Moneta popularna i lekceważona, w 10 roku od początku analizowanego okresu zwiększyła swoją wartość od 15 do 625 razy zależnie od stanu zachowania. Rzadka i poszukiwana 2-złotówka odpowiednio od 4,6 do 4 razy.
Jak te wartości mają się do zysków z lokat albo giełdy? Chyba nie�le, ale jak widać, wahania efektywności inwestycji są spore.
Wnioski? Ja widzę to tak. Po pierwsze, liczba kolekcjonerów rośnie; widoczny jest również wzrost jakości zbieranych monet. Po drugie, na rynku jest wystarczająca podaż monet popularnych w słabszych stanach zachowania, zaczyna brakować monet "dobrych", przy czym coraz częściej moneta jest "dobra" ze względu na stan zachowania, a nie na wielkość nakładu. W przeciwieństwie do akcji nie udało mi się też wypatrzyć monety, która przyniosłaby nominalną stratę zainwestowanych pieniędzy. Nie widać również wahań koniunktury, jakich spektakularne przykłady mieliśmy na rynku obrazów. Numizmatyczny rynek wydaje się stabilny i godny polecenia, ale nie taki łatwy, jak mogło by się wydawać.
Na pierwszy rzut oka, uważna lektura dowolnego katalogu numizmatycznego, w którym obok informacji o szacunkowych cenach monet znajdziemy dane o wysokości ich nakładu powinna dać stuprocentowo pewne wskazówki co do przedmiotu przyszłych zakupów. Nie można jednak przyjmować tych danych bez zastrzeżeń. Jak na przykład wytłumaczyć, dlaczego wybita w 1996 r. w nakładzie dwustu tysięcy egzemplarzy "obiegowa" dwuzłotówka z Zygmuntem Augustem osiąga na rynku wartość ponad 50 złotych, a o 13 lat wcześniejsza 20-złotówka z Marceli Nowotką (rocznik 1983), którą wybito w nakładzie o pięćdziesiąt tysięcy mniejszym z trudem sprzedaje się po 10 złotych? Albo przykłady troszkę starsze: 1 grosz z roku 1930 (nakład 22,5 miliona - wartość około 100 zł) kontra 1 grosz 1935 (nakład 7,3 miliona - wartość 15 zł) lub dwuzłotówki z głową kobiety na tle promieniście ułożonych kłosów (niedawno na internetowej liście dyskusyjnej zaproponowano, by nazywać ją Basią) z lat 1932 (nakład 15,7 miliona - wartość 5 zł) i 1934 (nakład 0,25 miliona - wartość ... również 5 zł), podczas gdy podobna różnica nakładów 2-złotówki z Józefem Piłsudskim (1934 - 10,5 miliona; 1936 - 0,075 miliona) przekłada się na ceny: 10 zł i 700 zł. Wynika z powyższego, że cytowany setki razy fragment ballady Romantyczność Adama Mickiewicza: "Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko" znajduje żywy odd�więk wśród kolekcjonerów monet. Widocznie bardziej cenimy Marszałka, niż pierwszego (historycznie) sekretarza Komitetu Centralnego PPR. Tylko co nam Basia zawiniła?
Tyle, jeśli chodzi o buchalterskie podejście do numizmatyki. Opłaca się, czy się nie opłaca - co to za pytanie?! Kolekcjonerstwo, to przecież pasja. Zbieramy znaczki, monety, czy cokolwiek innego nie dla zysku, tylko dla zaspokojenia instynktu łowcy (dlatego tak rzadko kolekcjonerstwem zajmują się kobiety). Troszkę to irracjonalne, ale jeśli mam okazję kupić za uczciwą cenę rzadką monetę z tych "grubszych", to zwykle ją kupuję. Kiedy jednak mam zapłacić równie uczciwie zaproponowaną cenę za monetę drobną, to jestem skłonny taki zakup odłożyć, licząc że trafię na nią w masówce po parę złotych za sztukę. Pewnie z tego powodu nie mam jeszcze w zbiorze 5 groszówki z 1923 r. wybitej w brązie. Kilka już razy serce mocniej troszkę zabiło gdy wydawało się, że to właśnie TA monetka, ale po dokładnych oględzinach emocje opadały. Gra jest warta świeczki, brązowa piątka z tego rocznika, to co najmniej 500 złotych i kiedy już ją dopadnę (oby), to bardzo się ucieszę. Pewien jednak jestem, że to nie fakt zaoszczędzenia 495 złotych - taka jest różnica w cenie pomiędzy okazem bitym w brązie i mosiądzu - będzie główną przyczyną mojej radości.