Wojciech Kuczok ,,Widmokrąg"
Po "Gnoju", a przed "Pleśnią" -- planowanym domknięciem dylogii piekła rodzinnego, Wojciech Kuczok wraca do krótkich form, a także do ulubionego tematu: ludzkiej seksualności. Widmokrąg to zmagania miłosne opowiadane i przeżywane na tak różne sposoby, jak różnią się ich bohaterowie: samotna staruszka nad grobem męża, młody biznesmen odkrywający swój homoerotyzm czy chłopiec zakochany w góralce. Realistyczne historie niepostrzeżenie przeobrażają się w opowieści niesamowite; zaświaty biorą pod rękę świat rzeczywisty. Duchy i niedźwiedziołaki są w zbiorze Kuczoka bytami uprawnionymi na równi ze zwykłymi ludźmi. Powiada się, że człowiek pochłonięty kochaniem traci kontakt z rzeczywistością; Widmokrąg pokazuje, co się dzieje, kiedy to rzeczywistość traci kontakt z człowiekiem. Każde delirium amoroso jest tu osobnym studium psychologicznym, ale i językowym. Jak w swoich pierwszych tomach, autor stawia na polifoniczność prozy. Groteska i pastisz przeplatają się z tekstami pełnymi liryzmu i melancholii. Najnowsza książka Wojciecha Kuczoka jest nie tylko cennym prezentem dla nas, czytelników, ale i wybawieniem dla autora zadręczanego w tych dniach pytaniami w rodzaju: "czy to prawda z tym biciem?" (Nie zmyślam, na własne uszy słyszałem). Mowa oczywiście o dniach chwały filmu "Pręgi" zrealizowanego według scenariusza Kuczoka. "Widmokrąg" przypomina, że nie z autorem przejmujących historii z życia wziętych, lecz z wybitnym współczesnym pisarzem mamy do czynienia.
Narodziny gwiazdy
Aż wierzyć się nie chce, że jeszcze półtora roku temu, przed ukazaniem się powieści "Gnój", Wojciech Kuczok mówił o sobie, że jest przede wszystkim miłośnikiem wysokich gór i odkrywcą jaskiń, a w wolnych chwilach krytykiem filmowym współpracującym z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Kinem". Rzeczywiście - Kuczok był podówczas autorem dwu cieniutkich książeczek wydanych w niszowym wydawnictwie i niewielkim nakładzie ("Opowieści słychane" i "Szkieleciarki"), miał na swoim koncie wiele dokonań speleologicznych i z wolna rozkręcał się jako filmoznawca, którym jest zresztą z wykształcenia. Nie da się ukryć, że najlepiej mu wtedy szło w jaskiniach.
Tak to może wyglądać z dzisiejszej perspektywy, a przecież od samego początku przepowiadano Kuczokowi zawrotną karierę literacką. Henryk Bereza nazwał jego "Opowieści słychane" (1999) "znakomitym debiutem w prozie", Kinga Dunin napisała o "Dioble", utworze otwierającym tę książkę (później rozwiniętym w fabułę "Gnoju" i "Pręg"), że jest "przejmujący i dopracowany co do przecinka", a kiedy ukazały się "Szkieleciarki" (2002), Przemysław Czapliński skonstatował, iż Kuczok to "najbardziej utalentowany prozaik lat 90.". Również piszący te słowa nie miał większych wątpliwości: żaden inny talent literacki nie rozwijał się w ostatnich latach tak pięknie jak ten właśnie.
Na antypodach prostoty
Talent, znakomitość, wybitność - co to w praktyce oznacza? Gdyby mi przyszło odpowiedzieć jednym zdaniem, brzmiało by ono tak: proza Wojciecha Kuczoka jest nad wyraz ozdobna i wielokształtna w formie oraz zupełnie nieoczywista w treści. O tym pierwszym walorze - w moim przekonaniu absolutnie wyjątkowym - więcej za chwilę, ten drugi najwygodniej pokazać na przykładzie "Gnoju". Wszak idzie o powieść, której prostota jest bardziej niż zwodnicza. Wystarczy zauważyć, jak różnie ów poruszający utwór jest czytany. Jedni więc powiadają, że to opowieść wydarta życiu i zanurzona w literaturze, bez mała literackie opracowanie nośnego społecznie tematu, inni natomiast widzą w "Gnoju" opowieść o artyście, który, jak u Freuda, musi popełnić symboliczne ojcobójstwo, żeby wybić się na niepodległość, jeszcze inni dostrzegają polemikę z tradycją literacką spod znaku Marcela Prousta (dzieciństwo jako utracony raj). Najlepszy to dowód, że powieść Kuczoka lokuje się na antypodach prostoduszności czy prostolinijności. Ta sama uwaga dotyczy lwiej części opowiadań tego autora. Jeśli ktoś nadal nie dowierza owej wieloznaczności i wyrafinowaniu, niech czym prędzej zajrzy do "Widmokręgu", który właśnie trafiła do księgarń.
Jedność tematu
"Widmokrąg" to książka bardzo spójna, choć pisarz zawarł w niej to, co mu się w ciągu mniej więcej dwu lat uzbierało. Są tu opowiadania znane z czasopism i rzeczy całkiem nowe oraz kilka miniatur wciśniętych między teksty jako interludia (tak też w książce nazwane). Wydawać by się mogło, że to dość przypadkowa kolekcja. Nic bardziej błędnego! W pięciu opowiadaniach i czterech interludiach mówi się o tym samym; to w zasadzie monografia jednego tematu. Tym tematem jest miłość (o bardzo różnych - uprzedźmy - obliczach). Kuczoka interesuje to, co miłosne bądź erotyczne zauroczenie wyrabia z nami, co nam daje, co odbiera, jak ocala, niszczy, uwzniośla bądź wiedzie ku szaleństwu. Słowem, problematyka z górnej półki i zarazem najlepszy dowód pisarskiej dojrzałości: Wojciech Kuczok wie, w co warto literacko zainwestować. Temat miłosny został rozpisany szeroko. Oto młody biznesmen w dość dziwnych okolicznościach odkrywa swój homoerotyzm ("Żebry Adama"), kilkunastoletni chłopiec ma okoliczność z góralką, a przygoda ta stanie się najważniejszym wydarzeniem w jego biografii intymnej ("Cielęce Tańce"), staruszka nad grobem męża przekonuje się, czym jest potęga uczucia ("Królowa żalu"), dojrzali mężczyźni zastanawiają się nad rozpadem własnych małżeństw ("Doktor Haust"). W interludiach z kolei pojawia się zakonnica ulegająca na moment erotycznemu rozmarzeniu, matka dialogująca z nieistniejącym dzieckiem, rodzice wyczekujący powrotu syna marnotrawnego. Wreszcie opowiadanie tytułowe - niewątpliwie będące ozdobą tomu - układa się w piękny i zarazem przewrotny hymn o miłości silniejszej niż śmierć.
Wielość języków
Dla kogoś, kto od jakiegoś czasu obserwuje karierę pisarską Wojciecha Kuczoka, już wcześniej było jasne, że możliwości tego prozaika są zupełnie niebywałe. "Widmokrąg" potwierdza te rozpoznania. Kuczok potrafi posłużyć się każdym stylem, jest pisarzem "wielojęzycznym", nie grozi mu zastygnięcie w manierze. Widać czy raczej słychać wyraźnie, że autor "Gnoju" posiadł rzadko spotykaną umiejętność podszywania się pod swoje postacie. Toteż świetnie przemawia jako prostak, wrażliwiec, góral z Podhala, kobieta młoda i stara. Kiedy trzeba, jest liryczny bądź humorystyczny, tu zakręci groteskowo, tam pójdzie w pastisz lub twardy realizm, względnie w baśniowość. Nic więc dziwnego, że tę monografię tematu miłosnego czyta się wyśmienicie. Każde opowiadanie ma swój oddzielny rytm i nastrój, każde jest popisem artystycznym innego rodzaju. Wcześniej - mam na myśli zwłaszcza dwa poprzednie tomy opowiadań Kuczoka - zachodziła obawa, iż pisarz zbyt łatwo daje się nieść słowom i efektownym frazom i że ta pogoń za językową urodą może się źle skończyć. "Widmokrąg" akurat tego nie potwierdza. Autor "Szkieleciarek" potrafi zajmująco pisać bez owych "efektów specjalnych". W "Królowej żalu", "Doktorze Hauście" oraz w większości Kuczokowych interludiów gier słownych mamy niewiele, co wyszło tym opowiadaniom na zdrowie. Ta ostatnia sprawa to wbrew pozorom bardzo ważna kwestia, należałoby więc co nieco tu dopowiedzieć.
Pożegnanie z pisarską młodością?
Otóż od debiutanckiej książki aż po dzisiejszą premierę Kuczok zmagał się z pewnym paradoksem. W swojej prozie najchętniej odwoływał się do tego, co zwykłe i pospolite, lecz o codzienności i zwyczajności mówił często językiem podejrzanie kunsztownym, pełnym gier i zabaw słownych, językowych wynalazków i stylizacji. Normalność, którą chciał w ten sposób uchwycić, trochę mu się wymykała, obsuwała w cudowność czy niesamowitość. Tymczasem - jak się okazuje - wcale tak być nie musi. Wszak można tworzyć - Kuczok to udowodnił - przejmujące i głębokie teksty, w których ból istnienia bynajmniej nie rozprasza się na skutek interwencji finezyjnego słowa.
Kto wie, może tak właśnie żegna się autor "Gnoju" ze swą pisarską młodością, zmierzając w stronę wielkiego i wyłącznego serio. Nie znaczy to oczywiście, że wcześniejsze dokonania tego pisarza były czymś lekkim i niezobowiązującym. Ująłbym to raczej jako stopniowe przemieszczanie się ku problematyce w pełni czytelnej - by tak rzec - dla ludzi w pewnym wieku. W "Widmokręgu" Kuczok zasadniczo nawiązuje do spraw i doświadczeń osób mocno dorosłych: rozstania małżonków po latach, niespełnione macierzyństwo i inne przykre historie tego rodzaju.
To co wspólne
Choć każde z opowiadań "Widmokręgu" powinno się czytać i interpretować osobno, warto się pokusić o pewne uogólnienia. Po pierwsze, najnowsza książka Kuczoka zdecydowanie nie nadaje się na upominek walentynkowy. Miłość, o której się tutaj tak wiele mówi, zawsze występuje w parze z czymś złowrogim i obezwładniającym - ze śmiercią, nieobecnością, niespełnieniem, poczuciem utraty bądź przegranej. Łatwo się domyślić, że chodzi o coś więcej niźli banał, że nie ma róży bez kolców. Po drugie, bohaterowie "Widomkręgu" grają o najwyższą stawkę - o własną tożsamość i rzeczywistość. Tę ostatnią trzeba poniekąd unieważnić, żeby uczucie mogło dojść do głosu. Albo pójść o krok dalej - zakwestionować samo istnienie. Jak w opowiadaniu tytułowym, gdzie czytamy: "On był, ja byłam. Zostało z nas tylko to, co między nami. Jesteśmy dwojgiem widm na służbie wiecznie żywego uczucia". Wdowa czy może ta, której przyśniło się, że jest wdową (co na jedno wychodzi), porzucony mąż, matka korespondująca z nieistniejącym synem to ci, którzy kochają najmocniej, gdyż kochają tych, których nie ma i nigdy nie będzie.
Są więc tylko kolce, a nie ma róży? To trochę bardziej skomplikowane. Miłość - ta cielesna i ta poza ciałem - o której Kuczok pisze w swojej najnowszej książce, jest nieodmiennie czymś w rodzaju ekscesu bądź skandalu, nie ma prawa zaistnieć, a jednak ciągle się zdarza. Wyjątkowość tego fenomenu ujawnia się albo w sposób niezwykły, albo po fakcie. Uczucie dlatego jest wielkie, że było, a nie jest, względnie dlatego, że nie może być przyobleczone w realne kształty. A może jest zupełnie inaczej Niezwykle trudno zrekonstruować Kuczokowe rozumienie miłości, co wydaje się najlepszą rekomendacją dla tej książki, okazałej literacko i przejmującej jak większość tego, co Wojciech Kuczok do tej pory napisał.