Midnight Sun
(Zmierzch oczami Edwarda)
Sko艅czy艂am na stronie 29 !!!
Autorzy:
Tw贸rczo艣膰 fan贸w Stephenie Meyer z forum:
http://www.twilightseries.fora.pl/
Roz. 13-15 offca
Roz. 16 noella
Roz. 17-19 kasiek303
13. BALANSOWANIE
Siedzia艂em na skraju lasu obserwuj膮c jak przes艂oni臋te cienk膮 warstw膮 chmur niebo stopniowo nabiera blador贸偶owej barwy. 艢miertelnik zapewne nie dostrzeg艂by jeszcze r贸偶nicy, ale ja widzia艂em to doskonale - zbli偶a艂 si臋 艣wit.
Moje wn臋trzno艣ci skr臋ci艂y si臋 ze zdenerwowania - zosta艂o mi zaledwie par臋 godzin do spotkania z Bell膮. By艂em tak przepe艂niony krwi膮, 偶e czu艂em jakbym w niej ton膮艂, ale czy mia艂o to wystarczy膰 by jej 偶ycie nie znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie? Z mojego powodu. Zacisn膮艂em d艂onie w pi臋艣ci; trzasn臋艂a ga艂膮zka, kt贸r膮 nerwowo obraca艂em w palcach - rozpad艂a si臋 na drobne drzazgi. Sfrustrowany otrzepa艂em d艂onie i zapatrzy艂em si臋 na dowody mojej nadnaturalnej si艂y unoszone powiewem wiatru.
Mog艂em j膮 skrzywdzi膰. Nawet je艣li by艂bym w stanie okie艂zna膰 swoje pragnienie, o czym nie by艂em przekonany, mog艂em przez przypadek skruszy膰 jej ko艣ci, zmia偶d偶y膰 jej delikatne d艂onie… wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Musz臋 utrzyma膰 dystans, nie wolno mi si臋 zapomnie膰, powtarza艂em sobie do znudzenia. Ale tak bardzo pragn膮艂em jej dotkn膮膰… cho膰by na chwile sple艣膰 nasze palce, przesun膮膰 opuszkami palc贸w po jej policzku, by zobaczy膰 jak si臋 rumieni. Tylko bym j膮 wystraszy艂. Moja lodowata sk贸ra z pewno艣ci膮 by j膮 odrzuca艂a.
Ca艂y dzie艅 sam na sam z Bell膮. C贸偶 ja najlepszego wyprawia艂em? Nara偶a艂em j膮 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo z czystego egoizmu. To zupe艂nie niedopuszczalne. Ale nie potrafi艂em sobie tego odm贸wi膰. Chcia艂a sp臋dzi膰 ze mn膮 ten dzie艅! Wiedzia艂a czym jestem, a mimo to chcia艂a tego! Gdyby moje serce bi艂o, zatrzepota艂oby teraz rado艣nie.
Westchn膮艂em. Tak chcia艂bym m贸c j膮 po prostu obj膮膰, zanurzy膰 twarz w jej w艂osach… potw贸r we mnie u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o jej zapachu. St艂umi艂em go w sobie, ukry艂em g艂臋boko we w艂asnej 艣wiadomo艣ci i kaza艂em mu zamilkn膮膰 - najlepiej na wieki.
Alice by艂a pewna, 偶e jej nie skrzywdz臋. Ale by艂a tego pewna o tyle, o ile ja by艂em o tym przekonany. A co je艣li nie wytrzymam? Je艣li zaw艂adn膮 mn膮 emocje, kt贸rych nie b臋d臋 w stanie kontrolowa膰? Co je艣li znajdzie si臋 zbyt blisko, a potw贸r si臋 uwolni? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Nie m贸g艂bym… c贸偶, wiedzia艂em, 偶e m贸g艂bym i to w艂a艣nie przera偶a艂o mnie najbardziej. Ale wiedzia艂em te偶, 偶e potrafi臋 ze sob膮 walczy膰 i 偶e jestem w stanie t臋 walk臋 wygra膰 - przy odrobinie wysi艂ku to mo偶e si臋 uda膰. Gdybym sobie nie ufa艂 nigdy nie narazi艂bym jej na to ryzyko.
Niebo przybra艂o fioletowo b艂臋kitny odcie艅, na wschodzie by艂o ju偶 zupe艂nie jasno. Czas na mnie - pomy艣la艂em. Pomkn膮艂em do domu. Bieg pozwoli艂 mi na chwil臋 zatraci膰 si臋 w pr臋dko艣ci, zaufa膰 zmys艂om i zapomnie膰 o wyrzutach sumienia. Mia艂em sp臋dzi膰 z ni膮 ca艂y dzie艅 - tylko z ni膮! Wybiega艂em my艣lami w przysz艂o艣膰, p艂awi膮c si臋 w czystej rado艣ci zalewaj膮cej moje martwe serce.
W domu zasta艂em Alice siedz膮c膮 na schodach. Po raz setny spyta艂em, czy powinienem si臋 czego艣 obawia膰. Rzuci艂a mi zirytowane spojrzenie. Nie raczy艂a si臋 odezwa膰.
Edwardzie, je艣li postanowisz si臋 na ni膮 rzuci膰 i przegry藕膰 jej gard艂o, niezw艂ocznie ci臋 o tym poinformuj臋.
Wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l.
- Alice zrozum, naprawd臋 boj臋 si臋, 偶e…
- Wiem, ale zaufaj mi, naprawd臋 nic z艂ego si臋 nie wydarzy. Powiedzia艂abym nawet, 偶e b臋dziesz zaskoczony rozwojem wydarze艅 - za艣mia艂a si臋 d藕wi臋cznie.
Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy powinienem docieka膰, co kry艂o si臋 za t膮 wypowiedzi膮, ale nim zd膮偶y艂em cokolwiek wyszuka膰 w jej umy艣le, Alice zacz臋艂a przek艂ada膰 Jingle bells na suahili. Zawsze tak robi艂a, kiedy nie chcia艂a bym wiedzia艂 o czym my艣li. Zazwyczaj nie mia艂em jej tego za z艂e, ale tym razem poczu艂em przyp艂yw irytacji. Postanowi艂em jednak uwierzy膰 w to, 偶e ostrzeg艂aby mnie, gdyby co艣 mia艂o p贸j艣膰 nie tak.
Poszed艂em do swojego pokoju i zacz膮艂em przeszukiwa膰 szaf臋. W co powinienem si臋 ubra膰? Jeansy… tak, s膮 odpowiednie do chodzenia po lesie. Sweter? Najlepiej w jakim艣 ciep艂ym kolorze, Bella m贸wi艂a, 偶e lubi ciep艂e br膮zy - jasnobr膮zowy wyda艂 mi si臋 odpowiedni. Ale moja sk贸ra wydaje si臋 przy nim tak nienaturalnie jasna… Zdecydowa艂em si臋 na bia艂膮 koszulk臋 z ko艂nierzykiem za艂o偶on膮 pod sp贸d, 偶eby moja sk贸ra sprawia艂a wra偶enie cho膰 odrobin臋 ciemniejszej. Popatrzy艂em krytycznie na swoje odbicie. Czy Bella znajdzie we mnie co艣 chocia偶 troch臋 poci膮gaj膮cego, czy te偶 wydam jej si臋 jedynie pozbawionym odrobiny ciep艂a potworem? Wzruszy艂em ramionami - ona jest taka nieprzewidywalna…
Zerkn膮艂em na zegarek; czas najwy偶szy zmierzy膰 si臋 z potworem tkwi膮cym we wn臋trzu mojej g艂owy. Czas udowodni膰 mu, 偶e jest bezsilny. Spojrza艂em sobie w oczy. Nie pozwol臋 by ktokolwiek j膮 skrzywdzi艂. Tym bardziej nie pozwol臋 na to samemu sobie.
I z tym przekonaniem pobieg艂em na spotkanie mi艂o艣ci mojego 偶ycia.
Chcia艂bym m贸c powiedzie膰, 偶e czeka艂em z bij膮cym sercem a偶 otworzy drzwi. Za to mog臋 przyzna膰, 偶e czeka艂em ze wstrzymanym oddechem. Przypomnia艂em sobie, 偶e powinienem zwalczy膰 w sobie ten odruch. Jej zapach nie mo偶e by膰 przeszkod膮 w naszych relacjach. Zreszt膮, przecie偶 musia艂em si臋 odzywa膰…
S艂ysza艂em jak zbiega po schodach. Po chwili do d藕wi臋ku wydawanego przez jej stopy do艂膮czy艂 inny, znacznie ciekawszy. S艂ysza艂em jak bije jej serce. Ba艂a si臋?
Przez chwile mocowa艂a si臋 z zamkiem, ale po chwili drzwi sta艂y otworem. Emocje maluj膮ce si臋 na jej twarzy nieco mnie zaskoczy艂y. Ulga? Zn贸w ogarn臋艂a mnie g艂臋boka frustracja. Czemu nie mog艂em pozna膰 jej my艣li? M贸j wzrok prze艣lizgn膮艂 si臋 po jej sylwetce. Frustracja ust膮pi艂a miejsca rozbawieniu.
- Dzie艅 dobry - rzuci艂em, nie mog膮c powstrzyma膰 lekkiego chichotu.
- Co jest? - spyta艂a, z niepokojem lustruj膮c swoje ubranie.
- Jeste艣my identycznie ubrani - wyja艣ni艂em pow贸d swego rozbawienia, u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie.
Zastanawia艂em si臋 nad przyczyn膮 dla kt贸rej dobrali艣my te same stroje. O czym my艣la艂a wyci膮gaj膮c rzeczy z szafki? Czy zdecydowa艂y wzgl臋dy praktyczne czy estetyczne? Cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie do rozpaczy.
Skwitowa艂a sytuacj臋 kr贸tkim 艣miechem i zamkn臋艂a drzwi na klucz. Czeka艂em ju偶 na ni膮 przy furgonetce. Obserwowa艂em j膮 z pewnej odleg艂o艣ci. Podoba艂a mi si臋 w tym ubraniu. Wygl膮da艂a tak naturalnie i swobodnie. A ja? Jak jaki艣 manekin na wystawie sklepowej. 呕a艂osna imitacja cz艂owieka.
- Um贸wili艣my si臋 - przypomnia艂a mi, wskakuj膮c do szoferki i otwieraj膮c mi od 艣rodka drzwiczki od strony pasa偶era. - Dok膮d jedziemy?
- Najpierw zapnij pasy. Ju偶 si臋 denerwuj臋. - powiedzia艂em, drocz膮c si臋 z ni膮 nieco - zmrozi艂a mnie spojrzeniem, a w ka偶dym razie pr贸bowa艂a. Ale pos艂ucha艂a.
- Sto jedynk膮 na p贸艂noc - poinstruowa艂em
Jazda furgonetk膮 by艂a dla mnie m臋czarni膮. Nie do艣膰, 偶e wlok艂a si臋 niemi艂osiernie to w ma艂ej, dusznej przestrzeni szoferki zapach Belli by艂 niemal nie do zniesienia - na dodatek osiad艂 na ka偶dym skrawku tapicerki, na desce rozdzielczej, powietrze by艂o nim przesycone jeszcze silniej ni偶 w jej pokoju. Moje gard艂o p艂on臋艂o 偶ywym ogniem, g艂贸d szarpa艂 moje wn臋trzno艣ci, a mi臋艣nie napi臋艂y si臋 bole艣nie. Uchyli艂em okno. Przynios艂o to nieznaczn膮 ulg臋, ale i tak cierpienie by艂o niezno艣ne.
- Czy planuj膮c wypraw臋 do Seattle, liczy艂a艣 na to, 偶e uda ci si臋 wyjecha膰 z Forks przed zapadni臋ciem zmroku? - zapyta艂em, ostrzej ni偶 zamierza艂em. Zbyt 艂atwo traci艂em kontrol臋 nad swoim g艂osem. To przez ten zapach.
- Troch臋 wi臋cej szacunku - odparowa艂a. - Moja furgonetka mog艂aby by膰 babci膮 twojego volvo.
Wkr贸tce przekroczyli艣my granice miasteczka, a przydomowe trawniki ust膮pi艂y miejsca g臋stej ro艣linno艣ci.
- Skr臋膰 w prawo w sto dziesi膮tk臋 - poleci艂em, widz膮c jej wahanie - I jed藕 tak d艂ugo, a偶 sko艅czy si臋 asfalt.
Pozwoli艂em sobie na lekki u艣miech. Po prostu ta sytuacja sprawia艂a mi zbyt wiele przyjemno艣ci, mimo dr臋cz膮cego pragnienia. Ju偶 nied艂ugo mia艂em znale藕膰 si臋 na 艣wie偶ym powietrzu, gdzie mia艂o mi si臋 艂atwiej oddycha膰. M贸j u艣miech jeszcze si臋 pog艂臋bi艂.
- A dalej?
- A dalej zaczyna si臋 szlak.
- B臋dziemy chodzi膰 po lesie? - spyta艂a z lekkim niepokojem w g艂osie. Czy co艣 by艂o nie tak? Czy w ko艅cu zda艂a sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa na kt贸re si臋 nara偶a?
- A co? - spyta艂em szybko.
- Nic nic. - wyczu艂em jej zdenerwowanie. Czy偶by jednak u艣wiadomi艂a sobie co jej grozi?
- Nie martw si臋, to tylko jakie艣 osiem kilometr贸w i nigdzie nie b臋dziemy si臋 spieszy膰.
Nie odpowiedzia艂a. Ale zrobi艂a si臋 spi臋ta.
- O czym my艣lisz? - spyta艂em zniecierpliwiony.
- Zastanawiam si臋, dok膮d wiedzie ten szlak - sk艂ama艂a; nie umia艂a tego robi膰. Ale najwyra藕niej nie chcia艂a 偶ebym pozna艂 jej my艣li. Nie nalega艂em.
- Do pewnego miejsca, kt贸re lubi臋 odwiedza膰, gdy dopisuje pogoda. - Obydwoje spojrzeli艣my na niebo. Chmury stopniowo si臋 przerzedza艂y.
- Charlie m贸wi艂, 偶e b臋dzie ciep艂o - zauwa偶y艂a.
- Powiedzia艂a艣 mu, jakie masz na dzisiaj plany?
- Nie.
Wspaniale. U艂atwia艂a mi 偶ycie, nie ma co! Za to potw贸r wychyli艂 si臋 z g艂臋bin mojej 艣wiadomo艣ci i u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.
- Ale jest jeszcze Jessica, prawda? - rozpaczliwie pr贸bowa艂em si臋 pocieszy膰. - My艣li, 偶e pojechali艣my razem do Seattle.
- Powiedzia艂am jej przez telefon, 偶e si臋 wycofa艂e艣. Poniek膮d nie sk艂ama艂am.
- Wi臋c nikt nie wie, 偶e jeste艣 teraz ze mn膮? - ogarnia艂a mnie irytacja przemieszana z narastaj膮c膮 panik膮.
- Czyja wiem... Zak艂adam, 偶e powiedzia艂e艣 Alice?
- Naprawd臋, bardzo mnie wspierasz, Bello. - mrukn膮艂em. Stara艂em si臋 zachowa膰 w miar臋 uprzejmy ton, ale nie wychodzi艂o.
- Czy Forks dzia艂a na ciebie a偶 tak depresyjnie, 偶e postanowi艂a艣 targn膮膰 si臋 na w艂asne 偶ycie?
- Sam m贸wi艂e艣, 偶e mo偶esz mie膰 k艂opoty, je艣li b臋dziemy cz臋sto pokazywa膰 si臋 razem.
- Ach, wi臋c boisz si臋, 偶e to mnie b臋dzie co艣 grozi艂o po tym, jak znikniesz w tajemniczych okoliczno艣ciach? Ha!
Pokiwa艂a g艂ow膮, patrz膮c przed siebie.
Zacz膮艂em wyrzuca膰 z siebie przekle艅stwa - szybko i cicho, tak 偶eby nie musia艂a ich wys艂uchiwa膰. Czy ona mia艂a zap臋dy samob贸jcze? Czu艂em jak przep艂ywa przeze mnie fala w艣ciek艂o艣ci. Pr贸bowa艂a mnie chroni膰! Mnie! Podczas gdy ja ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 odsun膮膰 od niej niebezpiecze艅stwo, ona si臋 nara偶a艂a, bylebym ja pozosta艂 bezpieczny. C贸偶 za straszliwy paradoks. Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwa膰. Jej sk艂onno艣膰 do po艣wi臋ce艅 by艂a wr臋cz chorobliwa. Wydawa艂a si臋 zupe艂nie nie dba膰 o w艂asne bezpiecze艅stwo. I jak ja mam j膮 chroni膰? Jak mam to zrobi膰 kiedy musz臋 j膮 broni膰 nawet przed ni膮 sam膮?
Nie odzywa艂em si臋, 偶eby na ni膮 nie krzycze膰. W艂a艣ciwie by艂em z艂y na siebie. Zawsze tylko i wy艂膮cznie na siebie. Jak m贸g艂bym by膰 z艂y na ni膮?
Zaparkowa艂a samoch贸d i wysiad艂a unikaj膮c mojego wzroku. Chyba j膮 wystraszy艂em moim wybuchem. Mo偶e to i lepiej? Ale nie chcia艂em, 偶eby si臋 mnie ba艂a. Sama my艣l o tym sprawia艂a mi b贸l, przy kt贸rym ogie艅 szalej膮cy w moim gardle by艂 zupe艂n膮 b艂ahostk膮. Chcia艂em, 偶eby mi ufa艂a i jednocze艣nie nie mog艂em na to pozwoli膰. Udr臋ka.
Zdj臋艂a sweter i przewi膮za艂a go sobie w talii. Kr贸tka koszulka bez r臋kaw贸w 艂adnie si臋 na niej uk艂ada艂a. Przez chwile patrzy艂em na ni膮, ale kiedy zacz臋艂a si臋 obraca膰 w moj膮 stron臋 utkwi艂em spojrzenie w 艣cianie lasu. Nie chcia艂em, 偶eby poczu艂a, 偶e si臋 na ni膮 gapi臋.
- T臋dy. - rzuci艂em kr贸tko, zerkaj膮c w jej stron臋. Stara艂em si臋 na ni膮 nie ogl膮da膰. Rozprasza艂a mnie bardziej ni偶 powinna.
- A co ze szlakiem? - j臋kn臋艂a, ruszaj膮c w 艣lad za mn膮.
- Powiedzia艂em tylko, 偶e zaparkujemy tam, gdzie zaczyna si臋 szlak, a nie, 偶e to w艂a艣nie nim p贸jdziemy.
- Tak bez 偶adnych oznacze艅? - spyta艂a zaniepokojona.
- Przy mnie si臋 nie zgubisz. - stara艂em si臋 by zabrzmia艂o to swobodnie, ale jaka艣 gorycz pobrzmiewa艂a w moim g艂osie. Trudno 偶eby drapie偶nik gubi艂 si臋 we w艂asnym lesie, czy偶 nie?
Zaczeka艂em a偶 do mnie do艂膮czy. Spojrza艂a na mnie swoimi wielkimi oczami. Nagle na jej obliczu odmalowa艂 si臋 jaki艣 smutek. Nie potrafi艂em go zinterpretowa膰, ale przychodzi艂o mi do g艂owy tylko jedno - ba艂a si臋 mnie.
- Chcesz wr贸ci膰 do domu? - spyta艂em cicho.
- Nie, nie - odpowiedzia艂a szybko i podesz艂a bli偶ej.
- Co艣 nie tak? - martwi艂o mnie jej zachowanie. Co oznacza艂o?
- Nie jestem zbyt dobrym piechurem - wyzna艂a. - B臋dziesz musia艂 uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰.
- Potrafi臋 by膰 cierpliwy. Je艣li si臋 bardzo postaram. - odpowiedzia艂em. No chyba, ze nie s艂ysz臋 twoich my艣li - doda艂em w duchu. Ale u艣miechn膮艂em si臋, 偶eby potwierdzi膰 moje s艂owa. Chcia艂a go odwzajemni膰, ale nie by艂o to zbyt przekonuj膮ce.
- Odwioz臋 ci臋 do domu. - sam nie by艂em pewien co si臋 kryje za tymi s艂owami. Czy by艂em got贸w zawr贸ci膰 teraz i zrezygnowa膰 z tej wycieczki? Czy by艂em jedynie w stanie zagwarantowa膰 jej, 偶e do tego domu w og贸le wr贸ci? Ale czy naprawd臋 mog艂em jej to obieca膰?
- Radzi艂abym ci si臋 pospieszy膰 je艣li chcesz, 偶ebym pokona艂a te osiem kilometr贸w przed zachodem s艂o艅ca. - o艣wiadczy艂a oschle.
Zawaha艂em si臋. Jej zachowanie wymyka艂o si臋 moim pr贸bom interpretacji. Poczu艂em przyp艂yw bezsilno艣ci. Ruszy艂em przodem.
Odgarnia艂em mchy i paprocie, 偶eby nie musia艂a si臋 przez nie przedziera膰 i stara艂em si臋 pomaga膰 jej, kiedy napotykali艣my jakie艣 przeszkody. Usi艂owa艂em zminimalizowa膰 kontakt z jej sk贸r膮, ale by艂o to niemal niemo偶liwe przy braku koordynacji jaki wykazywa艂a. Kiedy przytrzymywa艂em ja moimi lodowatymi d艂o艅mi s艂ysza艂em jak przyspiesza bicie jej serca. Ogarn臋艂o mnie zniech臋cenie. Czego si臋 w艂a艣ciwie spodziewa艂em? Przecie偶 to zrozumia艂e, 偶e kontakt z moim cia艂em budzi艂 jej przera偶enie. By艂o takie obce i nieprzyst臋pne.
Czasami pyta艂em j膮 o rzeczy, kt贸re umkn臋艂y mi ostatnim razem. Szalenie rozbawi艂a mnie opowiastka o zwierz膮tkach domowych. 艢miech roz艂adowa艂 nieco napi臋cie, kt贸re odczuwa艂em.
Usi艂owa艂em nie zadr臋cza膰 si臋 w膮tpliwo艣ciami i cieszy膰 si臋 jej obecno艣ci膮. Towarzyszy艂a nam cisza. Denerwowa艂o mnie to, 偶e nie mam poj臋cia o czym Bella my艣li i co jest powodem jej milczenia. Najpewniej zastanawia艂a si臋 czy dobrze robi przebywaj膮c ze mn膮 sam na sam, tak daleko od jakichkolwiek 艣wiadk贸w.
- Daleko jeszcze? - spyta艂a w pewnej chwili.
- Zaraz b臋dziemy na miejscu. Widzisz to przeja艣nienie w艣r贸d drzew?
Zmru偶y艂a oczy, wpatruj膮c si臋 w g臋stwin臋 lasu.
- A powinnam?
U艣miechn膮艂em si臋 gorzko. Jedynie moje nienaturalnie wyostrzone zmys艂y by艂y w stanie zarejestrowa膰 tak subtelne zmiany w o艣wietleniu i g臋sto艣ci poszycia.
- Rzeczywi艣cie, mo偶e to nieco za wcze艣nie jak na twoje oczy. - przyzna艂em.
- Czas na wizyt臋 u okulisty - mrukn臋艂a. Cieszy艂em si臋, 偶e moje wynaturzenie jej nie przeszkadza艂a. A przynajmniej podchodzi艂a do tego z pocieszaj膮cym dystansem. U艣miechn膮艂em si臋 jednym k膮cikiem ust. Jak mog艂a to tak lekko traktowa膰?
Po jakich艣 stu metrach Bella zacz臋艂a przy艣piesza膰, w ko艅cu i ona dostrzeg艂a prze艣wity. Pozwoli艂em jej i艣膰 przodem. Obserwowa艂em jak zatrzymuje si臋 na skraju mojej polany.
Lubi艂em to miejsce. Le偶a艂o daleko od szlak贸w turystycznych i nikt si臋 tu raczej nie zapuszcza艂. Wi臋c kiedy zdarzy艂o mi si臋 zat臋skni膰 za s艂o艅cem, a pogoda sprzyja艂a, przychodzi艂em tutaj i zanurza艂em si臋 w s艂odko pachn膮cej trawie. Lubi艂em kiedy ciep艂e promienie s艂o艅ca k艂ad艂y si臋 na mojej marmurowo zimnej sk贸rze, daj膮c jej cho膰by z艂udzenie ciep艂a, rozjarzaj膮c j膮 tysi膮cem migotliwych odblask贸w 艣wiat艂a. Mog艂em by膰 tutaj doskonale samotny, nieniepokojony przez cudze my艣li, zanurzony w pierwotnej ciszy lasu.
A teraz ona by艂a tutaj ze mn膮, w mojej samotni, swoj膮 obecno艣ci膮 nadaj膮c jej niemal magicznej atmosfery.
Czeka艂em w cieniu, pozwalaj膮c jej nacieszy膰 si臋 urod膮 tego miejsca. Obserwowa艂em jak zachwyt maluje si臋 na jej twarzy, jak 艂agodzi jej rysy i nadaje im wr臋cz bolesnego pi臋kna. Czy mia艂o go zast膮pi膰 przera偶enie?
Zauwa偶y艂a mnie i zrobi艂a krok w moim kierunku. Zawaha艂em si臋. Czy to co si臋 teraz ze mn膮 stanie nie odstraszy jej? Zawsze wydawa艂o mi si臋 to raczej przyjemnym widokiem, ale nie mog艂em by膰 pewien, jak Bella na to zareaguje.
U艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a na mnie. Moje niezdecydowanie musia艂o j膮 zniecierpliwi膰. Ostrzeg艂em j膮, 偶eby si臋 nie zbli偶a艂a, zebra艂em si臋 w sobie, nabra艂em w p艂uca czystego powietrza i wyszed艂em w plam臋 jaskrawego 艣wiat艂a, zalewaj膮cego polan臋.
14. WYZNANIA
Zamkn膮艂em oczy. Nie by艂em jeszcze w stanie zmierzy膰 si臋 z jej reakcj膮 na to, co si臋 dzia艂o z moj膮 sk贸r膮 w promieniach s艂o艅ca. S艂ysza艂em jak do mnie podchodzi, s艂ysza艂em trzepot jej serca, s艂ysza艂em jak ze 艣wistem wci膮gn臋艂a powietrze. Jaki mia艂a wyraz twarzy?
Unios艂em powieki.
Sta艂a jaki艣 metr ode mnie z lekko przechylon膮 g艂ow膮 i przygl膮da艂a mi si臋 ciekawie. Oszo艂omienie walczy艂o w niej z niemym zachwytem i obie te emocje r贸wnocze艣nie odmalowa艂y si臋 na jej twarzy. U艣miechn膮艂em si臋 niepewnie. W moim spojrzeniu zawar艂em pytanie, kt贸rego nie o艣mieli艂em si臋 zada膰.
- To jest niesamowite… - wykrztusi艂a, 艂ami膮cym si臋 z przej臋cia g艂osem.
Wi臋c nie zamierza艂a ucieka膰 z krzykiem. To by艂o pocieszaj膮ce.
- Co o tym my艣lisz? - spyta艂em, rozk艂adaj膮c r臋ce prezentuj膮c si臋 jak dziewczyna wychodz膮ca z przymierzalni w centrum handlowym. U艣miechn膮艂em si臋 do niej, czekaj膮c na odpowied藕.
Popatrzy艂a mi kr贸tko w oczy i natychmiast jej twarz obla艂a si臋 kusz膮cym rumie艅cem. Odwr贸ci艂a wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwi艂a go we mnie. Starannie omijaj膮c oczy. A偶 westchn膮艂em ze zniecierpliwienia. Us艂ysza艂a to i za艣mia艂a si臋 lekko.
- Brakuje mi s艂贸w. To takie… pi臋kne. - zawaha艂a si臋, jakby chcia艂a powiedzie膰 co艣 innego.
Wydawa艂em jej si臋 pi臋kny! A przynajmniej to iskrzenie jej si臋 podoba艂o. Nie nazwa艂a mnie potworem, nie odpycha艂o jej to. Mo偶e by艂a jeszcze dla mnie jaka艣 nadzieja? Ogarn臋艂a mnie tak pot臋偶na fala dobrego nastroju, 偶e niemal nie potrafi艂em sobie z ni膮 poradzi膰.
Omin膮艂em Bell臋 zgrabnie i usiad艂em na 艣rodku polany, pozwalaj膮c by s艂o艅ce otoczy艂o mnie delikatn膮 po艣wiat膮. Skin膮艂em na ni膮, by do mnie do艂膮czy艂a. Zrobi艂a to natychmiast, bez 艣ladu zawahania. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu.
Po艂o偶y艂em si臋 na mi臋kkiej trawie, jedn膮 r臋k臋 po艂o偶y艂em za g艂ow膮, drug膮 opu艣ci艂em lu藕no wzd艂u偶 cia艂a, bawi艂em si臋 koniuszkiem trawy kt贸ra zapl膮ta艂a si臋 pomi臋dzy moje palce. Po chwili na moj膮 twarz pad艂 cie艅 rzucany przez Bell臋. Rzuci艂em jej pytaj膮ce spojrzenie, nie rozumiej膮c czemu nie siada. Zdawa艂a si臋 jednocze艣nie 艂apczywie ch艂on膮膰 mnie wzrokiem i unika膰 mojego spojrzenia. Poczu艂em si臋 nieco zdezorientowany.
Nagle mnie ol艣ni艂o. Najzwyczajniej w 艣wiecie czu艂a si臋 skr臋powana! Omal si臋 nie roze艣mia艂em, ale to tylko pogorszy艂oby sytuacj臋.
Prze艂ama艂a si臋 jednak i usiad艂a, podci膮gaj膮c kolana pod brod臋 i obejmuj膮c je ramionami. Postawa obronna. Wyra藕nie czu艂a si臋 niepewnie. Ale u艣miecha艂a si臋 do mnie.
S艂odki, pe艂en ciep艂a u艣miech.
Zamkn膮艂em oczy. Przez chwil臋 mog艂em uwierzy膰, 偶e jestem zwyczajnym cz艂owiekiem, 偶e wszystko jest tak jak powinno by膰, 偶e siedz膮cej obok mnie dziewczynie nic nie grozi, 偶e mo偶emy tak po prostu by膰 razem.
I wtedy wzi膮艂em g艂臋boki wdech.
Ulotna wizja znikn臋艂a jak przebita ba艅ka mydlana, a jej miejsce zaj膮艂 偶ywy ogie艅 spalaj膮cy mnie od wewn膮trz. Jej kusz膮cy zapach ow艂adn膮艂 na chwil臋 moim umys艂em i natychmiast mnie otrze藕wi艂.
Nie mog艂em sobie pozwoli膰 nawet na chwil臋 zapomnienia.
Nigdy.
Po chwili jednak dobry nastr贸j powr贸ci艂. Z regu艂y nie potrafi艂em trwa膰 w jednym stanie umys艂u zbyt d艂ugo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie otwiera艂em oczu. Trwa艂em w zupe艂nym bezruchu, nie chc膮c burzy膰 spokoju tej chwili.
Nagle poczu艂em ciep艂e mu艣ni臋cie na mojej sk贸rze. Otworzy艂em oczy i wbi艂em wzrok w Bell臋. Przesuwa艂a opuszkiem palca po wierzchu mojej d艂oni, analizuj膮c jej powierzchni臋. Nawet nie drgn膮艂em, w obawie, 偶e mog艂aby przesta膰.
Czu艂em jakby przep艂ywa艂 przeze mnie pr膮d, rozchodz膮c si臋 od miejsca, w kt贸rym moja lodowata, nieust臋pliwa sk贸ra zetkn臋艂a si臋 z jej mi臋kk膮, gor膮c膮 sk贸r膮, i rozpe艂zaj膮c si臋 po ca艂ym ciele. Wra偶enie by艂o niesamowite.
Wydawa艂a si臋 by膰 zafascynowana faktur膮 mojej sk贸ry i chyba to, co odczuwa艂a dotykaj膮c mnie sprawia艂o jej jak膮艣 przyjemno艣膰. Nie o艣mieli艂em si臋 w to wierzy膰. Ale nadzieja, kt贸ra we mnie wezbra艂a zala艂a mnie fal膮 wszechogarniaj膮cej rado艣ci. Ten 艂agodny, nie艣mia艂y dotyk budzi艂 we mnie emocje, kt贸rych istnienia nie podejrzewa艂em, kt贸rych nie potrafi艂em nazwa膰, okre艣li膰. Budzi艂 si臋 we mnie cz艂owiek, kt贸rego pochowa艂em ponad 80 lat temu i kt贸rego nie spodziewa艂em si臋 juz nigdy w sobie odnale藕膰.
S艂ysza艂em jak bije jej serce, oddycha艂a nieco szybciej ni偶 normalnie. Nie by艂em pewien co to oznacza艂o. Niczego nie by艂em przy niej pewien. Ta cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie na skraj szale艅stwa. Dopiero teraz u艣wiadamia艂em sobie jak bardzo polega艂em na moim `s艂uchu'. Za bardzo - bez niego by艂em bezsilny, nie umia艂em odczytywa膰 sygna艂贸w wysy艂anych przez jej cia艂o, nie rozumia艂em jej subtelnych reakcji, nie pojmowa艂em jej zachowa艅. A co najgorsze nie by艂em w stanie przewidywa膰 jej posuni臋膰. Stanowi艂a dla mnie kompletn膮 zagadk臋. Tym bardziej fascynuj膮c膮 im bardziej niedost臋pn膮.
Wpatrywa艂em si臋 w ni膮 uporczywie, staraj膮c si臋 rozwik艂a膰 tajemnic臋 jej my艣li. W ko艅cu unios艂a wzrok i nasze spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w szerokim u艣miechu.
Musia艂em zada膰 to pytanie, musia艂em to wiedzie膰. Nie wytrzyma艂bym ani chwili niepewno艣ci.
- Boisz si臋 mnie? - spyta艂em, sil膮c si臋 na swobod臋. Chyba mi si臋 nie uda艂o. Za bardzo pragn膮艂em pozna膰 na nie odpowied藕.
- Nie bardziej ni偶 zwykle. - odpar艂a spokojnie.
Wi臋c jednak troch臋 si臋 ba艂a. Nie na tyle, 偶eby ode mnie uciec, ale jednak odczuwa艂a jaki艣 strach. By艂a ze mn膮 pomimo l臋ku!
U艣miechn膮艂em si臋 szeroko. Wci膮偶 nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie. By艂a tu!
Poruszy艂a si臋. Przysun臋艂a si臋 do mnie odrobin臋. Cieszy艂o mnie, 偶e chcia艂a by膰 bli偶ej. I by艂em na tyle egoistyczn膮 istot膮, 偶e na to pozwala艂em, doskonale zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, jak bardzo by艂o to niebezpieczne.
Nagle poczu艂em jej ciep艂e palce przesuwaj膮ce si臋 po moim przedramieniu. Niemal zamrucza艂em z zadowolenia.
Dotyka艂a mnie i wszystko by艂o w porz膮dku. Nie tylko moja lodowata sk贸ra jej nie odrzuca艂a, ale te偶 ja by艂em w stanie trzyma膰 swoje instynkty na wodzy. To ciep艂o by艂o takie przyjemne… Mu艣ni臋cia jej palc贸w, jej jedwabista sk贸ra, przyprawia艂y mnie o zawr贸t g艂owy. Nieznany dreszcz przepe艂zn膮艂 wzd艂u偶 mojego kr臋gos艂upa…
Przymkn膮艂em powieki. Chcia艂em skupi膰 si臋 wy艂膮cznie na tym doznaniu.
- Mam przesta膰? - spyta艂a cicho.
Czemu mia艂aby to robi膰? Chyba sprawi艂oby mi to fizyczny b贸l gdyby przesta艂a.
- Nie - odpar艂em, nie otwieraj膮c oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazi膰, co czuj臋, gdy tak robisz - westchn膮艂em.
Przesun臋艂a opuszkiem wzd艂u偶 moich 偶y艂, docieraj膮c a偶 do 艂okcia. My艣la艂em, 偶e umr臋 z zachwytu. Jak taka prosta czynno艣膰 mo偶e dawa膰 tyle zadowolenia? Czu艂em si臋 najszcz臋艣liwsz膮 istot膮 pod s艂o艅cem - tylko dlatego, 偶e to kruche dziewcz臋 nie艣mia艂ym gestem g艂aska艂o moj膮 d艂o艅. Je艣li by艂a w tym jaka艣 przesada, nie potrafi艂em jej dostrzec.
Poczu艂em, 偶e chce obr贸ci膰 moj膮 r臋k臋. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym co robi臋, obr贸ci艂em j膮 naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwa艂y si臋 od mojej sk贸ry. Zastyg艂a zszokowana.
- Wybacz - mrukn膮艂em - W twoim towarzystwie zbyt 艂atwo jest mi by膰 sob膮.
Nie zareagowa艂a na moje s艂owa. Nadal z widoczn膮 fascynacj膮 bada艂a powierzchni臋 mojej d艂oni. Intrygowa艂o j膮 to, w jaki spos贸b uk艂ada si臋 na niej 艣wiat艂o. Obserwuj膮c jego za艂amania, zbli偶y艂a moj膮 d艂o艅 do swojej twarzy. Poczu艂em jak owion臋艂o j膮 ciep艂o jej oddechu, poczu艂em gor膮co bij膮ce od jej zarumienionych policzk贸w.
P艂on膮艂em. Czu艂em si臋 jak pochodnia, trawi艂 mnie ogie艅 zbyt silny by go opisa膰. Ale nie by艂o to ju偶 tylko pragnienie, nie by艂 to jedynie g艂贸d jej krwi. Budzi艂y si臋 we mnie potrzeby i po偶膮dania, kt贸rych dot膮d nie zna艂em.
Potw贸r wi艂 si臋 w agonii. Ale jego zew by艂 teraz dziwnie odleg艂y, st艂umiony przez co艣 znacznie pot臋偶niejszego. P艂on膮cy we mnie ogie艅 nie by艂 wy艂膮cznie pragnieniem. To by艂 p艂omie艅 najczystszej, g艂臋bokiej mi艂o艣ci. Na tym stosie pragn膮艂em zosta膰 spalonym, temu 偶arowi podda艂em si臋 z rado艣ci膮.
Ta cisza…
- Zdrad藕 mi, o czym my艣lisz? - szepn膮艂em. Powiedzie膰, 偶e z偶era艂a mnie ciekawo艣膰, to za ma艂o. To by艂oby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzie膰, 偶e umiera艂em z ciekawo艣ci, by艂oby jednak b艂臋dem merytorycznym. Jak bardzo bym si臋 nie stara艂, nie mog艂em umrze膰.
- Wci膮偶 nie potrafi臋 przywykn膮膰 do tego, 偶e nie wiem - doda艂em, tytu艂em usprawiedliwienia.
- My, szaraczki, mamy tak ca艂y czas. - odpowiedzia艂a, drocz膮c si臋 ze mn膮 lekko.
- Musi by膰 wam ci臋偶ko - odpowiedzia艂em z nutk膮 ironii w g艂osie. I czego艣 jeszcze. T臋sknoty? Goryczy? Tak, 偶a艂owa艂em, 偶e i ja nie mog臋 ograniczy膰 si臋 do w艂asnych my艣li. S艂uchanie innych bywa do tego stopnia m臋cz膮ce, 偶e z ch臋ci膮 pozby艂bym si臋 swojego daru. Chocia偶 gdyby mia艂, gdyby m贸g艂, mi pom贸c w zrozumieniu Belli…
- Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie - przypomnia艂em jej, id膮c za tropem w艂asnych my艣li.
- 呕a艂owa艂am w艂a艣nie, 偶e nie wiem, o czym ty my艣lisz. I jeszcze… - zamilk艂a, jakby niepewna czy powinna kontynuowa膰.
- Co takiego? - moja ciekawo艣膰 tylko si臋 wzmog艂a, wariowa艂em z niecierpliwo艣ci.
- My艣la艂am jeszcze o tym, 偶e chcia艂abym uwierzy膰, 偶e jeste艣 prawdziwy. I marzy艂am, 偶e nie czuj臋 strachu.
Wi臋c jednak. L臋k by艂 obecny w jej sercu. I to ja by艂em jego przyczyn膮. Niewypowiedziany b贸l targn膮艂 moj膮 dusz膮. Powinna si臋 mnie ba膰. Tak by艂oby dla niej lepiej. Powinna st膮d uciec, p贸ki jeszcze mia艂a szans臋. Tylko czy bym na to pozwoli艂? By艂a r贸偶nica mi臋dzy tym, co by艂oby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chcia艂. W艂a艣ciwie nie r贸偶nica, a przepa艣膰. Nie chcia艂em by膰 powodem jej strachu. Pragn膮艂em jej zaufania. Kt贸rym nie mia艂a prawa mnie obdarzy膰.
- Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 ba艂a - szepn膮艂em z uczuciem.
- Nie dok艂adnie o to mi chodzi艂o, ale twoje s艂owa z pewno艣ci膮 daj膮 mi wiele do my艣lenia. - odpar艂a.
Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰.
Zerwa艂em si臋 b艂yskawicznie z miejsca, gwa艂townie zmieniaj膮c pozycj臋. Podpar艂em si臋 na jednym ramieniu, drug膮 r臋k臋 pozostawiaj膮c w jej u艣cisku. Nasze twarze dzieli艂o teraz ledwie par臋 centymetr贸w. Nawet nie drgn臋艂a.
- To czego si臋 boisz?
Nadal si臋 nie poruszy艂a. Nie odezwa艂a si臋 tak偶e. Po chwili jednak zrobi艂a co艣 na co w 偶adnym wypadku nie by艂em przygotowany.
Przysun臋艂a si臋.
Zareagowa艂em machinalnie, nim zd膮偶y艂bym zrobi膰 co艣, czego m贸g艂bym 偶a艂owa膰. Bardzo mocno 偶a艂owa膰. W u艂amku sekundy znalaz艂em si臋 na skraju polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie osza艂amia艂.
Spr贸bowa艂em zastanowi膰 si臋 nad tym co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o.
Dlaczego nie mog艂a reagowa膰 jak normalny cz艂owiek? Czy musia艂a ci膮gle robi膰 co艣 na co nie by艂em przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy by艂 w zaniku, by艂em o tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znak贸w krzycza艂o do niej, 偶e powinna mnie unika膰, a ona si臋 przysun臋艂a!
Nie by艂em przygotowany na takie zbli偶enie. Nawet nie zak艂ada艂em, 偶e to b臋dzie mo偶liwe.
Ale da艂o mi to do my艣lenia. Mo偶e gdybym si臋 tego spodziewa艂, wszystko by艂o w porz膮dku? Je艣li ona chcia艂a by膰 blisko, mo偶e m贸g艂bym…?
Patrzy艂em na ni膮, kiedy siedzia艂a tam sama, taka drobna i krucha. Mo偶e?
- Wybacz mi… prosz臋… - szepn臋艂a cicho.
- Jedn膮 chwilk臋 - odpowiedzia艂em, wiedz膮c, 偶e potrzebuj臋 jeszcze kilku sekund 偶eby doj艣膰 do siebie.
Oddychaj膮c g艂臋boko, ruszy艂em powoli w jej kierunku. Usiad艂em, p贸ki co, w bezpiecznej odleg艂o艣ci.
- Wybacz. - zawaha艂em si臋 na moment. - Czy zrozumia艂aby艣, co mam na my艣li, gdybym powiedzia艂, 偶e jestem tylko cz艂owiekiem?
Skin臋艂a g艂ow膮, wci膮偶 nieco przera偶ona moim zachowaniem.
- Czy偶 nie jestem najdoskonalszym drapie偶nikiem na 艣wiecie? Wszystko we mnie ci臋 przyci膮ga, poci膮ga, kusi - m贸j glos, moja twarz, nawet m贸j zapach! I po co to wszystko?
Pod wp艂ywem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwa艂em si臋 z miejsca i pomkn膮艂em do lasu.
Bieg jak zwykle da艂 mi poczucie wolno艣ci.
Tak, wolno艣膰… Pragn膮艂em pozby膰 si臋 tej ca艂ej sztuczno艣ci, tej maski, kt贸r膮 musia艂em nak艂ada膰 przed lud藕mi, chcia艂em by znikn臋艂y wszystkie bariery mi臋dzy nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie.
Okr膮偶y艂em polan臋 w u艂amku sekundy, demonstruj膮c jej, jak ogromne pr臋dko艣ci potrafi臋 rozwija膰.
- I tak mi nie uciekniesz - za艣mia艂em si臋 z gorycz膮 w g艂osie. 呕adne stworzenie nie by艂o w stanie mi si臋 wymkn膮膰.
Nagle w przemo偶nym pragnieniu ca艂kowitego zdemaskowania si臋, postanowi艂em zrobi艂em co艣 jeszcze. Chwyci艂em pot臋偶ny konar i prze艂ama艂em go jak zapa艂k臋. Chc膮c chyba jeszcze podkre艣li膰 groteskowy efekt, balansowa艂em nim przez chwil臋 jakby by艂 d艂ugopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisn膮艂em go przed siebie. Nim oderwa艂a wzrok od lec膮cej ga艂臋zi, by艂em ju偶 przy niej.
- I tak mnie nie pokonasz - doko艅czy艂em cicho.
Siedzia艂a jak zahipnotyzowana. By艂a zupe艂nie przera偶ona. C贸偶, to raczej zrozumia艂e. W ko艅cu nie co dzie艅 widuje si臋 licealist贸w rzucaj膮cych drzewami.
Stopniowo dociera艂o do mnie to, co zrobi艂em. Spodziewa艂em si臋, 偶e tym razem jednak ucieknie. Ogarn膮艂 mnie trudny do opisania smutek.
- Nie b贸j si臋. Obiecuj臋… Przysi臋gam, 偶e ci臋 nie skrzywdz臋.
Sam pragn膮艂em w to wierzy膰.
- Nie b贸j si臋 - powt贸rzy艂em, staraj膮c si臋 usilnie, by brzmia艂o to przekonuj膮co.
Poruszaj膮c si臋 tak wolno, jak by艂em w stanie, usiad艂em przy niej. Tak blisko jak tylko si臋 odwa偶y艂em.
- Wybacz mi, prosz臋. Naprawd臋 potrafi臋 siebie kontrolowa膰. Po prostu nie spodziewa艂em si臋 takiego zachowania z twojej strony. Teraz b臋d臋 ju偶 przygotowany.
Odpowiedzia艂a mi cisza.
- Zar臋czam ci, nie czuj臋 dzi艣 pragnienia. - u艣miechn膮艂em si臋 z drwin膮. Drwi艂em sam z siebie. Ale roze艣mia艂a si臋. Jednak g艂os dr偶a艂 jej lekko.
- Nic ci nie jest? - spyta艂em, zaniepokojony nie na 偶arty. Nie艣mia艂o wsun膮艂em swoj膮 d艂o艅 w jej ciep艂e d艂onie.
W ko艅cu unios艂a oczy i nasze spojrzenia si臋 spotka艂y. U艣miechn膮艂em si臋 ze skruch膮.
Zn贸w wpatrywa艂a si臋 w moj膮 d艂o艅. A potem zacz臋艂a wodzi膰 po niej opuszkiem palca. Zerkn臋艂a na mnie z u艣miechem. Odwzajemni艂em go z sercem przepe艂nionym rado艣ci膮.
Zachowywa艂a si臋 jakby nic si臋 nie sta艂o! Jej serce wr贸ci艂o do w miar臋 normalnego rytmu, oddech si臋 uspokoi艂, jak gdyby nigdy nic dotyka艂a mojej sk贸ry. Co by艂o z ni膮 nie tak?
- O czym to rozmawiali艣my, zanim ci tak brutalnie przerwa艂em? - i ja zapragn膮艂em nad膮膰 tej sytuacji pozory normalno艣ci.
- Szczerze, nie pami臋tam. - odpar艂a po chwili.
Trudno si臋 dziwi膰. Ale by艂o mi g艂upio, 偶e doprowadzi艂em j膮 do takiego stanu.
- Wydaje mi si臋, 偶e o tym, czego si臋 l臋kasz, opr贸cz tego, co oczywiste.
- A, tak.
- No i?
Cisza wydawa艂a si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰.
- Jak偶e 艂atwo si臋 niecierpliwi臋 - westchn膮艂em.
Spojrza艂a mi kr贸tko w oczy i wreszcie si臋 odezwa艂a.
- Ba艂am si臋, poniewa偶, c贸偶, z oczywistych wzgl臋d贸w, nie powinnam przebywa膰 z tob膮 sam na sam. A obawiam si臋, 偶e tego w艂a艣nie bym chcia艂a i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. - powiedzia艂a cicho, wpatruj膮c si臋 w swoje d艂onie. Wyra藕nie trudno by艂o jej o tym m贸wi膰.
Chcia艂a przebywa膰 w moim towarzystwie! Naprawd臋 to powiedzia艂a! Moj膮 obezw艂adniaj膮c膮 rado艣膰 przy膰mi艂a jedynie 艣wiadomo艣膰 jej l臋ku. Ale czy mog艂o by膰 inaczej? Czy mog艂em pragn膮膰 wi臋cej? Doskonale zdawa艂em sobie spraw臋 z tego jak bardzo jestem dla niej niebezpieczny. Pal膮cy b贸l w gardle przypomina艂 mi o tym w ka偶dej sekundzie.
- Rozumiem. Rzeczywi艣cie jest czego si臋 ba膰. P贸j艣cie za g艂osem serca w takim przypadku z pewno艣ci膮 nie le偶y w twoim interesie.
Zawaha艂em si臋.
- Powinienem by艂 zostawi膰 ci臋 w spokoju. Powinienem teraz wsta膰 i odej艣膰 w sin膮 dal. Tylko nie wiem czy potrafi臋.
W porz膮dku wykrztusi艂em to. Tak, jestem tak egoistyczn膮 istot膮, 偶e nara偶臋 ci臋 na 艣mier膰, byle tylko m贸c przez chwil臋 przebywa膰 w twoim towarzystwie.
- Nie chc臋, 偶eby艣 sobie poszed艂 - odpar艂a niemal prosz膮co. Chyba stan臋艂oby mi serce, gdyby, rzecz jasna, nie zrobi艂o tego ju偶 dawno.
Czy to naprawd臋 musia艂o by膰 takie skomplikowane? Czy nie by艂oby pro艣ciej gdyby mnie unika艂a, jak wszyscy ludzie? Wtedy cierpia艂bym tylko ja. A tak, odchodz膮c zasmuci艂bym tak偶e j膮. „Och, jasne, wmawiaj to sobie - poczujesz si臋 lepiej. Taki szlachetny i honorowy. Jakby艣 nie by艂 potworem” - odezwa艂 si臋 z艂o艣liwy g艂osik w mojej g艂owie. Musia艂em si臋 z nim zgodzi膰..
- I w艂a艣nie dlatego powinienem tak uczyni膰. - powiedzia艂em w przyp艂ywie odpowiedzialno艣ci. - Ale nie martw si臋, z natury jestem egoistyczn膮 istot膮. Pragn臋 twego towarzystwa zbyt mocno, by s艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku. - przyzna艂em si臋 otwarcie.
- Cieszy mnie to. - odpowiedzia艂a.
Poczu艂em jak ogarnia mnie fala irytacji. Czy ona kiedy艣 pojmie, co ja do niej m贸wi臋?!
- Wi臋c lepiej przesta艅 si臋 cieszy膰! - rzuci艂em, nieco zbyt ostrym tonem, cofaj膮c d艂o艅, kt贸r膮 trzyma艂a. - Pragn臋 nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie zapominaj! Nigdy! Dla nikogo innego pr贸cz ciebie nie stanowi臋 tak ogromnego zagro偶enia. - odwr贸ci艂em wzrok, czuj膮c odraz臋 do samego siebie.
- Obawiam si臋, 偶e nie rozumiem do ko艅ca, co masz na my艣li. Chodzi mi o to ostatnie zdanie. - nagle zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e ona nie ma poj臋cia o tym, jak na mnie dzia艂a. Niemal si臋 roze艣mia艂em, uprzytomniwszy sobie, 偶e pomin膮艂em najistotniejszy aspekt ca艂ej sytuacji.
- Hm, jak by ci to wyja艣ni膰... Tak, 偶eby zn贸w ci臋 nie wystraszy膰... - poda艂em jej swoj膮 d艂o艅, t臋skni膮c ju偶 za t膮 艂agodn膮 pieszczot膮.
- Zadziwiaj膮co przyjemne to ciep艂o - mrukn膮艂em. Istotnie, nie spodziewa艂em si臋, 偶e jest to tak mi艂e doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedzia艂em, tak wiele omin臋艂o mnie w tym p贸艂-偶yciu!
Musia艂em zastanowi膰 si臋 przez chwil臋 nad tym, jak ubra膰 w s艂owa to co si臋 we mnie dzia艂o.
- Ludzie gustuj膮 w r贸偶nych smakach, prawda? - zacz膮艂em, niepewny tego, co w艂a艣ciwie chc臋 przekaza膰. - jedni lubi膮 lody czekoladowe, inni truskawkowe.
Kiwn臋艂a g艂ow膮 daj膮c zna膰, 偶e rozumie.
- Przepraszam za to kulinarne por贸wnanie, ale nie wpad艂em na nic lepszego. - Czu艂em za偶enowanie. Nie by艂o 艂atwo o tym m贸wi膰.
- Widzisz, ka偶da osoba pachnie w inny spos贸b, ka偶da ma sw贸j specyficzny... smak. Teraz wyobra藕 sobie, 偶e zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pe艂nym zwietrza艂ego piwa. Zapewne wszystko ch臋tnie by wypi艂. Ale gdyby by艂 zdrowiej膮cym alkoholikiem wstrzyma艂by si臋. Zostawmy, wi臋c takiemu w 艣rodku kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pok贸j wype艂nijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak si臋 teraz zachowa?
Siedzieli艣my w ciszy, patrz膮c sobie w oczy, staraj膮c si臋 odczyta膰 nawzajem swoje my艣li.
Niemal zakl膮艂em z frustracji.
- Mo偶e to nie najlepsze por贸wnanie. Zapomnijmy o tej nieszcz臋snej brandy. We藕my zamiast alkoholika cz艂owieka uzale偶nionego od heroiny.
- Usi艂ujesz powiedzie膰, 偶e jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? - za偶artowa艂a.
Hmm heroina… u艣miechn膮艂em si臋 lekko. Co te偶 narkomani mog膮 wiedzie膰 o takim przemo偶nym pragnieniu? A mo偶e? By艂em od niej tak samo uzale偶niony.
- Tak, trafi艂a艣 w samo sedno.
- Cz臋sto tak si臋 zdarza?
Niebezpieczna kwestia. Stara艂em si臋 na ni膮 nie patrze膰 m贸wi膮c
- Rozmawia艂em o tym z moimi bra膰mi - odezwa艂em si臋, nie odwracaj膮c g艂owy. - Dla Jaspera ka偶de z was jest tak samo poci膮gaj膮ce. Jest zmuszony bezustannie walczy膰 sam ze sob膮, 偶eby powstrzyma膰 si臋 od atak贸w. Widzisz, do艂膮czy艂 do nas jako ostatni. Nie mia艂 do艣膰 czasu, by wyrobi膰 sobie wra偶liwo艣膰 na r贸偶nice w smaku i zapachu. - Rzuci艂em jej kr贸tkie spojrzenie, 偶eby sprawdzi膰 reakcj臋. Nie wiedzia艂em jak mam to ubiera膰 w s艂owa, 偶eby jej nie sp艂oszy膰. - Wybacz, mo偶e nie powinienem tak wprost...
- Naprawd臋, nic nie szkodzi. Nie przejmuj si臋, 偶e mnie obrazisz, przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej staram si臋 to zrozumie膰. Po prostu wyja艣nij mi wszystko jak umiesz najlepiej.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech.
- Jasper nie mia艂, zatem pewno艣ci, czy kiedykolwiek napotka艂 na swej drodze kogo艣, kto by艂by dla niego r贸wnie... - usi艂owa艂em dobra膰 w miar臋 odpowiednie s艂owo - r贸wnie poci膮gaj膮cy smakowo, jak ty. Sadz臋, 偶e tak si臋 istotnie nie sta艂o. Pami臋ta艂by. Emmett, 偶e tak to ujm臋 siedzi w tym d艂u偶ej i wiedzia艂, o co mi chodzi. Powiedzia艂, ze zdarzy艂o mu si臋 to dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie by艂o silniejsze.
- A tobie ile razy si臋 to zdarzy艂o? - zada艂a ca艂kiem naturalne pytanie.
Ha, chwa艂a Bogu, 偶e nie mog臋 m贸wi膰 o razach!
- Nigdy.
Zdawa艂a si臋 przetrawia膰 t臋 informacj臋.
- I jak post膮pi艂 Emmett? - to pytanie r贸wnie偶 by艂o naturalne. Tyle, 偶e du偶o trudniejsze. Naprawd臋 nie mia艂em ochoty na nie odpowiada膰. Zn贸w uciek艂em spojrzeniem. Mimowolnie zacisn膮艂em d艂onie. To co zrobi艂 Emmett nie jest jednym wyj艣ciem, powtarza艂em sobie. To nie musi si臋 tak ko艅czy膰…
- Chyba wiem - powiedzia艂a, odczytuj膮c odpowied藕 z mojego milczenia.
- Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegaj膮 pokusom, nieprawda偶? - rzuci艂em bez sensu. Co ja sobie w og贸le wyobra偶a艂em?
- Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? - zamar艂em na d藕wi臋k tego pytania - A zatem nie ma nadziei? - co to mia艂o znaczy膰?
- Nie, sk膮d - niemal krzykn膮艂em w odpowiedzi. - Oczywi艣cie, 偶e jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... - nie mog艂em doko艅czy膰 tego zdania. Nie wypowiedzia艂bym tego na g艂os. - My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla niego obcy ludzie. Zreszt膮 zdarzy艂o si臋 to dawno, dawno temu, gdy nie by艂 jeszcze tak... wprawiony we wstrzemi臋藕liwo艣ci, tak ostro偶ny, jak teraz.
- Wi臋c gdyby艣my wpadli na siebie w ciemnym zau艂ku... - zasugerowa艂a ostro偶nie.
- Przeszed艂em samego siebie, staraj膮c si臋 nie rzuci膰 na ciebie wtedy na biologii, w klasie pe艂nej dzieciak贸w. - wspomnienie tych minut napawa艂o mnie obrzydzeniem. Nie by艂em w stanie spojrze膰 jej w oczy. - Kiedy mnie min臋艂a艣 w jednej chwili mog艂em zniweczy膰 wysi艂ki Carlisle'a. Gdybym nie 膰wiczy艂 si臋 w ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie c贸偶, przez wiele lat, nie potrafi艂bym si臋 w贸wczas opanowa膰.
U艣miechn膮艂em si臋 gorzko.
- Musia艂a艣 doj艣膰 do wniosku, 偶e jestem chory psychicznie.
- Nie rozumia艂am, co takiego si臋 sta艂o. Jak mog艂e艣 tak szybko mnie znienawidzi膰?
- Wed艂ug mnie by艂a艣 demonem zes艂anym z piekie艂 na moj膮 zgub臋. Zapach twojej sk贸ry... Ach, by艂em bliski szale艅stwa. Siedz膮c z tob膮 w 艂awce, wymy艣li艂em ze sto r贸偶nych sposob贸w na to jak ci臋 wywabi膰 z klasy. Przy ka偶dym z nich walczy艂em z pokus膮 my艣l膮c o mojej rodzinie, o tym, jak m贸g艂bym zrobi膰 im co艣 takiego. Po lekcji wybieg艂em, czym pr臋dzej, byle tylko nie poprosi膰 ci臋, 偶eby艣 posz艂a gdzie艣 ze mn膮.
Ba艂a si臋. Szok malowa艂 si臋 na jej twarzy. Zaczyna艂a naprawd臋 rozumie膰 jak realne by艂o niebezpiecze艅stwo, o kt贸rym rozmawiali艣my.
- A posz艂aby艣 - doda艂em. Wiedzia艂em, 偶e by艂bym w stanie omota膰 j膮 z zimn膮 krwi膮, z premedytacj膮 g艂odnego drapie偶cy.
- Bez w膮tpienia - szepn臋艂a.
- Potem, co nie mia艂o zreszt膮 wi臋kszego sensu, pr贸bowa艂em zmieni膰 sw贸j plan zaj臋膰, by m贸c ci臋 unika膰, i w艂a艣nie wtedy musia艂a艣 wej艣膰 do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciep艂ym pomieszczeniu zapachy rozchodz膮 si臋 wyj膮tkowo 艂atwo. Tw贸j te偶. To by艂o nie zniesienia. O ma艂o, co nie rzuci艂em si臋 do ataku. 艢wiadkiem by艂aby zaledwie jedna s艂aba kobieta - jak偶e szybko m贸g艂bym si臋 z ni膮 p贸藕niej upora膰.
Zadr偶a艂a. Wy艂apywa艂em ka偶d膮, najdrobniejsz膮 reakcj臋 na moje s艂owa, spodziewaj膮c si臋, 偶e w ka偶dej chwili jednak wstanie i ucieknie. Usi艂owa艂em si臋 z tym pogodzi膰, tak, 偶eby pozwoli膰 jej odej艣膰.
- Sam nie wiem, jak si臋 powstrzyma艂em. Zmusi艂em si臋, by nie czeka膰 na ciebie pod szkol膮, by ciebie nie 艣ledzi膰. Na dworze tw贸j zapach gin膮艂 w masie 艣wie偶ego powietrza, by艂o mi, wi臋c 艂atwiej trze藕wo my艣le膰. Odstawi艂em rodze艅stwo do domu - wiedzieli, 偶e co艣 jest nie tak, ale wstyd mi by艂o przyzna膰 si臋 przed nimi do w艂asnej s艂abo艣ci - a potem pojecha艂em prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzie膰 mu, 偶e wyje偶d偶am, na dobre.
Otworzy艂a szeroko oczy - chyba ze zdziwienia.
- Wymienili艣my si臋 samochodami, bo mia艂 pe艂ny bak, a ja nic chcia艂em zwleka膰. Nie o艣mieli艂em si臋 zajrze膰 do domu, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z Esme. Nie pozwoli艂aby mi wyjecha膰 bez strasznej awantury. Usi艂owa艂aby mnie przekona膰, 偶e nie jest to konieczne... - Nazajutrz rano by艂em ju偶 na Alasce. - niemal skrzywi艂em si臋 na wspomnienie swojego tch贸rzostwa. - Sp臋dzi艂em tam dwa dni w艣r贸d starych znajomk贸w, ale... t臋skni艂em za domem. 殴le mi by艂o z tym, 偶e sprawi艂em przykro艣膰 Esme i wszystkim innym, ca艂ej mojej przyszywanej rodzinie. W g贸rach na p贸艂nocy powietrze jest tak czyste... Nabra艂em do wszystkiego dystansu. Trudno mi by艂o uwierzy膰 w to, 偶e tak bardzo nie mog艂em ci si臋 oprze膰. Wyt艂umaczy艂em sobie, 偶e uciekaj膮c okaza艂em si臋 s艂aby. Wcze艣niej odczuwa艂em pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, niepor贸wnywalnie s艂absze, ale jako艣 sobie z nimi radzi艂em. Do czego to podobne, my艣la艂em, 偶eby jaka艣 dziewczyna - 艣wi臋tokradcze s艂owa! - jaka艣 zwyk艂a uczennica zmusza艂a mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Wi臋c wr贸ci艂em. - Do naszego nast臋pnego spotkania przygotowa艂em si臋 odpowiednio polowa艂em wi臋cej ni偶 zwykle. By艂em pewien, 偶e mam w sobie do艣膰 si艂y, by traktowa膰 ci臋 jak ka偶dego innego cz艂owieka.
Podszed艂em do ca艂ej sprawy z wielk膮 arogancj膮. Na domiar z艂ego nie potrafi艂em czyta膰 w twoich my艣lach, aby przewidywa膰 twoje reakcje.
Nie by艂em przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musia艂em wy艂apywa膰 twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, kt贸ra jest do艣膰 p艂ytk膮 osob膮, denerwowa艂o mnie wi臋c, 偶e upad艂em tak nisko. W dodatku nie mog艂em mie膰 pewno艣ci czy przy niej nie k艂ama艂a艣. Wszystko to szalenie mnie irytowa艂o. Pragn膮艂em, 偶eby艣 zapomnia艂a o tym feralnym pierwszym dniu, stara艂em si臋, wi臋c rozmawia膰 z tob膮 jak z ka偶d膮 inn膮 osob膮. Poniek膮d nie mog艂em si臋 ju偶 tych pogaw臋dek doczeka膰, maj膮c nadziej臋, 偶e uda mi si臋 wreszcie odczyta膰 twoje my艣li. Ale okaza艂o si臋, 偶e nie jeste艣 taka jak wszyscy inni... By艂em zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem d艂oni lub w艂os贸w nie艣wiadomie przyspiesza艂a艣 cyrkulacj臋 powietrza i tw贸j zapach zn贸w mnie osza艂amia艂... A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. P贸藕niej wymy艣li艂em 艣wietn膮 wym贸wk臋, dlaczego zareagowa艂em tak, a nie inaczej. Gdyby na moich oczach pola艂a si臋 krew, nie potrafi艂bym si臋 opanowa膰 i pokaza艂 swoj膮 prawdziw膮 twarz. Tyle, 偶e wpad艂em na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi jedynie: „B艂agam, tylko nie ona”.
Przerwa艂em na chwil臋 swoja opowie艣膰, wspominaj膮c tamte chwile. Jeszcze teraz dr偶a艂em na sam膮 my艣l, o tym, 偶e mog艂a tam zgin膮膰, na moich oczach.
- A w szpitalu?
Zebra艂em si臋 w sobie, by spojrze膰 jej w oczy.
- Czu艂em do siebie wstr臋t. Jak mog艂em narazi膰 swoj膮 rodzin臋 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo? M贸j los, nasz los by艂 w twoich r臋kach. W艂a艣nie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi by艂o trzeba - kolejnego motywu, by chcie膰 ci臋 zabi膰. - wzdrygn臋li艣my si臋 oboje.
- Przynios艂o to jednak przeciwny efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, 偶e oto nadesz艂a pora… Nigdy nie k艂贸cili艣my si臋 tak zajadle. Carlisle stan膮艂 po mojej stronie, podobnie Alice. - och tak, ona ju偶 mia艂a swoje powody, 偶eby tak post膮pi膰. Skrzywi艂em si臋 w niech臋tnym grymasie. „Jeszcze udowodni臋 jej, 偶e ta akurat wizja si臋 nie sprawdzi” pomy艣la艂em. - Esme o艣wiadczy艂a z kolei, 偶e mam zrobi膰 wszystko, co w mojej mocy, by m贸c zosta膰 w Forks. - Ca艂y nast臋pny dzie艅 sp臋dzi艂em, pods艂uchuj膮c my艣li twoich rozm贸wc贸w. By艂em zaszokowany, 偶e dotrzymywa艂a艣 s艂owa. Nie mog艂em poj膮膰, co tob膮 kieruje. Wiedzia艂em jedno - 偶e nie powinienem kontynuowa膰 tej znajomo艣ci. O ile by艂o to mo偶liwe, trzyma艂em si臋, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten tw贸j zapach, na twojej sk贸rze, w oddechu, we w艂osach... Wci膮偶 dzia艂a艂 na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.
- A mimo to - lepiej bym na tym wyszed艂, gdybym jednak zdemaskowa艂 nas wszystkich owego pierwszego dnia, ni偶 gdybym mia艂 rzuci膰 si臋 na ciebie tu i teraz, w le艣nym zaciszu, bez 偶adnych 艣wiadk贸w. -
zaw艂adn臋艂y mn膮 emocje. Ta krucha ludzka dziewczyna budzi艂a we mnie uczucia, kt贸rych dot膮d nie pozna艂em, kt贸re by艂y zupe艂nie nowe i zaskakuj膮ce. Ale podda艂em si臋 im bez wahania. Dzi臋ki niej moje 偶ycie nabra艂o sensu. Nawet je艣li sta艂o si臋 przez to pasmem b贸lu.
- Dlaczego? - spyta艂a po prostu.
- Isabello - wym贸wi艂em starannie jej imi臋, woln膮 d艂oni膮 mierzwi膮c jej pi臋kne, g臋ste w艂osy. Podoba艂o mi si臋 to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma, prze艣lizgn臋艂y si臋 pomi臋dzy moimi palcami - Bello, nie potrafi艂bym 偶y膰 z my艣l膮, 偶e pomog艂em ci zej艣膰 z tego 艣wiata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prze艣laduje. Twoje cia艂o, blade, zimne, nieruchome... Ju偶 nigdy mia艂bym nie zobaczy膰 twoich rumie艅c贸w i tego b艂ysku intuicji w oczach, gdy domy艣lasz si臋 prawdy… Nie, tego bym nie zni贸s艂. - sama my艣l o tym wywo艂a艂a gwa艂towny spazm b贸lu, kt贸rego nie zdo艂a艂em ukry膰. - Jeste艣 teraz dla mnie najwa偶niejsza. Jeste艣 najwa偶niejsz膮 rzecz膮 w ca艂ym moim 偶yciu. - niemal powiedzia艂em, to co tak bardzo pragn膮艂em jej przekaza膰. Jeszcze nie teraz. Ale w tych s艂owach zawar艂em tyle uczucie ile by艂em w stanie.
Czeka艂em na jak膮艣 reakcj臋 z jej strony, na jak膮艣 odpowied藕. Co艣 co da mi, lub odbierze nadziej臋.
- Wiadomo ci ju偶 oczywi艣cie, co ja czuj臋 - odpowiedzia艂a powoli. - „Nie, nie wiadomo, najdro偶sza. Dlatego dr偶臋 z niepokoju.” - krzycza艂y moje my艣li - Siedz臋 teraz tu z tob膮, co oznacza, 偶e wola艂abym umrze膰 ni偶 trzyma膰 si臋 od ciebie z daleka. - s艂owa te zabrzmia艂y w moich uszach niczym najdoskonalsza symfonia. Czy to by艂o koleje `tak'? - Co za idiotka ze mnie. - doko艅czy艂a.
- Bez w膮tpienia - zgodzi艂em si臋 parskaj膮c 艣miechem. Ona by艂a idiotk膮? O niebiosa, kim偶e ja wi臋c powinienem siebie nazwa膰? 艢mia艂em si臋 by roz艂adowa膰 napi臋cie, kt贸re ogarn臋艂o mnie, gdy czeka艂em na jej odpowied藕. Akceptowa艂a moje szale艅cze uczucie!
- A to dopiero - mrukn膮艂em - Lew zakocha艂 si臋 w jagni臋ciu.
Przemyci艂em te s艂owa, ukry艂em je pod drwin膮, ale musia艂em je wypowiedzie膰. Tak chcia艂em by wiedzia艂a… `Kocham ci臋, moja pi臋kna. Tak chcia艂bym ci to powiedzie膰… ale co by艣 t膮 wiedz膮 zrobi艂a?'
- Biedne, g艂upie jagni臋 - westchn臋艂a.
- Chory na umy艣le lew masochista. - odpowiedzia艂em zgodnie z prawd膮 i utkwi艂em wzrok w 艣cianie lasu. Ta mi艂o艣膰 nigdy nie powinna si臋 by艂a narodzi膰. Tak, by艂em masochist膮. Ale nie w tym tkwi艂 problem. To, 偶e ja cierpia艂em i to na w艂asne 偶yczenie, to by艂o nic. Ale jak mog艂em rani膰 j膮?
- Dlaczego…? - urwa艂a rodz膮ce si臋 na jej ustach pytanie.
- Tak? - zach臋ci艂em j膮 by kontynuowa艂a.
- Powiedz mi, prosz臋, dlaczego wtedy ode mnie odskoczy艂e艣?
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jakby to nie by艂o oczywiste! Czy nie mog艂a poj膮膰 tej najbardziej ewidentnej kwestii?
- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dok艂adnie zrobi艂am nie tak. B臋d臋 musia艂a odt膮d mie膰 si臋 na baczno艣ci, wi臋c lepiej, 偶ebym nauczy艂a si臋, czego unika膰. To, na przyk艂ad - pog艂aska艂a mnie po r臋ce - jako艣 ci nie przeszkadza. - nie przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawi艂o mi takiej przyjemno艣ci jak ten subtelny dotyk!
- To nie by艂a twoja wina, Bello, tylko wy艂膮cznie moja. - to zawsze jest wy艂膮cznie moja wina, pomy艣la艂em z gorycz膮.
- Ale, mimo wszystko, mog臋 ci przecie偶 jako艣 pom贸c, u艂atwi膰 偶ycie.
- C贸偶... - Zamy艣li艂em si臋 na chwil臋. - To, dlatego, 偶e by艂a艣 tak blisko. Wi臋kszo艣膰 ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienno艣ci odrzuca. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e si臋 do mnie przysuniesz. I ten zapach bij膮cy od twojej szyi...
- Nie ma sprawy - rzuci艂a, staraj膮c si臋 nada膰 swojemu g艂osowi 偶artobliwy ton. - Zakaz eksponowania szyi.
Nie mog艂em si臋 nie roze艣mia膰. Podci膮gn臋艂a koszulk臋 do g贸ry, udaj膮c, 偶e chce si臋 zas艂oni膰. Nie, nie chcia艂em, 偶eby to robi艂a. Ten widok by艂 zbyt kusz膮cy, 偶eby z niego rezygnowa膰. A poza tym, mog艂aby by膰 okutana w najgrubsze futro i tak niczego by to nie zmieni艂o.
- Nie, nie musisz, wierz mi, wa偶niejszy by艂 element zaskoczenia.
Skoro tak…
`Mog臋 to zrobi膰. Mog臋 udowodni膰 sobie, 偶e wytrzymam. Nic si臋 przecie偶 nie stanie je艣li jej dotkn臋'. To pragnienie by艂o stanowczo silniejsze ode mnie. W niesko艅czono艣膰 wyobra偶a艂em sobie jak mi臋kka, jak g艂adka b臋dzie jej sk贸ra, odtwarza艂em to ciep艂o pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej krwi… Skoro faktura i temperatura mojej sk贸ry najwyra藕niej jej jako艣 specjalnie nie przeszkadza艂y, mo偶e, m贸g艂bym… przecie偶 w ka偶dej chwili mo偶e si臋 odsun膮膰.
Bardzo powoli, sygnalizuj膮c co zamierzam, unios艂em d艂o艅 i niepewnie przy艂o偶y艂em d艂o艅 do jej szyi.
Ach!
Szk艂o pokryte jedwabiem. Ba艅ka mydlana. Jakie por贸wnania m贸g艂bym wymy艣li膰 by opisa膰 t臋 satynow膮 g艂adko艣膰, krucho艣膰 jej cia艂a, niemal odczuwaln膮 ulotno艣膰?
Jej t臋tno gwa艂townie przyspieszy艂o. Chcia艂em wierzy膰, 偶e spowodowa艂 to m贸j dotyk, nie strach.
Tym razem nie potrafi艂em cofn膮膰 d艂oni. To przyci膮ganie by艂o zbyt silne. Na nic zda艂y si臋 wewn臋trzne nakazy. By艂em ca艂kiem bezsilny.
A jednocze艣nie tak silny jak nigdy dot膮d.
- Sama widzisz. Wszystko w porz膮dku. - `tak, w porz膮dku, przecie偶 nie musz臋 tego przerywa膰'.
Rumie艅ce, kt贸re wykwit艂y na jej policzkach po prostu mnie oczarowa艂y.
- Tak s艂odko si臋 rumienisz - wymrucza艂em z czu艂o艣ci膮.
Chcia艂em dotkn膮膰 tych kwiat贸w, kt贸re zakwit艂y na jej porcelanowej sk贸rze, poczu膰 ich ciep艂o, to cudowne gor膮co, kt贸re niemal parzy艂o moje d艂onie.
Pog艂aska艂em j膮 delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny ze szcz臋艣cia, upojony tak g艂臋bokim zadowoleniem, 偶e niemal nie potrafi艂em go znie艣膰. Gdyby nie to, ze nie by艂em zdolny 艣ni膰, niechybnie uzna艂bym to za cudownie realny sen.
Uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Taka delikatna, bezbronna… w moich silnych, nienaturalnie silnych d艂oniach. Tak bardzo si臋 od siebie r贸偶nili艣my.
- Nie ruszaj si臋 - poprosi艂em, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e niczego mi nie utrudni. To na co si臋 w艂a艣nie porywa艂em, by艂o tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, 偶e nie powinno mi nawet przyj艣膰 do g艂owy. Ale musia艂em sam przed sob膮 przyzna膰, 偶e nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰.
Igra艂em z losem. Spojrza艂em potworowi prosto w p艂on膮ce czerwieni膮 oczy i splun膮艂em mu w twarz.
Pochyli艂em si臋 w jej kierunku. Uczucia, kt贸re si臋 we mnie k艂臋bi艂y, nie poddawa艂y si臋 opisowi, nie zna艂em s艂贸w zdolnych je wyrazi膰. Mog艂em tylko bezwolnie si臋 im podda膰.
Opar艂em si臋 policzkiem o wg艂臋bienie pod jej gard艂em. By艂em tak blisko niej! Wtulony w ni膮, przytulony do jej mi臋kkiego, cudownego cia艂a. P艂on膮艂em, spala艂em si臋, obraca艂em w popi贸艂 i niczym feniks odradza艂em si臋 na nowo, by zn贸w pokornie podda膰 si臋 p艂omieniom.
Musia艂em wstrzyma膰 oddech. Chocia偶 na chwile przerwa膰 tortury zadawane memu cia艂u, by m贸c w pe艂ni poczu膰 t臋 obezw艂adniaj膮c膮 przyjemno艣膰 przebywania tak blisko niej.
Moje d艂onie ze艣lizgn臋艂y si臋 z jej twarzy, zsun臋艂y si臋 w d贸艂 po jej szyi, zach艂annie zapami臋tuj膮c jej aksamitn膮, jedwabist膮 g艂adko艣膰, a偶 spocz臋艂y na jej ramionach.
Wiedzia艂em, 偶e to co zaraz zrobi臋, b臋dzie niew艂a艣ciwe. Ju偶 nawet nie walczy艂em. Moja lepsza strona poleg艂a w tej rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna triumfowa艂a.
Delikatnie musn膮艂em czubkiem nosa jej obojczyk i opar艂em g艂ow臋 o jej piersi.
D藕wi臋k jej bij膮cego serca by艂 upajaj膮cy. Trzepota艂o niczym male艅ki ptaszek uwieziony w klatce. Ale bi艂o. Czu艂em jego mocny rytm, ten g艂臋boki takt o偶ywiaj膮cy jej drobne cia艂o.
Z g艂臋bi mojej piersi wyrwa艂o si臋 st艂umione westchnienie. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e dostan臋 tak wiele.
呕adna si艂a na 艣wiecie nie oderwa艂by mnie teraz od niej, 偶adne poczucie odpowiedzialno艣ci, 偶aden l臋k, 偶adna wizja nie by艂y w stanie przekona膰 mnie, 偶e powinienem wyrzec si臋 tej cudownej blisko艣ci.
Pragnienie szarpa艂o b贸lem moje gard艂o, ale st艂umi艂em je z 艂atwo艣ci膮. Nawet ono nie mog艂o przerwa膰 tej chwili.
Jej serce si臋 uspokoi艂o, zwolni艂o i r贸wno, z determinacj膮 wybija艂o swoj膮 melodi臋. A ja trwa艂em zas艂uchany.
Nie wiem ile czasu to trwa艂o. Dosy膰 bym umar艂 i narodzi艂 si臋 na nowo. I zn贸w, tak jak tej nocy, gdy po raz pierwszy wypowiedzia艂a moje imi臋, wiedzia艂em, 偶e nie by艂em ju偶 tym samym Edwardem, co jeszcze chwil臋 temu.
Poskromi艂em drzemi膮c膮 we mnie besti臋. Odnios艂em swoje ma艂e zwyci臋stwo. Zatriumfowa艂em nad bezmy艣lnym, zwierz臋cym instynktem, kt贸ry domaga艂 si臋 jej krwi.
Niech臋tnie si臋 od niej oderwa艂em, chocia偶 wszystko we mnie krzycza艂o bym zosta艂. Ale wierzy艂em, 偶e b臋d臋 jeszcze mia艂 szans臋 poczu膰 to ponownie.
- Nast臋pnym razem nie b臋dzie to ju偶 takie trudne - oznajmi艂em, nie kryj膮c zadowolenia.
- Bardzo musia艂e艣 ze sob膮 walczy膰? - jak zwykle zatroskana o mnie, chocia偶 to ona by艂a w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. Nie mog艂em tego poj膮膰. Ale ju偶 si臋 z tym pogodzi艂em.
- My艣la艂em, 偶e b臋dzie gorzej. - fakt, naprawd臋 spodziewa艂em si臋 katuszy i za偶artej walki. - A ty jak si臋 czu艂a艣? - by膰 mo偶e powinienem pomy艣le膰 o tej kwestii wcze艣niej. Ostatecznie mog艂a nie mie膰 ochoty na to 偶ebym znalaz艂 si臋 tak blisko, abstrahuj膮c od tego, 偶e by艂em niebezpiecznym wampirem. By艂em tak偶e po prostu ch艂opakiem.
- Nie by艂o 藕le. To znaczy, mnie nie by艂o 藕le. - zabawnie sformu艂owane. Grunt, 偶e nie by艂o to dla niej nieprzyjemne.
- Wiesz, co mam na my艣li, - doda艂a, u艣miechaj膮c si臋,
Chcia艂bym. Ale rozumia艂em. C贸偶, mi te偶 nie by艂o 藕le, prawda?
- Zobacz. Czujesz jaki ciep艂y? - spyta艂em przyk艂adaj膮c jej d艂o艅 do swojego policzka.
To by艂 spontaniczny odruch. Nie pomy艣la艂em o tym, co poczuj臋 kiedy Bella dotknie mojej twarzy.
Teraz to ona poprosi艂a, 偶ebym si臋 nie rusza艂. Zastyg艂em w bezruchu, nie o艣mieliwszy si臋 nawet drgn膮膰, byle tylko nie przestawa艂a.
Je艣li dotyk jej palc贸w na mojej d艂oni sprawia艂 mi przyjemno艣膰, to teraz powinienem popa艣膰 w ca艂kowit膮 ekstaz臋.
Przesun臋艂a d艂oni膮 po moim policzku musn臋艂a powieki, cienk膮 sk贸r臋 pod oczami, nos. Kiedy jej mi臋kkie palce dotkn臋艂y moich ust, niemal j臋kn膮艂em. Przez ca艂e moje cia艂o przebieg艂 pr膮d, rozkoszny dreszcz przep艂yn膮艂 przeze mnie ch艂odn膮 fal膮. Moje wargi rozchyli艂y si臋 lekko, zach臋cone pieszczot膮. Nie wiem co w艂a艣ciwie zamierza艂em, ale na szcz臋艣cie dla nas obojga, Bella chocia偶 raz pos艂ucha艂a jakiego艣 echa instynktu samozachowawczego i odsun臋艂a si臋, przerywaj膮c badanie mojej twarzy.
G艂贸d.
Niedosyt. Chcia艂em wi臋cej. Chcia艂em, 偶eby nigdy nie przestawa艂a.
- 呕a艂uj臋… 偶a艂uj臋, 偶e nie mo偶esz poczu膰 tego, co ja czuj臋. Tej z艂o偶ono艣ci targaj膮cych mn膮 emocji, tego zam臋tu, jaki mam w g艂owie.
Powoli, rozkoszuj膮c si臋 tym gestem, odgarn膮艂em jej w艂osy, zas艂aniaj膮ce t臋 pi臋kn膮 twarz.
- Opowiedz mi o tym. - poprosi艂a.
- Raczej nie potrafi臋. M贸wi艂em ci ju偶, z jednej strony jest g艂贸d, pragnienie. Po偶膮dam twojej krwi. To takie 偶a艂osne. S膮dz臋, 偶e to akurat jeste艣 w stanie zrozumie膰, przynajmniej do pewnego stopnia. By艂oby ci 艂atwiej gdyby艣 by艂a narkomank膮 czy kim艣 takim. Ale to nie wszystko. - Dotkn膮艂em palcami jej warg i zn贸w przeszed艂 mnie drzesz. - Do tego dochodz膮 jeszcze inne pragnienia. Pragnienia, kt贸rych nie znam i kt贸rych nie rozumiem.
- C贸偶, istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e wiem, o co ci chodzi, lepiej, ni偶 ci si臋 to wydaje. - och, to by艂o ca艂kiem interesuj膮ce. Czy mia艂em prawo w to uwierzy膰?
- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruch贸w. Cz臋sto si臋 tak czujesz?
- Jak teraz przy tobie? - zawaha艂a si臋. - Nie. To pierw卢szy raz.
Uj膮艂em jej d艂onie. Wyda艂y mi si臋 tak bardzo kruche w moim silnym u艣cisku.
- Nie wiem, jak mam si臋 zachowywa膰, gdy jestem tak blisko ciebie - przyzna艂em. - Nie wiem, czy potrafi臋 by膰 tak blisko.
Da艂a mi do zrozumienia, pami臋taj膮c o tym jak zareagowa艂em ostatnio, 偶e zamierza si臋 przysun膮膰.
Przytuli艂a si臋 do mnie, opieraj膮c si臋 gor膮cym policzkiem o moje twarde, nieust臋pliwe cia艂o.
- Tyle wystarczy - wyszepta艂a.
Uwa偶aj膮c na ka偶dy gest i kontroluj膮c si臋 tak bardzo, ja tylko by艂em w stanie, obj膮艂em j膮 i przycisn膮艂em do siebie. Tak, chcia艂em by膰 blisko niej, tak blisko jak to tylko mo偶liwe. Wtuli艂em twarz w jej w艂osy rozkoszuj膮c si臋 ich zapachem. Przez odurzaj膮cy zapach jej krwi przebija艂 si臋 teraz lekki aromat truskawkowego szamponu.
- Dobrze ci idzie - zauwa偶y艂a.
- Kryje si臋 we mnie wiele cz艂owieczych instynkt贸w. S膮 scho卢wane g艂臋boko, ale gdzie艣 tam s膮. - to by艂a prawda, ale dopiero teraz zaczyna艂em to rozumie膰. To wszystko nie odesz艂o - zosta艂o jedynie st艂umione przez now膮, mroczn膮 natur臋. Teraz to odzyskiwa艂em, ciesz膮c si臋 ka偶dym szczeg贸艂em.
Trwali艣my tak przez d艂u偶szy czas. Przepe艂nia艂 mnie spok贸j - ta chwila by艂a tak perfekcyjna, tak doskonale pi臋kna, 偶e niemal nie mog艂em w to uwierzy膰. Trzyma艂em j膮 w ramionach! Chyba zrozumia艂em, co Alice mia艂a na my艣li m贸wi膮c, 偶e b臋d臋 zaskoczony rozwojem wydarze艅. Nie 艣mia艂em przypuszcza膰, 偶e co艣 takiego w og贸le mo偶e si臋 mi臋dzy nami wydarzy膰.
Kiedy zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰 u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nasz czas si臋 ko艅czy - ta chwila nie mog艂a trwa膰 w niesko艅czono艣膰, tak jakbym sobie tego 偶yczy艂.
- Czas na ciebie. - zauwa偶y艂em niech臋tnie.
- A my艣la艂am, 偶e nie potrafisz czyta膰 mi w my艣lach.
- Coraz 艂atwiej mi zgadywa膰 - odpar艂em, zn贸w ciesz膮c si臋, 偶e uda艂o nam si臋 pomy艣le膰 o tym samym, nawet je艣li by艂a to my艣l o konieczno艣ci rozstania.
Nie mieli艣my ju偶 czasu by wraca膰 w taki sam spos贸b jak przyszli艣my. Pomy艣la艂em wiec, 偶e m贸g艂bym zaprezentowa膰 jej cos jeszcze. To powinno by膰 ciekawym do艣wiadczeniem.
- Czy m贸g艂bym ci co艣 pokaza膰? - spyta艂em, k艂ad膮c jej d艂onie na ramionach i zagl膮daj膮c w jej czekoladowe oczy.
- Co takiego? - spyta艂a z ciekawo艣ci膮 w g艂osie.
- Pokaza艂bym ci, jak przemieszczam si臋 po lesie, kiedy jestem sam. - czemu posmutnia艂a? Najgorsze ju偶 jej i tak pokaza艂em. - Nie martw si臋, w艂os ci z g艂owy nie spadnie, a zaoszcz臋dzimy sporo czasu. - zapewni艂em j膮 u艣miechaj膮c si臋.
- Zamierzasz zamieni膰 si臋 w nietoperza?
Roze艣mia艂em si臋 i przez chwil臋 zupe艂nie nie mog艂em si臋 opanowa膰. Ach te mity! I ta jej naiwna wiara w bzdury wpojone ludziom przez g艂upie hollywoodzkie produkcje!
- I co jeszcze? Mo偶e w Batmana? - rzuci艂em z ironi膮.
- Tak si臋 pytam. Sk膮d mam wiedzie膰? - odpar艂a, lekko ura偶ona.
- No dobra, tch贸rzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawaha艂a si臋, my艣l膮c, 偶e 偶artuj臋. Widz膮c to niezdecydowanie, przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie i jednym ruchem umie艣ci艂em j膮 na swoich plecach. Poczu艂em jak przy艣piesza jej serce, poczu艂em bij膮ce od niej gor膮co, a kiedy oplot艂a mnie nogami i zawin臋艂a ramiona wok贸艂 mojej szyi nie posiada艂em si臋 z rado艣ci.
- Wa偶臋 troch臋 wi臋cej ni偶 przeci臋tny plecak.
- Te偶 mi co艣! - prychn膮艂em, wywracaj膮c oczami - na jej oczach podnios艂em samoch贸d i rzuca艂em solidnym konarem, a ona si臋 przejmuje, 偶e jest za ci臋偶ka!.
By艂a tak blisko, a jej zapach nie powodowa艂 ju偶 takich cierpie艅. Nagle zapragn膮艂em rozkoszowa膰 si臋 nim, nie my艣l膮c ju偶 d艂u偶ej o tym, co wywo艂ywa艂. By艂 po prostu pi臋kny i tak chcia艂em go odczuwa膰. Chwyci艂em jej d艂o艅 i przycisn膮艂em do swojego policzka, bior膮c jednocze艣nie g艂臋boki wdech.
- Idzie mi coraz lepiej - skwitowa艂em.
I zacz膮艂em biec.
Zawsze uwielbia艂em biega膰, mo偶liwo艣膰 rozwijania takich pr臋dko艣ci by艂a jednym z moich ulubionych aspekt贸w bycia wampirem. A bieganie z ni膮 by艂o przyjemno艣ci膮 jeszcze wi臋ksz膮 ni偶 zwykle. Czu艂em si臋 wolny, czu艂em si臋 niewiarygodnie szcz臋艣liwy, czu艂em, 偶e wszystko jest mo偶liwe. I wtedy w mojej g艂owie zrodzi艂a si臋 my艣l, od kt贸rej nie by艂em w stanie si臋 uwolni膰, nie wa偶ne jak bardzo bym pr贸bowa艂. Skoro tyle rzeczy posz艂o o wiele lepiej ni偶 m贸g艂bym si臋 spodziewa膰, to mo偶e i to niemo偶liwe do spe艂nienia marzenie mia艂o szans臋…?
Tymczasem dotarli艣my ju偶 na skraj lasu.
- 艢wietna zabawa, nieprawda偶?
Nie zareagowa艂a. Zaniepokoi艂o mnie to.
- Bello?
- Chyba musz臋 si臋 po艂o偶y膰 - j臋kn臋艂a.
- Oj, przepraszam. - czy偶bym przesadzi艂? Czy mo偶na dosta膰 choroby lokomocyjnej „jad膮c” na czyich艣 plecach? Obawia艂em si臋, 偶e nikt raczej nie prowadzi艂 takich bada艅.
- Raczej sama nie dam rady - stwierdzi艂a cicho.
Za艣mia艂em si臋 lekko i delikatnie rozplata艂em jej d艂onie zaci艣ni臋te na mojej szyi - podda艂y si臋 do razu. Przesun膮艂em j膮 sobie na brzuch, przytuli艂em do siebie, nie chc膮c jeszcze odrywa膰 si臋 od jej cia艂a, po czym ostro偶nie po艂o偶y艂em na bezpiecznie wygl膮daj膮cej k臋pie paproci.
- Jak si臋 czujesz?
- Mam zawroty g艂owy.
- To schowaj j膮 mi臋dzy kolana. - odpowiedzia艂em jak idiota, odruchowo podaj膮c podr臋cznikowy spos贸b.
Pos艂ucha艂a jednak i po chwili wyra藕nie jej si臋 polepszy艂o. To by艂o stanowczo nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobi艂o mi si臋 g艂upio.
- To chyba nie by艂 najlepszy pomys艂 - przyzna艂em ze skruch膮.
- Sk膮d, bardzo ciekawe do艣wiadczenie. - niemal wyszepta艂a, s艂abym g艂osem.
- Akurat, jeste艣 blada jak 艣ciana. Jak ja! - istotnie, mo偶na by艂o niemal pomy艣le膰, 偶e jeste艣my istotami jednego gatunku.
- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e powinnam by艂a jednak zamkn膮膰 oczy.
- Nast臋pnym razem ju偶 nie zapomnisz.
- Nast臋pnym razem?!
Za艣mia艂em si臋. Najwa偶niejsze, 偶e nic jej nie by艂o. A ja nadal by艂em op臋tany my艣l膮, kt贸ra zrodzi艂a si臋 podczas biegu.
- Szpanowa膰 si臋 mu zachcia艂o - mrukn臋艂a.
- Otw贸rz oczy, Bello - poprosi艂em cicho, nie wierz膮c, 偶e si臋 na to decyduj臋.
Przysun膮艂em si臋 do niej.
- Biegn膮c, pomy艣la艂em sobie, 偶e chcia艂bym... - urwa艂em, nagle trac膮c ca艂a pewno艣膰 siebie.
- 呕e chcia艂by艣 nie trafi膰 w jakie艣 drzewo? - nie u艂atwia艂a mi 偶ycia, jak zwykle zreszt膮.
- G艂uptasku, taki bieg to dla mnie pestka. Wymijam je instynktownie.
- Znowu si臋 popisujesz.
U艣miechn膮艂em si臋.
- Pomy艣la艂em sobie - spr贸bowa艂em doko艅czy膰, zn贸w czuj膮c zdenerwowanie - 偶e chcia艂bym spr贸bowa膰 czego艣 jeszcze. - delikatnie uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Czy naprawd臋 o艣miel臋 si臋 j膮 poca艂owa膰?
Czy to w og贸le b臋dzie mo偶liwe? Tak wiele ryzykowa艂em! Ale pokusa by艂a zbyt silna, nie potrafi艂em si臋 jej oprze膰. Pragnienie posmakowania jej ust ow艂adn臋艂o mn膮 ca艂kowicie.
Zawaha艂em si臋.
To nie powinno by膰 mo偶liwe, ale by艂em pewien, absolutnie pewien, 偶e dam rad臋. Nie skrzywdz臋 jej. Nie zniszcz臋 takiej chwili.
Powoli, koncentruj膮c si臋 z ca艂ych si艂, by nie zrobi膰 tego za mocno dotkn膮艂em jej ciep艂ych, cudownie mi臋kkich, jedwabistych ust. Wra偶enie by艂o osza艂amiaj膮ce. W momencie kr贸tszym ni偶 mgnienie oka, zala艂a mnie fala gwa艂townych dozna艅, ca艂kiem obcych i zupe艂nie odurzaj膮cych. Ma艂o brakowa艂o a zatraci艂bym si臋 w tym bez reszty, jednak reakcja Belli przywr贸ci艂a mnie rzeczywisto艣ci. Odpowiedzia艂a na poca艂unek gwa艂towniej ni偶 si臋 spodziewa艂em, rozchyli艂a wargi i wpl膮ta艂a palce w moje w艂osy, przyci膮gaj膮c mnie bli偶ej do siebie. Dziki g艂贸d zaw艂adn膮艂 moim cia艂em, a emocje kt贸re mn膮 targn臋艂y pozbawi艂y mnie w tej chwili jakiejkolwiek w艂adzy nad w艂asnymi zmys艂ami i odruchami.
Zastyg艂em przera偶ony, 偶e nie utrzymam moich mrocznych instynkt贸w na wodzy, 偶e jednej chwili strac臋 nad sob膮 kontrol臋. Natychmiast przewa艂em to szale艅stwo.
- Oj - szepn臋艂a przepraszaj膮co.
- „Oj” to ma艂o powiedziane.
G艂贸d szala艂 w moim ciele, potw贸r szarpa艂 si臋, ze wszystkich si艂 staraj膮c si臋 uwolni膰 i przej膮膰 nade mn膮 kontrol臋. Nie mia艂em zamiaru mu na to pozwoli膰. Ma艂o tego, postanowi艂em pokaza膰 mu, 偶e jestem wystarczaj膮co silny, by teraz od niej nie uciec, by do reszty nie zepsu膰 jej pierwszego poca艂unku.
- Mo偶e lepiej b臋dzie... - spr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 z moich obj臋膰, ale nie pozwoli艂em jej si臋 ruszy膰. Nie chcia艂em, 偶eby si臋 ode mnie odsun臋艂a. To by艂oby zbyt bolesne.
- Nie, nie, poczekaj - powiedzia艂em tak spokojnie, jak tylko potrafi艂em. - Wytrzymam.
Powoli dochodzi艂em do siebie, wraca艂o panowanie nad sob膮, zn贸w trzyma艂em si臋 w ryzach. U艣miechn膮艂em si臋 zadowolony z w艂asnych post臋p贸w.
- No i prosz臋 - stwierdzi艂em obwieszczaj膮c zwoje ma艂e zwyci臋stwo.
- Wytrzymasz?
Za艣mia艂em si臋 g艂o艣no.
- Mam silniejsz膮 wol臋, ni偶 przypuszcza艂em. To mi艂o.
- Szkoda, 偶e o mnie tego nie mo偶na powiedzie膰. Przepraszam z to co si臋 sta艂o.
To chyba jednak ja powinienem przeprasza膰. Ale ostatecznie nic si臋 nie sta艂o. Zamiast niszczy膰 wszystko pretensjami do 艣wiata, za偶artowa艂em z niej lekko.
- No c贸偶, w ko艅cu jeste艣 tylko cz艂owiekiem.
- Wielkie dzi臋ki - wycedzi艂a.
Podnios艂em si臋 szybko i wyci膮gn膮艂em r臋k臋, by pom贸c jej wsta膰. To by艂o takie mi艂e, m贸c by膰 wobec niej gentlemanem.
- To jeszcze po biegu, czy tak doskonale ca艂uj臋? - zapyta艂em, troch臋 偶artem, a troch臋 z autentycznej ciekawo艣ci. Bardzo pragn膮艂em wiedzie膰 jakie to na niej zrobi艂o wra偶enie. Cisza w jej umy艣le zn贸w sta艂a si臋 dla mnie niezno艣na.
- Sama nie wiem. I to, i to. Nadal kr臋ci mi si臋 w g艂owie.
- S膮dz臋, 偶e powinna艣 da膰 mi poprowadzi膰.
- Oszala艂e艣? - zaprotestowa艂a gwa艂townie.
- Co tu du偶o kry膰, jestem lepszym kierowc膮 od ciebie. Nawet w najbardziej sprzyjaj膮cych warunkach masz ode mnie gorszy refleks. - zauwa偶y艂em, zgodnie z prawd膮, zreszt膮.
- Zgadzam si臋 w zupe艂no艣ci, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka znios膮 tw贸j styl jazdy. - marudzi艂a.
- Bello, oka偶偶e mi cho膰 troch臋 zaufania.
Jakby ju偶 nie ufa艂a mi a偶 za bardzo.
- Nie ma mowy. - skwitowa艂a, robi膮c przy tym min臋 rozkapryszonej dziewczynki.
Nie mia艂em zamiaru godzi膰 si臋 na to, 偶e prowadzi艂a i zastanawia艂em si臋 w艂a艣nie jak odwie艣膰 j膮 od tego pomys艂u, kiedy zachwia艂a si臋 niebezpiecznie. Natychmiast j膮 z艂apa艂em.
- Bello, nie po to przechodzi艂em samego siebie, ratuj膮c ci臋 z licznych opresji, 偶eby pozwoli膰 ci zasi膮艣膰 za kierownic膮, kiedy ledwo si臋 trzymasz na nogach. A poza tym jazda po pijanemu to przest臋pstwo.
- Po pijanemu? - obruszy艂a si臋.
- Sama moja obecno艣膰 dzia艂a na ciebie upajaj膮co - pozwoli艂em sobie na lekk膮 ironi臋.
Podda艂a si臋, daj膮c mi kluczyki.
- Tylko spokojnie. Moja furgonetka ma ju偶 swoje lata.
- Bardzo rozs膮dna decyzja
- A na ciebie moja obecno艣膰 nic ma 偶adnego wp艂ywu? - spyta艂a nieco ura偶onym tonem.
„Dziewczyno, gdyby艣 chocia偶 potrafi艂a sobie wyobrazi膰 jak na mnie dzia艂asz! Taka w艂adza, jak膮 masz nade mn膮 powinna by膰 zakazana.” Pomy艣la艂em, czuj膮c przyp艂yw gor膮cych uczu膰. Ale nie zdoby艂em si臋 na to, by jej to powiedzie膰.
- I tak mam lepszy refleks. - stwierdzi艂em tylko.
15. SI艁A WOLI
Nienawidz臋 je藕dzi膰 tak wolno. To frustruj膮ce kiedy mo偶esz biec szybciej ni偶 jecha膰.
Dobrze, 偶e nigdy nie musia艂em zbytnio koncentrowa膰 si臋 na prowadzeniu samochodu, bo tym razem mia艂bym z tym powa偶ne problemy. Niemal co chwil臋 upewnia艂em si臋, 偶e wci膮偶 przy mnie jest, z niedowierzaniem zerka艂em na nasze splecione d艂onie.
Przepe艂niony g艂臋bokim zadowoleniem zacz膮艂em nuci膰 jaki艣 stary przeb贸j Beatles贸w, lec膮cy akurat w radiu. S艂owa pop艂yn臋艂y ca艂kiem naturalnie, praktycznie bez udzia艂u mojej woli. Lata pi臋膰dziesi膮te… Ciekawy okres w muzyce, trzeba przyzna膰.
- Lubisz takie kawa艂ki? - spyta艂a Bella, z ciekawo艣ci膮.
- Muzyka w latach pi臋膰dziesi膮tych to by艂o to. Nast臋pne dwie dekady - koszmarne - wzdrygn膮艂em si臋 na wspomnienie tych d藕wi臋k贸w. - Dopiero lata osiemdziesi膮te by艂y zno艣ne. - odpowiedzia艂em, wyra偶aj膮c po prostu swoj膮 opini臋. Nie zastanawia艂em si臋 nad tym jak膮 reakcj臋 z jej strony to wywo艂a.
- Powiesz mi kiedy艣 wreszcie, ile masz lat? - no tak. Kto艣 kto by艂 przy tym gdy powstawa艂a muzyka lat pi臋膰dziesi膮tych chyba prowokuje do pytania o wiek. T臋 kwesti臋 trzeba by艂o w ko艅cu poruszy膰. Ale przecie偶 i tak wiedzia艂a ju偶 wszystko.
- Czy ma to jakie艣 znaczenie? - spyta艂em. By膰 mo偶e jednak przeszkadza艂oby jej to, 偶e jestem starszy od jej pradziadka?
- Nie, po prostu jestem ciekawa. Wiesz, jak cz艂owieka co艣 nurtuje, to nie 艣pi po nocach. - odpar艂a swobodnym tonem. Mo偶e to faktycznie tylko zwyk艂a ludzka ciekawo艣膰.
- Czy ja wiem, mo偶e b臋dziesz zszokowana. - nie bardzo chcia艂em o tym rozmawia膰. Ale wiedzia艂em, ze to nieuniknione. Zreszt膮, przecie偶 chcia艂em, 偶eby mnie w pe艂ni pozna艂a, nie chcia艂em ju偶 mie膰 przed ni膮 偶adnych tajemnic.
- No, wypr贸buj mnie - zach臋ci艂a, zniecierpliwiona moim milczeniem.
Zajrza艂em w jej oczy. Bi艂y z nich pewno艣膰, ca艂kowite zaufanie i determinacja by pozna膰 prawd臋 - jakakolwiek by ona nie by艂a. Podda艂em si臋.
- Urodzi艂em si臋 w Chicago w 1901 roku. - przerwa艂em, ciekaw jej reakcji na t臋 do艣膰 odleg艂膮 dat臋. Panowa艂a jednak nad mimik膮, nie chc膮c zapewne mnie zmartwi膰. U艣miechn膮艂em si臋 lekko - ta istota chyba nigdy nie przestanie mnie intrygowa膰. - Carlisle natrafi艂 na mnie w szpitalu latem 1918. Mia艂em w贸wczas siedemna艣cie lat i umiera艂em na gryp臋 hiszpank臋.
Najwyra藕niej nawet sama sugestia na temat mojej 艣mierci j膮 wystraszy艂a, bo nabra艂a gwa艂townie powietrza. A przecie偶 wiedzia艂a jak ta historia si臋 ko艅czy. Mimo to nie chcia艂a s艂ucha膰 o tym jak umiera艂em. Interesuj膮ce.
- Nie pami臋tam tego za dobrze. Min臋艂o tyle lat, ludzkie wspomnienia blakn膮. - pomy艣la艂em o swoim 艣miertelnym 偶yciu. Sp艂owia艂e, rozmyte obrazy. Ledwie przypomina艂em sobie ludzi kt贸rzy mnie wtedy otaczali, ale i oni byli jedynie mglistymi sylwetkami.- Pami臋tam jednak, jak si臋 czu艂em, gdy Carlisle mnie ratowa艂. C贸偶, to w ko艅cu wydarzenie, o kt贸rym trudno zapomnie膰. - bez w膮tpienia, trudno. Taki b贸l nie jest czym艣, co 艂atwo wyprze膰 ze 艣wiadomo艣ci. Ale o tym nie zamierza艂em jej opowiada膰. Nie zamierza艂em dopu艣ci膰 do tego, 偶eby musia艂a go odczuwa膰.
- Co z twoimi rodzicami?
- Zmarli na gryp臋 przede mn膮. By艂em sam na 艣wiecie. Dlatego mnie wybra艂. W chaosie szalej膮cej epidemii nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na to, 偶e znikn膮艂em.
- Jak ci臋... ratowa艂?
Dlaczego musia艂a o to pyta膰? Natychmiast przed moimi oczami pojawi艂a si臋 wizja Alice. Odp臋dzi艂em j膮 natychmiast, by nie traci膰 dobrego nastroju. Musia艂em trzyma膰 j膮 od tego daleka.
- To trudne. Niewielu z nas potrafi si臋 dostatecznie kontrolowa膰. Ale Carlisle zawsze mia艂 w sobie tyle szlachetnego cz艂owiecze艅stwa, tyle wsp贸艂czucia... Nie znajdziesz drugiego takiego w anna艂ach naszej historii, nie s膮dz臋. - o tak, to nie to co ja - Co za艣 si臋 mnie tyczy, do艣wiadczenie to by艂o po prostu niezwykle bolesne. - Przerwa艂em, by nie powiedzie膰 za du偶o i zmieni艂em nieco kierunek wypowiedzi. - Kierowa艂a nim samotno艣膰. Zwykle to w艂a艣nie ona jest powodem, dla kt贸rego postanawia si臋 kogo艣 uratowa膰. By艂em pierwszym cz艂onkiem rodziny Carlisle'a. Esme do艂膮czy艂a do nas wkr贸tce potem. Spad艂a z klifu. Trafi艂a prosto do szpitalnej kostnicy, ale jakim艣 cudem jej serce nadal bi艂o.
- Wi臋c trzeba by膰 umieraj膮cym, 偶eby zosta膰… - nie doko艅czy艂a, wci膮偶 nie potrafi膮c nazwa膰 wprost tego, czym by艂em.
- Nie, nie. To tylko Carlisle tak post臋puje. Nie m贸g艂by zrobi膰 tego komu艣, kto mia艂 inny wyb贸r. - dlatego i ja nie zamierza艂em tak post臋powa膰. I nie mia艂em zamiaru dopu艣ci膰 do tego, by kiedykolwiek nie by艂o innego
wyboru. - Chocia偶, nie przecz臋, wspomina艂, 偶e gdy t臋tno wybranej osoby niknie, 艂atwiej trzyma膰 si臋 w ryzach. - mia艂em wra偶enie, 偶e i tak m贸wi臋 za du偶o.
- A Emmett i Rosalie?
- Carlisle sprowadzi艂 Rosalie pierwsz膮. Bardzo d艂ugo nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e liczy艂 na to, i偶 stanie si臋 ona dla mnie tym, kim Esme sta艂a si臋 dla niego. Dba艂 o to, by nie rozmy艣la膰 przy mnie o swoich planach. - wywr贸ci艂em oczami. Ja i Rose to by艂a kompletna pomy艂ka. - Zawsze jednak traktowa艂em j膮 wy艂膮cznie jak siostr臋. Dwa lata p贸藕niej znalaz艂a Emmetta - mieszkali艣my wtedy w Appalachach. Pewnego dnia, podczas polowania, natrafi艂a na ch艂opaka, kt贸rego zaatakowa艂 nied藕wied藕. Natychmiast zanios艂a go na r臋kach do Carlisle'a, cho膰 mia艂a do przebycia ponad sto mil. Ba艂a si臋, 偶e, sama nie da rady. Dopiero teraz zaczynam powoli rozumie膰, jak膮 ci臋偶k膮 pr贸b膮 musia艂a by膰 dla niej ta podr贸偶.
Tak, teraz zaczyna艂o do mnie dociera膰, jakie katusze musia艂a znie艣膰 Rose, 偶eby ocali膰 Emmett'a. Jak musia艂a obawia膰 si臋, 偶e zrobi mu krzywd臋, mimo tego uczucia dla niego, kt贸re zaczyna艂o kie艂kowa膰 w jej sercu, jak musia艂a panowa膰 nad swoim instynktem, kiedy trzyma艂a w ramionach jego skrwawione cia艂o - ona, kt贸ra nigdy nie skosztowa艂a ludzkiej krwi.
Spojrza艂em na Bell臋, po raz kolejny my艣l膮c o tym jak wiele dla mnie znaczy i o tym ile wyrzecze艅 godz臋 si臋 znie艣膰, byle tylko m贸c z ni膮 by膰. Nie rozplataj膮c naszych d艂oni pog艂aska艂em j膮 lekko po policzku. Wci膮偶 dziwi艂em si臋, 偶e sta膰 mnie na takie gesty i niedowierza艂em w艂asnym zmys艂om.
- Ale uda艂o jej si臋 - stwierdzi艂a Bella, sprowadzaj膮c mnie na ziemi臋 i przypominaj膮c, 偶e przerwa艂em opowie艣膰.
- Uda艂o. Zobaczy艂a co艣 takiego w jego twarzy, co da艂o jej t臋 si艂臋. I od tamtego czasu s膮 par膮. Czasem mieszkaj膮 osobno, jako m艂ode ma艂偶e艅stwo, ale im m艂odszych udajemy tym d艂u偶ej mo偶emy zosta膰 w danym miejscu. Forks wyda艂o nam si臋 idealne, wi臋c ca艂a nasza pi膮tka posz艂a tu do szko艂y. - za艣mia艂em si臋 lekko - Za par臋 lat wyprawimy im zapewne wesele. Znowu.
- Zostali jeszcze Alice i Jasper.
- Alice i Jasper to dwa bardzo rzadkie przypadki. Oboje „nawr贸cili si臋”, jak to okre艣lamy, bez 偶adnej ingerencji z zewn膮trz, Jasper by艂 cz艂onkiem innej... rodziny, hm, bardzo osobliwej rodziny. Wpad艂 w depresj臋, od艂膮czy艂 si臋 od grupy. Wtedy znalaz艂a go Alice. Podobnie jak ja, obdarzona jest pewnymi zdolno艣ciami, kt贸re nawet w艣r贸d nas uwa偶ane s膮 za niezwyk艂e.
- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋. - Ale przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e tylko ty potrafisz czyta膰 ludziom w my艣lach. - c贸偶, czemu niby mia艂aby si臋 spodziewa膰, 偶e mo偶na mie膰 jeszcze dziwniejsze zdolno艣ci?
- Zgadza si臋. Ona wie o innych rzeczach. Widzi... widzi rzeczy, kt贸re mog膮 zdarzy膰 si臋 w przysz艂o艣ci. Ale tylko mog膮. Przysz艂o艣膰 nie jest pewna. Wszystko mo偶e si臋 zmieni膰.
Powiedzia艂em to z absolutnym przekonaniem. W艂a艣nie ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 nie dopu艣ci膰 do tego, by przysz艂o艣膰 pozosta艂a bez zmian. To tylko mo偶liwo艣膰. To naprawd臋 nie musi ko艅czy膰 si臋 w ten spos贸b. Zacisn膮艂em z臋by, pe艂en determinacji by sprzeciwi膰 si臋 losowi.
- Co na przyk艂ad widzi? - a to podobno ja umiem czyta膰 w my艣lach. Je艣li z nas dwojga tylko ja to potrafi臋, to w takim razie Bella potrafi zadawa膰 pytania adekwatne do moich my艣li. I to dok艂adnie takie, na kt贸re wola艂bym nie odpowiada膰. Ale zawsze mog艂em opowiedzie膰 o czym艣 innym.
- Zobaczy艂a Jaspera i wiedzia艂a, 偶e jej szuka, zanim on o tym wiedzia艂. Zobaczy艂a Carlisle'a i nasz膮 rodzin臋 i postanowili nas odnale藕膰. Jest szczeg贸lnie wyczulona na istoty nieludzkie, zawsze, na przyk艂ad, kiedy inna grupa pojawia si臋 w okolicy. I czy tamci stanowi膮 jakie艣 zagro偶enie.
- Czy du偶o jest takich... jak wy? - chcia艂a wiedzie膰.
- Nie, niezbyt du偶o. Wi臋kszo艣膰 nie osiedla si臋 nigdzie na sta艂e.
Tylko ci, kt贸rzy, tak jak my, zrezygnowali z polowania na ludzi - zerkn膮艂em na ni膮, by sprawdzi膰 jakie wra偶enie robi na niej m贸wienie o polowaniu na istoty jej podobne. Zdawa艂a si臋 kompletnie nie reagowa膰. Jakby nie czu艂a si臋 zagro偶ona nawet w najmniejszym stopniu. - …potrafi膮 z nimi dowolnie d艂ugo koegzystowa膰. - kontynuowa艂em rozpocz臋te zdanie. - Natrafili艣my tylko na jedn膮 rodzin臋 podobn膮 do naszej, w pewnej wiosce na Alasce. Mieszkali艣my nawet przez jaki艣 czas razem, ale tylu nas by艂o, 偶e za bardzo rzucali艣my si臋 w oczy. Ci z nas, kt贸rzy zarzucili... pewne obyczaje, trzymaj膮 si臋 zazwyczaj razem.
- A pozostali?
- Najcz臋艣ciej to nomadowie. Zdarza艂o si臋, 偶e i kt贸re艣 z nas w臋drowa艂o samotnie, ale z czasem, jak zreszt膮 wszystko inne, robi si臋 to nu偶膮ce. Chc膮c nie chc膮c musimy na siebie wpada膰, bo wi臋kszo艣膰 preferuje p贸艂noc.
- Dlaczego p贸艂noc? - spyta艂a, jakby nie by艂o to ca艂kiem logiczne.
- Gdzie mia艂a艣 oczy na 艂膮ce? - rzuci艂em kpiarskim tonem - Czy s膮dzisz, 偶e m贸g艂bym wyj艣膰 na ulic臋 przy s艂onecznej pogodzie, nie powoduj膮c wypadk贸w samochodowych? Wybrali艣my t臋 cz臋艣膰 stanu Waszyngton w艂a艣nie dlatego, 偶e to jedno z najbardziej pochmurnych miejsc na 艣wiecie. Mi艂o jest m贸c wyj艣膰 z domu w dzie艅. Nawet nic wiesz, jak bardzo mo偶na mie膰 do艣膰 nocy po niemal dziewi臋膰dziesi臋ciu latach.
Naprawd臋 nienawidzi艂em 偶ycia w nieustaj膮cej nocy. Niewiele jest tak frustruj膮cych rzeczy, jak ukrywanie si臋 za dnia i wynurzanie si臋 z domu wy艂膮cznie pod os艂on膮 nocy, jak jakie艣 pot臋pione dusze. Po prawdzie byli艣my nimi, ale nikt chyba nie lubi sobie tego u艣wiadamia膰.
- To st膮d wzi臋ty si臋 legendy?
- Prawdopodobnie. - chyba nikt nie wzi膮艂 pod uwag臋, 偶e to co dzieje si臋 z nami w s艂o艅cu mo偶e by膰 ca艂kiem przyjemne dla oka i ciemny lud uzna艂, 偶e pewnie s艂o艅ce nas krzywdzi - doda艂em w my艣lach, ale nie zd膮偶y艂em tego wypowiedzie膰, bo Bella ju偶 zada艂a kolejne pytanie. By艂a tak zafascynowana tym wszystkim, 偶e zacz膮艂 ogarnia膰 mnie niepok贸j.
- Czy Alice, tak jak Jasper, by艂a kiedy艣 cz艂onkiem innej rodziny?
- Nie, i tu jest pies pogrzebany. To dla nas zagadka. Alice nie pami臋ta w og贸le, 偶eby by艂a wcze艣niej cz艂owiekiem. Nie wie te偶, kto j膮 stworzy艂. Gdy si臋 ockn臋艂a, nikogo przy niej nie by艂o. Ktokolwiek jej to zrobi艂, odszed艂 w sin膮 dal. 呕adne z nas nie pojmuje, dlaczego, jak m贸g艂. Gdyby nie by艂a obdarzona wyj膮tkowymi zdolno艣ciami, gdyby nie przewidzia艂a, 偶e spotka Jaspera, a potem do艂膮czy do nas, by膰 mo偶e sko艅czy艂aby jako dzika bestia.
Z zamy艣lenia, wywo艂anego wyobra偶eniem mojej siostry - potwora z czerwonymi t臋cz贸wkami, wyrwa艂 mnie d藕wi臋k, kt贸ry rozpozna艂em jako burczenie w brzuchu.
- Wybacz. Pewnie marzysz o kolacji.
- To nic takiego, nie przejmuj si臋. - jak zwykle bagatelizowa艂a wszystko, co by艂o z ni膮 zwi膮zane. Jakby w og贸le uwa偶a艂a fakt swojej egzystencji za ma艂o istotny. Nie mog艂a si臋 bardziej myli膰.
- Rzadko, kiedy sp臋dzam tyle czasu z kim艣, kto od偶ywia si臋 w tradycyjny spos贸b. Wylecia艂o mi to z g艂owy. - powiedzia艂em tytu艂em usprawiedliwienia.
- Nie chc臋 si臋 z tob膮 rozstawa膰. - mrukn臋艂a cicho, jakby ba艂a si臋 mojej reakcji na te s艂owa. A ja ma艂o nie wyrwa艂em si臋 z jakim艣 triumfalnym okrzykiem.
Stanowczo za du偶o sobie dzisiaj pozwala艂em, ale do艣膰 ju偶 mia艂em 偶elaznej dyscypliny i odmawiania sobie jakiejkolwiek przyjemno艣ci w 偶yciu. Podda艂em si臋 egoizmowi i zaproponowa艂em:
- Mo偶e zaprosisz mnie do 艣rodka?
- A chcia艂by艣? - spyta艂a, jakby nie mie艣ci艂o jej si臋 w g艂owie, 偶e m贸g艂bym mie膰 tak膮 ochot臋. Wci膮偶 nie potrafi艂em zrozumie膰 jej podej艣cia. Jak mog艂a nie widzie膰, nie rozumie膰 tego co do niej czu艂em?
- Je艣li nie masz nic przeciwko. - rzuci艂em kurtuazyjnie.
Nie dbaj膮c ju偶 o zachowywanie pozor贸w poruszy艂em si臋 b艂yskawicznie by otworzy膰 jej drzwi samochodu.
- C贸偶 za ludzkie odruchy - zauwa偶y艂a.
- Wraca to i owo.
Lubi艂em by膰 wobec niej uprzejmy, lubi艂em widzie膰 to lekkie zaskoczenie gestami takimi, jak cho膰by otworzenie przez ni膮 drzwi do domu. Tym razem jednak by艂a zdziwiona czym innym. To te偶 by艂o ca艂kiem zabawne.
- Drzwi by艂y otwarte?
- Nie, u偶y艂em klucza spod okapu. - odpar艂em, jakby by艂a to zupe艂nie zwyczajna rzecz.
Po kr贸tkiej chwili zorientowa艂a si臋 jednak, 偶e co艣 by艂o nie tak. Wi臋c m贸j blef na nic si臋 nie zda艂. By艂a zbyt spostrzegawcza. Pozostawa艂o si臋 przyzna膰.
- By艂em ciekawy, jaka jeste艣 - powiedzia艂em nieco przepraszaj膮cym tonem.
- Podgl膮da艂e艣 mnie? - trzeba jej przyzna膰, 偶e przynajmniej pr贸bowa艂a si臋 oburzy膰. Ale nawet tego nie potrafi艂a nale偶ycie odegra膰. Pozostawa艂o tylko pytanie, czemu nie oburzy艂a si臋 naprawd臋?
- Co innego pozostaje do roboty po nocy? - rzuci艂em swobodnie. Skoro nie by艂a bardzo z艂a…
Rozsiad艂em si臋 tymczasem w jej male艅kiej kuchni i obserwowa艂em jak wykonuje szereg czynno艣ci, by przygotowa膰 sobie posi艂ek. Cieszy艂em si臋, 偶e nie b臋d臋 zmuszony udawa膰, 偶e jem, bo nawet jak na ludzkie jedzenie, nie wygl膮da艂o szczeg贸lnie atrakcyjnie. Chocia偶 zapach bazylii, kt贸ry po chwili zacz膮艂 unosi膰 si臋 w kuchni, nie by艂 taki znowu nieprzyjemny.
Kiedy tak przygl膮da艂em si臋 jej krz膮taninie zn贸w uprzytomni艂em sobie, jak bardzo by艂a ludzka. To, co robi艂a by艂o takie zwyczajne, codzienne; tak jaskrawo kontrastowa艂o chocia偶by z tematem rozmowy, kt贸r膮 odbyli艣my w samochodzie. Czy mia艂em prawo wtargn膮膰 do jej jasnego, prostego 艣wiata z moimi mrocznymi tajemnicami i moj膮 nieludzk膮 natur膮?
- Jak cz臋sto? - jej g艂os wyrwa艂 mnie z zamy艣lenia i ju偶 zacz膮艂em si臋 obawia膰, 偶e nie us艂ysza艂em jej wcze艣niejszej wypowiedzi.
- Co, co? - spyta艂em, niezbyt przytomnie.
- Jak cz臋sto tu przychodzisz? - ach, wi臋c i ona pod膮偶a艂a tropem w艂asnych my艣li, w ko艅cu dochodz膮c to tego pytania.
- Niemal ka偶dej nocy. - odpowiedzia艂em, nie chc膮c jej ju偶 ok艂amywa膰, tak偶e w tej kwestii. Odwr贸ci艂a si臋, wyra藕nie zaskoczona moimi s艂owami.
- Dlaczego?
Bo nie potrafi臋 wytrzyma膰 nawet chwili bez ciebie - mia艂em ochot臋 odpowiedzie膰, ale nie chcia艂em ujawnia膰 swojej obsesji na jej punkcie.
- Jeste艣 interesuj膮cym obiektem obserwacji - stwierdzi艂em. Zabrzmia艂o to bezdusznie. - M贸wisz przez sen - doda艂em widz膮c, 偶e nie do ko艅ca rozumie.
- O nie! - j臋kn臋艂a wyra藕nie sfrustrowana.
- Bardzo si臋 gniewasz? - spyta艂em boj膮c si臋, 偶e czuje si臋 obra偶ona.
- To zale偶y! - czu艂a si臋.
Mia艂em nadziej臋, ze jeszcze co艣 doda, ale widz膮c, 偶e nic z tego, zapyta艂em niepewnie:
- Od czego?
- Od tego, co pods艂ucha艂e艣! - krzykn臋艂a. Czu艂em si臋 okropnie g艂upio. Naruszy艂em jej prywatno艣膰, a moja obsesyjna mi艂o艣膰 do niej nie by艂a 偶adnym usprawiedliwieniem w tej kwestii. Zbyt cz臋sto narusza艂em prywatno艣膰 wszystkich dooko艂a i chyba gdzie艣 po drodze zupe艂nie zatraci艂em poczucie przyzwoito艣ci.
Chcia艂em jako艣 zatrze膰 to z艂e wra偶enie. Zbli偶y艂em si臋 do niej i chwyci艂em jej d艂onie.
- Nie gniewaj si臋, prosz臋 - szepn膮艂em b艂agalnie.
Pochyli艂em si臋, by m贸c zajrze膰 w jej g艂臋bokie oczy, by m贸c cokolwiek z nich wyczyta膰.
- T臋sknisz za mam膮. Martwisz si臋 o ni膮. Kiedy pada, od szumu deszczu rzucasz si臋 w 艂贸偶ku. Dawniej m贸wi艂a艣 du偶o o domu, ale ostatnio coraz rzadziej. A raz powiedzia艂a艣 „TU jest za zielono!”. - za艣mia艂em si臋, zawieraj膮c w tym 艣miechu ca艂膮 czu艂o艣 jak膮 we mnie budzi艂a. Mia艂em jednak nadziej臋, 偶e nie b臋dzie dalej dr膮偶y艂a tematu - obawia艂em si臋, 偶e nie b臋dzie zadowolona, kiedy jej obawy si臋 potwierdz膮.
- Co艣 jeszcze? - jak mog艂em s膮dzi膰, 偶e Bella cokolwiek mi u艂atwi?
- No c贸偶, s艂ysza艂em par臋 razy swoje imi臋. - przyzna艂em. Czy ona w og贸le zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, jak to na mnie dzia艂a艂o? Co sta艂o si臋 ze mn膮 gdy us艂ysza艂em to po raz pierwszy? Czy mia艂a cho膰by najmniejsze poj臋cie o tym ile to dla mnie znaczy艂o?
- Ile razy? Cz臋sto? - domaga艂a si臋 szczeg贸艂贸w.
- Co masz dok艂adnie na my艣li m贸wi膮c `cz臋sto'? - spyta艂em, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e stwierdzenie `ka偶dej nocy, czasem kilkakrotnie' chyba nie poprawi艂oby jej nastroju.
- O nie! - i tak zrozumia艂a. Widocznie pami臋ta艂a co, i jak cz臋sto jej si臋 艣ni艂o. Nie b臋d臋 ukrywa艂, 偶e my艣l o tym, i偶 regularnie goszcz臋 w jej snach sprawi艂a mi niema艂膮 przyjemno艣膰.
Unios艂em jej twarz, by zmusi膰 j膮 do spojrzenia mi w oczy.
- Nie przejmuj si臋. Gdybym m贸g艂 艣ni膰, 艣ni艂bym tylko o tobie. I nie wstydzi艂bym si臋 tego - wyszepta艂em, maj膮c nadziej臋, 偶e zrozumie, co chc臋 jej przekaza膰.
Nie mia艂em okazji pozna膰 jej reakcji, bo pojawi艂 si臋 Charlie, parkuj膮c przed domem.
- Czy chcesz przedstawi膰 mnie ojcu? - spyta艂em, niemal pewien jak膮 us艂ysz臋 odpowied藕.
- Nie wiem… - to nawet nie by艂o kategoryczne nie, ale i tak s膮dzi艂em, 偶e lepiej b臋dzie je艣li komendant Swan mnie tu teraz nie znajdzie. Jeszcze pr贸bowa艂by do mnie strzela膰 i okaza艂oby si臋, 偶e nie jest w stanie zrobi膰 mi krzywdy.
- No to innym razem - stwierdzi艂em kr贸tko i swoim normalnym tempem opu艣ci艂em kuchni臋. Podejrzewam, 偶e przesta艂em by膰 widoczny w momencie poruszania si臋.
- Edward! - us艂ysza艂em g艂os Belli w kt贸rym pobrzmiewa艂o rozczarowanie i nuta frustracji. Nie mog艂em powstrzyma膰 艣miechu.
Ukry艂em si臋 w przyleg艂ym pokoju z zamiarem przys艂uchiwania si臋 dyskusji. Chcia艂em te偶 spr贸bowa膰 wychwyci膰 my艣li Charlie'go, z nadziej膮, 偶e tym razem oka偶膮 si臋 nieco wyra藕niejsze.
Wymieni艂 z c贸rk膮 kr贸tkie uprzejmo艣ci. Kiedy kolejne my艣li pojawia艂y si臋 w jego g艂owie, by艂y jedynie rozmytymi sugestiami obraz贸w i trudnymi do zdefiniowania emocjami. Zastanawia艂em si臋, na jakiej zasadzie mo偶e dzia艂a膰 ta osobliwa anomalia. Do tego najwyra藕niej by艂a dziedziczna. Ciekawe jak wygl膮da艂y my艣li jej matki…
Rozmowa przebiega艂a jak najbardziej typowo. Chocia偶 wi臋藕 mi臋dzy Bell膮 a jej ojcem by艂a silna, to nie przejawia艂a si臋 ona w ich konwersacjach. Zwykle bywa艂y zdawkowe, zupe艂nie jakby Charlie tak naprawd臋 wola艂 nie wiedzie膰 co robi i co czuje jego c贸rka. Jakby wiedzia艂, 偶e nie chcia艂aby takiej ingerencji. Jednak nawet on nie m贸g艂 przemilcze膰 zachowania Belli. Bo o ile jego gesty i s艂owa nie odbiega艂y od normy, o tyle ona sprawia艂a wra偶enie podekscytowanej i niespokojnej. Wzbudzi艂o to jego podejrzenia. Niemal roze艣mia艂em si臋 na g艂os, kiedy w jego umy艣le wykrystalizowa艂o si臋 co艣 by艂o mieszank膮 niepokoju i typowo ojcowskiej irytacji. Podejrzewa艂, 偶e Bella chce wymkn膮膰 si臋 na rank臋. Nie m贸g艂 przecie偶 przypuszcza膰, 偶e `randka' przychodzi do niej, czy偶 nie?
- Spieszysz si臋? - spyta艂 zupe艂nie jakby ci膮gle jeszcze by艂 w pracy i chcia艂 sk艂oni膰 podejrzanego do z艂o偶enia zezna艅. Komizm tej sytuacji by艂 uderzaj膮cy. Komendant przes艂uchiwa艂 nie t臋 osob臋, kt贸r膮 powinien.
- Tak, jestem jaka艣 zm臋czona. Chc臋 si臋 dzi艣 wcze艣niej po艂o偶y膰 - nie oszuka艂aby nawet dwulatka, nie wspominaj膮c o do艣wiadczonym policjancie.
- Wygl膮dasz na podekscytowan膮 - ca艂kiem trafnie zauwa偶y艂 Charlie. Mo偶e to po nim by艂a taka spostrzegawcza? Chocia偶 emocje Belli by艂y a偶 za nadto wyra藕ne.
- Naprawd臋? - niezdarnie pr贸bowa艂a zamaskowa膰 swoje podekscytowanie bior膮c si臋 za zmywanie, ale nie spos贸b by艂o jej uwierzy膰.
- Dzi艣 sobota - mrukn膮艂. Wobec braku reakcji ze strony swojej c贸rki kontynuowa艂 my艣l - Nie masz jakich艣 plan贸w na wiecz贸r?
- Ju偶 m贸wi艂am, 偶e chc臋 i艣膰 wcze艣niej spa膰 - przypomnia艂a. Nie brzmia艂o to w 偶aden spos贸b przekonuj膮co. By艂a urocza.
- 呕aden miejscowy ch艂opak jako艣 nie przypad艂 ci do gustu, co? - zapyta艂 niby to mimochodem. Teraz to by艂em ciekaw jak mu odpowie.
- Nie, 偶aden ch艂opak jako艣 nie wpad艂 mi w oko. - nacisk na s艂owo ch艂opak. Hmm rozumiem, 偶e nale偶a艂oby tam wstawi膰 wampir, je艣li chcia艂aby m贸wi膰 o tym, kto si臋 jej spodoba艂, ale mia艂em nadziej臋, 偶e nie umkn臋艂o jej to, 偶e ja tak偶e jestem `ch艂opakiem'. Bardzo zale偶a艂o mi na tym, 偶eby o tym nie zapomina艂a.
- Mia艂em nadziej臋, 偶e mo偶e ten Mike Newton… M贸wi艂a艣, 偶e jest bardzo mi艂y - zasugerowa艂. Grr, znowu ten przebrzyd艂y Newton. Czy naprawd臋 nazwa艂a go mi艂ym? Samo my艣lenie o nim powodowa艂o u mnie siln膮 irytacj臋. Ten ch艂opak naprawd臋 powinien pilnowa膰 si臋, 偶eby nigdy nie wej艣膰 mi w drog臋.
- To tylko kolega. - skwitowa艂a. Jak dla mnie nie zas艂u偶y艂 nawet i na to miano.
- Ech, i tak tutejsi nie dorastaj膮 ci do pi臋t. - mrukn膮艂 Charlie. S艂uszna uwaga, trzeba przyzna膰. - Mo偶e lepiej b臋dzie, je艣li poczekasz z tym, a偶 p贸jdziesz do college'u.
- Popieram - zgodzi艂a si臋, dla 艣wi臋tego spokoju, 偶eby zako艅czy膰 dyskusj臋. Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 jak ma zamiar potem wybrn膮膰 z tego o艣wiadczenia, jakoby nikt jej si臋 nie spodoba艂. Przecie偶 chyba nie b臋dziemy si臋 ukrywa膰 w niesko艅czono艣膰? A mo偶e, m贸wi艂a powa偶nie? Odp臋dzi艂em szybko t臋 my艣l, zanim zd膮偶y艂aby si臋 na dobre zagnie藕dzi膰 w moim umy艣le.
- Dobranoc, skarbie - zawo艂a艂.
- Dobranoc.
Ja tymczasem w mgnieniu oka znalaz艂em si臋 w jej sypialni. S艂ysza艂em jak udaje, 偶e oci臋偶ale wspina si臋 po schodach.
Zerkn膮艂em na jej 艂贸偶ko i postanowi艂em nie walczy膰 z ochot膮 po艂o偶enia si臋 na nim. Zapad艂em si臋 w mi臋kki materac, otulony jej zapachem. Nareszcie potrafi艂em nale偶ycie doceni膰 jego niepowtarzalny aromat. Mmm, znalezienie si臋 w jej 艂贸偶ku implikowa艂o sporo bardzo ciekawych mo偶liwo艣ci. Moja wyobra藕nia pow臋drowa艂a w bardzo niew艂a艣ciwym kierunku.
Dotar艂a do pokoju i g艂o艣no zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, usi艂uj膮c da膰 Charlie'mu do zrozumienia, 偶e naprawd臋 nie ma 偶adnych niepokoj膮cych plan贸w. C贸偶 za oczywiste nieporozumienie!
Przebieg艂a przez pok贸j i otworzy艂a okno, najwyra藕niej spodziewaj膮c si臋 sceny godnej Szekspira.
- Edward? - szepn臋艂a w ciemno艣膰.
Naprawd臋 pr贸bowa艂em si臋 nie 艣mia膰.
- Tu jestem - poinformowa艂em, szczerz膮c si臋 jak kompletny idiota.
Jej reakcja by艂a jeszcze ciekawsza. Na jej twarzy odmalowa艂o si臋 zdumienie, a d艂oni膮 os艂oni艂a szyj臋. Odruch godny uwagi. Jednak najbardziej podoba艂o mi si臋 to, 偶e na wszelki wypadek usiad艂a. Czy偶by obawia艂a si臋, jak to m贸wi膮, pa艣膰 z wra偶enia? Jednak wampir w twoim 艂贸偶ku to mro偶膮cy krew w 偶y艂ach widok.
Mrukn膮艂em `przepraszam' walcz膮c z ch臋ci膮 wybuchni臋cia g艂o艣nym 艣miechem.
- Uff. Potrzebuj臋 minutk臋, 偶eby doj艣膰 do siebie.
Nie podoba艂o mi si臋 to, 偶e jest wystraszona.
Tym razem postara艂em si臋, 偶eby nie przestraszy膰 jej 偶adnym gwa艂townym ruchem i tak wolno, jak tylko by艂em w stanie podnios艂em si臋, nachyli艂em si臋 ku niej i chwyci艂em lekko za nadgarstki. Chcia艂em j膮 mie膰 przy sobie, chcia艂em by zn贸w znalaz艂a si臋 blisko. Wiedzia艂em, 偶e nieodpowiedzialnie kusz臋 los, ale by艂em got贸w podj膮膰 to wyzwanie. Tego wieczora by艂em tak upojony dotychczasowymi sukcesami, 偶e zaczyna艂em wierzy膰, 偶e to wszystko mo偶e si臋 uda膰, 偶e mamy szans臋…
Posadzi艂em j膮 ko艂o siebie.
- Tak lepiej, stwierdzi艂em, ostro偶nie dotykaj膮c jej d艂oni. Wci膮偶 by艂em oszo艂omiony mo偶liwo艣ci膮 fizycznego kontaktu. A s膮dz膮c po rytmie jej serca, Bella tak偶e ci膮gle by艂a tym zdumiona.
- Jak tam t臋tno? - spyta艂em, drocz膮c si臋 nieco.
- Sam mi powiedz. Jestem pewna, 偶e s艂yszysz je sto razy lepiej ode mnie. - odpar艂a. Za艣mia艂em si臋, ubawiony tym spostrze偶eniem. Tak, s艂ysza艂em jej t臋tno, ca艂e moje cia艂o dostraja艂o si臋 do tego rytmu i ch艂on臋艂o go chciwie.
Teraz tak偶e podda艂em si臋 tej muzyce, ws艂uchuj膮c si臋 w coraz powolniejsze uderzenia. M贸g艂bym tak trwa膰 godzinami. Ale ona by艂a tylko cz艂owiekiem - przypomnia艂a mi o tym po chwili.
- Pozwolisz, ze jaki艣 czas po艣wi臋c臋 prozaicznym, ludzkim czynno艣ciom?- spyta艂a.
_ prosz臋 bardzo - odpowiedzia艂em, potwierdzaj膮c gestem, 偶e nie b臋d臋 jej zatrzymywa膰. A chcia艂bym, by nie opuszcza艂a mnie nawet na sekund臋…
- Tylko nigdzie nie wychod藕 - oznajmi艂a surowo.
- Tak jest - odpar艂em, nieruchomiej膮c tak, jak tylko wampir potrafi to uczyni膰. Czeka艂bym tak latami, gdyby tylko mi rozkaza艂a.
Siedzia艂em tak, s艂uchaj膮c r贸偶nych d藕wi臋k贸w, dobiegaj膮cych z domu. S艂ysza艂em mecz footballu, ostentacyjnie g艂o艣no zamykane drzwi, szum wody i krz膮tanin臋 Belli.
Mia艂em teraz chwil臋 na przeanalizowanie tego, co si臋 dzisiaj wydarzy艂o. M贸g艂bym powiedzie膰, 偶e wszystko posz艂o po mojej my艣li, ale moja przewidywania chyba nawet przez chwil臋 nie by艂y a偶 tak optymistyczne. Alice mia艂a racj臋 - rozw贸j sytuacji zaskoczy艂 mnie tak dalece, 偶e nadal by艂em got贸w przysi膮c, 偶e to tylko sen - a je艣li nie sen, bo 艣ni膰 nie mog艂em, to przynajmniej jaka艣 osobliwa halucynacja, produkt udr臋czonej wyobra藕ni.
Nie tylko sp臋dzi艂a ze mn膮 ca艂y dzie艅 i nie zrobi艂em jej nawet najmniejszej krzywdy, ale najwyra藕niej by艂a zadowolona z mojego towarzystwa! Nie obawia艂a si臋 mojego dotyku, nie broni艂a si臋 przed nim - pozwoli艂a nawet na poca艂unek, maj膮c pe艂n膮 艣wiadomo艣膰 tego, czym jestem!
Zaton膮艂em na chwil臋 we wspomnieniu jej mi臋kkich ust, jej ciep艂ego cia艂a tu偶 przy mnie, jej palc贸w wplataj膮cych si臋 w moje w艂osy… Wszystkie moje zmys艂y zgodnie twierdzi艂y, 偶e wydarzy艂o si臋 to naprawd臋, ja jednak wci膮偶 nie potrafi艂em w to uwierzy膰.
A teraz znalaz艂em si臋 w jej pokoju, w jej 艂贸偶ku. Chcia艂a, 偶ebym tu by艂! Chyba ju偶 nie m贸g艂bym by膰 bardziej szcz臋艣liwy, emocje, kt贸re si臋 we mnie k艂臋bi艂y niemal odbiera艂y mi zdolno艣膰 my艣lenia.
Wr贸ci艂a po kilkunastu minutach. Mia艂a mokre w艂osy i sk贸r臋 zar贸偶owion膮 od gor膮cej wody, ubrana by艂a w lu藕ny podkoszulek i spodnie od dresu, kt贸re jak zwykle s艂u偶y艂y jej za pi偶am臋. Wygl膮da艂a tak swobodnie - nie mog艂em oderwa膰 od niej oczu. Kiedy u艣miechn臋艂a si臋 na m贸j widok, nie potrafi艂em ju偶 d艂u偶ej odgrywa膰 pos膮gu. U艣miechn膮艂em si臋, nadal gapi膮c si臋 na ni膮 zach艂annie, nie mog膮c si臋 nadziwi膰 jej subtelnej urodzie, kt贸ra nie potrzebowa艂a 偶adnych ozd贸b ani upi臋kszania.
- 艁adnie ci tak - stwierdzi艂em. Mina,, kt贸r膮 zrobi艂a wyra藕nie sugerowa艂a, 偶e mi nie wierzy. - Naprawd臋, nie k艂ami臋 - zapewni艂em.
- Dzi臋ki - odpar艂a cicho, siadaj膮c ko艂o mnie na 艂贸偶ku. Unika艂a mojego wzroku.
- Po co to ca艂e przedstawienie? - spyta艂em, nie maj膮c chwilowo lepszego pomys艂u na przerwanie nieco kr臋puj膮cej ciszy.
- Charlie my艣li, 偶e mam zamiar wymkn膮膰 si臋 na randk臋 - mrukn臋艂a, wci膮偶 na mnie nie patrz膮c.
- Ach tak. Sk膮d ten pomys艂? - spyta艂em niby to si臋 dziwi膮c. By艂em ciekaw, czy zdaje sobie chocia偶 spraw臋 ze swojego zachowania.
- Najwyra藕niej wyda艂am mu si臋 nieco zbyt podekscytowana - stwierdzi艂a w miar臋 oboj臋tnym tonem. Dobrze, 偶e przynajmniej mia艂a te 艣wiadomo艣膰.
Nie podoba艂o mi si臋 to, 偶e nie widz臋 jej oczu. Chwyci艂em delikatnie jej podbr贸dek i wpatrzy艂em si臋 w jej twarz, syc膮c wzrok kusz膮cym rumie艅cem.
- C贸偶, z pewno艣ci膮 wygl膮dasz na rozgrzan膮 po prysznicu - mrukn膮艂em cicho i pochyli艂em si臋 nieznacznie. Potrzeba blisko艣ci by艂a teraz silniejsza ni偶 wszystkie inne, a to bij膮ce od niej ciep艂o przyci膮ga艂o mnie z magiczn膮 niemal si艂膮. Kontrolowa艂em si臋 艣wietnie i pilnuj膮c ka偶dego gestu, powt贸rzy艂em to, co ju偶 raz uda艂o mi si臋 na polanie - opar艂em si臋 policzkiem o jej obojczyk. Wzi膮艂em g艂臋boki wdech, ciesz膮c si臋, 偶e jestem w stanie to zrobi膰 i upajaj膮c si臋 jej cudownym zapachem, po艂膮czonym z silniejsz膮 teraz nut膮 truskawkowego szamponu. To zestawienie podoba艂o mi si臋 tak bardzo, 偶e zamrucza艂em prawie jak kot.
- Mam wra偶enie, 偶e coraz 艂atwiej jej ci ze mn膮 przebywa膰 - zauwa偶y艂a.
- Tak s膮dzisz? - mrukn膮艂em, przesuwaj膮c czubkiem nosa wzd艂u偶 jej pulsuj膮cej t臋tnicy, w ka偶dej sekundzie czuj膮c, s艂ysz膮c i wyobra偶aj膮c sobie przep艂ywaj膮c膮 tam, s艂odk膮, gor膮c膮 krew.
Odgarn膮艂em jej w艂osy i musn膮艂em ustami zag艂臋bienie pod jej uchem - tam p艂yn臋艂a najbli偶ej sk贸ry. Czu艂em to ciep艂o, ca艂ym sob膮 s艂ysza艂em melodi臋, kt贸r膮 艣piewa艂a jej krew.
Potw贸r szarpn膮艂 si臋 rozpaczliwie, usi艂uj膮c wyswobodzi膰 si臋 z wi臋z贸w, kt贸rymi by艂 sp臋tany. Nie pozwoli艂em mu na to.
- O wiele 艂atwiej - wykrztusi艂a, ale g艂os mia艂a s艂aby.
- Hm - ponownie jedynie mrukn膮艂em, nie chc膮c odrywa膰 ust od jej mi臋kkiej sk贸ry. O ile nad potworem panowa艂em doskonale, o tyle wobec nowych pragnie艅 by艂em zupe艂nie bezsilny.
- Jestem ciekawa… - zacz臋艂a. Ja by艂em ciekaw czemu przerwa艂a. Musn膮艂em opuszkami palc贸w jej obojczyk - zn贸w pomy艣la艂em o szkle okrytym jedwabiem.
- Czego jeste艣 ciekawa? - spyta艂em, po raz kolejny ubolewaj膮c nad tym, 偶e nie s艂ysz臋 jej my艣li.
- Tego, sk膮d ta zmiana - odpowiedzia艂a lekko dr偶膮cym g艂osem. Czy偶by nadal si臋 ba艂a, 偶e mimo wszystko j膮 skrzywdz臋? Nigdy nie by艂em od tego dalszy.
- Si艂a woli - odpar艂em, 艣miej膮c si臋 cicho i nie unosz膮c g艂owy.
Nagle si臋 odsun臋艂a. Nie mia艂em poj臋cia co si臋 sta艂o. Nie o艣mieli艂em si臋 drgn膮膰, aby jej jeszcze bardziej nie wystraszy膰, a ze zdenerwowania chyba zapomnia艂em oddycha膰. Spojrza艂em na Bel臋, usi艂uj膮c cokolwiek wyczyta膰 z jej twarzy, ale na pr贸偶no. Nie wiedzia艂em, co wywo艂a艂o t臋 reakcj臋 - poczu艂em si臋 kompletnie bezradny.
- Zrobi艂em co艣 nie tak? - spyta艂em cicho.
- Nie. Wr臋cz przeciwnie. Doprowadzasz mnie do szale艅stwa. - westchn臋艂a.
- Hm - doprowadzam j膮 do szale艅stwa? To by艂a bardzo ciekawa informacja.
Czy to mo偶liwe, 偶ebym mimo wszystko dzia艂a艂 na ni膮 tak jak chocia偶by na Jessic臋 czy pani膮 Cope? Mimo, 偶e wiedzia艂a kim, czym jestem, 偶e wiedzia艂a jak bardzo musz臋 ze sob膮 walczy膰, 偶eby jej nie zabi膰 i mimo tego, 偶e widzia艂a jak niebezpieczny mog臋 by膰? A mo偶e faktycznie pragn臋艂a mojego dotyku tak, jak ja jej? W ko艅cu ani razu, nawet najdrobniejszym gestem nie da艂a mi do zrozumienia, 偶e nie chce 偶ebym by艂 blisko. Wprost przeciwnie! Sama do tego d膮偶y艂a! Poczu艂em si臋 nagle bardzo, bardzo szcz臋艣liwy. - Naprawd臋? - upewni艂em si臋 jeszcze, ale na mojej twarzy zago艣ci艂 ju偶 u艣miech. Czy to znaczy艂o ,ze mog艂em sobie pozwoli膰 na nieco wi臋cej? Na ile w艂a艣ciwie?
- Mam mo偶e bi膰 brawo? - spyta艂a sarkastycznie.
Mrugn膮艂em do niej.
- Jestem po prostu mile zaskoczony. Tyle lat ju偶 偶yj臋. Nigdy nie wierzy艂em, 偶e co艣 takiego mi si臋 przytrafi. 呕e kiedykolwiek spotkam kogo艣, z kim b臋d臋 chcia艂 by膰, a nie tylko bywa膰, tak jak z moim rodze艅stwem. A potem jeszcze okazuje si臋, 偶e cho膰 wszystko to jest dla mnie nowe, radz臋 sobie z tym… byciem z tob膮 ca艂kiem dobrze. - powiedzia艂em, pl膮cz膮c si臋 nieco i walcz膮c z niepos艂usznymi s艂owami, kt贸re nie chcia艂y si臋 sformu艂owa膰.
- Jeste艣 dobry we wszystkim - stwierdzi艂a. Pochlebia艂o mi to, ale raczej nie mog艂em si臋 z tym zgodzi膰. Wzruszy艂em tylko ramionami, nie chc膮c si臋 z ni膮 spiera膰. Mia艂em za dobry nastr贸j, na udowadnianie jakim to jestem potworem. Stara艂em si臋 t艂umi膰 艣miech, 偶eby przypadkiem nie obudzi膰 Charlie'go. Tak偶e Bella si臋 艣mia艂a.
- Ale dlaczego teraz ci 艂atwiej? - dr膮偶y艂a temat. - Dzi艣 po po艂udniu...
- To wcale nie takie 艂atwe - westchn膮艂em. - A dzi艣 po po艂udniu…. by艂em jeszcze... niezdecydowany. Wybacz, to niewybaczalne, 偶e si臋 tak zachowa艂em. - przyzna艂em, unikaj膮c jej wzroku.
- Niewybaczalne?
- Dzi臋kuj臋 za wyrozumia艂o艣膰. - u艣miechn膮艂em si臋 z wdzi臋czno艣ci膮. - Widzisz - kontynuowa艂em, nada艂 nie podnosz膮c wzroku - nie mia艂em pewno艣ci, czy jestem w stanie dostatecznie si臋 kontrolowa膰... - chwyci艂em jej d艂o艅 i przycisn膮艂em do swojego policzka. Ju偶 zd膮偶y艂em zat臋skni膰 za tym ciep艂em. - Ca艂y czas istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e dam si臋 porwa膰... pragnieniu. Ca艂y czas by艂em... podatny. P贸ki nie zda艂em sobie sprawy, 偶e mam w sobie jednak do艣膰 si艂y, nie wierzy艂em ani troch臋, 偶e ty... 偶e my... 偶e kiedykolwiek b臋d臋 m贸g艂...
S艂owa zn贸w okaza艂y si臋 ca艂kiem niepos艂uszne, a ja nie mia艂em poj臋cia jak ubra膰 w nie to, co chcia艂em przekaza膰.
- A teraz ju偶 wierzysz?
- Si艂a woli - powt贸rzy艂em, zadowolony ze swojego sukcesu.
- Kurcz臋, posz艂o jak z p艂atka.
Rozbawi艂a mnie tym stwierdzeniem. Je艣li wydawa艂o jej si臋, 偶e to by艂o 艂atwe, to chyba naprawd臋 nie zdawa艂a sobie sprawy z niebezpiecze艅stwa, kt贸re jej grozi艂o. Kt贸re wci膮偶 jej grozi.
- Chyba tobie - stwierdzi艂em, muskaj膮c czubek jej nosa.
Po chwili jednak wr贸ci艂o opanowanie i niepok贸j.
- Robi臋, co w mojej mocy - szepn膮艂em. Zn贸w pomy艣la艂em o tym jak niewiele trzeba, 偶eby ta rado艣膰 zamieni艂a si臋 w straszliw膮 tragedi臋… - Jestem prawie stuprocentowo pewny, 偶e w razie czego b臋d臋 w stanie szybko st膮d uciec. - przerwa艂em na chwil臋, zniech臋cony my艣l膮 o opuszczaniu jej sypialni. - Jutro b臋dzie mi znowu trudniej - przyzna艂em. - Dzi艣, po ca艂ym dniu przebywania z tob膮, zoboj臋tnia艂em na tw贸j zapach w zadziwiaj膮cym stopniu, ale po kilku godzinach roz艂膮ki b臋d臋 musia艂 zaczyna膰 wszystko od pocz膮tku. No, mo偶e niezupe艂nie od samego pocz膮tku. - tak, tak 藕le jak na samym pocz膮tku to ju偶 raczej nie b臋dzie. I chwa艂a Bogu. Chyba nie zni贸s艂bym ponownie tych katuszy. Nie teraz, kiedy tak bardzo mi na niej zale偶a艂o.
- No to nie odchod藕 - zasugerowa艂a, z nadzieja w g艂osie. A to dopiero! Mia艂em to zosta膰 na noc? Nie 偶ebym ju偶 tego nie robi艂, ale tym razem zanosi艂o si臋 na nieco inn膮 lokalizacj臋.
- Ch臋tnie zostan臋 - odpowiedzia艂em szczerze. - Przynie艣 kajdany, o pani. Jam wi臋藕niem twego serca. - usi艂uj膮c to zrobi膰 mo偶liwie delikatnie chwyci艂em jej nadgarstki, nadal niepewny, czy nie b臋dzie chcia艂a wyszarpn膮膰 d艂oni. Wobec braku jakiegokolwiek sprzeciwu pozwoli艂em sobie na 艣miech.
- Jeste艣 dzi艣 taki weso艂y - stwierdzi艂a. - Nigdy ci臋 jeszcze takim nie widzia艂am.
- Chyba tak ma by膰, prawda? - tak przynajmniej s膮dzi艂em. Ale czemu nie mai艂bym by膰 dzi艣 weso艂y. Nigdy nawet nie marzy艂em o tylu powodach do zadowolenia - Pierwsza mi艂o艣膰 odurza, upaja i takie tam. To niesamowite, jak wielka jest r贸偶nica pomi臋dzy czytaniem o czym艣, ogl膮daniem o tym film贸w, a do艣wiadczeniem tego czego艣 w prawdziwym 偶yciu, nie uwa偶asz?
- R贸偶nica jest ogromna. Nie wyobra偶a艂am sobie, 偶e uczucia potrafi膮 by膰 tak silne. - przyzna艂a. Ja te偶 si臋 czego艣 takiego nie spodziewa艂em. Ale czym mog艂y by膰 jej ludzkie uczucia, wobec tego co k艂臋bi艂o si臋 we mnie? Nowe, nieznane, wyostrzone przez wampirze zmys艂y i jeszcze doprawione jej kusz膮cym zapachem…
- Na przyk艂ad zazdro艣膰 - zacz膮艂em, 偶eby nie my艣le膰 o tych jeszcze mroczniejszych uczuciach - Czyta艂em o niej setki razy, widzia艂em odgrywaj膮cych j膮 aktor贸w na scenie i na ekranie. My艣la艂em, 偶e wiem, jak to mniej wi臋cej jest. By艂em taki zaskoczony... - zaskoczony.. ha, 偶ebym to ja j膮 w og贸le rozpozna艂 od razu!. - Pami臋tasz ten dzie艅, w kt贸rym Mike zaprosi艂 ci臋 na bal?
- To wtedy zn贸w zacz膮艂e艣 ze mn膮 rozmawia膰. - czy偶by by艂o to bardziej warte uwagi ni偶 zaproszenia? Niemal mrukn膮艂em z satysfakcji.
- Poczu艂em taki gniew, niemal偶e wpad艂em w furi臋. Z pocz膮tku nie wiedzia艂em, co si臋 ze mn膮 dzieje. To, 偶e nie s艂ysz臋 twych my艣li, denerwowa艂o mnie jeszcze bardziej ni偶 zwykle. Dlaczego mu odm贸wi艂a艣? Czy tylko dla dobra kole偶anki? Czy ju偶 kogo艣 masz? Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e nie powinno mnie to obchodzi膰. Stara艂em si臋 tym nie przejmowa膰. A potem ta kolejka na parkingu... - na wspomnienie tamtego wydarzenia i wyrazu jej twarzy nie potrafi艂em powstrzyma膰 chichotu.
- Zablokowa艂em wyjazd, bo nie mog艂em si臋 opanowa膰. Musia艂em us艂ysze膰 twoj膮 odpowied藕, zobaczy膰 twoj膮 min臋. Nie mog臋 zaprzeczy膰 - poczu艂em ulg臋, widz膮c, jak bardzo Tyler ci臋 dra偶ni, Ale nadal nie mia艂em pewno艣ci.
- Tej nocy przyszed艂em tu po raz pierwszy. Przygl膮da艂em si臋 jak 艣pisz, walcz膮c z my艣lami. Z jednej strony wiedzia艂em, co powinienem zrobi膰, co jest etyczne, rozs膮dne, w艂a艣ciwe. Z drugiej strony by艂o to, co zrobi膰 chcia艂em. M贸g艂bym ci臋 ignorowa膰, m贸g艂bym znikn膮膰 na kilka lat i wr贸ci膰 po twoim wyje藕dzie, ale w贸wczas, pewnego dnia, przyj臋艂aby艣 w ko艅cu zaproszenie Mike'a czy kogo艣 jego pokroju. Ta my艣l doprowadza艂a mnie do sza艂u.
A potem - emocje, kt贸re wywo艂a艂o we mnie samo wspomnienie sprawi艂y, 偶e na kr贸tk膮, prawie niewyczuwaln膮 chwil臋, straci艂em panowanie nad g艂osem - powiedzia艂a艣 przez sen moje imi臋. Tak wyra藕nie, 偶e pomy艣la艂em najpierw, i偶 si臋 obudzi艂a艣. Przewr贸ci艂a艣 si臋 jednak tylko na drugi bok, wymamrota艂a艣 moje imi臋 jeszcze raz i westchn臋艂a艣. Zala艂a mnie fala... sam nie wiem czego. To by艂o niesamowite uczucie. Odt膮d wiedzia艂em, 偶e musz臋 zacz膮膰 dzia艂a膰. - tak, to co wtedy prze偶y艂em zmieni艂o mnie ca艂kowicie. Zrozumia艂em, 偶e zanim j膮 spotka艂em by艂em kompletnie martwy - to tylko moje cia艂o si臋 porusza艂o, stwarzaj膮c pozory 偶ycia. Dopiero siedz膮ca teraz przy mnie dziewczyna sprawi艂a, 偶e obudzi艂em si臋 z d艂ugiego snu. Z m臋cz膮cego koszmaru.
Czy gdyby nie ta irracjonalna zazdro艣膰 zrobi艂bym cokolwiek, by si臋 do niej zbli偶y膰? Niemal poczu艂em wdzi臋czno艣膰 dla Mike'a. Niemal.
- Ech, zazdro艣膰 to dziwna rzecz. Nie s膮dzi艂em, 偶e potrafi by膰 tak silna. I taka irracjonalna! Cho膰by przed chwil膮, kiedy Charlie spyta艂 ci臋 o tego przebrzyd艂ego Newtona... Uch! - zn贸w ogarn臋艂a mnie irytacja. Wdzi臋czno艣膰 wdzi臋czno艣ci膮, ale naprawd臋 go nie znosi艂em.
- Powinnam by艂a si臋 domy艣li膰, 偶e b臋dziesz pods艂uchiwa艂 - j臋kn臋艂a.
- Oczywi艣cie, 偶e s艂ucha艂em. - chyba musia艂bym sobie odci膮膰 uszy, 偶eby tego nie robi膰. S艂ysza艂em rozmowy i my艣li z s膮siedniej ulicy!
- I naprawd臋 ta wzmianka o Mike'u wywo艂a艂a u ciebie zazdro艣膰?
- Dopiero przy tobie zacz臋艂y si臋 we mnie odzywa膰 cz艂owiecze odruchy. To dla mnie zupe艂na nowo艣膰, wi臋c wszystko odczuwam bardziej intensywnie. - odpar艂em, usprawiedliwiaj膮c si臋 troch臋.
- 呕e te偶 przej膮艂e艣 si臋 czym艣 takim - zbagatelizowa艂a sytuacj臋 - A co ja mam powiedzie膰? Mieszkasz pod jednym dachem z Rosalie, t膮 ol艣niewaj膮co pi臋kn膮 Rosalie. Sprowadzono j膮 specjalnie dla ciebie. Jest wprawdzie Emmett, ale mimo to jak mog臋 z ni膮 konkurowa膰? - marudzi艂a. Jej za艣lepienie by艂o tak niebywa艂e, 偶e zapragn膮艂em odrobin臋 si臋 z ni膮 podra偶ni膰.
- O konkurencji nie ma mowy. - u艣miechn膮艂em si臋 z艂o艣liwie i przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie, oplataj膮c sobie jej ramiona wok贸艂 plec贸w. Czyni艂em realnym to, co jeszcze ca艂kiem niedawno by艂o tylko absurdalnym marzeniem.
- Dobrze o tym wiem. I w tym ca艂y problem. - mrukn臋艂a, wci膮偶 maj膮c kompleksy na tle Rose. Mia艂em ochot臋 przewr贸ci膰 oczami.
- Nie zaprzeczam, Rosalie jest na sw贸j spos贸b pi臋kna, ale nawet gdybym nie traktowa艂 jej od lat jak siostry, nawet gdyby nie znalaz艂a Emmetta, nigdy nic by艂aby dla mnie cho膰by w jednej dziesi膮tej, ba, w jednej setnej, r贸wnie atrakcyjna co ty. - gdzie tam lalkowatej Rose do mojej pi臋knej, subtelnej Belli! - Przez niemal dziewi臋膰dziesi膮t lat napotyka艂em na swej drodze i twoich, i moich pobratymc贸w, ca艂y ten czas uwa偶aj膮c, 偶e dobrze mi samemu, ca艂y ten czas nie艣wiadomy, 偶e kogo艣 szukam. A i nikogo nie znalaz艂em, bo ciebie jeszcze nie by艂o na 艣wiecie. - wyzna艂em, u艣wiadamiaj膮c to sobie wyrazi艣cie.
- To nie fair - szepn臋艂a - Ja nie czeka艂am wcale. Sk膮d takie fory?
- Rzeczywi艣cie - zgodzi艂em si臋, czuj膮c jak po raz kolejny ogarnia mnie rozbawienie. - Powinienem by艂 co艣 wymy艣li膰, 偶eby艣 bardziej si臋 nacierpia艂a. - pog艂aska艂em j膮 po jej d艂ugich, g臋stych w艂osach, obejmuj膮c jej nadgarstki ju偶 tylko jedn膮 d艂oni膮. Nie chcia艂em ich puszcza膰, jakby w obawie, 偶e mi ucieknie. - Przebywaj膮c ze mn膮, w ka偶dej sekundzie ryzykujesz 偶ycie, ale to przecie偶 drobnostka. No i do tego jeste艣 zmuszona wyrzec si臋 w艂asnej natury, unika膰 ludzi... Czy to nie wysoka cena?
- Nie. Nie mam wra偶enia, 偶e co艣 mnie omija. - odpar艂a z pewno艣ci膮 w g艂osie
- Jeszcze nie. - mrukn膮艂em z gorycz膮. Wiedzia艂em, 偶e kiedy艣 to sobie u艣wiadomi.
Zdziwi艂em si臋 s艂ysz膮c odg艂os krok贸w na schodach. Powinienem by艂 najpierw us艂ysze膰 chocia偶 echo my艣li komendanta! Czy偶bym by艂 a偶 tak zaabsorbowany Bell膮, ze mi to umkn臋艂o? B艂yskawicznie schowa艂em si臋, a jak偶e, w szafie - jak przysta艂o na przy艂apanego kochanka.
- K艂ad藕 si臋! - poinstruowa艂em zaskoczon膮 Bell臋.
Zd膮偶y艂a u艂o偶y膰 si臋 w charakterystycznej dla niej skulonej pozycji i nieco wyr贸wna膰 oddech, kiedy Charlie wsun膮艂 si臋 do pokoju. Jak zwykle udawa艂a marnie, ale jemu to wida膰 wystarczy艂o, bo wyczu艂em ulg臋 w jego my艣lach.
Kiedy czeka艂em a偶 wreszcie wyjdzie, w moim umy艣le zrodzi艂 si臋 kolejny pomys艂 od kt贸rego 偶adnym sposobem nie mog艂em si臋 op臋dzi膰. Wiedz膮c, 偶e opieranie si臋 tej mo偶liwo艣ci jest zgo艂a bezcelowe, podda艂em si臋 i kiedy tylko Charlie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi wsun膮艂em si臋 pod ko艂dr臋 Belli i przytuli艂em ja do siebie.
- N臋dzna z ciebie aktorka. Radzi艂bym zapomnie膰 o karierze filmowej. - musia艂em si臋 odezwa膰, powiedzie膰 po prostu cokolwiek, 偶eby nie oszale膰 z nadmiaru emocji. O tym, 偶eby znale藕膰 si臋 z ni膮 w 艂贸偶ku to nawet nie o艣miela艂em si臋 marzy膰. A je艣li si臋 o艣miela艂em, to natychmiast odp臋dza艂em takie frustruj膮co nierealne my艣li.
- Zwariowa艂e艣? - wyszepta艂a podenerwowana.
C贸偶, chyba mog艂aby si臋 czu膰 nieswojo nawet gdybym nie by艂 wampirem. Czy to tak w艂a艣ciwie nie by艂a dopiero `pierwsza randka'? U艣miechn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Mo偶e faktycznie troch臋 przesadzi艂em z prze艂amywaniem barier.
Najlepiej by艂oby, gdyby zasn臋艂a. Nie powinienem stwarza膰 niepotrzebnych nieporozumie艅. Zacz膮艂em nuci膰 jej moja kompozycj臋, ciesz膮c si臋, 偶e ta b膮d藕 co b膮d藕 ko艂ysanka, nareszcie znajduje w艂a艣ciwe zastosowanie.
- Chcesz, 偶ebym ci臋 u艣pi艂 w ten spos贸b?
- 艢wietny dowcip, My艣lisz, 偶e jestem w stanie spa膰 tak z tob膮 przy boku? - odpar艂a z ironi膮
- Do tej pory ci si臋 udawa艂o.
- Bo nie wiedzia艂am o twojej obecno艣ci. - c贸偶, w istocie, nie mog艂a o niej wiedzie膰.
- No c贸偶, je艣li nie chce ci si臋 spa膰... - czy ja mia艂em nie stwarza膰 niepotrzebnych nieporozumie艅? Czego to ja `nie mia艂em'...
- Je艣li nie chce mi si臋 spa膰, to co? - spyta艂a podejrzliwie
Nie uda艂o mi si臋 zapanowa膰 nad 艣miechem.
- To na co mia艂aby艣 ochot臋?
Odpowiedzia艂a mi cisza i szale艅czy galop jej serca.
- Czy ja wiem... - mrukn臋艂a niepewnie.
- Daj mi zna膰, gdy si臋 na co艣 zdecydujesz.
Przysun膮艂em twarz do jej karku. To ciep艂o i ten zapach tym razem to mnie doprowadza艂y do szale艅stwa. Moje cia艂o nadal zg艂asza艂o protesty w sprawie torturowania go woni膮 jej krwi, ale i mrucza艂o z satysfakcji, znajduj膮c si臋 tak blisko niej.
- M贸wi艂e艣, 偶e po ca艂ym dniu zoboj臋tnia艂e艣. - zauwa偶y艂a, orientuj膮c si臋 najwyra藕niej, 偶e rozkoszuj臋 si臋 w艂a艣nie jej zapachem.
- To 偶e nie pij臋 wina nie znaczy jeszcze, 偶e nie mog臋 upaja膰 si臋 jego bukietem. Pachniesz tak kwiatowo, lawend膮…albo frezj膮. A偶 艣linka nabiega do ust. - 偶eby to by艂a tylko 艣linka!!
- Tak, wiem. Ludzie w k贸艂ko mi to m贸wi膮. - zn贸w uda艂o jej si臋 mnie rozbawi膰.
- Ju偶 wiem, co chc臋 robi膰 - powiedzia艂a. - Chc臋 si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o tobie.
- Mo偶esz pyta膰 o wszystko. - zadeklarowa艂em. Nie by艂em pewien czy to aby najlepszy pomys艂, ale co jeszcze mia艂bym przed ni膮 ukrywa膰?
- Dlaczego robisz to wszystko? Nadal nie pojmuj臋, po co tak bardzo walczysz ze swoj膮 natur膮. Prosz臋, nic zrozum mnie 藕le, ciesz臋 si臋, 偶e pracujesz nad sob膮. Nie wiem po prostu, co ci臋 do tego sk艂oni艂o.
Ju偶 to pr臋 razy s艂ysza艂em. Ale jak膮 odpowied藕 mia艂em da膰 tym razem?
- To dobre pytanie i nie jeste艣 pierwsz膮 osob膮, kt贸ra mi je zada艂a. Wi臋kszo艣膰 z moich pobratymc贸w jest zupe艂nie zadowolona ze swojego... trybu 偶ycia. Oni te偶 zachodz膮 w g艂ow臋, po co moja rodzina si臋 ogranicza. Ale zrozum, to, 偶e jeste艣my, kim jeste艣my, nie znaczy, 偶e nie wolno nam pr贸bowa膰 by膰 lepszymi, 偶e nie wolno nam pr贸bowa膰 zmierzy膰 si臋 z przeznaczeniem, kt贸re zosta艂o nam narzucone. Pragniemy pozosta膰 jak najbardziej ludzcy. - postara艂em si臋 wyja艣ni膰 w mo偶liwie prosty spos贸b.
Przez chwil臋 panowa艂a kompletna cisza, zak艂贸cana jedynie naszymi oddechami i biciem jej serca.
- 艢pisz? - szepn膮艂em.
- Nie.
- Czy to ju偶 wszystko?
- Sk膮d - zaprzeczy艂a gwa艂townie.
- Co jeszcze chcia艂aby艣 wiedzie膰?
- Dlaczego potrafisz czyta膰 w my艣lach? Dlaczego Alice jest jasnowidzem... Sk膮d to si臋 bierze?
Wzruszy艂em ramionami. Kto to mo偶e wiedzie膰?
- Nie wiemy dok艂adnie. Carlisle ma pewn膮 teori臋… Wierzy, 偶e z poprzedniego 偶ycia zosta艂y nam najsilniejsze cechy naszej ludzkiej osobowo艣ci, tyle 偶e wzmocnione, podobnie jak nasze umys艂y i zmys艂y. Uwa偶a, 偶e ju偶 wcze艣niej musia艂em by膰 wra偶liwy na to, co my艣l膮 ludzie znajduj膮cy si臋 wok贸艂 mnie. A Alice cokolwiek by przedtem nie robi艂a, mia艂a wyj膮tkowo dobrze wykszta艂con膮 intuicj臋.
- A co on wni贸s艂 ze sob膮 do nowego 偶ycia? I pozostali?
- Carlisle wsp贸艂czucie, Esme wielkie serce, Emmett si艂臋, Rosalie wytrwa艂o艣膰, cho膰 w jej przypadku to raczej o艣li up贸r. - za艣mia艂em si臋, przypominaj膮c sobie dziesi膮tki sytuacji, kiedy jej niezno艣ny up贸r doprowadza艂 reszt臋 rodziny do rozpaczy - Jasper... Hm, Jasper to bardzo ciekawa posta膰. W poprzednim 偶yciu by艂 do艣膰 charyzmatyczny, zdolny wywiera膰 du偶y wp艂yw na otoczenie, tak by wszystko potoczy艂o si臋 po jego my艣li. Teraz potrafi manipulowa膰 emocjami innych, na przyk艂ad uspokoi膰 gniewny t艂um i na odwr贸t. To bardzo subtelna umiej臋tno艣膰.
Zn贸w zrobi艂o si臋 cicho.
- To jak... jak si臋 to wszystko zacz臋艂o? No wiesz, Carlisle zmieni艂 ciebie, kto艣 musia艂 zmieni膰 go wcze艣niej, i tak dalej. - c贸偶 za egzystencjalne pytanie. Jak na takowe przysta艂o, nie ma na nie odpowiedzi. A przynajmniej 偶adnej satysfakcjonuj膮cej.
- A ty, sk膮d si臋 wzi臋艂a艣? W wyniku ewolucji? B贸g ci臋 stworzy艂? Powstali艣cie wy, powstali艣my i my, jak w ca艂ym 艣wiecie zwierz膮t - jest drapie偶nik, jest i ofiara. Je艣li nie wierzysz, 偶e to wszystko to powsta艂o samo z siebie, co i mnie trudno przyj膮膰 do wiadomo艣ci, czy tak trudno pogodzi膰 si臋 z faktem, 偶e ta sama si艂a, dzi臋ki kt贸rej istnieje zar贸wno rekin, jak i delikatny skalar, drapie偶na orka, jak i ma艂a s艂odka foczka, 偶e ta sama si艂a stworzy艂a oba nasze gatunki?
- Czyli, o ile dobrze rozumiem, jestem ma艂膮 s艂odk膮 foczk膮 tak?
- Zgadza si臋 - przytkn膮艂em, chocia偶 foczkom daleko do uroku Belli.
- B臋dziesz ju偶 zasypia膰, czy masz wi臋cej pyta艅?
- Ach. tylko par臋 milion贸w. - oj nie, ludzie powinni spa膰.
- B臋dzie jeszcze jutro i pojutrze, i popojutrze - zasugerowa艂em, ciesz膮c si臋 z tej perspektywy.
- Jeste艣 pewien, 偶e nie znikniesz o 艣wicie, gdy kur zapieje?
- Nie opuszcz臋 ci臋 - zapewni艂em, my艣l膮c nie tylko o dzisiejszym wieczorze, ale ka偶dym dniu z osobna.
- No to mam jeszcze tylko jedno 偶yczenie na dzisiaj... - zacz臋艂a. Poczu艂em jak robi si臋 skr臋powana. O co mog艂o chodzi膰?
- Jakie?
- Nie, nic. Zmieni艂am zdanie. Zapomnijmy o tym. - o nie! Niemal j臋kn膮艂em. Czy ona zdawa艂a sobie w og贸le spraw臋 jak co艣 takiego mnie dra偶ni? Mog艂em si臋 przez nast臋pne sto alt zastanawia膰, co te偶 chodzi jej po g艂owie i nic bym nie wymy艣li艂. Jej my艣li by艂y dla mnie niedost臋pne.
- Bello, mo偶esz pyta膰 mnie o wszystko. - zach臋ci艂em j膮. Cisza, kt贸ra mi odpowiedzia艂a, doprowadza艂a mnie na skraj rozpaczy.
- Ci膮gle si臋 艂udz臋, 偶e z czasem przywykn臋 do tego, 偶e nie s艂ysz臋 twoich my艣li, a tymczasem coraz bardziej mnie to irytuje.
- Dzi臋ki Bogu, 偶e tego nie potrafisz. Starczy, 偶e pods艂uchujesz, co wygaduj臋 przez sen.
- Prosz臋. - szepn膮艂em b艂agalnie.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Je艣li mi nie powiesz uznam nies艂usznie, 偶e masz na my艣li co艣 wyj膮tkowo paskudnego. - mo偶e ten argument podzia艂a? - Prosz臋 - spr贸bowa艂em ponownie.
- No c贸偶 - zacz臋艂a powoli
- Tak?
- Wspomina艂e艣, 偶e Rosalie i Emmett nied艂ugo si臋 pobior膮. Czy… ma艂偶e艅stwo... polega u was na tym samym, co u ludzi?
Och! Wi臋c o tym my艣la艂a! Chyba sytuacja sama prowokowa艂a podobne rozwa偶ania. Roze艣mia艂em si臋, ubawiony tak pytaniem, jak i jej skr臋powaniem.
- Do tego pijesz! - rzuci艂em swobodnie.
Drgn臋艂a.
- Tak, w du偶ej mierze tak - wyja艣ni艂em, zanim postanowi艂aby si臋 obrazi膰, czy co艣 w tym stylu. - Ju偶 ci m贸wi艂em, kryje si臋 w nas wi臋kszo艣膰 ludzkich odruch贸w i pragnie艅 , s膮 one tylko przes艂oni臋te tymi silniejszymi, nowymi.
- Och. - co za rozbudowany komentarz.
- Czy za twoj膮 ciekawo艣ci膮 stoj膮 jakie艣 konkretne plany?
- No wiesz, nie powiem, zastanawia艂am si臋, czy ty i ja kiedy艣...
Oj. I zrobi艂o si臋 niebezpiecznie. Ca艂y zesztywnia艂em momentalnie. Sama my艣l o tym sprawia艂a, 偶e moje opanowanie pryska艂o jak ba艅ka mydlana.
- Nie s膮dz臋... 偶eby... 偶eby... 偶eby by艂o to dla nas mo偶liwe. - praktycznie wyj膮ka艂em.
- Bo ci臋偶ko by ci by艂o si臋 kontrolowa膰, gdyby艣my... gdybym by艂a zbyt... blisko? - zasugerowa艂a. Przynajmniej rozumia艂a cz臋艣膰 ogranicze艅.
- Z pewno艣ci膮 by艂by to spory k艂opot, ale to nie wszystko. Jeste艣 taka... mi臋kka, taka delikatna - zamrucza艂em, muskaj膮c lekko p艂atek jej ucha. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie wystraszy si臋 za bardzo. Chyba bym teraz tego nie zni贸s艂. Ale musia艂em jej to u艣wiadomi膰. - Ca艂y czas musz臋 si臋 mie膰 na baczno艣ci, 偶eby艣 nie odnios艂a jakich艣 obra偶e艅. Bello, przecie偶 ja m贸g艂bym ci臋 nawet niechc膮cy zabi膰! Gdybym na moment stal si臋 zbytnio pop臋dliwy, gdybym, cho膰 na sekund臋 si臋 rozproszy艂... Wyci膮gn膮艂bym d艂o艅, by ci臋 pog艂aska膰, i przez przypadek wgni贸t艂bym ci j膮 mo偶e w czaszk臋. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jeste艣 krucha. Nigdy nie b臋d臋 m贸g艂 sobie pozwoli膰 na to, by w twojej obecno艣ci si臋 zapomnie膰.
Zn贸w cisza. Powstrzyma艂em pe艂ne zniecierpliwienia westchnienie.
- Przestraszy艂em ci臋? - zapyta艂em.
Milcza艂a uparcie, wp臋dzaj膮c mnie w ob艂臋d.
- Nie, wszystko w porz膮dku.
Rozlu藕ni艂em si臋 nieco. Je艣li tak, to w艂a艣ciwie mo偶emy kontynuowa膰 t臋 rozmow臋.
- Skoro ju偶 jeste艣my przy temacie nasun臋艂o mi si臋 jedno pytanie. Przepraszam, je艣li jestem zbyt w艣cibski, ale czy ty, kiedykolwiek... - pozostawi艂em to zdanie niedopowiedziane, licz膮c na jej domy艣lno艣膰. Kontekst pozostawa艂 jasny.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. - odpar艂a szybko - Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e do nikogo nigdy czego艣 takiego nie czu艂am, nawet odrobin臋. - szczerze m贸wi膮c ul偶y艂o mi. Mo偶e to by艂o g艂upie z mojej strony, cieszy艂em si臋, 偶e nigdy tego nie prze偶y艂a.
- Pami臋tam, ale maj膮c wgl膮d w ludzkie my艣li, wiem te偶, 偶e po偶膮danie nie zawsze idzie w parze z mi艂o艣ci膮.
- U mnie idzie. A przynajmniej teraz, gdy wreszcie je pozna艂am.
- To milo. Przynajmniej to jedno mamy wsp贸lne.
- A co do twoich ludzkich odruch贸w... - zn贸w potrzebowa艂a chwili by doko艅czy膰 zdanie. - Czy ja w og贸le ci臋 poci膮gam, tak normalnie?
Co za niem膮dre pytanie! Moje po偶膮danie by艂o wr臋cz nie do opisania. Musia艂em je jednak t艂umi膰 wszelkimi si艂ami. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 na takie ryzyko. Wiedzia艂em, gdzie le偶膮 granice i mia艂em pe艂n膮 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e nigdy nie wolno mi ich przekracza膰.
- Mo偶e nie jestem cz艂owiekiem, ale wci膮偶 jestem m臋偶czyzn膮 - zapewni艂em j膮. Mia艂em nadziej臋, 偶e jej to nie umknie.
St艂umione ziewniecie przypomnia艂o mi o jej ludzkich potrzebach.
- Odpowiedzia艂em na twoje pytania - teraz czas na sen. - stwierdzi艂em kategorycznie.
- Nie jestem pewna, czy uda mi si臋 zasn膮膰.
- Mam sobie i艣膰? - spyta艂em, maj膮c nadziej臋, ze jednak zaprzeczy.
- Nie, nie! - tak entuzjastyczne zapewnienie ca艂kowicie mi wystarcza艂o.
Zacz膮艂em mrucze膰 jej ko艂ysank臋.
Nuci艂em coraz ciszej, obserwuj膮c jak zasypia. Czu艂em si臋 jak mityczny Morfeusz, prowadz膮c j膮 w krain臋 snu. Trzyma艂em j膮 w ramionach i s艂ysza艂em jak zwalnia jej oddech, jej serce, czu艂em jak znika ca艂e napi臋cie - usypia艂a w moich obj臋ciach. To by艂 dow贸d ca艂kowitego zaufania; czu艂a si臋 przy mnie na tyle bezpiecznie by pozbawiona 艣wiadomo艣ci zda膰 si臋 na mnie i zawierzy膰 mi pomimo tego wszystkiego, co o mnie wiedzia艂a. By艂em ca艂kowicie oszo艂omiony.
Tuli艂em j膮 do siebie, nie wierz膮c, 偶e to co si臋 dzieje jest prawd膮. W ca艂kowitej ciszy ciemnego pokoju wyra藕nie s艂ysza艂em d藕wi臋k jej serca. Teraz wyznacza艂 on rytm tak偶e mojego 偶ycia, tak jakby jej serce bi艂o dla nas obojga, z determinacj膮 utrzymuj膮c przy 偶yciu oba istnienia.
To moje serce powinno bi膰 dla niej.
Czas mija艂 powoli, a ja rozkoszowa艂em si臋 ka偶d膮 sekund膮. Otulony jej zapachem, ch艂on膮艂em wszystkie te wra偶enia, kt贸re odbiera艂y moje wyostrzone, wampirze zmys艂y, t臋 mozaik臋 bod藕c贸w, kt贸re mnie osza艂amia艂y. Poczu艂em ogromn膮 wdzi臋czno艣膰 dla wszystkich istot i dla wszystkich si艂, kt贸re sprawi艂y, 偶e mog艂em si臋 tu znale藕膰. Po raz pierwszy od bardzo dawna naprawd臋 szczerze si臋 cieszy艂em, 偶e Carlisle mnie uratowa艂. Nigdy specjalnie nie 偶a艂owa艂em, 偶e jestem kim jestem, ale teraz by艂em niesamowicie szcz臋艣liwy, 偶e los pozwoli艂 mi dotrwa膰 do dnia, w kt贸rym ona wkroczy艂a do mojego 艣wiata.
Koj膮c膮 cisz臋 przerwa艂o ciche westchnienie Belli. U艣miechn膮艂em si臋 z czu艂o艣ci膮, odgarniaj膮c kosmyk w艂os贸w, kt贸ry opad艂 jej na twarz.
- Edward… - szepn臋艂a, nieprzytomnie. Wiedzia艂em ju偶, 偶e zn贸w goszcz臋 w jej 艣nie.
- Edwardzie, tak bardzo ci臋 kocham… - westchn臋艂a.
Zastyg艂em w bezruchu, odurzony d藕wi臋kiem tych s艂贸w. Tym razem cieszy艂em si臋 z tego, 偶e nie mog臋 umrze膰, bo w tej chwili niechybnie umar艂bym ze szcz臋艣cia. I cho膰 niew膮tpliwie by艂aby to pi臋kna 艣mier膰, niczego tak teraz nie pragn膮艂em jak 偶y膰 - 偶y膰 przy niej i dla niej.
Wtuli艂em twarz w jej w艂osy, jednocze艣nie przylegaj膮c do niej ca艂ym cia艂em.
- Ja te偶 ci臋 kocham - wyszepta艂em.
16. CULLENOWIE
Kiedy trzyma艂em j膮 w swych ramionach, moje szcz臋艣cie nie mia艂o granic. Jej ciep艂e cia艂o, kt贸re przylega艂o do mojej zimnej sk贸ry, niczym p艂omie艅 igraj膮cy z lodem, momentami muskaj膮cy swymi rozgrzanymi p艂omieniami jego lodowat膮 powierzchni臋, wywo艂ywa艂o we mnie eufori臋, wymieszan膮 z niewyobra偶alnym szcz臋艣ciem. Bella by艂a przy mnie, pogr膮偶ona we 艣nie z ufno艣ci膮 wtula艂a si臋 w moje cia艂o. Le偶膮c obok niej z u艣miechem na twarzy przypomina艂em sobie chwil臋 sp臋dzone na polanie, nasz膮 rozmow臋, jej dotyk i ciep艂e usta. B贸l, kt贸ry pali艂 moje gard艂o nie dokucza艂 mi ju偶 tak intensywnie. Sp臋dzaj膮c z ni膮 tyle czasu, zoboj臋tnia艂em na jej kwiatowy zapach. Potw贸r kryj膮cy si臋 we mnie ucich艂 na chwil臋. Skr臋powany t艂umi艂 sw贸j niemy b贸l, lecz gdy tylko Bella nie艣wiadomie wzdycha艂a, wywo艂uj膮c delikatn膮 cyrkulacj臋 powietrza, potw贸r natychmiast si臋 buntowa艂, wype艂niaj膮c moje gard艂o pal膮cym ogniem. Ale dla mnie by艂 to tylko cichy pomruk i niemal偶e nieodczuwalny b贸l, zag艂uszany przez moje my艣li i rytmiczne bicie serca mojej ukochanej, kt贸re by艂o przepi臋kn膮 muzyk膮 dla moich uszu. Szcz臋艣cie i mi艂o艣膰 wype艂nia艂y ka偶d膮 kom贸rk臋 mojego cia艂a. Potrzeba bycia z ni膮 by艂a wa偶niejsza ni偶 moje pragnienie. By艂em z siebie zadowolony. Si艂a woli. Pomy艣la艂em i u艣miechn膮艂em si臋 do siebie. W ci膮gu ostatnich minut Bella dwukrotnie wypowiedzia艂a moje imi臋, potem zapad艂a w g艂臋boki sen. 艢wiadomo艣膰 tego, 偶e ponownie goszcz臋 w jej snach by艂a wspania艂a, moje martwe serce rozrywa艂a ogromna rado艣膰. Wiedzia艂em, 偶e spa艂a mocno i nie us艂ysz臋 z jej s艂贸w ju偶 nic wi臋cej, dop贸ki si臋 nie obudzi. Od dawna uwielbia艂em patrze膰, jak 艣pi, z niecierpliwo艣ci膮 wyczekuj膮c momentu, gdy zaczyna m贸wi膰 przez sen. To by艂o urocze. Le偶a艂em jeszcze chwil臋 spogl膮daj膮c na ni膮, a potem delikatnie odsun膮艂em jej r臋ce, kt贸re oplata艂y moje ramiona. Bezszelestnie wysun膮艂em si臋 z 艂贸偶ka i okry艂em j膮 kocem. Rozejrza艂em si臋 po pokoju, zatrzymuj膮c sw贸j wzrok na biurku, na kt贸rym sta艂 stary komputer. Obok niego le偶a艂y dwie podniszczone ksi膮偶ki. Podszed艂em bli偶ej, by si臋 im przyjrze膰. „Duma i uprzedzenie” oraz „Rozwa偶na i romantyczna”. By艂y to ulubione ksi膮偶ki Belli, kt贸re przeczyta艂a ju偶 kilkakrotnie, ale cz臋sto powraca艂a w wolnych chwilach do swoich ulubionych fragment贸w. Przejrza艂em obie szybko, zwracaj膮c uwag臋 na zaznaczone przez Bell臋 fragmenty, a potem spojrza艂em w okno. By艂o jeszcze ciemno, ale nied艂ugo mia艂 nasta膰 ranek. Postanowi艂em pojecha膰 do domu. 艢wiadomo艣膰 tego, 偶e cho膰 na moment mam opu艣ci膰 Bell臋 ku艂a moje serce powoduj膮c b贸l. Ale by艂o to konieczne, poniewa偶 musia艂em zmieni膰 ubranie, by nie wzbudza膰 niepotrzebnych podejrze艅 okolicznych s膮siad贸w. Poca艂owa艂em Bell臋 w czo艂o i wyszed艂em przez okno. Jad膮c z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮, tak jak lubi臋, szybko dotar艂em do domu. Kiedy znalaz艂em si臋 w 艣rodku na schodach siedzia艂a Alice. M贸wi艂am, 偶e b臋dziesz zaskoczony. Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 uda艂o. Pomy艣la艂a, rzucaj膮c mi radosne spojrzenie - Dobrze, 偶e mi o tym nie powiedzia艂a艣, w膮tpi臋 偶ebym w to wtedy uwierzy艂- odpowiedzia艂em, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e tak w艂a艣nie by by艂o. Nie dopuszcza艂em takich my艣li do siebie, a moje najwi臋ksze marzenie spe艂ni艂o si臋. Mog艂em by膰 z Bell膮, by膰 z ni膮 naprawd臋 blisko. Tak, z pewno艣ci膮 ten fakt mnie zaskoczy艂. Wiedzia艂am, 偶e wszystko potoczy si臋 dobrze, by艂e艣 zdecydowany, wi臋c nie grozi艂o jej niebezpiecze艅stwo. Ale ty nie chcia艂e艣 mi do ko艅ca uwierzy膰. Pomy艣la艂a z wyrzutem na twarzy
- Alice nie by艂em pewny, nie przypuszcza艂em, 偶e mam tak膮 siln膮 wol臋. Wiedzia艂em, 偶e nie chc臋 jej skrzywdzi膰, nie nara偶a膰 na niebezpiecze艅stwo z mojej strony, a zarazem tak bardzo potrzebowa艂em by膰 z ni膮. Co za ironia losu. - u艣miechn膮艂em si臋 do niej.
- Na dodatek zak艂ady Emmeta i Jaspera, kt贸rzy byli pewni, 偶e nie podo艂am temu, co mnie czeka艂o, nie dodawa艂y mi odwagi.- wspomnia艂em, przypominaj膮c sobie, jak zak艂adali si臋 o to, jak d艂ugo wytrzymam z Bell膮.
- Ironia czy nie, bardzo si臋 ciesz臋, 偶e da艂e艣 rad臋. Nimi si臋 nie przejmuj. Znasz Ich, po prostu si臋 nudz膮, a ta ca艂a sytuacja z tob膮 i Bell膮 jest dla nich pewnego rodzaju rozrywk膮. Nie藕le si臋 zdziwi膮, jak im powiem, 偶e 偶aden nie wygra艂- fakt, 偶e ma im to oznajmi膰, jak wr贸c膮 z polowania stanowcz膮 j膮 rozradowa艂. Spojrza艂em na moj膮 m艂odsz膮 siostr臋, na kt贸rej twarzy malowa艂 si臋 teraz podst臋pny u艣mieszek. Wiedzia艂em, 偶e jest szcz臋艣liwa, cieszy艂a si臋 prawie tak samo, jak ja. Prawie, bo mojego szcz臋艣cia nikt nie m贸g艂 przebi膰.
- Wybacz, ale si臋 spiesz臋- mrukn膮艂em do niej, by jak najszybciej pobiec do pokoju, zmieni膰 ubranie i wr贸ci膰 do Belli. Popatrzy艂a na mnie z wy偶szo艣ci膮 i doda艂a teatralnym g艂osem, gestykuluj膮c zawzi臋cie, jakby znajdowa艂a si臋 na scenie, na kt贸r膮 patrzy publika
- Ale偶 oczywi艣cie, jak偶ebym 艣mia艂a ci臋 zatrzymywa膰. Pod膮偶aj pr臋dko do swej ukochanej, by wraz z ni膮 uton膮膰 w oceanie szcz臋艣cia- u艣miechn臋艂a si臋 szelmowsko i doda艂a
- Powiem reszcie, 偶e nied艂ugo b臋dziemy mieli go艣cia.- Zignorowa艂em to i w mgnieniu oka znalaz艂em si臋 w swoim pokoju. Ubra艂em niebiesk膮 koszul臋 i przeczesa艂em w艂osy. Wr贸ci艂em do auta i pojecha艂em z powrotem do Belli. Kiedy wszed艂em do jej pokoju, odczu艂em ulg臋 mog膮c zn贸w na ni膮 patrze膰. Bella nie zmieni艂a swojej pozycji. Le偶a艂a lekko wygi臋ta z jedn膮 r臋k膮 u艂o偶on膮 na g艂owie. Nie chcia艂em jej obudzi膰, staraj膮c si臋 po艂o偶y膰 ko艂o niej, wi臋c usiad艂em na bujanym fotelu w k膮cie. Wpatrywa艂em si臋 w ni膮, dok艂adnie badaj膮c ka偶dy skrawek jej cia艂a, by utkwi艂 w mojej pami臋ci. Na zewn膮trz s艂o艅ce powoli budzi艂o si臋 ze snu. Us艂ysza艂em, jak Charlie wstaje i bierze porann膮 k膮piel, ale spokojnie siedzia艂em na swoim miejscu. By艂em pewien, 偶e nie zajrzy do Belli, boj膮c si臋, 偶e j膮 obudzi. Nie przys艂uchiwa艂em si臋 jego my艣lom ani zachowaniu, wola艂em patrze膰 na Bell臋 i my艣le膰 tylko o niej. Te dwie czynno艣ci pozwoli艂y mi si臋 wy艂膮czy膰 z otaczaj膮cego mnie ze wszystkich stron nawa艂u my艣li. Charlie wychodz膮c z domu pod艂adowa艂 akumulator furgonetki Belli. Chocia偶 nie艣mia艂o okazywa艂 swoje uczucia, wiedzia艂em 偶e jest opieku艅czy wobec swojej c贸rki. Kiedy zjad艂 艣niadanie, wyszed艂 z domu i uda艂 si臋 do pracy. Ja nadal patrzy艂em na Bell臋, nie mog膮c oderwa膰 od niej wzroku. M贸g艂bym siedzie膰 tak wieczno艣膰, patrz膮c jak 艣pi, nie nudz膮c si臋 nawet przez sekund臋. Ale czy potrafi艂bym wytrzyma膰 bez jej ciep艂ego dotyku, widoku b艂ysku w jej br膮zowych oczach, jej zaskakuj膮cego mnie zachowania? W膮tpi臋. Blask s艂o艅ca zago艣ci艂 w pokoju, o艣wietlaj膮c go swymi promieniami. Ten przyp艂yw 艣wiat艂a spowodowa艂, 偶e oczy Belli powoli si臋 otwiera艂y, zas艂oni艂a je r臋k膮 i z j臋kiem obr贸ci艂a si臋 na drugi bok. Patrzy艂em na to zafascynowany. Nagle gwa艂townie podnios艂a si臋 na 艂贸偶ku i nasze spojrzenia si臋 spotka艂y.
- Twoja fryzura przypomina st贸g siana, ale i tak mi si臋 podoba- powiedzia艂em, widz膮c jej grube, ciemne w艂osy, spo艣r贸d kt贸rych ka偶dy odstawa艂 w inn膮 stron臋.
- Edward! Zosta艂e艣!- zawo艂a艂a uradowana. Szybkim krokiem pokona艂a dziel膮c膮 nas odleg艂o艣膰 i usiad艂a na moich kolanach. Zaskoczony jej reakcj膮 na m贸j widok, ale r贸wnocze艣nie bardzo zadowolony, za艣mia艂em si臋 kr贸tko.
- Oczywi艣cie, 偶e zosta艂em-. St臋skni艂em si臋 za blisko艣ci膮 jej cia艂a, wi臋c delikatnie g艂aska艂em j膮 po plecach. Te niesamowite uczucie, kt贸re temu towarzyszy艂o ogarn臋艂o moje cia艂o, a ja bezw艂adny w pe艂ni si臋 mu podda艂em.
- My艣la艂am, 偶e to wszystko mi si臋 tylko 艣ni艂o.- szepn臋艂a mi do ucha.
- Nie masz tak bogatej wyobra藕ni- za偶artowa艂em, rozbawiony jej s艂owami.
- Charlie!- krzykn臋艂a i rzuci艂a si臋 do drzwi.
- Wyjecha艂 godzin臋 temu. Mog臋 te偶 po艣wiadczy膰, 偶e wpierw pod艂膮czy艂 ci na powr贸t akumulator. Musz臋 przyzna膰, 偶e si臋 rozczarowa艂em. Czy naprawd臋 powstrzyma艂aby ci臋 byle awaria samochodu?- odpar艂em, rozbawiony w duchu. Zauwa偶y艂em, 偶e si臋 nad czym艣 zastanawia.
- Zazwyczaj nie jeste艣 rano taka sko艂owana- doda艂em i wyci膮gn膮艂em ramiona, by do mnie wr贸ci艂a.
- Ludzkie potrzeby wzywaj膮 mnie do 艂azienki- wyzna艂a po chwili.
- Id藕, id藕. Zaczekam- odpowiedzia艂em jej z 艂obuzerskim u艣miechem. M贸g艂bym czeka膰 na ni膮 w niesko艅czono艣膰.
Pobieg艂a do 艂azienki, by po艣wi臋ci膰 chwil臋 na porann膮 toalet臋. Znowu odczu艂em t臋sknot臋, cho膰 Bella by艂a tu偶 za 艣cian膮. W pewnym momencie pomy艣la艂em, by do niej p贸j艣膰 ale r贸wnie pr臋dko uzna艂em ten pomys艂 za niestosowny. Po chwili Bella znalaz艂a si臋 z powrotem w pokoju.
-Witaj- wymrucza艂em na powitanie i zdecydowanym ruchem przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie. Siedzieli艣my tak chwil臋 w milczeniu, podczas gdy oczy Belli przesuwa艂y si臋 po moim ciele lustruj膮c jego wygl膮d.
- A jednak opu艣ci艂e艣 posterunek?- zapyta艂a oskar偶ycielskim tonem. Jak zawsze niezwykle spostrzegawcza.
- Jak m贸g艂bym wyj艣膰 rano w tym samym ubraniu, w kt贸rym wszed艂em wczoraj? Co by s膮siedzi pomy艣leli?- odpar艂em niewinnie. Jak偶e zabawna by艂a jej reakcja - Spa艂a艣 mocno, niczego nie przegapi艂em.- pos艂a艂em jej 艂agodny u艣miech i doda艂em
-Rozmowna by艂a艣 wcze艣niej-. Moje s艂owa wywo艂a艂y kolejn膮 zabawn膮 reakcj臋, Bella czu艂a si臋 odrobin臋 za偶enowa艂a. Domy艣li艂em si臋, 偶e zastanawia si臋, co jej si臋 艣ni艂o i c贸偶 mog艂a mamrota膰 przez sen, wi臋c spojrza艂em na ni膮 z czu艂o艣ci膮.
- Powiedzia艂a艣, 偶e mnie kochasz-. Spu艣ci艂a wzrok i wyszepta艂a
- To ju偶 wiesz-. Wprawdzie w moim umy艣l臋 znajdowa艂a si臋 nadzieja, na kt贸r膮 sk艂ada艂 si臋 fakt, 偶e Bella mo偶e pokocha膰 takiego potwora, jak ja. Owa nadzieja ze wzgl臋du na wydarzenia minionych dni stawa艂a si臋 coraz wyra藕niejsza i realna. Jednak dopiero s艂owa wypowiedziane z jej ust w pe艂ni sprawi艂y, 偶e zast膮pi艂a j膮 艣wiadomo艣膰. 艢wiadomo艣膰 jej mi艂o艣ci do mnie. Tak ,Bella mnie kocha艂a, a ja kocha艂em j膮.
- Ale zawsze mi艂o us艂ysze膰- wymrucza艂em jej do ucha, u艣wiadamiaj膮c j膮, 偶e te dwa s艂owa sprawiaj膮, 偶e zapominam o wszystkim, pr贸cz niej, a moje serce i cia艂o ogarnia rozkosz.
- Kocham ci臋- odpowiedzia艂a, nie艣wiadoma tego, 偶e w艂a艣nie spe艂ni艂a moj膮 cich膮 pro艣b臋.
- Jeste艣 ca艂ym moim 偶yciem.- Oszo艂omiony tymi s艂owami siedzia艂em, jak zaczarowany, nie potrafi膮c si臋 odezwa膰. Chcia艂em powiedzie膰 jej, jak wielk膮 mi艂o艣ci膮 j膮 darz臋, co czuj臋, gdy jest przymnie, ale nie umia艂em ubra膰 tego w s艂owa. Milcza艂em, rozkoszuj膮c si臋 to chwil膮. Patrzy艂em na ni膮, wniebowzi臋ty, 偶e trzymam j膮 w swoich ramionach. Tak bardzo j膮 kocha艂em. Odczuwa艂em potrzeb臋 opiekowania si臋 ni膮, dbania o ni膮. Bella by艂a teraz ca艂ym moim 艣wiatem, by艂a powodem dla kt贸rego oddycha艂em, by艂a sensem mojego istnienia. By艂a osob膮, kt贸ra pokocha艂a mnie, mimo tego kim jestem.
Przypomnia艂em sobie o jej ludzkich potrzebach, o kt贸rych zdarzy艂o mi si臋 zapomnie膰, gdy偶 bardzo rzadko przebywa艂em w艣r贸d ludzi tyle czasu. Chcia艂em si臋 ni膮 zaopiekowa膰 i dopilnowa膰, 偶eby niczego jej nie zabrak艂o, 偶eby o niczym nie zapomina艂a b臋d膮c przy mnie, 偶eby wynagrodzi膰 jej to, 偶e jest ze mn膮, nara偶aj膮c si臋 na niebezpiecze艅stwo z mojej strony.
- Czas na 艣niadanie- o艣wiadczy艂em uroczy艣cie. Jej reakcja ca艂kowicie zbi艂a mnie z tropu. Dynamicznie unios艂a r臋k臋 do gard艂a i spojrza艂a na mnie z przera偶eniem w oczach. Ca艂y zesztywnia艂em, obawiaj膮c si臋, 偶e ujrza艂a we mnie potwora i zaraz ucieknie z krzykiem. Przera偶ony czeka艂em na jej dalsz膮 reakcj臋. Czy w ko艅cu w pe艂ni zrozumia艂a, 偶e nara偶a si臋 na niebezpiecze艅stwo, 偶e przebywaj膮c ze mn膮 bezustannie ociera si臋 o 艣mier膰? Gdyby moje serce bi艂o, zamar艂oby w oczekiwaniu, tak ja zamar艂o moje cia艂o.
- 呕artuj臋- powiedzia艂a nagle, u艣miechaj膮c si臋 triumfalnie
- A twierdzi艂e艣, 偶e kiepska ze mnie aktorka-. W tym momencie ogarn臋艂a mnie niesamowita ulga. Cho膰 powinienem zmartwi膰 si臋 tym, 偶e ona nadal nie rozumia艂a niebezpiecze艅stwa, przeobra偶aj膮c je w 偶art, cz臋艣膰 mnie, z pewno艣ci膮 ta wi臋ksza, samolubna i egoistyczna cz臋艣膰, kt贸ra pragn臋艂a nieustannie by膰 z Bell膮, zapia艂a z zachwytu.
- To nie by艂o zabawne- powiedzia艂em jej szorstkim tonem, by cho膰 w najmniejszym stopniu zrozumia艂a, co przed chwil膮 prze偶ywa艂em. Domy艣li艂a si臋, bo spojrza艂a na mnie troskliwie, lecz nadal upieraj膮c si臋 przy swoim
- To by艂o bardzo zabawne i dobrze o tym wiesz- doda艂a, ale spojrza艂a na mnie przepraszaj膮co. To na pewno nie by艂o zabawne, ale nie chcia艂em si臋 z ni膮 o to spiera膰. Lepiej 偶eby nie by艂a w pe艂ni 艣wiadoma, jaki wybuch uczu膰 i my艣li we mnie spowodowa艂a. Zamartwia艂a by si臋 o to, 偶e przyczyni艂a si臋 do tego. Z drugiej strony istnia艂 mo偶e pewien komizm tej sytuacji, ale ja go nie dostrzega艂em. Pos艂a艂em jej najpi臋kniejszy u艣miech, na jaki by艂o mnie sta膰, daj膮c do zrozumienia, 偶e jej wybaczam.
- Mam to sformu艂owa膰 inaczej?- zapyta艂em, dodaj膮c nutk臋 rozbawienia do tonu mojego g艂osu, by nie martwi膰 Belli.
- Prosz臋 bardzo. Czas, 偶eby艣 zjad艂a 艣niadanie- poprawi艂em si臋.
- Okej.- odpowiedzia艂a lakonicznie, ci膮gle mi si臋 przygl膮daj膮c, by dopatrzy膰 si臋 czy na pewno jej wybaczy艂em. Postanowi艂em pu艣ci膰 w niepami臋膰 t臋 sytuacj臋 i nie powraca膰 do niej my艣lami. Delikatnie przerzuci艂em sobie Bell臋 przez rami臋 i znios艂em po schodach na d贸艂, ignoruj膮c jej jakiekolwiek protesty.
17. CARLISE
Przyprowadzi艂em Bell臋 pod drzwi gabinetu Carlisle'a. Chcia艂em, 偶eby wiedzia艂a wszystko. Nie tylko o mnie. Pragn膮艂em nie mie膰 ju偶 przed ni膮 偶adnych tajemnic.
- Wejd藕cie, prosz臋 - powiedzia艂 wampir.
Pu艣ci艂em Bell臋 przodem. Wesz艂a i powoli rozejrza艂a si臋 po pomieszczeniu. Jej wzrok pad艂 na bibliotek臋. Zmarszczy艂a czo艂o i spojrza艂a na doktora. Ten w艂a艣nie oderwa艂 si臋 od kolejnej ksi臋gi. Jego wszechstronna wiedza budzi艂a we mnie podziw.
- Czym mog臋 wam s艂u偶y膰? - zapyta艂.
- Chcia艂em przybli偶y膰 Belli nasz膮 histori臋 - rzek艂em. - Tak w艂a艣ciwie to twoj膮 histori臋, nie nasz膮.
- Mam nadziej臋, 偶e nie przeszkadzamy. - Bez wzgl臋du na sytuacj臋 by艂a bardzo uprzejma.
- Nie, sk膮d. Od czego chcieliby艣cie zacz膮膰?
- Od tego, sk膮d si臋 wzi臋艂a twoja filozofia 偶yciowa. - Uwa偶nie dobiera艂em s艂owa, bo za wszelk膮 cen臋 nie chcia艂em dopu艣ci膰 do tego, by dziewczyna mia艂a mnie za potwora. Usprawiedliwia艂em si臋 nie tylko przed ni膮, ale przede wszystkim przed sob膮.
"Opowiesz jej wszystko? Na pewno tego chcesz?" - nieme pytania Carlisle'a rozbrzmia艂y w mojej g艂owie. Skin膮艂em nieznacznie g艂ow膮, a nast臋pnie ostro偶nie po艂o偶y艂em d艂o艅 na kruchym ramieniu mojej mi艂o艣ci i obr贸ci艂em j膮 w stron臋 kolekcji obraz贸w.
- Londyn w po艂owie siedemnastego wieku - wyja艣ni艂em jej, poniewa偶 patrzy艂a si臋 na szarawy obraz ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Doktor podszed艂 do nas.
- Londyn z czas贸w mojej m艂odo艣ci - powiedzia艂. Bella wzdrygn臋艂a si臋. Jeszcze si臋 nie przyzwyczai艂a do naszego bezszelestnego poruszania si臋.
- Chcesz sam jej wszystko opowiedzie膰? - zapyta艂em. Ojciec u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o do Belli. Poczu艂em niewys艂owion膮 ulg臋, na widok bezgranicznej akceptacji dziewczyny z jego strony.
- Z ch臋ci膮 bym si臋 wami zaj膮艂, ale zrobi艂o si臋 ju偶 p贸藕no, musz臋 si臋 zbiera膰. Rano dzwonili ze szpitala - doktor Snow si臋 rozchorowa艂. Poza tym, znasz te histori臋 r贸wnie dobrze jak ja - powiedzia艂, a potem pomy艣la艂: "B艂agam, b膮d藕 ostro偶ny. Ufam Ci."
Po jego wyj艣ciu Bella zapyta艂a:
- To co si臋 sta艂o, kiedy u艣wiadomi艂 sobie swoj膮 przemian臋?
Przyjrza艂em si臋 obrazowi, kt贸ry m贸j przyszywany ojciec sam namalowa艂 w oparciu o swoje wspomnienia po przemianie.
- Carlisle wiedzia艂, czym si臋 sta艂 - powiedzia艂em, staraj膮c si臋, by nie przestraszy膰 jej - i nie mia艂 zamiaru si臋 z tym pogodzi膰. Chcia艂 ze sob膮 sko艅czy膰, ale nie by艂o to takie proste. - Mimo tego, 偶e poj膮艂em ju偶 decyzj臋, nadal ba艂em si臋, 偶e w ko艅cu powiem co艣 takiego, 偶e ona ucieknie i nie b臋dzie chcia艂a mie膰 ju偶 ze mn膮 do czynienia. Nie powinna sta膰 tutaj tak ufnie, blisko mnie i s艂ucha膰 o losach wampira, kt贸ry narodzi艂 si臋 przed wiekami. Powinna si臋 ba膰.
- Co takiego robi艂? - spyta艂a.
- Rzuca艂 si臋 z wielkich wysoko艣ci, pr贸bowa艂 si臋 utopi膰 - nie by艂o mi 艂atwo o tym m贸wi膰, jednak nie chcia艂em, 偶eby dostrzeg艂a jakie to dla mnie trudne - ale by艂 za silny, a od przemiany up艂yn臋艂o za ma艂o czasu. To niesamowite, 偶e mia艂 do艣膰 samokontroli, by nie zacz膮膰 polowa膰. Na samym pocz膮tku pragnienie przes艂ania wszystko. Czu艂 do siebie jednak tak wielkie obrzydzenie, 偶e wola艂 umrze膰 z g艂odu, ni偶 zni偶y膰 si臋 do mordu. To ten wstr臋t w艂a艣nie pomaga艂 mu si臋 powstrzyma膰.
- Czy mo偶ecie zag艂odzi膰 si臋 na 艣mier膰? - spyta艂a s艂abym g艂osem. Czy z obrzydzenia? Czy ze strachu? Nie wiedzia艂em. To by艂o bardzo irytuj膮ce.
- Nie. Istnieje bardzo niewiele sposob贸w, w jaki mo偶na nas zabi膰. - Lekcewa偶y艂em zawsze ten aspekt. 艢mier膰 by艂a dla mnie zbyt wyolbrzymionym przez ludzi tematem, by przywi膮zywa膰 do niej wi臋ksz膮 wag臋.
Widz膮c, 偶e chce co艣 powiedzie膰 podj膮艂em przerwan膮 opowie艣膰. Dobieranie delikatnych, nie budz膮cych u niej strachu s艂贸w by艂o bardzo trudne.
- Robi艂 si臋 coraz bardziej g艂odny, a w rezultacie coraz s艂abszy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e maleje te偶 si艂a jego woli, dlatego trzyma艂 si臋 jak najdalej od siedzib ludzkich. D艂ugie miesi膮ce w臋drowa艂 nocami w poszukiwaniu takich bezpiecznych miejsc, nadal niepogodzony ze swoj膮 now膮 natur膮.
Pewnego razu jego kryj贸wk臋 mija艂o stado jeleni. Byt ju偶 oszala艂y z g艂odu, nie wytrzyma艂, zaatakowa艂. Gdy si臋 nasyci艂 i wr贸ci艂y mu si艂y, zorientowa艂 si臋, 偶e oto odkry艂 spos贸b na to, jak 偶y膰, nie morduj膮c ludzi. Zwierz臋ta nie budzi艂y w nim wyrzut贸w sumienia - przecie偶 w poprzednim 偶yciu te偶 nie stroni艂 od dziczyzny. Tak narodzi艂a si臋 jego nowa filozofia 偶yciowa, kt贸r膮 dopracowywa艂 przez kolejne miesi膮ce. Nie musia艂 by膰 potworem. Pogodzi艂 si臋 ze swoim przeznaczeniem.
Wiedz膮c, 偶e ma przed sob膮 niesko艅czenie wiele lat 偶ycia, zacz膮艂 lepiej wykorzystywa膰 dany mu czas. Zawsze by艂 bystry, skory do nauki. Po nocach czyta艂, za dnia planowa艂, co dalej. Przep艂yn膮艂 kana艂 La Manche i we Francji...
- Przep艂yn膮艂 kana艂 La Manche? - zdziwi艂a si臋.
- Nie on jeden tego dokona艂, Bello. - To by艂o zaskakuj膮ce. Dziwi艂a si臋 nie temu, czemu powinna. Co ona o tym naprawd臋 my艣la艂a?
- No tak. Po prostu w tym kontek艣cie zabrzmia艂o tak jako艣 nieprawdopodobnie. M贸w dalej.
- Jeste艣my dobrymi p艂ywakami, bo...
- We wszystkim jeste艣cie dobrzy. Za艣mia艂em si臋
- Ju偶 dobrze, dobrze. Wi臋cej nie b臋d臋 przerywa膰, obiecuj臋.
Prychn膮艂em i powiedzia艂em:
- Bo tak w艂a艣ciwie nie musimy oddycha膰.
- Nie?
- Obieca艂a艣! - Zn贸w si臋 za艣mia艂em i przy艂o偶y艂em palec do jej ust. - Chcesz w ko艅cu us艂ysze膰 t臋 histori臋, czy nie?
- Nie mo偶esz wyskakiwa膰 co chwil臋 z czym艣 takim i spodziewa膰 si臋, 偶e b臋d臋 siedzie膰 jak mysz pod miot艂膮 - wymamrota艂a zza przy艂o偶onego palca.
Zauwa偶y艂em, 偶e to nie dzia艂a, wi臋c wpad艂em na inny pomys艂. By艂em tak spragniony jej dotyku, 偶e zrobi艂em co艣 niezwykle ryzykownego. Wstrzyma艂em oddech i przenios艂em d艂o艅 na jej szyj臋. Jej serce zabi艂o szybciej. Ba艂a si臋.
- Nie musicie oddycha膰? - spyta艂a po chwili.
- Nie jest to niezb臋dne. To po prostu kwestia przyzwyczajenia. - Wzruszy艂em ramionami.
- I jak d艂ugo tak mo偶ecie?
- Chyba bez ko艅ca. Nie wiem, nie pr贸bowa艂em. Czuj臋 si臋 troch臋 nieswojo z nieczynnym w臋chem.
- Troch臋 nieswojo? - powt贸rzy艂a ze zszokowan膮 min膮. To mi o czym艣 przypomnia艂o. My艣li Carlisle'a przed jego wyj艣ciem. Mia艂em by膰 delikatny, 偶eby nie zepsu膰 tego, do czego ju偶 doszed艂em.
- O co chodzi? - spyta艂a, dotykaj膮c mojej twarzy. Sprawia艂o mi to tak膮 przyjemno艣膰, 偶e mimowolnie si臋 rozchmurzy艂em.
- Wci膮偶 czekam, kiedy to nast膮pi - westchn膮艂em. "Cho膰 nie chc臋 tego, bardzo..." doda艂em w my艣lach.
- Co takiego? - By艂a taka kochana.
- Jestem przekonany, 偶e w pewnym momencie powiem co艣 takiego lub b臋dziesz 艣wiadkiem czego艣, co zupe艂nie wytr膮ci ci臋 z r贸wnowagi i uciekniesz z krzykiem. - U艣miechn膮艂em si臋 smutno na ten widok w wyobra藕ni. Kocha艂em j膮 tak mocno, 偶e z jednej strony bardzo tego chcia艂em. Chcia艂em, 偶eby by艂a bezpieczna... A z drugiej wola艂bym, by by艂a ze mn膮, tak jak teraz. Na zawsze. - Nie b臋d臋 ci臋 wtedy zatrzymywa艂. Po prawdzie chcia艂bym, 偶eby do tego dosz艂o, bo zale偶y mi na twoim bezpiecze艅stwie. Zale偶y, ale pragn臋 r贸wnie偶 by膰 z tob膮. Tych dw贸ch rzeczy nigdy nie da si臋 pogodzi膰... - Wyla艂em wszystkie swoje 偶ale. Mia艂em nadziej臋, 偶e zrozumie, ile uczucia w to w艂o偶y艂em. Nadal nie mog艂em jej tego powiedzie膰. Te dwa proste s艂owa by艂y dla mnie niewystarczaj膮ce i b艂ahe w por贸wnaniu do mi艂o艣ci jak膮 j膮 darzy艂em. Nie mog艂em znale藕膰 s艂贸w, by opisa膰, ile dla mnie znaczy.
- Nie mam zamiaru ucieka膰.
- Zobaczymy.
Zmarszczy艂a czo艂o. Wygl膮da艂a tak uroczo.
- No, dalej, opowiadaj. Carlisle pop艂yn膮艂 do Francji i...
Zastanowi艂em si臋, jak jej to dalej powiedzie膰. Spojrza艂em na obraz, zakupiony przez mojego przyszywanego ojca, podczas jednej z wypraw upami臋tniaj膮cych pierwsz膮 wizyt臋 we Francji. Sytuacja ukazana na nim od zawsze mnie fascynowa艂a. Mia艂a w sobie tyle magii.
- Carlisle pop艂yn膮艂 do Francji, a p贸藕niej przemierzy艂 ca艂膮 Europ臋, odwiedzaj膮c uniwersytety. Nocami zg艂臋bia艂 muzykologi臋, przyrodoznawstwo, medycyn臋 - i to w艂a艣nie ona okaza艂a si臋 jego powo艂aniem. Ratowanie ludzkiego 偶ycia sta艂o si臋 dla niego form膮 pokuty za bycie potworem. - Nie potrafi艂bym tak jak on. By艂 moim wzorem, do kt贸rego d膮偶y艂em, cho膰, nawet stoj膮c obok Belli, kt贸rej krew wo艂a艂a do mnie, wiedzia艂em, 偶e jest nie do osi膮gni臋cia. Brakowa艂o mi dystansu i kontroli nad sob膮. Ja ju偶 zabija艂em ludzi. - Nie jestem w stanie opisa膰, ile wysi艂ku w艂o偶y艂 w to, by osi膮gn膮膰 sw贸j cel. Przez dwa stulecia w m臋kach pracowa艂 nad samokontrol膮. Teraz jest zupe艂nie oboj臋tny na zapach ludzkiej krwi i mo偶e wykonywa膰 prac臋, kt贸r膮 kocha, nie cierpi膮c katuszy. Tam, w szpitalu, odnalaz艂 wreszcie spok贸j... - Zamy艣li艂em si臋. Wspomina艂em czasy po mojej przemianie. Ten pal膮cy b贸l w gardle, wcze艣niej ogie艅 w 偶y艂ach w czasie przemiany. Tych ludzi, kt贸rym zabra艂em przysz艂o艣膰... W pewnym momencie Bella nieznacznym ruchem r臋ki przypomnia艂a mi o swoim istnieniu. Kontynuowa艂em.
- Kiedy studiowa艂 we W艂oszech, natrafi艂 tam na pobratymc贸w, r贸偶nili si臋 oni jednak znacznie od w艂贸cz臋g贸w z londy艅skich kana艂贸w. Byli wszechstronnie wykszta艂ceni i mieli doskona艂e maniery.
Wskaza艂em na obraz Volturi. Nie rozumia艂em dlaczego Carlisle trzyma艂 ich podobizn臋 w domu. Mnie napawa艂o to wstr臋tem.
- To Solimena. Nowi znajomi Carlisle'a cz臋sto byli dla艅 inspiracj膮. Nieraz przedstawia艂 ich jako bog贸w. - Prychn膮艂em. Nie mia艂em poj臋cia, czy opisuj臋 to Belli, czy t艂umacz臋 si臋 przed samym sob膮.
- Aro, Marek i Kajusz, nocni mecenasi sztuki.
- Ciekawe, co si臋 z nimi p贸藕niej sta艂o - powiedzia艂a Bella, unosz膮c d艂o艅 w stron臋 obrazu.
- Nadal tam s膮. - Wzruszy艂em ramionami. - Nikt nie wie, ile to ju偶 tysi膮cleci. Carlisle towarzyszy艂 im zaledwie przez kilkadziesi膮t lat, podziwia艂 ich obycie, ich wyrafinowanie. Niestety uporczywie usi艂owali go wyleczy膰 z awersji do, jak to okre艣lali 'przyrodzonego 藕r贸d艂a strawy'. Oni starali si臋 przekona膰 jednego, on ich - bez skutku. W ko艅cu Carlisle postanowi艂 sprawdzi膰, jak 偶yje si臋 w Nowym 艢wiecie. By艂 bardzo samotny. Marzy艂, 偶e znajdzie tam kogo艣, kto b臋dzie podziela艂 jego pogl膮dy.
Przez d艂u偶szy czas nie napotka艂 nikogo z naszych, ale poniewa偶 ludzie stopniowo przestawali wierzy膰 w istnienie jemu podobnych istot, odkry艂, 偶e 艂atwiej mu si臋 z nimi integrowa膰 - po prostu niczego nic podejrzewali. Zacz膮艂 praktykowa膰 jako lekarz. Mimo wszystko, nie m贸g艂 jednak ryzykowa膰 bli偶szej znajomo艣ci z cz艂owiekiem, nadal wi臋c doskwiera艂 mu brak towarzystwa.
Kiedy wybuch艂a epidemia hiszpanki, pracowa艂 na nocn膮 zmian臋 w szpitalu w Chicago. Przez wiele lat dojrzewa艂 w nim pewien pomys艂 - teraz by艂 wreszcie gotowy wcieli膰 go w 偶ycie. Skoro nie uda艂o mu si臋 znale藕膰 kompana, trudno, sam go dla siebie stworzy. D艂ugo si臋 waha艂. Nie mia艂 pewno艣ci, jak taki zabieg przeprowadzi膰, a i nie dopuszcza艂 do siebie my艣li, 偶e mia艂by komu艣 odebra膰 dawne 偶ycie, tak jak odebrano jemu. I wtedy trafi艂 na mnie. Nie by艂o dla mnie nadziei, le偶a艂em ju偶 na oddziale dla umieraj膮cych. Carlisle opiekowa艂 si臋 wcze艣niej moimi rodzicami, wiedzia艂 wi臋c, 偶e zosta艂em sam na 艣wiecie. Postanowi艂 spr贸bowa膰... - To powiedzia艂em niemal szeptem. Przed oczami stan臋艂y mi ponownie wizje z przesz艂o艣ci. M贸j bunt. Od艂膮czenie si臋 od rodziny. Kolejne morderstwa. Powr贸t do domu. 呕mudna praca nad sob膮, podj臋ta ponownie. I wyrzuty sumienia. Ten b贸l jaki mnie wtedy trawi艂. My艣l臋, 偶e to te wspomnienia, jedne z najwyra藕niejszych, pozwoli艂y mi opanowa膰 si臋 wtedy, na biologii. Wcze艣niej przeklina艂em w duchu te lata. Teraz kiedy patrzy艂em na Bell臋, kt贸ra ca艂a i zdrowa sta艂a ko艂o mnie, dzi臋kowa艂em losowi za te do艣wiadczenia. Te do艣wiadczenia, dzi臋ki kt贸rym Bella zachowa艂a swoje 偶ycie...
- I tak oto wr贸cili艣my do punktu wyj艣cia - podsumowa艂em.
- I ju偶 nigdy si臋 nie rozstawali艣cie? - To tak jakby ona czyta艂a mi w my艣lach.
- Prawie nigdy. - Obj膮艂em j膮 w talii i podprowadzi艂em do drzwi. Przed wyj艣ciem z pokoju obr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a jeszcze raz na obrazu. O czym wtedy my艣la艂a?
- Prawie nigdy?- powt贸rzy艂a, gdy byli艣my ju偶 w hallu. Westchn膮艂em. Przez oczami zn贸w stan臋艂y mi te obrazy.
- C贸偶, jak ka偶dy m艂ody cz艂owiek nieco si臋 buntowa艂em. Nie by艂em przekonany do abstynencji, by艂em z艂y na Carlisle'a, 偶e mnie ogranicza. Jakie艣 dziesi臋膰 lat po moich narodzinach, przemianie czy jak by to nazwa膰, sp臋dzi艂em troch臋 czasu, w臋druj膮c samotnie.
- Naprawd臋?- zaciekawi艂a si臋. Zn贸w mnie bardzo zaskoczy艂a. Mo偶na powiedzie膰, 偶e rozczarowa艂a. Powinna si臋 ba膰. Nie mog艂em nie zapyta膰:
- To ci臋 nie przera偶a?
- Nie.
- Dlaczego?
- Czy ja wiem... Wydaje mi si臋, 偶e by艂a to ca艂kiem sensowna decyzja. - O Niebiosa! Sensowna decyzja! Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zaskakiwa膰.
Weszli艣my ju偶 po schodach na drugie pi臋tro.
Z pocz膮tkiem nowego 偶ycia - zacz膮艂em - zyska艂em dar czytania w my艣lach zar贸wno swoich pobratymc贸w, jak i ludzi. To dlatego dopiero po dziesi臋ciu latach przeciwstawi艂em si臋 Carlisle'owi - od podszewki znalem jego szlachetne pobudki, rozumia艂em doskonale, co nim kieruje.
Starczy艂o kilka lat, 偶ebym przekona艂 si臋 do jego sposobu post臋powania i wr贸ci艂. Doszed艂em do wniosku, 偶e unikn臋 w ten spos贸b... ech... depresji... depresji, kt贸ra bierze si臋 z wyrzut贸w sumienia. Z pocz膮tku nic mia艂em takich problem贸w. Znaj膮c ludzkie my艣li, umia艂em wybiera膰 na swoje ofiary wy艂膮cznie zwyrodnialc贸w. Skoro mog艂em w ciemnym zau艂ku zaj艣膰 drog臋 niedosz艂emu mordercy, kt贸ry 艣ledzi艂 w艂a艣nie jak膮艣 dziewczyn臋, skoro ratowa艂em jej 偶ycie, nie by艂em chyba taki z艂y. - I zn贸w te wyrzuty sumienia. Nie mia艂em prawa tego robi膰, ale za wszelk膮 cen臋 chcia艂em si臋 usprawiedliwi膰. Idealizowa艂em si臋, poniewa偶 ogrom mi艂o艣ci nie dawa艂 mi my艣le膰 racjonalnie. - Z biegiem lat zacz膮艂em si臋 jednak coraz bardziej postrzega膰 jako potwora. Nie mog艂em sobie wybaczy膰, 偶e odebra艂em 偶ycie a偶 tylu ludziom, niezale偶nie od tego, jak bardzo na to zas艂ugiwali. Wreszcie wr贸ci艂em do Carlisle'a i Esme. Powitali mnie jak syna marnotrawnego. Nie zas艂ugiwa艂em na takie przyj臋cie - doko艅czy艂em i stan臋li艣my przed ostatnimi drzwiami korytarza.
- M贸j pok贸j - wyja艣ni艂em. By艂em ciekaw jej reakcji, dlatego przygl膮da艂em si臋 jej uwa偶nie.
Podesz艂a do rega艂u z moj膮 kolekcj膮 p艂yt, a nast臋pnie skierowa艂a wzrok na obit膮 materia艂em 艣cian臋 i pod艂og臋.
- To dla lepszej akustyki? - spyta艂a. Skin膮艂em g艂ow膮 z u艣miechem. W艂膮czy艂em wie偶臋. Wra偶enie jakie dawa艂o z艂udzenie, jakby zesp贸艂 znajdowa艂 si臋 w tym samym pomieszczeniu wraz z moimi wyostrzonymi zmys艂ami by艂o niesamowite.
Bella podesz艂a do p贸艂ki z p艂ytami i zacz臋艂a si臋 jej przygl膮da膰 z uwag膮. My艣lami pobieg艂em gdzie艣 daleko. Nadal nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cia. By艂a tu ze mn膮… By艂a ze mn膮…
- Masz je pouk艂adane w jaki艣 specjalny spos贸b? - zapyta艂a.
- Ehm... - spojrza艂em na ni膮. - Rokiem wydania, a potem od najbardziej ulubionych.
Nagle poj膮艂em co to za uczucia, kt贸re k艂臋bi艂y si臋 we mnie od dawna. Od czasu, kiedy moja ukochana zacz臋艂a poznawa膰 moj膮 przysz艂o艣膰 odczuwa艂em niezrozumia艂e emocje, kt贸re pot臋gowa艂y si臋 wraz z odkrywaniem przed ni膮 mojej mrocznej tajmnicy. Nie potrafi艂em ich nazwa膰. Rado艣膰? Ulga? Mo偶liwe.
Odwr贸ci艂a si臋.
- Co jest?
- My艣la艂em, 偶e poczuj臋 ulg臋. Wiesz ju偶 wszystko, nie musze nic przed tob膮 ukrywa膰. Ale to co艣 o wiele, wiele wi臋cej. I podoba mi si臋. Jestem taki... szcz臋艣liwy. - Wzruszy艂em ramionami, u艣miechaj膮c si臋. Nie potrafi艂em jej powiedzie膰 jeszcze ile dla mnie znaczy, wi臋c wlewa艂em tyle mi艂o艣ci i tyle czu艂o艣ci, w ka偶de wypowiadane s艂owo, ile tylko mog艂em. To by艂o bardzo skomplikowane.
- Ciesz臋 si臋. - U艣miechn臋艂a si臋 przyja藕nie. Na chwil臋 pomy艣la艂em sobie, jakby to by艂o gdybym nie czu艂 tego pragnienia, gdy d艂ugo si臋 nie widzimy. Gdyby moja dziewczyna mia艂a pewno艣膰, 偶e mo偶e by膰 przy mnie bezpieczna. Gdyby… Nie, nie mog臋 si臋 zapomina膰. Jedna chwila nieuwagi a m贸g艂bym straci膰 wszystko co mam.
- Wci膮偶 si臋 spodziewasz, 偶e lada chwila rzuc臋 si臋 do ucieczki? - By艂a taka domy艣lna. U艣miechn膮艂em si臋 lekko i pokiwa艂em g艂ow膮.
- Przykro mi, 偶e sprowadzam ci臋 z chmur na ziemi臋, ale wcale nie jeste艣 taki straszny, jak ci si臋 wydaje. Ja to ju偶 w og贸le si臋 ciebie nie boj臋. - Zabrzmia艂o to szczerze. Zdziwiony spojrza艂em na ni膮, ale zaraz u艂o偶y艂em sobie w g艂owie niecny plan.
- Jeszcze po偶a艂ujesz, 偶e to powiedzia艂a艣 - rzuci艂em.
Najpierw wyda艂em z siebie ciche warkni臋cie, obna偶y艂em delikatnie z臋by, zrobi艂em pozycj臋, gotowy do ataku. Ucieszy艂em si臋 w duchu, widz膮c jak cofa si臋 kilka krok贸w i m贸wi膮c:
- Chyba 偶artujesz…
Ostro偶nie odbi艂em si臋 od ziemi i z艂apa艂em Bell臋 w talii, ci膮gn膮c za sob膮 na sof臋. Uwa偶aj膮c, by nic jej nie zrobi膰, delikatnie przytrzyma艂em j膮 i zamortyzowa艂em upadek.
Nadal trzymaj膮c j膮 w u艣cisku s艂ucha艂em jak jej oddech przyspiesza. Nareszcie si臋 ba艂a. Jej mina, gdy spojrza艂a na moj膮 twarz rozwia艂a moje wszystkie w膮tpliwo艣ci. By艂a przera偶ona. U艣miechn膮艂em si臋 nieznacznie i przytuli艂em j膮 do siebie, 偶eby cho膰 troch臋 doda膰 jej otuchy. Czy tylko by doda膰 otuchy?
- Co艣 m贸wi艂a艣? - zapyta艂em ironicznie.
- Tylko to, 偶e jeste艣 bardzo, bardzo strasznym potworem. - odpar艂a, nadal ci臋偶ko dysz膮c.
- Tak lepiej.
- Czy mog臋 ju偶 usi膮艣膰 normalnie? - spyta艂a, pr贸buj膮c niezdarnie wypl膮ta膰 si臋 z moich ko艅czyn.
„Co ty jej tam robisz?!” us艂ysza艂em my艣li Jaspera, kt贸ry wraz z Alice kierowa艂 si臋 w stron臋 mojego pokoju.
Za艣mia艂em si臋.
- Mo偶na? - us艂ysza艂em zza drzwi g艂os siostry. Bella chcia艂a mi uciec, ale ja jedynie usadzi艂em j膮 w bardziej przyzwoitej pozycji.
- Zapraszam. - S艂ysz膮c ich zabawne my艣li i widz膮c min臋 Belli nie spos贸b by艂o zachowa膰 powag臋.
Alice podesz艂a do nas i usiad艂a na pod艂odze. Jasper te偶 chcia艂 podej艣膰, ale widz膮c moje surowe spojrzenie, zachowa艂 dystans.
- Tak 艂upn臋艂o - o艣wiadczy艂a Alice - 偶e my艣leli艣my ju偶, i偶 kosztujesz Belli na lunch, i przyszli艣my zobaczy膰, czy i nam co艣 nie skapnie.
Dziewczyna zamar艂a na chwil臋 w moich ramionach, ale gdy spojrza艂a na mnie, rozlu藕ni艂a si臋 nieco. Sprzeczno艣ci. Chcia艂em 偶eby si臋 ba艂a, lecz nie mog艂em dopu艣ci膰 do siebie my艣li, i偶 moja natura mia艂a by膰 przeszkod膮 w naszych relacjach. Jednak teraz, widz膮c jak robi przera偶on膮 min膮, u艣miechn膮艂em si臋 mimowolnie.
- Przykro mi, nie podziel臋 si臋. Nie mam jej jeszcze dosy膰. Da艂em niepostrze偶enie Jasperowi znak, 偶e mo偶e do艂膮czy膰. By艂 po polowaniu, a jego my艣li by艂y bez zarzutu.
- Tak naprawd臋 to Alice twierdzi, 偶e wieczorem zapowiada si臋 niez艂a burza, wi臋c Emmett rzuci艂 has艂o „mecz”. B臋dziesz gra艂?
Ucieszy艂em si臋 na t臋 wie艣膰. Uwielbia艂em zawrotn膮 pr臋dko艣膰, rywalizacj臋 i to, 偶e mo偶emy by膰 wtedy sob膮. Zawaha艂em si臋 jedynie, bo nie chcia艂em opuszcza膰 mojej ukochanej nawet na chwil臋.
- Oczywi艣cie mo偶esz przyprowadzi膰 Bell臋 - zaszczebiota艂a Alice. By艂em podekscytowany faktem, 偶e siostra tak j膮 akceptuje.
- Co ty na to? - zwr贸ci艂em si臋 do mojej dziewczyny, u艣miechaj膮c si臋.
- Dla mnie bomba. - By艂em pewien, 偶e powiedzia艂a to tylko ze wzgl臋du na mnie, ale nie przeszkadza艂o mi to. By艂em zbyt spragniony jej towarzystwa. - A tak w og贸le, to dok膮d chodzicie gra膰?
- Najpierw czekamy na pioruny. Innaczej si臋 nie da. Zobaczysz, dlaczego - obieca艂em. Czu艂em jednocze艣nie podekscytowanie i l臋k. Pozna kolejny sekret. Jak zareaguje? - B臋d臋 potrzebowa膰 parasola? - komizm sytuacji a偶 uderza艂. Cz艂owiek pyta si臋 wampir贸w, czy b臋dzie pada艂o w miejscu, gdzie owe wampiry mia艂y zamiar gra膰 w baseball. Moje rodze艅stwo pomy艣la艂o najwidoczniej o tym samym, bo chwil臋 po mnie wybuchn臋li 艣miechem.
- B臋dzie? - spyta艂 Jasper Alice.
- Nie, nie - odpowiedzia艂a, przypominaj膮c sobie szczeg贸艂y odpowiedniej wizji. - Burza rozp臋ta si臋 nad miasteczkiem. U nas na polanie nikt nie zmoknie.
- Fajno - ucieszy艂 si臋 Jasper. Widzia艂em w jego g艂owie kolejny plan wielkiego zwyci臋stwa nad Emmettem.
Bella poruszy艂a si臋 niespokojnie. Co si臋 sta艂o? Po raz kolejny ubolewa艂em nad tym, 偶e nie poznam nigdy jej my艣li. Alice skierowa艂a si臋 ku drzwiom.
- Zobaczymy, mo偶e i Carlisle da si臋 nam贸wi膰 - rzuci艂a na odchodnym.
- Jakby艣 ju偶 nie wiedzia艂a - 偶achn膮艂 si臋 Jasper, zamykaj膮c za obojgiem drzwi.
"Uwa偶aj na ni膮" pomy艣la艂 jeszcze.
- W co b臋dziemy gra膰? - spyta艂a moja ukochana, gdy zostali艣my sami. Zapomnia艂em, 偶e jej nie powiedzia艂em - Ty b臋dziesz tylko widzem - sprostowa艂em. - A my pogramy baseball.
Wywr贸ci艂a oczami. Ironia? Sarkazm? Rezygnacja? Nie da艂o jej si臋 przejrze膰. Wiedzia艂em, 偶e to nienaturalne, 偶e poddaj臋 analizie ka偶dy jej najdrobniejszy gest, ale nie mog艂em nic na to poradzi膰. Fascynowa艂a mnie i chcia艂em wiedzie膰 o niej jak najwi臋cej. 艁udzi艂em si臋, 偶e mo偶e z czasem dane mi b臋dzie pozna膰 jej my艣li.
- To wampiry lubi膮 baseball? - zapyta艂a. Bardzo stara艂em si臋 nie za艣mia膰 si臋.
- To w ko艅cu ameryka艅ski sport narodowy - o艣wiadczy艂em z udawan膮 powag膮, nadal pe艂en obaw, troski, smutku, melancholii i mi艂o艣ci. Mi艂o艣ci, kt贸ra wype艂nia艂a ca艂e moje n臋dzne istnienie. Mi艂o艣ci, kt贸ra przys艂ania艂a mi oczy. Mi艂o艣ci egoistycznej.
18. MECZ
Posiedzieli艣my jeszcze jaki艣 czas u mnie w pokoju, a偶 w ko艅cu postanowi艂em odwie艣膰 j膮 do domu. W po艂owie drogi co艣 mnie zaniepokoi艂o, lecz nie potrafi艂em tego nazwa膰. Gdy skr臋cili艣my w jej ulic臋 wszystko sta艂o si臋 jasne. Te dwa toki my艣lenia, tak r贸偶ne od ludzkich, wyr贸偶nia艂y si臋 w ra偶膮cy i nieprzyjemny spos贸b. Mianowicie, przed domem Belli znajdowa艂 si臋 Billy Black, ze starszyzny plemienia Quilet贸w i jego syn. Gdy dotar艂 do mnie rzeczywisty cel wizyty Indianina, w postaci jego koncepcji, zala艂a mnie fala z艂o艣ci. Moja w艣ciek艂o艣膰 znalaz艂a uj艣cie w wi膮zance przekle艅stw, kt贸re mamrota艂em cicho pod nosem, tak, by siedz膮ca obok mnie dziewczyna ich nie us艂ysza艂a. Jednak r贸偶nica mi臋dzy tym, co my艣la艂 m艂ody Black a tym, nad czym rozwa偶a艂 ojciec ch艂opaka, spowodowa艂y, 偶e u艣miechn膮艂em si臋 w duchu. Billy zamierza艂 ostrzec Charli'ego, kiedy艣, je艣li zajdzie taka konieczno艣膰, uchyli膰 mu cho膰 r膮bek naszej tajemnicy. Powa偶na, przemy艣lana decyzja, kt贸ra wiele go kosztowa艂a. A jego syn? Z jednej strony chcia艂o mi si臋 艣mia膰 z jego reakcji, na to, 偶e Bella przyjecha艂a ze mn膮. Znowu. Jednak z drugiej strony poczu艂em zazdro艣膰. Moja dziewczyna najzwyczajniej w 艣wiecie mu si臋 podoba艂a, a on przyjecha艂 tylko po to by j膮 zobaczy膰 i z ni膮 porozmawia膰.
- To ju偶 przesada - warkn膮艂em.
- Przyjecha艂 ostrzec Charliego? - zapyta艂a. Mimo, 偶e nie to mia艂em na my艣li, nie spos贸b by艂o zaprzeczy膰. Pokiwa艂em g艂ow膮.
- Pozw贸l, 偶e ja si臋 tym zajm臋 - zaproponowa艂a. „W 偶yciu bym tam nie poszed艂. To by tylko pogorszy艂o spraw臋” pomy艣la艂em, patrz膮c w oczy Indianina.
- Tak chyba b臋dzie najlepiej - zgodzi艂em si臋. - Tylko ostro偶nie z dzieciakiem, on o niczym nie wie.
- Jacob jest tylko troch臋 m艂odszy ode mnie - Zn贸w przejmowa艂a si臋 b艂ahymi, nieistotnymi sprawami. To mnie bardzo rozbawi艂o.
- Wiem o tym doskonale - zapewni艂em u艣miechaj膮c si臋.
Westchn臋艂a zrezygnowana i po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce. Poczu艂em, 偶e potrzebne s膮 jej jakie艣 rady. Nie chcia艂em jednak wszystkiego m贸wi膰, by艂em ciekaw jak to rozegra.
- Wpu艣膰 ich do 艣rodka - powiedzia艂em tylko. - Wr贸c臋 o zmierzchu.
- Po偶yczy膰 ci furgonetk臋? - zaproponowa艂a. Jej zdolno艣膰 do po艣wi臋ce艅 wzbudza艂a u mnie g艂臋boki podziw. Ciekawe co powiedzia艂aby Charli'emu. Jednak przy tych niesprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach nie chcia艂em si臋 z ni膮 droczy膰. Wywr贸ci艂em tylko oczami.
- Wierz mi, pieszo dojd臋 do domu szybciej.
- Nie musisz sobie i艣膰 - powiedzia艂a ze smutkiem. Gdyby moje serce bi艂o, w tym momencie na pewno zamar艂oby. Nie chcia艂a si臋 ze mn膮 rozstawa膰! Nie posiada艂em si臋 ze szcz臋艣cia.
- Musz臋, musz臋. Kiedy ju偶 si臋 ich pozb臋dziesz - skin膮艂em g艂ow膮 w stron臋 Black贸w, kt贸rzy widocznie si臋 niecierpliwili. - b臋dziesz potrzebowa艂a troch臋 czasu na przygotowanie Charliego. Nie co dzie艅 poznaje si臋 nowego ch艂opaka swojej c贸rki. - U艣miechn膮艂em si臋 szeroko.
- Pi臋kne dzi臋ki - j臋kn臋艂a.
Przypomnia艂a mi si臋 jej rozmowa z ojcem poprzedniego dnia i u艣miechn膮艂em si臋 艂obuzersko.
- Nied艂ugo wr贸c臋 - przyrzek艂em. Spojrza艂em jeszcze raz na ganek i do g艂owy przysz艂a mi pewna my艣l. Pewny, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy pochyli艂em si臋 i poca艂owa艂em j膮 delikatnie w szyj臋. Ucieszy艂em si臋 s艂ysz膮c, jak jej oddech przyspiesza i widz膮c jakie wra偶enia zrobi艂o to na Blacku. Jego my艣li zrobi艂y si臋 nagle zbyt chaotyczne. Wiedzia艂em co to znaczy, ale nie podejrzewa艂em, 偶e a偶 tak go to zdenerwuje.
- Nied艂ugo - rzuci艂a Bella stanowczym tonem, przywracaj膮c mnie do rzeczywisto艣ci, po czym wysiad艂a z auta.
Patrzy艂em jeszcze chwil臋 za ni膮. Podziwia艂em jej drobn膮 sylwetk臋 i opadaj膮ce na plecy pi臋kne, l艣ni膮ce w艂osy.
- Dzie艅 dobry - us艂ysza艂em g艂os dziewczyny. - Charlie wyjecha艂 na ca艂y dzie艅. Mam nadziej臋, 偶e nie czekali艣cie d艂ugo.
- Nied艂ugo - odpar艂 Black, przygl膮daj膮c jej si臋 uwa偶nie, my艣l膮c jednocze艣nie „Nie wiedzia艂em, 偶e to tak daleko zasz艂o.”
- Chcia艂em tylko wam to podrzuci膰 - powiedzia艂 i wskaza艂 na br膮zow膮 torb臋.
- Super - powiedzia艂a Bella. - Zapraszam do 艣rodka, wysuszycie si臋.
Otworzy艂a drzwi kluczem i wpu艣ci艂a ich do domu. Widz膮c, jak Indianin przygl膮da si臋 jej, dotar艂o do mnie, 偶e m贸j pocz膮tkowy plan pozostania w furgonetce i przys艂uchiwania si臋 rozmowie, nie jest mo偶liwy. Je艣li co艣 p贸jdzie nie tak i Belli nie uda si臋 ich wyprosi膰, albo je艣li jej ojciec wr贸ci wcze艣niej, a Black wyczuje moj膮 obecno艣膰… To tylko pogorszy sytuacj臋. Nie chcia艂em jednak zostawia膰 dziewczyny samej. Wyszed艂em z furgonetki i pokierowa艂em si臋 w stron臋 lasu z postanowieniem powrotu, gdy go艣cie znikn膮. Oddali艂em si臋 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, jednak nadal s艂ysza艂em ich my艣li.
- Czy mog臋? - us艂ysza艂em g艂os Belli w my艣lach Indianina. Siedzenie w g艂owie syna psa nie by艂o przyjemne, ale nie mia艂em wyboru.
- Schowaj to lepiej do lod贸wki - doradzi艂 jej, podaj膮c torb臋.. - W zimnie nie rozmi臋knie. To specjalna panierka do ryb Harry'ego Clearwatera. Domowej roboty. Charlie j膮 uwielbia.
- Super - powt贸rzy艂a. - Brakuje mi ju偶 pomys艂贸w na przyrz膮dzanie ryb, a tata z pewno艣ci膮 przywiezie dzi艣 now膮 dostaw臋.
- Zn贸w na rybach? - zainteresowa艂 si臋 Billy. „Rozeznam si臋 w tym co wie i natychmiast powiadomi臋 przyjaciela o sprawie. To mo偶e nawet lepiej, 偶e nie b臋dzie tam jego c贸rki” doda艂 w my艣lach. - Tam, gdzie zawsze? Mo偶e odwiedzimy go w drodze do domu.
- Nie, nie - sk艂ama艂a. - To jakie艣 nowe miejsce, ale nie mam poj臋cia gdzie. - By艂a naprawd臋 kiepsk膮 aktork膮, ale faktem sprzyjaj膮cym by艂a obecno艣膰 m艂odego.
Nagle zadzwoni艂a do mnie kom贸rka. Na wy艣wietlaczu zobaczy艂em numer Carlisle'a. Odebra艂em, nieco z艂y, 偶e kto艣 przeszkadza mi w tak wa偶nym momencie.
- Edward… - zacz膮艂 - Alice mia艂a wizj臋.
- Co si臋 sta艂o? M贸w, byle szybko - ponagli艂em go. - Do Belli przyjechali Blackowie...
- Wracaj do domu. Natychmiast - rzuci艂 i roz艂膮czy艂 si臋.
Czu艂em si臋 rozdarty. Nie chcia艂em zostawia膰 mojej ukochanej samej, ale ton przybranego ojca nie znosi艂 sprzeciwu. Powinienem wr贸ci膰 do domu. Mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e od jakiego艣 czasu zaniedbuj臋 rodzin臋, ale musia艂em walczy膰 o Bell臋. O moj膮 mi艂o艣膰.
N臋kany w膮tpliwo艣ciami, dobieg艂em do celu. Otworzy艂a mi zmartwiona Esme. Zwykle w takich sytuacjach nie pyta艂em, co si臋 sta艂o, ale tym razem by艂o inaczej. My艣li domownik贸w by艂y tak zagmatwane, 偶e nie mog艂em wy艂apa膰 z nich powodu tego zamieszania.
- O co chodzi? - zapyta艂em. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. W ko艅cu nie cz臋sto s艂yszeli ode mnie te s艂owa. Tylko Alice wiedzia艂a, co mnie do tego sprowokowa艂o i pospieszy艂a z wyja艣nieniami.
- Nie mam poj臋cia, dlaczego tak jest. Zwykle, gdy pojawiaj膮 si臋 nowe wampiry, widz臋 to bardzo wyra藕nie, ze szczeg贸艂ami. A teraz? Przeb艂ysk - powiedzia艂a szybko i pokaza艂a mi w my艣lach ca艂膮 wizj臋. Tr贸jka wampir贸w. Chyba dw贸ch m臋偶czyzn i jedna kobieta. Nic wi臋cej nie da艂o si臋 dojrze膰. Milcza艂em.
- To bardzo dziwne. Kiedy Carlisle do ciebie dzwoni艂 czekali艣my na kolejne widzenie - doko艅czy艂a.
- I co? - spyta艂em
- Nic. Kompletnie nic - powiedzia艂a. - S膮dz臋, 偶e je艣li nowy obraz mnie nie nawiedzi艂, to nie ma si臋 czego obawia膰 - doda艂a szybko, widz膮c moj膮 pytaj膮c膮 min臋.
- My艣leli艣my, 偶e mo偶e ty b臋dziesz co艣 wiedzia艂. - Zabra艂 g艂os Carlisle - Pojawienie si臋 wampir贸w w wizji nas nie zaniepokoi艂o, przecie偶 mn贸stwo ma w planach odwiedzenie nas... - "Jakby艣my byli jakimi艣 okazami w zoo" doko艅czy艂 w my艣lach - tylko raczej jej niewielka przejrzysto艣膰. Nie wida膰 by艂o nawet, czy to wegetarianie - sko艅czy艂 z cierpkim u艣miechem na twarzy. Nie zrobi艂o to na mnie 偶adnego wra偶enia. Fakt, 偶e obraz by艂 niewyra藕ny, wydawa艂 si臋 dziwny, ale nie obawia艂em si臋. Chyba wszystkim tu, w wi臋kszej lub mniejszej mierze, chodzi艂o o Bell臋, lecz czy tr贸jka wampir贸w mia艂a jakie艣 szanse przy naszej rodzinie? Zbagatelizowa艂em spraw臋.
- Je艣li ju偶 nic si臋 nie pojawi艂o, to znaczy, 偶e to niewa偶ne - rzek艂em. - Po za tym musz臋 ju偶 i艣膰. Black postanowi艂 ostrzec komendanta Swana.
- Ale... - zacz膮艂 Jasper. - Pakt...
- Nie mam poj臋cia, jak to rozegra. Je艣li wyjawi tajemnic臋, pakt zostanie zerwany. W膮tpi臋, 偶e by艂by na co艣 takiego got贸w, ale jego my艣li m贸wi膮 inaczej... Raczej traktuje to jako ewentualno艣膰.
- Musimy czeka膰 na rozw贸j wydarze艅 - powiedzia艂a szybko Esme. - Nie mo偶emy teraz dzia艂a膰.
- Ja ju偶 musz臋 i艣膰. Je艣li b臋d臋 co艣 wiedzia艂 na pewno was poinformuj臋. Do zobaczenia na polanie - rzuci艂em tylko i wyszed艂em na zewn膮trz. Wybra艂em jeepa Emmetta - by艂 lepszy do je偶d偶enia po nier贸wno艣ciach. Mia艂em g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e ten czas rozstania nie wp艂ynie na moj膮 'wra偶liwo艣膰' na zapach Belli. Jad膮c samochodem, zastanawia艂em si臋, czy spotkam Black贸w, ale byli ju偶 chyba poza granic膮. Dotar艂y do mnie przyt艂umione my艣li Charliego. Wraca艂 do domu, wi臋c postanowi艂em zostawi膰 auto w lesie. Gdy dojecha艂em na ulic臋 z mieszkaniem Swan贸w, us艂ysza艂em moj膮 ukochan膮. Rozmawia艂a przez telefon.
- A co ty wczoraj porabia艂a艣? - doszed艂 do mnie skrzekliwy g艂os Jessici. Wstrzyma艂em oddech. Zamierza艂a jej powiedzie膰?
- Nic takiego. G艂贸wnie kr臋ci艂am si臋 wko艂o domu, 偶eby z艂apa膰 troch臋 s艂o艅ca. - No, tak. Czego ja si臋 spodziewa艂em...
Radiow贸z prowadzony przez Charliego wjecha艂 do gara偶u. Ja jednak nie poszed艂em za nim. Musia艂a go najpierw przygotowa膰.
Wysiad艂em z jeepa, kiedy komendant Swan wszed艂 do domu.
- Edward Cullen si臋 z tob膮 nie kontaktowa艂? - zn贸w wstrzyma艂em oddech, kiedy us艂ysza艂em moje imi臋.
- Ehm - zawaha艂a si臋 Bella, gdy go zobaczy艂a.
- Cze艣膰, male艅ka! - zawo艂a艂 do niej ojciec. Postanowi艂em ich obserwowa膰, wi臋c wyszed艂em z lasu i podszed艂em bli偶ej. Wiedzia艂em, 偶e to jest niemoralne, ale nie mog艂em si臋 powstrzyma膰, 偶eby zobaczy膰 moj膮 pi臋kn膮. Teraz, siedz膮c na drzewie przed oknem ich kuchni, schowany mi臋dzy li艣膰mi, widzia艂em wszystko bardzo dok艂adnie. M臋偶czyzna w艂o偶y艂 ryby do zamra偶arki, potem zacz膮艂 my膰 r臋ce a dziewczyna nadal trzyma艂a telefon
- Rozumiem, tw贸j tata s艂ucha - us艂ysza艂em g艂os Jessici. - Nie ma sprawy, pogadamy jutro. Do zobaczenia na trygonometrii!
- Do jutra - Odwiesi艂a s艂uchawk臋. - Cze艣膰 tato. Gdzie ryby?
- W艂o偶y艂em do zamra偶arki.
- Wyjm臋 kilka sztuk, zanim stwardniej膮 na kamie艅. Billy wpad艂 dzi艣 po po艂udniu i podrzuci艂 ci troch臋 panierki Harryego Clearwatera - doda艂a z krzywym u艣miechem. Gra? Ciekawe, o czym my艣la艂a. Ubolewa艂em podw贸jnie, gdy偶 dodatkowo nie mog艂em si臋 dowiedzie膰, co si臋 dzia艂o po moim odej艣ciu. Liczy艂em, 偶e potem wszystko mi opowie.
- Naprawd臋? - spyta艂 zadowolony Charlie - To moja ulubiona.
Taka swobodna wymiana zda艅 mi臋dzy c贸rk膮 a ojcem. Wszystko takie normalne, odruchowe, naturalne. Czy mia艂em jakiekolwiek prawo, by wst膮pi膰 do tego 艣wiata porz膮dku? Czy mia艂em prawo by go zburzy膰? Czy mia艂em prawo, by z niego korzysta膰?
Gdy Bella wzi臋艂a si臋 za gotowanie obiadu, moje obawy pog艂臋bi艂y si臋. Prosta, ludzka dziewczyna a przekl臋ty, pot臋偶ny wampir. Egoistyczny wampir.
- Jak ci min膮艂 dzie艅? - spyta艂 j膮 komendant Swan, wyrywaj膮c tym samym z zamy艣lenia.
- Po po艂udniu kr臋ci艂am si臋 po prostu po domu... - Oburzy艂em si臋, gdy to powiedzia艂a. Przecie偶 mia艂a go naszykowa膰. Ba艂a si臋, czy wstydzi艂a. Smutek zaw艂adn膮艂 moim sercem. Wiedzia艂em, 偶e mnie kocha, bo mi to powiedzia艂a, a by艂a przy tym tak szczera, 偶e nie spos贸b by艂o nie uwierzy膰, ale po tym zdaniu zawaha艂em si臋. Czy mog艂a darzy膰 mi艂o艣ci膮 takiego potwora jak ja? Nie powinienem w膮tpi膰 w prawdziwo艣膰 jej s艂贸w, jednak uwa偶a艂em, 偶e nie zas艂uguj臋 na tak pi臋kne uczucie od tak wspania艂ej osoby. Dobrej osoby.
- A rano odwiedzi艂am Cullen贸w. - Dopiero po chwili doszed艂 do mnie sens s艂贸w, kt贸re wypowiedzia艂a. Czyli jednak mia艂a zamiar powiedzie膰 ojcu. Przedstawi膰 mnie. Przedstawia膰 mnie jako jej... ch艂opaka? Przypomnia艂y mi si臋 s艂owa, kt贸re powiedzia艂a rano. By艂em dla niej kim艣 wi臋cej... Z dna smutku przenios艂em si臋 na wy偶yny rado艣ci. Zatraci艂em si臋 w tych wspomnieniach tak bardzo, 偶e przez chwil臋 zapomnia艂em o rozmowie, kt贸rej mia艂em si臋 przys艂uchiwa膰. Z zamy艣lenia wyrwa艂y mnie chaotyczne, aczkolwiek mocno przyt艂umione my艣li Charliego. Oho, zdenerwowa艂 si臋 z jakiego艣 powodu.
- Chodzisz z Edwardem Cullenem? - zagrzmia艂 i przywo艂a艂 w my艣lach posta膰 Emmetta. U艣miechn膮艂em si臋 w duchu. To ma艂e nieporozumienie zbi艂o Bell臋 z tropu.
- My艣la艂am, 偶e lubisz Cullen贸w - wyj膮ka艂a.
- Jest dla ciebie za stary! - zaprotestowa艂 Charlie. Owszem. Tu trafi艂 w samo sedno.
- Oboje jeste艣my z tego samego rocznika - sprostowa艂a moja ukochana. No, powiedzmy, 偶e z tego samego...
- Czekaj... - Charlie zamy艣li艂 si臋. - To kt贸ry jest Edwin?
- Edward, nie Edwin, jest najm艂odszy z ca艂ego rodze艅stwa. To ten rudy - rozmarzy艂a si臋, poprawiaj膮c go. Kolejna porcja uczu膰 zala艂a mnie w postaci fali ciep艂a, rozchodz膮cej si臋 po ca艂ym moim ciele. Gdy patrzy艂em na ni膮, nadal nie艣wiadomie, powraca艂em my艣lami do wydarze艅 z poprzedniego dnia. Do tych pi臋knych, ulotnych chwil. Do tych emocji, jakie mn膮 targa艂y. Do tego przeczucia, jakbym by艂 przez moment w ciele zwyk艂ego ch艂opaka, a te wspomnienia by艂y tylko urywkami wydartymi z czyjego艣 偶ycia.
- Aha. No... to... - G艂os komendanta Swana sprowadzi艂 mnie na ziemi臋. - Chyba nie tak 藕le. Ale ten wielki mi si臋 nie podoba. Z pewno艣ci膮 to bardzo mi艂y ch艂opak , ale wygl膮da na zbyt... dojrza艂ego, jak na ciebie. Czyli ten Edwin to tw贸j ch艂opak? - Wyczu艂em panik臋 w jego g艂osie, ale nie by艂o 藕le.
- Edward, tato.
- To tw贸j ch艂opak, tak?
- Mo偶na tak powiedzie膰.
- A kto mi m贸wi艂 wczoraj wieczorem, 偶e w Forks nie ma nikogo godnego uwagi? - Wiedzia艂, 偶e nic nie wsk贸ra, wi臋c postanowi艂 si臋 z ni膮 podroczy膰.
- Edward mieszka poza Forks, tato. - Ach, ta jej dba艂o艣膰 o szczeg贸艂y. Charlie pomy艣la艂 o tym samym. U艣miechn膮艂em si臋.
- Tyle, 偶e, tato, zrozum, dopiero zacz臋li艣my si臋 spotyka膰, wi臋c, b艂agam, nic wyskakuj czasem z tym "ch艂opakiem", dobrze? - Co ona mia艂a na my艣li? Zacz臋艂o mocno pada膰, wi臋c na艂o偶y艂em kaptur.
- Kiedy ma po ciebie przyj艣膰?
- Och, lada chwila.
- Dok膮d ci臋 zabiera? - J臋kn臋艂a. Mia艂a co艣 przeciwko? Moja frustracja si臋ga艂a zenitu. To by艂a chyba najwi臋ksza kara za moj膮 natur臋. Na co by艂a mi umiej臋tno艣膰 czytania w my艣lach, skoro te, kt贸re chcia艂em us艂ysze膰 najbardziej, pozostawa艂y poza moim zasi臋giem?
- Mam nadziej臋, 偶e to ju偶 koniec przes艂uchania, panie inkwizytorze. B臋dziemy gra膰 w baseball z jego rodzin膮.
Charlie zdziwi艂 si臋, a potem zachichota艂.
- Ty i baseball? - zapyta艂. Te偶 si臋 za艣mia艂em, przypominaj膮c sobie wspomnienia z jej lekcji w-f.
- Wiem, wiem. S膮dz臋, 偶e b臋d臋 g艂贸wnie kibicem.
- Musi ci naprawd臋 zale偶e膰 na tym ch艂opaku - zauwa偶y艂. By艂em ciekaw, co odpowie. Cho膰 wiedzia艂em ju偶 wszystko, lubi艂em s艂ucha膰, ile dla niej znacz臋. To by艂o jednak nic w por贸wnaniu z uczuciem, jakim ja j膮 darzy艂em. By艂a dla mnie najwa偶niejsz膮 istot膮 na 艣wiecie.
Westchn臋艂a tylko i wywr贸ci艂a oczami. Szkoda. Wy艂apa艂em z my艣li Charliego, 偶e to ju偶 koniec dyskusji. Czas wkroczy膰 do akcji. Podbieg艂em do samochodu, wsiad艂em i ruszy艂em w stron臋 ich domu. Powoli, w ludzkim tempie doszed艂em do przedsionka, zadzwoni艂em dzwonkiem i zdj膮艂em kaptur z g艂owy.
Us艂ysza艂em ci臋偶kie st膮panie Charliego i ciche kroki Belli, trzymaj膮cej si臋 tu偶 za nim. Wstrzyma艂em oddech. Nie wiedzia艂em jak zareaguje na jej zapach m贸j organizm, po do艣膰 d艂ugiej przerwie. Drzwi otworzy艂y si臋. Ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle, ale zignorowa艂em go. Ul偶y艂o mi, bo coraz lepiej si臋 kontrolowa艂em.
- Ach, to Edward. Zapraszamy do 艣rodka.
- Dzie艅 dobry, panie komendancie. - Postanowi艂em by膰 grzeczny.
- Wchod藕, wchod藕. Mo偶esz mi m贸wi膰 po imieniu. Daj no p艂aszcz, to powiesz臋.
- Prosz臋. Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂em, ale by艂em troch臋 zaskoczony. Nie spodziewa艂em si臋 tak mi艂ego przyj臋cia. Przeszli艣my do saloniku.
- Siadaj, Edward.
Usiad艂em w fotelu i mrugn膮艂em do Belli, widz膮c jak ta krzywi si臋, siadaj膮c ko艂o Charliego.
- Je艣li dobrze zrozumia艂em, uda艂o ci si臋 przekona膰 moj膮 c贸rk臋 do baseballu? - "Co graniczy z cudem" doda艂 w my艣lach. Nie wypada艂o mi teraz roze艣mia膰 si臋.
- Zgadza si臋, prosz臋 pana - odpar艂em ca艂kiem powa偶nie.
- C贸偶, musisz mie膰 jaki艣 dar. - Zn贸w sama prawda. Wybuchli艣my 艣miechem niemal w tym samym momencie. Mo偶e tylko z innego powodu. Wbrew pozorom i temu, co dziewczyna m贸wi艂a mi wcze艣niej, Charlie by艂 bardzo sympatyczny. Skryty, nieraz osch艂y, ale sympatyczny.
- No dobra - rzek艂a moja dziewczyna wstaj膮c - Do艣膰 tych dowcip贸w moim kosztem. Zbierajmy si臋. - Przesz艂a do przedsionka i w艂o偶y艂a kurtk臋. Ja r贸wnie偶 si臋 podnios艂em i poszed艂em za ni膮. W 艣lad za mn膮 pod膮偶y艂 jej ojciec.
- Tylko nie wr贸膰 za p贸藕no, Bello - Martwi艂 si臋 o ni膮, bo j膮 kocha艂. Tylko nie potrafi艂 jej tego powiedzie膰.
- Nie martw si臋, Charlie - obieca艂em. - Odstawi臋 j膮 o przyzwoitej porze.
- Zaopiekujesz si臋 moj膮 dziewczynk膮 jak nale偶y? - zapyta艂. Jego c贸rka j臋kn臋艂a.
- Tak jest. Przyrzekam, 偶e b臋dzie przy mnie bezpieczna. - Czy tylko chcia艂em go zapewni膰, czy przekonywa艂em samego siebie, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy?
Wyszli艣my za ni膮 z domu, 艣miej膮c si臋 z jej poirytowania. Jednak, gdy dotarli艣my do ganku, stan臋艂a jak wryta, wpatruj膮c si臋 z niedowierzaniem z jeepa Emmetta. Charlie gwizdn膮艂 z uznaniem. Westchn膮艂em cicho. Nasze samochody zawsze robi艂y wra偶enie.
- Zapnijcie pasy - wydusi艂 z siebie.
Podszed艂em z Bell膮 do samochodu i otworzy艂em jej drzwi od strony pasa偶era. Spojrza艂a na dziel膮c膮 j膮 od siedzenia odleg艂o艣膰 i zacz臋艂a si臋 gotowa膰 do skoku. Stara艂em si臋 nie roze艣mia膰; westchn膮艂em tylko, zrezygnowany i upewniwszy si臋, 偶e Charlie nie widzi, podsadzi艂em j膮 jedn膮 r臋k膮.
Zamkn膮艂em za ni膮 drzwi i obszed艂em samoch贸d w ludzkim tempie.
- Co to ma by膰? - zapyta艂a Bella, wskazuj膮c na pasy.
- To specjalne szelki do jazdy po wertepach.
- Och.
Zacz臋艂a si臋 niezdarnie zapina膰. Sz艂o jej to bardzo opornie. Ponownie westchn膮wszy, upewni艂em si臋, 偶e wytrzymam i pomog艂em jej. Nachyliwszy si臋 nad ni膮, potwor w moich wn臋trzno艣ciach zacz膮艂 szarpa膰 si臋 i wi膰, jednak by艂em zbyt podekscytowany blisko艣ci膮 mojej ukochanej, 偶e nie zwr贸ci艂em na niego uwagi. Dotkn膮艂em jej szyi, rozkoszuj膮c si臋 tym gestem. Otar艂em si臋 d艂o艅mi o jej obojczyki, pragn膮c wi臋cej. Oddech Belli przyspieszy艂, jednak w tym momencie mia艂em g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e nie ze strachu.
- Eee... Du偶y ten jeep - wyj膮ka艂a, gdy ju偶 ruszyli艣my.
- Emmetta. Stwierdzi艂em, 偶e pewnie wola艂aby艣 nie biec ca艂膮 drog臋. - Mia艂em nadziej臋, 偶e si臋 nie zdenerwuje. Musieli艣my kawa艂ek przebiec.
- Gdzie go trzymacie?
- Przerobili艣my jeden z budynk贸w gospodarczych na gara偶.
- A ty nie zapniesz pas贸w? - Spojrza艂em na ni膮 z niedowierzaniem. Jak mog艂a uwa偶a膰, 偶e mi to potrzebne, po tym wszystkim co jej pokaza艂em i powiedzia艂em? Zapad艂a cisza.
- Nie biec ca艂膮 drog臋? - zapyta艂a nagle piskliwym g艂osem. - Ca艂膮? Czy dobrze rozumiem, 偶e kawa艂ek drogi, mimo wszystko przebiegniemy? - Ups... A jednak. By艂a taka spostrzegawcza...
- Ty nie b臋dziesz biec. - Pr贸bowa艂em uratowa膰 sytuacj臋. U艣miechn膮艂em si臋 cierpko.
- Za to b臋d臋 wymiotowa膰.
- Nie, je艣li zamkniesz oczy.
Przygryz艂a nerwowo warg臋, patrz膮c przed siebie z przera偶eniem w oczach. Postanowi艂em doda膰 jej otuchy i delikatnie poca艂owa艂em j膮 w czubek g艂owy. Ten zapach mnie oszo艂omi艂. Ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle. Potw贸r zerwa艂 wi臋zy, ale resztkami si艂 opanowa艂em si臋. Samokontrola zwyci臋偶y艂a. Kolejny raz mi si臋 uda艂o. Nie potrafi艂em jednak zdusi膰 cichego j臋ku. Bella spojrza艂a na mnie pytaj膮co.
- Przy deszczowej pogodzie pachniesz intensywniej - wyja艣ni艂em z zaci艣ni臋tymi z臋bami.
- I jest ci z tym przyjemniej czy trudniej? - Westchn膮艂em. Nie potrafi艂em tego okre艣li膰. Ten zapach by艂 przepi臋kny, ale wywo艂ywa艂 pragnienie. Dawa艂 przyjemno艣膰, ale i b贸l. Zn贸w sprzeczno艣ci. Zn贸w musia艂em dokona膰 wyboru. I zn贸w zwyci臋偶y艂a egoistyczna strona mojej natury.
- I tak i tak. Jak zawsze.
Wjecha艂em na g贸rski szlak, nadal bij膮c si臋 z my艣lami. Jednak po jakim艣 czasie rozchmurzy艂em si臋. Taka jazda po wertepach zawsze sprawia艂a mi frajd臋. Teraz nie by艂o inaczej, tym bardziej, 偶e obok mnie siedzia艂a moja ukochana. Ponure rozmy艣lania rozp艂yn臋艂y si臋 w oceanie szcz臋艣cia, kt贸rym by艂em przepe艂niony. Dojechali艣my do ko艅ca drogi.
Stan臋li艣my, gdy szlak si臋 sko艅czy艂. Zacz臋艂o si臋 rozpogadza膰.
- Przykro mi, Bello, ale od tego miejsca trzeba ju偶 i艣膰 pieszo.
- Wiesz co? Chyba sobie tu poczekam.
- Gdzie si臋 podzia艂a twoja odwaga? Rano by艂a艣 gotowa na wszystko. - Postanowi艂em si臋 z ni膮 podroczy膰, bo jej humor si臋 poprawi艂.
- Nie zapomnia艂am jeszcze, jak to by艂o ostatnim razem. - Od tego wydarzenia min膮艂 zaledwie jeden dzie艅. Z cienia samotno艣ci wyszed艂em na zalan膮 s艂o艅cem polan臋 mi艂o艣ci. Jeden dzie艅, kt贸ry zmieni艂 ca艂e moje 偶ycie.
Wysiad艂em z jeepa i chwil臋 p贸藕niej pomaga艂em Belli wypi膮膰 si臋 z szelek.
- Sama sobie poradz臋. Id藕 ju偶, id藕.
- Hm - zamy艣li艂em si臋. Nagle do g艂owy przyszed艂 mi nieco ryzykowny, ale potencjalnie genialny plan. - Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e b臋d臋 musia艂 popracowa膰 nad twoimi wspomnieniami.
Wyci膮gn膮艂em j膮 z auta i postawi艂em na ziemi, upewniaj膮c si臋 w mi臋dzyczasie, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy.
- Alice mia艂a racj臋 - powiedzia艂a, patrz膮c w niebo. - Popracowa膰 nad moimi wspomnieniami? - doda艂a nieufnie. Nadal si臋 waha艂em. A co, je艣li nie dam rady? Co, je艣li j膮 skrzywdz臋?
- Zaraz zobaczysz. - Mimo du偶ej ilo艣ci kontrargument贸w, nie mog艂em si臋 powstrzyma膰. Powtarza艂em sobie w my艣lach, 偶e to niemoralne, niemo偶liwe. Ale, czy po ostatnich godzinach, mia艂em prawo s膮dzi膰, 偶e co艣 jest niemo偶liwe? Delikatnie opar艂em d艂onie o karoseri臋 samochodu, pochyli艂em si臋 nad ni膮, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie. Nie mia艂em poj臋cia, o czym my艣la艂a, ale co艣 mi podpowiada艂o, 偶e jej si臋 to podoba. Wiara w to, 偶e Bella czuje do mnie to samo, co ja do niej, dodawa艂a mi odwagi. Nic ju偶 nie mog艂o mnie powstrzyma膰, podj膮艂em decyzj臋. 艢mia艂o pochyli艂em si臋 bardziej, tak, 偶e nasze twarze dzieli艂o tylko kilka centymetr贸w. Potw贸r w moich wn臋trzno艣ciach uni贸s艂 g艂ow臋 w臋sz膮c.
- Powiedz, czego dok艂adnie si臋 boisz? - zapyta艂em, ju偶 bez wahania.
- Tego, 偶e uderz臋 o drzewo - powiedzia艂a i prze艂kn臋艂a g艂o艣no 艣lin臋. Jej s艂odka wo艅 wywo艂a艂a pal膮cy 偶ar w gardle, ale zignorowa艂em go. - I zgin臋 na miejscu. I 偶e jeszcze potem zwymiotuj臋.
Stara艂em si臋 nie roze艣mia膰, tylko zbli偶y艂em si臋 i poca艂owa艂em we wg艂臋bienie mi臋dzy obojczykami. Jej sk贸ra by艂a tak mi臋kka i g艂adka.
- Nadal si臋 boisz? - spyta艂em cicho, rozkoszuj膮c si臋 tym zapachem i dotykiem.
- Tak - powiedzia艂a niepewnie. - 呕e uderz臋 w drzewo. I, 偶e zrobi mi si臋 niedobrze. - By艂a bardzo uparta, ale je偶eli zacz膮艂em t臋 gr臋, musia艂em j膮 doko艅czy膰. Cho膰 ryzykowa艂em wiele. Stawk膮 by艂 moja mi艂o艣膰 i sens 偶ycia.
Przejecha艂em powolutku nosem po jej szyi, wstrzymuj膮c na chwil臋 oddech. Potw贸r zawarcza艂 g艂o艣no, ale nie zwr贸ci艂em na niego uwagi. Zag艂usza艂a go pi臋kna melodia. Przyspieszone bicie serca mojej ukochanej.
- A teraz? - szepn膮艂em, przytulaj膮c si臋 do jej kruchego policzka.
- Bez zmian - wymamrota艂a. - Drzewa. Wymioty. - Z艂o偶y艂em delikatne poca艂unki na jej powiekach. Delektowa艂em si臋 t膮 chwil膮.
- Bello, chyba nie my艣lisz, 偶e m贸g艂bym uderzy膰 w drzewo? - spyta艂em. Kwestia, o kt贸rej rozmawiali艣my wydawa艂a mi si臋 tak trywialna, w por贸wnaniu do tego, nad czym rozwa偶a艂em i co czu艂em.
- Ty nie, ale ja tak - odowiedzia艂a nieprzekonana.
Uda艂o mi si臋. Mog艂em w艂a艣ciwie ju偶 przesta膰, ale ta chwila by艂a zbyt pi臋kna, zbyt idealna. Przy mojej naturze potwora, nic nie by艂o pewne. Nie by艂o pewne, czy dane mi b臋dzie prze偶y膰 jeszcze kiedy艣 tak膮 sytuacj臋. W zwi膮zku z tym, chcia艂em j膮 wykorzysta膰 do ko艅ca. Przejecha艂em delikatnie ustami po krzywi藕nie jej szcz臋ki i zatrzyma艂em si臋 przy k膮ciku ust.
- S膮dzisz, 偶e pozwoli艂bym na to, 偶eby艣 si臋 przy mnie zrani艂a? - Czy ja pyta艂em si臋 jej? Czy te偶 upewnia艂em si臋, 偶e dam rad臋? Musia艂em wiedzie膰, 偶e tego momentu niewyobra偶alnej euforii nie przyp艂ac臋 strat膮 najwa偶niejszej osoby na 艣wiecie.
- Nie. - To by艂o nienaturalne. Nawet ja tego nie wiedzia艂em. Cieszy艂em si臋, 偶e mi ufa, ale z drugiej strony ba艂em si臋 o ni膮.
- Sama widzisz. - Musn膮艂em jej usta wargami. Potw贸r zaskomla艂 w agonii. - Nie ma si臋 czego ba膰, prawda?
Podda艂a si臋.
- Nie, nie ma.
"Nie powinienem tego robi膰" zgani艂em si臋 w my艣lach.
Uj膮艂em jej kruch膮 twarz w d艂onie i poca艂owa艂em. Ogie艅 zn贸w pojawi艂 si臋 w moim gardle, ale to nie on si臋 teraz liczy艂. Liczy艂a si臋 tylko ta ma艂a istotka, kt贸ra nadawa艂a sens mojej egzystencji.
Bella zn贸w zareagowa艂a zaskakuj膮co. Zamiast sta膰 grzecznie, nieruchomo, przylgn臋艂a do mnie ca艂ym cia艂em. Poczu艂em to niesamowite ciep艂o bij膮ce od niej, t臋 mi臋kk膮 sk贸r臋. Podekscytowany t膮 blisko艣ci膮, nie dostrzeg艂em budz膮cego si臋 potwora. Pragnienie zn贸w upomnia艂o si臋 o krew. Krew Belli. Znieruchomia艂em. Nie mog艂em narazi膰 jej na takie niebezpiecze艅stwo. Musia艂em przystopowa膰. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsun膮艂em si臋 od niej, staraj膮c si臋 doj艣膰 do siebie, zanim spojrz臋 jej w oczy. Zdawa艂em sobie spraw臋, jak musz臋 wygl膮da膰. Mi臋艣nie napi臋te, w oczach g艂贸d i pragnienie, zaci艣ni臋ta szcz臋ka. Nie mog艂em doprowadzi膰, by zobaczy艂a mnie w takim stanie. Ju偶 nie chcia艂em, 偶eby si臋 mnie ba艂a.
- A niech ci臋, dziewczyno! Wp臋dzisz mnie do grobu. - Zdo艂a艂em wykrztusi膰, nabieraj膮c 艣wie偶ego powietrza do p艂uc. Poczu艂em ulg臋.
- Jeste艣 niezniszczalny - wydusi艂a, staraj膮c si臋 z艂apa膰 oddech.
- Mo偶e i w to nawet wierzy艂em, ale p贸藕niej pozna艂em ciebie! - rzuci艂em ostro. M贸j organizm jeszcze nie do ko艅ca si臋 przestawi艂. - Ruszmy si臋 st膮d lepiej, zanim zrobimy co艣 naprawd臋 g艂upiego. - "Albo raczej zanim ja zrobi臋 co艣 g艂upiego" doda艂em w my艣lach, bior膮c j膮 na plecy. Z艂apa艂a si臋 kurczowo mojej szyi. Zn贸w poczu艂em przyp艂yw rado艣ci, spowodowany jej blisko艣ci膮. Niew膮tpliwie by艂em masochist膮. B贸l pragnienia, kt贸rego do艣wiadcza艂em w kontakcie z Bell膮, sprawia艂, 偶e czu艂em ulg臋.
- I nie zapomnij zamkn膮膰 oczu! - przypomnia艂em, jeszcze lekko srogim tonem.
Pobieg艂em. Nie rozwin膮艂em maksymalnie pr臋dko艣ci, poniewa偶 nie chcia艂em doprowadzi膰 do stanu z dnia poprzedniego. Mimo, i偶 to by艂y tylko zawroty g艂owy, przyrzek艂em sobie, 偶e nie b臋dzie wi臋cej przeze mnie cierpia艂a.
Z wolna dochodzi艂em do siebie. 艢wie偶e powietrze mnie otrze藕wi艂o i pozwoli艂o racjonalnie my艣le膰. Z jednej strony pot臋pia艂em si臋, za to, 偶e narazi艂em j膮 na takie ryzyko. Z drugiej jednak, emocje, kt贸re mi towarzyszy艂y by艂y tak ekscytuj膮ce, 偶e gdybym mia艂 okazj臋 to powt贸rzy膰, zgodzi艂bym si臋 bez wahania. Dobiegli艣my, ale ona przez chwil臋 nie schodzi艂a z moich plec贸w. Pog艂aska艂em j膮 po g艂owie.
- Jeste艣my na miejscu, Bello.
Zacz臋艂a si臋 niezdarnie ze艣lizgiwa膰, a偶 w ko艅cu upad艂a z cichym j臋kiem na poblisk膮 k臋p臋 paproci. Chcia艂em si臋 z ni膮 podroczy膰, wi臋c postanowi艂em to zignorowa膰. Jednak nie na d艂ugo, bo jej zdezorientowana mina i komiczna pozycja, sprawi艂a, 偶e wybuch艂em g艂o艣nym 艣miechem.
Podnios艂a si臋 powoli i z obra偶on膮 min膮, zacz臋艂a strzepywa膰 z kurtki listki i b艂oto. Roz艣mieszy艂o mnie to jeszcze bardziej. Nagle odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i ruszy艂a w stron臋 lasu.
- Dok膮d to? - spyta艂em, 艂api膮c j膮 w talii.
- Na mecz baseballu. Ty, jak widz臋, znalaz艂e艣 sobie inne zaj臋cie, ale jestem pewna, 偶e inni zdo艂aj膮 si臋 bez ciebie 艣wietnie bawi膰 - odpowiedzia艂a ura偶ona.
- Idziesz w z艂膮 stron臋.
Zawr贸ci艂a, nie patrz膮c w moj膮 stron臋. Zrobi艂o mi si臋 g艂upio.
- Nie w艣ciekaj si臋, nie mog艂em si臋 opanowa膰. 呕a艂uj, 偶e nie widzia艂a艣 swojej zdezorientowanej miny. - Mimowolnie si臋 u艣miechn膮艂em.
- Ach tak? - spyta艂a, unosz膮c brew. - To tylko tobie wolno si臋 w艣cieka膰?
- Wcale nie by艂em na ciebie z艂y. - Czego艣 tu nie rozumia艂em... Jak ona mog艂a tak w og贸le my艣le膰?
- "Do grobu mnie wp臋dzisz"? - zacytowa艂a oschle.
- To by艂o tylko stwierdzenie faktu.
Pr贸bowa艂a si臋 odwr贸ci膰 i odej艣膰, ale trzyma艂em j膮 mocno. Musia艂em najpierw wyja艣ni膰 spraw臋.
- By艂e艣 w艣ciek艂y.
- By艂em. - To prawda. By艂em z艂y na siebie, 偶e nara偶am j膮 na takie niebezpiecze艅stwo, 偶e tyle ryzykuje w kontakcie ze mn膮.
- A dopiero co powiedzia艂e艣...
- 呕e nie by艂em z艂y na ciebie. Nie widzisz tego, Bello? - Zrozumia艂em, co mia艂a na my艣li. Ona naprawd臋 s膮dzi艂a, 偶e ja si臋 z艂oszcz臋 na ni膮! - Naprawd臋 nie rozumiesz?
- Czego znowu nie rozumiem? - zapyta艂a zaskoczona. Nie spodziewa艂em si臋 tego.
- 呕e nigdy nie jestem z艂y na ciebie. Jak偶e bym m贸g艂? Jeste艣 taka dzielna, ufna... taka ciep艂a. - Mog艂em tak wymienia膰 bez ko艅ca: dobra, odwa偶na, szlachetna, 偶yczliwa, wyrozumia艂a...
- To dlaczego tak si臋 zachowujesz? - wyszepta艂a.
Po艂o偶y艂em jej d艂onie na policzkach.
- Wpadam w straszliwy gniew - wy偶ali艂em si臋. Mia艂em nadziej臋, 偶e mnie zrozumie i ju偶 nigdy nie b臋dzie bra艂a odpowiedzialno艣ci za moje karygodne zachowanie - bo nie potrafi臋 ci臋 nale偶ycie chroni膰. Sama moja obecno艣膰 jest dla ciebie ryzykowna. Czasami czuj臋 do siebie wstr臋t. Powinienem by膰 silniejszy, powinienem m贸c...
Zakry艂a mi usta d艂oni膮.
- Przesta艅.
Zn贸w jej wspania艂e cechy da艂y o sobie zna膰. Tym razem by艂a to wyrozumia艂o艣膰. Spe艂ni艂a moj膮 cich膮 pro艣b臋.
Odsun膮艂em jej d艂o艅, ale przytrzyma艂em j膮 na policzku. Poczu艂em, 偶e jestem gotowy, 偶eby powiedzie膰 wprost, co do niej czuj臋. Przez my艣l przela艂y mi si臋 ca艂e tabuny pi臋knych s艂贸w. Mia艂em ju偶 w g艂owie u艂o偶on膮 wcze艣niej formu艂k臋, ale teraz, patrz膮c w jej oczy, dostrzeg艂em, 偶e zabrzmia艂oby to nieprawdziwie i nienaturalnie. Tyle czasu czeka艂em na ten moment.
- Kocham ci臋. - Wybra艂em te dwa najprostsze, kt贸rych wcze艣niej nie bra艂em nawet pod uwag臋, ale w tej chwili poczu艂em, 偶e odzwierciedlaj膮 wszystko. - To marna wym贸wka, ale i szczera prawda. - A teraz, prosz臋, zachowuj si臋 jak nale偶y - upomnia艂em cicho i poca艂owa艂em j膮 w same usta. Gdy poczu艂em ich s艂odki smak, na moment zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie, a ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle. Nie czu艂em go teraz. Liczy艂a si臋 tylko moja pi臋kna.
- Przyrzek艂e艣 komendantowi Swanowi odstawi膰 mnie o przyzwoitej porze, pami臋tasz? Lepiej ju偶 chod藕my - powiedzia艂a, gdy oderwali艣my si臋 od siebie.
- Tak jest.
Id膮c ko艂o niej w stron臋 boiska, rozpami臋tywa艂em wydarzenia ostatnich dni. Nadal z pragnienia pali艂o mnie gard艂o, ale by艂o to t艂umione przez inny ogie艅. Ogie艅 mi艂o艣ci.
Powoli, w ludzkim tempie dotarli艣my na boisko. Targa艂y mn膮 r贸偶ne emocje. Mi艂o艣膰, po偶膮danie, troska i... g艂贸d. Wbrew wielu obietnicom i przyrzeczeniom nie mog艂em zaprzeczy膰, 偶e jej krew mnie przyci膮ga艂a. Zbli偶ali艣my si臋 do mojej rodziny. W oddali widzia艂em Esme, Emmetta i Rosalie, rozmawiaj膮cych o pakcie z wilko艂akami. Z ich my艣li wyczyta艂em, 偶e byli bardzo ciekawi, czy Billy wygada艂 si臋 Charliemu. Poczu艂em ulg臋, gdy przypomnia艂em sobie, 偶e nic podobnego si臋 nie wydarzy艂o. Frustrowa艂o mnie to, 偶e psy zna艂y nasz膮 tajemnic臋 i byli艣my, w pewnym stopniu, od nich zale偶ni.
Nieopodal Jasper i Alice przerzucali mi臋dzy sob膮 pi艂k臋. Dziewczyna nadal martwi艂a si臋 nieprzejrzysto艣ci膮 swojej wizji, a Jasper dzieli艂 obecnych na dru偶yny. Wszystko by艂o jednak bardzo dziwne. Jakby umy艣lnie pr贸bowali blokowa膰 mi dost臋p do ich 艣wiadomo艣ci.
Ujrzawszy nas, Esme podnios艂a si臋 i zacz臋艂a i艣膰 w nasz膮 stron臋. Rosalie odesz艂a z dumnie podniesion膮 g艂ow膮. "Po co j膮 tu przyprowadzi艂e艣? To jest mecz w gronie rodziny" przekaza艂a mi w my艣lach, nie patrz膮c w naszym kierunku. Emmett spojrza艂 na ni膮, zawaha艂 si臋, ale w ko艅cu zdecydowa艂 si臋 przywita膰 z Bell膮.
"Czy Black zdradzi艂 nasz sekret?" zapyta艂a bezg艂o艣nie Esme. Pokr臋ci艂em nieznacznie g艂ow膮 w ge艣cie zaprzeczenia. Matka natychmiast si臋 rozpogodzi艂a.
- Czy to ciebie s艂yszeli艣my przed chwil膮, Edwardzie? - spyta艂a ju偶 na g艂os.
- My艣leli艣my ju偶, 偶e to jaki艣 nied藕wied藕 si臋 krztusi - doda艂 Emmett.
- Tak, to on - powiedzia艂a Bella z nie艣mia艂ym u艣miechem.
- Belli uda艂o si臋 mnie przypadkowo rozbawi膰 - wyja艣ni艂em, wyr贸wnuj膮c mi臋dzy nami rachunki.
Chwil臋 p贸藕niej podesz艂a do nas Alice. By艂a bardzo podekscytowana. Rozpami臋tywa艂a wizj臋 jej i mojej ukochanej jako serdecznych przyjaci贸艂ek.
- Ju偶 czas - og艂osi艂a i chwil臋 potem zagrzmia艂o. Mo偶na by艂o rozpoczyna膰 gr臋.
- A偶 ciarki przebiegaj膮 po plecach, prawda? - zapyta艂 uprzejmie Emmett Bell臋. Skin臋艂a lekko g艂ow膮. W jej zachowaniu by艂o co艣, co mnie zastanowi艂o. Zupe艂nie jakby si臋 ba艂a. Reagowa艂a tak delikatnie, prawie nic nie m贸wi艂a. Nie艣mia艂o艣膰 czy strach?
- Chod藕my. - Alice z艂apa艂a go za r臋k臋 i pobiegli razem na boisko.
- Gotowa na mecz? - spyta艂em. By艂em niesamowicie podekscytowany, 偶e mog臋 sp臋dza膰 z ni膮 czas, nawet graj膮c w baseball. Chcia艂em doda膰 jej otuchy, chcia艂em, 偶eby poczu艂a si臋 pewniej.
- Do dzie艂a, dru偶yno! - zawo艂a艂a z wi臋kszym entuzjazmem. U艣miechn膮艂em si臋 weso艂o i pobieg艂em za rodze艅stwem.
Kocha艂em ten p臋d z dw贸ch powod贸w. Po pierwsze, to by艂o co艣, co pomaga艂o mi pozby膰 si臋 dr臋cz膮cych mnie wyrzut贸w sumienia. O tak, dr臋czy艂y mnie wyrzuty sumienia. Potworne. Wyrzuca艂em sobie, 偶e jestem egoist膮, potworem. Czu艂em do siebie wstr臋t, bo Bella, zadaj膮c si臋 ze mn膮, ryzykowa艂a 偶ycie. To by艂o najgorsze. Nigdy w 偶yciu nie ba艂em si臋 艣mierci, b贸lu, czy poni偶enia. Ba艂em si臋 cierpienia. Cierpienia psychicznego. A rozstanie z t膮 kruch膮, delikatn膮 dziewczyn膮 do takich w艂a艣nie by nale偶a艂o. My艣la艂em tylko o sobie, chcia艂em j膮 tylko dla siebie. Darzy艂em mi艂o艣ci膮. Jednak czy to mnie usprawiedliwia艂o?
Drugim powodem, dla kt贸rego uwielbia艂em bieg, by艂a mo偶liwo艣膰 uwolnienia si臋 od napieraj膮cych na m贸j umys艂, cudzych my艣li. Tylko wtedy potrafi艂em si臋 ca艂kowicie wy艂膮czy膰, zapewni膰 bliskim prywatno艣膰. Upodoba艂em sobie to uczucie, cho膰 kiedy艣 nie umia艂em go nazwa膰. Teraz wiedzia艂em. To by艂a cisza.
Z rozmy艣la艅 wyrwa艂 mnie g艂os Alice.
- Zaczynamy - szepn臋艂a do siebie i pobieg艂a na stanowisko miotacza. Stan膮艂em na swojej pozycji w odleg艂ym kra艅cu boiska.
Dochodzi艂y do mnie jeszcze, przyt艂umione przez wiatr, strz臋pki rozmowy Esme z Bell膮. Jednak nie chcia艂em pods艂uchiwa膰. By艂a bezpieczna. To mi wystarcza艂o.
Alice dra偶ni艂a si臋 z Emmettem, kt贸ry, ju偶 wyra藕nie zniecierpliwiony, czeka艂 na pi艂k臋 z kijem w r臋ku. Nagle dziewczyna zdecydowa艂a si臋 rzuci膰. Wy艂apa艂em to w jej my艣lach, u艂amek sekundy wcze艣niej, ale to wystarczy艂oby mi do uzyskania przewagi, gdybym odbija艂.
Ale Emmettowi nie m贸g艂 pom贸c 偶aden dar. Refleks tym bardziej odm贸wi艂 mu pomocy. Pi艂k臋 z艂apa艂 Jasper i natychmiast odrzuci艂 do Alice.
"No da艂aby mu fory" pomy艣la艂 i zerkn膮艂 z u艣miechem w moj膮 stron臋. Zaraz potem jego dalsze my艣li zag艂uszy艂a melodia, kt贸r膮 nuci艂. Zaczyna艂o mnie to dra偶ni膰.
Alice nie wstrzymywa艂a ju偶 gry, tylko szybko i mocno rzuci艂a pi艂eczk膮 do ostatniej bazy.
Tym razem Emmett j膮 odbi艂, a ja p臋dem ruszy艂em w stron臋, w kt贸r膮 polecia艂a. Widzia艂em j膮 wyra藕nie, le偶膮c膮 mi臋dzy drzewami. Zerkn膮艂em przelotnie na Bell臋 i pobieg艂em. Nie chcia艂em jej zostawia膰 samej, cho膰by na chwilk臋. Wiedzia艂em, 偶e m贸j l臋k by艂 irracjonalny, zosta艂a przy niej ca艂a moja rodzina, ale czu艂em si臋 nieswojo. Alice najwidoczniej te偶.
"Dzieje si臋 co艣 niedobrego" przekaza艂a mi telepatycznie. Zamar艂em w oczekiwaniu na wgl膮d w jej wizj臋, ale nic mi nie pokaza艂a. "To tylko przeczucie". Nie uspokoi艂em si臋. Alice mia艂a genialn膮 intuicj臋. "Nie przejmuj si臋" doda艂a jeszcze i zaj臋艂a si臋 gr膮. Na odnalezienie pi艂ki potrzebowa艂em niewiele czasu, po chwili by艂em zn贸w na polanie. Zauwa偶y艂em, 偶e Alice i Carlisle wymieniaj膮 znacz膮ce spojrzenia. To z pewno艣ci膮 nie by艂o normalne.
- Z艂apana! - obwie艣ci艂a Esme. U艣miechn膮艂em si臋 do mojej dru偶yny i wyp臋dzi艂em l臋k z mojego zatwardzia艂ego serca. Jasper poczu艂by ka偶d膮, nawet niewielk膮 zmian臋 w moim nastroju.
Z udawanym entuzjazmem wr贸ci艂em do gry. Nie by艂em ni膮 tak zaabsorbowany, co zwykle. Zamy艣lony, biegn膮c za pi艂k膮, nie zauwa偶y艂em zbli偶aj膮cego si臋 Carlisle'a. Wpad艂em na niego z impetem, co mnie troch臋 rozbawi艂o. Postanowi艂em zignorowa膰 przeczucia. Mieli艣my Alice. Gdyby co艣 si臋 mia艂o sta膰, wiedzia艂bym o tym pierwszy.
Kiedy po raz trzeci z艂apa艂em pi艂k臋, zarz膮dzono przerw臋.
Podszed艂em do Belli.
- I jak ci si臋 podoba? - spyta艂em.
- Jedno wiem na pewno. Ju偶 nigdy nie b臋d臋 w stanie obejrze膰 w ca艂o艣ci zwyk艂ego meczu ligowego. Umar艂abym z nud贸w. - Chyba zapomnia艂a, 偶e widzia艂em jej lekcj臋 w-f.
- Akurat uwierz臋, 偶e ci臋 wcze艣niej ekscytowa艂y.
- Musz臋 jednak przyzna膰, 偶e jestem odrobin臋 rozczarowana - powiedzia艂a. Zdziwi艂em si臋. Co mia艂a na my艣li? Musia艂em grzecznie czeka膰, a偶 zechce mi powiedzie膰. Nie mog艂em si臋 przyzwyczai膰.
- Co ci臋 rozczarowa艂o?
- C贸偶, mi艂o by by艂o si臋 dowiedzie膰, 偶e istnieje, cho膰 jedna dziedzina, w kt贸rej nie jeste艣 najlepszy na 艣wiecie. - Zn贸w zala艂a mnie fala ciep艂a. Cieszy艂em si臋 jej ka偶dym gestem, ka偶dym s艂owem.
- Czas na mnie - rzuci艂em tylko i wr贸ci艂em do gry. Stan膮艂em na pozycji odbijaj膮cego.
"No nie..." us艂ysza艂em niem膮 skarg臋 Emmetta i u艣miechn膮艂em si臋 do siebie.
I faktycznie, zdobyli艣my punkt. Po kilku minutach dalszej gry, Alice g艂o艣no krzykn臋艂a. Chwil臋 p贸藕niej zobaczy艂em jej wizje. Tr贸jka wampir贸w. Nomadzi. Dw贸ch m臋偶czyzn i jedna kobieta. Mieli czerwone oczy, teraz widzia艂em to dok艂adnie. Szli w naszym kierunku. Zamar艂em.
- Alice? - zapyta艂a przera偶ona Esme.
- A my艣la艂am... Jak mog艂am... Nie, nie by艂am w stanie… - j膮ka艂a spanikowana. Podbiegli艣my do niej.
- O co chodzi, Alice? - spyta艂 Cariisle.
- Przemieszczaj膮 si臋 znacznie szybciej, ni偶 my艣la艂am - wyszepta艂a. - Teraz wiem, 偶e 藕le to sobie obliczy艂am.
- Co si臋 jeszcze zmieni艂o? - Wszystko zrozumia艂em. To dlatego ukrywali przed mn膮 swoje my艣li. Alice mia艂a ju偶 wcze艣niej podobn膮 wizj臋. Poczu艂em niewyobra偶alny gniew. Jak mogli co艣 takiego przede mn膮 zatai膰? Gdybym wiedzia艂 o zagro偶eniu, nigdy w 偶yciu nie przyprowadzi艂bym Belli.
- Us艂yszeli, 偶e gramy, i zmienili kurs - wyzna艂a, nie patrz膮c na mnie.
"Wybacz, Edward" doda艂a telepatycznie. "Nie gniewaj si臋". Ale ja ju偶 nie by艂em z艂y. By艂em przera偶ony. Zastanawia艂em si臋, ile razy mo偶na pope艂ni膰 b艂膮d. Narazie myli艂em si臋 w wielu sprawach, ale bez konsekwencji. Czy teraz w艂a艣nie przyszed艂 czas na otrzymanie kary? Czy kar膮 mia艂aby by膰 strata ukochanej? Czy odt膮d mia艂em jak 艣lepiec, b艂膮ka膰 si臋 po 艣wiecie, nieudolnie szukaj膮c wybranki, jak przed poznaniem Belli? Zda艂em sobie spraw臋, 偶e to niemo偶liwe. Nic ju偶 nie by艂oby takie jak wcze艣niej. Mi艂o艣膰 do tej kruchej, ludzkiej dziewczyny tak mnie o艣lepi艂a, 偶e mia艂em zosta膰 ociemnia艂y ju偶 na zawsze. Nie godzi艂em si臋 z tym, cho膰 taka by艂a cena skradzionych dni normalnego 偶ycia.
Wszyscy spojrzeli na Bell臋. Prawie ka偶dy si臋 o ni膮 ba艂. W ci膮gu jednego dnia wszyscy si臋 do niej przywi膮zali. Wszyscy, z wyj膮tkiem Rosalie. "Zn贸w stwarza problemy. A nie m贸wi艂am?" us艂ysza艂em i rzuci艂em jej w艣ciek艂e spojrzenie.
- Ile mamy czasu? - spyta艂 mnie Carlisle.
Byli niedaleko i najwyra藕niej im si臋 spieszy艂o.
- Mniej ni偶 pi臋膰 minut. - Twarz wykrzywi艂 mi grymas strachu, kt贸ry pr贸bowa艂em maskowa膰 przed Bell膮. - Biegn膮. Nie mog膮 si臋 doczeka膰. Chc膮 si臋 w艂膮czy膰 do gry.
- Wyrobisz si臋? - zapyta艂 ponownie.
- Nie, nie z obci膮偶eniem - powiedzia艂em. - Poza tym, ostatnia rzecz, kt贸rej nam trzeba, to to, 偶eby co艣 wyw臋szyli i postanowili zapolowa膰.
- Ilu ich jest? - spyta艂 Emmett Alice.
- Troje - odpowiedzia艂a, nadal m臋czona wyrzutami sumienia.
- Troje! - krzykn膮艂. - To niech sobie przychodz膮. "Ju偶 ja im poka偶臋" doda艂 w my艣lach.
Carlisle popad艂 w zadum臋. Rozwa偶a艂 wszystkie za i przeciw. Po chwili si臋 odezwa艂.
- Po prostu grajmy dalej. Alice m贸wi艂a, 偶e s膮 tylko nas ciekawi.
"S膮 g艂odni?" us艂ysza艂em w g艂owie pytanie Esme. Tego obawia艂em si臋 najbardziej. Musia艂em sk艂ama膰. Pokr臋ci艂em przecz膮co g艂ow膮, cho膰 przed oczami stan臋艂y mi ich szkar艂atne t臋cz贸wki.
- Zast膮p mnie, dobrze? - zwr贸ci艂em si臋 do niej. - Niech ja teraz troch臋 pos臋dziuj臋.
- Rozpu艣膰 w艂osy - rozkaza艂em Belli, nie patrz膮c w jej stron臋. Nie chcia艂em, 偶eby zobaczy艂a m贸j strach.
- Obcy s膮 coraz bli偶ej - powiedzia艂a spokojnie. Podziwia艂em j膮 za to. Ka偶dy normalny cz艂owiek wpad艂by w panik臋 na wie艣膰, 偶e stanie oko w oko z trzema obcymi wampirami.
- Tak, wi臋c bardzo ci臋 prosz臋, st贸j spokojnie, nie odzywaj si臋, nie ha艂asuj i trzymaj si臋 blisko mnie. - Zacz膮艂em nerwowo przerzuca膰 kosmyki jej w艂os贸w. Innym razem czu艂bym niesamowit膮 rado艣膰, ale teraz to by艂o to tylko przera偶enie . Przy tej ludzkiej dziewczynie po raz pierwszy poczu艂em, jak to jest naprawd臋 si臋 ba膰.
- To nic nie da - zawo艂a艂a Alice. - Czu艂am j膮 nawet z drugiego ko艅ca boiska.
- Wiem - rzuci艂em lekko spanikowanym tonem. Nie umia艂em dostatecznie ukrywa膰 uczu膰, k艂臋bi膮cych si臋 we mnie. Moje 偶ycie przypomina艂o teraz wielk膮 wag臋. Na jednej szali mi艂o艣膰, sens istnienia, moja ukochana, rodzina, przyjaciele. Na drugiej wielka niewiadoma jutra.
- Co chcia艂a wiedzie膰 Esme? - spyta艂a szeptem Bella. Zawaha艂em si臋.
- Czy s膮 g艂odni - wymamrota艂em.
"Edward, przepraszam" us艂ysza艂em my艣li Jaspera, tak podobne do my艣li Alice. I zaraz potem Esme.
"B臋dziemy jej chroni膰. Nic si臋 nie stanie" zapewni艂a. Emmett rwa艂 si臋 do walki, a Carlisle si臋 martwi艂. Rosalie jak zwykle my艣la艂a o sobie.
Grali dalej, chc膮c zachowa膰 przed Bell膮 pozory normalno艣ci, ale s膮dzi艂em, 偶e ona wie, co si臋 dzieje. Rozumia艂em, 偶e strac臋 j膮 na zawsze, 偶e ona ju偶 nigdy mi nie zaufa. I dobrze. Kocha艂em j膮, ale nie zas艂ugiwa艂em na zaufanie. Zda艂em sobie spraw臋, jak膮 krzywd臋 mog艂em wyrz膮dzi膰 jej przez t臋 mi艂o艣膰. Co zrobi艂em, rozpaczliwie chc膮c zatrzyma膰 j膮 przy sobie. Zawierzy艂a mi, a ja zawiod艂em. Ale czy warto dawa膰 takiemu potworowi jak ja jeszcze jedn膮 szans臋? Przyrzek艂em sobie cicho, 偶e uratuj臋 Bell臋. To by艂 m贸j najwy偶szy cel. Nawet je艣li mia艂aby mnie odrzuci膰, czego si臋 spodziewa艂em. Takie by艂y skutki zadawania si臋 z wampirem. Kogo ok艂amywa艂em, my艣l膮c, 偶e j膮 to ominie? Narazi艂em j膮 na okrutn膮 艣mier膰.
"Jeste艣 egoist膮. Potwornym egoist膮" te s艂owa pojawia艂y si臋 w moich my艣lach co kilka sekund, jak jakie艣 cholerne echo.
By艂em w rozterce.
- Tak mi przykro, Bello - szepn膮艂em. Czu艂em, jakbym zaraz mia艂 zacz膮膰 si臋 trz膮艣膰. Ze strachu i b贸lu. - Tak ci臋 nara偶am. Zachowa艂em si臋 bezmy艣lnie, nieodpowiedzialnie. Mog臋 tylko przeprasza膰.
Zamar艂em i mimowolnie przybra艂em pozycj臋 obronn膮, s艂ysz膮c my艣li przybysz贸w. Byli bardzo blisko.
Czyli to by艂o nie do unikni臋cia. Bella mia艂a wkr贸tce pozna膰 inn膮 stron臋 naszej natury.
19. POLOWANIE
Nadchodzili. Wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 cichy szelest ga艂臋zi i li艣ci. A jeszcze wyra藕niej ich my艣li.
"Tak!" Us艂ysza艂em triumfalny okrzyk w g艂owie blondyna, kt贸ry chwil臋 p贸藕niej wyszed艂 na polan臋. On i jego towarzysze nie mogli si臋 wprost doczeka膰 spotkania z nasz膮 rodzin膮. Bez wzajemno艣ci. W powietrzu wisia艂a atmosfera napi臋cia i grozy. Na twarzach moich bliskich wida膰 by艂 towarzysz膮ce im emocje: przera偶enie Esme, podenerwowanie Alice, troska Carlisle'a. W takich chwilach wsp贸艂czu艂em Jasperowi, cho膰 sam nie by艂em w lepszej sytuacji. S艂ysz膮c my艣li pozosta艂ych, moje obawy pot臋gowa艂y si臋. Czu艂em, jakbym sta艂 nad Bell膮, pr贸buj膮c zas艂oni膰 j膮 przed spadaj膮cym g艂azem, kt贸ry sam na ni膮 zepchn膮艂em. To odzwierciedla艂o wszystkie moje l臋ki. Frustruj膮c膮 niewiedz臋 Kiedy to si臋 stanie?, przera偶enie Czy uda mi si臋 j膮 obroni膰?, trosk臋 Czy nie zrobi臋 jej przy tym krzywdy? i poczucie winy Czy to wszystko przez mnie?.
Nomadzi wyszli na polan臋. Ich my艣li by艂y bez zarzutu, wi臋c nie przywi膮za艂em do nich zbyt du偶ej wagi. Zdziwi艂 ich nasz ubi贸r, zaj臋cie, liczba, ale nie by艂o w tym nic niespotykanego. Wszyscy tak reagowali.
Jednak nie uspokoi艂em si臋. Nie byli bardzo g艂odni, ale czerwie艅 w ich oczach mia艂a ciemny odcie艅. Najprawdopodobniej nie wyczuli jeszcze zapachu Belli. Nie mo偶na by艂o przewidzie膰 ich reakcji na niego.
"Ja podejd臋 z Emmettem i Jasperem. Twoim zadaniem jest pilnowanie Belli" us艂ysza艂em my艣li Carlisle. "Najlepiej 偶eby si臋 nie dowiedzieli. Zadbaj o to."
Parali偶uj膮cy strach uleg艂 nap艂ywaj膮cej fali ot臋pienia. Nie tylko u mnie. Pod wp艂ywem mocy Jaspera, wszyscy si臋 rozlu藕nili.
Brunet, o imieniu Laurent zbli偶y艂 si臋 do naszej rodziny, zabieraj膮c g艂os.
- Wydawa艂o nam si臋, 偶e gra tu kto艣 z naszych - powiedzia艂 z udawanym spokojem. - Jestem Laurent, a to Victoria i James. - Wskaza艂 na swoich towarzyszy.
- Mam na imi臋 Carlisle, a to moi najbli偶si: Emmett i Jasper, a tam dalej Rosalie, Alice i Esme, i Edward z Bell膮. - Bella zadr偶a艂a na d藕wi臋k swojego imienia. Teraz wiedzia艂em, 偶e bardzo si臋 ba艂a, cho膰 stara艂a si臋 to za wszelk膮 cen臋 ukry膰. Teraz by艂em pewny, 偶e pope艂ni艂em b艂膮d. Czy przyszed艂 czas by za niego odpowiedzie膰? Chcia艂em zgin膮膰. Spala艂 mnie b贸l konsekwencji, m贸j w艂asny egoizm. To nie ja musia艂em za to zap艂aci膰. Ja mia艂em pali膰 si臋 tym ogniem do ko艅ca wieczno艣ci.
- Znajdzie si臋 miejsce dla kilku nowych zawodnik贸w? - spyta艂 Laurent, cho膰 zachowywa艂 si臋 sztucznie. W jego my艣lach nie by艂o nic niepokoj膮cego, jednak nienaturalna wyda艂a mi si臋 postawa ca艂ej tr贸jki nomad贸w. Stali na baczno艣膰 i pilnowali si臋.
"呕adnych trup贸w? Mo偶e oni naprawd臋 tylko grali w baseball" pomy艣la艂 blondyn, rozgl膮daj膮c si臋 w poszukiwaniu zmasakrowanych cia艂.
- W艂a艣ciwie ju偶 ko艅czyli艣my - odpar艂 Carlisle, staraj膮c si臋 zabrzmie膰 przyja藕nie. On jedyny umia艂 ukry膰 zdenerwowanie. - Ale mo偶emy um贸wi膰 si臋 na p贸藕niej. Planujecie na d艂u偶ej zatrzyma膰 si臋 w okolicy?
- Po prawdzie kierujemy si臋 na p贸艂noc, byli艣my tylko ciekawi, kto tu jeszcze przebywa. Od bardzo dawna nikogo nie spotkali艣my - odpowiedzia艂 szybko, a ja zrozumia艂em ich dziwne zachowanie. Oni si臋 nas po prostu bali. "Wampiry graj膮ce w baseball. Potwory o z艂otych oczach." Wiele podobnych sformu艂owa艅 pojawi艂o si臋 w g艂owach przybysz贸w. Poczu艂em ogromn膮 ulg臋. Mo偶e wszystko mia艂o sko艅czy膰 si臋 dobrze. Mo偶e tak si臋 przestraszyli, 偶e nie b臋d膮 polowa膰 tu na ludzi. Nie b臋d膮 polowa膰 na Bell臋... Odejd膮 i wszystko b臋dzie tak, jak wcze艣niej. Dla mojej ukochanej b臋dzie tak, jak wcze艣niej. Zapomni o mnie, znajdzie sobie kogo艣 normalnego. B臋dzie szcz臋艣liwa. Przeszy艂 mnie ostry sztylet zazdro艣ci, ale opanowa艂em si臋. Moje uczucia si臋 nie liczy艂y. Uratuj臋 j膮, bo j膮 kocham. Zostawi臋 j膮, bo j膮 kocham.
Wyobrazi艂em sobie, co by by艂o gdybym nie zabra艂 jej na t膮 przekl臋t膮 polan臋. Czy byliby艣my razem? Czy i tak by odesz艂a, widz膮c, jakim jestem potworem?
- W tej cz臋艣ci stanu jeste艣my tylko my, no i czasami trafiaj膮 si臋 przypadkowi w臋drowcy, tacy jak wasza tr贸jka. - G艂os Carlisle'a sprowadzi艂 mnie na ziemi臋.
Przywo艂a艂 wspomnienia tych wszystkich wizyt nomad贸w. I nie by艂y to mi艂e wspomnienia. Czerwonoocy nie potrafili si臋 kontrolowa膰 i gin臋li ludzie. Nieraz musieli艣my nadu偶ywa膰 si艂y.
- Jak daleko zapuszczacie si臋 na polowania? - zapyta艂 Laurent.
- Trzymamy si臋 g贸r Olympic, tylko czasami odwiedzamy Nadbrze偶ne. Osiedlili艣my si臋 na sta艂e, tu niedaleko. Znamy jeszcze jedn膮 rodzin臋, mieszkaj膮 na p贸艂noc st膮d, ko艂o Denali.
"Na sta艂e?" Pomy艣la艂 zszokowany.
- Na sta艂e? - spyta艂 ju偶 na g艂os. - Jak wam si臋 to uda艂o?
"Pewnie przywo偶膮 im ofiary spoza stanu" pomy艣la艂 James. Zaczyna艂 mnie ju偶 dra偶ni膰 t膮 swoj膮 obsesj膮 na punkcie ofiar. Klasyczni nomadowie. Polowanie, w臋dr贸wka, polowanie, w臋dr贸wka... Ich ca艂e 偶ycie.
- To d艂uga historia - odpar艂 Carlisle. - Zapraszam do nas, do domu, tam b臋dziemy mogli rozsi膮艣膰 si臋 wygodnie i porozmawia膰.
"Dom?!" Wsp贸lne i tak podobne my艣li Jamesa i Victorii w innej sytuacji pewnie spowodowa艂yby u mnie rozbawienie, ale tym razem sta艂o si臋 inaczej. Nie ba艂em si臋 ju偶 tak panicznie, jak wcze艣niej, ale nie by艂em te偶 ca艂kiem spokojny. Mimo kurczowego trzymania si臋 resztek nadziei, nie czu艂em ulgi. To by艂o skrajne ot臋pienie, czujno艣膰 i niezrozumia艂y l臋k. Ingerencja Jaspera w moje emocje nic tu nie da艂a. To by艂o w mojej 艣wiadomo艣ci. Cia艂o nie zdradza艂o stanu uczu膰.
- Brzmi to zach臋caj膮co. - rzek艂 Laurent, r贸wnie zaskoczony co pozostali, jednak lepiej si臋 kontrolowa艂. - Pi臋knie dzi臋kujemy za zaproszenie. Polowali艣my ca艂膮 drog臋 z Ontario i od d艂u偶szego czasu nic mieli艣my okazji doprowadzi膰 si臋 do porz膮dku.
- Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie obruszycie, je艣li poprosimy was, aby艣cie powstrzymali si臋 od polowa艅 w najbli偶szej okolicy. Sami rozumiecie, nie mo偶emy manifestowa膰 swej obecno艣ci. - Podziwia艂em Carlisle'a za jego opanowanie. 呕ycie Belli by艂o w jego r臋kach, wszystko zale偶a艂o od niego. Ja nie wytrzyma艂bym tak d艂ugo. Sta艂em na kraw臋dzi i jeden fa艂szywy ruch m贸g艂 sprawi膰, 偶e run膮艂bym w przepa艣膰. Bez wyj艣cia.
- Nie ma sprawy. - Wampir skin膮艂 g艂ow膮. - Nie mamy zamiaru narusza膰 waszego terytorium. Poza tym najedli艣my si臋 do syta pod Seattle.
My艣li Jamesa zaj臋艂y wspomnienia z polowa艅. Przypomina艂 sobie ze szczeg贸艂ami ka偶d膮, poszczeg贸ln膮 ofiar臋 i... sposoby po偶ywiania si臋 ni膮. Wzdrygn膮艂em si臋 mimowolnie. Od偶y艂y wspomnienia. M贸j bunt. Ucieczka. Polowania. Nie by艂em tak okrutny, jak ta tr贸jka, ale... zabija艂em. Zn贸w przed oczami stan臋艂y mi twarze tych wszystkich ludzi...
Jesienny, deszczowy wiecz贸r. Ulice puste, wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w zosta艂a w swoich domach. Jest zimno, nikt nie ma ochoty na spacer po mie艣cie. Jest cisza.
Chodnikiem idzie dziewczyna. M艂oda, szczup艂a, ze stosem ksi膮偶ek w r臋kach. Wraca z biblioteki.
Nagle zza rogu wychodzi m臋偶czyzna. Niechlujnie ubrany, pod wp艂ywem alkoholu. Zatacza si臋, id膮c w tym samym kierunku co dziewczyna. Zauwa偶a j膮.
- Hej, male艅ka poczekaj! - wo艂a.
Dziewczyna przyspiesza. Boi si臋.
- Chod藕, zabawimy si臋 - rzuca m臋偶czyzna be艂kotliwym g艂osem i dogania j膮. 艁apie za w艂osy.
- B艂agam - j臋czy dziewczyna z p艂aczem.
- O co mnie b艂agasz? - dopytuj臋 si臋, podekscytowany jej strachem i 艂zami. Jednym gwa艂townym ruchem pozbawia j膮 p艂aszczyka.
Ca艂ej scenie przypatruje si臋 oparty o mur ch艂opak. Z zimnym opanowaniem patrzy, jak m臋偶czyzna robi krzywd臋 dziewczynie. Postanawia wkroczy膰 do akcji. Z pozoru nic nie mo偶e zrobi膰. Bezszelestnie zbli偶a si臋 do nich. Z niezwyk艂膮 艂atwo艣ci膮 odci膮ga m臋偶czyzn臋 i unosi go w powietrzu. Podnosi d艂o艅, tak jakby chcia艂 go uderzy膰, ale skr臋ca mu kark. Dostrzega strach, zaskoczenie, zdezorientowanie i b贸l na jego twarzy. On ju偶 nie 偶yje.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Ch艂opak przegryza brudn膮 sk贸r臋 na szyi m臋偶czyzny. Wyra藕nie si臋 brzydzi, ale przyk艂ada wargi do rany. Po minucie podpala cia艂o i pospiesznie odchodzi.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Miedzianow艂osy, czerwonooki b贸g - to ostatnie jej wspomnienie...
Z zamy艣lenie wyrwa艂 mnie g艂os Carlisle'a.
- Je艣li chcecie podbiec z nami, wska偶emy wam drog臋...
"Edward!" Niemy krzyk Alice zag艂uszy艂 dalsze s艂owa ojca. Odwr贸ci艂em ku niej g艂ow臋.
Przez u艂amek sekundy widzia艂em wszystko:
James, przestraszona Bell膮, ucieczka, polowanie... Wiele obraz贸w przemkn臋艂y po mojej g艂owie. Zatrzyma艂em si臋 na jednym. Nieruchome, pogruchotane, blade i zimne cia艂o Belli. Nie 艣ni艂em od dawna, a koszmar powraca艂.
Nie zd膮偶y艂em zareagowa膰.
Silny podmuch wiatru rozwia艂 jej w艂osy.
Jeden wgl膮d w my艣li Jamesa i moje obawy si臋 pog艂臋bi艂y. Efekt deja vu. Tak, jakbym s艂ysza艂 samego siebie, jeszcze kilka miesi臋cy temu, na tej przekl臋tej lekcji biologii. Chaotyczne koncepcje, r贸偶norodne emocje, szok - to wszystko wirowa艂o w jego g艂owie przez u艂amek sekundy. Potem by艂o tylko pragnienie. Nic wi臋cej nie mia艂o znaczenia. Musia艂em si臋 skupi膰, przedrze膰 przez te prymitywne odczucia. Potrzebowa艂em wiedzy na jego temat.
W jego g艂owie ujrza艂em z艂o偶one wspomnienie.
Kusz膮cy zapach.
Twarz dziewczyny.
Ucieczka.
Pogo艅.
Zn贸w jej twarz.
Niepowodzenie.
Posta膰 we wspomnieniu wyda艂a mi dziwnie znajoma, ale nie zastanawia艂em si臋 nad tym d艂u偶ej. Wiedzia艂em, co to by艂o. Nieudane polowanie tropiciela.
"Gdybym tylko wiedzia艂 jak..." pomy艣la艂em, ale zaraz odgoni艂em te my艣li. Nie musia艂em wiedzie膰. I bez tego uratuj臋 Bell臋. To by艂 m贸j cel. Jedyny cel w n臋dznym, nic nie wartym istnieniu. Ta dziewczyna nadawa艂a mu sens. Bez niej, stan臋 si臋 ro艣lin膮. Z kolcami. Rani膮c膮 innych.
Pospiesznie zlustrowa艂em my艣li pozosta艂ych. Alice pokaza艂a mi kolejn膮 wizj臋. Po艣cig. Ucieczka. Cel. Ca艂e mn贸stwo obraz贸w przelewa艂o si臋 przez jej umys艂. Natychmiast zrozumia艂em, co mia艂y mi przekaza膰. James pozna艂 zapach Belli. Teraz ju偶 nic nie mog艂o go powstrzyma膰. Zdr臋twia艂y mi wszystkie mi臋艣nie. Mimowolnie z mojego gard艂a wydoby艂 si臋 charkot. Nie oddam jej.
- A to, co ma by膰? - zapyta艂 zdziwiony Laurent. "Cz艂owiek?!" doda艂 w my艣lach.
Poczu艂em nap艂ywaj膮c膮 na moje cia艂o fal臋 ot臋pienia. Jasper zn贸w dzia艂a艂 swoim darem. Cholera! Czy on musia艂 tak mi utrudnia膰 spraw臋? M贸g艂 wszystko zepsu膰 w jednej chwili. Nie mog艂em odpu艣ci膰. Trzyma艂em si臋 kurczowo resztek nadziei. Walczy艂em z w艂asnym cia艂em, nie poddaj膮c si臋 z艂udzeniu ulgi i rozlu藕nienia. Nie teraz.
Sprawa by艂a przes膮dzona. U艂amek sekundy i James wszystko poj膮艂. Bella by艂a ze mn膮, ale reszta rodziny r贸wnie偶 by艂a gotowa jej chroni膰. Musia艂 dorwa膰 j膮 sam. Chcia艂 sprawdzi膰 jeszcze jedn膮 rzecz. Zamarkowa艂 atak z lewej, a ja, widz膮c zamiar w jego my艣lach, chwil臋 wcze艣niej przesun膮艂em si臋, ochraniaj膮c ukochan膮. Dostrzeg艂, 偶e jestem dobry w walce. Wyczu艂 te偶 dar Jaspera. Wiedzia艂 stanowczo za du偶o. Nie mia艂em wtedy poj臋cia, co to mog艂o oznacza膰, ale James ju偶 opracowywa艂 plan. By艂o mi to bardzo nie na r臋k臋. Nie potrafi艂em przekaza膰 tej wiadomo艣ci reszcie rodziny dostatecznie szybko. Mogli si臋 zdradzi膰.
- Ona jest z nami - o艣wiadczy艂 Carlisle, patrz膮c na tropiciela. Ten nie zwr贸ci艂 na niego uwagi. Mia艂em coraz wi臋ksze problemy z przejrzeniem jego my艣li. Szok i pokusa, jakie wywo艂a艂 zapach Belli, tworzy艂 m臋tlik w jego g艂owie. Sytuacja by艂a bardzo podobna, do tej, w kt贸rej o ma艂o co, sam nie rzuci艂em si臋 na Bell臋. Moje my艣li niemal identyczne. A poza tym, to ja narazi艂em j膮 na takie do艣wiadczenia. By艂em cholernym egoist膮! My艣la艂em, 偶e kochaj膮c j膮, oddaj臋 jej ca艂ego siebie. Okaza艂o si臋, 偶e prawda jest inna. Bra艂em gar艣ciami z niej, wszystko co si臋 da艂o, nie daj膮c nic w zamian. Powinna mnie znienawidzi膰.
- Przynie艣li艣cie przek膮sk臋? - spyta艂 Laurent, mimowolnie przysuwaj膮c si臋 w stron臋 Belli. Cofn膮艂 si臋 jednak, widz膮c moj膮 min臋. Z艂o偶y艂em cich膮 obietnic臋. "Wi臋cej jej nie nara偶臋!"
- Powiedzia艂em ju偶, ona jest z nami - powt贸rzy艂 Carlisle. "Edward!" doda艂 w my艣lach. "Je偶eli uda mi si臋 odwr贸ci膰 ich uwag臋, masz zabra膰 st膮d Bell臋. Nic poza tym!" Skin膮艂em g艂ow膮. Polega艂em na nim, ufa艂em mu, zawierzy艂em si臋 jego opanowaniu. Jednak gdyby nie Bella, zosta艂bym na polanie i stoczy艂bym walk臋 z Jamesem. On chcia艂 zabi膰 moj膮 ukochan膮! Kolejne przyrzeczenie. "Dni Jamesa s膮 policzone!"
- Ale偶 to cz艂owiek! - zaprotestowa艂 Laurent.
- Zgadza si臋 - powiedzia艂 wpatrzony w Jamesa Emmett. "Edward, wyluzuj" doda艂, cho膰 sam nieco si臋 denerwowa艂. "Nie oddamy jej tak 艂atwo. Teraz jest, jakby cz艂onkiem naszej rodziny". Zala艂a mnie fala nadziei. Mo偶e jest szansa? Mo偶e jeszcze wszystko si臋 u艂o偶y? Mo偶e nie b臋d臋 dzia艂a艂 w pojedynk臋? Mo偶e reszta rodziny...?
"Ty kretynie!" pomy艣la艂em. "Chcesz narazi膰 ca艂膮 rodzin臋? Oni nic nie zawinili. To twoja wina! To ich nie dotyczy" doda艂em, brzydz膮c si臋 samego siebie. Ostatnie zdanie rozbrzmiewa艂o w mojej g艂owie jeszcze jaki艣 czas. "To ich nie dotyczy.", To ich nie...". Wtedy zda艂em sobie spraw臋, 偶e jestem sam. By艂em sam. I b臋d臋 sam. Przez skradzione dni, dwa dni mia艂em kogo艣. To wszystko.
- C贸偶, widz臋, 偶e nie wiemy o sobie paru rzeczy - stwierdzi艂 Laurent.
"Czy ja by艂em normalny?" U偶ala艂em si臋 nad sob膮, a trzeba by艂o walczy膰. Z ch艂odn膮 precyzj膮 powr贸ci艂em do przes艂uchiwania my艣li Jamesa. Musia艂em wiedzie膰 o nim jak najwi臋cej. To mog艂o przewa偶y膰 szal臋.
Jego rozmy艣lania nie zaskoczy艂y mnie. Szok, g艂贸d, rozczarowanie - te uczucia g贸rowa艂y nad nim. Imponowa艂o mi nieco to, 偶e zachowa艂 trze藕wo艣膰 umys艂u. Oczywi艣cie jego niewielka cz臋艣膰 zamroczona by艂a zapachem Belli, jednak odbiera艂 bod藕ce, przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie Carlisle'a i Laurenta i obserwowa艂 pozosta艂ych. Kolejna, niezwyk艂a cecha tropiciela.
- W rzeczy samej - przyzna艂 Carlisle ch艂odno. Przy moim wewn臋trznym pojedynku, ta wymiana zda艅 by艂a tak nierealna, 偶e nie potrafi艂em si臋 na niej skupi膰. To by艂o ciekawe do艣wiadczenie. Ba艂em si臋 o Bell臋, czu艂em dziwn膮 ulg臋, mi艂o艣膰, s艂ysza艂em my艣li wszystkich obecnych, kontrolowa艂em zmys艂y, odruchy i odczuwa艂em... g艂贸d. Na my艣l przychodzi艂 mi tylko jeden wniosek. By艂em 偶a艂osny.
- Ale nadal jeste艣my gotowi przyj膮膰 wasze zaproszenie. - Laurent zn贸w spojrza艂 na Bell臋. - Rzecz jasna, waszej ludzkiej dziewczynie w艂os z g艂owy nie spadnie. Jak ju偶 m贸wi艂em, nie mamy zamiaru polowa膰 na waszym terytorium. "Przynajmniej nie ja" doda艂 w my艣lach, nie艣wiadomy, 偶e go s艂ysz臋.
"Co?" us艂ysza艂em kr贸tki okrzyk w g艂owie Jamesa. Zaraz potem doda艂 "I tak j膮 dorw臋. Nie wa偶ne ilu b臋dzie mia艂a ochroniarzy i tak b臋dzie moja." Zerkn膮艂 przelotnie na Victori臋. Ona zachowa艂a spok贸j, nie ba艂a si臋 o niego. Nie mog艂em poj膮膰, jak to robi, skoro byli razem. Jednak ucieszy艂em si臋. Jeden przeciwnik mniej.
"Zgodzi膰 si臋? To chyba nie jest najlepszy pomys艂..." my艣la艂 gor膮czkowo Carlisle. "Masz pilnowa膰 Belli" przypomnia艂, wiedz膮c, 偶e go s艂ysz臋.
- Wska偶emy wam drog臋 - powiedzia艂 w ko艅cu. - Jasper, Rosalie, Esme? - Celowo ich wybra艂. Jaspera, bo kto艣 musia艂 mie膰 oko na Jamesa, Rosalie, bo i tak nie posz艂aby z Bell膮, Esme, 偶eby przesta艂a si臋 martwi膰.
Razem z Alice i Emmettem ruszyli艣my w stron臋 lasu.
- Chod藕my, Bello - powiedzia艂em cicho, 偶eby nie pokaza膰 swojego gniewu.
Ani drgn臋艂a. Rozumia艂em, ba艂a si臋. Pozna艂a natur臋 wampir贸w, przed kt贸r膮 tak j膮 strzeg艂em. Przywdzia艂em kamienn膮 mask臋. Albo przynajmniej tak mi si臋 zdawa艂o.
Najdelikatniej, jak tylko potrafi艂em, z艂apa艂em j膮 za 艂okie膰 i poci膮gn膮艂em w stron臋 jeepa. Mia艂em niejasne wra偶enie, 偶e blu藕ni臋. Czy mia艂em jakiekolwiek prawo, by po tym wszystkim, co jej zrobi艂em, dotyka膰 j膮?
Gdy opu艣cili艣my polan臋, wzi膮艂em j膮 na plecy i pobieg艂em. Czu艂em biegn膮cych za mn膮 Emmetta i Alice, ale nie przywi膮zywa艂em do tego du偶ej wagi. Musia艂em co艣 postanowi膰. Mia艂em wiele cel贸w. Uratowa膰 Bell臋. Unicestwi膰 Jamesa. Oddali膰 niebezpiecze艅stwo od rodziny. Czy dam rad臋 wype艂ni膰 cho膰 jeden?
"Musz臋 j膮 st膮d zabra膰". Wiedzia艂em tylko tyle.
Dobiegli艣my do auta. Podsadzi艂em Bell臋 i usiad艂em za kierownic膮.
- Przypnij j膮 - powiedzia艂em do Emmetta. W tym czasie Alice pokaza艂a mi kolejn膮 wizj臋. Zmierzaj膮cy za nami James. Wstrzyma艂em oddech, zalany fal膮 niepokoju.
"W porz膮dku" niewerbalnie uspokoi艂a mnie Alice. "Jest teraz z Carlislem, ale w膮tpi臋, 偶eby on co艣 tu zaradzi艂. Wizj臋 s膮 zbyt wyra藕ne, nic ju偶 si臋 nie zmieni". Gdy to m贸wi艂a, mimowolnie przypomnia艂a sobie obraz martwej Belli.
Warkn膮艂em cicho.
"Przepraszam. Na to akurat masz wp艂yw."
Cholera! A mo偶e w艂a艣nie nie!
Gdy wyjechali艣my na g艂贸wn膮 drog臋, Bella wreszcie si臋 odezwa艂a. G艂os mia艂a lekko zachrypni臋ty.
- Dok膮d jedziemy?
Nic nie odpowiedzia艂em. Nikt nic nie odpowiedzia艂.
Obieca艂em sobie, ze nie zobaczy nawet cienia b贸lu na mojej twarzy. Wr贸ci艂a maska.
- Edward, do cholery! Dok膮d mnie wywozicie? - Chyba jednak nale偶a艂y si臋 jej wyja艣nienia.
- Nie mo偶esz tu zosta膰. Musimy ci臋 odstawi膰 jak najdalej st膮d. Jak najpr臋dzej. - Chcia艂em jej wszystko wyt艂umaczy膰. Ja tylko realizowa艂em sw贸j cel. Ratowa艂em 偶ycie. O nie... nie w艂asne 偶ycie. 呕ycie mojej mi艂o艣ci. Jednak nie powiedzia艂em nic. By艂em tch贸rzem. Przygni贸t艂 mnie strach, pragnienie, wyrzuty sumienia, ch臋膰 zemsty i... mi艂o艣膰. Nierealna mi艂o艣膰. To nie dzia艂o si臋 naprawd臋. Czy w normalnym 艣wiecie drapie偶nik m贸g艂 darzy膰 mi艂o艣ci膮 ofiar臋? Gdzie jest ten 'normalny 艣wiat'?
- Zawracaj, kretynie! Odwie藕 mnie do domu! - Pr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 z pas贸w.
- Emmett - rzuci艂em tylko. Wiedzia艂, o co mi chodzi. Unieruchomi艂 r臋ce Belli. I dobrze. Najlepiej, 偶eby mi nie utrudnia艂a zadania. Nic ju偶 nie mia艂o znaczenia. Zmienia艂em si臋 w zimnego, wyrachowanego potwora. Liczy艂 si臋 ju偶 tylko ogie艅. Zn贸w si臋 pali艂em. Wr臋cz pozwoli艂em mu sob膮 zaw艂adn膮膰. Pod膮偶a艂em drog膮, kt贸r膮 mi wskaza艂. Tym razem jednak, nie by艂 to p艂omie艅 mi艂o艣ci ani pragnienia. To by艂 偶ar gniewu. Nie wiedzia艂em, na kogo jestem w艣ciek艂y. Na siebie? Na Jamesa? Na Laurenta? To r贸wnie偶 nie by艂o wa偶ne.
Chcia艂em, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o. 呕ebym si臋 spali艂.