Imię i nazwisko: | Grupa dziekańska: | Data oddania: |
---|---|---|
Paweł Wojtalewicz | EN-2 | 23.01.2014r. |
Komentarz do wybranych tez przedstawionych przez Tomasza Podgajniaka, byłego ministra środowiska, w wywiadzie zamieszczonym w Przeglądzie Energetycznym (Numer 3, Wrzesień 2013r.).
„Gdyby słuchać polityków, to żadne źródło energii odnawialnej nie ma w Polsce świetlanej przyszłości. […] gdy patrzę jak inżynier, mający nieco wiedzy o technologiach i światowych trendach, to świetlana przyszłość jest przed fotowoltaiką. Ale to perspektywa wielu lat, a może nawet i dekad. Gdy ceny tej technologii tak spadną, że osiągniemy grid parity.”
Na chwilę obecną fotowoltaika jest w Polsce nieopłacalna. Chciałbym przywołać w tym miejscu przykład projektu farmy fotowoltaicznej w Gryźlinach koło Olsztyna. Budżet przedsięwzięcia miałby wynieść 8 mln zł, a roczna produkcja energii elektrycznej 900 MWh. Oznacza to ok. 432 tys. zł przychodu rocznie (480 zł za 1 MWh, co stanowi łączną cenę sprzedaży energii i certyfikatu). Instalacja zwróciłaby się zatem po 19 latach. Nic dziwnego, że w projekt zaangażowała się jedynie gmina, która może liczyć na 42% dofinansowania z pieniędzy unijnych, czyli w ich przypadku zwrot skróci się do 11 lat. Żaden prywatny inwestor nie pozwoliłby sobie na budowę farmy fotowoltaicznej ze względu na wyższy koszt związany z pobieraniem kredytów.
Przyszłość fotowoltaiki w Polsce wiąże się moim zdaniem raczej ze źródłami rozproszonymi. Ogniwa słoneczne nie mogą bowiem pracować w podstawie obciążenia sieci, będąc zależnymi od warunków pogodowych. Wadą farm fotowoltaicznych jest również zajmowanie znacznej wielkości terenu w stosunku do ilości produkowanej energii oraz względnie krótki czas eksploatacji. Moje zdanie podziela raport Komisji Europejskiej, prognozujący 6 MW mocy ze źródeł słonecznych w Polsce w roku 2015, 51 MW w 2020 i 1516 MW w 2050 (~2,6% całej zainstalowanej mocy). Należy również wspomnieć o pewnym problemie przydomowych instalacji fotowoltaicznych, które miałyby aspiracje przesyłać nadwyżki energii do sieci energetycznej. Mogłoby być to utrudnione ze względu na jej przestarzałość, mianowicie nie najlepszy stan stacji transformatorowych (SN-nn), do których miałyby zostać podłączone.
Myślę, że świetlana przyszłość energetyki słonecznej stanowi raczej kwestię dekad. Poza tym nie będzie się ona wiązała raczej z dużym udziałem tejże energii odnawialnej na rynku. Warto jednak dodać, iż poziom parytetu sieci dla fotowoltaiki jest już osiągany w niektórych krajach, np. Niemczech, Włoszech, Hiszpanii. Może korzystnie byłoby podpatrzeć ich rozwiązania.
„[…] system dotacji powinien wygasać, nie powinien trwać w nieskończoność – 12, 15, 20 lat, w zależności od branży, to jest racjonalny okres wsparcia i potem powinno się go zmniejszać. System powinien być tak skonstruowany, żeby proponowana kwota wsparcia w miarę upływu czasu malała […] w zależności od tego, jak się zmienia poziom technologii na świecie.”
Zupełnie zgadzam się z powyższą tezą. Dawanie producentowi energii odnawialnej wieloletniej, stałej dotacji osłabia mechanizm wolnorynkowy, którego ogromną zaletą jest konkurencja. Zjawisko to implikuje spadek cen przy szybszym rozwoju technologii. System subsydiowanych inwestycji charakteryzuje się niestety niewłaściwym kryterium wyboru przedsięwzięć. Stawia przede wszystkim na, trudny do zweryfikowania, efekt ekologiczny. Według mnie natomiast, poza wspomnianym efektem, powinna liczyć się wielkość nakładu inwestycyjnego w odniesieniu do mocy oraz utrzymanie przez określony czas konkurencyjnej ceny energii, o czym wspomina również pan Podgajniak. Takie kryteria pociągałoby za sobą zastosowanie innowacyjnych i efektywnych technologii.
Obecnie proponowany jest natomiast system giełdowy, w którym za podaż będą odpowiadali ci, którzy odpowiedzą na zamówienie składane przez Urząd Regulacji Energetyki. Podstawowym kryterium wyboru projektów będzie zatem cena za wytworzoną 1 MWh energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych bądź z biogazu rolniczego. O ile cena ta będzie stała przez okres zdefiniowany w zamówieniu bez kompensowania spadku dochodów producenta, implikowanych spadkiem wartości pieniądza, jak również zamówienia w latach kolejnych będą uwzględniały rozwój technologii, o tyle system giełdowy może się sprawdzić. Wytwórca ekologicznej energii będzie bowiem starał się obniżyć koszty, natomiast jedną z dróg ku temu jest optymalizacja parametrów własnych instalacji i sięganie po rozwiązania innowacyjne. Co więcej, przedsiębiorca planujący dopiero wejście na rynek OZE, będzie chciał dokonać tego jak najszybciej, aby w późniejszych latach nie otrzymać zmniejszonej kwoty wsparcia. W ten sposób można by docelowo wykreować producentów, którzy nie będą wymagać subsydiowania.
„[…] pewne technologie w ogóle nie będą wspierane albo wsparcie będzie wycofywane w odniesieniu do tych, które nie rokują poprawy wskaźników efektywnościowych. Nie ma przecież większego sensu w subsydiowaniu czegoś, co nigdy nie osiągnie tzw. dojrzałości rynkowej.”
Słowa te zostały wypowiedziane po podaniu przykładów dwóch farm wiatrowych (Cisewo – 18MW i Tymieniec – 50MW), których pan Podgajniak jest prezesem i które charakteryzują się dużą konkurencyjnością w stosunku chociażby do nowoczesnych bloków na parametry nadkrytyczne elektrowni w Opolu i Kozienicach.
„[..] dlaczego hamujemy rozwój tańszych źródeł OZE (np. lądowej energetyki wiatrowej), których potencjał nie został jeszcze wyczerpany, a planujemy promować znacznie droższe?”
Jak najbardziej zgadzam się ze sformułowanym stanowiskiem byłego ministra i cieszy mnie fakt, iż w oczekiwanym „Dużym Trójpaku” nie będzie miejsca na współczynniki wsparcia.
Po pierwsze, zastanówmy się, czy w ogóle wspieranie odnawialnych źródeł energii nie jest zbytnim zaburzeniem wolnego rynku i czy jest to sprawiedliwe, że właśnie tylko takie technologie otrzymują wsparcie. Pamiętajmy jednak, że istniejące duże firmy energetyczne, wytwarzające energię w nieefektywnych blokach energetycznych, wyrosły na pieniądzach państwowych, czyli podatników. Za czasów komunizmu oraz później, przed akcesją Polski do UE można było ładować pieniądze publiczne w państwowe firmy bez żadnych ograniczeń oraz audytu efektywności stosowanych rozwiązań. Granice dopuszczalnej pomocy publicznej bowiem nie istniały. Społeczeństwo nie przejmowało się tym faktem, ponieważ ceny energii były subsydiowane. Dotowane firmy energetyczne stały się potęgą, a następnie zostały sprywatyzowane. Obecnie skutecznie utrzymują swoją pozycję poprzez właściwe zarządzanie. Moim zdaniem bez wsparcia dla przedsiębiorców zainteresowanych OZE nie mają oni szans odnalezienia się na wolnym rynku. Nie można natomiast dopuścić, aby polska energetyka była cały czas oparta na węglu w takim stopniu, jak do tej pory. Złoża będą się bowiem wyczerpywać, a wydobycie będzie coraz droższe, do czego dochodzą limity emisji CO2. Brak dywersyfikacji struktury wytwarzania energii elektrycznej w Polsce doprowadzi do kryzysu, a nawet zapaści gospodarczej. Nie oznacza to jednak, iż należy nagradzać zielonym certyfikatem każdy pomysł na wdrożenie czystych technologii. Wszelkie dopłaty odbijają się na cenie energii elektrycznej i ucierpią na tym gospodarstwa domowe. Bezsensowne staje się zatem stosowanie współczynników korekcyjnych, czego dobrym przykładem jest kryzys spowodowany boomem na ogromnie wspieraną fotowoltaikę w Czechach. Dotujmy zatem takie rozwiązania, o których już obecnie wiemy, iż szybko osiągną poziom grid parity. W systemie giełdowym natomiast technologie mniej efektywne upadną, nie będąc konkurencyjnymi. Raport Komisji Europejskiej wskazuje na duży potencjał rozwoju energetyki wiatrowej w naszym kraju – w roku 2050 może ona posiadać moc zainstalowaną rzędu 10460 MW (18% rynku, 77% OZE). Taki kierunek nie powinien dziwić. Trzeba również dodać, iż bezcelowym jest budowanie drogich farm na morzu, jeśli na lądzie jest jeszcze miejsce dla tysięcy megawatów energii z wiatraków. Dywersyfikując strukturę wytwarzania energii elektrycznej, nie można kompletnie zapomnieć o ekonomii. Wysokie ceny prądu z pewnością nie zapewnią nam bezpieczeństwa energetycznego.
„[…] trzeba zbudować bardziej kompleksowy system wsparcia, obejmujący być może także zamówienia na nowe moce w energetyce konwencjonalnej, zaprojektowany na lata, tak aby inwestorzy wiedzieli czego mogą się spodziewać.”
Jak najbardziej podzielam zdanie byłego ministra środowiska w tym aspekcie. Skoro węgiel jeszcze przez długie lata stanowił będzie trzon polskiej energetyki, to należy rozwijać również technologie konwencjonalne. Jak na razie, to właśnie tam można szukać największych oszczędności, jeśli odniesiemy się do udziału energii wytworzonej z węgla w całkowitej mocy zainstalowanej. Poza tym, inwestorzy pewni co do planów na przyszłość, czuliby się bezpieczniej na rynku, co wytworzyłoby przyjazny klimat dla inwestycji. W dzisiejszych czasach natomiast przedsiębiorca planujący zbudowanie konwencjonalnej instalacji energetycznej z pewnością obawia się limitów emisji CO2 oraz nowych wytycznych odnośnie ochrony środowiska tak chętnie lansowanych przez Unię Europejską.
„Energetyka jądrowa? Raczej nie. I nie dla tego, że obawiam się tej technologii ze względu na ryzyka ekologiczne, bo jak łatwo sprawdzić, byłem pierwszym na świecie ministrem środowiska, który w 2005 r. mówił o potrzebie ponownego rozważenia projektu budowy takiej elektrowni. Dziś patrzę na nią jako biznesmen: to jest inwestycja wartości co najmniej 50 mld zł, a niektórzy mówią nawet o 100 mld zł, którą trzeba będzie realizować przez co najmniej 10 lat, gdy nasz rynek energii jest wart raptem 30mld zł! Sektor tego po prostu nie udźwignie.”
W tej kwestii nie zgadzam się z panem Podgajniakiem – jestem za budową elektrowni jądrowej w naszym kraju. Energetyka wiatrowa z pewnością będzie się u nas rozwijać, stanowiąc coraz większy ułamek mocy zainstalowanej, jednakże nie da ona możliwości pracy w podstawie obciążenia sieci. Aby nie być zależnymi pod względem energii elektrycznej od dostaw innych państw, musimy również inwestować w rozwiązania, mogące pracować non - stop. Długi czas budowy oraz ogromne koszty zostaną moim zdaniem zrównoważone uzyskaniem większego bezpieczeństwa energetycznego. Poza tym prąd płynący z elektrowni jądrowej jest najtańszy w stosunku do innych źródeł, a eksploatacja jądrówki może trwać dziesiątki lat. Wartością dodaną jest z pewnością utworzenie relatywnie dużej ilości miejsc pracy oraz zajmowane niewielkiego terenu w odniesieniu do mocy instalacji. Co więcej, budowa bloków jądrowych wpłynęłaby w znacznym stopniu na postęp techniczny całej gospodarki narodowej. Były minister środowiska wskazuje co prawda na priorytet energetyki rozproszonej, wykorzystującej paliwa konwencjonalne, a szczególnie gaz, jednakże sprawa łupków może się nam wcale nie udać. Ponadto w październiku ubiegłego roku Parlament Europejski opowiedział się za radykalnym zaostrzeniem przepisów w kwestii poszukiwania niekonwencjonalnych złóż ropy naftowej i gazu. Pan Podgajniak twierdzi, iż zna lepsze kierunki inwestowania aniżeli energetyka jądrowa, niestety nie wymienia tychże rozwiązań. Moim zdaniem natomiast perspektywa posiadania 9600MW z elektrowni atomowych w roku 2040 (na podstawie raportu Komisji Europejskiej) stanowiłaby pewną bazę niezawodnej mocy zainstalowanej w naszym kraju na tle wielu pomysłów w teorii ekonomiczniejszych, aczkolwiek nieprzetestowanych i tak naprawdę niepewnych. Pewne jest natomiast, iż węgiel trzeba będzie stopniowo czymś zastępować.