Marzenia, trudne wybory i ich konsekwencje. Rola literatury, jaki typ literatury, jakie dzieła cenisz najbardziej? Co ocaleje z dorobku literatury? Co warto czytać? Lektury uniwersalne. „Od nas także zależy co w dziełach widzimy.” Maski w literaturze (alegoria, przenośnia, parabola).
„Czym jest poezja, która nie ocala narodów ani ludzi?”- pyta podmiot liryczny „Przedmowy” rozpoczynającej tomik Czesława Miłosza „Ocalenie”. I odpowiada: „Wspólnota narodowych kłamstw, Piosenką pijaków, którym za chwile ktoś poderżnie gardła. Czytanką z panieńskiego pokoju”.
Ten sam twórca, w tym samym tomiku apeluje: „Zostawcie poetom chwilę radości, bo zginie wasz świat”.
Czy sztuka jest wartością autonomiczną, czy zaangażowaną? Jeśli autonomiczną, to czy jest potrzebna prostemu człowiekowi, który pragnie najpierw chleba, potem igrzysk? Jeśli zaangażowaną, to czy nie grozi jej przemiana w publicystykę, w formę agitującego plakatu, z którym spotkaliśmy się w realizmie socjalistycznym?
Czy nie ma drogi pośredniej, czy jest możliwy model sztuki, która łączy historyczne z uniwersalnym, artystyczne z estetycznym, wolność z przydatnością? Jest ale jak każda wielkość i doskonałość jest rzadkością. Nieczęsto spotyka się wytwór kultury ludzkiej wartościach uniwersalnych, piękny i dobry, odbierany z zapartym tchem jak natchnienie i sugestie do natychmiastowej realizacji, będący świadectwem konkretnych przeżyć, a jednocześnie objawiający się jako pełna zadumy refleksja nad światem i życiem w ogóle. Najczęściej tego typu utwory można spotkać wśród sztuk niesemantycznych, takich jak muzyka. „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta to jego osobisty, indywidualny porachunek z demonami, to realizacja zadanego mu zlecenia, ale i piękna muzyka, która niezależnie od okoliczności powstania działa jak oczyszczenie, jest hymnem wielkości wątłego człowieka skazanego na przemijanie. To dzieło grzesznika korzącego się przed Panem, przerażonego jego mocą, ale też wygrywającego tym lękiem i przerażeniem przełożonym na niebiańskie dźwięki własną nieśmiertelność, tworzącego sobie pomnik „trwalszy niż ze spiżu”.
Mój odbiór „Requiem” zdeterminowany jest przez film „Amadeusz” M. Formana. Kto filmu nie widział, z pewnością inaczej odbiorze tę muzykę, ale jej nie umniejszy- ona broni się sama swą siłą oddziaływania i możliwością nieograniczonych interpretacji, do których zmusza każdego, kto ma odwagę zastanowić się nad życiem, śmiercią i Bogiem. Podobnie może być z literaturą, która powstaje jako wynik określonych, aktualnych układów historycznych, zainteresowań lub przeżyć twórcy, jego chęci wpłynięcia na rzeczywistość, ale- o ile jest wartościowa- potrafi przetrwać próbę czasu, oderwać się od konkretnych realiów nie tracąc nic, wciąż zmuszając do refleksji. Wartość taką posiada literatura zajmująca się człowiekiem i tym co go dotyczy, co sprawia mu ból i radość, przed czym staje zadumany, czego się boi i co go fascynuje. Bo człowiek jest wieczny- choć żyje w różnych czasach i różnych miejscach jest zawsze taki sam: wielki i mały, zakochany i porzucony, zagubiony i triumfujący, pokorny i zbuntowany, dokonujący trudnych wyborów, „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”. Jeśli o Nim mówi literatura, nigdy nie przeminie, jeśli chce Mu pomóc, ocalić Go od niego samego, zawsze znajdzie odbiorców. Zagrożeniem dla literatury jest więc zbytnie angażowanie się w to, co chwilowe i koniunkturalne- w politykę, partyjne rozgrywki, społeczne reformy. Ocaleniem- refleksja nad naturą ludzką, nad miejscem człowieka w świecie, nad problemami, które go dotyczą.
Gdy czytamy mitologię grecką jako zbiór ciekawych i niesamowitych opowieści, to może ona intrygować swoją fantastyką, barwnością. Dopiero głębsza refleksja uświadamia nam, że mity ukazują większość typowych życiowych sytuacji- dostrzegamy w nich archetypy. Syzyf wtaczający swój głaz pod górę może być ziemianinem ukaranym przez bogów za niedotrzymanie tajemnicy. Może być też człowiekiem, który mimo świadomości absurdu swej sytuacji potrafi walczyć i wspinać się na szczyt którego nie osiągnie. W ten heroiczny sposób zinterpretował antyczny mit Albert Camus dla którego Syzyf jest symbolem każdego człowieka.
Biblijny Hiob to człowiek bogobojny i sprawiedliwy, którego niespodziewanie dotknęła boska ręka. Hiob cierpi fizycznie, traci majątek, rodzinę i przyjaciół. Każdy kto czyta o jego losach mu współczuje. A przecież źródło prawdziwego cierpienia Hioba tkwi gdzie indziej- on nie może zrozumieć dlaczego dobry i sprawiedliwy Bóg zsyła na niego, człowieka bez winy tyle nieszczęść. Tragedia Hioba tkwi w niemożności zrozumienia wyroków Boga, a prawdziwe jego zwycięstwo polega na przyjęciu tych wyroków bez próby dochodzenia ich słuszności.
Hiobem jest każdy człowiek, który pyta „dlaczego?”
Pytanie takie postawił sobie na pewnym etapie życia Jan Kochanowski. W 1579r. zmarła Urszula Kochanowska. W 1580r. Jan z Czarnolasu wydał cykl 19 trenów. Czy możliwe było żeby dzieło uznane za doskonałe powstało w tak krótkim czasie? Czy możliwe było aby pracowicie przez całe życie budowano światopogląd, niezwykle spójny: logiczny w ciągu krótkiego czasu został podważony i z niesamowitą dojrzałością odbudowany?
Kochanowski znany nam z pieśni i fraszek to dumny artysta przekonany o swoim talencie i nieśmiertelności jaką zapewnią mu własne dzieła. To chrześcijanin traktujący Boga jak artystę, twórcę świata pełnego ładu, harmonii, porządku („Czego chcesz od nas Panie...”). To wreszcie filozof i myśliciel głoszący pochwałę postawy stoickiej, jako tej, która gwarantuje ład serca i spokój wewnętrzny, która chroni przed zbytnim uleganiem emocjom. Jako humanista Kochanowski wierzy w możliwość ludzkiego rozumu , dzięki któremu może zapanować nad losem, uniezależnić się od fortuny. Jaki inny jest obraz Kochanowskiego w „Trenach”!
„Treny” nazywane „przygodami człowieka myślącego” są świadectwem doznania absurdu istnienia ludzkiego, znakiem kontaktu z przemijaniem i skończonością bytu ludzkiego i wyrazem przekonania, że „Takie są dusze ludzi, jakim światłem sam ojciec Jowisz oświecił żyzne Ziemie”.
W „Trenach” myśli i działania ludzkie są uzależnione od losu, a ich bohater, który chciał być widzem w teatrze świata, okazuje się marionetką. Spośród różnych możliwych bohaterów „Trenów” (zmarłe dziecko, rozpaczający ojciec, wątpiący filozof i chrześcijanin) najbardziej intryguje mnie postać filozofa i chrześcijanina, człowieka, który zaczyna wątpić w dotychczas wyznawane wartości.
„Tren X” pokazuje człowieka wierzącego, stojącego na skraju przepaści. Szuka on zmarłego dziecka w zaświatach różnych kręgów kulturowych, a gdy nie znajduje z rozpaczą wzywa: „gdzieśkolwiek jest, jeślisz jest ...”. W ustach katolika to bluźnierstwo, to zwątpienie w podstawy wiary.
Bohaterem „Trenu IX” jest filozof, były stoik, który przyznaje, że jego poszukiwania cnoty uważanej za wartość gwarantującą szczęście, okazały się wielką pomyłką. Jak Hiob rozpacza i stwierdza, że nie wie dlaczego „pańska ręka go dotknęła”. W świetle obu trenów Kochanowski jawi się jako człowiek załamany, wątpiący w porządek świata, w dobroć i sprawiedliwość Boga, cóż więc mu pozostaje? Jak ojciec Peneloux musi „wszystko przyjąć albo wszystko odrzucić” („Dżuma” A. Camus). Gdyby cykl kończył się na „Trenie XVI”, pozostawiłby w świadomości czytelnika obraz człowieka załamanego, byłby świadectwem klęski humanizmu. Treny końcowe jednak pokazują dorastanie bohatera do wielkości. Cierpienie ma jakiś sens, jest próbą, z której człowiek może wyjść tylko przy pomocy Boga. Ostatecznie „Treny” pokazują człowieka wielkiego w swej ograniczoności, Syzyfa dźwigającego swój głaz na szczyt, Hioba przyjmującego Boże wyroki. Choć świat nie jest doskonały, dobro współistnieje ze złem, a Boga nie można zrozumieć, to przecież trzeba żyć, cieszyć się i cierpieć, doznawać wzlotów i porażeń, bo wszystko to są rzeczy ludzkie, a przecież „człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”.
Oczywiście można czytać „Treny” jako utwór o rozpaczy ojca po śmierci córki. Można w nich widzieć piękny obraz życia rodzinnego. Można wierzyć, że są utworem okolicznościowym związanym z konkretnym wydarzeniem. Dla mnie jednak są refleksją człowieka zastanawiającego się nad sensem życia, nad obrazem Boga, muszącego w życiu dokonywać trudnego wyboru decydującego o Sensie. Tak czytane „Treny” będą atrakcyjne dla każdego czytelnika w każdym czasie i w każdym miejscu.
Gdy w 1828r. ukazał się „Konrad Wallenrod” Adama Mickiewicza. Młodzież przyjęła go entuzjastycznie i odczytała jednoznacznie jako głos Mickiewicza nawołującego do walki podstępnej i działalności spiskowej. Jeden z powstańców miał powiedzieć, że „Słowo stało się ciałem, a Wallenrod Belwederem”. Sformułowanie to pokazuje najlepiej recepcje poematu, a sam Mickiewicz określił „Konrada Wallenroda” jako „broszurę w sprawach politycznych”, do której potem nie przywiązywał większego znaczenia. Czy jednak rzeczywiście był to utwór wyłącznie okolicznościowy i pozbawiony treści ponadhistorycznych?
Motto do „Konrada Wallenroda” zaczerpnięte z Machiavellego sugeruje bezkompromisowość w dążeniu do celu gdyż dobro ojczyzny uświęca wszelkie działania. Wydawałoby się, że dzieło będzie pochwałą zdrady, apoteozą działania nieetycznego ale skutecznego. Jednakże losy głównego bohatera udowadniają, że zgoda na obecność w naszym działaniu zła musi za sobą pociągnąć konsekwencje.
Walter Alf to doskonały rycerz średniowieczny, ceniący ponad wszystko sławę rycerską, dumny, prawy i wierny przykazaniom Dekalogu. Gdy zdecydował się walczyć w obronie ojczyzny swych ojców musiał przystać na działania nieetyczne, nierycerskie i niezgodne z przykazaniami bożymi. Bohater chce zwalczyć zło przy pomocy zła. Choć od początku zdaje sobie sprawę, że „stokroć przeklęta godzina w której od wrogów zmuszony chwyci się tego sposobu”, to jednak dopiero klęska Krzyżaków w wojnie z Litwą uświadamia mu ogrom własnej nędzy. Działając metodą piekielna nie może liczyć na spokój sumienia. Nie ma ucieczki przed samym sobą, przed pustka jaką spowodowało działanie nieetyczne. Cel nie uświęca środków, bo chociaż Litwa wygrała, chociaż o Konradzie Wallenrodzie będą śpiewać pieśni, to on sam wie, że jest krzywoprzysięzcą, zdrajcą i mordercą.
„Konrada Wallenroda” można czytać jak utwór o metodach walki, ale można również widzieć w nim dzieło o człowieku tragicznym, który mimo zwycięstwa przegrał własne życie. Decydując się na jakieś działanie musimy patrzeć nie tylko na jego cel, ale także na metody. Nie pamiętał o tym bohater powieści Zofii Nałkowskiej pt. „Granica” Zenon Ziembiewicz. W przeciwieństwie do Konrada Wallenroda nie był człowiekiem refleksyjnym nadwrażliwym ani tym bardziej tragicznym. Od jego działania nie zależało dobro państwa ani losy narodu. Był zwykłym człowiekiem, który najpierw postawił sobie w życiu cel prosty i szlachetny- być uczciwym. Potem, udając, że zachowuje uczciwość, zapragnął władzy i pieniędzy. Dążąc do osiągnięcia kariery nie pamiętał o tym by, metody jej osiągania były uczciwe. Zenon Ziembiewicz przekroczył w swoim życiu kilka granic i dlatego poniósł klęskę. Jest taki fragment przy końcu powieści, kiedy Elżbieta- żona bohatera -w rozmowie z mężem, który stoi na progu przegranej życiowej, mówi do niego:
„-Nie, chodzi o to że musi coś przecież istnieć. Jakaś granica, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą.
-Granica- mruknął i wzruszył ramionami.- Granica.
-Roześmiał się.”
W chwili gdy to mówił, dla jego żony było już jasne, że przekroczył granicę, poza którą człowiek nie może pozostać sobą. Staje się własną karykaturą.
Istnieją w życiu różne granice: są granice cierpienia, wytrzymałości, człowieczeństwa. Są też granice moralne. Każdy człowiek je odczuwa, ale nie każdy jednakowo. Można je sobie wyobrazić na zasadzie okręgu opisanego wokół człowieka. Są postępki, które leżą niewątpliwie poza tą granicą. Tam znajdują się czyny powszechnie potępione, zarówno przez prawo, jak i religię, a określone nakazami: nie kradnij, nie kłam, nie zabijaj, nie krzywdź bliźniego.
Tak więc granice moralnego i niemoralnego postępowania są różne. Każdy człowiek zakreśla je sobie sam, zależnie od tego, jakie otrzymał wychowanie, jakie są jego poglądy, wrażliwość, uczuciowość, sumienie. Ale jest też linia nieprzekraczalna, poza którą znajduje się krzywda drugiego człowieka.
Powieść Zofii Nałkowskiej pokazuje właśnie przypadek, kiedy granice moralności zostają przekroczone. Jej bohater, przechodzi w życiu drogę od studenta pełnego dobrych intencji i buntującego się przeciw złu świata -do prezydenta miasta, odpowiedzialnego za strzelanie do strajkujących robotników. W swoim życiu przekracza granice, w ramach których mieści się odpowiedzialność moralna, uczciwość i godność pozwalające „czuć się sobą”.
Przekroczenie granicy uczciwości następuje wtedy, gdy Zenon, choć zaręczony z kobietą, którą właściwie kocha, podejmuje romans ze swą dawną kochanką Justyną i spotyka się z nią potajemnie. Ukrywa przed nią to, że niebawem ma się ożenić z inną. Wie, że zawiedzie jej naiwne zaufanie, że skaże ją na ogromne rozczarowanie, samotność, ciężkie przeżycie związane z przerwaniem ciąży. Wie o tym wszystkim, a jednak nie potrafi się cofnąć. Postępuje nieuczciwie. Jego słabość i brak zdecydowanego poczucia, że postępuje źle, prowadzi go do czynu lezącego poza granicą przyzwoitości i moralności. To się mści. W konsekwencji stanie się jednym z czynników prowadzących go do życiowej klęski.
W stosunku do żony jest także Ziembiewicz nie w porządku. W tym przypadku jego zachowanie może być oceniane różnie. Wydaje się jednak, że wciąganie swej żony w sprawy Justyny, posługiwanie się nią, przerzucanie na nią żenujących dla niej i upokarzających obowiązków, np. znalezienie Justynie pracy, wzywanie do niej lekarza, przekracza też granice, jeśli nie moralności, to na pewno przyzwoitości wobec oddanej żony.
Z czasem Zenon staje się postacią publiczna. Najpierw pracuje jako dziennikarz. Chociaż początkowo był uczciwy, z czasem coraz częściej wybierał drogę kompromisów moralnych. Nie potrafił przeciwstawić się naciskom osób wpływowych. Jego granice tolerancji dla fałszu i ustępstw rozszerzają się coraz bardziej. Jego uległość i stępienie moralne prowadzi do przekroczenia granicy.
Idąc po stopniach kariery, Ziembiewicz coraz częściej przekracza granice dopuszczalnych ustępstw. Bogaci się, wchodzi do elity władzy. Jego problemy i kłopoty są podszyte egoizmem. Wie, że to, co mu się nie udało, może zaciążyć na jego karierze, więc coraz ostrzej reaguje na przeciwności. Wreszcie zdobywa się na czyn haniebny -pozwala, by strzelano do bezbronnych, strajkujących robotników, którzy żądają pracy. To ostatecznie stawia go poza granicą moralności po stronie krzywdy. Potem próbuje on sam siebie usprawiedliwiać. Mówi, że świat jest okropny, że on sam go nie zmieni, że jest bezradny. Ale nie chce przyznać, a może nie rozumie tego, że świat jest taki na skutek działań ludzi jemu podobnych.
„Granica” jest smutną opowieścią o słabości człowieka, o jego braku odpowiedzialności, pochopności i egoizmie, które prowadzą go poza granice uznanej i przyjętej moralności. Pokazuje także, jak mechanizmy władzy pchają człowieka do czynów niemoralnych i zmuszają go do wejścia w konflikt ze zbiorowością, ze światem zewnętrznym.
Zenon Ziembiewicz ponosi klęskę życiową. Oblany żrącym kwasem przez porzuconą Justynę traci wzrok, traci pozycję społeczną i szacunek otoczenia. Ostatecznie popełnia samobójstwo.
Autorka ukazała w powieści, że przekroczenie granic moralnych musi prowadzić do klęski. Klęska ta może wyrazić się dręczącymi wyrzutami sumienia, nieszczęściem bliskiej rodziny, utratą godności szacunku dla samego siebie, spowodować tak całkowitą ruinę życia jak zdarzyło się to w przypadku Zenona Ziembiewicza, który zignorował prawdę, że pewnych granic w życiu przekraczać nie wolno, jeśli chce się pozostać człowiekiem moralnym, honorowym i zasługującym na ludzki szacunek.
Jest w „Wieży” Gustawa Herlinga -Grudzińskiego pewien piękny obraz o wartościach archetypu- kamienny pielgrzym u stóp góry, który według miejscowej legendy przesuwa się każdego roku o ziarenko maku zmierzając na szczyt. Rzeźba jest okaleczona przez czas- zamiast oczu ma dwa ciemne otwory wyglądające jak oczy ślepców nie widzących kresu drogi, ramiona opuszczone nienaturalnie nisko w geście rezygnacji, ugięte kolana pokornego pątnika, obtłuczone fałdy szaty- ale to okaleczenie nie nadaje jej tragicznej wymowy. Jest jak człowiek poszukujący celu swego życia, dążący do Prawdy, choć Bóg uparcie milczy, więc nie ma pewności jego akceptacji, a nawet istnienia. Jego postawa, tak podobna do życia trędowatego Lebrosso, cierpień Hioba przy wytrwałości Syzyfa uparcie toczącego swój głaz na górę, jest znakiem wierności wbrew wszystkiemu, symbolem postawy wyprostowanej. „Bądź wierny Idź” nakazuje Pan Cogito, bohater poezji Z. Herberta, przynależący do tej samej rodziny tragicznie samotnych, stawiających trudne, choć podstawowe pytania, bezkompromisowych w dążeniu do Prawdy. I znowu nie sposób oprzeć się refleksji o wielkości dzieła, które prowokuje do myślenia o ludzkiej kondycji. Dzieła łączącego niebanalną konstrukcję, atrakcyjną anegdotę z wiecznym poszukiwaniem prawdy o życiu, cierpieniu, Bogu, miłości i wierności. Choć oczywiście książka pozostanie atrakcyjna nawet przy odbiorze naiwnym, nawet pozbawiona motywu kamiennego pielgrzyma i czytana jako historia Lebrosso i nauczyciela z Turynu.
„Chleba i igrzysk” żądali antyczni Rzymianie. Człowiek pierwotny, zaspokoiwszy głód, wykorzystywał krew zwierzęcia, jego zwęglone szczątki do ozdabiania swych siedzib, miejsc kultu (jaskinie w Lescaux). Zaspokojenie potrzeb fizjologicznych to za mało, trzeba jeszcze zaspokoić głód Piękna, Dobra i Prawdy, wrażeń estetycznych i etycznych (przeżycie katharsis tak cenione w antycznej tragedii). To odróżnia istotę ludzką od innych stworzeń; to stało się źródłem rozwoju kultury. Jedna z dziedzin tej kultury jest literatura, która raz angażuje się w sprawy chwilowe i przemijające, innym razem snuje refleksje nad uniwersaliami, czasem łączy oba zjawiska; raz chce być przewodniczką narodu, kiedy indziej staje się intymna, wyciszona, pełna pokory. Jest różna, ale zawsze dotyczy człowieka, jest świadectwem jego życia, wrażliwości, problemów. Jedna- potrafi być odbierana przez każdego inaczej. Kiedyś starała się wychowywać, uczyć podawać gotowe wzorce życia; współcześnie raczej ukazuje problem, skłania do refleksji, czasem prowokuje. Istnieje i to jest najważniejsze. Reszta zależy od nas -możemy ją szybko „zaliczyć”, zaklasyfikować raz na zawsze jak Gombrowiczowskie „ciotki literackie” albo wracać do niej, smakować ją, odczytywać wciąż na nowo. Gdy któregoś dnia stwierdzimy, że nie warto zaglądać do książki, że nie czytamy nic innego od codziennej prasy, niech to będzie ostrzeżeniem, sygnałem alarmowym zwiastującym nie kryzys literatury, ale kryzys naszego człowieczeństwa.