Bransoleta z izonitu
Redmond skrzywił się czując skurcz w mięśniach barków. Bycie aresztowanym było naprawdę do bani. Podejrzewał że jego dobra passa musiała się kiedyś skończyć, ale mimo to nie spodziewał się czegoś takiego. Wielu Wędrowców nie zgadzało się z surowymi prawami Rady, ale największy opór wzbudzała tzw. Ustawa o Ochronie Światów. Zważywszy że jednym z głównych jej punktów było wprowadzenie ograniczenia ilości przedmiotów, które poszczególny Wędrowiec mógł sprowadzić z Innych Światów, co dawało Radzie monopol na handel pozaświatowy, nie było w tym oporze nic dziwnego. Ale podczas gdy zarówno Wędrowcy jak i część Arystokracji Wysokiego Rodu odważała się zaledwie mamrotać o niesprawiedliwości Ustawy, nikt nie ośmielał się jawnie zabrać na ten temat głosu. Także i w tym nie było nic dziwnego. Biorąc pod uwagę, że Rada miała poparcie jednej z trzech rodzin królewskich - Rominów z Malakezji. Nikt nie chciał się narazić na gniew Najwyższego Rodu.
Ale podczas gdy nikt nie występował przeciw temu jawnie, zapotrzebowanie na produkty z innych światów było wciąż ogromne. O wiele większe niż możliwości dostawcze Rady. A to sprawiało, że zapotrzebowanie na usługi takich jak Red było ogromne.
Red był przemytnikiem. Ale nie takim zwykłym przemytnikiem. Red był przemytnikiem międzyświatowym. Człowiekiem, który zapuszczał się na bezdroża Międzywymiaru nie bacząc na własne bezpieczeństwo, by dostarczyć swym klientom pożądany przez nich towar. Red był królem międzyświatowych przemytników, legendą. I jednym z najbardziej poszukiwanych międzyświatowych przestępców.
Wszyscy słyszeli o Czerwonym Diable, ale tylko niewielu wiedziało jak go znaleźć. I Red chciał by tak zostało. Wiedział jak skorumpowana jest Rada, jak bardzo uzależniona od rodziny królewskiej z Malakezji. Odkąd Sylwania podzieliła się na walczące ze sobą Księstewka a Tarelia walczyła z nękającymi ją plagami i głodem, Malakezja była jedynym z Trzech Królestw, które miało liczącą się rodzinę królewską. Rada Wędrowców za nic nie zaryzykowała by ich poparcia. A ponieważ osiemdziesiąt procent wpływów z handlu międzyświatowego trafiało poprzez radę do Rominów, to nic dziwnego że ich priorytetem było pozbyć się przemytników.
„Tym razem się im powiodło” Pomyślał kwaśno Red. Nie spodziewał się akurat „TEGO” gdy go już złapią. Bo, że prędzej lub później zostanie złapany… co do tego nie miał wątpliwości. Redmond od samego początku wiedział że kiedyś zostanie złapany. Miał jedynie nadzieję, że będzie to raczej później niż prędzej. Przemykając się z tego Świata do tamtego i spędzając w Międzywymiarze więcej czasu niż było zdrowo umykał im przez dwadzieścia lat. Teraz miał trzydzieści pięć i z nieporadnego wyrostka zmienił się w pewnego siebie mężczyznę. Jego pewność siebie i urok były szeroko znane, a ponadto nie wiedzieć kiedy i jak stał się Symbolem. Nieuchwytny Czerwony Diabeł był dla ludu równoznaczny z oporem przeciw tyranii władcy, Arystokraci utożsamiali go z walką przeciw restrykcjom Rady i zanim się obejrzał ludzie chcieli się do niego przyłączać w krucjacie przeciw uciskowi. Jakiej krucjacie u diabła? On to robił zwyczajnie dla zysku! Handel kontrabandą dawał niezły dochód, a jego rodzina zrujnowana przez ojca nieudacznika i dziadka hazardzistę potrzebowała pokaźnych zastrzyków gotówki. Całe lata jego działalności pozwoliły im stopniowo wyjść z długów i teraz mieli się już całkiem nieźle pod rozumnymi rządami jego brata. Red się z tego cieszył. Był zadowolony, że cały ten trud nie poszedł na marne. Nie mogłoby mu zależeć mniej na tym całym gadaniu o oporze i walce o wolność...
Siedząc tak i próbując zebrać błądzące myśli Red po raz kolejny próbował rozruszać jakoś skurcz w plecach... cela i kajdany z izonitu.... Cela znajdowała się w lochach pod letnim pałacem Rominów, pałac zaś położony był na kamienistym wzgórzu, którego podłoże było niespotykanie bogate w Izonit -metal nieprzepuszczający magii. W rezultacie zamknięty w maleńkiej celi dwa na dwa metry Red byłby niemal na pewno niezdolny do otwarcia sobie Portalu by przedostać się do Międzywymiaru. Czysty izonit był niesłychanie rzadko spotykany. Jego złoża były drogocenne i ściśle chronione. A ponieważ metody jego obróbki były tak skomplikowane, że jedynie ułamek z wydobytej rudy udawało się z sukcesem przetworzyć na prawdziwy metal, Izonit był materiałem godnym królów. Albo zdrajców korony, jak Red.
Red miał to gdzieś. Jego życie niewiele dla niego znaczyło. Jedyne o co się martwił, to jego brat bliźniak. Tomlin był zawsze tym lepszym, dojrzalszym, bardziej odpowiedzialnym z braci. Redmond kochał swego brata jak nikogo na świecie. Tomlin był jedynym, który wiedział czym Red się zajmuje i jedynym który rozumiał jak wiele Red poświęcił dla rodziny. Red niczego nie żałował. Wszystko co zrobił, robił dla swojego brata. Od początku wiedział że to Tomlin odziedziczy rodzinne dobra i zawsze rozumiał, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego bracie. Mimo to, aż do śmierci ich ojca żaden z braci nie wiedział w jak tragicznym stanie znajdował się majątek. Gdy wreszcie ta chwila nadeszła obaj mieli ledwie ukończone piętnaście lat. Red był przy bracie gdy Tomlin został przez zarządcę poinformowany o stanie dóbr. Czuł ogromną siłę woli jaką jego brat wykazał się zachowując stoicką minę podczas monologu mężczyzny. Podziwiał go, gdy Tomlin ze spokojem kazał zarządcy wyjść. Wreszcie był tam, gdy Tomlin niezdolny dłużej powstrzymywać łez płakał bezgłośnie nad ich beznadziejną sytuacją. Tomlin robił potem co mógł by utrzymać jakoś majątek ale była to Syzyfowa Praca. Wiedzieli o tym obaj, toteż gdy Redmond stwierdził, że zostanie przemytnikiem by pomóc Tomlinowi, jego brat nawet nie próbował go od tego odwodzić. Obaj odziedziczyli nieprzejednany upór rodziny ojca i Tomlin wiedział, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Gdy Starsi coś postanowił, to na dobre czy złe, wykonywał swoje postanowienie. I tak to się zaczęło.
Teraz po dwudziestu latach Redmond nie żałował niczego. Wiedział, że wkrótce przyjdzie mu zginąć, ale jedyne co go martwiło, to jak zareaguje na to jego brat. Tomlin dawno już się ożenił i miał dzieci. Red był dla nich rzadkim gościem. Bracia byli podobni jak dwie krople wody a jednocześnie różni jak letni poranek od zimowego. Tomlin dusił w sobie uczucia zaś Redmond wybuchał gniewem z łatwością i z równą łatwością przebaczał.
Red westchnął i postarał się odrzucić ponure myśli. W obecnej sytuacji mógł mieć jedynie nadzieję, że wieści o pochwyceniu słynnego Czerwonego Diabła nie dotrą do sylwańskiego majątku Starsich zanim będzie już po egzekucji. W przeciwnym razie, Red obawiał się, że jego uparty brat mógłby zrobić coś absolutnie idiotycznego, jak na przykład spróbować go uwolnić. Taka próba byłaby nie tylko bezcelowa ale i potencjalnie samobójcza. Red westchnął jeszcze raz usiłując usadowić się najwygodniej jak to było możliwe.
Ze snu wyrwał go odgłos kroków kilku osób zstępujących po wąskich kamiennych schodach do lochu. Nie wiedząc czego się spodziewać Red usiadł możliwie najwygodniej i przybrał lekko rozbawiony wyraz twarzy, który był cechą rozpoznawczą Czarwonego Diabła. Zbliżającym się krokom towarzyszył odgłos rozmowy.
To prawda? Naprawdę pochwyciliście słynnego Czerwonego Diabła? Nikt mi nie uwierzy jak wrócę do domu! – młodzieńczy rozentuzjazmowany głos wydał się Redowi dziwnie znajomy. Za to znudzony i nieco poirytowany głos mężczyzny który mu odpowiedział bez wątpienia należał do jednego z członków Rady.
To prawda wasza lordowska mość. Po wielkich wysiłkach udało nam się wreszcie schwytać tego niebezpiecznego kryminalistę. Muszę jednak jeszcze raz nalegać by wasza lordowska mość rozważył celowość odwiedzenia jego celi. To bardzo chytry przestępca, nie wiemy co może waszej lordowskiej mości uczynić.
Ale czyż pański przełożony nie mówił, że Diabeł jest przykuty do izonitowej ściany izonitowymi kajdanami? – w głosie młodzieńca słychać było naiwne zdziwienie – Czyż to nie czyni go zupełnie nieszkodliwym? A poza tym – tym razem głos chłopaka nabrał tej typowej dla nastolatków pewności siebie – on jest zaledwie Wędrowcem, podczas gdy ja wywodzę się z jednej z najstarszych gałęzi Najwyższego Rodu Sylwanii, gdyby czegoś próbował mógłbym się z nim rozprawić ot, tak! – w celi dało się słyszeć odgłos pstrykania palcami. Red uśmiechnął się. To prawda, że Wędrowcy nie posiadali niemal żadnej magii poza typową dla nich umiejętnością manipulowania materią światów, ale to nie znaczyło, że Red był całkiem bezbronny wobec magów. W rzeczywistości Rada potrzebowała doborowej jednostki magów o umiejętnościach na poziomie Arystokracji Wysokiego Rodu, by go pochwycić. Nawet i to by się im zapewne nie udało, gdyby nie zdrada jednego z kupców. Red potrafiłby zapewne unieszkodliwić dzieciaka z Książęcego Rodu zanim tamten zdążyłby użyć magii. Ale cóż, Rody Arystokratyczne zawsze pokładały zbyt wysokie zaufanie w swoich zdolnościach magicznych. Nic dziwnego, że Sylwania popadła w rozbicie, gdy jej król zmarł bezpotomnie. Każdy z rodów sądził że jest lepszy od innych i nie potrafili zdecydować się na jednego władcę.
Red został wyrwany ze swych rozmyślań przez skrzypienie klucza w drzwiach. Członek Rady rzucił mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie zdające się mówić „Tylko niczego nie próbuj” po czym odwróciwszy się do ukrytej nadal za drzwiami osoby stwierdził
Cóż, to wybór waszej lordowskiej mości. Nalegam jednak, by wasza lordowska mość zachował ostrożność. Ten kryminalista to szczwany lis, proszę spodziewać się po nim najgorszego. – Z tymi słowami drzwi uchyliły się nieco szerzej i Red musiał z całych sił powstrzymywać się, przed okazaniem zdumienia. Nic dziwnego, że głos młodzieńca wydał mu się znajomy. Chłopak, który ukazał się w drzwiach był mu dobrze znany. Gdy drzwi za członkiem rady zamknęły się po ostatnich ostrzeżeniach i przykazaniu, by młody lord w razie potrzeby pukał a strażnik go wypuści Red wydał z siebie odgłos będący na wpół jękiem na wpół śmiechem.
Tylko nie mów, że to był pomysł Tomlina, by cię tu przemycić – odezwał się
Ależ skądże – na twarzy chłopaka pojawił się łobuzerski uśmieszek – Twój brat chciał szturmować fortecę i odbić cię siłą. Z trudem mu to wyperswadowałem.
Dzięki Bogu! – Redmond aż się wzdrygnął na myśl co przytrafiłoby się jego bratu i całej rodzinie, gdyby przeprowadził ten poroniony pomysł. – Nie po to pomagałem ratować rodzinę, żeby teraz on to wszystko zaprzepaścił. – Dodał mimo iż w głębi duszy czuł się wdzięczny że jego bliźniak tak wiele był gotów poświęcić by go ratować.
Nie Bogu tylko mnie – odezwał się chłopak – Bóg nie miał z tym nic wspólnego.
A no właśnie – Red wreszcie wrócił do sprawy najistotniejszej – Co ty tu u diabła robisz Arkin?
Och jej! – niewinne spojrzenie w wielkich szarych oczach chłopaka mogłoby zwieść każdego, kto nie znał jego prawdziwej diabelskiej natury – Oczywiście bawiąc w okolicy i słysząc o pochwyceniu słynnego Czerwonego Diabła poczułem się w obowiązku złożyć Radzie moje gratulacje z powodu ujęcia słynnego przestępcy. Jako przyszły Książę ze słynnego rodu T’Arkinów pochodzących od legendarnego Arkina Zabójcy Smoka musiałem też osobiście pofatygować się i na własne oczy zobaczyć tego nieuchwytnego kryminalistę. – Red poczuł nagłą chęć do plaśnięcia się dłonią w czoło, co pewnie by i zrobił gdyby nie skute za plecami ręce. Wiele razy mu mówiono, że jako dziecko był nieznośny, ale sam Red podejrzewał że w porównaniu do księcia Arkina on był istnym aniołkiem.
Nie pogrywaj ze mną T’Arkin! Co u diabła tutaj robisz! Wiesz że to cholernie niebezpieczne. Jeśli ktoś by odkrył twoje powiązania z rodziną Starsich i dotarł po nitce do kłębka… - Red nie dokończył bo strach na myśl co stałoby się z jego rodziną gdyby Rada odkryła ich pokrewieństwo ścisnął mu gardło. Arkin widocznie dostrzegł jego poruszenie bo spoważniał i z rozbrykanego młodzieńca stał się w jednej chwili zdecydowanym mężczyzną, któremu wróżono wielką przyszłość.
Dobrze wiesz po co tu jestem Starsi. Moja rodzina ma u ciebie i twojego brata ogromny dług. Nie mogliśmy pozwolić byś skończył na szubienicy jak zwykły kieszonkowiec. – Redmond roześmiał się na to bez humoru.
Och, z tego co słyszałem to nie ma być nic zwyczajnego w mojej egzekucji. Stary Bort Romin i Rada zaplanowali ogromny spektakl ku uciesze setek widzów, chcąc się pochwalić, że po dwudziestu latach udało im się mnie pochwycić. Jako sylwański książę z pewnością o tym wiesz. – Arkin zmarszczył brwi i nie odpowiedział zmieniając zamiast tego temat.
Tak, czy owak, jestem tutaj, by omówić z tobą sposób wydostania cię z tej kabały.
Wydostać mnie stąd? – Red omal nie wybuchnął histerycznym śmiechem. – Ty, Wielki, to masz poczucie humoru. – Zwrócił się do chłopaka jego przezwiskiem z dzieciństwa. Pięcioletni Arkin często powtarzał, gdy ktoś nazwał go małym „teraz o ja mogę być mały, ale kiedyś nie będę duży tylko Wielki”. Przydomek tak do niego przylgnął, że rodzina i bliscy przyjaciele jak Starsi nazywali go Arkinem Wielkim. – Sam stwierdziłeś że jestem przykuty Izonitowymi kajdanami do skały z litego Izonitu. Jestem równie zdolny się stąd wydostać jak nowo narodzony kociak, i twoja nienaturalnie wielka moc magiczna nic mi tu nie pomoże. – Co do tego bowiem mały Arkin miał rację. Wielkość była mu pisana od urodzenia. Pochodzący z jednej z pomniejszych gałęzi Najwyższego Rodu Sylwanii Arkin z samego tego tytułu posiadał ponadprzeciętne zdolności magiczne. Jednakże dodatkowo został obdarzony Mocą tak wielką, że ci którzy o niej wiedzieli podejrzewali że jest najsilniejszą magicznie osobą od czasów starożytnych. Nikt nie wiedział do czego był zdolny, ale też nikt nie chciał się tego dowiedzieć. Sam Red podejrzewał, że jego młody przyjaciel byłby zdolny bez większego wysiłku zmieść z powierzchni ziemi całe miasto. Mimo to, nawet on był bezsilny w przypadku Izonitu. Jako materiał nieprzewodzący magii, Izonit był naturalnym neutralizatorem każdej magii. W efekcie zdjęcie kajdan czy wydostanie się z celi było niemożliwe inaczej niż poprzez szubienicę. Red podejrzewał, że Rada nie zdejmie z niego kajdan, aż do momentu gdy będą pewni że jest on stuprocentowo martwy. W odpowiedzi na jego stwierdzenie na twarzy Arkina ponownie pojawił się ten łotrzykowaty uśmiech.
A kto mówi o użyciu magii? Pewien słynny przestępca nauczył mnie swego czasu kilku przydatnych rzeczy, mówiąc, że magia nie pomoże mi wydostać się z każdej sytuacji, ale zdrowy rozsądek i odrobina sprytu może. – Arkin uśmiechnął się szerzej i sięgnął do kieszeni wyciągając z niej niewielki przedmiocik – Czyżby Czerwony Diabeł zapomniał swoich własnych nauk?
Kiedy przyszli po niego następnym razem Red wiedział, że nadszedł czas jego egzekucji. Dało się to wyczuć w zdecydowanych ruchach Gwardzistów Rady, dało wyczytać w podekscytowanych oczach kamiennej poza tym twarzy mężczyzny, który wrzucił go do lochu. Red z trudem utrzymał lekko znudzony i rozbawiony wyraz twarzy, modląc się, by nikt nie usłyszał bijącego szaleńczo w jego piersi serca, nie wyczuł napięcia w mięśniach, nie rozpoznał otaczającej go nerwowej energii. „Oni są jak wilki” przypomniał sobie „rzucą się na ciebie jeśli wyczują twój strach, rozszarpią na strzępy jeśli wywęszą choć najbladszy cień zapachu twojej krwi”. Głośno zaś powiedział
Przeprowadzka panowie? Najwyższa na to pora. Zaczynało się tu robić nieznośnie nudno, odkąd to książątko uciekło kicając w podskokach. Może mógłbym teraz postraszyć swoją obecnością jakieś dzieci i staruszki? – Za impertynencję został nagrodzony ciosem w skroń od największego z Gwardzistów, po którym zobaczył gwiazdy i dźwięczało mu w uszach.
Zobaczmy co zostanie z twojej buty Diable, gdy Mistrz karze ci tańczyć na wietrze. – odezwał się jeden z młodszych, niespełna dwudziestoletnich, Gwardzistów.
Na linie? Jak pospolitego kłusownika? Ranisz mnie mój panie. Myślałem, że jako Diabeł zasłużyłem sobie co najmniej na stos, jeśli już nie topór. – Red miał na twarzy delikatny drwiący półuśmieszek. Gwardzista otworzył usta by mu się odciąć, ale członek Rady, ten sam, który zakuł go w kajdany i eskortował potem Arkina skarcił młodzieńca spojrzeniem, skutecznie zamykając mu tym usta.
Jesteś tylko pospolitym przestępcą, Diabeł czy nie Diabeł, i jak pospolity przestępca zginiesz. Nie zasłużyłeś by honorować cię innym typem śmierci. – mężczyzna był spokojny jakby wierzył w swoje słowa.
Ach, to wyjaśnia izonitowe kajdany i celę w Fortecy Dawnych Królów – drwiący uśmieszek nie zniknął z twarzy Reda nawet gdy olbrzym przebrany za Gwardzistę ponownie uniósł odzianą w metal dłoń, bez wątpienia by zdzielić go po równi w drugą skroń. Bezimienny członek Rady pokręcił tylko głową.
Szkoda naszych słów i rąk na to ścierwo panowie. Już za chwilę przekonamy się, co zostanie z Nieuchwytnego Czerwonego Diabła, gdy Mistrz każe mu tańczyć z krukami. – co powiedziawszy odwrócił się, a jego Gwardziści za nim, jak posłuszne owce, ciągnąc Reda między sobą.
Redmond z trudem zachował drwiący uśmieszek, nawet gdy jego wnętrzności ściskały się w ciasną kulę ołowiu. „Czy to prawda, co mówił mi twój brat?” przypomniało mu się pytanie Arkina, „że jesteś równie silny jak legendarny Turmin Wędrowiec? Że potrafisz otworzyć Portal lub Wrota używając tylko jednej dłoni?” Red przełknął z trudem. To był ich najściślej strzeżony sekret. Sekret Starsich. Zazwyczaj Wędrowiec, by otworzyć Portal do Międzywymiaru lub Wrota Świata, koncentrował się i odnalazłszy źródło swojej mocy wyciągał przed siebie dłonie i chwytając palcami niewidoczną materię świata rozdzielał ją stopniowo otwierając przejście – Portal lub Wrota. Od czasu do czasu zdarzało się jednak, że rodził się Wędrowiec, z mocą przekraczającą przeciętność. Ktoś na tyle silny, by otworzyć Portal czy Wrota za pomocą jedynie siły woli. O tak silnych Wędrowcach opowiadano legendy, lecz nikt nie sądził, że jacyś jeszcze istnieją. Starsi wiedzieli lepiej. W ich żyłach płynęła krew słynnego Turmina Wędrowca. Turmina Odkrywcy, który zapoczątkował Epokę Wielkich Odkryć. Człowieka, który jako pierwszy wyprawił się do dziesiątek światów, opisał to i oznaczył na mapach Międzywymiaru. Co jakiś czas w rodzie Starsich rodził się chłopiec, który potrafił otwierać Portal czy Wrota siłą woli. Redmond był jednym z nich. On i jego brat. Obaj już od dziecka byli nadzwyczaj uzdolnieni choć nikomu o tym nie mówili. A teraz jego życie lub śmierć zależało od tej umiejętności. Redmond żałował, że nie był równie pewien swojej siły, jak jego brat. „Red to potrafi” powiedział Tomlin Arkinowi „On to zrobi”. I teraz Red miał nadzieję, że nie zawiedzie ufności swego bliźniaka. To prawda, że otwieranie Portali jedną dłonią, było dla niego równie naturalne jak oddychanie, ale nigdy nie próbował tego robić pośród tłumu ludzi z jedną dłonią wciąż zakutą w izonitową bransoletę kajdan. I nigdy jego życie nie zależało od tego jak szybko potrafi otworzyć Portal. „Oj Tomlin” pomyślał Red do siebie „Mam nadzieję, że znasz mnie lepiej niż ja sam siebie”. W odpowiedzi zobaczył w wyobraźni jeden z rzadkich uśmiechów swego brata. Taki sam jak wtedy, gdy poinformował go, że zostanie przemytnikiem. „Niech Bóg ma nas w swojej opiece, ale jeśliś ty to postanowił, Red, To Bóg jeden wie, że tego dokonasz. Zawsze wykonujesz to coś sobie postanowił i niech sam diabeł porwie całą resztę. Sam jesteś jak ten diabeł, Red. Red Diabeł. Czerwony Diabeł.”
Arkin w znudzonej pozie opierał się o ścianę Wielkiej Sali. Po tym jak zrobił swoje w celi Reda i wyswobodziwszy go z jednej z bransolet tworzących kajdany roztoczył urok zapewniający, że wszyscy będą sądzić iż nadal spina ona jego dłoń, zapukał w drzwi celi i oświadczył strażnikowi, że znudził się więźniem. „Ten karaluch, nie chce odpowiadać na moje pytania” poinformował Gwardzistę kopiąc Reda w kostkę na pożegnanie. Musiał odegrać swą rolę znudzonego książątka wystarczająco dobrze bo Gwardzista niczego nie podejrzewał. To samo Szacowny Bedmund członek Rady. Jedyne co powiedział to, że każdy przestępca jest taki sam i to prosty lud ich romantyzuje. Arkin zgodził się z nim i oświadczył, że zostanie by oglądać egzekucję. „Może choć to dostarczy mi rozrywki” stwierdził. Teraz stojąc pod ścianą Wielkiej Sali w której ogłoszony miał być wyrok skazujący Czerwonego Diabła na szubienicę Arkin modlił się, żeby umiejętności, które zaprezentował mu Tomlin były wystarczające i pozwoliły Redowi otworzyć Portal. Delikatne poruszenie powietrza powiedziało mu, że ktoś pojawił się obok niego. Arkin nie drgnął ale coś w rodzaju elektrycznego napięcia jakie wyczuł na skórze powiedziało mu kim jest ta osoba.
Czyżby Red był wystarczająco ważny byś zaszczycił nas swą obecnością? – Spytał znając odpowiedź na swoje pytanie. Cichy śmiech poprzedził odpowiedź przybysza.
Po co pytasz skoro znasz odpowiedź na to pytanie mój drogi Arkinie.
Wiem, że Starsi będą ważni dla przyszłości moich potomków, ale sądziłem, że będą to potomkowie Tomlina.
Co prawda, to prawda mój drogi książę, ale wiesz równie dobrze jak ja, że Tomlin jest niczym bez swego bliźniaka. Jeśli Red umrze, to umrze połówka dopełniająca całość. Nawet ty nie możesz przewidzieć jak zachowa się człowiek z połówką duszy, Arkinie Wielki. – Arkin jęknął w odpowiedzi.
Żałuję, że powiedziałeś mi o tym przydomku gdy byłem dzieckiem. Czy to nie jest oszukiwanie? Ingerowanie w przeznaczenie? – mężczyzna u jego boku roześmiał się cicho.
A czyż nie jestem wielkim oszustem? To moja praca ingerować w przeznaczenie, kształtować je tak jak mi się podoba. Jak inaczej miałbym zwiększyć swoje szanse w wielkiej grze?
Ech – Arkin westchnął – czasem mam dość twoich zagadek i sekretów. Są gorsze niż niejasne wizje o nieznanych ludziach. Spisuję je sumiennie jak mi podpowiedziałeś, ale nie mam pojęcia czego dotyczą i co oznacza ich spełnienie się. To jest cholernie męczące. – Arkin odwrócił się do stojącego obok niego mężczyzny i obrzucił go spojrzeniem. Książę był taki sam jakim go zapamiętał z dzieciństwa. Mężczyzna w nieokreślonym wieku o szpakowatych włosach i w dziwacznym odzieniu. Także jego oczy skrzyły się i mieniły nieustannie zmieniającymi się kolorami tak jak wówczas. Tajemniczy uśmiech błąkający się po jego ustach był równie znajomy i równie irytujący.
Ach, nie denerwuj się mój miły książę. – odpowiedział – Lepiej patrz tam, zabawa zaraz się zacznie. – Mężczyzna odwrócił się i wbił spojrzenie mieniących się oczu w środek Sali, gdzie na podwyższeniu zasiadało Czterech najwyższych członków Rady. Arkin miał ochotę potrząsnąć nim i próbować wydusić z niego odpowiedź. Jak to się skończy, czy Redowi uda się uciec. Nie zrobił tego jednak. Wiedział lepiej. Nikt nie próbował zmusić Księcia do wyjawienia czegoś czego Książę wyjawić nie chciał. Książę był niczym więcej niż legendą. Opowieścią której celu i sensu nikt nie pojmował. Zjawiał się zawsze tam, gdzie ważyły się losy Światów. Jedni mówili, że jest jednym ze starożytnych bogów. Inni, że Diabłem usiłującym namieszać w Bożych planach. Niewielu wierzyło w jego istnienie, jeszcze bardziej nieliczni mieli okazję go spotkać. Dla Arkina był aż nadto realny. To on powiedział mu, jako pięciolatkowi, że kiedyś nazywać go będą Arkinem Wielkim. Zdradził mu również że miał niejaki udział w znajomości jego rodziców, choć akurat w to Arkin nie bardzo chciał wierzyć. Mimo wszystko Arkin wiedział, że Książę robi wszystko w sobie wiadomym celu, i nie można na nim polegać. Książę nigdy nie ingerował wprost. Rzucał słówko lub insynuował. „Mówienie wprost jest niezgodne z zasadami gry” powiedział kiedyś Arkinowi. Więc Arkin zrobił jedyne co mu pozostało. Odwrócił się i zaczął obserwować centrum Sali, gdzie skuty Red stał przed obliczem Rady.
Red miał wrażenie że za chwilę zwymiotuje. Stał przed obliczem Rady obserwując zadowolone z siebie uśmieszki czterech staruchów i miał ochotę napluć im w twarz i obrzucić wyzwiskami. „Nie dam rady” pomyślał, „Wybacz mi Tom, ale to się nie uda”. Rozejrzał się po otoczeniu. Dziesięciu Gwardzistów otaczało go ciasnym kręgiem i Red wiedział, że bez problemu obezwładnią go zanim zdąży unieść rękę, nie mówiąc już o otwarciu Portalu. „Co ten Arkin sobie myślał” przemknęło go przez głowę. „Nie mogę zdjąć ci obu kajdan, bo zmuszenie wszystkich tych ludzi do uwierzenia że je nadal nosisz zużyłoby zbyt dużo magii i wywołało zakłócenie, który każdy przeciętnie uzdolniony użytkownik magii potrafiłby wyczuć. Natomiast jeśli zdejmę ci jedną z bransolet i będziesz ją trzymał w ręce jakbyś nadal był zakuty, sprawienie by ludzie uwierzyli, że tak jest w istocie będzie banalne i niewyczuwalne magicznie. Więc lepiej, żeby twój brat nie żartował, gdy twierdził, że potrafisz otworzyć wrota jedną ręką. Bo tylko jedną będziesz miał do dyspozycji.” „Tak, wszystko ładnie pięknie,” pomyślał Red przypominając sobie słowa młodego księcia „mogę otworzyć ten Portal bez problemu. Ale jak mam to zrobić w takim tłumie i z dziesięcioma Gwardzistami nie spuszczającymi mnie z oka?” „Musisz zrobić to w Wielkiej Sali” przypomniał sobie kolejne słowa Arkina „bo im dłużej będziesz czekał tym mniejsze nasze szanse.” Red powiódł wzrokiem dookoła cały czas zachowując tę samą niezmienną fasadę, która chroniła go od lat. Potrzebował czegoś, jakiegoś zamieszania, czegoś co dałoby mu moment… Nie mógł prosić Arkina o stworzenie dywersji. To byłoby zbyt niebezpieczne dla młodego księcia. Musiał poradzić sobie sam, musiał… Oczy Reda padły na niedużego czarnego kota pałacowego trzymanego na rękach przez dziwnego mężczyznę obok Arkina. „Nie” pomyślał „to się nie uda.” Ale gdzieś głęboko w jego wnętrzu drugi cichy głosik spytał „A masz inną szansę?” Nie miał, a jednak… Jego Zwierzę Wiodące było równie uparte i samowolne jak on sam. Nie był to potężny Wilkor jak ten którego przywołał jego brat. Ani niedźwiedź, ani żadne z popularnych wśród Wędrowców Zwierząt Wiodących. Nie, jego Zwierzę przychodziło i odchodziło, jak mu się to podobało. Red nigdy nie mógł przewidzieć czy odpowie na wezwanie. Częściej nie przychodziło niż się zjawiało. Jednakże teraz nie miał innego wyjścia. Jeśli coś mogło mu zapewnić chwilę odwrócenia uwagi by otworzyć Portal, to było to tylko jego Zwierzę. Nie zmieniając wyrazu twarzy i nie odwracając oczu od wciąż mówiących coś członków Rady Red skupił całą swoją siłę woli i wysłał swojemu Zwierzęciu prośbę o przybycie. Nie wydał mu polecenia czy rozkazu jak to czynili inni wędrowcy. To był pewny sposób by sprawić, żeby jego przekorne Zwierzę się nie zjawiło. Zamiast tego wysłał prośbę i postarał się w niej zawrzeć odrobinę z desperacji którą czuł. Nie za wiele, bo jeśli udałoby mu się przeżyć, nie chciał, żeby jego niesforny Zwierzak sądził, że może nim rządzić, ale wystarczająco, by przekonać stworzenie, że potrzebna mu jego pomoc. Red wstrzymał oddech i przez moment sądził, że nic się nie wydarzy. Jego desperacja wzrosła, bo kątem oka zauważył, że jeden z członków Rady kończył właśnie czytać jego wyrok. „Już po mnie” Przemknęło mu przez myśl.
I wtedy to się stało. Tuż za stołem za którym zasiadała Rada, na wysokości męskich barków otworzyło się okrągłe przejście do Międzywymiaru o wielkości koła od wozu. Z niego płynnym ruchem wyskoczył ogromny czarny jaguar obwieszczając swoje przybycie mrożącym krew w żyłach rykiem. Przez kilka sekund wszyscy zastygli w bezruchu. Red napotkał oczy kocura i wyczytał w nich samozadowolenie. Cholerny futrzak uwielbiał być w centrum uwagi. Potem rozpętało się piekło. Wrzaski zebranych, szaleńcza próba ucieczki członków Rady, Gwardziści ruszający im na ratunek i ryk atakującej pantery mieszały się z jękami zranionych. W tym chaosie Red znalazł kilka sekund, które pozwoliły mu na otwarcie Portalu. Przekroczywszy go pośpiesznie odszedł na kilka kroków i otworzył Wrota do miejsca gdzie miał spotkać się ze swym bratem, jeśli udałoby mu się szczęśliwie uciec. Opuściwszy ponownie Międzywymiar i upewniwszy się, że Wrota zamknęły się nie pozwalając nikomu go odnaleźć Red opadł na ziemię i otarł pot z czoła wierzchem dłoni. Dłoni, która trzęsła się jak liść osiki, zauważył. I z której zwisała bransoleta kajdan z Izonitu. Po kilku sekundach w powietrzu przed nim ponownie otworzyło się okrągłe przejście wpuszczając zadowolonego z siebie jaguara. Kocur usiadł przed nim, zadowolenie z siebie bijące z całej jego zakrwawionej postaci. Nie zważając na nic Zwierzę zaczęło się myć. Red pokręcił tylko głową.
Musiał zasnąć, bo kiedy się obudził kocur zniknął a nad nim stał jego brat.
Na pięć minut z oka spuścić cię nie można. Jesteś gorszy niż Tonio.
Twój syn ma pięć lat, oczywiście, że jestem od niego gorszy, mam większe doświadczenie. – Red uśmiechnął się. Przez chwilę patrzyli na siebie po czym objęli się mocno. Słowa zawisły między nimi. Trudne słowa, ważne słowa, pełne emocji. Nie musieli ich wypowiadać. Obaj wiedzieli.
Nie możesz tu zostać – powiedział Tomlin.
Wiem.
Kiedy odchodzisz?
Od razu.
Gdzie pójdziesz?
Jest takie jedno miejsce… Nikt o nim nie wie… nie znajdą mnie tam.
Wrócisz?
Wiesz że nie. – Oczy Tomlina były smutne, ale widniało w nich zrozumienie.
Mogę, cię odwiedzać…
Tom… – Red urwał nie musiał kończyć, jego brat rozumiał.
Do diabła z tobą Red! Wiedziałem, że tak się to skończy. Wiedziałem, ja… – Tomlin urwał nagle i zmienił temat. Nie było sensu tego roztrząsać. Obaj od samego początku wiedzieli, że tak musi się to skończyć jego przygoda z przemytem. – Przyniosłem kowalskie narzędzia. Usuńmy ci te kajdany. – Razem udało im się znaleźć sposób na otwarcie kajdan bez niszczenia ich, ale potem Red użył kowalskiego młota i rozdzielił obie bransolety.
Jedna dla ciebie, bracie, jedna dla mnie. – Stwierdził chowając swoją do pakunku przygotowanego mu na drogę przez Tomlina. – Możemy odtąd być rozdzieleni przez niezliczone Światy, ale nadal będziemy razem. Jesteśmy jak te bransolety. Jedna nie czyni kajdan pełnymi, dopiero razem tworzymy całość. – Tom nie odpowiedział. Red uśmiechnął się do niego po raz ostatni i nie czekając wyciągnął przed siebie dłoń otwierając Portal. – Żegnaj bracie – powiedział i nie odwracając się przekroczył Portal zostawiając swojego brata. Na zawsze.