Bez etykietki
Moje szczęście? To świadomość, że Pan Jezus kocha takie małe stworzonko jak ja, rzucone we wszechświecie, że dał mi łaskę bycia tylko dla Niego. Zupełnie niezasłużenie. To dar Jego miłości.
Moi Rodzice byli świętym małżeństwem. Żyli wiarą, bardzo się kochali. Patrzyłam na ich życie i było dla mnie oczywiste, że szczęściem jest
WYJŚĆ ZA MĄŻ,
mieć dzieci. Gdy w moim życiu pojawił się pewien młody człowiek - dobry, prawy, inteligentny, przystojny, a do tego głęboko wierzący - pokochałam go. Ze wzajemnością. Po jakimś czasie zaręczyliśmy się.
To była tzw. "dobra partia", pod każdym względem. Oboje mieliśmy mieszkania, wspólnych przyjaciół. Choć na zewnątrz wydawało się, że wszystko samo się układa, po jakimś czasie zaczęłam czuć, że coś jest "nie tak". Pojawił się jakiś niepokój. Zaczęłam dostrzegać jakieś negatywne rzeczy w narzeczonym, coś pękało, choć nie rozumiałam, co się dzieje, bo byliśmy bardzo ze sobą związani. W końcu, z trudem, zdecydowałam się na zerwanie zaręczyn.
O dziwo, spokój powoli powrócił, chociaż był i ból. Jednocześnie zadawałam sobie pytanie:
"CO TERAZ ZE MNĄ BĘDZIE,
czy to nie jest strata jakiejś szansy?".
Pomagałam mojej siostrze przy dzieciach. Pewnego dnia, wieszając pieluszki myślałam sobie: "Pranie, suszenie, pranie. I tak w kółko. Jeśli nie byłoby Pana Boga, to cała rzeczywistość, także życia rodzinnego, nieustanna krzątanina, nie ma najmniejszego sensu! W Nim jest sens wszystkiego." To było bardzo namacalne doświadczenie.
Byłam zadowolona z życia: kończyłam studia, jeździłam na nartach, miałam dużo bliskich, przyjacielskich relacji. Lecz nie wiedziałam, co dalej...
Modliłam się, żeby Pan Bóg pokazał mi moją drogę. Byłam otwarta na wszystkie możliwości. Mówiłam: "Jeśli chcesz, żebym wstąpiła do klasztoru, to pokaż, do którego; albo wyszła za maż, to mi też pokaż,
POKAŻ Ml SWOJĄ WOLĘ".
I cisza. Trwało to parę lat. I przez te parę lat byłam nadal szczęśliwa. Pojawiali się jacyś młodzi ludzie, ale albo ja nie byłam zainteresowana, albo jakoś wymijaliśmy się. W pewnym momencie zaczęłam czuć, że nie ma we mnie pragnienia zmiany. Ani nie chcę koniecznie wychodzić za mąż, ani nie chcę iść do klasztoru. I to było dziwne.
Tymczasem ciągle ktoś miał jakiś "wspaniały plan" dla mojego życia. Zapraszano mnie na spotkania, rekolekcje. Namawiano na wyjście za mąż. Proponowano nawet konkretne osoby. Dla mnie był to czas wzrastania w wierze.
To, o czym nikt nigdy mi nie powiedział, to fakt, że istnieje możliwość powołania do
ŻYCIA KONSEKROWANEGO
w świecie. Bez "etykietki", bez przynależenia do jakiegoś zgromadzenia czy instytutu. Zostałam zaproszona na rekolekcje do Francji.
W czasie rekolekcji zapytałam księdza, który dobrze mnie znał, czy jest możliwe, żeby Jezus zapraszał mnie do oddania się Jemu w tak prosty sposób? Powiedział, że tak, ale takie powołanie jest bardzo rzadkie. Po czym zadał mi szereg bardzo "ostrych" pytań (dotyczących mojego życia, rodziny itp.) Po rozmowie potwierdził: tak, wygląda na to, że to jest moje powołanie. Pozwolił mi na dokonanie
PRYWATNEGO ŚLUBU
celibatu przed Najświętszym Sakramentem. Już w średniowieczu uznawano status tzw. dziewic konsekrowanych. Obecnie ten zwyczaj powraca. Ślub dozgonnej czystości i przynależności do Jezusa składają one zwykle na ręce biskupa.
Od tego czasu minęło wiele lat i jestem bardzo szczęśliwa. Bóg na każdej drodze powołuje człowieka do miłości, choć różnie się ona wyraża. Jeśli zostawia kogoś w świecie oznacza to, że chce, by miłość do Niego wyrażała się w konkretnym działaniu, wobec ludzi. Staram się włączać w ewangelizacyjne działania wspólnoty do której należę, w misje, w pracę katechetyczną. Próbuję w niewielkim wymiarze czasowym być przy najuboższych, przez wolontariat w hospicjum. Opiekowałam się samotną starszą panią, chorą, która mieszkała w moim mieszkaniu. Przez takie drobne rzeczy Pan Bóg wytrąca ze
"STAROPANIENSKIEGO" WYGODNICTWA
i egoizmu, który zagraża także w celibacie konsekrowanym.
Mój kontakt z Jezusem wyraża się przede wszystkim w próbie wierności życiu modlitwy. Staram się być przy Bogu także w imieniu innych. Choćby tych, którzy przez nadmiar obowiązków dużo czasu dla Niego nie mają, mimo, że chcą. Eucharystia i adoracja, to uprzywilejowany czas dla Pana Jezusa. Czy taka droga jest "raz na zawsze"? Pewien zakonnik powiedział mi kiedyś, że jeśli zajdzie taka potrzeba, można taki prywatny ślub rozwiązać. "Ale po co?" - spytałam. Gdy pojawiają się pokusy, wątpliwości dotyczące mojego życia i kontaktów z innymi, gdy konieczne jest czuwanie nad wiernością, zmaganie ze słabościami, wielką pomocą jest
STAŁY SPOWIEDNIK.
Z nim łatwiej rozeznać "pułapki" nieprzyjaciela. Bycie w świecie wymaga otwartego serca. Daje możliwość przeżywania przyjaźni, cieszenia się pięknem stworzenia. Ważne, by się nie zamykać na sobie. To bardzo groźne w życiu samotnym. Natomiast konieczne są pewne granice, bo Pan Jezus zaczyna być zazdrosny. Cieszą mnie wszystkie dary Boże. Przyjaźnie. Mam ogromne szczęście do ludzi. Często są to głębokie relacje, trwające latami. Jazda na nartach, na rowerze, przyroda, zwierzęta, piękno świata: to wszystko mówi o Bogu.
W świecie jest
TAK DUŻO DOBRA,
że jeśli tylko człowiek chce to zauważyć, wystawić rogi ze swojej ślimaczej skorupki, to może żyć w zachwycie.
Jak odkryć powołanie? Gdy człowiek stara się powierzyć Bogu i być otwartym na jego dary, to On pokaże.
Joanna
Carlo Maria Martini Rekolekcje, które pomogą Ci poznać siebie, swój charakter i powołanie. Skierowane są głównie do młodzieży, ale cenne będą dla wszystkich tych, którzy nie boją się odpowiedzi na pytania: kim jestem i kim Ty jesteś, Panie? nawet jeśli odpowiedź wymagać będzie zmiany sposobu myślenia i postępowania... » zobacz więcej |
Nie ma straconego czasu
Wtedy bardzo wyraźnie usłyszałam w swoim sercu słowo: "dziewictwo". Byłam tym zaskoczona, ale po pewnym czasie stało się dla mnie oczywistością, że przecież ja naprawdę chcę poświęcić się Bogu w celibacie.
Osoby konsekrowane we Wspólnocie Emmanuel żyją w "świecie". Część z nich pracuje zawodowo, część j est posłana na misj e (niekoniecznie zagraniczne), część zajmuje się formowaniem braci i sióstr. Prowadzą proste i ubogie życie. Z zasady mieszkają w kilka osób w mieszkaniu, gdzie jeden z pokoi służy jako kaplica z Najświętszym Sakramentem. Noszą granatowe spódnice (siostry) granatowe spodnie (bracia), białe koszule, białe swetry oraz krzyż...
Oby mnie to nie dopadło
Kiedy tylko spojrzę za siebie, dziwię się jaką drogę przebyłam!
Od kilku lat mieszkam we Francji, ale stale pamiętam, że jestem Austriaczką (trochę zdradza mnie jeszcze mój akcent). Pochodzę z rodziny katolickiej, praktykującej. Moi rodzice uczyli mnie wierności Bogu. Tę zasadę przyjęłam bardzo wcześnie za swoją i nie przechodziłam tak zwanego "kryzysu wiary", jaki często staje się udziałem dorastających osób. Niemniej jednak, mając około 16 lat, w czasie tygodnia modlitw o powołania zorganizowanego w naszej parafii, bałam się, żeby to "powołanie" czasem mnie nie dopadło. Odsunęłam ten temat od siebie, ale nadal angażowałam się w parafii - na miarę wolnego czasu jaki pozostawał mi obok zajęć na studiach. Miałam szczęście, że moja parafia była bardzo dynamiczna.
Wyjść za mąż czy iść do klasztoru?
Jednak w miarę upływu czasu, sprawa powołania powracała do mnie. Wyjść za mąż czy iść do klasztoru? Wydawało mi się. że nie ma innej alternatywy. Jaka jest wola Boża? Ukończyłam studia medyczne ze specjalizacją okulistyczną i pracować w tym zawodzie, jednak odwiedzić jeden z klasz. Postanowiłam jednak odwiedzić jeden z klasztorów i spędzić tam dwa tygodnie, by móc spokojnie rozeznawać. Nawet mi się tam spodobało, ale nikt nie zaproponował on pozostania, a ja sama także nie czułam, żeby to było moje miejsce. Jakiś czas potem, z powodów zawodowych, musiałam się przeprowadzić. Ciężko mi było odnaleźć się w nowej parafii i szybko zdałam sobie sprawę, że samotne przeżywanie swojej wiary będzie tam dla mnie poważnym wyzwaniem! Po pewnym czasie skorzystałam z zaproszenia koleżanki i dołączyłam do grupy modlitewnej.
Bóg jest wierny
Nasza mała grupka dobrze sobie radziła, a ponieważ nie było nas zbyt wielu dla jej prowadzenia, zajęłam się nauczaniem w cyklu przygotowań do "wylania Ducha Świętego". Podczas jednego z wieczorów wyjaśniałam, czym są charyzmaty i zaproponowałam zgromadzonym, abyśmy podczas adoracji prosili Boga, aby uczynił nas bardziej otwartymi i dyspozycyjnymi na te charyzmaty, których chce nam udzielić. Wtedy bardzo wyraźnie usłyszałam w swoim sercu słowo: "dziewictwo". Byłam tym zaskoczona, ale po pewnym czasie stało się dla mnie oczywistością, że przecież ja naprawdę chcę poświęcić się Bogu w celibacie. Uświadomienie sobie tego pragnienia wywołało we mnie olbrzymią radość. Szybko skontaktowałam się z przełożoną sióstr konsekrowanych Wspólnoty Emmanuel. Rozpoczął się w moim życiu nowy etap - czas nauki, formacji i misji, który doprowadził mnie w końcu do Paryża, gdzie przebywam aktualnie służąc innym siostrom.
Bóg zna pragnienia naszego serca, a jeśli wydarzenia nawet czasami się spóźniają, to Bóg jest wierny i nie ma dla Niego straconego czasu
Anne Marie Kisielka
Dla Boga i ludzi
Bóg zawsze był dla mnie Kimś ważnym, Kimś komu całkowicie zawierzyłam. Od szkoły podstawowej (wcześniej nie pamiętam) wszystko, co mnie w życiu spotykało, moje troski i radości, niepowodzenia i sukcesy, a także wszystkich mi najbliższych, rodzinę i przyjaciół oddawałam Bogu.
Wtedy spotykałam się z Nim głównie w kościele. W III i IV klasie (po I Komunii św.) chodziłam codziennie na Mszę Św. Przez cały okres szkoły średniej przed lekcjami wstępowałam do kościoła. W okresie studiów w każdą środę chodziłam do fary na nowennę.
Byłam więc takim nieco bardziej praktykującym katolikiem. Ułożyłam sobie przyszłość. Zaplanowałam wielką miłość. Zaplanowałam rodzinę, w której będzie czworo dzieci (z takiej rodziny pochodzę). Chciałam się do tego odpowiedzialnie przygotować, więc wszystko miało się ziścić po otrzymaniu dyplomu.
Dyplom był, lata mijały, a ja rodziny nie zakładałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno o to chodzi. Może to wcale nie ma być małżeństwo? Wybrałam się na pielgrzymkę warszawską. Intencja była jedna - Panie Boże, czego ode mnie oczekujesz? jaka jest moja droga?
Po dwóch miesiącach, gdy klęczałam w kościele, podeszła do mnie koleżanka i poprosiła, bym ją odwiedziła. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o instytutach świeckich.
Czym jest instytut świecki? Jest to forma życia - życia dla Boga i dla ludzi. Instytut świecki to wspólnota osób, które żyją w zwykłych warunkach życia świeckiego, pracują w różnych zawodach, uczestniczą w trudnościach i problemach ludzi świeckich a równocześnie są całkowicie oddane Bogu.
Kiedy taki wybór jest właściwy? Wtedy, gdy pragnieniu oddania się Bogu towarzyszy pragnienie pozostania tam, gdzie się jest. Wybór bowiem instytutu świeckiego jako wspólnoty, poprzez którą człowiek oddaje się Bogu pozwala pozostać w rodzinie, pozwala wykonywać dotychczasową pracę, mieszkać tam, gdzie się mieszka.
Powołanie to uwarunkowane jest, podobnie jak każde zadanie w życiu, pewnymi wyrzeczeniami i wyborami:
rezygnacją z założenia rodziny, zachowaniem celibatu i ducha czystości,
rezygnacją z gromadzenia dóbr, prostotą życia, przyjęciem ewangelicznej hierarchii wartości,
rezygnacją z samowolnego, nieograniczonego dysponowania sobą, wybieraniem dobra, czynieniem tego czego chce Bóg.
Coś się więc zmienia. Ale zmienia się od wewnątrz. Takie odczytanie swojego powołania daje poczucie tożsamości, obdarza wolnością, uwalnia od przywiązań.
Anna
|
Wędrówka z Panem Bogiem
W jaki sposób Bóg powołuje w Kościele nowe dzieło? Zawsze przez "charyzmatyczne" - prowadzące do całkowitego posłuszeństwa Duchowi Świętemu przygotowanie ludzi, którzy temu dziełu będą służyć. Oto jak rodziła się Wspólnota Niepokalanej Matki Kościoła - instytut świecki pozostający w służbie Ruchu Światło-Życie i jak Bóg przygotowywał tych, którzy mieli ją utworzyć.
Historia powołania to historia tajemniczych kontaktów Pana Boga z człowiekiem. Wiadomo, że Pan Bóg dla każdego człowieka ma plan, dla nas też go miał. Nie znałyśmy tego planu i nie mogłyśmy go przewidzieć w naszych najśmielszych marzeniach - mówią Dorota i Zuzanna ze Wspólnoty Niepokalanej Matki Kościoła.
Dorota
Od dziecka była blisko Pana Boga i Kościoła. Nie wyobrażała sobie innej drogi życia jak całkowite oddanie się Panu Bogu. Kiedy więc przyszedł do jej parafii w Tychach ks. Franciszek Blachnicki, z zapałem uczestniczyła w organizowanych przez niego "godzinach religijnych" dla młodzieży. Ks. Franciszek gromadził młodzież na Eucharystiach odprawianych twarzą do ludzi (choć było to jeszcze przed Soborem Watykańskim II), tłumaczył teksty mszalne na język polski, głosił słowo Boże w taki sposób, że wyczuwało się, iż sam żył tym wszystkim, o czym mówił. Taka postawa pociągała wielu, pociągnęła także Dorotę.
Po przejściu ks. Franciszka do innej parafii, spośród młodzieży gromadzącej się wcześniej wokół niego, wyłoniła się grupa dziewcząt, które każdego tygodnia spotykały się na modlitwie. Dzieliły się też ze sobą odkrywaniem swojej drogi życiowej. Były wśród nich takie, które zdecydowanie chciały wyjść za mąż i takie, które czuły powołanie do wyłącznej służby Bogu. Dorota była w tej drugiej grupie. Nie było jednak dla niej całkiem jasne, w jakiej formie mogłaby zrealizować to powołanie.
Dorota wraz z innymi koleżankami, które myślały podobnie jak ona, szukała rady co do dalszej swojej drogi także u ks. Blachnickiego. Ksiądz nie potrafił im pokazać jasnej wizji przyszłości, ale poznając je coraz lepiej, twierdził, że nie widzi ich w klasztorze. Postanowiły więc czekać na wyraźne światło. Nadal spotykały się razem, modliły się wspólnie, współpracowały z duszpasterzami w parafii i starały się na różny sposób służyć ludziom. Marzyły, że w przyszłości kupią sobie jakiś domek pod lasem i będą wspólnie robić coś dobrego... "Nie wiedziałyśmy, czego żąda od nas Bóg, ale wiedziałyśmy, że pozostaniemy razem" - wspomina Dorota.
Kontakt z ks. Blachnickim stawał się coraz częstszy i głębszy. Dziewczęta uważały go za swego ojca i przewodnika duchowego. A wszystko to działo się w okresie bardzo trudnym dla Kościoła. Niektórzy biskupi zostali uwięzieni, w diecezjach rządzili nasłani przez rząd wikariusze kapitulni... Gdy bez zgody papieża i prymasa zamierzano zorganizować synod w diecezji katowickiej, ks. Blachnicki wraz z pewną grupą kapłanów próbował doprowadzić do jego bojkotu i uwolnić biskupów. Włączał do tej akcji również dziewczęta, które przepisywały dla niego teksty i rozwoziły do proboszczów różne materiały oraz listy wzywające do bojkotu. Sprzeciw wobec rządzących wymagał wówczas wielkiego hartu ducha. Były to czasy stalinowskie i opór wobec władzy mógł kosztować bardzo wiele.
Po powrocie biskupów z wygnania, ks. Blachnicki zaczął pracować w Kurii Diecezjalnej w Katowicach. W otrzymanym od biskupa baraku założył Ośrodek Katechetyczny i zaprosił do współpracy Dorotę oraz jej koleżanki. Dla Doroty był to następny krok na drodze, którą przygotował jej Bóg.
Zuzanna
Pierwszy wyraźny moment spotkania z osobowym Bogiem nastąpił dla niej podczas I Komunii Świętej. Chociaż to doświadczenie było silne, jej życie nadal toczyło się zwyczajnie. Lubiła sport, zabawy, tańce...
W drugiej klasie liceum zaczęło się w jej życiu dziać coś nowego, czego z początku nie rozumiała. Zdarzało się, że wychodziła w trakcie najlepszej zabawy, doświadczając jej pustki i bezsensu. Coraz częściej przychodziły jej myśli o oddaniu się na wyłączną służbę Panu Bogu. Stopniowo rodziło się w niej przekonanie, że gdyby rzeczywiście było to wezwanie Pana, to ze swej strony chciałaby na nie odpowiedzieć w radykalny sposób. Miejscem, w którym wówczas widziała możliwość zrealizowania swego oddania Bogu, był Karmel.
Wkrótce jednak zupełnie nieoczekiwanie nastąpiły zmiany w jej życiu. Rodzice zdecydowali o przeprowadzce na Śląsk - do Tychów. Weszła w nowe środowisko szkolne, koleżeńskie. Dzięki swojej koleżance poznała również ks. Franciszka Blachnickiego. W krótkim czasie Zuzanna dołączyła do grupy, w której była Dorota, uczestnicząc w spotkaniach i modlitwie. Wspólnie z Dorotą i innymi dziewczętami z tej grupy - w Wigilię Zesłania Ducha Świętego 1955 roku - zawierzyła swoje życie Duchowi Świętemu.
Po zdaniu matury Zuzanna rozpoczęła pracę w prezydium, ale wkrótce zwolniono ją na skutek redukcji etatów. O fakcie tym został poinformowany ks. Blachnicki, który właśnie szukał współpracowników w organizowaniu Ośrodka Katechetycznego w Katowicach. Zaprosił Zuzannę na rozmowę, proponując jej pracę. Przy tej okazji jednak prosił, aby opowiedziała mu trochę o swoim życiu i o planach na przyszłość. W jej wypowiedzi znalazło się również wyznanie o pragnieniu pójścia do Karmelu. Ks. Blachnicki wysłuchał wszystkiego z uwagą i na koniec powiedział o możliwości realizowania całkowitego oddania się Bogu w świecie, zachęcając do zastanawiania się nad taką ewentualnością.
Od tego czasu Zuzanna już mniej pewnie myślała o Karmelu, zwłaszcza że ks. Franciszek, słuchając jej opowiadania, wskazał na istnienie Bożego planu, który realizuje się poprzez różne wydarzenia jej życia. Było to dla niej wielkie odkrycie. Zrozumiała, że najważniejszą sprawą jest dla niej wejście w ten plan, który przygotował dla niej Bóg.
Wspólne początki
W odpowiedzi na propozycję ks. Franciszka Zuzanna podjęła praktycznie od razu pracę w Ośrodku Katechetycznym Kurii Diecezjalnej w Katowicach. Wkrótce też zamieszkała wraz z dwoma innymi dziewczętami w przykurialnym baraku, który stał się siedzibą tego Ośrodka. Po jakimś czasie zamieszkała tam również Dorota.
Na pierwszym spotkaniu w baraku, w styczniu 1957 r., ks. Blachnicki i mała grupka obecnych tam dziewcząt, zawierzyli siebie i wszelką działalność Ośrodka Niepokalanej, oddając Jej swoją przyszłość. Dziewczęta zaangażowały się całym sercem w pracę prowadzoną przez ks. Blachnickiego, który wydawał pomoce katechetyczne dla diecezji, a później dla całej Polski z czasem utworzył Krucjatę Wstrzemięźliwości i Krucjatę Różańca Świętego, wypracował nową formę rekolekcji ("oazy")... Żyły i pracowały w tym dynamicznie rozwijającym się Ośrodku, który zajmował się organizowaniem wykładów, kursów, rekolekcji, przygotowaniem różnych materiałów, wydawaniem pisma dla osób zaangażowanych w Krucjatę Wstrzemięźliwości. Wykonywały zarówno najprostsze, jak i najbardziej skomplikowane prace, modląc się nieustannie. "Jak długo w baraku trwała praca, tak długo ktoś trwał w kaplicy, na kolanach, z różańcem w ręku" - wspomina Dorota.
Po roku wspólnej pracy, modlitwy i mieszkania dziewczęta odkrywały coraz wyraźniej, że Pan Bóg chce, aby razem szły przez życie, tworząc wspólnotę. 24 maja 1958 r. podjęły decyzję rozpoczęcia dwuletniej próby, na wzór nowicjatu w zakonach. Chciały się przekonać, czy są w stanie porzucić wszystko dla Boga, dlatego postanowiły przez czas próby nie wyjeżdżać do rodziny. Był to dla nich bardzo ważny czas, w którym poznawały lepiej siebie i uczyły się wzajemnej miłości, a także życia w posłuszeństwie i ubóstwie. Przez cały czas ks. Blachnicki towarzyszył ich drodze jako kierownik duchowy. Po dwóch latach próby, 5 czerwca 1960 r., złożyły pierwsze śluby prywatne. Był to moment narodzenia się wspólnoty.
W niespełna trzy miesiące później władze państwowe zlikwidowały Krucjatę Wstrzemięźliwości. "Zostałyśmy bez dachu nad głową, ale nie chciałyśmy rezygnować z drogi, którą ukazał nam Bóg" - mówi Dorota. Ponieważ w dotychczasowym życiu, wypełnionym po brzegi pracą nie było zbyt wiele czasu na studium i formację, dziewczęta postanowiły ten czas, pewnej niewiadomej w ich życiu, wykorzystać na ich uzupełnienie. Podjęły więc dwuletnie studia w Wyższym Instytucie Katechetycznym w Krakowie, prowadzonym przez Siostry Urszulanki UR. Ze strony sióstr był to gest wielkoduszny i odważny. Dziewczęta były bowiem wyraźnie kojarzone z ks. Blachnickim, który po likwidacji Centrali Krucjaty Wstrzemięźliwości był ciągle przesłuchiwany przez UB, a później aresztowany. Siostry nie tylko przyjęły je na studia, ale również dały im mieszkanie za klauzurą, mimo że formalnie nie były jeszcze wspólnotą.
Nowe perspektywy
Ks. Blachnicki, podczas pobytu w więzieniu miał dużo czasu na modlitwę i zastanawianie się nad przyszłością wspólnoty. Pan Bóg nie.dawał wyraźnych znaków. Postanowił więc podjąć studia pastoralne na KUL-u. Po jakimś czasie pojechały tam również niektóre dziewczęta ze wspólnoty. Trochę pomagały ks. Blachnickiemu w zbieraniu materiałów do jego pracy naukowej, a także podjęły pracę jako katechetki, a później studia na KUL-u. Nie wiedziały jednak do czego to wszystko zmierza. Ks. Franciszek podtrzymywał w nich wiarę, choć sam nie miał jakiejś jasnej wizji na przyszłość. Działo się zaś to wszystko w latach Soboru Watykańskiego II. Ukazujące się kolejno dokumenty soborowe stały się dla ks. Franciszka inspiracją do działania na rzecz odnowy Kościoła i bodźcem do ponownego tworzenia oaz ubogaconych o nowe, posoborowe treści.
Tak więc po wielu latach zorganizowano znowu rekolekcje oazowe, tym razem dla dziewcząt. Potem następowały lata dojrzewania tej formy rekolekcji, a dla wspólnoty dziewcząt - ich dojrzewania do posługi w Kościele. W tych latach kształtował się charyzmat ruchu, nazwanego później Ruchem Światło-Życie. Ich wspólnota żywo uczestniczyła w tym procesie i stanowiła jakby centrum rodzącego się Ruchu.
Czy na pewno "ta" droga?
I tak, przez kilka lat, w ciągu roku pracowały i studiowały w Lublinie, a w wakacje przyjeżdżały do Krościenka, by organizować oazy. Krościenko stało się opatrznościowym miejscem, gdzie ruch oazowy znalazł swoją siedzibę. Na początku ks. Blachnicki i wspólnota, korzystając z uprzejmości tamtejszego proboszcza ks. kan. Bronisława Krzana, zajmowali dla celów oazowych udostępnione im pomieszczenia parafialne. Z czasem powstało niezależne Centrum.
Kiedy działalność Ruchu przyjęła większe rozmiary, zrezygnowały z pracy i poświęciły się służbie na rzecz Ruchu.
Zajęć i pracy było zazwyczaj o wiele za dużo jak na ich możliwości. Doświadczały wielu trudności, przeżywały różne kryzysy. Niektóre z nich rodziły się na linii spotkań z opiekunem duchowym. Ks. Blachnicki był nieustannie ileś tam metrów przed nimi, a one nie zawsze umiały wejść w jego wizję. "Uważałyśmy, że Ojciec leci do przodu nie zważając na to, czy ktoś ma siłę za nim nadążyć, czy nie" - mówi Zuzanna. Ale te konflikty rodzące się na tle realizacji charyzmatu Ruchu (który uważały już za swój), rozwiązywane na płaszczyźnie nadprzyrodzonej, w rezultacie doprowadzały do większego scalenia wspólnoty i coraz głębszej jedności z ks. Franciszkiem.
Z kryzysami "wspólnotowymi" splatały się także kryzysy osobiste. Znaczącym dla całej wspólnoty był np. kryzys, jaki przeżywała Zuzanna. Było to sześć lat po ślubach, w 1966 r. Ich zaangażowanie było jeszcze ciągle dość nieokreślone... Po prostu trzeba było podejmować wszystkie zadania i prace, do których nie zawsze czuły się przygotowane. A ona miała swoje własne ambicje, plany, możliwości, których nie mogła zrealizować, bo życie toczyło się inaczej... I gdy to napięcie pomiędzy tym, co jej się wydawało, że mogłaby robić, a tym co w rzeczywistości robiła, przybrało na sile, zaczęły się rodzić wątpliwości, czy bycie w tej wspólnocie jest rzeczywiście jej drogą.
Ten kryzys Zuzanny był też trudną próbą wiary dla ks. Blachnickiego. Towarzyszenie tworzeniu się wspólnoty było dla niego doświadczeniem wiary. Nie mając poza wiarą żadnej pewności, że istnienie tej wspólnoty jest wolą Bożą, powiedział sobie, że znakiem, iż Bóg rzeczywiście tego chce, będzie wytrwanie na tej drodze pierwszych pięciu dziewcząt. Trudności Zuzanny stawiały więc w jakiś sposób pod znakiem zapytania całą przyszłość wspólnoty.
Ks. Blachniki zachęcił Zuzannę, aby przed Panem rozważyła dotychczasową drogę pod kątem realizacji Bożego planu w jej życiu. Kiedy stanęła przed Panem uświadomiła sobie, że droga realizacji własnych planów i ambicji jest najczęściej przekreśleniem Bożego planu.
Doświadczenie to miało dla Zuzanny wielkie znaczenie. Nie miała już bowiem wątpliwości, że w trudnych sytuacjach trzeba najpierw zapytać o zdanie Pana Boga, że najważniejsze jest w życiu posłuszeństwo wiary. "Kryzysy powołania rodzą się prawie zawsze wtedy gdy człowiek uważa, że wie lepiej niż Pan Bóg... Ja wtedy wybrałem ponownie. Zrezygnowałem z własnych planów i przyjęłam wolę Bożą" - wspomina.
Zawierzyć Opatrzności
Dziewczęta pracowały w Ruchu bez wynagrodzenia i nie mając żadnych ubezpieczeń. Wierzyły w Opatrzność Bożą i żyły z tego, co otrzymywały od innych ludzi. "Była to wspólnota dóbr w dostatku i ubóstwie" - mówi Dorota. Nigdy jednak nie odczuwały głodu ani braku odzienia, a bywało i tak, że mogły dzielić się z innymi. Był to dowód na to, że Pan Bóg zawsze troszczy się o swoje dzieci. Wielokrotnie Bóg wyprowadzał je z różnych opresji i trudnych sytuacji pokazując drogę, której nigdy by się nie spodziewały.
Choć nigdy nie robiły żadnej "akcji powołaniowej", do ich wspólnoty zaczęły z czasem dołączać nowe osoby, które zapragnęły całe swoje życie zaangażować w realizowanie charyzmatu Ruchu Światło-Życie. Dla wielu decyzja przyłączenia się do nich graniczyła z heroizmem, bo nie mając żadnych zabezpieczeń nie mogły nic nikomu zapewnić. Nic oprócz życia w bliskości Boga.
Pieczęć Kościoła
Mając za sobą wiele lat wspólnego życia bardzo pragnęły oficjalnej aprobaty Kościoła. Długo trwało poszukiwanie odpowiedniej formy kanonicznej. Dziewczęta chciały, by tą formą był instytut świecki. Okazało się to jednak trudne do pogodzenia z prowadzeniem działalności apostolskiej związanej z Ruchem Światło-Życie. Trzeba więc było jeszcze trochę na tę chwilę poczekać.
Parę lat trwała praca nad opracowaniem Konstytucji i oczekiwanie na akt kościelnej aprobaty. Jakież było ich zdumienie i radość, gdy później załatwiając niezbędne formalności w Rzymie, w Kongregacji do Spraw Instytutów Życia Konsekrowanego, usłyszały: "Skoro Pan Bóg prowadził to dzieło w ścisłym związku z Ruchem, nie można tego oddzielać". Wspólnota Maryi Niepokalanej Matki Kościoła jest więc dziś instytutem świeckim na prawie diecezjalnym, zatwierdzonym przez biskupa tarnowskiego, i mającym - co potwierdzone w konstytucjach - ścisły związek z Ruchem Światło-Życie.
* * *
Gdy w 1995 r. ordynariusz tarnowski Ks. Bp Józef Życiński wręczał im dekret, powiedział: "Jesteśmy świadkami tworzenia się historii". "A ta historia - to historia pełnej niespodzianek wędrówki z Panem Bogiem" - dodaje Zuzanna.
Z Dorotą i Zuzanną
spotkała się Bożena Biegun
P.S. Zuzanna Podlewska i Dorota Seweryn to dwie z pierwszej piątki dziewcząt, które zapoczątkowały istnienie Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła. Obecnie Zuzanna Podlewska jest główną odpowiedzialną tego Instytutu.
Praca zbiorowa Kapłaństwo. Jak "przychodzi" do człowieka? Dlaczego do tej, a nie do innej osoby? Ile w tym zasługi ludzkiej, ile Bożych zamysłów? Czy kapłaństwu można przeszkodzić, czy jest ono jak fatum - nieuniknione? Po czym poznać, że rozpoznawane powołanie nie jest pomyłką, iluzją, wymysłem umysłu? Tyle pytań. A odpowiedzi...? Odpowiedzi na te pytania nakreśliło życie.. |
Dziewictwo - nie dziwactwo
Wtorkowy poranek 7 października opromieniało łagodne słońce. Warszawska Praga, ciepła i dostojna paletą jesiennych barw, przez które przyroda opowiada pięknie o dojrzałości, tętniła już powszednim rytmem. W katedrze św. Floriana na porannej Mszy św. trzy kobiety złożyły niezwykłe śluby.
Każda z nich, składając swoje ręce w dłonie biskupa, powiedziała: Ojcze, przyjmij postanowienie życia w doskonałej czystości i naśladowania Chrystusa, które z Bożą pomocą odnawiam wobec ciebie i świętego ludu Bo-żego. Biskup wypowiedział modlitwę konsekracyjną. Od tej chwili stały się dziewicami konsekrowanymi i należą w Kościele do Ordo Virginum. Zamiast mężowi powiedziały "tak" Boskiemu Oblubieńcowi. Dlatego, tak jak mężatki, otrzymały obrączki.
Za chwilę pójdą każda swoją drogą i wmieszają się w ludzi. Podejmą swoje obowiązki i będą stawiały czoła wyzwaniom codzienności. Prawdopodobnie nie wszyscy znajomi dowiedzą się o tym, co się wydarzyło w ich życiu podczas liturgicznego obrzędu. One same nie będą o tym niepotrzebnie opowiadać. Ale są już innymi kobietami - zmieniły stan.
Nie są pierwsze. Niedługą, bo zaledwie ponadstuosobową polską listę otwiera pani Zofia, która przyjęła konsekrację w 1991 r. Wtedy była sensacja! Nawet tygodnik "Polityka" przeprowadził z nią wywiad. Potem dołączyły następne: młode i starsze, dobrze wykształcone i proste, atrakcyjne i przeciętne, aktywne zawodowo.
Znajdziemy w tym gronie lekarkę i panią muzyk, pielęgniarkę i pracownicę z biura, wykładowczynie uniwersytecką i panią teo-log, panie doktor psychologii i doktor filozofii, panią architekt i nauczycielkę. Jedna z konsekrowanych dziewic w Paryżu jest tancerką. Kiedy w grudniu ubiegłego roku w łagiewnickim sanktuarium przystąpiło ich do konsekracji aż dziewięć, dziennikarze pytali, dlaczego to robią. - Po prostu chcę oddać się Bogu na wyłączność, podobnie jak to dzieje się w małżeństwie - powiedziała jedna z nich.
Wybrana cząstka
Chociaż Kodeks Prawa Kanonicznego nie określa dolnej granicy wieku, dziewicami konsekrowanymi nie mogą zostać kobiety zbyt młode. Muszą być na tyle dojrzałe duchowo i moralnie, by były w stanie poświecić się Bogu, ślubując czystość do końca życia. Nigdy już nie będą mogły przyjąć sakramentu małżeństwa. Przygotowanie trwa od dwóch do czterech lat.
Zwyczaj konsekrowania dziewic wywodzi się ze starożytności. Mówi o tym katechizm (KKK 922): "Począwszy od czasów apostolskich dziewice chrześcijańskie, powołane przez Pana, by poświęcić się Mu w sposób niepodzielny w większej wolności serca, ciała i ducha, podejmowały za aprobatą Kościoła decyzję życia w stanie dziewictwa «dla Królestwa niebieskiego» (Mt 19, 12)".
Wielcy Ojcowie Kościoła, jak Metody z Olimpu, Atanazy z Aleksandrii, Cyprian z Kartaginy, Jan Chryzostom, Ambroży z Mediolanu, Augustyn z Hippony, papież Leon Wielki, wysoko cenili ten stan w Kościele, otaczali dziewice niezwykłą troską pasterską i poświęcali im swoje dzieła, uważając je za wybraną cząstkę Chrystusowego stada.
Najbardziej znanymi świętymi dziewicami są: Agnieszka, Agata, Łucja, Genowefa - patronka Paryża, Florentyna z Hiszpanii, Patrycja z Konstantynopola. Wraz z upływem wieków zwiększająca się liczba dziewic konsekrowanych doprowadziła do powstawania wspólnot mieszkających w klasztorach. Jednocześnie rozwijające się życie zakonne sprawiło, że coraz mniej kobiet pozostających w stanie świeckim podejmowało życie w dziewictwie.
Sobór Watykański II przypomniał o wielkim darze, jakim są dla Kościoła dziewice konsekrowane żyjące w świecie i nakazał rewizję obrzędu konsekracji, który już od dawna nie był stosowany. Odnowiony obrzęd promulgowano 31 maja 1970 r. Od tego czasu, po ośmiu wiekach przerwy, w całym katolickim świecie odradza się ten stan.
Orszak kobiet podejmujących postanowienie życia w dziewictwie jako owoc miłości do Boga prowadzi Maryja z Nazaretu - Najświętsza Dziewica. Uczyniła to z inspiracji Ducha Świętego. Ambroży mówił, że "Chrystus wybrał sobie szczególny dar dziewictwa (...) i w sobie samym przedstawił to, co wybrał w Matce". Nie dał jednak nakazu dziewictwa. Nie jest więc ono koniecznym warunkiem do osiągnięcia zbawienia.
Są jednak tacy, którzy - jak mówi Jezus - ze względu na królestwo Boże pozostają bezżenni (Mt 19, 12). Takich ludzi, oddających całych siebie zatroskaniu o sprawy Pana, bardzo wysoko cenił Apostoł Paweł (1 Kor 7, 25-40). Tradycja przekazuje, że św. Jan Apostoł żył w dziewictwie. To właśnie jego opiece Jezus powierzył swoją Matkę i jemu objawił przyszłą chwałę tych, którzy zachowali dziewictwo dla Baranka zasiadającego na tronie (por. Ap 14, 1-4).
Jak czytamy we wprowadzeniu podanym w pontyfikale zawierającym obrzęd, konsekrowana dziewica jest "znakiem miłości Kościoła do Chrystusa, obrazem niebieskiej Oblubienicy i przyszłego życia". Po dokładnym rozeznaniu wybiera ona samotność i całkowicie rezygnuje z życia seksualnego.
Nadal pozostaje w świecie i według indywidualnego harmonogramu zagospodarowuje czas. Nie podlega żadnym strukturom wspólnoty zakonnej. Nie posiada więc ani reguły, według której ma postępować, ani przełożonych, którym by podlegała.
Podobnie jak to było w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, ma ona do wyboru różne formy realizacji powołania: może żyć osobno i może pozostawać w rodzinie, może się zrzeszać albo wejść w duchową symbiozę z jakąś rodziną zakonną, aby w ten sposób zapewnić sobie większą pomoc religijną. Przez swoją konsekrację każda dziewica jest jeszcze ściślej związana ze wspólnotą Kościoła, którym w wymiarze lokalnym jest diecezja.
Życie ukryte
Stan ten odróżnia się od pozostałych form życia konsekrowanego. Stąd dziewic konsekrowanych nie należy utożsamiać ani z zakonnicami, ani z członkiniami jakiegokolwiek instytutu czy stowarzyszenia życia apostolskiego, choć ze wszystkimi mają wiele cech wspólnych. Ich życie nie różni się na zewnątrz od losu innych, ale jest ono ukryte w Bogu i oddane tylko Jemu.
Dziewictwo konsekrowane nie jest ucieczką od świata. Wręcz przeciwnie. Ludzie wchodzą na taką drogę, aby być jeszcze bliżej człowieka, mając szansę głębiej zrozumieć ludzkie rozterki i zagubienia, a przede wszystkim mając co ofiarować. Zadania, jakie na siebie przyjmują, to oddawanie się pokucie, dziełom miłosierdzia, apostolstwu i gorliwej modlitwie. Kościół zaleca, aby kobiety te, dla lepszego spełniania obowiązku modlitwy odmawiały codziennie Liturgię Godzin, a przynajmniej Jutrznię i Nieszpory.
Będzie im trudno. Żyjemy w świecie, w którym z prostytutek nikt się nie śmieje, ale z dziewic - tak. Dla większości będą dziwaczkami. Część nie uwierzy w ich styl życia. Pokręcą głową i powiedzą, że to niemożliwe. Nie przekona ich nawet prof. Zbigniew Lew-Starowicz - utrzymujący, że wręcz przeciwnie, jest to droga możliwa do realizacji.
Nie tylko dlatego, że według seksuologów są ludzie o orientacji aseksualnej - i po prostu nie mają takich potrzeb, ale i dlatego, że bywają ludzie o bardzo silnej motywacji religijnej, uzdalniającej do tak wielkiego wyrzeczenia. W wielu miejscach nie będą pasowały. Poczują się niezręcznie na wyjeździe integracyjnym z firmy, na którym zaplanowano egzotyczny wieczór w strojach nie kompletnie plażowych. Nie będą miały ochoty tłumaczyć obcesowym dżentelmenom, że nie są lesbijkami i nie mają urazu z okresu dojrzewania.
To wszystko będzie ich krzyżem, ale przecież bez niego nie można iść za Jezusem. Jeśli ich wybór jest z natchnienia Ducha Świętego, to On sam pośle je tam, gdzie staną się dla innych cennym darem. Może koleżance w pracy, która rozstała się z mężem i nie ma zamiaru "zmarnować" reszty życia, więc czeka na zachętę do odważnego rozejrzenia się za ciekawym seksem, któraś z nich opowie o swoim wyborze. Może inna, obdarzona zaufaniem swojej uczennicy, zestresowanej w środowisku rówieśników, bo jeszcze "nie zaliczyła" stosunku z żadnym chłopakiem, zdradzi swój sekret o niekonwencjonalnej drodze i przywróci jej poczucie piękna, jakim się szczyci tylko obszar jeszcze niezadeptany przez człowieka.
Może to właśnie w kontakcie z takimi kobietami ktoś zatęskni za życiem czystym, a inny odkryje, że celibat ze względu na królestwo niebieskie to nie księżowskie gadanie, któremu od dawna nie daje już wiary, ale absolut-na prawda. Może niejeden spośród tych, którzy w szaleństwie współczesnego pokolenia zdetronizowali Pana Boga tak, że spadł On w jego rankingu wartości poniżej zdrowia, sukcesu, wykształcenia i majątku, całkiem na poważnie postawi sobie pytanie o miejsce dla Niego.
Przed uczniem Jezusa jest do przebycia droga, jaką przeszedł Mistrz. Już starzec Symeon powiedział do Maryi, że życie Jej Syna będzie znakiem sprzeciwu. W zlaicyzowanym i zerotyzowanym świecie mała trzódka, którą wciąż fascynuje życie według ośmiu błogosławieństw, też jest takim znakiem. Jednym z najczytelniejszych są konsekrowane dziewice.
Przypominają o świecie przyszłym, którego się spodziewamy i za którym tęsknimy, a w którym nie będziemy się żenić ani za mąż wychodzić, gdzie człowiek będzie jak aniołowie - czysty i cały dla Boga. Swoją decyzją pokazują, że wyznanie Pawła: "wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana naszego", to nie zapis o sile wiary ludzi sprzed dwóch tysięcy lat, ale to przekonanie podzielane i dzisiaj przez wiele kobiet i mężczyzn.
ks. Mateusz Matuszewski
Tekst pochodzi z Tygodnika
Warszawsko-Praskiego "Idziemy"
26 października 2008