2399


- 1 -

Do portu w Gdyni zawija statek "Stefan Batory". Na nabrzeżu tłumy oczekujących. Z daleka powiewają chusteczkami, starają się wypatrzeć swoich. Podróżni z radością opuszczają pokład po długim rejsie i natychmiast giną w ramionach najbliższych, na końcu schodzi po trapie stary kapitan. Nadbrzeże opustoszało. Nikt na niego nie czekał. Nie miał już rodziców, żona go opuściła, dzieci poszły w świat. Nikt go nie kochał. Na policzkach starego marynarza pojawiły się łzy.

Ks. Mikołajczyk J., W niewolę miłości czujnej, BK 4 /1984/, s. 211

- 2 -

Był małym chłopcem, żył bardzo krótko, a pozostał w pamięci całego Kościoła /przeźrocze o św. Dominiku/, bo w dzieje Kościoła wpisał swoje święte życie. Gdy umierał, miał niespełna 15 lat. Miał 7 lat, gdy przystąpił do I Komunii Świętej. Po Komunii zapisał w książeczce do nabożeństwa swoje postanowienia:

l. Będę się często spowiadał, a do Komunii św. przystępował, ilekroć mi na to pozwoli spowiednik.

2. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja.

3. Wolę umrzeć, niż grzeszyć.

Ks. Iłczyk S., Cena czasu, BK 4 /1987/, s. 212

- 3 -

W ubiegłym tygodniu Marta przyszła na katechezę bardzo smutna. Zapytana przez swoje koleżanki, dlaczego płacze, odpowiedziała, że nie ma  babci. - "Proszę księdza, a Marcie zmarła babcia"- powiedziała głośno Marzena. I wszystkim nam zrobiło się nagle bardzo smutno. Nawet Robert, który zwykle lubi sobie ze wszystkich żartować, teraz nie miał jakoś ochoty na śmiech. Wszyscy znaliśmy babcię Marty, która często odprowadzała swoją wnuczkę na katechezę. Po chwili nasze milczenie przerwał Jurek: "A jak byłem ostatnio na grobach swoich dziadków, to widziałem obok świeży grób dziesięcioletniego chłopca, a na grobie był napis: Zmarł tragicznie. A dlaczego ludzie umierają, a czy idą do nieba, a czy nie mogli dłużej, a dlaczego umierają, ludzie młodzi i dzieci, a jak jest po śmierci? Te pytania posypały się tak prędko, że rozwinął się już zupełnie nowy  temat na mojej lekcji, a teraz wszystkie pary oczu patrzyły na mnie i czekały na odpowiedź.

Chociaż miałem przeprowadzić katechezę dotyczącą zupełnie innych spraw, wiedziałem, że nie mogę tak tej dyskusji zamknąć. I wówczas przypomniałem sobie o odpowiedzi, jaką daje na ten temat św. Paweł w liście do Tesaloniczan. Rozdałem Pismo św. moim uczniom i wszyscy zaczęli czytać tekst.

Słyszeliście również słowa tego tekstu w pierwszym czytaniu - posłuchajmy raz jeszcze fragmentu tej lekcji: „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim.". Co byście odpowiedzieli zapłakanej Marcie i zainteresowanym uczniom po wysłuchaniu tego tekstu (odpowiedzi są poprawne: Marta nie powinna już płakać, i nie smucić się, bo przecież naszą nadzieją jest zmartwychwstały Chrystus. On zmartwychwstał, czyli pokonał śmierć i Jego mocą zostaniemy kiedyś wskrzeszeni z martwych.

Uczniowie nie dawali mi spokoju: "A czy babcia Marty pójdzie do nieba, i czy wszyscy będą zbawieni? A kto pójdzie do piekła?" - Te pytanie powinniście raczej postawić Panu Bogu. Gdy jednak chcecie znać warunek zbawienia, to wam powiem: żyjcie tak, aby być na to spotkanie z Panem Jezusem, w każdej chwili swego życia przygotowanym. Babcia Marty każdego dnia była w kościele na Mszy św., przyjmowała Pana Jezusa w Komunii Św., służyła pomocą innym ludziom, odwiedzała chorych i wszyscy ją bardzo szanowali, za jej dobroć.

Ks. Molenda B., Być świadkiem zmartwychwstania, BK 3-4 /1990/, s.168

- 4 -

Pewna rodzina podróżowała samochodem, nocą, z Lublina aż na Kaszuby. Noc była pogodna, droga słucha więc podróż była w miarę bezpieczna. Gdy do domu pozostało nie więcej niż 5 km, kierowca poczuł się jak w domu. Jeszcze tylko dwa znane dobrze zakręty i wreszcie koniec uporczywego pokonywania senności. To, co pozostało do przejechania, wydawało się fraszką w porównaniu z drogą już przebytą. A jednak ostatni zakręt przed dojazdem do domu okazał się ostatnim zakrętem w życiu. Chwilowa senność i brak uwagi zakończyła się śmiercią kierowcy...

Ks. Tulin S. COr, "Czuwajcie więc:.., BK 3-4 /1993/, s.170

- 5 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 5 - 

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Jan Sajdals, w czasie wojny otrzymał rozkaz: ma natychmiast opuścić mieszkanie zabierając jedną walizkę. Profesor zabiera cenne tłumaczenia, rozpoczęte prace naukowe. Najważniejszych przedmiotów przybywa w walizce. Profesor spogląda na wiszący na ścianie krzyż, przed którym wyklęczał tyle godzin w swoim życiu. Zdejmuje ze ściany Chrystusa Ukrzyżowanego, ale oficer niemiecki zabrania uczonemu zabrać go ze sobą: "Jeżeli zabierzesz krzyż, musisz wszystko inne zostawić". Profesor podnosi walizkę, wysypuje z niej wszystko i wkłada krzyż. Umierając, ten krzyż wziął do ręki i wypowiedział słowa: "Chryste, nie zdradziłem Cię, Chryste, przyjmij mnie do Twego Królestwa".

CENA CZASU BK 87

- 6 -

Wspaniały wychowawca młodzieży, św. Jan Bosko, przyglądał się pewnego razu grającym na podwórku w piłkę swoim wychowankom. I wtedy wpadła mu do głowy bardzo ciekawa myśl, aby kilku z nich zadać to samo pytanie. Zawołał najpierw bramkarza i zapytał: - Powiedz mi, co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że za godzinę umrzesz? Chłopiec przestraszył się i odpowiedział: - Poszedłbym zaraz do spowiedzi, bo mam wiele grzechów. Drugi zapytany o to samo, powiedział: - Ja pobiegłbym szybko do domu przeprosić moją mamusię, bo dziś przeze mnie płakała. Trzeci powiedział, że musiałby oddać koledze ukradziony scyzoryk, a czwarty stanął przed ks. Bosko uśmiechnięty i powiedział: - A ja bym dalej grał w piłkę. Ten czwarty chłopiec był najlepiej przygotowany na chwilę swojej śmierci i spotkanie z Chrystusem.

KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -

- 7 -

W numerze kwietniowym tygodnika katolickiego "Niedziela" została zaprezentowana książka Jadwigi Kempa pt. Listy do Przyjaciela mówiąca o powołaniu człowieka do dawania radosnego świadectwa o swoim życiu, nawet jeśli wydawałoby się, że niewiele radości z niego czerpie człowiek obciążony cierpieniem. Autorka przywołuje rozmowę św. Teresy z Avila z Panem Jezusem: "Panie, dlaczego tak nas obarczasz cierpieniem?" "Tak traktuję tych których kocham. Tak doświadczam przyjaciół! Więc dlaczego masz ich tak mało?"

Na początku tomiku tych listów, wierszy i modlitw autorka pisze, że cierpienie jest wspólne wszystkim ludziom, chociaż różny jest tylko sposób reagowania na nie.

O chorobie myśli się tylko wówczas, gdy ona dotknie kogoś osobiście. Najczęściej dochodzi wtedy do jakiejś tragedii. Zostaje zburzony czyjś świat, pryskają nadzieje i marzenia. Szczęśliwy ten, kto w takiej sytuacji spotka czyjaś pomocna dłoń. W chorobie, chociażby nie wiadomo jak mężnie znoszonej, tkwi samotność i zagrożenie "ciemnością". Dlatego każdy gest, list, kartka, telefon i dobre słowo, skierowane do osoby cierpiącej, są bardzo ważne, gdyż one pomagają czuć się potrzebnym i stawiają na nogi bliźniego.

W cierpieniu niełatwo doszukać się radości! Jeśli jest, to musi być prawdziwa, autentyczna i płynąca z Boga, gdyż Pan nie daje więcej cierpienia niż możesz unieść, zaś św. Paweł zapewnia: "wszystko mogę w Tym który mnie umacnia" (Flp 4, 13). Autorka także wyznaje: "Wiem, że najlepszy jest Pan... Chrystus Najmilszy..., ale jak jest dobrze znajdować Go tu... w ziemskich relacjach. To pomaga trwać tutaj... nawet gdy jest trudno".

Ks. Józef Kubicki TChr - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 8 -

Na zakończenie naszych rozważań pragnę zacytować słowa jednego z misjonarzy Kombonianów, pracujących w Ugandzie i mającego 81. rok życia, który tak w liście do swego przyjaciela napisał w dniu 25 marca 1995 roku: "W 1942 roku, podczas ataku czarnej ospy, udzielono mi «ostatnich namaszczeń». Miałem powyżej 40oC gorączki i nie byłem świadom tego, co się dzieje. Gdy po trzech dniach powróciłem do zdrowia, nie pamiętałem nic. Nie chciałem, żeby coś takiego znowu się zdarzyło. Dzisiaj ponownie namaszczono mi czoło i ręce, aby moje myśli i uczynki były dla Chrystusa. Jestem spokojny i pełen radości w Panu". - Zmarł tydzień później pełen prawdziwej radości i pogody ducha ("Misjonarze Kombonianie" 96, 2).

Ks. Józef Kubicki TChr - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 9 -

Pamiętam, jak będąc kapelanem szpitala w Lesznie, codziennie spotykałem się z chorymi. Byli starsi i młodsi. Szczególnie pamiętam Beatę. Miała 16 lat. Była chora na białaczkę. Odwiedzali ją rodzice, krewni, koleżanki i koledzy. Któregoś dnia lekarz wziął mnie na bok i mówi: "Proszę księdza, z Beatą jest źle". Rozmawiałem z nią, pocieszałem - ją i rodziców.

Aż przyszedł 1. lipca... Rano przyjęła Komunię św. Była już bardzo słaba, prawnie na pół przytomna. Patrzyła na mnie, a ja schyliłem się mówiąc jej: "Beato, udzielę ci sakramentu chorych, bo Chrystus chce cię umocnić". Kiwnęła głową, że na to się zgadza.

Ks. Henryk Gościniak - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

 - 10 -

Pamiętam, jak będąc na parafii w Poznaniu odwiedzałem w każdy I piątek miesiąca niewidomą młodą kobietę. Zawsze w sercu jej było wiele żalu... Mówiła: "Proszę księdza, tylu ludzi przechodzi obok mojego bloku i normalnie widzi. A ja już nigdy nie zobaczę tego świata swoimi oczami". W któryś I piątek poprosiła o sakrament namaszczenia chorych, chociaż normalnie chodziła. .

Mówiła: "Bo wie ksiądz, taka czuję się słaba psychicznie, tak mi ciężko z moim kalectwem, że nie widzę. Może mnie Chrystus umocni i doda mi siły".

Ks. Henryk Gościniak - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 11 -

Mimo, że niektórzy pomyślą, że podobieństwo o dziesięciu pannach jest historią zmyśloną, w rzeczywistości historia mogła się wydarzyć nie tylko w tamtych czasach w palestyńskiej wiosce, ale może się tam wydarzyć i dzisiaj. Dr Aleksander Sindley opowiada, jak sam był świadkiem podobnego wydarzenia. W swoich wspomnieniach pisze, że gdy zbliżał się do pewnej wioski palestyńskiej, zobaczył dziesięć dziewcząt uroczyście ubranych, tańczących wzdłuż drogi przed jego samochodem. Zapytał towarzyszącego człowieka, co to ma znaczyć. Ten odpowiedział, że towarzyszą te dziewczyny pannie młodej do czasu nadejścia pana młodego. Chciał zobaczyć uroczystość zaślubin, jednak otrzymał odpowiedź, że nikt nie wie dokładnie, kiedy to będzie miało miejsce. Może wieczorem. Prawdą jest, że nie wolno nikomu przebywać na ulicy bez lampy, oraz spóźnieni goście nigdy nie są wpuszczani na ucztę weselną. W taki sposób jeszcze dzisiaj w XX wieku całe dramatyczne przedstawienie, które Jezus opowiedział, powtarza się regularnie.

Ks. Jan Szklorz - RAZ TYLKO PRZYCHODZI BÓG Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 12 -

"Żyję w normalnych warunkach, jest mi bardzo dobrze i mam przyjaciół na śmierć i życie. Na pierwszy rzut oka wszystko więc u mnie jest w porządku. Mimo to często staję wobec pytań i problemów, które napełniają mnie niepewnością. (...)

Z jednej strony wierzę w Boga i mam pozytywny stosunek do idei wiecznego życia po śmierci, z drugiej strony jestem w życiu bardzo wygodny. Chętnie korzystam z życia i chciałbym kiedyś zrobić kamerę i dobrze zarabiać. Jeśli chodzi o te sprawy, jestem bardzo ambitny i mam dość siły woli. Jestem bardzo aktywny, czasem mam jednak wrażenie, że żyję szaleńczo intensywnie, nie nadając swemu życiu wyraźniejszego kierunku czy głębszego sensu. Niekiedy brak mu nawet energii, by pójść do kościoła lub zdobyć się na krótką modlitwę. Pod tym względem jestem z kolei bardzo powściągliwy. Gdy się zastanowię nad tym, ile czasu poświęcam na myślenie o Bogu, widzę, że nie myślę o Nim prawie wcale.

Chciałbym więc Ojca zapytać, czy wystarczy tylko wierzyć w Boga i prowadzić ogólnie biorąc przyzwoite życie, w którym jednak Bóg prawie nigdy nie stoi na pierwszym miejscu? Czy też trzeba, także w sensie Bożym, razem z Kościołem, być aktywnym, by nie musieć przeżywać po śmierci, gdy stanie się przed Bogiem - "niemiłej niespodzianki"?

Na ten temat rozmawiałem również często ze swymi rówieśnikami, ale nikt nie wiedział, gdzie dokładnie należy przeprowadzić linię podziału między dobrem a złem, między życiem roztrwonionym i dobrze przeżytym, "między niebem i piekłem" ("Mój problem", Warszawa 1987, s. 90).

Tak przedstawia swoje problemy jeden z waszych rówieśników. Stawia podstawowe pytanie: jak żyć, będąc zawieszonym między niebem i ziemią, między Bogiem a światem? Adresat tego listu, Karl Rahner odpowiada:

"Nie mogę Ci polecić, byś już teraz był wyłącznie niebiańskim człowiekiem, płonącym miłością ku Bogu i wolnym od jakichkolwiek innych motywacji. Nie mogę także oczywiście powiedzieć Ci wprost: »Idź i pogrąż się w tym co ziemskie, w swej żądzy czynu i w swej ambicji«. Nie będziesz mógł uniknąć bycia jednocześnie człowiekiem tej ziemi i dzieckiem Bożym. Możesz i powinieneś z całym spokojem być jednym i drugim i ufać, że rachunek Twego życia rośnie, nawet jeśli nie możesz za nim nadążyć ani ustalić, czy wszystko w nim jest w porządku" (tamże, s. 91-92).

Jak żyć będąc jednocześnie człowiekiem tej ziemi i dzieckiem Bożym? Trzeba żyć mądrze. Wszystko na świecie przemija a "piękno mądrości pozostaje niezmiennie pełne blasku i świeżości". Kiedy stanie się ona naczelną wartością życia wówczas człowiek uwolni się od różnych trosk. Jej darem będzie wewnętrzny pokój. Mądrość pomoże człowiekowi podejmować roztropne decyzje i znajdować roztropne rozwiązania. Mądrym jest ten, kto posiadł umiejętność roztropnego, zapewniającego szczęście postępowania, bo mądrość to sztuka życia, sztuka "bycia szczęśliwym".

Ks. Tadeusz Lewandowski - JAK ŻYĆ? Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 13 -

Dawniej młodsze i starsze dzieci miały pamiętniki, w których wpisywali się różni ludzie - rodzice, wychowawcy, koledzy, koleżanki... Kiedyś nawet do mnie podeszły dwie dziewczynki i prosiły, abym im coś napisał. Dziś już nie pamiętam tego, co im napisałem. Niekiedy nie można pohamować się od śmiechu -- tyle tam różnych śmiesznych wierszyków i powiedzonek, ale można także spotkać wiele mądrości - bardzo poważne i zastanawiające myśli. Po latach, kiedy jest się dorosłym, warto zajrzeć do takiego pamiętnika. Myślę, że dzisiaj też są wśród was takie dzieci, które mają podobne pamiętniki. Może są jeszcze w nich puste, nie zapisane kartki.

Przyszedł mi w tej chwili pewien pomysł. Obecnie stoimy obok Chrystusa, jesteśmy z Nim razem. Wyobraźmy sobie, że stoimy tu z naszymi pamiętnikami i prosimy Go, aby nam się wpisał na jakiejś stronie. Wszyscy ciekawi jesteśmy, jakie byłyby to słowa. Mnie się wydaje, że już teraz, w tej chwili nasze serca i nasze myśli wyczuwają, odgadują Jego słowa. Kto wie, czy nie wpisałby nam tych słów, które słyszeliśmy przed chwilą:

"Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie" (Mt 24,42a.44).

Ks. Jan Tacień - "CZUWAJCIE.. " Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 14 -

Znamy z prasy codziennej dwie fotografie. Pierwsza fotografia to ta z dramatycznej środy 13 maja 1981 roku. Rozradowane tłumy na placu św. Piotra w Rzymie wyciągają w geście powitania ręce do papieża. Mehmet Ali Agca, płatny morderca, także podniósł rękę, ale nie w geście powitania! Druga fotografia została wykonana 27 grudnia 1983 roku w rzymskim więzieniu Rebibia, dokąd przybył Ojciec św. z wizytą pasterską, aby spotkać się osobiście z człowiekiem, który chciał go zamordować. Papież w geście przebaczenia obejmuje ręce tureckiego terrorysty. W tej scenie zawarta jest prawda o nędzy człowieka i prawda o wielkości człowieka.

Światło w dłoniach człowieka naszego pokolenia, po którym Chrystus rozpoznaje swego wyznawcę. Czy w tym geście papież może liczyć na naszą solidarność?

Ks. Gerard Kusa - ŚWIATŁO W DŁONIACH Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 15 -

Kiedy w lesie zrobiło się ciemno na tyle, że robaczki świętojańskie mogły już szukać dla siebie żon, błyskając porozumiewawczo swoimi latarkami, a spocone mrówki spały chrapiąc aż pachniało to ja siedziałem sobie przy norce jeża, żeby powiedzieć mu "dobry wieczór". Ale jeż nie chciał widocznie spotkać się z jakimś nieznajomym, więc mogłem tylko gapić się na te robaczki przedrzeźniające gwiazdy. Wtedy nieopodal błysnęło coś mocniej i na ścieżkę wyszedł - nie, nie leśny dziad czy ufoludek - choć też zielony. Zwinąłem dłonie w trąbkę i zawołałem "Czuj!" - a ten ktoś odpowiedział głośnym szeptem "Czuwaj!" i podszedł do mnie cicho jak kot. To był Czujka, harcerz, nocny łazik, z którym lubiłem gawędzić przy ognisku. Teraz też siedliśmy przy maleńkim ogniu i ni stąd ni zowąd zaczęliśmy gadać o czuwaniu.

- Kiedyś - mówił Czujka - myślałem, że czuwać to znaczy pilnować obozu, żeby ktoś nie "buchnął" totemu lub sztandaru, albo żeby ktoś nie wyjadał ze spiżarni dżemu czy musztardy, czy żeby ktoś komuś nie zdjął suszących się skarpetek lub spodenek w nocy. To byłby cyrk, gdyby się potem obudzili bez totemu, musztardy i spodenek! - zaśmiał się Czujka, ale teraz spoważniał, trochę ponasłuchiwał i prawie szeptem mówił dalej. - Ale czuwanie to coś więcej. Opowiem bratu coś. Było to zimą w lesie. Śnieg był głęboki aż po uszy i wciąż bez ustanku prószył. Wszędzie biel i wszystko zawiało, nawet znaki szlaku na drzewach. No i zabłądziłem. Zszedłem z drogi i co raz wpadałem w dziurę, raz po pas, raz po szyję. Ledwie wygramoliłem się z jednej zaspy, wpadałem w następną. Choć było biało, to ciemno zaczęło się robić i straszno. Gdy któryś tam raz wpadłem w śnieg po uszy, coś jakby zaczęło mi szeptać: "Odpocznij, połóż się, wtul się jak w pierzynę i zaśnij..." I oczy zaczęły się kleić, gęba - ziewać, a nogi ciążyć. Choć wiedziałem, że gdy zasnę, zrobi się ze mnie lodowy dziadek czy bałwan ukryty w śniegu, to zasnąłbym, jak amen w pacierzu, gdyby... gdyby nie światełka. To one mnie rozbudziły i kazały dobrnąć do takiej małej chałupki na skraju lasu. Kiedy zapukałem do drzwi, to już osunąłem się na kolana z braku sił. Otworzyła jakaś staruszka i od razu: "No, wchodźże, wchodź! Czekam na ciebie i czekam!" - "Jak to? - wyjąkałem. -  Przecież ja pani nie znam!" A na to staruszka: "Cicho bądź i drzwi zamykaj. A teraz ściągaj te mokre ciuchy i właź do wanny, bo wody ci nagrzałam, a ja rosół podgrzeję, on ci dobrze zrobi". Kiedy już wykąpany, rozgrzany siedziałem przy stole i jadłem cudownie gorący rosół, spytałem staruszkę, skąd mogła wiedzieć, że ja do niej trafię, ona najspokojniej w świecie powiedziała: "Ano, zwykle chodzę spać wcześniutko, z kurami, ale dzisiaj, gdy kończyłam odmawiać różaniec, coś mi jakby szeptało, że jak zgaszę lampę, to jutro słońce komuś zgaśnie. Zaczęłam więc różaniec od nowa, a lampę postawiłam w oknie, z uchem przy drzwiach, czy kto pukał nie będzie. Gdy zaczęłam tajemnicę Nawiedzenia, przerwałam i sama nie wiem czemu, wstawałam wodę na ogień, podgrzałam rosół i zaścieliłam łóżko z pierzyną. A gdy zaczęłam trzeci różaniec, ktoś ty zastukał. Wiedziałam, że cię Bóg przyprowadził". - Tyle tylko pamiętam - powiedział Czujka, bo chyba usnąłem, a rano, gdy się obudziłem, to nad łóżkiem zobaczyłem ładny obraz z Jezusem, który trzyma lampę... Czujka umilkł i zaczął powoli przebierać w palcach różaniec z pestek.

To ja ci też coś podobnego o czuwaniu opowiem zaproponowałem. - To było też zimą, ale w mieście. Wracałem strasznie przemarznięty, marząc o cieple, suchych kapciach i gorącej kolacji. Też miałem w kieszeni swój maleńki bursztynowy różaniec. I nagle, nie wiadomo dlaczego, skręciłem z chodnika na tory kolejowe. Po co? Nie wiedziałem. Trudno mi było po nich iść, bo były zasypane śniegiem i oblodzone. Z daleka usłyszałem gwizd pociągu i już chciałem zejść z toru, ale zobaczyłem jakiś cień na torach. Było ciemno, więc podszedłem bliżej - to był człowiek leżący w poprzek na szynie. Spał i był strasznie pijany. Ledwie zwlokłem go z szyn, a w chwilę potem przetoczył się po nich z łoskotem pociąg towarowy. Maszynista nas nie zauważył, bo był tam zakręt i mgła. Kiedy ten człowiek przebudził się, zaczął mamrotać, że poszedł po cukierki dla córeczki i zabłądził. Cukierki leżały rozsypane w śniegu. Nie zbierałem ich, tylko podprowadziłem pijanego tatę do domu, do dziewczynki, która wolała mieć żywego tatusia niż cukierki. I ona powiedziała mi, że jestem aniołem, co czuwa, by pociągi nie przejeżdżały pijanych tatusiów. A ja wiedziałem, że to nie ja; że to Ktoś Inny czuwał za mnie, a ja tylko Go usłyszałem, bo akurat byłem w Niego zasłuchany. To było moje czuwanie! - zakończyłem swoją opowieść i też wyjąłem swój bursztynowy różaniec.

A potem Czujka powiedział zamyślony:

- Wie brat, gdy tak modlę się z tym różańcem, to wiem, że czuwać to znaczy być gotowym na to, że mogę być komuś bardzo potrzebny. Czy to mamie, co nigdy nie prosi, ale tak się cieszy, gdy się jej pomoże, czy to temu staruszkowi zamiatającemu ulicę, co robi to tak, jakby niebo sprzątał Panu Bogu; czy to tym szkrabom z parteru, którym trzeba nakłaść do głowy dobrych rzeczy, bo w domu słyszą same złe... Niby im, a właściwie, to TEMU, KTÓRY PRZYCHODZI NIE WIADOMO JAK I NIE WIADOMO KIEDY, żeby sprawdzić, czy się jest człowiekiem, czy też śpiącym rycerzem lub królewną, których i tak nie można obudzić, bo zdaje mu się, że nie śpią, choć serca ich aż chrapią.

Potem, gdy obchodziliśmy obóz, znowu zobaczyliśmy jakieś światełka. To jakaś staruszka postawiła na drodze kilka zniczy, choć do cmentarza było daleko.

- Tu zginął mój syn - powiedziała nam. - Palę te światełka i modlę się, bo to pewnie mojemu synowi bardzo potrzebne. Ma chyba jeszcze bardzo daleko do nieba...

Patrzyłem na staruszkę. W innym miejscu można byłoby się jej przestraszyć, ale tutaj, te światła, ta modlitwa, rozzłociły jej twarz, jakby Jezus rzucił na nią trochę swojego światła, mimo że była noc, a księżyc i gwiazdy schowane za chmurami.

Br. Tadeusz Ruciński FSC - O CZUWANIU Współczesna Ambona 1993

- 16 -

Kiedyś nadworny błazen został wezwany do umierającego króla, by rozjaśnił jego ostatnie godziny życia swym dowcipem i humorem. Ale wszystkie jego żarty i facjacje nie zdały się na nic. - Dlaczego jesteś tak smutny, panie? - zapytał błazen. - Bo wkrótce wyruszam w podróż - odparł król. Czy to będzie długa podróż, panie? - To najdłuższa z tych, jakie kiedykolwiek odbyłem, mówił król. Błazen rozejrzał się po pokoju i rzekł: - Jeśli wybierasz się w tak długą drogę, dlaczego nie jesteś przygotowany do tej podróży? Gdzie twoje bagaże, ubiory, konie? - O, to jest właśnie problem odrzekł król - byłem tak zajęty innymi rzeczami, że nie zdążyłem się przygotować na tę podróż i teraz muszę jej stawić czoło sam. - Zatem - rzekł błazen, zdejmując swoją czapkę z dzwoneczkami - weź to, bo widzę panie, że większy z ciebie głupiec niż ja, udajesz się w tę podróż zupełnie do niej nie gotowy, możesz jedynie wziąć jeszcze mnie, bym cię zabawiał (J. A. Fechan, Opowiadania na niedzielę, Poznań 1996, s. 130-131).

Ks. Jan Nowak - I KTO TU JEST MĄDRY? Współczesna Ambona 1999

- 17 -

Pewnego wieczoru w blokowisku, wszystkie prawie okna - a było ich tysiące - były rozświetlone. - Światłami jasnymi, bladymi, kolorowymi; ekranami telewizorów, lampami biurowymi i nocnymi, a gdzieniegdzie nawet dyskotekowo błyskającymi. W jednym tylko mieszkaniu światła były całkiem zgaszone. W łóżku, przy oknie siedział stary i chory Pan Zenon, wyglądał przez to okno i czekał jak na pierwszą gwiazdkę w Wigilię. Na co tak czekał?

Siedem dni temu przyszły do niego Asia, Gosia i Zosia ze skarbonkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i poprosiły o jakieś pieniądze na nieuleczalnie chorych na raka. Wtedy Pan Zenon powiedział: "To ja jestem chory na raka. Może więc wy coś mi dacie?" Dziewczynki chciały mu oddać skarbonki z jakimiś złotówkami na dnie, ale Pan Zenon powiedział: "Nie potrzebuję pieniędzy, ale trochę serca". Wtedy dziewczynki chciały mu wszędzie ponaklejać te znajome serduszka. Jednak Pan Zenon rzekł: "Ja nie chcę papierowych. Chciałbym jakiś znak ŻYWEGO SERCA." - "Jaki znak?" - zdziwiły się. Na to Pan Zenon: "Nie mam nikogo na świecie. Nikt o mnie nie pamięta. Proszę was o jedno. Dam wam takie lampki na olej. Czy mogłybyście codziennie wieczorem o 21,00 zapalać je w swoich oknach na kwadrans? Będę wtedy szczęśliwy, że ktoś jednak pamięta o mnie..."

"Oczywiście!!!" - odpowiedziały chórem Asia, Gosia i Zosia i wzięły takie gliniano-szklane lampki z buteleczkami oleju. Mieszkały w sąsiednim bloku, naprzeciw okien Pana Zenona, w trzech mieszkaniach w jednym rzędzie. Pierwszego wieczoru wszystkie trzy zapaliły lampki i postawiły w swoich oknach. Jednak lampki Asi i Gosi słabo było widać, bo błyskał za nimi telewizor. Tylko Zosia zgasiła światło i stała w oknie z zapaloną lampką. Pan Zenon wpatrywał się w to światełko, jakby ono jedno paliło się na całym świecie. Na trzeci dzień zapomniała o lampce Gosia, a na czwarty - Asia (to była wina serialu). Tylko Zosia każdego wieczoru stawała w oknie z tą lampką, jakby coraz to dłużej. I właśnie tego dnia przyszła po południu poprosić Pana Zenona o nową buteleczkę oleju. Patrzyła na niego pytająco, zgadująco, współczująco... - "A może mogłabym panu coś kupić, zrobić, sprzątnąć?" - zapytała. - "Nie - odpowiedział Pan Zenon - wszystko to robi pielęgniarka. Ja ciebie proszę tylko o ten kwadrans serca wieczorem!"

I tak minął miesiąc codziennych znaków serca z okna Zosi. Któregoś wieczoru podano w telewizji, że główną nagrodę w Dużym Lotku wygrał... Pan Zenon. I wtedy Asia i Gosia przypomniały sobie nagle o jego prośbie. Jednak lampkę Asi stłukł kot, a Gosi zagubiła się gdzieś buteleczka z olejem. Chciały pobiec do Pana Zenona, ale nagle zgasły wszystkie światła wskutek awarii w elektrowni... "Niech pani patrzy, powiedział Pan Zenon do pielęgniarki, wszystkie światła zgasły, a pali się to jedno Zosi, jak czuwające i pamiętające serce. Niech pani poprosi Zosię, by przyszła tutaj jutro. Oddam jej połowę swojej wygranej". Na to pani pielęgniarka: "Pieniędzmi zraniłby pan jej dobre serce". "A skąd pani wie?" - zapytał Pan Zenon. - "Wiem, bo Zosia jest moją córką" powiedziała pani pielęgniarka. - "Ale jakie ona musi mieć wielkie to serce!" - wykrzyknął Pan Zenon - "Przecież ponad miesiąc o mnie nie zapomniała, a nawet paliła tę lampkę każdego dnia dłużej! O wszystkich bólach zapomniałem - taki jestem szczęśliwy! Ta pani Zosia, to istna czarodziejka!" - "Żadna czarodziejka" - odpowiedziała pani pielęgniarka - ONA SIĘ PO PROSTU CODZIENNIE ZA PANA MODLIŁA.

"To Pan Bóg poprzez nią zapalił panu światełko ulgi i nadziei". - "A ja myślałem, że Bóg o mnie zapomniał..." - rozpłakał się Pan Zenon, a przez te jego łzy tych światełek zrobiło się tysiące...

Br. Tadeusz Ruciński - ŚWIATEŁKO WŚRÓD ŚWIATEŁ Współczesna Ambona 1999

- 18 -

Spoglądając na jakikolwiek nagrobek na cmentarzu, zauważamy z łatwością dwie daty. Pierwsza to dzień urodzin - bywa niekiedy oznaczana gwiazdką. Druga data, poprzedzona krzyżykiem, wskazuje dzień śmierci. Przestrzeń między tymi datami na nagrobku jest różna: rok, dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, osiemdziesiąt... To czas życia zmarłego. Zawsze jakby zbyt krótki w rwącym potoku przepływającego czasu. Szwajcarski malarz Arnold Bocklin (+1901 ) namalował wymowny obraz: Cztery pory życia. Na pierwszym planie umieścił rozległe pole z bystrym potokiem; na brzegu bawi się małe dziecko. Na prawo stoi młoda kobieta ze świeżym bukietem w ręku; na lewo konny rycerz jedzie śmiało w świat, zaś na ostatnim planie nad pieczarą na małym pagórku odpoczywa strudzony starzec, zgarbiony, oparty na kiju i znużonym wzrokiem wpatruje się w tonącą dal; czeka na śmierć, która za plecami niepostrzeżenie zbliża się do niego. Z jaskini bezustannie płynie źródło, symbol wiecznie płynącego czasu. Napis nad pieczarą oznajmia: Vita somnium breve - życie jest krótkim snem. Znamy dzień naszych narodzin, ową gwiazdkę - nikt z nas nie zna jednak daty śmierci. A jest absolutnie pewne, że jest ona już ustalona i to ze szczegółami, konkretnie: rok, miesiąc, dzień, godzina, miejsce - dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich. Ta prawda może przygnębiać, dlatego trzeba wobec niej, stanąć w duchu wiary; posłuchać, co mówi do nas Bóg przez swoje słowo.

Ks. K. Panuś moja troska o życie wieczne s. 60, Materiały Homiletyczne Listopad/Grudzień  Nr 138



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2399
2399
2399
2399
2399
2399
2399
2399

więcej podobnych podstron