Kosmiczni Jeźdźcy Apokalipsy
Kometa uderzająca w Ziemię wybiłaby krater wielkości Polski i spustoszyła planetę, cofając życie do poziomu bakterii i glonów. Niedawno obserwowany upadek na powierzchnię Jowisza komety Shoemakers-Levy przypomniał nam o tej groźbie, wiszącej też nad nami. Nie przejmujemy się nią zbytnio, choć od dawna już wiemy, że przestrzeń międzyplanetarna - piękne, rozgwieżdżone niebo, które wywołuje w nas romantyczne nastroje - pełna jest kosmicznego gruzu, mknących asteroidów i złowieszczych komet. Mike Baillie, paleoekolog z uniwersytetu w Belfaście, ustalił, że w ciągu ostatnich 4500 lat w Ziemię uderzyły aż cztery meteoryty, które wywołały zmiany dynastyczne i ciemne epoki w dziejach. (Ślad tych katastrof można odnaleźć w apokaliptycznych wizjach w pismach religijnych oraz w przepowiedniach końca świata.)
Takie wnioski wysnuł on z badań dendrochronologicznych, których obiektem są pierścienie rocznego przyrostu drzew, dobrze widoczne na przekrojonych w poprzek pniach. Przez zestawianie ze sobą pierścieni drzew kopalnych z różnych miejsc i czasów udało się zbudować ciągłą skalę, sięgającą kilka tysiącleci wstecz. Brak pierścieni przyrostu w określonych latach świadczy o dramatycznym oziębieniu klimatu, spowodowanym zawiesiną pyłów w stratosferze. Pyły te wyrzucane są w przestrzeń podczas wybuchów wulkanów lub zderzeń naszej planety z meteorytami. Światło słoneczne się od nich odbija i przestaje ogrzewać Ziemię.
Naukowo potwierdzone zderzenia
Jak wskazały "zapisy" długowiecznych sosen w USA i kłód wydobytych z torfowisk w Irlandii, ostatni z tych kataklizmów wydarzył się w 540 r. i trwał 6 lat. Potwierdziły to ściśle datowane warstwy lodowcowe na Grenlandii, które przechowały osad kwaśnych pyłów - niewulkanicznego pochodzenia. Jedne i drugie dane Baillie zestawił z zapisami kronikarzy. Zachariasz z Mityleny notował ok. 540 r., że "wielka i straszna kometa pojawiała się na niebie przez 100 dni". Chińskie kroniki z kolei opisywały, że: "Smoki walczyły w stawie K'uh o. Odeszły na zachód... W miejscach gdzie przeszły, wszystkie drzewa były powalone". Podobne zapisy poczyniono w Starym Świecie. Kropkę nad "i" postawili astronomowie, którzy stwierdzili, że od roku 400 do 600 istotnie wystąpiło nasilenie wielkich potoków meteorytowych.
Efektem oziębienia były klęski głodu i chorób, potężnie przerzedzające ilość mieszkańców Ziemi - roślin, zwierząt, ludzi. Astronomowie nie sądzą, by w tym czasie spadły na powierzchnię naszej planety obiekty mające więcej niż 600 m średnicy. Oblicza się, że słynny tunguski asteroid, który w 1908 r. powalił syberyjskie lasy, eksplodując nad nimi, miał średnicę mniejszą niż 200 m, a przecież wywołał trwające kilkanaście tygodni wspaniałe zachody słońca i jasne noce, także w Europie.
Gorsze niż bomba atomowa
W obserwatorium Los Alamos w USA od lat prowadzi się komputerowe symulacje zderzeń. Badacze są zdania, że wielka kolizja, grożąca zagładą ludzkiej rasy lub "tylko" cofnięciem jej do epoki kamiennej, następuje raz na 10 tys. lat. Średniej wielkości bryły z nieba mogą uderzać w ląd raz na 300 lat. Częściej spadają do oceanów, jednak wówczas nie pozostawiają śladów i jeszcze sto lat temu mogły być nie zauważone. Uderzenie takiej bryły w gęsto zaludnioną metropolię, jak Warszawa, Trójmiasto czy aglomeracja Śląska, miałoby efekt podobny do wybuchu wielomegatonowej bomby atomowej. Z kolei asteroid o średnicy 5 - 10 km, uderzający w środek Atlantyku, podniósłby falę o wysokości 200 m. Zatopiłaby ona tereny zamieszkałe przez miliony ludzi w Europie, Afryce i Ameryce. Lecz i to wydaje się niczym wobec perspektywy zderzenia np. z kometą Hale-Boppa, która śmignęła obok nas względnie blisko, chybiając tylko o 15 mln km. Trafienie byłoby końcem naszego świata.
Czy mamy jakąkolwiek szansę obrony przed statystycznie nieuchronną katastrofą? Cóż, gdybyśmy dostatecznie wcześnie wykryli celujący w Ziemię obiekt o średnicy 10 km, można by wysłać mu naprzeciw rakietę z głowicą atomową. Nawet lekkie popchnięcie wybuchem zmieniłoby kurs skalnej bryły. Lecz gorzej z kometami! Niektóre szarżują z prędkością 260 tys. km na godzinę! Trzeba byłoby je dopaść dostatecznie daleko od Ziemi, aby zepchnąć je z kursu, a to, jak na razie, jest chyba niemożliwe. Nasza planeta nie jest więc tak idylliczną przystanią w kosmosie, jak nam się czasem wydaje. A nękające nas powodzie i trzęsienia ziemi pewnego dnia mogą okazać się niczym w porównaniu z uderzeniem skalnej pięści spadającej z nieba.