JAKA WŁAŚCIWIE JEST PRZEŁĘCZ?
W okolicy nie było żadnych ludzkich osiedli, mimo to dokładnie pośrodku przełęczy, przy szosie łączącej dwie doliny, podzwaniała na wietrze przytwierdzona do czerwono-białego słupka okrągła tabliczka przystanku
autobusowego. Jeździły tędy cztery autobusy dziennie, ranny i popołudniowy kurs.
Pod słupem siedziała samotnie dziewczyna. Szyła coś, nie skupiając na tym większej uwagi. Miała na sobie zwykły brązowy fartuch, na bosych stopach tanie buty. Trzymała siatkę ogórków do zakiszenia. Przyjechała porannym kursem z południa, skądś gdzie uprawiają ogórki.
Przełęcz taka jak ta jest dość wietrznym miejscem — przeważnie miejsca powyżej tysiąca czterystu metrów są dość wietrzne i nawet w ładną pogodę wiatr trzepocze tu człowiekowi rąbkiem ubrania. Dziewczynie też, chociaż siedziała oparta plecami o skarpę, wiatr lekko łopotał skrajem brązowego fartucha, a nad jej głową co chwila skrzypiała okrągła tabliczka przystanku.
Była ładna pogoda. Widać było obie doliny, północną nawet nieco lepiej, bo jej zachodni kraniec mienił się w przenikających wśród mgieł promieniach słońca. Na zachodzie i wschodzie lśniły nagie i zalesione grzbiety gór, wyższe szczyty pokryte były płatami śniegu, sięgającymi granicy lasu.
Poniżej przełęczy, przy zakręcie szosy, mieścił się punkt skupu mleka. Co dzień zwożono tam furami mleko z zagród położonych wysoko w górach. Żłobione deszczem ścieżynki schodziły przełęczą ku szosie, co rano zbiegali nimi pasterze tuż obok podskakujących na wertepach fur.
— Może cię zwieźć w dół? — krzyknęli do dziewczyny.
Ale ona, nawet nie patrząc w ich stronę, przecząco pokręciła głową.
Przystanęło też na przełęczy, by dać wytchnąć silnikom, kilka ciężarówek. Kierowcy rozglądali się wkoło, zerkali w doliny po obu stronach, gdzie wśród lasów w dole wiła się droga. Oni też pytali dziewczynę, czy jej kawałek nie podwieźć. Ale ona nie chciała jechać ani na północ, ani na południe.
W porze obiadu powracający w góry pasterze znów ją mijali i po raz kolejny pytali, czy jej nie podwieźć kawałek, tym razem pod górę. Ale dziewczyna również tam nie chciała jechać.
Siedziała u stóp słupa i patrzyła w dal. Wstawała bardzo rzadko, poprawiała na sobie ubranie i przechodziła na drugą stronę drogi, i miało się wrażenie, jakby przyglądała się miejscu, w którym wcześniej siedziała zapatrzona.
Wydawała się nieobecna. Szkoda, że nie można jej z bliska spojrzeć w oczy, ale wtedy pewnie by się przestraszyła. Doczekała tak aż do zmierzchu.
A zmierzch wysoko w górach bywa nieco melancholijny. Do tego ta zagubiona przełęcz, z której można przez cały dzień patrzeć na północ i południe. No i jeszcze ta dziewczyna, której nie wolno przestraszyć.
Kiedy koło wpół do siódmej nadjechał wieczorny autobus, wsiadła do niego i pojechała dalej na północ. Była trochę miastowa, a trochę wsiowa, trochę niepewna, a trochę uparta, przyjechała z południa i jechała z ogórkami na północ; i przesiedziała cały dzień na przełęczy.
Można by teraz pomyśleć, że od samego rana czekała na wieczorny autobus. A może na coś innego — i pewnie na marne. A może po prostu chciała się przekonać, jaka właściwie jest przełęcz?
Przełożyła Małgorzata Komorowska-Fotek
55
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Jaka właściwie jest przełęcz