Jorge Luis Borges
Słowik Keatsa
(z tomu Dalsze dociekania, Warszawa 1999, s. 161-168.)
Ci, którzy zajmowali się poezją liryczną Anglii, nie zapomną „Ody do słowika", jaką John Keats, gruźlik, nędzarz i człowiek być może nieszczęśliwy w miłości, ułożył w pewnym ogrodzie w Hampstead, w wieku dwudziestu trzech lat, podczas jednej z kwietniowych nocy 1819 roku. Keats usłyszał w podmiejskim ogrodzie wiecznego słowika Owidiusza i Szekspira i poczuł własną śmiertelność, i przeciwstawił ją delikatnemu, nieśmiertelnemu głosowi niewidocznego ptaka. Keats napisał przedtem, że poeta musi tworzyć poezję w sposób naturalny, jak drzewo daje liście; dwie czy trzy godziny wystarczyły mu na stworzenie tej stronicy o niewyczerpanym i nienasyconym pięknie, którą później zaledwie doszlifował; jej wartość, o ile mi wiadomo, była zawsze poza wszelką dyskusją, w przeciwieństwie do jej interpretacji. Istota problemu pojawia się w przedostatniej strofie. Przypadkowy i śmiertelny człowiek zwraca się do ptaka, „którego nie depczą wygłodniałe pokolenia"1 i którego głos, teraz, jest tym głosem, jaki Ruth Moabitka usłyszała pewnego starożytnego wieczoru na polach Izraela.
W swej monografii Keatsa opublikowanej w 1887 roku Sidney Colvin (przyjaciel Stevensona, prowadzący z nim stałą korespondencję) dostrzegł, a może wymyślił, pewną trudność w strofie, o której mówię. Przytaczam jego osobliwą uwagę: „Popadając w błąd logiczny, a jest on również potknięciem poetyckim, Keats przeciwstawia ulotność ludzkiego życia, przez które rozumie życie jednostki, trwaniu życia ptaka, przez które rozumie życie gatunku". W 1895 roku Bridges powtórzył ten zarzut; F. R. Leavis zaaprobował go w 1936 roku i dodał takie wyjaśnienie: „Oczywiście fałsz ukryty w tym obrazie dowodzi intensywności uczucia, które go zrodziło". Keats w pierwszej strofie swojego poematu nazwał słowika driadą, inny krytyk, Garrod, z powagą przytoczył ten epitet, aby wyrazić sąd, że w strofie siódmej ptak jest nieśmiertelny, gdyż jest driadą, bóstwem lasów. Amy Lovell napisała słuszniej: „Czytelnik obdarzony bodaj iskrą wyobraźni czy poezji wyczuje natychmiast, że Keats ma na myśli nie słowika śpiewającego w tym momencie, lecz gatunek".
Zebrałem pięć opinii pięciu krytyków, współczesnych i dawnych; sądzę, że najmniej jałowa ze wszystkich wyrażona została przez Amerykankę Amy Lovell, ale nie zgadzam się z postulowanym w niej przeciwstawianiem efemerycznego słowika owej nocy i słowika-gatunku. Klucz, dokładny klucz do zrozumienia tej strofy, znajduje się, podejrzewam, w metafizycznym ustępie dzieła Schopenhauera, który jej nigdy nie czytał.
„Oda do słowika" pochodzi z 1819 roku; w roku 1844 ukazał się drugi tom dzieła „Świat jako wola i przedstawienie". W rozdziale 41 czytamy: „Trzeba zapytać siebie uczciwie, czy tej wiosny jaskółka jest inną niż za pierwszej wiosny i czy rzeczywiście między jedną i drugą powtarzał się miliony razy cud stworzenia z niczego, by tylokrotnie też działać na rzecz absolutnego zniszczenia. Wiem dobrze, że jeśli zapewnię kogoś na serio, iż kot, który bawi się właśnie na podwórzu, jest tym samym kotem, który trzysta lat temu wyczyniał tam te same skoki i tak samo się podkradał, to uzna mnie za wariata; ale wiem też, że znacznie większym wariactwem jest wierzyć, iż kot dzisiejszy jest na wskroś, zasadniczo innym kotem niż przed trzystu laty"2. Jednostka w pewien sposób jest tu gatunkiem, a to znaczy, że słowik Keatsa i słowik Ruth są tym samym słowikiem.
Keats, który nie całkiem bezpodstawnie mógł napisać: „Nic nie wiem, niczego nie czytałem", poprzez stronice jakiegoś szkolnego słownika odgadł greckiego ducha; niezwykle subtelnym dowodem na to odgadnięcie, czy też odtworzenie, jest fakt, że w niejasnym słowiku pewnej nocy przeczuł słowika platońskiego. Keats, niezdolny może do wyjaśnienia słowa archetyp, o ćwierć wieku wyprzedził Schopenhauera.
Po wyjaśnieniu tej trudności pozostaje do wyjaśnienia inna, o zupełnie odrębnym charakterze. Jak to się stało, że na tak oczywistą interpretację nie wpadli Garrod i Leavis, i inni? Leavis jest profesorem jednego z college'ów Cambridge - miasta, które w XVII wieku grupowało Cambridge Platonists i dało im nazwę; Bridges napisał platoński poemat zatytułowany „The Fourth Dimension"; zwykłe wyliczenie tych faktów zdaje się pogłębiać zagadkę. Jeśli się nie mylę, jej istnienie bierze się z czegoś zasadniczego dla brytyjskiego umysłu.
Coleridge zauważa, że wszyscy ludzie rodzą się arystotelikami lub platonikami. Ci ostatni przeczuwają, że klasy, porządki i rodzaje są rzeczywistymi bytami, pierwsi, że są uogólnieniami; dla tych drugich język nie jest niczym innym, jak tylko przybliżoną grą symboli, dla pierwszych - mapą wszechświata. Platonik wie, że wszechświat jest w jakiś sposób kosmosem, porządkiem; dla arystotelika porządek ten może być błędem czy fikcją naszego cząstkowego poznania. Poprzez szerokości geograficzne i epoki dwaj nieśmiertelni antagoniści zmieniają dialekty i imiona: jeden to Parmenides, Platon, Spinoza, Kant, Francis Bradley; drugi to Heraklit, Arystoteles, Locke, Hume, William James. W żmudnych szkołach średniowiecza wszyscy powołują się na Arystotelesa, mistrza ludzkiego rozumu („Convivio", IV, 2), ale nominaliści są Arystotelesem; realiści - Platonem. Nominalizm angielski XIV wieku odradza się w skrupulatnym angielskim idealizmie XVIII wieku; oszczędność formuły Ockhama entia non sunt multiplicanda praeter necessitatem3 dopuszcza lub zapowiada nie mniej wartościujące esse est percipi4. Ludzie, powiedział Coleridge, rodzą się arystotelikami lub platonikami; o umyśle angielskim należy stwierdzić, że urodził się arystotelesowski. Rzeczywistymi dla tego umysłu nie są pojęcia abstrakcyjne, lecz indywidua; nie słowik jako gatunek, lecz słowiki konkretne. Jest naturalne, być może nieuniknione, że „Oda do słowika" nie jest w Anglii rozumiana właściwie.
Niech nikt nie wyczyta potępienia czy pogardy w tych słowach. Anglik odrzuca to, co gatunkowe, ponieważ czuje, że to, co indywidualne, nie daje się zredukować, jest jedyne i nieprzyswajalne. Skrupuł etyczny, nie zaś niezdolność do spekulatywnego myślenia, nie pozwala Anglikowi, w przeciwieństwie do Niemca, poruszać się w abstrakcjach. Nie rozumie „Ody do słowika"; to cenne niezrozumienie pozwala mu być Lockiem, Berkeleyem i Hume'em i zapisać, jakieś siedemdziesiąt lat temu, niesłychane i prorocze uwagi w „Jednostce przeciw Państwu"5.
Słowik we wszystkich językach globu cieszy się melodyjnymi imionami (nightingale, nachtigall, usignolo), jakby ludzie instynktownie pragnęli, aby imiona te godne były śpiewu, który ich oczarował. Poeci tak go wyidealizowali, że jest już teraz nieco nierealny; mniej przypomina skowronka, a bardziej anioła. Od saksońskich zagadek „Księgi z Exeter" („ja, starożytny śpiewak wieczoru, przynoszę szlachetnym radość do ich siedlisk") po tragiczną „Atalantę" Swinburne'a, nieskończony słowik śpiewał w brytyjskiej literaturze; czcili go Chaucer i Szekspir, Milton i Matthew Arnold, ale jego obraz w nieunikniony sposób kojarzy nam się z Johnem Keatsem, tak jak z Blakiem kojarzy nam się obraz tygrysa.
Buenos Aires 1951
W przekładzie Zofii Kierszys: „W pył ciebie przemarsz pokoleń nie wkopał" (John Keats, „Poezje wybrane", Warszawa 1962, s. 52).↩
Por. Arthur Schopenhauer, „Świat jako wola i przedstawienie", op. cit., t. II, s. 680.↩
Entia non sunt multiplicanda… (łac.) - „Nie należy mnożyć bytów ponad konieczność" (jest to tzw. brzytwa Ockhama).↩
Esse est percipi (łac.) - „Być, to być postrzeganym" (idea George'a Berkeleya wyłożona m.in. w jego „Traktacie o zasadach poznania ludzkiego").↩
Jednostka przeciw Państwu" („Man Versus the State", London 1884), książka Herberta Spencera.↩