B A Z Y L I S Z E K
Dawno, dawno temu przy warszawskim rynku nieopodal Barbakanu mia艂 sw贸j warsztat majster Jan Blaszka, znany p艂atnerz, kt贸ry trudni艂 si臋 wyrobem zbroi. Od rana do wieczora w jego warsztacie znanym w ca艂ej Warszawie s艂ycha膰 by艂o stukanie m艂otk贸w wyklepuj膮cych blach臋 na rycerskie pancerze, he艂my i tarcze. Ostatnio zam贸wi艂 zbroj臋 u majstra blaszki nie byle kto, bo sam s艂ynny rycerz im膰 pan Dr膮gal z Dr膮galewa, miejscowo艣ci znanej z bardzo chudych i bardzo wysokich rycerzy. Majster Blaszka w艂a艣nie polerowa艂 w艂asnor臋cznie, wysok膮 na ponad dwa metry, tarcz臋 dla rycerza dr膮gala, gdy do warsztatu zajrza艂y dwa roze艣miane dzieci臋ce buziaki.
-Tatku! - wrzasn臋艂y dzieci majstra blaszki, Haneczka i Zbyszko.
-Tatku! - pr贸bowa艂y przekrzycze膰 blaszany ha艂as. - My chcemy p贸j艣膰 na rynek!
-Dobrze, moje kochane, dobrze, aaa... czy pami臋tacie przestrog臋 ?
-Tak, mamy j膮 wykut膮 na blach臋. - zawo艂a艂y ch贸rem i wyrecytowa艂y:
NA KRZYWYM KOLE JEST KAMIENICA,
W TEJ KAMIENICY CIEMNA PIWNICA.
SKARB脫W PILNUJE TAM BAZYLISZEK,
NIKT Z TEJ PIWNICY 呕YWY NIE WYSZED艁.
-B膮d藕cie pos艂uszne i pami臋tajcie, 偶e za dwie godziny obiad ! - krzykn膮艂 za nimi Majster Blaszka, ale dzieci znikn臋艂y ju偶 za Barbakanem.
Na rynku by艂o gwarno, rojno i kolorowo. Stragan przy straganie, a na ka偶dym cuda i dziwy. Tu kupiec z Indii w turbanie zachwala艂 indyjskie przyprawy: pieprz, wanili臋, cynamon ... Tam papu偶ki i kanarki w klatkach. Dalej zabawki, drewniane pajacyki i konie na biegunach. Na jednym kramie 艂akocie: cha艂wa, rodzynki i migda艂y, na innym dywany perskie. Ach, czego tam nie by艂o ... By艂 cygan, nied藕wiednik ze s艂ynnym ju偶 w Warszawie misiem-hulajdusz膮, by艂a i ma艂pka Gogo w czerwonych porci臋tach i kapelusiku, w艂asno艣膰 kuglarza Fiko艂ka. Ma艂pka robi艂a tak 艣mieszne miny, 偶e Hanusia i Zbyszko a偶 podskakiwali z rado艣ci. Wtem, jak spod ziemi, wyr贸s艂 przed nimi Wojtu艣 Fleczek, syn Tobiasza Fleczka, majstra szewskiego z rynku. Mia艂 13 lat i tyle偶 pieg贸w na nosie, rudy loczek i chytre, weso艂e oczka. By艂 z niego nie-lada ladaco, czyli inaczej m贸wi膮c: urwis, ananas i zi贸艂ko w jednej osobie. Nawet si臋 nie przywita艂, tylko od razu zagadn膮艂 Hanusi臋:
-Chcia艂aby艣 mie膰 tak膮 sukienk臋 z at艂asu, cekinami wyszywan膮 … jak ta pi臋kna baron贸wna?
-Ach, pewnie … - westchn臋艂a w odpowiedzi Hanusia.
-A tobie … - zwr贸ci艂 si臋 do Zbyszka Wojtu艣 Fleczek - pewno si臋 marzy kapelusz z pawim pi贸rem, taki, jaki nosi pa藕 naszego kr贸la.
-Ach, marzy mi si臋, a co … - 偶achn膮艂 si臋 Zbyszko.
-Bo mnie si臋 marzy kucyk i bryczka dwuko艂贸wka. S艂uchajcie! - Wojtu艣 zni偶y艂 g艂os do szeptu. -W lochu na Krzywym Kole jest skarb zakl臋ty, szkatu艂ka z艂otych dukat贸w, pe艂na! Ja id臋! Bo dosy膰 mam ju偶 tej biedy w domu! A wy?
-Tata nam zabroni艂! - odpar艂a Hanusia - Bo na Krzywym Kole jest kamienica, w tej kamienicy ciemna piwnica, skarb贸w pilnuje tam Bazyliszek!
-A te tam bzdury! Dzieciaku! - przerwa艂 jej Wojtu艣. -Ani m贸j, ani wasz tatko razem przez ca艂e 偶ycie nie zarobi膮 tylu dukat贸w z艂otych jak s艂o艅ce, co spoczywaj膮 ukryte w lochu!
-Ja tam id臋! - oznajmi艂 zawadiacko Zbyszko i ruszy艂 za Wojtkiem. Hanusia pobieg艂a za braciszkiem, bo co mia艂a robi膰 … Przedzierali si臋 przez ci偶b臋, a z ka偶dym krokiem t艂um rzednia艂, a ju偶 na Krzywym Kole nie by艂o 偶ywej duszy. Stan臋li przed kamienic膮, kt贸rej okna pozabijane by艂y deskami. Tynk si臋 sypa艂 i dynda艂a zerwana rynna, w kt贸rej wiatr gwizda艂 z艂owieszczo. Wielkie, obite blach膮 drzwi z ko艂atk膮 w kszta艂cie paszczy lwa by艂y uchylone. Szcz臋kn臋艂y na zardzewia艂ych zawiasach, pchni臋te z niema艂ym wysi艂kiem przez dzieci. Skrzypi膮c i zachodz膮c, otwar艂y si臋 na o艣cie偶. Ch艂odem powia艂o z ciemnej i st臋ch艂ej czelu艣ci. Za ka偶dym skrzypni臋ciem odzywa艂o si臋 echo gdzie艣 z g艂臋bokiego lochu. S艂o艅ce jakby si臋 wzbrania艂o zajrze膰 do tej otch艂ani. Musn臋艂o tylko jednym promieniem omsza艂e schody, wiod膮ce w d贸艂 i wisz膮ce nad nimi welony paj臋czyn.
-Ojoj, ojejku … jejku … ja tam … tam … ddo … nie, nie, ja tam nie id臋! - szepn臋艂a, dygoc膮c, Hanusia.
-To, to, to, no to nie id藕, jak si臋 boisz! - powiedzia艂 z udawan膮 odwag膮 braciszek.
-Schodzimy! - zakomenderowa艂 Wojtek Fleczek.
-Ssssstarsi maj膮 pierwsze艅stwo! - zaproponowa艂 uprzejmie Zbyszko, dzwoni膮c z臋bami ze strachu.
Wojtu艣 hardo ruszy艂 pierwszy w ciemnic臋. Szli po schodach wykutych w kamieniu, a przed nimi ucieka艂y paj膮ki na kosmatych nogach. Jeden taki w艂ochaty paj膮k prze艣lizgn膮艂 si臋 po nodze Hanusi, ju偶 mia艂a wrzasn膮膰, ale Wojtek zas艂oni艂 jej usta d艂oni膮.
-Ciiiicho! - szepn膮艂. - Bo jeszcze kto艣 us艂yszy i pierwszy skarb zagarnie!
Gdy znale藕li si臋 ju偶 na samym dole, natrafili na furt臋, za kt贸r膮 w 艣rodku lochu sta艂a szkatu艂a, a nad ni膮 unosi艂a si臋 z艂ota po艣wiata.
-To dukaty tak 艣wiec膮? Wchodzimy? - spyta艂a Hanusia cichutko.
-Panie maj膮 pierwsze艅stwo. - zadeklarowa艂 si臋 elegancko jej braciszek i robi膮c jej miejsce, cofn膮艂 si臋 o krok, natrafiaj膮c pi臋t膮 na szczurzy ogon. Przez chwil臋 nie m贸g艂 z siebie g艂osu wydoby膰.
-Ja wejd臋 pierwszy! - o艣wiadczy艂 Wojtek Fleczek. - Ale po艂owa dukat贸w b臋dzie moja!
Pchn膮艂 furt臋 i stan膮艂 na progu lochu. Nagle co艣 sykn臋艂o, zaskrzecza艂o i dwie niebieskie b艂yskawice porazi艂y Wojtusia. W艂osy mu stan臋艂y na g艂owie, a ka偶dy w艂osek jarzy艂 si臋 osobno. Nie min臋艂a sekunda, a biedny Wojtu艣 pad艂 jak nie偶ywy na wznak z oczami szeroko otwartymi z przera偶enia.
-Bazyliszek!!! - j臋kn臋艂y dzieci. - Pewnikiem zabi艂 wzrokiem naszego Wojtusia!
Dzieci wystraszone, cofn臋艂y si臋 i schowa艂y w k膮cie za grubym murem. Siedzia艂y tam, skulone cichutko jak dwie myszki pod miot艂膮, a Bazyliszek, to gdacz膮c jak kura, to rechocz膮c jak 偶aba, kr膮偶y艂 wok贸艂 szkatu艂y na 偶贸艂tych, szponiastych 艂apach.
Przerwijmy na chwil臋 opowie艣膰 i zajrzyjmy czym pr臋dzej do Wielkiej Ksi臋gi Smok贸w, Potwor贸w i Niemi艂ych S膮siad贸w, gdzie na stronie trzysta trzydziestej trzeciej czytamy:
BAZYLISZEK (kuro-偶abo-jaszczur) - oczy 偶aby, tu艂贸w i pazury koguta, ogon i j臋zyk jaszczura. Ulubionym daniem bazyliszk贸w jest bazylia 谩 la szpinak, 膰my na s艂odko i nietoperze w czarnej 艣mietanie. G艂贸wnym zaj臋ciem bazyliszk贸w jest pilnowanie ukrytych skarb贸w oraz zabijanie wzrokiem intruz贸w. Bazyliszek wa偶y trzydzie艣ci trzy kilo i jedno deko i 偶yje trzysta trzydzie艣ci trzy lata i jeden dzie艅.
A teraz wracajmy czym pr臋dzej do naszych bohater贸w…
Przera偶one dzieci siedzia艂y w lochu bite dwie godziny, a偶 wreszcie dostrzeg艂y wysoko u wylotu schod贸w coraz wi臋cej g艂贸w zagl膮daj膮cych do lochu.
-Mo偶e tu s膮! - kto艣 zawo艂a艂. - W tym lochu! Przykazane mia艂y tam nie wchodzi膰! - rozpozna艂y g艂os swojego tatki. A mama biadoli艂a:
-Czekam i czekam z tym obiadem! Hanusiu! Zbyszko! Gdzie艣cie si臋 podzia艂y, dzieci ?!
Dzieci chcia艂y si臋 odezwa膰, ale bardzo si臋 ba艂y Bazyliszka.
-Zej艣膰 tam by trzeba i zobaczy膰! Kto p贸jdzie?! - spyta艂 Burmistrz Wise艂ka.
Zg艂osi艂 si臋 kuglarz Fiko艂ek z ma艂pk膮 Gogo w czerwonych porci臋tach i kapelusiku.
-Dajcie mu pochodni臋! - odezwa艂y si臋 g艂osy.
Kuglarz z ma艂pk膮 schodzi艂 wolno, wolniutko. T艂um wstrzyma艂 oddech. W po艂owie schod贸w kuglarz Fiko艂ek podni贸s艂 pochodni臋 i zobaczy艂 w jej 艣wietle rzecz straszn膮: nie偶ywego Wojtusia Fleczka i dzieci pa艅stwa Blaszk贸w skulone w k膮cie. Zawr贸ci艂 czym pr臋dzej, bo ma艂pka zacz臋艂a piszcze膰 ze strachu. A gdy si臋 znalaz艂 na g贸rze, zdyszany oznajmi艂:
-Ludzie! Ludzie, ludziska! Bazyliszek zabi艂 Wojtusia Fleczka, a teraz czatuje na dzieciaki Majstra Blaszki!
Us艂yszawszy to, pani majstrowa, z艂apa艂a si臋 obur膮cz za g艂ow臋 i zacz臋艂a zawodzi膰, a sam Majster Blaszka z przera偶enia zrobi艂 si臋 bielutki na twarzy jak jej wykrochmalony fartuszek i powtarza艂:
-Co robi膰? Co robi膰, daj, B贸g, nie wiem, co robi膰!
-A ja wiem! - powiedzia艂 Burmistrz Wise艂ka, zacny, dobry i oddany ludziom gospodarz syreniego grodu. -Tylko jeden doktor Czarymarski mo偶e co艣 zaradzi膰! On na wszystko spos贸b znajdzie - to czarodziej, nie doktor!
T艂um na czele z Burmistrzem Wise艂k膮 uda艂 si臋 biegiem do apteki Mistrza Czarymarskiego, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 na Podwalu. Nad wej艣ciem wisia艂 szyld z w臋偶em Eskulapa, w oknach, zamiast szyb, by艂y kolorowe witra偶e. W aptece panowa艂 p贸艂mrok, a dooko艂a unosi艂 si臋 zapach zi贸艂 i balsam贸w. Sta艂y tam dwie ogromne komody z rz臋dami szuflad, a na ka偶dej szyldzik z nazw膮 leku, jak to: pastylki 偶mijowe - dobre w napadzie z艂o艣ci, czy proszek ze ston贸g - idealny na atak chichotki i kolki 艣miechowej. W oszklonych szafach znajdowa艂y si臋 s艂oiki z czarnego, grubego szk艂a, a w nich powide艂ka lecznicze i ma艣ci. Na ladzie, za艣, sta艂a waga r臋czna, na niej odwa偶niki funtowe w kszta艂cie nied藕wiadk贸w, obok mo藕dzierz uchaty, dalej karafki d艂ugo-szyje, pude艂ka alabastrowe i graniaste buteleczki z wod膮 per艂ow膮. Na 艣cianie wisia艂 wielki medalion z podobizn膮 kr贸la. Za lad膮 na wysokim krze艣le siedzia艂 Mistrz Czarymarski w czarnej pelerynie. Wygl膮da艂 do艣膰 niesamowicie, ale u艣miecha艂 si臋 艂agodnie, bo jako doktor, aptekarz i astrolog, by艂 bardzo przyjazny ludziom i ch臋tnie ka偶demu pomaga艂. Burmistrz Wise艂ka w kilku s艂owach opowiedzia艂 o tym, co si臋 wydarzy艂o w lochu na Krzywym Kole. Pani Blaszkowa pochlipywa艂a, a jej ma艂偶onek powtarza艂 w k贸艂ko pod nosem:
-Co robi膰? Co robi膰, daj, B贸g, nie wiem, co robi膰! Co robi膰 ?!
-A ja wiem … - powiedzia艂 Mistrz Czarymarski. - Jedyny spos贸b na Bazyliszka, jak pisze w tej, oto, ksi臋dze, Abracadabrus Wielki, ech, to znale藕膰 艣mia艂ka, kt贸ry ukryty za lustrem, zejdzie do lochu. Bestia spojrzy w zwierciad艂o i zginie w mgnieniu oka, pora偶ona w艂asnym wzrokiem. Dop贸ki ten ma艂y, przekl臋ty potw贸r 偶yje, Warszawa nie zazna spokoju!
-Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ale gdzie tu teraz takiego 艣mia艂ka znale藕膰 ? - spyta艂 zatroskany Burmistrz Wise艂ka. A gdy wszyscy popatrywali po sobie, Majster Blaszka, nic nie m贸wi膮c, wybieg艂 z apteki, wpad艂 zziajany do warsztatu, chwyci艂 tarcz臋 wysok膮 na dwa metry, wypolerowan膮 jak kryszta艂owe lustro i kryj膮c si臋 za ni膮, zszed艂 do lochu. Trzyma艂 si臋 dzielnie, cho膰 dygota艂 z przera偶enia. Bazyliszek, piej膮c przera藕liwie, wyszed艂 mu na spotkanie. Z jego oczu wystrzeli艂y dwie niebiesko-czerwone b艂yskawice, zaiskrzy艂y, odbite od lustrzanej tarczy i w jednej chwili Bazyliszek pad艂, ra偶ony od w艂asnego bazyliszkowego wzroku. Da艂 si臋 czu膰 sw膮d spalonego pierza i pazur贸w. Sp艂on膮艂 w mgnieniu oka, skrzecz膮c dono艣nie. Zosta艂a tylko z niego garstka popio艂u. Wszyscy zacz臋li si臋 krztusi膰 i kas艂a膰 od tego gryz膮cego dymu.
-Wiwat, Majster Blaszka! Wiwat! - krzycza艂 t艂um, kt贸ry zd膮偶y艂 si臋 znowu pojawi膰, a z nimi burmistrz i doktor, a na ko艅cu kuglarz z ma艂pk膮 Gogo w czerwonych porci臋tach. Majster Blaszka chyba nawet nie s艂ysza艂 tych wiwat贸w, tylko przytula艂 dzieci, to jedno, to drugie, a pani Blaszkowa ca艂owa艂a ka偶de z nich, powtarzaj膮c w k贸艂ko:
-Moje niedobre, kochane dzieciaczyska!
Lecz kiedy nadbieg艂a pani Fleczkowa, ca艂a zalana 艂zami, wszyscy przypomnieli sobie o jej synku, biednym Wojtusiu. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e doktor Czarymarski mia艂 jeszcze w swoim kuferku flakonik z Anty-bazyliszkocyn膮. By艂a to zielona ma艣膰, kt贸r膮 szybko posmarowa艂 du偶y palec u nogi Wojtka i koniuszek jego piegowatego nosa. Ju偶 po trzech minutach Wojtek ockn膮艂 si臋 z letargu, cho膰 jeszcze przez tydzie艅 w艂osy mu d臋ba sta艂y jak druciana szczotka.
Spytacie, zapewne, jaki偶 to skarb by艂 ukryty w szkatule. Otworzy艂 j膮 w blasku 艂uczywa sam Burmistrz Wise艂ka. Kiedy uchyli艂 wieko, ozwa艂 si臋 j臋k zawodu … bo w szkatule nie by艂o ani jednego dukata, za to zwitek pergaminu, kt贸ry burmistrz wyj膮艂 i delikatnie rozprostowa艂. By艂y na nim nabazgrane jak kura pazurem te oto s艂owa:
JA, BAZYLISZEK - SMOK WARSZAWSKI
ZOSTAWIAM DZIECIOM T臉 PRZESTROG臉:
ZAWSZE S艁UCHAJCIE SI臉 RODZIC脫W !
BO JE艢LI NIE, TO WR脫CI膯 MOG臉 !
PS. POZDROWIENIA - BAZYLISZEK.
Oczywi艣cie, te pozdrowienia i przestroga nie by艂y przeznaczone dla Was. Ale, gdyby Wam przysz艂o kiedy艣 do g艂owy nie pos艂ucha膰 si臋 rodzic贸w, to przypomnijcie sobie t臋 bajk臋…
Opracowa艂: Piotr (Tuptu艣)
na podstawie bajki na p艂ycie CD,
do艂膮czonej do margaryny RAMA
P艂yta Nr 3/8
http://chomikuj.pl/petrus-paulus