Prolog:
- Witaj Panie - wysoki mężczyzna w mundurze wojskowym ukłonił się nisko przed Wielkim Kanclerzem. Wyglądał on dość zabawnie w ponurym, szarym admiralskim stroju w stosunku do Kanclerza odzianego w piękną, białą szatę z wyhaftowanymi czerwoną nicią runami. Wokół dwóch obecnych w pokoju ludzi można było dostrzec liczne dzieła sztuki porozwieszane na ścianach przedstawiające zdarzenia historyczne. Jeden z obrazów przedstawiał bitwę o Endor. Pod oknem stało duże, gubernatorskie biurko.
- Mógłbyś dać już sobie spokój z tą formalizacją naszych stosunków, Zerrith.- Kanclerz nieco się skrzywił. - Choć jesteś admirałem Hellfire, nadal pozostajesz moim synem
- Choć jestem Twoim synem, nadal pozostaje admirałem - szybko odparował. - Nie chcę się wyróżniać ze względu na Twój status społeczny.
To właśnie dręczyło Zerritha. Nigdy nie dawał za wygraną i w głębi ducha myślał, iż to właśnie dzięki jego ojcu został tym, kim jest teraz. Żaden chłopek ze wsi nie zostałby tak szybko wcielony do admiralicji. I nie obchodziło go, czy stało się to dla ojcowskiej kampanii wyborczej, czy po to, aby sprawić mu przyjemność. Odczuwał swoją inność.
- Wezwałem Cię tu synu, aby przekazać Ci, iż Senat Republiki powierzył Ci misje pokojową. Za dwa dni wyruszasz w rejon Ramienia Tingel - Kanclerz Beerion zamyślił się przez chwile. - Jak zapewne wiesz Nowa Republika dokłada starań, aby poszerzyć wpływy w tamtym rejonie.
- Słyszałem o tym wzmianki w mediach. Nigdy nic oficjalnie - patrzyli sobie w oczy. Ojciec i syn. Nie lubili rozmawiać o polityce. Yuqan uważał, iż będąc politykiem nigdy nie spełniał należycie swoich obowiązków rodzicielskich. Zerrith widział to w jego oczach.
- Taka filozofia życiowa. Nie można ujawnić ofierze, że się na nią czyha do momentu skoku. Podobnie w polityce nie można pokazać, że czeka się na okazje do zagarnięcia planety pod swoje rządy - Yuqan podszedł do swojego biurka. - Wracając jednak do twojego zadania. Przejmiesz dowodzenie nad flotą pokojową w rejonie Tingel. Twoim zadaniem będzie zapewnienie ochrony okolicznym dyplomatom, osobom wyższego stanu oraz konwojom Sojuszu Republiki. - Admirał Hellfire właśnie tego się spodziewał. Znowu ratowanie dupy niskim rangą zapyziałym dostojnikom, nie mającym pojęcia, że on więcej znaczy niż oni wszyscy razem wzięci. Odrzucił po chwili jednak te myśli, przypominając sobie. Jestem żołnierzem. Yuqan wziął z biurka plik papierów i wręczył go synowi. - Tu masz podane wszelkie szczegóły. Nie przewidujemy jakiś komplikacji, więc pojutrze zostaniesz wysłany z załogą "Kanclerza". Przez pięć dni sukcesywnie będzie zjawiać się wsparcie. Przez ten okres czasu "Kanclerz" stanowił będzie role samotnej twierdzy.
- Zrozumiałem - Zerrith zawahał się przez chwile - Do zobaczenia ojcze - wymienili uśmiechy. - Odmaszerować - Zerrith obciągnął mundur, zasalutował, odwrócił się na pięcie. Nie zdążył zrobić nawet kroku.
- Jeszcze jedno - admirał obrócił głowę. Kanclerz uśmiechnął się.
- Powodzenia synu.
***
- Kapitanie Argees, proszę przejść do sekwencji zmiany położenia strategicznego na sektor operacyjny TA-21, i przejąć dowodzenie na mostku. Będę dostępny w swojej kajucie.
- Tak jest admirale Hellfire - kapitan zasalutował. Zerrith wstał z fotela admiralskiego i rozejrzał się po mostku. Nie wyróżniał się on niczym szczególnym z pośród innych statków klasy Mon Calamari Crusier. Z tym wyjątkiem, że był to statek admiralski syna Wielkiego Kanclerza. Dlatego też technicy Nowej Republiki nie szczędzili mu nowinek technologicznych. Został wyposażony w nowoczesne działa turbolaserowe, z dodatkowymi chłodnicami, aby ogień ciągły mógł być prowadzony przez dłuższy okres czasu, jak i silniejsze generatory tarcz.
Admirał Hellfire zszedł z mostka i ruszył korytarzem w stronę swojego gabinetu. Kilku żołnierzy przechodzących obok stawało na baczność i salutowało do chwili, gdy znikneli z pola jego widzenia. Gdy doszedł do turbodrzwi zobaczył, że lampka na klawiaturze bezpieczeństwa świeciła na zielono. Ktoś był w gabinecie podczas jego nieobecności. Otworzył drzwi. I wtedy ją zobaczył. Siedziała wygodnie w jego fotelu. Jej długie, białe włosy swobodnie opadały na wąskie ramiona. Jej okrągłości wyłaniały się spod szerokiego dekoltu. Była odziana w skąpy, skórzany strój. I z pewnością nie był to strój służbowy, a zmęczony Zerrith cieszył się z tego powodu.
- Shanji? Cieszę się, że powróciłaś. Jak minął pobyt na stacji "Victory"? - Shanji jednak nie odpowiedziała. Podniosła się z fotela i ruszyła w stronę swojego przełożonego. Poruszała się wykonując kocie ruchy. Jej kroki były miękkie, zarazem zdecydowane. Podeszła do niego. Blisko. Zbyt blisko niż nakazywał na to regulamin służbowy.
- Sprawozdanie leży na twoim biurku, panie admirale. I nie zamartwiaj się, kod do gabinetu dostałam od Falcona - no jasne. Falcon. Wiedział o ich romansie, choć nie był zadowolony z ich znajomości, pomyślał Zerrith. - Doskonale, Panno Tinne. Prosz.. - Nie zdążył dokończyć. Ich usta połączyły się. Statkiem zatrzęsło. Wszedł właśnie w nadprzestrzeń. Nie wiedzieli. Ten dzień nadejdzie.