Byle było tak, Fan Fiction, Dir en Gray


Byle było tak!

11 marca 2004 roku
Beztroskie dźwięki jazzowego koncertu dochodziły zza przysłoniętego ciężką kotarą okna. Nagi mężczyzna leżał na łóżku, oddychając ciężko, jak po długim biegu. Dłoń, zaciśnięta wciąż na pobudzonym członku, poruszała się miarowo. Doszedł z cichym, zaskoczonym jakby okrzykiem, opadając na poduszki. Leżał z zamkniętymi oczami, uspokajając powoli oddech. Westchnął, siadając na łóżku i chowając twarz w dłoniach. Upuszczona, zapomniana gazeta upadła na dywan.

Z okładki zadowolonym uśmiechem witał wszystkich Shinya Terachi.

26 września 2004 roku
Jaskrawe światła ogromnej hali odbijały się w oczach tysięcy zgromadzonych na koncercie ludzi. Ostre, mocne dźwięki szarpanych strun gitary, głęboki ton basu i ciężkie, szybkie uderzenia pałeczek. Ostatni, przenikliwy okrzyk, wyrywający się z ust wokalisty. I jasne włosy, zasłaniające ciemny rumieniec Shinyi, gdy Die ze ściągniętą, przepoconą koszulką, przechodzi obok niego. Ciekawe, jak długo jeszcze, myśli rozbawiony Totchi, zerkając na nieśmiałe, nieporadne manewry kolegów. A może oni lubią czekanie?

29 kwietnia 2005 roku
- Nie rozumiem problemu. Jaśniej mów - żąda kategorycznie przystojny, ciemnowłosy mężczyzna, zaciągając się papierosem. Siedzący naprzeciwko niego facet jest zirytowany, zawstydzony jednocześnie? Że też nie może go zrozumieć w pół słowa.
- Ale co? - Zirytowany, sięga po papierosa. Szczupłe palce nerwowo bawią się frędzelkami kawiarnianego obrusa. - Czego nie rozumiesz?
- Podoba ci się. Jaki kłopot? Zaproś tu jego, zamiast mnie i z nim gadaj.
- Uwielbiam twoją bezproblemowość, Kaoru - syczy wściekle czerwonowłosy depresant. - A jak się zbłaźnię?
- Bo?
- Bo może, chociażby, nie być gejem!
- Die, o to bądź spokojny. Ten problem nie istnieje. Nasz wspaniały perkusista jest gejem.
- Skąd...
- Och, nie każ mi się narażać na twoją zazdrość. Przyjmij jedynie do wiadomości, że na pewno jest... i pamiętaj, że co dawno, to nieprawda, zanim ten mord w twoich oczach mnie porazi.
- Ja po prostu nie rozumiem, czemu nasze gusta tak dobrze się pokrywają.
- Prawda? Bo patrz, o ile łatwiej by było bez tych wspólnych upodobań do Toshiyi...
- ... Marka...
- ... Meeva...
- ... Yoshikiego nie daruję...
- I Shinya też, no popatrz.
- Tknij go palcem, lidera-sama, a ci go odgryzę.
- Już tknąłem. Die, odłóż ten widelec, bo ci nie powiem, jakiego szampana lubi najbardziej i jakie słówka pleść mu do ucha. I podczas jakiego filmu.
- Przerażasz mnie czasem.
- Mhm. Zacznijmy od tego, że nienawidzi białych róż...

15 czerwca 2005 roku
Kyo ziewnął rozdzierająco, po czym wypił zawartość kubka z kawą jednym haustem. Znudzony Totchi przeglądał jakieś gazety, a Kaoru siedział na krześle, mówiąc coś szybko do telefonu. Nagle rozłączył się i zaśmiał głośno, wznosząc jednocześnie swój kubek w tryumfalnym geście.
- Nie będzie ich!
- I się z tego cieszysz? - pyta powątpiewająco Toshiya, gotów już do opuszczenia malego pokoju.
- Nie będzie ich razem, głąbie.
- Piwo!
- Albo nawet i szampan, moi drodzy. I stawiam duże lody.
- Khem... Bo u mnie to w zasadzie chata wolna... możemy...
- Z kim ja się zadaję. � Kręci z rozbawieniem głową, zagarniając ich ramionami. � Chodźmy do zwykłej kawiarni...

12 stycznia 2006 roku
- Cieniste, zalesione zbocze doliny, opadające łagodnie w półkoliste rejony puszczy, rozbrzmiewało głosami zwierząt. Skąpane w świetlistych promieniach konary drzew, niczym ogromne, aksamitne kwiaty łowiły szum wiatru, grającego cicho w gałęziach. Leniwe szemranie strumyka pięknie współgrało z drżącym kwileniem leśnego ptactwa, z chóralnymi trelami i łagodnymi nawoływaniami rajskich samic. Gęste leśne poszycie skrywało toczące się wśród traw pracowite życie czarnych niczym obsydianowe paciorki mrówek, które, rozognione pracą, nie zauważały nawet, że... - czytał Shinya spokojnym, usypiającym głosem. Za oknami powoli zapadał zmierzch, ciepłe światło lampki zapalało nikłe błyski w czerwonych włosach mężczyzny, leżącego na łóżku. Z głową ułożoną na udach perkusisty, bawił się jasnymi kosmykami jego włosów, zasłuchany w magiczną opowieść Świata Mrocznej Puszczy i Jeziora Leśnego. Żarząca się ognikiem końcówka kadzidełka zostawiała w powietrzu zapach cynamonu, pościel pachniała waniliowym płynem do płukania, a sami muzycy pachnieli seksem, jak zazwyczaj wieczorami, zwłaszcza wieczorami sobotnimi.
- ... gdy w dzielnym sercu, przepełnionym szczytnymi ideałami praojców zapłonął ogień poświęcenia, wyruszył. Wiedział, że droga będzie ciężka i bardzo niebezpieczna, ale duma, zaszczepiona z mlekiem matki w jego maleńkim ciałku nie pozwalała postąpić inaczej. Złote promienie zachodzącego słońca znaczyły ścieżkę krwawymi łzami, gdy maleńka mrówka dzielnie maszerowała ku przeznaczeniu... I to na dziś koniec.
Wyrwany nagle z błogiego rozleniwienia gitarzysta rzucił Shinyi oburzone spojrzenie.
- Ale Herman teraz spotka Mihiagi!...
- Wiem, Die. A potem pójdą razem, ramię w ramię, scaleni w odwiecznym ogniu zemsty.
- A potem ockną się na pokrytej jeszcze bitewnym kurzem murawie i Mihiagi wróci z Hermanem do Yamithiro... - zaczął rozmarzonym głosem Die, gdy przerwał mu cichy chichot perkusisty. - Z czego się śmiejesz?
- Z niczego. A czytałeś to...
- Parę razy. Też coś.
- Parę... Masz trzydzieści dwa lata. A zachowujesz się jakbyś miał dwa.
- Bo lubię Hermana?
- Idę się wykąpać. Potrzebuję chwili normalności.
- Mogę iść z tobą?
- Nie, Die. Dwa lata to zdecydowanie pedofilia.

Puchatym, niebieskim ręcznikiem wycierał właśnie włosy, poskręcane po kąpieli w mokre strąki, gdy z głębi mieszkania dobiegł głośny huk, a potem nastała cisza. Zaniepokojony, w samych dżinsach, wyjrzał z łazienki, zarzucając wilgotny ręcznik na ramiona. W kuchni było ciemno, za to z rzęsiście oświetlonego salonu dochodziły złorzeczenia, przerywane cichszymi, czy, jak przed chwilą głośniejszymi, hałasami. Z impetem wmaszerował do pomieszczenia. Die, odziany li i jedynie w kusy, falbaniasty fartuszek, kucał przed otwartą szafą, wypięty pupą do tyłu, grzebiąc w barku. Długie nogi, opięte lśniącą szmatką, same w sobie mogły zadziałać na wyobraźnię. Podobnie, jak krągłe pośladki, czy płaski brzuch. Shinya usiadł na kanapie, wpatrując się dziwnym wzrokiem w swoje rąbnięte seme, mamroczące coś po cichu.
- Co ty masz na sobie, na litość?!... - zapytał nieufnie, nie spuszczając oszołomionego wzroku z kochanka. Ten spojrzał na niego nieuważnie, odwracając się od razu z powrotem do szafki.
- Fartuch.
- Ta rzecz jest różowa!
- I ma falbanki, wiem. Shin, gdzie wsadziłeś te niebieskie spinki, te z motylkami?...
Shinya zamrugał gwałtownie, patrząc jak Die z cichym okrzykiem tryumfu, wyciąga z szuflady spore pudełko, wypełnione różnymi dziwnymi ozdobami i, po wysypaniu ich na dywan, zaczyna przeglądać.
Odetchnął głęboko, zaciskając oczy. Kiedy je otworzył, płomiennowłosy stwór w falbankach wciąż rezydował na dywanie, zapinając w poczochranych włosach niebieskie spinki. Kontrast kolorystyczny był zabójczy, Shinyi zrobiło się słabo. Może to brak Hermana? Swoją drogą pomówmy o roli mrówek w życiu społeczeństwa wyżej rozwiniętego...
- Co się dzieje, na miłość boską? � zaszeptał rozpaczliwie, ciągnąc coś przed nim za rękę.
Die rzucił mu krótkie, roztargnione spojrzenie i zajął się ściąganiem różowej szmatki. Shinya aż westchnął, widząc wyzierające spod jadowitej, oślepiającej tkaniny szczupłe ciało.
- Obiecałem mu... do diabła, ten motylek nie ma skrzydełka!... Cholera, Shin, pomóż mi z tym, trochę w lewo, o... nie, nie ciągnij, mówię, nie ciągnij!... A nie, ciągnij! - Szamotał się, zaplątany w paskach fartuszka.
- Sam sobie ciągnij, perwersie...
Pociągnął, wpadając z impetem na szafkę. Zachybotała się niebezpiecznie.
- Uważaj, szafka, pchaj!
- Stoi.
- No wiesz!...
- Szafka, idioto. Co jeszcze, nie macałem. Macnąć?...
- ... stoi.
- Bo pchnąłem!
- I prawidłowo, w końcu ty tu jesteś seme, nie?
- I nie wiem do dziś, czemu.
- Bo uke ma więcej możliwości i ja jestem wstrętne stworzenie, które cię wykorzystuje, a ty masz miękkie serce. Czego szukasz?
- Shin, masz gdzieś jeszcze takie to zielone boa? To z piórkami.
- Mam.
- Daj.
- Nie dam! Do diabła, Die, wytłumacz mi natychmiast, czemu nagle uznałeś róż, zieleń i błękit za doskonałe połączenie? Masz tąpniętą kolorystkę.
- Nie mam kolorystki.
- To nie masz wobec tego gustu!...
- Ale o co ci chodzi? - spytał szczerze zdziwiony Die, wyplątując się jednocześnie z fartuszka i stając przed nim. - Założyłem to, bo reszta ciuchów w pralce.
- A spinki? - Shinya przełknął ślinę, mimowolnie przesuwając wzrokiem po nagim ciele, pozbawionym różowego ohydztwa.
- Dla Toshiyi. Nie pytaj.
- Boa?
- Los bliżej nieznany. Shin...
- T... tak?
- Nie baw się w Kubusia Puchatka.
Perkusista zamrugał, z wysiłkiem oderwawszy wzrok od szczupłych bioder, lekko kołyszących się tuż przed jego twarzą. Złapał je dłońmi, przysuwając rozpalony policzek do napiętego brzucha.
- A co ma misiek do tego?... - wymruczał, obejmując rękami twarde pośladki. Die zachichotał.
- Przestań! Łaskotki!
- Co z miśkiem?
- Nie baw się w niego, mówię. To tylko on tak się cieszył przyjemnością, zanim ją miał...
- A konkretnie?
- Rozłóż nogi, ty moje wredne uke.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tak, Fan Fiction, Dir en Gray
To nie było złamane serce, Fan Fiction, Dir en Gray
Uciekaj - i tak cię złapie, Fan Fiction, Dir en Gray
Tak wyczekiwana zmiana miejsc, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron