Król Miłości
07.04.2009.
Od czasu do czasu chyba każdego dopadają skrupuły. Wydaje nam się zupełnie błędnie, że długotrwałe roztrząsanie naszych grzechów przyniesie nam jakąś korzyść (często zresztą skupiamy się na tych, które tak naprawdę nie są najważniejsze). Tworzymy problemy bądź wyolbrzymiamy już istniejące. Skupiamy się wyłącznie na złu zapominając, że najważniejsza byśmy się powierzyli Bożemu Miłosierdziu, bo bez niego rzeczywiście pozostaje nam tylko popaść w zupełny smutek...
Nie oznacza to w żadnym razie, że grzechy należy lekceważyć, bądź traktować jako coś „naturalnego” i oczywistego. Chodzi o to by nie koncentrować się w pierwszym rzędzie na dobru, do którego czynienia zostaliśmy powołani, do miłości, która jest istotą naszej egzystencji.
Zwłaszcza kiedy dusza jest w stanie strapienia łatwo ulega przygnębieniu, a rachunek sumienia łatwo może się zmienić w stąpanie po ruchomych piaskach grzechu. A nasz świat przecież to nie jest świat grzechu.
Kiedy zaczęłam roztrząsać jak też przeżyłam Wielki Post, czy w należnym skupieniu i umartwieniu, znalazłam wiele rzeczy, które - oczywista - można było zrobić lepiej. Czasami łatwo też przy takiej okazji zupełnie zafiksować się na sobie i zapomnieć po co się taki obrachunek czyni, że tylko po to by powiedzieć Panu, że Go kocham i przepraszam za te błędy i zaniechania.
Pan, który czule nas kocha dał mi odpowiedź na to moje rozważanie. Ktoś ofiarował mi obrazek Chrystusa Króla, na którym Zbawiciel jakże wymownie wyciąga ku nam ramiona...
Prosty gest w odpowiedzi na ludzkie pokomplikowanie.