Spod znaku Skorpiona – Powstanie i upadek Imperium Rosyjskiego
Under the Sign of the Scorpion
The Rise and Fall of the Russian Empire (Fragment)
ROZDZIAŁ IX – Amerykańska pomoc dla Związku Sowieckiego 15 sierpnia 1871 roku, amerykański generał Albert Pike, wysokiego szczebla masoński lider, napisał list do lidera włoskich iluminatów Giuseppe Mazziniego. W nim opisał swoje zdumiewające plany, łącznie ze zniszczeniem Rosyjskiego Imperium. Droga bolszewików do władzy została wybrukowana pod względem finansowym przez Jacoba Schiffa, Paula Warburga, Johna Rockefellera, Franklina Vanderlipa, Johna Pierpointa Jr (dał co najmniej milion dolarów Leninowi) i Williama Averella Harrimana ze Stanów Zjednoczonych. Podobne siły o takich samych celach były również w Europie. Tam bolszewików wspierali angielski wielki mistrz Alfred Milner i rodzina Rotszyldów. Związek Sowiecki zaczął używać czerwony sztandar Rotszyldów jako oficjalny symbol socjalizmu-komunizmu. Jest kilka książek napisanych przez uczciwych badaczy, takich jak Antony Sutton “Wall Street and the Bolshevik Revolution” [Wall Street i rewolucja bolszewicka] i Gary Allen “None Dare Call It Conspiracy” [Nikt nie odważy się nazwać to konspiracją], ujawniających te kręgi finansowe, które pomagały bolszewikom wszelkim kosztem utrzymać władzę. Bez tego wsparcia finansowego byłoby niemożliwe ich utrzymanie się w siodle; Rosja szybko by ich z siebie zrzuciła. Doktor ekonomii Antony C Sutton spędził kilka lat na gromadzeniu dokumentów by to udowodnić. Znaleziony przez niego materiał został opublikowany w serii książek, w tym gigantycznym trzytomowym dziele, “Western Technology and Soviet Economic Development” [Zachodnia technologia i sowiecki rozwój ekonomiczny], wydanym przez Hoover Institute. Opublikował również dwie ważne książki na ten temat: “The National Suicide” [Narodowe samobójstwo] i “The Best Enemy Money Can Buy” [Najlepszy wróg jakiego można kupić za pieniądze]. Amerykańskie embargo handlowe to był tylko wielki blef. Totalitarne i całkowicie nieskuteczne państwo sowieckie nigdy by nie przetrwało bez pomocy zewnętrznej. Historia i starożytne Chiny dają przykład podobnego państwa. W 8 AD, ważny oficjel Wang Mang uzurpował sobie władzę i ogłosił się cesarzem rok później. Próbował zdobyć kontrolę nad gospodarką przy pomocy radykalnych (prawie socjalistycznych) reform. Wang Mang wzmocnił rząd centralny charakterystyczną wschodnią dyscypliną i rygorem. Znacjonalizował majątki i zakazał sprzedaży niewolników. Sytuacja ekonomiczna pogorszyła się katastrofalnie. W roku 17 chłopi mieli dosyć i rozpoczęli bunt żeby pozbyć się Wang Manga. To im się udało i zabili go jak wściekłego psa. Antony Sutton podkreślił, że 95 procent sowieckiej technologii pochodziło ze Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Doszedł do wniosku, że bez ich pomocy komuniści nie mogliby utrzymać się u władzy nawet przez jeden dzień. Bolszewicy niewątpliwie przegraliby czteroletnią wojnę domową, gdyby Zachód nie oferował im pomocy. To dlatego sojusznicy zainscenizowali tzw. interwencję. Podczas gdy amerykański Kongres asygnował biliony na obronę przed komunizmem, to jednocześnie dał ponad 6 bilionów dolarów na bezpośrednią pomoc militarną i gospodarczą komunistom. Wyposażone w radary myśliwce F-86, warte ponad 300.000 dolarów każdy, sprzedano komunistycznemu dyktatorowi Jugosławii za 10.000 dolarów. Aprobowała to administracja Eisenhowera. (“Report, U.S. Foreign Assistance” [Raport, pomoc zagraniczna USA], U.S. Agencja Rozwoju Międzynarodowego, 21.03.1962)
9. 1 – “Interwencja” jako dywersja Należy zauważyć, że inicjatywa “interwencji” faktycznie wyszła od bolszewików. Leon Trocki, komisarz ludowy ds. wojskowych, wysłał notę napisaną po angielsku 5 marca 1918 roku z prośbą o pomoc militarną sojuszników. Brytyjskie oddziały miały zostać wysłane do Archangielska, i amerykańskie miały zająć Władywostok żeby uniemożliwić natarcie Japończyków. (Yuri Felsztinsky, “The Failure of the World Revolution” [Klęska światowej rewolucji], Londyn, 1991, s. 283-284) W tym samym miesiącu (19 marca) w Murmańsku wylądowało 2.000 brytyjskich żołnierzy. Mieli zatrzymać wkraczające fińskie oddziały. Lokalne przywództwo bolszewickie otrzymało rozkazy z Petersburga, żeby zorganizować wszechstronną współpracę z oddziałami brytyjskimi. (Staffan Skott, “Sovjetunionen franborjan till slutet” [Związek Sowiecki od początku do końca], Sztokholm, 1992) Trocki aprobował wspólny militarny sowiet złożony z przedstawicieli brytyjskich, sowieckich i francuskich. (M. Jaaskelainen, “Ita-Karjalan kysymys: kansallinen laajennusohjelman syntyjasen toteuttamisyritykset Suomen ulkopolitiikassa vuosina 1918-20″ [Kwestia Karelii Wschodniej: początki Narodowego Programu Rozbudowy (NEP) i próby fińskiej polityki zagranicznej jego realizacji w latach 1918-1920], Helsinki, 1961) 1 lipca 1918 roku oficjalnie w Murmańsku było 10.052 zagranicznych żołnierzy, w tym 6.850 Anglików, a także Serbów i Francuzów. Takie oficjalne liczby zwykle są dyskusyjne. Liczba opublikowana w dziennikach brytyjskiego generała Sir Charlesa Maynarda “The Murmansk Venture” [Murmański interes], była zupełnie inna. Twierdził, że w oddziałach sojuszniczych nigdy nie było więcej niż 1.500 ludzi. Wcześniej Trocki zażądał pomocy od Francuzów w zorganizowaniu Armii Czerwonej, ale Paryż nie miał na to ochoty. Ale amerykański pułkownik Raymond Robbins nie miał żadnych skrupułów w udzieleniu pomocy bolszewikom. 4 września 1918 roku do Archangielska przybyło 4.500 amerykańskich żołnierzy, jak pisze Louis Fischer. (“The Life of Lenin” [Życie Lenina], Londyn, 1970, s. 430) Wiosną 1917 roku amerykański prezydent Woodrow Wilson na zachodni front wysłał 2 miliony ludzi. Sam Maynard opuścił Anglię 18 lipca 1918 roku z tylko 150 Royal Marines. Bolszewicy nie potrzebowali ochrony przed Niemcami, gdyż faktycznie Niemcy chronili bolszewików przed Białymi. Brytyjczycy uważali Białych Finów za wrogów. Pro-komunistycznymi Czerwonymi fińskimi oddziałami, jak mówi gen. Maynard, dowodzili Brytyjczycy. Kiedy Maynard chciał przekazać £150.000 oddziałom Białych Rosjan (całkowita liczba 5.000 ludzi), Londyn nie zgodził się. Pojechał do Londynu żeby wyjaśnić rozpaczliwą sytuację Białych. Tylko wtedy uzyskał pozwolenie przekazania pieniędzy Białym, którzy walczyli z bolszewikami i chcieli przywrócić carat. Fińscy Biali chętnie zajęliby Murmańsk tak szybko jak było możliwe, ale fiński prezydent, Pehr Evind Svinhufvud, po otrzymaniu ostrzeżeń z Londynu, nie odważył się wydać rozkazów w tym celu. Kiedy stało się jasne, że oddziały Białych Rosjan na północy posuwały się zbyt szybko, David Lloyd George (mason) zażądał by Churchill zatrzymał zaangażowanie Brytyjczyków w Murmańsku. Żądanie wstrzymania pomocy Białym w Rosji było częściej publikowane także w prasie. W sierpniu 1919 roku do Murmańska wysłano lorda Henry Rawlinsona (mason). Przekazał instrukcje powrotu brytyjskich oddziałów do kraju.
Początkowo Zachód twierdził raczej obłudnie, że bolszewicy byli niebezpieczni. Pomimo tych ostrzeżeń, Brytyjczycy wysłali tylko kilku żołnierzy do pozornej walki z Czerwonymi. W rzeczywistości sojusznicy nie stawiali przeszkód bolszewikom. Przykład tego miał miejsce kiedy Brytyjczycy obiecali Borysowi Sawinkowi, jednemu z liderów rewolucjonistów społecznych i masonowi, wysłać dwie dywizje przeciwko bolszewikom w Archangielsku. Faktycznie wysłano tylko 600 żołnierzy, którzy nie brali udziału w żadnych walkach. Sawinkow oskarżył Brytyjczyków o potajemne wspieranie bolszewików. Prezydent Woodrow Wilson był jednym z pierwszych szefów państw, którzy uznali Rosję Sowiecką. 6 lipca 1918 roku Amerykanie zdecydowali wysłać kolejnych 7.000 żołnierzy do Władywostoku. Ich celem było zmniejszenie gotowości Japończyków do akcji. Wkrótce Amerykanie zaczęli się niepokoić i byli zmuszeni do podjęcia działań przeciwko armii japońskiej. 26 sierpnia 1918 roku, amerykański konsul we Władywostoku, John Caldwell, wysłał telegram do Roberta Lansinga, sekretarza stanu w Waszyngtonie: “Prawie 18.000 japońskich żołnierzy lądowało we Władywostoku. Kolejnych 6.000 jest w drodze na front w Mandżurii. Japończycy prą do przodu wszędzie gdzie mogą. . . sytuacja jest krytyczna”. (“Papers Relating to the Foreign Relations of the United States, 1918, Russian” [Dokumenty nt. stosunków zagranicznych USA, 1918, Rosja], t. II, s. 328-29) Amerykanie uznali sytuację za niebezpieczną głównie dlatego, że Japończycy obalali reżim sowiecki wszędzie dokąd doszli. Na początku listopada 1918 roku na Dalekim Wschodzie już było 70.000 japońskich żołnierzy, jak pisze Robert Lansing, poza tym nie ukrywał swojej opinii, że bolszewiccy Żydzi byli niedorozwinięci duchowo, tzn. byli istotami prymitywnymi. Pomimo rygorystycznej sowieckiej cenzury, w pewnych zbiorach można jeszcze przeczytać jedno istotne i odkrywcze wyrażenie: “Amerykański rząd był oczywiście przeciwko działaniom Japończyków”. (“Documents of Foreign Politics of the Soviet Union” [Dokumenty nt. polityki zagranicznej Związku Sowieckiego], t. I, Moscow, 1957, s. 225) To zdanie później ocenzurowano, gdyż fałszerze historii uważali je za zbyt niebezpieczne i wiele ujawniające. Dla Lenina wojna domowa była zbyt wyczerpująca. To dlatego Zachód bardziej się zaangażował by ją zakończyć. Sojusznicy zaczęli się wycofywać, a sprzęt zostawiali bolszewikom. Już w marcu 1918 roku pięciu amerykańskich oficerów rozpoczęło szkolenie jednostek Armii Czerwonej. Amerykanie wysłali również bolszewikom sprzęt militarny, jak pisze Antony Sutton (“The National Suicide” [Narodowe samobójstwo], Melbourne, 1973, s. 76). Sutton odnosi się do innego ważnego dokumentu, który pokazuje, że Trocki poprosił amerykańskiego ambasadora, Davida R Francisa, o oficjalną pomoc w szkoleniu Armii Czerwonej w 1919 roku. Jako wielka potęga militarna, Stany Zjednoczone zapewniły to, żeby Japończycy nie zagrażali ustanowieniu sowieckiego reżimu. Stany Zjednoczone okupowały Daleki Wschód do czasu kiedy Armia Czerwona stanie na własnych nogach i będzie kontrolować terytorium sowieckie. Prezydent Woodrow Wilson wydał odpowiednie tajne instrukcje komendantowi amerykańskich wojsk na Dalekim Wschodzie, Williamowi S Graves. Antony Sutton odniósł się do tych dokumentów. Amerykanie kontrolowali Kolej Trans-Syberyjską, i łatwo było im wypędzić z Władywostoku Białe wojska Kolczaka. Ostatecznie mogli uroczyście wręczyć cały obszar bolszewikom. Ogłoszenie o tym opublikowano w The New York Times 15 lutego 1920 roku. Associated Press doniosła w telegramie, że po wypędzeniu wojsk adm. Aleksandra Kolczaka, we Władywostoku odbywały się spotkania uliczne i ceremonialne parady. Na wielu domach powiewały czerwone flagi. W uroczystych przemówieniach Amerykanów nazywano prawdziwymi przyjaciółmi, którzy uratowali sytuację w krytycznym momencie. Ze swojej strony Amerykanie podkreślali, że nie chcieli dokonać ataku na Daleki Wschód poprzez kontrolowanie pewnych terenów sowieckich, ale że operację tę powinno się uważać za wkład sojuszników w pokojowe rozwiązanie lokalnej sytuacji. W rosyjskim czasopiśmie na uchodźstwie wydawanym w Berlinie Russky Kolokol No 6 i No 7, 1929, gen. Aleksiej von Lampe ujawnił, że sojusznicy w Rosji mieli zapobiec zagrożeniu ze strony Niemiec wobec sojuszników. W północnej Rosji koło Murmańska i Archangielska stacjonowało kilka tysięcy zagranicznych żołnierzy. Kiedy rosyjski front stał się niepotrzebny, po prostu opuścili scenę operacji. Zanim to nastąpiło, sojusznicy zaproponowali by Białe oddziały rosyjskie także odwołały swoje działania wojskowe. Kiedy Biali odmówili, Anglicy wrzucili do morza ich sprzęt i amunicję. Aleksiej von Lampe opisał wydarzenia mające miejsce poza Petersburgiem, kiedy brytyjska marynarka w roku 1919 opuściła Białe wojska gen. Nikolaja Judenicza. Pozostały bez żadnego wsparcia. Oczywiście byli jeszcze Anglicy, którzy nie chcieli opowiadać się za bolszewikami. Jednym z nich był Crombie, brytyjski attache militarny w Petersburgu. Został usunięty w oryginalny sposób. Czerwonogwardziści 31 sierpnia 1918 roku tylko wdarli się do Ambasady Brytyjskiej i zamordowali Crombie. Nikt nie stawiał żadnego oporu.
21 lutego 1919 roku Winston Churchill napisał list do brytyjskiego premiera, Davida Lloyda George’a. Nie miał żadnych zastrzeżeń do ogólnej opinii, że Rosjanie powinni sami zadbać o siebie. David Lloyd George w następujący sposób wyjaśnił oficjalnie powód nie udzielenia pomocy Białym Rosjanom: “Wysłanie naszych żołnierzy by wystrzelać bolszewików byłoby tym samym co stworzenie bolszewizmu tu w kraju”. (Paul Johnson, “Modern Times” [Czasy nowoczesne], Sztokholm, 1987, s. 108) Swoją współpracę z bolszewikami uzasadnił w ten sposób: “Skoro robiliśmy interesy z kanibalami, to dlaczego nie z bolszewikami?” Lloyd George opowiadał się za aktywnym wkładem w pomoc sowieckiemu rządowi. 16 marca 1921 roku podpisano umowę handlową między Związkiem Sowieckim i W Brytanią. 14 lutego 1919 roku prezydent Wilson zażądał wycofania wojsk zagranicznych z Rosji. Bolszewicy mieli tylko być zostawieni w spokoju. Wyjaśnił to żądanie w najdziwniejszy sposób: “Nie ma sensu by nasze wojska były w Rosji”. To mówi, że stanowisko amerykańskiego prezydenta jest dosyć jasne, odczytano to na IV Nadzwyczajnym Kongresie Sowietów 14 marca 1918 roku. Napisał między innymi, że rząd USA zrobi wszystko co będzie możliwe by pomóc Rosji stać się całkowicie suwerenną i niezależną w kwestii spraw wewnętrznych, a także przywrócić jej istotną rolę w Europie i w życiu naszego obecnego społeczeństwa. Nie były to jedynie odpowiednie słowa – Stany Zjednoczone natychmiast zaczęły wspierać bolszewików na wszystkie możliwe sposoby. Do roku 1920 Amerykanie już wybudowali dla Rosji Sowieckiej dwa porty na Dalekim Wschodzie. Koło Odessy i na Półwyspie Krymskim stacjonowało 45.000 francuskich żołnierzy (liczba prawdopodobnie przesadzona). Również Francuzi opuścili Białych. Nagle siły sojusznicze opuściły teatr wojny i odmówiły walki z bolszewikami. Jednocześnie Francuzi w Berezowsky koło Odessy przekazali Czerwonym pierwsze czołgi. Cała ta historia Białym musiała wydawać się bardzo zagadkowa, zwłaszcza gdy bolszewicy, jak mówią Francuzi, mieli niemieckie instrukcje. Oficjalnie sojusznicy mieli rzekomo walczyć z Niemcami na wszystkich frontach. Później znaleziono tajne dokumenty wiele wyjaśniające te sytuację. Ujawniono, że Anglikom pozwolono na dostawy Białym jedynie żywności, Francuzom wydano rozkaz kompletnej bierności, także podczas problemu Gen. Antona Denikina z Czerwonymi na Kaukazie. Bierne wojska francuskie zostały całkowicie wycofane z Rosji 5-6 kwietnia 1919 roku. Aleksiej von Lampe twierdził, że wkład sojuszników był tylko mirażem propagandy komunistycznej. Sojusznicy nawet nie koordynowali swoich działań. To sabotowało operacje Białej Armii składającej się z nacjonalistycznych ochotników. Sojusznicy cały czas przeszkadzali Białym, a na początku nawet z nimi walczyli. Tymczasem bolszewicy otrzymywali od Zachodu każdego rodzaju pomoc, pieniądze i informacje. Jak pisze The Manchester Guardian (2.05.1919), Brytania wysłała do sowieckiej Rosji karabiny i amunicję dla 250.000 ludzi. Biali otrzymali nieistotną część tej dostawy. Francuzi przekazali Białym jedynie niewielkie sumy pieniędzy. Bolszewikom sojusznicy udzielili nawet bezpośredniej pomocy kiedy zdobyli Ukrainę, podczas gdy lider ukraińskich nacjonalistów i mason Simon Petliura i jego bojownicy o wolność nie otrzymali żadnej pomocy. (“Ukraine & Ukrainians”[Ukraina i Ukraińcy] dr Iwan Oweczko, Greeley, Kolorado, 1984, s. 114). Spośród wszystkich oponentów, bolszewicy najbardziej walczyli z Simonem Petliura. Na wszystkich zdobytych przez niego terenach ludzie świętowali zgon żydowskiego czerwonego reżimu. To świętowanie komunistyczna propaganda nazwała “pogromami żydowskimi”. W październiku 1919 roku Petliurę zmuszono do ucieczki do Polski. Jego późniejsze próby wyzwolenia Ukrainy spod jarzma komunistycznego barbaryzmu również się nie udały. Zachód postawił wszystko na bolszewików. Tymczasem Moskwa nie mogła zapomnieć walk Petliury przeciwko nim, i dlatego 26 maja 1926 roku żydowski bolszewik i mason Samuel Schwartzbart zamordował go w Paryżu. (Georg Leibbrant, “Ukraine”) Według Sowiecko-Estońskiej Encyklopedii była to żydowska zemsta. Nie pozwolili na żadne zagrożenie dla ich władzy. Biali swoich oponentów traktowali nieco inaczej. W 1918 roku redaktor naczelny w Jekaterinoslawl opublikował wezwanie do walki z gen. Lawrem Kornilowem. Za jego zbrodnię zakazano mu jedynie przebywania w mieście. To wszystko ujawnił Aleksiej von Lampe. Antony Sutton pokazał, że w grudniu 1917 roku Zachód chętnie zaczął wspierać bolszewików, kiedy jeszcze niepewna była możliwość ustanowienia sowieckiego reżimu. Faktycznie intensywna i systematyczna pomoc operacyjna rozpoczęła się tuż po przejęciu władzy przez bolszewików. Antony Sutton twierdzi, że bolszewicy otrzymali od Zachodu wszystko czego potrzebowali (głównie broń i cynę). Związek Sowiecki założony został przez ten sam krąg finansowy, który podzielił Europę w Wersalu, i przez to wykreował warunki niezbędne do wybuchu II wojny światowej. Ten krąg kontrolował obie strony w kilku wojnach. Jako mason, amerykański prezydent Woodrow Wilson (1856-1924) bardzo niechętnie wysłał 4.500 żołnierzy do północnej Rosji, kiedy zażądał tego mason i najwyższy dowódca wojsk sojuszniczych, Ferdynand Foch. Historyk Louis Fischer potwierdza w biografii Lenina, że obce wojska odegrały małą rolę w wyniku wojny domowej. (Louis Fischer, “The Life of Lenin” [Życie Lenina], Londyn, 1970, s. 489) Stanów Zjednoczonych w ogóle nie interesowało obalenie bolszewików. Potwierdzają to wcześniej tajne i wyjątkowo ciekawe raporty o rosyjskiej wojnie domowej w archiwach amerykańskiego Departamentu Stanu. Dokumenty te udostępniono badaczom we wrześniu 1958 roku. W tych dokumentach są instrukcje Departamentu Stanu, które wysłano 15 lutego 1918 roku do amerykańskiego ambasadora Davida Francisa, nakazujące mu utrzymywanie bliskich relacji z bolszewikami, żeby nie było konieczne oficjalne uznanie sowieckiego reżimu. Francis zaproponował totalne zniszczenie bolszewików. Waszyngton zignorował tę propozycję Nie byłoby trudno zniszczyć bolszewików, gdyby naprawdę była taka wola, gdyż w połowie 1918 roku byli wyjątkowo słabi. W lipcu tego roku Niemcy i Chińczycy, którzy stłumili bunt społecznych rewolucjonistów, uratowali ich. Fiński gen. Gustaf Mannerheim także uważał, że jego zdyscyplinowane oddziały były w stanie zdobyć Wschodnią Karelię i obalić Lenina (który wykazywał się całkowitą ignorancją w kwestii taktyk wojskowych) w Petersburgu. Ale Niemcy nie pozwolili na tę akcję. Następnie pojawiły się zagrożenia ze strony Brytyjczyków. Londyn nawet rozważał wypowiedzenie wojny Finlandii, gdyby Finowie zagrażali bolszewikom. (M. Jaaskelainen, “Ita-Karjalan kysymys…” [Sprawa Wschodniej Karelii. . .], Helsinki, 1961) Wiosną 1918 roku Leon Trocki poprosił USA o pomoc ekonomiczną żeby móc skuteczniej walczyć z Białymi. Lenin poprosił również prezydenta Wilsona o pomoc w budowaniu jego socjalistycznego państwa, jak pisze Louis Fischer w “Życiu Lenina” (Londyn, 1970). Oczywiście Stany Zjednoczone udzieliły bolszewikom wszelkiego rodzaju pomocy. Amerykański ambasador David Francis napisał do Waszyngtonu 17 marca 1918, że Trocki chciał pięciu wojskowych ekspertów militarnych, dyspozytorów kolejowych i sprzęt (U.S. State Department Decimal File. 861.00/1341). Trocki napisał oficjalnie w Russkoje Słowo 20.03.1918, że niemożliwe było sprzymierzanie się z USA. Ten manewr był w regułach gry.
Kiedy w 1918 roku Lenin rozpoczął nacjonalizację firm zagranicznych, zrobił wyjątek dla firm amerykańskich. Louis Fischer potwierdza to w książce “Życie Lenina” (Londyn 1970). Amerykanom pozwolono zatrzymać kontrolę w Singer and Westinhouse, International Harvester i innych firmach. Kiedy gen. Anton Denikin 31 sierpnia 1919 roku zdobył Kijów i rozpoczął marsz na Moskwę, sojusznicy wycofali sie zupełnie z północnej Rosji, żeby poważnie uszkodzić morale Białych oddziałów. Ujawnił to Paul Johnson w książce “Czasy obecne” (Sztokholm 1987, s. 109). Ale wielki sukces odniósł polski socjalista, Jóżef Piłsudski. Pokonał bolszewików w bitwie nad Wisłą. Ponieważ był masonem, natychmiast został zmuszony do zawarcia pokoju z Leninem. Później Lenin przyznał, że gdyby Piłsudski kontynuował wojnę tylko tydzień dłużej, oznaczałoby to koniec bolszewickiej władzy, bo zbliżały się wojska gen. Petera von Wrangela, i Czerwoni nie byliby w stanie ich odeprzeć. Tymczasem polscy Żydzi aktywnie pomagali wojskom Lenina kiedy Armia Czerwona zaatakowała Polskę w latach 1918-1919. Niestety, interwencja i blokada gospodarcza były tylko absurdalnym mitem. Międzynarodowa elita finansowa potrzebowała tego odwrócenia uwagi by móc szybko wprowadzić w Rosji totalitarną formę kapitalizmu bez gospodarki rynkowej – najwyższej formy iluminizmu, którą znamy pod nazwą socjalizmu. Zachodnia elita finansowa chciała wykorzystać kapitalizm gospodarki rynkowej jako kowadło, a komunizm jako młot do rządzenia światem i całkowicie go podbić, co wyraził amerykański historyk i publicysta Gary Allen w książce “Niech nikt nie odważy się nazywać tego spiskiem” Później Związek Sowiecki przekształcił się w bazę destabilizacji reszty świata. To było powodem wygrania wszystkiego co było możliwe żeby utrzymać przy życiu moskiewskie imperium komunistyczne, pomimo faktu, że pokazało się światu jako gospodarczy potworek, który musiał być podtrzymywany przy życiu. Jednocześnie należało zorganizować fałszywe fronty komunizmu. Wielki współczesny myśliciel i historyk Oswald Spengler, autor ważnej książki “Der Untergang des Abendlandes” [Upadek Zachodu], również dostrzegł fakt, że lewicowe partie polityczne są kontrolowane przez tych samych finansistów, których oficjalnie uważają za wrogów. Stwierdził: “Nie ma żadnego ruchu proletariackiego, ani nawet komunistycznego, który nie działałby w interesie pieniędzy, w kierunku wskazanym przez pieniądze – i to bez idealistów wśród liderów mających o tym najmniejsze podejrzenia”. Spengler posunął się nawet tak daleko, by socjalizm nazwać kapitalizmem niższej klasy. Reginald McKenna (szef brytyjskiego Midland Banku) przyznał szczerze: “Ci którzy znajdują i wręczają pieniądze i kredyty, kierują polityką rządową i w swoich rękach trzymają los narodów”. W kilku poważnych pracach pokazano dokumenty o tym, że każda wojna w Europie w ciągu ostatnich 200 lat była wywołana przez elitę finansową w jej własnym interesie. Komandor William Guy Carr potwierdził w książce “Pawns in the Game” {Pionki w grze], że jakobin Napoleon Bonaparte początkowo był lojalnym sługą elity finansowej (był biernym świadkiem po stronie braci Robespierre podczas tzw. rewolucji francuskiej, ale przemocą stłumił bunt rojalistów w 1795 roku). W końcu zrozumiał charakter brudnej gry w której uczestniczył, zaczął działać przeciwko niej, i ostatecznie został wyeliminowany. Amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt kiedyś przyznał, że w polityce nic nie wydarza się przypadkiem. Jeśli coś się dzieje, to można mieć pewność, że tak to zaplanowano. Słynny żydowski iluminat i mason, Walter Rathenau, który został ministrem finansów w niemieckiej Republice Weimarskiej, w roku 1912 przyznał: “300 mężczyzn, którzy się znają, kontrolują finanse Europy, i mianują następców spośród swoich szeregów”. (Wiener Presse, 24.12.1912) Wszystko zrobiono zgodnie z programem. Ujawnił to Rathenau w Paryżu w 1913 roku, kiedy elita finansowa i iluminaci założyli International Bank Alliance [Międzynarodowy Sojusz Bankowy]: Nadeszła chwila żeby elita finansowa oficjalnie dyktowała światu ich prawa, gdyż wcześniej robili to tylko skrycie. . Elita finansowa będzie musiała zastąpić imperia i królestwa władzą, która obejmie nie tylko jeden kraj, ale cały świat”. Obywatel austriacki i mason Karl Radek (Tobiach Sobetsohn) był jednym z zagranicznych Żydów, którzy stali się potężnymi funkcjonariuszami komunistycznymi w sowieckim aparacie władzy. Żydowskie organizacje tylko w USA wysłały do Rosji sowieckiej 1.700 wtajemniczonych członków. Nie powinno zatem dziwić, że bolszewicy otrzymali wystarczającą liczbę karabinów i amunicji z Zachodu by pokonać Białych. Zachodnie demokracje nie zwracały uwagi na raporty mówiące o tym, ż większość zabitych przez Czerwonych stanowili zwykli ludzie, biedni, robotnicy, a nawet kobiety ciężarne. Potwierdził to 90-letni estoński uchodźca Kustav Pohla w 1978 roku. Sam był świadkiem tych zbrodni w Rosji. (Eesti Pdevaleht, Sztokholm, 8.04.1978)
9. 2 – Głód jako broń Lenin wiedział, że krzywdząc chłopów mógł złamać kręgosłup Białych. Systematyczna konfiskata produktów rolnych doprowadziła do strasznego głodu, który z kolei wywołał epidemię tyfusu i innych groźnych chorób. Ludność zaczęła dokonywać grabieży. Zapanował chaos. Fakt, że skonfiskowane zboże sprzedawano zagranicę ukrywano przed opinią publiczną. W ten sposób Lenin wykorzystał głód jako broń przeciwko wrogom. Innym powodem głodu było ustanowienie bolszewickiego reżimu i zmniejszenie rosyjskiej populacji, jak mówi Wladimir Solouchin (“In the Light of Day” [W świetle dnia], Moskwa, 1992, s. 52). Sytuacja drastycznie się pogarszała. Dlatego bolszewicy musieli zaprzestać konfiskaty zboża w roku 1921, ale było już za późno. W lipcu 1921 głodowało 10 milionów ludzi. W zimie 1921-1922, 35 milionów nie miało żywności. (Artykuł Wladimira Berelowicza “The Diplomacy of Starvation” [Dyplomacja głodu] w tygodniku Russkaya Mysl, Pariyż, 27.09.1985) Lenin wykorzystał te sytuację i zorganizował pułapkę żywnościową, zwaną Torgsin, gdzie ludzie mogli kupować makaron, smalec i zboże za obcą walutę. Każdy kto próbował coś kupić był natychmiast aresztowany i rabowany z posiadanego złota. Zmuszano go również by powiedział skąd ma pieniądze. Miliony ludzi zostało uratowanych dzięki prywatnym organizacjom ze Szwecji i USA – a przede wszystkim ARA (Amerykańska Organizacja Pomocy). ARA zebrała $70 milionów (56 milionów od Amerykanów). Te pieniądze wystarczyły by zakupić żywność dla 18 milionów Rosjan. Lenin zebrał 400 milionów rubli w złocie w Kijowie, 500 milionów w Odessie i 100 milionów w Charkowie, ale absolutnie nie miał zamiaru oddać ich głodującym. Oświadczył: “Nie mamy żadnych pieniędzy!” (Igor Bunich, “Złoto partii”, Petersburg, 1992, s. 85) Tymczasem Trocki rozpuścił bandy kryminalistów i rabusiów by ograbić kraj. Później Mao Tse Tung w Chinach również wykorzystywał kryminalistów. Głód zagrażał wpędzeniem do grobu dziesiątki milionów ludzi. Na najbardziej dotkniętych obszarach występował kanibalizm. Zorganizowano komitet zwany Pomgol żeby pomóc głodującym Rosjanom. Do niego dołączyli najwybitniejsi rosyjscy obywatele. Co wydarzyło się później było oburzające. Tuż po zorganizowaniu komitetu aresztowano jego wszystkich członków, oprócz Maksyma Gorkyego i Wery Figner. Oni rozdzielali żywność i lekarstwa. Bolszewikom nie podobało się to, że członkowie komitetu rozmawiali o przyczynach głodu, co stanowiło krytykę światowego komunizmu. Kiedy rozwiązano komitet, wszelka pomoc została przerwana (Film Stanislawa Goworuchina “Our Lost Russia” [Nasza Rosja utracona]). Organizację ARA oskarżono o szpiegostwo. Według oficjalnych źródeł w latach 1921-1922 z głodu zmarło 5 milionów ludzi. Emigranci uważali, że prawdziwa liczby była znacznie wyższa. Pokazała to ostatnio również rosyjska prasa. Za wszystkie te zgony odpowiedzialny był Lenin. Okrutny komunizm wojenny nie udał się, pomimo ogromnej pomocy zagranicznej, i już na początku 1921 roku Lenin musiał powiedzieć: “Koniec!” Ale międzynarodowa elita finansowa nie chciała ustąpić. Wkrótce zastosowano kolosalne środki i na początku marca 1921 Lenin ogłosił, że wprowadzi się nową politykę ekonomiczną – NEP. Zrobiono to by uratować komunizm od kryzysu gospodarczego i uspokoić liczne bunty chłopskie w całej Rosji, gdyż to oni stanowili kolejny powód wprowadzenia NEP. Lenin pozwolił obcokrajowcom organizować tzw. firmy koncesyjne, które w 51 procentach należały do nich, a 49 procent do państwa sowieckiego. Antony Sutton podkreślił w swoim artykule, że później sowiecka cenzura robiła wszystko co mogła żeby usunąć wszystkie informacje o tych firmach z podręczników historii. Tę kampanię reformy Lenin nazwał “polityką dwóch kroków do przodu i jednego do tyłu”. Oświadczył, że otwarto drzwi dla kapitału zagranicznego i zachodniej technologii. Zachęcał do zakładania prywatnych interesów w rolnictwie, usługach i małych biznesów domowych. Od roku 1922 Lenin pozwolił założyć 330 firm spółdzielczych i następnych 134 firm zajmujących się pomocą techniczną. 21 lutego 1922 roku Prawda napisała o amerykańskiej Barksdall Corporation, dostarczającej nowoczesny sprzęt dla przemysłu ropy w Baku. Singer był kolejnym, który otworzył firmę koncesyjną w 1925 roku. Później bolszewicy przejęli ją całkowicie. Wiele innych firm mogło wkrótce współpracować dosyć otwarcie z komunistami, a nawet wywozić zysk ze Związku Sowieckiego. Do tych biznesmenów należeli Armand Hammer i W Averell Harriman, który w roku 1943 stał się amerykańskim ambasadorem w Moskwie. Ta współpraca trwała w pewnych dziedzinach do 1937 roku. 28 października 1921 roku Lenin żydowskiemu biznesmanowi Armandowi Hammer pozwolił na monopol. Jego rodzina emigrowała z Odessy do Ameryki, gdzie z ojcem założył Amerykańską Partię Komunistyczną. Później udało mu się reprezentować 38 amerykańskich firm (łącznie z Fordem) w Moskwie. Hammer współpracował z prawie wszystkimi komunistycznymi liderami. 18 czerwca 1985 roku pierwszy raz spotkał Gorbaczowa. Stalin był jedynym, który sprawiał mu problemy. W 1930 roku odmówił wszelkiej współpracy z Hammerem i zmusił go do prowadzenia interesów w Moskwie. Powodem tego była jego bliska współpraca z Leonem Trockim. Jak już wspomniałem, Lenina bardziej interesowały posiadłości i bogactwo Rosjan, niż praktykowanie utopijnego socjalizmu. Również szwedzcy socjaliści w imię “sprawiedliwego podziału” przekształcili swoich poddanych w niewolników podatkowych elity finansowej. W tej sytuacji spotęgowały się grabieże. To przede wszystkim “chciwy Żyd”, Armand Hammer, transportował klejnoty i sztukę należące do cara i arystokracji do Ameryki, gdzie sprzedawał je innym bogatym Żydom. (Svenska Dagbladet, 30.03.1987) Hammer rozpoczął swoje “interesy” z Leninem od wymiany drogich kamieni i futer na żywność, którą Rosjanie mogliby dostarczyć gdyby Lenin nie zniszczył ich możliwości produkcyjnych. I to było częścią bandyckiego planu. W ten sposób jajka Faberge, zwieńczone diamentami tiary i ikony, które złupiono z kościołów, wylądowały w rękach Armanda i jego brata Wiktowa Hammera. Kiedy skończyły się te dostawy, ze Związku Sowieckiego przywieziono nowe ukradzione rzeczy, nie było żadnych kłopotów skoro główni herszci bandytów w Moskwie byli zawsze chętni do podtuczenia swoich zagranicznych kont bankowych przy pomocy Armanda Hammera i innych paserów. Lenin powiedział do Armanda Hammera: “Rosja Sowiecka potrzebuje amerykańskiego kapitału i pomocy technologicznej żeby znowu się rozwijać”.(Dagens (Nyheter, 25.11.1984) Kiedy Hammer później wylądował w Moskwie własnym samolotem, nie musiał przechodzić przez kontrolę paszportową czy celną. Każdy był równy, ale wydaje się, że niektórzy byli równiejsi od innych. “To Lenin przekonał mnie żeby zostac kapitalistą”, zadeklarował później.
W 1980 roku komunistyczny bilioner Hammer “podarował” Moskwie Sowicentre”, gigantyczny biurowiec, żeby lepiej pilnować swoich interesów. Fabryki chemiczne Hammera w Związku Sowieckim zdewastowały środowisko naturalne jak również ludzkie zdrowie (np. w Wentplis w okupowanej Litwie). Ale to go nie obchodziło. Najważniejszy był zysk. Nigdy nie miał dosyć! Hammer nigdy nie ukrywał swojej satanistycznej postawy: Ten kto mówi prawdę nie ma przyszłości. Przyszłość buduje się tylko na kłamstwach”. Te kłamstwa teraz odwróciły się od kłamców. W okresie NEP, Lenin także zrobił manewr polityczny, 6 lutego 1922 roku zmienił nazwę Czeka na GPU (Zarząd Polityki Rządowej). Kilka firm zwrócił pierwotnym właścicielom, ale później ponownie je skonfiskowano. W czerwcu 1925 roku szef GPU na terenie Lubenska (Ukraina), Dwijannikow, wysłał okólnik do swoich szefów regionalnych. Dwijannikow poinstruował GPU pozostawać w cieniu w pasywnym okresie, ale gromadzić informacje o wrogach sowieckiego reżimu, żeby przygotować się do ataku w odpowiedniej chwili przeciwko tym siłom. Podwładnych zachęcał do działań szpiegowskich na ludzi, żeby gotowe były ich listy kiedy nadejdzie czas rozpoczęcia likwidacji wrogów narodu, których uśmiechy zadowolenia wkrótce zamienią się na grymasy strachu. Oczekiwał, że wrogowie ujawnią się sami. Sowiecka propaganda chętnie szerzyła mit o zachodnim zagrożeniu dla systemu komunistycznego w Rosji. Ale ta propaganda pozbawiona była treści. Można to łatwo udowodnić następującymi faktami. W marcu 1924 roku szef sztabu Michail Frunze zażądał rozwiązania Armii Czerwonej, gdyż zrobiła się z niej banda złodziei i rabusiów. To zrobiono – w całkowitej tajemnicy. Pozostał tylko szef. A zatem latem 1924 roku Związek Sowiecki był faktycznie bez armii. Frunze zaczął organizować nową armię na jesieni 1924, kiedy do wojska wcielono dużą liczbę młodych wieśniaków. Kręgi rządzące na Zachodzie dobrze znały ten fakt, ale ukrywały go przed opinia publiczną. Nie chcieli wyeliminować komunizmu, mimo że wiedzieli, iż komunizm był takim systemem, w którym podejmowano wielkie wysiłki by rozwiązywać problemy, które nie istniałyby bez komunizmu. Juri Lina Nadesłała p. Ola Gordon
Ujawniamy: kłamstwa i przekręty U E i Rządu Anty Polskiego Jak sprzedaje się Polskę i Polaków…Czytajcie i przekazujcie dalej. Wybierajcie Wolność…GMO oraz Kodeks Żywnościowy, Prywatyzacja Polskich Zasobów naturalnych, Szczepionki, czyli bezpłodność i choroby nowotworowe…
GMO W ostatnim czasie kilku pseudo naukowców opłacanych z kieszeni Rządu Anty Polskiego i firmy Monsanto chciało podważyć wiarygodności mojego tekstu
http://www.eioba.pl/a/2u2z/trucizna-na-talerzu-przeczytaj-aby-zrozumiec
na temat trucizn zawartych w jedzeniu i wodzie… Jaka jest prawda?! Oto niezależne stanowisko Polskich naukowców i specjalistów w sprawie kontrowersyjnej kwestii GMO i upraw Transgenicznych…
Szanowni Panowie:
Marek Sawicki, Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Andrzej Kraszewski, Minister Środowiska
Leszek Korzeniowski, Przewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Sejmu RP
Marek Kuchciński, Przewodniczący Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa Sejmu RP
Szanowni Panowie! W dniu 9 lutego odbyło się w Sejmie publiczne wysłuchanie rządowego projektu ustawy Prawo o organizmach genetycznie zmodyfikowanych. Zabrali głos liczni przedstawiciele środowiska naukowego, specjaliści w zakresie żywienia, ochrony środowiska, biologii molekularnej, weterynarii, ekonomii i innych dziedzin. Przedstawiono także stanowisko Komitet Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk. Wszyscy naukowcy zabierający głos podczas wysłuchania publicznego prezentowali bardzo krytyczne stanowisko w odniesieniu do możliwości uwalniania GM organizmów do środowiska, na co zezwala projekt nowej ustawy. Podkreślano, że obecny stan wiedzy naukowej w żadnym wypadku nie daje pewności, że żywność GM jest bezpieczna dla zdrowia konsumentów, a GM rośliny nie są obojętne dla środowiska. Podnoszono także problemy ekonomiczne, jakie proponowane zmiany ustawowe spowodują na polskiej wsi: nieuniknione zanieczyszczenie upraw tradycyjnych domieszką GMO, utrata certyfikatów przez producentów żywności ekologicznej i GMO-free, utrata rynków zbytu, a także przerzucenie kosztów dodatkowych testów na rolników, przerzucenie trudu tworzenia i utrzymania stref wolnych od GMO na rolników. W przeświadczeniu naukowców zabierających głos podczas wysłuchania publicznego, dopuszczenie do legalizacji upraw GMO jest wbrew interesowi naszego Kraju i stanowi bardzo poważne zagrożenie dla rolnictwa o tradycyjnej strukturze typowej dla polskiej wsi – rolnictwa, które daje utrzymanie i godne życie milionom Polaków. Warto także pamiętać, że podobnie negatywne stanowisko, w którym wskazano wiele potencjalnych zagrożeń i fakt braku dostatecznych badań naukowych, wyraził Komitet Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk, który zaleca wprowadzenie 15-letniego moratorium na uprawy GMO w Polsce i rygorystyczne przestrzeganie zapisów obowiązującej ustawy, a nie liberalizację prawa w zakresie uwalniania GMO do środowiska. Niestety, do mediów przedostał się zupełnie inny obraz sytuacji – przekaz dotyczący wysłuchania publicznego został zdominowany przez przedstawicieli agrobiznesu, którzy od dawna jawnie lobbują na rzecz ponadnarodowych koncernów agro-biotechnologicznych. Koncerny te zaś dążą do otwarcia polskiego blisko 40-milionowego rynku konsumenckiego na GM żywność oraz polskiego rolnictwa – na uprawy transgeniczne, aby móc bez przeszkód realizować swoje interesy. Apelujemy i przestrzegamy – w obecnej dobie rzeczywisty postęp i nowoczesność to nie otwieranie naszych pól na obarczone dużym ryzykiem i posiadające wciąż znamiona eksperymentu technologie, z których stopniowo wycofuje się wiele innych krajów. Dziś prawdziwa innowacyjność to wysiłek na rzecz rekonstrukcji bioróżnorodności gleb, naturalnych metod ochrony roślin, produkcji żywności wysokiej jakości oraz społecznej gospodarki rolnej. Te wartości są i będą coraz bardziej poszukiwane przez wysoko rozwinięte społeczeństwa europejskie. Polska może i powinna te wartości oferować, zapewniając w ten sposób wielofunkcyjny rozwój polskich obszarów wiejskich i wzrost dochodów ludności zamieszkującej te obszary. Niezależnie od krytycznej opinii nt. projektu ustawy, opowiadamy się za wprowadzeniem przez Rząd RP, wzorem innych państw UE, całkowitego zakazu upraw kukurydzy MON810, do czasu bezspornego udowodnienia braku zagrożeń dla zdrowia i środowiska.
Z poważaniem,
Prof. dr hab. Anna Stachurska, Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie
Prof. dr hab. Ewa Rembiałkowska, SGGW – kierownik Zakładu Żywności Ekologicznej Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji
Prof. dr hab. Tadeusz Żarski – kierownik Katedry Biologii Środowiska Zwierząt w Zakładzie Higieny Zwierząt i Środowiska SGGW
Prof. dr hab. Jan Narkiewicz-Jodko, prof. dr nauk rolniczych, dr hab. nauk przyrodniczych
Prof. dr hab. Mieczysław Chorąży, onkolog, Instytut Onkologii w Gliwicach
Prof. zw. dr hab. inż. Magdalena Jaworska, Katedra Ochrony Środowiska Rolniczego, Uniwersytet Rolniczy w Krakowie
Prof. dr hab. Henryk Skolimowski, twórca nowej dziedziny, jaką jest ekofilozofia
Prof. zw. dr hab. Ludwik Tomiałojć, wykładowca podstaw ochrony przyrody i zasady rozwoju zrównoważonego, Uniwersytet Wrocławski
Prof. zw. dr hab. inż. Tomasz Winnicki, członek Europejskiej Akademii Wiedzy i Sztuki
Doc. dr hab. Katarzyna Lisowska, biolog molekularny, pracownik Działu Badawczego Instytutu Onkologii w Gliwicach
Dr hab. Piotr Skubała, Profesor Uniwersytetu Śląskiego, Katedra Ekologii, Wydział Biologii i Ochrony Środowiska
Prof. dr hab. h.c. Ewald Sasimowski, Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie
Prof. zw. dr hab. inż. Stanisław Wiąckowski, specjalista ochrony środowiska i ekologii
Dr Anita Ganowicz-Bączyk, niezależny etyk środowiskowy
Dr inż. Marek Kubara, Ekoprodukt
Dr inż. Janusz Andrzej Korbel, Towarzystwo Ochrony Krajobrazu
Dr inż. Roman Śniady, niezależny ekspert w dziedzinie rolnictwa ekologicznego
Dr Zbigniew Hałat, lekarz medycyny, specjalista epidemiolog, Medyczne Centrum Konsumenta
Dr Jacek J. Nowak, wykładowca zarządzania zrównoważonym rozwojem w Szkole Wyższej im. B. Jańskiego w Warszawie (Wydział Zarządzania)
Kodeks Żywnościowy
Twórca: Unia Europejska na zlecenie ONZ
Data Wprowadzenia : 31.12.2009 r
Założenia projektu :
-) od 2010 r. cała żywność, musi być obowiązkowo napromieniowana, czyli poddana działaniu dużych dawek kobaltu 60 lub cezu 137, promieni gamma, albo wiązek
elektronów o ogromnej prędkości.
-) jedzenie ma zawierać dodatki chemiczne oraz pestycydy. (w dawkach skutecznie zagrażających zdrowi i życiu)
-) od 2010 roku zakazana sprzedaż naturalnych witamin, suplementów mineralnych oraz ziół wraz z bazującymi na nich terapiami
-) wszystkie zwierzęta będą musiały obowiązkowo zażywać antybiotyki i hormony wzrostu.
-) z upływem czasu przydomowa uprawa własnych owoców i warzyw ma zostać objęta ścisłymi uregulowaniami i nie będzie możliwa bez zezwolenia.
Regulacje prawne, które opisałem powyżej, noszą znamiona wielkiego skandalu i są bezczelnym zamachem na podstawowe prawa człowieka.
(Info: Norbert Sawicki w Liście do Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.)
„Prywatyzacja” Polskich Zasobów Naturalnych:
W czasie, kiedy kolejne rządy szukają dywersyfikujących rozwiązań dostawy paliw, po cichu rozdawane są polskie zasoby ropy i gazu obcym firmom. Oficjalna wersja Głównego Geologa Kraju jest taka: „Przekazujemy zasoby w celu ich rozpoznania, nie posiadamy środków na ten cel i nowoczesnych technologii”. To kłamstwa. Od dziesiątków lat, w tym także w ostatnim 20–leciu, manipulowano informacją geologiczną. Np. coroczne Bilanse Zasobów Kopalin (PIG) informują, że mamy jedynie 150 mld m3 gazu (na 10 lat eksploatacji) i 19,5 mln ton ropy (na 1,3 roku eksploatacji).
Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, z chwilą przekazania zasobów w celu rozpoznania, od razu wiadomo, że pod Kutnem zasób gazu przekazany w 2007 roku FX Energy to ok. 500 mld m3, a gaz przekazany firmie Chevron w 2009 r. (obie firmy z USA) to ok. 1000 mld m3 (1 bln). Zasoby te po prostu, były dawno, poprzez kilka tysięcy wierceń w latach 60 i 70 - tych XX wieku i inne (satelitarne) w latach następnych, rozpoznane, a informacje utajniono polskiemu społeczeństwu i przekazywano agenturze KGB. Nie ujawnienie tych zasobów było i jest tym na rękę, którzy mają biznes na sprowadzaniu gazu z Rosji. Przekazano obecnie w obce ręce zasoby gazu w ilości ok. 1,5 bln m3 (na ok. 150 lat zapotrzebowania obecnego Polski) za ok. 1% wartości (opłaty koncesyjne za wydobycie – 5,63 PLN/1000 m3) ze stratą ok. 2000 mld PLN (cena gazu z Rosji to ponad 400 USD/1000 m3). Zasoby te zostały dawno rozpoznane i firmy amerykańskie, o których mowa powyżej (w FX Energy jest były wiceprezes PGNiG), mają 100% pewności co do wielkości zasobów, czym się same chwalą na swoich stronach internetowych. Manipulacja informacją przez Głównego Geologa Kraju, który wydał koncesje, polega na tym, koncesje wydaje (wydał obcym firmom ponad 30), jak twierdzi jedynie na rozpoznanie zasobów. Dają się na to nabierać wszyscy, nie znając prawa geologicznego i górniczego, które obecnie w Art. 12 stanowi, że: kto rozpoznał złoże… może żądać pierwszeństwa do jego eksploatacji przed innymi. Oznacza to, że rozpoznanie jest jednoznaczne z prawem do eksploatacji. To samo w Art. 15 jest kontynuowane w projekcie nowego prawa g i g – druk sejmowy 1696. Projekt nowego prawa g i g zmierza do totalnego przejęcia wszelkich zasobów energetycznych (oraz pozostałych) przez organ koncesyjny podległy Głównemu Geologowi Kraju w jednym celu – przekazania tych zasobów w ręce prywatnych firm przetargowo lub bez przetargu. Z pominięciem interesu państwa, samorządów i obywateli, czyli obecnych właściciel, których pozbawia się możliwości korzystania z własnych zasobów. Dodatkowo jeszcze w nowym prawie wymyślono możliwość bezwzględnego wywłaszczenia z nieruchomości wszystkich właścicieli obecnych przez tego, który uzyskał koncesję na rozpoznanie i/lub eksploatację. Np. FX Energy ma już tereny o pow. 8,5 tys. km2 terenów w Polsce, które może przejąć na min. 50 lat, wywłaszczając wszystkich, jeśli zobaczy w tym jakiś interes. Nowe prawo g i g ma ułatwić także znakomicie przekazanie węgla brunatnego w obce ręce. Węgiel brunatny ma „iść” z prywatyzacją energetyki, co oznacza, że za oczekiwane 12 mld PLN (obecnie szacunki dochodzą do 25 mld PLN) z prywatyzacji sektora energetycznego utracimy zasoby o wartości setek mld PLN. Samorządy i organizacje społeczne eliminuje się skutecznie z procesu koncesyjnego, poprzez kolejne prawne ograniczenia ustawowe, celowe manipulacje prawem. To wszystko staje się niewiarygodne poprzez swoją prostotę. Wydaje nam się, że nikt nie może zabrać nam naszych domów, działek, pól i lasów.A jednak – wystarczy przeczytać choćby skrót projektu nowego prawa geologicznego i górniczego, żeby zrozumieć grozę sytuacji. Udało się, przy biernej postawie praktycznie wszystkich sił politycznych, zatrzymać listem otwartym do Prezydenta i Premiera, Marszałków Sejmu i Senatu (dostali wszyscy posłowie) spowolnić legislację tego prawa (ustawa miała wejść w życie 1 lipca 2009 r.).Sejm uchwalił powołanie Nadzwyczajnej Podkomisji Sejmowej ds. druku 1696 – projekt nowego prawa geologicznego i górniczego, po bezskutecznej wielomiesięcznej dyskusji w podkomisji, samorządy i organizacje społeczne przestały w niej uczestniczyć decyzją Przewodniczącego i posłów PO. Z uzyskiwanych informacji posiadamy wiedzę, że z wielu wniesionych poprawek niewiele poprawek wniosła Podkomisja do projektu rządowego (projekt Głównego Geologa Kraju), projekt wkrótce ma trafić do drugiego czytania.
Podsumowując – zajmujemy się wszyscy duperelami, a tu kradną, zupełnie bezkarnie, wszystko, co dla nas najcenniejsze. Zwłaszcza przyszłość. Mogliśmy być Norwegią czy Kuwejtem, a jesteśmy nędzarzem wycyckanym przez zgraję mafijnych „elit politycznych”. Może czas z tym skończyć, póki jeszcze coś zostało? Może warto społeczeństwu ujawnić wszystkie bzdury o budowie dla nas bezpieczeństwa energetycznego, w ramach, którego pozbywamy się własnych paliw jako źródła dochodów, by kupować od innych za ciężkie pieniądze. Te bzdury o bezpieczeństwie energetycznym w ramach, czego pozbywamy się za grosze dochodowych spółek energetycznych wraz z zasobami. O potrzebie budowy elektrowni atomowych wtedy, kiedy zapotrzebowanie na energię stale spada, a wydano już pozwolenia na 12,5 tys. MW przyłączenia energii wiatrowej, (zostały do rozpatrzenia wnioski na 54 tys. MW), tj. na 1/3 zainstalowanej obecnie mocy wszystkich elektrowni. Wtedy, kiedy dostępne zasoby geotermiczne (skał i wód) mogą zapewnić moc energii elektrycznej na ok. 50 tys. MW. O konieczności realizacji projektu CCS – wychwytywania, sprężania i zatłaczania spalin ze spalania węgla brunatnego przez PGE (przygotowane do sprzedaży na giełdzie) w najcenniejsze geotermalne pokłady utworów solanek jurajskich w centralnej Polsce. Może ktoś to powie poprzez media ogłupiałemu społeczeństwu i uratuje ten kraj?
Źródło: PPN
Szczepionki, czyli Bezpłodność i choroby nowotworoweWitam Państwa, Dostaje od polskich rodziców coraz więcej informacji o coraz częstszych, ciężkich, tragicznych w skutkach powikłaniach poszczepiennych u niemowląt. Podejrzewam, ze w Polsce nielegalnie i bez zgody rodziców na wielka skale testuje się na niemowlętach nowe szczepionki z bardzo toksycznymi adjuwantami. Pisałam o nich wcześniej, ze powodują masywną burze cytokin prozapalnych w organizmie, prowadząc m.in. do ostrego zapalenia mózgu ze wszystkimi tego tragicznymi konsekwencjami - autyzmem, padaczka, upośledzeniem umysłowym, udarami i obrzękami mózgu, niedotlenieniem, zgonami. Adjuwanty te mogą znajdować się w każdej szczepionce. Poniżej dowody, ze w Polsce testuje się nowe szczepionki dla koncernów farmaceutycznych. Pytanie, czy wszyscy rodzice dzieci, które brały udział w tych testach, wiedzieli o tym i zdawali sobie sprawę z możliwości tragicznych powikłań szczepień. Podejrzewam, ze nie. Prawdopodobne, ze wyniki tych tajnych testów wcale nie są publikowane. Sytuacja może przypominać zabicie parę lat temu testowymi szczepionkami kilkunastu bezdomnych Polaków w Grudziądzu. Powinien tym się zająć jakiś reporter śledczy.
Pozdrawiam Prof. Maria Dorota Majewska
Dziś mam dobrą informację, jeśli chodzi o szczepionki. Otóż wkrótce wchodzi w życie nowa ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z 2008 roku. Ustawa ta faktycznie znosi przymus szczepień i przemoc sądową wobec rodziców, którzy nie chcieli szczepić swoich dzieci z różnych powodów (zaraz podam te powody). Dotychczas za jakikolwiek sprzeciw groziły procesy sądowe, kary grzywny i inne sankcje. Ale nowa ustawa znosi jakiekolwiek sankcje za nie stosowanie się wobec kalendarza szczepień obowiązkowych. Tak, więc szczepienia dzieci nie będą już obowiązkowe. Mam tutaj prośbę do czytelników. Zapamiętajcie proszę tą informacje i przekażcie w miarę swoich możliwości dalej, swojej rodzinie, znajomym, kolegom z pracy. Znajcie swoje prawa, i dajcie poznać innym, jakie prawa daje im nowa ustawa. Dotychczasowy przymus szczepień łamał prawa obywatelskie i prawa człowieka. Był też w zasadzie mocno podejrzany. Pełny tekst tej ustawy znajduje się tutaj, kto chce, niech przeczyta:
Teraz wymienię wam powody, dla których nie będę szczepił ani siebie ani żadnej bliskiej osoby:
1. Powód zdrowotny. Szczepionki zawierają szkodliwe składniki, m.in.
- rtęć w postaci związku rtęci, jest trucizną w każdej ilości. Co ciekawe, w niektórych krajach jej stosowanie w szczepionkach jest zabronione. W tych krajach notuje się znacznie mniej przypadków autyzmu u dzieci. Zaskakujące?
- skwalen, odpowiedzialny za tzw : syndrom wojny w Zatoce. Według danych medycznych zachorowało około 30.000 żołnierzy walczących w Zatoce perskiej podczas pierwszej wojny z Irakiem. Tysiące żołnierzy zmarło. Fenomen tego zjawiska badano wiele razy, i wielu naukowców doszło do wniosku, że odpowiedzialny jest skwalen stosowany jako dodatek do szczepionek. Po upublicznieniu tych badań całkowicie zabroniono stosowania tej substancji w USA i innych krajach. Ciekawe, prawda? Za to niektóre szczepionki na świńską grypę zawierają aż 60.000 (!) razy więcej skwalenu niż te szczepionki stosowane podczas wojny w Zatoce. Substancja ta oficjalnie dodawana jest jako pobudzacz odporności. Ale często dochodzi do sytuacji, gdy układ odpornościowy rozpoznaje system nerwowy szczepionego człowieka jako tkankę obcą i zaczyna ją atakować. Podobnie dzieje się z innymi narządami, które przestają funkcjonować poprawnie. Skwalen jest obecny w komórkach skóry człowieka jako substancja naturalna, ale wstrzykiwana do układu krwionośnego sieje wyżej wymienione spustoszenia.
- Polysorbate 80, substancja ta jest używana w łączeniu wody z innymi substancjami w danym produkcie spożywczym. Jest nieszkodliwa, o ile dostaje się do organizmu drogą pokarmową. Zaś czyni poważne szkody, gdy jest wstrzyknięta do układu krwionośnego. Może powodować nowotwory i mutacje genetyczne. Przeprowadzono badania na szczurach z udziałem tej substancji poprzez jej wstrzyknięcie. Wszystkie szczury stały się bezpłodne.
Link do składu chemicznego szczepionki na A/H1N1:
http://www.emea.europa.eu/humandocs/PDFs/EPAR/pandemrix/emea-combined-h832pl
2. Powody etyczne: niektóre szczepionki zawierają wirusy wyhodowane na komórkach ludzkich pochodzących z płodów zabitych w wyniku aborcji. Szczególnie chodzi tutaj o szczepionki na różyczkę. Państwo polskie gwarantuje obywatelom wolność sumienia i wyznania, dlatego dziwi mnie fakt, że nikt nie wpadł na pomysł, aby odmówić szczepienia z tego powodu. Linki do informacji na ten temat:
http://fronda.pl/news/czytaj/papieska_akademia_zycia_o_szczepionkach
http://www.cogforlife.org/polish.pdf
3. Powód medyczny. Wielu ekspertów uważa, że szczepienia to pomyłka współczesnej medycyny. Pomyłka nie pierwsza i zapewne nie ostatnia. Medycyna ma niezliczoną ilość takich pomyłek na swoim koncie. Przykładowo: w zeszłym stuleciu neurochirurg, który wdrożył lobotomię czołową mózgu jako rutynowe postępowanie w niektórych chorobach dostał nagrodę nobla. Lobotomia to drastyczny zabieg chirurgiczny, który odbiera choremu osobowość i pozbawia go ludzkich reakcji. Jest to jeden z wielu ponurych rozdziałów w historii najnowszej medycyny. Idea szczepień jest po prostu kolejnym takim rozdziałem, z którym trzeba będzie się rozprawić. Ale czy stanie się to jeszcze za naszego życia? Pierwsze szczepionki, te sprzed kilkuset lat polegały na celowym „nadkażaniu się” żywymi, agresywnymi wirusami lub bakteriami. Szczepionki w dzisiejszej formie polegają na wstrzykiwaniu martwych organizmów bądź tylko ich elementów (z masą substancji dodatkowych, które mogą być zabójcze). Eksperci sądzą, że takie postępowanie może znacząco osłabić układ odpornościowy. Gdyż przyzwyczaja się on do walki z martwymi, nieaktywnymi organizmami chorobotwórczymi i przez to 'rozleniwia' się.
4. Powód logiczny. Nikt nie ma pewności, że szczepionki działają i spełniają swoją rolę. Idea szczepień to po prostu koncert życzeń z wieloma niewiadomymi,nierozwiązanymi do dzisiaj. Wielu lekarzy sądzi, że choroby, przeciwko którym masowo szczepi się dzieci zostały zwalczone nie za pomocą szczepień, ale za pomocą rewolucji w medycynie, profilaktyce, higienie, czy ogólnym podejściu do chorób. Wiedza na temat lekarzy publikujących takie opinie ich nazwiska, wypowiedzi są niedostępne w wielkich mediach. Jednak w internecie czy w bibliotekach ta wiedza jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko wykazać trochę więcej inicjatywy niż codzienne czytanie popularnych gazet. Inną sprawą jest podejście służby zdrowia do idei szczepień. W całej UE to właśnie służba zdrowia należy do tej grupy, która najbardziej przeciwstawia się szczepieniom samych siebie na świńską grypę. Przykładowo we Francji szczepiło się zaledwie 3% lekarzy, pomimo bardzo agresywnej państwowej propagandy. Czyżby wiedzieli coś więcej niż my?
5. Powód spiskowy. Jest to typowa teoria spiskowa. Otóż szczepionki zaskakująco często okazują się być skażone różnymi zanieczyszczeniami. Ostatnio w Kanadzie wycofuje się partię 172.000 szczepionek, które częściej niż zwykle wywoływały ciężkie reakcje alergiczne. Na początku tego roku był wypadek ciężarówki w Czechach. Wiozła ona materiał do produkcji szczepionek. Otóż okazało się, że materiał ten to tak naprawdę...72 kilogramyżywego wirusa niebezpiecznej ptasiej grypy! Takie przykłady można mnożyć. Dla mnie dzieje się to zaskakująco często, i muszę powiedzieć, że nie wierzę w żadne pomyłki ani w zbiegi okoliczności w wypadku, gdy chodzi o miliardy dolarów.
http://astral-projection.blog.onet.pl/NIE-SZCZEPIMY-DZIECI-argumenty,2,ID395544298,n )
Zabójcze szczepionki:O szczepionkach napisano wiele. Ja również dorzucam swoje trzy grosze. Ten tekst będzie traktował o szkodliwości tych produktów. Na ten temat nie dowiecie się nic od 90% lekarzy - niewielu ma odwagę mówić. Nie chcą ryzykować ostracyzmem zawodowym, wyrzuceniem z pracy, utratą wpływów i bonusów od koncernów farmaceutycznych. Natomiast media jak to media: nie chcą utraty reklamodawców w postaci tych koncernów. Istnieje jeszcze jedna przesłanka, dla której raczej nie usłyszycie w mediach o szkodliwości szczepionek, ale to już materiał na osobny tekst, a nawet na całą rozprawkę. Na samym początku zwrócę uwagę na niewłaściwe reklamowanie szczepionek w telewizji. Ta tematyka wbrew pozoru jest ważna, choć niewielu anty szczepionkowców zwracana to uwagę. Otóż: przy reklamie każdego leku, nawet witaminy C czy preparatów z magnezem, jest wyświetlane i czytane ostrzeżenie. Brzmi ono mniej więcej: "przed użyciem zapoznaj się z ulotką bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu". I teraz przechodzimy do sedna - przy telewizyjnych reklamach szczepionek takich ostrzeżeń po prostu niema! Czy zwróciliście na to uwagę? Przecież szczepionki tak samo są wydawane wyłącznie na receptę lekarską, teoretycznie po przeprowadzeniu wywiadu przez lekarza. Czy nie jest to złamanie prawa obowiązującego w Polsce? Mam tu szczególną prośbę do osób związanych z Piotrem Beinem bądź innych biegłych w tej sprawie. Jeśli jest to złamanie prawa, to tę sprawę trzeba nagłośnić na blogach, koncerny farmaceutyczne nie są bezkarne! To czy jest to złamanie prawa - nie wiem, ale oczywistym jest fakt, że brak takiego komunikatu działa na podświadomość / psychikę rodziców.
1.Ruszają masowe szczepienia dla biednych krajów. Szczepione będą dzieci w aż 41 państwach szczepionką na pneumokoki. Portal onet.pl donosi:
cyt: "Najbiedniejsze kraje świata otrzymają nową szczepionkę przeciwko pneumokokom, która może tam uratować życie setek tysięcy dzieci. Akcja szczepień rozpoczęła się już od Nikaragui. Szczepionka chroni przed zakażeniem pneumokokami. Bakterie te są niezwykle groźne, powodują u dzieci zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowych i sepsę, czyli zakażenie krwi. Na całym świecie pneumokoki zabijają, co roku pół miliona dzieci. W krajach rozwiniętych już od dawna stosowane są szczepionki przeciwko tym bakteriom. Kraje najuboższe nie mają na walkę z nimi pieniędzy. Dzięki środkom zebranym wspólnie przez kilka organizacji, w tym Światową Organizację Zdrowia (WHO) i Fundusz Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci (Unicef), i tam najmłodsi będą mogli zostać zaszczepieni. Akcja szczepień rozpoczęła się od Nikaragui i obejmie w sumie 41państw". Źródło
Mówicie państwo, że to wspaniale, że bogatsze kraje pomagają tym biedniejszym? Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka to wygląda, jednak w artykule tym nie podano wielu kluczowych informacji. Także część z Was tych informacji nie ma. Zadajmy sobie przede wszystkim logiczne pytanie, kto sponsoruje tego typu globalne akcje. Sponsorami takich akcji są multimiliarderzy tacy jak Bill Gates (ma fundację założoną w tym celu) czy Ted Turner. Ich wydatki na te cele opiewają w miliardach dolarów i ciągle rosną. Co jest w tym dziwnego? Otóż ci miliarderzy, sami siebie wspaniałomyślnie kreujący na dobrodziejów ludzkości, są zwolennikami znacznego ograniczenia ludności naszej planety. Ogólnie mówiąc: jest im bardzo ciasno na ziemi. Fundacja Billa i Melindy Gatesów sponsoruje amerykański koncern aborcyjny Planned Parenthood. Koncern ten swego czasu zasłynął z łamania amerykańskiego prawa jak i z tego, że w swoim programie zakłada powszechny dostęp do antykoncepcji dla dzieci od lat 10 (dziesięciu). Mało tego. Bill Gates w oficjalnej wypowiedzi zapowiedział ograniczenie liczby ludności o 15% w najbliższym czasie. Jego oficjalna wypowiedź:
"Dzisiejszy świat zamieszkuje 6,8 miliarda ludzi i zmierza do wartości 9 miliardów. Jeśli obecnie wykonamy dobrze zadanie, jeżeli chodzi o szczepionki, służbę zdrowia, rozrodcze usługi zdrowotne, wówczas możemy obniżyć tę wartość o być może 10 lub 15 procent". Bill Gates
B.G wyraził te poglądy na zamkniętej konferencji TED 2010 w Long Beach w Kalifornii. Czy ktoś ma jeszcze jakieś złudzenia? Jak sobie wyobrażacie ograniczenie ziemskiej populacji o 15% poprzez szczepionki? Oczywiste jest, że w grę musi wchodzić uszkodzenie organizmów szczepionych ludzi, np bezpłodność. Rządzą nami niegodziwi ludzie, którym jest tutaj za ciasno. Nie miejmy złudzeń, iż mają oni dobre intencje. Według Louise Vollera i Kristiana Villesena z Danich Information mówią, wprost, że szczepionki przekazywane krajom trzeciego świata są przekazywane z nadwyżek - czyli z zapasów, które się nie sprzedały. W roku 2008 bądź 2009 w Filipińskim parlamencie wybuchła wielka afera związana ze szczepionkami na HPV. Trzem milionom kobiet podano szczepionki zawierające dodatkowy składnik, który może powodować bezpłodność (sterylant). Czy usłyszałeś o tym w Wiadomościach bądź w Faktach? No właśnie. Jednak dalej duża część naszego narodu wyznaje zasadę: "gdyby to było ważne, to powiedzieliby o tym w Dzienniku". Zbiorowa nieświadomość zawsze będzie górować, ważne żebyś Ty był świadomy. Ale to nie koniec informacji na temat miliarderów, którym my zabieramy powietrze. 3 maja 2009 roku odbyło się spotkanie wielkich i możnych tego świata:
cyt: "Potentaci finansowi panicznie boją się przeludnienia, dlatego wspierają kliniki aborcyjne czy rozpowszechniają pigułki, wczesnoporonne. Teraz postulują m.in. politykę jednego dziecka w całym Trzecim Świecie. Brytyjski `Times' opisuje ich spotkanie na Mannhatanie. Miliarderzy chcą kontroli narodzin, bo według nich przeludnienie to największy problem świata. Potentat medialny Ted Turner, Bill Gates, burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, znani biznesmeni Warren Buffet i George Soros oraz czarnoskóra gwiazda telewizji Oprah Winfrey, David Rockefeller junior spotkali się 3 maja, ale dopiero teraz wyszły na jaw szczegóły spotkania. Miliarderzy weszli w rolę panów życia i władców ziemi. Biograf Buffeta, najbogatszego człowieka na świecie uważa, że `panicznie boją się przeludnienia' i `czują silną antypatię do religii". Ted Turner wielokrotnie nawoływał do tego, by we wszystkich krajach Trzeciego Świata wprowadzić politykę jednego dziecka. Taką samą, jaka obowiązuje w komunistycznych Chinach. - Jest nas zbyt wielu. Stąd bierze się globalne ocieplenie. Zbyt wielu ludzi zużywa atmosferę - powiedział kiedyś Turner. Fundacja Buffeta, najbogatszego człowieka na świecie, sfinansowała badania kliniczne, które pozwoliły na wprowadzenie na rynek szkodliwej pigułki aborcyjnej RU-486, a Gates podarował amerykańskiemu stowarzyszeniu Planned Parenthood prowadzącemu kliniki aborcyjne prawie 34 miliony dolarów. Turner, założyciel CNN pod koniec lat '90 podarował ONZ miliard dolarów na programy kontroli populacji, w tym edukację seksualną dzieci w Bangladeszu oraz dystrybucję pigułki wczesnoporonnej w obozach uchodźców w Kosowie. Chrześcijanom protestującym przeciwko takiej barbarzyńskiej pomocy chciał zamknąć usta mówiąc, że „chrześcijaństwo to religia dla nieudaczników”. Źródło
Nie od dziś wiadomo, iż kraje trzeciego świata są ogromnym poligonem doświadczalnym dla nowych szczepionek, leków i zmodyfikowanej (zmanipulowanej) genetycznie żywności. W przeszłości wybuchały wielkie afery związane z niehumanitarnym przeprowadzaniem testów klinicznych różnych farmaceutyków.W tym roku w północnym Sudanie wybuchła epidemia po wprowadzeniu do żywności eksperymentalnej, zmodyfikowanej (zmanipulowanej) genetycznie pszenicy. Była to pszenica w fazie testów. Epidemię nazwano "epidemią śmiechu", gdyż objawami był histeryczny śmiech prowadzący do nieprzytomności, padaczka, psychozy, zgon. Link opisujący "epidemię śmiechu tutaj
Ostatnio wielcy i możni, którym mamy czelność zabierać cenne powietrze, założyli sojusz GAVI - Global Alliancy for Vaccinations and Immunisation - światowy sojusz na rzecz szczepień i uodporniania. Stoją za tym, naturalnie, Gatesowie i ich fundacja, Bank Światowy, WHO i koncerny farmaceutyczne produkujące szczepionki. Czyli sama "śmietanka" w tym negatywnym znaczeniu. Celem sojuszu GAVI jest podanie szczepionek każdemu dziecku urodzonemu w trzecim świecie. Źródło
cyt: "W następstwie niedawno wymyślonej pandemii świńskiej grypy spowodowanej przez wirusa H1N1 w krajach uprzemysłowionych pozostały setki milionów nie zbadanych szczepionek. Państwa te postanowiły pozbyć się tego wstydliwego balastu, przekazując go WHO, która zamierza wcisnąć go za darmo wybranym biednym krajom. Francja oddała 91 z 94 milionów dawek, jakie zakupił rząd Sarkozy'ego od gigantów farmaceutycznych, a Wielka Brytania 55 z 60 milionów dawek. Podobnie postąpiły Niemcy i Norwegia. Dr Thomas Jefferson, epidemiolog z Centrum Badawczego Cochrane w Rzymie, zauważył: 'Po co oni w ogóle dają te szczepionki państwom rozwijającym się' Pandemia została odwołana w wielu częściach świata. Największym zagrożeniem dla zdrowia w biednych krajach są obecnie choroby serca i układu krążenia, podczas gdy wirusy znajdują się na końcu tej listy. Jaki jest medyczny powód przekazania tych 180 milionów dawek? Co więcej, grypa jest mało znaczącym problemem w krajach, w których nasłonecznienie jest obfite, poza tym 'nowa wielka plaga' w postaci pandemii A/H1N1 okazała się najłagodniejszą w historii".
Źródło j.w.
Epidemia świńskiej grypy okazała się niewypałem roku 2009. Nie dość, iż według ekspertyz została ona stworzona w laboratoriach, to wielkim skandalem zakończyła się sama pandemia. Wyszło na jaw, iż koncerny farmaceutyczne "skłoniły" WHO do wprowadzenia szóstego, najwyższego stopnia pandemii i do straszenia nią. Zadajmy sobie pytanie: po co rządowi Francji było aż 94 milionów dawek szczepionek? Przecież szczepi się nie więcej niż 10% - 20% społeczeństw Europy. Czy zamierzano podać szczepionki wszystkim, przymusowo? Tak właśnie wygląda pomoc dla krajów trzeciego świata - nie dość, że otrzymują one syf z szkodliwymi składnikami, to są to towary z nadwyżek, często z kończącym się terminem ważności. Cyt: "organizacja Comite Pro Vida de Mexico zaczęła podejrzewać WHO o niecne zamiary i po zbadaniu licznych próbek szczepionek odkryła, że zawierają one ludzką gonadotropinę kosmówkową, czyli hCG (human Chorionic Gonadotropin). Był to dziwny składnik jak na szczepionkę chroniącą ludzi przed szczękościskiem będącym wynikiem zainfekowania ran przez kontakt z zardzewiałymi gwoździami lub z pewnymi bakteriami znajdującymi się w ziemi.Poza tym na tamtych terenach tężec występował niezwykle rzadko. Było to o tyle dziwne, że hCG jest naturalnym hormonem potrzebnym do podtrzymywania ciąży. Jednak w połączeniu z nośnikiem toksoidu tężca hormon ten stymuluje powstawanie przeciwciał przeciwko hCG, czyniąc kobietę niezdolną do doniesienia ciąży. Jest to forma utajnionej aborcji. Podobne raporty o szczepionkach sprzężonych z hormonem hCG nadeszły z Filipin i Nikaragui". Źródło j.w.
2.Szczepionki na grypę - nowe fakty. Pierwszą i najważniejszą wiadomością jest raport przedstawiony amerykańskiej agencji rządowej od spraw chorób - CDC. Raport ten jest po prostu szokujący. Stwierdza on, iż wśród kobiet w ciąży szczepionych na świńską grypę notowano siedem razy więcej poronień. Ten sam raport stwierdza, że kobiety zaszczepione na grypę sezonową chorowały trzy razy częściej na tę grypę, zaś szczepione na świniaka (A/H1N1) chorowały na niego dziesięć razy częściej. Od siebie dodam, że zadziwiająca jest nieskuteczność szczepionek na grypę. Ciągle spotykam się z opiniami, iż ludzie szczepieni na grypę mają duże większe szanse dostać tej grypy i ogólnie mają osłabioną odporność. Co więcej, sprawa dotyczyła też mojej rodziny, gdy jedna z bliskich mi osób szczepiła się pierwszy i jedyny raz w życiu lata temu.Tamtejszy sezon grypowy był najcięższy od wielu lat w ciągu jej życia. Jedna z osób komentujących mój tekst napisała, iż zna przypadek, gdzie szef jednej z firm zafundował szczepienia na grypę swojej załodze. Po tym "prezencie" cała załoga mu się pochorowała na dwa tygodnie. Czy Wy zauważyliście coś podobnego? Na pewno większość z Was zna podobne historie - można je mnożyć. Ja tylko grzecznie się zapytam: jak to się ma dodanych oficjalnych, które krzyczą nam, iż szczepionka daje ochronę w ponad 80% przypadków (lub więcej)? Chyba ktoś nas robi w balona, a ja tego bardzo nie lubię. Naprawdę, epokę wierzenia w Świętego Mikołaja, UFO i inne tego typu rzeczy mam już dawno za sobą. Tegoroczna szczepionka przeciwko grypie jest potrójnym zagrożeniem, gdyż zawiera elementy trzech wirusów, w tym A/H1N1. Oprócz elementów wirusowych dostajemy "gratis" rtęć jako konserwant i inne świństwa. Najnowsze badania naukowe przynoszą zaskakujące informacje na poruszane przeze mnie tematy. Mega - studium pt. Vaccines for preventing influenza in healthy adults (Szczepionki zapobiegające grypie u dorosłych) stwierdziło, iż szczepionki na grypę zmniejszają objawy grypopodobne w 4% przypadków. Placebo z wody destylowanej dawało wskaźnik skuteczności wielkości 30%. Co potwierdza tezę, że podświadomość człowieka ma wielki wpływ na fizyczność, w tym mechanizmy obronne. Wspomniane wyżej Studium ujawniło szokujące fakty jeśli chodzi o oficjalne badania naukowe i dane dotyczące szczepionek:
-odrzucono 92 raporty
-niewłaściwa grupa porównawcza;
-brak kontroli losowej w testach;
-nielogiczność danych;
-brak planu statystycznego;
-niejasne definicje;
-słabe raportowanie;
-brak surowych danych;
-brak placebo;
-niewiele raportów opisało komplikacje poszczepienne, większość badań zignorowała je lub potraktowała powierzchownie.
Na pewno zadajecie sobie pytania: dlaczego korporacje farmaceutyczne i rządy, które mają nas chronić, fałszują wyniki badań i stosują inne wybiegi, by wspomóc zyski tych pierwszych? Dlaczego instytucje powołane rzekomo dla naszego dobra nabierają wody w usta i udają, że tych fałszerstw nie widzą? Czyje interesy tak naprawdę reprezentują te instytucje? Na te pytania istnieje kilka hipotez, jednak nie będę ich przytaczał. Zachęcam do własnych poszukiwań, jednak tylko wtedy, jeśli jesteś gotowy by radykalnie zrewidować to, co przez dekady mówili Ci lekarze, nauczyciele w szkołach i w końcu media.
Zapamiętaj o szczepionce na grypę:
a. Bardzo nieskuteczna. Statystycznie masz mniejsze szanse złapać grypę, jeśli nie szczepiłeś się na grypę. Reporter BCTV w Vancouver donosił z pogotowia: na 32 osoby zaszczepione na grypę, 30 dostało ją.
b. Wysoki wskaźnik nieskuteczności. Naprawdę wskaźnik wynosi 6,25%, niechlubne 'osiągnięcie', skoro placebo z wody destylowanej daje wskaźnik 30%.
c. Niebezpieczna. Czołowy światowy immunogenetyk, dr Hugh Fudenberg mówi, że jeśli ktoś miał 5 immunizacji przeciw grypie w l. 1970 - 1980, to ma 10 razy większą szansę na Alzheimera, niż gdyby zaszczepił się 1 - 2razy. A to przez glin i rtęć zawarte w niemal każdej szczepionce na grypę. Stopniowe nagromadzenie tych metali w mózgu powoduje dysfunkcję poznawczą.
d. Mnóstwo szkodliwych składników. Szczepionki grypowe zawierają (1) wirusy i bakterie kulturowe, (2) z kultywacji wirusa prosto do twego ciała - komórki ludzkie z aborcyjnych płodów, kurze zarodki, świńska krew, tkanka małpiej nerki, ropa z krowianki, surowica cielęca, (3) neutralizatory, stabilizatory, nośniki i konserwanty, np. rtęć, glin i formaldehyd, który używa się do balsamowania zwłok i wiadomo, że powoduje raka. Nie ma bezpiecznej ilości formaldehydu do zastrzyków żywym organizmom.
e. Nie działa. Może osłabić system obrony immunologicznej i zwiększyć podatność na grypę. Nie ma absolutnie żadnej wartości i chyba należy jej unikać dla własnego bezpieczeństwa. Jest pełna toksyn. Wiele osób dostaje grypę zaraz po szczepieniu, bo osłabia system immunologiczny zamiast go wzmocnić.
f. Dr Viera Scheibner, chyba jedna z najbardziej szanowanych na świecie naukowców w dziedzinie danych immunizacyjnych, pisze na podstawie własnych badań: Od przełomu ub. wieku, magazyny medyczne opublikowały dziesiątki artykułów dowodzących, że wstrzykiwanie szczepionek może powodować anafilaksję, tj. szkodliwe, niewłaściwe reakcje immunologiczne. Co zwiększa podatność na chorobę, której szczepionka miałaby zapobiec, jak i szereg związanych i in. niezwiązanych infekcji. Widać to u zaszczepionych dzieci w przeciągu dni, w przeciągu 2 - 3 tygodni. Większość z nich dostaje kataru, zapaleń ucha, pneumonitis i ostrego zapalenia oskrzelików w stopniu wskazującym na immunosupresję, tj. przeciwieństwo uodpornienia. Dlatego nigdy nie używam słowa immunizacja, bo jest zmyłkową reklamą, przekazującą, że szczepionki wzmacniają odporność, a tak nie jest. Prawidłowo mówimy szczepienie lub sensytyzacja.
Źródło polskie
Źródło angielskie
3.Artykuł na temat produkcji szczepionek. To może przyprawić o zawrót głowy! Cyt: "W celu przedstawienia jak najgłębszej, szczerej, naukowej oraz obiektywnej metody badań przygotowujących szczepionkę wraz z jej ukrytymi składnikami, zwróciliśmy się do wielokrotnie nagrodzonej dziennikarki medycznej, Janine Roberts, która przedstawia zupełnie inny obraz składników szczepionki, które nie pojawiają się na ulotce informacyjnej. To ta sama Janine Roberts, która zwróciła uwagę świata na "krwawe diamenty", ludobójstwo w Kongo, oraz wyniszczenie rdzennych kultur przez rząd australijski. Rachunek rozmów Janine z wysokiej rangi członkami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), rządowych agencji zdrowia, oraz naukowcami, ekspertami od szczepień, którzy decydują, czy konkretna szczepionka zostanie zatwierdzona, czy nie, jest nieprawdopodobny. Jej dochodzenia bazowały na dokumentach z oficjalnych spotkań, oraz jej obecności na pilnych spotkaniach w sprawie szczepionki. Eksperci od spraw zdrowia potwierdzają, że w zasięgu wzroku nie mają rozwiązania, które pomogłoby przy potencjalnych, niestabilnych zagrożeniach powodowanych przez ukryte składniki. Historia zaczyna się w przemysłowym kompleksie produkującym szczepionki, który stara się obniżyć koszty produkcji, poprzez zażądanie rządowej zgody na użycie rakotwórczych komórek do opracowania szczepionek. Producent uzasadnił to żądanie faktem, iż komórki te są "nieśmiertelne". Dotychczasowa metodologia szczepionek opierała się na zwierzęcych komórkach, takich jak zapłodniony embrion kury, oraz z małpiej nerki, które szybko giną w hodowli. Używanie komórek rakowych, jest również o wiele tańsze od kupowania zwierząt, zwłaszcza małp, które musiał być poświęcone na substrat do szczepionki. Roberts opisała dwa oddzielne spotkania "spotkanie Komitetu Doradczego ds. Szczepionek i innych produktów biologicznych (Vaccine and Related Biological Products Advisory Committee) 9 listopada 1999, oraz późniejsze zgromadzenie, warsztaty substratów komórkowych zatytułowane "Ewolucja substratów komórkowych w przemyśle biologicznym", które odbyły się niecały rok później. Konwersacje prowadzone były na naukowym poziomie, między głównymi urzędnikami i naukowymi ekspertami z FDA (Agencja ds. żywności i leków), NIAID (Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych), WHO, CBER (Center for Biologic Evaluation & Research) i innymi, wszyscy przedstawiali dowody albo / oraz potwierdzenia, że szczepionki są niebezpiecznie skażone. Rozmowy skupiły się przede wszystkim na szczepionkach przeciw grypie, MMR (Odra, świnka, różyczka) i żółtej gorączce, które opierają się na zapłodnionych jajach kurzych. Zapłodnione jaja bardzo szybko stają się idealnym środowiskiem dla wyhodowanych, niezawodnych wirusów do szczepień, takich jak grypa, MMR, są one również żywymi inkubatorami ogromnej liczby znanych i nieznanych wirusów z królestwa zwierząt. W naturalnych warunkach nie jest możliwe przeniesienie tych wirusów ze zwierząt na ludzi, niemniej jednak są one sekwencjami kodu genetycznego, który kiedy zostaje zaaplikowany ludzkiemu organizmowi, może doprowadzić do pojawienia się każdej liczby nieprzewidzianych i przeciwnych od założonych, skutków. Może być to wynikiem łączenia się, lub mieszania wirusa z ludzkim kodem komórkowych. Badania nad szczepionkami są w najlepszym przypadku prymitywną nauką, ponieważ polegają na wszczepianiu do krwiobiegu człowieka obcych substancji, chemicznych i genetycznych, które nigdy nie dostałyby się tam, w żaden inny sposób. Jeżeli włączymy do równania ogromną liczbę znanych i nieznanych materiałów genetycznych i obcych protein, które szczepionka wprowadza do organizmu, a następnie rozważymy szybki wzrost wskaźnika epidemiologicznego w Ameryce - rozwinięta cukrzyca u dzieci, duża liczba różnych zapaleń i chorób spowodowanych brakami w układzie odpornościowym, astmy i nowe alergie, zaburzenia żołądkowo - jelitowe (choroba Crohn'sa), syndrom chronicznego zmęczenia, oraz wiele innych neurologicznych zaburzeń (autyzm, ADHD, ADD, Parkinson, Alzheimer itp.) - musimy cofnąć się kawałek i zastanowić nad ich powodami. Musimy stronić od wiary w to, że przemysł szczepionkowy ma w swoich deterministycznych, redukcjonistycznych perspektywach genetycznego materializmu, na celu znalezienie odpowiedzi bez brania pod uwagę bombardowania toksycznymi chemikaliami takimi jak szczepionki zawierające obce materiały genetyczne, oraz nieznane genetyczne elementy, którymi atakujemy nasze organizmy od narodzin aż do śmierci. Od jakiegoś czasu wiadome było, że enzym odwrotnej transkryptazy (RT) zostanie zaprezentowany jako końcowe rozwiązanie dla szczepionki. RT jest używany do dnia dzisiejszego jako wskaźnik wykrywający obecność retrowirusa. W toku postępowania spotkania, WHO zadecydowało o wstrzymaniu zawiadomień publicznych dotyczących genetycznego zanieczyszczenia w sprawie szczepionki MMR, postanowiło również nie wycofywać jej ze sklepów, aby w międzyczasie bezpiecznie kontynuować badania nad różnymi projektami laboratoryjnymi. Roberts pisze, że Dr. Arifa Khan z FDA potwierdziła: Aktywność enzymu odwrotnej transkryptazy w szczepionkach była połączona z retrowirusem podzielonym na dwa oddzielne : ALV (wirus ptasiej białaczki) oraz EAV (wirus zapalenia tętnic koni). Ten pierwszy był bardzo niespokojny, ponieważ ALVjest białaczką (rakiem), Dr.Khan stwierdziła: Podsumowując, znaczy to że kod genetyczny ALVmoże zintegrować się z DNA człowieka i odtąd powodować może jakiś rodzaj raka. Potwierdzenia FDS, że aktywność ALV RT jest bezpieczna, bazowały na obserwacjach laboratoryjnych, z których wynikało, iż nie ma aktywności wirusa w ludzkim DNA 'przez pełne 48 godzin'. Potwierdzenia tego typu są niemalże nonsensowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że niektóre komórki rakowe potrzebują lat aby się aktywować. Poza tym, aktywność enzymu odwróconej transkryptazy jest jedną z silnych hipotez dotyczących wirusa HIV oraz AIDS. Artykuł zatytułowany 'Poważne Pytania Dotyczące Bezpieczeństwa oraz Skuteczności Szczepionki Przeciwko Grypie' opublikowany przez Canada's Vaccine Risk Awareness Network dowodzi, że pewne badania, a nawet niektóre ulotki informacyjne 'wskazują, że poprzez szczepienie wzrastają możliwości odtwarzania się wirusa HIV'. Oznacza to, że wszystkie szczepionki bardzo silnie hamują działanie systemu immunologicznego.Z wpływem czynników stresujących, wirus staje się hiperaktywny i wzrastają jego możliwości powielania się. Innym ryzykiem ogłoszonym oficjalnie przez FDA była możliwość, że sekwencje ALV w połączeniu z wirusem różyczki stworzą zupełnie nowego, zmutowanego i groźnego wirusa (to odnosi się w ten sam sposób do szczepionek przeciwko grypie). Światowej sławy Brytyjska genetyk Dr. Mae - Wan Ho z Instytutu Nauk Społecznych napisała że,'szczepionki same w sobie mogą być niebezpieczne, zwłaszcza żywe, szczepienia osłabionym wirusem, lub szczepionki rekombinujące kwas nukleinowy, ponieważ rekombinacje kwasu nukleinowego mogą powodować choroby autoagresyjne. W trakcie spotkania Dr. Andrew Lewis, wówczas przewodniczący Laboratorium ds. Wirusów DNA, potwierdził, że 'Wszystkie jaja bazowe dla szczepionek zostały zanieczyszczone. Te zapłodnione kurze jaja łatwo ulegają wielu różnym odmianom wirusów'. Uczestnicy zdali sobie sprawę z tego, że tylko niewielka część tych czynników zanieczyszczających została zidentyfikowana i zostały jeszcze setki innych, które też należałoby odkryć. Późniejsze spotkanie FDA, bez obecności prasy, zostało zwołane 7 września 1999 roku w Waszyngtonie, uczestniczyły w nim osoby reprezentujące największe zachodnie instytucje zajmujące się zdrowiem. Poniżej przedstawiamy kluczowe poruszone tematy i postanowienia, którepowstały podczas spotkania, a zostały zapisane w nieocenionej książce Janine Roberts "Lęk przed Niewidocznym" (Fear of Invisible). ponownie potwierdzono, że szczepionki są 'dziwnie' skażone przez elementy wirusowych kodów DNA, wiele wirusów i protein. Wyrażono obawę, że mogą one również zawierać priony (maleńkie proteiny odpowiedzialne za nieuleczalne choroby, oraz nieprawidłowości neurologiczne w przypadkach ludzkiego i zwierzęcego organizmu) oraz onkogeny (geny zmieniające normalną komórkę w rakową). Jeden z uczestników Dr. Goldberg stwierdził, że 'jest jeszcze niezliczona ilość nieodkrytych wirusów, protein i podobnych cząsteczek. Zidentyfikowaliśmy bardzo małą część bakteryjnego świata' więc możemy przeprowadzać testy na tych, które zbadaliśmy. Ponieważ szczepionkowe hodowle mogą zawierać wiele nieznanych cząsteczek. Źródła: 1. 2.
Jakie wnioski można wyciągnąć po przeczytaniu tego artykułu?
a. po pierwsze - immunologia to bardzo prymitywna, raczkująca dziedzina nauki. Cyrk związany z szczepieniem całych populacji jest de facto jednym wielkim eksperymentem. Przy czym nikt tak naprawdę nie wie, jaki będzie to miało rezultat. Mówiąc językiem młodego pokolenia: to jazda bez trzymanki na wariackich papierach. Nie wiadomo, jakie hybrydy wirusów powstaną u szczepionych ludzi, jakie nowe choroby spowodują i jaki to będzie miało wpływ na geny przyszłych pokoleń. Człowiek i jego zawodna technologia nie powinny ingerować w tak delikatną strukturę jak układ odpornościowy.
b. wiele razy poruszałem w swoich tekstach tematykę adjuwantów, czyli chemicznych dodatków do szczepionek. Jednak dziś pierwszy raz poruszam tematykę zanieczyszczeń biologicznych. Są to m.in.:
-elementy zarodków jaja kurzego, w tym znane i nieznane nauce cząsteczki wirusów, bakterii, a także całe wirusy, typowe dla świata zwierzęcego. Powstają one naturalnie w tych zarodkach.
-komórki nowotworowe, rakowe - są one używane przez producentów szczepionek w celu ograniczenia kosztów produkcji.
-komórki z płodów ludzkich zabitych w wyniku "aborcji" (sic!).
-cielęca ropa z krowianki.
-dziwne proteiny (cząsteczki białkowe) o nieznanych jeszcze właściwościach. Niektórzy wyrażają obawy, iż możliwe jest również skażenie szczepionek prionami wywołującymi chorobę Creutzfeldta - Jakoba.
c. czy instytucje powołane w celu ochrony obywateli naprawdę to robią? Czy rządy interesują się dobrem ludzi? Można w to zwątpić po przytoczeniu tylu przykładów złej woli, fałszowania wyników badań, elementarnej niewiedzy czy wręcz korupcji na styku rząd - medycyna - koncerny farmaceutyczne.
4. kwestia szczepień dzieci według kalendarza szczepień. Zasada numer jeden: "W świetle obowiązującego prawa nie musisz wyrazić zgody na szczepienie. Pamiętaj, że obowiązek szczepienia, to obowiązek jedynie obywatelski, a nie prawny". Obowiązek szczepienia dzieci został zniesiony bodaj w roku 2008 lub na początku 2009. Jednak organizacje rządowe, firmy farmaceutyczne i placówki służby zdrowia niechętnie dzielą się tymi informacjami z pacjentami.
Polecam artykuły p. Anny Sosnowskiej, lekarza medycyny z praktyką w Instytucie Matki i Dziecka. Jest ona jedeną z nielicznych lekarzy specjalistów, którzy mają odwagę mówić otwarcie o poruszanych tutaj zagrożeniach.
Artykuł nr 1 - "Czy szczepić dziecko?"
Artykuł nr 2 - skutki uboczne szczepionek dziecięcych, niektóre zawarte w nich substancje toksyczne, a także tematyka nierzetelności uznawanych oficjalnie badań nad szczepionkami
Jako przykład wkleję opinię o szczepionce na koklusz:
cyt: "szczepionka przeciw kokluszowi:
zdecydowanie najniebezpieczniejsza szczepionka o największej liczbie udokumentowanych przypadków potwierdzających poważne reakcje niepożądane, takie jak: zapaść, drgawki, krzyk mózgowy, zapalenie mózgu, padaczka, poważne uszkodzenia neurologiczne, uszkodzenie mózgu prowadzące do upośledzenia umysłowego, zaburzenia zdolności uczenia się, nadpobudliwość, zaburzenia zachowania, autyzm. Istnieje znaczna liczba dowodów na związek tego szczepienia z przypadkami tzw. 'zespołu nagłej śmierci łóżeczkowej'. Prawdopodobieństwo wystąpienia zgonu po szczepieniu jest ponad 90 razy większe niż w przypadku naturalnego zachorowania na tę chorobę (10 zgonów rocznie na naturalny krztusiec i 943 po szczepieniu). Skuteczność tej szczepionki nie została dowiedziona. Pomimo szczepień, co 3 - 4 lata notuje się naturalny wzrost zachorowań. (lek. med. Patrycja G. Gayman)". Na uwagę zwraca szczególnie ostatnie zdanie - pomimo szczepień co kilka lat notuje się wzrost zachorowań. Fakty są takie, iż w Polsce szczepi się 98% społeczeństwa. Pomimo tego każdego roku notuje się kilkaset tysięcy przypadków chorób, na które dzieci są szczepione. Tych informacji nie usłyszysz od pediatry. Tych informacji nie przekaże Ci najradykalniejsza w Polsce zwolenniczka szczepień, prof Brydak. Nomen omen - bardzo często występująca w różnych mediach i lobbująca za szczepieniami - w czyim interesie? Ostatnio lekarze odnotowują gwałtowny wzrost zachorowań na gruźlicę. Zadajmy sobie pytanie: dlaczego Polacy chorują i umierają na gruźlicę, choć przecież wszyscy byli szczepieni? Kto zarabia na sprzedawaniu złudnej nadziei? Oficjalnie, w mediach podaje się wersję, iż przyczyną narastającej epidemii gruźlicy w Polsce są imigranci z krajów byłego ZSRR. Zauważcie - w ten sposób media wykorzystują animozje narodowościowe w celu wybrnięcia z tej sytuacji. Nikt nie mówi, że przecież wszyscy byliśmy na gruźlicę szczepieni oficjalnie skuteczną szczepionką. Winni są "Ruscy" i koniec - typowe rzucenie ochłapu medialnego dla motłochu (tak nas nazywają ci możni i wpływowi).
Kilka rad, jeśli nie chcesz szczepić swojego dziecka:
a. nie podpisuj żadnych dokumentów u lekarza typu: "poświadczenie odmowy poddania się (dziecka) szczepieniu". Nie podpisuj nic. Nikt nie ma prawa zmusić Cię do podpisania czegokolwiek - podobno żyjemy w "wolnej, demokratycznej Polsce" - tak mówią media.
b. w rozmowie z lekarzem podawaj jak najmniej informacji lub, najlepiej, nie podawaj ich w ogóle. Nie mów z jakich powodów nie zamierzasz szczepić dziecka. Nie wchodź w zbędne dialogi, nic nie mów o rtęci i innych szkodliwych składnikach szczepionek. Dlaczego? Ci, którzy korzystają także z niezależnych źródeł informacji wiedzą, że sytuacja na świecie jest niepewna. W przyszłości te informacje mogą zostać wykorzystane przeciwko Tobie i Twojej rodzinie. A Ty musisz chronić nie tylko siebie - pamiętaj, że nic nie jest nam zagwarantowane na zawsze - to dotyczy także praw człowieka i ogólnie standardów cywilizowanego państwa.
Do dziś obowiązuje stara zasada, wpajana mi przez rodziców, pamiętających czasy Stanu Wojennego: "nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie wiem, nigdzie nie byłem". Wiem, codziennie jesteśmy karmieni informacjami o wspaniałości naszych czasów i dzisiejszych systemów politycznych. Jednak zastanówcie się, czy warto w to wierzyć.
c. nie wchodź w dyskusje ani listowe, ani personalne z sanepidem.
d. zarejestruj się na forum szczepienia.org.pl tam znajdziesz cenne rady od rodziców, którzy myślą tak, jak Ty.
Kilka rad, jeśli dalej chcesz szczepić, ale rozsądnie:
a. stosować szczepionki bez thimerosalu i aluminium. Należy pytać lekarza i żądać pokazania ulotki informacyjnej. Często skład jest podawany po angielsku, często występują też same nazwy łacińskie.
b. rtęć i aluminium, jak już wspomniałem, to tylko wierzchołek góry lodowej. Istnieją przesłanki naukowe, iż nawet cząstki unieszkodliwionych wirusów i bakterii zawarte w szczepionkach mogą powodować szkody, np osłabiać odporność, zamiast ją wzmacniać.
c. unikać szczepionek skojarzonych, czyli takich, które zawierają elementy dwóch lub więcej organizmów chorobotwórczych. Dlaczego? Ponieważ zawierają one znacznie więcej szkodliwych adjuwantów / konserwantów. Podawać pojedyncze zastrzyki.
d. robić jak najdłuższe przerwy między szczepieniami, co najmniej 3 miesiące, jednak okres 6 miesięcy to okres optymalny.
e. nie szczepić dziecka chorego, choćby na przeziębienie, czy w okresie rekonwalescencji. Nie szczepić dzieci chorych na przewlekłe choroby, gdyż to obciąża ich organizmy.
f. nie szczepić noworodków, najlepiej odłożyć szczepienia do jak najpóźniejszego okresu życia dziecka.
g. należy unikać szczepionek na choroby wirusowe. Po pierwsze, unieszkodliwione cząstki wirusów są na liście najbardziej 'podejrzanych' o osłabianie odporności, po drugie wirusy mutują tak często, że szczepienia na nie, nie mają sensu.
h. w dniu szczepienia i tuż po nim podawać zalecane dawki witaminy A i C.
i. nie szczepić powtórnie, dawką przypominającą, jeśli wystąpiła negatywna reakcja na pierwszą dawkę.
j. w okresie ciąży nie należy przyjmować żadnych szczepionek, gdyż rtęć łatwo przenika z krwi matki do krwi jej dziecka.
5. wnioski końcowe, + blog mamy dziecka, które ucierpiało po szczepieniu.
Na początek zadajmy sobie pytanie, kim są zwolennicy szczepień? Oni sami lubią nazywać siebie "racjonalistami" (ach, ta skromność). Skupieni są wokół kanału #ttdkn na portalu blip.pl i na blogu blogdebart. Dają tam upust swoim frustracjom i kompleksom - wstęp tylko dla osób pełnoletnich o mocnych nerwach! Ogólnie są to ludzie, którzy wiedzą to, co my, jednak bardzo często w agresywny sposób lobbują za szczepionkami, zmodyfikowaną (zmanipulowaną) genetycznie żywnością czy ogólnie za racjami medycyny akademickiej. Tajemnicą poliszynela jest to, iż korporacje farmaceutyczne wydają duże sumy na premie, wycieczki, tzw "szkolenia" dla lekarzy. Na pewno widzieliście panów z teczkami, którym bardzo się śpieszyłoby dostać się do Waszego lekarza, więc pytali ludzi stojących w kolejce czy mogą na chwilkę wejść. To akurat jest wiadome już wielu ludziom. Do czego zmierzam: otóż kolejna tajemnica kartelu farmaceutycznego polega na tym, iż korporacje te sponsorują, oprócz lekarzy, właśnie część z pseudo racjonalistów. Na pewno jest to mniejszość, jednak tacy ludzie, piszący na zamówienie naprawdę istnieją. Dla nich autorytetem jest pan, z telewizorni, popierający szczepionki, który wcześniej dostał ogromną "wziatkę" od wiadomo, kogo. Odrzucają oni opinie i badania innych lekarzy / naukowców tylko, dlatego, że nie są związani z koncernami. Dla pseudo racjonalistów jedynym wyznacznikiem rzetelności danego eksperta jest fakt jego powiązania z producentami leków / szczepionek. Osoby nazywające siebie "racjonalistami" na ogół nie przebierają w środkach. Wiadomo, iż cechuje ich powierzchowność, oschłość i pretensjonalny stosunek do adwersarza. Często osoby takie są tzw. "wampirami energetycznymi", mającymi negatywne nastawienie do bliźnich.Ale to nie wszystko, bo oprócz powyższego powszechne jest stosowanie przez te osoby wulgaryzmów, gróźb karalnych czy napastliwych komentarzy ad persona. Demaskuje zbrodnie karteli farmaceutycznych od zeszłego roku i zdobyłem pewne, hmm, doświadczenie z tymi ludźmi. Mój blog na onecie, astral-projection, był swego czasu chyba najbardziej atakowanym miejscem na tym portalu tuż po blogach znanych (i niepopularnych) polityków. Jednak w pewnym momencie postanowiłem odłączyć im życiodajną kroplówkę i zamknąć komentarze dla niezalogowanych użytkowników. Od razu poskutkowało, jednak musiałem przy okazji zbanować około 180 loginów, po części ich klonów (sklonowane profile).Podobnie postąpiła mama małego dziecka, prowadząca bloga w kategorii "o dzieciach". Link do bloga tutaj. Jej dziecko padło ofiarą szczepień - zostało to zgłoszone do sanepidu. To, o czym piszę to nie są suche dane medyczne, oderwane od rzeczywistości, w której żyjemy. To nie są chłodne statystyki, liczby czy referaty wygłaszane na zamkniętych przed społeczeństwem sympozjach. Nie możemy sobie powiedzieć: "wsi spokojna, wsi wesoła", gdyż to dotyczy każdego z nas. To, o czym piszę to są żywi ludzie, to się dzieje tuż obok nas, codziennie - śmierć, kalectwo, choroba, wywoływane przez pazerność koncernów farmaceutycznych i dziwne plany rządzących tym światem. Bezmiar ludzkiego cierpienia napełnia niebo każdego dnia. Mam nadzieję, iż nie pozostanie ono obojętne i rządni pieniędzy oprawcy spotkają swoją sprawiedliwość - czyli sąd "według prawa i zwyczaju wojny".
http://astral-projection.blog.onet.pl/SZCZEPIONKI-ZABIJAJA-badzmy-sw,2,ID418422036,n )
Nie bądź obojętny! Wybierz Wolność! Wojciech dydymus Dydymski
Ziemkiewicz: Warto złożyć doniesienie ws. KRRiT Nie tylko “kiełbasa” jest powodem, dla którego ludzie od czasu do czasu są w stanie obudzić się z letargu - mówi portalowi Stefczyk.info publicysta i pisarz Rafał Ziemkiewicz. Stefczyk.info: Janusz Wojciechowski składa zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez szefa KRRiT Jana Dworaka (zdj.) przy okazji procesu koncesyjnego na multipleksie. Europoseł posiłkuje się ustaleniami NIK. O czym świadczy, że to polityk, a nie Izba kieruje sprawę do prokuratury? Rafał Ziemkiewicz: Trudno mi to oceniać, ponieważ nie jestem prawnikiem. Nie wiem, więc czy w sensie prawnym zasadne było takie działanie NIK. Jednak warto zaznaczyć, że działanie Janusza Wojciechowskiego należy ocenić pozytywnie. Nawet jeśli jest ono motywowane czysto politycznie. To bowiem skuteczny sposób zainteresowania opinii publicznej mówiąc potocznie szwindlem, który miał miejsce przy procedurze koncesyjnej. Warto kierować takie zawiadomienia do prokuratury. Jest obecnie nawet zwyczajem, że doniesienia do prokuratury są sposobem prowadzenia polityki. Składa się je nawet, jeśli sprawa nie ma szans na rozpatrzenie. W różnych sprawach warto składać doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa. To jest taka sprawa.
Ma Pan poczucie, że instytucje kontrolne państwa obecnie coś znaczą? Mam zupełnie inne poczucie. Wspominany raport NIK jest już kolejnym, z którego nic nie wynika. Izba coś ustali, a potem nikt nie wyciąga z tego wniosków. Stwierdza się nieprawidłowości, a potem uruchamia się to, co Łukasz Warzecha nazwał, przemysłem przykrywkowym. Rozgrzewa się jakąś zupełnie marginalną sprawę i odwraca uwagę od nieprawidłowości. Nawet jeśli informacje o patologiach trafią do mediów elektronicznych po chwili zostają zapomniane. Czasem premier poczuje się zobowiązany, by powiedzieć, że sprawą się zajmie, albo, że zajmie się nią Julia Pitera. To wszystko przypomina telenowelę, w której nie występują związki między wydarzeniami w kolejnych odcinkach. To, co dzieje się w odcinku, nie ma wpływu na dalszy scenariusz, ponieważ wszyscy uznają, że widzowie nie pamiętają, co się działo, oglądają serial chodząc między salonem a kuchnią i nic nie pamięta.
Kiedy rząd może trafić na sprawę, której zasłonić się nie da? Gniew ludu jest sprawą równie nieprzewidywalną, jak zanieczyszczanie środowiska naturalnego. Jak tłumaczył mi pewien hydrolog, nikt nie przewidzi, ile ścieków można bezkarnie spuścić do rzeki. Leje się, lejeje, wygląda na to, że nic się nie dzieje. Aż w końcu, w jednym momencie okazuje się, że rzeka jest już martwa. W sposób niezauważalny krytyczna dawka została, bowiem przekroczona i środowisko zostało zniszczone. W polityce jest podobnie. Wydaje się, że władza jest bezkarna i może robić, co chce. W pewnym momencie jednak masa krytyczna zostaje przekroczona i lud się burzy. Często doprowadza do tego jakaś błaha sprawa. W jej wyniku następuje całkowite odrzucenie całego systemu władzy. Sądzę, że do czegoś takiego obecna sytuacja totalnej bezkarności i niemożności musi doprowadzić.
To możliwe bez poważnych problemów ekonomicznych? Wiele osób wskazuje, że to kryzys ma szanse dać zmiany polityczne Problemy ekonomiczne nie są niezbędne. Przecież strajk sierpniowy wybuchł wśród osób, które miały mniejsze problemy ekonomiczne niż inni. Tam poszło o utratę poczucia godności, poczucie podeptania Polaków. Nie tylko “kiełbasa” jest powodem, dla którego ludzie od czasu do czasu są w stanie obudzić się z letargu.
Rozmawiał KL
Czy chrzest przyjął się od razu? No proszę - gdzie to się szlaja przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani redaktor Katarzyna Wiśniewska, którą ścisłe kierownictwo „Gazety Wyborczej” rzuciło na religijny odcinek frontu ideologicznego! „Przechodziłam tamtędy (tzn. po skwerze kardynała Wyszyńskiego w Warszawie - SM) o różnych godzinach i zawsze widziałam grupkę - niewielką bo niewielką - której liderem jest ów białobrody zakonnik w białym habicie” - nawija przodująca w pracy operacyjnej - i tak dalej, pani red. Wiśniewska. No dobrze - ów zakonnik w białym habicie, czyli ojciec Jerzy Garda protestuje przed siedzibą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przeciwko odmowie koncesji dla TV TRWAM - ale co u diabła robi tam pani redaktor Wiśniewska? Pisze, że „przechodzi tamtędy” w dodatku „o różnych godzinach”. Skąd i dokąd to „przechodzi”? Nieznającym Warszawy wyjaśniam, że ten skwer jest oddalony od siedziby „Gazety Wyborczej” przy ulicy Czerskiej na Czerniakowie o dobrych kilka kilometrów i że można tamtędy przechodzić tylko do Sekretariatu Episkopatu Polski, albo na stację benzynową Orlenu. Nigdzie indziej „przechodzić” tamtędy się nie da (chyba, żeby do spedycyjnej firmy Trade-Trans, ale co za interes może mieć tam „Gazeta Wyborcza”?) - więc skoro pani red. Wiśniewska Katarzyna twierdzi, że tamtędy „przechodzi” i to w dodatku - „o różnych godzinach”, to nieomylny to znak, że się tam zwyczajnie szlaja - esperons, że nie w ramach „polowania na miłości głodnych płeciów”, tylko w ramach wykonywania zadań operacyjnych, to znaczy - podgląda, podsłuchuje słowem - pełni obowiązki tajnego współpracownika. Co tu ukrywać - praca w żydowskiej gazecie dla Polaków, która przecież chyba ma kontakty z różnymi agendami demokratycznego państwa prawnego, niesie ze sobą rozmaite angoisses. Ale mniejsza już o szlajanie się pani red. Wiśniewskiej po skwerze kardynała Wyszyńskiego, bo znacznie ciekawszy jest wątek religijnych afiliacji Krajowej Rady. „Nikt dotąd nie przyszedł do siedziby KRRiTV żeby spytać, czy jesteśmy ochrzczeni” - komunikuje triumfalnie członek Krajowej Rady, były aktor o talencie raczej małym, czyli pan Krzysztof Luft. Pani redaktor Wiśniewska pokpiwa sobie z ojca Tadeusza Rydzyka, że strzał chrzcielny wprawdzie celny, ale kulą w płot, bo przewodniczący Jan Dworak był w latach 80-tych sekretarzem redakcji miesięcznika Ojców Michalitów „Powściągliwość i Praca”. He, he! A to ci dopiero argumentacja! Od razu widać, że ta cała pani Wiśniewska to „głupie to, płoche, tylko pobrudzi pończochę” - jak pisał Boy-Żeleński. W latach 80-tych musiała jeszcze koszulkę nosić w ząbkach - o ile oczywiście miała już ząbki - bo najwyraźniej nie pamięta przypadku pana red. Andrzeja Szczypiorskiego, który w stanie wojennym, na fali powszechnego uniesienia, którą nakazał mu wykorzystać oficer prowadzący - wprawdzie się ochrzcił, ale co z tego, skoro chrzest mu się nie przyjął? Byłoby dziwne, gdyby przypadek pana Andrzeja Szczypiorskiego był odosobniony, toteż wcale nie jest pewne, czy chrzest przyjął się panu Krzysztofowi Luftowi. Bo - powiedzmy sobie szczerze - okoliczność, że pan przewodniczący Dworak był sekretarzem redakcji u ojców Michalitów, niczego przecież, a już zwłaszcza tego, czy panu Krzysztofowi Luftowi chrzest się przyjął, czy nie - w żadnym stopniu nie wyjaśnia. W końcu sekretarzem redakcji „Powściągliwości i Pracy” ktoś musiał być - więc dlaczego nie pan przewodniczący Dworak - wcześniej w „Lekkiej Atletyce” - ale za to, po transformacji ustrojowej - od razu w charakterze zastępcy pana prezesa telewizji Andrzeja Drawicza - szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych (TW „Kowalski” i TW „Zbigniew”) - obok Lwa Rywina, który trafił tam prawdopodobnie z klucza żydowskiego. Więc jak z tym chrztem, panie Krzysztofie - przyjął się Panu od razu, czy też - podobnie jak panu Andrzejowi Szczypiorskiemu - trzeba będzie wszystko powtarzać - ale już oczywiście - w Żywej Cerkwi? SM
Tajemnica z dna Bałtyku Na dnie Morza Bałtyckiego znajduje się tajemnicza struktura nieznanego pochodzenia. Na jej powierzchni można dostrzec elementy przypominające ścieżki, ściany a nawet schody. Pod koniec czerwca zespół Ocean X zorganizował pierwszą ekspedycję, której celem było dokładniejsze zbadanie odkrytej rok wcześniej anomalii na dnie morza. Leżący na głębokości 80 metrów obiekt ma średnicę około 60 metrów i otoczony jest mniejszymi, przypominającymi kule skałami. Z relacji uczestników wyprawy wynika, że wraz ze zbliżaniem się do anomalii wysiadały wszystkie urządzenia elektroniczne, które bez żadnego powodu zaczynały działać z powrotem wkrótce po tym gdy tylko zaczęto się od niego oddalać. Zaskakująca była również temperatura wody, która według relacji członków Ocean X dochodziła w pobliżu obiektu do jednego stopnia poniżej zera.Przytoczmy relacje uczestników:
Peter Lindberg, założyciel zespołu: Doświadczyliśmy niewyobrażalnych rzeczy. W stosunku do tych wszystkich teorii pozostawałem największym sceptykiem w grupie. Byłem przygotowany raczej na znalezienie kamiennego klifu, spiętrzenia lub zwału błota, ale nie było nic z tych rzeczy, muszę powiedzieć, że było to dla mnie niezwykłe doświadczenie.
Dennis Åsberg: Jestem na sto procent przekonany, że znaleźliśmy coś bardzo, bardzo unikalnego. Jeśli to meteoryt bądź asteroida, albo wulkan lub nawet baza, powiedzmy, Ubotów z okresu Zimnej Wojny, które w tym miejscu produkowano, a może nawet UFO, cóż to musi być coś. Jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy, 10 czerwca 2012 roku Åsberg napisał na Facebooku: "Wszystko pozostaje ściśle tajne... z powodu ryzyka... mam nadzieję, że zrozumiecie, że to nie gra. Ale prawda zostanie wyjawiona w najbliższym czasie"
Czym może być tajemniczy obiekt? Wkrótce po opublikowaniu przez Ocean X swoich sensacyjnych doniesień, w sieci pojawiła się cała masa spekulacji i prób ustalenia czy może być ta dziwna anomalia na dnie Bałtyku. Wiele z hipotez wiąże je z operacjami prowadzonymi w tym rejonie przez III Rzeszę. W okolicach Zatoki Fińskiej Niemcy stworzyli specjalne sieci długości mili, które miały powstrzymywać sowieckie łodzie podwodne. Odkryty obiekt może być pozostałością jednej z nich, jednak jak zauważa autor bloga "Guerilla Explorer" członkowie Ocean X podkreślali, że odkryta przez nich formacja z zewnątrz zrobiona jest z minerałów, nie przypomina też kształtem używanych przez Niemców kotwic. Inna hipoteza również łączy ten obiekt z III Rzeszą, tym razem jednak wskazując na prowadzone przez Niemcy eksperymenty z tajną bronią, nawet po II Wojnie Światowej w rejonie Bałtyku widziano bowiem wiele niezidentyfikowanych obiektów latających. W końcu nie brak spekulacji, że całe zamieszanie zostało wywołane przez Ocean X specjalnie po to by zdobyć fundusze na swoją działalność. Grupa zajmuje się poszukiwaniem skarbów ukrytych na dnie morza, a biorąc pod uwagę zainteresowanie mediów jakie udało jej się wzbudzić, istnieje duża szansa, że wkrótce zainteresuje się nimi prywatny sponsor, a w pewnym momencie zawsze będzie można powiedzieć, że obiektem zajęło się wojsko... KodWładzy
12 lipca 2012 Jeszcze o" nieznanych sprawcach" 25 października 1984 roku pan Jan O. widział, jak , o godzinie 22.00, jacyś mężczyźni wrzucają zwłoki do Wisły we Włocławku.. Chodzi o sprawę Jerzego Popiełuszki. Jan O. i jego dwaj koledzy z którymi był na łódce, byli tak blisko, że wrzucone do wody ciało, prawie nie wpadło im do łódki.. Był to o tyle ważny fakt, że pan Jan O. – jako świadek- podważał oficjalną wersję zabójstwa, według której uprowadzenia Jerzego zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki dokonało trzech oficerów Służby Bezpieczeństwa.: Grzegorz Piotrkowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala. Kierować zbrodnią miał ich przełożony- pułkownik Adam Pietruszka. I wiecie państwo jaki był problem w sprawie? Że tych trzech ludzi już od dwóch dni siedziało w areszcie, w którym to areszcie przyznali się do uprowadzenia i zabójstwa księdza Jerzego(???). To był 25 października 1984 roku. Nie mogli więc wrzucać zwłok do Wisły- wrzucał je ktoś inny.. Ale kto? Tego właśnie nie wiadomo. I chyba nigdy nie będzie wiadomo.. Chyba, że zgłoszą się do IPN-u.. Ruszy ich sumienie i się zgłoszą, jeśli oczywiście jeszcze żyją.. Ale co się stało z panem Janem O.- świadkiem w sprawie zabójstwa księdza Jerzego? Ano w grudniu 2004 roku, podczas przebywania w szpitalu we Włocławku, zatruł się alkoholem metylowym.(????) I zmarł! Ważny świadek w sprawie zmarł ,z powodu przedawkowania alkoholem metylowym. Taką przyczynę zgonu podano…. Hospitalizując się- zażywał alkohol metylowy..(???) I co jeszcze ciekawe? Sekcji zwłok nie przeprowadzono, mimo, że rodzina się tego domagała. Przypominam- był to rok 2004. Czyli w” wolnej Polsce”, w „ demokratycznej III Rzeczpospolitej”.. Takie rzeczy.. Ważny świadek pan Jan O.- psuł oficjalną koncepcję zbrodni.. Musiał zniknąć.. Kto wykonuje takie sprawy. ? Oficjalnie zabójstwo księdza Jerzego miało być nadgorliwością oficerów Służby Bezpieczeństwa. Nikt wyżej za tym nie stał.. Tak to było ukartowane. W rodzinie księdza Popiełuszki było jeszcze dwóch ” pijaków” alkoholu metylowego. W roku 1992, także w „ wolne i praworządnej Polsce”, w białostockim szpitalu zmarł osiemnastoletni bratanek księdza- Tomasz. Też nazazywał się alkoholu metylowego. Ojciec Tomasza, pan Józef Popiełuszko bombardowany był anonimowymi telefonami, w których anonimowi ludzie domagali się, aby pan Józef przestał zajmować się sprawą zgonu brata- Jerzego. I żądali, aby pan Józef nie rozmawiał wcale z prokuratorami Instytutu Pamięci Narodowej. Rzecz była wielokrotnie powtarzana, grożono panu Józefowi śmiercią i pobiciem.. Aż w roku 1992 zmarł osiemnastoletni syn, przedawkowując alkohol metylowy.. Upłynęło osiem lat, przyszedł rok 2000, konkretnie 1 luty- i na ten sam alkohol metylowy zmarła pani Danuta Popiełuszko, żona drugiego brata księdza Jerzego - Stanisława. Alkohol metylowy został wpisany w akcie zgonu pani Danuty(???). Poziom alkoholu metylowego przekraczał wielokrotnie śmiertelną dawkę.. I znowu nie przeprowadzono sekcji zwłok, mimo, że rodzina się domagała. Był to rok 2000- znowu rok w „wolnej Polsce,” demokratycznej i praworządnej. Kto zadecydował o tym, żeby nie przeprowadzać sekcji zwłok? Jeden z lekarzy powiedział wtedy:” Na jej rękach zauważyłem malutkie ślady po igłach w okolicach żył. Wskazywały, że ktoś wstrzyknął tej pani truciznę w formie stężonego alkoholu”(!!!!). Sprawa została zamknięta i nikt nie prowadził śledztwa. Powtórzę pytanie: kto zadecydował o wstrzymaniu śledztwa i nie robieniu sekcji zwłok? Przecież musiał być ktoś taki.. Ktoś wydał dyspozycje, i to ktoś ważny.. Bardzo ważny! Wpływowy.. Powróćmy jeszcze do roku 1984, czasów „ komuny”. 30 listopada 1984 roku w Białobrzegach, trzydzieści kilometrów od Radomia w kierunku Warszawy zdarzył się wypadek.. Około godziny 20.00 w jadącego od strony Radomia Fiata uderzył samochód marki Jelcz. W wypadku zginęli dwaj ludzie: pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Obaj wracali z południa Polski i byli oficerami Biura śledczego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. To jest ważna informacja, bo ci dwaj ludzie zajmowali się badaniem przez kilka tygodni działalnością trzech ludzi powiązanych ze śmiercią księdza Jerzego. Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego. Oficerowie wieźli ze sobą raporty i notatki z tej sprawy w bagażniku.. O protokołach nie ma wzmianki o tych dokumentach. Ani w protokołach powypadkowych. Milicjanci drogowi wpisali tylko, że podróżujący fiatem nie mieli żadnych szans przeżycia w zderzeniu z Jelczem, a kierowca Jelcza uciekł z miejsca wypadku. Nie wszczęto dochodzenia, nie podjęto próby znalezienia Jelcza i kierowcy tegoż. Podczas niszczenia dokumentów a latach 1989-90, w Tarnowie i Krakowie zachowały się szczątki dokumentów w tej sprawy.. Na tym przykładzie widać, że nie cała Służba Bezpieczeństwa to organizacja przestępca.. W Służbie Bezpieczeństwa istniała organizacja przestępcza..Sprawę zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki próbował wyjaśnić pan Andrzej Grabiński, w PRL-u obrońca opozycjonistów, a podczas procesu toruńskiego oskarżyciel posiłkowy reprezentujący rodzinę Popiełuszków. Widział błędy w postępowaniu sądowym. Otwarcie twierdził, że sąd nie stara się wykryć prawdziwych sprawców i zleceniodawców zbrodni. 9 maja 1985 roku, przy miesiące po wyroku skazującym zabójców, w domu na Sasiej Kępie ktoś zamordował tłumaczkę panią Małgorzatę Grabińską. Z mieszkania nic nie zginęło.. W tej samej dzielnicy mieszkała synowa adwokata nazywająca się- Małgorzata Grabińska.. Kilka tygodni przed zbrodnią zmieniła mieszkanie. Do dziś nie ustalono, czy była to pomyłka, czy próba zastraszenia. I co ciekawe.. Po roku 1989 zaginęły materiały z tej sprawy. 2 lipca 1989 roku zamordowano 82 letnią , panią Anielę Piesiewicz, matkę drugiego z oskarżycieli posiłkowych, mecenasa Piesiewicza. Przed śmiercią skrępowano ja dokładnie tak, jak skrępowano księdza Jerzego. Jerzego tak jak księdza Tadeusza Zaleskiego podczas napadu na niego.. Pętlę założono na nogi i głowę połączono sznurem na plecach.. Czy to wszystko nie ciekawe? Jakby ktoś sterował tym wszystkim z góry i do dzisiaj ludzie w tajemniczych okolicznościach popełniają samobójstwa.. Są nadal” nieznani sprawcy” i wykonują swoja robotę- mokrą robotę. Chciałbym przy okazji podziękować panu Leszkowi Szymowskiem, z którego informacji korzystałem, a które zawarł w artykule pt. „Niebezpieczni świadkowie”, zawartym w niedawno wydanej książce pod tytułem ”Zakazana historia”.
WJR
Tak działa państwo Tuska W tej sytuacji trzeba nam wszystkim życzyć aby nie dochodziło do klęsk żywiołowych na dużą skalę.
1. Wczoraj w Sejmie odbyło II czytanie projektu ustawy o zmianie ustawy o działach administracji rządowej i niektórych innych ustaw, przenoszący kompetencje dotyczące zapobiegania klęskom żywiołowym i usuwanie ich skutków z działu sprawy wewnętrzne do działu administracja publiczna czyli od Ministra Spraw Wewnętrznych do Ministra Administracji i Cyfryzacji. W ten sposób po blisko roku od powstania resortu ministra Boniego (Administracji i Cyfryzacji), ustawa, którą najprawdopodobniej przegłosuje w piątek koalicja PO-PSL, usankcjonuje fakt, że w kompetencjach tego resortu zajdzie się zapobieganie klęskom żywiołowym i usuwanie ich skutków.Zaraz po wygraniu wyborów na jesieni poprzedniego roku premier Tusk wymyślił sobie, że stworzy nowy resort dla ministra Boniego, który był w poprzedniej kadencji tylko ministrem bez teki (a w zasadzie od wszystkiego) i takie ministerstwo powstało. A dopiero teraz (czyli blisko po roku), Sejm prawnie sankcjonuje jego kompetencje, tak działa państwo Tuska.
2. Dlaczego aż tyle trwało uchwalenie stosownej ustawy? Dlatego, że do tej pory, eksperci mają do tego projektu poważne zastrzeżenia zarówno prawne jak i dotyczące funkcjonowania struktur państwa w odniesieniu do klęsk żywiołowych. Do jesieni poprzedniego roku sprawa zapobiegania klęskom żywiołowym i usuwania ich skutków a także struktury które się tym zajmowały (choćby straż pożarna, policja) były w jednym ręku tzn. ministra spraw wewnętrznych i administracji. Minister ten miał więc w swoim ręku nie tylko zadania do realizacji ale także służby przy pomocy których mógł te zadania realizować. Dzięki pomysłowi Tuska, zapobieganie klęskom żywiołowym i innym zdarzeniom o podobnym charakterze, a także usuwanie ich skutków znajduje się już w rękach ministra Boniego a straż pożarna, i policja które w tych sprawach są podstawowymi służbami pozostają w kompetencjach ministra Cichockiego. Co więcej w obydwu służbach funkcjonuje struktura pionowego podporządkowania więc wykorzystanie poszczególnych jednostek straży lub policji np. przez wojewodów, starostów czy wójtów i burmistrzów może być niezwykle skomplikowane i a proces decyzyjny raczej dłuższy niż krótszy.
3. Tak psute jest państwo i funkcjonowanie jego struktur tylko po to aby zaspokoić ambicje ministerialne zaufanego człowieka premiera Tuska,. Samo ministerstwo cyfryzacji to było by za mało więc dodano mu administrację a więc i wojewodów, a ponieważ to oni na poziomie województw odpowiadają za zapobieganie klęskom żywiołowym i za likwidację ich skutków to te kompetencje trzeba było zabrać ministrowi spraw wewnętrznych i administracji i przenieść je do nowego resortu.Jak ten nowy resort będzie funkcjonował w przypadku wystąpienia klęsk żywiołowych, na to minister Boni wczoraj na sali sejmowej miał tylko jedną odpowiedź: dobrze, bez żadnych zastrzeżeń. Zdaniem Boniego, nowa struktura sprawdziła się już przy organizacji Euro 2012 i zapewnienia bezpieczeństwa kibicom. Na moją wątpliwość, że Euro 2012, chyba nie było klęską żywiołową, minister odpowiedział, że w końcówce turnieju pojawiło się zagrożenie terrorystyczne i służby podporządkowane jemu, a także ministrowi spraw wewnętrznych działały w sposób skoordynowany i ze sobą współpracowały. Po tej odpowiedzi, wyraźnie widać jak minister Boni rozumie swoje zadania związanego z przeciwdziałaniem klęskom żywiołowym i usuwaniem ich skutków i że to jest „właściwy człowiek na właściwym miejscu”. W tej sytuacji trzeba nam wszystkim życzyć aby nie dochodziło do klęsk żywiołowych na dużą skalę, bo jeżeli do nich dojdzie, to może się okazać, że na podjęcie decyzji skutkującej użyciem policji albo straży pożarnej, trzeba będzie trochę poczekać, a niestety żywioły czekać nie chcą. Kuźmiuk
Mulewicz Socjalistyczna Europa wprowadzi kartki ”Średnio 100 tysięcy regulacji w dziesięć lat, czyli po 10 tysięcy rocznie. Przypominają się słowa piosenki: „...co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze"...stać się Mumią Europejską i skansenem Państwo lub instytucje Unii mają zatwierdzać szefów prywatnych firm (autentyczne!).”....”„Europa chce socjalizmu, monopolu państwa, sztucznego pełnego zatrudnienia, a w końcu kartek na wszystko „ tak pisze Dr Jarosław Mulewicz, były główny negocjator Układu o Stowarzyszeniu Polski z UE „....(źródło)
Niemcy budując swoja socjalistyczną IV Rzeszę , Unię Europejską Narodu Niemieckiego pełnymi garściami czerpią z dorobku jej poprzedniczki , socjalistycznej III Rzeszy . Lewica rządząca Niemcami za Hitlera przejęła tak jak teraz chce Unia pełnię kontroli nad przemysłem . Socjalistyczna Unia tak jak podaje Mulewicz chce zlikwidować własność prywatną , bo tego sprowadza się pomysł zatwierdzania szefów prywatnych firm ,. Innymi drogami likwidacji firm prywatnych jest takie ich obciążenie podatkami , aby tylko te które dostaną dotacje czy zamówienia rządowe mogły przetrwać. Unia Europejska Europejska Narodu Niemieckiego nie tylko będzie kontrolowała przemysłu , ale zarządzała ludnością , nawet w tak delikatnymi kwestiami jak rozrodczość . Przy skali opodatkowania, które jest faktyczną konfiskatą wszystkich dochodów., rodzina bez ulg i dotacji nie jest wstanie utrzymać i wychować dzieci . Socjaliści będą decydować jakie grupy dyskryminować i nie przyznając zasiłków i dotacji pozbawić ich efektywnie prawa do posiadania dzieci. Niedługo będziemy świadkami inżynierii społecznej wzorowanej na socjalistycznym reżimie Niemiec nazistowskich Przykładem zarządzania jest alokacja milionów ludzi . Socjalistyczne Niemcy Niemcy Hitlera rozwiązały to z pomocą łapanek i transportu wagonami bydlęcymi . Współczesna socjalistyczna IV Rzesza rozwiązała to dyskryminacją takich regionów jak Polska i zmuszając miliony Polaków do przekształcenia się w tania siłę roboczą dla europejskich fabryk Mulewicz „Na razie Unia brnie dalej, aby staćsię Mumią Europejską i skansenem”.... „W świecie Unia staje się coraz mniej konkurencyjna ekonomicznie.Armii urzędników i wydatków publicznych państwa Unii nie mają czym finansować,więc zadłużają się bez końca albo wewnątrz „...”Stworzone wcześniej mechanizmy funkcjonowania Unii zdegenerowały się i powodują, że organizacja przestała być promotorem wzrostu gospodarczego. Proponowane reformy w postaci ściślejszej integracji politycznej i uwspólnienia długu, polityka stymulowania wzrostu kosztem jeszcze większego deficytuspowodują zwiększenie armii urzędników i skończą się tysiącem nowych regulacji, jeszcze bardziej krępujących biznes. „.....”Średnio 100 tysięcy regulacji w dziesięć lat, czyli po 10 tysięcy rocznie. Przypominają się słowa piosenki: „...co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze". „....”Jednego miesiąca pod wpływem lobby rolnego ukazuje sięopinia wzywająca do picia mleka. Drugiego miesiąca podwpływem lobby ekologicznego ukazuje się opinia wzywająca do niepiciamleka i niejedzenia produktów mlecznych, bo krowy wydzielają więcej metanu niż samochody, zatruwając środowisko. „.....”Firmy sąwzywane dokierowania się w swojej działalności gospodarczej nie zyskiem, ale względami społecznymi.A jak mają sfinansować cele charytatywne bez zysku, to już nieistotne.Państwo lub instytucje Unii mają zatwierdzać szefów prywatnych firm (autentyczne!).Państwa są wzywane do rozdymania deficytów budżetowych i hojnego finansowania słusznych celów społecznych.Na pytanie zadane radnej z Austrii, jak to zrobić, skoro państwa i tak padają pod ciężarem długów, usłyszałem, że to nie jej rzecz, bo nie jest ekonomistą, ale prawnikiem, i ostatecznie można zawsze pożyczyć w Chinach.„...”W Unii też niedługo będą kartki na „f" - fszystko, jak w znanym z czasów komuny dowcipie o podwyżkach, o ile ktoś się wreszcie tym rządom urzędników nie sprzeciwi. Przedsiębiorczość nie dość, że jest dławiona, to ma fatalną reputację, bo po co podejmować wysiłek i ryzyko, kiedy można pracować dla państwa czy dla Unii za o wiele większe pieniądze i bez ryzyka?„....(źródło) Marek Mojsiewicz
OZNAKI ŻYCIA" Z pierwszych godzin tamtego tragicznego kwietniowego poranka większość z nas zapamiętała przede wszystkim niezliczoną liczbę kłamstw, które niemal od pierwszych minut kolportowano poprzez media z niezwykłą siłą i precyzją. Dezinformacja ruszyła pełną parą, a zaczęło się od fałszywej godziny katastrofy, której echa pobrzmiewają jeszcze do dzisiaj, choćby w wydanej ostatnio decyzji prokuratury, umarzającej śledztwo w sprawie zaniedbań przy organizacji wizyty w Katyniu, gdzie na stronie trzeciej napisano o wypadku, do którego doszło „około godziny 9 czasu polskiego”. Następnie wciskano do głów słowa o czterech podejściach, o niesubordynacji pilotów oraz braku znajomości języka rosyjskiego wśród załogi TU 154 M. Pojawiła się też informacja, która zelektryzowała wszystkich, zarówno tych przed ekranami telewizorów, jak i rodziny ofiar, mianowicie o trzech rannych osobach odwiezionych na sygnale do lokalnego szpitala. Przyznam, że wówczas uchwyciłam się tej informacji z nadzieją i wiarą, podobnie jak wielu z nas, licząc, ze jakiejś rodzinie los oszczędzi bólu i łez, a my będziemy mieli wiarygodnego świadka tej tragedii. Niestety, chwilę później zdementowano tę informację ogłaszając z całkowitą pewnością, bez jakichkolwiek oględzin na miejscu przez osoby do tego uprawnione, że wszyscy zginęli. Najwcześniej tę hiobową wieść otrzymał brat zabitego Prezydenta z ust szefa MSZ, który dzięki swoim informatorom, do dzisiaj nam nieznanym, wiedział już kilka minut po godzinie 9 – tej, że nikt nie przeżył, a za katastrofę winę ponoszą polscy piloci. Kolejne dwa lata pokazały nie tylko grozę tych pierwszych minut, niezliczoną ilość bezczelnych łgarstw, ale przede wszystkim niespotykany wśród istot posiadających uczucia wyższe, cynizm i draństwo w obliczu śmierci ze strony ludzi obozu władzy. Dzisiaj po raz kolejny wraca sprawa trzech osób, które miały przeżyć katastrofę, a to za sprawą zeznań złożonych przez Tomasza Turowskiego. Jak doniosła niezalezna.pl szef Wydziału Politycznego ambasady RP w Moskwie zeznał w prokuraturze, że:
"Jeden z funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wychodząc z terenu katastrofy, powiedział mi, że trzy osoby dawały >żyzniennyje riefleksy<” I dodał:
„Zobaczyliśmy przewrócone do góry podwozie wraz z kołami samolotu prezydenckiego, wokół tliło się paliwo lotnicze, które straż pożarna zaczęła gasić. Części samolotu były rozrzucone na przestrzeni całego podmokłego terenu. Ja i wspomniane pracownice byliśmy jednymi z pierwszych osób na miejscu katastrofy. (...) Na miejscu katastrofy widziałem porozrzucane papiery i z oddali szczątki ludzkie leżące w błocie". Turowski powiedział też, że był na miejscu katastrofy około 5 minut po zdarzeniu, co w sposób oczywisty kłóci się z danymi dotyczącymi przyjazdu karetek i straży pożarnej na Siewierny. Jeśli był zaledwie kilka minut po katastrofie, to musiało to mieć miejsce jeszcze przed przyjazdem straży pożarnej, która według zapisów zawartych w raporcie MAK pojawiła się dopiero po 14 minutach, w liczbie jednego wozu, zaś karetka pogotowia (sztuk: 1) przyjechała po 17 minutach. Polscy eksperci w sporządzonych w grudniu 2010 roku „Uwagach RP do raportu MAK” napisali:
„Strona polska wskazuje, ze pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce wypadku o godz. 6.58 UTC tj. dopiero 17 minut po zaistnieniu wypadku, a 7 zespołów pogotowia ratunkowego przyjechało na miejsce wypadku o godz. 7.10 UTC tj. dopiero 29 minut po zaistnieniu wypadku pomimo, że lotnisko Smoleńsk Północny jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”. (str.60) A zatem Turowski mógł przybyć na miejsce najwcześniej po 14 minutach od upadku samolotu, wraz ze strażą pożarną lub tuż po jej pojawieniu się. Istnieje jeszcze inna możliwość: Turowski widział tych samych przebierańców, których filmował Wiśniewski. Co ciekawe, już wówczas spotkał funkcjonariusza, mającego wiedzę o 3 osobach, które dawały oznaki życia, tyle, że spotkany funkcjonariusz miał być z FSB. Czy jednak nie pochodził z jednostek antyterrorystycznych FSB utworzonych w 1998 roku, których wyszkolenie w niczym nie ustępuje Specnazowi ? To by wyjaśniało jego obecność na miejscu, jak i umiejętność fachowej oceny sytuacji pod kątem przeżycia któregokolwiek z rozbitków. Mógł też nieść „pomoc”, ale nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, bo przecież sceny z filmu 1’24 nadal są zagadką. Powstaje też inne pytanie: jeżeli Turowski był po kilkunastu minutach od zdarzenia, a ofiary dawały oznaki życia lub też były w agonii, może to świadczyć o jednym: część osób przeżyła upadek, ale zmarła z powodu nieudzielenia pomocy. A wiadomo, że tej pomocy im nie udzielono nawet po przybyciu tej jednej karetki, gdyż panowie ze służb ogłosili, że nie ma kogo ratować. Wobec takiego dictum nawet pielęgniarki bezradnie rozłożyły ręce i tylko pokręciły się wokół karetki, robiąc za tło. Dowodem na to, że rozbitków nikt nawet nie próbował badać na okoliczność przeżycia, są zeznania oficera BOR:
„Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie. Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”. Czy ktoś mógł przeżyć? Czy informacja podana przez oficera FSB/Specnazu T. Turowskiemu mogła zawierać choć cień prawdy? Jak najbardziej, na co wskazują przytoczone we wspomnianych wyżej „Uwagach…” statystyki z podręcznika Służb Lotniskowych ICAO, z których wynika, iż w wypadku samolotu ze 100 osobami na pokładzie może zostać poszkodowanych 75 osób,w tym 15 z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, 23 z obrażeniami średnio-ciężkimi nie zagrażającymi życiu, ale wymagające transportu oraz 37 z lżejszymi obrażeniami. Podobnego zdania jest również światowej sławy patolog profesor Michael Baden, który gościł w Polsce na zaproszenie Zespołu Parlamentarnego i rodzin ofiar tragedii smoleńskiej. Stwierdził on, że w tym wypadku przynajmniej część osób powinna przeżyć, na. co wskazuje fakt, ze obrażenia ofiar bardzo się różniły: jedne ciała były niemal nieuszkodzone, natomiast inne okaleczone w wysokim stopniu. Także doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, ekspert ZP, w swoim raporcie napisał:
„Ogólnie dostępne statystyki wykazują, że w większości wypadków część pasażerów uchodzi z życiem. Pewne podobieństwo do katastrofy smoleńskiej nosiło rozbicie samolotu Airbus A320 w r. 1988, w czasie pokazu lotniczego. Na skutek zbiegu kilku pomyłek w ustawieniu urządzeń kontrolnych, samolot stracił moc silników i był zmuszony do lądowania w lesie. Kosząc drzewa wylądował, ale pod koniec nastąpił wybuch paliwa i wielki pożar. Statek uległ dość dokładnemu wypaleniu. Na pokładzie było 136 osób, ale zginęły tylko trzy”. Jaka zatem jest prawda o wydarzeniach tamtego koszmarnego dnia? Jaka była prawdziwa rola T. Turowskiego? Jaką rolę pełnili strażacy-przebierańcy? Wreszcie, jakie zadania mieli oficerowie sił specjalnych, operujący na miejscu katastrofy jeszcze przed przyjazdem straży i karetek? Czy zdołamy się kiedykolwiek dowiedzieć, jak i kiedy oni zginęli? Czy może pesymizm córki śp. Zbigniewa Wassermanna, wyrażony w słowach: "Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc" sprawdzi się?
http://niezalezna.pl/30864-smolensk-trzy-osoby-dawaly-oznaki-zycia
http://www.agentura.ru/english/spetsnaz/FSBspecialforces/
http://niezalezna.pl/25699-%E2%80%9Eczesc-osob-powinna-przezyc%E2%80%9D
http://212.7.212.21/2012/05/raport-szuladzinski.pdf
Martynka
Sondaż: 32 procent Tuska sprawcami zapaści Polski Wojciechowski "Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu Sondaż „Gdyby wybory parlamentarne odbyły się na początku lipca wygrałaby je Platforma Obywatelska uzyskując 32 proc. głosów - wynika z sondażu zrealizowanego przez Zespół Badań Społecznych OBOP w TNS Polska. PiS mogłoby liczyć na 23 proc. głosów, SLD na 8 proc.Poparcie na poziomie 5 proc. odnotowały Ruch Palikota i Polskie Stronnictwo Ludowe” ...”Poza Sejmem znalazła się Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro, a także ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza, którym kieruje Paweł Kowal. „....(źródło)
Depopulacja , drakoński podatki, gigantyczne bezrobocie , coraz więcej ludzi , miliony żyjących w nędzy, w tym trzy i pól miliona dzieci .Polacy okradani przez oligarchię II Komuny barbarzyńskimi podatkami , aby zarobić na chleb stali się według organizacji międzynarodowych najdłużej i najciężej pracującym narodem na Ziemi . Polska jest jednym z największych eksporterów neopańszczyźnianej siły roboczej na świecie . I nic . 32 procent społeczeństwa stoi murem za człowiekiem, który ukradł milionom polskich dzieci dzieciństwo , znaczone głodem i skrajną biedą , który budując eksploatacyjny system ekonomiczny II Komuny ukradł milionom Polaków pracę i warunki do normalnego życia ,który wyzyskiem ekonomicznym pozbawił Polaków , polskie rodziny szczęścia jakim są dzieci , który skazuje często ich głodem i upodleniem milionów robotników przymusowych za granicą . Możemy mówić o politycznym obłędzie, o politycznej chorobie psychicznej. Można nazwa to „syndromem 30 procent „ , bo tyle Tusk ma żelaznego elektoratu . Lub o innym syndromie opisanym przez zachodnich analityków . Syndromie Korei Północnej . Socjalistyczni bandyci rządzący, a raczej okupujący Korę Północną doprowadzili do skrajnej nędzy większość społeczeństwa , a parę milionów zagłodzili na śmierć . Paradoksalnie dzięki temu zwiększyli kontrolę nad społeczeństwem i utwierdzili w lojalności grupy , których śmierć głodowa ominęła . Na czym polega „syndrom 30 procent „, czy syndrom „ Korei Północnej „Urzędnicy i grupy im pokrewne żyjące na garnuszku reżimu pomagają nomenklaturze w eksploatacji ekonomicznej społeczeństwa oraz utrzymaniu go w posłuszeństwie. Powodem do tych haniebnych , antyhumanitarny i sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem postaw jest paniczny lek , że jeśli reżim upadnie to Kaczyński nie dopuści do dalszej eksploatacji społeczeństwa i pozbawi ich uprzywilejowanej pozycji , zlikwiduje budujący się system kastowy. Kim Dzong Il , bo o tego kryminalistę posiadającego Koreę Północną chodzi patrzył jak z głodu umiera prawie dwa miliony ludzi. Wykorzystał to aby jeszcze bardziej wzmocnić swoją władzę nad swymi niewolnikami . Wzmocnić lojalność uprzywilejowanych grup. To jak wiele krzywdy te 32 procent robią Polsce najlepiej ilustrują rozważania Wojciechowskiego , czy Łysiak na temat budowy przez II Komunę pełnego systemu totalitarnego . Wojciechowski tak argumentuje , ilustruje zjawisko pełzającego totalitaryzm III RP ... „Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc ku kontroli typu totalnego „...(źródło)
Łysiak „Czemu tedy ta postpeerelowska wolność wydaje się coraz większemu odłamowi społeczeństwa jej zaprzeczeniem, swoistym totalizmem?Miękkim, bo miękkim (nie rozstrzeliwują, nie torturują, nie zsyłają), lecz jednak ludzie mają prawo czuć pewien niepokój, gdyżkażdy zbrodniczy totalitaryzm zaczynał się od wersji „soft”, stosując łagodneśrodki nadperswazji i quasi–przymusu „....”„Już podczas pierwszej pielgrzymki do wolnej PolskiJan Paweł II wyrażał obawę, że zwycięstwo nad totalitaryzmem może okazać się porażką(…) Podczas wystąpienia w polskim parlamenciew1999rokuwyrażał niepokój o to , że polska demokracja może zamienić́ się w zakamuflowany totalitaryzm. W tych słowachobecna była świadomoścí nadciągającej przegranej” …...(źródło) Marek Mojsiewicz
„Grunwald” – czarna sotnia PRL-u? Praca autorstwa Przemysława Gasztold-Seń zatytułowana „Koncesjonowany nacjonalizm. Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald 1980-1990” to pierwsza jak dotąd próba opracowania monografii jednej z najbardziej kontrowersyjnych polskich organizacji politycznych, działającej w ostatniej dekadzie Polski Ludowej. Książka opisuje losy stowarzyszenia, które dla wielu stanowi synonim formacji narodowokomunistycznej, symbolizując „czarnosecinne” tendencje schyłkowego PRL-u. Jednym z głównych bohaterów książki jest wybitny polski reżyser, goszczący niejednokrotnie na łamach „MP”, Bohdan Poręba, który w wydanych niedawno wspomnieniach zatytułowanych „Obronić polskość. Z Bohdanem Porębą w 75. rocznicę urodzin o kulturze, polityce i historii rozmawia Lech Z. Niekrasz” (Wrocław 2011), w następujący sposób odnosi się do naczelnej tezy książki mówiącej o narodowokomunistycznym charakterze „Grunwaldu”:
„Powtarzanie mantry o komunistyczno – narodowym charakterze naszego Zjednoczenia jest totalną bzdurą, nie mówiąc już o tym, że jest to goebbelsowskie kłamstwo lansowane przez Michnika i Rakowskiego. W partii byłem wtedy tylko ja i kiedyś należał do niej Kazimierz Ćwojda, pułkownik Wojska Polskiego (…) Była to więc druga, obok mnie, osoba, która się otarła o partię, natomiast ani Stanisław Skalski, ani Walter Janke, ani Kazimierz Studentowicz nie mieli oczywiście z partią nic wspólnego. Trzeba jednak było przestraszyć masy «Solidarności», żeby nas nie słuchały, bo my za dużo prawdy mówiliśmy. I to była nasza największa wina”. Autor, pomimo podobnych deklaracji dawnych działaczy Zjednoczenia, na kartach swojej pracy konsekwentnie konstruuje wizję „Grunwaldu” jako formacji moczarowskiej (pomimo że sam Mieczysław Moczar w jednym z wywiadów w latach 80. odciął się od stowarzyszenia) o proweniencji narodowokomunistycznej. Na czoło poruszanej w książce problematyki wysuwa się, jak można było oczekiwać, wątek antysemityzmu stowarzyszenia. Legł on, zdaniem autora, już u samej genezy „Grunwaldu”, który zainicjował swoją działalność głośnym wiecem 8 marca 1981 r., w rocznicę wydarzeń marca 1968 r., zorganizowanym w Warszawie pod gmachem byłego MBP przy ul. Koszykowej na pl. Na Rozdrożu. Była to nomen omen pierwsza w Polsce akcja, mająca przywrócić pamięć o ofiarach, ale i sprawcach zbrodni „okresu stalinowskiego” w Polsce. Pierwszy okres działalności ZP „Grunwald” cechowała też największa aktywność jego struktur. Zdaniem autora Zjednoczenie służyło czynnikom związanym z ówczesnym MSW i szerzej z obozem władzy do dyskredytowania działaczy „Solidarności”, m.in. poprzez wykazywanie ich żydowskiego pochodzenia (Michnik, Kuroń, Modzelewski) oraz eksponowanie związków opozycji w Polsce z ośrodkami żydowsko-amerykańskimi na Zachodzie. Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego spodziewano się zawieszenia działalności „Grunwaldu”, podobnie jak miało to miejsce w przypadku PAX-u, ChSS-u czy PZKS-u, lub wręcz jego rozwiązania, jak w przypadku założonych przez Ryszarda Gontarza klubów związanych z tygodnikiem „Rzeczywistość”. Stało się jednak inaczej: „„Grunwald” nie stanowił takiego zagrożenia dla partii jak SKWSP „Rzeczywistość”. Część jego działaczy w ogóle nie należała do PZPR. Program był mniej dogmatyczny, bardziej zaś narodowy (nacjonalistyczny), nie stwarzał zatem dla partii konkurencji, a mógł być wręcz jej marginesowym dopełnieniem, przyciągającym elementy skrajne, lecz przestrzegające pryncypialnych zasad ustrojowych (…)
Czesław Kiszczak twierdzi, że tolerowano organizację Poręby ze względu na możliwość wykorzystania jej do rozgrywek z „Solidarnością”: „Uważaliśmy, że »Grunwald« był pożyteczną organizacją, która w każdej chwili mogła się przydać […] trzymajmy ją w zanadrzu, na wszelki wypadek, może kiedyś będzie taka potrzeba, że będzie ją można politycznie wykorzystać””. Po 31.12.1981 r. władze starały się jednak wpływać na zmianę charakteru działalności Zjednoczenia: „Kierownictwo „Grunwaldu” zdawało sobie sprawę, że wprowadzenie stanu wojennego oznacza cezurę w działalności organizacji. O ile w czasie legalnego funkcjonowania „Solidarności” Zjednoczenie było potrzebne władzy do niewybrednych ataków na opozycję, o tyle po stabilizacji sytuacji politycznej jego rola musiała się zmienić. Antysemickie akcje stowarzyszenia zahamowała prawdopodobnie dyrektywa cenzorska z 5 stycznia 1982 r. (…), która wprowadzała zakaz „publikowania informacji o powiązaniach uczestników tych wydarzeń [tj. członków „Solidarności” - P.G.S.] z kołami syjonistycznymi””. Książka wspomina także o licznych inicjatywach „Grunwaldu” na polu kulturalnym, w tym wydawniczych. Do sztandarowych pozycji wydanych przez stowarzyszenie zaliczyć należy „Krzyżaków” H. Sienkiewicza (nakład 50 tys. egz.) oraz „Myśli nowoczesnego Polaka” R. Dmowskiego z przedmową Jana Dobraczyńskiego, które nakładem „Grunwaldu” w 1989 r. ukazały się oficjalnie pierwszy raz od zakończenia wojny. Autor ukazuje także szerszy kontekst działalności „Grunwaldu”, w tym reakcje, z jakimi spotykała się publiczna aktywność Zjednoczenia. Jedną z nich był prześmiewczy obraz organizacji kierowanej przez B. Porębę prezentowany w kolejnych filmach Stanisława Barei:
„Humor ośmieszał przeciwnika, zrzucał go ze sztucznie wykreowanego piedestału. Uwypuklał jednocześnie pewne cechy, które później utrwaliły się w potocznym myśleniu. Tak było w przypadku telewizyjnego serialu Alternatywy 4, gdzie „Grunwald” przedstawiano jako faszyzującą organizację (zielone, militarne mundury), która zajmuje się podsłuchiwaniem intelektualistów (nawiązanie do ataków na KOR) i samej siebie (walki wewnątrz ugrupowania), wykorzystuje najnowocześniejszy sprzęt podsłuchowy (co można było interpretować jako związek z aparatem bezpieczeństwa). W serialu kpiono również z tygodnika „Rzeczywistość””. Poetykę filmów Barei przypomina także opis niektórych przejawów działalności „Grunwaldu”. Taki charakter ma na przykład przybliżenie przez autora losów siedziby organizacji, umiejscowionej początkowo w lokalu Klubu Rencistów i Emerytów przy Hucie Warszawa:
„Władze krajowe Zjednoczenia korzystały z pomieszczenia, ale tylko „gościnnie”. Wszystko to wyglądało trochę groteskowo – teoretycznie oddziału krajowego nie było na terenie zakładu, ale praktycznie był, choć nie działał lub został zakwaterowany „chwilowo”. Przewodniczący Rady Zakładowej w pewien sposób tłumaczył grunwaldowców: „Nie dalej jak wczoraj mówiłem im, żeby poszukali sobie innego lokalu, ale wie pani, oni są zapaleni i popełniają błędy. Czy według obowiązujących u nas ostatnio reguł demokratycznych – organizacja, która liczy sobie… zaraz sprawdzę. (Telefonuje do sekretarki »Grunwaldu«: – »Basiu, ilu członków z huty macie u siebie?«). Mówią, że stu. No więc organizacja licząca stu członków nie ma prawa istnieć w naszym zakładzie?””. Inną sprawą pozostaje fakt, że autor jakby celowo eksponuje te wątki działalności oraz wypowiedzi przedstawicieli Zjednoczenia, które stawiają go w mało korzystnym świetle (taki nieco prześmiewczy charakter ma też rozdział poświęcony liczebności „Grunwaldu”). Praca wypełnia lukę w badaniach dotyczących najnowszej historii Polski, przynosi szereg nieznanych dotąd faktów, obala także w pewnej mierze pogląd jakoby „Grunwald” był w latach 80. swoistym beniaminkiem władzy. Podczas lektury pracy można odnieść wrażenie, że niejednokrotnie był on przez władze ledwie tolerowany. Wymowne są chociażby opisane problemy z siedzibą stowarzyszenia. Z całą pewnością też posiadał „Grunwald” w partii tyleż przyjaciół i sympatyków co wrogów, na czele z późniejszym premierem Mieczysławem Rakowskim. Praca nie jest jednak również wolna od dość poważnych błędów. Najistotniejszym chyba mankamentem jest fakt, iż pomija ona niemal całkowicie, poza wydarzeniami marca 1968 r., problematykę dotyczącą występowania tendencji narodowych w okresie PRL, przede wszystkim w łonie rządzącej partii. O ile bowiem ZP „Grunwald” trudno uznać za klasyczny przejaw „narodowego komunizmu”, była to raczej organizacja odwołująca się do szerszej tradycji ogólnopatriotycznej, w tym AK-owskiej (co było do pewnego stopnia uzasadnione biografiami niektórych spośród jego założycieli, np. Zygmunt Walter-Janke był w czasie wojny dowódcą Śląskiego Okręgu AK), o tyle jego powołanie uznać można za przejaw tendencji, które najsilniej chyba doszły do głosu w Polsce w pierwszej połowie lat 80. ub. wieku. To bowiem w latach 80. właśnie zaobserwować można pojawienie się wielu inicjatyw społeczno-politycznych, które odwoływały się do tradycji narodowych. Władza zdawała się dawać wówczas zielone światło dla przedsięwzięć, które przełamywały dotychczasowy marksistowski szablon, dowartościowano środowiska narodowe, stawiając na czele PRON Jana Dobraczyńskiego, w ramach prowadzonej przez państwo polityki historycznej zaczęto mówić o Dmowskim. PRL w większym stopniu niż dotychczas odrzucił gorset ideologiczny i otworzył się na inne, poza marksistowską, tradycje narodowe. W tym kontekście także należy postrzegać powołanie „Grunwaldu”. Był to efekt ewolucji systemu trwającej nieprzerwanie od 1956 roku. Wpływały na nią bez wątpienia wydarzenia sięgające jeszcze genezy PPR. Już wówczas zarysował się konflikt w łonie komunistów na krajowców i działaczy, którzy przybyli z ZSRR wraz z Wojskiem Polskim. Późniejsza ewolucja jest dowodem na postępujący proces unarodowienia systemu. Apogeum tych tendencji przypadło na drugą połowę lat 60., gdy władze państwowe uznawały PRL już niemal wprost za kontynuację Polski piastowskiej, eksponując w dużo większym stopniu wątki narodowe niż klasowe. Współczesna historiografia widzi w tym jedynie dążenie do legitymizacji systemu, dowód na instrumentalne posługiwanie się przez rządzących rodzimą tradycją. Faktem jednak przecież pozostaje, że duża część ówcześnie żyjących nie odczytywała podobnych zabiegów jedynie w kategoriach cynicznej gry ze społeczeństwem. W ocenie ogromnej większości Polaków, także tych mieszkających na emigracji (związanych m.in. ze środowiskami narodowymi), istniejące państwo było państwem polskim, w którym rządzący odwoływali się do wybranych wątków w rodzimej historii. Polska pod rządami Jaruzelskiego, wzorem okresu Gomułki, eksponowała przede wszystkim swój piastowski i antyniemiecki rodowód, którego swoistym zwieńczeniem była tradycja Grunwaldu właśnie (pomimo iż historycznie związana była z pierwszym spośród Jagiellonów na polskim tronie). Niejednokrotnie razi też w omawianej pracy lapidarność użytego w niej języka, na przykład gdy autor pisze: „Gdy wprowadzono stan wojenny, operację tę wykonali głównie żołnierze poborowi – wywodzący się z ludu. Wojsko stanęło na czele państwa. Czy możliwa była lepsza wiadomość dla zwolenników ideologii narodowej?”. W pracy pojawiają się także sformułowania, które znacznie deformują ukazywane zjawiska, jak passus autora o stosunku opisywanych nurtów do kultury: „Komunizm i nacjonalizm łączyło autorytarne podejście do spraw obyczajowych i kulturowych. Wbrew głoszonym hasłom system realnego socjalizmu nie był postępowy. W rzeczywistości miał charakter purytański i konserwatywny. Wyjątkowo podobnie endecy i komuniści traktowali kulturę masową…”, lub są po prostu dalekie od prawdy, jak opinia autora mówiąca jakoby: „Komuniści podobnie jak nacjonaliści gardzili elitami”. Obydwa cytaty przywodzą na myśl toczoną przed kilku laty polemikę Tomasza Wołka (T. Wołek, „Endecja i pisarze”, „Gazeta Wyborcza” z 25. 02. 2008) z Leszkiem Kołakowskim, w której dawny publicysta „Polityki Polskiej” odnosił się do opinii filozofa, wedle której endecja nie miała w swoim obozie wybitnych pisarzy. Autorowi monografii o ZP „Grunwald” polecić wypada prace Ewy Maj „Komunikowanie polityczne Narodowej Demokracji 1918-1939” (Lublin 2010) oraz Katarzyny Wrzesińskiej „Kultura i cywilizacja w myśli politycznej Narodowej Demokracji (1893-1918)” (Warszawa 2012), które w sposób nie pozostawiający wątpliwości ukazują związki obozu narodowego zarówno z kulturą, jak i z jej elitami. Po lekturze tej skądinąd bardzo ciekawej pozycji, nie sposób nie odnieść wrażenia, że autor za główny cel postawił sobie naukowe potwierdzenie niektórych tez zawartych w enuncjacjach dawnej opozycji demokratycznej, w zakończeniu pracy pisząc: „Zjednoczenie Patriotyczne „Grunwald”, zarejestrowane 25 kwietnia 1981 r., w zamierzeniu jego twórców miało zajmować się rozwijaniem patriotyzmu w polskim społeczeństwie. W praktyce służyło władzy komunistycznej do atakowania opozycji, głównie Komitetu Obrony Robotników, za pomocą wykazywania żydowskiego pochodzenia niektórych jej działaczy. Zjednoczenie tworzyło awangardę najbardziej skrajnych sił PZPR i było instrumentalnie wykorzystywane przez rządzących”. Książka rozwija szereg wątków zasygnalizowanych wcześniej w pracy Marcina Zaremby „Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce” (Warszawa 2005), w której autor, jako jeden z pierwszych, starał się na polu naukowym wykazać nacjonalistyczno – komunistyczny charakter Polski Ludowej. Praca w wielu momentach stwarza wrażenie pisanej w duchu wskazań propagandowych ukutych jeszcze przez KOR (na rangę symbolu zasługuje fakt, że została nagrodzona w kolejnej edycji konkursu prac magisterskich im. Jana Józefa Lipskiego). Taki charakter ma na przykład dość nachalnie promowana przez autora teza o „bezpieczniackiej” inspiracji Zjednoczenia. MSW miało wręcz powołać Zjednoczenie do życia. Jedyny problem polega na tym, że braki w materiale źródłowym autor zdaje się wypełniać swoimi sugestiami. Wiadomym jest, że ZP musiał siłą rzeczy stanowić przedmiot zainteresowania ówczesnej Służby Bezpieczeństwa, chociażby ze względu na fakt poruszania tak drażliwej materii, jaką były w okresie PRL-u stosunki polsko-żydowskie, jednak sugerowanie SB kluczowej roli w kreowaniu działań „Grunwaldu” wydaje się przesadą. Osobnym zagadnieniem jest natomiast, co autor sam podkreśla, zjawisko utożsamiania się niektórych funkcjonariuszy MSW z ideologią głoszoną w ramach „Grunwaldu”. Maciej Motas
Przemysław Gasztold-Seń, „Koncesjonowany nacjonalizm. Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald 1980-1990”, Wyd. IPN, Warszawa 2012, ss. 446
Na świecie huczy, w Polsce cisza Cały świat zajmuje się aferą związaną z manipulacjami stopą LIBOR, co naraziło na straty miliony inwestorów, kredytobiorców i depozytariuszy. Do Polski sprawa nie dotarła. Wirtualny WIBOR nadal służy, jako wyznacznik rynkowej wartości pieniądza. Po ujawnieniu szokującej informacji, że brytyjski bank Barclays w latach 2005-2009 celowo zaniżał stopę LIBOR, aby poprawić swój wizerunek finansowy i uniknąć losu Rogal Bank of Scotland oraz Lloydsa, które rząd brytyjski częściowo znacjonalizował – dochodzenie objęło już 20 globalnych banków na świecie – od Wysp Brytyjskich przez Niemcy i Szwajcarię, po Stany Zjednoczone, Kanadę oraz Japonię. Kontrolerzy nadzoru finansowego weszli już do banków HSBC, RBS, Citigroup, UBS, Royal Bank of Canada. Potężne kłopoty z nadzorem czekają też dwa japońskie banki – Nomura oraz Aiwa – ponieważ okazało się, że doszło w nich do wycieku tajnych informacji i wykorzystania tej wiedzy w operacjach na rynku kapitałowym. LIBOR to najważniejsza stawka referencyjna (stopa procentowa), po której banki udzielają sobie nawzajem kredytu na globalnym rynku, honorowana przez najważniejsze instytucje londyńskiego City. W strefie euro odpowiednikiem tego indeksu jest EURIBOR, a w Polsce – WIBOR. Od wysokości LIBOR (lub odpowiednio EURIBOR, WIBOR) zależą oprocentowanie kredytów korporacyjnych i indywidualnych, w tym długoterminowych kredytów hipotecznych, oprocentowanie depozytów i lokat, a także rozliczenia idących w setki miliardów kontraktów terminowych i innych operacji finansowych.
Indeksy na rozjeździe - W piątek doszło do sytuacji, że 3-miesięczny LIBOR dla dolara w wysokości 0,45760 proc. wyraźnie się rozjechał z EURIBOR-em, który wyniósł dwukrotnie więcej, 0,99143 proc. To znaczy, że mamy problem, bo przecież oba indeksy – LIBOR i EURIBOR – dotyczą tych samych kwotowań rynku międzybankowego – zwraca uwagę dr Cezary Mech, finansista, były wiceminister finansów. LIBOR ustalany jest co rano na podstawie kwotowań 18 największych banków stowarzyszonych w British Bank Association. Wśród nich jest bank Barclays. Z kolei dane do wyznaczenia EURIBOR dostarcza 20 banków stowarzyszonych w podobnej europejskiej federacji – European Banking Federation. Amerykańskie i brytyjskie organy nadzoru nałożyły na Barclays karę w wysokości 450 mln dol. za manipulowanie LIBOR-em. Dyrektor naczelny banku Bob Diamond podał się do dymisji i zrezygnował, pod naciskiem opinii publicznej, z 20 milionów funtów odprawy. Na razie zastępuje go szef banku Marcus Agius, ale i on już złożył dymisję w związku z aferą. Ustąpił też ze stanowiska szef operacji Barclays Jerry del Missier, który wydał traderom instrukcję, aby starali się zaniżać LIBOR. Natychmiast wszczęto przesłuchania wszystkich zamieszanych w tę sprawę przez komisję śledczą Izby Gmin. Jednym z głównym dowodów jest e-mail Diamonda z 2008 r. do ówczesnego szefa banku oraz do del Missiera, w którym streszcza on swoją rozmowę telefoniczną z wiceprezesem Banku Anglii Paulem Tuckerem. Wiceszef banku centralnego zasugerował władzom banku Barclays, że dają zbyt wysokie stopy procentowe do wyliczenia LIBOR w porównaniu z innymi bankami, co świadczy o tym, że bank zmuszony jest drogo pożyczać od innych banków pieniądze, a więc musi znajdować się w złej kondycji finansowej. Tucker ostrzegł Diamonda, że jeśli dalej tak będzie, to rząd partii pracy może znacjonalizować bank Barclays. Informacja ta potraktowana została przez szefa operacji banku del Missiera jednoznacznie – jako co najmniej przyzwolenie na manipulacje LIBOR-em. Diamond zeznał ponadto, że traderzy manipulowali już wcześniej na własną rękę. W komisji śledczej złożony został cały zestaw e-maili, z których wynika, że dealerzy i traderzy porozumiewali się pomiędzy sobą w sprawie wyznaczania stóp procentowych. Zeznania Diamonda pokazują, że linia obrony przyjęta przez byłe szefostwo banku Barclays polega na umiejętnym rozłożeniu odpowiedzialności pomiędzy władze samego banku, władze publiczne, które miały naciskać na bank i straszyć nacjonalizacją, oraz traderów, którzy jakoby “kręcili własne lody”.
Sprzeniewierzenie W ostatni piątek pierwsze pokrzywdzone firmy wystąpiły przeciw bankowi na drogę sądową z żądaniem odszkodowania za poniesione straty. Do procesu przyłączył się brytyjski Serious Fraud Office (SFU to urząd do zwalczania poważnych nadużyć finansowych).
- Cały świat zajmuje się aferą związaną z manipulacjami na LIBOR, a w Polsce wokół sprawy WIBOR panuje cisza – zwraca uwagę Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. – Zarówno rząd, jak i KNF, NBP i Związek Banków Polskich doskonale wiedzą, że WIBOR jest wskaźnikiem wirtualnym. Ten wskaźnik, kształtowany przez kilkunastu dealerów i traderów z 16 największych banków, głównie zagranicznych, wyznaczany jest praktycznie na oko, ponieważ nie stoją za nim żadne realne transakcje na rynku międzybankowym – twierdzi ekspert. Dlatego WIBOR nie odzwierciedla dziś, jak podkreśla, prawdziwej ceny pieniądza. Poprzez manipulowanie stopą WIBOR duże banki mogą, jego zdaniem, eliminować z rynku krajową konkurencję, czyli mniejsze instytucje finansowe, które rzetelniej wyceniają koszt pozyskiwania środków finansowych.
- Jest wiele możliwości skonstruowania stawek przedstawiających realne transakcje finansowe, dlatego kluczowe jest pytanie, dlaczego nie jest realizowana przez ich twórców (ACI Polska) zasada, że “stawka WIBOR w Polsce jest stawką transakcyjną, co oznacza, iż po zakwotowaniu banki przez krótki okres powinny zawierać transakcje po zaproponowanych przez siebie cenach”, oraz dlaczego akceptuje się w powyższej definicji stwierdzenie “powinny”, a nie “muszą” – podnosi dr Cezary Mech. Małgorzata Goss
Polski bastion GRU i STASI: WROCŁAW„Policja pierwszy raz słyszy o jakiejś willi Barańskiego” Kazimierz Turaliński - specjalista ds. bezpieczeństwa, autor publikacji prawno-ekonomicznych i śledczych. 27.03.2012 http://kazimierzturalinski.nowyekran.pl/post/57223,polski-bastion-gru-i-stasi
Dolny Śląsk był i jest przesycony agenturą peerelowskiego kontrwywiadu, enerdowskiej STASI i radzieckiego GRU. Dlatego tam grzęzną kluczowe, polityczne śledztwa a emerytowani funkcjonariusze służb specjalnych lokują swoje interesy we Wrocławiu.Obszar dzisiejszego województwa dolnośląskiego, przez propagandę nazywany Ziemiami Odzyskanymi, został włączony do Polski po II wojnie światowej kosztem terytorium III Rzeszy. Miasta „odniemczano” zmieniając ich architekturę oraz zasiedlając mieszkańcami Kresów Wschodnich i centralnej Polski, a najbardziej wysunięte na Zachód stały się strategicznym zapleczem dla polskich i innych komunistycznych służb wywiadowczych oraz wojskowych. Z uwagi na zachowaną w dobrym stanie infrastrukturę poniemieckich obiektów militarnych aż do 1993 roku w Legnicy stacjonowały jednostki Armii Czerwonej. Północna Grupa Wojsk zajęła 1/3 miasta, w nim też znajdował się przez większość czasu jej sztab główny, a od 1984 roku Naczelne Dowództwo Wojsk Kierunku Zachodniego Sił Zbrojnych ZSRR szczebla strategicznego dla Europy Środkowej i Zachodniej.
W 1991 roku Dowództwo przeniesione zostało do Smoleńska. Do tego jednak czasu tutejszemu dowództwu powierzono najważniejszy odcinek frontu III wojny światowej i 40% potencjału sił zbrojnych ZSRR, w tym m.in. Grupy Wojsk Armii Radzieckiej w Polsce, Czechosłowacji oraz najsilniejszą niemiecką – pozostającą w stałej gotowości bojowej i w bezpośrednim pobliżu wojsk NATO, Białoruski Okręg Wojskowy, Zjednoczoną Flotę Bałtycką Układu Warszawskiego, Czechosłowacką Armię Ludową, Narodową Armię Ludową NRD i Wojsko Polskie. Na wypadek nowej wojny światowej siły zbrojne stacjonowały w odległości umożliwiającej szybkie uderzenie na RFN. Także w Legnicy zlokalizowano sztab nadzorujący inwazję na Czechosłowację w 1968 roku. Globalne znaczenie ośrodka dolnośląskiego wymusiło ścisłą ochronę kontrwywiadowczą regionu. Główny parasol ochronny rozpostarło GRU, jednak w Legnicy i Wrocławiu znajdowały się rezydentury wszystkich komunistycznych służb specjalnych regionu, w tym enerdowskiej Stasi. Wszelkie istotne urzędy i obiekty użyteczności publicznej zostały wręcz przesycone agenturą, co zapewniać miało nie tylko wszechstronną infiltrację społeczeństwa, ale i ochronę antysabotażową. Według akt przejętych po transformacji ustrojowej przez Pełnomocnika Rządu RFN ds. Służby Bezpieczeństwa Państwa byłego NRD w części grup zawodowych na terenie Dolnego Śląska nawet 70% kadry kierowniczej zostało zarejestrowane, jako TW lub objęte statusem informatora służb. Szczególny reżim dotyczyć miał prokuratorów, milicjantów, funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia i administracji państwowej, mediów i instytucji kulturalnych, reprezentantów robotników, dyrektorów i kierowników zakładów przemysłowych, a także kierownictwa szkół – warunkiem zatrudnienia i kariery był pozytywny wynik procedury weryfikacyjnej Wewnętrznej Służby Wojskowej (późniejszej WSI) i Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza. Akta z tych czynności trafiały następnie do GRU i Stasi, co często przekładało się na asymilację danej osoby do ich agentury. Ścisłym rygorem współpracy z WSW, ZWOP, a także ze służbami bratnich narodów objęci mieli być prokuratorzy, sędziowie i milicjanci pełniący funkcje kierownicze. Stworzona w ten sposób atmosfera „wzajemnego zrozumienia” uczyniła z Dolnego Śląska późniejsze zagłębie postkomunistycznych interesów. Rozpad bloku wschodniego skutkował exodusem działaczy i funkcjonariuszy z posad w sferze budżetowej wprost do sektora prywatnego. Wrocław stał się krajową potęgą windykacyjną. Utworzono tam wszystkie najważniejsze kancelarie tej branży, a w niektórych z nich załatwić można było niemożliwe. Windykowano długi od lat przedawnione, stosując jedyne znane środowisku policji politycznej metody – bezczelnie ubliżano dłużnikom, nękano, straszono. Uległe sądy potrafiły nawet wydać wyrok w sprawie już osądzonej na drugim krańcu kraju – pomimo braku właściwości terytorialnej i podstawy prawnej orzekania, a także wbrew dowodom takim jak pokwitowania uregulowania należności. Szczególne zaufanie do wrocławskich windykatorów przejawiały także duże przedsiębiorstwa państwowe i banki zlecając im, często wbrew rachunkowi ekonomicznemu, egzekucję pakietów wartościowych wierzytelności. Najgorszą opinię ze wszystkich wrocławskich organów ścigania mają policjanci z dzielnicy Krzyki. Tam dochodziło do ciężkich pobić podczas przesłuchań. Jednego chłopaka skatowano, ponieważ był podejrzewany o kradzież maszynki do golenia. Po kilkugodzinnych torturach wątłej postury ofiara została kaleką. Nadużywanie przemocy to nawyk z lat bezkarnej pacyfikacji opozycjonistów. Doniesień o pobiciach każdego roku jest mnóstwo, jednak prokuratura umarza większość postępowań. Słowu pobitego przeczą wszak słowa licznych zwykle policjantów. Zgłaszane są też inne przestępstwa. Koledzy oprawców z wydziału dochodzeniowego sprzedawali kobiety do austriackich domów publicznych. Naiwne, poszukujące lepszego życia zamieniano w prostytutki. Również na tym komisariacie ginęły z magazynów depozyty, w tym wartościowy sprzęt komputerowy. To czubek góry lodowej, której zwieńczeniem było tuszowanie samobójstwem zabójstwa agenta polskiego kontrwywiadu - werbowanego przez AWO Marka Stróżyka. Do tego celu na Krzyki oddelegowano z KWP doświadczonego oficera SB, który wcześniej pracował ze Stróżykiem i szczerze go nienawidził. Apatia i spolegliwość były powodami, dla których w tym właśnie mieście Jeremiasz Barański zakupił, a może otrzymał, willę, gdzie dzielono strefy wpływów tzw. mafii paliwowej oraz goszczono, a właściwie blichtrem salonu korumpowano, działaczy politycznych wszelkich opcji, prokuratorów i oficerów. Zarówno poszkodowani działaniem naftowych gangsterów, jak i prokuratura krakowska zdołali owiany legendą dom zlokalizować, choć było to nieosiągalne dla lokalnych organów ścigania. Jak oświadczył, po konsultacji z Centralnym Biurem Śledczym, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu: „Policja pierwszy raz słyszy o jakiejś willi Barańskiego”. Sprawy nie wyjaśniano. Przeczekano i zapomniano. Wrocławska prokuratura prowadziła również postępowania karne przeciwko wicepremierowi ostatniego rządu PRL, szefowi Głównego Urzędu Ceł, kontrahentowi pruszkowskich gangsterów i zarazem agentowi AWO – Ireneuszowi Sekule (sygn. akt IV Ds. 17/94). Nadmienić należy, iż zarzucane czyny karalne w większości nie podlegały pod tamtejszą jurysdykcję i powinny być wyjaśniane przez inne prokuratury. Sam Sekuła odpowiadał w czasie transformacji ustrojowej za inwestowanie majątku PZPR, a w praktyce za utworzenie kilkudziesięciu tzw. nomenklaturowych spółek wyjętych spod nadzoru likwidatora partii. W latach masowego przemytu nadzorował służby celne, a w maju 1990 roku utworzył spółkę Polnippon, której jedynym realnym projektem były formalnie skrajnie nierentowne linie lotnicze. Sekuła zakupił w NRD dwa samoloty Iljuszyn 18D (polskie rejestracje SP-FNB i SP-FNC) o zasięgu powyżej 7000 km. Rejsy kierowano m.in. do Turcji, Kongo, Pakistanu i ogarniętych wojnami Afganistanu, Somalii i Jugosławii. Czy Sekuła wypełniając zobowiązania agenta AWO przewoził dla wojskowych służb specjalnych ładunki „wrażliwe” – broń, narkotyki, kamienie szlachetne? Z takich transakcji słynęły wówczas wskazane destynacje. Śledztwa dotyczące nierentownych interesów ciągnęły się przez wiele lat, akta zbierały kurz. Wkrótce po tym, jak sprawa trafiła do sądu, Sekuła został odnaleziony w swoim biurze z trzema ranami postrzałowymi brzucha i klatki piersiowej. W liście pożegnalnym przygotowanym na komputerze pisał, że „zabrakło mu kilku dni”. Sam wezwał pomoc. Zmarł w szpitalu. Sprawa została umorzona jako targnięcie samobójcze, zamknięto też postępowania karne dotyczące Polnipponu. Nagły zgon tego agenta AWO przerwał niewygodne spekulacje na temat gospodarczego przeznaczenia lotów oraz koneksji samobójcy z masową defraudacją, służbami specjalnymi i Pruszkowem. W połowie lat 80-tych we Wrocławiu narodził się projekt masowego handlu organami ludzkimi. Niechlubnym architektem „komercyjnego” sektora transplantologicznego był doktor medycyny – powiązany z wywiadem wojskowym i aparatem partyjnym brat wpływowego prokuratora Prokuratury Apelacyjnej, a zarazem zaprzyjaźniony z Markiem Stróżykiem. Zapewniona aprobata dla dyskretnego typowania zgodnych tkankowo dawców uczyniła z jednostkowego zazwyczaj w tej kategorii przestępstwa wysoce zorganizowany przemysł produkujący „części zamienne”. Cena tylko jednej nerki na czarnym rynku to kilkadziesiąt tysięcy dolarów amerykańskich, a niemal każdy element ciała człowieka – komórki, tkanki lub narządy – wykorzystany może zostać do transplantacji. Warunkiem pozostaje jedynie zgodność dawcy i biorcy, co można na koszt skarbu państwa potwierdzić badaniami w szpitalnym zaciszu, bez wzbudzania przy tym żadnych podejrzeń. Wybrane placówki medyczne wspierały proceder. Przestępcze pozyskanie narządów mogło opierać się na kradzieży, czyli zwyczajnym zatajeniu ich wycięcia z ciała zmarłego pacjenta, albo stanowić zbrodnię zabójstwa – celowe złe zdiagnozowanie dawcy i oczekiwanie na zgon lub pobranie organu od zdrowego pacjenta oraz przyspieszenie jego śmierci przy pomocy środków niemal niewykrywalnych, takich jak insulina lub chlorek potasu. Kto jednak miałby wykryć zabójstwo lub kradzież, jeśli sekcję zwłok, a także ewentualne śledztwo, prowadzić będą osoby niezainteresowane ujawnieniem procederu, tak jak miało to miejsce w przypadku śmierci Stróżyka, czy Sekuły? Handel organami do przeszczepów stanowi stosunkowo często spotykane i milcząco akceptowane przez władze źródło pozabudżetowego finansowania służb wojskowych. O tego typu praktyki oskarżane było wojsko Izraela. Tamtejsi lekarze mieli pobierać organy od zmarłych w aresztach młodych Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy. Podobne przypadki odnotowano na Bałkanach, gdzie donoszono o uprowadzeniu setek Serbów przez kosowskich Albańczyków w czasie wojny w latach 1998-99. Na terenie Albanii w obozach miano pobrać ich organy a następnie zgładzić. W Chinach masowo sprzedawano narządy straconych więźniów. Nie tylko przestępców lub dysydentów politycznych, ale jeśli wymagało tego zamówienie także niewinnych ludzi. W żadnym z przytoczonych przypadków nie zdołano nikomu udowodnić winy. W Polsce nigdy nawet nie próbowano podjąć tego tematu na drodze karnej. Podobnie jak wielu innych gałęzi "przemysłu", zognioskowanych we Wrocławiu i Legnicy a nielegalnych lub realizowanych w oparciu o korupcyjne powiązania i protekcję ze strony czynnych urzędników państwowych. Tam jest bepiecznie, nikt nie przeszkadza. Na mapie Polski znajduje się obecnie kilka miast zupełnie zagarniętych przez dawny aktyw komunistyczny – zarówno cywilne i wojskowe służby specjalne, jak i działaczy partyjnych. Od samorządu, przez spółki komunalne, aż po instytucje wymiaru sprawiedliwości i półświatek przestępczy dostrzegalne są gorące zażyłości z lat minionego ustroju. Tzw. prywatne miasta kontrolują na zależnym terenie niemal każdą dziedzinę istotną z gospodarczego i politycznego punktu widzenia. Wrocław wyróżnia z nich wszystkich zdominowanie nie przez aparatczyków, a przeszkolonych w ZSRR specjalistów od zbrodni i konspiracji. Kazimierz Turaliński
Dlaczego płeć żeńska staje się tak agresywna? ...wystarczyłoby zbadać po prostu stężenie ołowiu we krwi i fluoru w moczu
http://www.polishclub.org/2012/07/09/dr-jerzy-jaskowski-dlaczego-plec-zenska-staje-sie-tak-agresywna/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed:+PolishClubOnline+%28Polish+Club+Online%29
Od wielu lat, na łamach prasy codziennej i czasopism specjalistycznych toczy się dyskusja, dlaczego nastolatki, kobiety młode i dojrzałe stają się co raz bardziej agresywne i brutalne. Rozmaici dziennikarze i politycy rwą szaty lamentując, co to się dzieje wśród kobiet, skąd ta agresja ?!? Także feministki załamują ręce nad pogarszającym się statusem kobiet, niższymi zarobkami i stanowiskami. Sprawa ma swój historyczny rodowód, bowiem problem agresji wśród płci pięknej nie jest niczym nowym. Wystarczy zapoznać się z pamiętnikami więźniarek łagrów czy też normalnych więzień kryminalnych. Do takich drastycznych scen, jakie tam się działy nigdy nie dochodziło w obozach męskich. [---] Ostatnio w Natural News opublikowano wyniki prawie 20 letnich badań nad odległymi skutkami oddziaływania ołowiu. Potwierdzono znany od 15 lat fakt, że nie ma bezpiecznych poziomów ołowiu we krwi. Ołów zawsze był i jest trucizną! Długotrwałe natomiast narażenie na ołów powoduje nie tylko wzrost agresywności, ale i kurczenie się mózgu. Znaleziono wprost proporcjonalną zależność pomiędzy stężeniem ołowiu we krwi, a przestępczością oraz dysfunkcją mózgu.
W latach 90-tych ubiegłego wieku, pani dr. Halina Strugała-Stawik z Legnicy walczyła z zatruciem ołowiem u dzieci z powodu działalności w tym mieście huty miedzi. Organizowane przez nią coroczne konferencje, gromadzące wielu wybitnych lekarzy, wykazywały jednoznacznie, że nie ma bezpiecznych wielkości stężenia ołowiu we krwi. W czasie tych konferencji toczyły się ciężkie boje z przedstawicielami Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi, którzy usiłowali bezskutecznie udowodnić, że 10 mcg/dl jest całkowicie bezpieczną i dopuszczalną dawką dla dzieci. Nasze badania w regionie Gdańskim udowadniały, że skażenie dzieci ołowiem na Wybrzeżu jest większe aniżeli na Śląsku. Wyniki badań zostały przekazane władzom wojewódzkim i samorządowym już w 1989 roku, pomimo tego do dnia dzisiejszego żaden z wojewodów, od M. Płażyńskiego poczynając poprzez Henryk Wojciechowski (1996-1997), Tomasz Sowiński (1998-2001), J.Kurylczyk (2001-2004), Cezary Dąbrowski (2004-2006), nie podjęli akcji badania dzieci pod kątem zatrucia fluorem czy ołowiem. Podobnie po powstaniu urzędów marszałkowskich także żaden marszałek nie zajął się problemem zatrucia przewlekłego dzieci. A podobno wszyscy mają/mieli dzieci i wnuki. Praktycznie w całej Polsce brakuje laboratoriów do których możnaby skierować dziecko z podejrzeniem zatrucia ołowiem czy fluorem. A jeżeli nawet istnieją, to badania wykonywane są odpłatnie. Badania opublikowane w Public Library of Science są szczególnie ważne, ponieważ obejmują 14 000 ludzi w okresie od 1988 do 2006 roku. Grupę podzielono na 3 podgrupy : o niskim stężeniu ołowiu tj. do 1.93 mcg/dl średnim do 3.63 mcg/dl i wysokim tj powyżej 3.63 mcg/dl. Badacze stwierdzili że, w podgrupie o wysokim stężeniu ołowiu we krwi, zawały serca występowały o 89 % częściej, udary mózgu o 250% częściej, aniżeli w grupie o niskim stężeni ołowiu. Jeszcze gorzej wyglądały wyniki badań kobiet w ciąży i urodzonych później dzieci. Z analizy wyników wykluczono kobiety ciężarne, które miały jakąkolwiek inną poważną dolegliwość typu: cukrzyca, alkoholizm, etc. Wykluczono wszystkie urodzone za wcześnie dzieci, dzieci z niską wagą urodzeniową, dzieci mające jakiekolwiek wady urodzeniowe, obciążenia genetyczne, z punktacją Apgar poniżej 6, etc. Dzieci zakwalifikowane do badań obserwowano od urodzenia do 19-24 roku życia Korelacja wyroków sądowych przestępczyń z poziomem ołowiu we krwi wykazała szokujący 50 % wzrost brutalnych przestępstw na każde 5 mcg/dl ołowiu we krwi. Jedynym czynnikiem, który udało się znaleźć pomiędzy ryzykiem aresztowań z powodu brutalnych przestępstw było prenatalne i w dzieciństwie wysokie stężenie ołowiu we krwi . Badania rezonansu magnetycznego wykazały, u tych młodych kobiet, kurczenie się istoty szarej mózgu, części związanej z intelektem i zdolnością rozumowania. Autorzy twierdzą, że przyjęta, rzekomo bezpieczna wielkość 10 mcg/dl stężenia ołowiu we krwi, jest absolutnie niedopuszczalna i powinna być zdecydowanie obniżona do zera. Szczególnie u dzieci każda wielkość jest trująca, o czym zresztą lekarze praktycy w Polsce mówią od 25 lat. Powstaje problem : skąd u kobiet taka wysoka zawartość ołowiu we krwi ? Nauka daje jednoznaczną odpowiedź. Departament Zdrowia FDA [ instytucja jak najbardziej państwowa] przebadał 22 marki szminek do ust. Okazało się, że w szminkach znajduje się stosunkowo znaczna ilość ołowiu. Z badań wynika, że stężenie ołowiu pomiędzy poszczególnymi rodzajami pomadek do ust, może być aż 34 razy wyższe pomiędzy najniższą zawartością a najwyższą. Badania wykazały też, że przeciętna kobieta w ciągu swojego życia zjada ok 4000 gram szminki. Dodatkowo ołów może występować w farbach, w plastiku, w tuszach różnego rodzaju, w barwnikach oraz w PCV i materiałach budowlanych. Tak więc, chociaż wycofano ołów z benzyny, to nie usunięto go ze środowiska, a może nawet zwiększono jego obecność, poprzez dodawanie go bezpośrednio do artykułów osobistych. Jeżeli skorelujemy te dwa badania z obserwacjami, iż coraz młodsze nastolatki się malują, a więc połykają ołów, to wyniki badań przestają dziwić. Mamy odpowiedź, dlaczego kobiety są tak agresywne. Pozostaje jeszcze jeden bardzo ważny problem, na który brak odpowiedzi. Od 1990 roku, otwarto w Polsce masę prywatnych szkól wyższych, kształcących socjologów, psychologów, pedagogów. Z różnych powodów osoby te, to głównie kobiety. Stworzono dla nich, rozmaitego rodzaju stanowiska, psychologów szkolnych, pedagogów itp. Zapomniano natomiast otworzyć odpowiednią ilość laboratoriów toksykologicznych. W województwie pomorskim ostatnie takie laboratorium zamknięto decyzją wojewody w 1986 roku. W innych województwach sytuacja jest podobna. Wobec tego, powstał problem. Ta rzesza psychologów i socjologów wymyśla coraz to nowe diagnozy na określenie stwierdzanych przez siebie objawów u badanych uczniów a wystarczyłoby zbadać po prostu stężenie ołowiu, czy jak to już wykazaliśmy fluoru we krwi. Jest jeszcze jeden problem; starszej daty profesorowie psychologii czy też socjologii nie studiowali jeszcze toksykologii przewlekłej, w związku z tym nie mogą jej uczyć studentów i koło się zamyka. Możemy tylko apelować do rodziców i opiekunów, przed udaniem się do psychologa, czy pedagoga szkolnego : “Koniecznie wykonajcie badania toksykologiczne ! Zbadajcie u swojego dziecka zawartość ołowiu we krwi i fluoru w moczu”. Może wasze dziecko wcale nie ma żadnych odchyleń od normy w psyche, tylko po prostu jest zatrute? No tak, ale jak to osiągnąć, kiedy nawet kobiety – sędziowie i nauczycielki nie mają badań podstawowych dopuszczających do wykonywania zawodu, w zakresie tych pierwiastków a wydają orzeczenia w majestacie prawa ? Korzystają zarówno w sądach jak i w szkołach z opinii psychologów w każdej większej sprawie rodzinnej. A która nauczycielka czy sędzina występuje bez makijażu? Powyższe dane wymagają podsumowania:
Dlaczego Instytut Zdrowia Publicznego-Państwowy Zakład Higieny na swoich stronach internetowych od co najmniej 20 lat nie publikuje wyników badań toksykologicznych produktów kosmetycznych sanitarnych nie wspominając o żywności ?
Dlaczego utajniane są wyniki badań toksykologicznych przeprowadzanych w produktach żywnościowych?
Dlaczego wyniki badań zakupywanych szczepionek są tajne ? Dlaczego np. prof. A. Bucholc nawet po umówieniu się na konkretną datę w sprawie udostępnienia składu szczepionek zakazuje wpuszczenia umówionego rozmówcę do Zakładu ? Przecież te wszelkie instytucje pracują za społeczne pieniądze, a wygląda jak gdyby reprezentowały zupełnie inne środowiska nie zupełnie polskie.
1.http://www.czytelniamedyczna.pl/1602,profilaktyka-i-leczenie-mikrointoksykacji-olowiowej-u-dzieci-legnickich.html
2.http://www.kghm.com.pl/index.dhtml?id=624&module=articles
3.http://niepoprawni.pl/blog/2518/dr-jerzy-jaskowski-fluor-cichy-zabojca
4. http://www.ziemiamielecka.pl/?p=19848
5. http://sigma.nowyekran.pl/tag/57379,dr-jerzy-jaskowski
6. http://niepoprawni.pl/category/tagi-z-blogow/fluor-halda-fosfogipsow-w-wislince-fluoryzacja-bernays-dr-jerzy-jaskowski-pro
7. http://narodowyszczecin.pl/index.php/archives/8684
8. http://forum.dawnygdansk.pl/viewtopic.php?t=1914
9. http://www.rozwoj.info/index_pliki/Page2281.htm
10. http://www.polishclub.org/tag/fluor/
11. http://bibliografia.gumed.edu.pl/cgi-bin/expertus.exe?KAT=f%3A%5Chidden%5Cexpertus%5Cparametr.02%5C&FST=data.fst&FDT=data.fdt&ekran=ISO&lnkmsk=2&cond=AND&mask=2&F_00=02&V_00=Wawrzyniak+W+
12. http://www.simpgda.pl/simpgda/pliki/fluor.pdf
13. http://gdansk-wyspa-sobieszewska.mojeosiedle.pl/viewtopic.php?t=2623
Dr Jerzy Jaśkowski
Polisą w armatora Polscy armatorzy obawiają się, że zobowiązanie ich do wykupywania kolejnych obowiązkowych ubezpieczeń w transporcie morskim zmniejszy ich konkurencyjność na rynku przewozu ludzi i towarów. Ciężary te chce na nich nałożyć rząd. Obowiązek posiadania ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej dla statków pod polską banderą oraz statków obcych, które wchodzą do naszych portów, zakłada projekt nowelizacji Kodeksu morskiego i ustawy o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej, przedłożony przez ministra transportu Sławomira Nowaka. Projekt ustawy jest po pierwszym czytaniu w Sejmie i teraz pracować nad nim mają posłowie z sejmowej Komisji Infrastruktury, a konkretnie zajmuje się nim podkomisja, którą powołano specjalnie do rozpatrzenia projektu. Na jej czele stanął poseł Stanisław Lamczyk (PO). Podkomisja dzisiaj ma przedstawić wszystkim posłom z komisji infrastruktury raport ze swoich prac i propozycje poprawek do rządowego przedłożenia. Czy znajdą się one w projekcie – zdecydują wszyscy posłowie z komisji. Niewykluczone, że drugie czytanie ustaw, a być może i trzecie (czyli już ostateczne głosowanie nad projektami) odbędzie się na posiedzeniu Sejmu jeszcze w lipcu.
Ministerstwo tłumaczy się z projektu Jak tłumaczy resort transportu, nowelizacja wynika z konieczności dostosowania polskiego prawa do unijnych dyrektyw oraz wprowadzenia przepisów zawartych w przyjętych przez Polskę zobowiązaniach międzynarodowych. Nowela zobowiązuje przewoźników morskich do posiadania ubezpieczenia OC lub innego zabezpieczenia finansowego, jak na przykład gwarancja banku. Nowe regulacje mają objąć także armatorów statków pasażerskich. Posiadanie polisy powinno być potwierdzone certyfikatem, wystawianym przez właściwego dyrektora urzędu morskiego. Za jego wydanie przewoźnik zapłaci 30 euro, za poświadczenie certyfikatu – kolejne 20 euro. Według rządu, ubezpieczenie to ma zapewnić wypłatę odszkodowania w razie powstania szkody związanej z eksploatacją statku. “Obowiązek uzyskania ubezpieczenia ma działać prewencyjnie i powinien pomóc w eliminacji z żeglugi statków niespełniających odpowiednich norm bezpieczeństwa, a także zapewnić równe warunki działania podmiotom gospodarczym trudniącym się żeglugą” – wynika z uzasadnienia do ustawy. Limity ubezpieczeń określa Konwencja ateńska z 1974 r. w sprawie przewozu morzem pasażerów i ich bagażu. Zgodnie z art. 7 ust. 1 Konwencji odszkodowanie za śmierć albo uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia pasażera w żadnym wypadku nie może przekraczać 700 tys. franków szwajcarskich. Z kolei w razie utraty lub uszkodzenia bagażu – kwota ta nie może przekraczać 12,5 tys. franków na pasażera za jeden przewóz. Konwencja zakłada jednak, że każde państwo ma prawo do podwyższenia kwoty odszkodowania w odniesieniu do armatorów ze swojego kraju. Projekt nowelizacji wprowadza też regulacje umożliwiające wypłaty odszkodowań z Międzynarodowego Dodatkowego Funduszu Odszkodowań za Szkody Spowodowane Zanieczyszczeniem Olejami, w przypadku katastrofalnych szkód przewyższających limity ubezpieczeń armatorów statków.
Po co te przepisy? Zaniepokojenie nowymi pomysłami resortu transportu wyrażają zarówno sami armatorzy jak i parlamentarzyści. – Przecież każdy statek, który wyrusza w morze jest ubezpieczony, tego wymaga Kodeks morski, ubezpieczamy załogę, ładunek, płacimy polisy od ewentualnej kolizji. Zupełnie nie rozumiemy tych nowych zamierzeń resortu. Przecież raz do roku urzędnicy sprawdzają nasze polisy – tłumaczą przewoźnicy, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”. Wydają się oni zaskoczeni pomysłami resortu. – Zupełnie nie rozumiem, po co mam mieć certyfikat, skoro mam polisę. Wydaje mi się, że te nowe regulacje mają służyć tylko jednemu: wyciągnięciu od nas dodatkowych pieniędzy. I czy to znaczy, że certyfikat będzie ważniejszy niż polisa? – pytają. Równie sceptycznie do rozwiązań resortu podchodzą politycy. – Obawiam się, że te nowe regulacje znacznie podniosą koszty funkcjonowania polskich przewoźników, przez co staną się mniej konkurencyjni na runku – zauważa poseł Krzysztof Tchórzewski (PiS), wiceszef sejmowej Komisji Infrastruktury. Argumentację tę podziela też Janusz Piechociński (PSL), również wiceprzewodniczący tej komisji. – Państwo polskie prowadzi bardzo pasywną politykę morską. Jesteśmy potęgą jeśli chodzi o kształcenie w zawodach morskich, ale mamy słabe inwestycje w transporcie morskim, słabe szlaki komunikacyjne, polscy armatorzy uciekają pod obcą banderę, by minimalizować wysokość podatków. W tej sytuacji każda nowa danina, każde nowe obciążenie polskich armatorów powoduje, że ich możliwości rywalizacji chociażby w akwenie Morza Bałtyckiego maleją – komentuje Piechociński. Ministerstwo transportu przekonuje jednak, że koszty dla armatorów będą minimalne.
Zdaniem Jerzego Polaczka, ministra transportu w rządzie PiS, rodzi się tu też pytanie o wybór ubezpieczyciela. – Chodzi o to, by zaistniał tu pewien pluralizm usług. W innym przypadku może dojść do tego, że rynkiem ubezpieczeń zajmie tylko jedna firma. Poza tym, co to znaczy ta eliminacja z żeglugi statków niespełniających odpowiednich norm bezpieczeństwa? Brak sprecyzowania tej kwestii pociąga za sobą możliwość wielu interpretacji – zauważa Polaczek.
Anna Ambroziak
Jak Lwów stał się “ukraiński” Powojenna radziecka modernizacja spowodowała urbanizację mieszkańców Galicji Wschodniej. „Polskie”, a w II połowie lat 40-tych „rosyjskie” miasta od drugiej połowy lat 50-tych zasiedlili galicyjscy chłopi. We Lwowie Ukraińcy zaczęli przeważać pod względem liczebności właśnie za czasów władzy radzieckiej. Dalej sprawą dyskusyjną pozostaje fakt czy migracja mieszkańców wsi do miasta była dla Lwowa bardziej korzystna czy bardziej negatywna.
Urbanizacja W latach powojennych zwiększyło się zaludnienie miast Galicji, początkowo obwodowych (Lwów – dwukrotnie, Tarnopol – trzykrotnie) oraz miast przemysłowych, mniej natomiast centrów rejonowych. W 1959 roku przedwojenna liczba ludności zachowała się i wzrosła jedynie w stolicach obwodów i miastach o rozwiniętym przemyśle (Lwów, Drohobycz, Stryj, Tarnopol, Stanisławów (Iwano-Frankiwsk), a w innych zmniejszyła się nawet o 50% (Borysław, Brody, Złoczów i inne). W czasach radzieckich najbardziej wzrosła liczba ludności miast przemysłowych, takich jak Czerwonogród (dawny Krystynopol – red.) i Kałusz (ponad 500%). Gwałtownie rosła też liczba mieszkańców mniejszych przemysłowych centrów: do lat 60-tych ludność Nowego Rozdołu wzrosła sześciokrotnie. Od połowy lat 50-tych zauważa się spadek mechanicznego przyrostu ludności centrów obwodowych, zmniejszenie skali; z ogólnopaństwowej i republikańskiej migracja zmieniła się w wewnętrzną, zachodnio-ukraińską. Do uprzednio polskich i żydowskich miast Galicji, zasiedlonych w okresie powojennym przyjeżdżającymi ze Wschodu (Rosji, południowo-wschodnich obwodów Ukrainy i innych republik Związku Radzieckiego) Rosjanami, Żydami i Ukraińcami, pod koniec lat 50 i 60-tych masowo przyjeżdżać zaczęli mieszkańcy zachodnio-ukraińskich wsi. W latach 60-tych obwód lwowski wyróżniał się w zachodnio-ukraińskim regionie wysokim wskaźnikiem ludności miejskiej i wchodził do dziesiątki najbardziej zurbanizowanych obwodów. Galicja miała większe od średniego tempo urbanizacji na Ukrainie (7,3%), (lwowski i iwano-frankowski obwód – 8%, tarnopolski – 6%). Jednak do końca lat 80-tych na poziomie ogólno-ukraińskim zachód pozostawał najmniej zurbanizowany – z największym odsetkiem ludności wiejskiej. Wg spisu ludności z 1989 roku w miastach obwodu lwowskiego żyło 59% ludności , iwano-frankowskiego – 42%, tarnopolskiego – 41%, natomiast donieckiego – 90%, dniepropietrowskiego – 83%.
Migracja mieszkańców wsi do Lwowa Decydującą rolę we wzroście liczby mieszkańców Lwowa w II połowie XX wieku miała migracja. W 1945 roku w mieście żyło około 185,8 tysięcy osób, a w 1959 roku już 410,7 tys. Dane statystyczne dotyczące mechanicznego ruchu ludności dostępne są od 1945 roku. Największy wzrost ludności we Lwowie zanotowano w 1945 r. (78,1 tys. osób) i w 1946 r. (97,4 tys. osób). Mniejszy w latach 1947-1948, 50-70 tys. na rok. Jednocześnie co roku w ciągu pięciu powojennych lat (1945-1950) ze Lwowa wyjechało ponad 40 tys. osób. Intensywna powojenna migracja do miasta widocznie zaczęła się zmniejszać od 1949 roku wynosząc średnio 30 tys. osób na rok. W latach 1949-1950 więcej ludzi wyjechało z miasta, niż do niego przybyło. Dalej, w latach 1960-80-tych procesy migracyjne ustabilizowały się i charakteryzują się pozytywnym saldem. Co roku do miasta przyjeżdżało 30-35 tys. osób i wyjeżdżało 25-30 tys., zostawało w ten sposób około 5-10 tys. osób. Wysokim poziomem wzrostu ludności charakteryzowały się lata 1962-1963, 1972, 1983, 1988. Dane statystyczne administracji nie obrazowały realnego stanu migracji ze wsi do miasta – migrantów w miastach było znacznie więcej niż naliczono. Nie wszyscy mieszkańcy prowincji byli w mieście zameldowani, stało się to obowiązkiem dopiero w latach 60-tych. Mniej lub bardziej dokładną liczbę mieszkańców miasta podawały oficjalne spisy ludności. Po zakończeniu każdego ze spisów (w latach 1959, 1970, 1979, 1989) okazywało się, iż we Lwowie mieszka znacznie więcej ludzi niż „planowano”. Ciągłym źródłem wzrostu ludności miast była wahadłowa migracja ludzi ze wsi. Mieszkańcy okolicznych wsi dojeżdżali do miasta, do pracy i szkoły. Była to ogólno-ukraińska tendencja - miasta charakteryzowały się szybkim tempem wahadłowej migracji ludności wiejskiej (wśród republik Związku Radzieckiego Ukraina zajmowała drugie tuż po Estonii miejsce), a migracja wahadłowa zachodnio-ukraińskich chłopów była intensywniejsza niż w innych regionach Ukrainy (obwód lwowski – 177 osób na tysiąc mieszkańców wsi, iwano-frankowski – 160 osób, podczas gdy w obwodzie charkowskim było to -136, kijowskim – 121, ługańskim – 116, donieckim – 98 osób). Na rozmiar i kierunek mechanicznego ruchu mieszkańców Galicji w okresie powojennym wpływała również zorganizowana migracja: „zorganizowany nabór siły roboczej”, „rolnicze przesiedlenia rodzin”, skierowania młodzieży po zakończeniu szkoły na obowiązkowe prace. Od obowiązkowego odpracowywania zwalniał tak zwany wolny dyplom, nauka zaoczna, skreślenie z ewidencji miejsca przeznaczenia, co dawało szerokie możliwości dla układów i łapówek. W 1989 roku ludność Lwowa osiągnęła 786,9 tys. osób i wzrosła od 1945 roku o 600 tys. osób, tj. czterokrotnie. Jeśli wliczyć w to wahadłową migrację, to pod koniec lat 80-tych we Lwowie było blisko miliona osób (z których 200-250 tys. dojeżdżało). Przyrost kosztem migracji w latach 1950-1989 stanowił blisko 230 tys. osób (ponad 60% całego przyrostu). Najwięcej migrantów przybywało do Lwowa z obwodu lwowskiego – rocznie kilka tysięcy osób; z innych zachodnio-ukraińskich obwodów blisko tysiąca rocznie. Drugim pod względem liczby migrantów do Lwowa był obwód tarnopolski, następnie iwano-frankowski, wołyński, chmielnicki. Obwody czerniowiecki i zakarpacki miały niewielki procent migracji do Lwowa, w poszczególnych latach wskaźnik był nawet ujemny. Migrowali ludzie młodzi w wieku 16-24 lat, bez rodzin, przedstawiciele obu płci, przenoszący się do miasta po raz pierwszy.
Wyjazd ze wsi Przyczynami przeprowadzki do miasta były z jednej strony: – niesatysfakcjonujące warunki mieszkaniowe w kolektywizowanych wsiach, brak pensji w rolnictwie, z drugiej natomiast, – rozwój przemysłu w miastach, możliwość zatrudnienia i otrzymania mieszkania. W latach 50-tych pośród przyczyn migracji przeważało poszukiwanie pracy, natomiast w 60-70-tych latach – zdobycie wykształcenia. Brak perspektyw na wsi wiódł ludzi do Lwowa. Zachowane z opowieści rodziców wspomnienia o własnej ziemi za czasów polskiej władzy i narzekania na życie za władzy radzieckiej formowało w młodzieży negatywny obraz kołchozów. Ludzie musieli przepracować określoną liczbę dni, wynagrodzenie za wykonaną pracę opłacano nie pieniędzmi, a produktami rolniczymi. Po odpracowaniu danych dni (często normę jednego dnia pracy trzeba było odpracowywać w ciągu kilku dni) i opłaceniu wszystkich podatków, chłopi pod koniec roku orientowali się, że nie tylko nic nie zarobili, a na dodatek zostali dłużnikami państwa. Warunki życia i pracy na wsi były bardzo trudne, zarobek w kołchozie niski, dlatego też nikt nie pragnął tam pracować. Począwszy od lat 60-tych praktycznie cała młodzież wyjeżdżała ze wsi po wykształcenie – jeśli nie na wyższe uczelnie, to przynajmniej na uczelnie dające prawo do zatrudnienia. Na pytania o przyczyny migracji, ludzie opuszczający wieś, zwłaszcza ci z wyższym wykształceniem, odpowiadali, że przyjechali do Lwowa w celu kształcenia się: „Jednych wabiła praca, innych – perspektywa zameldowania w mieście i otrzymania mieszkania we Lwowie, większość jednak nauka. Jechali się kształcić, chcieli się kształcić. Marzyli o statusie lwowskiego studenta. Wszyscy ze wsi wyjeżdżali, wszyscy rwali się do nauki. Oświata dawała nowe możliwości – nie odrabiania dni pracy w kołchozie”. Podjęciu decyzji o przeprowadzce do miasta sprzyjało również ówczesne wyobrażenie o prestiżu – modnym było opuszczenie wsi, a przyjazd na weekend wywyższał migranta spomiędzy rówieśników z prowincji. O masowości migracji świadczy jednostkowość lub w ogóle niepozostawanie młodzieży na wsiach. Sami migranci stwierdzali: „Tylko pojedyncze osoby pozostawały na wsi”. Miasto było celem, który pragnęli osiągnąć już od ostatnich lat szkoły. W latach 50-tych praktycznie nie było przeszkód w migracji do Lwowa. W kolejnej dekadzie wyjechać było ciężko – ludzi nie chciano wypuszczać ze wsi. Łatwiej było wyjechać na naukę niż do pracy. Paszporty wydawano zazwyczaj zdolnym absolwentom szkół, pozostali zmuszeni byli pozostać w kołchozie. Jeśli mieli wątpliwości czy dostaną się na uczelnię wyższą, to przestawali nawet próbować i zdobywali jedynie średnie wykształcenie, byle tylko wyrwać się ze wsi. Migranci z okolicznych wsi celowo uczyli się w starszych klasach lwowskich szkół, ponieważ w mieście zdecydowanie łatwiej było otrzymać paszport [dzięki któremu można był podróżować – red.].
Mieszkańcy wsi we Lwowie Po przeprowadzce człowiek ze wsi stawał przed potrzebą zabezpieczenia materialnego oraz społeczno-psychologicznej adaptacji w mieście. Nierzadko w drodze ze wsi do miasta nie zwracano uwagi na problemy materialne, a o istnieniu psychologicznej adaptacji nawet się nie domyślano. Lata studenckie migranci spędzali w akademikach lub w wynajmowanym niedrogim mieszkaniu (tak zwanym „kącie”). Żyli oszczędnie, jedzenie przywozili ze wsi, a za stypendium kupowali odzież i obuwie. Migrowali przez miasto, zmieniając mieszkania, z niewielkimi walizkami, które z powodu braku mebli w akademikach trzymali pod łóżkami. Wolne dni młodzież studencka spędzała na wsi, pomagała rodzicom w gospodarce i zabierała prowiant. Nie było żadnych problemów z przejazdami, bilety były niedrogie, brakowało jedynie środków transportu – autobusy nie mogły pomieścić wszystkich, często więc jechało się „stojąc na jednej nodze” nawet w dalsze trasy. Młodzież wiejska, pracująca w mieście, która jeszcze nie założyła własnej rodziny żyła jak za studenckich czasów. Odczuwalne problemy materialne pojawiały się wraz z założeniem rodziny – potrzebne było osobne mieszkanie i większy zarobek. Migranci posiadający rodziny częściej zmieniali miejsce pracy, nie tyle z powodu zarobku, co możliwości otrzymania mieszkania. Kolejki mieszkaniowe ciągnęły się dekadami. Częściowo problem mieszkań rozwiązały spółdzielnie mieszkaniowe, choć początkowo odnoszono się do nich z brakiem zaufania. W mieście ludzie pochodzący ze wsi na każdym kroku stykali się z układami i łapówkami. Nie n wszystkie wyższe uczelnie gwarancją wstępu była wiedza. Działał system korepetycji i wcześniejszych układów. Po zdobyciu wykształcenia wszelkimi możliwymi sposobami (brano urlopy, bądź na ostatnim roku śluby) próbowano uniknąć obowiązkowego skierowania do pracy. Praktycznie niemożliwe było zatrudnienie na lekkiej i dobrze płatnej posadzie bez znajomości. Działała zasada ziomkostwa – w poszczególnych przedsiębiorstwach pracowało do kilkudziesięciu osób z jednej wsi. Migranci skarżyli się na niesprawiedliwy podział mieszkań i przesuwanie kolejek mieszkaniowych. Posuwano się do różnych sposobów by otrzymać lwowskie zameldowanie. W codziennym życiu niemożliwym było obejść się bez łapówek – aby kupić odzież i obuwie, produkty deficytowe. Zaraz po przyjeździe wielkie miasto budziło lęk, z drugiej jednak strony wabiło nieznanym. Powoli nowi jego mieszkańcy przyzwyczajali się do szumu miasta, komunikacji miejskiej, życia w blokach, które nazywali „ulami”. Musieli dokładać większych starań by urządzić sobie miejskie życie i zazwyczaj osiągali więcej niż miastowi. Jednocześnie nie zrywali związku z wsią, gdzie często jeździli pracować na roli oraz na święta. Na ile to tylko było możliwe wnosili do miasta wiejski sposób życia, zwłaszcza w latach 50-60-tych, gdy nieopodal akademików na skraju Lwowa uprawiali ziemię, a nawet mieli małe gospodarstwa.
Ludzie z prowincji potrzebowali zwykle od roku do pięciu lat by przystosować się do życia miejskiego. Na proces adaptacji miało wpływ kilka różnych czynników, głównym było założenie rodziny i otrzymanie własnego mieszkania, a także zerwanie kontaktu z wsią, przeważnie po śmierci rodziców. Oznaką całkowitej adaptacji byłych migrantów do Lwowa było przyswojenie przez nich samookreślenia siebie jako lwowianina/lwowianki.Z rezultatów przeprowadzonych wywiadów można wyznaczyć cztery grupy pod względem ich identyfikowania siebie jako lwowian. (Poszerzoną wersję wywiadów przeprowadzono z setką osób mieszkających we Lwowie, pochodzących ze wsi, które przeprowadziły się w II połowie lat 50-tych, i na początku 80-tych):
a) osoby nie uważające się za lwowian;
b) „częściowi” lwowianie, ciągle odwołujący się do swego wiejskiego pochodzenia;
c) lwowianie;
d) osoby, nie mogące się jednoznacznie określić.
Doświadczenie pokazało przewagę osób uważających się za mieszkańców miasta, ale nie lwowian. Dzieci migrantów (zazwyczaj starsze), które często bywały na wsi i znają życie wiejskie, chętnie tam jeżdżą. Młodsze dzieci w rodzinie, wnuki przybyłych ze wsi osób wyjątkowo uznają się za lwowian.
Podsumowanie Radziecka industrializacja miast, i kolektywizacja wsi spowodowała urbanizację haliczan. Udawali się oni przede wszystkim do centrów obwodowych, rzadziej rejonowych, najczęściej do niewielkich miasteczek liczących od 3 do 10 tys. mieszkańców. Do końca lat 80-tych zachodnia Ukraina wciąż jednak pozostała najmniej zurbanizowaną częścią kraju – z największą liczbą mieszkańców wsi. Wyjazd ze wsi wymuszony był ucieczką od szarej codzienności kołchozu i braku pieniędzy. Ludzie przeprowadzający się ze wsi do Lwowa w latach 60-80-tych, borykali się z problemami materialnymi, które często okazywały się bardziej złożone od psychologicznego przystosowania się. Niemal w ogóle nie interesowali się społecznym i kulturalnym życiem Lwowa, w ten sposób nie adaptowali się w pełni do miejskiego życia. Wygodnie było do Lwowa dojeżdżać, mając gospodarstwo na wsi a zarobek w mieście. Przyjęto, iż Lwów ukrainizował się w latach władzy radzieckiej. Stał się ukraiński tylko dzięki znacznemu napływowi ludności z galicyjskich wsi. W czasach radzieckich wyróżniał się na tle innych miast Ukrainy swoją „zachodniością” poprzez architekturę, przedwojenne tradycje, miejscową mowę, lwowska kawę, kontakty z Zachodem (paczki z odzieżą), nieformalny ruch itp. Galicyjscy chłopi wnosili w miasto ukraińską mowę, religijność, tradycje, uprzedzenie do władzy radzieckiej, jednakże w warunkach radzieckiej rzeczywistości nie dawało to od razu zauważalnego rezultatu. Z drugiej strony, nie warto przyjmować „rosyjskiego” we Lwowie jako miejskie, a „ukraińskiego” jako wiejskie. Niewielu z powojennych Rosjan pochodziło z wielkich miast. Dlatego też „wiejskie” we Lwowie, które przyjęło się uważać za negatywne, było też i „rosyjskim”. Halina Bodnar
Tekst ukazał się na lwowskim portalu Zaxid.net:
http://zaxid.net/home/showsinglenews.do?lvivski_selyani&objectid=1249750
Tłumaczenie Karolina Hendrys
Tytuł pochodzi od redakcji portalu Kresy.pl
To była KATASTROFA made in Japan
[unikają tego słowa.. kłamcy... md]
Wojciech Lorenz
Zdaniem ekspertów do katastrofy w elektrowni w Fukushimie doprowadziły japońska mentalność i styl zarządzania Powołana przez parlament niezależna [od KOGO ??MD ] komisja opublikowała w czwartek raport o przyczynach awarii w elektrowni atomowej w Fukushimie. Jego konkluzje mogą się okazać kubłem zimnej wody na głowę Japończyków dumnych z panującego w ich kraju modelu zarządzania.
– Musimy z bólem przyznać, że była to awaria made in Japan. Jej fundamentalne przyczyny leżą w naszej kulturze zarządzania, posłuszeństwie i niekwestionowaniu autorytetów – stwierdził szef komisji Kiyoshi Kurokawa, były przewodniczący Japońskiej Akademii Nauk. Zarządzająca elektrownią firma Tepco uznała wcześniej, że katastrofa to efekt niespotykanie silnego trzęsienia ziemi i jeszcze trudniejszej do przewidzenia fali tsunami, która uszkodziła systemy chłodzenia. Najnowszy raport odrzuca te wnioski. Wynika z niego, że powiązania między Tepco, regulatorem rynku energetycznego i rządem utrudniały wprowadzanie stosowanych już na świecie wyższych standardów bezpieczeństwa. „Firma Tepco wiedziała, że jest opóźniona we wdrażaniu nowoczesnych zabezpieczeń przed trzęsieniami ziemi, ale szukała oszczędności. Agencja Bezpieczeństwa Przemysłu Jądrowego (NISA) wiedziała, że Tepco nie podejmuje koniecznych działań, ale nie reagowała" – napisano w dokumencie. 50 tyle reaktorów jądrowych działało w Japonii, pokrywając 30 proc. zapotrzebowania na prąd Półroczne dochodzenie wykazało, że zły system decyzyjny w Tepco utrudniał podejmowanie odpowiednich działań w czasie awarii. Premier Naoto Kan wprowadzał natomiast dodatkowe zamieszanie, wydając bezpośrednie polecenia kierownictwu firmy. Raport może dać dodatkowe argumenty przeciwnikom energetyki jądrowej w Japonii. Zwłaszcza, że według autorów nie da się z całą pewnością stwierdzić, czy energetyka jądrowa jest dobrze przygotowana na kolejny kryzys. Publikacja dokumentu zbiegła się z uruchomieniem pierwszego z 50 reaktorów, które wyłączono po zeszłorocznej awarii. Zdecydował o tym osobiście premier Yoshihiko Noda, który ostrzegł, że bez prądu z elektrowni jądrowych pokrywających jedną trzecią zapotrzebowania poważnie ucierpią japońska gospodarka i poziom życia mieszkańców.
– Nie sądzę, aby rząd, przemysł i większość społeczeństwa była gotowa ponieść koszty związane z przestawieniem się na inne źródła energii – mówi „Rz" Maki Umemura z Uniwersytetu w Cardiff. Ekspert przypomina, że Japonia nie ma własnych surowców i musiałaby polegać na ich imporcie z niestabilnych regionów świata.
– Alternatywne źródła energii nie są poważnie brane pod uwagę jako zbyt kosztowne. Energetyka jądrowa jest natomiast ciągle silnie reklamowana jako czysta i zapewniająca miejsca pracy. Część ekspertów dalej przekonuje, że jest też bezpieczna – dodaje Umemura. Awaria w Fukushimie była najpoważniejszym incydentem od czasu eksplozji reaktora w Czarnobylu w 1986 roku. Z powodu zagrożenia skażeniem radioaktywnym ewakuowano ponad 200 tys. osób.
Władze przyznają, że usuwanie skutków awarii zajmie kilkadziesiąt lat i będzie kosztować miliardy dolarów. Japońska Komisja Energii Atomowej zapewnia, że mimo tych kosztów elektrownie jądrowe pozostają najtańszym źródłem energii w Japonii. Wojciech Lorenz
Ekstremiści są bezkarni - ŚLEPOKURA w akcji Prokuratura nie potrafi ustalić, kto umieścił w Internecie „listę faszystów” i chwalił się pobiciami. Kolejny raz ekstremiści z lewej strony podżegający do przemocy wobec przeciwników politycznych mogą cieszyć się bezkarnością. – Mam wątpliwości, czy prokuratura mająca stać na straży praworządności i interesu publicznego dopełniła obowiązku – wytyka prof. Waldemar Paruch z UMCS. O wyczynach lewicowych ekstremistów z Antify było głośno 11 listopada, gdy na ulicach Warszawy starli się z uczestnikami Marszu Niepodległości i policją. Na przełomie roku Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów wszczęła dwa śledztwa dotyczące Antify. Oba po publikacjach „Rz". W styczniu ujawniliśmy, że na stronie Antify umieszczono listę 450 nazwisk i adresów przypadkowych osób, wśród nich działacza sportowego czy pracownika muzeum na Majdanku, których określono mianem „polskich faszystów". Prokuratura i generalny inspektor ochrony danych osobowych zapowiadali zdecydowaną interwencję. Śledztwo trwa już siedem miesięcy. Efekt? Porażka organów ścigania.
– W ramach prowadzonego śledztwa nie udało się ustalić osoby, która zamieściła wpisy – przyznaje „Rz" prokurator Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
A lista „polskich faszystów" z personaliami osób wytypowanych przez lewackich bojówkarzy nadal wisi w Internecie. Wraz z wezwaniem do przemocy wobec rzekomych faszystów. Prokuratorzy rozkładają bezradnie ręce. – W świetle aktualnych uregulowań prawnych brak jest przesłanek do zablokowania strony internetowej, na której Antifa umieściła 450 nazwisk osób pomawianych o faszyzm, bo ustawa –Prawo telekomunikacyjne nie przewiduje narzędzi do tego typu działań – tłumaczy prokurator Ślepokura. Dodaje, że prokuratura wysłała prośbę [sic !! md] z wezwaniem o usunięcie listy. Bez skutku. Porażką zakończyło się też postępowanie sprawdzające w sprawie treści umieszczonych na forum Antifa Skins. „Rz" ujawniła, że na nim lewacy chwalą się pobiciami w różnych miastach – również kobiet, które uznali za sympatyków prawicy. Prokuratorzy co prawda założyli, że w sprawie mogło dojść do podżegania do przemocy i nienawiści, ale wydali decyzję o odmowie wszczęcia postępowania. Dlaczego? Jak dowiedziała się „Rz" – warszawscy śledczy nie byli w stanie ustalić numerów IP, a dzięki nim personaliów autorów wpisów na forum . Bo lewacy, by uniknąć odpowiedzialności karnej, zamknęli forum, a całą stronę przenieśli na serwer, który znajduje się w Stanach Zjednoczonych.
– Brak było przesłanek do kontynuowania postępowania – mówi Ślepokura.
Prokuratorzy zasłaniają się tym, że władze Departamentu USA odmawiają wykonania wniosków o pomoc prawną w takich sprawach, zasłaniając się wolnością słowa i ochroną porządku konstytucyjnego USA.
– To żałosne! Wszczęcia postępowania odmawia się wyłącznie wtedy, gdy nie ma znamion czynu zabronionego, a w tym przypadku przesłanki, że do złamania prawa doszło, są bardzo poważne – mówi Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem. – Rezygnacja z postępowania w takiej sprawie na zasadzie „bo i tak nam się nie uda" kompromituje prokuraturę – dodaje. Ale czy tylko nieudolność z jednej strony i prawna niemoc z drugiej wchodzą w grę? Gdy pierwszy raz pisaliśmy o Antifie, znany prokurator ostrzegał, że takich spraw prokuratorzy nie będą chcieli prowadzić, bo „jest obawa, że zaraz zacznie się dyskusja ideologiczna, zarzuty, że śledztwo polityczne".
– Mam wrażenie, że jest taki światopoglądowy trend w prokuraturze, że niektóre środowiska traktuje się pobłażliwiej – wytyka prof. Paruch. Prokuratura m.in. w 2010 r. umorzyła śledztwo przeciw Michałowi Nowickiemu, synowi Wandy Nowickiej, który na portalu Lewica Bez Cenzury nawoływał do przeprowadzenia rewolucji komunistycznej i mordowania księży, żołnierzy i przedsiębiorców. Prokuratura uznała, że nie złamał prawa.
Wojciech Wybranowski
Media jak mętna woda Nigdy dotąd nie spotkałem w jednym miejscu tylu czytelników "Naszego Dziennika". To dzięki XX Pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Po jej zakończeniu, w drodze na parking, miałem okazję z nimi porozmawiać. Czytają wszystkie felietony "Naszego Dziennika". Życzyli wytrwałości, za co raz jeszcze dziękuję tym wszystkim bezimiennym pielgrzymom. To było miłe przeżycie, ale nie zaskoczyło mnie, że spotykam ludzi dobrze zorientowanych w tym, co dzieje się w kraju. Jeszcze raz okazuje się, że "moherowa brać" to zaprzeczenie lemingów, tych wszystkich "młodych, wykształconych z wielkich miast". A więc na nic wykształcenie, gdy wiedzę o Polsce i świecie czerpie się z zakłamanych mediów, głównie telewizji i kolorowych pism. By podsumować: powiedz, co oglądasz, co czytasz, czego słuchasz, a powiem ci, co wiesz. Czy jesteś świadomym Polakiem, czy "mediotą". Strefa wolnego słowa, niezależnej kultury powiększa się tym szybciej, im bardziej jałowymi stają się media główne, nazwane w dowcipnym tłumaczeniu z angielskiego (mainstream) - "mętnymi mediami". I pomyśleć, że tworzą je ludzie, którzy kontestowali komunistyczną propagandę PRL, jak Jan Dworak, Juliusz Braun i inni. Dziś nie przeszkadza im, że media kłamią, cenzurują, a przede wszystkim tworzą nierealistyczny, fikcyjny świat. Relacja "Wiadomości" TVP z Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę z 8 lipca bieżącego roku była pokazana tak, jak pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny z 1979 roku za prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, a więc pojawiły się bliskie plany i banalny zestaw słów. Za Tuska media mają być, jak za PRL, najważniejszą formą sprawowania władzy. To dlatego usunięto z publicznych mediów niekonformistycznych, uczciwych dziennikarzy, dlatego dokonano jawnej dyskryminacji Telewizji Trwam. A oto krótkie poglądowe resumé tylko wtorkowych niezależnych stron internetowych. Mały zestaw tematów tabu dla głównych mediów w celu pokazania, czym żyją media wolne, a jak usypiają nas "mętne", gdzie tematów tych nie ma. Poseł Artur Dębski z Ruchu Palikota, oskarżony o łamanie ustawy o własności przemysłowej (znaleziono u niego podróbki torebek i portfeli), uzyskuje od ABW certyfikat bezpieczeństwa, czyli dostęp do ściśle tajnych informacji o państwie (wcześniej zabiegał usilnie, by ekspertem Komisji ds. Służb Specjalnych był gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI). Europoseł PiS Janusz Wojciechowski zgłasza do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie w związku z decyzją KRRiT rozłożenia na raty opłaty koncesyjnej spółkom, które wygrały z Telewizją Trwam prawo do dostępu na multipleksie cyfrowym. Poseł PiS prof. Jan Szyszko informuje o zakulisowych przygotowaniach rządu do prywatyzacji Lasów Państwowych. Nie udało się wciągnąć Lasów do sektora finansów publicznych, dlatego sprzedaż ma objąć teraz "mniejsze skrawki leśne". Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz ratuje nadwątlony po Euro 2012 budżet miasta zmniejszeniem o 150 zł miesięcznie wynagrodzeń nauczycieli. Projekt PO w tej sprawie przechodzi głosami radnych z PO. Senator PO (sic!) prof. Antoni Motyczka ujawnia przekręty przy budowie autostrad i realizacji ustawy o zamówieniach publicznych. Zwycięskie duże firmy zatrzymują dla siebie 20 proc. sumy przetargowej, a za resztę budują mali, których można wykiwać. Zawsze wygrywa oferta najtańsza, gdyż urzędnicy chcą mieć "święty spokój".
Mimo oficjalnych zapewnień ze strony rządu, że żaden resort nie pracuje nad wprowadzeniem podatku katastralnego, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego zapowiada "zreformowanie systemu podatku od nieruchomości". Te tematy nie znajdą się w "mętnych" mediach, tam są niemal wyłącznie propagandowe popłuczyny i najważniejszy temat tego wtorkowego dnia - wybór nowego trenera piłkarskiego. Mętne media, mętna woda, idealne warunki do łowienia ryb, czyli kręcenia lodów. Wojciech Reszczyński
Miliardy złotych wypływają z Polski W tym roku z polskich banków do zagranicznych central mogło już wpłynąć kilkanaście miliardów złotych. Wszystko w świetle obowiązującego prawa, bo średnio na trzy banki w Polsce dwa kontroluje obcy kapitał. Zamiast kredytować polską gospodarkę, zyski banków przekazywane są za granicę. Tylko przez pierwsze cztery miesiące br. działające w Polsce banki zarobiły na czysto ponad 5 mld zł. Nic dziwnego, że ich zagraniczni właściciele chętnie transferują zyski do swoich central. W ten sposób 800 mln zł w postaci dywidendy trafi z Pekao SA do włoskiego Unicreditu, a 550 mln zł z Banku Zachodniego WBK do hiszpańskiego Banco Santander, mimo apelu Komisji Nadzoru Finansowego o zatrzymywanie zysków w polskich filiach.Ogółem w tym roku – nie tylko wskutek wypłaty dywidend, ale także wycofania ulokowanego w polskich bankach kapitału – do zagranicznych central mogło wypłynąć kilkanaście miliardów złotych. Wycofywanie pieniędzy z Polski dziwi, tym bardziej, że warto je u nas trzymać, gdyż stopy procentowe w Polsce są wyższe niż w strefie euro. W ostatnim dwudziestoleciu zachodni inwestorzy przejęli blisko 70 proc. naszego sektora bankowego. Dla porównania, w Wielkiej Brytanii zagraniczny kapitał kontroluje jedynie 30 proc. branży, a w Niemczech tylko 10 proc. Teraz płacimy za to wysoką cenę. Polskie banki zamiast finansować polską gospodarkę, ratują swoimi zyskami zagrożone kraje zachodnich właścicieli. Marek Łangalis, ekspert Instytutu Globalizacji, uważa, że działania te osłabiają złotego oraz mogą wpłynąć na wzrost opłat i oprocentowania w bankach. – Ale skoro ktoś zgodził się, żeby z Polski zrobić dostarczyciela zysków za granicę, to takie są skutki – podsumował sytuację polskiego sektora bankowego. Nie zmieni jej wprowadzenie europejskiego nadzoru finansowego, bo to będzie jedynie działanie pozorne. Jak w wypadku testów przeprowadzonych latem 2011 r. przez Europejski Bank Centralny, gdy na liście najbezpieczniejszych instytucji znalazł się belgijski bank Dexia, który trzy miesiące później trzeba było ratować przed bankructwem. Wspólnemu nadzorowi finansowemu w UE sprzeciwiają się rządy Wielkiej Brytanii, Danii i Szwecji, a politycy kilku innych krajów, m.in. Czech, Węgier i Luksemburga wskazują na rozmaite zagrożenia. Niektórzy wprost wskazują na koszty społeczne, które poniosłyby kraje goszczące bankowe filie w razie ich likwidacji i zwalniania pracowników. Natomiast minister finansów Jacek Rostowski mówi tylko o zaletach unijnego nadzoru nad bankami. Gazeta Polska
MSZ spalił rzeczy T. Merty "z sympatii do wdowy"Tłumacząc dlaczego doszło do spalenia rzeczy należących do śp. Tomasza Merty, Radosław Sikorski stwierdził, że MSZ w swoich działaniach kierował się „sympatią do wdowy”. Radosław Sikorski odpowiadał dzisiaj na pytania posłów z Komisji Spraw Zagranicznych dotyczące palenia rzeczy należących do Tomasza Merty, oraz przygotowań MSZ do wizyty Prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu.
- Do czasu wyniku badań prokuratury nie byłoby w porządku ich uprzedzanie. O jednym mogę zapewnić, że w swoich działaniach MSZ kierował się sympatią do wdowy po panu ministrze Mercie – oświadczył w trakcie posiedzenia komisji Radosław Sikorski. Pytany przez Witolda Waszczykowskiego o to, dlaczego nie powiadomił rodziny Tomasza Merty o tym, że jego rzeczy zostały spalone, przez co podejrzewano ich zaginięcie i prowadzono intensywne poszukiwania nawet na terenie Rosji, Radosław Sikorski znów zasłonił się prokuratorskim śledztwem w tej sprawie.
- To co, stało się z rzeczami ministra Merty jest skandalem, dlatego dzisiaj postawiłem ministrowi Sikorskiemu szereg pytań dotyczących katastrofy smoleńskiej. Pierwsze pytanie dotyczyło zasadności spalenia rzeczy pozostałych po ministrze Mercie i jaki był udział w tym procesie decydowania o spaleniu ministra Sikorskiego. Pytałem, czy nie uważał, że takie rzeczy powinny być przekazane wdowie lub prokuraturze. Minister Sikorski uchylał się od odpowiedzi, a ja dopytywałem dalej. Pytałem czy nie widział zasadności w poinformowaniu wdowy. Ukrywając ten fakt przed wdową i rodziną ministra Merty Radosław Sikorski doprowadził, że oni usilnie poszukiwali tych rzeczy w magazynach, gdzie były zgromadzone rzeczy ofiar. To z kolei doprowadziło do kolejnej traumy, ponieważ okazało się, że nie można tam było znaleźć – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Witold Waszczykowski. Niezależna
Rząd zmienia becikowe Sejm rozpoczął pracę nad rządowym projektem zmiany ustawy o świadczeniach rodzinnych dotyczącym wprowadzenia nowych zasad wypłaty becikowego. Przepisy ograniczą krąg osób, które będą mogły wystąpić o otrzymanie tysiączłotowej pomocy z tytułu urodzenia dziecka. Projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach rodzinnych trafił do sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Według rządowej koncepcji z becikowego nie mogłyby już korzystać od przyszłego roku rodziny z wyższymi zarobkami - w których dochód na członka rodziny przekracza 1922 złote. Wysokość kryterium dochodowego uprawniającego do otrzymania becikowego ma być weryfikowana co 3 lata. Po zmianie przepisów ubiegający się o becikowe będą musieli udokumentować osiągane dochody. Na internetowej stronie kancelarii premiera znajdziemy informację, że zaproponowane zmiany służą "realizacji zasady sprawiedliwości i solidarności społecznej", a propozycja ograniczenia becikowego to realizacja zapowiedzi dokonanej w tej kwestii przez premiera Donalda Tuska w exposé. Z uzasadnienia do projektu ustawy możemy się dowiedzieć, iż na tym dążeniu rządu do realizacji zasad sprawiedliwości społecznej budżet państwa tylko w 2013 roku "zaoszczędzi" 39 milionów złotych. A becikowe nie będzie się należeć w odniesieniu do 10 proc. urodzonych dzieci. Rząd argumentuje ograniczenie uprawnień do becikowego tym, że chce, by dodatkową pomoc od państwa uzyskiwały rodziny najbardziej potrzebujące. Jednakże w uzasadnieniu ustawy znalazł się także argument o trudnej sytuacji "w kontekście problemów finansowych w kraju i w Europie". Na polityce prorodzinnej nie chce natomiast oszczędzać opozycja. SLD proponuje zwiększenie kwoty becikowego z 1000 do 1500 złotych. A pakiet ustaw dotyczących pomocy rodzinie - nad którymi pracę równolegle rozpoczęła komisja polityki społecznej - przygotowało Prawo i Sprawiedliwość. W jego skład wchodzi koncepcja świadczenia z tytułu wychowania dziecka.
- Nasz projekt dotyczący świadczenia rodzinnego polega na tym, aby na każde dziecko do 18. roku życia przyznać dodatek specjalny w kwocie 600 złotych. Warunkiem przyznania tego dodatku jest spełnienie kryterium dochodowego, które określiliśmy na granicę 1008 zł - to jest podwójna wartość obecnego kryterium 504 zł - wyjaśniał wiceprzewodniczący komisji polityki społecznej Stanisław Szwed (PiS). Posłowie PiS szacują, że na wypłatę dodatków potrzeba będzie około 2,5 miliarda złotych. Prawo i Sprawiedliwość proponuje także zmianę zasad waloryzacji progów uprawniających do otrzymania świadczenia rodzinnego. Elżbieta Rafalska (PiS) wyjaśniała, że próg ten powinien być powiązany z płacą minimalną i wynosić 50 proc. najniższego wynagrodzenia. A w przypadku rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne 60 procent.
- Ta propozycja pozwoliłaby co roku - w związku ze zmianą minimalnego wynagrodzenia - aktualizować kryterium dochodowe, bo to, co dzisiaj rząd proponuje, czyli podwyżkę kryterium dochodowego o 35 zł, to jest kpina z kryterium dochodowego, to nie zahamuje corocznego spadku liczby rodzin, które z systemu wypadały - dodała Rafalska. Obecnie obowiązuje kryterium dochodowe uprawniające do otrzymania zasiłków rodzinnych na poziomie ustalonym jeszcze w 2004 roku. Od 8 lat zasiłek rodzinny dostają więc ci, których dochód nie przekracza 504 zł netto na osobę. Według ministerstwa pracy, liczba osób korzystających z tych świadczeń zmniejszyła się o około 2,5 miliona dzieci. I to wcale nie dlatego, że sytuacja materialna ich rodzin się poprawiła, lecz ze względu chociażby na inflację. Ustawowy okres weryfikacji progów dochodowych uprawniających do pomocy społecznej i zasiłków rodzinnych następuje co 3 lata i przypada na rok obecny. Rząd Donalda Tuska przygotował już projekt o podniesieniu progu uprawniającego do korzystania z zasiłków rodzinnych - o 35 zł od listopada - kwota tłumaczona jest "określonymi możliwościami budżetowymi". Opozycja oceniła jednak, iż to stanowczo za mało. W pakiecie projektów społecznych PiS znalazła się również propozycja walki z umowami śmieciowymi i zatrudnieniem na czarno. Sejm zajmie się dzisiaj nowelizacją ustawy o Państwowej Inspekcji Pracy. Janusz Śniadek (PiS) poinformował, że propozycje dotyczą przede wszystkim przyznania PIP kompetencji wpływających na lepsze egzekwowanie już istniejącego prawa. Inspekcja miałaby np. prawo wydać orzeczenie o wystawieniu umowy o pracę w sytuacji, jeśli stwierdzi, że spełnione są przesłanki z art. 22 kodeksu pracy. Czyli praca jest wykonywana w określonym miejscu i czasie, pod nadzorem, za którą płacone jest wynagrodzenie. Wtedy stwierdzany byłby stosunek pracy - bez względu na nazwę tej relacji, jaką przyjmie między sobą pracodawca i pracownik. Niezadowolony z tej decyzji pracodawca mógłby się odwołać do sądu. Druga propozycja to obowiązek wręczenia pracownikowi umowy o pracę, na piśmie, przed dopuszczeniem go do pracy. Śniadek zaznaczył, iż obecnie umowa może być wręczona w ciągu pierwszego dnia pracy, co powoduje, iż w przypadku kontroli pracodawcy podejrzewani o zatrudnianie na czarno tłumaczą się często, iż właśnie dany pracownik przystąpił do pracy i "za chwilę będzie mu dostarczona umowa". Artur Kowalski
Barclays kozłem ofiarnym sukcesu produktów antypodatkowych? Powoli wyjaśnia się powód, dlaczego w Polsce zaległa cisza nad wyjaśnieniem przyczyn braku reakcji zarówno KNF-u, jak i mediów na braku właściwego funkcjonowania Wibor-u. W sytuacji, kiedy z wypowiedzi przedstawicieli rynku i ekspertów wynika, że w Polsce analogiczne problemy, tylko poważniejsze niż w przypadku Libor-u mają miejsce od wielu lat, jednak bez adekwatnej reakcji odpowiedzialnych za nadzór KNF, jak i poinformowanego o tym sektora bankowego. Trudno sobie wyobrazić, że powyższa bezczynność mogła być tolerowana, gdyby była niekorzystna dla instytucji finansowych, w sytuacji podnoszenia jej przez przedstawicieli rynku i informacji, że banki nie zawierają transakcji po deklarowanych przez siebie cenach, a statystyki NBP nie pokazują żadnych transakcji, jeśli chodzi o dłuższe terminy, mimo jednoczesnego kwotowania stawek na Wibor. Jak i podnoszenia o występowaniu przypadków, gdy jeden bank chciał wymusić transakcję po kwotowanej stawce, drugi odpowiadał: „nie mam na ciebie limitu". Z przesłuchań przez komisję parlamentarną byłego prezesa Barclays Bank Boba Diamonda, byłego przewodniczącego rady nadzorczej Marcusa Agius’a, byłego szefa bankowości inwestycyjnej Barclays’ Jerry Del Missier’a, Rich Ricci’ego z Barclays Capital nie mówiąc o wiceprezesie Banku Anglii. Niesamowite nagłośnienie przypadku Barclaysa w sytuacji kiedy nawet wg artykułu WSJ „Who Else Is Under Investigation for Libor Manipulation?” sprawy dotyczą i nie są nagłaśniane Bank of Tokyo-Mitsubishi UFJ, Citigroup Inc., Credit Suisse Group, Deutsche Bank AG, HSBC Holdings PLC, ICAP PLC, J.P. Morgan Chase & Co., Lloyds Banking Group PLC, Mizuho Financial Group Inc., Rabobank Groep NV, Royal Bank of Scotland PLC, RP Martin Holdings Ltd, Societe Generale SA, Sumitomo Mitsui Banking Corp. i UBS AG. co musi budzić pytanie dlaczego? Zwłaszcza w sytuacji kiedy wymieniony na końcu bank szwajcarski nawet w ostatnim raporcie kwartalnym napisał że „porozumiał się w ramach immunitetu z Departamentem Sprawiedliwości USA i organów regulacyjnych w Szwajcarii i Kanadzie, co daje ochronę przed działaniami egzekucyjnymi w stosunku do określonych transakcji dokonywanych na Yen LIBOR i Euroyen Tibor” („it has reached immunity deals with the Department of Justice and regulators in Switzerland and Canada, giving it protection against enforcement action in relation to certain transactions and submissions for Yen Libor and Euroyen Tibor.”) Aktualna debata ukazuje drugie dno konfliktu. Przez lata nienagłaśniane powodowało przekonania że to Barclays mimo zagrożenia uniknął konieczności dokapitalizowania przez brytyjskiego podatnika i dlatego mógł się szczycić jako ten który nie naraził reputację brytyjskiego centrum bankowego jakiego doświadczyły tak renomowane instytucje jak Royal Bank of Scotland Group Plc, Lloyds Banking Group Plc (LLOY), Northern Rock Plc i Bradford & Bingley Plc. Poprzez sprzedaż Barclays Global Investors do BlackRock Inc. (BLK) za $15,2 mld w roku 2009 jak upłynnieniu akcji na £7 mld inwestorom z Abu Dhabi i Kataru w najtrudniejszym okresie listopada 2008 r. Z aktualnie prowadzonej debaty wyłania się sytuacja że powyższe sukcesy mogły wcale nie być na rękę władzom, a kierownictwo Bercelays było silnie zmotywowane aby nie dać się przejąć. Od samego początku były silne napięcia z nadzorcami, zgoda na mianowanie Diamonda szefem warunkowana polepszeniem relacji z zagranicznymi(!) nadzorcami, a afera z Liborem wykorzystana do przekazania „naładowanego rewolweru” jego szefowi jak to stwierdził szef komisji Andrew Tyrie (Kevin Crowley, Howard Mustoe i Ben Moshinsky „Diamond Offers to Rebut Claims He Misled U.K. Lawmakers”).
W powyższym świetle ciekawym się staje również przyczyna tak wysokiego prestiżu przesłuchujących parlamentarnych komisji w Anglii, w porównaniu z zapomnianą komisją bankową Sejmu. Otóż w świetle zarzutów o składanie fałszywych zeznań wydało się że może ona przesłuchiwanego wsadzić do więzienia, aczkolwiek od stu lat żadna tego nie zrobiła. A u nas komisja tylko sobie pogadała i zniknęła wraz z rozwiązaniem Sejmu. Cezary Mech
Marbot: Jestem jak kapitan. Walczę o ludzi Michael Marbot, założyciel zakładów Malma, rozpoczął strajk głodowy przed Sejmem. Protestuje przeciwko nieludzkiemu potraktowaniu swoich dawnych pracowników, których syndyk po przejęciu zakładów wyrzucił na bruk. Stefczyk.Info, w.Polityce.pl: Dlaczego zdecydował się pan na głodówkę przed Sejmem? O co pan walczy? Michael Marbot, b. właściciel „Malmy”: Jestem szefem ponad 100 pracowników. Jeden z nich powiedział mi, że zrobi strajk – z głodu. Pomyślałem, że to nie jest rola moich pracowników, ale moja rola, bo jestem jak kapitan. Ja nie walczę o siebie. Ale oni są od roku bez pensji i bez ani kuroniówki. To jest wynik działania syndyka, który dzierżawił zakład przez półtora roku, razem z pracownikami. Kiedy się potem zdecydował wycofać z tej dzierżawy, to zdecydował, że przejmuje nieruchomości i maszyny, a pracowników - wyrzuci na bruk. Nie dał im nawet wypowiedzenia.
Dlaczego? Jaki ma w tym interes? Tu chodzi o to, że bank chce przejmować puste tereny w centrum Wrocławia, a to jest 6 ha, bez pracowników, bo myśli, że bez nich nieruchomości będą dużo droższe. A to jest majątek wart 20 mln euro. To jest bogaty zakład. Jak to jest możliwe, że sędziowie akceptują taką sytuację? Zresztą w pierwszej instancji pracownicy wygrali z syndykiem. Ta sprawa była pod nadzorem ministra Kwiatkowskiego, który jest absolutnie przekonany o naszej racji. Ale go usunięto.
I co się stało, że w drugiej instancji zapadł inny wyrok? Sąd wyższej instancji stwierdził, że syndyk nie dostał zgody na prowadzenie działalności gospodarczej. Co jest absurdalne, bo i prawo europejskie i prawo polskie mówi, że pracownicy są związani z zakładem i narzędziami pracy, to znaczy, że kiedy przejmuje się przedsiębiorstwo – przejmuje się też jego pracowników. Zresztą to byli pracownicy wydzierżawieni, czyli od początku byli pracownikami syndyka.
A dlaczego w ogóle do Malmy musiał wkroczyć syndyk? To bardzo długa historia. Bank PekaO SA kupił nasze kredyty, skonsolidował je, a po pewnym czasie zażądał natychmiastowej spłaty. Jaja prowadziłem dobry biznes. Miałem 10-cio procentowy wynik operacyjny. Zaproponowałem bankowi zwrot 80 proc. tego kredytu natychmiast. Ale bank się nie zgodził. Bo był umówiony z deweloperem włoskim, gdzie szef banku był w zarządzie tej firmy. Bank stwierdził, że woli tereny puste...
O co konkretnie pan zabiega? O zmianę wyroku? Nie. Chciałbym, żeby było jasne prawo. A nie, że jeden sąd mówi tak, a drugi inaczej. Bo to są zasadnicze reguły prawa. To, że gdy zakład wydzierżawił zakład z pracownikami i kiedy umowa się skończy - to musi przejmować i majątek i pracowników – to jest zasada prawna. Chciałbym, żeby jakiś autorytet powiedział, że tak jest, że musi to robić.
Czyli chodzi o wykładnię prawa, a nie zmianę? Chcemy, żeby ktoś się wypowiedział pryncypialnie w tej sprawie. Minister sprawiedliwości, Sąd Najwyższy lub prezydent RP. Oczywiście sejm może interesować się politycznie, ale to jest sprawa dla wymiaru sprawiedliwości. Ja nie chcę niczego dla siebie. Nie chcę robić z tego afery politycznej.
Ale protestuje pan przed Sejmem... Bo posłowie mogą zwrócić uwagę na tę sprawę. I oferują pomoc posłowie ze wszystkich opcji od Ruchu Palikota, przez PO, po PiS, wielu europosłów. I za to jestem wdzięczny. Bo nie może być tak, że w Polsce takie rzeczy się dzieją. Tu nie ma sprawiedliwości ale układy prowadzone przez bardzo potężne osoby w państwie. A syndyk nie tylko zwolnił pracowników, ale też wypowiada umowy najmu mieszkańcom, a w zimie zamyka im ogrzewanie, teraz wodę. To są ludzie, którzy mają po 75 – 80 lat. Żyją we Wrocławiu bez wody, bez toalety! Więc pytam, jak to jest, że bank, który ma w ręku majątek wart 20 mln euro nie może zapłacić pracownikom po 200 – 300 zł rocznie? Jestem zbulwersowany. Poza tym przeciw moim pracownikom są robione zajęcia komornicze. I to jest bardzo nie fair. Tu powinno być odroczenie, bo spór trwa. I nie wiadomo czy syndyk ma rację. W tej sytuacji uważam, ze egzekucje powinny być wstrzymane.
Jak długo pan chce protestować? Do końca. Bo albo mam rację, albo nie mam. I nie mam powodów, żeby się poddać. Not.ansa
Macierewicz: Grano z Putinem przeciw Kaczyńskiemu Antoni Macierewicz składa doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez członków rządu. Twierdzi, że celowo zwodzili prezydenta rozmowami o wspólnej wizyty w Katyniu, podczas gdy od początku realnie przygotowywali jedynie wizytę premiera. Stefczyk.info: W zeznaniach Tomasza Turowskiego pojawia się informacja, że trzy osoby po katastrofie dawały oznaki życia. Czy ona znajdują potwierdzenie w innych materiałach w śledztwie? Antoni Macierewicz: Nie znam innego źródłowego potwierdzenia tej informacji, natomiast wiele osób powtarzało ją zarówno na miejscu katastrofy, jak w pierwszych dniach po niej, w Warszawie. Jednak zawsze, gdy się zbada te informację okazuje się, że źródłem był ten sam funkcjonariusz ochrony, który przekazał ją pierwszy. Przy tej okazji chciałbym zwrócić uwagę na nieudolne, a nawet śmieszne próby zamazania wagi tej informacji podejmowane przez pana Turowskiego, który twierdzi, że te karetki, które odjeżdżały z miejsca katastrofy odjeżdżały do kostnicy. Wiemy przecież, że ciała tych, którzy nie żyli składano tam na miejscu do trumien. Nikogo kto zmarł w trumnach karetką nie wywożono.
A jak się mają wyniki sekcji do tych informacji? Przypominam, że dziś wiemy już na pewno, że wyniki rosyjskich sekcji były sfałszowane. A ekshumacji ofiar katastrofy, z wyjątkiem trzech przypadków, wciąż nie dokonano. Mam nadzieję, że to się zmieni i że można będzie zweryfikować te informacje. Bo one rzeczywiście są wstrząsające.
Turowski tłumaczy, że funkcjonariuszowi, z którym rozmawiał chodziło o odruchy bezwarunkowe ciał już po śmierci… Co naprawdę oznacza termin „żyznije riefleksy”? To jest własna, nieudolna interpretacja pana Turowskiego, przypominam byłego agenta, mająca na celu umniejszenie wagi tej informacji. A sam termin oznacza po prostu „oznaki życia”.
A jak rozumieć termin „wizyta prywatna”, o której ciągle jest mowa w zeznaniach świadków w odniesieniu do wizyty prezydenta? Z punktu widzenia polskich regulaminów taki termin nie istnieje. I to tylko podkreśla, że popełniono przestępstwo zgadzając się na takie stanowisko rosyjskie, wiedząc że tak Rosja kategoryzuje tę wizytę. Ze strony polskiej oznaczało to tyle, że tej wizyty po prostu nie ma. Skutki były takie, że polskie organy nie przykładały do tej wizyty żadnego znaczenia, zrzucały z siebie odpowiedzialność. A wszelkie narzędzia do organizowania wizyt leżą przecież w rękach rządu. Kancelaria Prezydenta nie ma żadnych narzędzi prowadzenia polityki zagranicznej skutecznie oraz przygotowania takiej wizyty, wszystko odbywa się za pośrednictwem aparatu administracyjnego będącego w rękach rządu RP rząd RP postawił zbojkotować tę wizytę.
A co to była „gra równoległa” która, jak państwo twierdzą, prowadził rząd z kancelarią Prezydenta i Władimirem Putinem? My tu przywołujemy słowa Tomasza Arabskiego. To on użył na określenie swojego zachowania rządu Donalda Tuska. Określił ją jako grę równoległą. Prowadząc tę grę traktowano tak samo prezydenta RP jak też przedstawiciela obcego mocarstwa pana Putina. Ale w praktyce prowadzono grę z Putinem przeciwko naszemu prezydentowi. Przy czym przez cały czas jesteśmy świadomi, że bezpośrednią winę za katastrofę ponoszą Rosjanie. Jeśli chodzi o polski rząd - nikt nie zarzuca zamysłu ze strony urzędników rządu Donalda Tuska. Mówimy o współdziałaniu. Not.ansa
Radosław Sikorski w kontrataku. "Macierewicz powinien wytropić zamachowców " - kpi szef MSZ Minister Radosław Sikorski drwiną i szyderstwem odpowiada na zarzuty Antoniego Macierewicza. Rzeczowych argumentów najwyraźniej mu brakuje. Szef polskiej dyplomacji, który był gościem "Sygnałów Dnia" w radiowej Jedynce odniósł się do wczorajszych wypowiedzi Antoniego Macierewicza, który włączył go w krąg osób winnych fatalnego przygotowania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu. Uważam, że powinien być konsekwentny. Jeśli uważa, że miał miejsce zamach i doszło do wybuchów, to powinien wytropić zamachowców - stwierdził Sikorski.
Przypomnijmy: Antoni Macierewicz oskarża premiera Donalda Tuska, byłych ministrów obrony Bogdana Klicha i spraw wewnętrznych Jerzego Millera, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego oraz szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego o to, że są winni tzw. przestępstwa urzędniczego niedopełnienia obowiązków oraz zdrady dyplomatycznej, czyli wejścia w porozumienie z przedstawicielem obcego państwa na szkodę państwa polskiego lub jego organów. Komentując ustalenia zespołu parlamentarnego, któremu przewodniczy Antoni Macierewicz, Sikorski przypomniał, że był on jego podwładnym w czasach, gdy Sikorski był ministrem obrony i przygotowywał raport z likwidacji WSI, w którym obecny oskarżył wiele osób o współpracę z wojskowymi służbami.
Był nieudolny, jako mój podwładny, a jego działalność skończyła się wielomilionowymi odszkodowaniami, jakie ministerstwo obrony nadal musi wypłacać ofiarom jego insynuacji i zniesławień. Proponuję prześledzić skutki i wyniki jego uprzednich wielu tuzinów tego typu politycznie motywowanych doniesień. Jestem dziwnie spokojny, że Antoni Macierewicz będzie tak skuteczny jak do tej pory - powiedział Sikorski.
Według Antoniego Macierewicza, w związku z katastrofą smoleńską premier i ministrowie dopuścili się kilkudziesięciu działań na szkodę prezydenta i pozostałych osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku. Zdaniem Macierewicza, ludzi tych pozbawiono ochrony i statusu dyplomatycznego i wysłano świadomie na śmierć. Działali na szkodę osób, które zginęły - mówił wczoraj poseł PiS.
- Ta zbrodnia musi być ukarana - podkreślając jednak, że "za katastrofę bezpośrednią winę ponosi strona rosyjska" , a w stosunku do polskiego rządu można mówić jedynie o współdziałaniu. Dziś poseł PiS ma złożyć w prokuraturze formalne zawiadomienie o tym przestępstwie. Ciekawe, czy i przed nią minister Sikorski będzie bronił się szyderstwem. Chyba, że nic więcej na obronę mu nie pozostało. Ansa/www.wp.pl
Szewczak: Polski WIBOR też może być manipulowany Po rozkręcającej się gigantycznej aferze z fałszowaniem i manipulowaniem londyńską stopą oprocentowania LIBOR, przez kilkanaście wielkich banków, niewykluczone może się okazać, że i my w Polsce mamy do czynienia ze swoistym skandalem w sektorze bankowym w Polsce, dotyczącym stawki WIBOR – stopy oprocentowania kredytów na polskim rynku międzybankowym. Stawkę WIBOR ustala się, od 1993r. codziennie w dni robocze o godz.11-ej, przez Stowarzyszenie Dealerów na podstawie złożonych ofert przez przedstawicieli 16 banków w Polsce, w tym w większości banków zagranicznych. Niewiele osób wie jak wielką mają władzę ci ludzie i jak wielki wpływ i znaczenie dla całego systemu bankowego, gospodarki i finansów mają stopy WIBOR i WIBID. Ten mechanizm, ten właśnie wskaźnik – WIBOR, czyli to po jakiej cenie banki będą sobie pożyczały pieniądze, może rodzić pokusę nadużyć, manipulacji, nieuzasadnionych zysków jednych i strat drugich, tak jak to miało miejsce ze stawką LIBOR w Londynie. Dziś w Polsce mamy do czynienia z wirtualną ceną pieniądza. Czy klienci banków, jak i same banki nie są przypadkiem poprzez stawkę WIBOR obciążani fikcją. Czy ten podstawowy instrument oddziaływania na transakcje finansowe, zwłaszcza kredyty, depozyty, lokaty aktywa na polskim rynku wyceniane łącznie na 1,2 bln zł. nie jest dziś przypadkiem oparty na całkowitej fikcji. WIBOR kształtowany jest nie tylko wielce arbitralnie, ale również bez rzetelnej wyceny w oderwaniu od rynkowych realiów. Czy czeka nas podobne śledztwo, jak to które ma miejsce w przypadku LIBOR-u w Londynie i Niemczech w stosunku do Deutsche- Banku? Ma całkowitą rację Senator G.Bierecki – pytając Premiera RP o fakty i zagrożenia w kwestii WIBOR-u. Aż dziw bierze, że tą sprawą natychmiast po ujawnieniu afery w Anglii nie zajął się, ani polski nadzór finansowy, ani ZBP, ani NBP. WIBOR- to przecież podstawa transakcji finansowych i bankowych w Polsce. Ten wskaźnik kształtowany przez kilkunastu dealerów i traderów, głównie z zagranicznych banków obecnych w Polsce, nie odzwierciedla dziś przeciętnych rynkowych warunków, na jakich banki pożyczają sobie pieniądze, a dalej swym klientom. Poprzez manipulowanie tą stopą w Polsce, można skutecznie manipulować cenę pieniądza, kosztami banków, kosztami kredytów oraz ewentualnymi zyskami lub stratami kredytobiorców, jak też depozytariuszy i właścicieli lokat. Czy może być w świecie finansów i bankowości większa zbrodnia? Jak widać w Londynie nie cofnięto się przed tą niegodziwością. Tym bardziej, że duże banki mogą w ten sposób eliminować z rynku mniejsze banki i krajowe podmioty finansowe, zwłaszcza te rzetelniej wyceniające koszt pieniądza na rynku i realnie oceniające koszty pozyskiwania środków finansowych. Problem WIBOR-u był znany ZBP, NBP i KNF już od 2008r., mimo to panowała i panuje w tej sprawie cisza i nie było alarmu, bo było to wielce wygodne dla lobby bankowego. Brak rzetelnej wyceny stawki WIBOR, stwarza bowiem realną możliwość nie tylko zaniżania tej stopy, tak jak to robiono z LIBOR-em w Anglii, ale również jej zawyżania. KNF mógłby łatwo ustalić, jakie były wahania, zmiany i stawki WIBOR-u w poszczególnych okresach i kto na tym skorzystał gdyby chciał. Wszyscy nieco zorientowani w sprawie WIBOR-u wiedzą, że na polskim rynku bankowym nie było i nie ma od lat zawierania transakcji na niskich pułapach i nie ma praktycznie transakcji 3 czy 6- miesięcznych. Czy możemy już mówić o zmowie dealerów i traderów kilku- kilkunastu dużych banków – ustalających ów wirtualny koszt pieniądza? A to przecież od ich decyzji zależy to, ile zapłacimy przy kredytach, ile dostaniemy przy lokatach i depozytach i innych transakcjach finansowych. Oczywiście, gdyby nie Amerykanie, afera z Barclays Bankiem i stopą LIBOR, pewno by nie wyszła na światło dzienne. Gdyby nie mega przekręt ze stawką LIBOR, nikt nie interesowałby się stawką WIBOR. Ten najistotniejszy miernik dla polskiego rynku bankowego powinien być rzetelnie, uczciwie wyskalowany, inaczej będzie rodził pokusę nadużyć, zagrożenie dla klientów, banków i kredytobiorców, depozytariuszy, a w konsekwencji zagrozić samym bankom i systemowi finansowemu w kraju. Wirtualny, manipulowany wskaźnik WIBOR grozi potężnym kryzysem, groźbą prawdziwego zawału bankowego. WIBOR dziś nie jest nie tylko dobrym indeksem rynku pieniężnego, ale nie jest żadnym indeksem, a na tej fikcji wszyscy bazują udając, że jest normalnie. Nieliczni wybrańcy kształtują nam dziś ceny na całym polskim rynku depozytowym i kredytowym. A stąd już kroczek do pokusy zmowy, nadużyć, manipulacji, zwłaszcza gdy nikt nie wie jak tworzy się ów kamień filozoficzny, a nadzór nad tym zjawiskiem praktycznie nie istnieje. W ten sposób niektóre banki mogą nie tylko oszukiwać klientów, partnerów biznesowych, ale nawet same siebie, tworząc sztuczną przewagę konkurencyjną. Ten rynek funkcjonuje dziś wyłącznie na tzw. „słowo honoru” i tzw. „czuja”, 0,1 proc. rozbieżności, rozziewu w określeniu adekwatności stawki WIBOR oznacza blisko 1 mld zł. efektu w dół lub w górę, oznacza zyski lub straty, czyjeś nieuzasadnione dochody i czyjeś niezasłużone koszty. Jeśli polski rynek bankowy ma być przejrzysty, konkurencyjny, a przede wszystkim realistyczny, musi być przerwana zmowa milczenia wielkich banków wokół stawki WIBOR. Cena pieniądza, kredytów i depozytów ma być uczciwa i oddawać realne koszty. Potrzeba więc, nie tylko nowej metodologii tworzenia stawki WIBOR, ale konieczne są pilne działania, które ocenią czy słuszne są podejrzenia o manipulacje i nieprawidłowości. Trzeba wyjaśnić, czy przypadkiem i u nas też stosowane były te niegodziwe praktyki rodem z Londynu. W sektorze bankowym liczy się nie tylko płynność, ale zaufanie i rzetelność. Dzisiejszej stawce WIBOR-u w Polsce brakuje ewidentnie wiarygodności. Hulaj dusza piekła nie ma. Krąg wtajemniczonych czas poszerzyć i jednoznacznie wyjaśnić czy polski WIBOR tak, jak londyński LIBOR nie jest dziś manipulowany. Janusz Szewczak
Nikt ich nie ratował „Trzy osoby dawały »żyzniennyje refleksy«”, czyli przeżyły katastrofę – wynika z ujawnionych przez nas zeznań Tomasza Turowskiego. Czy można było kogoś ocalić? Mogący udzielić pomocy lekarze dotarli jednak na miejsce katastrofy dopiero po kilkudziesięciu minutach, chociaż przy takiej randze wizyty karetki powinny czekać na lotnisku. Karetka powinna być podstawiona najpóźniej w momencie dotknięcia kołami samolotu ziemi, a w momencie lądowania czekać na płycie lotniska – tłumaczy płk Grudziński, były wiceszef BOR-u. Karetek jednak nie było i wciąż nie wiadomo, kiedy faktycznie przyjechały. Z zeznań rosyjskich kontrolerów wynika, że po kilkunastu minutach. Jednak w oficjalnym dokumencie rządowym, jakim jest tzw. raport Millera, mowa jest o kilkudziesięciu minutach. Ciężko ustalić, jak było, gdyż tuż po tragedii wyłączono mikrofony wieży kontrolerów w Smoleńsku lub co bardziej prawdopodobne, celowo skasowano fragmenty nagrań. Zgodnie z procedurami przebieg akcji ratowniczej powinien być bowiem rejestrowany, podobnie jak wszystkie inne rozmowy prowadzone przez kontrolerów. Tymczasem nagrania z wieży na lotnisku Siewiernyj urywają się tuż po tragedii.– Tomasz Turowski, zeznając w prokuraturze, nie mógł się wycofać z tego, co powiedział tuż po tragedii, przekazując informację Ministerstwu Spraw Zagranicznych, że trzy osoby przeżyły. W prokuraturze zaczął więc wmawiać śledczym, że „żyzniennyje refleksy”, o których mówił, to „drgawki pośmiertne”. Kto zna język rosyjski, ten wie, że oznacza to „znaki życia” – mówi Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. Potwierdzają to w rozmowach z nami rusycyści z wydziałów filologii rosyjskiej na polskich uniwersytetach. Ciężko mówić też o „drgawkach” pośmiertnych z czysto medycznego punktu widzenia. Jak zeznał Turowski, pojawił się na miejscu katastrofy po pięciu minutach, a po takim czasie nie występują już żadne odruchy u zmarłych. – To, co potocznie nazywa się drgawkami pośmiertnymi, jest tak naprawdę ruchem klatki piersiowej spowodowanym uwalnianiem się z płuc powietrza. Trudno określić, ile to trwa, gdyż to sprawy indywidualne, niemniej mówimy maksymalnie o kilkunastu minutach po śmierci – mówi nam dr Wiesław Czynowski, biegły lekarz sądowy.
Katarzyna Pawlak
Graś: Premier nigdy nie kłamie W związku z rozbieżnościami w zeznaniach Tuska i ustaleniami śledczych rzecznik rządu Paweł Graś stwierdził, że z pewnością Donald Tusk mówił w prokuraturze prawdę bo... „premier nigdy nie kłamie”. Donald Tusk dobrze wiedział co robi, biorąc na rzecznika rządu Pawła Grasia. Ten jest gotów bronić premiera zawsze i wszędzie, nawet w sytuacji, z której jasno wynika, że Tusk wbrew swoim wcześniejszym oświadczeniom powinien wiedzieć już w styczniu 2010 roku o przygotowaniach wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu. Z ustaleń prokuratury wynika, że wszyscy najbliżsi współpracownicy premiera znali plany prezydenta Kaczyńskiego, o czym świadczą dokumenty przesłane z Kancelarii Prezydenta do MSZ. Potwierdził to także na posiedzeniu Komisji Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, który stwierdził, że odradzał prezydentowi wizytę w Katyniu. Tymczasem zeznając w prokuraturze Tusk zapewniał, że o chęci udziału prezydenta Kaczyńskiego w uroczystościach katyńskich dowiedział się z mediów.
- Pan premier mówił w prokuraturze prawdę. To jest oczywiste i jest to temat poza dyskusją. Premier nigdy nie kłamie – oświadczył na antenie TVN24 rzecznik rządu Paweł Graś. Dopytywany, dlaczego premier nie znał treści przesłanej przez Kancelarię Prezydenta tak ważnej notatki, Graś stwierdził z rozbrajającą szczerością, że do Kancelarii Premiera przychodzi zbyt dużo dokumentów, aby Donald Tusk mógł je czytać osobiście.
- Do Kancelarii Premiera przychodzi dziennie kilka tysięcy różnego rodzaju dokumentów, notatek i to jest oczywiste, że pan premier wszystkich osobiście nie analizuje. Każdy prezydent odbywa kilkadziesiąt podróży zagranicznych w roku. W tych podróżach pomaga mu MSZ i głównie między ministerstwem a Kancelarią Prezydenta się ta komunikacja odbywa, a organizuje te wyjazdy Kancelaria Prezydenta – tłumaczył na antenie TVN24 Paweł Graś. Ciekawe, czy w związku z ujawnioną przez portal Niezależna.pl informacją o tym, że Radosław Sikorski robił wszystko, żeby odradzić prezydentowi wizytę w Katyniu Paweł Graś także miałby przygotowaną, równie „elokwentną” wymówkę? Niezależna
Czy tylko fantazja? - W Berlinie odbył się pierwszy kongres Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. Jak ustalił portal TVP Info, organizacja postuluje powrót do Polski trzech milionów Żydów i ustanowienie hebrajskiego drugim językiem urzędowym – informuje portal fronda.pl Ruch Odrodzenia Żydowskiego w Polsce to pomysł izraelskiej artystki Yael Bartana. Organizacja ma ambicje polityczne. Jak podkreśła fronda.pl, Yael Bartana nakręciła film w trzech odsłonach dotyczący ruchu. - W pierwszej części Sławomir Sierakowski, redaktor lewicowej „Krytyki Politycznej”, przemawia do pustych trybun zdewastowanego Stadionu Dziesięciolecia i zachęca Żydów do powrotu do Polski. W drugim Żydzi przyjeżdżają do Warszawy i stawiają kibuc na terenie dawnego getta, a w trzecim Sierakowski ginie w zamachu. Filmową trylogię można było zobaczyć w galeriach artystycznych na całym świecie – opisuje portal. Na stronie internetowej organizacji znajdują się jej postulaty. Można się tam na przykład dowiedzieć, że organizacja życzyłaby sobie, aby „powrót Żydów do Polski był sfinansowany przez podniesienie podatków, Senat został przekształcony w Izbę Mniejszości, a Polska zerwała konkordat z Watykanem”. Kolejny zamysł to ustanowienie języka hebrajskiego w Polsce jako drugiego języka urzędowego. Logo organizacji to połączenie polskiego godła z gwiazdą Dawida. Fronda.pl zaznacza, że organizacja nie przyjęła statutu i nie wybrała władz, ale dała sygnał, że działalności nie chcą ograniczać jedynie do wymiaru artystycznego. W sposób jednoznaczny wyraził to sam Sierakowski, który powiedział: - Uważamy, że nie ma sensu tworzyć sztucznej granicy między światem sztuki i polityki. Polskie społeczeństwo jest obecnie homogeniczne, jak żadne inne w Europie. W naszym społeczeństwie jest rodzaj luki po przeszłości, którą należałoby zapełnić. Portal przedstawił również dotyczący tej sprawy komentarz prof. Szewacha Weissa, który stwierdził: - Obiektywnie mówiąc, to jest fantazja. Co nie wyklucza faktu, że motywacja do tej fantazji może być pozytywna. Jacek Sądej
Europa stanie się patologicznym molochem? Ten sposób tworzenia prawa (z odłożonym w czasie skutkiem) pozwala też uniknąć już dziś bezpośredniej konfrontacji. Tak jest np. z ustawą przeciw przemocy w rodzinie. Cel szczytny: szantaż emocjonalny – oczywisty. A wprowadzona przy okazji reinterpretacja pojęcia „rodzina” utrudni w przyszłości powiedzenie „nie” w kwestii np. adopcji dzieci przez gejowskie związki partnerskie - Prof. Jadwiga Staniszkis Wydawało się, że to tylko rytuał, który ma udawać władzę: tak pisałam w ubiegłym tygodniu. A jednak nie. Bo wyraźnie widać, że na gruzach Traktatu Lizbońskiego rysuje się w UE nowa postać władzy. To już nie jest, opisywany w mojej ostatniej książce, dyktat idei, formy czy – mocy. Ale władzą staje się coś nowego – metoda - pisze w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Tak więc, po pierwsze, metoda tworzenia prawa, w której chodzi o efekt dopiero w przyszłości. Nie o to, co się wprowadza, ale o to, czego wprowadzenie w przyszłości będzie znacznie bardziej prawdopodobne. Bo uchwalone prawo dyskretnie usuwa bariery. Ten sposób tworzenia prawa (z odłożonym w czasie skutkiem) pozwala też uniknąć już dziś bezpośredniej konfrontacji. Tak jest np. z ustawą przeciw przemocy w rodzinie. Cel szczytny: szantaż emocjonalny – oczywisty. A wprowadzona przy okazji reinterpretacja pojęcia „rodzina” utrudni w przyszłości powiedzenie „nie” w kwestii np. adopcji dzieci przez gejowskie związki partnerskie. Czy – w połączeniu z metodą „in vitro” (i kobiet, pełniących – za pieniądze rolę surogatek, jak to jest już możliwe w wielu krajach) „produkowanie” dzieci poza tradycyjnymi rodzinami. Oczywiście z selekcją w kwestii jakości. Czy to ma być rozwiązaniem kryzysu demograficznego? Po drugie – obserwujemy w UE aktywizację samoorganizowania się na zasadzie „netcentric”. Bez ośrodka władzy, gdy sama, budująca się spontanicznie, sieć reguluje własne funkcjonowanie. Tak właśnie mają działać tworzące się obecnie nowe struktury obiegu kapitału (od unijnych funduszy stabilizacji do banków, z pominięciem rządów). I – jeżeli wypali pomysł premiera Pawlaka, w naszym regionie – także do firm zagrożonych bankructwem. Podobnie ma działać nowa wykładnia strategii 2020. To efekt reinterpretacji kryzysu. Świadomość, że per saldo chodzi w nim o sferę realną. I że nie wszystko da się uratować. Bo różnice efektywności w strefie euro są skutkiem różnic technologicznych, a Południe jest najbardziej narażone na ostrą konkurencję z gospodarkami Azji. A równocześnie jest to nowa, post-polityczna (i selektywna) metoda budowania realnej federacji. Rozumianej dziś jako obszar skupienia energii (czyli skondensowanej zdolności oddziaływania), już poza konwencjonalnymi postaciami władzy. Zapewne owa samoorganizacja ukrywa jakąś logikę. Na przykład – zakodowaną w tożsamościach, które wydawały się w Europie dawno umarłe. Po trzecie, wszystko to odbywa się w kontekście kryzysu. I eksploatuje to, co ostało się z Traktatu Lizbońskiego. A mianowicie – synkretyzm wartości, z uznaniem, że różne systemy normatywne są równoprawne. Z budowaniem indywidualnych kombinacji, ale już przez sieci, a nie – państwa. I, po drugie, - przekonanie o nieuchronnej arbitralności władzy. W TL prowadziło to do jej samoograniczania. Dziś – to źródło niepohamowanej ekspansji. Czy Europa odbuduje w ten sposób swoją potęgę, czy też stanie się patologicznym molochem? Prof. Jadwiga Staniszkis
Chwila ciszy Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej rozumiemy, dlaczego pani Ewa Kopacz, która stanowisku ministra zdrowia tyle się nadokazywała i w Warszawie i w Moskwie, - dlaczego pani Ewa Kopacz została wyznaczona na marszałka Sejmu, czyli druga osobę w państwie. Skoro na pierwszą osobę w państwie został wyznaczony pan Bronisław Komorowski, to nic dziwnego, że na drugą musiał zostać wyznaczony ktoś taki, jak pani Ewa Kopacz. Oto 11 lipca przypadła kolejna rocznica rozpętania z inicjatywy OUN i UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej ludobójczej akcji przeciwko ludności polskiej. Akcja została zaplanowana i przeprowadzona z niespotykanym okrucieństwem w celu oczyszczenia tej części Kresów Wschodnich z ludności polskiej. Za komuny o tym ludobójstwie się nie mówiło z uwagi na zadekretowaną nawet w konstytucji przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, natomiast za transformacji ustrojowej nadal się o tym nie mówiło i próbuje przemilczać ze względu na umizgi do Ukrainy. Toteż 11 lipca, w dniu kolejnej rocznicy rozpętania tej ludobójczej akcji przeciwko ludności polskiej, nasi Umiłowani Przywódcy w Sejmie zdobyli się jedynie na „chwilę ciszy”. Jak wyjaśniła pani marszałek Ewa Kopacz zgłoszono aż cztery projekty uchwały w tej sprawie, ale wszystkie zostały skierowane do komisji kultury, która – na podobieństwo sławnej maszyny Trurla z „Cyberiady” Stanisława Lema, która potrafila wyrzucać z siebie tylko znaki przestankowe – nie produkuje niczego prócz „chwil ciszy”. Ale cóż innego może produkować, skroro nasi okupanci najwyraźniej jeszcze nie zdecydowali, co Sejmowi wolno będzie uczynić w związku z tą rocznicą. Prowadzą oni na Ukrainie rozmaite ciemne interesy, a ponieważ ich ukraińscy partnerzy z bezpieki czy mafii mogą mieć zupełnie inna ocenę tamtych wydarzeń, toteż dla świętego spokoju i miłego grosza kazali naszym Umiłowanym Przywódcom cicho siedzieć, ewentualnie – cicho stać. Wykonaniem tego polecenia z urzędu zajęła się niezawodna pani Ewa Kopacz, która po katastrofie smoleńskiej udowodniła, że można na niej polegać – no i stąd w tubylczym Sejmie zapadła „chwila ciszy”. Te ciemne interesy naszych okupantów na Ukrainie muszą być dla nich szalenie ważne, skoro od ładnych kilku lat skutecznie blokują każda próbę wzniesienia w Warszawie pomnika ofiar tamtej masakry. Ciekawe, że nasi okupanci, dla których pozory legalności w pocie niewysokiego czoła w podskokach wymyśla bufetowa, znaleźli w tej sprawie sojusznika w „Gazecie Wyborczej”. Przypuszczam, że „GW sprzeciwia się honorowaniu pomnikiem w Warszawie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa ze względu na to, że pomnik taki zakłócałby harmonię przekazu, jaki z Warszawy i innych polskich miast ma płynąć na zagranicę: skoro ofiarami II wojny mają być Żydzi, to przypominanie o polskich ofiarach jest tu potrzebne jak psu piąta noga. Po co w Warszawie monument przypominający o wołyńskiej masakrze, skoro cała para ma pójść w gwizdek w postaci Muzeum Żydów Polskich, na które nie szczędzi grosza nie tylko władza publiczna, ale i kompradorscy plutokraci? Od razu widać, co jest ważniejsze, a co mniej ważne, albo nawet w ogóle nieważne w kreowaniu nowej wersji historii naszego nieszczęśliwego kraju. Tak się akurat złożyło, że dopiero co wróciłem z podróży po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Otóż – co zdarza się niezwykle rzadko, ale się zdarza - kiedy w Ameryce jakiś Amerykanin słyszał o powstaniu w Polsce, to z reguły ma na myśli powstanie w warszawskim getcie przeciwko „nazistom” wymarłym i tubylczym. Jest o tym bowiem informowany nie tylko przez 33 muzea holokaustu w USA, z waszyngtońskim na czele – gdzie, mówiąc nawiasem, są też opisy powstań, co do których są wątpliwości, czy naprawdę się odbyły – ale również, a może przede wszystkim – poprzez obowiązkowe lekcje dla uczniów i rodziców, podczas których produkują się tzw. „świadkowie historii” to znaczy – rozmaici żydowscy hohsztaplerzy, opowiadający tam makabryczne duby smalone – bo niechby tylko ktoś ośmielił im się sprzeciwić! Akurat znam jeden taki wypadek z Kalifornii, kiedy to łgarstwa i fantasmagorie „świadka historii” zostały zdemaskowane przez Polkę – uczennicę i jej ojca – ale to był, jak sądzę wyjątek potwierdzający regułę. Jakże jednak ma być inaczej, skoro w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma albumów o Powstaniu w obcych językach: angielskim, hiszpańskim, czy francuskim? Właśnie chciałem kupić taki album w prezencie zaprzyjaźnionemu lekarzowi - Amerykaninowi z Los Angeles, który interesuje się historią II wojny – ale w sklepiku przy Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie nie było właściwie niczego! A przecież chyba to Muzeum powinno być nastawione nie tylko na przyjmowanie wycieczek z Polski, ale również, a może nawet przede wszystkim – na informowanie o tym wydarzeniu zagranicy. Tymczasem najwyraźniej nikt o tym nie myśli, to znaczy – może i myśli, ale najwyraźniej szkoda mu na takie rzeczy pieniędzy. A na Muzeum Żydów Polskich nie szkoda. No to wybierajmy dalej Umiłowanych Przywódców, których wyznaczają nam nasi okupanci, od 1944 roku zawsze wysługujący się jakiemuś innemu państwu – tylko nie Polsce – a będziemy cicho siedzieli nawet wtedy, gdy będzie się nam wydawało, iż mówimy, a nawet wykrzykujemy pełnym głosem. SM
Męczeństwo Kubusia Z racji urlopowych pozostałem chyba ostatnim człowiekiem w Polsce, który jeszcze nie wypowiedział się o Wojewódzkim, czy to rozwodząc się nad jego chamstwem i głupotą, czy też nad męczeństwem, które spotkało "satyryka" ze strony ludzi zawistnych i nie znających się na żartach. A przecież każdy publicysta koniecznie powinien zabrać głos, bo to szalenie ważna sprawa. W kraju, którego zagraniczne zadłużenie wyniosło na koniec pierwszego kwartału 262 miliardy dolarów i rośnie w tempie 10 miliardów na kwartał, i który właśnie wydał 6,5 procenta całego rocznego PKB na przyjemność rozegrania przez jego piłkarzy trzech meczów i zajęcia ostatniego miejsca w najsłabszej grupie, do której załapali się tylko dlatego, że drużyny gospodarzy nie dotyczą eliminacje - cóż może być ważniejszego? Wiadomość o tym, że polskie-niepolskie banki od początku roku wytransferowały z naszego kraju już kilkanaście miliardów złotych do zagranicznych central i nadal ewakuują z "zielonej wyspy sukcesu" gotówkę w coraz szybszym tempie? Albo może decyzja prokuratury, która heroicznie stwierdziła, że kancelaria premiera, MSZ oraz szefostwo BOR popełniło wszystkie możliwe błędy i zaniechania, doprowadzając do śmierci dwóch prezydentów Polski, w tym urzędującego, całego kierownictwa armii, szefów ważnych instytucji oraz kilkudziesięciu wybitnych obywateli - i umorzyła postępowanie ze względu na znikomą szkodliwość? Przy okazji szeroko zamykając oczy na fakt, że w składanych przed nią zeznaniach premier mówił pod przysięgą zupełnie co innego, niż wynika z dokumentów? Albo że z poręki Palikota służby specjalne nadzoruje w Sejmie RP facet z prokuratorskimi zarzutami, przyłapany na kłamstwach? No, to już zupełne zawracanie głowy, skoro rzecznikiem rządu uczynił premier, symbolicznie, faceta, który fałszował dokumenty finansowe i krzywoprzysięgał w śledztwie, co prawomocnie stwierdziwszy również prokuratura umorzyła? Albo zapowiedź rychłej ratyfikacji eurokonwencji zezwalającej na policyjną inwigilację rodzin i ich rozbijanie decyzją byle urzędniczyny? Trudno, postęp wymaga ofiar, takie są dialektyczne prawa historii. No, chyba tylko in vitro jest tematem porównywalnie ważnym... Może podejmę go następnym razem. Ale generalnie, nie ma się co dziwić, że od tygodni media żyją sensacjami, kto się opowiedział za Wojewódzkim, a kto przeciw niemu. Ważna sprawa. Tak ważna, że ja też się powinienem wypowiedzieć. Problem polega na tym, że ja tej sprawy ani w ząb nie rozumiem. Oczywiście, że tekst Kubusia i tego drugiego był głupi, chamski, obelżywy i nieśmieszny. Jak praktycznie każdy wygłaszany przez nich publicznie tekst. Rzekłbym nawet, że ten akurat był takim raczej wysilonym, bladym autoplagiatem.
Ale to należy przecież do tzw. umowy społecznej. Kubuś po to w ogóle istnieje w tzw. przestrzeni publicznej, do tego służy, żeby obrażać i poniżać. Gdyby się nie był do tego nie najął, pozostałby niszowym dziennikarzyną jednym z wielu obsługujących podupadający światek muzyczny. Może ktoś nie pamięta, skąd się ta kariera wzięła? Przypomnę - był taki "talent show" "Idol", bodaj czy nie pierwszy w Polsce program tego rodzaju. Poetyka talent show na całym świecie polega na tym, że nie chodzi w nich o żadne talenty, ale o prostą, plebejską radość, jaką daje pospólstwu przyglądanie się różnego rodzaju wariatom i nieudacznikom oraz jak są oni gnojeni. Chodzi o to, żeby tysiące idiotów, nie potrafiących krytycznie spojrzeć w lustro, pchało się na castingi i do studia, by stanąć przed obliczem gwiazd programu i zostać publicznie ośmieszonym, poniżonym i wyszydzonym, w zamian zdobywając chwilę sławy. Kubuś doskonale zrozumiał, o co chodzi, wszedł w rolę "człowiek-bluzg", więc zarobił kasę i stał się celebrytą. Mógłby to robić prawie każdy inny, bo wielkiej inteligencji tu nie trzeba, tylko braku zahamowań - ale akurat on się załapał. Osobiście darzę tego typu rozrywkę telewizyjną pogardą. Ale żyjemy w chorym świecie, w którym masom się podoba obserwować różnych Kononowiczów poniżanych przez celebrytów, więc za to płacą. Cała dalsza działalność Kubusia szła w raz obranym kierunku, z poprawką, że w pewnym momencie uznał, że dobrze się sprzedać telewizji, ale dobrze też sprzedać się władzy, a najlepiej jedno i drugie naraz. Więc z czasem stał się kimś w rodzaju Urbana czasów nowych technologii, ze specjalizacją ubliżania opozycji, "starszym, gorzej wykształconym i z małych ośrodków", patriotom i innym wrogom establishmentu. Nachapał się na tym - Bóg z nim, komu zależy na kasie też się przecież może sprzedać. Są tacy ludzie, pokroju Kubusia właśnie, wspomnianego Urbana czy Palikota, którym nie przeszkadza, że zasługują na szacunek w stopniu mniejszym niż psia kupa na chodniku. A teraz nagle ktoś ma do gwiazdora pretensję, że pokazał twarz darzącego wszystkich pogardą buca? Przecież za to właśnie jest kochany. Fakt, wywiad, którego udzielił "Polityce" może przyprawić o pusty śmiech. Opowiadanie o swoich zarobkach i dwudziestoletnich laskach, uporczywe bluzganie na "smoleńskich Polaków" w kontekście Moniki Olejnik czy Magdaleny Środy... Jest pewien typ człowieka prymitywnego, który się był dorobił kasy i zaczyna mu z tego powodu odbijać. Kreowanie się na geniusza i mistrza świata osaczonego przez zawistników jest dla tego rodzaju ludzi równie charakterystyczne, jak dziób dla dziobaka - bez trudu można pokazać parę innych przykładów. Jeśli ktoś jest równie inteligentny, jak pozbawiony zahamowań, to może nawet na tym wygrać, bo być powszechnie nie lubianym to też pewien rodzaj celebryctwa, i też można z tego nieźle żyć. Być może przyszedł moment, kiedy pospólstwo niegdyś zachwycające się tym, jak Kubuś bluzga wsiórom marzącym o telewizyjnej popularności, znudziło się już i zapragnęło odwrócenia tej sytuacji? Kubuś się opatrzył i albo ma zejść, ciesząc się z tego, co zarobił, albo stanąć po drugiej stronie, przed jakimś kolejnym specjalistą od bluzgu, który skopie go przy ogólnej uciesze, obnażając całą śmieszność pięćdziesięcioletniego nastolatka, z gatunku tych, co jak Berlusconi sadzą sobie sztuczne włosy na łysinie i wszczepiają silikon we flaczejącą klatę. Zwracam uwagę - jeśli jest ktoś marzący o karierze podobnej do naszego bohatera, to niech chwyta moment. Show must go on. Ale co tu jest godnego uwagi, to ja naprawdę nie wiem. Rafał Ziemkiewicz