1090

Każda potwora,albo :Napadywuj! Zalatywuj!

*Każda potwora, a co dopiero błazen!...* Mniej Niesiołowskiego, więcej Szejnfelda*

*Zamiast podatków – niższe pensje? * Taki młody i już Rumun! *Ameryka odda Turcję?

Ach, ach, co to się porobiło przed tymi wyborami, przed tym wyścigiem szczurów o poselskie apanaże i diety! Na listach PO – obok siebie – Dorn i Niesiołowski: ten sam Niesiołowski, który Dorna nazwał niedawno „nieukiem” i „kanalią” i ten sam Dorn, który niedawno nazywał liderkę PO, premier Kopacz – „chodzącą nicością”! A co na listach jednej z dwóch „zjednoczonych” lewic? A tam obok siebie Palikot, lider „naćpanej hołoty”- wedle określenie Millera, i tenże Miller , „człowiek o skrwawionych rękach”- wedle określenia Palikota! Jaka budująca zgoda ponad podziałami: budująca, oczywiście, jeszcze bardziej śmierdzący wychodek. Głosować na takich błaznów? No ale powiadają, że każda potwora znajdzie swego amatora. Jeśli znajdzie potwora – znajdzie i błazen. Co do drugiej ze „zjednoczonych lewic” (gdzie SdPl z Bermanem-Borowskim oraz „Wolność i Równość” z Hartmanem z Loży B’nai B’rith) – zrezygnowała ze startu w wyborach: jest chyba jeszcze za mało „zjednoczona”…); będzie więc popierać łże-liberałów z PO. Takie ci to qui pro quo. Zresztą akurat pośród spodstolnych (w PO, PSL czy w „zjednoczonej lewicy” ) nie brak i „potwór”, i błaznów. Powiedzieć można, że są tam głównie. Weźmy na przykład takiego Szejnfelda, skrzyżowanie chłopka-roztropka z podstarzałym czarusiem. Każdy, kto w młodości czytał „Old Surehanda” Karola Maya łatwo skojarzy go z postacią Old Wabble’a… Temu Szejnfeldowi PO powierza uzasadniania największych głupot , tak jak Niesiołowskiemu powierzają najgłośniejsze pyskowanie. Nawiasem mówiąc – tego ostatniego wycofano ostatnio z medialnego obiegu, najwyraźniej w trosce o przedwyborczy „image”. „Mniej pyskacza” rekompensują zatem większą dawką Szejnfelda…. Z tego” mniej więcej” jak raz wychodzi „średnia krajowa”, partyjniacka średnia krajowa: Śledzińska-Katarasińska albo jakaś Mucha… Najnowszy, rozpaczliwy projekt PO polega na zastąpieniu składki ZUS i FOZ – podwyższonymi podatkami! Jest to filozofia idioty: czemu od razu nie zaproponować także likwidacji podatków i zrekompensowania ich zmniejszonymi wynagrodzeniami? Jeśli „bilans musi być na zero” – to dalej, jazda: policzmy wpływy podatkowe i zmniejszmy o tę kwotę wynagrodzenia! Będzie jeszcze prościej… Powiada filozof, że niewielką ilością rozumu rządzony jest ten świat. Pod rządami PO/PSL – z pewnością. Morał słynnej bajeczki o myszce na torach brzmiał: „szukając d… nie trać głowy”. W pogoni za poselskimi dietami i słodkim „far niente” PO i daje d…, i traci głowę. To, oczywiście cieszy: róbta tak dalej! Tymczasem dzi ęki zdecydowanej postawie rządu węgierskiego wzięła w łeb polityka Angeli Merkel względem uchodźców. Zwyciężyła opcja potępianego dotąd Orbana... Zabawne było obserwować żałosne wygibusy rządu „Kopary”, który najpierw godził się na wszelkie sugestie Berlina, aby potem – przedwyborcza trzęsionka?... - dołączyć do opcji Orbana. Gdy o wyborach mowa - poznaliśmy medialny, wstępny skład rządu PiS w przypadku ewentualnego zwycięstwa wyborczego. Szczególnie cieszy kandydatura Antoniego Macierewicza na ministra obrony narodowej. Nic też dziwnego, że młody Giertych zaraz napadł na Macierewicza w programie „Stokrotki” w TVN, podejrzewanej o bezpieczniacki rodowód. Giertych u Olejnik – to całkiem jak ten Dorn i Niesiołowski na listach PO, czy Palikot i Miller na listach „zjednoczonej” lewicy: czasem nisko upada kto zbyt wysoko mierzy… Natomiast słowa prawdy prezydenta Dudy skierowane do Polaków w Anglii oburzyły tandem Kopacz i Petru. Co do Kopacz – lepiej trzymałaby gębę na kłódkę po swych „rewelacjach” w sprawie śledztwa smoleńskiego , a co do Petru – hm. Przypomina się anegdota, jak to przed wojną, na przyjęciu dyplomatycznym żonie amerykańskiego ambasadora przedstawiono pewnego dyplomatę - Pan Petruscu, atasze kulturalny, Rumun. Pani ambasadorowa, która nigdy nie słyszała o Rumunii zrozumiała, że „Rumun” to albo „Rzymianin”, albo jakaś zaszczytna dodatkowa funkcja. - Taki młody i już Rumun! – zachwyciła się. Do ataku na prezydenta Andrseja Dudę dołączył skwapliwie także osławiony Klich, kiedyś minister obrony narodowej w rządzie PO, o którym jedyne, co można powiedzieć sensownie, to że był takim ministrem, jak z koziej d…trąba. Jak to zagrzewali kiedyś kibice Legii swych zawodników? „Napadywuj! Zalatywuj!”... Napadywuj, Kopara! Zalatywyj, Klich!... Po swoją z kolei „potworę”, czyli po Żyda Jana Tomasza Grossa sięgnęła ostatnio niemiecka propaganda, korzystająca chętnie z żydowskiej pomocy w wybielaniu Niemców ze zbrodni wojennych, obciążając nimi Polaków: właśnie „Die Welt” ( Und morgen ganze Welt?...) opublikował jego najnowsze brednie. Ale w propagandzie nieważne: brednia, czy nie brednia: pluj, pluj, zawsze coś przylgnie – to się liczy, jak zalecał doktor literatury Józef Goebbels. I magister Gross pluje, nie za darmo, ma się rozumieć, przypuszczam, że bierze forsę z dwóch kas. Może zostanie asystentem licencjata bibliotekarstwa, obleśnego Marcina Schulza z Parlamentu Europejskiego, przyłapanego właśnie na jawnym oszustwie w Brukseli? Brałby wtedy forsę i z trzeciej kasy, a nadto byłby wiecznie podniecony ( „bo to co nas podnieca to się nazywa kasa”); podniecony do dalszych „odkryć”. W tej Brukseli, nawiasem mówiąc, smród też coraz większy. Z 800 tysięcy uchodźców, co to rzekomo przybyli do Europy od początku roku zrobiło się już tylko 300 – wedle najnowszego raportu… Dociekliwi dziennikarze ustalili nadto, że tylko 30 procent to uchodźcy z Syrii i Bliskiego Wschodu – 70 procent do zarobkowi emigranci z Kosowa, Albanii, Macedonii, Serbii! Mimo to międzynarodowy karierowicz Donald Tusk dołączył ostatecznie do politycznie poprawnego „chóru wujów”, potępiających polską „ksenofobię”, ale czego można się spodziewać po tym typku? Tego samego, co po Grossie, Schulzu itp. – „żywiole drobniejszego płazu”, jak pisze poeta, i jak wtóruje poecie prozaik: „był tak głupi, że awansowali go do ministerstwa”. O wazelinie paputczyków donoszę, panie naczelniku… Z Bliskiego Wschodu zasię nadchodzą informacje, że Rosja wzmacnia Syrię; znaczy się: też „napadywuje, zalatywuje”. Jeśli przy okazji wzmocni i Kurdów – Turcja, południowa flanka NATO, może mieć poważne kłopoty.Za prezydentury Kennedy’ego Ameryka już raz ustąpiła Rosji w Turcji (wycofanie pocisków batalistycznych w związku z kryzysem kubańskim), za co prawdopodobnie Kennedy zapłacił CIA głową… „Drugiego razu” raczej już nie będzie, co może oznaczać koniec dobrego fartu dla bezcennego Izraela, gotowego wciągnąć cały świat do wojny w obronie interesów żydowskich. Już w latach 60-ych, przed wojną sześciodniową, przestrzegał przed tym Żydów generał de Gaulle, o czym obszerniej już w następnym numerze „NC”. Marian Miszalski

Generał de Gaulle jako „rasista”… Jakub Foccart, zwany „monsieur Afrique”, skromny deputowany ale za to w randze pułkownika służb specjalnych, jeden z najbliższych współpracowników generała de Gaulle’a, szara eminencja i człowiek do specjalnych poruczeń w Afryce (zabezpieczał francuskie wpływy w afrykańskich krajach dysponujących złożami uranu, ropy naftowej, niklu, kobaltu, złota, miedzi i diamentów powołując lub obalając lokalne „rządy”) prowadził skrupulatny dziennik. Poświęcony jest on głównie polityce francuskiej w Afryce, a swoistymi „smaczkami” jego relacji są datowane zapiski w rodzaju: „Prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej poprosił mnie o fundusze. Generał kazał dać mu 50 tysięcy franków”. „Prezydent Gabonu zgłosił zapotrzebowanie finansowe. Daliśmy mu 20 tysięcy franków”. „Prezydent Nigeru sugerował potrzebę wsparcia. General kazał dać mu…” – etc. W latach 60-ych frank francuski miał jeszcze swą wartość. Przypomniały mi się te zapiski w związku z Kiejkutami i tymi 15 milionami dolarów, które gdzieś przepadły. Trzeba by spytać Leszka Millera, podczas trwającej kampanii wyborczej, czy przypadkiem nie wie, kto wziął te forsę, bo jako premier powinien wiedzieć. Wróćmy do zapisków Foccarta i do de Gaulle’a. Wczesnym latem 1967 roku nabrzmiewały stosunki izraelsko-arabskie. Pod datą 2 czerwca 1967 Foccart zapisuje:

„Przez cały tydzień dość dramatycznie rozwijała się sytuacja (…) General długo rozmawiał ze mną na ten temat. Po powrocie z Rzymu przyjął ministra spraw zagranicznych Izraela, ambasadorów krajów arabskich i króla Arabii Saudyjskiej. Konkluzja Generała brzmiała (co dobitnie powiedział izraelskiemu ministrowi spraw zagranicznych): „Jeśli rozpoczniecie wojnę – bo jeśli wybuchnie wojna, będzie to wojna z waszej inicjatywy – odniesiecie sukces w dwa, trzy dni, zważywszy wasze wyszkolenie i wyposażenie armii. Ale na dłuższa metę wytworzycie sytuację niezwykle wybuchową. Powstrzymanie jej przerwaniem ognia będzie problematyczne, gdyż stworzone zostaną warunki sprzyjające r o z p o w s z e c h n i a n i u s i ę k o n f l i k t u, i wasz problem nie będzie już tylko polegał na ponownym zastosowaniu siły”. Generał powiedział mi: „Udzieliłem ministrowi spraw wewnętrznych Izraela bardzo poważnego ostrzeżenia. Mam nadzieję, że zrozumieją, ale nie jestem pewien. Wie pan, ci Izraelczycy są nieznośni. Rozpoczęli tę historię w 1948 roku, wojna w 1956 roku była także z ich inicjatywy. Oczywiście, ich państwo zostało dziwnie stworzone, dziwnie zbudowane – nie uczestniczyłem w wydarzeniach, gdy rozstrzygała się ta sprawa. Ale w p r z y s z ł o ś c i s w y c h k ł o p o t ó w n i e u r e g u l u j ą j u ż s i ł ą. Tak czy owak, przestrzegłem ich surowo, bardzo surowo”.

(Przypomnijmy, że w następstwie wojny 6-dniowej rząd francuski potępił przemoc Izraela i wstrzymał dla Izraela dostawy ciężkiej broni; w tę „lukę” natychmiast wkroczyli Amerykanie). Pod datą 5 czerwca 1967 Foccart zapisał:

„Około siódmej nad ranem rozpoczęła się wojna izraelsko-arabska. Wieczorem Generał powtórzył mi to samo, co powiedział trzy dni wcześniej. Był bardzo oburzony na Izrael, który jest nie do zniesienia ze względu na rozmaite naciski, jakie wywiera(...). Generał powiedział: „Jest oczywiste, że to oni zaatakowali. Oczywiście, tak jak panu powiedziałem – odniosą militarny sukces. Ale co będzie potem?”. Była to bardzo interesująca uwaga, bo, w istocie, w ciągu trzech dni – poniedziałek, wtorek, środa - wszystko się wyjaśniło, Izraelczycy odnieśli zwycięstwo. Nastąpiło przerwanie ognia, sporadyczne walki trwały jeszcze w czwartek i piątek. Często potem wspominałem to, co Generał powiedział mi tydzień wcześniej: „ Dopiero potem będzie wielki kłopot, po przerwaniu ognia, z ułożeniem tej kwestii”. Zdałem sobie sprawę, jak precyzyjnie Generał tydzień wcześniej określił: „Powiem panu, jak to przebiegnie. Izraelczycy rozpętają wojnę, oni ją wywołają. Wiem, że Arabowie są też nieznośni, że Izrael czuje się przyduszony – wszystko to prawda, ale to Żydzi rozpoczną tę wojnę. Teraz zwyciężą, ale potem to już będzie zupełnie inaczej…”.

Pod datą 18 czerwca 1967 „Pan Afryka” zanotował: „Gdy tylko wysiadł z samochodu, Generał zaczął mi mówić o sytuacji na Bliskim Wschodzie, o błędzie popełnionym przez Izraelczyków, o n i e z n o ś n e j stronie tych ludzi:

- I c h wojna z Arabami ma wszelkie cechy w o j n y k o l o n i a l n e j, oni nie są zdolni konfrontować się z oddziałami wojskowymi.

- Przecież właśnie skonfrontowali się! – zaoponowałem gwałtownie.

- W planie czysto militarnym wygląda to tak, jakby Francja konfrontowała się z Malagaszami…- odparł Generał - To są takie same relacje. Dlatego było od początku jasne, że Izrael wygra tę konfrontację, ale było też od początku jasne, że stworzy to p o t ę ż n y w s t r z ą s w c a ł y m ś w i e c i e i r y – z y k o u p o w s z e c h n i e n i a w o j n y. Tego właśnie Izraelczykom nie mogę wybaczyć; nie mieli prawa tak postąpić. W pewnej chwili General dodał jeszcze:

- Jeśli sytuacja będzie dalej tak się rozwijać, w pewnej chwili, wcześniej czy później, Arabowie rzucą się w objęcia Chińczyków u nich szukając pomocy. 23 sierpnia 1967 Foccart notuje:

(…)Potem rozmawialiśmy o Izraelu. Generał powtórzył mi raz jeszcze to, o czym mówił mi wcześniej wiele razy: „To, co powiedziałem Żydom, właśnie realizuje się; Żydzi n i c z e g o n i e u r e g u l o - w a l i n a t r w a ł e. Mówiłem im: Wygracie tę wojnę, ale potem do zrobienia pozostanie wszystko, a wy osiągniecie tylko to, że p o w o l i c a ł y ś w i a t b ę d z i e p r z e c i w k o w a m. Bo nie jest prawdą, że gdy się jest małym narodem można kontrolować wielkie przestrzenie, liczebne narody. Pewnego dnia w s z y s t k o o b r ó c i s i e p r z e c i w k o w a m i – co gorzej - n i e t y l k o w y b ę d z i e c i e w t o z a a n g a ż o w a n i, a l e p o g r ą ż y c i e w t y m ś w i a t o w y p o – k ó j. Oni nie chcieli tego zrozumieć i wszędzie, gdzie są Żydzi, rozległ się potem jazgot przeciwko mnie. To durnie: nie zrozumieli , jak chciałem działać”. I jeszcze jedna uwaga Generała de Gaulle’a, w nieodległym chyba związku z obecną falą uchodźców zalewającą Europę i z Żydami, chociaż dotyczy Murzynów:

- Bo jednak charakterystyczne jest dla rasy czarnej, że niezdolna jest stworzyć wielki naród. Czarny Amerykanin korzysta z tego, że Stany Zjednoczone są potężnym mocarstwem; korzysta z tego w szczególny sposób: stwarza sobie złudzenia. Ale gdyby pozostawić Czarnych samym sobie w jakimkolwiek amerykańskim stanie – nie osiągnęliby niczego i bardzo szybko stan ten popadłby w degrengoladę. Ostateczną możliwością jest odsyłać ich do Afryki…

- Ależ Panie Generale, nie można nawet wyobrazić sobie powrotu wszystkich Czarnych do Afryki. To bez sensu, to niemożliwe!

- No cóż, zatem nie można nic zrobić. To będzie straszna sprawa. I ostatni już cytat – uwaga Generała o Chińczykach, pochodząca z 1967 roku:

„Pozycja Chińczyków w Afryce jest szczególnie interesująca i bardzo odpowiednia do ich temperamentu. Zajmują silną pozycję w państwach afrykańskich, ale gdy sprawy toczą się nie po ich myśli – nie sprawiają kłopotów: wycofują się. Ale pozostają gotowi do podjęcia gry, gdy nadarzy się okazja. Dla nich nie liczy się czas. Prowadząc taką politykę zyskują zaufanie Afrykańczyków. Pewnego dnia położą rękę na państwach afrykańskich i wtedy rozpoczną poważniejsze operacje”. Marian Miszalski

7 października 2015 Strasburskie wystąpienie przewodniczącego Tuska czyli „pana Nikt”

1. Wczoraj na sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu miało miejsce kolejne wystąpienie przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska, tym razem miał on przedstawić konkluzje nieformalnego jej posiedzenia z 23 września poświęconego problemowi masowej imigracji do krajów UE. Zaczęło się od zgrzytu „dyplomatycznego”, przewodniczący Tusk spóźnił się na obrady i po parominutowym oczekiwaniu, przewodniczący PE Martin Schulz zdecydował, że jako pierwszy wystąpi szef Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker. Ten zaczął najpierw od żarcików ze spóźnienia przewodniczącego Tuska, a później stwierdził że Komisja wypracowała rozwiązania, które mogłyby w długookresowo rozwiązać problemy związane z masową imigracją do UE ale nie znajduje zrozumienia w Radzie i tu wymownie popatrzył na Donalda Tuska, który zmieszany właśnie zasiadał na swoim miejscu na sali parlamentarnej.

2. Samo wystąpienie przewodniczącego Tuska było stosunkowo krótkie i przebijała przez nie bezradność szefa Rady w zetknięciu z poważnymi realnymi problemami powodowanymi przez tysiące imigrantów, którzy codziennie przybywają do Włoch, Grecji i na Węgry. Padło nawet z jego ust stwierdzenie, że jutro w PE wystąpią kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji François Hollande, to być może przedstawią jakieś ważne rozwiązania w sprawie imigrantów (rzeczywiście dzisiaj w PE jest zaplanowana tzw. debata kluczowa z ich udziałem, choć tak naprawdę nie bardzo wiadomo dlaczego wystąpi tylko ta dwójka przywódców, a nie szefowie rządów wszystkich krajów UE). W ten sposób przewodniczący Tusk publicznie potwierdził, że tak naprawdę Radą kieruje duet Merkel-Hollande, a on tylko zwołuje i prowadzi jej posiedzenia więc trudno od niego wymagać jakiś przełomowych rozwiązań. Najmocniej atakował przewodniczącego Tuska szef frakcji liberałów wieloletni premier Belgii Guy Verhofstadt, który najpierw prześmiewczo pokazał jedną stronniczkę konkluzji z posiedzenia Rady, a w pewnym momencie zaczął się nawet zwracać do przewodniczącego Tuska, per proszę pana.

3. Przypomnijmy tylko, że według zapowiedzi prominentnych polityków Platformy i wspierających ich mediów w Polsce z okresu kiedy Donald Tusk zostawał przewodniczącym Rady Europejskiej, miał być nie tylko jako go nazywano „prezydentem Europy” ale też bardzo ważną osobą, z którą mieli się liczyć czołowi światowi przywódcy. Nic takiego nie ma niestety miejsca, Donald Tusk jest coraz częściej traktowany w instytucjach europejskich jak przysłowiowe „piąte koło u wozu”, nie rozpoczyna żadnych ważnych merytorycznych dyskusji o problemach UE, nie organizuje konferencji prasowych i prawie nie spotyka się z dziennikarzami. Ba coraz częściej europejska biurokracja wspomina z sentymentem poprzednika Tuska na tym stanowisku byłego belgijskiego premiera Hermana Van Rompuya, który wprawdzie został kiedyś określony przez przywódcę jednej z frakcji w PE Nigela Faraga jako „urzędniczyna w zarękawkach” i „człowiek o charyzmie mopa” ale teraz okazuje się, że jego wiedza i kwalifikacje są dla naszego byłego premiera wręcz niedoścignionym wzorem.

4. Zresztą podobne odczucia w stosunku do sposobu funkcjonowania Rady pod przewodnictwem Tuska od dłuższego czasu, mają kraje nadbałtyckie i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a nawet mniejsze kraje tzw. starej Unii.

Przywódców tych krajów coraz bardziej irytuje, że Tusk uzgadnia nawet agendę posiedzeń Rady najpierw z Merkel i Hollandem, a także główne konkluzje kolejnych szczytów w Brukseli i to jest dopiero punkt wyjścia do debaty wszystkich przywódców 28 krajów UE. Coraz częściej dostrzegają to także dziennikarze i eksperci pracujący w Brukseli i oni także Tuska nie oszczędzają, a ten w rewanżu unika konferencji prasowych, a jak już do nich dochodzi, najczęściej odczytuje tylko komunikaty i nie odpowiada na żadne pytania. Smutne te spostrzeżenia z PE kiedy człowiek patrzy jak przewodniczącego Rady, do niedawna przecież wieloletniego premiera Polski, traktują jak „pana Nikt”. Kuźmiuk

Duda jako przywódca Grupy Wyszehradzkiej chce wyjść z Unii? Węgierski ekspert: Sojusz środkowoeuropejski to ratunek dla naszych krajów. „..”Tusk więc wolał przypodobać się Zachodowi, aniżeli przyjąć orbanowską inicjatywę i przekształcić Polskę w skuteczny okręt flagowy naszego regionu „..”(źródło )

Rymkiewicz „ ? No i co wy na to, Polacy? Jesteście gotowi "uderzyć duchem"? Macie tyle siły? Czy położycie się do trumny i zdechniecie z całą Europą? To już jak wolicie „....” Nie ma co liczyć na dzieci Hitlera - będzie dobrze, jeśli w ogólnym zamęcie, który nastąpi, nie wjadą tu ze swoimi czołgami i nie założą nowej Generalnej Guberni „...”....”Cywilizacja europejska kona i nie wiadomo, czy coś ją może uratować. Ale my mamy za sobą wieki polskiej cywilizacji, która potrafiła - wedle wzorów rzymskich i greckich, i chrześcijańskich - ustanowić swoją tutejszą odrębność. Jeśli zachowamy tę odrębność, to upadek cywilizacji europejskiej nie zagrozi Polsce. „....”Ale przecież my wiemy, że ten kryzys się nie skończy, ponieważ nie jest to kryzys bankowy czy ekonomiczny, lecz pęka serce Europy. To jest koniec i musimy dać sobie z tym radę sami, bo Niemcy i Francuzi oraz ich Unia i ich banki nic nam nie pomogą „....”prof. Nowak pyta również o to, czy (i jak) zachęcać Polaków niezainteresowanych sprawami Polski i stojących gdzieś z boku „....” Poeta....Przez wiele lat, jak wiesz, odpowiadałem na to pytanie trzema słowami - jebał was pies. Kto chce się do nas Polaków, przyłączyć, ma do tego prawo, ale nie za bardzo należy o to zabiegać. „ „...(więcej )

„Prezydent Andrzej Duda o zablokowaniu gazociągu Nord Stream II: „Mam nadzieję, że Grupa Wyszehradzka będzie mówiła w tej sprawie jednogłośnie: nie”...”Każdy kto ma pojęcie o sytuacji geopolitycznej wie, że to nie jest po prostu biznes. Projekt ma wielkie znaczenie polityczne „...”8-9 października w Balatonüred na Węgrzech prezydenci państw Grupy Wyszhradzkiej (V4) będą omawiać aktualną sytuację międzynarodową: napływ imigrantów czy Nord Stream II.W rozmowie z węgierskimi mediami prezydent ponownie wezwał do zablokowania projektu gazociągu. Zadeklarował także, że Polska zrobi wszystko, aby ten cel został zrealizowany.Mam nadzieję, że cała Grupa wyszehradzka  będzie mówiła w tej sprawie jednogłośnie „nie”, to są decyzje nie biznesowe, tak jak się to mówi często w przestrzeni medialnej, tylko tak naprawdę są to decyzje polityczne,z cała pewnościa taka inicjatywa jak Nord Stream ma potężne skutki polityczne”...”Na początku września przedstawiciele Gazpromu, niemieckich firm E.On i BASF-Wintershall, brytyjsko-holenderskiego Royal Dutch Shell, austriackiego OMV i francuskiego Engie (dawniej GdF Suez) podpisali prawnie obowiązujące porozumienie akcjonariuszy w sprawie budowy Nord Stream 2, nowej dwunitkowej magistrali gazowej o przepustowości 55 mld metrów sześciennych surowca rocznie z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie. Projekt North Stram  2 zakłada budowę dwóch nitek  morskiego gazociągu o przepustowości 55 mld m3 rocznie z Rosji do Niemiec. Za budowę magistrali będzie odpowiadała spółka New European Pipeline AG. Udziały w niej posiadają: Gazprom – 51 procent, E.On – 10 procent, BASF/Wintershall – 10 procent, Shell – 10 procent, OMV – 10 procent oraz Engie – 9 procent.”...(źródło )

Węgierski ekspert: Sojusz środkowoeuropejski to ratunek dla naszych krajów.”...”9 października w Balatonüred na Węgrzech spotykają się prezydenci państw Grupy Wyszhradzkiej (V4), by omawiać aktualną sytuację międzynarodową. Głównymi tematami będą np. takie sprawy, jak napływ imigrantów czy Nord Stream II. Po raz pierwszy w takim szczycie weźmie udział prezydent Andrzej Duda. Zachód oficjalnie pochwala regionalne związki i inicjatywy, ale w rzeczywistości stara się je storpedować, ponieważ woli manipulować naszymi krajami pojedynczo, zgodnie z rzymską zasadą „dziel i rządź”. Z Attilą Szalaiem, ekspertem Inytytutu Badań i Archiwum Transformacji Ustrojowej w Budapeszcie, byłym dyplomatą węgierskim, rozmawia Grzegorz Górny.”...” Po 2010 r. rząd Viktora Orbana też tak spoglądał na Warszawę – pamiętajmy, że pierwsza zagraniczna podróż Orbana znów skierowana została do polskiej stolicy. Tam, co prawda, nie zareagowano z podobnym entuzjazmem na wyrażoną chęć zbliżenia z Fideszem, jak oczekiwał tego Budapeszt. „Krnąbrnego” Viktora potraktowano ostrożnie: zbyt ścisła przyjaźń z nim wydawała się dla Tuska niebezpieczna z powodów wizerunkowych wobec świata. Koszula Dejaniry czy Nessosa może być przecież paląca, gdy się ją nałoży… „...”Choć PO i Fidesz są w tym samym klubie w Brukseli, to jednak PiS, który należy do innego klubu, jest bliższy Fideszowi w kwestiach programowych i filozofii politycznej. Orban co prawda spotkał się wtedy także z Jarosławem Kaczyńskim i porozmawiali w dobrym nastroju, ale praktycznie nic konkretnego z tego nie wynikało. Ciekawe jest to, że do tego spotkania doszło z wielkim trudem, gdyż czynniki PO raz po raz, często w ostatniej chwili, umyślnie zmieniały program wizyty, nawet już w trakcie jej trwania, próbując w ten sposób storpedować spotkanie Orbana z Kaczyńskim. „..”Niewiele konkretnego przyniosły też jednak rozmowy Orban-Tusk. Mimo że węgierski premier po raz pierwszy publicznie oświadczył wtedy, iż Polskę – chociażby ze względu na jej wielkość terytorialną oraz potencjał ludzki i gospodarczy – należy uznać za przywódcę naszego regionu. Była to ogromna zmiana, ponieważ wcześniejsze rządy węgierskie rządy (wśród nich także pierwszy  gabinet Orbana w latach 1998-2002) aż do znudzenia powtarzały niezłomnie, że wszystkie kraje regionu należy traktować identycznie, bez robienia wyjątków, na takich samych prawach. Tusk więc wolał przypodobać się Zachodowi, aniżeli przyjąć orbanowską inicjatywę i przekształcić Polskę w skuteczny okręt flagowy naszego regionu „..”Prezydent Duda zadeklarował, że chce stworzyć sojusz państw Europy Środkowej. Czy jest szansa na realizację takiego projektu? Jak węgierskie elity odnoszą się do tego pomysłu?
Oficjalne czynniki na Węgrzech jeszcze nie zareagowały na inicjatywę Dudy. Uważam to za zastanawiające, gdyż – jak już wspomniałem – sam Orban występował z podobnym pomysłem wobec Tuska w 2010 r., co pozostało wówczas bez echa. Od tamtego czasu minęło pięć lat i wiele zmieniło się wokół nas i na świecie, m.in. zaostrzył się konflikt ukraiński i pojawił się bardzo poważny problem migracji. Warto zwrócić uwagę także na to, że Andrzej Duda nie mówił o ściślejszej współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej, lecz w szerszym kontekście – regionu od Bałtyku do Bałkanów i Adriatyku. A wiadomo, że w takim szerszym gronie Węgry straciłyby na znaczeniu, ale za to zyskałyby członkostwo w poważniejszej grupie lobbingu, co mogłoby być wartościowe, o ile współpraca grupy byłaby autentyczna i chroniła interesy regionu. Na razie węgierskie elity polityczne nie wypowiadały się w tej kwestii, czyli sprawa pozostaje otwarta.”...(źródło )

Arkady Rzegocki „Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów" -  prezydenta Estonii, Toomas Hendrik Ilves wezwał  ostatnio Polskę do odegrania większej roli w UE i NATO, do wzięcia na siebie roli przywódczej w regionie. „....”Polacy są jedynym dużym narodem, który miał te same doświadczenia historyczne co inne państwa Europy Środkowej i Wschodniej. Lepiej widzą  zagrożenia, powinni więc wziąć na siebie odpowiedzialność za cały region leżący od stuleci miedzy „młotem (czasem sierpem) a kowadłem". „.....”Fakt, że znacząca część Polaków nie uznaje III RP za własne państwo wskazuje na istnienie jakiegoś ważnego mankamentu, istotnego braku. „....”Skąd ten – nazwijmy rzecz wprost – krzyk rozpaczy przywódcy Estonii?  Ilves nie ukrywa, że jego wystąpienie miało ośmielić (dosłownie) polskie elity i społeczeństwo do prowadzenia bardziej ambitnej polityki. „.....”Dla „Frondy" prezydent Węgier Viktor Orbán stwierdził: „Kiedy w lewicowej prasie węgierskiej czytam krytyki pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej, to wtedy głośno mówię do siebie: No wreszcie!". …...”Od lat 90. wyrażane były podobne oczekiwania kierowane przez m.in. pełniących najwyższe stanowiska Węgrów, Rumunów, Chorwatów czy Słowaków. „... (więcej )

Adrzej Duda spotkał się z przywódcami Europy Środkowej i Południowej Prezydent Andrzej Duda wziął we wtorek w Nowym Jorku udział w spotkaniu grupy „Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne”, którą tworzą kraje Europy Południowej i Środkowo-Wschodniej. Państwa wchodzące w jej skład chcą zacieśnienia współpracy. Grupę tworzą: Polska, Bułgaria, Chorwacja, Rumunia, Słowenia, Słowacja, Austria, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa i Węgry. Liderzy tych państw wykorzystali swą obecność na 70. sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych do wspólnego spotkania. To była inicjatywa chorwacka, przedstawiona panu prezydentowi podczas obecności prezydent tego kraju w Polsce. Chodzi o współpracę w trzech obszarach: energetyki, transportowej i telekomunikacyjnej. Nie chodzi o tworzenie nowej politycznej, formalnej organizacji, ale o współpracę w ramach istniejących już sieci współpracy”..”Nowa inicjatywa wpisuje się w plan, o którym mówił prezydent Andrzej Duda od samego początku, w budowanie wspólnoty bałtyk Adriatyk-Morze Czarne. Dobrze, żeby to przybierało konkretne formy „..”W wielu wypowiedziach podczas spotkania pojawiało się coś, co jest antytezą tej współpracy, czyli projekt Nord Stream II, czyli inwestycja, która ma zwiększyć uzależnienie tej części Europy i nie ma charakteru biznesowego, tylko polityczny „ ,(więcej )

Zainicjowana przez prezydenta Andrzeja Dudę grupa Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne (ABC) nawiązuje do idei politycznej Międzymorza wysuwanej na początku okresu międzywojennego przez Józefa Piłsudskiego - uważa ekspert PISM Dariusz Kałan. „..”Koordynator programu "Europa Środkowa" w PISM podkreślił, że o grupie roboczo nazywanej ABC wiadomo stosunkowo niewiele. Jak poinformował prezydencki minister Krzysztof Szczerski, z inicjatywy polskiego prezydenta dojdzie w Nowym Jorku do spotkania przywódców Austrii, Bułgarii, Chorwacji, Czech, Litwy, Łotwy, Estonii, Węgier, Rumunii, Słowacji oraz Słowenii.Prezydent od samego początku mówi, że współprca w regionie jest dla niego priorytetem. Nierzadko w wypowiedziach medialnych pojawiało się odwołanie do przedwojennej koncepcji Międzymorza i jeśli popatrzymy na nazwy tych państw, których przywódcy się dziś spotykają z prezydentem Dudą, to zobaczymy, że jest to mniej więcej próba odtworzenia tej starej koncepcji  z okresu międzywojennego - powiedział Kałan.”..'W listopadzie prezydent Duda ma aż dwa spotkania w formacie regionalnym. Jedno przed szczytem NATO i drugie w formacie Chiny-Europa Środkowo-Wschodnia w Pekinie. Technicznie rzecz ujmując, dzisiejsze spotkanie to też próba konsultacji przed tymi dwoma ważnymi wydarzeniami - ocenił Kałan. „..”Idea Międzymorza zakładała utworzenie federacji państw Europy Środkowej i Wschodniej, a konkretnie Polski, Estonii, Ukrainy, Litwy, Łotwy, Białorusi, Czechosłowacji, Rumunii, Węgier, Jugosławii. Zdaniem Piłsudskiego powstanie takiej federacji miało nie dopuścić do dominacji Niemiec i Rosji w regionie.Z ideą Piłsudskiego nie zgadzały się: Litwa, dla której stanowiła ona zagrożenie dla dopiero co uzyskanej niepodległości, oraz Ukraina, która uważała federację za sprzeczną z niepodległościowymi dążeniami. Przeciwna była także ówczesna Rosja oraz wiele krajów Europy Zachodniej z wyjątkiem Francji.” ...(więcej )

Międzymorze – idea polityczna wysuwana przez Józefa Piłsudskiego przed I wojną światową zakładająca utworzenie federacji państw Europy Środkowej i Wschodniej. Docelowo do Międzymorza należeć miał obszar między morzami AdriatyckimBałtyckim a Czarnym („Morza ABC”), a konkretnie PolskaLitwaŁotwaEstoniaBiałoruśUkrainaCzechosłowacja,WęgryRumuniaJugosławia oraz ewentualnie Finlandia.Proponowana federacja miała nawiązywać do jagiellońskich tradycji wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga NarodówPiłsudski uważał, że jej powstanie pozwoli uniknąć państwomEuropy Środkowej dominacji Niemiec czy Rosji.”. (więcej )

Stanisław Michalkiewicz „ W 1985 roku na spotkaniu w Genewie, Michał Gorbaczow, sowiecki gensek, zaproponował amerykańskiemu prezydentowi Ronaldowi Reaganowi zawarcie traktatu rozbrojeniowego”....”Propozycja Gorbaczowa oznaczała w istocie ofertę negocjacji nad nowym porządkiem politycznym w Europie, bo porządek jałtański również w ocenie Sowietów podlegał postępującej erozji. Pod koniec lat 80-tych ekonomiczna zapaść ZSRR stawała się coraz bardziej widoczna, aperspektywa ewakuacji imperium sowieckiego ze Środkowej Europy zapowiadała powstanie w tym rejonie politycznej próżni, podobnej do tej z roku 1918. Państwa środkowoeuropejskie, nauczone doświadczeniem kruchości porządku wersalskiego z 1919 roku, ufundowanego na założeniu słabości Niemiec i słabości Rosji - bo to właśnie było warunkiem sine qua non istnienia w Europie Środkowej niepodległych państw - tym razem postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystując sprzyjający moment dziejowy, stworzyć tu system reasekuracji niepodległości. W 1989 roku cztery państwa: Włochy, Jugosławia, Węgry i Austria podpisały porozumienie zwane od czworga uczestników „quadragonale” o współpracy politycznej. W 1990 roku, jeszcze przed „aksamitnym rozwodem”przystąpiła do niego Czechosłowacja i porozumienie stało się „pentagonale”, a w 1991 roku - Polska, jako szósty uczestnik „heksagonale”. Liczyli na to, że Rosja, która pogrążała się w coraz większym zamęcie, „....” Niestety rachuby co do Niemiec okazały się zawodne; uzyskawszy swobodę ruchów Niemcy przystąpiły do rozbijania Jugosławii, jako pierwsze na świecie w czerwcu 1991 roku uznając niepodległość Chorwacji i Słowenii. Proklamowanie niepodległości przez te dwie republiki, zapoczątkowało rozpad Jugosławii i następnie - krwawą wojnę o granice. Widząc, czym grozi politykowanie poza niemieckimi plecami, pozostali uczestnicy heksagonale porzucili myśl o tworzeniu przeciwwagi dla Niemiec i chociaż porozumienie to jako rodzaj „życia po życiu” istnieje nadal, to od początku wojny w Jugosławii próżnie polityczną w Środkowej Europie wypełniają Niemcy (Polska podpisała układ stowarzyszeniowy z UE już w grudniu 1991 roku), a narzędziem rozszerzania i umacniania niemieckich wpływów w tym rejonie jest rozszerzanie Unii Europejskiej na wschód. Warto zwrócić uwagę, że z niewielkimi korektami, tylko do linii „Ribbentrop-Mołotow”. Dalej na wschód Unia Europejska się nie rozszerza, co pokazuje, że skoro taka linia podziału Europy była dobra w roku 1939, to jest dobra również teraz. Ukoronowaniem tej niemieckiej polityki był dokonany 1 maja 2004 roku Anschluss 8 państw Europy Środkowej, m.in. Polski do Unii Europejskiej, co oznaczało, iż Niemcy po 90 latach wygrały I wojnę światową. W 1915 roku ogłosiły one swoje cele wojenne pod postacią projektu „Mitteleuropa”, który obejmował urządzenie Europy Środkowo-Wschodniej po ostatecznym zwycięstwie niemieckim. Miały tu być ustanowione państwa pozornie niepodległe, ale de facto - niemieckie protektoraty o gospodarkach niekonkurencyjnych, ale peryferyjskich i uzupełniających gospodarkę niemiecką. Ponieważ w 1918 roku wydawało się, że Niemcy wojnę przegrały, w Europie Środkowej powstały państwa naprawdę niepodległe, które próbowały budować gospodarki konkurencyjne, a przynajmniej niezależne od gospodarki niemieckiej. Jednak w roku 2004 zaistniały wreszcie polityczne warunki realizacji projektu „Mitteleuropa”, więc skoro Niemcom udało się przystąpić do realizacji celów nakreślonych w drugim roku I wojny światowej, to można chyba powiedzieć, że przynajmniej w tej części wojnę tę po 90 latach wygrały. „....(więcej )

W 1915 roku Niemcy stworzyły koncepcję Mitteleuropy . A konkretnie Friedricha Naumann , który swoja koncepcje ogłosił w książce pod tym samym tytułem . „ W jej myśl ta częśćEuropy miała stać się podporządkowanym państwu niemieckiemu tworem gospodarczo-politycznym„ ...” Rejon miał być wykorzystywanym gospodarczo zapleczem imperium Niemieckiego, a jego zasoby miały służyć udanej rywalizacji z Anglią na arenie światowej w celu uzyskania pozycji wiodącego mocarstwa.Organizacja ekonomiczna opierałaby się na dominacji Niemiec, które narzuciłyby szereg korzystnych dla siebie umów ekonomicznych z podległymi im satelickimi państwami takimi jak Ukraina czy PolskaPopulacjana podporządkowanych terenachstopniowo byłaby germanizowana,„...(więcej)

Piotr Zychowicz napisał w Rzeczpospolitej „Rok 1920” Przegrane zwycięstwo” Oto parę fragmentów   „Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją.Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować. „…„W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów.Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.”…” Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę” ...(więcej )

Rémi Brague: „Europa to żywy trup. „..” Bo jeśli chodzi o Europę to odnoszę coraz częściej wrażenie, że mamy do czynienia z zombie. Żywym trupem, który dalej się porusza, nie wiedząc, że nie żyje. „...”Jest tendencja na Zachodzie by mówiąc o religiach, szczególnie o chrześcijaństwie, wracać do inkwizycji, wytykać przemoc i wojny religijne. Chciałbym zwrócić uwagę, że ideologie całkowicie sekularne jak marksizm-leninizm, czy narodowy socjalizm mają w tej dziedzinie  dokonania, które pozostawiają inkwizycję daleko w tyle. Dziwnym trafem dalej mówi się: religie to coś złego, wrzucając je wszystkie do jednego worka. Gdy byłem młodszy na Zachodzie zapanowała moda, by nie mówić o marksizmie-leninizmie, tylko o „ideologiach”, wrzucając je wszystkie do jednego worka. Dziś mówimy: religie i także wszyscy wiedzą o co chodzi: o islam. To wygodna maska. „..” to zadam to pytanie: Czy islam jest czymś dobrym?
By odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zastanowić się nad umiejscowieniem kryterium dobra i zła w głównych religiach. W islamie jest to kryterium wewnętrzne, podczas gdy chrześcijaństwo pozostawia je na zewnątrz. Inaczej mówiąc: nie ma czegoś takiego jak moralność chrześcijańska. Kazanie na górze to rodzaj pogłębienia uniwersalnych zasad moralnych. Chrześcijaństwo nie ma innej moralności niż dekalog. To zestaw zasad, niezbędnych do przeżycia ludzkości. Chrześcijaństwo nie mówi ludziom jak się ubierać, co jeść. Islam jak judaizm niesie ze sobą własną wewnętrzną moralność, różni go jednak to od judaizmu, że judaizm zwraca się do jednego  ludu, a islam do całej ludzkości. Islam łączy idee szariatu z chrześcijańską ideą uniwersalnej misji.”..”slam zdejmuje z ludzi ciężar moralnej refleksji. Nasz lekarz rodzinny opowiedział nam pewnego dnia historię jednego ze swoich pacjentów, który przeszedł na islam. Ten lekarz, który był homeopatą i przywiązywał dużą wagę do detali, zapytał pacjenta: czy śpi pan na brzuchu czy plecach? I on odpowiedział: śpię na plecach bo prorok nie pozwala spać na brzuchu. Tak, islam zdejmuje z ludzi ciężar odpowiedzialności, bo na każde pytanie jest gotowa odpowiedź. Wiadomo co wolno a czego nie wolno. Należy się podcierać lewą ręką bo prawa służy do jedzenia i trzymania Koranu. Islam ma też inną zaletę: weźmy na przykład dżihad. Łączy to co jest złe z tym co jest dobre. Zabijać na rozkaz Boga. Nigdy nie czyni się zła tak dobrze jak wtedy gdy czyni się je w imię dobra. Leniniści oraz naziści byli przekonani, ze działają dla dobra ludzkości. Podczas przemówienia wygłoszonego w Poznaniu Hitler podkreślił, że zabicie milionów ludzi to nic zabawnego, ale jest to konieczne, dla dobra ludzkości . Islam zaaś tłumaczy, że Bóg chce, by zabijać niewiernych. I nie jest to element koniunkturalny tylko strukturalny islamu. „..(źródło)

Brague o terrorze intelektualnym w  Europie Rybińska  „Krajem, który uważa się za zacofany, jest właśnie Polska, bo nie zezwala na aborcję, adopcję dzieci przez homoseksualistów, a religia wciąż odgrywa dużą rolę w życiu społecznym. Brague Trzeba zadać sobie pytanie, czy ludzkość podąża w jednym kierunku i czy w związku z tym istnieją "postępowi" i "zacofani". Ci, którzy dokonują takiego podziału, wierzą w opatrzność. "Będzie lepiej", "może być tylko lepiej" – powtarzają. To, co nie jest zgodne z tą filozofią, uważają za krok do tyłu. "Zacofane" to ulubione słowo postępowców. Ale zacofane wobec czego? Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. Rybińska Mówi pan o mniejszościach seksualnych? Nie uważa pan, że są one na gorszej pozycji wobec większości? Brague W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie z którym to silniejszy ma prawa. Ciekawym przykładem jest aborcja. Dorosły jest w pozycji dominacji wobec płodu, który nie może się bronić. Kiedy mówimy więc o prawie do aborcji, mówimy o prawie silniejszego.Jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to prawo do adopcji dzieci także wchodzi w tę kategorię. Dwaj dorośli są w pozycji siły wobec dziecka, które chcą adoptować. Mówić, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci, oznacza, iż społeczeństwo ma obowiązek dostarczyć im dziecko. Ale prawa rodzą obowiązki. A co z lekarzami, którzy mają obowiązek przeprowadzenia aborcji? Przecież lekarze mają ratować życie, a tu ponieważ komuś przyznano prawo do aborcji, muszą zabić człowieka. To rodzi problem sumienia. Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym. W Europie natomiast ma szansę islam, bo telewizja i media pozbawiły ludzi mózgów. Europejczycy są zagubieni, a przywódcy islamscy dobrze to zrozumieją. Libijski przywódca Muammar Kaddafi niedawno powiedział: "Prawdziwymi żydami i chrześcijanami jesteśmy my". To znaczące. Nie mamy dziś nic, co moglibyśmy temu przeciwstawić.” ( http://naszeblogi.pl/46615-legutko-o-zmuszaniu-do-holdu-dla-homoseksualistow )

„Dopiero 39. miejsce wśród 53 sklasyfikowanych krajów zajęła Polska w rankingu wielkości aktywów finansowych, które sporządziło towarzystwo Allianz - donosi pb.pl.  W 2014 r. na każdego mieszkańca Polski przypadła równowartość 9,9 tys. euro majątku ulokowanego w depozytach, papierach wartościowych i funduszach emerytalnych - obliczył Allianz. A po odjęciu zadłużenia na czysto w aktywach finansowych statystyczny Polak miał tylko 6,2 tys. Średnie aktywa netto Polaków były więc prawie o połowę mniejsze od przeciętnych majątków Greków (11,6 tys. euro) i Czechów (11,2 tys.), o blisko 1/3 od Węgrów (9,2 tys.) i Łotyszy (8,6 tys.) oraz aż 25-krotnie mniejsze od najzamożniejszych w zestawieniu Szwajcarów (157,4 tys.).Większe aktywa miał też przeciętny Chińczyk (7,9 tys.), Bułgar (6,5 tys.) czy Malezyjczyk (8,4 tys.). Spośród społeczeństw UE mniej od nas zaoszczędzili zaś tylko Słowacy (5,2 tys.) i Rumuni (4,2 tys.). I niestety nie skracamy dystansu dzielącego nas od czołówki - aktywa w ujęciu brutto wzrosły w ub.r. o 4,5%, podczas gdy ich przyrost na świecie wyniósł 7,1%.”...(źródło )

„Niższy niż oczekiwano wskaźnik dzietności w Chinach oznacza, że przesuwa się szczyt demograficzny na 2025 rok, kiedy liczba mieszkańców Państwa Środka ma sięgnąć 1,41 mld. „...”W końcu 2014 roku ludność Chin liczyła 1,37 miliarda. Po spodziewanym szczycie w 2025 roku będzie się ona jednak stopniowo zmniejszać do 1,3 mld w 2050  „...”Wierzymy, że zmiany demograficzne, nawet jeżeli stanowią wyzwanie, mogą utrzymać stałe tempo wzrostu do końca przyszłej dekady, jeżeli będzie prowadzona rozsądna polityka demograficzna” – powiedział Zhang, cytowany przez China.Daily.Z cytowanego seminarium naukowego wynika, że proponowana jest zmiana polityki planowania rodziny. „Będziemy łagodzić tę, pozwalając parom małżeńskim realnie posiadać drugie dziecko, bowiem do tej pory zasada ta nie osiągnęła pożądanych rezultatów” – powiedział inny pracownik naukowy Lin Bao.”..(źródło )

„Terlikowski: Orzekać nieważności święceń dla homoseksualistów!„...”Obecne dokumenty watykańskie są jasne. Nie wolno wyświęcać osób, które mają „trwale zakorzenioną skłonność homoseksualną”. Nie jest jednak, wbrew temu, co może się wydawać, jasno i oczywisty powód, dla którego tak jest. Część z prawników czy teologów przekonuje, że chodzi wyłącznie o prawne zastopowanie skandali seksualnych,  które w większości są homoseksualne, i że decyzja ta nie ma podstaw antropologicznych, a zatem nie może dotyczyć księży, którzy już zostali wyświęceni, a nie łamią zasad Kościoła. Inni uznają, że decyzja ta ma jednak istotne podłoże antropologiczne i teologiczne i w związku z tym może stać się podstawą dla kolejnych decyzji, w tym także do wprowadzenia procedur, które pozwoliłyby (mam świadomość, że to niełatwe) wprowadzić nie tyle laicyzację, ile orzeczenie nieważności święceń w przypadku księży homoseksualistów. Powodów do wprowadzenia takiej procedury jest aż nadto. Pierwszym jest jasne i proste uznanie, że kapłan musi być dojrzałym mężczyzną. A wedle wielu psychologów czy terapeutów istotny składnikiem homoseksualności jest wpisana w nią niedojrzałość emocjonalna i duchowa. Człowiek niedojrzały zaś, niezdolny do przeżywania męskości w ojcostwie (w przypadku kapłana duchowego) nie może (a nie tylko nie powinien) być wyświęcony na księdza. Łaska bazuje na naturze, a jeśli ta jest głęboko zaburzona, to nie ma możliwości by na niej zbudowała kapłaństwo Chrystusowe. W takiej sytuacji, gdy mamy do czynienia z głębokimi zaburzeniami seksualności, niedojrzałością, które dodatkowo są zatajone, orzeka się nieważność małżeństwa. I nie widać powodu, by inaczej postępować w przypadku sakramentu kapłaństwa. To pozwoliłoby oczyszczać szeregi kapłanów, wzmacniać je, budować silniejszą kapłańską tożsamość.”..(źródło )

Lech Kaczyński „Jaka to koncepcja? Federacyjna?”.....”większość z tych krajów znajduje się na terenie dawnej Rzeczypospolitej.”.....”To Rosjanie się tego boją.Przez swoich przyjaciół w Unii Europejskiej pytali mnie, czy przypadkiem nie chcę odbudowywać takiego wielonarodowego tworu.” ….

http://naszeblogi.pl/38067-wywiad-lecha-kaczynskiego-o-odbudowie-i-rzeczpospolitej 

Ważne ”Niewiele konkretnego przyniosły też jednak rozmowy Orban-Tusk. Mimo że węgierski premier po raz pierwszy publicznie oświadczył wtedy, iż Polskę – chociażby ze względu na jej wielkość terytorialną oraz potencjał ludzki i gospodarczy – należy uznać za przywódcę naszego regionu. Była to ogromna zmiana, ponieważ wcześniejsze rządy węgierskie rządy (wśród nich także pierwszy  gabinet Orbana w latach 1998-2002) aż do znudzenia powtarzały niezłomnie, że wszystkie kraje regionu należy traktować identycznie, bez robienia wyjątków, na takich samych prawach. Tusk więc wolał przypodobać się Zachodowi, aniżeli przyjąć orbanowską inicjatywę i przekształcić Polskę w skuteczny okręt flagowy naszego regionu

Mój komentarz Prezydent Duda postawił się Obamie

http://naszeblogi.pl/57488-duda-w-przemowieniu-w-onz-postawil-sie-obamie-i-lichwiarstwu

teraz twardo stawia się Niemcom w sprawie Nord Stramu i zaczyna działać jak przywódca Grupy Wyszehradzkiej , a także państw Międzymorza. Mamy do wybory dwie kluczowe dla Europy, Polski i Europy Środkowej wykluczające się koncepcje polityczne. Jedna to niemiecka szowinistyczna koncepcja Mitteleuropy , którą wspierali niemieccy kolaboranci z Platformy Obywatelskiej , Tusk i Kopacz , albo polską koncepcję polityczną Piłsudskiego, czyli Międzymorze .

Unia Europejska to trup, wali się w swych posadach. Cywilizacja chrześcijańska na Zachodzie upadała , ustąpiła miejsca zwierzęcej cywilizacji politycznej poprawność i i gender z coraz silniejszym narzutem muzułmańskim . Coraz mniej łączy Unie Europejską ze większości słowiańska chrześcijańską cywilizacją obszaru Międzymorza. Duda nie bez powodu postawił się i USA i Niemcom. Z pewnością do takiego działania ma upoważnienie do Kaczyńskiego Konflikt pomiędzy polskim, słowackim, czeskimi,węgierskimi i itd. przywódcami ,a Niemcami będzie narastał, co powoli przygotuje społeczeństwa państw Międzymorza , czy na początku Grupy Wyszehradzkiej do wyjścia z niemieckiego bajzlu jakim jest teraz Unia. Bo powoli przestaje być pytaniem ,czy Polska wyjdzie z Unii, tylko kiedy i jak . Państwom Międzymorza potrzebny był przywódca . I teraz taki w w osobie Dudy się pojawił . Oczywiście nie zapominajmy że ciągle patronem młodego polityk jakim jest Duda jest Kaczyński, co tylko Dudę wzmacnia. Marek Mojsiewicz

Męczeństwo anonimowe Jeszcze nie zdążyliśmy utulić się w żalu na wiadomość o męczeństwie pana mecenasa Romana Giertycha, któremu do domu wtargnęli włamywacze, kierowani tajemniczymi złymi zamiarami – a tu wydarzenia gonią się niczym króliki. Szczęście w nieszczęściu sprawiło, że – o czym opinię publiczną poinformował sam pan mecenas – włamywacze taktownie nagrali się na monitoringu, więc ich wykrycie oraz przykładne ukaranie ani dla policji, ani dla niezależnej prokuratury, ani dla niezawisłego sądu nie powinno przekraczać możliwości umysłu ludzkiego – chyba, żeby się okazało, że to byli przebierańcy, to znaczy – konfidenci którejś z bezpieczniackich watah, wykonujący zadanie zlecone. W takiej sytuacji nie pomoże nie tylko monitoring, ale nawet „puder róż” i zarówno organa ścigania, jak i wymiaru sprawiedliwości ulegną zagadkowemu paraliżowi, jak to bywało w wielu podobnych przypadkach. Wtedy męczeństwo pana mecenasa nabierze dodatkowych tajemniczych właściwości, wzbudzając w opinii publicznej odruch sympatii do kandydata na senatora – bo z kim sympatyzować w tych zepsutych czasach, jeśli nie z ofiarami złowrogiego systemu? Wszystko to się okaże w odpowiednim czasie i nie wątpię, że opinia publiczna będzie na bieżąco informowana zarówno o postępach energicznego śledztwa, jak i późniejszych bataliach przed niezawisłym sądem. Wszelkie próby ukrywania prawdy wzbudziłyby pewnie wiele wzruszających wątpliwości, podobnie jak w przypadku męczeństwa pani premierzycy. Kiedy pojechała na Ukrainę, by namawiać się z tamtejszym premierem Arszenikiem Jaceniukiem, na trasie przejazdu dygnitarskiej kawalkady znaleziono granatnik. Nie wiadomo, czy był nabity, czy też bez prochu – ale znalezisko pozwoliło pani premierzycy w obliczu tego ryzyka zawodowego („taka jest nasza praca”) zademonstrować zimną krew i pogardę śmierci, niczym jakiejś dzielnej małej żonie żołnierza. Okazuje się, że nie bez kozery śpiewamy w majestatycznej pieśni „Gaude Mater Polonia”, iż „prole fecunda nobili”, co się wykłada, że „w sławne potomstwo płodna”. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że ta cała pani premierzyca nie tylko nie potrafi zliczyć do trzech, ale nawet – chodzić po dywanie, aż musiała ręcznie nią sterować sama Nasza Złota Pani – a tu proszę! - jaki premier – taki zamach! Ciekawe, że i na Ukrainie dotychczas żadnego zamachowca nie złapano, ale nie traćmy nadziei, że nastąpi to jeszcze przez wyborami, że sprawca nie tylko zostanie schwytany, ale skazany, a nawet, na wszelki wypadek, stracony, żeby już żadnym złym jęzorom nie dostarczyć pretekstu do oszczerczych opowieści o „ustawce”. Ale o ile obydwa tę męczeństwa wstrząsnęły światem, który nie tylko wstrzymał oddech, ale nawet zatrząsł się z oburzenia, to z pola obserwacji niezależnych mediów głównego nurtu prawie całkiem zniknęła sprawa „złotego pociągu”, jaki w noc świętojańską pojawił się w górach w okolicach Wałbrzycha. Początkowo niezależne media głównego nurtu pełne były niezwykle subtelnych rozważań na temat ładunku, pojawiały się wyrafinowane analizy, niczym za komuny egzegezy piosenek z Festiwalu w Opolu. Było to tak wciągające, że do dyskursu włączyli się nawet starsi i mądrzejsi. Mając specjalnego nosa do takich spraw natychmiast wywąchali, że tajemniczy pociąg przewoził żydowskie złoto, które w związku z tym powinno wzbogacić organizacje przemysłu holokaustu – bo skąd źli naziści mogliby mieć tyle złota, jeśli nie od biednych żydowskich handełesów? Nie chcąc pozostać w tyle, pretensje do ładunku tajemniczego pociągu zgłosił również zimny ruski czekista Putin – że i pociąg i wszystko co w pociągu, powinno przypaść Rosji, jako zdobycz wojenna. Bóg jeden wie, do czego byśmy w końcu z tym wszystkim doszli, gdyby nie to, że do akcji włączyła się nasza niezwyciężona armia. Zabezpieczyła teren, usuwając zeń wszystkie „osoby postronne” - i co Państwo powiecie? Natychmiast okazało się nie tylko, że z tym całym pociągiem to jeszcze nic pewnego, ale w dodatku zainteresowanie znaleziskiem niezależnych mediów głównego nurtu ucięło się w jednej chwili, jakby partia jednym ciosem topora odrąbała rękę podniesioną na władzę ludową. Ponieważ znalazcy, najwyraźniej nie tracąc resztek nadziei na uzyskanie „znaleźnego”, coś tam mamrotali, niezależna prokuratura natychmiast wzięła ich na celownik, wszczynając przeciwko nim „energiczne śledztwo”. Skoro nie tylko niezależne media głównego nurtu, ale nawet „policmajster powinność swej służby zrozumiał”, to nieomylny to znak, że łapę na „złotym pociągu” położył RAZWIEDUPR, podobnie jak wcześniej – na dewizach kradzionych z PEWEXU i lokowanych w szwajcarskich bankach, a potem – na miliardzie 660 milionach dolarów, jakie Polska wyasygnowała na Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak AMBER GOLD i innych „walkach bezimiennych, gdzie partyzant naprzód parł”. Już tam żadnego pociągu, ani tego, co do niego włożono, nikt nie zobaczy, a jeśli nawet jakimś cudem by i zobaczył – to na pewno tego widoku nie przeżyje – jak bywało w dawnym Izraelu ze śmiałkami pragnącymi zobaczyć Jehowę. Nawiasem mówiąc, zaintrygowało to niesłychanie Pompejusza Wielkiego, który w 63 roku przed Chrystusem, po zdobyciu Jerozolimy wtargnął do tamtejszej świątyni, docierając aż do Sancta Sanctorum, do którego nie wolno było nikomu wchodzić. Wszedł i przekonał się, że nikogo tam nie ma. To też jest znakomita ilustracja, jak pozorna nieobecność, jest tylko wyższą formą obecności, więc nie dziwimy się, że Wojskowe Służby Informacyjne, których, jak wiadomo „nie ma”, wywierają tak wielki wpływ nie tylko na scenę polityczną, ale na wszystkie segmenty życia publicznego naszego nieszczęśliwego kraju. To nieistnienie udzieliło się również „złotemu pociągowi”, o którego domniemanym istnieniu będziemy mogli wnioskować tylko przez tak zwane „fakty konkludentne”, a konkretnie – przez jeden – że w naszym nieszczęśliwym kraju wkrótce powiększy się liczba nowych „starych rodzin”. W tej sytuacji problem, co zrobić ze znalazcami „złotego pociągu”, nabiera palącej aktualności. Niech nas tedy nie dziwi, kiedy pewnego dnia usłyszymy, że wszyscy, dajmy na to, powiesili się w celach monitorowanych przez 24 godziny na dobę i nawet sami nie wiedzieli – kiedy, albo, że wjechała na nich ciężarówka, kiedy nocą w dobrym chmielu wracali z dyskoteki, albo doznają męczeństwa w jakiś inny sposób. W odróżnieniu jednak od innych męczenników, którzy w ostatnich latach doświadczyli męczeństwa, to pozostanie anonimowe i nie narodzi się z niego żaden kult.

Stanisław Michalkiewicz

8 października 2015 Merkel i Hollande wysłuchali w PE dużej porcji gorzkich słów

1. Wczoraj po południu w Parlamencie Europejskim miała miejsce debata priorytetowa o sytuacji w Unii Europejskiej z udziałem kanclerz Niemiec Angeli Merkel i prezydenta Francji Francois Hollande. Gościli w PE na zaproszenie przewodniczącego Martina Schulza, ale podczas debaty nie bardzo byli w stanie wyjaśnić dlaczego to właśnie oni reprezentują wszystkich 28 członków UE. Oboje w tzw. europejskiej nowomowie, przedstawiali sukcesy UE między innymi w związku z kryzysem w Grecji, walką z terroryzmem, sankcjami nałożonymi na Rosję w związku z jej zaangażowaniem w wojnę na wschodzie Ukrainy, wreszcie kryzysem imigracyjnym ale konkretów w ich wypowiedziach w zasadzie nie było. Ich wystąpienia można podsumować stwierdzeniem „na problemy Europy potrzebne jest więcej tego samego, czyli więcej Europy”, co nie rokuje dobrze w jakiejkolwiek sprawie, a już szczególnie wobec olbrzymiego problemu imigrantów.

2. W debacie w której występowali szefowie bądź wiceszefowie frakcji zasiadających w PE, tylko od przedstawicieli chadeków i socjalistów usłyszeli pochwały, natomiast pozostali przedstawiciele grup politycznych, odnieśli się do ich wystąpień bardzo krytycznie. Bardzo dobre wręcz momentami błyskotliwe wystąpienie wygłosił w imieniu frakcji ECR prof. Ryszard Legutko (jedyny Polak, który zabierał w tej debacie), który najpierw zwrócił uwagę obydwu przywódcom, że to oni podejmują główne decyzje w UE, podczas gdy krajów członkowskich jest aż 28. W tym kontekście mówił o niemiecko-francuskiej dominacji w UE i zwracając się do kanclerz Merkel zapytał czy nie jest dominacją najpierw zaproszenie imigrantów, a później zamknięcie niemieckiej granicy bez konsultacji z kimkolwiek? Stwierdził także, że urodził się i wychowywał w kraju komunistycznym podobnie jak Angela Merkel więc powinna ona pamiętać jak się charakteryzowało tamten ustrój i przypomniał, „że był to ustrój, który dzielnie walczył z problemami jakie sam stwarzał”.

3. Po wystąpieniu prof. Legutko bardzo mocno zaatakował Merkel i Hollande przedstawiciel frakcji niepodległościowej w PE Nigel Farage stwierdzając, że podejmują decyzje, które osłabiają UE. W tym kontekście wymienił ratowanie Grecji za wszelką cenę, choć dla dobra strefy euro i całej UE powinno się temu krajowi pozwolić powrócić do własnej waluty i problem imigrantów, których najpierw wita się z otwartymi ramionami, a teraz chce się ich wydalać do krajów pochodzenia. Stwierdził nawet, że w ten sposób duet Merkel-Hollande stwarza coraz solidniejsze przesłanki do tego, żeby Brytyjczycy w referendum, które odbędzie się w 2016 roku, zakończyło się decyzją o wyjściu tego kraju z UE. Równie mocne wystąpienie miała szefowa frakcji Europy Wolności i Narodów, jednocześnie przewodnicząca francuskiego Frontu Niepodległościowego Marie Le Pen, która nawet nazwała prezydenta Hollande, zastępcą Merkel i wicekanclerzem, skrytykowała unijną politykę imigracyjną, pokazując że prowadzi ona do klęski, bo taką klęską skończyła się wieloletnia francuska polityka w tym zakresie.

4. Na zakończenie debaty Merkel i Hollande, próbowali jakoś podsumować dyskusję, prezydent Francji nawet wyjaśniał mandat na podstawie, którego razem z kanclerz Niemiec przybyli do Parlamentu ale oprócz powołania się na założycieli EWG z obydwu krajów, żadnych innych argumentów nie przytoczył. Oboje wychodząc z sali obrad miny mieli nie tęgie, zdaje się już dawno nie nasłuchali się tylu gorzkich słów i to w bardzo merytorycznych i nienapastliwych wystąpieniach szefów kilku frakcji w Parlamencie Europejskim. Czy wezmą je sobie do serca i coś zmienią w swoich działaniach na forum instytucji europejskich, zobaczymy? Kuźmiuk

Tusk w panice. Macierewicza ujawnił że złodziei uwięzi Filon z Aleksandrii „"Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii i panowania, a dokonując potwornych kradzieży, osłaniają je dostojną nazwą majestatu legalnej władzy i rządu, które są w istocie dziełem rabunku „.

http://naszeblogi.pl/36918-wedlug-prof-wojciechowskiego-tusk-jest-zlodziejem

„Wiceprezes PiS i (według „wSieci”) kandydat na ministra obrony odwiedził Polonię w Chicago, Nowym Jorku i Toronto. Udzielił także wywiadu polonijnemu tygodnikowi „Goniec”. W wypełnionych po brzegi salach agitował i namawiał do głosowania na PiS „...”Przy okazji porównywał polityków PO do Bieruta i Bermana, dorzucając, że obecni rządzący „zeszli na poziom okupantów Polski z okresu komunistycznego”. – Główny problem polega na tym, by przestali rządzić ludzie dla których polskość to nienormalność, żeby zaczęli rządzić polscy patrioci – mówił Macierewicz. „..”Wielokrotnie podkreślał, że trzeba „zmienić zdemoralizowany, przeniknięty korupcją, antypolskością aparat władzy”. Zdaniem wiceprezesa PiS obecne władze „uległy przekonaniu, że trzeba się podporządkować Niemcom, bo najsilniejsi. I Rosjanom, bo najokrutniejsi”. – Rola wasalno–służebna jako część trwałego myślenia. Niech odejdą z aparatu. Bo niszczą, marnotrawią Polskę – mówił. „...”Tłumaczył też, że po dojściu do władzy PiS wyjaśni przyczyny katastrofy w Smoleńsku, przeprowadzi weryfikację służb specjalnych i przywróci w Polsce gospodarkę wolnorynkową. Wyraził też nadzieję, że po wyborach opublikowany zostanie aneks do raportu z likwidacji WSI. „...( źródło )
Mój komentarz Miło słuchać Macierewicza, który mówi prawdy oczywiste , zdroworozsądkowe , takie jak to że kolaborantów i złodziei należy wsadzać do więzień ,że ludzi skorumpowanych urzędników i ludzi polityki należy jak najszybciej pozbawić urzędów i wsadzić do więzień . Mówi prawdę o aksamitnej robionej w białych rękawiczkach okupacji niemiecki , którzy zainstalowali w Warszawie antypolski kolaboracyjny rząd Lewactwo rzuciło się na Macierewicza za to samo co mówi i robi rząd Izraela, Rosji Niemiec, USA, Chin Indii , Turcji . Przecież to chyba nic dziwnego pod słońcem ,że kiedy ginie prezydent, i wysocy urzędnicy państwa to się prowadzi śledztwo, i to poważne Chyba najbardziej lewactwo i kolaborantów przeraziła informacja ,rząd PiS wprowadzi gospodarkę wolnorynkową .Lewactwo i gadzinowe media mają Polaków za skończonych idiotów , bo uważają ,że ci zidiociali do końca ciągle będą złodziei i kolaborantów delegować do Sejmu Innym problemem jest umieszczenie przez Tuska upośledzonej umysłowo Kopacz na stołek premiera. Powiedzmy sobie w końcu prawdę w oczy. To skończona idiotka , która nawet nie wie ,że jej partia i Tusk planowali budowę elektrowni atomowych. Marek Mojsiewicz

Uczmy się od złotej rybki Któż z nas nie pamięta bajki o rybaku i złotej rybce? Złota rybka obiecała rybakowi, że w zamian za uwolnienie z sieci spełni trzy jego życzenia. Żona rybaka zażądała najpierw wygodniejszego domu, potem – zamku, a na koniec – żeby została królową, a rybka była u niej na posyłki. Oburzona tym żądaniem złota rybka odebrała chciwej i głupiej kobiecie wszystkie poprzednie dary. Podobnie może być z przewielebnym księdzem prałatem Krzysztofem Charamsą, który w imieniu sodomitów przedstawił ultimatum Kościołowi katolickiemu. Najwyraźniej pomysłodawcy kampanii, zapoczątkowanej w „Tygodniku Powszechnym” krytyczną publikacją przewielebnego księdza prałata, nie spodziewali się takiego obrotu sprawy, wskutek czego dostali nauczkę, by na przyszłość dobierać wykonawców bardziej przewidywalnych. Toteż „Gazeta Wyborcza”, zgodnie z leninowskimi normami koordynująca w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkie antykościelne i antykatolickie kampanie, nie ukrywa rozczarowania i irytacji samowolką przewielebnego księdza Charamsy, który z zagadkowych przyczyn zdekonspirował się przedwcześnie. Tymczasem tego właśnie trzeba unikać, bo im dłużej Żywa Cerkiew udaje część Kościoła katolickiego, tym większe są nadzieje na rozwalenie go od środka. Z wrogami zewnętrznymi Kościół jakoś daje sobie radę, podczas gdy wróg zakonspirowany może być groźniejszy. Stąd irytacja, że przewielebny ksiądz prałat zmarnował okazję, by siedzieć cicho.

Bo też przewielebny ksiądz Charamsa jest tylko rodzajem mięsa armatniego, podobnie jak wszyscy pozostali sodomici. Tak właśnie traktują ich przywódcy komunistycznej rewolucji, jaka w Europie i Ameryce jest właśnie w pełnym natarciu, wykorzystując dla swoich celów instytucje państwa. Celem tej rewolucji jest zniszczenie znienawidzonej cywilizacji łacińskiej, by mniej wartościowe narody doprowadzić do stanu najpierw psychicznej, a później również fizycznej bezbronności i w ten sposób je ujarzmić, przekształcając w tak zwany „nawóz historii”. Elementem rewolucyjnej strategii jest systematyczne niszczenie organicznych więzi społecznych oraz instytucji zapewniających ciągłość, jak na przykład rodzina. Do rozbijania tych bastionów społecznej struktury przydatne jest właśnie armatnie mięso, między innymi w postaci sodomitów i innych tak zwanych „mniejszości”. Wprawdzie jestem pewien, że rewolucjoniści sodomitami pogardzają i po ostatecznym zwycięstwie pokażą im „ruski miesiąc” - ale na tym etapie wykorzystują ich w charakterze swoich podopiecznych, dla których walczą o „równouprawnienie” i przeciw „wykluczaniu”. Sodomici myślą, że to wszystko naprawdę i wygląda na to, iż przewielebny ksiądz prałat Krzysztof Charamsa padł ofiarą takiego właśnie nieporozumienia. Tymczasem współpraca rewolucjonistów z sodomitami jest tylko epizodem, rodzajem mądrości etapu. Rzecz w tym, że rewolucjoniści nie mogą istnieć bez „proletariatu”, którym by się opiekowali i w imieniu którego przemawialiby i walczyli. Rewolucjonista bez proletariatu, to postać groteskowa, coś jak Cygan bez drumli. Jednak tradycyjny proletariat, czyli pracownicy najemni, odwrócili się od rewolucjonistów, którzy w tej sytuacji poszukują proletariatu zastępczego. Nawiasem mówiąc, tradycyjny proletariusz był dla rewolucjonistów sojusznikiem fałszywym. Pragnął bowiem jak najszybciej się wzbogacić, to znaczy – przestać być proletariuszem. Co gorsza, taki wzbogacony proletariusz w jednej chwili stawał się największym wrogiem rewolucjonistów, nie bez powodu podejrzewając ich, że zechcą mu zabrać to wszystko, czego z takim trudem się dorobił. I rewolucjoniści doskonale to wyczuwali, bo z największą nienawiścią atakowali właśnie „drobnomieszczanina”, czyli wzbogaconego proletariusza.

Toteż na proletariat zastępczy rewolucjoniści typują teraz na przykład kobiety, czy właśnie sodomitów. Kobieta bowiem, nawet bogata, kobietą przecież być nie przestanie, więc trzeba jej tylko wmówić, że jest oprymowana przez „męską szowinistyczną świnię”, a więc – najbliższego jej człowieka – przed którą najlepiej obroni ją i od której ją „wyzwoli” właśnie rewolucjonista – obecnie uosabiany przez urzędnika państwowego. Podobnie z sodomitami, których tylko trzeba podjudzić, by nie zadowalali się dotychczasową tolerancją, tylko zażądali, by wszyscy dostosowali się do ich upodobań i pychy. Tego samego żona rybaka zażądała od złotej rybki, a reakcja złotej rybki powinna być wskazówka również dla nas. Stanisław Michalkiewicz

9 października 2015 Parlament Europejski bardzo krytycznie o Nord Stream II

1. W środę późnym wieczorem w Parlamencie Europejskim miała miejsce debata dotycząca nowej inwestycji rosyjskiego Gazpromu i paru dużych zachodnich koncernów energetycznych, pod nazwą Nord Stream II. Wprawdzie debacie nadano tytuł „Podwojenie przepustowości Gazociągu Północnego i skutki dla unii energetycznej i bezpieczeństwa dostaw” sugerujący, że nie mamy do czynienia z jakimś wyjątkowo niekorzystnym dla UE przedsięwzięciem, ale zdecydowana większość europosłów bardzo krytycznie mówiła o tej inwestycji. Tak naprawdę z tego zgodnego chóru krytyków wyłamał się tylko przedstawiciel frakcji w której dominująca siłą jest Front Niepodległościowy Marie Le Pen, która jest znana z prorosyjskich sympatii. Zabierałem także głos w tej debacie z głównym przesłaniem, że skoro wiodące kraje UE tak mocno żądają solidarności w sprawie imigrantów od krajów Europy Środkowo-Wschodniej, to one powinny być także solidarne z nimi w zakresie bezpieczeństwa energetycznego. Gazociąg Północny natomiast jest zaprzeczeniem tej solidarności, a budowa dwóch kolejnych jego nitek tylko potwierdza, że najbardziej rozwinięte kraje Europy Zachodniej przedkładają zyski ich największych koncernów energetycznych ponad bezpieczeństwo energetyczne krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

2. Przypomnijmy tylko, że na początku września podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku, Gazprom podpisał już umowę na budowę Gazociągu Północnego II aż z 5 zachodnimi koncernami. Do wcześniejszych trzech, które podpisały czerwcowy list intencyjny, niemieckiego koncernu E.ON, austriackiego koncernu paliwowego OMV i brytyjsko-holenderskiego koncernu Shell, dołączyły niemiecki BASF i francuski Engie, a w wyniku realizacji umowy ma powstać spółka zajmująca się budową i późniejszą eksploatacją gazociągu, w której tak jak to rosyjska firma od zawsze praktykuje, będzie miała ona 51% udziałów, a pozostali udziałowcy pakiety mniejszościowe sumujące się do 49%. Dwie nowe nitki wspomnianego gazociągu, będą miały przepustowość wynoszącą 55 mld m3 gazu i mają powstać do końca 2020 co oznacza, że czterema nitkami Gazociągu Północnego, Rosja będzie zdolna wyeksportować 110 mld m3. W ten sposób do krajów Europy Zachodniej może być realizowane ponad 2/3 rosyjskiego eksportu gazu.

3. Przypomnijmy także, że do budowy pierwszych dwóch nitek Gazociągu Północnego, Gazpromowi udało się zaangażować jako udziałowców wielkie koncerny niemieckie, francuskie i holenderskie, choć przedsięwzięcie to na Zachodzie Europy, było uznawane za bardzo kontrowersyjne głównie w sensie ekologicznym. Z jaką determinacją ta inwestycja była przygotowywana i realizowana zarówno przez Rosję jak i przez Niemcy widać było po politykach, którzy zostali w to przedsięwzięcie zaangażowani. Wystarczy wymienić byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera, czy byłego premiera Finlandii Paavo Lipponena. Jakiś czas temu szwedzki dziennik „Dagenes Nyheter”, korzystając z materiałów portalu WikiLeaks napisał, że Rosja wykorzystała pieniądze, służby specjalne oraz politykę i polityków żeby przeforsować budowę Gazociągu Północnego, wręcz wymuszając w krajach skandynawskich brak sprzeciwu wobec tej inwestycji. Podobnie oddziaływano na państwa nadbałtyckie i niestety nasz kraj Polskę. Żadnej oficjalnej reakcji instytucji unijnych na tę publikację nie było, co więcej okazało się, że Gazociąg Północny dzięki zaangażowaniu polityków niemieckich, nie jest objęty tzw. III unijnym pakietem energetycznym, co oznacza, że na zawsze, dostęp do przesyłu tymi „rurami”, mają tylko Rosjanie i pozostali akcjonariusze tego przedsięwzięcia.

4. Teraz mimo nałożonych na Rosję sankcji przez UE w tym także tych dotyczących zablokowania dostarczania Rosji nowoczesnych technologii do wydobycia i transportu ropy i gazu, wielkie zachodnie koncerny znowu angażują się w wieloletnie projekty inwestycyjne z rosyjskim Gazpromem (ba niemiecki BASF oddaje Gazpromowi magazyny gazu na terenie Niemiec i „wymienia” się z nim akcjami). Realizacja tych inwestycji oznacza, że Rosjanom nie będą za kilka lat potrzebne gazociągi na Ukrainie i najprawdopodobniej eksport gazu na Zachód przez terytorium tego kraju ustanie zupełnie. Ponadto niepotrzebny może być już Gazpromowi także przebiegający przez Białoruś i Polskę Gazociąg Jamalski, którym ta firma eksportuje do Europy Zachodniej około 30 mld m3 gazu w tym 3 mld m3 do Polski. Konsekwencja w oskrzydleniu przez Rosję, Ukrainy i Polski jeżeli chodzi o dostawy gazu do Europy Zachodniej, jest coraz bardziej widoczna, a udział w tym przedsięwzięciu wielkich koncernów zachodnich w tym głównie niemieckich dostarczających do nich technikę i technologię, aż nadto wymowny. Jak napisał któryś z internautów na jednym z portali społecznościowych w związku z ożywioną dyskusją o braku solidarności ze strony krajów Europy Środkowo – Wschodniej w zakresie przyjmowania imigrantów, „solidarność europejska leży na dnie Bałtyku i nazywa się Gazociąg Północny”. Kuźmiuk

Ziemkiewicz: ​Ostał im się ino "Sznurek" Dziś wysyp sondaży. MB dla "Faktów", TNS dla "Faktu", DO dla "Polski the Times" i IBRIS dla Radia Zet. Ten ostatni najbardziej zwrócił mą uwagę, bo ośrodek IBRIS przeżywa ostatnio istne sondażowe ADHD. Dziś ogłosił wspomniany sondaż dla Zetki (PiS 35,8 : PO 22,2), wczoraj dla Onetu (33,4 : 23,8), dwa dni temu dla "Rzeczpospolitej" (34 : 24), tydzień temu też dla Radia Zet (36 : 24,3) i też dla Onetu (35,6 : 23,2). Może zresztą przesadzam z tym ADHD - ogłaszane dzień po dniu sondaże nie różnią się aż tak wiele od siebie, by świadczyło to o wielkiej pracy. Różnica główna to tytuły. Jeden sondaż enuncjowany jest przez zleceniodawcę tytułem "Słabnie przewaga PiS", inny "PiS nadal miażdży konkurencję", jeszcze inny "PiS wciąż bez szans na samodzielne rządy". A najzabawniejsze, że akurat wszystkie trzy tytuły zacytowane powyżej dotyczą tego samego sondażu, tylko pochodzą z różnych gazet i portali. No dobra, co wynika z tego, że IBRIS daje PiS-owi 35,8, MB 35 a TNS 42 proc. podczas gdy Platformie odpowiednio 22,2, 19 i 27,7? W sensie merytorycznym nic, to znaczy tyle samo, co z sondaży, które w przeddzień nieszczęsnego Komorowskiego referendum za sto baniek przewidywały w nim frekwencję 33 proc. Jutro czy pojutrze dostaniemy pewnie nowy sondaż CBOS, i pewnie opatrzony on zostanie tytułem "PO odrabia straty", a może nawet "PO wraca na prowadzenie". A za dwa tygodnie poznamy wstępne wyniki wyborów i okażą się one od tych wszystkich sondaży równie odległe, jak to było w wyborach poprzednich - o czym ekscytujący się sondażami zdążyli zapomnieć, podobnie, jak za parę dni zapomną o wszystkich tych wytrwale dziś liczonych komach i procentach.

Nie znaczy to, że z sondaży nie wynika zupełnie nic. Czasem są one sposobem zaklinania rzeczywistości, czasem - wpływania na poddanych dezinformacji przeżuwaczy medialnej papki. Sondaż łatwo nagiąć, nie całkowicie, ale w pewnym stopniu, do przyjętych założeń. Wystarczy, że ankietowanym nie zapewnimy anonimowości, a już część z nich, na wszelki wypadek, będzie mówić nie to, co naprawdę uważa i zamierza, ale "kak prawilno". Można umieścić zasadnicze pytanie w kontekście, który przy publikacji pominiemy, ustawiającym odpowiednio sprawę. Można pominąć udzielających odpowiedzi "nie wiem" i odmawiających uczestnictwa w sondażu, albo ich "doważyć". To są oczywistości, nie ma się nad tym co rozgadywać. Przy polskiej ordynacji sondaże mają wielkie znaczenie zwłaszcza w jednej kwestii: one tworzą wrażenie, czy mała partia jest w stanie przekroczyć prób wyborczy, czy nie. A to ważne, bo polski wyborca nie lubi "marnować głosu". Jeśli sondaże przekonają go, że mniejsze ugrupowanie nie ma szans na wejście do Sejmu - przerzuca głos na większe. Obecny wysyp sondaży ważny jest przede wszystkim dla ugrupowań walczących o te same wyborcze nisze. Z jednej strony - Kukiza i Korwina, który z nich weźmie elektorat protestu, z drugiej - dla tzw. lewicy i "zbuntowanych bankierów" Petru, ubiegających się o rolę "nieobciachowej Platformy". Oba te ugrupowania wykluczają koalicję z PiS, jednoznacznie umieszczając się w roli przyszłej "przystawki" PO, a ich głównym atutem jest brak na pokładzie Kopacz, Kamińskiego, Kierwińskiego czy Tomczyka; nie żeby miały większych asów, ale mniej znanych. I oba wiedzą, że na dwie "nieobciachowe Platformy" nie ma miejsca. ZLew ma wprawdzie nieco większe poparcie, ale musi przeskoczyć wyższy próg, Petru brak znanych twarzy, ale stoją za nim bardziej wpływowe i hojniejsze grupy interesu, więc walka jest wyrównana. Jest się zresztą o co bić, bo jeśli sondaże przekonają niezdecydowanych anty-pisowców, że ma sens się fatygować na wybory by zagłosować na PO pośrednio, unikając kaca, że się poparło objazdowy rząd, Giertycha i inne peowskie wtopy, to w mandat w następnym Sejmie może dać fantastyczną pozycję przetargową. Jeśli PiS zabraknie paru mandatów do większości, to albo on będzie musiał dokupić sobie z posłów "niezależnych" (nie mam wątpliwości, że ludzie z list improwizowanych przez partie istniejące od wczoraj, którzy miejsca na tych listach sobie kupili i niekiedy nawet tego nie kryją, nie będą się poczuwać do szczególnej lojalności) albo też będzie ich podkupywać PO by rozpaczliwie blokować rozliczenia, audyty i zmiany. Przed każdym głosowaniem cena takiego posła będzie zwyżkować, może nie aż tak, jak za Jelcyna w Rosji, kiedy to w ważnym dla niego głosowaniu "niezależnym" posłom dano za odpowiednie naciśnięcie guzika po samochodzie, ale wystarczająco, by wydatki na "biorące" miejsce zwróciły wzięty kredyt z nawiązką. Rzecz może też mieć skutki istotne dla całego państwa - to, czy do Sejmu wejdą dwie partie, trzy czy sześć, zmienia podział mandatów i może zadecydować, czy PiS będzie mógł rządzić spokojnie, czy znów, jak w latach 2005-2007 będziemy mieli nieustającą wojnę na górze.

Tyle o kształtowaniu rzeczywistości przez sondaże. A teraz o jej zaklinaniu. Mam nieodparte wrażenie, że kilka kolejnych sondaży odpalonych z hukiem w ostatnich dniach zostało skoordynowane z "akcją Macierewicz". Bo że była to akcja, jest poza dyskusją. Wbrew powtarzanym głupotom, Macierewicz nie siedział w żadnej "szafie", przez cały czas kampanii odbywał publiczne spotkania, udzielał wywiadów, urządzał konferencje prasowe (na przykład o caracalach, co zresztą stało się przyczyną spekulacji, że może zostać szefem MON). Nie "Macierewicz wyszedł z ukrycia", tylko te same media, które wcześniej ledwie jego aktywność odnotowywały, pchnięte decyzją "wajchowych" nagle rzuciły się manipulować jego słowami z Chicago i obwieszczać na tej podstawie, że PiS jest skończony, skompromitowany, że teraz już wszystko jasne, czego dowodem odwrócenie sondażowych tendencji. Z dzisiejszego wysypu jedno widać: nie udało się tego wrażenia przenieść poza i tak histerycznie antypisowski target wspomnianych mediów, i nie udało się sondażowego efektu "kompromitacji PiS" podtrzymać. Gdyby zamiast płacić za sondaże, organizatorzy tej hucpy spytali wcześniej mnie (a zadowoliłbym się drobną częścią honorarium jakie biorą pracownie badania tzw. opinii publicznej) powiedziałbym im to od razu: jeśli tą ostatnią strzałą, jaką macie w kołczanie, jest straszenie Macierewiczem, to dajcie sobie spokój, to już nie działa nawet na Miasteczko Wilanów, a co dopiero na Polskę jako taką. Nastroje się zmieniły, ludzie przestali się bać zmiany, wręcz jej chcą i oczekują - a lęk przed radykalizmem PiS, który przywykliście rozgrywać, był tylko wypadkową poczucia względnego zadowolenia. Odnotujmy, że na ogólnie chybioną koncepcję nałożyła się też nadgorliwość. Ta sama, która skłoniła kiedyś Tomasza Lisa do wywalenia w powietrze kampanii prezydenta Komorowskiego cytowaniem fałszywych tłitów Kingi Dudy. Zresztą znów odegrał on w akcie nadgorliwości znaczną rolę, bo to jego portal uczynił najsławniejszą dziś postacią internetu niejakiego "Sznurka" vel Błoachnio, gangstera ze Świdnicy, i grupkę jego kompanów. Znękane platformerskie media tak się ucieszyły, że ktoś rozbija wiec Beaty Szydło, że z punktu zrobiły z tego kogoś bohatera swych doniesień. Nie sprawdzając, kto zacz. A okazało się, że wyjątkowy męt, wyrokowiec, autor licznych rozsianych po internecie - i wpisywanych pod własnym nazwiskiem - obrzydliwych bluzgów pod adresem PiS, Kościoła i prawicy. W grupce podobnych sobie drobnych gangsterów, ściganych za handel narkotykami, bronią etc. W ten sposób nius, który miał zaszkodzić PiS, pomógł - choćby przez przykrycie montażu z Macierewiczem wychodzącym z szafy. Nie wierzę w żadną celowo przysłaną na wiec "bojówkę" PO. Przecież w każdym normalnym kraju "Sznurek" z "Ostrym" i resztą szajki z takimi zarzutami siedzieliby w pierdlu, zamiast obnosić łyse łby po uliczkach miasta. Nic dziwnego, że kochają PO (zawsze zresztą miażdżąco wygrywającą w aresztach i więzieniach), że sama nazwa "Prawo i Sprawiedliwość" budzi w nich wstręt - i że chcieli dać temu głośny wyraz. Zresztą "Sznurek" nawet wśród swoich koleżków-bandziorów uchodzi ponoć za oszołoma, który na widok pisowca w telewizorze bluzga, miota się, ślini i zaczyna śmierdzieć siarką. Myślę więc, że okrzyki na wiecu były zupełnym spontanem - a rządowa propaganda kupiła to nieświadomie, szczęsliwa, że można dać tytuł "Szydło wygwizdana przez mieszkańców Świdnika". Ale rzecz jest, przyznajmy, symboliczna. Przecież wszystkie te sondaże, od których zacząłem, komentowane są wyłącznie pod jednym kątem: czy PiS weźmie samodzielną większość rządową, czy zabraknie mu do niej kilku mandatów? Świadomość pogrążenia się przez PO w otchłani kompromitacji, obciachu i nieudacznictwa jest tak potężna, że gdzieś poznikały te korowody autorytetów, które jeszcze niedawno prężyły się do kamer w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego. Ostatnim głęboko przekonanym zwolennikiem PO został taki oto "Sznurek". A przecież to zaledwie osiem lat temu mieliście, chamy poprzebierane w służbowe garnitury, Złoty Róg. Rafał Ziemkiewicz

Krok naprzód, dwa wstecz? „Idą faszyści, wiodą natarcie marokańskimi batalionami” - pisał poeta. Wtedy „walczył zażarcie” głównie „czerwony Madryt”, podczas gdy teraz – przede wszystkim Biała Podlaska – bo faszystowskie natarcie prowadzone jest przede wszystkim w naszym nieszczęśliwym kraju. Na czele faszystowskich batalionów nacierają nie żadni tam „marokańczycy”, tylko pani Joanna Kluzik-Rostkowska i pan profesor Marian Zembala. Pani Joanna Kluzik-Rostkowska nie ma żadnych związków z Marokiem, podobnie jak pan prof. Zembala – za to z faszyzmem – jak najbardziej, chociaż nie jest wykluczone, że „bez swojej wiedzy i zgody”. Nawiasem mówiąc, pan redaktor Michnik w swojej żydowskiej gazecie dla Polaków „roi swe sny nikczemne”, nie tyle o „hulaszczej pompie”, co o powrocie do stalinowskiej dyscypliny, kiedy to partia nie tolerowała żadnego odchylenia od jedynie słusznej linii. Toteż i teraz pan redaktor Michnik wykorzystuje zaniepokojenie mniej wartościowych narodów europejskich falą tak zwanych „uchodźców” by pod pretekstem postawienia zapory faszyzmowi, odbudować „fołksfronty”. Jak wiadomo, były one elementem stalinowskiej strategii przechwytywania władzy przy zastosowaniu procedur demokratycznych, w ramach których krok po kroku przewagę zyskiwała żydokomuna – wtedy na usługach Kremla – bo na aktualnym etapie żydokomuna jeszcze Putinowi wygraża, ale kiedy zimny czekista zostanie sojusznikiem naszych sojuszników, to i pan redaktor Michnik, uznając mądrość etapu, nie tylko zacznie ćwierkać z innego klucza, ale nawet znowu popijać i zakąszać w sławnym klubie wałdajskim. Dzisiaj fołksfronty, podobnie jak i w latach 30-tych XX wieku, są elementem faszystowskiej ofensywy, co łatwiej zrozumieć, odwołując się do klasyka faszyzmu, to znaczy – Benita Mussoliniego. Przedstawił on faszystowską formułę, która brzmi: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Oznacza ona, że „państwo”, czyli władza publiczna ma ostatnie słowo we wszystkich sprawach, a skoro tak, to znaczy, że człowiek w żadnej sprawie nie ma nic do gadania. Nawołując do odtwarzania fołksfrontów, pan redaktor Michnik spod płaszcza Konrada, w który tak chętnie się drapuje, ukazuje ubeckie cholewy („trzech jest w cholewach i w mundurze, a Szmaciak, jako cywil – w skórze). Co tu dużo mówić; jabłko niedaleko pada od jabłoni, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, „bo to jest wielka prawda stara; z poczwarki miast motyla, nędzna wykluje się poczwara” - bo czymże różni się „zwalczanie mowy nienawiści” od „antysowieckiej agitacji”, czy powątpiewania w „ostateczne zwycięstwo”? Nie bez powodu Hitler chwalił Freislera, że to „nasz Wyszyński”. Uprzejmie dopuszczam, że red. Michnik nie musi zdawać sobie z tego wszystkiego sprawy i tylko daje w ten sposób upust kabotyńskiej potrzebie, ale przecież może być inaczej i red. Michnik po prostu kombinuje, jakby zakneblować każdego, kto żydokomunie chciałby odebrać rząd dusz nas mniej wartościowym narodem tubylczym. Walka z „nienawiścią” jest tak samo dobra, jak „antysowiecka agitacja”, zwłaszcza, że w przypadku „nienawiści” do fołksfrontu można wciągnąć sodomitów w rodzaju przewielebnego księdza Krzysztofa Charamsy z watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Przewielebny ks Charamsa pisze: „Jestem księdzem gejem. Jestem szczęśliwym, dumnym księdzem gejem. Moją radość i wolność dedykuję człowiekowi którego kocham, Eduardowi, mojemu narzeczonemu”... Z tych pozycji przewielebny ksiądz Charamsa chłoszcze polskich biskupów, a specjalnie księdza Oko za „siarczysty kwaś nienawiści”. Ale michnikowszczyna to tylko jeden z odcinków frontu, na którym faszyści „wiodą natarcie”. Pani Joanna Kluzik-Rostkowska i pan prof. Marian Zembala nacierają na odcinku innym – na odcinku „dobra dziecka”. Ponieważ „wszystkie dzieci są nasze”, to znaczy – państwowe, pani Joanna i pan profesor, z racji ożywiającego ich poczucia misji, by dzieciom przychylić nieba, a przede wszystkim – zadbać o ich dietę, przeforsowali prawo zabraniające sprzedawania w szkolnych sklepikach tzw. „niezdrowej żywności”. Jest to oczywiście program pilotażowy, bo wiadomo przecież, że co dobre dla dzieci, dobre jest i dla dorosłych, więc tylko patrzeć, jak rząd opracuje racjonalną dietę również dla metrykalnie dorosłych mieszkańców wspólnej obory. Niestety jeszcze nie wszystkie dzieci i nie wszyscy rodzice dojrzeli do nowych zasad i próbowali obchodzić surowe prawa, kupując żywność niezdrową w sklepach okolicznych. Ta sytuacja skłoniła panią Joannę Kluzik-Rostkowską do postąpienia zgodnie z wypróbowanymi wskazaniami Włodzimierza Lenina: „krok naprzód, dwa kroki wstecz” - i zgodziła się na dopuszczenie do sprzedaży w szkolnych sklepikach drożdżówek. Ta taktyka wzbudziła wątpliwości pana prof. Zembali, który podkreślił, że tu nie idzie o drożdżówki, tylko o zdrowie i życie dzieci, które – dodajmy – już dawno zostały znacjonalizowane, więc nie ma powodu, by wycofywać się z „odważnej decyzji” nawet na krok. Pryncypialne stanowisko pana prof. Zembali przypomina sławny rozkaz Józefa Stalina – ani kroku w tył. Jak wiadomo, Józef Stalin wojnę wygrał, natomiast Adolf Hitler, który – acz trzeba przyznać, że bardzo niechętnie, niemniej jednak taktyczne odwroty tolerował – przegrał. Czyżby pryncypialna taktyka pana prof. Zembali w faszyzacji naszego nieszczęśliwego kraju była skuteczniejsza, niż elastyczna taktyka pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej? Szkoda, że ta kwestia nie stała się dotąd przedmiotem przekomarzań, jakie są prowadzone w ramach kampanii wyborczej. Skoro bowiem faszyzacja naszego nieszczęśliwego kraju, podobnie jak całej Unii Europejskiej wydaje się sprawą przesądzoną, to moglibyśmy podyskutować chociaż nad taktyką. Może jednak unikanie eksponowania tego wątku w kampanii też jest elementem taktyki – bo w jakim celu faszyści mieliby zawczasu wszystkich informować o prawdziwych celach ofensywy? Stanisław Michalkiewicz

2015-10-10 07:23 Merkel już przesądziła o tym, że Nord Stream II jednak będzie

1. Okazuje się, że środowa debata w Parlamencie Europejskim o budowie dwóch nowych nitek gazociągu pod nazwą Nord Stream II, była przede wszystkim robieniem dobrej miny do złej gry. Przypomnę tylko, że wspomniana debata została zorganizowana na wniosek największej frakcji w PE, Europejskiej Partii Ludowej (EPL), do której należą europosłowie Platformy i PSL-u. Wprawdzie debacie nadano tytuł "Podwojenie przepustowości Gazociągu Północnego i skutki dla unii energetycznej i bezpieczeństwa dostaw" sugerujący, że nie mamy do czynienia z jakimś wyjątkowo niekorzystnym dla UE przedsięwzięciem, ale zdecydowana większość europosłów bardzo krytycznie mówiła o tej inwestycji. Tak naprawdę z tego zgodnego chóru krytyków wyłamał się tylko przedstawiciel frakcji w której dominująca siłą jest Front Niepodległościowy Marie Le Pen, która jest znana z prorosyjskich sympatii.

2. Okazuje się jednak, że przed tą wieczorną debatą na spotkaniu posłów frakcji EPL w PE, na którym głównym gościem była kanclerz Niemiec Angela Merkel, polscy europosłowie pytali ją o stanowisko jej rządu w sprawie nowego gazociągu, wyrażając przy tym głębokie zaniepokojenie tym politycznym projektem. Merkel zbyła to pytanie odpowiadając krótko, „że to czysto komercyjne przedsięwzięcie i najważniejsze, że dodatkowy gaz będzie płynął do Europy w wyniku jego realizacji”. Z tej odpowiedzi wynika jasno, że niemiecki rząd popiera ten projekt i nie zrobi nic na unijnym forum co mogłoby mu zaszkodzić wręcz przeciwnie będzie się starać aby całe przedsięwzięcie nie zostało zablokowane prze z unijne prawodawstwo.

3. Przypomnijmy tylko, że na początku września podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku, Gazprom podpisał już umowę na budowę Gazociągu Północnego II aż z 5 zachodnimi koncernami. Do wcześniejszych trzech, które podpisały czerwcowy list intencyjny, niemieckiego koncernu E.ON, austriackiego koncernu paliwowego OMV i brytyjsko - holenderskiego koncernu Shell, dołączyły niemiecki BASF i francuski Engie, a w wyniku realizacji umowy ma powstać spółka zajmująca się budową i późniejszą eksploatacją gazociągu, w której tak jak to rosyjska firma od zawsze praktykuje, będzie miała ona 51% udziałów, a pozostali udziałowcy pakiety mniejszościowe sumujące się do 49%. Dwie nowe nitki wspomnianego gazociągu, będą miały przepustowość wynoszącą 55 mld m3 gazu i mają powstać do końca 2020 co oznacza, że czterema nitkami Gazociągu Północnego, Rosja będzie zdolna wyeksportować 110 mld m3. W ten sposób do krajów Europy Zachodniej może być realizowane ponad 2/3 rosyjskiego eksportu gazu.

4. Przebieg wspomnianej debaty i wypowiedz komisarza ds. klimatu i energii Miguel Canete dawały nadzieję, że Komisja Europejska podejmie jednak działania blokujące inwestycję Nord Stream II, a przynajmniej przypilnuje, żeby unijne prawo w zakresie ochrony środowiska, zamówień publicznych, wreszcie przepisy tzw. III pakietu energetycznego, miały zastosowanie do tej przecież przede wszystkim rosyjskiej inwestycji. Ale skoro w tym przedsięwzięciu uczestniczą aż dwa duże niemieckie koncerny E.ON i BASF i dzieje się to zapewne przy przynajmniej przyzwoleniu niemieckiego rządu, to trudno sobie wyobrazić aby te firmy wyrzucały pieniądze w przysłowiowe błoto. Unijne przepisy, przepisami ale skoro ta inwestycja jest dobra dla Niemiec, choć niedobra dla krajów nadbałtyckich, Polski, Słowacji i stowarzyszonej z UE Ukrainy, to zdaniem Merkel musi być po prostu zrealizowana. Kuźmiuk

Macierewicz sugeruje, że Tusk był agentem Stasi „Z sali na kartce przyszło "miłe pytanie" czy prawdą jest, że Donald Tusk był agentem Stasi. Macierewicz odpowiedział: "To ja państwu zostawię, żebyście sami po czynach odpowiedzieli sobie na to pytanie „...(źródło )

Kaczyński mówi o „anihilacji „ polskiej armii  i przypomina wstydliwy dla Tuska fakt  z przeszłości. Otóż KLD zwróciło się do Jarosława Kaczyńskiego z propozycją całkowitej likwidacją Wojska Polskiego „...(więcej)

„Tygodnik Forum „STASI w PRL. Według Urzędu  ds. Akt STASI wPolsce w czasach PRL działało przynajmniej 500 agentów STASI. Szpiclowaniem sąsiedniego kraju przez NRD rozpoczęło sie wraz z wyboremw roku 1978 kardynała Wojtyły na papieża. S TASIinfiltrowało przede wszystkim Solidarność. W czasie stanu wojennego pośród kurierów Solidarności , którzy przesyłali wiadomości z Polski na Zachód byli też agenci STASI.STASI działało w Polsce niezależnie od polskiej bezpieki. Większość zgromadzonych wówczas materiałówpodobno zniszczono. Jednak badaczom z dawnego Urzędu Gaucka i obecnego pod rządami Birthlerudało się ustalić tożsamość części ówczesnych agentów” ..” wiadomo ,żelista szpiegów STASI na całym świecie znajduje sie od dawna w posiadaniu CIADopiero w 2003 roku Amerykanie przekazali część tych informacji rządowi RFN” ..”. Udało się już ustalićnazwiska niektórych posłów do Bundestagu, którzy kiedyś pracowali dla STASI ”...”AgentSTASI Detlef Ruser / Henryk/ , który mieszkał w Polsce  zbliżył siedo środowiska , które wydawało solidarnościowe pismo „Samorządność „między innymi do Donalda Tuska.Spotykał sie z redaktorami pisma , przychodził na spotkania Klubu Myśli Politycznej im Konstytucji 3 Maja więcej

Wywiad Gargas Z Paliwodą „„Tusk obecny pozostajetym samym prostym, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i politycznie dziewczynkowatym chłopaczkiem, jakim był w roku 1989. To nastroje elektoratu zindoktrynowanego medialnie na akceptacjępolitycznej tandety, łatwizny i podróbki wyniosły go na polityczne wyżyny. „....”W głośnym wywiadzie dla „Gazety Gdańskiej” z 1991 r. Tusk mówił o sobie, że woli być „macherem z zaplecza” niż pełnić rolę publiczną. Kiedy byłem doradcą Jana Krzysztofa Bieleckiego, Tusk często pojawiał się w Kancelarii Premiera właśnie jako cichy pośrednik. Kiedy Bielecki, nieco zirytowany tymi zabiegami, zaproponował mu przyjęcie jakiejś funkcji państwowej, która umożliwi mu jawne działanie we własnym imieniu – Tusk stanowczo odmówił.W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich”, co było dla mnie zdumiewające, bo byłem przekonany, że sam jest jednym z nich i dopiero wówczas dowiedziałem się, że nie jest członkiem KLD. To utwierdziło mnie w przekonaniu, żeTusk do eksponowanych funkcji politycznych się nie nadaje, wie o tym i na roli machera poprzestanie. „...(więcej

Piotr Adamowicz „Nazwisko Donalda Tuska pojawiło się jeszcze przed sierpniem na sporządzonej przez gdańską SB liście osób związanych z opozycją. „....”Po raz pierwszy Tusk wyjechał za granicę w lecie 1985 r. Ten wyjazd do Paryżabył dlaniego i środowiska skupionego wokół wydawanego w Gdańsku podziemnego kwartalnika „Przegląd Polityczny” (ukazywał się od marca 1983 r.) bardzo ważny.W aktach odnotowano, że występując o paszport, Tusk przedstawił wymagane wówczas zaproszenie od osoby prywatnej. Oficjalny cel wyjazdu był zatem turystyczny. Nieoficjalny był inny.Tusk miał się spotkać z przedstawicielaminowej, solidarnościowej emigracji – m.in. z Mirosławem Chojeckim, Maciejem Grzywaczewskim i Bronisławem Wildsteinem, ale przede wszystkim z reprezentującymparyską „Kulturę” Jerzym Giedroyciem. Miał nawiązać kontakty z paryskimi środowiskami emigracyjnymi,przedstawić „PP” i środowisko gromadzące się wokół tej inicjatywy orazsprawdzić możliwości udzielenia mu wsparcia merytoryczno-finansowego.”.....”Zamieszkał u Grzywaczewskich, spotykał się z emigrantami. Rozmawiał z Giedroyciem, któremu zaprezentował „Przegląd Polityczny”. Leczostatecznie dla środowiska „PP” paryska wizyta Tuska nie przyniosła żadnych poważniejszych efektów.Musiało radzić sobie samo. „....”Ponownie Tuskotrzymał paszport wiosną 1988 r. Tym razem na wyjazd do RFN.Pracował wtedy jako „robotnik wysokościowy” w zatrudniającej wielu opozycjonistów Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych Gdańsk kierowanej przez Macieja Płażyńskiego. Do RFN miał wyjechać do pracy w ramach kontraktu zawartego przez warszawską firmę Instaleksport. Ta wyprawa jednak nie doszła do skutku.Po raz kolejny DonaldTusk dostał paszport w lecie 1988 r., ponownie do RFN, na zaproszenie osoby prywatnej. Natomiast rok później, latem 1989 r., obecnypremier pojechał ze znajomymi do pracy w miejscowościMalangen koło Tromso w Norwegii. Praca miała charakter legalny.”.....”Otóż przed Sierpniem ,80 obecny premier uczestniczył w organizowanych w Gdańsku spotkaniach opozycyjnych środowisk studenckich i robotniczych. Takie spotkania odgrywały wtedy rolę klubów o charakterze dyskusyjno-samokształceniowym. „.....”Ten dokument to wniosek Komendy WojewódzkiejMilicji Obywatelskiej w Gdańsku z 25 lipca 1983 r. o zatwierdzenie post factum przez prokuraturę przeszukania u Tuska w mieszkaniu przy ul. Ludowej w Gdańsku 22 lipca 1983 r „....”Sprawa wiąże się zzatrzymaniem w lipcu 1983 r. całej ówczesnej redakcji „Przeglądu Politycznego”. Najprawdopodobniej 20 lub 21 lipca w Łączyńskiej Hucie na Kaszubachmiało się odbyć zakonspirowane spotkanie zespołu redakcyjnego „PP”, czyli Tuska, Wojciecha Dudy, Wojciecha Fułka i Jacka Kozłowskiego(Duda jest dziś redaktorem naczelnym „PP”, Fułek wiceprezydentem Sopotu, Kozłowski wojewodą mazowieckim). „....”Jak wynika z zachowanych materiałów z analiz prowadzonych przez Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku w 1988 (IPN GD 0046/ 520 t. 4) władza tolerowała taką półlegalną działalność klubu. Nie rozbijała przy pomocy SB jak w latach 70. spotkań opozycji, np. Uniwersytetu Latającego. Analizowała jednak możliwość zastosowania represji w postaci skierowania sprawy do kolegium ds. wykroczeń lub przeprowadzenia rewizji w mieszkaniach. ….(więcej )

Agent Stasi w otoczeniu Tuska”.....”Autorzy ustalili, że w otoczeniu Donalda Tuska działał agent Stasi. To mieszkający w Polsce Niemiec - Detlef Ruser, zwany Heniem. „.....”Ruser zbliżył się do Tuska i jego przyjaciół na początku lat 80., kiedy obecny premier pracował jako dziennikarz w "Samorządności", piśmie wydawanym przez "Solidarność". - To ja przedstawiłam Rusera Donaldowi - wspomina Ewa Górska, redakcyjna koleżanka Tuska. - To był taki sympatyczny, miły chłopak. Poznałam go jeszcze przed "Solidarnością". Dorabiałam, ucząc polskiego, a on był w grupie Niemców, których uczyłam. Ruser spotykał się towarzysko z redaktorami, przychodził także na spotkania Klubu Myśli Politycznej im. Konstytucji 3 maja, w którym działał Tusk. Robił dużo zdjęć, tłumacząc, że to na pamiątkę. Dziś okazuje się, że był agentem Stasi.”.....”Tusk wspomina, że Ruser usiłował kręcić się także w otoczeniu Lecha Wałęsy i Bogdana Borusewicza. - Był bardzo zdeterminowany. Do tego stopnia, że ożenił się z Polką, która była sąsiadką siostry Borusewicza. Nie wykluczam zresztą, że tak jak to jest w rozmaitych powieściach, wiódł żywot podwójny. Z jednej strony mógł być zakochany i w kobiecie, i w Polsce a z drugiej wykonywać robotę dla Stasi - przypuszcza premier. I zaznacza: - On do tej pory mieszka w Gdańsku. „....”Tusk i jego przyjaciele zostali zatrzymani przez SB tylko raz - w lipcu 1983 roku w Łączyńskiej Hucie na Kaszubach, gdzie mieli się spotkać towarzysko . „....”- Po naszej opozycyjnej stronie był kompletny chaos organizacyjny, ale mam wrażenie, że w bezpiece też tak było. Nie byli dobrze zorientowani w tym, kogo zatrzymali - opowiada Tusk. „....”Owo aresztowanie to jedyna niebezpieczna przygoda premiera z bezpieką. W momencie zatrzymania nie przejmował się tym zresztą. Była piękna pogoda, a jak prowadzili go do samochodu, w radiu leciała właśnie piosenka Urszuli „Dmuchawce, latawce, Wiatr”.Wypuszczono ich po dwóch dniach. Esbecy wypili im tylko wódkę, a do butelki nalali wody. Przez to nie udała się impreza po wyjściu zza krat.”. „...(więcej )

Spółdzielnia Pracy „Świetlik”, bo tak brzmiała jej początkowa nazwa, powstała w czerwcu 1983 roku. Założyła ją grupa jedenastu studentów i absolwentów Uniwersytetu Gdańskiego: Maciej Płażyński, Roman i Jolanta Rojek, Tomasza Chodnikiewicz, Jarosław Czarniecki, Jerzy Hall, Ireneusz Gust, Zbigniew Gołębiewski, Stanisław i Jadwiga Marciszewscy i piszący te słowa Marek H. Kotlarz. Pierwszym prezesem zarządu został Maciej Płażyński, który sprawował tę funkcję do chwili objęcia stanowiska wojewody gdańskiego w 1990 roku, przewodniczącym rady nadzorczej wybrany został Roman Rojek. Przez pewien czas ratowała nas jeszcze studencka spółdzielnia „Techno-Service”, gdzie w roku 1982 rozpoczęliśmy prace przy czyszczeniu świetlików w zakładach „Polmo” w Tczewie. Świetlik jest fabryczną konstrukcją dachową, która umożliwia przedostawanie się do hali dodatkowego dziennego światła. „.....”Komunistyczne państwo chaotycznie poszukiwało możliwości przezwyciężenia kryzysu gospodarczego i jednym z pomysłów było nowa ustawa o spółdzielczości pracy umożliwiająca założenie spółdzielni dziesięciu osobom „.....”Pierwszym zleceniem było mysie szyb w Gdańskich Zakładach Elektronicznych „Unimor” przy ul. Rzeźnickiej. „....”Wkrótce do spółdzielni zaczęli się zgłaszać nasi znajomi, którzy albo potrzebowali zaświadczenia o zatrudnieniu (brak poświadczenia o zatrudnieniu w dowodzie osobistym, w przypadku kontroli, mógł sprowadzić sporo nieprzyjemności, z przymusową pracą przy oczyszczaniu rowów melioracyjnych na Żuławach włącznie) – do nich należał początkowo Mariusz Wilk, który w tym czasie wraz z Maciejem Łopińskim i Zbigniewem Gachem (występującym pod pseudonimem Marcin Moskit) realizowali swój projekt wywiadów z ukrywającymi się przywódcami „Solidarności”, który zaowocował książką „Konspira – rzecz o podziemnej Solidarności”; albo faktycznego źródła utrzymania, ponieważ, represjonowani za poglądy, stracili pracę. Nikomu nie odmawialiśmy, nie trzeba było nawet o tym dyskutować, czuliśmy, że to naturalne. W ten sposób w spółdzielni pojawili się działacze „Solidarności”, przedsierpniowej opozycji z Ruchu Młodej Polski, nasi rówieśnicy i koledzy z podziemia, którzy formowali dopiero ruch, który w przyszłości miał znaleźć organizacyjną formę jako Kongres Libralno-Demokratyczny, członkowie ruchu Wolność i Pokój i szereg ludzi, którzy wrodzy byli istniejącemu systemowi. „.....”Z biegiem kolejnych miesięcy zaczęło się rodzić niezwykłe środowisko, które stworzyło na mapie Wybrzeża i Polski szczególną wyspę wolności. W siedzibie firmy, która co jakiś czas była zmieniana, bo potrzebna była większa powierzchnia, gromadzili się pracownicy nie tylko po to, by pobrać sprzęt i uzgodnić wyjazd na kolejne zlecenie, ale by się spotkać i podyskutować z innymi, wymienić się ulotkami, wydawanymi w drugim obiegu książkami i wspólnie spędzać czas. W siedzibie firmy gwarno było niekiedy od rana do wieczora.Dla zarządu, którego obok Macieja Płażyńskiego i Jarosława Czarnieckiego byłem członkiem, rozrastające się przedsiębiorstwo przynosiło kolejne wyzwania, coraz więcej czasu spędzać musieliśmy w biurze radząc sobie z finansami, księgowością, podatkami, rozbudowaną do granic absurdu sprawozdawczością, ale też problemami zaopatrzeniowymi, od sprzętu alpinistycznego, który w Polsce w zasadzie był niemal niedostępny poczynając, po materiały potrzebne do pracy, takie jak farba czy narzędzia. Na szczęście wspomagali nas wspaniali pracownicy biura i brygadziści. Wkrótce firma prowadziła już coraz poważniejsze prace we wszystkich zakątkach Polski i dorobiła się kilku filii w większych miastach. Od czasu do czasu wyrywaliśmy się jednak na zlecenia, by pracować fizycznie. Zwłaszcza w początkowym okresie zarobki w biurze były niewielkie, więc prawdziwe pieniądze zdobywało się wisząc na linie. Począwszy od 1986 roku stało się to jednak w zasadzie już niemożliwe, zbyt dużo było pracy na miejscu, ale zasoby firmy pozwalały podnieść wynagrodzenia pracownikom zarządu.”......”Ciężka i ryzykowna praca w Świetliku” pozwalała jej członkom realizować swoje pasje i prowadzić działalność opozycyjną. Wszędzie, gdzie pojawiali się pracownicy spółdzielni, pojawiały się ulotki i nielegalne pisma.  „...(więcej )

Olechowski potwierdza finansowanie partii Tuska przez CDU i mówi o "paczkach z Niemiec"...”Nie znalazłem tam niczego nieprawdziwego - powiedział o książce byłego lidera Platformy Obywatelskiej Pawła Piskorskiego, Andrzej Olechowski - jeden z założycieli tej partii. Odnosząc się do fragmentu mówiącego o finansowaniu partii Donalda Tuska z pieniędzy emieckiej CDU, stwierdził, że nie widzi w tym nic złego. - Zachód wspierał polską demokrację - powiedział Olechowski, dodając że "zagranicznych pieniędzy było wtedy dużo". ..”Dwa tygodnie temu jeden z liderów Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a później Platformy Obywatelskiej, Paweł Piskorski ujawnił, że ugrupowanie Donalda Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego było finansowane przez niemiecką partię CDU . Wymiana pieniedzy mieli się zajmować liderzy tych ugrupowań, czyli Jan Krzysztof Bielecki (ówczesny premier RP) i Helmut Kohl (wówczas kanclerz Niemiec). Zarówno Tusk, jak i Bielecki zaprzeczają tej informacji, wczoraj jednak potwierdził ją jeden z ojców założycieli partii obecnego premiera: Andrzej Olechowski. - Mam wrażenie, że to jest szczera książka. Pieniądze mogły być, bo wtedy pieniędzy zagranicznych było w Polsce dużo. Zachód wspierał polską demokrację. W końcu ludzie dostawali paczki z Niemiec. Nie tylko partie, ale i zwykli ludzie dostawali paczki – mówił Olechowski na antenie TVN24. Podkreślił też, że czytał książkę w całości (wywiad-rzeka "Między nami liberałami" z Pawłem Piskorskim - przyp. red.) -Jest tam wiele fragmentów, które mnie dotyczą, bądź opisują sytuacje, przy których byłem. Nie znalazłem tam niczego nieprawdziwego – powiedział Andrzej Olechowski. „...(źródło )

Wprost tak pisze panice , a raczej paranoi w jaką wpadł Tusk „Lider Platformy boi się porażkiw nadchodzących wyborach nie tylko dlatego, żemoże w ich wyniku stracić władzę.–To także strach fizyczny.Premier boi się, że, jeśli PiS wygra, to ludzie prezesapo niego przyjdą i zakują go w kajdanki–mówi „Wprost” jeden z polityków PO „..”....po Smoleńsku Donald zaczął odczuwać fizyczny strach przed Kaczyńskim.”....”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził,mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jegożona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka.„....(więcej )

Jarosław Kaczyński „ Donald Tusk jest wrogiem chrześcijaństwa. „....”Tak, jest wrogiem chrześcijaństwa. Oczywiście, my wiemy, że widok ludzi odmiennej orientacji często go bawi, co bywa widoczne w Sejmie. Teraz trochę się opanował, ale bywało, że śmiał się tak, iż miał kłopoty z oddychaniem. „....”Rzecznik PiS Adam Hofman stwierdził, że Conchita Wurst - czyli „baba z brodą” - to twarz Europy, której chce Tusk. Przesadził? JAROSŁAW KACZYŃSKI: Nie przesadził. Uważam, że w gruncie rzeczy tak jest. Formacja, którą stworzył Donald Tusk, to jest formacja dekadencji i rozkładu. Taki jest profil kulturowy tych ludzi. Oni oczywiście są elastyczni, mogą zakładać różne maski, ale tak naprawdę jest w nich głęboka niechęć do chrześcijaństwa, do stabilizacji, a co za tym idzie pewnej regulacji roli jednostki. To nie tyle liberalizm, co toksyczny indywidualizm. „...(więcej )

Rasputin Tuska podejmuje za niego decyzje państwowe ?  Karnowski w Rzeczpospolitej „Igor Ostachowicz „…” Czym się zajmuje? Ani słowa. Ot, jeszcze jeden urzędnik Kancelarii Premiera. Ale to pozór. W rzeczywistości w obecnym układzie władzy, w tym, co ludzie PO nazywają między sobą, a czasem i publicznie, projektem, jest jedną z kluczowych postaci. Kiedy lewicowy tygodnik „Przegląd” w maju sporządził swój ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi w Polsce, Ostachowicza umieścił nad Jackiem Rostowskim i Janem Kulczykiem. Uzasadnienie? Bo kreuje politykę Tuska. Bo dawno wyszedł poza rolę sztabowca.”…’ Od 2007 roku nie odstępuje Donalda Tuska ani na krok. Oficjalnie doradza w sprawach medialnych – ale czy tylko? Powszechna w Sejmie opinia przypisuje mu niemal wszechwładzę. To on miał zdecydować o używaniu Janusza Palikota przeciw śp. Lechowi Kaczyńskiemu, tak by – jak mówił sam poseł z Lublina – „zniszczyć fundamenty godnościowe tej prezydentury”. To on miał wymyślić słynne „majówkowe” orędzie Donalda Tuska, w ogrodzie, na luzie, gdzie padła (niezrealizowana) obietnica uruchomienia programu, który dostarczy każdemu polskiemu dziecku darmowego laptopa.”….” Bez niego Tusk nie zrobi kroku – mówi jeden z naszych informatorów.”…” W kuluarach Platformy krążyły dość wiarygodne opowieści o użyciu tak zwanego coacha, trenera psychologicznego, który pomógł Tuskowi poradzić sobie z klęską, praktycznie zbudował jego osobowość na nowo. Wtedy narodził się dzisiejszy premier – twardy, zewnętrznie odporny na krytykę, zazwyczaj rozluźniony, a kiedy trzeba – brutalny. A przede wszystkim, potrafiący te emocje w sobie wywoływać zależnie od potrzeb. Tego trenera miał przyprowadzić Tuskowi właśnie Ostachowicz. Więcej – kiedy trzeba, ma go przyprowadzać i dzisiaj.” Dziwna rozmowa Putina z Tuskiem „Prokuratorom nie udało się w czasie przesłuchania uzyskać jasnej odpowiedzi dotyczącej przyczyn rozdzielenia wizyt.„....”Premier tłumaczył, dlaczego nie skontaktował się z prezydentem po swojej telefonicznej rozmowie z Putinem (dotyczyła ona wspólnej wizyty obu szefów rządów). -Moją intencją było uniknięcie przede wszystkim jakichkolwiek nieporozumień z tytułu uczestnictwa najwyższych przedstawicieli władz polskich podczas uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej.Do dnia katastrofy ja nie miałem żadnego sygnału aby prezydent bądź ktoś z jego kancelarii kwestionował sekwencję spotkań tj. mojego spotkania z premierem Putinem a następnie udziału prezydenta w uroczystościach. „...”Premier Donald Tusk zeznał, że o wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu dowiedział się z mediów. Materiał zgromadzony w śledztwie świadczy, że jego współpracownicy wiedzieli o przygotowaniach głowy państwa wcześniej „...”Premier zeznał, że o wyjeździe prezydenta do Katynia dowiedział się z mediów, po tym jak rzecznik rządu Paweł Graś ogłosił, że Tusk spotka się w czasie uroczystości rocznicowych z ówczesnym premierem Rosji Władymirem Putinem. Szef rządu przyznał, że decyzja Kaczyńskiego nie był dla niego "szczególnym zaskoczeniem".

http://naszeblogi.pl/44284-film-z-ulomnym-umyslowo-tuskiem

Roz­mo­wa Ma­zur­ka. Kamil Sipowicz, historyk filozofii, poeta. „ Chłopaki Tuska mieli najlepszą trawę w mieście” Kamil Sipowicz „ Bo Donald Tusk palił marihuanę, a jego pokój w akademiku znany był z tego, że chłopaki mieli najlepszą trawę w mieście! On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to żadna trucizna. „....”Mieliśmy wspólnych znajomych, nasze środowiska się przenikały i pobieżnie znałem Tuska, zanim jeszcze został politykiem. Dlatego sądziłem, że skoro wie, co to jest, to wróci do normalnej polityki, czyli niekarania za posiadanie i z czasem do legalizacji marihuany używanej do celów leczniczych „...”Platforma Obywatelska przestaje być obywatelska i dla mnie ideałem byłyby rządy Tuska z Europą Plus, która powstaje z partii Palikota. To wymusiłoby na Tusku niezbędne, liberalne zmiany: zalegalizowaliby marihuanę, in vitro, związki partnerskie.””...(więcej )
Ważne ”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził,mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jego żona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka. ...

http://naszeblogi.pl/37650-kwasniewski-po-wygraniu-wyborow-kaczynski-posadzi-tuska

Co prawda Tusk sam kilka lat temu przyznał się do palenia „trawki”, ale sugerował, że był to jedynie incydent.Palił pan, ale się nie zaciągał?- pytali w 2008 r. dziennikarze „Newsweeka”.W życiu nie użyłbym tej obłudnej clintonowskiej formuły, ale naprawdę nie ma o czym mówić - stwierdził wtedy Tusk.”...(więcej )

Mój komentarz Co tu komentować . Tusk idealnie nadawał się na agenta. Jego profil osoby to profil łajzy , nieroba , cwaniaczka , Niewierzący , czyli bez kręgosłupa moralnego., nierób, imprezowicz, więc łasy na pieniądze niebieski ptak , jak takich za komuny nazywano , nie pracuje, albo mało , a pieniądze na imprezki są.Osoba zdemoralizowana, która notorycznie idzie pic , zostawiając żonę z małym dzieckiem samą. Do tego narkoman być,a  być może także , co sugeruje Sipowicz handlarz narkotyków. Jednym słowem profil idealnego kandydata na agenta. To co wyrabiali wcześniej  jego ludzi tym Lewandowski, Bielecki ju zsei kwalifikuje do kryminału , a to co  w Polsce przez osiem Wyczyniał Tusk wyludniło Polskę, zrobiło  z niej kolonię niemiecką. Zadłużył kraj na życzenie lichwiarstwa i Niemiec na skalę, która zagraża suwerenności Polski. Co ja tu będę się rozwodził nad tym czy Tusk został zwerbowany przez Stasi , czy też nie Jaki koń jest każdy widzi Marek Mojsiewicz

2015-10-11 08:29 Nie pomożemy frankowiczom mówią zachodni bankierzy i co nam zrobicie?

1. Wczoraj pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu, odbyła się demonstracja tzw. frankowiczów, którzy po raz kolejny przypomnieli opinii publicznej, że nie ma żadnej reakcji banków na ich postulaty. Poprzedniego dnia minister Maciej Łopiński z Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy zorganizował spotkanie na które zaprosił prezesów banków, które mają największą pulę tzw. kredytów frankowych w swoich portfelach, ekspertów z tej dziedziny, a także przedstawicieli organizacji zrzeszających posiadaczy tych kredytów. W Pałacu Prezydenckim pojawili się między innymi prezesi mBanku, Millenium, BZ WBK, Deutsche Banku ale z ich wypowiedzi można wnioskować, że z własnej woli nie zrobią nic, co mogłoby zostać odczytane jako wyjście naprzeciw potrzebom tzw. frankowiczów. Co więcej raczej będą głośno protestowali, a być może nawet skarżyli do międzynarodowych trybunałów polskie państwo jeżeli zdecyduje się ono podjąć działania prawne skutkujące uznaniem tzw. kredytów frankowych za toksyczne instrumenty finansowe ze wszystkimi tego konsekwencjami.

2. Przypomnijmy tylko, że już pod koniec sierpnia byliśmy świadkami niespotykanej akcji w wykonaniu zagranicznych banków najbardziej zaangażowanych w udzielanie tzw. kredytów frankowych, które straszyły polski parlament i rząd krokami prawnymi, które podejmą jeżeli zostanie uchwalona ustawa o ich przewalutowaniu procedowana obecnie w Senacie. Niemiecki Commerzbank (właściciel mBanku), austriacki Raiffeisen, portugalskie Millenium i amerykański General Electric (właściciel BPH, GE Money Bank) w listach wysłanych do rządu i parlamentu ostrzegali, że w przypadku przyjęcia ustawy o przewalutowaniu tzw. kredytów frankowych, będą domagały się od polskiego państwa rekompensat. Twierdzili, że jeżeli Parlament obciąży je kosztami przewalutowania tzw. kredytów frankowych w takiej wysokości jak przegłosował Sejm (90% banki, 10% kredytobiorcy), to wystąpią na drogę prawną na podstawie porozumień pomiędzy ich krajami, a Polską w sprawie popierania i wzajemnej ochrony inwestycji. Ostatecznie mimo tego, że senatorowie Platformy zmienili ten zapis o kosztach przewalutowania i rozłożyli je po 50% na bank i kredytobiorcę, to posłowie tej partii zdecydowali się na przerwanie prac nad tym projektem i ostatecznie powędrował on do sejmowego kosza. Widać, że straszenie bankierów przyniosło skutek, posłowie Platformy i PSL-u nie chcieli dalej pracować nad jakąkolwiek wersją wspomnianej ustawy.

3. Już to wystąpienie 4 zagranicznych banków do parlamentu i rządu z ostrzeżeniem, że będą domagały się odszkodowań na drodze prawnej, pokazało jak bezczelne są kierownictwa tych instytucji. Klientów, którzy traktowali banki jako instytucje zaufania publicznego wciągnięto w przecież w swoiste pułapki kredytowe (pracownicy banków, którzy „sprzedawali” te kredyty, a teraz pracują już poza sektorem bankowym w wywiadach prasowych mówią, że miejsca oferowania tych kredytów nazywano w slangu bankowym „rzeźniami albo ubojniami”), co tylko potwierdza, mówiąc najłagodniej, że bankowcy mieli złe intencje w stosunku do swych klientów. Później parlamentarzystów, którzy chcieli wykonać jakiś gest pomocy w stosunku do środowiska tzw. frankowiczów (bo przecież ustawa tylko częściowo rozwiązywała ten problem), zwyczajnie zaszantażowano groźbą odszkodowań. Teraz na spotkaniu w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy prezesi banków, które w swoich portfelach mają najwięcej tzw. kredytów frankowych, mówią mniej więcej tekstami szatniarza z filmu „Miś”, „nie pomożemy frankowiczom i co nam zrobicie”. Nie ma więc chyba innego wyjścia jak przygotowanie już w nowym Parlamencie projektu ustawy uznającego tzw. kredyty frankowe za toksyczne instrumenty finansowe i w konsekwencji obciążenie banków pełnymi kosztami wynikającymi z ich przewalutowania po kursie z dania udzielenia kredytu. Inaczej zagraniczni bankowcy będą „grali na nosie” nie tylko kredytobiorcom ale także polskiemu państwu. Kuźmiuk

Polacy – nic się nie stało – i nie stanie Powoli już zapominaliśmy o prezydenturze Bronisława Komorowskiego, kiedy on sam przypomniał o sobie w sposób nieoczekiwany, występując u boku byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy podczas promocji firmy „Cinkciarz.pl” w Chicago, która podpisała umowę o sponsoring drużyny „Chicago Bulls”. Próżno zachodzić w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą...”) dlaczego w tej promocji wzięło udział aż dwóch byłych prezydentów, z których jeden podejrzewany jest o bliskie spotkania III stopnia ze Służbą Bezpieczeństwa, a z kolei drugi – o niebezpieczne związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, których aktualnie już „nie ma”, ale ta nieobecność jest tylko wyższą forma obecności. Czy przyczyną była tylko „kasa Misiu, kasa” - jak uprzejmie przypuszcza red. Daniel Passent, czy też jeszcze jakieś inne zagadkowe przyczyny – dość, że Bronisław Komorowski o sobie przypomniał. Jak tylko o sobie przypomniał, zaraz się okazało, że z Pałacu Namiestnikowskiego, czy może z Belwederu „wypożyczył” sobie mnóstwo różnych pamiątek, wśród których był nawet – jakże by inaczej? - żyrandol. Użyte to zostało na wyposażenie Instytutu Bronisława Komorowskiego, który właśnie „powstaje”. Funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu wyjaśnili skonsternowanej opinii publicznej, że „nic się nie stało”, bo „wszyscy tak robią”. W to chętnie wierzę, bo naprawdę dziwne byłoby, gdyby na przykład były prezydent Aleksander Kwaśniewski nie wziął sobie czegoś z Pałacu na pamiątkę. Okazuje się, że transformacja ustrojowa – transformacją, ale okazuje się, że leninowskie przykazanie: „grab nagrabliennoje!” nadal kieruje postępowaniem najwyższych konstytucyjnych przedstawicieli III Rzeczypospolitej. To przywiązanie byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego akurat do norm leninowskich trochę może koliduje z jego arystokratycznym pochodzeniem i pewnie dostarczy mnóstwa inspiracji do rozmaitych teorii spiskowych, ale trzeba pamiętać o starym przysłowiu: „z kim przestajesz, takim się stajesz”, więc dlaczegóż na panu Bronisławie Komorowskim zażyłość z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi nie miałaby zostawić trwałego śladu? A skoro już wspomniałem tu o Wojskowych Służbach Informacyjnych, to właśnie w sposób spektakularny potwierdziło się spostrzeżenie, że oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. Oto podczas spotkania z chicagowskimi Polakami złowrogi poseł Antoni Macierewicz dał do zrozumienia, że będzie namawiał pana prezydenta Andrzeja Dudę do opublikowania „Aneksu” do „Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych”. Wiadomość ta z szybkością światła dotarła nad Wisłę, gdzie podziałała na podobieństwo kija włożonego w mrowisko. Mnóstwo ludzi w jednej chwili zostało zelektryzowanych, a możemy tylko się domyślać, ilu przeżyło bezsenną noc, albo budziło się z bijącym sercem zlanych zimnym potem. Po tej reakcji można wnosić, że podana przez Sławomira Cenckiewicza w książce „Długie ramię Moskwy” liczba 2500 konfidentów, jakimi dysponowały w roku 1990 Wojskowe Służby Informacyjne, może być obecnie pomnożona nie przez 10 – jak optymistycznie do niedawna przypuszczałem – ale co najmniej przez 100! Wstrząśnięte były bowiem nawet osoby, które naiwnie uważałem za stuprocentowych „cywilów” - a czy taki „cywil” byłby wstrząśnięty na wieść, że złowrogi poseł Macierewicz będzie namawiał pana prezydenta Dudę do publikacji „Aneksu” - i może go „namówi”? Warto tedy przypomnieć, że ów „Aneks” pierwotnie miał być opublikowany, ale na skutek dokonanej z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego nowelizacji pewnej ustawy, którą to nowelizację zmasakrował następnie Trybunał Konstytucyjny, podstawa prawna publikacji „Aneksu” odpadła i w przeddzień roku wyborów prezydenckich tajemnice zawarte w tym dokumencie stały się wyłączną własnością prezydenta Kaczyńskiego, który w dodatku nie tylko zdradził się znajomością tych rewelacji, zwracając się do pani red. Moniki Olejnik jej operacyjnym pseudonimem „Stokrotka”, ale dał tym samym do zrozumienia, ze nie zawaha się z wykorzystaniem tej wiedzy w kampanii. Czy miało to związek z późniejszą katastrofą w Smoleńsku, czy też między tymi wydarzeniami żadnego związku nie było – to właśnie trzeba by wyjaśnić. Jak tam było, tak tam było – ale niezależnie do tego faktem jest, że osoby wysłane 10 kwietnia 2010 roku przez marszałka Komorowskiego, który na podstawie komunikatu podanego przez TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki z RAZWIEDUPR-em, żeby przejęły Kancelarię Prezydenta, właśnie tego dokumentu najgorliwiej poszukiwały. Czy zatem „Aneks” znalazł się wśród pamiątek, jakie zabrał sobie gwoli urządzenia swojego Instytutu Bronisław Komorowski, czy też przejął go pan prezydent Andrzej Duda – tego jeszcze nie wiemy, ale nawet gdyby pan prezydent Duda fizycznie „Aneks” posiadał, to myślę, że dla jego publikacji trzeba by dopiero stworzyć podstawę prawną. Tę zaś może stworzyć dopiero nowy Sejm, jaki wyłoni się po wyborach 25 października. Rezultatu tych wyborów jeszcze nie znamy, ale właśnie dlatego warto przypomnieć wskazówkę wielkiego klasyka demokracji Józefa Stalina – że w demokracji najważniejsze jest przygotowanie odpowiedniej alternatywy politycznej dla wyborców. Dobrze przygotowaną alternatywę można zaś poznać po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane. Patrząc na polską scenę polityczną z tego punktu widzenia, widać, że Prawo i Sprawiedliwość znakomicie wypełnia misję blokowania dostępu na polityczną scenę ugrupowaniom nacjonalistycznym.

Platforma Obywatelska początkowo pomyślana jako zapora dla formacji wolnorynkowych, zdegenerowała się w bezideową partię konsumentów konfitur władzy – o czym każdy mógł się przekonać choćby z lektury fragmentów rozmów podsłuchanych w ramach straszliwego spisku kelnerów. Dlatego reżyser sceny politycznej nie miał innego wyjścia, jak na poczekaniu powołać ugrupowanie „Niezależna.pl” pod dyrekcją pana Ryszarda Petru, która radykalnemu programowi wolnorynkowemu przeciwstawia program eunuchoidalny, który niczyim interesom nie zagrozi. Podobnym zadaniem został poprzednio obarczony biłgorajski filozof, ale się zbisurmanił, w związku z czym popłuczyny zostały skierowane do ZLEW-u, który prezentuje „ludzką twarz socjalizmu” przy pomocy lansowania tak zwanych „panienek”. Aktualnie panią Ogórkową zastąpiła pani Nowacka, która zdaje się dopuściła sobie do głowy jakieś sodowe bąbelki o odgraża się samemu Leszkowi Millerowi, że jeśli tylko potwierdzą się podejrzenia w sprawie tajnych więzień CIA w Starych Kiejkutach, to... - i tak dalej. Ale już wiadomo, że te podejrzenia się nie potwierdzą, bo Stany Zjednoczone odmówiły Polsce pomocy prawnej w tej sprawie, wobec czego niezależna prokuratura nie będzie miała innego wyjścia, jak energiczne śledztwo umorzyć. Wreszcie pan Kukiz, który był chyba wypadkiem przy pracy i siłą inercji będzie próbował przeturlać się przez 5-procentową klauzulę zaporową. Czy się przeturla – zobaczymy, podobnie jak KORWIN-a. Co innego PSL – „ci nigdy nie oszaleją”, bo jeszcze z dawnych, komunistycznych czasów utrzymali aparat wyborczy, złożony z ludzi obsadzających wszelkie możliwe synekury w małych miasteczkach i gminach wiejskich. Tu walka idzie o życie nie tylko samych dzierżycieli synekur, ale bliższych i dalszych rodzin, dzięki czemu PSL zawsze uzyskuje 6-7 procent, co czyni go pożądanym koalicjantem każdego wyborczego faworyta i łakomym konsumentem wszystkich możliwych konfitur władzy. Oficjalna nieobecność Wojskowych Służb Informacyjnych, jako wyższa forma obecności dała się odczuć nawet w zachowaniu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, czyli PiS. Na widok wstrząsu, jaki wywołało wystąpienie złowrogiego posła Macierewicza w Chicago, desygnowana przez prezesa Kaczyńskiego na przyszłego premiera pani Beata Szydło zwołała konferencję prasową, podczas której rzeczniczka PiS odcięła się od deklaracji posła Macierewicza, zaś pani Szydło, gwoli uspokojenia soldateski, zaprezentowała w charakterze kandydata na ministra obrony w jej rządzie pobożnego posła Jarosława Gowina. Najwyraźniej pobożny poseł Gowin, piastujący w poprzednim wcieleniu stanowisko ministra sprawiedliwości w rządzie premiera Tuska, również w obecnym wcieleniu zdolny jest do wszystkiego, a już specjalnie – do zablokowania złowrogiego posła Macierewicza, na którego RAZWIEDUPR chyba rzeczywiście się uwziął. Wygląda zatem na to, że wszystko znalazło się pod kontrolą i wybory będą wygrane bez względu na to, kto je wygra. Stanisław Michalkiewicz

12 października 2015 Propozycje podatkowe PiS ciepło przyjęte przez ekspertów

1. W ostatnią sobotę w Warszawie odbyła się prezentacja propozycji zmian w podatkach przygotowanych przez Prawo i Sprawiedliwość i zawartych w programie z którym idziemy do wyborów parlamentarnych. Ponieważ rządząca Platforma w tym przede wszystkim premier Ewa Kopacz wręcz codziennie straszy rządami PiS-u, zdecydowaliśmy się na zaprezentowanie najważniejszych propozycji podatkowych aby dla przedsiębiorców już na etapie kampanii wyborczej było jasne jakie rodzaju zmiany w podatkach chcemy wprowadzić po wygraniu wyborów parlamentarnych.

Brałem udział w tej prezentacji więc pokrótce przedstawię podstawowe propozycje podatkowe zaprezentowane ekspertom podatkowym.

2. Został zaprezentowany napisany od początku projekt ustawy o VAT razem z rozporządzeniami wykonawczymi, który naszym zdaniem powinien znacznie ograniczyć zarówno przestępstwa karuzelowe w wyniku których wyłudzane są zwroty tego podatku, a także znaczne zmniejszenie rozmiarów obrotu nieopodatkowanego tym podatkiem. Zasygnalizowane zostały także podstawowe zmiany w podatku akcyzowym uniemożliwiające sprzedaż bez uiszczania tego podatku, przy jednoczesnym zapewnieniu, że podczas naszych rządów stawki tego podatku nie będą podwyższane. Został przedstawiony projekt nowej ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych (CIT) w tym możliwość wliczenia wydatków inwestycyjnych w koszty uzyskania przychodów w roku ich poniesienia, a także wprowadzenie obniżonej 15% stawki tego podatku dla małych firm (z obrotami poniżej 1,2 mln euro rocznie). Przedstawiliśmy także główne zmiany w podatku dochodowym od osób fizycznych (PIT) w tym podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 3 do 8 tysięcy być może jednak w wariancie degresywnym czyli zmniejszającym się wraz ze wzrostem poziomu dochodów). Wreszcie zostały przedstawione dwa projekty ustaw dotyczące nowych podatków: podatku bankowego w wariancie od aktywów bankowych albo podatku od instrumentów finansowych i podatku obrotowego sprzedaży detalicznej handlu wielkopowierzchniowego.

3. Obecni na sali eksperci (między innymi profesorowie Witold Modzelewski, Robert Gwiazdowski, Elżbieta Chojna-Duch, Grażyna Ancyparowicz, Andrzej Kaźmierczak, Adam Glapiński), ciepło przyjęli te propozycje podatkowe w tym także podatków nowych: bankowego i od sklepów wielkopowierzchniowych. Dyskusja toczyła się głównie wokół załamania się dochodów podatkowych w tegorocznym budżecie i skali wyłudzeń podatku VAT, a także wyprowadzania dochodów za granice i uszczuplania w związku z tym podatku CIT. Powoływano się na opracowania Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, obydwie instytucje oceniają, że uszczuplenia podatku VAT wynoszą około 50 mld zł rocznie, a podatku CIT około 40 mld zł rocznie (a więc uszczuplenia w tym podatku są wyższe niż roczne wpływy z niego wynoszące około 30 mld zł). Stopniowe zwiększanie wydajności podatkowej z 4 podstawowych podatków będzie jednym z głównych celów zmian dokonywanych w systemie podatkowym z dojściem w ciągu 3-4 lat do wydajności rzędu 17,5% PKB (obecnie wynosi ona zaledwie 13,5% PKB, podczas gdy w roku 2007 wydajność ta wyniosła właśnie 17,5% PKB).

4. Profesor Modzelewski wręcz stwierdził, że ostatnie zmiany w podatku VAT i CIT przeprowadzone przez koalicję Platformy i PSL-u, były przygotowywanie przez lobbystów zajmujących się optymalizacją podatkową i w związku wpływy z obydwu podatków w tym roku uległy załamaniu. Zasugerował także, że wszelkie zmiany w przepisach podatkowych w przyszłości muszą być przygotowywane w strukturach Rady Ministrów, a w parlamencie w czasie obrad komisji, musi być wyeliminowana możliwość składania poprawek do tych ustaw przez lobbystów. Dyskusję wzbudziły także rozwiązania zawarte w projekcie ustawy o podatku bankowym, sugerowano raczej żeby był to podatek od niektórych rodzajów pasywów a nie jak naszej propozycji od aktywów (zdaniem ekspertów taka konstrukcja może ograniczać akcję kredytową banków). W prezentacji projektów podatkowych brali także dziennikarze z mediów ekonomicznych w tym tych zagranicznych, co naszym zdaniem powinno uspokoić atmosferę wśród inwestorów zagranicznych obecnych w polskiej gospodarce. Kuźmiuk

13 października 2015 Uroczyste otwarcie Gazoportu w budowie

1. Wczoraj miała miejsce w Świnoujściu z udziałem premier Ewy Kopacz i ministra skarbu Andrzeja Czerwińskiego, uroczystość oddania do użytku Gazoportu, inwestycji niezwykle ważnej dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. Pani premier nie omieszkała pochwalić się przed cała Polską wywiązaniem się jej rządu z kolejnej obietnicy tytle tylko, że zapomniała poinformować opinię publiczną, iż miano ją zakończyć w połowie 2014 roku. Co więcej oddanie do użytku Gazoportu jest tak naprawdę fikcją ponieważ jak pisze na portalu „wPolityce.pl” ekspert w tej dziedzinie Janusz Kowalski (doradca śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego), komercyjne dostawy gazu LNG do Polski będą mogły się najwcześniej rozpocząć w II kwartale 2016 roku, a więc blisko 2 lata po planowanym terminie.

2. Wspomniany ekspert pisze także, że do tej pory nie zostało wydane pozwolenie na użytkowanie Gazoportu umożlwiające jego pełną komercyjną eksploatację czyli odbiór gazu LNG z przypływających do portu statków. Co więcej dopiero 15 września polskie LNG S.A., podpisało umowę z Qatargas umowę na dostawę gazu służącą do schłodzenia instalacji terminalowych na grudzień 2015 albo styczeń 2016 roku, ponieważ dopiero na 11 grudnia przewidziano zakończenie montażu mechanicznego wszystkich systemów Gazoportu. Dopiero przeprowadzenie testów takiego schłodzenia, umożliwia rozruch próbny poszczególnych instalacji (część z nich była zrealizowana 2-3 lata temu i nie ma pewności czy nie potrzebne będą ich remonty) i w konsekwencji próbę eksploatacyjną całego Gazoportu.

3. Przypomnijmy tylko, że decyzję w sprawie budowy terminalu LNG w Świnoujściu podjął jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego pod koniec 2006 roku i przygotował program jej finansowania ze środków krajowych i unijnych ale rząd Tuska niestety przez parę kolejnych lat się wahał czy projekt ten kontynuować. Sama budowa Gazoportu w Świnoujściu, została fizycznie rozpoczęta dopiero w marcu 2011 (a więc z ponad 3 letnim opóźnieniem), a kamień węgielny wmurował sam premier Donald Tusk. Kuźmiuk

Front wokół publikacji „Aneksu” WSI Jezu Chryste! Kto by pomyślał!? Że tacy starzy wyjadacze, co to z niejednego komina wygartywali, co to samego jeszcze znali Stalina i w związku z tym mięso, zwłaszcza w pośladkach, mają jak u starego kurwiarza – jak na przykład stary kiejkut Leszek Miller – ale żeby pani Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, ongiś ozdoba Unii Demokratycznej, z której tenże Leszek Miller wystrugał człowieka, a nawet nie tylko człowieka, ale wiceministra – dlaczegoś akurat spraw wewnętrznych – albo „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, w swoim czasie laureatka nagrody imienia, bodajże biskupa Chrapka, za cykiel publikacji pobożnych – jakich to aktów strzelistych i orgazmów mistycznych doznawała podczas pielgrzymek Jana Pawła II – żeby nawet takie osoby odczuwały jaskółczy niepokój z powodu enigmatycznej zapowiedzi złowrogiego posła Antoniego Macierewicza, że namówi pana prezydenta Dudę do ujawnienia „Aneksu” do „Raportu o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych” – tego nawet Ben Akiba by nie przewidział. Nawet pani premierzyca Ewa Kopacz uznała za stosowne przedstawić swój stosunek do tej propozycji. Czyżby i ona… Rany Boskie, Jerum, Jerum. Z jednej tedy strony powinienem kicać niczym żydowski król Dawid przed Arką Przymierza – za co, mówiąc nawiasem, „wzgardziła nim” jakaś dama, pewnie taka sama jak panna Joanna Horodyńska, występująca w Polsacie z sodomitą Tomaszem Jacykowem przy recenzowaniu, kto jak się ubrał. Tak nawiasem mówiąc, obydwoje recenzenci starannie omijają tzw. fond de toilette, to znaczy to wszystko, co jest ukryte pod spodem, czyli majtki i tym podobne utensylia. Najwyraźniej skądś muszą wiedzieć, że te wszystkie gwiazdy nie mają czasu na codzienne przepierki, toteż różnie tam pod spodem bywa i lepiej, żeby te okoliczności „wieczysta noc powlekła” – niczym zbrodnie „Pani, która zabiła Pana” ze słynnej ballady Adama Mickiewicza „Lilie”. Ale mniejsza o to, bo ważny jest ten „Aneks” – że pani red. Monika Olejnik, nie tylko z porządnej, ubeckiej rodziny, no i „Stokrotka”, z tego powodu jest poruszona – to rzecz oczywista. Wszyscy pamiętamy spazmy, jakich dostała, kiedy pan prezydent Lech Kaczyński zwrócił się do niej tym pseudonimem operacyjnym, jakiego używała, a może i nadal używa w tak zwanych służbach – ale żeby pani Joanna Mucha, żeby pani premierzyca Ewa Kopacz, żeby „istota czująca”, czyli pani Katarzyna Maria Piekarska, albo „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, odczuwały z tego powodu jaskółczy niepokój – tego przecież Ben Akiba nie przewidział. Chociaż przynajmniej w jednym przypadku mógłby. Oto Platforma Obywatelska w 2007 roku miała „gabinet cieni”. W tym gabinecie kandydatem na ministra finansów był „Zbycho”, czyli Zbigniew Chlebowski, kandydatem na ministra obrony był Bogdan Zdrojewski, kandydatem na ministra sprawiedliwości była Julia Pitera… i tak dalej. Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to resorty, które z koalicyjnego rozdania przypadły Platformie, obsadziły w większości całkiem inne osoby: „Zbycha” wydymał obywatel brytyjski Jan („Jacek”) Vincent-Rostowski, z kolei Bogdana Zdrojewskiego – lekarz psychiatra Bogdan Klich, wskutek czego Zdrojewskiego czyjaś mocna ręka przeflancowała na odcinek chałtury, no a Julię Piterę wygryzł Zbigniew Ćwiąkalski, w związku z czym trzeba było obmyślić dla niej na poczekaniu jakieś inne stanowisko – bo Ćwiąkalski Ćwiąkalskim, ale i pani Pitera też nie była pozbawiona zasług. Stalina wprawdzie nie znała, ale… no, mniejsza z tym. I tylko dwie osobistości z „gabinetu cieni” objęły resorty, na które były szykowane: Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro” z afery hazardowej, no i właśnie obecna pani premierzyca Ewa Kopacz. Czyżby już wtedy Mocna Ręka trzymała nad nią parasol ochronny? Wszystko to być może; to by wyjaśniało przyczyny, dla których właśnie ona została wystrugana z banana na premierzycę w momencie, kiedy Nasza Złota Pani w ostatniej chwili podała premieru Tusku pomocną dłoń, błyskawicznie przenosząc go z tubylczego bagna na brukselskie salony. Wyobrażam tedy sobie, jak w roku 2007 mogła wyglądać rozmowa Donalda Tuska z wysłannikiem Księcia: „Słuchajcie no, Tusk! Macie tu papierek z listą waszego gabinetu. Nic tu nie kombinujcie, bo z tego tylko wynikną zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wyrastają wam nogi”. Jak widzimy, rozmowa mogła być jednostronna, bo jakże inaczej, kiedy i premier Tusk mógł w tym momencie sobie przypomnieć, że w końcówce lat osiemdziesiątych sekretarzem Ambasady RFN w Warszawie był Rüdiger Freiherr von Fritsch, który „zaprzyjaźnił się” z „niektórymi przedstawicielami opozycji demokratycznej w Polsce” – co zresztą należało do jego obowiązków. Warto zapamiętać, że nie ze wszystkimi, a tylko „z niektórymi”. Z którymi „niektórymi” – aaa, to tajemnica, na którą pewne światło rzuca okoliczność, że kiedy nasz Freiherr awansował, zostając w roku 2004 zastępcą szefa niemieckiej razwiedki, to i jego przyjaciele w Polsce też awansowali, na przykład Donald Tusk – na niekwestionowanego szefa Platformy Obywatelskiej, usuwając w cień dwóch innych „tenorów” w osobach „Pana Pięć Procent”, czyli pana doktora Andrzeja Olechowskiego, i pana Macieja Płażyńskiego. Pan dr Olechowski był (?) agentem sławnego „wywiadu gospodarczego”

i z tej racji mógł podlegać całkiem komu innemu, a pan Płażyński mógł być nawet cywilem. Ciekawe, czy „Aneks” zawiera jakieś informacje na ten temat. Wykluczyć tego nie można, bo jego publikacja została zablokowana na skutek operacji przypominającej początek opowiadania Chestertona „Złamana szabla”: „– Gdzie mądry człowiek ukryje liść? – W lesie. – A jeśli nie ma lasu? – To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść”. Takim lasem mogła być nowelizacja ustawy, tak przygotowana z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego – według mego rozeznania, przez pana mecenasa Jana Olszewskiego, który w takich sprawach jest niezastąpiony – by następnie Trybunał Konstytucyjny – mniejsza o to: świadomie czy nieświadomie – ją zmasakrował, likwidując w ten sposób podstawę prawną publikacji tego dokumentu w przeddzień roku wyborów prezydenckich. Czyżby pan prezes Jarosław Kaczyński chciał jeszcze raz rzucić na stół tę kartę? To jest możliwe, a najlepszą poszlaką jest reakcja na bąka puszczonego w Chicago przez złowrogiego posła Antoniego Macierewicza – że jaskółczy niepokój odczuły nawet takie postacie jak „istota czująca”, czyli pani Katarzyna Maria Piekarska, którą do tej pory naiwnie uważałem za „cywila”, chociaż była z nominacji starego kiejkuta Leszka Millera wiceministrem spraw wewnętrznych, czy „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, laureatka pobożnych nagród im biskupa Chrapka z powodu mistycznych orgazmów, jakich doznawała podczas pielgrzymek Jana Pawła II do naszej biednej ojczyzny. Ale właściwie powinienem być udelektowany, bo to przecież potwierdza moją ulubioną teorię spiskową, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem. Stanisław Michalkiewicz

14 października 2015 Wykup ziemi przez cudzoziemców, znowu w centrum zainteresowania w PE

1. W ostatni poniedziałek w Parlamencie Europejskim na posiedzeniu Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi odbyła się dyskusja dotycząca problemu wykupu ziemi rolnej przez cudzoziemców w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Komisja Europejska przygotowała w tej sprawie specjalną notę pt. „Zakres masowego wykupu gruntów rolnych w UE”, w której usiłowała zbagatelizować wymowę ogłoszonego w czerwcu tego roku w Brukseli raportu poświęconego temu problemowi. Przypomnijmy tylko, że właśnie w czerwcu w komisji rolnictwa PE był omawiany raport przygotowany przez Transnational Institute z Brukseli, dotyczący rozmiarów masowego wykupu gruntów rolnych w poszczególnych krajach UE w celach spekulacyjnych. Generalnie raport skupiał się głównie na krajach Europy Środkowo – Wschodniej, przyjętych niedawno do UE i pokazywał, że zjawisko wykupu ziemi rolnej przez cudzoziemców z roku na rok narasta. W raporcie wymieniono miedzy innymi Rumunię, gdzie około 10 % użytków rolnych znajduje się już w rękach inwestorów z krajów trzecich, Węgry gdzie w drodze umów objętych tajemnicą handlową inwestorzy zagraniczni nabyli około 1 miliona hektarów, wreszcie Polskę gdzie głównie poprzez instytucję tzw. słupa, inwestorzy zagraniczni nabyli ponad 200 tysięcy hektarów ziemi rolnej.

2. Raport brukselskiego instytutu potwierdził powszechne przekonanie, że mimo obowiązującego w Polsce zakazu zakupu ziemi rolnej przez cudzoziemców na podstawie ustawy obowiązującej od 1 maja 2004 roku do 1 maja 2016 roku, która pozwala na taki zakup ale tylko po uzyskaniu zezwolenia MSW, trwa intensywny wykup polskiej ziemi na podstawione osoby. Rządząca Platforma i PSL oczywiście bagatelizują ten proceder, stwierdzając, że ma on charakter marginalny (tak przynajmniej wynika z corocznych sprawozdań składanych przez szefa MSW przed Sejmem), choć Najwyższa Izba Kontroli (NIK) w raporcie z 2013 roku dostrzega już jego powagę. Teraz KE chciała zrobić podobnie ale głosy wielu europosłów z krajów Europy Środkowo-Wschodniej na posiedzeniu Komisji, tak mocno napiętnowały ten proceder, że brukselscy urzędnicy nie mieli innego wyjścia tylko zadeklarowanie, że się mu wnikliwie przyjrzą.

3. Razem z europosłem Januszem Wojciechowskim zabieraliśmy głos w tej debacie podkreślając, że w Polsce proceder wykupu ziemi na podstawione osoby fizyczne, bądź też spółki z udziałem kapitału zagranicznego jest w ostatnich latach szczególnie intensywny. Przytaczaliśmy dane dotyczące rynkowych cen ziemi w naszym kraju i w krajach Europy Zachodniej (średnio ceny hektara ziemi w Polsce kilkakrotnie niższe niż na Zachodzie), a także dane dotyczące dochodowości w rolnictwie (3 euro za godzinę pracy rolnika w Polsce i 25 euro za godzinę pracy rolnika w Danii), które dobitnie potwierdzają, że polscy rolnicy nie mają szans na zakupy ziemi w naszym kraju jeżeli tylko wygaśnie zakaz zakupu ziemi przez cudzoziemców. Potwierdzają to wspomniane wyżej dane dotyczące wykupu ziemi przez cudzoziemców, mimo istnienia tego zakazu.

4. W tej sytuacji kraje Europy Środkowo-Wschodniej muszą się przed tym procederem bronić wprowadzając ograniczenia w dostępie do zakupów ziemi przez cudzoziemców, podobne do tych jakie mają takie kraje jak Francja czy Dania. Europoseł Janusz Wojciechowski opisał to tak: „wprawdzie zgodnie z unijną zasadą swobodnego przepływu kapitału każdy obywatel UE ma prawo do zakupu ziemi we wspomnianej Francji czy Dani ale przepisy krajowe są skonstruowane tak, że mogą to zrobić tylko zasiedziali rolnicy francuscy albo duńscy”. I w nawiązaniu do tego zapytał, czy w takim razie to polscy rolnicy będą nabywać ziemię w Danii bądź we Francji czy raczej odwrotnie to rolnicy duńscy czy francuscy będą nabywać ziemię w Polsce? Po ukradkowych uśmiechach europosłów z tych krajów widać było, że odpowiedź na to pytanie jest aż nadto oczywista. W tej sytuacji Przedstawiciel KE obecny na tym posiedzeniu Komisji Rolnictwa zadeklarował bardziej szczegółowe zbadanie tego zjawiska i w krajach Europy Środkowo-Wschodniej i przygotowanie stosownych rekomendacji.

5. Polsce jednak nie pozostaje nic innego tylko jak najszybsze uchwalenie ustawy, która w zgodzie z unijną zasadą swobodnego przepływu kapitału, miałaby takie zapisy szczegółowe, które w praktyce umożliwiały zakup ziemi rolnej tylko polskim rolnikom. Taki projekt musi przygotować możliwie jak najszybciej nowy rząd wyłoniony po wyborach 25 października, obecny zrobił w tej sprawie naprawdę niewiele, co więcej w tych dniach okazało się, że urzędnicy tej ekipy z Agencji Nieruchomości Rolnych złożyli do prokuratury doniesienie na rolników, którzy protestowali w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom. Oskarżono ich o utworzenie grupy przestępczej i spektakularnie aresztowano na oczach przerażonych żon i dzieci, pozostawiając prowadzone przez nich gospodarstwa na pastwę losu. Kuźmiuk

15 października 2015 Młyny CBA mielą powoli ale jednak mielą

1. W ostatnią środę miało miejsce spektakularne wejście agentów CBA do biur Giełdy Papierów Wartościowych i ministerstwa Skarbu Państwa w poszukiwaniu dokumentów w związku z prywatyzacją CIECH S.A. Wprawdzie prezes Giełdy Paweł Tamborski po wydaniu agentom CBA laptopa i innych nośników informatycznych z okresu kiedy był wiceministrem skarbu, wrócił do swojego gabinetu ale akcja agentów została odnotowana przez wszystkie ważne agencje zajmujące się problematyką ekonomiczną. Agenci CBA działali na zlecenie warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej, która od marca tego roku prowadzi śledztwo w sprawie podejrzeń nieprawidłowości w związku z prywatyzacją CIECH S.A.

2. Przypomnijmy tylko, że pośpieszna prywatyzacja CIECH S.A. na którą zdecydował się minister skarbu w połowie 2014 roku jak wiemy z tzw. taśm prawdy odbyła się na skutek mocnych nacisków przedstawicieli przyszłego inwestora na różnych polityków z rządu Platformy i PSL-u. Tuż przed wybuchem wspomnianej afery taśmowej na początku czerwca 2014 roku resort skarbu wyraził dosyć nagle zgodę na odsprzedanie będącego w jego posiadaniu pakietu kontrolnego akcji CIECH S.A. (około 38%) po cenie 32,13 zł za jedną akcję na rzecz jednej ze spółek Holdingu Jana Kulczyka, KI Chemistry (sumarycznie Skarb Państwa uzyskał z tej transakcji 619 mln zł od inwestora i 22,5 mln zł wcześniej wypłaconej dywidendy). Transakcja odbyła się w wyniku ogłoszonego przez tę spółkę w marcu 2014 roku wezwania do sprzedaży blisko 34,8 mln akcji CIECH S.A. (66% wszystkich akcji) po 29,5 zł za jedną akcję. Przedstawiciele resortu skarbu wielokrotnie publicznie twierdzili, że oferowana cena jest za niska i już przed finalizacją transakcji, inwestor zdecydował się podwyższyć cenę o 2,5 zł za akcję i zakup doszedł do skutku.

3. Przypomnijmy także, że po ujawnieniu w połowie marca 2015 roku przez szefa CBA, że przekazał Prokuraturze Okręgowej w Warszawie kolejne 11 nagrań z podsłuchanymi rozmowami polityków i biznesmenów, a także w związku z opublikowaniem przez TV Republika w połowie lutego tego roku treści meldunków operacyjnych składanych przez osobowe źródła informacji agentom tego Biura, do akcji wkroczyła Prokuratura Apelacyjna w Warszawie.

Zażądała ona od Prokuratury Okręgowej materiałów dotyczących prywatyzacji CIECH S.A. na rzecz firmy Jana Kulczyka, w tym w szczególności treści rozmowy pomiędzy wiceministrem Skarbu Państwa Rafałem Baniakiem a lobbystą i przyjacielem wielu prominentnych polityków Platformy, Piotrem Wawrzynowiczem. Z materiałów CBA ponoć wynika, że to symboliczne podniesienie ceny zakupu akcji przez inwestora było przeprowadzone po to aby „zamydlić oczy” przyszłym kontrolerom tej transakcji i przy okazji opinii publicznej, a przedstawiciele resortu skarbu za swoją uległość wobec inwestora, zostali sowicie „wynagrodzeni pod stołem”. Zdaniem ekspertów Skarb Państwa stracił na tej transakcji przynajmniej kilkaset milionów złotych, co bardzo dobitnie potwierdzają ogłoszone w połowie tego roku wyniki finansowe CIECH S.A. za 2014 rok (zysk netto wzrósł aż o 320%).

4. To właśnie te wątki bada Prokuratura Apelacyjna w Warszawie, a ponieważ funkcję wiceministra skarbu nadzorującego tę prywatyzację pełnił obecny prezes GPW Paweł Tamborski stąd wizyta agentów CBA na Giełdzie i żądanie wydania materiałów z nią związanych. A swoją drogą skoro CBA wiedziało o nieprawidłowościach związanych z prywatyzacją CIECH S.A, którą nadzorował wiceminister Tamborski to jak to się stało, że został on prezesem Giełdy Papierów Wartościowych i instytucja ta nie wniosła zastrzeżeń do jego powołania na to stanowisko (takie zastrzeżenia zgłaszała tylko wiceszefowa komisji finansów publicznych poseł Beata Szydło)? Kuźmiuk

Celebryci całują gacie „W Poroninie na jedlinie wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować.” – Tak rozpoczynał się anonimowy wierszyk, a właściwie poemat, opisujący sytuację w partyjnych kręgach – między innymi pielgrzymki do Poronina w celu oddania hołdu wspomnianym gaciom: „Przyszedł Władzio z Komitetem, kontentował się mankietem” – i tak dalej. W wyniku sławnej transformacji ustrojowej leninowskie gacie z Poronina zniknęły, ale ponieważ natura nie znosi próżni, to rozmaici folksdojcze, którzy przecież nie wymarli, tylko reprodukują się w kolejnych pokoleniach, zaraz znaleźli sobie nowy kult. Przyszło to tym łatwiej, że potrzeba nowego kultu, który wypełniłby próżnię po Leninie i jego gaciach, wyszła naprzeciw niemieckiej i żydowskiej polityce historycznej. Niemiecka polityka historyczna zmierza do stopniowego zdejmowania z Niemiec i z Niemców odpowiedzialności za drugą wojnę światową. Z kolei celem żydowskiej polityki historycznej jest znalezienie winowajcy zastępczego, na którego można by przerzucić odpowiedzialność za druga wojnę światową w miarę zdejmowania tej odpowiedzialności z Niemiec i Niemców. Jest to bowiem konieczny warunek materialnego eksploatowania holokaustu. Wszystko to wymagało koordynacji obydwu polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej i warto zwrócić uwagę, że ta koordynacja pojawiła się bardzo wcześnie, bo już w 1960 roku. 14 marca 1960 roku w Nowym Jorku spotkał się izraelski premier Dawid Ben Gurion z niemieckim kanclerzem Konradem Adenauerem. W następstwie tego spotkania, z inicjatywy Ben Guriona, w żydowskiej modlitwie za ofiary ludobójstwa, wykreślono słowo „Niemcy”, które zastąpiono słowem: „naziści”. „Naziści” zrobili wielką karierę. Okazało się bowiem, ze pierwszym krajem okupowanym przez złych „nazistów” były… Niemcy! Dzięki temu propagandowemu majstersztykowi, Niemcy ze sprawcy zbrodni II wojny światowej, jednym susem wskoczyły do pierwszego szeregu ofiar złych „nazistów”. Można by powiedzieć, że z „nazistów” wszyscy maja samego korzyści, niczym smalec z gęsi – ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych. Chodzi o to, że „nazistów” już nie ma, bo rozpłynęli się gdzieś w nocy i mgle – więc tym większej aktualności nabrała sprawa winowajcy zastępczego, na którego obydwaj koordynatorzy polityk historycznych wytypowali Polskę. Wprawdzie konieczność zachowania resztek przyzwoitości i pozorów obiektywizmu nie pozwala jeszcze na dokonanie odkrycia, że ci okropni „naziści”, to po prostu Polacy – ale przecież wszystko jeszcze przed nami i jak będzie trzeba, to ktoś tego odkrycia dokona. Jeszcze nie wiemy, czy obstalowano je u „światowej sławy historyka”, czyli pana doktora Jana Tomasza Grossa, czy u jakiegoś innego bajkopisarza, ale w stosownym czasie zostanie to nam objawione. Zanim jednak to nastąpi, trzeba dokonać odpowiedniego przygotowania. Toteż zarówno po stronie niemieckiej, jak i po stronie żydowskiej pracują nad tym całe sztaby pierwszorzędnych fachowców, do dyspozycji których w ubiegłym roku oddane zostało Muzeum Historii Żydów Polskich, mające przygotować mniej wartościowemu narodowi tubylczemu politycznie poprawną wersję jego historii – ale co to komu szkodzi, żeby było jeszcze lepiej? Nikomu to nic nie szkodzi, więc naprzeciw skoordynowanym politykom historycznym: niemieckiej i żydowskiej, wychodzi piąta kolumna w kraju. Najtwardszym jądrem tej piątej kolumny jest środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”, która zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego, organizuje i koordynuje antypolską propagandę, kreując rozmaite autorytety, które w zamian za nadymanie, pracowicie uwijają się wokół wyznaczonych im zadań. Reżyserowie kręcą filmy w rodzaju „Pokłosia”, czy (Gn)Idy, a pisarze piszą książki, a jeśli tego byłoby za mało, to w swoich wypowiedziach pryncypialnie chłoszczą mniej wartościowy naród polski. Ostatnio to zadanie wykonała pani pisarzowa Olga Tokarczuk. W zamian za dwukrotne przyznanie jej literackiej nagrody „Nike” pani pisarzowa oskarżyła Polaków, że byli „kolonizatorami”, „właścicielami niewolników”, no i oczywiście – „mordercami Żydów”. Czy pani Tokarczuk ma nadzieję zostać drugim „światowej sławy historykiem” obok pana doktora Jana Tomasza Grossa, czy też ktoś starszy i mądrzejszy powiedział jej przed przyznaniem nagrody: słuchajcie no, Tokarczukowa; daliśmy wam nagrodę za ten wasz Scheiss, ale wicie, rozumicie – tego oczywiście nie wiemy, ale to bez znaczenia, bo ważniejsze jest, że pokazuje, czyje gacie należy dzisiaj całować, żeby awansować – nawet w literaturze. Stanisław Michalkiewicz

Wolność słowa zagrożona Podczas gdy mnóstwo kandydatów do Sejmu i Senatu stręczy się nam w charakterze Umiłowanych Przywódców, kiedy komitety wyborcze, jeden przez drugiego przedstawiają coraz to nowe propozycje wiekopomnych reform i tylko patrzeć, jak zaczną proponować nam trony, żebyśmy tylko na nich głosowali – w Lublinie zakończył się siedmioletni proces „o antysemityzm”, w którym w charakterze oskarżonego wystąpił pan Grzegorz Wysok. Zaczęło się od tego, że funkcjonariusz tamtejszej mutacji „Gazety Wyborczej” pan Karol Adamaszek skierował do lubelskiej prokuratury donos, iż Grzegorz Wysok w wydawanym przez siebie biuletynie dopuścił się straszliwych zbrodni, które można sprowadzić do wspólnego mianownika w postaci „antysemityzmu”. Wiadomo zaś, że antysemityzm jest zbrodnią straszliwą; ten punkt widzenia podzielają dzisiaj zarówno partyjni, jak i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i umar... - no, mniejsza z tym. W każdym razie obowiązuje rozkaz, że „antysemityzm” straszliwą zbrodnią jest. To wiadomo, to jest niezbędny składnik umysłowego wyposażenia, swego rodzaju pakiet surwiwalowy wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – bo przecież jeden mądry, roztropny i przyzwoity musi jakoś rozpoznawać w tłumie drugiego mądrego, roztropnego i przyzwoitego – bo jakże inaczej mogliby tworzyć międzynarodówki mądrych, roztropnych i przyzwoitych? Do tego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa – no ale z tym w środowisku mądrych, roztropnych i przyzwoitych nie ma specjalnego problemu. Problem natomiast pojawia się w momencie, gdy trzeba zdefiniować, co to właściwie jest takiego, ten cały „antysemityzm”. Kiedyś, w koszmarnych czasach sanacji, a nawet i wcześniej, na przykład za Hammurabiego uważano, że antysemityzm polega na przekonaniu, iż „wszystkiemu” winni są Żydzi. Być może, że są na świecie jacyś ludzie, którzy tak uważają – ale jeśli są, to na pewno nie są liczni, ponieważ ten pogląd nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Na świecie mianowicie jest wiele zjawisk uważanych za katastrofalne, na przykład trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie, fale tsunami, pożary, czy susze – ale wiadomo też, że Żydzi nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że padną ofiarą tych kataklizmów. Toteż obecnie antysemityzm występuje w dwóch przypadkach: po pierwsze – kiedy z jakichś powodów Żydzi kogoś nie lubią. Taki delikwent uważany jest za antysemitnika. Ilustracją takiego przypadku jest pani Helena Thomas, przez całe dziesięciolecia akredytowana jako dziennikarka przy Białym Domu w Waszyngtonie. Na początku pierwszej kadencji prezydenta Obamy zapytała go na konferencji prasowej, czy wie, jakie państwo na Bliskim Wschodzie dysponuje bronią jądrową. Elokwentny prezydent Obama już-już miał odpowiedzieć, ale w ostatnich chwili ugryzł się w język, zamamrotał coś pod nosem, konferencję przerwano, a nazajutrz cała „prasa międzynarodowa” oskarżyła panią Helenę Thomas o „antysemityzm”. Rzecz w tym, że bodaj w roku 1972 Kongres USA uchwalił ustawę zakazującą rządowi udzielania amerykańskiej pomocy krajom, które obchodzą zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej. Gdyby tedy prezydent przyznał, że wie, który to kraj, mógłby zostać oskarżony o spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym – bo wiedząc który to kraj, udzielał mu amerykańskiej pomocy m.in. w postaci finansowej kroplówki w wysokości 4 mld dolarów rocznie. Nawiasem mówiąc – o czym wspomina dwóch amerykańskich politologów w książce „Lobby izraelskie w USA” - Izrael jest jedynym państwem, które z amerykańskiej pomocy nie musi się rozliczać i w związku z tym te 4 miliardy dolarów natychmiast pożycza amerykańskiemu rządowi na wysoki procent. Drugim przypadkiem „antysemityzmu” jest spostrzegawczość. Na przykład spostrzeżenie, że Żydzi zdominowali centrum amerykańskiego przemysłu filmowego w Hollywood, czy sektor finansowy w Stanach Zjednoczonych, uważane jest i piętnowane jako przejaw antysemityzmu. Najwyraźniej Karol Adamaszek musiał stawiać znak równości między antysemityzmem i spostrzegawczością, bo na za przejaw antysemityzmu uznał na przykład stwierdzenie, że Adam Michnik był „Żydem roku któregoś tam”. Nie byłoby to może nic groźnego, gdyby nie fakt, że lubelska prokuratura, zamiast wyrzucić donos pana Karola Adamaszka jako oczywiście absurdalny, potraktowała go serio i wniosła do sądu akt oskarżenia. Sprawiał on wrażenie jakiejś ponurej groteski, bo oprócz uznania za „antysemickie” sformułowania, iż Adam Michnik był „Żydem roku któregoś tam”, za takowe prokuratura w Lublinie uznała również sformułowanie „Żydy” i „Chamy”. Gdyby ktoś mi to opowiadał, to bym nie uwierzył, bo – wstyd się przyznać – wcześniej uważałem, iż prokuratura reprezentuje wyższy poziom intelektualny – ale zeznawałem w tej sprawie jako świadek, więc w całej rozciągłości muszę tę ponurą groteskę potwierdzić. Tymczasem Adam Michnik rzeczywiście był laureatem nagrody „Żyd Roku” przyznanej mu w roku 1990 przez jakąś nowojorską żydowską organizację i w dodatku nagrodę tę przyjął, więc była to po prostu informacja o wydarzeniu, podobnie jak „Żydy” i „Chamy” były nazwami frakcji w PZPR w latach 50-tych, które tak się nawzajem przezywały. „Żydy” to byli tzw. „puławianie” podczas gdy „Chamami” nazywano tzw. „grupę natolińską”. Nawiasem mówiąc, pani prokurator zadała mi pytanie, które miało być – jak się potem okazało – podchwytliwe – czy mianowicie słowo „cham” uważam za obraźliwe. Odpowiedziałem, że do niedawna jeszcze było, ale odkąd sąd uznał, że można się w ten sposób zwracać do prezydenta Rzeczypospolitej, to chyba już nie jest.

Współczułem panu sędziemu Andrzejowi Woźniakowi, że musi prowadzić ten idiotyczny proces będący następstwem donosu wylęgłego z karierowiczowskiej, lizusowskiej nadgorliwości i – co tu ukrywać – głupoty – ale współczułem tylko trochę. Gdyby bowiem pan sędzia Andrzej Woźniak miał więcej odwagi cywilnej, to umorzyłby sprawę już na pierwszym posiedzeniu z powodu braku cech przestępstwa, wytykając w ten sposób prokuraturze jej bęcwalstwo. Tymczasem proces trwał siedem lat po to, by również zakończyć się umorzeniem, tyle, że „warunkowym” - bo pan sędzia Woźniak dopatrzył się jednak cech przestępstwa w cytacie z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” brzmiącym: „Nachalne są te kurwy i zuchwałe”. Jak pamiętamy, w ten sposób pewien żołnierz skomentował zachowanie pani z towarzystwa, która w przyjaznym geście pogładziła go po twarzy. Ponieważ pan Grzegorz Wysok użył tego cytatu w charakterze komentarza do zachowania żydowskich organizacji „przemysłu holokaustu”, pan sędzia Woźniak – jak mi się wydaje – uczepił się tego pretekstu, by jednak dopatrzyć się w tym sformułowaniu cech przestępstwa w postaci „znieważenia narodu żydowskiego” i w ten sposób znaleźć alibi dla siedmiu lat tej mitręgi i trwonienia publicznych pieniędzy. Jedyną korzyścią z tych siedmiu lat mitręgi jest to, że pan sędzia Andrzej Woźniak uznał wspomniane żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski za „bezzasadne”. Ale one nie stały się „bezzasadne” dopiero teraz, tylko były takie od samego początku – na co wskazywałem w felietonie wygłoszonym na antenie Radia Maryja w marcu 2006 roku, który narobił tyle hałasu wśród tubylczego postępactwa. Wtedy też do prokuratury w Toruniu wpłynęły dwa donosy: jeden od Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, a drugi – od pana Bogdana Białka z Kielc. Pierwsze dotyczyło - jakże by inaczej! - „znieważenia narodu żydowskiego”, bo w felietonie użyłem określenia „Judejczykowie”, a drugie – „zaprzeczania holokaustowi”. Najwyraźniej pan Białek uznał, że jak oskarżać – to już na całego, o wszystko naraz – ale prokuratura w Toruniu okazała się mądrzejsza, niż prokuratura w Lublinie. Zatem jest cień nadziei – również i dlatego, że pan Wysok powiedział mi, że będzie składał apelację od wyroku, bo uważa, że w sytuacji, gdy prokuratura w akcie oskarżenia nie potrafiła nawet wyraźnie opisać czynu przestępczego – na co zresztą zwrócił uwagę i pan sędzia Woźniak – to wyrok powinien być uniewinniający – jak i dlatego, że apelację pewnie złoży również prokuratura. W przeciwnym razie ośmieszyłaby się dodatkowo, że przez siedem lat popierała oskarżenie będące efektem donosu pana Adamaszka, marnotrawiąc w ten sposób publiczne pieniądze. Esperons tedy, że w apelacji iustitia wsparta zdrowym rozsądkiem zatriumfuje, dzięki czemu zagrożona w Polsce przez tzw. szabesgojów”, czyli nadgorliwców próbujących podlizać się Żydom w nadziei zrobienia kariery wolność słowa, otrzyma wsparcie ze strony wymiaru sprawiedliwości. Jest to pożądane tym bardziej, że przed innym sądem toczy się już od lat podobnie groteskowy proces przeciwko panu Arkadiuszowi Łygasowi, który rozplakatował tekst modlitwy za Żydów, autorstwa św. Piusa V, papieża Kościoła katolickiego. Stanisław Michalkiewicz

16 października 2015 Rząd Kopacz specjalizuje się w rozwiązywaniu problemów zastępczych

1. W ostatni wtorek podczas wyjazdowego posiedzenia Rady Ministrów w Szczecinie, zostały przyjęte przez rząd założenia do nowego projektu ustawy Ordynacja podatkowa. Informacja o tym jakoś nie przebiła się do opinii publicznej, ponieważ premier Kopacz skoncentrowała się podczas tego wyjazdu na oddaniu do użytku będącego ciągle w budowie Gazoportu w Świnoujściu. Przyjęty przez rząd dokument ocenił jednak były wiceminister finansów, a obecnie ekspert prawa podatkowego prof. Witold Modzelewski, który stwierdził, że nowa ordynacja podatkowa tak naprawdę nie jest nam potrzebna.

2. Jak zauważył prof. Modzelewski prawdziwe problemy polskiego systemu podatkowego są zupełnie inne, a niesłychanie wręcz pilne jest odbudowanie wpływów z 4 najważniejszych podatków. Przypomniał, że rok 2015 będzie najgorszym rokiem od wprowadzenia podatku VAT jeżeli chodzi o rozbieżności pomiędzy planowanymi, a rzeczywistymi wpływami z tego podatku (zaplanowano wpływy 135 mld zł, zostaną zrealizowane na poziomie około 120 mld zł), a także że tzw. dziura Szczurka (czyli rozbieżność pomiędzy rzeczywistymi wpływami z tego podatku, a potencjalnymi, które państwo powinno zebrać), wynosi w tym podatku ponad 3% PKB czyli w obecnych warunkach blisko 60 mld zł. Stwierdził także, że równie źle jest w podatku CIT, a także podatku akcyzowym, którego nie uiszcza 20-25% rynku takich towarów akcyzowanych (paliwa, alkohole i wyroby tytoniowe).

3. Zjawiska te potwierdzają raporty przygotowane przez Komisję Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a nawet dane, które corocznie przedstawia sam minister finansów w uzasadnieniu do przesyłanych do Sejmu projektów budżetu. To właśnie od ministra finansów pochodzą dane pokazujące, że spadek dochodów podatkowych w stosunku do PKB jest wyraźnie obserwowany od końca 2007 roku i to mimo rosnących z roku na rok obciążeń podatkowych za rządów Platformy i PSL-u. Relacja ta wyraźnie rosła w latach 2005-2007 z 15,9% do 17,5%, a już od 2008 roku zaczęła gwałtownie spadać do 14,6% w 2013 roku, a na koniec 2014 roku według ministra finansów, wyniósł tylko 13,5%. Ta różnica pomiędzy najlepszą wydajnością w 2007 roku i najgorszą w 2014 roku wynosi 4% PKB, co w warunkach tego roku oznacza, że do prywatnych kieszeni zamiast do budżetu państwa, wpłynie kwota blisko 70 mld zł (1% PKB w cenach bieżących w 2014 17,4 mld zł).

4. Ale tzw. dziura Szczurka ma miejsce nie tylko w podatku VAT ale także w podatku CIT i w ostatnich latach gwałtownie narasta w związku z coraz agresywniejszymi metodami tzw. optymalizacji podatkowej. Nawet bardzo wyrozumiała dla zagranicznych podmiotów, które najczęściej stosują agresywne optymalizacje podatkowe „Gazeta wyborcza”, ostatnio opublikowała na pierwszej stronie „krzyczący” artykuł „CIT i miliardy nam zniknęły”, w którym autor powołując się na ekspertyzy przygotowane na zlecenie Komisji Europejskiej i na opracowania profesora Dominika Gajewskiego z warszawskiej SGH, stwierdza że wielkie korporacje unikają płacenia podatku dochodowego. W skali całej Unii Europejskiej uszczuplenia z tego tytułu to kwota ponad 120 mld euro, w przypadku Polski oszacowano je na ponad 11 mld euro rocznie, co daje astronomiczną kwotę blisko 46 mld zł utraconych dochodów podatkowych (w ostatnich latach wpływy z tego podatku wynoszą około 28 mld zł). W świetle tych faktów skoncentrowanie się rządu premier Kopacz na tworzeniu nowej Ordynacji podatkowej, a nie na strategii odbudowania dochodów podatkowych z 4 najważniejszych podatków jest typową próbą rozwiązywania problemów zastępczych, a nie tych zasadniczych.

Kuźmiuk

Bęc Tokarczuk w czoło Wydaje mi się, że byłem jednym z pierwszych recenzentów, który poznał się na talencie Olgi Tokarczuk. Zajmowałem się wtedy jeszcze z wielkim zapałem literaturą - co prawda, powieść pod niezbyt fortunnym tytułem "E.E.", która przykuła mą uwagę, nie należała do gatunkowej fantastyki, ale było w niej coś z fantastycznych klimatów, a do tego świetne opanowanie słowa, głęboka znajomość psychologii, słowem, to, co u pisarza najważniejsze. Kontaktowałem się wtedy z młodą-obiecującą, robiłem wywiad do naszego pisma, wspominam ją jako osobę niezwykle ciekawą, robiącą najlepsze wrażenie. Potem z każdą kolejną książką Tokarczuk pisała coraz lepiej i coraz mniej ciekawie, tworząc polskojęzyczne kopie ("lokalizacje", mówiąc koszmarnym żargonem telewizyjnych "formatów") latynoamerykańskiego realizmu magicznego sprzed pół wieku, coraz bardziej na dodatek skażone politpoprawnością i różnymi genderami. Miałem wrażenie, że szkodzi jej życie w literackim półświatku, nie dość, że silnie lewicującym, to dodatkowo poddanym presji współczesnej "akcji AB" prowadzonej przez naszych najlepszych sojuszników zza Odry. Przepraszam, jeśli kogoś razi to porównanie. Akcja "pacyfikowania" polskiej inteligencji, jako elementu nieuleczalnie antygermańskiego i podburzającego warstwy niższe przeciwko niemieckiej dominacji, za czasów okupacji prowadzona była oczywiście krańcowo odmiennymi środkami niż obecnie. Tak innymi, jak inne były narodowo-socjalistyczne Niemcy Hitlera, opierające swą ekspansję na przemocy, zbrodni i pogardzie dla "podludzi", od liberalno-demokratycznych Niemiec współczesnych, opierających swą misję cywilizacyjną na pieniądzu i bardzo uprzejmym okazywaniu podludziom, że jako społeczeństwo światłe i tolerancyjne nie mówimy im wprost, kto jest powołany do prowadzenia Europy i świata oraz zarządzania ich pracą, ale sami to powinni wiedzieć. Innymi słowy, to nie Niemcy mają nam uświadamiać, że jesteśmy dzikusami, którzy muszą się poddać procesowi ucywilizowania przez bratnie mocarstwo, że z czegokolwiek czuliśmy się kiedykolwiek dumni, to w istocie syf, wstyd i hańba, że musimy w sobie zmienić wszystko, żeby się nadać do Europy. To mają nam uświadamiać nasze własne, krajowe elity. I właśnie "współczesną akcją AB" nazwałem hodowanie elit odpowiednich do tego wielkiego eurowyzwania. Między innymi - pisarzy. Od lat przecież nie jest żadną tajemnicą, że polscy pisarze - ci okadzani w tzw. wiodących mediach, nominowani do nagród i stypendiów - żyją z grantów niemieckich, dotowanych przekładów, felietonów dla niemieckiej prasy, nagród literackich niemieckich miast. I stosownie do tego zaczynają myśleć. Nie umiem wyjaśnić horrendalnych głupstw, która publicznie powiedziała Olga Tokarczuk, inaczej niż właśnie przesiąknięciem przez nią tym utrzymywanym za "europejskie" (bo tak ładniej się je nazywa) pieniądze światkiem, w którym takie "mądrości" mają charakter obiegowy, wypowiadane są na co dzień, uchodząc za dowód bystrości umysłu i niezawisłości sądów. Oczywiście, ta Polska jest nie do przyjęcia, jest ciemna, wstrętna, dusi nas! - i w ramach jej przezwyciężania w sobie powinniśmy napisać jej inną, stosowną do jej ciemnoty i odpowiednio haniebną historię. Z bzdurami o rzekomym polskim kolonializmie polemizowałem już tyle razy, że aż się boję znudzić czytelnika. Przepraszam, że powtórzę jeszcze raz: proszę mi pokazać w dziejach Anglii, Francji czy Niemiec jakiś ród Makongo czy Badaśbaśwarów, wywodzący się z lokalnych kacyków w koloniach, który by trząsł tamtymi krajami tak, jak Polską trzęśli Radziwiłowie, Sapiehowie czy Wiśniowieccy, który by obalał królów i sam do tronu aspirował. Zrośnięcie się Korony z Litwą było procesem zupełnie innym niż podporządkowanie sobie przez Białych krain afrykańskich czy Indii, procesem, w którym lokalne elity krajów włączonych na równych prawach do Rzeczypospolitej grały ogromną rolę, a spolonizowały się przy tym same, bo oznaczało to dla nich awans i nabycie praw obywatelskich, jakich wcześniej nie znały. Można, oczywiście, nazywać pańszczyznę niewolnictwem, ale w takim razie nie mniejszym niewolnictwem jest i system dzisiejszy, i każda korporacja w nie mniejszym stopniu jest właścicielem niewolników niż dawny szlachcic - to, że od dybów i bata skuteczniejszym sposobem trzymanie ich w niewoli jest kredyt bankowy, to tylko różnica techniczna. Nie mówiąc już o tym, że i pan, i chłop byli przeważnie Polakami, i w różnych okresach z pogardą dla "chama" przeplatała się i bronowicka fascynacja nim...

Ale nie o fakty i nie o historię tu chodzi. Tokarczuk podłożyła się nie tylko tym, których jej słowa zabolały - jeszcze bardziej podłożyła się salonowi, który znalazł w niej świetny materiał na męczennicę, niby to po to, by ją bronić i męczeństwu współczuć, ale w istocie - by jej użyć w swej wiecznej wojnie. To dlatego właśnie ta prasowa czołówka o "hejcie", bynajmniej nie po to, by "hejt" ustał, ale by wzrósł. Mdli mnie już od tego słowa i gęgania, jakie od pewnego czasu wzbudza, zwłaszcza w środowisku, które od ćwierć wieku buduje swe poczucie wyższości na okazywaniu pogardy i nienawiści "polskiemu ciemnogrodowi". Oczywiście, internet pełen jest hejtu. Nie mniej niż całe nasze życie, rozmowy w kolejkach i biurach czy w radiu Tok FM. Wzajemna nieżyczliwość łatwo przechodząca w nienawiść to smutna, postkolonialna normalność i nie ma osoby publicznej, która nie byłaby oblewana pomyjami. Gdybym chciał, też mógłbym cytować w nieskończoność obelgi, pomówienia i groźby karalne, które się o mnie rozpowszechnia, tylko że ja jestem mężczyzną, a nie miękkim kuźniarkiem czy hołdyskiem, i jojczyć nad sobą nie potrafię. Ale proszę zwrócić uwagę na taki fakt: krytyka, jaka spadła na pisarkę, i obelgi pod jej adresem to, tak na oko, jedna dziesiąta tego, co można było w necie znaleźć o córce Ewy Kopacz po jej wyznaniu, że jak wygra PiS to ona ucieka do Kanady. A jej jakoś "Wyborcza" nie broni, nie składa donosów do prokuratury, nie uruchamia całej propagandowej maszyny. Bo przypadek Olgi Tokarczuk jest propagandowo nośniejszy. Z jednej strony - biedna kobieta, pisarka, sama łagodność (nikt z nią samą na czele nie weźmie oczywiście pod uwagę, że na przykład polscy patrioci też mają swą wrażliwość, które swą głupią wypowiedzią podeptała), z drugiej - "skrajni nacjonaliści", groźni, ciemni i pełni nienawiści. To jest ulubiona gra salonu, którego organem jest "Wyborcza". Najpierw Polaków z pozycji "oświeconej elity" uderzyć, tak, żeby ich zabolało, napluć między oczy, poszargać świętości, by sprowokować do jakiejś gwałtownej reakcji - i wtedy kłuć swych oświeconych w oczy poczuciem krzywdy, jaka im się dzieje. Patrzcie: ta polska ciemnota was nienawidzi, nazywa "wykształciuchami", hejtuje! Musicie się trzymać nas, bo inaczej zginęliście! Bęc wuja w czoło i jest wesoło! Akurat na swoje nieszczęście w roli wuja dała się obsadzić Olga Tokarczuk. Nie mam wrażenia, by się w tej roli dobrze czuła - gdyby tak było, już by zapowiadano wielki wywiad z nią w weekendowej "Wyborczej". Ale co zrobić, tresowanie "polskiego ciemnogrodu" wymaga ofiar. Taką samą strategię stosuje państwo islamskie. Zarzynać chrześcijan i wpuszczać filmiki z tego do internetu, niszczyć bezcenne zabytki i w ogóle robić wszystko, żeby biały świat znienawidził islam i każdego muzułmanina z osobna. Tylko w taki sposób mogą najwierniejsi - w swym przekonaniu - wyznawcy Mahometa przejąć zarządzanie nad islamem jako całością. Michnikowszczyzna od ćwierć wieku stosuje ten sam mechanizm, żeby objąć rząd dusz nad polską inteligencją. Z dużymi sukcesami, jeśli mierzyć je stopniem obecnego wyobcowania tzw. intelektualistów od społeczeństwa i stopniem wzajemnej nienawiści, jaką kolejnymi grossami udało się pomiędzy "elitą III RP" a coraz większą częścią społeczeństwa wzbudzić. Zasada jest w istocie równie stara, jak "dziel i rządź", jak "niech nienawidzą, byleby się bali" albo "pieniądze nie śmierdzą". Po prostu, jedna z odwiecznych socjotechnik, przy użyciu których zarządzają ludzkim pogłowiem ci, którzy mają się za lepszych, mądrzejszych czy z jakichkolwiek innych powodów do zarządzania nim predestynowani. Tu i teraz, gdy salon chwilowo nie walczy o zwycięstwo, a tylko o przetrwanie, o zbudowanie antypisowskiej twierdzy i obwarowanie jej strachem i nienawiścią wobec zwycięskiej "tamtej" Polski, ta socjotechnika staje się szczególnie użyteczna. Szkoda, że jej ofiarą pada wrażliwa i utalentowana kobieta. Sorry Winnetou, sukces nigdy nie uchodzi bezkarnie. Rafał Ziemkiewicz

Kopiemy się po kostkach – czy wyżej? Jezu Chryste! Kto by pomyślał!? Że tacy starzy wyjadacze, co to z niejednego komina wygartywali, co to samego jeszcze znali Stalina i w związku z tym mięso, zwłaszcza w pośladkach, mają jak u starego kurwiarza – jak na przykład stary kiejkut Leszek Miller – ale żeby pani Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, ongiś ozdoba Unii Demokratycznej, z której tenże Leszek Miller wystrugał człowieka, a nawet nie tylko człowieka, ale wiceministra – dlaczegoś akurat spraw wewnętrznych - albo „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, w swoim czasie laureatka nagrody imienia, bodajże biskupa Chrapka, za cykiel publikacji pobożnych – jakich to aktów strzelistych i orgazmów mistycznych doznawała podczas pielgrzymek Jana Pawła II - żeby nawet takie osoby odczuwały jaskółczy niepokój z powodu enigmatycznej zapowiedzi złowrogiego posła Antoniego Macierewicza, że namówi pana prezydenta Dudę do ujawnienia „Aneksu” do „Raportu o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych” - tego nawet Ben Akiba by nie przewidział. Nawet pani premierzyca Ewa Kopacz uznała za stosowne przedstawić swój stosunek do tej propozycji. Czyżby i ona... Rany Boskie, Jerum, Jerum. Z jednej tedy strony powinienem kicać niczym żydowski król Dawid przed Arką Przymierza – za co, mówiąc nawiasem „wzgardziła nim” jakaś dama, pewnie taka sama, jak panna Joanna Horodyńska, występująca w Polsacie z sodomitą Tomaszem Jacykowem przy recenzowaniu, kto jak się ubrał. Tak nawiasem mówiąc, obydwoje recenzenci starannie omijają tzw. „fond de toilette”, to znaczy – to wszystko, co jest ukryte pod spodem, czyli – majtki i tym podobne utensylia. Najwyraźniej skądś muszą wiedzieć, że te wszystkie gwiazdy nie mają czasu na codzienne przepierki, toteż różnie tam pod spodem bywa i lepiej, żeby te okoliczności „wieczysta noc powlekła” - niczym zbrodnie „Pani która zabiła Pana” - ze słynnej ballady Adama Mickiewicza „Lilie”. Ale mniejsza o to, bo ważny jest ten „Aneks” - że pani red. Monika Olejnik, nie tylko z porządnej, ubeckiej rodziny, no i „Stokrotka”, z tego powodu jest poruszona – to rzecz oczywista. Wszyscy pamiętamy spazmy, jakich dostała, kiedy pan prezydent Lech Kaczyński zwrócił się do niej tym pseudonimem operacyjnym, jakiego używała, a może i nadal używa w tak zwanych „służbach” - ale żeby pani Joanna Mucha, żeby pani premierzyca Ewa Kopacz, żeby „istota czująca”, czyli pani Katarzyna Maria Piekarska, albo „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska odczuwały z tego powodu jaskółczy niepokój – tego przecież Ben Akiba nie przewidział. Chociaż przynajmniej w jednym przypadku mógłby. Oto Platforma Obywatelska w 2007 roku miała „gabinet cieni”. W tym gabinecie kandydatem na ministra finansów był „Zbycho”, czyli Zbigniew Chlebowski, kandydatem na ministra obrony był Bogdan Zdrojewski, kandydatem na ministra sprawiedliwości była Julia Pitera... i tak dalej. Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to resorty, które z koalicyjnego rozdania przypadły Platformie, obsadziły w większości całkiem inne osoby: „Zbycha” wydymał obywatel brytyjski Vincent „Jacek” Rostowski, z kolei Bogdana Zdrojewskiego - lekarz psychiatra Bogdan Klich, wskutek czego Zdrojewskiego czyjaś mocna ręka przeflancowała na odcinek chałtury, no a Julię Piterę wygryzł Zbigniew Ćwiąkalski, w związku z czym trzeba było obmyślić dla niej na poczekaniu jakieś inne stanowisko – bo Ćwiąkalski – Ćwiąkalskim, ale i pani Pitera też nie była pozbawiona zasług. Stalina wprawdzie nie znała, ale... no, mniejsza z tym. I tylko dwie osobistości z „gabinetu cieni” objęły resorty, na które były szykowane: Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro” z afery hazardowej, no i właśnie – obecna pani premierzyca Ewa Kopacz. Czyżby już wtedy Mocna Ręka trzymała nad nią parasol ochronny? Wszystko to być może; to by wyjaśniało przyczyny, dla których właśnie ona została wystrugana z banana na premierzycę w momencie, kiedy Nasza Złota Pani w ostatniej chwili podała premieru Tusku pomocną dłoń, błyskawicznie przenosząc go z tubylczego bagna na brukselskie salony. Wyobrażam tedy sobie, jak w roku 2007 mogła wyglądać rozmowa Donalda Tuska z wysłannikiem Księcia: - „Słuchajcie, no Tusk! Macie tu papierek z listą waszego gabinetu. Nic tu nie kombinujecie, bo z tego tylko wynikną zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wyrastają wam nogi. - Jak widzimy, rozmowa mogła być jednostronna, bo jakże inaczej, kiedy i premier Tusk mógł w tym momencie sobie przypomnieć, że w końcówce lat 80-tych sekretarzem Ambasady RFN w Warszawie był Rudiger Freiherr von Fritsch, który „zaprzyjaźnił się” z „niektórymi przedstawicielami opozycji demokratycznej w Polsce” - co zresztą należało do jego obowiązków. Warto zapamiętać, że nie ze wszystkimi, a tylko - „z niektórymi”. Z którymi „niektórymi” - aaa, to tajemnica, na którą pewne światło rzuca okoliczność, że kiedy nasz Freiherr awansował, zostając w roku 2004 zastępcą szefa niemieckiej razwiedki, to i jego przyjaciele w Polsce też awansowali – na przykład Donald Tusk – na niekwestionowanego szefa Platformy Obywatelskiej, usuwając w cień dwóch innych „tenorów” w osobach „Pana Pięć Procent”, czyli pana doktora Andrzeja Olechowskiego i pana Macieja Płażyńskiego. Pan dr Olechowski był (?) agentem sławnego „wywiadu gospodarczego” i z tej racji mógł podlegać całkiem komu innemu, a pan Płażyński mógł być nawet cywilem. Ciekawe, czy „Aneks” zawiera jakieś informacje na ten temat? Wykluczyć tego nie można, bo jego publikacja została zablokowana na skutek operacji przypominającej początek opowiadania Chestertona „Złamana szabla”: - „Gdzie mądry człowiek ukryje liść? - W lesie. - A jeśli nie ma lasu? - To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść.” -Takim lasem mogła być nowelizacja ustawy, tak przygotowana z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego - według mego rozeznania, przez pana mecenasa Jana Olszewskiego, który w takich sprawach jest niezastąpiony - by następnie Trybunał Konstytucyjny – mniejsza o to: świadomie, czy nieświadomie - ją zmasakrował, likwidując w ten sposób podstawę prawną publikacji tego dokumentu, w przeddzień roku wyborów prezydenckich. Czyżby pan prezes Jarosław Kaczyński chciał jeszcze raz rzucić na stół tę kartę? To jest możliwe, a najlepszą poszlaką jest reakcja na bąka puszczonego w Chicago przez złowrogiego posła Antoniego Macierewicza – że jaskółczy niepokój odczuły nawet takie postacie, jak „istota czująca”, czyli pani Katarzyna Maria Piekarska, którą do tej pory naiwnie uważałem za „cywila”, chociaż była z nominacji starego kiejkuta Leszka Millera wiceministrem spraw wewnętrznych, czy „Kasia”, czyli pani red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, laureatka pobożnych nagród im biskupa Chrapka z powodu mistycznych orgazmów, jakich doznawała podczas pielgrzymek Jana Pawła II do naszej biednej ojczyzny. Ale właściwie powinienem być udelektowany, bo to przecież potwierdza moją ulubioną teorię spiskową, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem. Stanisław Michalkiewicz

17 października 2015 Pierwsze merytoryczne posiedzenie Narodowej Rady Rozwoju

1. Wczoraj prezydent Andrzej Duda wręczył nominacje 87 członkom Narodowej Rady Rozwoju (NRR) w której wyodrębniono 10 sekcji: gospodarka, praca, przedsiębiorczość; ochrona zdrowia; wieś i rolnictwo; samorząd, polityka spójności; kultura, tożsamość narodowa, polityka historyczna; bezpieczeństwo, obronność; polityka zagraniczna; nauka, innowacja; edukacja, młode pokolenie, sport oraz polityka społeczna, rodzina. W skład Rady weszli liczni naukowcy, eksperci z wielu dziedzin życia gospodarczego i społecznego, przedsiębiorcy ale także byli politycy, oraz samorządowcy wywodzący się z głównych partii politycznych. Po wręczeniu nominacji odbyło się pierwsze posiedzenie Rady poświęcone sytuacji w ochronie zdrowia i pomysłom na wyjście z pogłębiającej z roku na rok zapaści w tej niezwykle ważnej dziedzinie naszego życia.

2. Jak poinformował prezydent Andrzej Duda po tym posiedzeniu główna jego konkluzja brzmiała „pacjent musi być w systemie ochronie zdrowia najważniejszy, system musi funkcjonować dla pacjenta a nie po to, żeby po prostu był”. System ochrony zdrowia nie może podlegać grze rynkowej (w tej sprawie nie było nawet jednego głosu przeciwnego) i po tym ustaleniu dyskutowano czy i na ile w systemie powinny funkcjonować warunki konkurencyjności. To oczywiście bardzo ogólne konkluzje ale idące pod prąd reform, które z wielką determinacją wprowadzał rząd Platformy i PSL-u w tym ministrowie zdrowia Ewa Kopacz i Bartosz Arłukowicz.

3. Przypomnijmy tylko, że Platforma przejmując rządy w Polsce na jesieni 2007 roku i powołując na ministra zdrowia Ewę Kopacz, twierdziła, że ma program głębokich reform w ochronie zdrowia, który doprowadzi do znacznej poprawy sytuacji w tej dziedzinie. Minęło od tego czasu już blisko 8 lat, po 4 latach kierowania ochroną zdrowia przez Ewę Kopacz, zastąpił ją na ministerialnym stołku, Bartosz Arłukowicz, a tego ostatniego niedawno prof. Marian Zembala, a sytuacja w tej dziedzinie jest tak zła jak nigdy w ostatnim 20-leciu (tak określił ją niedawno wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł). W tym czasie przez Parlament, rządzący przeprowadzili kilkanaście ustaw, do których ministrowie zdrowia wydali kilkadziesiąt rozporządzeń, środki na ochronę zdrowia z roku na rok rosną, a rezultaty tego wszystkiego są wręcz opłakane.

4. Jedną z fundamentalnych zmian, której dokonali ministrowie z Platformy, było wprowadzenie kategorii zysku do ochrony zdrowia. Powoływanie spółek prawa handlowego w miejsce SPZOZ oznaczało zmianę filozofii funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce. Z ochrony zdrowia zorientowanej na pacjenta (mimo wszystkich ułomności dotychczasowego systemu), wprowadzono do ochrony zdrowia wszystkie reguły systemu rynkowego z jego podstawową kategorią zyskiem. Organy spółki prawa handlowego, zarząd, rada nadzorcza, bowiem zgodnie z kodeksem spółek, które masowo są powoływane w publicznej ochronie zdrowia, muszą być oceniane przez właściciela przez pryzmat osiąganego wyniku finansowego. Co więcej zarząd, który doprowadzi do powstania w spółce strat, które w konsekwencji będą powodowały konieczność uszczuplenia jej majątku, odpowiada za tę sytuację pod rygorami kodeksu karnego. Aby tak się nie stało zarząd musi pilnować aby corocznie spółka przynosiła zysk, a przynajmniej nie osiągała ujemnego wyniku finansowego.

5. Nieuchronnie prowadziło to do poszukiwania „pacjentów zyskownych” czyli takich których leczenie będzie dawało zysk i unikania „pacjentów deficytowych”, których leczenie przyniesie straty. Takie podejście w szpitalnych spółkach prawa handlowego, jest niestety codziennością. Na razie jest gdzie odesłać tych „deficytowych” bo funkcjonują jeszcze placówki, które spółkami jeszcze nie są. Ale takie postępowanie przenosi się także do przychodni ochrony zdrowia i to zarówno tych podstawowej opieki medycznej jak i tych specjalistycznych. Lekarze w tych pierwszych w związku z tym, że otrzymują kontrakty, których wartość określa się środkami na głowę potencjalnego pacjenta, nie przeprowadzają badań ani ich nie zlecają, ponieważ to rodzi dodatkowe koszty. Lekarze specjaliści z kolei przyjmują zaledwie po kilkanaście osób dziennie, bo na tyle zawierają z nimi oddziały NFZ, choć kolejki do nich są wielomiesięczne. Ale na więcej brakuje pieniędzy. Dyspozytorzy pogotowia tak wysyłają karetki do pacjentów, żeby w żadnym wypadku nie doszło do zbędnego jej wyjazdu, ba w ostatnim czasie ze względów oszczędnościowych zlikwidowano wiele punktów ratownictwa medycznego, więc obszary działania tych, które pozostały są tak rozległe, że na tą pomoc czeka się często godzinami.

6. Członkowie Narodowej Rady Rozwoju ustalili, już na pierwszym posiedzeniu, że mówiąc w skrócie „nie tędy droga” więc bardzo interesujące będą dalsze prace tego gremium w tej dziedzinie w tym głównie sekcji zajmującej się tą problematyką pod kierunkiem dr Leszka Borkowskiego. NRR może więc być gremium, w którym będą wypracowywanie założenia do projektów ustaw opracowywanie później przez prawników prezydenta ale także organem który wypracowuje długofalowe strategie w określonych dziedzinach. Ważne że prace Rady ruszyły z kopyta. Kuźmiuk

Strachy urojone i realne

*Co wyzwala prawda? * Straszne oczy – czy straszne nosy? *Czego boją się Polacy?

*Jedno duże rzygnięcie! *Krótka refleksja o cyklu naszej młodej demokracji…

„Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli”… Żydokomunę prawda nie wyzwala, gdzieżby tam, w żydokomunie prawda wyzwala ino bojaźń i drżenie. Toteż wizyta Antoniego Macierewicza u amerykańskiej Polonii i jego diagnoza obecnego „establishmentu” („estabiliszmętu”) wywołała nazajutrz aż trzy teksty jemu poświęcone w jednym tylko numerze żydowskiej gazety dla Polaków. Niemal cały harem Michnika odmeldował się by dać odpór… Co tak rozwścieczyło tę ekspozyturę lobby żydowskiego w Polsce? Co takiego powiedział Antoni Macierewicz? Ano – prawdę: że aparat obecnej władzy przesiąknięty jest korupcją i antypolskością, że serwilizm i wasalność są jego cechami mentalnymi , że gospodarka polska jest zoligarchizowana jeszcze według ustaleń spodstolnego, sitewnego układu (uściślijmy: starych „ chamów” z nowymi „ Żydami”), że niezbędna jest weryfikacja służb specjalnych – głównie na szczeblu kierowniczym, na którym paraliżowane są patriotyczne odruchy niższych szczebli funkcjonariuszy… Antoni Macierewicz powiedział więc amerykańskiej Polonii to, co każdy co bystrzejszy Polak widzi na co dzień, na każdym kroku, jeśli nie wprost – to pośrednio.”Gewałt” podniesiony przez żydowską gazetę objawia zatem zarówno jej strach przed prawdą, jak pogardę dla prawdy: jak to w getcie, wyobcowanym z tradycji kultury łacińskiej. Ciekawe ,że agitatorzy z „GW” przestali już straszyć swych czytelników „strasznymi oczami Macierewicza”: czyżby zrozumieli, że kto cudzymi „oczami straszy” ten” strasznym kształtem” własnego nosa może być postraszony?...A patrząc z profila: nos Michnika z upływem czasu zagina się jakby coraz bardziej… Tymczasem niejaki Dietmar Nietan z niemieckiej SPD (koleś” z korzeniami”?) próbuje postraszać nas „z innej mańki” i powiada: „Gdy moi rodacy wyczują, że (…)Polacy nie chcą nam pomóc z uchodźcami, zapytają: Dlaczego mamy pomagać Polakom? Po co nam Europa? Wtedy w Niemczech znów może rozpalić się nacjonalizm, a populiści zaczną rosnąć w siłę”. Trzeba więc odpowiedzieć temu niemieckiemu socjaliście, że Polacy nie obawiają się niemieckiego nacjonalizmu (jeśli rozumieć przez to niemiecki patriotyzm), ale obawiają się niemieckiego narodowego s o c j a l i z m u, w którym niemiecki nacjonalizm zwyrodniał w szowinizm. Tylko socjalizm prowadzi nieuchronnie społeczeństwa do stanu stada: nacjonalizm – niekoniecznie. Nie ma natomiast dnia pośród tych „dni ostatnich”, dzielących od wyborów, by grandziarze od „łże-liberałow” i „łże-ludowców” nie robili pod siebie ze strachu, czy to na grubo, czy na cienko. Na grubo –rzutem na taśmę wypłacając sobie tłuste odprawy i lokując swoich gdzie się da (ostatnio: w Trybunale Konstytucyjnym, gdzie znalazł się nawet doktor prawa, ale kanonicznego…- „Paryż wart mszy”), na cienko- rabując obrazy, zastawę i meble z opuszczanego Belwederu… Obserwując tę ewakuację polityczną tych grandziarzy na” z góry upatrzone pozycje” trudno o powstrzymanie odruchu wymiotnego: ach, jakby tu wyrzygać ich tak raz na zawsze z naszego życia politycznego! Jednym dużym wyborczym rzygnięciem! Ale – co to? Ministerstwo Finansów skarży się, że zmalały wpływy podatkowe od „dużych przedsiębiorstw”. A czyje to są te duże przedsiębiorstwa, zwłaszcza te bardzo duże, te największe?...Czyż nie obsiadły ich, jak robactwo ścierwo, bezpieczniacko-nomenklaturowe siuchty i koterie, zblatowane z establiszmętem PO-PSL-owskim? Niech no tylko jaka izba skarbowa przyłapie zwykłego Kowalskiego na podatkowej niedopłacie- wnet go puści z torbami; a tu – proszę: osiem lat rządów ryżego cwaniaka i tępawej „Kopary” i „wielkie niedobory wpływów podatkowych od dużych przedsiębiorstw”… Z samorządów zasię napływają informacje o ich postępującym zadłużeniu. Jeśli zatem opozycja wygra te wybory – stanie przed ogromnym i nie rozpoznanym jeszcze należycie (jak sadzę) problemem budżetowo-finansowym, narastającym i zamiatanym pod dywan przez ostatnie osiem lat. Wydaje się nawet, że taka właśnie była strategia bezpieczniaków, podtrzymujących rządy PO-PSL: rozkraść co jeszcze można w ramach post-spodstolnych ogryzków i post-spodstolnego „kontolowanego burdelu”, pozostawiając ewentualnym rządom opozycji sprzątanie tej stajni Augiasza. Wkładając kij w szprychy takiego sprzątania można się przecież będzie kreować na „nowych naprawiaczy”… Rysuje się więc taki oto cykl „naszej młodej demokracji” : rządzący spodstolni kradną i demontują państwo – uczciwi mają je naprawiać swymi z kolei rządami, co wymaga jednak coraz bardziej radykalnych i coraz mniej popularnych posunięć naprawczych, co z kolei znów napędza elektorat spodstolnym złodziejom, strojącym się z kolei jako opozycja w piórka obrońców „polskiej demokracji”… -i otóż taki cykl zafundowanej nam pod okrągłym stołem demokracji prowadzi w konsekwencji do coraz głębszego upadku państwa na arenie międzynarodowej, do poważnych społecznych zaburzeń, do wariantu rozbiorowego. Na taki „cykl demokratyczny”, zapoczątkowany oszustwem i zmową spod okrągłego stołu jest jedno chyba tylko lekarstwo: ciąć ten wrzód, niechby i boleśnie, byle wcześniej, niż później. Im później – tym pewniejsza gangrena. Marian Miszalski

Rasizm, czy trybalizm? Jak wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler mógł aż tak się pomylić? Nie tylko zresztą on; pomyliło się mnóstwo innych, podobnie wybitnych osobistości, a co gorsza – zasugerowały tę pomyłkę innym i w rezultacie doszło do pożałowania godnych następstw. Chodzi mi oczywiście o pogląd, że „narodem panów” są Niemcy, a wyższą rasą – Aryjczycy. Tymczasem nic podobnego! Z książki pana red. Krzysztofa Kłopotowskiego „Żydowski geniusz na polski rozum” wyziera prawda zupełnie inna. Że mianowicie „narodem panów” nie są żadni tam Niemcy, tylko Żydzi, uważani przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera i złych „nazistów” za „podludzi”. Pan redaktor Kłopotowski nie może się w związku z tym Żydów nachwalić, jacy są zdolni, jacy zorganizowani, jacy wpływowi, jak kręcą polityką amerykańską i tak dalej – no i zachęca mniej wartościowy polski naród tubylczy, żeby starał się do Żydów upodobnić chociaż w niewielkim stopniu. To bardzo interesujący postulat – ale czy w ogóle możliwy do zrealizowania? Wypada zwrócić uwagę, że sami Żydzi nie bardzo lubią obsypywania ich takimi pochwałami. Dają wyraz tej niechęci w ten sposób, że każdego, kto na przykład zauważy żydowskie wpływy w przemyśle rozrywkowym, czy w finansach, uważają za swego wroga, przypisując mu „antysemityzm”. Dlaczego stawiają znak równości między „antysemityzmem” a spostrzegawczością? Czy przypadkiem nie dlatego, by tępiąc spostrzegawczość wśród mniej wartościowych narodów łatwiej zyskać nad nimi przewagę? To bardzo prawdopodobne, bo skoro już Żydzi są „narodem panów”, to przecież muszą nad kimś panować. Cóż to bowiem byłby za „pan”, który nie miałby poddanych, albo nawet – niewolników? No a nad kim Żydzi, jako „naród panów”, mogliby panować? Odpowiedź jest prosta – nad wszystkimi, którzy Żydami nie są. Po cóż jednak zawczasu uświadamiać ich wszystkich o takim zamiarze? To mijałoby się z celem. Im później się zorientują, tym lepiej, a najlepiej – gdyby nie zorientowali się nigdy. Z tego punktu widzenia tępienie spostrzegawczości wśród narodów mniej wartościowych jest jak najbardziej zrozumiałe. No naturalnie, jakże by inaczej? Ale nie ten wniosek, jaki można wyciągnąć z książki pana red. Krzysztofa Kłopotowskiego jest najważniejszy. Skoro Żydzi są „narodem panów”, to znaczy, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler wprawdzie grubo się pomylił, przypisując tę zaletę Niemcom, ale przecież ważniejsze jest, że są narody lepsze i gorsze i że ta hierarchia ma przyczyny jak najbardziej naturalne. To zaś jest podstawowa teza rasizmu i chociaż nie powinno się stawiać znaku równości między narodem i rasą, to jednak wybitny przedstawiciel jurysprudencji, twórca „teorii podboju” Ludwik Gumplowicz, taki znak równości stawiał. Był on, nawiasem mówiąc, z pochodzenia Żydem, więc już choćby z tego tytułu pozostaje poza wszelkim podejrzeniem. Zastanawiając się nad przyczynami powstawania państw i nad naturą państwa doszedł do wniosku, że przyczyną powstawania państw jest podbój jednej „rasy” przez drugą – przy czym „rasami” nazywał to, co dzisiaj określane jest „grupami etnicznymi”, jako że rasizm jest potępiony i nikt tego słowa woli głośno nie wypowiadać. Otóż Gumplowicz twierdził, że skoro już jedna „rasa” podbije drugą, to inicjuje cały system przedsięwzięć, których celem jest utrzymanie „rasy” podbitej w stanie ujarzmienia – i to jest właśnie „państwo”. Wracając do istniejącej wszystko jedno – między „narodami”, czy między „rasami” - hierarchii, to jej istnienie jest dowodem, iż rasizm jest poglądem zasadniczo słusznym i problem polega tylko na tym, by tę hierarchię odczytać prawidłowo – unikając pomyłek w rodzaju tej, jaka przytrafiła się Adolfowi Hitlerowi. Książka pana red. Kłopotowskiego dostarcza tylu argumentów, że wniosek przeciwny byłby sprzeczny z logiką. W takiej jednak sytuacji pomysł, by Polacy upodobnili się do Żydów wydaje się nie tylko mało prawdopodobny, ale wręcz niewykonalny. Skoro rasa żydowska stoi w hierarchii wyżej niż wszystkie rasy pozostałe, to każda próba upodobnienia się, podjęta przez rasę niższą, będzie w istocie nędznym imitatorstwem, nieudolną podróbką, która bez trudu zostanie natychmiast zdemaskowana, o ile w ogóle nie zostanie przez rasę wyższą udaremniona w zarodku. Po cóż bowiem Polacy mieliby się do Żydów upodabniać, jeśli nie po to, by im nie ulec, by mimo wszystko zachować suwerenność? Skoro jednak my to wiemy, to nie mogą tego nie wiedzieć Żydzi, a skoro wiedzą, to z pewnością użyją wszystkich środków, by taką próbę udaremnić w zarodku. Sam autor przecież przekonuje nas, że Żydzi działają w sposób zorganizowany, planując różne przedsięwzięcia z dużym wyprzedzeniem. Czy wobec tego pomysł przedstawiony w książce pana red. Krzysztofa Kłopotowskiego nie jest przypadkiem tylko rodzajem polewy, która ma osłodzić nam gorzką świadomość nieuchronności poddania się żydowskiemu panowaniu? Czy jednak pan red. Kłopotowski aby się nie myli, upatrując źródła żydowskich przewag w wyższości rasowej? Obserwując Żydów niepodobna nie zauważyć, że na tle innych narodów, stanowią oni pewien anachronizm. O ile inne narody, ot, choćby i nasz naród tubylczy, uważany również przez Żydów za mniej wartościowy, etap wspólnoty plemiennej, czyli trybalizmu, mają już dawno za sobą, to Żydzi tkwią w trybalizmie w najlepsze i nawet nie mają zamiaru się z niego wydobywać. Owszem, daje im to pewną przewagę, podobną do tej, jaką wykazali żyjący aż dotychczas w ustroju rodowym Czeczeńcy w konfrontacji z nowoczesnym bądź co bądź, państwem sowieckim – co pięknie przedstawił Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁ-ag” - kiedy to bezwzględny aparat sowieckiego państwa okazał się bezradny w obliczu krwawej zemsty rodowej – ale tylko pod warunkiem, że narody, wśród których Żydzi żyją, zachowują się sportowo. Jeśli przestaną, to przewaga natychmiast znika. Rzuca to pewne światło na inteligencję, którą pan red. Kłopotowski tak w swojej książce u Żydów wychwala. Otóż inteligencja obejmuje również umiejętność przewidzenia skutków własnych działań. Tymczasem można przytoczyć wiele historycznych przykładów, kiedy Żydzi nie potrafili przewidzieć skutków własnego postępowania, chociaż wcale nie przekraczało to możliwości umysłu ludzkiego. Czyżby w ich inteligencji tkwiła jakaś skaza? Wydaje mi się, że pan red. Kłopotowski myli inteligencję ze specyficzną formą intelektualnej sprawności i ruchliwości, którą nazywamy sprytem. Naśladowanie tej właściwości nie jest specjalnie trudne, więc nie z tego powodu Polacy nie mogliby naśladować Żydów, tylko z całkiem innego. Ani Polacy, ani pozostałe narody, które etap trybalistyczny pozostawiły już daleko za sobą w historycznym i moralnym rozwoju, nie są w stanie cofnąć się do tamtej fazy.

Stanisław Michalkiewicz

18 października 2015 Sam Tusk przyznaje, że jego przygoda z Unią skończy się na jednej kadencji

1. Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk w wywiadzie udzielonym dziennikarce Polsatu News przyznał, że kierowanie pracami tego organu nie idzie mu najlepiej i w związku z rosnącym niezadowoleniem coraz większej liczby krajów członkowskich, może się skończyć na pierwszej 2,5 letniej kadencji. Rzeczywiście na urzędowanie przewodniczącego Tuska przypadła zarówno kolejna fala greckiego kryzysu, wojna na Ukrainie, a ostatnie miesiące to z kolei kryzys imigracyjny, który tak naprawdę dopiero się zaczyna. Z wywiadu Tuska wyziera jego bezradność, brak merytorycznego przygotowania do codziennej żmudnej pracy, przyzwyczajenia do tego, że decyzje tego gremium powstają podczas wielotygodniowego ucierania się stanowisk wszystkich krajów członkowskich.

2. A przecież według zapowiedzi polityków Platformy i wspierających ich mediów w Polsce z okresu kiedy Donald Tusk zostawał przewodniczącym Rady Europejskiej, miał być nie tylko jako go nazywano „prezydentem Europy” ale też bardzo ważną osobą, z którą mieli się liczyć czołowi światowi przywódcy. Nic takiego nie ma niestety miejsca, Donald Tusk jest często traktowany w instytucjach europejskich jak przysłowiowe „piąte koło u wozu” (obserwuje to z bliska w Parlamencie Europejskim), nie rozpoczyna żadnych ważnych merytorycznych dyskusji o problemach UE, nie organizuje konferencji prasowych i prawie nie spotyka się z dziennikarzami, którzy są licznie zgromadzeni w Brukseli.

Ba coraz częściej europejska biurokracja wspomina z sentymentem poprzednika Tuska na tym stanowisku byłego belgijskiego premiera Hermana Van Rompuya, który wprawdzie został kiedyś określony przez przywódcę jednej z frakcji w PE Nigela Faraga jako „urzędniczyna w zarękawkach” i „człowiek o charyzmie mopa” ale teraz okazuje się, że jego wiedza i kwalifikacje są dla naszego byłego premiera wręcz niedoścignionym wzorem.

3. Już pierwsze 100 dni Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady, nie zostało ocenione pozytywnie przez dziennikarzy zajmujących się na co dzień funkcjonowaniem instytucji europejskich. „Niewyraźny, niewidoczny, mglisty, bełkotliwy” to przymiotniki, których najczęściej używali dziennikarze zagraniczni opisujący działalność przewodniczącego Rady po 3 miesiącach jego obecności w Brukseli. Jeśli chodzi o kryzys ukraiński „gdzieś zniknął” i negocjacje z Rosją „oddał w całości duetowi Merkel – Hollande”, a coraz trudniejszą sytuacją w strefie euro w ogóle się nie interesuje, to były wtedy główne komentarze dziennikarzy interesujących się na co dzień funkcjonowaniem instytucji europejskich.

4. Zresztą podobne odczucia w stosunku do sposobu funkcjonowania Rady pod przewodnictwem Tuska od dłuższego czasu, mają kraje nadbałtyckie i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a także mniejsze kraje tzw. starej Unii.

Przywódców tych krajów coraz bardziej irytuje, że Tusk uzgadnia nawet agendę posiedzeń Rady najpierw z Merkel i Hollandem, a także główne konkluzje szczytu i to jest punkt wyjścia do debaty wszystkich przywódców 28 krajów UE.

Coraz częściej dostrzegają to także dziennikarze i eksperci pracujący w Brukseli i oni także Tuska nie oszczędzają, a ten w rewanżu unika konferencji prasowych, a jak już do nich dochodzi, najczęściej odczytuje tylko komunikaty i nie odpowiada na żadne pytania. Tradycyjnie dobrą prasę ma Donald Tusk tylko w Niemczech ale temu się trudno dziwić wszak nawet Martin Schulz przewodniczący Parlamentu Europejskiego z tego kraju, nie prezentuje tak proniemieckich zachowań jak były polski premier. W wywiadzie dla Polsat News, wprawdzie nie wprost ale potwierdza wszystkie te zastrzeżenia do swojego kierowania pracami Rady i z rezygnacją mówi o braku planów na przyszłość, a nawet pozwala sobie na sugestię, „że jak zakończy tę kadencję to nie będzie szukał innego zajęcia”. Kuźmiuk

Ruszamy, czy nie ruszamy? Już tylko tydzień dzieli nasz nieszczęśliwy kraj od „ciszy wyborczej”, kiedy to wszyscy muszą udawać żarliwy obiektywizm, więc nic dziwnego, że walka wyborcza się zaostrza, niczym walka klasowa w apogeum socjalizmu. Przekomarzania Umiłowanych Przywódców doprowadziły wreszcie do odkrycia, które nie może nie ucieszyć koordynatorów niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej. Oto pan prezes Jarosław Kaczyński przemawiając przy jakiejś okazji zwrócił uwagę, że imigranci z krajów tropikalnych mogą przywlec ze sobą jakieś pasożyty, albo „pierwotniaki”, które w ich organizmach żyją sobie bezkonfliktowo, ale w organizmach nadwiślańskich tubylców mogą doprowadzić do prawdziwej islamskiej rewolucji, niczym jakiś transsyberyjski syfilis, w związku z czym... - i tak dalej. Słowo, jak wiadomo, wylatuje wróblem, a powraca wołem, zwłaszcza gdy trafia się taka okazja. Toteż znany z histerycznej osobowości pan Andrzej Celiński, podczas przesłuchania u pani redaktor Justyny Pochanke, na które został wezwany w towarzystwie adwokata w osobie mecenasa Romana Giertycha, nie ukrywał swego głębokiego zatroskania moralnym i politycznym upadkiem Jarosława Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc, fakt, że u pani Justyny Pochanke przesłuchiwanemu delikwentowi towarzyszy adwokat, świadczy o milowym kroku w postępach praworządności. Kiedyś tak nie było, kiedyś do TVN wzywano na przesłuchania w sposób nieformalny, na co zwróciłem uwagę asystentowi resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik. Próbował on wezwać mnie na przesłuchanie u „Stokrotki” telefonicznie, więc zgodnie z zaleceniami zawartymi jeszcze w „Małym Konspiratorze” z lat 70-tych odpowiedziałem, że oczywiście się stawię, ale pod warunkiem, że dostanę wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, w jakim charakterze będę przesłuchiwany: świadka, czy podejrzanego. Obecność pana mecenasa Giertycha, który towarzyszył przesłuchiwanemu przez panią red. Justynę Pochanke panu Andrzejowi Celinskiemu pokazuje, że kropla jednak drąży skałę. Wprawdzie pan mecenas Giertych wykorzystał swoją obecność podczas przesłuchania, by stręczyć się na senatora, ale rozumiem, że nie chce stwarzać szkodliwych precedensów i wynegocjował taką bezgotówkową formę wynagrodzenia. Mniejsza zresztą z tym, bo ważniejsze jest odkrycie, dokonane podczas tego przesłuchania przez pana Celińskiego. Z głębokim zatroskaniem zauważył, że pan prezes Kaczyński pogrążył się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, bo przypisywanie tropikalnym imigrantom posiadania pasożytów i pierwotniaków ma charakter „nazistowski”. Z dialogu między przesłuchującą a przesłuchiwanym wynikało, że spostrzeżenie prezesa Kaczyńskiego jest podobne do „nazistowskich” plakatów z napisem: „Żydzi, wszy, tyfus plamisty”, jakie były rozlepiane w okupowanej Warszawie na granicy getta. Już tam odkrycie pana Andrzeja Celińskiego, a zwłaszcza – jego głębokie zatroskanie, żeby nie powiedzieć – melancholia – zostaną zauważone gdzie trzeba i tylko patrzeć, jak pojawią się uwagi, że „naziści” - jak pierwotnie mniemano - wcale nie rozpłynęli się bez śladu w nocy i mgle, tylko przeniknęli do elit politycznych w Polsce, w związku z czym Polaków nie można zostawić samopas, bo ZNOWU zrobią coś okropnego, tylko trzeba roztoczyć nad nimi polityczną kuratelę starszych i mądrzejszych. Ciekawe, czy pan Andrzej Celiński też jakoś to sobie wykalkulował, bo ostatnio znalazł się jakby na marginesie politycznej sceny, a w przypadku kurateli mógłby zostać ponownie zaangażowany do jakichś, niekoniecznie podrzędnych, czynności burgrabiowskich, podobnie jak mecenas Giertych, zwłaszcza gdyby nie udało mu się zostać senatorem, czy też pani red. Pochanke jego autentyczne zatroskanie wykorzystała instrumentalnie – ale przecież od motywacji ważniejszy jest tu skutek. Tym bardziej, że pan prezes Kaczyński nie tylko się nie pokajał, ale – po pierwsze – wzywając, by podczas kampanii nie przekraczać granicy absurdu, przypomniał najważniejszą zasadę konstytuującą III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, a po drugie – natychmiast się odwinął i przytaczając rządowe zarządzenie w sprawie epidemii oświadczył, że jeśli ktoś dopatruje się tym „nazizmu”, to jest to „nazizm” rządowy. Ładny interes! Tedy biłgorajski filozof, który zlewając się z Leszkiem Millerem w ZLEW-ie, zapuścił sobie brodę i jak tak dalej pójdzie, to upodobni się do samego Karola Marksa, zapowiedział złożenie donosu do niezależnej prokuratury, a może nawet go złożył. „Wszędzie mięsiste węszą nosy, w powietrzu kłębią się donosy”... Ale te przekomarzania Umiłowanych Przywódców to doprawdy nic wielkiego w porównaniu z ciosami, jakie zaczęły wymierzać sobie okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy. Czyżby w związku z akcją zimnego ruskiego czekisty Putina w Syrii zaktywizowało się zepchnięte wcześniej do głębokiej defensywy Stronnictwo Ruskie, co oznacza, że obok „naszych sukinsynów”, którzy zostali przez Amerykanów naznaczeni na nadzorców mniej wartościowego narodu tubylczego, objawiły się sukinsyny jakieś takie nie nasze? Jak tam było, tak tam było, dość, że pan Zbigniew Stonoga opublikował w sieci korespondencję jaką prowadzili między sobą działacze Nowoczesnej.pl pana Ryszarda Petru. Była ona nieco kłopotliwa, bo zawierała m.in. informacje na temat niezbyt frasobliwego finansowania kampanii, co natychmiast wykorzystał poseł Wipler z partii KORWIN, donosząc do prokuratury na pana Petru. Pan Petru, co prawda bez większego przekonania, dawał do zrozumienia, że opublikowane treści mogą nie być autentyczne, ale natychmiast pobiegł na skargę do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – żeby przykładnie napiętnowała to przestępstwo. Co tam powiedział abewiakom – tego ma się rozumieć, nie wiem, ale nie wykluczam, że mógł im z goryczą przypomnieć, że nie tak się umawialiśmy -na co oni mogli mu odpowiedzieć tak, jak szef Ochrany generał Gierasimow po zamachu na ministra Plehwego: „to nie mój agent; to zrobili socjal-rewolucjoniści maksymaliści pułkownika Trusiewicza!” Jak tam było, tak tam było – ale jakoś być musiało, bo jak tylko pan Ryszard Petru pobiegł na skargę do ABW, CBA w szyku zwartym, z mocą wielką i majestatem wkroczyło na Giełdę Papierów Wartościowych, wychodząc stamtąd z samym szefem, panem Pawłem Tamborskim. Nie tylko zresztą tam – agenci CBA wkroczyli tez do Ministerstwa Skarbu Państwa, żeby ponownie przyjrzeć się prywatyzacji CIECH-u. Ten CIECH jeszcze przed prywatyzacją miał swoją bogatą historię, której mocnym akcentem był tzw. „trójkąt Buchacza” - od nazwiska Jacka Buchacza w Polskiego Stronnictwa Ludowego, ministra współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. „Trójkąt Buchacza” miał doprowadzić do przepływu około miliarda złotych ze spółek państwowych do sektora prywatnego. Z powodu raportu Najwyższej Izby Kontroli minister Buchacz został odwołany, ale nikomu nic się nie stało i nawet po ujawnieniu sprawy pieniądze nadal spokojnie wypływały. Wizytę CBA w Ministerstwie Skarbu Państwa można tedy potraktować jako pierwsze poważne ostrzeżenie – że podsrywanie pana Ryszarda Petru nie będzie tolerowane. Jak wy nam tak – to my wam tak – co stanowi lustrzane odbicie zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Bo trzeba nam wiedzieć, że CIECH po tych wszystkich przejściach został sprywatyzowany w ten sposób, że nabył go „pan doktor Jan”, czyli pan dr Jan Kulczyk – podobno bardzo korzystnie. W tej sytuacji trudno nie podziwiać intuicji pana doktora Jana Kulczyka, który najwidoczniej coś musiał przeczuwać, skoro niedawno taktownie zmarł w Wiedniu. Widać, że z jednej strony gwałtownie rosnące w siłę Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie zamierza głęboko przeorać rolę pod zasiew „naszych sukinsynów” - ale że pozostałe stronnictwa: Pruskie i Ruskie, nie zamierzają składać broni – a to oznacza, że zimna wojna może być kontynuowana również po wyborach. Stanisław Michalkiewicz

19 października 2015 Dwa wywiady, które dzieli przepaść

1. Tak się złożyło, chyba przypadkowo, że wczoraj w dwóch prywatnych mediach, telewizji TVN 24 i w radiu Zet, przeprowadzono wywiady z prezydentem Andrzejem Dudą i premier Ewą Kopacz. Wywiad z premier Kopacz przeprowadziła red. Monika Olejnik, z prezydentem Andrzejem Dudą rozmawiał red. Bogdan Rymanowski i ponieważ wręcz następowały po sobie aż się prosi, żeby dokonać porównań. Sposób prezentacji poglądów prezydenta Andrzeja Dudy można było poznać już w kampanii wyborczej, udzielił wielu wywiadów w radiu i telewizji, premier Ewę Kopacz można usłyszeć wręcz codziennie w radiu i telewizji więc już na tej podstawie można sobie wyrobić pogląd o ich możliwościach intelektualnych. Nie można było więc być zaskoczonym przebiegiem obydwu wczorajszych wywiadów, ten red. Rymanowskiego z prezydentem Andrzejem Dudą był spokojny i bardzo merytoryczny, ten przeprowadzony przez red. Olejnik z premier Ewą Kopacz, tylko krótkimi momentami mógł być zrozumiały dla słuchaczy, a rozmówczyni dziennikarki przez cały czas wydawała się być na pograniczu histerii.

2. Red. Rymanowski zadał wiele pytań, także tych, które dla prezydenta Andrzeja Dudy mogły być niewygodne czy wręcz drażliwe ale w ciągu blisko godzinnej rozmowy nie słyszałem ani przez chwilę jego podniesionego głosu, nie było także unikania odpowiedzi. Prezydent Andrzej Duda wyjaśnił (mam nadzieję, że ostatecznie), że nie spotkał się z premier Kopacz dlatego, że wręcz codziennie go atakuje choć on nie prowadzi kampanii wyborczej, a chęć spotkania po wielokroć wyrażała ale tylko w mediach (do tej pory przez ponad 2 miesiące od zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy do jego Kancelarii z Kancelarii Premiera nie wpłynęło ani jedno pismo w którym premier Kopacz zwracałaby by się do prezydenta z prośbą o spotkanie, bądź zwołanie Rady Gabinetowej). Wyjaśnił także sprawę swojego spotkania z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim w Instytucie im. Lecha Kaczyńskiego, czy kulisy spotkania z prezydentem USA Barackiem Obamą przy jednym stole, dziękując za doprowadzenie do niego polskiej dyplomacji na czele z ambasadorem naszego kraju w Waszyngton. Twardo mówił o konieczności prowadzenia przez Polskę samodzielnej polityki zagranicznej w tym o zdecydowanym przeciwstawieniu się budowie Nord Stream 2, nie uleganiu naciskom w sprawie imigrantów i konieczności negocjowania jednolitych stanowisk w sprawach europejskich w ramach Grupy Wyszehradzkiej.

3. Z kolei premier Ewa Kopacz w histerycznym tonie straszyła wygraną w wyborach parlamentarnych Prawa i Sprawiedliwości, posunęła się nawet do stwierdzenia, że „sprowadzi nas do średniowiecza”, a nawet „że oni już rządzą” choć jako żywo jej partia Platforma jest nieprzerwanie u władzy od blisko 8 lat. Przy okazji wzywała do niegłosowania na mniejsze partie ponieważ to jej zdaniem stracony głos i atakowała ich przywódców, ponieważ w audycji zadali jej odtworzone na antenie, niewygodne pytania. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego mimo przeprowadzonych przez nią jako ministra zdrowia i jej następcę „głębokich reform” w ochronie zdrowia, pogłębiają się problemy, wydłużają się kolejki do specjalistów, pakiet onkologiczny nie działa i brakuje leków ratujących życie. Najpierw twierdziła, że tych problemów nie ma ale dociskana przez dziennikarkę stwierdziła tajemniczo, że „trzeba zmienić system wydawania pieniędzy na świadczenia zdrowotne”.

4. Nie poradziła sobie również z wyjaśnieniem „słynnej” już propozycji Platformy likwidacji składek na ZUS i NFZ i zastąpienia ich progresywnym podatkiem dochodowym, który miałby zaczynać się od 10 % i kończyć na 39,5%, twierdząc, że to rozwiązanie kosztowałoby budżet tylko 10 mld zł. Plątała się również w sprawie imigrantów, twierdziła, że nie ma tu żadnych kwot uchodźców, choć konieczność przyjęcia przez Polskę dokładnie 5082 osób jak się wydaje wynika jednak z rozdziału 120 tysięcy imigrantów na 28 krajów przy pomocy jakiegoś matematycznego algorytmu na który Polska się jednak zgodziła (plus 2 tysiące imigrantów których zgodziliśmy się przyjąć wcześniej na zasadach dobrowolności). Nie omieszkała także zaatakować prezesa Jarosława Kaczyńskiego, twierdząc, że zna się tylko na chorobach zwierzęcych, ponieważ ma kota. Na koniec pytana o umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego stwierdziła, że o to trzeba pytać Beatę Szydło co tylko potwierdza, że pogodziła się z porażką Platformy i przejęciem rządów przez Prawo i Sprawiedliwość. Podsumowując dwa wywiady, które dzieli przepaść intelektualna rozmówców dziennikarzy TVN 24 i radia Zet. Kuźmiuk

Odliczanie wyborcze Ziemkiewicza: Utwardzanie najtwardszyc Telewizje, którym udało się zdobyć wyłączność na udział w programie publicystycznym "Rozmowy o Polsce" premier Ewy Kopacz i kandydatki na premier Beaty Szydło, usiłują wmówić wszystkim, że program ten będzie "debatą przedwyborczą", i że od tej debaty zależy bardzo dużo, co najmniej wynik wyborów. To ich interes, rzecz zrozumiała, ale nie widzę powodu, by się poddawać natrętnej reklamie. Z góry wiadomo, co powiedzą nie tylko obie panie, ale też chóry medialnych autorytetów po ich rozmowie. Wiadomo też, że ci widzowie, którzy wierzą w nadchodzący faszyzm, średniowiecze i kamienowanie kobiet, będą szczerze przekonani, że premier Kopacz wypadła jak na siebie wcale nieźle, a ci, którzy nie mogą się doczekać odpędzenia od koryta skorumpowanej złodziejskiej sitwy wyprzedającej Polskę Berlinowi i zachodnim koncernom najgłębiej uwierzą, że Szydło rozgromiła Kopacz jak husaria Sobieskiego janczarów pod Wiedniem. Dzisiejszy "Fakt" zamówił nawet sondaż, kto wygra, i wyszło mu, że zdaniem niektórych Kopacz, zdaniem innych Szydło, inni spodziewają się remisu, a jeszcze inni mają to w nosie. Nie wiem, ile TNS wziął od "Faktu", ale ile by to było, tabloid przepłacił. Co do mnie, radziłbym, zamiast zawracać sobie głowę sondażami, znaleźć w necie i odsłuchać, jak niemalże w przeddzień debaty wypadła Kopacz w rozmowie z Moniką Olejnik, dziennikarką obsesyjnie antypisowską i antyprawicową, acz starającą się czasem zachować pozory. Jeśli tak radziła sobie premier w konfrontacji z rozmówczynią jej życzliwą, to - o ile nie spłynie na nią jakieś nagłe oświecenie, w które trudno wierzyć - nikt nie może na jej tle wypaść źle. Beata Szydło nie olśniewa, nie porywa, ma stylówę enerdowskiej celniczki i charyzmę pani kierownik. Zresztą gdyby była politykiem większego formatu, Jarosław Kaczyński dawno by ją z PiS wyrzucił, a już na pewno nie promował na frontmenkę, ale w starciu z intelektem i elokwencją Ewy Kopacz może być spokojna. Zresztą, pomijając już, że obie panie postrzegane są jako figurantki, za którymi stoją Kaczyński i Tusk, to nie spór PO z PiS rozstrzygnie przecież o wyniku wyborów. Kluczową dla przyszłych rządów sprawą jest, ile partii wejdzie do przyszłego parlamentu, bo od tego zależeć będzie podział mandatów. Kopacz nie walczy o przekonanie wahających się, bo ma większy problem - utrzymanie przy PO "lemingów", aby zaś nie uciekły do Petru. PO to nie tylko Michał Kamiński, są tam jeszcze ludzie myślący racjonalnie i zdający sobie sprawę, że hejt na PiS, do którego sprowadził się cały przekaz władzy, przekonuje tylko przekonanych, a wahających się odpycha. Robią to, bo nie mają innego wyjścia, bo walczą o zahamowanie odpływu, a jedynym argumentem, jaki mają, jest "my wciąż jesteśmy więksi od Petru, on PiS nie zatrzyma". Zważywszy, że po stronie PO stoi już tylko stara Unia Demokratyczna i jej salon, bo nawet "loomy left" w większości odeszła do Nowackiej i fejsbukowej Partii Razem, a Petru wspierają lobbies mające duże pieniądze i potężne wajchy medialne, słabo to się dla obecnej ekipy zapowiada. Paradoksalnie, interes PiS jest w sprawie "Nowoczesnej" dokładnie taki sam. Arytmetyka ordynacji i systemu d’Hondta sprawia, że PiS łatwiej sięgnie po samodzielną większość, jeśli do Sejmu wejdzie tylko PO, nawet jeśli PO będzie miała wtedy więcej mandatów. Prawdą jest, co mówi Joanna Mucha, że te same kilka procent głosów, które da Petru czy Lewicy kilkanaście mandatów, PO da kilkadziesiąt, ale prawdą jest też, że PiS-owi utknięcie mniejszych antypisów pod wyborczym progiem da jeszcze więcej. Reasumując: Szydło zapewne nie będzie wykazywać ignorancji pani premier w sprawach gospodarczych, choć to takie proste, i nie będzie jej przesadnie ośmieszać i kompromitować, choć to jeszcze prostsze, tylko podejmie raczej grę we wzajemną pogardę i nienawiść żelaznych elektoratów, korzystną dla obu obozów. Może się mylę, zobaczymy. Tymczasem odnotujmy, za tak krytykowanym przez salony internetem, drobny bunt w rodzinie, czyli fejsbukowy wpis Antoniego, syna Adama, solidaryzującego się z wpisem Jana Śpiewaka, też syna Śpiewaka seniora, który z kolei diagnozuje weekendowe wydanie "Gazety Wyborczej" jako usilną pracę nad zwiększeniem wyborczego wyniku PiS. Chodzi o tekst Adama Michnika, który w typowym dla siebie, pompatycznym i nadętym stylu przestrzega przed putinizmem Kaczyńskiego (zupełnie lekceważąc fakt, iż przez kilka lat przestrzegał przed jego rusfobią i antyputinizmem) oraz wywiad z Tomaszem Lisem, który labidzi, jak to straszne będą rządy PiS i jak im prawica zabrała narrację historyczną, internet, ludzką sympatię i w ogóle wszystko. Ten wywiad zasługuje na bardziej staranną analizę, smakuję go sobie po kawałku z duża satysfakcją, bo Lisowe jojczenie brzmi upojnie, jakbyś słuchał śmiertelnego rzężenia łajdaka, który skrzywdził ci dzieci i od lat szkodził jak mógł (za moich czasów napisałbym "Falconettiego", ale w obecnych serialach nie jestem gramotny). Pal diabli bezmiar hipokryzji, z jaką redaktor naczelny "Newsweeka" płacze, że na okładce "W Sieci" zrobiono z niego esesemana, zapominając o kilkunastu chamskich i obrzydliwych okładkach z Macierewiczem-talibem, Kaczyńskim-świrem i chłopczykiem "robiącym łaskę" księdzu, które sam zrobił wcześniej, łamiąc kolejne tabu i granice zbydlęcenia. Zwraca uwagę co innego. Nad tym, jak to zabrali "nam" Polskę płaczą - bo Lis jest tu tylko tzw. pars pro toto - ludzie, którzy przez ostatnich osiem lat mieli w ręku wszystko. Nieograniczoną kasę i możliwości, potężne media. Lis dostał niezatapialne pismo o mocnym, wypróbowanym brandzie, z zapewnionymi - przez układ zbiorowy wielkiego koncernu - wpływami reklamowymi na wiele lat. Dostał program w TVP z zagwarantowaną widownią, tuż po serialu oglądanym przez 8-10 milionów ludzi, z których mniej więcej jedna trzecia z czystego lenistwa nie przełącza potem pilota. Przed nami ostatnia odsłona akcji #WybieramSwiadomie. Wybierz pytanie, na które politycy powinni odpowiedzieć jeszcze przed wyborami. Nawet na Twitterze, który, jak się żali, też mu prawica zabrała, ma bez mała 300 tysięcy followersów (co prawda, jeśli wierzyć twitterowym narzędziom, badającym liczbę kont nieaktywnych - w większości "fejkowych" i kupionych dla picu, na co zdaje się wskazywać stosunkowo mizerna liczba tzw. FAV-ów i retwittów, czyli kliknięć w przyciski "dodaj do ulubionych" i "podaj dalej"). Prawica zabrała nam narrację historyczną, nie zbudowaliśmy mitu III RP - jęczy Lis. Nie "nie zbudowaliście", tylko wam nie wyszedł, misiaczki. Czymże innym była superprodukcja kina III RP "Wałęsa"? Oskarowy Wajda, pierwszy zgrywus salonu Głowacki, gigantyczna kasa, promocja w Cannes. I co? I szit, faktycznie, w marketach walający się już na przecenach. Zrobiony amatorsko, za pieniądze ze społecznej zbiórki "Pilecki" robi dużo większą furorę. Znam co najmniej dwie firmy nieźle zarabiające na produkcji patriotycznych koszulek i gadżetów, kilka innych prosperujących dzięki obsłudze kultu "Żołnierzy Wyklętych" - ale te firmy powstały od zera, nikt im nie pomagał, reklamowały się za swoje pieniądze, podobnie jak odcięte od państwowego żłoba media "prawicowe". Tymczasem Michnik, Lis i inni mieli wpływy nieograniczone. I co? Kupi ktoś jakiś gadżet z nimi? Może papier toaletowy. Więc zamiast winić Kaczyńskiego proszę przyznać wprost: okazaliśmy się pierdołami, nieudacznikami, cieniasami, nawet mając taką władzę i pieniądze, nie wydoliliśmy! To jak śmiecie komuś sugerować, żeby dał wam jeszcze jedną szansę? Może zresztą niesłusznie się takiej sugestii dopatruję - salon PO raczej pławi się we własnym spodziewanym męczeństwie. Na mój rozum, nieudacznictwem i luzerstwem nikogo się nie przekona ani nie porwie, nawet własnego niespierniczałego potomstwa, co wspomniane wpisy z fejsbuka potwierdzają wystarczająco. Co się dziwić, że elektorat PO jest w rozsypce i łypie na Petru, Nowacką czy kogokolwiek piętnem klęski pierdołowatej nie naznaczonego. Skromnie nie pochwalił się Tomasz Lis swym największym sukcesem, jakim jest prawicowy antynewsweek, czyli wspomniany już lustrzany tygodnik "W Sieci". Ostatnia przedwyborcza okładka, wykombinowana przez braci Karnowskich, umiejętnie i z dumą - tylko nie wiem, po co - akcentuje to, co w PiS najgłupsze. Przypisywany Piłsudskiemu cytat "bić k...y i złodziei, oto mój jedyny program" był już kiedyś wykorzystany na plakacie dołączonym do "Gazety Polskiej" (!), teraz zdobi wraz z konterfektem Piłsudskiego okładkę wspomnianego tygodnika - jest w tym jakieś niezdrowe i niesmaczne podniecenie chłopców, którzy się nie mogą doczekać, by wreszcie jakąś k...ę pobić, bo na razie tylko sami dostawali bęcki. Ale tak na zdrowy rozum, powoływanie się ze spuściźny Marszałka właśnie na sanacyjny bandytyzm, na los takich "k...w i złodziei" jak Dołęga-Mostowicz, który wywieziony przez piłsudczykowskich bandziorów do lasu i bity, jak ofiary mafii, ocalał cudem dzięki spłoszeniu oprawców przez przypadkowych świadków, jak Nowaczyński, któremu w podobnych okolicznościach dziarscy chłopcy z Pierwszej Brygady wybili oko, skatowany kilkakrotnie i uwięziony za nieostrożne słowo profesor Cywiński, o zamordowanym skrytobójczo generale Zagórskim nie wspominając - to ma być ta narracja historyczna, cementująca obóz PiS? Naprawdę chce pisowski hardkor tuż przed wyborami przekonywać, że nie ma innego programu, niż bicie i znieważanie przeciwników? Że w postaci Piłsudskiego imponują nie jego zasługi, ale ta bandycka sitwa, zwana Sanacją, która doprowadziła niepodległą Polskę do zagłady, Bereza Kartuska, ustawa o ochronie czci Marszałka i oficerskie bojówki rozumiejące "honor" jako bicie pismaków po mordach? Powiedziałbym sabotaż, gdybym nie wiedział, że zwykła - no dobrze, niezwykła - głupota. Ale poza głupotą chyba także symetryczne nastawienie na utwardzanie swojego twardego elektoratu. Nie wiem, czy to mądre, na pewno nudne do urzygu. Tydzień się zapowiada znakiem tego kiepsko, ale "nie traćwa nadziei", obejrzyjmy tę debatę i zobaczymy, co będzie dalej.

20 października 2015 Jeżeli Ewa Kopacz pokornie prosi o głosy to wszystko powinno być jasne

1. Wczoraj odbyła się debata pomiędzy premier Ewą Kopacz i wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości Beatą Szydło, która została delegowana na premiera rządu jeżeli ta partia wygra wybory parlamentarne. Główne media zbudowały wokół tej debaty taką narrację, że jeżeli któraś z kandydatek wygra tę debatę to jej formacja zwycięży, chociaż ponad 10 punktowa przewaga Prawa i Sprawiedliwości nad PO w badaniach opinii publicznej wskazywała, że jest to wręcz niemożliwe. Na szczęście po debacie nawet niesprzyjający Prawu i Sprawiedliwości eksperci i dziennikarze, musieli przyznać, że wczorajszą „ rozmowę o Polsce” wygrała jednak Beata Szydło.

2. Beata Szydło okazała się zdecydowanie lepiej przygotowana do debaty niż urzędująca premier Ewa Kopacz. Punktowała słabe strony rządzenia Platformy, między innymi systematyczne powiększanie deficytu sektora finansów publicznych i w konsekwencji długu publicznego co doprowadziło nasz kraj do wprowadzenia przez UE procedury nadmiernego deficytu. Wprawdzie w 2015 roku procedura nadmiernego deficytu wobec Polski została zawieszona ale tylko dlatego, że Platforma zdecydowała się przejąć z OFE ponad 150 mld zł aktywów, które statystycznie poprawiły zarówno deficyt sektora finansów publicznych jaki wysokość długu tego sektora.

3. Przyszła kandydatka na premiera Beata Szydło zaprezentowała swój program, między innymi powrót do poprzedniego wieku emerytalnego, 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko w rodzinach bardziej zamożnych i nawet na pierwsze w tych mniej zamożnych, podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł, wreszcie obniżenie do 15% podatku CIT od małych przedsiębiorstw (do 1,2 mln euro obrotu rocznie). Premier Kopacz nie pokazała żadnej wizji, jedynym przesłaniem jakie powtarzała wielokrotnie, było straszenie PiS-em, co miało wywołać głosowanie przeciwko tej partii, ze względu na sianie strachu w opinii publicznej.

4 Można było odnieść wrażenie, że tak naprawdę premier Kopacz już nie walczy o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych ale raczej o utrzymanie funkcji przewodniczącej w Platformie, która z kretesem przegra te wybory. Była wyraźnie w defensywie i parokrotnie zwracała się do Beaty Szydło jak do przyszłej premier co oznacza, że tak naprawdę już wie, że Platforma przegrała te wybory. Zresztą jeżeli urzędująca premier oświadcza, że w podsłuchanych rozmowach ministrów jej rządu, są naganne tylko i wyłącznie pod względem słownictwa, a nie treści rozmów, to trudno sobie wyobrazić aby taką interpretację zaakceptowali wyborcy.

5. Dzisiaj odbędzie się w mediach publicznych debata liderów aż 8 liderów partii politycznych, którym udało się zarejestrować listy kandydatów do wyborów parlamentarnych w całym kraju. Wezmą w niej udział także liderki dwóch głównych partii politycznych, uczestniczki wczorajszej debaty i zapewne obydwie znajdą się pod obstrzałem liderów mniejszych partii. Wydaje się jednak, że ta debata będzie tylko potwierdzeniem, że mamy dwie wiodące partie polityczne, a pozostałe ugrupowania walczą w pierwszej kolejności o przekroczenie progu wyborczego, a uczestnictwo w rządzeniu krajem jest w tej chwili dla nich abstrakcją. Prawo i Sprawiedliwość walczy nie już o zwycięstwo ale o bezwzględną większość w Parlamencie i debata Kopacz – Szydło przybliżyła właśnie taki rozmiar zwycięstwa. Kuźmiuk

Odliczanie Wyborcze Ziemkiewicza: Gdzie dwie się biją, tam nuda O wczorajszej debacie wiele nie napiszę – choćby dlatego, że co najważniejsze napisałem już wczoraj (prorok jakowysik, co?). Beata Szydło popełniła błąd, który bardzo krytykował kiedyś generał Patton: starała się nie przegrać, zamiast starać się wygrać. W związku z czym marnowała jedną okazję po drugiej, nawet gdy Ewa Kopacz ewidentnie się jej podkładała, wprowadzając tematy, gdzie aż prosiło się ją dobić – choćby "uchodźców" czy afery. W związku z czym, zamiast oczekiwanego pojedynku, mieliśmy mielenie frazesów i wysyp banałów, nijak się mających do zadawanych przez prowadzących pytań. Merytorycznie obie panie były słabe i nieprzekonujące, wizerunkowo spokojna Szydło wygrała ze stale jej przerywającą i próbującą zagadać Kopacz, z której z upływem czasu coraz bardziej wychodziła przekupa: "ta kobieta", "jak oni się dorwą do tej kasy"...

Nazywanie SKOK "największą aferą 25 lat" ma podobną siłę rażenia, jak stawianie Ziobry przed Trybunałem Stanu, a czepianie się starego projektu konstytucji, jakoby naruszającego prawa kobiet, nie wydaje się przemyślane w sytuacji, gdy sensem debaty było zwrócenie się do najbardziej nieaktywnej części elektoratu, nieczytającej gazet, nie zaglądającej do sieci, utrzymującej kontakt ze światem polityki tylko przez telewizję - co zresztą podkreślała premier, zwracając się wprost do emerytów. "Prawa kobiet", a tym bardziej "error 404", średnio takich wyborców kręcą, nawet jeśli załapali, o czym premier mówi. Kto wygrał? Nieobecni - Korwin, Kukiz, Nowacka i Petru. Wymieniam w kolejności alfabetycznej, bo ile konkretnie kto z nich zyska, trudno ocenić. PiS nie wykorzystał okazji do przyciągnięcia nowych wyborców, ale tych już zdecydowanych na "zmianę" raczej nie stracił, w każdym razie niewielu. Platforma wyjdzie na debacie gorzej. Nawet sprzyjający jej zwykle eksperci mówili o kompromitacji obu zawodniczek, realizując swą antypisowską emocję w zrównywaniu Beaty Szydło z urzędującą premier. To wiatr w żagle mniejszych antypisów, a przecież największym zagrożeniem dla PO jest teraz właśnie odpływ antypisowskich wyborców do Nowoczesnej i Lewicy.

Próby nauczenia Ewy Kopacz czegokolwiek najwyraźniej wzięły w łeb, skoro Michał Kamiński już od rana próbował desperacko oswoić spodziewaną wizerunkową klapę opowieściami o tym, jak autentyczna i niesterowalna, a na dodatek zbyt zajęta, by się "kołczować", jest premier. Miało z tym współgrać sugerowanie przez Ewę Kopacz rywalce, że była "przygotowywana", i to źle (w domyśle - panią przygotowywali, a ja tego nie potrzebuję). Ot, taka próba przekucia nieporadności kandydatki w cnotę, skazana na niepowodzenie, ale tonący, jak wiadomo, chwyta się czego może.

Debata debatą, ale każdy, kto się otarł o wtajemniczenia politycznego marketingu, wie, że w takim widowisku opakowanie ważniejsze jest od treści, zwłaszcza gdy, tak jak wczoraj, treści praktycznie nie ma. I tutaj sławny pijar Platformy Obywatelskie kompletnie sprawę zawalił - najwyraźniej ogranicza się on już tylko do wspomnianego Kamińskiego, wymyślającego grepsy o Kaczyńskim i wolności oraz zapewniającego do kamer, że pani premier wygrała debatę miażdżąco, co budzi tylko pusty śmiech. Beata Szydło wyszła ze studia tak, jak do niego przyszła - w tłumie fanów, na zaimprowizowanym pod gmachem telewizji mikrowiecu świętując zwycięstwo, co do którego nikt z obecnych w kadrze zdawał się nie mieć wątpliwości. Ewa Kopacz poruszała się w grupie dojmująco smutnych ludzi o wyglądzie urzędników, sama równie jak oni skrzywiona, gdzieś tam w korytarzu udzieliła wywiadu. Obrazki krzyczały: tu jest zwycięstwo i nadzieja, a tu wszyscy myślą już tylko o ewakuacji. Już wcześniej było to widać, ale nieudana dla PO debata sprawę przesądza - wali się ostatnia nadzieja Platformy na pozostanie u władzy, jaką była "koalicja kordonowa". Był to zresztą w ogóle pomysł głupi i stary, z roku 2007. Ironia losu polega na tym, że PO rządziła tak długo tylko dzięki temu, że w swoim czasie Donald Tusk nie uległ naciskowi mediów oraz własnej partii, nie uwierzył w ugruntowywany przez propagandę mit "zbrodni IV RP", które wystarczy zdemaskować, by skompromitować PiS bez reszty i ostatecznie, i zdecydował się pójść na wybory. Co byłoby, gdyby uwierzył "Gazie Wyborczej", że dopóki rządzą Kaczyńscy, każde wybory sfałszują, i gdyby wszedł w koalicję "wszyscy na PiS" z Giertychem, Lepperem oraz postkomunistami, by najpierw zniszczyć Kaczyńskich komisjami śledczymi? Komisje nic by nie znalazły, tak jak nie znalazły i potem, bo nic specjalnego do znalezienia nie było, poza "zwykłymi" nadużyciami, będącymi w aparacie, służbach i prokuraturze III RP rutyną także i teraz, a uczestnicy egzotycznej koalicji nawzajem odebraliby sobie wiarygodność i PiS szybko wróciłby triumfalnie do władzy. A jeśli teraz, dajmy na to, PiS zdobędzie o kilkanaście miejsc za mało do samodzielnej większości, i wszystkie pozostałe partie, od Sasa do Lasa, stworzą koalicję lewo-centro-prawicową, której jedynym programem będzie "powstrzymywanie państwa wyznaniowego"? Senat i tak będzie zdominowany przez PiS, bo taka jest ordynacja, prezydent już jest z PiS, a w czym jak w czym, ale w politycznym knuciu Kaczyński jest świetny. No i mamy gwarantowane pasmo kompromitacji i upokorzeń, zakończone przyspieszonymi wyborami i większością konstytucyjną dla Kaczyńskiego, który po paru miesiącach stanie się w oczach społeczeństwa mężem opatrznościowym, władnym jako jedyny rozpędzić wreszcie ten kłótliwy bajzel i zaprowadzić jakiś porządek. Jeśli uda się Ryszardowi Petru wprowadzić swą nowo utworzoną partię do Sejmu, jaki będzie miał interes zaszywać się w jednym worku z trupem i stawać pomagierem PO? Zwłaszcza że w przeciwnym razie będzie mógł w opozycji zjadać powoli skompromitowaną Platformę, rozbitą klęską, rozliczeniami i wewnętrzną walką o przywództwo? To samo można powiedzieć o lewicy. Nic dziwnego, że i Petru, i Nowacka, jeszcze niedawno kreujący się na antypisowskie "przystawki", zhardzieli i niemal jawnie już pomysł "kordonowej" koalicji odrzucają, stawiając warunki dla Ewy Kopacz nie do przyjęcia. Rządy PiS stały się już oczywistością, z którą wszyscy się pogodzili, i wrogowie Kaczyńskiego czepiają się już tylko jednej nadziei, że będą to rządy mniejszościowe, oparte na skłóceniu opozycji i autorytecie prezydenta.

Mówiąc nawiasem, we wspomnianym wywiadzie w telewizyjnym "łączniku" premier rzuciła nagle coś takiego: "wie pani, ja tak sobie myślę, że jak PiS przegra, to prezydent przestanie być taki zdominowany przez PiS i wtedy da się z nim dobrze współpracować". A więc - nagle - zmiana narracji. Spóźniona o dwa miesiące. Wściekłe ataki na Andrzeja Dudę, który już i tak wybory wygrał, podgryzanie go podczas wizyt zagranicznych, pozycjonowanie jako głównego wroga, szczucie "autorytetami", były, jak od razu pisałem, jednym z kardynalnych błędów Ewy Kopacz. Przekonały prostego wyborcę, że PO to partia nieustających awantur, niezdolna do pogodzenia się z wyrokiem wyborców, że pozostawienie jej u władzy, gdy się już wybrało nowego prezydenta, to gwarantowany sposób na kolejną męczącą i wkurzającą "wojnę na górze". A tego polski wyborca nie znosi jak mało czego. Waham się, czy o tym pisać w tym tutaj odliczaniu, ale tak - medialny lincz urządzony przez zdychający salon na Jerzym Zelniku jest częścią kampanii wyborczej. Gówniarska prowokacja Wojewódzkiego i Lizuta pierwotnie przeszła zupełnie bez echa. Została wyciągnięta i nagłośniona po paru tygodniach, aby unurzać w błocie człowieka znanego ze swych prawicowych sympatii i dać dyżurnym celebrytanom PO asumpt do kolejnego antypisowskiego hejtu. Po raz pierwszy jednak coś w tej maszynie, rozrzucającej łajno po debacie publicznej, zaczęło się zacinać. W obronie Zelnika wystąpił jak najdalszy mu Jacek Poniedziałek i dziennikarka TVN Anna Kalczyńska, potępił nagonkę na niego Jan Śpiewak w "Krytyce Politycznej", nawet dziennikarz "Gazety Wyborczej" Grzegorz Sroczyński dał świadectwo przyzwoitości, zaskakując, że i tam można się było uchować i nie zeszmacić. I dobrze, bo jest to kwestia smaku. Zmanipulowanie wypowiedzi zacnego, niemłodego już człowieka, który myślał, że kancelaria prezydenta prosi go o wskazanie, kogo "z drugiej strony" włączyć do konsultacji ustawy o aktorskich emeryturach (wyraźnie wynika to z pełnej taśmy) było podłe, ale skwapliwość, z jaką różne salonowe mendy podchwyciły oszczerstwa o "kapusiu" układającym "czarne listy", to coś gorszego niż podłość, gorszego nawet niż cisnące się na usta słowo na "k". Korwin Piotrowska, Agnieszka Holland, Zbigniew Hołdys i kilku innych zaangażowanych dyżurnych rządowych hejterów straciło definitywnie prawo do elementarnego szacunku - każdy przyzwoity człowiek przy pierwszej okazji powinien im splunąć w to, co zapewne uważają u siebie, niesłusznie, za twarze. Problem w tym, że świadectwo przyzwoitości dysydentów ze spanikowanego obozu antypisowskiego dociera do nielicznych, a kłamstwa o "kapusiu" krzyczą z nagłówków szmatławców w rodzaju "Angory", z serwisów plotkarskich, z ekranów w warszawskich kolejkach, na których kolportowane są treści z internetowego ścieku Tomasza Lisa. Można rzec, Michnikowszczyzna odchodzi taka sama, jaką była zawsze, tylko do skrajności bardziej - nienawistna, pełna pogardy i lekceważenia dla wszelkich norm, jeśli tylko można zgnoić "pisowca". Można tylko mieć nadzieję, że ta cuchnąca nagonka na wybitnego aktora będzie gwoździem do trumny dla cinkciarskiego "salonu" III RP.

Rafał Ziemkiewicz

CO i JAK Pan prezydent Andrzej Duda powołał liczącą 71 osób Narodową Radę Rozwoju. Spełnił w ten sposób jedną ze swoich przedwyborczych zapowiedzi. Zapowiedzi, która – przyznam szczerze – trochę mnie zaniepokoiła. Pan prezydent, a właściwie wtedy jeszcze nie prezydent, tylko kandydat na prezydenta, uzasadniał potrzebę powołania takiej Rady tym, że zasiadający tam eksperci podpowiedzą mu, co należy zrobić. Skoro dopiero eksperci mieliby panu prezydentowi podpowiadać, co należy zrobić, to by znaczyło, że pan prezydent na razie tego nie wie. Taka możliwość byłaby – co tu ukrywać – trochę niepokojąca. Drugi powód do niepokoju wynika stąd, że – co zresztą sam pan prezydent, powołując Radę zauważył – że powołani do Rady eksperci mają bardzo różne poglądy. Na przykład w grupie „Gospodarka, Praca, Przedsiębiorczość” zasiada pan Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha oraz pan dr Ryszard Bugaj. Andrzej Sadowski jest wolnorynkowcem, podczas gdy dr Ryszard Bugaj – na pewno etatystą, a nawet – socjalistą i to z tych „prawdziwych”. W takiej sytuacji stanowiska wypracowane w poszczególnych grupach doradców siła rzeczy muszą przybierać postać jakichś kompromisów. Z punktu widzenia politycznego kompromisy mają mnóstwo zalet; niektórzy powiadają nawet, że polityka jest sztuką kompromisów, natomiast w innych dziedzinach, na przykład w gospodarce – już niekoniecznie. Taki kompromis bowiem przypomina wielbłąda, a wielbłąd – jak wiadomo – jest to koń zaprojektowany przez komisję. W tej sytuacji forsowanie przez pana prezydenta takich kompromisowych zaleceń ekspertów może być trochę ryzykowne, zwłaszcza w gospodarce, czy obronności, które wymagają działań raczej maksymalnie jednoznacznych, a nie kompromisowych. Ale jeśli nawet są powody do niepokoju, to nie jest to niepokój duży. Po pierwsze dlatego, że zgodnie z konstytucją w roku 1997 prezydent Rzeczypospolitej prawie nie ma żadnych kompetencji samodzielnych. Na przykład jest wprawdzie zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ale wszystkie decyzje odnoszące się do Sił Zbrojnych musi podejmować albo na wniosek prezesa Rady Ministrów, albo – ministra obrony narodowej. Najwyraźniej autorzy konstytucji z roku 1997 musieli z jakichś zagadkowych przyczyn uważać prezydenta za wyjątkowo niebezpiecznego wariata, bo zwykłemu wariatowi zakłada się tylko jeden kaftan bezpieczeństwa i wszyscy uważają, ze to wystarczy, podczas gdy prezydentowi założono aż dwa. Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że w roku 1997 prezydentem był pan Aleksander Kwaśniewski, który zresztą należał do autorów tej konstytucji, a trudno mu zarzucić, że słabo siebie znał. Ale mniejsza o to, bo ważniejsze jest to, iż prezydent, chociaż jest wybierany w powszechnym głosowaniu, a więc legitymację demokratyczną ma znacznie silniejszą, niż jakikolwiek premier, ma właściwie tylko dwa ważne samodzielne uprawnienia: inicjatywy ustawodawczej i prawo weta. Ale skuteczność tych uprawnień zależy od tego, czy prezydent dysponuje zapleczem parlamentarnym i jaka jest siła tego zaplecza. Po 25 października już będziemy to wiedzieli, ale warto zwrócić uwagę, że tym życzliwym dla pana prezydenta zapleczem parlamentarnym nie będzie dowodził on, tylko pan prezes PiS Jarosław Kaczyński. To zaś oznacza, że prezydent będzie mógł przeforsować na terenie parlamentarnym tylko to, na co zgodzi się prezes Kaczyński – niezależnie od tego, jakie sugestie przedstawi Narodowa Rada Rozwoju. W tej sytuacji skład i poglądy tej Rady nie wydają się już aż takie ważne, bo widać gołym okiem, że poglądy prezesa PiS będą miały znacznie większy ciężar gatunkowy. Dlatego też nie podzielam poglądu, że powołanie przez pana prezydenta Andrzeja Dudę Narodowej Rady Rozwoju jest ilustracją przyświecającej mu intencji emancypacji. System skonstruowany w 1989 roku przez pana generała Kiszczaka w gronie osób zaufanych, a następnie systematycznie uszczelniany i skutecznie uszczelniony przez Wojskowe Służby Informacyjne, których oczywiście dzisiaj już „nie ma”, żadnych emancypacji nie przewiduje, stojąc na nieubłaganym gruncie zasady jednolitej władzy państwowej, jaka panowała również za komuny, tyle, że oficjalnie.

Gdyby ta zasada przestała obowiązywać, aaa, to co innego. Wtedy pan prezydent mógłby odzyskać zdolność przewodzenia – o ile oczywiście wiedziałby, w jakim kierunku prowadzić naród i państwo. Gdyby wiedział, to znaczy, że nie musiałby radzić się żadnych ekspertów, CO ma zrobić. Eksperci, niechby nawet zasiadający w Narodowej Radzie Rozwoju, byliby mu potrzebni dla udzielenia rady, JAK zrobić to COŚ. Stanisław Michalkiewicz

Różne wybory Mam już po uszy tych sondaży wyborczych. Tak – niby wiem, że zawsze nas zaniżają i jeśli średnia sondaży wynosi 4,7%, to przypuszczalnie mamy ok. 10% – ale zawsze te niepotrzebne nerwy. Bo niektórzy traktują te sondaże dosłownie. Tymczasem ogromna większość tych sondaży to sondaże telefoniczne. Ludzie boją się ujawniać poparcie dla antyrządowego Kukiza’15, a tym bardziej dla antypaństwowego KORWiN-a – bo przecież ich telefon jest znany… Potwierdzeniem tego są prawybory w Chojnicach. Podobno to region w miarę reprezentatywny (choć tradycyjnie POwiacki). I te prawybory dały wynik taki:

PiS – 33%

PO – 28%

KORWiN – 11,3%

Kukiz’15 – 11,3%

PSL – 6%

N.pl- 5,3%

ZLew – 3,2%

Stonoga- 2,1%

Razem – 0,85%

– czyli prawie taki sam jak sondaż poważnej firmy Millward Brown (sprzed niecałych dwóch tygodni – dop. red.), tyle że tam KORWiN i Kukiz’15 miały odpowiednio 7% i 6% głosów. Więcej miała Nowoczesna.pl – a mniej PO; to akurat jest też jasne: mają wspólny elektorat. I ciągle POPiS ma ponad 50%… No, nic – zobaczy się w praniu, tj. w głosowaniu. Tymczasem na bratniej Białej Rusi wybory już się odbyły. Nieoczekiwanie wygrał w nich JE Aleksander Łukaszenka. Komentowałem je na bieżąco: „Trwają wybory na prezydenta Białorusi. Startują: p.Tacjana Karatkiewicz (dość bezbarwna demokratka), p.Sergiusz Hajdukiewicz (szef raczej marionetkowej Partii Liberalno-Demokratycznej; p.Włodzimierz Żyrynowski to przy nim polityk pełną gębą), p.Aleksander Łukaszenka (obecny prezydent, jakby kto nie wiedział) i p.Mikołaj Ułachowicz (postać barwna, bo szef Białoruskiej Partii Patriotycznej i ataman Białoruskiego Kozactwa; chciałby, by Kozactwo zjednoczyło Białoruś, Rosję i Ukrainę)”. Wiadomo zresztą, że Kozactwo jest najsilniejsze na Białej Rusi. „P. Aleksander Łukaszenka może liczyć w tym towarzystwie na 60%-75% poparcia. P. Łukaszenka był tak pewny siebie, że nie wykorzystał do końca swego czasu w telewizji i zadeklarował, że chce oddać go pozostałym kandydatom. Jednak CKW oświadczyła, że »obowiązujące prawo nie pozwala na takie rozwiązanie«”. W Polsce zresztą też akurat nie pozwala. „Warto zauważyć, że socjalistów się na Białej Rusi do wyborów nie dopuszcza – i słusznie, bo ciemny lud jeszcze by takiego demagoga mógł wybrać i bankructwo państwa gotowe (…). Wyniki wyborów na Białej Rusi odbiegają od przewidywanych. Frekwencja, liczba głosów na p.Łukaszenkę i liczba głosów oddanych przedterminowo – wyższe. O tyle samo. Najprawdopodobniejsze i prawie pewne wyjaśnienie: do tych »przedterminowych« gorliwcy dosypywali głosy na p.Prezydenta… Co nie zmienia faktu, że ma on ogromne poparcie. Zastanawia względnie dobry wynik p.Sergiusza Hajdukiewicza – a cieszy słaby wynik p.Tacjany Karatkiewiczowej”. Zilustrowałem to zdjęciem pokazującym panią Karatkiewiczową – w pierwszej chwili myślałem, że to p.Szydłowa… Dodałem komentarz: „Prawda – jaka podobna poza do p.Beaty Sz.? Pewno szkolona w tym samym ośrodku w USA…”. A w USA budowa socjalizmu napotkała na nieoczekiwane trudności: „Prezydent Barack Obama, który w piątek przyleciał do stanu Oregon spotkać się z rodzinami ofiar ubiegłotygodniowej strzelaniny w college’u w miejscowości Roseburg, został powitany na lotnisku przez protest grupy zwolenników prawa do posiadania broni. Na lotnisku prezydenta przywitało około 200 przeciwników zaostrzenia przepisów prawa do posiadania broni. W rękach mieli transparenty z hasłem „Zostaw nas w spokoju”.„JE Barack Hussein Obama po ubiegłotygodniowej strzelaninie ponownie zaapelował o ograniczenie prawa do posiadania broni, a zwłaszcza o wprowadzenie ostrzejszych kontroli dla kupujących. Ale w Roseburgu po tej tragedii tylko wzrosło przekonanie, że broń jest konieczna dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Wielu mieszkańców, którzy nie mieli licencji na broń, wystąpiło o nią; pojawiły się też apele, by uzbrojeni strażnicy pilnowali szkół. Obama przyleciał spotkać się z rodzinami ofiar strzelaniny, do jakiej doszło w college’u w tym mieście w ubiegły czwartek. Napastnik zabił dziewięć osób a siedem ranił, w tym trzy ciężko. Biały Dom uprzedził, że będzie to prywatne spotkanie i Obama nie będzie wygłaszać żadnego przemówienia na temat prawa do posiadania broni”.

Bo też te akty terrorystyczne dokonywane są głównie na uczelniach. Dlaczego? Dlatego, że w rektoratach rządzą intelektualiści, a jajogłowi są w większości przeciwnikami posiadania broni. Zakazują wiec jej posiadania na terenie uczelni i kampusów. Zatem terrorysta może strzelać do studentów jak do kaczek – pewny, że nikt go nie ustrzeli. Co ciekawe, zarówno postrzelona w Oregonie dziewczyna, jak i rodzice innej, zastrzelonej studentki kategorycznie podtrzymują swoje stanowisko: chcą prawa do posiadania broni i zażądali od p.Baracka Husseina O. by nie wykorzystywał ich tragedii do budowy socjalizmu. Gdzie, jak wiadomo, bydło będzie się paść bezpiecznie na łąkach. No, tak: strażnicy to już będą uzbrojeni… Tak nawiasem: gdy mówię „JE Barack Hussein Obama”, to wszyscy są przekonani, ze staram się ośmieszać Prezydenta USA. Tymczasem on naprawdę ma na imię Hussein – i jest islamistą. W Indonezji chodził nawet do szkoły koranicznej. I teraz zagadka: jeśli p.Obama wypowiedział (a musiał!) słowa „Bóg jest naszym jedynym Bogiem, a Mahomet jest Jego Prorokiem” i stał się muzułmaninem – to za odstępstwo od wiary przewidziana jest kara śmierci. A on formalnie od wiary odstąpił (choć wszyscy jego przyrodni bracia i siostry są muzułmanami): jest członkiem Kościoła pastora Jeremiasza Wrighta… Otóż żaden muzułmanin nie domaga się wykonania kary śmierci na p.Obamie. Wniosek jest prosty: jego odstępstwo od wiary jest fałszywe, jest uzgodnione z imamami – w jakichś wyższych celach. Cóż, dobrze mieć współwyznawcę na czele najpotężniejszego państwa na kuli ziemskiej… I to pokazuje, gdzie jesteśmy… JKM

System się obroni Już tylko dni dzielą nas od wyborów parlamentarnych, którymi wszyscy się szalenie ekscytują – oczywiście z wyjątkiem tych, którzy się nie ekscytują. Ekscytują się nimi zarówno ultrasi demokracji, jak i ci, którzy żadnymi ultrasami demokracji nie są, ale w wyborach biorą udział, więc trudno, żeby też się nie ekscytowali. Rezultat jest oczywiście wielką niewiadomą, ale jak czegoś o naszej młodej demokracji nie wiemy, to warto odwołać się do klasyków demokracji, a zwłaszcza jednego, mianowicie Józefa Stalina. Wśród spiżowych sentencji, jakie Józef Stalin wygłaszał na temat demokracji, jest i ta, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie wyborczej alternatywy. Prawidłowo przygotowaną alternatywę możemy poznać po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Patrząc z tego punktu widzenia na tegoroczną polityczną alternatywę, możemy powiedzieć, że została ona przez reżysera politycznej sceny przygotowana prawidłowo – podobnie zresztą jak alternatywy polityczne w wyborach poprzednich. Przynosi to zaszczyt generałowi Czesławowi Kiszczakowi, który nie tylko wszystko przewidział, ale w dodatku zabezpieczył się na wszelkie możliwe sposoby – to znaczy nie tyle albo nie tylko „się”, ale również tak zwany układ, którego oczywiście „nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych i izraelskiej broni jądrowej. W jaki sposób? Ano – wypada przypomnieć ściśle tajną wiadomość specjalnego znaczenia zawartą w „Informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW”, jaką 4 czerwca 1992 roku minister Antoni Macierewicz dostarczył posłom i senatorom. Chodziło o to, że przed rozpoczęciem operacji niszczenia akt MSW wszystkie dokumenty zostały zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są „za granicą”, a trzeci – „w kraju”. Ta okoliczność nie tylko wpływa dyscyplinująco na uczestników tubylczej sceny politycznej, ale również na zagranicznych partnerów tubylczych Umiłowanych Przywódców. Uchodząca za jeden z „rządów światowych”, założona w 1973 roku przez Dawida Rockefellera tzw. Komisja Trójstronna zaprosiła do swego grona również Polaków. Poza dwoma finansistami i jednym dyplomatą, wśród polskich obywateli uczestniczących w tej Komisji jest co najmniej trzech tajnych współpracowników RAZWIEDUPR-a. Najwyraźniej kierujący Komisją Trójstronną, którzy przecież coś tam muszą o świecie wiedzieć, wiedzą, z kim należy – jak to ujął pan dr Andrzej Olechowski podczas sławnej konferencji „Forum Dialogu” w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie – „współdecydować o naszych sprawach”.

Czyż nie w następstwie właśnie tego splotu okoliczności ustanowiony w naszym nieszczęśliwym kraju przez generała Kiszczaka w gronie osób zaufanych, które zaprosił on do Magdalenki, ekonomiczny model państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego nawet nie drgnął, chociaż odbywały się u nas wybory, w następstwie których u steru rządów zmieniały się polityczne ekipy? Może nie jest to informacja użyteczna dla niezależnej prokuratury, ale czyż tylko prokuratura ma prawo wyrabiać sobie pogląd na różne sprawy? Myślę, że nie tylko, że własny pogląd na różne sprawy mogą wyrabiać sobie również rozmaici cywile, również na podstawie łańcucha poszlak, a czyż to nie jest poszlaka wskazująca, że za każdym razem alternatywa polityczna została przygotowana prawidłowo? Tak jest i teraz, kiedy Prawo i Sprawiedliwość, udrapowane w kostium płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, rozpiera się na prawej stronie politycznej sceny, skutecznie blokując dostęp formacjom narodowym. Platforma Obywatelska, utworzona w celu blokowania dostępu do politycznej sceny ugrupowaniom wolnorynkowym i zarazem konserwatywnym, zdążyła się zdegenerować w bezideową, skorumpowaną do szpiku kości partię władzy i jej użyteczność w tym względzie znacznie zmalała, toteż reżyser politycznej sceny na poczekaniu wykreował partię – jakże by inaczej! – „Nowoczesną” pana Ryszarda Petru, klona pana prof. Leszka Balcerowicza. Kiedy pan prof. Balcerowicz pisał felietony, prezentował tam nieubłaganie wolnorynkowy punkt widzenia – ale kiedy zostawał ministrem finansów i wicepremierem albo prezesem NBP, natychmiast o tamtym zapominał i rządził zgodnie z oczekiwaniami beneficjantów kapitalizmu kompradorskiego. Tym też tłumaczę sobie fakt, że zanim jeszcze pan Petru zdążył otworzyć usta, jego partia już cieszyła się wśród ludu pracującego miast i wsi popularnością na poziomie 11 procent – a i jej szeregi napęczniały w błyskawicznym tempie. Pewne światło na to stachanowskie tempo rzuca audycja radiowa, jakiej przypadkowo wysłuchałem, z udziałem członkini tej partii. Elokwentna i rezolutna pani pochwaliła się, że w poprzednim wcieleniu należała do Twojego Ruchu, czyli dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, a w jeszcze wcześniejszym etapie reinkarnacji była ozdobą Samoobrony. Domyślam się tedy, że konfidenci RAZWIEDUPR-a musieli dostać rozkaz: „W prawo zwrot! Do Nowoczesności – odmaszerować!” – podobnie jak bywało w okresach poprzedzających poprzednie kampanie wyborcze. Dochodzi do tego ZLEW, w który zlały się popłuczyny po poprzednich wynalazkach, no i nieśmiertelne Polskie Stronnictwo Ludowe, które w poświęcaniu się dla Polski nie zna granic ni kordonów. Oprócz tego są stachanowcy z Partii Razem („precz z rządem, wiwat KPP i półgodzinny dzień roboczy!”), skupiającej i panią Agatę Kuleszę, znaną z filmu „(GN)Ida”, i tłumacza z hebrajskiego, i panią zajmującą się „tworzeniem zapachów” – cokolwiek miałoby to znaczyć, no i Wolność i Równość – stworzona na poczekaniu w odpowiedzi na sukces Pawła Kukiza, o którym jeszcze może nie wiedziano, że jest wypadkiem przy pracy, a jeśli nawet wiedziano, to pamiętano, że i wypadki mogą zacząć żyć własnym życiem. Tedy na wszelki wypadek, jako że strzeżonego Pan Bóg strzeże, zmobilizowani zostali nawet professores w charakterze „antysystemowców”. W rezultacie autentyczna formacja antysystemowa, KORWiN, została zmarginalizowana i desperacko poszukuje, czy nie udałoby się jej wcisnąć w jakąś szczelinę. Wygląda na to, że i tym razem system się obronił, podobnie jak i na Białorusi, gdzie prezydentem po raz kolejny został Aleksander Łukaszenka. Wprawdzie Aleksander Łukaszenka ma w środowiskach postępowych reputację sukinsyna, w dodatku jakiegoś takiego nie naszego, ale nie da się ukryć, że jest politykiem skutecznym, tak samo jak zwycięzcy wyborów w naszym nieszczęśliwym kraju. Stanisław Michalkiewicz

21 października 2015 Prezydent Duda o konieczności twardego sprzeciwu wobec Nord Stream 2

1. W niedzielnym wywiadzie jakiego prezydent Andrzej Duda udzielił red. Bogdanowi Rymanowskiemu w TVN24, poruszona została także sprawa dwóch nowych nitek Gazociągu Nord Stream. Prezydent przypomniał, że inwestorami występującymi w tym przedsięwzięciu jest rosyjski Gazprom i wielkie koncerny energetyczne z Niemiec, Austrii, Francji, W. Brytanii i Holandii i w związku z tym widzi kompletny brak solidarności krajów Europy Zachodniej z Polską, krajami nadbałtyckimi i Słowacją dotyczącej bezpieczeństwa energetycznego.Zestawia ten brak solidarności z jej żądaniem od krajów Europy Środkowo-Wschodniej w związku z falą imigrantów przybywających do krajów Europy Zachodniej, które ostatnio przerodziło się w obligatoryjne „kwotowanie” kolejnych fal uchodźców przybywających do Europy. Przypomina także, że po jego zbudowaniu Rosja uzyska możliwość szantażowania brakami dostaw gazu krajów nadbałtyckich, Polski, Słowacji, a przede wszystkim stowarzyszonej z UE, Ukrainy. W tej sytuacji jedynym racjonalnym posunięciem jest sprzeciw wobec tej głównie rosyjskiej inwestycji i prezydent Andrzej Duda oczekuje aktywności na unijnym forum rządu premier Kopacz.

2. Przypomnijmy tylko, że na początku września podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku, Gazprom podpisał już umowę na budowę Gazociągu Północnego II aż z 5 zachodnimi koncernami. Do wcześniejszych trzech, które podpisały czerwcowy list intencyjny, niemieckiego koncernu E.ON, austriackiego koncernu paliwowego OMV i brytyjsko-holenderskiego koncernu Shell, dołączyły niemiecki BASF i francuski Engie, a w wyniku realizacji umowy ma powstać spółka zajmująca się budową i późniejszą eksploatacją gazociągu, w której tak jak to rosyjska firma od zawsze praktykuje, będzie miała ona 51% udziałów, a pozostali udziałowcy pakiety mniejszościowe sumujące się do 49%. Dwie nowe nitki wspomnianego gazociągu, będą miały przepustowość wynoszącą 55 mld m3 gazu i mają powstać do końca 2020 co oznacza, że czterema nitkami Gazociągu Północnego, Rosja będzie zdolna wyeksportować 110 mld m3. W ten sposób do krajów Europy Zachodniej może być realizowane ponad 2/3 rosyjskiego eksportu gazu.

3. Przypomnijmy także, że do budowy pierwszych dwóch nitek Gazociągu Północnego, Gazpromowi udało się zaangażować jako udziałowców wielkie koncerny niemieckie, francuskie i holenderskie, choć przedsięwzięcie to na Zachodzie Europy, było uznawane za bardzo kontrowersyjne głównie w sensie ekologicznym. Z jaką determinacją ta inwestycja była przygotowywana i realizowana zarówno przez Rosję jak i przez Niemcy widać było po politykach, którzy zostali w to przedsięwzięcie zaangażowani. Wystarczy wymienić byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera, czy byłego premiera Finlandii Paavo Lipponena. Jakiś czas temu szwedzki dziennik „Dagenes Nyheter”, korzystając z materiałów portalu WikiLeaks napisał, że Rosja wykorzystała pieniądze, służby specjalne oraz politykę i polityków żeby przeforsować budowę Gazociągu Północnego, wręcz wymuszając w krajach skandynawskich brak sprzeciwu wobec tej inwestycji. Podobnie oddziaływano na państwa nadbałtyckie i niestety nasz kraj Polskę. Żadnej oficjalnej reakcji instytucji unijnych na tę publikację nie było, co więcej okazało się, że Gazociąg Północny dzięki zaangażowaniu polityków niemieckich, nie jest objęty tzw. III unijnym pakietem energetycznym, co oznacza, że na zawsze, dostęp do przesyłu tymi „rurami”, mają tylko Rosjanie i pozostali akcjonariusze tego przedsięwzięcia.

4. Teraz mimo nałożonych na Rosję sankcji przez UE w tym także tych dotyczących zablokowania dostarczania Rosji nowoczesnych technologii do wydobycia i transportu ropy i gazu, wielkie zachodnie koncerny znowu angażują się w wieloletnie projekty inwestycyjne z rosyjskim Gazpromem (ba niemiecki BASF oddaje Gazpromowi magazyny gazu na terenie Niemiec i „wymienia” się z nim akcjami). Realizacja tych inwestycji oznacza, że Rosjanom nie będą za kilka lat potrzebne gazociągi na Ukrainie i najprawdopodobniej eksport gazu na Zachód przez terytorium tego kraju ustanie zupełnie. Ponadto niepotrzebny może być już Gazpromowi także przebiegający przez Białoruś i Polskę Gazociąg Jamalski, którym ta firma eksportuje do Europy Zachodniej około 30 mld m3 gazu w tym 3 mld m3 do Polski. Konsekwencja w oskrzydleniu przez Rosję, Ukrainy i Polski jeżeli chodzi o dostawy gazu do Europy Zachodniej, jest coraz bardziej widoczna, a udział w tym przedsięwzięciu wielkich koncernów zachodnich w tym głównie niemieckich dostarczających do nich technikę i technologię, aż nadto wymowny. Dobrze, że przynajmniej prezydent Andrzej Duda dostrzega te zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. Kuźmiuk


Wyszukiwarka