W takim razie przyjmij wiadomość.
To kapitan Ewing, proszę pana.
Moreland przygarbił się bardziej.
Bardzo dziwne. Proszę mi wybaczyć.
Powtórzyłem to, co usłyszałem od Dennisa na temat skandalu obyczaj,, wego, za który Ewing został zesłany na wyspę.
Tak, także o tym słyszałem — powiedział Moreland.
Zapakował i wysyła Lymana, jakby to by! bagaż — powiedziała J0
Pam pobladła.
Tak mi przykro, Jo.
Jo przytknęła palce do ust.
Rząd zachowuje się niepoważnie.
Może tatuś mógłby coś u nich wskórać.
Wątpię — odparła Jo. — Myślę, że już go wysłali.
Twoje stosunki na nic się nie zdały? — spytała Robin.
Jakie stosunki?
Praca dla Ministerstwa Obrony.
Jo roześmiała się.
- Dla Ministerstwa Obrony pracują tysiące ludzi.
Po prostu pomyślałam...
Jestem nikim — przerwała jej Jo. — G-12 nie ma żadnego znaczenia.
Wydobyła łyżeczką resztkę grejpfruta.
Zaległa ciężka, przygniatająca cisza. Śmigające po poręczy tarasu żabld byłyby dziś mile widziane, ale tego wieczoru nie wspinały się tak wysoko.
— Gladys upiekła jagnię — powiedziała Pam. — Bardzo apetycznie wygląda.
Wrócił Moreland. Wyglądał jak przygarbiony szkielet.
— Zaproszenie dla nas wszystkich. Kolacja w bazie, jutro wieczorem.
Stroje nie obowiązujące. Włożę jednak krawat.
Obudziłem się o drugiej nad ranem i nie mogłem usnąć. Wstałem z Włożyłem szorty i koszulę. Robin zwróciła się w moją stronę.
Wszystko w porządku, kochanie?
Po prostu muszę na chwilę wstać — wyszeptałem.
Nie możesz spać?
Nie mogę.
Jeżeli nie była zbyt zaspana, na pewno pomyślała:,.Niektóre rzeczy Ń się nie zmieniają".
Schyliłem się i delikatnie ją pocałowałem.
— Może się trochę przespaceruję.
Okryłem ją kołdrą, wymacałem w kieszeni klucz od pokoju i z sypialni. Kiedy przechodziłem obok klatki, Spike mruknął coś na
Śpij smacznie, przystojniaku.
boso, nie czyniąc najmniejszego hałasu. Schody były solidne,
- trzeszczały.
Na dole poczułem pod stopami chłód kamiennej podłogi. Wszystkie
ła pogaszono, dom pogrążony był w ciszy. Otworzyłem frontowe drzwi
.szedłem na zewnątrz.
Świecił lodowato zimny księżyc i migotały gwiazdy. W tym świetle
wa sprawiały wrażenie oszronionych, fontanna tryskała gliceryną, a gar-ulce na dachu nabrały życia.
podszedłem do bramy. Była otwarta. Spojrzałem na długą, opadającą dół zbocza matowoczarną drogę, która kończyła się onyksem oceanu.
Coś poruszyło się wśród przydrożnych traw.
CoŚ zaszeleściło w odpowiedzi.
Zawróciłem, całkowicie rozbudzony. Postanowiłem przejrzeć jeszcze kilka teczek. Skierowałem się do mego pawilonu. Nagle usłyszałem odgłos zamykających się drzwi.
Za domem rozległy się kroki. Od strony kuchennego wyjścia.
Powolne, spokojne kroki. Ucichły. A potem znów je usłyszałam.
Ktoś wyszedł na odsłonięty teren i przystanął, spoglądając w niebo.
Charakterystyczna sylwetka Morelanda.
Nie miałem ochoty na rozmowę — ani z Morelandem, ani z nikim innym. Ukryłem się w cieniu i patrzyłem, jak przechodzi ścieżką jakieś dziesięć metrów ode mnie.
Zauważyłem coś w jego ręce. Torba lekarska.
Miał na sobie to samo ubranie co w czasie kolacji, i jeszcze stary, rozciągnięty sweter. Skierował się w stronę pawilonów. Minął moje biuro i przeszedł obok pracowni Robin.
Zatrzymał się przy swoim pawilonie.
Odłożył torbę, pogrzebał w kieszeni, wyciągnął z niej klucz, ale miał trudności z trafieniem nim do zamka. Przesiane poprzez drzewa światło wiazd wydobyło z mroku jego nos w kształcie ogórka i głębokie bruzdy okalające wygięte w dół usta.
Otworzył gwałtownie drzwi. Podniósł torbę i wszedł.
Drzwi zamknęły się bezszelestnie.
W oknach pojawiło się światło. A chwilę potem zgasło.