Schuler蕁dace Na przekor sobie


Candace Schuler

NA PRZEK脫R SOBIE

Tytu艂 orygina艂u: A Dangerous Game


ROZDZIA艁 1

By艂o s艂oneczne, sierpniowe popo艂udnie. Tafla jeziora po艂yskiwa艂a srebrzy艣cie. 艢ruba roweru wodnego wyrzuca艂a w powietrze mieni膮ce si臋 tysi膮cem barw kropelki wody.

Podziwiaj膮c ten widok przez oszklone drzwi tarasu, Natalie Bishop nie potrafi艂a powstrzyma膰 si臋 od refleksji, 偶e to cudowny dzie艅 na spotkanie w gronie rodziny i przyjaci贸艂. Natychmiast jednak zgromi艂a siebie w duchu za podobne my艣li. Ci ludzie, w pokoju za jej plecami, nie zebrali si臋 tu dzisiaj po to, by cieszy膰 si臋 s艂onecznym popo艂udniem. Przybyli, aby odda膰 ostatni膮 pos艂ug臋 jednemu z ich grona, kt贸ry odszed艂 nieoczekiwanie.

Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko, odgarn臋艂a kosmyk jasnopopielatych w艂os贸w z policzka i po raz kolejny wr贸ci艂a my艣lami do tajemniczych okoliczno艣ci 艣mierci Ricka Peytona.

Na poz贸r wszystko wydawa艂o si臋 proste. Gdzie艣 mi臋dzy jedenast膮 a jedenast膮 trzydzie艣ci w nocy Rick, jad膮c z du偶膮 pr臋dko艣ci膮, uderzy艂 w barierk臋 ochronn膮 autostrady. W wypadku nie bra艂y udzia艂u 偶adne inne pojazdy. Nie by艂o nawet 艣lad贸w hamowania lub mijania, kt贸re wskazywa艂yby, 偶e Peyton pr贸bowa艂 unikn膮膰 zderzenia z jakim艣 innym samochodem. Noc by艂a bezchmurna, a widoczno艣膰 dobra. Policja z Minneapolis rozwa偶a艂a mo偶liwo艣膰 samob贸jstwa, poniewa偶 powiadomiona o wypadku 偶ona Peytona kilkakrotnie wspomina艂a o silnych b贸lach g艂owy, jakie m膮偶 miewa艂 ostatnimi czasy. Sekcja zw艂ok r贸wnie偶 nie wykaza艂a niczego nadzwyczajnego. Nie znaleziono 艣lad贸w za偶ywania narkotyk贸w, jedynie dosy膰 du偶膮 dawk臋 aspiryny, co zdawa艂o si臋 potwierdza膰 s艂owa Sherri Peyton o silnych b贸lach g艂owy, na jakie ostatnio uskar偶a艂 si臋 jej m膮偶, oraz prawie p贸艂 opakowania tabletek na niestrawno艣膰. We krwi Peytona znajdowa艂a si臋 niewielka ilo艣膰 alkoholu. Tamtego wieczora, przed wyj艣ciem z pracy, wypi艂 jedno piwo ze swoim wsp贸lnikiem, a bratem Natalie, Danielem Bishopem.

Rick Peyton opu艣ci艂 biuro oko艂o godziny 贸smej trzydzie艣ci. Gdzie by艂 i co robi艂 do jedenastej, nadal pozostawa艂o tajemnic膮. Wyeliminowanie narkotyk贸w i alkoholu jako bezpo艣redniej przyczyny wypadku potwierdza艂o hipotez臋 samob贸jstwa.

A jednak, co艣 tu nie pasowa艂o... - Natalie z niedowierzaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮. Instynkt podpowiada艂 jej, 偶e 艣mier膰 Ricka Peytona nie by艂a samob贸jstwem. Dobrze ustawiony, zdrowy, m艂ody m臋偶czyzna, prowadz膮cy nie藕le prosperuj膮cy interes, o偶eniony zaledwie przed rokiem z zakochan膮 w nim pi臋kn膮 kobiet膮, nie odbiera sobie 偶ycia tak nagle, ni z tego, ni z owego. Chyba 偶e Peyton mia艂 jaki艣 ukryty pow贸d, aby tak post膮pi膰. Nie zna艂a go zbyt dobrze. Nie byli przyjaci贸艂mi. Rick Peyton by艂 dla niej zawsze jedynie wsp贸lnikiem Daniela, sympatycznym, cho膰 nieco zadufanym w sobie m艂odym cz艂owiekiem. Nie sprawia艂 wra偶enia kogo艣, kto w nied艂ugim czasie zamierza odebra膰 sobie 偶ycie. A mo偶e by艂 chory, lub jego ma艂偶e艅stwo wcale nie by艂o takie doskona艂e, na jakie wygl膮da艂o? Mo偶e...

- Natalie? - Rozmy艣lania przerwa艂 dobiegaj膮cy z g艂臋bi domu g艂os Daniela. - Nat, czy mog艂aby艣 pozwoli膰 tu na chwil臋. Pani Peyton chcia艂aby porozmawia膰 z tob膮. No wiesz, matka Ricka - doda艂, przypominaj膮c sobie o istnieniu dw贸ch pa艅 Peyton.

Natalie skrzywi艂a si臋 lekko. M艂odsza pani Peyton, 艣liczna ma艂a Sherri, nale偶a艂a do tych kobiet, na kt贸re ka偶da szanuj膮ca si臋 feministka spogl膮da艂a z lito艣ciw膮 pogard膮. By艂a jednak zupe艂nie nieszkodliwa, podczas gdy ju偶 po dziesi臋ciu minutach sp臋dzonych w towarzystwie Barbary Peyton Natalie wiedzia艂a, 偶e nigdy nie zostan膮 przyjaci贸艂kami.

Gwa艂townie odwr贸ci艂a si臋 od okna i o ma艂o nie przewr贸ci艂a swojej starszej siostry.

- Ach, to ty, Andrea! Przepraszam. Daniel powiedzia艂 mi, 偶e pani Peyton chcia艂a mnie widzie膰 - Natalie machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 zamkni臋tych drzwi gabinetu.

- Tak. S艂ysza艂am - odpowiedzia艂a Andrea. - Nie b臋d臋 ci臋 zatrzymywa膰. Chcia艂am tylko powiedzie膰, 偶e wychodz臋. Mam dzi艣 wieczorem kurs, a musz臋 jeszcze zabra膰 dzieci z lodowiska i pojecha膰 po opiekunk臋. Znowu zepsu艂 si臋 jej samoch贸d.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e teraz pracujesz wieczorami?

- Zgadza si臋. Ale dopiero po kursie.

- Nie mog臋 poj膮膰, kiedy ty sypiasz?

- Chcesz powiedzie膰, 偶e ludzie nadal trac膮 czas na spanie?

- Andrea!

- No dobrze, ju偶 dobrze. Tylko 偶artowa艂am. - Andrea uspokajaj膮co poklepa艂a m艂odsz膮 siostr臋 po ramieniu. - Naprawd臋. Staram si臋 spa膰 jakie艣, no, co najmniej pi臋膰 godzin na dob臋.

- Pi臋膰 godzin? Ale偶 to stanowczo za ma艂o - zaprotestowa艂a Natalie. - Powinna艣...

- Na razie to musi mi wystarczy膰 - przerwa艂a jej Andrea. - Zreszt膮 to nie potrwa d艂ugo. Za dwa tygodnie zaczyna si臋 rok szkolny i b臋d臋 mog艂a zn贸w pracowa膰 w dzie艅.

- A wieczorami b臋dziesz si臋 uczy膰 - doko艅czy艂a za siostr臋 Natalie.

- Im pr臋dzej sko艅cz臋 kurs i otrzymam dyplom, tym szybciej b臋d臋 mog艂a zacz膮膰 zarabia膰 prawdziwe pieni膮dze. - Na 艂agodnej zazwyczaj twarzy Andrei pojawi艂 si臋 up贸r. - Wiesz przecie偶, jak jest.

- Tak, ale...

Andrea niecierpliwie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie mam teraz czasu, by roztrz膮sa膰 to na nowo, Nat. - Spojrza艂a na zegarek. - I tak ju偶 jestem sp贸藕niona.

- Masz racj臋. Przepraszam. Nikt nie ma prawa dyktowa膰 ci, jak masz uk艂ada膰 sobie 偶ycie. - Natalie wyci膮gn臋艂a ramiona i serdecznie u艣cisn臋艂a siostr臋. - Jeszcze raz przepraszam. Nie chcia艂am si臋 wtr膮ca膰 w twoje sprawy.

- W porz膮dku, Nat. - Andrea odwzajemni艂a u艣cisk. - Rozumiem. Nawyk zawodowy - doda艂a u艣miechaj膮c si臋. - A teraz naprawd臋 musz臋 ju偶 ucieka膰.

Natalie odprowadzi艂a j膮 wzrokiem, przeklinaj膮c w duchu by艂ego m臋偶a siostry. Po dziesi臋ciu latach ma艂偶e艅stwa - Andrea by艂a pos艂uszn膮, wiern膮 i kochaj膮c膮 偶on膮 - odszed艂 nagle, zostawiaj膮c j膮 z trojgiem ma艂ych dzieci i mas膮 d艂ug贸w. Teraz, w trzy lata p贸藕niej, Andrea powoli zaczyna艂a stawa膰 na nogi, ale Natalie nadal szczerze nie cierpia艂a by艂ego szwagra i z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 ujrza艂aby go na samym dnie piek艂a.

- Nat? - ponagli艂 j膮 g艂os Daniela. - Pani Peyton czeka.

Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko i ruszy艂a do pokoju, kt贸ry by艂 kr贸lestwem Ricka Peytona.

Na sk贸rzanej kanapie w rogu przycupn臋艂a Sherri Peyton. Jej palce nerwowo skuba艂y czarn膮, koronkow膮 chusteczk臋. Spuchni臋t膮 od 艂ez twarzyczk臋 otacza艂y rude loki, wymykaj膮ce si臋 spod wdowiego welonu. Wygl膮da艂a niewinnie i 艣wie偶o, niczym r贸偶yczka - pomy艣la艂a Natalie z zazdro艣ci膮.

Wysoki, dystyngowany starszy pan, najpewniej prawnik prowadz膮cy sprawy Peyton贸w, odwr贸cony plecami do pi臋knej wdowy, zamyka艂 w艂a艣nie teczk臋. Le偶a艂a ona na biurku, za biurkiem za艣, przygl膮daj膮c si臋 ca艂ej tej scenie z niesmakiem, siedzia艂a starsza pani Peyton. W niczym nie przypomina艂a matki op艂akuj膮cej 艣mier膰 syna. Na twarzy, pod doskonale na艂o偶onym makija偶em, malowa艂o si臋 g艂臋bokie niezadowolenie.

- Dzi臋kuj臋, 偶e po艣wi臋ci艂 nam pan odrobin臋 swojego cennego czasu, panie Kemp - m贸wi艂a do stoj膮cego przy biurku m臋偶czyzny, niecierpliwie stukaj膮c jaskrawoczerwonym paznokciem w le偶膮c膮 przed ni膮 teczk臋. - Skontaktuj臋 si臋 z panem, je艣li b臋dzie pan nam jeszcze potrzebny.

Pan Kemp uprzejmie skin膮艂 g艂ow膮 i, chwytaj膮c teczk臋, szybko ruszy艂 do drzwi. Wychodz膮c, o ma艂y w艂os nie przewr贸ci艂 Natalie.

- Prosz臋 wej艣膰 i zamkn膮膰 drzwi, panno Bishop - suchym tonem zwr贸ci艂a si臋 do niej Barbara Peyton.

Natalie pos艂usznie zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Podesz艂a do stoj膮cego przy biurku krzes艂a i przysiad艂a na brzegu tak, 偶eby jej stopy nie straci艂y kontaktu z pod艂og膮.

- Czym mog臋 pani s艂u偶y膰, pani Peyton? - spyta艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e jej g艂os nie zdradza艂 niech臋ci, kt贸r膮 czu艂a do kobiety po przeciwnej stronie biurka.

- Sherri m贸wi艂a mi, 偶e jest pani prywatnym detektywem.

- Tak - potwierdzi艂a Natalie, zak艂adaj膮c nog臋 na nog臋 i wyg艂adzaj膮c niewidoczne fa艂dy na sp贸dniczce swojej jedynej ciemnej garsonki. - Istotnie jestem.

Barbara Peyton obrzuci艂a uwa偶nym spojrzeniem szczup艂膮 figur臋 dziewczyny, jej l艣ni膮ce, popielatoblond w艂osy, modne okulary, elegancki, asymetrycznie zapinany 偶akiet ciemnozielonego kostiumu i niebotycznie wysokie pantofle na drobnych stopkach.

- My艣l臋, 偶e nie obrazi si臋 pani, je艣li powiem, 偶e wcale nie wygl膮da pani na prywatnego detektywa - zauwa偶y艂a, unosz膮c brwi.

Natalie oboj臋tnie wzruszy艂a ramionami.

- Wygl膮d o niczym nie 艣wiadczy i mo偶e by膰 myl膮cy. Tak w艂a艣nie by艂o w jej przypadku. Mierz膮ca nieco powy偶ej metra pi臋膰dziesi臋ciu i wa偶膮ca zaledwie pi臋膰dziesi膮t kilo Natalie wyprowadza艂a wszystkich w pole swoim wygl膮dem. Zreszt膮 dawno ju偶 przesta艂a si臋 tym przejmowa膰. By艂 to jeden z jej g艂贸wnych atut贸w.

- Chcia艂abym us艂ysze膰, jakie ma pani do艣wiadczenie w tym zawodzie - za偶膮da艂a Barbara Peyton.

Pytanie to, cho膰 zadane bardzo uprzejmym tonem, zabrzmia艂o, jakby pani Peyton zamierza艂a oferowa膰 Natalie posad臋 pomocy domowej w swojej rezydencji. I to, na dodatek, bardzo s艂abo op艂acanej pomocy - pomy艣la艂a Natalie z艂o艣liwie.

Mia艂a na ko艅cu j臋zyka ci臋t膮 odpowied藕, ale zreflektowa艂a si臋. Nie by艂o sensu traci膰 czasu na k艂贸tni臋.

- Prawie cztery lata sp臋dzi艂am w agencji Shaffera - odpowiedzia艂a spokojnie. Agencja Shaffera by艂a jedn膮 z najwi臋kszych i najlepszych. - A od dw贸ch lat prowadz臋 w艂asn膮 agencj臋. Nazywa si臋 „艢ci艣le tajne" - doda艂a z dum膮. Jednocze艣nie zastanawia艂a si臋, o co mo偶e chodzi膰 Barbarze Peyton. Dlaczego tak bardzo interesuje si臋 jej prac膮? I to zaledwie w godzin臋 po pogrzebie w艂asnego syna?!

- Czy jest pani w tym dobra?

Natalie zmru偶y艂a oczy za szk艂ami ogromnych okular贸w.

- Nale偶臋 do najlepszych detektyw贸w w tym mie艣cie - o艣wiadczy艂a ch艂odno.

- To dobrze. - Barbara Peyton z zadowoleniem kiwn臋艂a g艂ow膮. - Bardzo dobrze - powt贸rzy艂a z u艣miechem drapie偶cy rzucaj膮cego si臋 na swoj膮 ofiar臋. - Chc臋, 偶eby zaj臋艂a si臋 pani Lucasem.

- Lucas? - Natalie pytaj膮co popatrzy艂a w stron臋 brata. Jaki znowu Lucas?!

Daniel bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Lucas Sinclair - doko艅czy艂a Barbara Peyton, pochylaj膮c si臋 do przodu. - To m贸j drugi syn.

- Syn? - Natalie szeroko otworzy艂a oczy ze zdziwienia. - To pani ma jeszcze jednego syna?

- Z pierwszego ma艂偶e艅stwa.

- Nie pami臋tam, 偶eby Rick wspomina艂 kiedykolwiek, 偶e ma brata, a ty? - zwr贸ci艂a si臋 do Daniela Natalie.

Ten przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Lucas by艂 jego przyrodnim bratem - poprawi艂a pani Peyton. - Poza tym, jest du偶o starszy. Prawie trzyna艣cie lat. Nie widzia艂am go od czasu, kiedy wyszed艂 z wojska. - Jej starannie umalowane usta wykrzywi艂y si臋, jakby ugryz艂a co艣 wyj膮tkowo kwa艣nego. - Wygl膮da na to, 偶e Rick musia艂 si臋 z nim spotka膰, cho膰 nic mi o tym nie powiedzia艂. Ani ty, moja droga - doda艂a, patrz膮c z wyrzutem na synow膮.

- Widzia艂am go tylko raz - zapewni艂a przestraszona Sherri cieniutkim g艂osikiem.

Daniel uspokajaj膮co poklepa艂 j膮 po ramieniu. M艂oda wdowa popatrzy艂a na niego z wdzi臋czno艣ci膮, po czym m贸wi艂a dalej:

- By艂 tutaj, w tym pokoju, z Rickym, kiedy pewnego dnia wr贸ci艂am z zakup贸w. To by艂o chyba w lutym. Tak mi si臋 wydaje. Nie pami臋tam dok艂adnie. - Chlipn臋艂a 偶a艂o艣nie i bezradnie wzruszy艂a ramionami. - Zrobi艂am im par臋 kanapek i co艣 do picia, a potem wr贸ci艂am do kuchni. Wyszed艂 jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej. Zaczyna艂 pada膰 艣nieg i powiedzia艂, 偶e chce zd膮偶y膰 przed burz膮. Od tamtej pory nie widzia艂am go wi臋cej. My艣l臋, 偶e po prostu zapomnia艂am o tej wizycie. Poza tym Rick m贸... - urwa艂a, nerwowo zagryzaj膮c wargi.

- Co takiego m贸wi艂 Rick? - podchwyci艂a Barbara.

- No..., Ricky zapowiedzia艂, 偶ebym nie m贸wi艂a o tej wizycie ni... nikomu.

- Nikomu? - powt贸rzy艂a starsza pani Peyton patrz膮c na ni膮 podejrzliwie.

- No..., 偶ebym nie m贸wi艂a o tym tobie - wyzna艂a Sherri ze spuszczon膮 g艂ow膮. - M贸wi艂, 偶e ty i Lucas nigdy si臋 nie zgadzali艣cie i wiadomo艣膰 o tym spotkaniu tylko by ci臋 zdenerwowa艂a.

- I mia艂 racj臋 - mrukn臋艂a Barbara.

Sherri za艂ka艂a 偶a艂o艣nie i unios艂a do oczu zmi臋t膮 chusteczk臋.

- Nie jestem pewna, czy dobrze pani膮 zrozumia艂am, pani Peyton - wtr膮ci艂a Natalie, by uchroni膰 Sherri przed dalszymi pytaniami. - Czy chce pani, 偶ebym dowiedzia艂a si臋, gdzie przebywa obecnie pani drugi syn?

Mo偶liwe, 偶e po 艣mierci m艂odszego syna Barbara Peyton zapragn臋艂a pogodzi膰 si臋 ze starszym - pomy艣la艂a. - Mo偶e myli艂am si臋 co do niej. Mo偶e jest lepsz膮 matk膮, ni偶 s膮dzi艂am.

- Nie. Wcale nie chodzi mi o jego adres - odpowiedzia艂a Barbara, jakby czyta艂a w my艣lach Natalie. - Wiem, gdzie jest Mieszka tu, w Minneapolis.

- No c贸偶 - Natalie by艂a zupe艂nie zdezorientowana. - Je艣li nie chodzi o jego adres, na czym ma polega膰 moje zadanie?

- Chc臋, 偶eby 艣ledzi艂a go pani i dowiedzia艂a si臋 o nim jak najwi臋cej.

- Ale dlaczego? - nadal nie rozumia艂a Natalie.

- Poniewa偶 to w艂a艣nie jemu Rick zapisa艂 ca艂y sw贸j udzia艂 w Galaktyce.

- Co takiego? - jednocze艣nie wykrzykn臋li Natalie i Daniel.

Barbara Peyton milcza艂a d艂u偶sz膮 chwil臋. Najwyra藕niej napawa艂a si臋 wra偶eniem, jakie wywo艂a艂y jej s艂owa. Skin臋艂a g艂ow膮 Sherri, pozostawiaj膮c wyja艣nienia wdowie.

Sherri otar艂a zap艂akane oczy.

- Ricky zostawi艂 wszystko Lucasowi - zacz臋艂a niepewnie. Ca艂y sw贸j udzia艂 w firmie - powt贸rzy艂a walcz膮c ze 艂zami, kt贸re bezustannie nap艂ywa艂y jej do oczu - I... i prawie wcale go nie znam... - za艂ka艂a g艂o艣no.

- Ach tak - mrukn臋艂a Natalie.

Daniel pocieszaj膮co poklepa艂 rozszlochan膮 Sherri po ramieniu.

- Zostawi艂 Sherri bez grosza przy duszy - dramatycznie oznajmi艂a Barbara.

- To nieprawda! - odwa偶nie zaprotestowa艂a m艂oda wdowa, gotowa nawet w tej sytuacji broni膰 m臋偶a. - Mam przecie偶 to mieszkanie i... i pieni膮dze z polisy ubezpieczeniowej Ricka. No i moj膮 cz臋艣膰 udzia艂u w Galaktyce, t臋, kt贸r膮 dosta艂am od niego w prezencie 艣lubnym - urwa艂a i popatrzy艂a niepewnie na Daniela. - Chyba 偶e one te偶 przechodz膮 na w艂asno艣膰 jego brata, teraz, kiedy Ricky nie 偶yje. - Zacisn臋艂a mocno wargi, by powstrzyma膰 ich dr偶enie.

- Przyrodniego brata - wtr膮ci艂a Barbara.

- Tak. Przyrodniego brata - pos艂usznie poprawi艂a Sherri. - Czy one r贸wnie偶 s膮 teraz jego w艂asno艣ci膮?

- Nie. S膮 twoje. Tak mi si臋 wydaje... to jest, o ile Rick nie mia艂 twojej zgody na dysponowanie nimi. - Daniel popatrzy艂 pytaj膮co na siostr臋.

Natalie kiwni臋ciem g艂owy przyzna艂a mu racj臋.

- Nie m贸g艂by nic zrobi膰 bez twojej zgody - powt贸rzy艂. - Chyba 偶e podpisa艂a艣 upowa偶nienie.

- Nie.

- W takim razie, bez wzgl臋du na to, co Rick zrobi艂 z reszt膮 udzia艂贸w, tamte akcje s膮 nadal twoj膮 w艂asno艣ci膮 - zapewni艂 j膮.

- Widzisz! - Sherri popatrzy艂a na by艂膮 te艣ciow膮. - Ricky wcale nie zostawi艂 mnie bez grosza przy duszy.

- Prawie na to samo wychodzi. Je艣li policja uzna, 偶e to by艂o samob贸jstwo, nie zobaczysz ani centa z polisy - zauwa偶y艂a sucho Barbara Peyton. - B臋dziesz musia艂a sprzeda膰 to mieszkanie, by mie膰 z czego 偶y膰.

Sherri odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Daniela, jedynego obecnego m臋偶czyzny.

- Czy to prawda, Danny? - spyta艂a, chwytaj膮c go za r臋kaw marynarki.

- No c贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, nie wiem - zaj膮kn膮艂 si臋 Daniel. On sam nie potrafi艂 jeszcze otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku, w jaki wprawi艂a go wiadomo艣膰 o nag艂ej 艣mierci wsp贸lnika. - Polisy na 偶ycie zwykle zawieraj膮 klauzul臋, 偶e w przypadku... hm, samob贸jstwa... Czy偶 nie tak, Natalie?

- Przewa偶nie - przytakn臋艂a Natalie. - Ale na twoim miejscu nie martwi艂abym si臋 tym na razie, Sherri. Prawdopodobnie 艣ledztwo wyka偶e, 偶e by艂 to po prostu nieszcz臋艣liwy wypadek. Zwykle tak w艂a艣nie bywa - doda艂a, przypominaj膮c sobie podobne sprawy, z jakimi zetkn臋艂a si臋 w przesz艂o艣ci.

- Naprawd臋 tak s膮dzisz? - Sherri nie spuszcza艂a pytaj膮cego spojrzenia z twarzy Daniela.

- Skoro Natalie tak twierdzi, z pewno艣ci膮 si臋 nie myli - o艣wiadczy艂, poklepuj膮c kurczowo zaci艣ni臋t膮 na r臋kawie jego marynarki d艂o艅 wdowy.

- A tymczasem kto艣 obcy przej膮艂 to, co nale偶y si臋 Sherri - wybuchn臋艂a Barbara.

- Jak to kto艣 obcy? - zdziwi艂a si臋 Natalie. - Przecie偶 to pani syn!

- Syn! - gniewnie prychn臋艂a starsza pani Peyton. - Syn, kt贸rego nie widzia艂am od przesz艂o dziesi臋ciu lat! Nie mia艂am poj臋cia, 偶e Ricky spotka艂 si臋 z nim. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e po偶yczy艂 od niego pieni膮dze - doda艂a, z niezadowoleniem kr臋c膮c g艂ow膮.

- Dlaczego Rick mia艂by prosi膰 brata o po偶yczk臋? - wtr膮ci艂a Natalie.

- Przyrodniego brata - poprawi艂a natychmiast Barbara Peyton. - Sama si臋 temu dziwi臋.

- Pan Kemp m贸wi艂, 偶e Ricky po偶yczy艂 pieni膮dze od brata, to jest, od swego przyrodniego brata - poprawi艂a si臋 szybko Sherri - na sfinansowanie jakiego艣 interesu zwi膮zanego z Galaktyk膮. Ricky musia艂 zastawi膰 ca艂y sw贸j udzia艂 jako g... gwarancj臋.

- Interes? - Natalie pytaj膮co spojrza艂a na brata.

- Chodzi艂o chyba o rozszerzenie kampanii reklamowej. Rick twierdzi艂, 偶e znale藕li艣my si臋 w martwym punkcie i potrzeba nam czego艣, co przyci膮gn臋艂oby klient贸w. No wiesz, du偶e, kolorowe og艂oszenia w najpopularniejszych czasopismach, w艂asne stoisko na targach komputerowych i tak dalej - niepewnie t艂umaczy艂 Daniel.

Dotychczas sprawami organizacyjnymi w ich wsp贸lnej firmie zajmowa艂 si臋 wy艂膮cznie Rick. On sam ca艂y sw贸j czas po艣wi臋ca艂 wymy艣laniu i opracowywaniu nowych gier komputerowych, w kt贸rych sprzeda偶y specjalizowa艂a si臋 ich dwuosobowa sp贸艂ka.

- Hm, je艣li potrzebowa艂 pieni臋dzy na reklam臋, m贸g艂 mnie poprosi膰 o po偶yczk臋 - obruszy艂a si臋 starsza pani Peyton. - Nie pojmuj臋, dlaczego Rick nie przyszed艂 z tym do mnie.

Natalie doskonale rozumia艂a powody, dla kt贸rych Rick Peyton wola艂 nie po偶ycza膰 pieni臋dzy od matki. Po偶yczka oznacza艂aby ca艂kowite uzale偶nienie si臋 od jej widzimisi臋. Rick doskonale zdawa艂 sobie z tego spraw臋 i nie by艂 a偶 tak nierozs膮dny.

- Wracaj膮c do sprawy, w jakiej chcia艂a pani si臋 ze mn膮 widzie膰 - wtr膮ci艂a Natalie. - Je艣li dobrze zrozumia艂am, mam si臋 zaj膮膰 osob膮 pani starszego syna. Czy mog艂aby pani to sprecyzowa膰?

- Chc臋 mie膰 na niego jaki艣 haczyk. Co艣, czego mog艂abym... mog艂yby艣my - poprawi艂a, patrz膮c w stron臋 Sherii - u偶y膰, aby zmusi膰 go, 偶eby odda艂 Sherri to, co jej si臋 s艂usznie nale偶y.

呕eby艣 znowu mog艂a po艂o偶y膰 na tym swoje chciwe pazurki, doda艂a Natalie w duchu.

- To nie powinno by膰 trudne - ci膮gn臋艂a Barbara. - Lucas nale偶a艂 do najbardziej niegrzecznych dzieci w okolicy, a kiedy dor贸s艂, by艂o jeszcze gorzej. Zacz臋艂y si臋 wagary, drobne kradzie偶e, nieodpowiednie towarzystwo i tym podobne historie - urwa艂a, strzepuj膮c niewidoczny py艂ek z r臋kawa eleganckiego, czarnego 偶akietu. Ten gest zdawa艂 si臋 podkre艣la膰 jej lekcewa偶膮cy stosunek do tematu. - Pewnego razu posun膮艂 si臋 do tego, 偶e ukrad艂 samoch贸d. Jego ojciec i ja byli艣my gotowi odda膰 go za to do zak艂adu poprawczego, ale oszcz臋dzi艂 nam k艂opotu uciekaj膮c z domu.

Co za wstr臋tne babsko! - pomy艣la艂a Natalie. Szczerze wsp贸艂czu艂a Lucasowi Sinclairowi. Najgorszemu wrogowi nie 偶yczy艂aby takiej matki jak Barbara Peyton.

- W膮tpi臋 czy gro藕ba ujawnienia paru b艂臋d贸w m艂odo艣ci wystarczy, aby pani syn da艂 si臋... szanta偶owa膰. - Natalie uzna艂a, 偶e nale偶y rzecz nazwa膰 po imieniu. Czy偶 nie to mia艂a na my艣li Barbara Peyton?! Ciekawe, czy zaprzeczy? - zastanawia艂a si臋 w duchu.

Barbara zignorowa艂a to oskar偶enie.

- Ludzie si臋 nie zmieniaj膮 - o艣wiadczy艂a twardo. - Lucas by艂 hultajem i dziwkarzem ju偶 w wieku siedemnastu lat i jestem pewna, 偶e nie zmieni艂 si臋 nic a nic. Je艣li dobrze si臋 pani rozejrzy, panno Bishop, z pewno艣ci膮 znajdzie pani co艣, czego nie chcia艂by ujawni膰 艣wiatu.


ROZDZIA艁 2

Na tarasie, tu偶 za lekko uchylonymi szklanymi drzwiami, Lucas Sinclair w milczeniu przys艂uchiwa艂 si臋 s艂owom matki. By艂 zdziwiony, 偶e nawet teraz jej nienawi艣膰 potrafi艂a go zrani膰, cho膰 min臋艂o ju偶 tyle czasu. Oczywi艣cie nie tak mocno jak wtedy, kiedy jako siedemnastolatek uciek艂 z domu, ani p贸藕niej, kiedy ju偶 jako doros艂y m臋偶czyzna zjawi艂 si臋 u niej z m艂od膮 偶on膮, 艂udz膮c si臋 nadziej膮, 偶e by膰 mo偶e, niedawno owdowia艂a, zapomni o przesz艂o艣ci.

Powoli rozprostowa艂 zaci艣ni臋te d艂onie, powtarzaj膮c sobie w duchu, 偶e jego gniew jest zupe艂nie zrozumia艂y. Ka偶dy by tak zareagowa艂, s艂ysz膮c jak w艂asna matka nazywa go hultajem i dziwkarzem, a na dodatek ma zamiar go szanta偶owa膰. Czy偶 nie tego w艂a艣nie s艂owa u偶y艂a ta ma艂a, seksowna blondynka?! Szanta偶!

Poczu艂, jak gor膮ca fala krwi uderza mu do g艂owy. Zupe艂nie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zda艂 sobie spraw臋, 偶e matka nie ma dla niego ani odrobiny matczynej mi艂o艣ci i troski. Tylko 偶e teraz umia艂 sobie z tym gniewem poradzi膰.

Odetchn膮艂 g艂臋boko raz i drugi, 偶eby troch臋 si臋 uspokoi膰, po czym u艣miechaj膮c si臋 wkroczy艂 do pokoju. Widok ca艂kowitego zaskoczenia na twarzy matki sprawi艂 mu co艣 w rodzaju perwersyjnej satysfakcji. Od ich ostatniego spotkania up艂yn臋艂o dobrych dziesi臋膰 lat i wiedzia艂, 偶e jest ostatni膮 osob膮, jak膮 Barbara Peyton spodziewa艂a si臋 ujrze膰. Patrzy艂a na niego szeroko otwartymi oczami. Lucas czeka艂, a偶 pozostali odwr贸c膮 si臋, 偶eby zobaczy膰, co sprawi艂o, 偶e twarz Barbary Peyton przybra艂a trupio blad膮 barw臋 pod kilkoma warstwami starannie na艂o偶onego makija偶u.

Pierwsza by艂a niska, seksowna blondynka. Jej braciszek, geniusz od gier komputerowych, zaraz po niej. Jego szerokie czo艂o zmarszczy艂o si臋 ze zdziwienia. I wreszcie 艣liczna, ma艂a Sherri, wdowa po Rickym.

Lucas obrzuci艂 zebranych uwa偶nym spojrzeniem, po czym skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 biurka.

- Witaj, matko - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 ch艂odno.

No, no - pomy艣la艂a Natalie - ta pozbawiona ludzkich uczu膰 wied藕ma przynajmniej w po艂owie mia艂a racj臋. Ten facet na pewno nie jest anio艂kiem. Zna艂a ten typ. A偶 za dobrze. Taki by艂 w m艂odo艣ci jej ojciec, a poza tym, w swoim zawodzie, niejeden raz mia艂a do czynienia z podobnymi lud藕mi. O tak, Lucas Sinclair wygl膮da艂 na m臋偶czyzn臋, kt贸ry mia艂 wiele do ukrycia.

Ciemne w艂osy przyci臋te odrobin臋 kr贸cej, ni偶 dyktowa艂a obecna moda, nadawa艂y mu 偶o艂nierski wygl膮d, pozosta艂o艣膰 po latach sp臋dzonych w marynarce. Lekko skrzywiony nos zdradza艂 wojownicz膮 natur臋. Jasnozielone oczy patrzy艂y na 艣wiat ch艂odno i cynicznie. By艂 to cz艂owiek, kt贸ry ju偶 niejedno w 偶yciu widzia艂 i nic go nie jest w stanie zadziwi膰.

Niez艂y gagatek! Bez dw贸ch zda艅! - pomy艣la艂a Natalie. Ciekawe, czy to, co m贸wi艂a Barbara Peyton o jego stosunku do kobiet r贸wnie偶 by艂o prawd膮? Bardzo mo偶liwe. Szerokie bary i muskularna sylwetka musia艂y podoba膰 si臋 kobietom. Ona sama, cho膰 niech臋tnie przyznawa艂a si臋 do tego, mia艂a s艂abo艣膰 do tego typu m臋偶czyzn.

Daniel Bishop niespokojnym spojrzeniem wodzi艂 od Natalie do przyrodniego brata Ricka Peytona. Nieznajomy zaciekawi艂 go, ale, jak zwykle, Daniel czeka艂 na opini臋 siostry.

Sherri Peyton zamglonymi od 艂ez, b艂臋kitnymi oczami wpatrywa艂a si臋 w cz艂owieka, od kt贸rego, je艣li wierzy膰 s艂owom adwokata i by艂ej te艣ciowej, zale偶a艂a jej przysz艂o艣膰.

Wreszcie Barbara Peyton zdecydowa艂a si臋 przerwa膰 kr臋puj膮ce milczenie. Wolno wyprostowa艂a si臋 w fotelu.

- Co tu robisz? - zwr贸ci艂a si臋 do syna, obrzucaj膮c go niech臋tnym spojrzeniem.

- Dok艂adnie to, co i ty - odpowiedzia艂 Lucas, nie przestaj膮c si臋 u艣miecha膰. - Przyszed艂em, 偶eby z艂o偶y膰 wdowie kondolencje.

- S膮dz臋, 偶e raczej zjawi艂e艣 si臋 tu po sw贸j udzia艂 w spadku.

- Tak jak m贸wi艂em, przyszed艂em tu w tym samym celu, co i ty - powt贸rzy艂, po czym, ignoruj膮c oburzony wzrok matki, podszed艂 do kanapy, na kt贸rej przycupn臋艂a Sherri. Delikatnie dotkn膮艂 ramienia kobiety. - Bardzo mi przykro - jego g艂os zabrzmia艂 zaskakuj膮co ciep艂o. - Naprawd臋, bardzo mi przykro z powodu Ricka.

Usta Sherri zadr偶a艂y od powstrzymywanego p艂aczu.

- Nawet nie zd膮偶yli艣my si臋 lepiej pozna膰 - ci膮gn膮艂 Lucas. Mia艂 nadziej臋, 偶e te s艂owa przynios膮 pocieszenie m艂odej wdowie. Podoba艂o mu si臋, 偶e Sherri nie potrafi powstrzyma膰 艂ez. To takie kobiece, a we wsp贸艂czesnym 艣wiecie by艂o coraz mniej prawdziwych kobiet.

- Cho膰 zna艂em go tak kr贸tko, bardzo polubi艂em Ricka.

- Nie by艂a to prawda, ale teraz i tak nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia. - Chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e wcale nie musisz sprzedawa膰 tego mieszkania - zapewni艂 m艂od膮 wdow臋. - Bez wzgl臋du na to, co si臋 stanie.

- Dzi臋kuj臋 - Sherri otar艂a oczy i zdoby艂a si臋 na blady u艣miech.

- Czy to znaczy, 偶e zwr贸cisz jej udzia艂y Ricka w Galaktyce? - wtr膮ci艂a Barbara.

- Nie, matko. Rick dobrze wiedzia艂, co robi zapisuj膮c mi te udzia艂y. - W ten spos贸b nie trafi膮 one w twoje zach艂anne r膮czki, doda艂 w duchu. - Zanim podejm臋 jak膮kolwiek decyzj臋, zamierzam najpierw zbada膰 ca艂膮 t臋 spraw臋. - To m贸wi膮c podszed艂 do Daniela.

- Lucas Sinclair - przedstawi艂 si臋, wyci膮gaj膮c d艂o艅.

- Wygl膮da na to, 偶e b臋dziemy wsp贸lnikami. Przynajmniej przez jaki艣 czas.

- Chyba tak - przytakn膮艂 Daniel, rzucaj膮c Natalie pytaj膮ce spojrzenie. - Mi艂o mi pana pozna膰 - wyrecytowa艂, ujmuj膮c wyci膮gni臋t膮 w swoj膮 stron臋 d艂o艅. Dobre wychowanie wzi臋艂o g贸r臋 nad wrodzon膮 ostro偶no艣ci膮.

- Przykro mi, 偶e spotykamy si臋 akurat w takich okoliczno艣ciach - zauwa偶y艂 Lucas. Kim by艂a blondynka? 呕on膮? Przyjaci贸艂k膮? - Kim pani jest? - spyta艂, odwracaj膮c si臋 do niej.

Dziewczyna wolno podnios艂a si臋 z krzes艂a.

- Natalie Bishop - przedstawi艂a si臋, wyci膮gaj膮c d艂o艅 w m臋skim pozdrowieniu. - Siostra Daniela.

A wi臋c to tylko siostra - pomy艣la艂 Lucas i, cho膰 za nic by si臋 do tego nie przyzna艂, odetchn膮艂 z ulg膮. Uj膮艂 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅 Natalie, obrzucaj膮c uwa偶nym spojrzeniem jej drobn膮 twarzyczk臋.

Patrzy艂a mu prosto w oczy bystrym, odwa偶nym wzrokiem. Jej u艣cisk by艂 r贸wnie silny, jak u m臋偶czyzny, cho膰 si臋ga艂a mu ledwie do ramienia. I to pomimo niebotycznie wysokich obcas贸w. Jej oczy za szk艂ami ogromnych okular贸w by艂y ufne, jak u dziecka, a drobna d艂o艅 delikatna i mi臋kka. Poczu艂 leciutki zapach drogich perfum.

Niech mnie dunder 艣wi艣nie! - zakl膮艂 w duchu. Z ka偶d膮 chwil膮 dziewczyna coraz bardziej go poci膮ga艂a. Dlaczego, u diab艂a? To niesprawiedliwe! Cholerna z艂o艣liwo艣膰 losu! Wsp贸艂czesna kobieta powinna mie膰 raczej odstraszaj膮cy wygl膮d, a nie by膰 uciele艣nieniem wszystkich najskrytszych pragnie艅 m臋偶czyzny.

Natalie wymownym wzrokiem popatrzy艂a na 艣ciskaj膮c膮 jej d艂o艅 siln膮, du偶膮 r臋k臋. Ten u艣cisk trwa艂 ju偶 stanowczo za d艂ugo. Jej uwag臋 zwr贸ci艂 tatua偶. Zza mankietu bia艂ej koszuli wysuwa艂a si臋 g艂owa kobry. Jeszcze jedna pami膮tka burzliwej m艂odo艣ci - pomy艣la艂a. Uczu艂a dreszczyk przyjemnego podniecenia. Cho膰 najbardziej ceni艂a sobie delikatno艣膰 i wra偶liwo艣膰 partnera, zawsze poci膮gali j膮 m臋偶czy藕ni, z kt贸rymi wi膮za艂o si臋 uczucie zagro偶enia. Kocha艂a niebezpiecze艅stwo.

- Sk膮d pan wiedzia艂, 偶e to w艂a艣nie panu Rick zapisa艂 swoje udzia艂y w Galaktyce? - spyta艂a, stanowczym ruchem zabieraj膮c d艂o艅.

- Udzia艂y? - powt贸rzy艂 niepewnie Lucas. Zastanawia艂 si臋 w艂a艣nie nad tym, w jakie tarapaty wpakuje si臋 tym razem. Kobiety takie, jak ta, zawsze oznacza艂y dla niego k艂opoty. Czasami odnosi艂 wra偶enie, 偶e robi膮 to specjalnie.

- Udzia艂y w Galaktyce - g艂os Natalie zadr偶a艂 lekko. Wola艂aby, 偶eby tak na ni膮 nie patrzy艂. Pod intensywnym spojrzeniem jasnozielonych, kocich oczu czu艂a si臋 bardzo ma艂a, bezbronna i... bardzo kobieca. O dziwo, wcale nie by艂o to nieprzyjemne uczucie. - Dopiero przed chwil膮 dowiedzieli艣my si臋, 偶e Rick zapisa艂 je panu - ci膮gn臋艂a. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e pan wiedzia艂 o tym wcze艣niej?

- Z pewno艣ci膮 pods艂uchiwa艂 pod drzwiami - z艂o艣liwie wtr膮ci艂a Barbara.

- Cz臋艣ciowo tak - potwierdzi艂 Lucas spokojnie, niech臋tnie odwracaj膮c wzrok od Natalie, by spojrze膰 na matk臋. - Poza tym, dzwoni艂 do mnie pan Kemp i zostawi艂 wiadomo艣膰, 偶e jako g艂贸wny spadkobierca mego brata 偶yczy艂bym sobie pewnie by膰 obecny przy odczytaniu jego testamentu - urwa艂, po czym po kr贸tkiej chwili dorzuci艂: - Tak dowiedzia艂em si臋 o 艣mierci Ricka.

- To musia艂 by膰 dla pana prawdziwy szok - zauwa偶y艂 wsp贸艂czuj膮co Daniel.

Natalie zgodzi艂a si臋 z nim. Nawet je艣li by艂 to tylko przyrodni brat, kt贸rego pozna艂 zaledwie przed paroma dniami. Ale, ale... Za艂贸偶my, 偶e Lucas Sinclair k艂ama艂 m贸wi膮c, 偶e zna艂 Ricka od niedawna? Przecie偶 ludzie nie po偶yczaj膮 pieni臋dzy nieznajomym. A ju偶 na pewno nie kto艣 taki, jak Lucas Sinclair. Chyba 偶e spodziewa艂 si臋 wyci膮gn膮膰 z tego jakie艣 korzy艣ci. Co艣 wi臋cej ni偶 tylko procent od po偶yczonej sumy... Ciekawe, ile to w艂a艣ciwie by艂o pieni臋dzy? Setki? Tysi膮ce? Setki tysi臋cy? Musia艂a to by膰 spora sumka, skoro pod zastaw poszed艂 ca艂y udzia艂 Peytona w Galaktyce. Czy偶by a偶 tyle mia艂a kosztowa膰 kampania reklamowa, o kt贸rej wspomnia艂 Daniel? Z pewno艣ci膮 nie! To musia艂o by膰 co艣 innego!

- Akurat! - wybuchn臋艂a Barbara, przerywaj膮c rozmy艣lania Natalie. - My艣la艂by kto, 偶e dopiero wtedy dowiedzia艂e艣 si臋 o 艣mierci Ricka!

Unios艂a si臋 zza biurka i opieraj膮c d艂onie na szklanym blacie patrzy艂a na syna z nienawi艣ci膮. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e macza艂e艣 w tym palce! - rzuci艂a oskar偶ycielsko.

Natalie zamar艂a z wra偶enia. Daniel wstrzyma艂 oddech.

- Nie rozumiem - wtr膮ci艂a Sherri. - W czym macza艂 palce?

Lucas odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

- Tak, ma... - urwa艂. Nie potrafi艂 nazwa膰 matk膮 kobiety, kt贸ra rzuci艂a to straszne oskar偶enie. - Tak... Mo偶e 艂askawie wyja艣nisz, co przez to rozumiesz?

- To chyba jasne.

- Zr贸b mi t臋 przyjemno艣膰 - powt贸rzy艂 Lucas g艂osem, od kt贸rego Natalie przesz艂y ciarki po plecach. - Powiedz wyra藕nie, co masz na my艣li. Tak 偶eby nikt nie mia艂 w膮tpliwo艣ci.

Barbara milcza艂a.

- A wi臋c? - Lucas podszed艂 do biurka. - Czekamy.

- Dobrze. - Barbara unios艂a g艂ow臋. - Skoro chcesz us艂ysze膰 to jeszcze raz. Wszyscy wiedz膮, 偶e 艣mier膰 Ricka nast膮pi艂a w bardzo podejrzanych okoliczno艣ciach i...

- Podejrzanych? - wtr膮ci艂a Sherri.

- W bardzo podejrzanych okoliczno艣ciach - podkre艣li艂a Barbara, nie zwa偶aj膮c na s艂owa synowej. - Nie znaleziono 艣lad贸w hamowania, ani te偶 nie stwierdzono alkoholu lub narkotyk贸w we krwi Ricka. Nic, co pozwoli艂oby przypuszcza膰, 偶e by艂 to jedynie nieszcz臋艣liwy wypadek.

- W takim razie co to by艂o?

- Policja uwa偶a, 偶e mog艂o to by膰 samob贸jstwo.

- Nie! - gwa艂townie zaprotestowa艂a Sherri. - To by艂 wypadek!

- Ciii... - uciszy艂 j膮 Daniel. - Ale...

- Nic nie m贸w - powt贸rzy艂, delikatnie 艣ciskaj膮c j膮 za rami臋.

- A co ty o tym s膮dzisz? - Lucas nie spuszcza艂 wzroku z twarzy matki. W jego zielonych oczach b艂yszcza艂 gniew. - A wi臋c?

Barbara milcza艂a.

Morderstwo? - zastanawia艂a si臋 Natalie. Czy偶by Barbara Peyton uwa偶a艂a, 偶e jej m艂odszy syn zosta艂 zamordowany?! Nie! To nonsens! 艢mier膰 Ricka by艂a jedynie nieszcz臋艣liwym wypadkiem. Chocia偶... Chciwo艣膰 to jeden z najcz臋艣ciej spotykanych motyw贸w zbrodni, nie wy艂膮czaj膮c bratob贸jstwa. Nie da si臋 ukry膰, 偶e Lucas Sinclair by艂 tym, kt贸ry najwi臋cej korzysta艂 na 艣mierci brata... Nie! Jako艣 nie potrafi艂a wyobrazi膰 sobie Lucasa w roli mordercy.

- Samob贸jstwo - przerwa艂a cisz臋 Barbara. - My艣l臋, 偶e to by艂o samob贸jstwo.

Natalie odetchn臋艂a z ulg膮.

- I nie w膮tpi臋, 偶e sta艂o si臋 to za twoj膮 przyczyn膮 - doda艂a pani Peyton, patrz膮c z nienawi艣ci膮 na starszego syna. - Jestem pewna, 偶e w taki czy inny spos贸b popchn膮艂e艣 go do tego.

Lucas cofn膮艂 si臋 pod naporem tych okrutnych s艂贸w.

- Popchn膮艂em go do samob贸jstwa? Ja popchn膮艂em go do samob贸jstwa? - Zbli偶y艂 si臋 do biurka. - Co, u diab艂a, chcesz przez to powiedzie膰?!

Barbara a偶 przysiad艂a pod gro藕nym spojrzeniem syna.

- W艂a艣nie to, co przed chwil膮 us艂ysza艂e艣. - Mocno zacisn臋艂a d艂onie na por臋czach fotela. - My艣l臋, 偶e kiedy po偶ycza艂e艣 mu pieni膮dze, dobrze wiedzia艂e艣, 偶e nie b臋dzie w stanie ci ich odda膰. Zdawa艂e艣 sobie spraw臋, 偶e, wcze艣niej czy p贸藕niej, si臋gnie do kasy Galaktyki, a kiedy ju偶 to zrobi艂, szanta偶owa艂e艣 go. Sherri m贸wi艂a, 偶e ostatnio Rick by艂 jaki艣 niesw贸j, jakby co艣 go dr臋czy艂o. My艣l臋...

- My艣lisz! - przerwa艂 jej Lucas. - Powiem ci, dlaczego tak my艣lisz. Wyja艣ni臋 ci, sk膮d to si臋 wzi臋艂o! Poniewa偶 ty w艂a艣nie tak by艣 post膮pi艂a!

Barbara poderwa艂a si臋 gwa艂townie.

- Ale to nie ja doprowadzi艂am Ricka do samob贸jstwa - sykn臋艂a ze z艂o艣ci膮.

- Nie! - krzykn臋艂a Sherri, strz膮saj膮c z ramienia r臋k臋 Daniela i zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi. - To nieprawda! Ricky nie pope艂ni艂 samob贸jstwa!

Lucas podszed艂 do bratowej, obj膮艂 j膮 i przytuli艂.

- Ricky wcale nie odebra艂 sobie 偶ycia - wyj膮ka艂a 艂kaj膮c. - Tto by艂 wypadek, ppo prostu nieszcz臋艣liwy wypadek.

- Tak, to by艂 tylko nieszcz臋艣liwy wypadek - zapewni艂 j膮 Lucas. Sam te偶 bardzo chcia艂 w to uwierzy膰. W duchu poprzysi膮g艂 sobie, 偶e zrobi wszystko, aby rozwik艂a膰 zagadk臋 tragicznej 艣mierci brata.

Cisz臋 rozdar艂 dzwonek telefonu. Barbara zdecydowanym ruchem si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋.

- Tak? M贸wi Barbara Peyton... Tak. Jest tu. To do pani. - Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 Natalie.

Natalie, nie spuszczaj膮c wzroku z Lucasa i Sherri, uj臋艂a s艂uchawk臋.

- Halo? ... Tata? Co si臋 sta艂o, 偶e dzwonisz tutaj? ... Jeste艣 pewny?... No tak, nie dzwoni艂by艣, gdyby艣 nie by艂 tego pewny... Dobrze. Powiem im.

- To by艂 m贸j ojciec - powiedzia艂a, odk艂adaj膮c s艂uchawk臋. - Dzwoni艂 z komisariatu. W艂a艣nie zako艅czono przegl膮d wozu Ricka.

- I? - niecierpliwi艂 si臋 Lucas. W jego g艂osie brzmia艂o z trudem skrywane napi臋cie.

- To nie by艂o samob贸jstwo.

- Dzi臋ki Bogu!

- Kto艣 majstrowa艂 przy samochodzie Ricka - ci膮gn臋艂a Natalie, patrz膮c wprost w jasnozielone oczy Lucasa Sinclaira. - Policja uwa偶a, 偶e Rick Peyton zosta艂 zamordowany.


ROZDZIA艁 3

- No, tatku, nie b膮d藕 taki tajemniczy. - Natalie przysiad艂a na biurku ojca. - Przecie偶 wiesz, 偶e nic, co powiesz, nie wyjdzie poza te cztery 艣ciany.

- A co z Barbar膮 Peyton? S艂ysza艂em, 偶e zaanga偶owa艂a ci臋. Masz dowiedzie膰 si臋 czego艣 o jej drugim synu. Jaki艣 ma艂y szanta偶yk, czy tak? - porucznik Bishop popatrzy艂 surowo na c贸rk臋.

- No wiesz, tatku! My艣la艂am, 偶e mnie lepiej znasz. Chyba nie s膮dzisz, 偶e posz艂abym na co艣 takiego?

- Jasne! To nie w twoim stylu - zgodzi艂 si臋 starszy pan.

- A wi臋c jak b臋dzie? Pomo偶esz mi? - nalega艂a. - Wiesz, 偶e nie zawraca艂abym ci g艂owy, gdyby to nie by艂o takie wa偶ne.

- A ty wiesz, 偶e nie powinna艣 nawet o tym wspomina膰 - mrukn膮艂 porucznik Bishop, nie podnosz膮c wzroku znad le偶膮cej przed nim na biurku teczki z aktami. - Bez wzgl臋du na to, jak bardzo chcesz si臋 dowiedzie膰.

Natalie pochyli艂a si臋 nad ojcem.

- Ale to naprawd臋 bardzo wa偶ne, tatku - ci膮gn臋艂a s艂odkim g艂osikiem. - Przecie偶 wiesz.

Nathan Bishop popatrzy艂 na c贸rk臋 spod oka.

- Nie ma znaczenia, czy to wa偶ne, czy nie - powt贸rzy艂 twardo.

- Ale...

- Nie ma 偶adnego ale, dziecinko! - sapn膮艂 zirytowany starszy pan. Z trzaskiem zamkn膮艂 teczk臋 i od艂o偶y艂 j膮 na bok, daj膮c tym samym Natalie do zrozumienia, 偶e uwa偶a t臋 dyskusj臋 za zako艅czon膮. - Wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e aby zajrze膰 do akt, potrzebny jest nakaz s膮du, kt贸rego, o ile mi wiadomo, nie posiadasz.

- Ale...

- Gdyby艣 go mia艂a - ci膮gn膮艂 - to, jak ci臋 znam, wesz艂aby艣 tu machaj膮c mi nim przed nosem, zamiast pr贸bowa膰 czarowa膰 swojego starego ojca s艂odkimi u艣mieszkami.

Natalie nawet nie pr贸bowa艂a zaprzecza膰. By艂a zdania, 偶e cz艂owiek powinien wykorzystywa膰 wszystkie dost臋pne mu 艣rodki, je艣li mog膮 mu one pom贸c w osi膮gni臋ciu wyznaczonego celu.

- Je艣li b臋d臋 musia艂a, postaram si臋 o taki nakaz - o艣wiadczy艂a hardo.

Nathan Bishop potrz膮sn膮艂 siw膮 czupryn膮.

- Nie s膮dz臋, 偶eby ci si臋 to uda艂o. I ty dobrze o tym wiesz. 呕aden szanuj膮cy si臋 s臋dzia nie pozwoli ci grzeba膰 w aktach cz艂owieka, ot tak sobie, 偶eby zaspokoi膰 ciekawo艣膰. Bo wydaje ci si臋, 偶e m贸g艂by, powtarzam, m贸g艂by on mie膰 co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 swojego brata. Gdyby jednak znalaz艂 si臋 kto艣 taki, to sam, osobi艣cie, postara艂bym si臋, 偶eby s艂ono za to zap艂aci艂. - Porucznik Bishop popatrzy艂 gro藕nie na c贸rk臋. - Tobie r贸wnie偶 by si臋 oberwa艂o.

- To nie tylko ciekawo艣膰 - broni艂a si臋 Natalie, celowo wybieraj膮c mniejsze z przewinie艅, o jakie zosta艂a oskar偶ona. - I wcale nie twierdz臋, 偶e Lucas Sinclair mo偶e by膰 zamieszany w t臋 spraw臋. Chc臋 jedynie pozna膰 jego przesz艂o艣膰. To zwyk艂e, rutynowe post臋powanie. Najzupe艂niej zgodne z prawem. Lucas jest teraz wsp贸lnikiem Daniela. S膮dzi艂am, 偶e ty sam r贸wnie偶 b臋dziesz chcia艂 dowiedzie膰 si臋 o nim czego艣 wi臋cej - doda艂a, patrz膮c na ojca z wyrzutem. - Wiesz, jaki jest Daniel.

- O tak, wiem jaki jest tw贸j brat - przytakn膮艂 porucznik Bishop.

Ojciec i c贸rka wymienili porozumiewawcze u艣miechy. Chodz膮cy z g艂ow膮 w chmurach Daniel, sk膮din膮d bardzo zdolny elektronik, by艂 ca艂kowicie niezaradny 偶yciowo. Dlatego te偶 pozostali cz艂onkowie rodziny Bishop贸w uwa偶ali za sw贸j obowi膮zek chroni膰 go, tak偶e przed nim samym, je艣li zaistnia艂aby taka konieczno艣膰.

- ...i dlatego sam sprawdzi艂em tego twojego Lucasa - doko艅czy艂.

- On wcale nie jest m贸j - gwa艂townie zaprotestowa艂a Natalie. Zbyt gwa艂townie. - Nie patrz tak na mnie, tato - doda艂a ostrzegawczo. - Lucas Sinclair interesuje mnie jedynie zawodowo - sk艂ama艂a.

- Przecie偶 nic nie m贸wi臋 - broni艂 si臋 starszy pan.

Natalie gro藕nie popatrzy艂a na ojca.

- No c贸偶, nie mo偶esz chyba wini膰 swojego starego ojca, 偶e sobie troch臋 pomarzy. C贸ra sko艅czy艂a ju偶 dwadzie艣cia sze艣膰 lat, a nie ma nikogo, kto by si臋 ni膮 zaopiekowa艂.

- Tak jak Kevin Andre膮? - Natalie nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od z艂o艣liwej uwagi.

Nathan Bishop popatrzy艂 na c贸rk臋 z wyrzutem.

- Nie martw si臋 o Andre臋. Ona szybciej ni偶 ty znajdzie sobie kogo艣, kto si臋 ni膮 zajmie.

- Wcale nie potrzebuj臋, 偶eby kto艣 si臋 mn膮 zajmowa艂. Doskonale daj臋 sobie rad臋 sama - odci臋艂a si臋 Natalie. - Andrea te偶.

- Ka偶da kobieta potrzebuje m臋偶czyzny, kt贸ry by si臋 ni膮 zaopiekowa艂. To normalny porz膮dek rzeczy na tym 艣wiecie.

Natalie zakry艂a uszy d艂o艅mi.

- Nie chc臋 tego s艂ucha膰. - Nie rozumia艂a, dlaczego s艂owa ojca tak j膮 dra偶ni艂y. Nie pierwszy raz spierali si臋 na ten temat.

Nathan Bishop otworzy艂 usta, jakby chcia艂 co艣 jeszcze powiedzie膰, ale rozmy艣li艂 si臋. Przesun膮艂 le偶膮c膮 na biurku teczk臋 w stron臋 c贸rki.

- Je艣li chcesz, mo偶esz to sobie przejrze膰. Natalie powoli opu艣ci艂a r臋ce.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e to w艂a艣nie te papiery? Starszy pan potakuj膮co kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Zawsze ten sam przebieg艂y lis - u艣miechn臋艂a si臋 Natalie, chciwie chwytaj膮c teczk臋. - Jako艣 ma艂o tego - stwierdzi艂a rozczarowana.

- Wystarczy.

- Hm, zobaczymy, co my tutaj mamy. - Poprawi艂a si臋 na biurku i zak艂adaj膮c nog臋 na nog臋 przyst膮pi艂a do czytania. - Mandaty za parkowanie w niew艂a艣ciwym miejscu. O! Wezwanie do s膮du... jako bieg艂y... od komputer贸w? - zdziwi艂a si臋. - Szybko znajdzie wsp贸lny j臋zyk z Danielem.... No c贸偶, nie widz臋 tu nic szczeg贸lnego.

- Czytaj dalej - zach臋ci艂 j膮 ojciec. - To bardzo interesuj膮cy m艂ody cz艂owiek.

Natalie rzuci艂a mu baczne spojrzenie znad okular贸w i przewr贸ci艂a kolejn膮 stron臋.

- Dziewi臋膰 lat w marynarce - czyta艂a na g艂os. - Mistrz dywizji w boksie. Wzi膮艂 udzia艂 w dw贸ch akcjach specjalnych w Wietnamie jako ochotnik. Awansowany na stopie艅 kapitana. Trzykrotnie odznaczony „Szkar艂atnym Sercem" i raz „Srebrn膮 Gwiazd膮" za wybitne zas艂ugi w czasie pe艂nienia s艂u偶by. No, no... - Natalie z podziwem pokr臋ci艂a g艂ow膮. Bohaterskie wyczyny zawsze robi艂y na niej du偶e wra偶enie.

- Kiedy pad艂 Sajgon, by艂 w samym 艣rodku tego piek艂a - wtr膮ci艂 porucznik Bishop. - Zosta艂 ranny, pomagaj膮c przy ewakuacji ludno艣ci cywilnej.

Natalie popatrzy艂a na niego pytaj膮co.

- Tu nic o tym nie ma.

- Rozmawia艂em z kumplem z wojska.

- A wi臋c to tak! - obruszy艂a si臋. - Tobie wolno wykorzystywa膰 stare przyja藕nie, ale kiedy ja chc臋 si臋 czego艣 dowiedzie膰, robisz z tego wielkie przest臋pstwo!

- Ka偶dy ma prawo zajrze膰 do teczki by艂ego 偶o艂nierza. Te rzeczy wcale nie s膮 艣ci艣le tajne - broni艂 si臋 starszy pan.

- Nie s膮dz臋, 偶eby udost臋pniano je pierwszemu lepszemu cz艂owiekowi z ulicy.

Nathan Bishop oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami.

Natalie wr贸ci艂a do przegl膮dania akt. Ojciec mia艂 racj臋. Lucas Sinclair by艂 niew膮tpliwie bardzo interesuj膮cym m艂odym cz艂owiekiem, ale nie takich informacji szuka艂a w dokumentach.

- Po powrocie z Wietnamu wst膮pi艂 na uniwersytet, gdzie uko艅czy艂 wydzia艂 informatyki, po czym wr贸ci艂 do s艂u偶by czynnej, tym razem w wywiadzie - urwa艂a i podnios艂a na ojca pytaj膮cy wzrok. - Ca艂y nast臋pny akapit jest zamazany - poskar偶y艂a si臋.

- No c贸偶, nawet moje kontakty nie si臋gaj膮 tak daleko.

- Pewnie by艂 kim艣 w rodzaju tajnego agenta, tak?

- Nie wiem. Mo偶liwe.

- Mikrofilmy, zaszyfrowane wiadomo艣ci, spotkania o p贸艂nocy - ci膮gn臋艂a coraz bardziej zaintrygowana. - Cz艂owiek do zada艅 specjalnych, mam racj臋? ,.

Nathan Bishop u艣miechn膮艂 si臋 rozbawiony.

- Wiesz, jeste艣 bardziej podobna do swego brata, ni偶 przypuszcza艂em.

- Lucas Sinclair w roli tajnego agenta 007, z licencj膮 na... - Natalie z przera偶eniem zakry艂a d艂oni膮 usta. O ma艂o co nie powiedzia艂a „na zabijanie"?!

- 艢l臋czenie godzinami przed ekranem komputera w du偶ym, pozbawionym okien pokoju - doko艅czy艂 jaki艣 g艂os tu偶 przy jej uchu.

Natalie odwr贸ci艂a si臋 tak gwa艂townie, 偶e o ma艂y w艂os nie spad艂a z biurka. Silne rami臋 Lucasa pomog艂o jej i odzyska膰 r贸wnowag臋.

- Co pan tu robi? - spyta艂a ostro, strz膮saj膮c jego r臋k臋. Teczka z aktami przelecia艂a przez pok贸j i wyl膮dowa艂a na pod艂odze, pod nogami porucznika Bishopa.

- Zosta艂em zaproszony - spokojnie wyja艣ni艂 Lucas, nie odrywaj膮c wzroku od ods艂oni臋tych n贸g dziewczyny. Jak na nisk膮 os贸bk臋, wydawa艂y si臋 niesamowicie d艂ugie, kiedy siedzia艂a na biurku z nog膮 za艂o偶on膮 na nog臋, prezentuj膮c niebotycznie wysokie szpilki.

- Zaproszony? Przez kogo? - Popatrzy艂a na niego podejrzliwie. Z trudem powstrzymywa艂a ch臋膰, 偶eby obci膮gn膮膰 kr贸tk膮 sp贸dniczk臋.

- Przeze mnie, dziecinko - wyr臋czy艂 go艣cia porucznik Bishop, schylaj膮c si臋 po teczk臋 z aktami.

Natalie gniewnie zmarszczy艂a brwi. Nie do艣膰, 偶e zn贸w nazwa艂 j膮 dziecink膮, to na dodatek musia艂 to zrobi膰 w艂a艣nie w obecno艣ci Lucasa Sinclaira. Chronicznie nie cierpia艂a tego okre艣lenia. Czu艂a si臋 wtedy ma艂a, bezbronna i krucha, niczym jedna z tych porcelanowych figurek, kt贸re kolekcjonowa艂a Andrea.

Obaj m臋偶czy藕ni zdawali si臋 nie dostrzega膰 naburmuszonej miny Natalie.

S膮 tacy do siebie podobni - pomy艣la艂a, przygl膮daj膮c si臋 im z boku. Prawdziwi m臋偶czy藕ni, kt贸rzy nie potrafi膮 wyzby膰 si臋 przekonania, 偶e miejsce kobiety jest w domu, przy m臋偶u i dzieciach, i nie ma ona nic do gadania.

- Odebra艂em pa艅sk膮 wiadomo艣膰, poruczniku - zwr贸ci艂 si臋 Lucas do starszego pana.

Natalie u艣miechn臋艂a si臋 w duchu. Wojskowa postawa musia艂a zrobi膰 wra偶enie na ojcu. Ciekawe, dlaczego zwr贸ci艂 si臋 do niego w ten w艂a艣nie spos贸b? Czy偶by nawyk? Ale przecie偶 Lucas odszed艂 z czynnej s艂u偶by przesz艂o dziesi臋膰 lat temu. Dziesi臋膰 lat to wystarczaj膮co d艂ugi okres, 偶eby pozby膰 si臋 starych nawyk贸w. Z drugiej strony, nie ma lepszego sposobu, aby zjedna膰 sobie by艂ego wojaka, jak da膰 mu do zrozumienia, 偶e samemu r贸wnie偶 by艂o si臋 w tej samej jednostce.

- Chcia艂 pan ze mn膮 m贸wi膰 - ci膮gn膮艂 Lucas - a wi臋c jestem.

- Nie musia艂 pan fatygowa膰 si臋 do komisariatu, kapitanie Sinclair. - Nathan Bishop wyprostowa艂 si臋, odk艂adaj膮c teczk臋 na biurko. - R贸wnie dobrze mogliby艣my za艂atwi膰 t臋 spraw臋 telefonicznie.

- By膰 mo偶e - zgodzi艂 si臋 Lucas - ale ja r贸wnie偶 mam do pana par臋 pyta艅. I prosz臋 m贸wi膰 do mnie po prostu Lucas - doda艂 wyci膮gaj膮c d艂o艅. - Ju偶 od dziesi臋ciu lat nikt nie zwr贸ci艂 si臋 do mnie per kapitanie.

- W porz膮dku, Lucas - porucznik Bishop kiwn膮艂 g艂ow膮 - a dla by艂ych wojak贸w jestem Nat. - U艣miechn膮艂 si臋 odwzajemniaj膮c u艣cisk. - No c贸偶, si膮d藕my. - Popatrzy艂 w stron臋 c贸rki, jakby dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 z jej obecno艣ci. - Zejd藕 z biurka, Natalie, i zostaw nas samych. Lucas i ja mamy do obgadania par臋 spraw.

- Ale偶 nie przeszkadzajcie sobie. - Natalie u艣miechn臋艂a si臋 niewinnie. - Nie zwracajcie na mnie uwagi.

- To s膮 sprawy urz臋dowe - powt贸rzy艂 porucznik Bishop, patrz膮c gro藕nie na c贸rk臋. - Nic, co mog艂oby ci臋 zainteresowa膰.

- Interesuje mnie wszystko, co doty... - zacz臋艂a Natalie, po czym urwa艂a nagle, kiedy otoczy艂y j膮 silne ramiona.

- Pozwoli pani, 偶e jej pomog臋 - powiedzia艂 Lucas, podnosz膮c j膮 z biurka i stawiaj膮c na pod艂odze.

Przez u艂amek sekundy ich cia艂a zetkn臋艂y si臋. Mi臋kkie, kobiece cia艂o otar艂o si臋 o tward膮, muskularn膮 pier艣 m臋偶czyzny. Zadr偶eli, cho膰 偶adne z nich nie przyzna艂oby si臋, 偶e ten kontakt wywo艂a艂 niepok贸j.

- No c贸偶 - mrukn臋艂a niech臋tnie Natalie. - Chyba ju偶 sobie p贸jd臋. Poszukam pomocy gdzie indziej - doda艂a patrz膮c wymownie w stron臋 ojca.

- To mo偶e okaza膰 si臋 trudniejsze, ni偶 przypuszczasz - zauwa偶y艂 porucznik Bishop mimochodem. - Jeffries ju偶 nie pracuje w archiwum.

Brwi Natalie unios艂y si臋 pytaj膮co.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Kiedy ostatnim razem da艂 si臋 nabra膰 na twoje s艂odkie minki i pozwoli艂 ci zrobi膰 kopie dokument贸w, na kt贸re nie mia艂a艣 prawa nawet spojrze膰, pomy艣la艂em sobie, 偶e dla jego w艂asnego dobra powinien zosta膰 przeniesiony do innego wydzia艂u.

Natalie odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

- Nikogo nie nabiera艂am na s艂odkie minki! - oburzy艂a si臋 i z dumnie podniesion膮 g艂ow膮 opu艣ci艂a biuro ojca.

Obaj m臋偶czy藕ni odprowadzili j膮 pe艂nym zachwytu wzrokiem.

- Akurat! - Nathan Bishop u艣miechn膮艂 si臋. - Przymila si臋 i b艂yska na cz艂owieka tymi swoimi ogromnymi oczyskami, nawet nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.

- O tak! - zawt贸rowa艂 mu Lucas. Mia艂 jeszcze w pami臋ci zmys艂owo rozko艂ysane biodra Natalie. - Czy偶 nie takie w艂a艣nie s膮 kobiety!

Natalie z艂o艣ci艂a si臋 przez ca艂膮 drog臋 do Archiwum Policyjnego, gdzie, ku swemu rozczarowaniu, stwierdzi艂a, 偶e Jeffries faktycznie ju偶 nie pracowa艂. Zast膮pi艂a go gro藕nie wygl膮daj膮ca starsza dama, kt贸rej Natalie nawet nie pr贸bowa艂a oczarowa膰. Uda艂a si臋 prosto do Archiwum Miejskiego. Jej plany obejmowa艂y wizyt臋 tak偶e i w tym miejscu. Chcia艂a dotrze膰 do wszystkich dost臋pnych danych o Lucasie Sinclairze. A nu偶 uda jej si臋 znale藕膰 co艣 interesuj膮cego.

Po trzech godzinach 艣l臋czenia nad aktami i mikrofilmami zacz臋艂o ogarnia膰 j膮 zniech臋cenie. Nie by艂o w nich nic rewelacyjnego.

Lucas Sinclair urodzi艂 si臋 pewnego zimowego ranka w szpitalu Metodyst贸w w Minneapolis. By艂 zdrowym i du偶ym dzieckiem. Po urodzeniu wa偶y艂 ponad pi臋膰 kilogram贸w. Jego matka, Barbara Sinclair, by艂a zatrudniona jako sekretarka w firmie Peyton贸w, za艣 ojciec by艂 bezrobotnym pracownikiem budowlanym. Rodzice Lucasa rozwiedli si臋 w niespe艂na rok p贸藕niej, a s膮dz膮c po ilo艣ci pozw贸w o nie p艂acone alimenty, Barbara Peyton, primo voto Sinclair, mia艂a powody, 偶eby znienawidzi膰 wszystkich m臋偶czyzn.

W aktach nie by艂o nic na temat bujnej m艂odo艣ci Lucasa Sinclaira ani lat sp臋dzonych w wojsku. Z innych wiadomo艣ci Natalie zanotowa艂a, 偶e by艂 on republikaninem, posiada艂 kart臋 w臋dkarsk膮, dosy膰 spor膮 艂贸d藕 motorow膮 oraz czarnego d偶ipa, rocznik 1988, kt贸rego zreszt膮 zna艂a. Widzia艂a, jak Lucas odje偶d偶a艂 nim spod domu Sherri Peyton.

Lucas Sinclair by艂 przyk艂adnym obywatelem. P艂aci艂 na czas wszystkie podatki. Jako ekspert od komputer贸w i system贸w alarmowych otworzy艂 jednoosobow膮 firm臋, Sinclair Security Incorporation, specjalizuj膮c膮 si臋 w programach zabezpieczaj膮cych komputery oraz w instalowaniu alarm贸w.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Lucas Sinclair umia艂 korzystnie spo偶ytkowa膰 zdobyte w wojsku do艣wiadczenie i wiedz臋. Natalie nie w膮tpi艂a, 偶e nie by艂a to jedyna umiej臋tno艣膰, jak膮 stamt膮d wyni贸s艂. Jego akta ze s艂u偶by wojskowej nie zosta艂yby ocenzurowane, gdyby, tak jak twierdzi艂, zajmowa艂 si臋 tylko 艂amaniem szyfr贸w. Natalie odda艂aby swoj膮 ulubion膮 par臋 pantofli, aby dowiedzie膰 si臋, co znajdowa艂o si臋 na tamtej zamazanej kartce.

Bez zainteresowania przesun臋艂a kolejn膮 kratk臋 mikrofilmu. Nie spodziewa艂a si臋 znale藕膰 nic ciekawego, ale myli艂a si臋. Na pocz膮tku 1981 roku Lucas Sinclair po艣lubi艂 niejak膮 Madeline Stratton. Nowo偶e艅cy zakupili du偶y dom w eleganckiej dzielnicy Minneapolis, a w niespe艂na trzy lata p贸藕niej Madeline Sinclair wyst膮pi艂a do s膮du o rozw贸d. Pani Sinclair jako pow贸d poda艂a „niezgodno艣膰 charakter贸w" i za偶膮da艂a domu oraz jednego z dw贸ch zarejestrowanych na oboje ma艂偶onk贸w samochod贸w. Nie wyst膮pi艂a natomiast o alimenty.

Ostatnim ze znajduj膮cych si臋 w Archiwum Miejskim dokument贸w by艂 tytu艂 posiadania nieruchomo艣ci. Wynika艂o z niego, 偶e Lucas Sinclair by艂 w艂a艣cicielem domu na zachodnim brzegu jeziora Minnetonka, tego samego, nad kt贸rym zamieszkiwa艂 jego zmar艂y brat. Sam budynek by艂 prawdopodobnie niewielki, ale otacza艂o go a偶 dwana艣cie akr贸w ziemi, na kt贸rej Lucas musia艂 sporo zmieni膰, s膮dz膮c po liczbie do艂膮czonych pozwole艅 na rozbudow臋.

Natalie zwr贸ci艂a akta i z poczuciem dobrze spe艂nionego obowi膮zku postanowi艂a od艂o偶y膰 na reszt臋 dnia spraw臋 Lucasa Sinclaira, aby po艣wi臋ci膰 chwil臋 dw贸m innym, r贸wnolegle prowadzonym dochodzeniom. By艂y to: podejrzenie o podpalenie oraz sprawa o odszkodowanie.

Kiedy wreszcie opu艣ci艂a budynek Archiwum Miejskiego, by艂o ju偶 dosy膰 p贸藕no. Dosz艂a do wniosku, 偶e jest bardzo g艂odna. Chcia艂a jeszcze zajrze膰 do biura Galaktyki, 偶eby pogrzeba膰 w papierach Ricka Peytona. Mo偶e tam znajdowa艂a si臋 odpowied藕 na pytanie, jak膮 rol臋 odgrywa艂 w ca艂ej tej sprawie Lucas Sinclair?!

Lucas opu艣ci艂 biuro porucznika Bishopa z mieszanymi uczuciami. Odczuwa艂 ulg臋, poniewa偶 uda艂o mu si臋 przekona膰 Nathana, 偶e nie ma nic wsp贸lnego ze 艣mierci膮 Ricka, co zreszt膮 wcale nie by艂o takie trudne. Z drugiej strony, przygn臋bi艂a go wiadomo艣膰, 偶e tak jak przypuszcza艂, Rick zosta艂 zamordowany, a policja nadal nie wiedzia艂a, kto i dlaczego zapragn膮艂 jego 艣mierci.

Te dwa pytania nie dawa艂y mu spokoju. Czy偶by wi膮za艂o si臋 to z tymi dwudziestoma tysi膮cami, kt贸re po偶yczy艂 m艂odszemu bratu par臋 miesi臋cy temu? Jak dzi艣 pami臋ta艂, 偶e zdziwi艂 go telefon Ricka i pro艣ba o spotkanie. Min臋艂o prawie dwadzie艣cia lat, od kiedy, jako siedemnastolatek, uciek艂 z domu, aby wst膮pi膰 do wojska. Rick mia艂 wtedy nie wi臋cej ni偶 cztery lata. Cholera! - zakl膮艂 w duchu. Rozlu藕ni艂 w臋ze艂 krawata i ruszy艂 do zaparkowanego na policyjnym parkingu czarnego d偶ipa. Prawie zapomnia艂, 偶e mia艂 jakiego艣 brata. A ju偶 zupe艂nie nie spodziewa艂 si臋, 偶e Rick b臋dzie go pami臋ta艂. Dlatego tak zaskoczy艂 go tamtego grudniowego popo艂udnia nie艣mia艂y m臋ski g艂os, kt贸ry zaproponowa艂 mu spotkanie.

- O偶eni艂em si臋 par臋 miesi臋cy temu i w艂a艣nie planujemy powi臋kszenie rodziny - m贸wi艂 Rick. - Pomy艣la艂em sobie, 偶e dobrze by艂oby najpierw pozna膰 rodzin臋, kt贸r膮 mam.

Widywali si臋 w r贸偶nych barach i restauracjach. Wreszcie kt贸rego艣 dnia Rick zaprosi艂 go do swego domu. Obaj wstrzymywali si臋 jeszcze przed powiadomieniem matki. Przynajmniej do czasu, kiedy upewni膮 si臋, 偶e 艂膮czy ich prawdziwa, braterska wi臋藕.

Up艂yn臋艂y zaledwie trzy tygodnie od ich pierwszej rozmowy, kiedy Rick poprosi艂 go o po偶yczk臋. Lucas od razu zrozumia艂, 偶e ca艂e to gadanie o przyja藕ni i rodzinie by艂o pretekstem. Zabola艂o go to, ale zgodzi艂 si臋. Mo偶e dlatego, 偶e mia艂 pieni膮dze - jego firma przynosi艂a do艣膰 du偶e dochody - a mo偶e z powodu poczucia winy. Przez d艂ugie lata nienawidzi艂 m艂odszego brata za to, 偶e to w艂a艣nie tamtemu przypad艂a w udziale ca艂a matczyna mi艂o艣膰, kt贸rej on sam nigdy nie do艣wiadczy艂. Mimo to uwa偶a艂, 偶e to w艂a艣nie on mia艂 wi臋cej szcz臋艣cia w 偶yciu. Uda艂o mu si臋 przecie偶 wyrwa膰 spod zgubnego wp艂ywu despotycznej osobowo艣ci Barbary Peyton. Sta艂 si臋 samodzielnym, pe艂nowarto艣ciowym cz艂owiekiem i by艂 dumny z tego, co osi膮gn膮艂. Rick za艣 ju偶 na zawsze pozostanie bezwoln膮 kukie艂k膮 w r臋kach tej twardej, zgorzknia艂ej kobiety. Dlatego w艂a艣nie Lucas czu艂, 偶e jest mu co艣 winien.

A teraz ten d艂ug nie zostanie sp艂acony, dop贸ki mordercy Ricka nie stan膮 przed s膮dem - pomy艣la艂 ruszaj膮c z parkingu. Biura Galaktyki by艂y ju偶 z pewno艣ci膮 puste, ale on, jako nowy wsp贸lnik, mia艂 klucze i prawo, aby tam wej艣膰. Mo偶e w艂a艣nie tam znajduje si臋 odpowied藕 na pytanie, kto zamordowa艂 Ricka Peytona?!


ROZDZIA艁 4

W trakcie obiadu, kt贸ry zjad艂a w barze przy parkingu, Natalie zmieni艂a plany. Postanowi艂a wykorzysta膰 ostatnie godziny dnia, aby porozmawia膰 z s膮siadami Peyton贸w. Zd膮偶y jeszcze przejrze膰 papiery Ricka po zapadni臋ciu zmroku. Ludzie byli bardziej sk艂onni odpowiada膰 na zadawane im pytania za dnia, cho膰 w jej przypadku pora nie mia艂a a偶 takiego znaczenia. Kobieta jest, z natury rzeczy, uwa偶ana za mniej gro藕n膮 od m臋偶czyzny, a do tego os贸bka tak filigranowa jak ona nie wzbudzi艂aby strachu nawet wtedy, gdyby zjawi艂a si臋 w 艣rodku nocy.

Natalie wykrzywi艂a si臋 do swojego odbicia w lusterku zastanawiaj膮c si臋, czy to 偶art, czy mo偶e jaka艣 szczeg贸lna forma zado艣膰uczynienia ze strony losu. Drobna postura sta艂a si臋 jednym z jej g艂贸wnych atut贸w w zawodzie prywatnego detektywa.

Kieruj膮c si臋 na zach贸d, p臋dzi艂a w stron臋 jeziora Minnetonka, aby z艂o偶y膰 wizyt臋 s膮siadom Ricka i Sherri. Ju偶 nieraz r贸偶ne, na poz贸r nieistotne informacje zas艂yszane od s膮siad贸w okaza艂y si臋 bardzo pomocne w 艣ledztwie. Nieznajomy m臋偶czyzna kr臋c膮cy si臋 po okolicy, samoch贸d zaparkowany w innym ni偶 zwykle miejscu, k艂贸tnia ma艂偶onk贸w pods艂uchana przez s膮siada. Te pozornie pozbawione wi臋kszego znaczenia fakty urasta艂y cz臋sto do rangi wa偶nych dowod贸w, kiedy postawiono w艂a艣ciwe pytania.

Niestety, tym razem s膮siedzi zawiedli. Nikt nie zauwa偶y艂 偶adnych podejrzanie wygl膮daj膮cych osobnik贸w kr臋c膮cych si臋 ko艂o domu Peyton贸w. Za to jeden z s膮siad贸w poinformowa艂 Natalie, 偶e by艂 艣wiadkiem k艂贸tni; wprawdzie nie by艂a to k艂贸tnia Ricka z jego urocz膮 ma艂膮 偶on膮, ale zawsze to jaki艣 艣lad. Wed艂ug s艂贸w m臋偶czyzny Rick Peyton sprzecza艂 si臋 z kim艣 przez telefon.

Rick by艂 wzburzony - twierdzi艂 informator Natalie. - Przegra艂 jakie艣 pieni膮dze, chyba w totalizatora sportowego. Pi艂ka no偶na, o ile si臋 nie myl臋. Najwidoczniej ostatnimi czasy szcz臋艣cie go opu艣ci艂o. Zarzuca艂 tamtemu, 偶e go oszuka艂, ale nie pami臋tam dok艂adnie, o co mu chodzi艂o.

- Czy wymienia艂 jakie艣 nazwiska?

- Nazwiska? Nie. A mo偶e chodzi pani o to, na jak膮 dru偶yn臋 postawi艂?

- Nie - cierpliwie t艂umaczy艂a Natalie. - Mo偶e zwraca艂 si臋 do swego rozm贸wcy po imieniu?

- Nie s膮dz臋, chocia偶...

- Prosz臋 pomy艣le膰 przez chwil臋. Mo偶e zapami臋ta艂 pan jakie艣 imi臋. - Natalie z napi臋ciem wpatrywa艂a si臋 w swego rozm贸wc臋.

- Hm... wydaje mi si臋, 偶e dzwoni艂 do jakiego艣 Boba... a mo偶e to by艂 Rob. Tak jako艣 podobnie to brzmia艂o. Dok艂adnie nie pami臋tam. Wia艂 zimny wiatr i chcia艂em jak najszybciej znale藕膰 si臋 w ciep艂ym domu.

- A w艂a艣nie, kiedy to by艂o? I, je艣li wolno spyta膰, co w艂a艣ciwie robi艂 pan na tarasie?

- W grudniu. To by艂o tak jako艣 w po艂owie grudnia. Pami臋tam dobrze, 偶e wisia艂y ju偶 艣wi膮teczne dekoracje. Wymkn膮艂em si臋 na papierosa - wyzna艂 zawstydzony. - Pr贸bowa艂em w艂a艣nie rzuci膰 palenie i nie chcia艂em, 偶eby mnie 偶ona zobaczy艂a. Aha, w par臋 dni p贸藕niej wspomnia艂em o tym w rozmowie z Peytonem. Za偶artowa艂em, bo obawia艂em si臋, 偶e 偶ona dowie si臋 o tych papierosach, a on nie chcia艂 pewnie, 偶eby jego kobieta domy艣li艂a si臋, 偶e pozwala sobie na drobny hazard. Popatrzy艂 na mnie wtedy tak, jakbym si臋 urwa艂 z choinki.

No i co z tego, 偶e Rick Peyton zabawia艂 si臋 graj膮c w totalizatora sportowego? - pomy艣la艂a Natalie. Wielu m臋偶czyzn emocjonowa艂o si臋 zak艂adami pi艂karskimi, wi臋kszo艣膰 przegrywa艂a, a 偶aden nie marzy艂 o tym, aby dowiedzia艂a si臋 o wszystkim 偶ona. Wygl膮da艂o na to, 偶e przeja偶d偶ka nad jezioro by艂a kolejnym niewypa艂em, chyba 偶e... Do zmroku jeszcze daleko, a skoro ju偶 tu jest, nie zaszkodzi艂oby sprawdzi膰 jeszcze jedn膮 rzecz - postanowi艂a. W艣lizgn臋艂a si臋 za kierownic臋 swego szarego forda i si臋gn臋艂a po telefon. Po uprzednim sprawdzeniu, czy nie by艂o dla niej 偶adnych nie cierpi膮cych zw艂oki wiadomo艣ci, wybra艂a numer informacji. Zanotowa艂a cyfry na ok艂adce notatnika, po czym wykr臋ci艂a podany numer. Odczeka艂a d艂u偶sz膮 chwil臋. Nikt nie odbiera艂 telefonu.

Nie ma go w domu. To dobrze - pomy艣la艂a z zadowoleniem. B臋d臋 mog艂a spokojnie rozejrze膰 si臋 po okolicy. Nie chcia艂a, 偶eby Lucas przy艂apa艂 j膮 na rozmowach z s膮siadami. Kiedy jednak po d艂ugich poszukiwaniach trafi艂a w ko艅cu pod w艂a艣ciwy adres, okaza艂o si臋, 偶e takowi wcale nie istniej膮. Dwana艣cie akr贸w stanowi膮cych w艂asno艣膰 Lucasa Sinclaira by艂o dosy膰 g臋stym laskiem, skutecznie chroni膮cym go przed nadmiern膮 ciekawo艣ci膮 nieznajomych. Sam dom przypomina艂 sza艂as z licznymi przybud贸wkami, cho膰 ca艂o艣膰 sprawia艂a do艣膰 sympatyczne wra偶enie.

Rozczarowana brakiem ludzi, kt贸rzy mogliby jej powiedzie膰 co艣 interesuj膮cego na temat prywatnego 偶ycia Lucasa, Natalie siedzia艂a w samochodzie i walczy艂a z pokus膮, aby pod nieobecno艣膰 w艂a艣ciciela pomyszkowa膰 troch臋 po okolicy. Gdyby jednak Lucas zjawi艂 si臋 tu niespodziewanie, nie potrafi艂aby wyt艂umaczy膰, co robi na jego terenie, nie wspominaj膮c ju偶 o tym, 偶e nie by艂a odpowiednio ubrana na tak膮 eskapad臋.

Dom sprawia艂 wra偶enie nie zamieszkanego. 呕aluzje w oknach by艂y zaci膮gni臋te, a zza budynku nie wybieg艂 jej na spotkanie 偶aden rozszczekany czworon贸g. Mo偶e w艂a艣ciciel przyje偶d偶a艂 tu tylko na weekendy? W takim razie nie musia艂a si臋 chyba obawia膰 jego nieoczekiwanego przyjazdu.

Raz kozie 艣mier膰! - pomy艣la艂a Natalie i ruszy艂a w stron臋 domu, 偶ywi膮c w膮t艂膮 nadziej臋, 偶e mo偶e frontowe drzwi b臋d膮 otwarte. Nie by艂y. Obesz艂a dom dooko艂a. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 szarpa艂a si臋 z zamkiem szklanych drzwi prowadz膮cych na taras, ale one r贸wnie偶 by艂y zamkni臋te.

- Cholera! - mrukn臋艂a ze z艂o艣ci膮. Po偶a艂owa艂a, 偶e Nathan Bishop zaszczepi艂 swoim dzieciom tak g艂臋bokie poszanowanie prawa. W sytuacjach takich jak ta, wola艂aby nie odczuwa膰 偶adnych skrupu艂贸w przed w艂amaniem si臋 do cudzego domu.

Westchn臋艂a ci臋偶ko i przenios艂a wzrok na jezioro po艂yskuj膮ce w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca. Do wody prowadzi艂a z tarasu w膮ska 艣cie偶ka zako艅czona kr贸tkim pomostem. Do pomostu za艣 przycumowana by艂a stara, cho膰 nie藕le jeszcze si臋 prezentuj膮ca motor贸wka. Niewiele my艣l膮c Natalie ruszy艂a w stron臋 jeziora. Mo偶e w艂a艣nie tam odkryje co艣 ciekawego.

Ostro偶nie wesz艂a na pomost, kt贸ry okaza艂 si臋 w臋偶szy, ni偶 przypuszcza艂a, i niepokoj膮co ugina艂 si臋 pod ci臋偶arem jej cia艂a. Zrobi艂a jeszcze par臋 niepewnych krok贸w i zmuszona by艂a przerwa膰 t臋 w臋dr贸wk臋; jeden z obcas贸w zaklinowa艂 si臋 w szczelinie mi臋dzy deskami pomostu.

- A niech to diabli! - zakl臋艂a cicho. - Co za dzie艅! Nic mi si臋 nie udaje! - Ugi臋艂a nog臋 w kolanie, pr贸buj膮c uwolni膰 obcas, nie zdejmuj膮c buta. Na pr贸偶no. Obcas utkwi艂 w szczelinie na dobre. Je艣li zacznie szarpa膰, zniszczy pantofel. Nie ma rady, musi zdj膮膰 but. Schyli艂a si臋, 偶eby odpi膮膰 przytrzymuj膮cy go w kostce pasek. Pomost zachybota艂 si臋 niebezpiecznie. Zaniepokojona Natalie wyprostowa艂a si臋 gwa艂townie. Przez kr贸tk膮 chwil臋 bez艂adnie macha艂a ramionami usi艂uj膮c z艂apa膰 utracon膮 r贸wnowag臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Z gniewnym okrzykiem run臋艂a do jeziora. W momencie gdy przecina艂a powierzchni臋 wody, odczu艂a szarpni臋cie za nog臋: to, z cichym trzaskiem, oderwa艂 si臋 obcas pantofla.

Lucas wiedzia艂, 偶e na teren jego posiad艂o艣ci wdar艂 si臋 jaki艣 intruz w par臋 sekund po tym, kiedy Natalie skr臋ci艂a na podjazd prowadz膮cy do domu. Przy wje藕dzie, pod 偶wirow膮 nawierzchni膮, przeci膮gni臋ty by艂 cienki przew贸d, dzi臋ki kt贸remu na specjalnym czujniku odezwa艂 si臋 sygna艂 alarmowy. Czujnik znajdowa艂 si臋 w skrytce, w samochodzie Lucasa.

M臋偶czyzna nie zaniepokoi艂 si臋 tym wcale. By艂 w艂a艣nie w drodze do domu, a zreszt膮 cz臋sto zdarza艂o si臋, 偶e ludzie b艂膮dzili w tej okolicy lub my艣leli, 偶e jest to cz臋艣膰 drogi publicznej, mimo 偶e przy wje藕dzie znajdowa艂a si臋 tablica: Teren Prywatny. Nie zwi臋kszaj膮c pr臋dko艣ci, si臋gn膮艂 do skrytki i wy艂膮czy艂 sygna艂. By艂 pewny, 偶e za chwil臋 odezwie si臋 on ponownie na znak, 偶e roztargniony nieznajomy opu艣ci艂 teren jego posiad艂o艣ci. Jednak zamiast spodziewanego pikni臋cia, odezwa艂 si臋 zupe艂nie inny sygna艂. Tym razem od frontowych drzwi. Kto艣 zab艂膮dzi艂 i chce spyta膰 o drog臋 - pomy艣la艂 Lucas. Nadal nie widzia艂 powodu do niepokoju. Kiedy jednak, po kilku sekundach, w艂膮czy艂 si臋 sygna艂 informuj膮cy, 偶e kto艣 pr贸buje sforsowa膰 drzwi od strony tarasu, m臋偶czyzna wcisn膮艂 mocniej peda艂 gazu.

Nie chc膮c zosta膰 zauwa偶onym przez intruza, Lucas zatrzyma艂 samoch贸d kilkadziesi膮t metr贸w od domu, wyj膮艂 z baga偶nika strzelb臋 i skradaj膮c si臋 ruszy艂 w stron臋 domu. Ju偶 z daleka dostrzeg艂 szarego forda Natalie. G艂o艣ny sygna艂 czujnika poinformowa艂, 偶e kto艣 wszed艂 na pomost. Lucas uciszy艂 go niecierpliwym uderzeniem palca.

- Wstr臋tne, ha艂a艣liwe pude艂ko! - mrukn膮艂 pod nosem.

W tej samej chwili dolecia艂 go kr贸tki, gniewny okrzyk i towarzysz膮cy mu g艂o艣ny plusk. Przyspieszy艂 kroku. Nad brzeg dotar艂 w momencie, kiedy z jeziora wynurzy艂a si臋 kaszl膮ca i pluj膮ca wod膮 Natalie. By艂 to naprawd臋 godny po偶a艂owania widok. Jej starannie u艂o偶one blond w艂osy w sm臋tnych kosmykach opada艂y na twarz. Po eleganckim kostiumie pozosta艂o tylko wspomnienie. Z ucha zwisa艂y komicznie przekr臋cone okulary.

Lucas nie potrafi艂 powstrzyma膰 艣miechu, jaki wzbudzi艂 w nim ten obrazek. Dobrze jej tak! - pomy艣la艂 zabezpieczaj膮c bro艅 i zarzucaj膮c j膮 sobie na rami臋. - Po co lezie tam, gdzie nie trzeba!

Natalie brn臋艂a po mulistym dnie ku brzegowi jeziora, nie zdaj膮c sobie nawet sprawy, 偶e jest bacznie obserwowana. Odgarn臋艂a z czo艂a mokre kosmyki i poprawi艂a okulary. Kilkakrotnie potkn臋艂a si臋, trac膮c r贸wnowag臋. Raz posz艂a pod wod臋 z g艂ow膮 i o ma艂o co nie zgubi艂a okular贸w. Wreszcie zdecydowa艂a, 偶e bezpieczniej i wygodniej b臋dzie przeby膰 reszt臋 drogi na czworakach.

- To chyba najm膮drzejsza rzecz, jak膮 dzisiaj zrobi艂a艣, dziecinko.

Natalie zamar艂a. Unios艂a g艂ow臋. Na brzegu, przygl膮daj膮c si臋 jej ze z艂o艣liwym u艣mieszkiem, sta艂 Lucas Sinclair, ostatni cz艂owiek, kt贸rego pragn臋艂a teraz ujrze膰. Z ust wyrwa艂o jej si臋 kr贸tkie, dobitne s艂owo, uwa偶ane og贸lnie za mocno niecenzuralne.

- Ale偶 Natalie! Co by na to powiedzia艂 tw贸j ojciec?! Natalie zakl臋艂a ponownie, podnosz膮c si臋 z kolan. Nie

na wiele si臋 to zda艂o. Znacznie przewy偶sza艂 j膮 wzrostem. Sta艂 na brzegu, ze skrzy偶owanymi na piersiach ramionami, patrz膮c na ni膮 rozbawionym wzrokiem. Nie pr贸bowa艂 ukry膰, 偶e doskonale si臋 bawi. Natalie zdawa艂o si臋, 偶e nawet kobra na jego d艂oni u艣miecha si臋 drwi膮co.

- Zamiast tak stercze膰, m贸g艂by艣 mi pom贸c - z艂o艣ci艂a si臋.

M臋偶czyzna przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- O nie! Sama si臋 tam wpakowa艂a艣. Poza tym, nie mam zamiaru zniszczy膰 sobie ubrania.

Wyci膮gni臋ta r臋ka Natalie cofn臋艂a si臋 z impetem, wzbijaj膮c w powietrze krople wody. Kilka z nich upad艂o na sk贸rzane noski eleganckich pantofli Lucasa.

- Nie, to nie! Sama sobie poradz臋! - o艣wiadczy艂a siadaj膮c na dnie z wyci膮gni臋tymi przed siebie nogami. - To wcale nie jest 艣mieszne! - Obrazi艂a si臋.

- Jest - u艣miechn膮艂 si臋. - Z miejsca, w kt贸rym stoj臋. Natalie rzuci艂a mu gniewne spojrzenie, niecierpliwie

szarpi膮c pasek czego艣, co jeszcze nie tak dawno by艂o eleganckimi pantofelkami.

- Zas艂u偶y艂a艣 sobie na to - odezwa艂 si臋 ponownie Lucas. Zastanawia艂 si臋 w duchu, czy Natalie zdaje sobie spraw臋, 偶e jej kr贸tka sp贸dniczka nie zas艂ania wszystkiego, co powinna. Zw艂aszcza kiedy jej w艂a艣cicielka trzyma kolana pod brod膮. - O ile wiem, kodeks przewiduje dosy膰 wysokie kary za bezprawne wkroczenie na cudzy teren, 偶e nie wspomn臋 ju偶 o pr贸bie w艂amania.

- Nigdzie si臋 nie w艂amywa艂am - z uraz膮 w g艂osie o艣wiadczy艂a Natalie. Uda艂o jej si臋 wreszcie pokona膰 oporne zapi臋cie i zr臋cznym machni臋ciem nogi wyrzuci艂a but na brzeg.

Akurat! - pomy艣la艂 Lucas. Taka sama prawda jak to, 偶e nie robisz s艂odkich oczu!

- Przyjecha艂am tu, 偶eby z tob膮 porozmawia膰 - improwizowa艂a - a kiedy nikt nie otwiera艂, obesz艂am dom dooko艂a. My艣la艂am, 偶e mo偶e jeste艣 na 艂odzi.

- Ale najpierw pr贸bowa艂a艣 wej艣膰 przez drzwi na taras. R臋ka Natalie, wyci膮gni臋ta do drugiego buta, zatrzyma艂a si臋 w p贸艂 drogi. Dziewczyna unios艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a na niego uwa偶nie.

- Kto tak twierdzi?

- Wiedzia艂em, 偶e tu jeste艣 od chwili, kiedy skr臋ci艂a艣 na podjazd. Najpierw podesz艂a艣 do drzwi frontowych, a kiedy przekona艂a艣 si臋, 偶e s膮 zamkni臋te, usi艂owa艂a艣 wej艣膰 przez taras.

Natalie przygl膮da艂a mu si臋 szeroko otwartymi oczami.

- Nie zapominaj, 偶e zajmuj臋 si臋 zak艂adaniem urz膮dze艅 alarmowych - ci膮gn膮艂. - Dom jest pod艂膮czony do specjalnego systemu alarmowego, podobnie jak podjazd i ten pomost. Gdyby uda艂o ci si臋 wej艣膰 na 艂贸d藕, rozp臋ta艂aby艣 istne piek艂o. Motor贸wka jest pod艂膮czona do syreny, kt贸r膮 s艂ycha膰 na ca艂ym jeziorze.

Natalie by艂a tak zaabsorbowana tym, co m贸wi艂, 偶e nie zauwa偶y艂a nawet, kiedy woda unios艂a jej sp贸dniczk臋, ods艂aniaj膮c prawie ca艂e nogi. Mi臋dzy szczup艂ymi, d艂ugimi udami prze艣witywa艂y bia艂e, koronkowe majteczki.

- Czy ten pomost to te偶 pu艂apka? Czy zosta艂 ustawiony tak, 偶eby ka偶dy, kto na niego wejdzie, wpad艂 do jeziora?

- Sk膮d偶e znowu! To wina twojej niezdarno艣ci - o艣wiadczy艂 Lucas i nie mog膮c ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰 tego kusz膮cego widoku, odstawi艂 strzelb臋 i podszed艂 do brzegu. - Daj, pomog臋 ci - zaproponowa艂, chwytaj膮c Natalie za kostk臋.

Nag艂e szarpni臋cie pozbawi艂o dziewczyn臋 r贸wnowagi i Natalie wyl膮dowa艂a plecami w wodzie.

- Oszala艂e艣! Co robisz?! - rozz艂o艣ci艂a si臋, usi艂uj膮c jednocze艣nie uwolni膰 nog臋 i obci膮gn膮膰 zadart膮 do g贸ry sp贸dniczk臋.

Lucas zignorowa艂 jej protesty.

- Nie ma sensu si臋 z tym bawi膰. - Jednym silnym szarpni臋ciem rozerwa艂 pasek.

- M贸j but! - j臋kn臋艂a rozdzieraj膮co Natalie.

- Co znowu? Przecie偶 ten cholerny but mia艂 urwany obcas - zdziwi艂 si臋 Lucas, wypuszczaj膮c z r膮k jej stop臋.

- Ale mog艂am go odda膰 do szewca!

- W takim razie szewc poradzi sobie r贸wnie偶 z urwanym paskiem - pocieszy艂 j膮. - Cho膰 nie rozumiem, dlaczego tak ci na tym zale偶y. W takich butach chodz膮 tylko dziwki.

- Dziwki?!

- No wiesz, o kim m贸wi臋 - wyja艣ni艂 si臋gaj膮c po strzelb臋. - Albo te panienki z rozk艂ad贸wek Playboya.

- Je艣li chcesz wiedzie膰, te buty kosztowa艂y mnie sto pi臋膰dziesi膮t dolar贸w - ch艂odno poinformowa艂a go Natalie. - To najmodniejszy fason w tym sezo...

- Niech ci b臋dzie. W takich butach chodz膮 jedynie najdro偶sze i najbardziej ekskluzywne dziwki - poprawi艂 si臋 Lucas. - No, a teraz rusz si臋. Pomog臋 ci wydosta膰 si臋 na brzeg.

Natalie z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 pos艂a艂aby go do wszystkich diab艂贸w. Buty dla dziwek! Te偶 co艣! Jednak woda stawa艂a si臋 coraz zimniejsza i zapada艂 zmrok. Niech臋tnie uj臋艂a wyci膮gni臋t膮 w swoj膮 stron臋 d艂o艅 i pozwoli艂a, aby m臋偶czyzna pom贸g艂 jej wydosta膰 si臋 z jeziora.

- Auu! Nie tak szybko - zaprotestowa艂a, kiedy znale藕li si臋 na 艣cie偶ce prowadz膮cej do domu.

- Co tam znowu?

- By膰 mo偶e usz艂o to twojej uwagi, ale jestem na bosaka - mrukn臋艂a Natalie.

Lucas zerkn膮艂 na nogi dziewczyny i z piersi wyrwa艂o mu si臋 g艂臋bokie westchnienie.

- Chcesz pewnie, 偶ebym wzi膮艂 ci臋 na r臋ce?

- Wcale nie! - Natalie pr臋dzej zgodzi艂aby si臋 st膮pa膰 po roz偶arzonych w臋glach. - W baga偶niku mam tenis贸wki.

- I mo偶e ja mam po nie p贸j艣膰?

- To by艂oby bardzo uprzejme z twojej strony. M臋偶czyzna przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ale偶, na lito艣膰 bosk膮, dlaczego nie? - zdziwi艂a si臋 Natalie.

- Poniewa偶 nie mam zamiaru ani na chwil臋 spu艣ci膰 ci臋 z oka. Oto dlaczego.

- W takim razie, skoro nie chcesz przynie艣膰 mi but贸w, nigdzie si臋 st膮d nie rusz臋 - o艣wiadczy艂a twardo.

Lucas powt贸rnie pokr臋ci艂 g艂ow膮. Sam nie wiedzia艂, dlaczego dra偶nienie jej sprawia艂o mu jak膮艣 perwersyjn膮 przyjemno艣膰.

- B臋dziesz musia艂 wzi膮膰 mnie na r臋ce.

- Je艣li chcesz wiedzie膰, ta koszula by艂a szyta na miar臋, a ty jeste艣 ca艂a mokra.

- Zap艂ac臋 za pralni臋, w porz膮dku? Lucas westchn膮艂 z udan膮 rezygnacj膮.

- No, dobra. Wskakuj tutaj - powiedzia艂, wskazuj膮c jej wolne rami臋; z drugiego zwisa艂a strzelba.

- Nie tak - zaprotestowa艂a.

- A jak?

- No wiesz... tak normalnie.

- A co mam zrobi膰 z broni膮?

- Ja j膮 wezm臋.

Lucas obrzuci艂 uwa偶nym spojrzeniem drobn膮 figurk臋 Natalie, od czubka mokrej, rozczochranej g艂owy, po bose stopy.

- Je艣li my艣lisz, 偶e po tym wszystkim dam ci do r臋ki bro艅, jeste艣 g艂upsza, ni偶 przypuszcza艂em. - Z艂apa艂 j膮 wp贸艂 i przerzuci艂 sobie przez rami臋.

- Pu艣膰 mnie natychmiast! - oburzy艂a si臋 Natalie. - Ty... ty draniu. Ty jaskiniowcu, ty... ty bandyto! - wrzeszcza艂a, uderzaj膮c pi臋艣ciami w muskularne plecy m臋偶czyzny.

Zniecierpliwiony Lucas da艂 jej lekkiego klapsa.

- Radz臋 ci, zamknij si臋 i przesta艅 si臋 wyrywa膰, albo obiecuj臋 ci, 偶e wrzuc臋 ci臋 z powrotem do jeziora!


ROZDZIA艁 5

Lucas ni贸s艂 Natalie z zadziwiaj膮c膮 lekko艣ci膮. Po chwili byli ju偶 na tarasie domu. M臋偶czyzna prze艂o偶y艂 strzelb臋 do r臋ki, kt贸r膮 przytrzymywa艂 nogi dziewczyny, i otworzy艂 rozsuwane, szklane drzwi. Wszed艂 do 艣rodka, wy艂膮czaj膮c po drodze specjalne urz膮dzenie alarmowe. Kiedy odstawia艂 bro艅, pochyli艂 si臋 i Natalie musia艂a mocno uchwyci膰 si臋 jego koszuli, by nie zsun膮膰 si臋 z ramienia.

- Czy m贸g艂by艣 mnie ju偶 pu艣ci膰? - poprosi艂a, staraj膮c si臋 nada膰 swemu g艂osowi mo偶liwie jak najbardziej uprzejme brzmienie. Nie chcia艂a ryzykowa膰 kolejnego klapsa.

- Za chwil臋. Nie chc臋, 偶eby艣 zachlapa艂a dywan. - Lucas przeszed艂 przez pok贸j i ruszy艂 w d贸艂 korytarzem.

- I tak, i tak kapie ze mnie...

Zatrzymali si臋 przed jakimi艣 drzwiami i m臋偶czyzna nachyli艂 si臋, pozwalaj膮c, 偶eby Natalie zsun臋艂a si臋 mu z ramienia. Przytrzyma艂 j膮 przez chwil臋, pomagaj膮c jej odzyska膰 r贸wnowag臋.

- ... ca艂y czas - doko艅czy艂a lekko zdyszanym g艂osem. Sta艂a tu偶 przy nim, z d艂o艅mi opartymi o jego szerokie ramiona. Twarz mia艂a gdzie艣 na wysoko艣ci jego muskularnej piersi. Szyta na miar臋 koszula nie by艂a ju偶 tak elegancka jak przedtem. Zmi臋ta i mokra w miejscach, gdzie dotyka艂o jej cia艂o Natalie, ciasno oblepia艂a imponuj膮ce mi臋艣nie. M臋偶czyzna oddycha艂 ci臋偶ko.

Zm臋czony? Czy mo偶e podniecony jej blisko艣ci膮? - zastanawia艂a si臋 Natalie. Mimowolnie zacisn臋艂a palce na ramionach Lucasa, po czym odepchn臋艂a go gwa艂townie. Nie by艂o to potrzebne, bowiem m臋偶czyzna cofn膮艂 si臋 z w艂asnej woli.

- W szafce za drzwiami znajdziesz czyste r臋czniki - rzuci艂 ostro, z艂y, 偶e nie potrafi艂 ukry膰 podniecenia. - Powinna艣 wzi膮膰 gor膮cy prysznic. - A mnie przyda艂by si臋 zimny - doda艂 w duchu. - Zdejmij te mokre ciuchy i po艂贸偶 pod drzwiami. Wrzuc臋 je do suszarki.

- To nie b臋dzie konieczne - pospiesznie zapewni艂a go Natalie. Nago pod jednym dachem z tym typem? O nie! Za 偶adne skarby nie zaryzykowa艂aby podobnej sytuacji! - Wykr臋c臋 je tylko z wody. To wystarczy. No i... b臋d臋 zmuszona po偶yczy膰 sobie jeden - si臋gn臋艂a po r臋czniki - 偶eby po艂o偶y膰 go na siedzeniu w samochodzie, ale...

- Nie - przerwa艂 jej Lucas.

- Nie? - zdziwi艂a si臋. - Jak to? Nie rozumiem. Odmawiasz mi g艂upiego r臋cznika?

- Nie odjedziesz st膮d tak pr臋dko - wyja艣ni艂 spokojnie.

Natalie poczu艂a, jak ogarnia j膮 gniew.

- Co przez to rozumiesz? - spyta艂a wolno.

- To, co s艂ysza艂a艣. Nie odjedziesz st膮d, zanim ci nie pozwol臋.

Tego by艂o ju偶 stanowczo za wiele!

- Je艣li s膮dzisz, 偶e uda ci si臋 zatrzyma膰 mnie tutaj wbrew mojej woli - wybuchn臋艂a - to si臋 grubo mylisz!

- Musisz by膰 chyba niespe艂na rozumu, je艣li wydaje ci si臋, 偶e zale偶y mi na twojej obecno艣ci - odci膮艂 si臋 Lucas. - Sama si臋 tu wprosi艂a艣 i nie odjedziesz st膮d, zanim nie odpowiesz mi na kilka pyta艅.

- 呕eby odpowiedzie膰 na par臋 pyta艅, nie musz臋 si臋 chyba rozbiera膰!

M臋偶czyzna zatrzyma艂 si臋 z d艂oni膮 na klamce.

- Nikt nie ka偶e ci si臋 rozbiera膰. Je艣li o mnie chodzi, to mo偶esz tak tu sobie sta膰 w tych mokrych szmatach, a偶 nabawisz si臋 zapalenia p艂uc. Ja tymczasem p贸jd臋 si臋 przebra膰. Aha! Nie pr贸buj 偶adnych sztuczek, dziecinko. Mam twoje kluczyki - doda艂 klepi膮c si臋 po kieszeni.

- Nie nazywaj mnie dziecink膮! - wrzasn臋艂a za nim Natalie. - Nienawidz臋 tego!

- W szafce pod oknem jest p艂aszcz k膮pielowy. To na wypadek, gdyby wr贸ci艂 ci zdrowy rozs膮dek - dolecia艂 j膮 g艂os Lucasa. - I lepiej si臋 pospiesz. Masz dziesi臋膰 minut.

Natalie wykrzywi艂a si臋 w stron臋 drzwi, za kt贸rymi znikn膮艂 m臋偶czyzna. Postanowi艂a, 偶e przyjmie propozycj臋 dotycz膮c膮 prysznica i p艂aszcza, ale bynajmniej nie zamierza艂a si臋 spieszy膰.

Dok艂adnie p贸艂 godziny p贸藕niej, zar贸偶owiona od gor膮cej wody i owini臋ta ciasno przydu偶ym p艂aszczem k膮pielowym, ostro偶nie uchyli艂a drzwi 艂azienki. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i unosz膮c po艂y, ci膮gn膮cego si臋 za ni膮 po ziemi okrycia ruszy艂a do salonu.

Lucas siedzia艂 na kanapie, przegl膮daj膮c jej notatnik.

- Widz臋, 偶e nie marnowa艂a艣 czasu.

- Wykonywa艂am jedynie swoj膮 prac臋. Wszystko, co si臋 tu znajduje, to dane udost臋pnione do publicznej wiadomo艣ci - o艣wiadczy艂a, kieruj膮c si臋 w stron臋 ustawionego w przeciwnym rogu pokoju fotela na biegunach, najdalej, jak to tylko mo偶liwe, od miejsca, gdzie siedzia艂 m臋偶czyzna. - Pokazano by je ka偶demu, kto by o to poprosi艂.

- Ale nie ka偶dy jest taki w艣cibski.

- Nie zapominaj, 偶e jestem prywatnym detektywem - podkre艣li艂a z dum膮.

- Prywatnym szpiclem, chcia艂a艣 powiedzie膰.

- Daruj sobie te z艂o艣liwo艣ci - mrukn臋艂a ura偶ona tymi s艂owami. Ojciec tak偶e nie pochwala艂 jej wyboru. - To zaj臋cie ca艂kowicie zgodne z prawem.

W odpowiedzi dobieg艂o j膮 ironiczne parskni臋cie. M臋偶czyzna przewr贸ci艂 kolejn膮 stron臋 i zag艂臋bi艂 si臋 w lekturze.

Natalie usadowi艂a si臋 w fotelu, wciskaj膮c bose stopy pod po艣ladki i okr臋caj膮c si臋 cia艣niej szlafrokiem. Nie pozostawa艂o jej nic innego, jak tylko czeka膰, a偶 Lucas raczy zwr贸ci膰 na ni膮 uwag臋. Dobrze, poczeka. Mia艂a du偶o cierpliwo艣ci. Siedzenie nieruchomo w jednym miejscu nie nale偶a艂o wprawdzie do jej ulubionych zaj臋膰, ale do艣wiadczenie uczy艂o, 偶e czasami op艂aca艂o si臋 by膰 wytrwa艂ym. Postanowi艂a po艣wi臋ci膰 ten czas na obserwacj臋 swojego stra偶nika, zgodnie ze star膮 zasad膮, 偶e im lepiej poznasz przeciwnika, tym wi臋ksze masz szanse na pokonanie go.

M臋偶czyzna zmieni艂 zmoczon膮 koszul臋 i eleganckie spodnie na dres i wyblak艂y ze staro艣ci, oliwkowozielony podkoszulek, najpewniej pami膮tk臋 z wojska. Podkoszulek ciasno opina艂 szerokie ramiona i muskularn膮 pier艣. Natalie poczu艂a, jak oblewa j膮 fala gor膮ca i czym pr臋dzej odwr贸ci艂a wzrok, usi艂uj膮c ca艂膮 uwag臋 skupi膰 na wygl膮dzie salonu.

Ju偶 na pierwszy rzut oka by艂o wida膰, 偶e w艂a艣ciciel domu jest przywi膮zany do staroci. O, cho膰by i ten fotel na biegunach, na kt贸rym siedzia艂a, albo para niskich, ciemnych stolik贸w przy kanapie czy te偶 r臋cznie malowany, rze藕biony w drewnie orze艂, rozpo艣cieraj膮cy skrzyd艂a nad kominkiem. Szeroka, mi臋kka kanapa i wy艣cie艂ane pluszem krzes艂a wskazywa艂y, 偶e nade wszystko gospodarz ceni sobie wygod臋. O praktycznym stosunku do umeblowania domu 艣wiadczy艂y: 艂atwy do utrzymania w czysto艣ci drewniany parkiet, przykrywaj膮ce kanap臋 i krzes艂a we艂niane narzuty i ogromne, szklane drzwi prowadz膮ce na taras, przez kt贸re wpada艂 letni, ciep艂y wiatr. Lucas musia艂 je otworzy膰, kiedy by艂a w 艂azience.

Natalie niech臋tnie przyzna艂a, 偶e podoba jej si臋 ten pok贸j. Ciekawe, gdzie trzyma艂 te swoje elektroniczne cude艅ka? Pok贸j jej brata, jedynego fanatyka komputer贸w, jakiego zna艂a bli偶ej, przypomina艂 sklep ze sprz臋tem elektronicznym, podczas gdy dom Lucasa sprawia艂 wra偶enie, i偶 jego w艂a艣ciciel nawet nie zna s艂owa komputer.

Zaprz膮tni臋ta tymi my艣lami Natalie nie zauwa偶y艂a, 偶e m臋偶czyzna zako艅czy艂 lektur臋 i przygl膮da si臋 jej uwa偶nie. Okre艣lenie dziecinka, kt贸rego u偶ywa艂 Nathan Bishop zwracaj膮c si臋 do c贸rki, pasowa艂o do niej jak ula艂. Zw艂aszcza teraz, kiedy okr臋cona obszernym p艂aszczem k膮pielowym siedzia艂a skulona w fotelu. Wygl膮da艂a bardzo krucho i dziecinnie, cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e pod obszernym szlafrokiem kry艂o si臋 cia艂o dojrza艂ej kobiety. Jak na tak drobn膮 os贸bk臋, jej piersi by艂y zaskakuj膮co pe艂ne, a biodra kusz膮co kr膮g艂e. Mia艂 okazj臋 przekona膰 si臋 o tym, kiedy wyci膮gn膮艂 j膮 z jeziora. Ociekaj膮cy wod膮 elegancki kostium oblepia艂 jej cia艂o niczym druga sk贸ra. Pami臋ta艂, jak delikatna i g艂adka jest jej sk贸ra. Wtedy w 艂azience, kiedy by艂a tak blisko, z trudem pokona艂 pragnienie, aby chwyci膰 dziewczyn臋 w ramiona i zanie艣膰 do sypialni. Mia艂 przeczucie, 偶e nie mia艂aby nic przeciwko temu. Patrzy艂a mu prosto w oczy i wiedzia艂, 偶e pragnie go r贸wnie mocno jak on jej, cho膰 wcale jej si臋 to nie podoba. Ona te偶 musia艂a zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e r贸偶ni膮 si臋 niczym ogie艅 i woda, i powinni trzyma膰 si臋 od siebie z daleka bez wzgl臋du na to, co czuj膮.

Przecie偶 to tylko po偶膮danie - zapewnia艂 samego siebie w duchu. Ta dziewczyna nawet nie by艂a w jego typie! Musz臋 z tym sko艅czy膰. - 呕eby tylko znale藕膰 morderc贸w Ricka! - mrukn膮艂.

Natalie popatrzy艂a na niego.

- Co m贸wi艂e艣?

- Nic takiego - odburkn膮艂 z艂y, 偶e przy艂apa艂a go, jak m贸wi do siebie. - Napijesz si臋 kawy, zanim zaczniemy? - spyta艂, wskazuj膮c stoj膮cy przed nim na stoliku kubek.

- Chcia艂e艣 powiedzie膰, zanim zaczniesz przes艂uchanie.

- Skoro upierasz si臋, 偶eby tak to nazwa膰...

- Bo niby dlaczego nie nazwa膰 tego po imieniu. A co do kawy, to ch臋tnie si臋 napij臋. W艂a艣nie zastanawia艂am si臋, czy mi to zaproponujesz - doda艂a tonem, kt贸ry wyra藕nie dawa艂 do zrozumienia, 偶e nie ma najlepszego zdania o jego manierach.

- Kuchnia jest tam - poinformowa艂 j膮 Lucas. S艂owom towarzyszy艂o niedba艂e machni臋cie r臋k膮 w kierunku drzwi do kuchni. - Dzbanek z kaw膮 stoi na p艂ytce.

Natalie nie ruszy艂a si臋 z miejsca.

- No, o co chodzi tym razem?

- Jestem twoim go艣ciem. - Popatrzy艂a na niego wymownie.

- Nieproszonym go艣ciem - poprawi艂 j膮. - A nieproszeni go艣cie nie maj膮 co liczy膰 na moj膮 uprzejmo艣膰. Zreszt膮 podobnie jak wyemancypowane kobiety, - dorzuci艂 wiedz膮c, 偶e j膮 tym zdenerwuje. - Wy, wsp贸艂czesne kobiety, narzekacie ci膮gle, 偶e m臋偶czy藕ni nie traktuj膮 was jak r贸wnych sobie, i obwiniacie za to sztuczne uprzejmo艣ci i zbyteczne grzeczno艣ci. Tote偶 zapomnijmy o dobrym wychowaniu. No, dalej, nie kr臋puj si臋.

Natalie wsta艂a i bez s艂owa ruszy艂a we wskazanym kierunku.

No, no - pomy艣la艂a nalewaj膮c sobie kawy. Jego 偶oneczka musia艂a da膰 mu niez艂膮 szko艂臋. Pewnie by艂a podobna do jego matki. Nic dziwnego, 偶e tak nienawidzi kobiet Mo偶e w takim razie nale偶a艂oby zmieni膰 taktyk臋 - zastanawia艂a si臋. Ale najpierw musi si臋 upewni膰 co do jednej rzeczy.

- Czy mog臋 skorzysta膰 z telefonu? - zawo艂a艂a w stron臋 drzwi do salonu. - To b臋dzie miejscowa.

- Nic ci to nie da - poinformowa艂 j膮 sucho Lucas, staj膮c w drzwiach. - Potrafi臋 zmusi膰 ci臋 do m贸wienia, nim ktokolwiek zjawi si臋, aby ci pom贸c. Znam takie sposoby, 偶e b臋dziesz b艂aga艂a, abym pozwoli艂 ci wyzna膰 wszystko, co wiesz - ci膮gn膮艂.

Natalie unios艂a brwi.

- Nauczyli ci臋 tego w wojsku? - spyta艂a, patrz膮c na niego z ironicznym u艣miechem.

- Mi臋dzy innymi, a wracaj膮c do telefonu, nie mam nic przeciwko temu. Prosz臋 bardzo, dzwo艅 sobie gdzie chcesz, je艣li ma ci to sprawi膰 przyjemno艣膰.

Natalie podesz艂a do aparatu, ale nie si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋.

- Czy by艂by艣 艂askaw zostawi膰 mnie sam膮 - powiedzia艂a. S艂owom tym towarzyszy艂o wymowne spojrzenie. - To sprawa osobista.

Lucas oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami. Wr贸ci艂 do salonu. Natalie odprowadzi艂a go wzrokiem, po czym upewniwszy si臋, 偶e nie pods艂uchuje pod drzwiami, wykr臋ci艂a numer biura porucznika Bishopa.

- Cze艣膰, tato! To ja... Nie, wcale ci nie przebaczy艂am, ale masz szans臋, je艣li odpowiesz mi na par臋 pyta艅... Tak, chodzi o Lucasa Sinclaira - zniecierpliwi艂a si臋 Natalie.

- S艂ucham.

- Chcia艂abym wiedzie膰, dlaczego odwiedzi艂 ci臋 dzi艣 po po艂udniu?

- Z tego samego powodu, dla kt贸rego i ja chcia艂em si臋 z nim widzie膰. Chodzi oczywi艣cie o to morderstwo.

- Tyle to i ja wiem. A dok艂adniej?

- Dok艂adniej? Hm, poprosi艂 o wyniki sekcji zw艂ok i raport z laboratorium w sprawie samochodu Peytona. Pyta艂, czy mamy jakie艣 podejrzenia, kto m贸g艂 majstrowa膰 przy aucie i dlaczego. No wiesz, to, o co zwykle pytaj膮 krewni ofiary. A zreszt膮, to nie tw贸j interes - zreflektowa艂 si臋 Nathan Bishop.

Natalie zignorowa艂a t臋 uwag臋.

- I co? Powiedzia艂e艣 mu?

- Oczywi艣cie. Czemu mia艂bym mu nie powiedzie膰? - zdziwi艂 si臋 ojciec.

Natalie odetchn臋艂a z ulg膮.

- To znaczy, 偶e twoim zdaniem Lucas nie ma nic wsp贸lnego z tym morderstwem?

- Jasne, 偶e nie!

- Sk膮d ta pewno艣膰?

- M贸j instynkt mi to m贸wi. Ot co! Poza tym, kiedy to si臋 sta艂o, nawet nie by艂o go w mie艣cie. Ca艂y zesz艂y tydzie艅 przebywa艂 w Los Angeles. Zak艂ada艂 te swoje wymy艣lne systemy alarmowe w willi jakiego艣 zbzikowanego gwiazdora rockowego. Wr贸ci艂 nazajutrz po wypadku. Zostawi艂 mi numer do tamtego faceta, gdybym chcia艂 sprawdzi膰 jego alibi.

- I co? Dzwoni艂e艣 tam?

- A jak my艣lisz, dziecinko?

- My艣l臋, 偶e tak.

- I masz racj臋! Sprawdzi艂em ca艂膮 t臋 historyjk臋, s艂owo po s艂owie. Domownicy byli wprost oczarowani naszym drogim ch艂opcem. Kiedy wymieni艂em jego imi臋, us艂ysza艂em same ochy i achy...

- C贸偶 - z przek膮sem zauwa偶y艂a Natalie - niekt贸re kobiety 艂atwo daj膮 si臋 omami膰.

- Ale tam byli sami m臋偶czy藕ni. - Porucznik Nathan zachichota艂 w s艂uchawk臋.

- 呕egnaj, tato! - roz艂膮czy艂a si臋 Natalie, nie chc膮c d艂u偶ej s艂ucha膰 jego kpin.

Przez chwil臋 sta艂a w miejscu, zastanawiaj膮c si臋 nad dalszymi krokami. Wreszcie, powzi膮wszy odwa偶n膮 decyzj臋, chwyci艂a kubek z kaw膮 i ruszy艂a do salonu. Tym razem wybra艂a kanap臋.

- A wi臋c - zacz臋艂a, przysiadaj膮c na brze偶ku - od czego zaczniemy?

Lucas popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony t膮 nag艂膮 zmian膮 taktyki z jej strony. Natalie u艣miechn臋艂a si臋 k膮cikiem ust. Ju偶 ona poka偶e mu, jak przebieg艂a potrafi by膰 kobieta!

- Wolisz zadawa膰 mi pytania, czy mo偶e sama streszcz臋 pokr贸tce, co odkry艂am? - spyta艂a rzeczowym tonem.

Lucas machn膮艂 jej przed nosem notatnikiem.

- Wiem, co odkry艂a艣 - powiedzia艂, k艂ad膮c brulion na kanapie i si臋gaj膮c po kubek z kaw膮. - Nie ma tu nic, o czym nie wiedzia艂bym wcze艣niej.

- Nie wszystko, czego si臋 dzi艣 dowiedzia艂am, jest w tych notatkach - poinformowa艂a go ch艂odno Natalie.

- O? Czy偶by艣 dobrowolnie chcia艂a podzieli膰 si臋 ze mn膮 tymi rewelacjami? - zakpi艂.

- Mo偶liwe.

M臋偶czyzna popatrzy艂 na ni膮 z ironicznym u艣miechem. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 mierzyli si臋 wzrokiem.

- W porz膮dku! - przerwa艂 cisz臋 Lucas. - M贸w, o co ci chodzi?

- Jak to, o co mi chodzi? - zapyta艂a zdezorientowana.

- Kiedy kobieta otwiera szeroko oczy i robi niewinn膮 mink臋, to znak, 偶e co艣 knuje.

- Mylisz si臋. Po prostu pomy艣la艂am sobie, 偶e skoro oboje, jak by to powiedzie膰... pracujemy nad t膮 sam膮 spraw膮, mo偶e mogliby艣my po艂膮czy膰 nasze si艂y?

- Od kiedy to pracujemy nad t膮 sam膮 spraw膮? - powt贸rzy艂 przedrze藕niaj膮c j膮. - S膮dzi艂em, 偶e jestem twoim g艂贸wnym podejrzanym.

- Nigdy nie uwa偶a艂am ci臋 za g艂贸wnego podejrzanego - zaprotestowa艂a Natalie. - By艂e艣 po prostu jedynym podejrzanym, jakiego mia艂am. Zreszt膮, sprawy przybra艂y zupe艂nie inny obr贸t.

- Ach tak? Ciekawe kiedy? Mniej wi臋cej po tym, jak wysz艂a艣 do kuchni, tak? - popatrzy艂 na ni膮 podejrzliwie. - Ju偶 wiem! Dzwoni艂a艣 do ojca - domy艣li艂 si臋.

- Tak.

- I to on powiedzia艂 ci, 偶e jestem niewinny?

- Nie u偶y艂abym akurat tego s艂owa m贸wi膮c o tobie - Natalie nie omieszka艂a skorzysta膰 z okazji, by zakpi膰 sobie z niego. - Ale z pewno艣ci膮 nie jeste艣 zamieszany w t臋 spraw臋.

- Dzi臋kuj臋 za zaufanie - Lucas sk艂oni艂 si臋 drwi膮co.

- Do licha! - zniecierpliwi艂a si臋 Natalie. - Nie ma si臋 o co obra偶a膰! To chyba logiczne, 偶e by艂e艣 jednym z podejrzanych. Przecie偶 to w艂a艣nie ty skorzysta艂e艣 najwi臋cej na 艣mierci Ricka - przypomnia艂a mu. - Poza tym tyle lat sp臋dzi艂e艣 w wojsku. Odby艂e艣 specjalne przeszkolenie - zauwa偶y艂a w nadziei, 偶e mo偶e sprowokuje go, aby powiedzia艂 co艣 wi臋cej o tajemniczej s艂u偶bie.

- Specjalne przeszkolenie? - powt贸rzy艂 zaskoczony.

- No wiesz, o czym m贸wi臋. Wywiad i... te rzeczy.

- A... o to chodzi! Ju偶 m贸wi艂em, 偶e zajmowa艂em si臋 艂amaniem szyfr贸w.

- To ty tak twierdzisz.

Lucas u艣miechn膮艂 si臋 rozbawiony.

- Kto艣 tu naogl膮da艂 si臋 za du偶o film贸w z Jamesem Bondem. Wywiad wojskowy to nie tylko podw贸jni agenci. To tak偶e 偶mudna, papierkowa robota, zwykli urz臋dnicy i...

- Szyfry - doko艅czy艂a za niego Natalie. - Zgoda, ale chyba nie z艂ama艂e艣 sobie nosa, siedz膮c przed komputerem?

- To pami膮tka z pewnej knajpki w Teksasie, dawno temu, po tym jak wyszed艂em z wojska - wyzna艂 niech臋tnie.

- A gdzie w takim razie nauczy艂e艣 si臋 tak w艂ada膰 broni膮? - upiera艂a si臋.

- Na lito艣膰 bosk膮, Natalie! Przecie偶 by艂em w wojsku! Tam ka偶dy tego si臋 uczy. Inaczej nie wyszed艂bym ca艂o z tamtych akcji w Wietnamie.

- Mo偶liwe, ale...

- My艣l臋, 偶e opowie艣ci mojej matki zdrowo pomiesza艂y ci w g艂owie - przerwa艂 jej zniecierpliwiony. - Tamte szczeniackie wyczyny nale偶膮 do przesz艂o艣ci.

- Hmm - zamy艣li艂a si臋 Natalie. Mo偶e m贸wi艂 prawd臋. W Archiwum Miejskim nie znalaz艂a nic, co przeczy艂oby tym s艂owom. Mo偶e rzeczywi艣cie bardzo si臋 zmieni艂?

Akurat! Tacy jak on nigdy si臋 nie zmieniaj膮!

- Dlaczego nie powiesz wprost, 偶e przyjecha艂a艣 mnie szpiegowa膰 - przerwa艂 cisz臋 Lucas.

- M贸wi艂am ju偶, chcia艂am z tob膮 porozmawia膰. No dobrze, niech b臋dzie, 偶e przyjecha艂am ci臋 szpiegowa膰 - wyzna艂a niech臋tnie pod gro藕nym spojrzeniem zielonych oczu. - Ale wcale nie z powodu tego, co m贸wi艂a o tobie twoja matka.

- Czy偶by?

- Nie! - powt贸rzy艂a z naciskiem. - Chcia艂am dowiedzie膰 si臋 o tobie czego艣 wi臋cej, poniewa偶 jeste艣 teraz wsp贸lnikiem Daniela, a m贸j brat jest taki naiwny.

- I dlatego uzna艂a艣, 偶e masz prawo grzeba膰 w moim 偶yciu - stwierdzi艂 patrz膮c na notatnik.

- Nie ma tam nic, co stanowi艂oby jak膮艣 tajemnic臋.

- Mo偶e i tak, ale ci膮gle jeszcze nie us艂ysza艂em, jak to si臋 sta艂o, 偶e znalaz艂a艣 si臋 tutaj. To miejsce to teren prywatny. A mo偶e nie zauwa偶y艂a艣 tablicy przy wje藕dzie? - zakpi艂.

- S艂uchaj, ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e chcia艂am dowiedzie膰 si臋 o tobie czego艣 wi臋cej, jasne? Mia艂am zamiar pogada膰 z twoimi s膮siadami, tylko kiedy tu dotar艂am, okaza艂o si臋, 偶e w promieniu kilometra nie ma 偶ywej duszy. Nie chcia艂am wraca膰 z niczym i postanowi艂am rozejrze膰 si臋 po okolicy. To chyba nic z艂ego, co?

- Nie, sk膮d偶e! - Lucas skrzywi艂 si臋 ironicznie. Natalie uda艂a, 偶e tego nie dostrzeg艂a.

- No, wi臋c jak? B臋dziemy wsp贸lnikami?

- A co b臋d臋 z tego mia艂?

- Us艂ugi do艣wiadczonego detektywa.

- To samo zapewni mi policja - zauwa偶y艂.

- Akurat! Policja ma na g艂owie tuzin innych spraw, a ja ca艂y m贸j czas i wysi艂ek mog臋 po艣wi臋ci膰 tej jednej. No, Lucas! Wiem, 偶e nie przepadasz za towarzystwem nowoczesnych kobiet. Ja z kolei nie cierpi臋 takich nad臋tych, obra偶alskich eks-偶o艂nierzy, ale mo偶e mogliby艣my pracowa膰 razem.

- Jak to widzisz?

Natalie przysun臋艂a si臋 do niego bli偶ej.

- Zaraz ci to wyja艣ni臋. Ja zajm臋 si臋 stron膮 praktyczn膮. Rozmawia艂am ju偶 z s膮siadami Peyton贸w. Niestety, nie odkry艂am nic ciekawego. - S艂owom tym towarzyszy艂o zrezygnowane machni臋cie r臋k膮. - Zreszt膮 to niewa偶ne. Jutro rozejrz臋 si臋 po budynku, gdzie mie艣ci si臋 biuro Galaktyki. Wcze艣niej czy p贸藕niej musz臋 na co艣 trafi膰. To tylko kwestia czasu i odrobiny szcz臋艣cia.

- A jak膮 rol臋 przeznaczy艂a艣 dla mnie? - spyta艂, przenosz膮c spojrzenie z zarumienionej twarzyczki dziewczyny na jej odkryte kolana.

- Jeste艣 specem od komputer贸w, prawda? Trzeba zajrze膰 do osobistego komputera Ricka. Mia艂am zamiar zrobi膰 to sama, ale, hm, szczerze m贸wi膮c...

- O! To co艣 nowego! Ch臋tnie us艂ysz臋 od ciebie prawd臋 - zakpi艂 Lucas.

- No c贸偶, nie najlepiej daj臋 sobie rad臋 z tymi urz膮dzeniami - wyzna艂a ignoruj膮c jego z艂o艣liwo艣膰. - W naszej rodzinie to Daniel jest geniuszem komputerowym. Zreszt膮, mniejsza z tym. - Przysun臋艂a si臋 bli偶ej. Po艂y szlafroka ods艂ania艂y ju偶 prawie ca艂e nogi. - No, co ty na to?

Lucas milcza艂. Czy naprawd臋 pragn膮艂 zosta膰 wsp贸艂pracownikiem tej natr臋tnej, ale tak bardzo atrakcyjnej os贸bki? Pracowa膰 u boku wyemancypowanej, na wskro艣 nowoczesnej kobiety, jednej z tych, kt贸rych zupe艂nie nie trawi艂. 呕ycie nauczy艂o go omija膰 je szerokim ko艂em. Gdyby przyj膮艂 t臋 propozycj臋, by艂aby to najg艂upsza rzecz, jak膮 zrobi艂by w ca艂ym swoim 偶yciu. Ca艂kiem jak wtedy, w Sajgonie, kiedy zala艂 si臋 w trupa i kaza艂 sobie wytatuowa膰 t臋 kobr臋.

A jednak... Tak! Gor膮co pragn膮艂 jej towarzyszy膰. Ale w 艂贸偶ku!

- No wi臋c... jeste艣my partnerami? - spyta艂a Natalie, wyci膮gaj膮c d艂o艅.

Lucas westchn膮艂 ci臋偶ko i podda艂 si臋 temu, co najwidoczniej by艂o nieuniknione. Odstawi艂 kubek z kaw膮.

- Zgoda! - przytakn膮艂, zamykaj膮c drobn膮 r膮czk臋 w mocnym u艣cisku. Drug膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 do okular贸w Natalie.

- Hej! Co... - zacz臋艂a niepewnie.

Nim zdo艂a艂a zaprotestowa膰, m臋偶czyzna porwa艂 j膮 w ramiona i zamkn膮艂 jej usta d艂ugim, nami臋tnym poca艂unkiem. W pierwszej chwili chcia艂a go odepchn膮膰, ale instynkt nakaza艂 jej zaprzesta膰 walki. Rozchyli艂a wargi, aby przyj膮膰 natarczywy j臋zyk Lucasa. Ca艂ym cia艂em przywar艂a do muskularnej piersi. Lucas ostro偶nie po艂o偶y艂 j膮 na oparciu kanapy. Natalie owin臋艂a r臋ce wok贸艂 jego szyi. Bez reszty oddali si臋 偶arliwym poca艂unkom. To by艂o wspania艂e uczucie. Lucas by艂 taki du偶y i silny. Kiedy tuli艂 j膮 w ramionach, Natalie czu艂a si臋 bardzo ma艂a i bezbronna, zdana ca艂kowicie na 艂ask臋 i nie艂ask臋 podnieconego m臋偶czyzny. Z piersi wyrwa艂 jej si臋 cichy j臋k rozkoszy.

- Nie powinni艣my - szepn臋艂a, niech臋tnie odrywaj膮c wargi od natarczywych ust m臋偶czyzny. Doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e Lucas nie by艂 dla niej odpowiednim partnerem. Poza tym, w艂a艣ciwie wcale go nie zna艂a. Co艣 podobnego nie zdarzy艂o jej si臋 nigdy dot膮d.

- Lucas, naprawd臋 nie powinni艣my.

- Wiem - zgodzi艂 si臋 z ni膮, ale jego usta kontynuowa艂y osza艂amiaj膮c膮 w臋dr贸wk臋 po twarzy dziewczyny. - Tak bardzo ci臋 pragn臋. - Przywar艂 ustami do jej g艂adkiej sk贸ry.

Natalie zadr偶a艂a. Przez ca艂e jej cia艂o przebieg艂 dreszcz podniecenia. Ugryz艂 mnie - pomy艣la艂a zdziwiona i pobudzona tak oczywistym sygna艂em jego 偶膮dzy.

- Pragn膮艂em ci臋 od pierwszej chwili, kiedy ci臋 ujrza艂em - powiedzia艂 cicho.

- Naprawd臋? - ucieszy艂a si臋 Natalie. A wi臋c jej uczucie by艂o odwzajemnione.

- Uhu - mrukn膮艂, wtulaj膮c twarz w dekolt jej szlafroka. - Cho膰 wcale mi si臋 nie podoba艂a艣.

Te s艂owa podzia艂a艂y na ni膮 jak kube艂 zimnej wody.

- Jak to, nie podoba艂am ci si臋?

- No, nie by艂a艣 w moim typie - wyja艣ni艂. - Ale myli艂em si臋, male艅ka.

- Nie podoba艂am ci si臋 - powt贸rzy艂a zawiedziona.

- Za to teraz mi si臋 podobasz - zapewni艂 j膮. - I to bardzo.

- Ale...

- Nic nie m贸w. - D艂o艅 Lucasa w艣lizgn臋艂a si臋 za dekolt szlafroka i zamkn臋艂a na j臋drnej piersi. - Teraz dobrze, male艅ka? - u艣miechn膮艂 si臋. - Nic nie m贸w. Odpr臋偶 si臋 - powtarza艂, dra偶ni膮c delikatnie nabrzmia艂膮 sutk臋.

- Lucas - szepn臋艂a Natalie.

M臋偶czyzna nie przerywa艂 pieszczoty. Poczu艂, jak cia艂o dziewczyny napr臋偶a si臋 i wygina, ko艂ysz膮c si臋 zmys艂owo.

- Poca艂uj mnie - rzuci艂 kr贸tko, pochylaj膮c si臋 do jej ust.

Natalie pos艂usznie rozchyli艂a wargi w d艂ugim, nami臋tnym poca艂unku. Jej ramiona ciasno otoczy艂y szyj臋 Lucasa. Po艂y szlafroka rozchyli艂y si臋. Nie odrywaj膮c ust, m臋偶czyzna przesun膮艂 si臋 nieco. Dzieli艂a ich ju偶 tylko cienka, bawe艂niana tkanina.

- Och! Nie, nie! - cicho protestowa艂a Natalie. Szale艅czym wysi艂kiem odsun臋艂a si臋 od m臋偶czyzny. - Dosy膰!

Lucas przysun膮艂 si臋 do niej, ale odepchn臋艂a go. Tym razem bardziej zdecydowanym ruchem.

- Wystarczy! Przesta艅! - powt贸rzy艂a stanowczo.

- Dlaczego? - spyta艂. Jego g艂os by艂 zaskakuj膮co spokojny.

- Bo... my wcale do siebie nie pasujemy - odpowiedzia艂a odsuwaj膮c si臋. Sam wyzna艂, 偶e nie by艂a w jego typie. - A poza tym, nawet si臋 nie lubimy.

Lucas popatrzy艂 na ni膮 kpi膮co.

- Czy zawsze tak si臋 zachowujesz w stosunku do tych, kt贸rych nie lubisz?

Natalie ciasno owin臋艂a si臋 szlafrokiem.

- To nieporozumienie - o艣wiadczy艂a tonem pe艂nym urazy. - Zapomnieli艣my si臋 na chwil臋, to wszystko.

- Ach tak... - mrukn膮艂 Lucas. - Szkoda tylko, 偶e ta chwila nie trwa艂a troch臋 d艂u偶ej.

Nie w膮tpi臋, 偶e 偶a艂ujesz - pomy艣la艂a. - Cholera! Ja chyba te偶!

- Jako艣 to prze偶yjesz - orzek艂a g艂o艣no, rozgl膮daj膮c si臋 w poszukiwaniu okular贸w. By艂y na stoliku przy kanapie. Wsun臋艂a je na nos i od razu poczu艂a si臋 pewniej. - Zreszt膮 tak naprawd臋 wcale ci na mnie nie zale偶a艂o.

- Chcesz zobaczy膰, jak mi na tobie nie zale偶a艂o? - s艂owom tym towarzyszy艂 jednoznaczy gest.

- Nie musisz by膰 wulgarny!

- No prosz臋! A teraz jestem wulgarny. Przedtem wcale tak nie my艣la艂a艣.

- W og贸le straci艂am zdolno艣膰 my艣lenia - odci臋艂a si臋 Natalie. - Ty r贸wnie偶.

Lucas demonstracyjnie odwr贸ci艂 g艂ow臋 w drug膮 stron臋.

Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko, wstaj膮c z kanapy. Nie by艂o sensu pr贸bowa膰 przem贸wi膰 mu do rozs膮dku teraz, kiedy by艂 w nie najlepszym nastroju. B臋dzie lepiej, je艣li poczeka z tym do jutra. Zreszt膮 ona te偶 nie czu艂a si臋 na si艂ach, aby temu sprosta膰. Z trudem powstrzymywa艂a wzbieraj膮cy w niej gniew.

- Chyba ju偶 sobie p贸jd臋 - powiedzia艂a cicho.

- Tak - przytakn膮艂 Lucas, nie odwracaj膮c g艂owy. By艂 jednocze艣nie w艣ciek艂y i roz偶alony. Czu艂 si臋 oszukany i, cho膰 by艂o to bardzo dziecinne, pragn膮艂, 偶eby Natalie odczu艂a to samo. - Lepiej ju偶 sobie id藕.

- Nie wiem, gdzie s膮 moje rzeczy - przypomnia艂a mu.

- Pralnia jest przy kuchni.

Natalie ruszy艂a we wskazanym kierunku. Przechodz膮c obok Lucasa, stara艂a si臋 zaj膮膰 jak najmniej miejsca. Unios艂a szlafrok, by nie tr膮ci膰 wyci膮gni臋tych n贸g m臋偶czyzny. Mimo to, po艂y szlafroka otar艂y si臋 o kolana Lucasa. M臋偶czyzna odwr贸ci艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na dziewczyn臋. Co艣 w jej postawie, mo偶e by艂a to dumnie uniesiona g艂贸wka czy te偶 sztywno wyprostowane ramiona, sprawi艂o, 偶e nagle poczu艂 si臋 g艂upio i 艣miesznie.

- Natalie! Zaczekaj! - zawo艂a艂, chwytaj膮c za po艂臋 szlafroka. - Przepraszam, Natalie. Zachowa艂em si臋 niepowa偶nie jak dziecko, kt贸re obrazi艂o si臋 na ca艂y 艣wiat, bo odebrano mu ulubion膮 zabawk臋.

No prosz臋! - pomy艣la艂a z gorycz膮 Natalie. Najpierw m贸wi, 偶e nie jestem w jego typie, a teraz nazywa mnie zabawk膮! 艁adnie! Nie ma co!

- Mia艂a艣 pe艂ne prawo powiedzie膰: nie. Ach tak! Dzi臋ki za pozwolenie, 艂askawco.

- Tylko... wola艂bym, 偶eby艣 zrobi艂a to wcze艣niej. No wiesz, jak si臋 potem czuje facet... No, sama rozumiesz.

- Rozumiem - odpowiedzia艂a, wyrywaj膮c mu z r臋ki po艂臋 szlafroka. - Mo偶e wygl膮dam jak ma艂a dziewczynka, ale jestem...

- Wcale tak nie uwa偶am - przerwa艂 jej szybko Lucas. - Nazwa艂em ci臋 wprawdzie dziecink膮, ale to nie dlatego. Jeste艣 艣liczn膮, pe艂n膮 seksu kobiet膮, Natalie.

- ... ale zapewniam ci臋 - ci膮gn臋艂a Natalie, nie zwa偶aj膮c na jego zapewnienia - 偶e dawno sko艅czy艂am osiemna艣cie lat. Rozumiem, 偶e spodziewa艂e艣 si臋... hm, czego艣 wi臋cej. C贸偶, przykro mi z tego powodu. Masz prawo by膰 zawiedziony i z艂y. Mo偶e b臋dzie dla ciebie pewnym pocieszeniem, je艣li wyznam, 偶e sama odczuwam co艣 w tym rodzaju. Nie! - Natalie ostrzegawczo unios艂a d艂o艅, widz膮c, 偶e Lucas chce do niej podej艣膰. - Nie powiedzia艂am tego, 偶eby ci臋 zach臋ca膰, wi臋c lepiej zosta艅 tam, gdzie jeste艣.

- Natalie, ja...

- Nie zmieni臋 zdania, wi臋c oszcz臋d藕 sobie stara艅 i nawet nie pr贸buj si臋 do mnie zbli偶y膰. Jasne?

M臋偶czyzna bez s艂owa opad艂 z powrotem na kanap臋.

- Tak b臋dzie lepiej - zapewni艂a go, usilnie pragn膮c w to uwierzy膰. - Mieli艣my zosta膰 wsp贸lnikami, pami臋tasz? Mamy do rozwik艂ania bardzo trudn膮 spraw臋. Seks wszystko by skomplikowa艂.

Ju偶 tak si臋 sta艂o - pomy艣la艂 rozgoryczony.

- Wyja艣nijmy to sobie raz na zawsze - ci膮gn臋艂a. - Ja nie jestem w twoim typie. Ty za艣 nie jeste艣 w moim.

- Nie tak dawno odnios艂em zupe艂nie inne wra偶enie - wtr膮ci艂.

- Hm... to by艂o ma艂e nieporozumienie. Z艂o偶y艂y si臋 na to pewne... okoliczno艣ci. Na przyk艂ad to, 偶e jestem... nieodpowiednio ubrana, a raczej rozebrana. To, co si臋 sta艂o, nie ma nic wsp贸lnego z naszymi wzajemnymi sympatiami i antypatiami - k艂ama艂a. - Najlepiej b臋dzie, je艣li oboje zapomnimy o tej ca艂ej historii, dobrze?

Zapomnie膰? Gdyby tylko potrafi艂! Mia艂a racj臋. To oszcz臋dzi艂oby im wielu k艂opot贸w. Dziewczyna wcale nie by艂a w jego typie, on za艣 nie przypomina艂 kr贸lewicza z jej sn贸w, cho膰 nie przeszkadza艂o jej to, kiedy j膮 ca艂owa艂. Dobrze! Skoro sama tego chce, on postara si臋 o wszystkim zapomnie膰. O ile pozwoli mu na to pulsuj膮cy b贸l w l臋d藕wiach!

- Lucas? - przerwa艂 te rozmy艣lania g艂os Natalie. - Wszystko w porz膮dku?

- W porz膮dku - odburkn膮艂 niech臋tnie m臋偶czyzna.

- To nie zabrzmia艂o przekonywaj膮co.

- Jak m贸wi臋, 偶e w porz膮dku, to znaczy, 偶e w porz膮dku.

- No dobrze, ju偶 dobrze - obrazi艂a si臋 Natalie. - Nie musisz by膰 niegrzeczny.

- Przepraszam.

Milczeli. 呕adne z nich nie wiedzia艂o, jak wybrn膮膰 z tej k艂opotliwej sytuacji.

- No c贸偶 - Natalie przerwa艂a kr臋puj膮c膮 cisz臋. - Skoro ju偶 wszystko wyja艣nili艣my, chyba sobie p贸jd臋.

Lucas potakuj膮co kiwn膮艂 g艂ow膮.

- P贸jd臋 do samochodu i przynios臋 ci te tenis贸wki - poderwa艂 si臋 z kanapy.

- Dzi臋kuj臋. S膮 w baga偶niku.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e w baga偶niku ich nie by艂o.

- Jestem pewna, 偶e musz膮 tam gdzie艣 by膰 - upiera艂a si臋 Natalie. Sta艂a na werandzie, gotowa do drogi, w wymi臋tym i nieco jeszcze wilgotnym b艂臋kitnym kostiumie. Lucas powt贸rnie przeszuka艂 samoch贸d.

- Sprawdzi艂e艣 pod tylnymi siedzeniami?

- Pod tylnymi, przednimi i mi臋dzy fotelami. Nie ma tam 偶adnych but贸w.

- Mo偶e na brzegu le偶膮 jeszcze moje pantofle...

- Twoje pantofle zabra艂 przyp艂yw, albo zainteresowa艂 si臋 nimi jaki艣 ciekawski szop.

- No c贸偶, chyba b臋d臋 musia艂a przeby膰 t臋 drog臋 na bosaka. - Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko. Za nic nie zgodzi艂aby si臋, 偶eby Lucas zani贸s艂 j膮 do wozu. Nie zamierza艂a ryzykowa膰 kolejnego zbli偶enia. - Musz臋 po prostu uwa偶a膰, gdzie st膮pam.

M臋偶czyzna schwyci艂 j膮 na r臋ce, nim zd膮偶y艂a zrobi膰 dwa kroki.

- Nie b膮d藕 niem膮dra! - zgromi艂 j膮. - Jest zbyt ciemno, 偶eby艣 mog艂a widzie膰 艣cie偶k臋. Poza tym chyba nie s膮dzisz, 偶e jestem a偶 takim zwierzakiem, 偶eby zgwa艂ci膰 ci臋 na przednim siedzeniu samochodu. Chyba 偶e sama mnie o to 艂adnie poprosisz - doda艂 sadzaj膮c j膮 za kierownic膮 i zatrzaskuj膮c drzwiczki forda.

Natalie popatrzy艂a na niego, mru偶膮c ciemne oczy.

- O tym mo偶esz sobie tylko pomarzy膰, Sinclair - rzuci艂a, u艣miechaj膮c si臋 z艂o艣liwie.


ROZDZIA艁 6

Kiedy nast臋pnego ranka Natalie zjawi艂a si臋 na parkingu przed biurem Galaktyki, pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 zobaczy艂a, by艂 czarny d偶ip. Cho膰 pora by艂a jeszcze bardzo wczesna, Lucas najwyra藕niej zd膮偶y艂 j膮 ubiec.

- Wspaniale! Nie ma co! - zamrucza艂a gniewnie pod nosem. Jakby nie wystarczy艂o, 偶e przez ca艂膮 noc dr臋czy艂y j膮 erotyczne wizje. Za ka偶dym razem budzi艂a si臋 dr偶膮ca i zlana potem, i d艂ugo przewraca艂a si臋 na 艂贸偶ku, nie mog膮c zasn膮膰. Na dodatek nie zrobi艂a wczoraj zakup贸w i musia艂a wyj艣膰 z domu bez 艣niadania. Wygl膮da艂o na to, 偶e z艂o艣liwo艣膰 losu kaza艂a jej stawi膰 czo艂o Lucasowi Sinclairowi o pustym 偶o艂膮dku.

No c贸偶, niech i tak b臋dzie. Wychodzi艂a ca艂o z du偶o gorszych opa艂贸w, poradzi sobie i tym razem. Natalie z uznaniem przyjrza艂a si臋 swemu odbiciu w oszklonych drzwiach budynku. Mia艂a na sobie sw贸j ulubiony czerwony kostium: w膮ska sp贸dniczka przed kolano i szeroki, watowany w ramionach 偶akiet. Spod spodu wygl膮da艂a be偶owo - czerwona koszulka w asymetryczne wzory. Stroju dope艂nia艂y wysokie szpilki w kolorze kostiumu i ma艂a, sk贸rzana torebka. Jedynymi dodatkami by艂y du偶e, z艂ote k贸艂ka w uszach i elegancki zegarek ze z艂ot膮 bransoletk膮.

Nowoczesna kobieta pracuj膮ca! I co pan na to, panie Sinclair? - pomy艣la艂a Natalie, u艣miechaj膮c si臋 do swego odbicia. Pchn臋艂a szklane drzwi i wkroczy艂a do ch艂odnego, klimatyzowanego wn臋trza.

Zatrzyma艂a si臋 zaskoczona widokiem Sherri Peyton. Wdowa po Ricku Peytonie siedzia艂a za biurkiem sekretarki, zaj臋ta przegl膮daniem rozsypanych po ca艂ym stole druk贸w, prawdopodobnie faktur. Kiedy skrzypn臋艂y drzwi, Sherri unios艂a g艂ow臋.

- O! Dzie艅 dobry. - Jej smutn膮 twarzyczk臋 rozja艣ni艂 blady u艣miech. - My艣la艂am, 偶e to Jana. - Jana by艂a zatrudnion膮 na p贸艂 etatu sekretark膮.

- Dzie艅 dobry - odpowiedzia艂a grzecznie Natalie. Cho膰 nie znosi艂a kobiet takich jak Sherri, zawsze stara艂a si臋 by膰 dla niej mi艂a. Szczeg贸lnie teraz. - Nie wiem, czy jest to jeden z tych dni, kiedy przychodzi Jana, ale nawet gdyby, to i tak nie zjawi si臋 wcze艣niej ni偶... - urwa艂a i popatrzy艂a na zegarek - za... jakie艣 czterdzie艣ci pi臋膰 minut - doko艅czy艂a. - A propos, co ty robisz tu o tak wczesnej porze?

艢ci艣lej m贸wi膮c Natalie zastanawia艂a si臋, co w og贸le Sherri Peyton robi w biurze Galaktyki. Wcze艣niej natkn臋艂a si臋 tu na pani膮 Peyton zaledwie dwa razy, i przy obu tych okazjach Sherri wpad艂a do biura tylko po to, aby zabra膰 Ricka na lunch.

- S膮dzi艂am, 偶e w twojej obecnej sytuacji, b臋dziesz wola艂a zosta膰 w domu i nikogo nie widywa膰 - zauwa偶y艂a ostro偶nie.

- Ja r贸wnie偶 tak my艣la艂am - odpowiedzia艂a m艂oda wdowa. - Ale Lucas doradzi艂 mi, 偶ebym zaj臋艂a si臋 jak膮艣 konkretn膮 prac膮, zamiast siedzie膰 w domu i rozmy艣la膰 o... no, o r贸偶nych rzeczach. Zaproponowa艂, 偶ebym pojecha艂a z nim do biura i uporz膮dkowa艂a papiery Ricka. Mo偶e tu w艂a艣nie znajduje si臋 odpowied藕 na pytanie, kto... kto... - Pe艂ne usta Sherri wykrzywi艂y si臋 do p艂aczu.

- Hm, to ca艂kiem nieg艂upi pomys艂 - wtr膮ci艂a szybko Natalie, modl膮c si臋 w duchu, aby nie pop艂yn臋艂y 艂zy. - Mnie samej zawsze to pomaga. - Po艂o偶y艂a torebk臋 na biurku i podesz艂a do stolika z ekspresem. - Napijesz si臋 kawy?

- Nie, dzi臋kuj臋. - Sherri 偶a艂o艣nie poci膮gn臋艂a nosem. - Mam tu herbat臋 z r贸偶y.

Natalie wstrz膮sn臋艂a si臋 na sam膮 my艣l o herbatce z r贸偶y, a do tego o tak wczesnej porze. Nala艂a sobie kubek kawy.

- A gdzie s膮... wszyscy? - spyta艂a, odwracaj膮c si臋 do Sherri. Chodzi艂o jej oczywi艣cie o to, gdzie podziewa艂 si臋 Lucas.

- Nie widzia艂am jeszcze Daniela - odpowiedzia艂a m艂oda wdowa, si臋gaj膮c po kolejn膮 g臋sto zadrukowan膮 stronic臋. - Lucas wyszed艂 par臋 minut temu. Nie wiem, dok膮d, ale powiedzia艂, 偶e zaraz wraca.

Pewnie jest gdzie艣 niedaleko - pomy艣la艂a Natalie. Jego d偶ip nadal sta艂 na parkingu przed budynkiem. Trzeba wykorzysta膰 jego nieobecno艣膰 - postanowi艂a w duchu. Mia艂a niejasne przeczucie, 偶e Lucasowi nie spodoba艂aby si臋 jej rozmowa z Sherri. Szczeg贸lnie 偶e pytania, jakie chcia艂a zada膰 wdowie po Ricku Peytonie, dotyczy艂y w艂a艣nie Lucasa. Popijaj膮c kaw臋, Natalie usadowi艂a si臋 na brzegu biurka, przy kt贸rym siedzia艂a Sherri.

- Nie widzia艂am twojego samochodu na parkingu - zacz臋艂a tonem towarzyskiej pogaw臋dki. - Czy to Lucas ci臋 tu przywi贸z艂?

- Uhu - mrukn臋艂a Sherri, odk艂adaj膮c trzymany w r臋ku dokument. - Zjawi艂 si臋 u mnie wcze艣nie rano. Powiedzia艂, 偶e zobaczy艂 艣wiat艂a w oknach i pomy艣la艂, 偶e pewnie ju偶 wsta艂am.

To musia艂o by膰 naprawd臋 wcze艣nie - pomy艣la艂a Natalie.

- Od jakiego艣 czasu wcale nie mog臋 spa膰 - poskar偶y艂a si臋 Sherri. - Jest mi tak jako艣 dziwnie, kiedy le偶臋 w 艂贸偶ku sama. To 艣mieszne, bo zanim wysz艂am za Ricka, zawsze spa艂am sama, ale teraz jest... jako艣 inaczej.

Natalie odczeka艂a chwil臋, ale m艂oda wdowa nie podj臋艂a przerwanego w膮tku.

- Czego chcia艂 Lucas?

- Kiedy? - Sherri popatrzy艂a na ni膮 zdziwionymi b艂臋kitnymi oczami.

Natalie 艂ykn臋艂a troch臋 kawy, modl膮c si臋 w duchu o cierpliwo艣膰.

- Kiedy odwiedzi艂 ci臋 dzi艣 rano.

- Ach, o to chodzi. Zada艂 mi kilka pyta艅 dotycz膮cych interes贸w Ricka. Obawiam si臋, 偶e niewiele mog艂am mu pom贸c. Nigdy nie mia艂am g艂owy do tych spraw. No wiesz, rachunki i tak dalej. Rick si臋 wszystkim zajmowa艂. No, a po 艣niadaniu Lucas zebra艂 papiery Ricka i przywi贸z艂 je tutaj.

Ciekawe, co powie Barbara, kiedy si臋 o tym dowie? - przemkn臋艂o Natalie przez g艂ow臋.

- 呕eby nie musia艂 za ka偶dym razem je藕dzi膰 po nie nad jezioro - ci膮gn臋艂a m艂oda wdowa. - Nie mam nic przeciwko jego wizytom. Dom wydaje si臋 teraz taki wielki i pusty, ale Lucas powiedzia艂, 偶e czasami pracuje dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋 i nie chcia艂by mi przeszkadza膰 - urwa艂a i popatrzy艂a na Natalie. - Nie s膮dzisz, 偶e on jest bardzo delikatny? Zupe艂nie inny, ni偶 m贸wi艂a Barbara.

Natalie mrukn臋艂a co艣 niewyra藕nie pod nosem, co, od biedy, mo偶na by uzna膰 za przytakni臋cie, i poprawi艂a si臋 na biurku.

- A wi臋c zjedli艣cie razem 艣niadanie, i co dalej?

- Uhu - podj臋艂a opowiadanie Sherri. - Lucas zaproponowa艂, 偶eby艣my co艣 zjedli na mie艣cie, ale ostatnio jako艣 nie mam ochoty chodzi膰 po restauracjach. To znaczy od czasu tego... wypadku. Zrozumia艂, ale nalega艂, 偶ebym co艣 zjad艂a przed wyj艣ciem z domu. Chcia艂 zrobi膰 mi kanapk臋, ale sama wiesz, jacy s膮 m臋偶czy藕ni, je艣li chodzi o gotowanie. - Na ustach m艂odej wdowy pojawi艂 si臋 blady u艣miech. - Zreszt膮 m臋偶czyzna potrzebuje porz膮dnego 艣niadania, a nie tylko kubek kawy i jak膮艣 kanapk臋. Kaza艂am mu usi膮艣膰 przy stole i sama zrobi艂am 艣niadanie. Nale艣niki i kie艂baski na gor膮co. Ulubione danie Ricka. Codziennie kaza艂 to so... - urwa艂a nagle, a z oczu trysn臋艂y jej d艂ugo powstrzymywane 艂zy. - O Bo偶e! Tak mi go brakuje!

Natalie delikatnie dotkn臋艂a ramienia Sherri Peyton.

- Sherri, tak mi przykro...

- Pprzepraszam. Mmusz臋 wyj艣膰 - Sherri gwa艂townie zerwa艂a si臋 zza biurka i chwiejnym krokiem ruszy艂a do 艂azienki.

Natalie odprowadzi艂a j膮 niepewnym wzrokiem, nie bardzo wiedz膮c, czy i艣膰 za ni膮, czy mo偶e pozwoli膰 jej wyp艂aka膰 si臋 w samotno艣ci.

- 艁adne masz metody pracy, nie ma co! - us艂ysza艂a kpi膮cy g艂os od strony drzwi.

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

- Chyba nie s膮dzisz, 偶e zrobi艂am to specjalnie? Po prostu rozmawia艂y艣my sobie i nagle Sherri rozp艂aka艂a si臋 ni z tego, ni z owego. Sk膮d mog艂am wiedzie膰, 偶e taka z niej beksa.

- Powinna艣 by艂a przedtem pomy艣le膰. Wiesz, 偶e przesz艂a ostatnio ci臋偶kie chwile - ci膮gn膮艂 Lucas, patrz膮c na ni膮 spod gniewnie zmarszczonych brwi.

- A mo偶e to w艂a艣nie ty powiniene艣 troch臋 pomy艣le膰, nim 艣ci膮gn膮艂e艣 j膮 tutaj i zostawi艂e艣 sam膮 nad t膮 stert膮 papierzysk! - broni艂a si臋 Natalie. - Nie s膮dz臋, 偶eby by艂o to najlepsze lekarstwo na melancholi臋.

- Praca pomo偶e jej otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku. Poza tym wcale nie zostawi艂em jej tu samej - sprostowa艂, zbli偶aj膮c si臋 do niej. - Zobaczy艂em przez okno, 偶e jaki艣 facet parkuje przed s膮siednimi drzwiami i wyszed艂em, 偶eby zada膰 mu par臋 pyta艅.

Odpowiedzia艂o mu pogardliwe prychni臋cie.

- Wyobra偶am to sobie! Pewnie rzuci艂e艣 si臋 na tego Bogu ducha winnego cz艂owieka, niby lew na swoj膮 ofiar臋 - zakpi艂a.

- Nauczy艂em si臋 tego od ciebie.

- Jeszcze nie widzia艂e艣 mnie w akcji.

- W艂a艣nie przed chwil膮 mia艂em okazj臋 ujrze膰 rezultaty twoich metod.

- Przepraszam, 偶e tak si臋 rozklei艂am, Nat. - Do pokoju wesz艂a, ocieraj膮c zap艂akane oczy, Sherri Peyton. - Lucas? Wr贸ci艂e艣? - urwa艂a zaskoczona.

Lucas i Natalie stali blisko siebie, oddychaj膮c ci臋偶ko, niby para zawodnik贸w czekaj膮cych na sygna艂 oznaczaj膮cy pocz膮tek walki.

- Czy co艣 si臋 sta艂o?

- Nie, sk膮d偶e! - wyrecytowali ch贸rem, odsuwaj膮c si臋 od siebie.

- W艂a艣nie dyskutowali艣my o... - Natalie zawaha艂a si臋. O co w艂a艣ciwie im posz艂o?

- ...interesach - doko艅czy艂 za ni膮 g艂adko Lucas. - Rozwa偶ali艣my mo偶liwo艣膰 zostania wsp贸lnikami. - Podszed艂 do bratowej i otoczy艂 j膮 opieku艅czym ramieniem. - Wszystko w porz膮dku?

- Tak. Ju偶 dobrze. Naprawd臋 - przytakn臋艂a Sherri, podnosz膮c na niego swoje du偶e, b艂臋kitne oczy - ale... wola艂abym ju偶 wr贸ci膰 do domu. Chyba nie powinnam by艂a tu przyje偶d偶a膰. Tak, chc臋 wr贸ci膰 do domu - powt贸rzy艂a.

- Ale偶 oczywi艣cie - zgodzi艂 si臋 Lucas. - Zaraz ci臋 zawioz臋. Gdzie jest twoja torebka? - Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Wzi膮艂 le偶膮c膮 na biurku torebk臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, ostro偶nie prowadz膮c Sherri przed sob膮.

Natalie przygl膮da艂a si臋 tej scenie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Czy to naprawd臋 by艂 ten sam m臋偶czyzna, kt贸ry par臋 minut temu mierzy艂 j膮 gniewnym spojrzeniem? 呕e lwa przemieni艂 si臋 w jagni臋. A raczej w troskliwego pasterza.

Dobry Bo偶e! - pomy艣la艂a, zaskoczona t膮 przemian膮.

Czy偶by to w艂a艣nie ma艂a, s艂odka Sherri by艂a kobiet膮 w jego typie?! G艂upiutka, naiwna Sherri, ze swoimi du偶ymi, b艂臋kitnymi oczami i kusz膮c膮 figurk膮. A ona my艣la艂a, 偶e Lucas woli bardziej stanowcze kobiety! Najwyra藕niej przecenia艂a jego inteligencj臋. W gruncie rzeczy m臋偶czy藕ni wszyscy s膮 tacy sami.

Lucas odwr贸ci艂 si臋 od drzwi, rzucaj膮c jej baczne spojrzenie.

- Zaczekaj tu na mnie - rozkaza艂. - Jeszcze z tob膮 nie sko艅czy艂em.

O! To co innego! - pomy艣la艂a Natalie, u艣miechaj膮c si臋 w duchu. - To by艂 Lucas, kt贸rego zna艂a!

Lucas wr贸ci艂 do biura Galaktyki zm臋czony i rozdra偶niony. Przesz艂o dwie godziny usi艂owa艂 uspokoi膰 roztrz臋sion膮 bratow膮. Nie zdziwi艂 si臋 wcale, kiedy na parkingu nie dostrzeg艂 szarego forda. Doskonale wiedzia艂, 偶e Natalie nie pos艂ucha go. Nowoczesne kobiety odczuwa艂y niech臋膰 do podporz膮dkowania si臋 m臋偶czyznom. Mo偶e obawia艂y si臋, 偶e kto艣 oskar偶y je o kolaborowanie z odwiecznym wrogiem.

Ruszy艂 w stron臋 biura z zamiarem wy艂adowania gniewu na komputerach Ricka. Ju偶 w holu og艂uszy艂a go muzyka.

Co, u licha?!

Przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e znalaz艂 si臋 zupe艂nie gdzie indziej. By艂 tutaj przecie偶 zaledwie przed paroma godzinami, ale wtedy by艂o tu cicho i spokojnie. Teraz za艣 biuro bardziej przypomina艂o dyskotek臋. 呕aluzje w oknach by艂y zaci膮gni臋te, a ca艂e pomieszczenie jarzy艂o si臋 fluoryzuj膮cymi 艣wiate艂kami, pulsuj膮cymi w rytm g艂o艣nej muzyki. Przy komputerze, odwr贸cony plecami do drzwi wej艣ciowych, siedzia艂 Daniel Bishop, otoczony trzyosobow膮 grupk膮 dzieci w r贸偶nym wieku. Ka偶de z nich trzyma艂o d艂o艅 na dr膮偶ku sterowym.

- Daniel? - zawo艂a艂 Lucas od drzwi, bezskutecznie usi艂uj膮c przekrzycze膰 muzyk臋. - Daniel!

Odpowiedzia艂 mu radosny wrzask.

- Huraaa! - Towarzyszy艂 mu g艂o艣ny wybuch. Oto dzi臋ki umiej臋tnie sterowanym pociskom z laserowego miotacza zniszczeni zostali kolejni naje藕d藕cy z kosmosu.

Lucas westchn膮艂 z rezygnacj膮 i przesun膮艂 r臋k膮 po 艣cianie w poszukiwaniu kontaktu.

Jedynie najm艂odsze z dzieci, dziewczynka w wieku oko艂o sze艣ciu lat, zareagowa艂o na zapalone 艣wiat艂o.

- Wujku Danielu?! - zawo艂a艂a ma艂a, nie spuszczaj膮c przera偶onego spojrzenia z nieznajomego m臋偶czyzny. - Wujku Danielu?! - powt贸rzy艂a, szarpi膮c go za r臋kaw koszuli.

Nieznajomy, zr臋cznie lawiruj膮c mi臋dzy rozstawionym po ca艂ym pokoju sprz臋tem, ruszy艂 w kierunku imponuj膮cej wie偶y stereo. Jego d艂o艅 odnalaz艂a w艂a艣ciwy guzik. Muzyka umilk艂a.

Daniel Bishop oderwa艂 wzrok od ekranu komputera. Na jego twarzy malowa艂o si臋 takie samo zaskoczenie jak na buziach towarzysz膮cych mu dzieci. Kiedy tak siedzia艂, wpatruj膮c si臋 w Lucasa z otwartymi ustami, nie wygl膮da艂 na wi臋cej ni偶 pi臋tna艣cie lat.

- Och! To pan, panie Sinclair! - wykrztusi艂. - Cco pan tu robi?

- W艂a艣nie o to samo mia艂em pana zapyta膰.

- Mamy pr贸b臋.

- Pr贸b臋?

- Wypr贸bowujemy now膮 gr臋 komputerow膮 - wyja艣ni艂 Daniel. - Dzieci zawsze mi w tym pomagaj膮. St膮d wiem, czy gra sprawdzi si臋 na rynku. Je艣li co艣 im si臋 nie podoba, to znak, 偶e musz臋 jeszcze popracowa膰.

- Dobry pomys艂! - pochwali艂 Lucas. - Kim s膮 pa艅scy mali wsp贸艂pracownicy?

- To dzieci mojej siostry, Andrei. To jest Kyle - wskaza艂 najstarszego ch艂opca. - To Christopher - skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 drugiego. - A to Emily - zako艅czy艂 prezentacj臋, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu dziewczynki. - Dzieci, to jest pan Sinclair, m贸j nowy wsp贸lnik.

- Lucas Sinclair - dorzuci艂 Lucas u艣miechaj膮c si臋.

- Tak, oczywi艣cie, Lucas Sinclair - powt贸rzy艂 Daniel.

- Szybki Bil z ciebie, wujku Danielu - odezwa艂 si臋 Kyle z w艂a艣ciw膮 trzynastolatkom bystro艣ci膮. - Tw贸j by艂y wsp贸lnik jeszcze nie ostyg艂, a ty ju偶 znalaz艂e艣 sobie nowego.

Lucas popatrzy艂 na ch艂opca gro藕nie.

- By艂y wsp贸lnik twego wuja by艂 moim przyrodnim bratem.

Kyle wyra藕nie si臋 zmiesza艂.

- Przepraszam, panie Sinclair - wyj膮ka艂.

- Co to znaczy przyrodni? - zainteresowa艂a si臋 Emily.

- Przyrodni brat to taki brat, kt贸ry... hm - zapl膮ta艂 si臋 Daniel.

- Tw贸j przyrodni brat to kto艣 taki, kto ma tego samego ojca lub matk臋, co ty. Ale nie oboje rodzic贸w - pospieszy艂 mu z pomoc膮 Lucas, zwracaj膮c si臋 do dziewczynki tym samym ciep艂ym tonem, kt贸rego u偶ywa艂 w rozmowach z Sherri.

Emily zareagowa艂a dok艂adnie tak samo. Podnios艂a na m臋偶czyzn臋 wielkie, ufne oczy.

- A czy s膮 te偶 przyrodnie siostrzyczki? - spyta艂a, podchodz膮c do niego i wsuwaj膮c ma艂膮, ciep艂膮 r膮czk臋 w jego d艂o艅. Jej spojrzenie wyra藕nie dawa艂o do zrozumienia, 偶e lepiej, aby takowe istnia艂y.

- Oczywi艣cie, 偶e s膮 - zapewni艂 j膮 szybko Lucas. Ciekawe, czy ta ma艂a urodzi艂a si臋 feministk膮, czy mo偶e to wp艂yw cioteczki Natalie - pomy艣la艂.

- I przyrodnie siostrzyczki te偶 maj膮 tylko tatusia, albo mamusi臋? - dopytywa艂a si臋 Emily.

- Nie, sk膮d! Maj膮 oboje rodzic贸w, tylko 偶e... - urwa艂, nie bardzo wiedz膮c, jak wyja艣ni膰 ten problem sze艣cioletniemu brzd膮cowi. - Czy masz jak膮艣 kole偶ank臋 lub koleg臋, kt贸rego rodzice si臋 rozwiedli?

- Moja mamusia i tatu艣 si臋 rozwiedli - odpowiedzia艂a. - Tatu艣 o偶eni艂 si臋 z inn膮 pani膮 i mamusia czasami p艂acze.

Lucas delikatnie pog艂aska艂 jasn膮 g艂贸wk臋 dziecka. Gdyby Madeline nie by艂a tak膮 egoistk膮 i zgodzi艂a si臋 na dziecko, kiedy jeszcze byli ma艂偶e艅stwem, mo偶liwe 偶e i on by艂by teraz ojcem podobnej ma艂ej dziewczynki, kt贸rej beztroskie dzieci艅stwo zm膮ci艂 rozw贸d rodzic贸w.

- No wi臋c - ci膮gn膮艂 - je艣li tw贸j tatu艣 i jego druga 偶ona b臋d膮 mieli dzidziusia, to b臋dzie on twoim przyrodnim braciszkiem lub siostrzyczk膮, rozumiesz? - I nie czekaj膮c na odpowied藕, rzuci艂 w stron臋 Daniela: - B臋d臋 w pokoju Ricka. By艂bym wdzi臋czny, gdyby艣 troch臋 艣ciszy艂 muzyk臋.

- Nie ma sprawy - u艣miechn膮艂 si臋 Daniel. - Mo偶emy za艂o偶y膰 s艂uchawki.

W pokoju nale偶膮cym do Ricka Lucas odkry艂 wiadomo艣膰 od Natalie. „W膮tpi臋, czy znajdziesz tu co艣 ciekawego - czyta艂. - Mam pewien pomys艂, kt贸ry mo偶e okaza膰 si臋 strza艂em w dziesi膮tk臋. Powiem ci, kiedy przekonam si臋, 偶e mia艂am racj臋. Oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e mnie o to 艂adnie poprosisz".

- Akurat! - 偶achn膮艂 si臋, siadaj膮c do komputera.

Zaledwie par臋 minut zaj臋艂o mu odkrycie, 偶e Rick u偶ywa艂 jako has艂a imienia swojej 偶ony. Jak wi臋kszo艣膰 ludzi, wybra艂 proste, 艂atwe do zapami臋tania s艂owo. Niestety, sprawdzi艂y si臋 pesymistyczne przewidywania Natalie. W kartotece, kt贸r膮 prowadzi艂 Rick Peyton, nie by艂o nic ciekawego. Co艣 jednak znalaz艂. S膮dz膮c po wprowadzonych do komputera danych dotycz膮cych przychod贸w i rozchod贸w firmy, wygl膮da艂o na to, 偶e jego brat najwyra藕niej oszukiwa艂 swego wsp贸lnika. Od mniej wi臋cej roku przekazywa艂 pewne sumy na w艂asne, prywatne konto. Z pocz膮tku by艂y to niewielkie kwoty, ale z biegiem czasu stawa艂y si臋 one coraz wi臋ksze. Na tydzie艅 przed 艣mierci膮 Rick dokona艂 przelewu na sum臋 oko艂o siedmiu tysi臋cy dolar贸w.

Jednak偶e brakowa艂o mu sprytu. Malwersacje nie by艂y nawet zamaskowane. Wydawa艂o si臋 dziwne, 偶e do tej pory nikt ich nie odkry艂. Wystarczy艂o jedynie zajrze膰 do kartoteki. Najwidoczniej jednak nikt tego nie zrobi艂. Z drugiej strony nie by艂o to takie niespodziewane. O ile zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, finanse firmy by艂y domen膮 Ricka. Na wszystkich rachunkach i fakturach widnia艂 jego podpis. Podobnie na czekach. Daniel, jako drugi wsp贸lnik, mia艂 wprawdzie prawo wystawia膰 czeki, ale, jak wida膰, wcale z tego prawa nie korzysta艂. Rick nie musia艂 obawia膰 si臋, 偶e jego machlojki zostan膮 wyci膮gni臋te na 艣wiat艂o dzienne. Oszukiwa艂 i nawet nie stara艂 si臋 z tym specjalnie kry膰. Tak by艂o prawie przez rok, a偶 pewnego dnia zosta艂 zamordowany...

Co艣 tu nie gra! To 偶e Rick dopu艣ci艂 si臋 oszustwa wobec w艂asnej firmy, nie mog艂o by膰 powodem jego 艣mierci. W takim razie pozostawa艂a wersja samob贸jstwa. Czy to mo偶liwe, 偶eby Rick sam zepsu艂 samoch贸d? Czy偶by odebra艂 sobie 偶ycie dlatego, 偶e okrada艂 samego siebie? Zaraz, zaraz... Przecie偶 Rick mia艂 jeszcze wsp贸lnika! Mo偶e Daniel Bishop zorientowa艂 si臋, co si臋 dzieje, i pozby艂 si臋 nieuczciwego wsp贸lnika?.

Ale je艣li tak, to czy teraz najspokojniej w 艣wiecie wypr贸bowywa艂by now膮 gr臋, kiedy on, Lucas, przegl膮da kartotek臋 Galaktyki?! Gdyby Daniel dowiedzia艂 si臋 o defraudacji, kt贸rej dopu艣ci艂 si臋 Rick, musia艂by zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e bardzo 艂atwo to odkry膰. Nie pozwoli艂by, 偶eby kto艣 dobra艂 si臋 do tych danych. Je艣li to on by艂 morderc膮, powinien by艂 zniszczy膰 t臋 kartotek臋!

Jednak偶e kartoteka istnia艂a! Nie! To nie mia艂o sensu! Poza tym co sta艂o si臋 z tymi dwudziestoma tysi膮cami, kt贸re po偶yczy艂 Rickowi w lutym? Rick nie wykorzysta艂 tych pieni臋dzy, 偶eby sp艂aci膰 „d艂ug" zaci膮gni臋ty z kasy Galaktyki. Z zadziwiaj膮c膮 beztrosk膮 krad艂 dalej. O co, u diab艂a, w tym wszystkim chodzi艂o? - zniecierpliwi艂 si臋 Lucas.

Zmieni艂 dyskietk臋 i za偶膮da艂 osobistej kartoteki Ricka Peytona. By艂y w niej dok艂adnie te same dane, co w poprzedniej, z wyj膮tkiem jednej cz臋艣ci, do kt贸rej wej艣cie zastrze偶one by艂o odr臋bnym has艂em.

Lucas powt贸rnie wystuka艂 imi臋 Sherri.

Niedobre has艂o! - pojawi艂 si臋 napis na ekranie komputera.

Lucas poprawi艂 si臋 w krze艣le. Spr贸bowa艂 jeszcze raz. Wypisa艂 dat臋 艣lubu Ricka i Sherri.

Niedobre has艂o!

Potem kolejno urodziny obojga. Na pr贸偶no. Na ekranie uparcie pojawia艂a si臋 odpowied藕: Niedobre has艂o!

A niech mnie dunder 艣wi艣nie! - zakl膮艂 cicho Lucas, ale na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech zadowolenia. - To musi by膰 to!


ROZDZIA艁 7

Pomys艂, o kt贸rym Natalie wspomnia艂a Lucasowi w swoim kr贸tkim li艣ciku, by艂 czym艣 tak oczywistym, 偶e nie pojmowa艂a, jak mog艂a nie wpa艣膰 na to wcze艣niej.

Sprawdzenie konta ofiary nie nale偶a艂o wprawdzie do rutynowego post臋powania w prowadzonym 艣ledztwie, tak jak, na przyk艂ad, zdj臋cie odcisk贸w palc贸w na miejscu przest臋pstwa, ale kiedy nie istnia艂 偶aden inny trop, sprawozdanie bankowe by艂o lepsze ni偶 nic.

Niestety, kiedy Natalie dotar艂a do banku, w kt贸rym Rick Peyton trzyma艂 pieni膮dze, okaza艂o si臋, 偶e musi si臋 legitymowa膰 si臋 specjalnym pisemnym upowa偶nieniem od najbli偶szego krewnego zmar艂ego klienta lub oficjaln膮 zgod膮 policji. Istnia艂y wprawdzie inne, niekonwencjonalne sposoby zdobycia tych informacji, ale wymaga艂y one wi臋cej wysi艂ku i czasu, ni偶 Natalie sk艂onna by艂a po艣wi臋ci膰. Szczeg贸lnie w sytuacji, kiedy wystarczy艂 jeden telefon - pomy艣la艂a, wybieraj膮c numer biura porucznika Bishopa.

- Zosta艂a艣 w tyle, dziecinko - o艣wiadczy艂 Nathan Bishop, kiedy c贸rka wy艂o偶y艂a mu swoj膮 pro艣b臋. - Pani Peyton z艂o偶y艂a pisemne upowa偶nienie do zbadania tej sprawy, kiedy Coffey i Larson byli u niej wczoraj wieczorem.

- Czy kto艣 ju偶 si臋 tym zaj膮艂?

- Nie mam poj臋cia. Hej tam! Coffey! Sprawdzi艂e艣 ju偶 stan konta Peytona?... Jak to, jakiego Peytona?! Ilu znasz Peyton贸w zamordowanych w tym tygodniu?

Do uszu Natalie dolecia艂a niewyra藕na odpowied藕 Coffeya.

- M膮drala - mrukn膮艂 porucznik Bishop, po czym zwracaj膮c si臋 do c贸rki rzuci艂: - Wygl膮da na to, 偶e nikt nie mia艂 czasu tam zajrze膰.

- A co by艣 powiedzia艂, gdybym ja to zrobi艂a? - zaproponowa艂a Natalie. - Mam w艂a艣nie chwil臋 czasu i z przyjemno艣ci膮 odci膮偶臋 nasz膮 zapracowan膮 policj臋. Obiecuj臋 pe艂ny raport.

- Jeste艣 pewna, 偶e tym razem nikogo nie reprezentujesz? - spyta艂 podejrzliwie jej ojciec. Dobrze wiedzia艂, 偶e podstawow膮 zasad膮 Natalie by艂a lojalno艣膰 wobec klienta. Chocia偶 nie posun臋艂aby si臋 do tego, aby zatai膰 co艣 przed policj膮, nie spieszy艂aby si臋 specjalnie, 偶eby ich zawiadomi膰, gdyby odkryta przez ni膮 informacja mog艂a zaszkodzi膰 jej klientowi.

- Ale偶 sk膮d, tatku! 呕adnych klient贸w! Ju偶 ci m贸wi艂am - t艂umaczy艂a cierpliwie Natalie.

- Tylko sprawdzam. Hej, Coffey! Masz co艣 przeciwko temu, 偶eby kto艣 odwali艂 za ciebie t臋 robot臋 w banku?

Natalie us艂ysza艂a niewyra藕ne burkni臋cie po drugiej stronie.

- No pewnie, 偶e chodzi o Natalie. Czy s膮dzisz, 偶e dopu艣ci艂bym jakiego艣 cywila do policyjnej roboty?... W porz膮dku - zwr贸ci艂 si臋 do c贸rki porucznik Bishop. - Coffey kaza艂 ci przekaza膰, 偶e czeka na pe艂ny raport. Wszystko, co odkryjesz. Jasne, dziecinko?

- Tak. Podzi臋kuj ode mnie Coffeyowi.

Reszt臋 dnia Natalie sp臋dzi艂a 艣l臋cz膮c nad sprawozdaniami bankowymi Ricka Peytona. Cho膰 nie przynios艂y one 偶adnych rewelacji w sprawie morderstwa, dowiedzia艂a si臋 z nich paru ciekawych rzeczy.

Po pierwsze, cho膰 Rick posiada艂 cz臋艣膰 udzia艂贸w w du偶ym przedsi臋biorstwie zarz膮dzanym przez rodzin臋 Peyton贸w, by艂y one znacznie mniejsze, ni偶 mo偶na by s膮dzi膰 po stylu jego 偶ycia. Pensja Ricka w Galaktyce by艂a prawie dwukrotnie wy偶sza ni偶 dochody Daniela i wygl膮da艂o na to, 偶e Rick Peyton wydawa艂 du偶o wi臋cej, ni偶 zarabia艂.

Ostatnio jednak wiod艂o mu si臋 nie najlepiej. Liczne karty kredytowe wykorzystano do granic mo偶liwo艣ci. Dwie z nich wystawione przez dwa r贸偶ne banki opiewa艂y na sum臋 znacznie przekraczaj膮c膮 roczne zarobki m艂odego Peytona. Opr贸cz tego, Rick zalega艂 ze wszystkimi op艂atami, 艂膮cznie ze sp艂at膮 hipoteki domu nad jeziorem i ratami za samoch贸d.

Gdyby Natalie prowadzi艂a spraw臋 o podpalenie luksusowego domu Peyton贸w lub biura Galaktyki, mia艂aby wszystkie dowody w r臋ku. Podobnie, gdyby 艣mier膰 Ricka Peytona uznano za samob贸jstwo. Zaraz, zaraz... a je艣li to by艂o samob贸jstwo? Czy to mo偶liwe, aby Rick upozorowa艂 wypadek w nadziei, 偶e pieni膮dze z polisy sp艂ac膮 zaci膮gni臋te przez niego d艂ugi, a wdowie zostanie jeszcze jaka艣 godziwa sumka na otarcie 艂ez?

Natalie z niedowierzaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie! To nonsens! To nie w jego stylu. Rick Peyton szybciej og艂osi艂by bankructwo, po czym zacz膮艂 wszystko od nowa. Musia艂 istnie膰 jaki艣 inny pow贸d!

Poprawi艂a zsuwaj膮ce si臋 jej z nosa okulary i wr贸ci艂a do pi臋trz膮cej si臋 przed ni膮 sterty papier贸w. Je艣li tu w艂a艣nie kry艂a si臋 odpowied藕 na pytanie, kto zamordowa艂 Ricka Peytona, znajdzie j膮! Uwa偶nie czytaj膮c stron臋 po stronie, wypisywa艂a kwoty, daty, nazwiska, zaznaczaj膮c te dane, kt贸re wymaga艂y jeszcze sprawdzenia, do chwili, kiedy jaki艣 urz臋dnik powiadomi艂 j膮, 偶e w艂a艣nie zamykaj膮 bank i czas uda膰 si臋 do domu.

- M贸wi艂am ci, 偶e tu nic nie ma.

Lucas niech臋tnie oderwa艂 wzrok od ekranu komputera. W drzwiach sta艂a Natalie. Wygl膮da艂a tak samo 艣wie偶o i poci膮gaj膮co jak rano, kiedy przy艂apa艂 j膮 na rozmowie z Sherri. On za艣, po ca艂ym dniu 艣l臋czenia przed komputerem, czu艂 si臋 zupe艂nie wyko艅czony.

- Myli艂a艣 si臋, dziecinko. Jest tu co艣, cho膰 nie znalaz艂em jeszcze sposobu, 偶eby si臋 do tego dobra膰. Ale znajd臋 - dorzuci艂 zaciskaj膮c z臋by i wracaj膮c do pracy.

Staraj膮c si臋 nie pokaza膰 po sobie, jak bardzo aprobuje tak膮 postaw臋, Natalie podesz艂a do biurka. Ostro偶nie odstawi艂a trzyman膮 w r臋ku papierow膮 torb臋. Przez chwil臋 sta艂a tu偶 za nim, wpatruj膮c si臋 w ciemn膮 czupryn臋, silny kark i szerokie ramiona.

Jak to mo偶liwe - my艣la艂a zirytowana - 偶e ten d艂ugi, m臋cz膮cy dzie艅, kt贸ry prawie zupe艂nie j膮 wyko艅czy艂, sprawi艂, 偶e Lucas wydawa艂 jej si臋 jeszcze bardziej przystojny i poci膮gaj膮cy? Dlaczego ten m臋偶czyzna tak na ni膮 dzia艂a艂?

Gdyby trzy dni temu kto艣 zapyta艂 j膮, jak wyobra偶a sobie sw贸j idea艂, nie wymieni艂aby ani jednej z tych cech, kt贸re posiada艂 Lucas Sinclair. Odpowiedzia艂aby, 偶e szuka kogo艣 czu艂ego, wra偶liwego i... 偶eby potrafi艂 gotowa膰.

Dlaczego wi臋c tak poci膮ga艂 j膮 ten uparty, gburowaty typ?! Przecie偶 nie by艂 ani czu艂y, ani wra偶liwy... A mo偶e myli艂a si臋? Z opowiadania Daniela o popo艂udniowym spotkaniu z Lucasem w biurze Galaktyki wynika艂o, 偶e potrafi艂 on doskonale nawi膮za膰 kontakt z dzie膰mi.

- Umiesz gotowa膰?

- Co takiego? - Lucas popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony. - Czy co umiem?

- Gotowa膰.

- Nie rozumiem, dlaczego, u diab艂a, o to pytasz? - By艂 z艂y. Jej obecno艣膰 rozprasza艂a go.

Natalie oboj臋tnie wzruszy艂a ramionami.

- Po prostu jestem ciekawa. No to jak, umiesz?

- Hm... - zastanowi艂 si臋 Lucas. - G艂odem raczej nie przymieram.

Znaczy艂o to mniej wi臋cej tyle samo co nic. W dzisiejszych czasach ka偶dy, kto potrafi pos艂u偶y膰 si臋 kuchenk膮 mikrofalow膮, nie umar艂by z g艂odu. A zreszt膮 to nie ma sensu - pomy艣la艂a i postanowi艂a, 偶e nie b臋dzie zaprz膮ta膰 sobie tym g艂owy.

- Czego w艂a艣ciwie szukasz? - zainteresowa艂a si臋.

- Cholernego has艂a do jakiego艣 cholernego sekretnego pliku w kartotece Ricka! - Lucas by艂 coraz bardziej w艣ciek艂y.

- Naprawd臋? - Natalie obesz艂a biurko dooko艂a i zajrza艂a mu przez rami臋. - Sk膮d wiesz, 偶e tkwi w nim jaka艣 tajemnica? - spyta艂a, przysiadaj膮c na kraw臋dzi biurka.

- Poniewa偶 wej艣cia strze偶e inne has艂o, ni偶 do ca艂ej reszty.

- A sk膮d wiesz, 偶e to inne has艂o?

- Bo komputer nie reaguje na to pierwsze - Lucas odwr贸ci艂 g艂ow臋 od ekranu i popatrzy艂 uwa偶nie na dziewczyn臋. By艂a tak blisko, 偶e ich g艂owy prawie si臋 styka艂y. - Znasz si臋 na komputerach? - zapyta艂 mi臋kko.

- O tyle, o ile - wyzna艂a, patrz膮c w jasnozielone oczy i pr贸buj膮c wyczyta膰 z nich prawd臋. - Daniel sprezentowa艂 mi jeden do prowadzenia ksi臋gowo艣ci, ale nie uda艂o nam si臋 ze sob膮 zaprzyja藕ni膰.

Lucas westchn膮艂 ci臋偶ko. Z trudem uda艂o mu si臋 zwalczy膰 ch臋膰, aby porwa膰 Natalie w ramiona i poca艂owa膰.

- Komputer nie jest po to, 偶eby si臋 z nim przyja藕ni膰, Natalie. To maszyna, kt贸ra ma s艂u偶y膰 cz艂owiekowi... - urwa艂 i kilkakrotnie poci膮gn膮艂 nosem. - Hej, czy to frytki tak pachn膮?

- Mo偶liwe. A co, jeste艣 g艂odny?

- Jak wilk - odpowiedzia艂 zgodnie z prawd膮. Przez ca艂y dzie艅 艣l臋cza艂 przed ekranem komputera, za posi艂ek maj膮c par臋 fili偶anek kawy. Pora na lunch dawno ju偶 min臋艂a.

- Tak te偶 my艣la艂am. - Natalie u艣miechn臋艂a si臋, si臋gaj膮c po papierow膮 torb臋. - Daniel m贸wi艂, 偶e przez ca艂y czas nie wychodzi艂e艣 z biura.

- Daniel? To on tu jeszcze jest?

- Przynajmniej by艂. Przed godzin膮, kiedy dzwoni艂am z pytaniem, czy chce, 偶ebym mu przywioz艂a co艣 do jedzenia.

- S膮dzi艂em, 偶e wyszed艂 razem z... wasz膮 siostr膮. Zapomnia艂em, jak ona ma na imi臋.

- Andrea - podpowiedzia艂a Natalie.

- Tak. Kiedy Andrea przyjecha艂a po dzieci. Od tamtej pory nie s艂ysza艂em 偶adnych ha艂as贸w.

- Kiedy Daniel pracuje nad jakim艣 nowym pomys艂em, robi to po cichu. Dopiero gdy zabiera si臋 do testowania, jest mas臋 zamieszania. - Natalie roze艣mia艂a si臋. - M贸wi艂, 偶e Emily by艂a tob膮 zachwycona.

- Tak? - ucieszy艂 si臋 Lucas. - Ja te偶 by艂em ni膮 oczarowany. Ta ma艂a to prawdziwa kokietka.

- Ma to po mnie - za偶artowa艂a Natalie.

- I nie tylko to. - Tak?

- Ile ona ma lat? Sze艣膰? Siedem?

- Sze艣膰.

- A ju偶 jest zapalon膮 feministk膮.

- No c贸偶, staram si臋, jak mog臋 - Natalie nie kry艂a zadowolenia. - Mam nadziej臋, 偶e wyjdzie jej to na dobre.

- Albo niekoniecznie - zauwa偶y艂 cierpko Lucas i zmieniaj膮c temat doda艂: - S艂uchaj, czy zamierzasz w ko艅cu pocz臋stowa膰 mnie tymi frytkami, czy mo偶e przynios艂a艣 je tutaj, 偶eby dr臋czy膰 mnie zapachem?

- Hm... to zale偶y.

- Od czego?

- Od tego, jak mnie poprosisz. - Zgrabnie zeskoczy艂a z biurka, uchylaj膮c si臋 przed jego wyci膮gni臋tymi ramionami. - Zobacz臋, czy Daniel ma ochot臋 co艣 przek膮si膰, a potem podziel臋 si臋 z tob膮 tym, co zostanie. Je艣li chcesz si臋 na co艣 przyda膰, zr贸b kaw臋 - doda艂a od drzwi. - Dla mnie bez cukru.

Lucas przygotowa艂 kaw臋 i uporz膮dkowa艂 zalegaj膮ce biurko papiery. Ta dziewczyna stanowi艂a prawdziw膮 zagadk臋. Mimo 偶e posprzeczali si臋 dzi艣 rano, zjawi艂a si臋 tu z jedzeniem, nie zapominaj膮c i o nim. By艂a 艂adna, zgrabna, posiada艂a seksapil, d艂ugie nogi i u艣miech, kt贸ry roztopi艂by g贸r臋 lodow膮. Mia艂a poczucie humoru i nie by艂a obra偶alska, a nawet je艣li gniewa艂a si臋, nie chowa艂a d艂ugo urazy. Do tego sam jej widok wystarczy艂, 偶eby on, stary ch艂op, podnieca艂 si臋 jak jaki艣 nastolatek. I to nawet wtedy, kiedy si臋 k艂贸cili.

Niestety, mia艂a te偶 i swoje wady. By艂a apodyktyczna i lubi艂a wtyka膰 nos w nie swoje sprawy. A ju偶 najgorszy ze wszystkiego by艂 ten jej zapa艂 do pracy i po艣wi臋cenie, z jakim traktowa艂a sw贸j zaw贸d. Po tym co przeszed艂, b臋d膮c m臋偶em Madeline, obieca艂 sobie, 偶e ju偶 nigdy nie zwi膮偶e si臋 z kobiet膮, kt贸ra stawia swoj膮 karier臋 wy偶ej od... wszystkiego innego. A tak naprawd臋, najbardziej dra偶ni艂o go, 偶e dla jego by艂ej 偶ony kariera okaza艂a si臋 wa偶niejsza od niego.

Oczywi艣cie nie przeczy艂, 偶e kobiety te偶 maj膮 prawo do sukces贸w w 偶yciu zawodowym, je艣li jest to im potrzebne do szcz臋艣cia. Nie by艂 a偶 tak zacofany, aby upiera膰 si臋, 偶e miejsce kobiety jest w kuchni, przy garach i dzieciach. Ale czy musia艂o to odbywa膰 si臋 kosztem innych rzeczy? Kosztem rodziny? Mi艂o艣ci?

- O rany, Lucas! Nie r贸b takiej ponurej miny! - weso艂y g艂os Natalie przerwa艂 te rozmy艣lania. - Prosz臋, oto i tw贸j hamburger. - Wyj臋艂a z torby zawini膮tko i po艂o偶y艂a je przed nim na biurku. - Jeszcze troch臋 frytek, a na deser - zni偶y艂a g艂os do tajemniczego szeptu - a na deser mamy szarlotk臋. Czy to nie cudownie?

- Cudownie - przytakn膮艂 Lucas, u艣miechaj膮c si臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e ci smakuje - Natalie odwzajemni艂a u艣miech, sadowi膮c si臋 na biurku.

Ciekawe, czy ten zwyczaj wzi膮艂 si臋 z tego, 偶e jest taka drobna - pomy艣la艂 m臋偶czyzna, si臋gaj膮c - po hamburgera. - I czy zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e tym samym wystawia na pokaz te swoje d艂uga艣ne nogi, w wyzywaj膮co wysokich szpilkach.

- Co si臋 tak krzywisz? Nie podobaj膮 ci si臋 moje buty? - Natalie podchwyci艂a jego pe艂en dezaprobaty wzrok. - A wracaj膮c do tamtej sprawy, dlaczego w艂a艣ciwie nie uda艂o ci si臋 dotrze膰 do tego tajemniczego pliku?

Lucas niech臋tnie oderwa艂 oczy od ods艂oni臋tych n贸g dziewczyny.

- Ju偶 ci m贸wi艂em. Nie znam has艂a.

- Powiedz, czego szuka艂e艣 do tej pory. Mo偶e mnie uda si臋 co艣 wymy艣li膰.

- To wcale nie takie proste, jak ci si臋 wydaje.

- Zobaczymy.

- No dobrze - zgodzi艂 si臋. - Najpierw pr贸bujesz rzeczy najbardziej oczywiste.

- To znaczy?

- Wi臋kszo艣膰 ludzi wybiera co艣 艂atwego do zapami臋tania. Dat臋 urodzenia, jak膮艣 rocznic臋, imi臋 wsp贸艂ma艂偶onka lub dziecka. Mo偶e to by膰 te偶 jakie艣 hobby albo nazwa uczelni, kt贸r膮 sko艅czyli. Czasem numer prawa jazdy. Wystarczy zna膰 cz艂owieka, wiedzie膰 o nim co艣 nieco艣.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie uda艂oby ci si臋 odgadn膮膰 mojego has艂a.

Lucas obrzuci艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem.

- Tak my艣lisz?

- Jestem tego pewna.

- Za艂o偶ysz si臋?

- A o co?

- Hm, powiedzmy, 偶e zwyci臋zca b臋dzie mia艂 prawo oczekiwa膰 od pokonanego, 偶e ten przez jeden dzie艅 b臋dzie spe艂nia艂 jego wszystkie 偶yczenia.

Natalie zawaha艂a si臋. By艂o nie by艂o, mia艂a przecie偶 do czynienia z ekspertem od 艂amania szyfr贸w. Poza tym o jakich 偶yczeniach my艣la艂?!

- Tch贸rz ci臋 oblecia艂?

- 呕yczenia maj膮 by膰 w granicach rozs膮dku - asekurowa艂a si臋 Natalie.

- Co rozumiesz pod tym poj臋ciem?

- 呕adnych szale艅stw. Definicj臋 znajdziesz w s艂owniku, poza tym zwyci臋zca odbierze nagrod臋 dopiero, gdy sko艅czymy spraw臋 Peytona. A ca艂y dzie艅 oznacza czas od wschodu do zachodu s艂o艅ca i... musisz odgadn膮膰 has艂o w ci膮gu dziesi臋ciu minut.

- Wystarczy mi pi臋膰 - u艣miechn膮艂 si臋 Lucas, jakby losy zak艂adu by艂y ju偶 przes膮dzone. Wygodnie rozpar艂 si臋 w krze艣le i popatrzy艂 na ni膮 badawczo.

- Uwa偶asz si臋 za bardzo sprytn膮 - zacz膮艂 - a wi臋c nie mo偶e to by膰 nic prostego, tak jak na przyk艂ad twoje urodziny, numer domu, lub imi臋 pisane na wspak. Mimo to na wszelki wypadek spr贸buj臋 wszystkiego. Nie jest to te偶 numer prawa jazdy, ale mo偶e to by膰 rejestracja twojego samochodu.

Natalie przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Hm, niech no si臋 zastanowi臋... Czy jest to imi臋 twojej siostrzenicy? Kt贸rego艣 z siostrze艅c贸w? A mo偶e inicja艂y ca艂ej tr贸jki? Nie? Imi臋 ojca, matki? Rodze艅stwa?

- Nie! - Natalie by艂a coraz bardziej pewna zwyci臋stwa.

- Wobec tego, jest ono zwi膮zane z twoj膮 prac膮. Numer licencji? Nie? Wi臋c mo偶e jakie艣 przezwisko? Co powiesz na Sherlock? Nie? A Holmes? Watson? Tajny agent? Kapu艣? Szpicel? Oho! Chyba trafi艂em - wykrzykn膮艂 z triumfem w g艂osie. - No, dziecinko, przyznaj si臋! Co to by艂o?

- Szpicel - wyzna艂a niech臋tnie Natalie, z艂a, 偶e uda艂o mu si臋 zgadn膮膰 w tak kr贸tkim czasie. I pomy艣le膰, 偶e naprawd臋 uwa偶a艂a si臋 za sprytn膮!

- No to jak, zajrzymy do s艂ownika? Natalie skrzywi艂a si臋.

- Skoro to takie proste, nie rozumiem, dlaczego nie uda艂o ci si臋 do tej pory zgadn膮膰 has艂a, jakie wybra艂 Rick?

- Sam nie wiem. Szuka艂em wszystkiego. Tam i z powrotem. Potem spr贸bowa艂em na zasadzie skojarze艅. S艂owa zwi膮zane z Minnesot膮. Jezioro, mewy, 艣nieg, ryby. Sprawdzi艂em nawet nazwy wszystkich gier wypuszczonych przez Galaktyk臋. Bawi艂em si臋 w psychologa. No wiesz... matka, nienawi艣膰, Edyp, kompleks. Szuka艂em w moich inicja艂ach, bo przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mo偶e ma to co艣 wsp贸lnego z pieni臋dzmi, kt贸re ode mnie po偶yczy艂. Budowa艂em anagramy z imion. Na pr贸偶no. Chyba Rick wybra艂 to has艂o ot tak sobie. Jakie艣 zupe艂nie przypadkowe s艂owo. Czyje艣 nazwisko...

R臋ka z kanapk膮 zamar艂a w p贸艂 drogi do ust Natalie.

- Spr贸buj Dobbs.

- Co takiego?

- Dobbs. - Nie dojedzona kanapka wyl膮dowa艂a w koszu na 艣mieci. - D - O - B - B - S - przeliterowa艂a. - Dzisiaj w banku sp臋dzi艂am ca艂e popo艂udnie przegl膮daj膮c raporty bankowe Peytona i znalaz艂am dwa czeki. Na odwrocie kto艣 napisa艂 o艂贸wkiem to nazwisko. To by艂y czeki na okaziciela. Niewielkie sumy, jakie艣 dwie艣cie dolar贸w ka偶dy, ale nie by艂o 偶adnej wzmianki, na co przeznaczone by艂y te pieni膮dze. Lucas w艂膮czy艂 komputer.

- To pewnie nic takiego - ci膮gn臋艂a Natalie, cho膰 instynkt podpowiada艂 jej, 偶e jest na w艂a艣ciwym tropie. - S膮siad Peytona s艂ysza艂, jak Rick k艂贸ci艂 si臋 przez telefon z jakim艣 Bobem, czy Robem, ale ja my艣l臋, 偶e to musia艂 by膰 ten Dobbs.

- Popatrz!

Natalie pos艂usznie spojrza艂a na ekran komputera. Maszyna przyj臋艂a „Dobbs" jako w艂a艣ciwe has艂o i czeka艂a na dalsze polecenia.

Lucas za偶膮da艂 wydruku, po czym przesun膮艂 si臋 do ustawionej na s膮siednim biurku drukarki.

- Cholera! Niech mnie drzwi 艣cisn膮! Natalie zeskoczy艂a z biurka.

- Co? Co to takiego? - Ze zdumieniem przygl膮da艂a si臋 d艂ugim kolumnom cyfr na pokratkowanym papierze.

- To s膮 daty - t艂umaczy艂 jej Lucas, niecierpliwie uderzaj膮c palcem po wydruku. - A to sumy. Cholera! Ca艂kiem niez艂a forsa!

- Co to wszystko znaczy? - spyta艂a Natalie, cho膰 zna艂a odpowied藕.

- Co to znaczy? - powt贸rzy艂 za ni膮 Lucas. - Wygl膮da na to, 偶e m贸j ma艂y braciszek ton膮艂 po uszy w d艂ugach. Hazardowych d艂ugach!


ROZDZIA艁 8

- Tak, znam to nazwisko - powiedzia艂 wolno porucznik Bishop, kiedy nast臋pnego dnia oboje zjawili si臋 u niego w biurze. - Marty Dobbs. To bukmacher. Uwa偶a si臋 za d偶entelmena, ale wi臋kszo艣膰 interes贸w za艂atwia w dosy膰 pod艂ej knajpce na przedmie艣ciach. Nazywa si臋 „Latarnik", czy tak jako艣. Poza tym, dorabia sobie na boku po偶yczaj膮c na procent. W ten spos贸b 艂apie klient贸w. Nigdy nie przypuszcza艂bym, 偶e kto艣 taki jak Peyton mo偶e mie膰 co艣 wsp贸lnego z tak膮 pod艂膮 kreatur膮 jak Marty Dobbs. - Nathan Bishop z niesmakiem pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Co艣 podobnego! Kto by pomy艣la艂!

- A jednak to prawda - potwierdzi艂 Lucas ponuro. - Siedzia艂 w tym po uszy.

- I pomy艣le膰, 偶e zdradzi艂y go te dwa g艂upie czeki. Dobra robota, dziecinko. - Starszy pan z dum膮 popatrzy艂 na c贸rk臋. - Odwali艂a艣 kawa艂 dobrej roboty.

Natalie promienia艂a.

- Kiedy go aresztujesz?

- Marty Dobbsa? Za co?

- Jak to za co? - zdziwi艂a si臋 z kolei Natalie. - Za zamordowanie Ricka Peytona oczywi艣cie!

- Na tej podstawie? - skrzywi艂 si臋 porucznik, machaj膮c trzymanymi w r臋ku czekami. - To nie wystarczy, nawet 偶eby go wezwa膰 na przes艂uchanie.

- Ale...

- Nie ma 偶adnego ale. Dwa czeki o niczym nie 艣wiadcz膮. Wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja. A przynajmniej powinna艣 wiedzie膰. Do licha, one nawet nie s膮 wystawione na jego nazwisko. Zreszt膮, gdyby nawet by艂y, to jak udowodnisz, 偶e chodzi o tego samego Marty Dobbsa? W ksi膮偶ce telefonicznej znajdziesz z tuzin facet贸w o tym samym nazwisku.

- No, a wydruk z komputera? - nie艣mia艂o wtr膮ci艂 Lucas. - S膮 tam daty, sumy, odsetki. Cholera! - zakl膮艂 cicho. - Zapisywa艂 nawet nazwy dru偶yn, na kt贸re stawia艂. Czego wi臋cej trzeba?

- Zale偶y do czego - odpowiedzia艂 spokojnie Nathan Bishop. - Je艣li chcia艂by艣 udowodni膰, 偶e tw贸j brat uprawia艂 hazard, to i owszem, masz na to wszystkie dowody. Gdyby艣 pr贸bowa艂 dowie艣膰, 偶e Marty Dobbs by艂 jego bukmacherem, by膰 mo偶e to r贸wnie偶 by ci si臋 uda艂o. Ale morderstwo? Nigdy w 偶yciu! Brakuje motywu, 艣wiadk贸w, dowod贸w z miejsca zbrodni. Nie masz nic. Absolutnie nic!

- Ale przecie偶 wiemy, 偶e Dobbs jest zamieszany w t臋 spraw臋 - spiera艂a si臋 Natalie. - Mo偶e nie zamordowa艂 Peytona, ale na pewno macza艂 w tym palce.

- Wiedzie膰, a udowodni膰 win臋, to dwie r贸偶ne rzeczy - filozoficznie stwierdzi艂 porucznik Bishop. - S艂ysza艂em o r贸偶nych rzeczach, ale nie potrafi艂bym ich udowodni膰 przed s膮dem.

- Czy to znaczy, 偶e policja zamierza siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami, podczas gdy mordercy mojego brata b臋d膮 cieszy膰 si臋 wolno艣ci膮? - wybuchn膮艂 Lucas. - Pozwolicie, by ten, jak mu tam, Dobbs si臋 z tego wywin膮艂?

- Po pierwsze, nie mamy dowod贸w, 偶e Marty Dobbs jest zamieszany w t臋 spraw臋 - o艣wiadczy艂 Nathan ch艂odno. - Dobbs to drobna kanalia, ale nie jest durny. Zamordowanie Ricka Peytona by艂oby z jego strony wyj膮tkow膮 g艂upot膮. Nie zabija si臋 przecie偶 kury znosz膮cej z艂ote jajka. Dobbs m贸g艂 jedynie nas艂a膰 jakich艣 zbir贸w, 偶eby spu艣cili mu ma艂e lanie, je艣li Peyton sp贸藕nia艂 si臋 z p艂aceniem, ale nigdy nie s艂ysza艂em, 偶eby Dobbs para艂 si臋 mokr膮 robot膮.

- No c贸偶, zawsze jest ten pierwszy raz - zauwa偶y艂a Natalie. Lucas gestem nakaza艂 jej milczenie.

- A po drugie? - spyta艂 cicho g艂osem, od kt贸rego Natalie przesz艂y ciarki po plecach.

- Po drugie - podj膮艂 porucznik Bishop - policja wcale nie zamierza, jak to okre艣li艂e艣, siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami. Przeka偶臋 materia艂y, kt贸re przynie艣li艣cie Coffeyowi i Larsonowi. B臋d膮 wiedzieli, co z tym dalej zrobi膰.

- I?

- Reszta, to ju偶 sprawa policji - zako艅czy艂. - Oczywi艣cie b臋dziemy na bie偶膮co informowa膰 rodzin臋 o post臋pach w 艣ledztwie.

- Ale, tato...

- Koniec dyskusji, Natalie. - W g艂osie starszego pana zabrzmia艂a stanowcza nuta. - A teraz zmykaj ju偶, zmykajcie oboje. Mam du偶o pracy.

- Chyba sama b臋d臋 musia艂a si臋 tam wybra膰. - Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko.

Siedzieli w samochodzie Lucasa, czekaj膮c, a偶 zmieni膮 si臋 艣wiat艂a.

- Gdzie, je艣li mo偶na wiedzie膰? - Lucas popatrzy艂 na ni膮 pytaj膮co.

- No, do tego, jak mu tam, „Latarnika". Tam, gdzie Dobbs za艂atwia swoje ciemne interesy. Tata m贸wi艂, 偶e to jaki艣 bar czy restauracja. P贸jd臋 tam i porozmawiam z tym Dobbsem.

- Jak to sobie wyobra偶asz? 呕e podejdziesz do niego i powiesz, przepraszam pana, panie Dobbs, ale czy to pan kaza艂 zamordowa膰 Ricka Peytona? - zadrwi艂 Lucas, na艣laduj膮c wysoki g艂os dziewczyny.

- Nie jestem taka g艂upia, za jak膮 mnie uwa偶asz - obruszy艂a si臋 Natalie. - Nawet nie wspomn臋 o Ricku i tej ca艂ej sprawie. Po prostu wejd臋 tam, zam贸wi臋 drinka i mimochodem napomkn臋 barmanowi, 偶e s艂ysza艂am, i偶 mo偶na si臋 tu dobrze zabawi膰 i... - Natalie oboj臋tnie wzruszy艂a ramionami - poczekam na rozw贸j wypadk贸w.

- Prawdopodobnie facet we藕mie ci臋 za dziwk臋.

- No wiesz! Wcale nie wygl膮dam na dziwk臋! - obrazi艂a si臋.

- Owszem. W tych butach. - Lucas wymownym wzrokiem obrzuci艂 szpilki Natalie.

Natalie pod膮偶y艂a za jego spojrzeniem. Jej ostatni zakup by艂 prze艣liczny. Wysokie, g艂臋boko wyci臋te pantofelki idealnie dobrane kolorem do sukienki i letniego 偶akietu.

- Nie rozumiem, dlaczego ci膮gle czepiasz si臋 moich but贸w - mrukn臋艂a, wykr臋caj膮c stop臋 na boki i podziwiaj膮c nowy nabytek. - Straci艂am mn贸stwo czasu, nim uda艂o mi si臋 znale藕膰 ten fason i kolor.

- W tym cukierkowym kolorze wygl膮dasz tak, 偶e cz艂owiek mia艂by ochot臋 ci臋 schrupa膰 - zauwa偶y艂 niech臋tnie.

- Tak? - Natalie popatrzy艂a na niego uwa偶nie. Przed chwil膮, sam o tym nie wiedz膮c, powiedzia艂 jej komplement Zastanawia艂a si臋, czy mu to u艣wiadomi膰. - Zatrzymaj si臋! - machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 chodnika.

- Po co? - zdziwi艂 si臋 Lucas.

- Tam jest budka. Chc臋 sprawdzi膰 w ksi膮偶ce telefonicznej adres tej knajpy.

Ale m臋偶czyzna min膮艂 budk臋. P臋dzi艂, kieruj膮c si臋 na autostrad臋. Natalie gniewnie zmarszczy艂a brwi.

- Masz lepszy pomys艂? - warkn臋艂a.

- Tak. Mam. Sam pojad臋 do tego baru.

- O? Ciekawe, jak to sobie wyobra偶asz - powiedzia艂a kpi膮co Natalie. - Staniesz na 艣rodku i za偶膮dasz, 偶eby powiedzieli ci wszystko, co wiedz膮 o Dobbsie i jego podejrzanych interesach? A mo偶e z艂amiesz kilka nos贸w, 偶eby ich do tego przekona膰?

- Przynajmniej w razie czego jestem w stanie si臋 obroni膰.

- Je艣li ja si臋 tym zajm臋, nie b臋dzie takiej potrzeby.

- Tak? Ciekawe, jak do tego dosz艂a艣?

- Ludzie staj膮 si臋 agresywni dopiero, kiedy kto艣 ich zaatakuje, lub gdy czuj膮 si臋 zagro偶eni. A chyba sam przyznasz, 偶e jestem ostatni膮 osob膮, kt贸ra mog艂aby stanowi膰 zagro偶enie.

- Akurat! - mrukn膮艂 pod nosem Lucas. Natalie zlekcewa偶y艂a t臋 uwag臋.

- Nigdy nie mia艂am 偶adnych problem贸w, a bywa艂am w du偶o gorszych i bardziej podejrzanych miejscach ni偶 ten bar - ci膮gn臋艂a wynio艣le. - Pewnego razu musia艂am wej艣膰 do domu, gdzie znajdowa艂a si臋 melina handlarzy narkotykami. Zajmowa艂am si臋 wtedy spraw膮 pewnej nastolatki, kt贸ra uciek艂a z domu. Wesz艂am tam i wyprowadzi艂am t臋 dziewczyn臋 bez k艂opot贸w.

- Mia艂a艣 po prostu du偶o szcz臋艣cia - zgodzi艂 si臋 niech臋tnie. Cho膰 za nic by si臋 do tego nie przyzna艂, zadr偶a艂 ze strachu na sam膮 my艣l o gro偶膮cych jej niebezpiecze艅stwach. Mo偶e i przewy偶sza艂a odwag膮 niejednego m臋偶czyzn臋, ale przecie偶 by艂a kobiet膮. I do tego bardzo drobn膮 kobiet膮.

- Nieprawda! To dlatego, 偶e jestem profesjonalistk膮! - o艣wiadczy艂a z uraz膮. - Poza tym zawsze nosz臋 ze sob膮 to. - Si臋gn臋艂a do torebki i ze specjalnie wszytej kieszeni wyci膮gn臋艂a rewolwer kaliber 38.

Lucas o ma艂o nie zjecha艂 na pobocze.

- Na lito艣膰 bosk膮, Natalie! Od艂贸偶 to natychmiast! Bro艅 nie jest do zabawy.

- Wcale nie uwa偶am go za zabawk臋 - obrazi艂a si臋 Natalie. - Kiedy tata pogodzi艂 si臋 ju偶 z my艣l膮, 偶e postanowi艂am zosta膰 prywatnym detektywem, podarowa艂 mi ten rewolwer i nauczy艂 mnie pos艂ugiwa膰 si臋 nim. Teraz strzelam lepiej od niego - doda艂a, u艣miechaj膮c si臋 z satysfakcj膮 i chowaj膮c rewolwer z powrotem do torebki. - Biedny tatek sam nie wie, czy si臋 z tego cieszy膰, czy z艂o艣ci膰. - Czule poklepa艂a niewielk膮 wypuk艂o艣膰 na torebce.

Jedyn膮 odpowiedzi膮 ze strony m臋偶czyzny by艂o ironiczne parskni臋cie.

- Je艣li chcesz, mo偶emy zrobi膰 zawody - zaproponowa艂a. - Niedaleko st膮d jest strzelnica publiczna.

Lucas milcza艂.

- Tch贸rz ci臋 oblecia艂? - Natalie nie dawa艂a za wygran膮.

- W porz膮dku. Sama tego chcia艂a艣. Gdzie jest ta strzelnica?

- Te same warunki, co ostatnim razem - o艣wiadczy艂a, kiedy znale藕li si臋 na strzelnicy. - Ten, kto przegra, musi przez jeden dzie艅 by膰 do dyspozycji zwyci臋zcy i spe艂nia膰 jego wszystkie 偶yczenia.

- O ile pami臋tam, 偶yczenia mia艂y by膰 w granicach rozs膮dku - przypomnia艂 jej Lucas. - W umowie nie pad艂o s艂owo wszystkie.

- Niech ci b臋dzie, wykre艣lam wszystkie. Zadowolony? Zreszt膮, to i tak nie ma znaczenia.

- A dlaczeg贸偶 to?

- Poniewa偶, kiedy wygram...

- O ile wygrasz - wtr膮ci艂 Lucas. Natalie u艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.

- Niech b臋dzie. O ile wygram, b臋dzie remis. Nie b臋dzie zwyci臋zcy, ani pokonanego. Poprzedni zak艂ad zostanie uniewa偶niony.

- A je艣li to ja wygram?

- Wtedy przez dwa dni b臋d臋 na twoje rozkazy. Ale nie r贸b sobie nadziei. Ka偶dy ma prawo do sze艣ciu strza艂贸w - poinformowa艂a go rzeczowym tonem, sprawdzaj膮c magazynek. - Je偶eli b臋dzie remis, oddamy jeszcze po jednym strzale. I... 偶eby艣 nie m贸wi艂 potem, 偶e wygra艂am dlatego, 偶e strzelali艣my z mojego rewolweru, masz cztery strza艂y pr贸bne, 偶eby oswoi膰 si臋 z broni膮.

- Dzi臋kuj臋, ale nie skorzystam. Ty zaczynaj. Kobiety maj膮 pierwsze艅stwo - dorzuci艂 kpi膮co.

Natalie postanowi艂a nie da膰 si臋 sprowokowa膰. Ustawi艂a si臋 przed tarcz膮, za艂o偶y艂a ochraniacze na uszy i wolno unios艂a d艂o艅 z rewolwerem.

- Strzelamy w serce, czy w g艂ow臋? - spyta艂a.

- Jasne, 偶e w g艂ow臋. To trudniejszy cel.

Natalie przytakn臋艂a i odda艂a pierwszy strza艂. Na papierowej tarczy dok艂adnie w miejscu, gdzie znajdowa艂yby si臋 oczy ofiary, pojawi艂a si臋 male艅ka dziurka po kuli. Natalie u艣miechn臋艂a si臋 z satysfakcj膮 i wolno odda艂a pi臋膰 kolejnych strza艂贸w, wszystkie oddalone zaledwie o w艂os od pierwszego.

Lucas sta艂 z boku. Nie patrzy艂 na tarcz臋, lecz na strzelca. Jego oczy studiowa艂y uwa偶nie drobn膮 figurk臋 dziewczyny. Natalie sta艂a na szeroko rozstawionych nogach. Popielatoblond w艂osy rozwiewa艂 ciep艂y letni wiatr. W膮ska, kr贸tka sp贸dniczka ciasno opina艂a si臋 na d艂ugich nogach i kr膮g艂ych po艣ladkach. Do tego te niebotyczne szpilki. Mo偶e i by艂y ostatnim krzykiem mody, ale dla niego zawsze kojarzy膰 si臋 b臋d膮 z seksem i tym cudownym uczuciem satysfakcji, jakie daje spe艂nienie.

- Twoja kolej! - Natalie zsun臋艂a z uszu ochraniacze i odwracaj膮c si臋 od tarczy popatrzy艂a na Lucasa z triumfalnym u艣miechem. - Lucas, teraz t...

M臋偶czyzna pochwyci艂 j膮 w ramiona, nim zd膮偶y艂a doko艅czy膰. Uni贸s艂 j膮 w g贸r臋. Lekko odchyli艂 jej g艂ow臋 do ty艂u, a jego j臋zyk w艣lizn膮艂 si臋 w otwarte usta dziewczyny.

Trwa艂o to zaledwie chwil臋. Nim zdo艂a艂a otrz膮sn膮膰 si臋 ze zdumienia, sta艂a z powrotem na ziemi, a Lucas, odwr贸cony do niej plecami, mierzy艂 do tarczy.

Odda艂 sze艣膰 szybkich strza艂贸w, po czym bez s艂owa ruszy艂, by por贸wna膰 wyniki. Natalie przygl膮da艂a si臋 temu szeroko otwartymi oczami. Kiedy tak kroczy艂 wolnym, rozko艂ysanym krokiem, przypomina艂 rewolwerowca gotuj膮cego si臋 na pojedynek. Prawie s艂ysza艂a brz臋k ostr贸g i szcz臋k odbezpieczanej broni. Lucas by艂 wyra藕nie podekscytowany. Zadr偶a艂a, a po plecach przebieg艂 przyjemny dreszczyk. Jej cia艂o by艂o gotowe na przyj臋cie m臋偶czyzny. Gdyby teraz porwa艂 j膮 w ramiona i poca艂owa艂, by艂aby gotowa odda膰 si臋 mu tutaj, zaraz...

- Wygra艂a艣 - o艣wiadczy艂, wr臋czaj膮c jej papierowe tarcze.

Natalie z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o.

- Ty r贸wnie偶 jeste艣 niez艂ym strzelcem - zauwa偶y艂a, pochylaj膮c si臋 nad tarczami i por贸wnuj膮c 艣lady po kulach. Nie potrafi艂aby powiedzie膰, kt贸re strza艂y zosta艂y oddane przez ni膮 sam膮, a kt贸re by艂y dzie艂em Lucasa. Gdyby m臋偶czyzna sam nie przyzna艂 si臋 do przegranej, Natalie uzna艂aby, 偶e zremisowali.

Lucas przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu. Nie powinienem by艂 jej ca艂owa膰 - pomy艣la艂. To kuszenie losu. Doskonale zdawa艂 sobie z tego spraw臋, a jednak nie potrafi艂 zapanowa膰 nad sob膮. Po偶膮da艂 jej. Teraz. Zaraz. Ona natomiast sta艂a tu偶 obok niego, bez reszty poch艂oni臋ta studiowaniem tych cholernych dziur po kulach!

- Gdyby艣 sam nie powiedzia艂, 偶e przegra艂e艣 - odezwa艂a si臋 Natalie, nie odrywaj膮c wzroku od papierowych tarcz - by艂abym gotowa og艂osi膰 remis. - Zwin臋艂a tarcze w rulonik i wsun臋艂a je sobie pod pach臋. - Czy mog臋 dosta膰 z powrotem moj膮 bro艅? - spyta艂a, patrz膮c gdzie艣 w bok. Za nic nie chcia艂aby, 偶eby wyczyta艂 z jej oczu, jak bardzo go pragnie.

Lucas poda艂 jej rewolwer. Odczeka艂, a偶 wytrze go, za艂aduje i schowa do torebki.

- Gotowa? - spyta艂 oboj臋tnym tonem. Skoro ona udawa艂a, 偶e nic mi臋dzy nimi nie zasz艂o, nie zamierza艂 zdradza膰 swoich uczu膰.

Natalie w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮 i pierwsza ruszy艂a w stron臋 zaparkowanego nie opodal czarnego d偶ipa. Kroczy艂a z dumnie uniesion膮 g艂ow膮 i sztywno wyprostowanymi ramionami. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie potknie si臋 na nier贸wnej, 偶wirowej 艣cie偶ce. Gdyby za opanowanie i zimn膮 krew rozdawano Oskary, z艂ota statuetka by艂aby ju偶 jej w艂asno艣ci膮.

Kiedy wr贸cili do biura Galaktyki, powita艂o ich pe艂ne ulgi westchnienie Daniela. Rozmawia艂 w艂a艣nie przez telefon.

- Dobrze, 偶e jeste艣cie - ucieszy艂 si臋, podaj膮c s艂uchawk臋 Lucasowi. - To Sherri. Dzwoni ju偶 chyba trzeci raz. Zupe艂nie nie mog艂em si臋 skupi膰 - poskar偶y艂 si臋 siostrze. - Mia艂em zamiar nie odbiera膰, ale telefon dzwoni艂 jak oszala艂y. Jana zwykle w艂膮cza automatyczn膮 sekretark臋, kiedy wychodzi, ale...

- Przedstawi艂 si臋? - Napi臋cie w g艂osie Lucasa nie umkn臋艂o uwagi Natalie. Niecierpliwym machni臋ciem r臋ki nakaza艂a bratu, 偶eby zamilk艂.

- Nie?... W porz膮dku. Pos艂uchaj mnie teraz uwa偶nie, Sherri. Uspok贸j si臋 i zadzwo艅 na policj臋. Popro艣 kt贸rego艣 z tych dw贸ch oficer贸w, kt贸rzy prowadz膮 spraw臋 Ricka.

Zdaje si臋, ze jeden nazywa si臋 Coffey, czy jako艣 tak... - urwa艂 i popatrzy艂 pytaj膮co w stron臋 Natalie.

- Coffey i Larson - podpowiedzia艂a.

- Tak. Coffey. Popro艣 Coffeya albo Larsona - m贸wi艂 do s艂uchawki. - Opowiedz mu o wszystkim. Powt贸rz dok艂adnie ka偶de s艂owo, jakie zapami臋ta艂a艣... Zr贸b to zaraz i nie p艂acz. Sherri, s艂yszysz? Przesta艅 p艂aka膰. ...Pos艂uchaj, im szybciej pozwolisz mi od艂o偶y膰 s艂uchawk臋, tym pr臋dzej b臋d臋 u ciebie... Tak. Obiecuj臋... Tak.

Natalie wyra藕nie s艂ysza艂a zniecierpliwienie w g艂osie Lucasa i dziwi艂a si臋, 偶e Sherri tego nie dostrzega.

- Tak, Sherri - powt贸rzy艂 m臋偶czyzna przez zaci艣ni臋te z臋by. - A teraz roz艂膮cz si臋, prosz臋, i zadzwo艅 (ta policj臋. Ju偶 do ciebie jad臋.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a, kiedy wreszcie od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

- Sherri otrzyma艂a telefon z pogr贸偶kami. Chodzi艂o o pieni膮dze, kt贸re Rick by艂 komu艣 winien.

- Dobbsowi?

- Ten kto艣 si臋 nie przedstawi艂, ale to musia艂 by膰 Dobbs. Jedziesz ze mn膮? - rzuci艂 od drzwi.

Natalie przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Sam dasz sobie rad臋 - mrukn臋艂a. Wcale nie t臋skni艂a za widokiem Lucasa pocieszaj膮cego s艂odk膮, ma艂膮 Sherri. - Poza tym musz臋 zajrze膰 do biura. Mam par臋 spraw do za艂atwienia.


ROZDZIA艁 9

Natalie zaparkowa艂a szarego forda na wprost wej艣cia do baru."Latarnik" by艂 rzeczywi艣cie do艣膰 pod艂膮 knajpk膮, czego zreszt膮 nale偶a艂o oczekiwa膰, bior膮c pod uwag臋 okolic臋, w kt贸rej si臋 znajdowa艂 i interesy, jakie w nim za艂atwiano.

Jeszcze raz zerkn臋艂a do notatnika zawieraj膮cego wszystko, co uda艂o jej si臋 dowiedzie膰 o Martym Dobbsie. Ze zdj臋cia patrzy艂y na ni膮 du偶e, okr膮g艂e oczy, umieszczone w szczup艂ej twarzy. Na lewym policzku m臋偶czyzny znajdowa艂o si臋 niewielkie, brunatne znami臋, g贸rn膮 warg臋 przys艂ania艂 kr贸tko przystrzy偶ony w膮sik. Dobbs musia艂 czesa膰 si臋 u dobrego fryzjera - pomy艣la艂a Natalie, podziwiaj膮c umiej臋tnie zakryt膮 艂ysink臋 nad czo艂em m臋偶czyzny.

Policyjne akta Marty Dobbsa nie by艂y bogate. Wprawdzie kilkakrotnie by艂 on wzywany na przes艂uchania, w zwi膮zku z podejrzeniem o czerpanie zysk贸w z nielegalnych gier hazardowych, ale za ka偶dym razem musiano go wypu艣ci膰 z braku dowod贸w. Kiedy艣 nawet stan膮艂 przed s膮dem, ale i z tego uda艂o mu si臋 jako艣 wykr臋ci膰 sianem. Wygl膮da艂o na to, 偶e Dobbs „dorabia艂" sobie na boku jako alfons.

Cho膰 nie znalaz艂a nic, 偶adnej wzmianki, kt贸ra wskazywa艂aby, 偶e Marty Dobbs u偶ywa艂 przemocy, wiedzia艂a, 偶e jak inni przest臋pcy by艂 do tego zdolny. Zreszt膮 tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi w podbramkowej sytuacji. Jej plan by艂 prosty: nie prowokowa膰. Upewniwszy si臋, 偶e rewolwer jest tam, gdzie powinien by膰, to znaczy w specjalnej kieszonce jej eleganckiej torebki, Natalie wzi臋艂a g艂臋boki oddech i zdecydowanym ruchem otworzy艂a drzwiczki samochodu. Skierowa艂a si臋 w stron臋 baru czuj膮c, jak krew pulsuje jej w 偶y艂ach w takt wybijany na p艂ytach chodnika przez wysokie obcasy pantofli.

Przez szerokie, wahad艂owe drzwi wkroczy艂a do ciemnej, zadymionej salki. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 sta艂a w wej艣ciu czekaj膮c, a偶 oczy przyzwyczaj膮 si臋 do p贸艂mroku. Sala nie by艂a zat艂oczona. Przy barze siedzia艂o kilku m臋偶czyzn wygl膮daj膮cych na sta艂ych bywalc贸w, za艣 przepierzenia oddzielaj膮ce ustawione pod 艣cian膮 stoliki by艂y zbyt wysokie, aby Natalie mog艂a stwierdzi膰, czy siedz膮 tam jacy艣 ludzie.

Na ekranie umieszczonego nad barem telewizora rozgrywano w艂a艣nie mecz pi艂ki no偶nej, ale tylko jeden czy dw贸ch go艣ci zdawa艂o si臋 ogl膮da膰 transmisj臋. Oparty o kontuar barman poch艂oni臋ty by艂 rozmow膮 z jakim艣 klientem i tylko oni nie zwr贸cili uwagi na jej wej艣cie. Wszyscy pozostali uwa偶nie taksowali wzrokiem szczup艂膮 figurk臋 Natalie.

Dziewczyna odetchn臋艂a g艂臋boko i wolno ruszy艂a w stron臋 baru. Kto艣 musia艂 da膰 zna膰 barmanowi, 偶e nadchodzi, poniewa偶 m臋偶czyzna przerwa艂 rozmow臋 i podszed艂 do niej.

- Zab艂膮dzi艂a pani? - spyta艂 tonem, kt贸ry wyra藕nie dawa艂 do zrozumienia, 偶e kobiety takie jak Natalie rzadko odwiedza艂y to miejsce.

- Nie, wcale nie zab艂膮dzi艂am - odpowiedzia艂a Natalie, sadowi膮c si臋 na jednym z wysokich sto艂k贸w i opieraj膮c 艂okcie o kontuar. - Po prostu mam ochot臋 si臋 czego艣 napi膰. - Odwa偶nie popatrzy艂a barmanowi w oczy.

M臋偶czyzna wzruszy艂 ramionami. Zrobi艂, co do niego nale偶a艂o. Ostrzeg艂 j膮. Skoro jednak ona nie uzna艂a za stosowne skorzysta膰 z dobrej rady, on umywa r臋ce.

- Co ma by膰?

- Whisky. Bez lodu - odpowiedzia艂a bez namys艂u, zamawiaj膮c ulubiony trunek ojca. Kieliszek bia艂ego wina jako艣 nie pasowa艂 do sytuacji.

- Trzy pi臋膰dziesi膮t - oznajmi艂 barman, stawiaj膮c przed ni膮 szklaneczk臋.

Natalie po艂o偶y艂a na kontuarze dziesi臋ciodolarowy banknot.

- S艂ysza艂am, 偶e mo偶na si臋 tutaj nie藕le zabawi膰 - zauwa偶y艂a mimochodem.

- Mo偶liwe. Zale偶y, o jak膮 zabaw臋 chodzi.

Natalie wyj臋艂a drugi banknot o tym samym nominale i po艂o偶y艂a go na pierwszym.

- Chodzi mi o zabawy, jakie organizuje Marty Dobbs.

M臋偶czyzna obrzuci艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem.

- Jest pani pewna, 偶e chodzi o Dobbsa?

- Najzupe艂niej.

- Dobra - zr臋cznie schwyci艂 le偶膮ce na kontuarze banknoty i schowa艂 je do kieszeni. - Hej, Cal! - zawo艂a艂. - Ta dama chcia艂aby si臋 widzie膰 z Martym.

- Tak? - od jednego z ustawionych pod 艣cian膮 stolik贸w podni贸s艂 si臋 wysoki, barczysty m臋偶czyzna.

Mia艂 modnie przystrzy偶one, ustawione na sztorc blond w艂osy. Barczyste plecy opina艂a czarna podkoszulka, a w膮skie d偶insy wydawa艂y si臋 dos艂ownie p臋ka膰 na nim w szwach. Z lewego ucha zwisa艂 kolczyk w kszta艂cie male艅kiej trupiej czaszki. Rozko艂ysanym krokiem ruszy艂 w stron臋 baru. Na widok Natalie jego twarz rozja艣ni艂 zadowolony z siebie, uwodzicielski u艣mieszek m臋偶czyzny, kt贸ry wie, 偶e 偶adna kobieta nie potrafi mu si臋 oprze膰. Natalie odwzajemni艂a u艣miech udaj膮c, 偶e i ona da艂a si臋 z艂apa膰 na t臋 przyn臋t臋.

- Co to za sprawa, jak膮 masz do Marty'ego, kochanie? - spyta艂 siadaj膮c obok niej. Wskazuj膮cym palcem wolno przesun膮艂 po opartej o kontuar d艂oni dziewczyny.

Natalie z trudem powstrzyma艂a si臋, aby nie cofn膮膰 r臋ki.

- Kto艣 powiedzia艂 mi, 偶e pan Dobbs przyjmuje zak艂ady - wyrecytowa艂a wyuczon膮 na pami臋膰 rol臋.

- Zak艂ady?

- Tak. No... na mecze pi艂karskie i... te rzeczy - wyj膮ka艂a. Wcale nie musia艂a udawa膰 wymaganego do tej roli zdenerwowania. Cal i jego palec, kt贸rym nie przestawa艂 wodzi膰 po jej d艂oni, w zupe艂no艣ci wystarczali, aby wyprowadzi膰 Natalie z r贸wnowagi. Si臋gn臋艂a po whisky, uwalniaj膮c si臋 w ten spos贸b od nieprzyjemnej pieszczoty.

- Czy pan Dobbs jest tutaj? - spyta艂a wolno.

- Mo偶e jest, a mo偶e go nie ma.

Natalie poprawi艂a si臋 na sto艂ku, zerkaj膮c w stron臋 stolika, przy kt贸rym siedzia艂 Cal. Mia艂a nadziej臋, 偶e mo偶e uda jej si臋 dostrzec cz艂owieka, kt贸ry by艂 powodem jej wizyty w tym podejrzanym lokalu.

- Bardzo chcia艂abym si臋 z nim zobaczy膰, o ile to mo偶liwe.

Cal r贸wnie偶 zmieni艂 pozycj臋, przesuwaj膮c si臋 w jej stron臋 i zas艂aniaj膮c widok na sal臋.

- A w jakiej sprawie?

Natalie popatrzy艂a na niego szeroko otwartymi oczami.

- Czy pan jest jego sekretarzem? - spyta艂a naiwnie. Cal parskn膮) 艣miechem.

- Tak. Jestem jego sekretarzem i nikt nie mo偶e si臋 z nim widzie膰, dop贸ki nie dowiem si臋, o co chodzi.

- No c贸偶... kto艣 powiedzia艂 mi, 偶e pan Dobbs...

- Kim jest ten tajemniczy kto艣?

- Tto... przyjaci贸艂ka. Prosi艂a, 偶eby nie wymienia膰 jej imienia. M膮偶 by艂by w艣ciek艂y, gdyby dowiedzia艂 si臋, 偶e znowu przegra艂a jego pieni膮dze. No, wie pan, jacy s膮 m臋偶owie. - U艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o.

Na twarzy Cala pojawi艂 si臋 znajomy oble艣ny u艣mieszek.

- Taak. Wiem, jacy s膮 m臋偶owie. A ty, kochanie, masz m臋偶a? - spyta艂 pochylaj膮c si臋 nad ni膮 tak blisko, 偶e wyczu艂a na policzku jego gor膮cy oddech.

- Jja... - zacz臋艂a niepewnie. Jego blisko艣膰 sprawia艂a, 偶e czu艂a si臋 coraz bardziej nieswojo. Nie ukrywa艂a specjalnie, 偶e jest zak艂opotana. Pasowa艂o to do roli, kt贸r膮 odgrywa艂a, Cal za艣 sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry lubi wprawi膰 innych w zmieszanie, szczeg贸lnie kobiety.

- Tak - wyzna艂a niech臋tnie. - Mam m臋偶a.

- Zazdrosny? - spyta艂, k艂ad膮c r臋k臋 na jej ramieniu.

- Tak, bardzo. Zabi艂by mnie, gdyby wiedzia艂, 偶e tu by艂am.

Palce Cala zacisn臋艂y si臋 na ramieniu dziewczyny.

- Wobec tego to b臋dzie nasza ma艂a tajemnica, dobrze?

- Tajemnica? - niepewnie powt贸rzy艂a Natalie. By艂o oczywiste, 偶e Cal nie zamierza zaprowadzi膰 jej

do Dobbsa, nim Natalie nie zgodzi si臋 da膰 mu czego艣 w zamian. Postanowi艂a wi臋c poudawa膰 jeszcze troch臋 w nadziei, 偶e mo偶e m臋偶czyzna wygada si臋 na temat swego szefa. Nie by艂a to 艂atwa decyzja. Zaloty Cala stawa艂y si臋 z minuty na minut臋 coraz bardziej natarczywe i najrozs膮dniejszym wyj艣ciem wydawa艂a si臋 ucieczka. Natalie wiedzia艂a jednak, 偶e je艣li teraz wstanie i wyjdzie, mo偶e po偶egna膰 si臋 z my艣l膮, i偶 zdob臋dzie jakiekolwiek informacje. Zreszt膮 odwr贸t nie by艂 w jej stylu, a w barze opr贸cz ich dwojga znajdowa艂o si臋 jeszcze z tuzin innych ludzi. Cal nie rzuci si臋 na ni膮 w ich obecno艣ci, a je艣li nawet, to nip by艂a zupe艂nie bezbronna.

- O jakiej tajemnicy m贸wisz... Cal? - spyta艂a zerkaj膮c spod kokieteryjnie spuszczonych rz臋s.

- My艣l臋, kochanie, 偶e dobrze wiesz - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna. Jego oczy patrzy艂y na ni膮 po偶膮dliwie. - To naprawd臋 wielka tajemnica. Zobaczysz, 偶e ci si臋 spodoba. - Nie wypuszczaj膮c z u艣cisku ramienia dziewczyny, wyprostowa艂 wskazuj膮cy palec i potar艂 lekko o jej pier艣.

- Chod藕my do mojego samochodu, a sama si臋 o tym przekonasz. Zaparkowa艂em przed tylnym wej艣ciem.

- Ale偶, Cal - zaprotestowa艂a nie艣mia艂o Natalie. - Przecie偶 prawie si臋 nie znamy.

- Mogliby艣my to szybko nadrobi膰, kochanie.

- No pewnie - zgodzi艂a si臋. - Mo偶e w takim razie postawisz mi drinka i pogadamy o tym. Zawsze wol臋 najpierw porozmawia膰 z m臋偶czyzn膮.

- Porozmawiamy w samochodzie. - Cal zsun膮艂 si臋 ze sto艂ka, ci膮gn膮c Natalie za sob膮.

- Cal, prosz臋. - Natalie po艂o偶y艂a d艂onie na ramionach m臋偶czyzny, odpychaj膮c go lekko. - Nie musimy si臋 spieszy膰.

Cal najwyra藕niej jednak nie nale偶a艂 do cierpliwych. Obj膮艂 j膮 cia艣niej w talii. Natalie niech臋tnie podda艂a si臋. Tak jak si臋 spodziewa艂a, Cal wykorzysta艂 ten brak oporu. Popchn膮艂 j膮 w stron臋 kontuaru, przysuwaj膮c si臋 bli偶ej i schylaj膮c g艂ow臋 do poca艂unku. Natalie gwa艂townym ruchem odwr贸ci艂a twarz, usi艂uj膮c jednocze艣nie si臋gn膮膰 do zwisaj膮cej jej z ramienia torebki. Za艣linione usta Cala wpi艂y si臋 w jej szyj臋. Od strony siedz膮cych przy barze m臋偶czyzn dolecia艂o przeci膮g艂e gwizdni臋cie, kt贸remu towarzyszy艂 g艂os barmana.

- Hej tam, Cal! Je艣li zebra艂o si臋 wam na amory, lepiej st膮d wyjd藕cie. To bar, a nie burdel.

Natalie u艣wiadomi艂a sobie nagle, 偶e jej po艂o偶enie nie przedstawia si臋 r贸偶owo. Cal by艂 du偶ym i silnym m臋偶czyzn膮, i wida膰 by艂o, 偶e bardzo mu si臋 podoba. Gdyby teraz postanowi艂 wyci膮gn膮膰 j膮 st膮d si艂膮, na pewno 偶aden z klient贸w baru nie przyszed艂by jej z pomoc膮. Powtarzaj膮c sobie w duchu, 偶e tylko spok贸j mo偶e j膮 uratowa膰, Natalie si臋gn臋艂a do torebki. Za艣linione poca艂unki Cala stawa艂y si臋 coraz bardziej natarczywe. Musia艂a dzia艂a膰 szybko.

- No, kochanie, chod藕my st膮d - szepn膮艂, usi艂uj膮c wsun膮膰 d艂o艅 za dekolt jej sukienki. - Nie udawaj, 偶e nie chcesz.

Natalie wymaca艂a w ko艅cu rewolwer. Przyciskaj膮c spust, przystawi艂a bro艅 do 偶eber m臋偶czyzny. Cal w jednej chwili otrze藕wia艂.

- Co, u li... - zacz膮艂, wypuszczaj膮c j膮 z obj臋膰 i odwracaj膮c si臋 gwa艂townie.

Kto艣 zakl膮艂 g艂o艣no. Do uszu Natalie dolecia艂 odg艂os uderzenia i oto Cal jak d艂ugi run膮艂 na pod艂og臋 u jej st贸p. Zdezorientowana przez chwil臋 patrzy艂a na bezw艂adne cia艂o, po czym unios艂a g艂ow臋 szukaj膮c nieznanego wybawcy.

- Co, u diab艂a, tutaj robisz? - rykn膮艂 na ni膮 z g贸ry Lucas. Schwyci艂 rami臋 Natalie, ci膮gn膮c j膮 w stron臋 wyj艣cia. - Czy ju偶 zupe艂nie straci艂a艣 t臋 resztk臋 rozumu, jaka ci zosta艂a?

- Hej, stary! Uderzy艂e艣 naszego kumpla - odezwa艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna, zast臋puj膮c im drog臋.

Lucas zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Drepcz膮ca za nim Natalie o ma艂o nie rozbi艂a sobie nosa o jego plecy.

- Zejd藕 mi z drogi.

- Lucas! - krzykn臋艂a ostrzegawczo, widz膮c, 偶e dw贸ch innych m臋偶czyzn podnosi si臋 od sto艂u.

Lucas zignorowa艂 to ostrze偶enie.

- S艂ysza艂e艣, stary. - Gro藕nie popatrzy艂 na tarasuj膮cego przej艣cie m臋偶czyzn臋.

- Lucas! - powt贸rzy艂a Natalie.

- Je艣li nie chcesz oberwa膰, trzymaj buzi臋 na k艂贸dk臋, dziecinko - mrukn膮艂, nawet nie patrz膮c w jej stron臋.

- Lu... - nie doko艅czy艂a, bo oto jeden z m臋偶czyzn z艂apa艂 j膮 od ty艂u za ramiona, usi艂uj膮c odci膮gn膮膰 na bok. Jednocze艣nie inny rzuci艂 si臋 na Lucasa. Lucas zas艂oni艂 si臋 przed uderzeniem jedn膮 r臋k膮, podczas gdy jego druga pi臋艣膰 wymierzy艂a silny cios w podbr贸dek atakuj膮cego. M臋偶czyzna z g艂o艣nym 艂oskotem wyl膮dowa艂 na jednym z ustawionych pod 艣cian膮 stolik贸w, za艣 Lucas r贸wnie szybko rozprawi艂 si臋 z napastnikiem Natalie.

- No? Kto nast臋pny? - zakpi艂 rozgl膮daj膮c si臋 po sali. Nikt nie zareagowa艂 na to wyzwanie. Najwyra藕niej

偶aden z bywalc贸w baru nie mia艂 ochoty podzieli膰 losu swoich trzech kole偶k贸w.

- Cholera! - kto艣 zakl膮艂 g艂o艣no, przerywaj膮c cisz臋, kt贸ra zapad艂a po s艂owach Lucasa. - Zabieraj st膮d t臋 laluni臋, stary. Same z ni膮 k艂opoty.

- Co to, to racja - przytakn膮艂 Lucas i popychaj膮c przed sob膮 opieraj膮c膮 si臋 Natalie, opu艣ci艂 bar.

Potykaj膮c si臋 na nier贸wnym chodniku, Natalie prawie bieg艂a usi艂uj膮c dor贸wna膰 kroku m臋偶czy藕nie. Z ramienia zwisa艂a jej otwarta torebka.

- Mo偶esz ju偶 mnie pu艣ci膰? - sapn臋艂a gniewnie, kiedy znale藕li si臋 przy jego d偶ipie. Lucas zaparkowa艂 tu偶 za szarym fordem Natalie.

- S艂yszysz? To boli. Zupe艂nie zdr臋twia艂a mi r臋ka. M臋偶czyzna otworzy艂 drzwiczki samochodu i popchn膮艂 j膮 do 艣rodka.

- Pu艣膰 mnie natychmiast! - za偶膮da艂a.

- Wsiadaj!

- Lucas!

- Powiedzia艂em: wsiadaj! Zawioz臋 ci臋 do domu.

- Mam sw贸j samoch贸d.

- Mo偶e zosta膰 tutaj.

- Tutaj? Chyba 偶artujesz!

- Natalie! Ostrzegam ci臋. Wsiadaj natychmiast, albo...

- Albo co? No, albo co? - zaperzy艂a si臋. Wyrwa艂a mu rami臋. - Mo偶e do艂o偶ysz mi tak jak tamtym facetom w 艣rodku?

- Lepiej mnie nie prowokuj - wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.

- No, dalej! 艁adnie, nie ma co! Teraz mi grozisz.

- Natalie, do cholery! Wsiadaj do samochodu, zanim tamci durnie z baru otrze藕wiej膮 i rusz膮 za nami.

Natalie by艂a zbyt w艣ciek艂a, 偶eby dotar艂o do niej to ostrze偶enie.

- Mam dosy膰, s艂yszysz! Mam tego po dziurki w nosie! - wybuchn臋艂a. - Traktujecie mnie, jakbym by艂a ma艂ym dzieckiem. Najpierw ojciec, a teraz ty! Nie znios臋 tego, s艂yszysz?!

- S艂yszy ci臋 ca艂a ulica.

- No i co z tego?! Doskonale daj臋 sobie rad臋 sama. Nie potrzebuj臋 niczyjej pomocy! Panowa艂am nad sytuacj膮, kiedy wpad艂e艣 tam i wszystko zepsu艂e艣!

- Akurat! Panowa艂a艣 nad sytuacj膮! - zakpi艂. - Ten facet o ma艂o co ci臋...

- Jestem prywatnym detektywem! - przerwa艂a mu Natalie. - Przesz艂am specjalne przeszkolenie. W moim biurze na 艣cianie wisi licencja. Mo偶esz to sobie sprawdzi膰. Nosz臋 przy sobie bro艅 i, w razie potrzeby, potrafi臋 jej u偶y膰! Ale o tym mia艂e艣 ju偶 okazj臋 przekona膰 si臋 na w艂asne oczy - przypomnia艂a mu.

- To dlaczego tego nie zrobi艂a艣?

- W艂a艣nie, 偶e zrobi艂am! Kiedy wpad艂e艣 tam, niczym jaki艣 Rambo, trzyma艂am go na muszce. O tak! - doda艂a, wpychaj膮c mu rewolwer mi臋dzy 偶ebra.

- Na lito艣膰 bosk膮, Natalie! - j臋kn膮艂 Lucas, zamieraj膮c w bezruchu.

- On zareagowa艂 tak samo - zauwa偶y艂a Natalie u艣miechaj膮c si臋 z satysfakcj膮. - A teraz pozwolisz, 偶e wsi膮d臋 do mojego samochodu i wr贸c臋 do domu. Bez twojej pomocy. - Nie czekaj膮c na odpowied藕, wykr臋ci艂a si臋 na pi臋cie i ruszy艂a do forda.

Lucas w milczeniu odprowadzi艂 j膮 wzrokiem.

- Jed藕 prosto do domu - odezwa艂 si臋, kiedy wsiada艂a. - B臋d臋 zaraz za tob膮.

Natalie zatrzasn臋艂a drzwiczki i przekr臋ci艂a kluczyk w stacyjce. W chwili kiedy rusza艂a, us艂ysza艂a, 偶e zapala艂 d偶ipa.

By艂a ju偶 prawie pod domem, kiedy nagle u艣wiadomi艂a sobie, jak膮 g艂upot膮 z jej strony by艂a samotna wyprawa do „Latarnika". Mia艂a wprawdzie bro艅 i potrafi艂aby jej u偶y膰, ale przecie偶 nawet najlepszym strzelcom odbierano bro艅, co ko艅czy艂o si臋 dla nich tragicznie. Z drugiej strony panowa艂a przecie偶 nad sytuacj膮, kiedy zjawi艂 si臋 Lucas.

Zacisn臋艂a d艂onie na kierownicy. Z oczu pop艂yn臋艂y jej d艂ugo powstrzymywane 艂zy gniewu. Do licha! Natalie gwa艂townie zamruga艂a powiekami. Nie by艂a przecie偶 Sherri Peyton. Tylko takie kobiety jak Sherri mog艂y pozwoli膰 sobie na 艂zy. Zatrzasn臋艂a drzwiczki forda i prawie biegiem ruszy艂a w stron臋 domu. Ba艂a si臋, 偶eby Lucas nie zobaczy艂 tego tak oczywistego dowodu s艂abo艣ci. Niestety by艂 szybszy.

- Natalie? - odezwa艂 si臋, k艂ad膮c r臋k臋 na jej ramieniu, kiedy odwr贸cona plecami walczy艂a z opornym zamkiem. - Do licha, Natalie! Przecie偶 musimy porozmawia膰.

- Nie chc臋 teraz o tym rozmawia膰 - warkn臋艂a gniewnie, strz膮saj膮c jego r臋k臋. - Id藕 sobie!

- Natalie, sp贸jrz na mnie! - nalega艂. - Jest par臋 rzeczy, kt贸... - urwa艂 nagle, dostrzegaj膮c 艂zy na twarzy dziewczyny. - Dobry Bo偶e, Natalie! Co si臋 sta艂o? - Uj膮艂 j膮 pod brod臋, zmuszaj膮c, 偶eby spojrza艂a mu w oczy. - Czy co艣 ci si臋 sta艂o? Czy ten dra艅 ci臋 skrzywdzi艂?

- To ty jeste艣 tym draniem, kt贸ry mnie zrani艂 - odburkn臋艂a, wyrywaj膮c si臋. Wreszcie uda艂o jej si臋 przekr臋ci膰 klucz i otworzy膰 drzwi. - Wi臋c id藕 ju偶 sobie i zostaw mnie w spokoju!

Lucas nie zwa偶aj膮c na te s艂owa wszed艂 za ni膮 do mieszkania.

- Ja? Ja ci臋 zrani艂em? Gdzie? Jak? - z艂apa艂 j膮 za ramiona i zmusi艂, aby spojrza艂a mu w twarz.

- Zrani艂e艣 moje uczucia - wybuchn臋艂a. - Moj膮 dum臋! Potraktowa艂e艣 mnie jak ma艂e dziecko, kt贸rym bez przerwy trzeba si臋 opiekowa膰 i kt贸rego ani na chwil臋 nie mo偶na spu艣ci膰 z oka. Przez ca艂e 偶ycie walczy艂am z tym. Najpierw ojciec, a... a teraz ty. Nie znios臋 tego d艂u偶ej! Tylko nie ty! - chlipn臋艂a 偶a艂o艣nie.

- Natalie? - Lucas delikatnie uj膮艂 dziewczyn臋 pod brod臋. - Nie chcia艂em obrazi膰 ci臋, dziecinko. Ja po prostu pr贸bo...

- Wcale nie urazi艂e艣 mnie - warkn臋艂a odpychaj膮c jego r臋k臋. - Nie dlatego p艂acz臋. Tto dlatego, 偶e... 偶e jestem w艣ciek艂a! A teraz zr贸b mi t臋 przyjemno艣膰 i zejd藕 mi z oczu - doda艂a z gniewem, ocieraj膮c mokre policzki.

Ich spojrzenia zetkn臋艂y si臋 i przez chwil臋 stali nieruchomo w milczeniu, wpatruj膮c si臋 w siebie nawzajem.

- No, na co czekasz? - wybuchn臋艂a Natalie. - Wyno艣 si臋 st膮d!

Ale m臋偶czyzna zignorowa艂 jej rozkaz. Natalie by艂a z艂a, ale nie tylko z艂o艣膰 zabarwi艂a jej policzki i przyspieszy艂a oddech. W jej szeroko rozwartych oczach wyczyta艂, 偶e pragnie go r贸wnie mocno, jak on jej.

- Powiedzia艂am ci, 偶eby艣 sobie poszed艂 - powt贸rzy艂a ch艂odno, podchodz膮c bli偶ej i k艂ad膮c r臋k臋 na szerokiej piersi m臋偶czyzny. - Nie mam zamiaru powtarza膰 dwa razy.

- Ale tak naprawd臋, to wcale nie chcesz, 偶ebym sobie poszed艂 - stwierdzi艂 spokojnie Lucas ujmuj膮c jej d艂o艅 w swoj膮 i wolno przesuwaj膮c w d贸艂. Ni偶ej, coraz ni偶ej... - Prawda, 偶e nie chcesz?

Palce Natalie delikatnie zacisn臋艂y si臋 na napr臋偶onym cz艂onku.

- Nie chc臋 - powt贸rzy艂a mi臋kko. - Zosta艅.

Stali tak przez d艂u偶sz膮 chwil臋, po偶eraj膮c si臋 wzrokiem. Dwie pary p艂on膮cych po偶膮daniem oczu. Dwa serca bij膮ce szybko w rytm mi艂o艣ci. Dwoje zagubionych w rzeczywisto艣ci ludzi, kt贸rzy wiedzieli tylko jedno, 偶e pragn膮 siebie nawzajem i pragnienie to jest silniejsze od wszystkiego.


ROZDZIA艁 10

Byli spragnieni siebie, tak jak w臋drowiec na pustyni spragniony jest 偶yciodajnej wody i chwili spoczynku w ch艂odnym cieniu. Ramiona Lucasa zacisn臋艂y si臋 wok贸艂 szczup艂ej talii Natalie, kiedy pochyli艂 g艂ow臋 szukaj膮c jej ust. Jej r臋ce wsun臋艂y si臋 pod marynark臋 m臋偶czyzny, obejmuj膮c z ca艂ej si艂y szerokie plecy. Ich wargi z艂膮czy艂y si臋 w d艂ugim, nami臋tnym poca艂unku. Natalie wspi臋艂a si臋 na palce i, nie odrywaj膮c ust od twarzy Lucasa, opar艂a si臋 o niego ca艂ym ci臋偶arem swego drobnego cia艂a, przywieraj膮c do muskularnej piersi. Jej d艂o艅 zsun臋艂a si臋 po plecach m臋偶czyzny i zacisn臋艂a si臋 na kr膮g艂ym po艣ladku. Unios艂a nog臋 na tyle, na ile pozwoli艂a jej na to w膮ska sp贸dniczka i opar艂a j膮 o udo Lucasa. Teraz lepiej - pomy艣la艂a. Ale to ci膮gle jeszcze za ma艂o. Z jej piersi wyrwa艂o si臋 ciche westchnienie.

- Wiem, male艅ka - odpowiedzia艂 jej Lucas. - Wiem. To za ma艂o.

Delikatnie postawi艂 j膮 na pod艂odze. Po艂o偶y艂 d艂onie na ramionach dziewczyny zsuwaj膮c z nich 偶akiet, po czym si臋gn膮艂 do b艂yskawicznego zamka sukienki. Sukienka opad艂a na pod艂og臋. Natalie niecierpliwie rozpina艂a guziki jego koszuli. Ona te偶 pragn臋艂a napawa膰 si臋 widokiem jego nagiego cia艂a. Zadr偶a艂a, kiedy twarde, silne d艂onie zamkn臋艂y si臋 na jej pe艂nych piersiach. M臋偶czyzna delikatnymi kolistymi ruchami palc贸w pie艣ci艂 nabrzmia艂e ciemnoczekoladowe sutki. Natalie j臋kn臋艂a cicho i zacisn臋艂a d艂onie na szyi m臋偶czyzny, przyci膮gaj膮c jego g艂ow臋 do swoich piersi, ale Lucas powstrzyma艂 j膮, chwytaj膮c za nadgarstki i rozk艂adaj膮c jej ramiona szeroko na boki. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 trwa艂 tak, po偶eraj膮c j膮 nami臋tnym wzrokiem.

By艂a wspania艂a i bardzo, bardzo go pragn臋艂a. Jego spojrzenie wolno przesuwa艂o si臋 po zarumienionej z podniecenia twarzy dziewczyny, zaskakuj膮co pe艂nych piersiach, kt贸re unosi艂y si臋 w szybkim, urywanym oddechu. Krzy偶uj膮c jej ramiona na plecach, przytrzymywa艂 je jedn膮 r臋k膮, drug膮 za艣 leciutko pie艣ci艂 dr偶膮ce z niecierpliwo艣ci cia艂o. Jego zr臋czne palce przesun臋艂y si臋 po brzuchu dziewczyny. Przez cienki jedwab koronkowych majteczek poczu艂, jak bardzo jest pobudzona.

- Lucas - szepn臋艂a Natalie. - Och, Lucas!

Na tak wyra藕ne zaproszenie m臋偶czyzna wsun膮艂 d艂o艅 pod koronkow膮 bielizn臋 si臋gaj膮c w mi臋kk膮 wilgo膰 jej cia艂a. Szczup艂e uda dziewczyny obj臋艂y jego biodra.

- Jeszcze raz - zamrucza艂 z twarz膮 wtulon膮 w jej w艂osy, kiedy z ust Natalie wyrwa艂 si臋 cichy okrzyk znamionuj膮cy, 偶e osi膮gn臋艂a szczyt rozkoszy. - Chc臋, 偶eby艣 prze偶y艂a to jeszcze raz - powt贸rzy艂 - ale wtedy chc臋 by膰 w tobie. Chc臋 ci臋 czu膰 ca艂ym moim cia艂em.

- Tak - odpowiedzia艂a Natalie. - O, tak! Ja te偶 chc臋 ciebie. Bardzo. - Uj臋艂a go za r臋k臋 i poprowadzi艂a do sypialni.

- Nie ruszaj si臋 - powiedzia艂a, kiedy byli ju偶 na miejscu. Zapali艂a ma艂膮 nocn膮 lampk臋 i si臋gn臋艂a po przykrywaj膮c膮 艂贸偶ko narzut臋 ods艂aniaj膮c kolorow膮 po艣ciel. Zdj臋艂a okulary. Zsun臋艂a z n贸g wysokie pantofle.

- Twoja kolej - u艣miechn臋艂a si臋, si臋gaj膮c do paska jego spodni.

- Natalie! - zawo艂a艂 Lucas, chwytaj膮c ruchliwe d艂onie dziewczyny. - Skarbie, mam tu tak sta膰 ze spuszczonymi spodniami, w butach i skarpetkach?

Natalie zr臋cznym szarpni臋ciem uwolni艂a r臋ce i wr贸ci艂a do przerwanej pieszczoty.

- Hej! Facet ze spuszczonymi spodniami wygl膮da bardzo g艂upio - protestowa艂. - Pozw贸l mi si臋 rozebra膰 do ko艅ca. Moje ego tego nie 艣cierpi.

- No, dobrze. - Natalie, kl臋kn臋艂a przed nim. - Podnie艣 nog臋 - poleci艂a, chwytaj膮c za jego but.

Lucas oniemia艂. Jego by艂a 偶ona nigdy nie zrobi艂aby czego艣 podobnego.

Natalie uwolni艂a jego stopy z but贸w i skarpetek, po czym zsun臋艂a mu spodnie i slipy.

- Hm, wcale nie wygl膮da tak g艂upio - powiedzia艂a mi臋kko, podnosz膮c na niego du偶e, br膮zowe oczy. - Rzek艂abym raczej, 偶e wygl膮da wr臋cz imponuj膮co... - W jej g艂osie brzmia艂 niek艂amany podziw. Delikatnie przesun臋艂a czubkiem palca po napr臋偶onym cz艂onku. - Cho膰, prawd臋 m贸wi膮c, niewiele widz臋 bez okular贸w - zachichota艂a, macaj膮c dooko艂a r臋k膮, niby po omacku, w poszukiwaniu szkie艂.

Lucas roze艣mia艂 si臋 i wsuwaj膮c d艂onie pod ramiona dziewczyny podni贸s艂 j膮 z kl臋czek.

- Jeste艣 niesamowita! - szepn膮艂 pochylaj膮c si臋 do jej ust.

Ca艂owali si臋 zach艂annie d艂ugimi, nami臋tnymi poca艂unkami, rozkoszuj膮c si臋 g艂adko艣ci膮, zapachem i smakiem swojej sk贸ry, odkrywaj膮c najbardziej wra偶liwe miejsca na dr偶膮cych z podniecenia cia艂ach. Natalie z cichym westchnieniem rozsun臋艂a szczup艂e uda. By艂 w domu.

Nie spiesz膮c si臋 wymieniali wilgotne, s艂odkie poca艂unki, poruszaj膮c si臋 jednym zgodnym rytmem. Natalie osi膮gn臋艂a orgazm pierwsza, wyprzedzaj膮c go jednak tylko o u艂amek sekundy. Kiedy wi艂a si臋 pod nim spocona, dysz膮ca, poj臋kuj膮c cicho z rozkoszy, z trudem powstrzyma艂 ch臋膰, aby unie艣膰 wysoko g艂ow臋 i g艂o艣no obwie艣ci膰 sw贸j triumf.

- Natalie? - Delikatnie przesun膮艂 d艂oni膮 po ciep艂ym policzku dziewczyny, zaniepokojony jej ca艂kowitym bezruchem. By艂a taka drobna i krucha, a on tak wielki i ci臋偶ki. Czy nie skrzywdzi艂 jej?! - Wszystko w porz膮dku?

Na twarzy dziewczyny pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech.

- Och, tak! By艂o cudownie - westchn臋艂a z rozmarzeniem. - Wspaniale!

Lucas roze艣mia艂 si臋 rado艣nie.

- To dlatego, 偶e ty jeste艣 cudowna, dziecinko.


ROZDZIA艁 11

Godzin臋 p贸藕niej siedzieli w kuchni, jedz膮c sp贸藕niony obiad, na kt贸ry 偶adne z nich nie mia艂o czasu w ci膮gu dnia.

- Ty naprawd臋 umiesz gotowa膰 - z podziwem w g艂osie stwierdzi艂a Natalie, patrz膮c na smakowicie pachn膮c膮 grzank臋, kt贸r膮 Lucas w艂a艣nie po艂o偶y艂 przed ni膮 na talerzu. Obok grzanki le偶a艂a niewielka kupka chrupek ziemniaczanych i kiszony og贸rek, jedyne jadalne produkty, jakie Lucasowi uda艂o si臋 znale藕膰 w pustych, kuchennych szafkach.

- Jeszcze nie spr贸bowa艂a艣.

- Ju偶 na sam widok 艣linka leci do ust. Moja siostra Andrea uwa偶a, 偶e smakowity wygl膮d to po艂owa sukcesu, a ta grzanka naprawd臋 wygl膮da wspaniale - urwa艂a i ugryz艂a kawa艂ek. - Hmmm... smakuje tak samo. Mo偶esz tu przychodzi膰 i gotowa膰 dla mnie cho膰by codziennie. - U艣miechn臋艂a si臋 do niego znad talerza. - Szkoda, 偶e nie istnieje jaki艣 spos贸b, 偶eby uwi膮za膰 m臋偶czyzn臋 przy kuchni

- Spos贸b? - zdziwi艂 si臋 Lucas, stawiaj膮c na stole drugi talerz i siadaj膮c obok.

- No wiesz, jak w tym starym powiedzonku: boso i w...

- ...w ci膮偶y - doko艅czy艂 wolno.

Napi臋cie w jego g艂osie nie usz艂o uwagi Natalie.

- O co chodzi?

- Nie zabezpieczy艂em si臋. No wiesz... - wyja艣ni艂 - nie za艂o偶y艂em prezerwatywy. Zupe艂nie wylecia艂o mi to z g艂owy.

- A, o to chodzi. Nie przejmuj si臋 - odpowiedzia艂a lekko.

- Nie przejmuj si臋? Ale偶, Natalie!

- Mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce to powt贸rzymy. - U艣miechn臋艂a si臋 z rozmarzeniem.

- To nie temat do 偶art贸w - zdenerwowa艂 si臋 Lucas.

- Masz racj臋. Przepraszam - zmitygowa艂a si臋 Natalie. - Ale naprawd臋 nie musisz si臋 niczym przejmowa膰. Ty nie pomy艣la艂e艣, za to ja tak.

- Zabezpieczy艂a艣 si臋?

- Oczywi艣cie. Chyba nie s膮dzisz, 偶e w tak wa偶nej sprawie zdaj臋 si臋 na 艂ask臋 i nie艂ask臋 kogo艣 innego - ci膮gn臋艂a lekko zniecierpliwionym tonem.

- Hmm, chyba nie, ale...

Natalie obrzuci艂a go pe艂nym dezaprobaty spojrzeniem.

- Chyba nie nale偶ysz do facet贸w, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e ka偶da dziewczyna, kt贸ra dba o te sprawy, to dziwka?

- Oczywi艣cie, 偶e nie - zapewni艂 j膮 szybko.

- W takim razie, w czym problem?

- No c贸偶, na podstawie mojego w艂asnego do艣wiadczenia wiem, 偶e wi臋kszo艣膰 kobiet zdaje si臋 w tej sprawie na m臋偶czyzn臋.

- Nie nale偶臋 do wi臋kszo艣ci kobiet - odburkn臋艂a Natalie, z niech臋ci膮 my艣l膮c o tych innych, kt贸re trzyma艂 w ramionach.

- Wcale tak nie twierdz臋, ale nie uwa偶asz, 偶e powinna艣 by艂a mnie uprzedzi膰?

- Uprzedzi膰 ci臋?! Dobre sobie! Ciekawe jak. Mia艂am mo偶e powiedzie膰: nie martw si臋, najdro偶szy, mam za艂o偶on膮 spiralk臋? Poza tym - popatrzy艂a na niego niech臋tnie - nie pyta艂e艣.

- Masz racj臋. To ja powinienem by艂 ci臋 spyta膰.

- Tak! Powiniene艣 by艂!

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 mierzyli si臋 gniewnym wzrokiem. Wreszcie Lucas wzdychaj膮c ci臋偶ko przerwa艂 ten milcz膮cy pojedynek.

- No, nie! Czy偶by艣my si臋 znowu k艂贸cili?

- Chyba tak. Prawie.

- Ale o co? Do licha ci臋偶kiego!

- Sama nie wiem - mrukn臋艂a.

- Wi臋c pog贸d藕my si臋. Zgoda?

- Zgoda - przytakn臋艂a. Jedli w milczeniu.

- Czy偶by ta cisza oznacza艂a, 偶e nie mamy sobie nic do powiedzenia, kiedy si臋 nie k艂贸cimy? - przerwa艂 milczenie Lucas.

- Mo偶e. W takim razie zdrad藕 mi w ko艅cu, co znajduje si臋 w tej zamazanej cz臋艣ci twoich akt ze s艂u偶by w wojsku - zaproponowa艂a. - O to na pewno si臋 nie pok艂贸cimy.

Lucas u艣miechn膮艂 si臋 do niej znad talerza.

- No, nie wiem. A co b臋dzie, je艣li powiem ci, 偶e to 艣ci艣le tajne?

- Mo偶e jednak uchyli艂by艣 r膮bka tajemnicy?

- Ju偶 to zrobi艂em. M贸wi艂em ci, 偶e zajmowa艂em si臋 艂amaniem szyfr贸w.

- Akurat! - prychn臋艂a Natalie. - A gdzie nauczy艂e艣 si臋 tego ca艂ego kungfu, kt贸rym popisywa艂e艣 si臋 w barze?

- Widz臋, 偶e wm贸wi艂a艣 sobie, 偶e by艂em jakim艣 superagentem do walki z KGB, co? - Lucas pokiwa艂 g艂ow膮. - To wcale nie by艂o tak, dziecinko. 呕adnych agent贸w, niebezpiecznych akcji, tajemniczych spotka艅. Po prostu 偶mudna, rutynowa robota, kt贸r膮 ka偶dy rz膮d woli trzyma膰 w sekrecie.

- A kungfu? - upiera艂a si臋 Natalie.

- Przeszkolenie w wojsku.

- No, niech ci b臋dzie - przysta艂a niech臋tnie. W g艂臋bi duszy wcale mu nie wierzy艂a. Nie艂atwo by艂o po偶egna膰 si臋 z romantycznym bohaterem, kt贸rego wymy艣li艂a.

Lucas z rezygnacj膮 pokr臋ci艂 g艂ow膮. Natalie przygl膮da艂a si臋 mu uwa偶nie. Ciekawe, czy ten ocenzurowany fragment dotyczy艂 jedynie s艂u偶by w kontrwywiadzie? - pomy艣la艂a. Chyba nigdy si臋 tego nie dowiem.

- A wi臋c opowiedz mi, jak to w艂a艣ciwie by艂o z tymi telefonami do Sherri - spyta艂a.

- Telefonami do Sherri? Jakimi telefonami?

- No, dzi艣 po po艂udniu, kiedy wr贸cili艣my ze strzelnicy. M贸wi艂e艣, 偶e Dobbs do niej dzwoni艂, pami臋tasz?

- A, to. To wcale nie by艂 Dobbs. A raczej, nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 on - poprawi艂 si臋.

- To kto?

- Z tego, co m贸wi艂a Sherri, wygl膮da艂o to na jedn膮 z tych agencji, zajmuj膮cych si臋 opornymi d艂u偶nikami. No wiesz, dzie艅 dobry, pani Peyton. Nasza agencja przej臋艂a pani d艂ug i chcieliby艣my wiedzie膰, kiedy mo偶emy spodziewa膰 si臋 jego sp艂aty.

- A wi臋c by艂a mowa o jakim艣 nie sp艂aconym d艂ugu?

- Nie mam poj臋cia. Sherri by艂a zbyt zdenerwowana i niczego nie potrafi艂a powt贸rzy膰.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e Coffey musia艂 by膰 w艣ciek艂y - u艣miechn臋艂a si臋 Natalie. - Przejecha艂 taki kawa艂 drogi, a tu nic.

- Nie zauwa偶y艂em. On i ten drugi zjawili si臋 zaraz po mnie. Kiedy okaza艂o si臋, 偶e Sherri nie potrafi powiedzie膰 nic poza tym, 偶e dzwoni艂 kto艣 w sprawie jakich艣 pieni臋dzy, podzi臋kowali za zawiadomienie i szybko odjechali.

- Coffey nie znosi rozhisteryzowanych kobiet. Tata m贸wi, 偶e Coffey wola艂by stan膮膰 oko w oko ze zbzikowanym narkomanem uzbrojonym w karabin maszynowy, ni偶 mie膰 do czynienia z jedn膮 histeryczk膮. Za艂o偶臋 si臋, 偶e Sherri da艂a niez艂y popis - zauwa偶y艂a Natalie z艂o艣liwie.

- By艂a po prostu bardzo zdenerwowana. - Lucas rzuci艂 jej pe艂ne dezaprobaty spojrzenie. - Zreszt膮, czy mo偶na j膮 za to wini膰. Nie do艣膰, 偶e straci艂a m臋偶a, to jeszcze okazuje si臋, 偶e tonie w d艂ugach. Chyba nie mia艂a poj臋cia, jaka by艂a ich sytuacja finansowa.

- To mnie nie dziwi - odpowiedzia艂a Natalie. - Konto w banku by艂o na Ricka Peytona. Co miesi膮c Sherri dostawa艂a jak膮艣 sumk臋 na utrzymanie domu. S膮dz臋, 偶e Sherri nawet nie wiedzia艂a, ile maj膮 pieni臋dzy. Robi膮c jakie艣 wi臋ksze zakupy p艂aci艂a kart膮 kredytow膮 albo prosi艂a ukochanego m臋偶a.

- Widz臋, 偶e nie podoba ci si臋 taki uk艂ad.

- A tobie? Tylko szczerze.

- Szczerze? No, c贸偶... - zamy艣li艂 si臋 Lucas. Prawd臋 m贸wi膮c, nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂, ale z pewno艣ci膮 taki system by艂 lepszy ni偶 umowa, jak膮 zawar艂 ze swoj膮 pierwsz膮 偶on膮. Madeline nalega艂a, 偶eby oboje mieli oddzielne konta i p艂acili za wszystko po r贸wno. Tak jakby nie byli ma艂偶e艅stwem, ale par膮 wsp贸艂lokator贸w.

- Nie wierz臋, 偶e odpowiada艂by ci podobny uk艂ad - ci膮gn臋艂a Natalie. - Do licha, czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e tak powinny wygl膮da膰 te sprawy mi臋dzy dwojgiem bliskich sobie ludzi?

- Hm... to chyba nieg艂upie rozwi膮zanie.

- Nieg艂upie?! Lucas, zastan贸w si臋 przez chwil臋! - oburzy艂a si臋 Natalie. - Postaw si臋 na miejscu takiej 偶ony. Wszystkie pieni膮dze s膮 na koncie twego m臋偶a. Nie wiesz, ile tego jest. Co miesi膮c dostajesz jak膮艣 tam sum臋, zupe艂nie jakby艣 by艂 dzieckiem. Za ka偶dym razem, kiedy chcesz kupi膰 sobie now膮 sukienk臋 albo par臋 rajstop, musisz prosi膰 m臋偶a o pieni膮dze. No, jakby艣 si臋 wtedy czu艂?! - Natalie z trudem hamowa艂a gniew. Ten temat dzia艂a艂 na ni膮 jak czerwona p艂achta na byka. - Nawet je艣li za ka偶dym razem dostawa艂by艣 te pieni膮dze, to sam fakt, 偶e musia艂by艣 o nie prosi膰, by艂by upokarzaj膮cy. No i gdyby pewnego dnia tw贸j m膮偶 nagle umar艂 tak jak Rick? Sam przed chwil膮 powiedzia艂e艣, 偶e Sherri nie mia艂a poj臋cia o swojej sytuacji finansowej. Czy to w porz膮dku? Czy to sprawiedliwe? Za艂o偶臋 si臋, 偶e ona nawet nie przypuszcza, 偶e jej pi臋kny dom ma obci膮偶on膮 hipotek臋. - Natalie z dezaprobat膮 pokiwa艂a g艂ow膮. - Ka偶da kobieta, kt贸ra aprobuje podobn膮 sytuacj臋, sama prosi si臋 o k艂opoty.

- Czy zdarzy艂a ci si臋 taka historia? - spyta艂 Lucas cicho. Gniew Natalie by艂 zbyt gwa艂towny, jak na rzeczniczk臋 wszystkich pokrzywdzonych przez los kobiet.

- Nie mnie. Mojej siostrze - wyzna艂a. - Andrea przypomina Sherri. Lub raczej przypomina艂a Sherri, bo teraz bardzo si臋 zmieni艂a. By艂a jedn膮 z najlepszych uczennic w klasie. A偶 dwa uniwersytety proponowa艂y jej stypendia, ale ona zaraz po maturze wysz艂a za m膮偶. Za ch艂opaka, z kt贸rym chodzi艂a przez ca艂膮 szko艂臋 艣redni膮. Takie nic dobrego, ale nasz ojciec zaakceptowa艂 ten wyb贸r. Kiedy on studiowa艂, Andrea odrabia艂a za niego wszystkie prace domowe. Pisa艂a mu prace semestralne. Potem, kiedy zacz膮艂 pracowa膰, urz膮dza艂a przyj臋cia i proszone obiadki, aby pom贸c mu w zrobieniu kariery. Chodzi艂a do opery zamiast na musicale, kt贸re lubi艂a, poniewa偶 on wola艂 oper臋. Ubiera艂a si臋 tak, jak on lubi艂, my艣la艂a tak, jak on chcia艂, 偶eby my艣la艂a. Nawet dzieci zaplanowa艂a tak, jak on uwa偶a艂 za stosowne. By艂a mu pos艂uszna absolutnie we wszystkim i nigdy nie przekroczy艂a bud偶etu domowego ani o dolara. I wtedy w艂a艣nie - ci膮gn臋艂a Natalie gorzko - jakie艣 trzy lata po narodzinach Emily, on o艣wiadczy艂, 偶e Andrea t艂amsi jego osobowo艣膰 i pozbawia go indywidualno艣ci. Wyjecha艂 do Kalifornii z jak膮艣 panienk膮 o po艂ow臋 od niego m艂odsz膮.

- A co z Andrea? Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Straci艂a wszystko. M臋偶a, dom, wygodne 偶ycie, pozycj臋. Nawet szacunek do samej siebie.

- Przykro mi.

- Na szcz臋艣cie jako艣 si臋 z tego otrz膮sn臋艂a. Ca艂kiem nie藕le sobie radzi. Zamieszka艂a z ojcem. Nasza mama umar艂a wkr贸tce po 艣lubie Andrei. Ja i Daniel mamy w艂asne 偶ycie, i ojcu musia艂o by膰 troch臋 smutno samemu w du偶ym domu. Andrea pracuje na p贸艂 etatu, a wieczorami chodzi na kurs. Chce zosta膰 hydraulikiem.

- Hydraulikiem? - zdziwi艂 si臋 Lucas. Nie pami臋ta艂 wprawdzie, jak wygl膮da艂a kobieta, kt贸ra przyjecha艂a do Galaktyki po dzieci, ale na pewno nie tak wyobra偶a艂 sobie hydraulika.

- Dlaczego nie? To bardzo dobrze p艂atny zaw贸d - zaperzy艂a si臋 Natalie. - Zarobi du偶o wi臋cej, ni偶 parz膮c kaw臋 w jakim艣 biurze. Szczeg贸lnie kiedy za艂o偶y w艂asn膮 firm臋. Ale na razie to tylko marzenia. Chocia偶 i tak jest ju偶 du偶o lepiej ni偶 przed trzema laty. Oczywi艣cie nigdy nie dosz艂oby do podobnej sytuacji, gdyby Andrea nie by艂膮 tak膮 g艂upi膮 g臋si膮 ca艂kowicie uzale偶nion膮 od m臋偶a.

- Rozumiem, co masz na my艣li - przytakn膮艂 Lucas. Zaczyna艂 te偶 powoli zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, co sprawi艂o, 偶e jego w艂asna matka sta艂a si臋 tak zagorza艂膮 nieprzyjaci贸艂k膮 wszystkich m臋偶czyzn. - A wracaj膮c do pytania, kt贸re mi wcze艣niej zada艂a艣, wcale nie aprobuj臋 takiego uk艂adu, kiedy to m臋偶czyzna sam zarz膮dza pieni臋dzmi, traktuj膮c 偶on臋 jak dziecko. Z drugiej strony kto艣 musi si臋 tym zajmowa膰. Inaczej 偶adne rachunki nie by艂yby op艂acone na czas.

- Zgoda.

- Co w takim razie nale偶a艂oby zrobi膰? Dzieli膰 wszystkie wydatki na p贸艂, tak jakby ma艂偶onkowie byli jedynie wsp贸艂lokatorami, kt贸rzy p艂ac膮 za siebie oddzielnie?

- Istnieje przecie偶 co艣 takiego jak wsp贸lne konto. M膮偶 i 偶ona powinni wsp贸lnie decydowa膰, na co wyda膰 pieni膮dze. W wi臋kszo艣ci rodzin oboje ma艂偶onkowie pracuj膮, ale nawet je艣li kobieta zostaje w domu wychowuj膮c dzieci, nie znaczy to, 偶e nie ma nic do powiedzenia. Ma艂偶e艅stwo to zwi膮zek, w kt贸rym obie strony co艣 z siebie daj膮 i dlatego wszystkie decyzje powinny by膰 podejmowane wsp贸lnie.

- Masz racj臋 - u艣miechn膮艂 si臋 Lucas, unosz膮c obie d艂onie na znak, 偶e si臋 poddaje. - Przekona艂a艣 mnie.

- A nie m贸wisz tego przypadkiem, 偶ebym wreszcie przesta艂a gada膰? - podejrzliwie spyta艂a Natalie.

- Nie. Zgadzam si臋 ze wszystkim, co powiedzia艂a艣 - zapewni艂 j膮. Nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Jak to si臋 sta艂o?!

- Ciesz臋 si臋. To dla mnie bardzo wa偶ne - stwierdzi艂a. By艂oby fatalnie, gdyby facet, z kt贸rym posz艂am do 艂贸偶ka, by艂 jednym z tych ciemniak贸w, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e miejsce kobiety jest w kuchni - doda艂a w duchu.

- No jasne!

- Mimo to nadal my艣l臋... - urwa艂a i roze艣mia艂a si臋 widz膮c, jak m臋偶czyzna w panice zas艂ania d艂o艅mi uszy. - No dobrze, ju偶 dobrze. Sko艅czy艂am. Obiecuj臋. Przynajmniej na dzi艣 wiecz贸r.

- To dobrze, bo mam ca艂kiem inne plany i je艣li uda mi si臋 je zrealizowa膰, nie b臋dzie czasu na d艂u偶sze konwersacje. - Lucas u艣miechn膮艂 si臋, odsuwaj膮c talerz i pochylaj膮c si臋 nisko nad sto艂em. - Chyba 偶e b臋d膮 to nieprzyzwoite rozmowy...

Natalie unios艂a si臋 na krze艣le i, wychyliwszy si臋 do przodu, kiwni臋ciem palca nakaza艂a mu, aby si臋 zbli偶y艂.

- Lucas, najdro偶szy - zacz臋艂a s艂odko i do ucha m臋偶czyzny pop艂yn臋艂y proste, kr贸tkie s艂owa pe艂ne fascynuj膮cych obietnic. Powoli z twarzy Lucasa znika艂 z艂o艣liwy u艣mieszek. Patrzy艂 na dziewczyn臋 po偶膮dliwie.

- .. .uroczy艣cie ci to obiecuj臋 - ci膮gn臋艂a Natalie - ale tylko pod jednym warunkiem. Jak mnie z艂apiesz. - M贸wi膮c to, zerwa艂a si臋 z krzes艂a.

Lucas b艂yskawicznie poderwa艂 si臋 za ni膮, chwytaj膮c za po艂臋 szlafroka, ale Natalie zr臋cznie pozby艂a si臋 okrycia. M臋偶czyzna zosta艂 na 艣rodku kuchni 艣ciskaj膮c w r臋ku kolorow膮, cienk膮 szmatk臋. W drzwiach b艂ysn臋艂y nagie plecy dziewczyny. Lucas zme艂艂 w ustach brzydkie s艂owo i ruszy艂 w pogo艅.

Natalie jak burza wpad艂a do sypialni, a z sypialni do 艂azienki. Chwyci艂a z wieszaka r臋cznik i owijaj膮c si臋 nim po drodze, przez drug膮 艂azienk臋 wydosta艂a si臋 na korytarz. O ma艂y w艂os nie zderzy艂a si臋 z Lucasem, kt贸ry w艂a艣nie wypad艂 z sypialni. Pisn臋艂a cichutko, podniecona niebezpiecze艅stwem, i z powrotem ukry艂a si臋 w 艂azience, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi, aby op贸藕ni膰 pogo艅.

Dwukrotnie okr膮偶yli sypialni臋. Trzaskaniu drzwiami towarzyszy艂y weso艂e wybuchy 艣miechu i wypowiadane zdyszanym g艂osem gro藕by, czego to on jej nie zrobi, kiedy j膮 z艂apie. I nagle zapad艂a cisza.

Natalie zatrzyma艂a si臋 w jednej z 艂azienek, oddychaj膮c ci臋偶ko i nads艂uchuj膮c krok贸w m臋偶czyzny. Jednak 偶adne odg艂osy nie m膮ci艂y dzwoni膮cej w uszach ciszy. Sta艂a na 艣rodku 艂azienki, dr偶膮c lekko z podniecenia. Wiedzia艂a, 偶e Lucas za chwil臋 tu wejdzie. Tylko z kt贸rej strony?! Rozbieganym wzrokiem wodzi艂a od jednych drzwi do drugich. Przeczucie nie zawiod艂o jej. Bardziej wyczu艂a, ni偶 zauwa偶y艂a ruch. B艂yskawicznie ukry艂a si臋 za drzwiami, czekaj膮c na w艂a艣ciwy moment, 偶eby poderwa膰 si臋 do ucieczki. W tej samej chwili drzwi otworzy艂y si臋 pchni臋te od zewn膮trz. O ma艂o co nie przydusi艂y jej do 艣ciany. Z wra偶enia upu艣ci艂a r臋cznik.

- A... tu jeste艣! - wykrzykn膮艂 Lucas. - Mam... - urwa艂 na widok pustej 艂azienki.

Tymczasem za jego plecami Natalie na palcach opu艣ci艂a pomieszczenie i przez sypialni臋 wydosta艂a si臋 do przedpokoju. Przebiegaj膮c obok pokoju, kt贸ry s艂u偶y艂 jej za gabinet do pracy, g艂o艣no trzasn臋艂a drzwiami. Mia艂a nadziej臋, 偶e to wprowadzi go w b艂膮d. Sama ukry艂a si臋 w ciemnym salonie, wciskaj膮c si臋 pod niski stolik przy kanapie.

Le偶膮c na brzuchu, stara艂a si臋 uspokoi膰 przyspieszony oddech. Ca艂a dr偶a艂a od t艂umionej rado艣ci. Wiedzia艂a, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej Lucas j膮 odnajdzie. Zak艂ada艂a, 偶e zajmie mu to chwil臋.

Myli艂a si臋. M臋偶czyzna zjawi艂 si臋 w salonie wcze艣niej ni偶 przypuszcza艂a.

- Natalie? Natalie?

S艂ysza艂a jego kroki. Wstrzyma艂a oddech, widz膮c, jak du偶e, bose stopy zbli偶aj膮 si臋 do jej kryj贸wki. Przecie偶 on nie mo偶e mnie widzie膰 - powtarza艂a sobie w duchu. - To nie...

- Mamci臋!

Dziewczyna pisn臋艂a podniecona, kiedy d艂o艅 m臋偶czyzny zacisn臋艂a si臋 na jej kostce.

- By艂oby lepiej dla ciebie, gdyby艣 sama si臋 podda艂a, kiedy ci臋 o to prosi艂em - m贸wi艂, ci膮gn膮c j膮 za nog臋. - Teraz zap艂acisz mi za to. - W uniesionej nad jej twarz膮 r臋ce trzyma艂 du偶y n贸偶.

Natalie nabra艂a powietrza i wrzasn臋艂a przera藕liwie. Lucas upu艣ci艂 z wra偶enia n贸偶. Zakry艂 jej usta d艂oni膮.

- Rany! Natalie! Ja tylko 偶artowa艂em. Przecie偶 to zwyk艂y, kuchenny n贸偶.

Patrzy艂a na niego rozszerzonymi strachem oczami.

- Nie chcia艂em ci臋 tak przestraszy膰. Przepraszam. Naprawd臋 nie chcia艂em - usprawiedliwia艂 si臋 Lucas. Wolno odj膮艂 d艂o艅 od jej ust. - Wszystko w porz膮dku?

- Ja te偶 ci臋 przestraszy艂am, prawda? - roze艣mia艂a si臋 Natalie.

- Mnie i wszystkich s膮siad贸w - Lucas odwzajemni艂 jej u艣miech. - Nie zdziwi艂bym si臋, gdyby kt贸ry艣 zadzwoni艂 na policj臋 przekonany, 偶e tu kogo艣 morduj膮.

W jednej chwili Natalie spowa偶nia艂a.

- Tak my艣lisz? - przestraszy艂a si臋. Ostatni膮 rzecz膮, jakiej teraz pragn臋艂a, by艂oby przybycie policji. Musia艂aby t艂umaczy膰 kolegom ojca, jak to si臋 sta艂o, 偶e zastali j膮 nag膮 na pod艂odze w salonie z jakim艣 maniakiem seksualnym gro偶膮cym jej no偶em. - Pu艣膰 mnie. - Poruszy艂a si臋 niespokojnie.

- Nie ma mowy - Lucas przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Obieca艂a艣 mi co艣, pami臋tasz? - powiedzia艂 wolno, k艂ad膮c d艂o艅 na jej piersi. Drug膮 r臋k膮 ostro偶nie zdj膮艂 jej okulary i po艂o偶y艂 na stoliku obok. - 艢ci艣lej m贸wi膮c z艂o偶y艂a艣 par臋 obietnic, dotycz膮cych pewnych bardzo szczeg贸lnych us艂ug, jakie mia艂a艣 mi wy艣wiadczy膰, je艣li uda mi si臋 ci臋 z艂apa膰. Z艂apa艂em ci臋 - delikatnie przesun膮艂 d艂oni膮 po piersi dziewczyny - i nie zamierzam ci臋 pu艣ci膰, dop贸ki nie spe艂nisz swoich obietnic.

- Zawsze dotrzymuj臋 s艂owa - zamrucza艂a Natalie, pr臋偶膮c si臋 pod dotkni臋ciem jego r膮k. Zapomnia艂a o policji i s膮siadach. Liczy艂 si臋 tylko on. M臋偶czyzna pochylaj膮cy si臋 nad ni膮 i wpatrzony w ni膮 po偶膮dliwym wzrokiem. - Nie rzucam s艂贸w na wiatr.

Wyci膮gn臋艂a d艂o艅 i rozpi臋艂a zamek w spodniach Lucasa. Pod spodem by艂 zupe艂nie nagi. Popchn臋艂a go lekko. M臋偶czyzna pos艂usznie przewr贸ci艂 si臋 na plecy. Natalie kl臋cz膮c nachyli艂a si臋 nad nim. Pie艣ci艂a go przesuwaj膮c wolno j臋zykiem i ustami po ca艂ym ciele m臋偶czyzny.

Lucas oddycha艂 ci臋偶ko. Jeszcze nigdy nie zdarzy艂o mu si臋, aby kobieta z takim oddaniem i nami臋tno艣ci膮 pie艣ci艂a jego cia艂o. W艂a艣ciwie to nigdy przedtem 偶adna kobieta nie kocha艂a si臋 z nim w ten spos贸b. Czu艂, 偶e d艂u偶ej ju偶 nie potrafi znie艣膰 napi臋cia towarzysz膮cego oczekiwaniu.

- Natalie! - wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zanurzy艂 palce w jedwabisto mi臋kkich w艂osach dziewczyny. - Natalie!

Dziewczyna unios艂a g艂ow臋, aby popatrze膰 na niego. Jej twarz rozja艣ni艂 triumfuj膮cy u艣miech. Wyci膮gaj膮c si臋 nad le偶膮cym rozchyli艂a uda i pozwoli艂a, 偶eby wszed艂 w ni膮. Rytmicznie poruszaj膮c biodrami unosi艂a si臋 i opada艂a, d膮偶膮c ku ostatecznemu spe艂nieniu.


ROZDZIA艁 12

Nast臋pnego ranka podczas porannej toalety, Natalie spyta艂a Lucasa, sk膮d wiedzia艂, 偶e znajdzie j膮 w艂a艣nie w "Latarniku".

- Przejrza艂em ci臋.

Natalie pytaj膮co unios艂a brwi, patrz膮c na odbit膮 w lustrze twarz m臋偶czyzny. Lucas roze艣mia艂 si臋.

- Tw贸j informator ci臋 zdradzi艂 - wyzna艂, cho膰 pierwsza cz臋艣膰 odpowiedzi nie by艂a a偶 tak niezgodna z prawd膮. Chwilami wydawa艂o mu si臋, 偶e czyta w jej my艣lach. - Kto艣 z Archiwum Policyjnego zadzwoni艂 do twego ojca i powiedzia艂, 偶e by艂a艣 tam i wypytywa艂a艣 o Dobbsa.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e to ta nowa, kt贸r膮 przyj臋li na miejsce Jeffriesa - mrukn臋艂a gniewnie Natalie, poprawiaj膮c fryzur臋. - Wygl膮da na tak膮.

- Skoro ty tak twierdzisz - zgodzi艂 si臋 Lucas. Usi艂owa艂 w艂a艣nie ogoli膰 si臋 cudz膮 maszynk膮 i ca艂膮 uwag臋 skoncentrowa艂 na tym, 偶eby si臋 nie zaci膮膰. - W ka偶dym razie, tw贸j ojciec zadzwoni艂 do mnie. Pomy艣la艂 sobie, 偶e mo偶e chcia艂bym wiedzie膰, co porabia m贸j wsp贸lnik. Powiedzia艂 - Lucas podni贸s艂 g艂os, 偶eby us艂ysza艂a go w sypialni, gdzie ko艅czy艂a si臋 ubiera膰 - 偶e je艣li zale偶y mi na w艂asnej sk贸rze, powinienem jak najszybciej tam pojecha膰 i upewni膰 si臋, 偶e jego dziecince nie grozi niebezpiecze艅stwo.

Porucznik Bishop wyrazi艂 te偶 swoj膮 rado艣膰, 偶e Natalie w ko艅cu znalaz艂a sobie kogo艣, kto b臋dzie si臋 ni膮 opiekowa艂. O tym jednak Lucas postanowi艂 na razie nie wspomina膰.

- Przypomnij mi, 偶ebym mu podzi臋kowa艂a - odpowiedzia艂a Natalie. Stan臋艂a w drzwiach 艂azienki, dopinaj膮c zamek w膮skiej, turkusowej sp贸dniczki. - Ale najpierw zrugam go za to, 偶e znowu wtr膮ca si臋 w moje 偶ycie.

- Czy mo偶na go za to wini膰? - Lucas u艣miechn膮艂 si臋. - Jest przecie偶 twoim ojcem. - On sam by艂 zdania, 偶e obawy starszego pana by艂y ca艂kiem uzasadnione. - Kto艣 powinien si臋 o ciebie troszczy膰 - doda艂, pochylaj膮c si臋 nad zlewem, aby zmy膰 z twarzy resztki myd艂a. - Masz zwyczaj pakowa膰 si臋 w najwi臋ksze tarapaty, kiedy nie ma przy tobie kogo艣, kto... - dalsze s艂owa st艂umi艂 r臋cznik, kt贸rym Lucas energicznie wyciera艂 sobie twarz.

Natalie zastyg艂a przed lustrem ze szmink膮 w d艂oni.

- Co prosz臋? - spyta艂a wolno. Wiedzia艂a, 偶e nie spodoba jej si臋 to, co za chwil臋 us艂yszy.

M臋偶czyzna przerzuci艂 r臋cznik przez rami臋 i popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie.

- Masz zwyczaj pakowa膰 si臋 w najwi臋ksze tarapaty - powt贸rzy艂.

- To ju偶 s艂ysza艂am, cho膰 wcale si臋 z tym nie zgadzam - Natalie sko艅czy艂a malowa膰 usta i wsun臋艂a szmink臋 do torebki. - Mam przeczucie, 偶e nie spodoba mi si臋 dalsza cz臋艣膰 twojej wypowiedzi, ale, prosz臋, doko艅cz.

- Masz zwyczaj pakowa膰 si臋 w k艂opoty, kiedy nie ma przy tobie kogo艣, kto poskromi艂by twoje dzikie zap臋dy - doko艅czy艂 Lucas spokojnie.

- Poskramia si臋 dzikie zwierz臋ta - poinformowa艂a go Natalie pe艂nym urazy tonem - a nie doros艂ych ludzi. Jestem doros艂a i odpowiadam za siebie i za to, co robi臋. Nawet za te moje, jak to okre艣li艂e艣, dzikie zap臋dy.

- Nie to mia艂em na my艣li. Ja...

- Nieprawda! - przerwa艂a mu. - Tak w艂a艣nie uwa偶asz, inaczej nie m贸wi艂by艣 tego - stwierdzi艂a gorzko i nie ogl膮daj膮c si臋 na niego, opu艣ci艂a 艂azienk臋.

Lucas, okr臋caj膮c si臋 w pasie r臋cznikiem, ruszy艂 za ni膮.

- Natalie! - zawo艂a艂 udaj膮c przera偶enie. - Chyba si臋 znowu nie pok艂贸cimy?

- Ju偶 si臋 pok艂贸cili艣my - odpowiedzia艂a gniewnie - i b臋dziemy si臋 sprzecza膰 za ka偶dym razem, kiedy zaczniesz si臋 wtr膮ca膰 w moje 偶ycie, powtarzaj膮c, 偶e robisz to dla mojego w艂asnego dobra. - Przytrzymuj膮c si臋 klamki wsun臋艂a stopy w wysokie, turkusowe pantofle. - Nigdy nie pozwala艂am ojcu, aby wsadza艂 nos w moje sprawy i nie pozwol臋 tobie!

- Czy ostatnia noc nic dla ciebie nie znaczy?

- O tak! - zaperzy艂a si臋 Natalie. - Wiem, 偶e powinnam by膰 bardziej ostro偶na i lepiej zaciera膰 za sob膮 艣lady, 偶eby艣 nie m贸g艂 trafi膰 za mn膮 do tego baru i zepsu膰 wszystkiego. Je艣li kiedykolwiek w przysz艂o艣ci znajd臋 si臋 w podobnej sytuacji, rozegram to zupe艂nie inaczej...

- Nie o tym m贸wi艂em.

- Nie? A o czym? Lucas popatrzy艂 jej w oczy.

- Czy nie uwa偶asz, 偶e ta ostatnia noc da艂a mi pewne prawa, kt贸rych nie ma tw贸j ojciec?

Natalie skrzywi艂a si臋.

- No prosz臋! Tacy w艂a艣nie s膮 m臋偶czy藕ni! - Z niesmakiem pokiwa艂a g艂ow膮. - Nie. Ostatnia noc nie da艂a ci 偶adnych praw, je艣li pod poj臋ciem prawa, ro艣cisz sobie pretensje do kierowania moim 偶yciem. Kochali艣my si臋 i to by艂o... hm, bardzo przyjemne i... chcia艂abym zrobi膰 to znowu, ale to niczego nie zmienia - ci膮gn臋艂a, zastanawiaj膮c si臋 w duchu, dlaczego jej s艂owa brzmi膮 tak fa艂szywie. - Jestem ca艂kowicie niezale偶nym cz艂owiekiem, tak jak i ty. Poniewa偶 um贸wili艣my si臋, 偶e b臋dziemy wsp贸lnikami, mog臋, cho膰 wcale nie musz臋, informowa膰 ci臋, gdzie i po co id臋, ale nigdy, s艂yszysz, nigdy nie b臋d臋 ci臋 pyta膰 o zgod臋. Jasne?

- Jasne - wycedzi艂 Lucas przez zaci艣ni臋te z臋by.

- To dobrze. - Natalie si臋gn臋艂a po torebk臋. - Musz臋 ju偶 i艣膰. Um贸wi艂am si臋 na 艣niadanie z klientem i nie mog臋 czeka膰, a偶 raczysz si臋 wreszcie ubra膰 - oznajmi艂a, wyci膮gaj膮c z torebki klucze i rzucaj膮c je na 艂贸偶ko. - B膮d藕 艂askaw zamkn膮膰 drzwi, jak b臋dziesz wychodzi艂, dobrze?

Nie czekaj膮c na odpowied藕 ruszy艂a do drzwi. Po drodze zatrzyma艂a si臋 na kr贸tk膮 chwil臋 w gabinecie, aby wzi膮膰 le偶膮ce na biurku notatki potrzebne jej na um贸wione spotkanie.

Przed domem czeka艂a j膮 przykra niespodzianka. Czarny d偶ip Lucasa, zaparkowany tu偶 za jej szarym fordem, ca艂kowicie blokowa艂 wyjazd. Natalie przez d艂u偶sz膮 chwil臋 sta艂a nieruchomo na werandzie, niecierpliwie stukaj膮c wysokim obcasem i zastanawiaj膮c si臋, co w takiej sytuacji powinna zrobi膰. Kiedy wychodzi艂a z sypialni, Lucas zaczyna艂 si臋 ubiera膰. To nie powinno zaj膮膰 mu du偶o czasu. B臋dzie gotowy za par臋 minut Lepiej poczeka na niego w samochodzie. Nie by艂o sensu wraca膰 do domu i prosi膰 go, 偶eby przestawi艂 d偶ipa.

Mrucz膮c gniewnie wsun臋艂a si臋 za kierownic臋 forda. Co, u licha, si臋 z ni膮 dzieje?! Dlaczego pozwoli艂a mu... no dobrze, niech b臋dzie, 偶e to ona zaci膮gn臋艂a go do 艂贸偶ka, ale dlaczego to zrobi艂a, skoro wiedzia艂a, 偶e to nie jest m臋偶czyzna dla niej?! Mia艂a 艣wiadomo艣膰 tego od pierwszej chwili, kiedy ujrza艂a go w domu Sherri i Ricka Peyton贸w. Lucas przypomina艂 jej ojca, twardego eksmarynarza, kt贸ry przez ca艂e 偶ycie wyznawa艂 zasad臋, 偶e kobieta powinna podporz膮dkowa膰 si臋 we wszystkim m臋偶czy藕nie. Oczywi艣cie dla swego w艂asnego dobra. Tak jakby m臋偶czy藕ni kiedykolwiek mieli odwag臋 przyzna膰, 偶e jest to spowodowane przede wszystkim ich wygod膮.

Nic dziwnego, 偶e zwi膮zek z Lucasem Sinclairem oznacza艂 bezustann膮 walk臋 o niezale偶no艣膰 w my艣leniu, podejmowaniu decyzji, dzia艂aniu. Ale dlaczego w takim razie nie potrafi艂a powiedzie膰 sobie: koniec?! Dlaczego nie mog艂a mu si臋 oprze膰?! Co takiego mia艂 w sobie ten m臋偶czyzna, 偶e nie przestawa艂a my艣le膰 o nim dzie艅 i noc?! I dlaczego tak bardzo go pragn臋艂a?!

Natalie ze z艂o艣ci膮 uderzy艂a pi臋艣ci膮 w kierownic臋. O nie! Nie jest przecie偶 tak膮 s艂odk膮, naiwn膮 panienk膮 jak Sherri czy Andrea, kt贸re by艂y gotowe do najwi臋kszych po艣wi臋ce艅 w imi臋 mi艂o艣ci do m臋偶czyzny. Zreszt膮, kto m贸wi o mi艂o艣ci. Nie kocha艂a Lucasa.

- Nie! - o艣wiadczy艂a na g艂os w nadziei, 偶e zabrzmi to bardziej przekonywaj膮co. - Nie kocham go!

Mi艂o艣膰 nie mia艂a nic wsp贸lnego z tym, co ich 艂膮czy艂o. By艂a to jedynie nami臋tno艣膰, poci膮g fizyczny. Nie potrafili nawet ze sob膮 normalnie porozmawia膰. Ka偶da rozmowa przeradza艂a si臋 w k艂贸tni臋. Rozumieli si臋 tylko w 艂贸偶ku. Poza tym, kiedy sko艅czy si臋 sprawa Peytona, przestan膮 si臋 spotyka膰 i szybko o sobie zapomn膮.

Natalie zadr偶a艂a lekko. Nie chcia艂a teraz tego roztrz膮sa膰. Odczuwa艂a dziwn膮 pustk臋 i 偶al w sercu na my艣l, 偶e nie zobaczy go wi臋cej. Mocno wcisn臋艂a klakson. Cisz臋 rozdar艂 g艂o艣ny, j臋kliwy sygna艂.

- Jak d艂ugo mo偶na wk艂ada膰 spodnie?! - mrukn臋艂a ze z艂o艣ci膮.

Lucas pojawi艂 si臋 na ganku dobre pi臋膰 minut p贸藕niej. Rzuci艂 jej pe艂ne dezaprobaty spojrzenie. Nie w膮tpi艂a, 偶e nie spodoba艂o mu si臋 u偶ycie klaksonu. Odwr贸ci艂 si臋 i d艂ugo manewrowa艂 kluczem w zamku. O wiele d艂u偶ej, ni偶 wymaga艂a tego prosta czynno艣膰 zamkni臋cia drzwi - pomy艣la艂a Natalie, przygl膮daj膮c si臋 temu ze zmarszczonym czo艂em.

Wreszcie nie spiesz膮c si臋, ruszy艂 w jej stron臋. Czu艂a, 偶e Lucas chce sprowokowa膰 j膮 do g艂o艣nego wyra偶enia swego niezadowolenia. Wiedzia艂, 偶e jego d偶ip blokuje wyjazd. Postanowi艂a, 偶e nie da mu tej satysfakcji i tylko zerkn臋艂a na niego z uraz膮, kiedy przez uchylone okienko wr臋czy艂 jej klucze od domu.

Chwyci艂a je zr臋cznym ruchem i cisn臋艂a na siedzenie, odwracaj膮c g艂ow臋 i tym samym daj膮c mu do zrozumienia, 偶e nie zamierza z nim rozmawia膰. Zapali艂a silnik. We wstecznym lusterku obserwowa艂a, jak m臋偶czyzna wolnym krokiem podszed艂 do d偶ipa, wsiad艂 i wycofa艂 samoch贸d z podjazdu.

Par臋 minut p贸藕niej, kiedy czarny d偶ip znikn膮艂 z pola widzenia, Natalie nadal siedzia艂a w samochodzie przed domem. Obie r臋ce z艂o偶y艂a na kierownicy, opar艂a o nie czo艂o. Po policzkach p艂yn臋艂y jej 艂zy. Czy偶by to by艂 koniec?! Czy tak mia艂a si臋 sko艅czy膰 najpi臋kniejsza przygoda jej 偶ycia?!

Lucas zmusza艂 si臋, aby prowadzi膰 wolno i uwa偶nie. Jedyne, czego pragn膮艂 w tej chwili, to wcisn膮膰 do ko艅ca peda艂 gazu i pop臋dzi膰 gdzie艣 przed siebie, gdzie oczy ponios膮, niczym jaki艣 wsp贸艂czesny Romeo po k艂贸tni ze swoj膮 Juli膮. Tak w艂a艣nie si臋 czu艂. Jak zakochany smarkacz, kt贸remu dziewczyna o艣wiadczy艂a, 偶e z nim zrywa, ot tak, bez 偶adnego istotnego powodu.

- Cholera! - Ze z艂o艣ci膮 uderzy艂 d艂oni膮 w kierownic臋. Przecie偶 ona nawet nie jest w jego typie! Wcale mu si臋 nie podoba.

Wiedzia艂 jednak, 偶e to nieprawda. Podoba艂o mu si臋 w niej wszystko. Absolutnie wszystko, z wyj膮tkiem tej jej piekielnej niezale偶no艣ci i podkre艣lania na ka偶dym kroku, 偶e jest taka samodzielna i zaradna.

To niedobrze - pomy艣la艂. - Chyba si臋 w niej nie zakocham? A je艣li to ju偶 si臋 sta艂o?! Kiedy to mog艂o nast膮pi膰? - zamy艣li艂 si臋. Wczorajszej nocy? Chcia艂 wierzy膰, 偶e to tak w艂a艣nie by艂o, poniewa偶 wtedy 艂atwiej m贸g艂by wyperswadowa膰 sobie t臋 mi艂o艣膰. Seks mia艂 niewiele wsp贸lnego z prawdziwym uczuciem. Czasem mo偶na te dwie rzeczy ze sob膮 pomyli膰. Szczeg贸lnie, kiedy jaka艣 kobieta dzia艂a na niego tak jak Natalie.

Ale z Natalie by艂o inaczej. By艂 w niej zakochany na d艂ugo przedtem, zanim poszli ze sob膮 do 艂贸偶ka. Po raz pierwszy u艣wiadomi艂 to sobie wczorajszego popo艂udnia, kiedy modl膮c si臋 w duchu o cierpliwo艣膰 uspokaja艂 rozhisteryzowan膮 bratow膮. Nie艣wiadomie por贸wnywa艂 wiecznie wymagaj膮c膮 opieki Sherri z niezale偶n膮 Natalie. To by艂 dla niego prawdziwy szok, kiedy w pewnej chwili zda艂 sobie spraw臋, 偶e kobieta, kt贸r膮 zawsze uwa偶a艂 za sw贸j idea艂, jest, w gruncie rzeczy, na d艂u偶sz膮 met臋 nie do wytrzymania. Ku swemu zdziwieniu przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e w dyplomatyczny spos贸b radzi艂 bratowej, aby zapisa艂a si臋 na kurs ksi臋gowo艣ci i sama zaj臋艂a si臋 uporz膮dkowaniem ba艂aganu, jaki zostawi艂 Rick.

No a potem zadzwoni艂 ojciec Natalie, 偶eby powiadomi膰 go, i偶 jego wsp贸lnik mo偶e wpakowa膰 si臋 w tarapaty. Lucas zamiast odpowiedzie膰, 偶e Nathan sam powinien si臋 tym zaj膮膰 - w ko艅cu Natalie by艂a jego c贸rk膮 - niby jaki艣 b艂臋dny rycerz wyruszy艂 na ratunek wybrance swego serca.

I 偶eby chocia偶 to doceni艂a?! Nie! Ona musia艂a oczywi艣cie obrazi膰 si臋 na niego. Za to, 偶e uchroni艂 j膮 przed niebezpiecze艅stwem. By艂 tak w艣ciek艂y, 偶e m贸g艂by udusi膰 j膮 go艂ymi r臋kami za t臋 bezmy艣lno艣膰 i g艂upot臋. Jednocze艣nie pragn膮艂 tuli膰 j膮 w ramionach i ca艂owa膰. Nigdy przedtem nie odczuwa艂 tego w stosunku do 偶adnej innej kobiety.

Tak! By艂 w niej zakochany! Zakochany po uszy i to zanim poszli do 艂贸偶ka! Nie wiedzia艂, dlaczego w艂a艣nie ona. Nie mia艂 poj臋cia, jak to si臋 sta艂o. Ale to nie zmienia艂o faktu, 偶e kocha艂 Natalie Bishop.

- Cholera! - zakl膮艂 g艂o艣no. - Wcale mi si臋 to nie podoba!

Atrakcyjna, ma艂a Natalie, z tymi swoimi niebotycznie wysokimi szpilkami i niepoj臋t膮 wr臋cz zdolno艣ci膮 do wyprowadzania go z r贸wnowagi za ka偶dym razem, kiedy otwiera艂a koralowe usteczka, oznacza艂a jedynie k艂opoty. Co do tego Lucas nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci. Ale dlaczego, w takim razie, z niecierpliwo艣ci膮 wygl膮da艂 w przysz艂o艣膰?!

Natalie, aczkolwiek niech臋tnie, musia艂a w ko艅cu przyzna膰, 偶e 艣ledztwo w sprawie morderstwa Ricka Peytona utkwi艂o w martwym punkcie. Zdoby艂a wszystkie mo偶liwe do uzyskania informacje na temat ofiary. Pozna艂a stan jego konta, przejrza艂a akta, wiedzia艂a nawet, gdzie i na jakie sumy Rick ubezpieczy艂 siebie i swoje mienie. Za par臋 dni b臋dzie mia艂a wykaz wszystkich rozm贸w telefonicznych, jakie przeprowadzi艂 Peyton przez ostatnie p贸艂 roku. Nie mia艂a zamiaru siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami. Gdyby nie wczorajszy wyst臋p Lucasa, mog艂aby wr贸ci膰 do „Latarnika" i kontynuowa膰 poszukiwania tajemniczego Dobbsa. Niestety, w obecnej sytuacji by艂o to ca艂kowicie wykluczone. Nie mog艂a przecie偶 ni st膮d, ni zow膮d pojawi膰 si臋 w barze po tym, jak jej towarzysz powali艂 trzech sta艂ych bywalc贸w.

Musia艂a co艣 wymy艣li膰. By艂a zbyt zdenerwowana, aby usiedzie膰 na miejscu. Musi si臋 zaj膮膰 czym艣 konkretnym, 偶eby nie my艣le膰 o... nim i tamtej nocy.

W艣ciek艂a na siebie za chwile s艂abo艣ci, Natalie wr贸ci艂a do domu, aby przepisa膰 raport, kt贸ry podyktowa艂a do dyktofonu podczas porannego spotkania z klientem. Dotyczy艂 on podejrze艅 o nielegalne wy艂udzenie odszkodowania. Pracowicie wystuka艂a na maszynie raport dla towarzystwa ubezpieczeniowego, po czym zadzwoni艂a, 偶eby uprzedzi膰 ich o swojej wizycie. Wykona艂a te偶 par臋 innych telefon贸w. Wreszcie ulegaj膮c nieodpartej pokusie, stan臋艂a w drzwiach sypialni. T臋sknym spojrzeniem obrzuci艂a 艂贸偶ko...

- A niech to wszyscy diabli! - zamrucza艂a gniewnie pod nosem. Sta艂a przy 艂贸偶ku tul膮c w ramionach poduszk臋, na kt贸rej jeszcze nie tak dawno spoczywa艂a ciemna g艂owa m臋偶czyzny.

Gwa艂townie pu艣ci艂a poduszk臋, jakby cienkie p艂贸tno pali艂o j膮 w d艂onie. Wr贸ci艂a do gabinetu, 偶eby w艂膮czy膰 automatyczn膮 sekretark臋 i czym pr臋dzej opu艣ci艂a dom.

Musz臋 natychmiast si臋 czym艣 zaj膮膰 - postanowi艂a zdecydowanie, wsiadaj膮c do samochodu. - Czym艣, co zaprz膮tn臋艂o by mnie bez reszty i odwr贸ci艂o my艣li od tego m臋偶czyzny.

Pojecha艂a do biura Galaktyki. Upewniwszy si臋 w rozmowie z sekretark膮, 偶e Lucas wyjecha艂 i nie wr贸ci wkr贸tce, uda艂a si臋 wprost do pokoju zajmowanego do niedawna przez Ricka Peytona. Dok艂adnie przejrza艂a le偶膮ce na biurku papiery. Nie pomin臋艂a ani jednej szuflady, ani jednej p贸艂ki. Stoj膮cy obok telefonu kalendarz okaza艂 si臋 istn膮 kopalni膮 informacji. Znajdowa艂y si臋 tam nazwiska i numery ludzi, z kt贸rymi Rick spotyka艂 si臋 w interesach albo na parti臋 tenisa, a tak偶e nazwy restauracji, w kt贸rych umawia艂 si臋 na drinka lub lunch. Natalie pracowicie spisa艂a te dane, po czym si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂a numer domowy Peyton贸w. Sherri odezwa艂a si臋 dopiero po sz贸stym dzwonku.

- Halo? - spyta艂a ostro偶nie.

- Cze艣膰! To ja, Natalie! Nie chcia艂am ci przeszkadza膰, ale...

- Ale偶 sk膮d! - zaprotestowa艂a wdowa po Ricku Peytonie. - Wcale mi nie przeszkadzasz, tylko ba艂am si臋, 偶e to znowu kto艣 z tej agencji.

- A co? Telefonowali drugi raz?

- Przez ca艂y ranek. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e Ricky by艂 winny pieni膮dze tylu ludziom. Dosz艂o do tego, 偶e ca艂a dr偶臋 za ka偶dym razem, kiedy zadzwoni telefon.

- Nie musisz wcale z nimi rozmawia膰.

- Nie musz臋?

- Nie - zapewni艂a j膮 Natalie. - Istniej膮 艣cis艂e przepisy reguluj膮ce dzia艂anie tych agencji. N臋kanie ludzi telefonami jest zabronione.

- Aale... nie wiem, to znaczy... w jaki spos贸b mam si臋 ich pozby膰?

- Czy masz adwokata, Sherri?

- Hmmm... jest pan Kemp - zamy艣li艂a si臋 Sherri. - Zajmowa艂 si臋 testamentem Ricka.

- Pyta艂am, czy ty masz adwokata. Swojego w艂asnego adwokata. Kogo艣, komu mog艂aby艣 zaufa膰 i kto pom贸g艂by ci uporz膮dkowa膰 te wszystkie sprawy - cierpliwie t艂umaczy艂a Natalie, cho膰 dobrze zna艂a odpowied藕. - Wiesz co? Wpadn臋 do ciebie i przywioz臋 ci telefony paru znajomych prawnik贸w. I tak mia艂am zamiar ci臋 dzi艣 odwiedzi膰. Chcia艂am rozejrze膰 si臋 po gabinecie Ricka, je艣li nie masz nic przeciwko temu. No wi臋c, jak?

- No c贸偶... sama nie wiem.

- Doskonale ci臋 rozumiem, Sherri, ale powinna艣 u艣wiadomi膰 sobie, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej b臋dziesz musia艂a uporz膮dkowa膰 te sprawy. A im d艂u偶ej b臋dziesz z tym zwleka膰, tym trudniej ci b臋dzie si臋 za to zabra膰.

Z drugiej strony s艂uchawki dolecia艂o j膮 g艂臋bokie westchnienie.

- To samo m贸wi艂 Lucas.

- Tak?

- Powiedzia艂, 偶e pomo偶e mi, ale pewne decyzje musz臋 podj膮膰 sama i... mo偶liwe, 偶e og艂oszenie... bbankructwa - g艂os Sherri zadr偶a艂 lekko, gdy wymawia艂a to s艂owo - b臋dzie jedynym wyj艣ciem. Spyta艂am, czy nie m贸g艂by zaj膮膰 si臋 tym w moim imieniu, ale on odpowiedzia艂, 偶e musz臋 nauczy膰 si臋 dawa膰 sobie rad臋 sama.

- Naprawd臋?

- Tak - Sherri znowu westchn臋艂a. - B臋d臋 ci bardzo wdzi臋czna za nazwiska tych prawnik贸w.

Natalie zapisa艂a numery telefon贸w kilku znajomych mecenas贸w, a tak偶e numer swojej starszej siostry na wypadek, gdyby Sherri chcia艂a porozmawia膰 z kim艣, kto znalaz艂 si臋 w podobnej sytuacji i jako艣 z niej wybrn膮艂.

W dwie godziny p贸藕niej opu艣ci艂a dom Peyton贸w chowaj膮c do torebki niedu偶e zdj臋cie Ricka Peytona. Pokazuj膮c je wraz z policyjn膮 fotografi膮 Dobbsa obesz艂a wszystkie restauracje, kt贸rych numery znalaz艂a w kalendarzyku Ricka, wypytuj膮c barman贸w i kelner贸w, czy kt贸ry艣 z nich widzia艂 tych dw贸ch razem. Niestety, ten pomys艂 okaza艂 si臋 niewypa艂em. Nikt nie potrafi艂 udzieli膰 jej 偶adnej konkretnej odpowiedzi.

Potem Natalie uda艂a si臋 w s膮siedztwo "Latarnika". Okr膮偶aj膮c bar du偶ym ko艂em w obawie, aby nie natkn膮膰 si臋 na Cala lub jego przyjaci贸艂, wypytywa艂a w okolicznych sklepikach o Ricka i Dobbsa. Tu r贸wnie偶 nikt nie potrafi艂 jej pom贸c.

Nie rezygnuj膮c z dalszego 艣ledztwa, postanowi艂a zadzwoni膰 do jednego z m臋偶czyzn, z kt贸rymi Peyton grywa艂 w tenisa. Z艂apa艂a go w chwili, kiedy wychodzi艂 z biura. Tenisowy partner Ricka okaza艂 si臋 bardzo cennym 藕r贸d艂em informacji. M臋偶czyzna by艂 szkolnym koleg膮 Ricka. Nawet razem studiowali i nale偶eli do tego samego klubu. Natalie dowiedzia艂a si臋 od niego nie tylko o osi膮gni臋ciach Ricka w tenisie.

Jak si臋 okaza艂o, zami艂owanie Peytona do gier hazardowych nie by艂o dla jego kolegi niczym nowym. Ju偶 na uniwersytecie Rick mia艂 z tego powodu wiele k艂opot贸w. Pomaga艂a mu wtedy matka, sp艂acaj膮c d艂ugi syna. Kr膮偶y艂y plotki, 偶e Rick zosta艂 przy艂apany na 艣ci膮ganiu w trakcie egzaminu, ale i ta sprawa zosta艂a zatuszowana dzi臋ki interwencji Barbary Peyton.

- Matka Ricka podarowa艂a jak膮艣 okr膮g艂膮 sumk臋 na nowe laboratorium, czy co艣 w tym rodzaju - wyja艣ni艂 m臋偶czyzna. - Sko艅czy艂y si臋 gadki na temat 艣ci膮g, kt贸re rzekomo przy nim znaleziono.

Natalie siedz膮c w samochodzie zastanawia艂a si臋, dlaczego Rick i tym razem nie zwr贸ci艂 si臋 z pro艣b膮 o pomoc do Barbary. Wyci膮gn臋艂a go z k艂opot贸w ju偶 tyle razy. Ale przecie偶 Lucas napomkn膮艂, 偶e m艂odszy brat pragn膮艂 uwolni膰 si臋 wreszcie spod kontroli matki. Natalie doskonale to rozumia艂a. Rick Peyton chcia艂 udowodni膰 wszystkim, a zw艂aszcza samemu sobie, 偶e umie pokierowa膰 swoim 偶yciem. Niestety, nie uda艂o mu si臋. A mo偶e nie by艂 w stanie zdoby膰 si臋 na konieczne ofiary? Nie umia艂 zrezygnowa膰 z dotychczasowego stylu 偶ycia. Ba艂 si臋, 偶e utraci podziw ma艂ej Sherri, je艣li zwr贸ci si臋 do niej z pro艣b膮 o pomoc. Zapomnia艂, a mo偶e nigdy nie bra艂 pod uwag臋 tego, 偶e ma艂偶e艅stwo powinno by膰 zwi膮zkiem partnerskim. Najwyra藕niej Rick Peyton nie ufa艂 swojej ma艂ej 偶onie. A czy ona sama wierzy艂a cz艂owiekowi, kt贸rego kocha艂a? - Natalie u艣wiadomi艂a sobie nagle, 偶e nie ma ju偶 najmniejszych w膮tpliwo艣ci. Tak, kocha艂a Lucasa. To nie by艂 jedynie poci膮g fizyczny. To by艂a mi艂o艣膰. By艂a po uszy zakochana w m臋偶czy藕nie, kt贸ry by艂 偶ywym uciele艣nieniem wszystkich najbardziej znienawidzonych przez ni膮 cech. Jak wi臋c to mo偶liwe, aby mog艂a go kocha膰? Mo偶e myli艂a si臋? Mo偶e Lucas by艂 zupe艂nie inny, ni偶 uwa偶a艂a.

Zgoda, wygl膮da艂 na m臋偶czyzn臋, kt贸ry samym spojrzeniem m贸g艂by powstrzyma膰 ca艂膮 armi臋. Mo偶e rzeczywi艣cie wierzy艂 w to ca艂e gadanie, 偶e kobieta jako s艂absza istota potrzebuje silnego, opieku艅czego ramienia m臋偶czyzny. Ale przecie偶 zawsze traktowa艂 j膮 z szacunkiem, jak kogo艣 r贸wnego sobie. No c贸偶, on r贸wnie偶 ulega艂 czasem z艂udnemu wra偶eniu, 偶e taka drobina jak ona nie potrafi poradzi膰 sobie sama, ale czy偶 ten niew膮tpliwy objaw troskliwo艣ci nie sprawia艂 jej przyjemno艣ci?

Zreszt膮 Lucas nigdy nie zachowa艂 si臋 wobec niej niegrzecznie. Nie lekcewa偶y艂 jej opinii i nie pami臋ta艂a, 偶eby kiedykolwiek da艂 jej odczu膰 s艂owem b膮d藕 zachowaniem, 偶e jej zdanie si臋 nie liczy.

Czy偶by wi臋c myli艂a si臋 co do niego? Da艂a si臋 zwie艣膰 pozorom? Z g贸ry za艂o偶y艂a, 偶e to jeden z tych facet贸w, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e miejsce kobiety jest w kuchni i przy dzieciach.

Kto w takim razie by艂 do kogo uprzedzony? - Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko i opar艂a czo艂o o za艂o偶one na kierownicy r臋ce. Wygl膮da艂o na to, 偶e pad艂a ofiar膮 swoich w艂asnych pochopnych s膮d贸w. To z jej winy nie wszystko uk艂ada艂o si臋 tak jak powinno w ich zwi膮zku. Je艣li w og贸le co艣 ich jeszcze 艂膮czy艂o... O ile kiedykolwiek 艂膮czy艂o ich co艣 wi臋cej ni偶 tylko 艂贸偶ko?...

- Nie b膮d藕 idiotk膮! - mrukn臋艂a, z艂a na siebie za podobne przypuszczenia. Oczywi艣cie, 偶e 艂膮czy ich co艣 wi臋cej ni偶 ta jedna noc, kt贸r膮 ze sob膮 sp臋dzili. Przynajmniej mia艂a tak膮 nadziej臋. Westchn臋艂a ci臋偶ko jeszcze raz i ruszy艂a do biura Galaktyki z silnym postanowieniem rozstrzygni臋cia dr臋cz膮cych j膮 w膮tpliwo艣ci.

Mimo 偶e dochodzi艂a ju偶 si贸dma wiecz贸r w pi膮tek, wszystkie miejsca na parkingu przed biurowcem Galaktyki by艂y zaj臋te. Sta艂 tam dobrze jej znany czarny d偶ip, stara furgonetka Daniela i nieoznakowany w贸z policyjny, w kt贸rym, ku swemu zdziwieniu, Natalie rozpozna艂a samoch贸d ojca.

Przeczuwaj膮c k艂opoty, zaparkowa艂a forda po przeciwnej stronie ulicy i biegiem ruszy艂a do biura. Lucas i porucznik Bishop stali odwr贸ceni plecami do drzwi wej艣ciowych, pochyleni nad czym艣, a raczej nad kim艣 siedz膮cym w fotelu przy recepcji.

- Co si臋 tu dzieje? - spyta艂a Natalie, poklepuj膮c ojca po szerokich plecach, 偶eby pozwoli艂 jej spojrze膰. - Tato? Co si臋... O m贸j Bo偶e! Daniel! - Wyci膮gn臋艂a d艂o艅, aby dotkn膮膰 twarzy brata, po czym cofn臋艂a j膮 zaraz w obawie, 偶e mo偶e sprawi膰 mu jeszcze wi臋cej b贸lu. Prawe oko Daniela by艂o ca艂kowicie zas艂oni臋te opuchlizn膮, a na jego lewym policzku tworzy艂 si臋 w艂a艣nie rozleg艂y zielonogranatowy siniec. Do spuchni臋tego nosa przyciska艂 zakrwawion膮 chusteczk臋.

- Co ci si臋 sta艂o?

- Tw贸j przyjaciel z baru z艂o偶y艂 mu kr贸tk膮 wizyt臋 - odpowiedzia艂 za Daniela Lucas.

- M贸j przyjaciel? - powt贸rzy艂a za nim nie rozumiej膮c.

- No wiesz, ten t艂usty blondyn, z kt贸rym mia艂a艣 k艂opoty.

- Chodzi ci o Cala? O m贸j Bo偶e! - Natalie ostro偶nie dotkn臋艂a opuchni臋tego policzka. - Czy to on ci臋 tak urz膮dzi艂?

- Uderzy艂 mnie zaledwie dwa razy, Nat - odpowiedzia艂 jej brat, odsuwaj膮c chusteczk臋 od twarzy. - Trudno to nazwa膰 pobiciem.

- Ale dlaczego? - Natalie popatrzy艂a na Lucasa pytaj膮co. - My艣lisz, 偶e to przeze mnie? 呕e Cal pobi艂 Daniela z powodu tego, co zasz艂o wczoraj w barze?

- W膮tpi臋 - uspokoi艂 jej sumienie Lucas. - Chyba 偶e powiedzia艂a艣 mu, kim naprawd臋 jeste艣...

Natalie przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- W takim razie, dlaczego? - powt贸rzy艂a patrz膮c na posiniaczon膮 twarz brata.

- Powiedzia艂, 偶e ma dla niego wiadomo艣膰 od Marty Dobbsa - wyja艣ni艂 Lucas. - Tak, Daniel?

Daniel przytakn膮艂 w milczeniu.

- Wiadomo艣膰? - Natalie przenios艂a pytaj膮ce spojrzenie z twarzy brata na Lucasa. - My艣lisz, 偶e Dobbs usi艂uje wydoby膰 od Daniela pieni膮dze, kt贸re by艂 mu winien Rick Peyton?

- Na to wygl膮da.

- Ale przecie偶 to...

- Chcia艂bym wiedzie膰, dziecinko - wtr膮ci艂 porucznik Bishop - jak to si臋 sta艂o, 偶e ten bandzior, kt贸ry pobi艂 Daniela, jest twoim przyjacielem? - gro藕nie popatrzy艂 na c贸rk臋.

- To Lucas ci nie powiedzia艂? - zdziwi艂a si臋 Natalie.

- Pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e b臋dziesz chcia艂a sama mu to wyja艣ni膰 - stwierdzi艂 Lucas.

- No wi臋c. Niech kto艣 wreszcie mnie o艣wieci, o co w tym wszystkim chodzi. I to szybko. Inaczej oboje odpowiecie za utrudnianie 艣ledztwa - zagrozi艂.

- Ale偶, tato! - zaprotestowa艂a Natalie. - Niczego nie utrudniamy. Po prostu pojecha艂am do tego baru wczoraj wieczorem i...

- Wiedzia艂em! - wykrzykn膮艂 porucznik Bishop, patrz膮c na Lucasa wymownym wzrokiem. - A nie m贸wi艂em?! By艂em pewien, 偶e tam pojedzie. Wpakowa艂a艣 si臋 w jakie艣 tarapaty, co? - Popatrzy艂 pytaj膮co na c贸rk臋.

- Wcale nie! - burkn臋艂a Natalie niech臋tnie, gro藕nym spojrzeniem nakazuj膮c Lucasowi milczenie.

- Nie kr臋膰. - Starszy pan nie da艂 si臋 zwie艣膰. - Co wydarzy艂o si臋 w tym barze?

Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko.

- No c贸偶, pojecha艂am tam, zam贸wi艂am drinka i mimochodem napomkn臋艂am barmanowi, 偶e s艂ysza艂am, i偶 mo偶na si臋 tu nie藕le zabawi膰...

- Pewnie wzi膮艂 ci臋 za dziwk臋 - zamrucza艂 porucznik Bishop.

Lucas roze艣mia艂 si臋 kr贸tkim, gard艂owym 艣mieszkiem, kt贸ry pod gro藕nym spojrzeniem Natalie przeszed艂 w gwa艂towny atak kaszlu.

- Nikt nie wzi膮艂 mnie za dziwk臋 - o艣wiadczy艂a g艂osem pe艂nym urazy. - Powiedzia艂am barmanowi, 偶e przyjaciel m贸wi艂 mi o niejakim Martym Dobbsie i 偶e chcia艂abym si臋 z nim widzie膰. No i wtedy on zawo艂a艂 tego Cala i...

- To musia艂 by膰 Calvin Maloney - wtr膮ci艂 jej ojciec. - Prawa r臋ka i goryl Dobbsa.

- Nasz przyjaciel, z kt贸rego pi臋艣ciami mia艂e艣 okazj臋 si臋 zaznajomi膰 - Lucas kiwn膮艂 g艂ow膮 Danielowi.

- Tylko z jedn膮 - poprawi艂 go Daniel. - Za艂atwi艂 mnie przy u偶yciu tylko jednej reki.

Trzej obecni w pokoju m臋偶czy藕ni wymienili porozumiewawcze u艣miechy.

- W ka偶dym razie - podj臋艂a Natalie, surowym spojrzeniem daj膮c im do zrozumienia, 偶e nie pora na 偶arty - Cal o艣wiadczy艂, 偶e najpierw musz臋 porozmawia膰 z nim, a potem on zaprowadzi mnie do swojego szefa... - zawaha艂a si臋. Wiedzia艂a, 偶e ojciec zareaguje podobnie jak Lucas. - No i w艂a艣nie... dyskutowali艣my nad warunkami tej umowy, kiedy znienacka pojawi艂 si臋 Lucas.

- Ten dra艅 najwyra藕niej w 艣wiecie dobiera艂 si臋 do niej - wtr膮ci艂 Lucas. - I nikt nie zamierza艂 mu w tym przeszkodzi膰.

- Czy zrobi艂 ci co艣 z艂ego, Natalie? - zaniepokoi艂 si臋 porucznik Bishop.

- Tak! Nie! - odpowiedzia艂y mu r贸wnocze艣nie dwa g艂osy: Lucasa i Natalie.

- Natalie?

- No wi臋c, dobrze - niech臋tnie zacz臋艂a Natalie. - Dobiera艂 si臋 do mnie, ale ja trzyma艂am go ju偶 wtedy na muszce.

- Chc臋, 偶eby艣 rano wpad艂a do komisariatu i z艂o偶y艂a oficjalny raport.

- Ale偶 tato! Nie ma potrzeby - zaprotestowa艂a Natalie. - Nic si臋 nie sta艂o. Naprawd臋.

- Grozi艂a艣 mu broni膮.

- Ale nie strzela艂am!

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 ojciec i c贸rka mierzyli si臋 gniewnym wzrokiem.

- A niech to wszyscy diabli! - Porucznik Bishop ze zniecierpliwieniem machn膮艂 r臋k膮. - Za to ciebie chc臋 jutro rano widzie膰 w komisariacie - zwr贸ci艂 si臋 do syna. - Z艂o偶ysz zeznania o tym, co tu dzi艣 zasz艂o.

- Nie jest ze mn膮 a偶 tak 藕le - usi艂owa艂 nie艣mia艂o zaprotestowa膰 Daniel.

- Na razie jeste艣 jeszcze w szoku, wi臋c nie czujesz b贸lu, ale potem b臋dziesz mia艂 wra偶enie, 偶e rozsadza ci g艂ow臋 - ostrzeg艂 go Lucas. - Radz臋 ci, 偶eby艣 zawczasu zaopatrzy艂 si臋 w 艣rodki przeciwb贸lowe, a przynajmniej w aspiryn臋 i worek lodu.

- Czy nie powinien raczej pojecha膰 do lekarza? - zaniepokoi艂a si臋 Natalie.

- Po co? Nic nie jest z艂amane.

- Mam nadziej臋, 偶e jest pan pewien swojej diagnozy, doktorze Sinclair - zakpi艂a.

- Tyle razy mia艂em z艂amany nos, 偶e chyba wiem.

- Mimo to...

- Nie r贸b zamieszania, Nat - przerwa艂 jej brat. - Nic mi nie b臋dzie.

- Skoro ju偶 wszystko sobie wyja艣nili艣my, musz臋 ucieka膰 - odezwa艂 si臋 porucznik Bishop. Podszed艂 do syna i poklepa艂 go po ramieniu. - Nie powiniene艣 zostawa膰 tu sam po godzinach, dop贸ki ta ca艂a sprawa si臋 nie wyja艣ni.

- Ale偶 tato!

- Nie ma 偶adnego ale! Nast臋pnym razem ten bandzior mo偶e u偶y膰 obu pi臋艣ci - za偶artowa艂. - Jasne?

Daniel niech臋tnie kiwn膮艂 g艂ow膮.

- To samo dotyczy ciebie - rzuci艂 Nathan Bishop w stron臋 c贸rki. - 呕adnych samodzielnych wypad贸w...

I trzymaj si臋 z daleka od tamtej spelunki. Uwa偶aj na siebie - kiwn膮艂 g艂ow膮 Lucasowi.

- Wszystko gra - zapewni艂 go Lucas.

Natalie odprowadzi艂a ojca bacznym spojrzeniem, po czym przenios艂a pytaj膮cy wzrok na twarz Lucasa. Zaniepokoi艂 j膮 tajemniczy u艣mieszek, jaki czai艂 mu si臋 w k膮cikach ust.

- Co to ma znaczy膰?

- Nie wiem, o czym m贸wisz - u艣miechn膮艂 si臋 niewinnie.

- O tym tajemniczym u艣mieszku i porozumiewawczych spojrzeniach. Wgl膮dasz, jakby艣 chcia艂 co艣 przede mn膮 ukry膰.

- Jaki tam u艣miech! Tak ci si臋 tylko wydawa艂o - zbagatelizowa艂 jej pytanie Lucas. - Jak si臋 czujesz? - zwr贸ci艂 si臋 do Daniela. - Boli?

- Troch臋.

- Mo偶e zawieziesz brata do domu, Natalie? Dopilnuj, 偶eby po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka i posied藕 z nim troch臋. Potrzebuje teraz siostrzanej troskliwo艣ci.

- A ty co b臋dziesz robi艂? - W g艂osie Natalie pojawi艂a si臋 nutka podejrzliwo艣ci.

- Mam jeszcze par臋 pyta艅 do komputera - machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 pokoju, kt贸ry zajmowa艂 Rick.

- Zostaniesz tu sam?

- C贸偶 to? Czy偶by艣 si臋 o mnie martwi艂a?

- Nie bardziej ni偶 o ka偶dego innego, kto nara偶a艂by si臋 na niebezpiecze艅stwo - sk艂ama艂a.

- Nie musisz. Marty Dobbs przekaza艂 ju偶 swoj膮 wiadomo艣膰. Nie zjawi si臋 tu tak pr臋dko. No, dalej, zabierz brata do domu. - Popchn膮艂 j膮 lekko w stron臋 Daniela. - Wygl膮da, jakby mia艂 za chwil臋 zemdle膰.

- Obiecujesz, 偶e nie b臋dziesz si臋 niepotrzebnie nara偶a艂? - spyta艂a wbrew sobie Natalie.

- S艂owo skauta! - zapewni艂 j膮 Lucas, mile wzruszony jej troskliwo艣ci膮. - A teraz pospiesz si臋. Daniel za chwil膮 spadnie z krzes艂a, a ja musz臋 jeszcze wykona膰 par臋 telefon贸w. - Z tymi s艂owami znikn膮艂 za drzwiami gabinetu Peytona.

- Chcia艂bym zabra膰 troch臋 swoich rzeczy - odezwa艂 si臋 Daniel, podnosz膮c si臋 zza biurka. - Musz臋 przegra膰 kilka dyskietek i zrobi膰 par臋 kopii, skoro mam pracowa膰 w domu... - mrucza艂 bardziej do siebie ni偶 do siostry. - Natalie?

- Zaraz do ciebie do艂膮cz臋 - pospieszy艂a z odpowiedzi膮 Natalie, nie spuszczaj膮c wzroku z drzwi, za kt贸rymi znikn膮艂 Lucas. Odda艂aby p贸艂 swojej kolekcji pantofli, 偶eby dowiedzie膰 si臋, do kogo dzwoni艂. Przecie偶 musi by膰 jaki艣 spos贸b - my艣la艂a, rozgl膮daj膮c si臋 niespokojnie po pokoju. Na jednym ze stoj膮cych na biurku recepcjonistki aparat贸w zapali艂o si臋 pomara艅czowe 艣wiate艂ko. Natalie si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋, po czym palce jej drugiej r臋ki zawis艂y nad kolorowymi guziczkami. Trzy linie. Z kt贸rej korzysta艂 Lucas?

Nie! Nie mo偶e ryzykowa膰, 偶e m臋偶czyzna us艂yszy szcz臋k odk艂adanej s艂uchawki. Ostro偶nie wcisn臋艂a guzik interkomu.

- Mnie r贸wnie偶 zale偶y, 偶eby szybko za艂atwi膰 t臋 spraw臋 - rozleg艂 si臋 wyra藕ny g艂os Lucasa. - Im szybciej, tym lepiej.

Cisza.

- Zgoda. Dzi艣 wieczorem. Niech pan wyznaczy godzin臋.

Znowu cisza.

- To nie b臋dzie konieczne. M贸j brat zostawi艂 bardzo dok艂adne sprawozdania. Taak... Pomy艣la艂em, 偶e to mo偶e pana zainteresowa膰.

Kolejne kilkana艣cie sekund ciszy. Natalie odda艂aby wszystko, 偶eby us艂ysze膰, co odpowiedzia艂 Dobbs. Nie mia艂a najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e to w艂a艣nie do niego dzwoni艂 Lucas. To nie m贸g艂 by膰 nikt inny!

- W porz膮dku, a wi臋c spotkamy si臋 tutaj. Punkt dziesi膮ta. B臋d臋 czeka艂 - zako艅czy艂 rozmow臋 Lucas.


ROZDZIA艁 13

Pierwsz膮 my艣l膮 Natalie by艂o wpa艣膰 jak burza do s膮siedniego pokoju i za偶膮da膰 wyja艣nie艅. Co, u diab艂a, on sobie wyobra偶a?! Umawia膰 si臋 z morderc膮 Ricka Peytona za jej plecami?! Przecie偶, by艂o nie by艂o, s膮 wsp贸lnikami!

Zaraz jednak zreflektowa艂a si臋. Takie za艂atwienie sprawy nie mia艂o wi臋kszego sensu. Lucas zapewne wypar艂by si臋 wszystkiego i prze艂o偶y艂 spotkanie na inny termin. Nie! Nie powinna zdradzi膰, 偶e zna jego plany. Teraz przynajmniej wiedzia艂a, gdzie i kiedy Lucas spotka si臋 z Martym Dobbsem.

Musia艂a przyzna膰, 偶e to by艂 niez艂y pomys艂. Lucas zaaran偶owa艂 to spotkanie, daj膮c do zrozumienia Dobbsowi, 偶e jest w posiadaniu pewnych informacji, kt贸re mog艂yby go zainteresowa膰. M贸j brat zostawi艂 bardzo dok艂adne sprawozdania - powiedzia艂. Czy偶by pr贸bowa艂 szanta偶owa膰 Dobbsa, wmawiaj膮c mu, 偶e w dokumentach Peytona znajduj膮 si臋 dane obci膮偶aj膮ce bukmachera?

艢wietna my艣l! Ale jest g艂upcem, je艣li uwa偶a, 偶e da sobie rad臋. Dobbs z pewno艣ci膮 nie przyb臋dzie na to spotkanie sam. Bez wzgl臋du na to, co obiecywa艂 przez telefon. Przyjedzie, jak zwykle, ze swoim gorylem Calem. Lucas nie by艂 wprawdzie cherlakiem, ale jemu te偶 przyda艂aby si臋 jaka艣 obstawa. I b臋dzie j膮 mia艂! - postanowi艂a twardo. - Ona b臋dzie jego obstaw膮!

Ostro偶nie od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i wy艂膮czy艂a interkom. Na palcach cofn臋艂a si臋 do drzwi wej艣ciowych. Gdyby Lucas wyjrza艂 niespodziewanie, wygl膮da艂oby, 偶e w艂a艣nie wychodzi. Ostro偶no艣膰 okaza艂a si臋 jednak zbyteczna. Natalie odetchn臋艂a z ulg膮 i wsun臋艂a g艂ow臋 do pokoju Daniela.

- Gotowy?

- Prawie. Czy mog艂aby艣 to potrzyma膰?

- Daj. I chod藕my st膮d wreszcie - ponagli艂a brata Natalie. - Wygl膮dasz, jakby艣 mia艂 za chwil臋 zemdle膰.

Usadowiwszy go wygodnie w samochodzie, wr贸ci艂a do biura, 偶eby zabra膰 torebk臋 i powiedzie膰 Lucasowi, i偶 wychodz膮.

- Lucas? - zawo艂a艂a, wchodz膮c do 艣rodka. - Zabieram Daniela do domu.

Drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie, o ma艂o co nie przewracaj膮c jej. Zachwia艂a si臋 i opar艂a d艂o艅 na szerokiej piersi.

- Dobrze by艂oby, 偶eby艣 zosta艂a z nim na noc - doradzi艂 Lucas, k艂ad膮c du偶膮, siln膮 r臋k臋 na drobnej d艂oni dziewczyny.

- Mo偶liwe, 偶e tak w艂a艣nie zrobi臋 - przytakn臋艂a, spuszczaj膮c g艂ow臋, aby nie wyczyta艂 prawdy z jej oczu. Patrzy艂a na r臋k臋 Lucasa i przypomnia艂a sobie te wszystkie cudowne pieszczoty, kt贸rymi ta sama d艂o艅 raczy艂a j膮 zesz艂ej nocy. Teraz nie pora na takie rozmy艣lania - zgani艂a siebie w duchu. Niespokojnie poruszy艂a r臋k膮. Palce m臋偶czyzny zacisn臋艂y si臋.

- Natalie?

- Tak? - unios艂a g艂ow臋.

- Tylko to - powiedzia艂 pochylaj膮c si臋 i ca艂uj膮c jej usta. - Zobaczymy si臋 jutro rano. Musimy powa偶nie porozmawia膰.

- Tak - kiwn臋艂a g艂ow膮 Natalie, niech臋tnie wyzwalaj膮c si臋 z jego ramion. Pogadamy wcze艣niej, ni偶 ci si臋 wydaje - pomy艣la艂a.

Odwioz艂a Daniela do domu i zapakowa艂a go do 艂贸偶ka. Na spuchni臋ty policzek i podbite oko przy艂o偶y艂a ok艂ad z lodu. Pomimo wcze艣niejszych protest贸w, 偶e ma zbyt du偶o pracy, aby traci膰 czas na spanie, chrapa艂 smacznie, kiedy w p贸艂 godziny p贸藕niej na palcach wymkn臋艂a si臋 z mieszkania.

Uda艂a si臋 prosto do w艂asnego domu, gdzie przebra艂a si臋 w czarne, w膮skie d偶insy, czarny golf i par臋 ciemnych adidas贸w, kt贸re nosi艂a bardzo rzadko, gdy偶 nie dodawa艂y jej wzrostu. Stroju dope艂nia艂a zapinana na ramieniu kabura, prezent od ojca. Sk贸ra ugniata艂a j膮 troch臋, gdy偶 Natalie rzadko korzysta艂a z kabury. Wola艂a nosi膰 bro艅 w torebce, w specjalnie w tym celu wszytej pod podszewk臋 kieszeni. Na wierzch narzuci艂a czarn膮, cienk膮 wiatr贸wk臋.

Kilkakrotnie prze膰wiczy艂a wyjmowanie i chowanie rewolweru, po czym si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂a numer biura porucznika Bishopa.

W drodze do domu jeszcze raz przemy艣la艂a ca艂膮 spraw臋 i dosz艂a do wniosku, 偶e ona sama nie zdo艂a uchroni膰 Lucasa przed niebezpiecze艅stwem. Dobbs by艂 zbyt gro藕nym przeciwnikiem i nie nale偶a艂o go lekcewa偶y膰. By艂a pewna, 偶e Cal Maloney b臋dzie towarzyszy艂 swojemu szefowi. Je艣li on i Lucas stan膮 zn贸w oko w oko, kto wie, co mo偶e si臋 wydarzy膰?!

Doskonale pami臋ta艂a, jak patrzy艂 na Cala wtedy w barze. Jego spojrzenie wyra藕nie m贸wi艂o, 偶e jedno uderzenie nie zadowoli go wcale i z przyjemno艣ci膮 st艂uk艂by jej napastnika na kwa艣ne jab艂ko. Nie wierzy艂a, 偶e Lucas nie wykorzysta nadarzaj膮cej si臋 okazji.

Niestety, telefon w biurze jej ojca nie odpowiada艂. Natalie poinformowa艂a oficera dy偶urnego, 偶e spr贸buje po艂膮czy膰 si臋 jeszcze raz za godzin臋. Nie pozostawa艂o jej nic innego, jak tylko czeka膰. O tej porze roku zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰 dopiero ko艂o dziewi膮tej, a jej potrzebna by艂a os艂ona ciemno艣ci.

Tak jak Dobbsowi - pomy艣la艂a. Dlatego w艂a艣nie wyznaczy艂 Lucasowi spotkanie o tak p贸藕nej porze.

Za kwadrans dziewi膮ta powt贸rnie wykr臋ci艂a numer ojca, ale i tym razem nie uda艂o si臋 jej z nim porozmawia膰. Waha艂a si臋 tylko chwil臋, po czym wzruszywszy ramionami z filozoficznym spokojem wsiad艂a do samochodu. Jednoosobowa obstawa by艂a lepsza od 偶adnej.

Na parking przy biurze Galaktyki dotar艂a tu偶 przed dziewi膮t膮. Postanowi艂a, 偶e samoch贸d zostawi po przeciwnej stronie ulicy pomi臋dzy stoj膮cymi tam ci臋偶ar贸wkami. W ten spos贸b nikt nie domy艣li si臋 jej obecno艣ci. Uwa偶nie rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a, obesz艂a budynek. Mia艂a teraz jak na d艂oni wej艣cie do biura i parking przy budynku. Czarny d偶ip Lucasa i rozklekotana furgonetka Daniela by艂y jedynymi samochodami na ca艂ym parkingu. Najwidoczniej Dobbs nie dotar艂 jeszcze na um贸wione spotkanie. U艣miechaj膮c si臋 z zadowoleniem wolno przekr臋ci艂a klucz w tylnych drzwiach.

Kiedy znalaz艂a si臋 w 艣rodku, przez d艂u偶sz膮 chwil臋 sta艂a oparta o 艣cian臋. Czeka艂a, a偶 oczy przyzwyczaj膮 si臋 do panuj膮cego wewn膮trz p贸艂mroku. Nads艂uchiwa艂a uwa偶nie. W ca艂ym budynku panowa艂a cisza, ale na szcz臋艣cie dla niej nie by艂o zupe艂nie ciemno. Spod drzwi jednego z pokoi, gdzie, jak przypuszcza艂a, znajdowa艂 si臋 Lucas, s膮czy艂a si臋 cienka stru偶ka 艣wiat艂a.

St膮paj膮c na palcach, podesz艂a do ustawionego naprzeciw wej艣cia biurka recepcjonistki. Zdecydowa艂a, 偶e b臋dzie ono najw艂a艣ciwsz膮 kryj贸wk膮. Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂ugo, schowa艂a si臋 pod biurkiem. By艂a teraz zupe艂nie niewidoczna, chyba 偶e kto艣 obszed艂by biurko dooko艂a i nachyli艂 si臋, 偶eby pod nie zajrze膰. Mia艂a nadziej臋, 偶e ani Lucas, ani tym bardziej Dobbs nie wpadnie na taki pomys艂. Sprawdzi艂a, czy rewolwer nadal znajduje si臋 na swoim miejscu. By艂a gotowa.

Jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej do uszu skulonej pod biurkiem Natalie dobieg艂 odg艂os krok贸w. Nie dochodzi艂y one z zewn膮trz, lecz od 艣rodka. To Lucas - domy艣li艂a si臋. Wyszed艂 z pokoju. Przez chwil臋 panowa艂a cisza, po czym skrzypn臋艂y frontowe drzwi.

Ciekawe, czy Dobbs jest sam - zastanawia艂a si臋. Teraz dopiero zda艂a sobie spraw臋 z niedogodno艣ci kryj贸wki, kt贸r膮 wybra艂a. By艂a wprawdzie dobrze ukryta przed wzrokiem innych, ale sama nie mog艂a dostrzec, co dzieje si臋 w pokoju. Wstrzyma艂a oddech, nas艂uchuj膮c uwa偶nie.

- Hej! - Nieznajomy g艂os odbi艂 si臋 echem od 艣cian pustego budynku. - Jest tam kto?

- Dobbs? - Rozpozna艂a g艂os Lucasa. Zaskrzypia艂a pod艂oga. Kto艣 odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

- Lucas Sinclair? Pauza. Po czym:

- Nie by艂o potrzeby a偶 tak si臋 asekurowa膰, panie Sinclair. Jak pan widzi, przyszed艂em sam.

Do uszu Natalie dotar艂 odg艂os otwieranych i zamykanych drzwi.

- Chcia艂em si臋 po prostu upewni膰 - powiedzia艂 Lucas, zapalaj膮c 艣wiat艂o.

- Nie jest pan podobny do brata - zauwa偶y艂 Marty Dobbs.

- Byli艣my jedynie przyrodnimi bra膰mi.

- I jest pan od niego znacznie starszy.

- Taak. Jestem starszym, przyrodnim bratem Ricka. - W g艂osie Lucasa zabrzmia艂a ironia.

- To ciekawe. Rick nigdy nie wspomina艂, 偶e ma brata. W swoim czasie biedny ma艂y Ricky i ja byli艣my bardzo zaprzyja藕nieni.

- Domy艣li艂em si臋 tego. Ale s艂uchaj, Dobbs - zniecierpliwi艂 si臋 Lucas - nie jeste艣my tu po to, 偶eby rozmawia膰 o twojej przyja藕ni z biednym, ma艂ym Rickym. Mamy ubi膰 pewien interes, wi臋c przesta艅 kr臋ci膰 i przejd藕my do sprawy.

- Wcale nie jest pan podobny do brata - powt贸rzy艂 wolno Dobbs. - Ten m艂ody cz艂owiek by艂 zawsze bardzo grzeczny.

- Jak wida膰, nic mu to nie pomog艂o.

- O! To by艂 po prostu nieszcz臋艣liwy wypadek. Chcieli艣my go jedynie ponagli膰. Op贸藕nia艂 si臋 ze sp艂at膮 d艂ug贸w.

- A propos d艂ug贸w. By艂 mi winien dwadzie艣cia patoli, kiedy ty i twoi kumple wys艂ali艣cie go na pewn膮 艣mier膰.

- A wi臋c to by艂y pa艅skie pieni膮dze - stwierdzi艂 Dobbs, ignoruj膮c oskar偶enie Lucasa. - W styczniu Rick zap艂aci艂 pierwsz膮 rat臋. Zastanawia艂em si臋, kto m贸g艂 po偶yczy膰 mu pieni膮dze. M贸wi艂, 偶e matka odm贸wi艂a mu pomocy.

- Wida膰 by艂a sprytniejsza ode mnie - stwierdzi艂 kwa艣no Lucas. - Pewnie domy艣li艂a si臋 od razu, 偶e to ca艂e gadanie o rozwijaniu firmy to blaga.

- Po偶yczy艂 mu pan dwadzie艣cia tysi臋cy zielonych na taki kit?

- No jasne, 偶e nie! - obruszy艂 si臋 Lucas. - Naopowiada艂 mi r贸偶nych rzeczy o tym swoim interesie. 呕e szykuj膮 najwi臋kszy hit w grach komputerowych od czasu Nintendo. Przekonywa艂, 偶e zarobi膮 miliony, tylko potrzebna jest im ta niewielka sumka na rozkr臋cenie ca艂ej sprawy. Obieca艂, 偶e zwr贸ci mi si臋 dwukrotnie, co ja m贸wi臋, dwudziestokrotnie, jak wszystko p贸jdzie dobrze. Cholera! - zakl膮艂 Lucas. Ukryta pod biurkiem Natalie podziwia艂a jego zdolno艣ci aktorskie. - Ta ca艂a firma, to on i ten ma艂oletni g贸wniarz. Mo偶e za jaki艣 czas rzeczywi艣cie b臋d膮 z tego jakie艣 pieni膮dze, ale ja jestem niecierpliwy.

- I dlatego chcia艂 pan si臋 ze mn膮 spotka膰? - domy艣li艂 si臋 Dobbs.

- Taak. Dlatego w艂a艣nie zadzwoni艂em do pana.

- Przypuszczam, 偶e chce pan, 偶ebym zwr贸ci艂 panu te dwadzie艣cia tysi臋cy.

- Jest pan na dobrym tropie, tylko pomyli艂 si臋 pan co do kwoty - wolno odpowiedzia艂 mu Lucas. - Chc臋 dwustu patyk贸w.

Natalie o ma艂o nie zakrztusi艂a si臋 w艂asn膮 艣lin膮. Czy on oszala艂?! Dwie艣cie tysi臋cy dolar贸w!

- A co oferuje pan w zamian? - spokojnie spyta艂 Dobbs.

- Tak jak m贸wi艂em przez telefon, Rick zostawi艂 bardzo dok艂adne sprawozdania. Mia艂 to we krwi. Zapisywa艂 wszystko. Daty, sumy, rozpi臋to艣膰 kurs贸w, sp艂aty. Jest tam nawet lista pa艅skich klient贸w, panie Dobbs. Paru bardzo szanowanych obywateli, kt贸rzy z pewno艣ci膮 pogniewaliby si臋, gdyby ich nazwiska wysz艂y na 艣wiat艂o dzienne - ci膮gn膮艂 Lucas. - Rick zanotowa艂 r贸wnie偶 i to, 偶e pan mu grozi艂.

Skulona pod biurkiem Natalie zastanawia艂a si臋, czy Lucas przypadkiem nie przeholowa艂. Zapisywa膰 gro藕by?!

- Nigdy nikomu nie grozi艂em, panie Sinclair. - Ton Dobbsa sta艂 si臋 lodowaty. - Najwy偶ej sk艂adam pewne obietnice. Na przyk艂ad obiecam panu teraz, 偶e je偶eli odda mi pan te notatki, o kt贸rych pan wspomnia艂, pozwol臋 panu odej艣膰 st膮d 偶ywym.

Natalie zadr偶a艂a. Przypomnia艂o si臋 jej, jak zastanawia艂a si臋, czy Marty Dobbs m贸g艂by u偶y膰 przemocy. Teraz nie mia艂a co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Uwa偶aj, Lucas! - ostrzega艂a go w duchu. - Uwa偶aj na niego!

- Kiedy tylko otrzymam moje dwie...

Do uszu Natalie dolecia艂 odg艂os uderzenia, cichy j臋k, po czym 艂oskot padaj膮cego na pod艂og臋 cia艂a. Zamar艂a.

Co tam si臋, u licha, dzia艂o? Kto kogo uderzy艂? Czyj j臋k s艂ysza艂a?

Dobry Bo偶e! - modli艂a si臋 cicho. - Spraw, 偶eby to nie by艂 Lucas.

- A niech mnie kule bij膮! - W g艂osie Calvina Maloneya brzmia艂o nie skrywane zdumienie. - Przecie偶 to ten go艣膰 z baru! No ten, kt贸ry.

- O ma艂o co nie urwa艂 ci g艂owy - doko艅czy艂 jego szef.

- Ten dra艅 mnie zaskoczy艂 - t艂umaczy艂 si臋 Cal. - Nie mia艂by 偶adnych szans, gdyby nie ta cizia.

- A tak - przypomnia艂 sobie Dobbs. - By艂a z nim jaka艣 kobieta. Ciekawe, jak膮 rol臋 odgrywa w tej ca艂ej historii?

- Je艣li szef chce, mog臋 si臋 dowiedzie膰 - zaoferowa艂 si臋 Cal. - Zaraz to z niego wydusz臋.

Milczenie musia艂o oznacza膰 zgod臋, bo po chwili do uszu Natalie dolecia艂 odg艂os kolejnego uderzenia i zaraz po nim j臋k b贸lu.

Natalie zakry艂a d艂oni膮 usta. Ledwo powstrzyma艂a si臋 od krzyku. Uspok贸j si臋 - powtarza艂a sobie w duchu. - Uspok贸j si臋 i czekaj.

Kolejne uderzenie i cichy j臋k.

Czy偶by ten dra艅 go kopa艂? Ale dlaczego Lucas pozwala mu na to?! Dlaczego si臋 nie broni?! I gdzie, u diab艂a, podziewa si臋 jej ojciec?!

- Wystarczy, Cal - rzuci艂 kr贸tko Marty Dobbs. Natalie gotowa by艂a uca艂owa膰 go z wdzi臋czno艣ci, ale

kolejne s艂owa bukmachera szybko pozbawi艂y j膮 z艂udze艅.

- By艂em mu to winien. - Cal za艣mia艂 si臋 drwi膮co.

- Doskonale ci臋 rozumiem, ale na razie musisz si臋 powstrzyma膰. Chc臋, 偶eby pokaza艂 mi, gdzie ukry艂 te papiery i powiedzia艂, co ta kobieta ma z tym wsp贸lnego. Kiedy z nim sko艅cz臋, b臋dzie tw贸j. B臋dziesz si臋 m贸g艂 nim zaj膮膰, tak jak zaj膮艂e艣 si臋 jego braciszkiem. A teraz postaw go na nogi.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 panowa艂a kompletna cisza, kt贸r膮 przerywa艂y jedynie ciche j臋ki b贸lu.

- Wstawaj, Sinclair. No, wstawaj, bo ci przy艂o偶臋!

Natalie nie wytrzyma艂a. Nie mog艂a nadal tkwi膰 bezczynnie pod biurkiem, pozwalaj膮c, 偶eby ten bandyta zn臋ca艂 si臋 nad cz艂owiekiem, kt贸rego kocha艂a. Ostro偶nie wyczo艂ga艂a si臋 z kryj贸wki i wyjrza艂a zza rogu. Przed oczami mia艂a dwie m臋skie nogi odziane w eleganckie be偶owe spodnie. Marty Dobbs we w艂asnej osobie!

Obrzucaj膮c pok贸j uwa偶nym spojrzeniem, si臋gn臋艂a pod kurtk臋. Na wprost niej Cal Maloney pochyla艂 si臋 nad opartym o 艣cian臋 Lucasem. W d艂oni trzyma艂 du偶y rewolwer; po policzku Lucasa sp艂ywa艂a cienka stru偶ka krwi.

Natalie z trudem si臋 powstrzyma艂a, aby nie rzuci膰 si臋 na oprawc臋 i wbi膰 drobne, ostre z膮bki w trzymaj膮c膮 bro艅 r臋k臋. Zacisn臋艂a palce na swoim ma艂ym rewolwerze. Trzeba poczeka膰 na w艂a艣ciwy moment - powtarza艂a sobie w duchu. Kt贸ry艣 z nich musi si臋 w ko艅cu przesun膮膰, a wtedy b臋dzie mog艂a strzeli膰 bez obawy, 偶e zrani Lucasa.

W tej samej chwili Cal, 艣miej膮c si臋 g艂o艣no, wymierzy艂 le偶膮cemu silne kopni臋cie. Natalie wpad艂a w sza艂. Z przera藕liwym wrzaskiem wyskoczy艂a zza biurka i odpychaj膮c Dobbsa rzuci艂a si臋 na Maloneya. Zaskoczony m臋偶czyzna zachwia艂 si臋, wypuszczaj膮c z d艂oni rewolwer.

I wtedy dopiero rozp臋ta艂o si臋 piek艂o. Kto艣 z艂apa艂 j膮 wp贸艂 i odci膮gn膮艂 od Maloneya, pozbawiaj膮c tym samym satysfakcji zatopienia d艂ugich paznokci w twarzy bandyty. Upad艂a na pod艂og臋, ale poderwa艂a si臋 natychmiast gotowa do dalszej walki.

- Na lito艣膰 bosk膮, Natalie! Uciekaj st膮d! - rykn膮艂 Lucas, odzyskuj膮c si艂y.

W tym samym momencie kto艣 znowu schwyci艂 j膮 od ty艂u i tym razem nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂 to Dobbs. Trzyma艂 j膮 niezbyt mocno, najwyra藕niej nie uwa偶a艂 jej za gro藕nego przeciwnika. Natalie poszuka艂a wzrokiem Lucasa. By艂 w przeciwleg艂ym rogu pokoju i zr臋cznie odpiera艂 ciosy Maloneya. Nagle przypomnia艂a sobie o rewolwerze, kt贸ry wytr膮ci艂a Calowi z r臋ki. Le偶a艂 na pod艂odze, w po艂owie drogi pomi臋dzy miejscem, w kt贸rym sta艂a, a walcz膮cymi m臋偶czyznami. Marty Dobbs tak偶e go zauwa偶y艂 i ci膮gn膮艂 j膮 w tym kierunku.

Natalie unios艂a nog臋 i z impetem postawi艂a j膮 na stopie m臋偶czyzny. Spodziewa艂a si臋, 偶e Dobbs zawyje z b贸lu i rozlu藕ni u艣cisk, ale on tylko zakl膮艂 cicho i wymierzy艂 jej siarczysty policzek.

Cholera! - pomy艣la艂a Natalie. Zapomnia艂a, 偶e nie jest w szpilkach.

Ze zdwojon膮 energi膮 przyst膮pi艂a do walki, pr贸buj膮c uwolni膰 si臋 z ramion Dobbsa, 偶eby si臋gn膮膰 po bro艅. W odpowiedzi m臋偶czyzna potrz膮sn膮艂 ni膮 mocno, jakby by艂a szmacian膮 kukie艂k膮, i zakry艂 jej usta d艂oni膮.

- Przesta艅, s艂yszysz - zasycza艂 jej do ucha. Natalie pos艂ucha艂a i m臋偶czyzna natychmiast rozlu藕ni艂

u艣cisk na tyle, 偶e mog艂a zn贸w swobodnie oddycha膰.

- Dobra dziewczynka - pochwali艂. - A teraz idziemy. - Popchn膮艂 j膮 lekko w kierunku le偶膮cego na 艣rodku pokoju pistoletu.

Natalie przesta艂a si臋 wyrywa膰 i pos艂usznie ruszy艂a razem z nim, poj臋kuj膮c cicho dla lepszego efektu.

Poskutkowa艂o. Tak jak si臋 spodziewa艂a, m臋偶czyzna jeszcze bardziej rozlu藕ni艂 u艣cisk i schyli艂 si臋 po rewolwer.

W tym samym momencie d艂o艅 Natalie wsun臋艂a si臋 pod kurtk臋, wyci膮gaj膮c z kabury odbezpieczon膮 bro艅. Sp贸藕ni艂a si臋 o u艂amek sekundy. Dobbs zauwa偶y艂 jej ruch i machn膮艂 r臋k膮, aby wytr膮ci膰 jej rewolwer z d艂oni. Natalie gwa艂townie opu艣ci艂a rami臋. Rozleg艂 si臋 strza艂.

- Suka! - zawy艂 Dobbs uwalniaj膮c j膮.

- Nic mi si臋 nie sta艂o! Nic mi nie jest! - krzykn臋艂a Natalie w stron臋 walcz膮cych m臋偶czyzn. Ba艂a si臋, 偶e odg艂os strza艂u m贸g艂 zdezorientowa膰 Lucasa i tym samym da膰 przewag臋 jego przeciwnikowi.

- Je艣li si臋 ruszysz, zabij臋 ci臋 - rzuci艂a ostro, odwracaj膮c si臋 z powrotem do Dobbsa i celuj膮c mu prosto w serce.

Dobbs zamar艂 w przysiadzie, z r臋k膮 wyci膮gni臋t膮 do le偶膮cego na pod艂odze rewolweru.

- A mo偶e tylko przestrzel臋 ci oba kolana - ci膮gn臋艂a, przesuwaj膮c bro艅 i mierz膮c teraz w nogi m臋偶czyzny.

Dobbs popatrzy艂 na rewolwer, potem w oczy Natalie, i wyprostowa艂 si臋 powoli.

- Pod 艣cian臋! - rozkaza艂a. - Oprzyj r臋ce o 艣cian臋 i rozstaw szeroko nogi. Jestem pewna, 偶e ju偶 prze膰wiczy艂e艣 t臋 pozycj臋 wcze艣niej. - Odczeka艂a chwil臋, a偶 Dobbs wype艂ni jej polecenie, po czym nie przestaj膮c mierzy膰 do niego schyli艂a si臋 i podnios艂a z pod艂ogi drugi rewolwer.

- Ko艅czysz ju偶? - rzuci艂a przez rami臋 w stron臋 Lucasa.

- Taak - odpowiedzia艂. Z艂apa艂 Maloneya za koszul臋 i pchn膮艂 na 艣cian臋 obok Dobbsa.

W tej samej chwili otworzy艂y si臋 drzwi i do pokoju wpad艂o kilku uzbrojonych policjant贸w. Nocn膮 cisz臋 rozdar艂o j臋kliwe zawodzenie policyjnych syren.

- No, nareszcie! - wykrzykn臋艂a Natalie na widok ojca. - Ju偶 zaczyna艂am w膮tpi膰, czy dosta艂e艣 moj膮 wiadomo艣膰.

- O jakiej wiadomo艣ci m贸wisz, dziecinko? - zdziwi艂 si臋 porucznik Bishop, wyjmuj膮c jej z d艂oni rewolwer Maloneya. - Byli艣my tu przez ca艂y czas. Siedzieli艣my w furgonetce Daniela i os艂aniali艣my Lucasa. - Kiwn膮艂 g艂ow膮 Coffeyowi, 偶eby wyprowadzi艂 aresztowanych.

- Os艂aniali艣cie Lucasa? - powt贸rzy艂a za nim, chowaj膮c swoj膮 w艂asn膮 bro艅 do kabury.

Ojciec pogrozi艂 jej palcem.

- Oddaj mi go. Musimy zrobi膰 badania balistyczne. Natalie niech臋tnie odda艂a mu rewolwer.

- Czy to wystarczy? - spyta艂 Lucas podchodz膮c do nich.

- Wystarczy - mrukn膮艂 porucznik Bishop. Natalie wsun臋艂a d艂o艅 w okrwawion膮 r臋k臋 Lucasa, drug膮 za艣 obj臋艂a go mocno w talii.

- Chyba 偶e wrzask Natalie zag艂uszy艂 wszystko inne - zauwa偶y艂 kwa艣no Coffey, wyprowadzaj膮cy skutego kajdankami Dobbsa. M臋偶czyzna utyka艂; zb艂膮kana kula z rewolweru Natalie trafi艂a go w stop臋. - Dar艂a si臋 jak op臋tana. O ma艂o co nie pop臋ka艂y mi b臋benki - poskar偶y艂 si臋.

- O czym on m贸wi? - Natalie popatrzy艂a pytaj膮co na ojca, a potem przenios艂a spojrzenie na twarz Lucasa.

- Lucas ma na sobie mikrofon - wyja艣ni艂 starszy pan.

- Co takiego? - spyta艂a gro藕nie. - Chcesz powiedzie膰, 偶e to by艂 tw贸j pomys艂? Zrobi艂e艣 z niego przyn臋t臋 na Dobbsa? Co za idiotyczny pomys艂!

- Jedynym idiotycznym pomys艂em w tej ca艂ej akcji by艂 tw贸j wyst臋p - wtr膮ci艂 Lucas. - Nigdy nie widzia艂em czego艣 r贸wnie g艂upiego. Wyskoczy艂a艣 zza tego biurka z dzikim wrzaskiem, nawet nie wiedz膮c, w co si臋 pakujesz.

- Ach tak! - oburzy艂a si臋 Natalie. Jej zr臋czne palce rozpina艂y guziki koszuli m臋偶czyzny. - Gdybym, jak to okre艣li艂e艣, nie wyskoczy艂a zza tego biurka, prawdopodobnie sma偶y艂by艣 si臋 ju偶 w piekle. Cal Maloney za艂atwi艂by ci臋 na amen.

- Gdyby nie przysz艂o ci do g艂owy w艂azi膰 za to biurko, nie pozwoli艂bym zada膰 sobie nawet jednego ciosu.

- Nie pozwoli艂by艣? - Natalie popatrzy艂a na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Chcesz powiedzie膰, 偶e da艂e艣 mu si臋 kopa膰?

- A co innego mog艂em zrobi膰, kiedy zobaczy艂em tw贸j s艂odki ty艂eczek i ma艂e czarne buciki - u艣miechn膮艂 si臋 Lucas. - Nie znam nikogo innego o tak ma艂ych st贸pkach. Nie mog艂em nara偶a膰 ci臋 na niebezpiecze艅stwo. - Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i czule pog艂aska艂 j膮 po policzku. Serce Natalie zabi艂o mocniej.

- I dlatego dopu艣ci艂e艣, 偶eby Maloney spu艣ci艂 ci takie lanie? - Natalie gwa艂townie zamruga艂a powiekami. Czu艂a, 偶e za chwil臋 si臋 rozp艂acze. - Uwa偶asz, 偶e to by艂o rozs膮dne?

- Bardziej rozs膮dne, ni偶 tw贸j atak na Maloneya.

- Ale przesta艂 ci臋 kopa膰, czy偶 nie tak? - Rozchyli艂a koszul臋 na jego piersi i jednym szarpni臋ciem zerwa艂a przymocowane plastrem druciki i mikroskopijny mikrofon.

- Auuu! - zawy艂 Lucas. - Rany, nie tak ostro!

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - fa艂szywie zdziwi艂a si臋 Natalie. - Zabola艂o?

- Tak - przyzna艂 pocieraj膮c pier艣 w miejscu, gdzie razem z plastrem wyrwa艂a kilka w艂os贸w. - Boli. Ca艂a ta strona.

- Naprawd臋? - Natalie popatrzy艂a na niego ju偶 艂agodniejszym wzrokiem.

- Tak - przytakn膮艂, ucieszony zatroskanym spojrzeniem dziewczyny.

- Niech no zobacz臋 - Natalie pomog艂a mu zsun膮膰 koszul臋 i delikatnie przeci膮gn臋艂a palcami po piersi Lucasa. - Mo偶esz mie膰 z艂amane 偶ebra.

Nathan Bishop odchrz膮kn膮艂 g艂o艣no.

- Czy chcesz, 偶ebym zadzwoni艂 po lekarza?

Ale 偶adne z nich nie us艂ysza艂o go. U艣miechaj膮c si臋 do siebie pod w膮sem, opu艣ci艂 biuro, zostawiaj膮c ich samych.

- Och, Lucas! - Natalie z czu艂o艣ci膮 pog艂aska艂a posiniaczony bok. - To wygl膮da okropnie. W og贸le wygl膮dasz okropnie. Bardzo ci臋 boli?

- Troch臋 - sk艂ama艂. Wcale nie czu艂 si臋 藕le, ale jej zatroskanie sprawia艂o mu wielk膮 przyjemno艣膰.

- Tak? - Natalie pochyli艂a si臋 i ostro偶nie uca艂owa艂a st艂uczone 偶ebra. - Chcia艂abym m贸c ci jako艣 ul偶y膰 - m贸wi艂a, ca艂uj膮c 艣lady po plastrze.

- Ju偶 to zrobi艂a艣. - Lucas pog艂aska艂 j膮 po w艂osach. - By艂a艣 wspania艂a - szepn膮艂. - Moja male艅ka amazonka. Ale je艣li kiedy艣 jeszcze zrobisz co艣 podobnego - w jego g艂osie pojawi艂a si臋 stalowa nutka - to zapomn臋 o tym, 偶e jestem d偶entelmenem i spior臋 ci臋 na kwa艣ne jab艂ko. Jasne?

- Ciekawe, kogo sobie we藕miesz do pomocy - zadrwi艂a Natalie.

Lucas roze艣mia艂 si臋.

- W niczym nie masz umiaru, wiesz? Natalie przytuli艂a policzek do jego piersi.

- A ty? - spyta艂a, ca艂uj膮c go szybko, urywanie.

- Gdybym wiedzia艂, co dla mnie dobre, przesta艂bym natychmiast, ale wygl膮da na to, 偶e nie wiem. - Delikatnie pog艂aska艂 jedwabiste w艂osy dziewczyny. - Oczywi艣cie chodzi mi o to, kiedy powinienem przesta膰, bo doskonale wiem, co jest dla mnie dobre - doda艂 szybko w obawie, 偶eby nie zrozumia艂a go 藕le.

Natalie otoczy艂a ramionami szyj臋 m臋偶czyzny.

- A co to takiego? - szepn臋艂a zbli偶aj膮c usta do jego twarzy.

- Ty

- Jeste艣 tego pewny?

- Ca艂kowicie - potwierdzi艂, pocieraj膮c policzkiem o aksamitn膮, mi臋kk膮 dziewcz臋c膮 sk贸r臋. - I wiem, co jest dobre dla ciebie.

- Naprawd臋? Co to takiego?

- Jak to co?

- No, co jest dobre dla mnie?

- Ja, oczywi艣cie! - o艣wiadczy艂, odsuwaj膮c si臋 lekko, aby spojrze膰 jej w oczy.

- Przecie偶 my prawie bez przerwy si臋 k艂贸cimy - przypomnia艂a mu. By艂a ciekawa, jak na to zareaguje.

- Ojej, to po prostu ma艂a wymiana pogl膮d贸w.

- I nawet nie jestem w twoim typie. Sam to powiedzia艂e艣.

- Jak wida膰, myli艂em si臋.

- I tak naprawd臋, to ty wcale mnie nie lubisz.

- O tak! Masz racj臋.

Natalie gniewnie zmarszczy艂a brwi.

- Nie lubi臋 ci臋, poniewa偶 pa艂am do ciebie zupe艂nie innym uczuciem - wyja艣ni艂 艣miej膮c si臋 Lucas. - Kocham ci臋. I niech B贸g ma mnie w swojej opiece - dorzuci艂.

Natalie odetchn臋艂a z ulg膮.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e wreszcie mi to powiesz. - U艣miechn臋艂a si臋. - Bo ja te偶 ci臋 kocham. I niech B贸g ma nas oboje w swojej opiece.

- Amen! - Lucas zako艅czy艂, pochylaj膮c si臋 do jej ust

- A wi臋c, co teraz zrobimy?

- Chodzi ci o nasz膮 mi艂o艣膰? Natalie przytakn臋艂a.

- Pobierzemy si臋 - o艣wiadczy艂, jakby by艂a to najbardziej oczywista rzecz pod s艂o艅cem.

Natalie zamy艣li艂a si臋.

- Czy naprawd臋 uwa偶asz to za dobry pomys艂? - spyta艂a powa偶nym tonem. - Kocham ci臋. Bardzo ci臋 kocham, ale r贸偶nimy si臋 od siebie. Mo偶e powinni艣my najpierw zamieszka膰 razem i zobaczy膰, jak b臋dzie si臋 nam uk艂ada艂o wsp贸lne 偶ycie?

- Pobierzemy si臋.

- Ale przecie偶 ledwo co si臋 znamy - protestowa艂a coraz s艂abiej Natalie. - Nic o sobie nie wiemy.

- Opr贸cz jednej najwa偶niejszej rzeczy. - Lucas pieszczotliwie pog艂aska艂 j膮 po po艣ladkach.

- Ale ma艂偶e艅stwo to co艣 wi臋cej, ni偶 tylko 艂贸偶ko - upiera艂a si臋. - Cho膰 by艂o tak cudownie...

- Cudownie, powiadasz? - Lucas u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem.

- Nie pr贸buj zmienia膰 tematu. - Natalie popatrzy艂a na niego spod gniewnie zmarszczonych brwi. - M贸wimy o tym, czy powinni艣my si臋 pobra膰, czy mo偶e pro艣ciej by艂oby na razie zamieszka膰 razem i...

- Pobierzemy si臋 i kropka - przerwa艂 jej nie znosz膮cym sprzeciwu tonem. - Koniec dyskusji. Ani s艂owa wi臋cej, ty przekoro. A teraz poca艂uj mnie.

Natalie pomy艣la艂a, 偶e ten jeden raz, jeden jedyny, i tylko ze wzgl臋du na to, ile wycierpia艂 tego wieczora, pozwoli mu postawi膰 na swoim. Zreszt膮 wcale nie mia艂a ochoty d艂u偶ej si臋 z nim spiera膰. Pos艂usznie spe艂ni艂a polecenie m臋偶czyzny, kt贸rego kocha艂a.


EPILOG

- A ty dok膮d? - spyta艂 偶on臋 Lucas.

Natalie uda艂a, 偶e nie dos艂ysza艂a tego pytania. Pchn臋艂a oszklone drzwi ich przestronnego, nowego biura. Z艂ote litery na szybie informowa艂y, 偶e mieszcz膮 si臋 tu a偶 trzy firmy: Galaktyka, Agencja Detektywistyczna: 艢ci艣le Tajne, oraz Sinclair: Systemy Alarmowe.

- Natalie? - powt贸rzy艂 Lucas gro藕nie, k艂ad膮c r臋k臋 na jej ramieniu. - Pyta艂em ci臋, dok膮d idziesz.

Natalie odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e t臋 kwesti臋 om贸wili艣my ju偶 dzi艣 przy 艣niadaniu - odpowiedzia艂a ch艂odno. Na jej drobnej twarzyczce pojawi艂o si臋 z trudem skrywane zniecierpliwienie.

- I postanowili艣my, 偶e nigdzie nie p贸jdziesz.

- Nie. To ty tak postanowi艂e艣. Nie by艂o sensu dalej si臋 z tob膮 spiera膰. A teraz, je偶eli pozwolisz, mam wa偶n膮 spraw臋 do za艂atwienia. - Wymownym wzrokiem popatrzy艂a na jego r臋k臋 na swoim ramieniu.

- Zabraniam ci!

Brwi Natalie unios艂y si臋.

- Zabraniasz? - powiedzia艂a wolno, tak jakby si臋 - przes艂ysza艂a. W br膮zowych oczach zapali艂y si臋 iskierki

gniewu.

- Do diab艂a, Natalie! - wybuchn膮艂 Lucas, puszczaj膮c rami臋 偶ony. - Przecie偶 wiesz, 偶e to dla twojego w艂asnego dobra. Powiedz jej, 偶e robi臋 to, bo troszcz臋 si臋 o ni膮. - Popatrzy艂 prosz膮co w stron臋 stoj膮cej przy szafce z aktami m艂odej kobiety.

Sherri Peyton roze艣mia艂a si臋 i przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mieszaj mnie w to, Lucas. To wasze sprawy. Ucz臋 si臋 zarz膮dzania przedsi臋biorstwem, a nie poradnictwa ma艂偶e艅skiego. Rad藕 sobie sam.

Lucas odwr贸ci艂 si臋 do 偶ony.

- Na lito艣膰 bosk膮, Natalie! Masz zamiar 艂azi膰 od domu do domu zadaj膮c k艂opotliwe pytania? W twoim stanie? Przecie偶 sama wiesz, jak szybko si臋 m臋czysz.

- Je艣li b臋d臋 zm臋czona, to odpoczn臋. - Gniew Natalie ostyg艂 nieco w odpowiedzi na tak oczywisty dow贸d troskliwo艣ci ze strony m臋偶a.

Lucas popatrzy艂 na ni膮 podejrzliwie. Wcale nie by艂 o tym przekonany. Natalie westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Lucas, zrozum. To, 偶e jestem w ci膮偶y, nie oznacza, 偶e jestem kalek膮. Nic mi nie b臋dzie.

- A je艣li zaczniesz rodzi膰?

- Przecie偶 to dopiero si贸dmy miesi膮c!

- No to co? Takie historie si臋 zdarza艂y.

- U kobiet, kt贸re mia艂y problemy z donoszeniem ci膮偶y - t艂umaczy艂a cierpliwie. - Nie wiem, czy pami臋tasz, co m贸wi艂 lekarz ostatnim razem, kiedy zacz膮艂e艣 sia膰 panik臋? Jestem zdrowa jak przys艂owiowa ryba.

- A je艣li upadniesz? - nie dawa艂 za wygran膮 Lucas. - Lub skr臋cisz nog臋 na tych obcasach - wskaza艂 jej jaskrawoczerwone pantofelki.

- Nie s膮dz臋 - odpowiedzia艂a Natalie, z niech臋ci膮 patrz膮c na buty. Ze wzgl臋du na sw贸j stan zmuszona by艂a zrezygnowa膰 na razie z ulubionych szpilek. - A nawet je艣li, mog臋 przecie偶 zawo艂a膰 o pomoc. Nie wybieram si臋 na pustyni臋.

- Nadal nie uwa偶am tego za najlepszy pomys艂.

- Wiem.

- Mimo to upierasz si臋, 偶eby i艣膰.

- To nie ja jestem uparta. Zreszt膮 to niewa偶ne - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Pos艂uchaj, ubijmy interes.

- Taak?

- Obiecuj臋, 偶e pojad臋 tam tylko na, powiedzmy, trzy godzinki, a potem wr贸c臋 i przez reszt臋 dnia b臋d臋 odpoczywa艂a z nogami do g贸ry. Co ty na to? - u艣miechn臋艂a si臋.

- A czego 偶膮dasz w zamian? - podejrzliwie spyta艂 Lucas. Pierwsz膮 rzecz膮, jakiej si臋 nauczy艂, by艂a ta, 偶e Natalie nigdy nie sz艂a na jakiekolwiek ust臋pstwa, a je艣li ju偶, to na pewno nie za darmo.

- W zamian za to chc臋, 偶eby艣 zabra艂 mnie na przyj臋cie do twojej matki. Jutro wieczorem.

- O nie! - zaprotestowa艂 Lucas. - Ju偶 o tym m贸wili艣my. Moja matka i ja nie mamy ze sob膮 nic wsp贸lnego. Nigdy nie mieli艣my.

- Wygl膮da na to, 偶e ona jest innego zdania - powiedzia艂a spokojnie Natalie, k艂ad膮c d艂o艅 na ramieniu m臋偶a. - To ju偶 trzecia pr贸ba z jej strony, Lucas. Sam m贸wi艂e艣, i to niejeden raz, 偶e by膰 mo偶e by艂e艣 dla niej zbyt surowy przez te wszystkie lata. Mo偶e ona czuje to samo w stosunku do ciebie. - Delikatnie zacisn臋艂a palce. - Jako przysz艂a matka wiem, 偶e tak jest. My艣l臋, 偶e Barbara zas艂uguje na jeszcze jedn膮 szans臋 i my艣l臋, 偶e powiniene艣 da膰 jej t臋 szans臋 - zako艅czy艂a, k艂ad膮c r臋ce na wyra藕nie zaokr膮glonym brzuchu.

- To nie fair - powiedzia艂 Lucas, patrz膮c na jej ma艂e d艂onie.

- No wi臋c? Jak b臋dzie? M臋偶czyzna westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Tylko pod warunkiem, 偶e skr贸cisz czas do jednej godziny.

- Do dw贸ch - upiera艂a si臋 Natalie.

- No dobrze. Dwie godziny, ale pojad臋 z tob膮.

- Nie potrzebuj臋 obstawy.

- Jad臋 z tob膮, albo nie jedziesz wcale - zagrozi艂.

- Wiesz co? Jeste艣 najbardziej upartym, najbardziej...

Oszklone drzwi biura zamkn臋艂y si臋 za nimi z trzaskiem. Nie przestaj膮c si臋 k艂贸ci膰, Lucas i Natalie wolno ruszyli w stron臋 zaparkowanego nie opodal samochodu. Mimo k艂贸tni ich ramiona by艂y ciasno splecione, a kiedy zatrzymali si臋 przy czarnym d偶ipie, Lucas z czu艂o艣ci膮 uca艂owa艂 偶on臋, pomagaj膮c jej wsi膮艣膰 do auta.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harlequin Temptation 006 Candace Schuler Na przek贸r sobie
006 Schuler Candace Na przek贸r sobie
Schuler Candace Na przekor sobie
Na przekor grawitacji
PRZEKONANIA O SOBIE WSPIERAJ膭CE POCZUCIE W艁ASNEJ WARTO艢CI
ierwszy eksperyment na samym sobie w wykonaniu psychiatry
PRZEKONANIA O SOBIE WSPIERAJ膭CE POCZUCIE W艁ASNEJ WARTO艢CI
Przekonania o sobie, prawo przyciagania
Na przekor grawitacji
Czy s膮 sposoby na radzenie sobie toksycznymi osobami
216 Banks Leanne Na przek贸r losowi
Na przek贸r moralno艣ci

wi臋cej podobnych podstron