśmiechnął się podejrzanie pod nosem odgryzając kawałek batonika.
-To czekam na ciebie, punkt 14 pod szkołą. -pożegnał się i ruszył do klasy. Westchnąłem i usiadłem koło Mileny. Udawała, że mnie nie zauważyła i była naprawdę zaintrygowana swoimi paznokciami.
-Nic nie mów.
-Nic nie mówię. -odparła, ale nie wytrzymała i uśmiechnęła się triumfalnie. -Chyba się jednak dogadaliście, prawda?
-Wygląda na mniej upierdliwą osobę niż zwykle. -odparłem.
-Iii?
-I niech cię będzie, miło mi się z nim gada. -pokręciłem głową. -Gdybym się postarał moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi. -zaśmiałem się.
-Myślę, że on na to liczy. -odparła.
-Skąd to niby wiesz?
Milena spojrzała na mnie poważnie.
-Jak go tydzień temu zgrabnie olałeś, o mało co nie wpadł w doła. Zapytał się mnie czy coś ci się stało, że tak się dziwnie zachowuje i go unikasz. Odparłam, że jesteś dupkiem bez uczuć, który ma zbyt dużą dumę osobistą. -zmrużyłem oczy przez tę jej chwilę szczerości. -Na co roześmiał się i powiedział, że ogólnie jemu się miło z tobą rozmawia... I jest gotów się zaprzyjaźnić jeżeli tylko dasz mu jakiś sygnał.
-Dziwny człowiek.
-Dziwny to ty jesteś. -prychnęła. Rozległ się dzwonek na lekcje. -Ktoś ci oferuje przyjaźń a ty traktujesz to jak kupon na chipsy w hipermarkecie. Przyjaźń to poważna sprawa. Trzeba ją traktować poważnie.
-Ja i ty jesteśmy przyjaciółmi. -zauważyłem. -Traktuję cię poważnie.
-Więc potraktuj tak też Raia. -odpowiedziała. -Chłopakowi z dziwnych powodów zależy.
Westchnąłem i powlokłem się za nią do klasy.
Tak jak obiecał, tak był. Raimundo już czekał na mnie przy samochodzie punktualnie o godzinie 14. Opierał się o drzwi i właśnie ziewał potężnie. Podszedłem do niego, kiedy kończył ziewać.
-Bo kogoś połkniesz. -zauważyłem.
Zaśmiał się tylko i wskazał mi drzwi pasażera. Udałem się tam i wsiadłem do samochodu, w którym było zdecydowanie cieplej. Raimundo odpalił auto i wyjechaliśmy. Kierował prawie jak zawodowiec. W radiu leciała Eska Rock, wszystko było fajnie. Raimundo zawiózł nas do jednego z centrum handlowych w których znajdowały się kręgle. Udaliśmy się tam, właściwie bez przerwy gadając. Zaskakujące. Wykupiliśmy tor do kręgli na godzinę i zaczęliśmy grę.
-Nazwę się... -Raimundo zamyślił się chwilę. -Master_Blaster_of_Bowling!
Uniosłem brwi, ale on już zaakceptował.
-A ty jak chcesz się nazywać?
-Wpisz Pierre.
Raimundo uśmiechnął się i wbił coś na klawiaturze. Na ekranie pojawił się napis ,,Master_Blaster_of_Bowling! Vs. Pierruś”.
-Mam ochotę cię zabić. -warknąłem. Roześmiał się jedynie i wziął kulę. Z udawanym profesjonalizmem (co mu wyszło dość komicznie) podszedł do toru, zamachnął się i rzucił kulą. Ta poleciała prosto i zbiła wszystkie kręgle.
-Oszukujesz. -stwierdziłem.
-Nonsens.
Nadeszła moja kolej. Podszedłem do tego dziwnego stolika z kulami i przypatrzyłem się im. Było ich dużo i w różnych kolorach.
-Którą wybrać? -zapytałem. Raimundo podszedł i wskazał mi jedną kulę.
-Powinna być lekka. W sam raz dla ciebie.
Bez większego przekonania wziąłem kulę i wsadziłem w dziurki trzy palce. Raimundo z uśmiechem poprawił mi palce po czym gestem zaprosił do toru. Coraz bardziej zażenowany wykonywałem te czynności. Wziąłem zamach i rzuciłem kulą. Poturlała się ona leniwie i zbiła trzy kręgle z lewej strony.
-Brawo. -uśmiechnął się Raimundo.
-Po co ta ironia?
-Żadnej ironii. Przeważnie początkujący nawet nie trafiają w ani jednego kręgla. -zapadła chwila ciszy. -Jeszcze masz jedną kolejkę.
Pokręciłem głową i wziąłem kolejną kulę do rąk. Bez pomocy Raimunda udało mi się poprawnie włożyć palce i rzuciłem kulą. Tym razem poturlała się szybciej i zbiła pięć kręgli. W sumie całkiem nieźle. Raimundo zaśmiał się głośno.
-Co jest?
-Zawsze tak wystawiasz język jak jesteś na czymś skupiony? -zapytał i wziął kulę. -Wyglądasz komicznie.
-Bezczelny...
Z uśmiechem na ustach rzucił kulą, a ta zbiła znów całą dziesiątkę.
-Ty graj a ja pójdę po coś do picia. -powiedział do mnie i odszedł kierując się w stronę barku. Zrezygnowany wziąłem kulę i rzuciłem nią. Nawet nie doleciała do kręgli i jedynie wpadła do tej fosy obok toru. Dobrze, że Raimundo tego nie widział. Wrócił po minucie z dwoma kubkami pepsi.
Gra toczyła się przyjemnie, nawet parę razy udało mi się zbić wszystkie dziesięć kręgli. W czasie gry Raimundo poruszył jeden dość dziwny temat.
-Masz dziewczynę, Pierre? -zapytał.
Drgnąłem bo mimowolnie przypomniał mi się sen.
-N-Nie. A ty?
-Ja też nie. -odparł zamyślony. -Ale ta twoja koleżanka jest słodka, ta Milena.
Za jakiegoś powodu zapiekło mnie w klatce piersiowej.
-To się z nią umów. -wycedziłem przez zęby i rzuciłem kulę, która z hukiem upadła na tor a potem do rowu. Nabrałem powietrza.
-Czy ja wiem... -zastanowił się chwilę z podejrzanym uśmiechem na twarzy. -Może wypatrzę coś lepszego.
-Jest moją przyjaciółką, więc lepiej uważaj co mówisz. -odparłem i wziąłem łyka pepsi.
-Ile czasu potrzebujesz aby uznać kogoś za przyjaciela? -zapytał i wziął kulę.
-Nie wiem. -odparłem. -Nigdy nie liczyłem.
-Bo widzisz... -rzucił i kolejna dziesiątka. -Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby gdybyśmy spróbowali się zaprzyjaźnić... -mówił coraz ciszej i wyglądało na to, że jeszcze chciał coś powiedzieć ale zrezygnował.
Nabrałem powietrza.
-Czemu ci na tym zależy?
Uśmiechnął się.
-Sam nie wiem. Dobrze się czuję w twoim towarzystwie, mimo że czasem jesteś gburem.
Kolejny moment szczerości dzisiejszego dnia...
-Niech ci będzie. Możemy spróbować. -odparłem. -Ale nie nastawiaj się na wiele. Przeważnie nie jestem zbytnio przyjazny.
-Dzięki. -odpowiedział jedynie.
Po skończonej grze ruszyliśmy do samochodu jednocześnie zahaczając o sklep w którym Raimundo upatrzył sobie jakąś koszulkę. Po zakupie udaliśmy się do podziemnego parkingu i wyjechaliśmy w podróż. Podejrzanie za dobrze mi się gadało z Raimundem. Kiedy zajechał pod mój dom zatrzymał się, aby mnie wypuścić. Już chciałem wyjść kiedy złapał mnie za rękę... Prawą ręką. O nie... Wspomnienie snu wróciło.
-Pierre, słuchaj, wiem że jestem upierdliwy, ale... Chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić.
Spojrzałem na niego dziwnie.
-Powiedziałem ci, że możemy spróbować. Ale tak na logikę. O ile wiem przyjaciele są, nie trzeba ich prosić o znajomość. Po prostu są i to wystarcza.
Uśmiechnął się.
-Masz rację. Pytam bo... Ostatni tydzień mnie unikałeś i się zastanawiałem czy coś źle zrobiłem.
-Nic źle nie zrobiłeś. To ja jestem... -nie dokończyłem. Musiałbym powiedzieć, że miałem z nim sen erotyczny i to bardzo realny. -W każdym bądź razie już mi przeszło.
-Podwieźć cię jutro do szkoły?
-Jasne, Rai... -a niech ma. Nazwę go Rai.
Teraz obdarował mnie swoim najszczerszym uśmiechem a w jego oczach zapłonęły radosne iskierki.
-Przerażasz mnie z tą radością. -mimowolnie się odsunąłem. Cały czas mnie trzymał za rękę, a był bardzo ciepły.
-To do jutra.
-Do jutra.
Już chciałem wyjść gdy znów przytrzymał mnie mocniej, a mną wstrząsnął dreszcz.
-A masz teraz ochotę na spacer? -zapytał.
Spojrzałem na niego dziwnie.
-Ale tylko dwadzieścia minut. Muszę jeszcze odrobić lekcję.
-To wstawię auto do garażu i lecimy. -szybko wysiadłem z samochodu, a on jeszcze szybciej otworzył garaż i zaparkował w nim. Zamknął drzwi, krzyknął coś w stronę kuchni i wyszedł nim zamknęły się wrota garażu. Ubrany byłem w kurtkę, ale i tak było zimno. Szliśmy tak przez nasze osiedle chwilę i milczeliśmy.
-Chciałbym mieć psa. -rzekł nagle Raimundo. -Miałbym pretekst aby wychodzić na spacery. Uwielbiam się tak przechadzać i patrzeć w niebo. -zatrzymał się i spojrzał do góry. -Powoli zmierzcha.
Również tam spojrzałem. Niebo było dziś wyjątkowo zachmurzone jak na początek września.
-Chyba będzie padać.
Ruszyliśmy dalej i nie wiele mówiliśmy. Atmosfera była taka jakaś dziwna. Zupełnie jakby Raimundo zbierał się w sobie czy coś powiedzieć.
-Pewnie będę tego żałować, ale... -zawahał się chwilę. -Jestem bi.
Z wrażenia aż się zatrzymałem.
-Po prostu chce żebyś wiedział. -mruknął ponuro. -Nim zaczniemy się przyjaźnić, chcę żebyś to wiedział. Bo potem możesz się zdziwić... Ale jak znam życie to pewnie już mnie nie będziesz chciał znać. Po prostu mi to powiedz, zrozumiem.
-Daj spokój. -odparłem uspokajająco. Sam przecież najwidoczniej nim byłem. -Nie masz się czym martwić.
-Nawet jeżeli teraz już nie chcesz się kumplować, to przynajmniej nikomu nie mów, dobra?
-Nikomu nie powiem. Obiecuję.
Zaskoczył mnie. Bardzo mnie zaskoczył... Nawet nie wiedziałem co powiedzieć.
-I nie brzydzisz się mnie? -zapytał.
-Rai... Są gorsze rzeczy na świecie...
Ledwo skończyłem mówić on już mnie przytulał. Po raz pierwszy byłem tak blisko niego. Poczułem wtedy dokładnie jego zapach. Był silny, męski i taki... Kuszący. W spodniach zrobiło mi się gorąco. Aby się nie wydać szybko wyrwałem się jakoś z jego uścisku, chociaż jakaś część mnie kazała dalej się przytulać i chłonąć to ciepło i zapach, a kolejna część mnie kazała brać go tu i teraz. Powstrzymywałem się i popatrzyłem na niego speszony.
-Wybacz. Ty pewnie nie jesteś przyzwyczajony do takich czułości. -zaśmiał się i podrapał po głowie.
-Nie, raczej nie.
-Co robisz w piątek? -zapytał.
-Nic konkretnego... -odpowiedziałem powoli.
-Jest osiemnastka mojej koleżanki z klasy, a mam dwa bilety. Chcesz iść ze mną?
Zastanowiłem się chwilę.
-Chyba bym mógł... Ale czekaj. To tylko impreza, tak?
-Tak.
-Żadnej... Ukrytej randki? -zapytałem wprost. Przy nim stawałem się za bardzo gadatliwy.
-Och... Rozumiem. -odparł smutno. -Brzydzisz się...
-Nie, nie brzydzę. -przerwałem. -Chce jedynie wiedzieć, co ja mam z tym wspólnego?
-Po prostu... -zawahał się i spojrzał na ziemię. -Jest taka dziewczyna z mojej klasy i ona też będzie na tej osiemnastce i potrzebuje wsparcia. -wypalił szybko.
Nie wiedzieć czemu znów poczułem ból w klatce piersiowej tym razem mocniejszy. Zadrżałem, liczyłem na to, że z zimna. Poczułem jakby nagle część moich marzeń pękła jak bańka mydlana. Tych ukrytych marzeń, jeszcze nie odblokowanych...
-Jasne. Przejdę się.
Raimundo wymusił uśmiech i wróciliśmy do domów. Pożegnałem się z nim szybkim uściskiem dłoni. Nie miałem sił odrabiać lekcji. Wpadłem do pokoju, padłem na łóżko i zacząłem płakać. Czemu? Nie wiedziałem... Wiedziałem jedynie, że myślałem o Raiu... A gdy zasnąłem, Rai znów mnie nawiedził, tym razem całując mnie i pieszcząc, ale atrakcje były większe, bo wszędzie wyczuwałem jego zapach, który działał jak afrodyzjak... Zbudzony orgazmem usiadłem znów na łóżku. Była czwarta nad ranem... Moje bokserki znów były całe mokre i lepkie... A w myślach ciągle był on... Rai.
11 WRZEŚNIA
-R-Raimundo. -jęknąłem.
-Hm? -mruknął pod nosem liżąc moją szyję.
-A jak ktoś zauważy? -szepnąłem.
-To mają powód aby mi zazdrościć. -uśmiechnął się szarmancko i pocałował mnie. Trwaliśmy w tym pocałunku dobrych parę minut, a ja nie chciałem odpinać się od jego ust. Podniecenie rosło z każdą chwilą... Jego zapach... Jego dotyk... Jego ciepło... To wszystko sprawiało, że wariuję. Ledwo zdążyłem zauważyć Raimundo rozpiął mi moją koszulę. Jęknąłem cicho kiedy jego ciepła dłoń dotknęła mnie. On zawsze był taki ciepły. Jego dotyk wręcz parzył. Zgrabnie jedną ręką pokonał mój rozporek i tym samym przybliżył się do mojej męskości. Nagle zaprzestał pieszczot i odsunął się ode mnie metr. Niezadowolony spojrzałem na niego. On jedynie zaserwował mi ten swój uśmiech, który wyrażał całkowitą pewność siebie oraz dominacje, po czym jednym szarpnięciem zdarł z siebie koszulę, której strzępy wylądowały na podłodze. Widok jego mięśni, nagiego torsu idealnego kaloryfera, sprawił, że na moment zapomniałem jak się oddycha. Znów pewnie przybliżył się do mnie, najwidoczniej wiedział czego pragnę. Siedziałem na stole, a on stanął między moimi nogami. Zaczął się przyjemnie ocierać swoim kroczem o moje, wywołując tym samym dreszcz i ekstazę. Zarzuciłem mu ręce na ramiona, licząc na to, że to nie koniec pieszczot. Przycisnął mnie mocniej do siebie, jednocześnie całując. Ruchy jego bioder przyśpieszyły a on sam zaczął głęboko wzdychać. Odsunął głowę i wyszczerzył swoje idealne białe zęby.
-Powiedz... -zażądał.
Pokręciłem głową, czując że robię się cały czerwony.
Ocierał się dalej ze zdwojoną siłą, a rękami zaczął pieścić moje pośladki.
-Powiedz. -poprosił tym razem czulej i drobnym mruknięciem.
-N... Nie...!
Smutny zniżył się, że teraz głową był na wysokości moich bokserek. Przysunął się trochę i delikatnie ugryzł moją męskość przez materiał.
Jęknąłem jak głupi.
-RAI!
To wystarczyło aby się obudzić. Znów cały zlany potem, znów z poplamionymi bokserkami. Usiadłem na łóżku i przyłożyłem dłoń do czoła. Oddychałem głęboko i wsłuchiwałem się w ciszę. To już kolejny sen... Liczyłem tylko na to, że nie krzyczałem zbyt głośno jego imienia... Jak Alice się dowie...
Piątkowy wieczór był chłodny. Nie padało, ale wiał silny wiatr niosąc okropne fale zimna. Tak jak się umówiłem wraz z Raimundem podjechaliśmy do podobno najlepszego klubu w mieście- Blue. Prawdę mówiąc nigdy mnie tam nie było i dość rzadko odwiedzałem kluby... Właściwie to jest moja pierwsza większa impreza.
-Pierre? Wszystko gra? -zapytał mnie Raimundo kiedy parkował. -Nic nie mówisz...
-Zamyśliłem się. -odparłem. Oczywiście Raimundo wyglądał jak typowy bożyszcze nastolatek. Czarne spodnie, fioletowa luźna koszula, nonszalancko rozpięta pod szyją i marynarka.
-O czym tak myślisz? -zapytał z uśmiechem gdy osuszaliśmy auto.
-O egzystencji. -odparłem tajemniczo. Raimundo już nic nie powiedział. Weszliśmy do klubu omijając jakiegoś napakowanego ochroniarza, któremu wcześniej pokazaliśmy zaproszenia i zeszliśmy na dół. Zostawiliśmy kurtki w szatni i ruszyliśmy w stronę solenizantki. Skąd poznałem, że to solenizantka? Wyglądała zdecydowanie lepiej niż reszta dziewczyn. Miała dokładnie uczesane włosy, sklecone w finezyjne loki, dużo makijażu, ząbki równie białe co Raimunda, a sukienka bogato zdobiona. Na widok Raimunda większość dziewczyn pisnęła i ruszyła się z nim przywitać dzięki czemu zostaliśmy rozdzieleni. Jednak Raimundo zgrabnie złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Odpowiedział coś dziewczyną, na co zareagowały piskliwym śmiechem i podeszliśmy do solenizantki.
-Rai-Rai! -zawołała wesoło i wyściskała go. -Miło że jesteś.
-Dla ciebie zawsze. Ślicznie wyglądasz. -nieziemski uśmiech Raimunda sprawił, że solenizantka straciła oddech. -Wszystkiego najlepszego ode mnie i od Pierre'a.
Solenizantka spojrzała na mnie już nie z takim entuzjazmem.
-Wszystkiego najlepszego. -wydukałem.
-To mój najlepszy przyjaciel. -wyjaśnił z radością Raimundo.
-Przyjaciele Rai-Raia są moimi przyjaciółmi. Zapraszam was do loży.
Odebrała prezent, wyściskała nas i wskazała nam loże. Siedzieliśmy koło grupki osób, którą kojarzyłem ze szkoły, a więc udało mi się podtrzymać konwersacje.
W końcu nie wytrzymałem i spojrzałem w stronę Raimunda.
-Rai-Rai?
Zachichotał.
-Długo tłumaczyć.
Reszta jego słów zatonęła w muzyce, która najwidoczniej została puszczona na maxa. Większość osób poderwała się i pognała na parkiet. Jakieś dziewczyny dobrały się do Raimunda i po chwili zniknął z pola widzenia. Wzruszyłem ramionami i zacząłem sączyć, wcześniej zamówione piwo, obserwując uważnie gości. Po dziesięciu minutach wrócił Raimundo. Był cały zgrzany i spocony. Upadł koło mnie i teatralnie zaczął się wachlować ręką jednocześnie wystawiając język. Jego zapach zdecydowanie za szybko dotarł do moich nozdrzy.
-Zmachałem się... -wydukał i z przerażenie spojrzał na parkiet, gdzie w jego stronę szły już jakieś rozchichotane dziewczyny. -Wybaczcie. -powiedział. -Chce dopić piwo.
-Przecież jesteś... AU!
Raimundo spojrzał na mnie dyskretnie kiedy jego stopa spoczęła na mojej. Wzruszyłem ramionami i nic nie powiedziałem. Napalone dziewczyny ze smutkiem oddaliły się a ja zostałem sam na sam z Raimundem.
-To która to dziewczyna? -zapytałem.
-Proszę? -spojrzał na mnie zdziwiony.
-Powiedziałeś, że mam cię wesprzeć mentalnie podczas gdy ty będzie podrywał. To która to?
Raimundo z nagłego zdziwienia przeszedł w wielkie skupienie i desperacko rozejrzał się po sali.
-Właściwie to jej nie widzę...
-Więc daj znać jak się pojawi. -ze skrzyżowanymi rękami oparłem się o skórzane oparcie i sączyłem dalej piwo.
-Mmm... Jasne. -odparł i napił się Coli. Przyjrzałem się mu. Wyglądał normalnie, jak zawsze... Chociaż teraz wydawał się być czymś zakłopotany, dlatego tak długo trzymał szklankę przy ustach. Wpatrywał się w jeden punkt i zmarszczył czoło.
-Wszystko gra? -nie wytrzymałem.
-Nie, nic. -odparł. -Parkiet?
-Nie tańczę, nie umiem.
Zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę z taką siłą, że o mało co nie spadłem z sofy.
-Tańczysz, nauczę.
Nie minęła chwila aż w końcu znalazłem się wśród gibiących się ludzi. Bardzo nie komfortowa sytuacja. Raimundo zaczął także się gibać i uśmiechnął się szeroko. Zachęcił mnie gestem, aby robił to samo. Pokręciłem głową. Spojrzał na mnie obrażonym wzrokiem i pogibał do mnie. Gibał się przede mną i dalej patrzył na mnie obrażonym wzrokiem. Jęknąłem i zacząłem gibać się w rytm muzyki. Raimundo wyszczerzył zęby, a w oczach pojawiły się iskierki radości. Odsunąłem się trochę, zbyt przerażony taką radością. Zaśmiał się i dalej się gibał. Prawdę mówiąc... Giabnie się nie było takie trudno. Wystarczyło złapać rytm i po sprawie. Raimundo przytakiwał głową i nie minęła chwila aż zacząłem się gibać z jakaś grupą osób. I tak to wszystko trwało piętnaście minut, aż spocony wróciłem do loży. Wypiłem resztę piwa i poprosiłem o kolejne. Raimundo właśnie siedział z solenizantką i coś jej opowiadał. Ta zachichotała i... Pocałowała go. Raimundo zrobił wielkie oczy, a ja zakrztusiłem się piwem. Musiałem się schylić i jakiś napakowany jegomość popukał mnie parę razy w plecy. Kiedy się uspokoiłem cały czerwony wyjrzałem spod stołu. Solenizantka zniknęła, a Raimundo dalej tam siedział ponury i smutny, wpatrzony w kolejny punkt na sali.
-Przypilnujesz mi piwa? -zapytałem sąsiada.
Chłopak pokiwał głową i wrócił do konwersacji czysto niewerbalnej ze swoją dziewczyną. Demonstracyjnie minąłem Rajmunda i wlazłem do łazienki. Wziąłem parę głębokich oddechów, ale ból żołądka nie ustępował. Jęknąłem głośno i zwymiotowałem do muszli. Uch... Co za ohyda...
Ból żołądka nie był spowodowany co ciekawe piwem, ale jakimś dziwnym wstrząsem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieję, ale po obejrzeniu sceny całującego się Raia potwór w klatce piersiowej kazał zwrócić całą zawartość żołądka. Aż podskoczyłem gdy rozległo się pukanie do drzwi.
-Pierre? -odezwał się głos. Raimundo...
-Hm?
-Dobrze się czujesz?
-Wszystko gra. -odparłem i jęknąłem znowu zwracając dzisiejszy obiad.
Raimundo mówił teraz bardziej piskliwym głosem.
-Pierre?! Otwórz, Pierre.
-Nic mi nie jest, nie panikuj. -warknąłem. Otworzyłem kabinę i ledwo to zrobiłem Riamundo się znalazł koło mnie i wpatrywał się we mnie ze strachem i czujnością.
-Wszystko gra?
-Jak najbardziej.
-Może już... Wrócimy?
-Dopiero północ. -zauważyłem patrząc na zegarek.
Wzruszył ramionami.
-I tak mi się nie specjalnie podoba... -odparł patrząc gdzieś w bok. -I nie lubię jeździć po ciemku...
-A ta dziewczyna?
-Chrzanię to.
Zapadła cisza.
-Absolutnie?
-Na sto procent.
Znów cisza.
-Dobrze, wracajmy.
Wyszliśmy z łazienki (przedtem się trochę obmyłem) i pożegnaliśmy się z solenizantką. Teraz już zwracała się zdecydowanie chłodniej niż podczas powitania. Patrzyła na Raimunda jakby był przyczynę epidemii dżumy na świecie. Pożegnał się z nią szybko, ja także.
Zgarnęliśmy kurtki wyszliśmy w chłodną noc i szybko skierowaliśmy się do auta. W środku było zimno, więc Raimundo szybko włączył ogrzewanie. Otworzył schowek i wyjął gumy do żucia. Wziął jedną po czym podał mi opakowanie. Zgarnąłem kolejną i wsadziłem ją sobie do ust zabijając posmak kwasu. Minęło dwadzieścia parę minut aż dotarliśmy do naszych domów. Raimundo przez cały czas wydawał się być zamyślony.
-Co ci chodzi po głowie? -zapytałem.
Wzruszył ramionami.
-Co z tą dziewczyną?
-Nie było jej. Z resztą... Wcale mi się nie podobała.
-To czemu...?
-Abyś ze mną tam poszedł. -odparł szybko, gdy zatrzymał się pod moją furtką. -Bez ciebie byłoby nudno...
Zmarszczyłem brwi.
-To nie mogłeś mi od razu powiedzieć?
-Nie wiedziałem jakbyś zareagował. -odparł cicho.
-A solenizantka? -klatka piersiowa mnie zabolała. -Całowałeś się z nią.
Pokręcił głową.
-To jej się za dużo wyobraziło. -odpowiedział. -Nigdy nie dałem jej jakiegokolwiek sygnału, że chce z nią być. Z kolei ona wszystko źle interpretowała i myślała, że od tej imprezy będziemy razem. -Z jakiegoś powodu naszła mnie ulga. -Na Boga, to koleżanka z klasy, którą znam ledwo dwa tygodnie! Nie mógłbym się w coś takiego angażować...
-To ile musisz znać kogoś aby z tym kimś zacząć chodzić? -rzuciłem pytanie niby obojętnie.
-Nie wiem, nie liczyłem .-zacytował moją wypowiedź z wypadu na kręgle i wyszczerzył zęby.
Westchnąłem.
-To ja będę leciał. Dzięki za podwózkę.
-Nie ma sprawy mój ty seksowny Pierrku. -zaśmiał się niby to żartem, ale w jego oczach zauważyłem też napięcie i powagę. Możliwe, że byłem odurzony lekko alkoholem, albo jego zapachem. Możliwe, że działałem pod wpływem chwili, ale nachyliłem się ku niemu i pocałowałem go w policzek. Raimundo wydał się być zaskoczony, ale i zadowolony. Spojrzał na mnie, jakby zaraz spodziewał się ataku z mojej strony. Ponieważ nie walnąłem go, ani nic uśmiechnął się szczerze okazując swoje białe zęby.
-Dobranoc. -powiedziałem wysiadając.
-Dobranoc, Pierre. -odparł ale wydawał się być w innym świecie. Kiedy wszedłem do domu oparłem się o ścianę i chwilę stałem tak w ciszy i ciemności. Na moich ustach pojawił się uśmiech.
12 WRZEŚNIA
Otworzyłem oczy i czujnie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Coś tu mi nie grało. Byłem w swoim pokoju, to fakt, ale coś nie dawało mi spokoju. Spojrzałem w lewo... Ściana. Spojrzałem w prawo... Komputer. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się jeszcze raz. Gdy moje spojrzenie padło na zegar dowiedziałem się, że wybiła już godzina ósma rano. Konkretnie to było siedemnaście po ósmej.
Nagle zdałem sobie sprawę co było nie tak. Spałem w ubraniu. Powąchałem siebie i zatkałem nos. O mój Boże... Szybko wylazłem ze swoich ciuchów, założyłem koszule i otworzyłem okno. Ledwo do niego podszedłem do głowy wpadł mi diaboliczny pomysł. Najpierw ukradkiem wyjrzałem za okno i nie pożałowałem swojej decyzji. Widziałem okno mojego sąsiada. Co więcej, rolety były odsłonięte, a mój sąsiad właśnie ćwiczył. Stał tyłem do okna i właśnie się rozciągał. Stał bez koszulki i właśnie robił skłony.
-Ranny ptaszek z tego Raimunda... -mruknąłem. Właśnie się schylił i jego spodenki idealnie wykroiły jego pośladki. Wyprostował się, sięgnął po jakąś sprężynę i tym razem stanął do mnie bokiem. Zaczął rozciągać sprężynę, napinając przy tym słodkie mięśnie... Jego skóra była brązowa, jakby właśnie wrócił z plaży, ale to był jego naturalny kolor. Boże, z profilu wyglądał jeszcze bardziej pociągająco! W każdym bądź razie widziałem jego kaloryferem. Kaloryferek? Tak to się mówi, prawda?
Raimundo zakończył ćwiczenie i sięgnął po coś. Pomajstrował chwilę coś poza moim zasięgiem wzroku i powrócił do czynności fizycznych. Nie minęła chwila aż dostałem smsa. Odszedłem od okna i wziąłem komórkę.
,,1 nowa wiadomość od Raimundo”.
...
...
...
Co do...?
Kliknąłem zieloną słuchawkę i po chwili wyświetliła mi się wiadomość od Raimunda.
,,Ładnie to tak podglądać?
wieczorami też ćwiczę.”
Poczułem jak moja twarz robi się czerwona, a usta opadają tworząc teraz piękne ,,O”. Ale wstyd, ale wstyd! O Boże! Może tylko udawał... Tak, jasne. Stop! Jak coś to wcale go nie podglądałeś.
...
...
Czy ja aby przypadkiem nie pocałowałem go wczoraj w policzek?
Stałem sam w pokoju z komórka w ręką, a idealną muzyką we tle było by teraz znane ,,Ta-ta-ta-daaaam”. Naprawdę to zrobiłem! Powróciły do mnie wspomnienia wieczoru. Raimundo wydał się być zadowolony, a i ja nie miałem co narzekać. Ale to takie nienormalne. Nigdy o tym nie myślałem, aby być... Z facetem! Nie powiem... Raimundo rozbudził we mnie uczucie, ale czy on się tylko bawi, czy traktuje wszystko serio? Po prawdę mówiąc... Ja zacząłem to traktować serio, ale czy się angażować? Może lepiej nie... Zakręcone, nigdy o tym nie myślałem, a teraz nagle chce. Co więcej, Raimundo sam mi przyznał, że jest bi, więc może faktycznie mu zależy. Dobra... Zrobimy parę dni tak zwanej ,,posuchy” i zobaczymy co w trawie piszczy.
Z lepszym humorem zlazłem na dół na śniadanie, odpisując przy okazji do Raimunda:
,,chyba coś ci się przewidziało. Ja dalej śpię
”
Sobota mijała bardzo miło. Zdążyłem obejrzeć komedię w telewizji i nauczyć się wszystkiego co było konieczne do nauczenia się. Tak więc wieczór miałem wolny i mogłem poświęcić się swojemu hobby. Zasiadłem do komputera i zacząłem szurfować po necie, naturalnie wpierw wchodząc na gadu-gadu. Raimundo był dostępny i nie minęła chwila jak otrzymałem wiadomość.
Witam
Witam. Odpisałem dość leniwie.
Jak tam się czuje seksowny Pierrek?
Uważaj, za nazywanie mnie tak, możesz pożałować.
Wczoraj nie żałowałem
Zaśmiałem się sam do siebie.
Co więcej! Kontynuował. Nie umyłem tego miejsca.
Jesteś chory.
Chory z miłości.
-U la la la la... -mruknąłem pod nosem.
A któż ci się tak podoba?
Nie znasz
No dobra, nie chcesz, nie mów.
Wyjdziesz na spacer?
A nie powinieneś ćwiczyć?
Po spacerze.
W sumie i tak nic nie robię.
Świetnie. Będę za 5 minut
Ledwo to napisał zniknął z gadu-gadu. Rozumiem że jakakolwiek odmowa i sprzeciw nie wchodzą w grę. Znając jego manię punktualności, pewnie pojawi się za równe pięć minut. Wyłączyłem komputer i ruszyłem na dół. Coś tam powiedziałem rodzicom i założyłem buty. Ledwo to uczyniłem a zadzwonił domofon.
-Tak?
-Tu Rai. Zbieraj się.
-Już idę.
Odłożyłem słuchawkę i wyszedłem na dwór. Podszedłem do Raimunda, który wydawał się być pełnią szczęścia i przywitałem się z nim uściskiem dłoni. Powoli zaczęło robić się ciemno, ale niebo było czyste.
-Tęskniłem. -rzekł Raimundo udawaną rozpaczą. -Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
-Och, czyżby?
Wyszczerzył zęby.
-Jak będę grzeczny, dostanę nagrodę? -zapytał.
-Zależy o jakiej nagrodzie mówisz.
Uśmiechnął się tajemniczo. Ruszyliśmy dalej kierując się w stronę lasu. Ledwo tam weszliśmy Raimundo wziął głęboki wdech. Uczyniłem to samo. Las pachniał pięknie. Troszkę za bardzo wciągnąłem powietrze, bo dotarł do mnie zapach mojego towarzysza, co automatycznie odczułem drżeniem w bokserkach. Szliśmy chwilę w milczeniu.
-Pierre... -zaczął powoli Raimudno. -Możemy o czymś pogadać?
-Słucham.
Raimundo zamilknął i odbiliśmy w boczną, mniej uczęszczaną ścieżkę.
-Co sądzisz o takich osobach jak ja?
-Są upierdliwe i irytujące, jeżeli o to ci chodzi.
Uśmiechnął się.
-Chodziło mi raczej o to, że jestem bi.
-Och... -udało mi się tylko to powiedzieć. -A co z tym złego? Ostatnio dochodzę do takiego wniosku, że i ja jestem... No wiesz...
Raimundo spojrzał na mnie zaskoczony, a w jego oczach dojrzałem iskierkę nadziei.
-Znaczy... Ty też... Znaczy. Tobie także podobają się niektórzy chłopacy...?
-Niektórzy. -odparłem patrząc na moje stopy.
-Nie żeby mnie to interesowało czy coś. -Raimundo wzruszył ramionami i spojrzał w bok. -Ale jaki typ?
-Ciężko określić. -odparłem czując że robię się coraz bardziej czerwony.
-Po prostu bądź szczery. -mruknął czujnie patrząc w moją stronę.
-Ty... -szepnąłem. A niech tam! Raz kozie śmierć! Może właśnie w tym momencie chciał mnie ośmieszyć? Może ma gdzieś kamerę i jutro pokażę nagranie wszystkim w szkole? Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu byłem gotów zaryzykować odpowiedź. Czemu? Raimundo był moim przyjacielem? Może był kimś więcej? Ale zaufałem mu właściwie jak nikomu. Nawet Milenie nie spowiadałem się z moich snów. Teraz w milczeniu czekałem na werdykt Raimunda. Zatrzymaliśmy się koło jakiegoś starego, wielkiego dębu.
-Szkoda. -wzruszył ramionami. -Ja wolę takich napakowanych brunetów koło dwudziestki.
W moich oczach pojawiły się łzy, ale nie chciałem ich pokazać więc opuściłem głowę. Tak, głupcze. Na co ty w ogóle liczyłeś? Jak mogłeś być tak głupi? Przecież wiedziałeś, że to się tak skończy, przecież wiedziałeś...
W tym momencie zostałem pchnięty przez Raimnuda, tak że plecami wpadłem na drzewo. Spojrzałem na niego zaskoczony, ale ledwo to uczyniłem on stał już przy mnie, tak że ścieraliśmy się klatkami piersiowymi. Z uśmiechem położył palec na mojej brodzie. Teraz dopiero zauważyłem, że był wyższy ode mnie... Ale to pewnie przez te jego stojące, wyżelowane włosy. Nie... O pół głowy jak nic. Teraz także dopiero zauważyłem, że nad prawym okiem miał małą bliznę, a jego skóra była właściwie idealnie gładka, ale i ciepła.
-Żartowałem. -mruknął i przysunął się do mnie.
Serce zabiło we mnie głośniej niż powinno. Bałem się, że sam Raimundo je usłyszy, ale jak zauważyłem jego serce również waliło jak głupie. To był ten moment. Raimundo przybliżał się do mnie z cichym pomrukiem... O Boże, właśnie dotarło do mnie, że w jego spodniach także coś się poruszyło... O Boże... O Boże... Jego zapach omiótł moją czaszkę, jego ciepły oddech już czułem na ustach...
Nagle odskoczył ode mnie, a ja zaskoczony wziąłem głęboki oddech, bo zauważyłem że przez jakiś czas nie oddychałem. Spojrzałem w lewo, tam gdzie patrzył Raimundo. W naszym kierunku szła staruszka, a konkretniej nasza sąsiadka pani Smith, wraz ze swoim pudelkiem, który dumnie kroczył przed panią. Obwąchał Raimunda... Pomyślałem sobie, że pies musiał się teraz nieźle podniecić, skoro miał pięć razy lepszy węch niż ja, a na mnie jego zapach działał oszałamiająco. Pudel tylko prychnął i pomknął dalej... Pff... Nie zna się, pomyślałem.
-Dobry wieczór chłopcy. -przywitała nas normalnie. Najwidoczniej nie była świadkiem naszego niedoszłego pocałunku.
-Dobry wieczór. -odpowiedział uprzejmie Raimundo uśmiechając się.
-Dobry wieczór. -wydyszałem.
Minęła nas i ruszyła dalej znikając za drzewami. Staliśmy tak z Raimundem parę ładnych minut w ciszy.
-Kurczę... Nie wyszło. -mruknął.
-Nie, nie bardzo.
Spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechnęliśmy się do siebie po czym wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Nie wiedziałem czemu, po prostu... To było miłe uczucie. Po paru minutach niekontrolowanego śmiechu ruszyliśmy w stronę domów.
-Wiesz. Nie zależy mi tylko na seksie. -odezwał się Raimundo.
-Proszę?
-No... Jakbyśmy ewentualnie byli razem, to chce żebyś wiedział, że nie chce cię wziąć na zaliczenie czy coś. -wyznał. -Chce być z tobą, bo jesteś fajny, miły i w ogóle... Nie mówię, że mało sexy, ale... Chcę żebyś wiedział, że nie będziesz dla mnie zabawką.
Prawie się wzruszyłem.
-Prawdę mówiąc... Też na to nie liczyłem. W sensie... Tylko seks. Obudziłeś we mnie uczucia...
Uśmiechnął się wyraźnie zadowolony. Dooobra... Miałem sny erotyczne, ale założę się, że on także miał. Jakby na odpowiedź na moje pytanie rzekł:
-Śniłeś mi się parę razy.
-Śniłem.
-No wiesz... Byłeś bardziej dziki niż teraz.
-I wzajemnie.
Zaśmialiśmy się. W końcu dotarliśmy do mojej furtki. Spojrzał na mnie smutno a ja wykręciłem oczami.
-Niech ci będzie.
Pocałowałem go w policzek, licząc na to, że nikt nie widział. Raimundo cały zadowolony wyszczerzył zęby i mrugnął do mnie.
-Dziś ćwiczę.
-Liczę na małe przedstawienie. -odparłem. Pożegnaliśmy się a ja wróciłem do pokoju. Rozsunąłem rolety i wygodnie usadowiłem się przy oknie. Raimundo także się pojawił przy swoim. Zdjął koszulkę i zaczął ćwiczyć. Oj tak... To będzie miły wieczór.
21 WRZEŚNIA
Stałem sobie właśnie przed gablotą z informacjami i popijałem leniwie cytrynową nestea. W szybie widziałem swoje odbicie, zmęczone i znużone. Zamyśliłem się chwilę wpatrując się w notatkę z ewentualnymi zastępstwami nauczycieli.
-PIERRE! -ktoś wrzasnął mi do ucha, po czym poczułem jak ten ktoś rzuca się na mnie przez co o mało co nie straciłem równowagi. Oblałem się trochę napojem i z przerażeniem spojrzałem w prawo.
-RAIMUNDO! POSTRADAŁEŚ ROZUM?! -wrzasnąłem na mojego uśmiechniętego od ucha do ucha towarzysza. Nie widziałem się sam na sam z Raimundem od tamtej pamiętnej soboty w lesie. Niestety przez cały ostatni tydzień oboje mieliśmy niezłą zawieruchę w szkole związaną z nauką i kartkówkami. Nauczycielom najwidoczniej przypomniało się, że w tym roku czekają nas matury i od razu postanowili wziąć się do pracy.
-Nie krzycz na mnie. -udał obrażonego po czym podetknął mi pod nos ulotkę.
-Co to?
-Czytaj.
Wziąłem od niego ulotkę i zacząłem dokładnie ją przeglądać. Kiedy skończyłem spojrzałem na niego z wyczekiwaniem. Patrzył na mnie ze swoim zwykłym entuzjazmem.
-I co? -zapytał.
-Wycieczka. -stwierdziłem oczywistość i oddałem ulotkę. -Nie lubię takich rzeczy.
Mina mu zrzedła, ale po chwili powrócił uśmiech.
-Ale, Pierre! Tu chodzi o wycieczkę do Le Fhrans! Wieża Eiffle'a i te pierdoły! Luwr! Mogą zapisywać się tylko uczniowie którzy chodzą na francuski, a ty i ja do takich należymy! Stary, to może być jedyna okazja przejść się pod Łukiem Triumfalnym! Poza tym... No! Mona Lisa! Pierre! Nie można zignorować tego co cię woła. To przeznaczenie! Le Francja..
-Dobra, dobra, dobra. -powiedziałem szybko i przyłożyłem mu rękę do ust. -Tylko się zamknij.
Mimo że miał zasłonięte usta, wiedziałem, że w tym momencie uśmiecha się triumfalnie. Wziąłem od niego jeszcze raz ulotkę i przeczytałem wszystkie szczegóły.
-W październiku. -powiedziałem a on pokiwał głową. -I cena też nie taka zła. Muszę pogadać z rodzicami. Dam ci znać dziś wieczorem.
-Bombfa. -powiedział, ale dalej miał zasłonięte usta. Po chwili poczułem jak jego język przesuwa się wzdłuż mojej wewnętrznej części dłoni. Drgnąłem i odsunąłem rękę. On udawał zamyślonego i mlaskał głośno.
-Kurczak. -stwierdził z powagą.
-Jak cię zaraz kopnę... -warknąłem.
Roześmiał się tylko i czmychnął na schody. Nawet nie miałem siły aby go gonić. Jeszcze raz spojrzałem na ulotkę. Faktycznie... Wyjazd do Francji to nie byle jaka sprawa.
Rozmawiałem właśnie z rodzicami na temat wyjazdu do Francji. Ojciec był zadowolony z tego pomysłu z kolei matka naturalnie myślała, że ten wyjazd to jeden wieli spisek medialny, który ma na celu wysadzenie w powietrze autobusu, aby media miały czym się zająć. Po dość długich negocjacjach, w który o dziwo pomogła mi Alice (chyba chciała się mnie pozbyć z domu na te dziesięć dni) udało mi się przekonać rodziców. Zadowolony wróciłem na górę, do mojego pokoju i zasiadłem do komputera.
Dostałem zgodę na wyjazd.
Napisałem do Raimunda. Nie czekałem długo na odpowiedź.
To bomba!
To teraz trzeba czekać do 8 października.
Ale to będzie super. Już się doczekać nie mogę.
W sumie chciałeś odwiedzić w wakacje Hiszpanię. Francja jest obok.
Do Hiszpanii też cię porywam
Chyba jak za mnie zapłacisz.
Coś wymyślę. Ale póki co... Francja!
Zapadła chwila ciszy.
Idziesz na spacer? Zapytał.
Dziś niestety nie mogę. Muszę wkuć pół średniowiecza...
Współczuję ci, że masz zamiar zdawać historie na maturze
Współczuję ci, że zdajesz biologie i chemie.
Są o niebo lepsze.
Nie w moim świecie.
Uparty, Pierre
Irytujący, Rai.
O! Mam sprawę do ciebie
Naprawdę?
Co robisz w piątkowy wieczór?
Zapewne... Nic
Świetnie. To porywam cię.
Rai... Odkąd się znamy ciągle mnie porywasz. Nie pomyślałeś nad tym, aby po prostu mnie gdzieś zaprosić?
Zastanowię się
-Ech... -westchnąłem sam do siebie.
Muszę już lecieć.
No to do najbliższego
Do zobaczenia
Wyłączyłem komputer, aby mnie nie kusiło i zabrałem się za naukę... Nie wiedzieć czemu w głowie pojawiła mi się wizja jak ja i Raimundo stoimy na szczycie wieży Eiffle'a i podziwiamy widoki... A co najlepsze... Trzymamy się za ręce...
Szalona wyobraźnia.
25 WRZEŚNIA
Piątek był już zachmurzony. Jesień ruszyła pełną parą. Wiatr zrywał z drzew wyczerpane i kolorowe liście. Za oknem chmury całe szare, oznajmiały nadchodzący deszcz. Znużony wpatrywałem się w nie z ostatniej ławki pracowni biologicznej. Po kiego grzyba w klasie maturalnej, gdzie skupić powinienem się na historii, mam biologie i to na ostatniej piątkowej godzinie? Nie pojmę systemu edukacji...
-To może pan Pierre mi powie co wie o pierwszej zasadzie Mendla? -zaskrzeczała stara biologica.
Spojrzałem na nią ponuro.
-Nie omawialiśmy jeszcze tego. -mruknąłem.
-Wiem, ale powinieneś to wiedzieć!
-Niby dlaczego? To pani nam ma to wytłumaczyć a nie ja pani.
Spojrzała na mnie zdenerwowana i zacisnęła pięści.
-Proszę mi tu nie pyskować!
-Od razu pyskować. Ja dyskutuje i argumentuje moją rację. Bo to chyba prawda, że to pani mnie uczy o tej zasadzie, a nie ja panią.
-Pierre... -szepnęła Milena i szturchnęła mnie w bok. -Będziesz miał kło...
-Poza tym -przerwałem jej mówiąc dalej do nauczycielki. -Moim priorytetem jest historia, a nie głupia zasada Mendla. Maturę zdaję z innego przedmiotu.
Nauczycielka gdyby mogła zabiłaby mnie tasakiem.
-Pała!
-Za co niby?! -krzyknąłem szczerze zaskoczony.
-Za pyskowanie, obrazę nauczyciela i niewiedzę!
-Pytanie które mi pani zadała nie zostało jeszcze omówione!
-Przejdźmy dalej. -powiedziała ignorując mnie.
-Ale...
-Odpuść sobie. -syknęła Milena i nadepnęła mi na nogę. -Ten stary nietoperz nie dopuści cię do matury.
Mruknąłem coś niewyraźnie i zająłem się oglądaniem nieba.
Wyszedłem właśnie ze szkoły wraz z Mileną, kiedy zaczęło padać. Ubrani w kurtki, opatuleni kołnierze ruszyliśmy na spotkanie z zimnem. Ledwo prześlijmy sto metrów od szkoły, kiedy wyhamował koło nas czarny golf. Jedno okno się uchyliło i zobaczyliśmy uśmiechniętego Raimunda.
-Podwieźć was?
-Tak! -wykrzyknęliśmy z Mileną i weszliśmy do auta, ja z przodu ona z tyłu. Raimundo ruszył z piskiem (zapewne aby przyszpanować) i pomknęliśmy w stronę domu Mileny.
-Normalnie z nieba nam spadłeś. -powiedziała Milena zdejmując mokry kaptur.
-Właśnie tak sobie pomyślałem, że nie bardzo będzie się wam chciało stać na przystanku. -zaśmiał się. -Dlatego zjadłem sobie na stacji hot-doga i poczekałem na was.
-Dzięki. -mruknąłem.
-Coś nie tak?
Wzruszyłem ramionami.
-Ta stara krowa... Znaczy... Biologica postawiła mu niezasłużenie jedynkę. -wyjaśniła Milena. -Nie zasłużył na nią, ale jednakowoż od tego przedmiotu także zależy czy się zdaje.
-Dajcie spokój. -Riamundo wzruszył ramionami. -A ty Pierre się nie smuć i nie denerwuj. To pierwsze półrocze. Jedna jedynka to nie koniec świata.
-Powiedz to moim rodzicom. -odparłem.
-Spokojnie. -rzekł pewnym głosem Raimundo. -Twój cel to historia i na tym się skup. Gdybym ja dostał taką jedynkę moglibyśmy lamentować, czemu nie.
Roześmialiśmy się. Raimundo poprawił mi humor. Odwieźliśmy Milenę, którą Raimundo nonszalancko odprowadził pod klatkę z parasolem, po czym wrócił i ruszyliśmy dalej. Poczułem małe, ale to naprawdę małe ukłucie zazdrości skierowane w stronę Mileny.
Jechaliśmy dalej wyzywając się na tej starej jędzy (mówię o nauczycielce) aż dojechaliśmy do domu. Kiedy wysiadałem Raimundo wystawił do mnie jedną rękę z palcami ułożonymi jak pistolet, mrugnął do mnie i powiedział:
-Punkt szósta, porywam cię do kina.
-Jak to dobrze, że informujesz ofiarę porwania. Gdyby tak wszyscy robili okupy za porwanie spadłby do zera.
Zaśmiał się i pozwolił mi wyjść z samochodu po czym sam otworzył garaż i wjechał do swojego domu.
Wybiła szósta i wcale mnie nie zdziwiło kiedy punktualnie o tej godzinie zadzwonił domofon. Odebrałem słuchawkę
-Tak?
-Co masz na sobie...? -spytał mnie ponętny głos.
-Zapytaj lepiej co z ciebie zostanie jak z tobą skończę.
Usłyszałem dobrze mi znany śmiech.
-Czekam na ciebie.
-Już wychodzę.
Założyłem kurtkę i wyszedłem z domu. Raimundo czekał na mnie jak zwykle, wyglądał super. Uśmiechnął się do mnie i wleźliśmy do samochodu.
-Właściwie... To na co idziemy?
-Zobaczysz. -odparł z tajemniczym uśmiechem. -Liczę na to, że ci się spodoba.
Ruszył i kierowaliśmy się w stronę miasta. Półgodziny później byliśmy już na parkingu w centrum handlowym, tym samym w którym kiedyś graliśmy w kręgle. Ruszyliśmy na górę i dotarliśmy do kina. Raimundo podszedł do kasy i uśmiechnął się, na co młoda dziewczyna zamrugała ze zdziwienia i zaczerwieniła się.
-Mam rezerwacje na godzinę 19 na film - ,,W pogoni za szczęściem”.
-T-Tak, już. -dziewczyna coś kliknęła i podała bilety Raimundowi. On zapłacił i odszedł dziękując.
-O mało co nie dostała zawału lub orgazmu na twój widok. -burknąłem.
-Och, brzmisz jak zazdrosny kochanek.
Zaczerwieniłem się i prychnąłem.
-A guzik... -chwila ciszy. -A tak właściwie czemu zapłaciłeś za mój bilet?
-Bo dziś ja stawiam. -odparł zadowolony. -Coś chcesz do picia, jedzenia?
-No co ty! Ile mam ci oddać. -sięgnąłem po portfel. -Zaraz...
Położył mi rękę na ramieniu i spojrzał na mnie ponuro.
-Pierre, może jeszcze nie zauważyłeś, ale to randka na którą cię zaprosiłem, więc błagam, porzuć szlachetność i baw się dobrze.
-R-Randka...?
-Owszem. -uśmiechnął się ciepło. -Więc jak? Będziesz się dobrze bawić?
Zamurowało mnie.
-T-Tak. -odparłem. No i znów rozwalił moją dumę! To... Skandal... Jakie przyjemne uczucie. STOP! Skandal. Więcej nie pozwolę sobą manipulować! Jak się spyta czy chce coś zjeść to go zignoruje, proste.
-Chcesz coś zjeść? -zapytał wesoło patrząc na ceny.
-Popcorn i pepsi, poproszę. -odparłem.
Suuuuper. Słaba silna wola.
Po zakupie jedzenia ruszyliśmy na salę. Raimundo wykombinował miejsca z tyłu sali, a co najlepsze, jak na piątkowy wieczór mało tu było osób. W każdym bądź razie tylny rząd mieliśmy dla siebie. Zacząłem jeść popcorn z kolei Raimundo zgarnął nachos i włożył je do sera po czym zjadł.
-Pycha. Chcesz?
Nigdy nie jadłem nachos więc zaryzykowałem. Okazało się, że były dobre.
Nim zaczął się film zdążyłem zjeść połowę popcornu jaki dostałem. Film w skrócie opowiadał o dość zabawnej sytuacji dziewczyny i chłopaka mieszkających w sąsiedztwie. Parę razy film zmusił mnie abym parsknął śmiechem, lub razem z resztą głośno się zaśmiał.
W połowie filmu jednak zdarzyło się coś co sprawiło, że zapomniałem o fabule filmu. Nie spodziewałem się tego, ale Raimundo przeciągnął się i położył swoją lewą rękę na moim oparciu. Przecież to klasyka... Ale jaka oryginalna! Nawet nie sądziłem że mi się to w życiu przytrafi. Dobrze, że było ciemno bo zrobiłem się cały czerwony i zrobiło mi się gorąco. Raimundo nonszalancko się przybliżył z pewnym uśmiechem na twarzy i pocałował moje ucho.
-Nawet nie wiesz jak słodko pachniesz. -szepnął.
-To pewnie przez pepsi.
Zachichotał i pocałował mnie w policzek. Dotyk jego ust wręcz parzył. Do nozdrzy znów uderzył jego zapach... Silny, męski... Kuszący zapach. I jakieś perfumy. Chociaż miałem na tyle wyczulony zmysł węchu, aby wyczuć też woń jego ciała, jego naturalną woń, która doprowadzała do szaleństwa. Zadowolony westchnął cicho, a jego ciepły oddech musnął moje usta. Raimundo po nachos miał świeży oddech? Skubaniec pewnie wziął jakąś gumę kiedy nie patrzyłem. A to znaczy, że wszystko zaplanował.
-Rai... -jęknąłem.
-Mm... W końcu mnie nazwałeś skrótem. To dobrze. -szepnął a każdy jego oddech omiótł moją twarz. -Pierre, podoba ci się?
-Tak. -odparłem na wydechu.
Pocałował mnie jeszcze raz w policzek, a potem zjechał ustami do szyi.
Pieścił moją skórę swoimi ustami. Jęknąłem cicho, po czym spojrzałem po sali przerażony, że ktoś mógłby usłyszeć. Na szczęście wszyscy byli zbyt zaabsorbowani filmem. Raimundo powrócił do twarzy i dalej ją pieścił zostawiając ogniste znaki. Przygryzłem wargi.
-Słodko wyglądasz. -mruknął.
-Zamknij się.
Uśmiechnął się zadowolony i usiadł normalnie, ale ramię dalej zostało na moim oparciu. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Już skończył pieszczoty?
Raimundo wydał się być jednak pochłonięty filmem jak reszta. Po zakończonym seansie wróciliśmy na parking. Nie wiele mówiłem. Wyjechaliśmy z parkingu i ruszyliśmy w stronę domów. Jednak nie dojechaliśmy do końca kiedy Raimundo skręcił w innym kierunku.
-Gdzie jedziesz?
-Niespodzianka. -odparł.
Jechaliśmy przez las z trzy minuty, aż się zatrzymał. Było ciemno.
-Chodź. -odparł wesoło. -Chyba że się boisz...
-Po moim trupie. -warknąłem i wyszedłem z wozu. Raimundo zamknął auto i podszedł do mnie. Złapał mnie za rękę i ruszyliśmy ścieżką. Jego ręka była taka ciepła, a moja zimna. Przeciwieństwa...
Prowadził mnie pięć minut pod górkę, aż w końcu się zatrzymał. Na szczycie górki stała ławka, mokra, ale dało się na nie usiąść. Z górki widać było las, który stanowił teraz jakby czarną masę. Raimundo poprowadził mnie do ławki i usiadł. Usiadłem razem z nim. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu.
-Wiesz Pierre. -zaczął. W jego głosie dało się wyczuć trochę niepokoju. -Właściwie dziś mija nasz miesiąc?
-Proszę?!
-Dokładnie miesiąc temu się poznaliśmy, a ja już cię polubiłem bardziej niż powinienem polubić chłopaka. -uśmiechnął się niepewnie i mówił dalej. -Wiem, że jestem upierdliwy, zgoda. Irytujący także. Ale przy tobie czuję się szczęśliwy, dlatego... -zamilkł na chwilę. Głoś mu drżał. -Zrozumiem jeżeli nie będziesz chciał, ale... Zrozumiem jeżeli chcesz abyśmy byli przyjaciółmi. Dobra, spoko. Chcę abyś był szczęśliwy... -zamilkł na chwilę. -Chcesz ze mną chodzić? -wypalił szybko i wbił oczy w mokra trawę.
Zamurowało mnie. Totalnie. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. On pewnie inaczej to odebrał, bo posmutniał.
-Dobra, spoko. Rozumiem. Pewnie liczyłeś że będą tylko pieszczoty, la la la la, jeden raz dla przyjemności i dajemy sobie spokój. Spoko, nie gniewam się...
-Zamknij się. -jęknąłem i pokręciłem głową. -Po prostu się zamknij ty głupi ośle i pocałuj mnie wreszcie.
Teraz to jego zamurowało.
-M-Mogę...? W sensie... -zadrżał cały. -Że serio?
Dobra, nie wytrzymałem. Złapałem go za kołnierz i przyciągnąłem go do siebie. Wpiłem się mu w usta, będąc jednocześnie ogłuszony przez jego zapach. O Boże, jego zapach... Raimundo po dwóch sekundach zadowolony oddał pocałunek i teraz on zaczął dominować. Przytulił mnie mocno do swojej piersi i całował jak szalony. Najwidoczniej już od dawna chciał, ale się powstrzymywał... Podziwiać tylko jego samokontrolę. Jego dotyk był ciepły i niósł z sobą ekstazę. Chociaż w tym momencie nawet nie myślałem, o nim w aspekcie cielesnym, chociaż fakt faktem był super pod tym względem. Całowaliśmy się tak... Nie wiem. Minutę? Parę minut? Godzinę? Straciłem rachubę upojony przez ciepło i zapach. Kiedy się od siebie odczepiliśmy zapadła cisza. Raimundo wyglądał właśnie jak pełnia szczęścia i poniuchał raz jeszcze nosem.
-Zajebiście. -mruknął.
-Oj tak. -przyznałem. Chyba nawet zauważyłem u niego na twarzy jakieś rumieńce.
-Too... -odchrząknął. -To chodzimy ze sobą tak?
-Zaraz cię kopnę, tak?
Zaśmiał się wesoło.
-Czyli tak. Chodź, odwiozę cię do domu.
-Już? -mruknąłem obrażony.
-Wiesz... Za tydzień mam wolną chatę, a potem przed nami Francja.
-Rozmarzyłem się.
Zaśmiał się i wstaliśmy z ławki. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do samochodu.
Dalej nie mogłem uwierzyć, ale miałem chłopaka... Raimudna! Raia...
Ale czad!
2 PAŹDZIERNIKA
Minął już tydzień odkąd zacząłem spotykać się z Raiem. Naturalnie nasz mały związek był owiany wielką tajemnicą, ale nie dało się na mnie nie zwrócić uwagi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu promieniałem radością, na co uwagę zwróciła Milena, dopytując się co się stało. Zawsze odpowiadałem ,,Nic konkretnego”. Raimundo także wyglądał na zadowolonego, zaryzykowałbym stwierdzenie, że czuł się jak w niebie. Przez tydzień musieliśmy znosić szkołę i dość długie rozstania, mając czas dla siebie jedynie na dwudziestominutowych spacerach. Niestety takie spacery odbyły się tylko dwa i dalej byłem niezaspokojony obecnością Raimunda. On moją najwidoczniej także, bo w środę, kiedy szedłem korytarzem aby coś skserować dla mojej wychowawczyni w czasie lekcji, spotkałem go zmierzającego do toalety. Można by to nazwać niesamowitym zbiegiem okoliczności... Ale jak dla mnie mogły się trafiać częściej. Nim zdążyłem dokładniej się jemu przypatrzeć złapał mnie za ramiona przystawił do ściany i pocałował namiętnie i dziko. Co ciekawe, tak mnie wtedy tym zaskoczył i jednocześnie poraził, że upuściłem wszystkie papiery, a ręce opadły bezwładnie. Staliśmy tak całując się jeszcze chwilę, kiedy Raimundo ze swoim super słuchem wyczuł czyjeś kroki. Okazało się, że szła właśnie biologica.
-Dzień dobry. -rzuciliśmy krótko, kiedy nagle znaleźliśmy się trzy metry od siebie. Spojrzała tylko na porozwalane papiery, spojrzała podejrzliwie na mnie i na Raimunda, który obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Przeszła szybko krocząc do pokoju nauczycielskiego.
-Stęskniłem się. -wyznał Rai wzdychając.
-Widzę. -schyliłem się by zgarnąć papiery, on natychmiast ruszył aby mi pomóc. Kiedy zebraliśmy wszystkie, pocałowałem go raz jeszcze, po czym ruszyłem do sekretariatu, a on w stronę łazienki. Miałem dziwne wrażenie, że cały czas się za siebie oglądał, ale moja duma nie pozwoliła mi odwrócić głowy, aby ujrzeć to na własne oczy.
Nadszedł październik, wcale nie przynosząc lepszej pogody. Wręcz przeciwnie, jesień postanowiła pokazać na co ją stać. Używając wszystkich swoich potężnych mocy deszczu i wiatru sprawiała, że z wielką chęcią powitałem myśl, że piątkowy wieczór spędzę sam na sam z Raimundem w jego ciepłym domku. Dlatego gdy wybiła godzina osiemnasta zniechęcony ruszyłem w chłód i deszcz. Podreptałem do mojego sąsiada opatulony w kaptur i kurtkę. Zadzwoniłem w domofon i nie czekałem długo. Po sekundzie otworzyła się furtka, a ja szybko wlazłem na posesje i do domu, gdzie przy otwartych drzwiach już stał Raimundo. Powitał mnie jak zwykle uśmiechem.
-Rodzice w domu? -zapytałem gdy wszedłem i zdjąłem mokra kurtkę.
-Ani żywej duszy. -mruknął.
-Świetnie.
Natarliśmy na siebie ustami w namiętnym pocałunku. Ledwo to zrobiłem jego zapach uderzył mój nos, co wywołało dodatkowe dreszcze. Objął mnie i staliśmy tak z parę minut. Musieliśmy jakoś nadrobić ten tydzień, prawda?
Kiedy się od siebie oderwaliśmy objął mnie ramieniem i poprowadził korytarzem do salonu. Był to duży pokój połączony z kuchnią. Znajdował się tu także kominek, w którym już płonęło drewno i duży telewizor... Plazma, czy jakoś tak.
-Ponieważ nie mam bladego pojęcia jakie filmy lubisz... -zaczął i wskazał szklany stół. -Musimy wybrać.
Na stole leżało pełno płyt zapakowanych w specjalne koperty, każda opatrzona tytułem. Poza tym widziałem dość sporo pudełek z oryginalnymi filmami. Uklęknąłem przy stole i zacząłem wybierać.
-Horrory odpadają... -mruknąłem, odkładając jakiś film, którego nazwa dała mi do myślenia.
-A co, boisz się? -zapytał obejmując mnie od tyłu i kładąc głowę na moim ramieniu.
-Nie lubię tego typu filmów. -odpowiedziałem wymijająco.
Zachichotał.
Po dłuższych negocjacjach wybraliśmy trzy filmy, które zapowiadały się interesująco. Usiadłem wygodnie na kanapie, a Rai odpalił DVD.
-Jeszcze przyniosę przekąski. -powiedział zadowolony i ruszył do kuchni. Wrócił po pięciu minutach, co ciekawe zdjął z siebie bluzę i był teraz w dość obcisłym czarnym bezrękawniku. Zgasił światło i podał mi miskę z popcornem. Sam usadowił się wygodnie pomiędzy moimi nogami i cicho westchnął. Jak go znałem pewnie znów coś zaplanował...
Nie pomyliłem się za bardzo. Minęło pięć minut a on odchylił głowę do tyłu i spojrzał na mnie swoimi oczami. Głowę miał teraz między moimi udami. Zrobił smutną minę, po czym otworzył usta. Wywróciłem oczami, ale uśmiechnąłem się. Wiedziałem do czego pije. Zgarnąłem trochę popcornu i wsypałem mu go do ust. Uśmiechnął się, mrugnął jednym okiem i wrócił do oglądania filmu. Po minucie powrócił znów odchylając głowę. Znów wsypałem mu trochę popcornu, a on tym razem jeszcze zdążył polizać mi rękę. Ścisnąłem trochę uda a on jęknął i znów spojrzał na ekran. Minęła kolejna część filmu, jakieś pół godziny, kiedy znów się odchylił. Czekałem na to, bo w mojej głowie narodził się misterny plan. Najpierw włożyłem popcorn pomiędzy usta a potem nachyliłem się do Raia i ustami wpakowałem mu ten kawałek do jego ust. Nie wiem czemu, ale na twarzy pojawił mu się triumfalny uśmiech. Koniec końców pocałowaliśmy się.
Reszt filmu upłynęła dość szybko zważywszy, na to, że Raimundo coraz bardziej dopraszał się popcornu. W końcu skończył się, a on zrozpaczony pognał zrobić następny. Film zakończył się, ale niewiele z niego pamiętałem.
Mniej więcej to samo działo się podczas drugiego i trzeciego filmu. Przez większość czasu poddawaliśmy się wzajemnym pieszczotom. Pomimo, że już na samym początku poczułem jak podniecenie rośnie w moich jakże białych bokserkach, a i Rai wydał się być zadowolony (mimowolnie spojrzałem parę razy na jego dres) nie wydarzyło się nic więcej, chociaż w pewnym momencie myślałem że się od siebie nie oderwiemy. Kiedy wybiła północ musiałem niestety wracać do domu, ponieważ wrócili rodzice Raimunda. Przywitałem się z nimi, życzyłem dobranoc i zniknąłem w korytarzu, a odprowadzał mnie Rai.
-Znów będę myślał pół nocy o tym czy ci się śnię. -jęknął szeptem do mojego ucha.
-Ostatnio bardzo często, więc masz się wyspać.
Uśmiechnął się.
-Mówiłem ci, że się w tobie zakochałem?
-Tak, coś tam kiedyś wspominałeś.
Zachichotał i objął mnie.
-Mam dla ciebie niespodziankę z okazji naszego tygodnia. Daj znać jak wrócisz do domu. -szepnął do ucha. Przez ten jego zapach ledwo dotarło do mnie co mówił, ale kiwnąłem głową. Pocałował mnie raz jeszcze i otworzył drzwi. Wyszedłem w ciemną noc i szybko pomknąłem do domu. Kiedy już do niego dotarłem wlazłem szybko do pokoju i wziąłem telefon i wysłałem smsa o treści ,,Już jestem w domu. Co ty knujesz?”
Zamiast zwrotnego smsa, zadzwonił do mnie. Odebrałem zaintrygowany.
-Pierre?
-To ja.
-Mam dla ciebie specjalny film!
-Och, czyżby?
-Jasne, ale zrób dla mnie coś. Zamknij drzwi. -zamknąłem je. -Zgaś światło...
-Rai, co ty...?
-Po prostu zgaś.
Zgasiłem światło.
-I co teraz?
-Usiądź przed oknem i zrelaksuj się....
Zastanowiło mnie to chwilę i zrobiłem co kazał. Usiadłem przed oknem i zobaczyłem okno jego pokoju. Stał przed nim i właśnie machał mi ręką. Odmachałem mu.
-Moje okno to ekran telewizyjny. -wyjaśnił. -Obejrzysz zaraz najlepszy show w swoim życiu...
-Rai, co ty...?
-Przedsmak Paryża, kochanie.
Rozłączył się i odłożył telefon. Zniknął na chwilę i znów wrócił na miejsce. W rytm jakiejś muzyki zaczął odprawiać jakieś dziwne różne pozy i zaczął tańczyć. Zaśmiałem się głośno, ale szybko schowałem usta za dłonią, aby nie zbudzić rodziców i Alice. Raimundo nagle się zatrzymał i zdjął swój bezrękawnik, aż mnie zatkało. Napiął mięśnie i zaczął pozować jak jakiś kulturysta, ale oczywiście wiele mu brakowało do tego. Teraz wpatrywałem się jak zahipnotyzowany. Poruszał jakiś czas biodrami, aż w końcu zdjął spodnie, tak nagle, że aż mnie wgniotło w fotel. Stał teraz przede mną w czerwonych bokserkach i odwrócił się. Poruszał chwilę biodrami i odwrócił się. W bardzo erotycznym ruchu polizał swój palec po czym zjechał nim w dół od klatki, przez umięśniony brzuch aż do gumki od bokserek. Teraz to byłem przyklejony do szyby.
W końcu odwrócił się i zakręcił biodrami jakby bawił się hula hop i zdjął bokserki. Zatkało mnie. Stał do mnie tyłem, z wyeksponowanymi pośladkami, które wyglądały na gładkie jak pupa niemowlęcia... Taa... Pupa... Zacisnął parę razy pośladki poczym sięgnął po jakiś kapelusz, zasłonił swoją męskość i odwrócił się cały z siebie zadowolony. Na widok mojej zahipnotyzowanej miny zaśmiał się i mrugnął do mnie. Podszedł do okna, przypadkiem na nie napierając i zasłonił rolety.
-Hej! -aż powstałem z krzesła i zrozpaczony spojrzałem na okno za którym zapadła ciemność. Zgarnąłem szybko telefon i zadzwoniłem do niego.
-Rai! -wykrzyknąłem trochę za głośno. -Zostawisz mnie w takim stanie?
-Owszem. -zachichotał. -Przecież powiedziałem, że to dopiero przedsmak...
-Rai! -syknąłem. -Czy ty musisz mnie tak rozbudzać? Myślisz, że ja teraz zasnę...?!
-Pierre, Pierre, Pierre. -rzekł. -Zamknij oczy... Pomyśl o mnie... Pomóż sobie ręką... Zaśniesz. Obiecuje.
-Rai... -jęknąłem po raz trzeci. -Nie drażnij tak na przyszłość moich zmysłów. Zwłaszcza wzroku.
-Jasna sprawa. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Pa.
Rozłączyliśmy się a ja przebrałem się w piżamę i padłem na łóżku. Och Rai, Rai, Rai...
8 PAŹDZIERNIKA
Pogoda tym razem sprzyjała. Świeciło słońce, wiał lekki wietrzyk niebo nie było zachmurzone, ale i tak ubrany byłem w swoją kurtkę. Moja matka odwiozła mnie na miejsce zbiórki pod szkołę. Nie zdziwiłem się wielce kiedy Raimundo pojawił się punktualnie, jeszcze przede mną. Pożegnałem się z matką, która podejrzliwie wpatrywała się w autobus, po czym wziąłem moją torbę i ruszyłem w kierunku Raimunda. Byłem w połowie drogi, kiedy przede mną znikąd wyskoczyła Milena.
-Ach! -o mało co się nie przewróciłem. -Uważaj!
-To ty uważa, panie Bujam-w-obłokach. -odpowiedziała. -Gotowy na Paryż?
-Jasna sprawa. -odpowiedziałem. -Nie mogę się doczekać.
-Czółko! -usłyszałem głos mojego chłopaka. Stał już koło mnie i Mileny. -Gotowi na największą podróż życia?
-Oui, oui! -zapiszczała Milena i zaśmialiśmy się.
-Pierre, siedzisz ze mną? -zapytał Raimundo.
-Mogę.
-Postarajcie się usiąść koło mnie. -rzuciła Milena i oddaliła się w stronę koleżanki. Naturalnie nim zapakowaliśmy torby, minęło piętnaście minut, bo szanowna władza, spóźniła się na kontrolę. Naturalnym następstwem tego była zwyczajowa bitwa o ostatnie miejsce. Zajęły je oczywiście największe głąby z klasy Raimunda, którzy na nieszczęście musieli jechać do Francji. Dołączyły do nich natapetowane dziewczyny, których wdzięk był równy sznurowadła mojego buta. Wśród nich znajdowała się solenizantka na której osiemnastce byłem- Gwen. Wyglądało na to, że zdążyła wybaczyć Raimundowi małe nieporozumienie na jej urodzinach , bo rzuciła mu powłóczyste spojrzenie, a chwilę później całe tylni rząd zaczął go wołać, aby usiadł z nimi. Raimundo strategicznie zajął miejsce dość bliskie swojej klasie, ale nie usiadł z nimi tylko ze mną jednocześnie rzucając żartem, dzięki któremu ogłuszył śmiechem tylnią część i mógł usiąść wygodnie koło mnie.
-Przygotuj się na to, że będę zazdrosny. -mruknąłem cicho niby to poprawiając plecak.
-Przygotuj się na to, że ja również. -odpowiedział tajemniczo. Nim zdążyłem go zapytać o co chodzi, zza fotela wychyliła się Milena.
-Jednak siedzimy koło siebie. -stwierdziła zadowolona.
Siedziałem przy oknie i zamyślony przez nie spojrzałem. Teraz czekała mnie prawie trzy dniowa wycieczka autobusem do Paryża wraz z Raimundem. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Zerknąłem na Raia... Właśnie rozmawiał z Mileną i opowiadał jej o swoich marzeniach związanych z Hiszpanią. Westchnąłem. Obyśmy tylko trafili do tego samego pokoju.
Kiedy ruszyliśmy Rai złapał mnie za rękę i zaczął kręcić kciukiem po wewnętrznej części mojej dłoni. Prawie mnie łaskotał, ale pozwoliłem mu na tę chwilę pieszczot. Przez trzy dni mieliśmy być skazani na ciągłe unikanie takich pieszczot pod groźbą zauważenia i demaskacji. Dla odmiany zacząłem gadać z Raiem o wszystkim i o niczym.
Przyjąłem to z szokiem, ale tempo mięliśmy niezłe. Już wieczorem minęliśmy granice z Niemcami, a następnie kierowaliśmy się w stronę Berlina. Nim wszyscy w autobusie zasnęli, ja przykryłem się kurtką, Rai także, ale złapaliśmy się pod nimi za ręce.
9 PAŹDZIERNIKA
Tego dnia przemierzaliśmy Niemcy, a front atmosferyczny przyniósł niesamowicie silne i potężne deszcze. Nie działo się nic ciekawego, poza tym, że kiedy wjechaliśmy do ciemnego tunelu Rai zaatakował moje usta swoimi. Było to dość ryzykowne, ale koniec końców nikt nie zauważył.
10 PAŹDZIERNIKA
Tak jest! Dotarliśmy do Paryża. Oui, oui, merci etc. Nasz ośrodek znajdował się na przedmieściach Paryża i nazywał się “Rose” co oznaczało “Róża”. Niezbyt chwytliwa nazwa, ale ośrodek był naprawdę ładny. Trzy piętrowy, z ładnym widokiem i zadbanym trawnikiem. Zaczął się bój o pokoje i nie wiem jak tego dokonaliśmy, ale z Raimundem udało nam się zająć pokój na trzecim piętrze. Wnieśliśmy tam nasze torby, otworzyliśmy pokój i uśmiechnęliśmy się. Pokój był duży, stały tu dwa łóżka, jedna szafa i coś na wzór biurka. Koło łóżek każdy z nas miał szafkę nocną. Rozmarzyłem się... Miałem przez pięć dni dzielić pokój z Raiem. On wydał się być również zadowolony. Objął mnie ramieniem i zamknął drzwi, po czym namiętnie pocałował.
-Podoba ci się?
-Tak. -westchnąłem.
-Miałem na myśli pokój. -zachichotał.
-Też jest fajny. -mruknąłem i ruszyłem do łóżka pod oknem. Ładnie pachniało. Zgodnie z planem mieliśmy się teraz udać na obiad, a następnie na małe zebranie. Obiad był na tyle fajny, że zaserwowano nam szwedzki stół.
-Szwedzki stół w Paryżu. -zachichotał Raimundo.
Nabraliśmy tyle ile chcieliśmy i przysiedliśmy się do Mileny i jej koleżanki z którą siedziała całą drogę- Karoliny. Karolina była ładną blondynką, o długich włosach. Nosiła okulary i miała piękny uśmiech. Nie należała jednak do tych pustych dziewczyn. Karolina z reguły była buntowniczką. Zjedliśmy co chcieliśmy i udaliśmy się na spotkanie. Został nam rozdany dokładny plan według którego mieliśmy działać.
10 października
Spacer po Paryżu. Czas wolny
11 październik
Zwiedzanie wieży Eiffle'a, Łuku Triumfalnego, katedry Noter Dame
12 październik
Luwr
13 październik
Zwiedzanie Wersalu
14 październik
Tropem francuskiej rewolucji (cokolwiek miało to znaczyć...)
15 październik
Zwiedzanie Paryża. Czas wolny, dyskoteka
16 października
Powrót do domu
Wpatrywałem się chwilę w plan. Wszystko co chciałem zobaczyć, zobaczę i to w jeden tydzień! Marzenia się spełniają.
-Jutro marsz na wieże Eiffle'a. -zamruczał Raimundo. -Nie mogę się doczekać.
-Ja także.
Zgodnie z planem wyruszyliśmy na podbój Paryża. To jest piękne miasto, nie da się tego opisać! Raimundo z zapałem robił tysiące zdjęć swoim aparatem cyfrowym w tym także i mnie. Przeważnie wywracałem oczami, ale nie opierałem się. Właściwie ja, Rai, Karolina i Milena spędzaliśmy razem czas, co było dla nas całkiem dobrą przykrywką. Teraz musiałem jedynie czekać do wieczora, aby nacieszyć się samotnością z Raiem. Po półtorej godzinie spaceru, dostaliśmy czas wolny, który trwał kolejne półtorej godziny. W czwórkę udaliśmy się do jakiejś restauracji, w której Rai i Milena koniecznie chcieli spróbować ślimaków. Uprzejmie podziękowałem, sceptycznie przeglądając menu. Karolina stanęła po mojej stronie i zgodnie zamówiliśmy pizze.
-Włoskie danie we Francji. -prychnął Rai.
Zignorowałem jego uwagę i z niecierpliwością czekałem, aż otrzyma porcję ślimaków. Zauważyłem, że mój chłopak biegle posługuje się językiem francuskim, co mi zaimponowało. Przez ten czas zdążył wymienić się żartem z jakąś kelnerką, która zrobiła się cała czerwona. Posłałem Raiowi ostrzegawcze spojrzenie. Czy każda dziewczyna, w każdym punkcie globu musi się tak podniecać na jego widok? Dziesięć minut później zaserwowano nam dania. Rai i Milena z ochotą zjedli ślimaki. Na ten widok Karolina postanowiła, że nie zje reszty pizzy, ale ja byłem twardy, chociaż widok Raia pałaszującego ślimaki był dość... Ohydny.
Po zakończonym obiedzie ruszyliśmy na miejsce spotkania i wróciliśmy do ośrodka. Teraz ja i Raimundo mieliśmy czas dla siebie. A przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ musieliśmy najpierw iść na kolacje, której właściwie nie tknąłem.
Około dwudziestej zamknęliśmy się w pokoju. Ledwo to zrobiłem Rai mnie objął i chciał pocałować ale przyłożyłem rękę do jego ust.
-Te usta jadły ślimaki. -mruknąłem.
-Od tego czasu wyżułem trzy gumy miętowe i raz umyłem zęby. -Po czym uśmiechnął się, a blask jakie wydawały jego zęby można by uznać za flesz aparatu. Ponieważ byliśmy dość zmęczenie, usadowiłem się w objęciach Rajmunda i razem oglądaliśmy zdjęcia z jego wycieczki. Jego zapach drażnił moje nozdrza, ale nie dawałem się poddać instynktowi. Chociaż pragnąłem aby wziął mnie tu i teraz, chciałem być tylko jego... Westchnąłem i powstrzymałem się. Jutro też jest dzień.
Czemu Raimundo uśmiechał się triumfalnie? Czyżby wywoływanie takiej żądzy było częścią jakiegoś jego planu? Nie bardzo miałem czas aby o tym myśleć. Usunąłem w jego ramionach...
11 PAŹDZIERNIKA
Obudził mnie bardzo przyjemny zapach. Zapach ów wręcz parzył nozdrza, ale był niesamowicie kuszący. Po chwili wyczułem, także ciepło, które przyjemnie rozchodziło się po ciele. Otworzyłem oczy.
...
...
...
-Rai...? -szepnąłem. Chłopak leżał koło mnie i przytulał mnie do swojej nagiej piersi. Heh... Wyglądał całkiem uroczo gdy spał. Miał lekko rozchylone usta, a włosy w całkowitej dewastacji. Uśmiechnąłem się do siebie i nagle zdałem sobie z czegoś sprawę...
...
...
...
...
...
-RAIMUNDO! -wykrzyknąłem zdenerwowany. Chłopak zerwał się z łóżka i rozejrzał się przerażony. Ja zabrałem całą kołdrę i okryłem się nią aż do brody.
-Cosietao? -zapytał nietrzeźwo rozglądając się dookoła.
-Mogę wiedzieć... -spytałem podnosząc kołdrę na wysokość oczu. -CZEMU ŚPISZ NAGO?!
Raimundo zamrugał i uśmiechnął się.
-Przeważnie sypiam nago. -wyjaśnił, ale załapał aluzje i sięgnął po swoje bokserki i założył je. -A ty czemu przykrywasz się kołdrą. Czuję się tak, jakbyś nie miał na co patrzeć...
Warknąłem głośno zza kołdry. Zachichotał.
Wstałem szybko i stanąłem na łóżku. W jeden ręce trzymając kołdrę, a drugą oskarżycielsko wskazując na niego palcem wrzasnąłem.
-A możesz mi wyjaśnić jakim cudem śpię koło ciebie jedynie w bokserkach?!
-Zasnąłeś w moich ramionach podczas oglądania zdjęć, a nie mogłem pozwolić na to, abyś spał w ubraniach. -Odwrócił wzrok. -Normalnie przebrałbym cię w piżamę, ale wiem że bym za to słono oberwał...
Prychnąłem.
-I dobrze myślałeś. -odpowiedziałem. -Mówiłem ci żebyś nie drażnił moich zmysłów...
Uśmiechnął się szczerząc swoje białe ząbki. Westchnąłem i zakryłem oczy.
-A to co znowu...?
-Po angielsku nazywają to ,,morning wood“. -odparł poważnie, jakby był wybitnym znawcą w dziedzinie układu rozrodczego płci męskiej. Rzuciłem w niego kołdrą.
-Idź ty do łazienki i ogarnij te włosy. -mruknąłem cały czerwony i odwracając wzrok. Jak to dobrze, że lubił wykonywać moje polecenia. Bez zbędnych pytań zgarnął ręcznik, nowe ubrania i kosmetyczkę po czym ruszył do łazienki. Kiedy usłyszałem szczęk zamka opadłem na łóżko.
-Co za irytujący osioł. -jęknąłem, ale mimo wszystko wyobraziłem sobie jego sprzed trzech minut. Całkowicie nagi, idealnie wysportowane ciało no i... Ta część. Och na litość boską, ale ze mnie zboczeniec. Ledwo zaczęliśmy być razem a ja już mam takie myśli. Uch... Przez kolejne dwie minuty próbowałem wyrzucić obraz Raimunda z głowy, ale utkwił tam... Ten czas wystarczył aby moja szalona wyobraźnia zrobiła swoje, a moja ręką bezwładnie ruszyła do moich bokserek. Mmm... Dawno tak o nim nie myślałem... Nie w ten sposób... Uch... Uch... Uch... Oparłem się o zimną ścianę. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie wiedziałem czy wywołany zimnem czy wizją która mnie nawiedziła... Uch... Uch... Uch... Taaak... Uch... Jęknąłem cicho... Co ja wyprawiam? Właściwie to przeklinam teraz swoją prawą rękę...
Uch... Uch... Uch... Uch... UCH... UCH... UCH... !
Drzwi od łazienki się otworzyły a ja cofnąłem rękę jak oparzony. Zza drzwi wyszedł Rai cały zadowolony z poprawioną fryzurą w pełni ubrany. Cały czerwony sięgnąłem bo ubrania i zasłoniłem swoje krocze.
-Już. -stwierdził zadowolony. Stwierdził czy spytał? Eeeech...
Zgarnąłem szybko swoje rzeczy i pognałem do łazienki. Raimundo uprzejmie zrobił mi przejście, a ja zamknąłem się w łazience. Schowałem twarz w dłoniach... Trochę ochłonąłem i ruszyłem pod prysznic.
Dzień był słoneczny chociaż chłodny. Nie zmniejszyło to jednak mojego podekscytowania. Właśnie miałem iść na wieże Eiffle'a! Marzenia się spełniają co by nie było. Weszliśmy do autobusu gdzie usiadłem z Raimundem i ruszyliśmy na spotkanie z wieżą. Opóźniły nas paskudne korki, ale i tak koło dwunastej byliśmy już pod wieżą.
-Niesamowite...! -szepnąłem sam do siebie przyglądając się wieży od dołu. I to coś było całe z żelaza? Zahipnotyzowany wpatrywałem się w obiekt mego obecnego pożądania, aż ktoś mnie klepnął w ramię.
-Rusz się. -zaśmiała się Milena i pociągnęła mnie za rękę. Tuż koło nas szedł Raimundo z Karoliną który namiętnie robił zdjęcia. Nim dostaliśmy się do środka minęło trochę czasu, ale warto było.
-Raz, dwa, trzy... -odliczał Rai kiedy ruszyliśmy po schodach.
-Co liczysz?
-Siedem, osiem, dziewięć... Do drugiego poziomu... Dziesięć, jedenaście... Można się dostać... Dwanaście, trzynaście, czternaście... Schodami... Piętnaście, szesnaście, siedemnaście... Łącznie ich jest... Osiemnaście, dziewiętnaście... Tysiąc... Dwadzieścia, dwadzieścia jeden... Sześćset sześćdziesiąt... Dwadzieścia dwa... Pięć... -zatrzymał się raptownie. -Ach! -zabiegł na dół i zaczął wspinać się od początku. Wywróciłem oczami, ale poczekałem na niego. -Dwadzieścia dwa. Świetnie. Chodź dalej, babe. Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery...
Nadrobiliśmy tempo i dołączyliśmy do reszty wycieczki. Rai oddał się całkowicie odliczaniu i zapomniał o Bożym świecie. Zatrzymaliśmy się na wysokości 57 metrów gdzie znajdował się pierwszy punkt obserwacyjny. Prawdę mówiąc mało mnie on obchodził bo chciałem się dostać na sam szczyt, dlatego wystartowałem jako pierwszy na drugi z trzech punktów obserwacyjnych, a za mną kroczył Raimundo który dzielnie odliczał stopnie. Praktycznie biegnąc, parę minut później znalazłem się na drugim punkcie obserwacyjnym.
-Tysiąc sześćset sześćdziesiąt pięć! -wykrzyknął uradowany Rai. -Przewodnik nie kłamał. -wskazał czule na małą książeczkę.
-Na trzeci punkt można dostać się jedynie windą. -jęknąłem patrząc na tłum. -Chce się tam dostać.
Rai spojrzał na mnie potem na tłum.
-Idąc całą wycieczką czekać będziemy jeszcze dłużej. -zauważył. Ponownie jęknąłem.
Uśmiechnął się.
-Co powiesz na małe zwiedzanie wieży, bez reszty?
-Co przez to rozumiesz...? -zapytałem powoli. Znów ten błysk w oku...
Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę windy krzycząc coś po francusku. Zaskoczeni ludzie rozstępowali się, robiąc nam przejście. Cudem dotarliśmy do windy i razem z innymi turystami ruszyliśmy w górę.
-Wolę nie wiedzieć co krzyczałeś. -mruknąłem.
-Wolisz nie wiedzieć. -przyznał.
Winda się zatrzymała a ja ruszyłem na trzeci i ostatni punkt obserwacyjny. Jak najszybciej podszedłem do tarasu widokowego i z zachwytem spojrzałem na Paryż. Rozdziawiłem usta nie mogąc nacieszyć się widokiem.
-Marzenie spełnione? -zapytał Rai.
Kiwnąłem głową.
-Zrób jak najwięcej zdjęć... -dodałem.
Rai zaśmiał się, ale wyjął aparat i robił zdjęcia. Obeszliśmy punkt obserwacyjny dookoła, co jakiś czas Rai kazał mi przypozować do zdjęcia. Raz poprosił jakąś ładną francuską dziewczynę, czy by nie mogła nam zrobić wspólnego zdjęcia. I tak oto powstało nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Byłem ciekaw jak ono wyglądało więc zaraz po zrobieniu zdjęcia poprosiłem Raia aby łaskawie mi je pokazał. Z resztą sam musiał być zaciekawiony.
Co ciekawe zdjęcie idealnie oddawało nasze charaktery. Rai obejmował mnie i miał wyszczerzone zęby, przy tym zamknięte oczy, a po twarzy rozmazywała się pełna radość. Ja z kolei poważny i zamyślony z lekkim znużeniem właśnie zerkałem w inną stronę. W tle widać było Paryż.
-Wyglądasz jakbyś miał mnie dość. -mruknął niezadowolony Rai.
Wywróciłem oczami i rozejrzałem się. Ponieważ nikt nie patrzył w naszą stronę pocałowałem go szybko i przelotnie, aby zniszczyć wszystkie jego złudzenia. Rai wydał się być bardzo zadowolony.
-Chyba muszę częściej być niezadowolony. -zamruczał mi do ucha.
-Spróbuj tylko. -odpyskowałem.
Niedługo później dołączyła do nas reszta naszej wycieczki, a my zgrabnie wmieszaliśmy się w tłum dzięki czemu nasze odłączenie się zostało niezauważone. Tym razem towarzyszyły nam dziewczyny, które porobiły sobie z nami zdjęcia i piały na widok widoczny ze szczytu wieży. Zostaliśmy tu jeszcze chwilę, a jakiś jegomość opowiedział nam historię obiektu. Dwadzieścia minut później obładowani małymi pamiątkami i ulotkami zaczęliśmy zjeżdżać na dół. To była fajna przygoda. Ostatecznie Rai wymusił na mnie jeszcze jedno zdjęcie. Tym razem zrobiła nam je Milena, a we tle mieliśmy całą wieżę Eiffle'a.
Nie wróciliśmy od razu do ośrodka. Zatrzymaliśmy się jeszcze pod Łukiem Triumfalnym gdzie zostały powołane do życia kolejne zdjęcia, a także w katedrze Notre Dame. Zwiedzanie tego wszystkiego zajęło nam dość sporo czasu, tak że jak wróciliśmy do ośrodka zaserwowano nam obiado-kolację i ruszyliśmy do swoich pokoi. Nie wiedzieć czemu w naszym pokoju zrobiło się spotkanie towarzyskie które trwało aż do ciszy nocnej, kiedy wychowawczyni Raimunda wpadła do nas do pokoju każąc nam już iść spać. Chciała i mnie wygonić, ale Rai uprzejmie jej wyjaśnił, że to mój pokój.
-Padam! -jęknął Rai kiedy się przeciągał. -Idę wziąć prysznic.
-Dobra. -mruknąłem ścieląc swoje łóżko.
Rai wyglądał na takiego co chciał coś jeszcze powiedzieć, ale najwidoczniej zrezygnował i ruszył do łazienki. Po piętnastu minutach wyszedł cały opatulony w ręczniki, ubrania i jakieś inne dziwne materiały, tak że nie widziałem więcej niż jego oczy.
Uniosłem brwi, kiedy próbował dostać się do łóżka.
-Chciałem cię spytać co robisz... -zacząłem, ale on potknął się o materiał i wywalił na ziemię. -Ale jakoś nie potrafię sformułować pytania.
-Proste. -wyjaśnił próbując wstać. -Miałem cię już nie drażnić a zwłaszcza twoich zmysłów. Próbuję ochronić twoją niewinność.
Uniosłem brwi jeszcze wyżej.
-Moje co?
Wstał i ruszył w stronę łóżka.
-Niewinność.
Prychnąłem.
-Za kogo ty mnie masz?
-No wiesz. -mruknął przewalając się na łóżko. -Jesteś taki niedostępny i panicznie się mnie boisz, więc pomyślałem, że naprawdę muszę cię drażnić i nie chcę cię do niczego zmuszać tak więc...
-Niedostępny? Bać? -warknąłem wstając z łóżka. -Że czego się boję?
-Daj spokój, Pierre. -mruknął. -Przecież widzę, że boisz się mnie kiedy jestem pozbawiony większej części garderoby...
-Boję się?! -powtórzyłem zszokowany. -Tak to odbierasz? Ja raczej jestem... Zaskoczony i zdziwiony.
Raimundo drgnął i próbował się przekręcić co sprawiło tylko to, że spadł z łóżka na plecy.
-Auu!
-Rai! -uklęknąłem przy nim. -Musisz robić z siebie takiego pajaca?
Wzruszył ramionami.
-Jeżeli dzięki temu masz być szczęśliwy.
Wywróciłem oczami.
-Zdejmuj to. -nakazałem i sam wstałem rozpinając koszulę. Bardzo mnie ucieszyło zdziwienie w jego oczach.
-Pierre...? -zapytał niepewnie.
-Nie gadaj dużo tylko zdejmuje te ręczniki. -powiedziałem zrzucając koszulę. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na klucz, po czym rozpiąłem spodnie i je zdjąłem, a przy okazji skarpetki pozostając w bokserkach. Przeszedłem koło niego i położyłem się u niego na łóżku. -Dziś śpimy razem.
Raimundo jeszcze leżał chwilkę na ziemie po czym w rekordowym czasie, rozebrał się z ręczników i wstał.
-Nie przeszkadza ci...?
-Nie. -mruknąłem.
Uśmiechnął się i zagasił światło. Następnie widziałem jak jakieś bokserki przecięły pokój i wylądowały w kącie. Nie minęła chwila jak poczułem, że wślizguje się pod kołdrę, a następnie się we mnie wtula. Jego ciepło i zapach rozniosły się szybciej niż powinny. Przygryzłem wargi i zrobiłem się cały czerwony kiedy poczułem jak jego całe ciało przylega do mojego. Poczułem ciepłe pocałunki na mojej szyi, a jego ręką powędrowała delikatnie przez moje ramię aż do moich bokserek. Zadrżałem cały i złapałem go za rękę.
-Co jest...? -zapytał przestraszony. -Coś nie tak?
-Ja... -mruknąłem. -Wybacz... Nie wiem czy...
Zachichotał i cofnął rękę.
-Rozumiem. Do niczego cię nie zmuszam. -mruknął przyjemnie w ucho.
-Przepraszam...
-Nie masz za co, głupolku. -zaśmiał się.
Zapadła chwila ciszy.
-Kocham cię, wiesz? -zapytał.
Znów zadrżałem.
-Wiem.
Poczułem jak na jego twarzy maluje się radość. No i ja nie mogłem się powstrzymać. Sam się uśmiechnąłem.
c.d.n.
37