PANI, CZY TO CZŁOWIEK?
Czym zmierzyć, ile jest człowieka w człowieku? Czy to już…czy to jeszcze…
czy to koniecznie człowiek? Komu powierzyć to rozeznanie?
*
Miał się nie począć… nie urodzić… nie przeżyć… A jednak był, żył, ale nikomu chyba na pociechę. - „Niewiele ludzkich odruchów” - bąknął lekarz, a sąsiadki patrząc z odrazą na jego potworkowatą twarz i tępy wzrok, współczująco powątpiewały przy matce: „Pani, czy to człowiek?”
Ona sama nie miała pewności, bo więcej w nim było ze zwierzątka, gdy łasił się, czepiał jej, ledwie reagował na dotknięcia czy szarpnięcia, gdy wciąż tylko bełkotał… Ale jednak czasem potrafił spojrzeć tak przejmująco,
że u żadnego psiaka czegoś takiego w ślepiach nie widziała. Mąż odszedł, była z nim sama. Nazywała go Toto, bo mąż kiedyś tak o nim powiedział.
Gdy miał 7 lat budziło się coś w nim na widok motorów. Naśladował ich dźwięk, czasem chciał pobiec, wsiąść, jechać. Marzył chyba o tym po swojemu, bo nawet przez sen bełkotał” „Moto, moto” Potem tak wołał, gdy zobaczył jakiś motocykl. Złośliwe dzieciaki zamieniły to na „Matoł” i darły się tak za nim. Nie reagował. Nie było w nim żadnej złości. Na szczęście, bo był coraz silniejszy. Lubił chodzić z matką do kościoła. Zamierał w nim, jakby tracąc oddech. Kiedy jednak widział, jak dzieci przyjmują Komunię, wstawał, by też pójść i matka musiała go powstrzymywać siłą. Wpatrywał się w księdza z większym zachwytem niż w motocykle. I ciekły mu wtedy łzy, choć nigdy nie płakał. Miał już 12 lat, gdy na jednej Mszy wyrwał się matce i ukląkł na stopniu z innymi. Ksiądz, znając go, uśmiechnął się, pogładził go po głowie i minął. I wtedy Toto naprawdę się rozpłakał. Ksiądz zatrzymał się, wrócił i włożył mu do ust Hostię. Matka usłyszała szepty sąsiadek: „Jak to tak? A na religie chodził? I czy to w ogóle wie, o co tu chodzi?” Ksiądz potem powiedział mimochodem, że Pan Jezus przyszedł także do ostatnich w kolejce po rozum. Toto był po swojemu szczęśliwy i przy tym jeszcze brzydszy. To była jego pierwsza i ostatnia Komunia. Nazajutrz matka jechała z nim z nim autobusem i stał się wypadek. Wielka ciężarówka uderzyła z boku w autobus przewracając go na przejeździe kolejowym. Rozległy się krzyki i jęki rannych, a drzwi znalazły się pod spodem. I wtedy Toto kopniakiem wybił szybę w oknie, wydostał się i zaczął wyciągać matkę. Kiedy stanęła obok pokaleczona, ale cała, Toto chciał wrócić po torbę, ale dostrzegł, że szlaban się opuszcza i spojrzał wzdłuż torów. Była mgła i chyba tylko on słyszał nadjeżdżający pociąg, gdy w leżącym na szynach autobusie nadal ludzie wołali o pomoc. Nagle wydał z siebie odgłos motoru i ruszył po torze, jakby chciał zatrzymać pociąg. Biegł burcząc coraz szybciej, jak szalony. Maszynista w końcu go zauważył, ale za późno, bo była mgła. - „Co za głupek? - krzyknął tylko - Oszalał?” Zazgrzytały hamulce, ale chłopak już wpadł pod koła… Dopiero teraz maszynista ujrzał autobus, rannych i matkę biegnącą z krzykiem: „Toto, dziecko moje!” Pociąg stanął kilka metrów przed leżącym autobusem, z którego słychać było krzyki przerażenia. Potem w grupce gapiów jakaś kobieta powiedziała do drugiej: „Patrz, pani, kto by pomyślał, że się coś ludzkiego w tym obudzi. A może on się tylko bawił w motor?”
*
W niewielu z nas obudziłoby się nagle coś tak ludzkiego, ale jedną z miar człowieczeństwa jest też dostrzeganie coś w pełni człowieczego tam, gdzie… po nie ludzku jakoby tego nie ma.