Piastowski Śląsk, polski Śląsk, niemiecki Śląsk, ruch autonomii. Coraz ostrzejszy spór o historię i przyszłość Posłowie sejmowej komisji ds. mniejszości narodowych rozważają m.in. nadanie językowi niemieckiemu statusu języka regionalnego na Śląsku. Eskpertyza zamówiona przez Biuro Analiz Sejmowych u prof. Franciszka Antoniego Marka, pierwszego rektora Uniwersytetu Opolskiego, wywołała jednak w mediach jeszcze większe kontrowersje. Naukowiec zwrócił uwagę na fakty z historii Śląska, które dzisiaj są szerzej nieznane lub zapomniane. Profesor znany jest nie tylko z nieprzejednanej postawy wobec prób germanizowania historii Śląska i podważania związków Ślązaków z polskością. Także traktue ten region jako całość, a nie sprowadza go jedynie do Górnego Śląska, czy też aglomeracji górnośląskiej. Takie ograniczone podejście zdarza się często zarówno tzw. autonomistom śląskim, jak i drugiej stronie sporu o ten region. Prof. Marek zwraca uwagę przede wszystkim na to, że śląskość związana jest z Piastami.
- Wydana w 1763 roku pierwsza pruska gazeta we Wrocławiu nadała taki tytuł pierwszemu artykułowi: „Król Pruski Fryderyk, wielki syn Piastów". Włodarze państwa pruskiego doskonale wiedzieli, jak mocno na Śląsku jest zakorzeniona legenda o wielkich i sprawiedliwych Piastach. Nie mogąc jej wymazać, chcieli za wszelką cenę ją wykorzystać. Posuwając się nawet do kłamstw - stwierdza. Jak podkreśla, kiedy hitlerowcy chcieli usunąć ze śląskich miast nazwy ulic wiążących się z Piastami, protestowali nawet zasiedziali na Śląsku Niemcy. Naziści więc wymyślili legendę, że Piastowie byli dobrymi gospodarzami, bo byli Niemcami, a nie Polakami. Jego zdaniem ze śląskich ludowych legend i podań wynika, że według Ślązaków Polska cały czas tam była, lecz pod niemiecką administracją. Powstania śląskie traktuje jako powstania ludowe. – Wojciech Korfanty zgodził się stanąć na czele III powstania, ponieważ wiedział, że jeżeli nie zapanuje nad gniewem Polaków, to i tak dojdzie do walki. Lepiej więc było ukierunkować Polaków i ograniczyć rozlew krwi – twierdził profesor. Sukces, bo za taki trzeba uznać wygrane powstanie, niewiele przyniósł śląskim Polakom.W swojej opini sporządzonej dla Sejmu w sprawie proponowanych zmian ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym profesor pisze:
"Jestem filologiem polskim (literaturoznawcą i dialektologiem) oraz historykiem oświaty i kultury, a nie prawnikiem, dlatego ustosunkuję się jedynie do błędnych określeń w proponowanych zmianach ustawy, a zwłaszcza do zakamuflowanych w nich zamiarach, których celem – w moim odczuciu i przekonaniu – jest rozwalanie jedności państwa polskiego. Oceną legislacyjnej strony tych proponowanych zmian powinni zająć się prawnicy i to nie przeciętni, lecz wysokiej klasy specjaliści" Dalej czytamy:
"Art.1, punkt 3) zawiera zdanie: „Językami regionalnymi w rozumieniu ustawy są: język kaszubski oraz język śląski”. Dziwne. Nasuwa się pytanie: A czemuż to autorzy tego bubla nie zaliczają do „języków regionalnych” narzecza podhalańskiego, skoro jego gwary są najbardziej do siebie zbliżone i różnią się od wszystkich pozostałych gwar polskich i języka literackiego swym systemem akcentowym. W literackim języku polskim i wszystkich jego gwarach akcent pada z reguły na drugą sylabę od końca danego słowa: Warszawa, Krościenko, Szczawnica, stodoła. Tylko Opinia została sporządzona przez eksperta zewnętrznego, który został wskazany przez komisję sejmową. Opinia wyraża pogląd Autora i nie może być utożsamiana ze stanowiskiem służb prawnych Kancelarii Sejmu. Górale akcentują inaczej: Warszawa, Krościenko, Szczawnica, stodoła. Myślę, że możemy nawet mówić o narzeczu podhalańskim, określając tym terminem wszystkie gwary i dialekty Podhala razem wzięte. Nie dostrzegam różnic między mowami mieszkańców Krościenka n/D, Tylmanowej, Bukowiny Tatrzańskiej i Zakopanego. Trochę inaczej mówią mieszkańcy Niedzicy, zapewne pod wpływem słowackim. Zdaniem lingwistów jedynie narzecze kaszubskie miało tendencje do rozwinięcia się w język literacki, głównie dlatego, że istniało w obcym, niemieckim, państwie, i różniło się diametralnie od języka państwowego zasobem leksykalnym, semantyką i strukturą gramatyczną. Nie jest to bowiem narzecze języka niemieckiego, a ponadto już dwieście lat temu powstały utwory literackie w tym narzeczu, których autorami byli nieprzeciętni pisarze, tacy jak Ceynowa, Derolawski i inni. Nie ma natomiast i nigdy nie było narzecza śląskiego, a występujący w projekcie ustawy termin „język śląski” jest kuriozalnym nonsensem, świadczącym o kompletnej ignorancji jego autorów. Sugeruje bowiem istnienie jakiegoś języka śląskiego, kojarzonego z obszarem całego Śląska. Wprawdzie jeszcze w końcowych latach XIX wieku utrzymywały się na Dolnym Śląsku, w okolicach Wrocławia, Oławy, Sycowa i Wałbrzycha, polskie gwary, ale na pozostałym, znacznie większym, obszarze tego regionu, rozwijały się gwary niemieckie, różniące się od literackiego języka niemieckiego bardziej, niż różni się narzecze kaszubskie od języka polskiego. W niemieckiej gwarze kilku wiosek powiatu jeleniogórskiego Gerhart Hauptmann napisał swój słynny dramat „De Waber” (Tkacze), ale zorientowawszy się, że jego odbiorcami jest zaledwie garstka miejscowych tkaczy, przetłumaczył go na literacki język niemiecki, dając mu tytuł „Die Weber. Schauspiel aus den vierziger Jahren. Übertragung” (Tkacze. Sztuka z lat czterdziestych. Przekład). I ten przekład przyniósł mu Nagrodę Nobla. Dziś na całym Dolnym Śląsku rozwijają się polskie gwary przywiezione tu po wojnie, głównie przez repatriantów z Kresów Wschodnich, a na Górnym Śląsku trzyma się mocno kilkanaście dialektów polskich, starszych od literackiego języka polskiego, gdyż sięgających swoimi korzeniami do czasów prehistorycznych. A jest w nich mniej słów obcego pochodzenia, niż w języku ogólnonarodowym. I tak np. obce w polskim języku słowa: „fryzjer, stelmach, fartuch, kalesony, szlafrok”, mają w gwarach śląskich odpowiedniki staropolskie: „golacz, kołodziej, zopaska, spodnioki, koszula nocna. Na Łużycach (w Niemieczech) istnieją dwa języki słowiańskie: język górnołużycki i język dolnołużycki. I to są regionalne Opinia została sporządzona przez eksperta zewnętrznego, który został wskazany przez komisję sejmową. Opinia wyraża pogląd Autora i nie może być utożsamiana ze stanowiskiem służb prawnych Kancelarii Sejmu. języki w państwie niemieckim. Natomiast gwary niemieckie: szwabska, bawarska, saksońska, berlińska i inne, wchodzą w skład państwowego (ogólnonarodowego) języka niemieckiego i nie są językami regionalnymi. W USA język hiszpański jest językiem regionalnym, a Szwajcaria ma trzy języki państwowe: francuski, niemiecki i włoski. Każdy z nich może uchodzić zarazem za język regionalny, jako używany powszechnie w danym kantonie. Zgodnie z Europejską Kartą Języków Regionalnych i Mniejszościowych dialekty języka państwowego nie podpadają pod pojęcie „języka regionalnego”. Wynika z tego, że gwary górnośląskie, będące gwarami języka polskiego, nie mogą być uznane w Polsce za język regionalny. Mogłyby natomiast za taki język uchodzić gdyby Górny Śląsk był w państwie niemieckim. Wszystkie artykuły i punkty proponowanych zmian ustawowych sprawiają wrażenie diabelnie chytrze sformułowanych i świadczą, że ich autorami są bystrzy, ale cyniczni - w moim odczuciu także zdemoralizowani - fachowcy. Gdyby te zmiany otrzymały moc prawną, to nasze władze wojewódzkie i rządowe musiałyby nieustanne wspierać wszelkie, nawet separatystyczne oraz antypolskie żądania i działania różnych graczy politycznych, zmierzające do rozwalania jedności państwa i narodu. Łatwo byłoby na podstawie tych zmian tworzyć sztuczne narody: kaszubski, górnośląski, a może i góralski (wszak już kiedyś istniał jakiś „Goralenvolk”). Na podstawowe zadania, takie jak gospodarcze i kulturowe rozwijanie państwa i umacnianie jego bezpieczeństwa, władze, nieustannie absorbowane i nękane coraz większymi i coraz bardziej natarczywymi żądaniami, nie miałyby już czasu." Profesor zwraca uwagę na ciekawy paradoks - historyczni germanizatorzy śląska nie używali pojęcia "języka śląskiego".
"W okresie panowania pruskiego prowadzono ostrą germanizację Śląska, polegającą na zwalczaniu języka polskiego. Uczciwe w tym było tylko to, że trafnie gwary śląskie nazywano językiem polskim. Nawet gdy w czasach panowania Hitlera oklejano domy, w których mówiono gwarą, antypolskimi afiszami, to widniały na nich takie napisy: „In diesem Haus wird noch polnisch gesprochen. Wer polnisch spricht ist ein Lump” (W tym domu mówi się jeszcze po polsku. Kto mówi po polsku jest gałganem). Tych, którzy zwalczali język polski i narzucali Ślązakom język niemiecki nazywamy germanizatorami. Pod polskimi władzami nie brakowało nauczycieli, którzy dążyli do wyrugowania form gwarowych i zastąpienia ich formami literackimi. Wrogowie Polski nazywali ich polonizatorami, a ja nazywam ich poprawiaczami, gdyż gwary śląskie są mową polską. Dziś w miejsce dawnych germanizatorów i poprawiaczy spada na nas nowe nieszczęście, kto wie czy nie najniebezpieczniejsze, w osobach kodyfikatorów. Podejrzewam, że do jakiegoś dziwacznego stworu, nazywanego „śląskim językiem regionalnym”, chcą podnieść dialekt okręgu przemysłowego, najgorszy spośród wszystkich dialektów śląskich, twardy tak, jak twarde jest życie górników oraz posiadający najwięcej wulgaryzmów i naszpikowany germanizmami. Daleko mu do łagodnych, związanych z uprawą Opinia została sporządzona przez eksperta zewnętrznego, który został wskazany przez komisję sejmową. Opinia wyraża pogląd Autora i nie może być utożsamiana ze stanowiskiem służb prawnych Kancelarii Sejmu. ziemi i kultem przyrody, dialektów Śląska Opolskiego. A po co Ślązacy mają się uczyć jakiegoś „języka regionalnego”, skoro dobrze się rozumieją, nawet wtedy, gdy w licznym gronie, każdy z nich posługuje się inną, własną, gwarą śląską? Niech się uczą obcego języka, zwłaszcza niemieckiego, gdyż w tym języku istnieje godna poznania część literatury śląskiej, a poza tym, z obcą mową zajadą trochę dalej niż do Katowic i Opola."
- To jest oburzające i obraźliwe - uważa poseł Marek Plura z PO, jeden z 65 posłów, którzy podpisali kontrowersyjny projekt. - Nie tylko osobiście poczułem się dotknięty. To uderza także w cały Sejm, skoro zasługujemy tylko na reakcję prokuratora.
Oprac. Mad, gosc.pl, nto.pl
Czy Unia zacznie stosować ideologiczny terror?! W imię "europejskiej tożsamości" chcą odbierać unijne fundusze Niemcy, Holandia, Dania i Finlandia chcą utworzenia mechanizmu chroniącego przestrzeganie fundamentalnych wartości przez kraje UE. Proponują, by państwa "27" łamiące zasady praw człowieka, demokracji czy rządów prawa były karane zawieszaniem funduszy unijnych. Wspólny list w tej sprawie do szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso podpisali ministrowie spraw zagranicznych Niemiec Guido Westerwelle, Holandii Frans Timmermans, Danii Villy Sovndal i Finlandii Erkki Tuomioja. Prawa człowieka, demokracja, rządy prawa są sercem europejskiej tożsamości. Nasze wspólne wartości bardziej niż cokolwiek innego są spoiwem, które łączy nasze narody - przypominają dyplomaci, wskazując, że UE powinna położyć większy nacisk na "promowanie kultury poszanowania" rządów prawa w krajach członkowskich. Według ministrów sygnatariuszy listu obecne porozumienia na poziomie UE są niewystarczające, aby zagwarantować przestrzeganie tych zasad we wszystkich państwach UE. Dlatego jesteśmy przekonani, że potrzebny jest nowy, bardziej efektywny mechanizm, by zapewnić ochronę fundamentalnych wartości w krajach członkowskich - napisali. Wśród możliwych działań przeciwko państwom, które nie stosowałyby się do europejskich zasad, wymieniono jako środek "ostateczny" możliwość zawieszenia funduszy unijnych. Nowy mechanizm ma być szybki i niezależny od działań politycznych, a odpowiadać za niego powinna KE. Szefowie dyplomacji Niemiec, Danii, Holandii i Finlandii chcą, by sprawa ta została przedyskutowana podczas posiedzenia ministrów ds. europejskich. Najbliższe spotkanie ministrów w tym gronie odbędzie się w poniedziałek w Brukseli. Rzeczniczka KE Pia Ahrenkilde Hansen powiedziała na piątkowej konferencji prasowej, że propozycje zawarte w liście są zbieżne z poglądami szefa KE. Przypomniała, że Barroso podkreślał, iż trzeba wzmacniać fundamenty, na których zbudowana jest UE, czyli poszanowanie dla zasad demokratycznych i rządów prawa. Zaznaczyła, że Barroso zwracał uwagę na pojawiające się w ostatnich miesiącach zagrożenia dla prawnych i demokratycznych struktur w niektórych krajach UE. Choć w liście dyplomatów nie pada nazwa żadnego kraju, w Brukseli od razu skojarzono go z sytuacją w Rumunii i na Węgrzech. W przyszłym tygodniu parlament węgierski ma głosować nad wywołującymi kontrowersje zmianami w konstytucji. Ich przeciwnicy wskazują, że podważają one praworządność na Węgrzech, bo w praktyce oznaczają zapisanie w konstytucji norm, które zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. Chodzi m.in. o przyznanie węgierskiemu parlamentowi prawa do uznawania Kościołów czy umożliwienie przekazywania spraw sądowych prezesowi niedawno powstałego Narodowego Urzędu Sądownictwa.
Z kolei jeśli chodzi o Rumunię, to KE w przyjętym pod koniec stycznia raporcie w ramach tzw. Mechanizmu Oceny i Kontroli stwierdziła, że pomimo pewnych postępów Bukareszt wciąż nie wywiązał się ze wszystkich zobowiązań, aby zagwarantować rządy prawa i niezawisłość sądów. Mechanizm Oceny i Kontroli dotyczy też Bułgarii, ponieważ w chwili przyjmowania jej i Rumunii do UE w 2007 r. wciąż istniały obawy, że kraje te nie zdążyły wystarczająco dostosować się do standardów unijnych. Maf, PAP
Stefan Kisielewski o naczelnym "Gazety Wyborczej": "przecież ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta." Celne i cały czas aktualne Przecież ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta. Demokratą jest ten, kto jest po mojej stronie. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki. A tylko Michnik wie, na czym polega demokracja i tolerancja. On jest tutaj sędzia, alfa i omega. Te słowa wypowiedziane ponad dwadzieścia lat temu przez dobrze znającego Adama Michnika Stefana Kisielewskiego nie straciły na aktualności. O ich prawdziwości i celności świadczy chociażby wczorajszy wywiad Adama Michnika dla tvn 24. Adam Michnik swoim zwyczajem pouczał Kościół jak powinien postępować, jednych duchownych chwalił innych potępiał. Prawo i Sprawiedliwość największą partię opozycyjną nazwał totalitarną. Po raz kolejny niczym sędzia, alfa i omega rozstrzygał kto zagraża demokracji. Na szczęście Adam Michnik nie jest dzisiaj tak potężny jak był w latach 90. ubiegłego wieku. Wtedy jego słowa czy artykuły, jak ten jeden z najsłynniejszych: wasz prezydent, nasz premier, zmieniały rzeczywistość polityczną, decydowały o niej. Oczywiście przy obecnej władzy Adam Michnik nadal ma wiele do powiedzenia i jego nieformalnych wpływów na władzę nie można bagatelizować. Ale dzisiejszy redaktor Michnik jest jednym z wielu graczy w systemie Tuska, nie jedynym i nie najważniejszym. A przecież przez lata Adam Michnik budował swoją pozycje „Redaktora” jako osoby, która formalnie nie rządzi, nie sprawuje żadnych funkcji publicznych, ale która sprawuje rząd dusz nad rządzącymi elitami, a przez to nad społeczeństwem (nie narodem, bo to słowo, na które redaktor Michnik reaguje bardzo alergicznie). bycie jednym z wielu ważnych graczy zapewne dalece nie satysfakcjonuje ambitnego redaktora Michnika. Nie tak przecież miało być. W czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego Adam Michnik miał znaczący acz nieformalny wpływ na politykę. Przyznaje to w wywiadzie rzece z Robertem Krasowskim ówczesny premier Leszek Miller, mówiąc o swoistym triumwiracie rządzącym Polską: Kwaśniewski, Miller, Michnik. Wpływ na polityków i politykę był jednym z filarów silnej pozycji Adama Michnika i całego środowiska z Czerskiej. Do tego trzeba dodać wpływa na opinię publiczną, dyktowanie tego co można myśleć, co jest dopuszczalne w dyskursie publicznym, a co jest myślozbrodnią. W skrócie dyktat poprawności politycznej, której „Gazeta Wyborcza” była milicjantem. Przez całe lata 90. „Gazeta Wyborcza” nadawała ton debacie publicznej, a w zasadzie poprzez jej ideologiczną jednostronność tę debatę wypaczała. Od wybuchu afery Rywina zaczęło się to zmieniać. Od wielu lat obserwujemy powolny, ale konsekwentny zmierzch imperium z ulicy Czerskiej. Koncernowi Agora nie udało się wejść na rynek telewizyjny, nie ma tez sukcesów na rynku radiowym. Flagowy okręt koncernu - „Gazeta Wyborcza” cały czas traci czytelników. Spadek sprzedaży jest trendem obserwowanym od wielu lat, a częste zmiany w gronie kierowniczym koncernu pokazują, że nie ma pomysłu na jego zatrzymanie. Gdyby nie prenumerata urzędów i instytucji publicznych oraz ogłoszenia zamawianych przez nie, sytuacja byłaby jeszcze gorsza. Z takiego obrotu spraw należy się tylko cieszyć. Im mniej Adama Michnika, Gazety Wyborczej, tym lepiej dla Polski.
P.S. Pewnie wielu się oburzy i uzna, że Stefan Kisielewski pewnie w grobie się przewraca, gdy taki młokos jak Mastalerek go cytuje. Ja śmiem jednak twierdzić, że Stefan Kisielewski znany z prezentowania własnych poglądów, które często były na przekór obowiązującym modom i trendom, co więcej których głoszenie w czasach komunizmu wymagało odwagi, przewraca się w grobie patrząc na to, jacy koniunkturaliści i oportuniści dostają w ostatnich latach nagrodę Jego imienia. Marcin Mastalerek
Podwoimy liczbę komorników! Trudno mówić o praworządnym państwie jeśli wyroki sądów powszechnych nie są wykonywane Wydanie wyroku często nie kończy sprawy i nie prowadzi do zaspokojenia wierzycieli. W przypadku, w którym dłużnik lekceważy wyrok uruchamiana jest procedura egzekucyjna. Problem tkwi w tym, że w przeciągu ostatnich lat działa ona w Polsce coraz słabiej. Dane Ministerstwa Sprawiedliwości zawarte w dokumencie p.t. ,,Analiza statystyczna działalności wymiaru sprawiedliwości w latach 2002 – 2011” są zatrważające. Skuteczność egzekucji komorniczych w Polsce systematycznie spada. W roku 2007 średnia wynosiła 36,6%, w 2008 32,2%, w 2009 roku 25,1 %, a w 2010 roku zaledwie 20,5%! W odpowiedzi na moją interpelację, Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało, że w 2011 roku skuteczność egzekucji wyniosła 18,6% zaś w I półroczu 2012 r. 17,69%. Tłumacząc obrazowo znaczy to tyle, że w 2007 komornikom udało się odzyskać co trzecią złotówkę od nieuczciwych dłużników, zaś w pierwszej połowie 2012 roku zaledwie co piątą. Niska skuteczność to nie jedyna bolączka postępowania egzekucyjnego. Problemem jest także jego długość. Na czas ściągania wierzytelności od dłużnika ma wpływ m.in. postępowanie klauzulowe. Tytuł egzekucyjny (np. wyrok) po nadaniu mu klauzuli wykonalności staje się tytułem wykonawczym. Dopiero tytuł wykonawczy może stanowić podstawę egzekucji. Do 2010 r. sądy wydawały klauzule wykonalności za pomocą pieczęci przystawionej na orzeczeniu. Niestety polskie sądy na mocy wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 listopada 2010 roku (sygn. P 28/08) nie mogą wydawać klauzul wykonalności w tej formie – muszą wydawać odrębne postanowienia wraz z uzasadnieniem. To sprawiło, że kilkuminutowa czynność może trwać teraz nawet i miesiąc. Ta patologiczna sytuacja miała zostać zmieniona nowelizacją kodeksu postępowania cywilnego, jednakże Ministerstwo Sprawiedliwości przyznaje, że prace nad kodyfikacją znacznie się opóźnią i szanse na wprowadzenie zmian w postępowaniu klauzulowym są realne dopiero w połowie 2013 roku. Wyżej zasygnalizowane problemy sprawiają, że procedura egzekucyjna w Polsce jest długa i nieefektywna. Trudno mówić o praworządnym państwie jeśli wyroki sądów powszechnych nie są wykonywane. Trudno również mówić o zaufaniu społecznym i budowaniu gospodarki rynkowej jeśli w sytuacjach konfliktowych, po rozstrzygnięciu sądowym, można wyegzekwować średnio zaledwie co piątą złotówkę. Na ostatnim posiedzeniu Komisji Deregulacyjnej przyjęto moją poprawkę do pierwszej ustawy deregulacyjnej przewidującą usprawnienie procedury otwierania nowych kancelarii komorniczych. Odwraca ona mechanizm powoływania osób zainteresowanych wykonywaniem zawodu komornika. Dotychczas minister chcąc utworzyć nowy rewir komorniczy musiał w tym celu uruchomić postępowanie administracyjne i zasięgać opinii co do celowości takich działań. Z opinii tej, wydawanej przez lokalne sądy i lokalny samorząd komorniczy wynikało zazwyczaj, że… nowy komornik nie jest potrzebny. Dzięki mojej poprawce takie opinie przestały być wiążące, a o tym czy przydadzą się nowe ręce do pracy będzie decydował mechanizm rynkowy. To sam zainteresowany awansem zawodowym, asesor komorniczy, wskaże rewir, w którym będzie chciał prowadzić kancelarię, a Minister Sprawiedliwości w przypadku braku przeciwskazań taki wniosek uwzględni. Zakładam, że zaproponowane zmiany przyczynią się do wzrostu liczby kancelarii komorniczych w Polsce, co zaowocuje większą konkurencją na rynku, która przełoży się na zwiększenie skuteczności egzekucji wierzytelności. Przy okazji sprawy pani Bieńkowskiej, emerytki chorej na raka, której komornik bezprawnie zajął zgromadzone w banku oszczędności, zapowiedziałem, że zaproponuję zmiany prawne, które usprawnią procedurę egzekucyjną i działalność komorników. Idziemy w tę stronę! Przemysław Wipler
Jak zginął „Walter”? Gloryfikacja UPA trwa. Na Wołyniu ma ona państwowy charakter. W księgarniach w Równem co rusz można kupić pozycje wychwalające zasługi tej formacji. Śmierć Wasyla Czerwonija (sponsorującego wszystkie banderowskie i jadowicie antypolskie wydawnictwa), co wielu dotąd niewierzących uznało za dowód istnienia Boga, nie zatrzymała edytorskiej fali sławiącej rezunów. Niedawno w Równem ukazała się książka "Hurby - kwiecień1944 r" pióra Igora Marczuka i Olega Tyszenko, wychwalająca osiągnięcia bojowe UPA. Słowo wstępne napisał do niej Wiktor Matczuk, rówieński gubernator i jednoczesnie szef obwodowej organizacji "Naszej Ukrainy". Praca ta zawiera passus dotyczący śmierci generała Karola Świerczewskiego "Waltera", który świadczy, że panowie ci niewiele wiedzą o warsztacie historyka i piszą najzwyczajniejsze bzdury. Gdyby sięgnęli chociażby do prac, które ukazały się w Polsce w ramach "Archiwum Ukraińskiego" pióra Eugeniusza Misiły, ukraińskiego historyka zajmującego się intensywnie od kilkunastu lat rehabilitacją UPA, to szanowaliby przynajmniej fakty, a nie tworzyli "banderowskich mitów". Relacje uczestników zasadzki, majora Stefana Stebelskiego "Chrynia" i Mirosława Soroki "Ptaka", wystawiają im kiepskie świadectwo. Zdają się one też sugerować, że śmierć Świerczewskiego była przypadkowa i zrzucanie winy za nią na kogokolwiek jest nadużyciem. Między relacjami upowców są też poważne rozbieżności. Jeden twierdzi, że ochrona Świerczewskiego składała się z 60, a drugi, że tylko z 35 żołnierzy. Dla podkreślenia swojego znaczenia w całej akcji twierdzą, że tylko sama forpoczta generała składała się z czterech tankietek, czyli samochodów pancernych, a za nimi cztery samochody z bezpośrednią ochroną generała. Między nimi, czyli w środku tej drugiej kolumny, w jeepie poprzedzanym przez dwa samochody i eskortowanym z tyłu przez dwie ciężarówki, w asyście trzech oficerów miał jechać Świerczewski.
Kłamstwo herosów Jest to oczywiste kłamstwo ze strony banderowskich herosów. Ma ono dowieść, że podejmując się ataku na konwój generała, UPA dokonała bohaterskiego aktu, który powinien być zapisany złotymi zgłoskami w jej historii i powinien uchodzić za jeden z największych sukcesów tej formacji w walce o wolną Ukrainę. Miał on być drugim generałem "upolowanym" przez UPA (po dowódcy I Frontu Ukraińskiego generale Mikołaju Watutinie). Zabicie Świerczewskiego miało być jeszcze większym sukcesem, bo sowiecki generał, w odróżnieniu od polskiego, jeździł po Wołyniu z symboliczna ochroną. Najbardziej nawet przyjaźni UPA polscy historycy nie są niestety w stanie potwierdzić tej wersji zabójstwa generała. Specjalna Komisja Śledcza Sztabu Generalnego w sprawie zabójstwa gen. Świerczewskiego przeprowadziła tak wnikliwe śledztwo, że nawet oni powołują się na jej ustalenia. Niektórzy z nich specjalizujący się od lat w wybielaniu UPA cytują wprawdzie ich fragmenty, czyli zeznania jednego ze świadków przesłuchiwanych przez komisję, ale i one niczego do sprawy nie wnoszą. Żadnych czterech samochodów pancernych w ochronie Karola Świerczewskiego nie było. Gdyby zauważyli to członkowie sotni "Chrynia" i "Bira", którzy według przywoływanych historyków, mieli zaatakować konwój generała, to pewnie uciekliby na ich widok. Samochód generała w momencie ataku był eksportowany tylko przez jeden samochód. Stan faktyczny eskorty wynosił 23 żołnierzy i 2 oficerów uzbrojonych w 3 rkm-y, automaty PPPsz i KBK. Drugi samochód z resztą ochrony nawalił tuż po wyjeździe z Baligrodu i po uruchomieniu zawrócił, by przesadzić żołnierzy na inny sprawny samochód i dogonić konwój generała.
Błąd generała Na siódmym kilometrze za Baligrodem konwój generała został ostrzelany silnym ogniem broni maszynowej z sąsiednich wzgórz. Banderowcy dysponowali około 8 karabinami maszynowymi, rozstawionymi na długości 500 m. Na wzgórzach, jak wykazało później śledztwo, mieli przygotowane stałe stanowiska karabinów maszynowych. Gdy tylko zobaczyli nadjeżdżające samochody otworzyli do nich ogień. Te nie zatrzymały się, ale jechały dalej. Stanęły dopiero w momencie, gdy ogień przeciwnika był tak duży, ze uniemożliwiał jazdę. Czując swoją przewagę liczebną i strategiczną, upowcy rozpoczęli natarcie, starali się okrążyć żołnierzy z obu skrzydeł. Generał, na czym polegał jego błąd, dowodził obroną. Wcześniej bowiem nie ustalono, kto w przypadku ataku UPA miał to robić. Generał miał olbrzymi autorytet i nie znosił dyskusji. Gdy nastąpił atak, automatycznie stanął na czele żołnierzy. Pomimo, że dysponował niewielką ilością żołnierzy, polecił im się rozsypać w tyralierę i przejść do kontrataku. Żołnierze wykonali rozkaz, posuwając się do przodu o kilkadziesiąt metrów. W czasie natarcia zginał ppor. Kupiński. Poległ też kierowca samochodu generała, który usiłował zawrócić go w kierunku Baligrodu. Świerczewski przewidując, że Ukraińcy będą chcieli okrążyć dowodzoną przez niego grupę polecił części żołnierzy sformować linię obrony po lewej stronie szosy, wzdłuż przepływającego strumyka z jednoczesnym zabezpieczeniem skrzydeł. Żeby jednak wykonać ten rozkaz, żołnierze musieli przebiec pod silnym ogniem kilkadziesiąt metrów. Generał w pewnym momencie wyprostował się, by lepiej obserwować pole walki wtedy został ugodzony dwoma kulami w brzuch. Wydał wtedy okrzyk "jestem ranny". W asyście kpt. Cesarskiego i ppor. Łucznika podążył jednak dalej. Wchodząc do strumyka otrzymał jeszcze jeden postrzał w lewą łopatkę. Wspomniani oficerowie wyprowadzili go poza pole ostrzału bandy i opatrzyli mu rany. Te jednak okazały się śmiertelne. Generał zmarł w obecności ppłk Gerharda, ppor. Łucznika i kpt. Cesarskiego. Upowcy widząc, że żołnierze są przegrupowani, powstrzymali atak i zalegli na swych pozycjach, gdy po kilkunatu minutach nadjechał drugi samochód z eskortą generała, najzwyczajniej uciekli. Żołnierze ruszyli za nimi na wzgórze, ale ci nie podjęli walki. Żołnierze zebrali poległych czyli generała Karola Świerczewskiego, ppor. Kupińskiego i szereg. Strzelczyka i przewieźli do Baligordu. Czas trwania boju wynosił według ustaleń ministerialnej komisji od 45 minut do godziny.
Nie pierwszy i nie ostatni Z przebiegu wydarzeń można wysnuć wnioski, że UPA wcale nie wiedziała o przejeździe generała i zaatakowała jego konwój w trakcie standardowej zasadzki. Atak właśnie w tym miejscu nie był pierwszym ani ostatnim. Później zdarzały się ataki, w których Wojsko Polskie ponosiło ciężkie straty w postaci 20 zabitych żołnierzy. Gdyby dowódcy UPA wiedzieli o inspekcji Świerczewskiego ściągnęliby z okolicy wszystkie sotnie. Teoretycznie mieli przecież możliwość wzięcia Świerczewskiego żywcem i wybicia jego ochrony. Najprawdopodobniej w zasadzce brało udział niewielu upowców. Ograniczyli się oni do typowej demonstracji zbrojnej i ostrzelania konwoju. Gdyby ktoś inny dowodził obroną, a Świerczewski zostałby wsadzony do rowu, to najprawdopodobniej by przeżył, wychodząc bez szwanku z opresji. Szybkie wycofanie się oddziału UPA i nie "skonsumowanie" przez niego zasadzki, dało później powody do formułowania najróżniejszych hipotez na temat śmierci Świerczewskiego. Jedna z nich głosiła, że Świerczewski zginał w zamachu przygotowanym przez NKWD. Dowodem na to był fakt, że śmiertelny strzał Świerczewski miał rzekomo otrzymać z tzw. "martwego pola" czyli spoza stanowisk strzeleckich UPA. Taką teorię miał ponoć sugerować ppłk Piotr Szemberg w tajnym raporcie. Był on zastępcą generała d.s. polityczno-wychowawczych i towarzyszył mu w ostatniej inspekcji i w 1948 r. został zwolniony. Nie wiadomo jednak, czy ten raport w ogóle istniał i czy zawierał przekonujące dowody. Gdyby tak było, to NKWD bardzo szybko zamknęłoby usta jego autorowi. Tymczasem zmarł dopiero w 1958 r. na chorobę nowotworową.
Niewygodny dla Stalina Funkcjonowała też wersja, powtórzona potem w jednym z filmów, że Świerczewskiego zastrzelił strzelec wyborowy, Niemiec, który po wojnie znalazł się w sotni Chrynia. Sprawcą śmierci Świerczewskiego miał być też wywiad amerykański itp. Wersje te powstawały najprawdopodobniej w celu podkreślenia "patriotyzmu" generała. Faktu, że jako były "dąbrowszczak" był niewygodny dla Stalina. Tymczasem najbardziej przekonującą wersją jest, że generał zginał w banalny sposób od zabłąkanej kuli. Wspomniana na wstępie praca współczesnych ukraińskich historyków jest w kwestii Świerczewskiego próbą wyprodukowania kolejnej legendy, która ma potwierdzać heroiczność i waleczność UPA. W ataku na generała sotnia "Chrynia" miała dokonywać cudów waleczności. Sam sotenny miał zniszczyć jedną z tankietek celnym rzutem granatu. Pozostałe tankietki zniszczyli inni "bohaterowie". Ochrona generała miała najzwyczajniej uciec z placu boju. Generała miał zaś dobić czotowy "Garań", lejtnant, który zdezerterował z Armii Czerwonej, doświadczony żołnierz, uczestnik wojny fińskiej i znakomity snajper. Na drodze miał pozostać także samochód generała. Zanim spłonął całkowicie upowcy mieli z niego wyciągnąć hełm, płaszcz i furażerkę generała...
Liczą na polskich historyków Ukraińscy historycy opisując zasadzkę na generała, chcą przypomnieć, jak wielkie "sukcesy" odnosiła UPA w obronie etnicznych ziem ukraińskich i jakim wykazała się bohaterstwem. Chcą zatrzeć wrażenie, że prezentowała ona bardzo niską wartość bojową w starciu z regularnym wojskiem. "Odwagę" wykazywała tylko w bestialskim wyrzynaniu cywilnej ludności polskiej, przy mordowaniu kobiet i dzieci. Zabójstwo Świerczewskiego jest też, jak można się domyśleć z wywodów ukraińskich historyków, podnoszone jeszcze z jednego powodu. Podkreślają oni, że Świerczewski był współpracownikiem Dzierżyńskiego i Polacy powinni być UPA wręcz wdzięczni za jego zabicie, a nie czepiać się szczegółów. Doskonale zdają sobie sprawę, że w Polsce są historycy bliscy tego poglądu. Fakt, że Świerczewski był bolszewickim politrukiem, nie daje jednak podstaw do tego, by usprawiedliwiać historyczne fałszerstwo. Marek A. Koprowski
Jak z patriotów zrobić faszystów W 1943 r., po wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu, Charkowie i Miednoje, ukazała się stalinowska dyrektywa, która zalecała: „Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej”. Po ponad 70 latach zalecenie Stalina w mistrzowskim stylu wprowadza w życie „Gazeta Wyborcza”, Porozumienie 11 listopada i zadymiarze usiłujący zatrzymać patriotyczny pochód, który w Święto Niepodległości przechodzi ulicami Warszawy Choć do Marszu Niepodległości zostało jeszcze kilka dni, organ „dumnie prężący się nad salonami lewicy” bije na alarm. Oto ulicami Warszawy zamierza przejść pochód „faszystów, nazistów, antysemitów i homofobów”. Ale spokojnie, od czego są lewicujący młodziankowie spod znaku „Krytyki Politycznej” i nieustające w boju Porozumienie 11 listopada? „Blokowaliśmy, blokujemy, blokować będziemy”, „Faszyzm nie przejdzie”, „No pasaran” – zapowiadają samozwańczy „antyfaszyści”. Dlaczego samozwańczy? Dlatego, że osoby, które szafują na prawo i lewo (a właściwie tylko na prawo) zarzutami o faszyzm, tak naprawdę najczęściej nie mają zielonego pojęcia, o czym mówią. – Ani metra przemarszu skrajnej prawicy – zapowiadają lewaccy i lewicyzujący strażnicy porządku publicznego w dniu 11 listopada. Do tego sprowadza się cała metodyka ich działania – w myśl zasady, że kto nie z nami, ten przeciw nam, na miano „faszysty” czy „neonaziola” zasługują osoby o prawicowych sympatiach politycznych, już bez rozdrabniania się na żadne skrajne czy nieskrajne poglądy.
Raz, dwa, trzy, faszystą jesteś ty! Nazywanie uczestników Marszu „faszystami”, a ich przeciwników „antyfaszystami” to nie tylko wulgarne nadużycie pojęć, ale przede wszystkim diametralne wypaczenie ich semantycznych znaczeń, w dodatku – dokonywane w całkowitym wyrwaniu z historycznego kontekstu. To nie osoby, które 11 listopada maszerują pod biało-czerwonymi flagami, nie ludzie, dla których ważny jest patriotyzm i pamięć o ojcach polskiej niepodległości, są „faszystami”. Paradoksalnie, więcej podobieństw do faszystowskich ideologii można odnaleźć po drugiej stronie barykady – pośród ludzi „spod znaku sierpa, młota i wibratora”, idących pod tęczowymi sztandarami i czerwonymi szmatami. Faszyzm – antydemokratyczna doktryna polityczna i społeczna wywodząca się z socjalizmu, z silnym kultem państwa i jego przywódcy, głosząca konieczność stosowania państwowego terroru dla unicestwienia wszelkich „wrogów”, narodziła się we Włoszech tuż po I wojnie światowej. – Choć przeciwstawiał się propagandowo komunizmowi, był mu nadzwyczaj bliski, można powiedzieć, że stanowił drugą stronę tego samego, lewicowego medalu – podkreśla historyk Leszek Żebrowski. Sami zresztą faszyści, jak i naziści (niemiecki narodowy socjalizm – skrajna odmiana faszyzmu), na ogół nie widzieli nic złego w ścisłej współpracy z komunizmem. O tragicznych skutkach tej współpracy Polska boleśnie przekonała się na własnej skórze w 1939 r., kiedy została zaatakowana z dwóch stron – przez narodowo-socjalistyczne Niemcy i komunistyczny Związek Radziecki. I choć komuniści (i ich następcy) dziś wstydzą się tej współpracy, to nie zmienia to faktu, że kwitła ona w najlepsze. W pewnym jednak momencie, zaczęła stanowić zagrożenie dla komunistycznych planów podboju całego świata, stąd próba radykalnego odcięcia się od dotychczasowych pobratymców i zalecenie nazywania ich faszystami i nazistami. Dziś, w iście mistrzowskim stylu, stalinowską metodę propagandy stosuje „Gazeta Wyborcza” i związane z nią lewackie środowiska Porozumienia 11 listopada. Prominentni komuniści nie powstydziliby się uporu maniaka, z jakim Michnikowy organ przerabia patriotów, czy po prostu osoby o prawicowych poglądach i niepodległościowych tradycjach, na faszystów. To nic nowego. To już było. Faszystami byli już żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Faszystowskimi bandytami z lasu – Żołnierze Wyklęci, bohaterowie podziemia niepodległościowego, dla których wojna nie skończyła się w 1945 r., którzy nie złożyli broni i nie oddali się w łapska nowego okupanta. Faszystami byli też Władysław Anders, Stanisław Maczek, Jan Nowak Jeziorański, Witold Pilecki, Antoni Heda – Szary, Józef Kuraś – Ogień, Zygmunt Szendzielarz – Łupaszka, Kazimierz Moczarski…. Można by długo wymieniać. Faszystką, podążając tokiem rozumowania nowoczesnej lewicy i patronującej jej „Wyborczej”, jestem również ja, wyżej podpisana. Nie dość, że wybieram się na Marsz Niepodległości i otwarcie o tym mówię, to jeszcze dopuściłam się przeraźliwej zbrodni. Użyczyłam swojej twarzy na wykonanym przez Jakuba Szymczuka plakacie dla „ocieplania” straszliwego wizerunku narodowców. Tym samym przyłożyłam rękę do „pudrowania nacjonalizmu”, które zdaniem funkcjonariuszy, o, pardon, dziennikarzy z Czerskiej, dokonuje się od roku. Czymże się to przejawia? Grzegorz Szymanik z niezawodnej jak zwykle „GW” wytropił, że właśnie rok temu „oenerowcy po raz pierwszy zachęcali, żeby piaskowe koszule zamienić na białe, a naramienniki z falangą na eleganckie krawaty. Na czele pochodu poszły rodziny z dziećmi i politycy. Neonaziści z Blood & Honour, którzy zawsze chętnie szli w listopadowych marszach, dostali zakaz przynoszenia swoich flag i emblematów”. Co więcej, Michnikowy organ demaskuje „szczyt hipokryzji” ONR i MW, głównych organizatorów Marszu, którzy na plakacie zapraszającym na imprezę rzekomo kryją się za plecami – będącego w trakcie rejestracji – Stowarzyszenia Marsz Niepodległości („Nowe szaty narodowców”, G. Szymanik, „Gazeta Wyborcza”, 19 październik 2011). – Ależ my się nie chowamy pod niczyim szyldem. Stowarzyszenie (…) powołano po to, żeby w akcję włączyć więcej środowisk. Założyły je osoby nie tylko z grona ONR i MW. Poza tym fakt, że Młodzież Wszechpolska i ONR są głównymi podmiotami organizującymi Marsz, nie jest niczym tajnym – odpowiada Robert Winnicki, prezes MW. Nie ma wątpliwości, że pośród kilku tysięcy osób (w tym roku organizatorzy spodziewają się, że do Warszawy przyjedzie nawet 11 tys. ludzi) mogą znaleźć się jednostki, które w jakiś sposób będą próbowały zakłócać porządek uroczystości. Ale to nie podwładnym Adama Michnika oceniać, kto jest faszystą, a kto nie, tylko niezależnemu sądowi, i wyłącznie jemu. – Żaden redaktor, żadna gazeta ani organizacja nie może sobie uzurpować prawa do orzekania, kto jest faszystą i komu na podstawie tego oskarżenia można jego konstytucyjne prawa odbierać. A tym bardziej nie ma prawa odwoływać się, dla przeprowadzenia swojej woli, do przemocy – ucina ostro Rafał A. Ziemkiewicz.
Pudrowanie nacjonalizmu? Farbowany antyfaszyzm! Tymczasem „Wyborcza” z uporem maniaka robi z nas, patriotów, faszystów. – Obłuda i nikczemność, jaką popisują się w tej sprawie podwładni Adama Michnika, są po prostu niezmierzone. Tak jak Goering z jego sławnym „to ja decyduję, kto jest Żydem”, redaktor Blumsztajn i podobni mu „szczujni dziennikarze” (jak zwał ten gatunek propagandystów śp. Jerzy Dobrowolski) przyznali sobie prawo decydowania, kto jest faszystą, i egzekwowania swoich wyroków za pomocą skrzykiwanych poprzez prasowe łamy bojówek, skądinąd w dużej części odwołujących się do ideologii równie zbrodniczych, jak hitlerowski narodowy socjalizm – dodaje Ziemkiewicz. Organizatorzy Marszu dokładają wszelkich starań, żeby nie dać lewakom najmniejszego pretekstu. – To nie jest kwestia kamuflażu, ale prawdą jest, że różne organizacje, które odwołują się do skrajnie nazistowskich czy innych ideologii, mają wyraźny zakaz brania udziału w Marszu. Nam nie jest z nimi po drodze. Myśli narodowej obce są wszelkie konotacje z neonazistami. Oni nie będą ukrywani z tyłu pochodu, ich na Marszu po prostu nie będzie – zapewnia Robert Winnicki.
– Kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się w końcu prawdą – mawiał Joseph Paul Goebbels, minister propagandy i oświecenia publicznego w rządzie Adolfa Hitlera. Nazista, co do którego nie ma najmniejszych wątpliwości. I zgodnie z Goebbelsową logiką działania, „Wyborcza” niestrudzenie dorabia narodowcom gębę. Faszystów, jasna sprawa. To dlatego lewactwo podniosło larum na widok plakatu, z którego dumnie spoglądają „rycerz spod Grunwaldu, żołnierz wrześniowy, dziewczyna z powstania. A na pierwszym planie on i ona, młodzi i uśmiechnięci. On w garniturze, ona w garsonce. Takie ma być nowe pokolenie nacjonalistów”. Takie niewątpliwie jest nowe pokolenie patriotów, a nieszczęśnicy z Czerskiej spodziewali się zapewne ogolonych na łyso neonazioli z facjatami wykrzywionymi w grymasie nienawiści.
Michnikowa pierekowka Niestety, „Wyborczą” propagandę antypatriotyczną jak przynętę łyka coraz więcej środowisk. Nie dalej niż kilka dni temu, na facebookowym profilu TVP Kultura pojawiły się linki do obraźliwych grafik Porozumienia 11 listopada, zachęcających do blokowania Marszu Niepodległości. Żeby zanadto nie pastwić się nad TVP Kultura, miłosiernie wspomnę tylko, że w myśl art. 52 par. 1 Kodeksu Wykroczeń każdy „kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia (…), podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny”. Już kilka godzin po tym, jak TVP Kultura zamieściła na swoim profilu link do strony Porozumienia 11 listopada, na Facebooku pojawiło się mnóstwo krytycznych komentarzy użytkowników oraz profil bojkotujący kanał. I tak, jak szybko się pojawiły, tak samo szybko zniknęły lewackie apele o blokowanie Marszu. A co na to sama TVP Kultura? – Pojawienie się plakatów na naszym profilu na Facebooku było wynikiem błędu technicznego i obecnie wyjaśniamy, jak do tego błędu doszło. Naszą intencją nie było nawoływanie do czegokolwiek czy opowiadanie się po którejkolwiek ze stron – przekonywała Katarzyna Janowska, dyrektor TVP Kultura. – Naszym anonsem debaty na temat „O wolności demonstracji” chcieliśmy jedynie zarekomendować przygotowany przez nas program, dotyczący swobody wyrażania poglądów. Na pewno do tego programu zaprosimy wszystkie strony – zapewniała Janowska.
– Trzeba sobie jasno powiedzieć, że to są ludzie, którzy nigdy nie podpiszą się pod jakąkolwiek formą świętowania niepodległości, ale będą starali się przesuwać te granice jak najbardziej, o ile tylko będą czuli, że mają poparcie dla swoich działań. Jeśli czują się – jak teraz – na fali, to będą starali się zadeptać wszystkie uczucia związane z tym świętem i podsunąć inne. Za Stalina to się nazywało pierekowka. Dokładnie tym posługuje się dziś „Wyborcza”, może w innym duchu, ale sens jest wciąż ten sam – uważa Rafał A. Ziemkiewicz. Po Marszu Niepodległości A.D. 2010 publicysta napisał: „Wczoraj na warszawskich ulicach faszystami byli nie uczestnicy marszu, nie działacze ONR ani MW, którzy – zaświadczam jako naoczny świadek – zachowywali się w sposób godny Święta Niepodległości, ale tych kilkuset wyjących i gwiżdżących, agresywnych osobników sprowadzonych tam i podjudzonych przez „Gazetę Wyborczą”. Jakąkolwiek formę w tym roku przybierze „antyfaszystowska” blokada, najpewniej znowu będzie można za Ziemkiewiczem wskazać, kto tu naprawdę jest faszystą. Marta Brzezińska
Na najwyższych szczytach (1939 † 2013)
W lipcu 1939 roku pierwsza polska wyprawa w Himalaje zdobyła dziewiczy wierzchołek Nanda Devi East (7434 m), szósty co do wysokości ze zdobytych wówczas przez człowieka i najwyższy ze zdobytych wówczas przez Polaków. Dwaj z czterech polskich wspinaczy zginęli. W marcu 2013 roku polska wyprawa w Karakorum weszła zimą na Broad Peak (8051 m), dotychczas niezdobyty o tej porze przez człowieka. Dwaj z czterech polskich wspinaczy zaginęli.
W wyprawie na Nanda Devi East w 1939 roku uczestniczyli:
Jakub Bujak (lat 34), 2 lipca wszedł na szczyt,
Czesław Klarner (lat 29), 2 lipca wszedł na szczyt.
W wyprawie tej uczestniczyli też:
Stefan Bernadzikiewicz (lat 32), zginął 18 lipca zasypany lawiną,
Adam Karpiński (lat 42), zginął 18 lipca zasypany lawiną.
Po wyprawie zaginęli:
Inż. Jakub Bujak, konstruktor silników spalinowych, w czasie wojny służył jako mechanik w Siłach Powietrznych we Francji i w Anglii, a następnie w przemyśle lotniczym. W przededniu powrotu do kraju zaginął w trakcie wspinaczki na nadmorskich klifach w Kornwalii (utonął w morzu?). Inż. Janusz Klarner, prezes korporacji akademickiej „Helania” w Wolnym Mieście Gdańsku, po wyprawie zdążył wrócić do Polski i wziąć udział w walkach 1939 roku. Żołnierz ZWZ-AK ps. „Jar”, dowódca 3 Baterii i Dywizjonu Artylerii Konnej, w czasie Powstania Warszawskiego po załamaniu się ataku na koszary przy ul. Czerniakowskiej 1 sierpnia wyprowadził oddział do Lasów Kabackich, gdzie został ciężko ranny. Odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie prowadził przedsiębiorstwo inżynieryjno-budowlane „Start”, a od 1948 roku fabrykę Wyrobów Metalowych K. Kubacki w Warszawie. Wieczorem 17 września 1949 roku wyszedł z mieszkania na ul. Lipskiej 21 i zaginął bez śladu. Według hipotezy badanej przez prokuratorów IPN został zamęczony w więzieniu UB przy ul. Cyryla Metodego na warszawskiej Pradze i pochowany w nieznanym miejscu.
Broad Peak zimą (5 marca) 2013 roku zdobyli:
Adam Bielecki (lat 30),
Artur Małek (lat 34),
Tomasz Kowalski (lat 27), zaginął 5/6 marca w trakcie schodzenia ze szczytu,
Maciej Berbeka (lat 59), zaginął 5/6 marca w trakcie schodzenia ze szczytu.
Skazani na zapomnienie Z Warszawy wyleciała do Indii szczególna wyprawa. Wejście alpinistów na szczyt Nanda Devi East (7434 m) ma uczcić jubileusz 70-lecia narodzin polskiego himalaizmu właśnie na tej górze; przypomnieć ówczesny triumf i tragedię; przyczynić do rozwikłania tajemnicy określanej jako klątwa Nanda Devi Nanda to jedno z imion demonicznej bogini śmierci pożerającej ciała swych ofiar. Święta góra, którą wedle wyznawców zamieszkuje, leży w Himalajach Garhwalu. W kwietniu 1939 r. na szczyt wschodni masywu Nanda Devi wyruszyła pierwsza polska wyprawa w Himalaje. Uczestniczyło w niej czterech inżynierów. Kierownikiem był Adam Karpiński (42 l.), lotnik i konstruktor szybowcowy, jeden z czołowych wspinaczy Polski międzywojennej, z doświadczeniem wysokogórskim zdobytym w Andach. Marzyciel, głosił ideę zorganizowania polskiej ekspedycji na Mount Everest, nierealną wówczas z przyczyn politycznych. Sam projektował sprzęt górski, który matka szyła potem na maszynie, a rodzina i przyjaciele wypróbowywali zimą w Tatrach. Podczas wędrówki do bazy będzie zbierał nasiona rododendronów na prezent dla matki.
Stefan Bernadzikiewicz (32 l.), jedyny na tej wyprawie bezdzietny kawaler, wspinał się w Tatrach zimą, uczestniczył w ekspedycjach na Spitsbergen i Grenlandię oraz w Kaukaz. Jakub Bujak (34 l.), inżynier z doktoratem, wynalazca metody zwiększania mocy silników wysokoprężnych, wszedł samotnie na nartach na dwa najwyższe szczyty Skandynawii, wędrował po Alpach, był na Kaukazie, gdzie tak zachwycił się jedną z gór, że nazwał jej imieniem córkę. Opisany przez kolegę jako „skarbnik dusigrosz” i „łagodny choleryk o rozlicznych zaletach charakteru”, dobro wyprawy zawsze przedkładał nad własne ambicje. Janusz Klarner (29 l.), najmłodszy i najmniej doświadczony, przeżyje ich wszystkich, lecz nie na długo. – Nasz ojciec był oburzony, że Janusz, oficer rezerwy, mimo narastających nastrojów wojennych chce wyjechać z Polski – wspomina siostra Jadwiga Klarner-Szymanowska. – Janusz dał ojcu uroczyste słowo honoru, że w razie wojny na pewno wróci do kraju. Słowa dotrzymał. To dzięki ojcu Janusza wyprawa ostatecznie wyruszyła – pożyczył ekspedycji dużą sumę pieniędzy. Janusz, na podstawie dziennika prowadzonego podczas wyprawy, napisał w czasie wojny książkę „Nanda Devi”. Wydać ją można było dopiero w 1956 r., już po jego tajemniczym zniknięciu.
Krzyż na śniegu Po prawie czterech tygodniach akcji powyżej bazy Klarner wraz z Bujakiem, trapionym wcześniej silnymi atakami tropikalnej dezynterii, 2 lipca 1939 r. o godz. 17.30 zatknęli polską flagę na dziewiczym wschodnim wierzchołku Nanda Devi – szóstym co do wysokości zdobytym wówczas przez człowieka. „Podziwiamy roztaczający się widok – pisał Klarner. – Nagroda taka rzadko tylko spotyka wspinacza zdobywającego szczyt. Wieloimienna bogini śmierci, Parwati – Kali – Nanda, uznała nas widać za pątników pobożnie odbywających pielgrzymkę, a nie za świętokradców wdzierających się do jej siedziby – chce nasze wysiłki wynagrodzić widokiem godnym bogów”. Igrał z losem, pytając: „Czyżby nie było prawdy w wierzeniu, że zginie ten, kto stanie na jej szczycie, a Nanda pożre jego ciało?”.
Schodzili w świetle księżyca. Tę polską drogę śnieżno-lodową granią Szerpa Tenzing Norgay, przyszły zdobywca Mount Everestu, uzna za najtrudniejszą w swojej karierze. Pomimo wyczerpania, odmrożeń, znacznej utraty wagi alpiniści wyprawy nie zakończyli. Z karawaną tragarzy udali się do pobliskiej doliny lodowca Milan. Karpiński i Bernadzikiewicz uznali tamtejsze dziewicze góry za najpiękniejsze, jakie do tej pory widzieli. 18 lipca założyli „na doskonałym miejscu”, jak twierdzili, tymczasowy obóz II (6150 m) w drodze na Tirsuli (trójząb), masywu o trzech siedmiotysięcznych wierzchołkach. Gdy następnego dnia Bujak z Klarnerem i Szerpami przybyli na miejsce obozu II, teren pokrywały spiętrzone zwały lawiniska z porozrzucanymi przedmiotami: puszkami, butami, żywnością... Ciał kolegów nie odnaleźli. Z kijków traserów zrobili krzyż i wbili w śnieg. Wiadomość o wybuchu II wojny światowej zaskoczyła ich w drodze powrotnej na statku w Bombaju. 9 września przekroczyli granicę polską, idąc pod prąd fali uciekinierów. Bujak przedarł się do Lwowa 11 września. Żony z dwójką dzieci nie spotkał. Przebywały na wakacjach pod Rzeszowem, gdy wkroczyli Niemcy. Kiedy dotarły do domu, Jakuba już tam nie było. Wedle relacji córki, Magdaleny Bujak-Lenczowskiej, przez Rumunię i Francję, gdzie zaciągnął się do polskiej armii, dostał się do Anglii. Zwolniono go z wojska, żeby pracował w fabryce silników Diesla, a potem jako konstruktor silników odrzutowych w objętym tajemnicą dziale doświadczalnym Rolls-Royce’a. Opatentował wynalazki. Wszystkie urlopy i wolne dni spędzał na wędrówkach i wspinaczce w Wielkiej Brytanii. Został członkiem Alpine Club. Ze względu na pracę przydzielono mu ochronę, która towarzyszyła mu nawet podczas wspinaczek. Tęsknił do kraju, do żony i córki. Po zakończeniu wojny zgłosił władzom pragnienie powrotu. 5 lipca 1945 r., w przeddzień planowanej podróży do Polski, wspinał się z partnerką w Kornwalii nad brzegiem morza. Obydwoje zaginęli. Znaleziono tylko namiot i plecak Bujaka. Policja uznała, że prawdopodobnie ulegli wypadkowi lub utonęli. Przyjaciele wykluczali samobójstwo. Bujak tworzył nowoczesne technologie wojskowe, uważano, że mógł być zamordowany przez Brytyjczyków, kiedy postanowił wrócić do Polski, lub uprowadzony przez wywiad radziecki. Magdalena Bujak-Lenczowska ojca nie pamięta, choć był obecny w opowieściach rodzinnych. – Jedyna pamiątka, jaka po nim jej została, to aparat fotograficzny Leica, który miał na wyprawie na Nanda Devi East – mówi.
Przepadł jak kamień w wodę Janusz Klarner okupację spędził w Warszawie, w konspiracji. Stracił oko ciężko ranny w głowę podczas akcji zniszczenia reflektora niemieckiego w Lesie Kabackim. Walczył w powstaniu warszawskim. Po wojnie prowadził warsztat samochodowy w Warszawie. 17 września 1949 r. wyszedł ze swego mieszkania na Saskiej Kępie. Był lekko ubrany, bez dokumentów. Do rodzinnego domu oddalonego o kilkaset metrów nigdy nie dotarł. Zniknął.
– Wyprawę na Nanda Devi East pogrążyły w niepamięci celowe działania Urzędu Bezpieczeństwa PRL – mówi Anna Pietraszek, dziennikarka telewizyjna, pracująca dziś w Instytucie Pamięci Narodowej. – Kiedy w 1989 r. robiłam film w 50. rocznicę tej ekspedycji, zaskoczyło mnie, że w środowisku wspinaczy nikt o niej nie mówił, nie istniała jej legenda, tak jakby nigdy się nie odbyła. Klarner w 1949 r. przygotował książkę do druku. Sfilmowałam dokument, w którym żądano usunięcia jego nazwiska z okładki. Nie zgodził się. Wkrótce zaginął. Jakiś człowiek mówił rodzinie, że widział go skatowanego w kazamatach UB przy ul. Cyryla i Metodego. Nie udało się z tym mężczyzną ponownie skontaktować. Też przepadł jak kamień w wodę. Annę Pietraszek zafrapowała informacja, jaką znalazła w relacji z wypadku na stokach Tirsuli. Na lawinisku leżała pokrywa od kamery. Zatem któryś z uczestników nakręcał ruchome obrazy! Po wyemitowaniu jej filmu w telewizji zgłosił się ktoś, kto widział w archiwum w Londynie pudełko z napisem „Nanda Devi 1939”. Udało się je odnaleźć. W środku był film z polskiej wyprawy na... najwyższy szczyt Ameryki Południowej, Aconcagua, z 1937 roku.
– Pracownicy archiwów brytyjskich dalej szukali dla mnie filmu z Nanda Devi. Obrazy z każdej znalezionej taśmy opowiadali przez telefon. Nie stać mnie było na wyjazd do Londynu, a TVP nie była tematem zainteresowana – wspomina Anna Pietraszek. – Któregoś dnia podniosłam słuchawkę. To był ten film! Trwał 11 minut. Jego pokaz w lutym ubiegłego roku w mieszkaniu Anny Pietraszek szeroko relacjonowały media w Polsce. Kilka miesięcy później wnuk Jakuba Bujaka – Jan Lenczowski (32 l.) ogłosił wyprawę na Nanda Devi East 2009 śladem dziadka. Organizując ją, przedstawia się jako najbardziej zajęty bezrobotny himalaista. Latynoamerykanista z wykształcenia, ekonomista z licencjatem, śmieje się, że do wysokości przyzwyczajał się pracując przy budowie kotłów przemysłowych. Wspinał się na różnych kontynentach, przeszedł zimą Kamczatkę. Jedzie dziesięciu uczestników zaprawionych w alpinizmie jaskiniowym, wspinaczce ścianowej, lodowcach wysokich gór. Średnia wieku 33 lata.
– Chciałbym przy okazji tej wyprawy przypomnieć historię, a także promować obecne młode pokolenie himalaistów. Trudne cele wspinaczkowe mało kogo obchodzą poza środowiskiem, a temat klątwy przyciąga. Oczywiście, idąc jej śladem, wolelibyśmy nie powtarzać w 100 procentach tamtej ekspedycji. Kiedy uczestnicy wracali do kraju, wybuchła wojna – mówi Jan Lenczowski.
Wstrząsające odkrycie Dobrym duchem wyprawy jest jego kuzyn, Narcyz Sadłoń (33 l.) z Kościeliska. Lekarz, oficer, który na konferencji prasowej wystąpił w białej góralskiej koszuli z metalową spinką parzenicą. Jego pradziadek był stryjem Jakuba Bujaka. Tak jak 70 lat temu, wyprawa nie doszłaby do skutku, gdyby nie wsparcie rodziny. Głównym sponsorem jest Andrzej Duda (którego babcia była ciotką Jakuba Bujaka), prezes firmy budującej m.in. mosty.
– Wujek i tym razem pomaga postawić most, do przeszłości – kwituje Jan Lenczowski. Wyprawie towarzyszy operator filmowy. – Pragnę stworzyć film dokumentalny łączący wszystkie wątki tej historii – mówi Anna Pietraszek. – Zdjęcia będą korespondowały z ujęciami z 1939 r. Patronat nad realizacją filmu objął prezydent Lech Kaczyński oraz IPN, który prowadzi dochodzenie dla wyjaśnienia okoliczności śmierci Janusza Klarnera i Jakuba Bujaka. Dla mnie najbardziej wstrząsającym odkryciem jest to, jak wiele wysiłku wkładał UB w zacieranie życiorysów wybitnych Polaków, żeby młode pokolenie nie wiedziało, że ma bohaterów narodowych także w sporcie. Patronaty honorowe nad wyprawą objęły: Ministerstwo Sportu i Turystyki, Polski Związek Alpinizmu i Oddział Polski The Explorers Club. 8 maja 2009 r. o godz. 16.30 w Muzeum Sportu i Turystyki w Centrum Olimpijskim w Warszawie odbędzie się spotkanie z Anną Pietraszek i dr. Janem Żarynem z IPN, którzy mówić będą o stanie śledztwa w sprawie śmierci Janusza Klarnera i Jakuba Bujaka. Pokazane zostaną filmy, zaprezentowane zdjęcia z wyprawy z 1939 r. Szczegółowy program XVI Przeglądu Filmów Alpinistycznych im. Wandy Rutkiewicz:
Strona internetowa obecnej wyprawy www.nandadevi.pl
Monika Rogozińska
PRAWDZIWI LUDZIE I DZIKIE ZWIERZĘTA PRAWDZIWI LUDZIE TO POLACY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ, KTÓRZY Z NARAŻENIEM WŁASNEGO ŻYCIA I RODZINY RATOWALI ŻYDÓW Z ZAGŁADY.
PRAWDZIWI LUDZIE I DZIKIE ZWIERZĘTA DRUKOWANE Polska w chwili wybuchu II wojny światowej była największym skupiskiem Żydów na świecie. Około 3,5 miliona Polaków pochodzenia żydowskiego (wyznania mojżeszowego) stanowiło przeszło 10 % ogółu ludności kraju. Liczba Żydów, którzy uratowali się na terenach państwa polskiego zajętego przez wojska niemieckie szacowana jest przez historyków żydowskich rozmaicie – w granicach od 40 – 50 tysięcy (Filip Friedman) do 100 – 120 tysięcy (Józef Kermisz), choć jedno z wyliczeń polskiego podziemia podnosi tę liczbę aż do 200 tysięcy. Większość Żydów, którzy przeżyli okupację niemiecką, została uratowana przez Polaków, którzy nie mieli powiązań, ani z Żegotą, ani z Radą Pomocy Żydom przy Delegacie Rządu na Kraj, o czym niżej. Tadeusz Bednarczyk, który działał w polskim podziemiu i miał bliskie kontakty w warszawskim getcie, oceniał, że niemiecką okupację w Polsce, dzięki pomocy Polaków przeżyło w Polsce 300 tysięcy Żydów. Władysław Żarski - Zajdler utrzymywał, że w pewnym okresie niemieckiej okupacji nawet do 450 tysięcy Żydów znajdowało schronienie u Polaków, ale nie wszyscy z nich przeżyli wojnę. Jego szacunki są zbliżone do tych, które po wojnie reprezentował były minister spraw zagranicznych na uchodźstwie, hr. Edward Raczyński. Trudno jednak jest wyciągnąć ścisłe wnioski co do liczby Polaków aktywnie zaangażowanych w pomoc Żydom. Emanuel Ringelblum (historyk żydowski, wybitny badacz warszawskiego getta) szacował, iż w samej Warszawie przy ukrywaniu Żydów angażowało się ok. 50 tysięcy Polaków. Historyczka Teresa Prekerowa określa liczbę polskich obywateli, którzy pomogli Żydom na 360 tysięcy. Zapewne wskazane szacunki są zbyt zachowawcze. Nawet jeżeli przyjąć najniższy zakres liczby uratowanych Żydów (40 – 50 tysięcy), zachowane świadectwa wskazują, że stanowiła ona około 50 procent tych, którzy znajdowali schronienie i przeżyli wojnę. Oznacza, że ukrywało się co najmniej 80 – 100 tysięcy Żydów. Istniejące świadectwa wskazują również, że w bezpośrednią, lub pośrednią pomoc dla każdego Żyda angażowało się 10 – 12 osób, włączając w to dzieci. W każdym razie rejestr pomocy Żydom jest znacznie szerszy, niż w przypadku innych krajów wschodniej Europy poddanej niemieckiej okupacji i przemocy. Jak odnotował żydowski historyk Walter Laqueur „porównanie z Francją nie byłoby w żadnym stopniu dla Polski niekorzystne”. Ktoś powiedział, hamletowskie „być albo nie być” nigdy nie znaczyło tyle, co w czasie okupacji niemieckiej w Polsce. Ludzie „Żegoty” należeli do tych Polaków, którzy na wyzwanie swoich czasów odpowiedzieli, ryzykując życie własne i swoich bliskich, aby nieść pomoc innym ludziom. Są zaiste gigantami swoich czasów, jeśli chodzi o postawę moralną. Niewielka tylko część Żydów zdołała przetrwać do końca wojny w niektórych niemieckich obozach koncentracyjnych, obozach pracy, lub obozach jeńców. Reszta przetrwała w partyzantce, lub w ukryciu w otoczeniu polskim i przy jego pomocy. Obowiązujące metody postępowania wobec Żydów na terenach okupowanych zostały w Berlinie już ustalone 21 września 1939 roku, a więc zanim kampania w Polsce dobiegła końca. Zarządzenie Himmlera z 30 października 1939 roku nakazywało przesiedlić w ciągu czterech miesięcy do Generalnej Guberni wszystkich Żydów z Pomorza Gdańskiego, z Poznańskiego i Górnego Śląska, wraz ze znaczną liczbą „szczególnie wrogo nastawionej ludności polskiej”. Realizacje tych zadań powierzył Heydrich Adolfowi Eichmannowi. Około 200 tysięcy Polaków i około 100 tysięcy Żydów deportowano zimą 1939/1940. Głównie na teren województw łódzkiego, lubelskiego, kieleckiego i krakowskiego. Transporty wysyłano w nieopalonych wagonach bydlęcych, toteż śmierć zbierała obfite żniwo. W łódzkim getcie stłoczono około 160 tysięcy ludzi. Po zbrodni wawerskiej i „Sonderaction Krakau”, batalion niemiecko-ukraiński „Nachtigall” zamordował 4 lipca 1941 roku we Lwowie na stoku Góry Kadeckiej na Wzgórzach Wuleckich 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni. Wcześniej jeszcze, bo w maju 1940 roku, okupanci niemieccy rozpoczęli realizację szeroko zakrojonego planu biologicznej likwidacji inteligencji polskiej, tzw. akcję A – B (Ausserordentliche Befriedungsaction). Polska prasa konspiracyjna informowała wielokrotnie w latach 1940 i 1941 o tragicznych warunkach bytowania w getcie warszawskim. Podstawowe rozporządzenie Hansa Franka z 15 października 1941 roku stwierdza, że „Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im granicę podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę”, przy czym „podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany”. Gubernator dystryktu warszawskiego Fischer zawiadamia w obwieszczeniu z 10 listopada 1941 roku, że karze śmierci podlega każdy, kto ukrywającym się Żydom „udziela świadomie schronienia lub im w inny sposób pomaga”. W ślad za tymi ostrzeżeniami następują egzekucje na Żydach schwytanych poza granicami getta i równoczesne aresztowania, zsyłanie do obozów koncentracyjnych i tracenie dopomagających im Polaków. Dnia 22 lipca 1942 roku ekipa SS i policji niemieckiej przystąpiła do likwidacji getta warszawskiego. W przeciągu dwóch miesięcy wywieziono na śmierć do komór gazowych Treblinki, lub zamordowano na miejscu ponad 310 tysięcy mieszkańców warszawskiego getta. Hitlerowskie „Vernichtungskommando” przeprowadziło to krwawe zadanie przy pomocy formacji kolaboracyjnych ukraińskich, litewskich i łotewskich wspomaganych przez Żydowską Policję Porządkową (Jüdischer Ordnungsdienst) tzw. „odmanów”, podległą Judenratom, kolaborującą z nazistowskimi Niemcami, żydowskie jednostki policyjne wewnątrz gett, obozów pracy oraz obozów koncentracyjnych. Jüdischer Ordnungsdienst Niemcy wykorzystywali do rekwizycji, łapanek, eskortowania przesiedleńców oraz akcji deportacyjnych. Tragiczne wydarzenia w getcie warszawskim odbiły się szerokim echem w polskiej opinii publicznej. Wiadomości nadchodzące zza murów getta publikowane w prasie tajnej i podawane z ust do ust przez naocznych świadków wydarzeń – kolejarzy, strażaków i pracowników zakładów użyteczności publicznej, dysponujących przepustkami – wywoływały grozę i współczucie dla prześladowanych. Także w kołach ludzi o nastawieniu antysemickim podnosiły się głosy oburzenia i również w tym środowisku nie brakowało aktów pomocy uciekinierom. Katolicka organizacja Front Odrodzenia Polski (FOP) wydała specjalna ulotkę pt. „Protest”. Jej autorką była wybitna pisarka polska powieściopisarka, uczestniczka ruchu oporu organizacji Żegota Zofia Kossak. Apelowała ona do serc i sumień wszystkich Polaków wierzących w Boga – również i do tych którzy dotąd zajmowali niechętne stanowisko wobec Żydów o czynną postawę wobec zbrodni: „kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy, kto nie potępia, ten przyzwala”. Protest FOP uzyskał znaczny rezonans społeczny. Kierownictwo Walki Cywilnej wydało specjalne oświadczenie w sprawie hitlerowskiej akcji eksterminacyjnej na ziemiach polskich. Oświadczenie to opublikowane w wielu pismach podziemnych i przekazane drogą radiową do Londynu w celu nadania sprawie zagłady Żydów jak najszerszego rozgłosu w świecie kończyło się słowami: „…kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonywanej na Żydach. W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne. Podobnie jak w sprawie ofiar polskich odpowiedzialność fizyczna za te zbrodnie spadnie na katów i ich wspólników”. Tymczasem władze niemieckie rozplakatowały zarządzenie dowódców SS i policji grożące śmiercią tym którzy „Żydom świadomie udzielą pomocy, każdy Polak który przyjmuje Żyda staje się winnym, we wszystkich wypadkach Polacy ci podlegają karze śmierci”. Na murach okupowanych polskich miast i miasteczek Niemcy rozplakatowali ogłoszenia:
„OGŁOSZENIE” Dotyczy Przetrzymywania ukrywających się żydów Zachodzi potrzeba przypomnienia, że stosownie do & 3 Rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Gen. Gub. z dnia 15.X.1941 roku (Dz. Rozp. dla GG. Str. 595, żydzi, opuszczający dzielnicę żydowską bez zezwolenia, podlegają karze śmierci. Według tego rozporządzenia osobom , które takim żydom świadomie udzielają przytułku, dostarczają im jedzenia lub sprzedają artykuły żywnościowe, grozi również kara śmierci. Niniejszym ostrzega się ludność nieżydowską przed:
1/ udzielaniem żydom przytułku,
2/ d o s t a r c z a n i e m i m j e d z e n i a
3/ sprzedawaniem im artykułów żywnościowych
Częstochowa, dnia 24.09. 42
Der Stadthauptmann Dr. Franke
W obliczu nieuniknionej zagłady tysiące Żydów wyrywało się zza murów gett i szukało schronienia w „aryjskich” dzielnicach miast lub wsi, pomimo wszelkich związanych z tym zagrożeń. Większość uciekinierów pozbawiona była możności pracy i środków do życia. Byli to częstokroć ludzie chorzy, wynędzniali fizycznie, zazwyczaj pozbawieni dokumentów, pieniędzy, zwracający swym wyglądem uwagę niepowołanych osób. Oparcie w prywatnych znajomościach wśród rodzin polskich przestało być wystarczające. Potrzeby wzrastały i zachodziła konieczność podjęcia szerszej, zorganizowanej akcji pomocy prześladowanym, która objęłaby planowo i wszechstronnie możliwie cały teren Generalnej Guberni. Liczne wypowiedzi prasy tajnej przygotowały już dostatecznie grunt do nadania tego rodzaju poczynaniom pewnych stałych form organizacyjnych. Myśl ta dojrzewała równocześnie w kilku różnych środowiskach polskiego podziemia. Być może najlepszym przykładem reakcji na los Żydów byli polscy antysemici, którzy według zapisów Emanuela Ringelbluma „pojęli, że(…) Polacy i Żydzi mają wspólnego wroga i że Żydzi są doskonałym sprzymierzeńcem, który zrobi wszystko co możliwe, by zniszczyć swego największego nieprzyjaciela”. Nawet ci antysemici, którzy nie zmienili poglądów, ale mieli krewnych Żydów, pomagali im. „Polscy antysemici nie stosowali kryterium rasowego, gdy chodziło o krewnych, czy przyjaciół” – przyznawał Ringelblum i dalej: „wielu polskich antysemitów cechowała niechęć do Żydów jako pewnej abstrakcji. Kiedy poznali konkretnych Żydów, nie odczuwali wobec nich wrogości, a nawet rozwijały się prawdziwe przyjaźnie. Potwierdzało to stare powiedzenie”: „każdy Polak ma swojego Żyda”. Polska pomoc pomimo zagrożenia karą śmierci rozwijała się. Poza Warszawą na szczególne wyróżnienie w tej działalności zasługuje Małopolska z Krakowem „stolicą GG”. Kraków był centrum administracji niemieckiej w Generalnym Gubernatorstwie, a krakowianie ukrywali przed Niemcami Żydów również i tych, wcale nie „poleconych”, czy wywodzących się z nowo zawartych przyjaźni, lub za „nie małe pieniądze”. Ratowali jak potrafili, a możliwości mieli sporo. Najczęściej po strychach i piwnicach uratowali do 18 stycznia 1945 roku wielu Żydów, bez „aryjskich papierów”, uciekinierów z krakowskiego getta, czy z obozu płaszowskiego. Mistyfikacja „Listy Schindlera” jest tu oczywista. W rzeczywistości „Lista Schindlera” stanowi fikcję filmową, stworzoną dla określonych celów przekazu „dobrego SS, dobrego Niemca Schindlera” ratujących uciekających Żydów przed polskimi szmalcownikami, skazanych uprzednio przez Niemców na śmierć.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Prawdziwa-historia-listy-Schindlera,wid,10965941,wiadomosc.html?ticaid=1f7c2#czytajdalej
http://www.makbet.pl/artykul/1217/schindler-i-spielberg-troche-naklamali/2
W samym Krakowie zorganizowano około 150 kryjówek dla osób poszukiwanych przez SD (Służba Bezpieczeństwa), co było nie lada wyczynem w mieście naszpikowanym SS, SD, Sipo i Gestapo. To samo odnosiło się do innych miast w Małopolsce. W Nowym Sączu jeden z Polaków twierdził, że dzięki polskiej pomocy, 1200 Żydów przetrwało niemiecki terror; w Przemyślu, Żyd dr Józef Blech oświadczył, że 160 Żydów, dorosłych i sierot uratowali Polacy. Nawet jeden ze świadków krytycznie nastawionych do Polaków przyznał, że w oddalonych rejonach Galicji polska pomoc Żydom była tak znaczna, że Niemcy s p a c y f i k o w a l i dwie wioski za wspieranie Żydów i partyzantów. Oczywiście i w innych częściach kraju Polacy żywo reagowali na ich los, szczególnie w rejonie Lublina i Chełma. W Poznaniu, jak zanotował Ringelblum, Polacy, płacząc, odprowadzali Żydów wyrzuconych z miasta przez Niemców. Bohaterską postawą i niezwykłą odwagą musieli wykazać się w czasie II wojny światowej Polacy ratujący życie Żydów. W Teatrze Narodowym 70 takich osób Maria Kaczyńska, małżonka prezydenta RP, odznaczyła Krzyżami Komandorskimi Orderu Odrodzenia Polski. Prezydent RP Lech Kaczyński w ramach polityki „Przywracania pamięci” uhonorował nieznanych, bądź zapomnianych bohaterów walk o wolność i suwerenność Polski. Należą do nich także Polacy ratujący Żydów w czasie Zagłady, których czyny przez dziesiątki lat powojennych nie istniały w naszej świadomości. Niestety z każdym miesiącem jest ich wśród nas coraz mniej. Po likwidacji getta lwowskiego i wywiezieniu resztek Żydów do obozu janowskiego zwanego „uniwersytetem zbirów”, Lwów został ogłoszony przez Niemców miastem wolnym od Żydów (Judenfrei, Judenrein). Akuratnie nie była to prawda, bo wielu Żydów lwowskich uratowali Polacy, lwowianie. Meldunki i obszerniejsze raporty o sytuacji Żydów w Polsce otrzymywał również rząd londyński. Zarówno te jak i dalsze starania nie dawały jednak pożądanego rezultatu. Niezrozumiały był dla działaczy polskiego i żydowskiego podziemia w okupowanym kraju niemal zupełny brak reakcji wielkich mocarstw Zachodu, brak jakichkolwiek działań na miarę potrzeby chwili. Przybycie do Londynu w listopadzie 1942 roku specjalnego kuriera AK Jana Kozielewskiego występującego jako Jan Karski spowodowało żywe poruszenie tamtejszej opinii. Londyńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wystąpiło z odpowiednią notą do narodów sprzymierzonych, zważywszy, iż Jan Karski był naocznym świadkiem zbrodni hitlerowskich Niemców i reprezentował równocześnie polskie i żydowskie podziemie. Rozpoczęła swoją działalność Rada Pomocy Żydom przy Delegacie Rządu RP na Kraj – polska organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach oraz poza nimi. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota. Rada pomagała w ukrywaniu Żydów w różnych miejscach u osób prywatnych w miastach i wsiach. Żegota zaopatrywała uciekinierów w fałszywe, tzw. „aryjskie papiery”, łącznie z chrześcijańskimi metrykami chrztu – oryginały, wydawane przez bohaterskich kapłanów. Niezależnie od „Żegoty” działała w Polsce niezorganizowana akcja pomocy Żydom udzielana przez osoby prywatne, niejednokrotnie kierujące się hasłami „z ust do ust”. W Krakowie znana była sieć właścicieli domów noclegowych przy ulicach Starowiślnej, Zamenhofa, Curie Skłodowskiej, Pijarskiej, Strzeleckiej, św. Gertrudy, czy w ogromnym jedenasto klatkowcu PKO przy ul. Zyblikiewicza 5. Żydzi zgłaszali się z polecenia jakiegoś „Kowalskiego” do budki portierskiej przy wejściu do budynku pytając dozorcę o dom noclegowy. Niestety trzeba było mieć pieniądze na noclegi. Odznaczyli się tam w pomocy Żydom dozorcy, Kucharczyk, Dziadzic i Wrona. Po „aryjskie papiery” zgłaszano się do „Żegoty”. Tak wielu przeżyło. Znaną postacią polskiego podziemia udzielającego pomocy Żydom był akowiec, przedwojenny oficer „dwójki” mjr. Marian Erhard, w czasie okupacji pracujący jako komendant policji polskiej (granatowej) w Krakowie przy ul. Franciszkańskiej. Przy ul. Gertrudy 2 w Krakowie Erhard prowadził pomocny Żydom dom noclegowy, którym zawiadywała p. Korpakowa. Warto, aby tymi postaciami zainteresowała się Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej. Autor nin. opracowania może udzielić pełnych informacji. Większość Żydów, którzy przeżyli okupację niemiecką w Polsce, została uratowana przez Polaków, którzy nie mieli powiązań z Żegotą. Amerykański historyk Richard C. Lukas podaje listę 704 takich bohaterów, niejednokrotnie całych rodzin, którzy za udzielenie pomocy Żydom, względnie ich ukrywanie zostali przez Niemców zamordowani. Dzięki takim i innym bezimiennym ludziom prawdziwe znaczenie Żegoty nie zaginie. Byli to prawdziwi ludzie.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W „WARSZAWSKIEJ GAZECIE” 16 LISTOPADA 2012 R.
Literatura, opracowania, źródła cytatów:
- Zofia Lewinówna, Władysław Bartoszewski „Ten jest z ojczyzny mojej” Polacy z pomocą Żydom „Znak” Kraków 1966,
- Richard C. Lukas „Zapomniany Holocaust” „Dom Wydawniczy Rebis” Poznań 2012
- „Głos Polski” Toronto nr 45 – 46 listopad 2011 Aleksander Szumański „Droga do niepodległości”
Aleszuma
Elita w państwie narodowym Członkiem elity trzeba się urodzić! Cechą konieczną – bez jakiej nie można być członkiem elity, jest altruizm i głęboko uświadamiana wewnętrzna potrzeba i poczucie obowiązku służby dla dobra swojego narodu! Świadoma i dobrowolna! Polskie państwo narodowe, zdolne do zapewnienia stabilnego rozwoju gospodarczego i dobrobytu Polakom, powstanie wtedy i tylko wtedy, kiedy Polacy będą mieli reprezentację własnej elity politycznej! II Rzeczpospolita istniała zaledwie 20 lat. I w tym czasie zdołała wyrąbać w krwawych powstaniach i wojnach swoje granice w nowoczesnej Europie. Zdołała stworzyć z trzech różnych zaborów jednolite, nowoczesne państwo. Z nowoczesnym prawodawstwem, z liczącą się w świecie nauką i kulturą, ze sprawną administracją i silną armią. Zdołała przy stale niekorzystnej sytuacji międzynarodowej i olbrzymich wydatkach na siły zbrojne, zbudować magistralę węglową Śląsk – Wybrzeże, nowy port i nowe miasto Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy z nowoczesnym przemysłem zbrojeniowym, zrealizować z wielkim rozmachem Czteroletni Plan Inwestycyjny i stworzyć podstawy nowoczesnej infrastruktury przemysłowej. I to mimo wielkich, a często krwawych konfliktów społecznych i politycznych. Dlaczego była do tego zdolna? Bo miała patriotyczne elity państwowe i polityczne. III Rzeczpospolita istnieje już 23 lata. I jakie ma osiągnięcia?! Żadnych. A dlaczego? Bo nie ma patriotycznych elit państwowych i politycznych. Ma za to uzurpatorskie i kompradorskie pseudoelity. Owszem, mamy wielu ultrapatriotów produkujących się choćby w „Gazecie Polskiej”, a nawet w mediach głównego nurtu. Tam doskonali felietoniści odkrywają tajemnice i powiadają, że grozi nam Judeopolonia, dziwnie pomijając fakt, że tę Judeopolonię to już mamy 70 lat z okładem. Tam znakomici publicyści i naukowcy ujawniają prawdę o tym, że Polska jest niesuwerenna, a rząd prowadzi antypolską, kompradorską politykę. Dziwnym trafem pomijają fakt, iż nigdy suwerenna nie była, a polityka gospodarcza i finansowa wszystkich rządów po 1989 roku była stale antypolska i kompradorska. Tam wybitni politycy opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej błyszczą nagłym politycznym olśnieniem o braku patriotyzmu w polityce, parlamencie, rządzie i pałacu prezydenckim. I dziwnym trafem pomijają fakt, że ten sam brak patriotyzmu był i za ich parlamentowania i rządzenia. Że osobiście byli przy „okrągłym stole”. Że osobiście głosowali za „programem Balcerowicza”. Że osobiście popierali kolejne etapy wyprzedaży polskiego przemysłu w obce ręce, i to przez pełne ćwierć wieku.
Wspólną cechą tych wszystkich ultrapatriotycznych felietonistów, publicystów, naukowców i polityków jest to, że nigdy nie próbują analizować przyczyn tego stanu rzeczy. Nigdy nie próbują odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w III Rzeczpospolitej nie ma patriotycznych elit państwowych i politycznych? Jakie są tego przez 23 lata przyczyny socjologiczne i polityczne? Czy to niewidzialna ręka wolnego rynku jest winą naszej niedoli? Czy może Polacy są genetycznie upośledzeni na altruizm i dobro wspólne? No, ale wtedy tego też trzeba by dowieść i wyjaśnić. A tu nic. Ultrapatriotyczny demagogiczny słowotok i zero refleksji. Więcej. Całkowita blokada informacji o tych, którzy taką refleksję podejmowali i podejmują. Całkowita blokada informacji przez ponad 20 lat o działalności śp. prof. Jerzego Przystawy i jego Obywatelskim Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Całkowita cenzura o współczesnej inicjatywie politycznej muzyka Pawła Kukiza i jego ruchu obywatelskim "zmieleni.pl". Przypadek? Kto chce, niech wierzy. Taka wybiórcza i demagogiczna, a przemilczająca podstawowe kwestie dla polskiej państwowości, ultrapatriotyczna krytyka jest celowa. Ma ona uwiarygodniać w oczach naiwnych Polaków kolejne fałszywe autorytety pseudopatriotyczne. Szczególnie polityków, a nawet całych partii czy organizacji politycznych. Ma budować do nich zaufanie polityczne, po to by, kanalizować w ślepym zaułku rodzące się siły patriotyczne, a nawet tworzący się powoli ruch narodowy. Po to, aby w decydującym momencie przetrącić mu kark, rozproszyć go i zniszczyć. Chciałem Was przed tym szczególnie ostrzec. Bo jak to ujął Marszałek Józef Piłsudski "Podczas kryzysów– powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym". Nasz kraj szybko może szybko zacząć stawać na nogi. Ale Polska musi mieć patriotyczną elitę polityczną na szczytach władz państwa – w parlamencie, w rządzie, pałacu prezydenckim, ministerstwach, urzędach centralnych i województwach. Gdy taka elita zacznie się wyłaniać i uwiarygodniać działaniem, Polacy zareagują zaufaniem i nową ożywczą energią w odbudowie własnego państwa i własnej gospodarki. Mój znajomy Roman Kafel, rezydent Teksasu, w swoim obszernym tekście „Walka elit o Polskę” napisał
"Członkiem elity trzeba się urodzić! Cechą konieczną – bez jakiej nie można być członkiem elity, jest altruizm i głęboko uświadamiana wewnętrzna potrzeba i poczucie obowiązku służby dla dobra swojego narodu! Świadoma i dobrowolna!" I taka elita rodzi się w Polsce stale i na nowo. Wielu Polaków uważa, że nasza elita została wybita przez Niemców i Rosjan w czasie okupacji. To wszystko nieprawda, ponieważ potencjalna elita codziennie się rodzi w dzisiejszych miastach i wsiach, wśród polskich rodzin inteligenckich, chłopskich i robotniczych. Bo tak jest na całym świecie. Jest to około 1% naszego społeczeństwa, czyli 380.000 ludzi. Na całym świecie 1% populacji to najbardziej inteligentna, odważna, kreatywna, altruistyczna i empatyczna część każdej rodzącej się populacji. Wystarczająca liczba na parlament, rząd, pałac prezydencki, ministerstwa, urzędy centralne i wszystkie województwa. I w każdym kraju ta elita podlega stopniowej pozytywnej selekcji, poczynając od bardzo młodego wieku. Normalne systemy edukacyjne począwszy od przedszkoli mają za zadanie wyłapywać takie odkrywające się jednostki naturalnych liderów i otaczać je szczególną troską i opieką w procesie tzw. selekcji pozytywnej. Tylko w takim procesie grupa społeczna może liczyć na wychowanie prawidłowe swojej własnej elity, której z pełnym zaufaniem przekaże wszystko, czyli swój własny los i swoją przyszłość! Bo przyszłość zależy od jakości ludzi i tylko od ludzi. Obecne badania globalnych amerykańskich korporacji, które stanęły w obliczu kryzysu, wskazują, że w sytuacji zawrotu ze spadku na wzrost, konieczna była wymiana elity, czyli prezydenta firmy i całej dyrekcji. Niektóre korporacje, jak np. Kimberly Clarke, globalny producent osobistych towarów, takich jak ręczniki papierowe, papier toaletowy, chemikalia do utrzymania czystości etc., wymieniły prezesa, dyrektorów i całą kadrę kierowniczą. Wymieniły je na ludzi, którzy mają cechy charakterystyczne dla rządów państw narodowych: fachowość, pokorę, lojalność, zdolność do budowania ludzkich zespołów i trwałej motywacji ludzi, wstręt do wszelkiej korupcji oraz poszanowanie i podtrzymanie godności wszystkich pracowników korporacji. Trzeba podkreślić, że we wszystkich przypadkach byli to ludzie, którzy chcieli pomóc innym ze względu na swą altruistyczną naturę. Oni nie myśleli tylko o sobie pod względem zysku, ale przede wszystkim o sukcesie ich firmy, dla wspólnego dobra. Byli to ludzie z natury spokojni i tzw. domatorzy, którzy po pracy zajmowali się swoimi ogrodami, gotowaniem posiłków, czy też mieli inne „koniki” dla relaksu. Są to ludzie „rygoru i wigoru”, tzw. ludzie „krótkiego rękawa”, bo długi rękaw przeszkadza im w pracy. I potrafili oni zrobić totalny „make-over” korporacji, aby znowu była atrakcyjna dla klientów. Z kadry kierowniczej odeszli natomiast niekompetentni egoiści, którzy głównie myśleli o jak najwyższym zysku, kosztem wyzysku pracowników i bez żadnej empatii dla innych ludzi. Dla samosatysfakcji musieli mieć wielkie domy, kosztowne samochody i nawet prywatne jachty, czy też samoloty. Tacy bufoni nie potrafili wydostać swoich korporacji z dołka w latach kryzysu. Wszystkie współczesne książki na tematy gospodarcze dokumentują, że takie „tradycyjne” menedżerskie gady, które jeszcze dziś mają stanowiska kierownicze, są na wymarciu, tak jak kiedyś dinozaury. Podobnie obecna wroga nam, egoistyczna elita polityczna, która niezmienne rządzi naszym krajem od 1944 roku, musi być wymieniona na elitę narodową, aby nasz kraj miał szansę na zwrot ("turn-around") w kierunku wzrostu. Aby każdy Polak, który chce pracować, mógł codziennie kupić przysłowiową kurę do garnka. Bez wymiany obecnej uzurpatorskiej pseudoelity na patriotyczną elitę narodową, koło zamachowe naszej gospodarki nigdy się żwawo nie potoczy. I tak jak w edukacji czy w globalnych korporacjach, musi być uruchomiony w tym celu mechanizm pozytywnej selekcji. A podstawowym mechanizmem pozytywnej selekcji ludzi w demokratycznym państwie są demokratyczne wybory. O pozytywnej selekcji ludzi w polityce, a szerzej w państwie decyduje w ostateczności ordynacja wyborcza. To ordynacja wyborcza przesądza o tym, kto i dlaczego może zostać wybrany. Jest to rzecz podstawowa dla wyłaniania elit. A obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu uniemożliwia pozytywną selekcję elity narodowej. To bowiem uzurpatorskie pseudoelity „okrągłego stołu” od ćwierć wieku ustalają swoje listy partyjne, na które potem mamy głosować. To oni prawem kaduka decydują, kto ma być w parlamencie i rządzie, a w konsekwencji w ministerstwach, urzędach centralnych i województwach. Polacy nie mają bowiem prawa wyborczego. Nie mogą sami kandydować bez ich zgody. W Polsce nie mamy patriotycznej elity narodowej, bo nie mamy demokracji. Bo ta demokracja obecna jest fasadowa. Jest fikcyjna przez tę proporcjonalną ordynację wyborczą. I dlatego w tych wszystkich ultrapatriotycznych tekstach felietonistów, publicystów, naukowców i polityków nie ma ani słowa o przyczynach braku patriotycznej elity narodowej. Ani słowa o wyborczym mechanizmie pozytywnej selekcji polskiej elity. Ani słowa o fasadowej i fikcyjnej demokracji. Ani słowa o wprowadzeniu ordynacji większościowej. Bo o najważniejszym zawsze się milczy. Jeśli ma się nieczyste intencje. W książce „Dobry dla Wspaniałego” wydanej w 2012 roku, amerykański autor John Collins określa kandydata na człowieka naszej „elity” jako człowieka "piątego wymiaru". Tego nie można się nauczyć – takim trzeba się urodzić. Ułatwia to proces selekcji, aby nie dopuścić do władzy manipulanckich karierowiczów, egoistycznych pozorantów i skorumpowanych złodziei, których jest dzisiaj pełno w instytucjach ustawodawczych, wykonawczych i sądowych oraz w administracji centralnej i terenowej. Do selekcji naszej elity przydatne są nowoczesne testy psychologiczne, co jest o wiele ważniejsze niż lustracja prowadzona przez Instytut Pamięci Narodowej, która okazała się kosztownym, ale nieskutecznym narzędziem do eliminacji polskich patologii. Kiedy w 1990 roku dzięki 140.000 podpisów poparcia zostałem Waszym kandydatem na prezydenta RP, „Gazeta Wyborcza” prowadziła szaloną nagonkę na wszystko, co było „czerwone”. Pod taką presją trudno mi było wtedy publicznie powiedzieć, że kraj bez dyrektorów i kierowników jest bez szans na wyjście z kryzysu. A przecież przed 1990 rokiem tylko członkowie komunistycznej partii PZPR mogli mieć kierownicze stanowiska. Wielu z nich było pod presją prasowej nagonki oraz szoku z powodu zmiany ustroju. I mimo, że wielu z nich miało potencjał, aby stać się częścią altruistycznej elity narodowej, optowali za szybką grabieżą, przez brak pewności swego losu. Większość przedsiębiorstw, gdzie pracowali jako dyrektorzy i kierownicy, została szybko sprywatyzowana przez grupę żydowskiej władzy i sprzedana za bezcen zachodniemu kapitałowi. Nawet banki. Teraz już są do pracy za starzy, ale jako mentorzy mogą wiele doradzić, bo odczuli, jak nas oraz ich samych złupiono, na własnej skórze. Dziś liczę głównie na zrozumienie nieskażonych komunizmem młodych ludzi, aby jak najszybciej, bez egoizmu wyselekcjonowali z siebie fachową elitę ludzi "piątego wymiaru", aby ta grupa była gotowa w interesie wszystkich Polaków stworzyć nowy rząd. Bo tylko taki rząd narodowy zapewni, że Polska, nasza Ojczyzna, będzie matką, a nie okrutną macochą. Tymiński
SadzaMam fatalną wiadomość dla trolli smoleńskich, domagających się by nie szukać na szczątkach samolotu trotylu, tylko sadzy, jako produktu detonacji trotylu (bo pozostale produkty detonacji TNT, czyli azot, para wodna i tlenek węgla, nie chciały na was zaczekać przez trzy lata).Bardzo zła wiadomość chłopaki. Ktokolwiek pisze wam scenariusz, jest kretynem. Otóż, sadza powstała na skutek detonacji materiałów wybuchowych daje się odróżnić metodami analizy instrumentalnej od sadzy powstałej w inny sposób (np. sadzy powstałej w wyniku pożaru, lub sadzy będącej składnikiem spalin silnika odrzutowego). Dyfraktometria rentgenowska znajduje pomiędzy cząsteczkami węgla w sadzy powstałej w wyniku detonacji dwie specyficzne formy krystaliczne węgla – diamentu i grafitu. By X-ray diffraction, diamond and graphite were found to be the major crystalline carbon forms in the detonation soot. Jednym słowem, analiza instrumentalna sadzy z wnętrza osmolonego elementu Tu-154M ‘101’ który zaprezentował na konferencji smoleńskiej w Warszawie w dniu 22 października 2012 roku prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej jest w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć, czy ta sadza pochodzi z eksplozji materiału wybuchowego.
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16674994
Chemosphere. 2006 Oct;65(5):821-31. Epub 2006 May 3.
A morphological investigation of soot produced by the detonation of munitions.
Pantea D, Brochu S, Thiboutot S, Ampleman G, Scholz G.
Energetic Materials Section, Defence Research and Development Canada
Valcartier, 2459 Pie-XI Blvd. North, Val-Bélair, Qué, Canada.
dana.pantea@drdc-rddc.gc.ca
Stary Wiarus
Trotyl nawet gdyby nie chciał, to musi być przełomem Zawsze gdy słyszę pretensje pod swoim adresem, że zajmuje się tym, czym zajmują się media, dostaję lekkich drgawek, ponieważ od dawna uznaję podobny zarzut za naiwność. Nie da się inaczej i próbowałem wyjaśnić tę niemożność wielokrotnie, argumentując na rozmaite sposoby z naczelnym argumentem, który mówi wprost, że odpuszczenie tematów medialnych oznacza uznanie strumienia dezinformacji za obowiązujący stan rzeczy. Trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość wcale nie wyklucza odrębnych zachowań i wprowadzania tematów w zasadzie skazanych na porażkę. Media robią co chcą z dowolną informacją i dowolnym człowiekiem wystarczy porównać los Pawłowicz i Wałęsy, rozgłos nadany trotylowi przy okazji artykułu Gmyza i ciszę, która panuje obecnie, dlatego trzymając realia i regułę, postaram się wrzucić w obieg niebagatelny wyjątek. Doniesieniom Gazety Polskiej wierzę i uznaję przeciek na temat próbek trotylu, które już przeszły weryfikację i okazały się „trafione”, za fakt. W tej chwili nikt nie trzyma podobnych tajemnic na uwięzi, bo każdy każdemu patrzy na ręce i usiłuje wyjść z potrzasku. Bajkę o tym, że Janicki odszedł z resortu z powodu cięć w budżecie, co uniemożliwiało mu „odpowiedzialną pracę” niech sobie określone czynniki włożą w określone miejsce. Pętla się zaciska i w każdej siedzibie trwają przepychanki, co musi skutkować wyciekiem informacji, ponieważ jedni się w ten sposób zabezpieczają, innych się wykańcza, a jeszcze inni próbują na ostatnią chwilę stanąć po stronie prawdy rozumianej jako fakty, to tak na wypadek zmian na górze. I wszystko byłoby nudą, znów musiałbym powtarzać stare zaklęcia i analizy, gdyby nie jedna szczególna okoliczność. Zwracam uwagę, że tym razem NPW i reszta kabareciarzy, którzy prowadzą „śledztwo” popadli w ruską kałabanię i czort karty rozdaje. Nim przejdę do sedna, jeszcze drobna uwaga, a właściwie zasadnicza. Ciągle nie bardzo wierzę, że za tym trotylem nie stoi ruska myśl sabotująca, jakieś to takie strasznie klasyczne, bardziej prymitywnego materiału wybuchowego chyba podrzucić się nie da i stąd moje obawy, że trotyl ma wysadzić zdecydowanie silniej umocowane w logice, faktach i współczesnych możliwościach rozwikłanie zagadki. Taka jest moja hipoteza, przy której się nie chce szczególnie upierać, niemniej pachnie mi cała akcja dziwnie, bardzo dziwnie, zwłaszcza, że jeszcze nie wspomniałem o sednie, którym jest prawdziwy przełom w śledztwie. Otóż pierwszy raz mamy do czynienia z takimi okolicznościami, które wymagają wspólnego przekazu, obojętnie jakiego, może być jak zawsze kłamstwo, może być jak nigdy prawda, w przeciwnym razie „najlepsze stosunki z Putinem” rozjadą się całkowicie. Próbki zebrane po trzech latach to prawdziwa bomba, bo zarówno ludzie radzieccy, jak i peerelowska delegatura dysponuje tym samym materiałem. Co to oznacza? Na mój gust niezłe jaja. Przecieki w takiej krępującej sytuacji nie tylko będą, ale muszą być. Wystarczy sobie wyobrazić trzy pierwsze z brzegu warianty. NPW podaje w komunikacie, że wykryła TNT, radziecka prokuratura, że nie wykryła i odwrotnie, NPW nie wykrywa, radzieccy badacze wykryli. Nie wiadomo, który wariant gorszy, jeśli radzieckie laboratorium wykryje, to NPW kolejny raz zostanie przyłapana na kłamstwie, w dodatku takim, którego i Ruscy się nie dopuścili. Gdy NPW wykryje i nie potwierdzą tego laboratoria radzieckie, też wypada fatalnie – czarno na białym pokazuje, że jesteśmy oszukiwani przez „stronę rosyjską”. Pozostaje wariant trzeci, czyli wspólne odrzucenie trotylu lub wspólne potwierdzenie. Ten pierwszy wariant w wariancie raczej wypada odrzucić, gdyż sprawy w Polsce zabrnęły zbyt daleko, po drugie mam dziwne przekonanie, że Putin i towarzysze zdecydowanie wolą i kto wie, czy nie przygotowali wersji na obecność TNT. Powód jest naprawdę oczywisty i nazwy się wrak tupolewa. Idealny pretekst, trotyl można rozegrać na 10 tysięcy sposobów, już krążą dowcipy o Grunwaldzie i Rewolucji Październikowej. Materiał wdzięczny, da się przerobić na bombę, ale równie dobrze daje się tłumaczyć poligonem i pozostałościami po Hitlerze. Aby wszystko „precyzyjnie” ustalić, naturalnie potrzeba mnóstwo czasu i spokoju, zatem wrak pozostaje i gnije w bagnie kolejne 3 lata. Natomiast spokój będą miały władze radzieckie, bo w Polsce żadnego spokoju nie będzie, tylko następne prowokacje. Jakby nie patrzeć na możliwe scenariusze jedno staje się oczywiste, Ruskim trotyl spadł manną z nieba, dla polskich łgarzy to prawdziwa bomba. Łącząc tę ewidentną korzyść radziecką z dwoma równie czytelnymi faktami, mianowicie czasem po jakim robi się te ekspertyzy i ruską zgodą na pobranie próbek, otrzymujemy niezwykle dużo przypadków na drodze do idealnie obranego celu. Jeden trotyl może w Polsce robić wielką zadymę wokół zamachu, może pokazać NPW jako kompletnie skompromitowaną lub może ukazać radziecką bezczelność – wysadziliśmy i co nam zrobicie? Nie muszę też wspominać, że o wynikach NPW ruscy będą wiedzieć w tym samym dniu, a pewnie i tej samej godzinie, a w drugą stronę tak wywiad w PRLII nie działa. Ciekawy przełom się szykuje, jednak polecam szczególny spokój i sporo dystansu, bo za bardzo to się układa w korzystną dla Putina komedię, żeby tak od razu tłumaczyć wybuch trotylem. Matka Kurka
07/03/2013 „Dzięcioły bębnią” - jak donoszą obserwatorzy przyrody, wiosna tuz tuż, jak tylko zima odejdzie i do końca spakuje walizki. Ale jak powiadają starsi ludzie w marcu jak w garncu. To już są ludzie nie z tej epoki, wśród nich i ja , bo prawdziwie nowoczesna epoka dopiero nadchodzi.. Tym bardziej , że nadchodzi globalne ocieplenie, i wszelkie przysłowia stracą swój sens.. Jak w marcu też będzie globalne ocieplenie- to przecież nikt nie będzie wygadywał, że w marcu może być trochę zimy trochę lata.. Aaaaa… to w kwietniu, którzy przeplata.. Natomiast w Chicago śnieżyce.. A może globalne ocieplenie przenosi się tylko do socjalistycznej Europy, która na” walkę” z nim wydała już 900 miliardów euro? Socjalizm zawsze wymaga ciągłej walki, a to z kapitalistami, a to z bumelantami, a to bikiniarzami, a to z homofonami, a to z rasistami, a to z ksenofobami.. I tak do końca świata i o jeden dzień dłużej.. Jak twierdzi pan Jurek Owsiak, twórca Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry Świątecznej Pomocy.. Pan Jurek powinien zostać nareszcie ministrem zdrowia. Postawiłby na nogi to socjalistyczne ustrojstwo.. Zamiast 60 czy 70 miliardów złotych- płacilibyśmy ze 300 miliardów, a kolejki jak były, tak by nadal były, bo system by pozostał ten sam- chociaż przybyłoby pieniędzy w systemie… Ale dałbym mu ten resort, żeby się wykazał…. Niechby nareszcie- oprócz ideologicznego zbieractwa- pokazał co naprawdę potrafi zrobić z państwową służbą zdrowia- skansenem komunizmu.. Bo na pewno nie będzie jej prywatyzował, w sensie prawdziwym, a nie naumyślnym.. Bo na przykład w takiej socjalistycznej i demokratycznej Korei Północnej, Koreańskiej Re[publice Ludowo- Demokratycznej władze zajmują się fryzjerstwem, to znaczy tworzą tabele wizualne sugerowanych fryzur, które powinno się nosić- jest ich dla kobiet 18, a dla mężczyzn- 10.. Skromny wybór- bo na przykład w socjalistycznej Europie- w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, na razie można sobie zrobić fryzurę jaką się chce- a wybór idzie w setki, jeśli nie w tysiące, jak ktoś jest fanem ciągłej zmiany fryzury.. To ciekawe, bo propaganda nas karmi ciągle wiadomościami, że ludzie w Koreańskiej Republice Ludowo- Demokratycznej jedzą już korę z drzew, a tu macie Państwo placek.. Jeszcze pomiędzy jednym posiłkiem kory z drzew, a drugim- mają czas pójść sobie do fryzjera i uczesać się według 18 wzorów sugerowanych przez władzę.. Jeśli chodzi o kobiety- a 10 jeśli chodzi o mężczyzn.. Sugerowanych, a nie przymuszanych.. Tak jak u nas wkrótce ze strzyżeniem trawy.. Fryzjerstwo trawiane jest w zasięgu naszego demokratycznego parlamentu…. Właściciele prywatnych posesji będą ustawowo przymuszani do fryzjerowania trawy na określonej wysokości.. W Korei Północnej, gdzie ostatnio przeprowadzono trzecią próbę nuklearną nie ma ustalania wysokości rosnącej trawy, ale włosy można mieć nie dłuższe niż 5 centymetrów, starsi mężczyźni do 7 centymetrów.. Kobiety mogą mieć warkocze, nie jest ustalone jakiej długości, żeby się odróżniały od mężczyzn, a wysokość trawy być może dlatego w Koreańskiej Republice Ludowo- Demokratycznej nie jest ustawiona, bo oprócz kory z drzew Koreańczycy jedzą trawę.. Jako dodatek do diety zupy z kory, po wegetariańsku, mogą sobie pojeść trochę trawy. Chyba dlatego w Koreańskiej Republice Ludowo- Demokratycznej nie ma tylu krów co u nas, co prawda po przyłączeniu Polski do socjalistycznej Unii Europejskiej, polscy rolnicy i gospodarze musieli wybić setki tysięcy krów, bo nie spełniały one norm unijnych. Miały one nie takie wymiona i dawały za dużo mleka.. Podobnie zrobiliśmy- na rozkaz Komicji Europejskiej w sprawie cukru.. W ramach” wolnego rynku cukru” polikwidowaliśmy cukrownie.. Administracyjnie! Może się zdarzyć, że zamiast cukru, będziemy używać słodzików, gdyby populacja wzrosła, ale- na szczęście- na to się nie zanosi.. Ciekawe, że jedzą korę z drze i trawę- i w tym zakresie nie ma ograniczeń, ale mają czas na fryzjera i wyprodukowanie bomby atomowej, którą prawdopodobnie będą chcieli zrzucić na Stany Zjednoczone, które uważają za swojego głównego wroga ideologicznego.. I nie chodzi o demokrację, bo i w Stanach Zjednoczonych ona jest bo lud wybiera, jak również w Koreańskiej Republice Ludowej. -też lud wybiera.. W USA są dwie jednakowe partie- można sobie wybrać, a Koreańskiej Republice Ludowo Demokratycznej jest jedna partia, i nie tworzy się pozorów, też ją można wybrać bez nadziei że można coś zmienić- nie ma atrapy demokracji- jest demokracja.. I do tego ludowa.. U nas też jest demokracja i cztery podobne do siebie partie zgodne co do rzeczy zasadniczych. Za to nieistotnych szczegółach I dadzą się za to pokrajać na wizji, popijając wspólnie za przepierzeniem demokracji.-w sejmowej restauracji.. Za pomyślność demokracji.. Nowego boga współczesnych czasów pełnych kłamstwa , demagogii i zwykłego oszustwa.. Teraz lewica światowa rozpowszechnia informacje, że Matka Terasa z Kalkuty…. kradła(???) Jakieś pieniądze na tajnych kontach.. Tak donosi prasa kanadyjska- tak twierdzą ‘ naukowcy”, którzy dotarli i tak dalej. Niszczą kolejny autorytet.. Wszystko uświnić.. Przepraszam wszystkie prawdziwe świnie. „Panie Truman, rzuć ta bania, bo tu jest nie do wytrzymania”- mówili nasi ojcowie, zaraz po II wojnie o charakterze światowym.. I mieli nadzieję na III wojnę światową.. Niektórzy próbowali całość sprawy ideologicznej i komunistycznej przeczekać w lasach z bronią w ręku.. Zostali wyklęci, a ostatni mohikanin” Lalek” został zastrzelony przez twórców władzy ludowej dopiero w roku 1963.. Ile samozaparcia miał „ Lalek” Walczyć bez żadnej nadziei.. Tylko szumiący wiatr i gnące się białe brzozy w lasach przypominają nam o tamtych czasach. One znają tajemnice Westerplatte.. Wtedy jeszcze nie pasjonowaliśmy się losami pana posła Ryszarda Kalisza stojącego w rozkroku, a obecnie zawieszonego.. Cała Polska na bezdechu śledzi niesamowite przygody demokratyczne i prawne pana posła Ryszarda Kalisza.. Codziennie, w każdych wiadomościach, od kilku dni można przekonać się jaki to wielki bojownik o wolność i demokrację, o prawa gejów, samotnie matki wychowujące dzieci, aborcję, eutanazję- i co tam jeszcze sam diabeł nie wymyślił.. I wielce skrzywdzony, nawet oburzony jest pan poseł Janusz Palikot, z Ruchu samego Palikota, chce, żeby poseł Ryszard Kalisz pozostał w Sojuszu Lewicy Demokratycznej..(???) Chce mieć demokratyczną i prawną wtyczkę we wrogim sobie Sojuszu sił demokratycznych i prawnych.. Żeby wiedzieć co tam się naprawdę dzieje.. I ta wieloletnia walka Puławian z Natolińczykami…. O rząd dusz nad skołowanym ludem oczekującym rozdawnictwa.. I bębnią te dzięcioły codziennie, niezależnie czy wiosna idzie, czy mamy zimę, czy późną jesień.. Mają tuby propagandowe- i bębnią.. Biją w tam-tamy- demokracji aż niemiło! Huk i swąd. I to bajdurzenie, jak przekupki na targu.. To są posłowie demokratyczni i prawni.. Arcy -prawni.. Ale czy prawomyślni! Sądzę, że wątpię..
WJR
CZTERY PYTANIA do Jana Pospieszalskiego. „Establishment użyje wszelkich środków, które mogą zablokować dostęp czytelników do wiedzy” wPolityce.pl: Sąd zakazał wydawania tygodnika „wSieci” pod dotychczasową nazwą. Uznał, że na czas procesu ze spółką Hajdarowicza wydawca tygodnika nie może używać tego tytułu. Jak Pan ocenia tę sytuację? Jan Pospieszalski: Gdybyśmy żyli w normalnym kraju, w którym zachowana jest elementarna symetria na rynku medialnym, sprawę tygodnika „wSieci” można byłoby traktować jako mniej czy bardziej uczciwą grę konkurentów. Jedna strona zaskarża drugą, nie podoba jej się nazwa, więc korzysta z możliwości dokuczenia konkurencji. W końcu konkurencja jest również od tego, by walczyć w tymi, którzy jej zagrażają. To zachowanie logiczne. Jednak w Polsce nie ma symetrii i pluralizmu w mediach, nie ma wolności słowa. Żyjemy w kraju, w którym uprzywilejowaną i dominującą pozycję ma grupa mediów pookrągłostołowych, które reprezentują interes aparatu władzy.
To zmienia sytuację? Tak. To oznacza, że sprawę nazwy tygodnika „wSieci” należy rozpatrywać w kategorii zamachu na wolność słowa. Dramatyczne doświadczenia dziennikarzy „Gazety Polskiej” czy obecne problemy tygodnika „wSieci” pokazują, że establishment pookrągłostołowy użyje wszelkich środków, również sądowych, które mogą zablokować dostęp czytelników do wiedzy, do prawdy, do informacji. Sprawa tygodnika „wSieci” jest podobna do wyroku sądu administracyjnego z czerwca ub. r. ws. zaskarżenia przez Fundację LuX Veritatis procedury koncesyjnej na multipleks.
Co w tych sprawach jest podobnego? Wyrok ws. LuX Veritatis był wewnętrznie sprzeczny, czyli nielogiczny. Nie dopuszczał również możliwości wykorzystania dowodów rzeczowych w procesie. Sędzia sam przyznał w uzasadnieniu ustnym, że nie jest rewidentem w związku z tym nie będzie zagłębiał się w szczegóły natury finansowej. Tymczasem elementem sporu był brak procedur dot. spraw finansowych przy udzielaniu koncesji przez KRRiT. To jest ten sam mechanizm, w którym sądy reprezentują interesy aparatu władzy, przeciwko tym, którzy w imieniu społeczeństwa ten aparat władzy chcą kontrolować. Z tym również wiąże się inne zjawisko widoczne w Polsce od lat.
O czym pan mówi? O sądowym nękaniu dziennikarzy, pozywaniu ich przez Michnika czy Agorę, albo innych przedstawicieli pookrągłostołowego establishmentu. Gdy zawiodą inne środki używają oni wymiaru sprawiedliwości, sądów do kneblowania ust i blokowania przepływu informacji. Wydaje się, że w przypadku wyroku wydanego przeciwko tygodnikowi „wSieci” i w wielu innych sprawach samo środowisko sędziowskie powinno bardzo szybko zareagować, ponieważ sprawa sędziego Tulei, sprawa sędziego Milewskiego, sprawa korupcji w Sądzie Najwyższym pokazuje, jak dalece przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości ulegli demoralizacji. Sędziowie powinni zrobić coś, żeby odium ciążące na wymiarze sprawiedliwości nie obciążało wszystkich, również uczciwych sędziów. Rozmawiał Stanisław Żaryn
Jak Katowice zamieniono na Stalinogród 60 lat temu Katowice stały się Stalinogrodem. 7 marca 1953 r. władze PRL zdecydowały o zmianie nazwy miasta, by uczcić zmarłego dwa dni wcześniej radzieckiego przywódcę Józefa Stalina. Nazwa obowiązywała do 21 października 1956 r. 7 marca 1953 r. w Katowicach odbyło się wspólne posiedzenie Komitetu Wojewódzkiego PZPR i prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Zgromadzeni podjęli wówczas jednomyślną uchwałę, w której zwrócono się do Komitetu Centralnego PZPR i rządu z prośbą "w imieniu śląskich mas pracujących" o nadanie Katowicom nowej nazwy - Stalinogród. Tego samego dnia Rada Państwa i Rada Ministrów podjęły stosowną uchwałę. Wiązała się z tym również zmiana nazwy województwa na stalinogrodzkie. Choć formalnie inicjatywa zmiany nazwy wyszła z Katowic, faktycznie - według historyków - decyzja zapadła w Warszawie w kręgu najwyższych władz państwowych; najbardziej prawdopodobnym autorem tego pomysłu był Bolesław Bierut. 6 marca polecono I sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego PZPR Józefowi Olszewskiemu, by tak wszystko zorganizował, żeby to klasa robotnicza chciała zmiany nazwy - wynika z ustaleń badaczy. Formalnie do takiej zmiany potrzebna była jeszcze ustawa sejmowa, przyjęta bez głosu sprzeciwu 28 kwietnia 1953 r. Wnioskował o to poseł, znany śląski pisarz Gustaw Morcinek. Wielu miało mu to później za złe, a on sam wiele razy mówił, że wstydzi się tego faktu z czasów apogeum stalinizmu w Polsce. W ciągu kilku godzin od przyjęcia nowej ustawy zaczęto zmieniać szyldy w Katowicach. Zmianie nazwy sprzeciwiły się trzy licealistki, które kolportowały w mieście ulotki. Poniosły surowe konsekwencje. Najstarsza została skazana na 4 lata więzienia, pozostałe - na pobyt w zakładzie poprawczym. Trzy nastolatki, posługując się dziecięcą drukarenką, drukowały ulotki, w których sprzeciwiały się zmianie nazwy miasta, a na murach kredą i farbą pisały: "Precz ze Stalinogrodem", "Komuna to zaraza", "Śmierć komunie". Po kilku tygodniach dziewczyny zostały zatrzymane. Zostały poddane brutalnemu śledztwu, były bite i poniżane. 8 czerwca 1953 r. sąd uznał je winnymi "sporządzenia i kolportażu ulotek o treści nawołującej do zbrodni i zawierających fałszywe wiadomości, mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego". Barbarę Galas skazano na 4 lata więzienia, a Natalię Piekarską i Zofię Klimondę na pobyt w zakładzie poprawczym. W 2004 r. Natalia Piekarska-Poneta i Barbara Nowakowska z domu Galas zostały honorowymi obywatelkami Katowic. Trzecia licealistka, Zofia Klimonda, już wówczas nie żyła. 21 października 1956 r., dekretem Rady Państwa, na fali Odwilży - powrócono do starej nazwy miasta.
Autor: gb
Semikaliów marcowych ciąg dalszy Kto by pomyślał, że uda mi się trafić w samą dziesiątkę z tytułem? Chodzi oczywiście o to, że „sowieccy kolaboranci się denerwują” w związku z przypadającym 1 marca dniem pamięci o niezłomnych żołnierzach Rzeczypospolitej, nazywanych „wyklętymi”. Otrzymałem w związku z tym wiele listów z wymyślaniami, wskazujących, że sowieccy kolaboranci naprawdę się denerwują, że odsetek sowieckich kolaborantów jest u nas nadal wysoki, że „niczego nie zrozumieli, ani niczego się nie nauczyli”, no i oczywiście - że gotowi są nadal kolaborować, gdyby ktoś wydał im znowu taki rozkaz. Zatem również i pogląd, że nie ma już jednego narodu polskiego, a na naszym terytorium państwowym od połowy lat 40-tych XX wieku zainstalowała się wykorzeniona, polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, znalazł w tej fali listów wyraźne potwierdzenie Jeszcze nie ucichły echa obchodów Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, kiedy to prezydent „wszystkich Polaków” Bronisław Komorowski ubolewał nad „przeklętymi czasy”, kiedy to „Polak strzelał do Polaka”, a już nadchodzi kolejna marcowa rocznica. Nawiasem mówiąc, ubolewanie pana prezydenta nad „przeklętymi czasami” jest trochę ryzykowne. Jakież one „przeklęte” skoro właśnie wtedy Józef Stalin, przy pomocy armii kolaborantów, zainstalował w Polsce komunizm? Jakież one „przeklęte”, skoro dzięki temu elita wspomnianych kolaborantów, zgrupowana w bezpiece wojskowej i cywilnej, przejęła władzę nad mniej wartościowym narodem polskim i dzięki historycznemu kompromisowi „Chamów” z „Żydami”, czyli bezpieki z „lewicą laicką”, zachowała ją również po sławnej transformacji ustrojowej? Jakież one „przeklęte”, skoro również pan prezydent zawdzięcza swoje wyniesienie temu aliansowi? Wprawdzie pan prezydent pewnie chciał dobrze, ale co tu ukrywać - dopuścił się rażącej niewdzięczności Mówi się: trudno - zwłaszcza, że oto nadchodzi kolejna marcowa rocznica - rocznica tak zwanych „wydarzeń” z 1968 roku. Ich genezę można najkrócej przedstawić w ten sposób, że wobec zaangażowania się Związku Sowieckiego i całego „obozu” w popieranie krajów arabskich przeciw bezcennemu Izraelowi, stojące wcześniej murem za Sowieciarzami światowe żydostwo zmieniło front i jak przedtem było prosowieckie, to zgodnie z mądrością etapu, stało się antysowieckie. Z kolei Sowieciarze, a zwłaszcza - tubylczy sowieccy kolaboranci, z niepokojem obserwowali objawy starczego uwiądu komuny, która po ewakuacji Ojca Narodów do piekła, zaczęła tracić ideologiczną werwę. Postanowili tedy zaszczepić więdnącą komunę na ciągle żywym pniaku nacjonalistycznym w nadziei, że i ona dzięki temu odżyje. Dlatego Mikołaj Tichonowicz Diomko, używający pseudonimu „Mieczysław Moczar” zaczął umizgać się do AK-owców i w ogóle. Problem wszelako tkwił w tym, że nacjonalizm wymaga, by nieubłaganym palcem wskazać mu wroga. Ten wróg, w postaci Związku Sowieckiego oczywiście był - ale właśnie jego „Moczar” ani nie mógł, ani nie chciał wskazać. Trzeba było zatem wskazać wroga zastępczego w postaci „syjonistów”, których trzeba wyekspediować „do Syjamu”. Ci „syjoniści” nie mieli specjalnie nic przeciwko temu, bo - powiedzmy sobie szczerze - któż w latach 60-tych nie chciałby wyrwać się z cudnego raju na szeroki świat? Każdy by chciał, zwłaszcza „syjoniści”, którzy w dodatku mogli się obawiać wystawienia rachunku za gorliwe pomaganie Stalinowi w instalowaniu tutaj komuny - również przy pomocy „mokrej roboty”. No tak - ale skoro już trzeba się ewakuować, to czyż nie lepiej w charakterze ofiary, a nie pomocnika lub nawet kata reżymu? Oczywiście, że lepiej - ale tę metamorfozę trzeba jakoś uwiarygodnić. I partia jak zwykle wyszła tym oczekiwaniom naprzeciw, inicjując przeciw „syjonistom” propagandową ofensywę, dzięki czemu również i dzisiaj na Dworcu Gdańskim w Warszawie celebrują oni tamto męczeństwo na pluszowym krzyżu. Warto przypomnieć, że kiedy Międzynarodówka Socjalistyczna chciała Władysława Gomułkę napiętnować za „antysemityzm”, to obroniła go Golda Meir wskazując, że on tylko umożliwia Żydom wyjazd z cudnego raju. A kiedy już wyjechali, to swoim zwyczajem natychmiast przystąpili do obcinania kuponów od swojej martyrologii - i tak aż do dnia dzisiejszego. SM
Historia zatacza koło Wygląda na to, że nasi okupanci z bezpieki tym razem będą nas operowali pod pretekstem walki z „faszyzmem”. Można to było przewidzieć już w listopadzie ubiegłego roku, kiedy żydowska gazeta dla Polaków, a wraz z nią inne niezależne media głównego nurtu wszczęły alarm, że „faszyzm podnosi głowę”. Skoro jest rozkaz, że „faszyzm podnosi głowę” to w pierwszej kolejności musiała odnotować to wiedeńska Agencja Praw Podstawowych - rodzaj gestapowskiej centrali, monitorującej mniej wartościowe europejskie narody, czy przypadkiem się nie bisurmanią. Ta centrala ma kolaborantów w poszczególnych krajach (w naszym nieszczęśliwym kraju przetarg na usługi delatorskie wygrała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, być może dzięki jurgieltowi otrzymywanemu od „filantropa”, czyli sławnego finansowego grandziarza, zasilającego ją dwoma kanałami: Fundacją Batorego i Instytutem Społeczeństwa Otwartego w Budapeszcie) - a z tymi kolaborantami kolaborują z kolei tak zwane „organizacje pozarządowe”, na przykład - Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. Nad całością zaś czuwa i wszystko koordynuje już trzecie pokolenie pierwszorzędnych fachowców z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, których przodkowie „samego jeszcze znali Stalina”, a potomstwo rewolucyjną czujność wyssało z wiadomym mlekiem. Zatem skoro padł rozkaz, że „faszyzm podnosi głowę” zaraz pan Marcin Kornak ze Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, stosując „metody dziennikarskie i narzędzia publicystyczne” przytoczył alarmujące dane. Czy pozostaje to w związku z jurgieltem, jaki w wysokości 165 tysięcy złotych przekazać miała mu w ubiegłym roku Fundacja Batorego - prawdopodobnie tak, bo skoro najważniejszy Cadyk w Polsce płaci, to i wymaga - a i pierwszorzędni fachowcy z MSW też nie na darmo urządzają „organizacjom pozarządowym” okresowe odprawy. Te informacje nasi okupanci musieli przekazać również premieru Tusku z rozkazem dania odporu. Toteż premier Tusk natychmiast wyraził zaniepokojenie postępami „faszyzmu”. Za jego rozsadnik nasi okupanci uznali młodzieżowy ruch narodowy, którego przedstawiciele ośmielili się zakwestionować siuchtę „okrągłego stołu”, w ramach której komunistyczna soldateska do spółki z gronem osób zaufanych położyła fundamenty ustrojowe III Rzeczypospolitej, z kapitalizmem kompradorskim na czele. Zbudowana dla niepoznaki „demokratyczna” fasada fundamentom tym nie zagraża, a najlepszym tego dowodem jest fakt, że chociaż przez ostatnie 22 lata zmieniło się sporo rządów o przeciwstawnych orientacjach, to model kapitalizmu kompradorskiego, przy pomocy którego bezpieczniackie watahy eksploatują rabunkowo nasz nieszczęśliwy kraj i zasoby obywateli - nawet nie drgnął. Ten młodzieżowy ruch narodowy jest jeszcze amorficzny, ale skoro już raz wpadł na pomysł skasowania bezpieczniackim hordom złotej żyły, to one na wszelki wypadek postanowiły zrobić z nim porządek, w dodatku pod hasłem „walki z faszyzmem” - co wychodzi naprzeciw zarówno oczekiwaniom naszych sąsiadów - strategicznych partnerów, jak i środowisk żydowskich, żywotnie zainteresowanych w rozciągnięciu nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym politycznej kurateli, która podnoszącemu głowę faszyzmowi zrobi „no pasaran”. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć zarówno znaczenie projektów przewidujących udział zagranicznych funkcjonariuszy w operacjach pacyfikowania naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, jak i inicjatyw w rodzaju związku partnerskiego pod nazwą „Instytut Myśli Państwowej”. Jak powiadają gitowcy - „wszystko gra i koliduje”, a pretekstem do uderzenia w czynów stal były happeningi, jakie uczestnicy młodzieżowego ruchu narodowego urządzili pani Środzinie i panu redaktorowi Michnikowi. Incydenty te stały się przedmiotem ociekających obłudną troską debat, z których jedną, pod nazwą „Loża prasowa”, przypadkowo obejrzałem. Nie byłoby żadnych powodów, by o tym wspominać, gdyby nie spiżowa formuła, jaką wygłosił tam pan red. Seweryn Blumsztajn. U pana red. Blumsztajna szczerość wyprzedza i to znacznie, wszystkie pozostałe zalety, dzięki czemu, w odróżnieniu od takiego np. pana red. Michnika, mówi on to, co myśli. Tym razem sformułował niewzruszone kryterium dopuszczalności poszczególnych środowisk do publicznej debaty. Kryterium tym ma być stosunek do „demokracji”. Jeśli ktoś stoi na nieubłaganym gruncie demokracji, to do dyskursu publicznego i w ogóle - obecności w życiu publicznym może być dopuszczony. Jeśli natomiast demokrację kwestionuje - to nie. Smakowitość tej spiżowej formuły możemy docenić zwłaszcza wtedy, gdy w miejsce słowa: „demokracja”, wstawimy słowo: „socjalizm”. Okazuje się, że takie właśnie kryterium dopuszczalności do uczestnictwa w życiu publicznym funkcjonowało za pierwszej komuny; dopuszczany do głosu był tylko ten, kto stał na nieubłaganym gruncie socjalizmu. Kto na tym nieubłaganym gruncie nie stał, to do udziału w życiu publicznym, a niekiedy także - w ogóle w dalszym życiu dopuszczany nie był. Gdy zaś sięgniemy pamięcią jeszcze głębiej, to nawet nie musimy w tej spiżowej formule podmieniać żadnych słów. Dlaczego w latach 40-tych PPR i UB tępiło „reakcyjne podziemie”? Bo „reakcyjne podziemie” kwestionowało „demokrację”, którą w naszym nieszczęśliwym kraju zaprowadzał Józef Stalin, przy pomocy demokratów tubylczych. Okazuje się zatem, że za sprawą okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah, ich zagranicznych mocodawców, środowisk żydowskich, pretendujących do roztoczenia politycznej kurateli nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym i ich miejscowych kolaborantów, historia zatacza koło. Kolejna generacja „demokratów” znowu szykuje się do rozprawy z „faszystami”. SM
WIARA W RYNEK Zebrało mi się ostatnio na polemiki. Dziś będzie z autorem tezy, że „wiara w nieomylność wolnego rynku zmienia nas w socjopatycznych egoistów” jaką przeczytałem niedawno w DGP. Autora nie wspomnę, bo nie chcę polemizować z autorem, tylko z tezą, zwłaszcza, że on pisząc najwyraźniej o mnie, też nie wymienia nazwiska.
Zacznijmy od ustalenia, kto wierzy w „nieomylność wolnego rynku”? Ja na przykład nie wierzę. Rynek się nie myli, bo rynek nie ma zdania, nie ma swojej opinii, która może być błędna. Czy wierzymy w prawo grawitacji? Możemy nie wierzyć! Dopóki nie spadnie nam na głowę jakaś cegła. A jak spadnie ona na kogoś, kto nie wierzy w prawo grawitacji, bo nie uważał w szkole na lekcjach fizyki, więc pewnie należy teraz do biedniejszej części społeczeństwa, w odróżnieniu od tego, który wierzy, bo uważał i nie dostał cegłą w głowę bo się uchylił, to ten drugi jest jest „socjopatycznym egoistą”? Podobno „w ciągu ostatnich dwudziestu lat liberałowie obiecywali wielokrotnie, że obniżanie kosztów pracy i podatków to najlepszy sposób na ograniczenie bezrobocia? Efekt jest taki, że mamy dziś jedne z najniższych w Europie (i to nawet na tle innych krajów posttransformacyjnych) kosztów pracy oraz klina podatkowego (kto nie wierzy, niech zajrzy do danych Eurostatu i OECD). I jednocześnie bezrobocie, które tylko na kilka miesięcy (w 2008 r.) spadło poniżej 9 proc.” Dręczy mnie pytanie: czy ktoś obniżał w Polsce koszty pracy w ciągu dwudziestu lat??? Zyta. Co prawda robiła to w 2007 roku bez sensu, ale jednak. I wówczas bezrobocie malało. Nie obniżenie składki zdrowotnej było tego siłą sprawczą, ale pewnie równie dobrze można twierdzić, że tak. W 1989 roku składka „na ZUS” wynosiła 38%. Obecnie wynosi 45%. Ale liczona jest od podstawy podwyższonej administracyjnie w związku z wprowadzeniem podatku dochodowego od osób fizycznych i „ubruttowieniem” z tego powodu wynagrodzeń. Eurostat i OECD nie wliczają do kosztów pracy tej części przymusowej składki emerytalnej pobieranej przez ZUS, która odprowadzana jest do OFE. A z punktu widzenia kosztów pracy i popytu na nią, dla pracodawcy nie ma najmniejszego znaczenia, co dzieje się z jego pieniędzmi zapłaconymi za pracę pracownika, które nie trafiają do kieszeni pracownika! Twierdzenie, że historia firmy Biochem z Bochni, w którą rykoszetem uderzyło zarządzenie prezesa NFZ dotyczące refundacji nie uprawnia do formułowania „populistycznej bajeczki o wiecznie złym urzędniczym wilku i zawsze udręczonej przedsiębiorczej owieczce” jest oczywiście słuszne. Problem w tym, że firm takich jak Biochem są setki, jeśli nie tysiące. Od „ikon” takich jak Kluska, Jeziorny i Rej, JTT, czy Kama zaczynając, a na tych wszystkich nieznanych, o których mowa w programie „Państwo w Państwie” kończąc. Z ostatnich tygodni słynne uznanie, że montaż szaf wnękowych to nie „modernizacja” mieszkania (8% VAT) tylko „dostawa mebli” (23%) i próby ściągnięcia od monterów „zaległych” podatków sprzed lat. Zgadzam się, że „zamiast dowodzić na wysokim poziomie ogólności, że urzędnik to bezduszny przedstawiciel państwowego „świata ciemności” i jako taki z zasady musi czynić tylko zło”, należałoby „pokazać, gdzie działanie administracji należałoby faktycznie ulepszyć”. Z jednym zastrzeżeniem – przykłady którymi operuję nie są „na wysokim poziomie ogólności”. Dotyczą konkretnych ludzi zniszczonych przez fiskusa. A co do postulatów ulepszeń, proszę bardzo: na przykład ujednolicenie stawek podatku VAT. Postulat, żeby „zmusić ustawodawców i urzędy do tego, by nie zmieniały tak często przepisów albo przynajmniej nim to zrobią, sprawdziły, jak wpływają one na życie ludzi (a w tym i przedsiębiorców)” ładnie brzmi, ale jak ich zmusić? Podobno „droga do tego nie wiedzie przez mniej regulacji, lecz przez regulacje lepsze”. Wiara w to, że urzędnicy, którzy dobrze jeszcze niczego, nigdy nie uregulowali zrobią to kolejnym razem przypomina wiarę żony alkoholika, że tym razem, to on już przestanie pić. Święte oburzenie, iż „Polakom liberalna narracja zdaje się podobać do tego stopnia, że chcą nawet czytać książki na ten temat” jest zrozumiałe. Tego typu książki mogą wywoływać „niepokoje społeczne”. I dlatego do 1990 roku mieliśmy cenzurę. Może powinniśmy ją przywrócić? I zamiast antologii tekstów wolnorynkowych „Odkrywając wolność” autorstwa Leszka Balcerowicza, która w ciągu ledwie kilku tygodni osiągnęła status bestsellera (ponad 20 tys. sprzedanych egzemplarzy) będziemy znów wydawać „Dzieła Zbiorowe” Karola Marksa? Diagnoza, że „żyjemy w kraju, w którym ceny mieszkań są od lat horrendalnie wysokie i absolutnie niedopasowane do parytetu siły nabywczej społeczeństwa” jest oczywiście słuszna. Za czasów, gdy w księgarniach stały działa Marksa, ceny mieszkań były o wiele bardziej „dostosowane do parytetu siły nabywczej”. Tylko mieszkań nie było. Ale kierując się postulatem podawania postulatów ulepszeń służę takowym: pozycja deweloperów wynika z… regulacji. Po 1989 roku najlepsze lokalizacje pod inwestycje mieszkaniowe trafiały do „krewnych i znajomych królika”. Było ich niewiele, więc marże osiągane z tych inwestycji były szalone co „ustawiło” sytuację na lata. Czy to rynek zrobił? Czy urzędnicy z ratusza? Do dziś w miastach nie uchwalono planów zagospodarowania przestrzennego. W tym gąszczu poruszają się najlepiej ci, którzy robią to od dawna. I potem dyktują ceny. Przyłączenia do sieci kanalizacyjnej dla indywidualnych inwestorów graniczą z cudem, więc ludzie wolą, zamiast budować samemu, zapłacić deweloperowi. Oczywiście, że „zmusza to Polaków do wiązania sobie u nogi ciężkiej kuli w postaci ogromnego (w stosunku do zarobków) kredytu rozłożonego na wiele lat”. Ale czy to aby nie ustawodawca uczynił kredytobiorców niewolnikami banków? Zasady emisji „pieniądza kredytowego” które uczyniły z banków władców świata wynikają z przyjętych regulacji prawnych. Podobnie jak jednostronna możliwość zmiany wysokości odsetek, czy zasady egzekucji należności ze słynnym Bankowym Tytułem Egzekucyjnym, który czyni z bankierów sędziów i komorników. Więc zgodnie z postulatem, zgłaszania postulatów, w zakresie „budowlanki” zgłoszę postulat „zmuszenia” gminy do przyjęcia planów zagospodarowania przestrzennego. Jak? To akurat zrobić prosto: jak nie ma planu do końca 2014 roku właściciel może budować co chce. zgłoszę postulat. Zapewniam, że wtedy szybciutko plany zostaną uchwalone. A w zakresie kredytów – przynajmniej znieśmy BTE. A w tezie o „żelaznej pięści niewidzialnej ręki rynku”, która ma uderzyć, jak w „worek treningowy” w różne grupy społeczne, które „naszym zdaniem do nierównej walki z wolnym rynkiem stawać nie muszą” – jak „na przykład nauczyciele” intryguje mnie najbardziej czyja ona jest? Bo w pierwszej osobie liczby mnogiej, to już nawet komuniści przestali mówić o sobie. Ale może to naleciałość po lekturze dzieł Marksa? Oczywiście warto zastanowić się „nad wizją zaprezentowaną niedawno w DGP przez Jana Wróbla, publicystę i dyrektora liceum: „Lubię myśleć o tym, że nauczycielki i nauczyciele pracują i na lekcjach, i nie na lekcjach w swego rodzaju nowoczesnym biurze prowadzącym działalność zarówno dla małych, jak i dla dużych Polaków. Są inaczej wykształceni i inaczej opłacani. Jest ich mniej niż dzisiaj, zadań mają więcej niż dzisiaj, ale szkoła jest na tyle atrakcyjnym podmiotem na rynku pracy, że nawet dla dobrego akapitu w CV warto w niej pracować. Struktura jest bardzo elastyczna, a chiński mur dzielący szkołę od świata normalnego rozsycha się i zarasta chwastami. Szkoły są samodzielne, odważne w realizowaniu własnych programów nauczania i otwarte są zwłaszcza w te w dni, w których lekcji nie ma”. A nawet nie trzeba się zastanawiać. Fajnie by tak było? Jaka jest droga do tego? Zgodnie z postulatem zgłaszania postulatów proponujemy od lat bon oświatowy. Kto jest jego głównym przeciwnikiem? Tak bronione związki zawodowe nauczycieli. Bo to rodzice płaciliby nauczycielom. Nauczyciele staliby się usługodawcami – tak jak dziś już jest w szkołach prywatnych i społecznych. Zadziałałaby „żelazna pięść rodziców” Brrr… Co za okrucieństwo!
Pełna zgoda tylko w jednym: „wyniki egzaminu szkolnego stały się dziś fetyszem (…) Szeroka koalicja ciężko pracuje dziś na to, by uczniowie uzyskiwali jak najlepsze wyniki w wystandaryzowanych testach”. Ale czy rzeczywiście „szkoły są tym zainteresowane ze względu na miejsca rankingowe, rodzice – w trosce o kariery swoich dzieci, same zaś dzieci – z myślą o przejściu do następnego etapu edukacji”? Nie! Szkoły są tym zainteresowane bo nauczycielom jest wygodniej sprawdzić test niż wypracowanie! Rodzice nie są tym zainteresowani w ogóle, a same dzieci dlatego, że łatwiej wykuć niż zrozumieć. Tylko pytanie: co to ma wspólnego z rynkiem i liberalizmem??? To rynek wymyślił testy? Czy urzędnicy z ministerstwa? Przecież „pracodawcy nie czekają wcale na młodych karierowiczów. Wśród cech, które powinien mieć pracownik, wymieniają kreatywność, analityczny rygor i myślenie interdyscyplinarne. Czyli chcą odwrotności współczesnego systemu wychowania.” No właśnie! Rynek chce czego innego, czegoś, co autor pochwala, a urzędnicy mu tego nie dają, a autor krytykuje rynek a wychwala urzędników! Czyżby to efekt rozwiązywania za dużo testów? Bo po „analitycznym rygorze” nie ma tutaj śladu. To prawda, że w stawianych za wzór Niemczech uzwiązkowienie wynosi 25%, a strajków jest tam „20 razy mniej niż we Włoszech”. Ale ile jest tam organizacji związkowych na kolei, albo w jednej kopalni? I jakie przywileje mają ich szefowie? Jest też wiele innych różnic. W „Duchu praw” Monteskiusz pisał, że nie ma jednego modelu prawa dla wszystkich społeczeństw w różnych czasach i miejscach na ziemi. Bo przecież w Chinach „uzwiązkowienie” jest jeszcze większe a strajków nie ma w ogóle. Dlaczego nie podać tego przykładu? I na koniec ciekawostka: najwięcej strajków jest w Polsce w… spółkach i instytucjach państwowych. Najrozsądniej brzmi taki akapit: „pierwszą decyzją menedżera PKP kierowanego logiką rynku będzie likwidacja nierentownych połączeń. Poprawi to oczywiście bilans spółki. Ale co z ludźmi, którzy tą linią dojeżdżali do pracy? Oczywiście ich los nie wlicza się już w rachunek zysków i strat takiego przedsiębiorstwa. Ale w rachunek zysków i strat spółki o nazwie Rzeczpospolita Polska (którego udziałowcami jesteśmy my wszyscy) już tak. A straty będą takie, że ludzie odcięci od połączenia kolejowego stracą mobilność, a przez to będą mieli dużo mniejsze szanse na znalezienie pracy. A to z kolei strata dla PKB, konieczność łożenia na ich zasiłki oraz większe prawdopodobieństwo korzystania z publicznej opieki zdrowotnej. Nie mówiąc już o stratach kapitału społecznego.” Skoro PKP nie zarabia, to musi być dotowane przez podatników – także tych, którzy jeżdżą kolejami, a przynajmniej jeździli, dopóki nie zostały zlikwidowane. Kierowanie środków na utrzymanie nierentownych połączeń kolejowych jest możliwe tylko i wyłącznie dzięki wysysaniu ich z innych sektorów gospodarki – na przykład z PKS. Dlaczego spółka Rzeczpospolita Polska ma lepiej traktować pociągi niż autobusy, a maszynistów lepiej niż kierowców? No i jeszcze jedno: PKP są przecież państwowe!!! Oczywiście mianowany przez państwo „menedżer PKP kierowany logiką rynku” zanim się weźmie za likwidowanie nierentownych połączeń powinien sprawdzić, dlaczego są nierentowne i czy nie mogą być rentowne. Podobnie dziennikarz, zanim się weźmie za pisanie o ich likwidowaniu powinien sprawdzić mniej więcej to samo. Kapitalizm to zły system. Nie zapewnia ludziom równości i nie zaspakaja ich potrzeb jak miał to czynić komunizm. Tylko że lepszego systemu nie udało się nigdzie zaprowadzić tam, gdzie zasoby naturalne nie wystarczają i trzeba zająć się produkcją albo handlem.
Skąd popularność idei rynkowych wśród młodych ludzi? Bo to dla nich rynek jest szansą. Dzięki działaniu jego praw mają możliwość konkurowania z innymi. Bo jedyne prawdziwe zdanie w krytykowanym przeze mnie (nie przez „nas”) tekście to to, że „przedsiębiorcy nienawidzą konkurencyjnych rynków jak plagi.” Tak. Marzeniem każdego przedsiębiorcy jest zostać monopolistą! Żeby nie mieć konkurencji! I dlatego zajmują się lobbingiem – żeby politycy im to ułatwili. „Wolny rynek to rynek w pełni konkurencyjny. To znaczy, że ilekroć próbujesz coś na tym rynku sprzedać, to samo robi twój konkurent. A to oznacza wojnę cenową. Czyli cena idzie w dół. A wraz z nią twój zysk”. No właśnie. Rynek nie jest dla „kapitalistycznych krwiopijców”, „burżujów”, czy „prywaciarzy”. Rynek jest dla „ludu”. Bo za sprawą działania praw rynku burżuje muszą dostarczać ludowi to, czego lud potrzebuje, po jak najniższej cenie! Co do idei spółdzielczości, to nie słyszałem, żeby zwalczał ją jakiś liberał? To, że „Polakom wciąż kojarzy się ona ze skorumpowanymi zarządcami spółdzielni mieszkaniowych w kiepskich garniturach zapamiętanymi z filmów Barei” nie jest winą liberałów. Tylko komunistów. Liberałowie wołają: „róbta co chceta”. Chceta zakładać spółdzielnie? Zakładajta. I niech państwo wam w tym nie przeszkadza. Podobno „kiedyś jeden z czołowych liberalnych publicystów przekonywał, że gdyby klasycy liberalizmu w stylu Adama Smitha czy Friedricha von Hayeka spojrzeli na to, co się dzieje w Polsce, złapaliby się za głowę. Tyle że nie z powodu zbyt małej ilości wolnego rynku w naszym kraju”. Pierwsze zdanie jest moje. Ale drugie już nie. Od czasów Keynesa przyjęła się praktyka przeinaczanie czyichś sądów, żeby można je było łatwiej krytykować. Podobno „znając twórczość i biografie obu myślicieli, można przypuszczać, że Hayekowi niezbyt by się w Polsce podobało. W końcu autor „Drogi do zniewolenia”, który większą część życia przepracował na państwowych posadach, byłby zniesmaczony pogardą, jaką większość liberałów otacza pracowników sektora publicznego. A Adam Smith? Chyba padłby z powrotem trupem. Szkot był zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku. Ale głosił, że nie zadziała on bez dążenia do równowagi i sprawiedliwości społecznej.” Amerykańscy socjaliści nie mieli odwagi występować pod szyldem socjalizmu więc, jak na socjalistów przystało, ukradli innym nazwę „liberalizm”, a liberałów nazwali „konserwatystami”. Dlatego Hayek najpoczytniejsze swoje dzieło – „Konstytucję wolności” – zakończył rozdziałem „Dlaczego nie jestem konserwatystą”. Zdaje się, że doczekaliśmy „prawdziwej” interpretacji Smitha i Hayeka. Takiej, która uzasadni: kartę nauczyciela i inne przywileje związkowe, czy utrzymywanie nierentownych połączeń kolejowych. W „Drodze do poddaństwa” Hayek pisał, że każdy interwencjonizm, chociażby powzięty był początkowo w minimalnym zakresie, prowadzi siłą rzeczy do kolektywizmu. Nie ma bowiem drogi pośredniej pomiędzy systemem wolnej konkurencji, a całkowitą kolektywizacją życia. Raz podjęte działania interwencjonistyczne stwarzają sytuację, w której po pewnym czasie zmuszeni jesteśmy regulować więcej zjawisk niż początkowo zamierzaliśmy. Nie możemy wówczas ograniczyć tych działań tylko do wybranych sfer naszego życia, jak tego byśmy pragnęli, lecz musimy regulować je wszystkie. Prędzej lub później kończy się to całkowitym zniewoleniem każdego z nas. Wyższość konkurencji wynika nie tylko stąd, że jest ona najskuteczniejszą ze znanych metod realizacji własnych zamierzeń, ale także, a może nawet bardziej, z tego, że jest jedyną metodą, dzięki której nasze działania mogą się do siebie wzajemnie dostosowywać, bez przymusu ze strony władzy i bez jej arbitralnej interwencji. Oczywiście, możliwości stojące przed ubogimi w społeczeństwie wolnorynkowym są dużo bardziej ograniczone niż te, jakie otwierają się przed ludźmi bogatymi. Nie umniejsza to jednak prawdziwości twierdzenia, że w społeczeństwie takim ubodzy cieszą się dużo większą wolnością od tej, jaką w społeczeństwach skolektywizowanych posiadają osoby zamożne. Poza tym, któż będzie chciał zaprzeczyć, że świat, w którym bogaci mają władzę, jest mimo wszystko lepszy od świata, gdzie wyłącznie ci, co są już u władzy mogą zdobyć bogactwo? Zastąpienie władzy ekonomicznej przez polityczną oznacza zastąpienie władzy w pewnym sensie zawsze ograniczonej, władzą przed którą nie ma żadnej ucieczki. Albowiem ta pierwsza, choć może służyć jako narzędzie przymusu, w rękach osób prywatnych nigdy nie jest władzą wyłączną. Tymczasem, wykorzystywana jako instrument władzy politycznej, stwarza ona zależność w stopniu niewiele różniącym się od niewolnictwa. Ci, co najbardziej pragną planować życie społeczne, gdyby im na to pozwolić, staliby się w najwyższym stopniu niebezpieczni i nietolerancyjni wobec planów życiowych innych ludzi. Często, tchnącego dobrocią i oddanego jakiejś sprawie idealistę, dzieli od fanatyka tylko mały krok. Autorowi „znającemu twórczość i biografię” Hayeka polecam taki na przykład passus: „Chociaż to resentyment sfrustrowanego specjalisty przydaje najwięcej siły żądaniom wprowadzenia planowania życia społecznego, trudno o świat gorszy do zniesienia - i bardziej irracjonalny - niż ten, w którym najznakomitszym specjalistom wszystkich dziedzin dane byłoby w sposób niekontrolowany realizować swe idee”. A Smith? Był etykiem. Przed „Bogactwem narodów” napisał „Teorię uczuć moralnych”. Główną kategorią wokół której koncentrują się zawarte w niej rozważania jest zaczerpnięte od Dawida Hume’a i Thomasa Hutchesona pojęcie sympatii. Dopiero w jej świetle staje się jasne przesłanie zawarte w „Bogactwie…”, gdy Smith pisze, że „każdy człowiek czyni stale wysiłki, by znaleźć najbardziej korzystne zastosowanie dla kapitału, jakim może rozporządzać. Ma oczywiście na widoku własną korzyść, a nie korzyść społeczeństwa. Ale poszukiwanie własnej korzyści wiedzie go w sposób naturalny, a nawet nieuchronny do tego, by wybrał takie zastosowanie, jakie jest najkorzystniejsze dla społeczeństwa” Liberałowie to doskonale wiedzą. Dlatego żaden z nich nie odczuwa „pogardy wobec pracowników sektora publicznego” ani wobec żadnych innych ludzi. To socjaliści ciągle wyrażają pogardę wobec „prywaciarzy” i zwolenników wolnego rynku. Gwiazdowski
Propaganda i smutna rzeczywistość Public relations – „publiczne relacje”, „PR” czy po prostu „pijar”, to jedna z dziedzin komunikowania społecznego, która zastępuje z sukcesem dawną – skompromitowaną przez reżimy totalitarne – propagandę. Dziś ta dawna propaganda, zwłaszcza propaganda sukcesu, to coś złego, „pijar” zaś jest dobry, bo modny, nowoczesny i postępowy. Wykłada się go jako naukę na uczelniach, bo zapotrzebowanie na specjalistów od „pijaru”, którzy zatroszczą się o dobry wizerunek firmy, organizacji, rządu, stale rośnie. Niestety, „pijar” czy raczej – powiedzmy to wprost – „pic na wodę – fotomontaż” skutecznie wypiera prawdziwe dziennikarstwo. A tylko ono jest dla „pijaru” zagrożeniem, bo „pijar” w przeciwieństwie do prawdziwego dziennikarstwa ma skrywać faktyczny stan rzeczy. Dziś rzecznik prasowy to przede wszystkim „pijarowiec” – funkcjonariusz, od którego pracodawca oczekuje ochrony firmy przed światem zewnętrznym oraz pokrywania wpadek czy niedociągnięć firmy lukrem sukcesu. Prym w tym zawodzie wiodą kobiety, a pierwsze prawo polskiego „pijaru” brzmi: im gorsza instytucja, tym ładniejszy rzecznik prasowy. To ona ma ocieplać wizerunek firmy, zjednywać otoczenie, minimalizować krytykę. I jak tu taką panią rzecznik obwiniać o cokolwiek, jeszcze się rozpłacze. Pamiętamy, jak decydujący był udział płaczącej posłanki Beaty Sawickiej w sukcesie wyborczym Platformy. Nie wiemy, ile osób w rządzie Donalda Tuska zajmuje się „pijarem”. Mówi się, że jest ich kilkaset, że bardzo liczy się z ich zdaniem premier, gdyż posiadły one umiejętność przekuwania porażek w sukces partii i rządu, wynosząc „sztukę pijaru” na poziom dawnej propagandy. To właśnie im, pracownikom propagandy, podającym się za „pijarowców”, zawdzięczamy wykoślawiony, fałszywy obraz Polski. Pobyt premiera na targach nowych technologii CeBIT w Hanowerze i jego spotkanie z kanclerz Angelą Merkel dostarczył mediom propagandowego paliwa na kilka dni. „Polska ma największą dynamikę rozwoju przemysłu informatycznego w całej UE” – zakomunikował wiceminister gospodarki Dariusz Bogdan. „Polska posiada jeden z najnowocześniejszych na świecie systemów zakładania działalności gospodarczej – w 15 minut przez internet”. Atrakcją targów okazała się replika prawdziwego domu, „mieszkania przyszłości”, w którym robot wchodzi w interakcję z człowiekiem. Spodobał się także „asystent osób starszych”. Powodów do dumy z naszego udziału w targach jest znacznie więcej, i o to właśnie chodzi, by mówić, mówić jak najwięcej o tym, co ma nas ucieszyć, dowartościować, czym możemy się pochwalić. A że są to typowe propagandowe wodotryski, każdy może sprawdzić, próbując założyć w ciągu 15 minut firmę w internecie.
Natarczywe, wręcz nachalne poszukiwanie przez rząd Donalda Tuska sukcesu może i jest zrozumiałe, bo skoro nikt nas nie chwali, chwalmy się sami. Czy jednak sukcesami można przykrywać totalne klęski, tematy wstydliwe, wręcz kompromitujące nas w świecie? Polska znajduje się na jednym z ostatnich miejsc w Europie (za nami tylko Rumunia i Bułgaria) pod względem wyżywienia dzieci. 800 tysięcy dzieci głoduje – wynika z raportu „Głód i niedożywienie dzieci w Polsce”, opracowanego przez Dom Badawczy Maison. W miastach powyżej 200 tysięcy mieszkańców głoduje co dziesiąte dziecko. Oto prawdziwa skala naszej „innowacyjności”, „postępu technologicznego”, „unowocześnienia” itd.
Spece premiera od propagandy milczą, gdy dociera do nich wiadomość o śmierci 2,5-letniej Dominiki, 3,5 miesięcznego Bartka, 9-letniej Karoliny, dzieci, którym nikt nie udzielił na czas pomocy. Gdyby ci spece wystukali sobie w internecie tylko dwa słowa: „zmarło dziecko”, znaleźliby prawdziwy obraz naszej służby zdrowia pod rządami Platformy.
To nie jest żadna „służba”, to bezlitosne przedsiębiorstwo, które w ramach „systemu” odhumanizowano i nastawiono na zysk. Żałosne, wręcz niemoralne jest chwalenie się „wysokimi technologiami”, gdy chore, umierające dziecko musi czekać na karetkę i gdy tyle dzieci głoduje. Wojciech Reszczyński
Andrzej Gwiazda: Kto nas będzie pałował? Tak skonstruowany projekt musi być odrzucony bez dyskusji! Analiza Projektu ustawy o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Dnia 18.01.2013 Donald Tusk skierował do sejmu projekt ustawy, która pozwala szefowi ABW, w „trakcie zgromadzeń, imprez masowych ... oraz innych poważnych zdarzeń.” wezwać do Polski, uzbrojone w broń palną oraz „środki i urządzenia przymusu bezpośredniego” spec-służby z dowolnego kraju /spoza UE też/ Analogicznie; Komendanci Policji, Straży Granicznej i Straży Pożarnej mogą wezwać odpowiednie formacje z państw obcych.
Projekt tej szokującej ustawy obarczony jest trzema poważnymi manipulacjami:
1. Kłamliwego powołania się na prawo UE.
2. Arbitralną decyzją: „przeprowadzanie konsultacji społecznych jest niecelowe”
3. Pomieszaniem skrajnie odmiennych materii jak otwarcie granic RP dla działalności spec- służb państw obcych z uregulowaniem współpracy w dziedzinie ratownictwa.
Ad 1. Projekt ustawy (druk nr 1066) p/t „- o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach, lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium RP” ma podkreślony podtytuł:
„Projekt ustawy ma na celu wykonanie prawa Unii Europejskiej.”
Jest to świadome kłamstwo, bowiem w załączonym do projektu uzasadnieniu czytamy:
Ustawa jest konieczna, gdyż w „...aktach prawnych UE ... brak przepisów, które pozwalałyby na jednoczesny udział funkcjonariuszy państw spoza UE.”
„Celem ustawy jest umożliwienie funkcjonariuszom ... państw trzecich /nie będących członkami UE/ udziału we wspólnych operacjach na terenie RP .... w trakcie zgromadzeń, imprez masowych ... oraz innych poważnych zdarzeń.”
Uzasadnienie powołuje się na decyzję Rady nr 615 art. 17, który brzmi: „W celu intensyfikacji współpracy .... państwa członkowskie mogą .... wprowadzić ... wspólne operacje....” Traktat UE art.73. „Państwa Członkowskie mogą organizować między sobą i na swoją odpowiedzialność uznane przez nie za stosowne formy współpracy ... między służbami ich administracji odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo narodowe.” A zatem prawo UE nie nakazuje, a tylko pozwala państwom członkowskim, na zasadach podanych w decyzji Rady nr, 615 i 617 na współpracę „ ... między ich służbami ... odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo narodowe.” Prawo UE pozwala państwom członkowskim na zawieranie umów dwustronnych z państwami spoza UE, ale nie może takich umów wymagać, gdyż ma zastosowanie wyłącznie na terenie UE. Użycie terminu „wykonanie prawa” fałszywie sugeruje jakoby prawo UE wymagało przyjęcia projektowanej ustawy.
Ad 2. W uzasadnieniu zaznaczono: „ ... w trybie ustawy o działalności lobbingowej .... z uwagi ... że dotyczy ona głównie służb podległych MSW, przeprowadzanie konsultacji społecznych jest niecelowe”. Ponieważ ustawa dotyczy głównie uczestników zgromadzeń i masowych imprez uznano, że lepiej społeczeństwa o zdanie nie pytać.
Ad 3. Cechy jawnej manipulacji ma umieszczenie w jednej ustawie tak odrębnych przedmiotów jak: wezwanie obcych spec-służb, w tym specjalnych jednostek interwencyjnych w przypadku zgromadzeń, oraz regulacji ponadpaństwowych działań ratowniczych w wypadkach i katastrofach. Każdy artykuł projektu zawiera mantrę „wspólne działania ratownicze”, lecz przepisów regulujących czy ułatwiających działania ratownicze projekt w ogóle nie zawiera. Tak więc „wspólne działania ratownicze” są listkiem figowym, mającym przykryć istotne cele autorów projektu: Otwarcie Polski dla działania służb innych państw.
Przedmiot projektu ustawy obejmuje bowiem trzy niezwiązane ze sobą dziedziny:
a. Międzypaństwowej współpracy i pomocy w dziedzinie ratownictwa.
b. Międzypaństwowej współpracy w zwalczaniu przestępczości
c. Międzypaństwowej współpracy służb specjalnych „w trakcie zgromadzeń”.
Ad. a. Wspólne akcje ratownicze służą interesom każdego obywatela czyli ogółu. Ponieważ nie zagrażają ani indywidualnym, ani grupowym interesom, nie budzą politycznych kontrowersji, uzyskają więc polityczną i społeczną akceptację.
Ad. b. Współpraca w zwalczaniu przestępczości, również ma służyć interesom większości, lecz jest wymierzona przeciwko mniejszości. Nie może więc zyskać 100% poparcia. Istotnym składnikiem zwalczania przestępczości jest użycie przemocy, a więc: broni palnej i środków pirotechnicznych oraz innych, nie sprecyzowanych „środków przymusu bezpośredniego”. W skład tych „środków” wchodzą dzisiaj nie tylko znane nam pałki, armatki wodne, gazy łzawiące i areszty, ale również paralizatory, kule gumowe, gazy oślepiające i parzące oraz nieznane nam jeszcze wynalazki z arsenałów policyjnych. Użycie na terenie Polski takich „środków” przez służby innych państw grozi poważnymi skutkami społecznymi i politycznymi.
Ad. c. Według art.3.2.1 projektu, w związku z art.2.1.b, szefowie ABW i BOR, oraz Komendanci Policji, Straży Granicznej i Straży Pożarnej mogą bezpośrednio wezwać do Polski odpowiednie służby „w związku ze zgromadzeniami, imprezami masowymi lub podobnymi wydarzeniami ...” oraz służby państw nie będących członkami UE. W pozostałych przypadkach, zgodnie decyzją Rady nr 615 obowiązuje droga pośrednia przez punkt kontaktowy. Oczywiście w stosunku do uczestników zgromadzeń będą stosowane wszystkie „środki przymusu” wymienione wyżej.
Ułatwienia wezwania obcych służb „w związku ze zgromadzeniami, imprezami masowymi lub podobnymi wydarzeniami ...” sugerują, że głównym celem projektowanej ustawy jest stworzenie międzynarodowej ekipy do pacyfikacji wystąpień i żądań społecznych. Dlatego próbowano ukryć sens i cel projektu ustawy. Na uwagę zasługuje zamiar powierzenia wezwań obcych służb urzędnikom niskiego szczebla. To ma pozwolić rządowi w razie zdecydowanego sprzeciwu społeczeństwa, ratować pozycję przez zwalenie winy na urzędnika i jego dymisję. Traktat UE art.67 p 3. „Unia dokłada starań ...... zapobiegających przestępczości, rasizmowi i ksenofobii .....” UE stawia ksenofobię na równi z przestępczością. Ksenofobia to nieufność lub niechęć w stosunku do obcych. Teraz UE wraz polskim premierem zamierzają leczyć nas z ksenofobii za pomocą obcych służb wyposażonych w „środki przymusu bezpośredniego Powyższe przepisy znów dotyczą wszystkich obywateli. Nikt bowiem nie może przewidzieć w jakim „zgromadzeniu” weźmie udział on lub jego bliscy. Lecz jeszcze mamy wpływ na to, kto w czasie tych zgromadzeń będzie nas pałował i jakiej narodowości funkcjonariusze będą do nas strzelać. Możemy nie dopuścić do uchwalenia tej ustawy przez sejm. Moim zdaniem tak skonstruowany projekt musi być odrzucony bez dyskusji, z żądaniem przedstawienia odrębnych projektów trzech ustaw:
1. Ustawy o międzypaństwowej współpracy w sprawach ratownictwa.
2. Ustawy o międzypaństwowej współpracy w zwalczaniu przestępczości.
3. Ustawy o międzypaństwowej operacyjnej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa.
Ad 1. Ustawa o ratownictwie nie napotka trudności politycznych ani sprzeciwów społecznych. Jest łatwa do opracowania i uchwalenia.
Ad 2. Ustawa o międzypaństwowej współpracy w zwalczaniu przestępczości może zawierać przepisy o działaniu na terenie RP policji, a więc formacji zbrojnych obcych państw. Jej uchwalenie musi więc być poprzedzone ogólno społeczną dyskusją, oraz wnikliwym opracowaniem.
Ad 3. Ustawa o międzypaństwowej operacyjnej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa jest aktem czysto politycznym. Ustawa taka tworzy nowe prawo otwierające spec-służbom państw obcych możliwość operacyjnego działania na terenie RP. Projekt takiej ustawy, przed poddaniem jej pod społeczną dyskusję, wymaga mocnego i przekonującego uzasadnienia jej pożytku oraz przedstawienia środków prawnych i operacyjnych, zapobiegających możliwości jej wykorzystania przeciwko akcjom społecznym, a tym samym, na szkodę Polski. Uważam że taka ustawa wymaga referendum. Andrzej Gwiazda
Czas na mobilizację! Anita Gargas w swoim dziele „Anatomia upadku” uwieczniła matactwa szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. W filmie możemy zobaczyć, jak prokurator Ireneusz Szeląg zaprzecza obecności trotylu we wraku samolotu, a zaraz potem zaprzecza, że zaprzeczał: „Nie mówiłem, że nie było trotylu, tylko że biegli nie stwierdzili trotylu”. Teraz znów temat wraca i scenariusz się powtarza. Dlaczego człowiek, który w demokratycznym kraju już dawno wylądowałby skompromitowany na śmietniku życia publicznego, nadal jest prokuratorem odpowiedzialnym za śledztwo ważne dla bezpieczeństwa i suwerenności kraju? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo na to pozwalamy. Właściwie nie powinniśmy oburzać się na Szeląga czy Donalda Tuska, Mariana Janickiego czy Tomasza Arabskiego. Na świecie istnieją cwaniacy, zdrajcy, kłamcy. Problem tkwi w nas. Pozwalamy na to, aby tacy ludzie nami rządzili.
Szczątki państwa Założę się że większość Czytelników w tym miejscu pomyślała „a co ja mogę”? I właśnie dochodzimy do istoty problemu. Przez „co ja mogę” kilku milionów ludzi rozpada się nasze państwo, a jego szczątki są niczym zdjęcie nagiego okaleczonego prezydenta, które jak trofeum obiega świat. Te szczątki państwa to zniszczona gospodarka, rozkradziony kapitał, sprzedane banki, rozkwit bezrobocia, ucieczka młodych ludzi, korupcja sądów i mediów, zanik armii i całkowita bezbronność wobec aktywności obcych wywiadów. Te szczątki państwa to całkowity brak odpowiedzialności przedstawicieli władzy i urzędników za swoje decyzje, ufundowany na tradycji bezkarności, która została zagwarantowana komunistycznym oprawcom. Najgorsze, że nawet kiedy ktoś zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i ma pomysły, co można zrobić, to jednocześnie chce, żeby te pomysły były realizowane przez kogoś innego... Kogoś, kto ma lepsze dojście do władz opozycji lub jest bliżej niezależnych mediów. Czy nie widzicie Państwo, że to nie działa? Że jeśli się nie włączycie do działania na rzecz odbudowy niszczonego przez PO kraju, nie poświęcicie czasu, pracy, talentu, sami nie wymyślicie, jak się ratować przed rozpadem państwa, to nic się nie zmieni? Jeśli nie będziecie wystarczająco stanowczy, mądrzy, konsekwentni i zdeterminowani, żeby odsunąć od władzy ludzi zagrażających suwerenności kraju, to ta suwerenność stanie się za jakiś czas wspomnieniem?
Gdzie Wy byliście? Gdzie byliście Państwo, kiedy palikotowe bojówki przez całe miesiące noc w noc atakowały starszych modlących się ludzi w centrum Warszawy przed Pałacem Prezydenckim? Kiedy na oczach policji i straży miejskiej kopano starsze kobiety, wykrzykiwano w ich kierunku obraźliwe słowa, naśladowano w salwach śmiechu sceny biczowania Chrystusa, gaszono papierosy na szyi? Niewiarygodne? Tak samo jak to, że Was tam nie było. Że nie zorganizowaliście do obrony kordonu społecznych wart. W 38-milionowym narodzie nie znalazło się kilkaset tysięcy osób, które otoczyłyby w proteście budynek gazety nawołującej do aktów agresji, przedstawiającej je jako świetną imprezę i zachęcającej, żeby przyjść i się pobawić. Ilu z Was spakowało walizki i przyjechało bronić własnym ciałem tych, którzy się modlili? Ilu teraz nawet nie rozumie, o co właściwie pytam, bo przecież każdy ma pracę, swoje życie, większość nie mieszka w Warszawie... Nie reagowaliśmy na szydzenie z byłego prezydenta, a po jego śmierci nie reagowaliśmy na to, że kilkutysięczny tłum młodych ludzi domagał się śmierci drugiego z braci Kaczyńskich, krzycząc: „jeszcze jeden!”. Pozwoliliśmy na pozostawienie szczątków pierwszych obywateli Rzeczypospolitej na łaskę rosyjskich służb. Możliwe też, że tuż przedtem, kiedy siedzieliśmy przed telewizorami 10 kwietnia 2010 r., rosyjskie służby dobijały rannych – konsekwentnie twierdzę, że nie można tego wykluczyć. W nagrodę nawet ponownie wybraliśmy władze odpowiedzialne za wspólną grę z premierem Rosji przeciwko prezydentowi Polski. Nie zareagowaliśmy, kiedy następca poległego prezydenta Polski awansował osoby odpowiedzialne za brak elementarnej ochrony państwa podczas tragicznej wizyty w Rosji. Bardzo możliwe, że nowy prezydent wszedł na urząd w wyniku sfałszowania wyborów, bo najprościej w świecie nie wystawiliśmy wystarczającej liczby mężów zaufania ani nie stworzyliśmy alternatywnego programu komputerowego do liczenia głosów na polskich serwerach.
Czas zacząć działać… To takie proste. Zarówno wolność, jak i zniewolenie rodzi się w głowie. Przez 20 lat udało się „wyhodować” idealnego leminga, którym łatwo jest sterować, żerując na jego kompleksach, głupocie i lenistwie. To jest możliwe, bo Państwo na to pozwalacie, bo nie interesujecie się, jaką ciemnotę wciska Waszemu dziecku i wnukowi gwiazda telewizyjnego show, nauczyciel w szkole, a nawet pani przedszkolanka. Czy próbowaliście Państwo wytłumaczyć dzieciom i wnukom, że patriotyzm to ich najlepiej pojęty, najbardziej pragmatyczny interes własny? Że jeśli nie zadbamy o ten interes, to będziemy płacili za najdroższy gaz w Europie. Że można dobrze urządzić się w swoim kraju, po to by nie musieć nigdzie wyjeżdżać w poszukiwaniu pracy, by móc łatwo założyć firmę tu, na miejscu? Ale do tego potrzeba mądrej mobilizacji. Załamuję się, kiedy kolejna osoba podchodzi do mnie na spotkaniu i wciska mi swój wiersz o katastrofie. Co bardziej aktywni stawiają tablice i pomniki, od czasu do czasu ktoś pójdzie na marsz. Nie chcę nikogo dyskredytować, bo może to, co po nas zostanie, to właśnie wieść gminna. Ale może zamiast pisać wiersze, zorganizuj lekcje dla czworga najbiedniejszych dzieci z podwórka. Jeśli stać Cię na to, żeby dwa razy w tygodniu ugotować im obiad – na pewno dogadasz się z ich rodzicami. A po obiedzie zorganizuj kurs najnowszej historii, logicznego myślenia, ćwiczeń z rozumienia manipulacji mediów... I jeśli poświęcisz swój czas, pieniądze i pracę, jeśli nie będziesz sam, może za 20 lat będziemy mogli zacząć odbudowywać państwo. Ewa Stankiewicz
USTAWA O REAKTYWACJI WSI W cieniu symulowanych konfliktów, medialnych inscenizacji i nagłaśniania tematów zastępczych, postępuje proces budowy reżimu prezydenckiego. Środowisko skupione wokół Belwederu, nie napotykając najmniejszych przeszkód ze strony opozycji sprawnie pokonuje kolejne etapy i narzuca „implementację” wyników Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN). Rozwiązania te pełnią rolę narzędzia w wykreowaniu legislacyjnych podstaw nowego reżimu, służą uzasadnieniu prorosyjskiej „koncepcji bezpieczeństwa” i zmierzają wprost do konsolidacji struktur siłowych, na których oprze się fundament władzy prezydenckiej. Belwederski plan składa się w istocie z dwóch założeń: reformy dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP, mającej na celu wzmocnienie lobby wojskowego i poszerzenie zakresu zwierzchnictwa prezydenta nad armią oraz z dogłębnej przebudowy służb specjalnych, dokonywanej pod hasłem „integracji i koordynacji”, której efektem będzie m.in. wyłonienie nowej formacji (powstałej z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego) – jako „zbrojnego ramienia” reżimu prezydenckiego. Prezydent sprawujący zwierzchnictwo nad SZ RP, za pośrednictwem ministra obrony narodowej, będzie nie tylko faktycznym decydentem w kwestiach bezpieczeństwa, ale uzyska realny wpływ na działania potężnej służby.
Rządowi Donalda Tuska powierzono rolę wykonawcy planów, przy czym dyspozycyjność w tym zakresie wydaje się dziś decydująca w kwestii przyszłość rządu. Opinia wyrażona niedawno przez gen. Kozieja, iż „obrany kierunek zmian jest zbieżny z wnioskami ze Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego”, a „w obecnej chwili nie ma różnic w tym zakresie pomiędzy ośrodkiem prezydenckim a strukturami rządowymi” – pozwala przypuszczać, że jest to układ nadal stabilny. Belwederskie plany zakładają powrót do modelu służb sprzed 2006 roku oraz powierzenie stanowisk dowódczych w nowej formacji wyłącznie żołnierzom zawodowym. Wymusza to przygotowanie rozwiązań prawnych, które reaktywują układ personalny byłych Wojskowych Służb Informacyjnych i przywrócą tej służbie „dobre imię”, utracone w wyniku publikacji Raportu z Weryfikacji. Warto pamiętać, że w rekomendacjach powstałych w ramach SPBN, likwidację WSI uznaje się za akt „szkodzący bezpieczeństwu państwa polskiego”, zaś lokator Belwederu należy do zdecydowanych zwolenników tego środowiska. Reaktywacja wpływów WSI nie ograniczy się z pewnością do służb specjalnych. Nie można wykluczyć, że w tle proponowanych reform istnieje zamysł powierzenia ludziom wojskówki nadzoru nad technologiami wojskowymi oraz zaangażowanie ich w procesy związane z modernizacją Sił Zbrojnych. Również prezydencki projekt „polskiej tarczy antyrakietowej”, zakładający uwzględnienie „polskiego przemysłowego potencjału obronnego”. wydaje się wpisywać się w taki scenariusz. Jednym z legislacyjnych narzędzi, służących realizacji tych celów jest nowelizacja ustawy - Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego. Projekt MON z dnia 16 października 2012 roku jest obecnie przedmiotem zaawansowanych konsultacji i uzgodnień, do których zaproszono również żołnierzy byłych WSI, skupionych w stowarzyszeniu SOWA. Projekt powstał w związku z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z dnia 27 czerwca 2008 r. sygn. akt K 51/07, w którym trybunał orzekł o niekonstytucyjność art. 70a ustawy, dotyczącym sporządzenia przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI. Zdaniem TS, poprzednia ustawa nie gwarantowała zainteresowanym osobom dostępu do akt sprawy, odmawiała prawa do wysłuchania w przedmiocie zebranych informacji oraz nie zapewniała środków prawnych umożliwiających uruchomienie sadowej kontroli decyzji o podaniu do publicznej wiadomości danych osobowych objętych raportem Komisji Weryfikacyjnej. Projekt powstały w MON idzie jednak dalej. Stwierdza sie w nim, że nowelizacja ustawy ma służyć „określeniu na nowo procedury weryfikacji treści raportu”, a jej zakres będzie sie odnosić do instytucji "uzupełnienia raportu". Należy zatem rozumieć, że środki prawne przewidziane w nowelizacji mają ułatwić ponowną weryfikację żołnierzy i funkcjonariuszy byłych WSI oraz przygotować ewentualne „uzupełnienia” raportu. Zgodnie z ustawą mogą je sporządzić tylko Szefowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego lub Służby Wywiadu Wojskowego. W perspektywie planowanej „reformy służb”, staje się oczywiste, że szefowie tych służb mogą zostać postawieni wobec alternatywy – albo sporządzą „uzupełnienie”, zgodnie z wolą „pokrzywdzonych” raportem ludzi WSI albo odejdą ze stanowisk. Ponieważ Kancelaria Prezydenta od wielu miesięcy rozsyła pisma do urzędów i służb podległych premierowi, pytając je o lokalizację materiałów badanych przez Komisję Weryfikacyjną, można przyjąć, że są to działania służące temu samemu celowi. Dla osób „pokrzywdzonych” treścią „raportu Macierewicza” (tak w projekcie noweli nazywa się dokument przejęty postanowieniem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 16 lutego 2007 i ogłoszony w Monitorze Polskim nr 11) przewiduje się wyjątkowe w polskim prawie postępowanie rehabilitacyjne. Osoby te będą mogły wystąpić do sadu z wnioskiem „o wydanie orzeczenia ustalającego sytuację prawną zainteresowanego w kontekście opublikowanego już raportu”. Sądem właściwym będzie Sąd Okręgowy w Warszawie, orzekający w składzie trzech sędziów. Samo postępowanie byłoby jednak farsą, ponieważ ustawa przewiduje zastosowanie trybu nieprocesowego, w którym sąd wydawałby końcowe postanowienie wyłącznie na podstawie wniosku osoby „pokrzywdzonej”. Nie wiadomo, jak wówczas miałoby wyglądać postępowanie dowodowe, szczególnie, jeśli weryfikacja wniosku wymagałaby ujawnienia materiałów objętych klauzulą tajności. Kolejną farsą jest zapis, w którym proponuje się obowiązkową obecność prokuratora - jako „gwaranta ochrony praworządności, przestrzegania praw obywateli i interesu społecznego”. Praktyka obecnych działań prokuratury (również w odniesieniu do zawiadomień Komisji Weryfikacyjnej WSI) dowodzi, że jej przedstawiciel byłby raczej rzecznikiem interesów grupy rządzącej, niż interesu społecznego. Projekt przewiduje, że na podstawie takiego trybu sądowego zapadałoby orzeczenie „stwierdzające fakt zamieszczenia w raporcie informacji nieprawdziwych lub informacji wykraczających poza zakres przedmiotowy określony ustawa, albo orzeczenie oddalające wniosek”. Po upływie 30 dni od uprawomocnienia orzeczenia, byłoby one przesyłane szefowi MON w celu opublikowania jego sentencji w Dzienniku Urzędowym Monitor Polski. Jakie intencje towarzyszą tej regulacji, można również wnioskować na podstawie opinii przesłanych przez instytucje, do których trafił projekt ustawy. Szef BBN Stanisław Koziej „poddaje pod rozwagę” ministrowi obrony narodowej, iż ustawa powinna umożliwiać występowanie do sądu wszystkim osobom, o których wspomina Raport z Weryfikacji WSI, nie tylko zaś tym, które posiadają wcześniejsze orzeczenie sądowe. Jest to stanowisko zgodne z postulatami środowiska WSI. Publikacja postanowienia sądowego w Dzienniku Urzędowym, byłaby, zdaniem Kozieja – „zadośćuczynieniem idei uzupełnienia treści raportu, który w tym dzienniku został już ogłoszony”. Koziej zwraca również uwagę, że „część osób zainteresowanych publicznym ,oczyszczeniem’ z zarzutów zawartych w ‘Raporcie’[…] może dysponować innymi dokumentami i dowodami, które pozwolą sądowi zweryfikować treść ‘Raportu’ w odniesieniu do wnioskodawcy”. To przypuszczenie prezydenckiego ministra może sugerować, że w posiadaniu ludzi byłych WSI znajdują się „zbiory prywatne”, których ujawnienie – w przypadku bierności prokuratury i ograniczeniu postępowania dowodowego, pozwoliłoby uzyskać korzystne postanowienia sądowe. Podobne uwagi zawiera pismo Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego, który utrzymuje, że prawo do występowania do sądu „powinno obejmować wszystkie osoby wymienione w raporcie”, a nadto wyraża troskę, czy osoby te winny ponosić koszty postępowania (w projekcie mowa jest o 200-zł), skoro „zostały poszkodowane przez organ państwa”. Trzeba przypomnieć, że w liście z maja 2011 roku skierowanym do Donalda Tuska, gen. Marek Dukaczewski pisał: „Pragnę podkreślić, ze do chwili obecnej nasze problemy nie zostały rozwiązane mimo deklaracji przedwyborczych partii Pana Premiera oraz oburzenia wyrażonego w tzw. "Antyraporcie", jak również mimo uchwalenia przez posłów Platformy Obywatelskiej zmian w ustawie znoszącej WSI w dniu 25 lipca 2008 r., która nie uwzględnia zapisów zawartych w wyrokach Trybunału Konstytucyjnego”. Miesiąc później, Dukaczewski w piśmie do premiera wyraził nadzieję, że „sprawa skrzywdzonych przez Raport Antoniego Macierewicza i Komisje Weryfikacyjna żołnierzy i pracowników WSI zostanie w końcu rozwiązana zgodnie z zasadami obowiązującymi w demokratycznym państwie”. Kolejne pisma szefa SOWY zawierają już nieco inną retorykę. We wrześniu 2012 roku Dukaczewski proponował, by MON przesłało stowarzyszeniu nie tylko projekt omawianej tu ustawy, ale również projekty dokumentów „dotyczących tematyki: wywiadu, rozpoznania, kontrwywiadu, ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwa teleinformatycznego oraz zmian struktur jednostek organizacyjnych zajmujących się tymi obszarami.” Zdaniem Dukaczewskiego „duża wiedza i doświadczenie” ludzi WSI „mogą być pomocne i wydatnie przyczyniać się do podniesienia jakości prawa”. Również sam projekt noweli autorstwa MON nie zadowala w pełni środowiska WSI. W przesłanym do ministerstwa stanowisku, SOWA żąda m.in. prawa do postępowania sądowego dla każdej osoby „pokrzywdzonej” Raportem, postuluje ograniczenie lub usunięcie art.70d ust.2 i 3 ustawy, pozwalającego na sporządzenie kolejnych „uzupełnień” raportu oraz stawia zarzut, iż ustawa nie normuje „sposobu zadośćuczynienia”. Zdaniem środowiska WSI, osoby wymienione w Raporcie „uległy stygmatyzacji jako przestępcy”, ustawa powinna zatem wprowadzać „rodzaje i tryb przyznawania odszkodowań oraz zasady umieszczania przeprosin”. W piśmie zawarto też propozycję dotyczącą Aneksu z Weryfikacji WSI, przekazanego prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w listopadzie 2007 roku. Ludzie WSI proponują, by dokument pozostający dziś w dyspozycji Bronisława Komorowskiego został przekazany do tajnego archiwum, z zastrzeżeniem, że może być udostępniony po 50 latach, tj. po 2056 roku, lub otrzymał „kategorię archiwalną Bc” i był „przekazany na makulaturę”. 10 – stronicowe stanowisko ludzi WSI kończy się pouczeniem, które ze względu na użytą retorykę, warte jest zacytowania: „Przedstawiciele władzy powinni mieć świadomość, że takie stanowienie prawa i taki sposób jego realizacji, jak również bezpodstawna zwłoka w naprawieniu wyrządzonych krzywd podważa zaufanie obywateli do własnego państwa, które mieniąc się demokratycznym, wobec żołnierzy i pracowników WSI zastosowało naganną zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Wierzymy, że po pięciu latach państwo polskie naprawi w końcu wyrządzone przez swoich urzędników krzywdy wszystkim niesłusznie oskarżonym żołnierzom, którzy zgodnie z prawem wykonywali swoje obowiązki stojąc na straży bezpieczeństwa narodowego”. Jeśli dostrzec, że na „wiedzy i doświadczeniu” ludzi byłych WSI są dziś budowane fundamenty reżimu prezydenckiego, trudno przypuszczać, by ich żądania nie zostały spełnione. Aleksander Ścios
Badania w USA - to był trotyl Przeprowadzone w USA badania pasa z fotela TU 154 M wykazały obecność przereagowanych cząstek materiałów wybuchowych, co świadczy o tym, że doszło do eksplozji. Pas do badań w Stanach Zjednoczonych przekazał Stanisław Zagrodzki, kuzyn sp. Ewy Bąkowskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. Z dokumentacji medycznej wynika, że podczas sekcji stwierdzono u niej rozedmę płuc, chociaż nie chorowała na astmę, nie paliła papierosów i prowadziła bardzo zdrowy tryb życia. Przekazany do badań pas był przekazany rodzinie razem z garsonką, w którą była ubrana śp. Ewa Bąkowska w dniu 10 kwietnia 2010. Zapytany przez nas o wyniki badań przeprowadzonych w USA Stanisław Zagrodzki stwierdził : Pozostawiam to bez komentarza. Materiał został pobrany z pasa, którym do fotela była przypięta śp. Ewa Bąkowska, działaczka Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich. Dokumentacja medyczna wskazuje na to, że Ewa Bąkowska miała rozedmę płuc, chociaż za życia nie stwierdzono u niej tego schorzenia.
– To, że rozpoznano rozedmę, jest naprawdę niezwykłe, ponieważ jest to rzadko spotykane u ofiar katastrof lotniczych – przyznaje w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” światowej sławy patomorfolog prof. Michael Baden, który zajmował się badaniem ofiar katastrof lotniczych. Polska prokuratura nie zgodziła się na to, by uczestniczył on w sekcjach zwłok Janusza Kurtyki i Przemysława Gosiewskiego, których ciała zostały ekshumowane w marcu ubiegłego roku. Co istotne, rozedmę płuc stwierdzono także u kilku innych ofiar katastrofy, m.in. oficerów Biura Ochrony Rządu, u których podczas badań okresowych nie stwierdzono rozedmy. W dokumentacji medycznej sekcji zwłok znajduje się także opis wskazujący na krótkotrwałe, ale niezwykle silne działanie ognia, co może świadczyć o działaniu fali termicznej. Zapytaliśmy wojskowych śledczych o miejsca pobrania w Smoleńsku materiału do badań.
„Powołani przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie biegli osobiście typowali miejsce i sposób pobrania próbek w oparciu o posiadaną wiedzę specjalistyczną, doświadczenie i zgromadzony dotychczas materiał dowodowy” – napisał jedynie płk Zbigniew Rzepa. Materiał do badań był pobrany z sektora, gdzie znajdowały się salonki TU 154 M. Z dokumentacji medycznej wynika, że obrażenia większości osób siedzących w drugiej i trzeciej salonce były tak rozległe, że ich szczątki można było zidentyfikować jedynie za pomocą badań genetycznych. Były także wypadki dodatkowych pochówków, jak w wypadku śp. Aleksandra Szczygły oraz śp. gen. Franciszka Gągora. Rozmawiający z nami przedstawiciele rodzin oraz ich pełnomocnicy mówią o konieczności drobiazgowego zbadania części salonek i przeprowadzenia analizy metalurgicznej, czego do dziś nie zrobili ani prowadząca śledztwo prokuratura, ani biegli z komisji Jerzego Millera. Dorota Kania
RPP także na pomoc rządowi
1. Wczoraj Rada Polityki Pieniężnej podjęła decyzję o obniżce stóp procentowych NBP w tym tej podstawowej tzw. referencyjnej aż o 0,5 pkt. procentowego. Wcześniej 3 obniżki były dokonywane o 0,25 pkt procentowego każda.
Wygląda więc na to, że Prezes NBP Marek Belka i większość członków Rady zostało przekonanych w jakiś sposób przez ministra finansów, że muszą zostawić na razie dbanie o wartość polskiego złotego i zacząć wspomagać wzrost gospodarczy. Decyzja ta jednak jak się wydaje przychodzi dosyć późno bo wzrost gospodarczy w I kwartale tego roku zjedzie zdecydowanie poniżej 1%, a pozytywne skutki tej decyzji NBP w gospodarce pojawią się najwcześniej za 6 miesięcy.
2. Przypomnę tylko, że w maju poprzedniego roku wtedy kiedy wzrost gospodarczy w Polsce już wyraźnie spowalniał, RPP zdecydowała się na podwyżkę stóp procentowych o 0,25 pkt procentowego.Pisałem wtedy krytycznie, że podwyżka podstawowych stóp procentowych banku centralnego jest stosunkowo niewysoka ale jednak jest sygnałem, że Rada zdecydowała się zacieśniać politykę pieniężną, zwłaszcza, że zapowiada ona jej kontynuację jeszcze w tym roku.
W sytuacji kiedy wzrost gospodarczy wyraźnie spowalnia, a poziom bezrobocia w środku roku wynosi aż 13%, taka decyzja może wywołać tylko i wyłącznie nerwowe reakcje rządu i takie reakcje się pojawiły. Zastanawiające jest uzasadnienie RPP do tej decyzji. Rada pisze, że do utrzymania się inflacji na podwyższonym poziomie przyczynią się wcześniejsze osłabienie złotego oraz wysokie ceny surowców. W tym samym kierunku będzie oddziaływała wysoka dynamika cen administrowanych. Ponieważ Rada chce wpływać na przyszłe oczekiwania inflacyjne, starając się je obniżyć, ze zdziwieniem należy przyjąć podwyżkę stóp procentowych banku centralnego z uzasadnieniem pokazującym, że czynniki, które wpływają na wzrost inflacji, znajdują się poza obszarem jej oddziaływania. Wygląda teraz na to, że głębokość spowolnienia wzrostu PKB na tyle wystraszyła także większość w Radzie, że zdecydowała się ona wyciągnąć rękę do rządu i próbować mu pomagać we wspieraniu gospodarki.
3. Parę dni temu pisałem jak inna ponoć niezależna instytucja Komisja Nadzoru Finansowego także rzuciła się na pomoc rządowi, rozluźniając tzw. rekomendację T dla banków komercyjnych. Otóż okazało się, że zmiany te zostały w ostatnich dniach przyjęte przez kolegialne ciało jakim jest KNF w relacji 4 głosy za, 3 głosy przeciw. Co najdziwniejsze przeciw głosowali przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak i dwaj jego zastępcy Wojciech Kwaśniak i Lesław Gajek. Za natomiast głosowali dwaj ministrowie rządu Tuska: Ludwik Kotecki wiceminister finansów i Jacek Męcina wiceminister pracy. Za byli także Witold Koziński wiceprezes NBP i Jerzy Pruski reprezentant prezydenta Komorowskiego w Komisji.
O co w tej sprawie chodzi. Otóż zdaniem rządzących trzeba możliwie jak najszybciej rozkręcić akcję udzielania kredytów konsumpcyjnych, które pobudziłyby popyt wewnętrzny najważniejszy czynnik wzrostu PKB w Polsce.
4. Skoro niezależne instytucje takie jak RPP czy KNF dokonują takich spektakularnych działań, to wygląda na to, że już doskonale wiedzą, że idą w gospodarce bardzo trudne czasy. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że ani premier Tusk ani minister Rostowski do tej pory nie stracili rezonu i cały czas twierdzą, że spowolnienie mają pod kontrolą co więcej te wszystkie negatywne procesy w gospodarce przewidywali. Tyle tylko, że zapomnieli do tej pory zaproponować cokolwiek co by się przekładało na pobudzenie wzrostu gospodarczego. RPP i KNF rzucają się im na ratunek. Kuźmiuk
Jerzy Owsiak, król żebraków i łgarzy pracuje na nowy tytuł – hiena cmentarna! 28 listopada Jarosław Kaczyński, na konferencji prasowej, skrytykował ministra Arłukowicza i nie za kompetencje jednej dyspozytorki ratownictwa medycznego z Chełmna, która odesłała matkę do „nocnej pomocy medycznej”, ale za masowe odsyłanie chorych dzieci z CZD do domu. Tego samego dnia partyjniacki karierowicz, syn szczecińskiego sekretarza PZPR, zorganizował własną konferencję, na której darł szaty nad cynizmem Kaczyńskiego wykorzystującego tragedię dzieci do zbijać własnego kapitału medialnego. Uruchomił Smoleńsk i inne morderstwa, udawał tak wzburzonego, że ledwie łapał oddech, natomiast sprawa CZD doczekała się dwóch zdań komentarza i miała być rozwiązana cudownym powołaniem zespołu fachowców, który naprawi katastrofę. Po blisko półrocznej działalności zespołu, problem „rozwiązano” – powstał raport i ze stanowiska dyrektora CZD wyleciał prof. Janusz Książyk, ten sam, którego w dniu 25 czerwca 2012 na to stanowisko powołał Arłukowicz. Zatem 25 czerwca Bartek karierowicz, powołuje nowego dyrektora CZD, cztery miesiące później powołuje zespół naprawczy, a pół roku później odwołuje dyrektora, którego powołał. W sumie od czerwca 2012 do lutego 2013 Arłukowicz wykonuje trzy ruchy po błędnym kole i tylko CZD tkwi w tragedii, nie tylko finansowej. To krótkie przypomnienie błazeństwa Bartka karierowicza ma swój powód, chciałbym na starcie pozbawić złudzeń wszystkich widzów wieczornych serwisów informacyjnych, którym sprzeda się następną baśń z udziałem dwóch pajaców medialnych przerzucających puste obietnice w próżne ego. Nim tak się stanie, mały kontrast i prezentacja co jest, a co nie jest zbijaniem kapitału medialnego na tragedii dzieci. Roku Pańskiego 2012, w miesiącu lipcu, dnia 21 całą Polskę obiegła dramatyczna informacja o tym, że pewna pozbawiona uczuć matka i równie cyniczny ojciec porzucili na lotnisku dwuletnią córkę, zaś sami polecieli do Grecji na wakacje. 23 lipca 2012 roku (dwa dni później), Jerzy Owsiak, król żebraków i łgarzy oraz hiena cmentarna na dorobku, pisze list otwarty do Rzecznika Praw Dziecka pod jakże znamiennym i charakterystycznym dla guru sekty tytułem: „Szanowny Panie Rzeczniku, czy Pan żyje?”. W tamtym czasie treść i formę tego listu, w którym nie zabrakło choćby takich efekciarskich sformułowań jak: "To jest kur...o!" kontestowali nie tylko „pełni nienawiści prawicowi dziennikarze”, ale przedstawiciele władzy bez alternatywy, gwiazdy TVN i sama „Super niania Zawadzka”. Minęło 9 dni od publikacji otwartego listu i 2 sierpnia ruszył żartobliwie zwany „Przystanek Woodstock”, wbrew kłamstwom Owsiaka finansowany przez WOŚP i to w kwotach milionowych. Zbieg okoliczności i dat wydaje się całkowicie przypadkowy, ale dorzucę jeszcze jedną datę. We wrześniu 2012 roku prokuratura w Tarnowie, po obejrzeniu monitoringu i przesłuchaniu świadków potwierdziła wersję matki, która utrzymywała, że córkę pozostawiła pod opieką obsługi lotniska jedynie na 4 minuty, potem dziecko odebrał przyjaciel rodziny. Przedstawiony ciąg zdarzeń nie kończy się decyzją prokuratury, ale kończy się milczeniem guru sekty żebraków, ponieważ hiena cmentarna na dorobku znalazła sobie nową okazję do wypromowania swojej nikczemnej działalności i przede wszystkim do przykrycia porażki, jaką zaliczyła WOŚP pomimo coraz bardziej rozbuchanej i absurdalnej propagandy. O dzieci porzucone gdziekolwiek WOŚP już się nie martwi, powstały nowe wyzwania – ratownictwo medyczne, które nieco odsunęło geriatrię. Król żebraków i łgarzy posyłając dzieci na ulicę, co w każdym rozwiniętym kraju jest przestępstwem, zebrał 50,6 miliona złotych i Bóg jedyny wie w jakim czasie wyżebrał ostatnie kilkadziesiąt tysięcy, które pozwoliły mu „pobić rekord” żebraczy z ubiegłego roku. Warto przypomnieć, że w stosunku do 2011 roku, tak zwana kwota szacunkowa, czyli wynik WOŚP na drugi dzień po całej propagandowej zadymie była mniejsza o więcej niż milion. Tego sukcesu nie można było pozostawić samemu sobie i tak zamiast kwiatka do żebraczego kożucha wpięto śmierć dziewczynki, „ofiary ratownictwa medycznego”. Naprzemienne milczenie i propagandowa ofensywa Owsiaka jest czymś tak precyzyjnie ulokowanym w odpowiednim czasie, że pozwolę sobie na zwątpienie i podważenie szczerości intencji. Co decyduje o tym, że Owsiak drze gębę na pół Polski i za każdym razem, gdy mu na donośnej histerii zależy, pisze list otwarty do przedstawiciela władzy? Tragedia dziecka? Niekoniecznie, tych każdego dnie nie brakuje i jakoś się nie wpisują w bieżącą działalność WOŚP, a żeby nie być gołosłownym przytoczę przemilczane tragedie. Oto w lutym 2012 roku, w Nowym Tomyślu znaleziono prawie zamarzniętego nagiego noworodka, porzuconego w piwnicy. Owsiak milczał i żadnego kur..a do RPD nie zgłaszał, bo akurat WOŚP skończyła grać, a do Woodstock kupa czasu. 5 września 2012 roku prokuratura postawiła rodzicom z Warszawy zarzuty za skatowanie dziecka, Owsiak milczy i „Dzidzia” (żona) Owsiaka, też się nie odzywa, liczą zyski po Woodstock. 13 listopada 2012 roku „ojciec” został zatrzymany przez policję w Bytomiu, policja poinformowała, że pobił swojego rocznego synka, dziecko w stanie ciężkim trafiło do szpitala. Wszystkie te sprawy, przed i po „aferze lotniskowej”, która nie wiedzieć czemu tak wzburzyła króla żebraków i łgarzy, łączą trzy rzeczy: każda z nich była obecna w mediach, każda z nich jest po stokroć bardziej drastyczna od tej zadymy na lotnisku w Pyrzowicach, którą rozkręcił i w wygodnym dla siebie czasie porzucił Owsiak. Nim przejdę do najnowszego „znaleziska” medialnego, które wykopała hiena cmentarna na dorobku, przywołam parę spraw z tego samego gatunku, przez hienę przemilczanych. W listopadzie 2012 roku żona znanego sportowca, Bartłomieja Bonka, urodziła bliźnięta, niestety jedno dziecko w czasie naturalnego porodu zostało „podduszone” i w stanie ciężkim, z nie dotlenionym mózgiem trafiło do respiratora, prawdopodobnie bez „serduszka", bo guru się nie wzburzył. Przyczyną tragedii była decyzja lekarzy, którzy odmówili wykonania cesarskiego cięcia pomimo komplikacji i wcześniejszego o jeden miesiąc porodu. 7 grudnia 2012 roku w szpitalu umiera mały Bolek, którego rodzice zostali przeczołgani przez mityczny system ratowniczy i służbę zdrowia – w WOŚP wszystko gra i buczy. Zaoszczędzono na śmierci Bolka trochę ponad 20 złotych, bo tyle kosztowały badania krwi, które powinien był zlecić lekarz. Tragedia za tragedią i na tle tragedii stoicki spokój guru sekty WOŚP – Jerzego Owsiaka. Jeszcze nie czas się podniecać, rzucać „kur…mi” i pytać kto żyje. Na kilka dni przed konferencją poświęconą ostatniemu finałowi WOŚP, TVN wykłada na tacy sprawę idealną w czasie, treści i formie, wtedy Owsiak razem z „Dzidzią” odpala lament nad śmiercią dziecka po nieprofesjonalnej akcji ratowników i dyspozytorów medycznych. Jak się okaże, element ratownictwa medycznego skusił hienę i pozbawił wszelkich hamulców. Nagle jedna z setek spraw, z którymi dzień w dzień zmaga się przerażony Polak dzwoniący „na pogotowie”, tak wstrząsnęła sektą WOŚP, że padł blady strach na przyszłość polskiej służby zdrowia, bo sekta postraszyła zawieszeniem żebrania. No i fajrant ma guru do wakacji, gdy będzie musiał wyłowić z google, albo zrobi to za niego TVN, kolejną nośną społecznie tragedię, przydatną do podkręcenia „puchy” WOŚP lub Woodstock, co na jedno konto wchodzi i wychodzi. Konferencja Arłukowicza i Owsiaka to już był tak zdegenerowany spektakl, że cycki opadają, ale są jeszcze interesujące kwestie do wyjaśnienia, które nie pozwalają z politowaniem zamknąć tematu hieny cmentarnej na dorobku. Czy ta osobliwa działalność polegająca na wypisywaniu listów do władzy miała swój debiut w ostatnim czasie? Nic podobnego, głęboko nie sięgałem do zbiegów okoliczności, ale jeden z bardziej głośnych „eventów”, to rok 2008, 10 grudnia, wówczas Owsiak pisze list otwarty do Zbigniewa Ziobro. Tym razem chodzi o jakiś ogólny „obciach”, że niby Owsiak walczy o życie dzieci i niestety Kolego Zbyszka, niejaki Rydzyk nie pomaga, ponieważ tankuje Maybacha zamiast wrzucać do puszki. 10 grudnia, 2008 roku, data jak każda inna, gdyby nie modelowa dla guru zbieżność – 11 stycznia, miesiąc po akcji „Ziobro”, ruszyła „orkiestra”. No i druga kwestia, a jednocześnie sens działania Owsiaka, który jak zwykle trzeba wyczytać między wierszami. Skąd nagle u Owsiaka taki krytycyzm do władzy jedynie słusznej? Była akcja z VAT i Rostowskim, była akacja z pompami insulinowymi i dyscyplinowanie Kopacz, był rzecznik RPD, teraz jest awantura z Arłukowiczem. Diagnozowanie Owsiaka jest prostsze niż z diagnozowanie polityków, obojętnie czy wiadomo, czy też nie wiadomo o co królowi żebraków i łgarzy chodzi, to wiadomo, że zawsze mu chodzi o kasę. Wystarczy się dobrze wsłuchać w konferencję i stanie się jasne, że gra się toczy o wielką kasę z dwóch źródeł. Pierwszy i ulubiony wodopój Owsiaka to szkolenia, tu nikt i nad niczym nie panuje, tu można robić prawdziwy geschafft, wyjazdy służbowe, odpisane paliwo, samochody w leasingu i imprezy rozliczane w dowolny sposób. Za sprawą upokorzonego i przywołanego do porządku Arłukowicza, WOŚP będzie szkolił dyspozytorów ratownictwa medycznego, byłoby śmiesznie, gdyby nie śmierdziało tragedią. Kim będzie szkolił się pytam? W 2012 roku WOŚP na 33 zatrudnione osoby, TRZY ZATRUDNIŁ W DZIALE MEDYCZNYM. Na stronie WOŚP znajdujemy jednak pocieszenie w postaci niezawodnych wolontariuszy. 150 przeszkolonych przez WOŚP „felczerów” zna się na ratowaniu życia. Kto w Boga wierzy niech pada krzyżem i się modli, żeby na takiego „fachowca” nie trafił. Dla Owsiaka specjalnie zmieniono ustawę o ratownictwie, która zabraniała felczerom i znachorom szkolonych na kursach kilkudniowych wkładania łap tam gdzie gra się toczy o życie. Od czasu zmian Owsiak może szkolić kogo chce i kim chce, natomiast tragifarsa tej propagandowej hucpy polega na tym, że amator będzie szkolił wykwalifikowanego ratownika medycznego, który do wykonywania zawodu ratownika lub dyspozytora musiał zdać maturę i skończyć dwuletnie policealne studium albo studia wyższe. Hiena cmentarna na dorobku mydli oczy swoimi licencjami amerykańskimi. Tymczasem to ewidentny ciemnogród nie uznawany w UE. Polski ratownik medyczny z tytułem uzyskanym w trakcie nauki jest akceptowany choćby w drugiej ojczyźnie Polaków, czyli Anglii. „Ratownikowi” Owsiaka podawanie się za ratownika grozi w Anglii wyrokiem do lat 5. Tylko dzięki upokorzonemu Arłukowiczowi, będziemy mieli w Polsce „złoty deal” – znachorzy, bo nawet nie felczerzy od Owsiaka będą szkolić wykwalifikowanych ratowników medycznych, w liczbie 2000 z hakiem. Komedia z tragicznym finałem się zapowiada, o takich drobiazgach jak przetarg na szkolenia naturalnie nikt nie wspomina, podobnie jak twórcy tego cudownego biznesu nie podpowiedzieli na dwa proste pytania: nazwiska i fundusze. Nikt nie wie, kto będzie odpowiadał za te „szkolenia”, nie wiadomo też kto i komu będzie płacił. Można oczekiwać bardziej intratnego łupu, niż ten wyszarpany przez hienę cmentarną Owsiaka? Pewnie, że można i nawet trzeba. Prócz szkoleń Arłukowicz dostał następne wytyczne, ma zachęcić NFZ do podpisania kilku umów, co pozwoli Owsiakowi wpompować do „systemu opieki zdrowotnej” kolejne gówno zalegające na magazynach, w rodzaju wypożyczalni pomp insulinowych na okres ciąży, które to pompy NFZ w pełni i na całe życie refunduje ciężarnym. Gra toczy się o grube miliony dla „Złotego Melona” ubranego w WOŚP, dziecko porzucone na lotnisku, w piwnicy, czy zabite przez niedouczonych i wszechwiedzących lekarzy ma dla Owsiaka takie znaczenie, jak zakurzone na szkolnych strychach fantomy. I chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego Owsiak został potraktowany przez Arłukowicza zupełnie inaczej niż Kaczyński i dlaczego niegodziwością jest nazywanie Owsiaka hieną cmentarną. Rzecz jest prosta, nikt nikomu nie broni być gorącym zwolennikiem Owsiaka i fanatycznym przeciwnikiem Kaczyńskiego. Mamy wolność i każdy jeśli tylko chce może razem z WOŚP ratować umierające dzieci, wystarczy myśleć, czy też kombinować, no i po woli się przymierzać do zrobienia córki lub syna homo, bo bez tego lada chwila i z Owsiakiem pod pachą daleko się nie zajedzie. Matka Kurka
Korwin-Mikke: Znów ruszam do walki. Jedność jest konieczna! Z Januszem Korwin-Mikkem, kandydatem na senatora w wyborach uzupełniających w okręgu rybnickim rozmawia Tomasz Sommer
SOMMER: Zdecydował się Pan po raz kolejny wystartować na senatora, tym razem w wyborach uzupełniających na Śląsku. Czy to ma być generalna próba przed kulminacją wyborczą, czyli czterema głosowaniami w ciągu kilkunastu miesięcy, która zacznie się za rok? KORWIN-MIKKE: Z pewnością będzie to okazja do sprawdzenia działania partii, jednak celem startu w Rybniku jest zdobycie miejsca w Senacie.
W tych wyborach na pewno wystartuje PO, PiS, SLD, Palikot, być może Ruch Narodowy, a prawdopodobnie także SP i PSL-PJN. Sondaże dają Nowej Prawicy obecnie 3 procent (najnowszy – 5%) Na jaki wynik Pan liczy? Na bardzo dobry. W tych wyborach nie będzie telewizji, sugerującej, jak głosować. Daję sobie spore szanse na sukces. To są wybory do Senatu. Etykietka partyjna mało znaczy.
A co będzie, Pana zdaniem, sukcesem – wejście czy dobry wynik? Celem mojego startu jest wygrana i budowa koalicji w Senacie dla dobra Polaków. Tylko realizacja tych celów będzie pełnym sukcesem. Te wybory odbędą się niemal rok przed wyborami do Europarlamentu. Jak pisałem w numerze 1 „NCz!”, ważne jest, żeby przygotować taktykę na cały cykl wyborczy, bo inaczej będzie trwała wojna partyzancka, która skończy się jak zwykle. Wiadomo, że KNP nie jest w stanie samodzielnie – sensownie oczywiście – wystartować w wyborach samorządowych; prawdopodobnie też warto przynajmniej próbować utworzyć jakąś koalicję na wybory europarlamentarne.
Czy nie sądzi Pan, że te wybory uzupełniające to dobra okazja do próby zawiązania jakiejś szerszej współpracy? Nie. Tu jest okazja do prężenia muskułów – i potem sprzedania dobrego wyniku w negocjacjach. Oczywiście jestem otwarty na rozmowy i spotkania, których celem jest dobro Polski. Jednak by doszło do rozmów moja dobra wola nie wystarczy…
Wybory odbędą się w maju. Jaki jest – jeśli już jest – plan kampanii? Tak. Kampania spokojna, bez wielkiego szumu – skoncentrowana na rozmowach z mieszkańcami…
Tak zapewne planują wszyscy kandydaci. Może właśnie odwrotnie – nie zaniedbując techniki drzwiowej, spróbować zrobić coś z większym szumem? Szum i show służy tym co nie mają nic do zaoferowania w kulturalnej spokojnej rozmowie. Chcę dać poznać się swoim wyborcom, przedstawić jasno ideały służące ich lepszej egzystencji. Oni i tak będą obudzeni, bo może być Pan pewny, że pojawi się tam zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk. Dla nich kwestia ewentualnego zwycięstwa ma duże znaczenie propagandowe i zainwestują, ile będą mogli.
Czy wie Pan już coś na temat konkurencji? Wiem kto startuje – trzymam rękę na pulsie. Poświęcam im tyle uwagi ile jest to konieczne. Koncentrować się będę na pokazaniu alternatywy do obecnych rządów.
Wiadomo już Panu coś o naszych siłach na miejscu – czy są tam ludzie, którzy będą w stanie pociągnąć kampanię? To właśnie w Rybniku pojawił się problem z zebraniem podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie likwidacji straży miejskiej? W Rybniku w przeciągu ostatniego pół roku byłem 2-krotnie. Tamtejsza struktura zebrała ponad 12 tysięcy podpisów, tylko władze lokalne dołożyły wszelkich starań by do referendum nie doszło. Sprawa obecnie jest w NSA. Podczas nadchodzących wyborów trzeba zebrać 2 tysiące podpisów. Zawsze jest jakieś „tylko”. W wyborach parlamentarnych, przypominam, podpisy też zostały zebrane, tylko że nie do końca na czas. Wydaje się, że trzeba starać się kończyć z tymi „tylkami”.
Rozumiem, że przeniesie się Pan na Śląsk na czas kampanii? Tak. Elektorat w Rybniku jest dość konserwatywny, ale jednocześnie SLD-owski.
Czy oprócz hasła o „bandzie czworga” sztab przygotuje coś specjalnego pod tę specyfikę? I bardzo dobrze! To znaczy, że tam nie lubią PO i PiS! I my mamy zająć to miejsce. Będziemy przede wszystkim pokazywać alternatywę na silny Śląsk i silną Polskę.
Pierwszy polski poseł-transwestyta mało nie został, a może jeszcze zostanie, marszałkiem polskiego Sejmu. Co Pan o tym sądzi? Kuriozum trwa w najlepsze, gdy potrzeba solidnego planu naprawy Polski.
Platforma Obywatelska, mimo kryzysu i obyczajówki, którą głównie się zajmuje, ciągle, po prawie sześciu latach u władzy, prowadzi w sondażach. Ma, Pana zdaniem, szanse na trzecią kadencję czy jednak do końca kadencji się zużyje? Ja nie sądzę, by w ogóle obecny układ dotrwał do końca kadencji. Już poprzedniej jesieni wszystko powinno się rozwalić – tylko dodruk pieniądza przez EBC i NBP to powstrzymuje – czasowo. Kolejne afery tylko zbliżają nas do końca tego ustroju a zacznie się to nie z Polski a z Zachodu. Jednak ciągle Tusk ma dobrą pozycję sondażową. W takim Trójmieście ma ponoć 50 proc. poparcia, a na Zachodzie protesty w takich krajach jak Grecja czy Hiszpania wypaliły się. Moim zdaniem, ludzie panicznie boją się powrotu PiS-u. Drugie tyle rozpaczliwie chce się pozbyć PO. Stwarza to trudną sytuację dla innych partyj. Natomiast wybory do Senatu, zwłaszcza uzupełniające – to inna sprawa.
10 kwietnia, czyli w momencie gdy Pańska kampania będzie już trwała, jak Pan zapewne wie, będzie miała miejsce trzecia rocznica katastrofy smoleńskiej. Do Warszawy mają przybyć kluby „Gazety Polskiej”, by po obchodach rocznicy założyć przed Pałacem Prezydenckim miasteczko namiotowe i zostać tak długo, aż upadnie rząd Tuska. Co Pan myśli o tej akcji? Nie wróżę powodzenia. Namioty dostarczy firma zblatowana z PO?
Ale będzie się Pan musiał ustosunkować. Klubowicze podobno przed tą operacją mają jechać na szkolenia, gdzie dowiedzą się, jak robić takie akcje. W ostatnich czasach w podobny sposób upadło już kilka rządów. Dla mnie problem nie polega na tym, czy rządzi PO czy PiS, z PSL czy z SLD – poza różną obyczajowością, gospodarczo prezentują bardzo podobne programy. Jak czytam, co proponuje p.prof. Piotr Gliński, kandydat na premiera z PiS-u, i przeglądam Jego poprzednie wypowiedzi – to nie widzę by była to alternatywa a jedynie zmiana warty.
Ten sam problem będzie starał się rozwiązać Ruch Narodowy, który ma się zebrać na kongresie założycielskim w Sali Kongresowej, podobno także w kwietniu. Na pewno narodowcy przyciągną uwagę mediów. Czy ma Pan zamiar pojawić się na tym kongresie? Wątpię, bym został zaproszony.
A jeśli zostanie Pan jednak zaproszony? To wtedy zada Pan to pytanie…
Czy będzie Pan zabiegał o współpracę w kampanii UPR i organizującej się Partii Libertariańskiej? Organizacje te są wprawdzie niewielkie, ale jedność przynajmniej w obrębie jednej grupy ideowej mogłaby wywołać pozytywne wrażenie na wyborcach. Też tak uważam. Sadzę, że w nadchodzącej kampanii do PE (jeśli w ogóle do tych wyborów dojdzie…) jedność jest konieczna.
A czy są jakieś sygnały wskazujące, że jest to możliwe do osiągnięcia? Śledzi Pan na przykład, co się dzieje z UPR? Słyszałem, że planują nawiązanie stosunków z jakimiś formacjami Ruchu Narodowego.
Czyli w sytuacji gdy Pan jest z Ruchem Narodowym skonfliktowany, to raczej nadziei na współpracę z nimi nie ma? Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Mam bardzo wielu sympatyków w Ruchu Narodowym – zobaczymy przede wszystkim, co się tak naprawdę z tych planów wykluje…
Czym chce się Pan zająć w Senacie w przypadku sukcesu wyborczego? Mam cały pakiet spraw. Przede wszystkim chcę – i to JEST możliwe – pobudzić w senatorach chęć walki o pozycję Senatu. Spróbować przeforsować projekt reformy państwa. A jak się nie da – zabiegać o pozycję Polski w USA.
Jednak wie Pan przecież doskonale, że w Senacie PO ma przewagę i tak naprawdę obecnie tej izby w ogóle mogłoby nie być, bo zawsze przyklepie ona wszystko, czego zażyczy sobie Donald Tusk… Nie. Senatorowie z PO wcale nie lubią głosować tak, jak sobie tego życzy p. Premier…
Może nie lubią, ale to robią, więc na jedno wychodzi. Już w Sejmie ostatnio Tusk miewa problemy, a w Senacie przechodzi mu wszystko i zawsze. Czy znany jest już szacunkowy kalendarz wyborczy? Nie. Pan Prezydent ma ogłosić termin „niezwłocznie” – co zazwyczaj oznacza kilka dni – i nie później niż 90 dni od zwolnienia się mandatu. Więc najpóźniej połowa maja. Być może tuż po ukazaniu się numeru termin będzie już znany.
Dziękuję za rozmowę i jak zwykle życzę powodzenia.
Zdaniem Trybunału „Sprawiedliwości” – kara śmierci jest w Unii dopuszczalna! W Polsce – w porównaniu z większością krajów Unii Europejskiej – nieubłagany Postęp jeszcze się dobrze nie rozsiadł, więc w niektórych dziedzinach panuje względna normalność. Np. Trybunał Konstytucyjny słusznie orzekł, że podniesienie komuś, za jakieś przewinienie podatkowe, VAT o 30%, to nie żadne „dodatkowe z'obowiazanie podatkowe” lecz ukaranie człowieka w trybie administracyjnym grzywna. Tym samym delikwenta nie można już potem po raz drugi ukarać – gdyż byłoby to sprzeczne z zasadą ne bis in idem. Natomiast Trybunał „Sprawiedliwości” Unii Europejskiej orzekł (na zapytanie prawne SN Królestwa Szwecji), że prawo unijne nie zawiera explicite takiej klauzuli – przeto można człowiekowi dowalić grzywnę – a za trzy lata jeszcze dodatkowo posadzić w kryminale. Przypominam: Unijne aquis communautaire to coś głęboko sprzecznego z zasadami europejskimi. Teraz dochodzimy do punktu newralgicznego. TK III RP stwierdził (marginalnie), że dwukrotne karanie za ten sam czyn jest sprzeczne nie tylko z Konstytucją III RP (która ew. można zmienić...) ale i z rozmaitymi Paktami podpisanymi przez Polskę i inne kraje europejskie w ramach Rady Europy. Tymczasem Trybunał „Sprawiedliwości” UE oświadczył, że jego nie interesują konwencje „europejskie” - jego interesuje prawo unijne. A to na takie podwójne karanie zezwala. Jeśli p.Jan Akerberg Fransson czuje się poszkodowany, niech się (na podstawie protokołu nr 7 do europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności) odwołuje do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Otóż status kary śmierci jest taki sam. Nie istnieje żaden unijny zakaz jej stosowania i wykonywania. Podstawą jej zniesienia przez III RP jest Protokół Nr 6 do europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Gdybyśmy więc ją przywrócili, to Unia może nam co najwyżej groźnie pokiwać palcem w bucie i nie zapraszać przedstawicieli III RP na obiadki w Brukseli. A Rada Europy żadnych sankcyj karnych nakładać nie może... Poza, oczywiście, „postawieniem nas pod pręgierzem międzynarodowej opinii publicznej”. I wykluczeniem z Rady Europy. Co pozwoliłoby zaoszczędzić na pensjach „naszych” oddelegowanych do obsługi tej paranoicznej instytucji. JKM
Stalinięta lansują sodomitów Gdyby tak ktoś czerpał wiedzę o naszym nieszczęśliwym kraju wyłącznie z mediów głównego nurtu, od tych wszystkich panów redaktorów Lisów i innych przodujących w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariuszy, to mógłby sobie pomyśleć, że Polska wcale nie jest nieszczęśliwym krajem, tylko przeciwnie - bardzo szczęśliwym. Że nie mamy żadnych większych zmartwień, jak tylko - jak najbardziej dogodzić sodomitom i gomorytom, stanowiącym, jak wiadomo, sól ziemi czarnej. To przecież dopiero oni uświadamiają nie tylko znanych aktorów, ale również - zwyczajnych rodziców, na czym polega prawdziwe życie i odwaga cywilna. Dzięki temu już wiemy, że prawdziwe życie polega na rozluźnieniu wszelkiej dyscypliny i wszelkich hamulców, na opowiadaniu przed radiowymi mikrofonami i telewizyjnymi kamerami, w jaki to sposób ludzie zaspokajają swoje popędy oraz seksualne fantazje i zboczenia - zaś odwaga cywilna polega na dostrojeniu się do chóru, który - jak nie pod batutą Cadyka z „Gazety Wyborczej”, to „Stokrotki” z TVN-u - wyśpiewuje kantyczki, przygotowane przez oficerów prowadzących, którzy mają za zadanie pilnować, by w całym Eurokołchozie wszystko było tak samo, pod jeden strychulec. Gdyby zatem ktoś czerpał wiedzę o naszym nieszczęśliwym kraju z niezależnych mediów głównego nurtu, to nic by się nie dowiedział ani o rosnącym gwałtownie bezrobociu, ani o powiększającym się z szybkością około 7 tysięcy złotych na sekundę długu publicznym, ani o bankructwie systemu emerytalnego, ani o zapaści w systemie ochrony zdrowia, nastawionym na wygodę urzędników, ani o narastającym łupiestwie ze strony rządu, który obmyśla coraz to nowe i coraz bardziej wyrafinowane sposoby grabienia obywateli, ani wreszcie o przygotowaniach do legalizacji „bratniej pomocy” ze strony Gestapo, NKWD i Mosadu przy tłumieniu manifestacji niezadowolenia naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Widać, że te wszystkie niezależne media głównego nurtu pracują w służbie ciszy, podsuwając w dyskursie publicznym tematy zastępcze w postaci sodomitów i gomorytów. Nakładają się na to niepokojące zakłócenia naturalnego rytmu w przyrodzie. Oto Wigilia Bożego Narodzenia już dawno minęła, mamy środek Wielkiego Postu - a tymczasem były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, pan Lech Wałęsa, przemówił ludzkim głosem właśnie teraz. Co tu dużo mówić; dobrze to wszystko nie wygląda. Na tym tle warto odnotować okrągłą, bo 60-tą rocznicę śmierci Józefa Stalina, która przypadła w dniu wczorajszym, 5 marca. Ciekawe, że Józef Stalin, chociaż był niewątpliwym rekordzistą jeśli chodzi o liczbę ofiar stworzonego przez siebie reżimu, to przecież nie ma takiej złej reputacji, jak inny, wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Adolf Hitler uważany jest dzisiaj za wcielenie zła absolutnego, podczas gdy Józef Stalin, jeśli nawet jest krytykowany, to najwyżej za „błędy i wypaczenia”, a więc - rodzaj lekkiej przesady, ale zasadniczo chciał dobrze. Skąd bierze się taka różnica w ocenie tych dwóch XX-wiecznych ludobójców? Po pierwsze dlatego, że Adolf Hitler, a ściślej - jego państwo - zostało zmuszone do bezwarunkowej kapitulacji, podczas gdy twór Józefa Stalina w postaci Związku Sowieckiego tylko się przepoczwarzył. W rezultacie Józef Stalin nie wszystek umarł, pozostawiając po sobie niezliczone duchowe potomstwo - niestety również w naszym nieszczęśliwym kraju. Te stalinięta w drugim, a także już trzecim pokoleniu, drapują się dzisiaj w szalenie postępowe kostiumy, w kostiumy demokratyczne, a nawet wolnościowe - ale co z tego, kiedy totalniactwo wyłazi z nich wszystkimi porami? Zwróćmy uwagę, że forsowany obecnie kult sodomitów i gomorytów jest i w założeniach i w formach bardzo podobny do kultu Stalina, który przecież był najdoskonalszym przedstawicielem awangardy postępu. Dzisiaj za takiego próbuje uchodzić pan poseł Biedroń, ale cóż począć - jakie czasy - tacy bohaterowie. Drugą przyczyną różnicy w ocenie Adolfa Hitlera i Józefa Stalina jest odmienny pretekst, pod którym dokonywali oni swoich zbrodni. Doskonale wyraża to fragment poematu „Caryca i zwierciadło” Janusza Szpotańskiego: „Wot Gitler, kakoj to durak! On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: nu czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Toż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy! Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!” I oto właśnie mamy lansowanie nowego typu człowieków w postaci sodomitów, gomorytów i tranwestytów, jako wzorców do naśladowania. Taki ideał usiłuje narzucić europejskim narodom sanhedryn nadający ton Unii Europejskiej i taki ideał usiłują przeszczepić na polski grunt stalinięta w drugim i trzecim pokoleniu. W dalszym ciągu służą oni Związkowi Sowieckiemu, który dzisiaj tylko zmienił geograficzne położenie. SM
Wygrałem w apelacji Dzisiaj przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie zapadł wyrok. Sąd oddalił apelację Jacka Pszona, podzielając stanowisko Sądu Okręgowego co do tego, że moje działania jako autora książki "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego" ani nie stanowiły naruszenia praw osobistych powoda, ani nie były bezprawne. Chociaż w tej chwili znane jest tylko ustne uzasadnienie wyroku, słuchając go miałem wrażenie, że sąd nie miał w tej sprawie wątpliwości. Tak więc po z górą dwóch latach nagonki na mnie, dzisiaj tej nagonce w pewien sposób położono kres. Mogę powiedzieć: są jeszcze sądy w Rzeczypospolitej. Co się zaś tyczy ogólnospołecznego wymiaru tego wyroku, dobrze to ujął Ryszard Bocian obecny dziś w sądzie: koniec z samoproklamowaniem własnej niepodważalnej legendy przez kogokolwiek. Ryszard ma rację. Sąd powiedział, że nie może być w demokratycznym państwie osób wyjętych spod krytyki. Sąd ustosunkowal się w ten sposób pośrednio do argumentacji strony powodowej, że skoro Mieczysław Pszon wsławił się w latach 40. i 50. niezłomną postawą, to informowanie o jego kontaktach z SB w latach 70. nie ma podstaw. Otóż to drugie nie wynika z tego pierwszego. Niby proste, ale trzeba aż było dwuinstancyjnego postępowania sądowego, żeby wykazać taką oczywistość. Ta sprawa ma też dla mnie wymiar osobisty. Takie sytuacje stanowią pewien test. Byli tacy, którzy od początku drżeli przed tym, co ta książka może ujawnić. Ci udając pierwotnie przychylności dla projektu, równoczesnie nie ustawali w zniechęcaniu mnie, z czasem przechodząc do form mniej zawoalowanych, włącznie z pogrożkami, które kwalifkowały się jako tzw. groźby karalne. Byli też tacy, którzy -odwrotnie - zachęcali mnie do napisania tej książki, a potem podkulili ogony po siebie, przyłączając się do nagonki na "Cenę przetwania?", a nawet publikując kłamstwa na jej temat. Byli w końcu tacy, którzy oferowali pomoc na etapie procesu, a potem przestraszyli się swojej odwagi. Zatem dzięki temu procesowi wiem więcej o wszystkich wyżej wymienionych, chociaż - przyznać muszę - nie o wszystkich z nich dowiedziałem się rzeczy zaskakujących. Ale też dzięki temu procesowi zobaczyłem, na kogo mogę liczyć w potrzebie. Tym drugim serdecznie dziękuję. Szczególnie dziękuję tym, którzy wsparli mnie finansowo umożliwiając w ten sposób fachową pomoc prawną: Stowarzyszeniu Edukacji Medialnej i Społecznej im. Jana Liszewskiego, Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, Danucie i Zbigniewowi Skórom oraz anonimowym darczyńcom. Dziękuję tym, którzy zeznając na procesie mówili prawdę. Tym, ktorzy przychodzili na kolejne rozprawy jako publiczność. Tym, którzy wspierali mnie w jakikilwiek inny sposób. Solidarnośc, uczciwość, prawdomówność mają także swoją cenę nieprzeliczalną na pieniądze. Nie wystarczy ich zadeklarować, trzeba o nich zaświadczyć, gdy przychodzi czas próby. Tytułując swoją książkę "Cena przetrwania? (...)" nie spodziewałem się, że pewna trawestacja jej tytułu zacznie niebawem opisywać moją systuację wobec kampanii pomyj i pogróżek. Ani tego, że pewna jej trawestacja, będzie opisywać sytuację tych, którzy solidaryzując się ze mną odważą się wystąpić w obronie tych podstawowych wartości - właśnie płacąc za to pewną cenę. Prawdziwe wartości kosztują, reszta to celebrycka piana. Dziennikarstwo, które temu wyzwaniu nie jest w stanie sprostać, jest żałosne, choćby powoływało się na, nie wiem jak wzniosłą, tradycję. Graczyk
Dorzynki polityczne i religijne W związku z ostatnią publikacją przewielebnego dominikanina, ojca Ludwika Wiśniewskiego, który w „Tygodniku Powszechnym” pisze, iż największym szkodnikiem i rozbijaczem Kościoła w Polsce jest redemptorysta, ojciec Tadeusz Rydzyk, a potem biskupi, pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, jakoby córką przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego była przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Katarzyna Wiśniewska z „Gazety Wyborczej”. Pretekstem do pojawienia się tych fałszywych pogłosek stała się okoliczność, że niemal natychmiast po pojawieniu się pierwszej części publikacji przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego w „Tygodniku Powszechnym” - w „Gazecie Wyborczej” pojawiło się jej pochlebne omówienie, pióra właśnie pani red. Katarzyny Wiśniewskiej. Tymczasem, o ile mi wiadomo, to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk, chociaż oczywiście współpraca polityczna między „Tygodnikiem Powszechnym” a „Gazetą Wyborczą” już żadnym przypadkiem nie jest. „Gazeta Wyborcza”, jako żydowska gazeta dla Polaków, od samego początku swego istnienia wykazuje ogromne zainteresowanie Kościołem katolickim, chociaż objawiające się w różnych formach, zależnie od mądrości etapu. I tak na przykład, kiedy światło nie było jeszcze oddzielone od ciemności i mniej wartościowy naród tubylczy mógł uznać za swoich przewodników duchowych przedstawicieli reakcyjnego kleru, co naturalnie szalenie zaniepokoiło zarówno generała Kiszczaka, jak i jego zaufanych partnerów z „lewicy laickiej”, „Gazeta Wyborcza”, zgodnie z leninowskimi normami o organizatorskiej funkcji prasy, rozpętała kampanię sprzeciwu wobec budowania w naszym nieszczęśliwym kraju „państwa wyznaniowego” przez „ajatollahów”. Zaskoczeni „ajatollahowie”, którym się zdawało, że „lewica laicka” nadal będzie się do nich łasić, jak w latach 80-tych, ogromnie się zacukali, a ci, którzy wcześniej - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - zostali zarejestrowani jako tajni współpracownicy, zorientowawszy się, że właśnie światło oddzielane jest od ciemności, jednym susem przeskoczyli na jasną stronę Mocy. W ten sposób, podobny do stosowanego przez polujące na karibu watahy wilków, które rozpoczynają łowy od rozdzielenia stada, Kościół został podzielony na dwie antagonistyczne partie i w rezultacie niebezpieczeństwo, iż sięgnie on po rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, zostało zażegnane. Można było w związku z tym przejść do następnego etapu, którego mądrość nakazywała nie tylko nieubłaganie atakować partię wsteczną, oskarżając ją o „jątrzenie” lub „judzenie” oraz „dzielenie” w ten sposób „społeczeństwa” i Kościoła, które przecież nie marzą o niczym innym, jak tylko o poddaniu się ogólnemu kierownictwu samego głównego Cadyka - oczywiście przy zachowaniu dotychczasowych form kultu religijnego - nie tylko nieubłaganym palcem wytykać Kościołowi chciwość, pedofilię i inne sprośności Niebu obrzydłe - ale również na tym czarnym tle prezentować świetlane postacie jasnych idoli, na przykład w osobie przewielebnego księdza Adama Bonieckiego, czy ptaszki Boże w rodzaju przewielebnego ojca Ludwika. Znaczy się - Kościół wprawdzie katolicki w formie, ale „judeochrześcijański” w treści. I publikacja przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego idzie dokładnie po tej linii, co wskazuje, z jakiej krynicy mądrości autor zaczerpnął zarówno teraz, jak i wcześniej, pisząc donos do nuncjusza. Nie byłoby może ani sensu, ani potrzeby przypominania tego wszystkiego, gdyby nie okoliczność, że w najnowszej publikacji przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego znalazły się nie tylko jeremiady nad „jątrzeniem” oraz „dzieleniem” Kościoła i „społeczeństwa” przez złego ojca Rydzyka i zatwardziałych biskupów, ale również aluzje odnoszące się do rozpoczynającego się właśnie drugiego etapu konkursu przed Krajową Radą Radiofonii i Telewizji o miejsce na cyfrowym multipleksie. Komentując 68-milionową pożyczkę, jakiej Fundacji Lux Veritatis udzielił zakon redemptorystów, przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski „daje głowę”, że „takich pieniędzy nie ma żaden zakon w Polsce”. Ciekawe, skąd taki ptaszek Boży, jak przewielebny ojciec Wiśniewski może być tak wprowadzony w nader przecież światowe kwestie finansowe? Czyżby mu może w samotnej celi święci Pańscy to podszepnęli? Bo jeśli nie święci Pańscy, to może Cadyk? A jeśli przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego w takich sprawach informowałby i inspirował Cadyk, to dlaczegoż nie w innych? Trawestując Szpota - „dla naszych zuchów toż to gratka w obroty wziąć takiego dziadka”. Tak, tak - starość nie radość tym bardziej, że niektórzy starcy zaczynają strasznie przejmować się swoją rolą. Można by to wszystko potraktować w kategoriach groteskowej monachomachii, gdyby nie to, że publikacja przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego może być elementem operacji zakrojonej znacznie szerzej. Podczas gdy niezależne media głównego nurtu pogrążają się w otchłannych dociekaniach na temat losu pobożnego ministra Gowina, można odnieść wrażenie, że w naszym nieszczęśliwym kraju trwa „dorzynanie watahy” - ale nie tej której przewodzi pan prezes Jarosław Kaczyński, tylko - agentury amerykańskiej. Skoro 17 września 2009 r. prezydent Obama zapowiedział wycofanie się USA z aktywnej polityki w Europie Środkowej, to strategiczni partnerzy musieli dojść do wniosku, że amerykańskie wpływy w tym rejonie są im potrzebne, jak psu piąta noga.
W świetle tego katastrofa smoleńska nabiera zupełnie innego znaczenia, podobnie, jak aresztowanie w listopadzie 2011 roku generała Gromosława Czempińskiego, który Amerykanom zasłużył się jeszcze pod koniec lat 80-tych, podobnie jak późniejsze samobójstwo generała Petelickiego „bez udziału osób trzecich”, a obecnie - kuszenie Leszka Millera. Leszek Miller, jedyny tubylczy polityk tej rangi, nie tylko odwiedził w swoim czasie centralę CIA w Langley, ale przeprowadził też błyskawiczną rehabilitację płk Ryszarda Kuklińskiego z wyrokiem niezawisłego Sądu Najwyższego włącznie, za co otrzymał pochwalną recenzję samego Zbigniewa Brzezińskiego, by w 2003 roku wyjść cało z katastrofy śmigłowca pod Piasecznem. Teraz jest podejrzewany o zgodę na zainstalowanie w naszym nieszczęśliwym kraju tajnych więzień CIA, podobnie jak były prezydent Kwaśniewski, który właśnie przełazi na właściwą stronę barykady - chociaż tylko „wiedział”. Warto w związku z tym przypomnieć, że od lipca 2010 roku ambasadorem RFN w naszym nieszczęśliwym kraju jest JE Rudiger Freiherr von Fritsch, przedtem zastępca szefa BND, czyli niemieckiej razwiedki. Obecność takiego dygnitarza świadczy o wadze zadań, jakie Stronnictwo Pruskie ma tu do wykonania, a o których słyszałem w Lublinie, bodaj jeszcze w 1995 roku od niemieckiego prelegenta, pana dra Karpa, który podczas konferencji „Polityka integracyjna polsko-niemiecka”, przedstawiał w swoim referacie zadania dla poszczególnych tubylczych grup społecznych i zawodowych, m.in. - przewielebnego duchowieństwa. Czyżby tedy przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”...? SM
Czy w tym roku dojdzie do krwawej rewolucji? Politycy czołowych krajów Europy coraz częściej i coraz głośniej wyrażają obawy, że kryzys staje się siłą napędową „partii populistycznych”, które łatwo mogą zyskać zwolenników zwłaszcza wśród ludzi młodych. Zaniepokojenie sytuacją wyraził także „The Economist” – jedna z najbardziej prestiżowych ekonomicznych gazet na świecie, który ostrzegł, że strefie euro grozi „samonapędzająca się forma kryzysu, polegająca na reakcjach politycznych i społecznych”. Czym mogą być te reakcje? Zdaniem gazety – może to być np. wybór przez Greków rządu, który obieca im wyjście ze strefy wspólnej waluty. A wówczas, jak napisała gazeta, „o ile strefa euro nie przygotowuje jakiejś siły okupacyjnej, nie może zmusić Grecji, by w niej pozostała”. Czy to oznacza zbrojny atak na Grecję, narzucenie jej okupacyjnego rządu, który będzie działał wbrew woli jej mieszkańców? Ubiegły rok upłynął w Europie pod znakiem masowych protestów, których kumulacja miała miejsce 14 listopada, kiedy miliony Europejczyków w 23 krajach protestowało w manifestacjach z okazji „Europejskiego Dnia Akcji i Solidarności”, w wielu przypadkach zakończonych starciami z policją. Niestety – wbrew propagandzie obecnej w proeuropejskich mediach wiele wskazuje, że w 2013 roku będzie jeszcze gorzej. Tak źle, że zupełnie poważnie są brane pod uwagę scenariusze krwawych starć.
300 tys. wściekłych Hiszpanów Szczególnie groźnie brzmi utajniony przed szeroką opinią publiczną raport Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (ICRC), który stwierdza wprost, że jego personel, doświadczony w pracy na obszarach ogarniętych konfliktami, będzie koncentrować się w 2013 roku na Europie. „Musimy przygotować się na więcej przemocy” – powiedział dyrektor generalny ICRC Yves Daccord duńskiemu dziennikowi Politiken. I dodał – „Po raz pierwszy widzimy rosnącą presję na obywatelach Europy, gdzie coraz więcej ludzi jest naprawdę biednych. Po drugie, kraje europejskie wykorzystują mniej pieniędzy na pomoc społeczną ze względu na kryzys gospodarczy. (…) To stwarza nowe wyzwania dla Czerwonego Krzyża, których wcześniej nie doświadczyliśmy”. W tym samym wywiadzie Yves Daccord zwrócił też uwagę na problem drastycznego obniżenia poziomu życia Europejczyków – miliony mieszkańców Unii, którzy przez lata żyli w dobrobycie, dziś z trudnością wiążą koniec z końcem. Sytuacja jest dramatyczna nie tylko w Grecji, ale także we Włoszech czy Irlandii, którą już dawno Tusk przestał pokazywać jako wzór dla Polski. W Portugalii cięcia budżetowe windują bezrobocie do poziomu 15 proc. Jeszcze gorzej jest w Hiszpanii, aż 1/4 obywateli nie ma pracy, a bezrobocie wśród młodych wynosi 50 proc. Międzynarodowy Czerwony Krzyż wspiera tam ok. 300 tys. „bardzo narażonych” obywateli, którzy nie są w stanie poradzić sobie ze skutkami kryzysu. W politycznym języku to niejasne określenie oznacza jedno – ludzi zdesperowanych i gotowych na wszystko, nawet na otwarty konflikt z władzą. Warto pamiętać, że działalność Międzynarodowego Czerwonego Krzyża to nie „pomocowe programy” w postaci całkowicie nieprzydatnych szkoleń, tylko „praca u podstaw” – pomoc materialna dla najbiedniejszych. W Europie na szeroką skalę stosowana była ostatni raz po II wojnie światowej. Zresztą część analityków uważa, że sytuacja ekonomiczna Europy jest podobna do tej ze schyłku lat czterdziestych, kiedy kontynent był wyniszczony wojną i doświadczył nędzy, jakiej nie zaznał od stuleci. Niektórzy uważają wręcz, że jest jeszcze trudniejsza. Co gorsza – opinię Międzynarodowego Czerwonego Krzyża podziela także amerykańska CIA. A ta agencja nie ma w zwyczaju kierować się emocjami, zwłaszcza jeśli chodzi o Europę.
Był luksus – jest nędza Narastający problem zauważyli nawet unijni urzędnicy, dalecy od humanitaryzmu Czerwonego Krzyża. Eurostat, biuro statystyczne Unii Europejskiej, poinformowało wprost, że prawie 120 milionów obywateli UE żyje poniżej europejskiego progu ubóstwa, który jest zdefiniowany na mniej niż 60 procent średniego dochodu. Jest tak źle, że Komisja Europejska nie przyjęła około 18,6 miliardów euro (24,7 miliardów dolarów) na fundusz ubóstwa. „Potrzebujemy nowych mechanizmów, jeśli chcemy pomóc wszystkim biednym ludziom, którzy w wielu przypadkach żyją obecnie w rzeczywistej potrzebie socjalnej” – powiedział Jonathan Todd, rzecznik unijnego komisarza ds. społecznych. I nawet jeśli średni dochód w Unii jest o wiele wyższy niż w Polsce, to pamiętać trzeba, że i społeczeństwa w tamtych krajach dotychczas żyły na wyższym poziomie. Nagłe zubożenie może więc być dla nich o wiele bardziej bolesne niż dla społeczeństwa polskiego, jakkolwiek to nie zabrzmi, w przeważającej części (zwłaszcza starszego pokolenia) – przyzwyczajonego do trudności ekonomicznych.
Okupacja Grecji jak najbardziej realna Powyższe wypowiedzi oznaczają jedno – w 2013 roku zarówno Międzynarodowy Czerwony Krzyż, jak i CIA spodziewają się z jednej strony eskalacji protestów społecznych, z drugiej – coraz bardziej krwawych metod ich tłumienia. Daccord powiedział wprost, że południowa Europa może doświadczyć „podobnego rodzaju przemocy i przewrotów, co tzw. arabska wiosna w krajach arabskich i muzułmańskich”. Pod tymi enigmatycznymi słowami można odczytać tylko zapowiedź krwawych zamieszek. Warto pamiętać, że „arabska wiosna” nie tylko zmiotła rządy w tych krajach, ale też kosztowała życie dziesiątki osób, a sytuacja wbrew pozorom nie została tam ustabilizowana do dziś. Przekonanie, że „kryzys zagraża demokracji”, coraz częściej w mniej lub bardziej jawny sposób wyrażają też europejscy politycy. Najdalej poszedł chyba prezydent Francji, Fancois Hollande, który w listopadzie ubiegłego roku stwierdził, że jesteśmy świadkami czegoś więcej niż kryzysu: „na naszych oczach zmienia się świat”. Mainstreamowi politycy w różnych krajach Europy coraz częściej i coraz głośniej wyrażają obawy, że kryzys staje się siłą napędową „partii populistycznych”, które łatwo mogą zyskać zwolenników zwłaszcza wśród ludzi młodych. Zaniepokojenie sytuacją wyraził także „The Economist” – jedna z najbardziej prestiżowych ekonomicznych gazet na świecie, który ostrzegł, że strefie euro grozi „samonapędzająca się forma kryzysu, polegająca na reakcjach politycznych i społecznych”. Czym mogą być te reakcje? Zdaniem gazety – może to być np. wybór przez Greków rządu, który obieca im wyjście ze strefy wspólnej waluty. A wówczas, jak napisała gazeta, „o ile strefa euro nie przygotowuje jakiejś siły okupacyjnej, nie może zmusić Grecji, by w niej pozostała”. Czy to oznacza zbrojny atak na Grecję, narzucenie jej okupacyjnego rządu, który będzie działał wbrew woli jej mieszkańców? Czy właśnie tego obawia się Międzynarodowy Czerwony Krzyż, przewidując „przemoc”?
Zamieszki na tle rasistowskim Mainstreamowe media pokazując protesty w Grecji, zadbały, by pokazać Greków jako naród przez lata „żyjący na kredyt”, którego teraz nie ma zamiaru spłacić. Tymczasem Grecy żyją w nędzy. Dość powiedzieć, że w tym kraju już 400 tys. rodzin straciło domy, nie mogąc opłacić czynszu. Doszło też do samobójstw spowodowanych brakiem środków do życia. To rodziło i wciąż rodzi gniew i frustrację społeczną, wymierzoną przeciwko Unii, uosabianej tam przez Angelę Merkel. I tak, jak Anglicy nie ukrywają już, że zupełnie poważanie mają zamiar rozważyć wyjście z Unii, tak Grecy nie ukrywają, że chcą wycofać się ze strefy euro, co naturalnie nie podoba się głównemu graczowi w Europie, czyli Niemcom W dodatku w samej Unii ściera się coraz więcej sprzecznych interesów poszczególnych państw. Silniejsze kraje mogą w obronie własnych interesów podjąć próbę zdominowania słabszych. „Okupacja” Grecji jest więc jak najbardziej realna. Realna staje się również groźba kolejnych migracji za pracą, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Dla przykładu – w 2011 roku z Hiszpanii wyemigrowało 370 tysięcy osób, 10 razy więcej, niż wyjeżdżało przed wybuchem kryzysu w 2008 roku. Rok 2012 był na Półwyspie Iberyjskim jeszcze gorszy, więc można się spodziewać wzrostu emigracji do krajów dotkniętych kryzysem w mniejszym stopniu. To z kolei może powodować różnego rodzaju rasistowskie wystąpienia. Już doświadczają ich Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Holandii czy Włoszech. Po prostu tamtejsze gwałtownie ubożejące społeczeństwa, które dotychczas nie chciały zajmować się niskopłatnymi zajęciami wykonywanymi przez imigrantów, teraz postrzegają je jako atrakcyjne, a „tanią siłę roboczą” – jako zagrożenie dla nich samych. Co gorsza, to mniemanie będą wśród nich utrzymywać politycy, dla których skierowanie niechęci społeczeństw wobec innych grup, siłą rzeczy – słabiej chronionych – będzie stanowiło zabezpieczenie własnych politycznych interesów i formę ucieczki przed odpowiedzialnością. Tym samym poza rozruchami i manifestacjami, porównywalnymi do tych, które przetoczyły się przez Grecję, Hiszpanię czy nawet bogatą Francję, w Europie mogą rozgorzeć zamieszki na tle rasowym. Europejskie służby bezpieczeństwa obawiają się, że wobec muzułmanów może dojść do ataku w rodzaju przeprowadzonego przez Andreasa Brievika, a wówczas sprawy mogą przybrać „niewyobrażalnie zły obrót”, zwłaszcza, że Europa nie będzie mogła liczyć na pomoc USA, dbającej, by ewentualna pomoc nie odbiła się rykoszetem na interesach tego kraju na Bliskim Wschodzie. Pamiętać trzeba, że w „starej Unii” muzułmanie stanowią znaczny odsetek społeczeństw, w dodatku – nie zamierzają dostosować się do narzucanej Europejczykom „różnorodności kulturowej” – zachowując własną odrębność kulturową, domagają się dla siebie normalnych przywilejów a bardzo często wręcz żyją z zasiłków. W tej sytuacji zagrożenie konfliktem staje się coraz bardziej realne a groźba rozruchów – coraz większa.
Szwajcarzy już mobilizują wojsko Szczególnie obawia się tego Szwajcaria. Już dziś Szwajcarzy zupełnie otwarcie przygotowują się do masowych zamieszek cywilnych w Europie i mobilizują wojsko, żeby poradzić sobie z potencjalnym zagrożeniem. Warto wiedzieć, że niewielka Szwajcaria posiada dwustutysięczną armię zawodową, a wszyscy mężczyźni w wieku poborowym obowiązkowo przechodzą podstawowy zakres szkolenia wojskowego, co oznacza, że państwo to może opierać się na wielkiej ilości członków milicji zbrojnej w czasach kryzysu. Pomimo tego tamtejsze wojsko formuje 4 nowe bataliony, które mogą zostać rozmieszczone na terenie kraju w celu zaradzenia skutkom powszechnego stanu zamieszek, jakie mogą wybuchnąć w eurostrefie. „Ćwiczenia wojsk szwajcarskich we wrześniu pod nazwą STABILO DUE opierały się na założeniu wybuchu niestabilności w UE i wymknięcia się zamieszek spod kontroli. Szwajcarzy trzymali się z dala od UE, rzecz, z powodu której cieszący się z prosperity Szwajcarzy obecnie triumfują i na pewno nie życzą sobie, aby problemy UE wkroczyły do tego małego pokojowego państwa” – napisał prof. John R. Schindler, wykładowca spraw narodowego bezpieczeństwa na the U.S. Naval War College. Szwajcaria to nie Rosja ani Białoruś. Nikt w tym kraju nie prowadziłby takich manewrów z powodów ideologicznych czy politycznych – jeśli ktoś w dowództwie podjął taką decyzję, to znaczy, że uznał zagrożenie zamieszkami za realne.
Tusk też się boi Polska jest na tym tle wciąż pokazywana jako „zielona wyspa”. A jednak Tusk najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że jest to tylko tania propaganda, która długo się nie utrzyma. To fakt – Polacy są przyzwyczajeni do trudności materialnych, do „kombinowania”, jak przeżyć do pierwszego. Czterdzieści pięć lat komunizmu przyzwyczaiło nas do pokonywania trudności materialnych. Polskie społeczeństwo wymęczone najpierw przez PZPR, a potem przez Balcerowicza ma mniej roszczeniowy stosunek do władzy niż społeczeństwa Europy Zachodniej, za co Tusk powinien gorąco podziękować Bogu i historii. Ale i to się zmienia. Na rynek pracy weszło pokolenie, które wybrało Tuska skuszone obietnicami „drugiej Irlandii” i pracy dla każdego. Wszystkie te zapewnienia okazały się kłamstwem. W dodatku – pracy nie ma nawet poza granicami Polski. W ten sposób i cierpliwość Polaków jest na wyczerpaniu. Premier zdaje sobie z tego sprawę i poczynił już odpowiednie przygotowania. Tylko w ten sposób można bowiem określić jego najnowszy projekt ustawy, dzięki której będzie mógł poprosić o pomoc w tłumieniu społecznych protestów obce służby. I to nie tylko krajów należących do Unii czy NATO, ale także np. rosyjskie. To oczywiście oznaczałoby złamanie polskiej konstytucji, ale Tusk udowodnił już nie raz, że w obronie swej władzy nie cofnie się przed niczym. Czy przed strzelaniem do Polaków także? Czy przed oddawaniem strzałów do własnych obywateli nie cofną się przywódcy innych krajów? Jak to się stało – że Unia zamiast błogosławieństwem, stała się przekleństwem Europy?
http://www.prisonplanet.pl/polityka/czerwony_krzyz_przewiduje,p480516577
http://m.newsweek.pl/wiadomosci-biznesowe,gorycz--frustracja-i-populizm--w-2013-r--kryzys-zagrozi-demokracji,100?008,1,1.html
http://tvp.info/opinie/komentarze/europe-czeka-fala-protestow/9?249?910
http://polskaswiadoma.pl/pl/globalnews-ekonomia/globalnews-ekonomia-swiat/item/11?262-szwajcaria-przygotowuje-si proc.C4 proc.99-do-masowych-zamieszek-w-europie
http://www.rp.pl/artykul/974?472.html
http://grecjawogniu.info/?p=12?721
Aldona Zaorska
Wymiar niesprawiedliwości Wśród aktualnie orzekających sędziów kilkunastu z nich figuruje w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej jako tajni współpracownicy służb specjalnych PRL lub funkcjonariusze tych służb. Większość sędziów zaczynało karierę w głębokim PRL, a rodzinne powiązania z dawnymi służbami Polski tzw. ludowej nie są w tej korporacji czymś wyjątkowym. „Gdybym miał powiedzieć, co najbardziej nie udało się w tym dwudziestoleciu (po 1989 r. – przyp. red.), wskazałbym bez żadnych wątpliwości na legislację i wymiar sprawiedliwości. Nie zbudowaliśmy państwa prawa, a Polacy stracili wiarę w siłę trzeciej władzy” – mówił w 2009 r. w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność” dr Janusz Kochanowski, ówczesny rzecznik praw obywatelskich. Wielokrotnie podkreślał on, że reforma polskiego sądownictwa jest niezbędna. Pierwsze projekty zmian powstały w kierowanej przez dr. Kochanowskiego fundacji „Ius et Lex” już na początku 2000 r. Zwolennikiem reform był także prezydent RP prof. Lech Kaczyński – trwały rozmowy nad powołaniem gremium wybitnych prawników, którzy opracowaliby projekt gruntownej przebudowy sądownictwa, gdy plany te brutalnie przekreśliła katastrofa smoleńska, w której zginęli i prezydent Rzeczypospolitej, i rzecznik praw obywatelskich.
Bezkarni oprawcy W 1990 r. ruszyła weryfikacja funkcjonariuszy PRL, nie objęła ona jednak sędziów i prokuratorów. Zdecydowanym jej przeciwnikiem był I prezes Sądu Najwyższego Adam Strzembosz. Jego stwierdzenie, że „środowisko samo się oczyści”, nie miało żadnego pokrycia w rzeczywistości i było próbą ochrony korporacji. Prezes Sądu Najwyższego uważał, że weryfikacja sędziów podważy autorytet stanowiska sędziego. Trudno jednak mówić o jakimkolwiek „autorytecie”, skoro większość sędziów zaczęła kariery w PRL, a wydawanie wyroków politycznych nie było im obce. W efekcie powstała nietykalna kasta, w której decydujący głos należał do sędziów z najdłuższym stażem i umocowaniem w przeszłości, podczas gdy młodzi sędziowie latami muszą oczekiwać na awans. Brak weryfikacji środowiska sędziowskiego sprawił, że większość oprawców komunistycznych pozostała bezkarna. Klasycznym przykładem jest sprawa Kazimierza Graffa, zastępcy naczelnego prokuratora wojskowego w czasach stalinowskich. Jego zbrodnie sądowe opisał Tadeusz Płużański – żądanie kar śmierci dla żołnierzy podziemia antykomunistycznego było dla Graffa na porządku dziennym. „6 lutego 1946 r. na sesji wyjazdowej siedleckiego wydziału doraźnego w Sokołowie Podlaskim Kazimierz Graff oskarżał 15 żołnierzy AK, żądając dla nich kary śmierci i podżegając skład sędziowski do wydania takich wyroków. W ten sposób 10 AK-owców dostało KS. Jakby tego było mało – już następnego dnia Graff wydał rozkaz ich rozstrzelania, tak aby nie zdążyli przypadkiem złożyć prośby o ułaskawienie” – pisał Tadeusz Płużański, który spotkał się z Graffem i zapytał m.in. o żądanie przez niego wyroku śmierci (który został wykonany) dla Stanisława Sojczyńskiego ps. Warszyc, legendarnego żołnierza AK, dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Kazimierz Graff nie wyraził żadnej skruchy, wręcz przeciwnie – stwierdził, że nie żałuje swojego udziału w procesie „Warszyca”. Instytut Pamięci Narodowej dopiero w 2007 r., gdy jego prezesem był prof. Janusz Kurtyka, skierował akt oskarżenia przeciwko Graffowi do Wojskowego Sądu Okręgowego. Akt dotyczył jednego z wielu śledztw prowadzonych przez Graffa w czasach stalinowskich, podczas którego stosował on okrutne represje. Skład orzekający WSO (nazwisk sędziów nie ujawniono) uniewinnił jednak Graffa, stwierdzając, że „wyrok nie może dziwić, bo Rzeczpospolita jest demokratycznym państwem prawa i tym obecne czasy różnią się od lat 50., a skazanie prokuratora Graffa nie miałoby sensu, gdyż system, w którym służył, osądziła już historia”. Wyrok ten utrzymał w mocy Sąd Najwyższy, który w 2009 r., oddalając zażalenie IPN, uznał, że Kazimierz Graff „działał zgodnie z ówczesnym prawem”. Co jest znamienne, nazwisk sędziów orzekających w sprawie Graffa nie podano do publicznej wiadomości. Łagodne traktowanie przez wymiar sprawiedliwości III RP stalinowskiego oprawcy nie jest odosobnionym przypadkiem. Wystarczy przypomnieć sprawę Adama Humera, okrutnego śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, skazanego w latach 90. na dziewięć lat więzienia. Wyrok nieoczekiwanie zmniejszono, a Humer uzyskał zezwolenie na przerwę w odbywaniu kary.
Generałowie PRL ponad prawem Do dziś nie można osądzić zbrodni popełnionych przez Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka w grudniu 1981 r. – sąd wyłączył ich sprawy z procesów dotyczących wprowadzenia stanu wojennego ze względu na zły stan zdrowia oskarżonych. Liczne choroby wykazane w zaświadczeniach lekarskich nie przeszkadzają jednak oskarżonym satrapom biegać po mediach i udzielać licznych wywiadów. Władysław Ciastoń i Zenon Płatek, kierujący w latach 70. i 80. powołanym do walki z Kościołem katolickim Departamentem IV, zostali w III RP uniewinnieni od zarzutu sprawstwa kierowniczego w zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Sąd okazał się także łagodny dla komunistycznego generała Mirosława Milewskiego, który karierę zaczynał w Urzędzie Bezpieczeństwa w Augustowie w 1944 r. Współpracował on z NKWD, wydając Sowietom żołnierzy Armii Krajowej – zostali oni na skutek jego donosów zamordowani lub trafili do sowieckich łagrów. W latach 90. Milewski został nawet oskarżony, ale po wieloletnim procesie sąd go uniewinnił, stwierdzając, że brak jest dostatecznych dowodów jego winy. Sprawa dotyczyła żołnierza AK Czesława Burzyńskiego, którego Milewski aresztował, a później wydał NKWD. Burzyński został skazany na 20 lat katorgi w Workucie. Gdy wrócił do Polski, był poważnie schorowanym inwalidą.
Ochrona korporacji Sędziowie, którzy wydawali wyroki uniewinniające stalinowskich oprawców i funkcjonariuszy służb specjalnych PRL, w większości pozostają anonimowi. Nazwisko sędziego Igora Tulei, który orzekał w jednym z takich procesów, zostało podane do publicznej wiadomości tylko dlatego, że orzekał on w sprawie skorumpowanego kardiochirurga Mirosława G. i porównał metody śledztwa stosowane przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i prokuraturę do metod śledczych w czasach stalinizmu. To właśnie w tym kontekście przypomniano wcześniejsze dokonania sędziego Tulei, który orzekał w procesie „kata X Pawilonu” Tadeusza Szymańskiego – funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Mimo że zbrodniarz stosował wyrafinowane tortury na osadzonych w więzieniu mokotowskim w Warszawie (lubował się m.in. we własnoręcznym ich uśmiercaniu i roztrzaskiwaniu głów ofiarom), Tuleya okazał się dla niego niezwykle wyrozumiały. Zasądził mu pięć lat pozbawienia wolności, mimo że za czyny tego komunistycznego zbrodniarza kodeks karny przewidział nawet siedem i pół roku więzienia. Po ujawnieniu faktu, że ojciec sędziego Tulei był szkolonym w Moskwie funkcjonariuszem MO, a matka funkcjonariuszką Służby Bezpieczeństwa (po odejściu na emeryturę – jak wynika z akt IPN – sowicie wynagradzanym tajnym współpracownikiem SB), w mainstreamowych mediach rozpętała się burza. „Gazeta Wyborcza” broniąc sędziego Tulei, przepytała wszelkie możliwe „autorytety”, które potępiły publikacje na temat przeszłości rodziców sędziego. Krajowa Rada Sądownictwa 8 lutego 2013 r. wydała skandaliczne oświadczenie. Czytamy w nim m.in.:
„Krajowa Rada Sądownictwa podkreśla, że sprawowanie wymiaru sprawiedliwości zostało powierzone sądom przez Konstytucję RP i jest nierozerwalnie związane z zapewnieniem niezawisłości sędziów oraz niezależności sądów. (…) W demokratycznym państwie naturalną rzeczą jest krytyka orzeczeń sądów i prawo to nigdy nie było przez Radę kwestionowane. Od merytorycznej, ostrej, a nawet nietrafnej krytyki orzeczeń należy jednak odróżnić wypowiedzi godzące w regulacje konstytucyjne. Rada z najwyższym zaniepokojeniem stwierdza, że w ostatnim okresie w wypowiedziach publicznych pojawiły się głosy grupy osób, w tym polityków i dziennikarzy, kwestionujące konstytucyjne zasady i wypracowany ponaddwudziestoletni dorobek sądów związany z realizacją zasady niezawisłości sędziów i bezstronności sądów. Wypowiedzi nawołujące do badania życiorysów rodzin sędziów, postulujące dobieranie składu sądzącego z uwzględnieniem pozaustawowych kryteriów, rażąco godzą w zasadę niezawisłości sędziów i podważają obowiązujący porządek ustawowy. (…). Ataki na poszczególnych sędziów odwołujące się także do okoliczności niezwiązanych ze sprawowaniem urzędu, w połączeniu z wypowiedziami, deklaracjami, a nawet żądaniami dobierania sędziów według wyobrażeń osób je zgłaszających, nawiązują do jednoznacznie potępionych przypadków nieprawidłowości występujących przed 1989 r.”. Takie stanowisko nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że wielu sędziów wywodzi się z rodzin resortowych. Z danych IPN wynika, że nadal orzekają sędziowie, którzy figurują w dokumentach jako tajni współpracownicy służb specjalnych PRL lub byli ich funkcjonariusze. Tak jednoznacznego stanowiska jak przytoczone powyżej KRS nie wydała w najbardziej bulwersującej sprawie, która dotyczy podejrzenia korupcji w Sądzie Najwyższym. Jednym z głównych bohaterów afery jest sędzia Bogusław Moraczewski (w stan spoczynku odszedł w trakcie prowadzonego śledztwa), były członek i rzecznik KRS, kandydat SLD do Trybunału Konstytucyjnego. Sędzia Moraczewski orzekał w stanie wojennym, skazując działaczy Solidarności na kary więzienia, wydawał również pozytywne opinie penitencjarne dla odsiadującego wyrok Grzegorza Piotrowskiego, mordercy ks. Jerzego Popiełuszki. Do dziś rzecznik dyscyplinarny KRS nie może podjąć decyzji odnośnie do byłego prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego, który został odwołany w atmosferze skandalu. Powodem dymisji sędziego była opisana przez „Gazetę Polską Codziennie” jego rozmowa z osobą podającą się za pracownika Kancelarii Premiera. Sędzia Milewski informował „urzędnika KP” o możliwych terminach posiedzenia dotyczącego zażalenia na areszt Marcina P., byłego prezesa spółki Amber Gold, i umawiał się na spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem, z którym – jak się później okazało – doskonale się zna.
Fatalne notowania Stan polskiego sądownictwa jest fatalny, co pokazują pogarszające się z roku na rok jego oceny w sondażach. Opublikowane w styczniu br. badanie przeprowadzone przez CBOS pokazało, że działalność wymiaru sprawiedliwości oceniana jest dziś zdecydowanie gorzej niż ponad pięć lat temu. Od kwietnia 2007 r. (wówczas rządziło PiS) do grudnia 2012 r. odsetek negatywnych opinii wzrósł aż o 20 pkt procentowych (z 41 proc. do 61 proc.), natomiast liczba badanych zadowolonych z funkcjonowania tej sfery działalności państwa zmniejszyła się z 46 proc. do 28 proc. Zadowolony z pracy sądów był jedynie co piąty Polak. Podstawowe zarzuty wysuwane pod adresem polskiego sądownictwa zarówno wśród tych, którzy mieli w ostatnich latach kontakt z sądami, jak i tych, którzy nie wykazują takich doświadczeń – są podobne. Narzekania dotyczą przede wszystkim przewlekłości postępowań sądowych, skomplikowanych procedur, korupcji wśród sędziów, orzekania zbyt niskich kar za przestępstwa, wygórowanych kosztów postępowań, notorycznych opóźnień rozpraw, przedwczesnego wydawania wyroków oraz niewydolnego przepływu informacji pomiędzy sądami – wykazały badania CBOS. Dorota Kania
Anna Wyszegrodzka Podczas środowego spotkania Trójkąta Weimarskiego z Kwadratem Wyszehradzkim doszło do niezauważonego przez większość obserwatorów zamachu na dietę francuskiego prezydenta Hollande. Narzędziem zamachu była szarlotka prezydentowej. W środę w Warszawie doszło do dziwnego spotkania Trójkąta Weimarskiego z Kwadratem Wyszehradzkim. Dziwnego, ponieważ spotkania podregionalnych grup partykularnych interesów godzą w pryncypia zrównanej demokracji naszego eurokołchozu. Komisarz Barroso może nam pogrozić palcem. A już przecież podpadlismy w Brukseli z homomurem Wałęsy. Podczas spotkania doszło do niezauważonego przez większość obserwatorów zamachu na dietę francuskiego prezydenta Francois Hollande. Na koniec wystawnego obiadu w Belwederze podano gościom szarlotkę według przepisu samej pani prezydentowej:
www.se.pl/wydarzenia/kraj/prezydent-francji-zjad-szarlotke-prezydentowej_310618.html
Wszyscy we Francji wiedzą, że Francois Hollande ma zakaz jedzenia deserów, tak aby utrzymał swoją odchudzoną sylwetkę. Za zakazem stoi konkubina prezydenta która, wraz z partyjnymi PR-owcami, doprowadziła do spektakularnego schudnięcia prezydenta Hollande przed wyborami prezydenckimi. Niestety, konkubiny nie było w środę w Warszawie, więc nie miał kto pilnować prezydenta. Niemniej, nasze MSZ powinno było uczulić Pałac Prezydencki na ta delikatną okoliczność. Co robi pan Tomasz Orłowski, ambasador RP w Paryżu oraz nasz król etykiety i savoir vivre ?
monsieurb.nowyekran.pl/post/80999,elegancja-francja
To już kolejny faux pas Pałacu Prezydenckiego, po podsiadaniu Angeli Merkel i po pozostawieniu prezydenta Sarkozy na deszczu. Takimi wpadkami do upragnionego centrum Europy nigdy nie dojdziemy. Miejmy nadzieję, że następnym razem pani prezydentowa przygotuje prezydentowi Hollande coś zdrowszego i dyplomatycznie akceptowalnego - na przykład tradycyjną polską zupę szczawiową. Balcerac
Polska to dziś nie jest kraj dla normalnych ludzi – to kraj pełen absurdów. Polska – to już nie jest normalne demokratyczne państwo prawa Wielu Polaków nie dziwi już nic, ani śmierć 2,5 letniej Dominiki, ani zepsute i opóźnione karetki, ani rozkwitająca cenzura i to przy użyciu „rozgrzanych” sędziów i wybiórczych prokuratorów, ani to, że Prokuratura Wojskowa twierdzi, że TNT to nie jest trotyl, ani bilbordy w całym kraju afiszujące i propagujące homoseksualizm. Nie dziwi już nawet poseł PO S. Niesiołowski, który w kwestii 800 tys. głodnych dzieci bredzi coś o jedzeniu szczawiu i opadłych śliwkach. Gwałtownie wzbiera fala korupcji, o skali której ostrzega CBA w swym ostatnim raporcie, zwłaszcza na kolei, w informatyzacji w rozdzielaniu funduszy unijnych, w przetargach. Zagrożone są rozpoczęte już budowy dróg i autostrad, farmy wiatrowe oraz inwestycje infrastrukturalne. Blisko połowa diesla przypływa do Polski tankowcami nielegalnie. Nie jest wykluczone, że rząd rozważy wkrótce całkowite zawieszenie składek do OFE i połknięcie 270 mld zł naszych oszczędności. KRRiT, kolejna państwowa instytucja ostrzega przed oszustami, którzy podszywają się pod Przewodniczącego J. Dworaka i chcą naciągnąć Polaków na opłatę audiowizualną, która nie istnieje. No cóż, wart pac pałaca, a pałac paca, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – panowie demokraci z ul. Sobieskiego. Rzecznik Praw Obywatelskich właśnie skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o zgromadzeniach jako naruszającą Konstytucję RP. Specjalista od bankowości i finansów z PO poseł Sł. Neuman, dziś już „wybitny” specjalista od zdrowia – Vice minister - tuż po śmierci kilkorga dzieci, w tym 2,5 letniej Dominiki ogłasza, że „ratownictwo medyczne to jedna z lepiej działających służb” i dlatego właśnie specjaliści od publicznych zbiórek pieniędzy – ludzie ober-premiera J. Owsiaka będą teraz szkolić ratowników medycznych, często z 20–30 letnim stażem, a wszystko to pod jakże „czujnym okiem” Ministra Zdrowia B. Arłukowicza. I to pomimo, że jak podaje gazeta "Fakt", cytując lekarza z 33 letnim stażem, że cały system powiadamiania ratunkowego to klapa i krok w tył i że tak naprawdę chodziło o wyciągnięcie pieniędzy od szpitali – gigantycznie zadłużonych na ok. 11 mld zł. W związku z tym trwają intensywne prace nad tym, by Bank Światowy i rządowy BGK mogły jeszcze więcej pieniędzy pożyczyć totalnie już zadłużonym polskim szpitalom, by te w ten nowatorski sposób zmniejszyły swe długi. Chodzi ponoć o to, by „podleczyć” ich finanse, wstrzykując im nowego śmiercionośnego wirusa. Prawa ekonomii i zdrowego rozsądku są w Polsce jak widać całkowicie lekceważone. Nie wzbudza przerażenia, ani wściekłości obywateli kraju nad Wisłą to, że władza przy pomocy sądów, prokuratury i policji siłą i postępem odbiera 13-letnie dzieci biednym, bezrobotnym rodzicom – państwu Bajkowskim z Krakowa. W ten sposób zabrano już z polskich biednych rodzin 500 dzieci i tu pieniędzy na bilbordy brakuje, by alarmować i protestować. Takie praktyki stosowano za Hitlera i Stalina oraz w stanie wojennym. Jakby tego było mało Minister Edukacji pani Szumilas właśnie postanowiła wysyłać 2-latki do przedszkoli, których oczywiście brakuje, a nauczyciele mają mieć swoje dzienniczki, w których wpisywać będą ile czasu pracują. Ministerstwo Sprawiedliwości jest oczywiście zaskoczone decyzją sądu w sprawie tygodnika „wSieci”. MF zabrakło w 2012 r. tylko z VAT aż 21 mld zł, w tym może zabraknąć nawet 40 mld zł wpływów z podatków. W ramach więc ulżenia polskim przedsiębiorcom, MF wprowadziło od 1 stycznia w systemie rozliczania VAT, tzw. ulgę na złe długi. Tyle, że fiskus, urzędy skarbowe właśnie zaczynają żądać zapłaty VAT od faktur – pro forma jak za zwykłe faktury. Przedsiębiorcy są zdezorientowani jak stosować tą ulgę na złe długi. Oby nie musieli w nagrodę płacić VAT-u dwa razy. A ponieważ Polacy mają już ok. 40 mld zł złych kredytów, zagrożonych pożyczek, więc władza przywróciła kredyty na dowód osobisty, mimo że co 6-ty kredyt konsumpcyjny jest dziś zagrożony. Minister, to już nie brzmi dumnie, w Polsce może być nim kompletny ignorant i błazen, nie musi on mieć żadnego pojęcia o resorcie, którym kieruje. Rząd i koalicja przystępują do nowego zamachu na nasze portfele w ramach zmian w Kodeksie Pracy. Za pracę w święta, niedziele i godziny nadliczbowe obetną nam wynagrodzenia o kilkadziesiąt procent, a ponieważ ma być elastyczny czas pracy, będziemy tyrać po 10-12 godzin. Można by, więc przywołać słowa protoplasty, teatru absurdu A. Jarry „rzecz dzieje się w Polsce czyli nigdzie”. Kraj absurdów nad Wisłą rozkwita, króluje amatorszczyzna, szkodnictwo i ogłupianie polskiego społeczeństwa. Co więc trzeba robić, by to zmienić? Jak wskazał Premier Węgier goszczący w Warszawie V. Orban – trzeba tworzyć własne media i trzeba znaleźć biznesmenów z tradycjami i oprzeć się o ludzi, którym Polacy zaufają. Janusz Szewczak
KOMUNIKAT NPW: ROSJANIE KŁAMIĄ Jako że sprawa ważna, a media nadal zachwycają się rosyjskim oświadczeniem, w którym to W. Markin, szef Komitetu Śledczego FR podaje:
„Przeprowadzona wspólnie przez specjalistów z Rosji i Polski nowa ekspertyza szczątków polskiego Tu-154M nie wykazała na nich śladów wybuchu.
- W wyniku przeprowadzonych oględzin i badań eksperci stwierdzili, że na poddanych oględzinom i badaniom przedmiotach brak jest jakichkolwiek śladów wybuchu. Rzecznik przekazał, że prace te były prowadzone w Moskwie i Smoleńsku w dniach 18 lutego-7 marca. Markin podał też, że eksperci z dwóch krajów pobrali ponad 300 próbek z wraku i brzozy, w którą uderzył samolot”. Warto przywołać stanowisko Naczelnej Prokuratury Wojskowej, będące reakcją na wyżej przywołane słowa, w którym polscy prokuratorzy w sposób jednoznaczny wskazują, że Rosjanie zwyczajnie kłamią:
„Polscy biegli oraz prokurator wojskowy nie uczestniczyli na terenie Federacji Rosyjskiej w żadnych badaniach (tym bardziej – laboratoryjnych) pod kątem wykrycia materiałów wybuchowych”. Nie było wspólnych badań pod kątem obecności materiałów wybuchowych, ani żadnego wspólnego stanowiska w tej sprawie. Dlaczego więc Rosjanie tak brzydko zagrali i chcieli wciągnąć w to polskich prokuratorów? Z pewnością jest to forma nacisku, swoistego szantażu oraz sprawdzenia, czy polska prokuratura przełknie to łgarstwo. Nie przełknęła, po raz pierwszy od trzech lat pokazała rosyjskim służbom środkowy palec. A zatem rozpoczyna się ciekawa rozgrywka. Rosjanie widzą, że cała sprawa rozstrzyga się właśnie w polskich laboratoriach i wiedzą doskonale, że cała rzecz w trotylu. Reakcja Moskwy tylko potwierdza przypuszczenia, że odkrycie TNT jest przełomem.
P.S Trzeba też uważnie czytać oświadczenie KŚ FR i pamiętać, że próbki, które są obecnie badane przez CLKP w Warszawie, zostały zebrane w Smoleńsku we wrześniu ubiegłego roku, więc nie mają nic wspólnego z działaniami śledczych sprzed kilku dni.
http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjanewsa-44209-p_1.htm
Martynka
08/03/2013 „Dziecko po klapsie powinno być poddane terapii” - powiedziała jakaś Pani propagująca ideę antyprzemocy w rodzinie na antenie Polskiego Radia Publicznego, a naprawdę, wielkiej tuby propagandowej, której celem jest propagowanie nienormalności i zmiana świadomości Polaków, na inną- lepszą od tej, która posiadamy obecnie.. Jadąc samochodem przez calutki Boży dzień , nasłucham się tej propagandy lejącej się strumieniami z fal „polskiego radia” ..Takiej dozy propagandy, czyli świadomego i celowego działania mającego na celu osiągnięcie jakiegoś skutku- nie było za poprzedniej komuny.. A skutkiem ma być zmiana naszej świadomości .. To wieczne gmeranie w nadbudowie, w bazie też.. Klaps dany kochanemu dziecku- jako przemoc.. To jest dopiero pomysł! Przegłosowany demokratycznie i obywatelsko przez Platformę Obywatelską Unii Europejskiej. Dobrze, że Rodzicowi I, lub Rodzicowi II- nie grozi kara śmierci za danie dziecku klapsa.. Przepraszam moich czytelników, że wyprzedzam teraźniejszość i już posługuję się terminami określającymi męża i żonę- jako Rodzic I i Rodzic II.. Bo tak i nas będzie, taka jak jest w masońsko- demokratycznej i laickiej Francji.. Już po przegłosowaniu.. Ta masoneria jest niezwykle uparta.. Od roku 1789.. Kontynuuje swoje bezbożne dzieło.. Przewracania świata europejskiego do góry nogami. .U nas próbowali wprowadzić masońską ustawę rządową- już w roku 1791.. Gdzie wszystko i wszędzie większością głosów decydowane być powinno.. No i dopięli swego. Mogą przegłosować co im się żywnie podoba, przeciw jednostce.. Zresztą kogo w skolektywizowanym i socjalistycznym świecie obchodzi jeszcze jednostka? Może tylko ta jednostka wojskowa, o której dokładnie nie wiadomo o którą chodzi- tajemnica państwowa, podczas zbliżającej się kontroli calusieńka jednostka- bojowa poszła na zwolnienia lekarskie(???) Żeby uniknąć kontroli i zaprezentowania swojej zdolności bojowej.. popatrzcie Państwo jaka zgodność bojowa dowództwa, wyższego, średniego i niższego szczebla.. Ale pieniądze z budżetu państwa- szanowni Państwo- pobierają.. Bo pieniądze przecież nie śmierdzą.. Sprawy śmierdzą.. Moim zdaniem ktoś kto wygaduje takie bzdury, i chce, żeby dziecko było poddawane terapii po otrzymanym klapsie- sam powinien udać się na terapię celem odzyskania władz umysłowych. Ale tacy ludzie promowani są w „polskim radiu” i wygadują kilkunasto- minutowe tyrady w temacie- głupota.. Innego zdania nie ma, a nawet jak ktoś się trafi- ja osobiście nie słyszałem- to co to jest jedna kropla zdrowej wody w morzu propagandowego kłamstwa? Nikt nawet tego nie zauważy.. Tak jak wielu nie zauważy, co wyprawia rząd po cichu, nagłaśniając poprzez swoje tuby propagandowe rzeczy nieistotne i nieważne, z punktu widzenia życia w państwie demokratycznym i oczywiście prawnym.. Kalisz, homoseksualiści, Himalaje- czy to normalnego człowieka obchodzi? Nie! Ale codziennie karmiony jest tym stęchłym pasztetem propagandowym.. Jakiś lewak techniczny miałby zostać premierem.. Wielbiciel Zielonych i propagator pogaństwa ekologicznego- startujący z list Unii Wolności.. Znowu chcą podstawić tego samego z tego samego kręgu -Okrągłego Stołu.. Ministerstwo Finansów, pod wodzą niestrudzonego konfiskadora, pana Jacka Vincenta Rostowskiego z Platformy Obywatelskiej , podnosi o 10 % opłaty za legalizację przyrządów pomiarowych(!!!) Znowu podwyżki, które jak zwykle odbiją się na kieszeniach konsumentów, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, ale dowiedzą się w odpowiednim czasie.. Jak przyjdzie im nowa cena za elektryczność, wodę czy gaz z Gazpromu. Najdroższy gaz na świecie. Bo Amerykanie już mają tyle gazy łupowego, że do niego dopłacają, żeby ktoś go kupował, a my bulimy po 500 dolców za 1000 m3- dziesięć razy drożej niż w USA.. Umowę podpisał pan prezes Waldemar Pawlak w imieniu polskiego rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego, że tak powiem- Stronnictwa Ludowego.. A dlaczego rząd chce za legalizację przyrządów pomiarowych tylko 10% więcej? A nie lepiej by było dla nas wszystkich 100%? Tak jak planowana jest podwyżka mandatów w Komisji do spraw bezpieczeństwa na drogach, o 100%.. Chodzi o to, że kierowcy nagminnie przejeżdżają dzieci , psy i koty.. No i żeby było bezpieczniej- psom, dzieciom i kotom- jak kierowcy zapłacą dubeltowo większe mandaty. Jak większe mandaty- to mnie przejechanych zwierząt- to chyba jasne! Bo przecież nie chodzi o pieniądze, dla ukochanego przez socjalistów- budżetu państwa socjalistycznego i biurokratycznego.. Chodzi o zwierzęta i dzieci.. Rząd to jest nasza prawdziwa niańka. Nic- tylko się o nas troszczy ..A od tej troski mamy już coraz mniej pieniędzy.. Zdarza mi się jeżdżąc po Polsce widzieć w jednym miejscu skomasowane- straż graniczą, inspekcję drogową i zwykłą drogówkę policyjną Już wchodzą sobie wzajemnie na plecy.. Wkrótce będą siebie wzajemnie kontrolować i wyrywać pieniądze od siebie.. Straż Graniczna- od Policji Obywatelskiej, a Policja Obywatelska od Inspekcji Drogowej, a inspekcja Drogowa Od Służby Celnej.. Żeby tylko nie pomylili ze Służbą Krwi.. Albo Służbą Drogową.. Opowiadał mi jeden handlujących na bazarze, że w ciągu ostatnich czterech miesięcy miał pięć kontroli(???) Tylko pięć? – zdziwiłem się z przekąsem. Przecież potrzeby budżetu i tak dalej.. Złapali go przy piątej.. Zapomniał biedaczek książki przychodów z domu.. No i trzysta.. Pani skarbowa była niezadowolona, bo część handlujących skądś wiedziała, że będzie kontrola- i czmychnęła.. Mają nadzieję, że ich nie złapią.. Jak będzie trzeba to urzędnicy Urzędu Skarbowego otoczą szczelnie bazar z Policją Obywatelska, Strażą Graniczną, Celnikami i Inspekcją Drogową połączoną ze Strażą Miejską- i wyłapią wszystkich co do sztuki obywatelskiej.. I wszystkim wlepią mandaty a niepokornych ześlą do obozu w Berezie Kartuskiej, albo do innego- tymczasem utworzonego.. Przecież- co oczywiste- rabunek państwa wobec „ obywateli”, demokratycznego państwa prawnego-będzie tylko narastał ,tym bardziej, że rządzą nami ludzie, którzy nas nienawidzą i traktują jak przysłowiowe bydło, które można jedynie doić.. A potem przerobić na mydło- jak pisał poeta.. To są wrogowie Polski i Polaków.. Zrujnują kraj, wypędzą mieszkańców- ale dopną swego.. I tak nie wyrobią na same odsetki- 43 miliardy złotych rocznie.. Nie ma takiej możliwości zadłużając nas na 10 000, czy może mniej tysięcy na sekundę.. Jak na to wyrobić? Rabunek będzie powoli przyjmował formułę konfiskaty.. Może kontrrewolucja się zacznie jak przyjdą ludziom nazwanych w demokracji”: obywatelami” „obywatelami” zabierać domy.. Zabierają dzieci- nic, okradają mandatami- nic, nasyłają konfiskujące kontrole firm- nic.. To może przy konfiskatach domów nastąpi kontrrewolucja? Na razie dzieci okładane przez bezwzględnych Rodziców II i Rodziców I, klasami -będą kierowane na terapie.. Już jest gruzowisko z naszej kiedyś cywilizacji.. Ale co będzie dalej? WJR
Skocz mi na kant togi Mam dla państwa dwie wiadomości, złą i dobrą. Zła: rządzą nami gangsterzy. Dobra: jest to gang Olsena. Usiłują wprawdzie zrobić rzeczy paskudne, ale na szczęście potykają się przy tym o własne sznurowadła.
Jeśli już to pisałem, to przepraszam, ale greps, choć stary, pozostaje aktualny. A chwilami nabiera aktualności jeszcze bardziej. Do ataku Grzegorza Hajdarowicza na tygodnik "W Sieci" pasuje wręcz idealnie. Napisałem "ataku Grzegorza Hajdarowicza" dla skrótu - ściśle biorąc, należałoby to sformułować "ataku tego kogoś, kto Grzegorza Hajdarowicza wykreował i kto za nim stoi". Bo to, że Hajdarowicz nie jest tu samodzielnym podmiotem, jest oczywiste dla każdego, kto ma choćby blade pojęcie o tym, w jaki sposób tuskowa ferajna rozmaitymi szykanami wypchnęła ze spółki "Presspublika" (poważnie ją przy tym osłabiając) brytyjski Mecom i przekazała tę spółkę nieodpłatnie "ekscentrycznemu biznesmenowi" z Brazylii, który dopiero później, przypadkiem i w dramatycznych okolicznościach, okazał się od dawna bliskim znajomym ministra Grasia. Grzegorz Hajdarowicz, nawet jeśli w rozmaitych jego działaniach dochodzi do głosu megalomania, poza na biznesowego guru i wizjonera albo inne odloty − jest przede wszystkim pionkiem w ręku władzy, jej kreaturą, uzależnioną charakterem "biznesów" robionych z zarządzanym przez ludzi PO ze Skarbem Państwa. Poza tym, sprawy by nie było, gdyby nie zaangażowanie w nią władzy sądowniczej. Istotą skandalu nie jest fakt, że Grzegorz Hajdarowicz rości sobie, na podstawach nader wątłych, prawa do znaku towarowego, który kilka miesięcy temu zarejestrowała spółka "Fratria". Istotą sprawy jest postępowanie "rozgrzanego sędziego", który bez rozpoznania sprawy, a więc i bez świadomości tytułu prawnego wspomnianej spółki (oznaczającego tyle, że Hajdarowicz takowego tytułu nie ma, bo sąd dwukrotnie tego samego znaku zarejestrować by nie mógł), wydaje decyzję skutkującą gigantycznymi stratami dla wydawcy tygodnika, a potencjalnie nawet zniszczeniem całego przedsięwzięcia.
Proszę sobie dobrze uświadomić absurd i grozę tej sytuacji. Spełniasz wszystkie prawne wymagania, by móc rozpocząć biznes, inwestujesz pieniądze, napinasz się na kredyty i w decydującym momencie jakiś gostek uzyskuje u sędziego decyzję, która doprowadza cię do szybkiego bankructwa. Po czasie niezbędnym, by sąd się zebrał (a u nas to wiele miesięcy) udowodnisz oczywiście bez trudu, że jesteś w prawie, a gostek, który cię oskarżył, to pajac. I co z tego? Sędzia, który cię załatwił, powie "ouups" i uśmiechnie się szeroko, informując, że zgodnie z prawem możesz mu skoczyć na kant togi. W istocie ten scenariusz był realizowany w III RP wielokrotnie. Niszczono tak rozmaite firmy, które stawały na zawadzie interesom powiązanych z władzą sitw i układów. Tu różnica jest tylko taka, że nie chodzi o jakąś lokalną mafię trzęsącą powiatem czy województwem, ale o znajomego spod śmietnika jednego z najbliższych współpracowników premiera. I o tygodnik opozycyjny wobec rządzącej ferajny, która nieraz już udowadniała, że kontrolowanie debaty publicznej i usuwanie z niej faktów dowodzących prawdziwej natury tej władzy jest jednym z jej priorytetów. Zachowanie sędziego, który wydał zakaz rozpowszechniania tygodnika "W sieci", usłużność, z jaką to zrobił w pierwszych możliwych terminach (w warszawskim sądzie rzecz niespotykana od czasów PRL), nie może się nie kojarzyć z postępowaniem znanego "sędziego na telefon" z Trójmiasta. Logiczną konsekwencją postanowienia sądu jest, i zapewne miało być, rozesłanie pisma z tym postanowieniem do kolporterów, i wstrzymanie dystrybucji tygodnika "W Sieci", nieważne, z zamazaniem "w" czy bez zamazania, bo liczy się nazwa w papierach. A to oznacza pozostanie przez wydawcę z dwoma setkami tysięcy wydrukowanych egzemplarzy, których nie można sprzedać. Nawet dużego inwestora może to finansowo zniszczyć. Czy mocodawcy Hajdarowicza się odważą? Zobaczymy w poniedziałek. Tusk, jak wielokrotnie pisałem, jest tym typem człowieka, o którym nasi przodkowie mówili: nigdy się go nie bój, gdy go masz przed sobą, i nigdy mu nie ufaj, gdy go masz za plecami. Przypomina mi psa, który nie rzuci się na ciebie, dopóki mu patrzysz w oczy. Tusk i jego ekipa poważą się na każdą podłość, ale chyłkiem, milczkiem, wpisując coś cichcem do ustawy regulującej zupełnie co innego, pod pozorem dostosowania do prawa unijnego albo poprawki do dokumentu regulującego kwestie rybołówstwa (jak to było z ACTA). Ale jeśli opinia publiczna ich podchody zauważy, wycofują się, pogwizdując demonstracyjnie, że nic absolutnie, w życiu. Fakt, że Hajdarowicz nagle zaczął obracać sprawę w prymitywny skok na kasę SKOK-ów, sugerując, że może odstąpić od działań przeciwko tygodnikowi, jeśli ten kupi od niego "prawa" do frazy "w sieci" zdaje się wskazywać na taki rozwój wypadków. Mocodawcy ocenili, że jednak im się pójście na całość nie opłaci, i wrzucili bieg "a, to tylko taki jeden facet z Brazylii, z którym my nie mamy nic wspólnego". Wpływ na to mógł mieć fakt, że nawet w kręgach establisz-mętów, kibicujących zwykle każdemu świństwu, jeśli tylko oczywiście wymierzone jest w prawicę, a nie, broń Boże, w "córunie lesbijki" czy niedogwałcone feministki, nie dostał Hajdarowicz oklasków. Jeszcze podczas akcji niszczenia "Uważam Rze" nie zabrakło "autorytetów", które głośno kibicowały oczywistemu łajdactwu. Gdy okazało się, że dalekosiężnym jego skutkiem było tylko wzmocnienie tych, których miano nadzieję ostatecznie zgnoić, bo zamiast jednego tygodnika zdołali stworzyć dwa nowe, skierowane do nieco innych grup czytelniczych, i każdy sprzedający ponad sto tysięcy egzemplarzy, kibiców rządzącego gangu Olsena ogarnęła niejaka frustracja. No bo jak − oddany władzy do imentu redaktor Wołek obiecywał nam kiedyś, że będziemy pracować na kolei, a tymczasem to on, jak się okazuje, musi zarabiać oprowadzaniem wycieczek po Stadionie Narodowym... Przewidując, że kolejna akcja Hajdarowicza może się okazać podobnym niewypałem, tym razem salony nabrały wody w usta. Branżowy serwis wirtualnemedia.pl obdzwonił wszystkich możliwych ekspertów i wszyscy, którzy nie potępili Hajdarowicza, po prostu odmówili wypowiedzi. W desperacji musiały się wirtualne media posłużyć głupawymi szyderstwami z Karnowskich pana Machały, człowiekowi w moim wieku nieodparcie się kojarzącymi ze sławnym wystąpienie posła Przymanowskiego w sejmie stanu wojennego, kiedy to pancerna podpora władzy ludowej kpiła sobie z internowanych, że "przeglądają się w lustrze, jak im do twarzy w kajdankach" i już liczą w myślach dolary, które za rzekome represje dostaną od CIA. Skąd się biorą na świecie tacy Przymanowscy i Machały, to swoją drogą niezłe pytanie. Może by się tym zajął jakiś specjalista od robactwa, jeśli nie wszyscy jeszcze przerzucili się na popularyzowanie diety szczawiowo-śliwkowej i krzewienie "kultury jedzenia śniadań". Rafał Ziemkiewicz
Jak dostrzec socjalizm przewodnik dla mających trudności Dawno już temu Kisiel trafnie zauważył, że socjalizm to ustrój który bohatersko walczy z problemami które sam stwarza. Czyli coś jak nasz drogi kolega {doxa} który znalazł swoją wąską definicję (socjalizm = redystrybucja) i na tej podstawie bohatersko udowadnia że socjalizmu „nie ma”. „Cały problem z socjalizmem polega na tym, że jakoś go nie dostrzegam”. Tym co dostrzega jest natomiast pogłębiająca się w Ameryce nierówność majątkowa, gdzie 1% populacji posiada 20% narodowego bogactwa a ostatnie 20% nie posiada prawie nic. Nie pierwszy raz nasz drogi kolega myli skutek z przyczyną… Najwyraźniej dopóki nie zaczniemy chodzić wszyscy w jednakowych szarych dreliszkach i jeść taka samą porcję ryżu dziennie, to zdaniem {doxy} socjalizmu nie będzie. To że top 1% posiada nieproporcjonalnie wiele bogactwa tak absorbuje autora że nie pozwala mu dostrzec dwóch prostych spraw nawet w swojej własnej definicji socjalizmu jako „redystrybucji”.
Po pierwsze, redystrybucja nie ma jednego kierunku, lecz dwa – w górę i w dół. Czym w końcu jak nie redystrybucją „w górę”, od mas w kierunku oligarchii, są gigantyczne bailouty prywatnych grandziarzy przez państwo, jak np. amerykański TARP? Czym innym jak nie dystrybucją „w górę” jest także masowa pomoc zbankrutowanym bankom w Europie przez ECB i obarczanie rachunkiem za to mas? Redystrybucją na kredyt, jak kto woli… Kto takiej redystrybucji dokonuje? Państwo w zmowie z wielkim biznesem, dyktującym warunki. Ten korporacjonizm, który obecnie mamy, i którego rezultatem są kominy bogactwa, które tak niepokoją {doxę}, nie jest o tak wiele różny od Włoch za Benito Mussoliniego czy Niemiec za Hitlera. Jest odmianą socjalizmu. Trudno to przecież nazwać wolnorynkowym kapitalizmem, co przysparza wielu socjalistom zatroskanym o sprawiedliwą redystrybucję niesłychanych dysonansów poznawczych. Stąd też ich ustawiczne próby przedstawiania tych wybitnych przywódców socjalistycznych, jako rzekomej „prawicy”.
Drugą rzeczą, której {doxa} wydaje się nie dostrzegać jest to, że nawet jak oligarchia grabi „w górę” każąc się masom bailoutować czy otrzymując preferencyjną pożyczkę na ich koszt to redystrybucja w drugą stronę – w dół” – również zachodzi i często się nawet intensyfikuje. Jedną grabież, o której sza socjalizm maskuje drugą, głośno błaznując w roli dobrego wujka dla biednych. Niezamierzoną ilustracją tego właśnie efektu – przyspieszonego ubożenia klasy średniej grabionej przez socjalizm w jedną i w drugą stronę jest przytaczana animacja. Zamiast załamywać ręce nad jednym efektem socjalizmu, jakim jest koncentracja majątku w rękach oligarchii finansowej tym mającym trudności z jego znalezieniem proponujemy wskaźnik prosty i niezawodny: wydatki rządowe, jako % PKB. Może nie idealny, ale od razu pozwalający zobaczyć gdzie szukać prawdziwego socjalizmu i gdzie go można łatwo znaleźć. Na pewno nie w Hongkongu (18.6%) czy Singapurze (17%), lecz po drugiej stronie linii demarkacyjnej leżącej w okolicach 30%. Bez trudności znajdziemy tam takie bastiony socjalizmu jak Belgia (50%), Francja (52.8%), Szwecja (52.5%) czy Dania (51.8%). Dla Europy wygląda to tak jak na diagramie powyżej. Cały kontynent tonie w feerii różnych kolorów socjalizmu, od brązowej Francji po zielone republiki bałtyckie. Tylko w środku niewielka, samotna oaza niebieskiego – to akurat Szwajcaria (32%), jedyny kraj w Europie w pobliżu przynajmniej linii demarkacyjnej. DwaGrosze
2 godzinne wystąpienie Kaczyńskiego w Sejmie
1. Wczoraj przedstawiając wniosek o konstruktywne wotum nieufności dla Donalda Tuska, prezes Kaczyński wykorzystał nie tylko zdobycze techniki (przy pomocy tabletu zaprezentował kilkunastominutowe programowe wystąpienie prof. Glińskiego) ale także przez blisko 2 godziny bez kartki omówił 12 powodów, dla których ten wniosek powinien zostać w Sejmie przegłosowany. Prezentacja wystąpienia kandydata n premiera rządu technicznego prof. Piotra Glińskiego musiała odbyć się w taki sposób, ponieważ marszałek Kopacz ,konsekwentnie odmawiała jego wystąpienia z mównicy sejmowej. Na nic ekspertyzy, że konstytucyjna formuła konstruktywnego wotum nieufności bez możliwości zaprezentowania się kandydata na premiera z mównicy sejmowej, jest sprzeczna z prawem, a także elementarną logiką. Na nic przypominanie, że w identycznej sytuacji był Tadeusz Mazowiecki, kandydat na premiera rządu w roku 1989 roku i oczywiście wystąpił w Sejmie, ba nie przyszło wtedy nikomu do głowy, żeby mu to uniemożliwić.
2. Prezes Kaczyński zwrócił między innymi uwagę na prymat „polityki wizerunkowej’ premiera Tuska nad ekonomią. Przywołał tu dwa słynne zabiegi PR-owskie. Pierwszy to ogłoszenie w Krynicy na jesieni 2008 roku na Forum Ekonomicznym wejścia Polski do strefy euro w roku 2011. Parę godzin później tę datę skorygowano na rok 2012 ale mimo tego zamieszanie było potężne. Zaskoczony został tą zapowiedzią nie tylko prezes NBP ale nawet członkowie rządu Tuska, wicepremier Pawlak i minister Rostowski, którzy przez dobre parę godzin nie bardzo wiedzieli jak komentować wystąpienie premiera. Wejście Polski do strefy euro w takim terminie nie było możliwe nawet ze względów technicznych, a cóż dopiero spełnienie kryteriów z Maastricht, zwłaszcza, że po roku 2008, Komisja Europejska objęła Polskę procedurą nadmiernego deficytu. Drugi spektakularny zabieg wizerunkowy to słynne oszczędności z roku 2009. Wzywanie ministrów na dywanik do Kancelarii Premiera i wymuszanie na nich w obecności telewizyjnych kamer oszczędności w ich resortach.Oczywiście niewiele z tego wyszło, deficyt sektora finansów publicznych w roku 2009 sięgnął blisko 100 mld zł ale Polacy mogli się napatrzeć jak dobry premier troszczy się o publiczny grosz.
3. Prezes Kaczyński mówił także o patologiach w wykorzystywaniu środków unijnych (najbardziej spektakularne to wydanie ponad 100 mld zł na budowę autostrad i dróg szybkiego ruchu, punktowe inwestycje na tych drogach i upadek znaczącej części firm budowlanych realizujących kontrakty rządowe), o lekceważeniu narodowych interesów gospodarczych (likwidacja stoczni w sytuacji kiedy Niemcy i Francja w tym samym czasie ratowali swój przemysł stoczniowy i samochodowy), a także o bardzo negatywnych skutkach podpisanego przez Tuska w grudniu 2008 roku pakietu klimatyczno- energetycznego. Mówił także o zwijaniu się państwa, masowej likwidacji szkół (zlikwidowano ich ponad 4,5 tysiąca w ciągu ostatnich 5 lat), połączeń kolejowych, posterunków policji, sądów, degradacji mediów publicznych i instytucji kontrolujących rząd. Zwrócił uwagę na poważne zagrożenia dla demokracji, ograniczanie niezależnych mediów, czystki w zespołach redakcyjnych, prewencyjną cenzurę i wykorzystywanie policji i służb specjalnych do zwalczania krytyków rządu.
4. Zgłosił jeszcze wiele innych zastrzeżeń ale reakcja premiera Tuska na to wszystko była wyjątkowo słaba. Żadnych argumentów merytorycznych, tylko próba wywołania emocji prowokacyjnymi zaczepkami między innymi przez pomówienie ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie udało się jednak wywołać takiej reakcji i wystąpienie premiera wypadło wyjątkowo blado. Jeszcze dziwniejsze były wystąpienia pozostałych liderów partii niby opozycyjnych (Palikota, Millera, Dorna), którzy musieli wyczyniać wręcz „stójki na dwunastnicy”, żeby skrytykować rząd Tuska ale jednak oświadczyć, że wniosku o wotum nieufności, nie poprą. Dzisiaj glosowanie, wniosek nie uzyska większości ale wreszcie Polacy dowiedzieli się jakie są prawdziwe „osiągnięcia” prawie już 5,5-letnich rządów Donalda Tuska. Kuźmiuk
Korwin Mikke . Marsz lewackiej hołoty przez instytucje Korwin Mikke „Wilfred Willi Rudi Dutschke, mający ogromny autorytet wśród lewicowej hołoty, rzucił hasło (znów cytuje Wikipedię) „»Długiego Marszu [wtedy Zé-Dōng Máo był uwielbiany na Lewicy!] poprzez instytucje« władzy”. Miało to polegać „na uczestnictwie działaczy studenckich ruchów lewicowych w aparacie władzy. Jako »integralna część maszynerii« administracyjnej mogliby oni dokonywać radykalnych przemian w społeczeństwie. Koncepcja ta została przejęta od Antonio Gramsciego (komunisty włoskiego) oraz frankfurckiej szkoły marksizmu kulturowego”. I trafił w dziesiątkę. „....”Posłuszni, karmi agenci Dutschkego (zmarł w 1979 roku) zapełnili przedsionki, potem korytarze, a potem gabinety Władzy. „....”Na wezwanie Dutschkego bandyci zapisywali się do policji, zaczynali od referentów – wzajemnie się wspierając. W szczególności najlepiej im szło opanowywanie instytucyj międzynarodowych. Tam ludzie się nie znają – a ONI znakomicie znali się między sobą i mogli się wzajemnie forować.(Znakomitym przykładem jest taki zbydlęciały lewak jak p. Daniel Cohn-Bendit, czujący się równie dobrze w Paryżu, jak w Berlinie. Zaczął od… przedszkola: „w 1972 roku złożyłem podanie o pracę w alternatywnym przedszkolu we Frankfurcie nad Menem. Pracowałem tam ponad dwa lata. Mój ciągły flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich życzenie było dla mnie problematyczne. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem”.).....”. Kapłani tej Nowej Wiary nadal ją propagują „....”. P. Cohn-Bendit jest wpływowym posłem do Parlamentu Europejskiego. „....(źródło )
„Nowy trend w nowoczesnym wychowywaniu dzieci lansują psychologowie w Norwegii. Ich zdaniem, dzieci powinny oglądać pornografię! - podaje onet.pl. I to im wcześniej, tym lepiej. A rodzice powinni z nimi o tym dyskutować. „....(więcej )
„Raport UNICEF „....”Polska znajduje się wśród państw, które mają największy współczynnik deprywacji (ciągłe niezaspokojenie m.in. potrzeby biologicznej – wPolityce.pl). 20 proc. z nich nie ma dostępu do dwóch lub więcej posiłków dziennie. Aby wypowiadać się w sprawie niedożywienia dzieci, trzeba zapoznać się z takimi danymi „.....”W tej zatrważającej statystyce równamy do Bułgarii i Rumunii , czyli najbiedniejszych krajów UE. Według naszych badań aż ok. 1,5 mln dzieci powinno być w Polsce objętych programem dożywiania i do tego 130 tys. nie otrzymuje tu żadnej pomocy, choć jej potrzebują. „.....(źródło )
Oddajmy głos samemu Palikotowi , z jego wywiadu dla Onetu zatytułowanego „Gowin jest gwoździem do trumny PO „.. „ Jeśli już mówimy o legalizacji, to czy nie za bardzo Ruch Palikota odleciał chcąc zalegalizować sutenerstwo? - O legalizacji sutenerstwa mówił rzecznik Ruchu Palikota Andrzej Rozenek. Ale ja się z nim zgadzam”...(więcej )
„Dutroux był skazany w roku 1989 za gwałt i wykorzystanie pięciu młodych dziewczyn. Podczas gdy odsiadywał wyrok, minister sprawiedliwości Wathelet pozwolił na zwolnienie wielu przestępców seksualnych. Mimo że Dutroux został skazany na 13 lat pozbawienia wolności to opuścił więzienie po trzech - wyszedł na wolność w 1992 roku za dobre sprawowanie. „...(źródło)
Korwin Mikke mówiąc o socjalistach, ludziach lewicy używa określeń hołota, bandyci, zbydlęciali. Chciałbym państwu zwrócić uwagę tymi kilkom fragmentami jak istotnym fundamentem ruchu socjalistycznego w Europie stanowią nie tylko środowiska homoseksualne, ale również siatki zboczeńców seksualnych. Co więcej siatki te pod płaszczykiem marksizmu kulturowego opanowały kluczowe instytucje w państwach Zachodu . Ukłon Palikot a w stronę sutenerów, których nazywa „przedsiębiorcami „nie jest przypadkiem. Ruch Palikota chce doprowadzić, aby Polskie nastolatki, których rodziny zostały bandyckimi podatkami doprowadzone przez socjalistów do nędzy były niszczone przez II Komunę, były przez zmuszane przez polskie urzędy pracy do zostania zwykłymi „kur....” II Komuna już jest największym eksportem taniej siły roboczej w Europie . Teraz ,dzięki Palikotowi ma szansę zostać największym dostawcą kobiet do niemieckich burdeli . Dosłownie. Bo to państwo polskie, jego instytucja, a konkretnie Urząd Pracy będzie zgodnie z zapotrzebowaniem niemieckich i nie tylko, sutenerów dostarczał im „towar „Niemiecki i urząd pracy zaproponował dziewiętnastolatce pracę w domu publicznym”....” Do zdumiewającego działania urzędników państwowych doszło w niemieckim Augsburgu. Dziewiętnastoletnia dziewczyna otrzymała list z państwowego urzędu pracy, w którym zaproponowano jej prace w domu publicznym „..(więcej )
Socjalistyczna ideologi politycznej poprawności jest ideologią przemocy silniejszych w stosunku do słabszych . Polityczna poprawność jest śmiertelnym zagrożeniem dla dzieci. To ta diaboliczna „religia polityczna „ jak tego typu systemy nazywa profesor D. Alemo stoi żądanie aborcji ,dążeniem do zabijania dzieci do 18 miesiąca po urodzeniu nazywane prze socjalistów „aborcją na życzenie „Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodka- takie szokujące stanowisko opublikowało dwoje naukowców ze znanych na świecie uczelni. Według nich pozbawić dziecka życia można nie tylko wtedy, gdy urodzi się ono np. niepełnosprawne. Również wtedy, gdy rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku opieki lub prostu go nie chcą. Nazwali to aborcją po urodzeniu„ „...(więcej )
„Mafia – tajna sycylijska organizacja przestępcza z głównym ośrodkiem w Palermo; nazwa zorganizowanej grupy przestępczej o dużych wpływach, powiązaniach z osobami na różnych szczeblach władzy, policją, biznesem, prowadząca działalność gospodarczą finansowaną z przestępstw”.......(źródło )
Sekta „Socjolog G.M. Vernon zaakcentował opozycyjność sekt, rygoryzm i fundamentalizm jako cechy charakterystyczne, oraz odrzucanie każdej obcej doktryny religijnej jako z założenia błędnej. Inni socjologowie R.E. Park i E.W. Burges stwierdzili, iż sekty są organizacjami religijnymi będącymi w stanie permanentnej "wojny ze światem" i istniejącym porządkiem moralnym . M. Yinger wyróżnia także sekty o agresywnym nastawieniu do otoczenia „....(źródło )
Euro socjaliści , lewactwo , które opanowało Europe , jej instytucje, to skrzyżowanie mafii z sektą. W istocie socjaliści to struktury przestępcza posiadające chory , obłąkany porządek moralny . Dzięki temu mogli dokonać skutecznego marszu przez instytucje i opanować Europę Rybiński „już pod koniec tej dekady ZUS przestanie wypłacać emerytury. Poniżej fragment: “Jak się bliżej przyjrzeć szacunkom ZUS, to widać że wariant pesymistyczny wcale taki nie jest. Bo w 2013 roku zakłada wzrost PKB o 2 procent, inflacji o 2,7 procent i płac realnych o 1,5 procent. Bezrobocie według tego wariantu na koniec 2013 roku ma wynieść 13,2 procent, podczas gdy w styczniu już przekroczyło 14 procent i dalej rośnie. Jeżeli przyjmiemy bardziej realne założenia, czyli stagnację realnych wynagrodzeń i wzrost bezrobocia do prawie 15 procent, to na podstawie analizy wrażliwości podanej przez ZUS możemy policzyć, że dochody FUS spadną o ponad 6 procent w 2014 roku, i ten efekt będzie się nasilał w czasie aż osiągnie 11 procent w 2018 roku. Spadną również nieco wydatki (od 1 procenta w 2014 do 3 procent w 2018) z powodu niższej indeksacji emerytur. Czyli deficyt FUS w 2014 roku wyniesie 73 mld złotych, a w 2018 roku 98 mld złotych, jeżeli tylko w jednym roku – 2013 – bezrobocie będzie rosło, a płace realne będą w stagnacji. Jeżeli natomiast polska gospodarka wejdzie w recesję, lub kilkuletnią stagnację, to może nastąpić eksplozja deficytu w FUS już w najbliższych latach i całkowita niezdolność ZUS-u – a w zasadzie polskiego państwa – do wypłaty emerytur po 2020 roku.”....(źródło )
„W jednej chwili jedno chińskie laboratorium mieszczące się w przemysłowym Shenzhen (to tam produkuje się nowe telefony komórkowe i tablety znanych marek) stało się lepiej wyposażone niż wszystkie amerykańskie instytuty razem wzięte. „....„Chińczycy badają DNA inteligentnych ludzi aby ustalić, które geny odpowiadają za wysokie IQCo sprawia, że niektórzy nie mają problemu z równaniami z fizyki, a inni gubią się przy obliczaniu rocznego podatku? Jak to się dzieje, że koledzy z tej samej klasy, nawet z tej samej ławki, zostają – jeden wybitnym naukowcem, a drugi – pracownikiem fizycznym?”....”– Jeżeli znajdziemy dziecko, którego geny mówią, że może mieć kłopoty w szkole, będziemy mogli wcześnie interweniować – zapewnia Robert Plomin. Z drugiej jednak strony poszukiwanie „genów inteligencji" budzi zrozumiałe obawy.– Już wcześniej badania tego rodzaju służyły jako broń wymierzona w pewne grupy etniczne lub w jednostki – tłumaczy swój niepokój Jeremy Gruber z amerykańskiej grupy o nazwie Rada ds. Odpowiedzialnej Genetyki. – Obawiam się, że trend determinizmu wciąż jest żywy w genetyce, uaktywni się za sprawą takich badań” ....(źródło) …..
{Chiny. Chiny } Korwin Mikke „Jak powiedział śp. Ronald Reagan: „Tak się dziwnie składa, że za prawem do aborcji wypowiadają się wyłącznie ci, którym wyskrobanie już nie grozi”… Jakiś Komentator, zarówno na moim, jak i na innych blogach, szaleje usiłując przekonać wszystkich, że Unia Polityki Realnej chce wprowadzić karę śmierci za dokonanie aborcji. Otóż mam przyjemność być Członkiem-Założycielem UPR – i nie mogę sobie przypomnieć, by ktokolwiek z bardziej znanych UPR-owców coś takiego proponował. UPR wielokrotnie wypowiadała się przeciwko aborcji – zarówno ze względów zasadniczych, jak i estetycznych: ja np. nie lubię rozszarpywania żywcem nawet świnki morskiej, nie mówiąc już o człowieku czy kandydacie na człowieka (jak chcą niektórzy). W tej sprawie proponowaliśmy rozmaite rozwiązania – od wymagania, by ojciec najpierw uznał nienarodzone dziecko za swoje i wyraził zgodę na jego zabicie (bo jest nielogiczne, by mężczyzna płacił alimenty, jeśli jedyną osobą decydującą o urodzeniu się dziecka jest kobieta….) po stosowanie artykułu kodeksu karnego mówiącego o radykalnym zmniejszeniu kary za zabójstwo, jeśli dokonuje go kobieta bezpośrednio po narodzinach (jest taki!). Były i inne, jednak o karze śmierci za aborcję nie słyszałem. „..(źródło )
„ Gary Johnson, kandydat Partii Libertariańskiej na prezydenta USA „....”Ponadto, jego zdaniem, o życiu dziecka poczętego do momentu, kiedy będzie ono miało zdolność do samodzielnego życia, powinna decydować wyłącznie matka. Opowiada się także za legalizacją „małżeństw” homoseksualnych….(więcej )
Korwin Mikke in vitro tak - ale bez (1) refundacji (2) zapładniania mnogiego - i zabijania "niepotrzebnych" zapłodnionych zygot. Poza tym - OK. Jeśli dopuszczamy operacje ratujące życie - to czemu nie dopuścić in vitro? I jedno i drugie jest "przeciwko Naturze" - ale mam "czynić Ziemię sobie poddaną" a także pamiętać, że mamy "rosnąć i rozmnażać się"; in vitro jest więc realizacja przykazań Boga”...(źródło )
„W kwietniu 1997, specjalna komisja parlamentarna powołana do zbadania przebiegu śledztwa w sprawie Dutroux stwierdziła, że młode dziewczęta, które zostały zamordowane żyłyby dziś gdyby policja nie popełniła tylu pomyłek i zaniedbań podczas śledztwa. Komisja zaleciła także zwolnienie prokuratora Benoit'a Dejemeppe'a z powodu niedopełnienia obowiązków służbowych. Również inni oficjele zostali uznani za współwinnych śmierci młodych dziewczyn. Śledczy natomiast zostali oskarżeni za ignorowanie ostrzeżeń informatorów podczas kluczowego okresu śledztwa, lekceważenie rodziców ofiar i nie przekazywanie bardzo ważnych informacji policji oraz prokuraturze. Co więcej - raport nawoływał do zastąpienia trzech służb: lokalnej policji, policji sądowej oraz narodowej żandarmerii dwiema nowymi: lokalną i ogólnonarodową policją. Po dołączeniu szczegółów dotyczących sugerowanych reform - liderom różnych partii dostarczono osateczną wersję raportu, zawierającego ponad 300 stron. „...(źródło)
„Usas,przedsiębiorca i polityk, jest czwartą ofiarą w aferze pedofilskiej. W październiku ubiegłego roku zamordowani zostali w Kownie sędzia Jonas Furmanaviczius i Violeta Naruszevicziene. O ich zabicie był podejrzany Drasius Kedys, którego ciało znaleziono pod koniec kwietnia. „...”Ciało głównego podejrzanego w sprawie pedofilii na Litwie Andriusa Usasa zostało znalezione w niedzielę. Trwa ustalanie przyczyn śmierci. „....”Wszczęto w tej sprawie dochodzenie. Czy śmierć nastąpiła wwyniku przemocy, wykażą badania - powiedział w poniedziałek w wywiadzie dla Litewskiego Radia pełniący obowiązki prokuratora generalnego Raimondas Petrauskas. „...”Nietypowy zbieg okoliczności - tak określa śmierć Usasa litewski minister spraw wewnętrznych Raimundas Palaitis. Jednak na Litwie coraz głośniejmówi się, że kolejna śmierć w tzw. sprawie pedofilskiej, nie jest przypadkiem. Chodzą słuchy, że klan pedofilski pozbywa się niewygodnych świadków, a także, że zabójstwo jest próbą odwrócenia uwagi od znacznie poważniejszych przestępstw, a także że może mieć związek z porachunkami gangów handlu narkotykami „...(więcej )
Marek Mojsiewicz