Dieta na odchudzanie, czy coś takiego istnieje?
Urszula Sobiecka
Zwierzęta jedzą po to, by żyć. Współczesny człowiek zdaje się żyć po to, by jeść. I bardzo się tym, co je, interesuje. Wystarczy otworzyć niemal dowolną gazetę, włączyć dowolny kanał telewizyjny, by trafić na artykuł, lub program o jedzeniu, reklamę czegoś do zjedzenia, bądź... informacje o tym, jak najskuteczniej się odchudzić. Mało kto wie, że aby zyskać pokarm na jeden dzień, wystarczy pracować przez godzinę. Czy diety odchudzające rzeczywiście odchudzają? Tylko na krótką metę. Gorzej niestety z długookresowymi zmianami wagi. Dziewięć na dziesięć osób wraca do poprzedniej masy ciała. Ci, którym udaje się schudnąć, tracą zwykle 5 do 10 proc. masy ciała. W ich przypadku powinno się więc raczej mówić o złagodzeniu, a nie zlikwidowaniu nadwagi. Zresztą samo pojawianie się coraz to nowych „cudownych diet” pokazuje, jak bardzo są one nieefektywne. Dlaczego tak się dzieje?
Zacząć trzeba chyba od wytłumaczenia pojęcia bilansu energetycznego człowieka. Oznacza on różnicę między energią, którą przyjmujemy w postaci pokarmu, a tą, którą zużywamy podczas wysiłku. W idealnym ujęciu bilans powinien wychodzić na zero. Wtedy byśmy ani nie tyli, ani nie chudli. Tymczasem u większości z nas bilans jest dodatni. Innymi słowy - mamy nadwyżkę, która odkłada się w postaci dodatkowych kilogramów. Nasz pokarm jest znacznie łatwiej przyswajalny i jednocześnie bardziej energetyczny w porównaniu z tym, czym żywili się nasi przodkowie. Mięso ze sklepu ma od 4 do 6 razy więcej tłuszczu niż mięso dzikiej zwierzyny. Owoce z sadów są bardziej miękkie, łatwiej strawne i dużo słodsze od swych pierwowzorów w naturze. Zboża przetwarza się do postaci białej mąki, która tak naprawdę jest już czystą skrobią. Czystego tłuszczu nasi przodkowie praktycznie nie znali, a dziś można go kupić w dowolnych ilościach - czy to jako olej w butelce, czy smalec w kostkach. Już nie wspominam o takich bombach kalorycznych jak cukierki czy chipsy.
Ale, paradoksalnie, i tak pochłaniamy mniej kalorii niż nasi przodkowie. Przez co najmniej 98% dziejów swego gatunku człowiek żył w społecznościach zbieracko-łowieckich. Rolnictwo to stosunkowo młody wynalazek. Nadal jesteśmy przystosowani do życia z polowań na zwierzynę i zbierania owoców. Na świecie przetrwało do dzisiaj kilka pierwotnych społeczności zbieracko-łowieckich z Papui - Nowej Gwinei. Dziennie przyswajają oni nawet dwa razy więcej energii niż mieszkańcy bogatego Zachodu. A przecież ci łowcy-zbieracze niezwykle rzadko mają nadwagę. Wszystkie porównania naszej aktywności fizycznej z aktywnością współczesnych łowców-zbieraczy lub naszych przodków wskazują, że ruszamy się bardzo, ale to bardzo mało. Gdybyśmy chcieli im dorównać, musielibyśmy codziennie biegać intensywnym truchtem 12 kilometrów! To musi być wysiłek aerobowy, czyli długotrwały, który powoduje spalanie tłuszczu. Intensywny, lecz krótkotrwały wysiłek nie jest efektywny w zrzucaniu kilogramów. Muskulaturę nam poprawi, owszem, ale nie pomoże się odchudzić. Mowa jest o codziennym, intensywnym, co najmniej godzinnym wysiłku. Krótsze lub rzadsze ćwiczenia nie na wiele się tu zdadzą. Pomogą na serce albo dobre samopoczucie, ale nie na nadwagę. Tutaj znów kłania się nasza spuścizna ewolucyjna. Należymy bowiem do gatunku, który bardzo łatwo akumuluje tłuszcz, a bardzo trudno go zrzuca. Żyli oni w naprzemiennym rytmie przesytu i głodu. Od czasu do czasu znajdowali drzewo pełne owoców lub łowili dużą antylopę. Mieli wtedy jedzenia w bród; więcej, niż mieściło się w ich żołądkach. Ale potem nadchodziła na przykład susza i wszyscy głodowali. Przeżywali jedynie ci, którzy wcześniej, w czasach obfitości, potrafili odłożyć jak najwięcej zapasów w postaci tkanki tłuszczowej. Jeść, tyć, głodnieć, chudnąć, jeść, tyć, głodnieć - to był w przeszłości normalny cykl człowieka. Ewolucyjne przystosowanie do tego cyklu daje się nam teraz we znaki, jako efekt jo-jo. Dziś, gdy głód u nas praktycznie się nie zdarza, ludzie jak dawniej odkładają kilogramy, ale już nie mają kiedy ich zrzucić. Nie zapominajmy, zatem, że człowiek jest doskonałą maszyną do biegania. W dawnych czasach jogging był świetną metodą łowów. Na krótkim dystansie nasi przodkowie nie byli w stanie dogonić ofiary, ale mogli za nią truchtać godzinami. W gorącej Afryce, skąd wywodzi się homo sapiens, mało które stworzenie mogło wytrzymać porównywalnie morderczy wysiłek. Ludzie są świetnie przystosowani do znoszenia wysokiej temperatury. Potrafią się intensywnie pocić. Pionowa postawa naraża na słońce tylko małą część ciała. Mózg się nie przegrzewa i jest chroniony przez uwłosienie. Zwierzęta, na które polował człowiek, po godzinach biegu przegrzewały się i musiały się zatrzymać dla schłodzenia ciała. Wtedy łowcy-zbieracze je doganiali i zabijali. Ich organizm nauczył się w czasie długiego spokojnego truchtu wydatkować mało energii. Żeby dziś zrzucić kilogramy, potrzebny nam więc taki wysiłek, który codziennie będzie zalewać potem oczy, nie ze zmęczenia, z pokonanego dystansu, w czasie polowania na wyczerpanie zwierzyny, jak nasi przodkowie. Zapewniam, nie odskoczyliśmy od nich ani o jotę. Staliśmy się za to jedynym gatunkiem na Ziemi, który oddzielił wysiłek fizyczny od zdobywania jedzenia.