O babie, kt贸ra zawsze si臋 sprzeciwia艂a
Pewien wie艣niak o偶eni艂 si臋 kiedy艣, ale szybko okaza艂o si臋, 偶e kobieta bez przerwy mu si臋 sprzeciwia; robi wszystko, czego si臋 jej zabrania, nie robi za艣 niczego co jej si臋 ka偶e.
Zbli偶a艂y si臋 艣wi臋ta i wie艣niak, kt贸ry by艂 z natury 艂agodny i nienawidzi艂 k艂贸tni, chcia艂 chocia偶 gwiazdk臋 sp臋dzi膰 w spokoju, jak to na 艣wi臋ta przysta艂o. My艣la艂 wi臋c nad sposobem, jak by tu zarz膮dzi膰 godne 艣wi臋ta, tak od strony jad艂a, jak i napitku. Wpad艂 w ko艅cu na pewien pomys艂 i tak rzek艂 do 偶ony:
— Nadchodzi Bo偶e Narodzenie, ale nie piecz plack贸w, bo to dla nas biedak贸w za drogo.
Ledwo to us艂ysza艂a gospodyni, a ju偶 wrzeszczy:
— A w艂a艣nie, 偶e zrobi臋, i to jeszcze ile! A m膮偶 dalej udaje:
— No, skoro ju偶 plack贸w napieczesz. to nie r贸b przynajmniej pierog贸w.
呕ona natychmiast si臋 sprzeciwia:
— A w艂a艣nie, 偶e zrobi臋, i to jeszcze ile!
— Je艣li ju偶 i pierogi zrobisz — stwierdzi艂 m臋偶czyzna — to w贸dki sobie na pewno ju偶 nie kupimy.
— A w艂a艣nie, 偶e kupimy! — burkn臋艂a gospodyni.
— No tak — ci膮gn膮艂 m臋偶czyzna nie zbity z tropu — je艣li i w贸dk臋 kupimy, to na kaw臋 ani grosza ju偶 nam nie zostanie.
— A w艂a艣nie, 偶e zostanie! — wykrzykn臋艂a k艂贸tliwa baba.
— Skoro ju偶 i troch臋 kawy kupisz, to w ka偶dym razie nie mo偶emy zaprosi膰 go艣ci — ci膮gn膮艂 m膮偶.
— A w艂a艣nie, 偶e zaprosz臋, i to jeszcze ilu!— oburzy艂a si臋 gospodyni.
— Ha, je偶eli i go艣ci zaprosisz, i do sto艂u usi膮d膮, to nie sadzaj mnie na honorowym miejscu.
— A w艂a艣nie, 偶e posadz臋!
— Je偶eli ju偶 tak zrobisz, to przynajmniej nie dawaj mi butelki z w贸dk膮 do r臋ki — niby to prosi艂 m臋偶czyzna.
— A w艂a艣nie, 偶e dam! — wrzasn臋艂a baba.
— Je艣li i to zrobisz, to nie ka偶 mi chocia偶 pi膰 — poprosi艂 na koniec gospodarz.
— A w艂a艣nie, 偶e b臋d臋 ci kaza艂a — odpar艂a baba, tak jak i poprzednio.
W taki oto spos贸b uda艂o si臋 m臋偶czy藕nie sp臋dzi膰 mi艂e 艣wi臋ta. Na przyj臋ciu by艂y placki, pierogi, by艂a w贸dka i kawa tak d艂ugo, jak trwa艂y 艣wi臋ta, a i go艣ci zjecha艂o wielu. Ale 艣wi膮teczna rado艣膰 trwa-
艂a kr贸tko. Zaraz po gwiazdce 偶ona sta艂a si臋 jeszcze k艂贸tliwsza i jeszcze bardziej z艂o艣liwa. W ko艅cu m膮偶, kt贸ry ju偶 nawet chwili spokoju nie m贸g艂 zazna膰, pomy艣la艂: „Do艣膰 ju偶 tego, musz臋 si臋 pozby膰 tej g艂upiej baby!"
Kiedy nadesz艂o lato i pora sianokos贸w, poszed艂 gospodarz na 艂膮k臋, przez kt贸r膮 przep艂ywa艂a bystra rzeka, a nad ni膮 le偶a艂a drewniana k艂adka. Naci膮艂 mostek siekier膮 tak, 偶e ledwo m贸g艂 utrzyma膰 doros艂ego m臋偶czyzn臋. Wr贸ci艂 do domu i rzek艂 do 偶ony:
— Mamy wspania艂膮 pogod臋, p贸jdziemy na 艂膮k臋 kosi膰. Ruszyli, a kiedy dotarli do rzeki, m臋偶czyzna pierwszy wszed艂 na k艂adk臋 i ostro偶nie przeszed艂 na drug膮 stron臋. Lecz z drugiego brzegu ostrzeg艂 偶on臋:
— Przechod藕 ostro偶nie i powoli, nie skacz, bo wydaje mi si臋, 偶e k艂adka jest ju偶 s艂aba i mocno nadgni艂a.
— A w艂a艣nie, 偶e b臋d臋 skaka膰! — krzykn臋艂a baba i z ca艂ej si艂y tupn臋艂a nog膮.
W tej samej chwili k艂adka z艂ama艂a si臋, a k艂贸tliwa baba wpad艂a do rzeki, kt贸ra unios艂a j膮 ze sob膮.
Rzuci艂 si臋 zaraz m臋偶czyzna w pogo艅 wzd艂u偶 brzegu, ale pod pr膮d rzeki, 偶eby to niby szuka膰 偶ony. Zauwa偶yli go wtedy inni kosiarze, kt贸rzy akurat pracowali na 艂膮ce i zapytali:
— Czego szukasz?
— Swojej 偶ony jedynej, mojej kochanej — odpar艂 m臋偶czyzna. — K艂adka si臋 pod ni膮 zarwa艂a i 偶onka wpad艂a do rzeki — doda艂 jeszcze.
— Czego wi臋c, g艂uptasie, tutaj szukasz? — zapytali kosiarze. — Je偶eli wpad艂a do rzeki, to przecie偶 z pr膮dem p艂ynie!
— Tak wam si臋 tylko wydaje — odpar艂 m臋偶czyzna. — Moja 偶ona ca艂e 偶ycie si臋 sprzeciwia艂a, to i pewnie po 艣mierci pod pr膮d p艂ynie.
S艂ysz膮c to, kosiarze pokiwali tylko g艂owami i pomy艣leli: ,,Pewnie i lepiej b臋dzie dla ciebie, ch艂opie, je艣li ju偶 swojej baby nie znajdziesz".
Kr贸l i garncarz
Zwo艂a艂 pewien kr贸l wszystkich m臋drc贸w kr贸lestwa i da艂 im do rozwi膮zania zagadk臋:
co jest najgorsze na 艣wiecie? D艂ugo dumali m臋drcy, kiwali g艂owami, ale na pytanie odpowiedzie膰 nie potrafili. Zdenerwowa艂 si臋 wtedy kr贸l, kaza艂 ich wygna膰, sam za艣 ruszy艂 do miasta, aby poszuka膰 cz艂owieka, kt贸ry potrafi odpowiedzie膰 na to pytanie. Spotka艂 na rynku garncarza sprzedaj膮cego swoje garnki.
— Dzie艅 dobry, garncarzu — powita艂 go kr贸l. Garncarz odpowiedzia艂 na powitanie, k艂aniaj膮c si臋 nisko.
— D艂ugo ju偶 wykonujesz sw贸j zaw贸d? — zapyta艂 kr贸l.
— Od dzieci艅stwa, mi艂o艣ciwy panie — odpar艂 garncarz. — Nie siej臋, nie orz臋, a mimo to nie藕le utrzymuj臋 swoj膮 rodzin臋.
— Dobrze jest 偶y膰 na 艣wiecie, ale zdarzaj膮 si臋 te偶 czasem nieprzyjemno艣ci. Powiedz no mi, cz艂owieku, co jest najgorsze na 艣wiecie?
— Trzy rzeczy s膮 najgorsze, mi艂o艣ciwy kr贸lu— odpar艂 garncarz. — Pierwsze z艂o to z艂o艣liwa 偶ona, drugie to zawistny s膮siad, a trzecie to kiepski rozum.
— A co z tych trzech jest najgorsze? — zapyta艂 kr贸l.
— Najgorsz膮 rzecz膮 jest kiepski rozum. Od z艂o艣liwej 偶ony i zawistnego s膮siada zawsze mo偶na si臋 uwolni膰, ale kiepski rozum ci膮gle towarzyszy cz艂owiekowi, cho膰by nie wiadomo dok膮d ucieka艂.
— Dobrze odpowiedzia艂e艣, cz艂owieku. Wygl膮dasz na m膮drego. Popro艣 mnie teraz o co艣 w nagrod臋.
— Daj mnie jedynemu, mi艂o艣ciwy kr贸lu, prawo lepienia i sprzedawania garnk贸w w promieniu-stu kilometr贸w, a b臋d臋 ci bardzo wdzi臋czny.
Kr贸l przysta艂 na pro艣b臋, a 偶eby jeszcze bardziej pom贸c garnca-
rzowi, rozkaza艂 ka偶demu dworzaninowi, kt贸ry przyjdzie na zamek, przynie艣膰 z sob膮 jeden garnek.
W mgnieniu oka sprzeda艂 garncarz wszystko, co mia艂, zosta艂 mu tylko jeszcze jeden, ostatni garnek. Postanowi艂 poczeka膰 na kupca, kt贸ry kupi i ten. Pod wiecz贸r przyszed艂 na zakupy stary, bogaty dworzanin.
— Ile chcesz za garnek? — zapyta艂.
— No, od ciebie, dworzanina, nie wezm臋 wiele. Tylko pi臋膰dziesi膮t marek — odpar艂 garncarz.
Zdenerwowa艂 si臋 stary dworzanin i krzykn膮艂:
— G艂upi jeste艣, taki garnek nie kosztuje wi臋cej ni偶 jedn膮 mark臋.
— Nie sprzedam go taniej — upiera艂 si臋 garncarz. Dworzanin o ma艂o nie p臋k艂 ze z艂o艣ci. Wyzywa艂 sprzedawc臋 i zachowywa艂 si臋 tak nieprzyzwoicie, 偶e zdenerwowa艂 si臋 w ko艅cu garncarz i rzek艂:
— Teraz nie sprzedam ci go za 偶adn膮 cen臋.
Przestraszy艂 si臋 wtedy dworzanin. Wkr贸tce powinien by膰 na
zamku, ale bez garnka nie mia艂 po co i艣膰. Rozkaz贸w kr贸lewskich musia艂 przecie偶 s艂ucha膰. Innych za艣 garncarzy w promieniu stu kilometr贸w nie by艂o. B艂aga艂, proponowa艂 ju偶 pi臋膰set marek, ale garncarz by艂 nieugi臋ty. Obiecywa艂 ju偶 nie wiadomo co, ale wszystko na pr贸偶no.
Powiedzia艂 w ko艅cu garncarz:
— Zgodz臋 si臋 pod jednym warunkiem: je偶eli poci膮gniesz mnie w moim w贸zku na kr贸lewski dw贸r, to dostaniesz garnek.
Nie mia艂 dworzanin innego wyj艣cia, jak tylko przysta膰 na ten warunek. Musia艂 mie膰 garnek bez wzgl臋du na cen臋.
Zdarzy艂o si臋 akurat, 偶e kr贸l wraz z dworem by艂 na zamkowym dziedzi艅cu. Wielce si臋 zdziwi艂 na widok przedziwnego zaprz臋gu i zapyta艂:
— Hej, garncarzu, a kogo to naj膮艂e艣 do ci膮gni臋cia?
— Kiepski rozum, mi艂o艣ciwy panie — odpar艂 garncarz. Stary dworzanin okrutnie si臋 rozz艂o艣ci艂. Opowiedzia艂 kr贸lowi o swoich zakupach i za偶膮da艂 ukarania garncarza.
— Wszytko to twoja wina — powiedzia艂 kr贸l. — Po co kupowa艂e艣 garnek tak p贸藕no i jeszcze da艂e艣 si臋 przy tym okpi膰. Wydaje mi si臋, 偶e garncarz lepiej wype艂ni twoje miejsce na dworze. Ty za艣 mo偶esz wyuczy膰 si臋 jego zawodu. A ty, garncarzu, chod藕 do mnie na s艂u偶b臋.
Duch g贸r i kruk
W ma艂ej chatce, w samym 艣rodku lasu 偶y艂 sobie staruszek z trzema c贸rkami. Pewnego wieczoru najstarsza z c贸rek us艂ysza艂a g艂os dochodz膮cy z lasu, wo艂aj膮cy jej imi臋. Wysz艂a z chaty i pobieg艂a w jego stron臋. Wo艂a艂 j膮
Peikko — z艂y duch g贸r. Kiedy si臋 do niego zbli偶y艂a, porwa艂 j膮 w ramiona i zani贸s艂 do swej jaskini w g艂臋bi wielkiej g贸ry.
Nast臋pnego wieczoru duch znowu przyszed艂 pod chat臋. Tym razem wo艂a艂 艣redni膮 c贸rk臋. Zmieni艂 g艂os tak, 偶eby dziewczyna my艣la艂a, 偶e to wo艂a jej siostra, kt贸ra zagin臋艂a poprzedniego dnia. Kiedy wysz艂a z chaty, z艂apa艂 j膮 pod pach臋 i zani贸s艂 w g贸ry do swej jaskini.
Trzeciego wieczoru duch g贸r b艂agalnym g艂osem wo艂a艂 najm艂odsz膮 siostr臋. I ta pomy艣la艂a, 偶e to zaginiona siostra wo艂a j膮 na pomoc. Wysz艂a z chaty i wpad艂a prosto w szpony Peikko. Ojciec po kryjomu obserwowa艂 c贸rki i widzia艂, co im si臋 przytrafi艂o. Pr贸bowa艂 zatrzyma膰 ducha, ale mu si臋 nie uda艂o. Pobieg艂 wi臋c za nim a偶 w g贸ry i zobaczy艂, jak z艂odziej jego c贸rek znika w g贸rskiej jaskini. Usiad艂 zmartwiony na zboczu g贸ry, nie wiedz膮c, co pocz膮膰. Akurat przelatywa艂 obok kruk. Zatrzyma艂 si臋 i zapyta艂 o przyczyn臋 jego smutku, a staruszek opowiedzia艂 mu, co si臋 sta艂o z jego c贸rkami. Kruk by艂 m膮drym ptakiem i obieca艂 znale藕膰 spos贸b na uratowanie dziewcz膮t. Wys艂a艂 ojca do chatki, a sam poprosi艂 ducha g贸r na rozmow臋. Duch, ciekaw, jak膮 to te偶 spraw臋 ma do niego kruk, wyszed艂. Wyja艣ni艂 mu tedy kruk, 偶e ptaki le艣ne postanowi艂y urz膮dzi膰 koncert na cze艣膰 w艂adcy g贸r, na kt贸rym i sam Peikko ma za艣piewa膰. Duch ucieszy艂 si臋 z zaproszenia i obieca艂 przyj艣膰.
O 艣wicie przyby艂 w um贸wione miejsce. Drzewa pe艂ne by艂y ptak贸w najr贸偶niejszych gatunk贸w, ale wszystkie pochowa艂y g艂owy
pod skrzyd艂a i wygl膮da艂y jak bezg艂owe. Zdziwi艂 si臋 na ten widok go艣膰 i zapyta艂:
— Jak macie zamiar 艣piewa膰 bez g艂贸w?
— Zaraz us艂yszysz — odpar艂 m膮dry kruk. — Nie mo偶emy jednak zacz膮膰, dop贸ki i ty nie odr膮biesz swojej. W tym koncercie mog膮 wzi膮膰 udzia艂 tylko tacy, kt贸rzy nie maj膮 g艂贸w.
„Je艣li ptaki potrafi膮 艣piewa膰 bez g艂贸w, to ja te偶 mog臋", pomy艣la艂 duch, nie chc膮c opu艣ci膰 koncertu. Szybko pobieg艂 do jaskini, wzi膮艂 du偶膮 siekier臋 i kaza艂 trzem siostrom odr膮ba膰 swoj膮 g艂ow臋.
Dziewczyny zrobi艂y tak, jak kaza艂 i w tej samej chwili by艂y ju偶 wolne.
Palacz diabelskiego kot艂a
呕y艂 sobie kiedy艣 kowal, kt贸ry mia艂 bardzo z艂y charakter i zawsze zn臋ca艂 si臋 nad swoimi uczniami. Zazwyczaj te偶 nikt nigdy nie wytrzymywa艂 u niego wystarczaj膮co d艂ugo, 偶eby wyuczy膰 si臋 na czeladnika.
Mimo to znalaz艂 si臋 jeden tak uparty ch艂opak, 偶e w ko艅cu zosta艂 czeladnikiem. Postanowi艂 jednak czym pr臋dzej wynie艣膰 si臋 od z艂ego kowala i poszuka膰 lepszego miejsca. Po d艂ugich poszuki-wanich znalaz艂 prac臋. Mia艂 przez trzy lata pali膰 w palenisku, na kt贸rym sta艂 przykryty kocio艂, lecz pod jednym warunkiem: ani razu nie wolno mu zajrze膰 do kot艂a. W palenisku mia艂y za艣 zawsze p艂on膮膰 dwa polana, ani mniej, ani wi臋cej.
Pali艂 wi臋c ch艂opak przez dwa lata pod kot艂em, ani razu we艅 nie zajrza艂, a w palenisku mia艂 zawsze tylko dwa polana.
Okaza艂o si臋 bowiem, 偶e to sam diabe艂, naj膮艂 go do tego zaj臋cia i tak zagrozi艂:
— Je艣li tylko zajrzysz do kot艂a, albo wsadzisz do paleniska wi臋cej drwa, ni偶 kaza艂em, to ci臋 zabij臋.
Zacz膮艂 si臋 trzeci rok s艂u偶by. Kiedy艣 diabe艂 wyszed艂 na chwil臋, a wtedy ch艂opak nie wytrzyma艂: podni贸s艂 pokryw臋 kot艂a i zobaczy艂, 偶e gotuje si臋 w nim g艂owa z艂ego kowala, u kt贸rego pobiera艂 nauk臋. Dorzuci艂 wtedy do ognia trzecie polano.
Wr贸ci艂 diabe艂 i pyta:
— Co艣 ty narobi艂! Dlaczego dorzuci艂e艣 trzecie polano? A na to ch艂opak:
— Zajrza艂em do kot艂a i zobaczy艂em w nim g艂ow臋 swego by艂ego majstra. By艂 taki z艂y, 偶e zas艂uguje na wi臋kszy ogie艅.
Przysta艂 na to diabe艂 i ch艂opak gotowa艂 jeszcze przez rok g艂ow臋 z艂ego kowala na ogniu z trzech polan. Diabe艂 obieca艂 mu, 偶e je艣li
sumiennie wykona zadanie, to otrzyma sowit膮 zap艂at臋. I rzeczywi艣cie, m艂odzieniec dosta艂 ca艂y w贸r pieni臋dzy.
Rusza ch艂opak drog膮 do miasta, a z naprzeciwka nadchodzi stary cz艂owiek wygl膮daj膮cy na wielce zmartwionego.
Pyta wi臋c palacz:
— C贸偶 ci臋 tak zasmuci艂o? A tamten na to:
— Co to pomo偶e, 偶e ci powiem, i tak nie potrafisz mi pom贸c.
— Masz c贸rki? — zapyta艂 ch艂opak.
— Tak, mam trzy — odpar艂 nieznajomy.
D艂ugo wypytywa艂 parobek staruszka, a偶 wreszcie dowiedzia艂 si臋, 偶e nieznajomy ma d艂ugi i wkr贸tce musi zap艂aci膰 procenty, a nie ma ani grosza.
Rzek艂 na to ch艂opak:
— Zap艂ac臋 twoje d艂ugi, je偶eli dasz mi jedn膮 ze swych c贸rek za 偶on臋.
— Dobrze, zgadzam si臋 — odpar艂 m臋偶czyzna.
Ruszyli nast臋pnie do domu, 偶eby wybra膰 c贸rk臋. Najstarsza nie chcia艂a palacza, bo by艂 w brudnym ubraniu, tak samo i druga. Dopiero najm艂odsza zgodzi艂a si臋 wyj艣膰 za ch艂opaka. Czeladnik rozdar艂 na p贸艂 sw贸j sk贸rzany kowalski fartuch, da艂 jedn膮 po艂贸wk臋 dziewczynie jako zar臋czynowy prezent i wyszed艂.
Poszed艂 do miasta, umy艂 si臋, kupi艂 pi臋kny str贸j i pi臋kne konie z karet膮. Zajecha艂 jak wielki pan pod dom dziewczyny i powiedzia艂, 偶e przyjecha艂 po swoj膮 narzeczon膮. Dwie starsze odpar艂y, 偶e z nikim si臋 nie zar臋cza艂y, ale najm艂odsza przyzna艂a si臋, 偶e zar臋czy艂a si臋 po艂贸wk膮 sk贸rzanego fartucha kowalskiego. Nikt w domu nie rozpozna艂 przybysza. Ch艂opak powiedzia艂 wtedy:
— Ty w艂a艣nie jeste艣 t膮, kt贸rej szukam.
Wyci膮gn膮艂 drug膮 po艂贸wk臋 fartucha i przy艂o偶y艂 do tej, kt贸r膮 mia艂a dziewczyna. Pasowa艂y do siebie jak ula艂. O偶eni艂 si臋 palacz diabelskiego kot艂a z najm艂odsz膮 c贸rk膮 i zap艂aci艂 wszystkie d艂ugi jej ojca. Starsze siostry wpad艂y wtedy w straszny gniew, 偶a艂owa艂y srodze, 偶e nie wysz艂y za brudnego czeladnika. Posz艂y na strych i ze zgryzoty powiesi艂y si臋.
Nied艂ugo potem diabe艂 odwiedzi艂 ch艂opaka, za艣mia艂 si臋 i powiedzia艂:
— Ha, ha, ha, ty dosta艂e艣 jedn膮, a ja dwie!
Wojownik szuka przeciwnika
呕y艂 kiedy艣 w Finlandii pewien cz艂owiek, kt贸ry by艂 tak 艣wietnym wojownikiem, 偶e nikt nie chcia艂 z nim wszczyna膰 walki. Zrobi艂 si臋 ju偶 taki zarozumia艂y, 偶e kogo tylko spotka艂, od razu namawia艂 go do bitki, ale na pr贸偶no; nikt nie chcia艂 si臋 zgodzi膰. Pewnego razu spotka艂 wojownik na
drodze staruszka i zapyta艂 go:
— Nie wiesz, dziadku, kto zechcia艂by si臋 ze mn膮 bi膰? Odpar艂 na to staruszek:
— Tutaj w pobli偶u nikt, ale tam, w Krainie Wschodz膮cego S艂o艅ca, s膮 m臋偶czy藕ni, kt贸rzy stawi膮 ci czo艂o.
Ucieszy艂 si臋 na te s艂owa wojownik, zaraz obieca艂 tam p贸j艣膰 i tak te偶 zrobi艂.
Droga by艂a bardzo daleka i szed艂 wiele dni, zanim dotar艂 do Krainy Wschodz膮cego S艂o艅ca. W ko艅cu kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 na miejscu, zaszed艂 do pewnej chaty, poprosi艂 o nocleg i posi艂ek. W chacie by艂a tylko staruszka pilnuj膮ca dobytku. Dowiedzia艂 si臋 od niej, 偶e ma ona dw贸ch syn贸w, kt贸rzy teraz s膮 poza domem, ale na noc wr贸c膮 do domu. Zapyta艂 zaraz przybysz:
— A dobrzy s膮 w walce? Staruszka odpar艂a:
— Ano, tacy zwyczajni, jak wszyscy.
Potem przygotowa艂a go艣ciowi wieczerz臋: skrzynk臋 ziemniak贸w, beczk臋 艣ledzi, beczk臋 soli, kosz chleba i beczk臋 piwa do popicia. Zacz膮艂 si臋 wojownik posila膰, ale nie da艂 rady zje艣膰 wi臋cej jak p贸艂 chleba, tuzin ziemniak贸w, trzy 艣ledzie i wypi艂 kufel piwa. Zdziwi艂a si臋 na ten widok staruszka i rzek艂a:
— Ho, ho, a co wy tak ma艂o jecie, go艣ciu! Moi ch艂opcy zjadaj膮 kosz chleba, skrzynk臋 ziemniak贸w, beczk臋 艣ledzi i drug膮 soli, a na
koniec popijaj膮 to wszystko beczk膮 piwa i dopiero wtedy s膮 najedzeni.
Nie m贸g艂 w to uwierzy膰 wojownik, ale te偶 nie pos膮dza艂 staruszki o k艂amstwo. Po艂o偶y艂 si臋 szybko na 艂awie i udawa艂, 偶e 艣pi.
W nocy wr贸cili synowie gospodyni i zapytali:
— A kto to u nas go艣ci? Matka odpar艂a:
— Przyby艂 jaki艣 Fin, 偶eby si臋 z wami bi膰.
Zasiedli ch艂opcy do sto艂u i obiecali da膰 mu spok贸j do rana, 偶eby m贸g艂 by膰 lepszy w walce. Przybysz widzia艂 i s艂ysza艂 wszystko, ale nie mia艂 odwagi odezwa膰 si臋 nawet s艂贸wkiem. Patrzy艂, jak si臋 posilaj膮. Zjedli razem kosz chleba, beczk臋 艣ledzi, beczk臋 soli. skrzynk臋 ziemniak贸w i popili to wszystko beczk膮 piwa. Nast臋pnie po艂o偶yli si臋 aa 艂awie po obu stronach Fina. Zaraz te偶 zasn臋li i zacz臋li oddycha膰 tak mocno, 偶e ich oddech rzuca艂 go艣ciem od 艣ciany do 艣ciany. Fin, widz膮c, 偶e sam oddech przeciwnik贸w rzuca nim o 艣ciany izby, przestraszy艂 si臋 tak bardzo, 偶e nic nie wspomnia艂 o walce, przedosta艂 si臋 tylko do drzwi, i w nogi.
Ch艂opcy z Krainy Wschodz膮cego S艂o艅ca obudzili si臋 jednak i ruszyli za nim w pogo艅. Fin pobieg艂 w stron臋 morza i na swoje szcz臋艣cie dostrzeg艂 tam m臋偶czyzn臋 z Kalevy, kt贸ry 艂owi艂 ryby. Rozp臋dzi艂 si臋 uciekinier i skoczy艂 do kieszeni jego kurtki. Podbiegli w贸wczas 艣cigaj膮cy do rybaka i dalej偶e domaga膰 si臋 Fina. Nie wiedzia艂 cz艂owiek z Kalevy, 偶e ma uciekiniera w kieszeni. Rozsierdzi艂 si臋 strasznie na przybysz贸w z Krainy Wschodz膮cego S艂o艅ca i zacz臋艂a si臋 walka, a by艂a to walka, o jakiej nikt jeszcze nie s艂ysza艂 ani jakiej nikt jeszcze nie widzia艂. Cho膰 cz艂owiek z Kalevy walczy艂 sam, zawsze by艂 g贸r膮. W ko艅cu z艂apa艂 obydwu przybysz贸w za g艂owy, cisn膮艂 nimi z ca艂ej si艂y o ziemi臋 i tak sko艅czy艂 si臋 b贸j.
Znowu zacz膮艂 syn Kalevy 艂owi膰 ryby. Si臋gn膮艂 jednak do kieszeni i znalaz艂 co艣 na dnie. Wyci膮gn膮艂 to, mimo 偶e przypomina艂o mokr膮 plam臋, po艂o偶y艂 na d艂oni i dopiero wtedy zauwa偶y艂, 偶e jest to cz艂owiek. Obraca艂 go wi臋c syn Kalevy w r臋ce jak ptaka i chucha艂 na艅. Cz艂owiek zacz膮艂 w贸wczas powoli rosn膮膰, a偶 w ko艅cu osi膮gn膮艂 rozmiary doros艂ego m臋偶czyzny. Rybak pozwoli艂 wr贸ci膰 nieszcz臋艣nikowi do domu, ale zabroni艂 mu kiedykolwiek wskakiwa膰 do cudzej
kieszeni. Opowiedzia艂 wtedy wojownik o swej pasji do walki i o tym, jak kiepsko na tym wyszed艂. Zaduma艂 si臋 syn Kalevy nad g艂upot膮 Fina, kt贸ry taki szmat drogi przeby艂, aby poszuka膰 przeciwnika, przy kt贸rym wygl膮da w dodatku tak jak 藕d藕b艂o trawy przy stuletnim d臋bie. Zapyta艂 jeszcze:
— A nie chcia艂by艣 czasem i ze mn膮 si臋 zmierzy膰? Fin odpar艂 na to:
— Ju偶 nigdy nie b臋d臋 z nikim walczy艂.
Poradzi艂 mu wtedy rybak, 偶eby zapami臋ta艂 sobie Krain臋 Wschodz膮cego S艂o艅ca, jej mieszka艅c贸w i to, jak sko艅czyli w walce. Przestrzeg艂 jeszcze, 偶e bez powodu nigdy nie zaczyna si臋 wojny. Zapewni艂 wtedy Fin, 偶e b臋dzie ju偶 ostro偶ny, albowiem nie jest tak g艂upi, 偶eby pcha膰 si臋 do b贸jki. Na koniec syn Kalevy powiedzia艂:
— Da艂a zimna sauna psu nauczk臋.
I jak przyjaciel rozsta艂 si臋 z Finem.
Rok wraca艂 wojownik do rodzinnego domu i kraju. My艣la艂 so-
bie, jaki by艂 g艂upi, gdy wybra艂 si臋 do Krainy Wschodz膮cego S艂o艅ca, 偶eby szuka膰 zwady. Nic nie m贸wi艂 o tym, jak膮 nauczk臋 dosta艂 w odleg艂ej krainie i nikogo ju偶 do b贸jki nie namawia艂. Powtarza艂 tylko:
„Nikt nie jest taki silny, 偶eby nie trafi艂 na silniejszego". I tak z naszego wojownika wyr贸s艂 prawdziwy cz艂owiek.
Umowa przyjaci贸艂
呕y艂o sobie kiedy艣 dw贸ch przyjaci贸艂, syn贸w s膮siad贸w. Pewnego razu zawarli mi臋dzy sob膮 tak膮 umow臋, 偶e je偶eli kt贸ry艣 z nich b臋dzie mia艂 wesele, to drugi musi na nim by膰, cho膰by nawet po 艣mierci. Zdarzy艂o si臋 tak. 偶e jeden z nich umar艂 na kr贸tko przed weselem swego przyjaciela. W dzie艅 艣lubu pan miody przypomnia艂 sobie o umowie, poszed艂 na gr贸b przyjaciela i powiedzia艂:
— Dzisiaj si臋 偶eni臋, wsta艅 bracie i b膮d藕 moim go艣ciem! Podni贸s艂 si臋 wtedy z mogi艂y duch przyjaciela, skorzysta艂 z zaproszenia i pod膮偶y艂 za panem m艂odym do weselnego domu, gdzie czeka艂 na niego specjalny pok贸j i najlepsze weselne przysmaki. Go艣膰 jednak nie tkn膮艂 niczego. Pykn膮艂 sobie tylko par臋 razy z glinianej fajki i rzek艂:
— Czas na mnie. by艂em ju偶 tutaj wystarczaj膮co d艂ugo. Pan m艂ody odprowadzi艂 go. Kiedy dotarli na cmentarz, ta艅czy艂a tam ca艂a grupa duch贸w, a z g艂臋bi dochodzi艂y d藕wi臋ki weso艂ej.
skocznej, weselnej muzyki.
Na ten widok pan m艂ody powiedzia艂:
— A gdybym i ja tak do艂膮czy艂 do tego weselnego korowodu? Przyjaciel ostrzega艂 go jednak:
— Je偶eli ju偶 chcesz zata艅czy膰, to pami臋taj: mo偶esz okr臋ci膰 si臋 tylko raz, nie wi臋cej.
Pan m艂ody przy艂膮czy艂 si臋 do ta艅cz膮cych, obr贸ci艂 si臋 raz, a nast臋pnie podszed艂 do przyjaciela, 偶eby si臋 po偶egna膰 i wr贸ci膰 do domu na swoje wesele. Wtedy us艂ysza艂:
— Na darmo tam idziesz, ju偶 nikt ci臋 tam nie zna. Od czasu gdy wyszed艂e艣, up艂yn臋艂o trzysta lat. Je艣li ju偶 jednak zdecydujesz si臋 na powr贸t, to zg艂o艣 si臋 u ksi臋dza.
Pan m艂ody wr贸ci艂 do domu, ale nikt go tam ani nie zna艂, ani te偶 nie s艂ysza艂 o 偶adnym weselu. Ruszy艂 wtedy nieszcz臋sny do ko艣cio艂a, a 偶e by艂a niedziela, zasta艂 ksi臋dza. Opowiedzia艂 mu ca艂膮 histori臋 i o tym, co poradzi艂 mu przyjaciel. Ksi膮dz te偶 go nie zna艂, dopiero kiedy zajrza艂 do ksi膮g ko艣cielnych sprzed trzystu lat, znalaz艂 jego nazwisko, a obok zapis: zagin膮艂 w wiecz贸r 艣lubu. Odgad艂 wtedy ksi膮dz, 偶e pan m艂ody odszed艂 do 艣wiata umar艂ych bez sakramentu. Zaraz te偶 go pob艂ogos艂awi艂 i w tej samej chwili pan m艂ody sprzed trzystu lat rozpad艂 si臋 w proch.
Trzech doktor贸w
By艂o kiedy艣 trzech m臋偶czyzn, kt贸rzy ucz臋szczali do Akademii i wyuczyli si臋 na medyk贸w. Spotkawszy si臋 pewnego razu, postanowili wypr贸bowa膰 na swoich w艂asnych cia艂ach, jak wielkie umiej臋tno艣ci posiadaj膮. W tym celu ka偶dy z nich zgodzi艂 si臋 wyci膮膰 sobie jak膮艣 cz臋艣膰 cia艂a, kt贸r膮 mia艂 nast臋pnie wstawi膰 na miejsce.
Pierwszy z nich obci膮艂 sobie r臋k臋, drugi wy艂upa艂 sobie oko. a trzeci wyci膮艂 sobie 偶o艂膮dek. Potem wsadzili wszystkie te cz臋艣ci do szklanego naczynia i zalali zimn膮 wod膮. 偶eby nie zgni艂y. Naj臋li te偶 cz艂owieka, 偶eby pilnowa艂 wszystkiego przed kradzie偶膮. Obiecali mu sowit膮 zap艂at臋 pod warunkiem, 偶e uczciwie wype艂ni sw贸j obowi膮zek. Je偶eli jednak temu nie podo艂a, to zap艂aci za to g艂ow膮. Potem rozeszli si臋, aby zgodnie z umow膮 spotka膰 si臋 po trzech dniach w tym samym miejscu.
Ledwo odeszli, a ju偶 stra偶nik pobieg艂 do swej narzeczonej. Kiedy wr贸ci艂, o Bo偶e: 艣winie zjad艂y doktorsk膮 r臋k臋, oko i 偶o艂膮dek. Zmartwi艂 si臋 wielce, bo wiedzia艂, 偶e zap艂aci za to g艂ow膮.
Kiedy duma艂, jak wybrn膮膰 z biedy, kt贸rej sobie napyta艂, podszed艂 do niego cz艂owiek znany powszechnie ze swej m膮dro艣ci. Zapyta艂 stra偶nika, czemu si臋 tak smuci, a ten na to:
— Oj, oj. mam powody, 偶eby si臋 martwi膰. Polecono mi, 偶ebym pilnowa艂 r臋ki, oka i 偶o艂膮dka trzech doktor贸w. Powiedziano, 偶e je艣li wype艂ni臋 sw贸j obowi膮zek sumiennie, to otrzymam wielk膮 sum臋 pieni臋dzy, je偶eli jednak z powierzonymi mi rzeczami stanie si臋 co艣 z艂ego, przyp艂ac臋 to 偶yciem. Teraz, kiedy 艣winia po偶ar艂a wszystko, zabij膮 mnie.
Rzek艂 na to m膮dry cz艂owiek:
Ee. za szybko si臋 smucisz, nie masz powodu. Pos艂uchaj tylko
mojej rady, a wybrniesz z k艂opot贸w. W stodole powieszono jakiego艣 z艂odzieja, id藕 i obetnij mu r臋k臋. Potem zabij jedn膮 ze swych 艣wi艅 i wytnij jej 偶o艂膮dek. Na koniec zabij swego kota, a zdob臋dziesz oko.
Uradowa艂 si臋 na te s艂owa nieszcz臋sny stra偶nik i serdecznie podzi臋kowa艂 m膮dremu cz艂owiekowi za rad臋. Nast臋pnie post膮pi艂 tak, jak kaza艂 mu m臋drzec, wsadzi艂 wszystkie zdobyte cz臋艣ci do s艂oja i strzeg艂 ich jak oka w g艂owie a偶 do powrotu doktor贸w, kt贸rzy niczego si臋 nie domy艣laj膮c, sowicie go wynagrodzili.
Medycy powk艂adali brakuj膮ce cz臋艣ci na miejsca i uzdrowili siebie. Kiedy si臋 ju偶 dobrze poczuli, zapytali si臋 nawzajem, czy wszystkie uzdrowione cz臋艣ci s膮 teraz te偶 tak samo dobre jak i przedtem.
Ten, kt贸ry dosta艂 r臋k臋 z艂odzieja, powiedzia艂:
— R臋ka jest. owszem, tak samo dobra jak przedtem, tyle 偶e bez
przerwy chce co艣 kra艣膰, zabiera膰 co艣.cudzego, tak jakby by艂a r臋k膮 z艂odziejaszka. Ledwo si臋 odwr贸c臋, a ona ju偶 co艣 艣ci膮ga. Ten, kt贸ry dosta艂 偶o艂膮dek 艣wini, stwierdzi艂:
— Owszem, m贸j 偶o艂膮dek jest tak samo dobry, jak i przedtem, tytko 偶e bez przerwy ma apetyt na nieprzyzwoite rzeczy: korzenie, b艂oto, a nawet naw贸z. Ponadto chcia艂by je艣膰 wszystko na surowo, jak 艣winia, jest dok艂adnie taki jak 偶o艂膮dek 艣wini.
Ten natomiast, kt贸ry dosta艂 oko kota, by艂 ze wszystkich najbardziej zadowolony i rzek艂:
— Moje oko jest tak samo dobre jak przedtem. Widz臋 o ka偶dej porze: w dzie艅 i w nocy. W ciemno艣ciach widz臋 nawet lepiej ni偶 dawniej i dzi臋ki temu mam lepszy wzrok, ni偶 mia艂em.
Od tego czasu doktorzy stali si臋 bardzo s艂awni i wed艂ug w艂asnego mniemania potrafili uzdrowi膰 kogo tylko chcieli. Dobrze wype艂niali swoje obowi膮zki, a mo偶e i robi膮 to do dzi艣.
M膮dra 偶ona
呕y艂 kiedy艣 bardzo bogaty cz艂owiek, kt贸ry mia艂 tak pi臋kn膮 偶on臋, 偶e pi臋kniejszej ni偶 ona nie znalaz艂by艣 ani na ziemi, ani na morzu. By艂a tak niezwyk艂ej urody, 偶e gwiazdy migota艂y na jej ramionach, a 艣wiat艂o ksi臋偶yca l艣ni艂o na jej czole. Bogaty cz艂owiek by艂 bardzo szcz臋艣liwy. Powiedzia艂a mu jednak kiedy艣 偶ona:
— Zachowaj w tajemnicy, 偶e masz tak膮 pi臋kn膮 偶on臋, nie pokazuj mnie nikomu ani te偶 nie chwal si臋 mn膮.
M膮偶 obieca艂 spe艂ni膰 jej pro艣b臋.
Pewnego razu wybra艂 si臋 do miasta, gdzie mieszka艂 kr贸l. Poproszono go do pa艂acu na przyj臋cie. Wszystko by艂o tam wspania艂e i b艂yszcz膮ce: pod艂ogi ze srebra, kolumny ze z艂ota, a sufit z drogocennych kamieni. Siedzia艂 go艣膰 w towarzystwie za srebrnym sto艂em, jad艂 i pi艂, a偶 si臋 upi艂 nieco. Przy ko艅cu sto艂u siedzia艂a kr贸lewska c贸rka, pi臋kna dziewczyna. Na g艂owie mia艂a z艂ot膮 koron臋, a w艂osy jak p艂ynne, najczystsze z艂oto.
Kr贸l zacz膮艂 chwali膰 jej urod臋:
— Moja c贸rka jest najcudowniejsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie. Nie ma drugiej tak pi臋knej jak ona. Wznie艣my toast na jej cze艣膰!
Rozgniewa艂 si臋 bogaty cz艂owiek na kr贸lewskie s艂owa nazywaj膮ce c贸rk臋 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie. Pomy艣la艂, 偶e trzeba i w艂asn膮 偶on臋 troch臋 pochwali膰, bo by艂a przecie偶 sto razy pi臋kniejsza od kr贸lewny.
Rzek艂 tedy do kr贸la:
— Oczywi艣cie, mog臋 wypi膰 kielich za c贸rk臋 mi艂o艣ciwego pana, ale z tym, 偶e jest ona najpi臋kniejsza na 艣wiecie, nie zgadzam si臋.
S艂ysz膮c te s艂owa, towarzystwo przy stole zamar艂o, a rozgniewany kr贸l krzykn膮艂:
— 呕膮dam wyja艣nie艅! Czy偶 moja c贸rka nie jest najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie?!
Bogaty cz艂owiek musia艂 teraz odpowiedzie膰 wprost:
— Oczywi艣cie, mi艂o艣ciwy kr贸lu, pi臋kna jest twoja c贸rka, ale moja 偶ona jest stokro膰 pi臋kniejsza. Jest tak pi臋kna, 偶e gwiazdy migoc膮 na jej ramionach, a 艣wiat艂o ksi臋偶yca l艣ni na jej czole. Czeka teraz na mnie w domu.
Kr贸l rozz艂o艣ci艂 si臋 jeszcze bardziej i rozkaza艂 wrzuci膰 swego bogatego go艣cia do wi臋ziennej celi. Na koniec powiedzia艂:
— Niech sobie teraz 偶ona czeka. Przyszed艂 tu ubli偶a膰 kr贸lewskiej c贸rce!
Siedzia艂 bogaty cz艂owiek w ciemnej celi na wie偶y, do kt贸rej tylko pod wiecz贸r wpada艂o kilka promieni s艂o艅ca i kt贸ra pe艂na by艂a wyg艂odzonych myszy.
Kiedy 偶ona dowiedzia艂a si臋, 偶e k艂贸tnia wybuch艂a mi臋dzy jej m臋偶em a kr贸lem i 偶e m臋偶a wtr膮cono do lochu, gorzko zap艂aka艂a. A gdy si臋 ju偶 wyp艂aka艂a, zacz臋艂a my艣le膰, jak wydosta膰 go z wi臋zienia, a偶 znalaz艂a spos贸b. Kaza艂a uszy膰 pi臋kne m臋skie szaty, takie jak dla ksi臋cia, obci臋艂a kr贸tko w艂osy i przebra艂a si臋. Ha, stoi teraz pi臋kny ksi膮偶臋 w kapeluszu z pi贸rem i mieczem u boku! A by艂a nim 偶ona bogatego cz艂owieka. Kupi艂a potem szklan膮 karet臋 zaprz臋偶on膮 w cztery wspania艂e konie. Naj臋艂a wo藕nic臋 i kaza艂a mu jecha膰 do kr贸lewskiego zamku.
Po przybyciu na zamek przedstawi艂a si臋 jako ksi膮偶臋 z s膮siedniego kraju, kt贸ry przyjecha艂 prosi膰 o r臋k臋 c贸rki kr贸la. Ucieszy艂 si臋 kr贸l, przyjecha艂 przecie偶 konkurent, pi臋kny m艂odzian. Jeszcze bardziej ucieszy艂a si臋 kr贸lewska c贸rka. Wspania艂y by艂 bowiem narzeczony, ksi臋偶yc b艂yska艂 mu na czole, a gwiazdy migota艂y na jego ramionach. Wyszed艂 kr贸l w uk艂onach na podw贸rze, 偶eby przywita膰 go艣cia. Wprowadzi艂 go do komnat, poi艂, karmi艂 i przyobieca艂 odda膰 mu swoj膮 c贸rk臋. Ucieszy艂a si臋 z tego kr贸lewna. Trafi艂 si臋 jej pi臋kny m膮偶, we dwoje b臋d膮 stanowi膰 najpi臋kniejsz膮 par臋 na 艣wiecie.
Jednak偶e w matce kr贸la obudzi艂a si臋 nieufno艣膰 i szepn臋艂a synowi do ucha:
— Nie dawaj c贸rki temu przybyszowi. To wcale nie jest m臋偶czyzna, to kobieta.
— Nie 偶artuj sobie! — krzykn膮艂 kr贸l. — To jest m臋偶czyzna i to w dodatku najpi臋kniejszy na 艣wiecie.
Stara kr贸lowa nie poddawa艂a si臋 jednak i powiedzia艂a:
— Rozka偶 nagrza膰 w saunie i wy艣lij stra偶nika do pilnowania, wtedy si臋 dowiemy, czy to jest kobieta.
Zgodzi艂 si臋 w ko艅cu kr贸l i rzek艂 do ksi臋cia:
— Zanim wydamy bal, umyj si臋, m贸j kochany. Kaza艂em ju偶 napali膰 w saunie.
呕ona bogatego cz艂owieka zaraz domy艣li艂a si臋, 偶e na dworze zaczynaj膮 co艣 podejrzewa膰 -i zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, jak te偶 wybrn膮膰 z trudnej sytuacji. Spacerowa艂a po parku, w kt贸rym 偶y艂y r贸偶ne le艣ne zwierz臋ta: zaj膮ce, wiewi贸rki, kuny, gronostaje i wiele, wiele innych. W ko艅cu wsadzi艂a wiewi贸rk臋 do jednej kieszeni, a gronostaja do drugiej.
Wraca ksi膮偶臋 do pa艂acu i rusza do sauny. Czerwonym suknem wy艂o偶ono dziedziniec a偶 po jej drzwi. Z艂ote by艂y w saunie 艂awy, piec z drogich kamieni, a zamiast wody lano na kamienie mi贸d.
Kiedy ksi膮偶臋 zacz膮艂 rozbiera膰 si臋 do k膮pieli, wyci膮gn膮艂 z kieszeni wiewi贸rk臋. Ta zacz臋艂a biega膰 po 艣cianach, a stra偶nicy wlepili w ni膮 wzrok, tak 偶e niczego nie widzieli.
Spyta艂 ich kr贸l:
— Czy by艂 to m臋偶czyzna, czy te偶 by艂a to kobieta?
— M臋偶czyzna! — odkrzykn臋li ch贸rem stra偶nicy, kt贸rzy i tak przygl膮dali si臋 tylko wiewi贸rce. Poszed艂 kr贸l do matki i m贸wi:
— Co te偶, matko, naopowiada艂a艣! Nasz go艣膰 to przecie偶 m臋偶czyzna!
Ale matka tylko sykn臋艂a, nadal upiera艂a si臋, 偶e to kobieta i kaza艂a pos艂a膰 nowych stra偶nik贸w, 偶eby podgl膮dali. Pos艂a艂 tedy kr贸l ksi臋cia drugi raz do sauny, tym razem z lepszymi stra偶nikami. Teraz ksi膮偶臋, rozbieraj膮c si臋, wypu艣ci艂 z kieszeni gronostaja, kt贸ry skaka艂 tak weso艂o, tak 偶ywo, 偶e stra偶nicy oczu od niego oderwa膰 nie mogli i zupe艂nie zapomnieli, kogo maj膮 pilnowa膰.
Znowu spyta艂 kr贸l stra偶nik贸w:
— Czy ksi膮偶臋 jest kobiet膮? A stru偶nicy odpar艂 i:
— A sk膮d偶e! Przecie偶 to m臋偶czyzna!
Stara kr贸lowa upiera艂a si臋 jednak jeszcze bardziej.
— Sama b臋d臋 stra偶nikiem — powiedzia艂a do kr贸la.
— Te偶 co艣! — odpar艂 na to kr贸l. — Nie uwierzy艂bym w twe s艂owa, gdyby艣 ty by艂a stra偶nikiem. Jeste艣 ju偶 stara i s艂abo widzisz. Teraz urz膮dz臋 dla mojej c贸rki i ksi臋cia z s膮siedniego kr贸lestwa wspania艂e po偶egnanie.
Nic na to nie mog艂a ju偶 poradzi膰 matka kr贸la, wi臋c rozpocz臋艂o si臋 przyj臋cie. To dopiero by艂a uczta! Przez pi臋膰 tygodni podejmowano ca艂y lud w kr贸lewskim parku, gdzie na brzozach ros艂y jab艂ka, na 艣wierkach rodzynki, a na modrzewiach ziarnka kawy. Przez pi臋膰 tygodni 艣wi臋towano, a najpi臋kniejszym w艣r贸d go艣ci by艂 narzeczony.
W ostatni dzie艅 uczty rzek艂 ksi膮偶臋 do kr贸la:
— Raz tylko w 偶yciu ma cz艂owiek prawdziwe wesele. Trzeba i gorszym da膰 troch臋 uciechy. Wypu艣膰 teraz wszystkich wi臋藕ni贸w, 偶eby sobie chocia偶 popatrzyli na nasze wesele.
Kr贸l przysta艂 na propozycj臋 i rozkaza艂 wypu艣ci膰 wszystkich wi臋藕ni贸w, a by艂 w艣r贸d nich tak偶e 贸w bogaty cz艂owiek. Ruszy艂 w ko艅cu wielki poch贸d po偶egnalny z zamku: stu grajk贸w z przodu i stu z ty艂u. Narzeczona jecha艂a w z艂otej karecie, a przebrany ksi膮偶臋 na czarownym rumaku. Po obu stronach drogi sta艂y k艂aniaj膮ce si臋 w pas t艂umy. Rozgl膮da艂 si臋 uwa偶nie narzeczony po twarzach gapi贸w, 偶eby znale藕膰 swego m臋偶a. A ten sta艂, sta艂 w t艂umie, z czapk膮 w gar艣ci, w wi臋ziennej sukmanie, sta艂 bogaty cz艂owiek mi臋dzy dwoma zb贸jami. ,,0j, zupe艂nie podobny ten ksi膮偶臋 do mojej 偶ony", pomy艣la艂 sobie. ,,Ale mojej 偶ony ju偶 nigdy nie zobacz臋", westchn膮艂 i zap艂aka艂. Podjecha艂 wtedy do niego ksi膮偶臋 i m贸wi:
— Jestem twoj膮 偶on膮 i przyjecha艂am, 偶eby ci臋 uratowa膰! Wskakuj na siod艂o i uciekajmy! To najlepszy ko艅 kr贸la, sama go wybiera艂am.
Ucieszy艂 si臋 bogaty cz艂owiek, skoczy艂 zaraz na ognistego rumaka i daj膮 ostrog臋. Ruszy艂 ko艅 z kopyta jak strza艂a, tak 偶e gapie zbili si臋 w gromad臋 g臋st膮 jak gradowa chmura. W t艂umie zrobi艂o si臋 zamieszanie: krzyk, zgie艂k i po艣piech. Stu rycerzy ruszy艂o w po艣cig, ale na pr贸偶no; uciekinierzy znikn臋li ju偶 w lesie.
Podesz艂a zap艂akana kr贸lewna do ojca i pyta:
— Dlaczego, ojcze, odda艂e艣 mnie m臋偶czy藕nie, kt贸ry uciek艂 i zabra艂 z sob膮 wi臋藕nia?
Wtedy matka kr贸la odezwa艂a si臋:
— To nie by艂 m臋偶czyzna, to by艂a kobieta. Ca艂y czas tak m贸wi艂am.
Lud za艣 orzek艂:
— To by艂a kobieta, ale najpi臋kniejsza na 艣wiecie: s艂o艅ce b艂yszcza艂o na jej czole, a gwiazdy migota艂y na jej ramionach.
— To by艂a 偶ona tego bogatego cz艂owieka, kt贸rego kaza艂em uwi臋zi膰 — powiedzia艂 kr贸l.
— Tak, tak — rzek艂a matka kr贸la. — A m贸wi膮 ,,d艂ugie w艂osy, kr贸tki rozum", nieprawda偶? — doda艂a z艂o艣liwie.
— Ale ta obci臋艂a w艂osy na kr贸tko! — odci膮艂 si臋 kr贸l.
Zamieszka艂 potem bogaty cz艂owiek z 偶on膮 w ma艂ym, ukrytym pa艂acyku i ju偶 nigdy nie poszed艂 na kr贸lewski zamek.
Dziewczyna i wilk
呕y艂a kiedy艣 w lesie czarownica. Nie mia艂a zwyczaju zagl膮da膰 do siedzib ludzkich, ale za to cz臋sto w艂贸czy艂a si臋 po lesie. Kiedy pewnego razu sz艂a przez las, spostrzeg艂a dziewczynk臋 zbieraj膮c膮 jagody. Zabra艂a j膮 z sob膮 do domu, ale poniewa偶 dziewczyna bardzo jej si臋 nie podoba艂a, ca艂y czas zastanawia艂a si臋, jak j膮 zabi膰. Pewnego wi臋c razu kaza艂a jej i艣膰 nad rzek臋 i tak wypra膰 czarne p艂贸tna, 偶eby zrobi艂y si臋 bia艂e.
— Je偶eli wr贸cisz znad rzeki, a p艂贸tno nie b臋dzie bia艂e, to ci臋 zabij臋 — zagrozi艂a.
Ruszy艂a dziewczyna z p艂aczem nad rzek臋, ale i tak wiedzia艂a, 偶e p艂贸tno nigdy nie zbieleje. Kiedy jednak sz艂a 艣cie偶k膮, z naprzeciwka wyszed艂 wilk i zapyta艂:
— Dlaczego p艂aczesz? Odpar艂a na to:
— Kazano mi tak wypra膰 te p艂贸tna, 偶eby zrobi艂y si臋 bia艂e. Wilk da艂 jej wtedy lask臋 i powiedzia艂:
— We藕 t臋 lask臋 i zbij ni膮 p艂贸tna, to zrobi膮 si臋 bia艂e. Dziewczyna zrobi艂a tak. jak jej poradzi艂 wilk i p艂贸tno rzeczywi艣cie zrobi艂o si臋 bia艂e jak 艣nieg. Zabra艂a je i posz艂a do czarownicy. Widz膮c p艂贸tna, czarownica wpad艂a w straszny gniew, rozz艂o艣ci艂a si臋. 偶e nie mo偶e zabi膰 dziewczyny i w ko艅cu powiedzia艂a:
— Je偶eli teraz szybko nie wypierzesz p艂贸tna tak. 偶eby zrobi艂o si臋 czarne, to ci臋 zabij臋.
Posz艂a nieszcz臋sna dziewczyna nad rzek臋, ale tym razem ju偶 nie p艂aka艂a. Spodziewa艂a si臋 bowiem, 偶e i teraz jej si臋 uda. I rzeczywi艣cie. na 艣cie偶ce znowu spotka艂a wilka, kt贸ry da艂 jej lask臋 i poradzi艂:
— Zbij t膮 lask膮 p艂贸tna, a zrobi膮 si臋 czarne.
Zrobi艂a tak, jak kaza艂 i p艂贸tno zaraz sta艂o si臋 czarne. Gdy czarownica zobaczy艂a, 偶e i tym razem nie uda jej si臋 zabi膰 dziewczyny, wpad艂a na nowy pomys艂. W pobli偶u jej chaty by艂o ma艂e jeziorko, ponad kt贸rym wznosi艂 si臋 bardzo s艂aby most. Po drugiej stronie jeziora mieszka艂a inna czarownica imieniem Tiina. Zawzi臋ta j臋dza wys艂a艂a swoj膮 wychowanic臋 z listem do Tiiny, s膮dz膮c, 偶e most nie wytrzyma, dziewczyna wpadnie do wody i utopi si臋. Dla pewno艣ci napisa艂a jednak w li艣cie: ..Je偶eli dziewczyna przedostanie si臋 do ciebie, to zabij j膮".
Ruszy艂a nieszcz臋sna w drog臋, ale tu偶 przed mostem wyszed艂 jej naprzeciw wilk i powiedzia艂:
— We藕 t臋 lask臋, a przechodz膮c przez most, mieszaj ni膮 wod臋 tak cz臋sto, jak tylko mo偶esz i powtarzaj: ..Mo艣cie przede mn膮, wodo za mn膮", wtedy szcz臋艣liwie przedostaniesz si臋 na drugi brzeg. Kiedy b臋dziesz ju偶 u Tiiny. to pami臋taj, nie jedz niczego, bo b臋dzie chcia艂a ci臋 otru膰.
Dziewczyna ruszy艂a w drog臋 i tak jak jej radzi艂 wilk, cz臋sto miesza艂a wod臋. m贸wi膮c: „Mo艣cie praede mn膮. wodo za mn膮". W ten spos贸b uda艂o jej si臋 przedosta膰 na drugi brzeg. Spotka艂a tam konia. Wyci膮gn臋艂a z kieszeni kawa艂ek chleba i da艂a mu. Ruszy艂a dalej i po pewnym czasie zobaczy艂a wygasaj膮cy ogie艅. Podsyci艂a go, dorzucaj膮c do niego troch臋 drewna. Posz艂a dalej, a偶 w ko艅cu dotar艂a do chaty czarownicy. Kiedy wesz艂a do izby. nagle z pieca spad艂 pogrzebacz i u艂o偶y艂 si臋 na progu. Dziewczyna podnios艂a go i postawi艂a w k膮cie. Nast臋pnie podesz艂a do czarownicy i odda艂a jej list. Po przeczytaniu go Tiina pocz臋stowa艂a dziewczyn臋 kie艂bas膮, ale ta. pomna ostrze偶enia wilka, wsadzi艂a j膮 do paleniska, zaraz gdy tylko czarownica wysz艂a. Po powrocie Tiina zapyta艂a:
— Kie艂baso, gdzie jeste艣? A kie艂basa na to:
— Tutaj jestem, w palenisku.
Czarownica znowu da艂a dziewczynie kie艂bas臋 i rozkaza艂a:
— Musisz j膮 zje艣膰!
Kiedy jednak Tiina wysz艂a na chwil臋, dziewczyna wsadzi艂a kie艂bas臋 pod 艂aw臋.
Wr贸ci艂a czarownica i pyta:
— Kie艂baso, gdzie jeste艣? A kie艂basa na to:
— Tutaj jestem, pod 艂aw膮.
Wied藕ma wyci膮gn臋艂a j膮 spod 艂awki, poda艂a dziewczynie i powiedzia艂a wychodz膮c:
— Musisz j膮 zje艣膰!
Tym razem dziewczyna wsadzi艂a kie艂bas臋 pod koszul臋 i nadal nie mia艂a zamiaru wype艂ni膰 rozkazu czarownicy. Wr贸ci艂a Tiina i zapyta艂a:
— Kie艂baso, kie艂baso, gdzie jeste艣? A na to kie艂basa:
— Tutaj jestem, mi臋dzy koszul膮 a sk贸r膮.
Tiina by艂a jednak nieco przyg艂uchawa, nie dos艂ysza艂a, co powiedzia艂a kie艂basa i zrozumia艂a: ,,Tutaj jestem, mi臋dzy sk贸r膮 a 偶o艂膮dkiem". Ucieszy艂a si臋 wi臋c, my艣l膮c, 偶e tym razem dziewczyna ju偶 na pewno umrze.
Ruszy艂a biedaczka z powrotem, ale kiedy Tiina spostrzeg艂a, 偶e dziewczyna jeszcze 偶yje, pobieg艂a za ni膮 i krzykn臋艂a:
— Pogrzebaczu, zabij j膮! Ale pogrzebacz odpar艂:
— Nie zabij臋 jej, zrobi艂a dla mnie wiele dobrego. Postawi艂a mnie na miejsce, kiedy le偶a艂em w progu.
Tiina pobieg艂a dalej i znowu krzykn臋艂a:
— Ogniu, ogniu, spal j膮! Ale ogie艅 odpar艂:
— Nie spal臋 jej, zrobi艂a dla mnie wiele dobrego. Do艂o偶y艂a mi ga艂臋zi, kiedy ju偶 przygasa艂em.
Tiina pobieg艂a jeszcze dalej za dziewczyn膮 i krzykn臋艂a:
— Koniu, koniu, kopnij j膮! Ale ko艅 odpar艂:
— Nie kopn臋 jej, zrobi艂a dla mnie wiele dobrego. Da艂a mi chleba. Czarownica jednak jeszcze nie zrezygnowa艂a i dalej 艣ciga艂a dziewczyn臋. Po chwili krzykn臋艂a:
— Kie艂baso, kie艂baso, utop j膮!
Ale dziewczyna, s艂ysz膮c to, zaraz wyci膮gn臋艂a kie艂bas臋 zza ko-
Ucieszy艂a si臋 dziewczyna, 偶e wilk odzyska艂 sw膮 dawn膮 posta膰. Wysz艂a za niego za m膮偶 i razem stanowili szcz臋艣liw膮 par臋, bo bardzo si臋 kochali. Wybudowali sobie wspania艂y pal膮c. Potem odby艂o si臋 wesele. I ja tam by艂em i dosta艂em wielki kosz z jedzeniem, ale otworzy艂em go dopiero w domu. A by艂y w nim 艣ledzie i kromki chleba.
I to wszystkol
O rozrzutnym kr贸lu
By艂 sobie kiedy艣 rozrzutny kr贸l, kt贸ry przez swoje umi艂owanie przepychu i hulaszczy tryb 偶ycia roztrwoni艂 ca艂e kr贸lestwo, cho膰 m贸g艂 nim jeszcze rz膮dzi膰 przez d艂ugie lata. Ze wstydem opu艣ci艂 sw膮 ojczyzn臋 i uda艂 si臋 w dalekie kraje. Nie mia艂 przy sobie nic opr贸cz trzech marek i starej koby艂y.
Po d艂ugiej podr贸偶y przyby艂 do pewnego miasta, w kt贸rym panowa艂 taki zwyczaj, 偶e gdy umar艂 biedak i nie zostawi艂 po sobie 偶adnego spadku, musia艂 le偶e膰 na ulicy, pod nogami przechodni贸w. Zubo偶a艂y kr贸l widzia艂 wielu nie pochowanych nieboszczyk贸w, a 偶e mia艂 dobre serce, pogrzeba艂 jednego z nich za trzy marki. Gdy straci艂 ostatnie pieni膮dze, smutny wsiad艂 na koby艂臋 i ruszy艂 przed siebie.
Wyszed艂 mu na spotkanie ch艂opak odziany w biedne 艂achmany i zapyta艂:
— Kim jeste艣 i sk膮d pochodzisz?
— Jestem kr贸lem i przybywam z dalekiego kraju — odrzek艂 je藕dziec.
— Jak to, kr贸l, i nie ma 艣wity? — zdziwi艂 si臋 przechodzie艅.
— Jestem tak biedny, 偶e nie sta膰 mnie na s艂u偶b臋 — odpar艂 zapytany.
— Kr贸lowi nie przystoi podr贸偶owa膰 samotnie, we藕 mnie, panie, na swego s艂ug臋, ch臋tnie b臋d臋 ci towarzyszy艂 — zaproponowa艂 ch艂opak.
— Przecie偶 potrzeba ci jedzenia i zap艂aty, a ja nie mam nic — odrzek艂 kr贸l.
— Jedzenia nam nie zabraknie i na pewno dogadamy si臋 co do zap艂aty — zapewnia艂 go tajemniczy nieznajomy.
— No to chod藕, je艣li si臋 tak upierasz — zadecydowa艂 kr贸l — lecz i tak wiem, 偶e gdy przyjdzie g艂贸d, na pewno mnie opu艣cisz.
Podr贸偶owali przez ca艂y dzie艅, a gdy zbli偶y艂 si臋 wiecz贸r, kr贸l powiedzia艂:
— Nadchodzi wiecz贸r. Gdzie偶 b臋dziemy nocowa膰?
— Nie martw si臋, panie — odrzek艂 ch艂opak — znam na to spos贸b, niedaleko st膮d jest wie艣, ja wyrusz臋 wcze艣niej, 偶eby przygotowa膰 nocleg i posi艂ek.
Tak m贸wi膮c, opu艣ci艂 s艂uga swego pana. Doszed艂 do wsi, napotka艂 chat臋 i wchodz膮c, rzek艂:
— Dobry wiecz贸r, gospodarzu, czy znajdzie si臋 tutaj miejsce na nocleg? M贸j pan jedzie za mn膮.
— Kt贸偶 to taki? — zapyta艂 gospodarz.
— To kr贸l z bardzo dalekiego kraju — odpar艂 pewnie ch艂opak.
— Oj, oj — zak艂opota艂 si臋 m臋偶czyzna — jak偶e przyjmiemy tak godnego go艣cia? W naszych izbach nie jest ani czysto, ani ciep艂o.
— Je艣li tylko obiecacie nocleg, ja wszystko przygotuj臋 — pocieszy艂 go przybysz.
Gdy ju偶 napali艂 w piecu, zami贸t艂 pok贸j i przyni贸s艂 ga艂膮zki jod艂y na pod艂og臋, wybieg艂 na spotkanie swego pana, zawi贸d艂 go do chaty, rozsiod艂a艂 konia i o wszystko zadba艂.
Gospodarz, kt贸ry po raz pierwszy go艣ci艂 kr贸la, szepn膮艂 s艂udze do ucha:
— Dobry go艣ciu, mamy wprawdzie du偶o jedzenia, lecz nie umiemy go przygotowa膰 tak, jak to kr贸lowie zwykli jada膰.
— Zaprowad藕 mnie do kuchni — odrzek艂 ch艂opak — a ja przygotuj臋 posi艂ek, nie martw si臋.
Zgodnie z obietnic膮 poda艂 swemu panu wspania艂膮 wieczerz臋 i po艣cieli艂 艂贸偶ko tak wytwornie, jakby to by艂 pa艂ac, a nie wiejska chata.
Nast臋pnego dnia przygotowa艂 艣niadanie i odprowadzi艂 kr贸la na drog臋, sam za艣 powr贸ci艂 do chaty. Spotkawszy gospodarza, zapyta艂:
— Ile kosztuje nocleg?
— Go艣ciu drogi — odpar艂 m臋偶czyzna — je艣li tylko jako tako poradzili艣cie sobie w moim skromnym domu, to nie trzeba mi 偶adnej zap艂aty.
— Wspaniale sobie dali艣my rad臋 — odrzek艂 s艂uga.
— Skoro tak by艂o, jak m贸wisz, to ja musz臋 ci zap艂aci膰, poniewa偶 wyr臋czy艂e艣 mnie w przyj臋ciu tak dostojnego go艣cia. Je艣li ci si臋 nie odwdzi臋cz臋, na m贸j dom spadnie jakie艣 nieszcz臋艣cie. Dam z ch臋ci膮 wszystko, co tylko zechcesz — powiedzia艂 gospodarz.
— Chod藕my wi臋c do szopy — zaproponowa艂 ch艂opak.
Tak te偶 zrobili.
M臋偶czyzna kaza艂 mu wybra膰, co chce spo艣r贸d wszystkich rzeczy, kt贸re si臋 tam znajdowa艂y. By艂y tam r贸偶no艣ci, ch艂opak jednak zwr贸ci艂 uwag臋 na wisz膮cy pomi臋dzy innymi, nowymi, stary, pil艣niowy kapelusz.
— To bym wzi膮艂 — zdecydowa艂 s艂uga.
— Co te偶 m贸wisz? — oburzy艂 si臋 gospodarz. — S膮 tu przecie偶 nowe, dam ci je.
Lecz ch艂opak, nie zwa偶aj膮c na sprzeciwy m臋偶czyzny, w艂o偶y艂 stary kapelusz na g艂ow臋 i po偶egna艂 si臋 s艂owami:
— Bardzo dzi臋kuj臋, niech wam si臋 dobrze wiedzie. Wyszed艂 na drog臋, spotka艂 swego pana i powiedzia艂 weso艂o:
— No, dogada艂em si臋 w sprawie zap艂aty.
— To dobrze, ale jak to zrobi艂e艣? — zdziwi艂 si臋 kr贸l.
— Tak jak umia艂em. Dosta艂em nawet taki kapelusz na g艂ow臋. Kr贸l obejrza艂 podarunek i zauwa偶y艂:
— Nie jest zbyt 艂adny. Je艣li ci ju偶 co艣 obiecali, to mogli da膰 lepszy.
Ch艂opak jednak by艂 zadowolony z prezentu i rzek艂:
— Znam takie miejsce, gdzie b臋dzie sto razy cenniejszy, nie martw si臋, panie!
Podr贸偶owali razem nast臋pnego dnia, a wieczorem kr贸l znowu zacz膮艂 si臋 martwi膰 o nocleg.
— Nie k艂opocz si臋, panie, p贸jd臋 przed tob膮 i znajd臋 jakie艣 miejsce — rzek艂 s艂uga.
Poszed艂 do wsi, poszuka艂 najwi臋kszej chaty i zapyta艂 gospodarza:
— Czy znalaz艂by si臋 tu jaki艣 pok贸j dla pana i jego s艂ugi?
— A kim jest tw贸j pan? — zapyta艂 m臋偶czyzna.
— Kr贸lem — odpowiedzia艂 pewnie ch艂opak.
— Nie mo偶emy przyj膮膰 takiego go艣cia, w domu jest straszny ba艂agan — zmartwi艂 si臋 gospodarz.
— To nic — odpar艂 ch艂opak — ja posprz膮tam pokoje i przygotuj臋 jedzenie.
— No, je艣li jeste艣 tak dobry, dam ci klucze. We藕 wszystko, czego wam trzeba, 偶eby tak dostojny go艣膰 czu艂 si臋 tu dobrze —- odrzek艂 gospodarz.
Ucieszy艂y ch艂opaka s艂owa m臋偶czyzny. Nagrza艂, zami贸t艂 i posprz膮ta艂 pokoje, wybieg艂 na drog臋 po swego pana i przywi贸d艂 go do chaty. Tam da艂 mu dobr膮 kolacj臋, jako 偶e mia艂 dost臋p do wszystkiego. Z powodu wizyty tak znacznego go艣cia domownicy przenie艣li si臋 na noc do innej chaty, kr贸l m贸g艂 wi臋c sp臋dzi膰 noc spokojnie i w ciszy.
Rankiem osiod艂a艂 ch艂opak konia swego pana i odprawi艂 go na drog臋. Sam zosta艂, 偶eby poczeka膰 na gospodarza i dogada膰 si臋 w sprawie zap艂aty.
Wr贸ci艂 w艂a艣ciciel ze wsi i s艂uga podszed艂 do niego, m贸wi膮c:
— Mojemu panu spieszno by艂o w drog臋 i ju偶 wyrus/y艂 przede mn膮. Ile jeste艣my winni za nocleg i jedzenie?
— Nic nie jeste艣cie winni — odrzek艂 gospodarz uprzejmie. — Je艣li tylko jako tako dali艣cie sobie rad臋 w mojej skromnej chacie, to ja mam u was d艂ug. Pierwszy raz pan z tak wysokiego rodu go艣ci艂 u mnie.
— Dobrze, chod藕my wi臋c do szopy, je艣li taka jest twoja wola — powiedzia艂 ch艂opak — mo偶e znajdzie si臋 tam co艣 niepotrzebnego.
Tak te偶 zrobili.
Weszli do 艣rodka i w艣r贸d mn贸stwa r贸偶nych rzeczy s艂uga wypatrzy艂 szable, z kt贸rych jedna by艂a bardzo zardzewia艂a i wyszczerbiona. Wskazuj膮c j膮, powiedzia艂:
— Taka bro艅 przyda艂aby mi si臋.
— C贸偶 za pomys艂! — krzykn膮艂 gospodarz. — We藕 sobie lepsz膮, 艂adniejsz膮.
— Ta b臋dzie dla mnie zupe艂nie odpowiednia — zapewni艂 ch艂opak, wzi膮艂 star膮 szabl臋, zostawiaj膮c gospodarzowi nowe, i wyszed艂 na poszukiwanie swego pana.
Nie szed艂 d艂ugo, kr贸l czeka艂 na drodze. Widz膮c go, zawo艂a艂 s艂uga z rado艣ci膮:
— I tym razem wszystko jest zap艂acone, a jeszcze w dodatku dosta艂em od gospodarza tak膮 szabl臋!
— Oj, biedny ch艂opcze — pokiwa艂 g艂ow膮 pan. patrz膮c na prezent. — Co z tym zrobisz? Czy nie mog艂e艣 wzi膮膰 czego艣 lepszego? Ch艂opak nie przej膮艂 si臋 wym贸wkami i rzek艂:
— Znam takie miejsce, gdzie b臋dzie ona sto razy cenniejsza. Uradowany wsadzi艂 szabl臋 za pas, a wygl膮da艂 teraz m臋偶nie, tak
jak przysta艂o na kr贸lewskiego s艂ug臋.
Szli tak razem trzeci dzie艅, a gdy zbli偶a艂 si臋 wiecz贸r, kr贸l jak
zwykle zacz膮艂 si臋 martwi膰 o nocleg:
— A gdzie偶 sp臋dzimy t臋 noc?
— Nie martw si臋, panie, mo偶e i tym razem znajdziemy dobre miejsce na spanie — pocieszy艂 go ch艂opak. — Gdy ty, panie, b臋dziesz tu odpoczywa艂, ja p贸jd臋 do wsi i rozpylam si臋. To powiedziawszy, ruszy艂 przed siebie. Zaszed艂 do pewnej chaty i tak rzecze do gospodarza:
— Pewien wysoko urodzony pan prosi o nocleg, czy znajdzie si臋 dla niego jaki艣 k膮t?
— A kt贸偶 to taki? — spyta艂 m臋偶czyzna.
— To przybywaj膮cy z daleka ksi膮偶臋 Gustaw — odrzek艂 ch艂opak.
— Musicie i艣膰 gdzie indziej — odpar艂 s艂ysz膮c to gospodarz. — Nic mo偶emy przyj膮膰 tak znamienitego go艣cia.
— Dlaczego? — zapyta艂 przybysz.
— W izbach jest zimno, a i jedzenie nie jest przygotowane.
— Dajcie mi tylko klucze, a ja przygotuj臋 i straw臋, i pos艂anie.
Dobry gospodarz da艂 klucze, a sam wraz z rodzin膮 przeni贸s艂 si臋 do wsi, ust臋puj膮c miejsca tak wielkiemu i znacznemu go艣ciowi.
Ch艂opiec posprz膮ta艂 pokoje, przygotowa艂 miejsce do spania i zadba艂 o wszystko tak, 偶e kr贸l m贸g艂 sp臋dzi膰 noc spokojnie i z wygodami.
Rankiem, s艂uga zn贸w wyprawi艂 swego pana w drog臋, a sam pozosta艂 w domu, czekaj膮c na gospodarza. Gdy ten wraca艂 ze wsi, ch艂opak podszed艂 do艅 i zapyta艂:
— Mi艂y gospodarzu, ile kosztuje nocleg?
— Nic, go艣ciu drogi, nic nie kosztuje — odpar艂 gospodarz — to ja mam d艂ug u ciebie, co chcesz w zap艂at臋? Chod藕 ze mn膮 do szopy, mo偶e znajdzie si臋 tam co艣 dla ciebie?
Poszed艂 kr贸lewski s艂uga za gospodarzem i gdy weszli do 艣rodka, rozgl膮dn膮艂 si臋 uwa偶nie. By艂y tam r贸偶no艣ci, a w艣r贸d nich trzy jedwabne mieszki: jeden stary, a pozosta艂e nowiusie艅kie. Ch艂opiec wskaza艂 ten stary, m贸wi膮c:
— To bym chcia艂.
— Przecie偶 s膮 tu te偶 nowe, we藕 je — zaproponowa艂 gospodarz. Lecz przybysz wzi膮艂 ten stary, podzi臋kowa艂 i ruszy艂 w drog臋. Trzymaj膮c mieszek w r臋ce, pobieg艂 do swego pana i krzykn膮艂 rado艣nie:
— O, jaki prezent dosta艂em od gospodarza!
— Oj, biedny ch艂opcze, mog艂e艣 przecie偶 lepszy dosta膰 — skrzywi艂 si臋 kr贸l, lecz zadowolony s艂uga zapewni艂: — Znam takie miejsce, w kt贸rym b臋dzie on sto razy cenniejszy, przekonasz si臋, panie.
Podr贸偶uj膮c czwarty dzie艅, dotarli do stolicy s膮siedniego kr贸lestwa. Gr贸d by艂 tu pi臋kny i kolorowy, lecz pa艂ac w艂adcy pokrywa艂o czarne sukno. Zdziwili si臋 na ten widok przybysze. Zbli偶a艂a si臋 noc, wi臋c ruszyli za miasto, 偶eby poszuka膰 miejsca na nocleg. Rankiem, gdy odpocz臋li po podr贸偶y, poszed艂 s艂uga do pa艂acu, aby zasi臋gn膮膰 j臋zyka. Tam us艂ysza艂, 偶e okrutny, ow艂osiony i wielorogi potw贸r, kt贸ry pokazywa艂 si臋 tylko w nocy, zagrozi艂, 偶e zniszczy ca艂y pa艂ac, je艣li kr贸l nie da mu swojej c贸rki za 偶on臋. Kr贸lewna za艣 musia艂a codziennie, po zapadni臋ciu zmroku, odwiedza膰 besti臋 i b艂aga膰 j膮, 偶eby nie wype艂nia艂a jeszcze swojej gro藕by.
S艂ysz膮c to, po艣pieszy艂 ch艂opak do nieszcz臋艣liwego w艂adcy i tak rzek艂:
— Jestem s艂ug膮 kr贸la z dalekiego kraju. Przybywam tu z pos艂aniem: m贸j pan pragnie poj膮膰 wasz膮 c贸rk臋 za 偶on臋.
Kroi rozkaza艂 ch艂opcu, 偶eby zaprosi艂 swego pana na obiad. Zaproszenie zosta艂o przekazane i rozrzutny kr贸l wyruszy艂 po po艂udniu do pa艂acu. Zosta艂 wspaniale ugoszczony, a po uczcie poprosi艂 o r臋k臋 kr贸lewny. Rodzice zgodzili si臋, lecz wtedy narzeczona upu艣ci艂a na pod艂og臋 sw贸j pier艣cionek i tak rzek艂a:
— Je艣li przyniesiesz mi jutro w to samo miejsce moj膮 zgub臋, wtedy zostan臋 twoj膮 偶on膮.
Nie 艣mia艂 jednak kandydat na m臋偶a podnie艣膰 pier艣cionka spod sto艂u. Wr贸ci艂 na noc do chaty za miastem.
Spyta艂 go s艂uga:
— Co s艂ycha膰 w kr贸lewskim pa艂acu?
— S艂ycha膰 dobre i z艂e — odrzek艂 rozrzutny kr贸l. — Prawie 偶e dogada艂bym si臋 w sprawie o偶enku, lecz kr贸lewna upu艣ci艂a sw贸j pier艣cionek i postawi艂a warunek, 偶e musz臋 go odnale藕膰 i przynie艣膰 jutro w to samo miejsce.
Nazajutrz nie chcia艂 kr贸l i艣膰 na 艣niadanie do pa艂acu, ale wierny s艂uga zach臋ci艂 go:
— Id藕 odwa偶nie, a je艣li zapytaj膮 ci臋 o pier艣cionek, poszukaj, panie, w kieszeni!
Rozrzutny kr贸l wyruszy艂 do zamku. Czeka艂o ju偶 na niego wspania艂e 艣niadanie. Gdy uczta dobiega艂a ko艅ca, wsadzi艂 r臋k臋 do kieszeni, znalaz艂 tam pier艣cionek i po艂o偶y艂 go na stole, tak 偶eby wszyscy widzieli.
Kr贸lewna wzi臋艂a klejnot i rzek艂a:
— A teraz drugi warunek. B臋dziesz moim m臋偶em, je艣li jutro podczas 艣niadania powiesz mi, kogo ostatniego poca艂owa艂am dzisiaj wieczorem.
Zmartwiony poszed艂 narzeczony do swego s艂ugi, a ten zapyta艂 go tak jak poprzednio:
— Co s艂ycha膰 w pa艂acu kr贸la?
— S艂ycha膰 dobre i z艂e — odpowiedzia艂 rozrzutny kr贸l. — Wprawdzie znalaz艂em pier艣cionek w kieszeni, lecz teraz kr贸lewna postawi艂a mi drugi warunek: musz臋 do jutra odgadn膮膰, kogo ostatniego dzisiaj wieczorem poca艂uje.
— Nic w tym trudnego — rzek艂 s艂uga. — Kog贸偶 mog艂aby ca艂owa膰, na pewno rodzic贸w, ale mog臋 si臋 jeszcze upewni膰. Ten stary, filcowy kapelusz, kt贸ry dosta艂em w prezencie od jednego gospodarza, jest taki, 偶e gdy go kto艣 w艂o偶y na g艂ow臋, staje si臋 niewidoczny. P贸jd臋 rozezna膰 spraw臋.
Tak m贸wi膮c, w艂o偶y艂 kapelusz i w tym samym momencie jakby rozp艂yn膮艂 si臋 przed kr贸lem.
Wyruszy艂 do kr贸lewskiego pa艂acu. By艂 tam ca艂y dzie艅 i 艣ledzi艂 kr贸lewn臋. Jak cie艅 posuwa艂 si臋 za ni膮, widz膮c wszystko, co robi, lecz niczego nadzwyczajnego nie zauwa偶y艂. W ko艅cu, p贸藕nym wieczorem, kr贸lewska c贸rka opu艣ci艂a domownik贸w i wysz艂a z zamku. Ch艂opak pod膮偶y艂 za ni膮, dziwi膮c si臋, 偶e o tak p贸藕nej porze opuszcza rodzic贸w. Dziewczyna za艣 wysz艂a do okalaj膮cego pa艂ac ogrodu. Przystan臋艂a na chwil臋 i w tym samym momencie ziemia zacz臋艂a si臋 rozst臋powa膰, a z jej wn臋trza wy艂oni艂a si臋 okropna bestia. Mia艂a obrzydliwe, wielkie uszy i rogi na g艂owie. Zbli偶y艂a si臋 do kr贸lewny, obj臋艂a j膮, tuli艂a i ca艂owa艂a.
Ch艂opak, kt贸ry zdoby艂 w podr贸偶y szabl臋 i stary jedwabny mieszek, podszed艂 niewidoczny do bestii, odci膮艂 jej g艂ow臋 i w艂o偶y艂 j膮 do worka. Zabra艂 wszystko do domu i schowa艂.
Rano da艂 mieszek swemu panu i powiedzia艂:
— Gdy przyjdziesz do pa艂acu i zapytaj膮, kogo ostatniego ca艂owa艂a kr贸lewna wczoraj wieczorem, opr贸偶nij, panie, worek i powiedz kr贸lowi: oto g艂owa tego potwora, kt贸rego wasza c贸rka ca艂owa艂a.
Rozrzutny kr贸l zrobi艂 tak, jak mu s艂uga poradzi艂. Ruszy艂 do zamku i po 艣niadaniu wyrzuci艂 g艂ow臋 bestii z worka na st贸艂. Ura-
dowal si臋 wtedy ca艂y dw贸r. Okaza艂o si臋 bowiem, 偶e kr贸lewna musia艂a ca艂owa膰 besti臋 wbrew swojej woli. W przeciwnym razie rozz艂oszczony potw贸r zburzy艂by ca艂e miasto. Teraz, gdy ujrza艂a jego g艂ow臋 le偶膮c膮 na stole, opu艣ci艂 j膮 strach. Kr贸l natychmiast pos艂a艂 swe s艂ugi, 偶eby zdj臋li czarne sukno, a w to miejsce dali nowe, czerwone.
Wesele rozrzutnego kr贸la i ocalonej kr贸lewny by艂o wspania艂e i trwa艂o wiele tygodni.
Ch艂opak s艂u偶y艂 m艂odemu kr贸lowi i jego pi臋knej 偶onie a偶 do czasu, gdy ich dziecko zacz臋艂o chodzi膰. Wtedy przyszed艂 do swego pana i powiedzia艂:
— Nadszed艂 ju偶 czas, 偶ebym was opu艣ci艂. A kr贸l na to:
— Nie mog臋 ci tego zabroni膰, chocia偶 ch臋tnie bym ci臋 zatrzyma艂, przecie偶 tyle ci zawdzi臋czam. Skoro jednak chcesz mnie opu艣ci膰, porozmawiajmy o zap艂acie.
— Czy dostan臋 tak膮 zap艂at臋, jakiej zechc臋? — zapyta艂 ch艂opak.
— Dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz — odpar艂 kr贸l.
— Dobrze, wi臋c zamiast zap艂aty odetn臋 twojemu synowi g艂ow臋 — powiedzia艂 s艂uga.
— Wiele chcesz, ale te偶 du偶o zarobi艂e艣 — odpar艂 zmartwiony kr贸l.
Wtedy s艂uga z zimn膮 krwi膮 odci膮艂 dziecku g艂ow臋 i rzek艂:
— Niech ci si臋 dobrze wiedzie.
W tej samej chwili zdarzy艂 si臋 cud. Dziecko odzyska艂o 偶ycie i by艂o ca艂e i zdrowe.
Tak wiernego s艂ug臋 dosta艂 kr贸l w nagrod臋 za to, 偶e za ostatnie grosze pochowa艂 wzgardzonego przez wszystkich nieboszczyka. Kiedy za艣 przy jego pomocy dope艂ni艂 miary swego szcz臋艣cia, s艂uga m贸g艂 oddali膰 si臋 do krainy, z kt贸rej pochodzi艂 — w za艣wiaty.
Nied藕wied藕 s臋dzi膮
Pewnego razu miedzy lisem, kotem, wilkiem i zaj膮cem wybuch艂a k艂贸tnia, kt贸rej za nic zwierz臋ta nie mog艂y rozstrzygn膮膰. Odszuka艂y wi臋c nied藕wiedzia, aby ten w ko艅cu orzek艂, kt贸re z nich jest najlepsze.
— O co si臋 k艂贸cicie? — spyta艂 nied藕wied藕.
— Spieramy si臋 o to, ile ka偶de z nas ma sposob贸w, 偶eby wyj艣膰 ca艂o ze 艣miertelnego niebezpiecze艅stwa — odpar艂y zwierz臋ta.
— No, ile ty masz sposob贸w? — zapyta艂 nied藕wied藕 wilka.
— Sto — odpar艂 wilk.
— A ty? — spyta艂 lisa.
— Tysi膮c.
— A ty, zaj膮cu? — pyta艂 dalej nied藕wied藕.
— Mam tylko jeden, swoje d艂ugie nogi.
— No, a ty ile masz? — spyta艂 w ko艅cu nied藕wied藕 kota.
— Tylko jeden — odpar艂 kot.
Teraz nied藕wied藕 postanowi艂 spr贸bowa膰, jak te偶 sk艂贸cone zwierz臋ta poradz膮 sobie przy pomocy swoich sposob贸w w prawdziwym niebezpiecze艅stwie. Z艂apa艂 wi臋c wilka i potrz膮sn膮艂 nim tak mocno, 偶e ten prawie ducha wyzion膮艂. Widz膮c to, lis zrobi艂 w ty艂 zwrot i pr贸bowa艂 czmychn膮膰, ale nied藕wied藕 z艂apa艂 go z臋bami za ogon i od tego czasu, a偶 po dzie艅 dzisiejszy, lisy maj膮 na nogach bia艂e plamy po nied藕wiedzich z臋bach. Zaj膮c, kt贸ry mia艂 d艂ugie nogi, rzuci艂 si臋 do ucieczki i uszed艂 ca艂o. Kot za艣 wdrapa艂 si臋 na drzewo i zamiaucza艂:
— Sto sposob贸w dosta艂o lanie, tysi膮c sposob贸w oszpecono, d艂ugie nogi da艂y nog臋, jeden spos贸b wlaz艂 na drzewo i tam sobie siedzi.
I tak sko艅czy艂a si臋 k艂贸tnia.
Gadatliwa baba
呕yli kiedy艣 dziad i baba. Oj, baba niezwykle gadatliwa; czego si臋 w domu dowie, to zaraz po ca艂ej wsi rozniesie. Dziad za艣 by艂 dobrym my艣liwym i rybakiem.
Znalaz艂 pewnego dnia podczas polowania w lesie skarb i my艣li, jak by tu po cichu zanie艣膰 go do domu — baba przecie偶 pleciucha, jak si臋 dowie, to zaraz po wsi rozniesie. Trudno, co艣 trzeba jednak wymy艣li膰. W ten sam dzie艅 z艂apa艂 w sieci szczupaka, a w sid艂a wpad艂 mu g艂uszec. Zamieni艂 zdobycz: ryb臋 wsadzi艂 w sid艂a, a ptaka do sieci.
Wr贸ci艂 potem do domu i rzek艂 do 偶ony:
— Znalaz艂em w lesie skarb i jutro p贸jdziemy zabra膰 pieni膮dze.
— A to ci dopiero, skarb znalaz艂e艣! — wykrzykn臋艂a baba i ju偶 mia艂a ochot臋 lata膰 po ca艂ej wsi z radosn膮 nowin膮. Na to jednak m膮偶 jej nie pozwoli艂. Kaza艂 jej zaraz i艣膰 spa膰, 偶eby ju偶 nigdzie nie mog艂a wyj艣膰.
Min臋艂a noc, a wczesnym rankiem rozpocz臋艂y si臋 przygotowania. Nast臋pnie oboje ruszyli do lasu po skarb.
Kiedy przechodzili obok stawu, rzek艂 dziad:
— Zobaczmy, mo偶e jest tu jaka艣 zdobycz.
Patrz膮, a w sieci miota si臋 g艂uszec! Przeszli kawa艂ek drogi, dotarli do polany, na kt贸rej dziad zastawi艂 sid艂a na ptaki, patrz膮, a w sid艂ach le偶y szczupak! Zabrali zdobycz i doszli do miejsca, w kt贸rym znajdowa艂 si臋 skarb. Za艂adowali pieni膮dze do sakwy i ruszyli w drog臋 powrotn膮. Dotarli do wsi, mijaj膮 podw贸rko s膮siad贸w, a baba ju偶 wytrzyma膰 nie mo偶e. Chcia艂aby zaj艣膰 do cha艂upy i nowin臋 rozpowiedzie膰, ale i tym razem m膮偶 jej nie pozwoli艂. Na nic to si臋 jednak zda艂o, bo i tak baba zboczy艂a w kierunku obej艣cia. Na szcz臋艣cie na podw贸rku gryz艂y si臋 psy — warcza艂y i gro藕nie szczeka艂y.
Krzyczy wi臋c m膮偶:
— Nie wchod藕 tam, kochaniutka! Nie s艂yszysz, 偶e w tej chacie baba swego m臋偶a bije, 偶e a偶 drzazgi lec膮?!
Wystraszy艂a si臋 偶ona, do chaty nie zasz艂a i w ten spos贸b uda艂o si臋 m臋偶owi donie艣膰 skarb do domu bez niczyjej wiedzy.
Przespali spokojnie ca艂膮 noc, ale ledwo za艣wieci艂o s艂o艅ce, baba ju偶 d艂u偶ej na miejscu usiedzie膰 nie mog艂a. O brzasku pobieg艂a do wsi. Wpad艂a do chaty, obok kt贸rej wczoraj przechodzi艂a i opowiada z przej臋ciem domownikom:
— Znale藕li艣my skarb w lesie. M贸j m膮偶 ju偶 przedwczoraj go tam znalaz艂, a kiedy wr贸ci艂 do domu, to mi o tym powiedzia艂, ale by艂o ju偶 ciemno i nie mogli艣my i艣膰 po pieni膮dze. Dopiero wczoraj
poszli艣my w pewne miejsce i stamt膮d przynie艣li艣my dwie sakwy pieni臋dzy, oj, jakie wielkie!...
— Ha, a gdzie wy znale藕li艣cie ten skarb? — zapyta艂 gospodarz.
— Tam, no tam w lesie — wyja艣nia艂a po艣piesznie baba. — Ja i Matti szli艣my przez uroczysko. Najpierw sprawdzili艣my, czy jest jaka艣 zdobycz. W sieci by艂 g艂uszec, a w sid艂ach szczupak. Potem poszli艣my dalej...
— K艂amiesz! — przerwa艂 jej gospodarz. — K艂amiesz jak naj臋ta. W sieci g艂uszec, a w sid艂ach szczupak! W to nawet g艂upi nie uwierzy!
— A nie wierz sobie! — k艂贸ci艂a si臋 dalej baba. — Znale藕li艣my skarb, dwa worki pieni臋dzy przynie艣li艣my wczoraj z lasu, a kiedy przechodzili艣my ko艂o twojej chaty, to w艂a艣nie bi艂a ci臋 偶ona.
— Przesta艅 ju偶 wreszcie k艂ama膰! — wrzasn膮艂 rozgniewany gospodarz i trzepn膮艂 bab臋 w ucho. — Gdzie i kiedy mnie 偶ona bi艂a?! K艂amiesz i ani 藕d藕b艂a prawdy nie ma w twoich s艂owach! Uciekaj, bo...
Nie pozosta艂o babie nic innego, jak tylko wzi膮膰 nogi za pas i zmyka膰 do domu.
Od tego czasu przesta艂a po wsi roznosi膰, co m膮偶 opowiada i co si臋 w domu dzieje. Sta艂a si臋 pos艂uszna i uwa偶a艂a, co m贸wi.
Jezus i 艣wi臋ty Piotr w stodole
Dawno, dawno temu chodzi艂 Jezus i 艣wi臋ty Piotr po 艣wiecie. Kr臋cili si臋 tu i tam, 偶eby popatrze膰, jak 偶yj膮 ludzie. W czasie w臋dr贸wki zaszli wieczorem do pewnego domu, aby poprosi膰 o nocleg. Nie wzbrania艂
si臋 przed tym gospodarz, a co wi臋cej, ugo艣ci艂 przyby艂ych i przygotowa艂 im pos艂anie, tak jak to zreszt膮 zawsze czyni艂.
Zdarzy艂o si臋 akurat, 偶e ju偶 od wczesnego ranka gospodarz musia艂 zabra膰 si臋 do m艂贸cenia, a 偶e pomocnik贸w mia艂 niewielu, zbo偶a za艣 w stodole co niemiara, postanowi艂 wi臋c i swoich go艣ci poprosi膰 o pomoc. Wys艂a艂 parobka z odpowiednim poleceniem, ale go艣cie, jeszcze zm臋czeni wczorajszym marszem, wcale nie mieli ochoty zabra膰 si臋 do pracy. Poprzeci膮gali si臋 tylko, przewr贸cili na drugi bok i nie zamierzali pos艂ucha膰 pro艣by swego gospodarza. Wys艂a艂 wi臋c w艂asn膮 c贸rk臋, ponawiaj膮c polecenie, ale i tym razem go艣cie nie wykazali najmniejszej ochoty do pracy. Zdenerwowa艂 si臋 w ko艅cu gospodarz i sam ruszy艂 po pomocnik贸w do m艂贸cki, zabieraj膮c po drodze s臋katy kij, 偶eby w razie potrzeby nada膰 swoim s艂owom odpowiedni膮 moc. Wszed艂 do izby, stan膮艂 przy 艂贸偶ku, zbudzi艂 艣pi膮cych i zagrozi艂 im t臋gim laniem, je艣li zaraz nie stawi膮 si臋 w stodole. Podnie艣li si臋 wi臋c strudzeni w臋drowcy i obiecali, 偶e za chwil臋 b臋d膮 na miejscu, skoro taka jest wola ich dobroczy艅cy. Ubrali si臋 pokornie w stare, wytarte szaty i pos艂usznie ruszyli za gospodarzem. Po wej艣ciu do stodo艂y polecili, aby wszyscy obecni poszli sobie pospa膰, zosta膰 za艣 ma tylko gospodarz, stan膮膰 w progu i pilnowa膰 ich pracy. Potem nazbierali, sk膮d tylko si臋 da艂o, wi贸r贸w i szczap, a nast臋pnie rozpalili na 艣rodku klepiska niewielki ogie艅. Odpalili od ognia szczapy i przy艂o偶yli ogie艅 do belek stodo艂y, jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Wtedy sta艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego.
Bia艂y p艂omie艅 ze szczap rozszed艂 si臋 w艣r贸d snopk贸w, wym艂贸ci艂 ziarno, kt贸re posypa艂o si臋 na klepisko, a s艂oma sucha i wy m艂贸cona u艂o偶y艂a si臋 pod dachem.
Widz膮c to, pomy艣la艂 gospodarz: ,,A to ci dopiero wspania艂y spos贸b m艂贸cenia. Musz臋 go sam wypr贸bowa膰, jak tylko stodo艂a b臋dzie znowu pe艂na".
Wyszed艂 potem z go艣膰mi, zarz膮dzi艂 dla nich suty posi艂ek, a kiedy ruszyli w drog臋, pi臋knie im podzi臋kowa艂 i pochwali艂 za szybko艣膰 i zr臋czno艣膰 w pracy.
Poszli dziwni go艣cie, ale nowy spos贸b m艂贸cenia nie dawa艂 gospodarzowi spokoju i sp臋dza艂 mu sen z powiek. Nie zazna odpoczynku, dop贸ki sam go nie wypr贸buje. Przez nast臋pne trzy dni zwieziono do stodo艂y wystarczaj膮co du偶o fur zbo偶a. Ruszy艂 wi臋c niecierpliwy gospodarz wczesnym rankiem do stodo艂y, 偶eby spr贸bowa膰, czy i jemu si臋 uda. Rozpali艂 z wi贸r贸w ma艂y ogie艅, odpali艂 ode艅 szczapy i tak jak jego go艣cie j膮艂 podpala膰 belki. Niewiele by艂o jednak po偶ytku z tej pracy, bo prawie natychmiast p艂omie艅 skoczy艂 na zbo偶e, kt贸re w mig si臋 zaj臋艂o. Poj膮艂 gospodarz, 偶e g艂upio zrobi艂. Wyskoczy艂 szybko ze stodo艂y, trzaskaj膮c wrotami w nadziei, 偶e od podmuchu ogie艅 zga艣nie. Na nic zda艂a si臋 jednak ta sztuczka, bo p艂omienie bucha艂y ju偶 z dachu, a od ma艂ego ogniska na klepisku zaj臋艂y si臋 艣ciany i wkr贸tce ca艂a stodo艂a sta艂a w ogniu. Nie pozosta艂o gospodarzowi nic innego, jak tylko odsun膮膰 si臋 od buchaj膮cego 偶aru i na w艂asne oczy ogl膮da膰, jak p艂onie podpalona przez niego stodo艂a.
Teraz dopiero zacz膮艂 lamentowa膰, gorzko 偶a艂uj膮c swej dumy i natr臋ctwa wobec strudzonych w臋drowc贸w.
Lis i zaj膮c
Pewnego razu spotka艂 lis zaj膮ca i tak do艅 powiedzia艂:
— Ciebie na pewno nikt si臋 nie boi.
— A kt贸偶 boi si臋 ciebie? — odpar艂 na to zaj膮c.
— Wszyscy — stwierdzi艂 che艂pliwie lis. — Mam d艂ugi ogon, wi臋c gdy mnie kto艣 zobaczy, to my艣li, 偶e jestem wilkiem. W艂a艣nie dlatego wsz臋dzie si臋 mnie boj膮. Ciebie za to nie boi si臋 nikt.
— Za艂贸偶my si臋 w takim razie — zaproponowa艂 zaj膮c. — Udowodni臋 ci, 偶e i mnie si臋 boj膮.
Zrobili tak, jak powiedzia艂 zaj膮c i ruszyli razem drog膮.
W pewnym momencie zaj膮c dostrzeg艂 stado owiec 艣pi膮ce na obrze偶u pastwiska. Uradowa艂 si臋 na ten widok i skoczy艂 w 艣rodek stada. Owce wystraszy艂y si臋 i rozoieg艂y na wszystkie strony.
Z rado艣ci, 偶e uda艂o mu si臋 wygra膰, zaj膮c zacz膮艂 si臋 艣mia膰 i to tak mocno, 偶e a偶 p臋k艂a mu warga. Od tego czasu wszystkie zaj膮ce maj膮 zaj臋cz膮 warg臋.
Jak szewc zosta艂 lekarzem
呕y艂 sobie kiedy艣 pewien szewc, kt贸remu znudzi艂a si臋 ci臋偶ka i mozolna praca. Duma艂 nad tym, jak by tu poszuka膰 lepszego zaj臋cia.
Us艂ysza艂 przypadkiem, 偶e pewien bogaty szlachcic da艂 w nagrod臋 lekarzowi, kt贸ry go uzdrowi艂, tak wielk膮 sum臋 pieni臋dzy, 偶e trudno by艂o je policzy膰. ,,Musz臋 spr贸bowa膰 zosta膰 medykiem", pomy艣la艂 i na dobre postanowi艂 sko艅czy膰 ze swoim poprzednim zaj臋ciem. Wyprzeda艂 wi臋c wszystkie swe szewskie przybory, a w zamian kupi艂 lekarstwa, papier i pi臋kny st贸艂 z krzes艂em. Potem kaza艂 napisa膰 na bramie wielkimi literami:
,,Wszystkowiedz膮cy lekarz".
Min臋艂o nieco czasu. W miasteczku nadszed艂 akurat czas jarmarku, podczas kt贸rego jednemu z ch艂op贸w skradziono konia. W艂a艣ciciel, kt贸remu przytrafi艂o si臋 to nieszcz臋艣cie, zaszed艂 w poszukiwaniu zguby pod bram臋, na kt贸rej widnia艂 znany nam napis. Przeczytawszy tablic臋, wszed艂 do 艣rodka i rzek艂:
— Na bramie zobaczy艂em taki m膮dry napis, czy to tutaj urz臋duje ten Wszystkowiedz膮cy lekarz?
— Tak, to ja nim jestem — o艣wiadczy艂 szewc bardzo dumnie i wielkopa艅sko.
— A czy nie wiecie, panie, gdzie odnajd臋 mojego konia, kt贸rego ukradziono mi zesz艂ej nocy?
Nic nie m贸wi膮c, usiad艂 medyk za sto艂em, napisa艂 co艣 na kartce, da艂 j膮 ch艂opu i kaza艂 i艣膰 do apteki. Ch艂op wzi膮艂 pos艂usznie kartk臋, zap艂aci艂 par臋 groszy i poszed艂 do apteki, tak jak mu poradzono. Aptekarze za艣, kiedy popatrzyli na 艣wistek, zacz臋li si臋 艣mia膰 i na-igrawa膰. Okaza艂o si臋 bowiem, 偶e nie by艂o na nim ani jednej prawid艂owo napisanej litery i nie mo偶na by艂o odgadn膮膰 tre艣ci. Nic
w tym dziwnego, bo szewc wcale nie umia艂 pisa膰. Dla 偶artu dali jednak ch艂opu dziwn膮 mikstur臋 do za偶ywania.
M臋偶czyzna, ledwo tylko wyszed艂 z apteki na ulic臋, zaraz spr贸bowa艂 lekarstwa, kt贸re zacz臋艂o go okropnie pali膰 w gardle. Pobieg艂 do najbli偶ej stoj膮cej chaty, 偶eby zdoby膰 troch臋 wody lub cokolwiek do picia, a kiedy znalaz艂 si臋 na podw贸rzu, stan膮艂 jak wryty. Sta艂 tam z艂odziej i sprzedawa艂 sobie w najlepsze skradzionego konia. Gdy zwierz臋 pozna艂o swego prawowitego w艂a艣ciciela, uciek艂o oszustowi, szcz臋艣liwe, 偶e wyrwa艂o si臋 z obcych r膮k. ,,A jednak ten lekarz nie k艂ama艂", pomy艣la艂 ch艂op, kt贸ry w ko艅cu znalaz艂 swego konia. Wr贸ci艂 wi臋c do Wszystkowiedz膮cego, 偶eby mu podzi臋kowa膰 i jeszcze dop艂aci膰 za tak dobr膮 rad臋. Potem w dobrym humorze ruszy艂 do domu.
,,A wi臋c rzeczywi艣cie, wiem wszystko, chocia偶 do dzi艣 nie mia艂em o tym poj臋cia", pomy艣la艂 szewc.
Min臋艂o troch臋 czasu i zdarzy艂o si臋, 偶e ko艂o domu medyka przeje偶d偶a艂 kr贸l. Zdziwiony napisem na bramie, wys艂a艂 swego s艂ug臋 z poleceniem, aby wezwa艂 Wszystkowiedz膮cego na rozmow臋. Zgodnie z rozkazem przyszed艂 szewc do kr贸la, a wtedy ten zapyta艂:
— Czy to ty jeste艣 tym Wszystkowiedz膮cym lekarzem?
— Tak, jestem nim — odpar艂 zapytany, k艂aniaj膮c si臋 przed swym w艂adc膮.
— Przyjd藕 wi臋c jutro do mego pa艂acu, bo b臋dziesz potrzebny — rzek艂 kr贸l i ruszy艂 naprz贸d.
Nast臋pnego dnia wybra艂 si臋 przestraszony medyk do zamku. Ba艂 si臋, bo nigdy przedtem nie go艣ci艂 w kr贸lewskich komnatach i nie zna艂 dworskich obyczaj贸w. Nie mia艂 jednak odwagi sprzeciwi膰 si臋 kr贸lewskiemu rozkazowi.
Gdy przyby艂 na miejsce, zaprowadzili go s艂udzy do wielkiej komnaty przed oblicze kr贸la, gdzie czeka艂 ju偶 na艅 ca艂y dw贸r.
Kr贸l za艣 przem贸wi艂 ze swego tronu:
— Poniewa偶 tak dumny napis umie艣ci艂e艣 na swojej bramie, musisz do jutra dowiedzie膰 si臋, gdzie jest m贸j z艂oty pier艣cie艅, kt贸ry zgin膮艂 mi p贸艂 roku temu, a je艣li ci si臋 to nie uda, to zostaniesz, k艂amco, powieszony.
S艂ysz膮c t臋 gro藕b臋, zmartwi艂 si臋 szewc, nie widz膮c dla siebie
偶adnego ratunku. Czeka艂a go niechybna 艣mier膰, nie wiedzia艂 bowiem, jak znale藕膰 zaginiony pier艣cie艅. Zrozpaczony wyszed艂 na dziedziniec.
Zbli偶a艂a si臋 pora obiadu i s艂udzy nosili jedzenie na kr贸lewskie sto艂y. Szewc, widz膮c wspania艂e i smakowite dania, zacz膮艂 liczy膰 p贸艂miski, chc膮c w ten spos贸b rozproszy膰 smutne my艣li.
Idzie najpierw jeden s艂uga i niesie tac臋 z jedzeniem, a szewc m贸wi do siebie do艣膰 g艂o艣no:
— Oto pierwszy.
Wkr贸tce pod膮偶a nast臋pny, d藕wigaj膮c p贸艂misek z pieczenia.
— Oto drugi — rzecze, a gdy po chwili inny s艂uga pojawi艂 si臋 w bramie, szewc, przechodz膮c obok n^ego, powiedzia艂: — A oto i trzeci.
S艂udzy, kt贸rzy s艂yszeli, co stoj膮cy w bramie go艣膰 m贸wi艂, zacz臋li docieka膰 znaczenia jego s艂贸w. Doszli do wniosku, 偶e cz艂owiek, kt贸ry chwali艂 si臋, i偶 jest Wszystkowiedz膮cym lekarzem, wie, kto ukrad艂 pier艣cie艅. A to w艂a艣nie oni byli z艂odziejami. Wys艂ali jednego spo艣r贸d siebie, aby poszed艂 do lekarza i go wypyta艂:
— Chyba wiesz, 偶e to my ukradli艣my pier艣cie艅?
— Oczywi艣cie, 偶e wiem — odpar艂 medyk.
— Je艣li powiesz nam, jak si臋 wykr臋ci膰 od kary, to nie藕le ci zap艂acimy — zaproponowa艂 s艂uga.
— Czemu nie, pomog臋 wam w waszym k艂opocie — zgodzi艂 si臋 szewc. — W艂贸偶cie klejnot do tego pieczonego koguta, kt贸ry ma znale藕膰 si臋 przed kr贸lem, i nie martwcie si臋.
S艂udzy zrobili tak, jak im poradzi艂 szewc. Gdy biesiadnicy zasiedli do sto艂u, zapyta艂 kr贸l tak, 偶eby wszyscy go艣cie s艂yszeli:
— No, Wszystkowiedz膮cy lekarzu, czy dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 o pier艣cieniu?
— Tak — odpar艂 medyk — oko艂o p贸艂 roku temu ten kogut, kt贸ry le偶y upieczony na p贸艂misku przed wami, Wasza Wysoko艣膰, po艂kn膮艂 wasz pier艣cie艅, kt贸ry zgubili艣cie, panie, na dziedzi艅cu. Teraz za艣 klejnot jest w jego wn臋trzno艣ciach.
Nie wierzy艂 s艂owom medyka nikt ze s艂uchaj膮cych. Wszyscy podejrzewali go o g艂upi 偶art. Kr贸l jednak rozkaza艂 po膰wiartowa膰 pieczyste i rzeczywi艣cie, znaleziono w nim pier艣cie艅.
Widz膮c to, rzek艂 zdziwiony w艂adca:
— Chyba jednak i ja b臋d臋 musia艂 uwierzy膰 w to, 偶e wiesz wszystko. Je艣li jeszcze odgadniesz, co jest w tej z艂otej szkatu艂ce, kt贸r膮 moja 偶ona trzyma w r臋ce, w贸wczas rozwiejesz reszt臋 moich w膮tpliwo艣ci.
W owych czasach kr贸lowie i szlachta mieli w zwyczaju trzyma膰 w drogich szkatu艂ach lub pude艂kach jakie艣 ma艂e, mi艂e lub dziwne zwierz膮tka. Nie wiedzia艂 o tym nasz szewc, ale na staro艣膰 mia艂 taki nawyk, 偶e ilekro膰 mia艂 jakie艣 zmartwienie, zawsze przypomina艂 sobie powiedzonko, kt贸re jego zdaniem odpowiada艂o sytuacji. Dumaj膮c nad zagadk膮, wymamrota艂:
— Lepiej ma艂emu 艣wierszczowi w ciasnej klatce, ni藕li cz艂ekowi w celi.
— Ale偶 tak! — przyklasn臋艂a kr贸lowa z zachwytem. — A jednak Wszystkowiedz膮cy lekarz i to odgad艂, oto prawdziwy m臋偶czyzna, kt贸remu nie brakuje rozumu!
— Dlaczeg贸偶 nie mia艂bym tego odgadn膮膰 — rzek艂 szewc, udaj膮c zdziwienie — przecie偶 w jeszcze cia艣niejszej klatce ni偶 wasza z艂ota szkatu艂a 艣wierszcz sobie d艂ugo po偶yje, cz艂ek za艣 nie.
Kr贸l przyzna艂 racj臋 szewcowi i nie chcia艂 ju偶 wi臋cej wystawia膰 go na pr贸b臋. Da艂 mu tyle pieni臋dzy, 偶e medyk m贸g艂 przez ca艂e 偶ycie mie膰 co tylko dusza zapragnie, a zaw贸d szewca, kt贸ry uwa偶a艂 za tak m臋cz膮cy i nudny, m贸g艂 pozostawi膰 innym.
O brudnym cz艂owieku
呕y艂 sobie kiedy艣 m艂ody cz艂owiek, kt贸ry bardzo nie lubi艂 pracowa膰. Ca艂ymi dniami nie robi艂 nic innego, tylko wylegiwa艂 si臋 na 艂awie. Pewnego razu, gdy szed艂 drog膮, z naprzeciwka nadjecha艂a kareta, zatrzyma艂a si臋 przed nim, a jej w艂a艣ciciel zapyta艂:
— Kim jeste艣, ch艂opcze?
— Szukam posady parobka, ale nie mam zamiaru wykonywa膰 偶adnej ci臋偶kiej pracy — odpar艂 na to leniuch.
— W takim razie chod藕 do mnie na s艂u偶b臋, nie jest ci臋偶ka — zaproponowa艂 przejezdny.
— Dobrze, zgadzam si臋 — odpar艂 na to ch艂opak.
— Ile chcesz zap艂aty? — zapyta艂 w艂a艣ciciel karety.
— Ile dacie, tyle b臋dzie — odpar艂 leniwy parobek.
— Praca u mnie nie jest ci臋偶ka, ale za to bardzo brudna — ostrzeg艂 jeszcze pan.
— Ee, to mi nie przeszkadza — zapewni艂 ch艂opak, wskakuj膮c do karety.
Ruszyli drog膮 i wkr贸tce dotarli do zamku. Tam zaprowadzi艂 go w艂a艣ciciel karety do obszernej komnaty, kaza艂 usi膮艣膰 za sto艂em i rzek艂:
— Nigdy nie wolno ci wyciera膰 nosa, jak ju偶 ci sople polec膮, to niech lec膮. Nie wolno ci te偶 wychodzi膰 za potrzeb膮. Tu jest st贸艂, na kt贸rym masz wystarczaj膮co jedzenia. Sp臋dzisz tutaj trzy lata.
— A co mam robi膰? — zapyta艂 wtedy ch艂opak. Pan da艂 mu do r臋ki srebrnego rubla i powiedzia艂:
— Ilekro膰 uderzysz monet膮 w st贸艂, to obok pojawi si臋 druga. Podnie艣 j膮 i uderz znowu, a pojawi si臋 nast臋pna. I tak b臋dzie za ka偶dym razem, gdy tylko b臋dziesz mia艂 ochot臋 to zrobi膰. Taka w艂a-
艣nie b臋dzie twoja praca. Przyjd臋 do ciebie, gdy up艂yn膮 trzy lata.
Leniwy ch艂opak, a na imi臋 mia艂 Risto, zosta艂 w komnacie, a jego pracodawca wsiad艂 do karety i odjecha艂.
Siedzi wi臋c Risto sam w zamku i pracuje. Zrobi艂 ju偶 tak膮 g贸r臋 pieni臋dzy, 偶e ledwo go zza niej wida膰.
Niedaleko zamku sta艂 bardzo zad艂u偶ony dw贸r, a jego w艂a艣ciciel mia艂 trzy c贸rki. Pewnego razu zapyta艂 je:
— Kt贸ra z was p贸jdzie do Risto zwanego Osmarkanym po偶yczy膰 pieni臋dzy? S艂ysza艂em, 偶e ma ich w br贸d.
— Dobrze, ja p贸jd臋 — odpar艂a najstarsza. Zaprz臋g艂a konie, wzi臋艂a sakw臋 na pieni膮dze i ruszy艂a. Kiedy przyby艂a na zamek, zapyta艂 Risto:
— Jak膮 spraw臋 masz do mnie?
— Przysz艂am, 偶eby poprosi膰 ci臋 o pieni膮dze — powiedzia艂a.
— Najpierw musisz mi da膰 ca艂usa — odpar艂 na to Osmarkany Risto.
— Nie, nigdy! — sprzeciwi艂a si臋 dziewczyna.
— W takim razie nie dostaniesz pieni臋dzy — rzek艂 ch艂opak. Wr贸ci艂a wi臋c dziewczyna do domu, a ojciec pyta:
— Czy偶 nie da艂 ci Osmarkany Risto pieni臋dzy?
— Da艂by, ale najpierw chcia艂 si臋 ze mn膮 ca艂owa膰, a strasznie 艣mierdzi, w pokoju te偶 — wyja艣ni艂a najstarsza c贸rka. Zmartwi艂 si臋 w艂a艣ciciel dworu:
— W przysz艂ym tygodniu przyjdzie nasz wierzyciel, a wtedy p贸jdziemy na 偶ebry.
— Ojcze, mo偶e ja teraz spr贸buj臋 — odezwa艂a si臋 m艂odsza c贸rka.
Wzi臋艂a ciep艂膮 wod臋 i ruszy艂a do Risto. Nie powiod艂o si臋 jej jednak i tak jak starsza siostra, wr贸ci艂a do domu z niczym.
Rozp艂aka艂a si臋 wtedy najm艂odsza z c贸rek i powiedzia艂a:
— Oj, dziwne jeste艣cie, siostry. Teraz kolej na mnie. Wzi臋艂a ciep艂膮 wod臋 i myd艂o i ruszy艂a na zamek.
— Czego chcesz? — zapyta艂 Osmarkany Risto, gdy wesz艂a do komnaty.
— Chc臋, 偶eby艣 po偶yczy艂 mi pieni臋dzy — powiedzia艂a.
— Dobrze, ale najpierw musisz mi da膰 ca艂usa — rzek艂 Risto. Dziewczyna zatka艂a sobie usta chusteczk膮 i zbli偶y艂a si臋 do ch艂opaka.
— No, nie b贸j si臋 — zach臋ci艂 j膮 Risto.
Zdenerwowa艂a si臋, z艂apa艂a go za szyj臋 i szybko poca艂owa艂a. Potem wybieg艂a na podw贸rze, zwymiotowa艂a, umy艂a sobie twarz, a nast臋pnie wzi臋艂a z wozu sakw臋 i wr贸ci艂a do zamku.
Osmarkany Risto powiedzia艂:
— We藕 tyle pieni臋dzy, ile tylko chcesz. W przysz艂ym tygodniu przyjd臋 do ciebie o艣wiadczy膰 si臋, ale wtedy b臋d臋 ju偶 czysty i porz膮dnie odziany.
Dziewczyna za艂adowa艂a sakw臋 monetami, rzuci艂a j膮 na w贸z i wr贸ci艂a do ojca.
— No, teraz mamy dosy膰 pieni臋dzy, 偶eby sp艂aci膰 d艂ug, i jeszcze zostanie — powiedzia艂a.
W艂a艣ciciel zaraz zap艂aci艂 wierzycielowi.
Na pocz膮tku nast臋pnego tygodnia up艂yn臋艂y trzy lata pracy Ris-to. Przyszed艂 wtedy w艂a艣ciciel zamku i powiedzia艂:
— By艂e艣 bardzo sumiennym parobkiem. Id藕 teraz nad rzek臋 i umyj si臋 troch臋. Potem przyjd藕 do mnie, to wyszoruj臋 ci臋 myd艂em.
Poszed艂 Osmarkany Risto pos艂usznie nad rzek臋, obmy艂 si臋 nieco i wr贸ci艂. Gospodarz zamku uszykowa艂 tymczasem na dziedzi艅cu bali臋 wody i p贸艂 beczki myd艂a. Umy艂 ch艂opaka dok艂adnie, a nast臋pnie zawi贸d艂 go do swej garderoby, ubra艂 w najwspanialsz膮 szat臋, jedwabny kapelusz, pi臋kne buty, a na koniec do艂o偶y艂 jeszcze z艂oty zegarek. Risto wypi臋knia艂, 偶e a偶 dziw. Potem gospodarz zamku wprowadzi艂 go na dziedziniec i da艂 mu poz艂acan膮 i posrebrzan膮 karet臋 zaprz臋偶on膮 we wspania艂ego czarnego rumaka. Na ko艅cu powiedzia艂:
— S艂ysza艂em, 偶e chcesz si臋 偶eni膰. Przyjd藕 w przysz艂ym tygodniu po swoje pieni膮dze i posprz膮taj tutaj dok艂adnie wszystkie komnaty. Pami臋taj jeszcze, 偶e w czasie twojego wesela na podw贸rku domu weselnego ma sta膰 beczka rumu i beczka w贸dki, 偶eby i nieproszeni go艣cie mogli si臋 napi膰. Zapro艣 i mnie na wesele jciko swego ojca. Je偶eli w nagrod臋 dostan臋 cho膰 jedn膮 dusz臋, b臋dziesz m贸g艂 si臋 o偶eni膰.
Osmarkany Risto ruszy艂 w drog臋, a kiedy zajecha艂 przed dw贸r, wysz艂a najstarsza c贸rka, 偶eby si臋 przywita膰. Rzek艂 do niej Risto:
— Odejd藕, 艣mierdzisz!
Zawstydzi艂a si臋 wtedy dziewczyna, pobieg艂a do matki i pyta:
— Mamo, czy ja naprawd臋 艣mierdz臋? Wychodzi druga siostra, 偶eby si臋 przywita膰, a Risto znowu m贸wi:
— Odejd藕, 艣mierdzisz!
W ko艅cu wysz艂a z domu najm艂odsza, a wtedy Risto powiedzia艂:
— Teraz mog臋 wyj艣膰 z karety i poda膰 ci r臋k臋, ty bowiem nie 艣mierdzisz.
Wprowadzi艂a najm艂odsza c贸rka go艣cia do komnaty, gdzie podano mu posi艂ek.
Przy stole powiedzia艂a do ojca:
— Oto w艂a艣nie ten Osmarkany Risto, kt贸ry da艂 nam pieni膮dze.
— Aha — rzek艂 ojciec — jemu zatem oddam dw贸r, bo przecie偶 za jego pieni膮dze sp艂aci艂em d艂ugi.
Zacz臋艂y si臋 przygotowania do wesela. Najpierw jednak Risto naj膮艂 trzy baby, zabra艂 z dworu trzy wozy i wr贸ci艂 na zamek. Tam przesypa艂 pieni膮dze do work贸w i za艂adowa艂 je na wozy. Kobiety wymy艂y w tym czasie do czysta komnaty, a ch艂opak zap艂aci艂 ka偶dej z nich po srebrnym rublu. Przywi贸z艂 na dw贸r trzy wozy pe艂ne pieni臋dzy, a potem zacz臋艂o si臋 wesele.
Najpierw Risto z narzeczon膮 udali si臋 do ko艣cio艂a, potem podano posi艂ek, a kiedy zacz臋艂y si臋 ta艅ce, przyby艂 w pi臋knej karecie ojciec Risto wraz z s艂u偶b膮. Nie wszed艂 jednak d9 艣rodka, zatrzyma艂 si臋 na werandzie i kaza艂 pi膰 nieproszonym go艣ciom w贸dk臋 i rum z przygotowanych beczek, ile tylko w brzuchach zmieszcz膮. O p贸艂nocy stan膮艂 w progu izby weselnej i powiedzia艂 g艂o艣no:
— Teraz ju偶 odchodz臋. 呕egnaj, ch艂opcze. Dzi臋kuj臋 ci, chcia艂em jednej, a dosta艂em dwie.
Nieco p贸藕niej zacz臋to szuka膰 dw贸ch starszych c贸rek gospodarza dworu, kt贸rych nigdzie nie by艂o wida膰. Dopiero rano znaleziono obydwie na poddaszu — powiesi艂y si臋, jedna na jednej belce, druga na drugiej. Ale wesela nie przerwano.
Dw贸r sta艂 si臋 potem bardzo bogaty, pieni臋dzy by艂o tyle, 偶e jeszcze dla innych starczy艂o.
O dziewczynie, kt贸r膮 wychowano w beczce
Pewna matka wychowywa艂a c贸rk臋 w beczce, a przez otw贸r na szpunt dawa艂a jej je艣膰. Kiedy matka umar艂a, ojciec wypu艣ci艂 c贸rk臋 z beczki i postanowi艂 wys艂a膰 j膮 w 艣wiat.
— Id藕, kochana c贸reczko — powiedzia艂 — id藕 do s膮siada po偶yczy膰 ziarna.
C贸rka posz艂a do s膮siada, kt贸ry chodzi艂 w艂a艣nie po 艣wie偶o zaoranej ziemi, sia艂 i sia艂 gar艣ci膮 z艂ote ziarna.
— Ojciec przys艂a艂 mnie, 偶ebym po偶yczy艂a ziarna — zwr贸ci艂a si臋 dziewczyna do siewcy.
— Owszem, po偶ycz臋 wam, ale najpierw musisz pob艂ogos艂awi膰 m贸j siew — odpar艂 s膮siad.
Dziewczyna zgodzi艂a si臋 na to i powiedzia艂a:
— Niech ziarno z ziarna wyro艣nie. Zdenerwowa艂 si臋 wtedy siewca i krzykn膮艂 na ni膮:
— Skoro obra偶asz moje pole, to nie po偶ycz臋 wam ziarna! Posz艂a dziewczyna zmartwiona do domu i m贸wi do ojca:
— S膮siad nie po偶yczy艂 nam ziarna, chocia偶 pob艂ogos艂awi艂am jego siew.
— Co powiedzia艂a艣? — spyta艂 ojciec.
— Niech ziarno z ziarna wyro艣nie — powt贸rzy艂a c贸rka.
— Oj, oj, nieszcz臋sna — westchn膮艂 ojciec. — Trzeba by艂o powiedzie膰: ,,Daj Bo偶e stokrotnie!" C贸rka chwil臋 pomy艣la艂a i rzek艂a:
— Teraz ju偶 b臋d臋 pami臋ta艂a, co powiedzie膰.
Pali艂 si臋 kiedy艣 we wsi dw贸r i wielu jej mieszka艅c贸w przyby艂o na miejsce po偶aru, 偶eby gasi膰 ogie艅. Dziewczyna wychowana
w beczce te偶 tam pobieg艂a, a kiedy ju偶 dotar艂a pod p艂on膮cy budynek, krzykn臋艂a:
— Daj Bo偶e stokrotnie! Zacz臋li j膮 wtedy wszyscy gani膰:
— Aha, modlisz si臋, 偶eby dom spali艂 si臋 sto razy. Marsz zaraz do domu!
Posz艂a zmartwiona do ojca i m贸wi:
— Wyrzucono mnie spod p艂on膮cego domu, kiedy powiedzia艂am „Daj Bo偶e stokrotnie!"
— Oj, c贸rko moja — westchn膮艂 ojciec. — Mia艂a艣 nabra膰 wody i la膰 j膮 na ogie艅.
— Teraz ju偶 b臋d臋 wiedzia艂a, co zrobi膰 —- przyrzek艂a dziewczyna.
Posz艂a potem kiedy艣 dziewczyna na 艣wi臋to w odwiedziny. Wesz艂a do chaty, w kt贸rej dwie staruszki czyta艂y grub膮 ksi臋g臋. Zaczerpn臋艂a wtedy nabierk膮 wody z beczki i wyla艂a j膮 na g艂owy czytaj膮cych. Staruszki poderwa艂y si臋 na r贸wne nogi, z艂apa艂y dziewczyn臋 i wyrzuci艂y z chaty.
Wr贸ci艂a zap艂akana do domu i 偶ali si臋 ojcu:
— Posz艂am w go艣ci. Wesz艂am do chaty, gdzie dwie staruszki czyta艂y grub膮 ksi臋g臋, zaczerpn臋艂am nabierk膮 wody z beczki i wyla艂am im na g艂owy. Wtedy z艂apa艂y mnie za w艂osy i wyrzuci艂y z domu.
— Oj, kochana c贸reczko — odpar艂 na to ojciec — trzeba by艂o grzecznie usi膮艣膰 obok nich i s艂ucha膰.
— No, teraz to ju偶 na pewno b臋d臋 wiedzia艂a, co trzeba zrobi膰, przyrzek艂a dziewczyna.
*
Sz艂a kiedy艣 wiejskim traktem. Na rozdro偶u gryz艂o si臋 ca艂e stado ps贸w. Dziewczyna wesz艂a mi臋dzy nie i usiad艂a w 艣rodku walcz膮cej sfory, a psy bole艣nie j膮 pogryz艂y.
Wr贸ci艂a pokaleczona do ojca i m贸wi:
— Psy gryz艂y si臋 na rozdro偶u. Usiad艂am obok nich i grzecznie s艂ucha艂am, ale mnie pogryz艂y.
— Oj, znowu nie tak, biedna dziewczyno — zmartwi艂 si臋 ojciec. — Trzeba by艂o wzi膮膰 grub膮 pa艂k臋 i zbi膰 je.
— Nast臋pnym razem zbij臋 — zapewnia艂a ojca pokornie dziewczyna.
Pewnego razu szed艂 zakurzon膮 drog膮 w stron臋 cmentarza orszak pogrzebowy. Dziewczyna wzi臋艂a z podw贸rza grub膮 pa艂k臋 i nu偶e ok艂ada膰 ni膮 pogrzebnik贸w. Zaraz jednak dosta艂a pa艂k膮, kt贸r膮 bi艂a innych, zdrowo po grzbiecie.
Powlok艂a si臋 biedna do domu i p艂acze przed ojcem:
— Do niczego si臋 nie nadaj臋. Drog膮 szed艂 orszak pogrzebowy, wzi臋艂am grub膮 pa艂k臋 i zacz臋艂am ich ok艂ada膰, ale oni mi j膮 odebrali i ma艂o mi ni膮 ko艣ci nie po艂amali.
— Czemu w ko艅cu nie zm膮drzejesz?! — krzykn膮艂 ojciec. — Trzeba by艂o powiedzie膰: ,,Niech niebo zabierze dusz臋".
— Teraz ju偶 wiem, co trzeba powiedzie膰 — przyrzek艂a c贸rka.
Posz艂a do lasu, a tam jaki艣 cz艂owiek wiesza艂 w艣ciek艂ego psa. Na ten widok dziewczyna wykrzykn臋艂a:
— Niech niebo zabierze dusz臋!
— Co za g艂upstwa wygadujesz?! — zawo艂a艂 nieznajomy. — Pies nie ma duszy! — I zbi艂 dziewczyn臋. Wr贸ci艂a do domu z p艂aczem i narzeka:
— W lesie jaki艣 cz艂owiek wiesza艂 psa. Kiedy powiedzia艂am:
„Niech niebo zabierze dusz臋", zbi艂 mnie.
— Nie r贸b ju偶 nigdy takiego g艂upstwa! — powiedzia艂 gro藕nie ojciec. — Trzeba by艂o powiedzie膰: ,,Cia艂o w ogie艅, nogi do rzeki".
— Teraz ju偶 na pewno zapami臋tam — zapewni艂a c贸rka.
*
Odbywa艂o si臋 wesele u pewnego szlachcica i go艣cie weselni wyszli z ko艣cio艂a. Dziewczyna wybieg艂a przed par臋 m艂od膮, uk艂oni艂a si臋 i rzek艂a:
— Cia艂o w ogie艅, nogi do rzeki!
Zdenerwowa艂 si臋 na te s艂owa szlachcic i powiedzia艂:
— Jak偶e偶 o艣mielasz si臋 opowiada膰 takie rzeczy! Chcesz, 偶eby mnie spalono?! Zaku膰 j膮 w dyby, 偶eby nauczy艂a si臋 m膮drzej m贸wi膰! Zakuto dziewczyn臋 wychowan膮 w beczce w dyby w przedsionku ko艣cio艂a. Sta艂a tam smutna jak trafiona w skrzyd艂a kaczka i p艂aka艂a, gdy go艣cie szli do domu weselnego.
Bia艂a 偶mija
Pewnego razu syn parobka dosta艂 w spadku po babce trzydzie艣ci penni i tak duma艂: „Teraz, gdy dosta艂em taki spadek, nie b臋d臋 ju偶 d艂u偶ej parobkiem. Wyrusz臋 w 艣wiat".
Idzie, idzie drog膮, a偶 spotyka m臋偶czyzn臋
z kotem na r臋ce. Ch艂opiec pyta go:
— Dok膮d niesiesz kota? M臋偶czyzna na to:
— Nios臋 go do rzeki. To niebezpieczny kot. Narobi艂 szkody na dziesi臋膰 penni, wi臋c trzeba go zabi膰.
— Nie zano艣 go do rzeki! — poprosi艂 ch艂opiec. — Dam ci za niego pi臋tna艣cie penni!
I da艂 m臋偶czy藕nie pieni膮dze, a ten odda艂 mu kota. Ruszy艂 dalej z kotem na r臋ce i ujrza艂 na drodze cz艂owieka ch艂o-szcz膮cego psa. By艂 to taki bezpa艅ski pies. Ch艂opiec natychmiast skoczy艂 mu na pomoc, wyrwa艂 batog z r膮k m臋偶czyzny i zawo艂a艂:
— Czy jeste艣 przy zdrowych zmys艂ach?! Dlaczego ch艂oszczesz tego psa?
Wtedy m臋偶czyzna wyja艣ni艂:
— Ten pies jest niebezpieczny, narobi艂 szkody na dziesi臋膰 penni i trzeba go zabi膰, a poniewa偶 nie daje si臋 powiesi膰, musz臋 go zach艂o-sta膰!
— Nie bij go — zaproponowa艂 ch艂opiec. — Dam ci za niego pi臋tna艣cie penni!
I w艂o偶y艂 w r臋ce nieznajomego pieni膮dze, a ten odda艂 mu zwierz臋.
Ruszy艂 ch艂opiec dalej drog膮 z kotem na r臋ce i psem z ty艂u. Nagle us艂ysza艂 dobiegaj膮cy z lasu 偶a艂osny g艂os wo艂aj膮cy pomocy. Pod膮偶y艂 wi臋c w tym kierunku, a gdy podszed艂 do wielkiego, roz-
szczepionego na dwie cz臋艣ci drzewa, zauwa偶y艂, 偶e du偶a, bia艂a 偶mija wpad艂a do szpary. Ga艂臋zie chwia艂y si臋 na wietrze, naciska艂y na biedne stworzenie, kt贸re w 偶aden spos贸b nie mog艂o si臋 wydosta膰 i krzycza艂o rozpaczliwie.
..Nie mog臋 patrze膰, jak jakie艣 stworzenie si臋 m臋czy", pomy艣la艂 ch艂opiec. Zostawi艂 kota pod drzewem, wspi膮艂 si臋 na nie, rozszerzy艂 szpar臋 i wyci膮gn膮艂 偶mij臋, kt贸ra wtedy przem贸wi艂a tymi s艂owy:
— Ch臋tnie s艂u偶y艂abym ci tak jak ten pies i kot, ale cz艂owiek i 偶mija nigdy nie byli przyjaci贸艂mi, wi臋c nie mog臋 by膰 z tob膮. Je艣li jednak udasz si臋 ze mn膮, to wynagrodz臋 ci臋 za tw贸j szlachetny uczynek.
Ch艂opiec ruszy艂 z psem i kotem za 偶mij膮. Szed艂 drog膮, a 偶mija pe艂za艂a z przodu. Doszli w ko艅cu do rozwidlenia trzech dr贸g. 呕mija nie pozwoli艂a ch艂opcu i艣膰 dwoma z nich i poprowadzi艂a ich trzeci膮. T膮 doszli do starego, zniszczonego w czasie wojny zamku, kt贸rego dach poro艣ni臋ty by艂 ju偶 mchem. Do zamku prowadzi艂a zardzewia艂a brama. 呕mija prze艣lizn臋艂a si臋 pod ni膮, a wtedy wrota rozwar艂y si臋. Ch艂opiec, a za nim kot i pies weszli do 艣rodka. Ujrzeli wysok膮, b艂yszcz膮c膮 werand臋. 呕mija wpe艂z艂a po schodach, a ch艂opiec poszed艂 za ni膮. Stan臋li przed wielkimi drzwiami: 偶mija prze艣lizn臋艂a si臋 pod nimi i drzwi zaraz si臋 otworzy艂y. W ko艅cu dotarli do przestronnej izby. Wtedy 偶mija znikn臋艂a tak b艂yskawicznie, 偶e ch艂opiec nawet tego nie zauwa偶y艂.
Rozejrza艂 si臋 doko艂a. By艂 bardzo zm臋czony, bo tego dnia sporo si臋 nachodzi艂 i napracowa艂. Zapragn膮艂 usi膮艣膰, 偶eby nieco odpocz膮膰, ale w ca艂ej izbie nie by艂o 偶adnego krzes艂a. Ledwo o tym pomy艣la艂, a w jednej ze 艣cian otworzy艂y si臋 drzwi. Zobaczy艂 przez nie jeszcze wi臋kszy pok贸j, a w nim z艂ote, wygodne krzes艂o. Wszed艂 do 艣rodka, usiad艂 na z艂otym krze艣le i my艣li: ,,Gdybym tak teraz dosta艂 co艣 do zjedzenia!" Ledwo o tym pomy艣la艂, a ju偶 w 艣cianie rozwar艂y si臋 nast臋pne drzwi i jego oczom ukaza艂 si臋 z艂oty st贸艂 zastawiony najlepszymi przysmakami. Je ch艂opiec do syta, karmi te偶 psa i kota, a kiedy ju偶 si臋 najad艂, tak pomy艣la艂: ,,0j, jak mi si臋 chce spa膰! Gdyby tu by艂a jaka艣 kupka li艣ci albo wi膮zka s艂omy, na kt贸rej m贸g艂bym si臋 po艂o偶y膰!" Ledwo o tym pomy艣la艂, a ju偶 w 艣cianie otwieraj膮 si臋 drzwi prowadz膮ce do jeszcze wi臋kszej komnaty. Wchodzi do niej
i widzi pi臋kne, z艂ote 艂贸偶ko, a w nim pierzyny. Rzuci艂 si臋 na nie i spa艂 twardo przez wiele godzin.
Kiedy si臋 obudzi艂, zn贸w ujrza艂 otwieraj膮ce si臋 w 艣cianie drzwi, a za nimi wielk膮 sal臋, kt贸ra 艣wieci艂a jak s艂o艅ce i mieni艂a si臋 jak z艂oto i srebro. Pe艂no w niej by艂o du偶ych 偶mij, kt贸re pe艂za艂y po 艣cianach, kolumnach i stropie, a ich 艂uski b艂yszcza艂y jak u z艂otej rybki.
Przy ko艅cu sali, na pi臋knym kobiercu le偶a艂a bici la 偶mija. Teraz mia艂a na g艂owie czerwony grzebie艅, jak u kogutu. l tak przem贸wi艂a do ch艂opca:
— Nie b贸j si臋, wejd藕 do 艣rodka! Ocali艂e艣 mi 偶ycie, a ja ci teraz wyp艂ac臋 nagrod臋.
Ch艂opiec wszed艂 z psem i kotem do sali, a 偶mije z obu stron k艂ania艂y mu si臋 i 艣piewa艂y jak s艂owiki.
Bia艂a 偶mija zapyta艂a:
— Co chcia艂by艣 w nagrod臋? Mo偶esz wybra膰 mnie albo z艂oty pier艣cie艅. Je偶eli przeze艅 spojrzysz i pomy艣lisz o czym艣, to zaraz spe艂ni膮 si臋 twoje marzenia.
Gdy tylko to powiedzia艂a, wyros艂y jej r臋ce i nogi. Usta zrobi艂y si臋 pi臋kne, oczy niebieskie i b艂yszcz膮ce, a jej twarz otacza艂y 艣liczne w艂osy. Zmieni艂a si臋 w tak pi臋kn膮 dziewczyn臋, 偶e ch艂opiec wprost oczu nie m贸g艂 od niej oderwa膰.
— Jestem zaczarowan膮 偶mij膮 i tylko raz w tygodniu mog臋 przybra膰 ludzk膮 posta膰 — powiedzia艂a. — Co chcesz teraz w nagrod臋: mnie czy z艂oty pier艣cie艅?
Ch艂opiec chcia艂by mie膰 dziewczyn臋, chocia偶 przerazi艂o go, 偶e tylko raz w tygodniu by艂a cz艂owiekiem. Chcia艂by te偶 mie膰 z艂oty pier艣cie艅. W ko艅cu odpar艂:
— Nie m贸g艂bym utrzyma膰 takiej wielkiej pani, nie mam pieni臋dzy, ani nawet niczego dla siebie pr贸cz tego psa i kota. Wezm臋 z艂oty pier艣cie艅.
Dziewczyna zmartwi艂a si臋, zdj臋艂a z serdecznego palca lewej r臋ki b艂yszcz膮cy pier艣cie艅 i da艂a go swemu wybawcy.
Z rado艣ci膮 zszed艂 ch艂opiec z psem i kotem ze schod贸w na d贸艂, podszed艂 do 偶elaznej bramy, a ta sama si臋 przed nim otworzy艂a.
I tak wyszed艂 na wiejsk膮 drog臋 pe艂n膮 s艂o艅ca. Szed艂 i szed艂, a偶 blisko po艂udnia przysiad艂 zm臋czony na rowie obok drogi.
Zdj膮艂 pier艣cie艅 z palca, popatrzy艂 przez niego na s艂o艅ce i pomy艣la艂 o wspania艂ym posi艂ku: „Niech stan膮 tutaj najsmaczniejsze potrawy!" W tej samej chwili zacz臋艂y przed nim spada膰 jak owoce z drzewa pierogi, jajka z mas艂em, kasza na melasie i 艣wie偶e mleko w dzbanku z dwoma uchami. To jest dopiero 偶ycie! Je i pije ch艂opak do syta, a pies z kotem patrz膮 na niego 艂akomie. „Ach, trzeba i wam co艣 da膰", pomy艣la艂. Znowu popatrzy艂 na pier艣cie艅:
— Pe艂en garnek t艂ustej 艣mietany i du偶膮 nog臋 barani膮! — powiedzia艂, i w tym samym momencie pojawi艂y si臋 偶膮dane przysmaki. Kot ch艂epta艂 ze swej miski 艣mietan臋, a pies obgryza艂 mi臋sn膮 ko艣膰 barani膮.
Na noc poszed艂 ch艂opak nocowa膰 do karczmy, a pies i kot razem z nim. Jad艂 teraz tak dobrze, 偶e nie chcia艂 偶ywi膰 si臋 w zajazdach, tylko pi艂 i jad艂 w艂asne przysmaki i karmi艂 nimi swoich dw贸ch przyjaci贸艂. Nie chcia艂 te偶 spa膰 w najlepszym nawet w ca艂ej karczmie 艂贸偶ku, tylko k艂ad艂 si臋 w swoim, z艂otym.
Pewnego razu zb贸jcy podgl膮dn臋li przez okno wszystkie te przysmaki i z艂oto. W nocy, kiedy zasn膮艂, zakradli si臋 do jego pokoju. Chcieli go zabi膰 i obrabowa膰. Ch艂opiec przebudzi艂 si臋, s艂ysz膮c ha艂as, ale ni膰 z tego nie rozumia艂. W por臋 przypomnia艂 sobie jednak o pier艣cieniu, spojrza艂 przez niego w ciemno艣ci i krzykn膮艂:
— Siedmiu m臋偶czyzn na pomoc!
W tym momencie w pokoju poja艣nia艂o i pojawi艂o si臋 siedmiu czarno odzianych m臋偶czyzn z mocnymi pa艂kami w r臋kach i tak zacz臋艂o ok艂ada膰 zb贸jc贸w, 偶e ci szybko uciekli.
Ch艂opiec spa艂 spokojnie przez ca艂膮 noc, spa艂 do p贸藕na, a kiedy si臋 obudzi艂, pomy艣la艂 o wyruszeniu w dalsz膮 drog臋.
„Ale po co mia艂bym m臋czy膰 swoje nogi", pomy艣la艂. „Przyda艂aby si臋 para siwych koni, z艂ote wozy i stangret w z艂otym i srebrnym ubraniu". Podnosi pier艣cie艅 do oczu, patrzy przeze艅 i zaraz pojawia si臋 przed nim b艂yszcz膮cy pow贸z, konie i wo藕nica, kt贸ry w godnej postawie siedzi na ko藕le. Ch艂opiec 偶wawo skoczy艂 do powozu, a wo藕nica pyta:
— Dok膮d jedziemy, panie?
Ch艂opiec w艂a艣ciwie nie wiedzia艂, dok膮d si臋 uda膰 i odpowiedzia艂 bezmy艣lnie:
— Jed藕my cho膰by do pa艂acu cesarza!
Jad膮 tak, 偶e a偶 si臋 na drodze kurzy i wkr贸tce wida膰 ju偶 poz艂acane wie偶e cesarskiego pa艂acu. W tej samej chwili staj膮 u bram.
,, Teraz nale偶a艂oby zosta膰 panem m艂odym i dosta膰 c贸rk臋 cesarza za 偶on臋!", pomy艣la艂 ch艂opak.
Stara艂o si臋 o ni膮 wielu dostojnych ksi膮偶膮t, ale 偶aden z nich nie odpowiada艂 cesarzowi, bo mimo 偶e byli wysokiego urodzenia, cesarz uwa偶a艂 ich za zbyt biednych. Wszystkich kaza艂 wtr膮ci膰 do wie偶y wynurzaj膮cej si臋 z morskiej otch艂ani.
Ch艂opiec rozkaza艂 znikn膮膰 koniom, powozowi i wo藕nicy, a sam poszed艂 na zamek w ubraniu parobka. Chcia艂 porozmawia膰 z cesarzem i poprosi膰 o r臋k臋 jego c贸rki.
— A jak偶e ja m贸g艂bym ci da膰 sw膮 c贸rk臋?! Przecie偶 jeste艣 偶ebrakiem i z niskiego rodu pochodzisz — powiedzia艂 cesarz. — Gdyby艣 chocia偶 mia艂 taki sam pa艂ac i s艂u偶膮cych jak ja!
— Prosz臋 poczeka膰 do jutra — odpar艂 ch艂opiec i wyszed艂. Pa艂ac cesarza sta艂 nad morzem. Nast臋pnego ranka, ledwo si臋 cesarz obudzi艂, podszed艂 do okna, patrzy, a za morzem l艣ni ogromny zamek ze z艂ota i srebra i ze wszystkiego, co tylko sobie mo偶na wyobrazi膰. Po艣pieszy艂 go obejrze膰, a w zamku ujrza艂 wczorajszego go艣cia w n臋dznym ubraniu, kt贸remu us艂ugiwali lokaje w z艂otych i srebrnych liberiach.
— Czy teraz dostan臋 twoj膮 c贸rk臋? — zapyta艂 ch艂opak.
— Och, cudowny pa艂ac zbudowa艂e艣, ale nie mog臋 ci odda膰 swojej c贸rki. Gdyby艣 zrobi艂 w jedn膮 noc most ze szk艂a pomi臋dzy pa艂acami, tak prosty, 偶eby nie by艂o na nim zakr臋tu ani na cal, a po obu jego stronach dwie艣cie pomnik贸w ze z艂ota, kt贸rym da艂by艣 ludzk膮 posta膰 i kt贸re m贸wi艂yby w obcych j臋zykach, to w贸wczas odda艂bym ci moj膮 c贸rk臋.
— Zaczekaj, prosz臋, do jutra — odpowiedzia艂 ch艂opiec. Nazajutrz, gdy cesarz si臋 obudzi艂, us艂ysza艂 jazgot obcej mowy. Kiedy podszed艂 do okna, zobaczy艂 przeci膮gni臋ty od jego pa艂acu ponad morzem szklany most. By艂 tak prosty, 偶e nie by艂o na nim zakr臋tu ani na ko艅ski w艂os. Po obu jego stronach sta艂o dwie艣cie
z艂otych pomnik贸w o ludzkich twarzach z brylant贸w, a pomniki te przekrzykiwa艂y si臋 nawzajem we wszystkich j臋zykach 艣wiata.
Cesarz wsiad艂 do karety i ruszy艂 na most, 偶eby mu si臋 lepiej przyjrze膰, ale ju偶 za pierwszym krokiem kopyta rumak贸w po艣lizn臋艂y si臋 i cesarz nie m贸g艂 posun膮膰 si臋 ani o cal. Wyszed艂 wi臋c z karety i zacz膮艂 czo艂ga膰 si臋 na brzuchu, ale by艂o tak 艣lisko, 偶e r臋ce i nogi miast posuwa膰 si臋 naprz贸d, cofa艂y si臋, i nie m贸g艂 nawet wej艣膰 na most.
Wtedy ch艂opak przyjecha艂 do niego ko艅mi, kt贸re by艂y szybkie jak wiatr i podkute brylantowymi podkowami. Brylantowe gwo藕dzie wykrzesywa艂y iskry ze szklanego mostu, konie r偶a艂y, a pomniki przekrzykiwa艂y si臋 jeszcze g艂o艣niej. Ch艂opak wzi膮艂 cesarza do karety i pop臋dzili do z艂otego zamku.
— Czy teraz dasz mi swoj膮 c贸rk臋 za 偶on臋? — zapyta艂.
— Och! — krzykn膮艂 cesarz. — Dam ci, pod warunkiem, 偶e w jedn膮 noc zbudujesz na obu ko艅cach szklanego mostu dwa szklane ko艣cio艂y. Ich dzwonnice maj膮 by膰 ze szk艂a, wszystkie dzwony dzwoni膰, ko艣cio艂y maj膮 by膰 pe艂ne ludzi, a ko艣cielni 艣piewa膰.
— Zaczekaj do jutra — odpar艂 ch艂opak.
Gdy nast臋pnego ranka cesarz obudzi艂 si臋, grzmia艂y ju偶 i d藕wi臋-cza艂y dzwony. Podszed艂 do okna i co ujrza艂: wie偶e z艂otego koloru l艣ni艂y jak s?3艅ce, a osiem ko艣cio艂贸w sta艂o na mo艣cie; po cztery z obu jego stron. Na drodze i na mo艣cie roz艂o偶one by艂o czerwone sukno, a po nim kroczy艂y wytworne damy z parasolkami i przechadzali si臋 eleganccy panowie z laskami. By艂o ich tak du偶o, 偶e cesarz jeszcze nigdy nie widzia艂 tyle szlachty.
,,No, c贸偶, sta艂o si臋, jak si臋 sta艂o. Ale czy naprawd臋 musz臋 da膰 swoj膮 c贸rk臋 temu parobkowi, kt贸ry jest tak niskiego pochodzenia?", zastanawia艂 si臋 cesarz. Zamkn膮艂 w ko艅cu c贸rk臋 w izbie o o艣miu zamkach i rozkaza艂 偶o艂nierzom, 偶eby odebrali ch艂opakowi ko艣cio艂y, most, zamek i uwi臋zili go. Ch艂opak popatrzy艂 jednak tylko przez sw贸j czarodziejski pier艣cie艅 i pomy艣la艂: ,,Niech z pomnik贸w skoczy dwana艣cie tysi臋cy m臋偶czyzn i walczy z 偶o艂nierzami cesarza!" Wtedy z coko艂贸w skoczy艂o dwana艣cie tysi臋cy wojownik贸w i zrzuci艂o cesarskich 偶o艂nierzy z mostu do morza. Nast臋pnie ch艂opak pojecha艂 karet膮 ze szk艂a po szklanym mo艣cie, zdj膮艂 pier艣cie艅 z palca i po-
my艣la艂: ,,Niech teraz c贸rka cesarza wyjdzie z zamkni臋cia i przyjdzie do mnie do karety". W tej samej chwili, jakby z powietrza, zjawi艂a si臋 w jego karecie cesarska c贸rka. Cesarzowi nie pozosta艂o nic innego, jak tylko odda膰 mu j膮 za 偶on臋.
Go艣cie nie艣li narzeczonego przez szklany most, trzy tysi膮ce grajk贸w gra艂o na z艂otych tr膮bkach, ludzie szli do szklanych ko艣cio艂贸w, a ko艣cielni 艣piewali.
Cesarz jednak nienawidzi艂 ch艂opca i zazdro艣ci艂 mu, 偶e mimo tak niskiego pochodzenia jest taki bogaty. Nie wiedzia艂 jednak, jakim sposobem ch艂opak potrafi czyni膰 takie cuda.
Pewnego razu tak rzek艂 do c贸rki:
— Wypytaj narzeczonego, w jaki spos贸b dosta艂 zamek, most, ko艣cio艂y i ciebie, a potem opowiedz to wszystko mnie.
C贸rka, pos艂uszna woli ojca, zapyta艂a swego narzeczonego:
— W jaki spos贸b dosta艂e艣 pa艂ac, most, ko艣cio艂y i mnie, mimo 偶e jeste艣 tak niskiego pochodzenia?
— Mam taki pier艣cie艅, 偶e je艣li przeze艅 popatrzysz i pomy艣lisz o czym艣, to zaraz spe艂ni si臋 twoje 偶yczenie — odpar艂 jej na to ch艂opak.
Wraca cesarz贸wna do ojca i m贸wi:
— On ma taki pier艣cie艅, 偶e je偶eli przez niego popatrzysz i pomy艣lisz o czym艣, to si臋 spe艂ni.
Cesarz, cncia艂 ukra艣膰 czarodziejski pier艣cie艅 i kiedy ch艂opak spa艂, zakrad艂 si臋 do jego pa艂acu, 偶eby zdj膮膰 mu go z palca. Ch艂opak jednak przebudzi艂 si臋, spojrza艂 przez pier艣cie艅 i krzykn膮艂:
— Szybko siedmiu m臋偶czyzn na pomoc!
Natychmiast zjawi艂o si臋 siedmiu czarno odzianych m臋偶czyzn, wepchn臋li cesarza do worka od m膮ki i kiedy ju偶 mieli wyrzuci膰 go przez okno w morze, cesarz zacz膮艂 b艂aga膰 o 艂ask臋 i wybaczenie. Zlitowa艂 si臋 dobroduszny ch艂opak i kaza艂 go pu艣ci膰.
Po kilku dniach cesarz tak rzek艂 do c贸rki:
— Nam贸w narzeczonego, 偶eby da艂 ci pier艣cie艅. Jest niskiego stanu i nie mo偶e by膰 twoim m臋偶em.
Cesarz贸wna namawia艂a nieszcz臋snego ch艂opaka, 偶eby odda艂 jej pier艣cie艅, ale na pr贸偶no, nie da艂 si臋 przekona膰. By艂 taki ostro偶ny, 偶e gdy szed艂 spa膰, zdejmowa艂 pier艣cie艅 z palca i chowa艂 go w ustach.
Przebieg艂a cesarz贸wna poca艂owa艂a kiedy艣 noc膮 艣pi膮cego ch艂opaka i pier艣cie艅 wypad艂 z jego ust. Od razu pobieg艂a do ojca i da艂a mu pier艣cie艅. Cesarz podni贸s艂 go do oczu popatrzy艂 przeze艅 na sosny i powiedzia艂:
— Ch艂opca wrzuci膰 do wie偶y na 艣rodku morza, tam gdzie s膮 inni narzeczeni, i przywi膮za膰 偶elaznymi 艂a艅cuchami do 艣ciany.
Siedzi uwi臋ziony ch艂opiec w kamiennej ce艂i na 艣rodku morza. Siedzi w ciemno艣ciach, bo przez ma艂e okienko w suficie nie wida膰 ani skrawka nieba i nie wpada przez nie ani jeden promyczek s艂o艅ca. Na pod艂odze le偶膮 cia艂a poprzednich narzeczonych, kt贸rych cesarz uwa偶a艂 za zbyt biednych i kt贸rzy umarli tutaj z g艂odu. Taki sam los czeka艂 te偶 naszego ch艂opca. Up艂yn膮艂 rok, a biedak siedzia艂 w wie偶y, nie mog膮c w 偶aden spos贸b si臋 z niej wydosta膰.
Pewnego dnia us艂ysza艂 dochodz膮cy z g贸ry g艂os psa i kota. Pies szczeka艂:
— Jak tam mo偶esz siedzie膰 na dole, gospodarzu kochany? Chc膮 ci臋 zabi膰, ale my spr贸bujemy ocali膰 twoje 偶ycie, bo i ty nas uratowa艂e艣. Kot skoczy艂 mi na plecy i powiedzia艂, 偶e musimy dosta膰 si臋 do naszego pana. Skoczy艂em wi臋c do wody i przyp艂yn膮艂em z kotem tutaj. Co mamy teraz czyni膰, panie?
— Nie wiem — odrzek艂 ch艂opak. — Gdyby艣cie jednak mogli wydosta膰 od cesarza i jego c贸rki m贸j z艂oty pier艣cie艅, by艂oby wspaniale!
Kot skoczy艂 po艣piesznie na grzbiet psa, a pies do wody. Kot trzyma艂 si臋 mocno pazurkami psa, a ten p艂yn膮艂 tak szybko do pa艂acu cesarza, 偶e a偶 piana szumia艂a mu pod pyskiem. Wieczorem dotarli na miejsce, a kiedy w pa艂acu wszyscy k艂adli si臋 spa膰, kot po kryjomu przedosta艂 si臋 przez uchylone drzwi do sypialni, a pies czuwa艂 na zewn膮trz. Szuka艂 kot na sto艂ach, komodach, w szafkach, ale nie znalaz艂 pier艣cienia. Nagle, w 艣rodku nocy, w k膮cie zacz臋艂y chrobota膰 szczury. ,,Aha", pomy艣la艂 kot i zaczai艂 si臋 na nie. Z艂apa艂 ostatniego, najwi臋kszego szczura w pazurki i grozi:
— Zabij臋 ci臋!
Lamentuje i p艂acze biedny szczur:
— Nie zabijaj mnie, nie zabijaj! A kot na to:
— Je艣li mi szybko nie znajdziesz z艂otego pier艣cienia mojego pana, to zabij臋 ciebie i wszystkie szczury w ca艂ym kraju!
— Ale偶 tak, znajd臋 pier艣cie艅, tylko daruj mi 偶ycie. Kot wypu艣ci艂 szczura, a ten przekrad艂 si臋 pod most i gwizdn膮艂 na wszystkich swoich braci i siostry, 偶eby przybyli na pomoc. Wszystkie szczury wesz艂y do pokoju i zacz臋艂y przegryza膰 szuflady w szafach i komodach. Niestety, pier艣cienia nigdzie nie by艂o. Z艂apa艂y wi臋c szczury wszystkie myszy i zmusi艂y je do szukania pier艣cienia. Niestety, i one niczego nie znalaz艂y. Przestraszy艂y si臋 szczury i myszy, patrz膮c na b艂yszcz膮ce w k膮cie oczy kota.
Wtedy odezwa艂 si臋 艣wierszcz siedz膮cy w szparze u drzwi:
— Nie ma pier艣cienia w szafach ani szufladach. Jest w ustach c贸rki cesarza.
Zaraz pobieg艂a najmniejsza myszka na okno w sypialni cesarza, na kt贸rym le偶a艂a tabakierka. Wzi臋艂a szczypt臋 tabaki w 艂apk臋 i podrepta艂a do pokoju cesarz贸wny. Wdrapa艂a si臋 na jej 艂贸偶ko i wepchn臋艂a troch臋 tabaki w obie dziurki nosa 艣pi膮cej.
,,A psik!", kichn臋艂a dziewczyna tak, 偶e otworzy艂a usta, ale pier艣cienia tam nie by艂o.
— W takim razie jest w ustach cesarza — powiedzia艂 艣wierszcz.
Pobieg艂 najwi臋kszy szczur na okno, wzi膮艂 w obie 艂apki tabaki, podkrad艂 si臋 do 艂贸偶ka cesarza i nak艂ad艂 mu w obie dziurki tabaki.
,,A psik!", kichn膮艂 cesarz, otwieraj膮c szeroko usta, z kt贸rych wypad艂 mu z艂oty pier艣cie艅.
Uradowa艂y si臋 na ten widok szczury i myszy. Najwi臋kszy szczur odda艂 pier艣cie艅 kotu, a kot poklepa艂 go po grzbiecie i powiedzia艂:
— Teraz powiniene艣 zosta膰 kr贸lem wszystkich myszy i szczur贸w!
Niestety, cho膰 kot nie zjad艂 szczura, to jednak poklepa艂 go zbyt mocno i niedosz艂y kr贸l zdech艂.
Rankiem zacz膮艂 si臋 w pa艂acu ruch. Kot, nie chc膮c wypu艣ci膰 z mordki pier艣cienia, ba艂 si臋 miaucze膰. Czeka艂 wi臋c cierpliwie przy drzwiach, a偶 kto艣 b臋dzie wychodzi艂, 偶eby przy okazji i on m贸g艂 si臋 wymkn膮膰 na podw贸rze. ,,Dziwny ten kot. Tak nauczony, 偶e nawet
nie miauczy w komnacie", zdziwi艂 si臋 cesarz i otworzy艂 mu drzwi. Na dziedzi艅cu czeka艂 ju偶 na kota pies. Kot da艂 艂ap膮 znak, 偶e trzeba ucieka膰, pies skoczy艂 do wody, kot na jego grzbiet i zacz臋艂a si臋 podr贸偶 na wysp臋.
P艂ynie, p艂ynie, 艣pieszy si臋 pies tak, 偶e a偶 piana szumi mu pod pyskiem. Dopiero na pe艂nym morzu zapyta艂 kota:
— Masz pier艣cie艅?
— Mam — zamiaucza艂 kot, a wtedy pier艣cie艅 wypad艂 mu z mordki i wpad艂 do wody.
— Och, ty paplo! Teraz sam pop艂yniesz! — zez艂o艣ci艂 si臋 pies i zrzuci艂 go z grzbietu do morza.
— Dlaczego nie spyta艂e艣 na brzegu? — miaukn膮艂 kot. Le偶y teraz pier艣cie艅 g艂臋boko pod wod膮, a g艂odny ch艂opak czeka w wi臋zieniu. Kto wydostanie pier艣cie艅 z g艂臋bin?
Kot i pies, 藕li na siebie, wdrapali si臋 na ska艂臋 wystaj膮c膮 z wody. Chodz膮, chodz膮, szukaj膮 czego艣 do jedzenia, a偶 tu nagle kot zobaczy艂 na brzegu du偶ego szczupaka. Chwyci艂 go szybko pazurkami za grzbiet i m贸wi:
— Zabij臋 ci臋! Zjem ci臋!
— Nie r贸b tego — prosi szczupak. — Zrobi臋 wszystko, czego za偶膮dasz.
Podszed艂 do nich pies i zaczyna gry藕膰 ryb臋.
— Dlaczego mnie m臋czycie? Czego chcecie? — lamentuje szczupak.
Na to pies:
— W艂a艣nie wpad艂 nam do morza z艂oty pier艣cie艅, skacz i poszukaj go, bo jak nie, to...
Szczupak obieca艂 poszuka膰 pier艣cienia i wskoczy艂 do wody. P艂oszy leszcze, okonie, jazgarze i pyta:
— Czy nie widzieli艣cie gdzie艣 z艂otego pier艣cienia?
— Nie widzia艂y艣my — odpowiadaj膮 ryby. Tylko jeden ma艂y jazgarz nic nie m贸wi. Patrzy przebiegle i pr贸buje uciec. Zauwa偶y艂 to szczupak:
— Aha, ty ma艂y urwisie, stroszysz p艂etwy! Czy widzia艂e艣 z艂oty pier艣cie艅? — spyta艂 i 艣cisn膮艂 mu tak niemi艂osiernie grzbiet, 偶e malec zawo艂a艂:
— Tak, tak, widzia艂em taki! Wygl膮da艂 jak ma艂a obr臋cz.
— A wi臋c widzia艂e艣! To ty go po艂kn膮艂e艣! Wypluj go szybko! - krzykn膮艂 szczupak.
C贸偶 mia艂 zrobi膰 jazgarz, wyplu艂 pier艣cie艅, a szczupak odda艂 go psu i kotu. Ucieszyli si臋 obaj, ale wkr贸tce wybuch艂a mi臋dzy nimi k艂贸tnia o to, kto zaniesie go panu.
Pies m贸wi:
— Daj go mnie, ty masz rzadkie z臋by i zn贸w go upu艣cisz. Gdy to nie poskutkowa艂o, pies zacz膮艂 gry藕膰 kota, kot za艣 prycha膰 i drapa膰; w ko艅cu jednak zwyci臋偶y艂 pies.
Ruszyli w stron臋 wie偶y. Pies zadowolony, a kot obra偶ony na jego grzbiecie. P艂yn膮, p艂yn膮, s艂oneczko 艣wieci, a woda odbija jego promienie. Nagle tu偶 przed psem b艂ysn臋艂y na powierzchni wody ma艂e rybki. Pies dostrzeg艂 je i pomy艣la艂: ,,Chyba pier艣cie艅 wypad艂
mi z mordy i tak b艂yszczy w wodzie!" Spr贸bowa艂 go chwyci膰 i wtedy rzeczywi艣cie pier艣cie艅 wpad艂 do morza.
— A nie m贸wi艂em, ty niezdaro! — miaukn膮艂 kot.
I co teraz? Trzeba by艂o wraca膰 na ska艂臋, a biedny pan-czeka g艂odny w wi臋zieniu.
Wr贸cili na ska艂臋 i na szcz臋艣cie spotkali szczupaka. Ponownie go wystraszyli i rad nierad musia艂 jeszcze raz odnale藕膰 ich zgub臋.
P艂ynie pies z kotem do swojego pana. Kot siedzi na grzbiecie psa, a pies p艂ynie tak szybko, 偶e a偶 piana szumi mu pod mord膮.
— P艂y艅, leniu, szybciej, nasz pan si臋 martwi, oj, martwi! — przynagla kot.
Pies chcia艂by mu co艣 odszczekn膮膰, ale nie o艣miela si臋, w pysku ma przecie偶 drogocenny pier艣cie艅.
W ko艅cu dop艂yn臋li na 艣rodek morza, do wie偶y, w kt贸rej uwi臋ziony by艂 ch艂opiec. Kot wyj膮艂 pier艣cie艅 z mordy psa, wdrapa艂 si臋 na szczyt wie偶y i przez okno krzyczy do ch艂opca:
— Rzucam pier艣cie艅, 艂ap go!
Ch艂opiec chwyta go w d艂onie, po艣piesznie przeze艅 patrzy i szepce:
— 艁a艅cuchy, rozerwijcie si臋! Bawmy si臋! Niech gra muzyka! Wal膮 si臋 mury, rozrywaj膮 艂a艅cuchy, a t艂um graj膮cych na skrzypcach i fujarkach siedzi na gruzach.
— Przywr贸膰my 偶ycie tym umar艂ym! — krzyczy ch艂opiec, patrz膮c przez pier艣cie艅.
W tej samej chwili zmarli z g艂odu zalotnicy zrywaj膮 si臋 pe艂ni 偶ycia. Zacz膮艂 si臋 taniec rado艣ci. Ch艂opiec unikn膮艂 艣mierci i wydosta艂 si臋 na wolno艣膰!
Ta艅cz膮, ta艅cz膮, ch艂opiec, zalotnicy, pies i kot, wreszcie oswobodzony wi臋zie艅 zm臋czy艂 si臋, przysiad艂 na kamieniu, 偶eby co艣 zje艣膰 i odpocz膮膰. Nast臋pnie zdj膮艂 z palca pier艣cie艅, podni贸s艂 go przed oczy i za偶yczy艂 sobie:
— Przyb膮d藕 tutaj, bia艂a 偶mijo!
W tej samej chwili stan臋艂a przed nim bia艂a 偶mija z czerwonym grzbietem.
— Czego chcesz? — pyta.
— Chcia艂bym, 偶eby艣 wzi臋艂a z powrotem ten pier艣cie艅! — odpowiada ch艂opiec. — Wol臋 wzi膮膰 ciebie, chocia偶 przez sze艣膰 dni jeste艣
偶mij膮, ani偶eli ten pier艣cie艅, bo wi臋cej z niego szkody ni偶 po偶ytku.
Ledwo to powiedzia艂, bia艂a 偶mija zamieni艂a si臋 zn贸w w pi臋kn膮 dziewczyn臋, tak pi臋kn膮, 偶e ch艂opcu a偶 zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie.
— Mia艂am by膰 偶mij膮 tak d艂ugo — rzek艂a dziewczyna — a偶 nie zjawi si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry b臋dzie wola艂 mnie, a nie ten pier艣cie艅. Teraz ju偶 nigdy nie b臋d臋 偶mij膮. Jestem teraz twoja!
W tej samej chwili podp艂yn膮艂 do nich wielki okr臋t z 偶aglami w z艂ote i srebrne paski. Dziewczyna i ch艂opak wraz z psem i kotem weszli na pok艂ad i pop艂yn臋li do pi臋knego zamku zaczarowanej 偶mii.
Jak Matti by艂 s艂u偶膮cym u diab艂a
Dawno, dawno temu 偶y艂o sobie trzech braci. Byli bardzo biedni, wi臋c 偶eby zarobi膰 na 偶ycie, musieli i艣膰 na s艂u偶b臋.
Najstarszy brat wyruszy艂 pierwszy. Id膮c drog膮, spotka艂 diab艂a.
Dok膮d tak maszerujesz, cz艂owieku? — zapyta艂 bies. Szukam pracy — odpar艂 ch艂opak.
Chod藕 do mnie — zaproponowa艂 diabe艂 — potrzebuj臋 s艂u偶膮cego.
— Dlaczego by nie — odpowiedzia艂 odwa偶nie id膮cy.
— Mo偶esz u mnie pracowa膰, ale pod jednym warunkiem: 偶eby zapobiec wszelkim k艂贸tniom i sprzeczkom, dogadajmy si臋 tak. 偶e temu, kt贸ry pierwszy si臋 rozz艂o艣ci, drugi zedrze sk贸r臋 z plec贸w i zrobi z niej podeszwy — uprzedzi艂 diabe艂.
Ch艂opak przysta艂 na to i ruszyli do diabelskiego domu.
Rankiem zapyta艂 ch艂opak gospodarza:
— Co mam robi膰?
Id藕 do drewutni i nar膮b drew na opa艂 — rozkaza艂 z艂y.
S艂uga chcia艂 wype艂ni膰 polecenie, lecz za nic nie m贸g艂 wbi膰 siekiery w polano. Tak go to zdenerwowa艂o, 偶e porzuci艂 prac臋 i zacz膮艂 ucieka膰 na 艂eb na szyj臋. Daleko jednak nie pobieg艂, diabe艂 go dogoni艂 i zgodnie z umow膮 zdj膮艂 mu sk贸r臋 z plec贸w, a nast臋pnie zrobi艂 z niej podeszwy.
Wtedy opu艣ci艂 dom najm艂odszy z braci, i tak jak starszy, spotka艂 na drodze diab艂a. Ten wzi膮艂 go na s艂u偶b臋 na takich samych warunkach jak i poprzednika. Gdy dotarli do diabelskiej siedziby. bies kaza艂 mu nar膮ba膰 drew. Ch艂opak poszed艂 do drewutni, zabra艂 si臋 do pracy, lecz i tym razem siekiera odm贸wi艂a pos艂usze艅stwa.
S艂uga rozz艂o艣ci艂 si臋 i po艣pieszy艂 do domu. Z艂y dopad艂 go na drodze i zdar艂 mu sk贸r臋 z plec贸w.
Ruszy艂 w ko艅cu szuka膰 pracy 艣redni brat, Matti, i tak jak poprzednio tamtym, tak i jemu wyszed艂 na spotkanie diabe艂. Po kr贸tkiej rozmowie zaproponowa艂 Mattiemu miejsce s艂u偶膮cego. Ch艂opak zgodzi艂 si臋, i zn贸w zawarli tak膮 umow臋, 偶e je艣li si臋 kt贸ry艣 z nich rozz艂o艣ci, to drugi zedrze mu sk贸r臋 z plec贸w i zrobi z niej podeszwy.
W drodze do domu bies pos艂a艂 s艂ug臋, 偶eby nar膮bal drew. Ch艂opak wzi膮艂 polano i z ca艂ych si艂 wbija艂 we艅 siekier臋, ale ostrze bez przerwy odskakiwa艂o. Pomy艣la艂 chwil臋 i postanowi艂 przewr贸ci膰 stert臋 drewna. Znalaz艂 pod ni膮 d贸艂, a w nim szarego kota. Odr膮ba艂 kotu g艂ow臋 i wyrzuci艂 j膮; ponownie wbi艂 siekier臋 w polano i tym razem uda艂o mu si臋.
Gdy wr贸ci艂 po pracy do chaty, zapyta艂 go diabe艂:
— Czy nar膮ba艂e艣 drew?
— Chod藕 ze mn膮, to zobaczysz! — odpar艂 Matti.
Diabe艂 poszed艂 sprawdzi膰, a gdy wr贸cili do domu, zapyta艂 s艂ug臋:
— Czy znalaz艂e艣 co艣 pod stert膮 drewna?
— Tak, znalaz艂em szarego kota i wyrzuci艂em go — rzek艂 ch艂opak.
Diabe艂 na to:
— Nie trzeba by艂o, bracie drogi, tak robi膰.
— No, gospodarzu mi艂y, chyba si臋 z tego powodu nie rozz艂o艣cisz? — zapyta艂 chytrze Matti.
— Nie, nie rozz艂oszcz臋 si臋 — odpar艂 bies przyja藕nie. Nast臋pnego dnia wys艂a艂 diabe艂 swego s艂ug臋 z wozem zaprz臋偶onym w dwa wo艂y do lasu po drzewo. Da艂 mu te偶 swego czarnego
psa i powiedzia艂:
— Gdy b臋dziesz wraca艂, musisz jecha膰 t膮 drog膮, kt贸r膮 wska偶e ci pies.
Pojecha艂 Matti do lasu, za艂adowa艂 w贸z drzewem, a gdy wraca艂 do domu, biegn膮cy przed nim pies skoczy艂 przez szpar臋 w 艣cianie stodo艂y na podw贸rze. Pami臋taj膮c s艂owa gospodarza, 偶e musi wybra膰 t臋 sam膮 drog臋, kt贸r膮 biegnie pies, przerzuci艂 wszystkie polana przez otw贸r na podw贸rze, potem rozebra艂 w贸z na cz臋艣ci i rzuci艂 je t膮 sam膮 drog膮, w ko艅cu zabi艂 wo艂y i po膰wiartowa艂 je tak, 偶eby
zmie艣ci艂y si臋 w szparze. Gdy ju偶 wszystko znalaz艂o si臋 przed chat膮. przecisn膮艂 si臋 w ten sam spos贸b co pies i wszed艂 do domu. Zapyta艂 go diabe艂:
— Czy w贸z jest na podw贸rzu?
— Id藕, zobacz! — odrzek艂 Matti.
Diabe艂 wybieg艂 przed chat臋, wr贸ci艂 i spyta艂 srogo:
— Jak to zrobi艂e艣?
— Chyba si臋 nie rozz艂o艣ci艂e艣? — zapyta艂 s艂uga. — Zrobi艂em tak, jak mi kaza艂e艣.
Bies nie chcia艂 pokaza膰 z艂o艣ci i odpar艂:
— Nie, wcale si臋 nie gniewam.
Nie wspomina艂 ju偶 ch艂opcu o tym zdarzeniu, ale swojej 偶onie rzek艂 w tajemnicy:
— Zabijemy tego Mattiego i wrzucimy go noc膮 do jeziora. Zaczyna nikczemnie knu膰 i dzia艂a mi na nerwy.
Zdarzy艂o si臋 jednak, 偶e Matti pods艂ucha艂 ich rozmow臋, i noc膮. gdy diabe艂 i diablica twardo spali, przeni贸s艂 bab臋 na swoj膮 艂aw臋. a sam po艂o偶y艂 si臋 ko艂o gospodarza. Po chwili obudzi艂 go i powiedzia艂:
— Wsta艅my i zabijmy ch艂opaka. Teraz na pewno mocno 艣pi! Diabe艂 przebudzi艂 si臋, zdj膮艂 ze 艣ciany top贸r, i poszli tam. gdzie sta艂o 艂贸偶ko Mattiego. Z艂y zamachn膮艂 si臋 wielkim toporem tak mocno, 偶e gdy uderzy艂, bryzn臋艂a krew, a le偶膮cy raz westchn膮艂 i umar艂. Bies wzi膮艂 trupa z jednej strony, ch艂opak z drugiej i zanie艣li cia艂o do jeziora. Wr贸cili do chaty, po艂o偶yli si臋 i zasn臋li twardo.
Rankiem diabe艂 zaniepokojony nieobecno艣ci膮 偶ony zacz膮艂 jej szuka膰. W ko艅cu zdziwiony, 偶e Matti 偶yje, spyta艂 go o diablic臋.
— Przecie偶 to ty zanios艂e艣 j膮 w nocy do jeziora, a ja ci tylko pomaga艂em. Czemu mnie o to pytasz? — zdziwi艂 si臋 ch艂opak.
Gdy z艂y zrozumia艂, co zrobi艂, podszed艂 smutny do 艂贸偶ka, 艂ypi膮c z艂ym okiem, ale nie powiedzia艂 nic wi臋cej, tylko:
— Nie trzeba by艂o, drogi bracie, tak robi膰. Na to Matti:
— Chyba si臋 nie z艂o艣cisz, dobry gospodarzu? Diabe艂 odrzek艂:
— Nie. nie gniewam si臋, drogi bracie. — I tak, jakby zapomnia艂 o ca艂ym wydarzeniu.
Min臋艂o par臋 dni. Diabe艂 wyruszy艂 na poszukiwanie drugiej 偶ony, bo pierwsza tak nieszcz臋艣liwie sko艅czy艂a sw贸j 偶ywot. Gdy opuszcza艂 chat臋, kaza艂 Mattiemu zrobi膰 tak, 偶eby do jego powrotu ca艂y dom by艂 ognistoczerwony.
Gdy ch艂opak us艂ysza艂, 偶e gospodarz wraca, podpali艂 chat臋 i wyszed艂 na drog臋.
Diabe艂 zapyta艂:
— Czy zrobi艂e艣 tak, jak ci kaza艂em?
— Tak — odpar艂 Matti.
Przyszli razem na podw贸rze, a dom z艂ego stoi w ogniu.
— Rzeczywi艣cie, dom jest ognistoczerwony! — przyzna艂 bies.
— Tak jak widzisz, i b臋dzie jeszcze czerwie艅szy — doda艂 s艂uga.
— Nie trzeba by艂o tak robi膰, drogi bracie — odrzek艂 gospodarz ze 艂zami w oczach.
— Chyba si臋 nie rozz艂o艣ci艂e艣? — spyta艂 odwa偶nie Matti. Diabe艂, pami臋taj膮c o umowie, zacz膮艂 si臋 艣mia膰 i odrzek艂:
— Nie, nie jestem z艂y, drogi bracie.
Za par臋 dni diabe艂 zn贸w wyruszy艂 do narzeczonej i kaza艂 Mattiemu pod swoj膮 nieobecno艣膰 zbudowa膰 trzy mosty przez zatok臋. Postawi艂 jednak warunek: nie mog艂y by膰 zrobione ani z drewna, ani z kamienia, ani z 偶elaza, ani z b艂ota. Ch艂opak nie przestraszy艂 si臋 trudnego zadania. D艂ugo nie my艣l膮c, pozabija艂 wszystkie wo艂y, jakie tylko znalaz艂 w gospodarstwie, i zbudowa艂 jeden most z g艂贸w zwierz膮t, drugi z n贸g, a trzeci z grzbiet贸w.
Po powrocie obejrza艂 z艂y budowle Mattiego i pyta:
— Jak to, drogi bracie, zrobi艂e艣?
— Ale nie rozz艂o艣cisz si臋? — zapyta艂 s艂uga. — Zrobi艂em tak, jak mi kaza艂e艣, i z tego, co mia艂em.
— No tak, drogi bracie — odpar艂 diabe艂 — nie jestem z艂y. Tym razem gospodarz wyje偶d偶a艂 na sw贸j 艣lub i tak rzek艂 do ch艂opca:
— Zapraszam ci臋 na moje wesele, lecz pod warunkiem, 偶e wy-艂upiesz oczy i wyrzucisz je.
Matti, pos艂uszny rozkazowi, zabi艂 byka w oborze, wzi膮艂 z sob膮 jego zakrwawione oczy i poszed艂 na uczt臋.
Gdy przyby艂 do domu weselnego, zasta艂 diab艂a wraz z jego no-
wo po艣lubion膮 偶on膮 przy stole. Stan膮艂 w drzwiach i rzuci艂 zakrwawione oko byka tak, 偶e trafi艂o w policzek biesa. Ten, gdy zauwa偶y艂 Mattiego, odgad艂, 偶e to jego sprawka. Podszed艂 do s艂ugi i spyta艂 uprzejmie:
— Dlaczego to zrobi艂e艣?
— Sam kaza艂e艣 mi wy艂upi膰 oczy i wyrzuci膰 je.
W tej samej chwili cisn膮艂 drugim okiem w twarz gospodarza.
Diabe艂 ju偶, ju偶 mia艂 si臋 rozz艂o艣ci膰, ale zapyta艂:
— Jak to zrobi艂e艣?
— Mam na to spos贸b. Nie z艂o艣膰 si臋, chyba si臋 cieszysz, 偶e ocali艂em swoje oczy — odpar艂 Matti.
— No, niech i tak b臋dzie — zgodzi艂 si臋 bies.
Gdy ju偶 zamieszka艂a z nimi m艂oda diablica, kombinowa艂 z艂y, jak tu si臋 pozby膰 s艂ugi. Zasi臋gn膮艂 w tajemnicy rady 偶ony, ale sprytny ch艂opak pods艂ucha艂 ich rozmow臋 i dowiedzia艂 si臋, 偶e maj膮 go zabi膰 w czasie snu. Musia艂 wi臋c by膰 tej nocy bardzo ostro偶ny. Nie po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka, lecz u艂o偶y艂 w nim ma艣lnic臋 i kamie艅 jako g艂ow臋, przykry艂 wszystko sk贸r膮, tak 偶eby wydawa艂o si臋, 偶e to on tam 艣pi, a sam po艂o偶y艂 si臋 za piecem.
W 艣rodku nocy, gdy diabe艂 my艣la艂, 偶e Matti ju偶 艣pi, wszed艂 do izby z toporem w r臋ce i zamachn膮艂 si臋 nim, chc膮c odci膮膰 ch艂opcu g艂ow臋, lecz top贸r odskoczy艂 od kamienia na sk贸r臋, tak 偶e ta a偶 si臋 zatrz臋s艂a.
— Ma ten obrzyd艂y tward膮 szyj臋 — powiedzia艂 z艂y, patrz膮c na swoje narz臋dzie. — Prawdziwe 偶elazo st臋pi艂o si臋 na jego ko艣ciach, a jeszcze 偶yje. Teraz uderz臋 jeszcze mocniej, musi umrze膰.
Podni贸s艂 top贸r drugi raz, by z ca艂ych si艂 r膮bn膮膰 Mattiego w g艂ow臋. I tym razem uderzenie by艂o za s艂abe, top贸r trafi艂 w kamie艅, a diabe艂 przestraszy艂 si臋 tak, 偶e pobieg艂 do drzwi. Pomy艣la艂 jednak chwil臋, wr贸ci艂 i spr贸bowa艂 raz jeszcze. Po tym ciosie rozpad艂a si臋 ma艣lnica, a obr臋cze rozlecia艂y si臋 po 艣cianach.
— No, w ko艅cu go zabi艂em, s艂ycha膰, jak si臋 jego 偶ebra od 艣cian odbijaj膮 — powiedzia艂 do siebie zadowolony, poszed艂 do 偶ony i rzek艂: — Nie uwierzysz, jakie mocne ko艣ci mia艂 ten ch艂opak! Gdy uderzy艂em pierwszy raz, top贸r wcale si臋 w niego nie wbi艂. r膮bn膮艂em wi臋c go w czo艂o, lecz ko艣ci tylko zad藕wi臋cza艂y, poprawi艂em potem
trzeci raz, a wtedy s艂ycha膰 by艂o gruchot 偶eber. Na pewno ju偶 umar艂.
Rankiem, gdy diabe艂 si臋 obudzi艂, by艂 w wyj膮tkowo dobrym humorze, my艣l膮c, 偶e na wieki pozby艂 si臋 swego m臋cz膮cego s艂ugi. Lecz Matti zn贸w sprawi艂 mu niespodziank臋. Przespa艂 spokojnie noc za piecem, wsta艂 na 艣niadanie i udawa艂, 偶e nic nie wie o nocy.
Z艂y spyta艂 go zdziwiony:
— Jak ci si臋, drogi bracie, spa艂o?
— Bardzo dobrze — odpar艂 ch艂opak — tylko jaka艣 pch艂a mi przeszkadza艂a, zdaje si臋, 偶e ugryz艂a mnie par臋 razy.
I zn贸w bies i jego 偶ona zacz臋li radzi膰, jak tu si臋 pozby膰 natr臋ta, kt贸ry porz膮dnie im zalaz艂 za sk贸r臋.
Rzek艂a w ko艅cu diablica do swego m臋偶a:
— Trudno jest znale藕膰 na niego spos贸b, ale spr贸bujemy raz jeszcze. Po艂贸偶my ch艂opaka spa膰 do stodo艂y, a w nocy j膮 podpalimy. Tym razem na pewno si臋 od niego uwolnimy.
Rada ta by艂a po my艣li diab艂a, wi臋c tak i zrobili. Ale ch艂opak zn贸w pods艂ysza艂, jakim to sposobem chc膮 si臋 go pozby膰, uciek艂 ze stodo艂y, i nie by艂o go tam, gdy diabe艂 j膮 podpali艂. Wr贸ci艂 dopiero wtedy, gdy stodo艂a spali艂a si臋 doszcz臋tnie, po艂o偶y艂 si臋 tam, gdzie mu wieczorem pos艂ano, i rankiem, gdy przyszed艂 diabe艂, le偶a艂 na tym miejscu.
— No i jak si臋, braciszku, spa艂o? — zapyta艂 zaskoczony widokiem s艂ugi bies.
— Nadzwyczaj dobrze — odpar艂 Matti — by艂o mi tylko troch臋 zimno.
Nie wiedzia艂y ju偶 diab艂y, co zrobi膰 z ch艂opakiem, postanowi艂y wi臋c przep艂yn膮膰 w nocy na diabelsk膮 wysp臋, a s艂ug臋 zostawi膰 w starej chacie. Matti i tym razem zw臋szy艂, co si臋 szykuje i wieczorem przebra艂 si臋 w stare ubranie gospodarza. Pop艂yn臋艂y noc膮 biesy na wysp臋.
Rankiem rzek艂 z艂y do swej 偶ony:
— Nie b臋dzie ju偶 nas Matti wi臋cej dr臋czy艂.
— Tak 艂atwo si臋 ode mnie nie uwolnicie! — krzykn膮艂 na to ch艂opak ukryty w 艂odzi i ruszy艂 w ich stron臋. Zgn臋biony bies zacz膮艂 lamentowa膰:
— Wyczerpa艂em ju偶 wszystkie swoje sposoby, a na pewno po dobroci nas nie opu艣ci.
— C贸偶 nam pozosta艂o — odpar艂a diablica — spr贸bujemy jeszcze raz obci膮膰 mu g艂ow臋, gdy b臋dzie spa艂.
Ch艂opak oczywi艣cie zn贸w us艂ysza艂 rozmow臋 i gdy diabelska para smacznie spa艂a, przeni贸s艂 bab臋 na w艂asne 艂贸偶ko, a sam po艂o偶y艂 si臋 ko艂o gospodarza. Po chwili obudzi艂 go i powiedzia艂:
— Chod藕my zabi膰 Mattiego, teraz twardo 艣pi.
Z艂y zdj膮艂 ze 艣ciany wielki top贸r i obci膮艂 g艂ow臋 w艂asnej 偶onie, my艣l膮c, 偶e to s艂uga.
Rankiem zacz膮艂 diabe艂 szuka膰 po艂owicy i nie znalaz艂. Niczego nie pojmuj膮c, zapyta艂 o ni膮 Mattiego, kt贸ry ku jego zdziwieniu 偶y艂.
Ch艂opak odpar艂:
— Przecie偶 to ty zabi艂e艣 swoj膮 bab臋, dlaczego mnie o to pytasz?
Diabe艂 nie m贸g艂 艣cierpie膰, 偶e przez swego s艂ug臋 straci艂 drug膮 偶on臋, rozz艂o艣ci艂 si臋 okrutnie i zacz膮艂 艂aja膰 ch艂opaka. Ale Matti wcale si臋 tym nie przej膮艂, zgodnie z umow膮 z艂apa艂 biesa, zdar艂 mu sk贸r臋 z plec贸w, zrobi艂 z niej podeszwy i zdziera je do dzi艣.
Ptaki czarownicy
呕y艂o kiedy艣 ma艂偶e艅stwo, kt贸re mia艂o dwoje dzieci: syna i c贸rk臋. Pewnego dnia rodzice wybrali si臋 do miasta i przykazali dziewczynce, aby opiekowa艂a si臋 swoim braciszkiem, kt贸ry by艂 jeszcze bardzo ma艂y. Dziewczynka wysz艂a na dw贸r, posadzi艂a ch艂opca pod oknem chaty, a sama pobieg艂a do wsi, 偶eby pobawi膰 si臋 z dzie膰mi.
Bawi艂a si臋, zapomnia艂a o bracie, i sta艂o si臋 nieszcz臋艣cie. Nagle bowiem nadlecieli s艂udzy czarownicy — wielkie czarne ptaki. Przelatywa艂y nad okolic膮 i wypatrzy艂y ma艂ego ch艂opca bawi膮cego si臋 trawie. Sfrun臋艂y na ziemi臋, z艂apa艂y go w swoje szpony i wzbi艂y si臋 w powietrze.
Przypomnia艂a sobie w ko艅cu dziewczynka o bracie, pobieg艂a do chaty, ale ch艂opca nie by艂o ju偶 na trawniku. Wystraszy艂a si臋, biega艂a tu i tam, krzycza艂a, nawo艂ywa艂a, lecz wszystko na pr贸偶no. Pobieg艂a w ko艅cu na pole i tam w oddali dostrzeg艂a stado ptak贸w znikaj膮ce za lasem.
,,Na pewno ptaki porwa艂y mego brata", pomy艣la艂a i biegiem rzuci艂a si臋 w pogo艅.
Bieg艂a co si艂 w nogach, dotar艂a na skraj lasu i zauwa偶y艂a piec stoj膮cy przy le艣nej drodze. Zapyta艂a go:
— Powiedz mi, piecu kochany, dok膮d polecia艂y ptaki?
— Je艣li zjesz m贸j 偶ytni placek, to ci powiem — odpar艂 piec.
— Za nic w 艣wiecie! — krzykn臋艂a dziewczynka. — U mnie w domu plack贸w nawet z pszenicy si臋 nie jada — doda艂a i ruszy艂a dalej.
Przebieg艂a kawa艂ek i dostrzeg艂a przy drodze ma艂膮 jab艂onk臋 pe艂n膮 owoc贸w. Zapyta艂a j膮:
— Drzewko kochane, powiedz mi, dok膮d polecia艂y ptaki?
— Zjedz najpierw jedno z moich jab艂ek, potem ci powiem — odpar艂o drzewo.
— Ha, kwa艣ne dzikie jab艂ka! W domu nie jemy nawet s艂odkich, wyhodowanych w naszym sadzie! — krzykn臋艂a dziewczynka i ruszy艂a dalej, a偶 dotar艂a do rzeki — do bardzo dziwnej rzeki. Zamiast wody p艂yn臋艂o w niej mleko, a brzegi by艂y z kaszki z jagodami.
— Powiedz mi, rzeko, dok膮d polecia艂y ptaki? — zapyta艂a.
— Je艣li zjesz mojej kaszki z mlekiem, to ci powiem — odpar艂a rzeka.
— Te偶 co艣! — krzykn臋艂a dziewczynka. — U nas w domu kaszk臋 je si臋 tylko ze 艣mietan膮 — doda艂a i odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie.
D艂ugo biega艂aby na pr贸偶no po lesie, gdyby nie ma艂a myszka, kt贸r膮 spotka艂a, i kt贸ra wskaza艂a jej w艂a艣ciw膮 drog臋. Pobieg艂a wi臋c we wskazanym kierunku i dotar艂a do chaty, kt贸ra sta艂a na kurzych 艂apach i kr臋ci艂a si臋 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋. W chacie za艣 na piecu spa艂a brzydka czarownica, a na 艂awie pod oknem bawi艂 si臋 srebrn膮 pi艂k膮 porwany braciszek.
Dziewczynka podkrad艂a si臋 cichutko do okna, z艂apa艂a brata w ramiona i co si艂 w nogach ruszy艂a do domu.
Kiedy bieg艂a, pos艂ysza艂a nagle gdzie艣 nad g艂ow膮 szum skrzyde艂. To nadlatywa艂y czarne ptaki z艂ej wied藕my. Czarownica widocznie
przebudzi艂a si臋, zauwa偶y艂a brak ch艂opca i wys艂a艂a po艣cig. Strach ogarn膮艂 dziewczynk臋, bo dostrzegli j膮 ptasi s艂udzy, zaskrzeczeli przera藕liwie i zacz臋li zni偶a膰 lot. Dziewczynka przy艣pieszy艂a kroku, ju偶 jej zapiera艂o dech i w ostatniej chwili dotar艂a do rzeki, kt贸rej brzegi by艂y z kaszki z jagodami, a zamiast wody p艂yn臋艂o mleko.
— Rzeko kochana, ukryj mnie — poprosi艂a b艂agalnie.
— Zjedz najpierw mojej kaszki z mlekiem, potem ci臋 schowam — odpar艂a rzeka.
C贸偶 mia艂a zrobi膰 dziewczynka? Po艣piesznie zjad艂a kaszki pola-nej mlekiem, a wtedy rzeka ukry艂a j膮 w swojej toni i ptaki przelecia艂y obok.
Posiedzia艂a troch臋 w rzecznej kryj贸wce, a potem pomy艣la艂a, 偶e s艂u偶膮cy czarownicy z pewno艣ci膮 zd膮偶yli ju偶 daleko odlecie膰. Pu艣ci艂a si臋 wi臋c biegiem w dalsz膮 drog臋.
Nie ubieg艂a zbyt daleko, kiedy znowu us艂ysza艂a 艂opot skrzyde艂. To ponownie ptaki kr膮偶y艂y wysoko w powietrzu nad jej g艂ow膮. Dziewczynka przy艣pieszy艂a kroku i zd膮偶y艂a dobiec do jab艂oni w chwili, gdy jeden z ptak贸w ju偶 si臋ga艂 jej dziobem.
— Drzewko kochane, ukryj mnie — poprosi艂a.
— Zjedz najpierw jedno z moich jab艂ek — odpar艂o drzewo. Dziewczynka szybko zerwa艂a najbli偶ej wisz膮cy owoc i zjad艂a go. Wtedy jab艂o艅 ukry艂a j膮 w g臋stwinie li艣ci swej korony i ptaki znowu przelecia艂y obok. Posiedzia艂a chwileczk臋 w ukryciu, a potem ruszy艂a biegiem przed siebie. Biegnie, biegnie, ale ptaki z wysoka znowu wypatrzy艂y jej posta膰 i zacz臋艂y zni偶a膰 sw贸j lot. Wyt臋偶y艂a biedna resztki si艂 i dobieg艂a do pieca.
— Piecu kochany, ukryj mnie — powiedzia艂a b艂agalnie.
— Zjedz najpierw m贸j zwyk艂y, 偶ytni placek — odpar艂 piec. Dziewczynka szybko prze艂kn臋艂a 偶ytni placek, wtedy piec ukry艂 j膮 w swoim wn臋trzu, a ptaki jeszcze raz przelecia艂y obok niej. Po chwili wygrzeba艂a si臋 z pieca i ruszy艂a w drog臋. W ko艅cu dotar艂a do pag贸rka, z kt贸rego ju偶 wida膰 by艂o dach rodzinnego domu. Odetchn臋艂a wtedy z ulg膮 i przysiad艂a na kamieniu, 偶eby cho膰 chwileczk臋 odpocz膮膰, ale w tym samym momencie na horyzoncie, mi臋dzy g臋stymi koronami drzew znowu ukaza艂y si臋 z艂owieszcze ptaki. Zerwa艂a si臋 wi臋c biedaczka i jak strza艂a pop臋dzi艂a w d贸艂 pag贸rka, a pta-
ki za ni膮. Powoli dogania艂y j膮 czarne ptaszyska i ju偶, ju偶 mia艂y jej wyrwa膰 spod pachy ma艂ego braciszka, ale ostatnim wysi艂kiem dziewczynka dobieg艂a do chaty. Drzwi na szcz臋艣cie by艂y uchylone, wi臋c wpad艂a do izby. Zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi, zaci膮gn臋艂a 艂a艅cuch, a potem pozamyka艂a okiennice.
Ptaki jeszcze przez pewien czas kraka艂y ze z艂o艣ci nad chat膮, ale kiedy zauwa偶y艂y, 偶e ch艂opiec jest ju偶 bezpieczny, odlecia艂y ponad lasem do swojej czarownicy.
Kostuch i jego parobek
呕y艂 kiedy艣 stary cz艂owiek, zwany powszechnie Kostuchom, kt贸ry mia艂 parobka — m艂odego ch艂opaka. Parobek wype艂nia艂 wszystkie polecenia swego pana i czyni艂 to w dodatku bardzo sumiennie. Kostuch chcia艂 jednak dokuczy膰 swemu s艂u偶膮cemu i wydal mu nast臋puj膮ce polecenie:
— Musisz si臋 dowiedzie膰, kto jest najbogatszy na 艣wiecie, kto najm膮drzejszy i kto ma miecz kr贸la Salomona.
Ruszy艂 tedy parobek, 偶eby dowiedzie膰 si臋 tego, o co prosi艂 jego pan, i dotar艂 do pewnego miasta, w kt贸rym mimo 偶e bez przerwy kopano studnie, za nic nie mo偶na by艂o wydosta膰 wody.
Spytali zmartwieni mieszka艅cy miasta parobka:.
— Dok膮d zmierzasz?
— W臋druj臋, 偶eby si臋 dowiedzie膰, kto jest najbogatszy, kto najm膮drzejszy na 艣wiecie i kto ma miecz kr贸la Salomona — odpar艂 parobek.
Poprosili wtedy mieszczanie:
— Zajmij si臋, kochany, i nasz膮 spraw膮. Dowiedz si臋, dlaczego w naszych studniach nie ma wody.
— Dobrze, spr贸buj臋 wyja艣ni膰 i to — obieca艂 parobek. Ruszy艂 potem w drog臋 i dotar艂 do nast臋pnego miasta, a tam z kolei zapytano go:
— Dok膮d zmierzasz, ch艂opcze?
Powt贸rzy艂 wi臋c parobek tak jak i poprzednio:
— W臋druj臋, bo musz臋 si臋 dowiedzie膰, kto jest najbogatszy, kto najm膮drzejszy na 艣wiecie i kto ma miecz kr贸la Salomona.
Na miasto to spad艂o wielkie nieszcz臋艣cie, albowiem c贸rka kr贸la zaniemog艂a na oczy i nie pomaga艂o jej 偶adne lekarstwo.
Poprosi艂 wi臋c kr贸l w臋drowca:
— Dowiedz si臋, m艂odzie艅cze, dlaczego nie mo偶na wyleczy膰 oczu mojej c贸rki.
— Dobrze, dowiem si臋 i tego — obieca艂 parobek. Ruszy艂 dalej i dotar艂 do przedziwnego miejsca, w kt贸rym spieniona woda rzeki zagradza艂a drog臋. By艂a tak czarna i tak straszna, 偶e na jej widok a偶 ciarki przechodzi艂y. Przy brzegu, w ma艂ej 艂贸deczce, siedzia艂 stary przewo藕nik. Parobek podszed艂 do niego, a wtedy starzec spyta艂:
— Dok膮d idziesz?
— W臋druj臋, 偶eby dowiedzie膰 si臋, kto jest najbogatszy, kto najm膮drzejszy na 艣wiecie i kto ma miecz kr贸la Salomona — odpar艂 na to ch艂opak.
— Zapytaj wi臋c, dlaczego nie mog臋 wydosta膰 si臋 z tego strumienia — poprosi艂 przewo藕nik.
Nie m贸g艂 on bowiem pozby膰 si臋 swojej posady. Wykonywa艂 swoje zaj臋cie przez ca艂e 偶ycie i na staro艣膰 czu艂 si臋 ju偶 mocno zm臋czony.
Parobek obieca艂 i tego si臋 dowiedzie膰, o ile przewo藕nik zawiezie go na drug膮 stron臋. Sta艂o si臋 tak, jak sobie 偶yczy艂, i 艂贸deczk膮 tak ma艂膮, 偶e ledwo mog艂a pomie艣ci膰 dwie osoby, przedosta艂 si臋 na drugi brzeg.
Ruszy艂 potem ra藕no w dalsz膮 drog臋 i dotar艂 do siedziby diab艂a. Czarta, starego ju偶 zreszt膮, nie by艂o w domu.
Spyta艂a czarcia 偶ona:
— Dok膮d to zmierzasz, cz艂owieku?
— Chodz臋 po 艣wiecie, 偶eby dowiedzie膰 si臋, kto jest najbogatszy, kto najm膮drzejszy na 艣wiecie i kto ma miecz kr贸la Salomona — odpar艂 jej na to parobek.
— A owszem, tutaj si臋 tego dowiesz — rzek艂a baba — ale musisz wle藕膰 pod 艂aw臋 i dobrze si臋 schowa膰, bo m贸j m膮偶 jest piekielnie z艂y, szczeg贸lnie dla obcych, a je艣li jeszcze b臋dzie do tego g艂odny, to ci臋 zje.
Zrobi艂 wi臋c parobek, jak poradzi艂a mu diablica i dobrze si臋 schowa艂.
Wieczorem wr贸ci艂 czart g艂odny jak wilk. Od razu wi臋c poda艂a mu baba kwart臋 kaszy. Zjad艂 diabe艂 wieczerz臋 i leg艂 obok baby na
艂awie. Po chwili baba udaje, 偶e zasypia i 偶e co艣 jej si臋 艣ni. Krzyczy wi臋c:
— Och, och, mia艂am sen! Kto艣 mnie pyta艂, dlaczego w tym a w tym mie艣cie nie ma wody w studni. Odpar艂 na to diabe艂:
— Nawet tego nie wiesz! Trzeba przejecha膰 na bia艂ej kobyle przez miasto, a kiedy koby艂a si臋 spieni, to w miejscu, w kt贸rym upadnie pierwszy p艂at piany, nale偶y wywierci膰 studni臋.
Kopn臋艂a wtedy baba nog膮 w pod艂og臋 i niby to do siebie rzek艂a:
— S艂ysza艂 kto艣 co艣 takiego?!
Potem po艂o偶y艂a si臋 i dalej udawa艂a, 偶e 艣pi. Wiedzia艂a bowiem, 偶e jej z艂o艣liwy m膮偶 zbyt wiele od razu i tak nie powie. Po chwili znowu si臋 zbudzi艂a i wykrzykn臋艂a:
— Ojej, ojej, znowu mia艂am sen! Zbudzi艂 si臋 czart i krzykn膮艂 ze z艂o艣ci膮:
— Jakie znowu sny mia艂a艣! Spa膰 nie mog臋, bo bez przerwy si臋 drzesz!
Odpar艂a na to m膮dra diablica:
— A bo znowu kto艣 mnie pyta艂 przez sen, co zrobi膰, 偶eby w takim a takim mie艣cie wzrok kr贸lewnie przywr贸ci膰. Odburkn膮艂 na to diabe艂:
— To nawet takiej prostej rzeczy nie wiesz! Kiedy czesano kr贸lewnie w艂osy, to w艂o偶ono ich p臋k mi臋dzy ramy okna, i od tego zacz膮艂 si臋 b贸l g艂owy i choroba oczu. Wystarczy wyj膮膰 stamt膮d w艂osy i spali膰 je, a choroba minie.
Us艂yszawszy to, baba znowu tupn臋艂a w pod艂og臋 i powiedzia艂a niby do siebie:
— S艂ysza艂 kto艣 co艣 takiego...
Potem znowu si臋 po艂o偶y艂a i przez chwil臋 udawa艂a, 偶e 艣pi, bo przecie偶 ju偶 dwie zagadkowe sprawy uda艂o si臋 jej wyja艣ni膰. Po chwili uda艂a znowu, 偶e co艣 jej si臋 艣ni, obudzi艂a si臋 i krzykn臋艂a:
— Ojej, ojej, mia艂am sen!
Zerwa艂 si臋 czart na r贸wne nogi, bo prawie 偶e oka nie zd膮偶y艂 jeszcze zmru偶y膰, i wrzasn膮艂:
— Sk膮d, u licha, ci膮gle ci si臋 co艣 艣ni?! Spa膰 przez ciebie nie mog臋!
Rzek艂a wtedy baba:
— A bo znowu kto艣 mnie we 艣nie zapyta艂, dlaczego przewo藕nik z Czarnego Strumienia nie mo偶e pozby膰 si臋 swojej posady. Odpar艂 na to diabe艂:
— Aj, nawet tego nie wiesz?! Kiedy nadejdzie ch臋tny do przedostania si臋 na drugi brzeg, trzeba wysi膮艣膰 z 艂贸dki, stan膮膰 na l膮dzie i powiedzie膰: ,,A sied藕 ty, diable, na mojej posadzie tak d艂ugo, jak ja tu siedzia艂em!" W ten spos贸b przewo藕nik mo偶e pozby膰 si臋 swojego zaj臋cia.
I tak jak poprzednio, baba tupn臋艂a nog膮, m贸wi膮c:
— S艂ysza艂 kto艣 co艣 takiego!
Po艂o偶y艂a si臋 potem spokojnie na 艂awie udaj膮c, 偶e 艣pi, ale ju偶 po chwili zerwa艂a si臋 z krzykiem:
— Ojej, ojej, znowu mia艂am sen! Wrzasn膮艂 wtedy diabe艂:
— Jakie znowu sny?! Jak teraz wstan臋, to ju偶 na amen si臋 zamkniesz, przez ca艂膮 noc ani chwili spokoju nie mia艂em! Rzek艂a wtedy baba:
— Kiedy znowu mia艂am sen. Kto艣 mnie pyta艂, kto jest najbogatszy, kto najm膮drzejszy na 艣wiecie i kto ma miecz kr贸la Salomona?
Westchn膮艂 na to diabe艂:
— Z臋by czego艣 takiego nie wiedzie膰! Kostuch jest najbogatszy, ja jestem najm膮drzejszy, a miecz kr贸la Salomona wisi tam na gwo藕dziu.
Ponownie kopn臋艂a baba w pod艂og臋, m贸wi膮c:
— S艂ysza艂 kto艣 co艣 takiego!
Po艂o偶y艂a si臋 teraz baba spokojnie, nie mia艂a ju偶 偶adnych sn贸w i da艂a strudzonemu diab艂u pospa膰 do samego rana.
Nasta艂 dzie艅, ruszy艂 czart swoimi 艣cie偶kami, a przybysz wyszed艂 ze swojej kryj贸wki. Czarcica da艂a mu miecz i zadowolony parobek ruszy艂 z nowinami do domu.
Dotar艂 do przewo藕nika, a ten zapyta艂:
— Dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 w mojej sprawie? — I doda艂: — Wiesz ju偶, dlaczego nie mog臋 uwolni膰 si臋 od tego przekl臋tego zawodu?
— A tak, wiem, ale zanim ci powiem, musisz mnie najpierw przewie藕膰 na drugi brzeg.
Przewo藕nik zrobi艂 to, co mu kazano, a wtedy parobek rzek艂:
— Kiedy pojawi si臋 pierwszy ch臋tny do podr贸偶y, to nie pozw贸l mu zej艣膰 na brzeg. Zejd藕 ty, pchnij 艂贸dk臋 na wod臋 i powiedz: „A sied藕 ty, diable, na mojej posadzie tak d艂ugo, jak i ja siedzia艂em!" W ten spos贸b pozb臋dziesz si臋 swego zaj臋cia.
Wielce uradowa艂 si臋 stary przewo藕nik z rady i da艂 parobkowi w nagrod臋 trzy statki wraz z 艂adunkiem za to, 偶e kto艣 go wreszcie wybawi艂 z do偶ywotniego przewo偶enia.
Ruszy艂 ch艂opak swoj膮 drog膮 i dotar艂 do miasta, w kt贸rym kr贸lewska c贸rka zaniemog艂a na oczy.
— Czy uda艂o ci si臋 dowiedzie膰 czego艣 o mojej sprawie? — spyta艂 kr贸l.
— A tak, wiem wszystko. Kiedy czesano c贸rk臋 Waszej Wysoko艣ci, wsadzono p臋k jej w艂os贸w mi臋dzy ramy okna i od tego zacz臋艂a si臋 choroba. Wystarczy je tylko stamt膮d wyci膮gn膮膰 i spali膰, a w贸wczas oczy przestan膮 bole膰.
S艂ysz膮c to, uradowany nowin膮 kr贸l rozkaza艂 obdarowa膰 ch艂opaka sze艣cioma za艂adowanymi statkami.
Ruszy艂 parobek z kr贸lewskiego dworu i dotar艂 do miasta, w kt贸rym nie mo偶na by艂o wykopa膰 wydajnej studni. Ledwo znalaz艂 si臋 za murami, a ju偶 spytali go mieszka艅cy:
— Czy dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 w sprawie naszego nieszcz臋艣cia? Dlaczego nie mo偶emy wykopa膰 studni, w kt贸rej b臋dzie woda?
— A tak, wiem ju偶, co nale偶y uczyni膰. Trzeba na bia艂ej kobyle je藕dzi膰 po ulicach miasta, kiedy za艣 ko艅 b臋dzie ju偶 spieniony, to w miejscu, w kt贸rym upadnie pierwszy p艂at piany, nale偶y wywierci膰 studni臋.
Uradowani wie艣ci膮 mieszczanie wynagrodzili ch艂opaka za rad臋 dziewi臋cioma statkami wraz z 艂adunkiem, dzi臋ki czemu sta艂 si臋 niezwykle bogaty.
Ruszy艂 potem ch艂opak w drog臋 i w ko艅cu dotar艂 do swego pana, Kostucha. Spyta艂 go gospodarz:
— Znasz ju偶 odpowied藕 na moje pytanie?
— Tak, wiem ju偶 wszystko: ty jeste艣 najbogatszy, diabe艂 naj-
m膮drzejszy na 艣wiecie, a miecz kr贸la Salomona mam ja — odpar艂 parobek.
Kiedy Kostuch zobaczy艂, jak bogaty sta艂 si臋 teraz jego parobek, ruszy艂 t膮 sam膮 drog膮 co i on, 偶eby pomno偶y膰 jeszcze sw贸j maj膮tek. Dotar艂 do rzeki, gdzie pracowa艂 stary przewo藕nik. Wsadzi艂 starzec Kostucha do 艂odzi, przewi贸z艂 na przeciwny brzeg, ale z 艂贸dki nie wypu艣ci艂. Sam skoczy艂 na l膮d, pchn膮艂 艂贸dk臋 na wod臋 i krzykn膮艂:
— A sied藕 ty, diable, na mojej posadzie tak d艂ugo, jak i ja siedzia艂em!
Zosta艂 wi臋c Kostuch na miejscu starego przewo藕nika i siedzi tam pewnie i do dzisiaj, do ko艅ca 艣wiata si臋 stamt膮d nie wydostanie, a mo偶e i nigdy. I to ju偶 wszystko.
Zaloty kowala Ilmarinena
W sieczny kowal, Ilmarinen, pracowa艂 w swej ku藕ni, wsun膮艂 偶elazo w ogie艅 i roz偶arzy艂 do czerwono艣ci. Wtem na progu ku藕ni stan臋艂a kobieta, ma艂a, maciupe艅ka, wielka, wielgachna i rzek艂a do kowala:
— Kowalu Ilmarinenie, gdyby艣 wiedzia艂, jak膮 ci przynosz臋 wiadomo艣膰, nie k艂ad艂by艣 偶elaza do paleniska. Odpar艂 na to kowal:
— Ma艂a kobieto, maciupe艅ka, wielka kobieto, wielgachna, je艣li przynosisz mi dobre wie艣ci, ofiaruj臋 ci pi臋kny podarek. Je艣li za艣 przynosisz z艂e wie艣ci, wsadz臋 ci roz偶arzone 偶elazo do gard艂a.
— Oto moja wie艣膰 — rzek艂a kobieta. — Do c贸rki kr贸la krainy Hiihtoin, ol艣niewaj膮co pi臋knej Katriny, pod膮偶a dw贸ch zalotnik贸w na 艂odziach.
Us艂yszawszy te s艂owa, kowal Ilmarinen wyj膮艂 natychmiast 偶elazo z ognia i rozwa偶aj膮c spraw臋 w my艣lach, ruszy艂 z ku藕ni do domu. Poszed艂 porozmawia膰 z matk膮:
— O, matko rodzona — rzek艂 — zagrzej miedzian膮 艂a藕ni臋, rozpal w niej tak, aby by艂a gor臋tsza ni偶 roz偶arzone 偶elazo, gor臋tsza ni偶 roz偶arzony kamie艅.
Matka nagrza艂a w 艂a藕ni i przygotowa艂a k膮piel. Wtedy kowal Ilmarinen rzek艂 znowu:
— Daj mi, matko rodzona, moj膮 lnian膮 koszul臋 i obcis艂e spodnie.
Matka przynios艂a synowi koszul臋 i spodnie, a kowal wszed艂 do 艂a藕ni. Kiedy ju偶 si臋 wyk膮pa艂, wyszed艂 z sauny i pobieg艂 pr臋dko do domu. Nie przepasa艂 si臋 nawet i nie w艂o偶y艂 na nogi but贸w. Rzek艂 do swego s艂ugi:
— M贸j stary, wiemy s艂ugo, zaprz臋gnij wspania艂ego ognistego
trzyletniego 藕rebca do kolorowych sa艅, z 偶elazn膮 uzd膮, miedzianymi szorami, stalowymi cuglami i cynowym podpiersiem.
Stary wierny s艂uga przyprowadzi艂 wspania艂ego ognistego trzyletniego 藕rebca i zabiera si臋 do zaprz臋gania, ale nie mo偶e dopi膮膰 podpiersia. Sam wi臋c kowal Ilmarinen, nie przepasany, bosy, przychodzi pom贸c s艂udze, zaci膮ga mocno podpiersie i wprowadza 藕rebca mi臋dzy dyszle. Potem wchodzi zn贸w do izby, przyodziewa si臋 pr臋dko i rzuca matce s艂owa po偶egnania:
— O, matko rodzona, pob艂ogos艂aw mnie na drog臋. Jad臋 teraz si臋 o艣wiadczy膰.
Otrzymawszy b艂ogos艂awie艅stwo matki, kowal Ilmarinen wsiada do kolorowych sa艅 zaprz臋gni臋tych w trzyletniego ognistego 藕rebca z 偶elazn膮 uzd膮, miedzianymi szorami, stalowymi cuglami i mknie ku otwartemu morzu. Nie zamoczy艂y si臋 kopyta ko艅skie, nie zosta艂 艣lad po p艂ozach sa艅. Powozi kowal i zastanawia si臋, kiedy dotrze na miejsce, gdy wtem spotyka dw贸ch wio艣larzy, o kt贸rych m贸wi艂a mu kobieta, i udaje si臋 wraz z nimi w dalsz膮 drog臋.
Patrzy zza morza c贸rka kr贸la Hiihto, ol艣niewaj膮ca bia艂olica, pi臋kna Katrina z trzeciego pi臋tra zamku. Patrzy na morsk膮 kipiel i dostrzega tam podr贸偶nych. Zwraca si臋 wi臋c do ojca:
— O, m贸j ojczulku, przybywa do mnie trzech zalotnik贸w, dw贸ch wios艂uje na 艂odziach, a trzeci jedzie saniami.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, a ju偶 podr贸偶ni dobijaj膮 do celu, docieraj膮 do zamku Hiihto, w kt贸rym kr贸l przyjmuje ich uprzejmie i cz臋stuje najlepszymi potrawami i napojami. Najad艂szy si臋 do syta, m臋偶czy藕ni przyst臋puj膮 do rzeczy, k艂aniaj膮 si臋 nisko i m贸wi膮:
— Przybyli艣my do ciebie, nasz kr贸lu, ubiega膰 si臋 o r臋k臋 pi臋knej Katriny.
— Najpierw musicie sobie na to zas艂u偶y膰 — odpar艂 kr贸l i zapyta艂 zaraz: — Kt贸ry z was potrafi bez but贸w, bez onuc, z bosymi stopami zaora膰 moje pole, na kt贸rym a偶 roi si臋 od w臋偶y?
— Och, zaorz臋 twoje pole — odpar艂 艣mia艂o kowal Ilmarinen. Dwaj pozostali zalotnicy nie mieli odwagi zabra膰 si臋 do takiej pracy, tote偶 pok艂onili si臋 kr贸lowi i ruszyli w swoj膮 drog臋.
Po ich odej艣ciu kowal Ilmarinen zaprz膮g艂 zaraz swego wspania艂ego ognistego 藕rebca do p艂uga i zacz膮艂 ora膰 pole. W臋偶e wzbija艂y
si臋 na wysoko艣膰 dw贸ch 艂okci, nad polem kipia艂o i sycza艂o, to podrywa艂y si臋 spod p艂uga, to lecia艂y nad kowalem, ani jeden wszak偶e go nie dotkn膮艂. Kowal wykona艂 sw膮 robot臋 jak nale偶y, stan膮艂 艣mia艂o przed obliczem kr贸la i rzeki:
— Zaora艂em, m贸j kr贸lu, twoje pole pe艂ne w臋偶y.
— Dobrze — odpar艂 kr贸l. — Je艣li jednak zdo艂a艂e艣 wykona膰 tak膮 prac臋, m贸g艂by艣 wobec tego wyczarowa膰 na moim dziedzi艅cu sadzawk臋, w kt贸rej p艂ywa艂yby du偶e ryby, a ma艂e si臋 pluska艂y.
— Owszem, uczyni臋 i to — powiedzia艂 kowal Ilmarinen i nie oci膮gaj膮c si臋, wyszed艂 na dziedziniec. Ledwie tam za艣piewa艂 swoj膮 czarodziejsk膮 pie艣艅, a na dziedzi艅cu pojawi艂a si臋 natychmiast sadzawka, w kt贸rej wielkie ryby p艂ywa艂y, a ma艂e si臋 pluska艂y. Kiedy tego dokona艂, stan膮艂 zn贸w przed obliczem kr贸la i pok艂oniwszy si臋, rzek艂:
— Wykona艂em prac臋, jak膮 mi wyznaczy艂e艣.
— I t臋 robot臋 dobrze wykona艂e艣 — odpar艂 kr贸l. — A teraz id藕 i przynie艣 swej narzeczonej, pi臋knej Katrinie, rodzinn膮 szkatu艂k臋, kt贸ra od niepami臋tnych czas贸w le偶y w ukryciu gdzie艣 nad brzegiem morza.
C贸偶 by艂o na to poradzi膰? Kowal wyruszy艂 na poszukiwanie rodzinnej szkatu艂ki. Skierowa艂 si臋 nad brzeg morza. Tam za艣 zobaczy艂 trzy m艂ode panny siedz膮ce na zboczu wydmy. Zagadn膮艂 je i spyta艂:
— Hej, moje panny, czy nie wiecie, kto ma szkatu艂k臋, kt贸r膮 mam przynie艣膰 jutro pi臋knej Katrinie jako zar臋czynowy prezent?
— Jest ona w r臋kach starca Untamoinena — rzek艂y panny. — O, tam wida膰 jego cha艂up臋. Id藕 i zapytaj, czy zgodzi ci si臋 j膮 odda膰, ale wiedz, 偶e grozi ci wielkie niebezpiecze艅stwo. Wielu posz艂o przed tob膮, niewielu wr贸ci艂o.
Kowal zgodnie z rad膮 uda艂 si臋 do cha艂upy Untamoinena i zajrza艂 przez okno do 艣rodka. Le偶a艂 tam na pod艂odze starzec Unta-moinen, zwini臋ty w k艂臋bek, z g艂ow膮 i nogami ko艂o drzwi.
Kowal, skradaj膮c si臋, podszed艂 do drzwi, przeskoczy艂 jednym susem przez starca wprost na 艣rodek izby i zawo艂a艂 g艂o艣no:
— Daj mi, starcze Untamoinenie, szkatu艂k臋, kt贸r膮 mam ofiarowa膰 pi臋knej Katrinie jako zar臋czynowy prezent.
— Je艣li potrafisz wle藕膰 na m贸j j臋zyk — odpar艂 starzec Unta-moinen — skaka膰 na nim i ta艅czy膰, dam ci szkatu艂k臋.
Kowal nie zastanawia艂 si臋 d艂ugo, skoczy艂 zwinnie na j臋zyk Un-tamoinena i zacz膮艂 na nim skaka膰; w tej samej chwili starzec rozwar艂 na p贸艂tora 艂okcia szcz臋ki, b艂ysn膮艂 d艂ugimi na 艂okie膰 z臋bami i bez zach艂y艣ni臋cia po艂kn膮艂 Ilmarinena, kt贸ry w mig znalaz艂 si臋 w jego 偶o艂膮dku.
I to go jednak nie przerazi艂o. Zrzuci艂 tylko z siebie ubranie, z koszuli zrobi艂 ku藕ni臋, ze spodni miechy, lewego kolana u偶y艂 jako kowad艂a, lewej r臋ki jako imad艂a, prawej jako m艂ota kowalskiego i zacz膮艂 w brzuchu Untamoinena ku膰 i wali膰. Ze swej koszuli wyj膮艂 miedzian膮 klamr臋, wyku艂 z niej ptaka, kt贸remu dorobi艂 偶elazne szpony i stalowy dzi贸b. Kiedy sko艅czy艂 ptaka, za艣piewa艂 swoj膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i tchn膮艂 w niego ducha, ka偶膮c mu wzbi膰 si臋 do lotu w brzuchu Untamoinena. Kiedy ptak zacz膮艂 lata膰, porozrywa艂 swymi 偶elaznymi szponami wn臋trzno艣ci Untamoinena, a swym stalowym dziobem wywierci艂 w jego boku du偶膮 dziur臋. Starzec Untamoinen poczu艂 straszny b贸l i w po艣piechu zacz膮艂 b艂aga膰:
— Kowalu Ilmarinenie, je偶eli przestaniesz rozrywa膰 mi cia艂o, dostaniesz szkatu艂k臋, kt贸ra ma by膰 zar臋czynowym prezentem dla pi臋knej Katriny. Id藕 na brzeg morza. Ujrzysz tam trzy panny siedz膮ce na brzegu. Tam te偶 mi臋dzy nimi zagrzebana jest w piasku szkatu艂ka.
Us艂yszawszy to, kowal Ilmarinen wygramoli艂 si臋 z brzucha Untamoinena dziur膮 wywiercon膮 przez ptaka, wyskoczy艂 przez drzwi na podw贸rze i pod膮偶y艂 na brzeg morza. Tam ujrza艂 te same trzy panny co poprzednio i rzek艂:
— O, moje dobre panny, dajcie mi szkatu艂k臋, prezent dla pi臋knej Katriny. Starzec Untamoinen ju偶 mi j膮 obieca艂.
— We藕 wi臋c! Szkatu艂ka jest tutaj w piasku, wydob膮d藕 j膮 i zabierz — rzek艂y panny i pokaza艂y kowalowi, gdzie jest ukryta.
Kowal wygrzeba艂 wtedy szkatu艂k臋 z piasku, zani贸s艂 j膮 kr贸lowi i rzek艂:
— Oto prezent dla pi臋knej Katriny, kt贸rego kaza艂e艣 mi szuka膰. Odzyskana przez kowala szkatu艂ka i jego poprzednie czyny bar-
dzo ucieszy艂y kr贸la. Odda艂 mu wi臋c za 偶on臋 sw膮 c贸rk臋, ol艣niewaj膮co bialolic膮, pi臋kn膮 Katrin臋 i pob艂ogos艂awi艂 ich na drog臋.
Wtedy kowal Ilmarinen wsiad艂 wraz ze sw膮 ma艂偶onk膮 do kolorowych sani zaprz臋gni臋tych we wspania艂ego ognistego trzyletniego 藕rebca, z 偶elazn膮 uzd膮, miedzianymi szorami, stalowymi cuglami, cynowym podpiersiem, i pomkn膮艂 na otwarte morze; kopyta ko艅skie nie zamok艂y, sanie nie zostawi艂y 艣lad贸w. Jecha艂, jecha艂, a偶 nad morzem zapad艂a noc. Wtedy kowal za艣piewa艂 sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i w tej samej chwili z morza wy艂oni艂a si臋 wyspa, na kt贸r膮 uda艂 si臋 wraz z ma艂偶onk膮 na spoczynek.
Wypoczywali tam ca艂膮 noc a偶 do rana. Kiedy kowal Ilmarinen zbudzi艂 si臋 ze snu. zauwa偶y艂, 偶e u jego boku nie ma Katriny. Wtedy wsta艂 ze swego pos艂ania, poszed艂 na brzeg morza i policzy艂 kaczki dooko艂a wyspy. Prawie natychmiast stwierdzi艂, 偶e jest o jedn膮 kaczk臋 za du偶o. Kiedy to spostrzeg艂, za艣piewa艂 natychmiast sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i zawo艂a艂:
— Nie kryj si臋, Katrino! Jeste艣 tutaj!
I w tej samej chwili kaczka przybra艂a posta膰 niewiasty.
Znowu pomkn臋li przez otwarte morze. Jechali i mkn臋li tak d艂ugo, a偶 noc zaskoczy艂a ich w drodze. Wtedy kowal Ilmarinen za艣piewa艂 sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i wy艂oni艂a si臋 wyspa, na kt贸r膮 udali si臋, aby wypocz膮膰.
Min臋艂a noc, nasta艂 ranek, kowal zbudzi艂 si臋 ze snu i rozejrza艂 dooko艂a, ale niewiasty ju偶 nie by艂o. Wsta艂 tedy po艣piesznie z pos艂ania i policzy艂 wszystkie drzewa na wyspie. Stwierdzi艂, 偶e jest o jedno drzewo za du偶o. Za艣piewa艂 wi臋c sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i zawo艂a艂:
— Nie ukrywaj si臋, pi臋kna Katrino! Tu jeste艣! I natychmiast niewiasta przybra艂a sw膮 posta膰. Kowal Ilmarinen wsiad艂 wraz z ni膮 znowu do kolorowych sani zaprz臋偶onych we wspania艂ego ognistego trzyletniego 藕rebca i ruszy艂 w drog臋 po otwartym morzu. Mkn臋li ca艂y dzie艅, a偶 zapad艂a noc, a wtedy kowal Ilmarinen za艣piewa艂, podobnie jak przedtem, sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i z morza wy艂oni艂a si臋 wyspa, na kt贸rej kowal spocz膮艂 obok swej 偶ony.
Noc min臋艂a, nasta艂 艣wit i kowal ockn膮艂 si臋 ze snu. Spojrza艂
przez rami臋, ale nie by艂o tam niewiasty. Wtedy rozgniewa艂 si臋 na sw膮 ma艂偶onk臋, zerwa艂 si臋 z pos艂ania i zacz膮艂 kr膮偶y膰 wzd艂u偶 brzeg贸w wyspy. Kiedy szed艂, liczy艂 kamienie na wyspie i zn贸w stwierdzi艂, 偶e jest o jeden za du偶o.
— Nie kryj si臋, Katrino, tu jeste艣 — rzek艂 pr臋dko, a gdy tylko za艣piewa艂 swoj膮 pie艣艅, niewiasta przybra艂a dawn膮 posta膰. Rzek艂 wtedy, zagniewany:
— Dla ciebie, pi臋kna Katrino, wykona艂em r贸偶ne prace i utrudzi艂em si臋, jak przysta艂o na m臋偶czyzn臋, a ty ci膮gle mnie oszukujesz. Id藕 wi臋c na morze i mieszkaj tam po wiek wiek贸w.
Rzek艂szy to, kowal za艣piewa艂 raz jeszcze sw膮 pie艣艅 i zakl膮艂 sw膮 ma艂偶onk臋, ol艣niewaj膮co bia艂plic膮, pi臋kn膮 Katrin臋 w mew臋, aby po wieki wiek贸w lata艂a pod wiatr.
Jednak偶e 偶ycie bez niewiasty sta艂o si臋 smutne, tote偶 kowal zacz膮艂 wykuwa膰 sobie 偶on臋 z miedzi. Za艣piewa艂 sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i narodzi艂 si臋 cz艂owiek; za艣piewa艂 drug膮 i duch wst膮pi艂 w serce niewiasty.
Z wykut膮 przez siebie kobiet膮 zacz膮艂 dzieli膰 艂o偶e, jedn膮 r臋k臋 k艂ad艂 na jej 艂onie, drug膮 za艣 na w艂asnym. Kiedy budzi艂 si臋 rano
i sprawdza艂 swe d艂onie, okazywa艂o si臋, 偶e r臋ka, kt贸r膮 trzyma艂 na w艂asnym 艂onie, by艂a ciep艂a, natomiast r臋ka, kt贸ra spoczywa艂a na 艂onie niewiasty, by艂a zawsze lodowato zimna. Rzek艂 wtedy do siebie Ilmarinen, wieczny kowal:
— Niechaj nikt nie tworzy sobie sam niewiasty, niechaj bierze ju偶 stworzon膮!
Za艣piewa艂 potem sw膮 czarodziejsk膮 pie艣艅 i mewa przeobrazi艂a si臋 znowu w jego ma艂偶onk臋, w ol艣niewaj膮co bia艂olic膮, pi臋kn膮 Katrin臋.
Wtedy kowal wsiad艂 z ni膮 do sani zaprz臋偶onych we wspania艂ego ognistego 藕rebca i pomkn膮艂 do swego domu, gdzie matka przyj臋艂a synow膮 z otwartymi ramionami.
Mikko Miehelainen
Dawno temu pewien my艣liwy polowa艂 ca艂y dzie艅 w lesie, a wieczorem, kiedy wraca艂 przez g膮szcz do domu, wysz艂a mu nagle na spotkania
Tapiotar, c贸rka Tapio — ducha lasu, i rzek艂a:
— Je艣li p贸jdziesz ze mn膮, nie zabij臋 ci臋. Je艣li jednak nie pod膮偶ysz za mn膮 po dobroci, to zabij臋 ci臋 na miejscu.
M臋偶czyzna zadr偶a艂 na s艂owa Tapiotar i nie odwa偶y艂 si臋 jej przeciwstawi膰, lecz pokornie ruszy艂 razem z ni膮 w drog臋. W臋drowali d艂ugo przez mroczny, g臋sty b贸r, a偶 dotarli wreszcie do siedziby ducha lasu — do Tapioli, gdzie Tapiotar wprowadzi艂a m臋偶czyzn臋 do swego domu i rzek艂a:
— Mo偶esz gospodarzy膰 si臋 tutaj, jak ci si臋 tylko spodoba, je艣li b臋dziesz mi wierny. Je偶eli jednak sprzeniewierzysz si臋 i spr贸bujesz uciec ode mnie. to natychmiast ci臋 zabij臋.
M臋偶czyzna, nie widz膮c innego wyj艣cia, przysta艂 na 偶膮danie Tapiotar i poj膮艂 j膮 za 偶on臋. 呕yli z sob膮 przez pewien czas, a偶 Tapiotar sta艂a si臋 brzemienna i urodzi艂a syna, kt贸remu nadano imi臋 Mikko Miehelainen. Ch艂opak szybko wyr贸s艂 na tak silnego i barczystego m臋偶czyzn臋, 偶e nie mo偶na by tego wyrazi膰 ani w psalmie, ani te偶 wypowiedzie膰 w kazaniu.
Pewnego razu sko艅czy艂y im si臋 zapasy. Tapiotar ruszy艂a wi臋c, aby zdoby膰 co艣 do jedzenia. Na odchodnym za艣 rzek艂a:
— Kiedy mnie tu nie b臋dzie, nie macie wychodzi膰 z cha艂upy, pami臋tajcie!
Mikko i ojciec obiecali, 偶e b臋d膮 siedzie膰 w domu. Ledwie jednak Tapiotar zd膮偶y艂a wyj艣膰 za pr贸g, a ju偶 ch艂opak podszed艂 do ojca i rzek艂:
— Ojczulku, ogarnia mnie t臋sknota, 偶eby zobaczy膰 twoje rodzinne strony. Ruszajmy wi臋c, aby popatrze膰 na nie.
— O, m贸j synku — westchn膮艂 ojciec — i mnie bierze wielka ochota, 偶eby zobaczy膰 m贸j dawny dom. Pami臋taj wszak偶e, co powiedzia艂a matka. Zabroni艂a nam przecie偶 rusza膰 si臋 dok膮dkolwiek z domu!
Mikko nic sobie z tego nie robi艂, lecz nalega艂 w dalszym ci膮gu na ojca, kt贸ry wreszcie uleg艂 namowom syna. Rzucili si臋 do ucieczki, ale nie zaw臋drowali daleko. Wkr贸tce bowiem wr贸ci艂a do domu Tapiotar z t艂ustym bobrem na piecze艅, a gdy w izbie nie zasta艂a nikogo, domy艣li艂a si臋 zaraz wszystkiego i ruszy艂a w pogo艅 za zbiegami. Niebawem dop臋dzi艂a m臋偶a i syna. Doskoczy艂a do nich, stan臋艂a przed nimi i spyta艂a gniewnie:
— Dlaczego uciekli艣cie? Czy偶 wam nie zabroni艂am? Ojciec przel膮k艂 si臋 tak okropnie, 偶e nie m贸g艂 wym贸wi膰 ani s艂owa, ale Mikko stawi艂 Tapiotar odwa偶nie czo艂a i krzykn膮艂 na ni膮:
— Z drogi!
Tapiotar rozz艂o艣ci艂a si臋 i obiema r臋kami schwyci艂a syna. Nie wytrzyma艂 tego Mikko; z艂apa艂 obur膮cz Tapiotar i cisn膮艂 ni膮 z ca艂ej si艂y o przydro偶ny p艂ot, gruchocz膮c jej ko艣ci. Potem razem z ojcem ruszy艂 dalej w drog臋.
W ko艅cu dotarli w rodzinne strony i ojciec zamieszka艂 z synem we w艂asnym domu, jak ongi艣.
Mikko z ka偶dym rokiem m臋偶nia艂 coraz bardziej i stawa艂 si臋 coraz silniejszy, tak 偶e w ko艅cu mia艂 w sobie si艂y ponad miar臋. Pewnego dnia wyruszy艂 pow艂贸czy膰 si臋 troch臋 po okolicy i przy艂膮czy艂 si臋 do innych ch艂opc贸w i dziewcz膮t, kt贸rzy zabawiali si臋 w r贸偶ne gry. W ko艅cu zacz臋li si臋 bawi膰 w rzucanie pi艂ki. Kiedy przysz艂a kolej na Mikko, rzuci艂 pi艂k臋 z tak膮 si艂膮, 偶e jednej z dziewcz膮t z艂ama艂
r臋k臋.
Ludzie przybiegli ze skarg膮 do ojca Mikko:
— Wygnaj swego syna! On pozabija nam wszystkie nasze dzieci! Ojciec skarci艂 syna i rzek艂:
— Dlaczego zrobi艂e艣 to, m贸j synku? Uwa偶aj, co robisz!
— S膮dzi艂em, 偶e rzuci艂em pi艂k臋 najzwyczajniej w 艣wiecie — odpar艂 Mikko. — Musia艂em pewnie niechc膮cy rzuci膰 j膮 zbyt silnie.
Ojciec zacz膮艂 w贸wczas rozwa偶a膰: ,,Musz臋 zap臋dzi膰 ch艂opaka do roboty, 偶eby nie zrobi艂 czego z艂ego".
Po czym rzek艂 do Mikko:
— Id藕, synu, i przynie艣 drewna z lasu, 偶eby艣my mieli czym grza膰 艂a藕ni臋!
— Zaraz to zrobi臋 — odpar艂 Mikko. — Ale czy masz gdzie sanie i uprz膮偶?
— Mam — odrzek艂 ojciec i da艂 synowi sanie i uprz膮偶. Mikko ruszy艂 po drewno i trafi艂 do najlepszego lasu sosnowego. Tam zw臋szy艂y go le艣ne potwory i rzuci艂y si臋 na niego. Ale Mikko nie przestraszy艂 si臋 ani troch臋, walczy艂 dzielnie i zabi艂 wielu przeciwnik贸w. Wtedy potwory przestraszy艂y si臋 i zacz膮艂y b艂aga膰 Mikko:
— Nie morduj nas, odwdzi臋czymy ci si臋 za to.
— No, dobrze, mo偶ecie sobie 偶y膰 dalej, je艣li tylko zawieziecie mi drewno do domu — powiedzia艂 Mikko.
Wybra艂 spo艣r贸d le艣nych stwor贸w najsilniejszego i zaprz膮g艂 do swych sani. Nast臋pnie 艣ci膮艂 w lesie wielk膮 sosn臋, po艂o偶y艂 j膮 wraz z ga艂臋藕mi na saniach i pojecha艂 swym zaprz臋giem do domu, gdzie zeskoczy艂 pr臋dko z sani i zawo艂a艂 do ojca:
— Tu, ojczulku, masz drewno, a tu jest ko艅 dla ciebie!
— Ty go zdoby艂e艣 i mo偶esz go zatrzyma膰 dla siebie. Ja nie mog臋 go wzi膮膰 — odpar艂 ojciec.
Po pewnym czasie Mikko wyruszy艂 znowu na zabaw臋. Wsp贸lnie z innymi ch艂opcami i dziewcz臋tami zacz膮艂 rzuca膰 pi艂k臋. I co si臋 sta艂o? Gdy rzuci艂 pi艂k臋, trafi艂 ni膮 w jedn膮 z dziewcz膮t i z艂ama艂 jej nog臋.
Rodzice przybiegli zn贸w na skarg臋 do ojca i rzekli:
— Wyp臋d藕 swego syna! On nas wszystkich wymorduje przez ten nadmiar si艂.
Ojciec rozgniewa艂 si臋 na syna, 偶e zn贸w 藕le post膮pi艂, ale poniewa偶 nie m贸g艂 wymy艣li膰 nic innego, znalaz艂 now膮 prac臋 dla ch艂opaka i rzek艂:
— Id藕, Mikko, i na艂ap mi ryb ze stawu, abym m贸g艂 raz jeszcze naje艣膰 si臋 zupy rybnej do syta!
— No to daj mi, ojczulku, star膮 szkap臋 ze swej stajni, kt贸r膮 przywioz臋 ryby do domu. Wkr贸tce b臋dziemy mieli posi艂ek — odpar艂 Mikko.
Ojciec da艂 synowi konia. Kiedy Mikko przyjecha艂 na brzeg sta-
wu, z艂ama艂 sosn臋, zrobi艂 z niej sobie w臋dzisko, usiad艂 na brzegu i zacz膮艂 艂owi膰 ryby. 艁owi艂 i 艂owi艂, a偶 tu raptem na haczyku w臋dki zawis艂 duch stawu. Mikko wyci膮gn膮艂 go na l膮d, i nu偶e ok艂ada膰 w臋dziskiem, ale wtedy duch zacz膮艂 b艂aga膰:
— Nie zabijaj mnie, dobry cz艂owieku. Odwdzi臋cz臋 ci si臋 za to!
— No, je艣li mi z艂owisz ze stawu fur臋 ryb, 偶ebym m贸g艂 nagoto-wa膰 dla mego ojca zupy rybnej, to zostawi臋 ci臋 przy 偶yciu — odpar艂 Mikko i wrzuci艂 ducha z haczykiem w ustach z powrotem do stawu.
Po chwili nieszcz臋艣nik przyni贸s艂 ze stawu ca艂y w贸r ryb, a Mikko podni贸s艂 worek w g贸r臋 i rzek艂:
— Przynie艣 jeszcze jeden. To zbyt ma艂o dla m臋偶czyzny. Duch zanurzy艂 si臋 ponownie w stawie i przyni贸s艂 drugi w贸r pe艂en ryb.
— No, teraz b臋dzie do艣膰! — powiedzia艂 Mikko. — Chod藕 razem ze mn膮, poniesiesz ryby do domu.
Duch musia艂 nie艣膰 worki z rybami i obaj przybyli do domu Mikko. Gdy tylko zbli偶yli si臋 do ojca na tyle, 偶e ten m贸g艂 ich us艂ysze膰, Mikko zawo艂a艂:
— Oto tutaj, ojczulku, s膮 ryby, a tutaj gospodarz, kt贸ry b臋dzie nam gotowa膰!
Kiedy wszak偶e ojciec zobaczy艂 zdobycz syna, rzek艂 do niego:
— To, co zdoby艂e艣, synku, mo偶esz zatrzyma膰 dla siebie. Ja nie potrzebuj臋 takiego gospodarzenia.
Jaki艣 czas 偶yli spokojnie, ale Mikko znowu wyruszy艂 si臋 bawi膰, i z innymi ch艂opcami i dziewcz臋tami 膰wiczy艂 rzucanie pi艂ki. Ale c贸偶 to si臋 zn贸w sta艂o? Kiedy rzuci艂 pi艂k臋 do jednej z dziewcz膮t, trafi艂 je w bok tak, 偶e z艂ama艂 jej 偶ebro.
Ludzie przybiegli znowu ze skarg膮 do ojca i zawo艂ali:
— Teraz musisz ju偶 wyp臋dzi膰 syna! Przez swoj膮 nieludzk膮 si艂臋 pozabija nas wszystkich!
Ojciec by艂 wielce zatroskany i zastanawia艂 si臋, jak zapobiec temu, 偶eby jego syn nie zrobi艂 ju偶 nic z艂ego. Rozwa偶a艂 to d艂ugo, wreszcie postanowi艂 wys艂a膰 go z domu w dalek膮 podr贸偶. Rzek艂 wi臋c:
— Od trzech lat kr贸l Wareg贸w jest mi winien dwie beczki z艂ota. Id藕 do niego, synku, i upomnij si臋 o te pieni膮dze.
Mikko got贸w by艂 to zrobi膰 i szykowa艂 si臋 do podr贸偶y. Zaprz膮g艂 dzikie zwierz臋 le艣ne do sani, usiad艂 w nich, a lejce odda艂 duchowi stawu. W ten spos贸b jechali wiele, wiele dni, a偶 wreszcie przybyli do kraju Wareg贸w i zbli偶yli si臋 do kr贸lewskiego zamku; tam wjechali na dziedziniec z takim impetem, 偶e pa艂ac zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰. Przerazi艂o to kr贸la Wareg贸w, kt贸ry obawiaj膮c si臋, 偶e jego pa艂ac runie, rzek艂 do swych s艂u偶膮cych:
— Id藕cie i spytajcie podr贸偶nego, czego sobie 偶yczy i dajcie mu wszystko, czego za偶膮da, byle tylko pojecha艂 dalej.
S艂u偶膮cy po艣pieszyli rozm贸wi膰 si臋 z Mikko. Kiedy zobaczyli, jakiego ma konia i jakiego wo藕nic臋, przerazili si臋 jeszcze bardziej i dygoc膮c ze strachu, spytali:
— Czego 偶膮dasz, go艣ciu?
— Wasz kr贸l winien mi jest dwie beczki pe艂ne z艂ota — odpar艂 艣mia艂o Mikko.
S艂udzy, pomni rozkazu kr贸la, przynie艣li bez wahania beczki z艂ota. Mikko Miehelainen u艂o偶y艂 je na swych saniach i ruszy艂 galopem do domu. Gdy znalaz艂 si臋 na w艂asnym podw贸rzu, wyprz膮g艂 dzikie zwierz臋 i pogna艂 je do lasu, ducha natomiast wpu艣ci艂 z powrotem do stawu, a sam stan膮艂 przed ojcem i rzek艂:
— Tutaj, ojczulku, masz pieni膮dze, kt贸re kaza艂e艣 mi przywie藕膰 z kraju Wareg贸w. Bierz je!
Co mia艂 na to powiedzie膰 ojciec? Prawd臋 m贸wi膮c, nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby Mikko zosta艂 gdzie艣 w czasie tej podr贸偶y. Ale to mn贸stwo pieni臋dzy zawdzi臋cza艂 przecie偶 jemu. Tak wi臋c musia艂 podzi臋kowa膰 synowi, 偶e spisa艂 si臋 dzielnie.
Min臋艂o du偶o czasu i ojciec nie mia艂 偶adnej przykro艣ci z powodu syna. W ko艅cu jednak ch艂opakowi znudzi艂o si臋 to 偶ycie w domu, w pi艂k臋 te偶 nie chcia艂 ju偶 gra膰, bo zawsze ko艅czy艂o si臋 to nieszcz臋艣ciem. Stan膮艂 tedy przed ojcem i rzek艂:
— Uszyj mi, ojczulku, podr贸偶ny worek. Mam ochot臋 obejrze膰 艣wiat.
By艂o to ca艂kiem po my艣li ojca, uszy艂 wi臋c pr臋dko worek ze sk贸ry i da艂 go synowi. Z workiem na plecach ruszy艂 zaraz Mikko na w臋dr贸wk臋. W臋drowa艂 d艂ugo przez r贸偶ne kraje, a偶 pewnego dnia dotar艂 do wysokiego wzg贸rza, na kt贸rego szczycie siedzia艂 ch艂opak
i bezustannie wali艂 jedn膮 ska艂膮 o drug膮. Kiedy zobaczy艂 zbli偶aj膮cego si臋 w臋drowca, pozdrowi艂 go i zawo艂a艂 do niego:
— Witaj, Mikko Miehelainen! Przyjm mnie za swego towarzysza.
— Chod藕 wi臋c, wygl膮dasz na silnego cz艂owieka, a we dw贸ch lepiej si臋 w臋druje — zgodzi艂 si臋 Mikko Miehelainen. Walig贸ra zszed艂 ze szczytu i ruszy艂 z Mikko w drog臋. W臋drowali jaki艣 czas, a偶 zobaczyli ch艂opaka, kt贸ry r臋kami po艂膮czy艂 dwie rzeki, kieruj膮c je ku sobie. Gdy podr贸偶ni zbli偶yli si臋 do niego, 艁膮czyrzeka przerwa艂 natychmiast sw膮 robot臋 i rzek艂 do Mikko:
— Witaj, Mikko Miehelainen! Czy nie zechcesz wzi膮膰 mnie jako swego towarzysza?
— Chod藕 z nami, je艣li masz ochot臋. W drodze przyjemnie jest mie膰 towarzystwo — odpar艂 Mikko Miehelainen i w tr贸jk臋 ruszyli dalej.
Po pewnym czasie weszli w g臋sty las i w oddali ujrzeli co艣, co w ich oczach wygl膮da艂o na dom, a gdy podeszli bli偶ej, zobaczyli, 偶e jest to ludzka siedziba, chocia偶 na zamek za ma艂a, a na chat臋 za du偶a. Kiedy weszli na podw贸rze, ujrzeli w ogrodzeniu stado kr贸w. Tote偶 pomy艣leli, 偶e dom jest zamieszkany i weszli do izby. Ale nie by艂o tam 偶ywej duszy, ca艂y dom by艂 jak wymar艂y. Ch艂opcy, kt贸rzy w czasie w臋dr贸wki zm臋czyli si臋 i wyg艂odnieli, roz艂o偶yli si臋 w izbie, aby odpocz膮膰 i naradzali si臋, sk膮d by zdoby膰 co艣 do jedzenia. Wtedy Mikko Miehelainen powiedzia艂 do pozosta艂ych:
— Dom jest ca艂kiem opuszczony, ale w ogrodzeniu jest pe艂no kr贸w. Nie zabraknie nam wi臋c jedzenia, cho膰by艣my chcieli wyprawi膰 sobie nie wiem jak膮 uczt臋. Zabijmy jedn膮 krow臋 z zagrody!
Ta rada by艂a po my艣li pozosta艂ych. Udali si臋 wi臋c wszyscy natychmiast do zagrody, wybrali sobie najlepsz膮 krow臋 i zar偶n臋li j膮. Walig贸ra mia艂 przygotowa膰 mi臋so, a dwaj pozostali poszli do lasu, aby 艣ci膮膰 drzewo na opa艂.
Chata nale偶a艂a jednak do czarownicy, kt贸ra w tym czasie by艂a w lesie. Wr贸ci艂a w艂a艣nie do domu i zasta艂a tam Walig贸r臋, gotuj膮cego mi臋so z krowy. Zasycza艂a na kucharza:
— Ach, ty, hultaju! O艣mieli艂e艣 si臋 wtargn膮膰 do mojej izby, rozpali膰 ogie艅 i gotowa膰 mi臋so?!
Schwyci艂a ch艂opaka, jedn膮 r臋k膮 unios艂a k艂贸膰 krokwi i wsadzi艂a pod kloc g艂ow臋 Walig贸ry. Potem posz艂a zobaczy膰, co si臋 gotuje, po艂kn臋艂a mi臋so i ruszy艂a znowu w drog臋.
Ch艂opak wierci艂 si臋 i wierci艂 i w ko艅cu uda艂o mu si臋 uwolni膰 spod kloca. Zebra艂 resztk臋 ko艣ci, kt贸re zostawi艂a czarownica, i ugotowa艂 na nich zup臋. Potem zawo艂a艂 towarzyszy na posi艂ek i wszyscy zacz臋li je艣膰. Posilaj膮c si臋, towarzysze narzekali, 偶e jedzenie jest niesmaczne. M贸wili:
— To doprawdy dziwne, 偶e ta zupa jest taka chuda. Zabili艣my przecie偶 t艂ust膮 krow臋!
— Ta cha艂upa jest stara — wyja艣ni艂 Walig贸ra. — Kiedy gotowa艂em, chwia艂a si臋 ca艂a, i zupa wyla艂a si臋 na ziemi臋, a kiedy ugotowa艂em reszt臋 na nowo, nie wysz艂o ju偶 z tego nic dobrego.
Trzeba wi臋c by艂o zje艣膰 zup臋 tak膮, jaka by艂a, i zadowoli膰 si臋 ni膮 przez ca艂y dzie艅.
Gdy nasta艂 ranek, zabili drug膮 krow臋 z zagrody. Tym razem zosta艂 w domu 艁膮czyrzeka, aby ugotowa膰 mi臋so, a dwaj pozostali poszli nar膮ba膰 drew, jak wczoraj.
I co si臋 sta艂o?
Kiedy ch艂opak gotowa艂, do izby wesz艂a wied藕ma i krzykn臋艂a na niego:
— Co, zn贸w jeste艣, hultaju, w mojej izbie, cho膰 zabroni艂am ci wczoraj?
Schwyci艂a ch艂opaka i wsadzi艂a jego g艂ow臋 pod kloc. po艂kn臋艂a jedzenie i posz艂a znowu w swoj膮 drog臋.
Ch艂opcu uda艂o si臋 w ko艅cu wydosta膰 spod kloca, zebra艂 resztk臋 ko艣ci, kt贸re zostawi艂a czarownica, i ugotowa艂 na nich now膮 zup臋. Potem zawo艂a艂 towarzyszy z lasu i zabrali si臋 do posi艂ku. Ci za艣, jedz膮c, narzekali znowu, 偶e zupa jest taka niesmaczna:
— To doprawdy dziwne, 偶e ta zupa jest taka chuda. Zabili艣my przecie偶 t艂ust膮 krow臋.
A 艁膮czyrzeka wyja艣ni艂 tak, jak wczoraj Walig贸ra:
— Kiedy gotowa艂em zup臋, cha艂upa chwia艂a si臋 tak bardzo, 偶e zupa wyla艂a si臋 na ziemi臋, a kiedy ugotowa艂em reszt臋 na nowo, nie wysz艂o z tego nic dobrego.
Co mieli robi膰? Dzie艅 im jako艣 min膮艂, noc te偶 przesz艂a, ale ledwie
ranek za艣wita艂, poczuli straszliwy g艂贸d. Przez ca艂e dwie poprzednie doby musieli si臋 przecie偶 zadowoli膰 sk膮pym jedzeniem. Zabili wi臋c trzeci膮 krow臋 z zagrody.
Tym razem Mikko Miehelainen zosta艂 sam, aby ugotowa膰 obiad, a pozosta艂ych dw贸ch pos艂a艂 po drewno. Czas mu si臋 d艂u偶y艂 przy gotowaniu i kiedy zupa perkota艂a, zrobi艂 sobie kantele, ma艂e skrzypce. W izbie nie by艂o 艂awy, na kt贸rej m贸g艂by usi膮艣膰, przyni贸s艂 wi臋c z podw贸rza wielkie koryto, postawi艂 je na pod艂odze dnem do g贸ry, usiad艂 na nim i zacz膮艂 gra膰 na swoich kantele. W tej偶e samej chwili wr贸ci艂a do chaty czarownica i natychmiast rykn臋艂a na Mikko:
— Hej, Mikko Miehelainen, jakim prawem przyszed艂e艣 tutaj ha艂asowa膰 w mojej izbie?!
— No, spokojnie, spokojnie, moja staruszko! — powiedzia艂 Mikko Miehelainen. — Ja tu przygrywam twoim dzieciom. A gdzie s膮 twoje dzieci?
Czarownica roze藕li艂a si臋 na to jeszcze bardziej i wrzasn臋艂a:
— Co mnie obchodzi twoja muzyka? Chod藕, hultaju, zmierzymy si臋!
Wtedy Mikko Miehelainen schwyci艂 obur膮cz staruch臋 z tak膮 si艂膮, 偶e zmia偶d偶y艂 jej ko艣ci, a potem wsadzi艂 pod d臋bowe koryto, kt贸re sta艂o na pod艂odze dnem do g贸ry. Sko艅czy艂 spokojnie gotowa膰 zup臋 i zawo艂a艂 koleg贸w na posi艂ek. Nadeszli niebawem z lasu, a kiedy zabrali si臋 do jedzenia, Mikko Miehelainen spyta艂 ich:
— No, czy dobra jest dzisiaj zupa?
— Tak, bardzo dobra — zapewniali i chwalili swego towarzysza, 偶e tak j膮 smacznie ugotowa艂.
Mikko wsta艂 od jedzenia, podni贸s艂 koryto i rzek艂:
— Oto ta, kt贸ra trz臋s艂a cha艂up膮. Dlaczego mnie nie ostrzegli艣cie? Teraz ju偶 cha艂upa nie b臋dzie si臋 chwia艂a. My jednak ruszajmy st膮d w dalsz膮 drog臋. Tu nie mamy ju偶 nic wi臋cej do roboty.
Pozostali zawstydzili si臋 i nie 艣mieli odezwa膰 si臋 s艂owem. Pow臋drowali dalej z Mikko. W臋drowali, w臋drowali ci膮gle przed siebie, a偶 znale藕li w lesie d贸艂, kt贸ry by艂 tak g艂臋boki, 偶e nie mo偶na by艂o nawet zobaczy膰 dna.
— Nale偶a艂oby sprawdzi膰, co jest w tym dole — rzek艂 Mikko Miehelainen. — Ale jak my si臋 dostaniemy na dno?
Jego towarzysze zastanawiali si臋 przez chwil臋, a w ko艅cu znale藕li spos贸b i rzekli:
— Mamy przecie偶 z sob膮 sk贸ry z trzech kr贸w z domu czarownicy. Zrobimy z nich ko艂ysk臋 i spu艣cimy si臋 w niej na d贸艂.
Ta rada wyda艂a si臋 dobra tak偶e Mikko Miehelainenowi. Sporz膮dzili wi臋c ze sk贸r ko艂ysk臋, do kt贸rej przywi膮zali tak d艂ugie pasy sk贸rzane, na jakie tylko starczy艂o sk贸r, aby spu艣ci膰 na nich ko艂ysk臋 na d贸艂. Gdy urz膮dzenie by艂o gotowe, Mikko spyta艂 pozosta艂ych:
— Kt贸ry z nas wsi膮dzie do tej ko艂yski?
— Wsi膮d藕 ty. Mikko Miehelainenie — odparli jego towarzysze. — My jeste艣my s艂absi od ciebie, ale wyci膮gniemy pasami to, co w艂o偶ysz do ko艂yski.
— No, niech tak b臋dzie — zgodzi艂 si臋 Mikko Miehelainen, wsiad艂 do ko艂yski i poleci艂 towarzyszom, 偶eby go spu艣cili na d贸艂. Towarzysze zrobili to i Mikko Miehelainen dzi臋ki pasom opuszcza艂 si臋 coraz g艂臋biej i g艂臋biej, a偶 w ko艅cu dosi臋gn膮! dna. Tam za艣 jego oczom ukaza艂a si臋 ca艂kiem obca kraina i nigdy nie widziane okolice. Przed nim rozci膮ga艂 si臋 nowy 艣wiat, podobny jednak do tego na g贸rze, bo i tu by艂o morze, a na brzegu sta艂a chata. Mikko Miehelainen wysiad艂 z ko艂yski i wszed艂 do chaty, a tam siedzia艂a prze艣liczna dziewczyna w bia艂ej sukni, kt贸ra
prz臋d艂a z艂ote p艂贸tno przetykane srebrn膮 nici膮, z艂ote mia艂a r膮czki, n贸偶ki srebrne a偶 po kolana, s艂o艅ce 艣wieci艂o nad jej g艂ow膮, po艣wiata ksi臋偶yca okala艂a czo艂o, gwiazda polarna zdobi艂a plecy, blask gwiazd z niej promienia艂, siedem gwiazd l艣ni艂o na jej karku.
Gdy dziewczyna spostrzeg艂a Mikko, przestraszy艂a si臋 i rzek艂a:
— O, cz艂owieku z obcej krainy, jak tu, nieszcz臋sny, trafi艂e艣? Gdy moja matka wr贸ci do domu, zabije ci臋 ani chybi.
— Nie spotka艂em jeszcze m臋偶czyzny, kt贸ry by mi dor贸wna艂
i kt贸rego musia艂bym si臋 ba膰. Czy偶 mia艂aby mnie teraz pokona膰 niewiasta? — odpar艂 Mikko Miehelainen i opowiedzia艂 dziewczynie, jak z g贸rnego 艣wiata zjecha艂 na d贸艂 w wisz膮cej ko艂ysce.
Dziewczynie zrobi艂o si臋 偶al ch艂opca, gdy偶 spodoba艂 si臋 jej. Zaprowadzi艂a Mikko Miehelainena do alkowy, gdzie ukry艂a go pomi臋dzy ubraniami, a偶eby nie znalaz艂a go matka, a potem zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.
Wkr贸tce jednak przysz艂a do domu starucha i krzykn臋艂a ju偶 z progu do c贸rki:
— Gdzie ukry艂a艣 ch艂opaka?! Tylko co go tu widzia艂am! Przyprowad藕 go szybko, chc臋 si臋 z nim zmierzy膰!
Nie by艂o ju偶 co zaprzecza膰, dziewczyna musia艂a przywo艂a膰 ch艂opaka i wtedy rozpocz臋艂a si臋 straszliwa walka mi臋dzy nim a matk膮. W ko艅cu jednak Mikko zwyci臋偶y艂 i zabi艂 staruch臋.
Wtedy dziewczyna zosta艂a 偶on膮 Mikko Miehelainena i oboje szykowali si臋 do drogi do g贸rnego 艣wiata. Wszystkie rzeczy, zapasy i inne dobra w z艂ocie i srebrze, jakie tylko znajdowa艂y si臋 w domu, zabrali z sob膮. Zanie艣li to wszystko do wylotu do艂u, gdzie wisia艂a sk贸rzana ko艂yska. W艂o偶yli do niej cz臋艣膰 przyniesionych rzeczy, a towarzysze Mikko wci膮gn臋li ko艂ysk臋 pasami w g贸r臋, opr贸偶nili j膮 i znowu spu艣cili, i tak trwa艂o, dop贸ki nie wydobyto wszystkich rzeczy. Opuszczono potem znowu pust膮 ko艂ysk臋, a poniewa偶 nie by艂o ju偶 niczego, co mo偶na by jeszcze do niej w艂o偶y膰, Mikko Miehelainen powiedzia艂 do swej ma艂偶onki:
— Teraz ty wsi膮d藕 do ko艂yski, moja najdro偶sza dziewczyno, a gdy wci膮gn膮 ci臋 na g贸r臋, ja z kolei pojad臋 za tob膮.
Dziewczyna wsiad艂a do ko艂yski i wyci膮gni臋to j膮 z do艂u. Potem opuszczono jeszcze raz ko艂ysk臋 i Mikko Miehelainen buja艂 si臋 w niej ostatni. Towarzysze zacz臋li ci膮gn膮膰 pasy, a kiedy ko艂yska by艂a ju偶 w po艂owie drogi, jeden z nich powiedzia艂 do drugiego:
— Kiedy Mikko Miehelainen wydostanie si臋 z do艂u, nie da nam z pewno艣ci膮 nic ze zdobytych rzeczy, lecz wrzuci nas do do艂u. Zostawmy go lepiej w dole i zatrzymajmy sobie wszystko!
Drugi przysta艂 na propozycj臋 towarzysza i zaraz przeci臋li pasy rzemienne, na kt贸rych wisia艂a ko艂yska, i Mikko Miehelainen spad艂 z po艂owy drogi na samo dno do艂u.
C贸偶 mia艂 teraz pocz膮膰? Kr膮偶y艂 wi臋c zasmucony w podziemnej krainie wzd艂u偶 brzeg贸w morza i nag艂e ujrza艂 ptaka, kt贸ry wzbija艂 si臋 w niebo. Zawo艂a艂 do niego:
— Chod藕 tu, moja ptaszyno! Ptak sfrun膮艂 na d贸艂 i rzek艂:
— Witaj, Mikko Miehelainenie! Nad czym rozmy艣lasz?
— Rozmy艣lam nad tym, jak bym m贸g艂 dosta膰 si臋 do mego rodzinnego kraju — odpar艂 Mikko. — Zanie艣 mnie tam, m贸j kochany ptaszku!
Ptak ulitowa艂 si臋 nad ch艂opcem, wzi膮艂 go pr臋dko na sw贸j grzbiet i pofrun臋li. Lecia艂 i lecia艂 daleko, a偶 wreszcie zani贸s艂 ch艂opca na miejsce, gdzie ten przedtem wraz ze swymi towarzyszami 艣cina艂 drzewa, aby gotowa膰 krowy. Tu ptak spu艣ci艂 go z grzbietu i spyta艂:
— Czy poznajesz okolic臋, w kt贸rej si臋 znajdujesz? Mikko rozejrza艂 si臋 doko艂a, pozna艂 miejsce i rzek艂:
— Teraz wiem ju偶, gdzie jestem, m贸j ptaszku. Dzi臋kuj臋 ci serdecznie. 偶e艣 mnie tu przyni贸s艂.
Rozstali si臋, ptak zaraz odlecia艂, a Mikko ruszy艂 w stron臋 do艂u, przy kt贸rym zostawi艂 swych towarzyszy. Kiedy zbli偶a艂 si臋 do tego miejsca, us艂ysza艂 odg艂osy b贸jki przy dole, a kiedy podszed艂 jeszcze bli偶ej, zobaczy艂, 偶e Walig贸ra i 艁膮czyrzeka walcz膮 z sob膮 za偶arcie.
— We藕 skarby! Daj mi dziewczyn臋! — krzycza艂 jeden do drugiego. Nie mogli si臋 pogodzi膰, jak maj膮 si臋 podzieli膰 rzeczami, kt贸re wydobyli z do艂u za pomoc膮 ko艂yski.
Nagle stan膮艂 przed nimi Mikko Miehelainen i rzek艂:
— Witajcie, towarzysze! Wy tu i ja tu! Jedn膮 r臋k膮 schwyci艂 pierwszego z brzegu, drug膮 r臋k膮 drugiego i obu cisn膮艂 do do艂u, m贸wi膮c:
— Id藕cie, braciszkowie! Tam, gdzie ja w臋drowa艂em, mo偶ecie i wy w臋drowa膰!
W tej偶e samej chwili obaj run臋li g艂owami naprz贸d pod ziemi臋 i nikt ich do tej pory nigdy nie widzia艂 ani te偶 nic o nich nie s艂ysza艂. Mikko Miehelainen natomiast zabra艂 wszystkie skarby ze skraju do艂u i wraz ze sw膮 narzeczon膮 poszed艂 do chaty, w kt贸rej mieszka艂a niegdy艣 czarownica. Ozdobili dom wszelkimi bogactwami, jakie mieli,! 偶yli tam razem, w pe艂ni zadowoleni i szcz臋艣liwi. p贸ki nie przysz艂a po nich 艣mier膰.
Taka d艂uga jest ta historia!
Wdzi臋czno艣膰 nieboszczyka
pewnego letniego poranka Pere艂ka, kr贸lewska c贸rka, wybra艂a si臋 do parku, 偶eby pos艂ucha膰 艣piewu ptak贸w podczas wschodu s艂o艅ca. Przysiad艂a na 艂aweczce w parkowej alei. Siedzi, przygl膮da si臋 ptasim figlom i wspania艂ym pi贸rkom, z zachwytem przys艂uchuje si臋 porannym trelom.
W pewnej jednak chwili podbieg艂o do niej dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy j膮 zwi膮zali, zakneblowali jej usta, 偶eby nie mog艂a krzycze膰 i uprowadzili przez parkowy mur.
Widzia艂 to co prawda kuchenny pos艂ugacz, kiedy otwiera艂 okno, ale wcale si臋 tym nie przej膮艂 i nie podni贸s艂 alarmu.
Znikn臋艂a wi臋c kr贸lewna gdzie艣 w szerokim 艣wiecie i nikt nie m贸g艂 si臋 dowiedzie膰 niczego o jej losie, mimo 偶e kr贸l rozes艂a艂 dziesi臋膰 tysi臋cy or艂贸w po ca艂ym kr贸lestwie, 偶eby powiadomi膰 podw艂adnych o nieszcz臋艣ciu. W nagrod臋 za艣 temu, kto odnajdzie kr贸lewn臋 i przyprowadzi j膮 na zamek, obieca艂 c贸rk臋 i po艂ow臋 kr贸lestwa.
Lata艂y or艂y po ca艂ym kr贸lestwie, odwiedza艂y ka偶de miejsce, w kt贸rym tli艂 si臋 ogie艅 w ludzkich sadybach, wsz臋dzie opowiada艂y o znikni臋ciu Pere艂ki i kr贸lewskiej nagrodzie za jej odnalezienie.
U podn贸偶a pewnej g贸ry siedzia艂 Antti-Koszula. Siedzi przy ognisku i piecze ziemniaki w gor膮cym popiele. Jest bogaty, ale tak leniwy, 偶e nie chce mu si臋 robi膰 nic innego, tylko pasa膰 owce, a do tego nie nosi na sobie nic innego, jak tylko zgrzebn膮 koszul臋, i dlatego te偶 zw膮 go wsz臋dzie Anttim-Koszul膮. Siedzi wi臋c Antti przy ognisku, przys艂uchuje si臋 trzaskowi pieczonych ziemniak贸w i beczeniu owiec zajadaj膮cych traw臋, a偶 tu nagle z 艂opotem zjawia si臋 przed nim wspania艂y orze艂; opowiada o zaginionej kr贸lewnie i nagrodzie dla tego, kt贸ry j膮 odszuka. Zamy艣li艂 si臋 potem Antti, my艣li i my艣li, a偶 w ko艅cu podj膮艂 decyzj臋. Tego samego dnia sprzeda艂
swoje stado wraz z zagrod膮 i ra藕no ruszy艂 przed siebie. Szed艂 wiejskim traktem i wieczorem dotar艂 do ko艣cielnej wsi. By艂o ju偶 jednak na tyle p贸藕no, 偶e nie wypada艂o mu w 偶adnej chacie prosi膰 o nocleg. Poszed艂 wi臋c do ko艣cielnego. Owszem, otwarto mu tam drzwi, ale na widok Anttiego, odzianego tylko w zgrzebn膮 koszul臋, przestraszony ko艣cielny zatrzasn膮艂 mu drzwi przed nosem i nie wpu艣ci艂 do 艣rodka.
Noc by艂a ciep艂a, ruszy艂 przeto Antti pospacerowa膰 sobie i dotar艂 do cmentarza. Chodzi po cmentarzu, ogl膮da nagrobki, a偶 w ko艅cu zm臋czony po艂o偶y艂 si臋 pod roz艂o偶ystym d臋bem, 偶eby pospa膰. Ledwo zasn膮艂, a ju偶 po chwili rozleg艂 si臋 na cmentarzu straszliwy rumor. Rozgl膮da si臋 Antti, rozgl膮da i wreszcie dostrzeg艂 dw贸ch bij膮cych si臋 ze sob膮 nieboszczyk贸w. Ok艂adali si臋 zaciekle. Z艂apa艂 jeden drugiego za pas, uni贸s艂 w powietrze i trzasn膮艂 o ziemi臋, ale tamten podni贸s艂 si臋 i da艂 swemu przeciwnikowi takiego t臋giego kopniaka, 偶e z艂ama艂 mu udo, i ko艣ciotrup roz艂o偶y艂 si臋 jak d艂ugi.
Wsta艂 wi臋c Antti-Koszula z ziemi, podszed艂 do walcz膮cych i zapyta艂, dlaczego s膮 tak z sob膮 sk艂贸ceni.
— Ten 艂obuz nie zap艂aci艂 mi za 偶ycia trzynastu groszy, kt贸re by艂 mi winien — odpar艂 ten, kt贸remu z艂amano udo i kt贸ry siedzia艂 teraz pokonany na ziemi.
— Dobrze, ja za niego zap艂ac臋 — rzek艂 na to Antti.
—- Dla mnie to wszystko jedno, kto zap艂aci, byleby tylko d艂ug zosta艂 uregulowany — ucieszy艂 si臋 po艂amany.
— A ja nareszcie trafi臋 do prawdziwego grobu — uradowa艂 si臋 drugi ko艣ciotrup. — Mam ju偶 setnie do艣膰 tego siedzenia tutaj, w p贸艂nocnym k膮cie cmentarza, pogardzany przez ludzi i obgryzany przez szczury. Paskudne szczury, nie cierpi臋 ich! Wczoraj szary szczur zjad艂 mi lewe oko. Musicie jednak powiadomi膰 grabarza, 偶e d艂ug zosta艂 zap艂acony, w贸wczas uszykuje mi gr贸b na spokojnej ziemi. Wdzi臋czny ci jestem za ten szlachetny czyn i b臋d臋 o tobie zawsze pami臋ta艂 w czasie swoich podr贸偶y.
Wyci膮gn膮艂 Antti mieszek z gronostajowej sk贸ry, da艂 po艂amanemu trzyna艣cie groszy, a ten 艣cisn膮艂 ofiarowan膮 sum臋 w ko艣cianej d艂oni. Potem ko艣ciotrupy grzecznie si臋 pok艂oni艂y i rozesz艂y w swoje strony: po艂amany z pieni臋dzmi w gar艣ci wskoczy艂 do swojego gro-
bu, a drugi, pogwizduj膮c weso艂o, usiad艂 na swoim miejscu w p贸艂nocnym kacie cmentarza. Antti po艂o偶y艂 si臋 znowu spa膰, a rano po przebudzeniu odszuka艂 grabarza. Razem wykopali gr贸b w mniej mrocznej cz臋艣ci cmentarza i z艂o偶yli tam ko艣ciotrupa, kt贸ry do tej pory nie mia艂 swego miejsca.
Ruszy艂 potem Antti w dalsz膮 drog臋. W臋druje jeden dzie艅, w臋druje drugi, a偶 trzeciego dnia dotar艂 nad brzeg morza. Patrzy, a tu do brzegu podp艂ywa cz贸艂no w kszta艂cie trumny. Nie mia艂 biedak
innego sposobu, 偶eby kontynuowa膰 podr贸偶, jak tylko t臋 dziwn膮 艂贸dk膮. Wsiad艂 wi臋c do niej, napi臋艂y si臋 偶agle i ruszy艂 Antti po falach przed siebie. 呕egluje, 偶egluje, a偶 po wielu dniach nareszcie ujrza艂 znowu brzeg, tam za艣 jak膮艣 posta膰, kt贸ra ora艂a i nie mia艂a na sobie 偶adnego przyodziewku. Podp艂yn膮艂 do brzegu, zszed艂 na l膮d i podszed艂 do wie艣niaczki, aby zapyta膰, dlaczego pracuje nago.
— Jestem kr贸lewsk膮 c贸rk膮, Pere艂k膮. Porwano mnie i zosta艂am tu niewolnic膮 — us艂ysza艂 w odpowiedzi.
Co si艂 w nogach pobieg艂 Antti-Koszula do dworu i ledwo otworzy艂 drzwi, spyta艂 gospodarza:
— Ile chcesz za swoj膮 niewolnic臋, kt贸ra teraz pracuje w polu?
— Trzy tysi膮ce groszy — odpar艂 gospodarz.
Wy艂o偶y艂 Antti bez zmru偶enia oka 偶膮dan膮 sum臋 na st贸艂 i zabra艂 Pere艂k臋 z pola. Dziewczyna znowu mog艂a przywdzia膰 na siebie kr贸lewskie szaty i ozdoby.
Ruszyli potem razem cz贸艂nem w drog臋 powrotn膮. 呕eglowali, 偶eglowali ca艂ymi dniami, a na noc przybijali do brzegu, 偶eby w g膮szczu drzew zazna膰 snu i odpocz膮膰. Pere艂ce bardzo spodoba艂 si臋 jej wybawca i wcale nie t臋skni艂a do domu. Kiedy dotarli do sta艂ego l膮du, kupili sobie ma艂y domek na wsi i zamieszkali w nim. Pere艂ka robi艂a wspania艂e ozdoby, a ka偶d膮 z nich podpisywa艂a imieniem swoim i swego ojca. Antti za艣 sprzedawa艂 je, podr贸偶owa艂 po l膮dach i morzach, wzbudzaj膮c wsz臋dzie zachwyt swoim towarem. Po艂ow臋 jednak wszystkich ozd贸b, pier艣cionk贸w, kolczyk贸w i szlachetnych kamieni Pere艂ka chowa艂a do kufra na bielizn臋, a potem po kryjomu wszywa艂a je na lewej stronie koszuli Anttiego.
Pewnego razu dotar艂 Antti do portowego miasta. Spotka艂 tam wspaniale odzianego genera艂a, kt贸ry spyta艂 go:
— Gdzie mieszka cz艂owiek, kt贸ry wyrabia takie cuda?
— To moja 偶ona — odpar艂 Antti-Koszula i opowiedzia艂 ca艂膮 histori臋.
Genera艂 w贸wczas zmusi艂 Anttiego, 偶eby zosta艂 jego przewodnikiem i zawi贸d艂 go do wsi, w kt贸rej 偶y艂a i pracowa艂a Pere艂ka. Przygotowano wspania艂y statek i genera艂 wraz z Anttim ruszyli w morze.
呕eglowali wiele, wiele dni, a kiedy wreszcie przybili do l膮du,
pow臋drowali do zagrody Anttiego i Pere艂ki. Tam za艣 genera艂 nam贸wi艂 kr贸lewn臋, 偶eby wr贸ci艂a na zamek swego ojca. Pere艂ka przysta艂a na to pod warunkiem jednak, 偶e i Antti b臋dzie m贸g艂 pop艂yn膮膰.
Ruszyli wi臋c znowu w drog臋, p艂yn膮, p艂yn膮 po morskich falach, a genera艂a zaczynaj膮 m臋czy膰 niecne my艣li. Boi si臋 bowiem, 偶e po powrocie wie艣niak Antti-Koszula pojmie za 偶on臋 Pere艂k臋 i dostanie p贸艂 kr贸lestwa. W ko艅cu w nocy, kiedy kr贸lewna 艣pi, ka偶de pojma膰 Anttiego, zakneblowa膰 mu usta, przywi膮za膰 do drewnianego pala i wyrzuci膰 za burt臋. Tak te偶 si臋 sta艂o, a statek pop艂yn膮艂 dalej.
Pal by艂 jednak na tyle du偶y, 偶e nie zaton膮艂, lecz dryfowa艂 po falach. P艂yn膮艂 tak Antti przez wiele dni i nocy. Pod sob膮 mia艂 tylko morskie fale, nad sob膮 b艂臋kitne niebo. W ko艅cu zm臋czony zapad艂 w g艂臋boki sen. Kiedy si臋 zbudzi艂, poczu艂, 偶e k艂oda, na kt贸rej p艂yn膮艂, obija si臋 o kamienie i us艂ysza艂 szum li艣ci na koronach drzew. Nareszcie przybi艂 do brzegu! W tej samej chwili podszed艂 do niego wysoki, blady m臋偶czyzna, kt贸ry rozci膮艂 wi臋zy kr臋puj膮ce Anttiego. Podni贸s艂 si臋 Antti, namaca艂 stopami traw臋 i niemal w tej samej chwili poczu艂 straszliwy g艂贸d i pragnienie. Wyczu艂 to blady nieznajomy. Pobieg艂 szybko do lasu i po chwili przyni贸s艂 stamt膮d ogromne ilo艣ci jad艂a i napitku. Posili艂 si臋 Antti, a potem przez wiele dni odpoczywa艂 i przygl膮da艂 si臋 sobie, za艣 blady cz艂owiek, kt贸ry go uratowa艂, kr臋ci艂 si臋 samotnie po brzegu i tylko od czasu do czasu podchodzi艂 do Anttiego, 偶eby zamieni膰 z nim kilka s艂贸w.
Kiedy Antti nabra艂 si艂 i wypocz膮艂 po podr贸偶y, postanowi艂 ruszy膰 na poszukiwanie Pere艂ki. Blady m臋偶czyzna poradzi艂 mu wtedy, aby wsiad艂 do cz贸艂na, kt贸re zaraz nadp艂ynie. Patrzy Antti na brzeg, a tam nadp艂ywa i stuka o kamienie 艂贸dka podobna do poprzedniej — w kszta艂cie trumny. Wsiad艂 wi臋c do niej Antti, rozwin臋艂y si臋 偶agle i 艂贸d藕 zacz臋艂a si臋 lekko 艣lizga膰 po grzbietach fal. Po nadej艣ciu zmroku strudzony Antti zasn膮艂, a kiedy obudzi艂 si臋 rankiem, jego 艂贸dka obiia艂a si臋 o burty jakiego艣 wielkiego okr臋tu.
Uradowa艂 si臋 Antti i wdrapa艂 na pok艂ad. Tam jednak nie znalaz艂 偶adnego cz艂owieka, mimo 偶e okr臋t sta艂 pod pe艂nymi 偶aglami. Pomy艣la艂 wi臋c, 偶e wszyscy zeszli do mesy na posi艂ek. Zszed艂 wi臋c pod pok艂ad, ale i tam nikogo nie zasta艂. St贸艂 jednak by艂 suto zasta-
wiony, a Antti bardzo g艂odny. Zasiad艂 wobec tego do posi艂ku. Ledwo zd膮偶y艂 otrze膰 usta, gdy rozleg艂 si臋 krzykliwy g艂os: ,,Na pok艂ad!" Wychodzi Antti na pok艂ad, ale nie widzi nikogo. Dopiero po d艂ugich poszukiwaniach znalaz艂 na dziobie statku, pod kawa艂kiem starego 偶agla, le偶膮cego na plecach marynarza i tak rzek艂 do niego:
— Hej, ty, wstawaj i chod藕 je艣膰!
— Nie potrzebuj臋 jedzenia — odpar艂 marynarz. — Jestem tym nieboszczykiem, za kt贸rego zap艂aci艂e艣 na cmentarzu d艂ug. Ju偶 raz uratowa艂em ci臋 z r膮k morza, a teraz pomog臋 ci zdoby膰 kr贸lewsk膮 c贸rk臋 i p贸艂 kr贸lestwa. Dam ci ten statek, a on zawiezie ci臋 do tego miasta, w kt贸rym mieszka Pere艂ka. Genera艂 chce si臋 z ni膮 o偶eni膰, ale tym statkiem dotrzesz tam, zanim zd膮偶y to uczyni膰. Ledwo jednak wp艂yniesz do portu, rzu膰 kotwic臋, 艣ci膮gnij 偶agle, a potem rozka偶, aby zagrzmia艂y wszystkie dzia艂a. Wypal膮 wtedy wszystkie armaty i zaczn膮 ostrzeliwa膰 kr贸lewski zamek. Kiedy za艣 ju偶 gr贸d poprosi ci臋 o 艂ask臋, powiedz ,,Stop armaty!", a kanonada si臋 sko艅czy. Dostaniesz si臋 potem na zamek. Tam za艣 poszukuj膮 rze藕biarza, zg艂osisz si臋 wi臋c jako ch臋tny do obj臋cia posady kr贸lewskiego artysty.
— Ale przecie偶 ja nie potrafi臋 rze藕bi膰! — wykrzykn膮艂 Antti--Koszula. — Niczego innego nie robi艂em w 偶yciu, tylko pasa艂em owce i je藕dzi艂em po jarmarkach.
— Nie martw si臋 tym — pocieszy艂 go marynarz. — We藕 tylko do r臋ki d艂uto i pracuj nim, a rze藕ba sama b臋dzie powstawa膰, i to jeszcze jaka.
Uczyni艂 wi臋c Antti, jak poradzi艂 mu majtek. Przyby艂 do portu i zacz膮艂 ostrzeliwa膰 kr贸lewsk膮 siedzib臋 z tak膮 moc膮, 偶e ju偶 po chwili mury zacz臋艂y si臋 kruszy膰, a wie偶e wali膰. Chwil臋 p贸藕niej na dachu zamku za艂opota艂a bia艂a flaga, a na statek przybyli pos艂owie, 偶eby zaprowadzi膰 dow贸dc臋 okr臋tu na rokowania do kr贸la. Po drodze pos艂owie opowiedzieli Anttiemu, 偶e na zamku odbywa艂y si臋 w艂a艣nie przygotowania do 艣lubu genera艂a i Pere艂ki, ale ze wzgl臋du na bombardowanie uroczysto艣ci postanowiono prze艂o偶y膰 o miesi膮c.
Kiedy Antti dotar艂 przed kr贸lewskie oblicze, w艂adca zapyta艂 go, kim jest i sk膮d przybywa.
— Z zawodu jestem rze藕biarzem — odpar艂 Antti — i pochodz臋 z kraju, w kt贸rym ziemia jest zielona, a niebo niebieskie. Chcia艂bym zosta膰 rze藕biarzem Waszej Wysoko艣ci, bo s艂ysza艂em, 偶e w艂a艣nie takowy jest potrzebny.
— Wspania艂y by艂 tw贸j przyjazd, panie rze藕biarzu — rzek艂 kr贸l i kaza艂 Anttiemu rozpocz膮膰 prac臋, bo na 艣lub Pere艂ki ca艂y zamek mia艂 by膰 ustrojony rze藕bami.
Wzi膮艂 si臋 wi臋c Antti do dzie艂a i sam sobie si臋 dziwi艂, 偶e tak 艣wietnie mu si臋 wszystko udaje, mimo 偶e nic innego w 偶yciu nie robi艂, tylko pasa艂 owce i handlowa艂 nimi. Przystraja wi臋c Antti--Koszula wszystkie zamkowe komnaty rze藕bami, i to tak pi臋knymi, 偶e pi臋kniejszych nikt jeszcze nie widzia艂.
Pewnego razu przysz艂a do pracowni Pere艂ka, 偶eby zobaczy膰 prac臋 s艂awnego artysty. Patrzy, a to przecie偶 nikt inny, tylko Antti. Uradowa艂a si臋, rzuci艂a mu si臋 w ramiona i wykrzykn臋艂a:
— Antti, kochany, wiele z pewno艣ci膮 wycierpia艂e艣, ale w ko艅cu do mnie dotar艂e艣. Pobiegn臋 zaraz zawiadomi膰 ojca i matk臋, 偶e przyby艂 m贸j prawdziwy wybawca.
— Nie, Pere艂ko — rzek艂 na to Antti. — Jeszcze nie, og艂osimy to dopiero w dzie艅 twego 艣lubu. Na ten dzie艅 kr贸l zam贸wi艂 u mnie podobizny rodziny kr贸lewskiej. Kiedy b臋d膮 ju偶 gotowe, ujawni臋, kim naprawd臋 jestem.
Wyrze藕bi艂 Antti podobizny kr贸la, kr贸lowej, podobizn臋 Pere艂ki za艣 wy rze藕bi艂 nie patrz膮c zupe艂nie na model. Sko艅czy艂 prac臋 dok艂adnie w dzie艅 艣lubu Pere艂ki i genera艂a. Kiedy dw贸r i zaproszeni go艣cie podziwiali pi臋kno przedstawionych figur, spyta艂 kr贸l rze藕biarza:
— Jak to mo偶liwe, 偶e Pere艂ka wygl膮da na pos膮gu jak 偶ywa, a przecie偶 w czasie pracy nawet na ni膮 nie spojrza艂e艣?
— W艂a艣nie, 偶e j膮 widzia艂em, i to wtedy, gdy jako niewolnica ora艂a pole — odpar艂 Antti.
Zdziwi艂 si臋 kr贸l i kr贸lowa, zdziwili si臋 na te s艂owa wszyscy obecni, a Antti opowiedzia艂 im o swojej podr贸偶y i przygodach. Pere艂ka za艣 rzuci艂a mu si臋 na szyj臋 i pokaza艂a ozdoby, kt贸re wszy艂a na lewej stronie koszuli Anttiego. Wszyscy ruszyli, 偶eby 偶yczy膰 szcz臋艣cia Pere艂ce i jej prawdziwemu narzeczonemu. Odby艂o si臋 po-
tem huczne wesele, na kt贸rym Anttiego og艂oszono m臋偶em Pere艂ki i w艂adc膮 po艂owy kr贸lestwa. Po weselnej uczcie kr贸l zapyta艂 Anttiego, w jaki spos贸b chce odp艂aci膰 pod艂emu genera艂owi.
— Przywi膮偶cie go tak samo jak on mnie do pala i rzu膰cie w fale na 艣rodku morza — odpar艂. I tak te偶 si臋 sta艂o.
呕y艂 Antti szcz臋艣liwy i zadowolony z Pere艂ka, m膮drze rz膮dzili swoim kr贸lestwem, a偶 nagle w pi臋tnaste urodziny ich c贸rki zjawi艂 si臋 na zamku blady cz艂owiek. Wzi膮艂 dziewczynk臋 na r臋ce, a wtedy ona zmar艂a. W tej samej chwili zgas艂y wszystkie 艣wiece i 艂uczywa, smutek i b贸l ogarn膮艂 ca艂y lud. zap艂aka艂a Pere艂ka, zap艂aka艂 Antti i ca艂y dw贸r — umar艂a przecie偶 kr贸lewska c贸rka.
Zapyta艂 wtedy przybysz:
— Czy jeste艣cie smutni?
— Nieopisany jest b贸l i smutek matki — odpar艂a na to Pere艂ka.
Dworzanie przytakn臋li. W tej samej chwili rozb艂ysn臋艂y 艣wiece i zapali艂y si臋 艂uczywa. Blady cz艂owiek postawi艂 na pod艂odze dziewczynk臋, kt贸ra natychmiast o偶y艂a i rzuci艂a si臋 matce na szyj臋, tak jakby nic si臋 nie wydarzy艂o.
— Czy jeste艣cie teraz szcz臋艣liwi? — zapyta艂 blady przybysz. Wszyscy przytakn臋li z rado艣ci膮, a m臋偶czyzna rzek艂:
— Tak samo ja by艂em nieszcz臋艣liwy, kiedy musia艂em le偶e膰 w p贸艂nocnym k膮cie cmentarza wy艣miewany przez ludzi i obgryzany przez szczury. I tak samo zosta艂em uszcz臋艣liwiony, gdy Antti zap艂aci艂 m贸j d艂ug.
Rzek艂szy to, wdzi臋czny nieboszczyk znikn膮艂 na wieki.
Czarodziejski kamie艅
Umar艂 kiedy艣 gospodarz. W jego chacie panowa艂 straszny niedostatek, wi臋c gospodyni musia艂a j膮 sprzeda膰 i dosta艂a za ni膮 trzysta marek. Na drugi dzie艅 wys艂a艂a syna do miasta, 偶eby sprzeda艂 jedyne dwie
owce. Doda艂a mu jeszcze sto marek, 偶eby kupi艂 m膮ki. Poszed艂 ch艂opak do miasta i sprzeda艂 owce. Ruszy艂 potem do m艂yna, 偶eby kupi膰 m膮ki, a偶 tu spotyka na drodze cz艂owieka, kt贸ry wlecze z miasta psa.
— Dok膮d to ci膮gniesz tego psa? — pyta ch艂opak.
— Na zabicie — odpar艂 cz艂owiek.
— Nie zabijaj go — poprosi艂 ch艂opak — zap艂ac臋 ci za niego sto marek.
Ucieszy艂 si臋 obcy, wzi膮艂 pieni膮dze i odda艂 w zamian psa. Potem za pieni膮dze ze sprzedanych owiec ch艂opak kupi艂 m膮ki i wr贸ci艂 do domu. W progu powiedzia艂:
— Kupi艂em psa, kt贸ry kosztowa艂 sto marek. Biadoli艂a na to matka, a偶 w ko艅cu rzek艂a:
— Rano znowu p贸jdziesz do miasta po m膮k臋, ale nie wydawaj ju偶 pieni臋dzy na 偶adnego psa.
Na drugi dzie艅 rano idzie ch艂opak do miasta, patrzy, a przy drodze jaki艣 cz艂owiek pr贸buje zabi膰 kota.
— Nie zabijaj go, cz艂owieku — poprosi艂 ch艂opak — zap艂ac臋 ci za niego sto marek.
Ucieszy艂 si臋 m臋偶czyzna, wzi膮艂 sto marek, odda艂 kota i poszed艂 w swoj膮 stron臋. Ch艂opak uradowany, 偶e uda艂o mu si臋 kupi膰 tak pi臋kne zwierz臋, ju偶 w progu cha艂upy pochwali艂 si臋 swym wspania艂ym nabytkiem. Matka od razu domy艣li艂a si臋, 偶e znowu przetr膮ci艂 pieni膮dze i zapyta艂a:
— Ile艣 za niego zap艂aci艂?
— Nie pytaj, ile kosztowa艂, bo gdyby kosztowa艂 wi臋cej, ni偶 mia艂em, to przecie偶 nigdy bym go nie kupi艂 — odpar艂 rozrzutny syn.
A na to matka:
— Gdyby kosztowa艂 wi臋cej, to nie przetr膮ci艂by艣 pieni臋dzy na takie g艂upstwa, tylko kupi艂by艣 jedzenie na wiele dni. Co b臋dziemy teraz je艣膰?
Rano matka znowu wys艂a艂a syna do miasta, 偶eby kupi艂 m膮ki i da艂a mu ostatnie sto marek, ostrzegaj膮c:
— Nie stra膰, synu, naszych ostatnich pieni臋dzy na g艂upstwa! Ruszy艂 ch艂opak do miasta, ale na drodze spotka艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry chcia艂 po艂ama膰 kusz臋. Rzek艂 do niego:
— Nie niszcz, dobry cz艂owieku, tej kuszy, dam ci za ni膮 sto marek.
Ch臋tnie przysta艂 na to w艂a艣ciciel kuszy, wzi膮艂 sto marek i odda艂 ch艂opakowi bro艅. Wr贸ci艂 uradowany syn do domu i ju偶 w progu pochwali艂 si臋, 偶e za sto marek uda艂o mu si臋 kupi膰 kusz臋. Zmartwi艂a si臋 matka i powiedzia艂a:
— Przetr膮ci艂e艣 ju偶 wszystkie pieni膮dze. Nie mamy ani jednego worka m膮ki. Co b臋dziemy teraz je艣膰?
— Ee, na pewno wy偶ywi臋 jedn膮 staruszk臋 polowaniem! — odpar艂 na to syn.
— Oj, oj, w膮tpi臋 w to — biadoli艂a matka.
— Zobaczysz, matko, 偶e b臋dzie nam si臋 dobrze powodzi膰 — zapewni艂 syn.
Nast臋pnego dnia poszed艂 nad jezioro nar膮ba膰 drzewa i tu偶 przy brzegu spostrzeg艂 ogromnego szczupaka. Rozkaza艂 wtedy psu i kotu:
— Wyci膮gnijcie go!
Kot i pies pos艂usznie rzucili si臋 do wody i wkr贸tce ogromna ryba le偶a艂a na brzegu. Podni贸s艂 ch艂opak szczupaka i zani贸s艂 go do domu. Ucieszy艂a si臋 na ten widok matka i powiedzia艂a:
— A to ci nagroda za trzysta marek! Nast臋pnego dnia poszed艂 ch艂opak na 艂膮k臋, patrzy, a tam p艂onie sosna. Na drzewie siedzi diabe艂 i wo艂a o pomoc. Prosi m艂odzie艅ca,
偶eby go 艣ci膮gn膮艂 z drzewa i obiecuje sowit膮 zap艂at臋. B艂aga dalej, tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu obiecuje wszystko, czego tylko wybawiciel zapragnie. S艂ysz膮c to, rozkaza艂 ch艂opak psu i kotu:
— 艢ci膮gnijcie tego czarta z drzewa! Kot i pies w mig wykonali rozkaz swego pana, a diabe艂 stan膮艂 przed swym wybawc膮 i m贸wi:
— Chod藕 teraz do mnie!
Poszli do siedziby diab艂a, a gdy gospodarz wyszed艂 na chwil臋, jego s艂u偶膮cy poradzi艂:
— Nie bierz od diab艂a 偶adnej innej zap艂aty, jak tylko ten kamie艅 z siedmioma otworami. Wystarczy, 偶eby艣 tylko o czym艣 pomy艣la艂, chuchnij wtedy na jeden z jego otwor贸w, a twoje 偶yczenie si臋 spe艂ni.
Wr贸ci艂 diabe艂, nakarmi艂 ch艂opaka i zapyta艂:
— Czego chcesz za to, 偶e艣 mnie uratowa艂?
— Nie wezm臋 od ciebie niczego innego, jak tylko ten oto kamie艅 z siedmioma otworami — odpar艂 ch艂opak.
D艂ugo si臋 diabe艂 targowa艂, nie chcia艂 da膰 kamienia, ale obiecane to obiecane, tak 偶e w ko艅cu ust膮pi艂. Zabra艂 wi臋c ch艂opak kamie艅 i ruszy艂 do domu. Ju偶 w drodze pomy艣la艂 sobie, 偶eby w chacie sta艂 st贸艂 pe艂en najwspanialszych przysmak贸w. Chuchn膮艂 na kamie艅 i rzeczywi艣cie sta艂o si臋 tak, jak sobie za偶yczy艂. Wesz艂a do izby matka, patrzy na wspania艂y posi艂ek i pyta:
— A sk膮d u nas takie pyszno艣ci?
Syn opowiedzia艂, co mu si臋 przytrafi艂o w lesie i doda艂:
— A widzisz, dzi臋ki moim zakupom mamy psa, kota i kusz臋, kt贸re dostarcza艂y nam codziennie po偶ywienia. Dzi臋ki nim mo偶emy teraz 偶y膰 spokojnie przez wiele lat. Gdyby艣my przejedli nasze trzysta marek, to teraz nie mieliby艣my nic.
呕yli sobie szcz臋艣liwie i dostatnio przez kilka lat. Podr贸s艂 troch臋 syn i pewnego razu rzek艂 do matki:
— Ruszam, 偶eby o偶eni膰 si臋 z c贸rk膮 kr贸la. Matka pr贸bowa艂a go powstrzyma膰, ale na pr贸偶no. Upar艂 si臋. Poprosi艂a go wtedy:
— Zostaw mi tyle jedzenia, 偶ebym chocia偶 mog艂a wy偶y膰, gdy ciebie nie b臋dzie.
Ch艂opak chuchn膮艂 na kamie艅 i pomy艣la艂: „Niech b臋dzie jedzenia dla wielu os贸b na trzy lata, niech b臋dzie tyle s艂u偶by, ile tylko matka zechce, niech wyro艣nie pi臋kny dw贸r i worek pe艂en pieni臋dzy!"
Kiedy wszystko sta艂o si臋 tak, jak sobie za偶yczy艂, ruszy艂 karet膮 zaprz臋偶on膮 w pi臋kne konie na kr贸lewski zamek. Na dworze przyj臋to go jak wielkiego pana, a kiedy przedstawi艂 swoje zamiary, kr贸l rzek艂:
— Dobrze, dostaniesz moj膮 c贸rk臋, je艣li postawisz sze艣ciopi臋tro-wy pa艂ac ze z艂ota.
Ch艂opak, nie czekaj膮c, wyci膮gn膮艂 kamie艅, chuchn膮艂 na niego i pomy艣la艂 o pa艂acu. Ledwo to uczyni艂, a pa艂ac ju偶 sta艂 got贸w, jeszcze pi臋kniejszy od tego, jaki chcia艂 kr贸l. Widok ten rozz艂o艣ci艂 jednak kr贸la, kt贸ry zacz膮艂 duma膰, jak pozby膰 si臋 przybysza i odebra膰 mu kamie艅, za pomoc膮 kt贸rego postawi艂 tak膮 wspania艂膮 budowl臋. W ko艅cu powiedzia艂 do c贸rki:
— Za偶膮daj od tego cz艂owieka czarodziejskiego kamienia jako zar臋czynowego podarunku. Wybuduj臋 z艂ote miasto zamiast tego, w kt贸rym teraz mieszkamy.
Chcia艂 oszuka膰 ch艂opaka, a c贸rka by艂a pos艂uszna jego woli.
Na drugi dzie艅 przychodzi ch艂opak na zamek, a kr贸lewna zaraz prosi, aby da艂 jej w prezencie 贸w czarodziejski kamie艅. Podarowa艂 go jej, ale ostrzeg艂, 偶eby go nikomu nie dawa艂a ani nie pokazywa艂a, nawet kr贸lowi, bo przepadnie. Dziewczyna pos艂ucha艂a rady ch艂opaka, schowa艂a kamie艅 i nie pokazywa艂a go nikomu. Kr贸l domy艣li艂 si臋 jednak podst臋pu i wraz z c贸rk膮 wsiad艂 na statek, 偶eby niby to ruszy膰 do obcych kraj贸w. W nocy za艣 zakrad艂 si臋 do kajuty c贸rki, odnalaz艂 kamie艅 i wzi膮艂 go do r臋ki. Wtedy jednak kamie艅 spad艂 na pod艂og臋, potoczy艂 si臋 po niej i wpad艂 do morza. Rozp艂aka艂 si臋 kr贸l ze z艂o艣ci. Wr贸ci艂 na zamek, poniewa偶 kamie艅 przepad艂, odprawi艂 konkurenta c贸rki.
Wraca syn z pustymi r臋kami do domu, a matka m贸wi:
— A widzisz, sta艂o si臋 tak, jak przewidywa艂am.
— Sta艂o si臋 jeszcze gorzej, ni偶 przewidywa艂a艣, stracili艣my bowiem kamie艅, kt贸ry da艂 nam to bogactwo — odpar艂 syn. Rzek艂a wtedy matka:
— Oj, oj, czego ty jeszcze nie wymy艣lisz!
Chodzi艂 ch艂opak z艂y po lesie przez wiele dni. Kt贸rego艣 dnia, poluj膮c na ptactwo wodne, zaszed艂 nad brzeg jeziora. Patrzy, a tam w trzcinie zapl膮ta艂 si臋 wielki szczupak. Rozkaza艂 wtedy psu i kotu:
— Skaczcie do wody i przynie艣cie mi ryb臋, kt贸ra si臋 tam rzuca.
Pies i kot pos艂usznie skoczyli do wody i po chwili wynie艣li z niej ogromnego szczupaka.
Wr贸ci艂 zadowolony ch艂opak do domu i zaczyna patroszy膰 ryb臋.
Wtem kot wydrapa艂 szczupakowi z paszczy kamie艅 i zacz膮艂 si臋 nim bawi膰.
— Zobacz, co kot znalaz艂! — zawo艂a艂 ch艂opak. Matka popatrzy艂a na kamie艅 i odpar艂a:
— To tylko kamie艅 i pe艂no w nim dziur.
Z艂apa艂 syn kamie艅, popatrzy艂 na niego i krzykn膮艂:
— Przecie偶 to ten kamie艅, kt贸rego tak 偶a艂owali艣my! Od dzisiaj nie b臋dzie ju偶 w臋drowa艂 w brzuchu szczupaka!
Znowu nasta艂y dla matki i syna dobre czasy, jakich ju偶 od wielu dni nie mieli. Wszystko za艣 dzi臋ki kamieniowi.
Po偶yli sobie jaki艣 czas w spokoju, a偶 kt贸rego艣 dnia ch艂opak znowu postanowi艂 spr贸bowa膰 szcz臋艣cia. Przygotowa艂 wszystko na dworze, zaopatrzy艂 matk臋 i ponownie ruszy艂 na kr贸lewski zamek, aby porozmawia膰 w sprawie o偶enku.
Pomy艣la艂 sobie kr贸l: ,,Skoro kamie艅 przepad艂, to teraz z 艂atwo艣ci膮 pozb臋d臋 si臋 nieproszonego go艣cia. Musz臋 tylko wymy艣li膰 jakie艣 偶yczenie, a tym razem ch艂opak na pewno go nie spe艂ni". Za偶膮da艂 wi臋c, aby przybysz postawi艂 taki wiatrak, kt贸ry miele m膮k臋, a wcale nie obraca skrzyd艂ami. Ch艂opak chuchn膮艂 na czarodziejski kamie艅, pomy艣la艂 o wiatraku, a tu ju偶 stoi m艂yn, kt贸ry miele m膮k臋 w dzie艅 i w nocy i wcale nie obraca skrzyd艂ami. Przechytrzy艂 tym razem kr贸la, kt贸ry musia艂 mu odda膰 c贸rk臋 i wcale chyba nie 偶a艂owa艂, skoro przybysz takie dziwne rzeczy potrafi艂 budowa膰. Zbudowa膰 w mgnieniu oka pa艂ac ze z艂ota i wiatrak, kt贸ry miele m膮k臋, nie obracaj膮c skrzyd艂ami!
Ruszy艂 ch艂opak szybko do domu, 偶eby wyprawi膰 wesele i sowicie wynagrodzi艂 wszystkich wo藕nic贸w w mie艣cie. Wesele by艂o tak wspania艂e, 偶e jeszcze nikt o takim na 艣wiecie nie s艂ysza艂, a przysmaki takie, 偶e nikt jeszcze lepszych nie jad艂. Do dzi艣 偶yje chyba ch艂opak z 偶on膮 w dostatku i spokoju.
Pos艂anie 艣mierci
Dzia艂o si臋 to wtedy, gdy 艣mier膰 chodzi艂a jeszcze po 艣wiecie w ludzkiej postaci. Zasz艂a kiedy艣 do domu pewnego cz艂owieka i powiedzia艂a:
— Przysz艂am po ciebie.
— Tak szybko? — zdziwi艂 si臋 cz艂owiek. — Nie zawiadomi艂a艣 mnie przecie偶 o swoim przybyciu, nie jestem jeszcze przygotowany.
— No dobrze, w takim razie przyjd臋 po ciebie p贸藕niej — rzek艂a 艣mier膰 i wysz艂a z izby.
Nie min膮艂 rok, jak nasz biedak poczu艂 si臋 s艂abo i na domiar z艂ego zacz臋艂o go 艂upa膰 w ca艂ym ciele. Po kilku dniach zjawi艂a si臋 u niego 艣mier膰 i m贸wi:
— Znowu przysz艂am po ciebie. Czy tym razem jeste艣 gotowy?
— Przecie偶 nie powiadomi艂a艣 mnie o swoim przybyciu — odpar艂 cz艂owiek.
— Owszem, zawiadomi艂am ci臋 — odpar艂a 艣mier膰. — Czy 艂upa艂o ci臋 w ko艣ciach wtedy i wtedy?
— No, tak — zgodzi艂 si臋 m臋偶czyzna.
— A nie bola艂o ci臋 w piersiach wtedy i wtedy?
— No, tak.
— A widzisz, to w艂a艣nie by艂o moje pos艂anie dla ciebie i dlatego powiniene艣 by膰 zupe艂nie got贸w, 偶eby uda膰 si臋 ze mn膮 — powiedzia艂a 艣mier膰 i w tej samej chwili m臋偶czyzna umar艂.
O pastuszku
pewnego razu nad brzegiem rzeki siedzia艂 sobie pastuszek i rze藕bi艂 figurki z drewna. Nagle n贸偶 wypad艂 mu z r臋ki, wpad艂 do wody i uton膮艂. Pastuszek zasmuci艂 si臋 i zacz膮艂 gorzko p艂aka膰. Jego p艂acz us艂ysza艂 Ahti — b贸g w贸d. Podp艂yn膮艂 do pastuszka i spyta艂 go:
— Dlaczego p艂aczesz?
Pastuszek odpowiedzia艂, 偶e p艂acze, bo wpad艂 mu do rzeki n贸偶 i nie ma teraz czym rze藕bi膰.
Ahti da艂 nura do wody i przyni贸s艂 mu n贸偶. N贸偶 by艂 ca艂y ze z艂ota i pi臋knie b艂yszcza艂 w s艂o艅cu.
Lecz pastuszek powiedzia艂:
— To nie jest m贸j n贸偶. — I ci膮gle p艂aka艂.
Ahti jeszcze raz skoczy艂 do rzeki i przyni贸s艂 mu srebrny n贸偶.
I tym razem pastuszek wykrzykn膮艂:
— To nie jest m贸j n贸偶!
C贸偶 by艂o robi膰, Ahti trzeci raz zanurkowa艂 i przyni贸s艂 zwyk艂y, stalowy n贸偶 pastuszka. Pastuszek uradowany wzi膮艂 n贸偶 i podzi臋kowa艂. A co zrobi艂 Ahti?
Pochwali艂 pastuszka za uczciwo艣膰 i podarowa艂 mu pozosta艂e no偶e.
Dowiedzieli si臋 o tym zdarzeniu ludzie we wsi. „Mo偶e i mnie si臋 poszcz臋艣ci", pomy艣la艂 drugi pastuszek. Poszed艂 wi臋c nad rzek臋, wrzuci艂 n贸偶 do wody i zacz膮艂 p艂aka膰. I tym razem przyp艂yn膮艂 Ahti, przyni贸s艂 n贸偶 ca艂y ze z艂ota, pokaza艂 go pastuszkowi i zapyta艂:
— Czy dlatego p艂aczesz, 偶e ten n贸偶 wpad艂 ci do wody? Ch艂opiec odpowiedzia艂:
— Tak, w艂a艣nie dlatego.
I wyci膮gn膮艂 r臋k臋, 偶eby wzi膮膰 podarunek. Ale Ahtiemu nie spodoba艂a si臋 nieuczciwo艣膰 pastuszka i odp艂yn膮艂, zabieraj膮c z sob膮 z艂oty n贸偶. I w ten spos贸b drugi pastuszek zosta艂 zupe艂nie bez no偶a, bo przecie偶 sam pozby艂 si臋 w艂asnego.
Narodziny bekasa
'awno Dawno temu 偶y艂 biedny cz艂owiek, kt贸remu
urodzi艂o si臋 dziecko. Poszed艂 wi臋c szuka膰 dla niego chrzestnych rodzic贸w. Na drodze
m臋偶czyzn臋, kt贸ry spyta艂 go:
— Dok膮d idziesz?
— Wyruszy艂em, aby poszuka膰 chrzestnych rodzic贸w dla mego dziecka — odpar艂 zapytany.
— We藕 mnie za kuma — rzek艂 obcy.
— A kim偶e ty jeste艣? Nieznajomy odpar艂:
— Jestem Bogiem.
— Nie wezm臋 Boga za kuma — odpar艂 m臋偶czyzna. — Jest oszustem, jednego czyni biednym, innego bogaczem. Nie jest wi臋c sprawiedliwy.
To powiedziawszy, ruszy艂 dalej. Uszed艂 kawa艂ek drogi i zn贸w spotka艂 nieznajomego, kt贸ry zapyta艂:
— Dok膮d idziesz?
— Szukam chrzestnych dla mego dziecka.
— We藕 mnie za kum臋 — zaproponowa艂 w臋drowiec.
— Kim jeste艣? — spyta艂 poszukuj膮cy chrzestnych. Obcy odpar艂:
— Jestem 艢mierci膮.
— No, ciebie wezm臋 za kuma. Jeste艣 sprawiedliwa — rzek艂 szukaj膮cy chrzestnych. — Nie oszcz臋dzasz ani bogatego, ani biednego, ani m艂odego, ani starego. Wszystkich traktujesz jednako.
Teraz wi臋c 艢mier膰 posz艂a z m臋偶czyzn膮 do domu, gdzie odby艂y si臋 chrzciny.
— Czy chrzestni zawsze daj膮 co艣 chrze艣niakowi? — spyta艂a 艢mier膰 po ceremonii.
— Co艣 tam daj膮 — odpar艂 ojciec.
— Tak wi臋c i ja musz臋 da膰 — rzek艂a 艢mier膰 i da艂a w podarunku 艂aw臋 i sakiewk臋. 艁awa by艂a tego rodzaju, 偶e je艣li kogo艣 poprosi艂o si臋, 偶eby na niej usiad艂, to nie m贸g艂 si臋 z niej podnie艣膰 bez zezwolenia w艂a艣ciciela. Sakiewka za艣 by艂a taka, 偶e nigdy w niej nie zabrak艂o pieni臋dzy. Po trzecie, 艢mier膰 nauczy艂a swego kuma uzdrawiania chorych, tak 偶e zna艂 si臋 teraz na wszystkich dolegliwo艣ciach, ale ostrzeg艂a go, m贸wi膮c:
— Je偶eli wezw膮 ci臋 do chorego, a ja uka偶臋 ci si臋 u wezg艂owia, to nie czy艅 niczego. Powiedz: „Ten chory jest skazany na 艣mier膰". Je偶eli wszak偶e b臋d臋 sta艂a w nogach 艂贸偶ka, wtedy zg贸d藕 si臋 pom贸c i powiedz: ,,Owszem, nast膮pi poprawa". I rzeczywi艣cie chory wyzdrowieje.
Skoro ch艂op nauczy艂 si臋 ju偶 takich czar贸w, no to leczy艂 swoich chorych, staj膮c si臋 wkr贸tce tak s艂awnym uzdrowicielem, 偶e wiadomo艣膰 o nim dotar艂a przez lud do kr贸la. Wkr贸tce te偶 zachorowa艂a kr贸lewna. Pos艂a艂 wi臋c kr贸l po s艂awnego uzdrowiciela, 偶eby uleczy艂 i jego c贸rk臋, obiecuj膮c wiele milion贸w nagrody.
Cz艂owiek przyby艂 zatem do zamku, aby wyleczy膰 dziewczyn臋, ale w komnacie, u wezg艂owia 艂贸偶ka kr贸lewny, czeka艂a ju偶 艢mier膰. Zgodnie z jej przestrog膮 nie powinien niczego czyni膰. Wzi臋艂a go jednak ochota, 偶eby cho膰 spr贸bowa膰 zdobycia obiecanej przez kr贸la zap艂aty. Spr贸bowa艂 wi臋c. Kaza艂 zrobi膰 pomost, kt贸ry kr臋ci艂 si臋 na osi, i po艂o偶y艂 na nim c贸rk臋 kr贸lewsk膮, po czym zacz膮艂 kr臋ci膰 pomostem tak zwinnie, 偶e 艢mier膰 nie mog艂a utrzyma膰 r贸wnowagi i spad艂a z niego. Wtedy uzdrowiciel natychmiast skoczy艂 do wezg艂owia i w tej偶e samej chwili uzdrowi艂 kr贸lewsk膮 c贸rk臋, za co dosta艂 od kr贸la wielk膮 nagrod臋, kt贸r膮 mu obiecano. 艢mier膰 jednak podesz艂a do niego i szepn臋艂a mu do ucha:
— Zabij臋 ciebie, skoro nie pozwoli艂e艣 mi zabi膰 c贸rki kr贸lewskiej.
M臋偶czyzna zadr偶a艂 na te s艂owa i zacz膮艂 b艂aga膰:
— Nie zabijaj mnie jeszcze. Pozw贸l wr贸ci膰 do domu, abym m贸g艂 poradzi膰 to i tamto moim dzieciom.
艢mier膰 zgodzi艂a si臋 i cz艂owiek opu艣ci艂 zamek kr贸lewski, 艣piesz膮c do swego domu, aby udzieli膰 ostatnich rad swym spadkobiercom.
W臋drowa艂, w臋drowa艂 biedny cz艂owiek w swym smutku drog膮, a偶 ciemno艣ci zasta艂y go w podr贸偶y. Skr臋ci艂 wi臋c do stoj膮cego przy drodze domu i poprosi艂 tam o nocleg.
— M贸g艂by艣 tu przenocowa膰 — odpar艂 gospodarz domu. kt贸ry z zawodu by艂 garbarzem — ale ja nie mam w tej chwili innego wolnego pomieszczenia, jak tylko pok贸j, w kt贸rym garbuj臋 sk贸ry. Tam by艂oby miejsce, ale w nocy nawiedzaj膮 warsztat z艂e duchy i nie daj膮 nikomu spokoju.
M臋偶czyzna, mimo przestrogi, nie mia艂 ochoty rusza膰 w dalsz膮 drog臋 w ciemno艣ciach, by艂 ju偶 bardzo zm臋czony dotychczasow膮 w臋dr贸wk膮. Powiedzia艂 wi臋c:
— Dam sobie rad臋 z tymi z艂ymi duchami. Prosz臋 wi臋c, pozw贸lcie mi po艂o偶y膰 si臋 w waszej pracowni.
I c贸偶 dalej?
Min臋艂o ju偶 par臋 godzin nocy, a m臋偶czyzna nie s艂ysza艂 niczego osobliwego. O p贸艂nocy jednak do pokoju wszed艂 herszt diab艂贸w i rykn膮艂 na le偶膮cego:
— Co to za cz艂owiek 艣pi w moim pokoju?!
— Jestem podr贸偶nym — odpar艂 m臋偶czyzna, budz膮c si臋 ze snu.
— To nie miejsce dla ciebie! — rykn膮艂 znowu diabe艂. — Ruszaj st膮d w swoj膮 drog臋!
M臋偶czyzna jednak nie opu艣ci艂 pracowni, tylko rzek艂:
— Czy nie by艂oby tu do艣膰 miejsca dla nas obu?
— Nie zmie艣cimy si臋 — odpar艂 diabe艂. — Ten pok贸j ja sam wype艂niam dostatecznie sob膮.
— No, poka偶 wi臋c, jak wype艂niasz sob膮 ca艂y pok贸j, bo ci nie wierz臋 — rzek艂 m臋偶czyzna.
Diabe艂 by艂 got贸w pokaza膰 i zacz膮艂 si臋 nadyma膰. Zrobi艂 si臋 tak szeroki, 偶e m臋偶czyzna ledwie, ledwie zdo艂a艂 zachowa膰 偶ycie, kryj膮c si臋 mi臋dzy beczkami.
— Czy teraz pok贸j nie jest mn膮 wype艂niony? — spyta艂 diabe艂. — Ale ja mog臋 sta膰 si臋 r贸wnie偶 tak ma艂y, 偶e nie mo偶na by膰 ju偶 mniejszym.
Wtedy m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 z kieszeni sakiewk臋 otrzyman膮 od 艢mierci, pokaza艂 j膮 diab艂u i rzek艂:
— A mo偶e zmie艣cisz si臋 w mojej sakiewce?
— Och! — powiedzia艂 diabe艂. — Pewnie, 偶e tak!
— No, to spr贸buj — zach臋ca艂 m臋偶czyzna.
Diabe艂 zacz膮艂 w贸wczas pokazywa膰, jak potrafi si臋 kurczy膰 i kurczy膰. Mala艂 coraz bardziej. W ko艅cu zrobi艂 si臋 tak ma艂y, 偶e wsun膮艂 si臋 do sakiewki, a cz艂owiek w tej偶e samej chwili zamkn膮艂 j膮 i uwi臋zi艂 go.
Potem zawiesi艂 sakiewk臋 na gwo藕dziu, a sam po艂o偶y艂 si臋 z powrotem spa膰.
Gdy wsta艂 rano, opowiedzia艂 wszystko gospodarzom domu i poprosi艂, 偶eby mu po偶yczyli garbniki do sk贸ry. Garbowa艂 nimi sakiewk臋 tak d艂ugo, p贸ki zamkni臋ty w niej diabe艂 nie umar艂.
Pozbywszy si臋 diab艂a, m臋偶czyzna po偶egna艂 mieszka艅c贸w domu, dzi臋kuj膮c im serdecznie za nocleg i pow臋drowa艂 do swego domu.
Nie poby艂 w nim d艂ugo, gdy przysz艂a do niego 艢mier膰 i powiedzia艂a:
— Szykuj si臋! Teraz ci臋 zabij臋.
— Usi膮d藕 na chwil臋 na tej 艂awie, abym m贸g艂 po偶egna膰 si臋 z dzie膰mi — poprosi艂 m臋偶czyzna.
艢mier膰 usiad艂a, zapomniawszy o w艂a艣ciwo艣ciach, kt贸re sama tej 艂awie da艂a. Musia艂a wi臋c siedzie膰 na niej tak d艂ugo, p贸ki w艂a艣ciciel jej nie uwolni.
Cz艂owiek nie 艣pieszy艂 si臋 i 艢mier膰 siedzia艂a na 艂awie trzysta lat. Sam za艣 偶y艂 sobie przez ca艂y czas dostatnio, dzi臋ki ofiarowanej mu przez 艢mier膰 sakiewce i sztuce uzdrawiania chorych. Niemniej jednak po trzystu latach czas zacz膮艂 mu si臋 d艂u偶y膰 i nie chcia艂o mu si臋 ju偶 偶y膰 na 艣wiecie. Uwolni艂 wi臋c 艢mier膰 z 艂awy, a ta, powstawszy z niej, natychmiast zabi艂a go.
Kiedy cz艂owiek umar艂, jego dusza wyzwoli艂a si臋 z cia艂a i posz艂a do nieba. Jednak nie przyj臋to jej tam, m贸wi膮c:
— Nazwa艂e艣 Boga oszustem. Nie nadajesz si臋 do nieba. No c贸偶? Skoro nie zosta艂 przyj臋ty do nieba, musia艂 uda膰 si臋 do piek艂a, bo nie by艂o dla艅 innego miejsca zamieszkania. Tam zn贸w prosi艂, 偶eby go wpuszczono do 艣rodka, ale powiedziano mu we drzwiach:
— Temu, kt贸ry zamordowa艂 naszego przyw贸dc臋, nie udzielimy tu go艣ciny!
Tak wi臋c, skoro dusza cz艂owieka nie dosta艂a si臋 i tam, pozosta艂a po艣rodku, mi臋dzy niebem a piek艂em, i z niej zrodzi艂 si臋 bekas, kt贸ry jeszcze i teraz beczy w powietrzu.
I tak ko艅czy si臋 ta opowie艣膰.
Mysz narzeczon膮
'awno, dawno temu 偶y艂 kr贸l, kt贸ry mia艂
trzech syn贸w. O dw贸ch starszych ojciec __ dba艂 jak m贸g艂 najlepiej, najm艂odszym natomiast pogardza艂. Nazywa艂 go kocmo艂uchem, g艂uptakiem albo jeszcze inaczej, zale偶nie od tego, co mu przysz艂o na j臋zyk, i kaza艂 mu s艂u偶y膰 w wojsku.
Tak mija艂y lata, ch艂opcy wyro艣li na dojrza艂ych m臋偶czyzn, a wtedy kr贸l postanowi艂 ich o偶eni膰. Wezwa艂 wszystkich trzech do siebie i rzek艂:
— Teraz wyruszycie w zaloty. Jutro, gdy zegar wybije, godzin臋 dziewi膮t膮, wszyscy macie mie膰 narzeczone.
Us艂yszawszy ojcowskie polecenie, synowie zacz臋li szykowa膰 si臋 do konkur贸w. Dwaj starsi bracia wyruszyli w drog臋 pi臋knymi zaprz臋gami, kt贸re da艂 im kr贸l. Najm艂odszy za艣 nie mia艂 nic.
Najstarszy syn pojecha艂 i zar臋czy艂 si臋 z c贸rk膮 ministra. 艢redni zar臋czy艂 si臋 z c贸rk膮 senatora, kt贸ra jego zdaniem by艂a dla niego odpowiedni膮 narzeczon膮. Najm艂odszy natomiast by艂 w gorszym po艂o偶eniu.
,, Skoro ojciec nie da艂 mi nic — rozwa偶a艂 w duchu — dok膮d mog臋 wyruszy膰 w zaloty? Nikt si臋 mn膮 nie zainteresuje".
Niemniej wyszed艂 z domu, bo i tak nic by mu nie pomog艂o, gdyby pozosta艂. Poszed艂 w stron臋 lasu i chodzi艂 tam bez celu, to w jedn膮, to w drug膮 stron臋.
W臋drowa艂, w臋drowa艂, ju偶 nie wiadomo jak d艂ugo, a偶 w ko艅cu trafi艂 na star膮 cha艂up臋. Wszed艂 tedy do niej, aby troch臋 odpocz膮膰. Gdy wkroczy艂 do izby, nie by艂o w niej nikogo poza jedn膮, jedyn膮 mysz膮, kt贸ra siedzia艂a na stole. Ch艂opaka nie zaskoczy艂o to zbytnio.
— A co w tym dziwnego, 偶e nikogo nie ma. Pewnie wszyscy poszli w pole albo do lasu do pracy.
Potem, nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej, ruszy艂 w stron臋 艂awy, ale zaledwie zd膮偶y艂 tam usi膮艣膰, zapyta艂a go mysz:
— Dok膮d to si臋, cz艂owieku, wybierasz?
Gadaj膮ca ludzkim g艂osem mysz zaskoczy艂a ch艂opaka, ale odpar艂:
— Skoro nie mo偶esz mi w mojej podr贸偶y ani pom贸c, ani te偶 przeszkodzi膰, na co ci wiedzie膰, dok膮d id臋?
— Powiedz jednak, dok膮d w臋drujesz — upiera艂a si臋 mysz. — Mo偶e mimo wszystko b臋d臋 mog艂a ci pom贸c. W ka偶dym razie wiadomo, 偶e prosty lud pomaga sobie wzajemnie.
Ch艂opakowi spodoba艂a si臋 odpowied藕 myszy, wi臋c wy艂uszczy艂 jej swoj膮 spraw臋 i rzek艂 wprost:
— Wyruszy艂em z domu, aby si臋 o偶eni膰, ale w膮tpi臋, czy co艣 z tego wyjdzie.
— We藕 wi臋c mnie sobie za narzeczon膮 — odpar艂a mysz i podesz艂a do szczytu sto艂u, przy kt贸rym siedzia艂 go艣膰. By艂a to ze strony myszy propozycja tak osobliwa, 偶e ch艂opak nie m贸g艂 my艣le膰 o niej, nie 艣miej膮c si臋 w duchu. Kiedy jednak przypomnia艂 sobie dom i polecenie ojca, przesta艂 si臋 艣mia膰, rozwa偶a艂:
,,No, je艣li nazywaj膮 mnie kocmo艂uchem, przyprowadz臋 im te偶 kocmo艂ucha. Tak, przyprowadz臋!"
Tak rozwa偶aj膮c, wzi膮艂 mysz za swoj膮 narzeczon膮 i od razu si臋 z ni膮 zar臋czy艂.
Sp臋dzi艂 potem noc w chacie swej narzeczonej, ale ju偶 wcze艣nie rano przysz艂a mysz, m贸wi膮c:
— Wstawaj i wracaj na czas do domu, jak kaza艂 ojciec, 偶eby艣 nie by艂 gorszy od swych braci.
Ch艂opak wyruszy艂 wi臋c, po偶egna艂 mysz i dotar艂 do zamku przed powrotem braci. Tam jednak poczeka艂 na nich, aby w tr贸jk臋 stawi膰 si臋 przed kr贸lem. Na zamku zaj臋li swoje siedzenia, ka偶dy wedle swej godno艣ci: najstarszy brat siedzia艂 najwy偶ej, 艣redni obok niego troch臋 ni偶ej, najm艂odszy, nazywany kocmo艂uchem, siedzia艂 najni偶ej. Gdy usiedli, kr贸l spyta艂:
— Czy macie ju偶 narzeczone?
— Tak — odparli wszyscy.
— To dobrze — powiedzia艂 kr贸l i spyta艂 najstarszego syna:
— Z kim si臋 zar臋czy艂e艣?
— Z c贸rk膮 ministra — odpar艂 tamten.
— No, a z kim ty, syneczku? — spyta艂 kr贸l 艣redniego syna.
— Z c贸rk膮 senatora — odpar艂 艣redni.
— Dobrze — rzek艂 na to kr贸l. — S艂usznie post膮pi艂e艣, m贸j syneczku.
— A ty? — spyta艂 kr贸l najm艂odszego syna. — Mo偶e i ty znalaz艂e艣 narzeczon膮 i zar臋czy艂e艣 si臋?
— Znalaz艂em — odpar艂 najm艂odszy syn.
— To ci dopiero! Znalaz艂e艣, no! Gdzie偶 to zdoby艂e艣 narzeczon膮? — spyta艂 ojciec.
— Znalaz艂em w lesie.
— A kog贸偶 to? — pyta艂 kr贸l.
— Co jest w lesie, to las daje — odpar艂 syn, nie odpowiadaj膮c wprost na pytanie ojca, gdy偶 nie mia艂 odwagi powiedzie膰 mu, jak膮 to zdoby艂 narzeczon膮.
— Ach, ty! — rzek艂 kr贸l. — G艂uptakiem jeste艣 i g艂upstwa pleciesz! A teraz ruszaj st膮d i nie wa偶 si臋 pokazywa膰 mi na oczy, p贸ki nie otrzymasz mego rozkazu. Wracaj do wojska!
Ch艂opak pos艂ucha艂 ojca, wr贸ci艂 do swego oddzia艂u i s艂u偶y艂 tam jak przedtem. I zn贸w up艂yn臋艂o troch臋 czasu, s艂u偶y艂 spokojnie w wojsku, a偶 wreszcie kazano mu stan膮膰 przed kr贸lem. Natychmiast wyruszy艂 w drog臋, a kiedy dotar艂 do zamku, jego bracia byli ju偶 na miejscu i siedzieli na wyznaczonych fotelach. Kr贸l by艂 w dobrym humorze i rzek艂:
— Musicie teraz, moi synaczkowie, ruszy膰 st膮d i uda膰 si臋 do swych narzeczonych, a jutro, gdy wybije godzina dziewi膮ta, przynie艣cie mi po butelce piwa, kt贸re uwarzy narzeczona ka偶dego z was, dowiem si臋 dzi臋ki temu, czyja narzeczona jest najlepsz膮 gospodyni膮.
Us艂yszawszy to, synowie opu艣cili ojca i dw贸ch starszych uda艂o si臋 do dom贸w swycn narzeczonych, a najm艂odszy, kocmo艂uch, pow臋drowa艂 do lasu, do myszy, kt贸rej opowiedzia艂, co m贸wi艂 ojciec i jakie wyda艂 polecenie.
— No, to b艂ahostka — rzek艂a mysz. — Przygotuj臋 piwo na rano, a ty, m贸j narzeczony, po艂贸偶 si臋 i 艣pij.
M臋偶czyzna, kt贸remu ta rada bardzo odpowiada艂a, uda艂 si臋 na spoczynek. Mysz natomiast, gdy zobaczy艂a, 偶e jej narzeczony ju偶 艣pi, posz艂a w drugi k膮t izby i tam zawo艂a艂a:
— Wy, pos艂uszne mi s艂ugi, przybywajcie tu na moje wezwanie!
Natychmiast zacz臋艂y przybiega膰 myszy, a by艂o ich tak wiele, 偶e zaj臋艂y ca艂e podw贸rko. Gdy przyby艂y ju偶 wszystkie, spyta艂y:
— O, nasza mi艂a gospodyni, czy wzywa艂a艣 nas, 偶eby艣my ci us艂u偶y艂y, czy te偶 chcesz nas wyrzuci膰 ze s艂u偶by?
— Wezwa艂am was do us艂ugi — odpar艂a mysz—gospodyni. — Id藕cie teraz, moje s艂ugi, do miasta i przynie艣cie mi m膮ki s艂odowej i chmielu. Piwo musi by膰 gotowe na jutro rano.
Teraz dopiero zacz膮艂 si臋 ruch na dobre. Myszy pomkn臋艂y jak strza艂y, 偶e tylko 艣wista艂y im ogony i nie up艂yn臋艂o wiele czasu, gdy by艂y ju偶 z powrotem, nios膮c zam贸wione rzeczy: jedne s艂贸d, inne chmiel, wszystkiego za艣 by艂o tyle, 偶e nape艂ni艂y beczk臋.
Gdy nadszed艂 ranek, mysz zbudzi艂a kr贸lewicza i rzek艂a:
— Podnie艣 si臋 ju偶 ze snu, wracaj do swego domu. Inaczej twoi bracia ubiegn膮 ci臋.
Mysz nakarmi艂a i napoi艂a swego narzeczonego, a nast臋pnie wr臋czy艂a mu butl臋 piwa uwarzonego w nocy, a偶eby zani贸s艂 j膮 kr贸lowi, jak by艂o przykazane. Ch艂opak wzi膮艂 piwo, opu艣ci艂 chat臋 swej narzeczonej i dotar艂 na zamek ojca przed starszymi bra膰mi. Zn贸w zaczeka艂 jaki艣 czas, p贸ki i tamci nie przyszli ze swymi butelkami. Wtedy, podobnie jak i ostatnio, udali si臋 do kr贸la. Gdy ju偶 usiedli, ojciec spyta艂:
— Czy macie, moi synaczkowie, piwo od swych narzeczonych?
— Mamy — odparli synowie i dw贸ch starszych nala艂o ze swych butelek do szklanek po 艂yku piwa ojcu, aby spr贸bowa艂, co te偶 potrafi膮 uwarzy膰 ich narzeczone.
Ale co z tego? To nie by艂o nic innego, jak gotowana, zabarwiona czym艣 woda, kt贸ra wcale nie przypomina艂a piwa, jakiego 偶yczy艂by sobie ojciec. Zwr贸ci艂 si臋 wi臋c kr贸l do najm艂odszego syna i spyta艂:
— A ty, kocmo艂uchu, dosta艂e艣 piwo od swej narzeczonej?
— Dosta艂em — odpar艂 najm艂odszy syn i wyci膮gn膮艂 zza pazu-
chy butelk臋, a poniewa偶 piwo mocno pracowa艂o, nie da艂o si臋 utrzyma膰 w butelce, lecz wyp艂ywa艂o spienione, tak jak powinno by膰. Kiedy kr贸l przy艂o偶y艂 szklank臋 z piwem do ust, rzek艂:
— To ju偶 ca艂kiem co innego. Tak dobrego piwa nie pi艂em jeszcze nigdy w 偶yciu.
Syn nape艂ni艂 ojcu znowu szklank臋 i kr贸l wypi艂 z niej do dna. A p贸藕niej podsun膮艂 jeszcze jedn膮, kt贸ra te偶 zosta艂a opr贸偶niona. Na koniec podzi臋kowa艂 synowi, zapyta艂 o jego narzeczon膮, kt贸ra nawarzy艂a tak dobrego piwa, ale syn odpar艂 tak samo wykr臋tnie jak poprzednio:
— Ojczulku, co jest w lesie, to las daje.
Opu艣ciwszy ojca, ch艂opak uda艂 si臋 zn贸w do wojska, jad艂, pi艂, wysypia艂 si臋, ale nie up艂yn臋艂o wiele czasu, gdy z zamku nadesz艂a zn贸w wiadomo艣膰, 偶e ma si臋 stawi膰 przed ojcem.
C贸偶 by艂o robi膰? Ch艂opak musia艂 wsta膰 z 艂贸偶ka i uda膰 si臋 do ojca, zgodnie z rozkazem. Kiedy przyby艂 do zamku, bracia ju偶 siedzieli na wyznaczonych miejscach, a kr贸l da艂 r臋k膮 znak przyby艂emu, 偶eby i on usiad艂. P贸藕niej przem贸wi艂 do syn贸w:
— Musicie, moi synaczkowie, do jutrzejszego ranka, zanim wybije godzina dziewi膮ta, otrzyma膰 od swych narzeczonych szerokie na d艂o艅 艂a艅cuchy, kt贸re trzy razy opasz膮 dok艂adnie m贸j zamek.
Us艂yszawszy to, synowie opu艣cili czym pr臋dzej zamek; ka偶dy chcia艂 za艂atwi膰 poruczon膮 spraw臋. Starsi poszli do dom贸w swych narzeczonych, na dwory senatora i ministra. Najm艂odszy pow臋drowa艂, smutny, do lasu, gdzie znajdowa艂o si臋 mieszkanie myszy. Ta spyta艂a natychmiast narzeczonego:
— Co masz teraz, m贸j mi艂y narzeczony, do zrobienia? Ch艂opak wyja艣ni艂 spraw臋, m贸wi膮c o rozkazie ojca, zgodnie z kt贸rym ma dostarczy膰 takie a takie 艂a艅cuchy, ale sk膮d i jak je zdoby膰,
tego nie wie.
— To nic wielkiego — odpar艂a mysz. — Nie ma w tym 偶膮daniu nic niezwyk艂ego. Ranek jest m膮drzejszy od wieczoru. Po艂贸偶 si臋 lepiej spa膰!
Ch艂opak, kt贸remu spodoba艂a si臋 rada myszy, u艂o偶y艂 si臋, jak poprzednio, do snu, a mysz znowu zwo艂a艂a swoje s艂ugi i rzek艂a do nich:
— Id藕cie teraz i zmierzcie obw贸d zamku kr贸lewskiego, a potem udajcie si臋 do miasta po z艂oto.
Ledwie mysz zd膮偶y艂a wyda膰 polecenie, a ju偶 jej s艂ugi pomkn臋艂y za艂atwi膰, co im kaza艂a. I oto raz, dwa powr贸ci艂y do chaty, sk艂adaj膮c na pod艂odze izby wielki stos z艂ota, z kt贸rego zacz臋艂y odlewa膰 艂a艅cuchy. Byli w艣r贸d nich kowale, mistrzowie, kt贸rzy potrafili wykona膰 wszystko, by艂 tam miech kowalski i dmuchawy. Zacz臋艂o si臋 wi臋c kucie. Dzi臋ki temu, gdy dzie艅 za艣wita艂, 艂a艅cuch by艂 got贸w i mysz zbudzi艂a swego narzeczonego, ka偶膮c mu i艣膰 pr臋dko do zamku, tak jak rozkaza艂 ojciec.
Ch艂opak szykowa艂 si臋 do odej艣cia i zacz膮艂 podnosi膰 z pod艂ogi 艂a艅cuch, ale nie m贸g艂 go ud藕wign膮膰, taki by艂 d艂ugi i masywny.
Wtedy mysz rzek艂a do niego:
— Niech w takim razie 艂a艅cuch zostanie jeszcze tutaj, a ty id藕 sam. Kiedy dotrzesz do zamku, b臋dzie tam sta艂 ko艂o bramy stary cz艂owiek, trzymaj膮cy w r臋ku g膮sior i butelk臋. Kiedy pocz臋stuje ci臋, wypij jedn膮 butelk臋 do dna, a potem jeszcze drug膮, wtedy starzec da ci 艂a艅cuch.
Ch艂opak zrobi艂, jak mu poradzi艂a mysz, ruszy艂 do zamku z pustymi r臋kami, po偶egnawszy si臋 najpierw z narzeczon膮. Gdy znalaz艂 si臋 u wr贸t miasta, spotka艂 tam cz艂owieka z g膮siorem i butelk膮 w r臋ku. Ten pocz臋stowa艂 dwukrotnie ch艂opaka, a nast臋pnie wr臋czy艂 mu 艂a艅cuch. Teraz nie wydawa艂 si臋 on wcale ci臋偶ki, i ch艂opak mia艂 wra偶enie, 偶e ma puste r臋ce. Uradowa艂o go to i ruszy艂 w dobrym humorze do zamku ojca. Braci jeszcze nie by艂o, ale wkr贸tce i oni nadeszli, tak 偶e wszyscy trzej stan臋li razem przed ojcem.
Najstarszy brat da艂 najpierw sw贸j 艂a艅cuch do obejrzenia i kr贸l kaza艂 spr贸bowa膰, czy opasze si臋 nim trzykrotnie zamek, ale 艂a艅cuch wystarczy艂 tylko na po艂ow臋 tego, co by艂o wyznaczone. Kr贸l nie rozz艂o艣ci艂 si臋 jednak, bo mimo wszystko 艂a艅cuch by艂 dobrze wykonany, cho膰 za kr贸tki.
Nast臋pnie zacz膮艂 pr贸bowa膰 艣redni brat. Jego 艂a艅cuch starczy艂 zaledwie na trzeci膮 cz臋艣膰 obwodu zamku.
W ko艅cu zacz臋to ogl膮da膰 艂a艅cuch najm艂odszego brata, rozci膮gni臋to go dooko艂a zamku i okaza艂o si臋, 偶e jest dok艂adnie tak d艂ugi, jak 偶膮da艂 ojciec.
Podziwiaj膮c to, kr贸l zapyta艂 zn贸w najm艂odszego syna o narzeczon膮, co to za bogata i zdolna dziewczyna, ale syn i tym razem wykr臋ci艂 si臋 s艂owami:
— Moja narzeczona mieszka w lesie. Co jest w lesie, ojczulku, to las daje.
— G艂uptak zawsze opowiada g艂upstwa! — zdenerwowa艂 si臋 kr贸l. — Ruszajcie wi臋c do siebie, a ty, kocmo艂uchu, wracaj do wojska i nie pokazuj si臋, p贸ki ci臋 nie wezw臋.
Starsi bracia wr贸cili z ojcem do swych komnat na zaniku, a naj-
m艂odszy'opu艣ci艂 zamek i pow臋drowa艂 do koszar, gdzie mia艂 wyznaczon膮 s艂u偶b臋. Odpocz膮艂 tam kilka dni, p臋dz膮c bezczynne 偶ycie, ale oto ponownie nadesz艂a do艅 wie艣膰, 偶eby przyby艂 spiesznie do ojca, kt贸ry podobno mia艂 co艣 wa偶nego do powiedzenia.
No, nie by艂o rady! Ch艂opak pos艂ucha艂 rozkazu i przyby艂 do zamku, gdzie ju偶 starsi bracia siedzieli. Kr贸l kaza艂 usi膮艣膰 i jemu, a potem rzek艂:
— Teraz ka偶dy z was musi przyprowadzi膰 swoj膮 narzeczon膮, abym j膮 pozna艂. Gdy jutro zegar wybije godzin臋 dziewi膮t膮, macie tu by膰 ju偶 wszyscy.
Starszym braciom takie polecenie sprawi艂o rado艣膰. Mieli przecie偶 narzeczone odpowiadaj膮ce ich pochodzeniu. Tote偶 ruszyli natychmiast do ich dwor贸w, aby nazajutrz przedstawi膰 narzeczone ojcu. Ale najm艂odszy brat nie by艂 bynajmniej w dobrym nastroju. Mia艂 pokaza膰 narzeczon膮, kt贸ra by艂a taka, jaka by艂a, i wydawa艂o mu si臋, 偶e nie ma w niej nic do pokazywania.
C贸偶 mia艂 jednak zrobi膰? Ruszy艂 wi臋c zmartwiony do lasu, do swej myszy. Gdy wszed艂 do izby, mysz natychmiast pozdrowi艂a go rozradowana:
— Witaj! Co ci臋 teraz, m贸j narzeczony, sprowadza do mnie? Powiedz, o co chodzi?
— Przyszed艂em po ciebie, a偶eby pokaza膰 ci臋 ojcu — odpar艂 ch艂opak.
— No, skoro przyszed艂e艣, jestem gotowa — rzek艂a mysz. — Pozosta艅 tu na noc. Jutro ruszymy.
Ch艂opak nic na to nie powiedzia艂 po艂o偶y艂 si臋, aby zasn膮膰 i zapomnie膰 o ca艂ym o偶enku, bo zaczyna艂 ju偶 powoli 偶a艂owa膰, 偶e si臋 na艅 zdecydowa艂.
Ockn膮艂 si臋 ze snu dopiero rano, kiedy mysz go obudzi艂a.
— Wstawaj! — rzek艂a. — Czas ju偶, 偶eby艣my ruszyli. Zajrz臋 tylko jeszcze do schowka pod pod艂og膮 i zaraz b臋d臋 gotowa.
To powiedziawszy, mysz w艣lizn臋艂a si臋 do znajduj膮cego si臋 pod pod艂og膮 schowka i przebywa艂a tam jaki艣 czas.
Kr贸lewicz natomiast ubra艂 si臋 w izbie. Czeka艂 na narzeczon膮, ale ta nie nadchodzi艂a. Przysz艂a mu wi臋c w ko艅cu do g艂owy my艣l:
,,Czy偶by w ten spos贸b moja narzeczona odesz艂a ode mnie? No,
nie by艂oby wielkiej straty, gdyby si臋 ju偶 nie zjawi艂a. Wstyd by艂oby przecie偶 zaprowadzi膰 mysz do ojca. Je艣li nie przyjdzie, to i lepiej!" Gdy tak sobie my艣la艂, stan臋艂a przed nim nagle dziewczyna tak pi臋kna i urocza, 偶e nie wiadomo, gdzie mo偶na by znale藕膰 pi臋kniejsz膮 i bardziej Urocz膮. Spyta艂a:
— Czemu stoicie, go艣ciu, w mojej izbie?
— Czekam na moj膮 narzeczon膮 — odpar艂 ch艂opak.
— To ja jestem wasz膮 narzeczon膮 — rzek艂a na to zmieniona z myszy pi臋kna dziewczyna i poda艂a ch艂opcu r臋k臋, ale ten by艂 tak onie艣mielony, 偶e nie odwa偶y艂 si臋 dotkn膮膰 jej nawet palcami. Rzek艂 tylko zawstydzony:
— Wy, pi臋kna dziewico, nie jeste艣cie moj膮. M贸wicie tak tylko po to, aby ze mnie 偶artowa膰. Moj膮 narzeczon膮 jest mysz.
— No, przecie偶 ja jestem mysz膮 — odpar艂a dziewczyna i jednocze艣nie zmieni艂a si臋 w mysz, po czym zesz艂a przez otw贸r w k膮cie do podziemnego schowka.
Przebywa艂a tam jaki艣 czas, a p贸藕niej wr贸ci艂a do izby znowu jako dziewczyna, jeszcze pi臋kniejsza ni偶 przedtem i pozdrowi艂a ponownie ch艂opaka, zapewniaj膮c, 偶e jest jego narzeczon膮, ale ten w dalszym ci膮gu czu艂 si臋 wobec niej onie艣mielony, nie m贸g艂 ruszy膰 si臋 z miejsca, nie wierz膮c w艂asnym oczom.
W贸wczas dziewczyna zmieni艂a si臋 raz jeszcze w mysz i posz艂a z powrotem do swego podziemnego schowka, m贸wi膮c na odchodnym do ch艂opaka:
— Gdy wr贸c臋 tu po raz trzeci i ostatni jako dziewczyna, a wy mnie nie zechcecie, to nie p贸jd臋 wcale z wami. Pozostan臋 mysz膮.
To m贸wi膮c, znikn臋艂a pod pod艂og膮, a ch艂opak zosta艂 sam. Up艂yn臋艂o bardzo du偶o czasu. Ch艂opak czeka艂, czeka艂, ale dziewczyny ani widu, ani s艂ychu. Ogarn臋艂o go ju偶 przygn臋bienie i zacz膮艂 rozwa偶a膰 w duchu:
,,0j, ja, g艂upi, nie wzi膮艂em od razu takiej pi臋knej dziewczyny. Je艣li uka偶e si臋 jeszcze raz, nie odepchn臋 ju偶 jej, o nie! Nie puszcz臋 jej ani na dobr膮, ani na z艂膮 dol臋!"
Kiedy tak duma艂, do izby wesz艂a zn贸w mysz przemieniona w dziewczyn臋, ale by艂a jeszcze pi臋kniejsza ni偶 poprzednio, a samo mieszka-
nie, dawna, stara cha艂upa, przeobrazi艂a si臋 w tej偶e samej chwili w kr贸lewski zamek, a ca艂y las, kt贸ry r贸s艂 dooko艂a, zmieni艂 si臋 w takie miasto, 偶e Petersburg nie by艂 pi臋kniejszy. Ch艂opak jednak w og贸le tego nie dostrzeg艂, bo ca艂膮 swoj膮 uwag臋 skupi艂 na dziewczynie, g艂aska艂 j膮, ca艂owa艂, jak przysta艂o na narzeczonego. Rzek艂 do niej:
— Chod藕 teraz, moja najdro偶sza, razem ze mn膮 do zamku. Dziewczyna wszak偶e odpar艂a:
— Warn, kr贸lewskiemu synowi, i mnie, kr贸lewskiej c贸rce, nie przystoi i艣膰 pieszo.
Potem posz艂a w r贸g pokoju i kaza艂a s艂ugom, kt贸rzy bezczynnie kr臋cili si臋 po dziedzi艅cu, 偶eby zaprz臋gli do ojcowskiego od艣wi臋tnego powozu.
Kr贸lewscy s艂udzy wybrali dla swej pani takie konie i pow贸z, 偶e kr贸lewicz nie widzia艂 czego艣 takiego ani nawet nie s艂ysza艂 o takim zaprz臋gu. Wszystko ju偶 by艂o gotowe do podr贸偶y, nie pozostawa艂o nic innego, jak ruszy膰, ale dziewczyna siadaj膮c do powozu, zerkn臋艂a na swego narzeczonego, obok kt贸rego mia艂a usi膮艣膰, stan臋艂a i jednocze艣nie powiedzia艂a:
— Nie pojad臋 z wami, bo jeste艣cie w wojskowym mundurze. To nie pasuje ani do mnie, ani do was. Musicie si臋 przebra膰.
Kaza艂a nast臋pnie s艂ugom przynie艣膰 najlepsze ubranie od艣wi臋tne, buty, czapk臋, wszystko takie, 偶e sam ojciec kr贸lewicza nie mia艂 r贸wnie wspania艂ego ubrania.
Narzeczony przebra艂 si臋. Gdy w艂o偶y艂 od艣wi臋tne ubranie na siebie, usiad艂 w powozie obok swej narzeczonej i ruszyli w drog臋. W tej samej chwili rozleg艂o si臋 bicie dzwon贸w, huk strzelb i gra przer贸偶nych instrument贸w. Tak膮 to rado艣ci膮 rozbrzmiewa艂o miasto w czasie przejazdu pary kr贸lewskiej.
Podr贸偶 przebieg艂a pr臋dko i pomy艣lnie. Droga by艂a bowiem pi臋kna i szeroka, cho膰 niedawno temu ta sama droga, gdy ch艂opak chodzi艂 ni膮 do myszy, by艂a tylko w膮sk膮 le艣n膮 dr贸偶k膮. Dzi臋ki temu ju偶 wkr贸tce dotarli do domu narzeczonego. Tam nie poznano go, gdy偶 by艂 przyodziany w pi臋kny, 艣lubny str贸j. Kiedy jednak wreszcie kr贸l rozpozna艂 syna, ugo艣ci艂 go z jeszcze wi臋kszymi honorami ni偶 pozosta艂ych syn贸w. Pozwoli艂 mu obs艂ugiwa膰 si臋 i by膰 w pobli偶u, tak jak
przedtem starszym synom, a do jego narzeczonej odnosi艂 si臋 tak mile i z takim szacunkiem, jak wypada odnosi膰 si臋 do c贸rki wielkiego magnata.
P贸藕niej wyprawiono wesela wszystkim kr贸lewiczom jednocze艣nie. Zamek pe艂en by艂 pan贸w i ch艂op贸w. Podawano jedzenie i napoje najrozmaitsze, jakie tylko go艣膰 zechcia艂.
Pi臋kne i ch臋dogie by艂y tak偶e narzeczone starszych braci, c贸rka ministra i c贸rka senatora, 偶adnej nie mo偶na by艂o nic zarzuci膰. Nie dor贸wna艂y wszak偶e narzeczonej najm艂odszego brata. Ta by艂a od nich znacznie, znacznie urodziwsza i pi臋kniejsza. W drodze na 艣lub kr贸l siedzia艂 w karocy swego najm艂odszego syna, a starsi jechali ze swymi narzeczonymi oddzielnie.
Gdy przyjechali do ko艣cio艂a i 艣luby si臋 odby艂y, ruszyli z powrotem do kr贸lewskiego zamku. W drodze kr贸l spyta艂 swego syna. kt贸ry jecha艂 wraz ze sw膮 ma艂偶onk膮 w tej samej karocy:
— A gdzie偶 to, m贸j syneczku, znalaz艂e艣 tak膮 narzeczon膮?
— Przecie偶 powiedzia艂em ci ju偶, ojczulku — odpar艂 syn. — Co jest w lesie, to las daje: z lasu i z myszy jest moja narzeczona.
— A, ty jak zwykle swoje! — rzek艂 kr贸l, ale mimo to nie nazwa艂 ju偶 syna kocmo艂uchem i nie dr臋czy艂 d艂u偶ej ca艂膮 spraw膮, ale zacz膮艂 pyta膰 narzeczon膮, sk膮d pochodzi i z jakiego wywodzi si臋 rodu.
Ta opowiedzia艂a od razu ca艂膮 histori臋:
— M贸j ojciec by艂 dawniej wielkim, s艂awnym kr贸lem, chcia艂 mnie wyda膰 za m臋偶czyzn臋, kt贸ry mi si臋 wcale nie podoba艂. Nie wiedzieli艣my, 偶e to by艂 czarownik. Kiedy wi臋c nie chcia艂am wyj艣膰 za niego, zaczarowa艂 nas wszystkich i ca艂y nasz nar贸d w myszy. I ten okres zaczarowania mia艂 trwa膰 czterdzie艣ci lat. Poniewa偶 wiedzia艂am, 偶e pewnego dnia przyjdzie do mnie wasz syn, aby mnie po艣lubi膰, nie martwi艂am si臋, a kiedy w ko艅cu zjawi艂 si臋 i zar臋czy艂 ze mn膮, wtedy wszyscy zacz臋li艣my 偶y膰 znowu 偶yciem ludzi. Teraz znowu jestem cz艂owiekiem, a w lesie stoi m贸j zamek, pe艂en moich podw艂adnych.
Opowie艣膰 synowej zachwyci艂a kr贸la, kt贸ry nie wiedzia艂 nawet, jak wyrazi膰 swoj膮 rado艣膰.
A kiedy wr贸cili z ko艣cio艂a, jedli i pili na kr贸lewskim zamku, gdzie uroczysto艣ci weselne trwa艂y pi臋膰 dni, od rana do wieczora,
p贸ki wreszcie t艂um go艣ci nie opu艣ci艂 zamku. A najm艂odszy syn, kt贸rego przedtem nazywano kocmo艂uchem, zosta艂 kr贸lem w pa艅stwie swej narzeczonej, gdzie 偶yli z sob膮 ca艂y czas szcz臋艣liwie. Taka d艂uga jest ta opowie艣膰.
Kogut 艣piewa na kr贸lewskim dworze
pewnego razu traktem wiod膮cym na kr贸lewski dw贸r szed艂 kogut. Szed艂, 偶eby przed kr贸lewskim zamkiem oznajmi膰, 偶e kr贸l umrze, a wie艣niak dostanie m艂yn.
Wyszed艂 mu naprzeciw wilk i zapyta艂:
— A dok膮d to idziesz, kogucie?
— Id臋 艣piewa膰 pod bram膮 kr贸lewskiego zamku — odpar艂 kogut.
— A nie wzi膮艂by艣 mnie z sob膮? Mo偶e b臋dziesz mia艂 ze mnie jaki艣 po偶ytek, gdy znajdziesz si臋 w niebezpiecze艅stwie — poprosi艂 wilk.
— Dobrze, wezm臋 ci臋. Zamie艅 si臋 tylko w pch艂臋 i schowaj si臋
w moim ogonie.
Wilk zamieni艂 si臋 w pch艂臋 i schowa艂 si臋 w kogucim ogonie. Kogut ruszy艂 w drog臋, a po chwili spotka艂 nied藕wiedzia, kt贸ry
go spyta艂:
— Dok膮d idziesz, kogucie?
— Id臋 艣piewa膰 pod bram膮 kr贸lewskiego zamku — odpar艂 kogut.
— We藕 mnie z sob膮, pomog臋 ci, gdy b臋dziesz w potrzebie — powiedzia艂 nied藕wied藕.
— Wezm臋 ci臋, zamie艅 si臋 tylko w pch艂臋 i schowaj w moim ogonie.
Nied藕wied藕 zamieni艂 si臋 w pch艂臋 i schowa艂 si臋 w ogonie koguta. Ruszyli dalej.
Szli pewno z minut臋, a tu z lasu wychodzi 艂o艣 i pyta:
— A dok膮d to, kogucie?
— Id臋 艣piewa膰 pod bram膮 kr贸lewskiego zamku — odpar艂 kogut, tak jak i poprzednio.
— P贸jd臋 z tob膮. Pomog臋 ci, je艣li b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy — zaofiarowa艂 si臋 艂o艣.
— Chod藕, zamie艅 si臋 tylko w ma艂膮 pch艂臋 i schowaj w moim ogonie.
Kiedy 艂o艣 zamieni艂 si臋 w pch艂臋 i schowa艂 w ogonie koguta, ruszyli dalej.
Po chwili wyszed艂 im naprzeciw przymrozek i pyta:
— Dok膮d si臋 wybierasz, kogucie?
— Id臋 艣piewa膰 pod bram膮 kr贸lewskiego zamku — odrzek艂 kogut.
— P贸jd臋 z tob膮, mo偶e ci si臋 na co艣 przydam — zaproponowa艂 przymrozek.
— No dobrze, zamie艅 si臋 tylko w pch艂臋 i schowaj w moim ogonie.
Przymrozek zrobi艂 tak, jak kaza艂 kogut i ruszyli dalej. W ko艅cu wyszed艂 im naprzeciw mr贸z z dw贸ch zim i zapyta艂:
— Dok膮d to idziesz, kogucie?
— Id臋 艣piewa膰 pod bram膮 kr贸lewskiego zamku.
— P贸jd臋 z tob膮, je艣li mnie we藕miesz — powiedzia艂 mr贸z.
— Dobrze, chod藕. Zamie艅 si臋 tylko w pch艂臋 i schowaj w moim ogonie — odpar艂 kogut.
Mr贸z zrobi艂 tak, jak poradzi艂 kogut i ruszyli w drog臋.
Dotarli wreszcie do zamku. Kogut skoczy艂 na schody wiod膮ce do bramy i odwa偶nie za艣piewa艂: „Kr贸l umrze, a wie艣niak m艂yn dostanie".
Kiedy kr贸l us艂ysza艂, co wy艣piewuje kogut, strasznie si臋 rozz艂o艣ci艂. Kaza艂 koguta z艂apa膰 i wrzuci膰 go mi臋dzy barany, 偶eby zadepta艂y go na 艣mier膰. Rozkaz zaraz wykonano, z艂apano koguta, wrzucono go mi臋dzy barany, a s艂u偶膮cy odeszli. Kogut jednak zaraz wypu艣ci艂 wilka, kt贸ry rzuci艂 si臋 na stado, rozdar艂 wszystkie barany i ani jednemu nie uda艂o si臋 umkn膮膰.
Nast臋pnego dnia kogut znowu za艣piewa艂 na schodach: „Kr贸l umrze, a wie艣niak m艂yn dostanie".
Tym razem kr贸l kaza艂 wrzuci膰 koguta mi臋dzy rozjuszone byki, 偶eby rozdar艂y go na kawa艂ki. Od razu te偶 wykonano kr贸lewskie polecenie i wrzucono go mi臋dzy byki. Kogut wypu艣ci艂 wtedy z ogo-
na nied藕wiedzia, kt贸ry w mig rozprawi艂 si臋 z bykami, a kogut pozosta艂 ca艂y i zdrowy.
Nast臋pnego dnia kogut stan膮艂 na schodach i za艣piewa艂: ..Kr贸l umrze, a wie艣niak dostanie m艂yn".
Kr贸l rozkaza艂 s艂u偶膮cemu rzuci膰 koguta mi臋dzy swoje ogniste rumaki. S艂u偶ba zrobi艂a, jak kaza艂 w艂adca, ale kogut wypu艣ci艂 z ogona 艂osia, kt贸ry zabi艂 wszystkie konie.
Nast臋pnego dnia, tak jak i poprzednio, kogut wy艣piewa艂 na schodach swoj膮 pie艣艅.
Rzek艂 wtedy kr贸l do swoich s艂u偶膮cych:
— Nie pozb臋dziemy si臋 tego bezczelnego koguta, zanim go nie upieczemy. Napalcie w piecu i wrzu膰cie go do ognia!
Wkr贸tce piec by艂 gor膮cy i wrzucono we艅 koguta. Wypu艣ci艂 wtedy kogut z ogona przymrozek, kt贸ry zaraz wystudzi艂 piec, a kogutowi nie przypali艂o si臋 nawet jedno pi贸rko.
Rano kogut, zgodnie ze swym zwyczajem, za艣piewa艂 na schodach, a wtedy roze藕lony strasznie kr贸l kaza艂 rozgrza膰 piec do bia艂o艣ci. S艂u偶膮cy pos艂usznie palili w piecu ca艂y dzie艅, a wieczorem wrzucili tam koguta. Tym razem kogut wypu艣ci艂 z ogona mr贸z z dw贸ch zim, kt贸ry by艂 tak zimny, 偶e w jednej chwili sku艂 wszystko dooko艂a lodem.
A rano kogut ca艂y i zdrowy, za艣piewa艂 na schodach przed kr贸lewsk膮 bram膮: „Kr贸l umrze, a wie艣niak dostanie m艂yn".
Za wiele by艂o ju偶 tego kr贸lowi. Rozkaza艂 wi臋c:
— Przynie艣cie mi tego wstr臋tnego koguta, po艂kn臋 go, bo inaczej nigdy nie przestanie 艣piewa膰 tej swojej z艂o艣liwej piosenki.
Zgodnie z rozkazem natychmiast przyniesiono koguta, a kr贸l go po艂kn膮艂. Na wszelki wypadek kaza艂 jednemu ze swych 偶o艂nierzy sta膰 obok siebie z mieczem w r臋ce, 偶eby gdy tylko kogut wychyli g艂ow臋, obci膮膰 mu j膮 raz na zawsze.
Sta艂 偶o艂nierz pos艂usznie i patrzy艂 na usta kr贸la. Nagle kr贸l wyci膮gn膮艂 j臋zyk, chc膮c obliza膰 wargi. 呕o艂nierz my艣l膮c, 偶e to kogut wychyli艂 g艂ow臋, zamachn膮艂 si臋 mieczem i obci膮艂 kr贸lowi j臋zyk i brod臋, a wtedy kr贸l pad艂 martwy na ziemi臋.
Sp贸r o zaczarowane przedmioty
呕y艂 kiedy艣 wdowiec, kt贸ry mia艂 jednego syna. Zestarza艂a mu si臋 chata, wi臋c postawi艂 now膮. Kiedy pierwszej nocy ojciec i syn po艂o偶yli si臋 w niej spa膰, starzec rzek艂:
— Je艣li komu艣 si臋 co艣 przy艣ni, to musi opowiedzie膰 sw贸j sen.
Rano ch艂opak nie chcia艂 opowiedzie膰, co mu si臋 艣ni艂o, ojciec za艣 powiedzia艂, co widzia艂 w nocy; 艣ni艂a mu si臋 偶mija, d艂uga jak belka w 艣cianie.
Przyszed艂 potem do starca czarownik i zaproponowa艂:
— Je艣li dasz mi po艂ow臋, to wyja艣ni臋 ci tw贸j sen. Przysta艂 na to ojciec i opowiedzia艂, co mu si臋 przy艣ni艂o. Czarownik wyja艣ni艂 wtedy, 偶e pod pod艂og膮 chaty le偶y skarb, d艂ugi jest jak belka i sk艂ada si臋 z monet. Skarb wykopano, starzec podzieli艂 si臋 sprawiedliwie z czarownikiem po po艂owie, a syna za to, 偶e nie chcia艂 opowiedzie膰 swego snu, wtr膮cono do lochu na kr贸lewskim zamku.
W tym samym czasie z zamku wyruszy艂 syn kr贸la, 偶eby po艣lubi膰 c贸rk臋 w艂adcy s膮siedniego kr贸lestwa. Powiedzia艂 wtedy uwi臋ziony ch艂opak do kr贸la:
— Mia艂em taki sen, 偶e je偶eli kr贸lewicz nie we藕mie mnie z sob膮, to nie uda mu si臋 zdoby膰 kr贸lewny.
C贸偶 mia艂 kr贸l pocz膮膰? Wypu艣ci艂 ch艂opaka, da艂 mu jeszcze dw贸ch towarzyszy i ruszyli w drog臋. Kr贸lewicz pop艂yn膮艂 morzem, a ch艂opak ze swymi kompanami pod膮偶y艂 l膮dem.
Id膮, id膮, a偶 po pewnym czasie ch艂opak spostrzeg艂, 偶e na drodze bije si臋 dw贸ch m臋偶czyzn. Powiedzia艂 wtedy do swych towarzyszy:
— Zosta艅cie tutaj. Ja p贸jd臋 zobaczy膰, co si臋 tam dzieje. Ci dwaj bili si臋 o stary ko偶uch.
Ch艂opak podszed艂 do nich i pyta:
— Dlaczego bijecie si臋 o taki stary ko偶uch?
— Ju偶 od trzech lat si臋 o niego spieramy — odparli. — Zostawi艂 nam go w spadku ojciec. Kto go na siebie w艂o偶y, stanie si臋 niewidzialny.
— Wystrzel臋 z 艂uku — zaproponowa艂 ch艂opak. — Kto pierwszy dogoni strza艂臋, ten dostanie futro.
Kiedy tamci dwaj pobiegli w pogoni za strza艂膮, ch艂opak zabra艂 ich spadek i wr贸ci艂 do swych towarzyszy.
— O co tamci si臋 bili? — zapytali.
— A, o to stare futro — odpar艂.
Uszli kawa艂ek, a tu znowu kto艣 si臋 bije na drodze.
— A co to znowu? — zdziwi艂 si臋 ch艂opak. — P贸jd臋 zobaczy膰, co si臋 tam dzieje.
Ci z kolei bili si臋 o star膮 czapk臋.
— Dlaczego bijecie si臋 o tak膮 star膮 czapk臋? — zapyta艂 ich ch艂opak.
— Bijemy si臋 ju偶 o ni膮 trzy lata — odparli. — Dostali艣my j膮 od ojca w spadku. Ten, kto j膮 w艂o偶y, staje si臋 niewidzialny.
— Wystrzel臋 z 艂uku, ten, kto pierwszy dogoni strza艂臋, dostanie czapk臋 — zaproponowa艂 ch艂opak i strzeli艂.
Kiedy tamci ruszyli w pogo艅 za strza艂膮, ch艂opak zabra艂 czapk臋 i do艂膮czy艂 do towarzyszy.
— O co ci si臋 bili? — spytali.
— A, o t臋 star膮 czapk臋 — odpar艂.
Przeszli kawa艂ek, a tu znowu kto艣 si臋 bije na drodze. Tak jak i poprzednio ch艂opak powiedzia艂 do swych towarzyszy:
— Zosta艅cie tutaj, a ja zobacz臋, co si臋 tam dzieje. Ci z kolei walczyli o star膮 sk贸r臋.
— Dlaczego si臋 o ni膮 bijecie? — zapyta艂 walcz膮cych.
— Bijemy si臋 ju偶 o ni膮 trzy lata. Da艂 nam j膮 w spadku ojciec. Kto na niej stanie i powie: ,,Le膰, sk贸ro, do nieba", ten przeleci cho膰by nad g贸rami i morzami — wyja艣nili.
— Wystrzel臋 z 艂uku, a ten, kt贸ry pierwszy z艂apie strza艂臋, dostanie sk贸r臋 — zaproponowa艂 im i strzeli艂.
Kiedy tamci pobiegli za strza艂膮, ch艂opak stan膮艂 na sk贸rze, krzy-
kn膮艂: „Le膰, sk贸ro, do nieba" i poszybowa艂 do swych kompan贸w. Potem wszyscy na niej usiedli, ch艂opak zawo艂a艂: „Le膰, sk贸ro, do nieba" i polecieli nad dziewi臋cioma morzami na kr贸lewski zamek, gdzie przyby艂 ju偶 kr贸lewicz, 偶eby si臋 o艣wiadczy膰.
Postawiono mu tam jednak warunek: nie dostanie kr贸lewny, je艣li nast臋pnego dnia nie b臋dzie mia艂 takiej samej szaty jak ona. Je艣li nie spe艂ni tego warunku, to zetn膮 mu g艂ow臋. Odszed艂 zmartwiony kr贸lewicz z zamku i zaszed艂 do ubogiej chaty, 偶eby po偶ali膰 si臋 nad swoim nieszcz臋艣ciem biednemu ch艂opakowi, kt贸ry w niej mieszka艂. Pocieszy艂 ch艂opak kr贸lewicza, schowa艂 sk贸r臋, wdzia艂 na siebie stary ko偶uch i czapk臋. W tej samej chwili sta艂 si臋 niewidzialny i pod膮偶y艂 na zamek. W nocy dworzanie kazali zaprz膮c konie i pojechali do pewnego krawca, kt贸ry szy艂 dla dworu. Krawiec w艂a艣nie szykowa艂 stroje i gotowe szaty wk艂ada艂 na manekiny. Niewidzialny zdj膮艂 jedn膮 z nich, schowa艂 do kieszeni i wyszed艂. Krawiec za艣 musia艂 uszy膰 now膮. Potem ch艂opak poszed艂 do kr贸lewicza, da艂 mu str贸j i kaza艂 go odda膰 po uroczysto艣ci.
Rano przychodzi kr贸lewna i m贸wi:
— No, poka偶 teraz sw贸j str贸j! A kr贸lewicz na to:
— Najpierw ty poka偶!
Kiedy ju偶 sprawdzono obydwa, okaza艂o si臋, 偶e s膮 dok艂adnie takie same. A i pewnie, przecie偶 szy艂 je ten sam krawiec!
Postawiono kr贸lewiczowi drugi warunek: rano ma mie膰 takie same buty jak dworzanie, je艣li nie, to b臋dzie o g艂ow臋 kr贸tszy. Znowu poszed艂 kr贸lewicz do biednego ch艂opaka po rad臋. Wdzia艂 wi臋c ch艂opak ko偶uch i czapk臋. Sta艂 si臋 niewidzialny i pod膮偶y艂 na zamek.
W nocy dworzanie kazali zaprz膮c konie i pojechali do szewca, kt贸ry szy艂 buty dla dworu. Gotowe pary wk艂ada艂 na kopyta. Niewidzialny 艣ci膮gn膮艂 jedn膮 z nich, schowa艂 do kieszeni i wyszed艂. Szewc za艣 musia艂 zrobi膰 jedn膮 par臋 wi臋cej. Zani贸s艂 ch艂opak buty kr贸lewiczowi i kaza艂 je odda膰 po uroczysto艣ci.
Rano wychodzi kr贸lewna i m贸wi:
— No, poka偶, jakie masz buty!
— Najpierw ty poka偶 swoje — powiedzia艂 kr贸lewicz.
Kiedy sprawdzono buty, okaza艂o si臋, 偶e s膮 takie same. A i nic
w tym dziwnego, skoro szy艂 je ten sam szewc!
Postawiono kr贸lewiczowi trzeci warunek: rano ma mie膰 takie same w艂osy jak kr贸lewna. Poszed艂 zmartwiony kr贸lewicz do biednego ch艂opaka poprosi膰 o pomoc. Znowu w艂o偶y艂 ch艂opak ko偶uch i czapk臋 i niewidzialny pod膮偶y艂 na zamek. W nocy kr贸lewna pobieg艂a nad brzeg morza i z p艂aczem poprosi艂a swego wuja, 偶eby ju偶 po raz ostatni pozwoli艂 jej popatrze膰 na swoje w艂osy. Podni贸s艂 si臋 wi臋c wuj z morza, a by艂 nim sam Vetehinen — b贸g w贸d.
Dziewczyna powiedzia艂a:
— Pozw贸l, 偶e po raz ostatni popatrz臋 na twoje w艂osy.
— A popatrz sobie — zgodzi艂 si臋 Vetehinen, kt贸ry mia艂 w艂osy z miedzi, srebra i z艂ota.
— Daj mi, wujku, jeden w艂os — poprosi艂a.
— We藕 — zgodzi艂 si臋.
Dziewczyna wyrwa艂a jeden w艂os, a niewidzialny ch艂opak, kt贸ry za ni膮 pod膮偶y艂, wyrwa艂 ca艂膮 gar艣膰. Zap艂aka艂 Vetehinen:
— Oj, jak zabola艂o.
— Przecie偶 wyrwa艂am tylko jeden w艂os! — t艂umaczy艂a kr贸lewna. — Pozw贸l, wujku, 偶e wyrw臋 jeszcze jeden — poprosi艂a.
— No dobrze, ale nie r贸b tego tak gwa艂townie — zgodzi艂 si臋 Vetehinen.
Dziewczyna wyrwa艂a jeden w艂os, a ch艂opak ca艂膮 gar艣膰. Znowu rozp艂aka艂 si臋 Vetehinen z b贸lu, a dziewczyna szybko powiedzia艂a:
— Mam dopiero dwa w艂osy, pozw贸l, 偶e wezm臋 jeszcze jeden. Zgodzi艂 si臋 w艂adca m贸rz po raz trzeci. Kr贸lewna i tym razem wyrwa艂a tylko jeden w艂os, a niewidzialny ca艂膮 gar艣膰. Wr贸ci艂 ch艂opak do chaty, schowa艂 do szafy trzy gar艣cie w艂os贸w, kr贸lewiczowi za艣 da艂 po jednym w艂osie z ka偶dej.
Rano znowu przysz艂a kr贸lewna i m贸wi:
— No, poka偶 teraz, jakie masz w艂osy.
— Najpierw poka偶 ty! — odpar艂 kr贸lewicz.
Kiedy sprawdzono w艂osy kr贸lewny i kr贸lewicza, okaza艂o si臋, 偶e s膮 takie same. I nic dziwnego, skoro pochodzi艂y z tej samej g艂owy!
Kiedy wreszcie rozpocz臋艂a si臋 weselna uczta, zaproszono do sto艂u tak偶e tr贸jk臋 kompan贸w kr贸lewicza. Podejrzewano bowiem, 偶e jeden z nich jest tym, kt贸ry dostarczy艂 mu potrzebnych przedmio-
t贸w. Posadzono ich razem i podano tylko jedn膮 艂y偶k臋. Ten, kt贸ry j膮 we藕mie pierwszy, jest wybawc膮 kr贸lewicza. Jednak wcze艣niej m膮dry ch艂opak poradzi艂 kompanom, 偶eby podnie艣li j膮 r贸wnocze艣nie, wtedy unikn膮 niebezpiecze艅stwa. Nie uda艂o si臋 dworzanom w ten spos贸b znale藕膰 winnego, wi臋c po艂o偶yli ca艂膮 tr贸jk臋 razem spa膰. Ten, kt贸ry zajmie najwi臋cej miejsca, jest pomocnikiem kr贸lewicza. Jednak i tym razem ch艂opak kaza艂 wszystkim u艂o偶y膰 si臋 r贸wno i zaj膮膰 dok艂adnie tyle samo miejsca na 艂awie. Kompani zrobili tak, jak kaza艂 ch艂opak i dzi臋ki temu wybrn臋li z tarapat贸w.
W ko艅cu pozwolono im ruszy膰 do domu. Ch艂opak ze swymi towarzyszami usiad艂 na sk贸r臋 i pofrun膮艂 do kr贸lewskiego zamku, 偶eby by膰 tam przed kr贸lewiczem, kt贸ry wraca艂 morzem. Na zamku poprosi艂 kr贸la, 偶eby zamkn膮艂 go w lochu i wypu艣ci艂 dopiero wtedy, gdy syn wr贸ci.
Wraca kr贸lewicz do domu i m贸wi do ojca:
— Trzeba zabi膰 tego ch艂opaka z nowej chaty. Twierdzi艂 bowiem, 偶e bez jego pomocy nie dostan臋 kr贸lewny, a przecie偶 si臋 o偶eni艂em!
— Jak to? — powiedzia艂 ch艂opak wypuszczony z lochu. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni szat臋 i pyta: — Uratowa艂e艣 dzi臋ki niej swoj膮 g艂ow臋 za pierwszym razem?
Zdziwi艂 si臋 kr贸lewicz, a ch艂opak wyci膮ga buty i pyta:
— Uratowa艂e艣 dzi臋ki nim swoj膮 g艂ow臋 za drugim razem? Na koniec wyci膮gn膮艂 w艂osy i zapyta艂:
— Dosta艂e艣 dzi臋ki nim kr贸lewn臋 za trzecim razem? Zdziwi艂 si臋 kr贸lewicz jeszcze bardziej, opowiedzia艂 o swych przygodach i dziwnym pomocniku. A potem kr贸l da艂 ch艂opakowi z nowej chaty, kt贸ry potrafi艂 by膰 niewidzialny, swoj膮 c贸rk臋 za 偶on臋 i p贸艂 kr贸lestwa, gdzie te偶 chyba do dzisiaj mieszka.
Przygody bli藕niak贸w
W ma艂ej chatce mieszka艂a staruszka, kt贸ra mia艂a dw贸ch syn贸w bli藕niak贸w. By艂a tak biedna, 偶e nie sta膰 jej nawet by艂o na imiona dla dzieci.
Pewnego razu ch艂opcy poszli na brzeg b艂臋kitnego morza i jeden z nich powiedzia艂:
— Skoro ju偶 jeste艣my tak biedni, 偶e nie nadano nam nawet imion, to nadajmy je sobie teraz i ochrzcijmy si臋 morsk膮 wod膮. Przytakn膮艂 na to drugi i spyta艂:
— Jakie chcesz imi臋? Takim ci臋 ochrzcz臋. Odpar艂 na to brat:
— Chc臋 mie膰 na imi臋 Pekka.
Wtedy drugi obla艂 go wod膮 i ochrzci艂 brata, nadaj膮c mu imi臋 Pekka.
Zapyta艂 Pekka bezimiennego:
— A jakie ty chcesz imi臋? Brat odpar艂:
— Chcia艂bym mie膰 na imi臋 Lassi. Pekka ochrzci艂 wtedy Lassiego.
Ruszyli Pekka i Lassi znad brzegu morza, a kiedy dotarli na rozstaje drogi, Lassi powiedzia艂:
— Musimy si臋 teraz rozsta膰, niech ka偶dy z nas p贸jdzie swoj膮 drog膮 spr贸bowa膰 szcz臋艣cia. Je艣li za艣 kt贸ry艣 z nas znajdzie si臋 w niebezpiecze艅stwie, to niech zawo艂a na pomoc drugiego. Je偶eli jednak zawo艂a bez potrzeby, to drugi mo偶e go zabi膰 za to, 偶e musia艂 fatygowa膰 si臋 na pr贸偶no.
Pekka przysta艂 na to i bracia ruszyli, ka偶dy w swoj膮 stron臋.
Lassi poszed艂 drog膮 prowadz膮c膮 na wsch贸d. Nagle wysz艂a mu naprzeciw ma艂a staruszka, kt贸ra mia艂a tylko jedno oko i niepodobna by艂a do cz艂owieka. Lassi wyd艂uba艂 jej to jedyne oko i wsadzi艂 je do kieszeni.
Wtedy staruszka zacz臋艂a b艂aga膰:
— Oj, oj, c贸偶 ja teraz poczn臋, kiedy zabrano mi moje jedyne oko, jestem 艣lepa jak kret! Gdybym dosta艂a swoje oko z powrotem, to da艂abym w zamian taki okr臋t, kt贸ry zmie艣ci si臋 w kieszeni, a mimo to uniesie tysi膮c ludzi i 偶egluje w powietrzu.
Lassi odda艂 oko staruszce i otrzyma艂 obiecany okr臋t. Wsadzi艂 go do kieszeni i ruszy艂 dalej.
Po chwili znowu wysz艂a mu naprzeciw jednooka staruszka. Tak jak i tej poprzedniej, zabra艂 jej oko, a na to ona:
— Oj, oj, co ja teraz poczn臋, gdy zabrano mi jedyne oko, jestem 艣lepa jak kret! Gdybym dosta艂a je z powrotem, to da艂abym w zamian tak膮 beczk臋, kt贸ra zmie艣ci si臋 w kieszeni, a mimo to starczy z niej piwa dla tysi膮ca ludzi.
Lassi odda艂 oko i dosta艂 za nie beczk臋, ma艂膮 jak kurze jajo.
Wepchn膮艂 j膮 do kieszeni i ruszy艂 w drog臋.
Idzie, idzie, a偶 tu nagle wychodzi mu naprzeciw trzecia jednooka staruszka. I tej zabra艂 oko, a ona na to:
— Oj, oj, gdybym dosta艂a swoje oko z powrotem, to da艂abym za nie takiego psa, kt贸ry zmie艣ci si臋 w kieszeni i kt贸ry s艂yszy na pi臋膰 mil nadchodz膮cych z艂odziei i zaczyna szczeka膰.
I tym razem odda艂 Lassi oko staruszce, wsadzi艂 psa do kieszeni i poszed艂 dalej.
Id膮c pomy艣la艂: „Trzeba by wypr贸bowa膰 ten okr臋t, czy rzeczywi艣cie zmie艣ci si臋 w nim tysi膮c ludzi i czy naprawd臋 偶egluje w powietrzu".
Wyci膮gn膮艂 go wi臋c z kieszeni, po艂o偶y艂 na ziemi i wsadzi艂 we艅 jeden palec od nogi, okr臋t ur贸s艂 do wielko艣ci buta. Wsadzi艂 ca艂膮 nog臋 — okr臋t zrobi艂 si臋 jak wiadro. Kiedy wsadzi艂 drug膮 nog臋, okr臋t by艂 ju偶 jak balia. Chodzi艂 Lassi tam i z powrotem po okr臋cie, kt贸ry r贸s艂 z ka偶dym jego krokiem.
— Hej! — krzykn膮艂 Lassi, i w tej chwili po obu stronach okr臋tu wyros艂y wielkie skrzyd艂a, kt贸re zacz臋艂y trzepota膰 i raz dwa unio-
s艂y go w powietrze. Jak pi贸rko wznosi艂 si臋 w stron臋 chmur, a kiedy by艂 ju偶 wy偶ej ni偶 najwy偶sza wie偶a ko艣cielna, pop艂yn膮艂 naprz贸d. Lassi trzyma艂 ster, zastanawiaj膮c si臋, dok膮d si臋 teraz uda膰. Wtem dostrzeg艂 pi臋kny zamek. Skierowa艂 si臋 w jego stron臋.
W oknie zamku siedzia艂 kr贸l i spostrzeg艂szy okr臋t zdziwi艂 si臋:
„Co to za srebrna chmura, co to za ptak-olbrzym, co to za dom ze skrzyd艂ami, co to za machina lataj膮ca?"
Lassi wyl膮dowa艂 na murze otaczaj膮cym zamek, wyszed艂, a wtedy statek zmniejszy艂 si臋 do rozmiar贸w 艂贸dki z kory. Wsadzi艂 j膮 do kieszeni, zlaz艂 z muru i poszed艂 do kr贸lewskiej kuchni. By艂 bowiem tak g艂odny, 偶e chcia艂 poprosi膰 kucharza o prac臋 w zamian za jedzenie.
Kucharz powiedzia艂:
— Mo偶esz nanosi膰 drzewa z drewutni i napali膰 w piecu, wtedy b臋dziesz m贸g艂 wyliza膰 garnki.
Lassi przysta艂 na warunki.
A stary kr贸l dziwi艂 si臋: „Gdzie偶 to si臋 podzia艂 ten okr臋t powietrzny, ten lataj膮cy dom? Ju偶 my艣la艂em, 偶e to go艣cie do mnie jad膮". Nie znalaz艂 jednak odpowiedzi na to, co sta艂o si臋 z okr臋tem.
Mia艂 kr贸l dwie c贸rki bli偶niaczki, ale porwa艂a je czarownica i ukry艂a w morzu, w b艂臋kitnym, g艂臋bokim morzu. Kr贸l martwi艂 si臋 strasznie utrat膮 c贸rek i og艂osi艂, 偶e ten, kto wydostanie je od czarownicy, otrzyma t臋, kt贸r膮 zechce i p贸艂 kr贸lestwa.
Pewnego dnia przyby艂 na zamek rycerz imieniem Tolpp贸nen i o艣wiadczy艂, 偶e spr贸buje wyrwa膰 kr贸lewskie c贸rki z r膮k czarownicy. Ucieszy艂 si臋 na to kr贸l, da艂 Tolpp贸nenowi 艂贸d藕 i tysi膮c marynarzy, a rycerz niezw艂ocznie wyruszy艂 na ratunek porwanym.
Tego samego dnia, gdy Tolpp贸nen ruszy艂 w morze, Lassi przyszed艂 do kuchni i zapyta艂 kucharza:
— Czy i ja m贸g艂bym p贸j艣膰 za nimi, 偶eby popatrze膰, jak Tolpp贸nen walczy z czarownic膮? Kucharz odpar艂:
— Id藕, ale wr贸膰, zanim obiad b臋dzie na piecu. Przynie艣 po drodze nar臋cze drewna z szopy!
Poszed艂 Lassi nad brzeg morza popatrze膰, jak rycerz walczy z czarownic膮. W kieszeni mia艂 swoj膮 艂贸d藕. Rycerz ze swoj膮 za艂og膮 wyp艂yn膮艂 w morze, ale ledwo dotar艂 do wyj艣cia z zatoki, a ju偶 czarownica wynurza z wody sw贸j zielony dzi贸b i spienion膮 twarz i wzburza morze. 艁apie pazurami burt臋 statku i ko艂ysze, ko艂ysze nim tak mocno, 偶e okr臋t prawie tonie.
Tolpp贸nen podnosi wrzask:
— Toniemy, toniemy, na pomoc!
Widz膮c to, Lassi wyci膮gn膮艂 okr臋t z kieszeni i wsadzi艂 we艅 palec od nogi — statek jak but, wszed艂 obydwoma nogami, a statek ju偶 jak balia. Po chwili, jak na powietrznym 偶aglowcu ruszy艂 Lassi z brzegu w morze. Wzbi艂 si臋 nad okr臋t Tolpp贸nena, zabra艂 stamt膮d rycerza i jego za艂og臋, a potem zacz膮艂 ok艂ada膰 straszn膮 czarownic臋. Nic nie mog艂a na to poradzi膰, bo okr臋t Lassiego by艂 w powietrzu. Bije, bije Lassi czarownic臋, tak 偶e w ko艅cu zacz臋艂a b艂aga膰 o 艂ask臋.
Powiedzia艂 wtedy:
— Je偶eli wpu艣cisz nas do swojego domu na dnie morza i przysi臋gniesz, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dziesz nam dokucza膰 to przestan臋.
Czarownica przysi臋g艂a i obieca艂a wpu艣ci膰 ich do swej siedziby. Lassi przesta艂 j膮 ok艂ada膰 i rzek艂 do T贸艂pp贸nena:
— Teraz czarownica zanurzy si臋 w wodzie. Id藕 za ni膮, zabierz c贸rki, a ja poczekam w 艂odzi.
Wyci膮gni臋to kotwiczny 艂a艅cuch i jednym jego ko艅cem owini臋to w pasie rycerza. Potem spuszczono go z okr臋tu, a na szarpni臋cie 艂a艅cucha miano go wyci膮gn膮膰. Zanurza si臋 T贸艂pp贸nen, woda si臋ga mu ju偶 do ramion, niknie g艂owa i w ko艅cu rycerz si臋ga dna. Tam mi臋dzy wodorostami stoi niebieska ska艂a, a w niej znajduj膮 si臋 b艂yszcz膮ce drzwi. Rycerz otwiera wrota i wchodzi do domu czarownicy.
W jednej z komnat, na 艂awkach, siedz膮 obydwie kr贸lewskie c贸rki. Pilnuje ich jednak tysi膮c o艣miornic z oczami na g艂owie i setk膮 z臋b贸w w pysku jak szczupak. O艣miornice nie chc膮 odda膰 Tolpp贸ne-nowi c贸rek i gro偶膮, 偶e go zjedz膮. Wystraszy艂 si臋 wtedy rycerz i szarpn膮艂 za 艂a艅cuch. Kiedy ju偶 go wyci膮gni臋to na pok艂ad lataj膮cego okr臋tu i zapytano, co si臋 sta艂o, powiedzia艂:
— By艂em w strasznym niebezpiecze艅stwie. W komnacie czarownicy tysi膮c o艣miornic pilnuje kr贸lewskich c贸rek, na g艂owie maj膮 straszne oczy, a w pyskach sto z臋b贸w jak szczupak. Nie chcia艂y mi odda膰 c贸rek i grozi艂y, 偶e mnie zjedz膮.
Zawr贸ci艂 wtedy Lassi na brzeg, wysadzi艂 rycerza i jego za艂og臋, schowa艂 okr臋t do kieszeni, a potem sam pop艂yn膮艂 ma艂膮 艂贸dk膮 w morze. Skoczy艂 do wody w miejscu, gdzie by艂a kotwica i zanurkowa艂. Idzie, idzie po dnie, a偶 dotar艂 do niebieskiej ska艂y, otworzy艂 b艂yszcz膮ce drzwi i wszed艂 do komnaty czarownicy.
Tam, na niebieskich 艂awach, odpoczywa艂y kr贸lewskie c贸rki. Pilnuje ich tysi膮c o艣miornic — na g艂owach maj膮 wielkie oczy, a w paszczach sto z臋b贸w jak szczupak. M贸wi膮 do Lassiego:
— Aha, znowu kto艣 przyszed艂 po c贸rki! Nie damy ci ich, tylko ci臋 zjemy.
A na to Lassi:
— Nie przyszed艂em tu, 偶eby da膰 si臋 zje艣膰, tylko pokaza膰 wam cuda!
Wyci膮gn膮艂 z kieszeni beczk臋 wielko艣ci kurzego jaja, a stamt膮d jak nie zacznie si臋 la膰 piwo, to jakby rzeka pop艂yn臋艂a! Pij膮 o艣miornice, pij膮 i pij膮, a偶 w ko艅cu si臋 upi艂y. Kiedy potem wszystkie tysi膮c
o艣miornic zasn臋艂o, Lassi zdj膮艂 ze 艣ciany miecz, odci膮艂 im g艂owy, a j臋zyki schowa艂 do worka. Nast臋pnie zabra艂 kr贸lewskie c贸rki i wspinaj膮c si臋 po 艂a艅cuchu, wci膮gn膮艂 je za sob膮. Cisn膮艂 do 艂odzi w贸r z j臋zykami o艣miornic i pop艂yn膮艂 do brzegu.
Kiedy ju偶 przybili do brzegu, Lassi zapomnia艂 zupe艂nie o j臋zykach. Kr贸lewskie c贸rki poradzi艂y mu:
— Po艣pij troch臋 w naszych ramionach po tak ci臋偶kiej pracy. Lassi usn膮艂 w ramionach jednej z si贸str, a wtedy one pozdejmowa艂y z palc贸w pier艣cionki, przywi膮za艂y je do w艂os贸w Lassiego i ukry艂y w jego czuprynie. Kiedy wybawiciel zbudzi艂 si臋, poszli we troje do zamku — c贸rki do swych komnat, a Lassi do drewutni. Wzi膮艂 drewna i zani贸s艂 je do kuchni.
Tymczasem brzegiem morza przechadza艂 si臋 rycerz Tolpp贸nen, znalaz艂 艂贸d藕, a w niej tysi膮c j臋zyk贸w o艣miornic. Zabra艂 je zaraz, szybko pobieg艂 do kr贸la i oznajmi艂:
— To ja uratowa艂em twoje c贸rki. Pilnowa艂o ich tysi膮c o艣miornic, mia艂y wielkie 艣lepia na g艂owach, a w paszczach po sto z臋b贸w jak szczupak. Ale ja obci膮艂em im g艂owy — oto ich j臋zyki.
Ucieszy艂 si臋 wielce kr贸l i kaza艂 szykowa膰 wesele rycerza z jedn膮 z c贸rek.
Trwa wesele, wszyscy ta艅cz膮, ciesz膮 si臋, czas ju偶 i艣膰 przed o艂tarz, a偶 tu nagle wchodzi Lassi, staje obok narzeczonej i m贸wi:
— To moja narzeczona!
Wtedy Tolpp贸nen doby艂 miecza, chc膮c pchn膮膰 nim Lassiego, ale kr贸lewna krzykn臋艂a:
— Nie zabijaj mojego ukochanego! To on nas uratowa艂, a nie ty! Wtedy zbadano spraw臋 i znaleziono we w艂osach Lassiego pier艣cionki, a dziewczyny opowiedzia艂y, jak to Lassi upi艂 o艣miornice, zabi艂 je i zapomnia艂 tylko wzi膮膰 j臋zyki. Teraz od razu dano mu r臋k臋 tej, kt贸r膮 sobie wybra艂, i p贸艂 kr贸lestwa. Tolpp贸nena za艣 powieszono za k艂amstwo i kradzie偶.
A oto przygody Pekki:
Kiedy Pekka opu艣ci艂 Lassiego, ruszy艂 drog膮 prowadz膮c膮 na zach贸d. Szed艂, szed艂, a偶 tu nagle z naprzeciwka wybieg艂 wilk z dzieckiem
w paszczy. Nie my艣l膮c wiele, Pekka wyrwa艂 mu dziecko, wzi膮艂 je w ramiona i poszed艂 dalej. Po chwili wybieg艂a mu naprzeciw jednooka staruszka i biadoli:
— Oj, oj, stary wilk ukrad艂 mi dziecko, a ja nie mog臋 go dogoni膰.
Pekka na to:
— Nie p艂acz, nie martw si臋, oto twoje dziecko. Wyrwa艂em je wilkowi z paszczy.
Ucieszy艂a si臋 staruszka i m贸wi:
— C贸偶 chcesz w nagrod臋 za to, 偶e uratowa艂e艣 moje dziecko?
— O nic nie prosz臋, to nie by艂a ci臋偶ka praca — odpar艂 Pekka. Ale staruszka upiera si臋:
— Wszystko wymaga pracy. Co chcesz w nagrod臋? Niczego nie chcia艂 Pekka, wi臋c kobieta powiedzia艂a:
— Dam ci 偶arna, kt贸re s膮 ma艂e jak kamyki na dnie wodospadu, ale b臋dziesz mia艂 z nich tyle m膮ki, ile zechcesz. Wystarczy je tylko obr贸ci膰 r臋k膮.
Pekka wzi膮艂 偶arna, wsadzi艂 do kieszeni i ruszy艂 dalej. Znalaz艂 ma艂y domek i postanowi艂 zatrzyma膰 si臋 w nim na noc.
Gospodyni powiedzia艂a:
— Owszem, mo偶esz tu przenocowa膰, na piecu jest ciep艂o, ale jedzenia niestety nie mam. Odrzek艂 wtedy Pekka:
— Nastaw wody, b臋dzie kolacja!
Gospodyni zagotowa艂a wod臋, a kiedy wszystko by艂o ju偶 gotowe, Pekka wyci膮gn膮艂 偶arna i zacz膮艂 je obraca膰 w d艂oni. Wyprysn臋-艂o spomi臋dzy nich tyle m膮ki, 偶e starczy艂o na smaczn膮 polewk臋 i najedli si臋 do syta.
Kiedy Pekka spa艂 na piecu, gospodyni wyci膮gn臋艂a mu z kieszeni 偶arna i wsadzi艂a na ich miejsce zwyk艂e kamienie z wodospadu.
Rano Pekka obudzi艂 si臋 i ruszy艂 w dalsz膮 drog臋, nie zauwa偶yw-wszy, 偶e skradziono mu czarodziejskie 偶arna.
Wieczorem zaszed艂 do nast臋pnej chaty i zacz膮艂 obraca膰 偶arna, lecz m膮ki jak nie ma, tak nie ma. Zmartwi艂 si臋 wtedy Pekka i pomy艣la艂: ,,Ukradziono mi wczoraj w nocy czarodziejskie 偶arna, a na ich miejsce dosta艂em zwyk艂e kamienie z wodospadu".
Przewraca si臋 ca艂膮 noc na piecu, a rano rusza z powrotem do chaty, gdzie go okradzione. Idzie, 偶eby je odebra膰. Idzie, idzie smutny, a偶 nagle staje przed nim jednooka staruszka i pyta:
— Czym si臋 martwisz, biedny ch艂opcze? Pekka na to:
— Martwi臋 si臋, bo ukradziono mi czarodziejskie 偶arna, kiedy nocowa艂em w pewnej chacie, i dano w zamian zwyk艂e kamienie z wodospadu.
Staruszka pocieszy艂a go:
— Dam ci taki worek, 偶e kiedy nim potrz膮艣niesz i powiesz:
,,Wychod藕cie ch艂opcy z wora, st贸艂 do sto艂u", wtedy wyskoczy dziesi臋ciu m臋偶czyzn i nakryj膮 st贸艂. B臋dziesz m贸g艂 je艣膰 i pi膰, ile tylko zechcesz, ale pami臋taj, 偶eby powiedzie膰; ,,st贸艂 do sto艂u". Je艣li tego nie powiesz, wtedy skocz膮 na tego, co trzyma worek i nie藕le go zbij膮. Je艣li za艣 b臋dziesz chcia艂, 偶eby wr贸cili do worka, musisz powiedzie膰 ,,Z powrotem do worka", a wtedy tam wskocz膮. Zapami臋taj to sobie!
Pekka obieca艂 zapami臋ta膰, wzi膮艂 worek i poszed艂 do chaty, w kt贸rej skradziono mu 偶arna, i poprosi艂 o nocleg.
— Prosz臋, na piecu jest ciep艂o, ale jedzenia nie ma — powiedzia艂a gospodyni.
— Znajdzie si臋 jedzenie — odpar艂 Pekka. Potrz膮sn膮艂 workiem i krzykn膮艂:
— Ch艂opcy, wychod藕cie z. worka, st贸艂 do sto艂u! Z worka wyskoczy艂o dziesi臋ciu m臋偶czyzn, kt贸rzy naznosili mn贸stwo wspania艂ych przysmak贸w. Potem Pekka po cichu, tak 偶eby
gospodyni nie s艂ysza艂a, wyszepta艂:
— Z powrotem do worka.
S艂u偶膮cy wr贸cili pos艂usznie.
Pekka z gospodyni膮 najedli si臋 do syta, a po posi艂ku m艂odzieniec poszed艂 spa膰 na piec i wsadzi艂 worek pod g艂ow臋. W nocy gospodyni wdrapa艂a si臋 na piec, ci膮gnie i wyrywa worek spod jego g艂owy, lecz ledwo go z艂apa艂a w swoje r臋ce, ch艂opiec obudzi艂 si臋 i krzykn膮艂:
— Ch艂opcy, wychod藕cie z worka! — Nie powiedzia艂 jednak ,,st贸艂 do sto艂u". Poniewa偶 tego nie zrobi艂, z worka wyskoczy艂o dzie-
si臋ciu m臋偶czyzn i nu偶e bi膰 chytr膮 gospodyni臋! Przestraszy艂a si臋 bardzo i zacz臋艂a b艂aga膰:
— Nie bijcie mnie, dostaniesz swoje 偶arna z powrotem i co艣 jeszcze. Dam ci tak膮 kusz臋, z kt贸rej nawet much臋 mo偶esz trafi膰 z odleg艂o艣ci pi臋ciu mil, je艣li tylko wycelujesz w tym kierunku i pomy艣lisz, w co chcesz trafi膰.
— Z powrotem do worka — rozkaza艂 Pekka.
S艂u偶膮cy pos艂usznie wr贸cili do worka, kt贸ry Pekka zaraz schowa艂. Gospodyni odda艂a mu czarodziejskie 偶arna, doda艂a czarodziejsk膮 kusz臋 i Pekka zaraz ruszy艂 w drog臋.
Idzie, idzie, a偶 tu nagle, a by艂 to wiecz贸r, widzi na wysokiej g贸rze pe艂no olbrzym贸w zgromadzonych dooko艂a ogniska. W ogniu pa艂膮 wielkie sosny i piek膮 nad nim ca艂e 艂osie. Wtem jeden z nich bierze 艂osia w r臋ce, a kiedy ju偶, ju偶 mia艂 go ugry藕膰 przez g艂ow臋 Pekki przemkn臋艂a my艣l:
,,A gdybym tak wypr贸bowa艂 kusz臋".
Olbrzym trzyma艂 zwierz臋 za tyln膮 nog臋 i wtedy Pekka wycelowa艂 z odleg艂o艣ci pi臋ciu mil, my艣l膮c o tym, strzeli艂 i natychmiast 艂o艣 wypad艂 z 艂apy olbrzyma.
,,A co to znowu, 偶e pieczeni nie mog臋 w r臋ce utrzyma膰", pomy艣la艂 olbrzym. Z艂apa艂 za drug膮 nog臋 i podni贸s艂 do ust. Pekka zn贸w strzeli艂 i 艂o艣 upad艂. W ten spos贸b Pekka ustrzeli艂 cztery razy 艂osia z r膮k olbrzyma.
W ko艅cu biesiadnicy pomy艣leli: „Kto艣 sobie z nas kpi. Poszukajmy go!" Szukaj膮, szukaj膮, potykaj膮 si臋 o ga艂臋zie, a偶 w ko艅cu w odleg艂o艣ci pi臋ciu mil z艂apali Pekk臋.
— Aha, to ty masz kusz臋! To ty ustrzeli艂e艣 piecze艅 z r膮k naszego przyw贸dcy! Teraz ci臋 zabijemy! — zawo艂ali.
— Nie przejmujcie si臋. Ja tylko tak dla 偶art贸w chcia艂em wypr贸bowa膰 kusz臋, przecie偶 do was nie strzela艂em. Pozw贸lcie mi usi膮艣膰 razem z wami przy ognisku. Wyci膮gn臋 w艂asne jedzenie i na pewno b臋dziecie mie膰 ze mnie du偶o po偶ytku.
Olbrzymi przystali na propozycj臋 i nawet dali mu kawa艂ek pieczeni.
W ko艅cu Pekka powiedzia艂:
— Nastawcie wod臋, a ja wam zmiel臋 m膮k臋. Zjecie sobie polewk臋.
Olbrzymi postawili ogromny kocio艂 na ogniu, Pekka wyj膮艂 z kieszeni czarodziejskie 偶arna i miele, miele do garnka, a偶 uzbiera艂o si臋 wiele work贸w.
Kiedy ju偶 wszyscy zjedli polewk臋, Pekka powiedzia艂:
— No, a teraz kolej na przysmaki. Potrz膮sn膮艂 workiem i krzykn膮艂:
— Ch艂opcy, wychod藕cie z worka, st贸艂 do sto艂u! Z worka wyskoczy艂o dziesi臋ciu s艂u偶膮cych i zastawi艂o st贸艂 samymi przysmakami.
Potem Pekka rozkaza艂:
— Z powrotem do worka! I s艂u偶膮cy pos艂usznie do niego wr贸cili. Kiedy wszyscy si臋 ju偶 najedli, olbrzymi zwr贸cili si臋 do ch艂opaka:
— Jeste艣 bardzo m膮drym cz艂owiekiem. Czy nie odda艂by艣 nam przys艂ugi?
— A co mia艂bym zrobi膰? — zapyta艂 Pekka.
— No, chodzi o to, 偶e ju偶 od d艂u偶szego czasu chcemy okra艣膰 pewien pi臋kny zamek, ale pilnuje go ma艂y pies, kt贸ry ma taki dobry s艂uch, 偶e ju偶 na pi臋膰 mil czuje z艂odziei i zaczyna szczeka膰. Kiedy jeste艣my pi臋膰 mil od zamku, pies podnosi taki ha艂as, 偶e ca艂y zamek si臋 budzi. To zwierz臋 trzeba zabi膰, a wtedy dostaniemy si臋 do 艣rodka.
Pekka uda艂, 偶e przysta艂 na to, i wszyscy ruszyli w kierunku zamku. Kiedy zbli偶yli si臋 do niego na pi臋膰 mil, Pekka zn贸w wypr贸bowa艂 swoj膮 kusz臋. Strzeli艂, my艣l膮c o ma艂ym piesku przed bram膮. Pies pad艂, nie wydawszy 偶adnego g艂osu. Dotarli potem na zamek. Olbrzymi zrobili w murze otw贸r, 偶eby dosta膰 si臋 do 艣rodka. Pekka prze艂azi pierwszy, a za nim ruszy艂 jeden z olbrzym贸w. Kiedy ju偶 wyci膮ga艂 g艂ow臋, Pekka uderzy艂 go ram膮 kuszy i zabi艂. Potem wci膮gn膮艂 trupa na dziedziniec i zawo艂a艂:
— Niech wejdzie drugi!
Kiedy nast臋pny wsadzi艂 g艂ow臋 w otw贸r, Pekka uczyni艂 z nim to
samo co z pierwszym. W taki spos贸b zabi艂 wszystkich olbrzym贸w i pouk艂ada艂 ich na zanikowym dziedzi艅cu. Zm臋czy艂 si臋 tym zaj臋ciem i przysn膮艂 sobie obok otworu w murze.
Pi臋kny zamek by艂 tym samym, w kt贸rym kr贸lowa艂 jego brat. Kiedy rano Lassi podszed艂 do okna i zobaczy艂 podw贸rko pe艂ne olbrzym贸w, pomy艣la艂, 偶e 艣pi膮, cho膰 przecie偶 ju偶 nie 偶yli, Na ten widok ogarn臋艂a go straszna trwoga. Przypomnia艂 sobie umow臋 z bratem i zacz膮艂 krzycze膰:
— Pekka, Pekka, pom贸偶 mi, jestem w niebezpiecze艅stwie! Krzykn膮艂 tak dwa razy, lecz zm臋czony Pekka nadal spa艂. Krzykn膮艂 wi臋c Lassi trzeci raz, wtedy Pekka obudzi艂 si臋 i zdumia艂: ..Czy to Lassi w oknie? Kr贸l?" Podbieg艂 wi臋c do okna i powiedzia艂: Dlaczego wzywasz pomocy? Przecie偶 nie jeste艣 w niebezpiecze艅stwie. Zabi艂em wszystkich olbrzym贸w. Pami臋tasz nasz膮 umow臋, 偶e je偶eli kt贸ry艣 z nas zawo艂a o pomoc bez potrzeby, to drugi mo偶e go za to zbi膰?
Ucieszy艂 si臋 Lassi, 偶e brat znalaz艂 si臋 w zamku, i odrzek艂:
— No dobrze, zbij mnie, skoro prosi艂em o pomoc bez potrzeby.
A na to Pekka:
— Ee, nie b臋d臋 si臋 zajmowa艂 kr贸lem, bo i tak ju偶 zabi艂em twojego psa.
— Jak to, zabi艂e艣 mojego psa? — zdziwi艂 si臋 Lassi. Wtedy Pekka wyja艣ni艂:
— Mam tak膮 kusz臋, z kt贸rej z pi臋ciu mil mo偶na zabi膰 nawet much臋, je艣li si臋 tylko pomy艣li o tym i strzeli. A Lassi na to:
— To ci dopiero dziw, ale ja mam taki okr臋t, kt贸ry 偶egluje w powietrzu i tak膮 beczk臋, z kt贸rej mo偶na wytoczy膰 tyle piwa, ile si臋 tylko zechce.
Pekka za艣 doda艂:
— A ja mam takie 偶arna, z kt贸rych leci tyle m膮ki, ile si臋 tylko zechce, i worek, z kt贸rego mo偶na dosta膰 tyle przysmak贸w, ile dusza zapragnie!
— A ja mam za to kr贸lewsk膮 c贸rk臋 i p贸艂 kr贸lestwa — pochwali艂 si臋 Lassi.
Wtedy Pekka pobieg艂 do kr贸la, o偶eni艂 si臋 z drug膮 c贸rk膮 i otrzyma艂 drug膮 po艂ow臋 kr贸lestwa.
Teraz ju偶 bracia byli jednakowo bogaci i po偶eglow膮li lataj膮cym okr臋tem po matk臋, 偶eby przywie藕膰 j膮 do zamku. A to si臋 dopiero staruszka ucieszy艂a, 偶e z syn贸w wyro艣li tacy bohaterowie i w dodatku zostali jeszcze kr贸lami.
Przepowiednia
呕y艂 kiedy艣 niezwykle okrutny i nikczemny cz艂owiek. Zn臋ca艂 si臋 nad zwierz臋tami, zabija艂 konie, krowy, ciel臋ta. Zabi艂 te偶 cz艂owieka, i to niejednego; zamordowa艂 a偶 dziewi臋ciu ludzi. By艂 wielkim grzesznikiem, opami臋ta艂 si臋
jednak w ko艅cu i tak pomy艣la艂: „Jestem n臋dznym zbrodniarzem, nigdy nie zaznam innego 偶ycia i rado艣ci ogl膮dania Boga. P贸jd臋 wszak偶e do klasztoru wyzna膰 grzechy, mo偶e mnie tam wys艂uchaj膮". Ruszy艂 wi臋c do klasztoru, stan膮艂 przed mnichem i poprosi艂, 偶eby ten wys艂ucha艂 jego grzech贸w.
— Nie przyjm臋 ci臋, id藕 do innego — rzek艂 mnich i nie chcia艂 go s艂ucha膰.
I co wtedy?
Okrutny cz艂owiek poszed艂 do drugiego mnicha, tak jak mu poradzono, ale ten z kolei powiedzia艂:
— Ja r贸wnie偶 nie mog臋 wys艂ucha膰 twej spowiedzi. Id藕 do najstarszego z nas, przeora, mo偶e on ci臋 wys艂ucha.
Cz艂owiek poszed艂 i upad艂 na kolana przed przeorem, wyznaj膮c mu wszystkie swoje grzechy i niecne czyny.
Poradzi艂 mu wtedy stary mnich:
— Jeste艣 wielkim grzesznikiem, id藕 wi臋c na pobocze drogi. Znajduje si臋 tam mielerzysko — miejsce, gdzie kiedy艣 wypalano w臋giel drzewny — a obok le偶y smolisty pniak. Je艣li zdo艂asz przenie艣膰 sitem tyle wody, aby d贸艂 wype艂ni艂 si臋 po brzegi, a smolisty pniak pokry艂 si臋 listowiem, odpuszcz臋 ci twoje grzechy.
To rzek艂szy, przeor klasztoru wr臋czy艂 cz艂owiekowi sito, przykazuj膮c mu, 偶eby post膮pi艂 zgodnie z jego poleceniem.
Okrutny cz艂owiek ruszy艂 natychmiast na wskazane mu miejsce, i zabra艂 si臋 do pracy. Jednego dnia nosi艂 wod臋 do mielerzyska, a dru-
giego podlewa艂 smolisty pniak, 偶eby zacz膮艂 rosn膮膰. Czyni艂 tak przez blisko trzydzie艣ci lat, ale pr贸偶ne by艂y jego wysi艂ki.
W trzydziestym roku swej pokuty ujrza艂 pewnego dnia m臋偶czyzn臋, kt贸ry rankiem kroczy艂 w stron臋 miasta, mrucz膮c g艂o艣no. By艂 wyra藕nie w z艂ym nastroju. Kiedy jednak wraca艂 wieczorem, ta艅czy艂 i weso艂o pod艣piewywa艂.
Powtarza艂o si臋 to codziennie, a modl膮cy si臋 ko艂o smolistego pniaka grzesznik rozwa偶a艂 zawsze w duchu:
,,Co to mo偶e by膰 za nicpo艅, skoro zachowuje si臋 w taki spos贸b. Na pewno nie jest to dobry cz艂owiek. Zamordowa艂em przedtem dziewi臋ciu, zabij臋 jeszcze dziesi膮tego. Niech si臋 stanie, co chce!"
Jak pomy艣la艂, tak uczyni艂, i zamordowa艂 nieznajomego w臋druj膮cego codziennie do miasta. P贸藕niej wr贸ci艂, jak poprzednio, do swojej pokuty, da艂ej nosi艂 wod臋 do mielerzyska, ale teraz d贸艂 wype艂ni艂
si臋 wod膮 po brzegi. A to dopiero cud! Poszed艂 potem pomodli膰 si臋 ko艂o smolistego pniaka i prze偶egna艂 si臋: pniak rozr贸s艂 si臋 i zazieleni艂 listowiem.
— Och, Panie Bo偶e, jeste艣 wielki — rzeki do siebie m臋偶czyzna. — Modli艂em si臋 tu trzydzie艣ci lat i nigdzie nie odchodzi艂em. A teraz sprawi艂e艣, 偶e pe艂no wody jest w mielerzysku, a smolisty pniak okry艂 si臋 li艣膰mi. Co dobrego uczyni艂em, 偶e sprawi艂e艣 ten cud?
呕eby wyja艣ni膰 spraw臋, uda艂 si臋 do klasztoru, do starca, kt贸ry wyznaczy艂 mu pokut臋, i opowiedzia艂, co si臋 zdarzy艂o:
— Teraz mielerzysko jest pe艂ne wody, a na smolistym pniaku zieleni si臋 pe艂no li艣ci.
— Nie wierz臋, wcale ci nie wierz臋. K艂amiesz — odpar艂 przeor. Ruszy艂 jednak na pobocze drogi, aby samemu zobaczy膰, co si臋 sta艂o. Nie wierz膮c w艂asnym oczom, rzek艂 do cz艂owieka:
— No, tak jest, tak! C贸偶e艣 uczyni艂 w tym czasie dobrego, 偶e B贸g sprawi艂 ten cud?
— By艂o to tak — odpar艂 m臋偶czyzna — tu obok chodzi艂 zawsze drog膮 cz艂owiek w stron臋 miasta. Gdy szed艂 rano, kroczy艂 w z艂ym humorze i mrucza艂 pod nosem, ale gdy wraca艂 wieczorem, skaka艂 rado艣nie z nogi na nog臋, by艂 wyra藕nie zadowolony i rozbawiony. Pomy艣la艂em sobie: ,,Skoro zamordowa艂em ju偶 dziewi臋ciu ludzi, zabij臋 i dziesi膮tego". Tak te偶 uczyni艂em i zgrzeszy艂em.
Teraz przeor domy艣li艂 si臋. na czym polega艂a ca艂a sprawa i rzek艂:
— By艂 to najwi臋kszy nikczemnik w ca艂ej okolicy. Jego 艣mierci pragn臋li wszyscy, ty za艣 pozbawi艂e艣 go 偶ycia. 艁otr ten sprawowa艂 urz膮d s臋dziego. Ze spraw zawi艂ych czyni艂 proste, z prostych natomiast zawi艂e. Wszystko zale偶a艂o od tego. czy obwiniony dal mu wystarczaj膮c膮 sum臋 pieni臋dzy. Dobrze艣 uczyni艂, zabijaj膮c go. B贸g odpu艣ci ci za to twoje dawne grzechy.
S艂owa te ucieszy艂y dawnego grzesznika. Przez reszt臋 swego 偶ywota prowadzi艂 si臋 ju偶 uczciwie i przyk艂adnie. Po 艣mierci za艣 sta艂 si臋 w艂asno艣ci膮 Boga i stan膮艂 przed jego obliczem.
O instrumentach ofiarowanych przez diab艂a
W pewnym lesie sta艂 dom osadnik贸w. Mieszka艂 w nim stary m臋偶czyzna, kt贸ry mia艂 jednego syna. Chat臋 otacza艂 brzozowy lasek, w kt贸rym gnie藕dzi艂y si臋 stada cietrzewi. Ch艂opak prosi艂 ojca, 偶eby pozwoli艂 mu do nich strzela膰, ale ojciec zawsze surowo zabrania艂, m贸wi膮c:
— Nie wolno zastrzeli膰 ani jednego, cho膰by nie wiadomo co si臋 dzia艂o:
W ko艅cu jednak ch艂opak nie wytrzyma艂 d艂u偶ej, nie pos艂ucha艂 zakazu ojca, zabra艂 bez jego wiedzy 艂uk i w brzezinie strzeli艂 do jednego z ptak贸w. Nie zabi艂 go jednak na miejscu, lecz postrzeli艂 tylko, tak 偶e cietrzew zdo艂a艂 jeszcze poderwa膰 si臋 i dopiero prze-frun膮wszy kawa艂ek, upad艂 na ziemi臋.
Ch艂opak pu艣ci艂 si臋 na jego poszukiwanie. Chcia艂 schwyta膰 ptaka. Ilekro膰 jednak podchodzi艂 bli偶ej, cietrzew zawsze lecia艂 dalej i ch艂opak musia艂 ci膮gle biec za nim, a偶 oddali艂 si臋 od domu na wiele wiorst. I tak, tropi膮c cietrzewia, dotar艂 w ko艅cu w g艂膮b g艂uszy le艣nej. Zacz臋艂o ju偶 zmierzcha膰, wi臋c rad nierad musia艂 zostawi膰 w spokoju ptaka, tym bardziej 偶e i tak przepad艂 on nagle gdzie艣 w lesie.
Ch艂opak zamierza艂 uda膰 si臋 do domu, ale zgubi艂 do niego drog臋.-Kluczy艂 w t臋 i w tamt膮 stron臋, byle i艣膰 przed siebie, nigdzie niestety nie znalaz艂 ludzkiej siedziby.
Zapad艂a ju偶 noc i ch艂opak chcia艂 u艂o偶y膰 si臋 do snu w lesie, ale w tej偶e samej chwili ujrza艂 diab艂a, kt贸ry bieg艂 obok, uciekaj膮c przed wilkami depcz膮cymi mu po pi臋tach. Z艂apa艂 wi臋c 艂uk i wycelowa艂 w stado wilk贸w. Jeden z nich pad艂, a pozosta艂e przestraszy艂y si臋 i rzuci艂y do ucieczki. Wprawi艂o to diab艂a w dobry humor, bo wydosta艂 si臋 z tarapat贸w. Zbli偶y艂 si臋 do ch艂opca i podzi臋kowa艂 mu za urato-
wanie 偶ycia. Obieca艂 da膰 mu jeszcze sut膮 zap艂at臋, je艣li tylko ch艂opak uda si臋 z nim do jego siedziby.
— Owszem dobrze by艂oby, gdybym znalaz艂 w waszym domu nocleg. B艂膮ka艂em si臋 dzi艣 ca艂y dzie艅, zab艂膮dziwszy w lesie i nie mog膮c dotrze膰 do w艂asnego domu — odpar艂 ch艂opak i przysta艂 na zaproszenie.
— No, to chod藕 ze mn膮 — rzek艂 diabe艂 i zaprowadzi艂 ch艂opca do swej siedziby. Wszed艂szy tam, ch艂opak u艂o偶y艂 si臋 natychmiast do snu, bo po tej d艂ugiej bieganinie czu艂 si臋 bardzo zm臋czony.
Gospodarz natomiast ruszy艂 do lasu, 偶eby przynie艣膰 co艣 do jedzenia i nakarmi膰 swego wybawc臋. W tym czasie kucharka usi艂owa艂a obudzi膰 ch艂opaka i wyp臋dzi膰 go na dw贸r. Ostrzega艂a go, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie i radzi艂a ucieka膰 czym pr臋dzej. Do ch艂opaka jednak nic nie dociera艂o. Parokrotnie otworzy艂 tylko z lekka oczy, a p贸藕niej ponownie mocno zasypia艂.
Wr贸ci艂 z lasu diabe艂 i kaza艂 kucharce przygotowa膰 pr臋dko posi艂ek. Niebawem jedzenie by艂o gotowe, przywo艂ywano ch艂opaka do sto艂u, ale nie zdo艂ano go obudzi膰. Musieli zje艣膰 posi艂ek sami, po czym stary poszed艂 znowu do lasu i przyni贸s艂 stamt膮d now膮 porcj臋 jedzenia. Ch艂opak i tym razem nie podni贸s艂 si臋.
Tak wi臋c diabe艂 poszed艂 do lasu po raz trzeci.
W tym czasie ch艂opak ockn膮艂 si臋 wreszcie ze snu i zacz膮艂 rozmawia膰 z kuchark膮. Kiedy za艣 ta dowiedzia艂a si臋, 偶e ch艂opak odda艂 gospodarzowi wielk膮 przys艂ug臋, za co mia艂 dosta膰 sowit膮 zap艂at臋, kaza艂a ch艂opakowi, 偶eby si臋 podni贸s艂 i oboje zacz臋li zastanawia膰 si臋, o co ma poprosi膰 czarta. Wreszcie powiedzia艂a ch艂opcu:
— Popro艣 diab艂a o konia, kt贸ry stoi przy jego stajni w trzeciej przegrodzie, po prawej stronie.
Nadszed艂 gospodarz z lasu, zobaczy艂, 偶e ch艂opak si臋 obudzi艂, nakarmi艂 go i napoi艂 do syta, a potem spyta艂 go:
— Co chcia艂by艣, m贸j ch艂opaczku, jako zap艂at臋?
— Nie chc臋 niczego innego — odpar艂 ch艂opak — jak tylko tego konia, kt贸ry w twojej stajni stoi w trzeciej przegrodzie, po prawej stronie. Czeka mnie daleka droga do domu i nie da艂bym rady doj艣膰 tam pieszo.
— Ach, m贸j ch艂opcze! — rzek艂 diabe艂. — Domagasz si臋 sutej
zap艂aty, gdy偶 jest to najlepsza z moich klaczy. We藕 sobie co艣 innego, co chcesz. Tego da膰 ci nie mog臋.
Ch艂opak jednak upar艂 si臋 przy klaczy i w ko艅cu diabe艂 musia艂 mu j膮 da膰, a na dodatek wr臋czy艂 mu jeszcze kantele, skrzypce i fujark臋, m贸wi膮c:
— Je艣艂i kiedy艣 znajdziesz si臋 gdzie艣 w biedzie, zagraj na kantele. Je艣li nie nadejdzie pomoc, zagraj na skrzypcach. A je艣li i wtedy nie nadejdzie pomoc, we藕 fujark臋 i dmuchnij, a pomoc na pewno si臋 zjawi.
Ch艂opak podzi臋kowa艂 gospodarzowi za jego podarki. Zabra艂 z sob膮 instrumenty i pok艂usowa艂 na swej klaczy. Ujecha艂 kawa艂ek drogi, a wtedy klacz przem贸wi艂a do niego:
— Nie powiniene艣 teraz jecha膰 do swego domu, tam tw贸j ojciec sprawi ci t臋gie lanie. Jed藕my do pewnego miasta, tam przyjm膮 nas serdecznie.
Ch艂opak rozwa偶y艂 spraw臋, uzna艂, 偶e rada klaczy jest dobra i ruszyli w stron臋 miasta.
Gdy przybyli na miejsce, ch艂opak spostrzeg艂, 偶e wszyscy zwracaj膮 na niego uwag臋 ze wzgl臋du na jego klacz. Opowiedziano o niej kr贸lowi, kt贸ry przyszed艂 sam j膮 zobaczy膰 i zachwycony zacz膮艂 prosi膰 ch艂opca, 偶eby mu sprzeda艂 konia. Obieca艂, 偶e zap艂aci ka偶d膮 偶膮dan膮 cen臋. Klacz wszak偶e przeszkodzi艂a sprzeda偶y i rzek艂a do ch艂opca:
— Nie sprzedawaj mnie, tylko popro艣 kr贸la, 偶eby wzi膮艂 ci臋 na staj^ennego, a mnie dawa艂 obroku. Wtedy wszystkie jego konie zrobi膮 si臋 tak pi臋kne jak ja.
Ch艂opak zaproponowa艂 to kr贸lowi, kt贸ry wzi膮艂 go na stajennego, za艣 jego klacz kaza艂 wprowadzi膰 do stajni. Starego stajennego usuni臋to z pracy.
Niebawem po przyj艣ciu ch艂opca wszystkie konie kr贸la przyty艂y i wypi臋knia艂y, ale poprzedni stajenny, z艂y na ch艂opca, szuka艂 wszelkich sposob贸w, aby si臋 go pozby膰. Nachodzi艂 i nachodzi艂 kr贸la ze wszelkiego rodzaju skargami, ale kr贸l wcale si臋 nimi nie przejmowa艂 i nawet ich nie s艂ucha艂. Wreszcie dawny stajenny sk艂ama艂, 偶e ch艂opak chwali艂 si臋, i偶 potrafi odnale藕膰 s艂awnego rumaka bojowego, kt贸ry przed wieloma laty zagin膮艂 w lesie.
Teraz kr贸la zacz臋艂a n臋ka膰 my艣l o odzyskaniu wspania艂ego ko-
ni膮. Wezwa艂 do siebie ch艂opca i surowo mu zapowiedzia艂, 偶e je偶eli nie przyprowadzi tego konia w ci膮gu trzech dni, to 藕le z nim b臋dzie.
I oto przysz艂a na ch艂opaka bieda. Poszed艂 zaraz do swej klaczy i spyta艂 j膮 o rad臋.
— Nie martw si臋 — odpar艂a klacz. — Id藕 do kr贸la, popro艣 go o sto byk贸w i ka偶 poci膮膰 je na kawa艂ki. Zabierzemy je z sob膮 w drog臋. Kiedy dotrzemy do pewnego 藕r贸d艂a, wynurzy si臋 z niego ko艅, ale nie bierz go. Kiedy wynurzy si臋 drugi, nie troszcz si臋 tak偶e o niego. Dopiero gdy wynurzy si臋 trzeci, schwytaj go i za艂贸偶 mu na 艂eb moj膮 uzd臋.
Ch艂opak zrobi艂, jak radzi艂a klacz, i pojecha艂 do 藕r贸d艂a. Tam kolejno wychodzi艂y z niego trzy konie. Ch艂opak schwyta艂 trzeciego z nich i za艂o偶y艂 mu uzd臋 klaczy na 艂eb. Wtedy ta rzek艂a znowu do niego:
— Teraz, kiedy st膮d odjedziemy, kruki diab艂a b臋d膮 chcia艂y nas po偶re膰, ale ty rzucaj na drog臋 kawa艂ki mi臋sa. Rzucaj tak wiele, ile tylko zd膮偶ysz i p臋d藕my szybko.
Ch艂opak pos艂ucha艂 i tej rady. W ten spos贸b uda艂o mu si臋 dostarczy膰 rumaka kr贸lowi.
Poprzedni stajenny nie przesta艂 jednak oskar偶a膰 ch艂opca przed kr贸lem. Teraz z kolei doni贸s艂, 偶e ch艂opak chwali艂 si臋, i偶 mo偶e przyprowadzi膰 kr贸lowi z powrotem jego 偶on臋, kt贸ra ju偶 dawno temu gdzie艣 przepad艂a.
Wtedy kr贸l kaza艂 ch艂opcu odnale藕膰 kr贸low膮, skoro chwali艂 si臋 swoj膮 moc膮. Je偶eli nie zrobi tego, grozi mu 艣mier膰.
Teraz na ch艂opca spad艂a nowa bieda. Poszed艂 do stajni do klaczy i zacz膮艂 si臋 u偶ala膰 nad swoim nieszcz臋艣ciem:
— Musz臋 pono膰 odnale藕膰 ma艂偶onk臋 kr贸lewsk膮, ale jak to zrobi膰, je艣li ju偶 dawno temu przepad艂a i to nie wiadomo gdzie.
— Owszem, odnajdziesz j膮 — odpar艂a klacz. — Nie martw si臋, dosi膮d藕 mnie i jed藕my do tego samego 藕r贸d艂a, z kt贸rego zdobyli艣my konia. Wrzu膰 mnie do niego, a wtedy ja zmieni臋 si臋 w cz艂owieka, gdy偶 to ja w艂a艣nie jestem ma艂偶onk膮 kr贸lewsk膮, kt贸rej teraz szukaj膮, chocia偶 tam u diab艂a musia艂am by膰 koniem.
S艂ysz膮c tak膮 wiadomo艣膰, ch艂opak przesta艂 si臋 martwi膰.
Pocwa艂owali natychmiast do 藕r贸d艂a, a tam ch艂opak wprowadzi艂 do niego klacz. Wtedy zmieni艂a si臋 ona w cz艂owieka, sta艂a si臋 pi臋kna, tak pi臋kna, jak by艂a kiedy艣, i wraz z ch艂opcem pow臋drowa艂a do zamku kr贸la.
Rozradowa艂o wielce w艂adc臋, 偶e odzyska艂 sw膮 pi臋kn膮 ma艂偶onk臋, podzi臋kowa艂 ch艂opcu w obecno艣ci wszystkich mieszka艅c贸w zamku i w nagrod臋 da艂 mu hojne dary. Ch艂opak nie zazna艂 jednak jeszcze spokoju. Stary stajenny powiedzia艂 zn贸w kr贸lowi, 偶e ch艂opak odgra偶a艂 si臋, 偶e zg艂adzi kr贸la, a sam zacznie rz膮dzi膰.
Kr贸l rozgniewa艂 si臋 ogromnie na ch艂opca i kaza艂 go natychmiast powiesi膰. Zabrano si臋 wi臋c do wieszania ch艂opca, zgodnie z kr贸lewskim rozkazem, ale skazaniec poprosi艂 kr贸la o zgod臋 na to, aby m贸g艂 przed 艣mierci膮 pogra膰 jeszcze na swym kantele. Kr贸l przysta艂 na pro艣b臋, a wtedy ch艂opak zacz膮艂 gra膰, ile tylko si艂 w palcach.
W chwili, gdy z kantele pop艂yn臋艂y d藕wi臋ki, wszyscy, w tym tak偶e kaci, rozpocz臋li taniec. Ch艂opak gra艂 przez ca艂y dzie艅. Ta艅czyli oprawcy, ta艅czy艂 zgromadzony t艂um. Kaci tak si臋 zmordowali tym bezustannym ta艅czeniem, 偶e nie byli zdolni do niczego. I tak powieszenie ch艂opca od艂o偶ono do nast臋pnego dnia.
Nazajutrz zebra艂a si臋 znowu ci偶ba na miejscu, gdzie miano wiesza膰 ch艂opca, a ten tym razem poprosi艂 kr贸la, 偶eby pozwoli艂 mu zagra膰 na skrzypcach, zanim rozstanie si臋 z tym 艣wiatem, i kr贸l wyrazi艂 na to zgod臋.
Ch艂opak zacz膮艂 wi臋c ci膮gn膮膰 smyczkiem po strunach, a wtedy kr贸l i ca艂a ci偶ba pu艣cili si臋 znowu w tany. W ten spos贸b uda艂o mu si臋 zaj膮膰 wszystkich zgromadzonych i ponownie prze艂o偶y膰 egzekucj臋 na nast臋pny dzie艅.
Trzeciego dnia znowu zabrano si臋 do wieszania ch艂opca, ale ten poprosi艂, 偶eby pozwolono mu zagra膰 na fujarce. Kr贸l jednak sprzeciwi艂 si臋 i rzek艂:
— Przez dwa dni gra艂e艣 i kaza艂e艣 mi ta艅cowa膰, je偶eli i tym razem ci pozwol臋, to ja sam zata艅cz臋 si臋 na 艣mier膰. Nie, nie zezwalam. Teraz nie ma czasu na granie. Przepadnij ze sznurem na szyi!
Ch艂opak poprosi艂 jeszcze pokorniej, a wtedy dworzanie zwr贸cili si臋 do kr贸la:
— Pozw贸lcie, panie, biednemu ch艂opcu pogra膰 troch臋, i tak musi m艂odo umrze膰!
Wobec nalega艅 kr贸l ust膮pi艂, podobnie jak i poprzednio. Przywi膮za艂 si臋 jednak mocno do wielkiego 艣wierka, obawiaj膮c si臋, 偶e w przeciwnym razie musia艂by znowu ta艅czy膰.
Kiedy przywi膮zano kr贸la, ch艂opak zacz膮艂 gra膰 na fujarce, ile si艂 w p艂ucach, i wtedy natychmiast wszyscy pu艣cili si臋 w pl膮sy. Jeden tylko kr贸l, przywi膮zany do drzewa, podrygiwa艂 to w g贸r臋, to w d贸艂, tak 偶e szaty podar艂y si臋 na nim, a na plecach otar艂a mu si臋 sk贸ra.
Wtedy sam stary diabe艂 przyszed艂 ch艂opcu z pomoc膮 i spyta艂:
— Co za bieda przysz艂a na ciebie, 偶e wyprawiasz tu takie 偶arty?
— Chc膮 mnie tu powiesi膰 — odpar艂 ch艂opiec. — A tam jest ta szubienica, na kt贸rej mnie powiesz膮.
— Co艣 takiego! A to sobie wymy艣lili! — rzek艂 diabe艂 i w tej samej chwili wyrwa艂 wraz z korzeniami wielki pie艅 sosny, kt贸ra s艂u偶y艂a za szubienic臋,! cisn膮艂 j膮 w powietrze tak wysoko, 偶e w og贸le nie by艂o jej wida膰. P贸藕niej spyta艂 jeszcze ch艂opca:
— Kt贸偶 to chce ciebie powiesi膰?
Ch艂opak wskaza艂 na kr贸la przywi膮zanego do 艣wierka, i wtedy diabe艂 schwyci艂 w r臋k臋 艣wierk i cisn膮艂 nim tak mocno, 偶e 艣wierk wzlecia艂 razem z cz艂owiekiem, kt贸ry by艂 do艅 przywi膮zany, w g贸r臋, znikn膮艂 ludziom z oczu i przepad艂 chyba gdzie艣 w chmurach. W ten spos贸b ch艂opak uwolni艂 si臋 z r膮k oprawc贸w, a lud wybra艂 go na kr贸la na miejsce poprzedniego w艂adcy.
I na tym te偶 sko艅czy艂a si臋 ca艂a opowie艣膰.
Jagodowa dziewczynka i duch le艣ny
pewnego pi臋knego, letniego popo艂udnia ma艂a dziewczynka posz艂a do lasu na jagody. Kiedy uzbiera艂a ju偶 pe艂en koszyk i chcia艂a wraca膰 do domu, spostrzeg艂a, 偶e zasz艂a za daleko i 偶e si臋 zgubi艂a. Chodzi艂a po lesie a偶 do zmroku, ale nie znalaz艂a 偶adnej 艣cie偶ki. W ko艅cu straci艂a nadziej臋 na wydostanie si臋 z lasu, po艂o偶y艂a si臋 w trawie i zacz臋艂a p艂aka膰, cho膰 p艂acz niewiele m贸g艂 jej pom贸c.
Nagle us艂ysza艂a gdzie艣 obok ha艂as. Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, ujrza艂a mi臋dzy drzewami posta膰 niezdarnego, brzydkiego starca. Na g艂owie mia艂 z艂ot膮 koron臋, a plecy okryte wyszywanym p艂aszczem. Dziewczynka krzykn臋艂a ze strachu i zerwa艂a si臋 do ucieczki, ale nie mog艂a ruszy膰 si臋 z miejsca, nogi mia艂a jakby przywi膮zane do ziemi.
Staruch zbli偶y艂 si臋 do niej, wyszczerzy艂 z臋by i powiedzia艂:
— My艣l臋, panienko, 偶e zab艂膮dzi艂a艣. Widzisz chyba, 偶e noc si臋 zbli偶a. Niebezpiecznie tak samej w lesie, i to jeszcze w nocy. Chod藕, zaprowadz臋 ci臋 do mojego zamku.
Dziewczynka ba艂a si臋 jednak starucha i wcale nie mia艂a zamiaru z nim i艣膰. Powiedzia艂a wi臋c, 偶e najch臋tniej pozostanie na noc w lesie pod opiek膮 sosny. Wtedy staruch nastraszy艂 j膮, 偶e w nocy budz膮 si臋 krwio偶ercze zwierz臋ta i je艣li pozostanie w lesie, to j膮 zjedz膮. Musia艂a wi臋c biedna pos艂ucha膰 rady starucha. Chwyci艂 j膮 wtedy za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮. Pr贸bowa艂a si臋 opiera膰, ale na pr贸偶no, stary by艂 silny jak nied藕wied藕.
Brzydki staruch, a by艂 nim z艂y duch le艣ny, zaci膮gn膮艂 j膮 do swego zamku. Zamek by艂 niezwykle pi臋kny, ale nie spostrzeg艂a tego ledwo 偶ywa ze strachu dziewczynka. Duch le艣ny Wtr膮ci艂 j膮 do wie偶y i zamkn膮艂 na klucz.
Nast臋pnego dnia, wcze艣nie rano, przyszed艂 do niej ze szkatu艂k膮
pe艂n膮 wspania艂ych kosztowno艣ci. Pokaza艂 je dziewczynce i rzek艂:
— Wszystko to b臋dzie twoje, je艣li zostaniesz ze mn膮. B臋dziesz moj膮 偶oneczk膮. Uczyni臋 ci臋 bogat膮 pani膮, bogatsz膮 ni偶 jakakolwiek kr贸lowa na 艣wiecie. Czy偶 to nie jest wspania艂e? Pomy艣l tylko, z biednej wiejskiej dziewczynki wyro艣niesz na najpot臋偶niejsz膮 kobiet臋 艣wiata. No, u艣miechnij si臋, rozchmurz liczko!
Dziewczynka jednak nie u艣miechn臋艂a si臋, nie spojrza艂a nawet na bogactwa. Zdenerwowa艂 si臋 na to staruch:
— leszcze si臋 z艂amiesz — wymamrota艂 wychodz膮c z izby i zamykaj膮c drzwi na klucz.
Nast臋pnego dnia duch znowu przyszed艂 do dziewczynki, ale i tym razem nie da艂a si臋 skusi膰. Znowu musia艂a biedna zosta膰 sama w zamkni臋tej izbie. Teraz duch postanowi艂 zamorzy膰 j膮 g艂odem, ale kiedy by艂a ju偶 bliska 艣mierci, wpad艂a na 艣wietny spos贸b, 偶eby oszuka膰 natr臋tnego starca.
Kiedy zjawi艂 si臋 nast臋pnego ranka, przywita艂a go u艣miechem i powiedzia艂a, 偶e czas zaczyna jej si臋 d艂u偶y膰, bo nie nawyk艂a 偶y膰 bez pracy. Poprosi艂a go wi臋c o m膮k臋, 偶eby upiec ciastka. Ucieszy艂 si臋 na to duch, s膮dz膮c, 偶e dziewczynka zaczyna si臋 poddawa膰. Szybko wi臋c zaprowadzi艂 j膮 do kuchni, przyni贸s艂 m膮k臋 i inne potrzebne sk艂adniki. Dziewczynka ca艂y czas pod艣piewywa艂a sobie i wygl膮da艂a na szcz臋艣liw膮. Cieszy艂 si臋 te偶 duch. Od czasu do czasu przychodzi艂, 偶eby sprawdzi膰, jak idzie praca. Up艂yn膮艂 dzie艅, a dziewczynka upiek艂a tyle ciastek, 偶e ledwo mie艣ci艂y si臋 na d艂ugich kuchennych 艂awach.
— Pos艂uchaj, wujku — zwr贸ci艂a si臋 dziewczynka do ducha — zanie艣 te ciep艂e jeszcze ciasteczka do moich rodzic贸w. Upewni膮 si臋, 偶e 偶yj臋 i nie b臋d膮 si臋 na pr贸偶no smuci膰 ani o mnie martwi膰.
Duch nie odwa偶y艂 si臋 sprzeciwi膰 pro艣bie dziewczynki, przygotowa艂 si臋 wi臋c do podr贸偶y i przyni贸s艂 kosz na ciasteczka.
— Ale do tego si臋 nie zmieszcz膮 — powiedzia艂a dziewczynka.
— We藕 wi臋kszy!
Duch upiera艂 si臋, 偶e ten jest wystarczaj膮co du偶y, bo nie mia艂 ochoty zbyt wiele d藕wiga膰.
— We藕 ten wi臋kszy! — obstawa艂a przy swoim dziewczynka.
— Rodzice bardzo du偶o jedz膮 i musisz im zanie艣膰 jak najwi臋cej!
Ust膮pi艂 w ko艅cu duch le艣ny i przyni贸s艂 wi臋kszy koszyk.
— Pami臋taj jednak, 偶e nie mo偶esz w drodze otwiera膰 koszyka, ani te偶 nie wolno ci zje艣膰 ani jednego ciastka. Od razu zauwa偶臋, 偶e jesz — ostrzega艂a go dziewczynka.
Kiedy duch wyszed艂 na chwil臋, wskoczy艂a do koszyka i po艂o偶y艂a na wierzch nieco ciastek, 偶eby nie by艂o jej wida膰. Nadchodzi艂 wiecz贸r i zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰. To w艂a艣nie by艂a w艂a艣ciwa dla ducha pora, 偶eby uda膰 si臋 w drog臋. Pod os艂on膮 nocy spokojnie dotrze do wsi, nie mia艂 bowiem odwagi pokazywa膰 si臋 ludziom. Zarzuci艂 kosz na plecy i ruszy艂.
Droga by艂a d艂uga, a kosz wydawa艂 mu si臋 bardzo ci臋偶ki.
— Rzeczywi艣cie, nak艂ad艂a pe艂en kosz — narzeka艂 duch. — A co by si臋 sta艂o, gdybym tak zjad艂 jedno ciastko i troch臋 odpocz膮艂?
Przysiad艂 wi臋c na kamieniu, a wtedy dziewczynka krzykn臋艂a z kosza:
— Widz臋 ci臋, widz臋! Nie sied藕, ciastka stygn膮! ,,Rzeczywi艣cie, ma dobry wzrok, skoro a偶 tutaj widzi", pomy艣la艂
duch, wstaj膮c po艣piesznie. Ruszy艂 pos艂usznie w dalsz膮 drog臋. Noc by艂a ciep艂a, wi臋c zrobi艂o mu si臋 gor膮co. Pot sp艂ywa艂 mu po
ca艂ym ciele i czu艂 w nogach coraz wi臋ksze zm臋czenie.
— Chyba jednak usi膮d臋 — westchn膮艂. — Tutaj ju偶 na pewno mnie nie dojrzy.
— A w艂a艣nie, 偶e widz臋! — krzykn臋艂a dziewczynka z kosza. — Widz臋 i s艂ysz臋 wszystko!
Rad nierad ruszy艂 dalej. W ko艅cu las sta艂 si臋 rzadszy i wida膰 ju偶 by艂o wie艣. Zupe艂nie na jej skraju, tu偶 przy lesie sta艂 dom dziewczynki. St臋kaj膮c dotar艂 duch do drzwi chaty. Zrzuci艂 kosz z plec贸w na ziemi臋 i zapuka艂 w okno. Nie czekaj膮c na odpowied藕, szybko uciek艂 i skry艂 si臋 w bezpiecznym miejscu mi臋dzy drzewami. Z chaty wysz艂a kobieta, 偶eby sprawdzi膰, kto puka艂. Zauwa偶y艂a kosz, podnios艂a pokryw臋 i spostrzeg艂a ciasteczka. Krzykn臋艂a do m臋偶a, 偶eby jej pom贸g艂 i razem wnie艣li kosz do chaty. Wielka by艂a ich rado艣膰, gdy z kosza wyskoczy艂a ich c贸rka! D艂ugo, d艂ugo opowiada艂a o pobycie we wspania艂ym zamku ducha le艣nego.
A duch maszerowa艂 zadowolony do swego zamku i my艣la艂 o ma艂ej 艣licznej dziewczynce, z kt贸r膮 jutro mia艂 si臋 o偶eni膰.
O spaniu w 艣rodku
pewnego razu du偶a grupa wie艣niak贸w z Ha-me, zwanych wskutek braku rozumu G艂up-taczkami, kosi艂a traw臋. Sko艅czy艂 si臋 dzie艅, nadszed艂 wiecz贸r i czas spoczynku. Zacz臋li wi臋c kosiarze k艂a艣膰 si臋 spa膰, lecz nie mogli si臋 dogada膰 co do miejsc, chocia偶 ca艂a 艂膮ka s艂u偶y艂a im za pos艂anie. Ka偶dy z nich roz艂o偶y艂 si臋 na trawie jak d艂ugi, tak 偶e przypominali zbit膮 mas臋. Ka偶dy z nich chcia艂 jednak spa膰 w 艣rodku i dlatego ci z zewn膮trz przechodzili nad innymi, aby tam si臋 dosta膰. Nie zd膮偶yli jednak doj艣膰 do 艣rodka, bo ci, kt贸rzy dzi臋ki temu znale藕li si臋 na brzegu, zaczynali robi膰 tak samo i prze艂a偶eniu nie by艂o ko艅ca. Przechodzi艂 obok 艂膮ki nieznany w臋drowiec i zbli偶y艂 si臋 do kosiarzy, aby przyjrze膰 si臋 lepiej tej przedziwnej zamianie miejsc. Opowiedzieli mu strapieni G艂uptaczkowie, 偶e chc膮 po艂o偶y膰 si臋 spa膰, ale w 偶aden spos贸b nie mog膮 si臋 wszyscy po艂o偶y膰 w 艣rodku, chocia偶 nie wiadomo jak pr贸buj膮.
— No c贸偶, pomog臋 wam, skoro bez tego nie mo偶ecie zazna膰 spokoju — powiedzia艂 nieznajomy i wbi艂 w ziemi臋 sw膮 lask臋. Nast臋pnie kaza艂 wie艣niakom przysun膮膰 si臋 do niej i po艂o偶y膰 dooko艂a w taki spos贸b, 偶e ka偶dy z nich b臋dzie j膮 mia艂 mi臋dzy stopami. Zrobili wszyscy tak, jak im poradzi艂, a potem powiedzieli:
— No, wreszcie ka偶dy z nas mo偶e spa膰 w 艣rodku. Nieznajomy, 艣miej膮c si臋 w duchu z tego, 偶e m臋偶czy藕ni byli tak
zadowoleni, bo znale藕li si臋 w 艣rodku, ruszy艂 swoj膮 drog膮.
Wr贸ci艂 jednak wczesnym rankiem, aby zapyta膰 G艂uptaczk贸w,
jak te偶 im si臋 spa艂o.
— Oj, wspaniale — odparli ch贸rem. — Wszyscy spali艣my w 艣rodku, tak jak chcieli艣my, ale teraz mamy k艂opot, bo nie bardzo
wiemy, co zrobi膰 z nogami. Wszystkie tu na kupie le偶膮 i nie wiadomo, kt贸ra jest czyja!
— Nie przejmujcie si臋, pomog臋 wam — pocieszy艂 ich nieznajomy i ruszy艂 do pobliskiego lasu. Nazbiera艂 tam ga艂臋zi jarz臋biny, rozpali艂 ognisko, wr贸ci艂 do nieszcz臋艣nik贸w i zapyta艂:
— Czy ju偶 dali艣cie sobie rad臋 z nogami?
— Nie! — odparli. — Jak tu sobie z nimi poradzi膰? Wszystkie nam si臋 popl膮ta艂y.
S艂ysz膮c to, nieznajomy m臋偶czyzna zacz膮艂 艂askota膰 le偶膮cych p艂on膮cymi ga艂臋ziami jarz臋biny w stopy tak, 偶e dr膮c si臋 wniebog艂osy zerwali si臋 ze swoich pos艂a艅. Bole艣nie piek艂y ich przypalone stopy, ale i tak byli szcz臋艣liwi, bo przecie偶 ka偶dy z nich znalaz艂 swoje nogi.
Z rado艣ci膮 pobiegli przed siebie, nie zatrzymuj膮c si臋 nigdzie. Biegli tak szybko, 偶e do dzi艣 chyba jeszcze nikt o nich nie s艂ysza艂.
O g艂upiej babie i ludzkiej naiwno艣ci
By艂 sobie kiedy艣 ch艂op, kt贸ry obieca艂 pewnemu mieszczaninowi sprzeda膰 krow臋. Przygotowywa艂 si臋 w艂a艣nie do drogi, ale 偶ona, uwa偶aj膮ca si臋 za wyj膮tkowo m膮dr膮, rozz艂o艣ci艂a si臋 i powiedzia艂a:
— Lepiej sama pojad臋 sprzeda膰 krow臋, bo ty jak zwykle przetr膮cisz wszystkie pieni膮dze.
— No, je艣li masz ochot臋, to jed藕! — odpar艂 m膮偶 bez z艂o艣ci, by艂o mu wszystko jedno.
Kobieta nigdy przedtem w mie艣cie nie by艂a, ale by艂a przekonana, 偶e da sobie 艣wietnie rad臋. Gdy dotar艂a na miejsce, znalaz艂a dom kupca i wesz艂a do 艣rodka.
— Aj, to gospodyni we w艂asnej osobie tym razem do miasta przyjecha艂a? — zdziwi艂 si臋, widz膮c j膮, m臋偶czyzna.
— A tak, to ja — odpar艂a. — Nie pozwoli艂am m臋偶owi sprzeda膰 mojej krowy, bo gdy jest w mie艣cie, zawsze traci tyle pieni臋dzy, 偶e nigdy nie wraca do domu z pe艂n膮 sakiewk膮.
Mieszczanin, kt贸ry dobrze wiedzia艂, 偶e gospodarz by艂 bardzo sumiennym cz艂owiekiem i nigdy w podr贸偶y za du偶o nie wydawa艂, postanowi艂 sp艂ata膰 go艣ciowi ma艂ego figla. Z艂o艣ci艂o go to, 偶e baba chwali艂a si臋 swoj膮 m膮dro艣ci膮 i nie wierzy艂a swemu m臋偶owi.
Tak my艣l膮c, ugo艣ci艂 j膮 smakowit膮 kolacj膮 i poda艂 do picia najr贸偶niejsze wina i w贸dki. Gospodyni rzuci艂a si臋 na jedzenie, jad艂a z wielkim apetytem i 艂apczywie popija艂a, a偶 w ko艅cu upi艂a si臋 i zasn臋艂a na 艂awie przy stole. Kupiec zdj膮艂 z niej ch艂opskie ubranie i odzia艂 j膮 w pi臋kne, szlacheckie stroje, po czym wyszed艂 z pokoju.
Gdy gospodyni obudzi艂a si臋, popatrzy艂a na siebie ze zdziwieniem i pomy艣la艂a, 偶e chyba popl膮ta艂o jej si臋 w oczach. Nie mog艂a uwierzy膰 w tak nag艂膮 zmian臋, posz艂a wi臋c do mieszczanina i spyta艂a:
— Czy znacie mnie, panie, czy wiecie, kim jestem? By艂am inn膮 kobiet膮, a teraz nie jestem sob膮!
— Nie znam was, nie wiem — odpowiedzia艂.
— Nie powinnam mie膰 na sobie tak pi臋knych szat — ci膮gn臋艂a gospodyni — mieszkam przecie偶 na wsi i tylko przywioz艂am do miasta swoj膮 krow臋 na sprzeda偶, a teraz nawet nie wiem, gdzie ona jest! Nie widzieli艣cie jej, panie?
— Nie, nie widzia艂em waszej krowy — odpar艂 kupiec. Gospodyni uderzy艂a w p艂acz i chlipi膮c m贸wi艂a:
— Na pewno nie jestem t膮 sam膮 osob膮 co przedtem, mam na sobie takie dziwne ubranie, mia艂am te偶 czarnego konia, lecz gdzie艣 znik艂. Czy nie ma takiego w waszej stajni?
— Jest tam wiele koni, wszystkich nie znam — odpowiedzia艂 mieszczanin.
— Ju偶 wiem, je艣li jestem t膮, kt贸r膮 by艂am — pomy艣la艂a g艂o艣no kobieta — to na pewno m贸j ko艅 mnie pozna, a skoro przemieni艂am si臋 w kogo艣 innego, nie da si臋 nawet pog艂aska膰.
Posz艂a do stajni, lecz musia艂a poczeka膰, a偶 wszyscy podr贸偶ni zabior膮 swoje konie. Gdy zosta艂 tylko jeden, podesz艂a do niego, lecz zwierz臋 nie pozna艂o jej w tym przebraniu i stan臋艂o d臋ba.
Gospodyni zn贸w zacz臋艂a lamentowa膰:
— Naprawd臋 nie wiem, czy jestem t膮 sam膮 osob膮, kt贸r膮 by艂am, gdy przysz艂am do miasta, musz臋 sprawdzi膰 to jeszcze raz. Mam w domu psa. kt贸ry szczeka na obcych, lecz nigdy na mnie. Wr贸c臋 do swoich, a je艣li pies, widz膮c mnie, zamacha ogonem, rozpozna swoj膮 gospodyni臋. A co zrobi臋, gdy si臋 na mnie rzuci? To nic, mam przecie偶 du偶o dzieci, a one wstydz膮 si臋 obcych. Gdy przychodz膮 go艣cie, chowaj膮 si臋 w szafie na garnki, w k膮cie za 艂贸偶kiem i wsz臋dzie, gdzie tylko mog膮 si臋 wcisn膮膰. Mnie zawsze witaj膮 z rado艣ci膮. A je艣li i tak si臋 niczego o sobie nie dowiem? No przecie偶 mam w ko艅cu dobrego i kochaj膮cego m臋偶a. Gdy wracam ze wsi do domu, zaraz ob艂apuje mnie za kolana, a z obcymi wcale nie chce gada膰.
Tak sobie umy艣liwszy, wyruszy艂a gospodyni w drog臋. Gdy tylko wesz艂a na swoje podw贸rko, pies podni贸s艂 straszny ha艂as. Z trudem dobrn臋艂a do chaty, a dzieci, widz膮c j膮, od razu uciek艂y do szafki z garnkami i w k膮t za 艂贸偶kiem, 偶eby si臋 przed ni膮 schowa膰.
Wszed艂 do izby gospodarz, usiad艂 w ulubionym k膮cie na 艂awie i nie powiedzia艂 ni s艂owa do 偶ony. A kobieta w p艂acz:
— Na pewno nie jestem t膮 osob膮, kt贸r膮 powinnam by膰, dobry Bo偶e, co mnie tak odmieni艂o?!
Gospodarz oczywi艣cie pozna艂 swoj膮 偶on臋. Nie przeszkadza艂o mu to, 偶e jest tak dziwnie ubrana, lecz z艂o艣ci艂a go jej g艂upota, wi臋c nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. W ko艅cu jednak zrobi艂o si臋 gospodarzowi 偶al kobiety, uzna艂, 偶e odcierpia艂a ju偶 dosy膰, ob艂apa艂 j膮 za kolana i rzek艂:
— Jeste艣 moj膮 偶on膮 i tu jest tw贸j dom. Nie uwierzy艂a mu kobieta, bo nawet jej w艂asne dzieci nie chcia艂y przywita膰 si臋 z matk膮, ale m膮偶 wyja艣ni艂:
— Jak dzieci mog艂y ci臋 pozna膰, jeste艣 przecie偶 dziwnie ubrana. Sk膮d wzi臋艂a艣 te suknie?
— Tego w艂a艣nie nie wiem! — odpowiedzia艂a 偶ona. — Gdy by艂am w mie艣cie, zasn臋艂am w domu kupca. Kiedy si臋 obudzi艂am mia艂am ju偶 na sobie to ubranie i teraz boj臋 si臋, 偶e nie jestem t膮 sam膮 osob膮, kt贸ra posz艂a sprzeda膰 krow臋.
— Nie m贸w nic wi臋cej, na pewno jeste艣 moj膮 偶on膮, ale zdrad藕 mi, co zrobi艂a艣 z koniem?
— Nie mam poj臋cia, gdzie przepad艂. Jak mog艂am o nim pami臋ta膰, je艣li nawet sama siebie nie poznaj臋?
— Widz臋, 偶e jeste艣 jednak bardzo g艂upia — rzek艂 m膮偶 — i na pewno jeszcze bardziej zg艂upiejesz!
,,Z tak膮 偶on膮 si臋 nie dogadasz, trzeba opu艣ci膰 ziemi臋 i wybra膰 si臋 w drog臋. Je艣li gdziekolwiek znajd臋 kogo艣 g艂upszego od mojej baby, wtedy wr贸c臋, a je艣li nie, to b臋d臋 podr贸偶owa艂 do ko艅ca swego 偶ycia", pomy艣la艂 gospodarz.
Tak i zrobi艂: wyruszy艂 z domu i po paru dniach dotar艂 do pewnej chaty. Gospodyni, kt贸ra by艂a wdow膮, lecz wysz艂a za m膮偶 drugi raz, zapyta艂a go:
— Sk膮d przybywasz?
— Z Niebie艂kowa — odpar艂 ch艂op. Kobieta by艂a troch臋 przyg艂uchawa i nie bardzo zrozumia艂a odpowied藕 go艣cia, wi臋c rzek艂a:
— Oj, z nieba! A czy widzia艂e艣 tam mojego m臋偶a nieboszczyka?
— Oczywi艣cie, widzia艂em go i jestem jego dobrym znajomym.
— A czy niczego mu tam nie brakuje? — dopytywa艂a si臋.
— No, przyda艂oby mu si臋 par臋 rzeczy — odpowiedzia艂 go艣膰.
— Czy by艂by艣 tak dobry i zawi贸z艂 mu w podarku to, co mog臋 ci da膰?
— Tak, zawioz臋 — odpar艂.
To s艂ysz膮c, da艂a mu gospodyni tak du偶o jedzenia, 偶e ten ledwo m贸g艂 je unie艣膰 i zaproponowa艂a:
— Wys艂a艂abym te偶 nieboszczykowi m臋偶owi pieni膮dze, gdyby艣 by艂 tak dobry i wzi膮艂.
— Oczywi艣cie, zawioz臋, je艣li sobie tego 偶yczycie — odrzek艂 ch艂op, a baba wr臋czy艂a mu wszystkie oszcz臋dno艣ci, jakie tylko by艂y w domu. Go艣膰 pi臋knie si臋 po偶egna艂 i z ca艂ym maj膮tkiem gospodyni wyruszy艂 w drog臋..
Gdy gospodarz wr贸ci艂 do domu, jego 偶ona szybko opowiedzia艂a o wizycie:
— By艂 tu taki jeden cz艂owiek i m贸wi艂, 偶e przybywa z nieba. Da艂am mu jedzenia i wszystkie pieni膮dze, jakie by艂y w domu, a on obieca艂, 偶e zawiezie to mojemu nieboszczykowi m臋偶owi.
— Och, ty g艂upia! Kt贸偶 taki m贸g艂by przyby膰 z nieba? — zdenerwowa艂 si臋 m臋偶czyzna, wzi膮艂 najlepszego konia i pojecha艂 za go艣ciem.
Gdy ten zauwa偶y艂 zbli偶aj膮cego si臋 gospodarza, wyrzuci艂 worek do lasu i stan膮艂 po艣rodku drogi, czekaj膮c na je藕d藕ca.
Goni膮cy zbli偶y艂 si臋 i spyta艂:
— Czy jecha艂 przed tob膮 jaki艣 m臋偶czyzna wioz膮cy r贸偶ne pakunki?
— Tak, jecha艂, ale gdy us艂ysza艂 za sob膮 zgrzyt mojego wozu, uciek艂 tam, do lasu — wyja艣ni艂 zapytany i pokaza艂 mu kierunek odwrotny do tego, w kt贸rym wyrzuci艂 worek.
— Potrzymaj mi, dobry bracie, mojego konia, a ja z艂api臋 oszusta — poprosi艂 zmartwiony gospodarz i pobieg艂 do lasu.
Pozostawiony na drodze m臋偶czyzna wzi膮艂 ukryty worek i wyruszy艂 w drog臋. Gospodarz za艣, po d艂ugim i pr贸偶nym bieganiu po lesie, wr贸ci艂 na to miejsce, lecz nie zobaczywszy tam ani konia, ani jego opiekuna, pobieg艂, 偶eby odebra膰 swoje zwierz臋. Si艂 mu jednak nie starczy艂o i nie dogoni艂 z艂odzieja. Trzeba by艂o porzuci膰 poszukiwania i i艣膰 do domu. Z艂y, wstydz膮c si臋 swojej g艂upoty, wr贸ci艂 do cha艂upy.
— Gdzie masz swojego konia? — spyta艂a 偶ona.
— Je艣li dobrze zrozumia艂em, by艂 tu go艣膰 z nieba, da艂em mu wi臋c jeszcze konia, 偶eby zawi贸z艂 go twemu nieboszczykowi m臋偶owi — odpowiedzia艂 gospodarz powa偶nie.
Wtedy kobieta obj臋艂a go za szyj臋 i rzek艂a:
— Teraz dopiero naprawd臋 ci臋 kocham, bo jeszcze pami臋tasz i dbasz o mojego pierwszego m臋偶a Pekk臋.
Ch艂op, kt贸ry opu艣ci艂 sw膮 偶on臋 i ukrad艂 konia, nadal podr贸偶owa艂. W ko艅cu przyby艂 do gospodarstwa, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 艣wie偶o wybudowana chata. By艂a dziwna, bo nie mia艂a wcale okien, a w 艣rodku by艂o ciemno. 呕eby co艣 na to poradzi膰, gospodyni uszy艂a sk贸rzany worek. Biega艂a, jak mog艂a najszybciej, z cha艂upy na podw贸rze i nabiera艂a tak du偶o 艣wiat艂a, ile tylko si臋 we艅 zmie艣ci艂o. Nast臋pnie zamyka艂a dok艂adnie worek i wnosi艂a go do chaty.
— A c贸偶 to gospodyni tu robi? — zapyta艂 przybysz.
— Wnosz臋 do naszej nowej chaty 艣wiat艂o, ale nie wiem, dlaczego mi si臋 to nie udaje. Przecie偶 gdy wychodz臋 na podw贸rze, 艂api臋 艣wiat艂o do worka, ale gdy wchodz臋 do 艣rodka, niczego w nim nie ma. W starej chacie, w kt贸rej mieszkali艣my przedtem, 艣wiat艂a by艂o dosy膰, chocia偶 wcale nie musia艂am przynosi膰 z podw贸rka. Gdyby znalaz艂 si臋 jaki m膮dry i poradzi艂 co艣 na to, 偶eby w cha艂upie by艂o jasno, tobym i setk臋 da艂a.
,,I tej kobiecie brakuje rozumu, jest g艂upia", pomy艣la艂 ch艂op. Wzi膮艂 pieni膮dze i poszed艂 dalej. Id膮c, napotka艂 na drodze bogaty pa艂ac, taki wielki, ja艣niepa艅ski. Zatrzyma艂 si臋, 偶eby popatrze膰. „Nie mam nic do stracenia, p贸jd臋 sprawdzi膰, czy i tam mieszkaj膮 ludzie tak g艂upi jak moja 偶ona", pomy艣la艂 i poszed艂 do zamku. Na podw贸rku ujrza艂 艣wini臋. Pad艂 przed ni膮 na kolana i zacz膮艂 si臋 do niej przymila膰:
— Ciotuniu moja ukochana, ciociu moja jedyna, przyjd藕 do mnie na uczt臋.
Rozmawia艂 tak ze 艣wini膮, s艂ysz膮c w odpowiedzi jej chrz膮kanie, a偶 na podw贸rze wysz艂y s艂u偶膮ce. Popatrzy艂y na艅 jak na g艂upiego i zacz臋艂y si臋 艣mia膰:
— Co z ciebie za m臋偶czyzna, skoro tak pokornie ze 艣wini膮 rozmawiasz i prawie 偶e si臋 do niej modlisz? — zapyta艂y.
M膮偶 g艂upiej 偶ony nic na to nie odpowiedzia艂, wi臋c kobiety po-
sz艂y naplotkowa膰 o ca艂ym wydarzeniu ja艣nie pani, bo pana nie by艂o w domu.
Wychodzi pani na podw贸rze, patrzy surowo na m臋偶czyzn臋, s艂ucha uwa偶nie i pyta:
— Kim jeste艣, cz艂owieku?
A przybysz zn贸w nie odpowiada, ca艂y czas zaj臋ty jest rozmow膮 ze 艣wini膮.
Widz膮c to, pani m贸wi wskazuj膮c zwierz臋:
— Je艣li to jest twoja ciotka, we藕 j膮 do domu na uczt臋.
Powiedzia艂a tak, ciekawa, co te偶 zrobi m臋偶czyzna, gdy dostanie 艣wini臋, a on chwyci艂 zdobycz i ruszy艂 tak szybko, jak tylko m贸g艂.
Przejecha艂 kawa艂ek drogi, zboczy艂 do lasu, przebra艂 si臋, a mia艂 z sob膮 dobre i gorsze ubranie, zostawi艂 tam konia i wyszed艂 na trakt. Idzie zamy艣lony i nagle zauwa偶y艂 pe艂zaj膮cego 偶uka. Zerwa艂 kapelusz z g艂owy, wsadzi艂 do艅 偶uka i postanowi艂 go popilnowa膰.
Tymczasem do domu wr贸ci艂 ja艣nie pan, a 偶ona zaraz mu powiedzia艂a:
— Gdy ciebie tu nie by艂o, przyszed艂 g艂upiec i zabra艂 nam 艣wini臋.
— Oj, wy, czemu艣cie mu j膮 oddali? — rozz艂o艣ci艂 si臋 i ruszy艂 w pogo艅 za z艂odziejem.
Ju偶 my艣la艂, 偶e go znalaz艂, ale ten, kt贸rego zauwa偶y艂 na drodze, nie ucieka艂, tylko sta艂 bardzo spokojnie.
— Czemu tak stoisz? — spyta艂 pan przystaj膮c.
— Z艂otopi贸ry ptak przelatywa艂 t臋dy, wi臋c go z艂apa艂em, schowa艂em pod kapeluszem, a teraz go pilnuj臋 — odrzek艂 z powag膮 m臋偶czyzna.
— Czy przechodzi艂 kto艣 t臋dy? — zapyta艂 ja艣nie pan.
— Tak, szed艂 taki 藕le ubrany ch艂op i wi贸z艂 na w贸zku 艣wini臋 — odpar艂 zapytany.
Pan zapomnia艂 jednak o 艣wini i zacz膮艂 si臋 targowa膰 o z艂otopi贸rego ptaka, mia艂 przecie偶 wi臋ksz膮 warto艣膰.
— No dobrze, ale jak wydostaniesz ptaka spod kapelusza, 偶eby ci nie uciek艂? — zapyta艂 sprzedaj膮cego.
— Gdybym mia艂 sie膰, rozci膮gn膮艂bym j膮 dooko艂a kapelusza, a wtedy ptak na pewno nie wydosta艂by si臋 z niewoli — odpowiedzia艂 m臋偶czyzna.
— Wi臋c id藕 do mego pa艂acu i przynie艣 sie膰, a ja w tym czasie popilnuj臋 skarbu.
Tak jak mu pan kaza艂, poszed艂 m臋偶czyzna na dw贸r i rzek艂:
— Oj, biedna pani, sta艂o si臋 nieszcz臋艣cie. Zb贸jcy porwali pana, jest teraz w ich r臋kach. Na szcz臋艣cie przechodzi艂em tamt臋dy, a on zauwa偶y艂 mnie i przys艂a艂 tutaj po pieni膮dze, kt贸re ocal膮 mu g艂ow臋 i 偶ycie.
— Jeste艣 oszustem, takim samym jak ten, kt贸ry przed chwil膮 ukrad艂 nam 艣wini臋 — powiedzia艂a do艅 pani.
— Nie jestem oszustem — sprzeciwi艂 si臋 m臋偶czyzna — przecie偶 mam konia ja艣nie pana.
Uwierzy艂a mu wi臋c pani i pobieg艂a po pieni膮dze. Wzi臋艂a wszystkie, jakie tylko by艂y w domu, po偶yczy艂a jeszcze od parobk贸w, s艂u偶膮cych i sk膮d tylko mog艂a, a wszystko, co zebra艂a, da艂a m臋偶czy藕nie wys艂anemu przez swego m臋偶a. Ten odjecha艂, szybko zboczy艂 w las, zostawi艂 swoje rzeczy, zaprz膮g艂 konie do wozu i po艣pieszy艂 do domu.
W tym czasie sta艂 ja艣nie pan przy kapeluszu i pilnowa艂 skarbu, chocia偶 wys艂anego po sie膰 ani s艂ychu, ani widu, a jemu zrobi艂o si臋 zimno i smutno. W ko艅cu, wiele nie my艣l膮c, podni贸s艂 kapelusz. Ojej, znalaz艂 pod nim zwyczajnego 偶uka. a w dodatku w nos uderzy艂 go nieprzyjemny zapach. Kiedy spostrzeg艂, 偶e zosta艂 oszukany, spu艣ci艂 g艂ow臋, wstydz膮c si臋 w艂asnej g艂upoty i pomy艣la艂, 偶e m膮drzej by艂oby po艣pieszy膰 do domu.
Na spotkanie wysz艂a mu uradowana 偶ona i zawo艂a艂a:
— Jak to dobrze, 偶e wydosta艂e艣 si臋 z r膮k zb贸jc贸w, m贸j kochany.
— O jakich zb贸jcach m贸wisz? — zapyta艂 zdziwiony pan.
— Przyjecha艂 tu przecie偶 jaki艣 cz艂owiek na twoim koniu i opowiedzia艂, 偶e dosta艂e艣 si臋 w r臋ce rozb贸jnik贸w, wi臋c da艂am mu pieni膮dze na twoje wybawienie.
— No tak, rzeczywi艣cie, zdarzy艂o si臋 tak nieszcz臋艣liwie — przyzna艂 ze wstydem oszukany.
Ch艂op, kt贸ry opu艣ci艂 偶on臋, przyby艂 spokojnie do domu i rzek艂 przekraczaj膮c pr贸g:
— Tu od dzisiaj b臋d臋 偶y艂, z w艂asn膮 bab膮. Jest wprawdzie troch臋 g艂upia, ale innym te偶 brak rozumu, a zdarzaj膮 si臋 nawet g艂upsze od niej.
I odt膮d nie by艂o ju偶 k艂贸tni mi臋dzy gospodarzem i gospodyni膮. 呕yli jeszcze d艂ugie lata w szcz臋艣ciu i mi艂o艣ci. I tak to by艂o.
Jak wie艣niak odwiedzi艂 kr贸la
呕y艂 dawno temu pewien wie艣niak. By艂 zamo偶ny i w pracy przyk艂adny, ale cho膰 bogaty i ciesz膮cy si臋 powszechnym szacunkiem, to jednak nigdzie nie wyje偶d偶a艂, u nikogo nie bywa艂 i samotny siedzia艂 w chacie. S艂ysza艂 jednak wiele o kr贸lu, tak wiele, 偶e w ko艅cu postanowi艂 chocia偶 raz zobaczy膰 swego w艂adc臋. Kaza艂 wi臋c napi臋膰 pe艂ne sanie plack贸w, 偶eby zrobi膰 mu jaki艣 prezent i ruszy艂 do miasta, w kt贸rym 偶y艂 i mieszka艂 kr贸l.
Dotar艂 do celu, jedzie powoli ulic膮, a naprzeciw wychodzi mu kr贸lewski oficer i pyta:
— Co masz na sprzeda偶, ch艂opie?
— Nic — odpar艂 ch艂op.
— To co w takim razie wieziesz na saniach? — dopytywa艂 si臋 oficer.
— Placki. Odda艂bym je i jeszcze konia do艂o偶y艂 temu, kto poka偶e mi Boga tego 艣wiata, bo tak wiele o nim s艂ysza艂em.
Oficer, kt贸ry najpierw my艣la艂, 偶e trafi艂 na g艂upka, potem za艣, 偶e na szczwanego lisa, przesta艂 wdawa膰 si臋 w targi i bez s艂owa ruszy艂 swoj膮 drog膮.
Pod膮偶y艂 wi臋c ch艂op dalej, a po chwili spotka艂 genera艂a, kt贸ry tak jak oficer zapyta艂:
— Co masz na sprzeda偶, ch艂opie?
— Nic nie mam do sprzedania — odpar艂 ch艂op. — Mam tylko placki i dodam jeszcze konia z saniami temu, kto pozwoli mi popatrze膰 na Boga tego 艣wiata.
— Dobrze, b臋dziesz m贸g艂 go zobaczy膰 ju偶 dzisiaj — odpar艂 genera艂 i zabra艂 przybysza do swego domu.
Tam za艣 placki schowano w spi偶arni, konia i sanie natomiast w stajni.
Ko艂o po艂udnia genera艂 zabra艂 ch艂opa z sob膮 i zawi贸d艂 pod bram臋 zamku. Oczekiwano bowiem, 偶e kr贸l uda si臋 dzisiaj do ko艣cio艂a. Kiedy byli ju偶 na miejscu, genera艂 krzykn膮艂:
— Tam, tam jest kr贸l! Patrz uwa偶nie! Wyci膮gn膮艂 ch艂op szyj臋, ale ledwo zd膮偶y艂 zerkn膮膰 we wskazanym kierunku, kr贸l by艂 ju偶 daleko. Rzek艂 tedy zmartwiony do genera艂a:
— Prawie nic nie widzia艂em i nie jestem zadowolony. Chcia艂bym go widzie膰 tak, jak teraz tobie w oczy patrz臋.
— No c贸偶, skoro nie jeste艣 kontent z tego, co widzia艂e艣, to p贸jdziemy przyjrze膰 si臋 mu dok艂adniej — rzek艂 genera艂 i pod膮偶y艂 z ch艂opem do ko艣cio艂a, do kt贸rego uda艂 si臋 kr贸l.
Ch艂op, kt贸ry potrafi艂 ju偶 odr贸偶ni膰 kr贸la od innych dworzan, patrzy艂 na niego przez ca艂膮 msz臋. Sam pacierzy ani po fi艅sku, ani po rosyjsku nie odmawia艂, ci膮gle tylko wpatrywa艂 si臋 w kr贸lewsk膮 posta膰. Zauwa偶y艂 to kr贸l. Nie da艂 jednak po sobie nic pozna膰 w czasie nabo偶e艅stwa, ale zaraz po jego zako艅czeniu podszed艂 do wie艣niaka i zapyta艂:
— Dlaczego Bogu nie s艂u偶ysz, ani po fi艅sku, ani po rosyjsku, tylko we mnie si臋 ca艂y czas wpatrujesz? Bez 偶adnej obawy odpar艂 na to ch艂op:
— Bogu tego 艣wiata zawsze s艂u偶y艂em i dalej b臋d臋 mu s艂u偶y艂, ale dzisiaj zobaczy艂em go po raz pierwszy i jemu musia艂em si臋 przyjrze膰.
— A jak mnie rozpozna艂e艣? — spyta艂 kr贸l.
— Pewien genera艂 wskaza艂 mi Wasz膮 Wysoko艣膰.
— Wzi膮艂 co艣 za to? — dopytywa艂 si臋 kr贸l.
— Ee, gdzie偶 tam, placki tylko, a na dok艂adk臋 konia i sanie — odpar艂 ch艂op.
Kr贸l, kt贸remu odpowiedzi przybysza bardzo przypad艂y do gustu, a co wi臋cej, by艂y dla艅 bardzo pochlebne, zabra艂 ch艂opa na zamek, 偶eby lepiej zbada膰 jego rozum. Zada艂 mu trzy pytania.
Pierwsze:
— Jak wysoko jest niebo?
— Nie jest zbyt wysoko — odpar艂 ch艂op. — Wystarczy tylko wezwa膰 Najwy偶szego, cho膰by po cichutku.
Drugie:
— Jaka g艂臋boka jest ziemia?
— Oj, g艂臋boka musi by膰, g艂臋boka. Mojego syna ju偶 dwana艣cie lat temu pochowali, a do dzi艣 偶adnej wie艣ci od niego nie mam — odrzek艂 zapytany.
Za trzecim razem zapyta艂 kr贸l:
— Jaka szeroka jest ziemia?
Obr贸ci艂 si臋 na to ch艂op przed kr贸lem dooko艂a i odpar艂:
— Nic m膮drzejszego ju偶 nie wymy艣l臋.
Kiedy sko艅czy艂 si臋 egzamin, kr贸l zebra艂 wszystkich swoich genera艂贸w i o艣wiadczy艂 im, 偶e je偶eli kt贸ry艣 z nich nie odpowie na te same pytania tak jak ch艂op, to zap艂aci mu pi臋膰dziesi膮t rubli za to, 偶e biedak straci艂 w mie艣cie placki, konia i sanie.
Genera艂owie, owszem, wszyscy zgodzili si臋 odgadywa膰; my艣leli,
dumali, co te偶 kr贸l ma na my艣li, ale im d艂u偶ej si臋 zastanawiali, tym mniej z tego wychodzi艂o. W ko艅cu ka偶dy z nich musia艂 zap艂aci膰 ch艂opu wyznaczon膮 sum臋, zgodnie z rozkazem Jego Wysoko艣ci. Kiedy zebrano ju偶 wszystkie pieni膮dze, zapyta艂 kr贸l:
— Kt贸ry z genera艂贸w wskaza艂 ci mnie? Ch艂op podszed艂 bez namys艂u do genera艂a, kt贸ry pokaza艂 mu kr贸la,! rzek艂:
— To ten, to ten pan wskaza艂 mi Wasz膮 Wysoko艣膰. Ledwo zd膮偶y艂 to powiedzie膰, a ju偶 generalskie epolety pofrun臋艂y w powietrze. Z艂apa艂 je kr贸l i owin膮艂 wok贸艂 ch艂opskiej szyi,
m贸wi膮c:
— Boga tego 艣wiata nale偶y pokazywa膰 ka偶demu nie za placki i konia, nie wolno za to bra膰 zap艂aty, tak jak to uczyni艂a ta 偶a艂osna generalska kuk艂a.
I tak sko艅czy艂a si臋 przygoda wie艣niaka, kt贸ry chcia艂 zobaczy膰 swego kr贸la.
O okr臋cie, kt贸ry kr膮偶y艂 po l膮dzie i morzu
呕y艂o kiedy艣 trzech braci: dwaj byli kupcami, a trzeci to po prostu Kopciuch z Przypiecka. Kr贸l kraju, w kt贸rym mieszkali bracia, nie mia艂 innego potomstwa poza jedn膮 c贸rk膮. Gdy c贸rka osi膮gn臋艂a wiek dojrza艂y i nadesz艂a pora, 偶eby wyj艣膰 za m膮偶, kr贸l postanowi艂 przeszkodzi膰 temu, gdy偶 trudno by艂oby mu rozsta膰 si臋 z jedynym dzieckiem. Kaza艂 wi臋c rozg艂osi膰 w ca艂ym swym kr贸lestwie, 偶e nie odda c贸rki nikomu innemu, jak tylko temu, kto b臋dzie mia艂 okr臋t kr膮偶膮cy po l膮dzie i morzu.
Zacz臋to wi臋c budowa膰 takie okr臋ty w ca艂ym kr贸lestwie, ale nikomu nie uda艂o si臋 zbudowa膰 takiego, kt贸ry spe艂nia艂by postawione warunki. Zabrali si臋 do budowy r贸wnie偶 bracia Kopciucha z Przypiecka.
Najstarszy brat naj膮艂 wielu robotnik贸w i razem z nimi ruszy艂 do lasu, aby zdoby膰 tam materia艂 potrzebny do budowy. Id膮c do lasu, natkn膮艂 si臋 na drodze na star膮 kobiet臋, kt贸ra jak d艂uga le偶a艂a w b艂ocie. Staruszka jeszcze 偶y艂a, ale nie mia艂a ju偶 si艂, aby si臋 podnie艣膰 z b艂ota. Zacz臋艂a tedy prosi膰 m艂odzie艅ca, 偶eby jej pom贸g艂:
— Pom贸偶 mi, dobry cz艂owieku, d藕wign膮膰 si臋 st膮d! Mo偶na by艂o pom贸c kobiecie, ale najstarszy brat nie chcia艂 zatrzymywa膰 si臋 w drodze i min膮艂 j膮, m贸wi膮c:
— Nie mog臋 ci, biedna staruszko, teraz pom贸c. Mam wielu najemnych robotnik贸w, kt贸rych musz臋 przypilnowa膰.
Ruszy艂 dalej, ale nie uszed艂 jeszcze daleko, gdy z przeciwka nadszed艂 starzec i zapyta艂:
— Dok膮d idziesz, cz艂owieku?
— Id臋 budowa膰 okr臋t — odpar艂 najstarszy brat. — Okr臋t, kt贸ry b臋dzie p艂ywa艂 po l膮dach i morzach.
— Ach, tak! — rzek艂 starzec. — Je艣li masz zrobi膰 co艣 takiego, to we藕 mnie do pomocy!
Ch艂opak jednak nie przysta艂 na propozycj臋 i rzek艂:
— Nie b臋d臋 sobie zawraca艂 g艂owy tob膮, staruchu. Mam przecie偶 du偶o lepszych cie艣li.
I pow臋drowa艂 szybko naprz贸d. Kiedy uszed艂 kawa艂ek drogi, dotar艂 wraz ze swymi robotnikami do rosn膮cego na piaskach rzadkiego lasu, w kt贸rym by艂o pod dostatkieJn pi臋knych drzew. Zabrano si臋 wi臋c do budowy okr臋tu. Budowali, budowali cie艣le i szkutnicy okr臋t, jak tylko potrafili, ale z ich roboty nic nie wychodzi艂o. A przecie偶 by艂oby dobrze zbudowa膰 taki statek, kt贸ry by porusza艂 si臋 po l膮dzie i po morzu. Skoro jednak nic nie wychodzi艂o z budowy i nie widziano 偶adnej rady, najstarszy brat postanowi艂 rzuci膰 wszystko i wr贸ci膰 do domu. M艂odsi bracia zaraz po jego powrocie spytali:
— Czy偶 ju偶 uko艅czy艂e艣 budow臋 okr臋tu, 偶e wr贸ci艂e艣 do domu?
— Ba, pewnie bym i zbudowa艂 okr臋t, kt贸ry zacz膮艂em, ale za nic nie chcia艂 p艂ywa膰 po l膮dzie — odpar艂 najstarszy brat, kt贸ry wr贸ci艂 z lasu. — Co te偶 temu kr贸lowi wpad艂o do g艂owy, 偶e 偶膮da takich niemo偶liwych rzeczy!
I co dalej?
艢redni brat nie m贸g艂 wytrzyma膰 w domu, cho膰 us艂ysza艂 o niepowodzeniu brata. Postanowi艂 sam spr贸bowa膰. Naj膮艂 wi臋c wielu zr臋cznych robotnik贸w i zabra艂 si臋 do dzie艂a. Przydarzy艂o mu si臋 jednak to samo co najstarszemu: okr臋t by艂 got贸w, ale po l膮dzie nie m贸g艂 p艂ywa膰.
W tym czasie Kopciuch z Przypiecka siedzia艂 spokojnie na przypiecku, rozmy艣laj膮c w duchu: ,,Niech inni najpierw spr贸buj膮!"
Kiedy jednak i 艣redni brat wr贸ci艂 do domu, porzucaj膮c nie doko艅czon膮 robot臋, Kopciuch pomy艣la艂: ,,Teraz ja musz臋 spr贸bowa膰, a nu偶 uda mi si臋 zbudowa膰 taki okr臋t".
Nie zwlekaj膮c, ruszy艂 w drog臋. Nie wzi膮艂 z sob膮 robotnik贸w, a na drog臋 jeno nieco mi臋sa od ko艣ci i par臋 kromek chleba. W臋drowa艂 sam, w臋drowa艂, w臋drowa艂 traktem, a偶 trafi艂 na t臋 sam膮 staruszk臋 co i jego bracia. Staruszka le偶a艂a w dalszym ci膮gu w b艂ocie i b艂aga艂a o pomoc:
— Pom贸偶 mi, dobry cz艂owieku, podnie艣膰 si臋!
— Pewnie, 偶e pomog臋 — rzeki Kopciuch i podni贸s艂 babule艅k臋. Staruszka, stan膮wszy na nogi, da艂a Kopciuchowi w podzi臋ce miedzian膮 piszcza艂k臋 i rzek艂a:
— We藕 j膮, b臋dziesz jej jeszcze potrzebowa艂 w drodze.
— Dzi臋kuj臋 za podarunek — odpar艂 Kopciuch, wetkn膮艂 piszcza艂k臋 za pazuch臋 i ruszy艂 lekkim krokiem przed siebie.
Na ko艅cu drogi spotka艂 starca, kt贸ry spyta艂 Kopciucha podobnie jak i przedtem jego starszych braci:
— Dok膮d to idziesz?
— Id臋 budowa膰 okr臋t — odpar艂 Kopciuch. — Okr臋t, kt贸ry b臋dzie p艂ywa艂 po l膮dach i morzach, aby dzi臋ki niemu zdoby膰 c贸rk臋 kr贸lewsk膮.
— We藕 mnie wi臋c na pomocnika — zaproponowa艂 starzec.
— Chod藕 — odpar艂 Kopciuch i zabra艂 z sob膮 starca. Ruszyli we dw贸jk臋 i po pewnym czasie doszli do rzadkiego lasu, gdzie zamierzali zabra膰 si臋 do budowy okr臋tu. Najpierw jednak Kopciuch rozpali艂 ogie艅, aby postawi膰 na nim kocio艂ek. Chcia艂 co艣 ugotowa膰, bo w czasie marszu obydwaj bardzo zg艂odnieli. Starzec jednak rzek艂:
— Gotuj tutaj groch贸wk臋, a ja p贸jd臋 do lasu poszuka膰 drewna na dzi贸b okr臋tu.
To rzek艂szy, zapu艣ci艂 si臋 zaraz w g艂膮b lasu.
Kopciuch zaj膮艂 si臋 wi臋c gotowaniem groch贸wki: patrzy艂, poprawia艂 ogie艅, doprawia艂. Kiedy jednak zupa by艂a ju偶 prawie gotowa, zerwa艂 si臋 wiatr i kocio艂ek niemal偶e zsun膮艂 si臋 z ogniska. Rozgl膮da si臋 zdziwiony kucharz, patrzy, a tu z lasu wynurza si臋 okr臋t pod pe艂nymi 偶aglami, a za nim jak pasterz za swym stadem kroczy starzec.
— Czy偶by okr臋t by艂 ju偶 got贸w? — spyta艂 starca Kopciuch.
— Sp贸jrz tylko, ju偶 got贸w— odpar艂 starzec.
— To ci dopiero robota! Pr臋dko posz艂a — rzek艂 Kopciusz, rad niespodziance. — Chod藕 teraz, przyjacielu, pojedz groch贸wki. Napracowa艂e艣 si臋 i pewnie艣 bardzo g艂odny.
Zbli偶y艂 si臋 starzec do Kopciucha i przysiad艂 przy ognisku. Pojedli, zapalili, a kiedy odpocz臋li nieco, Kopciuch z Przypiecka poszed艂 obejrze膰 okr臋t. Rzek艂 potem do starca:
— Czy nie ruszymy teraz do kr贸la po c贸rk臋?
— Jed藕 sam — odpar艂 na to starzec — c贸偶 ja bym tam mia艂 do roboty. Nie wypada staremu zaleca膰 si臋.
Skoro starzec nie chcia艂 jecha膰, Kopciuch z Przypiecka ruszy艂 sam. 呕eglowa艂 na swym okr臋cie l膮dem i morzem bez 偶adnej przeszkody. I oto nadszed艂 z naprzeciwka m臋偶czyzna i spyta艂:
— Dok膮d si臋 wybierasz?
— Po c贸rk臋 kr贸lewsk膮 — odpar艂 Kopciuch.
— Zabierz mnie z sob膮 — poprosi艂 podr贸偶ny.
— A kim jeste艣? — spyta艂 Kopciuch.
— Jestem Zjadaczem Mi臋sa i Po偶eraczem Ko艣ci — odpar艂 m臋偶czyzna. — We藕 mnie na swego towarzysza. Mo偶e b臋dziesz mnie potrzebowa艂 w drodze.
— Wsiadaj wi臋c, skoro masz ochot臋! — rzek艂 Kopciuch i zabra艂 m臋偶czyzn臋 na sw贸j okr臋t, po czym dalej 偶eglowali przed siebie. Jechali jaki艣 czas, a oto z przeciwka nadszed艂 m臋偶czyzna i spyta艂:
— Dok膮d to prowadzi was droga?
— Po kr贸lewsk膮 c贸rk臋 — odpar艂 Kopciuch. — A kim ty jeste艣?
— Jestem Po艂ykaczem W贸dki i Piwa — odpar艂 tamten. — We藕 mnie z sob膮!
— Chod藕 wi臋c, je艣li masz ochot臋 — rzek艂 Kopciuch. — Jest przecie偶 na moim okr臋cie do艣膰 miejsca.
Zabrali cz艂owieka na okr臋t i ruszyli dalej. Ujechali we trzech kawa艂ek drogi, a oto zn贸w nadszed艂 z przeciwka m臋偶czyzna i spyta艂:
— Dok膮d to si臋, ludzie, wybieracie?
— Po kr贸lewsk膮 c贸rk臋 — odpar艂 tak jak i poprzednio Kopciuch. — A kim偶e ty jeste艣, 偶e pytasz mnie o drog臋?
— Jestem Siewc膮 Zimna — odpar艂 m臋偶czyzna. — We藕 mnie z sob膮. Mo偶e ci si臋 przydam.
— Dobra! Je艣li masz ochot臋, to chod藕 — rzek艂 Kopciuch z Przypiecka, zabra艂 na okr臋t Siewc臋 Zimna i ruszyli dalej.
Nie ujechali jednak daleko, gdy z przeciwka nadszed艂 znowu podr贸偶ny i spyta艂, dok膮d jad膮. Ten z kolei by艂 Dalekobiegaczem i jak poprzednicy poprosi艂, 偶eby go z sob膮 zabrali.
No i c贸偶! Kopciuch z Przypiecka, kt贸ry by艂 dobrodusznym cz艂owiekiem, nie robi艂 偶adnych trudno艣ci, podobnie jak nie robi艂 ich przedtem innym, wzi膮艂 wi臋c Dalekobiegacza na sw贸j okr臋t i w pi臋ciu po偶egi owali dalej.
Nie spotkali ju偶 nikogo wi臋cej, 偶eglowali spokojnie przed siebie, a偶 wreszcie dotarli do kr贸lewskiego zamku. Tam Kopciuch z Przypiecka zatrzyma艂 okr臋t na dziedzi艅cu, uda艂 si臋 na rozmow臋 z kr贸lem w swym roboczym przyodziewku i rzek艂:
— Tu, na twoim dziedzi艅cu, mi艂o艣ciwy kr贸lu, stoi gotowy okr臋t, kt贸ry p艂ywa po l膮dach i morzach. Czy oddasz mi teraz swoj膮 c贸rk臋?
— Nie ma przecie偶 takiego po艣piechu — odpar艂 kr贸l i wyszed艂 na dziedziniec, aby zobaczy膰, czy okr臋t rzeczywi艣cie cho膰 troch臋 przypomina to, czego sobie za偶yczy艂.
Ku swemu zdumieniu stwierdzi艂, 偶e jest pod ka偶dym wzgl臋dem dobry i za nic nie mo偶na by zgani膰 jego budowniczych. Bola艂o go jednak serce, 偶e musia艂by odda膰 c贸rk臋 takiemu oberwa艅cowi jak Kopciuch, dlatego te偶 zacz膮艂 wymy艣la膰 przer贸偶ne trudno艣ci.
Mia艂 na swym zamku trzysta zaj臋cy na uczty. Powiedzia艂 wi臋c do Kopciucha:
— Dam ci c贸rk臋 dopiero wtedy, gdy popasiesz moje zaj膮ce przez ca艂y dzie艅.
No c贸偶, Kopciuch musia艂 zadowoli膰 si臋 i tym, skoro nie otrzyma艂 obiecanego wynagrodzenia, jakkolwiek nie po jego my艣li by艂 podobny uk艂ad.
Nazajutrz rano policzono wszystkie zaj膮ce i polecono mu, 偶eby pas艂 je ca艂y dzie艅, a wieczorem przyprowadzi艂 z powrotem na zamek, inaczej nic nie b臋dzie z umowy ma艂偶e艅skiej.
Kopciuch ruszy艂, aby pa艣膰 zaj膮ce; zaledwie jednak szaraki wysz艂y poza obr臋b dziedzi艅ca, rozproszy艂y si臋 tu i tam po lesie, rozbieg艂y si臋 we wszystkie strony 艣wiata i niepodobna by艂oby ich odszuka膰! Gdy nie by艂o ju偶 wida膰 ani jednej sztuki, Kopciuch ruszy艂 w 艣lad za nimi i w臋drowa艂 beztrosko po lesie.
Nadszed艂 wiecz贸r, a wtedy Kopciuch wyci膮gn膮艂 zza pazuchy dan膮 mu przez staruszk臋 miedzian膮 piszcza艂k臋 i dmucha艂 w ni膮, bo i tak nie mia艂 nic innego do roboty. Wtedy raptem zacz臋艂y dzia膰 si臋 dziwy. Ledwie zd膮偶y艂 dmuchn膮膰 raz w piszcza艂k臋, a w tej偶e samej chwili zacz臋艂y si臋 zbiera膰 zewsz膮d zaj膮ce.
„W tej piszcza艂ce s膮 przecie czary!", pomy艣la艂 Kopciuch. Nie przestawa艂 gra膰 na piszcza艂ce, p贸ki nie przyprowadzi艂 wszystkich zaj臋cy do zamku. Wtedy uda艂 si臋 wprost do kr贸la i rzek艂:
— Pas艂em ca艂y dzie艅 zaj膮ce i prosz臋 was, mi艂o艣ciwy kr贸lu, teraz o c贸rk臋.
Nie dosta艂 jednak obiecanej narzeczonej. Kr贸l wynajdywa艂 dalsze przeszkody i rzek艂:
— Dam ci moj膮 c贸rk臋 wtedy, gdy zjesz wszystko mi臋siwo, jakie jest w moim zamku. Je艣li nie zdo艂asz zje艣膰 wszystkiego bez reszty, nic nie wyjdzie z twego o偶enku.
— Zjem mi臋siwo, niech go b臋dzie nie wiem jak du偶o — rzek艂 na to Kopciuch.
Przypomnia艂 sobie bowiem towarzysza, kt贸rego zabra艂 w czasie swej podr贸偶y, spodziewaj膮c si臋 od niego pomocy. Po偶egna艂 si臋 wi臋c z kr贸lem i poszed艂 do swych kompan贸w. Tam powiedzia艂 Zjadaczowi Mi臋sa i Po偶eraczowi Ko艣ci, czego 偶膮da od niego kr贸l i poprosi艂
go, 偶eby zjad艂 mi臋siwo. Nie trzeba by艂o tego dwa razy powtarza膰. Zaraz ruszy艂 Po偶eracz do kr贸lewskiej spi偶arni wype艂nionej po brzegi mi臋sem, sp臋dzi艂 tam noc, a kiedy zajrzano rano, po艂yka艂 ju偶 ostatni膮 ko艣膰 i skar偶y艂 si臋, 偶e jest g艂odny.
Obwieszczono wi臋c kr贸lowi, 偶e spi偶arnia jest ca艂kiem pusta, a Kopciuch stawi艂 si臋 wkr贸tce przed kr贸lem i poprosi艂 o narzeczon膮.
— Dostaniesz moj膮 c贸rk臋 dopiero wtedy — rzek艂 kr贸l — gdy wypijesz wszystk膮 w贸dk臋 i wszystko piwo, jakie znajduj膮 si臋 w mojej piwnicy.
— Pewnie, 偶e wypij臋 — rzek艂 Kopciuch — bo po zjedzeniu takiej masy mi臋sa czuj臋 ogromne pragnienie. Mi臋so w waszej spi偶arni by艂o s艂one.
Potem poszed艂 do swych towarzyszy i opowiedzia艂 im swoj膮 spraw臋. Poprosi艂 Po艂ykacza W贸dki i Piwa, 偶eby ten opr贸偶ni艂 kr贸lewsk膮 piwnic臋. Po艂ykacz przysta艂 z ochot膮 na tak膮 pro艣b臋 i przelewa艂 beczk臋 po beczce do swego brzucha. Gdy rano kr贸lewscy s艂u偶膮cy przyszli zobaczy膰, co si臋 dzieje, opr贸偶nia艂 ju偶 ostatni anta艂ek i wo艂a艂, 偶e dokucza mu pragnienie.
Po tym wszystkim kr贸l mia艂 niema艂y k艂opot, jak膮 robot臋 wyznaczy膰 teraz Kopciuchowi, kt贸ry, jak si臋 zdawa艂o, potrafi艂 zrobi膰 wszystko. W dalszym ci膮gu by艂o mu przykro odda膰 c贸rk臋. Rozmy艣la艂, rozwa偶a艂 spraw臋 i, jak mu si臋 wydawa艂o, znalaz艂 wreszcie spos贸b. Kiedy wi臋c Kopciuch przyby艂 zn贸w prosi膰 o c贸rk臋, rzek艂:
— Teraz dam ci c贸rk臋, jak obieca艂em. Id藕 jednak najpierw ze swymi lud藕mi wyk膮pa膰 si臋 w saunie. Potem wyprawimy wesele.
Kr贸l kaza艂 jednak nagrza膰 tak mocno miedzian膮 saun臋, 偶e s艂udzy, kt贸rzy stali od niej oddaleni o dziesi臋膰 krok贸w, o ma艂o si臋 nie spalili. S膮dzi艂, 偶e teraz Kopciuch wraz ze swymi lud藕mi roztopi si臋.
Ale c贸偶 si臋 sta艂o?
Kiedy m臋偶czy藕ni ruszyli do sauny, na przedzie szed艂 Siewca Zimna. Stan膮艂 najpierw w drzwiach i ledwo tylko mocno sapn膮艂, 艣ciany sauny zaraz pokry艂y si臋 szronem. Wtedy w 艣lad za nim wszyscy weszli do sauny, wyk膮pali si臋 do woli, bo i pary by艂o pod dostatkiem.
Po k膮pieli Kopciuch z Przypiecka stan膮艂 wraz ze swymi towarzyszami przed kr贸lem i rzek艂:
— Teraz, nasz kr贸lu, wyk膮pali艣my si臋 i mo偶na ju偶 wyprawia膰 wesele.
Kr贸l nie wierzy艂 tym s艂owom. Kiedy jednak wszed艂 do sauny, przekona艂 si臋: kto艣 si臋 w niej k膮pa艂, a wszystkie 艣ciany pokryte by艂y szronem.
Bola艂o serce kr贸la, bola艂o, bo nie mia艂 ochoty odda膰 c贸rki takiemu prostakowi jak Kopciuch po dobroci, powiedzia艂 wi臋c, aby uwolni膰 si臋 od niego:
— Jutro wyprawimy wesele i dlatego musisz przynie艣膰 wod臋 偶ycia. Potrafisz to zrobi膰, dokona艂e艣 przecie偶 trudniejszych rzeczy.
Kopciuchowi dano do r臋ki butl臋, w kt贸rej mia艂 przynie艣膰 wody 偶ycia. Ale Kopciuch zani贸s艂 j膮 swemu towarzyszowi, Dalekobiega-czowi, i poleci艂 mu, 偶eby przyni贸s艂 w niej wody. Dalekobiegacz natychmiast pop臋dzi艂 i przyni贸s艂 butl臋 z wod膮 do zamku, nim min臋艂a p贸艂noc.
C贸偶, obudzono kr贸la po艣rodku nocy i Kopciuch z Przypiecka wr臋czy艂 mu butelk臋, w kt贸rej by艂a woda.
Kr贸l nie m贸g艂 ju偶 znale藕膰 wi臋cej wybieg贸w, bo ten ch艂opak potrafi艂 zrobi膰 wszystko. Rozpocz臋to wi臋c w ko艅cu przygotowania do wesela i Kopciuch z Przypiecka otrzyma艂 kr贸lewsk膮 c贸rk臋 za 偶on臋, tak jak to od pocz膮tku by艂o obiecane.
Tak d艂uga jest ta ba艣艅.
Trzy siostry
呕y艂y kiedy艣 trzy siostry, dwie dobre, trzecia niby troch臋 gorsza, wszystkie za艣 jednakowo pi臋kne. Kiedy umarli ich rodzice, c贸rki musia艂y i艣膰 na s艂u偶b臋, aby w ten spos贸b zarobi膰 na 偶ycie. Dwie starsze postanowi艂y pow臋drowa膰 na zamek kr贸lewski, aby tam poszuka膰 miejsca. Posz艂aby ch臋tnie i najm艂odsza, ale starsze siostry by艂y bardzo dumne i nie przysta艂y na jej towarzystwo, ruszy艂y same, zostawiaj膮c najm艂odsz膮 siostr臋 w domu.
Uszed艂szy kawa艂ek drogi, spotka艂y 艣wini臋, kt贸ra mia艂a przed sob膮 koryto z jedzeniem i tak przem贸wi艂a do dziewcz膮t:
— Moje mi艂e dziewuszki, zabierzcie to koryto, bo objem si臋 tak, 偶e p臋kn臋.
— Oho! — powiedzia艂y dziewcz臋ta. — Nie b臋dziemy sobie czym艣 takim brudzi膰 r膮k.
Min臋艂y 艣wini臋 i posz艂y przed siebie.
Nieco dalej spotka艂y id膮c膮 naprzeciw krow臋 z wiadrem na rogach, kt贸ra b艂aga艂a:
— Zabierzcie, dobre dziewcz臋ta, wiadro z moich rog贸w, b臋dziecie mog艂y mnie do niego wydoi膰. W zap艂acie napijecie si臋 mleka, reszt臋 wylejecie na moje nogi, po czym w艂o偶ycie wiadro z powrotem na miejsce!
— Nie mamy czasu. Musimy dotrze膰 do zamku — odpar艂y dziewcz臋ta i posz艂y swoj膮 drog膮.
W臋drowa艂y chwil臋 i oto spotka艂y ku艣tykaj膮cego naprzeciw staruszka, kt贸ry rzek艂:
— Poszukajcie, dziewcz臋ta, mojej g艂owy. Dam wam w zap艂acie moj膮 lask臋.
— Oho, ani nam w g艂owie zabiera膰 si臋 do czego艣 takiego, bo
idziemy do kr贸lewskiego zaniku — powiedzia艂y dziewcz臋ta i ra藕no ruszy艂y przed siebie, a偶 wreszcie dotar艂y do celu i tam dosta艂y si臋 do s艂u偶by.
Najm艂odsza siostra tymczasem rozmy艣la艂a w domu: ,,Nic mi nie pomo偶e to siedzenie w domu, ja r贸wnie偶 musz臋 postara膰 si臋 o s艂u偶b臋, je艣li nie inn膮, to cho膰by jako 艣winiarka.
Ruszy艂a wi臋c tak偶e do kr贸lewskiego zamku. Na drodze i ona spotka艂a 艣wini臋-ob偶artucha, kt贸ra prosi艂a, 偶eby zabra艂a koryto. Odsun臋艂a je wi臋c i ruszy艂a dalej przed siebie. Gdy usz艂a kawa艂ek drogi, napotka艂a krow臋 z wiadrem na rogach, kt贸ra rzek艂a do niej podobnie jak i do jej si贸str:
— Wyd贸j mnie, dziewuszko, do tego wiadra. Za zap艂at臋 napij si臋 sama mleka, reszt臋 wylej mi na nogi, a wiadro w艂贸偶 z powrotem na miejsce!
— Pomog臋 ci, kochana krowo, pomog臋 ci — odpar艂a dziewczyna, wydoi艂a zaraz krow臋 i zrobi艂a tak, jak j膮 prosi艂o zwierz臋.
P贸藕niej, ledwie ruszy艂a dalej, spotka艂a starego, podpieraj膮cego si臋 lask膮 cz艂owieka, kt贸ry ku艣tyka艂 na drodze. Ten pozdrowi艂 j膮 i rzek艂:
— Poszukaj mi, dziewczyno, mojej g艂owy. W zap艂acie dostaniesz moj膮 lask臋.
Dziewczyna nie zgorszy艂a si臋 pro艣b膮. Natychmiast przysiad艂a przy drodze i poszuka艂a tam g艂owy biednego staruszka, tak jak j膮 o to prosi艂. Staruszek podzi臋kowa艂 jej za to, da艂 lask臋 i rzek艂:
— We藕, kochana dziewczynko, t臋 moj膮 lask臋, a gdy przyjdziesz do kr贸lewskiego zamku, uderz t膮 lask膮 w ska艂臋, kt贸r膮 znajdziesz obok zamku, otrzymasz wtedy stamt膮d rzeczy, jakie tylko b臋d膮 mog艂y sprawi膰 ci przyjemno艣膰 i jakie mog膮 ci by膰 potrzebne.
— Dzi臋kuj臋 za podarunek — rzek艂a dziewczyna, wzi臋艂a od dziadka lask臋 i wraz z ni膮 pow臋drowa艂a do zamku, gdzie naj臋艂a si臋 jako 艣winiarka kr贸lewskiej trzody.
Odnalaz艂a tam starsze siostry i pozdrowi艂a je tak, jak zwyk艂o si臋 pozdrawia膰 rodze艅stwo. Siostry by艂y jednak niezadowolone, 偶e przysz艂a za nimi, czu艂y do niej z艂o艣膰 i szydzi艂y z niej, 偶e zacz臋艂a od tak n臋dznej pracy. Najm艂odsza siostra znosi艂a wszystko cierpliwie i nie odci臋艂a si臋 nawet jednym z艂ym s艂owem.
Nadesz艂a niedziela, wi臋c starsze siostry posz艂y do ko艣cio艂a, a najm艂odszej kaza艂y ugotowa膰 przez ten czas posi艂ek. Na zup臋 nie da艂y jej jednak nic pr贸cz jednego ziarenka grochu i jednego ziarenka pszenicy. Zmartwi艂o to najm艂odsz膮 siostr臋, bo nie wiedzia艂a biedaczka, jak z takich lichych zapas贸w mo偶na ugotowa膰 zup臋. Posz艂a mimo to pokornie do chaty, postawi艂a kocio艂ek na ogniu i zap艂aka艂a rzewnymi 艂zami. Przyszed艂 w贸wczas stary dziadek, od kt贸rego dosta艂a lask臋, wszed艂 do chaty i rzek艂:
— Nie p艂acz, dziewuszko, id藕 do ko艣cio艂a, a ja przez ten czas ugotuj臋 posi艂ek.
Kiedy dziewczyna zobaczy艂a, 偶e staruszek zabra艂 si臋 do pracy, posz艂a poprosi膰 o pozwolenie udania si臋 do ko艣cio艂a i pow臋drowa艂a pod ska艂臋, o kt贸rej m贸wi艂 jej staruszek. Gdy uderzy艂a w ni膮 lask膮, zjawi艂y si臋 natychmiast wspania艂e konie i w贸z oraz pi臋kna, jedwabna szata, w kt贸r膮 ubra艂a si臋 i pojecha艂a do ko艣cio艂a.
Tam jej uroda rzuci艂a si臋 od razu innym w oczy i wszyscy obecni zdumiewali si臋, sk膮d zjawi艂a si臋 taka cudowna, ca艂kiem nieznajoma panna.
Po nabo偶e艅stwie wszyscy zgromadzili si臋, aby przyjrze膰 si臋 jej, ale dziewczyna wskoczy艂a zr臋cznie na w贸z i pojecha艂a w swoj膮 drog臋. Podjecha艂a do ska艂y, zdj臋艂a z siebie wspania艂e szaty i w艂o偶y艂a z powrotem swoje stare, sk贸rzane 艂achy. Potem pow臋drowa艂a pieszo do zamku.
W izbie staruszek ugotowa艂 ju偶 posi艂ek, tak 偶e nie trzeba by艂o zrobi膰 nic innego, jak tylko poda膰 go na st贸艂. Dzi臋ki temu starsze siostry nie mia艂y okazji do sprzeczki. Wychwala艂y si臋 wszak偶e, 偶e s膮 czym艣 lepszym ni偶 siostra-艣winiarka:
— By艂y艣my w ko艣ciele — m贸wi艂y. — Widzia艂y艣my tam pi臋kn膮 i cudown膮 pann臋. A co艣 ty widzia艂a?
Najm艂odsza nic nie rzek艂a, wykonywa艂a tylko sw膮 robot臋 i karmi艂a 艣winie, p贸ki nie min膮艂 i ten tydzie艅 i nie nadesz艂a ponownie niedziela. Starsze siostry zn贸w wybra艂y si臋 do ko艣cio艂a, a najm艂odsza zosta艂a w domu. Staruszek i tym razem wzi膮艂 na siebie przygotowanie posi艂ku. Tak wi臋c dziewczyna uda艂a si臋 zaraz poprosi膰 swego gospodarza o pozwolenie, aby m贸c uda膰 si臋 do ko艣cio艂a, po czym
podobnie jak i poprzednio dotar艂a do ska艂y. Tam dosta艂a znowu pi臋kne, z艂ote szaty, w贸z i konie. Wzi臋艂a z sob膮 pieni膮dze i pojecha艂a godnie do ko艣cio艂a.
Ko艂o ko艣cio艂a czeka艂 ju偶 m艂ody kr贸l. Spodoba艂a mu si臋 pi臋kna nieznajoma, a nie widz膮c innego sposobu, w jaki m贸g艂by zdoby膰 o niej wiadomo艣ci, kaza艂 swym s艂ugom posmarowa膰 pr贸g ko艣cio艂a smo艂膮, aby pozosta艂 na nim jaki艣 艣lad dziewczyny, gdy b臋dzie opuszcza艂a ko艣ci贸艂. Dziewczyna nie wiedzia艂a o pu艂apce i wychodz膮c z ko艣cio艂a, st膮pn臋艂a na pr贸g, a wtedy trzewik przylepi艂 si臋 do smo艂y. W tej samej chwili wyszli ludzie, aby si臋 do niej docisn膮膰, ale dziewczyna sia艂a dooko艂a pieni臋dzmi i wszyscy zostali, aby je zbiera膰. Tylko m艂ody kr贸l pod膮偶y艂 za znikaj膮cym powozem. Nie zd膮偶y艂a wi臋c dziewczyna 艣ci膮gn膮膰 z siebie z艂ocistej szaty, w po艣piechu narzuci艂a tylko na ni膮 swoje stare, sk贸rzane 艂achy i uciek艂a do domu.
Kr贸l, nie dogoniwszy dziewczyny, zabra艂 z ko艣cielnego progu z艂oty trzewiczek i kiedy p贸藕niej dooko艂a zamku zebrali si臋 wszyscy, wszed艂 w t艂um i rzek艂:
— Na czyj膮 nog臋 ten trzewik b臋dzie pasowa艂, t臋 dziewczyn臋 po艣lubi臋.
Wszystkie dziewcz臋ta pr贸bowa艂y w艂o偶y膰 na nog臋 bucik, ale 偶adnej nie pasowa艂. Starsze siostry pr贸bowa艂y r贸wnie偶 go przymierzy膰; ostrugiwa艂y, oskrobywa艂y stopy i palce, ale wszystko na pr贸偶no: trzewik w 偶aden spos贸b nie chcia艂 wej艣膰.
W ko艅cu kr贸l rzek艂:
— Id藕cie i przywo艂ajcie tu tak偶e 艣winiark臋. Niech偶e ten but wejdzie na czyj膮kolwiek nog臋!
Ludziom wyda艂o si臋 to bez sensu, sprowadzili jednak 艣winiark臋 i kazali jej przymierzy膰 trzewik na nog臋. Kiedy dziewczyna wsun臋艂a we艅 stop臋, okaza艂o si臋, 偶e pasuje tak wspaniale, jakby by艂 na ni膮 zrobiony. Kiedy jednak wk艂ada艂a trzewik na nog臋, spod jej starych, sk贸rzanych 艂ach贸w b艂ysn臋艂a z艂ota szata i m艂ody kr贸l zd膮偶y艂 to zobaczy膰.
Zdj臋to wtedy z dziewczyny jej stare, sk贸rzane 艂achy i b艂yszcz膮ca, z艂ota szata ukaza艂a si臋 w swej ca艂ej wspania艂o艣ci. Wszyscy do-
my艣lili si臋 w贸wczas, 偶e jest to ta dziewczyna, kt贸r膮 podziwiali w ko艣ciele i 偶e to jej trzewik zosta艂 na ko艣cielnym progu.
W tej偶e samej chwili m艂ody kr贸l poprosi艂 dziewczyn臋, 偶eby zosta艂a jego narzeczon膮. P贸藕niej wyprawiono na zamku wesele i radowali si臋 wszyscy ludzie. Tylko starsze siostry nie mog艂y na nie przyby膰, gdy偶 musia艂y sobie leczy膰 poranione stopy.
I to ju偶 wszystko.
Nieustraszony ch艂opak
Pewien cz艂owiek, kt贸rego powszechnie zwano Nieustraszonym, zaci膮gn膮艂 si臋 kiedy艣 na s艂u偶b臋 w gospodarstwie na takich warunkach, 偶e je偶eli gospodarzowi uda si臋 go przestraszy膰, to b臋dzie pracowa艂 bez zap艂aty, je偶eli za艣 nie uda mu si臋 ta sztuka, to dostanie ca艂oroczne wynagrodzenie i b臋dzie m贸g艂 odej艣膰.
Pierwszej nocy kazano Nieustraszonemu nakarmi膰 konie. Poszed艂 wi臋c do stajni, a kiedy wzi膮艂 wi膮zk臋 s艂omy, poczu艂 w niej jakie艣 w艂ochate zwierz臋. Nie zl膮k艂 si臋 jednak, rzuci艂 s艂om臋, skoczy艂 na ni膮 i zacz膮艂 depta膰 besti臋, m贸wi膮c:
— 呕eby艣 by艂 diab艂em albo i samym szatanem, to i tak ci臋 pokonam!
Wtem us艂ysza艂 g艂os dochodz膮cy ze s艂omy:
— Przesta艅, na Boga, przesta艅 ju偶!
Parobek rozpozna艂 g艂os gospodarza i pu艣ci艂 go. Gospodarz chcia艂 przestraszy膰 Nieustraszonego, wdziewaj膮c na siebie ko偶uch drug膮 stron膮 i k艂ad膮c si臋 w s艂omie dla koni. Teraz jednak zgodnie z umow膮 musia艂 wyp艂aci膰 mu roczny zarobek i zwolni膰 go ze s艂u偶by.
Nast臋pnego dnia poszed艂 Nieustraszony na probostwo i zawar艂 z ksi臋dzem tak膮 sam膮 umow臋, jak i z gospodarzem. Wieczorem kaza艂 mu ksi膮dz p贸j艣膰 razem z klucznikiem do ko艣cio艂a po oleje do namaszczenia chorych. Ledwo weszli do 艣rodka, a klucznik zatrzasn膮艂 drzwi i zostawi艂 parobka samego w ko艣ciele. Rozgl膮da si臋 Nieustraszony i widzi, 偶e na 艂awkach siedz膮 jacy艣 ludzie bez g艂贸w i graj膮 w karty. Podszed艂 wi臋c do nich i zapyta艂, czy mo偶e przy艂膮czy膰 si臋 do kompanii. Zgodzili si臋. Pograli troch臋 i Nieustraszony wygra艂 od jednego z bezg艂owych dziesi臋膰 marek, kt贸rych ten nie chcia艂 mu da膰. Zdenerwowa艂 si臋 na to ch艂opak i zatrzyma艂 go w ko艣ciele
a偶 do nast臋pnego dnia, mimo 偶e reszta towarzystwa dawno ju偶 znikn臋艂a. Wchodzi rano ksi膮dz do ko艣cio艂a, widzi, jak jego parobek tarmosi bezg艂owego cz艂owieka, i pyta:
— Dlaczego mu dokuczasz?
— Grali艣my w karty, wygra艂em od niego dziesi臋膰 marek, a on nie chce mi ich odda膰 — odpar艂 Nieustraszony. Powiedzia艂 wtedy ksi膮dz:
— Pu艣膰 go, ja za niego zap艂ac臋.
Otrzyma艂 wi臋c parobek roczn膮 zap艂at臋 i ruszy艂 z probostwa.
Poszed艂 teraz do kr贸lewskiego zamku i zawar艂 z kr贸lem tak膮 sam膮 umow臋 jak poprzednio z gospodarzem i ksi臋dzem. Na noc kr贸l kaza艂 go umie艣ci膰 w pewnym starym zamczysku. Zapali艂 tam sobie Nieustraszony dwie 艣wieczki, postawi艂 je w bia艂ej niszy i czeka. Po pewnym czasie upad艂a mu do st贸p okrwawiona ludzka g艂owa. Podni贸s艂 j膮 i rzuci艂 do niszy. Spad艂a. Rzuci艂 drugi raz, znowu spad艂a. Rozejrza艂 si臋 wi臋c dooko艂a, gdzie by te偶 j膮 schowa膰. Patrzy, a pod 艣cian膮 le偶y cia艂o bez g艂owy. Wzi膮艂 wi臋c Nieustraszony g艂ow臋 i zacz膮艂 j膮 przymocowywa膰 do cia艂a. Kiedy mu si臋 to uda艂o, przem贸wi艂 przywr贸cony do 偶ycia cz艂owiek, ka偶膮c wzi膮膰 parobkowi spod pod艂ogi zap艂at臋 za dobry uczynek. Nieustraszony wzi膮艂 艣wieczk臋 i zagl膮da pod pod艂og臋, a tam le偶膮 skrzynie pe艂ne z艂ota i srebra — jego zap艂ata.
Przyszed艂 rano kr贸l do parobka i pyta:
— Nie przestraszy艂e艣 si臋?
— Nie — odpowiedzia艂 parobek. Zapyta艂 wi臋c kr贸l:
— Co chcesz w takim razie w nagrod臋? A parobek na to:
— Zadowol臋 si臋 tym starym zamkiem.
— A co te偶 ty z tym starym zamczyskiem zrobisz? — zdziwi艂 si臋 kr贸l. — Dam ci lepszy.
Parobek jednak twardo obstawa艂 przy swoim, kr贸l wi臋c rad nie-rad musia艂 ust膮pi膰.
Nast臋pnego dnia Nieustraszony po偶yczy艂 grube liny i naj膮艂 setk臋 ch艂op贸w.
Zdziwi艂 si臋 na ten widok kr贸l:
— A co te偶 chce ten ch艂opak zrobi膰? Mo偶e chce zamek przesun膮膰, bo na co mu tyle lin?
Naj臋ci ch艂opi wyci膮gn臋li spod pod艂ogi ukryte tam skrzynie z pieni臋dzmi, a kiedy kr贸l zobaczy艂, jak bardzo bogaty jest teraz Nieustraszony, postanowi艂 odda膰 mu swoj膮 c贸rk臋. Przysta艂 na to parobek, o偶eni艂 si臋 z kr贸lewn膮 i sam zosta艂 kr贸lewiczem. Wspania艂e by艂o wesele, zjecha艂o wielu go艣ci z bliska i z daleka, tak jak to na kr贸lewskim weselu by膰 powinno. Nowo偶e艅cy 偶yli potem d艂ugo i szcz臋艣liwie w starym zamku kr贸la, a odwa偶ny parobek cieszy艂 si臋 przydomkiem Nieustraszonego a偶 do 艣mierci.
Kr贸l i w臋drowny grajek
呕y艂 kiedy艣 kr贸l. kt贸ry mia艂 pi臋kn膮, m艂od膮 偶on臋. Bardzo j膮 kocha艂. Wybuch艂a jednak wojna i kr贸l na czele swoich wojsk musia艂 stawi膰 czo艂a wrogowi. Opu艣ci艂 wi臋c zamek i zostawi艂 swoj膮 偶on臋 pogr膮偶on膮 w smutku. Mija艂y dni i tygodnie, a 偶adne wie艣ci nie nadchodzi艂y od m臋偶a. W ko艅cu kt贸rego艣 dnia, kiedy kr贸lowa z t臋sknoty bliska ju偶 by艂a 艣mierci, nadszed艂 oczekiwany list. Nie by艂y to jednak wie艣ci weso艂e, jako 偶e kr贸l donosi艂, 偶e dosta艂 si臋 w r臋ce wroga i je偶eli kto艣 szybko nie dostarczy okupu, to zginie. D艂ugo my艣la艂a kr贸lowa, kogo by te偶 wys艂a膰 z okupem. Nie mia艂a jednak nikogo, komu mog艂aby w pe艂ni zaufa膰. Postanowi艂a wi臋c uda膰 si臋 w drog臋 sama.
Niemo偶liwo艣ci膮 by艂o jednak, aby kr贸lowa, i to w dodatku m艂oda i pi臋kna, wybra艂a si臋 w podr贸偶 samotnie. Ka偶dy by j膮 przecie偶 rozpozna艂 i z pewno艣ci膮 w kraju wroga dosta艂aby si臋 do niewoli. Przebra艂a si臋 wi臋c za m臋偶czyzn臋 i z gitar膮 w r臋ce ruszy艂a z zamku. Wszyscy po drodze brali j膮 za w臋drownego grajka i pozwalali jej i艣膰 swoj膮 drog膮.
Przez wiele dni w臋drowa艂a prawie bez strawy i spoczynku. Sz艂a przez miasta i wsie, przedziera艂a si臋 przez lasy, przep艂ywa艂a rzeki i jeziora. W ko艅cu po siedmiu tygodniach podr贸偶y ujrza艂a przed sob膮, na wysokim pag贸rku, wspania艂y zamek. Jego wie偶e si臋ga艂y nieba, a zachodz膮ce s艂o艅ce odbija艂o si臋 w jego oknach z艂otym blaskiem. Zamek by艂 w艂asno艣ci膮 wrogiego kr贸la.
Kr贸lowa wdrapa艂a si臋 po schodach prowadz膮cych do zamku. Na dziedzi艅cu znalaz艂a ma艂e zakratowane okno. Zajrza艂a przez nie. W 艣rodku, w ma艂ej ciemnej celi by艂o wielu wi臋藕ni贸w, a w艣r贸d nich na s艂omianym pos艂aniu le偶a艂 tak偶e jej m膮偶. Jeszcze smutniej zrobi艂o si臋 kr贸lowej, zacz臋艂a pi臋knie gra膰 na gitarze, a jej g艂os dotar艂 do
wspania艂ych komnat wrogiego kr贸la, kt贸ry po spo偶ytym w艂a艣nie posi艂ku udawa艂 si臋 na spoczynek. Zbudzi艂y go d藕wi臋ki muzyki i zacz膮艂 si臋 przys艂uchiwa膰 tej cudownej grze. Podszed艂 do okna i wyjrza艂. M艂odzieniec, kt贸ry gra艂 na dziedzi艅cu, mia艂 pi臋kn膮 twarz, a z艂ote loki si臋ga艂y mu do ramion. Kr贸l zauwa偶y艂 jednak, 偶e jego spojrzenie jest tak samo smutne jak jego gra. Pos艂a艂 s艂u偶膮cego na d贸艂, 偶eby zaprosi艂 grajka do zamku. Tam przez wiele dni pozwolono mu gra膰 ku wielkiej rado艣ci kr贸la. Jednak偶e z dnia na dzie艅 oblicze grajka stawa艂o si臋 coraz smutniejsze. Coraz smutniejsza robi艂a si臋 te偶 jego muzyka.
— Dlaczego jeste艣 taki smutny? — zapyta艂 si贸dmego dnia kr贸l. — Czy偶 nie da艂em ci jedzenia i pi臋knych szat? Czy偶 nie by艂em dla ciebie dobry? Je艣li pragniesz czego艣, powiedz mi, a postaram si臋 spe艂ni膰 twoje 偶yczenie.
— Pu艣膰 mnie do domu — poprosi艂 grajek. Kr贸l ch臋tnie zatrzyma艂by grajka przy sobie, ale 偶al by艂o mu m艂odzie艅ca.
— Mo偶esz i艣膰 — zgodzi艂 si臋. — Zabierz z sob膮 tyle z艂ota i srebra, ile tylko chcesz.
— Nie chc臋 twoich skarb贸w — odpar艂 ch艂opak — ale je艣li chcesz mi co艣 ofiarowa膰, to daj mi za towarzysza jednego ze swych wi臋藕ni贸w.
— Wybierz sobie — rzek艂 kr贸l.
Kr贸lowa pod膮偶y艂a do celi i zabra艂a stamt膮d swego m臋偶a. Potem wraz z nim opu艣ci艂a zamek.
Kr贸l nie rozpozna艂 jednak swojej 偶ony przebranej za grajka i poprosi艂:
— Pu艣膰 mnie na wolno艣膰, a uczyni臋 ci臋 bogatym cz艂owiekiem. Jestem kr贸lem s膮siedniego kr贸lestwa.
— Id藕, dok膮d zechcesz — odpar艂a kr贸lowa i kr贸tsz膮 drog膮 ruszy艂a do zamku.
Zaraz po powrocie przebra艂a si臋 i rozkaza艂a przygotowa膰 uczt臋 na cze艣膰 kr贸la. Flagi powiewa艂y na zamkowym dachu, 艣wiat艂a migota艂y w oknach, tr膮by gra艂y na dziedzi艅cu, a drog臋 us艂ano kwiatami. Kr贸lowa za艣 w aksamitnej sukni z d艂ugim trenem, ustrojona szlachetnymi kamieniami i per艂ami ruszy艂a na spotkanie m臋偶a.
Kr贸l jednak odepchn膮艂 偶on臋.
— Nie jeste艣 moj膮 偶on膮 — powiedzia艂 dumnie. — Nie zrobi艂a艣 nic, 偶eby mnie uratowa膰! Gdyby nie pewien m艂odzieniec o z艂otym sercu, by艂bym ju偶 dawno temu umar艂 w wi臋zieniu wroga. Precz z moich oczu, kobieto bez serca!
Kr贸lowa z p艂aczem opu艣ci艂a zamek. Jednak p贸藕nym wieczorem znowu przebra艂a si臋 w str贸j grajka i z gitar膮 w r臋ce posz艂a do ogrodu pod kr贸lewskie okno. D藕wi臋ki muzyki dotar艂y do komnaty, w kt贸rej siedzia艂 samotnie pogr膮偶ony w smutku kr贸l. Kiedy us艂ysza艂 muzyk臋, szybko podbieg艂 do okna, a gdy zobaczy艂 w ogrodzie swego m艂odego przyjaciela, pomacha艂 mu r臋k膮 i zbieg艂 schodami na d贸艂.
— Wejd藕 do 艣rodka — powiedzia艂 do grajka. Potem wprowadzi艂 go po schodach do komnaty i posadzi艂 obok siebie.
— Zosta艅 u mnie i b膮d藕 moim przyjacielem. Twoja muzyka rozprasza m贸j smutek i b贸l.
— Czy nie poznajesz mnie? — zapyta艂 grajek, spogl膮daj膮c kr贸lowi w oczy.
Dopiero wtedy oczy kr贸la jakby si臋 otwar艂y. Rozpozna艂 偶on臋 i porwa艂 j膮 w ramiona. Potem 偶yli razem d艂ugo i szcz臋艣liwie.
Trzy prz膮dki
Pewna kobieta mia艂a bardzo leniw膮 c贸rk臋. Kiedy艣 nie wytrzyma艂a i nu偶e 艂aja膰 dziewczyn臋 za to, 偶e nic nie robi.
Przypadkiem obok chaty przeje偶d偶a艂 kr贸lewicz. S艂ysz膮c krzyki, wszed艂 do 艣rodka i zapyta艂:
— Dlaczego bijesz c贸rk臋? Matka odpar艂a:
— Bo jest tak pracowita, 偶e dzie艅 i noc nic innego nie robi, tylko prz臋dzie.
Rzek艂 na to kr贸lewicz:
— Skoro twoja c贸rka jest taka pracowita, jak m贸wisz, to daj mi j膮 za 偶on臋. Na to matka:
— Dobrze, ch臋tnie ci j膮 dam, je艣li tylko zechcesz si臋 tak poni偶y膰, panie.
Ruszy艂 kr贸lewicz z dziewczyn膮 w drog臋 i zaraz po przybyciu na zamek umie艣ci艂 j膮 w pokoju dla prz膮dek, kaza艂 przenie艣膰 ca艂膮 g贸r臋 we艂ny i rozkaza艂 narzeczonej uprz膮艣膰 j膮 w ci膮gu jednego dnia.
Usiad艂a dziewczyna i p艂acze:
— Jak ja to uprz臋d臋, skoro nigdy w 偶yciu nic nie robi艂am? Wieczorem przyszed艂 kr贸lewicz zobaczy膰, jak idzie praca. Patrzy, a tu we艂na nie tkni臋ta, nic dziewczyna nie zrobi艂a. Powiedzia艂 wtedy:
— Do jutra musisz to wszystko zrobi膰, a rano dostaniesz jeszcze wi臋cej.
P艂acze dziewczyna ca艂膮 noc i modli si臋 o pomoc. Kiedy przebudzi艂a si臋 rano, a s艂o艅ce by艂o wysoko, do komnaty wesz艂y trzy staruszki. Na widok tak wielkiej ilo艣ci we艂ny poprosi艂y j膮, 偶eby po-
zwoli艂a im prz膮艣膰. Dziewczyna ucieszy艂a si臋, 偶e ma pomocnice i ch臋tnie na to przysta艂a.
Prz膮dki zabra艂y si臋 do pracy, a by艂y tak pilne, 偶e jeszcze przed wyznaczonym czasem uprz臋d艂y wszystko i wysz艂y.
W wyznaczonym terminie wchodzi do komnaty kr贸lewicz, 偶eby sprawdzi膰, czy wszystko gotowe. Na widok tylu gotowych k艂臋bk贸w wielce si臋 ucieszy艂 z pracowito艣ci narzeczonej i na trzeci dzie艅 kaza艂 da膰 jej jeszcze wi臋cej we艂ny i uprz膮艣膰 j膮.
Wieczorem, kiedy dziewczyna po艂o偶y艂a si臋, pomy艣la艂a sobie, 偶eby i jutro prz膮dki zechcia艂y jej pom贸c. Rano, kiedy si臋 przebudzi艂a, wesz艂y do komnaty te same trzy staruszki, usiad艂y przy ko艂owrotkach i zabra艂y si臋 do pracy, tak 偶e w komnacie tylko furcza艂o. Kiedy ju偶 wszystko uprz臋d艂y, powiedzia艂y:
— Zapro艣 nas na swoje wesele i nazywaj ciociami.
Wieczorem przyszed艂 kr贸lewicz, 偶eby sprawdzi膰, czy wszystko gotowe. I tym razem pok贸j pe艂en by艂 gotowych motk贸w.
Nazajutrz kr贸l zarz膮dzi艂 na zamku wesele. Dziewczyna poprosi艂a kr贸lewicza, 偶eby zaprosi艂 tak偶e jej stare ciotki, na co on ch臋tnie przysta艂. Pod koniec pierwszego dnia, kiedy wesele rozkr臋ci艂o si臋 ju偶 na dobre, do kr贸lewskich komnat wesz艂y trzy staruszki. Podszed艂 do nich kr贸lewicz, 偶eby si臋 przywita膰. Patrzy na najstarsz膮, a ta ma nog臋 grub膮 jak pie艅 drzewa.
Pyta tedy kr贸lewicz:
— Dlaczego masz tak膮 grub膮 nog臋? Oj, brzydka jeste艣. A staruszka na to:
— Depcz ko艂owrotek, depcz tylko ko艂owrotek! Podchodzi kr贸lewicz do drugiej ciotki, a po drodze m贸wi do narzeczonej:
— Oj, oj, brzydkie jakie艣 te twoje ciotki. A na to dziewczyna:
— C贸偶 w tym dziwnego? Jak si臋 cz艂owiek starzeje, to i brzydki si臋 robi.
Patrzy kr贸lewicz na drug膮 ciotk臋, a ta ma kciuk gruby jak orli pazur.
Pyta j膮:
— A od czego to tw贸j kciuk taki gruby?
A na to ciotka:
— Ci膮gnij nitk臋, ci膮gnij tylko ni膰!
Podchodzi kr贸lewicz do trzeciej i widzi, 偶e ta ma rozci膮gni臋te usta i wywieszony j臋zyk. Pyta wi臋c:
— Dlaczego masz takie rozci膮gni臋te usta i taki wywieszony j臋zyk?
A staruszka na to:
— Li偶 tylko ni膰, li偶 ni膰!
Us艂yszawszy to, zwr贸ci艂 si臋 kr贸lewicz do dziewczyny:
— Ju偶 nigdy nie pozwol臋 ci prz膮艣膰. Nie chc臋, 偶eby艣 by艂a taka brzydka jak twoje ciotki!
O braciach, kt贸rzy si臋 wzbogacili
Dawno, dawno temu 偶y艂 sobie biedny staruszek. Umieraj膮c, zostawi艂 trzech osieroconych syn贸w. C贸偶 by艂o robi膰, bracia podzieli-lili mi臋dzy siebie to, co przypad艂o im z maj膮tku ojca. Najstarszy syn dosta艂 偶arna, 艣redni — stare kantele, a najm艂odszy ko艂owrotek, ko艂ek i 艂okie膰 sznurka.
Nie my艣l膮c wiele, przewiesi艂 najstarszy syn 偶arna przez rami臋 i wyruszy艂 w drog臋. W臋drowa艂, w臋drowa艂, a偶 zaszed艂 do ukrytej w lesie kryj贸wki zb贸jc贸w.
Wszed艂 do 艣rodka, a 偶e nikogo tam nie by艂o, wlaz艂 na krokiew i po艂o偶y艂 na niej kamienne 偶arna tak, jak gdyby zabiera艂 si臋 do pracy. Nagle us艂ysza艂, 偶e kto艣 wchodzi do jaskini. Rozpozna艂 rozb贸jnik贸w, a ci, my艣l膮c, 偶e s膮 sami, zacz臋li dzieli膰 swoje 艂upy. By艂 w ich gronie te偶 jeden m艂odszy i nieco s艂abszy. Kompani pr贸bowali go oszuka膰, a on nie bardzo m贸g艂 sobie z nimi poradzi膰, wi臋c zacz膮艂 wo艂a膰 o pomst臋 do nieba:
— Je艣li nie dacie mi mojej cz臋艣ci, to pomodl臋 si臋 do Boga, a on zrzuci na wasze g艂owy kamienie, kt贸re was zabij膮!
Ch艂opak, zobaczywszy i us艂yszawszy to wszystko, rzuci艂 偶arna w sam 艣rodek k艂贸c膮cych si臋. Przera偶eni zb贸jcy uciekli z jaskini, a razem z nimi ten, kt贸ry prosi艂 Boga o kar臋. Bali si臋 wr贸ci膰 do swojej kryj贸wki i zostawili na pod艂odze zrabowane pieni膮dze i najr贸偶niejsze cenne rzeczy. Sprytny ch艂opak zszed艂 na d贸艂, wsadzi艂 艂upy do swego worka i ruszy艂 do domu.
Gdy przyby艂 na miejsce, tak rzek艂 do braci:
— Czy znajdzie si臋 w tym domu kwarta?
— A na co ci? — spytali bracia.
— Potrzebna do mierzenia pieni臋dzy — odpar艂 i opowiedzia艂 im swoj膮 przygod臋.
艢redni syn, widz膮c i s艂ysz膮c, jak jego starszy brat szybko si臋 wzbogaci艂 i nawet kwart膮 pieni膮dze mierzy, cho膰 kiedy ruszy艂 w drog臋, nie mia艂 nic opr贸cz starych 偶arn, wpad艂 w z艂y humor i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jak te偶 i swoim spadkiem m贸g艂by zarobi膰 i si臋 wzbogaci膰.
Wzi膮艂 stare kantele i wyruszy艂 w drog臋. W臋drowa艂 d艂ugo po kraju i 艣wiecie, a偶 w ko艅cu doszed艂 do stoj膮cej na skraju drogi pustej chaty.
Tu postanowi艂 odpocz膮膰. Do drzwi przywi膮za艂 sznur, tak 偶eby w razie potrzeby 艂atwo by艂o zamkn膮膰 izb臋, wzi膮艂 kantele i wdrapa艂 si臋 na krokiew, pod sam sufit. Nie mia艂 nic do roboty, wi臋c 艣piewa艂, gra艂 i b臋bni艂 do taktu.
Zdarzy艂o si臋, 偶e obok chaty przechodzi艂o akurat wielkie stado wilk贸w. S艂ysz膮c dziwn膮 muzyk臋, pomy艣la艂y zwierz臋ta, 偶e to g艂osy prosi膮t. Podesz艂y bli偶ej i ca艂膮 zgraj膮 wpad艂y do 艣rodka. Ch艂opak siedz膮cy na krokwi poci膮gn膮艂 sznur, drzwi si臋 zamkn臋艂y i wilki zosta艂y uwi臋zione. W tej samej chwili, rozz艂oszczone, zacz臋艂y wy膰 i skowycze膰, gryz膮c si臋 nawzajem, lecz muzykant siedzia艂 i gra艂 na swoim kantele, ani troch臋 nie boj膮c si臋 z艂ych bestii.
W pobliskiej wsi odbywa艂 si臋 akurat jarmark. 艢pieszyli na艅 drog膮, kt贸ra wiod艂a tu偶 obok chaty, okoliczni kupcy. Us艂yszeli muzyk臋 i towarzysz膮cy jej skowyt, wi臋c podeszli bli偶ej, by dowiedzie膰 si臋, kt贸偶 to w tej pustej chacie urz膮dza taki ha艂as.
Otworzyli drzwi, a wtedy wilki wypad艂y z chaty na drog臋 i uciek艂y do lasu.
Sprytny ch艂opak zacz膮艂 lamentowa膰:
— Oj, oj, wy nieszcz臋艣ni, c贸偶 narobili艣cie, wypu艣cili艣cie st膮d oswojone wilki, kt贸re s膮 w艂asno艣ci膮 pewnego wielkiego pana. Uczy艂y si臋 ta艅czy膰, a ja przygrywa艂em im na kantele. Teraz m贸j pan si臋 rozz艂o艣ci i wsadzi was do wi臋zienia. Ale 偶al mi was, wi臋c je艣li mi dobrze zap艂acicie, to wezm臋 ca艂膮 wasz膮 win臋 na siebie.
Przestraszeni kupcy obiecali mu to, czego tylko sobie za偶yczy.
W贸wczas ch艂opak odpar艂:
— No, wyrzu膰cie ze swoich sakiewek wszystkie pieni膮dze, a ja zobacz臋, ile tego jest.
Kupcy uczynili tak, muzykant za艣 pozbiera艂 pieni膮dze, a by艂o
ich mn贸stwo, i odprawi艂 go艣ci. Poszli do swych dom贸w, b艂ogos艂awi膮c ch艂opaka, kt贸ry — jak s膮dzili — ocali艂 im 偶ycie.
Bogaty dzi臋ki swojemu kantele, wr贸ci艂 艣redni brat do domu i zapyta艂:
— Gdzie jest ta kwarta, kt贸r膮 mierzy si臋 pieni膮dze? Wtedy najm艂odszy syn wpad艂 w z艂o艣膰 i pomy艣la艂:
,,Co ja biedny teraz poczn臋, bracia zdobyli maj膮tek i s膮 teraz bogaci, a ja nie mam nic opr贸cz ko艂owrotka i kawa艂ka sznurka".
Wzi膮艂 sw贸j ca艂y dobytek i wyruszy艂 na w艂贸cz臋g臋. W臋drowa艂, w臋drowa艂, a偶 zaszed艂 na brzeg jeziora, poro艣ni臋ty wysokimi sosnami. Wzi膮艂 ko艂ek, wbi艂 go w drzewo, przytwierdzi艂 do艅 ko艂owrotek i przygotowa艂 wszystko do pracy.
Zabra艂 si臋 do prz臋dzenia, a robi艂 to tak szybko, jak tylko potrafi艂. M贸wi艂 przy tym:
— Prz臋d臋, prz臋d臋 to jezioro do sucha. Wynurzy艂 si臋 z wody syn Vetehinena — boga w贸d, wylaz艂 na brzeg i zapyta艂:
— Co tu robisz, cz艂owieku?
— Prz臋d臋 to jezioro do sucha, wod臋 w ni膰 zamieni臋, a ciebie, Vetehinenie, st膮d wyrzuc臋! — odpar艂 ch艂opak. Na to Vetehinen:
— Nie wolno ci tego robi膰, m贸j ojciec zabroni艂! Przybysz uda艂, 偶e nic nie s艂yszy, dalej pracowa艂 i powtarza艂: — Prz臋d臋, prz臋d臋 to jezioro do sucha.
Syn Vetehinena po艣pieszy艂 do ojca i powiedzia艂:
— Na brzegu siedzi jaki艣 cz艂owiek, ma ko艂owrotek i prz臋dzie, na nic nie zwa偶aj膮c. W dodatku powtarza, 偶e wyprzedzi膰 nasze jezioro do sucha, wod臋 w ni膰 zamieni, a nas st膮d wyrzuci.
Gdy us艂ysza艂 to stary Vetehinen, chwil臋 pomy艣la艂, da艂 synowi wielki m艂ot, ca艂y ze z艂ota i powiedzia艂:
— Id藕 do niego, daj mu m艂ot i niech go rzuci. Zobaczymy, kt贸ry z was jest silniejszy.
Wr贸ci艂 syn ze z艂otym m艂otem na brzeg, a ch艂opak nadal prz膮d艂 tak szybko, 偶e a偶 trz膮s艂 si臋 ko艂owrotek. Gdy ujrza艂 zbli偶aj膮cego si臋 m艂odego Vetehinena, powiedzia艂:
— Patrz, wody ubywa, a ni膰 coraz d艂u偶sza!
— Odpocznij troch臋, cz艂owieku, pobawimy si臋 rzucaniem m艂otem — zaproponowa艂 m艂ody. — Ten, kt贸ry rzuci dalej, zwyci臋偶y.
— Dobrze, ale ty rzucaj pierwszy — odpar艂 ch艂opak. Syn Vetehinena cisn膮艂 m艂otem tak wysoko, 偶e przez chwil臋
wida膰 go by艂o na niebie, po czym spad艂 i wbi艂 si臋 g艂臋boko w ziemi臋. Przybysz wydoby艂 z wielkim trudem m艂ot z ziemi, lecz nie m贸g艂
go podnie艣膰, tak by艂 ci臋偶ki. Sta艂, wpatruj膮c si臋 w niebo.
— O czym my艣lisz? — pogoni艂 go syn Vetehinena. — Rzucaj, teraz twoja kolej!
— Czekam, a偶 przyp艂ynie ta chmura, gdy ju偶 b臋dzie nad nami, rzuc臋 na ni膮 m艂ot — odrzek艂 ch艂opak spokojnie. Przestraszy艂 si臋 m艂ody Vetehinen i zacz膮艂 b艂aga膰:
— Nie r贸b tego, bracie drogi, nie rzucaj z艂otego m艂ota mojego ojca na chmur臋, by艂aby to dla nas wielka strata.
— Nie cisn臋 pr臋dzej, chmura za chwil臋 si臋 zbli偶y — upiera艂 si臋 przybysz.
Syn wyrwa艂 m艂ot z jego r膮k i pobieg艂 do swego ojca:
— Nie ufam temu cz艂owiekowi, chcia艂 rzuci膰 tw贸j m艂ot na chmur臋, ale na szcz臋艣cie zd膮偶y艂em mu go odebra膰.
Stary Vetehinen wymy艣li艂 drugi konkurs. M艂odzi mieli pokaza膰, kt贸ry z nich g艂o艣niej krzyknie.
Syn Vetehinena wr贸ci艂 na brzeg i powiedzia艂:
— B臋dziemy teraz krzycze膰 i zobaczymy, kto z nas zdo艂a krzykn膮膰 g艂o艣niej.
I zn贸w ch艂opak ust膮pi艂 pierwsze艅stwa. Syn Vetehinena krzykn膮艂 tak, 偶e zachwia艂y si臋 drzewa, a z sosen posypa艂y si臋 szyszki.
Gdy przysz艂a kolej na przybysza, ten zacz膮艂 skr臋ca膰 witk臋 i ciosa膰 gwo藕dzie.
— Co robisz? — zdziwi艂 si臋 m艂ody Vetehinen.
— Musz臋 ci najpierw obwi膮za膰 witk膮 g艂ow臋, a gwo藕dziami zamkn膮膰 usta, bo mo偶e ci czaszka p臋kn膮膰, a wtedy umrzesz. Wsp贸艂zawodnik, boj膮c si臋 o w艂asne 偶ycie, po艣pieszy艂 do ojca:
— Nie mog艂em zmierzy膰 si臋 z tym cz艂owiekiem, chcia艂 mi zwi膮za膰 g艂ow臋 witk膮 i zamkn膮膰 usta gwo藕dziami, 偶eby mi czaszka nie p臋k艂a, wi臋c uciek艂em.
Ch艂opak spokojnie powr贸ci艂 do swego zaj臋cia, prz膮d艂 i powtarza艂:
— Prz臋d臋, prz臋d臋 to jezioro do sucha.
Wraca syn Vetehinena od ojca i proponuje prz臋dz膮cemu:
— A teraz zobaczymy, kt贸ry z nas ma silniejsze i szybsze nogi. Biegnijmy!
Przybysz zauwa偶y艂 艣pi膮cego w zaro艣lach zaj膮ca. Nie my艣l膮c d艂ugo, rzek艂:
— Ju偶 cztery lata m贸j najm艂odszy brat czeka na kogo艣 takiego jak ty, zacznij bieg od tych krzak贸w i zmierz si臋 najpierw z nim, a ja tu poczekam. W艂a艣nie 艣pi, wi臋c kla艣nij w r臋ce, krzyknij, a wtedy on ruszy.
M艂ody Vetehinen uderzy艂 w d艂onie i krzykn膮艂 g艂o艣no, a zaj膮c w tym samym czasie wyskoczy艂 z kryj贸wki i zacz膮艂 co tchu ucieka膰. Nie mia艂 szans Vetehinen, wr贸ci艂 i tak rzecze:
— Nie dogoni艂em twego brata.
— Wi臋c jak mnie dogonisz, je艣li z nim nie wygra艂e艣, on jest przecie偶 m艂odszy ode mnie. Nie mam co z tob膮 walczy膰! — odpar艂 przybysz.
Rad nierad przyzna艂 syn Vetehinena racj臋 ch艂opakowi i wr贸ci艂 do ojca:
— Jak mam walczy膰 z tym cz艂owiekiem? Nie wygra艂em w biegach z jego m艂odszym bratem, kt贸ry mia艂 uszy jak kosy, a oczy jak du偶e jajka, to co dopiero z nim samym?
Dosta艂 na to tak膮 rad臋:
— Id藕. synu, na brzeg i zmierz si臋 z nim w zapasach, zobaczysz, jak mu p贸jdzie, mo偶e przegra. Staraj si臋, bo inaczej wyprzedzi膰 jezioro do sucha, a nas st膮d wyrzuci.
Wr贸ci艂 m艂ody Vetehinen na brzeg do prz臋dz膮cego, 偶eby si臋 z nim zmierzy膰, a ten rzek艂:
— Nie b臋d臋 z tob膮 walczy艂, jeste艣 w kiepskiej formie. Ale mo偶esz spr贸bowa膰 swych si艂 z moim dziewi臋膰dziesi臋cioletnim ojczulkiem, mieszka tu w lesie. Dziadek jest troch臋 g艂uchy z powodu swej staro艣ci, ale kopnij go lekko w plecy, albo podrap go po g艂owie, wtedy us艂yszy.
M贸wi膮c o swym ojcu, my艣la艂 ch艂opak o nied藕wiedziu. Gdy syn Vetehinena po艂askota艂 zwierz臋 w sier艣膰, nied藕wied藕 si臋 rozz艂o艣ci艂, przewr贸ci艂 艣mia艂ka na ziemi臋 i po艂ama艂 mu wszystkie
ko艣ci. Chcia艂 go jeszcze zakopa膰, ale biedak jako艣 si臋 pozbiera艂 i szcz臋艣liwie mu umkn膮艂. Pobieg艂 m艂ody, biadaj膮c, do swego ojca:
— Nie wygram z tym cz艂owiekiem. Sam nie chcia艂 si臋 ze mn膮 zmierzy膰, lecz kaza艂 swemu staremu ojcu walczy膰 ze mn膮, a ten, gdy mnie z艂apa艂, o ma艂o mnie nie zabi艂. Co by by艂o, gdyby przybysz pokaza艂 swoj膮 si艂臋, ju偶 bym mu nie uciek艂!
Ojciec, stary Vetehinen, odpar艂:
— No, je艣li nie mo偶emy sobie da膰 z tym cz艂owiekiem rady, um贸w si臋 z nim i daj mu tyle pieni臋dzy, ile tylko zechce, pod warunkiem, 偶e przestanie prz膮艣膰.
Poszed艂 m艂ody do ch艂opaka i zapyta艂:
— Co chcesz dosta膰 w zamian za to, 偶e zostawisz nas i nasze jezioro w spokoju? Spryciarz odrzek艂:
— Nic od was nie chc臋, wyprz臋d臋 jezioro do sucha, a wtedy na dnie znajd臋 sto razy wi臋cej, ni偶 chcecie mi da膰.
Syn Vetehinena b艂aga艂 go o zgod臋 i obieca艂 da膰 tyle pieni臋dzy, ile tylko ch艂opak mo偶e unie艣膰.
— No, niech tak b臋dzie — zgodzi艂 si臋 przybysz — lecz nie pogniewam si臋, je艣li dostan臋 tylko tyle pieni臋dzy, ile ty sam uniesiesz. Jeste艣 przecie偶 s艂abszy ode mnie, a ja przyrzekam ci, 偶e nie wysusz臋 jeziora.
Pobieg艂 ucieszony Vetehinen do swego ojca, wzi膮艂 tak du偶y w贸z pieni臋dzy, jaki tylko m贸g艂 unie艣膰 i zani贸s艂 ch艂opakowi. Ten zaprzesta艂 prz臋dzenia i wr贸ci艂 z pieni臋dzmi do domu. Tam, tak jak jego bracia, poprosi艂 kwart臋 i pokaza艂 im wielki w贸z pe艂en pieni臋dzy. I on nie by艂 ju偶 biedny.
W ten oto spos贸b trzech biednych braci sta艂o si臋 bogatymi, chocia偶 spadek ojca nie wydawa艂 si臋 du偶y.
Diabelski statek
呕y艂 dawno temu my艣liwy. Wzi膮艂 kiedy艣 艂uk na plecy, poszed艂 do lasu i w臋drowa艂 tak d艂ugo, a偶 zaw臋drowa艂 do Diabelskiej G贸ry. Diab艂om zmarli rodzice i spadkobiercy zebrali si臋 du偶膮 gromad膮. Na szczycie g贸ry le偶a艂y wielkie skarby, z艂ote naczynia, z艂ote 艂y偶ki, ka偶dy czart mia艂 z艂oty w贸z, a wszyscy do sp贸艂ki z艂oty statek, kt贸ry, gdy tylko si臋 na niego wsiad艂o, p艂yn膮艂 bez niczyjej pomocy przez 艣wiat. Gdy diab艂y zobaczy艂y zbli偶aj膮cego si臋 my艣liwego z 艂ukiem na plecach, natychmiast zawo艂a艂y:
— Chod藕, dobry cz艂owieku, i rozdziel mi臋dzy nas te rzeczy, a my nie po偶a艂ujemy ci za to pieni臋dzy i dobrych s艂贸w. My艣liwy podszed艂 do nich i zapyta艂:
— W jaki spos贸b puszcza si臋 w ruch te z艂ote wozy i z艂oty statek?
Wyt艂umaczyli mu wtedy:
— Gdy uchwycisz si臋 g贸rnej rei, a oprzesz nogi na dolnej, to statek sam rusza. Podobnie jest z wozami.
Kiedy my艣liwy dowiedzia艂 si臋, na czym sztuka polega, napi膮艂 sw贸j 艂uk, wystrzeli艂 i rzek艂:
— Szukajcie teraz strza艂y, kt贸r膮 wypu艣ci艂em z mego 艂uku. Kto znajdzie j膮 pierwszy, temu przypadnie w udziale z艂oty statek i z艂ote wozy.
Diab艂y rzuci艂y si臋 natychmiast na poszukiwanie strza艂y i pobieg艂y tak daleko, 偶e nie by艂o ich ani wida膰, ani s艂ycha膰. M臋偶czyzna wiedzia艂 wprawdzie, 偶e s膮 daleko, niemniej jednak pomy艣la艂: „Kto wie, czy nie wr贸c膮 po swoje rzeczy".
Szybko wi臋c nape艂ni艂 statek wszelkim dobytkiem a偶 po kraw臋dzie burt, wci膮gn膮艂 na艅 tak偶e wszystkie z艂ote wozy i inne skarby, wsko-
czyi na statek, wspi膮艂 si臋 i uchwyci艂 g贸rnej rei, a na dolnej opar艂 si臋 obu nogami. Wtedy statek ruszy艂. P艂yn膮艂 przez r贸偶ne kraje i morza, ci偶 wreszcie dop艂yn膮艂 do kr贸lewskiego zamku i tam stan膮艂.
Zdarzy艂o si臋 akurat, 偶e kr贸lewska c贸rka siedzia艂a na schodach prowadz膮cych do zamku. Gdy ujrza艂a zbli偶aj膮cy si臋 z艂oty statek, pokr臋ci艂a kciukami i pomy艣la艂a: ,,Na takim z艂otym statku musi jecha膰 najwi臋kszy cesarz na ziemi!"
Potem rzek艂a do my艣liwego:
— Czy zabierzesz mnie, kochany cesarzu, na tw贸j statek? Zostan臋 twoj膮 narzeczon膮.
S艂ysz膮c to, m臋偶czyzna spu艣ci艂 ze statku trap i rzek艂:
— O, kr贸lewska ksi臋偶niczko, jestem tylko gospodarskim parobkiem, kt贸ry nie jest godzien nawet tego, 偶eby zdejmowa膰 ci buty z n贸g. Jest przecie偶 do艣膰 kr贸l贸w.
Chocia偶 dziewczyna dowiedzia艂a si臋, 偶e ma do czynienia ze zwyk艂ym parobkiem, nadal nie przesta艂a prosi膰:
— Zabierz mnie tylko z sob膮! Ch臋tnie zostan臋 twoj膮 narzeczon膮. Ale m臋偶czyzna odpar艂:
— Jak widz臋, naigrawacie si臋 tylko ze mnie, pani. Macie przecie偶 kr贸l贸w pod dostatkiem.
W ko艅cu kr贸lewna przynios艂a przybyszowi na statek wszelkiego rodzaju smako艂yki i napitki, a ponadto pi臋kne, dworskie ubrania, kapelusze i buty. Ale wszystko le偶a艂o stosem na pok艂adzie, gdy偶 m臋偶czyzna nie o艣mieli艂 si臋 dotkn膮膰 tego nawet r臋k膮.
Wzgardzona dziewczyna kr膮偶y艂a tymczasem smutna dooko艂a statku. Przez ca艂y tydzie艅 m臋偶czyzna patrzy艂 na ni膮 i widzia艂 jej smutek. W ko艅cu wi臋c rzek艂:
— No, najdro偶sza ksi臋偶niczko, je艣li naprawd臋 chcesz si臋 zwi膮za膰 z gospodarskim parobkiem, to wejd藕 na m贸j statek.
Dziewczyna wesz艂a na statek, a m臋偶czyzna ukl膮k艂 przed ni膮 i spyta艂:
— Dok膮d teraz pop艂yniemy, najdro偶sza ksi臋偶niczko, na tym pi臋knym statku?
— Pop艂yniemy na szerokie morze — odpar艂a kr贸lewna. — Jest tam wyspa d艂uga na dziesi臋膰 wiorst, ca艂a poro艣ni臋ta jagodami i innymi owocami.
Uruchomiono wi臋c statek, kt贸ry wyl膮dowa艂 na 艣rodku wyspy. M臋偶czyzna poszed艂 zbiera膰 jagody, ale ledwie ich spr贸bowa艂, zapad艂 w g艂臋boki sen, spa艂 jak zabity i nie przyni贸s艂 jag贸d na statek.
W ko艅cu ksi臋偶niczka rozgniewa艂a si臋 i rzek艂a:
— Mo偶esz tu sobie zemrze膰 na wyspie, ty n臋dzny gospodarski parobku. Ja zawr贸c臋 statek i pop艂yn臋 do domu.
Zawr贸ci艂a statek i pop艂yn臋艂a do domu, a m臋偶czyzna pozosta艂 na wyspie, pogr膮偶ony w g艂臋bokim 艣nie.
Gdy wreszcie obudzi艂 si臋, statku nie by艂o wida膰 ani s艂ycha膰, a skarby i inne rzeczy zabrane diab艂om odp艂yn臋艂y wraz z kr贸lewn膮. Zosta艂a mu tylko sakiewka z pieni臋dzmi. My艣liwego n臋ka艂 okrutny g艂贸d, a nie mia艂 nic do jedzenia. Zbli偶y艂 si臋 wi臋c do jednego z krzak贸w z jagodami, nape艂ni艂 lew膮 kiesze艅 owocami, a jedn膮 jagod臋 w艂o偶y艂 do ust i zjad艂. By艂y to jednak diabelskie jagody, gdy偶 zaraz wyros艂y mu na g艂owie ogromne rogi, tak wielkie, 偶e ledwie je m贸g艂 ud藕wign膮膰 na karku. Ogarn膮艂 go strach.
,,Lepiej by艂oby wszystko 艣cierpie膰, cho膰by nawet g艂贸d jeszcze bardziej mi dokucza艂, 偶ebym tylko nie mia艂 tych rog贸w na g艂owie. Je艣li przyp艂yn膮 tu marynarze, wezm膮 mnie za jakie艣 le艣ne licho i zastrzel膮".
Podszed艂 p贸藕niej do drugiego krzaka jag贸d i nape艂ni艂 jagodami praw膮 kiesze艅. W艂o偶y艂 zn贸w jedn膮 jagod臋 do ust, rozgryz艂 j膮 i po艂kn膮艂. Tym razem trafi艂 na dobr膮, gdy偶 ledwie j膮 prze艂kn膮艂, spad艂y mu z g艂owy rogi i nie by艂o ju偶 po nich ani 艣ladu. M臋偶czyzna zrobi艂 si臋 przy tym tak pi臋kny, 偶e pi臋kniejszego nie by艂o w ca艂ym kr贸lestwie.
Teraz czeka艂 na wyspie na ratunek. Wreszcie zobaczy艂, 偶e jaki艣 statek opuszcza 偶agle i zbli偶a si臋 ku wyspie. Natychmiast zawo艂a艂:
— Dobrzy przyjaciele, uratujcie mnie przed 艣mierci膮 na tej wyspie, wynagrodz臋 was dobrym s艂owem i pieni臋dzmi. Zabierzcie mnie z sob膮 i poka偶cie kr贸lewski zamek, z kt贸rego wyp艂yn膮艂em na moim statku.
Przybysze zawie藕li go wi臋c na l膮d i pokazali drog臋 do kr贸lewskiego zamku.
M臋偶czyzna wszed艂 na dziedziniec zamku. Kr贸l mia艂 tam studni臋, pe艂n膮 czystej wody do picia, z kranem przy wylocie. M臋偶czy-
zna usiad艂 na jej obrze偶u i zacz膮艂 pluska膰 w niej swymi brudnymi nogami, m膮c膮c przy tym wod臋.
Z艂o偶y艂o si臋 tak, 偶e w艂a艣nie wtedy kuchmistrz kr贸lewski wyszed艂 na schody zamku. Gdyby by艂 z艂ym cz艂owiekiem, krzykn膮艂by pewnie natychmiast:
— Dlaczego zabrudzi艂e艣 nasz膮 wod臋 do picia? Teraz jest z艂a nawet dla nas, a co dopiero dla kr贸la i jego ma艂偶onki.
A gdyby us艂ysza艂 to kr贸l, to natychmiast rozkaza艂by 艣ci膮膰 przybyszowi g艂ow臋. Kuchmistrz wszak偶e by艂 dobrodusznym, 艂agodnym cz艂owiekiem. Podszed艂 do m臋偶czyzny, skin膮艂 na niego i rzek艂:
— Ach, nieszcz臋sny, dlaczego zm膮ci艂e艣 nasz膮 wod臋 do picia! Jest teraz niedobra dla nas, a co dopiero dla kr贸la i rodziny kr贸lewskiej! Gdyby kr贸l dowiedzia艂 si臋 o tym, kaza艂by 艣ci膮膰 ci g艂ow臋, a i ja mam prawo zrobi膰 to sam.
Wtedy m臋偶czyzna poprosi艂:
— Kochany panie, nie m贸wcie nic o tym, ja za艣 w zamian uczyni臋 was takim pi臋knym, jak i ja jestem.
— Dobrze, nic nie powiem — odpar艂 kuchmistrz — je艣li tylko dotrzymasz swej obietnicy.
M臋偶czyzna da艂 mu wtedy jagod臋 do zjedzenia. Kiedy kuchmistrz rozgryz艂 j膮 i po艂kn膮艂, zrobi艂 si臋 zaraz tak pi臋kny, 偶e w ca艂ym kr贸lestwie nie by艂o pi臋kniejszego, a sam gospodarski parobek schowa艂 si臋 szybko, 偶eby nikt wi臋cej nie m贸g艂 go zobaczy膰.
Potem kuchmistrz przygotowa艂 w zamku po艂udniow膮 uczt臋 dla dworu. Wszyscy jedli, pili, 艣miali si臋, a偶 wreszcie uczta dobieg艂a ko艅ca. Zaraz po niej ksi臋偶niczka podesz艂a do kuchmistrza i spyta艂a:
— Co uczyni艂o ci臋 nagle tak pi臋knym? Nadworny kuchmistrz odpar艂:
— Spotka艂em na dziedzi艅cu m臋偶czyzn臋, kt贸ry zna sztuk臋 zrobienia pi臋knym ka偶dego, kto tylko zechce by膰 pi臋kniejszy. Dziewczyna, kt贸ra uprowadzi艂a statek, rzek艂a:
— Je艣li uczyni mnie tak pi臋kn膮, zostan臋 jego narzeczon膮.
— On ju偶 zapewne oddali艂 si臋 — stwierdzi艂 kuchmistrz. — Nie mia艂 odwagi pokazywa膰 si臋, obawia艂 si臋, 偶e w obcym mie艣cie kto艣 mo偶e go zabi膰.
Ale dziewczyna kaza艂a powiedzie膰 m臋偶czy藕nie:
— Niech si臋 biedaczek niczego nie obawia, ja si臋 nim zaopiekuj臋. Niechaj tu tylko przyjdzie, cho膰by bez zaproszenia, dam mu pod dostatkiem jedzenia i picia.
M臋偶czyzna przyszed艂, zaprowadzono go do osobnego pokoju. Tam ksi臋偶niczka poda艂a mu jedzenie, picie i wszelkiego rodzaju smako艂yki. Kiedy jad艂 i pi艂, usiad艂a naprzeciw niego i przem贸wi艂a do艅:
— Dobry cz艂owieku, zr贸b mnie tak pi臋kn膮, jak pi臋knym uczyni艂e艣 naszego nadwornego kuchmistrza! W zamian za to zostan臋 twoj膮 narzeczon膮.
Ale w sercu m臋偶czyzny kipia艂 gniew; ksi臋偶niczka zostawi艂a go przecie偶 samego na wyspie. Najad艂 si臋 jednak i napi艂 do syta, a wtedy powiedzia艂:
— Ja, n臋dzny parobek gospodarski, nie nadaj臋 si臋, najmilsza ksi臋偶niczko, na twego ma艂偶onka, nie brak przecie偶 kr贸l贸w.
— Skoro mi nie wierzysz — rzek艂a dziewczyna, kt贸ra nie pozna艂a, 偶e to parobek, kt贸rego zostawi艂a na morzu — to w takim razie ofiaruj臋 ci generalski mundur, a ponadto z艂ote pieni膮dze i z艂ote naczynia. Mam tego wszystkiego pod dostatkiem. Do艂o偶臋 ci jeszcze z艂oty okr臋t i z艂oty w贸z. Dam ci to, je艣li tylko uczynisz mnie pi臋kniejsz膮.
M臋偶czyzna pomy艣la艂 w duchu: ,,To przecie偶 nale偶a艂o do mnie!" Nie rzek艂 wszak偶e nic, kr贸lewna natomiast m贸wi艂a dalej:
— Nie pozwol臋 ci odej艣膰, p贸ki nie uczynisz mnie pi臋kniejsz膮!
M臋偶czyzna zabra艂 si臋 wi臋c do dzie艂a. Szelma jednak wyj膮艂 jagod臋 z lewej kieszeni i da艂 j膮 do zjedzenia kr贸lewnie, a sam czym pr臋dzej si臋 schowa艂, zostawiaj膮c jedzenie i picie.
Kiedy dziewczyna rozgryz艂a jagod臋 i po艂kn臋艂a, wyros艂y jej natychmiast olbrzymie rogi na g艂owie.
Gdy kr贸l ujrza艂 rogi na g艂owie c贸rki, chcia艂 je spi艂owa膰, ale pi艂a ze艣lizgiwa艂a si臋 z nich. Wezwano wi臋c dw贸ch 偶o艂nierzy, nadzwyczaj mocnych ch艂op贸w, kt贸rym kazano podtrzymywa膰 z ty艂u rogi, aby biedna dziewczyna mog艂a si臋 porusza膰. Tak to ju偶 jest, je艣li w domu jest jeden k艂opot, to drugi przychodzi z lasu.
W ko艅cu kr贸l rozg艂osi艂 w swym ca艂ym pa艅stwie edykt, 偶e je艣li
jaki艣 kawaler wyleczy jego c贸rk臋 i zdo艂a usun膮膰 rogi z jej g艂owy, po艣lubi ksi臋偶niczk臋 i zostanie naczelnym wodzem. Je艣li natomiast jaki艣 偶onaty m臋偶czyzna albo jaka艣 kobieta zdo艂a uzdrowi膰 ksi臋偶niczk臋, to ofiaruje im tyle bogactw, 偶e wystarczy im na ca艂e 偶ycie.
Sala kr贸lewska zape艂ni艂a si臋 lekarzami, m臋偶czyznami i kobietami. Zbli偶ali si臋 kolejno do dziewczyny, ale nie mogli zdj膮膰 jej
rog贸w z g艂owy. W ko艅cu z t艂umu wyszed艂 i nasz znajomy m臋偶czyzna, ukl膮k艂 przed kr贸lem i rzek艂:
— Mi艂o艣ciwy kr贸lu, pozw贸lcie mi spr贸bowa膰, czy nie potrafi臋 uzdrowi膰 waszej ksi臋偶niczki i wyswobodzi膰 jej z tych rog贸w!
— M贸j synu, my艣lisz wi臋c, 偶e b臋dziesz mia艂 do艣膰 si艂y? Wszyscy, kt贸rych tu widzisz, te偶 pr贸bowali, ale za偶yli jedynie tyle przyjemno艣ci, 偶e najedli si臋 i napili do syta.
M臋偶czyzna oddali艂 si臋 na chwil臋, a potem wr贸ci艂 i rzek艂:
— Mi艂o艣ciwy kr贸lu, w艣r贸d wszystkich zebranych nie ma nikogo, kto by m贸g艂 od艂ama膰 rogi. Tylko ja jeden potrafi臋 to zrobi膰.
— Spr贸buj wi臋c, synu — odpar艂 kr贸l. — Gdy tylko rogi odpadn膮 z g艂owy mojej c贸rki, mianuj臋 ci臋 moim naczelnym genera艂em.
Na to m臋偶czyzna rzek艂 do kr贸la:
— Ka偶cie tedy usun膮膰 wszystkich obecnych tu uzdrowicieli, a swoim 偶o艂nierzom ka偶cie obwie艣ci膰 radosn膮 nowin臋, gdy偶 ja uzdrowi臋 wasz膮 c贸rk臋.
Wszyscy natychmiast musieli opu艣ci膰 sal臋, a 偶o艂nierze ruszyli, aby obwie艣ci膰 radosn膮 nowin臋. M臋偶czyzna za艣 zosta艂 z dziewczyn膮, a do pomocy dano mu s艂u偶b臋. Rozkaza艂 s艂u偶膮cej:
— Id藕, dziewczyno, w艂贸偶 chrustu do pieca i nagrzej saun臋. S艂u偶膮cemu za艣:
— Id藕, ch艂opcze, przynie艣 z lasu trzy 艂adne nierozwidlone witki wierzbowe i namocz je w wodzie, a偶ebym m贸g艂 zdj膮膰 rogi.
Namoczono witki, w saunie przygotowano gor膮c膮 wod臋 i wszystko, co by艂o potrzebne.
M臋偶czyzna zaprowadzi艂 wtedy kr贸lewn臋 do sauny, odes艂a艂 s艂u偶b臋 i zamkn膮艂 drzwi. Na dziedzi艅cu tymczasem wojsko wiwatowa艂o.
M臋偶czyzna uni贸s艂 ksi臋偶niczk臋 do g贸ry, zawiesi艂 j膮 za rogi na belce i nu偶e gor膮cymi witkami wierzbowymi ch艂osta膰 jej cia艂o, pytaj膮c:
— Czy zn贸w zechcesz zostawi膰 mnie samego po艣rodku morza, 偶ebym tam umar艂? B臋dziesz ucieka膰 z moim dobytkiem? Oto ja, tw贸j narzeczony, z kt贸rego ju偶 nie b臋dziesz si臋 naigrawa膰!
Kr贸lewna zacz臋艂a wtedy prosi膰 i b艂aga膰:
— Ach, m贸j dobry cz艂owieku, nie bij mnie! P贸ki 偶y膰 b臋d臋, nie uczyni臋 ci nic z艂ego!
Wtedy m臋偶czyzna da艂 jej jagod臋 z prawej kieszeni, jedn膮 z tych dobrych jag贸d, po czym rogi zaraz odpad艂y i nie zosta艂o po nich nawet 艣ladu. Dziewczyna zrobi艂a si臋 w贸wczas tak pi臋kna, 偶e w ca艂ym kr贸lestwie nie znalaz艂oby si臋 ludzi r贸wnie urodziwych, co oni oboje.
Teraz w zamku zapanowa艂a rado艣膰: wszyscy jedli, pili i ta艅czyli. M臋偶czyzn臋 mianowano naczelnym wodzem, a ponadto dosta艂 ksi臋偶niczk臋 za 偶on臋.
Na tym sko艅czy艂a si臋 ta historia.
O ksi臋ciu zamienionym w psa
Syn pewnego kr贸la zosta艂 kiedy艣 zamieniony przez czarownic臋 w psa. Trafi艂 potem do jakiego艣 miasta, daleko poza granice swego kraju. W tym samym mie艣cie mieszka艂 kapitan, kt贸ry przez wiele lat p艂ywa艂 na statkach r贸偶nych kupc贸w. Opu艣ci艂o go jednak szcz臋艣cie i nikt nie chcia艂 mu ju偶 wi臋cej powierzy膰 swego statku. W艂贸czy艂 si臋 wi臋c biedny po ulicach miasta, a偶 kt贸rego艣 dnia wyszed艂 mu naprzeciw ksi膮偶臋 zamieniony w psa i pyta:
— Dlaczego jeste艣 taki smutny, kapitanie?
— Oj, mam powody. Nikt nie chce mi da膰 statku i nie mog臋 偶eglowa膰 — odpar艂 kapitan.
— Je艣li zechcesz mi pom贸c, to i ja ze swej strony pomog臋 tobie — zaproponowa艂 pies.
— Czemu nie — zgodzi艂 si臋 kapitan. ! — Zacznij zaraz budowa膰 taki statek, w kt贸rym nie b臋dzie ani jednego s臋ka i codziennie przychod藕 tutaj do mnie po pieni膮dze.
Kapitan zacz膮艂 budow臋 statku i codziennie przychodzi艂 do psa po pieni膮dze. Kiedy statek by艂 ju偶 got贸w, rzek艂 pies do kapitana:
— Teraz sam p贸jd臋 sprawdzi膰, czy nie ma w nim s臋k贸w. Ty za艣 pami臋taj, 偶e nie wolno ci do mnie m贸wi膰 w obecno艣ci innych. P贸jd臋 za tob膮, tak jak to zwykle pies za swoim panem.
Poszli wi臋c obydwaj do portu i dok艂adnie obejrzeli ca艂y statek. We wn臋trzu pies zauwa偶y艂 jeden s臋k:
— Tutaj jest s臋k, ka偶 go usun膮膰 — powiedzia艂 do kapitana, a ten, pos艂uszny rozkazom psa, poleci艂 odpi艂owa膰 belk臋 i wstawi膰 na jej miejsce now膮. Kiedy i to by艂o gotowe, rzek艂 pies do kapitana:
— Zbierz teraz za艂og臋, kup dwana艣cie par wo艂贸w, du偶o innego jad艂a i napitku. Ruszamy w drog臋.
Kapitan wykona艂 rozkazy i wyp艂yn臋li w morze. Po miesi膮cu 偶eglugi pies kaza艂 kapitanowi zabi膰 dwa wo艂y i upi膰 marynarzy tak, 偶eby nie pami臋tali, jak d艂ugo s膮 na morzu. Kapitan zrobi艂 tak, jak mu przykaza艂 pies. Przy ko艅cu ka偶dego miesi膮ca sytuacja si臋 powtarza艂a: zabijano dwa wo艂y i upijano za艂og臋.
Kiedy ju偶 po dwunastu miesi膮cach 偶eglugi zabito ostatni膮 par臋 wo艂贸w, powiedzia艂 pies do kapitana:
— Id藕 sam do steru lub przyka偶 sternikowi, 偶eby p艂yn膮艂 prosto na ska艂臋, kt贸ra si臋 przed nami pojawi.
Kapitan nie stan膮艂 sam za sterem, lecz wyda艂 odpowiednie polecenie sternikowi. Po chwili wyros艂a przed statkiem ogromna ska艂a. Strach jednak oblecia艂 w ostatniej chwili sternika, kt贸ry wykr臋ci艂 w bok.
— Statek nie pop艂yn膮艂 wprost na ska艂臋 i dlatego musimy 偶eglowa膰 ca艂y nast臋pny rok — powiedzia艂 wtedy pies.
Zapasy 偶ywno艣ci mocno si臋 skurczy艂y, ale by艂y jeszcze wystarczaj膮ce na nast臋pny rok 偶eglugi.
Kiedy up艂yn膮艂 rok, pies powiedzia艂:
— Teraz sam sta艅 za sterem i p艂y艅 prosto na ska艂臋, kt贸ra si臋 przed nami wy艂oni.
W tej samej chwili wyros艂a przed statkiem wielka ska艂a. Kapitan jednak nie zl膮k艂 si臋 i twardo trzyma艂 kurs prosto na ni膮. Nagle ska艂a rozwar艂a si臋 przed statkiem i oczom za艂ogi ukaza艂a si臋 pi臋kna zatoczka, a na jej ko艅cu zamek. Rzucili kotwic臋 w pewnej odleg艂o艣ci od brzegu.
— We藕 teraz dw贸ch ludzi do wiose艂 — rozkaza艂 pies kapitanowi — i p艂y艅 do zamku. S膮 tam trzy ksi臋偶niczki. Zabierz tej, kt贸ra siedzi po lewej stronie, tamborek i uciekaj co si艂 w nogach, bo biedny b臋dziesz, je艣li ci臋 z艂apie.
Wzi膮艂 wi臋c kapitan dw贸ch ludzi do wios艂owania, a kiedy przybili do brzegu, kaza艂 im czeka膰 w gotowo艣ci i rusza膰 zaraz, gdy tylko skoczy z przystani do 艂odzi. Sam za艣 poszed艂 do zamku. Zobaczy艂 tam trzy ksi臋偶niczki. Tej, kt贸ra siedzia艂a po lewej stronie, zabra艂 tamborek i rzuci艂 si臋 do ucieczki. Ruszy艂a za nim w pogo艅 i ju偶, ju偶 go mia艂a, ale w ostatniej chwili kapitan skoczy艂 z pomostu do 艂odzi, a za艂oga natychmiast odbi艂a. Nie zdo艂a艂a ksi臋偶niczka
dosi臋gn膮膰 szalupy, wpad艂a do wody i uton臋艂a, a marynarze szcz臋艣liwie dobili do statku i kapitan wr臋czy艂 psu tamborek. Na drugi dzie艅 rzek艂 pies do kapitana:
— We藕 dw贸ch ludzi do wiose艂, p艂y艅 na zamek i zabierz tej ksi臋偶niczce, kt贸ra wczoraj siedzia艂a w 艣rodku, no偶yce. Potem uciekaj co si艂 w nogach, bo je艣li ci臋 dogoni, to spotka ci臋 wielkie nieszcz臋艣cie.
Kapitan wzi膮艂 do wiose艂 tych samych ludzi co poprzedniego dnia i tak samo jak wczoraj kaza艂 im czeka膰 w pogotowiu. Zaraz po wej艣ciu na zamek kapitan podszed艂 do tej ksi臋偶niczki, kt贸ra poprzedniego dnia siedzia艂a w 艣rodku, zabra艂 jej no偶yce i rzuci艂 si臋 potem do ucieczki. Ksi臋偶niczka ruszy艂a za nim w pogo艅 i ju偶, ju偶 mia艂a go z艂apa膰, ale w ostatniej chwili uda艂o mu si臋 skoczy膰 do 艂odzi, za艂oga zaraz uderzy艂a wios艂ami i odbi艂a od pomostu. Ksi臋偶niczka natomiast nie zd膮偶y艂a, wpad艂a do wody i uton臋艂a. Kapitan dobi艂 do statku i odda艂 no偶yce psu.
Na trzeci dzie艅 powiedzia艂 pies do kapitana:
— Ka偶 teraz marynarzom opr贸偶ni膰 swoje kuferki i wszyscy pop艂yniemy na zamek.
Kiedy kapitan wykona艂 rozkazy, ruszyli do zamku. Po przybiciu do przystani pies pierwszy skoczy艂 na pomost i w tej samej chwili zamieni艂 si臋 w przystojnego ksi臋cia. Jak si臋 okaza艂o, trzecia ksi臋偶niczka, ta, kt贸ra zosta艂a w zamku, by艂a jego siostr膮.
Po przybyciu na zamek ksi膮偶臋 nape艂ni艂 kuferki marynarzy, ale zrobi艂 to tak, 偶eby nikt nie widzia艂, co w nich jest. Zabroni艂 im te偶 otwiera膰 je tak d艂ugo, a偶 nie dotr膮 do ko艅ca podr贸偶y. Nast臋pnie wszystkie luki statku za艂adowano wi贸rami, ale i tym razem brat ksi臋偶niczki zabroni艂 otwiera膰 je komukolwiek, zanim statek nie dotrze do ojczystego portu. Na koniec za艣 ostrzeg艂 kapitana, aby nigdy nie sprzedawa艂 statku, bo wtedy zatonie on wraz z za艂og膮. Zabrali wi臋c marynarze swoje kuferki, po偶egnali ksi臋cia i odp艂yn臋li ze swym kapitanem w rodzinne strony. Ksi膮偶臋 wraz z siostr膮 pozosta艂 w zamku.
P艂yn臋li marynarze ze swym kapitanem do domu, lecz w czasie 偶eglugi jeden z nich nie wytrzyma艂 z ciekawo艣ci i otworzy艂 sw贸j kuferek. Zajrza艂 tam i znalaz艂 w nim ko艅skie 艂ajno.
Kiedy statek przybi艂 ju偶 do portu, otwarto luki i znaleziono w nich pe艂no z艂ota. Otwieraj膮 marynarze swoje kuferki, a i tam pe艂no z艂ota, z wyj膮tkiem tego jednego, kt贸rego w艂a艣ciciel nie wytrzyma艂 i znalaz艂 w nim ko艅skie 艂ajno.
Kapitan i jego za艂oga stali si臋 bogaci, a kiedy wszyscy poznali ju偶 histori臋 ich rejsu, ka偶dy prawie kupiec w mie艣cie chcia艂 naby膰 statek, oferuj膮c w zamian ogromne sumy pieni臋dzy. T艂umaczy艂 im kapitan, 偶e to statek nieszcz臋艣liwy i zaraz, jak tylko zmieni w艂a艣ciciela, zatonie. Kupcy jednak nalegali, tak 偶e kapitan w ko艅cu zmi臋k艂 i da艂 im statek. Nie wzi膮艂 jednak za niego pieni臋dzy. Kupcy za艣 za艂adowali statek, wyp艂yn臋li w morze, ale ledwo si臋 tam znale藕li, okr臋t zaton膮艂, a wraz z nim ca艂a za艂oga.
O dziewczynie, kt贸ra szuka艂a braci
W pewnej chacie mieszka艂 m膮偶 i 偶ona. Urodzi艂o im si臋 ju偶 dziewi臋ciu syn贸w, lecz ani jedna c贸rka. Ch艂opcy pogniewali si臋 na rodzic贸w, 偶e ci nie ofiarowali im siostry, i kiedy matka zn贸w sta艂a si臋 brzemienna,
synowie opu艣cili dom, obawiaj膮c si臋, 偶e i tym razem urodzi si臋 ch艂opak. Uciekli daleko w g艂膮b lasu, gdzie zbudowali sobie dom. By艂o im jednak ci臋偶ko bez gospodyni, matka za艣 by艂a brzemienna. Po pewnym wi臋c czasie jeden z braci wybra艂 si臋 do ich dawnego domu, 偶eby dowiedzie膰 si臋, co si臋 urodzi艂o: c贸rka czy zn贸w syn.
Matka jednak jeszcze nie urodzi艂a. Syn wi臋c postanowi艂 wr贸ci膰 do lasu, ale na odchodnym rzek艂 do matki:
— Gdy tylko urodzisz dziecko, zr贸b znak na drzwiach domu. Je偶eli b臋dzie to dziewczynka, wystaw wrzeciono, je偶eli ch艂opak, to zawie艣 tam trzonek siekiery. Kiedy przyjd臋 i zobacz臋 trzonek siekiery, nie wejd臋 wcale do izby. Je偶eli wszak偶e zobacz臋 wrzeciono, wtedy wejd臋 do chaty i zabior臋 was wszystkich: ciebie, ojca i siostr臋.
Tej偶e samej nocy kobieta urodzi艂a c贸rk臋 i na znak tego-zawiesi艂a na klamce, tak jak by艂o um贸wione, wrzeciono. W nocy jednak zakrad艂a si臋 pod chat臋 czarownica i na miejsce wrzeciona zawiesi艂a trzonek siekiery.
Tymczasem bracia odbyli narad臋 i wys艂ali jednego spo艣r贸d siebie, a偶eby sprawdzi艂 um贸wiony znak. Gdy przyszed艂 na podw贸rze i zobaczy艂 trzonek siekiery zawieszony na klamce drzwi, rozz艂o艣ci艂 si臋 i nie zaszed艂 nawet porozmawia膰 z rodzicami, lecz wr贸ci艂 do swych braci i powiedzia艂 im, jak rzeczy stoj膮.
Od tej pory nie by艂o nic s艂ycha膰 o ch艂opcach, 偶yli sami w puszczy na odludziu, a rodzice ze sw膮 c贸reczk膮 mieszkali, jak poprzednio, w starym domu.
Kiedy c贸rka wyros艂a na doros艂膮 pann臋, matka opowiedzia艂a jej, jak to jej dziewi臋ciu braci na skutek oszustwa czarownicy na zawsze odesz艂o z domu i zamieszka艂o gdzie艣 w g艂uszy.
Opowie艣膰 g艂臋boko poruszy艂a c贸rk臋. Biedna dziewczyna zap艂aka艂a nad niedol膮 swych braci, p艂aka艂a ranki i wieczory. Matka usi艂owa艂a pocieszy膰 j膮, ale przygn臋bienie nie opuszcza艂o serca dziewczyny, przepe艂nionego smutkiem i t臋sknot膮.
W ko艅cu, gdy ju偶 nic nie mog艂o pom贸c, matka zebra艂a p艂yn膮ce 艂zy dziewczyny w naczynie, doda艂a m膮ki i zrobi艂a z tego bochenek chleba. Potem rzek艂a do c贸rki:
— Nie p艂acz ju偶, c贸reczko! Gdyby艣 tylko znalaz艂a wiernego towarzysza, mog艂aby艣 wyruszy膰 na poszukiwanie braci.
Dziewczyna mia艂a psa, kt贸ry wabi艂 si臋 Pilkka. By艂 jej bardzo wierny i wsz臋dzie jej towarzyszy艂. Poprosi艂a wi臋c matk臋:
— Pozw贸l mi, matko, ruszy膰 na poszukiwanie. M贸j pies Pilkka jest przecie偶 wiernym towarzyszem.
Matka nie widzia艂a innej rady, pob艂ogos艂awi艂a wi臋c c贸rk臋 na drog臋, da艂a jej chleb zrobiony z 艂ez i kaza艂a toczy膰 go przed sob膮, aby pokazywa艂 jej drog臋.
Dziewczyna ruszy艂a ze swym psem w drog臋. Dany jej przez matk臋 bochenek chleba toczy艂a przed sob膮 i m贸wi艂a:
Tocz si臋, tocz, m贸j bochenku, do dziewi臋ciu moich braci, do dziewi臋ciu braci zrodzonych z 艂ona tej samej matki!
W臋drowa艂a za chlebem, nie zasz艂a jeszcze daleko, gdy spotka艂a na drodze czarownic臋, kt贸ra przy艂膮czy艂a si臋 do niej. Ledwie usz艂y kawa艂ek drogi, a ju偶 zacz膮艂 im dokucza膰 skwar, by艂a bowiem najgor臋tsza pora lata. Ujrza艂y nie opodal staw i czarownica rzek艂a do dziewczyny:
— P贸jd藕my, dziewuszko, och艂odzi膰 nasze cia艂a. 呕ar leje si臋 z nieba.
Dziewczyna by艂aby posz艂a, ale Pilkka ostrzeg艂 j膮:
— Nie id藕. Czarownica oszukuje ci臋!
Us艂yszawszy ostrze偶enie psa, dziewczyna nie zboczy艂a z drogi
i z k膮pieli nic nie wysz艂o. Roze藕li艂o to jednak czarownic臋, kt贸ra kopn臋艂a psa tak mocno, 偶e z艂ama艂a biedakowi nog臋. Dziewczynie by艂o ogromnie 偶al starego przyjaciela, ale ba艂a si臋 czarownicy i nie 艣mia艂a powiedzie膰 czegokolwiek. Potoczy艂a wi臋c tylko dalej sw贸j bochenek i m贸wi艂a:
Tocz si臋, tocz, m贸j bochenku, do dziewi臋ciu moich braci, do dziewi臋ciu braci zrodzonych z 艂ona tej samej matki!
Chleb toczy艂 si臋 i dziewczyna w臋drowa艂a za nim wraz z czarownic膮. Pilkka nie opu艣ci艂 swojej pani i ku艣tyka艂 z ty艂u na trzech 艂apach.
Po pewnym czasie znalaz艂y si臋 zn贸w nad brzegiem stawu i czarownica znowu zacz臋艂a kusi膰 dziewczyn臋:
— Wyk膮pmy si臋, och艂odzimy nasze cia艂a, 艂atwiej nam b臋dzie p贸藕niej w臋drowa膰.
Dziewczyna zamierza艂a ju偶 i艣膰, ale Pilkka ostrzeg艂 j膮:
— Nie id藕, moja dziewuszko, p艂ywa膰. Czarownica oszukuje ci臋.
Dziewczyna pos艂ucha艂a rady i nie posz艂a p艂ywa膰. Wtedy i czarownica zrezygnowa艂a z k膮pieli, ale znowu rozgniewa艂a si臋 okropnie, a poniewa偶 nie mog艂a zrobi膰 nic innego, kopn臋艂a z ca艂ej si艂y psa i z艂ama艂a mu drug膮 nog臋.
Dziewczynie 艣cisn臋艂o si臋 serce, ale i teraz nie mia艂a odwagi powiedzie膰 czegokolwiek czarownicy, toczy艂a wi臋c tylko dalej sw贸j bochenek i m贸wi艂a:
Tocz si臋, tocz, m贸j bochenku, do dziewi臋ciu moich braci, do dziewi臋ciu braci zrodzonych z 艂ona tej samej matki!
Wszyscy szli za tocz膮cym si臋 chlebem. Czarownica cieszy艂a si臋 ju偶, 偶e uwolni艂a si臋 wreszcie od Pilkki, ale wierny pies bieg艂 na dw贸ch 艂apach za swoj膮 pani膮, a biegn膮c tak, rzek艂 jej:
— Je艣li przyjdzie na mnie czas i umr臋, prosz臋 ci臋, kochana
dziewuszko, nie wchod藕 z czarownic膮 do k膮pieli, bo ona chce ci臋 zg艂adzi膰.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, gdy przed nimi ukaza艂 si臋 znowu staw i czarownica zacz臋艂a zaraz namawia膰 dziewczyn臋:
— Wyk膮pmy si臋, och艂odzimy si臋 w ten upa艂.
Dziewczyna jednak, pomna ostrze偶enia psa, nie chcia艂a wej艣膰 do wody, wi臋c i czarownica nie mog艂a pop艂ywa膰. Ogarn臋艂a j膮 z tego powodu taka w艣ciek艂o艣膰, 偶e z艂ama艂a Pilkce trzeci膮 nog臋, a偶eby usun膮膰 go z drogi, ale ten skaka艂 na jednej nodze za swoj膮 pani膮 i gdy dotarli do czwartego stawu, przeszkodzi艂 raz jeszcze w k膮pieli.
Wtedy czarownica wpad艂a w furi臋, schwyci艂a dr膮g i uderzy艂a nim Pilkk臋 w g艂ow臋. Pad艂 martwy. Dziewczyna nie mog艂a pom贸c biednemu psu, sama ba艂a si臋 czarownicy. Smutna, toczy艂a dalej chleb zrobiony z jej 艂ez, i obie z czarownic膮 pow臋drowa艂y dalej.
Gdy usz艂y kawa艂ek drogi, dotar艂y na brzeg ma艂ego stawu. Tam czarownica znowu zacz臋艂a namawia膰 s艂odkimi s艂贸wkami dziewczynk臋, 偶eby pop艂ywa艂a, skar偶膮c si臋, 偶e sama jest ca艂a zlana potem. Dziewczynie r贸wnie偶 upa艂 zacz膮艂 bardzo dokucza膰, a poniewa偶 nie by艂o ju偶 Pilkki, kt贸ry m贸g艂by j膮 ostrzec, sama za艣 zapomnia艂a, 偶e ma by膰 ostro偶na, 艣ci膮gn臋艂a z siebie na brzegu ubranie i wesz艂a z czarownic膮 do stawu. Podczas k膮pieli czarownica powiedzia艂a do dziewczyny:
— Pry艣nij mi wod膮 w oczy, a ja prysn臋 tobie. Dziewczynie wcale si臋 to nie podoba艂o, ale czarownica wabi艂a j膮 i nie dawa艂a spokoju, p贸ki ta nie pos艂ucha艂a jej i nie prysn臋艂a jej wod膮 w oczy. W tym momencie czarownica prysn臋艂a wod膮 w oczy dziewczyny i rzek艂a:
— Tw贸j wygl膮d dla mnie, m贸j wygl膮d dla ciebie. Dziewczyna by艂a bowiem delikatna i pi臋kna, czarownica za艣 brzydka i odra偶aj膮ca. Po wypowiedzeniu zakl臋cia dziewczyna sta艂a si臋 brzydka, podobna do czarownicy, wied藕ma natomiast przybra艂a jej posta膰. Ponadto odebra艂a dziewczynie rozum i mow臋, aby nie mog艂a zdradzi膰 oszustwa.
Po k膮pieli czarownica w臋drowa艂a dalej z dziewczyn膮, toczy艂a przed sob膮 chleb zrobiony z jej 艂ez i powtarza艂a wypowiadane przez ni膮 wcze艣niej s艂owa:
Tocz si臋, tocz, m贸j bochenku,
do dziewi臋ciu moich braci,
do dziewi臋ciu braci
zrodzonych z 艂ona tej samej matki! Bochenek toczy艂 si臋, toczy艂, a偶 wreszcie dotar艂 do domu braci, gdzie zatrzyma艂 si臋 na podw贸rzu. Czarownica podnios艂a go, schowa艂a i wesz艂a z dziewczyn膮 do izby. Sta艂y tam przez chwil臋, po czym bracia spytali:
— Z jak daleka przybywacie, go艣cie?
Dziewczyna ch臋tnie wyja艣ni艂aby im wszystko, ale biedactwo nie mog艂o tego uczyni膰, straci艂o przecie偶 mow臋 i rozum. Musia艂a wi臋c siedzie膰 milcz膮c, a czarownica, pod postaci膮 dziewczyny, odpar艂a na pytanie braci:
— Pozdrawiam was, moi braciszkowie! Jestem przecie偶 wasz膮 siostr膮, dziesi膮tym dzieckiem waszej matki, kt贸rego wy jeszcze nie znacie.
Zdziwili si臋 na to bracia i zapytali:
— Dlaczego wi臋c na klamce wisia艂 trzonek siekiery, skoro matka urodzi艂a c贸rk臋?
— Zamieniono znak — wyja艣ni艂a czarownica — nie wiadomo co za hultaj! Matka zawiesi艂a zgodnie z umow膮 wrzeciono, ale w nocy kto艣 zamieni艂 je na trzonek siekiery. P贸藕niej, gdy doros艂am i dowiedzia艂am si臋 od matki, 偶e oszustwo wyp臋dzi艂o was na zawsze z domu, ros艂o we mnie coraz silniejsze pragnienie, 偶eby was, braciszkowie, zobaczy膰. B艂aga艂am tak d艂ugo matk臋, a偶 wreszcie pozwoli艂a mi poszuka膰 was. 艁zy, kt贸re wyp艂akiwa艂am z t臋sknoty za wami, matka zebra艂a w naczynie, zmiesza艂a z m膮k膮 i upiek艂a chleb, kt贸ry kaza艂a mi toczy膰 przed sob膮, aby pokazywa艂 mi drog臋. Zrobi艂am, jak mi kaza艂a, i w ten spos贸b przyby艂am tu. To za艣 jest chleb, kt贸ry nasza matka upiek艂a dla was. We藕cie go, moi braciszkowie!
Tak k艂ama艂a czarownica, a bracia uwierzyli jej i zacz臋li traktowa膰 j膮 tak jak rodzon膮 siostr臋. Spytali wszak偶e:
— Dlaczego przyprowadzi艂a艣 z sob膮 t臋 brzydk膮 dziewczyn臋?
— Ach, w tak wielkim gospodarstwie mo偶e przecie偶 przyda膰 si臋 jako pasterka — rzek艂a czarownica.
I ju偶 wi臋cej nie m贸wi艂o si臋 o dziewczynie. Biedaczka by艂a zgn臋bio-
na, 偶e nie mo偶e pozdrowi膰 swych braci. Ale co mia艂a robi膰, skoro rozum i j臋zyk odmawia艂y jej pos艂usze艅stwa? Musia艂a tylko s艂ucha膰, jak czarownica k艂amie.
Ta wkr贸tce zacz臋艂a gospodarzy膰 w domu braci i zachowywa艂a si臋 tak, jakby by艂a tu zawsze. Tymczasem prawdziwa siostra musia艂a ca艂ymi dniami pa艣膰 w lesie krowy i znosi膰 wszelkie upokorzenia. Co dzie艅 rano czarownica towarzyszy艂a dziewczynie do ko艅ca le艣nej 艣cie偶ki. Tam przywraca艂a jej rozum i mow臋. aby mog艂a pa艣膰 byd艂o. O zmierzchu jednak wychodzi艂a jej na spotkanie i ponownie je odbiera艂a. D艂ugo 偶y艂a tak dziewczyna w domu braci, a czarownica stara艂a si臋 jej dokucza膰 na ka偶dym kroku. Nawet gdy piek艂a chleb, to do bochenka dla pasterki wsadza艂a do 艣rodka kamie艅 i otacza艂a go tylko cienk膮 warstw膮 ciasta. I taki w艂a艣nie bochenek dawa艂a dziewczynie do lasu.
Doskonale natomiast wiod艂o si臋 samej czarownicy. By艂膮 bowiem pi臋kna i bracia strzegli jej jak 藕renicy oka, zaspokajaj膮c ka偶de jej 偶yczenie. Natomiast pasterki, kt贸ra by艂a taka brzydka, najch臋tniej pozbyliby si臋 z domu, gdyby czarownica nie trzyma艂a jej po to, aby mie膰 komu dokucza膰.
W nocy, kt贸r膮 dziewczyna sp臋dza艂a w domu, brakowa艂o jej rozumu i by艂a niema, tak 偶e nie mog艂a si臋 nikomu po偶ali膰. Dopiero o 艣wicie na pastwisku odzyskiwa艂a przytomno艣膰 umys艂u, kt贸r膮 mia艂a dawniej. Tam skar偶y艂a si臋 na swoj膮 niedol臋 i 艣piewa艂a w swym cierpieniu:
W臋druj, s艂o艅ce, za las sosnowy,
samo z艂ote, za g膮szcz br膮zowy!
Mo偶esz zosta膰 za 艣wierczyn膮,
A ty wracaj do domu, dziewczyno!
Ach, czarownica jest moj膮 pani膮,
Z艂a kobieta domu gospodyni膮.
Wk艂ada kamie艅 do mego chleba,
l ten kamie艅 gry藕膰 mi trzeba.
St臋pi艂am ju偶 n贸偶 na tym chlebie,
A艂e braci mych dot膮d nie przycisn臋艂am do siebie.
Ach, wy moi braciszkowie mili,
Co艣cie si臋 z tej samej matki 艂ona zrodzili!
Bracia cz臋sto, gdy pracowali poza domem, s艂yszeli t臋 pie艣艅, jak rozbrzmiewa艂a od strony 艂膮ki i zdumiewali si臋, 偶e pasterka 艣piewa zawsze w lesie, a w domu nie odzywa si臋 ani s艂owem. Nie przysz艂o im wszak偶e do g艂owy, 偶eby wyja艣ni膰 t臋 zagadk臋, gdy偶 dziewczyna ich zdaniem by艂a tak odra偶aj膮co brzydka, 偶e ledwie mogli 艣cierpie膰 jej widok.
Pewnego wieczoru wszak偶e, gdy powietrze by艂o ciche i jasne, pie艣艅 pasterki wyda艂a si臋 najm艂odszemu z braci, kt贸ry 艣cina艂 drzewa w lesie, tak pi臋kna i urzekaj膮ca, 偶e nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pokusie, 偶eby przekona膰 si臋, czy to rzeczywi艣cie ona 艣piewa tak pi臋knym g艂osem. Rzuci艂 wi臋c robot臋 i pow臋drowa艂 w stron臋, sk膮d p艂yn膮艂 g艂os. Niebawem znalaz艂 w g膮szczu le艣nym 艣piewaj膮c膮 dziewczyn臋 i spyta艂:
— Powiedz mi, dziewuszko, dlaczego 艣piewasz zawsze w lesie, a w domu nie odzywasz si臋 nawet s艂owem?
— Ach! To ja jestem wasz膮 prawdziw膮 siostr膮 — odpar艂a dziewczyna. — A ta, kt贸r膮 uwa偶acie za ni膮, jest czarownic膮. W podst臋pny spos贸b przyj臋艂a moj膮 posta膰, a odda艂a mi swoj膮. W dodatku odebra艂a mi rozum i mow臋, abym nie mog艂a wyjawi膰 wam tego oszustwa. Gdy wysy艂a mnie do lasu, oddaje mi zawsze rozum i mow臋, abym mog艂a pa艣膰 bydl臋ta, ale wieczorem wychodzi mi naprzeciw i robi mnie znowu niem膮 i g艂upi膮.
Gdy brat us艂ysza艂 opowie艣膰 dziewczyny, poczu艂, 偶e to w艂a艣nie ona jest jego siostr膮 i zrozumia艂 podst臋p czarownicy. Obj膮艂 i uca艂owa艂 dziewczyn臋 — rodzon膮 siostr臋, jakkolwiek biedaczka by艂a jeszcze bardzo brzydka.
Potem pobieg艂 przywo艂a膰 innych braci. Niebawem zebrali si臋 wszyscy i dziewczyna opowiedzia艂a ponownie, co prze偶y艂a, jak czarownica j膮 oszuka艂a i jak potem dokucza艂a jej wszelkimi sposobami.
Bracia pozdrowili uszcz臋艣liwion膮 siostr臋, wsp贸艂czuli jej, 偶e musia艂a dla nich wycierpie膰 tyle nieszcz臋艣膰 i przykro艣ci i uroczy艣cie przyrzekli, 偶e odp艂ac膮 za to czarownicy. Przedtem jednak naradzali si臋, jak ich siostra mog艂aby odzyska膰 poprzedni膮 posta膰 i w jaki spos贸b zapobiec, 偶eby czarownica nie odebra艂a jej przed powrotem do domu rozumu i mowy.
Wreszcie znale藕li takie wyj艣cie, 偶e siostra ma wr贸ci膰 do domu z pastwiska w dzie艅, zakry膰 porz膮dnie oczy i skar偶y膰 si臋, 偶e j膮 bol膮. Wtedy bracia przyjd膮 jej z pomoc膮, aby czarownica sko艅czy艂a raz na zawsze ze swymi podst臋pami.
Dziewczyna zrobi艂a, jak si臋 um贸wiono, i wr贸ci艂a tego dnia wcze艣niej do domu, aby czarownica nie zd膮偶y艂a wyj艣膰 na jej spotkanie. W ten spos贸b dziewczyna wesz艂a do izby, w艂adaj膮c w pe艂ni rozumem i mow膮. Czarownica za艣 spyta艂a j膮 ze z艂o艣ci膮:
— Czemu wr贸ci艂a艣 z pastwiska po艣rodku dnia?
— Nie mog艂am d艂u偶ej wytrzyma膰 w lesie, bol膮 mnie tak strasznie oczy — odpar艂a dziewczyna, biadol膮c 偶a艂o艣nie.
W tej偶e samej chwili weszli do izby bracia i udaj膮c, 偶e wsp贸艂czuj膮 pasterce, rzekli do czarownicy:
— Plu艅, siostrzyczko, w oczy biednej pasterce, aby wyzdrowia艂a i mog艂a wykonywa膰 swoj膮 robot臋.
Czarownicy nie wypada艂o pokazywa膰 swej z艂o艣ci wobec innych, wi臋c plun臋艂a w oczy dziewczynie. Ta jednak trzyma艂a si臋 na baczno艣ci i natychmiast powiedzia艂a:
— Tw贸j w艂asny wygl膮d dla ciebie, m贸j wygl膮d dla mnie.
I od razu odzyska艂a dawn膮 posta膰 i by艂a tak delikatna i pi臋kna jak przedtem. Czarownica natomiast sta艂a si臋 z powrotem brzydka i odra偶aj膮ca, tak jak kiedy艣.
Teraz bracia zacz臋li si臋 zastanawia膰, jak ukara膰 czarownic臋 za jej niecne post臋pki. Napalili w saunie, a pod pomostem wykopali d贸艂, kt贸ry wype艂nili rozpalon膮 smo艂膮. Przykryli go deskami, kt贸re mia艂y wytrzyma膰 tak d艂ugo, p贸ki ogie艅 ich nie przepali. Na drodze do sauny i na pomo艣cie rozpostarto czarny filc, a偶eby podst臋pu nie mo偶na si臋 by艂o domy艣li膰. Gdy to zrobili, dw贸ch najstarszych braci posz艂o odprowadzi膰 czarownic臋 do sauny, jak zwyk艂o si臋 robi膰 z siostr膮.
Czarownica wszak偶e wzbrania艂a si臋, m贸wi膮c, 偶e nie ma ochoty na k膮piel. Namawiali j膮 jednak tak d艂ugo, a偶 wreszcie zgodzi艂a si臋. Obaj wprowadzili j膮 pod r臋ce na filcowy chodnik. Gdy doszli do drzwi sauny, czarownica nie chcia艂a wej艣膰 na pr贸g. Rzek艂a:
— Skocz臋 st膮d obok pieca, a stamt膮d na 艂aw臋. Ale obaj bracia powstrzymali j膮 i prosili:
— Wejd藕, nasza jedyna siostrzyczko, dostojnie, jak przystoi, na rozpostarty na pomo艣cie czarny chodnik filcowy.
I w ko艅cu czarownica ust膮pi艂a. Gdy wolno wkroczy艂a na pomost, prowadzona przez swych towarzyszy, deski nie wytrzyma艂y i czarownica run臋艂a w ognisty gr贸b. Jednocze艣nie bracia zamkn臋li od zewn膮trz drzwi i sauna zaj臋艂a si臋 ogniem. Po艣r贸d p艂omieni czarownica wykrzykn臋艂a jeszcze:
— Zamiast mnie niech tu przyjd膮: szara艅cza z moich oczu, kruki z moich uszu, sroki z moich w艂os贸w, wrony z moich palc贸w na zag艂ad臋 ludzi i ich bydl膮t!
Taka d艂uga jest ta ba艣艅.
Kopciuch
呕y艂 kiedy艣 staruszek, kt贸ry mia艂 trzech syn贸w:
dw贸ch 偶wawych i pracowitych, trzeci za艣, najm艂odszy, by艂 kopciuchem niezdatnym do niczego. Poniewa偶 贸w cz艂owiek by艂 stary i s艂aby, odda艂 ju偶 gospodarstwo synom. Starsi gospodarowali na nim przyk艂adnie i w chacie panowa艂 dostatek. Przyk艂adali si臋 pilnie do pracy, handlowali, ubierali si臋 jak nale偶y i dzi臋ki temu lubili ich i cenili i kr贸l. i okoliczni s膮siedzi.
Kopciuch za艣 nie kwapi艂 si臋 do roboty ani te偶 nigdy nie bra艂 na swe barki 偶adnego trudu, ca艂ymi dniami wylegiwa艂 si臋 leniwie na piecu i schodzi艂 z niego zakopcony i brudny tylko na posi艂ki. Wprawdzie gdy chcia艂, potrafi艂 by膰 zr臋czny i m膮dry we wszystkim, a zw艂aszcza w mowie. Tote偶 ojciec kocha艂 go za to i uwa偶a艂 go za tak samo dobrego jak dwaj pozostali. Z tego te偶 powodu bracia nienawidzili Kopciucha i gdy tylko ojca nie by艂o w pobli偶u, wymy艣lali mu bezustannie, wypominali, 偶e jest taki brudny i leniwy. Szydzili z niego, przezywaj膮c go kopciuchem, 艣mierdzielem, gdy si臋 tylko nadarzy艂a sposobno艣膰. Kopciucha jednak wszystko to ma艂o obchodzi艂o. 艢mia艂 si臋 tylko z tych zaczepek i kpin braci. Przewraca艂 si臋 na piecu na drugi bok i sam w odpowiedzi rzuca艂 co pewien czas swym braciom jakie艣 dowcipne s艂贸wko.
Tak up艂yn臋艂o wiele lat. Ojciec starza艂 si臋 coraz bardziej, a偶 wreszcie zapad艂 na ci臋偶k膮 chorob臋 i czu艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 ju偶 艣mier膰. Przywo艂a艂 wi臋c do siebie syn贸w. Przyszli. Kopciuch tak偶e zsun膮艂 si臋 z pieca na d贸艂. aby po偶egna膰 si臋 z ojcem.
Starzec patrzy艂 jaki艣 czas na syn贸w, odwr贸ci艂 si臋 do nich i rzek艂 ze 艂zami w oczach:
— Moi kochani synowie! Widzicie, 偶e jestem ju偶 na skraju. grobu. Niewiele ju偶 chwil mam do prze偶ycia, niebawem odejd臋 i zo-
stawi臋 was tutaj. Przed rozstaniem si臋 chc臋 podzieli膰 mi臋dzy was ca艂y m贸j maj膮tek na trzy r贸wne cz臋艣ci, po jednej cz臋艣ci dla ka偶dego. We藕cie to i 偶yjcie zawsze w mi艂o艣ci i zgodzie. Ale pos艂uchajcie, co wam jeszcze powiem na ostatek: gdy umr臋, pochowajcie mnie, jak przystoi, i przychod藕cie na m贸j gr贸b pomodli膰 si臋 za mnie do Boga, pami臋tajcie, ka偶dy kolejno, przez trzy noce z rz臋du. Przyrzeknijcie mi to!
Synowie przyrzekli, 艂zy pop艂yn臋艂y im z oczu. a starzec, wypowiedziawszy te s艂owa, zapad艂 w 艣miertelny sen.
Pogrzeb, zgodnie z wol膮 starca, urz膮dzono z wszelkimi honorami. Teraz synom nie pozosta艂o nic innego, jak przychodzi膰 modli膰 si臋 na grobie, aby spe艂ni膰 dan膮 obietnic臋. Pierwszy mia艂 modli膰 si臋 najstarszy syn, ale on si臋 ba艂, nie mia艂 odwagi sp臋dzi膰 samotnie nocy na cmentarzu. Powiedzia艂 wi臋c do Kopciucha:
— Id藕 zamiast mnie pomodli膰 si臋 na grobie ojca. ja musz臋 jecha膰 na jarmark i przywioz臋 ci stamt膮d 艂adne ubranie.
Kopciuch kocha艂 zawsze gor膮co swego ojca i ch臋tnie poszed艂 zamiast brata na gr贸b. Modli艂 si臋 tam dwie noce, a trzeciej wykopa艂 trumn臋 ojca z grobu, otworzy艂 j膮 i uca艂owa艂 jego cia艂o. Starzec podni贸s艂 si臋. usiad艂, otworzy艂 oczy i zobaczywszy Kopciucha, spyta艂:
— Czy twoi bracia przychodzili ju偶 pomodli膰 si臋 na grobie?
— Nie — odpar艂 Kopciuch.
— 呕aden z nich? — spyta艂 ojciec.
— Nie! — zapewnia艂 Kopciuch. — Najstarszy brat, na kt贸rego przypada艂a teraz kolej, ba艂 si臋 cmentarza i nie mia艂 odwagi przyj艣膰. Prosi艂 wi臋c, 偶ebym modli艂 si臋 zamiast niego, to i przyszed艂em.
— Syneczku — zwr贸ci艂 si臋 wtedy ojciec do Kopciucha — id藕 do domu, na podw贸rzu znajdziesz 藕r贸d艂o, umyj si臋 w nim najpierw, potem id藕 za stodo艂臋, krzyknij trzy razy gniewnym g艂osem, obmyj si臋 znowu w 藕r贸dle, a potem przyjd藕 do mnie.
Kopciuch tak uczyni艂 i obmy艂 si臋 w sadzawce, a wtedy sta艂 si臋 tak pi臋kny, 偶e na ca艂ym 艣wiecie nie znalaz艂oby si臋 pi臋kniejszego. Przegl膮da艂 si臋 przez chwil臋 w 藕r贸dle, podziwiaj膮c sw膮 urod臋, p贸藕niej poszed艂 za stodo艂臋 i trzykrotnie krzykn膮艂 gniewnym g艂osem, jak mu kazano. Natychmiast wy艂oni艂 si臋 zza stodo艂y pi臋kny, kary ru-
mak z uprz臋偶膮 ozdobn膮 w mied藕 i siod艂em na grzbiecie. Jego r偶enie i t臋tent s艂ycha膰 by艂o ju偶 z odleg艂o艣ci trzech wiorst, z jego pyska tryska艂 ogie艅, a z nozdrzy bucha艂y iskry.
Kopciuch popatrzy艂 na konia, poklepa艂 go po zadzie, skoczy艂 na siod艂o i przez chwil臋 k艂usowa艂 dla przyjemno艣ci, a potem wr贸ci艂 zn贸w do 藕r贸d艂a i obmy艂 si臋 po raz wt贸ry. W tej偶e samej chwili znikn膮艂 ko艅, a on sam wr贸ci艂 do dawnego wygl膮du. Nast臋pnie wr贸ci艂 na cmentarz, gdzie opowiedzia艂 swemu ojcu, co si臋 zdarzy艂o. Na jego rozkaz opu艣ci艂 trumn臋 z powrotem do grobu i ruszy艂 do domu. Tam bracia natychmiast go spytali:
— Co widzia艂e艣? Czy upi贸r ci si臋 pokaza艂? Czy nie chcia艂 ci zrobi膰 krzywdy?
— Nie! — odpar艂 kr贸tko Kopciuch i wdrapa艂 si臋 na piec, 偶eby poleniuchowa膰.
Nast臋pnego wieczora nadesz艂a kolej na drugiego brata. Ale i on si臋 ba艂, poprosi艂 wi臋c Kopciucha, 偶eby poszed艂 za niego i przyrzek艂 mu za to pi臋kne buty. Kopciuch poszed艂 i teraz. Przez dwie noce modli艂 si臋 zamiast swego 艣redniego brata, a trzeciej wydoby艂 znowu ojca z grobu, popatrzy艂 na niego i uca艂owa艂. Starzec uni贸s艂 si臋 wtedy z trumny, otworzy艂 oczy i spyta艂:
— To i tw贸j drugi brat nie przyszed艂?
— I on si臋 ba艂. Nie mia艂 odwagi przyj艣膰 — odpar艂 Kopciuch.
— Syneczku — rzek艂 na to starzec — id藕 do domu, na polu znajdziesz 藕r贸d艂o, obmyj si臋 w nim, a potem id藕 na skraj pola i krzyknij dziewcz臋cym g艂osem, obmyj si臋 ponownie w 藕r贸dle i przyjd藕 opowiedzie膰 mi, co ci si臋 tam przytrafi艂o!
Kopciuch poszed艂, znalaz艂 藕r贸d艂o i obmy艂 si臋 w nim. Wtedy ogarn臋艂a go taka weso艂o艣膰, 偶e 偶adne zmartwienia ani troski nie mog艂y popsu膰 mu humoru. Nast臋pnie poszed艂 na skraj pola, krzykn膮艂 trzy razy dziewcz臋cym g艂osem, a wtedy nadbieg艂 do niego, r偶膮c, pi臋kny siwy rumak, jak piana na morzu, z uprz臋偶膮 zdobn膮 srebrem i z siod艂em na grzbiecie. Jego t臋tent s艂ycha膰 by艂o z odleg艂o艣ci sze艣ciu wiorst, a z pyska i nozdrzy bucha艂 mu ogie艅. Kopciuch popatrzy艂 na konia, pog艂aska艂 po sier艣ci i wspi膮艂 si臋 na jego grzbiet. Pok艂usowa艂 chwil臋, a potem zawr贸ci艂 do 藕r贸d艂a i ponownie si臋 obmy艂.
Wtedy ko艅 znikn膮艂, a on poczu艂 si臋 tak samo jak przedtem. Poszed艂 nast臋pnie na gr贸b ojca i opowiedzia艂, co si臋 zdarzy艂o, z艂o偶y艂 starca z powrotem do grobu i ruszy艂 do domu. Bracia spytali go natychmiast, co widzia艂 na cmentarzu i czy go nie oblecia艂 strach.
— Nie — odpar艂 kr贸tko Kopciuch, wdrapa艂 si臋 na piec i u艂o偶y艂 si臋 do snu.
Nast臋pnego wieczora przypad艂a kolej na Kopciucha, 偶eby uda膰 si臋 na gr贸b ojca. Ju偶 o zmierzchu podni贸s艂 si臋 z pieca i ruszy艂 na cmentarz. Dwie noce z rz臋du modli艂 si臋 tam gor膮co, a trzeciej wydoby艂 znowu ojca z grobu, otworzy艂 trumn臋 i uca艂owa艂 zmar艂ego. Starzec podni贸s艂 si臋 w贸wczas, usiad艂, otworzy艂 oczy, popatrzy艂 na Kopciucha i rzek艂:
— Kochany syneczku, id藕 po raz trzeci do domu. Na 艂膮ce znajdziesz 藕r贸d艂o, obmyj si臋 w nim, id藕 na skraj 艂膮ki i krzyknij trzykrotnie m臋skim g艂osem. Udaj si臋 nast臋pnie z powrotem nad 藕r贸d艂o, obmyj si臋 ponownie i przyjd藕 tu do mnie!
' Kopciuch zrobi艂 zn贸w, co mu przykazano. Poszed艂 na 艂膮k臋, gdzie znalaz艂 藕r贸d艂o, obmy艂 si臋 w nim, a wtedy okry艂 si臋 z艂otymi szatami. Pow臋drowa艂 potem na kraniec 艂膮ki i krzykn膮艂 tam trzykrotnie m臋skim g艂osem. W tej samej chwili nadbieg艂 do niego z r偶eniem 艣nie偶nobia艂y ko艅 w z艂otej uprz臋偶y i ze z艂otym siod艂em na grzbiecie. Jego t臋tent i r偶enie by艂o s艂ycha膰 ju偶 z odleg艂o艣ci dziewi臋ciu wiorst. Ogie艅 bucha艂 mu z pyska, iskry tryska艂y z nozdrzy.
Kopciuch patrzy艂 z podziwem na wszystkie te cuda: na sw贸j z艂oty przyodziewek i na pi臋knego, bia艂ego konia. Poklepa艂 go po zadzie, wspi膮艂 si臋 na grzbiet i ruszy艂, aby pok艂usowa膰 na 艂膮ce. K艂usowa艂, je藕dzi艂 tam i z powrotem, a p贸藕niej wr贸ci艂 zn贸w do 藕r贸d艂a i ponownie si臋 obmy艂. Wtedy ko艅 znikn膮艂, a on sam by艂 przyodzia-ny jak zawsze.
Wr贸ci艂 wtedy na cmentarz i opowiedzia艂 ojcu, co si臋 zdarzy艂o. W贸wczas starzec rzek艂 Kopciuchowi:
— Czego chcesz, m贸j syneczku, za twoje pos艂usze艅stwo, mi艂o艣膰 i pokor臋 wzgl臋dem swego zmar艂ego ojca? Czy chcesz zosta膰 kupcem, albo mo偶e chcesz tak ogromnego bogactwa, 偶eby艣 nie potrzebowa艂 ju偶 nigdy trudzi膰 si臋 偶adn膮 prac膮, albo mo偶e chcesz
wiecznej m膮dro艣ci? Wybierz to, czego pragniesz, a mnie wsu艅 z powrotem do grobu. Odt膮d ju偶 nigdy si臋 nie zobaczymy.
Kopciuch wybra艂 m膮dro艣膰, spu艣ci艂 ojca do grobu, przykry艂 trumn臋 ziemi膮 i ruszy艂 do domu.
Bracia zn贸w go pytali, co widzia艂 i czy si臋 nie ba艂. Ale i tym razem Kopciuch odpar艂 kr贸tko:
— Nie ba艂em si臋.
I wdrapa艂 si臋 na piec, 偶eby odpocz膮膰.
Up艂yn臋艂o kilka lat, obaj starsi bracia utrzymywali gospodarstwo w najlepszym porz膮dku, a Kopciuch w dalszym ci膮gu wylegiwa艂 si臋 na piecu i nie troszczy艂 si臋 o nic na 艣wiecie. Starsi bracia byli wi臋c 藕li, 偶e ojciec da艂 Kopciuchowi tak膮 sam膮 cz臋艣膰 jak im, a on mimo to nie zabiera si臋 do pracy.
Kt贸rego艣 dnia starsi bracia wybrali si臋 na jarmark, a Kopciu-cha zostawili w domu, przykazuj膮c mu na odchodnym, 偶eby wype艂ni艂 wszystkie polecenia kobiet: przynosi艂 im szczapy drewna, wod臋, i to, co mo偶e by膰 potrzebne w domu. Kopciuch przysta艂 na to, a bracia ruszyli w drog臋. Tego偶 dnia sko艅czy艂a si臋 w domu woda i kobiety zaraz wys艂a艂y po ni膮 Kopciucha.
Zlaz艂 wi臋c z pieca, wzi膮艂 nosid艂a, zawiesi艂 na obu ich ko艅cach wiadra, zarzuci艂 nosid艂a na ramiona i ruszy艂 na brzeg. Zaczerpn膮艂 tam w wiadra wody do pe艂na i przysiad艂 na brzegu przer臋bli, aby odpocz膮膰. Siedz膮c tam, zobaczy艂 wielkiego szczupaka p艂ywaj膮cego na powierzchni wody.
,,Ach! pomy艣la艂 uradowany Kopciuch, dawno ju偶 nie jad艂em 艣wie偶ej ryby. Z艂owi臋 tego szczupaka".
Zabra艂 si臋 do roboty. Zrobi艂 p臋tl臋, schwyta艂 w ni膮 艂eb szczupaka i zacz膮艂 ci膮gn膮膰, ile tylko mia艂 si艂. Ci膮gn膮艂, ci膮gn膮艂, p贸ki nie wyci膮gn膮艂 ryby na l膮d. Wtedy szczupak zacz膮艂 b艂aga膰:
— Nie, nie wyci膮gaj mnie st膮d, dobry cz艂owieku, bo zemr臋.
— Dawno ju偶 nie jad艂em 艣wie偶ej ryby. Zabij臋 ci臋 i koniec — rzek艂 Kopciuch.
— Nie zabijaj mnie! — prosi艂 w dalszym ci膮gu szczupak. — Nie zabijaj! Dam ci tak膮 moc, wieczn膮 moc, 偶e zdob臋dziesz wszystko, czego tylko zapragniesz w 偶yciu.
Kopciuchowi mowa szczupaka wyda艂a si臋 pon臋tna, ale chcia艂 si臋 przekona膰, czy czasem nie k艂amie. Wtedy ryba poradzi艂a mu tak:
— Rzeknij tylko: szczupaka pomys艂em, moim w艂asnym zamys艂em. A wtedy wszystko osi膮gniesz.
Kopciuch wypr贸bowa艂 zakl臋cie i kaza艂 wiadrom z wod膮, 偶eby posz艂y do domu same bez d藕wigania. W tej偶e samej chwili sta艂o si臋 tak, jak sobie 偶yczy艂. Wypu艣ci艂 wtedy szczupaka z p臋tli i nabra艂 jego mocy.
Usiad艂 na nosid艂ach i rzek艂:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em nie艣cie mnie do domu.
Nosid艂a zanios艂y Kopciucha do chaty, gdzie wdrapa艂 si臋 na piec i zasn膮艂.
Nazajutrz zabrak艂o drewna. Kobiety nie dawa艂y Kopciuchowi spokoju, wysy艂a艂y go po szczapy. Kopciuch wyszed艂 wi臋c w ko艅cu na podw贸rze z siekier膮 w r臋ku, usiad艂 na tylnym siedzeniu sani i wyrzek艂 s艂owa, kt贸rych nauczy艂 go szczupak. Sanie na to same ruszy艂y p臋dem. Gna艂y, gna艂y ci膮gle naprz贸d, a偶 dotar艂y do kr贸lewskiego boru.
,,Tu, jak mi si臋 zdaje, s膮 pi臋kne pnie, st膮d wezm臋 drewno", pomy艣la艂 Kopciuch i kaza艂 siekierze szczupaka pomys艂em, swym w艂asnym zamys艂em 艣cina膰 drzewa. Siekiera r膮ba艂a, r膮ba艂a, 偶e zamek odpowiada艂 echem. Us艂ysza艂 to kr贸l i pos艂a艂 偶o艂nierzy do lasu, 偶eby zobaczyli, co si臋 tam dzieje.
Kiedy tam przyszli, ujrzeli, jak drzewa same padaj膮 i same te偶 uk艂adaj膮 si臋 na saniach Kopciucha. bez niczyjej pomocy. 呕o艂nierze chcieli schwyta膰 Kopciucha, ale ten ruszy艂 ku swoim saniom, wypowiedzia艂 zakl臋cie i pu艣ci艂 si臋 p臋dem w stron臋 domu. 呕o艂nierze rzucili si臋 za nim w po艣cig, ale na pr贸偶no. Musieli wr贸ci膰 na zamek z pustymi r臋koma.
Gdy kr贸l us艂ysza艂 od nich o ca艂ej sprawie, rozes艂a艂 natychmiast go艅c贸w, aby dowiedzieli si臋, kt贸偶 to w jego k贸艂estwie potrafi czyni膰 takie cuda. Ale oni nie uzyskali 偶adnych wiadomo艣ci.
Kiedy Kopciuch wr贸ci艂 spokojnie do domu, drewno na zakl臋cie szczupaka samo u艂o偶y艂o si臋 w sagi, a nast臋pnie w miar臋 potrzeby
bez d藕wigania samo w臋drowa艂o do chaty, aby j膮 ogrza膰. Aby wszak偶e nie ukradziono go z s膮g贸w, Kopciuch przykaza艂 szczapom:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em chwytajcie mocno tego, kto was dotknie.
Zdarzy艂o si臋 akurat tak, 偶e s膮siedzi, widz膮c przed domem Kop-ciucha to pi臋kne drewno, w艣lizn臋li si臋 noc膮, wzi臋li par臋 polan, aby je obejrze膰, gdy wtem sag ich schwyta艂. Kiedy zrozumieli, 偶e to sprawka Kopciucha, b艂agali go, 偶eby ich uwolni艂, co te偶 Kopciuch uczyni艂. S膮siedzi jednak czuli do niego 偶al i donie艣li kr贸lowi, 偶e Kopciuch skrad艂 drzewo z jego boru.
Kr贸l, zadowolony, 偶e znalaz艂 wreszcie tak d艂ugo poszukiwanego cz艂owieka, przywo艂a艂 Kopciucha do siebie, ale Kopciuch nie ruszy艂 si臋 nigdzie, cho膰 s艂ano do niego jeden rozkaz za drugim. W ko艅cu przyszed艂 do niego najbardziej zaufany s艂uga kr贸la i przyni贸s艂 z sob膮 takie wino, kt贸rego ju偶 par臋 kropel wystarcza艂o, 偶eby cz艂owiek si臋 upi艂. Pocz臋stowa艂 nim Kopciucha, aby pijanego zaprowadzi膰 przed oblicze kr贸la. Kopciuch jednak domy艣li艂 si臋 podst臋pu i rzek艂 tylko:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em nie upij臋 si臋 tym winem!
Wypi艂 du偶y 艂yk wina i nie da艂 si臋 zabra膰. Obieca艂 jednak, 偶e za tydzie艅 z w艂asnej woli zjawi si臋 na zamku. I rzeczywi艣cie, stawi艂 si臋 na dziedzi艅cu zanikowym, jad膮c na swym piecu.
Rozbawiony tym widokiem kr贸l ruszy艂 na powitanie Kopciucha i spyta艂:
— Jak ty, braciszku, mo偶esz jecha膰 na piecu?
— Jad臋 i tyle — odpar艂 Kopciuch, wytar艂 troch臋 sadzy i innego brudu z twarzy i od s艂owa do s艂owa odpowiada艂 kr贸lowi coraz dowcipniej. Spodoba艂o si臋 to w艂adcy, kt贸ry wcale nie gniewa艂 si臋 na to, co m贸wi艂 Kopciuch.
Gdy tak sobie rozmawiali, zdarzy艂o si臋, 偶e Kopciuch skierowa艂 wzrok na najwy偶sze pi臋tro zamku i zobaczy艂 siedz膮c膮 tam w oknie kr贸lewn臋, kt贸ra spogl膮da艂a ku niemu. Niezwyk艂a uroda dziewczyny poruszy艂a natychmiast serce Kopciucha, kt贸ry po cichutku rzek艂:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em niech dziewczyna zap艂onie do mnie mi艂o艣ci膮!
Rozmowa z kr贸lem trwa艂a jeszcze jaki艣 czas, po czym Kopciu-cha odprawiono.
Nied艂ugo potem spad艂o na kr贸la wielkie zmartwienie. Z dnia na dzie艅 jego c贸rka nikn臋艂a w oczach, a nikt nie wiedzia艂, co mo偶e by膰 tego przyczyn膮. W ko艅cu ksi臋偶niczka przyzna艂a si臋 ojcu, 偶e jest zakochana, tylko sama nie wie w kim.
Kr贸l postanowi艂 wi臋c wyda膰 j膮 czym pr臋dzej za m膮偶. Rozes艂ano wie艣ci na ca艂e kr贸lestwo: w ci膮gu trzech dni musi si臋 znale藕膰 narzeczony. Ten otrzyma kr贸lewn臋, kto jednym skokiem dostanie si臋 na koniu na najwy偶sze pi臋tro zamku, gdzie kr贸lewna, stoj膮c w oknie, odci艣nie sw贸j pier艣cionek na jego czole, aby mo偶na by艂o rozpozna膰 narzeczonego.
Wszyscy dobrze urodzeni, jak i ludzie pochodz膮cy z gminu zebrali si臋 t艂umnie wok贸艂 zamku, aby popatrze膰 albo te偶 spr贸bowa膰 szcz臋艣cia. Wszystko wszak偶e na pr贸偶no; 偶aden ko艅 nie zdo艂a艂 dosi臋gn膮膰 nawet trzeciego pi臋tra zamku. Jeden Kopciuch jeszcze nie pr贸bowa艂. Starsi bracia, wr贸ciwszy z zamku, byli bardzo przygn臋bieni tym, 偶e nie zdo艂ali zdoby膰 kr贸lewny. Rzekli do Kopciucha:
— Ciebie te偶 zapraszaj膮, 偶eby艣 spr贸bowa艂, id藕. ludzie b臋d膮 mogli si臋 przynajmniej u艣mia膰!
Kopciuch nic nie odpowiedzia艂, tylko rozmy艣la艂 w duchu. Przypomnia艂y mu si臋 w贸wczas trzy dawne konie. Zszed艂 z pieca, poszed艂 do pierwszego 藕r贸d艂a, tam si臋 obmy艂, ruszy艂 za stodo艂臋 i zawo艂a艂 trzykrotnie gniewnym g艂osem. Przybieg艂 do niego pi臋kny kary ko艅. Kopciuch wsiad艂 na jego grzbiet i pok艂usowa艂 do zamku, ale ko艅 zdo艂a艂 tylko dosi臋gn膮膰 trzeciego pi臋tra zamku.
Nast臋pnego dnia te偶 si臋 nikomu nie powiod艂o, a drugi ko艅 Kopciucha ledwo si臋gn膮艂 sz贸stego pi臋tra.
Na trzeci dzie艅 wszyscy przygotowali swe najlepsze konie, tak偶e bracia Kopciucha pok艂usowali do zaniku. Wszyscy kolejno pr贸bowali szcz臋艣cia, ale na pr贸偶no. Sko艅czy艂o si臋 tak jak i poprzedniego dnia. Wr贸ciwszy do domu bracia Kopciucha, 艣miej膮c si臋, kazali mu, 偶eby pojecha艂 do zamku. M贸wili z przekpinami, 偶e go tam specjalnie zapraszaj膮, gdy偶 nie stawi艂 si臋 w poprzednich dniach.
Kopciuch zeskoczy艂 zr臋cznie z pieca, obmy艂 si臋 w trzecim 藕r贸dle tak, 偶e sta艂 si臋 bardzo pi臋kny. P贸藕niej poszed艂 na skraj 艂膮ki, gdzie
trzykrotnie krzykn膮艂 g艂o艣no m臋skim g艂osem. W贸wczas przybieg艂 do niego wspania艂y 艣nie偶nobia艂y rumak, strojny w nabijan膮 z艂otem uprz膮偶. Kopciuch dosiad艂 go i pok艂usowa艂 do zamku.
Zebrany wok贸艂 zamku t艂um podziwia艂 go, dopytywa艂 si臋, co to za wspania艂y i pi臋kny m臋偶czyzna w z艂otym przyodziewku siedzi na tak dorodnym, 艣nie偶nobia艂ym koniu, z kt贸rego pyska bucha ogie艅, a z nozdrzy tryskaj膮 iskry. Ale nikt nie wiedzia艂.
Kopciuch kr膮偶y艂 po zamkowym podw贸rcu tam i z powrotem, klepa艂 po zadzie prychaj膮cego i r偶膮cego rumaka i czeka艂 na rozkaz, kiedy ma skoczy膰. Rozkaz wkr贸tce nadszed艂. Kopciuch uk艂u艂 konia ostrogami, rozp臋dzi艂 si臋 i skoczy艂 na dziewi膮te pi臋tro, gdzie kr贸lewna siedzia艂a w oknie. Wycisn臋艂a mu na czole znak swoim pier艣cionkiem i Kopciuch zeskoczy艂 na ziemi臋, po czym odjecha艂. Oczekuj膮cy na zamkowym podw贸rcu ludzie, zawiedzeni, nie rozchodzili si臋. Czekali, aby dowiedzie膰 si臋, kto jest owym szcz臋艣liwcem, kt贸ry zdoby艂 kr贸lewn臋.
Czekali, czekali na powr贸t narzeczonego. Czekali wiele dni, a ten si臋 nie zjawia艂. W ko艅cu zacz臋to go szuka膰 po ca艂ym kr贸lestwie. Nikt jednak nie mia艂 na czole odci艣ni臋tego pier艣cionka. Poniewa偶 nie pozosta艂 ju偶 nikt inny, przywo艂ano Kopciucha i kr贸l ku swemu przera偶eniu zobaczy艂 znak na jego czole. Kr贸lewskie s艂owo by艂o jednak 艣wi臋te i kr贸l nie m贸g艂 go z艂ama膰. Wyprawi艂 wi臋c wesele, ale nie m贸g艂 znie艣膰 takiego zi臋cia. Kaza艂 wi臋c zrobi膰 beczk臋, wsadzi艂 do niej c贸rk臋 z Kopciuchem i rozkaza艂 spu艣ci膰 j膮 w morze, na pastw臋 fal. Teraz oboje znale藕li si臋 w mocy morza i wiatru. Beczka unosi艂a si臋 na falach, p贸ki ko艂ysz膮c si臋 nie dop艂yn臋艂a do brzegu. Kopciuch wyczu艂 to i rzek艂:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em niech beczka si臋 roz-艂upie.
Beczka natychmiast roz艂upa艂a si臋 z trzaskiem i Kopciuch wraz ze sw膮 ma艂偶onk膮 znale藕li si臋 na l膮dzie. By艂a to pi臋kna wyspa, na kt贸rej ros艂y bujnie winoro艣l, drzewa owocowe, jagody i kwiaty, a w szczeg贸lno艣ci r贸偶e. Nad ziemi膮 unosi艂 si臋 cudowny zapach, a po艣r贸d drzew 艣wiergota艂y ptaki. Nape艂ni艂o to Kopciucha rado艣ci膮, pocieszy艂 swoj膮 p艂acz膮c膮 ma艂偶onk臋 i rzek艂:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em niech po艣rodku wyspy wzniesie si臋 zamek!
I natychmiast stan膮艂 zamek, wspania艂a, wielopi臋trowa budowla. Mieszkali tam jaki艣 czas. Kto wie, jak d艂ugo, a偶 w ko艅cu w Kop-ciuchu zrodzi艂a si臋 t臋sknota za dawnymi znajomymi i przyjaci贸艂mi.
Zacz膮艂 wi臋c rozmy艣la膰, jak przedosta膰 si臋 z wyspy na l膮d. Gdy tak rozwa偶a艂 spraw臋, przypomnia艂o mu si臋 zakl臋cie szczupaka i rzek艂:
— Szczupaka pomys艂em, moim zamys艂em niechaj stanie most, kt贸ry po艂膮czy wysp臋 z kr贸lewskim zamkiem.
I natychmiast stan膮艂 most. i to z艂oty, stan膮艂 ponad morzem. Kopciuch przebieg艂 przeze艅 najpierw do swego domu, pozdrowi艂 braci, kt贸rzy s膮dzili, 偶e dawno ju偶 umar艂. Opowiedzia艂 im, co mu si臋 przytrafi艂o. P贸藕niej poszed艂 do ka偶dego ze 藕r贸de艂, obmy艂 si臋 w ka偶dym z nich, potem przywo艂a艂 swoje trzy rumaki, a za pomoc膮 zakl臋cia szczupaka zdoby艂 z艂oty w贸z. Zajecha艂 do swych braci, a p贸藕niej z powrotem na wysp臋 do swej st臋sknionej ma艂偶onki. W spokoju i mi艂o艣ci 偶yli na zamku wiele, wiele lat.
Kr贸l, kt贸ry widzia艂 cz臋sto wspania艂y w贸z i r膮cze konie przeje偶d偶aj膮ce nie opodal jego zamku, chcia艂 si臋 dowiedzie膰, co to za pot臋偶ny ksi膮偶臋 zamieszkuje w s膮siedztwie, ale nikt tego nie wiedzia艂. Postanowi艂 wi臋c urz膮dzi膰 wielk膮 uczt臋, na kt贸r膮 zaprosi艂 wszystkich mo偶nych ze swego pa艅stwa, zaprosi艂 te偶 Kopciucha wraz z ma艂偶onk膮.
Uczta odbywa艂a si臋. Kr贸lowi zdawa艂o si臋, 偶e rozpoznaje swoj膮 c贸rk臋, ale s膮dzi艂, 偶e si臋 myli. Chcia艂 jednak ukara膰 w jaki艣 spos贸b tych. kt贸rzy bez jego zezwolenia osiedlili si臋 w jego kr贸lestwie, ktokolwiek by to by艂.
Kopciuch domy艣li艂 si臋 po zachowaniu kr贸la, 偶e ten nosi si臋 z czym艣 w duchu i mia艂 si臋 na baczno艣ci. Jedzono dalej i pito do syta wszelkiego rodzaju napoje, smako艂yki i owoce. Przed ka偶dym go艣ciem sta艂 z艂oty puchar, ale nie postawiono go przed Kopciuchem. Gdy kr贸l zauwa偶y艂, 偶e Kopciuch nie wypi艂 ani 艂yka wina, rzek艂 do niego:
— Pij, m贸j przyjacielu, skoro jeste艣 moim go艣ciem!
Kopciuch podzi臋kowa艂 i powiedzia艂, 偶e nie ma przed sob膮 pucharu, z kt贸rego m贸g艂by pi膰.
— Wszystkim dano puchary, zapewne dano wi臋c i tobie — rzek艂 gniewnie kr贸l. — Ale go ukrad艂e艣.
Kopciuch zaprzeczy艂 stanowczo, zapewniaj膮c, 偶e niczego nie ukrad艂.
— No, niech tam! Wzi膮艂 zatem kto艣 inny — upiera艂 si臋 kr贸l. — Ale spraw臋 musimy wyja艣ni膰.
Kaza艂 przeszuka膰 kieszenie wszystkich go艣ci, poszuka膰 dok艂adnie u ka偶dego. Temu za艣, u kogo znajdzie si臋 puchar, miano 艣ci膮膰 g艂ow臋.
Szukano, szukano u wszystkich, ale u nikogo nie znaleziono. W ko艅cu rzek艂 Kopciuch:
— Wy sami, dostojny kr贸lu, zas艂u偶yli艣cie na 艣mier膰. W waszej w艂asnej kieszeni jest puchar.
Gdy istotnie znaleziono tam puchar, kr贸l zdumia艂 si臋 ogromnie i nie wiedzia艂, jak si臋 to mog艂o sta膰, a wszystko odby艂o si臋 za spraw膮 Kopciucha i szczupaczego zakl臋cia.
Teraz Kopciuch da艂 si臋 pozna膰 wraz ze swoj膮 ma艂偶onk膮 i pokaza艂 znak na czole. Kr贸l pogodzi艂 si臋 z nim i odda艂 mu po艂ow臋 kr贸lestwa. Tam Kopciuch 偶yje pewnie jeszcze do dzisiaj.
I to ju偶 wszystko.
O ch艂opcu wychowanym w beczce
Wyruszy艂 kiedy艣 syn kr贸la z miasta do wsi, aby popatrzy膰 na c贸rki gospodarzy. Mieszka艂a tam pewna wdowa, kt贸ra mia艂a trzy c贸rki — pi臋kne i pracowite. Podkrad艂 si臋 kr贸lewicz do 艣ciany sauny, w kt贸rej siedzia艂y dziewcz臋ta, i nas艂uchiwa艂, o czym te偶 gaw臋dz膮.
A dziewcz臋ta w艂a艣nie rozgada艂y si臋 w najlepsze. M艂odsze siostry spyta艂y najstarsz膮:
— Co potrafisz zrobi膰 najlepiej? Najstarsza odpar艂a:
— Najlepsz膮 robot膮, jak膮 si臋 mog臋 pochwali膰, jest to, 偶e z jednego ziarna j臋czmienia przyrz膮dzam najrozmaitsze potrawy i napoje.
Spyta艂y 艣redni膮 siostry:
— A ty co potrafisz?
— Mog臋 si臋 pochwali膰 tym, 偶e z jednego w艂贸kna lnu utkam przer贸偶ne p艂贸tna i sukna.
Spyta艂y w ko艅cu najm艂odsz膮:
— A co ty potrafisz? Odpar艂a na to:
— Mog臋 si臋 pochwali膰 tym, 偶e trzy razy urodz臋 syn贸w, za ka偶dym razem, gdy b臋d臋 brzemienna, urodz臋 trzech ch艂opc贸w:
Ksi臋偶yc b臋dzie 艣wieci艂 z ich bok贸w, s艂o艅ce b臋dzie 艣wieci艂o na ich g艂owach, ich r臋ce b臋d膮 z艂ote od nadgarstka, a nogi srebrne poni偶ej kolan.
Pomy艣la艂 sobie wtedy kr贸lewicz: ,,Ta b臋dzie moj膮 偶on膮, kt贸ra urodzi mi takich syn贸w".
Wr贸ci艂 potem na zamek i zawiadomi艂 o swym postanowieniu rodzic贸w.
Na kr贸lewskim zamku mieszka艂a tak偶e stara babka po艂o偶na, kt贸ra pragn臋艂a, 偶eby to jej c贸rka zosta艂a narzeczon膮 kr贸lewicza, ale syn kr贸lewski nie zwraca艂 na ni膮 uwagi, tym bardziej 偶e jego rodzice i tak nie zgodziliby si臋 na synow膮 z tak niskiego rodu. O偶eni艂 si臋 wi臋c z najm艂odsz膮 c贸rk膮 wdowy.
Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e tu偶 przed pierwszym porodem kr贸lewicz musia艂 wyruszy膰 na wojn臋. Kobieta powi艂a trzech syn贸w i wezwa艂a do umycia ch艂opc贸w babk臋 po艂o偶n膮, t臋 sam膮, kt贸ra chcia艂a, 偶eby jej c贸rka zosta艂a kr贸low膮. Nic tedy dziwnego, 偶e po艂o偶na 偶ywi艂a do 偶ony kr贸lewskiego syna g艂臋bok膮 uraz臋. Przynios艂a wi臋c z sob膮 trzy szczeniaki, kt贸re podrzuci艂a w miejsce syn贸w. Dok膮d zabra艂a ch艂opc贸w, i co z nimi zrobi艂a, nie wiadomo.
M膮偶 wr贸ci艂 z wojny, a wtedy jego krewniacy stwierdzili:
— Twoj膮 偶on臋 nale偶y zg艂adzi膰, rodzi szczeniaki na ha艅b臋 kr贸lewskiego rodu.
Kr贸lewicz jednak nie przysta艂 na to i pomy艣la艂: ,,Poczekajmy, niech jeszcze raz urodzi".
Min臋艂o troch臋 czasu i kobieta zn贸w by艂a brzemienna, kr贸lewicz za艣 i tym razem ruszy艂 na wojn臋.
I co si臋 sta艂o?
Gdy kobieta urodzi艂a trzech syn贸w, ponownie wezwano t臋 sam膮 babk臋 do mycia. Po艂o偶na znowu przynios艂a z sob膮 trzy szczeniaki, zostawi艂a je, a ch艂opc贸w zabra艂a nie wiadomo dok膮d.
Gdy m膮偶 wr贸ci艂 do domu, krewni rzekli:
— Zg艂ad藕 swoj膮 偶on臋. Przynosi ha艅b臋 ca艂ej rodzinie. Syn kr贸lewski nie zdoby艂 si臋 na zabicie 偶ony. Postanowi艂 j膮 jeszcze oszcz臋dzi膰, p贸ki nie wyda po raz trzeci na 艣wiat potomstwa i nie odmieni ostatecznie swego losu.
Min膮艂 jaki艣 czas i kobieta zn贸w by艂a brzemienna, m膮偶 za艣 musia艂 znowu wyruszy膰 na wojn臋. W czasie jego nieobecno艣ci kobieta urodzi艂a trzech syn贸w, a i tym. razem wezwano t臋 sam膮 babk臋 po艂o偶n膮 do mycia. Tym razem wszak偶e matka pokaza艂a tylko dw贸ch syn贸w, trzeciego ukry艂a pod piersiami. Tak wi臋c starucha zamieni艂a tylko dw贸ch ch艂opc贸w, nie wiedz膮c nic o trzecim.
Kiedy kr贸lewicz wr贸ci艂 z wojny, powiedziano mu:
— Twoja 偶ona urodzi艂a tym razem dwa szczeniaki. Teraz trzeba j膮 zg艂adzi膰!
M膮偶 jednak nie mia艂 serca zabija膰 swojej ma艂偶onki. Kaza艂 wsadzi膰 j膮 do pustej beczki i spu艣ci膰 na morze. Biedna kobieta zabra艂a z sob膮 swego jedynego syna ukrytego pod piersiami i nie pokaza艂a go nikomu.
Beczka p艂ywa艂a po morzu, dryfowa艂a przez tydzie艅 po rozko艂ysanych falach, a偶 wreszcie zrobi艂a si臋 za ciasna dla dwojga.
Rzek艂 wtedy syn do matki:
— Oj, moja mateczko, roz艂upi臋 beczk臋l
— Nie roz艂upuj — zabroni艂a matka. — Jeste艣my zdani na 艂ask臋 wody.
Syn us艂ucha艂 matki i nie roz艂upa艂 beczki. P艂ywali przez nast臋pny tydzie艅. Zrobi艂o im si臋 w niej jeszcze cia艣niej — ch艂opak przecie偶 stale r贸s艂. Powiedzia艂 wi臋c podobnie jak i poprzednio:
— Roz艂upi臋 dno beczki.
I tym razem nie uzyska艂 na to matczynej zgody. W miar臋 jednak up艂ywu czasu pomieszczenie w beczce stawa艂o si臋 coraz cia艣-niejsze. Rzek艂 wi臋c po raz trzeci:
— Roz艂upi臋, matko, beczk臋 na dwie cz臋艣ci. Matka czu艂a, 偶e beczka ko艂ysze si臋 na dwie strony i 偶e zahacza o co艣 z 艂omotem. Domy艣li艂a si臋 wi臋c, 偶e s膮 na p艂yci藕nie. Rzek艂a zatem synowi:
— Roz艂iip, syneczku, roz艂up beczk臋, bo nie ma dla nas innego wyj艣cia.
Wtedy ch艂opak tylko si臋 wyprostowa艂, a ju偶 dno beczki odpad艂o i oboje wyszli na l膮d. W臋drowali razem brzegiem i syn spyta艂 matk臋:
— Czego nam najpierw potrzeba? Matka odpar艂a:
— Miejsca, gdzie mogliby艣my zamieszka膰.
Ch艂opak szed艂 wi臋c przed matk膮 i pokazywa艂 jej drog臋. W ko艅cu dotarli do rozleg艂ej, pi臋knej 艂膮ki. Syn rozpostar艂 tam sw膮 jedwabn膮 chust臋, pomacha艂 ni膮, i oto przed nimi ukaza艂a si臋 budowla, taka jak kr贸lewski zamek.
Zamieszkali w nim. Matka z mleka swych piersi zrobi艂a dzie-
wi臋c chleb贸w, upiek艂a je jak nale偶y i po艂o偶y艂a na stole, aby ostyg艂y. Spostrzeg艂a wtedy, 偶e drog膮 kroczy w stron臋 ich domu o艣miu olbrzym贸w. Matka i syn wzi臋li ich za zb贸jc贸w i uciekli za piec, aby si臋 tam ukry膰.
Gdy m臋偶czy藕ni weszli do izby i zobaczyli chleby na stole, zacz臋li je zajada膰 ze smakiem, a potem rzekli:
— Tu jest dziewi臋膰 bochenk贸w, a nas jest tylko o艣miu. Gdzie jest jeszcze ten jeden spo艣r贸d nas?
Wtedy syn wyszed艂 zza pieca i rzek艂:
— Oto jestem.
Ucieszyli si臋 przybysze i spytali:
— A gdzie jest nasza matka?
Brat pokaza艂 im wtedy matk臋 ukryt膮 za piecem, na co olbrzymi tak si臋 ucieszyli, 偶e nosili j膮 na r臋kach, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c na ziemi臋.
P贸藕niej zbli偶y艂 si臋 do ich domu w臋drowny kaznodzieja, kt贸ry przemawia艂 w imieniu Boga. Ch艂opcy zaprosili go natychmiast do izby, nakarmili i napoili do syta, a na odchodnym dali mu, jako ja艂mu偶n臋, sito srebra. Wystarczy艂o bowiem pomacha膰 tylko chustk膮, a wtedy dostawali wszystko, czego tylko zapragn臋li.
Starzec pow臋drowa艂 dalej i dotar艂 do kr贸lewskiego zamku.
Tam kr贸l spyta艂:
— Starcze, czy zanim przyby艂e艣 do mnie, g艂osi艂e艣 gdzie艣 S艂owo Bo偶e?
Odpar艂 na to kaznodzieja:
— By艂em nawet ju偶 w lepszych miejscach ni偶 to.
— No, gdzie偶 to?
— Cho膰by tam w g艂uszy 艣wierkowej stoi taki zamek, 偶e jest na co popatrze膰.
Kr贸l postanowi艂 sam go zobaczy膰. Starca za艣 wzi膮艂 jako przewodnika. Kiedy przybyli pod dom, matka rzek艂a do swych syn贸w:
— Przybywa wasz ojciec.
W贸wczas wszyscy ch艂opcy wyskoczyli na spotkanie, podnie艣li kr贸la i wnie艣li na r臋kach do izby. Tam wszystko si臋 wyja艣ni艂o. M膮偶 za艣 poprosi艂 ma艂偶onk臋, 偶eby wr贸ci艂a do jego zamku. Nie chcia艂a na to jednak przysta膰 wyrzucona matka dop贸ty, dop贸ki b臋dzie tam druga 偶ona kr贸la — c贸rka nikczemnej po艂o偶nej.
— Nie pomieszka tam d艂ugo — rzek艂 ojciec dziewi臋ciu syn贸w. Wr贸ci艂 natychmiast do domu, schwyci艂 c贸rk臋 starej babki po艂o偶nej i przywi膮za艂 j膮 do ogona najlepszego ogiera. Gdy pognano konie, ten ruszy艂 galopem i do dzi艣 nie wr贸ci艂. Kr贸l natomiast zabra艂 do siebie swoj膮 poprzedni膮 偶on臋 i swych syn贸w, i wszyscy 偶yli szcz臋艣liwie.
Tak d艂uga jest ta ba艣艅.
O dzieciach obiecanych Wodnikowi
W pewnym zamku mieszka艂 kr贸l ze sw膮 ma艂偶onk膮. 呕ycie ich pe艂ne by艂o smutku, bo nie mieli dzieci, ani dziedzica, ani rado艣ci na stare lata.
Pewnego razu kr贸l wyruszy艂 w podr贸偶 morsk膮 i po艣rodku morza jego okr臋t utkn膮艂 na miejscu. Naradzano si臋, robiono, co tylko by艂o mo偶liwe. Nic wszak偶e nie pomaga艂o i nad statkiem zawis艂o 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. Wtedy z morza wy艂oni艂 si臋 Wodnik i rzek艂 do kr贸la:
— Je偶eli dasz mi to, co urodzi艂o si臋 w domu, to pomog臋 ci zepchn膮膰 okr臋t. Inaczej nie ruszysz si臋 st膮d za dni swego 偶ycia.
Kr贸l rozmy艣la艂 w duchu: ,, Je艣li moja klacz urodzi艂a 藕rebaka, to dam go ch臋tnie. Je艣li krowa urodzi艂a ciel臋, albo owca jagni臋, dam ch臋tnie wszystko".
I przyrzek艂 uroczy艣cie Wodnikowi da膰 mu, co si臋" urodzi艂o w domu. Wtedy okr臋t ruszy艂 z miejsca i kr贸l wr贸ci艂 do domu. Tam wysz艂a mu na spotkanie ma艂偶onka z ch艂opcem na jednym r臋ku, a dzieweczk膮 na drugim, i pozdrowi艂a, szcz臋艣liwa, swego m臋偶a.
Kr贸l rozradowa艂 si臋 wielce, 偶e jego ma艂偶onka urodzi艂a mu dzieci. Jego rado艣膰 jednak by艂a kr贸tkotrwa艂a, gdy偶 biedny ojciec przypomnia艂 sobie obietnic臋 dan膮 Wodnikowi. Zmartwi艂 si臋 teraz okrutnie, 偶e musi odda膰 mu swe dzieci.
Nic jednak nie powiedzia艂 o tym ma艂偶once, ale poszed艂 sam do lasu i wykopa艂 tam g艂臋boki d贸艂. Gdy d贸艂 by艂 got贸w, zbudowa艂 w nim ma艂膮 izdebk臋, do kt贸rej przyni贸s艂 wszelkiego rodzaju jedzenie, i tam, w sercu ziemi, ukry艂 swe dzieci, a偶eby Wodnik nie m贸g艂 ich znale藕膰.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, a do kr贸la zg艂osi艂 si臋 Wodnik i spyta艂:
— Dasz mi ju偶 to, co przyrzek艂e艣?
Kr贸l zaproponowa艂 藕rebi臋, ale Wodnik nie wzi膮艂. Kr贸l ofiarowa艂 jagni臋, ale i to nie zadowoli艂o Wodnika. Domaga艂 si臋 tego. co urodzi艂a jego 偶ona. Kr贸l kupi艂 w贸wczas we wsi ch艂opca i dziewczynk臋 i da艂 je Wodnikowi, w艂asnych nie chcia艂 odda膰.
Wodnik wzi膮艂 dzieci i zani贸s艂 je do swego domu. W drodze pyta艂 dzieci:
— Skoro jeste艣cie kr贸lewskimi dzie膰mi, powiedzcie, co ze s艂odyczy jest najs艂odsze?
— Mi贸d — odpar艂y dzieci.
— Co jest najbardziej mi臋kkie ze wszystkich mi臋kkich rzeczy?
— Najbardziej mi臋kka ze wszystkiego jest puchowa poduszka — odpar艂y dzieci.
— Co jest najtwardsze ze wszystkich twardych rzeczy?
— Kamie艅.
— Co jest najg臋stsze ze wszystkich g臋stych rzeczy?
— Smo艂a.
— Nie, wy nie jeste艣cie kr贸lewskimi dzie膰mi — rzek艂 Wodnik, odprowadzi艂 dzieci z powrotem do zamku i zacz膮艂 szuka膰 kryj贸wki prawdziwych kr贸lewi膮tek.
Przeszuka艂 ju偶 ca艂y zamek, ale i tam ich nie znalaz艂. Poszed艂 wi臋c na koniec do ku藕ni, aby tam popatrze膰. I tam ich nie znalaz艂, ale przem贸wi艂 do niego m艂ot kowalski:
— Kr贸l ku艂 mn膮 w dni powszednie i w 艣wi臋ta, wi臋c ci pomog臋. We藕 mnie na rami臋 i wyjd藕. Tam gdzie upadn臋, szukaj zaginionych.
Wodnik wzi膮艂 m艂ot na rami臋 i poszed艂 z nim na skraj lasu, i oto m艂ot spad艂 mu z ramienia, upad艂 tam. gdzie by艂y ukryte dzieci. Wodnik zacz膮艂 kopa膰 i wkr贸tce znalaz艂 izdebk臋, a w niej g艂臋boko ukrytego ch艂opca i dziewczynk臋. Wzi膮艂 je na r臋ce i wraz z nimi ruszy艂 do domu. W drodze syn kr贸lewski rzek艂 do Wodnika:
— Je艣li nas uprowadzi艂e艣 z domu naszego ojca i naszej matki, to albo nas od razu zabij, albo daj nam co艣 do jedzenia!
— Co jest najs艂odsze ze wszystkich s艂odyczy? — spyta艂 Wodnik.
— Najs艂odsze jest matczyne mleko.
— Co jest najbardziej mi臋kkie ze wszystkich mi臋kko艣ci?
— Matczyne 艂ono.
— Co jest najtwardsze ze wszystkich twardych rzeczy?
— Serce ojca.
Gdy Wodnik us艂ysza艂 te odpowiedzi, zabra艂 dzieci z sob膮 do swego domu i zrobi艂 z nich swoje s艂ugi.
呕y艂i wszyscy troje d艂ugo razem. Mija艂y dni i lata, dzieci ros艂y i martwi艂y si臋, w jaki spos贸b wr贸ci膰 do swego rodzinnego domu. Z czasem wszak偶e dziewczyna przyzwyczai艂a si臋 do Wodnika i 偶yli z sob膮 jak m膮偶 i 偶ona. Bola艂o to bardzo ch艂opca, kt贸ry stawa艂 si臋 coraz smutniejszy.
Pewnego razu wsta艂 o p贸艂nocy, wyszed艂 za tylne wrota cha艂upy i gorzko zap艂aka艂 nad swoim nieszcz臋艣ciem. P艂aka艂 tam biedny ch艂opak, p艂aka艂, i 偶aden rozum nie m贸g艂by ogarn膮膰 jego smutku, 偶adne s艂owo nie mog艂oby go wypowiedzie膰, tak by艂 ogromny.
Nadbieg艂 drog膮 wilk i spyta艂 ch艂opca:
— Czemu p艂aczesz, m贸j kochany ch艂opaczku? Je艣li chcia艂by艣 st膮d odej艣膰, to wsi膮d藕 na m贸j grzbiet.
— O! Uciek艂bym st膮d w jednej chwili — odpar艂 ch艂opak — ale mam tu siostr臋.
— No, to id藕 i przyprowad藕 j膮 — rzek艂 do niego wilk. — Oboje was wyzwol臋.
Kiedy ch艂opak wszed艂 do izby, siostra spa艂a z Wodnikiem. Nie przej膮艂 si臋 jednak tym, 艣ci膮gn膮艂 j膮 z brzegu 艂贸偶ka i zani贸s艂 na r臋kach do furty, gdzie czeka艂 wilk. Rodze艅stwo wsiad艂o na jego grzbiet i wilk pop臋dzi艂, jak tylko m贸g艂 najpr臋dzej.
Przed ucieczk膮 wszak偶e powiedzia艂 ch艂opcu:
— Je艣li zobaczysz, 偶e pod膮偶a za nami Wodnik, powiedz mi. P臋dzili jaki艣 czas na grzbiecie wilka, gdy wtem ch艂opiec krzykn膮艂:
— Ju偶 idzie!
— Aha, idzie ju偶! — warkn膮艂 wilk. — We藕cie wi臋c teraz krzemie艅, kt贸ry jest pod moim ogonem, wsad藕cie go za sob膮 w ziemi臋 i rzeknijcie: ,,Niech si臋 wzniesie krzemienna g贸ra, niechaj dosi臋gnie nieba, 偶eby nic, co lata na skrzyd艂ach, porusza si臋 na nogach, nie mog艂o nad ni膮 przelecie膰, obej艣膰 dooko艂a ani przej艣膰 pod ni膮".
Ch艂opak zrobi艂 tak, jak mu wilk kaza艂, wsadzi艂 krzemie艅 za
sob膮 w ziemi臋 i natychmiast wyros艂a g贸ra krzemienna, wyros艂a po samo niebo i zatarasowa艂a przed Wodnikiem drog臋.
Kiedy Wodnik przekona艂 si臋, 偶e nie wdrapie si臋 na g贸r臋, stan膮艂 u jej st贸p i rzek艂 gniewnie:
— Gdybym mia艂 tu tylko m贸j oskard i moje wiert艂o, wywierci艂bym w g贸rze dziur臋.
Wr贸ci艂 pr臋dko do domu, a potem z oskardem i wiert艂em po艣pieszy艂 z powrotem do g贸ry. Wywierci艂 w niej dziur臋, przez kt贸r膮 m贸g艂 si臋 przeczo艂ga膰, a nast臋pnie pogoni膰 za uciekinierami. Nie mia艂 jednak odwagi zostawi膰 swoich narz臋dzi na drodze, lecz postanowi艂 ukry膰 je w ziemi. Kiedy kopa艂 na nie d贸艂, na drzewie zacz臋艂a 艣piewa膰 sikora:
Tu, tii, ja, ma艂a sikora, do patrzenia jestem skora. Stary tu cos ukrywa艂, ja widzia艂am i powiem wam.
— Ach, ty n臋dzne stworzenie, ty pleciugo! — powiedzia艂 Wodnik. — Musz臋 doprawdy zanie艣膰 narz臋dzia do domu. Inaczej kto艣 je tu znajdzie.
Ruszy艂 natychmiast z narz臋dziami do domu, zaraz jednak wr贸ci艂 i pogna艂 za uciekinierami. Dopad艂 ich w ko艅cu i nie pozwoli艂 dalej ucieka膰. Zabra艂 rodze艅stwo z sob膮 i zaprowadzi艂 do swego domu, gdzie 偶yli jak dawniej. Dziewczyna polubi艂a 偶ycie w domu Wodnika, ale dla ch艂opaka by艂o ono jeszcze bardziej 偶a艂osne ni偶 przedtem. Nie wiedzia艂 wszak偶e, jakim sposobem m贸g艂by si臋 od niego wydosta膰.
Pewnego razu, gdy zn贸w siedzia艂 w nocy za tyln膮 furt膮 i p艂aka艂 偶a艂o艣nie nad swym losem, przydrepta艂 do furty szerokog艂owy czarny nied藕wied藕 i spyta艂:
— Czy nie chcia艂by艣 ruszy膰 st膮d na moim grzbiecie?
— 01 Jak偶e ch臋tnie bym st膮d odszed艂 — odpar艂 ch艂opak — ale musz臋 zabra膰 z sob膮 siostr臋.
— No, to biegnij j膮 przyprowadzi膰 — rzek艂 nied藕wied藕 — ale nie sied藕 d艂ugo!
— Poczekaj chwil臋 — poprosi艂 ch艂opak i pobieg艂 do izby Wodnika.
Tam zn贸w dziewczyna i Wodnik le偶eli razem na 艂贸偶ku, podobnie jak przedtem, ale ch艂opak 艣ci膮gn膮艂 siostr臋 z brzegu pos艂ania, poci膮gn膮艂 za w艂osy i zani贸s艂 na r臋kach do furty, gdzie wsiedli natychmiast na grzbiet nied藕wiedzia.
Teraz nied藕wied藕 ruszy艂 drobnym krokiem, a siedz膮cym na jego grzbiecie przykaza艂:
— Gdy zobaczycie, 偶e nadchodzi Wodnik, zawo艂ajcie mnie! Nie uciekli jeszcze daleko, a ju偶 da艂 si臋 s艂ysze膰 za nimi tupot.
Ch艂opak obejrza艂 si臋, ujrza艂, 偶e nadchodzi Wodnik i przera偶ony
krzykn膮艂 do nied藕wiedzia:
— tu偶 idzie!
— Nie trw贸偶cie si臋 — odpar艂 nied藕wied藕.— We藕cie spod mojego ogona szczotk臋, rzu膰cie j膮 za siebie i powiedzcie: „Niechaj wyro艣nie grzbiet g贸rski! Niechaj si臋 wzniesie a偶 do samego nieba, 偶eby nic, co lata na skrzyd艂ach, porusza si臋 na nogach, nie mog艂o nad nim przelecie膰, obej艣膰 go dooko艂a ani przej艣膰 pod nim.
Ch艂opak zrobi艂, jak mu kazano, i zaraz wyr贸s艂 za nim grzbiet g贸rski, tak wysoki, 偶e si臋ga艂 niemal nieba. Wodnik by艂 tu偶, tu偶 za nimi, ale nie m贸g艂 goni膰 ich dalej, bo grzbiet g贸rski zatarasowa艂 mu drog臋. Rzek艂 w贸wczas gniewnie:
— Gdybym mia艂 tu tylko m贸j oskard i moje wiert艂o, wywierci艂bym dziur臋. Musz臋 wr贸ci膰 do domu, aby je przynie艣膰.
Wr贸ci艂 pr臋dko do domu. a potem z oskardem i wiert艂em po艣pieszy艂 z powrotem do g贸rskiego grzbietu i wydr膮偶y艂 swymi narz臋dziami otw贸r, kt贸rym m贸g艂 si臋 przedosta膰. Potem zacz膮艂 kopa膰 d贸艂, aby schowa膰 w nim narz臋dzia, ale na drzewie zacz臋艂a zn贸w 艣piewa膰 sikora:
Tii, tii, ja, ma艂a sikora, do patrzenia jestem skora. Stary tu cos ukrywa艂, ja widzia艂am i powiem wam.
— Pod艂e stworzenie, pleciugal — sykn膮艂 Wodnik. — Musz臋 odnie艣膰 oskard i wiert艂o do domu. Inaczej ta pleciuga powie o nich komu艣.
Pobieg艂 zn贸w do domu, jak tylko m贸g艂 najpr臋dzej, a p贸藕niej
wr贸ci艂, aby 艣ciga膰 uciekaj膮cych. W ko艅cu dogoni艂 ich, schwyta艂 ch艂opaka za r臋k臋 i rzek艂:
— Je艣li jeszcze raz uciekniecie, to was zjem.
Wr贸cili do domu Wodnika i 偶yli podobnie jak przedtem, ale ch艂opcu by艂o coraz ci臋偶ej na sercu, nie wiedzia艂, jak ma dalej 偶y膰, co robi膰, bo 偶ycie by艂o dla niego udr臋k膮.
Pewnej nocy siedzia艂 zn贸w za tyln膮 furt膮 i p艂aka艂, p艂aka艂 gorzko. I oto przydrepta艂 truchcikiem lis i spyta艂:
— Nie uciek艂by艣 st膮d na moim grzbiecie?
— Ch臋tnie bym uciek艂 — odpar艂 ch艂opak — ale trzeba by zabra膰 siostr臋. Poczekaj tu, a ja p贸jd臋 po ni膮.
Lis obieca艂 poczeka膰 i ch艂opak pobieg艂 po siostr臋. Wszed艂 do izby i zacz膮艂 艣ci膮ga膰 siostr臋 le偶膮c膮, podobnie jak poprzednio, u boku Wodnika. Tym razem jednak dziewczyna obudzi艂a si臋 i nie chcia艂a ucieka膰, ale brat schwyci艂 j膮 i si艂膮 zani贸s艂 za tyln膮 furt臋, gdzie wsiad艂 z ni膮 razem na grzbiet lisa.
Biegn膮c, lis upomnia艂 siedz膮cych na jego grzbiecie:
— Gdy zobaczycie, 偶e nadbiega Wodnik, powiedzcie mi!
— Biegnij, ile si艂. ostrze偶emy ci臋, je艣li zobaczymy, 偶e kto艣 idzie — rzek艂 ch艂opak.
— Zosta艅cie tedy na moim grzbiecie — rzek艂 lis i pobieg艂, jak tylko m贸g艂 najpr臋dzej.
Mimo to ju偶 wkr贸tce ukaza艂 si臋 gnaj膮cy za nimi Wodnik. Ch艂opak przerazi艂 si臋 i zawo艂a艂 do lisa:
— Teraz Wodnik nas zabije!
— Pod moim ogonem jest krzesiwo — poradzi艂 lis. -— Rzu膰 je za siebie, a zobaczysz, co si臋 stanie.
Ch艂opak rzuci艂 krzesiwo za siebie, jak mu lis kaza艂, i natychmiast powsta艂 tak straszliwym ogniem ziej膮cy wodospad, 偶e Wodnik w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 przej艣膰. Stan膮艂 wi臋c na skraju wodospadu i p艂aka艂, i wy艂 jak wilk, ale nie m贸g艂 ju偶 nic zrobi膰 uciekinierom, bo ci byli ju偶 daleko po drugiej strome wodospadu.
Widz膮c, 偶e nie ma si臋 ju偶 co ba膰 Wodnika, ch艂opak zszed艂 wraz z siostr膮 z grzbietu lisa i wybudowa艂 sobie nie opodal w艂asny dom, w kt贸rym razem zamieszkali.
Po jakim艣 czasie, gdy dom by艂 ju偶 dobrze zagospodarowany.
przyszed艂 wilk, aby zobaczy膰 nowe mieszkanie, pozdrowi艂 ch艂opaka i rzek艂:
— Ho, ho, dotar艂e艣 a偶 tutaj, ch艂opcze. Czy nie chcia艂by艣 mnie przyj膮膰 na towarzysza swych zabaw?
— Tak, uciek艂em a偶 tutaj — odpar艂 ch艂opak wilkowi. — Zosta艅, je艣li chcesz, weselej b臋dzie si臋 nam 偶y艂o.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, a przyszed艂 r贸wnie偶 nied藕wied藕, pozdrowi艂 ch艂opaka i spyta艂:
— Czy we藕miesz mnie na towarzysza swych zabaw?
— Zosta艅! — odpar艂 ch艂opak, i nied藕wied藕 zosta艂 u niego. Na koniec przyszed艂 jeszcze lis 偶yczy膰 ch艂opakowi szcz臋艣cia. On tak偶e chcia艂 zosta膰 jego towarzyszem zabaw.
— Ciebie przyjm臋 szczeg贸lnie ch臋tnie — rzek艂 ch艂opak. — Ty mnie przecie偶 uratowa艂e艣 od Wodnika. Tote偶 mo偶esz mieszka膰 u mnie jako m贸j towarzysz.
Mieszkali ju偶 pewien czas wszyscy razem i oto pewnego dnia ch艂opak przywo艂a艂 swych towarzyszy i ruszy艂 wraz z nimi zabawi膰 si臋 w lesie.
W tym czasie dziewczyna pobieg艂a do wodospadu i zacz臋艂a rzuca膰 w niego kamienie. Rzuca艂a, rzuca艂a bez przerwy, a偶 woda si臋 uspokoi艂a i Wodnik m贸g艂 si臋 do niej przedosta膰. Zaprowadzi艂a go do domu brata, w nocy spali jak m膮偶 z 偶on膮, ale gdy nasta艂 dzie艅, Wodnik zmieni艂 si臋 w ig艂臋, kt贸r膮 dziewczyna ukry艂a, wtykaj膮c j膮 w szpar臋 艣ciany, aby brat jej nie znalaz艂.
O brzasku brat wr贸ci艂 z lasu do domu i wprowadzi艂 swych towarzyszy do izby, ale ledwie ci znale藕li si臋 w 艣rodku, podnie艣li krzyk, zacz臋li drapa膰 艣ciany i wsz臋dzie czego艣 szukali. Dziewczyna przerazi艂a si臋 i rzek艂a do brata:
— Uspok贸j, bracie, swych towarzyszy, bo porozrywaj膮 nam 艣ciany izby.
Ch艂opak poprosi艂 wi臋c kompan贸w, 偶eby si臋 uspokoili. Zawstydzi艂y si臋 w贸wczas zwierz臋ta, spu艣ci艂y g艂owy i usiad艂y cicho w k膮cie.
Nazajutrz ch艂opak wyruszy艂 znowu ze swymi towarzyszami do lasu i zosta艂 tam na noc. Na ten czas Wodnik wr贸ci艂 do swej dawnej postaci i leg艂 z dziewczyn膮 w 艂o偶u. Gdy jednak za艣wita艂 dzie艅, zamieni艂 si臋 znowu w ig艂臋 i dziewczyna ukry艂a j膮 w po艣cieli,
aby wracaj膮cy do domu nie mogli jej znale藕膰.
I co si臋 sta艂o? Kiedy ch艂opak wraz ze swymi towarzyszami wr贸ci艂 z lasu i wszed艂 z nimi do izby, zapach Wodnika uderzy艂 natychmiast w nozdrza jego towarzyszy, kt贸rzy zacz臋li przetrz膮sa膰 po艣ciel i ha艂asuj膮c, przewracali j膮 na wszystkie strony. Syn kr贸lewski dziwi艂 si臋, co mo偶e by膰 tego przyczyn膮, ale siostra b艂aga艂a brata:
— Zabro艅 im tak ha艂asowa膰!
Brat wi臋c przem贸wi艂 do swych towarzyszy, a ci si臋 uspokoili. I tak zesz艂o do rana. Ju偶 o 艣wicie ch艂opak ruszy艂 z towarzyszami do lasu i wr贸ci艂 dopiero nast臋pnego dnia. Siostra le偶a艂a chora i m贸wi艂a 偶a艂osnym g艂osem:
— Ach, kochany braciszku, wy艣lij swych towarzyszy, 偶eby zza dziewi臋ciu 偶elaznych drzwi przynie艣li mi ma艣膰. Ja jestem ci臋偶ko chora.
Ch艂opak uwierzy艂 s艂owom siostry, wys艂a艂 wi臋c swych towarzyszy po ma艣膰. Sam zosta艂 przy chorej, aby by膰 blisko niej, gdyby czego艣 potrzebowa艂a. Zaledwie jednak towarzysze wyszli, a na pewno nie dotarli jeszcze do celu, drzwi si臋 za nimi zatrzasn臋艂y i odci臋艂y im drog臋.
Wtedy Wodnik wyskoczy艂 z ukrycia, schwyci艂 ch艂opaka za r臋k臋 i zawo艂a艂:
— Je偶eli przez tydzie艅 by艂e艣 taki m膮dry, 偶e mnie oszukiwa艂e艣, to teraz nie b臋dziesz ju偶 m贸g艂 mnie d艂u偶ej oszukiwa膰, bo ci臋 zjem.
Zacz臋to przygotowania, 偶eby u艣mierci膰 biednego ch艂opaka. Siostra napali艂a w 偶elaznym piecu i Wodnik zaprowadzi艂 ch艂opaka do sauny, 偶eby skrusza艂 nieco przed pieczeniem.
Tymczasem towarzysze starali si臋 wydosta膰 zza dziewi臋ciu 偶elaznych drzwi, pr贸bowali przedosta膰 si臋 do domu, kopi膮c w ziemi przej艣cie, ale przed nimi by艂o jeszcze czworo drzwi. Wodnik za艣 bra艂 ju偶 ch艂opca w r臋ce i rzek艂:
— Jeste艣 ju偶 do艣膰 kruchy, mo偶na ci臋 ju偶 upiec. Na dachu sauny usiad艂 wszak偶e kruk i zakraka艂:
— Kra, kraa, synu kr贸lewski, wytrzymaj jeszcze troch臋! Ch艂opak wyrwa艂 si臋 w贸wczas z r膮k Wodnika i uciek艂 na 艂aw臋
sauny. Wkr贸tce jednak Wodnik 艣ci膮gn膮艂 go stamt膮d i zamierza艂
zje艣膰.
Wtedy jednak na dachu sauny po raz drugi zakraka艂 kruk:
— Kraa! Kraa! Kr贸lewski synu, wytrzymaj jeszcze troch臋. Twoi towarzysze s膮 ju偶 tylko jedn膮 wiorst臋 st膮d.
Ch艂opak wi臋c zacz膮艂 znowu wyrywa膰 si臋 Wodnikowi. Wyrywa艂 si臋 z jego szpon贸w i wreszcie zdo艂a艂 si臋 uwolni膰. Niebawem jednak znowu znalaz艂 si臋 w zasi臋gu Wodnika, kt贸ry ci膮gn膮艂 go za spodnie. Ale patrzcie! Kiedy zdawa艂o si臋, 偶e ch艂opakowi grozi ostateczna zguba, nadbiegU jego towarzysze, rzucili si臋 wszyscy na Wodnika i rozerwali go na strz臋py.
Teraz ch艂opak, wyzwoliwszy si臋, 偶ywy, ze szpon贸w Wodnika, podpali艂 saun臋 i Wodnik sp艂on膮艂 tam na popi贸艂. Swoim towarzyszom dzi臋kowa艂 z ca艂ego serca i nie wiedzia艂, jak ma ich wynagrodzi膰 za to, 偶e uratowali go z takiego niebezpiecze艅stwa. Przygotowa艂 dla nich uczt臋 i na z艂otych i srebrnych naczyniach poda艂 im najrozmaitsze smako艂yki do jedzenia i picia. A potem wszyscy razem ruszyli zabawi膰 si臋, jak poprzednio, w lesie.
W czasie ich nieobecno艣ci dziewczyna wzi臋艂a w r臋k臋 sito i przesiewa艂a popi贸艂 w saunie, a偶eby zobaczy膰, czy nie znajdzie jakich艣 resztek Wodnika. Przeszuka艂a starannie popi贸艂 i znalaz艂a w ko艅cu resztki ko艣ci Wodnika. Zabra艂a je do domu i wsun臋艂a pod poduszk臋 brata. Ten wr贸ci艂 do domu z lasu bardzo zm臋czony d艂ug膮 w臋dr贸wk膮 i rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko, aby spa膰.
Kiedy spa艂, ko艣膰 Wodnika, ukryta pod poduszk膮, wbi艂a mu si臋 w g艂ow臋 i ch艂opak umar艂. W贸wczas przysz艂a siostra, kt贸ra czuwa艂a w pobli偶u, wzi臋艂a zw艂oki brata z 艂贸偶ka i zakopa艂a w ziemi. W ten spos贸b zem艣ci艂a si臋 za spalenie Wodnika.
Towarzysze zabaw, nie widz膮c d艂ugo swego przyjaciela, zacz臋li za nim t臋skni膰 i szukali go wsz臋dzie. W ko艅cu ich nozdrza podra偶ni艂 zapach id膮cy z ziemi i kieruj膮c si臋 nim, dotarli na miejsce, gdzie ch艂opak by艂 pogrzebany. Odkopali ziemi臋 i znale藕li jego zw艂oki. Ogarn臋艂a ich wielka 偶a艂o艣膰. Zacz臋li si臋 naradza膰:
— Jak mamy go obudzi膰? Musimy go przecie偶 przywr贸ci膰 do 偶ycia!
Obejrzeli starannie zw艂oki i kiedy w g艂owie zmar艂ego znale藕li ko艣膰 Wodnika, domy艣lili si臋 natychmiast, jak膮 艣mierci膮 zmar艂 ch艂opak: zabi艂a go ko艣膰 Wodnika.
Wtedy rzek艂 do towarzyszy nied藕wied藕:
— Opr臋 moj膮 g艂ow臋 na ko艣ci. Mo偶e ko艣膰 wejdzie do niej. Przy艂o偶y艂 swoj膮 g艂ow臋 do g艂owy zmar艂ego i wtedy ko艣膰 wyskoczy艂a natychmiast z g艂owy zmar艂ego i wbi艂a si臋 w g艂ow臋 nied藕wiedzia, kt贸ry od razu pad艂 martwy. Ch艂opak natomiast obudzi艂 si臋 i otrz膮sn膮wszy si臋, rzek艂:
— Oho! Spa艂em chyba ca艂y tydzie艅.
—- Tak, spa艂e艣, nasz kochany panie! — powiedzia艂y wilk i lis. — Ale gdyby nas nie by艂o, spa艂by艣 wieki. Potem rzek艂 wilk:
— Teraz ja opr臋 g艂ow臋 na g艂owie nied藕wiedzia. Mo偶e ko艣膰 przejdzie do mojej.
I przy艂o偶y艂 g艂ow臋 do g艂owy nied藕wiedzia, a wtedy ko艣膰 Wodnika wyskoczy艂a z g艂owy nied藕wiedzia i wbi艂a si臋 w g艂ow臋 wilka, kt贸ry zaraz umar艂. Nied藕wied藕 tymczasem o偶y艂.
Wtedy lis pomy艣la艂 w duchu: ,,W tylu przypadkach okaza艂em swoj膮 m膮dro艣膰. Czy teraz mia艂bym straci膰 g艂ow臋?"
Przykl膮k艂 i opar艂 swoj膮 g艂ow臋 o g艂ow臋 wilka. Zaledwie jednak ko艣膰 wydoby艂a si臋 z g艂owy wilka, lis uskoczy艂 na bok i ko艣膰 wbi艂a si臋 w wielki 艣wierk, kt贸ry natychmiast obumar艂.
— Niech sobie obumiera, w lesie jest du偶o innych — rzek艂 lis i radowa艂 si臋, 偶e jemu si臋 to nie przytrafi艂o.
Teraz te偶 i wilk obudzi艂 si臋 do 偶ycia i wszyscy, wraz ze swym panem, poszli do domu, sk膮d zabrali siostr臋 i razem ruszyli w drog臋. Czas ju偶 bowiem by艂 najwy偶szy, 偶eby odwiedzi膰 rodzinne strony.
Gdy uszli kawa艂ek drogi, dotarli do ko艣cio艂a, kt贸ry by艂 tak stary, 偶e dach si臋 na nim ca艂kiem rozpad艂. Podr贸偶ni weszli do ko艣cio艂a i obejrzeli wn臋trze. Znajdowa艂 si臋 w nim ksi膮dz, jak to zwykle w ko艣ciele, i dwoje ludzi, kt贸rzy modlili si臋 do Boga. Byli to rodzice ch艂opaka, ale byli ju偶 tacy starzy, 偶e musieli postawi膰 tu偶 przed nosami pal膮ce si臋 wrzeciono i szyszk臋 sosnow膮, aby widzie膰, co robi膮. Swoich dzieci oboje ju偶 nie poznali.
Kr贸lewicz zaczerpn膮艂 w贸wczas wody 偶ycia i spryska艂 ni膮 starc贸w, kt贸rzy natychmiast poja艣nieli, zrobili si臋 m艂odzi i pi臋kni jak niegdy艣, a jednocze艣nie poznali swe dzieci. Zapanowa艂a w贸wczas wielka rado艣膰, a potem wszyscy udali si臋 do zamku kr贸lewskiego,
gdzie ch艂opak opowiedzia艂 ojcu, co przecierpia艂, i wreszcie zako艅czy艂 s艂owami:
— Dzi臋ki mojej siostrze by艂em ju偶 pod ziemi膮. Gdy ojciec to us艂ysza艂, rozgniewa艂 si臋 bardzo, kaza艂 wyprowadzi膰 c贸rk臋 przed bram臋, gdzie j膮 zastrzelono. Natomiast towarzyszom zabaw syna dano je艣膰 i pi膰 w z艂otych i srebrnych naczyniach. a kr贸lewicz zacz膮艂 rz膮dzi膰 na zamku swych rodzic贸w. I kto wie. czy nie rz膮dzi tam do dzi艣. I to ju偶 wszystko.
Czarodziejska laska
W pewnym mie艣cie mieszka艂 kr贸l, kt贸ry mia艂 pi臋kn膮 偶on臋. Kt贸rego艣 dnia podczas spaceru w ogrodzie 偶ona nagle znikn臋艂a, zostawiaj膮c trzech zupe艂nie ma艂ych synk贸w. O zaginionej nie zdo艂ano si臋 niestety niczego dowiedzie膰.
Od tego czasu min臋艂o kilkana艣cie lat i ch艂opcy wyro艣li na dojrza艂ych m臋偶czyzn. Pewnego razu zapytali ojca:
— Dlaczego my nie mamy matki, a inni ludzie maj膮?
— Wy tak偶e macie matk臋 — odpar艂 kr贸l — ale up艂yn臋艂o ju偶 wiele czasu od dnia, gdy znikn臋艂a, spaceruj膮c w ogrodzie.
W贸wczas ch艂opcy postanowili jednomy艣lnie, 偶e odnajd膮 matk臋, je艣li to tylko b臋dzie mo偶liwe. Wyruszy艂 wi臋c w drog臋 najstarszy syn. Zabra艂 z sob膮 艂uk i miecz, dosiad艂 konia i pok艂usowa艂 traktem. Ujecha艂 kawa艂ek drogi, a oto naprzeciw wyszed艂 mu nieznajomy staruszek i spyta艂 ch艂opaka:
— Dok膮d jedziesz?
— A na co ci wiedzie膰, dok膮d jad臋? — odpar艂 je藕dziec. — Jad臋, dok膮d mi si臋 podoba.
— Powiedz mi jednak! Nie przyniesie ci to przecie偶 ujmy — nalega艂 staruszek.
Ch艂opak wszak偶e by艂 pyszny i rzek艂 staruszkowi:
— Zamilcz, co si臋 tak natr臋tnie dopytujesz!
Staruszek jednak nie da艂 za wygran膮, lecz w dalszym ci膮gu 偶膮da艂 od ch艂opaka odpowiedzi, dok膮d si臋 wybiera. Aby si臋 go pozby膰, m艂odzieniec rzek艂 w ko艅cu:
— Jad臋 szuka膰 mojej matki. I co ci do tego, staruszku?
— Oj, biedny ch艂opcze — odpar艂 staruszek — chyba szukasz na pr贸偶no, ale jed藕 drog膮 kawa艂ek w stron臋 tego rzadkiego lasu.
Ro艣nie tam wielki d膮b. Spr贸buj strzeli膰 do niego. Je艣li strza艂a trafi w d膮b i przebije si臋 przez pie艅, b臋dzie to pewnym znakiem, 偶e znajdziesz matk臋, gdy偶 ten, kto j膮 uprowadzi艂, zakl膮艂 j膮 w imi臋 d臋bu i odda j膮 tylko temu, komu uda si臋 ta sztuka.
I tak si臋 rozstali. Staruszek poszed艂 swoj膮 drog膮, ch艂opak natomiast pojecha艂 w kierunku, jaki mu wskazano. Wkr贸tce te偶 ujrza艂 d膮b i pomy艣la艂: ,,Chyba nale偶a艂oby strzeli膰 do tego d臋bu, skoro starzec si臋 tak przy tym upiera艂."
Zdj膮艂 sw贸j 艂uk i wypu艣ci艂 strza艂臋, ale ta nie trafi艂a w d膮b, lecz przelecia艂a obok.
,,C贸偶 mog膮 znaczy膰 s艂owa starca? M贸wi艂 byle co."
Tak pomy艣lawszy, pok艂usowa艂 przed siebie.
Min臋艂o wiele dni, a najstarszy syn nie wraca艂 do domu. Wyruszy艂 wi臋c w drog臋 drugi syn i jecha艂 t膮 sam膮 drog膮 co i jego poprzednik.
I zn贸w naprzeciw niego wyszed艂 ten sam co przedtem starzec i spyta艂:
— Dok膮d to prowadzi droga?
— Na co ci wiedzie膰, dok膮d jad臋? Nie udzielisz mi przecie偶 偶adnej pomocy — odpar艂 ch艂opak.
Starzec wszak偶e domaga艂 si臋 odpowiedzi i wreszcie ch艂opak oznajmi艂 mu, 偶e szuka matki.
— Oj, biedny ch艂opcze — rzek艂 w贸wczas staruszek — nie znajdziesz matki, je艣li nie przestrzelisz d臋bu, kt贸ry ro艣nie w tym rzadkim lesie przed tob膮.
Us艂yszawszy s艂owa starca, ch艂opak ruszy艂 przed siebie, dotar艂 do d臋bu i spr贸bowa艂 strzeli膰 do niego z 艂uku, ale strza艂a nie dosi臋gn臋艂a celu. Pojecha艂 wi臋c przed siebie i nie wr贸ci艂 do domu w oznaczonym czasie.
Teraz najm艂odszy syn zacz膮艂 prosi膰 kr贸艂a, 偶eby pu艣ci艂 go na poszukiwania, zapewniaj膮c, 偶e sprowadzi matk臋, je艣li j膮 tylko gdzie艣 znajdzie. Kr贸l nie mia艂 ochoty puszcza膰 swego najm艂odszego syna, skoro dwaj pierwsi nie wr贸cili do domu, ale w ko艅cu ch艂opak postawi艂 na swoim i pok艂usowa艂 t膮 sam膮 drog膮 co i jego bracia.
Nie ujecha艂 jeszcze daleko, gdy ujrza艂 na drodze starca id膮cego mu naprzeciw. Pomy艣la艂 wi臋c: „A co mi tam, spytam tego staruszka,
czy nie m贸g艂by mi poradzi膰, w jaki spos贸b mog臋 znale藕膰 matk臋." Tote偶 gdy tylko znalaz艂 si臋 obok staruszka, natychmiast zapyta艂:
— Czy nie widzia艂e艣 tu dw贸ch m艂odych ludzi, kt贸rzy szukali matki?
Starzec odpar艂, 偶e jechali wtedy a wtedy, a potem jeszcze doda艂:
— Byli jednak troch臋 zarozumiali i nie chcieli s艂ucha膰 starego cz艂owieka. A dok膮d ty, m贸j ch艂opcze, si臋 wybierasz?
— Wyruszy艂em na poszukiwanie matki — odpar艂 je藕dziec. — Czy ty nie m贸g艂by艣 mi w tym pom贸c?
— Chyba nie odnajdziesz matki, m贸j ch艂opcze — odpar艂 starzec. — Nie mog臋 ci nic wi臋cej poradzi膰, jak tylko to, 偶e je艣li uda ci si臋 przestrzeli膰 d膮b, kt贸ry ro艣nie tam, na skraju rzadkiego lasu, to by膰-mo偶e znajdziesz matk臋.
Ch艂opak podzi臋kowa艂 staruszkowi za rad臋 i pok艂usowa艂 przed siebie, p贸ki nie dotar艂 do d臋bu. Wycelowa艂 w niego, a strza艂a przeszy艂a pie艅 na wylot. Ch艂opak ruszy艂 teraz pe艂en nadziei. Jecha艂 przed siebie, a偶 natrafi艂 na wielk膮 niebotyczn膮 g贸r臋, kt贸ra zatarasowa艂a mu drog臋. Znajdowa艂y si臋 w niej wielkie wrota i ch艂opak chcia艂 przez nie przejecha膰. Stan臋艂a przed nim w贸wczas s艂u偶膮ca domu, kt贸ra zabroni艂a mu otwiera膰 bram臋, ostrzegaj膮c, 偶e niebawem wr贸ci do domu gospodarz. Kaza艂a przybyszowi, 偶eby jak najpr臋dzej sobie poszed艂, bo inaczej 藕le z nim b臋dzie.
Ch艂opak pos艂ucha艂 i zboczy艂 na drog臋 okr膮偶aj膮c膮 g贸r臋. Przed odjazdem jednak spyta艂 dziewczyn臋:
— Czy jest tu wi臋ziona jaka艣 kobieta? Dziewczyna odpar艂a:
— Jest, i to kobieta wielkich zalet.
— To moja matka — powiedzia艂 ch艂opak, po czym rozsta艂 si臋 z dziewczyn膮.
Gdy znalaz艂 si臋 z boku g贸ry us艂ysza艂, 偶e w艂adca g贸ry wr贸ci艂 ju偶 do domu. G贸ra zagrzmia艂a, a echo jak grom rozesz艂o si臋 po okolicy.
Ch艂opak jecha艂 jaki艣 czas, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a i oto spotka艂 najstarszego brata, kt贸rego spyta艂, co si臋 sta艂o, ale ten nie potrafi艂 powiedzie膰 niczego o zaginionej matce.
— Ja tak偶e niczego si臋 nie dowiedzia艂em — rzek艂 w贸wczas m艂odszy i ruszyli razem, a po chwili trafili na 艣redniego brata. Zapyta艂 zn贸w najm艂odszy, czy i ten nie zdoby艂 jakiej wiadomo艣ci o matce, ale i tym razem odpowied藕 by艂a przecz膮ca.
Ruszyli wi臋c wszyscy trzej w drog臋 i znale藕li si臋 ponownie przed tymi samymi wrotami, przed kt贸rymi by艂 ju偶 najm艂odszy brat. We wrotach sta艂a, podobnie jak poprzednio, s艂u偶膮ca. Zapytali j膮 wi臋c:
— Czy w艂adca g贸ry jest w domu?
— Wyjecha艂 w swoich sprawach na trzy dni — odpar艂a s艂u偶膮ca.
Najm艂odszy brat poprosi艂 wi臋c o otwarcie bramy, ale dziewczyna rzek艂a:
— Nie mog臋 otworzy膰. Nad wrotami wisi wielki dzwon, kt贸ry wydaje g艂os, gdy otworzy si臋 wrota, a gdy dzwon zahuczy, to zaraz stary w艂adca g贸ry znajdzie si臋 w domu.
C贸偶 wi臋c zrobi膰?
Bracia pomy艣leli chwil臋, a potem wykopali pod wrotami podkop i weszli nim do 艣rodka. Dziewczyna powiedzia艂a im, gdzie jest ich matka i jak mog膮 dosta膰 si臋 do wn臋trza g贸ry.
Przeszli przez wiele dziesi膮tk贸w pokoj贸w, drzwi i schod贸w, a偶 wreszcie zobaczyli matk臋 w komnacie znajduj膮cej si臋 na samym szczycie g贸ry. Mia艂a na sobie pi臋kne szaty, wspania艂膮, z艂ot膮 koron臋 na g艂owie, prze艣liczne, zgrabne trzewiki na nogach. Siedzia艂a, wypoczywaj膮c, za sto艂em.
Gdy zobaczy艂a przybysz贸w, zacz臋艂a skomle膰 jak ma艂e szczeni臋, inaczej nie potrafi艂a przem贸wi膰. Tote偶 m臋偶czy藕ni nie us艂yszeli od niej ani s艂owa. Wtedy najm艂odszy syn poszed艂 do s艂u偶膮cej i powiedzia艂:
— To prawdopodobnie jest nasza matka, ale nie mo偶emy z niej wydoby膰 ani jednego s艂owa.
— Spr贸bujcie j膮 przestraszy膰 — poradzi艂a dziewczyna — wtedy opu艣ci j膮 z艂a moc i zacznie m贸wi膰.
Ch艂opak natychmiast wr贸ci艂 do komnaty, w kt贸rej siedzia艂a matka i wystrzeli艂 ze swego 艂uku, mierz膮c tu偶 obok matki. Ta przerazi艂a si臋 i natychmiast zacz臋艂a m贸wi膰:
— Czego szukacie? — spyta艂a.
— Ciebie — odparli ch艂opcy. — Jeste艣my twymi synami. Opu艣膰 ten dom razem z nami.
S艂ysz膮c te s艂owa kobieta zostawi艂a wszystkie swoje kosztowno艣ci i rzuci艂a si臋- z synami do ucieczki. Gdy stan臋li przy wrotach, ch艂opcy pu艣cili matk臋 przodem, 偶eby przesz艂a pierwsza pod wrotami. Nast臋pnie przeszed艂 najstarszy syn, a za nim 艣redni. Gdy ju偶 dwaj starsi bracia wydostali si臋 na zewn膮trz, stoczyli wielki kamie艅 do podkopu, tarasuj膮c najm艂odszemu wyj艣cie, a potem ruszyli w drog臋.
I co dalej?
Ch艂opak sam nie m贸g艂 wydoby膰 kamienia z do艂u. Musia艂 zosta膰 w g贸rze. Zacz膮艂 wi臋c po niej spacerowa膰 i przygl膮da膰 si臋 najrozmaitszym przedmiotom, kt贸re si臋 tam znajdowa艂y. W pewnej chwili wszed艂 do komnaty, w kt贸rej znalaz艂 bardzo pi臋kn膮 lask臋, zacz膮艂 wi臋c j膮 ogl膮da膰 i podziwia膰. Chcia艂 przyjrze膰 si臋 jej lepiej, wi臋c postanowi艂 j膮 zdj膮膰. Si臋gn膮艂 po lask臋, ale le偶a艂a do艣膰 wysoko, nie schwyci艂 jej dobrze i wypad艂a mu z r臋ki.
Gdy laska stukn臋艂a o pod艂og臋, zjawi艂 si臋 m臋偶czyzna i spyta艂:
— Czego 偶yczycie sobie, 艂askawy panie?
— Nie chc臋 niczego innego, jak tylko wydosta膰 si臋 st膮d — odpar艂 ch艂opak, i m臋偶czyzna natychmiast otworzy艂 wrota, a dzwon, kt贸ry wisia艂 nad nimi, nie odezwa艂 si臋 ani jednym d藕wi臋kiem.
I tak ch艂opak wyszed艂 z g贸ry, wzi膮艂 z sob膮 lask臋, cho膰 nie wiedzia艂 jeszcze, 偶e gdy ni膮 stuknie, zjawi膮 si臋 pomocnicy. S膮dzi艂, 偶e m臋偶czyzna, kt贸ry otworzy艂 mu wrota-, zjawi艂 si臋 z innego powodu.
Ruszy艂 w stron臋 domu lekkim krokiem. Gdy tak w臋drowa艂, poczu艂 zm臋czenie, usiad艂 wi臋c na kamieniu i mimo woli uderzy艂 lask膮 w ziemi臋. W tej偶e samej chwili zjawi艂 si臋 m臋偶czyzna i spyta艂:
— Czego 偶yczycie sobie, 艂askawy panie?
— Chcia艂bym co艣 zje艣膰 — odpar艂 ch艂opak, a m臋偶czyzna poszed艂, aby spe艂ni膰 jego 偶yczenie.
W贸wczas ch艂opak pomy艣la艂: ,,Aha, ta laska nie jest bynajmniej nic nie znacz膮cym przedmiotem, gdy偶 na jej stukni臋cie zjawi艂 si臋 ten sam m臋偶czyzna. Musz臋 j膮 starannie przechowywa膰."
Wkr贸tce na miejscu znalaz艂o si臋 jedzenie, ch艂opak najad艂 si臋 do syta, a p贸藕niej m臋偶czyzna zabra艂 reszt臋.
Najad艂szy si臋. ch艂opak ruszy艂 beztrosko do miasta, ale nie poszed艂 do kr贸lewskiego zamku, lecz uda艂 si臋 do pewnego szewca i zosta艂 jego uczniem. Szewc za艣 by艂 nadwornym szewcem kr贸la. Nowy ucze艅 zacz膮艂 wi臋c szy膰 buty, ale niezbyt mu to jeszcze wychodzi艂o.
W tym samym czasie na kr贸lewskim zamku odbywa艂y si臋 radosne uroczysto艣ci na cze艣膰 kr贸lowej, kt贸ra po latach niewoli wr贸ci艂a na zamek. Byli na nich r贸wnie偶 dwaj starsi synowie. Sk艂amali bowiem kr贸lowi, 偶e nie widzieli w og贸le najm艂odszego brata, lecz znale藕li tylko jego konia i domy艣lili si臋 po tym, 偶e to pewnie bestie le艣ne go zjad艂y. Powiedzieli te偶, 偶e to oni odnale藕li matk臋. Kr贸l wprawdzie martwi艂 si臋 z powodu utraty najm艂odszego syna, ale jego smutek nie trwa艂 d艂ugo, bo odzyska艂 przecie偶 ma艂偶onk臋.
I co by艂o dalej?
W czasie uroczysto艣ci ma艂偶once przypomnia艂o si臋, jak pi臋kne trzewiki mia艂a w g贸rze i rzek艂a do swego m臋偶a:
— Czy nasz szewc nie potrafi艂by zrobi膰 takich trzewik贸w? Ka偶 wezwa膰 go tutaj, aby wzi膮艂 miar臋, ale s膮dz臋, 偶e nie zrobi takich, je艣li nie zagrozi mu si臋 艣mierci膮.
Kr贸l chcia艂 sprawi膰 ma艂偶once przyjemno艣膰, wezwa艂 wi臋c szewca do zamku i kaza艂 mu zrobi膰 eleganckie, bogato zdobione trzewiki, o jakich szewc przedtem nie s艂ysza艂 i jakich nigdy nie widzia艂. Je艣li za艣 trzewiki nie b臋d膮 gotowe w ci膮gu dw贸ch dni, szewc b臋dzie musia艂 umrze膰.
Szewca oblecia艂 strach. Wr贸ci艂 do domu zgn臋biony i opowiedzia艂 偶onie, co si臋 zdarzy艂o. Teraz w domu zapanowa艂 smutek, nikt nie mia艂 ochoty m贸wi膰 o ca艂ej rzeczy i wszyscy byli bardzo zmartwieni. Gdy ucze艅 to zobaczy艂, poprosi艂, 偶eby mu powiedziano, co si臋 sta艂o, ale na to majster rykn膮艂:
— A co ci臋 to obchodzi?! Wszystko jedno, co si臋 sta艂o, bo to i tak nie jest twoja sprawa.
Ch艂opak nie zrazi艂 si臋, lecz poprosi艂 jeszcze pokorniej, 偶eby mu powiedziano, co jest przyczyn膮 ich zmartwienia. I w ko艅cu majster rzek艂:
— Na dworze 偶膮daj膮 wymy艣lnych trzewik贸w dla ma艂偶onki kr贸la, ale przecie偶 nikt tutaj nie potrafi zrobi膰 takich.
— Oho! — rzek艂 ucze艅. — Nie martwcie si臋. Owszem, ja je potrafi臋 zrobi膰. Dajcie mi tylko odpowiedni膮 sk贸r臋 i inne potrzebne materia艂y, a ja wykonam zam贸wienie.
— Mog臋 ci przynie艣膰, cho膰 w膮tpi臋, czy co艣 z tego wyjdzie — odpar艂 szewc i poszed艂 do zamku po potrzebne rzeczy.
P贸藕niej ch艂opak kaza艂 wyj艣膰 majstrowi z izby. w kt贸rej niby to zacz膮艂 szy膰 trzewiki, a gdy wszyscy poszli spa膰, wzi膮艂 lask臋, stukn膮艂 ni膮 i zaraz zjawi艂 si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry tak jak poprzednio, spyta艂:
— Czego 偶yczycie sobie, 艂askawy panie?
— Musisz mi przynie艣膰 trzewiki kr贸lowej, kt贸re zosta艂y w g贸rze. I to szybko — odpar艂 ch艂opak.
— Zaraz tu b臋d膮 — zapewni艂 m臋偶czyzna i znik艂. Nie up艂yn臋艂a nawet chwila i buty znalaz艂y si臋 w r臋kach ucznia.
Rano szewc przyszed艂 zobaczy膰, co te偶 ch艂opak zrobi艂 przez noc, a ten w艂a艣nie wyka艅cza艂 robot臋 pucuj膮c szybko trzewiki. Niebawem odda艂 je majstrowi, kt贸ry zaraz zani贸s艂 je do kr贸lewskiego zamku. Sk贸r臋 za艣, dan膮 przez majstra, ch艂opak spali艂 w piecu na popi贸艂.
Szewc przyby艂 do zamku i ma艂偶onka kr贸lewska przymierzy艂a trzewiki. Pasowa艂y doskonale i by艂y takie 艣liczne, 偶e nie mog艂o by膰 艂adniejszych.
„Te podobaj膮 mi si臋 jeszcze bardziej ni偶 tamte, kt贸re zosta艂y w siedzibie kr贸la g贸r — pomy艣la艂a 偶ona kr贸la. — To doprawdy niezwyk艂e, 偶e ten nasz szewc potrafi zrobi膰 co艣 tak pi臋knego. A偶 trudno w to uwierzy膰."
Tak wi臋c szewc wr贸ci艂 do domu suto op艂acony i radowa艂 si臋, 偶e b臋dzie otrzymywa艂 teraz du偶o zam贸wie艅.
Ale ma艂偶onka kr贸lewska powiedzia艂a zn贸w do swego m臋偶a:
— Nie uwierzysz, m贸j kr贸lu, jak膮 pi臋kn膮 sp贸dnic臋 mia艂am, gdy by艂am tam w g贸rze. Czy ten nasz szewc nie potrafi艂by uszy膰 takiej samej?
Niebawem wezwano szewca na rozmow臋 z kr贸lem, a ten powiedzia艂 mu:
— Masz uszy膰 tak膮 a tak膮 sp贸dnic臋, a je艣li ci si臋 to nie uda, stracisz g艂ow臋.
Szewc wprawdzie rzek艂:
— Nie jestem przecie偶 krawcem i nie potrafi臋 robi膰 takich rzeczy.
Nic wszak偶e nie pomog艂o, trzeba by艂o zabra膰 materia艂 i wraca膰 do domu.
Tam zn贸w szewc zamartwia艂 si臋 ze sw膮 偶on膮, gdy偶 nie potrafi艂 szy膰 sp贸dnic i znik膮d nie widzia艂 na to rady. Przyszed艂 ucze艅 i spyta艂, czemu majster i jego 偶ona s膮 tacy zgn臋bieni. Szewc opowiedzia艂 mu w ko艅cu o kr贸lewskim rozkazie.
— Nie martwcie si臋 — rzek艂 na to ch艂opak. — By艂em przedtem tak偶e na nauce u krawca i potrafi臋 uszy膰 tak膮 sp贸dnic臋. Wyjd藕cie znowu z tej izby, abym m贸g艂 w samotno艣ci zabra膰 si臋 do roboty.
Wszyscy poszli spa膰 w nocy gdzie indziej, a ch艂opak zosta艂 sam. Stukn膮艂 swoj膮 lask膮, a w tej偶e samej chwili zjawi艂 si臋 m臋偶czyzna i spyta艂:
— Czego 偶yczycie sobie, 艂askawy panie?
— Przynie艣 mi sp贸dnic臋 kr贸lowej, kt贸ra zosta艂a w g贸rze — za偶膮da艂 ch艂opak.
I oto raz, dwa i sp贸dnica by艂a w jego r臋kach.
Ju偶 wczesnym rankiem przyszed艂 majster, aby zobaczy膰, jak posz艂a ch艂opcu robota i czy cho膰 troch臋 przypomina to, czego 偶yczy艂a sobie kr贸lowa. Ucze艅 za艣 udawa艂, 偶e ko艅czy ju偶 sp贸dnic臋, czy艣ci艂 j膮 i prasowa艂, zapewniaj膮c, 偶e zd膮偶y na czas. Niebawem te偶 da艂 majstrowi do r膮k gotow膮 sp贸dnic臋.
Uradowa艂o go to wielce — poszed艂 zaraz do swej 偶ony i rzek艂:
— Ten ucze艅 musi by膰 jakim艣 znakomitym cz艂owiekiem, je艣li potrafi艂 uszy膰 tak膮 sp贸dnic臋. Nikt inny by tego nie potrafi艂.
Zdumia艂a si臋 tak偶e jego 偶ona, ale szewc nie da艂 jej czasu na podziwianie, pobieg艂 ze sp贸dnic膮 szybko do zamku. Kiedy tam ma艂偶onka kr贸lewska przymierzy艂a sp贸dnic臋, le偶a艂a na niej jak ula艂. By艂a bardzo uradowana nowym strojem zdobnym w z艂ote nici i szlachetne kamienie. Zanim wszak偶e szewc opu艣ci艂 zamek, ma艂偶onka kr贸lewska szepn臋艂a do swego m臋偶a:
— Czy ten szewc nie potrafi艂by r贸wnie偶 zrobi膰 takiej korony, jak膮 mia艂am tam w g贸rze?
,,M贸g艂by spr贸bowa膰", pomy艣la艂 tak偶e kr贸l i da艂 szewcowi model korony, kt贸r膮 ma wykona膰. Szewc zn贸w si臋 przerazi艂, s膮dz膮c,
偶e grozi mu 艣mier膰. Pociesza艂 si臋 jednak nieco tym, 偶e ma takiego ucznia, kt贸ry ju偶 i przedtem mu dopom贸g艂. Nie pozosta艂o mu wi臋c nic innego, jak wzi膮膰 od kr贸la z艂oto, z kt贸rego mia艂 zrobi膰 koron臋, i wraz z nim ruszy艂 do domu.
Gdy spotka艂 tam swoj膮 偶on臋, u偶ali艂 si臋 przed ni膮 na swoj膮 niedol臋 i rzek艂:
— Dlaczego kr贸l tak si臋 na mnie zawzi膮艂? Zadaje mi zawsze takie osobliwe roboty. Ter-az mam zrobi膰 na wz贸r tego modelu z艂ot膮 koron臋 dla jego ma艂偶onki.
呕ona nie wiedzia艂a tak偶e, co na to poradzi膰, wi臋c szewc poszed艂 do swego ucznia i powiedzia艂 mu, 偶e musi wykona膰 now膮 robot臋.
— No, co to za robota? — spyta艂 ch艂opak.
— Trzeba zrobi膰 z艂ot膮 koron臋, kt贸ra by艂aby taka sama jak ten model i ma by膰 gotowa pr臋dko — rzek艂 szewc, wr臋czaj膮c uczniowi dany mu przez kr贸la model.
— Je艣li chodzi tylko o to, to nie ma zmartwienia — odpar艂 ch艂opak. — Owszem potrafi臋 to zrobi膰. W swoim czasie by艂em na nauce u z艂otnika. Dajcie mi tylko osobn膮 izb臋, abym m贸g艂 spokojnie pracowa膰, a korona b臋dzie gotowa na jutro rano.
Szewc przysta艂 na to ch臋tnie, dano ch艂opcu zaraz narz臋dzia z艂otnicze, miech i piec, w kt贸rym topi艂o si臋 z艂oto.
Wieczorem ch艂opak zabra艂 si臋 do roboty. Poniewa偶 jednak szewc by艂 obok niego, udawa艂, 偶e zna si臋 na tym i dmucha艂, dmucha艂 tu, dmucha艂 tam, obraca艂 kr膮偶ki z艂ota i zwleka艂 tak d艂ugo, a偶 szewc nie opu艣ci艂 izby. Wtedy wzi膮艂 lask臋 i stukn膮艂 ni膮 w pod艂og臋, zjawi艂 si臋 ten sam m臋偶czyzna co poprzednio, i spyta艂:
— Czego sobie 偶yczycie, 艂askawy panie?
— Tej z艂otej korony, kt贸ra jest w zamku w艂adcy g贸ry — odpar艂 ch艂opak.
W tej偶e samej chwili znalaz艂a si臋 w jego r臋kach korona, tak 偶e m贸g艂 sobie spokojnie odpocz膮膰.
Wczesnym rankiem majster obudzi艂 si臋 i od razu po艣pieszy艂 zobaczy膰, co przez ten czas ucze艅 zd膮偶y艂 zrobi膰. Ten w艂a艣nie czy艣ci艂 koron臋, tar艂 i pucowa艂 j膮 z ca艂ej si艂y, a偶 pot sp艂ywa艂 mu z czo艂a i skar偶y艂 si臋, 偶e musia艂 ci臋偶ko pracowa膰 ca艂膮 noc i jest ju偶 zupe艂nie wyczerpany.
Majster wzi膮艂 od niego koron臋 i zani贸s艂 j膮 natychmiast do kr贸lewskiego zamku. Tam j膮 ogl膮dano, podziwiano jej pi臋kno艣膰 i umiej臋tno艣ci, jakie musia艂 mie膰 ten, kt贸ry j膮 zrobi艂. Ma艂偶onka kr贸lewska podziwia艂a tak偶e koron臋 i rzek艂a:
— Patrzcie, ona jest dok艂adnie taka sama jak ta, kt贸r膮 mia艂am w g贸rze. Doprawdy zdumiewaj膮ce to i dziwne, 偶e zwyk艂y szewc potrafi robi膰 takie rzeczy!
Teraz puszczono szewca do domu z sowit膮 zap艂at膮, a kr贸l ponadto nada艂 mu godno艣膰 rycerza. Niemniej jednak zastanawia艂o go, jak szewc mo偶e wykonywa膰 takie rzeczy, kt贸rych nawet sam kr贸l nie potrafi艂 wymy艣li膰.
,, Jeszcze raz wypr贸buj臋 szewca, pomy艣la艂, sprawdzimy, czy to tylko sztuka ludzka, czy te偶 sprawa jakiej艣 z艂ej mocy".
Natychmiast wezwa艂 znowu szewca do siebie, a kiedy ten przyszed艂, rzek艂 mu:
— Musisz wybudowa膰 na brzegu morza d艂ugie molo, po kt贸rym mo偶na b臋dzie wchodzi膰 na okr臋t. I to ma by膰 gotowe na jutro.
Szewc, zgn臋biony, wr贸ci艂 do domu i opowiedzia艂 rodzinie, 偶e kr贸l nie przestaje go dr臋czy膰.
— No, czego on teraz chce? — spyta艂 ucze艅.
— Chce, 偶ebym na brzegu morza zbudowa艂 pomost, kt贸rym mo偶na by przej艣膰 na okr臋t — rzek艂 szewc. — I ten pomost musi by膰 got贸w ju偶 jutro.
— Pozostawcie to mnie — rzek艂 ch艂opak. — Ja to za艂atwi臋. W nocy wyszed艂 spacerowa膰 po ulicy. Tam stukn膮艂 lask膮 i oto zjawi艂 si臋 ten sam m臋偶czyzna co zawsze i spyta艂:
— Czego sobie 偶yczycie, 艂askawy panie?
— Nie chc臋 niczego innego — odpar艂 ch艂opak — jak tylko tego, 偶eby艣 sprowadzi艂 tutaj wszystkich m臋偶czyzn, kt贸rzy znajduj膮 si臋 w g贸rze.
— Oho! — rzek艂 m臋偶czyzna. — Tam jest tak wielu m臋偶czyzn, 偶e wszyscy nie zmie艣ciliby si臋 w tym mie艣cie.
— No, to przyprowad藕 w takim razie wystarczaj膮co liczn膮 gromad臋! — rozkaza艂 ch艂opak.
I zaraz zjawi艂o si臋 tylu ludzi, 偶e ledwo mie艣cili si臋 na ulicach miasta. Ch艂opak powiedzia艂 im:
— Musicie zbudowa膰 d艂ugie molo na brzegu morza, i to jak najpr臋dziej.
M臋偶czy藕ni zabrali si臋 natychmiast do roboty, a pracuj膮c narobili tyle ha艂asu co artyleryjskie armaty. Nie up艂yn臋艂o jednak wiele czasu, a pomost by艂 got贸w, i to nie z drewna, lecz z przezroczystego szk艂a, za艣 na jego ko艅cu od strony morza sta艂 wspania艂y budynek.
Rano kr贸l podni贸s艂 si臋 ze spoczynku i zobaczy艂 na brzegu morza t臋 niezwyk艂膮 budowl臋. Przerazi艂 si臋 nies艂ychanie i pos艂a艂 wszystkich poddanych, aby obejrzeli to dziwo. Tam, przy drzwiach budynku, w kt贸rym przebywa艂 budowniczy pomostu, stali wartownicy, on sam za艣 mia艂 na sobie kr贸lewskie szaty i koron臋, kt贸re kaza艂 przywie藕膰 z g贸ry. Zadziwili si臋 wszyscy na ten niezwyk艂y widok.
Kr贸l pos艂a艂 najstarszego syna, 偶eby zobaczy艂, kto mieszka w tak pi臋knym zamku. Kr贸lewicz wszed艂 na pomost, ale nie m贸g艂 si臋 utrzyma膰 na nogach, bo pomost by艂 艣liski jak jesienny l贸d. Czo艂ga艂 si臋 wi臋c na kolanach i tak ostatecznie dobrn膮艂 do celu.
Budowniczy pomostu zobaczy艂 zbli偶aj膮cego si臋 brata. Stukn膮艂 wtedy lask膮 i pos艂a艂 s艂u偶膮cego, 偶eby przyni贸s艂 mu r贸zgi. Czo艂gaj膮cy si臋 na kolanach brat dobrn膮艂 na koniec pomostu, wszed艂 do 艣rodka budynku, gdzie powstawszy z kolan, drepta艂 w miejscu i zgina艂 si臋 w pok艂onach przed bratem. Nie pozna艂 go bowiem i wzi膮艂 go za kr贸la jakiego艣 odleg艂ego kraju. Ten jednak nie zwr贸ci艂 uwagi na pok艂ony, lecz kaza艂 swym wartownikom pojma膰 go i spu艣ci膰 mu t臋gie lanie. Wartownicy schwytali wi臋c przybysza i spe艂niaj膮c rozkaz swego pana, sch艂ostali go, ile tylko mieli si艂. Mia艂a to by膰 kara za uwi臋zienie w g贸rze i pozostawienie na pastw臋 losu. Ledwie 偶ywego ch艂opaka wartownicy wypu艣cili z r膮k i odes艂ali do rodzinnego domu.
— Ach, ty, niedorajdo! — rzek艂 do niego po powrocie 艣redni brat. — Nie potrafisz nawet zachowa膰 si臋 jak nale偶y wobec kr贸la obcej krainy. — Zobaczysz, jak ja si臋 wybior臋, to z pewno艣ci膮 potrafi臋 zachowa膰 si臋 du偶o m膮drzej.
I zaraz ruszy艂 na brzeg. Wiele wysi艂ku kosztowa艂o go dotarcie do celu, bo i on nie m贸g艂 si臋 utrzyma膰 na nogach. Kiedy za艣 uda艂o
mu si臋 ju偶 stan膮膰 przed obliczem brata, kt贸rego tak偶e nie pozna艂. by艂 bardzo pokorny i bez przerwy zgina艂 si臋 w pok艂onach.
Tamten jednak nic sobie nie robi艂 z jego uni偶ono艣ci, ale kaza艂 sprawi膰 mu lanie i odes艂a艂 z niczym.
— Ach, wy, ciamajdy! — rzek艂 kr贸l, kiedy i 艣redni syn przy-wl贸k艂 si臋 ledwie 偶ywy do domu. — Widocznie musz臋 wzi膮膰 spraw臋 we w艂asne r臋ce, bo, jak widz臋, wy si臋 nie nadajecie do niczego.
Ruszy艂 wi臋c w drog臋, aby porozmawia膰 z nieznanym kr贸lem, a budowniczy pomostu, gdy zobaczy艂, 偶e idzie do niego sam kr贸l, natychmiast pos艂a艂 konie i pojazd, aby go przywie藕膰. Gdy kr贸l przyby艂 na koniec pomostu, wprowadzi艂 go do swego domu, przycisn膮艂 do piersi, uca艂owa艂 i zachowywa艂 si臋 jak poddany, bo i tak te偶 nale偶a艂o post臋powa膰 wobec ojca. P贸藕niej za艣 rzek艂:
— Ja jestem waszym synem, kt贸ry wyruszy艂, aby sprowadzi膰 matk臋 i to ja j膮 odnalaz艂em w g贸rze. Nast臋pnie spotka艂em braci, z kt贸rymi uwolni艂em matk臋, ale oni uwi臋zili mnie podst臋pnie i zabrali j膮 z sob膮, k艂ami膮c potem tobie, 偶e ja umar艂em. To ja tak偶e sprowadzi艂em matce z g贸ry te trzewiki, sp贸dnic臋 i koron臋, kt贸rych przecie偶 szewc nie m贸g艂by w 偶aden spos贸b zrobi膰.
Jednocze艣nie zrzuci艂 z siebie kr贸lewskie szaty i wtedy dopiero kr贸l pozna艂 swego syna. Zaraz te偶 udali si臋 do jego zamku.
Tam matka tak偶e rozpozna艂a swoje dziecko i potwierdzi艂a, 偶e m贸wi艂 prawd臋.
Wtedy kr贸l przywo艂a艂 starszych syn贸w i spyta艂 ich:
— Czy艣cie zrobili tak i tak i uwi臋zili艣cie najm艂odszego brata w g贸rze? Czy to wy znale藕li艣cie wasz膮 matk臋?
Nie mieli nic na to do powiedzenia, bo ojciec przecie偶 zna艂 ca艂膮 prawd臋, zawstydzili si臋 tylko i nie pr贸bowali nawet zaprzecza膰. Potem kr贸l wzi膮艂 starszych syn贸w w obroty, spu艣ci艂 im lanie, i to takie t臋gie, 偶e a偶 sk贸ra na nich trzeszcza艂a.
Po ch艂o艣cie najm艂odszy brat stukn膮艂 lask膮 i zaraz zjawili si臋 ludzie, kt贸rzy zabrali ca艂y pomost wraz 偶 budynkiem.
I na tym sko艅czy艂a si臋 ca艂a historia.
Dziewczyna na grochowym polu
Bardzo dawno temu mieszkali razem brat i siostra. Gdy ich ojciec umiera艂, powiedzia艂 do syna:
— Opiekuj si臋 troskliwie siostr膮, nie k艂贸膰cie si臋, 偶yjcie w zgodzie.
Mieszkali razem jaki艣 czas, 偶yli w zgodzie, ale p贸藕niej brat poszuka艂 sobie narzeczonej, c贸rki diablicy, kt贸r膮 potem po艣lubi艂. Bratowa nie znosi艂a siostry m臋偶a, zacz臋艂a judzi膰.
— Co tu robi twoja siostra? — powtarza艂a swemu m臋偶owi. M贸wi艂a: — Twoja siostra psuje wszystko w domu.
P贸藕niej, gdy urodzi艂a dziecko, rozszarpa艂a noworodka, rozszarpa艂a mu uszy, rozszarpa艂a nos, wy艂upa艂a oczy i rzek艂a do m臋偶a:
— Popatrz, co zrobi艂a twoja siostra!
Brat w ko艅cu uwierzy艂 w k艂amstwa 偶ony i wraz z ni膮 zbi艂 siostr臋, a potem ledwo 偶yw膮 wyrzuci艂 z domu.
Dziewczyna ruszy艂a do kr贸lewskiego zamku. Tam powoli odzyskiwa艂a si艂y, radzi艂a sobie, jak umia艂a, bo przecie偶 i tak nie mia艂a dok膮d p贸j艣膰.
Na wiosn臋 syn kr贸lewski wyruszy艂 na pole, aby zasia膰 groch, i wsadzaj膮c ziarna w ziemi臋, rzek艂:
— Je艣li osoba, kt贸ra pierwsza zje ziarna tego grochu, b臋dzie pann膮, to zostanie moj膮 偶on膮.
Tak rzek艂, u艣miechaj膮c si臋 przy tym do innych.
Zdarzy艂o si臋, 偶e dziewczyna sta艂a za p艂otem s膮siedniego pola, us艂ysza艂a s艂owa kr贸lewskiego syna i wzi臋艂a je sobie do serca.
Nadesz艂o lato i groch dojrza艂. Dziewczyna wykopa艂a pod p艂otem d贸艂 i posz艂a je艣膰 str膮ki.
Pewnego razu synowi kr贸lewskiemu przypomnia艂o si臋 grochowe pole i pomy艣la艂: ,,P贸jd臋, popatrz臋, jak groch ur贸s艂."
Przyszed艂, popatrzy艂 i spostrzeg艂, 偶e kto艣 zjad艂 ju偶 porz膮dny p臋k str膮k贸w. Zaczai艂 si臋 wi臋c. Czatowa艂, czatowa艂 i oto dziewczyna przechodzi ukradkiem przez dziur臋 pod p艂otem i zaczyna je艣膰 str膮ki. Z艂apa艂 j膮 wtedy w lniany worek i zani贸s艂 do zamku. Tam rozkaza艂 oblec j膮 w kr贸lewskie szaty, tak jak to przystoi ksi膮偶臋cej narzeczonej, a nast臋pnie poj膮艂 j膮 za 偶on臋.
呕yli p贸藕niej szcz臋艣liwie, p贸ki kobieta me spodziewa艂a si臋 dziecka, a kr贸lewicz musia艂 ruszy膰 na wojn臋. Podczas po偶egnania tak rzek艂 do 偶ony:
— Je艣li urodzisz syna, wy艣lij list, przyjad臋 natychmiast do domu. Je艣li to b臋dzie c贸rka, wy艣lij tak偶e Ust, ale w贸wczas przyjad臋,
gdy b臋d臋 m贸g艂.
Kobieta urodzi艂a syna i wys艂a艂a zaraz list:
,, Przyje偶d偶aj, m臋偶u, jak najpr臋dzej. Urodzi艂 si臋 nam syn." Wys艂a艂a umy艣lnego, 偶eby zani贸s艂 list. Ten wyruszy艂 w drog臋,
a przed noc膮 trafi艂 do chaty, z kt贸rej pochodzi艂a dziewczyna. Gdy
posiedzia艂 jaki艣 czas w izbie, gospodyni rzek艂a do艅:
— Czy go艣膰 nie zechcia艂by si臋 wyk膮pa膰?
— Pewnie, przyjemna by艂aby dla podr贸偶nego sauna — odpar艂 pos艂aniec i poszed艂 si臋 wyk膮pa膰, jak mu radzono. W tym czasie jednak c贸rka z艂ej staruchy schwyci艂a jego torb臋, wyj臋艂a list, i napisa艂a nowy:
,,Urodzi艂a si臋 c贸rka."
Pos艂aniec nic o tym nie wiedzia艂. Wyk膮pawszy si臋, ruszy艂 znowu w drog臋 i zani贸s艂 synowi kr贸lewskiemu list. Gdy ten dowiedzia艂 si臋, co urodzi艂o si臋 w domu, wr臋czy艂 temu samemu go艅cowi odpowied藕:
,,Przyjad臋, gdy b臋d臋 m贸g艂."
Ruszy艂 pos艂aniec ra藕no do zamku. Na nocleg za艣 zaszed艂 zn贸w do tej samej chaty, w kt贸rej nocowa艂 poprzednio. I tym jednak razem gospodyni zaprowadzi艂a go do sauny, a przez ten czas zajrza艂a do jego torby i zamieni艂a list. W swoim napisa艂a:
,,Poniewa偶 urodzi艂a si臋 dziewczynka, niechaj matka zrzuci kr贸lewskie szaty, w艂o偶y w艂asne 艂achy i niechaj sobie idzie, dok膮d j膮 oczy ponios膮."
Gdy niewolnik przyni贸s艂 list, kobieta zrobi艂a tak, jak przykaza艂 jej m膮偶 i opu艣ci艂a zamek. W臋drowa艂a z p艂aczem wzd艂u偶 traktu.
Podczas w臋dr贸wki poczu艂a jednak pragnienie. Ruszy艂a wi臋c poszuka膰 wody w lesie i znalaz艂a w nim w ko艅cu 藕r贸d艂o, w kt贸rym woda by艂a niezwykle czysta, a obok le偶a艂 pi臋kny z艂oty czerpak. Po艂o偶y艂a wi臋c dziecko na brzegu, a sama szuka艂a miejsca, gdzie mog艂aby zej艣膰 troch臋 ni偶ej. Dziecko zosta艂o samo, poczo艂ga艂o si臋, aby si臋gn膮膰 z艂oty czerpak, i wpad艂o g艂ow膮 do 藕r贸d艂a.
Matka natychmiast po艣pieszy艂a mu z pomoc膮 i wyci膮gn臋艂a dziecko z wody, zanim zd膮偶y艂o si臋 utopi膰. Zamoczy艂a sobie przy tym ca艂e r臋ce i opryska艂a oczy 藕r贸dlan膮 wod膮, a wtedy, patrzcie, w jednej chwili zrobi艂a si臋 bardzo urodziwa i zdrowsza ni偶 przedtem, wyja艣nia艂a jej te偶 sk贸ra. Dziecko tak偶e wypi臋knia艂o i teraz na ca艂ym 艣wiecie nie by艂o pi臋kniejszych.
Potem kobieta ruszy艂a zn贸w w drog臋 i dotar艂a w ko艅cu do rodzinnego domu, w kt贸rym jej brat 偶y艂 w dalszym ci膮gu ze sw膮 偶on膮. Nie poznano jej, wi臋c poprosi艂a domownik贸w o nocleg. Gospodyni odburkn臋艂a na to:
— Tam pod drzwiami jest miejsce.
— I tu b臋dzie mi dobrze, bylebym tylko mog艂a si臋 przespa膰 — odpar艂a kobieta, rozk艂adaj膮c si臋 ze swym dzieckiem pod progiem.
Gospodarze siedzieli w izbie, wiecz贸r zapad艂, i oto nadjecha艂 kr贸l ze swymi wojownikami, bo i on zboczy艂 na noc do chaty.
Kiedy kr贸l spacerowa艂 po izbie tam i z powrotem, kobieta pu艣ci艂a dziecko, aby poczo艂ga艂o si臋 po pod艂odze. Czo艂ga艂o si臋, czo艂ga艂o, a偶 doczo艂ga艂o si臋 do kr贸la, kt贸ry wzi膮艂 je na r臋ce. popatrzy艂 na nie i spyta艂 matki:
— Sk膮d jeste艣, kobieto? Masz bardzo urodziwe dziecko, a i ty sama jeste艣 pi臋kna.
— Tak, tak, nikt mnie ju偶 nie poznaje — odpowiedzia艂a kr贸lowi kobieta. — Mieszka艂am kiedy艣 w tej chacie, jedli艣my ten sam chleb, ale bratowa zacz臋艂a mnie nienawidzi膰.
— Zamilcz, ladacznico! — krzykn臋艂a bratowa, chc膮c przerwa膰 opowie艣膰, ale kobieta ci膮gn臋艂a dalej:
— Bratowa zacz臋艂a mnie nienawidzi膰, buntowa艂a brata. A p贸藕niej zbito mnie i wygnano z domu ledwie 偶yw膮. W臋drowa艂am tedy, dotar艂am do kr贸lewskiego zamku, zosta艂am tam 偶on膮 kr贸lewskiego syna i zosta艂am brzemienna. M膮偶 wyruszy艂 ze swymi ry-
cerzami na wojn臋. Pos艂a艂am do niego list: „Syn si臋 narodzi艂", ale on rozz艂o艣ci艂 si臋 na mnie i przys艂a艂 stamt膮d pos艂anie, w kt贸rym kaza艂 mi wraz z dzieckiem i艣膰, dok膮d oczy ponios膮. Trzeba wi臋c by艂o i艣膰 na tu艂aczk臋, porzuci膰 pi臋kny pa艂ac.
— Zamilcz! — wrzasn臋艂a znowu bratowa, ale kr贸l rozkaza艂:
— Nie odzywaj si臋! Ja tu jestem panem wszystkiego.
I kobieta ci膮gn臋艂a dalej, opowiedzia艂a ca艂膮 histori臋. A gdy bratowa jeszcze raz wrzasn臋艂a: ,,Zamilcz, ladacznico! Nie opowiadaj k艂amstw!", kr贸l wzi膮艂 j膮 za w艂osy, wyrzuci艂 na podw贸rze i kaza艂 powiesi膰 na okapie.
P贸藕niej zabra艂 swoj膮 ma艂偶onk臋 i swego syna, zawi贸z艂 do zamku i tam 偶yli szcz臋艣liwie. Mo偶e 偶yj膮 do dzi艣, tego nie potrafi臋 powiedzie膰.
I tak d艂uga jest ta ba艣艅.
Kr贸l i ch艂opak z le艣nej chaty
Wybra艂 si臋 kiedy艣 kr贸l do lasu i po drodze trafi艂 do pewnej chaty. Mia艂a ona tak w膮sk膮 i nisk膮 futryn臋, 偶e kr贸lewski rumak m贸g艂 przekroczy膰 pr贸g tylko przednimi nogami, a ciekawski kr贸l chc膮c nie chc膮c musia艂 pochyli膰 g艂ow臋, 偶eby cokolwiek zobaczy膰. Zerkn膮艂 do 艣rodka i zapyta艂:
— Czy jest tam kto艣?
— Tak. jest tu p贸艂tora m臋偶czyzny i g艂owa konia — odpar艂 ch艂opak, kt贸ry akurat by艂 w chacie.
— A gdzie jest tw贸j ojciec? — zapyta艂 kr贸l.
— Prosi niewiele o du偶o — odpowiedzia艂 zapytany.
— A matka, gdzie偶 ona jest?
— Piecze zesz艂oroczny chleb — odrzek艂 sprytny ch艂opak.
— A gdzie si臋 podziewa tw贸j brat? — zapyta艂 ponownie go艣膰.
— W lesie — odpar艂 ch艂opak. — 艁apie zwierzyn臋, i to, co z艂apie, wypuszcza do lasu, a to, czego nie z艂apie, przyniesie do domu.
— A co robi twoja siostra? — dopytywa艂 si臋 kr贸l.
— Op艂akuje sw贸j zesz艂oroczny 艣miech.
Kr贸l nie zrozumia艂 偶adnej z odpowiedzi, nie da艂 jednak nic po sobie pozna膰. Uda艂, 偶e jest zadowolony z obja艣nie艅 ch艂opca i wyruszy艂 w drog臋. W domu jednak ci膮gle my艣la艂 o zagadkowych odpowiedziach. W ko艅cu postanowi艂 wezwa膰 ch艂opca do siebie, 偶eby wyja艣ni膰 jego s艂owa. Do pomocy za艣 zwo艂a艂 swych doradc贸w.
Przywo艂awszy ch艂opaka przed siebie, zapyta艂:
— Powiedz mi. m贸j drogi, gdzie by艂 tw贸j ojciec wtedy, gdy prosi艂 niewiele o du偶o? Ch艂opiec odrzek艂:
— By艂 na polu i sia艂 rzep臋, a gdy wrzuci si臋 do ziemi par臋 ziarenek, b臋d膮 z tego jesieni膮 du偶e zbiory. Kr贸l zapyta艂 ponownie:
— A gdzie by艂a twoja matka, gdy piek艂a zesz艂oroczny chleb? Ch艂opak wyja艣ni艂:
— W zesz艂ym roku zabrano nam m膮k臋 na zap艂at臋 d艂ugu, a teraz matka piecze z niej chleb w domu wierzyciela.
— A co — dopytywa艂 si臋 kr贸l — tw贸j brat robi艂 w lesie, gdy t臋 zwierzyn臋, kt贸r膮 z艂apa艂, zabija艂 i wyrzuca艂 z powrotem, a t臋, kt贸rej nie z艂apa艂, przyni贸s艂 do domu?
Ch艂opiec odpar艂:
— Czesa艂 w艂osy, i t臋 wesz, kt贸r膮 z艂apa艂, zabija艂 i wyrzuca艂 do lasu, a te, kt贸rych nie z艂apa艂, przyni贸s艂 w czuprynie do domu. Kr贸l dalej wypytywa艂:
— A co robi艂a twoja siostra, gdy p艂aka艂a nad zesz艂orocznym 艣miechem?
— W zesz艂ym roku cz臋sto si臋 艣mia艂a i by艂a weso艂a, ale jest brzemienna, wi臋c teraz p艂acze i 偶ali si臋, 偶e b臋dzie mia艂a dziecko. Kr贸l tak rzek艂 do ch艂opca:
— Twoje chytre i wykr臋tne odpowiedzi bardzo mnie rozgniewa艂y. Mia艂em zamiar ci臋 za to ukara膰, lecz je艣li teraz odpowiesz prawid艂owo na pytanie, kt贸re ci zadam, przebacz臋 ci twoj膮 bezczelno艣膰. Powiedz mi, co jest bielsze, dzie艅 czy mleko?
— Dzie艅 jest bielszy — odpar艂 bez namys艂u ch艂opak.
— Nie zgad艂e艣. Gdy widzisz na pod艂odze w cha艂upie smug臋 dziennego 艣wiat艂a, a w drugim k膮cie jest rozlane mleko, to mleko jest bielsze — powiedzia艂 kr贸l i kaza艂 wtr膮ci膰 przybysza na noc do ciemnej celi.
Nie dosta艂 biedny niczego opr贸cz odrobiny mleka w misce. Rankiem zaszed艂 kr贸l do ciemnicy, lecz gdy otwiera艂 drzwi, nie dostrzeg艂 w mroku miski z mlekiem stoj膮cej w progu. Wdepn膮艂 w ni膮, miska przewr贸ci艂a si臋, a mleko ochlapa艂o kr贸la.
Powiedzia艂 wtedy ch艂opak:
— Czy偶 nie widzieli艣cie teraz, panie, 偶e dzie艅 jest bielszy od mleka? Gdyby by艂 dzie艅, wielmo偶ny kr贸lu, nie weszliby艣cie do miski z mlekiem.
Nie m贸g艂 kr贸l znie艣膰 prawdy w odpowiedzi ch艂opca i wyrzuci艂 go z pa艂acu, m贸wi膮c:
— Tym razem twoja bezczelno艣膰 zostanie srogo ukarana. Musisz przyby膰 do mego zamku tak, 偶e nie przyjdziesz ani w dzie艅, ani w nocy, ani drog膮, ani skrajem drogi, ani na koniu, ani pieszo, ani ubrany, ani nago, ani do 艣rodka, ani na zewn膮trz.
S艂ysz膮c rozkaz, opu艣ci艂 ch艂opak pa艂ac. Zacz膮艂 si臋 przygotowywa膰 do podr贸偶y. Ze sk贸ry kozy zrobi艂 okrycie, takie, 偶e nie by艂 ani ubrany, ani nagi. Poszed艂 do pa艂acu po dnie przydro偶nego rowu, wi臋c ani drog膮, ani skrajem, na jednej nodze mia艂 sito, na drugiej szczotk臋, a gdy zacz臋艂o dnie膰, przyby艂 na dziedziniec.
Zbudzi艂 si臋 kr贸l, wyszed艂 z zamku i znalaz艂 dziwne 艣lady, kt贸re pozostawi艂y sito i szczotka. Zdumiony pod膮偶y艂 w kierunku sieni i c贸偶 ujrza艂? W drzwiach sta艂 ch艂opiec, z jedn膮 nog膮 w 艣rodku, a drug膮 na zewn膮trz.
— Jak tu dotar艂e艣? — spyta艂 go kr贸l.
— Przyszed艂em na czworakach, po dnie przydro偶nego rowu — odpowiedzia艂 ch艂opak. — Wi臋c ani na koniu, ani pieszo. Wtedy, gdy tu wchodzi艂em, 艣wita艂o, wi臋c nie przyby艂em noc膮 ani dniem, a skoro by艂 i taki warunek, 偶e nie mog艂em by膰 ani w 艣rodku, ani na zewn膮trz, wi臋c stoj臋 tu pod 艣cian膮 z jedn膮 nog膮 na progu, a drug膮 w 艣rodku.
W ten spos贸b unikn膮艂 spryciarz kary, lecz roze藕lony kr贸l rozkaza艂 mu wr贸ci膰 nazajutrz. Nast臋pnego ranka wybra艂 si臋 ch艂opak na zamek. Kr贸l nie da艂 jednak za wygran膮 i kaza艂 spu艣ci膰 z 艂a艅cucha swe z艂e psy, 偶eby przegoni艂y 艣mia艂ka i da艂y mu nauczk臋.
Ostrzeg艂 go stra偶nik przy bramie:
— Nie wchod藕 dalej, psy ci臋 zagryz膮.
Lecz przewiduj膮cy ch艂opak mia艂 pod kurtk膮 zaj膮ca i odpar艂:
— Musz臋 wype艂ni膰 kr贸lewski rozkaz.
Ledwo wszed艂 na dziedziniec, psy z miejsca rzuci艂y si臋 na niego, g艂o艣no ujadaj膮c. Szybko wypu艣ci艂 spod kurtki zaj膮ca, 偶eby odwr贸ci膰 uwag臋 psiej sfory. Psy natychmiast zapomnia艂y o intruzie i zacz臋艂y 艣ciga膰 szaraka, kt贸ry kluczy艂 sprytnie pomi臋dzy nimi.
Powsta艂 taki ha艂as, 偶e a偶 kr贸l wyszed艂 popatrze膰. Widz膮c, co si臋 dzieje, spyta艂:
— Co psy tak goni膮?
— To, co biegnie przed nimi! — krzykn膮艂 ch艂opiec w odpowiedzi.
— A co to jest. co biegnie przed nimi? — zapyta艂 kr贸l.
— To, za czym biegn膮 psy — odpowiedzia艂 ch艂opiec z u艣miechem. Ra藕no opu艣ci艂 kr贸lewski dziedziniec i ruszy艂 do domu.
Cesarski d艂ug
Pewien uczciwy wdowiec mia艂 syna, kt贸rego
w wielkim trudzie i ci臋偶kiej pracy wychowywa艂 przez pi臋tna艣cie lat. Pewnego dnia tak ch艂opak rzecze zza pieca do ojca:
— Obydwaj musimy si臋 o偶eni膰, nie mo偶emy przecie偶 tak 偶y膰 bez 偶on. Odpar艂 na to ojciec:
— Oj, nie warto, nie mamy przecie偶 pieni臋dzy. A ch艂opak na to:
— Id藕 i za偶膮daj pieni臋dzy od cesarza, tyle 偶eby starczy艂o na wesele.
Poszed艂 tedy ojciec pos艂usznie do cesarza i m贸wi:
— Daj mi, mi艂o艣ciwy cesarzu, tyle pieni臋dzy, 偶eby艣my my, ja i m贸j syn, mogli si臋 po偶eni膰.
Pro艣ba wie艣niaka wielce rozz艂o艣ci艂a cesarza. Krzykn膮艂 wi臋c:
— Nie wstyd ci, g艂upcze, przychodzi膰 do swego w艂adcy prosi膰 o pieni膮dze?! Nie wiesz o tym, 偶e cesarz nigdy nie daje ich ch艂opom?! To w艂a艣nie oni p艂ac膮 mnie, cesarzowi, podatki. Je偶eli jutro nie b臋dziesz umia艂 odpowiedzie膰 na dwie zagadki, kt贸re ci zadam, i je偶eli do jutra nie wymy艣lisz takiej, jakiej m贸j lud jeszcze nie s艂ysza艂, to ka偶臋 ci obci膮膰 g艂ow臋. To za kar臋, 偶e o艣mieli艂e艣 si臋 przyj艣膰 do mnie prosi膰 o pieni膮dze!
Wr贸ci艂 zmartwiony ojciec do domu, a ch艂opak pyta zza pieca:
— Ile pieni臋dzy da艂 cesarz?
— Nie da艂 ani grosza i kaza艂 przyj艣膰 jutro odgadywa膰 zagadki. Je偶eli nie b臋d臋 umia艂 odpowiedzie膰 na dwie i nie wymy艣l臋 jednej takiej, jakiej cesarski lud jeszcze nie s艂ysza艂, to obetn膮 mi g艂ow臋.
,,Ha, jedn膮 g艂ow臋 winien jestem 艣mierci", pomy艣la艂 ch艂opak, odwr贸ci艂 si臋 na drugi bok i zasn膮艂.
Rano, kiedy ojciec zbiera艂 si臋 w drog臋, ch艂opak powiedzia艂:
— P贸jd臋 z tob膮.
Zlaz艂 z pieca, umy艂 twarz i razem z ojcem ruszy艂 do cesarza. Kiedy ju偶 stan臋li przed jego obliczem, cesarz zada艂 pierwsz膮 zagadk臋:
— Co jest najdro偶sze pod s艂o艅cem? Wtr膮ci艂 si臋 wtedy ch艂opak:
— Czy syn mo偶e odpowiedzie膰 za ojca, skoro ojciec wychowywa艂 go w wielkim trudzie i ci臋偶kiej pracy przez pi臋tna艣cie lat? Cesarz pomy艣la艂 chwil臋 i odpar艂:
— No dobrze, odpowiedz.
I odpowiedzia艂 syn za ojca na pierwsz膮 zagadk臋 cesarza:
— Chleb dla g艂odnych i sen dla zm臋czonych s膮 najcenniejsze pod s艂o艅cem.
— Dobrze odgad艂e艣 — powiedzia艂 cesarz. — My艣la艂em, 偶e powiesz: pieni膮dze dla biednych i 偶ony dla nie偶onatych, bo przecie偶 ty i tw贸j ojciec jeste艣cie bardzo skorzy do 偶eniaczki. A teraz druga zagadka: Co tw贸j ch艂opak i ja, cesarz, robimy jednocze艣nie?
Ch艂opak znowu zapyta艂:
— Czy syn mo偶e odpowiedzie膰 za ojca, skoro ojciec wychowywa艂 go w wielkim trudzie i ci臋偶kiej pracy przez pi臋tna艣cie lat? Cesarz odpar艂:
— No dobrze, odpowiedz.
I ch艂opak odpowiedzia艂 na drug膮 zagadk臋:
— Ty cesarz i ja starzejemy si臋 jednocze艣nie.
— Dobrze odgad艂e艣 — powiedzia艂 cesarz. — My艣la艂em, 偶e powiesz: ja ch艂opak i ty, cesarz, wylegujemy si臋 jednocze艣nie. Wida膰 bowiem ch艂opcze, 偶e jeste艣 bardzo leniwy, skoro pozwoli艂e艣 ojcu, 偶eby ci臋 przez pi臋tna艣cie lat utrzymywa艂 sw膮 ci臋偶k膮 prac膮.
A do starca zwr贸ci艂 si臋 cesarz w te s艂owa:
— No, syn ci臋 prawie uratowa艂, ale teraz ty z kolei zadaj tak膮 zagadk臋, jakiej m贸j lud jeszcze nie s艂ysza艂, a wtedy zobaczymy, co si臋 stanie.
Przedtem ju偶 jednak cesarz powiedzia艂 swemu ludowi: ,,Niech sobie starzec zadaje jak膮kolwiek zagadk臋, wy macie tylko odrzec:
tak, ju偶e艣my j膮 s艂yszeli!"
Ch艂opak znowu spyta艂 cesarza:
— Czy i tym razem syn mo偶e zada膰 zagadk臋 za ojca, skoro ojciec wychowywa艂 go w wielkim trudzie i ci臋偶kiej pracy przez pi臋tna艣cie lat?
A cesarz odpar艂:
— No dobrze, zadaj.
Na to ch艂opak rzek艂 do cesarskiego ludu:
— M贸j ojciec zbiera艂 w trudzie i ci臋偶k膮 prac膮 przez pi臋tna艣cie lat pieni膮dze i uzbiera艂 pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy z艂otych monet. Potem po偶yczy艂 je cesarzowi, a on obieca艂 dzisiaj zwr贸ci膰 d艂ug ojcu. Czy s艂yszeli艣cie co艣 takiego?
— Tak, ju偶e艣my to s艂yszeli — odpar艂 lud zgodnym ch贸rem.
— A wi臋c — powiedzia艂 ch艂opak zwracaj膮c si臋 w stron臋 cesarza — oddaj teraz d艂ug ojcu, pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy z艂otych monet, tak jak obieca艂e艣. Tw贸j lud 艣wiadkiem.
Cesarz najpierw strasznie si臋 rozz艂o艣ci艂, ale zaraz wybuchn膮艂 艣miechem. Rozkaza艂 da膰 ojcu ch艂opaka wielki w贸r pieni臋dzy i rzek艂:
— We藕 te pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy z艂otych monet, bo zbiera艂e艣 je przez pi臋tna艣cie lat w wielkim trudzie i ci臋偶kiej pracy. A teraz p臋d藕 do domu i 偶e艅 si臋.
Syn z ojcem wr贸cili do domu i po偶enili si臋.
Pos艂owie
Ptaki czarownicy s膮 antologi膮 ba艣ni fi艅skich prezentuj膮c膮 cz膮stk臋 ogromnego bogactwa literatury ludowej tego kraju. Bior膮c do r臋ki ksi膮偶k臋, czytelnik zauwa偶y zapewne, 偶e ba艣nie te nie s膮 a偶 tak egzotyczne ani tajemnicze, jak m贸g艂by si臋 tego spodziewa膰, si臋gaj膮c po literatur臋 kraju, kt贸ry tak ma艂o, mimo swej blisko艣ci geograficznej, znany jest w Polsce. Fakt ten nie powinien jednak nikogo dziwi膰. Ba艣艅 bowiem jest ze swej natury gatunkiem „w臋druj膮cym”, dla kt贸rego nie istniej膮 granice geograficzne. Przekazywana ustnie, w臋druje wraz z tymi, kt贸rzy j膮 opowiadaj膮, i jak kamie艅 rzucony w wod臋 zatacza coraz szersze kr臋gi. W臋druj膮c ulega modyfikacjom w stosunku do swego pierwowzoru, nabiera lokalnego kolorytu, zmieniaj膮 si臋 nazwy, rozbudowuj膮 si臋 lub skracaj膮 w膮tki, ale temat, postacie w literaturze ludowej s膮siaduj膮cych z sob膮 kraj贸w pozostaj膮 te same: diab艂y i czarownice, kr贸lewny i ksi膮偶臋ta, skrzaty i krasnoludki, le艣ne duchy, w艂adcy g贸r, rzek i m贸rz, ludzkie marzenia, cierpienie i l臋k. Ze wzgl臋du w艂a艣nie na ustn膮 tradycj臋, dynamik臋 ba艣ni i mnogo艣膰 powt贸rek tego samego motywu na r贸偶nych obszarach geograficznych niezwykle trudno ustali膰, co w艂a艣ciwie w ba艣niach danego narodu jest rzeczywi艣cie rodzime. Z pewno艣ci膮 to, co dla danego ludu jest najbardziej charakterystyczne, a wi臋c nazwy, obyczaje, przywary, zalety, elementy przesz艂o艣ci i tradycji.
Finowie w ci膮gu swej historii obficie korzystali z kulturowych wp艂yw贸w najpierw skandynawskich poprzez Szwecj臋, p贸藕niej za艣 rosyjskich, co zreszt膮 艂atwo zauwa偶y膰 podczas lektury. Wi臋kszo艣膰 jednak ich ba艣ni oparta jest na motywach rodzimych, a i w adaptacjach ba艣ni obcych wida膰 ogromn膮 inwencj臋 tw贸rcz膮 narodu fi艅skiego.
W przypadku Finlandii, kt贸ra przez wiele, wiele wiek贸w nie posiada艂a w艂asnej pa艅stwowo艣ci, a literatura pisana w j臋zyku rodzimym pojawia si臋 dopiero w po艂owie XIX wieku, ustna literatura ludowa odegra艂a ogromn膮 rol臋 kulturotw贸rcz膮, narodowotw贸rcz膮 i j臋zykow膮. Nic wi臋c dziwnego, 偶e rozwija艂a si臋 ona tak wspaniale i 偶e tak bogate s膮 zbiory fi艅skich archiw贸w w zapisy pie艣ni, wierszy, ba艣ni, zagadek czy opowiastek ludowych. Jest to skarbiec przeogromny, dorobek dziesi膮tk贸w pokole艅 fi艅skich wie艣niak贸w, rybak贸w i my艣liwych; jest on 藕r贸d艂em inspiracji dla wielu ga艂臋zi dzisiejszej sztuki fi艅skiej. Tak偶e i dawne ba艣nie ludowe ci膮gle znajduj膮 ch臋tnych czytelnik贸w i tw贸rc贸w, kt贸rzy je literacko przetwarzaj膮.
Pierwsze ba艣nie fi艅skie ukaza艂y si臋 drukiem w roku 1783 za spraw膮 Ch. Ga-nandera, kt贸ry w艣r贸d 151 ba艣ni r贸偶nych lud贸w umie艣ci艂 tak偶e dwie fi艅skie
ba艣nie ludowe. Na prze艂omie wiek贸w XVIII i XIX drukowano sporo ba艣ni, ale niestety nie doceniano jeszcze w贸wczas w艂asnego bogactwa tego gatunku, st膮d te偶 wi臋kszo艣膰 z nich by艂a t艂umaczeniami z j臋zyka szwedzkiego lub ukazywa艂a si臋 po prostu po szwedzku. Pierwszym zbieraczem fi艅skich ba艣ni ludowych by艂 G. A. Gottiund, kt贸ry w latach 1815—1817 zebra艂 26 ba艣ni. Do najstarszych w zbiorach fi艅skich archiw贸w nale偶膮 ponadto przekazy zapisane przez A. J. Sj贸grena i A. I. Arwidssona.
Punkt zwrotny w historii zbieractwa ba艣ni w Finlandii wi膮偶e si臋 z dzia艂alno艣ci膮 tw贸rcy Kalevali Eliasa L贸nnrota, kt贸ry w latach trzydziestych ubieg艂ego stulecia w czasie swych wypraw terenowych zwr贸ci艂 uwag臋 na bogactwo ba艣ni ludowych oraz potrzeb臋 ich zapisywania i zbierania. W latach 1836—1840 na 艂amach czasopisma „Mehilainen" L贸nnrot wydrukowa艂 19 tekst贸w z oko艂o 80 zebranych. Najwa偶niejszy by艂 jednak jego wk艂ad w dzie艂o propagowania zbieractwa ba艣ni, aby nie zgin臋艂y one bezpowrotnie. Tak偶e wsp贸艂towarzysz wypraw L贸nnrota, J. F. Cajan, zara偶ony jego pasj膮 zaj膮艂 si臋 zbieraniem ba艣ni, kilkadziesi膮t za艣 z nich przekaza艂 do archiwum Towarzystwa Literatury Fi艅skiej, dzi臋ki czemu zrodzi艂a si臋 my艣l, aby wyda膰 drukiem to, co do tej pory uda艂o si臋 zgromadzi膰. Cajan zacz膮艂 nawet przygotowywa膰 teksty do druku, jednak偶e za spraw膮 L贸nnrota, kt贸ry cieszy艂 si臋 ogromnym autorytetem w艣r贸d w艂adz Towarzystwa, postanowiono jeszcze poczeka膰, tj. najpierw wzbogaci膰 zbiory, a dopiero potem pomy艣le膰 o ich opracowaniu i edycji.
Oko艂o roku 1840 zbieractwo ba艣ni nabra艂o tempa. Niezmordowany w zbieraniu ludowych przekaz贸w D. E. D. Europaeus zapisa艂 kilkadziesi膮t ba艣ni na terenie Karelii. Wyda艂 je wraz z ba艣niami nades艂anymi mu przez L贸nnrota w za艂o偶onym przez siebie w roku 1847 czasopi艣mie „Suometar". W tym samym roku Europaeus zamie艣ci艂 na 艂amach tego czasopisma w艂asny artyku艂 O fi艅skich ba艣niach, b臋d膮cy pierwszym naukowym programem pracy nad ludowymi ba艣niami fi艅skimi, zawieraj膮cym ponadto zach臋t臋 i wskaz贸wki dla zbieraczy amator贸w. Niestrudzenie te偶 zabiega艂 o wydanie zebranych ba艣ni, co jednak nie spotka艂o si臋 z aprobat膮 Towarzystwa Literatury Fi艅skiej, kt贸re przed wydaniem chcia艂o zebra膰 mo偶liwie jak najwi臋cej tekst贸w.
Lata czterdzieste i pi臋膰dziesi膮te ubieg艂ego wieku by艂y bardzo owocne w wyprawy etnograficzne, wzbogacaj膮ce zbiory Towarzystwa w ba艣nie. Do najbardziej aktywnych na tym polu nale偶eli w贸wczas A. Ahlqvist, Z. Sirelius i F. Polen, a dzi臋ki wyprawom terenowym H. A. Reinholma zbiory archiwum ci膮gle si臋 powi臋ksza艂y. Towarzystwo zacz臋艂o tak偶e przyznawa膰 specjalne stypendia dla student贸w i naukowc贸w na wyprawy po艣wi臋cone wy艂膮cznie zbieraniu ba艣ni. Opracowano tak偶e szczeg贸艂owy plan bada艅, spos贸b zbierania i zapisywania materia艂u. Pierwsze stypendia tego rodzaju otrzymali Erik Rudbeck oraz Albin Rothman, kt贸rzy udali si臋 do 艣rodkowej Finlandii. Wyprawa okaza艂a si臋 nader owocna, przywieziono kilkadziesi膮t ba艣ni. Towarzystwo przyzna艂o kolejne stypendia i podj臋艂o ostateczn膮 decyzj臋 o wydaniu zebranych dotychczas ba艣-
ni, a redakcj臋 dzie艂a powierzono E. Rudbeckowi. Przekazano mu zbiory Towarzystwa. Skorzysta艂 on przede wszystkim z ba艣ni zebranych przez L贸nnrota, Ahlqvista, Europaeusa i Cajana. Pierwsza cz臋艣膰 Fi艅skich ba艣ni i opowie艣ci ludowych ukaza艂a si臋 w roku 1852, kolejne za艣 w latach 1854, 1863 i 1866. Ksi膮偶ka od razu wzbudzi艂a entuzjazm tak w gronie Towarzystwa Literatury Fi艅skiej, jak i w艣r贸d spo艂ecze艅stwa. Wydanie przez Salmelainena (taki pseudonim przyj膮艂 Rudbeck) ba艣ni o偶ywi艂o tak偶e dyskusje na temat pochodzenia tego gatunku, g艂贸wnie dzi臋ki temu, 偶e utwory wykazywa艂y wiele podobie艅stw do ba艣ni innych narod贸w. Europaeus stan膮艂 na gruncie poligenezy ba艣ni, Salme-lainen za艣 by艂 zdania, 偶e powsta艂y one w jednym miejscu, bo wszystkie ludy wywodz膮 si臋 ze wsp贸lnego pnia. Inny badacz literatury ludowej, S. G. Elmgren, opowiada艂 si臋 za teori膮 w臋dr贸wek motyw贸w.
Po ukazaniu si臋 tomu ba艣ni Salmelainena nast膮pi艂 okres posuchy tak w badaniach naukowych, jak i zbieractwie. Towarzystwo Literatury Fi艅skiej jak gdyby straci艂o zainteresowanie gromadzeniem ba艣ni. Domaga艂o si臋 ci膮gle nowych i nowych motyw贸w, nie rozumiej膮c jeszcze potrzeby zapisywania r贸偶nych ich wersji. Zbieraniem ba艣ni zajmowali si臋 jedynie przygodni pasjonaci, a badali je j臋zykoznawcy i dialektolodzy. Prym na tym polu wi贸d艂 zas艂u偶ony j臋zykoznawca fi艅ski Arvid Genetz.
Dopiero w roku 1879 etnograf i badacz literatury ludowej, Eliel Aspelin, zwr贸ci艂 si臋 do Towarzystwa, uzasadniaj膮c potrzeb臋 wydania nowego zbioru ba艣ni fi艅skich i kontynuowania bada艅. Wykaza艂 bowiem niedoci膮gni臋cia w dziele Salmelainena, zwr贸ci艂 te偶 uwag臋 na fakt, 偶e na mapie Finlandii jest jeszcze wiele region贸w, z kt贸rych nie ma 偶adnych przekaz贸w ani zapis贸w. Towarzystwo przychyli艂o si臋 do uwag i propozycji Aspelina, funduj膮c dwa stypendia. Pierwsze z nich otrzyma艂 I. Mustakallio, kt贸remu w okolicach Kainuu i Karelii uda艂o si臋 zapisa膰 140 ba艣ni. Drugie przyznano J. Sjorosowi, kt贸ry wyruszy艂 do po艂udniowo-zachodniej Finlandii i przywi贸z艂 stamt膮d kilkadziesi膮t zapis贸w.
W latach nast臋pnych ufundowano kolejne stypendia dla A. Lampinena, F. O. Rapoli i K. Krohna. Najbardziej owocna by艂a wyprawa Krohna, kt贸ry zebra艂 blisko trzysta ba艣ni i wspaniale je opracowa艂. Aspelin nie by艂 jednak jeszcze zadowolony z wyniku pi臋ciu zorganizowanych z jego inicjatywy wypraw. Zaproponowa艂 wi臋c Towarzystwu zorganizowanie akcji zbieractwa ba艣ni przez amator贸w i nadsy艂anie ich do archiwum. Towarzystwo przyj臋艂o propozycj臋 i w prasie oraz kalendarzach zacz臋to zach臋ca膰 do aktywno艣ci na tym polu, podaj膮c jednocze艣nie wskaz贸wki, jak zbiera膰 i zapisywa膰 materia艂.
W roku 1884 K. Krohn zainicjowa艂 kolejn膮 wypraw臋, kt贸rej plonem by艂o blisko tysi膮c zapis贸w. Po powrocie z niej podkre艣li艂 konieczno艣膰 przy艣pieszenia gromadzenia ba艣ni ze wzgl臋du na fakt wymierania bajarzy. Celem u艂atwienia pracy badaczom i zbieraczom Krohn podj膮艂 si臋 tak偶e sporz膮dzenia katalogu ba艣ni, w kt贸rym sklasyfikowa艂 je na osiem typ贸w dziel膮cych si臋 dalej na podty-py. Dzi臋ki kolejnym wyprawom zorganizowanym przez Towarzystwo i materia艂om
nades艂anym przez zbieraczy—amator贸w zbiory archiwum powi臋kszy艂y si臋 o tyle, 偶e Krohn uzna艂 za stosowne wydanie kolejnej edycji ba艣ni fi艅skich. Pierwsza ich cz臋艣膰 Fi艅skie ba艣nie ludowe. Ba艣nie zwierz臋ce ukaza艂a si臋 w roku 1886 i zawiera艂a 467 ba艣ni oraz r贸偶ne ich wersje. Cz臋艣膰 druga tego dzie艂a zosta艂a wydana w latach 1892 i 1893. Trzecia cz臋艣膰 niestety nie ukaza艂a si臋 nigdy, bowiem Towarzystwo stan臋艂o na stanowisku, 偶e dla nauki 艣wiatowej wydawanie w j臋zyku fi艅skim nie ma w zasadzie 偶adnego znaczenia.
Okres lat osiemdziesi膮tych i dziewi臋膰dziesi膮tych XIX wieku by艂 okresem najbardziej wyt臋偶onego wysi艂ku zbieraczy. Dzi臋ki zach臋tom i propagandowym artyku艂om Aspelina i Krohna oraz dynamicznej dzia艂alno艣ci Oddzia艂u Ba艣ni utworzonego przy Towarzystwie Literatury Fi艅skiej do archiwum zacz臋艂y ze wszystkich stron kraju nap艂ywa膰 zapisy ba艣ni — w roku 1877 zbiory liczy艂y oko艂o 1200 ba艣ni, w ko艅cu wieku za艣 liczba ta osi膮gn臋艂a ju偶 23 tysi膮ce. W p贸藕niejszych latach ukaza艂a si臋 skr贸cona wersja dzie艂a Salmelainena dla dzieci, a ponadto Towarzystwo wyrazi艂o zgod臋 na opracowywanie ba艣ni dla dzieci na podstawie w艂asnych zbior贸w. W roku 1910 dzi臋ki zaanga偶owanemu wysi艂kowi tw贸rczemu K. Krohna, A. Aarne i O. Hackmana ukaza艂 si臋 katalog typ贸w ba艣ni oparty na systemie mi臋dzynarodowym, a w rok p贸藕niej nowa klasyfikacja katalogowa zbior贸w Towarzystwa. Po badaniach i publikacjach wspomnianych badaczy prace naukowe nad ba艣niami fi艅skimi by艂y ju偶 bardzo nieliczne. T臋 sam膮 szko艂臋 reprezentowa艂 w swych pracach p贸藕niej jedynie M. "Haavio. Tak偶e i w ostatnich latach dzieje si臋 na gruncie bada艅 nad ba艣niami bardzo niewiele. Ukaza艂o si臋 jedynie kilka opracowa艅 dokonanych przez P. L. Rausmaa i H. Pau-nonena. Nie oznacza艂o to jednak zupe艂nego zaprzestania prac nad zbieraniem ba艣ni. Szczeg贸lnie owocne by艂y pod tym wzgl臋dem lata trzydzieste naszego stulecia. W okresie powojennym, kiedy zbieraczom przyszed艂 z pomoc膮 magnetofon, tak偶e uda艂o si臋 zgromadzi膰 wiele cennych zapis贸w tego wymar艂ego ju偶 prawie 艣mierci膮 naturaln膮 gatunku. Dzi艣 oblicza si臋, 偶e w zbiorach Towarzystwa Literatury Fi艅skiej znajduje si臋 ok. 55 tysi臋cy zapis贸w ludowych ba艣ni.
Dokonuj膮c wyboru ba艣ni niniejszego tomu kierowano si臋 ch臋ci膮 ukazania ba艣ni najbardziej znanych w Finlandii, a wi臋c takich, kt贸re maj膮 dziesi膮tki, a nawet setki wersji w wielu regionach kraju. Z drugiej jednak strony niecelowe by艂oby publikowanie ba艣ni „uniwersalnych", powszechnie znanych w Europie, takich jak Czerwony Kapturek czy Tomcio Paluch. Wyb贸r ten jest wi臋c swego rodzaju kompromisem mi臋dzy tym, co najbardziej znane w Finlandii, a tym, co najbardziej fi艅skie. Za jego podstaw臋 pos艂u偶y艂o pierwsze, w zamiarze swym naukowe wydanie ba艣ni fi艅skich opracowane przez wspomnianego ju偶 wielce zas艂u偶onego w tej dziedzinie jednego z tw贸rc贸w fi艅skiego j臋zyka pisanego, Eero Salmelainena — Suomen kansan satuja ja tarinoita.
Niezwyk艂e to dzie艂o przyr贸wnywane do Kalevali i Kanteletar zawiera ponad sto ba艣ni, kt贸re Salmelainen sam, przewa偶nie na podstawie kilku wersji ka偶dej ba艣ni, opracowa艂 literacko, zachowuj膮c jednak maksimum autentyzmu tak
w zakresie opracowywanych motyw贸w, jak i wersji j臋zykowych. Dzie艂o Salme-lainena na trwale wesz艂o do historii fi艅skiej literatury i nauki.
Kontynuacj膮 pionierskiej pracy Salmelainena jest drugie wykorzystane 藕r贸d艂o Suomalaiset kansansadut pod redakcj膮 P. L. Rausmaa, wydane — tak jak i dzie艂o poprzednika — nak艂adem Towarzystwa Literatury Fi艅skiej w roku 1972. Publikacja ta ma charakter naukowy i zawiera ba艣nie sklasyfikowane wed艂ug typ贸w katalogowych ze wszystkimi wersjami poszczeg贸lnych motyw贸w, bez 偶adnych poprawek j臋zykowych i merytorycznych. Zapisy te s膮 najcz臋艣ciej dialektalne. Ba艣nie pochodz膮ce z dwu wy偶ej wymienionych dzie艂 uzupe艂niono tekstami wsp贸艂cze艣nie wydanych literackich opracowa艅 fi艅skich ba艣ni ludowych, z edycji Tarulinna opracowanej przez Joela Lehtonena oraz Rudolf Koivun Satukirja — zbioru ba艣ni r贸偶nych narod贸w, w tym tak偶e fi艅skich, opracowanych literacko przez Rudolfa Koivu. Ze zbioru tego wybrano oczywi艣cie jedynie ba艣nie fi艅skie.
Tom niniejszy nie jest pierwsz膮 w Polsce prezentacj膮 ba艣ni fi艅skich, W roku 1982 ukaza艂y si臋 bowiem Bo艣nie fi艅skie Raula Roine w przek艂adzie J. Utwiniuka. Ksi膮偶ka niniejsza jest wi臋c swoistym uzupe艂nieniem tamtej edycji, wzbogacaj膮cym nasz膮 wiedz臋 o fi艅skiej literaturze ludowej.
Romuald Wawrzyniak