671

Kilka słów prawdy o naszych austriackich przyjaciołach Niedawne obniżenie ranking Austrii z najwyższego możliwego poziomu AAA zaskoczyło wielu obserwatorów. Austria jest jednym z najbogatszych krajów UE, cieszącym się na dodatek najniższą stopą bezrobocia wynoszącą obecnie tylko 4%. Czemu więc ten mały kraj z kwitnącą gospodarką oraz „pracowitą i pokojową ludnością” zawdzięcza takie traktowanie ze strony finansistów? Wydaje się, że w tym wypadku względy, jakimi kierował się Standard& Poor’s były natury czysto pragmatycznej. Od wieków kraj ten prowadził swą imperialną politykę w zupełnie inny sposób niż bratnie Niemcy. Mieszkańcom tego państwa udało się nawet wmówić sąsiadom, że w rzeczywistości nie są oni Niemcami tylko „Austriakami”. Fakt, że Hitler pochodził z tego właśnie pięknego kraju nie wpłynął zbytnio na jego wizerunek. W czasie, gdy Cesarstwo Niemieckie siało postrach wśród swych sąsiadów, podbite narody, a w szczególności Polacy, gnębieni byli w bezwzględny sposób, Imperium Austro-Węgierskie było przykładem harmonii, w jakiej mogą żyć różnorodne narody, rasy i religie. Do dziś mieszkańcy Krakowa z rozrzewnieniem wspominają „złote” czasy Galicji nie mogąc się doczekać powrotu swych ówczesnych władców. Prawdą jest, że Austria starała się nie uciekać do fizycznej przemocy wobec podbitych narodów, unikając też kulturkampfu bezwzględnie stosowanego przez Niemcy. Zaległości w tej dziedzinie nadrabiała ona z nawiązką dzięki swej przebiegłej polityce gospodarczej. Pozbawiona zamorskich kolonii Austria traktowała poszczególne części swego rozległego imperium, jako obszar kolonialnej eksploatacji. Wyjątek z tej reguły stanowiły Czechy, które Wiedeń traktował, jako niezbywalną część swego państwa. Dzięki takiemu paradygmatowi udało się małym Czechom uzyskać zasłużony status jednej z pierwszych potęg przemysłowych Europy. Wiedeń uznał, bowiem za zasadne lokalizowanie swych mocy produkcyjnych na terenie tego kraju. Inaczej traktowane były inne prowincje, które poddawano bezlitosnemu wyzyskowi kolonialnemu. Galicja osiągnęła dzięki takiej polityce poziom najbardziej zacofanego regionu Europy z ogromną nędzą i wynikającą z niej emigracją. Pomimo ogromnych zmian społeczno-politycznych, jakie zaszły na naszym kontynencie od momentu upadku Austro-Węgier, polityka tego sympatycznego państwa nie uległa zmianie. Austriacy cały czas potrafili umiejętnie wykorzystywać sympatię i wpływy, którymi cieszyli się na obszarze swego byłego imperium. Upadek bloku sowieckiego zintensyfikował ich ekspansję na wspomnianym kierunku. Nastąpiły, co prawda pewne korekty w sferach wpływu, ale nie były one zbyt istotne. Zachodnia część Galicji, będąca obecnie w składzie III RP ze zrozumiałych względów została oddana w pacht Niemcom. Trudno, bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której część II Generalnej Guberni (III RP) znajduje się w sferze austriackiej dominacji. Pozostałe obszary byłego imperium pozostały za to we wspomnianej sferze. Zgodnie z nowoczesnymi zasadami walki, głównym orężem używanym w kolonialnych podbojach są finanse. Tą też bronią „zawojowali” nasi austriaccy „przyjaciele” Węgry, Słowację, wschodnią Galicję (obecna Ukraina), Rumunię, a także Bałkany. Nie są to sprawy marginalne. Co prawda Austria kojarzy się większości, jako producent płodów rolnych i posiadacz znacznego przemysłu turystycznego, to faktem jest, że około 75% PKB stanowią dochody uzyskiwane przez austriackie banki w krajach Europy środkowej i wschodniej. Wyrażając się bardziej kolokwialnie, trzy czwarte tego, co konsumują nasi pracowici i mili Austriacy pochodzi z lichwy uprawianej w biednych i słabych krajach europejskich. W tym właśnie „cudzie gospodarczym” zawiera się cała wyższość tego germańskiego plemienia nad nami Słowianami. Warto o tym pamiętać zanim wpadnie się w nadmierny podziw dla tych naszych sąsiadów, a samemu popadnie w jeszcze głębszy kompleks niższości. Tak, więc w sytuacji, gdy unijne kolonie na wschodzie Europy popadają w coraz to większą ruinę, nasila się brutalny atak na usiłujące się uwolnić z zależności Węgry, zaczynają się społeczne niepokoje w Rumunii, a sytuacją na Bałkanach jest, co najmniej „płynna”, trzy czwarte austriackiego „produktu narodowego” może się w każdej chwili zdematerializować. Taka perspektywa musi napawać niepokojem międzynarodowych finansistów, czego wyrazem jest ostatni downgrade. Trzeba przyznać, że w porównaniu z Niemcami, Austriacy darzeni są nadal sympatią w Europie i nie muszą się jeszcze maskować ze swą narodowością. Stosunek do Niemców zmienia się gwałtownie. We wczorajszym anglojęzycznym programie CNN, młoda korespondentka uskarżała się na sposób, w jakim traktują Niemców Grecy. Legitymująca się anglosaskim nazwiskiem i władająca bezbłędną angielszczyzną, jadąc w Atenach taksówką nieopatrznie przyznała się kierowcy do swej niemieckiej narodowości, w reakcji, na co taksówkarz chciał ją po prostu wyrzucić z pojazdu. Kończąc swe rozważania na „ksenofobiczną” nutę, pragnę tylko wyrazić nadzieję, że również Austriaków spotka w najbliższej przyszłości traktowanie, na jakie zasługują. Ignacy Nowopolski

Tak lądują debeściaki - lista kłamstw smoleńskich Już od pierwszych chwil po katastrofie rozpoczęły się rozmaite zabiegi zaciemniające prawdę o przyczynach i przebiegu tragedii smoleńskiej. Najczęściej miały one formę wrzutek, czyli rzekomych przecieków obciążających nieżyjących pilotów, gen. Błasika i prezydenta. Kłamstwa często zaczynały życie w mediach rosyjskich, a po stronie polskiej w TVN24, „Wprost”, RMF i „Gazecie Wyborczej”, a potem były powtarzane przez inne główne media. Pojawiały się dosyć regularnie – w pierwszych miesiącach po katastrofie, co kilka dni, potem nieco rzadziej. Zgodnie z zasadami wojny psychologicznej było ich bardzo dużo, często przeczyły sobie wzajemnie, niekiedy zawierały elementy prawdziwe, innym razem były od początku do końca wyssane z palca. Wszystko to miało wywołać wrażenie chaosu, przekonać o niemożności dotarcia do prawdy, zdezorientować i zmęczyć społeczeństwo. Przypominamy część z nich. To niestety długa lista.

1. Tu-154 cztery razy podchodził do lądowania, mimo że kontrolerzy nalegali, by odleciał na zapasowe lotnisko (powtarzały to wszystkie główne media 10.04.2010 r.). W rzeczywistości samolot wykonywał jedno próbne podejście do lądowania uzgodnione, a nawet wręcz zalecone przez wieżę.

2. Prezydent Lech Kaczyński miał naciskać na załogę, by lądowała niezależnie od warunków. „Pilot nie mógł podjąć sam decyzji o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania w tak trudnych warunkach z takimi osobami na pokładzie” – napisał 10 kwietnia Roman Kuźniar, insynuując naciski Prezydenta („Kultura Liberalna”, 10.04.2010 r.). Jak pokazały stenogramy, nie ma nawet śladu jakiejkolwiek ingerencji ze strony Prezydenta w pracę załogi. Obecny doradca B. Komorowskiego był jedną z pierwszych osób, które mówiły o rzekomych naciskach na pilotów – ulubionym wątku rosyjskiej propagandy.

3. Gen. Błasik był w kokpicie tupolewa w ostatnich minutach lotu – tej wrzutki dokonał osobiście Edmund Klich (program TVN „Teraz My”, 24.05.2010 r.). „Polski akredytowany” nadal broni tego kłamstwa (radio TOK FM, 13.01.2012 r.), nawet po obaleniu go przez krakowskich biegłych sądowych dzięki analizie nagrań. Głos, przypisywany wcześniej generałowi, należał do II pilota, majora Roberta Grzywny.

4. „Śmiertelnym lądowaniem dowodził dowódca Sił Powietrznych Polski” – twórczo rozwinął tezę Klicha już następnego dnia dziennik „Izwiestia” (25.05.2010 r.). „Komsomolskaja Prawda” poszła jeszcze dalej i twierdziła, że gen. Błasik siedział za sterami samolotu. W Polsce rosyjskie kłamstwa upowszechnił TVN24 (26.05.2010 r.).

5. „Gen. Błasik miał zwyczaj wchodzenia do kabiny pilotów i zajmowania ich miejsca za sterami” – kłamstwa, mające udowodnić i podtrzymać tezę o winie gen. Błasika, były powtarzane w mediach jeszcze przez wiele miesięcy (TVN24, „Dziennik”, „Polska-The Times” – 14.10.2010 r.).

6. „Przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny” – minister Ewa Kopacz w Sejmie (28.04.2010 r.). Prawda była inna. Nie tylko nie dbano o szczątki poległych, ale wręcz niszczono wrak i miejsce katastrofy ciężkim sprzętem oraz zacierano ślady.

7. Załoga nie znała rosyjskiego i nie rozumiała komend wieży. Przeciwnie – piloci znali ten język doskonale, ponieważ do niedawna był obowiązkowy w polskim lotnictwie wojskowym. Kpt. Protasiuk miał za sobą 30 lotów do Rosji i na Ukrainę.

8. „Jak nie wyląduję, to mnie zabije” – TVN24 twierdziło, że „takie słowa kilkadziesiąt sekund przed katastrofą prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem miał wypowiedzieć kpt. Protasiuk” (14.07.2010). News pojawił się na czerwonym pasku i powtórzono go w Faktach TVN. To kłamstwo. Niczego takiego nikt z załogi nie mówił.

9. „To patrzcie, jak lądują debeściaki” – miał powiedzieć I pilot Tu-154, gdy dowiedział się o fatalnej pogodzie („Polska – The Times”, 17.07.2010 r.). Kpt. Protasiuk w ogóle tych słów nie wypowiedział.

10. Rozczłonkowanie samolotu na tysiące kawałków wynika z tego, że maszyna uderzyła w ziemię grzbietem (m.in. „Gazeta Wyborcza”, 2.11.2011 r.). Parametry lotu nie wskazują, żeby Tu-154 obrócił się do góry kołami. Ale co istotniejsze, nieprawdą jest, jakoby dach samolotu znacząco różnił się wytrzymałością od jego spodu. Łatwo znaleźć w internecie zdjęcia katastrof, w których uderzające o twarde podłoże w pozycji obróconej samoloty ulegały tylko wgnieceniom lub pęknięciom na kilka części, ale nie rozpadały się na kilkucentymetrowe kawałki. Wynika to z faktu, że konstrukcja samolotu opiera się na eliptycznych, grubych, duraluminiowych wręgach, które są jednakowo wytrzymałe na całym obwodzie. Kadłub samolotu, w odróżnieniu od samochodu, zapewnia osłonę przed ciśnieniem lub uderzeniem ze wszystkich stron.

11. „Wkurzy się, jeśli...” – rzekomy fragment rozmowy załogi Tu-154 miał być dowodem na presję, jakiej poddani byli piloci („Gazeta Wyborcza”, 12.01.2011). Tych słów w ogóle nie ma w stenogramie.

12. „Jezu, Jezu!!!” – tak miały brzmieć ostatnie słowa pilotów. „Te wstrząsające informacje ujawnił »Faktowi« rosyjski prokurator” – pisał ten tabloid 15.05.2010 r. – „Nasz rozmówca to jeden z bliskich współpracowników szefa komitetu śledczego. (...) Słyszał zapis z czarnej skrzynki. (...) To, co opowiedział, potwierdza wstępne ustalenia śledczych, że załoga prezydenckiego tupolewa nie miała żadnych kłopotów technicznych i nie orientowała się, że leci za nisko, aż do chwili, gdy z kabiny zobaczyła las i ziemię”. Takich słów nie ma w nagraniach, a ostanie chwile lotu wyglądały zupełnie inaczej.

13. „Pijany generał Błasik zmusił pilotów do lądowania” – opublikowanie raportu MAK to było apogeum smoleńskiego kłamstwa (12.01.2011 r.). Niestety, sformułowanie „podpity generał” pojawiło się też w polskojęzycznych mediach („Gazeta Wyborcza”, RMF24.pl, Interia.pl). Gen. Anodina powołała się na rzekomą obecność 0,6 promila alkoholu we krwi gen. Błasika, niepotwierdzoną przez żadne niezależne badania. Mógł to zresztą być tzw. alkohol endogenny, który wytwarza się w organizmie samoistnie po śmierci. Moskwa wykorzystała to do haniebnego oskarżenia nieżyjącego generała. Kłamstwo obaliła jego żona: – Mąż nie mógł pić, bo miał w Katyniu przyjąć komunię św. – powiedziała Ewa Błasik (13.01.2011 r.). Słowa o komunii św. wycięła w swojej relacji telewizja TVN. O całkowitym fałszu raportu MAK nic chyba nie świadczy lepiej niż to, że jest oparty na stenogramach, w których pominięto w ogóle komendę „Odchodzimy”, wydaną na prawidłowej wysokości przez dowódcę samolotu.

14. Przed startem Tu-154 miało dojść do kłótni między gen. Błasikiem a kpt. Protasiukiem – tę wiadomość podał TVN24 (25.02.2011 r.), a potem żyła nim przez wiele dni większość mediów. Kapitan Protasiuk rzekomo nie chciał 10 kwietnia zasiąść za sterami rządowego tupolewa i na płycie lotniska Okęcie kłócił się o to ze swoim przełożonym. Nagranie z kamery przemysłowej, na którym widać sprzeczkę oficerów, miała rzekomo Prokuratura Wojskowa. Jej rzecznik, płk Zbigniew Rzepa, potwierdził, że prokuratorzy mają nagranie z kamery przemysłowej z lotniska Okęcie z 10 kwietnia. Jego słowa, celowo niejednoznaczne, zdawały się potwierdzać tezę o „kłótni”. TVN podał, że dowódca Tu-154 miał się sprzeciwiać wylotowi, ponieważ obawiał się o stan pogody na lotnisku w Smoleńsku. Telewizje grupy ITI donosiły, że gen. Błasik miał udzielić podwładnemu reprymendy, używając wulgarnych słów. Potem informowano, jakoby kłótnię miał potwierdzić jej świadek – oficer BOR. Wszystko to okazało się kłamstwem. Po trzech tygodniach codziennego medialnego roztrząsania kolejnej „winy” gen. Błasika, prokuratura w końcu musiała przyznać, że na filmie z Okęcia nie ma żadnej kłótni. Zaprzeczyli jej też świadkowie odlotu Tu-154.

15. Raport przygotowany przez polską komisję ministra Jerzego Millera (29.07.2011) był równie fałszywy jak dokument MAK. Zawierał wprawdzie krytykę pod adresem kontrolerów lotu w Smoleńsku, ale winą obciążał głównie stronę polską. Komisja Millera zajęła się przede wszystkim rzekomymi nieprawidłowościami w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa i zarzuciła elitarnej załodze Tu-154 popełnienie bardzo wielu elementarnych błędów, które trudno byłoby przypisać nawet początkującym pilotom. Fałsz raportu Millera był prostą konsekwencją decyzji premiera Tuska o oddaniu śledztwa Moskwie. Polska komisja opierała się, więc niemal wyłącznie na informacjach dostarczonych przez stronę rosyjską. Nie dysponowała nawet podstawowymi dowodami niezbędnymi do rzetelnego przeprowadzenia śledztwa (np. wrakiem i czarnymi skrzynkami). Miała jedynie wybrane przez Rosjan kopie niektórych dowodów. Rozdmuchano nieistotne, dotyczące biurokratycznych formalności nieprawidłowości w pracy 36 specpułku i uczyniono je źródłem katastrofy smoleńskiej. Skandalem było zaś postawienie załodze samolotu zarzutu bezpośredniego spowodowania tragedii. Komisja uczyniła to bez dostatecznych dowodów, naginając fakty pod założoną tezę i interpretując wszystkie dane na niekorzyść pilotów, często stające w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem.

16. „Był dowódcą Sił Powietrznych przez kilka lat i jest odpowiedzialny za opisany w raporcie nieprawdopodobny bałagan, który doprowadził do katastrofy smoleńskiej” - twierdził „ekspert” Tomasz Hypki, promowany w większości polskich mediów (Wirtualna Polska wp.pl, 4.09.2011 r.). Raport komisji Millera nie usatysfakcjonował Rosjan. Występujący w ich imieniu inny „ekspert” uznał raport Millera za… „wybielanie gen. Błasika”. Rzekomy bałagan został sztucznie rozdmuchany na wątłych podstawach, np. braku pieczątek w odpowiednich rubrykach.

17. „Piloci świadomie lądowali przy fatalnej pogodzie” – tak zatytułowali swój wyjątkowo nierzetelny tekst Paweł Reszka i Michał Majewski („Rzeczpospolita”, 1.06.2010 r.). Autorzy skoncentrowali się też na tezie o rzekomym bałaganie w lotnictwie wojskowym, a szczególnie w elitarnym 36. specpułku, którą usiłowali uzasadnić w całym cyklu artykułów w tym dzienniku. „Zwierzchnicy armii odpowiedzialni za lotnictwo zapewniali, że szkolenie jest na wysokim poziomie. (…) Dziś wiadomo, że normalnych szkoleń właściwie nie było” – twierdzili („Rzeczpospolita”, 5.08.2011 r.). Wyolbrzymiając drobne, papierkowe niezgodności z często nierealistycznymi, nieżyciowymi i przestarzałymi regulaminami wpisali się tym samym w plan ataku na gen. Błasika – dowodzącego lotnictwem. Jak wykazali Grzegorz Wierzchołowski i Leszek Misiak w „Gazecie Polskiej”, tendencyjne, pisane pod z góry założoną tezę teksty „dziennikarzy śledczych” „Rzeczpospolitej” w rzeczywistości opierały się na sfałszowanych stenogramach rosyjskich i na niewiarygodnym raporcie Millera.

18. Piloci byli „niedouczeni” – to jedna z podstawowych tez pisanej jakby na rosyjskie zamówienie książki Ostatni lot Latkowskiego, Białoszewskiego i Osieckiego. „Podczas przygotowań do lotu i podczas jego trwania popełniano błąd za błędem. Mam na myśli choćby przypadkowo dobraną załogę.(…) To tak, jakby dziecko posadzić za sterami. Zdecydowanie, to my bardziej przyczyniliśmy się do tej katastrofy” – mówił Wojciech Łuczak, „ekspert” lotniczy („Superekspres”, 13.01.2011 r.). Załoga nie popełniła żadnych błędów i do ostatnich chwil działała w najwyższym stopniu profesjonalnie, a kpt. Protasiuk wykazał się wręcz mistrzostwem, gdy uniknął uderzenia w zbocze doliny przed lotniskiem, na które naprowadziła samolot wieża w Smoleńsku. Kpt. Protasiuk i mjr Grzywna należeli do najlepszych z najlepszych. Wystarczy powiedzieć, że dowódca miał wylatane ponad 3,5 tys. godzin (!), a II pilot niemal 2 tys. Byli zgrani i doskonale się rozumieli – odbyli wcześniej wspólnie kilkadziesiąt lotów, w tym wyczynowy powrót z Haiti nad Atlantykiem z uszkodzonym autopilotem, kiedy przez 14 godzin, z trzema międzylądowaniami, prowadzili samolot ręcznie.

Artur Dmochowski

Szykuje się kolejna wrzutka "cyngli" Był gen. Błasik w kabinie, byli "debeściaki", było "jak nie wylądujemy, to nas zabije". Dziś "Gazeta Wyborcza" w rozmowie z Jerzym Millerem sugeruje, że w kokpicie Tu-154 znajdowało się tuż przed katastrofą... dwóch generałów. Oprócz gen. Błasika w kabinie pilotów przebywać miał gen. Tadeusz Buk, dowódca wojsk lądowych. Z Jerzym Millerem, który skompromitował się swoim raportem nt. katastrofy smoleńskiej, rozmawiała sama Agnieszka Kublik - współautorka tekstu o rzekomej kłótni gen. Błasika z Arkadiuszem Protasiukiem przed wylotem (prokuratura zdementowała te "rewelacje"). Oto fragment wywiadu z dzisiejszej "Gazety Wyborczej".
AK: W kokpicie poza załogą było jeszcze klika osób. Może słowa przypisywane przez pańską komisje gen. Błasikowi wypowiedział ktoś inny? JM: O kim pani myśli?
Krakowscy eksperci odczytali słowo "Tadek" i słowo "generałowie". Chodzi o gen. Tadeusza Buka, dowódcę wojsk lądowych? Krakowska ekspertyza nie burzy raportu komisji, której przewodniczyłem, uzupełnia go. Pani właśnie podała przykład. Myśmy wyczuwali, że nam brakuje jeszcze jednej osoby. Wynikało to z kontekstu różnych słów, które były odczytane dla nas przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne. Ale nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi, nie mieliśmy żadnej szansy tego uzupełnić. Brakowało tego imienia. Ale teraz zaczynamy rozumieć i inne fragmenty rozmów, które CLK pokazało. I dlatego mówię, że krakowska ekspertyza jest bardzo potrzebna.
Pańska komisja domyślała się, że chodzi o gen. Tadeusza Buka, ale nie miała tej pewności. A teraz po lekturze odczytu przygotowanego przez krakowskich biegłych ją ma? Teraz mam kłopot w rozmowie z panią. Do końca życia nie będę osobą prywatną w sprawie smoleńskiej, więc każdy, kto będzie czytał naszą rozmowę, powie, że to przewodniczący komisji powiedział. A ja już przestałem być przewodniczącym komisji i nie mogę nic więcej powiedzieć, bo to będzie opacznie zrozumiane przez czytelników.
Widać gołym okiem, że propaganda smoleńskich kłamców zmienia się w groteskę, która byłaby śmieszna, gdyby nie wymiar tragedii z 10 kwietnia 2010 r. Być może niedługo od "cyngli" Adama Michnika dowiemy się, że w kabinie pilotów odbywała się huczna impreza, w której uczestniczyli wszyscy generałowie, a może nawet i sam Prezydent z Małżonką. I że popijawę w samolocie kazał urządzić Prezydentowi sam Jarosław Kaczyński. Grzegorz Wierzchołowski

„Che” Guevara był Żydem o nazwisku Sheinerman

Źródło: http://www.caballerodelainmaculada.blogspot.com/2009/11/en-verdad-en-verdad-os-digo.html

Data publikacji: 21.11.2009

Tłum. i oprac. GREGORIUS

Niektórzy widzą go, jako fanatycznego mordercę, który odebrał życie ludziom w imię wątpliwej i błędnej idei. Inni uważają go za chwalebnego bohatera, obrońcę słabych i uciśnionych, romantyczny charakter całego pokolenia młodzieży. Kim naprawdę był? Czy był żarliwym rewolucjonistą amerykańskim, który osiągnął szczyty władzy na Kubie i został zabity na obcej ziemi, obiektem kultu swoich przyjaciół i nienawiści swoich wrogów, nawet po śmierci? Dopiero 40 lat po śmierci Ernesto „Che” Guevara’y, odtajnione materiały z archiwów służb wywiadowczych supermocarstw pokazały nam sedno nieprawdopodobnych i tragicznych wydarzeń, które znaczyły życie Comandante. Nowe ujawnione dokumenty z przeszywającą jasnością pokazują dramatycznego bohatera, który poznał tajemnicę swego żydowskiego pochodzenia, powrócił do swego ludu i wiary i zginął dążąc do zbawienia ziemi i ludu Izraela. Prawdopodobnie wszystko zaczęło się pod koniec 1964 roku. Być może wtedy matka Ernesto, czując zbliżającą się śmierć (umiera w 1965 roku) ujawnia swemu ukochanemu synowi tajemną historię swego życia. Celia (matka Ernesto) urodziła się w 1908 roku w Buenos Aires w religijnej rodzinie żydowskich uchodźców z Rosji. Dostała imię na pamiątkę ciotki, która zginęła w czasie pogromów w Rosji. Aż do osiągnięcia wieku 18 lat Celia Sheinerman wzrastała w getcie, zamkniętym i zatłoczonym przez emigrantów, nabywając tradycyjne żydowskie wykształcenie. Kiedy osiągnęła wiek 18 lat opuściła rodzinny dom, rodzinę i porzuciła religię, jednocześnie zmieniając swoje żydowskie nazwisko. W rok po opuszczeniu rodzinnego domu poślubiła mężczyznę o imieniu i nazwisku Ernesto Guevara Lynch, rodowitego Argentyńczyka. W następnym roku urodziła syna, któremu dano na imię Ernesto. Ani „Che” ani czworo jego braci i sióstr nigdy nie podejrzewali, że mają żydowskie pochodzenie. Celia zawsze ukrywała swoje żydowskie pochodzenie przed dziećmi, nie mówiąc już o mężu, który nie miał o tym najmniejszego pojęcia. Jednakże krótko przed swą śmiercią zwierzyła się ze swej tajemnicy swemu ukochanemu synowi. „Che” był wstrząśnięty dowiadując się prawdy i tego, że według żydowskiej tradycji jest żydem, który w Starym Świecie posiada bliskich krewnych ze strony matki. Celia wiedziała od rodziców, że jej brat Samuel, 18 lat starszy od niej, pozostał w Rosji. Podobnie jak jej siostra, opuścił dom rodzinny dla ruchu syjonistycznego, odmawiając wyjazdu do Argentyny. Można sobie wyobrazić, jaką burzę przeżył w swej duszy „Che” po uzyskaniu takich informacji. Nigdy wcześniej nie przejawiał on żadnego zainteresowania żydami czy Izraelem, ale po tym jak się dowiedział, kim naprawdę jest, rozpoczął studiowanie wszystkiego, co mógł znaleźć na temat swego żydowskiego ludu. Państwo żydowskie uwolnione spod kolonialnego reżimu brytyjskiego i zmagające się z reżimami arabskimi, zyskało jego sympatię w przeszłości, ale teraz czuje coś dużo silniejszego w stosunku do Izraela. Dnia 19 lutego 1965 roku Ernesto Guevara przybywa do Egiptu. W Zjednoczonej Republice Arabskiej, która składa się z Egiptu i Syrii, „Che” pozostanie prawie tydzień, aż do 24 lutego. A 1 marca powtórnie wyłania się w Dolinie Nilu i pozostaje w Egipcie przez prawie 2 tygodnie. Ale gdzie kubański minister spędził te dni pomiędzy 24 lutego a 1 marca? Odpowiedź na to pytanie padła po w 2007 roku, kiedy odtajniono niektóre dokumenty z archiwów CIA. 25 lutego 1965 roku Guevara opuszcza Egipt wyruszając na Cypr a następnie przyjeżdża do Izraela, po raz pierwszy stawiając stopę na ziemi przodków (jest to nieścisłość, ponieważ ziemią jego przodków były stepy południowo-wschodniej Ukrainy, siedziba chazarskich mieszańców – tłum.). Guevara przybywa do Izraela incognito z prawie niemożliwym do zrealizowania zamiarem odnalezieniem rodziny swego wuja. I cud się zdarza. Odkrywa, że ma kuzyna w tym samym co i on wieku! Jednakże kuzyn nie zatrzymał rodzinnego nazwiska. Ernesto „Che” Guevara wyrusza do Tel-Avivu na spotkanie z kuzynem, bratem wujecznym, Komendantem Wydziału Szkolenia Wojskowego Sztabu Generalnego Armii Izraelskiej, Arielem Sharonem.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Polacy też potrafią Szef koncernu Fiat Sergio Marchionne oficjalnie przyznał, że decyzja o przeniesieniu produkcji samochodu Panda z fabryki w Polsce do Włoch była podyktowana nie względami ekonomicznymi, ale politycznymi.

W tym samym czasie polski holding miedziowy KGHM poinformował, że kupuje za gigantyczną kwotę 9,44 mld zł kanadyjską firmę wydobywczą Quadra FNX, operującą również na złożach w USA i Chile. Dzięki temu KGHM zwiększy produkcję docelowo nawet o 50 proc., umocni swoją pozycję na globalnym rynku i stanie się czwartym producentem miedzi na świecie. Te dwie informacje tylko na pozór nie mają ze sobą związku. W rzeczywistości pokazują, jak ważna jest budowa silnych polskich podmiotów, a to jest konsekwencją właściwej polityki gospodarczej państwa.

Panda nie dla Polski Prezes koncernu Fiat bez ogródek powiedział, że decyzja o przeniesieniu produkcji nowej wersji samochodu Panda z Polski do Włoch nie miała motywu ekonomicznego ani przemysłowego. „Zrobiliśmy tak, bo uważamy, że naszym obowiązkiem jest oddać pierwszeństwo krajowi, w którym są korzenie Fiata” (!) – oświadczył szef motoryzacyjnego giganta z Turynu. Zrobił to podczas uroczystości oficjalnego uruchomienia produkcji Pandy w zakładach pod Neapolem, które specjalnie wyposażono w odpowiednie linie produkcyjne za 800 mln euro. Jednocześnie powiedział, że w Polsce w fabryce Fiata w Tychach „produkcja tego samochodu zostanie zakończona w nadchodzących miesiącach”. W praktyce oznacza to zwolnienia z pracy polskich robotników, a zatrudnienie włoskich. Nawet, jeśli w ogólnym rozrachunku będzie to dla koncernu mniej korzystne. Ale, jak sformułował to Marchionne, w taki sposób Włochy mogą wyjść z kryzysu. To gorzkie doświadczenie jest kolejnym przykładem, że dla gospodarki nie jest obojętne, kto jest dominującym właścicielem w kluczowych przedsiębiorstwach. W myśl zasady: „Mądrej głowie dość dwie słowie” powinno to być wystarczającym ostrzeżeniem, jakich decyzji państwo polskie ma unikać przy przekształceniach własnościowych. A mimo to rząd PO-PSL zachowuje się, jakby był głuchy i ślepy. W projekcie ustawy budżetowej na 2012 r. zapisano po raz kolejny bardzo wysokie wpływy z prywatyzacji, przekraczające 10 mld zł. Tym razem planuje się sprzedać większościowe udziały nie tylko w Grupie Lotos i PKP Cargo, ale także w spółkach energetycznych. Pod młotek ma iść poznańska Enea – jeden z największych producentów i dostawców energii w Polsce. Rząd chce się też pozbyć Kopalni i Zakładów Chemicznych Siarki Siarkopol w Grzybowie koło Tarnobrzega.

Megainwestycja Polskiej Miedzi Władze polskiego holdingu miedziowego KGHM Polska Miedź SA podpisały umowę na zakup kanadyjskiego przedsiębiorstwa górniczego Quadra FNX. Jest to średniej wielkości firma wydobywcza zajmująca się pozyskiwaniem metali nieżelaznych. W 2010 r. wyprodukowała 115 tys. ton miedzi, zajmując 21. miejsce w rankingu światowym. Wydobywa też m.in. nikiel i złoto. Jej siedziba znajduje się w Vancouver i w Toronto, gdzie jest notowana na tamtejszej giełdzie. Obok kopalni w Kanadzie prowadzi także wydobycie w USA i Chile. Ma prawa do jednego ze złóż na Grenlandii, na którym trwają badania nad określeniem jego wielkości i opłacalności wydobycia. Polski koncern po przejęciu kontroli nad Quadra już w tym roku zwiększy swoją produkcję o 25 proc., a docelowo nawet o 50 proc. Dzięki temu z zajmowanej obecnie 10. pozycji stanie się 4. producentem miedzi na świecie. Zakup zostanie dokonany za 9,44 mld zł. Ale to nie oznacza, że zabraknie pieniędzy na dywidendy dla właścicieli. Władze koncernu informują, że na ten cel będzie ponad 2 mld zł. Prawie jedna trzecia z tej kwoty trafi do budżetu państwa, który i tak sowicie zarabia na podatkach obrotowych i dochodowych płaconych przez KGHM. A przecież niewiele brakowało, aby to nie Polska Miedź rozwijała ekspansję na światowych rynkach, ale sama stała się ofiarą rozwoju konkurencyjnych przedsiębiorstw. Rząd Donalda Tuska w 2009 r. ogłosił chęć sprzedaży pakietu kontrolnego w dolnośląskim koncernie. Dopiero pod naciskiem stanowczych protestów pozbył się jedynie 10 proc., pozostawiając w rękach Skarbu Państwa ponad 31 proc. Przy rozproszonym akcjonariacie i odpowiednich zapisach w statucie pozwala to na zachowanie strategicznej kontroli. Jak widać, nie przeszkadza to, ale wręcz sprzyja dynamicznemu rozwojowi.

Polacy potrafią Takich przykładów jest więcej. Można wskazać chociażby PKO BP i PKN Orlen. Ale również podmioty z polskim prywatnym kapitałem radzą sobie całkiem dobrze. Przykładem może być Atlas zajmujący się produkcją materiałów budowlanych, który skutecznie rozwija ekspansję m.in. na rynki wschodnie. Jesteśmy silni w produkcji stolarki. Grupa naszych firm, takich jak Fakro, Velux, Roto, Drutex, osiągnęła na tyle dobrą, jakość swoich produktów, że Polska stała się największym eksporterem w Europie okien z PCV i drewna, a zwłaszcza okien dachowych. Sukcesy na zagranicznych rynkach zaczyna odnosić producent pojazdów szynowych Pesa Bydgoszcz. Najnowszym osiągnięciem jest wygrana w przetargu na dostawę 12 nowych zespolonych pociągów spalinowych dla niemieckiego przewoźnika Regentalbahn AG. Pojazdy wyprodukowane w Polsce pod nadzorem polskich inżynierów będą wozić pasażerów w Bawarii. Podobnych przykładów jest więcej, ale ciągle za mało jak na kraj naszej wielkości. Ale mimo wielkiej emigracji i przejęcia wielu kluczowych przedsiębiorstw przez kapitał zewnętrzny dysponujemy ciągle dużym potencjałem do rozwoju własnej gospodarki. Nie da się jednak tego zrobić bez mądrej polityki państwa. Powinna ona być nastawiona na wspieranie rodzimych firm, zwłaszcza z grupy małych i średnich przedsiębiorstw. Ale też ważne są duże podmioty mające siedzibę w Polsce i działające na rynku europejskim, a nawet światowym. Szczególnie ważna jest aktywność państwa w zakresie systemu podatkowego i przekształceń własnościowych. Na tych polach rząd może wiele pomóc, ale podejmując złe decyzje, może też bardzo zaszkodzić. Bogusław Kowalski

Amerykańskie żydostwo to rząd globalny

AMERICAN JEWRY IS A GLOBAL REGIME

http://www.realzionistnews.com/?p=691

Brat Nathanael Kapner – 17.01.2012, tłumaczenie Ola Gordon

Całe chrześcijaństwo i zachodni świat są w rękach ponadnarodowego amerykańskiego żydostwa. Po zakończeniu II wojny światowej amerykańskiemu żydostwu nie tylko udało się zniewolić Niemcy, ale również W Brytanię i cały kontynent europejski. Teraz, kiedy amerykańskie NATO (w gruncie rzeczy żydowska machina wojenna) przejęło Libię, a reszta Afryki wkrótce znajdzie się pod żydowskim przywództwem kontrolującym cały światowy handel, zasoby naturalne, rynki wschodzące i ceny złota, można śmiało powiedzieć, że amerykańskie żydostwo jest rzeczywiście „rządem globalnym”. Gdy Napoleon otworzył drzwi żydowskim wpływom, przyznając prawa obywatelskie Żydom na początku XIX wieku, a reszta Europy poszła jego śladem, oznaczało to dla nich umożliwienie wytłoczenia swego stempla na całej infrastrukturze zachodniego świata. Rozszerzono przechwałkę Mayera Rotszylda: „Dajcie mi kontrolę pieniądza państwa, i nie obchodzi mnie, kto ustanawia prawa” na cały świat. Ta ”kontrola” ma siedzibę w Waszyngtonie i Nowym Jorku, a dokonuje się poprzez należący do Żydów Bank Rezerw Federalnych i jego służalcze żydowskie banki inwestycyjne. Jej sieć łączy Londyn, Paryż, Frankfurt i Szanghaj, poprzez dynastię Rotszyldów. Amerykańskie żydostwo, dzięki duszącemu uściskowi na amerykańskim życiu politycznym i finansowym, stanowi rzeczywiście rząd globalny.

Sieć amerykańskiego żydostwa Siła amerykańskiego żydostwa leży w jego solidarności rasowej. Jej skoligacenie wychodzi poza granice Ameryki. A zatem lojalność wobec własnej grupy rasowej wypiera wierność „krajowi Jankesów”, gdzie amerykańskie żydostwo mieszka i działa. Tę wszechobejmującą solidarność, która spaja żydostwo, pokazuje obserwacja „międzynarodowych” koneksji jednoczących żydowskie organizacje amerykańskie z tymi za granicą:

1. Amerykański Kongres Żydowski

1a. Światowy Kongres Żydowski

2. Amerykański Ruch Syjonistyczny

2a. Światowy Ruch Syjonistyczny

3. Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych (AIPAC)

3a. Żydowska Agencja Izraela (prezesem jest James Tisch z NJ Fed)

4. Amerykańskie Stowarzyszenie Żydowskich Prawników i Jurystów

4a. Międzynarodowe Stowarzyszenie Żydowskich Prawników i Jurystów

5. Amerykańska Liga Przeciwko Zniesławieni (ADL)

5a. B’nai Brith International (rodzic ADL)

6. Amerykański Memoriał Holokaustu

6a. Berliński Memoriał Holokaustu

7. Amerykański Bank Rezerw Federalnych (BRF)

7a. Rothschild Group International (główny udziałowiec BRF)

Jeden rząd światowy Twierdzi się, że historia udowodniła, że wszystkie „niepożądane rządy” w końcu „obalono”, a zatem amerykańskie żydostwo upadnie jak wszyscy inni. Ale obalenie niepożądanych rządów zaszło tylko w tych krajach, które miały określone i wyznaczone granice, wewnątrz których panowały te podmioty rządzące. To z pewnością nie odnosi się do niewidzialnego rządu amerykańskiego żydostwa (nie tak bardzo „niewidzialnego” dla wnikliwych obserwatorów), którego władza rozciąga się na wszystkie ponadnarodowe elementy globalizacji i międzynarodowe organy rządzące, takie jak kierowane przez Żydów Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Rzeczywiście, amerykańskie żydostwo to rząd światowy, i wszelkie próby „obalenia” tej imperialistycznej dynastii byłyby niemożliwe … czy przez głosowanie, czy powstania, czy rewolucje (historia to potwierdziła, kiedy Żydzi zwerbowali cały świat, by uniemożliwić Niemcom posiadanie własnego państwa). Może jedynie wojsko mogłoby przynieść to oczekiwane zdarzenie. Ale nawet przewrót wojskowy w celu powstrzymania globalnego żydostwa jest mało prawdopodobny, gdyż armia USA zależy od żydowskiego kapitału finansowego (kontrakty i wpływ przemysłu zbrojeniowego, a także posiadanie Rezerwy Federalnej) w jej finansowaniu, wynagrodzeniach i bonusach. A poza tym, wszyscy prawdziwi patrioci w armii USA albo zostali zabici, albo zastąpieni, albo zmuszeni do rezygnacji. Czy można powstrzymać amerykańskie żydostwo wraz z jego siecią globalną? Jak można je powstrzymać, skoro jeden światowy rząd (wraz z planowaną nową walutą rezerw światowych), w którym amerykańskie żydostwo łączy się z nadzorem żydowskich bankierów, już funkcjonuje? Tylko działanie Boga, lub prezydencja Rona Paula, lub kombinacja tych dwóch, może powstrzymać tyranię sprawowaną przez globalny system amerykańskiego żydostwa.

W oryginalnym tekście artykułu znajduje się wiele linków – admin.

Liberał powinien być zawsze jakiś... Poglądy liberała demokratycznego będą całkiem przeciwne niż poglądy liberała konserwatywnego. Dlatego ja się nazywam libertarianinem, czyli skrajnym liberałem konserwatywnym. Liberalizm to bardzo dziwna idea. Może istnieć dwóch liberałów, którzy w bardzo ważnych sprawach będą mieć sprzeczne poglądy. Jeden uważa, że fundamentalna zasada liberalizmu to prymat wolności osobistych nad moralnymi przekonaniami większości, inny uzna, że liberalizm to wolność do robienia wszystkiego, czego się chce, z ograniczeniem tego, co wywołuje konflikt z taką samą wolnością kogoś innego – wtedy konflikt rozstrzygany jest przez moralność. Nazwijmy pierwsze podejście liberalizmem demokratycznym, a drugie liberalizmem konserwatywnym. Zbadajmy jak to działa w praktyce, na prostych przykładach:

1. Aborcja.

- Zakaz unicestwiania ludzkiego zarodka, embriona czy płodu jest moralnym przekonaniem większości, możność takiego unicestwienia jest przejawem wolności osobistej. A zatem zgodnie z liberalizmem demokratycznym aborcja powinna być legalna.

- Gatunek ludzki na dowolnym etapie rozwoju ma takie samo prawo do życia. A zatem i zarodek, i embrion, i płód, i noworodek, i dziecko i młodzież, i dorosły, i starzec, czyli ogólnie wszystkie etapy rozwoju organizmu żywego należącego do gatunku ludzkiego mają taką samą wolność do istnienia. Gdy zarodek i jego nosicielka wejdą w konflikt i nosicielka będzie chciała go unicestwić, bo jej w czymś przeszkadza, to ten konflikt rozstrzygany jest na korzyść embriona, bo moralność wyżej ceni życie organizmu ludzkiego, niż wygodę jego nosicielki. A zatem zgodnie ze liberalizmem konserwatywnym aborcja powinna być zakazana.

2. Ubezpieczenia.

- Przymus ubezpieczania się nie jest moralnym przekonaniem większości, a nie ubezpieczenie się ogranicza osobistą wolność, a więc zgodnie z liberalizmem demokratycznym państwo powinno zbierać przymusowe składki od ludzi na ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne, komunikacyjne i inne.

- To, że jeden człowiek się nie ubezpieczy, w żaden sposób nie wpływa na wolność działania, czy ubezpieczania się innego człowieka, a więc nie ma żadnego konfliktu między ubezpieczonym, a nieubezpieczonym. A więc zgodnie z liberalizmem konserwatywnym, nikt, nawet państwo, nie może zmusić kogokolwiek do jakichkolwiek ubezpieczeń.

3. Eutanazja.

- Zakaz dobijania śmiertelnie chorych i cierpiących ludzi jest moralnym przekonaniem większości, a pomoc z zabiciu takich osób jest ich wolnością osobistą. A zatem zgodnie z liberalizmem demokratycznym eutanazja powinna być legalna.

- Zgodnie z liberalizmem konserwatywnym, każdy może się zabić, bo to nie ogranicza wolności innych, nie wywołuje konfliktu. Ale zabicie człowieka jest niedopuszczalne dopóki nie stanowi on zagrożenia dla innych. Śmiertelnie chory, cierpiący i niedołężny człowiek nie jest żadnym zagrożeniem, a więc nie wolno go zabijać, jeśli chce umrzeć, to musi się sam o to postarać. A więc zgodnie z liberalizmem konserwatywnym nie ma żadnej potrzeby by tworzyć specjalne prawa pozwalające zabijać ludzi chorych i cierpiących.

4. Edukacja.

- Obowiązek szkolny nie jest moralnym przekonaniem większości, a brak edukacji ogranicza wolność osobistą, a więc zgodnie z liberalizmem demokratycznym państwo powinno obowiązkowo wszystkich kształcić poprzez państwowe szkolnictwo i publiczną telewizję.

- Gdy dorosły człowiek jest głupi i nie chce więcej wiedzieć, to nie wywołuje tym żadnych konfliktów, a więc ma pełne prawa by takim być. Zgodnie z liberalizmem konserwatywnym nikt takiego człowieka nie może zmuszać do nauki. Ale człowiek małoletni, nie w pełni ukształtowany intelektualnie, powinien się uczyć i jego rodzice mają obowiązek mu taką naukę zapewnić. Gdy dziecko nie chce się uczyć, to popada w konflikt z rodzicami. Wtedy zgodnie z moralnością rodzice mają prawo zmusić dziecko do nauki. A więc zgodnie z liberalizmem konserwatywnym tylko rodzice mogą zmuszać do nauki i nikt więcej.

5. Parady seksualne.

- Zakaz publicznego zgorszenia poprzez prezentowanie nieobyczajnych zachowań seksualnych jest moralnym przekonaniem większości, a możliwość publicznego prezentowania swoich seksualnych zachowań jest przejawem wolności osobistej, a zatem publiczne zgorszenie, parady seksualnych mniejszości, produkowanie i dystrybuowanie pornografii zgodnie z liberalizmem demokratycznym powinny być przez państwo dozwolone.

- Publiczne prezentowanie nieobyczajnych zachowań seksualnych powoduje konflikt z tymi, którzy muszą to oglądać. Nie ma konfliktu, gdy wszelkie takie zachowania są prezentowane prywatnie. Sianie publicznego zgorszenia jest niemoralne, a więc zgodnie z liberalizmem konserwatywnym powinno być zakazane.

6. Służba zdrowia.

- Leczenie się nie jest kwestią moralnych przekonań, a bycie zdrowym służy wolności osobistej, a zatem zgodnie z liberalizmem demokratycznym państwo może przymusowo zbierać od ludzi pieniądze na publiczną służbę zdrowia, która zajmuje się tym, by opłacać darmowe leczenie.

- To czy ktoś się leczy, czy nie, nie powoduje konfliktu z innymi. Natomiast zbieranie przymusowo funduszy od jednych by leczyć innych wywołuje konflikt. Moralność zakazuje pozbawiania majątku jednych by dawać go na potrzeby innych (zwie się to grabieżą), a więc zgodnie z liberalizmem konserwatywnym przymusowe składki na służbę zdrowia są niedopuszczalne.

Na tych prostych, ale ważnych, sześciu przykładach widać, że poglądy liberała demokratycznego będą całkiem przeciwne niż poglądy liberała konserwatywnego. A zatem nie ma sensu mówić, że się jest liberałem, bo to nie wiadomo, co znaczy, może znaczyć różne, sprzeczne rzeczy. A więc zawsze należy zaznaczać, jakim się jest liberałem – demokratycznym, konserwatywnym, czy jakimś innym. Dlatego ja się nazywam libertarianinem, czyli skrajnym liberałem konserwatywnym.

Liberałem demokratycznym jest Wojciech Sadurski, a liberałem konserwatywnym jest Janusz Korwinn Mikke - ich poglądy są całkowicie sprzeczne. Tak jak sprzeczna jest sprawiedliwość społeczna ze sprawiedliwością, a krzesło elektryczne z krzesłem - to mądra i słuszna mantra JKM. Prawdziwy liberalizm to liberalizm klasyczny, konserwatywny, a nie demokratyczny, socjalistyczny, czy socjaldemokratyczny, który powinno się ewentualnie nazywać socliberalizmem.

(Drogi blogoczytelniku! Jeśli nie masz nic ciekawego do dodania do tej notki, jeśli nie chcesz polemizować, nie interesuje Cię dyskusja, a korci Cię by przysrać, by zrobić złośliwy komentarz, by kogoś spostponować, czy obrazić, by zastosować argument ad personam, to bardzo proszę byś się przed tym powstrzymał i w zamian napisz o tym co chciałbyś bym napisał w następnej notce! Z góry dziękuję.) GPS.65 - Grzegorz P. Świderski

Diesel w Polsce powyżej 6 zł Polskie koncerny podnoszą ceny paliw głównie z powodów niezależnych od nich - wysokich cen ropy na świecie, osłabienia złotego czy wzrostu akcyzy. Analitycy przewidują dalsze podwyżki, nie wykluczają jednak zmiany trendu wzrostowego ceny ropy. Obserwowana jest pewna poprawa nastrojów na światowych rynkach, co zawsze przekłada się na wzrost wartości aktywów typu ropa. Kolejna rzecz przemawiająca za wysoką cena w krótkim terminie to zamieszanie wokół Iranu i cieśniny Ormuz - ocenił w rozmowie z PAP analityk DI BRE, Kamil Kliszcz. Jednak jego zdaniem bilans popytu i podaży na rynku przemawia za korektą ceny w średnim terminie. "Oczekiwany wzrost popytu powinny z nawiązką zrównoważyć spodziewane znaczące wzrosty produkcji w Libii i Iraku" - podkreślił. Kliszcz zwrócił też uwagę, że Libia wraca do poziomu produkcji sprzed rewolucji. Przypomniał, że w kwietniu 2011 r. OPEC zwiększyło produkcję, żeby uzupełnić braki, spowodowane wojną w Libii, a teraz nie zareagowało na wzrost wydobycia. "Z jednej strony mamy rekordowe poziomy produkcji, a popyt nabrał zadyszki, bo - zwłaszcza w krajach rozwijających się - paliwa drożeją bardzo mocno. Kraje rozwijające się, które dotąd stanowiły główny "motor" wzrostu popytu w skali globalnej też odczuwają problemy, czego dobrym przykładem jest Polska. Mamy ceny w granicach 6 zł za litr, co nie sprzyja wzrostowi konsumpcji paliw. Podobna sytuacja może się powtórzyć w innych krajach, w których dotąd nie było problemu ze spadkiem popytu" - powiedział Kliszcz.

W Polsce polityka monopolisty PKN Orlen...obniża ceny paliw Analityk BM Reflex Rafał Zywert podkreśla z kolei, że gdyby nie polityka cenowa największego uczestnika rynku w Polsce - PKN Orlen - ceny powinny być jeszcze o 10-15 groszy wyższe. "To polityka detaliczna Orlenu spowodowała obniżenie i spłaszczenie marż, co generalnie się nie podoba pozostałym operatorom rynku, więc zauważamy tutaj podejście bardziej w stronę klienta, jeśli chodzi o Orlen. Natomiast w przypadku wzrostu cen paliw wynikających z podwyżki akcyzy nie można obwiniać koncernu" - powiedział PAP Zywert.

Czeka nas jeszcze podwyżka o 5-10 groszy Jak dodał, można się jeszcze spodziewać podwyżki cen oleju napędowego o 5-10 gr na litrze oraz niewielkiej podwyżki ceny benzyny. W jego opinii, podwyżka akcyzy na olej o 20 gr na litr nie przełożyła się jeszcze w całości na cenę, bo ta od początku roku wzrosła o ok. 12 gr.

Winna akcyza, polityka – Iran Kolejnym czynnikiem jest wzrost cen ropy związany z groźbą blokady cieśniny Ormuz. "Chwilowo też w pierwszych tygodniach stycznia osłabiała się złotówka, dopiero ostatnie kilka dni przynosi jej umocnienie. Generalnie wszystkie te czynniki przełożyły się na wzrost cen paliw" - powiedział Zywert. Z kolei w opinii analityka firmy e-petrol.pl Jakuba Boguckiego podwyżka akcyzy jest już uwzględniona w cenach, bo te rosły już przed Nowym Rokiem. "Byłbym ostrożny we wskazywaniu winnych wysokich cen po stronie polskich koncernów. One też w jakiś sposób są uzależnione od tego, co się dzieje na światowych rynkach i prowadzą politykę cenową taką, na jaką pozwala sytuacja" - ocenił Bogucki. "Ceny paliw to temat pozapolityczny i ich poziom doskonale tłumaczy to, co się dzieje na świecie" - powiedział Bogucki. Przypomniał, że cena ropy w Europie od kilku dni utrzymuje się na dość wysokim poziomie 112 dol., co przekłada się na polski rynek paliw. "Ceny są wysokie i najprawdopodobniej będą coraz wyższe, przynajmniej dopóki nie wyjaśnią się wątpliwości, związane z cieśniną Ormuz" - dodał analityk. Z danych BM Reflex wynika, że obecnie w Polsce średnia cena litra oleju napędowego to 5,76 zł, a benzyny 98 - 5,79 zł. Spośród naszych sąsiadów z UE tańszy olej napędowy jest tylko na Litwie - w przeliczeniu 5,46 zł, jednak to samo paliwo w sieci Orlen Lietuva kosztuje już równowartość 5,90 zł. Benzyna 98 na Litwie kosztuje średnio 6,12 zł. Na Słowacji litr ON to w przeliczeniu 6,12 zł, benzyny 98 - 6,64 zł, w Pradze ON kosztuje równowartość 5,96 zł. Najdrożej w Niemczech, Belgii - prawie 8 zł Ceny biją rekordy na półwyspie Iberyjskim i we Francji. ON w Hiszpanii sięgnął nienotowanego wcześniej poziomu 1,336 euro (5,84 zł) za litr, a w Portugalii - 1,49 (6,51 zł). 1,42 euro (6,20 zł) to cena litra ON we Francji, która bliska jest rekordu z czerwca 2008 r. - 1,45 euro. Natomiast na francuskich stacjach padł w piątek rekord cen benzyny - litr E98 kosztował 1,60 euro (6,99 zł). W Niemczech litr benzyny Superplus (98) kosztuje obecnie średnio 1,628 euro (7,11 zł), a litr ON to średnio 1,458 euro (6,37 zł). Drożej jest w Belgii - 1,68 euro (7,43 zł) i 1,55 euro (6,77 zł), a jeszcze drożej we Włoszech - odpowiednio 1,71 euro (7,47 zł) i 1,69 euro (7,39 zł). W Wielkiej Brytanii cena litra benzyny w przeliczeniu również przekracza 7 zł. PAP

Prawda wyszła na jaw - do tego zmierza rząd Tuska Milczenie władzy paraliżuje, więc opozycję. A rząd może dalej realizowac cztery groźne dla Polski tendencje:

- po pierwsze, stałe obniżanie standardów usług publicznych, traktowanych, jako główna rezerwa dla oszczędności. Fakt, iż robi się to nieudolnie (bez przygotowania realnych warunków, jak w wypadku ustawy refundacyjnej) powoduje dodatkowe koszty społeczne. I uwypukla metodę rządzenia Tuska: obciążyc odpowiedzialnością (także finansową) najsłabsze, bo zależne materialnie, ogniwo. W tym przypadku - aptekarzy

- po drugie, demontowanie infrastruktury publicznej. Po fazie deindustrializacji (spowodowanej m.in. przez nierówną konkurencję z importem, po wprowadzeniu wewnętrznej wymienialności złotego już na wstępie transformacji) przyszedł czas na destrukcję usług publicznych. Zamykanie małych sądów, urzędów pocztowych, bibliotek, szkół, wielu szpitali. Bankructwa wielu oddziałów PKS-u i likwidacja lokalnych pociągów. Sprzyja to, nie tylko dalszej degradacji jakości życia, ale podnosi koszty załatwienia elementarnych spraw. A także zwiększa jeszcze bezrobocie i utrudnia szukanie pracy

- po trzecie, systematyczna destrukcja narzędzi myślowych pozwalających ludziom uczestniczyć w polityce, tak jak ją rozumiał Arystoteles: jako refleksji wspólnoty nad własną kondycją i miejscem w historii. Rozbicie organicznej jedności nauk społecznych i humanistycznych, dekonstrukcja obrazu przeszłości w postmodernistycznych podręcznikach; rozwiązanie wielu lokalnych instytucji kultury (są całe gminy bez kiosku i księgarni) i wydawanie często dużych pieniędzy na dziwaczne instalacje rzeczy dawno przebrzmiałych na Zachodzie, które sprzedaje się jako awangardę.

- po czwarte, destrukcja pozycji Polski w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Kraj traktowany z zaufaniem i posiadający autorytet z czasów Solidarności, jest dziś lekceważony. Jesteśmy w ogonie większości wskaźników. A obecny nadmierny fiskalizm rządu może do końca wydusić rozwój, bo uderza głównie w małe i średnie firmy. Viktor Orban na Węgrzech podejmuje dramatyczne próby pobudzenia wzrostu. I wyjścia z pułapki zbytnio umiędzynarodowionego sektora finansowego i przemocy strukturalnej, czyli narzuconych w pierwszej fazie transformacji instytucji, nieodpowiadających fazie rozwoju. Robi to otwarcie - zmieniając prawo. Tusk, chaotycznie i nieformalnie robi podobne posunięcia (w mediach, czy przy arbitralnym zadeklarowaniu, na co ma iśc rezerwa NBP). Ale jemu nie chodzi o rozwój, ale o władzę! Jadwiga Staniszkis

BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienie Donald Tusk 13 czerwca 1992 r. na Kongresie Kaszubskim przedstawił Pomorską Ideę Regionalną - swój program pełnej autonomii dla Pomorza (Kaszub), które powinno posiadać, nie tylko własny rząd, ale własne wojsko i własne pieniądze. "Czy człowiek, który od wielu lat wykazuje działanie na rzecz dezintegracji Polski i narodu Polskiego może być premierem i kandydować na prezydenta? Gdzie i po co Polskę zaprowadzi". Tak dzisiaj "bez strachu" przedstawia sprawę Albin Siwak - znana postać z PRL.

Zaskakująca i przemilczana książka A. Siwaka Bez strachu - Albin Siwak Albin Siwak - "Bez strachu" t.2 strony 368-369, wydanie 2010 r. "(...) A jeśli idzie o zachowania i przeszłość to myślę, że warto, żeby ludzie wiedzieli, jaki był i co mówił obecny nasz premier Tusk. I nie piszę tego wspomnienia żeby człowieka pognębić, bo przecież nie jemu jednemu zdarzyło się powiedzieć coś nie tak jak trzeba. Może i nawet dziś tak nie myśli będąc premierem i zabiegając o prezydenturę, może wyrósł z tej piramidalnej głupoty, taką mam nadzieję i wątpliwości. Otóż w 1992 roku, po powrocie z Libii zaprosił mnie do siebie dyrektor jednej z firm, mającej kontrakt w Libii. A że zżyliśmy się i uważaliśmy się za przyjaciół, to zaprosił mnie do siebie do Gdańska. Było to tuż po upadku rządu Bieleckiego i Zarząd Główny Związku Kaszubów Polskich robił drugi Kongres Kaszubski. Przyjaciel, jako biznesmen sponsorował ten Kongres, gdyż czuł się Kaszubem, a wtedy była moda na sponsorowanie, gdyż prawie wszystkie zarządy główne były biedne jak myszy kościelne. Więc ten mój przyjaciel otrzymał zaproszenie na dwie osoby i to w pierwszym rzędzie. Nie byle, jaką sensację wywołała moja gęba, znana wtedy z telewizji. Więcej robiono nam zdjęć niż siedzącym w prezydium. Donald Tusk był wtedy wiceprzewodniczącym Zarządu Głównego i miał oczywiście programowe wystąpienie. Cała impreza odbywała się w domu technika w Gdańsku przy ulicy Ratajskiej 6. Głos zabrał pan Tusk 13 czerwca, mówiąc tak:

"Moje wystąpienie ma charakter programowy, by rozpisać go na kierunki działań i wcielać w życie, nosi to wystąpienie tytuł Pomorska Idea Regionalna, jako zadanie polityczne". Przedstawił w nim swój program pełnej autonomii dla Pomorza (Kaszub), które powinno posiadać, nie tylko własny rząd, ale własne wojsko i własne pieniądze. Słuchałem osłupiały, czy on mówi to poważnie, czy też za chwilę powie, że żartował. Mój przyjaciel z tytułem doktora kazał mi bym go mocno uszczypnął, bo może śpi i śni mu się ta mowa. Ale to było poważne, nie żaden żart czy sen. Na taką mowę ksiądz profesor Janusz Pasierb i posłowie Szablewski i Feliks Pieczka, szefowie Wielkopolan i Górnoślązaków, oraz wielu innych delegatów wyraziło swe oburzenie. Oni nie widzieli Kaszub inaczej jak w Polsce, jak i Polski bez Kaszub. Poseł Feliks Pieczka wskoczył na estradę do mównicy i powiedział:

"Oddzielenie Kaszub od Polski byłoby nie tylko przestępstwem wobec racji stanu, ale i wobec interesu Kaszub".

Przypomniał słowa hymnu kaszubskiego: "Nie ma Kaszub bez Polonii, a Polonii bez Kaszub". Zrobiło się duże zamieszanie i wszyscy, którzy zabierali głos po Tusku w ostrych słowach potępiali mówcę, a niektórzy pytali się, czy dobrze się czuje. Mój przyjaciel, Kaszub z krwi i kości, nie mógł ochłonąć z wrażenia, że coś takiego mógł mówić Kaszub. Wiele osób długo nie mogło się uspokoić i wracało do tego, co usłyszeli od Tuska. Nic też dziwnego, że przewodniczący Rady Naczelnej Stronnictwa Narodowego w dokumencie, sygnatura akt VI NS rej.E.w.p.206, Kartuzy 22.VI.2005 rok, zadał takie pytanie:

"Czy człowiek, który od wielu lat wykazuje działanie na rzecz dezintegracji Polski i narodu Polskiego może być premierem i kandydować na prezydenta? Gdzie i po co Polskę zaprowadzi" (...)" (DP) Dziennik Pomorza

Dość niesamowite Śp.płk.Ryszard Kukliński na pewno zdradził PRL, której przysięgał wierność - a, być może, nigdy nie zdradził żony. Natomiast ani On, ani nikt inny, nie mógł "zdradzić Polski" - bo "Polsce" nikt nigdy nie przysięgał. Parę dni temu napisalem tekst o prohibicji. Temat - wydawało mi się - dość nośny. Tymczasem zajrzalem do komentarzy - i zdębiałem! Ani jednego (chyba nie przegapiłem, bo dwa razy sprawdzałem) komentarza na ten temat!! PT Komentatorowie w dalszym ciągu polemizują ze sobą w najlepsze n/t tego, czy śp.prof.Bronisław Geremek"był zdrajcą"!!! Przy czym słowo "zdrajca" traktowane jest najwyraźniej, jako cecha charakteru, taka jak wzrost. Albo się "jest" zdrajcą - albo nie. Tymczasem "zdrajcą" jest "ten, kto zdradził". Zdradzić można tylko kogoś lub coś (jakąś organizację, albo ideę). I prof.Geremek na pewno zdradził S, której podjął się był doradzać - a chyba nie zdradził GoDF. Śp.płk.Ryszard Kuklińskina pewno zdradził PRL, której przysięgał wierność - a, być może, nigdy nie zdradził żony. Natomiast ani On, ani nikt inny, nie mógł "zdradzić Polski" - bo "Polsce" nikt nigdy nie przysięgał. Oczywiście można uzywać określenia "zdrajca" w sensie stałym: ""zdrajca" to ten, kto raz kiedykolwiek kogokolwiek zdradził. Chyba jednak nie o taki sens chodzi? Powtarzam: nikt nigdy nie zdradził "Polski" - bo taki byt w sensie prawnym nie istnieje. Można twierdzić, że ktoś "nie działał dla dobra Polski" - choć, jako Polak, był powinien - jednak nigdy nie można być pewnym, co jest "dobrem Polski". Czy Bóg wyrzucając Adama i Ewę z Raju działał przeciwko Ludzkości - czy dla jej dobra? W wyniku Holokaustu (podobnie jak wskutek poprzednich prześladowań!) wśród Żydów wystapiła silna selekcja naturalna - najzdolniejsi przeżyli - i wskutek tego dziś ten naród ma potęgę nieznaną w dotychczasowych dziejach... Czy Adolf Hitler działał dla "dobra narodu żydowskiego"? Pojęcie "Polski", "dobra narodu" - to pojęcia nad wyraz niejasne. Natomiast "zdrada" - to pojęcie konkretne. Nie koniecznie wartościowane ujemnie. Bardzo wielu ludzi uważa, że płk.Kukliński dobrze zrobił zdradzając PRL... Macie Panowie, nad czym dalej dyskutować... JKM

Mateusz Matyszkowicz - honor różnych generałów Dwa słowa w ostatnich tygodniach są niezwykle ważne: generał i honor. Jeden generał, człowiek, któremu honoru się nie odmawia, skazany na dwa lata w zawieszeniu za udział w przestępczej szajce. Nie zapomnijmy też o drugim generale, właściwym herszcie szajki generalskiej sprzed trzydziestu lat.

Etos wykoślawiony Tak to jest w kraju, w którym generałów więcej niż wojska. Nadwyżka oficerów pociąga za sobą także przesadną podaż honoru. Wszystko zaczęło się mieszać. Pochodzący z najlepszych tradycji przedwojennego wojska honor – jak to pięknie brzmi: „honor polskiego żołnierza” – został wykoślawiony przez wszystkie patologie komunistycznej Polski. I tak jak moczarowski „patriotyzm” stanowi dziś dla wielu barierę przed posługiwaniem się tym pojęciem (nawet Grunwald kojarzy się z Bohdanem Porębą), tak też honor, odmieniany przez wszystkie przypadki przez przedstawicieli poprzedniego reżimu, traci jakoś swoje znaczenie. Nie dziwię się, więc organizacjom kombatanckim, które postulują degradację Jaruzelskiego i Kiszczaka. Po raz drugi o honorze usłyszeliśmy w kontekście próby samobójczej płk. Przybyła. Jak z tym było naprawdę, pewnie wyjaśnią – albo i nie – stosowne organy. Ale nawet przyjmując, że wojskowy prokurator, jak nam mówiono, targnął się na własne życie, pozostaje jakieś dziwne wrażenie, że mówienie o honorze, gdy chodzi o dyskusję nad kształtem nadzoru nad prokuratorami, którzy prowadzą sprawy wojskowe, jest wysoce niestosowne. Znów pojawia się wrażenie, że wojskowy etos jest niczym więcej, jak kostiumem dla spraw, które z honorem nie mają wiele wspólnego. Dziś gdyby do jednostek wojskowych wpuścić Diogenesa z lampą, mówiłby: szukam honoru.

Generał na kozetce Bo jaki jest ten pokraczny honor, który pojawia się choćby w dyskusjach na temat wprowadzenia stanu wojennego? Skrajnie spsychologizowany. Dramatyczne decyzje, dramatyczne wybory. Lęk przed inwazją. Smutek z powodu niezrozumienia. To powody dobre na kozetkę u psychoanalityka, a nie na rozmowę o żołnierskim honorze. Tu sprawy są o wiele prostsze i najlepiej chyba wyłożył je Zbigniew Herbert:

Tucydydes mówi tylko, / że miał siedem okrętów / była zima / i płynął szybko. Żadnych kozetek – te wojskowym nie przystoją. Ten wiersz, („Dlaczego klasycy”) Herbert napisał w 1969 r. Chodziło w nim raczej o literaturę niż o sprawy stricte wojskowe, ale tak jakoś przypadkiem poeta przewidział, jak za lat kilkadziesiąt wojskowi jemu współcześni opowiedzą o tym, co wyprawiali:

Generałowie ostatnich wojen, / jeśli zdarzy się podobna afera / skomlą na kolanach przed potomnością / zachwalają swoje bohaterstwo / i niewinność. To naprawdę nie po żołniersku i choćby za te wynurzenia Jaruzelski i spółka zasługują na degradację. Tymczasem degradowani są inni.

Bez zbędnych komentarzy Poniedziałkowa konferencja prasowa prokuratury wojskowej (to ta z urażonym honorem). Dowiadujemy się, że słów przypisywanych gen. Błasikowi nie wypowiedział on, ale prawdopodobnie drugi pilot. O obecności w kabinie gen. Błasika niczego nie wiemy. Jeszcze niedawno mówiono o pijanym generale, który w imieniu swojego przełożonego chwytał się sterów i doprowadził do katastrofy. Tu o naruszonym honorze jakoś nie ma mowy, a przydałoby się. Nie w psychologicznym sensie, ale innym. Tucydydesowi chodzi tylko o jedno: napisać, jak było, bez zbędnego komentarza. W wypadku gen. Błasika to też wystarczy. Plus takie proste, żołnierskie: przepraszam. Łzy niepotrzebne. Mateusz Matyszkowicz

WSI bronią prokuratury wojskowej Przed południem przestrzelił sobie policzek płk Mikołaj Przybył, prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Wieczorem w TVN sprawę komentował gen. Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych. – Te wszystkie sformułowania, niezwykle ważne, a czasami budzące duże obawy, są stanowiskiem środowiska prokuratorów wojskowych – mówił Dukaczewski.

W tle sprawy płk. Przybyła pojawia się problem korupcji w armii oraz grup interesu, które żerują na wojsku. Także o to został zapytany gen. Dukaczewski. Jaka jest jego zdaniem skala tej korupcji? – Nie sądzę, żeby wiele się w tej sprawie zmieniło – odpowiedział wymijająco. O ocenę jego wypowiedzi poprosiliśmy naszego informatora, związanego z wojskową prokuraturą, który zna zarówno cywilny, jak i wojskowy pion prokuratorski. – To bardzo ciekawe, że Marek Dukaczewski kilka razy w ciągu swojego krótkiego wystąpienia wspomniał, że sam składał zawiadomienia o podejrzeniu przestępstwa w sprawach związanych z korupcją w wojsku – mówi nam nasz informator.

– Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych oraz prezydent to główni i najbardziej obecnie widoczni ludzie na scenie politycznej kraju, którzy walczą w imieniu „wojskówki” z otwartą przyłbicą. Teraz można zobaczyć, jakim skarbem jest dla wojskowych służb głowa państwa, i zrozumieć sens słów gen. Dukaczewskiego z kampanii prezydenckiej, kiedy zapowiadał, że po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego otworzy szampana – wskazuje.

Jak dzięki handlowi bronią zdobyć polityczne wpływy Kilka faktów z przeszłości pozwala lepiej zrozumieć słowa Dukaczewskiego oraz jego żywotny interes w kontrolowaniu istotnego elementu wojska, jakim jest wojskowa prokuratura. Jak dowiedli członkowie komisji weryfikacyjnej WSI, gen. Dukaczewski był jednym z wielu oficerów i szefów tej służby, którzy odbyli szkolenie w Związku Sowieckim. Sam zainteresowany początkowo zaprzeczał, jakoby w 1989 r. (od czerwca do sierpnia) miał odbyć takie szkolenie, później jednak wspominał o nim, określając je terminem „seminarium”. Co to było za szkolenie? – Jak informował nas oficer równolegle będący wówczas na takim kursie, jednym z elementów szkolenia operacyjnego był handel bronią pochodzenia rosyjskiego i wykorzystanie tego procederu do osiągania wpływów politycznych – mówi nam osoba znająca szczegóły tej sprawy. Na początku lat 90 w pionie Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego WSI rozpoczęto akcję, która miała na celu wykrycie agentury rosyjskiej w szeregach Wojska Polskiego. W ramach tej operacji o kryptonimie „Gwiazda” zbadano cały korpus dowódczy Wojska Polskiego.

Realizowano ją jeszcze po roku 1995, gdy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski, jeden z liderów postkomunistów. To za jego prezydentury Dukaczewski został szefem WSI. Jedną z pierwszych decyzji nowego szefa było zamknięcie sprawy „Gwiazda”. Sprawy, której Dukaczewski był jednym z podmiotów.

Generał, handel bronią i mafia paliwowa Jako pracownik Zarządu II Sztabu Generalnego Marek Dukaczewski w latach 80 prowadził płk. Jerzego Dembowskiego, czyli oficera działającego pod ps. Wirakocza. – Gdy „Wirakocza” rozmawiał w Libii na temat handlu bronią z przygotowującą ataki terrorystyczne Organizacją Wyzwolenia Palestyny, z centrali nadzorował to Dukaczewski – mówi nam nasz informator. Co o płk. Dembowskim mówi raport z weryfikacji WSI? „W połowie lat 80 prowadził z ramienia wywiadu operacje handlu bronią z arabskimi terrorystami, a przy końcu lat 80 kierował operacjami mającymi na celu nielegalne sprowadzanie do państw komunistycznych technologii informatycznych, które były następnie dostarczane m.in. do ZSRS i do Korei Północnej. W 1989 r. Dembowski na polecenie gen. Władysława Seweryńskiego utworzył firmę Cenrex, wyprowadzając w tym celu mienie z państwowego CZInż.” – czytamy w dokumencie. Dzięki pracy komisji weryfikacyjnej, a później kilkuletnim badaniom historyka dr. Sławomira Cenckiewicza dziś wiemy już bardzo dobrze, że transakcje z terrorystami były realizowane przez WSI także po 1989 r. „Kontakty biznesowe pomiędzy [Monzerem] al-Kassarem a wywiadem wojskowym (najpierw PRL, a potem RP) były kontynuowane po 1989 r. (chodziło m.in. o sprzedaż broni do Chorwacji i Somalii, które objęte były międzynarodowym embargiem na dostawy broni i sprzętu wojskowego)” – napisał w Długim ramieniu Moskwy Sławomir Cenckiewicz. Gazeta Polska Codziennie

Gargas o łagodnym traktowaniu Parulskiego Prokurator generalny Andrzej Seremet wciąż nie jest pewny swoich racji i tego, czy nie wydano na niego politycznego wyroku. Ta chwiejność tłumaczy, dlaczego nie odsunął natychmiast skompromitowanego Parulskiego od czynności służbowych i nawet się nie zająknął, że oficera wojska, który będzie pozbawiony immunitetu prokuratora wojskowego, czeka prosta droga do degradacji. Prokurator generalny Andrzej Seremet sprawia wrażenie mało konsekwentnego wobec gen. Krzysztofa Parulskiego. Szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej po publicznym wypowiedzeniu posłuszeństwa swojemu przełożonemu powinien być natychmiast zawieszony w czynnościach służbowych. Jednak nadal pełni swoją funkcję, jakby nic się nie stało. Za znacznie mniejsze winy – dęte zarzuty o kontaktowanie się z agentami amerykańskich służb specjalnych oraz polskimi dziennikarzami – w stosunku do prokuratora Marka Pasionka wszczęto postępowanie dyscyplinarne, zawieszono go w czynnościach i usunięto ze stanowiska naczelnika.

Spisek Parulskiego Podczas posiedzenia przed sejmową komisją sprawiedliwości Andrzej Seremet przedstawił fakty, które powinny prowadzić nie tylko do usunięcia gen. Parulskiego z funkcji, ale wręcz do jego degradacji. – W telefonicznej rozmowie podjętej z mojej inicjatywy po samopostrzeleniu płk. Przybyła generał Parulski obciążył mnie odpowiedzialnością za incydent w Poznaniu, po czym przerwał połączenie. Próby ponownego skomunikowania się z moim zastępcą okazały się bezskuteczne. W tej sytuacji wystąpiłem publicznie. Jak mogli państwo zauważyć, moje wypowiedzi były wyważone i nie ujawniały tych okoliczności – mówił Seremet. Powiedział też, że następnie został zaskoczony konferencją prasową swojego zastępcy, podczas której poparł on wymierzone w prokuratora generalnego zachowanie płk. Przybyła. Zdaniem Seremeta z ujawnionych publicznie informacji, w tym oświadczenia gen. Parulskiego, wynika, że szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej wiedział o planach zwołania przez Przybyła konferencji prasowej i znał treść przynajmniej części jego wystąpienia. Nie poinformował jednak Seremeta o tej sytuacji ani nie podjął kroków zmierzających do zapobieżenia temu zdarzeniu, uchybiającemu regułom funkcjonującym w prokuraturze.

Odpowiedź prokuratora generalnego Występując przed posłami, prokurator generalny zaznaczył, że zgodnie z przepisami określonymi w art. 47 ust. 1 ustawy o prokuraturze „żądania, przedstawienia i zażalenia w sprawach związanych ze swoim stanowiskiem prokurator może wnosić tylko w drodze służbowej”. Przepisy te obowiązują każdego prokuratora. – W takich sprawach prokurator nie może zwracać się do instytucji i osób postronnych ani podawać tych spraw do wiadomości publicznej. Uznając, zatem, że takie zachowanie stanowiło nie tylko naruszenie podległości służbowej, lecz także godziło w powagę prokuratury, podrywając zaufanie obywateli do tego organu, zaproponowałem ministrowi obrony narodowej kandydata na stanowisko naczelnego prokuratora wojskowego. W przypadku akceptacji tej kandydatury wystąpię do prezydenta o powołanie tej osoby na stanowisko w miejsce prokuratora Krzysztofa Parulskiego – powiedział Seremet.

Niepewność Seremeta Dlaczego prokurator generalny tak łagodnie ocenił postępowanie podwładnego, skoro sam dostrzegł, że można mówić nie tylko o niesubordynacji, lecz nawet o spisku w prokuraturze wojskowej, którego elementem była maskarada na poznańskiej konferencji Przybyła (określona przecież przez Seremeta jako „szantaż moralny”)? Prokuratura wszczęła nawet postępowanie w sprawie przypuszczalnych nacisków na Przybyła. Ale zabrała się do tego anemicznie – zrobiła to dopiero po upływie doby, kiedy wszyscy zainteresowani zdążyli zapewne ustalić wersję zdarzeń. Czy tak naprawdę chodziło tylko o to, by pogrozić im palcem? Sądząc po rzuconych jakby dla równowagi słowach Andrzeja Seremeta pod adresem prokuratora Marka Pasionka, że słabo ocenia jego nadzór nad śledztwem smoleńskim, prokurator generalny wciąż nie jest pewny swoich racji i tego, czy nie wydano na niego politycznego wyroku. Ta chwiejność tłumaczy, dlaczego nie odsunął natychmiast skompromitowanego Parulskiego od czynności służbowych i nawet się nie zająknął, że oficera wojska, który będzie pozbawiony immunitetu prokuratora wojskowego, czeka prosta droga do degradacji. Anita Gargas

Prof. Krzysztof Rybiński: Interes narodowy jest najważniejszy "Super Express": - W Sejmie rząd bronił nowego traktatu o pakcie fiskalnym, mówiąc, że to konieczność i rozwiązanie dobre dla Polski. Będąc poza nim, znajdziemy się na marginesie Wspólnoty. Były podstawy do obrony tego paktu? Prof. Krzysztof Rybiński: - Trudno mi ocenić, co się wtedy działo za kulisami i jakie były przesłanki do podjęcia decyzji o uczestnictwie w nim. Niemniej dziś widać wyraźnie, że kraje spoza strefy euro nie będą miały żadnego wpływu na podejmowanie działań dotyczących wspólnej waluty, a więc de facto całej gospodarki UE. Państwa Eurolandu wyraźnie nie życzą sobie ich obecności na swoich szczytach.

- Nasz rząd deklarując swoje poparcie dla traktatu, wykazał się za dużym optymizmem? - To nie jest czas na optymizm czy pesymizm. To jest czas, kiedy kraje UE powinny skutecznie realizować swoje interesy biznesowe. Istotne decyzje, które teraz zapadają, nie są w interesie Unii czy wspólnych wartości. Chodzi jedynie o brutalne interesy poszczególnych krajów. Tak działa w ostatnich latach UE i Polska musi to w końcu zrozumieć. Należy rozważyć, czy powinniśmy partycypować w zrzutce na ratowanie krajów Eurolandu. Uważam, że to błąd i jako kraj tylko stracimy na tej transakcji.

- Należy wybrać drogę egoizmu narodowego? - Czas na mniejsze epatowanie siebie i obywateli hasłami o zjednoczonej Europie. Trzeba w większym stopniu zadbać o interes narodowy. Tak robią największe kraje strefy euro. Chociaż mają usta pełne frazesów, to ich decyzje nie mają nic wspólnego z ratowaniem Unii.

- To dlaczego zależy nam tak bardzo, żeby w szczytach strefy euro uczestniczyć? - Chodzi tu głównie o nasz wizerunek. Premier i minister finansów starają się zbudować obraz Polski, jako kraju, będącego wśród tych, którzy współdecydują o przyszłości Europy. Jedynie o to toczy się gra. Przecież nawet, jeśli siedzielibyśmy przy stole i mówili to, co mamy do powiedzenia, wpływ naszego stanowiska na bieg spraw w Europie byłby prawie żaden. Liczy się symbolika.

- Czemu Euroland nie zgodził się nawet na tak symboliczny gest? - Jeżeli doproszono by Polskę, to trzeba by pewnie zaprosić Wielką Brytanię, której stanowisko w wielu kwestiach diametralnie różni się od tego wyrażanego przez Niemcy czy Francję. Berlin i Paryż zdają sobie sprawę z ryzyka, że w szerokim gronie decyzje byłoby trudniej podejmować. Teraz będzie łatwiej, a reszta będzie się musiała do ustaleń Eurolandu albo dostosować, albo powstanie Europa dwóch prędkości.

- Jeżeli stanowisko strefy euro zostanie potwierdzone na unijnym szczycie 30 stycznia, to podział na lepszą i gorszą Europę, którym od lat straszono, stanie się faktem. - Kiedyś można było mówić, że klub euro to ta lepsza Europa. Dziś nie jest pewne, czy Euroland będzie stale się bogacił, czy będzie musiał się podzielić biedą. Nie martwiłbym się więc, że Polski nie ma przy stoliku euro, a skupiłbym na mądrej polityce gospodarczej.

Prof. Krzysztof Rybiński

Kolejna kompromitacja Klicha i Millera W sektorze nr 1, w którym znaleziono zwłoki gen. Andrzeja Błasika, było jeszcze dwanaście ciał, w tym tylko jedno należące do członka załogi Tu-154 – oświadczyła prokuratura wojskowa. Ta informacja obala teorię Jerzego Millera i Edmunda Klicha, mówiących, że znalezienie ciała gen. Błasika w strefie nr 1 stanowi dowód na to, że był on w kokpicie tupolewa aż do chwili katastrofy.

"Ciało gen. Andrzeja Błasika zostało znalezione w sektorze pierwszym. W sektorze tym znaleziono także dwanaście ciał i fragmentów ciał innych ofiar katastrofy" - stwierdził rzecznik prokuratury wojskowej, płk Zbigniew Rzepa, odpowiadając na pytania "Wprost". Co więcej, jak informuje "Rzeczpospolita", w sektorze nr 1 nie znaleziono zwłok... pilotów Arkadiusza Protasiuka i Roberta Grzywny oraz mechanika Andrzeja Michalaka. – Ciała pozostałych członków załogi znaleziono w sektorach 2 i 3 – informuje Rzepa.

Oznacza to, Edmund Klich i Jerzy Miller kłamali, mówiąc, że znalezienie ciała Andrzeja Błasika w sektorze nr 1 wskazuje, że generał przebywał w kokpicie.

Po pierwsze: gdyby trzymać się tego rozumowania - 3/4 członków załogi przebywało w momencie katastrofy... poza kokpitem - co jest absurdem.

Po drugie: w kokpicie w chwili zniszczenia samolotu musiałoby znajdować się aż 13 osób, co jest niemożliwe.

– Trzynaście osób nawet fizycznie nie zmieściłoby się w kabinie – skomentował to w rozmowie z "Wprost" mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik wdowy po gen. Błasiku. Rzeczpospolita

Smoleńsk: to były głosy z salonki a nie z kokpitu Skąd pomysł, że strzępy głosów, jakie odczytali specjaliści z Instytutu w Krakowie pochodziły z kokpitu a nie z dalsze części samolotu? Kilka rzeczy mi się nie zgadza w oficjalnej narracji, ale dzięki odpisom z IES scenariusz wydaje się mniej spiskowy niż chcieliby zwolennicy "sekty naciskowej".

Po pierwsze w strefie nr 1 (kokpit) znaleziono 12 ciał. Nie ma takiej możliwości, aby wciśneli się wszyscy na raz do kokpitu, nawet jakby siedli załodze na kolanach.

Po drugie w strefie 1 nie znaleziono ciała mjr Protasiuka, mjr Grzywny, mech. Michalaka - te odnaleziono w sektorze 2 i 3. Czy to znaczy, że nie było ich w kokpicie i akurat zwiedzali samolot? Raczej nie.

Po trzecie drzwi kabiny w kokpicie były otwarte. Charakterystyki tła dźwiękowego, zarejestrowane przez magnetofon pokładowy świadczą o tym, Ŝe drzwi do kabiny załogi były otwarte. (tłumaczenie raportu MAK str. 115)

Po czwarte raport MAK podaje, że jakość nagrań z kanału 1 i 2 była dobra, ale z mikrofonu otwatego słaba. Jakość informacji na 1 -szym i na 2 -gim kanale - zadowalająca, na 3 -cim kanale (otwarty mikrofon) - niezadowalająca (wysoki poziom szumów).(tłumaczenie raportu MAK str. 70)

Po piąte tak opisany jest fragment ekspertyzy nr 37, opisującej zwłoki gen. Błasika. Odpowiada to, przedstawionemu powyżej mechanizmowi możliwego powstawania obrażeń u człowieka znajdującego się w kabinie pilotów nie przypasanego pasami do konkretnego siedzenia. (tłumaczenie raportu MAK str. 125)

Moja hipoteza: większość odczytanych przez IES głosów rozmów np. "Tadek proszę" wcale nie musi pochodzić z kokpitu, ale z salonki prezydenta, które nagrały się poprzez tzw. otwarty mikrofon dzięki otwartym drzwiom do kokpitu. Być może na chwilę przed lądowaniem prezydent poprosił najważniejszych gości do siebie, aby omówić plan uroczystości, albo uzgodnić gdzie lepiej jest wylądować w przypadku, gdy warunki nie pozwolą usiąść w Smoleńsku a maszyna wykona drugie zajście. Pamiętajmy, że wcześniej Kazana mówił, że "nie ma jeszcze decyzji" (w domyśle, co robić, gdy nie da się usiąść w Smoleńsku). Może o tym świadczyć kilka rzeczy:

- fraza (generałowie?) wypowiada je niezidentyfikowany mężczyzna o godz. 8:36:51,4. Mógł to być np. głos mechanika pokładowego, który siedział bokiem do wejścia z kokpitu i po prostu zauważył, że do salonki prezydenta schodzą się goście na - nazwijmy to - naradę. Po prostu powiedział na głos, co widzi - nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nawet u nas w pracy, gdy idzie jakiś dyrektor a my siedzimy przy drzwiach otwartych ktoś czasem rzuci takie "ostrzeżenie" typu "idzie".

- witamy (Protasiuk) dwie sekundy potem, może oznaczać, że ktoś z gości (z ciekawości, albo wręcz z kurtuazji) wstawił głowę do kokpitu, aby przywitać się z pilotami. Póżniejsze słowo "Uważaj" może dowodzić właściwie niczego - albo wstawił nogę do kokpitu i niezgrabnie się odwrócił i potrącił kogoś z innych gości, którzy też wsadzili głowę do kabiny pilotów, (bo raczej nie wyobrażam sobie, aby powiedział to mechanik albo nawigator do kogoś starszego stopniem - Protasiuk i Grzywna byli poza zasięgiem takiej osoby), albo po prostu kręcił się po salonce i na kogoś nadepnął albo samolot się przechylił i wpadł na któregoś z pasażerów.

- siadajcie - wypowiada niezidentyfikowany głos o godzinie 8:37:52,6. Usiąść w kilka osób się w kokpicie na pewno nie da - odgłos ten musiał pochodzić z salonki, gdy schodzili się goście na naradę. Póżniej jest cała masa odłosów z narady w salonce. "Spokojnie" "gdym wiedział", "Tadek proszę", "No cześć". Dla mnie jest to dowód, że po prostu prezydent postanowił naradzić się z generałami i trwała dyskusja, co robić po odejściu na drugi krąg. Odpowiadało by temu scenariuszowi jeszcze jedne słowa "Ustal jakie" wypowiedziane o 8:39:46,4 przez nieznanego mężczyznę. Zupełnie jakby zastanawiano się gdzie trzeba polecieć i jak będzie najłatwiej dostać się na uroczystości. Dodatkowym argumentem jest to, że stenogram IES zarejestrował głos kobietyo 8:40:20,7. Mógłbyć to głos np. pani prezydentowej albo kogoś z personelu, która chciała coś wtrącić (albo cokolwiek innego powiedzieć). Ale raczej nie było jej w kokpicie, (bo i po co?). Jeszcze słowo o obrażeniach gen. Błasika. Całkiem możliwe, że rzeczywiście nie był przypięty pasami. Ale według mnie siedział wtedy w salonce prezydenta na kanapie a nie w kokpicie.

Podsumowując - moje rozumowanie zakłada bardzo normalną i bardzo ludzką sytuację, gdy po prostu pojawiły się nieoczekiwane problemy z możliwością realizacji dotychczasowej agendy. W takiej sytuacji bardzo często zwołuję się naradę, aby wspólnie ustalić najlepszy scenariusz. Tak robi większość menagerów w korporacjach. I nie ma w tym nic "naciskowego". Dzida

Tu-154M nie uderzył w drzewo Ekspertyza biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych nie tylko kwestionuje obecność gen. Andrzeja Błasika w kokpicie, ale także wykazuje, że TU-154M nie uderzył w drzewo - dowodzi Antoni Macierewicz (PiS) i podkreśla, że „dźwięku uderzenia w drzewo w ogóle nie odczytano”. Macierewicz podczas konferencji w Sejmie przytoczył odczyty przebiegu wydarzeń w kokpicie tuż przed katastrofą zawarte w raporcie MAK, raporcie komisji Jerzego Millera i analizie Instytutu Ekspertyz Sądowych. W raporcie MAK - jak wynika z prezentacji, którą przedstawił - od godz. 8:40:59 do 8:41:04 widnieje zapis mówiący o „odgłosie zderzenia z drzewami”. W raporcie Millera jest mowa o „odgłosie przypominającym stuknięcie” i „zmianie akustyki”. A w analizie Instytutu Sehna od godz. 08:41:01 do końca nagrania jest mowa o „odgłosach przemieszczających się przedmiotów”.

- Dźwięk odgłosu przemieszczających się przedmiotów, który zaczyna się przed momentem przypisywanym dotychczas uderzeniu w drzewo, trwa już do końca tej tragedii, a uderzenia w drzewo w ogóle nie ma. W odczytach Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna nie ma w ogóle dźwięku, który by został określony, jako uderzenie w drzewo. Cała konstrukcja propagandowo-polityczna mówiąca o uderzeniu w drzewo, opierająca się na wcześniejszym odczycie, została pogrzebana. Jest zupełnie inny dźwięk niż ten, który był dotychczas przypisywany drzewu, mianowicie odgłos przemieszczających się przedmiotów. Ten dźwięk trwa blisko 6 sek. do końca tragedii - mówił Macierewicz. Przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej powiedział, że swoją prezentację dedykuje premierowi Donaldowi Tuskowi. Tusk zapowiedział, że decyzję w sprawie ewentualnego wznowienia prac komisji Jerzego Millera, która badała przyczyny katastrofy smoleńskiej, podejmie w piątek po spotkaniu z członkami tej komisji. Premier nie widzi jednak na razie podstaw do ich wznowienia. Macierewicz powiedział też, że wypowiedzi Millera w mediach wskazują, że komisja, której przewodniczył, twierdzi, że gen. Błasik był w kokpicie - jedynie na podstawie ustaleń MAK mówiących o tym, że ciało generała zostało znalezione w sektorze nr 1.

- Decyzja umieszczenia słów w ustach pana Błasika nie była decyzją żadnego eksperta, nie była wynikiem badania przez żadną pracownię, laboratorium. Była samowolną decyzją komisji - mówił Macierewicz. Zaznaczył, że w sektorze nr 1 znalazły się także części samolotu np. ze śródpłacia, a nie tylko z przedniej części maszyny.

- Żaden polski prokurator nie oglądał na miejscu tragedii ciała pana generała Błasika. Niech generał Parulski pokaże tego prokuratora, który tam na miejscu w sektorze nr 1 identyfikował ciało gen. Błasika - podkreślał polityk PiS. W poniedziałek zaprezentowano opinię biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, zawierającą odczyt czarnej skrzynki TU-154M. Nowe odczyty stenogramów nie zawierają słów przypisanych dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzejowi Błasikowi. Słowa przypisywane mu w dwóch poprzednich zapisach rozmów w kabinie wypowiadają - według nowych ustaleń - członkowie załogi lub niezidentyfikowani rozmówcy. PAP

"Samolot zjechał z pasa" Jak dotąd nie dowiedzieliśmy się, w jaki sposób prezydenccy „akustycy” sprawdzali nagłośnienie w Lesie Katyńskim (czy np. oglądali, czy poprawnie są wpięte kable, czy robili próby mikrofonów, czy dokonywali oględzin konsoli mikserskiej, czy przejrzeli stanowiska w wozach transmisyjnych itd.), wiemy natomiast, w jak przedziwny sposób krążyły informacje związane z losami delegacji udającej się na uroczystości. I temu obiegowi informacji chciałbym poświęcić dzisiejszą notkę. Główny „akustyk” kancelarii Prezydenta, czyli J. Sasin (JS), w sejmie przed Zespołem min. Macierewicza twierdzi, że jest w Katyniu ok. 7.30 (11'07'' materiału sejmowego), ale w książce „Mgła” mówi, iż koło 8-mej (pol. czasu). Wiemy, że jeszcze wieczorem 9-go kwietnia 2010 r. JS planuje pojechać z M. Wierzchowskim (MW) na lotnisko, ale już nad ranem zmienia plany i postanawia dopilnować wszystkiego w Katyniu, aczkolwiek po drodze urządza sobie kilkudziesięciominutową wycieczkę po Smoleńsku („Mgła”, s. 39). Te kwestie nas teraz nie interesują, a przypominam je tylko po to, by nieco naświetlić kontekst. MW, wedle porannej umowy ze swym przełożonym, ma informować JS, (gdy będzie w Lesie Katyńskim) o lądowaniu samolotu z delegacją, więc muszą być w telefonicznym kontakcie. Ale właśnie - czy są? A jeśli są, to, czemu ten kontakt tak dziwnie wygląda? MW w jednym z wywiadów dla „NDz” powiada

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110209&typ=po&id=po08.txt

że telefonował z Siewiernego do JS jeszcze jakiś czas przed tragedią „Kiedy czekałem na lotnisku, wykonałem ostatnią rozmowę telefoniczną z ministrem Jackiem Sasinem. Później oczekiwaliśmy na przylot samolotu, luźno rozmawiając”, ale nie znamy treści tej rozmowy i nie wiemy, czy wtedy JS był już w Katyniu, czy jeszcze na turystycznej wycieczce. Przenosimy się, zatem do Lasu Katyńskiego. Jak tu wygląda (wg sejmowej relacji JS) przebieg zdarzeń?

Primo: JS dowiaduje się w pewnej chwili, (gdy już wszystko jest gotowe i jest czas swobodnych rozmów) od A. Kwiatkowskiego (AK), że samolot z powodu trudnych warunków atmosferycznych nie będzie lądował, tylko zostanie skierowany do Moskwy. To zdarzenie niesie ze sobą trzy ślady:

1) JS nie był do tego momentu w Lesie Katyńskim z AK (i chyba AK nie był z nim na wycieczce, skoro jak twierdzi AK w „Mgle”, s. 86, „o dziewiątej rano tamtego czasu przyjechaliśmy na miejsce”, a więc był w Katyniu już od 7-mej pol. czasu),

2) JS nie dostał tej informacji od MW,

3) MW nie informuje JS o skierowaniu samolotu do Moskwy. Co więcej AK otrzymuje tę wieść od... T. Stachelskiego (TS) (do dziś nieprzesłuchanego przed Zespołem smoleńskim), który musi tę informację mieć z kolei od D. Górczyńskiego (DG) będącego na Siewiernym

http://www.rp.pl/artykul/544614.html

Czy MW tej, było nie było, niezwykle ważnej z punktu widzenia organizatorów uroczystości, informacji sam nie miał, czy może po prostu nie zdążył jej przekazać, jak na razie nie wiemy. Co się dzieje dalej?

Secundo: JS, dowiedziawszy się, że AK ma tę wiadomość od TS, szuka tego ostatniego, a odnalazłszy go wzrokiem, kieruje się w stronę TS (proszę przy okazji wziąć pod uwagę, ile czasu muszą pochłonąć wszystkie późniejsze zdarzenia od tej pierwszej przekazanej informacji, nim kolumna rusko-polska wyjedzie na sygnale na Siewiernyj), przy czym, gdy już zbliża się do TS ten dostaje drugi telefon od DG z kolejną informacją o „wypadku w samolocie”; „samolot zjechał z pasa czy coś takiego”. Nim jednak JS usłyszy to z ust TS, będzie przysłuchiwał się rozmowie TS-DG i czekał na jej zakończenie, a przy tym będzie myślał tak:

„nie przypuszczałem, że mogło stać się coś bardziej groźnego i coś gorszego niż to lądowanie w innym miejscu, w związku, z czym tak sobie psychicznie zbudowałem taką konstrukcję, że on(tzn. TS – przyp. F.Y.M.) tak strasznie panikuje z tego powodu, że ten samolot wyląduje gdzie indziej i w związku, z czym będziemy mieli tutaj opóźnienie w rozpoczęciu uroczystości” (15'02''). Chciałoby się zapytać: a gdzie indziej? Przecież od AK była chwilę temu jednoznaczna informacja, że w Moskwie – to dość konkretne miejsce. No, ale załóżmy, że tak się głównemu „akustykowi” tylko powiedziało czy pomyślało. Zauważmy jednak, iż JS, mimo że dostał wiadomość od AK, nie wydzwania do MW, by spytać: jak właściwie wyglądają ustalenia na Siewiernym w obecnym momencie (a to chyba byłoby najprostsze rozwiązanie, zamiast szukać TS i czekać aż skończy rozmawiać przez telefon). Czemu na tak prosty pomysł nie wpadł? Nie dzwoni też do amb. J. Bahra (JB), który, jak można sądzić, byłby najlepiej zorientowany, co do ustaleń na Siewiernym. Wracamy do sytuacji z TS. Ten ostatni mówi, więc JS, że samolot zjechał z pasa; „nic więcej nie był w stanie powiedzieć”, dodaje JS przed Zespołem, a parę minut później powie (20'43'') w kontekście dramatycznej rozmowy z MW, gdy ten już będzie telefonował z pobojowiska: „Tak sobie już wyobraziłem pewien obraz, który się stał, prawda, czyli drobnego wypadku przy lądowaniu samolotu (...) być może się koła nie otworzyły, prawda, coś takiego...”. I nawet o to będzie ów JS pytać telefonującego (z informacją o tragedii) MW:

„Ale co, zjechał ten samolot z pasa?” Trzymamy się jednak tej sytuacji po kolejnej rozmowie TS-DG i przekazaniu informacji o „zjechaniu samolotu z pasa” - nikt przecież w tym momencie (przynajmniej wg oficjalnych relacji, zeznań etc.) nie może wiedzieć w Katyniu, co dokładnie się stało z polską delegacją. JS uzyskuje, zatem informację, że samolot zjechał z pasa, wyobraża sobie to, jako drobny wypadek przy lądowaniu - i co? Usiłuje się dodzwonić do MW, ale mu się nie udaje, idzie, więc do oficera BOR, czyli C. Kąkolewskiego (CK), ten zaś nic nie wie o żadnym zjechaniu z pasa. CK nie ma również możliwości sprawdzenia informacji u kogoś na lotnisku, bo, jak stwierdza, nie ma tam ludzi BOR, do których można by zadzwonić. I teraz najważniejsze, czyli

Tertio: wiedząc, że samolot zjechał z pasa po wylądowaniu i doszło do drobnego wypadku, JS nie dzwoni do kogoś z osób na pokładzie, by spytać, co się stało? Przecież taka powinna być pierwsza reakcja każdego, kto by się właśnie dowiedział, że delegacja wylądowała. Na informację o lądowaniu przecież JS czekał, jako ten, który miał wyjść przed bramę katyńskiego cmentarza. Czy nie należało, więc natychmiast zadzwonić i upewnić się, czy wszystko w porządku oraz, co dokładnie się stało? Pamiętają Państwo, jak prowadzący TVP Info dzwonił 10-go Kwietnia koło 9.30 pol. czasu do dziennikarza W. Cegielskiego, „w samolocie był także nasz reporter (...) Połączyliśmy się z nim w tej chwili. Wojtku, powiedz, co się dzieje w Smoleńsku?”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/woko-zeznan-bahra.html

(Nawiasem mówiąc Cegielski zresztą w tej relacji powie, że jak dziennikarski przyleciał... „pół godziny wcześniej”: „wszyscy dziennikarze, którzy towarzyszyli Lechowi Kaczyńskiemu, przylecieli do Smoleńska pół godziny wcześniej samolotem jak-40 i stąd też na pokładzie tego samolotu tu-154m nie było żadnego, żadnego dziennikarza, stąd jest teraz to ogromne zamieszanie, ponieważ myśmy w tej chwili, przed chwilą otrzymali taką informację, że był problem z samolotem prezydenckim”. Oczywiście Cegielski, nie będąc na Siewiernym nie mógł wiedzieć, o której, co się tam działo, lecz będąc na Okęciu mógł usłyszeć od kogoś, że tupolew wyleci „pół godziny po jaku-40 z dziennikarzami” - to tak dodaję a propos badanej ostatnio koncepcji intheclouds))? Wracamy do Katynia. JS (wg jego relacji) nie telefonuje ani do kogoś z będących na pokładzie, ani też do JB, by uzyskać jakieś inne informacje w związku z tym „zjechaniem z pasa”. Co zaś się dzieje? Najpierw odbywa się jakaś narada pracowników pracowników kancelarii z borowcami. Ile ona trwa, nie wiemy. Naradzie jednak przysłuchują się jakieś postronne osoby, więc naradzający się przenoszą się do budynku przy wejściu do cmentarza, tam zaś postanawiają, że należy się udać na lotnisko. Ile znowu to wszystko trwa, też nie wiemy. Nie wiemy też, czemu naradzający się (zamiast telefonować do pasażerów) się naradzają. CK ma po naradzie zorganizować transport, ruską eskortę i zgodę na wjazd na Siewiernyj, podwładni JS zaś mają odszukać w Lesie Katyńskim kierowcę JS (kierowca był bez telefonu?). Po „kilku minutach” grupa wyjazdowa jest gotowa, natomiast JS „wykonuje” następne telefony – do M. Łopińskiego (nie odbiera) i „pani dyr. Kasprzyszak z Biura Prasowego” (nie odbiera), ale też do żony „żeby się nie denerwowała, jeśli usłyszy coś w mediach dotyczącego mojej osoby” (połączenie parę minut po 9-tej wg ustaleń JS). Czy te wszystkie zachowania nie są jednak nieco dziwne, skoro samolot tylko zjechał z pasa, a więc wystarczyłoby najpierw telefonicznie ustalić z kimś będącym na lotnisku, co dokładnie się stało i czy sytuacja jest poważna? Czy zamiast naradzać się nie wystarczyło zadzwonić do osób, które „wylądowały”? Czy im się nic nie stało? Przyjrzyjmy się jednak jeszcze raz od początku „obiegowi informacji”. Najpierw AK przekazuje JS wieść o skierowaniu samolotu do Moskwy, JS usłyszawszy to idzie do TS, by się dowiedzieć czegoś więcej, zaś TS po rozmowie telefonicznej mówi o wypadku przy lądowaniu i zjechaniu z pasa, po czym JS (mówiąc w telegraficznym skrócie) zwołuje naradę ze swymi pracownikami i borowcami, bo trzeba pojechać na lotnisko. No dobrze, ale przecież samolot skierowano do Moskwy, skąd, więc nagle wiadomo, że trzeba jechać na smoleńskie Siewiernyj? Czemu JS nie pyta TS: „panie, gdzie ten samolot zjechał z pasa?”, tylko skądś już wie, że chodzi właśnie o Smoleńsk? Czy po drodze nie było jeszcze jakiejś informacji, którą JS w sejmie pominął? Hm, a jak wygląda przebieg opisywanych wyżej zdarzeń w relacji samego AK? Zupełnie inaczej (s. 87-88), proszę rzucić okiem:

„W czasie przygotowań do uroczystości, które miały się odbyć w lesie katyńskim, postanowiliśmy – ja byłem tam pierwszy raz (czyli nie był 9-go w Katyniu? - przyp. F.Y.M.) – wykorzystując chwilę oczekiwania, obejrzeć to miejsce, przejść się po cmentarzu. Jeszcze raz chcieliśmy sprawdzić, czy wszystko jest już gotowe na przyjazd pana prezydenta i delegacji mu towarzyszącej. Opuściliśmy teren, na którym miała odbywać się msza. W alejce, przy ścianie z tabliczkami z nazwiskami pomordowanych oficerów zrobiłem kilka zdjęć. Pamiętam, że zaczęło rosnąć napięcie, zrobiła się nerwowa atmosfera, czekaliśmy na informacje z lotniska, czy już wylądowali, ile mamy czasu? W pewnym momencie zaobserwowałem dziwne zachowanie pracownika protokołu dyplomatycznego Tadeusza Stachelskiego, który, rozmawiając przez telefon, wykonywał jakieś dziwne gesty, mówił jakieś niezrozumiałe słowa, wyraźnie był zdenerwowany. To był pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Wydawało się nam, że pogoda, która podobno się psuła – czego w samym lesie katyńskim nie było widać – mogła pokrzyżować plany. Myślałem – być może samolot nie mógł wylądować lub leciał na jakieś inne lotnisko? W pewnym momencie odebraliśmy telefon od Marcina Wierzchowskiego, który był na lotnisku. Mówił, że coś jest nie tak, że była jakaś awaria. Pamiętam swoją pierwszą myśl, że samolot nie zmieścił się w pasie, nie wyhamował, zjechał z niego – tak sobie tę „awarię” wyobraziłem.” AK nie mówi, więc o żadnej informacji od TS na temat skierowania delegacji do Moskwy z powodu trudnych warunków atmosferycznych (skąd, więc JS się dowiedział o tej Moskwie? Nie czasem od MW?). TS jest obserwowany z jakiejś odległości przez AK (skoro ten ostatni nie słyszy dokładnie wypowiadanych słów) i to chyba podczas tej rozmowy TS-DG na temat „zjechania z pasa”, o której mówił wyżej JS. No, ale czy AK nie widzi głównego „akustyka” stojącego przy TS i przysłuchującego się tej telefonicznej rozmowie? Gdzie jest, więc w końcu JS – przy TS czy obok AK? Czy jeszcze w innym miejscu? Co więcej, AK mówi („odebraliśmy”, też nie wiadomo, jacy „my” - AK i np. D. Gwizdała?) o telefonie MW mówiącym o awarii i sądzi, że... samolot zjechał z pasa. Powraca, więc pytanie:

jeśli sądził(li), że doszło do jakiegoś awaryjnego lądowania, podkreślam, lądowania (a nie katastrofy), to przecież wystarczyło zadzwonić do pasażerów, np. kolegów z kancelarii, by się dowiedzieć, jak to lądowanie przebiegło. Skoro odebrał telefon od MW mówiący o awarii, to miał komórkę włączoną w przeciwieństwie do J. Opary, który przygotowując się do uroczystości, wyciszył sobie ją, żeby mu nie przeszkadzała: „Gdy już byłem pewien, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, po prostu usiadłem i wyłączyłem dźwięk dzwonka w telefonie, by potem nieoczekiwanie nie zaczął dzwonić”

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110110&typ=po&id=po41.txt

FYM

EWOLUCJA PRZESTRZENNA STATKU - U ŹRÓDEŁ KŁAMSTWA Generał Błasik z jakichś niewyjaśnionych przyczyn stał się od pierwszych dni po 10 kwietnia 2010 roku celem najpodlejszych ataków i pomówień, które swój finał znalazły w raporcie MAK. Cała rzesza ludzi, mieniących się ekspertami, czy dziennikarzami z jakimś trudnym do zrozumienia zapamiętaniem pastwiła się nad zmarłym, próbując odebrać Mu cześć i honor po śmierci. Nie wystarczyło zhańbienie munduru, zerwanie dystynkcji, czy odznaczeń, należało jeszcze zrobić z niego sadystę ze skłonnościami do pijaństwa w czasie lotów państwowych. Ostatnia ekspertyza kopii nagrań z czarnych skrzynek TU 154 M sporządzona przez IES z Krakowa podważyła budowane z taką starannością kłamstwa o generale Błasiku. Generała nie było w kokpicie, nie naciskał na pilotów, nie wywierał na nich żadnej presji, a cała historia została zmyślona i z premedytacją rozpowszechniona w Polsce i na świecie za pełnym przyzwoleniem polskich władz. Wbrew ujawnionym faktom członkowie komisji Millera, na czele z jej przewodniczącym Jerzym Millerem, idą w zaparte i z pełnym śmieszności uporem twierdzą, że generał Błasik wprawdzie się nie odzywał, ale był w kokpicie w czasie katastrofy. Swoje silne przekonanie o obecności szefa Sił Powietrznych wywodzą z raportu MAK, który w równie magiczny, co KBWL sposób odnalazł generała w kokpicie. Dlaczego magiczny? Jak można odnaleźć kogoś w elemencie, który przestał istnieć w chwili katastrofy, o czym na stronie 90 donosi raport MAK:

„Przednia część kadłuba z kabiną załogi jest całkowicie zniszczona”. Nie było kokpitu, a zatem nikt nie mógł widzieć generała w kokpicie. Oczywiście przyparci do muru takim argumentem eksperci tłumaczą, że nie chodzi o kokpit, ale o strefę oględzin numer 1, w której znaleziono elementy kokpitu oraz zwłoki nawigatora. Co ciekawe słowo kokpit i strefa oględzin numer 1 stosuje się zamiennie, jakby były synonimami, a przecież oznaczają coś zupełnie innego. To również jest kolejny element dezinformacji, by niezorientowani nabrali przekonania, że ktoś jednak widział generała w kokpicie. Powyższe fakty zmusiły mnie do sięgnięcia po raport Anodiny, by uzyskać odpowiedź na pytanie:

na jakiej podstawie umieszczono generała Błasika w kokpicie na kilka minut przed katastrofą? Lektura odpowiednich fragmentów tego wiekopomnego dzieła dezinformacji przyniosła upragnioną odpowiedź. Eksperci MAK zwizualizowali sobie sposób, w jaki dokonywała się ewolucja przestrzenna statku, a wyobraźnia podsunęła odpowiednie obrazy, z których wyciągnięto następujące wnioski (atr.126):

„Odnośnie osoby postronnej, która mogła znajdować się w kabinie pilotów w chwilizderzenia samolotu z powierzchnią ziemi, to człowiek ten nie będąc przypięty pasami w ograniczonej pod względem objętości (małej) przestrzeni kabiny, znajdując się na suficie, powinien odnieść poważne obrażenia mechaniczne typu uderzeniowego „miażdżenia” tułowia. Oprócz tego, uwzględniając ewolucję przestrzenną statku powietrznego bezpośrednio przed jegozderzeniem z ziemią (gwałtowne pogłębianie przechylenia w lewo), pierwotne oddziaływanie uderzeniowe powinno w większości skoncentrować się na lewej połowie ludzkiego ciała (tułowia), instynktownie usiłującego podnieść się z powierzchni sufitu, podpierając się lewą ręką”. Sowiecka logika i bolszewicka bezczelność - osoba w chwili zderzania się samolotu z ziemią, gdzie przeciążenia miały wynosić 100 g, usiłowała podnosić się z sufitu samolotu obróconego o 180 stopni, podpierając się ręką (!!!), jak jakiś zamroczony alkoholem człowiek, który upadł, sięgając po kolejną butelczynę. Jednak najciekawsze jest to, że ta właśnie wizualizacja, jakiegoś podpitego czekisty, stała się podstawą do ogłoszenia, iż szef Sił Powietrznych RP przebywał w kabinie pilotów. Zastosowano interesującą metodę. Otóż twory wyobraźni rosyjskiego eksperta przekuto na czyn i postanowiono poszukać wśród ofiar takiej, której obrażenia pasowałaby do wizji eksperta. W tym celu, jak podaje MAK (str.126):

„W celu rozwiązania tego problemu zostały przeanalizowane materiały badań sądowo - lekarskich szczątków 92 ludzi, znajdujących się na pokładzie statku powietrznego w momencie katastrofy”. Dlaczego tylko 92 osoby? Nie wiadomo, ale być może po przebadaniu tych 92 znaleziono tą właściwą – generała Błasika. I w końcu rozwiązano problem, o czym można przeczytać na stronie 127 dokumentu:

„Z „Opinii sądowo-lekarskiej eksperta Nr 37”, w której szczegółowo opisano sekcję zwłok, zidentyfikowanych w wyniku ekspertyzy genetycznej, jako zwłoki człowieka, którego głos rozpoznano w nagraniu magnetofonu pokładowego, wynika, że zasadnicze uderzenie traumatyczne przypadło na lewą połowę klatki piersiowej, brzucha i miednicy z oddzieleniem lewej górnej kończyny. Odpowiada to, przedstawionemu powyżej mechanizmowi możliwego powstawania obrażeń u człowieka znajdującego się w kabinie pilotów nieprzypasanego pasami do konkretnego siedzenia. Ponadto, z protokołu oględzin miejsca zdarzenia wiadomo, że ciało danego człowieka znaleziono w strefie oględzin Nr 1, tj. w rejonie przedniej części samolotu. W tymże samym rejonie znaleziono zwłoki również nawigatora. A zatem, wyniki badań medyczno-traseologicznych obrażeń odniesionych przez Dowódcę SP Rzeczpospolitej Polskiej, odpowiadają jego przebywaniu w kabinie pilotów w chwili zderzenia statku powietrznego z powierzchnią ziemi”. Wobec powyższych faktów postawa pana Millera i jego ekspertów jest, co najmniej zagadkowa. Nie było żadnych dowodów na to, że generał Błasik przebywał w kokpicie, a słowa rzekomo przez niego wypowiadane, okazały się bujdą na resorach. Jednak pozostawiono sobie jeszcze jedną deskę ratunku: może nie mówił, ale był, na co wskazuje raport MAK. Patrząc jednak na metodologię badań rosyjskich ekspertów (wizja – dopasowywanie rzeczywistości do wizji) mam pewność, że cała ta historia była zemstą na generale, typową, bolszewicką zemstą.

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/raport_polski.pdf

Martynka

Zostaliśmy ogłupieni na maksa, warto zobaczyć jak było zaraz po zamachu. Samolot Bliźniak. W miarę możliwości poprawimy układ tekstu i poprawimy zauważone błędy. Przepraszamy za ew. trudności. W dniu 25 do 27 marca br. nastąpiła przerwa w emisji strony. Było to spowodowane atakiem hackerskim. Prezydent Kaczyński i wszyscy inni znajdujący się na pokładzie samolotu lecącego na uroczystości katyńskie nie zginął w samolocie, który rozbił się kolo lotniska w Smoleńsku - jak to pokazano całemu światu, ale w innym miejscu. W Smoleńsku rozbił się samolot bliźniak. Bliźniak ten był pusty - bez pasażerów i załogi. Przypuszczalnie chciano mieć absolutna pewność skutków zamachu i dlatego zamordowano wszystkich poprzez stracenie samolotu prezydenta i rozbicie go w ustronnym miejscu, gdzie ofiary można było rzeczywiście dobić o ile ktoś by przeżył. W Smoleńsku rozbił się jedynie samolot bliźniak, który został spreparowany jedynie do upozorowania katastrofy z winy pilota. W Tv widać było rozbity samolot ciał ofiar nikt nie widział. Konstrukcja bliźniaka była specjalnie przygotowana do rozpadnięcia się na mnóstwo kawałków zdemolowanej konstrukcji na dużej przestrzeni miejsca upadku. To celem ukrycia właśnie faktu braku ciał ofiar w samolocie rzekomo prezydenckim. Pierwsi spontaniczni świadkowie na miejscu rozbicia samolotu Tu-154, np polski kamerzysta telewizyjny oraz polski ambasador w Moskwie Bhar, stwierdzili zgodnie, ze nie widzieli ciał ani zabitych ani rannych. Szczególnie ważne tu jest zeznanie kamerzysty, który był a Kabatach i widział jak wygląda miejsce katastrofy lotniczej w chwili tuz po zderzeniu samolotu z ziemia. Brak ciał zabitych lub rannych, obaj świadkowie podkreślali ze zdumieniem i pełna świadomościowa niezwykłości tego faktu. Ciał ofiar nie widział ani ten polski kamerzysta ani następni operatorzy, którzy filmowali strażaków polewających wrak woda. Ani jeden raz kamera okazała coś, co mogło przypominać ciało ofiary katastrofy. Ciała te powinny przecież znajdować się w samolocie oraz obok. Samolot ten leciał z niska prędkością a konstrukcja miała być nienaruszona do chwili uderzenia w ziemie. Dodatkowo gałęzie lasu oraz miękkie podłoże powinny wybitnie amortyzować uderzenie, co powinno umniejszyć efekt ew rozrzutu ciał. Gdyby w samolocie blizniku byli ludzie to widać by było tez ciała ofiar wypadku. Kamery nie okazały tez ani plandek lub koców, które w takich wypadkach narzuca się na ciała zabitych. Na wszystkich ujęciach kamer brak takich śladów przykrycia ew ciał. Do miejsca wypadku nie podjechała ani jedna karetka nie przybył nikt z personelu medycznego. Pokazano trumny przy w wożeniu ich na miejsce wypadku, jaki i przy wywożeniu ich do Moskwy.Co było w trumnach nikt nie widział. Pakowanie skrwawianych ciał ofiar katastrofy pozostawia ślady krwi na ubraniu personelu ratunkowego, jaki sprzęcie ratunkowym. Tu ani ratownicy nie mieli śladu krwi ani materiał trumien nie został zakrwawiony w sposób widoczny. Wladze Smoleńska - groteskowo wręcz - podały, ze wszyscy zginęli. Podczas kiedy nie wiedziano nawet ilu było zabitych - nie umiano podać żadnej cyfry. Cyfrą było: wszyscy zabici.W przypadku takiej katastrofy podaje się ilu ciał doliczono się wśród zabitych a ile ciał możne brakować - zaginieni. Widać tu wcześniej zaplanowane komendy zaprojektowane za biurkiem i niemające pokrycia w realnych raportach o faktycznym zdarzeniu. Oprócz oceny działań ratunkowych dochodzi tu aspekt oszacowania technicznego uszkodzenia samolotu. Kiedy w pierwszych doniesieniach podawano, ze wszyscy zginęli i samolot został doszczętnie zniszczony w trakcie katastrofy, TVP Info pokazywała swymi kamerami - w tle takich właśnie komentarzy - wyraźny dobrze zachowany kształt kadłuba samolotu. Kadłub - w części środkowej - leząc na ziemi wyglądał być w bardzo dobrym stanie! Leząc lekko skośnie do osi kamery ukazywał wyraźnie swe wnętrze, które wyglądało na dobrze zachowane, choć wskazujące na ślady braku tak foteli jak polek bagażowych itp. Wyglądało to jakby nastąpił tam wybuch, który wymiótł wszystko ze swego wnętrza. Cos tak jak skorupka jajka bez swej zawartości. Na pokazywanych zdjęciach video widać było tak jakby cześć cylindryczna kadłuba została rozdarta na kawałki. Przekrój tego rozerwania był charakterystycznie postrzępiony regularnie - tez jak skorupka jajka - co było widokiem niezwykłym przy takich zderzeniach. To postrzępienie mogło być także podobne do rury lub łuski pocisku, które zostały rozerwane silą wybuchu od środka a nie siły zewnętrznej. Uszkodzenia takie nie mogą być skutkiem uderzenia w ziemie. Film pokazujący tak zniszczona konstrukcje zaginał i możne nie ma już go nawet w archiwum TVP. Jeżeli ktoś nagrywał te sceny w domu powinien kopie tego filmu rozesłać po świecie i opublikować na internecie. Co charakterystyczne ogon części kadłubowej - pokazany na innym filmie -ma widoczne oderwanie od części kadłuba cylindrycznego w sposób absolutnie odwrotny? Sprzeczność w rozumowaniu nie występuje, jeżeli założymy, ze kadłub cylindryczny jest jednolity a cześć ogonowa jest przykręcona śrubami przez wręgę kadłubowa. Przygotowując konstrukcje do łatwego rozsypania się w trakcie wybuchu przy uderzeniu w ziemie jest dużo łatwiej poluzować śruby części ogonowej niż osłabić monolityczna konstrukcje części cylindrycznej. Stad ta różnica. Fakt, ze konstrukcji ogonowa została celowa osłabiona jest łatwo zauważalny. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia innych katastrof Tu-154. Tam zawsze ogon jest konstrukcją najtrwalszą i trzyma się części cylindrycznej, podczas kiedy u bliźniaka nastąpił wyraźny podział. Przygotowując samolot bliźniak do efektownego rozbicia postanowiono zwiększyć efekt rozrzucenia części wraku poprzez rozerwanie kadłuba od środka właśnie za pomocą ładunków wybuchowych. Obawiano się, bowiem, ze wrak zachowa się w całości i trudniej będzie okryć fakt braku ciał. Bliźniak byl tak właśnie przygotowany - konstrukcja osłabiona - do rozpadnięcia się na mnóstwo kawałków na rozleglej przestrzeni. Z tych to powodów samolot nie zapalił się. Brak pożaru, bowiem jest prostym wynikiem braku paliwa w zbiornikach. Samolot prezydencki - „prawdziwy” - miał paliwo na cala drogę powrotna i przy takim właśnie uderzeniu plunąłby ogromnym pożarem. Brak paliwa w bliźniaku musiał wynikać z obaw, ze eksplozja samolotu w powietrzu wywoła równoczesny pożar samolotu na wyraźną chwile przed zderzeniem się z ziemia - co podważy wersje o błędzie pilota.

KC100416 20100429

W załączeniu przesyłam odtworzony z pamięci obraz oderwania części kadłuba TU-154 w katastrofie smoleńskiej.

Patrz : Szkic symboliczny przerwania kadluba Tu-154. Kadlub tak przepolowiony – znikl bez sladu.

Obraz taki pokazywała TVP.Info w sobotę 10 kwietnia 2010 - godziny przedpołudniowe.

Odległość od kamery jakieś 100-200 metrów.

Reporter stojąc przed kamerami miał w tle taki właśnie widok kadłuba rozbitego Tupolewa. Widok ten przemykał się miedzy osłaniającymi go drzewami po lewej jak i po prawej stronie kadłuba. W rzeczywistości kadłub samolotu wyglądał podobnie jak na szkicu czyli:

- 1.leżał dość równo na ziemi ukazując geometrie urwania ( przekroju kołowym) w prawie 100%

- 2.os wzdłużna kadłuba padała jakieś 60-70 stopni do osi obiektywu kamery.

- 3.można było dojrzeć zacienione wnętrze kadłuba.

- 4.kadłub - poszycie było właśnie tak postrzępione jak to pokazano na szkicu, co podkreślam.

ad1. Z takiego widoku można było wyciągnąć wniosek, ze kadłub tej pokazywanej części był lepiej niż dobrze zachowany w swej pierwotnej geometrii. Co jawnie przeczy rozgłaszanej informacji, ze kadłub rozpadł się całkowicie i choćby ze względu na to, nikt nie mógł przeżyć.

ad3. Dzięki temu można było coś powiedzieć zarówno o wnętrzu kadłuba jak i bardzo niecodziennym oderwaniu pokazywanego kadłuba od jego pozostałej części. Otóż wnętrze kadłuba ukazywało brak jakichkolwiek elementów wewnętrznych kabiny:

- brak foteli

- brak półek bagażowych

- przypuszczalnie brak poszycia wewnętrznego (dekoracyjnego kabin pasażerskich)

ad4. Poszycie nośne kadłuba było postrzępione właśnie tak bardzo regularnie jak to widać na szkicu. Wynika to oczywiście z konstrukcyjnego rozplanowania ułożenia blach poszycia kadłuba i to nie jest dziwne. Dziwne zaś jest to, ze nie było widać tam tzw podłużnic, czyli elementów nośnych kadłuba, które poprzez nity są konstrukcją niejako zintegrowaną z poszyciem nośnym. Oznacza to, ze przy zniszczeniu kadłuba - jak na obrazie - powinny być także widoczne te elementy podłużne (podłużnice) również proporcjonalnie zniszczone tak jak poszycie.

Co zatem możne oznaczać brak podłożnic na zdjęciach? - To ze zostały bądź usunięte bądź uszkodzone przed lotem.

W jakim celu? - Aby osłabić konstrukcje -

W jakim celu? - Aby samolot łatwo rozleciał się na drobne kawałki przy kontakcie z ziemią.

W jakim celu? Po to, aby okryć fakt braku ofiar na pokładzie samolotu - który w takim wypadku musiał być bliźniakiem. Ten odstęp czasowy ok 20 minut - powyżej normalnego czasu lotu - jest zbyt krotki na to, aby:

- opróżnić samolot z pasażerów i załogi – żywych, martwych lub odurzonych narkotykiem,

- wynieść ok 120 foteli.

- uszkodzić strukturę kadłuba tak, aby łatwo rozpadła się na wiele fragmentów przy taka zaaranżowanej katastrofie.

Nasuwa się tez pytanie: dlaczego miało tam nie być foteli? Odpowiedz jest przypuszczalnie prosta. Aby umożliwić gwarantowany rozpad kadłuba przy zderzeniu z ziemią użyto ładunków wybuchowych, których efekt byłby osłabiony przez cale rzędy i szeregi foteli. W ten sposób – bez foteli - fala uderzeniowa obciążyła kadłub bardzo równomiernie, co dało duży efekt destrukcji samolotu przy małym ładunku detonacyjnym, co mniej rzuca się w oczy ew. zaocznym świadkom wypadku. Taki mniejszy ładunek, z równomiernie rozprowadzoną falą uderzeniową, zostawia także mniejsze lokalne ślady deformacyjne na konstrukcji kadłuba.

KC100429

http://zamach.eu/100419%20Samolot%20blizniak/Samolot.htm

Krzysztof Cierpisz.

Katastrofa, której nie było Smoleńsk 10 kwietnia 2010. Załoga samolotu, prezydent, osoby towarzyszące, w sumie – umownie – 96 osób zostało zamordowane lub zaginęły w Polsce, a nie w Rosji. Katastrofa, której nie było.

Smoleńsk 10 kwietnia 2010. W 10 kwietnia 2010, w Smoleńsku nie było żadnej katastrofy samolotu TU-154M 101 z Prezydentem Lechem Kaczyńskim oraz cala tzw „delegacja katyńska” na pokładzie. Załoga samolotu, prezydent, osoby towarzyszące, w sumie – umownie – 96 osób zostało zamordowane lub zaginęły w Polsce, a nie w Rosji. Był to krwawy zamach stanu z ofiarami osób całkowicie postronnych.

„Katastrofa smoleńska” była jedynie aranżacją medialną, mającą na celu wykluczenie śledztwa z terenu Polski i urządzenie jakiejś farsy w Rosji. To celem ukrycia tego faktu - zamachu stanu z użyciem siły i masowym skutkiem śmiertelnym postronnych osób.

„Katastrofa smoleńska” była jedynie manipulacją „okrągłego stołu” - nowym rozdaniem stołków. Jak za komuny lub później dopuszczano się skrytobójstw mających na celu właściwe uformowanie zestawu osobowego strony opozycji, która w składzie odpowiednich person miała układać się z bandziorami, tak teraz należało dokonać gruntowniejszej korekty tego składu. I tak się stało. Nowością są tylko dwa nowe elementy tej techniki okrągłostołowej: podłączenie do gry Rosji i masowość zabójstw. Rosja jest wyeksponowana w tym zamachu, a nie jest świadectwo jej siły lub roli głównej, ale słabości i głupoty. ZSRR nie dał się wmieszać bandycie Jaruzelskiemu w krwawe jatki w Polsce – bo ZSRR był bardziej odpowiedzialny i ludzki niż dzisiejsza Rosja, która jest słaba i chodzi na smyczy „ okreslonych sił na Zachodzie”.

Obrazy medialne oraz ogólny charakter informacji nt. rzekomego zdarzenia, którego nie było, zdołały swą olbrzymią nawałą informacji zagłuszyć racjonalne spojrzenie na wypadki związane katastrofą. Do nawały gigantycznego zagłuszania włączono „tydzień żałoby”, gdzie w akompaniamencie ustawicznie nadawanego neurotycznego fragmentu muzyki maglowano w koło fakty będące relacjami z relacji. W trakcie tego zacierano fakty niewygodne, a podrzucano sfabrykowane. Prezydenta przywieziono w zalutowanej trumnie. Pochowano go bez sekcji zwłok w Polsce i identyfikacji ze strony uprawnionych przedstawicieli władzy państwowej. Aby i to kolejne przestępstwo zamaskować, ustalono pochówek na Wawelu, który swymi kontrowersjami w kolejny już raz odwrócił uwagę od istoty problemu. Powiedzmy dobitnie raz jeszcze, tam w „katastrofie smoleńskiej” żadnych faktów „lotniczych” nie ma. Nie ma dowodów na to, że samolot leciał i rozbił się w lesie koło lotniska w Smoleńsku. Tam nie było katastrofy nie było też i zabitych w tej katastrofie. Należy zauważyć bardzo proste i podstawowe fakty:

1. Nie ma ani jednego dowodu na to, że wypadek miał miejsce w rzeczywistości.

2. Nie ma ani jednego dowodu na to, że ktokolwiek z 96 ofiar rzekomej katastrofy opuścił terytorium Polski żywy.

Ad1.

1.10 Lotu samolotu Tu-154M 101, na terytorium Rosji, nikt nie widział.

1.11 Próby podejścia do lądowania Tu-154M 101, w Smoleńsku, nikt nie widział (Wiśniewski nie mówił prawdy twierdząc, że widział samolot, który lądował i natychmiast potem rozbił się – a był to samolot z polska szachownica. Takie spostrzeżenie w warunkach tam opisywanych nie jest możliwe).

1.12 Momentu rozbijania się samolotu, którego fragmenty wraku widzieliśmy, nikt nie widział.

1.13 Na miejscu położenia wraku – krótko po wybuchu, który opisał Wiśniewski - nikogo żywego lub martwego nikt nie widział.

1.14 Czarna skrzynka nie została zabezpieczona w jej oryginale na miejscu rzekomej katastrofy i jako taka nie stanowi dowodu w sprawie.

1.15 Odstępując tu od chronologii wydarzeń podajmy; startu samolotu TU-154M 1 z lotniska w Warszawie nikt nie widział. Podkreślmy tu dwa dodatkowe zagadnienia.

- Nie jest znana godzina odlotu samolotu TU-154M 101 z lotniska na Okęciu

- Fakt startu samolotu z lotniska w Warszawie nie może być dowodem, na to, że samolot ten opuścił terytorium Polski, jako sprawny statek powietrzy (aerodyna). Rozróżniamy tu oczywiście sprawnie lecący samolot, od wraku tego samolotu transportowanego w częściach.

1.16 Ślady zniszczeń środowiska – rzekomego miejsca katastrofy - sugerują wręczeksplozję wielu ładunków wybuchowych, które w ten sposób utworzyły pas zniszczenia lasu – wzdłuż rzekomego tragicznego przebiegu lądowania - wlotu samolot w las. Śladów tych nie mógł dokonać spadający samolot. Zniszczenia podłoża ściółki w lesie, a pokazane na pierwszych ujęciach filmu Wiśniewskiego świadczą właśnie o tym. Odsłaniają one błąd w inscenizacji.

Film Koli wykazuje zaś odwrotność, że tamta druga część lasu (wrak podwozia) jest nienaruszona, czym dobitnie świadczy o podrzuceniu tam skrzydeł i podwozia głównego. Gdyby, bowiem fragmenty te odpadły od rozbitego samolotu to ślizgając się po podłożu zniszczyłyby to podłoże – tak właśnie jak na na filmie Wiśniewskiego. Też widać tu błąd w inscenizacji. Samolot miał rzekomo nadlecieć od strony kamery Wiśniewskiego a spaść po stronie kamery Koli. Konsekwentnie, więc; tak sfilmowane zniszczenia otoczenia powinny narastać a nie maleć. Licząc od kamery Wiśniewskiego do kamery Koli. Samolot, bowiem, który leci na trawami bagien nie może tych traw zniszczyć na pasie o szerokości 20-40 metrów i długości 100 metrów prawie – co widać u Wiśniewskiego. Fragmenty wraku, ślizgające się po gruncie, muszą zniszczyć wszystko na swojej drodze, zanim się zatrzymają - czego nie widać u Koli. Czyli: film Wiśniewskiego powinien ukazać ograniczoność zniszczenia środowiska – tak ja u Koli. U Koli zaś powinno być widoczne pobojowisko takie jak na filmie Wiśniewskiego. Jest zaś odwrotnie.

1.17 Obrazy pokazywane na miejscu sugerowanego wypadku tupolewa nie bilansują części wraku, jako całości samolotu, z którego fragmenty te mogłyby powstać. To dodatkowo bez przesądzania o tym, czy części tego wraku powstały skutkiem wypadku katastrofy lotniczej, czy też pochodziły od samolotu, wcześniej, celowo rozbitego za pomocą maszyn specjalistycznych. Bez przesądzania także o tym, czy fragmenty te pochodziły od jednego samolotu czy od wielu.

1.18 Fotografia składowiska wraku tupolewa 154 pokazywanego przez oficjalna stronę MAK jest prowokacyjna wręcz (nie wiadomo, czemu ma to służyć).

- Ukazuje jedynie ok 40% samolotu, jako całości.

- Brak tam 80% kadłuba w tym kabiny pilota w 100%.

- Brak foteli w 100%

- Brak podłogi wewnętrznej w prawie 100%.

Zdjęcie ukazuje – tak jak w lasku – marginalne zniszczenia statecznika pionowego, co jaskrawo przeczy tezie o lądowaniu na plecach. Dodatkowo statecznik poziomy prawy stawia znaki zapytania, co do swego pochodzenia. Cześć ogonowa – podobnie jak statecznik pionowy – nie wykazuje uszkodzeń potwierdzających wersję uderzenia o ziemię. Fragment ten jest tak oddzielony od części kadłuba, że wskazuje dobitnie na działanie sił odrywających (wzdłużnych do osi) - sprzecznych z teza o oderwaniu tej części konstrukcji, jako skutku uderzenia w ziemię. Siły wzdłużne do osi mogą być dowodem explozji. Tak samo o explozji świadczą oderwane materiały termoizolacyjne (na filmie Wiśniewskiego białe kłęby rozrzucone na długo przed szczątkami zalegającymi szczątkami kadłuba i ogona)

1.19 Lądowisko i rozbicie odbyło się w lesie. Podczas kiedy części wraku leża na polanie. Polanę łatwo rozpoznać na zdjęciach satelitarnych z daty przed 10 kwietnia 2010. Co za zbieg okoliczności.

1.20 Części wraku, szokująca poprawność – systematyka - ułożenia:

- cześć ogonowa kadłuba – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu Dodatkowo ogon ten leciał do tyłu co widać po charakterze wbicia się w ziemię.

- część przyogonowa kadłuba – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu

- skrzydło lewe (podwozie) – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu

- skrzydło prawe (podwozie) – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu

- skrzydło prawe (końcówka) – do góry nogami – tyłem do kierunku

1.21 Części kadłuba wykazują wyraźnie efekt - explozję, co widać na „wyplutych” zawartościach kabin: okładzin kable etc. Fragmentu wraku autentycznej katastrofy lotniczej są rozrzucone a nie rozdmuchane tak jak to było widać na filmie Wiśniewskiego i kilku fotografiach.

1.22 Rozwleczone fragmenty samolotu i połamane drzewa miały świadczyć o fakcie katastrofy i jej przebiegu. Są jednak dowodem na fikcje katastrofy i jej prymitywną inscenizacje. Samolot nie mógł na tak długiej trasie gubić swe elementy konstrukcyjne, tracić część skrzydła, opadać, lecieć pod górę zbocza, przeskoczyć drogę samochodową przewrócić się na plecy i potem rozbić się – to równocześnie w trakcie jednej i tej samej katastrofy. Podobnie, ułamane wierzchołki drzew, które wciąż wiszą na drzewie – a jest tego wiele przypadków. Jak to możliwe, że uderzenie samolotu z prędkością 250-300km/h pozwala na to, aby odcięta skrzydłem korona brzozy pozostała na swym miejscu? Normalnie powinna rozpaść się w proch nie do rozpoznania, a tu wisi i ma być dowodem katastrofy lotniczej.

1.23 Elementy podłużnic kadłuba przechodzące z kadłuba na część ogonową - via wręga - są równo odcięte na prawie całym obwodzie przekroju kołowego ogona. Świadczy to sile osiowej, która oderwała ogon od kadłuba – a wiec wybuchu, co wyżej nadmieniano. Dodatkowo wygląd tych uszkodzeń może być podstawą do podejrzeń o to, że podłużnice te zostały przecięte piłą lub podobne.

Ad2.

2.10 Osób wchodzących na pokład tupolewa w Warszawie nikt nie widział. Boardingcard (karta pokładowa) nie była podawana osobom mającym wchodzić na pokład tupolewa, a jej oderwany odcinek, jako dowód wejścia na pokład samolotu Tu-154M 101, nie istnieje.

2.11 Odprawa celno-paszportowa członków delegacji w Warszawie w dniu 10 kwietnia nie miała miejsca. Min Arabski, który organizował odlot do Moskwy rodzin ofiar – po 12 godzinach od czasu ogłoszenia katastrofy nie posiadał „aktualnej listy ofiar”.

2.12 W Smoleńsku nie potrafiono podać nawet godziny uderzenia TU-154M 101 w ziemie. (Nie ma, zatem też mowy o jakimkolwiek świadectwie zgonu jakiejkolwiek osoby – ofiary katastrofy - jako dokumentu spełniającego jakieś normy formalne).

2.13 Nie było jakiejkolwiek pracy ratowniczej nad wyszukiwaniem ofiar.

2.14 Nie było pożaru.

2.15 Władze Smoleńska podały, że samolot rozbił się ze 132osobami na pokładzie. Wszystkie osoby zginęły. Duża cześć ofiar zginęła w ogniu i zwłoki są nie do rozpoznania. Wiadomość podano niemal natychmiast po alarmie.

2.16 Jak nie było akcji wyszukiwania ofiar, które mogły przeżyć katastrofę, to prawie natychmiast zaczęto zwozić trumny?

2.17 Nigdy nie podano, gdzie i jak odnajdowano ciała poszczególnych ofiar.

2.18 Można nawet przypuszczać, że ciała wielu zamordowanych pozostały w Polsce, a do Moskwy wysłano materiał DNA pobrany od rodzin ofiar, który to kod następnie podrzucono do obcych ciał. Kodów DNA ofiar nie wysłano, bowiem do Polski celem weryfikacji, ale odwrotnie zażądano pobrania takich od rodzin. Jakież są to, zatem części wraku, skąd pochodzą? Nie wiemy, a to jest mniej istotne. Chociaż przypuszczalnie jest tu jakiś związek fizyczny lub pojęciowy polskim tupolewem 101. Biorąc pod uwagę ograniczenia czasowe – konieczność nakładu pracy ok 2-3 godzin na to, aby normalny samolot typu TU-154M doprowadzić do takiego stanu jak to pokazano w TV – jest całkowicie uzasadnione stwierdzenie mówiące, że samolot, z którego sporządzono te szczątki (70 minut lotu) nie mógł znajdować się na lotnisku w Warszawie o godz 7.00 krytycznego dnia. Powtarzając to, co podano na wstępie można przyjąć, że:

- szczątki pokazywane w telewizji (Smoleńsk) pochodziły z samolotu bliźniaka, który został przemalowany na samolot 101.

- Alternatywnie: są to szczątki prawdziwego samolotu 101, podczas kiedy bliźniak samolotu 101 znajdował się w Warszawie krytycznego dnia ok godz 7.00 i odleciał z Okęcia do Smoleńska, podczas kiedy prawdziwy samolot 101 był już na miejscu w Smoleńsku, gdzie przerabiano go na wrak upozorowanej katastrofy lotniczej. Tu możliwe jest nawet i to, z Okęcia nie wyleciał jakikolwiek samolot typu tupolew, jako typ samolotu. Wystarczy, że coś wyleciało a to zafałszowano na start Tu-154M 101. się dalej można podejrzewać, że samolot taki z Warszawy Okęcie w ogóle nie wystartował, – bo go tam - FIZYCZNIE - nie było. Jest jednak wpisany rejestrach startu i lotu. Lub też był i wystartował, ale o kilka godzin wcześniej – gdzie zafałszowano jedynie godzinę odlotu. Taka mistyfikacja jest możliwa w czasach techniki digitalnej. Pewne informacje nt. sygnałów lub ich braków można zafałszować droga działań hackerskich. Tego nie da się wykluczyć. Należy zauważyć i podkreślić:

Wszyscy obserwatorzy medialni zgodni są, co do tego, że odlot ten z Okęciajako zupełny wyjątek odbył się bez jakichkolwiek świadków, którzy do tamtego dnia zawsze towarzyszyli odlotowi samolotu z prezydentem na pokładzie. Do dnia dzisiejszego godzina odlotu nie jest nigdzie oficjancie opublikowana Zachodzi tu pytanie, co zatem stało się załogą i pasażerami? Otóż są przesłanki wskazujące na to, że osoby te zaginęły lub zostały zamordowane przed dotarciem do lotniska, czy samolotu. Tym tłumaczyć można brak ciał -pierwsze godziny- w Smoleńsku (Wisniewski, Bahr i inni), tym tłumaczyć można także wielkie mistyfikacje związane z obdukcją i identyfikacją zwłok – konieczność pobrania kodu DNA od członków rodzin. I nie po to, aby na podstawie tych kodów pozytywnie zweryfikować ciała ofiar, ale po to, aby ten prawdziwy kod DNA podrzucić obcym zwłokom( zmasakrowanym do niepoznania). Niezrozumiałe dla rodzin ofiar warunki obdukcji, przesłuchań. Zwrot osobistych przedmiotów ofiar, które to przedmioty swym stanem zewnętrznym w żaden sposób nie pasowały do totalnie zniszczonych części wraku tupolewa. Podawanie naiwnych wręcz faktów o rozmowach telefonicznych ofiar z pokładu tupolewa, gdzie ofiary te dodzwoniwszy się do kogoś wypowiadały jakąś formułkę powitalną, po czym nie odpowiadały na pytanie, bo rozmowa została przerwana. Np. Jarosław Kaczyński zeznał, że Lech Kaczyński dzwoniąc do niego o godz 6.00 rano poradził mu aby ten się przespał. Radę taką daje się wieczorem, a nie na początku dnia. Może to wskazywać, że właśnie wtedy słowa te były nagrane a prezydent już był w rekach zamachowców i jako poddany działaniom narkotyków – nagrywał frazy, które były mu dyktowane przez zamachowców. Długotrwały brak informacji, co do identyfikacji bardzo dużej liczby ofiar wypadku w tym brak ciał pilotów. Brak listy boardingowej u min Arabskiego aż na kilkanaście godzin po „katastrofie” etc.

Reasumując. W dniu 10 kwietnia 2010, do tupolewa, nikt z członków delegacji katyńskiej nie wsiadał w każdym razie żywy lub przytomny. Zwłoki ofiar dowieziono do Rosji później i to nie wszystkie. Okoliczności startu samolotu są całkowicie niejasne. Katastrofy Tu-15M 101 w Smoleńsku nie było – widzieliśmy jakieś szczątki samolotu i to nie kompletne. Szczątki te pochodzę z demontażu i podrzucenia do lasku i tam wysadzono to wszystko w powietrze. Zrobiono to bardzo nieudolnie. A co zauważył Shoigu w trakcie rozmowy z Putinem. Shoigu powiedział to do Putina przez zęby, ale kamery TV ten moment złapały. Zamach był przeprowadzony po polskiej stronie, a inscenizacja rzekomego wypadku przypadła stronie rosyjskiej. Zaplanowano, że wydarzy się spektakularny wypadek lotniczy na terenie Rosji. To celem - „oddania śledztwa w ręce Rosjan”. W ten sposób cały ciężar dowodowy pochodzi z Rosji, która jest niczym innym jak „pralnia faktów i dowodów”. To na takiej samej zasadzie jak pralnia pieniędzy wśród przestępców. Wielka dumna Rosja praczką brudów polskojęzycznej szumowiny.

Coż, zatem czynić? To proste, należy składać do polskiego aparatu ścigania żądania o wszczęcie śledztwa ws zaginięcia osób ofiar członków delegacji do Katynia w dniu 10 kwietnia 2010 lub dzień wczesniej. Polski aparat ścigania musi wszcząć postępowanie wyjaśniające w sprawie zaginięcia tych 96 osób. Fakt, bowiem, że ciała tych ofiar widziano w Rosji nie uzasadnia do mniemania, że osoby te zostały pozbawione życia w Rosji. Jest absolutnie zasadne wymagać, aby polska prokuratura udowodniła, że osoby te żywe i z własnej woli opuściły terytorium Polski. Należy zbadać cała drogę osoby zaginionej od momentu rozstania się z bliskimi do momentu opuszczenia terytorium RP. Tu jest ta wielka tajemnica. Poruszenie tego kamienia ujawni prawdę. A to moga zrobic nawet blisc ofiar, ważne jedynie aby nie robic tego samotnie a wszelkie dane wykładać natychmist w sieci. Krzysztof Cierpisz

http://zamach.eu/100728%20Katastrofa,%20ktorej%20nie%20bylo/Katastrofa.htm

Fluidy Millera To plotka - mówi płk Mirosław Grochowski, komentując sugestie, jakoby to właśnie on miał zidentyfikować głos gen. Andrzeja Błasika Jak poinformował nas płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, w sektorze nr 1 wraku tupolewa, w którym miały być też szczątki kokpitu, znaleziono ciało śp. gen. Andrzeja Błasika i 12 innych ciał, w tym także prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeden z lekarzy, który brał udział w akcji wydobywania ciał z miejsca katastrofy, mówił wcześniej "Naszemu Dziennikowi", że ciało prezydenta Kaczyńskiego znajdowało się obok środkowej części kadłuba. W sektorze nr 1 znaleziono też ciało nawigatora Artura Ziętka. Ale już zwłoki dowódcy Tu-154M mjr. Arkadiusza Protasiuka, drugiego pilota ppłk. Roberta Grzywny oraz mechanika ppor. Andrzeja Michalaka znajdowały się w sektorach nr 2 i 3. To kolejny dowód zaprzeczający twierdzeniom, że gen. Błasik był w kokpicie tupolewa, a miało tego dowodzić właśnie znalezienie jego ciała obok zwłok nawigatora. Okazuje się, że nie wszyscy członkowie tzw. komisji Millera badającej okoliczności katastrofy na Siewiernym brali udział w odsłuchiwaniu nagrań z rejestratora głosu z Tu-154M. Jednak pod raportem widnieją podpisy wszystkich jej członków. Dziś w południe premier Donald Tusk spotka się z członkami Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która badała katastrofę smoleńską. Deklarację, że wszyscy członkowie komisji uznali, iż w kokpicie słychać słowa wypowiadane przez gen. Andrzeja Błasika, złożył na łamach "Naszego Dziennika" ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict. Szef podkomisji lotniczej wskazał jednoznacznie, że "wszyscy członkowie komisji jednomyślnie i jednogłośnie zgodzili się z tym, że te trzy wypowiedzi należą do pana generała Błasika". - Cała komisja się z tym zgadzała. Komisja była całym ciałem, więc wszystkie 34 osoby, które były w komisji, zgodnie zgodziły się z tym, że to są wypowiedzi pana generała Błasika. Każdy z tymi nagraniami się zapoznawał i każdy te nagrania miał do swojej dyspozycji - zapewniał Benedict.

Nagrań z CVR nie odsłuchiwał w ogóle choćby prof. Marek Żylicz, członek komisji Jerzego Millera, który zajmował się kwestiami prawnymi. - Nie brałem udziału w odsłuchaniu nagrań - mówi prof. Żylicz, który nie potrafił nawet wskazać, kto z członków komisji słuchał nagrania oraz kto zidentyfikował głos dowódcy Sił Powietrznych. - Na pewno byli to ci członkowie komisji, którzy badali sprawę przebiegu ostatnich minut lotu, badali sprawę pilotażu. Opierali się prawdopodobnie na ekspertyzie Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji - zauważa Żylicz. "Nasz Dziennik" próbował wczoraj ustalić, który spośród innych członków KBWLLP zidentyfikował głos gen. Andrzeja Błasika. Wiadomo, że nie był to ppłk Benedict. "Nie, nie rozpoznałem pana gen. Błasika z uwagi na to, że co prawda pracowałem z nim wcześniej, ale nie byłem tak dużym znawcą głosu, by móc to określić" - powiedział. - To jest plotka - mówi z kolei płk pil. mgr inż. Mirosław Grochowski, odnosząc się do sugestii, jakoby to on miał zidentyfikować głos gen. Błasika. Przyznał, że nie identyfikował głosu dowódcy Sił Powietrznych ani w Moskwie, ani w Warszawie. Dopytywany, czy komisja dysponowała rosyjskim protokołem z rozpoznania głosu gen. Błasika oraz materiałem zdjęciowym dokumentującym miejsce odnalezienia jego ciała, Grochowski stwierdził, że nie był w Moskwie przez cały czas i że tą sprawą zajmował się Edmund Klich. - Proszę jego pytać - kwituje Grochowski. Głosu gen. Błasika nie rozpoznał też ppłk Bartosz Stroiński, pilot 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. - Byłem tam krótko, dojechałem tam już wtedy, gdy eksperci dokonali właściwych odsłuchów nagrań. Ja byłem poproszony tylko o identyfikację głosów załogi - wyjaśnia ppłk Stroiński.

Żylicz: Presja na termin Wśród załączników do raportu komisji Millera nie ma rosyjskiego protokołu rozpoznania głosu gen. Błasika. - Ponieważ raport był oparty na ówczesnych danych, a był niesłychany nacisk na termin, więc oparto się na takich materiałach, jakie były. Ale ponieważ nie ma to istotnego znaczenia dla przyczyn wypadku, bo one zostały właściwie określone w raporcie Millera, więc byłoby wskazane, by eksperci z komisji Millera porozumieli się z ekspertami IES i próbowali wyjaśnić te różnice. Skąd te różnice są, na jakiej podstawie najpierw rozpoznano głos gen. Błasika, a potem go nie zidentyfikowano - uważa prof. Żylicz. Jego zdaniem, istnieją ku temu podstawy racjonalne. - Komisja Millera pracowała pod szalonym naciskiem opozycji, mediów, ale i swojego rządu, by kończyć jak najszybciej. Z chwilą, gdy ustaliła istotne przyczyny wypadku, zakończyła swoją pracę. - Dlatego nie czekała na zakończenie pracy ekspertów powołanych przez prokuraturę - tłumaczy. W jego ocenie, komisja nie może odpowiadać za takie, a nie inne rozpoznanie kontekstu sytuacyjnego, na podstawie, którego przypisała głos Błasikowi. - Bo to nie ona ten obraz opisywała. To opisywali Rosjanie. Można było powołać się na ustalenia biegłych rosyjskich - konstatuje Żylicz, dodając, że nie wie i nie będzie oceniał, czy Rosjanie działali uczciwie, czy też nieuczciwie. - Nie ma takiej możliwości, by konfrontować ustalenia ekspertów dwóch różnych organów. Można konfrontować osoby, których ustalenia są rozbieżne w toku tego samego postępowania. Eksperci powołani przez prokuraturę pracowali pod odpowiedzialnością karną. Z komisji Millera - nie. Prokuratura mogłaby wystąpić o opinię uzupełniającą - ocenia mecenas Marcin Madej. Przypomnijmy, że prof. Żylicz, ekspert komisji Millera, jeszcze przed publikacją raportu wypowiadał się na łamach "Gazety Wyborczej", mówiąc o polskiej bylejakości i naciskach na pilotów. Była też mowa o nieodpowiednim przygotowaniu załogi, fatalnym szkoleniu oraz posługiwaniu się wysokościomierzem radiowym, a nie barycznym. Tezy raportu Millera ekspertyza IES całkowicie podważyła.

Dwóch - nie trzech? "Gazeta Wyborcza" wsadziła wczoraj do kokpitu drugiego generała - Tadeusza Buka, dowódcę Wojsk Lądowych, bo w ekspertyzie IES odczytano słowa: "tadek" i "generałowie". Jerzy Miller w wywiadzie dla "GW" nie tylko mówi, iż jest przekonany, że Błasik był w kokpicie, bo tam jakoby znaleziono jego ciało, ale że członkowie komisji "wyczuwali", że brakuje im tam jeszcze jednej osoby. "Wynikało to z kontekstu różnych słów, które były odczytane dla nas przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne. Ale nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi, nie mieliśmy żadnej szansy tego uzupełnić. Brakowało tego imienia. Ale teraz zaczynamy rozumieć i inne fragmenty rozmów, które CLK pokazało. I dlatego mówię, że krakowska ekspertyza była bardzo potrzebna" - twierdzi Miller. Zapewnia, że członkowie komisji przez dłuższy czas słuchali nagrania z tupolewa. Ale również on nie potrafił powiedzieć, kto pierwszy zidentyfikował głos gen. Błasika. - Czyżby komisja oparła się na jakiegoś rodzaju fluidach, które raczej przynależą jasnowidzowi? - ironizuje Bartosz Kownacki, pełnomocnik Ewy Błasik, wdowy po dowódcy Sił Powietrznych. - Komisja ma się opierać na faktach. A dlaczego dwóch, a nie trzech, bo może zaraz będzie wrażenie, że było trzech generałów w kokpicie? - pyta prawnik. W najnowszym stenogramie nagrań, które na zlecenie prokuratury wykonał IES, rzeczywiście jest wyraz "tadek?", "generałowie", pada też słowo "staszek". Podczas konferencji prasowej prokuratorzy wojskowi zapewniali, że mikrofony umieszczone w kokpicie zbierały dźwięki z odległości 5 metrów. Słowa te padły, więc zapewne z salonki prezydenckiej. Poza tym, wedle tego, co mówiła prokuratura, drzwi do kabiny pilotów mogły być otwarte. - Byłoby to realne wytłumaczenie. Kokpit tupolewa jest za mały, by mogły w nim usiąść jeszcze dwie osoby - mówi Kownacki. - Żaden z nas, ani ja, ani moi koledzy nie byliśmy na poufałej stopie ani z panem gen. Błasikiem, ani z panem gen. Bukiem - komentują piloci z rozformowanego specpułku.

Będzie nowa komisja? Powołanie nowej komisji, która zajęłaby się analizą stenogramów z IES, jest prawnie możliwe. Możliwość taką daje znowelizowana we wrześniu 2010 r. ustawa Prawo lotnicze. Wypadkami w lotnictwie lotnictwa państwowego zajmuje się Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Zgodnie z Prawem lotniczym może utworzyć stałą komisję w tym inspektoracie, która będzie badała wypadki lotnicze lotnictwa państwowego. Byłaby ona naturalnym spadkobiercą KBWLLP. Szef inspektoratu przedstawia propozycję składu komisji ministrowi obrony narodowej, który zatwierdza go w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych. Ostatecznie o powołaniu komisji decyduje premier. Dziś Donald Tusk spotka się z Jerzym Millerem, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która badała przyczyny katastrofy smoleńskiej, oraz jej członkami. Po spotkaniu szef rządu ma zdecydować, czy wznowić prace komisji. Premier ocenił, że odczyt nagrań czarnych skrzynek Tu-154M, którego dokonał krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna, nie podważa konkluzji raportu komisji Millera, nie wynika z nich również - jego zdaniem - jednoznaczna potrzeba wznowienia prac komisji. Tusk zastrzegł jednak, że aby uniknąć wszelkich wątpliwości w tej sprawie, postanowił zorganizować spotkanie, na które zaprosił jej przewodniczącego Jerzego Millera, wiceszefa komisji, a także szefów zespołów, które pracowały w ramach KBWLLP. - Poproszę ich także o ocenę i rekomendacje, czy są przesłanki, abym mógł czy powinienem skorzystać z tego przepisu, który premierowi daje prawo do wznowienia pracy komisji - zaznaczył Tusk. Anna Ambroziak

Odczytanie Błasika to rozgrywki watach bezpieczniaków gimnastyki konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, autorytetów moralnych i Salonu w związku z odczytaniem przez krakowskich ekspertów zapisów z kopii nagrań czarnych skrzynek może ekspertom uda się nawet odczytać odgłosy wybuchu bomby na pokła Michalkiewicz w swoim tekście zatytułowanym” Autorytety się gimnastykują„ spojrzał na sprawę odczytania czarnych skrzynek wykluczających obecność głosu Błasika w kokpicie, jako na rozgrywkę pomiędzy mafiami powstałymi na bazie byłych służb. Zamach Smoleński świadczy o neokolonialnym charakterze naszego państwa. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, co do faktu stoczenia się Polski do roli kondominium, czy protektoratu to teraz powinien się ich pozbyć. W zasadzie Polska nigdy nie odzyskała faktycznej suwerenności politycznej, czy gospodarczej. PRL, protektorat rosyjski miękko przeistoczyła się w III RP, II Komunę. Spór dotyczy tylko tego, czy jesteśmy protektoratem niemieckim, czy kondominium. Wracając do sprawy Zamachu Smoleńskiego chciałbym przypomnieć część moją argumentację zawarta w tekście „Rosjanie byliby idiotami nie wykorzystując okazji w Smoleńsku. „Zawsze mnie zastanawiało, co mogłoby powstrzyma Rosjan od wykorzystania takiej okazji, jaka się pojawiła w Smoleńsku. Rosjanie maja swój wywiad doskonale ulokowany w Polsce, którego obowiązkiem jest śledzenie, asystowanie wszystkim ruchom prezydenta Polski. Wszystkich prezydentów Polski, a co dopiero znienawidzonego budowniczego współczesnej polityki jagiellońskiej. Likwidacja dużej części polskiej antyrosyjskiej elity to gra o gigantyczną stawkę. Geopolityczną ekonomiczną. Pamiętajmy, że miał lecieć również Jarosław Kaczyński. W ostatniej chwili zrezygnował. Śmierć obu braci oznaczałaby walkę wewnątrz PiS o polityczna schedę po nich i rozpad. Próba rozbicia PiS przez Michała Kamińskiego zakończyłaby się bez wątpienia powodzeniem.. Likwidacja tejże elity to dla Rosjan możliwość skonfigurowania przez nich polskiej sceny politycznej. PiS i Kaczyńscy byli jedyną realną siłą polityczną, która stanowi zagrożenie dla sterowanego z zewnątrz procesu gnicia struktur politycznych i państwowych Polski. „.....(więcej)

Problem poruszony przez Michalkiewicza skłania do smutnej refleksji, społeczeństwo polskie przestało być podmiotem w swoim kraju, a wszystkie ruchy, zmiany są uwarunkowane jedynie gra interesów wewnątrz obozu oligarchii, establishmentu, który zawłaszczył sobie cała Polskę, jej ekonomię, a z Polaków uczynił bierną eksploatowaną niemiłosiernie siłę robocza. Ziemkiewicz dokonał kultowego już opisu stanu Polaków związanego z Kwestią Smoleńską. Zrobił to w sposób czarny, brutalny i pogardliwy. Ziemkiewicz napisał „A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest?! „.....”Żeby nie zburzyć tego porządku, żeby żyć normalnie, staliśmy się − Polacy − świniami, gremialnie lejącymi od miesięcy na groby naszych wielkich rodaków, porozrywanych w rozbitym samolocie, i na zagadkę ich śmierci „....(więcej)

Wracam do Michalkiewicza i jego punktu widzenia „Ach, ileż przyjemności może człowiekowi dostarczyć obserwowanie gimnastyki konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, autorytetów moralnych i Salonu w związku z odczytaniem przez krakowskich ekspertów zapisów z kopii nagrań czarnych skrzynek „....„Czy generał Błasik w kokpicie był i po pijanemu wygrażał pilotom pistoletem, a okrzykami: „ląduj dziadu!” wywierał na nich presję, czy też go nie było - przyczyną katastrofy był tak czy owak sławny „błąd pilota”. ...”Tak miedzy nami mówiąc, nie wykluczam, że właściwe odczytanie nagrań umożliwiła krakowskim ekspertom trwająca aktualnie wojna na górze pomiędzy okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami. Rozpoczęła się ona po zatrzymaniu generała Czempińskiego, który najwyraźniej postanowił pomścić zniewagę. W rezultacie nie tylko najważniejsze ministerstwa albo są w trakcie, albo oczekują kuracji przeczyszczającej, nie tylko pan pułkownik Przybył precyzyjnie się postrzelił, nie tylko zakotłowało się na szczytach prokuratury - ale i ekspertom udało się odczytać słowa do tej pory nieczytelne. Jeśli wojna między bezpieczniackimi watahami jeszcze trochę potrwa, to, kto wie - może ekspertom uda się nawet odczytać odgłosy wybuchu bomby na pokładzie samolotu? „......(źródło)

Na koniec chciałbym przypomnieć moją refleksję, która zatytułowałem „Kłamstwo Smoleńskie fundamentem ideologicznym III RP „Rosja wykorzystała śledztwo smoleńskie do osłabienia, dezintegracji społeczeństwa polskiego, do zniszczenia jego morale, zdemoralizowania poczuciem bezsilności. Najwybitniejsi serwiliści ostatniego dwudziestolecie, Tusk, Komorowski, Sikorski upodlani przez Putina lekceważeniem ich w czasie śledztwa, raportem MAK, a teraz kradzieżą tablicy stosują politykę „lizania ręki pana przez bitego psa„. Rosja pokazuje ponadto światu, że „Polonia finita”, że Polska już zniknęła, jako polityczny gracz na międzynarodowej scenie politycznej. Że może do woli upokarzać rząd, prezydenta Polski, a oni i tak skamleć będą o wyśmienitych stosunkach, relacjach z Rosją. Co więcej, pętaki (profesor Nowak „Nazwać ich zdrajcami to zbyt wiele? To pętaki) zmuszone zostały do zbudowania całej ideologicznej infrastruktury „Kłamstwa Smoleńskiego”, którego zwycięstwo wysadzi w powietrze fundamenty godnościowe narodu polskiego. Pornograficzny kult „Bolka”, Kłamstwo Smoleńskie „ są symbolami ideologicznych podwalin III RP „....

(więcej) Marek Mojsiewicz

Hacha w Berlinie, Orban w Brukseli? Wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler rozpoczął działalność polityczną w 1919 roku, kiedy dowiedział się, że w traktacie wersalskim Niemcy zostały obciążone na rzecz zwycięskich państw Ententy ogromnymi odszkodowaniami wojennymi, których spłacanie miało zakończyć się w 1955 roku. Hitler, który nie cofał się przed żadnymi logicznymi wnioskami, doszedł do przekonania, że zamiast bezproduktywnie zarzynać co najmniej dwa pokolenia Niemców na ołtarzu europejskiego pokoju, lepiej zaryzykować ich życiem w operacji pozabijania wierzycieli Niemiec. I to był trzon programu NSDAP, bo cała reszta – to był opis, jak to zrobić. A w tym celu trzeba było nie tylko przestawić gospodarkę na cele wojenne (wszystkie koła kręcą się dla zwyciestwa), ale również – odpowiednio ukształtować społeczeństwo, żeby nikomu nie drgnęła ręka. I chociaż obciążenia Niemiec zostały zredukowane na rok przed dojściem Hitlera do władzy, to nie widział on powodu, by tę linię polityczną zmieniać tym bardziej, że ze strony francuskich farmazonów w rodzaju Arystydesa Brianda i przynajmniej niektórych Angielczyków mógł dopatrzyć się zachęty do parcia na wschód, byle tylko zachód zostawił w spokoju. Toteż początkowo starał się stworzyć wrażenie, że jeśli nawet dąży do skorygowania traktatu wersalskiego, to jednak bez wychodzenia poza jego ramy. Gwarantki wersalskiego porządku – Wielka Brytania i Francja – udawały, że w to wierzą; pierwsza – z powodu nieprzygotowania do nowej wojny, a druga – z powodu niechęci do jej prowadzenia, ekscytowanej również przez tamtejszą komunę, tańczącą tak, jak jej zagrał kremlowski Ojciec Narodów, któremu porządek wersalski też doskwierał. Ostatnią taką pokazuchę Hitler zorganizował w dniach 29-30 września 1938 roku w Monachium, gdzie uzyskał zgodę Wlk. Brytanii i Francji na anektowanie obszaru Sudetów – obejmującego jedną piątą terytorium Czechosłowacji, na którym znajdowały się m.in. zakłady zbrojeniowe Skoda. Ale już w niecały rok później, 15 marca 1939 roku czechosłowacki prezydent Emil Hacha został wezwany do Berlina, gdzie wsiadł na niego nie tylko Adolf Hitler, ale i Hermann Goering i obydwaj, grożąc natychmiastowym bombardowaniem Pragi wymusili na zupełnie rozstrzęsionym starowinie oficjalną zgodę na przyłączenie Czech i Moraw do Niemiec. Dzisiaj historia powtarza się pozornie jako farsa – bo na węgierskiego premiera Wiktora Orbana pokrzykuje w Parlamencie Europejskim śmierdzący na skutek powszechnie znanego niechlujstwa tamtejszy autorytet moralny - przyjaciel redaktora Adama Michnika, Daniel Cohn-Bendit – ale wiadomo, że za tym śmierdzielem stoi nie tylko Nasza Złota Pani Aniela, ale również – a może przede wszystkim – międzynarodówka finansowych grandziarzy, którym dzisiaj mądrość etapu podpowiada foedus z Nasza Złotą Panią przy budowie w Europie IV Rzeszy, która zapewni im co najmniej 400 milionów niewolników. Warto w związku z tym przypomnieć, jak to się zaczęło. W drugiej połowie lat 80-tych, po genewskiej deklaracji Gorbaczowa, który w 1985 roku zaproponował prezydentowi Reaganowi zawarcie traktatu rozbrojeniowego, z roku na rok stawało się coraz bardziej oczywiste, że sowieckie imperium będzie się z Europy Środkowej ewakuować, wytwarzając tam polityczną próżnię, podobną do tej, jaka pojawiła się tu w roku 1918. Jednak teraz państwa środkowo-europejskie były bogatsze o doświadczenie kruchości porządku wersalskiego, ufundowanego na założeniu notorycznej słabości Niemiec i notorycznej słabości Rosji – i postanowiły wziąć sprawy własnej niepodległości w swoje ręce. W tym celu w roku 1988 cztery państwa środkowo-europejskie: Włochy, Jugosławia, Austria i Węgry – podpisały w Budapeszcie porozumienie o politycznej współpracy, zwane od czworga sygnatariuszy „quadragonale”. Do tego porozumienia przystąpiła wkrótce Czechosłowacja i w ten sposób quadragonale zmieniło się w „pentagonale”, a potem Polska – tworząc „heksagonale”. Pomysłodawcy heksagonale uważali, że wobec widocznej gołym okiem nadchodzącej „smuty” w Rosji pojawia się korzystny moment dziejowy dla stworzenia w Europie Środkowej systemu reasekuracji niepodległości państw regionu. Wprawdzie Niemcy w żadnej „smucie” się nie pogrążały; przeciwnie – właśnie szykowały się do wchłoniecia sowieckiej strefy okupacyjnej w postaci NRD – ale wydawało się, że wobec skrępowania związkami „europejskimi”, również i one nie będą w stanie tej politycznej inicjatywy storpedować. I o ile oczekiwania uczestników heksagonale wobec Rosji w zasadzie się spełniły, o tyle oczekiwania wobec Niemiec zawiodły na całej linii. Odzyskujące swobodę ruchów w Europie Niemcy natychmiast heksagonale storpedowały, zachęcając Słowenię i Chorwację do proklamowania niepodległości, co natychmiast postawiło Jugosławię, która miała być bałkańskim filarem heksagonale, w ogniu i chaosie wojny domowej. Widok płonącej Jugosławii, jako nauczki, co grozi politykującym za niemieckimi plecami, pozbawił uczestników heksagonale wszelkich złudzeń. Natychmiast o wszystkim zapomnieli, a próżnię polityczną w Europie Środkowej od tej pory wypełniają Niemcy przy pomocy tzw. „rozszerzania Unii Europejskiej na wschód” – w czym pomaga im rozbudowywana przez cały czas agentura – co w naszym nieszczęsliwym kraju ujawniło się całkiem niedawno - po berlińskim hołdzie ministra Sikorskiego - w postaci parlamentarnej „frakcji folksdojczów”. Ponieważ rozszerzenie UE na wschód, to znaczy – mniej więcej do linii Ribbentrop-Mołotow dokonało się w roku 2004 i w roku 2007, kiedy to do niemieckiej strefy wpływów zostały przyłączone Rumunia i Bułgaria – obecnie nastapiło przejście do kolejnego etapu w postaci budowy IV Rzeszy metodami pokojowymi – w czym Nasza Złota Pani Aniela do spółki ze swoim francuskim kolaborantem Mikołajem Sarkozym – również ze względów trybalistycznych kolaborującym z międzynarodówką finansowych grandziarzy - wykorzystuje instrumentalnie kryzys finansowy w strefie euro. Z uwagi na kryzys finansowy, spowodowany nadprodukcją fiducjarnego Scheissu, przy pomocy którego międzynarodówka finansowych grandziarzy skutecznie próbuje przejmować mienie całych narodów oraz azjatycką konkurencją, grandziarstwo uzyskało dogodny pretekst przykręcenia śruby swoim europejskim niewolnikom, nadzorowanych przez Umiłowanych Przywódców – przede wszystkim z Komisji Europejskiej, ale również – z Parlamentu Europejskiego, którzy przed finansowymi grandziarzami czyli tzw. „rynkami”, skaczą z gałęzi na gałąź. Już nie zadowala się ich drenowaniem z tytułu „obsługiwania” długów publicznych, ani wyznaczaniem zaufanych Umiłowanych Przywodców – jak w Grecji i Włoszech – ale coraz śmielej zaczyna sięgać po całą pulę, to znaczy – mienie i dochody ludzi, zwabionych w kredytową pułapkę na przynętę produkowanego z niczego papierowego Scheissu. Jak wiadomo, ów Scheiss produkują masowo „niezależne” banki centralne. „Niezależne” – ale przecież cały ten biznes „sze kręczy” dzięki temu, że obywatele są zmuszani przez własne rządy do posługiwania się tym gównem na podstawie przepisów o prawnym środku płatniczym. Żeby było śmieszniej, największymi kredytobiorcami są właśnie owe rządy, powiększające długi publiczne za zabezpieczeniem na przyszłych podatkach, czyli przyszłych dochodach własnych obywateli. W ten sposób miedzynarodówka finansowych grandziarzy, korzystając z przywileju produkowania papierowego Scheissu z niczego, kupuje sobie w charakterze niewolników całe narody. I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy niepokój wywołany postępowaniem Orbana, który zadeklarował zamiar wykorzystania rezerw wegierskiego banku centralnego na spłacenie węgierskiego długu i uwolnienie w ten sposób narodu wegierskiego z niewoli lichwiarskiej międzynarodówki. Obecni funkcjonariusze Rzeszy pod pretekstem obrony zagrożonej demokracji i niezależności banku centralnego, wykonują w podskokach zadanie zlecone przez finansowych grandziarzy i próbuja złamać w Brukseli węgierskiego premiera tak samo, jak Hitler z Goeringiem w marcu 1939 roku próbowali w Berlinie złamać prezydenta Emila Hachę. A w naszym nieszczęśliwym kraju kibicują temu folksdojcze-zaolziacy, pod batutą żydowskiej gazety dla Polaków, bo wiadomo; sukces Orbana w postaci wyzwolenia narodu węgierskiego z niewoli lichwiarskiej miedzynarodówki mógłby okazać się zaraźliwy i zastopować tak pięknie zapowiadający się etap nasiąkania, a kto wie – może nawet zapoczątkować etap wyciskania? SM

Chwieją się fundamenty światów Ajajajajajajaj! Najwyższa już chyba pora kończyć wojnę na górze w ramach, której okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy właśnie się wyrzynają - zgodnie z mętnym proroctwem Radosława Sikorskiego. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych trwa dorzynanie schetyniątek, a w Ministerstwie Środowiska - ryszardziątek krauziątek pod pretekstem korupcji przy koncesjonowaniu eksploatacji złóż gazu łupkowego. Jeśli pan pułkownik Mikołaj Przybył nie zostanie urzędowo uznany za psychola - co nie jest wykluczone, chociaż z drugiej strony, skoro już znalazł się „na obserwacji”, to być może coś tam u niego wracze zaobserwują, może nawet sławną „schizofrenię bezobjawową” - to wtedy ktoś może zainteresować się ujawnioną przezeń informacją, jakoby nasza niezwyciężona armia stanowiła żerowisko dla „zorganizowanej przestępczości” i zacząć węszyć, któż to tę całą przestępczość tam zorganizował, mimo sławnej „ochrony kontrwywiadowczej” - i tak dalej i tak dalej - co może doprowadzić do kuracji przeczyszczającej nie tylko w Ministerstwie Obrony Narodowej, ale nawet - w niezwyciężonej armii i ochraniającej ją kontrwywiadowczo razwiedce, słowem - mogą zostać poruszone Moce, od których już „chwieją się fundamenty światów”, a w każdym razie - fundamenty III Rzeczypospolitej. I nawet nie o to chodzi, że cała ta pracowicie skonstruowana przez generała Kiszczaka i jego konfidentów budowla może runąć w gruzy - co z drugiej strony może być działaniem zaplanowanym zarówno przez Naszą Złotą Panią Anielę, zimnego ruskiego czekistę Putina oraz starszych i mądrzejszych, którzy w tęsknicy za uzyskaniem statusu szlachty mniej wartościowego narodu tubylczego, już nie mogą doczekać się „odzyskania mienia żydowskiego” - nie chodzi nawet o to, która bezpieczniacka wataha uzyska przewagę w nowym podziale kurczącego się żerowiska, zwanego III Rzeczpospolitą - tylko przede wszystkim o nieodwracalne szkody, jakie wojna bezpieczniackich watah wyrządziła już i wyrządza Salonowi. Wystarczy popatrzeć na oburzenie, jakim zawrzał Salon na wieść o wyroku wydanym przez niezawisły sąd na generała Kiszczaka, skazując go na 4 lata, a po zastosowaniu amnestii - na 2 lata w zawieszeniu na lat 5 za „zbrodnię komunistyczną”, polegającą m.in. na udziale w „związku przestępczym o charakterze zbrojnym”. W normalnych warunkach, to znaczy - gdyby bezpieczniackie watahy nie rozbijały sobie łbów w ramach wojny zapoczątkowanej prowokacyjnym zatrzymaniem generała Czempińskiego, niezawisły sąd na pewno wiedziałby, czego się trzymać i jeśli nawet by generała Kiszczaka nie uniewinnił, to przecież na pewno by go nie skazał, przewlekając proces, jak tylko się da. Tymczasem, w tym zamieszaniu, doszło do skazania, które byłego parlamentarzystę Andrzeja Celińskiego tak zbulwersowało, że w zapale odmówił w ogóle kompetencji niezawisłym sądom. Gdyby skazanym był kto inny, na przykład - jakiś antysemitnik, to pan Celiński z pewnością wychwalałby niezawisły sąd pod niebiosa i zabronił wszelkiej polemiki z orzeczeniami niezawisłych sądów. Podobnie z Jarosławem Iwaszkiewiczem. „Kisiel i ja - pisze Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954” - mieliśmy uciechy co niemiara, czytając jeden z jego sonetów o pokoju, rzecz jasna. Bardzo ładne - rzekł Kisiel - Zobaczysz, jak ładnie napisze o wojnie. Kiedy mu każą...” Wszystkich oczywiście przelicytowała Magdalena Środa, zwierzając się w „Gazecie Wyborczej”, jak to kiedyś „chciała zabić” generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Tak samo pułkownik Przybył; „chciał” popełnić samobójstwo, ale mu się nie udało i już następnego dnia, rozpromieniony i odprężony, na prawo i lewo udzielał wywiadów - więc i pani Środzinie też pewnie musiała wtedy drgnąć ręka, dzięki czemu generał Kiszczak żyje jak gdyby nigdy nic, podobnie jak i generał Jaruzelski - chociaż biedaczysko choreńki. A i pani Środzina też szczęśliwa, że jednak nie zabiła - bo później okazało się, że ci wszyscy generałowie są poczciwi z kościami. A dlaczego? A dlatego, że - jak wyjaśnił to człowiek o zszarpanych nerwach, Stefan Niesiołowski - „pokojowo oddali władzę”. Naprawdę, warto by tych wszystkich Umiłowanych Przywódców przebadał jakiś weterynarz, bo żeby aż tak ostentacyjnie demonstrować utratę poczucia rzeczywistości!? Nic zatem dziwnego, że skoro niezawisły sąd takiego poczciwca, „człowieka honoru” skazuje za „zbrodnię komunistyczną” polegającą m.in. na uczestnictwie w „związku przestępczym o charakterze zbrojnym”, to Salon się okropnie denerwuje, bo w takim razie trzeba by zmienić zatwierdzoną już przecież do wierzenia wersję najnowszej historii, według której patrioci z razwiedki dogadali się z patriotami z lewicy laickiej i z tej politycznej sodomii narodziła się III RP. Tymczasem niezawisły sąd twierdzi, że to komunistyczni zbrodniarze i gangsterzy. Na szczęście wyrok nie jest prawomocny, więc jest nadzieja, że kiedy już wojna na górze między bezpieczniackimi watahami zakończy się wesołym oberkiem, to i niewinność generała Kiszczaka zajaśnieje pełnym blaskiem, sprawiedliwość zatriumfuje, a Ministerstwo Prawdy nie będzie musiało wprowadzać żadnych korekt do wersji zatwierdzonej. Zatem - pora chyba kończyć to wzajemne wyrzynanie watah, bo w tym zamieszaniu dochodzi do jeszcze gorszych rzeczy. Oto eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie na podstawie analizy kopii zapisów z czarnych skrzynek Tu-154, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem stwierdzili, że głos przypisywany i przez generalinę Anodinę i przez komisję ministra Millera generałowi Błasikowi, tak naprawdę należał do jednego z pilotów, majora Roberta Grzywny! A przecież na takich wyssanych z palca opowieściach została skonstruowana cała teoria o „błędzie pilota”, ozdobiona dla rozmaitości wstawkami: „ląduj dziadu!” i tak dalej. Wprawdzie minister Paweł Graś twierdzi, że to nie ma znaczenia, bo „nic już nie wróci życia ofiarom” katastrofy, ale można z tego wyciągnąć rozmaite wnioski - na przykład taki, że minister Graś jednak jest głupszy, niż przewiduje ustawa, albo i taki, że „nic nie wróci” wiarygodności raportowi ministra Millera, który obecnie „korzysta z okazji by siedzieć cicho” na posadzie wojewody małopolskiego. I co teraz mają zrobić gorliwi wyznawcy raportu Millera? Przecież to woda na młyn wyznawców potępionych teorii spiskowych, woda na młyn znienawidzonego Macierewicza! To sytuacja podobna do tej przedwojennej, kiedy to tylko ciemnogród - wbrew opozycji postępactwa - twierdził, że w Związku Sowieckim szaleje terror - i po latach okazało się, że to on właśnie miał absolutną rację? Co w tej sytuacji mają zrobić „mądrzy i roztropni”, którym się wydawało, że przyjmując za dobrą monetę wszystkie łgarstwa, okażą się „na poziomie”? Okropna sytuacja, „chwieją się fundamenty światów”! SM

Moce zostały poruszone Wojna na górze między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami rozpala się coraz bardziej, wciągając nawet głupich cywilów. Okazało się, że z pomysłu niezależnego prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, by zdymisjonować naczelnego prokuratora wojskowego Krzysztofa Parulskiego, który nie tylko publicznie go krytykował, ale nawet - rzucił mu słuchawką, a na jego miejsce mianować płk Jerzego Artymiaka, niezadowolony jest prezydent Bronisław Komorowski. Premier Tusk jeszcze nie wie, jaki dostanie rozkaz, minister obrony też stoi w „bolesnym rozkroku” (żeby tylko uszkodził sobie klejnotów!), a PiS na zasadzie: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - kibicuje prokuratorowi Seremetowi. Można się z tego wszystkiego domyślić, jakie Moce zostały poruszone. Widać też, że po początkowej konfuzji, wywołanej odczytaniem przez krakowskich ekspertów zapisów z kopii nagrań czarnych skrzynek, wojskowa razwiedka przeszła do przeciwuderzenia. Były minister Miller, który do niedawna skwapliwie korzystał z możliwości siedzenia cicho, co prawda dopiero po kilku dniach, niemniej jednak nie tylko stanowczo potwierdził obecność w kokpicie generała Błasika, ale przypomniał sobie obecność tam kolejnego generała. Jest oczywiste, że jak będzie trzeba, to w kokpicie aż się od generałów zaroi - żeby tylko ani konfidentów w mediach, ani dyspozycyjnych autorytetów moralnych, ani Salonu już więcej nie narażać na takie nieoczekiwane poznawcze dysonanse, kiedy przez całe kilka dni nie wiedzą, co myślą. SM

Pociąg Jadę sobie pociągiem z Częstochowy do Warszawy. Lokomotywa – ze 100 ton, jak sądzę – i pięć wagonów (po 30 ton na oko) turla się po torach wioząc w sumie ze trzydzieścioro pasażerów. Na każdej stacji jest to-to rozpędzane i hamowane. Jakie jest z’użycie energii? Ile setek milionów dopłacamy do tego miesięcznie? Podobno tylko jedną... Ekologowie walczą z nadmiernym z’użyciem energii, GLOBCIem oraz wydzielaniem dwutlenku węgla. A mimo to domagają się, by zamiast samochodów po Polsce turlały się takie XVIII-wieczne zabytki. Ten zestaw wlecze się po stalowych szynach, mając wolną drogę (i na przejazdach blokując swoją obecnością tysiące samochodów; ta strata czasu – gigantyczna – nie jest uwzględniona w tych stu milionach) z Częstochowy do Warszawy (200 km) przez prawie cztery godziny! Jest to, oczywiście „pociąg pośpieszny”. I tak dobrze, że nie "Express" - bo tylko 3h43'; ekspresem jedzie się 3h57' A dlaczego – wbrew planowi podróży – pozostałem w Częstochowie przez noc? Po to, by rano zwiedzić prywatne Muzeum Medali JŚw Jana Pawła II. Nieprawdopodobne, co potrafi uczynić jeden pasjonat – konkretnie p.Krzysztof Witkowski, prezes President Electronics Poland – (wspierany przez współwłaścicieli firmy Groupe President Electronics z Francji; produkują rzecz nad wyraz pożyteczną w obronie przed reżymem: CB-radio). Proszę obejrzeć:

http://www.jp2muzeum.pl/

Oczywiście po obejrzeniu trzechsetnego medalu (a jest ich tam 6000 – w tym wybijane na Palau czy Papui Nowej Gwinei; dwa razy więcej, niż ma ich Watykan!!) zaczyna to człowiekowi trochę latać przed oczyma – ale historycy będą mieli w przyszłości kopalnię materiałów. Imponujące - naprawdę! Wg ostatnich doniesień z frontu walki o nominację kandydata republikanów w wyborach prezydenckich w USA wycofał się p.Ryszard Perry, który przegrał kilka ostatnich debat. Ponoć ma udzielić swego poparcie p. Newtonowi Gingrichowi. Kolejne prawybory odbędą się w Karolinie Południowej. P.Ronald Paul chwilowo przerwał kampanię przedwyborczą, aby polecieć do Waszyngtonu i zagłosować przeciwko kolejnemu podniesieniu limitu zadłużenia przez rząd federalny. Propozycję dalszego zadłużania kraju niedawno złożył JE Barak Hussein Obama, który chce podniesienia limitu aż o 1,2 bln US$. P. Paul, głosując przeciwko podniesieniu limitu zadłużenia, chce wyrazić swoje "niezadowolenie z praktyk wydatkowania administracji rządowej". Przypominam, że amerykańska prasa niewiele o p. Paulu mówi, a ja w wywiadzie dla portalu Iktomaracje.pl porównałem się z nim, co skwapliwie tym razem podchwyciła Gazeta Wyborcza:

Wybory w USA. Korwin-Mikke: Jestem polskim Ronem Paulem. Tępią go tak samo jak mnie Janusz Korwin-Mikke porównał się do kontrowersyjnego amerykańskiego polityka, Rona Paula, który walczy o prezydencką nominację Republikanów. - Na pewno tępią go tak samo jak mnie... Wiem, że, jeżeli uzyska nominację prezydencką, na pewno wygra z Barackiem Obamą - stwierdził w wywiadzie dla Iktomaracje.pl.

Wybory w USA: Kandydujący na prezydenta Gingrich sprzedawał informacje z Waszyngtonu

Wybory w USA. Pastor atakuje żonę Newta Gingricha: "Osiem lat była jego kochanką"

Debata Republikanów: Romney w defensywie, Paul wybuczany, owacje dla Gingricha

- Janusz Korwin-Mikke jest polskim Ronem Paulem - powiedział o sobie w wywiadzie dla Iktomaracje.pl szef Kongresu Nowej Prawicy. Według Janusza Korwin-Mikkego jest on tak samo w Polsce "tępiony" jak w Stanach 77-letni republikanin walczący po raz trzeci o prezydencką nominację GOP.

"Paul na pewno wygrałby z Obamą" - Przez długi czas go nie zauważano i, nawet, kiedy wygrywał kolejne prawybory, takich wyników w mediach się nie podawało. Po prostu media udawały, że go nie ma, nie relacjonowały spotkań z wyborcami, nie wystawiały recenzji - ocenił polityk. - Teraz już nikt nie może udawać, że Ron Paul nie istnieje, bo nie da się go przeoczyć, kiedy zajmuje drugie miejsca w oficjalnych prawyborach - dodał. Według przewodniczącego KNP Paul zresztą byłby dużo lepszym kandydatem na prezydenta niż obecny faworyt sondaży, Mitt Romney. - Romney jest gorszy w dyskusjach, nie ma też takiej spójności ideologicznej. Łatwo złapać go na pewnych sprzecznościach - wymienił, zaznaczając, że były gubernator Massachusetts nie ma szans w starciu z obecnym prezydentem. - Wiem jedno, jeśli (Paul- red.) uzyska nominację, na pewno wygra z Barackiem Obamą - dodał.

"Jesteśmy obaj spoza establishmentu" Jako powód dla ostracyzmu republikanina - i swojego - podał pobudki ideologiczne. - On czy ja jesteśmy kandydatami spoza establishmentu. Chcemy zmienić nie rząd, a cały ustrój. (...) Gorzej, że media uznawane za republikańskie, na przykład telewizja FOX, ostro atakują Rona Paula. Zapewne za to, że opowiada się za ograniczeniem zbrojeń, a wiadomo, że koncerny zbrojeniowe płacą na Republikanów duże pieniądze - wyjaśnił. Według niego dla Polski jest bez znaczenia, kto zostanie prezydentem USA, bo Polska nie ma dla Stanów Zjednoczonych "najmniejszego znaczenia". - Właśnie pisałem tekst o narodowości Hakka (grupa etniczna skupiająca na świecie ok. 80 mln osób - red.). Nikt o takiej narodowości nic nie wie. Więc dlaczego Amerykanie powinni wiedzieć cokolwiek o 40-milionowym kraju? - pytał polityk.

Żelazna konsekwencja w poglądach Janusz Korwin-Mikke ma zresztą wiele wspólnego z Ronem Paulem. Poza ultrakonserwatywnymi poglądami łączy ich także konsekwencja, z jaką od kilkudziesięciu już lat ich bronią. Ta konsekwencja zdobyła im opinię "outsiderów" nawet w ich własnym prawicowym obozie. Paul uznawany jest za najkonsekwentniej głosującego prawicowego polityka od 1937 roku. Amerykanin - podobnie jak i Korwin-Mikke - nigdy nie chodził na żadne kompromisy. Swoją żelazną determinacją zasłużył sobie nawet na przydomek "Dr Nie" (Dr. No). Obaj politycy ponadto bardzo cenią sobie swoją rodzinę. Paul ma pięcioro dzieci, podczas gdy Korwin-Mikke - sześcioro. Obaj zdecydowanie przeciwstawiają się członkostwu swoich krajów w globalnych organizacjach - np. Unia Europejska, NATO czy WTO - czy ich udziałowi w międzynarodowych operacjach militarnych, np. w Afganistanie. Obaj są zdecydowanie przeciwni aborcji. Różni ich z kolei m.in. podejście do kary śmierci - Paul jest jej przeciwny, podczas gdy Korwin-Mikke od lat postuluje jej przywrócenie w Polsce. JKM

21 stycznia 2012 "Inflacja jest formą podatku nie wymagającą ustawy”- twierdził guru wolnorynkowców, w tym mój- pan profesor Milton Friedman, laureat nagrody Nobla z dziedziny ekonomii w roku 1976. Autor słynnego ”Wolnego wyboru” - razem z żoną Rose. Namawiam do przeczytania tej książki, podstawy do normalnego myślenia nieskażonego socjalizmem.. Ta książka otworzy wszystkim oczy, na wszystko, co dzieje się w ekonomii dookoła nas.. Zrozumiecie Państwo jak wiele złego robią z nami, rządzący nami socjaliści.. Zarówno ci pobożni jak i bezbożni.. Usilnie budując ten przeklęty socjalizm poniewierający ludźmi i odzwyczajający ludzi od pracy, która to praca jest przecież źródłem bogactwa.. Właśnie „Nasz Dziennik” (przed wojną „Mały Dziennik, od 1935 roku wydawany przez Maksymiliana Marię Kolbego, 225 000 nakładu niedzielnego!)) - ojca Tadeusza Rydzyka donosi, że polskie szpitale i inne ”placówki medyczne” będą musiały wydać duże sumy na obowiązkowe ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej za błędy popełnione podczas leczenia. Mają powstać komisje orzekające przy wojewodach, które będą rozdzielać na” koszt firm ubezpieczeniowych rekompensaty dla pacjentów.” Obok ustawy refundującej leki, jest to część Pakietu Medycznego - ustawy przygotowanej przez obecną marszałek Sejmu panią Ewę Kopacz z Platformy Obywatelskiej, dodajmy ’liberalnej” Platformy Obywatelskiej, która „liberalnie”, czyli poprzez przymus, narzuca kolektywnie szpitalom płacenie kolejnego przymusowego podatku ubezpieczeniowego od błędów lekarzy popełnionych podczas państwowego leczenia.. Już niektórzy obliczyli, że państwowe szpitale zostaną obciążone dodatkowymi sumami, które szpitale będą musiały przekazać do ubezpieczyciela, którym ma być PZU, a kwoty te mają wynosić od 200 000 do 800 000 złotych(!!!) Albo ubezpieczyciel wydusi je ze szpitali kosztem pacjentów, albo wydusi je z nas – podatników, którzy utrzymują państwowe szpitale w formie skansenu komunistycznego, bezwłasnościowego.. I tak zresztą państwowe szpitale są utrzymywane z pieniędzy odebranych nam pod ustawowym przymusem.. Zresztą szpitale płacą już podatek- zwany ubezpieczeniem od Odpowiedzialności Cywilnej.. Teraz będzie od błędów lekarzy zbiorowo i kolektywnie, hurtem, co oznacza, że chodzi tylko o zapłacenie kolejnego podatku.. Ustawodawca napełnia głodny brzuch PZU. Chodzi o sumę 1 do 1,5 miliarda złotych.. Ładna sumka nie do pogardzenia.. No i te” komisje orzekające” przy wojewodach.. rozdzielające rekompensaty, na koszt firm ubezpieczających”..(????) Ciekaaaawe???? To firma ubezpieczająca nie wliczy sobie w cenę usługi działalności tych komisji orzekających..??? To jakieś novum, bo wygląda na to, że firma ubezpieczająca będzie utrzymywała nowych biurokratów za własne pieniądze.. Nie do uwierzenia- a jednak.. Wyraźnie jest napisane, że na „ koszt firm ubezpieczeniowych rekompensaty dla pacjentów”(???) Jak jest napisane, to widocznie tak musi być… Aż do czasu, gdy w kołowrotku państwowego leczenia – pęknie nić! Powiem wprost: ta banda skupiona w Platformie Obywatelskiej wymyśliła kolejny sposób na rabowanie podatnika i pacjenta.. Bo jak inaczej nazywać tego rodzaju działania? Wypichcili ustawę, którą pilotowała pani Ewa Kopacz, przegłosowali demokratycznie i wprowadzili w życie.. A reszta niech płaci.. Bo nie może być dobrowolnych ubezpieczeń od wszystkiego, co się da tylko właśnie przymusowe.. Bo te- wgląda na to- są najlepsze.. Przynajmniej dla firm ubezpieczeniowych.. Ciekawe, co i kto stoi za PZU? Że tak ustawodawca o tę firmę dba, żeby nie zbankrutowała, chociaż w czasie istnienia przymusu, o to trudno.. Chociaż- jak mówił swojego czasu pan Jan Pietrzak, socjalizm ma to do siebie, że gdyby go zainstalować na Saharze to z pewnością by piasku zabrakło.. Nawet jakby kupowanie piasku było pod przymusem ustawowym i demokratycznym.. Bo socjalizm ze swej natury jest kradzieżą- jak zauważył Fryderyk Bastiat w osiemnastym wieku, od którego to wieku socjalizm zrobił wyraźne postępy - aż do bankructwa współcześnie.. Twórcy tego systemu nazywają współczesne zjawiska bankructwa socjalizmu - kryzysem(???) Przecież bandyta i złodziej nie przyzna się do winy.. Bo winny jest ”kryzys”. Wyimaginowany „kryzys”.. A winny jest ustrój rozrzutności i marnotrawstwa konstruowany przez biurokratów.. Ponieważ w ramach bankrutującego socjalizmu biurokratycznego i demokratycznego, bankrutuje system przymusowych i demokratyczne wprowadzonych ubezpieczeń społecznych - Sojusz Lewicy Demokratycznej, proponuje w sprawie wieku emerytalnego określającego przydatność niewolnika systemu do pracy wydajnej, żeby ten wiek podnieść do 67 lat. Bo to jest konieczne, ale wobec oporu „obywateli” państwa prawnego i demokratycznego, woli, żeby „obywatele” zadecydowali, czy chcą dalej pracować na demokratyczne państwo prawne i obywatelskie, czy może już nie chcą.. Oczywiście, że „obywatele” przeciążeni niewolnictwem biurokratycznym, odpowiedzą, że nie chcą dalej pracować, i o to panu Leszkowi Millerowi chodzi.. Chodzi mu tak naprawdę o alibi przed układem okrąglostołowym.. On się zgadza, ale lud niewolniczy musi wyrazić swoje zdanie. To znaczy kajdany pozostaną i tak, i tak.. Ale chodzi o przesunięcie terminu noszenia kajdan.. Lud się nie zgodzi, bo ma dość kajdan, na co dzień, nowych podatków i uciemiężenia ustawowego… Ale niech się wypowie - w końcu referendum, będzie kosztowało ze 100 milionów złotych, które ten lud zapłaci, czy tego chce- czy też nie.. Zresztą demokraci z Sojuszu mają tylko 25 posłów demokratycznych i prawnych, ale w sojuszu z innymi demokratami – mogą wiele.. Ale na pewno nie zniosą kajdan przymusowych ubezpieczeń bo systematycznie wprowadzają nowe,, o których to zniesienie proletariusze walczyli od lat, a i tak nie dopięli swego.. Demokraci zakuli ich w jeszcze większe i mocniejsze kajdany, kajdany dnia codziennego.. I jeszcze Go okłamują codziennie, serwując mu najnowsze science-fiction dotyczące płacy średniej, jaką proletariusz pobiera za swoją pracę.. Kiedyś szczuli Go na kapitalistów, teraz szczują napuszczając na siebie.. Główny Urząd Statystyczny wyliczył, według tylko sobie znanego klucza płacę średnią panującą w Polsce, a wynosi ona według wyliczeń- 4015 złotych i 37 groszy.. Ważne jest te 37 groszy, bo świadczy to o wielkiej dokładności, z jaka biurokraci w GUS-e wyliczyli średnią płacę.. Naprawdę wielka dokładność.. Należy im się premiera od premiera, bo po pierwsze utrzymują fikcję, że Polakom tak dobrze się powodzi, a po drugie będzie to przyczynek do podniesienia płacy minimalnej z 1500 złotych brutto, na 4000 zł brutto, z czego najbardziej zadowolony będzie ZUS, któremu przybędzie składek.. Tak jak jest zadowolone PZU z wprowadzenia przymusowych ubezpieczeń od pomyłek lekarskich.. Ale Eurostat - taki GUS europejski, wyliczył, że Polacy mają średnie wynagrodzenie na poziomie 4372 złote(!!!) Ci to policzyli bardzo niechlujnie, bo nie ma końcówki w groszach.. Musieli zaokrąglić. Nie wiadomo czy górę, czy dół.. W każdym razie, gdyby płacę średnią miał określać Międzynarodowy Fundusz Walutowy, to w Polsce z pewnością by ona wynosiła powyżej 5000 złotych.. Ci to potrafią wyliczać… i głównie tworzyć długi! Ale przyjemnie się pośmiać, bo człowiek oprócz zmartwień, czasami potrzebuje się uśmiechnąć.. W takim razie: Keep smiling! I nie tylko inflacja jest formą podatku.. Przymusowe ubezpieczenia – również! WJR

Skandal z badaniami szczątków Z. Wassermanna Specjalistyczne badania zwłok śp. Zbigniewa Wassermanna, byłego ministra koordynatora ds. służb specjalnych w rządzie PiS-u, miały być przeprowadzone w Krakowie. Nieoczekiwanie decyzją szefostwa prokuratury wojskowej ciało zostało przetransportowane do Wrocławia – dowiedziała się „Codzienna". We wrocławskim zakładzie medycyny sądowej aktualnie trwają badania rosyjskich protokołów sekcyjnych ofiar katastrofy. Są one porównywane z dostępną w Polsce dokumentacją medyczną dotyczącą każdej z tych osób. Wcześniej przeprowadzono badania ciała śp. Zbigniewa Wassermanna. Powodem ekshumacji były rozbieżności pomiędzy rosyjską dokumentacją medyczną a stanem faktycznym. Rosjanie opisali narządy, które ministrowi koordynatorowi usunięto operacyjnie wiele lat wcześniej. Ekshumacja odbyła się pod koniec sierpnia ubiegłego roku we wczesnych godzinach rannych. Trumna z ciałem została przewieziona do krakowskiego zakładu medycyny sądowej, który dysponuje najlepszym sprzętem tomograficznym w Polsce.

– Nieoczekiwanie ok. godz. 16 dostaliśmy informację, że musimy natychmiast przywieźć garnitur, bo ciało taty będzie przewiezione do Wrocławia. Byliśmy zszokowani, ponieważ myśleliśmy, że badania zostaną wykonane w Krakowie. Usiłowaliśmy się dowiedzieć, kto podjął decyzję o zabraniu zwłok taty z Krakowa, ale nikt nam na to pytanie nie odpowiedział – mówi Małgorzata Wassermann, córka tragicznie zmarłego ministra. Badanie ciała śp. Zbigniewa Wassermanna przeprowadziło kilku lekarzy, m.in. z Krakowa, Bydgoszczy i Wrocławia. Pod protokołem badań podpisała się szefowa Katedry Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu prof. Barbara Świątek. Ta sama, która podpisała się pod protokołem sekcji zwłok Stanisława Pyjasa (ekshumacja odbyła się na wniosek IPN-u), w którym stwierdzono, że krakowski student nie został pobity na śmierć przez funkcjonariuszy SB, ale zginął od upadku ze schodów.

W opinii dotyczącej badań ciała Zbigniewa Wassermanna, pod którą podpisała się prof. Świątek, biegli napisali, że „ujawnione w rosyjskiej opinii z sekcji zwłok błędy, nieścisłości i sprzeczności nie podają w wątpliwość głównych wniosków tej opinii". Dorota Kania

Tusk przestępcą? Będzie zawiadomienie Nikt nie poniesie odpowiedzialności za kłamstwa na temat przebiegu smoleńskiej katastrofy. Rządowa komisja, która mogłaby od nowa przeprowadzić badania nie powstanie - zadecydował premier Donald Tusk i tym samym jedynym oficjalnym, rządowym raportem w sprawie smoleńskiej katastrofy jest zawierający liczne błędy i kłamstwa raport Jerzego Millera.

- Był czas na wycofanie się z tych tez. Obecnie działania Jerzego Millera i Donalda Tuska są przestępstwem na szkodę ujawnienia prawdy o katastrofie i dlatego skieruję do prokuratora generalnego zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez premiera Donalda Tuska - mówi Antoni Macierewicz. Szczegóły wczorajszego spotkania premiera Donalda Tuska z byłym przewodniczącym komisji Jerzym Millerem i szefami poszczególnych zespołów komisji do samego końca były trzymane w tajemnicy. Po jego zakończeniu ani Tusk, ani Miller nie wyszli do dziennikarzy. Spotkanie recenzował rzecznik rządu Paweł Graś, który jednak nie potrafił udzielić szczegółowych informacji odnośnie tematów poruszanych w trakcie rozmowy. Pytany przez „Gazetę Polską Codziennie”, czy ktokolwiek poniesie odpowiedzialność za wprowadzanie w błąd opinii publicznej, co do przyczyn katastrofy, nie odpowiedział. Próbowaliśmy się również dowiedzieć od rzecznika, czy Jerzy Miller w jakikolwiek sposób tłumaczył się z kolejnych sensacyjnych teorii wypuszczanych na łamach „Gazety Wyborczej”. W odpowiedzi Graś odesłał nas do Jerzego Millera, by „zapytać go o to osobiście”. Rzecznik rządu dopytywany o szczegóły przyznał się, że on tylko ma na celu zrelacjonowanie ustaleń. Jak stwierdził „dyskusja była długa, poruszano bardzo wiele wątków, aspektów i możliwości? Niestety bez żadnych konkretów. Przypomnijmy, że z opinii biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych wynika, że dowódcy sił powietrznych nie było w kokpicie samolocie TU-154 M, a słowa, które mu przypisano wypowiada drugi pilot, major Robert Grzywna. Wyniki badań burzą, więc całkowicie koncepcję komisji Millera, według której gen. Błasik był kokpicie Tu 154 M w ostatnich minutach lotu. Ówczesny raport Millera powielał również teorię rosyjską, jakoby brzoza zniszczyła skrzydło samolotu. Opis dźwięków w dokumencie Instytutu Ekspertyz Sądowych z ostatnich sekund przed katastrofą różni się znacząco od rosyjskich stenogramów, na których opierała się komisja. Odgłosy przypisywane zderzeniu z drzewami, w raporcie polskich biegłych określane są, jako „dźwięk przesuwanych przedmiotów”.

Samuel Pereira

Ile będzie nas kosztowało to miejsce przy stole?

1. Im bliżej do unijnego szczytu w Brukseli 30 stycznia tym więcej informacji jak posługując się terminologią Premiera Tuska walczy on o znalezienie się przy stole, a nie w karcie dań. Co dziwniejsze walczy ciągle o to, co jak przedstawiał w Sejmie w zasadzie załatwił na szczycie w Brukseli w dniach 8-9 grudnia poprzedniego roku. Po hołdzie berlińskim ministra Sikorskiego wydawało się, że Niemcy dadzą nam to miejsce przy stole, niejako na tacy. Skoro powiedzieliśmy głośno to, do czego oni dążą po cichu, że mają prawo, a nawet obowiązek być hegemonem w UE, trudno się było spodziewać, że mogą być aż takimi niewdzięcznikami. Ale okazuje się, że Francuzi nie chcą ciągle przy stole kogokolwiek, kto nie posługuje się walutą euro, Niemcy muszą się z nimi liczyć, więc Premier Tusk poleciał szukać dla swojego pomysłu, poparcia w Rzymie. W każdym razie zapewnienie, wcześniej już ponoć załatwionego miejsca przy stole, idzie jak po przysłowiowej grudzie.

2. W ostatni piątek pojawiła się w życzliwych Tuskowi mediach informacja wręcz o przełomie w tej sprawie. W projekcie porozumienia międzyrządowego umieszczono zapis, „że kraje spoza strefy euro będą mogły być zapraszane na posiedzenia przez przewodniczącego szczytów euro przynajmniej raz w roku, jeżeli uzna on to za stosowne”. Rzeczywiście „raz do roku” i „jeżeli przewodniczący uzna to za stosowne” to musi być przełom, za który warto zapłacić każą cenę. Tę cenę zresztą Angela Merkel już określiła, przyjęcie reguły wydatkowej, czyli coroczny deficyt strukturalny nie wyższy niż 0,5% nominalnego PKB (w naszym przypadku to nie więcej niż 7,5 mld zł) i automatyczna kara za jego nieprzestrzeganie w wysokości 0,1% PKB (w naszym przypadku 1,5 mld zł). Francuzi także dorzucili swój zapis, że pakt fiskalny ma wzmocnić nie tylko dyscyplinę budżetową, ale także zarządzanie gospodarcze i koordynacje polityk gospodarczych krajów, które go ratyfikują. A stąd już tylko krok do ujednolicenia obciążeń podatkowych w szczególności w zakresie podatku dochodowego od osób prawnych. Niemcy i Francuzi dążą do tego ujednolicenia już od 2004 roku, kiedy do UE zostało przyjętych 10 nowych państw członkowskich. Konieczne jest także zrzucenie się krajów, które podpiszą pakt fiskalny na 200 mld euro pożyczki dla MFW. Na Polskę przypada ponad 6 mld euro i według informacji prasowych zarząd NBP podjął już wstępną decyzję o udzielenie tej pożyczki.

3. Jest jeszcze jeden wątek związany z paktem fiskalnym. Decydenci zdają się nie rozumieć, jakie skutki będzie oznaczało przyjęcie wspólnej polityki fiskalnej dla naszego przyszłego rozwoju. Rachunkowość budżetowa i ta unijna i ta nasza zawiera rozwiązanie, które jest szczególnie niekorzystne dla krajów na dorobku takich jak Polska, z zapóźnioną infrastrukturą techniczną, ochrony środowiska, telekomunikacji, informatyczną, wreszcie edukacyjną i naukową. Otóż w budżecie wydatki tak zwane bieżące jak i te rozwojowe kwalifikuje się jednakowo, jako wydatki powodujące deficyt, gdy brakuje dochodów budżetowych na ich pokrycie. Inaczej jest w przedsiębiorstwach, jeżeli pojawia się dobry pomysł inwestycyjny, są pracownicy i jest zidentyfikowany popyt na przyszłe dobra i usługi, które będą dzięki tej inwestycji wytwarzane, przedsiębiorstwo bierze kredyt i nikt go nie rozlicza z wielkości kredytu tylko z przyszłych wyników finansowych pochodzących z tej inwestycji. Przy naszym poziomie rozwoju gospodarczego, aby w budżecie pojawiły się wydatki o charakterze rozwojowym niepowodujące deficytu (albo deficyt tylko do wysokości 0,5% PKB), musimy albo prawie nie mieć wydatków na cele społeczne albo też podwyższać podatki. Głębokie cięcia wydatków socjalnych przy takim poziomie biedy w Polsce, nie są możliwe. Podwyżki podatków i składek będą zarzynały naszą gospodarkę. Pozostaje tylko pożyczanie na cele rozwojowe albo zapaść infrastrukturalna w każdej dziedzinie życia. Wspólna polityka fiskalna to uniemożliwi. Nawet takie obecne łamańce jak stworzenie Krajowe Funduszu Drogowego, który pożycza na budowę dróg emitując obligacje nie będzie możliwe. KFD nie zaliczamy do sektora finansów publicznych, więc wynoszącego już 30 mld zł jego długu, nie zaliczamy ani do deficytu sektora finansów publicznych, ani długu publicznego.

4. Reasumując to miejsce przy stole, raz do roku, jeżeli tak uzna przewodniczący, będzie nas kosztowało nie tylko duże pieniądze, ale przede wszystkim brak możliwości rozwojowych na przyszłość. Ale czy Tusk i jego ekipa to rozumieją? Śmiem wątpić, bo wyraźnie widać, że nie ma ceny, której nie byli by gotowi zapłacić, żeby się to tego stołu dopchnąć. Być może zakładają, że jak przyjdzie ponosić zasadniczą część kosztów, to oni wtedy już nie będą odpowiadać za rządzenie w Polsce. Zbigniew Kuźmiuk

22 stycznia 2012 "W czasie kryzysów strzeżcie się agentów" - twierdził towarzysz” Ziuk”, „Wiktor”- Józef Piłsudski, na początku swojej kariery politycznej członek Polskiej Partii Socjalistycznej Frakcja Rewolucyjna. Wtedy, kiedy zaczytywał się w pracach Marksa.. To znaczy wtedy zaczytywał się w Marksie, ale z wywiadem austriackim, niemieckim i wcześniej japońskim- był połączony później. Dlatego musiał zginąć generał Zagórski- jego przełożony jeszcze z czasów tworzenia Legionów przez wywiad austriacki. Agentów trzeba się strzec nie tylko podczas ‘”kryzysów”, ale zawsze.. Bo życie się toczy, nie znosi próżni i jest organizowane przez różne siły zainteresowane w różnych sprawach, najczęściej w sprawach władzy, pieniędzy i wpływów. Od kiedy pojawiała się władza człowieka nad człowiekiem istnieją sprzeczne interesy wzajemnie się wykluczające. Jedni chcą tego - inni - czego innego.. Ale sprzeczne nawzajem, i dlatego siebie nawzajem wykluczające. Tak było w monarchii- tak jest w demokracji socjalistycznej, tak jest w ustrojach oligarchicznych tworzonych za parawanem współczesnych demokracji.. Tak jest tworzona nowa oligarchiczna klasa, dobrze opłacana, niewyobrażalnie zamożna i bezwzględnie biurokratyczna. W monarchii też są frakcje, ale całość spięta jest dziesięciorgiem przykazań, jako punktem odniesienia się władzy do poddanych. Monarchia katolicka oparta jest na prawach naturalnych człowieka, a nie na prawach stanowionych przez człowieka - prawach człowieka.. W demokratycznym państwie ”prawa”, też są poddani, poddani demokratycznego państwa prawa, ale zapisy prawne można przegłosowywać dowolnie i w dowolnej ilości makulaturowej, ile tylko razy ręce demokratów mogą być podniesione w ciągu jednej minuty.. W monarchii jest straż praw. Prawo stanowione musi być zgodne z prawem Bożym.. W demokracji jest Trybunał Konstytucyjny, który sprawdza zgodność stanowionego demokratycznego prawa z Konstytucją, która też powstała demokratycznie - przekupną większością głosów.. Można w niej zapisać wszystko, bo prawo w niej zapisane nie musi być zgodne z prawem naturalnym, ani ze zdrowym rozsądkiem.. Musi mieć większość.. A większość w demokracji można kupić bez żadnego problemu, w każdej sprawie, co widać codziennie w Polsce.. W monarchii dziedzicznej tego zrobić nie można tak łatwo.. Król – ze swej natury- chce zostawić swoje królestwo w jak najlepszym stanie swojemu najstarszemu synowi.. Żeby miał, nad czym panować dalej.. Królowie też popełniają błędy, toczą się w królestwie walki frakcyjne popierające, bądź nie- króla, szczególnie w monarchii elekcyjnej.. Ale to, co dzieje się w demokracji - to przekracza granice jakiegokolwiek rozsądku.. W art. 190 pkt5 Konstytucji w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, czwartej de facto izby parlamentu, której orzeczenia są ostateczne III Rzeczpospolitej zapisano, że: „Orzeczenia Trybunału konstytucyjnego zapadają większością głosów” (????). Czy może być coś bardziej kuriozalnego? Nie liczy się prawda, która stwierdza zgodność uchwalanych przez przypadkowych posłów ustaw w stosunku do Konstytucji ustanowionej przez innych posłów, którzy wcześniej ją ustanowili w sposób również przypadkowy, tak jak przypadkowo stali się posłami, w wyniku oceanu demagogii, którym zalewali umysły wyborców podczas wyborczych bachanalii i określonego systemu wyborczego i proporcjonalnego, wpisanego zresztą do Konstytucji.. Liczy się większość głosów spośród 15 sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy są wybierani indywidualnie przez Sejm na 9 lat spośród osób ”wyróżniających się wiedzą prawniczą”. Tak zapisano w artykule 194 pkt 1. A kto decyduje, kto z posłów demokratycznych i ustawodawczych ”wyróżnia się wiedzą prawniczą”, żeby potem zasiąść w ławach władzy sądowniczej? A może układami politycznymi i demokratycznymi? To najprędzej.. I przydałoby się przeprowadzić lustrację w środowiskach sędziowskich, żeby zobaczyć, kto, od kiedy i do kiedy świadczył usługi organizacji o dźwięcznej nazwie Służba Bezpieczeństwa, a może Wojskowych Służ Informacyjnych.. Posłowie są częścią władzy ustawodawczej, są jednocześnie ministrami- władzą wykonawczą, z władzy ustawodawczej przechodzą do władzy sądowniczej. A jednocześnie art. 10 Konstytucji stwierdza, że: „Ustrój Rzeczpospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej”(????) Naprawdę? W demokracji? Członkowie władzy wykonawczej są członkami władzy ustawodawczej, członkowie ustawodawczej są członkami władzy wykonawczej, a sędziowie, będący wcześniej członkami władzy ustawodawczej, zostają „ apolitycznymi” członkami władzy sądowniczej.. Wielkiej materii pomieszanie.. W Związku Sowieckim przynajmniej oficjalnie było wiadomo, że władza wykonawcza ściśle powiązana była z władzą ustawodawcza i sądowniczą.. Nie wystarczy oddać legitymację partyjna, żeby stać się bezpartyjnym.. Układy i poglądy się zachowuje! O tyle Józef Piłsudski miał racje, że agentów należy się strzec, bo nie wiadomo, dla kogo wykonują powierzoną im pracę.. W państwie demokratycznym opartym na prawach człowieka, to państwo przyznaje wolnemu kiedyś człowiekowi koncesje na wolność, życie czy własność.. Może mu pozwolić żyć lub nie, uchwalając aborcję, może mu skonfiskować własność- na przykład dochód, co robi każdego roku od dwudziestu lat może mu zabrać wolność- wprowadzając setki przepisów ograniczających jego wolność wyboru i postępowania.. To wszystko przegłosowując demokratycznie w sercu demokracji - czyli w Sejmie.. I jak można kochać demokrację, jako ustrój tyranii i konfiskaty wolności? I jeszcze na dodatek prezesa i wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego powołuje prezydent Rzeczpospolitej spośród kandydatów przedstawionych mu przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału Konstytucyjnego.. Tak stanowi art. 194 pkt 2.. Konstytucji RP.. No i oczywiście prezydent jest apolityczny, bo nie przynależy aktualnie do żadnej partii, choć jeszcze niedawno przynależał do SKL, Unii Wolności, AWS, Platformy Obywatelskiej czy czego tam jeszcze.. No i otoczył się sitwą z Unii za przeproszeniem Wolności, która to sitwa też nie jest polityczna.. I dawała nam- jak rządziła – większą niewolę niż wolność. Pan prezydent ma obecnie najważniejszą rzecz u siebie.. Zasób tzw. zastrzeżony wynikły z weryfikacji agentów Wojskowych Służb Informacyjnych. I go nie ujawnia, a jako jedyny w Sejmie z Platformy Obywatelskiej glosował przeciw rozwiązaniu tych komunistycznych służb.. Dlaczego głosował przeciw????? Dlatego musimy się strzec, niech się strzeże każdy indywidualnie, bo nie da się- okazuje się- w demokratycznym państwie prawa - dowiedzieć po dwudziestu latach, strzegąc się zbiorowo, kto, dlaczego i dla kogo pracował w poprzednim wcieleniu socjalizmu i mało tego, kto teraz pracuje dla wrogów Polski i chce Polskę po prostu zlikwidować.. Tym bardziej, że mamy” kryzys”, wywołany przez rządzących Polską od dwudziestu dwu lat… Mamy rezultat ich idiotycznych rządów bezprawia, budowy biurokracji i przyłączenia Polski do jeszcze większej budowli socjalizmu - Unii Europejskiej. Budowy socjalizmu okrągłostołowego.. Jak się budowla zwali- przygniecie i nas.. I nie sprawi mi satysfakcji, gdy zostanę przygnieciony bramą triumfalną socjalizmu.. Po prostu nienawidzę socjalizmu w każdej postaci.. Systemu niewoli i marnotrawstwa... Głupoty i występku, systemu destrukcji, biurokracji i upolitycznienia wszystkiego od góry do dołu.. Systemu zabijania energii i przedsiębiorczości.. Systemu dzielenia, a nie mnożenia dobrobytu.. Systemu demokratycznego socjalizmu.. I dlatego strzegę się agentów, jak tylko mogę.. Nie tylko w czasie rezultatu rządów wywołujących kryzys.. Wszystkim kręcącym się w machinie państwowego socjalizmu patrzę w oczy i przyglądam się ich postępowaniu.. Bo” po owocach ich poznacie”, a nie po tym, co mówią ich usta i czynią ich ręce.. Chociaż ich ręce zaprzeczają prawie zawsze temu, co mówią ich usta. Ale, w jakim kierunku kieruje ich mózg? Tego na razie nie wiemy, ale w Japonii już testują skanery myśli.. I niech nikt nie myśli, że to go ominie.. Ale może ominąć ICH- sprawujących władzę nad nami.. Przecież sami sobie nie będą skanować swoich własnych myśli. Tym bardziej, że mają myśli zbrodnicze.. Zrobić z nas trwałych niewolników i odebrać nam resztkę wolności! Zachowując pozory dbania o nasze bezpieczeństwo. WJR

Ewa Błasik: media i służby po stronie rządu Poniżej zamieszczamy fragment rozmowy Wojciecha Muchy z Ewą Błasik, wdowie po śp. gen. Andrzeju Błasiku, który zginął w smoleńskiej katastrofie. Cały wywiad ukaże się w poniedziałkowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie". Jak Pani ocenia postawę rządzących oraz Prokuratury Wojskowej w kontekście ostatnich wydarzeń? Jasną postacią był płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. To on poinformował nas o ostatniej konferencji prokuratorów, na której podano informację o tym, że głosu mojego męża nie ma na nagraniach. To on przyjął mnie ze zrozumieniem.  Widać było, że współczuje mi w tej nagonce. Poza tym media i służby specjalne –wszyscy stoją po stronie rządu.  Rządzącym to pasuje, bo za wszelką cenę chcą obwinić mojego męża i pozostałych członków załogi TU-154. Polegli piloci nie mogą się bronić, więc są winni, a my wdowy mamy milczeć. Jesteśmy niepotrzebne. To są działania żywcem wzięte z Układu Warszawskiego.
Jesteśmy świadkami kolejnej fali dezinformacji. Czy nie boi się Pani, że ten spektakl może trwać dłużej? Co musi się Pani zdaniem stać, by sytuacja uległa zmianie?··Już dawno powinien się skończyć czas tych wszystkich „ekspertów” pokroju Edmunda Klicha. To człowiek mentalnie zawieszony w Układzie Warszawskim. Ich nie interesuje Polska. Będą dalej nam wmawiać swoje kłamstwa. bo są politycznie zaangażowani. Dopiero po katastrofie zobaczyłam, jak to funkcjonuje, jaki ten świat jest zakłamany. Ludzie muszą zacząć myśleć, a nie opierać się na wnioskach zmanipulowanych dziennikarzy, którzy zarabiają olbrzymie pieniądze za to ze wtłaczają kłamstwa polskiemu społeczeństwu. Dobrze, że są takie media jak  „Gazeta Polska”, która broni prawdy.
Co chciałaby Pani powiedzieć wszystkim, którzy bronili honoru Pani męża? Mam na myśli ludzi z Krakowskiego Przedmieścia, ludzi związanych z „Gazetą Polską” i szeroko pojętym środowiskiem niepodległościowym. Smoleńsk to była próba dla wszystkich Polaków. Jedni, jak akredytowany przy MAK Edmund Klich bezkrytycznie podeszli do rosyjskiej wersji wydarzeń. Inni bronili krzyża na Krakowskim Przedmieściu… jak wolności.  Bo wolność w Polsce zawsze mierzy się krzyżami. Jestem im niezmiernie wdzięczna za poświecenie, wytrwałość i modlitwę. Za to ze nie dali się otumanić. Sama często się modlę, w najgorszych chwilach modlitwa i dla  mnie jest wszystkim. Modlę się do Ojca Świętego i wiem, że nic mnie nie pokona. Nawet generał Tatiana Anodina przy pomocy firm piarowskich. Wojciech Mucha

Nie przestaniemy pytać Życie rodzin smoleńskich nigdy już nie będzie takie samo, jak przed 10 kwietnia 2010 roku. Po raz kolejny czytam stenogram zapisu czarnych skrzynek. Po raz kolejny zastanawiam się, dlaczego, za co muszę jeszcze raz przeżywać te chwile? Wyobrażać sobie, co czuł, co myślał Janusz. Czy się bał? Tak, pewnie się bał. Każdy się wtedy boi. Czytam w zapisie: krzyki. Wiem, że on nie krzyczał. Na pewno nie. Ale muszę przejść przez to jeszcze raz, bo wczoraj dziennikarka Polsat News powiedziała mi, że winni i tak byli piloci, bo odchodzili na autopilocie, a ja nie potrafiłam jej powiedzieć, że znowu kłamie, bo nie zdążyłam przeczytać stenogramów, nie zdążyłam porozmawiać z kimś kompetentnym. Wychodziłam o godz. 19.00 z pracy. Dziś stenogram znalazłam w internecie. 8.40.53.1 - drugi pilot mówi: odchodzimy. Tylko tyle i aż tyle. 2 sekundy wcześniej padła taka komenda kapitana. A potem już tylko nawigator podaje coraz mniejszą wysokość: 8.40.53.7 - 70; 8.40.54.6 - 60; 8.40.55.2 - 50; i dalej 40, 30, aż w końcu 8.40.58 - 20 i... koniec, albo początek końca. Nikogo w kabinie nic nie niepokoi, nikt nic nie robi. Wszystko jest OK. Czy piloci zasnęli? W stenogramie o godz. 8.20.29.4 pojawia się pierwsza informacja o zniekształceniach na taśmie (karbowanie taśmy). Do tego momentu wszystko wydaje się logicznie spójne. Potem już nic.

Życie legło w gruzach Dzień po odczytaniu przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych zapisu czarnych skrzynek rządowego tupolewa 101 na jednym z portali pojawia się wpis: "Nikt o zdrowym rozsądku nie zajmuje się już tym wypadkiem. Normalny wypadek komunikacyjny będący skutkiem błędu - stało się. Każdy normalny człowiek zajmuje się codziennym życiem w realiach tego kraju, a nie wciąż wypadkiem samolotu. Nie zmienia to faktu, że rodziny smoleńskie nie dość, że się obłowiły, zgarniając kupę nienależnej forsy, to jeszcze szukają, jakby coś skubnąć z Polaków...". Ile podłości może zmieścić się w jednym człowieku? Po raz kolejny jest mi wstyd, że też jestem człowiekiem. Pamiętam, jak bardzo chciałam, żeby ten samolot, którym leciałam wraz z dziećmi do Moskwy 11 kwietnia 2010 r., też się rozbił. Patrzę, jak dzieci tych ludzi bezgłośnie, do dziś, łykają łzy. Kobiety, które nie rozumieją, co się do nich mówi, ale starają się być dzielne i nie trząść się tak mocno. Zagubionym, pustym wzrokiem jeden z mężczyzn ciągle patrzy w dal. Obłowiliśmy się... Rodziny zostały zniszczone, zostały zniszczone dzieci, nasze życie nigdy już nie będzie normalne. Obłowiliśmy się w nieszczęście. Pozostaje tylko życzyć temu komuś, by sam się tak obłowił.

Strach przed prawdą Łapię się na tym, że sama dopiero, co użyłam słowa "normalny", tak często używanego przez tego człowieka z Onetu. Sam siebie nazywa normalnym człowiekiem. Kryterium normalności? Wydaje się truizmem twierdzenie, że człowiek ma ciało i duszę, a tu proszę, okazuje się, że nie dla wszystkich. Jak wynika z cytowanego wpisu, do bycia normalnym potrzeba tylko ciała. A życie sprowadza się do zaspokojenia jego potrzeb fizjologicznych w "realiach tego kraju". Z wpisu wynika również, że "normalnego" człowieka można nauczyć czytać i pisać. Nie można natomiast nauczyć myśleć, nie można nauczyć uczuć i wartości wyższych niż podstawowy pęd do zachowania siebie i gatunku. Nic, więc dziwnego, że komuś takiemu normalna się wydaje Tragedia 10 Kwietnia. Dostojewski pisał, że człowiek potyka się o kretowiska. Na pewno nie myślał o "normalnym" człowieku, bo jak widać, ten potyka się o wszystko. O rzeczy małe i wielkie. Wszystko go przerasta. Zastanawiam się, kto pozbawił tak dużą grupę Polaków cech człowieczeństwa uznawanych dotąd za podstawowe dla naszej kultury? Tych wartości wyższych, dzięki którym zapisaliśmy się na kartach historii cywilizacji w sposób wyjątkowo piękny i szlachetny. Czy wystarczyło 50 lat komunizmu i 20 lat popłuczyn po nim, by zmienić mentalność Narodu? Zdeprawować nas, Polaków? Dziś, mogę odpowiedzieć sobie, że tak. I właśnie to obnażyła i obnaża, na co dzień Tragedia Smoleńska. Ten fakt odbija się w niej jak w lustrze i dlatego tak bardzo usiłuje się ją zepchnąć w niebyt. Trudno jest pogodzić się z bolesną i złą prawdą o sobie. Lepiej stłuc lustro, niż oglądać w nim codziennie odrażające widmo. Niestety, okazuje się, że nie da się wytłuc wszystkich luster na świecie, tak jak nie da się zdeprawować, kupić, oszukać wszystkich ludzi. Po ogłoszeniu zapisu stenogramów przez Instytutu Ekspertyz Sądowych po raz kolejny pojawia się pytanie: w jakim celu tyle ludzi tak kłamie? Czy dlatego, że był to "normalny wypadek"? Po raz kolejny zadziwia sposób traktowania nas, czyli ofiar "normalnego wypadku": prokuratorzy nie chcą się z nami spotykać. Dane o nowych wątkach śledztwa przekazywane są niepokrzywdzonym, a... dziennikarzom. Odbywa się konferencja prasowa, na którą nie zostają wpuszczeni pokrzywdzeni i ich prawni przedstawiciele. "Normalność". Prawdopodobnie jasna dla wszystkich "o zdrowym rozsądku". Dla mnie to zwykły strach. Strach przed prostymi pytaniami, strach przed koniecznością kłamania prosto w oczy, bo najczęściej kłamie się ze strachu. I brak poszanowania prawa. Bezprawie.

Gdzie są dowody Myślę, że wiem, na czym teraz opierać się będzie polityka medialna robienia ludziom wody z mózgu. PR-owcy już na to wpadli i teraz pociągną dalej: mamy myśleć, my, "normalni" ludzie: to, że nie zidentyfikowano głosu gen. Andrzeja Błasika w kabinie, nie oznacza, że go tam nie było. A najważniejsze: przyczyna "normalnego wypadku" jest znana, została ustalona, zarówno przez komisję ekspertów ministra Millera, jak i zwykłego internautę: "normalny wypadek komunikacyjny" będący "skutkiem błędu", oczywiście kierowcy. Tę tezę trzeba za wszelką cenę wdrukować w głowy Polaków. Powtarzać i powtarzać, aż przez sam zabieg powtarzania stanie się prawdziwa. A dowody? Dowody na błąd pilotów? Dowody są nieważne. I niepotrzebne. Normalnemu człowiekowi. Ja jednak nie dorosłam do takich kryteriów normalności i dlatego pytam po raz kolejny: jeżeli drugi pilot poprawnie odczytywał wysokość, jeżeli w procedurze schodzenia i odchodzenia nie ma błędu, to na czym właściwe ma polegać ten BŁĄD PILOTÓW? Może na tym, że uwierzyli komunikatom wieży w Smoleńsku, że są "na kursie i na ścieżce"? Może intuicyjnie, tak jak to robi Anodina, wyczuwając ich intencje, powinni wyczuć intencje kontrolerów wieży? Nie przyszło im do głowy, że mogą być źle naprowadzani? Tak, to jest ich błąd! Właśnie dowiedziałam się, że w Moskwie znalazły się taśmy z nagraniami z wieży w Smoleńsku. Intuicyjnie wyczuwam, że podrzucił je tam po prawie dwóch latach przetrzymywania Jarosław Kaczyński. A ukradł je Rosjanom, gdy 10 kwietnia identyfikował w Smoleńsku brata. Czy taka wersja odpowiada "normalnym Polakom"? Mam nadzieję, że tak. Niestety, mam więcej pytań. Na przykład, dlaczego komisja Millera nie posiadała protokołu oględzin miejsca wypadku? Jakie były wymiary miejsca określanego, jako strefa 1. i ile ciał znaleziono w tej strefie? Dlaczego to, że ciało gen. Błasika znaleziono właśnie w strefie 1, ma być jednoznaczne z faktem, że znajdował się w kabinie pilotów? Dlaczego nadal były minister Jerzy Miller i Edmund Klich twierdzą, że gen. Błasik był w kabinie, chociaż nie dysponują na to żadnym dowodem? Z przyjętego załącznika 13 (tak, to ten słynny już załącznik, według którego toczy się "śledztwo") czarne skrzynki powinny znajdować się w Polsce od czasu, gdy MAK zakończył swoje postępowanie. Kto wydał zgodę na to, żeby znajdowały się w Moskwie? Czy w tym kraju obowiązują jakieś normy prawne? Kiedy czytam procedury obowiązujące w świecie dotyczące postępowania w przypadkach katastrof lotniczych, to mam wrażenie kompletniej nierzeczywistości? Wszystkie one zostały w przypadku Tragedii 10 Kwietnia złamane. I to nie tylko przez Rosjan, bo to mnie akurat nie dziwi, ale przez nasz rząd i instytucje, które do tego zostały powołane. Bardzo bym chciała, żeby odpowiedzieli mi "normalni Polacy", dlaczego akurat ludzie, którzy wtedy zginęli, i my, ich rodziny, nie mamy prawa do normalnego, tzn. zgodnego z prawem śledztwa? Dlaczego inni, mniej "normalni Polacy", nie mają prawa protestować przeciwko łamaniu procedur zarówno przez nasz rząd, jak i przez Rosjan? Dlaczego mamy biernie godzić się na poniżanie naszego prezydenta, naszych generałów, naszych pilotów w oczach całego świata tylko i wyłącznie na podstawie intuicyjnych hipotez pani Anodiny? Dlaczego nie mamy prawa żądać, by eksperci odpowiedzialni za to śledztwo byli niezależni? By nie było w ich przypadku podejrzenia konfliktu interesów i aby śledczy nie byli poddawani naciskom politycznym? Dlaczego mamy się godzić, by na oczach całego świata traktowano nas jak ludzi ze statusem niewolników, a nasz kraj jak półkolonię? Jeśli po to, by zasłużyć sobie na miano "normalnego człowieka", to ja głośno mówię: nie, dziękuję. Na szczęście takich jak ja jest więcej.

Zuzanna Kurtyka

Bez dokumentów, bez dowodów W spotkaniu premiera Donalda Tuska z członkami komisji Millera wziął udział także wiceminister obrony Czesław Mroczek Polscy prokuratorzy nie uczestniczyli w procesowej identyfikacji ciał ofiar katastrofy ani w procesowych oględzinach miejsca zdarzenia w kwietniu 2010 roku. Prokuratura nadal nie dysponuje pełną dokumentacją sądowo-medyczną dotyczącą ciała gen. Andrzeja Błasika. Nie wie nawet, czy uboga dokumentacja sekcyjna dowódcy Sił Powietrznych jest tożsama z tym, czym dysponuje MAK. Polscy śledczy uczestniczyli w identyfikacji ciał ofiar w następnych dniach w Zakładzie Medycyny Sądowej w Moskwie i oględzinach przedmiotów znalezionych na miejscu katastrofy. - Nie jestem natomiast w stanie określić, czy jest to ta sama dokumentacja, która została zamieszczona na stronach MAK. Proszę zauważyć, że prokuratura pozyskuje tego typu dokumentację od Komitetu Śledczego FR w wyniku realizacji wniosku o międzynarodową pomoc prawną, a nie od MAK - tłumaczy płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy naczelnego prokuratora wojskowego. Śledczy nie dysponują całością dokumentacji sądowo-medycznej ciał ofiar katastrofy. - Prokuratorzy dokonali w ostatnim czasie gruntownej analizy całości dotychczas zgromadzonej dokumentacji medycznej, zawierającej zarówno dokumentację sądowo-medyczną (tzw. posekcyjną) przesłaną przez stronę rosyjską, jak i dokumentację medyczną uzyskaną w Polsce, która obrazuje stan zdrowia ofiar katastrofy przed 10 kwietnia 2010 r. Analiza ta pozwoliła na sformułowanie szczegółowych wniosków w tym zakresie do strony rosyjskiej, które zostały przesłane, za pośrednictwem Prokuratury Generalnej RP, do Prokuratury Generalnej FR 18 listopada 2011 roku. Szczegółowa odpowiedź na pytanie dotyczące liczby ciał lub fragmentów ciał ofiar katastrofy znalezionych w poszczególnych sektorach możliwa będzie po dokonaniu wglądu do akt śledztwa, w tym akt wydzielonych - mówi płk Rzepa.

Prokuratura: To nie my mówiliśmy o Błasiku Całe miejsce katastrofy było podzielone na 14 sektorów, które oznaczono numerami od 1 do 14. Wiadomo już, że ciało gen. Andrzeja Błasika odnaleziono w sektorze pierwszym obejmującym szczątki m.in. kokpitu samolotu. W sektorze tym znaleziono też dwanaście innych ciał, w tym m.in. ciało nawigatora kpt. Artura Ziętka. Ciała dowódcy mjr. Arkadiusza Protasiuka, drugiego pilota - ppłk. Roberta Grzywny, oraz mechanika ppor. Andrzeja Michalaka znaleziono w sektorze nr 2 i 3. Dlaczego posiadając informacje skutecznie podważające domniemania o obecności dowódcy Sił Powietrznych w kokpicie, prokuratura nie reagowała na szkalujące go publikacje dziennikarskie? - Czekaliśmy na wyniki ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych. Dlatego prosiliśmy o cierpliwość, jak naciskaliście na nas, dlaczego nie przekazujemy wam informacji - próbuje się tłumaczyć prokurator Mateusz Martyniuk, rzecznik prokuratora generalnego. - To nie Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie podała do publicznej wiadomości informację o obecności gen. Andrzeja Błasika w kokpicie samolotu Tu-154M nr 101. Zrobili to, w wyniku swoich ustaleń, przedstawiciele MAK oraz polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego - tłumaczy płk Zbigniew Rzepa. Nie przekonuje to pełnomocników rodzin. - Jestem zdumiony, że przez tyle czasu nikt się nigdy nie pokusił o to, by zająć się sprawą obrony honoru pana generała Błasika. To jest kamyk do ogródka prokuratury wojskowej, która teraz próbuje uzasadniać swoje istnienie właśnie tym, że broni honoru polskich oficerów - ocenia mec. Piotr Pszczółkowski, odnosząc się tym samym do oświadczeń gen. Krzysztofa Parulskiego po postarzale prokuratora Mikołaja Przybyła.

"Wyborcza" manipuluje Ale pożegnanie z tezą naciskową i obecnością gen. Andrzeja Błasika w kabinie przychodzi z trudem. "Gazeta Wyborcza" wspierana "przeczuciami" Jerzego Millera zasugerowała, że w kokpicie obecny był nie tylko gen. Błasik, ale też dowódca Wojsk Lądowych gen. Tadeusz Buk. Zdaniem gen. Romana Polki, to szyta grubymi nićmi manipulacja faktami. - Skoro ciał było 13, to znaczy, że sektor pierwszy nie opisuje kabiny pilotów, ale znacznie większy kawałek samolotu. Wszelka nadinterpretacja stenogramów jest bardzo szkodliwa - mówi gen. Polko. - Rozumiem, że stronie rosyjskiej zależało na tym, by budować teorię, jak to pijany polski generał naciskał na załogę, po to, by odwrócić uwagę od zaniedbań własnej strony. Najbardziej jednak jestem zbulwersowany tym, że to Polacy pozwalają na szarganie dobrego imienia naszych generałów. Tylko, dlatego, że w stenogramie padło słowo "tadek". Jestem też zbulwersowany tym, że kiedy te oskarżenia padały jak razy pod adresem gen. Błasika, wiedząc, że nie ma na to żadnych dowodów, nikt, nawet prokuratura wojskowa, nie zgłaszał żadnych dementi. Takie zaniechanie ze strony śledczych jest w tym przypadku karygodne - komentuje były dowódca jednostki specjalnej GROM. Tego samego zdania są inni wojskowi, z którymi wczoraj rozmawiał "Nasz Dziennik". - Minister Miller przez cały czas manipulował. Jeszcze niedawno mówił "GW", że są inne dowody świadczące o tym, że gen. Błasik był w kokpicie. Teraz prokuratura mówi, że kokpitu właściwie nie było. I że podzielono wrak na sektory. Pierwszy sektor miał kilkanaście ciał, w tym jednego z członków załogi, inni członkowie załogi byli w innych sektorach. Jak na podstawie takiego oglądu sytuacji można dowodzić, że gen. Błasik był w kokpicie samolotu? Jeszcze bardziej głupia, ordynarna i śmieszna jest informacja, że był tam śp. gen. Buk. Czy pani wierzy w to, że przez salon prezydenta odbywał się spacer generałów? - pytają nasi rozmówcy. - Zanim jest mowa o jakichkolwiek generałach, ktoś w kabinie gwiżdże. Wyobraża sobie pani, by ktokolwiek z załogi pogwizdywał w obecności generała? - ironizuje mec. Pszczółkowski.

MAK: Protasiuk był przypięty pasami O zniszczeniu kokpitu pisali autorzy raportu MAK. Według Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, przednia część kadłuba, z kabiną załogi, została zniszczona. "Fragment nosowej części kadłuba z przednią golenią podwozia znajduje się w odległości 397 m od progu pasa startowego. Fragment nosowej części kadłuba z przednią golenią podwozia znajduje się w odległości 397 m od progu pasa startowego" (s. 90 raportu). W raporcie podano, że zderzenie samolotu z ziemią nastąpiło przy kącie przechylenia 200-201 stopni. Według polskich ekspertów z komisji badającej okoliczności katastrofy, kąt był mniejszy i wynosił 160 stopni. Stwierdzili oni też, że pierwszym elementem konstrukcji samolotu, który zderzył się z ziemią, była m.in. właśnie kabina załogi. Ale to nie jedyna sprzeczność między rosyjskim materiałem a stanem faktycznym. Według MAK, załoga była w kokpicie. W dodatku MAK uznał, że dowódca statku powietrznego w chwili zderzenia samolotu z powierzchnią ziemi znajdował się w lewym fotelu pilota "w odwróconym (głową w dół) położeniu, przypięty pasami, utrzymując aktywną pozycję roboczą. W lewej ręce trzymał "róg" wolanta, prawa pozostawała swobodną i najprawdopodobniej znajdowała się na dźwigniach sterowania silnikami. Zwraca uwagę całkowicie wyciągnięta w przód prawa dolna kończyna (ze stopą włącznie) próbująca nacisnąć na prawy pedał, prawdopodobnie w celu skontrowania szybko narastającego przechylenia samolotu w lewo" - czytamy na s. 100 raportu MAK. Z relacji świadków, którzy byli w dniu katastrofy w Smoleńsku (płk Antoni Milkiewicz, szef zespołu biegłych powołanych przez prokuraturę), wynika coś zupełnie innego: kokpit tupolewa był wprawdzie zmiażdżony, ale nieodwrócony. Rosjanie opisali jednak odwróconą pozycję ciał pilotów.

Komisja nie wznowi prac Wczoraj premier Donald Tusk spotkał się w z niektórymi członkami komisji Jerzego Millera. Czy wobec nowych ustaleń prokuratury komisja powinna wznowić prace? - Na tym etapie członkowie komisji nie widzą podstaw do wznowienia jej prac - poinformował rzecznik rządu Paweł Graś, dodając, że żadna z konkluzji komisji nie została podważona. Zastrzegł, że jeśli w toku działalności prokuratury, która - jak podkreślił - ma trochę więcej czasu i działa pod mniejszą presją, pojawią się jakieś dodatkowe dowody czy okoliczności uzasadniające zmiany bądź korekty raportu komisji, wtedy eksperci gotowi są do współpracy. Potrzeby wznowienia prac komisji nie widzi też jej szef Jerzy Miller. Tego samego zdania są również dr Maciej Lasek i prof. Marek Żylicz. Ich zdaniem, nowe odczyty nie podważają tez raportu. Powołania nowej komisji rządowej, która zbada okoliczności katastrofy smoleńskiej, domaga się natomiast prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem, po publikacji opinii biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, badanie katastrofy smoleńskiej "trzeba rozpocząć jeszcze raz". - Całe śledztwo i towarzysząca mu kampania prasowa - to wszystko było czymś w najwyższym stopniu niemożliwym do przyjęcia, a w wielu momentach obrzydliwym - podkreślił niedawno Kaczyński. - Atak na gen. Błasika, atak na mojego śp. brata, wszystkie insynuacje - to wszystko było przeraźliwie skandaliczne, obrzydliwe, odwołujące się do kultury lumpenproletariackiej. Ludzie, którzy to robili, są w istocie na poziomie lumpenproletariatu - mówił prezes PiS. -Wszystkie dowody, na których komisja Millera oparła część faktów, okazały się nierzetelne. To wymaga sprostowania. Raport tej komisji okazał się dokumentem zupełnie niewiarygodnym. Rozumiem, że premierowi nie przeszkadza to, jaki wizerunek naszego generała poszedł w świat - ocenia Bartosz Kownacki, pełnomocnik Ewy Błasik. Zdaniem mec. Piotra Pszczółkowskiego, pełnomocnika Jarosława Kaczyńskiego, gdyby taka komisja powstała, to byłaby jednak obawa, że znów działałaby pod auspicjami rządu, poza tym nadal byłaby pozbawiona kluczowych dowodów w sprawie. Anna Ambroziak

Kosztowna samowolka Dworaka Decyzja administracyjna podjęta z rażącymi błędami powinna być uchylona i wycofana z obrotu prawnego - kulisy odmowy przyznania Telewizji Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym komentuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr Krzysztof Wąsowski, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim, adwokat, specjalista w dziedzinie prawa administracyjnego i koncesyjnego Spółki, które otrzymały koncesje, w chwili składania wniosku nie posiadały wymaganych środków finansowych. Zdobyły je dopiero po kilkudziesięciu dniach i uzupełniły wniosek po terminie. Czy doszło do naruszenia procedury? - Niewątpliwie szef KRRiT ma obowiązek dbać o to, żeby wnioski koncesyjne poszczególnych podmiotów zawierały dane obowiązujące na dzień złożenia wniosku. Jeżeli były później modyfikowane, to mamy poważny problem - tłumaczy dr Krzysztof Wąsowski. - Jeżeli sam przewodniczący nie będzie chciał wykazać się refleksją prawną na temat tych zarzutów, to w ostateczności powinien to rozstrzygnąć sąd administracyjny. Potwierdzenie zarzutu, że jednej ze stron postępowania - Fundacji Lux Veritatis - nie udostępniono akt, nie pozwolono się wypowiedzieć, będzie tożsame z ewidentnym złamaniem art. 10 par. 1 kpa, czyli zasady czynnego udziału stron w postępowaniu. Jej naruszenie jest błędem o charakterze rażącym. Decyzja podjęta z tego typu błędami powinna być uchylona i wycofana z obrotu prawnego - dodaje. Zanim właściciel Telewizji Trwam, Fundacja Lux Veritatis uzyskała odpowiedź na odwołanie, Jan Dworak wydał ostateczną decyzję o rozdysponowaniu koncesji. - To rażące naruszenie procedury - twierdzi nasz rozmówca. - Jeżeli szef Rady egzekwował decyzję, która nie była ostateczna, w czasie trwania postępowania odwoławczego, to są to błędy o charakterze fundamentalnym, zdecydowanie rażące - dodaje. Czy kilkumiesięczny brak odpowiedzi Dworaka na odwołanie jest przekroczeniem terminu? Tak. Kodeks postępowania administracyjnego wyraźnie mówi o terminie miesięcznym dla postępowań drugoinstancyjnych. - Jeżeli taki termin jest przekroczony, to warto poznać tego przyczynę - zaznacza dr Wąsowski. Jego zdaniem, taki obrót sprawy wskazuje na "bezczynność organu administracji". A jeżeli przekroczenie terminu było czymś uzasadnione, to istnieje podejrzenie "przewlekłości postępowania". Skutki bezczynności czy też przewlekłości są w obu przypadkach tożsame. Jest to potraktowane, jako rażące naruszenie prawa skutkujące obligacją Skarbu Państwa do wypłaty odszkodowania stronie, która nie otrzymała decyzji w terminie. Takie są konsekwencje ustawy o odpowiedzialności finansowej urzędników państwowych, która weszła w życie w maju 2011 roku. W przypadku stwierdzenia "bezczynności" lub "przewlekłości" strona, którą to dotknęło, może wystąpić do sądu cywilnego z żądaniem odszkodowania za szkody, które poniosła. Przy czym za "szkody" uznaje się nie tylko utracone pieniądze, ale również utracone korzyści. Jeśli sąd cywilny orzeknie odszkodowanie, sprawę będzie rozpatrywał prokurator, który ustali zakres odpowiedzialności finansowej urzędnika lub organu administracji publicznej. W tym wypadku Jana Dworaka. - Jego sytuacja byłaby nie do pozazdroszczenia - kwituje dr Wąsowski. Jeśli potwierdzą się zarzuty, że koncesję otrzymały podmioty niedające gwarancji finansowej stabilności, to kaliber zarzutów wobec Dworaka się zwiększa. - Wprawdzie decyzje koncesyjne są uznawane przez doktrynę prawa i orzecznictwo za tzw. decyzje uznaniowe, ale chcę podkreślić z całą mocą, że "decyzja uznaniowa" nie oznacza samowoli organu - tłumaczy adwokat. Nie może być tak, że organ administracji, nie zważając na stan faktyczny, zawartość wniosku czy dane, wydaje decyzję o przyznaniu koncesji słabszym podmiotom. Jest to sprzeczne z zasadami samej koncesji. Jeżeli się okaże, że w grę wchodzi przypadek samowolnego wydania decyzji, dyskrecjonalnej władzy, byłaby to sytuacja bardzo poważna. Tego rodzaju błędy o charakterze merytorycznym właściwie powinny dyskwalifikować decyzję koncesyjną. Małgorzata Goss

Polska rewolucja rozpoczęta? Jak widać dopiero argumenty siły, czyli zaatakowanie stron rządowych przyniosło rezultaty? Media w końcu zaczęły informować o ACTA. Wcześniej na marne można było szukać jakichkolwiek treści, wyszukiwarki w portalach informacyjnych na wpisanie hasła ACTA zwracały 0 rezultatów. Przykro, że tylko siłą, atakiem można zmusić rządzących do refleksji, ale jeśli rozumieją tylko taki język to właśnie nawiązaliśmy kontakt. Waadzo, podoba się wam jazda? Jednak to tylko lajkowanie profilów na facebooku, których nazwy krzyczą NIE DLA ACTA oraz proste ataki DDoS na serwery rządowe. Jest trochę zamieszania, ale to jeszcze nie rewolucja. Jeśli ktoś pisze o ataku hakerów to nie ma pojęcia, o czym mówi. Każdy, bowiem może takim "hakerem" zostać, wystarczy wpisać adres celu w odpowiednie miejsce... A więc to nie jakaś grupa hakerów atakuje, ale zwykli wkurzeni ludzie, którzy mają już dość kłamstw, manipulacji, prób wprowadzenia cenzury, (który to już raz za Tuska? Chyba trzeci!). A więc co z rewolucją? Wszystko zależy od następnych dni. Jeśli ludzie odejdą od komputerów i wyjdą na ulice protestować to może być ciekawie. W Warszawie na 25 stycznia przed filią Parlamentu Europejskiego zapowiedziało się już 15 000 osób. Dopiero wtedy będzie można realnie ocenić sytuację. Ważne również, aby przebieg demonstracji był pokojowy bez zbędnych prowokacji. Mam głęboką nadzieje, że mamy do czynienia z przełomem, z czymś, na co sam czekałem i wielokrotnie opisywałem na blogu. Ludzie są zjednoczeni przeciwko ACTA, jeśli uda im się zmusić rząd do ustępstw to mogą poczuć własną siłę i stawiać następne warunki. 28 stycznia kierowcy blokują autostradę A4 w proteście przeciwko akcyzie. Mają organizować protesty do momentu aż benzyna będzie kosztować mniej niż 4 zł. Rok 2012 rozpoczyna się ciekawie. Rewolucja rozpoczęta? Nie wiem, nadal wolę stawiać znak zapytania zamiast wykrzyknika.

Moraine

Tajemnicze interesy izraelskiej spółki Tajemnicza izraelska firma Sapiens, wspólnik nabywcy majątku polskich stoczni, od 1991 roku robi interesy w Polsce – dowiedziała się „Gazeta Polska”. Systemy informatyczne spółki Sapiens funkcjonowały w najważniejszych państwowych firmach i instytucjach, m.in. w NBP, PKO BP i Kancelarii Sejmu. O firmie Sapiens, sprzedającej specjalistyczne systemy komputerowe, zrobiło się głośno po publikacjach GP, dotyczących United International Trust (UIT) – nieznanej szerzej spółki z Antyli Holenderskich, która kupiła majątek stoczni w Gdyni i Szczecinie. Jak z nich wynika, UIT współpracuje z firmą Sapiens od 20 lat. UIT jest m.in. członkiem zarządu Sapiens International (prawo Antyli Holenderskich zezwala na taką operację), a Gregory Elias z UIT ma prawo reprezentować udziałowców Sapiens. Oficjalne dokumenty firmy z Izraela wskazują też na wojskową przeszłość ludzi z kierownictwa Sapiens. Jednym z dyrektorów Emblaze Group (konsorcjum, do którego należy Sapiens), jest Nahum Admoni – były szef Mossadu, pisze GP. Z ustaleń GP wynika również, że izraelski wspólnik nabywcy polskich stoczni działa na naszym rynku od 1991 r. Prowadzi, bowiem interesy z polską spółką, której prezesem jest… Andrzej Feliks Kuroń, młodszy brat Jacka Kuronia. – Zgadza się, z Sapiens współpracujemy od 1991 r. – potwierdza w rozmowie z „GP” Andrzej Kuroń, szef Sapiens-Polska i założonej jeszcze w PRL firmy, noszącej dziś nazwę: System 2000 Przedsiębiorstwo Rozwoju i Innowacji. System 2000 jest od 18 lat „wyłącznym dystrybutorem produktów firmy Sapiens International Corporation NV w Polsce. Specjalizuje się w tworzeniu i wdrażaniu systemów komputerowych, opartych na nowoczesnych generatorach aplikacji Sapiens”. Kuroń twierdzi, że „dopatrywanie się sensacji w biznesowej współpracy jego firmy z byłymi wojskowymi z Izraela jest „szukaniem dziury w całym”. Jednak przedsiębiorstwa i instytucje, z którymi współpracował System 2000, mają bardzo szczególny charakter i znaczenie dla państwa. Spółka Kuronia za pomocą narzędzi Sapiens opracowywała systemy m.in. dla Narodowego Banku Polskiego, PKO BP, Kancelarii Sejmu, Kasy Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych (KRUS), a także dla PZL Warszawa Okęcie. W PKO BP był to system obsługi centrali banku w zakresie dystrybucji świadectw udziałowych NFI. Jak czytamy na stronie firmy System 2000, obejmował on „utrzymanie centralnej kartoteki uprawnionych do nabycia świadectw (ponad 27 mln pozycji), aktualizowanej na podstawie danych PESEL”, a także codzienne przetwarzanie danych o dystrybucji. Jeśli chodzi o NBP, to system Sapiens (wdrożony w 1993 r.) realizował „prowadzenie rachunków bieżących banków w Centrali NBP” oraz transakcje rozliczeniowe on-line między centralami banków. Dla KRUS firma Andrzeja Kuronia wykonała tzw. centralną hurtownię danych, służącą do gromadzenia i udostępniania informacji istotnych dla centrali Kas. Z kolei Kancelaria Sejmu – czytamy na stronie internetowej Systemu 2000 – wybrała generator aplikacji Sapiens do „realizacji systemu obsługi procesu legislacyjnego”. Spółka Kuronia robiła też oprogramowanie wykorzystywane podczas wypłat Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. Obecny prezes Sapiens International – Roni Al-Dor – służył w izraelskich siłach powietrznych, ukończył też prestiżową uczelnię informatyczną podlegającą sztabowi sił powietrznych Izraela. Rami Doron, jego kolega z zarządu, przez sześć lat był ekspertem od elektroniki w armii Izraela. Sagi Schliesser – kolejna postać z kierownictwa Sapiens – przez wiele lat stał na czele Computer Training School w żydowskich siłach obronnych. Martin Greenberg – wiceprezes Sapiens – przez 8 lat pracował w wojskowym centrum komputerowym „Mamram”, specjalistycznej jednostce przetwarzającej informacje dla wszystkich jednostek wojskowych Izraela. Stworzyła ona m.in. specjalną wewnętrzną sieć komputerową (tzw. system intranetowy) na użytek izraelskiej armii. W latach 90. kiedy Sapiens zdobywała międzynarodowy rynek pracowali w niej ludzie o podobnym doświadczeniu. Wtedy też wykonywała zlecenia m.in. dla izraelskiego wojska i wielu światowych koncernów, jak IBM, Nissan czy Norwich Union. Mimo to, Andrzej Kuroń twierdzi, że Polacy nie powinni mieć żadnego powodu do obaw. Jego zdaniem Sapiens International, jako świetna spółka informatyczna (SIC!), nie posiada i nie posiadał dostępu do danych, które znajdują się w systemach w Polsce. Można by się także zastanawiać jak Andrzej Feliks Kuroń, brat Jacka Kuronia, zdołał założyć w PRL – państwie, którego władze jeszcze trzy lata wcześniej uznawały jego brata za wroga ustroju, firmę prowadzącą interesy z zagranicznym partnerem. Jak bowiem przyznaje sam Kuroń, w 1991 r. doszło do kontaktu z firmą Sapiens, z centralą w Izraelu. Od tego samego roku współpracował z PKO BP, potem z Narodowym Bankiem Polskim, dla którego spółka robiła system rozrachunków międzybankowych.

http://www.aspektpolski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2316&Itemid=1

Polonuska


Wyszukiwarka