Ziegesar voncily Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie


0x01 graphic

plotkard.net'


tematy Ąwstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.


hej, lud

zie!


Czerwiec tuż-tuż i Nowy Jork płonie jak świeca Diptyque - jest gorący i aromatyczny, piękny i jasny. Ściemnia się teraz tak późno, ze nie potrafimy odróżnić dnia od nocy. Nie, żeby nas to obchodziło. O tej porze roku nasz wybieg - zwany też Upper East Side - jest praktycznie wolny od rodziców. Są za bardzo zajęci meczami polo i garden party, meczami tenisa i partiami golfa w naszych wiejskich rezydencjach w Ridgefield w Con­necticut, w Bridgehampton na Long Isiand, w Newport na Rho-de Isiand albo w Mount Desert Isiand w Maine. A nas zosta­wiają, żebyśmy rządzili w mieście. Tak jakbyśmy choćby na chwilę przestaii w nim rządzić. Nasze nazwiska otwierają listę gości w każdej ekskluzywnej restauracji, klubie i hotelu na Manhattanie od dnia naszych narodzin. Chadzamy paczkami i brylujemy na salonach, w centrum i na przedmieściach, na wschodzie i na zachodzie. Cała wyspa jest i zawsze była na­sza. Jednak w czerwcu, dla nas, uczniów ostatnich klas, na­dejdzie koniec szkoły i czas, by powiedzieć sobie „Do widze­nia". Ale na bok smętne miny. Teraz jest czas, by naprawdę dać się zapamiętać. Jeśli na zakończenie szkoły dostaniemy to, czego chcemy, już niedługo wszyscy będziemy mieli

* plotkara.net jest tłumac/.enictn na* wy autemyc/nej strony interne­towej: www.gossipgirl.net (pr/yp. tłum.).


7


samochody. Nasza kolej, żeby być tak głośnymi, nieznośnymi i pięknymi, jak nigdy dotąd - pip, piiip! A skoro nie ma nikogo, kto by chciał nas usadzić (jakbyśmy się tym przejmowali), czas, żeby porządnie poszaleć.

Pięć powodów, żeby balować ostrzej niż kiedykolwiek w życiu:

  1. Nauka da końcowych egzaminów jest śmiertelnie nudna.

  2. Już prawie lato!

  3. Zasłużyliśmy na to!!

  4. Klimatyzacja tak mocno chłodzi, że musimy znaleźć jakiś sposób na rozgrzewkę - wiecie, co mam na myśli.

  5. To nasza ostatnia szansa. Większość z nas wyjeżdża na wa­kacje, a potem wyrusza do college'u. Teraz albo nigdy.

Zanim całkiem ci odbije i zrobisz coś, czego będziesz później żałowała, powinnaś zastanowić się, czy ty i twój chtopak jeste­ście sobie dość oddani, by utrzymać związek na odległość przez całe lato oraz pobyt w college'u. Wyobraź sobie siebie otoczoną opalonymi przystojniakami w szortach Billabong, bosych, ze stopami w piasku, proponujących ci przejażdżkę stylowym kabrioletem. Wyobraź sobie seksownych, świeżo upieczonych studentów prosto z prywatnych szkół, w samych milusich bladozielonych bokserkach w białe groszki, jak idą pod prysznic wtwoim koedukacyjnym akademiku. Naprawdę zdołasz się oprzeć? Czemu nie oszczędzić sobie tortur rozsta­nia przez telefon, zrywając już teraz? Zafunduj sobie nic nie-znaczący flirt z tym nieśmiałym, milutkim kujonem, z którym w piątej klasie chodziłaś na lekcje tańca i który nie jest już takim kujonem. Nie masz absolutnie nic do stracenia. A skoro już przy tym jesteśmy - może chociaż poudawaj, że lubisz tę dziowczynę z tłustymi włosami i wystającymi zębami, której zapomniałaś zaprosić na urodziny w siódmej klasie i każdego fi

następnego roku. Dzięki temu będzie mogła wskazać twoje zdjęcie w szkolnym roczniku i pochwalić się przed nowymi koleżankami w Mount Hollyhock albo innym beznadziejnym college'u, do którego trali: „Widzicie tę laskę? Była jedną z moich najlepszych przyjaciółek!" Ale dość już o odgrzewa­niu starych znajomości i podtrzymywaniu nieistniejących przy­jaźni.

Nie wiem, jak wy, ale ja przeżywam właśnie poważny ducho­wy kryzys. Większość prywatnych szkół dla dziewcząt traktuje uroczystość rozdania dyplomów niezwykle poważnie. Dziew­częta muszą mieć na sobie długie białe suknie, białe rękawicz­ki i białe buty. Jak na ślubie, tyte że my będziemy wyfruwać a nie na odwrót - hurrra! Mimo to, pozostaje pytanie: Oscar czy nie Oscar? Oczywiście Oscar de la Renta. Jeśli wybierzesz Oscara, skończysz pewnie w takiej samej sukience jak sześć innych dziewczyn z twojej klasy - chociaż i tak wiesz, że bę­dziesz wyglądać o niebo lepiej niż one. A kupowanie bieli ma tę zaletę, że zawsze możesz później ufarbować sukienkę i wło­żyć ją jeszcze raz. Aha, akurat - jakbyś miała ochotę jeszcze kiedykolwiek ją wkładać!

A skoro mam już waszą niepodzielną uwagę, sprawdźmy, co słychać u naszych ulubieńców.,.

DZIWNA PARA

Pojawiły się spekulacje, że związek między dwoma skrajnymi przeciwieństwami mieszkającymi razem w Williamsburgu to nie jest tylko zwykłe, wygodne, wspólne wynajmowanie miesz­kania, ale coś bardziej - jakby to ująć - romantycznego. B ostatnio bardzo często ubiera się na czarno i zakłada cięż­sze buty. A co z tą srebrną spinką od Tiffany'ego, którą miała

9



pi »i lwi loraj w superkrótkich włosach V? Wyobrażacie sobie |t r*Jtm, tulflce się do siebie na sofie, czeszące sobie włosy, wyinii.itlnjuce sie szpilkami od ManoJo i martensami? Komu połf/itbni ■,,[ i hłopcy?

A SKORO MOWA O CHŁOPCACH

B itio/ii i odpuściła sobie facetów - kto by tak nie zrobił po ■ iM.ilnmi wyskoku N? - ale V najwyraźniej sprawia przyjem­ność towarzystwo płci przeciwnej, i to coraz bardziej. Ona i ten wygolony weganin, A, przyrodni brat B dokazywali bez skrę­powania w częściowym negliżu w kawiarenkach i na parko­wych ławkach w całym Williamsburgu. Nic tak nie rozpala V |nk odrobina ekshibicjonizmu!

Co do N, to pewnie myślicie, że nie posiadał się ze szczęścia po tym, jak zaliczył najbardziej pożądaną blond bombę w mie­ście - i to na oczach B, w domku kąpielowym, w wannie, na Imprezie dziewczyn z ostatniej klasy z okazji dnia wagarowi­cza, w Southampton, No więc nie. Widzieliście go ostatnio? Zaczerwienione oczy, brudne chusteczki zwisające z kieszeni, osowiałe usposobienie. Nasz zfoty chłopiec jest najwyraźniej w straszliwym dotku. A może złapał przenoszoną drogą ptcio-wii chorobę od jednej z tych francuskich zdzir, z którymi, jak głosi plotka, wiecznie kręcił. Widzicie? Nie warto być zachłan­nym. Nie żeby nas to kiedykolwiek powstrzymało.

W«k e-maile

fjj Droga P!

W przyszłym roku idę do Vassar. Kochałam się w takim jodnym chłopaku od trzeciego roku życia i właśnie się dowiedziałam, że on też idzie do Vassar! Jestem taka poriiikscytowana, ale martwię się, że stracę tyle czasu

na skłonienie go, żeby ze mną zagadał, że nawet nie zauważę, że jestem w college'u, rozumiesz? zakochana

RJ| Droga zakochana!

Wybacz brutalną szczerość, ale mam wrażenie, że już spędziłaś mnóstwo czasu, próbując skłonić tego face­ta, żeby z tobą zagadał. Poczekaj, aż zajedziesz do Vas-sar - spotkasz tam całe mnóstwo cud chłopaków, któ­rych nigdy w życiu nie widziałaś. Niektórzy mogą być nawet warci miłości. A ponieważ w dzisiejszych czasach większość akademików jest koedukacyjna, nie uda ci się z nimi nie rozmawiać! R

Na celowniku

B i V kupują na targu w Williamsburgu bazylię w doniczkach. Może jednak plotki o ich lesbijskich skłonnościach są praw­dziwe?! C wchodzi do fryzjera w Greenwich Village, żeby ogo­lić sobie głowę i wychodzi z wtosami dłuższymi niż wcześniej oraz platynowymi pasemkami. Nie ma sity, żeby przetrwał choćby miesiąc w akademii wojskowej. N stoi na dachu Me-tropolitan Museum of Art i z posępną miną patrzy na Central Park. Wygląda na to, że nasz utubiony, wiecznie najarany chło­piec cierpi na wyjątkowo przykry przypadek melancholii. Dogląda buicki po wypadkach na jakimś zapadłym parkingu z używanymi wozami w Harlemie. Żeby chociaż umiał zmie­niać biegi. W sobotę J samotnie zdaje egzamin do szkoły z in­ternatem w biurze dyrektorki Constance Billarri. Ona koniecz­nie chce się przenieść, a szkota jeszcze bardziej chce się jej pozbyć!

1.1


MUSICIE TYLKO ZDAĆ

Moja rada: nie przegapcie wyprzedaży wzorów u Zaca Posena i połttZU Stelli McCartney, siedząc na jednym z tych durnych kur­sów przygotowawczych, do których zachęcają nas nauczyciele, gil/łu przerabiają wszystko, czego kiedykolwiek się uczyliśmy. Nalejcie sobie kieliszek dobrze schłodzonego pinot grigio i po prostu przejrzyjcie notatki. Musicie tylko zdać, a uwierzcie mi, losteście znacznie mądrzejsi, niż myślicie. Powodzenia, kocha­ni. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy się na rozdaniu świadectw!

Wiecie, że mnie kochacie. plotkara

dokąd chodzą wszystkie dziewczyny

- Będziesz to przymierzać? - zapytała nieśmiało Blair
Waldorf Alison Baker. dziwnie infantylna dziewczyna z ostat­
niej klasy.

Blair pchnęła srebrny wieszak po szynie w stronę Alison. Biała, sztywna jak tektura tunika z lnu jakiegoś przypadkowe­go skandynawskiego projektanta? Nie, dzięki.

- Bierz - odparła wspaniałomyślnie.

Alison miała cienkie, długie do pasa, brązowe włosy, prze­rwę między jedynkami i była potwornie chuda. Codziennie zakładała białą koszulę i granatowe sznurowane buty, których szkoia Constance Billard wymagała od przedszkolaków, ale których w pierwszej klasie nikt już nie założyłby do mundur­ka. Kiedyś, w czwartej klasie. Alison zsikała się w majtki w bi­bliotece, bo nie chciała pójść do łazienki, nim nic skończy czy­tać Ani z. Zielonego Wzgórza. Przez resztę dnia musiaia chodzić w za małych wełnianych rajstopach w musztardowym kolorze z kosza na rzeczy znalezione. Bez bielizny.

Musiało drapać.

W szóstej klasie Alison dwa weekendy z rzędu bezsku­tecznie zapraszała Blair do wiejskiej posiadłości w Osterville na Cape Cod, aż w końcu sobie odpuściła. Potem rozpuściła

13


paskudną plotkę, że ojciec Blair nie puszcza córki na weeken­dy, ponieważ łączy ich kazirodczy związek, a tylko wtedy mogą spędzać czas razem.

Ojciec Blair, stuprocentowy gej? Z byka spadla?

- Będzie ci w niej fantastycznie. Ja mam do niej za wąskie
ramiona-skłamała Blair.

Alison włożyła tunikę na koszulę i pozwoliła, żeby spód­niczka od mundurka opadła na podłogę. Sukienka zwisała z jej kościstej figury jak mokry worek na kartofle. Z mysimi, wiot­kimi włosami do pasa wyglądała jak dziewczyna, którą opętał demon w tym obrzydliwym horrorze Egzorcysta.

-Myślisz, że jest /a duża? - zapytała.

Nawet Blair nie miała serca udawać, że Alison wygląda dobrze.

- Może - odparła, zbył zajęta stosem jaskrawo koloro­
wych, jedwabnych, obcisłych sukienek na ramiączkach od
Dianę von Furstenberg, żeby czymkolwiek się przejmować.

-Ej, ja to chciałam przymierzyć! -Isabel Coates wyrwała zwiewną, białą sukienkę Stelli McCartney z rąk Rain Hoffstet-ter i przycisnęła do swojej patykowatej pozbawionej talii Tigu-ry. Zapuszczała grzywkę i lśniące ciemne włosy nosiła pod­pięte wsuwkami nad czołem w zamierzonym nieładzie, przez co wyglądała odjazdowo i kretyńsko zarazem.

-Żartujesz? To jest trzydzieści sześć. W życiu się w nią nie wciśniesz - zaoponowała Rain, łapiąc za brzeg sukienki, jakby chciała wyrwać ją z rąk Isabel. - Jestem niższa od ciebie - opierała się, chociaż tak samo jak Isabel, była bliższa czter­dziestki niż trzydziestu sześciu.

- Nie wiem. dlaczego tak się pieklicie o głupią kieckę. -
Blair ziewnęła, podchodząc do wieszaka z wyszywanymi pa­
ciorkami bawełnianymi sweterkami w kolorze lilaróż od Ni-

cole Farhi. - Po pierwsze, jest kremowa i patrzcie... - Wska­zała pomalowanym na perłowo paznokciem na biały, satyno­wy wieszak, na którym wisiała sukienka. - Ma różowy pasek. A nasze sukienki na komec szkoły mają być nieskazitelnie białe.

Chociaż sukienka była o dwa rozmiary za mała, Isabel na­dal przyciskała ją do siebie, jakby od tego zależało jej życie.

- Może wcale nie chcę jej na zakończenie szkoły. Może
wybieram się na imprezę albo coś takiego.

Jasne. Została zaproszona na sekretną imprezę, o której Blair nie wiedziała.

Dzisiaj był pierwszy dzień pokazu i wyprzedaży Browns of London w głównej sali balowej hotelu St. Clair i dziewczy­ny z ostatniej klasy Constance Billard urwały się z godziny wychowawczej, żeby się tam zjawić. Czy był lepszy sposób. by upolować sukienkę, która pojawiła się już w Anglii, ale ni­gdy nie była sprzedawana w Nowym Jorku? Żeby znaleźć ide­alną, pożądaną, jedyną w swoim rodzaju suknię na zakończe­nie szkoły? Jedyny sęk w tym, że ich sukienki na rozdanie świadectw musiały być całe białe, a większość projektantów wystrzegała się bieli, by uniknąć mato seksownych skojarzeń z chrzcinami i wiejskimi pastuszkami.

O sukniach ślubnych nie wspominając.

Pokaz składał się z pięćdziesięciu ośmiu wieszaków ubrań -sukni balowych, sukienek koktajlowych, sukni ślubnych i dla



■ t

15



druhen, spódnic, bluzek, swetrów, rybaczek, dwóch wiesza­ków kapeluszy, a nawet wieszaka pełnego tiar, welonów i chu­stek. Ubrania były cudowne i przepięknie wykonane, ale dziewczyny nic obchodziły się z nimi delikatnie. Rzeczy wa­lały się po całym dywanie, a zwykle dostojna, pełna złoceń sala balowa wyglądała teraz jak garderoba jakiejś' zwariowa­nej modnisi z Uppcr Kasi Side, która w alkoholowym upojeniu szykowała się na imprezę dobroczynną.

Tłum dziewcząi polujących na wymarzoną sukienkę na zakończenie szkoły, umilkł na chwilę, gdy wysoka blondynka o ogromnych ciemnoniebieskich oczach weszła do sali i poda­ła ochroniarzowi biało-zielony skórzany plecak Louisa Vuit-tona. Za nią stal opalony chłopak o falujących złotobrązowych włosach i błyszczących zielonych oczach.

-Założę się, że się spóźnili, bo najpierw musieli skoczyć na górę - zachichotała Kain. szturchając Nicki Button w żebra. Rain i Nicki wybrały się w weekend na japoński zabieg pro­stowania włosów i teraz ich ciemne czupryny były nienatural­nie wygładzone i lśniące, jakby dokleił je specjalista z londyń­skiego muzeum figur woskowych Madame Tussaud.

- Patrz. Blair udaje, że ich nie zauważyła. O Boże, Serena
idzie prosto do niej - zapiszczała Laura Sal mon.

Dziewczyny stały z ramionami pełnymi sukienek, nie spuszczając oczu z Sercny van der Woodsen, klóra popłynęła do wieszaka z eleganckimi, ale mimo to niemodnymi, słomko­wymi kapełuszami od słońca, raptem dwa kroki od Blair, i za­częła je przymierzać.

- Ładny - siwierdz.il Nate Archibald bez entuzjazmu, gar­
biąc się pod ścianą.

Wyglądał na bardziej pochmurnego i zamyślonego niż zwykle. To była jedna z tych imprez, gdzie większość dziew­czyn. zamiast czekać wieczność w kolejce do przymierzałaL

rozbierała się po prostu przy wieszakach. Nate był jednak naj­bardziej pożądanym chłopakiem na Upper East Side. Dziew­czyny rozbierały się do naga, gdy tylko pstryknął palcami, ale nawet wtedy to on, nie one, przyciągał pożądliwe spoj­rzenia. Nie dziwnego, że nie byl pod wrażeniem. To, jak wbi­jał wzrok w swoje tenisówki z limitowanej serii Staną Smi­tha, wyraźnie mówiło, że robi, co może, aby udawać, że nie zauważył Blair - dziewczyny, z którą miał spędzić resztę ży­cia. Jednak raptem w zeszłym tygodniu spieprzył sprawę, za­bawiając się w czasie dnia wagarowicza ostatnich klas z Se­rena, Teraz Blair stała z pięć metrów od niego, posyłając mu lodowate spojrzenie.

Po tym, jak nakryła Nate'a z Sereną, Blair przysięgła so­bie, że jeśli znowu natknie się na nich razem, nie wpadnie w szał, nie złapie pierwszego lepszego ostrego lub ciężkiego przedmiotu i nie ciśnie w ich głowy, wrzeszcząc: „Zdradliwe, napalone świnie!" Nie mogła jednak nic poradzić, że czuła się bardziej niż wkurzona tym, jak dobrze razem się prezentowali. Naturalne jasne pasemka we włosach Nate'a miały dokładnie ten sam bładozłoty odcień, co włosy Sereny. Oboje mieli ten sam zdrowy słoneczny rumieniec, jakby spędzali całe dnie na kocu na Owczej Łące, całując się i opalając. Serena miała na sobie jedną z granatowych znoszonych koszulek polo Nate'a, z wyblakłym kołnierzykiem i strzępiącym się brzegiem. A po­liczki Nate'a lśniły odrobinę w jasnych światłach sali balowej, zupełnie tak samo jak bladoróżowy blyszczyk Vinccnta Lon-go, który miała na ustach Serena.

W innych okolicznościach byłoby to nawet słodkie, ale te­raz zdecydowanie nie było.

0x01 graphic

2 Niezatr/ymaszmnie... I .fi £J 1 1/

A jednak coś było nie tak. Nate schudł i wyglądał na przygnę­bionego, a Serena sprawiała wrażenie bardziej rozkojarzonej niż zwykle. Blair z przyjemnośefeBahwą^Sła, że zdecydowanie nie



są szczęśliwi. Pewnie Nate chodził ciągłe zbyt ujarany, by po­święcać Serenie tyle uwagi, ile się domagała. A Serena pewnie nieustannie zapominała zatelefonować do Nate'a. On udawał, że nie lubi ciągłego dzwonienia, ale w głębi duszy potrzebo­wał tego, tak jak dzieci potrzebują, żeby im zawsze przypomi­nać, że są pępkiem świata. Z chytrym uśmieszkiem Blair wró­ciła do wieszaka z sukienkami Ghost, które przeglądała bez przekonania, próbując znaleźć coś oryginalnego, w czym nie będzie się jej można oprzeć na uroczystości rozdania dyplo­mów w Constance Btllard Uroczystości, która miała się od­być już za dwa tygodnie.

No właśnie. Po co marnować energię na nienawidzenie ich, kiedy są ważniejsze sprawy do załatwienia? Na przykład, ku­pienie sukienki.

Serena zdjęła kapelusz, który przymierzała i założyła czar­ny toczek z jedwabiu, z ponaszywanymi sztucznymi perełka­mi i króciutkim, ledwo przysłaniającym oczy woalem. Zacis­nęła błyszczące usta i patrząc w lustro, doszła do wniosku, że wygląda jak Madonna w FMcu- albo jakaś młodziutka żona mafioza. To była jedna z tych rzeczy, które tak uwielbiała w graniu. Mogła zatrzepotać długimi rzęsami, zerkać zza wo-alki ciemnoniebieskimi oczami na publiczność i nagle stawała się tragiczną postacią, która rozpaczliwie potrzebowała odro­biny czułości, albo przynajmniej mocnego drinka.

Kapelusz prezentował się bardzo dramatycznie, a tak właś­nie ostatnio się czuła. Nie była tyle dramatycznie przygnębio­na czy dramatyczne szczęśliwa, co dramatycznie czuta, że nie jest sobą. Spojrzała ukradkiem na Biair. która zawzięcie prze­glądała sukienki na wieszaku, nawet nie racząc zauważyć przy­jaciółki, Serena zamieniła czarny kapelusz na wstrętną, grubą opaskę z fioletowego aksamitu z naszytymi sztucznymi liśćmi i owocami. Gdyby tylko Blair spojrzała na nią. Serena wie-Mt

działa, że posikałaby się ze śmiechu. Ale Blair nadal staia od­wrócona do niej plecami. Serena westchnęła. Jeszcze tydzień temu były najlepszymi przyjaciółkami. A teraz to. Ona i Nate byli razem, a Blair nie odzywała się do nich.

To był totalny wypadek, że rzucili się na siebie na impre­zie łsabel i gdyby Blair ich nie przyłapała, prawdopodobnie na tym by się skończyło. Ale byłoby zwyczajnym okrucień­stwem baraszkować na oczach Blair, a potem nawet nie spró­bować udawać, że to miało jakieś znaczenie. Chociaż ona i Nate nigdy właściwie o tym nie rozmawiali, obojgu zbyt zależało na Blair, żeby nie zostać razem i pokazać, że nie były to tyiko przypadkowe igraszki dwojga pięknych, napa­lonych, egocentrycznych ludzi, którzy nie potrafią nad sobą zapanować.

A właśnie tacy byli.

Poza tym bycie parą nie wydawało się takie trudne. Oboje byli śliczni, uwielbiali swoje towarzystwo - zawsze tak było -a apartament Sereny przy Piątej Alei znajdował się raptem czte­ry przecznice od domu Nate'a między Park a Lexington. No i tak naprawdę, tylko się wygłupiali, bo po pierwsze, znali się od małego i niczym nie mogli siebie zaskoczyć, i po drugie, nawet jeśli Serena z przyjemnością poszłaby na całość, to Nate miał ostatnio pewien problem...

Och? A cóż to może być za problem?

- Cześć, Serena! - zawołała Isabel znad wieszaka z ubra­
niami Stelli McCartney. - Słyszałam, że pan Beckham zgłosił
cię na mówczynię ostatnich klas.

Serena odwiesiła fioletową opaskę na miejsce.

- Serio? - odparła szczerze zdumiona.

Pan Beckham był nauczycielem filmu w Constance Bil-lard. Przestała chodzić na te zajęcia w dziewiątej klasie, a przez następne dwa lata w ogóle nie uczyła się w Constance. Była


w IliimwL-r Academy w New Hampshire, dopóki nie opuściła kilku pierwszych tygodni w ostatniej klasie i dyrekcja nie dniała jej jus. z powrotem przyjąć. Dlaczego ze wszystkich ludzi akurat pan Beckham zgłosił jej kandydaturę? Dobre pytanie.

- No więc, masz zamiar przemawiać? - dopytywała się
tsabel.

Serena próbowała wyobrazić sobie siebie stojącą na po-duini w Brick Church przy Park Avenue, jak zwraca się do swojej klasy, ubrana w nieskazitelnie białą sukienkę i białe rę­kawiczki. „Och, miejsca, do których się udacie1*. Przyszłość jest tak jasna, że będziemy musiały nosić okulary przeciwsło­neczne" itd. Może i lubita aktorstwo oraz pracę modelki, ale inspirujące przemowy raczej nie były w jej stylu. Na pewno jest w klasie ktoś. kio lepiej się do tego nadaje.

- Może - odparła wymijająco.

Ty zdziro, pomyślała Blair. Uszy bolały ją od podsłuchi­wania. Od czasu niechlubnego incydentu w wannie na impre­zie u Isabel. Blair postanowiła, że wszystkich zaskoczy i poka­że im, że jest ponad głupim i raniącym postępkiem Sereny i Nate'a. Zdecydowała się zachowywać tak, jakby miała to gdzieś i skończyć szkolę jako dziewczyna, którą wszyscy po­dziwiają.

Nie żeby już nie była powszechnie podziwiana. Zawsze miała najlepsze ciuchy, najlepsze torebki, najlepsze paznok­cie, najładniejsze fryzury i, zdecydowanie, najfajniejsze buty.

* Nawiązanie do tytułu popularnej wierszowanej książeczki pL Ok Iht Placet Youli Co (1<JW} autorstwa Theodora Seussa Geiscla, lepiej MianegojakoBr. Seuss. mówiącej o znaczeniu wiary w siebie i zachęca­jącej do śmiałego podejmowania życiowych wyzwań. Popularne źródło Inspiracji i cytatów podczas ceremonii przypieezetowującyeh zakończe­nie wtdnego etapu w życiu.

0

Ale tym razem chciała być podziwiania za odwagę, niezależ­ność i inteligencję. A bycie mówczynią na rozdaniu dyplomów stanowiło istotną część tego planu. W tej właśnie chwili Va-nessa Abrams, nieoczekiwana współlokatorka Blair, zgolona na pałkę, i zawsze ubrana na czarno, siedziała w szkole i zgła­szała kandydaturę Blair. Ale jak zwykle, ta wścibska zdzira, Serena. musiała ją naśladować.

Dowcip polegał na tym, że z reguły nikt nie musiał zabie­gać o bycie mówczynią. Zwykle nie było żadnego głosowania, ponieważ zgłaszano tyiko jedną kandydaturę. Bycie mówczy­nią to jedna z tych rzeczy, które się po prostu przydarzały -kolejna tajemnicza tradycja Constance Billard, której nikt tak naprawdę nie rozumiał. Sprawy przybiorą teraz ciekawszy obrót, skoro będą kandydować dwie dziewczyny.

Zwłaszcza te dwie.

Serena natychmiast zrozumiała, że Blair pomyśli, że ona naprawdę chce przemawiać, co absolutnie nie było prawdą. Ałe jak miała się bronić, skoro była przyjaciółka nie chciała na nią nawet spojrzeć? Nie mogąc się oprzeć, wskazała na gotyc­ką, ale białą sukienkę Morgan Le Fay, którą trzymała Blair.

- O Boże, wyglądałaby fantastycznie na Vanessie. To dla
niej, prawda? - zapytała z promiennym uśmiechem.

Och, więc myślisz, że możesz tak po prostu ze mną rozma­wiać? - pomyślała Blair. Błąd. Nie potrafiła wymyślić ciętej odpowiedzi, wzruszyła więc ramionami i zaniosła sukienkę do zaimprowizowanej kasy rozstawionej na stole bankietowym przy drzwiach. Zapłaciła jedną z trzech platynowych kart, któ­rych spłacaniem zajmował się księgowy matki, Ralph.

Nie będzie łatwo, pomyślała Serena z teatralnym wes­tchnieniem.

- Nie mam nastroju na zakupy - dodała na głos i zerknęła
w stronę Nate'a.

91


Sprzeczki z Blair były zawsze takie wyczerpujące. Zwłasz­cza jeśli wiązało się to z byciem szaleńczo zakochaną w Nacie Archibaldzie.

Albo przynajmniej udawaniem, że się jest.

Szanuj Książki


rozbabrany

*

Nate stał obok ochroniarza przed hotelem, w którym zor­ganizowano pokaz i palił ręcznie zwinięty papieros z tytoniem i trawką. Słońce lało się na Piątą Aleję i Sześćdziesiątą Trze­cią. Tłumy europejskich turystów i chmury autobusowych spa­lin sprawiały, że miało się wrażenie, iż jest raczej późny sier­pień niż ostatni tydzień maja.

- Piękny dzień - zauważył ochroniarz, który na złotym
plastikowym identyfikatorze miał napisane Darwin.

Był wielki, łysy i pewnie dorabiał sobie nocami jako bram­karz w klubie. Zacisnął oczy, żeby ochronić je przed jasnym porannym słońcem.

- Lato tuż-tuż.
Nate przycisnął kłykcie do zaciśniętych powiek, żeby łzy nie

pociekły mu po policzkach. Mógłby zwalić to na słońce, albo fakt, że dziewczyna zaciągnęła go na pokaz, ale prawda była taka, że ostatnio dużo płakał. Zbliżał się koniec ostatniego roku w szkole i chodził z Sereną, dziewczyną, którą kochał od zawsze. W pew­nym sensie. Zupełnie jakby wreszcie jadł ciastko, na które przez te wszystkie lata tylko patrzył przez szybę. Chciał je powoli sma­kować, ale wszyscy inni jedli tak szybko, że nie było na to czasu. W dodatku dręczyło go uczucie, że zamówił nie to, które chciał.

23


Chwileczkę, czyżby chodziło o inną dziewczynę? Powinienem się martwić, że któraś z twoich przyjació­łek coś /winie? - zapytał Darwin.

Wyją) z kieszeni spodni siebrzystoniebieską komórkę, przejrzał wiadomości i schował ja z powrotem. Nie wyglądał na zaniepokojonego. Z drugiej strony dlaczego ktoś z tak wiel­kimi bicepsami miałby się denerwować z powodu kilku nie­sfornych nastolatek?

Wiadomo było, że Blair zdarzały się drobne kradzieże skle­powe, ale nigdy w obecności przyjaciół. Nate nigdy nie sły­szał, żeby Serena coś zwędziła, ale ona lubiła rozrabiać. Zrobi­łaby to z czystych nudów. Wzruszył ramionami.

- Być może.

Wtedy właśnie portier otworzył drzwi hotelu i po wyło­żonych czerwonym dywanem schodach zbiegła Blair. Minę­ła Nate'a z uniesioną głową i z białą torbą na zakupy, z któ­rej wystawał papier pakowy. Reklamówka kołysała się jej w dłoni.

Jej ciemne jedwabiste włosy odrosły w krótkiego i sek­sownego boba, który idealnie pasował do jej drobnych rysów i drobnego, zmysłowego ciała. Była z niej naprawdę niezła sztuka.

1 już nie należała do niego,

- Mam ją zatrzymać? Sprawdzić jej torby? - zapropono­
wał Darwin,

Nate zaciągnął się papierosem, rozważając, jak zareago­wałaby Blair, gdyby Darwin ją przywołał. Na tę myśl uśmiech­ną) się tęsknie. Popatrzył, jak Blair znika na zatłoczonej ulicy i świeże łzy zaczęły mu płynąć po policzkach. Jędzowata

i uparta, egocentryczna i neurotyczna, Blair stanowiła mode­lowy przykład trudnego charakteru, ale niezależnie od tego, ile razy spieprzył sprawę, zawsze przyjmowała go z powro­tem. Zwykle zaczynało się od ukradkowych spojrzeń albo wzburzonego telefonu, a potem on zjawiał się pod jej drzwia­mi, całowali się i godzili. Ale teraz Blair nie wysyłała mu żadnych sygnałów typu: Jeśli będziesz naprawdę mity, to się zastanowię". Wygląda na to, że spieprzył sprawę po raz ostatni. Poza tym teraz był z Serena - dziewczyną, o której marzyli wszyscy. A on?

Portier znowu otworzył drzwi i na zewnątrz pojawiła się Serena w miętowozielonym lnianym daszku do tenisa od Lesa Besta. Miała bladozlote włosy, opadające kaskadą spod dasz­ka oraz długie, opalone i wysportowane nogi, chociaż w ogóle nie ćwiczyła poza lekcjami gimnastyki w szkole. Gdy tak stała z promiennym uśmiechem na ustach, wyglądała jak reklama markowych strojów do tenisa, które były zbyt wytworne, żeby się w nich pocić.

- Taksówka do szkoły? - zapytała Nate'a, mrugając szel­
mowsko.

Mogła być zbyt zmęczona, żeby iść, ale nie, żeby poba-raszkować na tylnym siedzeniu taksówki.

Czy w ogóle można być zmęczonym na coś takiego? Po chwili zauważyła jego łzy.

- Biedne maleństwo - zagruchała i otarła kciukiem jego

policzki.

Płacz zaczął się parę dni temu i początkowo było to raczej niepokojące. Dlaczego taki przystojny, lubiący się zabawić chłopak jak Nate miałby płakać? Ale potem doszła do wnios­ku, że lo seksowne i niesamowicie wzruszające. Kto by pomy­ślał, że Nate jest takim słodkim mazgajem?

g:5



Darwin podszedł do nich. Nie zamierzał pozwolić temu blond kociakowi uciec tak szybko jak tamtej ślicznej brunetce.

- Ma pani na to rachunek?

Serena dotknęła lnianego daszka. Zupełnie zapomniała, że ma go na sobie. Zagryzła swe pełne, pachnące wiśniowym bal­samem usta.

- Ups.

Jej ciemnoniebieskie oczy zabłysły, wyzywając Darwina, by ją aresztował.

- Jestem przyjaciółką projektanta - oznajmiła.

Darwin uśmiechnął się szeroko. Kolejny facet był pod jej urokiem.

- W porządku - odparł nieśmiało. - Chciałem tylko mieć
pretekst, żeby panią zagadnąć.

Nate nagle zdał sobie sprawę, że powinien być zazdrosny. Wziął suchą, ciepłą dłoń Sereny w swoją - spoconą i wilgotną od łez.

Oparła głowę na jego ramieniu i pocałowała go w prawe ucho. Objął ją w talii, zachęcony krągłością biodra. Chwiejnie zeszli schodami, ż trudem powstrzymując gwałtowne pragnie­nie, żeby zerwać z siebie ubrania na oczach setek turystów, oblegających flagowy sklep Brooks Brothers po drugiej stro­nie ulicy. Może i spiknęli się przez przypadek, ale nadal byli dwojgiem pięknych ludzi, którym nie można było się oprzeć. Czemu więc nie mieli korzystać z każdej okazji, żeby się zaba­wić?

No wiaśnie.

- Szczęściarz - mruknął Darwin.

Wszedł z powrotem do hotelu, żeby dorwać Rain. Kati. albo inną ślicznotkę z Constance, która będzie miała najbar­dziej wypchaną torbę.

Nate zwalczył kolejny przypływ łez. Dostał się do Yale. Najpiękniejsza dziewczyna świata, którą znal od zawsze, prak­tycznie błagała go, żeby zrobili to w taksówce po drodze do szkoły. Miał niewiarygodne szczęście.

W takim razie dlaczego nie potrafił powstrzymać łez?


*



pierwszy list miłosny dla Ytego dnia

DO: vabrams@constancebillard.edu OD: aaron.rose@bronxdale.edu

TEMAT: pomysł dnia

Dobra, wiem, że raptem godzinę temu pocałowa­łem cię na pożegnanie, ale wpadłem na genialny pomysł po drodze do szkoły - w końcu to kawał drogi metrem! Co ty na to, żebyśmy odwalili egzaminy końcowe i po prostu odpuścili sobie zakończenie roku bo: a) będzie nudno, b) na­szym rodzicom to wisi, c) powiedziałaś, że nie jesteś dziewczyną, która ubiera się na biało. Moglibyśmy wskoczyć do saaba, pojechać do Wiel­kiego Kanionu, obejrzeć zachód słońca, zjeść parę stuprocentowo organicznych grzybów, za­tańczyć nago z kojotami pod gwiazdami. Chcę spędzić lato, jeżdżąc po kraju i tuląc cię przy blasku księżyca. Cholera, dzwonek. W każdym razie zastanów się. Jesteś moją dziewczynką. Kocham, A.

■,:

D to król popularności

*

-Wygląda na to, że decyzja jest jednogłośna. Danielu Humphrey, zostałeś wybrany mówcą na zakończenie szkoły -ogłosił pan Cohen, szef wydziału historii i wychowawca ostat­niej klasy w szkole średniej RWerside, który upiera! się, by chłopcy mówili do niego Larry.

- Co? - Dan podniósł wzrok znad wiersza, który gryzmo-lil w nieodhicznym czarnym notatniku ze skóry. Wiersz nosil tytuł Moja autostrada i opowiadał o niewiarygodnej podróży. w którą miał zamiar wyruszyć. Ponieważ nic nie trzymało go w mieście, postanowił wyjechać wcześniej do Evergreen Col­lege, gdzie miał od jesieni studiować. Już szukał tam pracy na lato, korzystając ze strony internetowej studenckiego pośred-niaka. Zaraz po rozdaniu dyplomów zamierzał jechać prosto do Ołympii w stanie Waszyngton. Gdyby tylko miał samochód, nlbo chociaż prawo jazdy. Ups.

Dan postanowił wzorować się na Jacku Kerouacu, kiedy ten pisał IV drodze. W czasie podróży na zachód będzie podrywał najpiękniejsze dziewczyny w każdym miasteczku, próbował egzotycznego jedzenia i napojów - na przykład peyote i dwu-Stuprocentowej tequili - oraz podziwiał miejscowe osobliwości,

99


takie jak jaskinie z trzydziestometrowymi stalaktytami, z krwa­wiącymi skałami albo krową z pięcioraczkami. Co prawda, opublikował już wiersz w „New Yorker". w imponującym wie­ku siedemnastu lat i przez krótką chwilę robił za wokalistę w popularnym zespole rockowym Ravcs. Ale dopiero kiedy przejedzie wszerz cały kraj, będzie mógł powiedzieć, że ma prawdziwy dyplom ze szkoły życia.

Wierzgające dziewczyny i walenie gruszek megafony na rodeo, bydło i cyklony w Kansas dziewczyna z Nebraski zostawia w biegu całusa soli moją wołowinę, miesza mój rosół, wypluwa moją pestkę. Ups. Wygląda na to, że ktoś był gwiazdą rocka o jeden dzień za długo.

- Klasa glosowała na ciebie i tylko na ciebie - wyjas'nil
Larry. - Powinieneś' czuć się zaszczycony.

Dan był raczej zaskoczony. Odsuną! się na krześle, skrzy­żował nogi, na których miał brudne niebieskie Pumy i wsunął ręce do kieszeni znoszonych sztruksów khaki,

- Aleja nawet nie zgłosiłem swojej kandydatury - wypalił.
Czy można dobitniej pokazać, że nie ma się przyjaciół.
W sali rozległy się chichoty.

- Jesteś w końcu stawną osobistością. Chcemy, żebyś nas
reprezentował - wyjaśni! drwiąco Chuck Bass.

Małpka Chucka, Cukiereczek, zwinęła się w puszysty ktę-buszek i spala u swojego pana na kolanach. Miała na sobie obcisłą koszulkę w kolorze melona z jasnoróżowym C na grzbiecie. Wszysey, nawet nauczyciele, lak przyzwyczaili się do małpy, że nikt nie zwracał na nią uwagi, ale Dana nadal przechodziły na jej widok ciarki.

- Doszliśmy do wniosku, że dla ciebie to łatwizna, skoro
i tak cafy czas coś piszesz - ciągną! Chuck sarkastycznym to­
nem

Znowu rozległy się śmiechy.

Dan przechylił się na krześle do tylu.

- Chwila. Chcesz powiedzieć, że to ty zgłosiłeś moją kan­
dydaturę?

Chuck podniósł kołnierzyk jasnofioletowej koszulki La-coste z krótkim rękawem.

- Jak powiedział Larry, decyzja była jednogłośna.
Danowi zaczęły pocić się dłonie. Bycie mówcą to zaszczyt,

ale czuł, że przypadi mu on z urzędu. Z pewnością nie by! kla­sowym ulubieńcem. Cały ostatni rok spędzi!, zabiegając o roz­głos albo spotykając się ze swoją byłą najlepszą przyjaciółką i dziewczyną, Vanessą w Williamsburgu, na Brooklynie. Do­myślał się, że wszyscy pozostali faceci z klasy będą zbyt zajęci imprezowaniem albo zakuwaniem do końcowych egzaminów, żeby zawracać sobie głowę pisaniem przemówienia na koniec szkoły.

Najwyraźniej nie miat w tej kwestii żadnego wyboru.

Chuck poklepał go w ramię.

-Wiesz co? Słyszałem, że ta twoja lesbijska dziewczyna /.nowu będzie sama. Jej lepsza połówka na bank się wyprowa­dza.

Miał namyśli Blair, czy Aarona? Dan nie był pewien, z kim teraz Vanessa mieszka. Wiedział tylko, że nie z nim. Mokre od potu dłonie zaczęły mu się trząs'ć ze szczęścia i niepokoju. Może Vanessa zerwała z Aaronem. Ale przecież byli tacy za­kochani. Nawet zafundowali sobie takie same fryzury. Dan



10

3)


zaczął bazgrać ptaszki na górze strony, na której pisał wiersz. Vanessa zerwała z Aaronem?!

- Więc rozumiem, że przyjmujesz nominację - dopytywał się Larry, postukując irytująco ołówkiem w drewniane nauczy­cielskie biurko. - Wszyscy za, niech zawołają; „Tak!"

-Gościu! - odparli chórem chłopcy, zgodnie z mało za­bawną tradycją, którą przyj ci i na początku ostatniego roku szkoły. Dan pobladł, gdy zaczęli wiwatować i krzyczeć" z nie­potrzebnie udawanym entuzjazmem.

-Dawaj, Dan!

Gdy tylko rozległ się dzwonek, Dan zadzwonił do Vanes-sy. żeby jej powiedzieć, jak mu przykro.

Aha, jasne.

-To się nazywa plotka! - pomstowała Vanessa, - Skąd ludzie biorą takie brednie? A tak w ogóle, to co u ciebie? -zapytała, jakby cieszyła się, że się odezwał.

Dan przyciskał komórkę do ucha tak mocno, że zaczynało go już trochę boleć. Grupa chłopaków z młodszej klasy prawie zepchnęła go ze schodów, gdy pędzili na lunch. Nagle zdał sobie sprawę, jaki czuł się samotny. Czy to naprawdę możli­we, żeby znowu byli z Vanessą przyjaciółmi, tak po prostu, po jednym telefonie?

A jeśli mogli znowu być przyjaciółmi, to zawsze istniała szansa na coś więcej.

Mały trójkącik-?

Dan miał wrażenie, jakby gdzieś otworzyło się okno i chłodna bryza omiotła mu twarz.

- Miałem iść na głupią powtórkę z historii, ale chyba mogę
sobie odpuścić.

Małpka Chucka Bassa przebiegła obok Dana korytarzem i. do połowy zjedzoną torebką chrupek w zębach. Chuck na­wet nie zauważył - był zbyt zajęty nakładaniem pomady Ave-da na swoje nowe pasemka przed wielkim lustrem, które za­montował sobie wewnątrz drzwi szafki.

- Dobra, jestem teraz w laboratorium fotograficznym. Jak
zwykle wszystkie dziewczyny, oprócz mnie, się urwały. Pew­
nie są na jakiejś idiotycznej wyprzedaży wzorów albo czymś'
lakim. Kupują sobie te kretyńskie suknie ślubne, to znaczy su­
kienki na zakończenie roku. Nieważne. Jasna cholera! - wy­
krzyknęła Vanessa, jakby o coś się potknęła. - Ale tu ciemno.

Ucho Dana solidnie się już pociło.

- Szkoda, że mnie tam nie ma - wypalił, nim zdążył ugryźć
Nię w język.

- Ja też żałuję - odparła z zapałem Vanessa. - Serio.
Czyżby z nim flirtowała?



\ Nic zatrzymasz mnie...


- Może wpadnę później - zaryzykował Dan. - Tata i Jen­
ny i tak wyjechali, więc nie muszę wracać do domu na kon­
kretną godzinę.

No proszę.

- Super. - Vanessa wydawała się teraz rozkojarzona. - Słu­
chaj, jeśli się nie rozłączę, zaraz zrobię cos' głupiego, napiję się
utrwalacza zamiast herbaty, albo coś takiego. Do zobaczenia
później, okay?

Dan nie mógł się doczekać.

- Okay.

Rozłączył się. Cukiereczek siusiał właśnie na marmurową posadzkę przed drzwiami do biur wydziału historii. Dan wy­szczerzył zęby w uśmiechu.

Zuch chłopak.

przez S imprezowa szkolą zeszła na psy

- Po prostu napijesz się kawy i poczytasz sobie poezję, dobrze, tato? - poprosiła Jenny Humphrey swojego mrukliwe­go ojca, gdy stanęli przed elegancką bramą z kutego żelaza prowadzącą do Hanover Academy, tuż na obrzeżach uroczego miasteczka Hanover w New Hampshire.

Po tym, jak jej roznegliżowane zdjęcia pojawiły się w In­ternecie i na stronach kilku czasopism o modzie oraz kiedy wydały się jej harce ze sporo starszymi gwiazdorami rocka, w ich apartamencie w hotelu Plaża, pani McLean, dyrektorka Constance Billard, postawiła Jenny ultimatum. Albo przesta­nie trafiać na nagłówki gazet i grzecznie skończy rok szkolny, jak przystało na skromną uczennicę, albo od jesieni będzie so­bie musiała poszukać nowej szkoły. Jenny potraktowała to jako wyzwanie i spędziła cały weekend z Raves, w domu gitarzysty na Bedford Street. Nawet nagrała z nimi piosenkę! W ponie­działek pani McLean i reszta miasta mogli o wszystkim prze­czytać w kronice towarzyskiej.

Do widzenia Constance Billard i witaj... szkoło z interna­tem!

W następny poniedziałek Jenny zwolniła się z lekcji, żeby Odwiedzić Hanover, niesławną, szaloną szkołę z internatem ze


35



swoich marzeń. To tu przez dwa lata uczyła się wzorowa im-prezowiczka, jedyna i niepowtarzalna, Serena van der Wood-sen dopóki jej nie wywalili zeszłej jesieni. Jenny podejrzewa­ła, że dotąd nikt nie zastąpił Sereny. Cóż, teraz ona ją zastąpi. Zamierzała wynieść Hanover na nowe szczyty niesławy. A je­śli z jakiegoś powodu - co trudno jej było sobie wyobrazić -Hanovcr jej się nie spodoba, albo gorzej, nie zechce jej przyjąć, zamierzała też odwiedzić Croton Schooł. Croton znajdowało się raptem półtorej godziny jazdy od Nowego Jorku, w Croton Falls, i według wszystkich przewodników po szkołach śred­nich, które czytała Jenny, było równie dzikie jak Hanover.

- Może się też ostrzygę - odparł już pogodniej Rufus.

Szorstkie szpakowate włosy miał związane w zmierzwio­ny kucyk. Użył do tego kawałka kolorowego plastiku, po tor­bie z bajglami z Whole Foods, sklepu niedaleko ich mieszka­nia przy Uppcr West Side. Do tej szykownej fryzury włożył zapinaną na zatrzaski koszulę z krótkim rękawem w czerwo­no-białą kratę, ciężkie płócienne szorty Carhartt, zdarte beżo­we chodaki Birkenstock i czarne wełniane skarpetki.

Nie ma to jak wypad za miasto, żeby błysnąć wyczuciem stylu.

-Och. Dobrze.

Jenny starała się zbytnio nie ekscytować. Ostatnim razem, gdy Rufus poszedł obciąć włosy - miała wtedy chyba ze trzy­naście lal - wybrał się na Lower East Side do ulubionego salo­nu drag queens i zafundował sobie grzywkę z fioletowymi pa­semkami.

- Ja pójdę obejrzeć szkołę, a potem spotkamy się w mie­
ście - dodała, mając na myśłi kafejkę przy księgarni, którą
mijali Jadąc przez Hanover. Do kampusu szło się z miasta dwa
kilometry ładną, zacienioną drzewami dróżką, Jenny była uspo­
kojona faktem, że taki właśnie dystans będzie ją dzielił od

Rufusa, na wypadek, gdyby postanowił założyć jakąś organi­zację polityczną lub wpadł na równie chory pomysł w ataku paniki wywołanym wyjazdem z miasta.

-Załatwione!

Rufus cmoknął ją w policzek, drapiąc siwawym zarostem, | potem z przesadnym wigorem ruszył w drogę.

- Nic zrób niczego, czego ja bym nie zrobił! - zawołał przez ramię.

Jakby sani nie był zdolny do wszystkiego.

Jenny obciągnęła swoją ładną bladozieloną bluzeczkę z bu­fiastymi rękawkami, którą kupiła sobie w sobotę w Scoop, w Sofio. Była japońska, z wzorkiem małych ważek. Zapięła się w niej pod samą szyję, ale teraz, kiedy ojciec poszedł do miasta, odpięła dwa pierwsze guziki, odsłaniając swoje zaska­kujące atuty - rozmiar trzydzieści cztery, podwójne D.

Nie ma powodu ukrywać przed chłopcami z Hanover, co ich czeka.

Wyjęła laminowaną mapę kampusu z imitacji plecaka Lou­isa Vuittona kupionego od ulicznego handlarza przed Bloo-niingdale7s, który wyglądał identycznie jak plecak Sereny. 1'okryte bluszczem budynki ze starej cegły były jakby żywcem wyjęte z katalogu Abercrombie & Fitch, ale Jenny rozczaro­wała się, nie widząc w pobliżu żadnych boskich, półnagich ihłopców grających we frisbee na osłonecznionych trawni­kach. Riley, akademik dla dziewcząt, gdzie miała spotkać się fu swoją przewodniczką, znajdował się po drugiej stronie par­kingu, na szczycie trawiastego pagórka. Był piękny, letni dzień i powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą.

- Już kocham to miejsce - szepnęła Jenny.

Skóra mrowiła ją z podniecenia. Całe jej życie miało się /mienić. Koniec z mundurkami. Koniec z klikami jędzowatych dziewczyn, które godzinami potrafiły dyskutować o wyższości



16

37



liliowego błyszczyka do ust nad różowym. Koniec z byciem .sławną tylko z powodu kaligrafii, rozdmuchanego skandalu internetowego, czyjej rzekomo pornograficznych zdjęć. Żad­nych więcej plotek, żadnych skandali.

Z tym to może lekka przesada. Mały skandal to jeszcze nic złego. Przynajmniej w takiej szkole jak Hanover poprzeczka dla skandali będzie znacznie wyżej ustawiona,

Przewodniczka Jenny, Fiona Castagnoli, czekała na nią przed drzwiami Riley. Fiona wyglądała jak czterdziestopięcioletnia go­spodyni domowa: niska i pulchna, w koszuli J. Crew w biało--koralowe pasy wpuszczonej do bermudów. Miała białe skarpedd zwinięte starannie nad kostką i nowiutkie, białe trampki Reeboka.

-Jennifer? - zapytała z entuzjazmem. Mocno kręcone kasztanowe włosy miała związane w kucyk, który podskaki­wał jej między łopatkami. - Musimy się spieszyć. Zabieram cię do czytelni, a mamy już pięć minut opóźnienia.

Fiona taszczyła ze sobą limonkowy plecak Land's End, w którym miała chyba wszystkie książki, jakie posiadała. Jen­ny zamrugała oczami. Kiedy myślała o zwiedzaniu Hanover, wyobrażała sobie, że posiedzi w akademiku z jakimiś wyfuzo-wanymi, chudymi blondynkami, popijając drinki i flirtując z chłopakami, którzy będą popalać fajki i którym szkolne kra­waty będą się zwieszać na opalone, nagie torsy.

Jenny zerknęła ku otwartym drzwiom. Kilka dziewczyn roz­łożyło się w skórzanych fotelach w oświetlonej kryształowym

IB

żyrandolem świetlicy, czytając czasopisma i słuchając iPo-dów. Jenny rozpoznała na jednej z nich czerwono-biały top w różyczki od Marca Jacobsa. Inna miała złote pantofle na płaskim obcasie od Sigcrsona Morrisona, które Jenny miała na oku całą wiosnę, ale na które nie udało jej się dość zaosz­czędzić. Dziewczyny wyglądały na dokładnie takie, z jakimi chciałaby się zaprzyjaźnić. Brakowało tylko chłopców z faj­kami i wódki.

Super, zapowiada się ubaw po pachy.

Jenny była całkiem pewna, że już nigdy więcej nie zoba­czy Fiony, którą tak pochłoną nieregularne czasowniki, czy co tani miała zakuwać, że zupełnie zapomni, że zostawiła Jenny / najfajniejszymi, najbardziej zepsutymi dziewczynami w Ha-nover. Wyjęła z torby tubkę błyszczyka Chanel i nałożyła tro­chę na usta. A potem weszła do świetlicy.

- Czes'ć - powiedziała nieśmiało. - Jestem Jennifer. Przy­
jechałam obejrzeć szkołę. Chodzę do Constance Billard. No
wiecie, tam gdzie chodziła Serena van der Woodsen.

Wiedziała, że to kiepski chwyt od razu wspominać o Sere-im\ ale chciała, żeby dziewczyny od razu wiedziały, że jest I i u ii, że jest jedną z nich.

Jedna z dziewczyn, o krótkich czarnych włosach, z pięk­nie pomalowanymi paznokciami u nóg, zerknęła w jej stronę, ii Ic s/.ybko odwróciła wzrok. Poza tym jakby nikt nie usłyszał Iniity. Od drewnianej boazerii bił bursztynowy poblask, u Orientalny dywan byt w idealnym stanie. Miała wrażenie, że |CM w salonie jakiejś starej posiadłos'ci, a nie w szkole.

39



- Słyszałam, że wykręcacie tu w szkole niezłe numery,
Przynajmniej tak mówiła Serena - kontynuowała Jenny, nadal
stojąc w progu jak idiotka.

Chciała, żeby było jasne, że nie tylko zna Serenę, ale jest jej kumpelką.

- Cisi - szepnęła piękna blondynka z nogami tak długimi
i opalonymi, że wyglądały jak sztuczne. - Narobisz nam kło­
potów.

Co proszę? Od kiedy to dziewczyny z Hanover przejmo­wały się kłopotami?

- Przepraszam - mruknęła potulnie Jenny.

Usiadła w woinym fotelu, krzywiąc się na odgłos, jaki wydały jej nagie uda w zetknięciu ze skórzanym obiciem -zupełnie jak pierdnięcie. Położyła podróbkę Louisa Vuittona sztywno na kolanach, żałując, że nie pomyślała, aby zabrać książkę. Kątem oka zauważyła, że krótko obcięta brunetka znowu na nią zerka. Jenny wyciągnęła z bocznej kieszeni ple­caka stary rachunek z drogerii i wyszperała ogryzek ołówka Hello Kitty, który miała od piątej klasy.

Co jest grane? Szkota w Hanower miaia być totalnie zakręcona, nabazgrała na odwrocie kwitka. Potem złożyła kar­teczkę i odważnie rzuciła ją na kolana krótko obciętej dziew­czyny. W niecałą minutę później rachunek wrócił zapisany nie­bieskim długopisem.

Cóż, po tym jak zaszalała tu twoja przyjaciółka Serena (która -jak już się tu pojawiała - była moją sąsiadką w Ri-ley) wszystko wzięto w łeb. Kiedy już się jej pozbyli, wpro­wadzili kodeks dyscyplinarny który sprowadza się do tego, że jeśli donosisz na przyjaciół, zyskujesz przywileje. Ludzie mają tyle korzyści z donoszenia, że nikt już praktycznie nie robi nic, o czym warto by mówić. To miejsce jest absolutnie

•10

trzeźwe, ciche i nudne!!! Ale ja jestem w ostatniej klasie, więc niedługo stąd spadam - super!

Jenny podniosła wzrok znad kwitka i przyjrzała się uważ­nie pozostałym dziewczynom w sali. Jedna ze słuchających iPoda mruczała do siebie. Po chwili Jenny zdała sobie sprawę, Ż.e zamiast nucić w takt najnowszych przebojów, zakuwa na pamięć hiszpańskie koniugacje. Drobna Azjatka z grubymi warkoczami, która - jak wydawało się Jenny - czytała maga­zyn mody, była w rzeczywistości całkowicie pochłonięta lek­turą „Science Digesf.

O rety.

Pewnie i tak by mnie nie przyjęli, odpisała Jenny. Rzuciła rtwistek do dziewczyny i wstała. Zgłoszenia do szkół z interna-lem były przyjmowane jesienią, więc na którą z nich by się nie /decydowała, i tak była spóźniona. Musiały jednak istnieć jesz­cze inne szkoły, mniej rygorystyczne niż obecnie Hanover.

Wyszła z budynku i mszyła z powrotem do bramy szkolnej, /iiiując, że tak pospiesznie odesłała ojca. Kiedy szła dróżką w stronę miasteczka, natknęła się na blondyna w czerwonej bejs-hiilówce Ralpha Laurena, białym T-shircie z wycięciem w se-li»k i wjasnoniebieskich lnianych spodniach J.Crew. Palił marl-Im KTO i szedł powoli w stronę kampusu. Był absolutnie słodki.

Ody się mijati, Jenny uśmiechnęła się do niego nieśmiało. /Inerała się na odwagę, żeby zapytać go. czy szkolą w Hano-ver naprawdę jest tak straszna, jak to opisała dziewczyna z Ri-

- Chyba na mnie nie doniesiesz? - zapytał ostro chłopak, Kucając jej oskarżycielskie spojrzenie. Nnnie - wyjąkała Jenny. Czy wszyscy w Hanover mieli paranoję? Jasne - rzucił szyderczo i nadal patrząc na nią spode łba, Min/yl dalej.

41


Kiedy pojawiła się w kafejce, jej ojciec stal za ladą i ubijał sojowe chai iatte, chociaż niedawno razem z Danem przez go­dzinę tłumaczyli Jenny, że chai to chrzaniony wymysł Star-bucks i że jedyny gorący napój, jaki da się pić na tej planecie to kawa rozpuszczalna Folgers.

Rufus wyszedł zza lady, niosąc w papierowym kubku go­rący napój z pianką i podał go Jenny.

- To znaczy, że chcesz zostać ze mną w domu? - zapyta!.
unosząc z nadzieją krzaczaste, szpakowate brwi.

Jenny powąchała miksturę, wykrzywiła się i oddalają ojcu -Nie, Po prostu muszę się dalej rozglądać. Croton i tak jest po drodze.

Rufus puścii oko do kobiety o szerokich biodrach i kręco­nych włosach, która miała na sobie sukienkę z konopi i wła­śnie wyszła z kuchni z tacą słodkich babeczek gryczanych.

- Na pewno? - Westchnął.

Z tego, co zapamiętała Jenny, przewodnik po szkołach -który przeczytała od deski do deski w kącie na piętrze Barnes & Noble na Broadwayu - wymieniał Croton Academy jako numer dwa na liście najbardziej imprezowych szkół średnich. zaraz po Hanoverze. W Croton pełno było dzieciaków wyrzu­conych z prywatnych nowojorskich szkół za zle zachowania Najwyraźniej przewodnik nie byl ostatnio aktualizowany, sko­ro Hanover znajdował się na czele listy, ale może wysokie miej sce Croton było nadal uzasadnione.

- Chodź, jedziemy, - Jenny pociągnęła ojca za kieszeń szortów, podekscytowana perspektywą odwiedzenia Croton.

Tamtejsza szkolą zapowiadała się o niebo lepiej od Hano-veru. Pozostawało mieć nadzieję, że nie mieli tam kodeksu dyscyplinarnego.



-i-

i


Profesor Pierre Papadametriou

Wydział literatury angielskiej, Evergreen State College

2700 Evergreen Parkway, NW

Olympia, WA 98505

Danie! Humphrey

815 West EndAvenue, m. 8D

Nowy Jork, NY 10024

Drogi Panie Humphrey

Zobaczyłem pańskie ogłoszenie dotyczące płatnego stażu, w dziale SZUKAM PRACY na strome studenckiego biura zatrudnienia. Jestem profesorem poezji i biologii. Szu­kam stażysty na lato. Mieszka pan w moim domu. Mam dwa psy i syna. Moja żona wyjechała do Grecji. Syn jest rybakiem. Psy mieszkają na dworze. Pracujemy razem nad moją bardzo interesującą książką. Je pan pyszne greckie jedzenie! Proszę powiedzieć, kiedy pan przyjeżdża, rozwie­szę hamak na strychu. Muszę iść nakarmić psy. Uwielbiają moją musakę!

Proszę o szybką odpowiedź.

Pierre

D i V przezywają deja vo... raz jeszcze

-Super. To mieszkanie jest naprawdę... Lawendowe - za­uważył Dan, gdy Vanessa wpuściła go do domu.

Kiedy tam mieszkał, s'ciany małego, nijakiego mieszkania hyły zwyczajne, białe i obłaziły z farby. W oknach zamiast /uslon wisiały czarne hailoweenowe prześcieradła. Teraz ścia­ny były pomalowane na delikatny odcień lawendy z seledyno­wym pasem przy suficie, a w oknach, z prawdziwych karni-»/ow, zwieszały się czarno-białe perkalowe zasłony. W salonie ąliiły ładne, nowoczesne meble - drewniany duński stół i krze-i.i oraz kapitalna szara sofa. Mieszkanie wyglądało, jakby nt/)|dził je prawdziwy dekorator wnętrz.

Vaiiessa zarumieniła się, co jak na nią było dość dziwne. i id kiedy ona się czerwieni?

- Blair trochę je podszykowała. Podoba ci się?

I )an był cały spocony po przejażdżce metrem i dlatego, że litry. I całą drogę od przystanku kolejki L, trzynaście przecznic, h/c jechał klejącym się palcem po świeżo pomalowanej ścia-

Serce biło mu szybko.

- Jest inaczej - odparł nerwowo.

Vanessa przyglądała mu się w ten jej bezpośredni, niespc-wnriy sposób, przez co Dan jeszcze bardziej się pocił.


45



Kiedy Vanessa wróciła ze szkoły, na blacie kuchennym czekało na nią małe białe pudełeczko. Otworzyła je i znalazła srebrny pierścionek w kształcie dwóch rąk trzymających dwa zespawane ze sobą serca. Wewnątrz pierścionka wygrawero­wano Zawsze i na wieki. Kocftam, A. Z wyjątkiem krótkiego epizodu z kolczykiem w wardze. Vanessa rzadko nosiła biżu­terie, a pomysł z pierścionkiem wydał jej się tak ckliwy, że zaczęła się śmiać. Na pewno nie zamierzała go nosić, nieważ­ne, kto by jej go dał. Wrzuciła pierścionek z powrotem do pu­dełka i schowała je do szuflady ze sztućcami. Niewykluczone, że Aaron dał jej ten pierścionek jako żart, ale w takim razie po co zawracał by sobie głowę dedykacją? Dan nigdy by nie wy­skoczył z tak sentymentalnym prezentem, nawet kiedy jeszcze byli razem. Kiedy się nad tym zastanowić, to nigdy też nie proponował jej biwaku pod gwiazdami. Vanessa była jedną z tych dziewczyn, które lubią mieć bieżącą wodę i spłuczkę w toalecie. Nie cierpiała słońca, a sama myśl o obcowaniu z na­turą, z tymi jej pająkami, mrówkami, pszczołami i komarami, przyprawiała ją o gęsią skórkę, Oczywis'cie, Aaron chciał do­brze. Liczyły się intencje i w ogóle. Ale będzie musiała z nim porozmawiać — nie robili tego prawie wcale, odkąd zaczęli się spotykać. Chociaż Aaron pisał jej miłosne liściki, dawał pre­zenty i regularnie u niej nocował, do tej pory ich związek byt czysto fizyczny.

Nie żeby miała coś przeciw temu. Stres związany z końco­wymi egzaminami, rozdaniem dyplomów i rozpoczęciem no­wego etapu w życiu dawał się jej nieźle we znaki. Po prosm nie była sobą. A może to mieszkanie wśród lawendowych ścian, z dziewczyną, która miała sto siedemnaście par butów, w tym trzydzieści cztery od Manolo Blahnika, sprawiało, że zmieniła się w kogoś innego. Dawniej samotnica, teraz nit-mogła znies'ć samotności i odkryła, że najlepszy sposób, by

nie myśleć o przyszłości, to trochę się napić wódki, a potem zabawić.

Dopiero teraz to odkryła?

- Wyglądasz blado - powiedziała do Dana.

Podeszła do niego, objęła za szyję i pocałowała w oba po­liczki. Zacisnęła mocno powieki i zaciągnęła się przyjemnym, piżmowym zapachem Dana.

- Blado, ale naprawdę dobrze.

Vanessa miała na sobie czarny prążkowany top, bez stani­ka. Miała świeżo ogoloną głowę, ale pozwoliła, żeby włosy przy twarzy odrosły na jakiś centymetr, zmiękczając w ten spo-Kob zarys szerokiego, jasnego czoła i wielkich brązowych oczu, Darowała sobie kolczyk w ustach.

I bardzo dobrze.

Miała też na sobie czarną minispódniczkę z zakładkami, mi którą przed wprowadzeniem się Biair Waidorf nawet by nie Kpojrzała, Ale do spódnicy założyła biało-czarne podkolanów-ki w romby i nieśmiertelne martensy, dając w ten sposób jasno do zrozumienia, że mimo wpływu współlokatorki, nie zamie­rza w najbliższej przyszłości kupować szpilek Manolo z wę­żowej skórki - nawet jeśli robiliby je czarne.

Gładkość jej bladych ramion, drwiący łuk czerwonych ust I prowokujący blask brązowych oczu sprawiały, że Dan zaczął nic zastanawiać, jak w ogóle potrafił żyć bez niej. Oparł się pokusie, by natychmiast wyciągnąć swój czarny notatnik i na­pisać wiersz. Zamiast tego wyjął cameła i wsunął go sobie do uM, nawet nie zapalając.

- Może chcesz się przejść? Napić się kawy, czy coś? - za-
ty/ykował, starając się wypaść w miarę naturalnie.

Vanessa wzruszyła ramionami, nie odsuwając się,

- Mam wrażenie deja vu - przyznała mu się ze zdezorien-
lowanym uśmiechem.


46 47


Czy nie tak właśnie zeszli się ostatnim razem? Wpadł do niej i praktycznie zerwali z siebie ciuchy?

Więc teraz Vanessa lubiła się też opalać?

- Jasne - odparł Dan.

Ku jego zaskoczeniu, wyjęła z lodówki ćwiartkę absolutu i butelkę toniku, i schowała do papierowej torby razem z dwo­ma plastikowymi szklankami ze Scooby-Doo, które przedtem napełniła lodem.

- Polubiłam to ostatnio - przyznała z szelmowskim uśmie­
chem.

Dan patrzył ze zdumieniem, cały rozdygotany w oczeki­waniu tego co miało nadejść. Vanessa nigdy nie miała mocnej głowy. On też nie.

Wyszli z mieszkania i ruszyli brudnym betonowym kory­tarzem, a potem w górę czarnymi, śmierdzącymi schodami. Dwa piętra wyżej Vanessa pchnęła czarne, metalowe drzwi z napisem: Nie wchodzić i wyszła na zalany gorącym słońcem dach. Wokói nich wyrosło miasto, a most Williamsburg wyda­wał się na wyciągniecie ręki. Na prawo lśniła East River Jakiś jacht przepływał nieopodal barki ciągnącej ładunek przenoś­nych kibli, a jego białe żagłe łopotały w gęstym popołudnio­wym powietrzu. Po lewej znajdowała się cukrownia, a z jej wielkich kominów unosiły się kłęby dymu, by po chwili zmie­nić się w miejski smog. Po drugiej stronie mostu rozciągał siv Manhattan, ogromny i pełen obietnic. Zawsze kiedy Dan, ro­dowity manhattańczyk, był na Brooklynie, miał wrażenie, h

-i.-.

po drugiej stronie rzeki dzieje się coś ekscytującego, co wła­śnie go omija.

- Tutaj! - zawołała Vanessa, przekrzykując ruch uliczny.
Zanurkowała pod metalową podporę podtrzymującą gigan­
tyczną, drewnianą wieżę ciśnień, górującą nad dachem.

- Tutaj jesteśmy całkiem osłonięci przed słońcem i desz­
czem. A dzięki wieży jest tu nawet całkiem chłodno.

Dan podszedł i zanurkował pod wieżę ciśnień. Na ziemi łcżał czarny materac, a na nim cała kolekcja czarnych podu­szek ze sztucznego futra. Vanessa uwiła sobie gniazdko miło-l(ci na świeżym powietrzu.

- Pewnie ty i Aaron spędzacie tu mnóstwo czasu - stwier-
il/i! niezręcznie.

Usiadła na materacu i zaczęła nalewać wódkę do plastiko­wych szklanek ze Scooby-Doo.

- Właściwie to obiecałam Blair, że nie zagarnę tego miej­
sca tylko dla siebie. Odkryłyśmy je dopiero w sobotę, a wczo-
i .11 padało, więc Aaron jeszcze tu nie był.

To znaczy, że ona i Aaron jeszcze tu tego nie robili. Ta ilwiadomos'ć sprawiła, że Dan poczuł się swobodniej, siedząc M materacu. Vanessa podała mu wódkę z tonikiem.

-Przepraszam, nie mam limonek.

Usiadł i zapalił papierosa. Nieopodal przeleciał helikop­ter, potwornie przy tym hałasując. Dan musiał przyznać, że to "i prawdę fajne miejsce.

- Więc będziesz mówcą? Zastanawiałam się, czy nie urwać
"ic / mojego rozdania dyplomów. - Stuknęła się szklanką z Da-
iinn i wzięła duży łyk. - Za nas.

Dan przechylił szklaneczkę, zerkając na Vanessę. Trzymał ii w lej samej dłoni co papieros, wystawiając bładą twarz do Iłortca. Vanessa wydawała mu się jakaś' inna, Gnuśna, niebez-|iii't/na i bardzo seksowna.

4 Nls-fHlr/ymaszmnie... 49


Kobra zwinięta na gorącym betonie - zaczął zapisywać gorączkowo w myślach. Nie mógł się powstrzymać.

Vanessa uśmiechnęła się szeroko, odpowiadając na jego uważne spojrzenie zakłopotanym śmiechem.

- Nie wiem, czemu to robię, ale... - zaczęła.

Potem odstawiła szklankę, nachyliła się powoli do niego i wsunęła mu język prawie do gardła.

Wow!

Rozmarzone brązowe oczy Dana rozszerzyły się ze zdu­mienia. Zastanawiał się, czy Vanessa nie piła przypadkiem przez cały dzieli i jakiś' cudem nie pomyliła go z Aaronem. A może on i Aaron wpadli w jakąś' pętlę czasoprzestrzeni. Za-mieniii się ciałami i umysłami, jak w kiepskich komiksach, które Dan czytywał jako dziewiętnastolatek, i teraz naprawdę był Aaronem. Nieważne. Móc znowu całować Vanessę było czystą rozkoszą, a sama mys'1, że mieliby przerwać, czystą ago­nią. Ale po paru minutach zmusił się, żeby przestać.

- Hm, mogę cię o coś zapytać? Co my właściwie robimy?
Vanessa złapała za brzeg wyblakłego, czerwonego T-shir-

ta Stussy Dana, podciągnęła go do góry i zerknęła na jego ja­sny, plaski brzuch.

- Nie zastanawiasz się czasem, o co tyle krzyku? - zapyta­
ła, jakby to wystarczało za odpowiedź.

Dan nie odpowiedział. Vanessa najwyraźniej przechodziła fazę eksperymentów i nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Zwłaszcza, jeśli miała ochotą zdjąć z niego koszulkę. I spodnie. Najwyraźniej również skarpetki stały na drodze jej potrzebie autoekspresji. Zęby nie czuła się osamotniona, on też pomógł jej wyskoczyć z ciuchów. Wkrótce oboje klęczeli pod wieżą ciśnień całkiem nadzy.

Mowa o deja vu!

możesz wyrwać dziewczynę z manhattanu, a/e nie wyrwiesz manhattanu z dziewczyny

- Macie coś, co nie jest... takie błyszczące? - zapytała
Itlair Waldorf, przeglądając sukienki na obrotowym stojaku na
tylach Isn't She Lovel, małego butiku z sukniami ślubnymi
i wizytowymi, raptem przecznicę od mieszkania, które dzieli­
li! z Vanessą.

Mijała ten butik codziennie, gdy szła do kafejki, skąd -jjdy kupiła już duże latte z dodatkiem espresso - opłacone anto / szoferem zabierało ją do szkoły. Dzisiaj zajrzała do środka, bo pomyślała, że byłoby czadowo, gdyby udało jej się kupić sukienkę na zakoficzenie szkoły w zupełnie nieznanym skle­pie, tak że żadna inna dziewczyna z ostatniego roku nie miała­by takiej samej. Sęk w tym, że bez metek projektantów nie |inirafiła zdecydować, czy sukienki są brzydkie w wyszukany sposób, czy po prostu brzydkie.

- Ta jest bardzo popularna na bierzmowaniach - powie­
działa przesadnie wyperfumowana sprzedawczyni, z mocnym
obcym akcentem.

Wyjęła olśniewająco białą, wyszywaną kryształkami su­kienkę bez pleców z poliestrowym gorsetem i plisowanym


&1



dołem tak sztywnym i błyszczącym, że wyglądał jak lamino­wany.

Blair zerknęła w jedno z rozstawionych po sklepie luster i dostrzegła gapiącą się na nią wyniosłą brunetkę w biało-błę­kitnej spódniczce z krepy od mundurka Constancc Billard i schludnej, różowej koszulce polo z białym kołnierzykiem. Była na siebie wściekła. Kogo próbowała oszukać, udając, że nie potrzebuje szytej na zamówienie sukienki Oscara de la Renty albo Chanel? Poprawiła na ramieniu bladoróżową to­rebkę Fendi i zsunęła na nos okulary w szylkretowej oprawce. Kusiło ją, żeby kupić tę ohydną sukienkę, którą pokazała sprze­dawczyni. zanieść do domu i dla s'miechu udać przed Vanessą, że naprawdę zamierza włożyć ją na rozdanie dyplomów. Ale myśl, że miałaby wydać pieniądze na coś tak okropnego, na­wet w żartach, jeszcze bardziej ją rozłościła. Kiedy jej życie stało się takie podłe?

Może w dniu, kiedy postanowiła porzucić Manhattan i zo­stać buntowniczką z Brooklynu.

Zwykle Blair nie potrafiła wyjść ze sklepu, nie kupując przynajmniej jednej rzeczy, ale zazwyczaj odwiedzała miejsca pełne ciuchów, którym nie można się było oprzeć. Jeśli cho­dziło o nią, butik Isn;t She Lovel powinien nazywać się Isn't She Ugly.

Na upstrzonym śmieciami chodniku naprzeciwko zanie­dbanej, czteropiętrowej kamienicy, w której mieszkała yanes­są, zebrała się grupka gapiów.

Hm, ciekawe czemu?

Obojętna i kompletnie niezainteresowana tym, co wzbu­dziło ciekawość miejscowych. Blair przeszła szybko przez uli­cę, wspięła się na rozsypujący betonowy stopień i pchnęła wymazane graffiti drzwi do budynku. Wstrzymała oddech. wspinając się po schodach na pierwsze piętro do Vanessy. Dom

znajdował się tak blisko cukrowni, że powietrze wokół było słodkie i ciężkie jak przesączony syropem francuski tost. Do Lego dochodził odór moczu bezpańskich kotów, Miodzio.

- Ohyda - mruknęła Blair, nadal wstrzymując oddech.
Jakże tęskniła za nieskazitelnym holem z bladoróżowego

marmuru i nienagannie ubraną obsługą w luksusowym aparta-mentoweu przy Siedemdziesiątej Drugiej, gdzie do tej pory mieszkała. Och, jak brakowało jej szelestu oliwkowozielonej wełnianej peleryny portiera, gdy otwierał jej drzwi do taksówki i pomagał nieść torby, osłaniając przed deszczem gigantyczną c/.arną parasolką. Jak tęskniła za cichym szumem wyściełanej bordowym aksamitem windy, gdy ta zawoziła ją do penthouse'u. Pomalowane na czarno drzwi do mieszkania były otwarte. Kawałki złuszczonej starej farby obsypywały się na zakurzo­ną, betonową posadzkę korytarza.

Fuj.

Blair skrzywiła się. Vanessa i Aaron znowu to robią, na diulm. Jakby nie spędzili całej ostatniej nocy, jęcząc i wyjąc


53


jak dzikie psy. Blair przewróciło się w żołądku. Nalała sobie szklankę wody z dzbanka z filtrem, który kupiła, bo nie ufała tutejszej wodzie. Odkąd zerwała z Nate^m, ani razu nie zmusi­ła się do wymiotów - to byłaby oznaka słabości, a ona nie była już słaba. Jednak obraz Vanessy i Aarona, z przyciśniętymi do siebie ogolonymi głowami i bladymi ciałami rzucającymi się w biały dzień po dachu, za bardzo przypominał widok Sereny i Nate:a wierzgających w wannie w domku kąpielowym Isa-bel Coates. To wystarczyło, żeby nagle zachciało jej się zwy­miotować koktajl z mango, który wypiła trzy godziny temu.

PoPVJaJ4C wodę, złapała się popękanego, białego blatu ku­chennego, żeby się trochę uspokoić. Na starej elektrycznej kuchence stał garnek z zatęchłą wodą i dwoma zimnymi, szaroróżowymi kiełbaskami tofu - resztkami obrzydliwego s'niadania, lunchu albo kolacji jej przyrodniego brata, Aarona, Najpierw okropne sukienki w sklepie po drugiej stronie ulicy, ohydnie śmierdząca klatka schodowa i jękliwy seks na dachu. który miai być zarezerwowany na babskie wieczory z wódk;| z tonikiem, kiedy miały obmyślać z Vanessą, jak sabotować kandydaturę Sereny na mówczynię, a teraz to. Blair miała dość, Sięgnęła do torebki, wyjęła komórkę i nerwowo wybrała nu­mer.

-Blair, kochanie? Czemu zawdzięczam tę przyjemność, skarbie? - zapytał Chuck Bass. Mówił głośno i brzmiał jesz­cze bardziej gejowsko niż zwykle. - Tylko mi nie mów, że potajemnie podkochiwałas' się we mnie przez te wszystkie lam i teraz, gdy mamy skończyć szkołę, zebrałaś' się w końcu na I odwagę, by rni to wyznać.

klaksonem. - Właśnie siedzę w tym, jak go nazywasz, samo­chodzie.

Blair skrzywiła się na widok karalucha przyczajonego w głębi szafy oraz drugiego, półżywego i ledwo przebierają-i ego odnóżami na progu.

Blair zachichotała. Dobrze było przestać udawać, że za­mierza stać się jedną z tych zbuntowanych dziewczyn, które nosiły prążkowane podkolanówki, kilty z second-handu i od-|i i hane okulary, jadły przez cały czas humus i chodziły po .kole do galerii sztuki zamiast do Barneys. Zdjęła czarną dżin­sową spódniczkę Habitual i nudny, ciemnoszary T-shirt C&C l nlifnrnia, i sięgnęła na wieszak po ulubioną, biało-czerwona JUkienkę w grochy od Dianę von Furstenberg. Manhattan jej potrzebował. No pewnie, że tak.



,/

55


-Będę za pięć minut, kochanie. Włas'nie przejeżdżam przez most - zapewnił ją Chuck, a w de słychać było silnik jaguara. - Właściwie to dokąd mam cię zabrać? Wracasz do domu?

Blair nie pomyślała o tym. A właściwie pomyślała, ale nie o domu. Od czasu ślubu z Cyrusem Ro.se zeszłej jesieni i naro­dzin córeczki wiosną, matka zachowywała się jak szurnięta. Cyrus był głośny, wiecznie spocony i odpychający. Poza lym lubił łazić po domu w samym tylko luźno związanym, zielo­nym, jedwabnym szlafroku, bez niczego pod spodem. Mała Yale przez większość czasu była kochana, ale przejęła pokój starszej siostry, przez co Blair musiała przenieść się do starego pokoju Aarona, gdzie jej kotka, Kitty Minky odreagowywała zapach boksera Aarona, Mookiego, .sikając po kątach. A skoro o nim mowa - gdzie jest Mookie? Zwykle przychodził ze swoim pa­nem, gdy Aaron zostawał na noc u Vanessy, zamiast spać w po­koju brata Blair, Tylera, albo tracić przytomność na skórzanej sofie w bibliotece po jednym organicznym piwie za dużo.

Właśnie, właśnie.

- Może teraz, kiedy przyjęli mnie do Yale, wytrzymam w do... - Blair urwała, doznawszy nagłego olśnienia. Przy­szedł jej do głowy nowy, cudowny pomysł.

Po tym jak jej ojciec wyprowadził się z domu i zanim wy­jechał do Francji, aby zamieszkać ze swoim francuskim ko­chankiem - Jacquesem, Jean-Claudem, czy jak, do cholery, mu było - przez kilka miesięcy pomieszkiwał w Yale Club, który znajdował się dokładnie naprzeciwko Grand Central Station. W przeciwieństwie do starego dworca, Yale Club nigdy nie poddano renowacji. Mimo to zachował resztki świetności i sta­romiejskiego uroku. To miejsce na pewno spodobałoby się jej byłej najlepszej przyjaciółce, Serenie. chociaż sama Blair nor­malnie wolałaby bardziej okazały apartament w Carlyle albo

■■■

innym słynnym hotelu. Ale kiedy mieszkała w hotelu Plaża traktowano ją jak jeszcze jednego dobrze sytuowanego gościa. W Yale Club będzie „córką Harolda Waldorfa", a to prawie to Namo, co być członkiem rodziny królewskiej,

Prawie.

-Właściwe to przenoszę się do Yale Club, przynajmniej dopóki nie wymyślę, co będę robić tego lata - ogłosiła, uśmie­chając się do swoich idealnie pomalowanych koralowych pa­znokci, zupełnie jakby zaplanowała wszystko już dawno temu.

-Czyżby?

Blair podniosła wzrok znad wypchanych butami czarnych reklamówek Barneys. Vanessa stała w drzwiach do mieszka­nia z rękami na bladych, krągłych biodrach ubrana tylko w czarny podkoszulek i czarne figi Hanes. Chudy chłopak, któ­rego-jak sądziła Blair- Vanessa rzuciła na dobre, stał za nią w szarych bokserkach. Resztę swoich poszarzałych od zno-kenia ubrań trzymał zwiniętą pod pachą. Miał wielkiego, fio­letowego siniaka na gardle, tuż pod jabłkiem Adama.

Fuj, malinka!

- To jeden z tych domów z graffiti na drzwiach. Będę na dole łM pięć minut - poinstruowała Chucka i się rozłączyła.

Oparła ręce na biodrach, usiłując wymyślić, jak grzecznie powiedzieć Vanessie, że się stąd wynosi. Zabawnie było przy-|ii/nić się z tą dziewczyną o ogolonej głowie, którą wszystkie koleżanki w klasie uważały za totalnego świra. Blair napraw­dę polubiła Vancssę za jej bezpretensjonalność i bezpośred­niość oraz. czarny, sarkastyczny humor. Jednak w miarę zbliża­nia się końca szkoły, Vanessa zaczęła zachowywać się coraz Nird/iej dziwnie. Prawie co wieczór prosiła Blair, żeby poma-Itiwufa jej paznokcie u nóg i nawet namówiła ją. żeby wypró­bowały ten jej idiotyczny domowy zestaw do robienia pasemek. PQgu dzięki, nie trwało to długo. Vanessa była najwidoczniej

57


spragniona towarzystwa, więc jeśli zdradzanie przyrodniego brata Blair, z tym chudym Danem sprawiało jej przyjemność, to Blair nie miała nic przeciwko temu. Ona osobiście skończy­ła z facetami. Za kilka minut Vanessa znowu będzie miała całe mieszkanie dla siebie - może iść na całość i zafundować sobie prawdziwą orgię, jeśli tylko zechce.

- Ktoś po mnie przyjedzie - stwierdziła zamiast cokolwiek
wyjaśniać.

Vanessa właśnie zostaia przyłapana na zdradzaniu brata Blair z Danem, który ponoć był już historią. Większość ludzi na jej miejscu byłaby przynajmniej trochę zakłopotana, ale nie Vanessa. Zamrugała tylko, patrząc oskarżycielsko na Blair swoimi wielkimi brązowymi oczami.

- Wyprowadzasz się? Dlaczego? Wściekłaś się na mnie? -
Przekrzywiła ogoloną głowę i uściśliła. - To znaczy, bardziej
niż zwykle?

Nazwać Blair i Vanessę dziwną parą byłoby niedomówie­niem. Blair zostaia wychowana przez armię maniek. Chodziła do przedszkola przy kościele prezbiteriańskim na Park Ave-nue, tak jak pozostałe dzieci z najlepszych rodzin na Upper East Side. Vanessę wychowali rodzice - hipisowscy artyści z Vermont. Do dziesiątego roku życia uczyła się w domu. Kie­dy miała piętnaście lat, przeniosła się do Williamsburga, żeby zamieszkać ze starszą siostrą, Ruby. Przez pierwsze dwa lata wakacje spędzała, pracując na dwie zmiany w punkcie ksero Kinko, żeby zarobić na pierwszą kamerę cyfrową. Blair spę­dzała każde lato, grając w tenisa w posiadłości ojca w New­port na Rhode Island, albo pomagając Serenie podwędzać bu­telki stolicznej z barku w wiejskiej posiadłości van der Woodsenów w Ridgefield, w Connecticut. Blair lubiła naśla­dować Audrey Hepburn, a jej ulubionym kolorem był jaskra-woróżowy. Yanessa nikogo nie naśladowała, może z wyjątkiem

<i*wedzkiego awangardowego twórcy filmowego, Ingmara llergmana, i nosiła wyłącznie czarne rzeczy. Nie mogły się hardziej różnić.

- Nie. - Blair wzruszyła ramionami. Na jej lisiej twarzycz­
ce igrał uśmieszek. - Dlaczego miałabym się wściec?

Vanessa weszła na palcach do kuchni i wyjęła jeden z mo­rzących się w wodzie kawałków tofu, które Aaron zostawił w garnku na kuchence. Zjadła połowę jednym kęsem. Odkąd spotykała się z Aaronem polubiła takie jedzenie.

-Chcecie trochę? - zaproponowała Blair i Danowi, wy­machując na nich tofu niczym nadgryzionym palcem.

Rety, dzięki,

- Nie, dziękuję - wymamrota! Dan, grzebiąc przy wymię-
iuszonych spodniach.

Blair machnęła ze wstrętem na widok tofu, a także półna­giego Dana i jego ohydnej malinki, oraz mieszkania, którego nic była w stanie uratować nawet warstwa świeżej farby, i ca­łego Williamsburga.

- To po prostu nie w moim stylu - spróbowała wyjaśnić.
Vanessa pokiwała powoli głową. Odkąd Blair nakryła Se-

n-nę i Nate'a baraszkujących w wannie w domku kąpielowym hubę! Coates w Hamptons, zachowywała się trochę dziwnie,

- Jesteś pewna, że przyjmą cię w Yale Club? W końcu nie
jesteś jeszcze absolwentką?

Blair wcisnęła naręcze dresów Juicy Couture do już wy­pchanego worka. Kiedyś była przewrażliwiona na punkcie Yule, ale to było zanim się tam dostała,

- Mój ojciec jest członkiem. Przyjmą mnie albo skopie im
lylki.

Vanessa nadał się jej przyglądała. Blair słyszała tykanie elektrycznego zegara na starej kuchence.

- Och. Prawie bym zapomniała.



58

39


Podniosła torbę z Browns of London, która, taszczyła cala, drogę ze szkoły.

Oczywiście nie na piechotę.

- Kupiłam ci sukienkę na rozdanie dyplomów. Była po
prosru idealna i pomyślałam, że pewnie nie wiedziałabyś', gdzie
kupić cos', co nie jest czarne. Mam nawet do niej super buty,
które możesz pożyczyć.

Vanessa wyciągnęła z reklamówki zawinięta w białą bibu­łę paczkę i wydobyła z niej sukienkę. Chociaż była biała, wy­glądała niesamowicie. Coś jak skrzyżowanie sukni Morticii Adams i narzeczonej Frankensteina. Oczy wis'cie nie miała ser­ca powiedzieć Blair o propozycji Aarona i wyjeździe z miasta przed rozdaniem dyplomów.

A myśmy myśleli, że już całkiem o tym zapomniała.

Vanessa stanęła na jednej nodze i podrapała się w tyl łydki drugą stopą z pomalowanymi na czarno paznokciami, cały czas trzymając sukienkę. Już i tak wariowała z powodu rozdania dyplomów i tego, co będzie potem, a teraz jeszcze to,

- Cholera. To smutne. - Objęła Blair. - Będzie mi ciebie
brakować,

Blair odwzajemniła uścisk.

- Wiesz, jesteśmy praktycznie tego samego wzrostu -
mruknęła miękko, tułąc czule pulchne półnagie ciało Vanessy.
- Będziemy tuż obok siebie w kolejce po dyplom.

Vanessa uśmiechnęła się i otarła zabłąkaną łzę. Wskazała na jedną z tysięcy par szpilek od Manoło porzuconą na zaku­rzonej, drewnianej podłodze.

Dziewczyny się roześmiały i natychmiast wszystko sobie wybaczyły. Nawet głośny seks z Aaronem ostatniej nocy i przy-

padkowy seks na dachu z Danem, w gniazdku, które miało być ich specjalnym miejscem. Jeśli tego potrzebowała Vanessa, żeby poradzić sobie ze stresem końca szkoły, to niech jej bę­dzie.

- Wezmę prysznic - stwierdził Dan, chociaż żadna z dziew­
czyn nie zwracała na niego uwagi.

Vanessa podniosła czarną dżinsową spódniczkę, którą Blair rzuciła na podłogę i wciągnęła ją sobie na tyłek, nawet nie pró­bując się zapinać. Potem zarzuciła na ramię jedną z toreb Lou­isa Vuittona i dwie pełne butów torby z Barneys.

- Chodź. Pomogę ci to znieść na dól.

Chuck czekał na rogu za kółkiem srebrnego jaguara -wczesnego prezentu z okazji ukończenia szkoły. Auto wyglą­dało zupełnie nie na miejscu w ekscentrycznej i zapuszczonej dzielnicy. Chuck otworzył bagażnik i dziewczyny wrzuciły torby.

- Zostawiłam ci w szafie jeszcze parę rzeczy. - Blair uścis­
nęła krótko Vanessę. - Do zobaczenia jutro na angielskim.

Vanessa odwzajemniła uścisk.

- Do zobaczenia jutro, zdziro - odparła czule,

Blair patrzyła, jak pobazgrane graffiti drzwi zatrzasnęły Hię za Vanessą. Potem otworzyła drzwi do jaguara.

- Słyszałem, że w latach czterdziestych wszyscy absolwen­
ci Yale trzymali w klubie prostytutki - oznajmi! Chuck, gdy
lilair zapinała pasy. - A nie mieli nawet damskiej toalety. -
Odbił od krawężnika i przesunął dłonią po odkrytym kolanie
Blair. Wiedziałem, że to nie potrwa długo. Ty lubisz chłopców,
nie dziewczyny.

Blair odepchnęła jego rękę i przewróciła z irytacją błę-kilnymi oczami. Chuck zawsze byt i będzie wstrętnym ty­pem, którego toleruje się tylko dlatego, że tak samo jak Blair i reszta ich rodzaju urodził się w szpitalu Lenox Hill na rogu



60

6'


Siedemdziesiątej Drugiej i Park Avenue, a potem chodzili ra­zem do żłobka. Później chodzili wspólnie na lekcje tańca i spę­dzali wakacje z rodzinami na St. Barts. Ich rodzice zasiadali w radach Metropolitan Museum i Metropolitan Opera i mówi­li tym samym sekretnym językiem. Aie w przeciwieństwie do reszty paczki z Upper East Side Chuckowi nie udało się dostać do żadnego z prywatnych college'ów, do których złoży 1 poda­nie. Rodzice wysyłali go więc do przypadkowej akademii woj­skowej w północnym New Jersey. Łatwo więc było zrozumieć, dlaczego tak się czepiał Yale Club - był odrobinkę zazdrosny.

Nieee?!

W odtwarzaczu samochodowym Blaupunkta leciała nowa płyta Justina Timberlake'a. Blair podkręciła muzykę na mak­sa. Gdy podjeżdżali do mostu Williamsburg Chuck znowu po­łożył rękę na jej kolanie. Chwyciła go za dłoń i przeniosła ją na dźwignię zmiany biegów. Chyba pomylił ją z tą zdzirą Se-reną. która nie miała żadnych zasad i zabawiała się z chłopa­kiem tylko dlatego, że był przystojny, a ona napalona.

~ Jedź - poleciła. - Po prostu jedź.

Złożyła ręce sztywno na kolanach. Ona taka nie była.

Czyżby?

plotkara.net

tematy 4 wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Ws/ystkie nazwy miejsc:, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zasiały zmienione lub skrócone, po to hy n\s ucierpieli niewinni. Czyli [a.

hej, ludzie!

NIE ZNAM SIĘ WŁAŚCIWIE NA NICZYM POZA SEKSEM

Końcowe egzaminy już w przyszłym tygodniu, ale nikt się chy­ba specjalnie nie przejmuje. Zamiast siedzieć w domu i zaku­wać daty z historii Ameryki czy czasowniki nieregularne na francuski wszyscy siedzą w domu, zamawiają chińszczyznę I idą do łóżka... z przyjacielem. Jesteśmy taką przewidywalną bandą. Ale czy jest lepszy sposób na pozbycie się przedegza­minacyjnego i przeddyplomowego stresu?

CZY KTOŚ MÓWIŁ COŚ O PREZENTACH?

Rozdanie dyplomów- mam na myśli samą uroczystość-jest tak naprawdę dfa rodziców. Jednak prezenty, jakie dostajemy przy okazji sprawiają, że absolutnie warto ją wysiedzieć. Spró­bujmy zgadnąć, o co poproszą mamę i tatę niektórzy z naszych ulubieńców...

B: twierdzi, że ma dość facetów, ale tak naprawdę chciałaby mieć nowego, wystrzałowego chłopaka. Takiego, który nie bę­dzie jej zdradzał w wannie, na imprezie z najlepszą przyja­ciółką.


V: terminarz do notowania randek z różnymi chłopakami, żeby się w tym wszystkim nie pogubić.

63


N: dożywotni zapas chusteczek w tadnym pudełeczku w nie­bieską kratkę od Ralpha Laurena.

D: używanego hyundaia, prawo jazdy i... no tak, jakieś życie.

S: inne hobby niż podkradanie chłopaka najlepszej przyjaciół­ce. Co właściwie stało się z jej karierą modelki/aktorki?

J: czekajcie, ona jeszcze nie odbiera dyplomu. Mimo to też czegoś potrzebuje - szkoły, do której mogłaby chodzić od no­wego roku.

Poza tym wszyscy marzymy o jednym: gigantycznej, obłędnej imprezie, na którą każdy mógłby wpaść. Żadnego snucia się po lokalach, gdzie nie można spokojnie dopić drinka. Znajdź­my odjazdowe miejsce, zaprośmy wszystkich, wybawmy się za wszystkie czasy i nigdy stamtąd nie wychodźmy.

Wasze e-maiie

droga P!

mój młodszy brat chodzi do dziewiątej klasy do święte­go judy i słyszał, że N chodzi do psychiatry. Podobno musiał cofnąć się do wczesnego dzieciństwa, żeby psy­chiatra mógł stwierdzić, dlaczego jest ciągle taki naja-rany. To dlatego przez cały czas płacze. zorientowany

Drogi zorientowany!

Wybacz, że pytam, ale czy taka terapia nie sprawi, że N

będzie moczył się w spodnie? Fuj. Biedaczek!

P.

64

Na celowniku

N skromnie całuje S w policzek przed jej apartamentowcem na rogu Osiemdziesiątej Drugiej i Piątej Alei. Czy to dlatego, że jej rodzice patrzyli, czy też może to jedyny facet we wszech­świecie, który potrafi jej się oprzeć, mimo że jest podobno jego dziewczyną? Może miał przemoczone spodnie i spieszył się do domu, aby się przebrać? B i C w samochodzie na moście Williamsburg - muzyka na fuli. On ją obejmuje, a ona głasz­cze jego małpkę. No, to przynajmniej jest związek z przyszło­ścią. V spryskuje swoje gniazdko miłości na dachu odświeża-czem powietrza i poprawia na nowo futrzane poduszki. Skoro tylu facetów się za nią ugania, pewnie musi jej być trudno utrzymać porządek i zadbać o czystość. A czy to, co zrzuciła /dachu na ulicę, to nie były przypadkiem białe slipki?! J w sklepie z narzędziami w New Hampshire próbuje namówić ojca, żeby zamiast samochodu kupił D taczkę jako żartobliwy prezent na zakończenie szkoły. Nie sądzę, żeby brat docenił dowcip. K i I przymierzają po kolei wszystkie pary białych pan-Infli od Ferragamo. Czy ktoś może im powiedzieć, że noszenie tdkich samych butów jest tandetne? Hej, właśnie sama to zro-hltam!

Pamiętajcie, rozdanie dyplomów jest tak naprawdę dla rodzi-i ów. Dlaczego więc nie założyć tej fal baniastej sukienki Laury Ashley z ogromną kokardą na tyłku, którą mama trzymała dla ciebie odkąd skończyłaś dziesięć lat, a potem odciąć kupony? Umiecie przeliterować BMW?

Wybaczcie moją zachłanność.

Wiem, że mnie kochacie. plotera

I N il /ntirymasz mnie... 65


S pokazuje jak być niegrzeczną i miłą

-Panie Beckham? - zawołała Serena, odsuwając pierw­sze z czterech, ciężkich zasłon, które prowadziły do ciemni w Constance Billard. - Panie Beckham, czy mogę wejść i chwi­lę z panem porozmawiać?

Serena usłyszała skrzypienie taboretu,

- Jasne, wchodź - odparł jedyny nauczyciel filmu w szko­le. - Uważaj na zasłony.

Zajęcia już się skończyły i w szkole panowała cisza, prze­rywana tylko śmiechem ociągających się z wyjściem uczennic albo stukaniem obcasów nauczycielki. Serena została dłużej, żeby sprawdzić, czy nie da się jakoś odkręcić tej sprawy z no­minacją na mówczynię. Nie miała jeszcze wygranej w kiesze­ni, ale czuła, że dość już zabraia Blair. Rola mówczyni byłaby kolejną rzeczą, którą zdobyła, nawet specjalnie się nie stara­ją.

Tak jak pewnego zielonookiego chłopca?

Wsunęła się do ciemni, upewniając się, że dobrze zaciąg­nęła wszystkie zasłony i do pomieszczenia nie wpadnie ani odrobina dziennego światła. W górze świeciła specjalna czer­wona lampka, ale nadal niewiele było widać. Serena dostała gęsiej skórki. W ciemni zawsze przechodziły ją dreszcze.

Pan Beckham był jedynym tajnym, młodym nauczycielem w Constance. Tyle tylko że uważał się za fajniejszego, młod­szego i przystojniejszego niż był w rzeczywistości. Pozował na artystę - nosił prostokątne okulary w ciężkich, czarnych oprawkach i czarne obcisłe koszulki z długim rękawem Club Monaco, dla podkreślenia muskulatury. Swoje blond włosy utroszył żelem i wtrącał francuskie słówka, kiedy tylko mógł.

- Ach, Serena! - wykrzyknął, odkładając bajgla z makiem
I serkiem śmietankowym, który właśnie zajadał. Rozłożył sze­
roko ramiona. - Quelle przyjemność!

Serena bawiła się guzikiem przy błękitno-białej spódnicz­ce z krepy, która stanowiła część wiosennego mundurka i prze-Mępowała z nogi na nogę. Dlaczego rozmowa z nauczycielem poza klasą zawsze byta trochę krępująca?

Zwłaszcza, gdy podejrzewałaś, że nauczyciel odrobinkę mię w tobie durzy.

- Hm, chciałam podziękować za zgłoszenie mojej kandy­
datury na mówczynię - powiedziała Serena. Włożyła kciuk do
ust i zaczęła skubać obgryziony, perłoworóżowy paznokieć.

Uwaga dla wszystkich: tylko nieziemsko piękni ludzie mogę sobie pozwolić na takie zachowanie bez przyprawiania wszystkich wokół o mdłości.

- W każdym razie, chciałam, żeby pan wiedział - ciągnęła
- że wykreśliłam się z listy kandydatek. - Zabrała się teraz do
Nerdecznego palca, którego nie obgryzała od śniadania. - Ni­
gdy nie byłam dobra w wygłaszaniu przemów.

A czy już wspominałam, że Blair jest jedyną kontrkandy-iłnlką i naprawdę chce być mówczynią, a ja się boję, że jeśli innie wybiorą, ona zamorduje mnie we śnie.

Pan Beckham zdjął okulary i zaczął je czyścić brzegiem czarnej koszulki, odsłaniając kawałek nagiego, zaskakująco opalonego brzucha. Serena starała się nie gapić i przez chwilę


67


0x08 graphic
zastanawiała się, czy nauczyciel nie jest przypadkiem gejem. Widok jego nagiej skóry wydawał się zupełnie nieprzyzwoity. jakby celowo się przed nią obnażał, czy coś takiego,

- Wiesz, czemu zgłosiłem twoją kandydaturę, n'est-cepasł
- zapytał, nadal czyszcząc okulary i przyglądając się jej ba­
dawczo w karmazynowym półmroku.

Mais oui. Ponieważ napalił się i stracił głowę pour elki

- Cóż... - zaczęła Serena, szukając pretekstu, żeby odwró­
cić się na pięcie i zwiać.

Nagle dotarło do niej, że to wstrętne i niehigieniczne, jeść bajgla i wywoływać filmy. Zastanawiała się, czy pan Beckham nie jest uzależniony od jakiś' chemikaliów.

Nauczyciel odłożył okulary i opadł na metalowy taboret.

- Serena, obserwowałem cię odkąd tu przyszedłem. Byłaś
wtedy w siódmej klasie. Wiem, że to brzmi sentymentalnie.
ale naprawdę rozs'wietlilaś tę ciemnię. -Urwał, żeby odchrząk­
nąć, najwyraźniej zbyt zdenerwowany, żeby wtrącić jakieś
francuskie stówko. - Gdybym nie był twoim nauczycielem...

To... oblałby ją utrwalaczem i zlizał go z niej? Dam ci radę dziewczyno: uciekaj, uciekaj!!!

Serena była pewna, że nic chce słuchać dalej.

- Hm, panie Beckham? Przepraszam, ale naprawdę muszę
iść. Chciałam tylko podziękować za wsparcie. - Podniosła rękę
i machnęła mu sztywno, chociaż siedział tuż przed nią. — Do
zobaczenia na rozdaniu dyplomów - dodała z udawanym en­
tuzjazmem.

Odwróciła się i zaczęła przepychać przez ciężkie zasłony.

-Zaczekaj.

Serce podeszło jej do gardła, aż cala zadrżała w swojej cienkiej, białej bluzeczce. Z korytarza dobiegały głosy. Gdyby krzyknęła dość głos'no, ktoś' na pewno by ją usłyszał. Odwró­ciła się.

- Naprawdę muszę już iść.

Pan Beckham wstał z krzesła i podszedł do niej,

-Czy mogę... -Przełknął ślinę. Jabłko Adam podskoczy­ło mu nerwowo. -Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebym,.. pocałował cię unpeul - zapytał cicho, zbliżając do siebie kciuk i palec wskazujący, żeby pokazać, jak malutki to będzie poca­łunek.

Serena się zawahała. Nie zamierzała robić z tego wielkie­go skandalu, ale za wszelką cenę chciała uwolnić się od pana Iłeckhama. Mogła po prostu powiedzieć „nie" i wyjść. Albo polecieć z krzykiem do gabinetu pani M i donieść na niego. Mogła mu też pozwolić na jeden maleńki całus, żeby miał co wspominać, a potem samej puścić wszystko w niepamięć.

Wzruszyła chudymi ramionami i nadstawiła gładki, lekko piegowaty policzek, całkiem jasno dając do zrozumienia, że usia-usta nie wchodziło w grę.

Pan Beckham zrobił krok w przód i ostrożnie pocałował ją w sam środek policzka, zupełnie jakby stawiał na nim pieczątkę.

- Tant pis - westchnął tęsknie, a potem rozsunął zasłony,
żeby wiedziała, że nie zamierza jej dłużej molestować.

Nie martwił się widać za bardzo o swoje klisze.

- Adieu. Sereno.

Na korytarzu tuż obok ciemni, ubrana w ulubiony czerwo­no-biało-niebieski płócienny żakiet Talbots, stała pani M razem / panią D'Agostmo, myszowatą nauczycielką hiszpańskiego młodszych klas, która trzymała złotą puszkę pełną czekolado­wych trufli.

- Och, ty mała diablico! - zagruchała pani M, wkładając
ezekoladkę do ust.

W tej samej chwili zauważyła Serenę, a jej brązowe oczy rozszerzyły się jak u dziecka przyłapanego z ręką w słoiku / riastkami.



56

69


Serena stłumiła chichot. Nagle poczuła się jak balon, w którym jest za dużo powietrza. Jakie dziwne jest życie. Uśmiechnęła się szeroko do pani M, porwała truflę z puszki i pobiegła do wyjścia.

Och, rzeczy, które uchodzą płazem uczennicom ostatnie­go roku. A teraz biegnij, mała, biegnij!


nowy dopalacz N

Ostatnia impreza drużyny lacrosse'a odbywała się w sali gimnastycznej Szkoły Świętego Judy, co było kiepskim pomy­słem, zwłaszcza że temperatura na zewnątrz dochodziła do trzydziestu stopni i zabawa w parku byłaby o wiele fajniejsza. Ale chłopcy byli niepełnoletni, więc kilka sześciopaków z pi­wem i parę pizz w sali to jedyne, na co trener Michaels chciał »lc zgodzić. Poza tym chłopcy ujarali się już wcześniej w domu J*remy'ego Scotta Tompkinsona, a potem zamierzali pójść Ubawić się gdzie indziej, więc nie miało to dla nich większe­go znaczenia.

Nate skubnął kawałek swojej pizzy i zacisnął powieki. Omamia impreza z drużyną w tym roku. Ostatnia impreza 1 drużyną w życiu. Cholera. Znowu zaczęły mu płynąć łzy,

48

Sala gimnastyczna znajdowała się na dachu pięciopiętrowe­go budynku szkolnego z czerwonej cegły na East End Avenue. Hinla ogromne okna wychodzące na lśniącą East River i Queens. piwnego popołudnia pod koniec dziesiątej klasy Nate, Jeremy, Ambony Avuldsen i Charlie Dem zgłosili się na ochotnika do iiliHi/sienia sprzętu po treningu. Zostali jeszcze chwilę na sali, | potem schowali się przed woźnym Rickiem za wielkim metalo­wym stojakiem na piłki. Kiedy Rick sobie poszedł i pogasły

71


0x08 graphic
0x08 graphic
światła, położyli się przy oknach, w tym samym miejscu, w któ­rym teraz stał Nate, i patrzyli na zachód słońca, palili trawkę i jedli cukierki Straburst do dziewiątej. Gdy w końcu wyszli z budynku. włączył się alarm, ale udało im się uciec parę przecznic dalej, do parku Carl Schurz, i nigdy nie zostali złapani. To były dobre cza­sy. Teraz się skończą. Być może już się skończyły.

Nate patrzy) na horyzont ze srebrzystą wodą i Z niskimi. przemysłowymi budynkami. Gdzieś tam, na południowy za­chód od Queens znajdował się Wilłiamsburg, gdzie mieszkała Blair. Zastanawiał się, co teraz robi. Może stoi na dachu, pali merita ultra light i wbija szpilki we własnoręcznie wykonane laleczki voodoo, przestawiające jego i Serenę.

Nie pochlebiaj sobie, skarbie.

Otarł kciukiem łzy ze s'licznych zielonych oczu i wyrzuci! ledwo tkniętą pizzę pepperoni do kosza. Po chwili podszedł do niego Anthony, objął umięśnionym ramieniem i z udawana czułością cmoknął w policzek.

Kumpel nie dal się tak łatwo spławić.

- Może wreszcie napijesz się z nami piwa i przestaniesz
smęcić? - Pasmo przydługich włosów, tak jasnych, że prawii'
białych, opadło Anthony'emu na piegowatą twarz. Chłopak
odgarnął je. - Człowieku, bawimy się!

Nate roześmiał się i dał zaprowadzić do reszty chłopa ków, którzy popijali piwo i przysłuchiwali się trenerowi. Je-remy podciągnął za duże levisy i rzucił Nate'owi butelkę Heinekena.

- Hej. słyszałeś? Co środę po zajęciach trener łyka viagi\
i spotyka się ze swoją żoną w hotelu Pierre. - Otworzył sobk'
butelkę i wziął duży łyk. - Kto by pomyślał.

Trener Michaels wsadził ręce do kieszeni nieśmiertelnej czerwonej wiatrówki Land's End. Wyglądał na zadowolonego t. siebie.

- A kto mówi, że my też nie mamy prawa się zabawić?

Nate z aprobatą uniósł butelkę w milczącej odpowiedzi i od razu wyżlopal połowę zawartości. Trener Michaels miał szorst­kie, ojcowskie usposobienie, dokładnie takie, jakiego oczeki­wało się po trenerze, ale Nate nigdy specjalnie za nim nie prze­padał. Co prawda trener wybrał go na kapitana drużyny w połowie sezonu, ale tylko dlatego, że tepek, który miał nim /ostać, w tajemniczych okolicznościach przestał pojawiać się w szkole. Poza tym trener nawet nie pogratulował Nate'owi przyjęcia do Yale, Brown i samego Harvardu. Nate nic byl za­moczony, że trener potrzebował viagry. Była z niego taka zim-Itu ryba.

Ale nie Nate'owi go osądzać. Tamtego ranka po wyprzeda­my w hotelu St. Clair, Serena była strasznie napalona, a on, za­miast wycisnąć z niej ostatnie poty w taksówce na Park Avenue, spoglądał tylko na trawnik między jezdniami i szlochał, bo pod wpływem upału czerwone i żółte tulipany opadły i więdły.

Chyba nie tylko tulipany.

Trener Michaels zaczął dowodzić, że minivany są najbar­dziej seksownymi autami na drodze, bo mają dwa rzędy tyl­nych siedzeń. Nate sączył piwo i powoli zmieniał o nim zda­nie Nawet w tej idiotycznej czerwonej wiatrówce wyglądał na liliowego i pełnego wigoru. Nikt nigdy nie przyłapał go na boczeniu z byle powodu. Może tym, czego potrzebował Nate. Była właśnie odrobina viagry,

Ups.

Nate dopił piwo i odstawił butelkę na długi biały siół, któ­ry obsługa kuchni ustawiła na imprezę. Polem odwrócił się i ru-Wył w stronę gabinetu nauczycielskiego na drugim końcu sałi



/r

73


0x08 graphic
0x08 graphic
gimnastycznej, tuż obok szatni dla chłopców. Wszyscy pomy­ślą, że idzie się wysikać.

Podczas gdy w rzeczywistości...

Na biurku trenera stało zdjęcie jego żony, Patricii, w for­macie dwadzieścia na dwadzieścia pięć. Wyglądała trochę jak Jennirer Aniston, tyle że ze zmarszczkami i ufarbowanym na kasztan bobem. Drobna i wysuszona miała na sobie damska. wersję wiatrówki trenera, w odcieniu ostrego różu. Jej brązo­we oczy błyszczały, a różowe nieumalowane usta były otwarte w szerokim uśmiechu. Zęby miała tak białe, że musiały być sztuczne. Nate zastanawiał się. czy wyjmowała je w czasie ich viagrowych eskapad w hotelu Pierre.

Gabinet śmierdział stęchłymi chipsami ziemniaczanymi i przepoconymi skarpetami, a na podłodze piętrzy! się ogrom­ny stos starych czasopism. Na samym wierzchu leżał numer z kostiumami kąpielowymi, ze zdjęciem jakiejś niewiarygod­nie seksownej Brazylijki ubranej tylko w coś w rodzaju strirt-gów z metalowej siateczki. Piegowatymi ramionami zasłania ła nagie piersi i śmiała się do aparatu, jakby mówiła: „Daj mi choć jeden powód, żebym opuściła ręce!"

Nate'a kusiło, żeby przejrzeć pisemko, ale się powstrz) mai. Zamiast tego otworzył szeroką szufladę w zielonym, me talowym biurku trenera. Panował tam niezły bałagan. Wszo dzie walały się foliowe torebki z orzeszkami w miodzie, jakii' zwykle rozdają w samolotach, butelki z korektorem, spinac/i1 do papieru, środki przeciwbólowe, zimne opatrunki i mnóstwo fiolek z lekami na receptę. Nate grzebał dopóki dopóty nie zna lazł tej, której szukał. Wepchnął ją, jak gdyby nigdy nic, da kieszeni spodni khaki od Brooks Brothers i wymknął się z ga­binetu.

Pozostali chłopcy nadal słuchali trenera, który przechw;i lał się, ile razy jego żona była w ciąży.

by! mężem Blair nie wydarzyłoby się to wszystko. Jasne. Jakby małżeństwo uodporniało na zdradę.

- Hej, skarbie! - zawołał do Nate'a Jeremy. Podciągnął
dżinsy i wyciągnął z chłodziarki następnego heinekena. - Cho­
wasz w łazience dziewczynę, czy co?

Reszta chłopców spojrzała wyczekująco. Chociaż, podob­nie jak reszta, Nate był średnio rozgarniętym przystojniakiem, /.awsze sprawiał największe niespodzianki. Sam fakt, że zdo­bi zaliczyć Blair Waldorf i Serenę van der Woodsen, podnosił Jego status do niemal boskiego.

Nate uśmiechnął się słabo, machając do Jeremy'ego, żeby I7.ueil mu następne piwo. Gdyby zobaczyli, co ma w kieszeni, dopiero mieliby niespodziankę.


TA


0x08 graphic
zabawna rzecz wydarzyła się w yale cluh

- Jak dobrze panią widzieć, panno Waldorf - powitał ja
sztywny recepcjonista Yale Club. - Proszę za mną. Dominick
zajmie się bagażem.

— Dziękuję - odparła uprzejmie Blair, zadowolona, że ka­
zała Chuckowi zadzwonić i udając jej ojca, zarezerwować dki
siebie apartament raptem kilka minut przed ich przyjazdem.

Mogłaby oczywiście poprosić o to samego ojca, ale byt właśnie w Niemczech, gdzie kupował samolot czy samochód - nie była pewna - dla swojego nowego francuskiego chłopa ka, Giles'a. Nie chciała mu zawracać głowy.

Hol Yale Club był surowy i bez zbędnych ozdób, z podłog-i z biało-czarnego marmuru, białymi ścianami i kilkoma wysoki mi granatowymi fotelami w odcieniu Yaie. Blair trzymała fason, podczas gdy obsługa ganiała z jej bagażami i kluczami. Wy obrażała sobie, że jest Elizabeth Taylor, gdy była jeszcze pięk na, szczupła i olśniewająca i że właśnie przybyła do niewyszu kanego pensjonatu w małym miasteczku w Szkocji, gdzie kręciki nowy fdm. Mogła znieść staroświeckie, wysłużone wnętrza pod warunkiem, że większość czasu będzie spędzać w barze.

Ruszyła za ubranym w czarną kamizelkę i czarną muszka recepcjonistą do jednej z wykładanych boazerią wind i stuki

76

w milczeniu, czekając na zamknięcie drzwi, Modłiła się, żeby w jej apartamencie były wielkie szafy i przyzwoita pościel. To był właśnie jeden z tych niezręcznych, prozaicznych momen­tów, które sprawiały, że życie wydawało się jednym wielkim oczekiwaniem, aż wydarzy się coś wyjątkowego. No i właśnie wtedy, coś się wydarzyło.

- Chwileczkę! - zawołał wysoki barczysty chłopak, bieg­
nie do windy.

Miał krótkie, jasnobrązowe i lekko pofalowane włosy, I skórę opaloną na złoty brąz. Długie złociste rzęsy okalały jego błyszczące zielone oczy, a dziewczęce, różowe usta ładnie kon-Kłislowały z mocną męską szczęką.

- Dzięki - rzucił do recepcjonisty z brytyjskim akcentem.
Polem odwrócił się i stanął przodem do Błair, bezczelnie mie-
J»ąc ją wzrokiem przy dźwięku zamykających się drzwi win-
tty

Wygląda na to, że Elizabeth znalazła swojego Richarda Hurlona.

Blair zachwiała się lekko w złotych sandałkach od Mano-■, udy winda ruszyła w górę. Ależ czarujący brytyjski akcent. Juka piękna, wykrochmalona biała koszula i idealnie wypraso­wane dżinsy Helmuta Langa. Jakie śliczne półbuty z beżowej *korki. Jakie zlocistobrązowe włosy, jakie zielone oczy, co za W*rost! Był wyższą, przystojniejszą wersją Nate'a, a dzięki iWismu cudnemu akcentowi, jeszcze lepszą!

Czy nie mówiła, że ma dość facetów? Ale super, brytyjska Wersja Nate'a? Kto by się oparł?

Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. Chłopak odsu-■■ )l się na bok, żeby przepuścić recepcjonistę.

Proszę za mną, panienko - powiedział, gestykulując na ptnlr, by szła za nim.

Blair zawahała się. Jak zostawić tak smakowity kąsek?

n


Blair wyszła z windy i ruszyła za recepcjonistą, starająt się iść tak wolno, jak to tylko było możliwe. Nagle chłopak znalazł się tuż obok niej. Pięknie pachniał i wyglądał na zadu wolonego z własnej atrakcyjności.

Ich przewodnik zatrzymał się na końcu korytarza,

-To apartament panienki. Zaraz obok apartamentu jegu lordowskiej mości.

Lordowskiej mości?!

Anglik uśmiechnął się do Blair, wyjmując klucze.

-Lord Marcus Beaton-Rhodes -przedstawił się, wycia gając rękę. Blair od razu zauważyła, że nosi sygnet Yale. - Tu trochę krępujące, ale przyjaciele w Yale mówili mi Lord.

Lord. Poznajcie mojego chłopaka, Lorda. To mój mą/. Lord. Poznaliśmy się w Yale. Lord i jego śliczna żona bętl;| wypoczywali na jachcie na południu Francji ze swoją idealn.| rodziną, a potem zatrzymają się w letnim zamku w Kornwn lii...

-A ty?

Blair zatrzepotała gęstymi wytuszowanymi rzęsami, wy budzając się z rozkosznego snu na jawie.

- Blair Cornelia Waldorf - zaświergotała, dokładnie luk,
jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany'ego, kiedy pierw
szy raz przedstawiała się nowemu sąsiadowi, Paulowi Vai ja
kowi. -Na jesieni zaczynam studia w Yale.

- Aja właśnie skończyłem! - Lord Marcus wrzucił jcluca
do pokoju i zrzucił w progu buty.-A niech to, jestem spóźnia
ny nasquasha. ale... - Uśmiechnął się nieśmiało.- Może unio
wilibyśmy się na drinka dziś wieczorem?

Blair przytaknęła głową. Ledwo mogła uwierzyć we włas­no szczęście.

- A więc do zobaczenia na dole o siódmej.

Lord zamknął drzwi, a recepcjonista włożył w dłori Blair klucze do sąsiedniego apartamentu.

- Bagaże panienki zostaną za chwilę wniesione. Czy wszyst­
ko w porządku, panno Waldorf?

-A niech to diabli! - Usłyszała, jak lord wykrzykuje ze »woim uroczym, brytyjskim akcentem, rozbijając się po pokoju.

Blair wyobraziła go sobie, jak rozrzuca po całym aparta­mencie piękne, szyte na miarę, angielskie ubrania, szukając ttegoś, co mógłby włożyć na squasha. Gdyby była jego dziew-■ lyną, ułożyłaby mu koszule według kolorów, a buty alfabe­tycznie według projektantów, żeby nie musiał wszystkiego roz-Kucać, szukając jednej rzeczy.

No pewnie, żeby to zrobiła.

Weszła do swojego pokoju, padła na ogromne łóżko i na-»liichiwała. Rozejrzała się po pokoju, ogarniając szczegóły. Był flUly i szykowny, choć trochę zaniedbany, z naciskiem na za­niedbany. Złote akcenty na zasłonach i kapie, oraz wzór na tapecie w odcieniu królewskiego granatu, stanowiły nie do knrica udaną próbę nadania mu świetności. Nie była to Plaża, nic lulaj po sąsiedzku mieszka! angielski lord.

Tak, tak - wszystko wyglądało lepiej niż dobrze.


n


0x08 graphic
0x08 graphic
co robią dzieciaki, kiedy się nudzą w internacie

Była już piąta po południu, kiedy Jenny i jej ojciec dotarli do Croton School w Croton Faiis, w stanic Nowy Jork. Coty­godniowy wieczorek Rufusa, przy winie i poezji bitnikowskiej. który spędzał w towarzystwie swoich dziwacznych kumpli--poetów, zaczynał się za godzinę w Greenwich Viliage, wiec ojciec trochę się już denerwował. Jenny i tak chciała się go pozbyć, a ponieważ Croton znajdowało się raptem półtorej go dżiny jazdy pociągiem od Nowego Jorku, zaproponowała, żi' sama wróci do domu.

- Nie wysiadaj na Sto Dwudziestej Piątej - doradził ja Rufus, chociaż ten przystanek znajdował się najbliżej ich domu. Podał córce trzy dwudziestodolarówki. - Jedź na Grand Central, a potem złap taksówkę. I zadzwoń, jak będziesz wy jeżdżąc, lo powiem twojemu bratu, kiedy ma się ciebie spo dziewać.

Jak gdyby Dana w ogóle obchodziło, czy siostra wróci dn domu. Ostatnio byt tak zajęty, że ledwo pamiętał, że kiedy; byli przyjaciółmi.

ao

Jenny cmoknęła ojca w policzek. To słodkie, że tak się

0 nią troszczył, chociaż miała prawie piętnas'cie lat i sama mo­
gła o siebie zadbać.

- Miłego wieczoru, tato - powiedziała czule.

Pomachała mu na pożegnanie, kiedy odjeżdżał poobija­nym, granatowym volvo combi. Znowu odpicia trochę bluzkę, po czym weszła do uroczego domku wykończonego czerwoną deską ze złotą tabliczką na ciemnozielonych drzwiach, na któ­rej napisano Rekrutacja. Nie mogła się doczekać, żeby po­znać swojego przewodnika.

-Ty?! - zawołał z entuzjazmem męski gfos, gdy tylko otworzyła drzwi. - To ty!

Jenny rozdziawiła z niedowierzaniem swoje tadne czer­wone usta. Z drugiego końca staroświecko urządzonej recep­cji gapił się na nią pożądliwie, bardziej męski i mniej ekstra­wagancko ubrany, klon Chucka Bassa. Miał tę samą twarz, rodem z rekiamówki europejskiej wody po goleniu, te same Ulizane do tylu ciemne włosy, ten sam zarozumiały uśmiech i Len sam perwersyjny błysk w oku. Podszedł do niej i wyciąg­nął dłoń. Na małym patcu prawej dtoni błysnął złoty sygnet

1 monogramem.

- Będę twoim przewodnikiem. Nazywam się Harold Bass.
Mów mi Harry. Pewnie znasz mojego kuzyna, Charlesa Bassa,
mówią na niego Chuck. Wszystko mi o tobie opowiedział.
( oczywiście, widziałem twoje zdjęcia w sieci.

O Boże.

Jenny zmusiła się do uśmiechu. Zeszłej jesieni Chuck Bass prawie pozbawił ją dziewictwa w damskiej toalecie w daw­nym budynku Barneys, w czasie jej pierwszego balu charyta­tywnego i Jenny nadal trochę się go bała. Ale Bassowie byli wpływową rodziną z Upper East Side, słynącą z filantropii, dekadencji i nietuzinkowego rozrywkowego trybu życia swoich

ft Nie ?arrzyma.s?.mnie... g ]


0x08 graphic
pochrzanionych latorośli. Jeśli kuzynowi Chucka podobało się w Croton, to prawdopodobnie była to szkoła, jakiej Jenny szu­kała.

- Nie zniechęcaj się. że wszystko wygląda tu lak sztywno.
Jenniter- doradził jej Harry, błyskając białymi zębami. Wsu­
nął ręce do kieszeni ładnych, jasnoniebieskich płóciennych
spodni od Zegnii, do których nosił słomkowe klapki, bard/n
w stylu kogoś", kto właśnie wybiera się na plażę. - W zasadzie
imprezujemy osiemdziesiąt procent czasu, śpimy piętnaście,
jemy pięć procent, a uczymy się w wolnej chwili, czyli właści­
wie nigdy.

Jenny uśmiechnęła się szeroko. To brzmiało nieźle. Cał­kiem nieźle.

Harry Bass zacisnął usta i przechylił głowę.

- Chodź. Chciałbym, żebyś poznała parę osób.

Serce jej waliło, tak się nie mogła doczekać. Ruszyła za Harrym. Wyszli z domku i zeszli długą, wysypaną kamykami dróżką, która skręcała za rzędem ładnych ceglanych budyn­ków z czarnymi drewnianymi okiennicami. Dróżka przeszhi w wąską, bitą ścieżkę, która biegła brzegiem urokliwego sta wu z kaczkami ku lasowi.

- Jeszcze kawałek - wyjaśnił Harry.
Klapki uderzały w jego nagie pięty.

Jenny się zawahała. Zastanawiała się, co u licha mogli ro bić w środku lasu ludzie, których miała poznać. Czy miału wziąć udział w jednej z tych dziwnych ceremonii szkół z inter natem, o których tyle czytała, czymś w rodzaju wspólnejio ogniska i pływania nago o północy? Pośrodku stawu dzik;i kaczka krzyżówka głośno kwakała na zwykłą brązową kac/ kę, próbując zwrócić na siebie uwagę. Jenny zdumiewało, jak dziwnie było spędzać dzień na wsi, po tylu lalach przeżytych prawie wyłącznie w mieście.

- Dokąd idziemy?! - zawołała do Harry'ego, usiłując do­
trzymać mu kroku.

Nim zdążył jej odpowiedzieć, kilkanaście metrów przed nimi na ścieżkę wyszła dziewczyna w jaskrawoczerwonym bikini.

- Hej, Bass! - zawołała tak głośno, że liście niemal zatrzęs­
ły się na drzewach. - Ty i twoja dziewczyna lepiej zbierzcie
tyiki w troki i chodźcie tu, nim skończymy, wiesz co!

-Idziemy! - odkrzyknął Harry. Zaśmiał się do Jenny. -Chodź. Wiesz, że chcesz.

Nawet mówił jak jego kuzyn.

Teraz, kiedy Jenny wiedziała, że nie będą z Harrym sami w lesie, odzyskała pewność siebie. W cieniu drzew zrobiło się chłodniej i pachniało wilgotnym mchem. Po chwili natrafili na (trupę pięciu chłopaków i czterech dziewczyn, siedzących w krę-liii. w samych kostiumach kąpielowych, albo w szortach i T-shir-Inch. Reszta ich ubrań leżała porozrzucana wokół pobliskiego drzewa. Niektórzy pili piwo z puszek, inni palili papierosy. Wszyscy wyglądali na mocno zadowolonych. Dziewczyna W czerwonym bikini - chuda i blada, z długimi lśniącymi, ja-mobrązowymi włosami i pięknymi piwnymi oczami - wycią­gnęła do nich rękę.

- Jeszcze minutka i wiesz, kto się po nie zjawi - powie­
działa z radosnym uśmiechem.

Jenny spojrzała na dłoń dziewczyny, na której leżały małe biiilc pigułki.

-Rządzisz April. - Harry zgarnął tabletkę ecstasy z ręki tl/lewczyny i włożył do ust. - Dalej, Jennifer- ponaglił Jenny, wskazując na wyciągniętą rękę April, - Im szybciej łykniesz jfcjną. tym szybciej zakochasz się we mnie. - Uśmiechnął się UHiuńsko. - To znaczy, w szkole.

Czyżby?



49

83


0x08 graphic
Jenny już wcześniej proponowano narkotyki. Raz nawci trochę się ujarała, z Nate'em Arehibaldctm, tego dnia, kiedy się poznali na Owczej Łące w Central Parku. Zakochała się w nim wtedy i kochała go, dopóki w sylwestra nie złamał jej serca. Pewnie gdyby nic paliła z nim trawki, rozumiałaby, że dopiero się poznali i że powinna go lepiej poznać, nim go pocałuje.

Wzięła tabletkę ecstasy z ręki April, nie mając najmniej­szego zamiaru jej łykać. Pigułka była tak malutka, że nikt nic zauważy.

- Pychota - zagruchała z udawanym zachwytem. Przycis­
nęła dłoń do ust i pozwoliła tabletce spaść prosto do przepast­
nego rowka między piersiami, miseczka podwójne D.

Zawsze wiedzieliśmy, że kiedyś ten biust się przyda.

- Wlas'nie zamierzaliśmy zagrać w Chodzi lisek koło drogi
-
oznajmił poważnie jeden z pijących piwo chłopaków, zupeł­
nie jakby organizował przyjacielski mecz futbolu. Miał na so­
bie tylko zaróżowiastoniebieskie kolarki. Ze swoimi guzowa­
tymi mięśniami, ogoloną głową i intensywnym spojrzeniem
błękitnych oczu wyglądał jak uczestnik Tour de France. - Za
gracie?

Jenny miała przeczucie, że to nie była pierwsza pigu)k;i ecstasy, którą Harry łyknął tego popołudnia. Już miała go ode pchnąć, gdy zdała sobie sprawę, że powinna chociaż udawać, że wzięła tabletkę. Inaczej wszyscy się zorientują. Kłopoi w tym, że nie wiedziała, jak szybko działał proszek.

- Super! - pisnęła. - Gramy!

Usiadła w kręgu, między pulchnym Japończykiem w kra ciastych bermudach z fajną długą fryzurą, a muskularnym chło pakiem w kolarkach. Wszyscy szczerzyli zęby, jakby ich bolały

April zrobiła mały, różowy balon z gumy, a potem klasnę­ła w dłonie.

-Okay, ludzie, zaczynamy!

Zaczęła obchodzić krąg od zewnątrz zgodnie z ruchem wskazówek.

- „Chodzi lisek koło drogi, cichuteńko stawia nogi. Nic
nikomu nie powiada, do kurnika się zakrada...!"-krzyknęła,
klepiąc Japończyka z fajną fryzurą i rzucając się do ucieczki.
Chłopak skoczył na równe nogi, dogonił ją, złapał i powalił na
ziemię. Leżeli tak chwilę, dysząc i trochę się obmacując.

Jenny zauważyła, że nikt z pozostałych nie zwraca na nich uwagi. Ryli zbyt zajęci żuciem gumy, albo chichotaniem i wza­jemnym masowaniem po plecach. Po chwili Jenny również poczuła czyjąś' dłoń na plecach. Pod bluzką.

I tak miała do rozpięcia jeszcze tylko trzy guziki. W prze­wodniku napisali prawdę - to była naprawdę zakręcona szko­lił. I może gdy już się do niej przyzwyczai, okaże dokładnie lym, czego Jenny potrzebowała.

-Cudo - mruknął Harry, gdy Jenny złożyła równiutko bluzkę i położyła obok siebie na trawie.

Wyraz jego twarzy stanowił doskonałą ilustrację powie­dzenia „gapić się jak sroka w gnat".

- Teraz ty - zarządziła Jenny.

Czuła się pewniej, bo wiedziała, że jest jedyną trzeźwą Dsobą w lesie. Cóż, prawie jedyną,



81

6b



0x08 graphic
- Co wy tu do cholery robicie?! - zadudni! niski głos.

Wysportowany mężczyzna o ciemnych kędzierzawych wło­sach i ciemnym wąsiku szedł boso ścieżką, w wypłowiałych Levi-sach i przetartej jasnoniebieskiej koszuli rozpiętej do połowy piersi.

April usiadła prosto i wytarła usta. Jej brązowe oczy lśniły.

- Hej, panie Tortia.

Pan Tortia nie wyglądał na tak wściekłego, jak sugerował­by jego ton. Właściwie to sprawiał wrażenie, jakby chciał się do nich przyłączyć.

- Coś przegapiłem? - zapytał z zapałem. Po chwili zauwa­
żył Jenny. - A ty to kto, jeśli można wiedzieć?

Harry pogłaskał Jenny między łopatkami.

- Potencjalna uczennica. Chyba wzięła pana działkę.
Jenny skrzyżowała ręce na piersiach. Tak naprawdę jego

działka tkwiła gdzieś w cielistym, superwzmacnianym staniku z fiszbinami i nieocierającymi superszerokimi ramiączkami, ale Jenny nie zamierzała chwalić się tą informacją.

Pan Tortia wyjął coś spomiędzy poplamionych tytoniem zębów i ze złością pstryknął w trawę. Wyglądał na nieźle wku­rzonego.

- To szkoła, nie klub ze striptizem. Ubieraj się - warkną!
na Jenny.

Z przyjemnością.

Jenny złapała swoją śliczną, japońską bluzeczkę, wstała. wsunęła ręce w rękawy i zapięła się pod samą szyję. Kim dn cholery jest ten facet, zastanawiała się z cichym oburzeniem.

- Nie myślisz chyba poważnie o wstąpieniu do tej szkoły
- stwierdził pan Tortia, Wąsy miał pozlepiane od potu i śliny.
Croton szczyci się dyskrecją, a nasi uczniowie to śmietanka
towarzyska kraju.

86

Jenny spojrzała na siedzących wokół uczniów Croton, ich nagie pępki i sterczące sutki, na ich żujące gumę usta, rozanie-lone od ecstasy twarze i wyczerpane chwilą zabawy ciała. Dyskrecja? Śmietanka towarzyska? Raczej śmietanka popa-prańców. Jakim prawem ten gość z wąsem mówił jej, czy może tu chodzić, czy nic?

- Jest pan tu nauczycielem czy,..? - zapytała uprzejmie.
Pan Tortia przykucnął i wyciągnął dłoń do April, która

podała mu listek gumy. Znowu wstał.

- Tak się składa, że jestem dyrektorem tej szkoły - odparł
beznamiętnie. Skubnął się za wąsy i po raz pierwszy uśmiech­
nął do Jenny. - Pierwsza lekcja dyskrecji: nie wspominamy
nikomu o tym małym incydencie. Zrozumiano?

Jenny kiwnęła głową bez słowa.

Pan Tortia uniósł ręce i pomachał odwróconymi wierzchem dłońmi, niczym angielska królowa.

- Arrivederci, dziewczynko - zanucił, odprawiając ją.
Harry wyciągnął rękę i poklepał Jenny w pupę.

- Jedź ostrożnie - powiedział czule, chociaż była ewident­
nie za młoda na prawo jazdy.

Arrivederci, popaprartcy!

Trzęsąc się ze złości, ruszyła ścieżką przez las, Z całego serca żałowała, że przy stawie z kaczkami nie ma przystanku metra. Mogłaby machnąć kartą miejski}, złapać kolejkę numer trzy i wysiąść na rogu Dziewięćdziesiątej Szóstej i Broadwayu i zdążyć do domu na Idola. Kaczka z krzyżówką zakwakała do niej drwiąco, gdy Jenny pospiesznie mijała staw. Zupełnie jak­by mówiła „Śmietanka towarzyska! Śmietanka towarzyska! śmietanka towarzyska!"

Jenny wyciągnęła komórkę i wybrała numer do informa-Cji.

- Taksówki. Croton Falls, Nowy Jork - powiedziała.

87


Jenny zapisała w komórce numer do jedynego serwisu z li­muzynami w Croton. Mając pieniądze ojca i trochę własnych, może namówi kierowcę, żeby zawiózł ją do domu.

Kto powiedział, że ona nie należy do śmietanki towarzy­skiej?

V eksperymentuje z podwójną dawką szczęścia

Kiedy Aaron wrócił z próby zespołu, Vanessa stała przy umywalce w łazience i przyglądała się swoim włosom - tu­dzież ich brakowi - w okrągłym, nakrapianym pastą do zębów lustrze. Była jeszcze mokra po prysznicu. Zmyła z siebie stę-chły zapach Dana i z przerażeniem stwierdziła, że sprawia jej przyjemność fakt, iż Aaron o niczym nie wie.

Jeśti być już złą dziewczynką, to naprawdę złą.

- Ładny ręcznik - zauważył Aaron, całując ją w kark.
-Dzięki. - Vanessa zatrzepotała rzęsami i położyła ręce

na biodrach, niczym modelka zachwalająca lawendowo-czar-ny ręcznik w kwiaty, jeden z wielu, które Blair kupiła do ich mieszkania w czasie swojego krótkiego, ale miłego pobytu.

t

Aaron objął ją w talii. - Znalazłaś' prezent ode mnie?

Wyglądał słodko w pomarańczowym T-shircte i luźnych, zielonych, wojskowych spodenkach. Pachniał sianem przez ziołowe papierosy, które ciągle palii.

- Biair wyprowadziła się - oznajmiła mu spokojnie, igno­
rując pytanie o tandetny pierścionek, który zostawił rano na

89


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic

blacie kuchennym. - Nie mogła dłużej wytrzymać" tak daleko od Barneys, w dodatku w domu bez widny i z graffiti na drzwiach.

- Cóż, trudną ja winić. - Aaron uśmiechnął się do ich od­
bicia w lustrze. Dwie ciemne ogolone głowy, dwie pary brązo­
wych oczu, dwoje wąskich czerwonych usi. - Dostałaś moje­
go e-maila?

Moglibyśmy być bliźniakami, pomyślała Vanessa i nagle zrobiło jej się nieswojo. Przypomniała sobie tą dziwaczną książkę V.C. Andrews, którą czytała, mając dwanaście lat -historie o bracie i siostrze, których zamknięto razem na stry­chu, aż w końcu urodziły się im bliźniaki.

- Blair chce być naszą mówczynią. Jeśli nie zjawię się na
rozdaniu dyplomów, zabije mnie.

Aaron przewrócił oczami, opuścił popękaną, białą pokry­wę muszli klozetowej, usiadł i westchnął.

-To nie tak. Jesteśmy przyjaciółkami. Poza tym - Va-nessa szybko zmieniła temat - myślę, że jeżdżenie po kraju, mieszkanie w namiocie i takie tam brzmi... super. - Schowa­ła ręce, mając nadzieję, że Aaron zapomni o pierścionku. -To znaczy, dopóki jest łazienka i prysznic, z których możemy skorzystać.

Wygląda na to, że nie do końca rozumie znaczenie słow;i ,, biwakować".

90

Serio? - Aaron wsiał i uśmiechnął się szeroko, odwraca­jąc ją do siebie. - Więc... nie masz nic pod tym ręcznikiem? -zapytał, całując ją w szyję i ramiona.

Vanessa wiedziała, że powinien ją przytłaczać ciężar odra­żającej zdrady. Dan wyszedł raptem godzinę temu, A teraz była z Aaronem, swoim prawdziwym chłopakiem i udawała, że prysznic po południu to normalna rzecz, chociaż zwykle brała go tylko rano. Może traciła głowę, a może bycie jednocześnie z Aaronem i z Danem było bardziej podniecające.

Aaron odkręcił prysznic i ściągnął koszulkę.

- Myślę, że oboje musimy porządnie się wyszorować. -Pociągnął za ręcznik Vanessy. - Chodź, umyję ci włosy.

Ręcznik upadł na podłogę, a Vanessa roześmiała się głoś­no, zadziwiona tym, jak mało czuła się winna. Prawda była tuka, że w nieodległej przyszłości miała rzadko widywać obu chłopców, czemu więc nie nacieszyć się nimi teraz, kiedy byli na wyciągniecie ręki, najczęściej nadzy?

Po gorącym prysznicu Aaron zajął się gotowaniem kro­kietów z pszenicy o smaku kurczaka, frytek ze słodkich ziem­niaków, a Vanessa wzięła się do montażu swojego ostatniego projektu filmowego: serii wywiadów z uczniami ostatnich klas jConstance i innych prywatnych szkół, które nagrywała przez kilka miesięcy.

Niektóre z rozmów były zabawne i inteligentne, ale nie­które można było źle zinterpretować, jeśli nie znało się danej ■Oby. Postanowiła zacząć od rozmowy z Blair. Waldorf wy­siadała po prostu niesamowicie, gdy tak siedziała przed fon-lunną Bethesda w Central Parku, w czarnej koszulce polo I w długich kolczykach z jadeitów i kryształów Swarovskie-flo. Gdzieś w tle grupka chłopców z odsłoniętymi torsami gra­ła we frisbee, a wyciągnięte u ich stóp leżały dziewczyny w bi-kini.

91


0x08 graphic
- Dla mnie tu nie chodzi tylko o seks, ale o całą moją przy­
szłość. Yale i Nate to dwie rzeczy, których zawsze pragnęłam...
- oznajmiła Blair. Zabrzmiało to naprawdę dziwacznie. - Jeśli
się nie dostanę... Ktoś mi za to zapłaci, do cholery. To właści­
wie moja jedyna Szansa na szczęście. Chyba na nią zasłuży­
łam, nie?

Zbliżenie na stukniętą kreiynke.

Vanessa się skrzywiła. Oczywiście, film był niezły, ale bio­rąc pod uwagę, jak ułożyły się sprawy z Nate'em. zraniłaby uczucia Blair, gdyby go wykorzystała.

Aaron wyszedł z kuchni z kawałkiem marchewki w ustach i zajrzał Vanessie przez ramię na ekranik kamery.

- Kiedy kawałek ze mną?

Vanessa przewinęła do wywiadu z Aaronem, który zrobiła pewnej nocy w swojej sypialni - to tłumaczyło, dlaczego miał na sobie tylko prześcieradło w lawendowe i seledynowe pasy. Wywiad zrobili, zanim ściął włosy, więc jego krótkie dredy sterczały na wszystkie strony.

-Czuje się naprawdę zadowolony z siebie, odkąd dosta­łem wiadomość z Harvardu - mówił do kamery roznegliżowa­ny Aaron. - Kiedyś byłem chudym dzieciakiem z klamrami na zębach i rozczochranymi włosami, a teraz czuję się jak król. To prawdziwy czad!

Gratulujemy, facet. Szczerze gratulujemy.

Zadzwonił minutnik przy piekarniku.

- Wyszedłem jak ostami dupek - spokojnie stwierdził
Aaron i wrócił do kuchni. - Ale możesz to wykorzystać. Ńie
mam nic przeciwko.

Vanessa wróciła do kawałka z Blair, przeglądając go ra/ za razem. Próbowała tak zmontować materiał, żeby przyjaciół­ka nie wyszła na skończoną jędzę. Może i nie była już z Na­te'em, ale w końcu dostała się do Yale. Kiedy Vanessa przewi-

9'i

jala film, słuchając wypowiedzi koleżanek z klasy i pozosta­łych rówieśników, ich prześmiesznic egocentrycznych wywo­dów i smutnych prawd, miała coraz większą ochotę iść na roz­danie dyplomów. Nie żeby specjalnie przepadała za grupowym obściskiwanicm się i białymi sukienkami, ale wydawało jej się, że byłoby nic fair odpuścić sobie dzień, na który czekała od kiedy pojawiła się w Constance Billard.

A zabawianie się z dwoma chłopakami jest fair?


0x08 graphic
Profesor Pierre Papadametriou

Wydział literatury angielskiej, Evergreen State College

2700 E\/ergreen Parkway, NW

Olympia, WA 98505

Daniel Humphrey

815 West EndAvenue, m. 8D

Nowy Jork, NY 10024

Drogi Danielu

Tak bardzo zależało mi na zatrudnieniu Pana jako moje­go asystenta na lato, że zapomniałem Panu wspomnieć, na jaki temat piszę książkę. Chodzi o erotyki. A ściślej mó wiąc. o rozwój poezji, o uprawianiu seksu na przestrzeni wieków. Interesuje mnie to, ponieważ wykładam poezję i biologię, no i jestem Grekiem! Książka nie ma jeszcze ty­tułu, ale może pomoże mi Pan wymyślić coś ciekawego! Nie wyjaśniłem też, że będzie Pan mieszkał w małym domu z dwoma psami - Platonem i Platonem juniorem - ora/ moim synem, Mickiem, jako że studenci nie mogą wprowa­dzać się do akademików do końca sierpnia, kiedy zacznij się spotkania orientacyjne dla pierwszego roku. Hamak wisi już na strychu, więc proszę przyjeżdżać! Będziemy się do brze bawić przy domowej roboty ouzo mojego syna!

Pozdrawiam,

Pierre

D wybiera prawdziwy seks zamiast wierszy o seksie

Dan siedział na końcu sali na zajęciach z angielskiego dla zaawansowanych. Trzęsły mu się ręce, gdy po raz kolejny czy­tał list. Profesor Papadametriou sprawiał wrażenie miłego czło­wieka i pewnie byłby dobrym opiekunem naukowym. Dan bez Irudu potrafił sobie wyobrazić, jak popija wino z profesorem, podczas gdy ten opowiada o upadku Troi, a jego syn faszeruje liście winogron, czy coś w tym stylu. Sęk w tym, że Dan nie chciał już wyjeżdżać do Evergreen. W ogóle.

-Dan, czy mógłbyś nas os'wiecić i powiedzieć, kim jest narrator w tym wierszu? - zapytała pani Soiomon.

Miała na sobie obcisłą koronkową sukienkę mini bez ręka­wów. Jej niemal przezroczyste, pałąkowate ręce i wystające Npod sukienki kośdiste nogi sprawiały, że wyglądała jak wiedź­ma z kreskówki na Halloween. Nawinęła pasmo mysich blond włosów na palec w geście, któremu -jak pewnie sobie wy­obrażała - Dan nie polrafii się oprzeć. Pani Solomon poważnie kię w nim podkochiwała i za każdym razem, gdy podejrzewa­li), że Dan nie uważa, tupała jak nadąsane dziecko i zadawała mu pytania, domagając się uwagi.


93


\


0x08 graphic
Dan nie orientował się nawet, o jakim utworze mowa, ale wiedział, że chodzi o Roberta Frosta, którego większość wier­szy znał na pamięć.

-Nawet ja odpowiedziałbym lepiej - zakpił Chucie Bass z przodu klasy, gdzie postanowił siedzieć każdego dnia aż do końcowych egzaminów, w ostatnim, desperackim wysiłku zdo­bycia z angielskiego czegoś więcej niż mierny.

Chuck miał na sobie bermudy w pomarańczowo-białą kra­tę, białą koszulkę polo, buty z białej, lakierowanej skóry i taki sam pasek. Był to strój, w jaki ubrałaby swojego trzyletniego synka matka z Park Avenue, wyruszając do kościoła, tyle że Chuck sam go sobie wybrał. Cukiereczek siedział u niego na kolanach w maleńkiej tiarze z górskich kryształków.

Dan wzruszył ramionami. Był ponad wredne docinki Chueka i nachalne zadurzenie pani Solomon. W rzeczywisto­ści, był tak pochłonięty miłością do Vanessy, że nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.

Ups.

W metrze zaczął pisać mowę na rozdanie dyplomów, wzo­rując się chyba na wszystkich głupich przemowach, jakie kiedy koiwiek słyszał w filmach. Jesteśmy przyszłością. Przepust ką do udanego życia jest dobre wykształcenie. Świat czeka na nas ze wszystkim, czego może nas nauczyć. Ale to było zanim kochali się z Vanessą na dachu. Teraz był całkiem pewny, że zmieni temat. Bo jak mógłby nie napisać o miłości?

Podwójne ups.

Zerknął znowu na łist, wziął poobgryzany długopis i zna iazł czystą kartkę w skoroszycie.

Drogi Profesorze Papadametńou!

Dziękuję za propozycję pracy z Panem tego lata. Nie­stety moje sprawy tak się ułożyły, że nie będę mógł jej przy­jąć, Bardzo chciałbym poznać kiedyś Pana. Pańskie psy i syna. Do tego czasu życzę wszystkiego najlepszego i po­wodzenia w pracy nad książką.

Pozdrawiam,

Danie! Humphrey

PS Dołączam wiersz, który może Pan wykorzystać w swojej książce.

Znalazi kolejną czystą stronę. Widok z dachu

Stąd jest lepszy widok. Na jej fabryki, jej rzeki. Gdyby jej pagórki nie zasłaniały, Zajrzałbym w okna domu po drugiej stronie ułicv. Zobaczyłbym kobietę nalewającą mleko, kiedy nakrywa do stołu.

O tak. Stół. Tam. Widzę stąd wszystko. Tam. Tak. Właśnie tanu

Dan nie był pewny, czy ma dość odwagi, by wysłać tak ewidentnie erotyczny wiersz człowiekowi, którego nigdy na­wet nie spotkał, ale byłoby fajnie, gdyby profesor Papadame-iriou wykorzystał ten kawałek w swojej książce.

Pani Solomon usiadła przy biurku i oparła spiczastą, brzyd­ką brodę na dłoniach, kompletnie załamana, bo założyła dla Dana swoją najseksowniejszą sukienkę, a on przez ostatnie czterdzieści minut ledwo na nią spojrzał.



96

7 Nie zatrzymasz mnie... 9/


0x08 graphic
-Otwórzcie zeszyty. Macie dziesięć minut, żeby napisać coś na dowolny temat - powiedziała z nietypową dla siebie wspaniałomyślnością.

Zwykle brzęczała na temat Wordswortha albo innego mar­twego poety jeszcze przynajmniej pięć minut po dzwonku, czym doprowadzała chłopców do białej gorączki. Dan wyko­rzystał tę okazję i zaczął pisać nową mowę na rozdanie dyplo­mów.

Panie i panowie, zebraliśmy się tu dziś, aby świętować zakończenie pierwszego rozdziału w naszym życiu i rozpo­częcie drugiego. Już wiemy, co nas czeka. Cztery lata col-lege'u, a potem kolejne rozdanie dyplomów. Ale, nip nip hura! W międzyczasie będzie czas, by się zakochać...

Hip hip hura? Potrójne, gigantyczne ups.

kim jest ten chłopak?

a

Godzina wychowawcza była ostatnią wtorkową lekcją naj­starszej klasy Constance Billard i odbywała się w ich świetlicy nad biblioteką. Był to pokój bez okien, który pełnił kiedyś funk­cję magazynu, dopóki nie oddano go najstarszym dziewczę­tom, żeby miały gdzie odpocząć i uciec od młodszych koleża­nek. Nie było z nimi żadnego nauczyciela, więc nikt nie słuchał Mimi Halperin, dziarskiej, ale beznadziejnej, przewodniczącej ostatniej klasy, która informowała dziewczyny o ich przywile­jach w czasie sesji egzaminacyjnej.

- Przez cały tydzień żadnych mundurków, dziewczyny. A do szkoły musimy przychodzić tylko na egzaminy. Super, co? - Mimi klasnęła w pulchne dłonte i odgarnęła grube czar­ne włosy za swoje dziwnie matę uszy.

Dziewczyny ziewnęły i spojrzały na zegarki. Chciały już wyjść, by kontynuować poszukiwania idealnej sukienki na rozdanie dyplomów albo popracować nad opalenizną. Jesz­cze w trzeciej klasie Mimi była klasową maskotką i kumplo-wala się ze wszystkimi, ale teraz, kiedy dziewczyny dorosły, żadna nie uważała jej za zabawną. Mimo to, glosowały na nią jako przewodniczącą, bo tylko ona miała ochotę sprawować tę funkcję. Ponieważ liczyło się to w papierach do college'u,


0x08 graphic
rola przewodniczącej klasy była bardzo prestiżowa, ale nie w ostatniej klasie. Przewodnicząca musiała zjawiać się na na­radach samorządu raz w tygodniu, o wpół do ósmej rano, oraz. pomagać w organizowaniu wszystkich szkolnych imprez, ta­kich jak kiermasz książek czy zbiórka na fundusz stypendial­ny. Było z tym mnóstwo pracy i teraz, pod koniec ostatniej klasy, kiedy dziewczyny podostawały się już do college'ów, miały to w nosie.

- Co więcej, 2 przyjemnością ogłaszam, orkiestra tusz!, że
naszą mówczynią zostaje... Blair Wałdorf! Hurra, Blair! -
Mimi podskoczyła na krótkich, grubych nóżkach i zaklaskała
w powietrzu, jakby stała się najlepsza rzecz na świecie.

A masz, ty głupia zdziro, promieniała w duchu Blair, pa­trząc na tył głowy Sereny, Dobrze ci tak, ty wstrętna sabota­ży stk o.

W świetlicy huczało od plotek, gdy dziewczyny omawiały wyniki glosowania. Żadna tak naprawdę nie chciała, by to Blair była mówczynią, bo cała mowa będzie o niej samej, ale wątpi­ły, czy Serena zdołałaby złożyć dwa zdania do kupy.

Nie chodziło jej o chorobę weneryczną, ale o to, czy Se rena rzeczywiście odpadła z wyścigu. Blair nie chciała przed łużać zajęć, bo miała tylko pięć minut, żeby się przebrać, przypudrować, uszminkować i wyperfumować na spotkanie z niezwykle przystojnym angielskim lordem, który obiecał, że

'00

pójdzie z nią szukać sukienki. Poprzedniego wieczoru przy maitini lord Marcus wyznał, że zupełnie położył mecz squa-sha, bo przez cały czas myślał tylko o niej. Ona z kolei przy­znała. że gdy tylko wypakowała laptopa, wyszukała informacje nii jego temat w Google'u. Jego rodzina, Beaton-Rhodeso-wie. byli właścicielami największej fabryki tekstyliów w An­glii i mieszkali w wielkiej, zabytkowej posiadłości pod Lon­dynem. Mieli też willę pod Mediolanem i dom przy płazy na Harbadosie. Rodzice Marcusa byli bliskimi przyjaciółmi ro­dziny królewskiej, a sam Marcus uczestniczył w pogrzebie księżnej Diany. Magazyn „HelJo!" umieścił go na liście naj­bardziej pożądanych młodych kawalerów w Anglii, więc była zdecydowana go zdobyć, nim dorwie go któraś z tych chci­wych angielskich zdzir. Ałe najpierw musiała się dowiedzieć, By została mówczynią, bo pokonała Serenę, czy po prostu była Myną kandydatką. Wbiła wzrok w byłą przyjaciółkę i powtó­rzyła:

- Czy to prawda?

Serena poprawiła się na krześle, obciągając spódniczkę mundurka na gołe kolana i podciągając na siłę krótkie blado-ż.óite skarpetki, przez co wyglądały zupełnie dziwacznie. Chciała, by jej akt męczeństwa przeszedł niezauważony. Teraz wiedziała o tym cala klasa.

Miała na sobie czarny top bez stanika i powinna była zo-Mać odesłana do domu za niewłaściwy strój i brak mundurka. Zazwyczaj takie spotkania doprowadzały ją do szału, ałc ostat­nio nachodziła ją taka nostalgia w związku z zakończeniem ■koty, że nawet ją to bawiło.

- Tak - przyznała Blair. - Chciałam.

101


0x08 graphic
Vanessa przewróciła oczami i lekko szturchnęła przyjaciół­kę łokciem.

Nie mogła się już doczekać, żeby wyskoczyć" z mundurka i włożyć obcisłe, białe rybaczki Juicy Couiure oraz zielony top bez pleców Marni, które kupiła z myślą o zakupach z lordem Marcusem.

Serena rzuciła Vanessie pełne wdzięczności spojrzenie. Naprawdę nie chciała robić zamieszania. Może, kiedy Blair zastanowi się nad tym później - lata później, kiedy obie będą już siwymi staruszkami i na stare lata przeniosą się na Mus tique albo w inne słoneczne miejsce - będzie ją trochę mniej nienawidziła,

Po godzinie wychowawczej dziewczyny zebrały się przed wielkimi, niebieskimi drzwiami Constance Billard. Nadal ploi kowały o wyborze mówczyni. Nie mogły przy tym nie zauwa żyć ślicznego, wysokiego, złotowłosego chłopaka, który stal na chodniku raptem parę kroków od nich, w idealnie wypraso wanych dżinsach i słodkiej koszuli w łososiowo-białą kratę od Thomasa Pinka. Blair przemknęła obok koleżanek, ubrana zu pełnie inaczej niż w szkole, zbiegła po schodach i ku komplei nemu zaskoczeniu zgromadzonych pocałowała chłopaka w po­liczek.

- Milo cię widzieć - zaśmiał się lord Marcus, chwytajai
ją za ramiona i z uznaniem omiatając wzrokiem od stóp do
głów,

Blair zaczerwieniła się aż po same czubki jasnozielonych pantofli Kale Spade. Boże, on był jak marzenie - był nawe) lepszy od chłopaka, który grał w wyimaginowanym filmie, rozgrywającym się w jej głowie. Istniał naprawdę, był ary

102

stokratą i był bardziej doskonały, niż Nate kiedykolwiek mógłby być.

Poprzedniego wieczoru w Yale Club, kiedy zaczęła już nie­wyraźnie mówić od nadmiaru drinków, poprowadził ją za rękę uż do ich apartamentów i, nim powiedział dobranoc, pocało­wał delikatnie w dłort. Blair tak zakręciło się w głowie, że pu-ftciła pawia. Jak coś tak nieprzytomnie seksownego mogło przychodzić mu /. taką łatwością? Z trudem powstrzymała się przed rozwaleniem oddzielającej ich ściany wielką fryzjerską miszarką Vidai Sassoon i skoczeniem prosto na niego.

Grupka uczennic ostatniej klasy stłoczyła się razem w iden­tycznych jasnoniebieskich mundurkach z krepy. Wyglądały tro­chę jak gołębie siedzące w rządku na okapie szkolnego dachu, Itdy tak z niedowierzaniem przyglądały się Blair i jej przystoj­nemu, brytyjskiemu lordowi.

- Czy ona zmajstrowała go sobie w laboratorium, czy co?
dopytywała się Laura Salmon z mieszaniną zazdrości i po-

tl/iwu. Obciągnęła na piersiach ażurową, białą bluzeczkę W nieudolnej próbie zwrócenia uwagi swoją nową, czerwoną burdotkę DKNY

- Jest po prostu idealny - sapnęła Isabel Coates, wyciąga­
ne wsuwki, które przytrzymywały jej odrastającą grzywkę. -

/.ułożę się, że zmywa naczynia w Yale Clubie albo coś takie­go.

- Nie, ale jest Serena - słusznie zauważyła Isabel.
Dziewczyny odwróciły się, żeby spojrzeć na Serenę. która

wliisnie wychodziła ze szkoły. Poprawiła słuchawki małego

103



różowego iPoda i zamrugała wielkimi niebieskimi oczami. Jej diugie jasne włosy lśniły w gorącym słońcu. Pomachała do dziewczyn i zaczęła ostrożnie schodzić po schodach, aż zoba­czyła Blair, tulącą się do swojego brytyjskiego przystojniaka. Lord Marcus miał już zatrzymać dla nich taksówkę do bu­tiku Oscara de la Renty na rogu Madison i Sześćdziesiątej Szó-stej, gdzie obiecał pomóc Biair w wyborze sukienki, gdy Blair złapała go nagle za koszulę, prawie ją z niego zrywając.

- Pocałuj mnie. Teraz - zażądała. Oczywiście, było to tro­
chę niespodziewane, w końcu dopiero wczoraj się poznali, ak
czy przez to nie bardziej romantyczne?

Albo bardzo, bardzo dziwne.

Blair zamknęła oczy, oczekując pocałunku. Oczywiście nu-była jeszcze zakochana. Kochała tylko wyobrażenie lorda Marcusa. Ale ich pierwszy pocałunek trwał dłużej niż te ni ekranie, smakował lepiej niż stek z frytkami i okazał się o wir' le przyjemniejszy od marzeń na jawie. O wiele, wiele przy jemniejszy. Z pewnością niedużo brakowało, żeby naprawdę się w nim zakochała. Była już niemal zadurzona.

Obok nich do krawężnika podjechała taksówka. Marcu* nada) całował Blair, gdy machnął, żeby ją zatrzymać. Była ju/ jednak zajęta. Siedział w niej mocno podenerwowany Hm Archibald. Otworzył drzwi, a lord Marcus i Blair odsunęli sifl żeby przepuścić Serenę, która przemknęła obok nich i wska czyla na tylne siedzenie. Zamknęła drzwi, cały czas nie spus/ czając swoich wielkich niebieskich oczu z Blair i jej towarze sza. Blair odwzajemniła spojrzenie, nadal wtulona w lordl Marcusa. Gdy taksówka ruszyła w kierunku Piątej Alei. Sero<

104

na podniosła rękę, żeby im pomachać, a jej idealne usta roz­chyliły się w uśmiechu.

I chociaż Serena już odjechała, Blair odpowiedziała uśmie­chem. Bo po raz pierwszy w życiu miała naprawdę gdzieś, dokąd tamci pojechali.

0x01 graphic


0x08 graphic
zgadnijcie, kto się bzyka u bergdorfa?

Znajdujący się na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Ósmn Bergdorf Goodman był jednym z najstarszych i najpiękniej szych ekskluzywnych domów towarowych na Manhattanie. Tfl pierwszy skiep, do którego matka Sereny zabrała ją na zakupy, i chociaż był bardziej staroświecki niż Barneys albo Bendd wydawał się stosownym miejscem na zakup galowej sukienki Serena poprosiła Nate'a, żeby wybrał się z nią, bo potrzebo wała czyjejś opinii - chociaż sądząc po jego znoszonych ko szulkach polo, białych koszulach i spodniach khaki, Nate nu1 był zbyt zorientowany w sprawach mody.

- Ciekawe, gdzie Blair go poznała. - Zastanawiała się mi głos Serena, gdy jechali na trzecie piętro elegancką windą z| ścianami w kolorze kości słoniowej.

Nate nie odpowiedział. Gapił się na piersi Sereny. Wyglą dały na twarde, jak drobne jabłka, które rosły w jego rodzinnej posiadłości na Mount Deseń Island w Maine. Jadąc po Serena wziął kilka tabletek viagry, którą podkradł trenerowi i był pcw ny, że zaczyna już odczuwać jej efekty. Czuł na dole solidni' parcie, jakby tnasturbował się bez użycia ręki. Jeśli zaraz cxe goś z tym nic zrobi, będzie nicfajnie.

Znaczy się teraz, już?

Drzwi windy otworzyły się i Serena podeszła prosto do wieszaka ze wspaniale uszytymi kostiumami Oscara de la Ren­ty - szykownymi, plisowanymi spódnicami do kolan i dopaso­wanymi marynarkami z białymi skórzanymi paskami ozdobio­nymi s'liczną kokardką.

-Właściwie nie wiem, co mnie to obchodzi - ciągnęła, przeglądając ubrania. Nawet nie zauważyła, że Nate gapi się na nią, jakby była kawałkiem gorącej pizzy z dodatkowym se­rem, prosto z pieca Ray's Original Pizza. - Blair pewnie nigdy więcej się do mnie nie odezwie.

- Mogę w czymś pomóc? - zaoferowała się krępa sprze­
dawczyni w średnim wieku ze złotą plakietką Bergdorfa, na
której napisano Joan.

Joan miała na sobie fioletowy kostium od Chanel, który ftie schlebiał ani jej grubym biodrom, ani krótkim pulchnym nugom.

- Chciałabym przymierzyć rozmiar trzydzieści osiem
l tych rzeczy. - Serena wskazała na trzy kostiumy de la Renty.
Dn tej pory nie myślała o tym, żeby zamiast sukienki włożyć
kostium, ale doszła do wniosku, że to ma sens. I tak nigdy nie
przepadała za białymi falbaniastymi sukieneczkami, a w ko-
Miumie było coś energicznego i zdecydowanego, co sprawia­
ło, że idealnie pasował na rozdanie dyplomów.

Nate byt bliski eksplodowania, kiedy ruszył za Serena i Jo-ftn do damskiej przymierzalni. Stał na zewnątrz, kiedy Joan odwiesiła kostiumy, zaciągnęła ciężkie szare zasłony z aksa­mitu i pospieszyła gdzieś poszukać jeszcze czegoś, co mogło­by się spodobać Serenie. Dostał swoją szansę.

Szarpnął zasłony. Serena rozpięła właśnie mundurek. Bia-i.| koszulkę polo miała gdzieś przy szyi, a zamiast stanika nosi-ln pod spodem delikatną, białą halkę.



106

'■07


0x08 graphic
- Hej - powitała go z nieśmiałym uśmiechem. - Możesz
wejść.

Jedną ręką zaciągnął za sobą zasłonę, a drugą rozpiął pa­sek u spodni. Dalej, dalej, dalej!

Serena zaczęła zdejmować z wieszaka jeden z kostiumów. Wtedy zauważyła, że Natc patrzy na nią ze spodniami przy kostkach.

Że co proszę?

-Nate, co ty wyprawiasz?

Jego piękne zielone oczy błyszczały, a wąskie wargi róz chyliły się wygłodniałe, jakby nie zjadł lunchu, czy coś takie go. Zachichotała i skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Nie mają tu kamer, prawda?
A kogo to obchodzi?

Złapał za halkę i zerwał ją z Sereny, przy okazji całkiem ją drąc. Serena upuściła kostium na podłogę i złapała Naie";i Chociaż raz nie beczał i nie smarkał w garść przemoczonych chusteczek. Nie zamierzała przepuścić takiej okazji.

Nate był bezgranicznie wdzięczny, że Serena była Seren.], a nie Blair. Blair chciałaby przeanalizować jego zachowanie Narobiłaby zamieszania albo nawet wywołała kłótnię, a Sens na po prostu zrzuciła strzępy halki i pomogła mu ściągnąć ku szułę.

- Nie powiedziałeś mi, że jesteś taki napalony.
Tylko odrobinę.

Nate zrzucił z wieszaka drugi nieskazitelnie biały, satyna wy kostium Oscara i rzucił im pod nogi.

- Pamiętasz, jak byliśmy w wannie u mnie w domu, latei
przed dziesiątą klasą? - zapytał pospiesznie, przyciskając mmi
do jej szyi.

Serena znowu się zaczerwieniła. Jak mogłaby zapomnui To był ich trzeci raz. Kiedy jeszcze oboje Liczyli.

108

- Zróbmy znowu to samo! - prawie krzyczał Nate. - Uda-

I

wajmy, że te białe kiecki to bąbelki! No. no! I kto powiedział, że facetom brakuje wyobraźni? -Tak! -O, tak! -Znalazłaś' coś. co ci się podoba, kochanie? - Joan, za­wsze pomocna, szacowna sprzedawczyni u Bergdorfa, wsunę­ła siwą głowę przez aksamitne zasłony. Spojrzała na opalone, wijące się kończyny i stertę białej satyny na podłodze, a po­tem szybko się wycofała. Łyknęła kilka pigułek na nadciśnie­nie i poszła zająć się nową dostawą sweterków Missoni. Ta­kie wulgarne zachowanie zupełnie nie pasowało do dam, wobec czego absolutnie nie pasowało do Bergdorfa, ale nie­wiele mogła poradzić. Serena van der Woodsen otworzyła rachunek u Bergdorfa w wieku siedmiu lat i była lojalną klient­ki). Poza tym miło było wiedzieć, że czuje się w sklepie jak u siebie w domu.

Nate zaczął płakać, gdy tylko skończyli. Viagra ewident­nie przestała działać.

- Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz coś takiego włożyć" -
mruknął, wyciągając spod nagiego tyłka jedną ze spódnic od
kostiumu.

-Nawet niczego nie przymierzyłam, - Odchyliła głowę ta tyłu i zamknęła oczy, gdy Nate przycisnął mokry policzek Ido jej włosów. To było słodkie i trochę kobiece, że płakał po lym, jak to zrobili. Nagle zdała sobie sprawę, że w tym związ­ku lo ona jest silniejszą, bardziej „męską", stroną. Ale przynaj­mniej wreszcie to zrobili. Teraz byli prawdziwą parą.

Niezła para.

-1 tak mam już żółtą sukienkę Tocca, która naprawdę mi lic podoba. Może ją wybielę albo coś takiego - ciągnęła nie­składnie.

109


0x08 graphic
Umysł Nate'a też zaczął błądzić. Pomyślał o pracy zali­czeniowej z historii.

Cóż za podzielność uwagi!

Pisał o początkach lacrosse'a. Jednak czy jego nauczyciel od historii, pan Knoeder - zwany też panem Brakmijaj - nie uzna, że to niepoprawne politycznie pisać o starym indiańskim sporcie bez wdawania się w kwestie polityki wobec Indian w czasach kolonialnych i takie tam? W końcu Nate zamierza! w przyszłym roku grać w 1acrosse'a, a nie zajmować się jego historią.

Bez wątpienia.

Podniósł się na łokciu i wyjął chusteczkę z kieszeni grana­towej, płóciennej torby na książki Jacka Spade'a. Przywykł do noszenia chusteczek.

- Może powinniśmy pójść poszukać sukienek w Bender s - zastanawiała się Serena, bawiąc się guzikiem jednego z ko­stiumów.

E tam, u Bendela mają mniejsze przymierzalnie.

I Szanuj Książki

B umarła i poszła do nieba

Blair nie mogła pojąć dlaczego nigdy wcześniej nie była w butiku Oscara de la Renty przy Madison Avenue. Wnętrze wzorowano na domu projektanta na Dominikanie. Ściany zro­biono z importowanego stamtąd wapienia, ustawiono gipsowe palmy, a ekspozycję butów zaaranżowano jak wybieg dla mo­delek. Stroje wieczorowe wisiały w specjalnej sali umeblowa­nej dwuosobowymi kanapami z kolekcji mebli de la Renta. Szkoda, że Blair nie szukała czarnej, tiulowej sukni balowej, bo inaczej od razu zaciągnęłaby Marcusa na jedną z tych ka­nap, żeby mu podziękować za przyprowadzenie jej tutaj.

- Cześć, Martbe - powitał Marcus niewiarygodnie piękną
Uttynoskę, która wyglądała jak Amazonka. Miała na sobie zło­
tą rozkloszowaną spódniczkę i obcisły, jaskraworóżowy swe­
terek z krótkim rękawem, który wyglądał ultranowocześni^
| jednocześnie retro, jak z lat pięćdziesiątych.

Blair nastroszyła się i już zaczęła odsłaniać kły, kiedy zda­li sobie sprawę, że bycie zazdrosnym o kogoś tak niemożliwie Wysokiego, kształtnego i ślicznego to zwykła strata czasu.

- Panna Waldorf szuka białej sukni - wyjaśnił Marcus,
Obejmując Blair i tym samym natychmiast rozwiewając jej
Wszelkie obawy.



111


0x08 graphic
0x08 graphic
Wow, jest w tym naprawdę dobry.

Marthe z powagą skinęła głową i poprowadziła ich do wie szaka z boskimi białymi sukniami, w których sama wyglądała­by oszałamiająco. Jednak Blair od razu wiedziała, że ona pre­zentowałaby się w nich jak gruby krasnal bez biustu. Już miała zaprotestować, gdy Marcus - Bogu niech będą dzięki - sam się zorientował.

Blair obróciła się z łopoczącym radośnie sercem, gd\v omyłkowo przypisano jej o rozmiar mniej. Gdy zobaczyła, kin mówił, o mało nie zakrztusiia się śliną. Raptem parę kroków od niej stał sam Oscar de la Renta. Miał na sobie idealnie skm jony szary garnitur, wykrochmaloną, białą koszulę i różowy krawat. Jego przystojna, łysa głowa lśniła jak namaszczona oliwą, a szpakowate brwi wręcz się żarzyły, Blair widziała go setki razy na stronach magazynów mody i w kolumnach towu rzyskich, ale nigdy nie spotkała go osobiście. Jak na starszego faceta byt niesamowicie seksowny.

- Ach, pan de te Renta. - Marthe powitała szefa ciepłym
uśmiechem. - Pannie Waldorf wspaniale będzie w pański*. I<
kostiumach.

Pan de la Renta zmierzy! Blair wzrokiem i posłał jej pełni uznania uśmiech.

Wujku Oscarze?!

Marcus zaśmiał się i dotknął jej ramienia.

- Nie jest moim prawdziwym wujkiem, ale równie dobrze
mógłby nim być. Moja matka nie włoży niczego prócz tego, co
dla niej uszyje.

A dziwisz się?

Blair odebrało mowę. Czuła się jak Dorotka w Czarno­księżniku z krainy Oz, która obudziła się po przejściu trąby powietrznej, odkryła, że jest w krainie Manczkinów i spotkała (Slindę, Dobrą Wróżkę z Północy. Tyle że Blair nie była nawet w połowie tak gruba, jak Judy Garland. W końcu nosiła trzy­dzieści sześć!

Blair była przekonana, że śni, więc cokolwiek powiedział pun de la Renta, było dla niej okay. Marthe pomogła jej wsko­czyć w spódnicę rozmiar trzydzieści sześć, która pasowała jak Ulał, ale kiedy Blair wsunęła ręce w rękawy żakietu w tym lumym rozmiarze, stało się jasne, że będzie za ciasny w ramio­nach. Marthe podała jej więc trzydzieści osiem i poprawiła Iprzączkę wąskiego skórzanego paska, a potem rozsunęła za-uloriy.



■■M

% Nic!?jłtrzymaszmmc... "113


Ta daam!

Blair oparła ręce na biodrach i z szerokim uśmiechem n;i twarzy wyszła z przymierzalni, niczym modelka na wybieg, szeleszcząc plisowaną spódnicą. Dlaczego nigdy wcześnin nie pomyślała o włożeniu kostiumu? Nie żeby było wiele ta­kich kostiumów. Ten był elegancki i t'ry wolny zarazem - ab­solutnie rewelacyjny - a co najważniejsze, jedyny w swoim rodzaju.

- A niech to - sapnął Marcus. - Wyglądasz oszałamiająco.
Ty też! - prawie wypaliła Blair. Nie dość, że lord Marcu1*

byl tak przystojny, że dech zapierało i byt arystokratą, to jesz cze okazał się serdecznym przyjacielem najbardziej niesamo witego projektanta na świecie.

Pan de la Renta zmarszczył brwi i wyciągnął metr.

-Talia jest zupełnie nie tak - zmartwił się, poprawiają; żakiet. - A stan podchodzi za wysoko.

Rozpiął pasek i guziki żakietu, s'ciągając go pospiesznie z Blair.

- Zatrzymaj spódnicę, kochanie, ale proszę, mogę najpierw
dopasować górę?

Czy może?

Blair żałowała, że Serena albo któraś z innych koleżanek z klasy nie widzi jej teraz, jak stoi pośrodku butiku Oscara di' la Renty tylko w różowym staniku La Perlą i jednej z ols'nii/ wających plisowanych spódniczek „wujka Oscara", a miai'v na strój na zakończenie szkoły zdejmuje jej osobiście Oscar dg la Renta. Zerknęła na Marcusa, który odpowiedział jej szero kim uśmiechem, a potem bez słowa położył prawą rękę na ser cu. Jego zielone oczy błyszczały z zachwytu.

Wow.

Blair musiała uważać, żeby nie zsikać się z radości w maji ki. Byta taka szczęśliwa, że nie wiedziała, czy to przeżyje.

Nie ruszaj się - pouczył pan de la Renta, gdy podniósł jej ręce i opasał metrem jej biust trzydzieści cztery B. Może to dlatego, że otaczali ją piękni mężczyźni i piękne ubrania, ale Hlair poczuła nagle niepohamowaną chęć, by polizać jego sek­sowną, lśniącą łysinę. Zachichotała i zachwiała się na bosych stopach, gdy projektant opus'cił metr na jej biodra. - Nie ruszaj się!

Zacisnęła powieki i robiła, co mogła, żeby się nie poru­szyć. Szczerze wierzyła, że gdy je ponownie otworzy, okaże się, że umarła i poszła do nieba.


'M


0x08 graphic
0x01 graphic

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione

lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

OTWARTE PRZESŁUCHANIA

Na wypadek, gdybyście nie słyszeli: ten stuknięty reżyser kina niezależnego, Ken Mogul, zro2umiat, że nie zwróci niczyjei uwagi, dopóki nie nakręci przeboju kasowego - postanowi) więc to zrobić. Szuka też nowej mtodej i seksownej gwiazdy, którą mógłby odkryć, ogłosił więc otwarte przesłuchania do swojego nowego filmu, Śniadanie u Freda, w restauracji o tej samej nazwie, w Barneys, w sobotę. Mato być remakeŚniada­nia u T/ffany'ego, tyle że z nastoletnią obsadą. Zgadnijcie, kto będzie pierwszy w kolejce? A teraz zgadnijcie, kto absolutnie nie potrafi grać?

Ale zgadnijcie, kto potrafi?

Hm... ciekawe czy wybiorą dziewczynę, która na pewno wie, jak trzeba wyglądać do tej roli, ale nie ma talentu, czy dziewczy nę z talentem, która w ogóle nie przypomina Audrey Hepburn? To brzmi jak jeden z tych bezmyślnych frazesów zAmerica's Nexl Top Model*, mojego najukochańszego znienawidzonego progm mu telewizyjnego.

* Program nadawany w telewi/ji amerykańskiej, oparty na jasadad) neolity show, którego celem jesi wyłonienie zwyciężczyni spośród kandv

datek na modelki fprzyp. red.j.

! ió

PRESTIŻOWA SZKOŁA Z INTERNATEM ROZSZERZA PROGRAM PLASTYCZNY

Mam dla was fuli najświeższych plotek. Na wypadek, gdyby ktoś byt zainteresowany, Waverly Prep- prestiżowa szkoła z in­ternatem w Hudson Valley, szuka nowych Picassów i Mone-tów.

Spodziewają się zalewu podań od młodych artystów tej jesie­ni, ale my znamy pewną dziewczynę bez szkoły, już prawie dzie-sięcioklasistkę, która nie może czekać tak długo. (Przecież nie pójdziesz do publicznej szkoły, co, J?)

SOBOWTÓRY SŁAW

Britney ma swojego. Leonardo też. Nawet kilkoro szerzej nie­znanych członków nowojorskiej society ich ma. Najwyraźniej, projektant mody, Oscar de la Renta jest tak rozchwytywany po świecie, że posyła swoje klony na przyjęcia, w których nie ma ochoty uczestniczyć oraz do swojego butiku przy Madison Ave-nue, żeby dopilnować personelu. Jego sobowtóry to krewni z Dominikany. Niektórzy nawet się tak samo nazywają, więc nie muszą się specjalnie wysilać, by móc podawać się za słyn­nego kuzyna. Ach, gdybym tylko mogła załatwić sobie sobo­wtóra, który poszedłby za mnie na końcowe egzaminy- wtedy mogłabym skupić się na odpoczynku przed imprezami po roz­daniu dyplomów!

■ Trener drużyny lacrosse'a ze Świętego Judy prowadzi docho­dzenie w sprawie kradzieży viagry To ostrzeżenie przyszło e-mailem i całkiem mnie zaskoczyło:

Droga Plotkaro,

Uświadom, proszę, swoim czytelnikom, że kradzież to poważ-

na sprawa. Ktokolwiek wziął moją vi%r^- a jestem całkiem

117


0x08 graphic
pewny, że to ktoś z ostatniej k!asy, z drużyny lacrosse'a - na

pewno nie dostanie dyplomu!

Dziękuję za pomoc.

michaels

Jakieś sugestie jak powinnam odpowiedzieć?

Na celowniku

S i B obie, z wiefkimi torbami na zakupy, wychodzą odpowied nio od Bergdoffa Goodmana i z butiku Oscara de la Renty Chyba się im poszczęściło i znalazły wymarzone sukienki na rozdanie dyplomów! D nieogolony i wyglądający na bardziej znerwicowanego niż zwykle kupuje zbiór wierszy miłosnych Pabla Nerudy w Barnes&Noble. Czy tym razem wpadł po uszy? Czekajcie, co ja mówię - on jak w coś wpada to zawsze po uszy. V w drogerii CVS w centrum Williamsburga kupuje zapasy antybakteryjnego żelu pod prysznic Jergents. Tc wszystkie prysznice przed i po - trzeba się przygotować J z bratem w księgarni, czyta Najlepsze szkoły publiczne w A/o wym Jorku. Czyżby darowała sobie szkołę z internatem? Hej, J, czytaj wyżej. Zdziwiłabyś się, ile może się wydarzyć w ostat nich tygodniach szkoły. Dzieciaki szaleją, wylatują ze szkół na prawo i lewo. Nie trać wiary Jak w tej piosence z West Side Story: „Istnieje gdzieś miejsce dla nas!..."

A teraz przestaję śpiewać i idę udawać, że wkuwam do egz.i minów.

Do zobaczenia na przesłuchaniach w Bameys w sobotę rano kogo tam nie będzie!

Wiem, że mnie kochacie. plotkara

1 18

0x01 graphic

obiekty odbite w lustrze są bliżej, niż się wydaje

- Za brązowy? - spytała swoją czasem-najbliższą przyja­
ciółkę, Elise Wells, Jenny Humphrey. Przejechała kilka razy
maleńkim pędzlem do makijażu z Sephory po grzbiecie swoje­
go ślicznego małego noska. - Próbuję zmniejszyć optycznie
nos.

Jakby pewna inna cześć jej ciała nie wymagała pomniej­szenia o wiele bardziej.

- Jaki nos? - dopytywała się Elise. - Ty praktycznie nie
masz nosa.

Elise też miała mały, ale za to bardzo zadarty nos, co było chyba gorsze, niż gdyby nosiła wielką trąbę, bo była wysoka i zawsze martwiła się, że ludzie patrząc na nią, widzą tylko wioski w nosie i gile.

Włoski w nosie i gile? Dobry Boże!

To była ostatnia godzina zajęć, przeznaczona na naukę sa­modzielną i odrabianie prac domowych. Tymczasem Jenny przejęła łazienkę przedszkolaków, która o tej porze była już pusta, bo dzieciaki kończyły zajęcia o drugiej. Kabiny były węższe od tych w pozostałych łazienkach, a toalety znajdowały

119

i


się niecałe pół metra nad ziemią i miały jasnoróżowe klapy Hello Kitty. Nawet umywalki były niższe, z różowymi tabore-cikami Hełlo Kitty i różowymi dozownikami mydła, również Hello Kitty. Wszystkie dodatki Hełlo Kitty zostały podarowa­ne przez rodzica z Tokio, który -jak się okazało - był właści­cielem marki Hello Kitty.

- Słyszałaś kiedykolwiek o Waverly? - zapytała Jenny,
akcentując usta różem w kolorze wina, a potem smarując je
wazeliną, kolejny sekret makijażu, który podpatrzyła w tele­
wizji u jakiejś' modelki-aktorki, Lauren Hutton, która, będąc
rówieśnicą jej ojca, nadal była dość ładna, aby pracować jako
modelka dla .1. Crew.

Elise pokręciła głową.

- To kolejna szkoła z internatem?

Nigdy nie powiedziała tego na głos, ale nie podobał jej si<; pomysł, że Jenny wyjedzie do szkoły z internatem i zostawi samą bez przyjaciółki, w dziesiątej klasie w Constance. Ktn inny zamówi z nią sajgonki, które przywiozą im prosto pod niebieskie drzwi szkoły? Kto inny powie jej - delikatnie - że koszula lepiej będzie wyglądać wypuszczona?

- Słyszałam tylko, że mają nowy, rewelacyjny pogram pla­
styczny. Mają prawdziwą galerię, otwartą dla publiczności,
a uczniowie sami urządzają wystawy i w ogóle. Brzmi napraw
dę super. Oczywiście podania należało składać do grudnia, ale
pomyślałam, że gdybym wysłała kilka swoich prac... - Jenny
zapięła kosmetyczkę LeSponsac w żółto-różowe paski i przyj­
rzała się sobie w maleńkim, kwadratowym lustrze nad umywal­
ką. Lauren Hutton miała rację. Jej nos wyglądał na mniejszy.
Gdyby jeszcze tylko jej ciemne włosy nie były tak piekielnk-
kręcone i niesforne. - To moja ostatnia szansa. Jeśli się tam nie
dostanę, będę musiała pójść do szkoły publicznej.

Niech Bóg broni!

'20

-Szkoda, że spaliłam te wszystkie portrety... - dodała I z żalem i po raz ostatni mlasnęła wargami.

Kiedy jeszcze była zakochana w Nacie, Jenny namalowa­ła kilka jego portretów, każdy w stylu jednego z jej ulubionych malarzy: Matisse'a. Picassa, Chagalla, Moneta, Warhola i Pol-locka. Obrazy były żywe i pełne uczucia, jakby chciała wydo­być na płótnie esencję miłości. Ale kiedy Nate złamał jej ser­ce, podpaliła je w metalowym kontenerze na śmieci przed domem i spaliła wszystkie, co do jednego.

Elise odsłoniła zęby przed lustrem i wyszczerbionym, nie-pomalowanym paznokciem próbowała wygrzebać resztki po­marańczy, którą jadła na lunch.

- Naprawdę chciałabyś wysłać do szkoły cykl portretów
jakiegoś chłopaka, z którym już nawet nie rozmawiasz? - za­
pytała rozsądnie.

Przynajmniej wiedzieliby, że potrafię sobie znaleźć chło­paka, odgryzła się w myślach Jenny. Nagle zaczęła ją drażnić porządnickość jasnoróżowej bluzki z kołnierzykiem Elise i to, jak jej oddech zawsze zalatywał wczorajszymi sajgonkami.

Poza tym Waverly wyglądała na szkołę, która wciąż się ■ rozwija. Nie tyle imprezowa, co taka, gdzie nie boją się spró­bować czegoś" nowego i zaryzykować" z nowymi uczniami.

Na przykład, z kim.ś takim jak ona?

Elise przestała grzebać w zębach i sięgnęła po kosmetycz­kę Jenny. Otworzyła ją bez pytania i odkręciła tubkę z lilio­wym błyszczykiem Stila. Wydęła szerokie usta i zaczęła hoj-' nie nakładać warstwy kosmetyku.

Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, Jenny zaryzykowała z Elise. Najpierw nie miała nikogo, a teraz miała przyjaciółkę, [ czy tego chciała, czy nie.

- Masz rację - mruknęła, zabierając kosmetyczkę i wysy-
. pując jej zawartość do małej umywalki. - Powinnam wysłać

1&1

,


li I i

do Waverly coś nowego. Coś, czego jeszcze nic próbowałam. - Zaczęła grzebać ws'ród sterty kredek do oczu, eyelinerów i szminek, szukając swoich ulubionych cieni - palety szarości Ciinique w miętowozielonym pudełeczku. - Miałabyś coś przeciwko, gdybym sportretowała cię tym? - zapytała przyja­ciółkę. unosząc do góry puzderko.

Poczuła nagły przypływ natchnienia. Namaluje Elise cie­niami do powiek, ojca czerwonym winem, a Dana... kawą roz­puszczalną. To dopiero będzie nowatorskie i głębokie, o wiele lepsze niż wysłanie zdjęć ze swoim debiutem w roli modelki, gdy pozowała w staniku do joggingu, albo pierwszej wzmian­ki o sobie, jaka ukazała się w kronice towarzyskiej.

Co prawda, Jenny nie była już imprezowa dziewczyną szu­kającą imprezowej szkoły, ale Serena van der Woodsen dała jej jedną ważną lekcję: imprezowe dziewczyny często są o wie­le głębsze i mądrzejsze, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

nie drzyj niewierne serce

-»

Vanessa siedziała na podłodze salonu w czarnym T-shircie 7. napisem SugarDadcfy wziął Węgry, który przysłała jej z Bu­dapesztu siostra, z krótkiego postoju w trasie koncertowej, oraz w czyichś —trudno już było nadążyć czyich — bokserkach w paski. Próbowała jakoś sensownie zmontować przerażający i s'mieszny wywiad z Chuckiem Bassem, który wystąpił z małp­ką, oraz rozmowę z Kati i Isabel, które opowiadały, jak to po­stanowiły jechać razem do Rollins College na Florydzie, cho­ciaż Isabel dostała się do Princeton. Chuck miał na sobie obcisłą, białą koszulkę na ramiączkach i wcierał olejek brązu­jący Bain de Soleil w mięsiste, nienaturalnie opalone ramiona. Wyjaśniał, jak udaje mu się utrzymać opaleniznę cały rok, Małpka leżała zwinięta na jego kolanach i mrugała tępo w ka­merę swoimi niesamowitymi jasnoniebieskimi ślepiami.

- Zwykle chodzę do solarium raz, może dwa razy w tygo­dniu i używam tego niesamowitego brązującego cuda Estec Lauder, żeby opalenizna była ładna i równa przez cały rok. Tok się zastanawiam, nie znasz może jakiegoś' dobrego sola­rium w pobliżu Fort Lee?

Isabei i Kati leżały na plecach, stykając się głowami - gład­ka i ciemna głowa Isabel oraz jasnomda kręcona szopa Kati.


1E-3


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
Uśmiechały się do kamery niczym siostry, z tym że zupełnie do siebie niepodobne.

- No bo jak mam się skupie na wstępie do prawa w Prince­
ton, kiedy moja najleps/a przyjaciółka na s'wiecie będzie cał­
kiem sama na Florydzie? - pytała radośnie Isabel.

Miała na ustach taką ilość błyszczyku, że praktycznie z nich kapało.

- Poza tym obie zamierzamy zrzucić pięć kilo tego lata na
diecie South Beach. Chcemy bosko wyglądać w naszych czar­
no-czerwony eh bikini w prążki, które będziemy nosiły każ
dziutkiego dnia! - krzyknęła podekscytowana Kati, wymachu­
jąc bosymi nogami tak mocno, że jej jasnoniebieski mundurek
z krepy podfrunął i odsłonił praktyczne bawełniane figi Gap.

Najdziwniejsze było to, że im więcej razy Vanessa ogląda ła te wywiady, tym bardziej czuła, że będzie tęsknić za ich bo haterami, chociaż były z nich takie niemożliwe dziwadła. Za stanawiała się, czy dla ich własnego dobra, nic da się tak zmontować materiału, żeby wyglądali na trochę bardziej inte ligentnych i mniej stukniętych.

Pewnie nie. Zresztą, wtedy nie byłoby to już tak zabawne.

Pracowała, ale nie mogła się skupić, wiedząc, że po dra giej stronie mostu Williamsburg, reżyser kina niezależnego, Ken Mogul prowadzi! casting do swojego pierwszego wyso kobudżetowego filmu Śniadania u Freda, który miał być krę­cony w restauracji U Freda w Barncys, na rogu Sześćdziesiąłei i Madison. Kilka miesięcy temu Ken Mogul zobaczy! kawałek filmu Vanessy, który przypadkiem przeciekł do Internetu i pró bo wat ją u siebie zatrudnić. Chciał, żeby rzuciła szkołę i od! o żyła pójście do college'u. Oczywiście odmówiła. Ale Ken Mogul był teraz w Nowym Jorku i kręcił film tuż pod jej no sem. Co prawda, miata tego lata jeździć po kraju z Aaronem ale...

Kusząca sprawa, co?

Ktoś zapukał do frontowych drzwi.

- Tak?! - krzyknęła Vanessa, nim wstała, żeby zobaczyć,
kto to.

I

Aaron miał wrócić po próbie zespołu i obiecał przynieść na kolację tajskie żarcie, a potem pomóc jej uczyć się do egza-■ minu z matmy. Powinien zjawić się lada chwila, ale przecież miał klucz. Wstała i zerknęła przez wizjer. Nikogo nie było.

Słysząc odgłos kroków na schodach, zmrużyła oko i zerk­nęła pod kątem. Zdążyła tylko dojrzeć chudy tyłek Dana odzia­ny w granatowe,spodenki, który właśnie znikał na ciemnych, hrudnych schodach prowadzących na dach. Zapomniała, że on I też ma klucz.

Vanessa poczuła przypływ adrenaliny, jak za ostatnim ra-1 zem, gdy zjawił się Dan. Czy to bycie z nim sprawiało, że się luk czuła, czy może świadomość, że Aaron może w każdej chwili wejść i ich przyłapać? Czy to ważne?

Pewnie, że nie, do cholery.

Nabazgrała szybko Poszłam po pranie - chociaż odebra­ła je już rano, przed szkołą, a potem otworzyła gwałtownie drzwi i popędziła na górę,

Dan leżał na plecach na materacu pod wieżą ciśnień, ubra­ny tylko w czarne, bawełniane bokserki, i kartkował oprawio­ny na różowo tomik wierszy miłosnych Pabla Nerudy. Obok niego, na tacce z folii aluminiowej leżały ostrygi, otwarta bu-Iclka czerwonego merlota i dwa styropianowe kubki. Kiedy tobaczył Vanessę, natychmiast usiadł i zaczął czytać na głos.

Nie odchodź daleko, nawet na jeden dzień, bo...

Bo... nie wiem, jak ro ująć: dzień jesr długi.

- A może byś tak najpierw zadzwonił? - zapytała ostro
Vtmcssa, udając wkurzoną, bo wiedziała, że Dan nakręca się,
jtdy widzi ją wściekłą. - Aaron może wrócić w każdej chwili.

125


0x08 graphic
0x08 graphic
- To z wiersza pod tytułem Łaknę twoich ust, twego głosu,
twych włosów
- wyjaśnił Dan. patrząc na nią słodko. Nabl
trochę wina do kubka i podał jej. - Napijesz się'.'

Vanessa przewróciła oczami i podeszła do materaca.

-Chyba wiem, czego łakniesz. - Usiadła i zdjęła koszul kę, czując jeszcze większy przypływ adrenaliny. - Pospiesz się - zarządziła. - Aaron zaraz przyniesie mi obiad, a potem muszę się pouczyć.

Sąsiedzi z okolicznych domów regulowali teleskopy. Prze­prowadzili się tutaj, bo wynajem był tani. Kto wiedział, że za­pewniają tu też rozrywkę na żywo?!

Im bardziej Vanessa rządziła się i wściekała, tym bardziej Dan był podniecony i tym mocniej ją kochał. Ręce mu się trzęs ły, a pot występował nad świeżo ogoloną wargą. Był całkowi cie zdany na jej łaskę.

Na dole, na Broadwayu, Aaron zignorował grupkę gapiów z naprzeciwka, obserwujących dach budynku Vanessy. Pod pachą niósł w papierowej torbie dwa zestawy gorącego i pi­kantnego jedzenia tajskiego. Strasznie chciało mu się lać. a w metrze panował nieprzytomny tłok i spocił się jak mysz. Chciał tylko wejść do domu i wziąć miły chłodny prysznic Najchętniej z Vanessą.

Znałazł jej liścik i nabazgral na nim Jestem w wannie. Zostawi! frontowe drzwi otwarte, żeby łatwiej jej było wnicsi kosz z czystym praniem i włączył stereo, z którego huknął ku wałek, który Dan Humphrey nagrał z Raves - jedyny, który do czegoś się nadawał.

- Strzaskaj mnie jak jajko! - śpiewał Aaron pod pryszni
cem.

Trzy piętra wyżej Dan wciągał skarpetki. Muzykę było słabo słychać, ale nie sposób było jej pomylić z niczym in­nym.

:2Ó

- Myślisz, że nas widział? - Na samą myśl Vanessie prze-
iegł po plecach dreszczyk. Boże, ależ była zepsuta!

Dan pospiesznie łyknął ostatnią ostrygę.

- Co mam robić... ? - zapytał, równie podekscytowany jak
ona.

Widzisz, jak idealnie do siebie pasujemy? - pomyślał.

boje strasznie podniecało, że Aaron o niczym nie wie. Zdra­da to oczywiście zła i okropna rzecz, ale też niesamowita fraj­da, zwłaszcza gdy jesteś szaleńczo i po uszy zakochany w oso-

ie, z którą to robisz!

- Zejdę na dół i odciągnę jego uwagę - szepnęła Vanessa,
boeiaż huk na moście byt taki, że nikt nie mógł jej usłyszeć. -

A ty przez ten czas wyjdziesz.

Dan zakorkował do połowy opróżnionego merlota i pró­bował ustawić go pionowo w swojej czarnej torbie na ramię.

- Chcesz, żebym sobie poszedł? - odparł zdumiony.

Wyobraził sobie siebie wspinającego się po ścianie budyn­ku niczym Spiderman z Vanessą uczepioną jego szyi jak Kir-iten Ditnst.

Nie ma szans, panie, ręce jak patyczki.

- Możesz to tutaj zostawić. - Vanessa wskazała na wino. -
Wypijemy później.

Miała na myśli siebie i Dana, czy siebie i Aarona?

/ci

- Dobra - odparł Dan. Dotarło do niego, że Vanessa zaraz
;ejdzie na dół i będzie udawała, że go tu w ogóle nie było.
Hoże, ależ ona była sprytna. A jaka twarda i opanowana w kry­
zysowej sytuacji. - Powodzenia w nauce w ten weekend.

Vanessa dała mu klapsa w tyłek.

- Zadzwonię — obiecała i zbiegła na dół.

Drzwi do mieszkania były otwarte, a Aaron brał prysznic. Vanessa rozebrała się po raz drugi w ciągu kwadransa.

- Cześć — przywitała Aarona, odciągając zasłonę prysznica.

1S7


0x08 graphic
-Hej. —Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął namydloną dłoń, żeby pomóc jej wejść.

Dan zszedł na palcach po schodach, czytając sobie na głos wiersze Nerudy. Ręce mu się pociły, gdy próbował zrozumieć. czy to, co właśnie mu się przytrafiło, było nieprzytomnie pod­niecające, czy nieprzytomnie uwłaczające.

...w tym momencie opowieści jestem tym, który umiera,..

Problem z poetami jest taki, że mają skłonność do pesymi­stycznego widzenia świata,

zgadnij, kto przyjdzie na śniadanie u freda?

W sobotę rano kolejka ślicznych dziewczyn ciągnęła się od drzwi frontowych Barneys wzdłuż Madison do Sześćdzie­siątej Pierwszej ulicy, gdzie skręcała w stronę Piątej Alei. Większość z nich miała na sobie czarne koktajlowe sukienki bez rękawów, szpiczaste czarne pantofle i wielkie okulary prze­ciwsłoneczne w stylu Jackie Onassis. Serena miała na sobie ulubione nowe dżinsy True Religiom

Typowe.

Jakimś'cudem udało się jej zająć jedno z pierwszych miejsc w kolejce. Może to dlatego, że ona i Nate prawie nie spali ostat­niej nocy — dzięki pigułkom, które cały czas lykai - i o piątej nad ranem była na nogach. Zamówiła tylko podwójne latte na wynos i wyruszyła, taszcząc ze sobą podręcznik do francu-hkiego, jakby naprawdę liczyła, że uda się jej pouczyć.

Z kolei Blair była w kolejce pierwsza. I, co za niespodzian­ka, naprawdę była Audrey Hepburn. Ta sama stylowa sukien­ka Givenchy, ten sam naszyjnik z pereł, taki sam francuski kok - dzięki niewielkiej pomocy treski - te same za duże okulary Chanel i czarne rękawiczki do łokci. Lord Marcus, ten czaru­jący przystojniak, pomógłjejsięubraći sam wpadł na pomysł, żeby spędzić noc w wynajętej limuzynie zaparkowanej przed


♦ Nie zatrzymasz mnie... 129


0x08 graphic
0x08 graphic
Barneys, dzięki czemu znalazła się pierwsza w kolejce do prze­słuchań. Oczywiście, nie mogli za bardzo poszaleć, bo bali sie popsuć jej kostium, ale i tak przyjemnie było trzymać się za ręce na tylnym siedzeniu i rozmawiać o najbliższej przyszło­ści, kiedy to Biair zostanie gwiazdą Hollywood.

- Będę twoim biednym chłopakiem - zaproponował iord
Marcus ze swoim uroczym, angielskim akcentem. - Będę cię
wachlował wielkimi palmowymi lis'ćmi i mieszał ci koktajle.

Oczywiście, nie miał nic przeciwko porzuceniu miejsc;i na studiach podyplomowych w London School ofEconomics. które zaczynał na jesieni. Dla Blair zrobiłby wszystko Wszystko!

- W każdym mieście na świecie będą dla mnie szyli naj
lepsi projektanci - marzyła Blair, podczas gdy w brzuchu ner­
wowo jej burczało. Chciała dostać te rolę tak bardzo, że nie
jadła przez cały dzień, aie dochodziła już północ i umierała
z głodu. - Ałbo może poproszę twojego wujka Oscara, żeby
szył moje ubrania.

Sprzedawca hot dogów zbierał się na noc na rogu Sześć­dziesiątej Pierwszej i Madison. Czy lord Marcus byłby znie-smaczony, gdyby zjadła jednego, stojąc na krawężniku przed Barneys?

Nie byłaby gorsza od Audrey Hepburn zajadającej ciastku z papierowej torebki przed Tiffanym.

- Patrz, kochanie, kolacja! - zawołał lord Marcus, zauwa­
żając sprzedawcę i dosłownie czytając w myślach Blair. - Ty
siedź spokojnie, a ja skoczę po coś do zjedzenia,

Kochanie. Mówił od niej kochanie i skakał dla niej po cos do zjedzenia!

Zjedli więc hot dogi z musztardą i dodatkami, popili pi­wem korzennym, a potem drzemali, trzymając się za ręce, aż Blair otworzyła oczy i zobaczyła Serenę wyłaniającą się z po-

rannej mgły w spranych dżinsach i bez makijażu. Wyskoczyła /. samochodu i wsunęła na nos okulary Chanel. Niedoczeka-nie, żeby ta zdzira odebrała jej rolę.

Nie wspominając już o setkach pozostałych aspirujących aktorek, które zaczęły schodzić się na przesłuchanie.

Dochodziła już prawie ósma i przesłuchanie miało się lada chwila zacząć. Był niezwykle gorący i parny majowy poranek. Dwie dziewczyny na przedzie kolejki wachlowały się kartka­mi z kwestiami, które rozdawali asystenci Kena Mogula. Już dawno wykuły tekst na pamięć.

W końcu jSerena nie wytrzymała.

- Boże, ale gorąco.

Blair nie zareagowała, więc Serena wyciągnęła rękę i do­tknęła odkrytego ramienia przyjaciółki.

-Ten chłopak, z którym się spotykasz... wygląda na cał­kiem miłego — zaryzykowała niezręcznie.

Blair żałowała, żenięJest wyższa, bo wtedy mogłaby spoj­rzeć na Serenę z góry niczym jastrząb, tak że tamta już nigdy w życiu nie śmiałaby się do niej odezwać. Niestety, była pra­wie piętnas"cie centymetrów niższa od byłej przyjaciółki, zwłaszcza teraz, gdy miała na sobie płaskie pantofle w stylu Holly Golightly.

Miała już na końcu języka krótką i wyjątkowo ciętą odpo­wiedź, gdy zdała sobie sprawę z czegoś', co wprawiło ją w osłu­pienie. Nie miała już nic przeciw temu, że Serena zabrała jej Nute'a. Ona sama miała przystojniejszą, wyższą, bardziej wy­rafinowaną i lepiej urodzoną, brytyjską wersję Nate'a, i była llbsolutnie szczęśliwa, piękne dzięki. Na dowód tego, jak do­brze czuła się w tym nowym układzie, była gotowa, żeby zno­wu zostali przyjaciółmi - całą czwórką.

Przesunęła wielkie okulary Chanel na głowę i uśmiechnę­ła się promiennie do byłej przyjaciółki.



130

13 1


Zastanawiała się, czy nie śni. Czy Blair właśnie zaprosiła ją i Natc7a na drinka razem z nią i jej nowym chłopakiem.

- Przepraszam, że panie czekały. No dobrze, Blair Wal
dorf, proszę wejść - ogłosił krótko obcięty chudy chłopak oko­
ło dwudziestki. Na karku miał pozostawione długie pasma wio
sów i nosił wyblakłe dżinsy Diesel, podwinięte do kolan.

Blair znów spuściła okulary na nos.

- Powodzenia - życzyła jej słabym głosem Serena, nadal
nie do korka pewna, czy rozmawiają ze sobą, czy nie.

Chłopak poprowadził Blair przez dział z kosmetykami dc wind. Bogu dzięki za klimatyzację! W soboty Barneys otwie­rano dopiero o dziesiątej, więc w sklepie panowała dziwna ci sza. Blair spędzała tu tyle czasu, że trafiłaby do Freda z zawią zanymi oczami, ale to nic wystaczyło, żeby dostać rolę.

U Freda, słynna restauracja w Barneys, znajdowała się na dziewiątym piętrze. Długa i wąska, z oknami wychodzącymi z jed nej strony na Madison Avenue i małym, nowoczesnym barem należała do tych knajpek, które wyglądają zaskakująco niecieka wie, zważywszy na to, jaką cieszą się popularnością. Ciekawa czyniła ją jej klientela - współczesne Holiy Golightly i ich mieś/ kające przy Park Avenue matki, oraz dziennikarze. Wszyscy ubni ni u Chanel i Prądy, sączyli wino z wodą i sałatki, zamartwiając się przy tym, że ktoś' ich wyprzedzi po ostatnią parę kozaczków na szpilkach Costume National, które wypatrzyli po drodze.

Teraz jednak restauracja była pusta, nie licząc Kena Mn gula i jego ekipy. Reżyser stał przy barze i dawał wskazówki odnośnie os'wietienia stadku blondynek o skandynawskiej ur<> dzie, a jego wyłupiaste niebieskie oczy były czerwone ze zmę

czenia. Nosi! krótką rudawą brodę bez wąsów - to nigdy nie wygląda za dobrze - i kręcone rude włosy opadające do ra­mion. Jego skórzana kurtka w stylu łat osiemdziesiątych miała wielkie, zaokrąglone ramiona, a levisy były zdecydowanie za obcisłe, co też nie wyglądało za specjalnie. Blair nigdy wcześ­niej go nie widziała i myślała, że może być to ktoś z ekipy, dopóki się do niej nie odezwał.

-Cóż, z pewnością odpowiednio wyglądasz. - Wskazał jej barowy stołek z chromu i czarnej skóry. - Ale to nie jest po prostu remake, rozumiesz. Mam pewną swobodę. Na przykład, Holly może n;e mieć ciemnych włosów. I może być wyższa.

To się nazywa dowartościować niewysoką brunetkę!

Wyszykowanie się zajęło jej trzy godziny, postanowiła I Więc zignorować tę obraźliwą uwagę. Złożyła kartkę, z której miała czytać i wsadziła ją do torebki, po części po to, by zaim­ponować Mogulowi znajomością tekstu, a po części po to, aby pokazać, że nie było łatwo jej zniechęcić. Usiadła na stołku i z wdziękiem baletnicy skrzyżowała nogi zupełnie jak Audrey Hepburn.

- Nie będę ci dawał żadnych wskazówek - stwierdził re­żyser. - Po prostu rób swoje, okay? Więc... akcja!

Blair znalazła na Google'u tonę artykułów na temat Kena Mogula -jak to nazywał siebie ,,nie-reży serem" i jak aktorzy nie cierpieli z nim pracować, bo tylko gapił się na ich, nie da­jąc żadnych wskazówek. Pewnie myślał, że był szalenie awan­gardowy, czy coś takiego. Cóż, dla Biair nie miało to większe­go znaczenia. Nie potrzebowała żadnych wskazówek - ona była Audrey Hepburn i grała Holły Golightly dwadzieścia czte­ry godziny na dobę.

Z wąskiej, czarnej, satynowej torebki Chanel wyciągnęła papierosa i długą cygarniczkę z hebanu i masy perłowej, którą znalazła w sklepie z antykami na Rhode Island dwa łata temu.



13S

I 33


- Jak się masz? - zamruczała uroczo, perfekcyjnie naśla­
dując Audrey. Zapaliła papierosa i wydmuchała delikatny ob­
łok dymu nad głową reżysera. Potem na jej twarz wpłynął ten
rozmarzony, nieobecny uśmiech, znak firmowy Audrey. - Czy
to miejsce nie jest boskie? Czy to nie cudowne, obudzić się
i wiedzieć, że to miejsce tu jest, codziennie? To mój raj.

Blair czekała na reakcję Kena Mogula. Tylko tyle dano jej do powiedzenia i zrobiła to perfekcyjnie, nawet jeśli była to wyłącznie jej opinia.

Ken Mogul zasłonił wyłupiaste niebieskie oczy ręką, a po­tem odsłonił je gwałtownie, jakby miał zaraz krzyknąć „a ku­ku!" Patrzył przez dłuższą chwilę na Blair, a potem wrzasnął:

- Następna!

Blair zsunęła się ze stołka i z wdziękiem wyszła z restau­racji, gdzie przy windzie czekał już na nią lord Marcus. Objął ją silnymi, bezpiecznymi, arystokratycznymi ramionami.

- Byłaś olśniewająca - zapewnił ją. - Patrzyłem stąd.
Błair oparła policzek na jego piersi, nadal nie wychodząc

z roli.

-Naprawdę uwielbiam to miejsce - powiedziała rozma rzonym głosem.

Drzwi windy otworzyły się i wyszli z niej Serena z Na-te'em.

-Powodzenia! - zawołała Blair wspaniałomyślnie.

Zaciągnęła się jeszcze raz papierosem i rzuciła Nate'owi pogodny uśmiech. Odpowiedział jej słabym grymasem. Oczy miał lekko zaczerwienione, jakby płakał, albo - co bardzie prawdopodobne - najarał się jak rzadko. Ale Blair stała przy tulona do swojego przystojnego brytyjskiego lorda i wcale jej to nie obchodziło.

Potem lord Marcus pocałował Blair w tyl głowy, sprawia­jąc, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Tuż obok nich znajdo

0x01 graphic

Wały się drzwi do damskiej toalety. Wzięła go za rękę i pociąg­nęła za sobą.

Nie ma nic lepszego niż odrobina dobrej zabawy przed śniadaniem.


134


i


S może powtórzyć swoją kwestię dwa razy

Serena martwiła się, że powinna była przebrać się jak pn zostałc dziewczyny. Czy reżyser nie uzna, że nie dość się st;i ra, bo nie włożyła czarnej koktajlowej sukienki i pereł? Po/ii tym była wysoką, grubokościslą blondynką i w niczym n\: przypominała Audrey Hepburn. Właściwie, jak się nad tym teraz zastanawiała, w ogóle nie powinna byta startować do tej roli.

Za późno.

-Och, Bogu dzięki! - wykrzyknął Ken Mogul na jej wi dok. -Lecimy. Akcja!

Serena nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem Ken.i Mogula w Internecie i nic wiedziała nic na temat jego stylu pracy. Ale wiedziała, co znaczy słowo „akcja", więc kiedy j| usłyszała, zrozumiała, że czas zacząć robić swoje.

- Jak się masz? - zaćwierkata pogodnie, wyciągając rękj do wyimaginowanego barmana. Usiadła i zakręciła się na ba rowym stołku, chichocząc i kokieteryjnie wymachując noga« mi, - Czy to miejsce nie jest boskie? Czy to nie cudowne, ohn dzić się i wiedzieć, że to miejsce tu jest, codziennie? To mdj raj!

13ó

Ken Mogul znowu odstawił swoją dziwną zabawę z ręka­mi. Zerknął na jedną z blond iasek z ekipy, zerwał z jej głowy parę lustrzanych okularów i rzucił je Serenie.

- Zrób to jeszcze raz, w okularach - polecił.
Serena zrobiła, jak kazał, zastanawiając się, czy to dobrze,

Czy źle, że Ken Mogul zamknął oczy, kiedy zaczęła mówić. -Następna! - wrzasnął, odsyłając ją. Nate stał przy windach z mokrą chusteczką w pięści.

Po incydencie z viagrą we wtorek u Bergdorla. Serena myślała, że Nate będzie chętny zawsze i wszędzie. Skinęła gło­wą w stronę damskiej toalety.

Nate zawahał się. Wypalił tylko maleńkiego skręta po prze­budzeniu, a viagrę zostawił w domu. Poza tym całe to płakanie naprawdę go wyczerpało. Nie miał nastroju.

Drzwi do toalety otworzyły się z rozmachem i wyszli stam­tąd, trzymając się za ręce, Blair i jej jasnowłosy przystojniak.

Co prawda, dochodziła dopiero dziesiąta trzydzieści rano W sobotę, ale przyszłe Audrey tego s!wiata dobrze wiedziały, nnk się bawić.

Lord Marcus przycisnął guzik windy i drzwi się otworzyły.

137

- Zaczekaj! - zawołała ubrana w czarną tunikę blondynka
t ekipy Kena Mogula.


0x08 graphic
0x08 graphic

Serce Blair zabiło mocniej. Na pewno chcą jej zapropono wać rolę i odesłać całą resztę do domu. Ale dziewczyna wpa­trywała się w Serenę.

- Ups! - Serena zaczerwieniła się, zdejmując z głowy oku lary i zwracając właścicielce. - Ale ze mnie kleptomanka!

Dziewczyna wzięła okulary, a potem wspięła się na palce i zaczęła szeptać Serenie do ucha. Blair patrzyła jak zaczaro wana. Serena kiwała tylko głową, słuchając w milczeniu. Po tern dziewczyna odeszła, by dać okulary następnej Holly.

Blair przygryzła wargę prawie do krwi. Zżerała ją ciek;i wość, ale powstrzymała się od pytań, a Serena najwyraźniej postanowiła nic nie mówić. Myśl, że znowu rozmawiają n-sobą, była tak świeża, że żadna z nich nie chciała tego popsuć

Poza tym, do tej pory lord Marcus widział Blair wyłącznie w jej najlepszym wydaniu. Nie mogła teraz odegrać sceny z Egzorcysty i wściec się na jego oczach, bo spakowałby się i wrócił do Wielkiej Brytanii szybciej, niż zdążyłaby powie dzieć: „A niech to diabli".

Serena sięgnęła po dłoń Nate*a i ścisnęła ją podekscyin wana. Z trudem udało jej się zachować sekret dla siebie.

Blair nawet nie drgnęła, widząc jak Serena i Nate trzym;iji| się za ręce. Zawsze chciała, żeby tworzyli czwórkę. Wtedy myślała, że to będzie ona z Nate^m i Serena z kimś jeszcze Spojrzała w śliczne, soczyście zielone oczy lorda Marcusa, a im pochylił się i pocałował ją czule w czubek nosa.

Nate nigdy nie lubił publicznie okazywać uczuć. Własci wie co ona w nim kiedyś widziała?

chłopcy zawsze pozostaną chłopcami, a dziewczyny dziewczynami

- Słyszałem o tobie. Jesteś tym dzieciakiem, który zajmie
moje miejsce w drużynie lacrosse'a w Yale. Wybaczcie, dro­
gie panie. - Lord Marcus sięgnął nad Blair i Serena, żeby uścis­
nąć Nate7owi dłoń na dość zatłoczonym tylnym siedzeniu tak­
sówki, którą pędzili po Park Avenue. - Trenerka mówiła, że
Jesteś prawdziwym szatanem.

Można to i tak ująć.

Nate miał nadzieję, że lord Marcus nie domyśli się, że pła­kał. Teraz byłby dobry moment, żeby wziąć następną viagrę. choćby po to, żeby podnieść sobie morale i powstrzymać łzy. llilyby nie te denerwujące efekty uboczne, brałby viagrę co­dziennie.

Co, że niby nie mieści mu się w spodniach? Przecież to nie Cieki uboczny, o to właśnie chodzi!

- Więc Yale to rzeczywiście taka trudna szkoła? - zapytał
Nule. bo tylko to potrafił wymyślić.

Blair siedziała z głową na ramieniu lorda Marcusa i było |ej /. tym tak wygodnie, że patrzenie na to wydawało się zara-htm niepokojące i przyjemne. Jej ciemne włosy już trochę


139


0x08 graphic
odrosty i były miękkie i lśniące. Nate prawie czul ich dotyk w dłoniach.

Błagam, tylko się nie rozpłacz.

- Nie tak trudna jak trenerka Heffner - zażartował Lord
Marcus. - Opowiadała nam, jak dźgnęła cię widelcem, bo pró
bowałeś się do niej dostawiać.

Nate, który właściwie wyparł już ten drobny incydent z pa mięci, wzdrygnął się na samo wspomnienie.

- Po prostu nie spodziewałem się takiej laski w roli trener;i
- przyznał.

-Wierz mi, nikt z nas się nie spodziewał - odparł lonl Marcus ze znaczącym uśmiechem.

Zapalił marlboro red, ale kiedy drobny, wysuszony kie rowca machnął ze złością ręką, lord wyrzucił papierosa za okno.

- Zapalmy wszyscy i zobaczmy, co zrobi - szepnęła Seiv
na, nadał czując lekki zawrót głowy,

Rozdała wszystkim merity ultra light z czarnej, zamszo wej torby z frędzlami od Balenciagi, a lord Marcus podał ogiert ze srebrnej zapalniczki od Tiffany^ego.

Kierowca zahamował z piskiem opon, kiedy tylko żauwa żył dym.

- Wysiadać z mojej taksówki! - wrzasnął, wznosząc gniew
nie małą, drżącą pięść.

Jak zawsze uprzejmy, lord Marcus zaczął przepraszać, uda jąc, że nie wiedział, iż palenie w amerykańskich taksówkach jest zabronione. Ale ponieważ zdążyli już dojechać do regli Park Avenue i Czterdziestej Siódmej, a Yale Club znajdowało się tuż za rogiem, i tak wysiedli.

Cóż to był za widok: śliczna brunetka ubrana dokładni! jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany'ego, dwóch przy stojnych, zielonookich, grających w łacrosse'a i porządnie

140

ubranych chłopców oraz olśniewająca blondynka w dżinsach. Regulamin Yale Club zabraniał noszenia spranych dżinsów, ule Serena wyglądała tak ślicznie, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko weszli do oszczędnie umeblowanego, neo-klasycystycznego holu, postarzali absolwenci w garniturach J. Press przerwali rozmowy o interesach i odłożyli komórki. Ach, mieć znowu siedemnaście Jat i być bosko pięknym!

Tak jakby którykolwiek z nich był kiedyś bosko piękny.

Lord Marcus zabrał Nate'a do swojego apartamentu, żeby pokazać mu trofea zdobyte w lacrosie, które tylko Nate potra­fi! docenić, podczas gdy Blair i Serena usadowiły się w ele­ganckim barze ze złotym sufitem, wypolerowaną drewnianą podłogą i ciemną boazerią. Były przyzwyczajone do takich miejsc, a jednak czuły się bardzo dorosło, siedząc w prywat­nym barze w sobotni ranek, zwłaszcza, gdy powinny siedzieć /. nosami w książkach i zakuwać do końcowych egzaminów, które zaczynały się w poniedziałek,

-O czym zamierzasz mówić na rozdaniu dyplomów? -napytała Serena. - Będziesz cytować tę książkę, z której wszy-fccy korzystają?

Blair przewróciła oczami. Zdecydowanie nie będzie cyto­wać niczego z tej książki. Och, miejsca, do których się udacie!

Barman w muszce najpierw przyniósł drinka Blair - mar-tini z oliwką. Wzięła łyk, a potem wsunęła papierosa do cygar­niczki, Miała z niej taką frajdę, że postanowiła jej używać aż do premiery Śniadania u Freda, kiedy to wszystkie dziewczy­ny zaczną ją naśladować.

Oto różnica między byciem trendy, a wyznaczaniem tren­dów.

- Właściwie to zamierzam napisać o tym. że należy dążyć do lego, czego się pragnie i zdobywać to - oznajmiła, wydmu­chując dym nad blond czupryną Sereny, - Nigdy nic myślałam.

:41


0x08 graphic
0x08 graphic
że zdobędę wszystko, czego zapragnę. Ale i tak próbowałam. i teraz mam wszystko. Wszyściuteńko.

Serena pokiwała głową.

-Wiem, co masz na myśli. - Barman przyniósł jej drinku z dżinem. Wzięła kitka ostrożnych łyków. Zastanawiała się. czy powinna od razu powiedzieć Blair, że kiedy asystentka Kena Mogula szeptała jej do ucha, prosiła, żeby Serena zjawiła się na drugim przesłuchaniu. Ale na razie sprawy z Blair układa ły się lak dobrze, że nie chciała tego psuć. Poza tym, nawet jeśli zaproponują jej rolę, nie była pewna, czy się zgodzi. Próbowai;i wymyślić coś innego do powiedzenia, coś na temat zdobywa nia tego, czego się pragnie. Choć Serena nigdy niczego tak naprawdę nie pragnęła, wszystko spadało jej z nieba.

- Jestem taka zakochana w Nacie - wypaliła. Chciała po­
wiedzieć to z taką samą pogodą, z jaką wcześniej mówiła o ich
nowych relacjach przyjaciółka.

Blair zapaliła papierosa. Jak łatwo byłoby niechcący pod palić długie ciemne rzęsy Sereny. Rozejrzała się po sali, zasta nawiając się, czy warto dać się ponieść emocjom.

No, no, zastanawiała się? Czy to nie punkt zwrotny?

Blair uwielbiała salon w Yale Club. Złota farba i orientu! ne dywany sprawiały, że wydawał się wspaniały i ekskluzyw ny, a jednocześnie przytulniejszy i nie tak nadęty jak pozostali-sale w klubie. Było to idealne miejsce na upalny dzień. I paso wało jej do sukienki.

- Niedługo będziemy w Yale - pomyślała na głos.
Dziewczyny spojrzały po sobie, próbując zdecydować, czj

to dobrze, czy źle.

Serena zachichotała.

- Będziemy mogły wskoczyć w pociąg, zatrzymać się IU
taj, a nasi rodzice nie będą nawet wiedzieli, że jesteśmy w urn-
ście!

To brzmiało całkiem zabawnie.

- To byłoby rewelacyjne miejsce na imprezę - zauważyła
Blair. Postanowiła być miła.

W tym samym momencie zamrugała, zastanawiając się, dla­czego wcześniej na to nie wpadła. Oczywiście, to by oznaczało, że pojawi się dużo przypadkowych gości - absolwentów z in­nych głupich szkół, o których istnieniu nawet nie wiedziała i przypadkowych dzieciaków, które myślały, że są w porząd­ku, bo w przyszłym roku będą w ostatniej kiasie. Ale przecież była mówczynią w Constance Biłtard. Było właściwie natural­ne, że to ona powinna urządzić imprezę na zakończenie szko­ły. Imprezę, jakiej jeszcze nie było.

Uścisnęła Serenę trochę sztywno, odsuwając cygarniczkę ledwie na tyle, by nie podpalić jej włosów.

- Zawsze mamy najlepsze pomysły - mruknęła, trochę do
(siebie, trochę do starej przyjaciółki.

Serena uśmiechnęła się ochoczo, chociaż nie miała poję­cia, o czym Blair mówi.

- A nie? - zgodziła się.

Nate wziął ze sobą trochę zwiniętych wcześniej skrętów. Rozłożyli się wygodnie z Marcusem w jego apartamencie ze /.loto-białą tapetą - odkręcili klimatyzację na fuli i położyli się fin plecach na wielkim łóżku przykrytym morelową narzutą. 1'opalali i dzielili się sekretami na temat Blair.

Chłopcy są gorsi od dziewczyn.

-Cała się naburmuszą, gdy człowiek się do niej przysta­wia, a potem marudzi, jeśli się tego nie robi - narzekał Nate, kręcąc głową. - Nigdy tego nie rozumiałem.

- Ale jeśli dać jej do zrozumienia, że nie można się jej
Oprzeć, nie będzie robić problemów - zauważył lord Marcus.
- To kluczowe.



i'42

143


0x08 graphic
Nate spojrzał na starszego chłopaka przez mgiełkę J™ , traw i 'Zn I Blair praktycznie od urodzenia. Czy .o mozb w Ty™ohiopak,którydeptero co jt, poznał, juz*rozgry Hży to możliwe. że on, Nate, i Blair zupelme do stebte m, „sowa\i7 Może nie było im pisane być razem. P Nat me potra.il dłużej o tym myśleć bez rozrzewn,a„„ sie Z i,gn,Uie wiec raz jeszcze i pozwoli! sobte odplyn,t "' za ana»iam s,e, czy nie poprostć Blair, zęby przy,, cta,a do mnie, do Anglii, tego lab, - rozmywał na glos In M os - Op wtedzialem o mej tnojej rodztnie i bardzo *, -poznać. Najwyraźniej mdj ojciec zna jej ojea, a om «"* iuż nas widzi na ślubnym kobiercu. 1 Z znowu sif z»ei,gn,l. Nie ma powodu s,e oenerw „ad Jego umysł byl jak satynowe powłoezk. poduszek na 16.

kUl;tdr:-^rw-,as,e6oopodeSz..

- Klepnął Natęża w ramie. - Idziemy1?

i/i

Nate wsparł się na lokcacb, potrz,sm, ***>??+
niczym pies. Zabłąkana Iz. wypłynęła mu z kąctk lew ,
wą,niczymF. -* Gościa ale wtedy kole

oka i spłynęła po policzku. Starł ją ze ziosuą.

)M;rrrokS ram,ouam,, a jego dolna warga zadrżała Lord Marcus usiadł obok i objął go. _ Już dobrze - mruknął. - Nic złego się me stało. To me była udawana gejowska afektacja która Nate kumole lubili doprowadzać się nawzajem do szału. To ^ U iakby go przytulał starszy brat. Nate „tfy <

miał starszego brata, w ogóle nie miał rodzeństwa, a takiego uścisku właśnie potrzebował.

- Ćwiczymy francuski. Do ustnego dla zaawansowanych.
Mamy przez dziesięć minut opowiadać o rodzinie - wyjaśniła
Blair. - Używając wszystkich czasów.

Sereną przewróciła oczami.

- Tyle właśnie masz z chodzenia na zajęcia dla zaawanso­
wanych. - Zmrużyła oczy, przyglądając się chłopcom badaw­
czo. - Paliliście?

Nate uśmiechnął się nieśmiało.

- Odrobinę.

- Ty kretynie. - Sereną złapała go i pocałowała w usta.
Tryskała energią, bo znowu odzywały się do siebie z Blair.

Blair zupełnie nie przeszkadzało, że Sereną i Nate całują lic- przy niej - nawet nie drgnęła. Po chwili lord Marcus stal Już za nią i obejmował zmysłowo w talii - takim mężowskim gestem dumnego posiadacza, o jakim Blair zawsze marzyła. Mrugnął do Sereny.

- Czy wiesz, że Sereną znaczy po włosku „syrena"? -Jasne. - Sereną zachichotała i rzuciła Blair spojrzenie, Ijltńre mówiło: „Skąd tyś go wytrzasnęła?"

Blair odpowiedziała chytrym uśmieszkiem, który mówił | kolei: „A nie mówiłam, że mam wszystko" oraz: „Trzymaj lipy z daleka, ty zdziro".

Nate zlizał z ust Sereny waniliowy błyszczyk, a potem .lu|iil resztkę jej drinka, ani na chwilę nie spuszczając z oczu

145 |ll Nit /-atrzymasz mmc...


•U


0x01 graphic

I

idealnej, lekko opalonej stopy Blair. W jej lśniących, czarnych pantoflach było coś, co podniecało go jak diabli. Dobrze, że zostawił vtagre w domu.



0x01 graphic

I

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nozwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli jo.

hej, ludzie!

NIE CAŁKIEM PRYWATNE PRZYJĘCIE W YALE CLUB

Jeśli nie byliście zaproszeni na sobotnie bachanalia w Yale Club, gdzie personel miat petne ręce roboty, biegając na Grand Central po dodatkowe butelki Prosecco z Campbell Apartment | sernik z Junior's - spieszę donieść, że w następny poniedzia­łek pewna przyszła studentka Yale wydaje w klubie imprezę ia z okazji zakończenia szkoły. Do Yale Club mają wstęp łącznie członkowie, ale nie ma strachu. Tatuś gospodyni sło­no zapłacił klubowi, żeby drzwi pozostały otwarte przez całą noc dla wszystkich dobrze ubranych imprezowiczów, którzy Chcą się porządnie zabawić. W ten sposób chce jej wynagro­dzić swoją nieobecność na rozdaniu dyplomów. Och, czyż to nlesłodkie.

Miejmy nadzieję, że nie zapomni też, że córeczka potrzebuje |akiegoś środka transportu, czegoś, żeby móc poruszać się W przyszłym roku po New Haven. Brum, brum.

DEPRESJA POŚNIADANIOWA

Ken Mogul jest albo strasznie wybredny, albo strasznie złośli-Hry Albo jedno i drugie. Plotka głosi, że wezwał tylko cztery dziewczyny na drugie przesłuchanie do głównej roli w swoim nowym filmieŚn/ae/an/e u Freda. Inna plotka mówi, że obsadził



J

1.47


0x08 graphic
w roli Hoily Golightly młodszą siostrę i że przesłuchanie w so­botę było tylko dla statystów. Co za marnotrawienie talentów.

ZAARANŻOWANE MAŁŻEŃSTWO

Wszyscy słyszeliśmy, że brytyjscy arystokraci mają słabość do aranżowanych małżeństw. Oszczędza to mnóstwa kłopotów i wstydu, kiedy nie trzeba się ukrywać lub martwić, jak przed stawić nieokrzesaną, żłe ubraną dziewczynę mamie, która -tak się składa-jest królową. Cóż, wedle moich źródeł, w Wiel kiej Brytanii, pewien błękitnej krwi przystojniak, który nie­dawno ukończył Yale, a obecnie mieszka w Yale Club w No wym Jorku, gdzie załatwia pewne sprawy, czytaj: imprezuje, został przyrzeczony pewnej równie szlachetnie urodzonej Au gielce, kiedy miał raptem dwa lata. Nie widziałam jej zdjęcia ale sądząc po tym, z jakim zapałem rzucił się na naszą B, po dejrzewam, że nie jest zbyt ładna i chłopak nie pali się do że niaczki.

ZŁODZIEJ CENNEJ FIOLKI ZIDENTYFIKOWANY

Nie żebym chciała przynosić same złe nowiny, ale zaprzyja? niony trener e-mailował do mnie ostatnio regularnie-hej, ktn mu dał ten link?! - i okazuje się, że złodziej vtagry został ziden tyfikowany i zostanie odpowiednio ukarany. Czy to znaczy, Ż8 on/ona nie dostanie dyplomu??

Wasze e-maile

WJi Droga P!

^^ Wiem, że nie powinienem byt, ale tak jakby wsypałem

mojego kumpla i teraz martwię się, że przeze mnie nie

skończy szkoły. Ale myślałem, że tępiej on niż ja, rozu

miesz?

żenada

JJ Drogi żenado

Taaak, to rzeczywiście niezła żenada. Ale przecież już to

wiesz.

R

Droga Plotkaro!

Chciałbym cię osobiście zaprosić na przesłuchanie do mojego nowego filmu. Masz nastawienie, jakiego szu­kam. Mam nadzieję, że prezencję również. Kiedy masz czas? mogs

Drogi mogs; Niezła ścierna. R

Na celowniku

B, S, N i lord M w niedzielę Cipriani Dolci naprzeciwko Yale Club piją krwawą mary na śniadanie. Ci to wiedzą, jak przygo­tować się do końcowych egzaminów! V z A w jego czerwonym aabie, udają, że nie zauważyli, iż prawie rozjechali D prze­chodzącego przez ulicę, kiedy jechali na fiim do kina Angeli­ka. D wracał właśnie od chińskich zielarzy przy Canal z wo­reczkiem czegoś, co reklamowali jako „Eliksir miłosny xxx". Och, jak perfidną intrygę snujemy. J w Gristedes przy Dzie­więćdziesiątej Szóstej Zachodniej, kupuje samotnie litrową butelkę czerwonego wina z zakrętką i ogromną puszkę kawy rozpuszczalnej Folgers. Ubranie i ręce ma wymazane szarym cieniem do powiek, kawą i winem. Najwyraźniej bije od niej laka aura twórcza, że nie śmieli jej nawet wylegitymować.



148

149


JESZCZE JEDEN TYDZIEŃ

To już ostatnia prosta, moi kochani. Poza egzaminami, które tak naprawdę są tylko nieprzyjemnym epizodem, szkota wła­ściwie już się skończyła. Powtarzajcie za mną: już tylko tydzień do rozdania dyplomów. Już tylko tydzień do rozdania dyplo mów. Już tylko tydzień do rozdania dyplomów.

Powodzenia!!!!


0x08 graphic
Wiem, że mnie kochacie. plotkara

D pisze kolejną odę

Dan skończył egzamin z angielskiego dla zaawansowanych dwadzieścia minut przed czasem i zabrał się do pisania mowy na zakończenie szkoły na ostatniej stronie zeszytu egzamina­cyjnego. Tym razem postanowił zacytować fragment wiersza Roberta Frosta Droga niewybrana:

Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną -Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem*. Słowa brzmiały jednak jakoś' jałowo i wydawały mu się nadużywane, zwłaszcza w kontekście zakończenia szkoły. Poza tym ani on, ani żaden z jego kolegów nie wybierał mniej uczęszczanej drogi. Skończą szkole i pójdą prosto do colle­ge^. Potworny banał. Danowi nigdy, tak naprawdę, nie przy­szło do głowy, że mogłoby być inaczej. Aż do teraz,

Od kilku dni walczył ze świadomością, że gdy nadejdzie jesień, Vanessa będzie w Nowym Jorku, a on wOlympii, w sta­nie Waszyngton - na drugim końcu kraju. Ta myśl była dla niego nie do zniesienia, mimo że nadal nie był pewien prawdzi­wych uczuć Yanessy. Zwłaszcza po tym, jak szorstko odprawiła


* tłum. S. Barańczak.

t-FI


0x08 graphic
0x08 graphic
go tamtego wieczoru, gdy tylko zjawił się Aaron, a potem nie odzywała się przez cały weekend.

Ale może to on nie postawił sprawy jasno. Zawiadomił już tego stukniętego profesora, że nie spędzi lata w Olympii. Dla­czego nie pójść krok dalej i nie oświadczyć wszystkim w cza­sie rozdania dyplomów, że nie idzie do college'u, koniec krop­ka. To pokazałoby Vanessie i światu, jak daleko gotów był się posunąć w imię miłos'ci. Wybierze mniej uczęszczaną drogę.

Odwrócił kartkę i nabazgrał: Oda cło miłości, wzorując się na jednym ze swoich ulubionych poetów, Johnie Keatsic. Keats ciągle pisał ody: Odo do Psyche. Oda do urny greckiej, Oda do słownika, Oda na melancholię, ale nigdy nie napisu! Ody do miłości. Dlaczego właśnie Dan nie miałby tego zro

bić?

- Siedemnaście minut do końca - ogłosiła pani Soiomon.

Dan zerknął na napięte plecy kolegów pochylonych nad ławkami. Wściekle wymachiwali długopisami, podczas gdy czarny zegar ścienny miarowo odmierzał czas. Dan wrócił do swojego zeszytu. Oda do miłości. Oczywiście jego miłość do Vanessy była doprawiona sporą dawką niegasnącego pożąda nia. Ale jak to przekazać, nie popadając w pornografię? W koń­cu ten wiersz miał być częścią mowy na zakończenie szkoły.

Mieczne, białe kule

Poduszki twego brzucha

Uda jak brzozy.

Fuuj, stop!

Przekreślił wszystko. Poduszki mego brzucha? Ohyda.

No właśnie.

A potem przypomniał kilka wersetów z Ody do urny grec­kiej:

Najszczęśliwsza miłości, błoga, o, (yś błoga!

Wiecznie młoda i piękna, wyciągasz ramiona

Zdyszana, nieznająca znużenia i skargi, Nad namiętnością ludzką wysoka twa droga, Nad nią, która wygasa, smutkiem przygnieciona, Gdy nam spaliła, bólem i gorączką, wargi*. Czy można było powiedzieć to lepiej? Pewnie nie.

Dan zaczai szkicować rysunek przedstawiający wieżę ciś­nień na dachu domu Vanessy, ale żaden był z niego artysta i wieża bardziej przypominała gigantyczny żoiądź. Gdyby tyl­ko mógł skorzystać z telefonu w trakcie egzaminu. Zadzwo­niłby do biura rekrutacji w Evergreen i dał im znać, że się nie zjawi.

Zamiast tego postanowił poprawić początek mowy na ostatnich kilku stronicach zeszytu egzaminacyjnego.

Panie i panowie, dziękuję, za przybycie na uroczystość rozdania dyplomów w szkole średniej dla chłopców River-side. Musicie być bardzo dumni ze swoich synów. Tak dum­ni. że daliście im z okazji zakończenia nauki dokładnie to, czego chcieli. (Pauza na wybuchy śmiechu.)

Mam zaszczyt być w tym roku mówcą. Pozwolę wiec zacząć od odczytania fragmentu wiersza Roberta Prosta. Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną -Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem. Często cytuje się ten fragment w mowach na zakoń­czenie szkoły Wiem, bo sprawdzałem w Google'u. (Pauza na wybuchy śmiechu.) Cóz za ironia, po ilu z nas rzeczywi­ście wybiera mniej uczęszczaną drogę? (Pauza na niezręczną

* tłum. Z. Kubiak.


153


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
ciszę). Cóż, ja wybiorę. A oto, jak zamierzam tego dokonać - pójdę za głosem serca...

Mały kuchenny minutnik w kształcie jajka, który przynios­ła pani Solomon, zadzwonił na jej biurku.

- Proszę odłożyć ołówki - powiedziała.

Dan podniósł zamglony wzrok. Jak zwykle go poniosło.

- Nie skończyłeś, co? - zadrwił siedzący z lewej Chuck

Bass.

W czasie egzaminów końcowych uczniowie ostatnich klas nie musieli przestrzegać regulaminu odnośnie stroju, więc Chuck postanowił włożyć jasnożóltą pociętą koszulkę bez rę­kawów Dolce & Gabbana, która jakimś cudem odsłaniała wię­cej, niż gdyby niczego nie włożył.

Dan spiorunował go wzrokiem. Czy można zginąć w cza­sie służby, będąc dopiero w szkole wojskowej? Dan miał na­dzieję, że tak.

Pani Solomon podeszła, żeby zabrać ich zeszyty egzami­nacyjne.

- Jakiś problem, panie Humphrey? - zapytała ostro, wypi­
nając na niego kościstą pierś w brzydkiej sukience bez pleców
w czarno-pomarańczowe pasy.

Dan zmarszczył czoło.

- Czy mogę wyrwać kilka ostatnich kartek z zeszytu? -
zapytał bez większej nadziei.

Nauczycielka wzruszyła niestosownie odsłoniętymi ramio­nami.

- Proszę bardzo.

Dan wyrwał strony, zanim zdążyła zmienić zdanie, zasko­czony, że nie zachowała się jędzowato, jak zwykle. Może pani Solomon w końcu znalazła sobie chłopaka i była zbyt zajęta marzeniem o czekającym ją upalnym i zmysłowym lecie

1 bA

pełnym późnych poranków i gorącego seksu, żeby zawracać sobie głowę uprzykrzaniem Danowi życia.

Och, jakże sam marzył o długich porankach i gorącym sek-i sie? A jest ktoś, kto nie marzy?!


L


0x08 graphic
kto się oprze artystce z kroniki towarzyskiej?

Biologia była ostatnim egzaminem Jenny. Nie spała cak| noc, zakuwając. Jądro komórkowe, pierwotniaki, osmoza znała wszystko. Odpowiadała na pytania automatycznie, wy­pełniając luki bez zastanowienia i sprawiając, że pozostali koleżanki były zielone z zazdrości. Osmoza to proces, w któ rym pewne cechy przenikały do innych organizmów przez, sam Takt bliskości. Cóż. skoro to działa na małe organizmy, to czi' mu i nie w ich przypadku? Trzymały się blisko Jenny przez cały rok, a jednak nie zrobiły się ani trochę mądrzejsze.

Ani ich piersi większe.

Podoba mi się twoja fryzura, nabazgrała na szarym bki cie ławki Jessiki Soames Kim Swanson. Możesz zobaczyr odpowiedź Jenny na pyt. 21?

Kim Swanson była najbardziej zadbaną dziewczyn;] w dziewiątej klasie. Od dziewiątego roku życia nosiła blond pasemka w naturalnie jasnobrązowych włosach i zawsze mia ła idealnie wyprasowaną białą koszulę Agnes B., którą nosiła do szarej, plisowanej spódniczki od mundurka. Dziewczytn plotkowały, że nawet bieliznę ma wyprasowaną. Nigdy nie wy chodziła z domu bez pełnego makijażu, srebrno-zło tej bransc letki w formie łańcuszka od Cartiera i raczej sporych wkrętek

ih6

7. brylantami. Tyle czasu poświęcała na pielęgnację, że letlwo miała czas na naukę.

Poczekaj, odpisała Jessica.

Jessiea była klasową zdzirą. począwszy od czwartej klasy, kiedy dostała miesiączki. Szczyty osiągnęła w szóstej, gdy stra­ciła dziewictwo. Miała też największe piersi - dopóki Jenny nie rozkwitła w siódmej klasie, przeskakując ją o całe trzy mi­seczki, Jessica rzuciła dyskretne spojrzenie na ławkę na prawo od niej, próbując odczytać odpowiedź w arkuszu Jenny. Tamta skończyła już jednak pisać i teraz zabijała czas, kaligrafując na pustej stronie.

Frajerka, wypisała eleganckimi zakrętasami. Jessica stara­ła się nie brać tego osobiście.

Prawda była taka, że Jenny pisała o sobie. Z samego rana w poniedziałek wysiała kurierem do Waverly trzy doskonałe portrety, wszystkie zagruntowane i oprawione. Teraz był czwartek i nadal nie było żadnych wieści z biura rekrutacji. Zaczął się pierwszy tydzień czerwca. Wrzesień był za trzy mie­siące, a ona nie znalazła jeszcze szkoły. Powoli ogarniała ją desperacja.

Nim przystąpiły do egzaminu. Elise przypomniała Jenny, Że w Waverly też pewnie kończą rok szkolny i nie zajrzą do jej paczki, dopóki nie wypuszczą z dyplomami najstarszej klasy. Ale Jenny nie chciała o tym słyszeć. Najwyraźniej straciła szan­sę na szkołę z internatem. Pozostały jej tylko dwa wyjścia. Mogła pójść do szkoły publicznej albo zdać celująco egzami­ny, a potem błagać panią M. żeby pozwoliła jej zostać w Con-stance. Mogłaby powtórzyć dziewiątą klasę, zapracować na reputację absolutnego kujona, nosić grube szkła w szylkreto-wej oprawce i spódnice do kostek. Żadnych więcej wzmianek w rubryce z ploteczkami, ryzykownych rozkładówek, randek z gwiazdami rocka, roznegliżowanych fotek w Internecie.


0x08 graphic
Och. Ale przecież to właśnie czyniło Jenny wyjątkową.

Poza tym, już teraz była piątkową uczennicą. Jak mogła to przebić?

Jenny doszła do wniosku, że być może oceny i jej nowe obrazy nie wystarczyły. Może powinna wysłać do Waverly numer MW*\ w którym wystąpiła jako modelka razem z Serem] van der Woodsen, i zdjęcie z kroniki towarzyskiej, na którym całuje gitarzystę Raves przed hotetem Płaza?

A może przy okazji wysłać im też pukiel włosów? Albo jeden z jej ogromnych wzmacnianych staników Bali?

Kim Swanson zachichotała dyskretnie, pisząc cos' na ław­ce Jessiki Soames. Jenny odłożyła ołówek i oparła czoło na przedramieniu, a jej ciemne włosy rozsypały się kaskadą loc/ ków na ławce. Gdyby wysiała do Waverly „W" i wycinek ze zdjęciem, stałaby się głównym tematem rozmów, zanim jes/ cze pojawiłaby się w szkole. Był to na pewno jakiś" sposóh. żeby zwrócić na siebie uwagę, ale wtedy wszyscy mieliby o niej z góry wyrobione zdanie i może Jenny nigdy nie udało by się go zmienić. Lepiej samej zapracować na reputacji,' i zwrócić na siebie uwagę, gdy już się tam pojawi,

Tymczasem czekało ją dziwaczne Lato w Pradze w towa­rzystwie matki. Miała uczęszczać na słynne czeskie warsztaty artystyczne, na co zgodziła się w trakcie Paschy po jednym kieliszku wina za dużo. Tata przypomniał jej o tym w zeszłym tygodniu. Wtedy miała jeszcze przed sobą perspektywę pój ścia na jesieni do szkoły z internatem, ale teraz nie była już tego taka pewna.

- Raz, dwa, trzy, słuchajcie matoły, już za cztery dni ko nieć szkoły! - wrzasnęła wesoło grupka dziewczyn z ostatnimi klasy na korytarzu przed pracownią biologiczną. Kiedy /a brzmiał dzwonek, koleżanki Jenny wyrzuciły ołówki w po w ii1 trze, zaczęły się obejmować i podpisywać księgi pamiątkowe

Elise podeszła nawet do Kim Swanson z prostą o podpis, cho­ciaż pogardzała nią od czasu, kiedy Kim rozpuściła obrzydli­wą plotkę, że Elise urodziła się zdeformowana i w wieku dwóch lata miała usuwany garb z pleców.

- Summerńme - zaczęła nucić wytrenowanym w klubach falsetem Roni Chang - and the tiving is easy!

Jenny żałowała, że nie podziela ich radości. W końcu był to jej ostatni egzamin. Skończyła rok! A teraz czekały ją trzy długie, letnie miesiące w Europie i możliwościom nie było końca. Jednak z jakiegoś powodu nie miała ochoty na wzno­szenie okrzyków i podpisywanie roczników pamiątkowych, chociaż kaligrafowała piękniej od pozostałych.

Teraz rozumiała, jak musiały się czuć uczennice ostatnich klas zimą, gdy czekały na wieści z college'ów. Zrobiła wszyst­ko, co w jej mocy. Teraz jej los leżał w rękach innych.


1 56


0x08 graphic
ściąganie przez wzgląd na dawne czasy

Blair i Serena siedziały obok siebie przy długim, czarnym stole w pracowni chemicznej na swoim ostatnim egzaminie. Uczennice z zajęć z chemii dla zaawansowanych siedziały między koleżankami ze zwykłych zajęć i pisały inny egzamin. więc fakt, że dziewczyny prawie trącały się łokciami nie powi nien mieć żadnego znaczenia. W Constance BilJard lubiano myśleć, że ich uczennice są ponad ściąganie, ale prawda byki taka, że zrzynały gdzie się tylko dało. Blair i Serena nie stano­wiły wyjątku.

Jakie będzie stężenie molowe roztworu, jeśli rozpu ścimy 5,827 NaCI w objętości 100 ml? Serena nabazgrahi pytanie na wewnętrznej stronie przedramienia. Ziewnęła i przeciągnęła się, pozwalając, aby ręka opadła na zeszyt et' zaminacyjny Blair.

n = 5,827 g / 58,4425

n = 0,09970 moli NaCI

M = 0,09970 moli/OJ 1

M = 0,9970

Blair na bazgrała odpowiedź na wewnętrznej stronie okład ki zeszytu. Co wkładasz w poniedziałek?, dopisała obok.

lóC

Czemu w poniedziałek?, odpisała Serena, nim przepisała odpowiedź do zadania. Czyżby Blair dowiedziała się, że Sere-t nę wezwano na drugie przesłuchanie?

Koniec roku, zapomniałaś?! - odpisała pospiesznie Blair.

Serena zagapiła się na odpowiedź Blair. To takie typowe dla niej - nie zorientować się we własnej pomyłce. Drugie prze­słuchanie odbywało się w poniedziałek, tak samo jak rozdanie dyplomów. Mieli się zjawić jej rodzice. Erik, jej brat, przeło­żył wyjazd na narty do Nowej Zelandii ze swoją obecną dziew­czyną, Liesl, by móc być na uroczystości. No i Blair miała wygłosić mowę.

Ups.

Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, napisała Blair, nim przeleciała przez dwie następne strony egzaminu.

Serena patrzyła na przyjaciółkę z podziwem. Blair abso­lutnie zasługiwała na studia w Yale. Jeśli chodzi o testy była geniuszem. Słońce wpadało przez okna pracowni chemicznej a jakiś ptak ćwierkał wesoło. Serena westchnęła i zaczęła ba­zgrać swoje imię w rogu trzeciej strony dziewięciostronicowe-po zeszytu egzaminacyjnego.

Serena van der Woodsen. Śniadanie u Freda, w roli głównej Serena van der Woodsen.

Zwykle nie marzyła o takich rzeczach, ale to była jej pierw­sza szansa, żeby zagrać w prawdziwym filmie. Trudno nie pragnąć czegoś takiego, chociaż troszkę.

Blair pochyliła się nad ostatnią stroną egzaminu, pospiesz­nie wypisując odpowiedzi, a potem zaczęła sprawdzać całos'ć. Kiedy już z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest w po­rządku, zerknęła na pilnującą ich nauczycielkę. Pani Crandall puszysta kobieta z czerwoną twarzą - zajęta była piłowaniem paznokci, pomalowanych na straszliwy ciemny beż. Jej palce wyglądały jak świńskie racice zanurzone w formaldehydzie, na

II Niezatrzymaszmnie... 161



0x08 graphic
których dziewczęta musiały zrobić sekcję w dziewiątej klasie na zajęciach z biologii. Blair odsunęła swój zeszyt i sięgnęła po książeczkę Sereny.

Serena narysowała uśmiechniętą buźkę na stronie, nad któ­rą Blair pracowała. Zupełnie jak za dawnych dobrych czasów. Z tym wyjątkiem, że teraz to ona była z Nate'em, a Blair spo­tykała się z nowym, angielskim przystojniakiem. Zmarszczyła brwi. A teraz zamierzała opuścić rozdanie dyplomów, przez co Blair znowu ją znienawidzi.

No cóż.

za cfuio chhpców, za dużo wyborów, za mato czasu

Vanessa nie wyjmowała z szafy sukienki Morgane Le Fay. którą kupiła jej Blair, aż do niedzieli wieczór poprzedzającej zakończenie szkoły. W mieszkaniu było ciemno i była całkiem sama. Rozebrała się do bielizny w czarno-białe prążki i wsu­nęła sukienkę przez ogoloną głowę. Potem podeszła do duże­go lustra na drzwiach sypialni, żeby się przejrzeć.

Sukienka była piękniejsza niż jakakolwiek rzecz w garde­robie Vancssy, Miała satynowy gorset z głębokim dekoltem W szpic, asymetryczne wykończenie dołu i obniżoną talię, W stylu lat dwudziestych, która wyglądała lepiej, niż Vanessa lic spodziewała. Wróciła do szafy i wyjęła buty. Miały taki nam rozmiar stopy, więc Blair zostawiła jej białe sandały na koturnie Michaela Korsa, które idealnie pasowały do sukienki. Znalazła też dla Vanessy parę świetnych, siateezkowych ręka­wiczek w jakimś komisie na Upper East Side, bo należało do tradycji Constance Billard, by dziewczęta w czasie uroczysto-Aui nosiły białe rękawiczki.

Sęk w tym, że Vanessa nie zamierzała się pojawić na cere­monii. Aaron miał przyjechać po nią o dziesiątej rano swoim


163


0x08 graphic
stylowym, czerwonym saabem 900S, wyładowanym ziołowy mi papierosami, chrupkami sojowymi, suszonymi strączkami soi i brzoskwiniową icc-tca, i zabrać na seksapadę po kraju. Jej rodzice byli w Santa Fe, w Nowym Meksyku i brali udział w jakiś hipisowskim happeningu. Z kolei jej starsza siostra Ruby, była nadal w trasie i siedziała gdzieś' w Finlandii, Pol sce albo Laponii, zdobywając nowych fanów dla swojej ka peli SugarDaddy. Nikogo z jej rodziny nie będzie obchodziło jeśli Vanessa nie pojawi się na zakończeniu szkoły. Dyplom przyślą jej pocztą, a sukienkę będzie można zwrócić. Nic wic! kiego.

Jasne. To dlaczego ci nie wierzymy.

Przy drzwiach wejściowych rozległo się jakieś drapaniL'. Vanessa wyszła ze swojego pokoju. Gdy zapalała światło w sa łonie, ktoś wsunął pod drzwiami kartkę. Rozpoznała bazgroly Dana, zanim jeszcze przyklękła, by podnieść liścik.

Me dam rady jutro na rozdaniu dyplomów, jeśli c/ę/es/ cze raz nie zobaczę. Jestem na górze.

D.

Nie, znowu!

Nie zdejmując sukienki ani butów, Vanessa poczłapała na górę. Dochodziła dziewiąta w łagodny, czerwcowy wieczór, ale byto jeszcze całkiem widno. Samochody kursowały po moście w tę i z powrotem, a na Broadwayu rozdźwięczał się chór alarmów przeciwpożarowych. Lampa oliwna kołysała się na stalowej ramie podtrzymującej wieżę ciśnień, pod któni w pozycji lotosu, siedział nagi Dan z grubą książką otwartą na kolanach.

- Co ty wyprawiasz? - zapytała ostro Vanessa.

Dan spojrzał na nią. Jego rozkochaną twarz oświetlał blask lampy. Cały jaśniał od światła i absolutnego uwielbienia dla Vanessy.

164

- Wow - mruknął cicho. - Ślicznie wyglądasz. Prawie
tak... - Urwał z zakłopotaniem.

-Jak? - Vanessa skrzyżowała ręce aa piersi. Gdyby nie byli z Danem starymi przyjaciółmi, pewnie bardziej by się wkurzyła jego dziwacznym zakradaniem się i nagością. Ale Dan to Dan - potrafiła zdobyć się tylko na lekką irytację.

- Wyglądasz tak, jak wyobrażałem sobie ciebie na naszym
Ślubie - wypalił niepewnie.

Ze co proszę?

Vanessa doszła do wniosku, że najlepiej będzie komplet­nie zignorować to, co przed chwilą usłyszała.

Vanessa skinęła bezwiednie głową, jakby właśnie jej po­wiedział, że będzie później padać.

-Jest tu fragment o wspólnej medytacji. Robi się to do momentu aż obie strony są, no, gotowe. Sting może to robić praktycznie godzinami, chociaż jest przecież starszym go-Sciem. I właśnie tak to robi.

Jakbyśmy naprawdę chcieli wiedzieć.

Vanessa studiowała go. Na ten swój dziwaczny, wychudzo­ny sposób Dan byt uroczy. Miała jednak nadzieję, że nie zoba­czy go już przed wyjazdem, bo chciała uniknąć tłumaczeń. Jak lo kocha jego, ale że obiecała Aaronowi. Że spotykanie się l. dwoma facetami jednocześnie było strasznie ekscytujące, ale musiało się kiedyś skończyć. Tak naprawdę, nie była nawet pew­na swoich uczuć, tak długo starała się o tym nie myśleć.

I €3


Dan odłożył książkę i wyciągnął dłoń.

- Moglibyśmy też po prostu się pocałować - zasugerował
z czułością, która sprawiła, że Vanessa ucieszyła się, że jest
już nagi.

Podeszła i przyklękła przed nim, ostrożnie unosząc sukien­kę, żeby nie dotykała ziemi,

- Tylko uważaj na sukienkę - ostrzegła.

To mogła być jedyna okazja, żeby ją ponosić, ale nie za­mierzała mu o tym mówić.

plotkdra.net

tematy M wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione 1 lub skfócone, po (o by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

zie

Kej, lud

WIDZICIE, JAKIE TO PROSTE?

Udało nam się! Gdybyśmy teraz potrafiły tylko zdecydować, którą z siedmiu sukienek kupić na zakończenie roku u Berg-dorfa, albo Bendela w Barneys. Nie będzie łatwo, bo: a) po tym jak w czasie sesji egzaminacyjnej opijałyśmy się hektoli-Hrami kawy i opychałyśmy się do późna pizzą, nie wiemy, czy przytyłyśmy czy może schudłyśmy; b) nie cierpimy podejmo­wać decyzji; c) biel to nowy róż. A przynajmniej lepiej, żeby tak byto.

OSTATNIEJ NOCY WYŁADOWANO CAŁY STATEK IUROPEJSKICH SAMOCHODÓW

Mogłabym pisać dla „Wall Street Journal", co nie? Gdybyście Ostatniej nocy znaleźli siew pobliżu Park Avenue, tak jak ja, zo­baczylibyście kolumnę eleganckich czarnych wozów wjeżdża-|<|cych do pewnego garażu na Upper East Side. Wygląda na to, 1© kilkoro z nas dostanie to, o co prosiło, tyle że... Tatusiu, miał być różowy!

WIEDZA, ŻE ŚCIĄGAŁAŚ

Do tej, która ściągała na końcowych egzaminach - wiemy, o kim mowa i twoi nauczyciele też wiedzą. Widzieliśmy, że Ikończyłaś wcześniej i resztę czasu spędziłaś na robieniu



^_

i 67


0x08 graphic
notatek i gwiazdorskich min-SM Przymknęli oko tylko diate go, że chcą się ciebie pozbyć. Zupełnie mnie przerasta, dla czego w ogóle zawracają sobie głowy tymi egzaminami.

Lekarstwo na nerwy przed rozdaniem dyplomów

Po pierwsze, nie ma się czym denerwować. Musimy tylko olśniewająco wyglądać i odebrać dyplomy. Ale i tak się stresu jemy. Może dlatego, że będą na nas patrzyli rodzice. A może dlatego, że nie mamy pojęcia, co będzie potem. Pamiętacie jak szkolna pielęgniarka zawsze zalecała to samo, niezależnie od tego, co wam dolegało? Łyknij krople żołądkowe. Przepłua gardło słoną wodą. No więc ja też mam pewien patent. Szam pan i chłopak. Zażyj raz, a potem powtarzaj co piętnaście mi­nut aż do ustąpienia objawów.

Szczęśliwego zakończenia szkoły! Do zobaczenia na imprezie po!

Wiem, że mnie kochacio plotkdfj

po dyplomy marsz!

Przed kościołem na rogu Park Avenue i Dziewięćdziesiątej , Drugiej z czarnych limuzyn wysypywały się kobiety w toaletach ;' od Chanel i mężczyźni oraz chłopcy ubrani przez Ralpha Laure-I nu. Wszyscy oni wchodzili do Brick Church, by być świadkami l Wręczenia dyplomów w Constance Biilard ich córkom i siostrom. Był przyjemny czerwcowy poranek i delikatna bryza szeleściła |w dzikich jabłonkach, rosnących po obu stronach chodnika, któ-Cl* rozrzucały po aJei płatki i śliczne zielone liście. Urokliwy ko-Iciót z czerwonej cegły z masywnymi białymi kolumnami i po-łfnstającym go ładnie przyciętym bluszczem, wyglądał jak fobrazka. Właściwie to całe Upper East Side wyglądało dzisiaj .Wyjątkowo malowniczo, przesiąknięte słońcem i zapachem kwit­nących jabłoni. Ale dzisiaj przecież był koniec szkoły. Hurrra!

Matka Isabel, Titi Coates, z takim zapałem wyciągała chi-

■Wrgicznie poprawioną szyję, żeby przyjrzeć się elegancko

Ubranej publiczności, że jeszcze chwila, a poodpadałyby jej

Kii/.iki w jaskraworóżowej sukience ze złotymi detalami od

Vcrsace.

- Słyszałam, że Harold Waldorf przyleci z Paryża ze swo­im smakowitym, francuskim chłopakiem, żeby zobaczyć Blair


"69


0x08 graphic
przy wręczeniu dyplomów - szepnęła do Lillian van der Wood sen, klóra siedziała obok niej w ławce. - Kazał też sprowadzić w częściach czerwony kabriolet Peugeot razem z francuskim mechanikiem, który go dla niej poskłada.

Pani van der Woodsen pokręciła głowa. Lubiła plotki, ale tylko te nieszkodliwe - na temat psów należących do różnych osób albo wyników znajomych w golfie.

Nieszkodliwe plotki? A jaki to by miało sens? - Harold Waldorf jest w Bordeaux, na aukcji win - poprą wiła tandetnie ubraną sąsiadkę uprzejmym szeptem, wygładza jąc liliową, jedwabną spódnicę do połowy łydki, prostego ale prześlicznego kostiumu Yves Saint Laurenta. - Wiem to ni pewno, ponieważ mój drogi przyjaciel licytuje tam dla nas kil ka butelek burgunda. Nic mi jednak nie wiadomo na temat s;i

mochodu.

Nieopodal w zakrystii, dziewczyny ustawiły się wedlu*

wzrostu i z niepokojem oczekiwały pierwszych akordów mai-

szu Pomp atu! Circumstance. Kali Farkas i Isabel Coates były

najniższe. Miały na sobie takie same białe pantofle na płaskim

obcasie od Ferragamo i sukienki z koronkowymi kokardami

z tyłu i małymi pomponami zwisającymi wzdłuż rękawów,

w których wyglądały jak druhny. Tak bardzo chciały stać obok

siebie w szeregu, że przeprowadziły ankietę wśród dziewczyn

w klasie, pytając je o wysokość obcasów, jakie zamierzały rnied

na uroczystości. Nawet wiecznie nosząca martensy Vanev.,i

powiedziała, ze będzie miała koturny, zdecydowały więc, k

najlepszym rozwiązaniem będą pantofle na płaskim obcasie

A teraz nie dość, że stały obok siebie i miały takie same strojl

to jeszcze były pierwsze!

Hurrra!

Na swoich sześciocentymetrowych szpilkach od Manoll z białej koziej skórki. Blair wylądowała gdzieś pośrodku. Ir

17.9

kostium z białej satyny od Oscara de la Renty był nienagan­nie skrojony. Żakiet wcinał się wokół jej drobniutkiej talii i perfekcyjnie podkreślał wspaniale ramiona. Żadna z dziew­czyn nie była na tyle pomysłowa ani nie miała takiego wy­czucia stylu, żeby chociaż pomyśleć o włożeniu kostiumu, nie wspominając już o dodatkach - połyskliwej koralowej szmince Chanel, którą Blair kupiła specjalnie na tę okazję i prostych perłowych kolczykach. Nauczyła się mowy na pa­mięć i teraz ciągle powtarzała ją w myślach, kołysząc się na stopach, żeby pobudzić krążenie i zwiększyć przypływ adre­naliny.

Panie i panowie, dziękuję za przybycie. Dziękuję rów­nież uczennicom ostatniej klasy za wybranie mnie na mów­czynię. Pewnie wiecie, że niektóre z nas są razem od przed­szkola. Razem uczyłyśmy się czytać. Razem traciłyśmy mleczaki. Razem kombinowałyśmy jak zdobyć w stołówce najwięcej herbatników. W miarę upływu lat, wspólnie na­uczyłyśmy się nie załamywać pod presją. Teraz czeka nas college, a my nadal się przyjaźnimy. Jak mogłoby być ina­czej?

Jest coś jeszcze, czego nauczyłam się w Constance, i czym chciałabym się dziś z wami podzielić. Wiedzą, jak zdobywać to, czego się pragnie...

0x08 graphic
- Można by się spodziewać, że chociaż raz postarają, się nie spóz'nić - wtrąciła Rain Hoffstetler, pomagając Laurze w sznuro­waniu i jednocześnie starając się nie wpaść na nikogo w swojej niewyobrażalnie falbaniastej sukience od Christiana Lacroi\.

Blair rozejrzała się wokół. Tak pochłonęło ją powtarzanie mowy. że nawet nie za ii ważyła braku Vanessy i Sereny.

No właśnie.

-Prawie wpół do jedenastej - rzuciła pospiesznie pani McLean, klaszcząc w pulchne, piegowate dłonie, żeby przy wołać dziewczyny do porządku. - Musimy zacząć bez nich.

Blair obracała rubinowy pierścionek na palcu lewej dłoni Serena i Vanessa nie zjawią się na rozdaniu dyplomów? Prze gapią jej mowę! Gdzie one, do cholery, są?!

Pani Weeds, kędzierzawa hipiska i nauczycielka muzyki. zagrała pierwsze akordy na organach. Jej tłuste łopatki zatrzęs ły się w sukience bez ramiączek Laury Ashley.

-Dobrze, dziewczęta, zaczynamy! - zawołała podekscy towana pani McLean. - Wasz ostatni wielki występ w roli uczennic Constance. - Wyrzuciła piegowatą pięść w powie trze, tak że jej czerwono-biało-niebieski żakiet napiął się do granic możliwości. - Więc zróbcie to, jak należy! - dodała, wyglądając jeszcze bardziej homo niż zwykle.

- Och - sapnęła widownia, gdy dziewczęta zaczęły wcho dzić do głównej nawy kościoła przystrojonej liliami.

Wyglądały jak skrzyżowanie modelek i panien młodyeh do wynajęcia.

Eleanor Wałdorf siedziała między Cyrusem Rosę - jej mężem od niespełna roku - i Tyłerem, dwunastoletnim bratem Blair. Eleanor była jedyną kobietą na sali, która miała na sonu-golębioszary kapelusz Phi lipa Treacy'ego z szerokim rondem i prawdziwymi gołębimi piórami.

Co ona sobie właściwie wyobrażała - że jest w Anglii''

172.

Cyrus Rosę miał na sobie wyjątkowo brzydki, dwurzędo­wy garnitur Hugo Bossa w kolorze awokado i kołysał na kola­nach Yale, sześciotygodniową siostrzyczkę Blair. Mała miała na sobie kilt Burberry, który Blair kupiła jeszcze zanim Yale się urodziła, i biały, ażurowy trykocik, który Blair zamówiła dla niej z Oeuf, dziecięcego butiku w Paryżu. Tyler wyglądał na skacowanego. Ale Blair nie widziała go od tak dawna, że może po prostu zapomniała, jak wygląda, chociaż był jej bra­łem. Aaron w ogóle się nie zjawił.

Ciekawe czemu.

Kiedy Blair doszła do ich ławki, Eleanor skoczyła na rów­ne nogi i posłała jej całusa, strzelając zdjęcia ze swojej różo­wej nokii. Lzy popłynęły jej po wymalowanych różem policz­kach.

- Jesteśmy z ciebie tacy dumni - zachwyciła się odrobinę za głośno.

I

W dalszych ławkach Blair spostrzegła panią van der Wood-icn, która rozpromieniła się na jej widok z dumą, jakby to była Jej własna córka. Blair przepraszająco wzruszyła ramionami, Chociaż była całkiem pewna, że mama Sereny nie zdaje sobie uprawy, że brakuje jej latorośli. Biedni państwo van der Wood-lenowie. Zjawił się nawet Erik, przystojny brat Sereny, stu­dent Brown, z którym Blair prawie straciła cnotę w czasie ferii wiosennych,

Biair nigdy nic poznała rodziców Vanessy, ale przyjaciół­ka całkiem dokładnie ich opisała. Jednak na widowni nie było nikogo siwego ani ubranego w niestosownym, hipisowskim Mylu. Posianowiła patrzeć na kasztanowy kucyk dziewczyny przed nią - była to akurat Rain Hoffstetter, której Blair nie Cierpiała. Teraz musiała tylko wygłosić mowę, którą wykuła mi blachę, tak że mogłaby ją recytować przez sen, a potem Odebrać dyplom. Później urządzi najlepszą imprezę w historii

■ / 3


0x08 graphic
szkoły, będą się kochać z Marcusem, przejadą się powozem po Central Parku, on poprosi ją o rękę... Rozmarzone oczy Blaii zamgliły się nieco, tak że nadepnęła na falbaniastą sukienki,' Rain. prawie przewracając koleżankę. Skup się, skup się!

Jedna za drugą dziewczęta wypełniły trzy pierwsze rzędy ławek. W sumie trzydzieści cztery, nie licząc dwóch nieobec nyeh. Pani McLean stała przy pulpicie, czekając, aż będzie mogła zwrócić się od odchodzącego rocznika i ich rodzin. Blaii miała wygłosić mowę zaraz, potem, a później kilka słów miał powiedzieć gość specjalny, Ciocia Lynn - starsza pani, któro założyła organizację dla skautek czy coś takiego. Ciocia Lynn czekała już w chodziku w pierwszym rzędzie, ubrana w srać/ kowaty dres i z aparatem słuchowym w każdym uchu. Wyg \q dała na przysypiającą i znudzoną. Po jej przemowie - aibo po tym jak straci przytomność lub umrze, zależy co będzie pierw sze - pani McLean wręczy dyplomy.

Pani Weeds przebrnęła przez ostatnie akordy marszu. - Pomódlmy się - zarządziła poważnie pani McLean i po chyliła głowę.

Dyrektorka stała się głęboko religijna, po tym jak jej mą/. Randall. zginął w wypadku podczas wyprawy na ryby przj archipelagu Florida Keys. Przynajmniej tak mówiły dziewc/v ny. Opowiadały też o dziewczynie pani McLean, Vondzie, km ra mieszkała w domku na wsi w Woodstock i jeździła trakin rem. Pani McLean miała wytatuowane Dosiądź mnie, Vonda im wewnętrznej stronie uda. Krążyły nawet plotki, wedle których Vonda była kiedyś Randallem, ale żadna z dziewczyn nie nim ła pewności.

-Słyszałam, że Serena i Nate uciekli na Mustique. D!l tego jej nie ma - szepnęła Rain do Laury. - Sukienkę na roj danie dyplomów włożyła jako ślubną. Pamiętasz jak wid/u

174

I lyśmy ją przymierzającą welon u Very Wang? - dodała zna­cząco.

- A ja słyszałam, że Vanessa jest w ciąży - odparła Laura.
I Pewnie jest w Vermont z rodzicami i próbują coś zaradzić.
Ale i tak dostanie dyplom.

Blair bezskutecznie starała się nie słuchać, ale oczywiście umierała z ciekawości, gdzie podziały się Serena i Vanessa. Czy Vanessa wyjechała gdzieś z Aaronem? Albo Danem? Czy Serena i Nate naprawdę uciekli? To był taki zwariowany dzień i czas w ich życiu, że nie bardzo wiedziała, w co wierzyć.

- A teraz mam przyjemność zaprosić Blair Waldorf, naszą
mówczynię - ogłosiła pani McLean. - Skinęła ufarbowaną na
kasztanowo głową i zeszła z podium, robiąc miejsce dla uczen­
nicy.

Blair wstała, wygładziła elegancką plisowaną spódniczkę / satyny i z gracją przestąpiła nad wyciągniętymi stopami ko­leżanek, obutymi w podobne do siebie spiczaste, białe panto­fle, coraz bardziej rozzłoszczona dochodzącymi ja pomrukami ^^ poszeptywaniami. - Serena na pewno nie pójdzie w przyszłym roku do Yale. - Vanessa jest w L.A. Nie słyszałaś? Kręci film z Bradem Pittem. Blair wspięła się na podium - była chodzącym ideałem * swoim skrojonym na miarę satynowym kostiumie, z gład­kim i lśniącym bobem, błękitnymi oczami, długimi rzęsami, ikrzącymi się koralowymi ustami i w prześlicznych białych i/.pileczkach. Odchrząknęła, próbując oderwać uwagę dziew­cząt od wielkich nieobecnych.

- Dziękuję - zaczęła. - Na wstępie chciałabym pogratulować
mojej klasie. Udało nam się! - krzyknęła z przesadną radością.

Ale żadna z jej cholernych koleżanek nawet na nią nie spoj­rzała.


0x08 graphic
Kogo to obchodzi? Kogo lo obchodzi? Kogo to obchodzi? Kończyła dziś szkolę, miała niesamowitego chłopaka, który, tak się składa, był angielskim lordem, a na jesieni szła do Yale. Tylko to się liczy, powiedziała sobie, kontynuując mowę. I to, że prezentowała się naprawdę rewelacyjnie w eleganckim ko stiumie Oscara de la Renty, podczas gdy reszta dziewczyn wyglądała jak na chrzcie w swoich białych, falbaniastych su­kienkach,

- Teraz czeka nas college, a my nadał się przyjaźnimy -stwierdziła z determinacją Blair.

Aha, akurat.

och, miejsca do których się udacie - lub nie

Tam, da da da, tam, tam...

W szkole Świętego Judy nie zawracali sobie głowy wynaj-\ mowaniem kościoła lub ustawianiem chłopców według wzro-

stu. Zorganizowano skromną, poważną uroczystość w sali
gimnastycznej, złożono chłopcom najlepsze życzenia i wysła-

I no w dalszą drogę. Zwykle przestronna sala wyglądała na

!

niniejszą, gdy wypełniły ją składane krzesła, matki w żakie­tach od Chanel i lnianych spódnicach przed kolano, oraz ojco-

■ wie w letnich garniturach z szarej flanelki od Brooks Brothers.

Nate czekał na ten dzień" od zawsze, więc dla uczczenia I okazji, on i jego koledzy ujarali się wcześniej w domu Charlie-go. Potem włożyli bordowe szkolne krawaty i granatowe weł­niane marynarki, z głupimi mosiężnymi guzikami, których już ! nigdy więcej nie będą musieli wkładać i poszli. Nate zerknął przez ramię na rodziców, którzy siedzieli i sztywno w szóstym rzędzie po drugiej stronie przejścia. Kapi-I tan Archibald wyłowił go wzrokiem i ze złością zamachał pro­gramem, wskazując palcem na listę uczniów. Szpakowate brwi rnial zmarszczone w gniewie.

Nate podniósł egzemplarz, który upadł mu między jasno-brązowe zamszowe buty - i zaczął przeglądać, żeby zorientować



12 Nie zatjzymaszmnie...

177


0x08 graphic
0x08 graphic

się, o co chodzi ojcu. Nazwiska czterdziestu trzech chłopców wydrukowano elegancko granatowym tuszem w dwóch zwie złych kolumnach. Przy pierwszym nazwisku znajdowała się gwiazdka, a na samym dole strony, tuż obok podobnej gwiazd ki znajdowała się adnotacja: „dyplom wstrzymany". Nate zmrużył oczy, myśląc, że może to jego kompletnie ujarany mózg płata mu figle, ale wszystko się zgadzało. Obok jego nazwiska znajdowała się gwiazdka. NATHANIEL FITZWIL LIAM ARCHIBALD*. DYPLOM WSTRZYMANY.

Ok...

Ojciec Mark, niegdyś' pastor, który byl dyrektorem Szkoły Świętego Judy od bez mała sześćdziesięciu lat, zgarbił się nad pulpitem podium, które ustawiono na przedzie sali i z drżący mi rękami zaczął odczytywać nazwiska chłopców. Nate oczy wiście był pierwszy.

-Nathaniel Fitzwilliam Archibałd!

Nate wstał i ruszył w kierunku podium, wbijając wzrok w czarne i niebieskie linie wyznaczające pola gry do kosza i ho keja halowego.

- Gratulacje, stary - szepnęło sarkastycznie paru chłopaków.
Nate poczuł, jak kark pali go ze wstydu. Obok jego nazw i

ska umieszczono gwiazdkę.

Ojciec Mark wręczył mu obwolutę ze sztucznej, granato wej skóry i uścisnął rękę, jakby nigdy nic. Nate obrócił się i ruszył z powrotem na swoje miejsce, prawie wpadając na tu­nera Michalesa, który stal w przejściu w tej swojej cholernej, czerwonej wiatrówce. Złapał Nate*a za rękaw i nachylił mu się do ucha:

- Wiem, gdzie cię szukać, chłopcze.

Potem poklepał go szorstko po ramieniu i puścił. -Och, czy to nie słodkie - rozczuliła się jedna z matek. biorąc groźbę trenera za gratulacje.

Nate wrócił na miejsce zlany potem. Nic mógł złapać tchu.

- Anthony Arthur Avuldscn! - wychrypiał stary dyrektor,
niecierpliwie wymachując granatową obwolutą z dyplomem

inthony^go. nad łysą głową.

Anthony przełazi nad odzianymi w spodnie khaki kolana­mi Nate'a, siląc się na skupienie. Był kompletnie ujarany. Nate poklepał przyjaciela po umięśnionych plecach.

- Udało ci się - mruknął słabo, czując znajome dławienie
w gardle i wzbierające łzy.

-Charles Cameron Dern! - wychrypiał ojciec Mark.

-Stary - mruknął Charlie do Natena, gdy przeciska! się I obok - co jest z tą gwiazdką?

Nate był za bardzo zbity z tropu, żeby płakać. Siedział bez czucia, odrętwiały po trawie. Wściekłe spojrzenie ojca wypa­lało mu dziurę w plecach, a koledzy odbierali dyplomy. Gra­natowa, skórzana obwoluta leżała zamknięta na jego kolanach. Uchylił ją odrobinę. Tak jak przypuszczał, była pusta.

O kurczę.

Dokładnie za plecami ojca Marka znajdowały się czarne, metalowe drzwi z białym napisem Sekcja Wychowania Fizycz-Nego. Nate gapił się na nie, mrugając w zamyśleniu błyszczą­cymi zielonymi oczami. Czy ta gwiazdka miała coś wspólne­go z viagrą trenera?

W końcu zaczął łapać!


1/8


0x08 graphic
0x08 graphic
D przydałoby s/ę trochę wiece/ miłości

- Podsumowując - komu potrzebny jest college? A przy najmniej już teraz? Mam cale życie, żeby zdobyć wykształci; nie. Jak napisał kiedyś' John l^nnon w piosence Beatlesów Love is alł you need. Trzeba ci tylko miłości,

Dan przyjrzał się słuchaczom, gdy skończył przemawiać i stał za drewnianym pulpitem na scenie. Mało oficjalne ro/ danie dyplomów w szkole średniej RWerside odbywało się w szkolnej auli i przypominało trochę kiepskie przedstawić nia, które kółko teatralne wystawiało dwa razy do roku. Żl jego plecami, na składanych krzesełkach siedziało ezterdzie stu jeden kolegów, wszyscy z ustami rozdziawionymi ze zcl/i wienia i szoku. Nawet Larry, ich opiekun, który zawsze stawi się robić za równiachę, chichotał nerwowo, zerkając na ir/.y dzieści rzędów pedagogów, rodziców i krewnych, którzy sie dzieli w szarych kinowych fotelach poniżej i zastanawiając się, jak im wytłumaczyć, że przemowa Dana to jeszcze jeden glu pawy dowcip, jakie często wycinali z chłopcami.

W ostatnim rzędzie, z nisko spuszczoną głową siedzi;il Rufus. Kędzierzawe, szpakowate włosy związał odświętna pomarańczową wstążką zdjętą z butelki szampana Veuve Clii quot. którego kupił, aby mogli go wypić po uroczystości. Jen

180

ny trzymała ojca za rękę. Podniosła smutne brązowe oczy i od­szukała spojrzenie Dana ponad rzędami głów. „Ty dupku, jak mogłeś to zrobić naszemu kochanemu, poczciwemu tacie?", wydawało się mówić jej spojrzenie. „Na wypadek, gdybyś za­pomniał - wykształcenie jest dla niego wszystkim".

Dan pozostał na scenie, aby odebrać nagrodę imienia E.B. White^a, którą Rivcrside przyznawało za wybitne osiągnięcia literackie.

- Gratulacje, synu. - Doktor Nesbitt, sepleniący młody
dyrektor o wyglądzie rosyjskiego łyżwiarza figurowego, wrę­
czył Danowi rulon pergaminu i uścisnął dłoń, podczas gdy fo­
tograf robił zdjęcia.

Doktor Nesbitt był ojcem jednego z młodszych uczniów i od półtora roku pełnił funkcję dyrektora szkoły. Objął ją po panu Coobiem, który został usunięty po tym, jak sam uparł się nauczać wychowania seksualnego w piątej klasie, zamiast za­trudnić fachowca.

Kiedy Dan przyjmował nagrodę i wracał na miejsce, to-

; warzyszyły mu wątłe i sporadyczne oklaski. Po takiej mowie

I rudno się było dziwić. Nie słuchać nauczycieli? Pozwolić," aby

nauczycielem byta miłość i iść za głosem serca? Trzeba ci tyl-

' ko miłos'ci?

Że co proszę??!

- A teraz czas na dyplomy - ogłosił doktor Nesbitt i wi-

■ downia z zapałem poruszyła się w fotelach,

Żaden z chłopców nie miał nazwiska zaczynającego się na A, więc pierwszy był Chuck Bass. Cały ubrany był w kremo­wy len, łącznie z szytymi na miarę butami od Hogana. Nawet podeszwy miał z kremowej gumy. Z przylizanymi ciemnymi włosami i opaloną, przystojną twarzą prezentował się całkiem

■ niezłe -jak hollywoodzki gwiazdor z lat czterdziestych. Chuck
wsunął pod pachę schowany w obwolutę z brązowej skóry

VS<1


0x08 graphic
0x08 graphic
dyplom, wyciągną! z kieszeni marynarki kubańskie cygaro i wlożyl je sobie do ust.

Już miał się obrócić i zejść ze sceny, gdy doktor Nesbitt wyrwał mu cygaro, wytarł o spodnie i włożył do ust.

- Muszę mieć co zagry/ać, żeby przebrnąć przez te wszyst­
kie nazwiska - zażartował do mikrofonu, a rodzice ryknęli
w odpowiedzi śmiechem.

Doktor Nesbitt stal się tak tubiany, odkąd przyjął rolę dy­rektora, że chwilowo musiał zamknąć swoją praktykę psychkt tryczną, ponieważ szkoła nie potrafiła znaleźć następcy, który cieszyłby się podobną sympatią.

- Świetna mowa. palancie - syknął Chuck, potykając się
o stopy Dana, gdy wracał na miejsce. - Idź za głosem serca'
Czy to znaczy, że uciekniemy razem do Vegas zaraz po uro­
czystości?

Dan oparł się nagłej pokusie przyłożenia Chuckowi moka synem w podbrzusze. Nie pomyślał wcześniej, jak jego słowa mogą odebrać inni. Wiedział tylko, że pisał je-z głębi serca. z mysią o tylko jednej osobie, Vanessie.

- Dobra robota - zadrwił Zeke Freedman, kiedy przecho­
dził obok Dana w drodze na scenę,

Zeke i Dan byli najlepszymi kumplami, dopóki Vaness;i nie została jego dziewczyną i Dan zapomniał o wszystkim i wszystkich poza nią. Zeke był maniakiem komputerowym i niesamowicie cieszył się z faktu, że dostał się do MIT*. Nic trudno więc byio zgadnąć, że przemowa Dana raczej go nic zachwyciła.

Dart zerknął znowu na swoją rodzinę. Jenny obejmowali teraz ojca, którego ramiona drżały od szlochu. Inni rodzkr

myśleli pewnie, że Rufus łka ze wzruszenia, ale Dan wiedział lepiej. Może powinien ostrzec tatę i powiedzieć wcześniej, że nie wybiera się do Hvergreen w przyszłym roku. Może.

-Daniel Jonah Humphrey - zawołał doktor Nesbitt. Dan poruszy! się niespokojnie na krześle. Czy nie dość czasu spędził już na scenie? Po chwili zerwał się z trzeciego miejsca, złapał dyplom z rąk dyrektora i popędził z powrotem, jakby bał się, że koledzy mogą go obrzucić pomidorami. Jenny myślała, że rozdanie dyplomów Dana będzie ; względnie bezbolesne i nudne. Nie miała nawet nic przeciw­ko, kiedy tata przełożył jej odlot do Pragi z wczoraj na jutro I rano, żeby mogła być na rozdaniu. Dan odebrałby dyplom, podczas gdy ona i Rufus szeptaliby do siebie, przeszkadzając jego nudnym kolegom z klasy. Potem poszliby na chińskie żar­cie do ulubionej knajpy Dana na Broadwayu, a później zaciąg­nęłaby brata na imprezę do Blair Waldorf, która podobno za­praszała wszystkich do Yale Club. Jenny zdecydowanie nie I zamierzała przegapić takiej okazji.

Zamiast lego jej rodzina była w stanie rozkładu, a ona ; okropnie się martwiła.

Przestali być dla siebie mili z Danem po tym. jak Jenny i spędziła noc w apartamencie w hotelu Plaża z członkami Raves, a później - tego samego dnia, kiedy wylali Dana — na­grała z nimi piosenkę. W domu Dan zachowywał się bez za­rzutu. Był publikowanym autorem i piątkowym uczniem. Miał | do wyboru kilka eollege^w - Brown, Columbię, NYU* t Ever-green. Ojciec nieustannie chwali! się osiągnięciami syna. Jen­ny była jeszcze lepszą uczennicą, ale odkąd pani McLean



* Massachusetts lnstitutc ot"Technology -jedna /. najslynnicjszydi i najbardziej prestiżowych uczelni technicznych w USA (prz.yp. tłum. i

182

tłum

* NYU - New York University - Uniwersytet Nowojorski (pr/yp.

163


0x08 graphic
0x08 graphic
poprosiła, aby nie wracała do Constance w przyszłym roku, czuła się jak rozwydrzona siostrzyczka Dana. Fakt, że nado-pickuńczy Rufus zgodził się na szkołę z internatem, mówi! wszystko - Dan byt tym dobrym dzieciakiem, a ona tym nie­grzecznym.

Ale teraz proszę: trzymała tatę za rękę i udawała, że jest całkiem spokojna i zrównoważona, podczas gdy sama zasta­nawiała się, co zrobi ze sobą w przyszłym roku. Gdyby tylko mogła pójść do Evergreen zamiast Dana. Podobno to uczelnia dla artystów, pewnie dobrze by sobie tam radziła.

Bardzo szkoda, że nie mają tam dziesiątej klasy.

A czyta w V jak w otwartej księdze

Chociaż bezwstydnie go zdradzała, a pomysł włóczęgi po kraju nie wydawał się jej najlepszym sposobem spędzenia czasu, Vanessa była gotowa, kiedy Aaron podjechał czerwo­nym saabem. Po prostu nie mogła go zawies'ć. Gdyby to zro­biła, musiałaby opowiedzieć mu o swoim wyjątkowo odraża­jącym zachowaniu, a nie potrafiłaby, bo naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego zachowała się w ten sposób. Może po pro­stu była...

Szurnięta?

wszedł i nie pocałował jej na powitanie. Na dole, Mookie, wiel­ki, brązowo-biały bokser Aarona, szczekał z zapałem przez otwarty szyberdach saaba,

Aaron nosił zielone paciorki w krótkich szorstkich wło­sach. Nagle Vanessa zauważyła, że zdążyły mu już odrosnąć prawie trzycen ty metrowe dredy. Kiedy to się stało?

- Bogu dzięki, że Blair też ma dzisiaj rozdanie dyplomów
- stwierdził. - Mój ojciec nie miał nic przeciwko, żeby iść na
jej zakończenie zamiast na moje. - Poklepał się po kieszeniach


IS.5


0x08 graphic
0x08 graphic
krótkich bojówek. - Hm... - zaczął, rozglądając się nerwowo po pokoju. - Hej, tadna sukienka!

Sukienka Morgane Le Fay wisiała na szafie w salonie.

Vanessa wzruszyła ramionami.

-Zwracam ją.

Aaron podszedł do szafy, zdjął wieszak z drążka i zakręci) nim, żeby lepiej przyjrzeć się sukience.

- Włóż ją - zasugerował.
Pokręciła głową.

- Już ją parę razy przymierzałam. Poza rozdaniem dyplo
mów i tak nie będę miała gdzie jej nosić.

Aaron nadal trzymał sukienkę.

- Słuchaj - zaczął - jakoś myślę, że to nic jest najlepszy
pomysł, żebyś ze mnąjechala. Przede wszystkim Mookie zają!
prawie cale wolne miejsce w samochodzie. Poza tym... tak
jakby wiem, że od jakiegoś czasu ty i Dan... spotykacie się
Często.

Tak jakby.

Vanessa skrzyżowała ręce na piersi. Nagle poczuła się tro chę za duża, za głupia, za... sama nie bardzo wiedziała, co. Wiedział'? Ale przecież byli z Danem tacy dyskretni.

Uważasz, że uprawianie seksu na dachu w biały dzień jesl dyskretne?!

- Przepraszam. - Tylko tyle zdołała wydusić.
Nic więcej nie przychodziło jej do głowy.

- W porządku. Ale powinnaś była mi powiedzieć, kiedy
próbowałem ci to dać. - Aaron wyciągnął tandetny srebrny
pierścionek ze złączonymi sercami. - Znalazłem to w szufl;i
dzie z łyżkami.

Nie wyglądał na specjalnie rozgniewanego, przez co Va-nessa poczuła się jeszcze gorzej. Najwyraźniej poświęcali! mu tak mało uwagi, że miał czas wszystko sobie przemyśla

186

i przeboleć. Ale poza tym, że czuła się potwornie, ogromnie jej ulżyło.

Aaron znowu zakręcił sukienką.

- Myślę też. że wcale nie chcesz odpuszczać sobie rozda­
nia dyplomów. Uwielbiasz te dziewczyny - dodał delikatnie,
co zabrzmiało tylko trochę gejowsko.

-Taaak - zgodziła się sarkastycznie, ale znowu poczuła ulgę.

Będzie mogła włożyć sukienkę, chociaż niby nie cierpia­ła bieli. Będzie mogła usiąść obok Blair i nabijać się z pani M i w końcu skończyć szkolę. A potem całą klasą pójdą się upić, chociaż niby wszystkie tak się nienawidzą.

No dobra, może trochę lubiła te dziewczyny.

Aaron zamachał jej sukienką przed nosem.

- Wiesz, że chcesz.

Yanessa parsknęła i wyrwała mu sukienkę, obejmując go przy okazji.

- Nie mys'1 sobie, że uda ci się uciec bez buziaka na poże­
gnanie. Nie wiem, kiedy cię znowu zobaczę.

Pocałowała go szybko w usta, a potem przycisnęła czo­ło do jego ciepłego, znajomego ramienia. Cała była kłęb­kiem nerwów. Zrywała z chłopakiem, miała odebrać dyplom i iść na szaloną imprezę. A potem jeszcze czekały na nią caie cztery lata na NYU i żadnych więcej głupich mundur­ków!

Hurra! Aie czy o kimś nie zapomniała?

Vanessa przebrała się przy Aaronie. Skoro zerwali, czuła się prawie tak, jakby byli rodzeństwem. Nadal go kochała i pewnie zawsze tak będzie, ale w miłości piękne jest to, ze się rozwija.

Miejmy nadzieję, że będzie o tym pamiętać.

- I jak? - zapytała, obracając się w sandałach Blair.

". 8 /


1

Aaron wzdrygnął się, jakby samo patrzenie na nią, gdy były tak niesamowicie piękna, bolało. Wyciągnął rękę.

- Chodź, W radiu mówili, że w metrze są straszne tłumy. Odwiozę cię.

Och. Jak to jest, że chłopcy robią się o wiele słodsi, gdy już z nimi zerwiemy?

kim jest ta dziewczyna?

-I dlatego właśnie stoję tu dziś' przed wami w szpilkach z limitowanej kolekcji Manolo Blahnika i szytym na miarę ko­stiumie Oscara de la Renty - oznajmiła z pobłażliwym uśmie­chem Blair na zakończenie mowy. - Nie pozwólcie, aby kto­kolwiek wmówił wam, że trzeba być zadowoionym z tego, co się ma. Zawsze jest więcej do zdobycia i nie ma powodu, aby­ście nie miały tego mieć.

Wszyscy w kościele zachowali uprzejme milczenie, jakby nie byli do końca pewni, czy skończyła już mówić, czy nie.

Nie żeby ktoś specjalnie jej słuchał.

- Czy to naprawdę ona? - szepnęła do Isabel Coates Kati
Farkas.

Wyciągnęły szyje ponad głowami koleżanek, żeby przyj­ęć się Vanessie, która właśnie pojawiła się w jednym z bocz-ych wejść. Miała zaróżowioną, promienną twarz, a jej suknia yła olśniewająco biała. Miała też wspaniałe sandały na klinie, a jej drobne, siateczkowe rękawiczki były po prostu zachwyca-ace. Tak bardzo różniła się od swojego normalnego, pochmur-go i ciemnego wizerunku, że trudno ja było rozpoznać.

- Taaak, właściwie wygląda całkiem... dobrze - przyzna­
ła z niechęcią Isabel. - Oczywiście, to Blair wybrała jej

189


0x08 graphic
sukienkę. Inaczej pewnie przyszłaby owinięta w białe prze­ścieradło.

Vanessa rzeczywiście miała taki pomysł, ale w sukience Morgane Le Fay wyglądała o niebo lepiej.

- To wszystko - ogłosiła tymczasem Blair.
Rozejrzała się za panią M i wtedy zauważyła Vanessę,

W pierwszej chwili zmrużyła z wyrzutem oczy, żeby pokazać. jaka była wściekła z powodu jej spóźnienia. Ale zaraz potem uniosła do góry oba kciuki, dając przyjaciółce do zrozumienia, że wygląda niesamowicie. Widownia zdobyła się na słabe okla­ski, gdy Blair wracała na miejsce.

- Dziękujemy ci. Blair. - Pani M wróciła na podwyższe­
nie. - A teraz chwila, na którą wszyscy czekaliśmy. Mam wiel­
ką przyjemność wręczyć wam dyplomy. Vanesso Marigold
Abrams, nie szukaj miejsca. Jesteś pierwsza. - Posłała Vanes
sie jeden ze swoich słynnych, ciepłych uśmiechów, wybacza
jąc swojej najbardziej ekscentrycznej uczennicy, że przegapiki
połowę uroczystości.

Marigold*?! Tak to jest, kiedy twoi rodzice są hipisami i artystami.

Vancssa podeszła dumnym krokiem w swoich rewelacyj­nych butach, z uszami płonącymi na dźwięk jej kretyńskiego drugiego imienia, ze łzami w oczach i sercem przepełnionym miłością dla wszystkich, łącznie z panią M. Nie mogła uwić rzyć, że prawie przegapiła tę chwilę. Ściskając bordową, skó­rzaną okładkę dyplomu, z brązowymi oczami lśniącymi od tej wzruszenia, uściskała dyrektorkę niczym odnalezioną po la tach krewną.

-Mam również wielką przyjemność wręczyć ci, Vanesso Marigold, nagrodę imienia Georgii 0'Keeffe za wybitne osiąg

* marigold (ang.)- nagietek (pr/yp- tłum.).

100

nięcia artystyczne - oznajmiła pani M. Założyła Vanessie na szyję błękitna, satynową wstęgę. Zwisał z niej złoty medal z wytłoczonym na nim makiem Georgii 0'Keeffe, który po­wszechnie kojarzył się i waginą. - Moje gratulacje.

Vanessa zeskoczyła z podwyższenia i ruszyła główną nawą kościoła do trzeciej ławki, gdzie siedziała Blair.

-Mogę tu usiąść?

Vanessa wcisnęła się obok Blair i zabrała jej z ręki pro­gram.

- Cholera. Przykro mi, że przegapiłam twoją mowę.
Wcale nie było jej przykro.

- Nie szkodzi. - Blair poprawiła sukienkę Vanessy. - Po­
wiedz, że nie podoba ci się, a normalnie cię zabiję. Powinnaś
ubierać się na biało codziennie.

Vanessa otarła łzy kciukami i otworzyła bordową okładkę dyplomu.

- Tylko popatrz. - Westchnęła.

Dziewczyny przyjrzały się pergaminowi z wydrukowanym imieniem i nazwiskiem Vanessy, datą, nazwą szkoły i całym mnóstwem łaciny. Wyglądał strasznie oficjalnie a jednocześ­nie zupełnie błaho. To po to byty te wszystkie łata noszenia mundurka i odrabiania zbyt wielu prac domowych?

Vanessa zamknęła okładkę i przycisnęła dyplom do piersi. Nieważne - udało jej się! Cała przyszłość była przed nią. Wy­bierze wszystkie kursy filmowe, jakie mają na NYU. zostanie słynnym reżyserem kina niezależnego, i to przez duże N - nie

191


0x08 graphic
jak jej byty mentor, Ken Mogul, który sprzedawał się tym fil­mem z nastolatkami kręconym w Barneys. To dobrze, że Aaron z nią dzisiaj zerwał, bo teraz była wolna. Mogła spotykać się z różnymi interesującymi ludźmi z całego s'wiata i eksperymen­tować ze związkami. W końcu po co się idzie do college'u?

Taaak. Ale zapytam raz jeszcze - czy ona przypadkiem o kimś nie zapomniała??

Szanuj Książki


ktoś mógłby powiedzieć, ze jej nazwisko zaczyna się na W

Do cholery, gdzie ona się wlas'ciwie podziewała? Blair zerknęła do tyłu na pozostałych van der Woodsenów. Wyglą­dali na podekscytowanych i radosnych. Nie do wiary, nadal do nich nie docierało, że Sereny nie ma.

- Serena? Czy jest Serena? - zapytała dyrektorka, rozglą­
dając się po kościele mglistym wzrokiem. - Czy ktos; widziai
Screnę?

Śliczna blondynka, która nigdy tak naprawdę nie wyko­rzystała swojego potencjału, zawsze spóźniała się na poranne apele. Można by się jednak spodziewać, że tym razem zmobi­lizuje się i zjawi punktualnie.

Dziewczyny zaczęły szeptać między sobą. Nikt nie odpo­wiedział dyrektorce. Blair znowu zerknęła na rodzinę Sereny. Wyglądali na zakłopotanych, chociaż van der Woodsenowie nigdy nie tracili zimnej krwi. Erik skinął milcząco na Blair, Żeby odebrała dyplom za przyjaciółkę.

- Blair Cornelia Waldorf- ogłosiła surowym tonem pani M.

|3 - Nie zatrzymasz mnie... 9 3


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
Nigdy jeszcze żadna uczennica Constance nie opuściła roz­dania dyplomów. Dyrektorka była zła, naprawdę zki. Pozwoliła Serenie wrócić do szkoły, po tym jak wyrzucono ja ze szkoły z internatem, a ona nie raczyła się nawet zjawić na zakończenie

szkoły?

Bogu dzięki, nazwisko Blair było na W, zaraz po V Scre-ny. Właściwie to ktoś mógłby powiedzieć, że nazwisko Serc ny zaczynało się na W i powinno wypadać po nazwisku Blair Nie żeby miało to jakieś' znaczenie, albo ktoś się tym przejmo wał.

Blair podeszła do podwyższenia i odebrała dyplom.

- Wezmę też Sereny - wyszeptała, mając nadzieję, że mi­
krofon nie wychwyci jej słów.

Pani M uśmiechnęła się sucho i machnęła ręką.

- To nie będzie konieczne - odparła, kiwając głową w kie
runku wejścia.

Blair odwróciła się i zobaczyła Serenę biegnącą główna nawą w jej kostiumie - dokładnie takim samym białym, saty nowym kostiumie Oscara de la Renty, jaki miała na sobie Blair Ponieważ Serena była praktycznie od niej prawie o głowę wy­ższa, a obie ważyły tyle samo, kostium wyglądał na niej lepiej. chociaż biegła boso, była potargana i zapomniała rękawiczek.

- Przepraszam, pani M! - zawołała zdyszana Serena, cz:i
rując dyrektorkę swym słynnym uśmiechem, który podbijał
wszystkich, od awangardowych artystów po pracowników biur
rekrutacji Yale, Brown i Harvardu, i gdzie tam jeszcze złożyła
podanie. - Proszę tylko pomyśleć. To już ostatni raz, kiedy się
spóźniłam!

Blair miała ochotę zdzielić ją za to, że jest taka Słodki w chwili, kiedy powinna palić się ze wstydu. Przecież Seren;i prawdopodobnie oblałaby chemię i w ogóle nie dostała dyplu mu, gdyby nie jej pomoc. Aż skręcało ją na myśl, jak musiały

194

wyglądać, stojąc obok siebie w identycznych kostiumach. Lu­dzie pomyśle, że kupowały je razem albo coś. Jedno było pew­ne - Blair zmusi Serenę, żeby przebrała się przed wieczoną imprezą w Yale CLub. Nie ma mowy, żeby pozwoliła Mafduso-wi zobaczyć, o ile lepiej Serena wygląda w tym cholernym kostiumie.

Pani M miała dość. Jeszcze pół godziny ściskania dłoni rodziców i opowiadania durnych anegdotek o ich słodkich, in­teligentnych córeczkach, a potem jedzie do Woodstock, żeby przez resztę lata patrzeć jak Vonda pieli grządki z pomidorami w haftowanym topie bez pleców, który pani M kupiła jej na festynie rękodzieła w zeszły weekend.

- Usiądźcie, dziewczęta - poleciła, odsyłając Blair i Serenę.
Podeszły do ławki. Serena nie miała miejsca, więc przy­
siadła Vanessie na kolanach.

- Macie moje błogosławieństwo. - Pani M posłała uczen­
nicom całusa. - A teraz, ogłaszam koniec zajęć!

Hurrrrraaaa!


0x08 graphic
0x08 graphic
jej serce należy już do innego

Po uroczystości Nate pociągnął parę dymków z fajki z trawką razem z innym chłopcami w sali bilardowej u Jere-my'ego, ale sercem był całkiem gdzie indziej. Oni skończyli szkołę s'rednią, a on miał „wstrzymany dyplom". Cokolwiek te do cholery znaczyło,

Zostawił ich, by świętowali bez niego, a sam powlókł sit,1 Osiemdziesiątą Szóstą w stronę domu. Cieszyt się, że rodzice tak się wściekli za tę cholerną gwiazdkę, że pojechali na ty­dzień prosto na Mount Desert Island i zostawili go w spokoju. Gdy znalazł się z powrotem w swoim pokoju, zaczął grzebać w cedrowej garderobie. Na półce nad drążkiem z wieszakami, obok kretyńskiego hełmu Dartha Vadera, który nosił na Halin ween dwa lata z rzędu, w czwartej i piątej klasie, stała mano niowa szkatułka z mosiężnym zamkiem. Podarował mu ją wuj Gerard, gdy Nate miał osiem lat. Teraz przechowywał w niej stare fotografie. Złapał się drążka jedną ręką i zapierając się, wspiął po ścianie garderoby, próbując ściągnąć to cholerstwo

Szkatułka spadła, a jej zawartość rozsypała się po podło dze. Na jednym ze zdjęć widać było Nate'a jak stoi na kutr/c rybackim w Zatoce Księcia Williama na Alasce, dwa lata temu w sierpniu i obejmuje ojca. Obaj szczerzą zęby jak frajer/y

196

ubrani w brudne, żółte sztormiaki. To były najprzyjemniejsze chwilę, jakie kiedykolwiek razem spędzili. Łowili ryby o jede­nastej wieczorem, w otoczeniu majaczących w oddali lodow­ców, a potem wspólnie popijali szkocką z piersiówki w drodze powrotnej do portu. Nate znalazł też zdjęcia z Blair. On wyglą­dał na znudzonego, sennego i zakłopotanego z głową opartą na jej różowych poduszkach. Ją rozpierała energia, gdy z po­liczkiem przyciśniętym do jego ucha, robiła im zdjęcie wyciąg-I niętym na odległość ręki aparatem.

Potem znalazł zdjęcie eleganckiej, opalonej stopy Sereny, na której napisała fioletowym flamastrem Tęsknię, Przesłała mu tę fotkę w zeszłym roku, kiedy była jeszcze w szkole z interna­tem. Nate zatrzymał ją. Uwielbiał ten seksowny srebrny pier-I ścionek na palcu jej stopy i świadomość, że sama podarowała mu to zdjęcie, chociaż nie dołączyła do niego żadnego listu, adresu zwrotnego, nic. Obracał teraz fotografię w dłoniach, próbując przywołać to mrowiące uczucie podniecenia, które I czuł, gdy dostał zdjęcie pocztą, ale teraz była to tylko stara, głupia fotka i niczego w nim nie przywoływała.

Spojrzał znowu na zdjęcie z Blair. Tęsknił za tym, jak wtó-l czyli się razem, robiąc różne wygłupy. Na przykład, wypijali f za dużo wódki z tonikiem przed pójściem do kina, a potem [ uciekali w trakcie zapowiedzi, bo nie mogli się powstrzymać ud śmiechu. Tęsknił za zapachem jej nowych butów i ogórko­wego balsamu do ciała. Za tym. jaka była seksowna, gdy się I wściekała. Chciał, żeby siedziała mu na kolanach, żeby trzy-. mała dłonie w jego kieszeniach. Chciał, żeby dzwoniła do nie-I go o siódmej rano w niedzielę, bo znowu się nakręciła i nie mogła się doczekać, aż on wstanie.

Wrzucił fotografie z powrotem do skrzynki i zamknął wie-I ko. Na wieszaku, w plastikowym pokrowcu wisiał ciemnozie-I lony kaszmirowy sweter, który Blair podarowała mu zeszłej

197


0x08 graphic
0x08 graphic
wiosny. Pokojówka wysiała go do pralni chemicznej, żeby Nate mógł go zabrać do Yale. Natc rozerwał torbę i pomacał wnę­trze prawego rękawa. Nie, może to był lewy. O, jest. Maleńki, złoty wisiorek w kształcie serduszka, który Blair wszyła do rękawa, żeby Nate miat jej serce zawsze przy sobie. Pewnie myślała, że nie zauważył serduszka, ale nosił ten sweter tak często, że nie mógł się nie zorientować. Uwielbiał ten sweter.

Wygląda na to, że jego uczucie wykraczało poza dzianinę.

Łzy zaczęły mu spływać kącikami zielonych oczu, gdy wymacał złote serduszko palcami, a potem wyrwał je ze swe tra. Telefon zadzwonił, nim zdążył zdecydować, co zrobić da

lej.

Miejmy nadzieję, że nic pochopnego.

-Po uroczystości odbyłem długą rozmowę z doktorem Nesbittem i twoim ojcem - ciągnął trener, - Masz fart, dzieci;!

ku.

Fart? Nie było to pierwsze słowo, jakie w tej chwili przy

chodziło Nate'owi na myśl.

-Wstrzymanie dyplomu było tytko delikatnym klapsem, żebyś wiedział, że nie ujdzie ci na sucho kradzież, zwłaszc/11 moich leków. Prawdziwa kara czeka cię latem. Mam w Hanij' tons dom, któremu przydałby się remont. Więc jeśli w przy szłym roku chcesz grać w lacrosse'a dla Yale, musisz być moim chłopcem na posyłki tego lata. Będziesz mieszkał nad gara

żem, pracował dla mnie, a w wolnym czasie będziesz chodził do kościoła na spotkania AA.

Nate z wysiłkiem przełknął ślinę. Wyobrażał sobie, że spę­dzi leniwe wakacje w Maine, opalając się i pomagając ojcu przy łodziach, ale nie miał innego wyjścia. Tego lata musi po­pracować dla trenera w Hamptons.

-Przepraszam, trenerze. Zachowałem się jak ostatni kre­tyn - powiedział szczerze. - Obiecuję, że to panu wynagrodzę.

Trener Michaels zaśmiał się.

- Więc przynajmniej będziesz kretynem z dyplomem!

Nate zmusi! się do śmiechu. Wszystko się ułoży, mówił sobie. Pod koniec lata dostanie dyplom.

-Dzięki, trenerze.

Odłożył słuchawkę i otworzył wilgotną dłoń. Spojrzał na zloty wisiorek,

Cóż, pewne rzeczy na pewno się ułożą.

Westchnął roztrzęsiony i wyczerpany długim płaczem. Rzucił serduszko na starannie pościelone łóżko, a potem wró­cił do buszowania w szafie. O siódmej miał spotkać się z Sere-ną na imprezie w Yale Ciub. Może ona coś wymyśli, żeby wszystko znowu było dobrze.

Bez żadnej viagry.


198


J zdecyduje się na naukę w domu?

- Chyba nie udało mi się wychować was jak należy. - Rit fus westchnął ciężko, patrząc na kieliszek czerwonego wina. Jego zdaniem, w tym mieście człowiek miał następujący wybór. Mógł zaharować się na śmierć, żeby posłać dzieciaki do prywatnej szkoły, gdzie nauczą się kupować horrendalnie drogie rzeczy i staną się snobami, zadzierającymi nosa przetl ojcem, ale gdzie poznają też łacinę, nauczą się recytować Keatsa i rozwiązywać równania w pamięci. Albo mógł je wy słać do szkoły publicznej, gdzie być może w ogóle nie nauczy łyby się czytać i której mogły w ogóle nie skończyć, pod w;i runkiem, że by ich nie zastrzelili. Myślał, że zrobił, co trzeba A teraz wyglądało na to, że żadne z jego dzieci nie będzie siv w przyszłym roku uczyć.

- Tato, to nie twoja wina - przekonywał Dan, nawijając na widelec makaron z sezamem.

Po uroczystości, Rufus i .lenny poszli z nim do Hunan 93 na rogu Dziewięćdziesiątej Drugiej i Amsterdam, i zaczekali aż kupią sobie coś na wynos. Przez całą noc pracował nail mową, pijąc jedną kawę rozpuszczalną za drugą i paląc eamelu za camelem. Jeśliby czegoś' nie zjadł, nie wytrzymałby do zad nej imprezy. Teraz siedzieli w domu, w jadalni i gapili się na

200

siebie, z zamkniętą butelką szampana na stole. Był poniedzia­łek i dochodziła dopiero czwarta-dziwna pora, żeby siedzieć razem w domu.

-Przynajmniej dostał się do college'u - wtrąciła ponuro Jenny.

Na rozdanie dyplomów u Dana włożyła nową, obcisłą su­kienkę od Pucciego w kolorze lawendy i bladej żółci. Teraz pod każdą kołyszącą się piersią miała wielkie plamy potu. Czu­lą się paskudnie i miała żal do brata i ojca, że mają równie podły humor co ona i nawet nie próbują jej pocieszyć. Zasta­nawiała się, czy nie zadzwonić do Elise, aie przyjaciółka wy­jechała do domu na Cape Cod i tylko dobiłaby Jenny, smęeąc z. powodu rychłego rozstania. O ile Jenny gdziekolwiek poje-I dzie w przyszłym roku. Na razte zapowiadało się, że być może przyjdzie jej się uczyć w domu.

Zerknęła na tatę. Żeby nie odstawać od innych ojców, wlo-

f

żył dziś garnitur. Szkoda tylko, że z czarnej wełny, zbyt ciepły jak na czerwiec, no i tragicznie gryzącej się z obcisłą, poma­rańczową jak dynia koszulą, którą ojciec pożyczył od Dana. I W gniewie zerwał z włosów pomarańczową wstążkę i teraz jego szpakowate włosy zwinięte byiy w nieporządny kok pod-I pięty jaskrawoniebieskim magnesem, którym przypinali do I lodówki ulotki z jedzeniem na wynos. Jakby tego było mało, w brodzie miał pełno różowych nitek z ręcznika. Może nauka w domu to nie taki zły pomysł. -Nie wybieracie się gdzieś przypadkiem? - zapytał Ru-I fus, dopijając resztki wina. Najwyraźniej dopiero się rozkrę­ci.

- Daj spokój, tato - marudził Dan. - To nie znaczy, że ni­gdy nie pójdę do college'u. Odłożyłem to tylko na rok i tyle.

901

Rufus sięgnął po odkorkowaną butelką sangiovese stojącą pośrodku stołu i nalał sobie jeszcze trochę.


- Wydałem osiemdziesiąt tysięcy dolarów na twoją szkołę średnią, wszystko pożyczone, więc pewnie z odsetkami wyj­dzie dwa razy tyle. Wybacz więc, że nie skaczę. - Zmarszczył gniewnie szpakowate brwi. - Czy Vanessa wie o twoim pomy­śle? - zapytał podejrzliwie.

Dan rozerwał w zębach plastikową torebkę z żarówiasto-pomaranczowym sosem do kaczki i polał nim sajgonki.

-Niezupełnie.

Jenny i Rufus spojrzeli po sobie zaskoczeni.

Dan podniósł wzrok.

Pracowała z Vanessą w „Rancor", artystycznym szkolnym pisemku i spędziła z nią dość czasu, żeby wiedzieć, że była to wyjątkowo niezależna osoba i szczeniackie, ckliwe zagrani-Dana zupełnie nie były w jej stylu. Poza tym czy ona nie spo­tyka się z przyrodnim bratem Blair Waldorf?

- Idiota - powtórzyła.

Rufus nic nie powiedział. Wziął tylko kieliszek, wyszedł z jadalni, poszedł do gabinetu i z hukiem trzasnął drzwiami.

Dan wzruszył ramionami i otworzy! następną jpścziisżkj z sosem.

- Naprawdę nie wiem, o co wam chodzi.

Jenny już zamierzała mu powiedzieć, jaki z niego ograni czony, arogancki dupek, kiedy jej błękitna nokia rozdzwoń ilu się pierwszymi nutami $# lat Ravesów, do których nagrał! chórki. Zagryzła usta, nadal obserwując Dana z wyrzuk-m w wielkich brązowych oczach.

- To twój telefon, więc lepiej odbierz - rzucił jej z pełny

mi ustami.

- Odbieram. - Jenny sięgnęła do swojej podróbki Louis*
Yuittona i odebrała telefon. To pewnie Elise, dzwoni z Cafl

Cod, żeby pomarudzić, jak to ma dość wsuwania homarów z rodzicami.

- Uprzedzam, że jestem w naprawdę kiepskim nastroju -
powiedziała na powitanie Jenny.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowało milczenie.

Ups.

Wyprostowała się na krześle.

- Przy telefonie.

Jenny przypominała Danowi kogoś, ale nie bardzo wie­dział kogo. Może ich matkę? Tyle że jedyne prawdziwe wspo­mnienie matki miał z czasów, gdy był pięcioletnim krasnalem, a ona próbowała nauczyć go wiązać krawat. Cały czas się my­lił, bo jej perfumy były tak ostre, że kręciło mu się od nich w głowie.

- Mówi Thaddeus Moore, dyrektor biura rekrutacji w szko-
|le średniej Waverly - przedstawił się mężczyzna. - Czy ma

?ani chwilę? Czy ma?!

- Tak - odparła ostrożnie.

Serce biło jej lak mocno, że wydawało się, iż czuje, jak pękają jej żebra. Paczka cameli Dana leżała na stole. Sięgnęła I po nią. przechyliła i popukała o blat. jak stara palaczka. Szko­da, że ojciec nie zostawił wina.

- Bardzo dobrze. Chciałem panią poinformować, że otrzy­
maliśmy pani podanie i paczkę. Jesteśmy pod dużym wraże-
)iem, zwłaszcza prac - poinformował ją pan Moore - Osobi-
fcie rozmawiałem zpani dyrektorką, panią McLean. Nie mogła

I się pani nachwalić. Oczywiście termin składania podań minął niż w grudniu, ale nieoczekiwanie zwolniło się jedno miejsce.



209

203


0x08 graphic
Jeśli więc jest pani zainteresowana nauką w Waverly to zaprą szamy do nas od jesieni.

Jenny rzuciła niezapalonym papierosem w Dana. Odbił się od jego głupiego czoła i upadł na podłogę.

Och, jaki miły, przemiły człowiek. -Tak, poproszę!

Jenny wstała i znowu usiadła. Była tak podekscytowana, że prawie się posiusiała.

Zrozumiała, że powinna się rozłączyć, nim powie coś głu piego i dyrektor zmieni zdanie.

- Lepiej od razu powiem tacie. Cieszę się, że pan zadzwo
nil. Dziękuję.

Jenny rozłączyła się, zatańczyła wokół stołu i objęln

Dana.

- Idę do szkoły z internatem! - krzyknęła radośnie, łapiay
go za ramiona i potrząsając jego chudym, spoconym ciałem.
jakby był szmacianą lalką. - Idę do szkoły z internatem!

- Super - odparł Dan. Ulżyło mu, że coś odciągnęło uwa
gę od jego trudnego położenia. Wyciągnął ciasteczko z wróż­
bą z dna papierowej torby, w której przyniósł chińszczyznę.

Gratuluję.

Jenny obróciła się na pięcie i popędziła do gabinetu ojci Zapominając o zasadach, które ustanowił ojciec, kiedy bytu jeszcze mała, bez pukania wleciała do środka.

Rufus spojrzał na nią zaskoczony. W rękach trzymał zapi loną zapałkę i fajkę z przezroczystego, zielonkawego szkłu

Okno było otwarte na oścież, a w ciepłym powietrzu unosił się cierpki zapach trawki.

Ojciec tyiko warknął.

Jenny miała to w nosie. I tak zawsze podejrzewała, że tata popala.

- Tato, idę do Waverly - powiedziała, ledwo łapiąc od­
dech, - No wiesz, do tej szkoły z internatem. Czytałam o jej
nowym programie plastycznym. Dostałam się! -- praktycznie
wrzasnęła. - Dostałam się!

Rufus zgasił zapałkę, otworzył szufladę biurka i schował do niej dowody winy. Potem rozłożył ramiona, żeby uściskać córkę.

- Chciałam tego tak bardzo, że po prostu musiało się udać
- sapnęła Jenny, przyciśnięta do ciepłej, pachnącej dymem pier-

' ojca.

Zawsze nam mówiono: „Uważaj, czego sobie życzysz". łe może to Blair miała rację - im więcej chcesz, tym więcej stajesz.


90A


0x08 graphic
0x08 graphic
plotkdra.net

0x01 graphic

tematy < wstecz dalej > wyślij pytanie odpowiedz

Wszystkie nazwy mieisc, imiona i naciska ora* wydarzenia zostały zmieniona lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NASZA OSTATNIA WSPÓLNA NOC

Oficjalnie ukończyliśmy szkołę średnią!!! Przygotujmy się więc by poszaleć - w Yale Clubl! Nie ma żadnej listy gości ani wy mogów dotyczących stroju, więc do wszystkich nieproszonych gości mówię: nikt wam nie obiecuje pokoju, ale z pewnościn jesteście mile widziani! Definicja nieproszonego gościa: kaz dy, kto nie skończył dziś szkoły średniej i/lub nie zna gospody ni.

ICH OSTATNIA WSPÓLNA NOC

Niestety, cudny angielski lord naszej B leci jutro do domu. C/y zerwie swoje zaręczyny z dziewczyną, której jest ponoć przy rzeczony od maleńkiego? Czy też ożeni się z nią i zostawi B na lodzie?Teraz przynajmniej B będzie mogta odjechać ku zacno dzącemu słońcu w nowym, prześlicznym, beżowym kabriolr cie BMW. Widzieliście go? Stał zaparkowany przed kościołem. Sprowadzony prościutko z Europy. Nikt, dosłownie nikt, nie mi drugiego takiego w tym kraju.

Wasze e-mai!e

Droga P!

Jestem na pierwszym roku studiów przygotowawczy, h

do medycyny w Yale i słyszałem, że ten dzieciak, N, zgło

906

sit się jako szczur laboratoryjny do badań na wydziale psychiatrii. Będą mu dawali te wszystkie, które tam te­stują, no wiesz, odmienne stany świadomości, które badają i jeszcze będą mu za to płacić. prawi edr

Drogi prawi edr!

Jakby potrzebował pieniędzy?! Ale nie zapominajmy

o najistotniejszym - ten chłopak nie ma jeszcze nawet

dyplomu ukończenia szkoły średniej.

R

Droga Plotkaro!

Mój syn mówi, że jesteś głosem młodego pokolenia, muszę więc zapytać, czy nie znasz pewnego utalento­wanego poety, który był na najlepszej drodze do Ever-green, ale potknął się o własne serce. Jak widzisz, sam jestem trochę poetą! Tamten poeta miał mi pomóc przy książce o historii seksu w poezji, afe napisał niedawno, że nie przyjedzie. No i mam zgryz! Potrzebuję utalento­wanego pomocnika! Może ty przyjedziesz do Olympii i mi pomożesz? Śpisz w hamaku. A mój syn robi świet­ne greckie żarcie! profesor-pop

Drogi profesorze-pop!

Rety. to naprawdę kusząca propozycja, ale mam już inne plany na lato. Poza tym nigdy nie przepadałam za ha­makami - należę do dziewczyn, które śpią w satynie. Ale pańska książka zapowiada się bardzo interesująco. Powodzenia. R

207


0x08 graphic
0x08 graphic
WRESZCIE TO DO NICH DOTARŁO

Prawie wszystkie prywatne szkoły na Manhattanie wreszcie zro­zumiały, że uczniowie ostatnich klas nie maja ochoty zdawać koń­cowych egzaminów ani siedzieć w klasie przez ostatni miesiąc szkoły. Poza tym wcale tego nie potrzebują, skoro jużzostali przy jęci do collegeU Zresztą są tak wyczerpani intelektualnie, że i tak nie są w stanie niczego się nauczyć. Tak wiec od przyszłego raku uczniowie ostatnich klas będę musieli chodzić do szkoły tylko do połowy maja. Rok zakończąnastażuwdowolnie wybranym miej scu w mieście. Brzmi całkiem fajnie, co? Szkoda, że my się na to nie załapaliśmy. Ja mogłabym „odbyć staż", prowadząc stroną z ploteczkami w Internecie i „chodzić do pracy" we własnym łóż ku, w ulubionej haleczce z czarnej bawełny. Ale nie jestem zgorzk niała.W końcu ja już skończyłam szkołę!!!!

Na celowniku

B wypina goły tyłek na Yale Club z wnętrza swojego nowego ku briołetu BMW. Vwypinagoty tytek rm^eaubz nowego kabrtoh-tu BMW B. Dziewczyny zaczęły wcześnie świętować, więc kto wic w jakiej formie dotrwają do wieczoru... Ten zarozumiały reżysn kina niezależnego osobiście odwiedza mieszkanie rodziny S ni Piątej Alei. S wychodzi z domu, wyglądając bosko w żółtej, ażurc wej sukience Tocca. Bogu dzięki, że się przebrała. J w Bed, Bath and Beyond już szuka drobiazgów do swojego pokoju w Waverly D kupuje cały pęk czerwonych róż, zgadnijcie dla kogo? Dobrze, /u V nie wyjechała z miasta, ale szkoda, że całkiem o nim zapomni* ła! Dzisiejszy wieczór będzie tres, tres interessant.

Do zobaczenia!

Wiem, że mnie kochaua

plolUi.i

najlepsze i najgorsze chwile

Blair siedziała na kolanach lorda Marcusa w wysokim fo­telu z brązowej skóry w salonie Yale Club, nadal ubrana w ide­alnie dopasowany, biały, satynowy kostium Oscara de la Ren­ty. Czuła się dziwnie zadowolona, widząc tłum ludzi, którzy zjawili się na jej imprezie z rocznikami pamiądtowymi pod pachą. Ona i lord nie mieli jeszcze okazji uczcie ukończenia przez nią szkoły, ale kiedy tylko impreza się rozkręci, wyślizg­ną się do jej apartamentu i wreszcie to zrobią. Już wczes'niej ustawiła w pokoju mnóstwo świec zapachowych Diptąue o za­pachu drzewa sandałowego oraz bergamotki i limy, a pod ko­stiumem miała ulubiony komplet bielizny - halkę i stringj z kremowej, wyszywanej bawełny,

Można by powiedzieć, że w salonie unosił się duch stare­go Nowego Jorku, jeśli pominąć sześć telewizorów Pioneera o płaskich kineskopach, na których leciał w kółko najnowszy film Vanessy. Ponieważ bohaterowie dzieła powoli ściągali na imprezę, miało się wrażenie, że odbywa się tu dziś wieczór premiera nowego, awangardowego filmu dokumentalnego, i wszyscy czuli się sławni.

- Mówiłem, że kamera mnie kocha - zachwycił się Chuck Bass, oglądając się na ekranie.



20.8

\A Nie zalrzymELsir mnie...

509


0x08 graphic
0x08 graphic
Pojawił się ze świtą krótko ostrzyżonych chłopców w mun­durkach z szarej flaneli, których nikt wcześniej nie widział na oczy. Wszystko dlatego, że Chuck zaczaił się na uczniów młod­szej klasy jakiejś katolickiej szkoły w pobliżu swojego aparta­mentu na Sutton Place i zapłacił chłopcom, żeby przyszli.

- Są całkiem milusi - zauważyła Isabel, mierząc wzrokiem wyjątkowo niewinnie wyglądającego chłopca, który rozglądał się wokół szeroko otwartymi oczami i podpisywał rocznik Chucka żółtym markerem.

Isabel przebrała się w obcięte dżinsy Rogan i pociętą czer­woną koszulkę Juicy Couture, w której wyglądała nieprzyzwoi­cie zdzirowato.

Chłopak odwzajemnił spojrzenie. Nigdy nie widział tyle odsłoniętej, dobrze opalonej skóry naraz. Może to jego szczę­śliwa noc!

- Ale oni mają chyba po trzynaście lat. - Kati się skrzywiła, kartkując swój rocznik i licząc, ile osób się w nim podpisało.

Oszczędzała swoje dziewictwo na college. W pewnym sen­sie. Z technicznego punktu widzenia straciła je już z Chuckiem Bassem na imprezie w domu Sereny jakieś' dwa lata temu, ale była wtedy tak pijana, że nawet tego nie pamiętała.

Lord Marcus zapiął coś zimnego i cudownego na szyi swo jej dziewczyny. Blair dotknęła obojczyka i zerknęła w dól. To był perłowy naszyjnik - dokładnie taki sam, jaki pożyczyła od matki na przesłuchanie do Śniadania u Freda, tyle że sto razy ładniejszy. Każda perła miała niepowtarzalny kształt, była nic doskonała i doskonała za razem, a złote zapięcie miało ksztall ozdobnej litery B.

- Moje gratulacje, Be - mruknął, całując ją w kark.

Be?

Blair zawsze marzyła o ksywce. Uniosła brodę, żeby rm całować Marcusa w usta. Czuła się pijana ze szczęścia i od

wódki, którą wypiły z Vanessą w ciągu kilku godzin między rozdaniem dyplomów a imprezą. Miała śliczny nowy samo­chód, szaleńczo przystojnego nowego chłopaka i od jesieni zaczynała studia w Yale. Perły stanowiły jedynie dodatek do jej już i tak idealnego życia.

Ach, czyż nie jestem z siebie zadowolona?

- Chciałbym, żebyś przyjechała tego lata do Anglii - szep­
nął lord Marcus, muskając ustami włosy Blair. - Moja rodzina
bardzo chce cię poznać. Mogłabyś zatrzymać się u nas. Mogli­
byśmy też polecieć do Paryża, żebyś zobaczyła się z ojcem,
skoro już będziesz w Europie.

Zaparto jej dech. Odwróciła się i zamrugała powiekami niczym księżniczka z bajki, z której właśnie zdjęto zaklęcie złej wiedźmy. Poprosił ją tylko, żeby go odwiedziła, ale za­brzmiało to prawie jak... propozycja małżeństwa. Był jej księ­ciem, jej rycerzem, no dobra, może nie całkiem, ale lord to prawie to samo. Zjawił się na białym rumaku, zwalił ją z nóg, a teraz chciał, żeby poznała jego rodziców, bo wkrótce - może jeszcze tego lata - uklęknie przed nią, podaruje jej pierścionek z niewiarygodnie rzadkim diamentem i poprosi o rękę.

Nie żeby rzeczywiście wspomniał coś o małżeństwie. 1 skąd się właściwie pojawił ten biały rumak?

- Tak - odparła Blair błogo, - O tak!

To była bardziej odpowiedź na wyimaginowane oświad­czyny niż prośbę lorda Marcusa, ale w świecie, według Blair, obie sprawy były ściśle ze sobą powiązane. Pojedzie do Anglii i wróci jako jego narzeczona.

Co prawda, miała dopiero siedemnaście lat, a jej matka nawet nie znata Marcusa. Nie żeby Blair w ogóle planowała przedstawić matkę lordowi. Mogą się poznać na ślubie. A może Blair i lord uciekną na odludną wyspę na południowym Pacy-: fi ku i wezmą ślub nocą na plaży, gdzie świadkami będą tylko



210

211


0x08 graphic
0x08 graphic
tubylcy. Zjedzą kozę pieczoną na ognisku i będą tańczyć boso na piasku.

Pamiętajcie, że na Wyspie Blair wszystko może się zda­rzyć.

Nie zaplanowała wakacji, bo myślała, że zajmie jej co naj­mniej dwa i pół miesiąca zrobienie zakupów i pakowanie do Yale. Zastanawiała się nawet, czy nie pojechać do Europy od­wiedzić ojca, ale przede wszystkim zrobić zakupy, ponieważ sklepy w Nowym Jorku nigdy nie wystawiały nowej kolekcji jesiennej przed wrześniem, a ona pod koniec sierpnia miała być już w New Haven na spotkaniu orientacyjnym. Jak na Boga miała się pojawić w Yale z odpowiednimi kaszmirowymi swe terkami, botkami i dopasowanymi żakietami, jeśli nie kupi ieli u Prądy w Mediolanie albo u Burberry w Londynie?

Teraz plany na lato nabierały konkretnych kształtów. Zrobi trochę zakupów, zaręczy się, a potem znowu trochę pokupujc. - Nie mogę znieść myśli, że to nasz ostatni wieczór razem skarżył się Marcus, całując ją za uchem. - Mojemu sercu dobr/r by zrobiło, gdybym wiedział, że przylecisz za parę tygodni.

Blair miała już zamknąć oczy, pocałować go i wyszeptać. jak to naprawdę, ale to naprawdę musi się położyć, więc żeby zechciał ją odprowadzić do apartamentu, żeby mogia zerwa*. z niego ubranie i by mogli nieco przed czasem skonsumować ich małżeństwo. Ale właśnie wtedy na imprezie zjawili się Serena i Nate. Weszli zaraz za grupą dziewcząt z L'Ecole, któ­re paliły gauloise'y i miały na sobie szydełkowe topy bez ple ców Marni oraz złote sandały Gucciego, tylko dlatego, że Iran cuska modelka Pru miała na sobie identyczny komplet ni okładce czerwcowego francuskiego „Vogue'\ Serena przebia ła się - na szczęście. W przeciwnym wypadku Blair złamałaby jej ten doskonały, szlachetny nos.

-A mówiłaś', że zerwali - powiedziała Tina Ford, która skończyła Seaton Arms, do Isabel Coaies. Wgryzła się w nasą­czoną cytrynowym absolutem kostkę lodu. - Czy to nie dlate­go nie zjawili się na rozdaniu dyplomów?

Pozostałe dziewczyny przewróciły oczami.

- Och, przecież wiesz, jaka ona jest. Dla wszystkich musi
być miła - narzekała Rain. - Ojciec Nate'a pewnie jej zapłacił,
żeby flirtowała z jego synem i wyleczyła go z gejostwa!

Nie byłoby to niepodobne do kapitana Archibalda.

Kiedy wychodziły z kościoła, przez kilka chwil nim dogo­niły je rodziny, Serena próbowała wytłumaczyć, dlaczego pra­wie przegapiła rozdanie dyplomów, ale Blair udawała, że nie słucha. Najwyraźniej drugie przesłuchanie do Śniadania u Fre­da było ważniejsze od wysłuchania mowy przyjaciółki czy odebrania dyplomu. Blair miała przynajmniej tę satysfakcję, że Serena nigdy nie dostanie roli. Była za wysoka, miała jasne włosy i niebieskie oczy - zupełnie na opak.

-Dostałam rolę! - Serena wrzasnęła na całe gardło, tak podekscytowana, że nie dbała kto ją usłyszy. Złapała Nate;a i wys'ciskała go smukłymi, pięknie wyrzeźbionymi ramiona­mi. - Ken Mogul właśnie dzwonił. Dostałam rolę!



91 £

213


Blair prawie spadła z kolan lorda Marcusa. Już wystarcza­jąco nie cierpiała Sereny za to, że przegapiła jej mowę na za­kończenie szkoły, i że włożyła taki sam kostium Oscara de la Renty. Poza tym w głębi duszy nadal nienawidziła jej za to, że była z Nate'em. Nie sądziła, że może jeszcze bardziej jej nie znosić. Aż do tej chwili. Z drugiej strony, nie tak dawno zaczę­ła z nią znowu rozmawiać. Nawet napisała za nią egzamin z chemii, na litość boską. Miała więc teraz do wyboru: ni stąd, ni zowąd, bez żadnego powodu zachować się jak skończona jędza, i to w obecności Marcusa, albo udawać miłą, żeby aie pomyślał sobie nie wiadomo co i nie zmienił zdania odnośnie małżeństwa.

Jakby nie zdążył zauważyć jej jędzowatej natury. Nate stał obok Sereny jak wynajęty przystojniak do towa­rzystwa. Potarł oczy i niewyraźnie uśmiechnął się do Blaii i Marcusa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Blair zaczęła się zastanawiać, co właściwie w nim kiedyś widziała. Nieza­leżnie od tego, jak często zrywali, w jej fantazjach pod tytułem / żyli długo i szczęśliwie zawsze występował Nate, ale teraz na scenę wkroczył jej nowy, wspaniały amant. Oparła się o pieni Marcusa, żeby pokazać, jak niezwykle wygodnie jest jej mi kolanach lorda, i że nowina Sereny zupełnie nie zrobiła na niej wrażenia. Jej pięknie skrojony kostium był trochę za ciepły jak na zatłoczony salon klubu, ale wyglądał na niej tak dobrze, że nie miała zamiaru się przejmować.

Nieoczekiwanie kolejna ładna, choć nieco niższa, pani wyłoniła się zza pleców Nate'a i Sereny. Rozejrzeli się z nie pokojem po sali, jakby obawiając się, że może im się zaraj oberwać za wproszenie się na imprezę. Blair wyprostowała się, rozpięła żakiet kostiumu i zrzuciła go z niesmakiem na podło gę. Brzydszą połową pary był jej dwunastoletni brat, Tyler, który pozował na gwiazdę rocka, w smokingu od Armanieim

włożonym na porwaną, czarną koszulkę AC/DC. Jego towa­rzyszka wyglądała jak dziecko ze swoimi rozkosznymi dołecz-kami w policzkach i miała ten sam cholerny kostium Oscara de la Renty jak Blair. Miała nawet takie same cholerne szpilki Manolo Blahnika. Jej cholerne włosy miały taki sam kolor, co włosy Blair i były tak samo obcięte w boba. Oczy Blair się zwęziły. Nigdy w życiu nie widziała tej cholernej dziewczyny, która, o ile Blair się nie myliła, używała nawet tej samej szmin­ki Chanel, cholernej ulubionej szminki Blair.

Zgroza.

Blair poprawiła ramiączka kremowej, prześwitującej halki Cosabella. Gdyby nie lord Marcus, złapałaby tę dziewczynę za włosy i wyrzuciła na ulicę.

- Hej, siostrzyczko! - powitał ją Tyler, udając wstawione­
go. Napinał ramiona, starając się wyglądać na potężniejszego
niż w rzeczywistości. - To Jasmine. Jazz, to moja siostra, Blair.

- Super - odparł jakby nigdy nic rumianolicy klon Blair.
Jakby nie było oczywiste, że spędziła cały dzień, żeby

upodobnić się do Blair.

Blair zmarszczyła malutki, lekko zadarty nosek, -Dostałam rolę! - usłyszała, chyba po raz tysięczny,

okrzyk Sereny na drugim końcu sali.

Wyjęła cygarniczkę i poczekała, aż Marcus poda jej ogień.

- Jak się masz? - rzuciła, naśladując Audrey Hepburn naj­
lepiej jak potrafiła. Potem wydmuchała dym ponad głowami
brata i jego głupiej panienki.

Może i Serena dostała rolę Holly, ale Blair była nią na co dzień.


0x08 graphic
0x08 graphic
nic nos razem nie zatrzyma

Aż trudno uwierzyć, jak bardzo zakończenie szkoły zmie niało wszystko i wszystkich. Impreza w Yale Club przypomi­nała spotkanie po latach, tyle że wszyscy widzieli się rano na rozdaniu dyplomów. Niektóre z dziewczyn nadal miały na so­bie te same sukienki, a do tego gumowe japonki i potargani' włosy, przez co wyglądały jak uciekające panny młode. Chłop­cy podwinęli nogawki starannie wyprasowanych spodni kha­ki, a krawaty zwisały im krzywo na nagich, opalonych torsach Przypominali modeli z reklamy Ralpha Laurena, ubranych jak na koktajl, którzy wolą pomoczyć nogi, napić się piwa na po moście przy jeziorze, niż wracać na sztywne przyjęcie.

Serena uważała się za uczuciową osobę. Projektant mody. Les Best, nazwał nawet swoje perfumy Łzami Sereny, gdy uchwycił ją płaczącą na śniegu w czasie sesji zdjęciowi'i w Central Parku. Zawsze myślała, że całkiem się rozklei na rozdaniu dyplomów. W końcu dorastała z tymi ludźmi, dzieli la z nimi wzloty i upadki, przeżywała z nimi te same rozczam wania i triumfy. A tu proszę - praktycznie nie posiadała się 7. radości. Nawet płaczliwy, nieobecny duchem Nate nie by) w stanie popsuć jej nastroju, bo dostała rolę!

Tak, usłyszeliśmy już za pierwszym razem.

W typowy dla siebie, pretensjonalny i dziwaczny sposób, Ken Mogul nawet nie patrzył na jej drugie przesłuchanie. Cały czas siedział odwrócony piecami, próbując ocenić, czy promieniowała właściwą dla roli energią. Kiedy skończyła swoją kwestię, nie odwrócił się, tylko uniósł rękę i powiedział: „Dziękuję".

Przesłuchanie odbywało się w starym magazynie w Meat-packing District. na drugim końcu Manhattanu od Brick Church. Serena przyszła ubrana jak na rozdanie dyplomów i obiecała dobrze zapłacić taksówkarzowi, jeśli zaczeka na nią na ze­wnątrz. Już po kilku minutach była z powrotem w taksówce i pędziła Czternastą na wschód, modląc się, aby pani M nie kazała jej powtarzać ostatniej klasy i zbyt późno zauważając, że zapomniała butów.

Po rozdaniu dyplomów, przy lunchu w Tavern przy Green, jej matka oburzała się bardziej z powodu braku białych szpilek Jimmy'ego Choo niż faktu, że Serena prawie przegapiła uro­czystość.

- Jaka dziewczyna biega boso? - dopytywała się pani van
der Woodsen.

I wtedy na komórkę Sereny zadzwonił Ken Mogul.

- Nie lubię opalenizny ani piegów, więc proszę, staraj się
unikać słońca. Zaczynamy kręcić U Freda w przyszłym mie­
siącu - oznajmił szorstko.

Serena siedziała z telefonem przyciśniętym do ucha i pró­bowała zrozumieć, o czym mówił. I nagle pojęła. Dostałam rolę. Dostałam rotę!

Słucham? Możemy już zmienić temat?

Jej rodzice uważali, że granie w filmie jest nieco declasse. Jednak dziewięć miesięcy po tym, jak została wyrzucona ze szkoły z internatem, Serenę przyjęto do Yale, Harvardu, Brown i Princeton, a teraz miała zostać gyiwtbrjw remake't.1 Śniada­nia u Tiffanv'egv. Nie mogli narzekać. 'V\

* _\


0x08 graphic
Dostałam rolę, dostałam rolę! - krzyczała w duchu Sere­na. Jej pierwsza rola w prawdziwym fiimie. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że stało się coś, czego naprawdę chciała. 1 nie stało się lo tak po prostu. Ona to sprawiła. Do­brze, ze teraz była na imprezie, bo podekscytowana dziewczyn­ka w jej wnętrzu nic, tylko podskakiwała z radości.

Ile można!

W zeszły weekend zaszalała z Charliem Dernem, po tym jak ich rodzice zaparkowali obok siebie w kinie samochodu wym na Cape Cod. Od tego czasu co wieczór rozmawiali prze/ telefon, więc Rain znała najświeższe plotki na temat Nate'a.

Nate cieszył się, że robi za milczącego towarzysza Sereny. który ma tylko wyglądać. Czuł się, jakby go zatopiono w bryle plastiku. Glosy wszystkich wydawały się stłumione i odlegle. Nie pomagało mu to. że Blair wyglądała tak promiennie na kolanach lorda Marcusa. ani fakt, że Serena ewidentnie nie potrzebowała teraz chłopaka, ani to, że był ujarany po uszy.

- Blair'?! Słyszałaś? Dostałam rolę! - Serena rzuciła się nu Blair i lorda Marcusa, ciągnąc za sobą Nate'a. Wylewnie wy ściskała przyjaciółkę. - Chyba się nie gniewasz?

Czy się gniewam? - pomyślała Blair z ironią i wymusiła us'miech, chcąc pokazać Marcusowi, jaka jest słodka i wspa­niałomyślna.

Ha!

- Jesteś taką świetną aktorką - powiedziała w końcu
uprzejmie do byłej przyjaciółki. - Zasłużyłaś na to.

Promienny uśmiech Sereny nieco przygasł. Zbyt dobrze znała Blair, żeby nie zauważyć, że nie jest specjalnie zadowo­lona, ale za to zdecydowanie wkurzona. Blair była skompliko­wana. Lepiej uciekać, gdy zachowuje się nieprzewidywalnie.

- Jest tu gdzieś Vanessa? Nie mogę się doczekać, kiedy jej
powiem. Zamierzam namówić Kena Mogula, żeby zatrudnił ją
przy filmie!

Z wyrazem absolutnej obojętności na twarzy Blair wska­zała na kąt, w którym siedziała Vanessa z prywatną butelką Stolicznej, radośnie podpisując roczniki wszystkim młodszym uczniom, którzy uważali, że jest niemożebnie odlotowa.

- Vanesso Marigold Abrams! - krzyknęła Serena i popę­
dziła przez salę, zostawiając swojego niby-chłopaka.

Nate stał przed Blair i lordem Marcusem, wtulonymi w sie­bie w fotelu. Trzyma! ręce w kieszeniach i czul się jak ostatni palant.

- Jak było? - zapytał lord Marcus, wyciągając dloh, żeby
przywitać się z Nate'em.

Nate nie wiedział, kto wie o wstrzymaniu jego dyplomu i nie bardzo miał ochotę o tym rozmawiać.

- Cieszę się, że mam to za sobą - wymamrotał.

Marcus wyglądał na większego, niż go zapamiętał, i cho­ciaż był to facet, Nate potrafił docenić, że lord byl naprawdę przystojny. Blair miała fart.

- Tak samo i ja się czuję - .stwierdziła Blair z dziarskim
uśmiechem.



215

g19


0x08 graphic
0x08 graphic
Wyciągnęła rękę i od niechcenia pogłaskała Marcusa po opalonym, umięśnionym karku, popisując się tym. jak swo­bodnie rozmawia jej się z Nate'em, podczas gdy siedzi na ko­lanach lorda.

Nate ożywił się nagle, gdy przypomniał sobie, dlaczego w ogóle zjawił się na imprezie.

-Blair, możemy chwilę porozmawiać'.' - zapytał. Miał wrażenie, jakby wybełkotał „bla bla ble bla?"

To zawsze Blair była tą w potrzebie, jeśli chodziło o ich wieczne rozstania i zejścia. Było więc dla niej całkiem nowym doświadczeniem, zobaczyć, jak Nate krąży wokół niej, zakło­potany i trochę zdesperowany, z jakimś pakunkiem pod pacha. Zastanawiała się, czy chce jej dać prezent. Bóg jeden wie, że dała mu dos'e prezentów w czasie, gdy byli razem, a on rzadko kiedy ofiarował jej coś poza kwiatami, kiedy już na to wpadł.

- Nigdzie nie odchodź, zaraz wracam - mruknęła do Mar
cusa.

Ześlizgnęła się z jego kolan, rzucając mu zmysłowe spój rżenie, które mówiło: „Wytrzymam jeszcze z pół godziny na tej imprezie, a potem zedrę z ciebie ubranie". Ruszyła za Na te'em do względnie spokojnego kąta sali, starając się wygla dać na zniecierpliwioną i obojętną, podczas gdy serce waliło jej jak szalone - nie zdziwiłaby się, gdy było je widać pod jej bardzo przes'witującą kremową halką.

Nate wyciągnął spod pachy pakunek - zwiniętą na pół gra natową, papierową torbę Gap. Biair była zbulwersowana. Ku pił jej prezent w Gap?

- Proszę - mruknął, wyciągając coś z torby i wręczając jej,
Blair natychmiast to rozpoznała - ciemnozielony kaszmi

rowy sweter w serek, który podarowała mu ponad rok temu.

- Ale ty uwielbiasz ten sweler- żachnęła się, macając lewy
rękaw w poszukiwaniu złotego serduszka. Zaszyła je tam, nim

dała mu sweter, żeby zawsze nosił jej serce przy sobie. Nie znalazła go. Pomacała prawy rękaw, chociaż była absolutnie pewna, że zaszyła je w lewym. Nic. Gdzie ono się. do cholery, podziało?

- Po prostu uważam, że nie powinienem go zatrzymywać
- odparł poważnie Nate.

Zamrugał, starając się powstrzymać łzy. Zastanawiał się, czy Blair pamięta o złotym serduszku, które teraz leżało w szklanej turkusowej popielniczce w kształcie żaglówki - przypomnie­nie o ich skończonym związku.

Hej, a może powinien pogadać z Lesem Bestem na temat męskiej wody kolońskiej -Łzy Nate'a!

Żałował, że nie może zwierzyć się Blair, opowiedzieć, jak położył sprawę z dyplomem, jak w ogóle wszystko schrzanil. Ale Nate nigdy wcześniej tak naprawdę nie zwierzał się Blair, i teraz byt raczej kiepski moment, żeby zacząć.

-Jak chcesz.

Złożyła starannie sweter i położyła na granatowym fotelu obok. Oparła ręce na biodrach, zdecydowana nie okazać wa­hania. Teraz miała nowego chłopaka. O wiele, wiele lepszego.

- To wszystko?

Nate skinął głową. Potem zrobił krok w przód, zamknął szmaragdowe oczy i pocałował Blair ostrożnie w gładki, mięk­ki policzek. Znowu otworzył oczy.

- Moje gratulacje - mruknął i odszedł.



220

n:


0x08 graphic
Blair stała przez chwilę z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ignorując szepty koleżanek z klasy. To tylko sweter -powtarzała sobie w duchu,

Aha. Jasne.

przypomnij mi, jak bardzo cię kocham

Dan przyszedł na imprezę do Blair w ciemnozielonym szkolnym krawacie. Chciał wyglądać jak najlepiej, gdy oznaj­mi Vanessie, że na jakiś czas odłożył pójście do Evergreen i że chce spędzić najbliższy rok, a najlepiej resztę życia, właśnie z nią. Jak tylko zajechali na imprezę, Jenny poszła prosto do baru po kieliszek szampana. Dan natomiast stal jak wryty przy drzwiach z naręczem czerwonych róż, sparaliżowany wido­kiem Vanessy, która wyglądała olśniewająco w seksownej su­kience z głębokim dekoltem i modnych sandatach na koturnie. Miała zaróżowione policzki i iskierki w brązowych oczach, gdy gawędziła z Sereną van der Woodsen. Serena wyglądała jak zwykle ślicznie, z kaskadą jasnych włosów opadających na nagie łopatki i z nieskończenie długimi nogami, ale jej wi­dok nie nakręcał Dana tak bardzo jak widok Vanessy.

- Hej, przystojniaku, przywlecz tu swój tylek! - zawołała do niego Vanessa z drugiego końca sali.

Piła od pierwszej po południu więc widok Dana stojącego z naręczem róż wydawał się jej bardziej wizją niż podniecają­cą rzeczywistością. Cokolwiek pijacką wizją.

Dziś rano prawie odjechała z niewłaściwym chłopakiem. To Dana kochała. Jak mogła go nie kochać - z tym jego

223


niedbałym wyglądem, mękami twórczymi i niezapowiedzia­nymi wizytami na dachu, gdzie czekał na nią nago.

Kiedy Dan podszedł, sapnęła, próbując wstać z wysokie­go fotela w granatowo-białe pasy, ale poddała się i opadła z po­wrotem.

- Próbowałam cię objąć - wyjaśniła i roześmiała się z siebie.
Jest pijana, pomyślał.

Serena złapała go i ucałowała w policzek, a potem pchnęła na kolana Vanessy.

- Zawsze jesteś taki słodki - zagruchała, mierzwiąc mu
włosy. Czerwone róże rozsypały się u ich stóp.

Vanessa połaskotała go pod pachami. Wzdrygnął się, ucie­kając przed jej palcami. Nagle poczuł się bardziej jak milutki, czteroletni brat Vanessy niż jej superseksowny facet.

-No więc, mamy niesamowitą nowinę. Serena zostanie gwiazdą fiimową, a ja pomogę jej zrobić ten tandetny, wyso-kobudżetowy film, bo jeśli już się sprzedawać, to z klasą oznajmiła mu z pijackim entuzjazmem Vanessa.

Dziewczyny przybiły sobie piątkę, jak stare kumpelki z drużyny piłkarskiej. Potem Serena nalała szampana z wiel­kiej póttoralitrowej butelki, która stała obok fotela Vanessy i podała Danowi wypełniony po brzegi kieliszek.

-Za Hollywood! - krzyknęła radośnie, czekając, aż Dan wypije do dna.

Dan przysiadł na nagim kolanie Vanessy, usiłując nie roz­lać szampana. Przygotował wiersz miłosny Pabla Nerudy, ale to nie był najlepszy moment na recytację.

- Myślisz, że powinnam im powiedzieć, żeby podkręcili muzykę? Mogłybyśmy potańczyć. - Serena głośno beknęła.

-Zdecydowanie. - Vanessa podskoczyła na poduszkach fotela, przez co Dan prawie zleciał na podłogę. - Dan, zalań czysz z nami?

Wstał niepewnie, nie mogąc doczekać się, aż Serena zo­stawi ich samych.

- Jasne.

Serena zakręciła się i odeszła. Wyglądała zjawiskowo w sukience z żółtego jedwabiu i złotych włosach. Sala była pełna ludzi, a powietrze gęstniało od dymu papierosowego i perfum. Wszyscy świętowali od rana, miało się więc wraże­nie. że jest czwarta nad ranem, a nie dziesiąta wieczór. Przez wzgląd na dawne czasy, dziewczyny z Seaton Arms i Constan-ce grały w butelkę z grupą chłopców z RWerside.

- Ja piecwszy! - zapiał z zachwytem Chuck Bass, przyklę­
kając, żeby solidnie zakręcić butelką po stolicznej.

Typowe.

-Ojciec nieźle się dziś na mnie wkurzył - przyznał się Dan. Przysiadł na podłokietniku. Zdenerwowany, że nie mógł przełknąć szampana. Nie patrzyła na niego, ale miał nadzieję, że go słucha. - Pewnie powinienem był go uprzedzić.

Vanessa patrzyła na Serenę, która flirtowała z Jarvisem Cockerem, zwariowanym brytyjskim didżejem, który siedział w czarnym cylindrze przy swojej konsoli na drugim końcu sali. Była zafascynowana tym, jak bezwstydna jest Serena. Zrobi­łaby wszystko, co w miarę legalne i nie za bardzo upokarzają­ce, tylko dlatego, że ją to bawiło. Ale najbardziej Vanessa po­dziwiała lo, że Serena nie zadzierała nosa, była po prostu sobą. Nikogo nie potrzebowała. Po prostu była Serena.

- Wiesz, zmieniłem zdanie co do Evergreen - ciągnął Dan.
- W każdym razie, nie idę tam od razu.

Yanessa czuła, że Dan gapi się na nią i zdała sobie sprawę, że próbuje jej powiedzieć coś ważnego. Połowy z tego nie do­słyszała.

- Czekaj. Co?



29A

15 -- N\c zatrzymasz mniu...

99i


Dan zsunął się z oparcia, przykląkł na lśniącej odcieniami brązu drewnianej podłodze i ujął jej dłonie.

- Nie kocham cię z innego powodu niż moja miiość - za­
recytował.

Vanessa cieszyła się, że wokół panuje taki tłok. W prze­ciwnym wypadku poczułaby się nieco zakłopotana.

- Nie mogę sobie wyobrazić, żebys'my nie oddychali tym
samym powietrzem i mieszkali tyle kilometrów od siebie -
wyznał szczerze Dan, tym razem własnymi słowami. - Jak
powiedziałem w swojej mowie, do college'u mogę iść zawsze,
a ciebie kocham tu i teraz. Jedyna rzecz, której chcę, moje je­
dyne pragnienie, to być z tobą.

Vanessa się zaczerwieniła. Tak, kochała go, ale czy musiał być taki cholernie melodramatyczny?

-Więc ty... - zawiesiła niepewnie głos.

- Zostaję - dokończył, patrząc na nią z zachwytem w brą­
zowych oczach. - Z tobą.

Nagle nowa piosenka OutKast, której nikt nie potrafił słu­chać, nie zrywając się z miejsca i nie potrząsając tyłkiem, ryknę ła z głos'ników jakieś dziesięć decybeli głośniej niż wcześniejszy wolny kawałek r'n'b. Serena doskoczyła, złapała Vanessę za rękę i wyciągnęła z fotela.

- Chodź, ślicznotko - zaćwierkała. - Pokaż, co potrafisz
Vanessa nie cierpiała tańczyć, przynajmniej publicznie, ale

chciała uciec od Dana i tej jego powagi. Serena zderzyła sic z nią biodrami, więc Vanessa roześmiała się i odpowiedziała tym samym. Czuła, że Dan się jej przygląda, ale się nie odwiń ciła. Muzyka była dobra, a ona czuła, że żyje, piękna w lśnią cej białej sukience Morgane Le Fay. Dan musiał zwariować skoro sądził, że to dobry pomysł nie iść w przyszłym roku tłu college'u. Oczywiście, że pójdzie, ale najpierw spędzą razem

lato i wszystko obgadają. Muzyka robiła się coraz glos'niejsza. Vanessa uniosła nagie ramiona i zaczęła się kołysać. Dan kom­pletnie oszalał, ale ona też, skoro kiedykolwiek twierdziła, że nie lubi tańczyć.


996


0x08 graphic
struga tez N

Nate siedział na brzegu jednego z orientalnych dywanów w salonie Yale Club i udawał, że obserwuje zabawę w butelkę. Ta francuska hipiska, Lexie, która lazila za nim przez kilku tygodni, twierdząc, że jest w nim szaleńczo zakochana, ora/ jej koleżanki z L'ficole siedziały w zwartym kręgu kilka kro­ków dalej, wszystkie w szydełkowych topach bez pleców, z go­łymi chudymi brzuchami. Kopciły gauloise'y jak nakręcone. Miał nadzieję, że Lexie go nie zauważy.

Za późno.

- Nate? - Nadal siedząc, Lexie wypięła do przodu chudy. opalony brzuch, w sposób, który musiał jej się wydawać szali' nie pociągający. Pewnie myślała, że nie można jej się wtedy oprzeć. Miała nowy kolczyk w pępku, który był jeszcze zaró­żowiony po przekuciu.

Fuj.

Wyciągnęła długie, nagie ramiona nad głową, prezentuje całej sali słońce, księżyc, gwiazdy, które miała wytatuowani-na prawej łopatce.

Ooh ła la

Nate uśmiechnął się, udając, że dopiero ją zauważył.

-Hej, Lexie.

Pomachał jej niemrawo, a potem objął rękami kolana, da­jąc do zrozumienia, że nie zamierza się do niej przyłączyć.

Lexie przewróciła oczami i przerzuciła długi kruczoczar­ny kucyk przez ramię.

- P.ajdak - odparła z ciężkim, francuskim akcentem i bar­dzo francuskim grymasem. - Złamałeś' mi serce.

Coś ekscytującego wydarzyło się w grze w butelkę, bo wszyscy skandowali i klaskali. Nate też zaczął klaskać - zro­biłby wszystko, byle uniknąć konfrontacji z Lexie.

Serena i ta dziwaczna dziewczyna z ogoloną głową z Constance^ z którą Blair mieszkała i miała rzekomo poważ­ny, Iesbijski romans, Lańczyly pośrodku sali jak zwariowane królowe disco. Wyglądały na pijane i wniebowzięte - tak jak powinno się wyglądać w dniu ukończenia szkoły średniej.

Oczywiście, pod warunkiem, że dostanie się dyplom, w przeciwieństwie do pewnej znanej osoby.

Nate'a ogarnęło nagle wrażenie deja vu, a może to była tylko chandra. W każdym razie było to coś smutnego i brzmią­cego z francuska. Przypomniał sobie, jak na przypadkowej imprezie u Dana Humphreya, przy West Side, gdzieś w dzie­wiątej albo dziesiątej klasie, pozwolił Blair i Serenie naryso­wać sobie na brzuchu czarnym markerem twarz. Nazwali ją Nagi Buck. Przed upływem wieczoru, każda dziewczyna po­całowała Bucka co najmniej kilka razy, nawet kiedy Nate już całkiem odpłynął.

To były dni.

Nagle Nate się przeraził. A co jeśli ma już za sobą całą zabawę, jaka była mu pisana? Co jeśli znalazł się właśnie na równi pochyłej?

A jeśli z każdym rokiem w Riverside był coraz głupszy i głupszy, zamiast mądrzeć? To całkiem możliwe, jeśli przez całe życie chodzisz upalony trawą.



P98

299


Łzy zaczęły powoli płynąć po jego złotych policzkach. Cała reszta towarzystwa wydawała się taka szczęśliwa i pod^ ekscytowana przyszłością, podczas gdy on nie wiedział, czy w ogóle ma jeszcze na co czekać.


0x08 graphic
0x08 graphic

0x01 graphic

J zastanawia s/ę, czy nie stracić cnoty, zanim pójdzie do szkoły z internatem

Imprezy zawsze onieśmielały Jenny, zwłaszcza takie, na I których inne dziewczyny miały piersi w normalnym rozmia­rze oraz były wyższe, ładniejsze i bardziej pewne siebie od niej. Ale teraz, gdy dostała się do szkoły z internatem, Jenny czuła, że otwierają się przed nią zupełnie nowe możliwości. Nie będzie już tylko małą Jenny Humphrey, dziewczyną o ar-I tystycznym zacięciu, kręconych włosach, kościstych kolanach i gigantycznych cyckach. W przyszłym roku w Waverly stanie I się Jennifer Humphrey, nieprzyzwoicie pewnym siebie, ma-I gnesem na chłopców, najfajniejszą dziewczyną w kłasie, a mo-i że nawet w całej szkole. Może.

k

A skoro zamierzała zmienić wizerunek, wydawało się jej wskazane zrobić coś naprawdę dramatycznego, na przykład stracić cnotę. Że co proszę? Od kilku dobrych chwil obserwowała Nate'a. Zmienił się I od czasu, kiedy w sylwestra złamał jej serce. Przede wszystkim ■ -płakał. Siedział zgarbiony, jakby dosta! jakąś złą wiadomość

231


0x08 graphic
0x08 graphic
i nie potrafił się z tego otrząsnąć. Nawet jego szmaragdowe oczy były pozbawione blasku. Z trudem potrzymała odruch. żeby go przytulić.

- Cześć, Nate - wykrztusiła, odważnie dotykając jego ra­
mienia. - Pamiętasz mnie?

Takie piesi? Nawet najbardziej ujarany chłopak nie mógł­by zapomnieć.

Nate potarł rękami zapłakaną twarz i spróbował się uśmiech-

nąć.

- Siemanko, Jennifer - powitał ją z wymuszonym entuzja­
zmem kogoś, kto miał ciężki dzień i nie miał ochoty na poga-

duszki.

- Więc masz już z głowy szkołę i w ogóle? - Jenny nie

dawała za wygraną.

W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że z miejsca w któ­rym siedział, Nate widział tylko spód jej gigantycznych piersi. upchanych w rozciągliwy top bez pleców z wbudowanym sta­nikiem. Pewnie nawet nie widział jej twarzy. Przykucnęła obok, chwiejąc się nieco na niskich szpilkach bez pięty.

- Idę w przyszłym roku do szkoły z internatem, do Waver-
ly _ wypaliła, - Nie mogę się już, normalnie, doczekać!

Nate był trochę zaskoczony, że Jenny w ogóle chce z nim rozmawiać, ale cieszył się, bo to oznaczało, że nie musi już unikać rozmowy z Lexie.

Po chwili doszła do wniosku, że być może jest sposób, żeby wypaść bardziej dojrzale. Przysunęła się bliżej do ucha Natc;i Pachniał świeżo upraną koszulą i tą cudowną wodą kolon a. | Hermćs'a. której zawsze używał i od której zapierało jej dech,

- Mam w torebce pigułkę eski. Ktoś dai mi ją w Croton, kiedy zwiedzałam szkołę. Nie wiem nawet, czy damy radę się nią podzielić, ale... - Posłała mu swój najbardziej uwodziciel­ski uśmiech.

Co za tupet! Niezia flirciara zrobiła się z tej nowej Jenny Huniphrey!

Nate zamrugał oczami. Jennifer nie rozmawiała z nim tak po prostu, ona z nim flirtowała i to ostro. Co, wyobrażała so­bie, że Nate po prostu łyknie tabletkę eski i rzuci się na nią pośrodku salonu Yale Ciub w obecności wszystkich znajo­mych, łącznie z jego byłą dziewczyną Blair i, najprawdopo­dobniej już wkrótce byłą dziewczyną, Sereną?

Czy coś takiego kiedykolwiek go powstrzymało? Nate brał ecstasy tylko dwa razy, z Charliem, Anthonym i Jeremym, ale za każdym razem czuł się rewelacyjnie. Nie było nic lepszego niż dobre, luźne samopoczucie po esce -przynajmniej dopóki nie przestała działać i człowiek czuł się zmęczony i odwodniony, że miał ochotę dać nura do wiadra wody. Tak się składało, że teraz czuł się gorzej niż kiedykol­wiek wcześniej w całym swoim życiu. Może mała esca z małą Jennifer Huniphrey - która wydawała się zyskiwać z wiekiem - była tym, czego mu trzeba.

Jenny zauważyła, że Nate'a kusiło. Zachęcona tym, że potrafiła zaintrygować starszego od siebie, przystojnego chło­paka, westchnęła mu pożądliwie do ucha: - Chodźmy do łazienki i zróbmy to. Co proszę? Czyżby zapomniała, co stało się ostatnim ra­zem, gdy poszła do łazienki z napalonym starszym chłopa­kiem?


239


0x08 graphic
czego ucho nie słyszało, tego sercu nie żal

Biair siedziała w kabinie jednej z nieskazitelnych i eleganc­kich, zdobionych złotymi akcentami, damskich toalet Yale Club. Zastanawiało ją, że od ponad miesiąca nie zmuszała się do wymiotów. 1 wtedy właśnie usłyszała pierwsze niepokoją­ce plotki.

Blair zebrała do góry plisowaną, satynową spódnicę swu jego białego kostiumu od de la Renty, żeby dziewczyny jej nie poznały. Czy one mówiły o lordzie Marcusie?

Jakby którakolwiek z nich miała dość odwagi.

Blair poczekała, aż sobie pójdą, nim wyszła z kabiny. Wszystko przewracało jej się żołądku od wódki i szampana, które pila od kilku godzin, ale nie zamierzała uciekać się do wymiotów i ryzykować, że pobrudzi sobie spódnicę prześlicz­nego kostiumu,

Co one mogą wiedzieć na temat Marcusa? - wściekała się. Ich zazdrość była tak oczywista, że już na samą myśl robiło jej się jeszcze bardziej niedobrze. Oczywiście, że był lordem. Nie zauważyły jego cudownych, nienagannie utrzymanych butów Church's? Nieskazitelnego podcięcia włosów? Szytych na miarę koszul Savile Row? Nie słyszały, jak mówi do niej „olśniewająca" i „kochanie". Nie zauważyły, jak całuje jej dłoń, jakby to była naj naturalniej sza rzecz na świecie? Kiedy Blair sprawdzała informacje na jego temat na GoogIe'u, ni­gdzie nie było słowa o narzeczonej. Nie ma mowy, do cholery, żeby był zaręczony z kimś innym niż ona. Zamknęła oczy z rozmarzeniem. Lady Blair Rhodes - to brzmiało naprawdę nieźle.

Drzwi łazienki otworzyły się i do środka wmaszerowała Isabel Coates. Byta całkiem potargana, bo biała, satynowa za­pinka do włosów Diora rozpięła jej się w trakcie tańca. Isabeł zawsze tak wydziwiała z włosami, że Blair zastanawiała się, dlaczego ich po prostu nie zetnie.

- Och. Tu jesteś - zauważyła Isabel i zaraz stało się jasne, że była obecna, gdy Kati i Laura plotkowały na temat lorda Marcusa. - Więc to chyba ja powinnam ci powiedzieć. -



234

935


0x08 graphic
Zniżyła glos, żeby Blair zrozumiała, że to, co zamierza jej po­wiedzieć jest niezwykle ważne. - Nim ktoś' cię zrani.

Jakby ją to w ogóle obchodziło!

Blair zmrużyła w lustrze niebieskie oczy i rzuciła odbiciu Isabel lodowate spojrzenie.

-Powiedzieć co?

Isabel odgarnęła za uszy kilka niesfornych odstających włosów, a potem zmarszczyła brwi, zerwała z głowy spinkę i zaczęła upinać fryzurę od nowa. Blair uważała, że w obcię­tych dżinsach i pociętej czerwonej koszulce Juicy, Isabel wy­gląda na tanią i zdesperowaną, jak Paris Hilton.

- Ten lord Marcus jest żonaty - stwierdziła rzeczowo Isa­
bel, krzywiąc się z wysiłku, gdy próbowała uczesać się w ide­
alnie gładkiego kucyka.

Blair po raz siódmy w ciągu pięciu minut nałożyła szmin­kę Chanel. Była tak wściekła, że zaczęła znowu myśleć o wy­miotach.

- Chrzanienie.

Isabel przewróciła oczami o podkręconych rzęsach i wes tchnęła, jakby była już absolutnie znudzona tematem.

- W każdym razie prawie. Jest zaręczony od dziesiątego
roku życia. No wiesz, jak lady Diana i książę Karol?

Blair odwróciła się od lustra. Zaciskała mocno pięści, żeby nie złapać Isabel za tę jej strusią szyję.

Blair już chciała bronić honoru lorda Marcusa, ale się po wstrzymała. Byli młodzi i zakochani - kogo obchodziło, co myślą inni? Nawet jeśli rzeczywiście istniała jakaś nudna Am

gielka, którą lord Marcus miał poślubić, to pewnie wyglądała jak królowa Wiktoria, siedziała na tłustym tyłku w swoim zam­ku w Anglii, zajadała ciasteczka i zastanawiała się, dlaczego lord Marcus nie dzwoni.

Isabel uśmiechnęła się do własnego odbicia, nareszcie za­dowolona.

Blair przeszła obok Isabel i wyszła z łazienki. Zajrzała do niewiarygodnie zatłoczonego salonu, ale fotel, na którym sie­działa z lordem Marcusem, był teraz zajęty przez głośnego i upalonego przyjaciela Nate'a, Jeremy'ego i jakąś wulgarną Francuzkę, która uczyła go wydmuchiwać serduszka z dymu. Lorda Marcusa nigdzie nie było widać. Blair dotknęła perło­wego naszyjnika na swojej szyi i potykając się, pobiegła do windy.

Cały wieczór marzyła, by znaleźć się z lordem Marcusem, sam na sam, w jego apartamencie. Teraz miała szansę.


236


0x08 graphic
D postanawia przemyśleć wakacyjne plany

Danowi trzęsła się ręka, w której trzymał papierosa, gdy patrzył jak jego siostra znika w męskiej toalecie z tym aroganc­kim, wiecznie upalonym księciem z Upper East Side, Nate'em Archibaldem. Podczas gdy Jenny z każdym dniem wydawała się coraz bardziej śmiała i pewna siebie, Dan miał wrażenie, że cofa się w rozwoju do żałosnego frajera bez dziewczyny i przy­jaciół, jakim był jeszcze rok temu. Jego siostra załatwiła sobie nawet szkolę z internatem po tym, jak zamknęli rekrutację, pod czas gdy on zawęził swoje możliwości do zera.

Muzyka grała teraz naprawdę głośno, a Vanessa z Seren;| poderwały do tańca połowę sali. Vanessa zrzuciła sandały fu koturnie, odsłaniając pomalowane na czarno paznokcie i moc­no wysklepioną stopę. Dan uwielbiał całować jej stopy. Polni fil pisać o nich sonety. Ale to było jeszcze w czasach gdy Va nessa nie piła, nic tańczyła i nie nosiła bieli ani nic innego poza czarnymi dżinsami, podkolanówkami i martensami. Teraz wy dawała się tak inna - gdyby miał napisać o niej wiersz, nie bardzo wiedziałby, od czego zacząć.

Vanessa podeszła do niego tanecznym krokiem i objęła U szyję. Jej blada skóra była śliska od potu, a powieki ciężkie nd wódki, którą wypiła.

-Naprawdę cię kocham, Dan - mruknęła mu gorąco do ucha i znowu odeszła, nie przestając się kołysać.

Całe jej ciało skrzyło się, gdy Dan patrzył za nią. Napraw­dę wierzył, że go kocha. Po prostu nie potrzebowała, żeby cały czas był przy niej. Była zbyt zajęta zrzucaniem czarnego ko­konu i przemianą w lśniącą, białą ćmę.

Ale on zrezygnował już z Evergreen. Co miał teraz robić?

Zapalając camela, zastanawiał się, czy nie wpakować się do męskiej toalety, żeby przez wzgląd na dawne czasy ratować siostrę. Taki szlachetny gest mógłby sprawić, że poczułby się lepiej. Ale Dan miał już serdecznie dość bycia odpowiedzial­nym starszym bratem. Może dla odmiany ktoś uratowałby jego?

Nie ma sprawy,

- Synu? Możemy chwilę porozmawiać?

Dan z zaskoczenia upuścił papierosa na bordowo-zloty orientalny dywan i mało nie wyskoczył z wyblakłych, błękit­nych vansów. To był jego ojciec, w swoim ulubionym fioleto­wym dresie i czarnym T-shircie, z policzkami zaczerwionymi od namiaru wina.

- Chyba tak - odparł powoli Dan,

Muzyka w klubie była absurdalnie głośna. Dan wyprowa­dził Rufusa na zewnątrz. Na Vanderbilt Avenue powietrze było parne, a chodniki lśniły od wilgoci. Po drugiej stronie ulicy, Grand Central Station wyglądał jak olbrzymi relikt przeszłości' Przed Yale Club stał zaparkowany inny relikt, Buick Skylark z siedemdziesiątego siódmego roku, niebieski metalik, który zu­pełnie nie pasował do tego miejsca. Dwie chude dziewczyny

Ł'Ecole siedziały na krawężniku i kłóciły się o coś - która st ładniejsza albo która z większym szykiem pali gauloise'y. " nimi leżały porzucone złote sandały Gucciego. Nagle ziewczyny zaczęły się całować.



938

939


To było dość krępujące, wychodzić z imprezy z ojcem. Czuł się, jakby miał jedenaście łat.

Rufus wsadził ręce za rozciągnięty pas fioletowego dresu i Dan aż się wzdrygnął na taki gest.

- Po tym jak wyszedłeś, zadzwonił jakiś stuknięty grecki
profesor z Evergreen. Najpierw plótł, że miałeś spać u niego
na hamaku i jeść z nim liście winogron, a potem zaczął filozo­
fować na temat tego, jak to dzieciaki w twoim wieku nie od­
różniają seksu od miłości. Najwyraźniej jest w tych sprawach
ekspertem. W każdym razie rozmawiałem z nim chwilę i do­
gadaliśmy się, że zatrzyma dla ciebie miejsce na uczelni, bo po
pierwsze, poprosiłem go o to, po drugie, miał być twoim opie­
kunem naukowym i chce, żebyś mu pomógł z książką i po trze­
cie, obaj cię lubimy, chociaż jesteś kretynem.

' Dan czuł się dotknięty ciepłym i nieco protekcjonalnym

tonem ojca.

- Nie możesz mi mówić, co mam robić - wypalił, krzyżu­jąc ręce na piersi i z każdą minutą zachowując się coraz bar dziej dziecinnie. - Nie możesz.

-To prawda - zgodził się Rufus. - Wskazał na starego stylowego buicka zaparkowanego przed Yale Club. - Ale ku piłem ci już samochód. Mógłbyś przynajmniej pozwolić mi nauczyć cię nim jeździć, a potem możesz się stąd zabierać

w cholerę.

Dan czytywał o objawieniach, ale do tej pory nigdy czegod takiego nie przeżył. Dostał się do niemal każdego college'u. do którego złożył podanie. „New Yorker" opublikował jego wiersz Co miał robić w przyszłym roku - pracować w księgarni albo w knajpie, podczas gdy Yanessa będzie na zajęciach?

- Mógłbym poświęcić lalo na przemyślenie wszystkiego -
zgodził się, nie chcąc pokazać ojcu, że łatwo go przekonać.

Będą mogli spędzać czas z Vanessą, kiedy ona nie będzie za bardzo zajęta pracą przy filmie, a on jeżdżeniem tym.,. magnesem na panienki. Kto wie? Może znajdą się inne dziew­czyny do kochania poza Vanessą. Musiał tylko zdobyć prawo jazdy i mszyć samochodem na zachód, żeby się przekonać.

Rufus wyciągnął rękę, żeby poklepać Dana po plecach, ale ten wyciągnął ramiona i uściskał ojca.

- Ta impreza jest taka sobie - przyznał się.

Rufus odchrząknął i poprowadził syna do samochodu, któ­ry wyglądał niesamowicie w świetle ulicznej latarni.

- To może dam ci pierwszą lekcję jazdy?
Och. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia.



.9-10

16-


0x08 graphic
seks, narkotyki i rock'n'ro//

Jenny zamknęła na zasuwkę drzwi kabiny dla niepełno­sprawnych w męskiej loałecie. Nie była pewna co zrobić naj­pierw - rozebrać się czy wyłowić tabletkę z torebki. Rozsze­rzone nozdrza Nate'a świadczyły o zniecierpliwieniu, ale nic wiedziała, czy chodzi o seks, czy o narkotyk.

Rozpięła czarną torebkę w białe perskie koty i otworzyła pasującą do niej portmonetkę.

-Mam.

Wyjęła kawał folii z tabletką w środku i ostrożnie zaczęła

odwijać.

Nate zerknął jej przez ramię.

Wyciągnęła dłoń i Nate wziął pigułkę między palce. Otwo rzył usta, zamknął oczy i wysunął język, po czym wcisnął mi niego tabletkę, znowu otworzył oczy i zamknął usta. Nie wy­gląda! przy tym szczególnie atrakcyjnie, ale Jenny i tak była zdecydowana pójść z nim na całość. To był jej łabędzi śpiew, ostatnia szansa, by dać się zapamiętać tak, jak ona chciała.

Och, z pewnością da się zapamiętać.

- Czy to ma jakiś smak? - zapytała ze szczerej ciekawości.
-Nie.

Nate się uśmiechnął. Im więcej czasu spędzał sam na sam z Jennifer, tym bardziej czuł, że wraca jego dawne ..ja". Ona chciała się tylko zabawić, bez zobowiązań, bez oczekiwań, z okazji zakończenia roku, nim wyjedzie do szkoły z interna­tem. czy gdzie, do cholery, wybierała się tego lata - a to była specjalność Natęża. Pochylił się i pocałował ją w usta, na po­czątku z wahaniem, jakby była gorącym przysmakiem, a on bal się. że się oparzy.

-Za to ty smakujesz wspaniale.

Jenny ogromnie podobała się myśl, że wykorzystuje Na­te'a, a fakt, że chciał zostać wy korzy stany, tylko dodawał sy­tuacji pikanterii. Pogłaskał jej brązowe włosy, a ona uniosła podbródek i spojrzała w jego olśniewające zielone oczy.

- Pamiętasz, jaka byłam w tobie zakochana?

Nate uśmiechnął się i pocałował ją znowu. Robił to przez jakiś' czas, uśmiechał się i całował ją, uśmiechał się i całował, jakby zajadał pyszne lody.

- Twoja skóra jest jak... jak.,. płatki kwiatów - zauważył
Nate, gdy eska zaczęła działać. Potarł czubkiem nosa o jej
skroń. - Gett.

Jenny zachichotała. To było absolutnie niesamowite, być tak blisko Nate'a i czuć się przy tym tak swobodnie. Był nie­możliwie przystojny i bycie całowaną przez niego okazało się naprawdę, naprawdę, naprawdę przyjemne. Ale Nate zaczynał odpływać, a ona nie chciała tracić cnoty z chłopakiem, który gotów wziąć ją za szczeniaka labradora. O, nie.

No, zachował przynajmniej resztkę godności.

Mimo wszystko, była to jej ostatnia szalona noc przed po­rannym odlotem do Pragi. Nie była jeszcze gotowa, by ją za­kończyć.



249

243


Nate potarł policzkiem ojej starannie wyregulowane ciem­ne brwi, a ona uniosła podbródek, żeby pochwycić go w kolej­ny długi, głodny pocałunek. Jej brat zawsze zrzędził, że życie jest beznadziejne. Nie mogła bardziej się z nim nie zgodzić. Nigdy nie wyobrażała sobie, że jej życie będzie aż tak ekscy­tujące. A było, naprawdę było.

nie ma to jak odrobina tajemniczości

-Marcus, kochanie?! - zawołała niepewnie Blair przez białe rzeźbione drzwi do apartamentu lorda. Nigdy wczes'niej nie mówiła do niego „kochanie", ale to słowo stawało się po­woli jej ulubionym pieszczotliwym określeniem. - Jesteś tam?

Zastanawiała się, czy nie rozebrać się do samych pereł już na korytarzu, ale Yale Club był pełen gości. Co, gdyby jakiś profesor z Yale zobaczył ją nago, a potem trafiłaby do niego na wstęp do prawa albo jakieś inne zajęcia dla pierwszego roku?

Taaak, wtedy zajęcia stałyby się nadzwyczaj interesujące.

- Marcus?

Blair przycisnęła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Nic. Po­ciągnęła za klamkę. Drzwi były otwarte. Uchyliła je i zajrzała do środka.

- Marcus?

Dalej nic. Otworzyła drzwi na oścież.

Szuflady staroświeckiej, dębowej szafy były powysuwa­ne, a na łóżku leżał wilgotny ręcznik. Powietrze było ciężkie od pary i zapachu wody koloriskiej Caroliny Herrery. Drzwi garderoby stały otwarte, a cedrowe wieszaki wisiały puste. Marcus zniknął.

Ups.

945


Blair opadła ciężko na łóżko. Czulą się zupełnie jak porzu­cona, lecz piękna, bohaterka jednego z epickich filmów, które rozgrywały się w jej głowie, a które ostatnio przestała oglądać. Zdążyła już zapomnieć o wielkich okularach przeciwsłonecz­nych, chustce na włosy Hermesa i trenczu do kostek, bo jako zakochana bohaterka, która miała drugą połowę, nie potrzebo­wała ich. Teraz chciała je odzyskać.

Jak to się stato? Czy jej jedynym przeznaczeniem było ro­bić za wycieraczkę dla takich chłopaków jak Nate albo lord Marcus, żeby mieli o co wytrzeć podeszwy swoich kłamliwych, zdradliwych butów?

Czując, jak buntuje się jej żołądek, wstała i popędziła do swojego apartamentu. Zamierzała wpaść do łazienki i zmusić się do wymiotów, gdy tylko dopadnie muszli. Na biurku stała oparta o coś, duża, kremowa koperta z napisem Do mojej ko­chanej B, wypisanym niewyraźnym charakterem pisma Mar-cusa, oraz małe, czarne pudełeczko z aksamitu ze złotym na­drukiem Bvlgah. Blair oparta się pokusie otwarcia pudełka i rozdarta kopertę. W środku znajdował się list od Marcusa na­pisany na kremowym papierze z granatowym nagłówkiem, LORD MARCUS BEATON-RHODES, oraz bilet British Air-ways.

Nadal stojąc, Blair zaczęła łapczywie czytać list. Starała się ignorować drobne drgania w żołądku, które przypominały pękanie baniek.

Najdroższa, kochana Blair, Be, moja pszczófkoi Jak mogłem przypuszczać, kiedy planowałem krótką wizytę w Nowym Jorku po Yale, ze spotkam dziewczynę i się zakocham? I to nie jakąś tam dziewczynę, tylko Cie­bie. Nie potrafię opisać moich uczuć słowami, dlatego po­pędziłem i dokupiłem te dwa drobiazgi, które będą Ci pa­sowały do naszyjnika. Obiecaj, że będziesz to wszystko

miała na sobie, gdy znowu cię zobaczę. Mam nadzieję, ze nastąpi to już za dwa tygodnie, jeśłi tylko Wasza Piękność będzie tak miła i przyleci lotem, który w swej śmiałości po­zwoliłem sobie dla Niej zarezerwować - oczywiście w pserwszej klasie. Masz zatem dwa tygodnie - dość cza­su, zęby sprawić sobie nową garderobę, zafundować serię maseczek albo sesji w solarium, czy cokolwiek jest a po­trzebne, by wyglądać olśniewająco, jak zawsze. Wybacz, że tak uciekam, ale to twoje przyjęcie na zakończenie szko­ły i nie chciałem go psuć pożegnaniami. A zatem, odlatuję. Proszę, przyjedź do Anglii. Będę tęsknił. Twój na zawsze, Marcus

Blair chwyciła pudełko z biurka i uchyliła wieczko. W środ­ku lśniły dwie doskonałe, ogromne, okrągłe perty, każda na ozdobnej zfotej zawieszce w kształcie litery B - kolczyki w komplecie do naszyjnika. Natychmiast zdjęta swoje nudne pertowe wkrętki i założyła kolczyki Bvlgari. Be. Pszczółka.

Blair wątpiła, by Marcus byl zaręczony z jakąś grubą księż­niczką krwi z wielkim nosem, skoro kupił jej bilet do Anglii, aby mogła poznać jego mamę. Sądząc po wytwornej papeterii,' był też autentycznym lordem. A bilet i perły świadczyły o tym^ że naprawdę ją kochat.

Otworzyła górną szufladę biurka i schowała bilet obok ulu­bionego czarnego stanika La Perlą.

Wbrew obiegowej opinii, nic tak nie rozpala wyobraźni dziewczyny jak tajemnicze zniknięcie.


?46


wiesz, że mnie kochasz

Jasne włosy Sereny zmatowiały od potu, a żółta sukienka kleiła jej się do ciała jak wilgotna bibuła. Tańczyła od godziny i ledwo trzymała się na nogach. Vanessa opierała się o ścianę i żłopała z butelki wodę Perrier. a policzki miała czerwone od wysiłku. Serena dołączyła do niej, wyrwała butelkę z dłoni przyjaciółki i zaczęła pić.

- Nie widziałaś' przypadkiem Dana, co? - wydyszała Va-
nessa.

Teraz, gdy skończyła tańczyć, miło byłoby znaleźć jakiś cichy kącik w kiubie i pofiglować z Danem.

- Nie - odparła Serena.

Szczypiącymi od potu oczami, dziewczyny rozejrzały się po obecnych. Grupa chłopców z dziesiątej klasy jakiejś kato­lickiej szkoły robiła ludzką piramidę z Chuckiem Bassem na szczycie - chociaż on jeden ważył pewnie tyle, co cała reszta razem wzięta. Jedna z dziewczyn z L'Ecołe zdjęła top i koły­sała się samotnie w kącie, paląc skręta i strojąc gitarę. Na ło­patce miała wytatuowane słońce, księżyc i gwiazdy.

- Dziwna jakaś' ta impreza - zauważyła Vanessa.
-Widziałaś Nate'a? - zapytała Serena.

Pamiętała mgliście, że z nim przyjechała, ale potem go już nie widziała. Zmrużyła oczy, po części spodziewając się zoba­czyć go łkającego przy barze, ale nigdzie go nie było.

Blair odchodziła właśnie od baru ze świeżym kieliszkiem szampana w ręce i nowym papierosem w hebanowej cygar­niczce, którą trzymała w lśniących szminką ustach. Wyglądała jak amantka ze starego filmu. Serena odepchnęła się od ściany i podeszła do niej.

- Masz przepiękne perły.

Blair postanowiła nie splunąć Serenie w twarz ani nie wy-drapać jej niebieskich oczu.

- To od Marcusa.

Serena pokiwała głową i zamierzała powiedzieć coś o tym. jakim niezwykłym facetem jest Marcus, ale była za bardzo roz-kojarzona.

- Nie widziałaś gdzieś Nate'a?

Blair pociągnęła długi łyk szampana i wypuściła dym z pa­pierosa. Była zbyt zajęta przyjmowaniem prezentów od swo­jego tajemniczego, arystokratycznego adoratora. Nie miała cza.su pilnować Nate'a.

-Nie.

Serena rozejrzała się po sali.

-Ostatnio dziwnie się zachowywał - rzuciła, obgryzając paznokieć. - Nie uważasz?

Blair nie miała wieie do powiedzenia na ten temat. Ciem­nozielony sweter nadal leżał tam, gdzie go zostawiła, zwinięty w fotelu nieopodal.

- Chyba tak - zgodziła się.

Jenny Humphrey, ta drobna dziewiątoklasistka o wielkich piersiach, wyszła z korytarzyka prowadzącego do męskiej toa­lety. Kręcone włosy miała w lekkim nieładzie, a usta zaczer­wienione i opuchnięte, jakby za długo się całowała. Zatrzymała



918

949


się i wyciągnęła rękę, jakby prowadziła za sobą dziecko. Po­tem pojawił się Nate. Wyglądał na szczęśliwego i zdezorien­towanego. Jenny objęła go w pasie, a on odwrócił się i poca­łował ją w usta z takim zapałem, jakby były co najmniej z czekolady.

-Och! -wykrzyknęła Serena, jakby ktoś ją uszczypnął.

Zamrugała oczami, zastanawiając się, czy czuje się na­prawdę zraniona, czy tylko niemile zaskoczona. Nigdy nie czu­ła się w porządku, że byli z Naie'em razem. 1 lepiej będzie zostać singlem tego lata, bo będzie się mogła skupić na filmie. Teraz przynajmniej nie musiała zawracać sobie głowy zrywa­niem z nim. Tak naprawdę to chyba nigdy nie byli prawdziwą parą.

Rzeczywiście, niekoniecznie.

- Typowe - syknęła Blair.

Wytrząsnęła z paczki merita ultra light i podała go Sere-nie.

- Nie wściekaj się. To silniejsze od niego.

Serena wzięła papierosa i wsunęła między wargi, czeka­jąc, aż Blair poda jej ogień.

- Nie jestem wściekła. - Westchnęła z ulgą.

Chociaż raz ona i Blair zbliżyły się przez Nate'a, zamiasi pokłócić się o niego. Miła odmiana.

- Pożyczysz mi to do filmu? - Wskazała na cygarniczkę
Blair. - Chociaż pewnie podpaliłabym sobie tytek, próbując
jej używać. Jestem taką fajtłapą.

Blair uwielbiała słuchać samokrytyki Sereny. To dawało jej nadzieję.

- Pewnie, że pożyczę.

Dwie dziewczyny odwróciły się instynktownie, gdy ktoś podszedł do nich z drugiego końca sali. Twarz Nate'a była obwisła, jego zielone oczy ogromne, a ciało bardziej bezwład-

ne niż zwykle. Szedł do nich z otwartymi ramionami. Zlapal Serenę i zafundował jej jeszcze bardziej rozmaslony pocału­nek niż przed chwilą Jenny. Serena zachichotała i odepchnę­ła go.

- Nade!

Ale on był niewzruszony. Puścił Serenę i złapał Blair. Przy­cisnął wilgotne usta do jej warg i zaciągnął się jej oddechem.

-Co do cholery...?! - krzyknęła Blair. Zrobiła krok do tyłu, żeby się wyrwać.

Nate stał między dziewczynami i uśmiechał się jak naj­szczęśliwszy facet na ziemi.

- Jesteście po prostu zbyt piękne - powiedział, jakby tytu­
łem usprawiedliwienia. - Nie mogę przestać was całować.

Blair i Serena spojrzały po sobie. Tak, Nate rzeczywiście dziwnie się zachowywał. Jak mawiają w Anglii, był komplet­nie naprany. Było jednak coś zaraźliwego w jego szczeniac­kim entuzjazmie. W końcu dzisiaj kończyli szkołę. Dlaczego nie mieli zachowywać się dziwnie? Dlaczego nie całować się ze wszystkimi? Niektórych z nich pewnie nigdy więcej nie zobaczą,

A z niektórymi spędzą jeszcze całkiem sporo czasu.

-Chcesz zobaczyć coś naprawdę szałonego? - zapytała Nate'a Blair, unosząc prawą brew w sposób, który godzinami próbowały naśladować młodsze uczennice z Constance.

Zrobiła krok naprzód i położyła ręce na nagich ramionach Sereny. Przyjaciółka natychmiast zrozumiała, co ma zrobić. Uśmiechnęły się do siebie i zbliżyły głowy, bliżej, i jeszcze bliżej, jakby na zwolnionym tempie.

-Wiemy, że nas kochacie - mruknęły zgodnie, nim ich usta zetknęły się w pocałunku.

W sali ucichło, gdy wszyscy przerwali to, co robili i odwró­cili się, żeby popatrzeć, ale żadna z dziewczyn nie przerywała



9S0

2S'-


pocałunku. Wszyscy zastanawiali się, czy Lo nie żart, ostatni wybryk absolwentek? Może tak. A może nie.

plotkara.net

tematy <wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź


Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli jo.

hej, ludzie!

DZIEŃ DOBRY, ABSOLWENCI!

Nie macie wrażenia, że wasze twarze wyglądały dziś rano odro­binę inaczej -a może powinnam raczej napisać po południu, bo rano nikt z nas nie zdążył się jeszcze położyć? Wczorajszy dzień wydaje się trochę nierzeczywisty, ale, wierzcie mi, to wszystko wydarzyło się naprawdę. Udało nam się, mamy to z głowy.

DNI SĄ KRÓTKIE, A NOCE SĄ BARDZO, BARDZO DŁUGIE

Mamy wtorkowe popołudnie - a właściwie prawie wieczór -a ja nadal w łóżku. Co zrobiłam zaraz po przebudzeniu? Wrzu­ciłam ubranie z rozdania dyplomów na dno szafy, a szkolne mundurki, których już nigdy w życiu nie włożę, wyrzuciłam do śmieci. Potem zaczęłam snuć skomplikowane plany, jak za­brać paczkę przyjaciół na plażę w Sag Harbor moim nowiut­kim, importowanym z Europy, samochodem. Ale zmieniłam zdanie. Nie ma pośpiechu. Możemy zrobić to jutro albo poju­trze, albo po pojutrze. Zamówiłam więc śniadanie z E.A.T., wró­ciłam do łóżka i siedzę tak do tej pory -jest mi jak w siódmym niebie. Zamierzam tu zostać jeszcze co najmniej pół godziny -aż nadejdzie czas szykować się do kolejnego wyjścia. Zapo­mnijcie o baraszkowaniu w słońcu przez cały dzień - do tego trzeba wcześnie wstawać. A w lecie najpiękniejsze są te dłu­gie nocne wyjścia!

9b3


YALE CLUB PRZYJMUJE NOWĄ POLITYKĘ W KWESTII IMPREZ

Dwanaście godzin później, a oni nadal zamiatają ludzi z orien­talnych dywanów i pakują ich do taksówek. Po ostatnim wie­czorze - z dziewczynami w topless, piramidami z chłopców, dziewczynami dobierającymi się do dziewczyn, chłopcami do­bierającymi się do chłopców, zniknięciu flagi Yale, która wisiała nad wejściem, skargach gości na niewiarygodnie głośną muzy­kę i dym papierosowy - kierownictwo klubu postanowiło dzia­łać. Od teraz członkowie Yale Club mogą urządzać imprezy, ale tylko dla innych członków klubu i ich rodzin. Żadnych gości z ze­wnątrz. Wygląda na to, że lepiej, aby pewna trójka wybierając się do Yale, pozostała w dobrych stosunkach. Inaczej z kim się bawić, jeśli kiedyś przyjdzie im ochota zaszaleć w klubie.

ZAPOWIADA SIĘ NAM LATO MIŁOŚCI

B + S V+ D

D + on sam

V + ona sama

S + ona sama

J + jakiś przypadkowy, ale przystojny czeski artysta, który nie

mówi po angielsku

N + on sam

B -l- lord M... i oczywiście ona sama

POJAWIAJĄ SIĘ JEDNAK NOWE PYTANIA

Czy S i B są teraz przyjaciółkami, czy parą? Czy to znaczy, że stare plotki o wannie to jednak prawda?

Czy N przetrwa lato ciężkiej pracy i pobożności w Hamptons, zwłaszcza bez B i S?

Czy V dostanie pracę przy kręceniu Śniadania u Freda? Jak zniesie wariata w roli reżysera?

Czy V i D rzeczywiście są razem? A jeśli tak, to czy ich związek przetrwa do jesieni, A co potem?

Czy D nauczy się jeździć swoim stary buickiem, czy też może za bardzo będą mu się pocić ręce na kierownicy?

Czy B naprawdę pojedzie do Anglii odwiedzić przystojnego lorda? Czy wróci w koronie? Czy w ogóle wróci?

Czy przy S Audrey Hepburn wyjdzie na amatorkę? A co waż­niejsze; kto będzie jej filmowym partnerem?

Czy nadal będziemy mieli wieści o J, nawet gdy wyjedzie do Europy? A co, gdy pójdzie do szkoły z internatem?

Na pewno dowiecie się wszystkiego o wszystkich. Nigdy nie byłam za dobra w zatajaniu informacji!

NIE ZNIKAM

Na wypadek, gdybyście się zastanawiali - może i skończyłam szkołę, i wyjeżdżam na jesieni do college'u, ale na pewno nie zamierzam was zaniedbać ani zniknąć. Za dużo jest do opo­wiadania. Zawsze będzie...

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara


254



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ziegesar?cily von Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar von?cily Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Plotkara 08 Ziegesar Cecily von Nie zatrzymasz mnie przy sobie (Nothing Can Keep Us Together)
Cecily von Ziegesar Plotkara 08 Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar Cecily von Plotkara 08 Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar?cily von Plotkara Wiem, że mnie kochacie
NIE ZATRZYMASZ MNIE
Jula Nie Zatrzymasz Mnie
Jula Nie Zatrzymasz Mnie
Raport Jak zatrzymać przy sobie kobietę, aby nigdy nie odeszła
Ziegesar?cily von Plotkara Nikt nie robi tego lepiej
Ziegesar von?cily Plotkara 2 Wiem że mnie kochacie
25 powodów dla których warto go przy sobie zatrzymać
Cecily von Ziegesar 07 Plotkara 7 Nikt nie robi tego lepiej

więcej podobnych podstron