981

Bosak: Wolny rynek - tak, liberalizm – nie Warto bronić rynku i zdrowej myśli ekonomicznej, nie warto raczej bronić liberalizmu. Zbyt wiele złych treści ideowo-politycznych i złej praktyki politycznej i gospodarczej ten termin za sobą ciągnie. A jeśli chce się bronić kapitalizmu, to trzeba mieć świadomość, że globalizacja mocno skomplikowała sytuację, a handel międzynarodowy będzie się toczył w ramach dyktowanych przez politykę - pisze Krzysztof Bosak*.

Dobry był tekst Marka Steinhoff-Traczewskiego, który staje w obronie wolnego rynku przed zniechęcającymi do niego stereotypami liberalizmu. Mam jednak kilka uwag. Po pierwsze na własne negatywne postrzeganie liberałowie w Polsce dość ciężko zapracowali. Stereotyp o bezrefleksyjności i prostactwie nie wziął się znikąd. Po drugie szkoda, że autor nie dodał, że Hayek nigdy nie określał się, jako liberał (a jako "stary Wig"), a Smith z dzisiejszej perspektywy jest chyba raczej po prostu prorynkowym konserwatystą, niż liberałem sensu stricto. Co innego konsekwentny liberał Mises, który mimo, że niepotrzebnie zideologizował problematykę rynku (czego jako filozoficzny racjonalista nie mógł zresztą uniknąć) to rozumiał sens istnienia państwa. Po trzecie autor nie zauważa, że współcześni nam propagatorzy myśli wolnorynkowej dość rzadko lub nigdy nie powołują się na subtelne rozważania moralne Smitha czy trzeźwe uwagi Hayeka, a chętniej sięgają po radykalnych, dogmatycznych leseferystów (czy wręcz anarchistów!) takich jak Rothbard i jego naśladowcy. Ta radykalizacja w doborze "idoli" w sposób oczywisty musi odpychać od liberałów każdego, dla kogo rzeczywistość gospodarczo-polityczna liczy się bardziej, niż logiczna spójność apriorycznej doktryny.Po czwarte, warto odnotować, że rzeczywistość gospodarcza XX i XXI wieku różni się do wieku XVIII, gdy Smith publikował swe imponujące "Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów". Odpowiedź na problem samorzutnej koncentracji kapitału i powstawania niebezpiecznie zbiurokratyzowanych koncernów dali niemieccy ordoliberałowie (którzy reprezentowali raczej "chrześcijański humanizm" lub po prostu konserwatyzm, a nie żadną odmianę liberalizmu), podobnie też oni stworzyli najbardziej wyrafinowaną teorię (i praktykę!) polityki monetarnej jeszcze przed monetaryzmem Friedmana, który uzyskał chyba niezasłużenie wielki rezonans.

Podsumowując: Warto bronić rynku i zdrowej myśli ekonomicznej, nie warto raczej bronić liberalizmu. Zbyt wiele złych treści ideowo-politycznych i złej praktyki politycznej i gospodarczej ten termin za sobą ciągnie. A jeśli chce się bronić kapitalizmu, to trzeba mieć świadomość, że globalizacja mocno skomplikowała sytuację, a handel międzynarodowy będzie się toczył w ramach dyktowanych przez politykę. Zawsze. Idąc dalej: dyskwalifikowanie konserwatystów (z postulatami np. dekoncentracji przemysłu czy zapobiegania koncentracji w rolnictwie), ordoliberałów (z postulatami m.in. polityki antymonopolowej) czy narodowców (z postulatami utrzymania kontroli własnościowej w strategicznych branżach i kontrolowania przepływów kapitału spekulacyjnego) jako "socjalistów", raczej do popularyzacji rynkowego myślenia się nie przyczyni. Łatwo zdystansować się od stereotypów. Trudniej się zdystansować od własnych stronników, którzy tym stereotypom odpowiadają. Krzysztof Bosak

Liberalizm – tak, patriotyzm - tak, nacjonalizm - nieKrzysztof Bosak w jednym ze swoich ostatnich tekstów „Wolny rynek – tak, liberalizm -nie”

http://rebelya.pl/post/3859/bosak-wolny-rynek-tak-liberalizm-nie

stwierdza, iż nie warto bronić liberalizmu, ponieważ zbyt wiele złych treści ideowo - politycznych i złej praktyki politycznej i gospodarczej ten termin za sobą ciągnie. W swoich rozważaniach zręcznie wyłączył z grona liberałów F. A. von Hayeka, A. Smitha oraz ordoliberałów niemieckich przypisując ich wszystkich do grona konserwatystów. Natomiast do najpopularniejszych idoli współczesnych liberałów zaliczył anarchokapitalistę Murraya Rothbarda, który jakoby unika, w przeciwieństwie do Smitha, subtelnych rozważań moralnych sprowadzając swoich wyznawców na manowce dogmatyzmu, prostactwa i bezrefleksyjności. Z takim zniekształconym ujęciem myśli liberalnej przez reprezentanta polskiego nacjonalizmu nie można się zgodzić. Jak słusznie zauważył Konfucjusz naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć. Prawdą jest, że wokół pojęcia liberalizmu nawarstwiło się wiele złych treści ideowo - politycznych, pojęcie to zostało przejęte przez lewicę i często jest utożsamiane z libertynizmem. Jednak nie można się zgodzić z postulatem, aby pojęcie to wolnościowcy porzucili jako skompromitowane. Tym bardziej, że polscy narodowcy, nie porzucają dawnych szyldów organizacyjnych ani nie odcinają się od swoich, mających źródła w rewolucji francuskiej tradycji kolektywistycznych (sprowadzających się co do zasady to tego, że grupa – naród lub społeczeństwo ma prawo podporządkować sobie jednostkę) i często etatystycznych, skompromitowanych w państwach totalitarnych. Jeżeli jest jakaś ideologia pozostająca w całkowitej kontrze do zbrodniczego totalitaryzmu i kolektywizmu XX w. to jest nią właśnie liberalizm oparty na poszanowaniu wolności osobistej, własności prywatnej, swobodzie umów i etyce chrześcijańskiej (co bardzo dobrze rozumieli ordoliberałowie po II wojnie światowej). Zdaniem Hayeka najbardziej wyrazistym atrybutem liberalizmu, który odróżnia go w jednakowym stopniu od konserwatyzmu i socjalizmu jest pogląd, że moralne przekonania dotyczące spraw zachowania względem innych, które bezpośrednio nie dotykają sfery chronionej drugiego człowieka, nie usprawiedliwiają wymuszenia. Dlaczego warto bronić liberalizmu? Bo jak słusznie stwierdził w swojej ostatniej książce „Myśli nowoczesnego endeka” Rafał Ziemkiewicz liberalizm to jak sama nazwa wskazuje idea wolności. Wolności dla wszystkich, nie dla najmożniejszych. To idea wychodząca z założenia, że ludzie, choć obdarzeni przez stwórcę w różnym stopniu zdolnościami, mają równe szanse, takie same dla wszystkich prawa korzystania z nich. Jedynym ograniczeniem dla indywidualnej wolności jest granica cudzej krzywdy. Realizacja tego ideału w sferze gospodarki wiedzie ku postulatowi państwa minimum, państwa nocnego stróża, którego zadaniem jest pilnowanie, aby reguły gry nie były łamane. Aby ci, którzy w jednej turze wzbogacili się bardziej od innych, nie byli w stanie użyć swej przewagi do zmiany reguł. I dalej: Przyczyną finansowego kryzysu nie jest żaden „kapitalizm”, ale właśnie jego brak. Kryzys na amerykańskim rynku nieruchomości, od którego zaczęły się kłopoty, nie mógłby wybuchnąć, gdyby nie pompowanie państwowymi gwarancjami kredytów hipotecznych. Czy Hayek rzeczywiście nigdy nie określał się mianem liberała, jak z całą stanowczością znawcy stwierdza K. Bosak? Nie znam wszystkich dzieł Hayeka, ale w jednym ze swoich sztandarowych esejów „Dlaczego nie jestem konserwatystą?” Hayek zajął stanowisko wprost przeciwne: Przy tym wszystkim, już wcześniej amerykańscy radykałowie i socjaliści zaczęli nazywać się liberałami. Niemniej jednak, w tym miejscu użyję słowa „liberalne” dla określenia zajmowanego przez siebie stanowiska, które, moim zdaniem, jest jednakowo różne zarówno od autentycznego konserwatyzmu, jak socjalizmu. I dalej określa cele liberałów: Powinnością liberała jest przede wszystkim pytać, w jakim kierunku podążamy, a nie czy mamy tam podążać szybko albo jak daleko. W rzeczywistości różni się on dziś od kolektywistycznego radykała znacznie bardziej niż konserwatysta. Podczas gdy ten ostatni ogólnie prezentuje zaledwie umiarkowanie nieprzychylne nastawienie do współczesności, liberał musi bardziej stanowczo sprzeciwiać się niektórym z podstawowych idei, które większość konserwatystów dzieli z socjalistami. Zatem Hayek wyraźnie odcina się od konserwatyzmu, który może łączyć się z socjalizmem, a także nacjonalizmem: Dodam tylko, że owa nacjonalistyczna skłonność częstokroć pozwala przerzucić most między konserwatyzmem a kolektywizmem: niewiele dzieli myślenie w kategoriach „naszego” przemysłu czy surowca od żądania, aby zarządzano tymi państwowymi zasobami w interesie narodowym. (...) Nie muszę chyba dodawać, że tego rodzaju nacjonalizm jest czymś bardzo różnym od patriotyzmu i że awersja do nacjonalizmu jest w pełni zgodna z głębokim przywiązaniem do tradycji narodowych. Czy faktycznie, jak twierdzi K. Bosak, aktualna sytuacja gospodarcza, całkowicie różna od tej z XVIII w. wymaga istotnych zmian w podejściu liberałów do gospodarki? Pogląd taki niezwykle popularny od początku XX w. skazywał myślicieli takich jak Mises i Hayek na całkowitą marginalizację. Jak słusznie zauważa Hayek wolny rynek to samorzutny, naturalny, niezwykle skomplikowany mechanizm, którego działania nie jest w stanie objąć i zaprojektować żadna kontrola i racjonalne ulepszenia urzędników: W rzeczy samej, częścią postawy liberalnej jest założenie, że, zwłaszcza na polu gospodarki, samoregulujące się siły rynku w jakiś sposób wywołają pożądane przystosowania do nowych warunków, chociaż nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak to się odbędzie w określonej sytuacji. Prawdopodobnie żaden czynnik nie potęguje bardziej wcale nierzadkiej postawy niechęci do pozostawienia rynku samemu sobie, jak niemożliwość wyobrażenia sobie, w jaki sposób bez rozmyślnej kontroli może zaistnieć pewna niezbędna równowaga między popytem a podażą, eksportem a importem, itd. Konserwatysta poczuje się bezpieczny i zadowolony dopiero wtedy, gdy ma pewność, że jakaś wyższa mądrość obserwuje i kontroluje zmiany, gdy wie, że jakaś władza jest odpowiedzialna za utrzymywanie zmian w stanie uporządkowania. Zupełnie pozbawione jakichkolwiek podstaw jest odcinanie przez K. Bosaka ordoliberałów od liberalizmu i wiązanie ich przede wszystkim z tradycją konserwatywną. Ordoliberalizm to ruch intelektualny, który powstał w Niemczech w pierwszej połowie XX w. jako odpowiedź na radykalny zwrot spowodowany Wielkim Kryzysem z lat 1929-1932, polegający na odejściu od gospodarki wolnorynkowej i idei liberalnych w kierunku interwencjonizmu, kolektywizmu i totalitaryzmu. To rosnąca w Europie popularność ruchów kolektywistycznych pod postacią nacjonalizmu, komunizmu, faszyzmu i nazizmu skłoniła ordoliberałów do zrewidowania założeń klasycznego liberalizmu w sferze ekonomicznej i społecznej, tak aby bez naruszania fundamentalnych zasad gospodarki rynkowej wprowadzić pewne elementy socjalne dla utrzymania społecznego porządku i pokoju. A więc rewidowali oni założenia klasycznego liberalizmu, przy czym chodziło im o liberalizm europejski, bardziej racjonalistyczny niż w tradycji anglosaskiej, nie w celu odcięcia się od niego, ale zachowania w trudnych warunkach wieku XX zdominowanego przez ideologie etatystyczne i kolektywistyczne. Mimo uwag wobec liberalizmu, to wolność, osadzona w obyczajach, prawie i nierozłącznie związana z moralnością, znajdowała się wśród najwyższych wartości cenionych przez ordoliberałów. Niezrozumiały jest także zarzut kierowany do współczesnych liberałów, jakoby ich głównym idolem był radykalny anarchokapitalista Murray Rothbard. O ile klasyczni liberałowie uznają konieczność istnienia państwa to libertarianin Rothbard jest przeciwnikiem tej instytucji. To jest zasadnicza różnica, w mojej ocenie dużo większa niż różnice dzielące włoski faszyzm i narodowy radykalizm. Jeżeli polscy narodowcy są tak czuli na punkcie określania ich mianem mussolinistów czy faszystów, nie powinni jednocześnie usiłować tworzyć skrzywionego obrazu środowiska liberałów jako radykalnych przeciwników państwa poddających się bezrefleksyjnie urokowi Rothbarda. Na marginesie tylko warto dodać, że M. Rothbard nie pomijał w swojej myśli kwestii moralności, co miałoby go odróżniać od „konserwatysty” Adama Smitha, lecz swoje koncepcje wolności oparł właśnie na moralności i prawie naturalnym, czemu m.in. poświęcił swoje dzieło „Etyka wolności”. Podsumowując jak najbardziej warto bronić liberalizmu w klasycznym rozumieniu jako idei Wolności i Samorządu, polskich tradycji republikańsko-wolnościowych i patriotyzmu. Natomiast nie warto w XXI w. wracać do idei nacjonalistycznych, przechodzących swój renesans w związku z kryzysem gospodarczym w Europie, tyleż dalekich idei wolności i tradycyjnie rozumianej polskości, co mających wspólne korzenie ideowe z faszyzmem, socjalizmem, komunizmem i nazizmem.

Arkadiusz Jałowiec

Tajne rozmowy ws. Azotów Kolejny skandal wstrząsa sceną polityczną. Aleksander Kwaśniewski przyznaje, że lobbował u Donalda Tuska za sprzedażą rosyjskiej firmie Azotów Tarnów. Premier potwierdza, że doszło do rozmowy na ten temat, ale zapewnia, iż powiedział „nie”. Tymczasem Rosjanie mają coraz więcej akcji Grupy Azoty. Wczoraj Aleksander Kwaśniewski przyznał (w oświadczeniu przekazanym mediom oraz zamieszczonym na portalu społecznościowym Facebook), że rozmawiał z Donaldem Tuskiem na temat oferty zakupu akcji tarnowskich zakładów produkujących nawozy sztuczne przez rosyjski koncern chemiczny Acron. Były prezydent napisał, że w ubiegłym roku właściciel holdingu chemicznego Acron SA Wiaczesław Kantor zapytał go, „jaki jest klimat inwestycyjny w Polsce, szczególnie wobec inwestorów z Rosji – Acron zainteresował się bowiem informacjami Ministerstwa Skarbu Państwa RP o poszukiwaniu inwestora dla polskich zakładów chemicznych”. Kwaśniewski tłumaczy, że nie mogąc sam odpowiedzieć na to pytanie, „postanowił skonsultować sprawę z właściwymi osobami w polskim rządzie”. Dlatego – przyznaje – „informację o pojawieniu się poważnego inwestora branżowego dla Azotów Tarnów” przedstawił premierowi Donaldowi Tuskowi oraz przewodniczącemu Rady Gospodarczej przy rządzie Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu. Zapewnił, że nie prowadził rozmów na ten temat z Ministerstwem Skarbu. Oświadczenie byłego prezydenta postawiło w niewygodnej sytuacji Donalda Tuska. Wczoraj na konferencji prasowej zorganizowanej po posiedzeniu rządu trudno mu było ukryć zdenerwowanie. Musiał przyznać się do rozmowy z Kwaśniewskim. Na początku próbował zbagatelizować jego wyznania. – To chyba nie było tajemnicą – wybąkał. Następnie przystąpił do obrony. Oznajmił, że na propozycję dopuszczenia Rosjan do gry o Azoty Tarnów Kwaśniewski usłyszał „nie”.

– Wyjaśniłem byłemu prezydentowi, że promowanie inwestycji rosyjskiej w tej konkretnej dziedzinie, w tym konkretnym przedsięwzięciu, w naszej ocenie, jest wbrew naszym narodowym interesom – zapewnił. Dodał: – Strategia rządu jest diametralnie odmienna i że nie wchodzi w rachubę przychylność rządu dla tej inwestycji. Premier przyznał jednak – choć nie wprost – że mimo to nie udało się skutecznie zablokować rosyjskich inwestycji w polski przemysł chemiczny. Acron poprzez zależne spółki dalej nabywał akcje, tym razem już nie tylko tarnowskich Azotów, ale całej grupy, do której one weszły po konsolidacji. Obecnie ma już 15 proc. akcji skonsolidowanej grupy produkującej nawozy sztuczne. Opozycja pyta, jak to było możliwe? Poseł Zbigniew Kuźmiuk podkreśla, że proces prywatyzacji powinien być jasny i przejrzysty, a tutaj jest wiele znaków zapytania. Tymczasem Donald Tusk w rozbrajający sposób wyznaje, że w zachowaniu byłego prezydenta nie widział „zasadniczo nic niestosownego”. Wojciech Kamiński, Samuel Pereira

Sprywatyzowana III RP. Niezbędne pytania.

1. Po co konsultant - altruista ;-D A.Kwaśniewski odbywa tajne rozmowy z premierem Tuskiem i J.K.Bieleckim, skoro Acron - jak każdy inwestor - może dokonywać operacji giełdowych?

2. Na jakiej podstawie premier Tusk przekazuje konsultantowi - alytuiście ;-D A.Kwaśniewskiemu poufną informację o niechęci (kogo?) Tuska osobiście, rządu PO - PSL do inwestycji giełdowych Kantora?

3. Czy KNF zbadała czy konsultant - altruista ;-D A.Kwaśniewski wykorzystał informacje poufne przekazane mu przez premiera Tuska i J.K.Bielckiego - co byłoby równoznaczne z popełnieniem przestępstwa zwanego insider trading?

4. Czy KNF zbadała czy premier Tusk i J.K.Bielecki wykorzystali informacje poufne otrzymane od konsultanta - altruisty ;-D A.Kwaśniewskiego o planowanych inwestycjach giełdowych Acronu i Kantora?

5. Z kim jeszcze i na jakie tematy premier Tusk odbywał takie poufne narady w sprawach inwestycji giełdowych?

To jak to wreszcie z tymi Azotami było?

1 .Po sobotnich doniesieniach Newsweeka i Gazety Polskiej Codziennie o udziale Aleksandra Kwaśniewskiego w próbach przejęcia przez rosyjski koncern Acron pakietu większościowego w tarnowskich Azotach, pojawiły się oświadczenia zarówno byłego prezydenta jak i premiera Tuska, że w ich działaniach w tej sprawie nie było nie tylko złamania prawa, a nawet naruszenia jakichkolwiek standardów. Przypomnijmy tylko, że w lipcu 2012 roku, rząd Tuska, stawał murem aby nie dopuścić do przejęcia przez Acron, pakietu większościowego Azotów w Tarnowie. Jak donosiły wówczas media, determinacja rządu Tuska była wywołana opracowaniami ABW, które czarno na białym dowodziły, że zainteresowanie Rosjan zakładami w Tarnowie, stanowi zagrożenie dla interesów ekonomicznych naszego kraju, głównie z powodu wielkości zapotrzebowania na gaz przez tę firmę. W sytuacji kiedy Rosjanie ogłosili na giełdzie w Warszawie wezwanie do sprzedaży akcji Azotów i na 3 dni przed jego zakończeniem, podnieśli zaproponowaną przez siebie cenę do 45 zł z akcję (a więc sporo wyżej niż ówczesna wycena tych walorów na giełdzie), do kontrakcji ruszył resort skarbu. Minister Budzanowski publicznie mówił o próbie wrogiego przejęcia Azotów przez Rosjan, prowadził poufne rozmowy z niektórymi PTE właścicielami OFE aby nie odpowiadały na to wezwanie, wreszcie ogłosił zamiar połączenia Tarnowa z Puławami i tym samym zablokował możliwość zdobycia przez Acron większościowych udziałów w spółce. Ostatecznie za duże pieniądze Rosjanie wykupili wtedy tylko 12% akcji „Tarnowa” i rząd otrąbił odparcie wrogiego przejęcia.

2. W ostatnich dniach okazało się, że sprawa ma drugie dno. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski miał badać przychylność rządu (a dokładnie premiera Tuska), a także byłego premiera, a obecnie szefa Rady Gospodarczej przy premierze Tusku – Jana Krzysztofa Bieleckiego dla tej inwestycji w imieniu właściciela Acronu Wiaczesława Kantora, rosyjskiego oligarchy (także posiadacza izraelskiego paszportu) i swojego przyjaciela, którego będąc prezydentem, uhonorował wysokim odznaczeniem państwowym. Jednak w sprawie rezultatów tego badania, mamy ciągle sprzeczne informacje. Wczoraj na konferencji prasowej premier Tusk poinformował, że dał jednoznacznie prezydentowi Kwaśniewskiemu do zrozumienia, że rząd jest zdecydowanie przeciwny tej inwestycji. Z kolei z oświadczenia byłego prezydenta Kwaśniewskiego wcale nie wynika, że tak właśnie było, co więcej wypowiadający się w tej sprawie były prezes TVP Robert Kwiatkowski obecnie wspierający ugrupowanie Kwaśniewskiego, Palikota i Siwca – Europa Plus, sugerował w ostatnią niedzielę w programie „Kawa na ławę” Bohdana Rymanowskiego, że Kwaśniewski uzyskał u Tuska wsparcie dla tego przedsięwzięcia.

3. Wczoraj klub Prawa i Sprawiedliwości złożył wniosek do marszałek Kopacz wniosek o rozszerzenie porządku obrad najbliższego posiedzenia Sejmu o informację Prezesa Rady Ministrów w tej bulwersującej sprawie. Mamy nadzieję, że marszałek przychyli się do tej prośby zwłaszcza, że dogłębnym wyjaśnieniem tego skandalu, powinien być zainteresowany sam premier Tusk. Piszę skandalu, bo już sam fakt, że o prywatyzacjach strategicznych polskich przedsiębiorstw szef polskiego rządu rozmawia z przedstawicielem potencjalnego inwestora przy swoistym „zielonym stoliku”, tak właśnie trzeba zaklasyfikować. Co więcej w ostatnich tygodniach dowiedzieliśmy się, że ten „niechciany” w Azotach inwestor znacząco powiększa swoje udziały teraz już w skonsolidowanej Grupie Azoty (a więc połączonej już z zakładami w Puławach ), obecnie do około 15% i ogłasza zamiar dalszych zakupów. Najwyższy czas aby posłowie, a także polska opinia publiczna ostatecznie dowiedzieli się jaka jest strategia rządu wobec prób przejęcia większościowych udziałów w Grupie Azoty przez Rosjan i czy alarmistyczne doniesienia ABW z lata poprzedniego roku o próbach wrogiego przejęcia tego przedsiębiorstwa przez Rosjan, są w dalszym ciągu obowiązujące. Kuźmiuk

Układ atakuje „Układ zamknięty”? Twórcy o zarzutach wobec filmu: "Zdumiewa zgoda kierownictwa tygodnika i wydawnictwa Ringier Axel Springer na takie praktyki" Po publikacji przez tygodnik Newsweek Polska z dnia 22 kwietnia 2013 roku tekstu pt. „Kulisy Układu zamkniętego. Układ oskarżonych i sponsorów”, autorstwa Wojciecha Cieśli oraz Violetty Krasnowskiej – Sałustowicz, który poświęcony był rzekomym niejasnym powiązaniom twórców i producentów filmu z dwoma sponsorami obrazu -  Januszem Kaczmarkiem i Andrzejem Długoszem w siedzibie Pracodawców RP zorganizowano briefing z udziałem twórców, producentów, Andrzeja Długosza oraz przedstawicieli Pracodawców RP. Prezydent PRP Andrzej Malinowski przyznał, że z zaskoczeniem zapoznał się z publikacją tygodnika „Newsweek”.  Według Malinowskiego:

Dziennikarze wykazali się brakiem elementarnego poszanowania przepisów prawa i werdyktów sądowych niepasujących do założonych przez nich z góry tez. Na dodatek, domniemanie niewinności jest dla pana Cieśli i pani Krasnowskiej - Sałustowicz pojęciem zupełnie nieznanym. Zdumiewa zgoda kierownictwa tygodnika i wydawnictwa Ringier Axel Springer na takie praktyki Według Malinowskiego o "profesjonalizmie" dziennikarzy świadczy choćby fakt, że już na początku pomylono nazwę nagrody, którą „Układowi Zamkniętemu” przyznała Kapituła. Chodziło o nagrodę Pracodawców RP, przyznawaną od 11 lat, która nazywa się Wektor, a nie Wiktor. Prezydent Pracodawców RP jest przekonany, że uderzono w film w „Układ zamknięty”, ponieważ zaniepokoił środowiska realistycznie sportretowane w fabule. Warto przypomnieć, że już wcześniej jeden z autorów wykazał się podobnym „profesjonalizmem”, co zostało docenione przed czterema laty przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (Hiena Roku 2009). Czyżby liczył na kolejną statuetkę? – pytał Andrzej Malinowski. Michał Pruski, współautor scenariusza „Układu zamkniętego” przypomniał, że już przed premierą filmu twórcy podkreślali, że nie jest to film dokumentalny. Poniżej przypominamy fragmenty tego oświadczenia:

„Układ zamknięty” nie jest film dokumentalnym Pisząc scenariusz, byliśmy szczególnie uwrażliwieni na to, by tekst nie miał wydźwięku politycznego, a opowiadał o patologiach w łonie instytucji władzy (prokuratura, fiskus), nie zaś by przypisywał winę za to, co się stało, jakiejś konkretnej partii politycznej. To jest film, który opowiada - w sensie przekazu uniwersalnego, który sobie założyliśmy - o tym, jak w młodej polskiej demokracji wciąż ułomnie działają niektóre struktury państwa. Na tyle ułomnie, że sitwy kolesiów usytuowanych w konkretnych instytucjach są w stanie wykończyć w zasadzie każdego, jeśli tylko uprą się dostatecznie mocno. I dalej - "Układ…" jest filmem o tym, jak niewiele znaczy i może człowiek, jednostka, a nawet niewielka grupa ludzi, gdy przeciwko tym ludziom sprzysięgną się (zawiążą spisek) potężne instytucje państwa. Celne jest hasło, które się pojawiło na polskim plakacie filmu - "Jutro mogą przyjść po ciebie". Mogą i przychodzą. Ale równie trafne jest hasło z już znanego brytyjskiego plakatu promującego film na Wyspach - "To może się wydarzyć wszędzie, w każdym czasie i każdemu. I wreszcie kolejna kwestia… "Układ zamknięty" nie jest filmem dokumentalnym, tylko fabularnym. Co to oznacza w tym konkretnym przypadku? Po pierwsze - przytłaczająca większość koszmaru, który stał się udziałem trójki młodych polskich biznesmenów, to fakty, które starannie dokumentowaliśmy. Ale - po drugie - film fabularny ma swoje prawa, zatem o ile główna linia dramaturgiczna filmu odpowiada faktom, to jednak reżyser ma prawo, a nawet obowiązek, tak konstruować film fabularny, by był on zrozumiały dla zwykłego widza i go zainteresował. Wiele scen w "Układzie…" powstało według tych reguł. Dlatego jako jedna z plansz na początku filmu pojawia się ta, która oznajmia, że film powstał NA MOTYWACH prawdziwych wydarzeń, nie zaś, że to jest od początku do końca wierne odwzorowanie faktów. Michał Pruski przytoczył też dane związane z oglądalnością filmu. Okazało się, że do ubiegłej niedzieli włącznie, film obejrzało 355 tysięcy widzów, a w drugim i trzecim weekendzie wyświetlania, film zajął pierwsze miejsce wśród najchętniej oglądanych filmów.

"Układ Zamknięty” jest filmem głośnym, chętnie omawianym w mediach, prowokuje liczne dyskusje - mówił Michał Pruski.Nie spodziewaliśmy się, że nasz film wywoła dyskusję aż na taką skalę. Jest to dla nas do pewnego stopnia zaskoczenie. Oznacza to jednak, że poruszyliśmy problem ważny i poważny. Udało się nam przerwać swoisty  układ zamknięty milczenia lub marginalnego traktowania problemów na styku prokuratura – urząd skarbowy-przedsiębiorcy prywatni. Okazało się, że obnażając jeden z możliwych mechanizmów niszczenia polskiego biznesu przez potężne instytucje państwa, potrąciliśmy wierzchołek góry lodowej. Widzimy dziś jak ta góra powoli wynurza się w całej swojej przerażającej okazałości. Mieliśmy świadomość, że tym filmem dotknęliśmy tych urzędników państwa, którzy należą do kasty ludzi nietykalnych, chronią ich immunitety, przywileje. W  ich mocy są paragrafy, w ich rękach leży los ludzi, mogą karać w majestacie prawa, nic im nie grozi za podejmowanie błędnych, a czasem nawet sprzecznych z prawem decyzji. Ludzie przez nich niszczeni nie mają szans na dochodzenie swoich racji. I o tym jest „Układ zamknięty”. Mirosław Piepka, scenarzysta i współproducent filmu opowiedział jak zdobywano pieniądze na realizację filmu. Twórców zainspirowała notka w gazecie, informująca o tym, że po siedmiu latach uniewinniono 3 przedsiębiorców, bo nie znaleziono dowodów winy. Wówczas scenarzyści zaczęli dokumentować historię, która jeżyła im włosy na głowie. Było to jeszcze jednak za mało, by powstał film o potężnych mechanizmach. Że takie mechanizmy istnieją, a historia trójki biznesmenów nie jest odosobniona,  scenarzystów przekonali Marek Goliszewskiego z BCC i Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Twórcy spotykali się z kolejnymi biznesmenami, którzy opowiadali równie straszne historie. Rozmawiali także z Romanem Kluską. Na podstawie tych rozmów nabrali przekonania, że mają do czynienia z prawdziwą patologią, a nie pojedynczą, wstrząsającą historią. Wówczas zaczęli pisać scenariusz. Gdy ten był gotowy, PISF odmówił sfinansowania produkcji, a scenarzyści wraz z producentką zaczęli szukać na swoją produkcję pieniędzy. Odwiedzali firmy, przedsiębiorców, żebrząc o pieniądze na realizację projektu. Wielu przedsiębiorców bało się sfinansowania projektu. Wreszcie udało się zdobyć sponsorów. W końcowych napisach pojawiła się raptem 1/3 sponsorów. Reszta ze względu na obawy przed represjami ze strony aparatu państwowego wolała zachować anonimowość. W międzyczasie twórcy odsprzedali większość praw na rzecz koproducentów (w sumie odsprzedano 87 procent praw). Wciąż i tak brakowało funduszy na postprodukcję. Wówczas brakującą sumę wyłożyła  Kasa Stefczyka, zostając mecenasem głównym filmu.

Oto cały układ finansowy, jaki stoi za tym filmem – podsumował zarzuty "Newsweeka" Mirosław Piepka.

Prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski poinformował, że instytucja, którą reprezentuje przygotowała zieloną księgę, w której opisano patologiczne mechanizmy działające w Polsce. W księdze opisano przypadki, w których zapadły prawomocne uniewinniające wyroki sądów z uzasadnieniem, w którym zapisano, że organy państwa działały z naruszeniem prawa. Zespół wPolityce.pl

Jarosław Gowin i Michał Królikowski: jak powstrzymać pedofilów Wiosną 2014 r. na wolność wyjdą seryjni mordercy, gwałciciele i pedofile, których wyroki śmierci zostały zamienione na karę 25 lat pozbawienia wolności. Chcemy naprawić błędy czasów transformacji 
– piszą w "Rzeczpospolitej" minister sprawiedliwości Jarosław Gowin i jego zastępca, podsekretarz stanu Michał Królikowski. Na początku kadencji Ministerstwo Sprawiedliwości rozpoczęło intensywne prace nad przygotowaniem rozwiązania dotyczącego izolacji szczególnie niebezpiecznych przestępców. Autorzy tekstu zwracają uwagę, iż jest to próba naprawienia błędów okresu transformacji oraz wielu lat zaniechań. Wytykają także "fałszywe głosy" w debacie publicznej wskazując, że nie które z nich "ocierają się wręcz o prymitywny populizm". I tak minister oraz jego zastępca polemizują z argumentami prof. Moniki Płatek z Uniwersytetu Warszawskiego. Uznała ona, że nowy pomysł ministerstwa sprawi, że władza będzie mogła swobodnie umieszczać w zakładzie zamkniętym tych obywateli, których uzna za niebezpiecznych, a izolacja osoby po odbyciu kary więzieniem jest złamaniem zasady o niedziałaniu prawa wstecz. Autorzy tekstu uważają ten zarzut za "chybiony". Gowin i Królikowski wskazują, że w Europie powszechnie praktykuje się istnienie ośrodków izolacji. Za przykład podają Niemcy, w których przyjęto model terapeutyczno-leczniczy uznany m.in. przez Trybunał w Strasburgu za zgodny z Konwencją o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, Polski projekt ma respektować dwie zasady. "Stanowisko ETPCz, że pozbawienie wolności osoby uprzednio skazanej, po odbyciu przez nią kary, jest możliwe tylko na podstawie odrębnego orzeczenia sądu wynikającego z przesłanki określanej przez konwencję jako 'unsounded mind'. Nie jest to termin ściśle medyczny, ale prawny, który Trybunał określa jako zespół zaburzeń psychicznych lub osobowościowych (np. zautomatyzowane reakcje przemocowe). Co więcej, warunki odosobnienia w takiej sytuacji nie mogą przypominać tych, które panują w zakładzie karnym". Ministrowie wskazują równie, że "polski Trybunał Konstytucyjny nie zaakceptowałby pozbawienia wolności jednostki tylko dlatego, że stwierdzono, iż jest ona potencjalnie niebezpieczna. Konstytucja wymaga bowiem zachowania zasady konieczności i proporcjonalności, co oznacza, że musi istnieć realne zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego – a więc przy ocenie sytuacji konieczne jest odwołanie się do przestępstw dokonanych wcześniej przez sprawcę". Gowin i Królikowski podkreślają, że dalsze izolowanie osoby skazanej na karę pozbawienia wolności, byłoby uznanie jej zaburzeń za szczególnie poważne, których skutkiem będzie wysokie ryzyko popełnienia przestępstwa przeciwko wolności seksualnej lub życiu czy zdrowiu człowieka. "Badanie inicjowałby kierownik zakładu karnego, ale przeprowadzałby je sąd opiekuńczy na podstawie ekspertyz kilku biegłych, odwołujących się przy tym do dotychczasowego postępowania sprawcy. Praw osoby badanej w takim trybie obowiązkowo strzec powinien pełnomocnik z urzędu" - wyjaśniają. (msz, mj)

Kukiz: Moje dzieci chcą wyjechać z Polski. Nie chcą żyć w domu wariatów

"Nie marzą mi się masowe demonstracje, marzy mi się nowa ustawa o referendach krajowych, ale jest tak, że obywatel, kiedy jest lekceważony, wychodzi na ulicę" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM Paweł Kukiz. Twierdzi, że nadzieją na zmianę byłaby nowa ustawa o referendach krajowych i jednomandatowe okręgi wyborcze. "I w PO, i w PiS są osoby, które - gdyby zmienić ustrój - byłyby kapitalnymi przedstawicielami narodu" - podkreśla. "Niestety dziś jest tak, że moje dzieci chcą wyjechać z Polski, bo nie chcą żyć w domu wariatów" - dodaje. Paweł Kukiz w Kontrwywiadzie RMF FM. Posłuchaj!

Konrad Piasecki: Ja w Warszawie, we wrocławskim studiu RMF FM oburzony i zmielony.pl Paweł Kukiz. Dzień dobry. Paweł Kukiz: Dzień dobry. Oj tam, od razu oburzony, bez przesady.

Z rana oburzenie mniejsze? Widziałem taki rysunek kiedyś, nie pamiętam autora: pies leży przy budzie, dosyć znudzony, i napis: "Uwaga! Zły pies", a pod spodem dymek taki z pyska tego psa: "Zły - przesada. Tylko lekko pod...nerwiony". Zły? Przesada. Tylko lekko pod...nerwiony

Rybnik, Gowin, Nowak, koalicja - lista kłopotów Platformy coraz dłuższa. Paweł Kukiz zaciera ręce, widząc kłopoty obozu rządzącego? Nie, ja nie mam jakichś powodów do zacierania rąk. Zacierałbym ręce, gdyby wybory wygrał pan Makosz. Natomiast czy to jest obóz rządzący, czy też ich konkurenci, nie ma to jakiegoś szczególnego znaczenia. Oczywiście nie przepadam za obozem rządzącym, ale bardziej kontestuję to wszystko pod kątem całego systemu ustrojowego, politycznego, a nie pewnego wyścigu do stanowisk.

I co? Chciałby pan wysadzić w powietrze i Platformę, i PiS - tylko czym je zastąpić? I w PiS i PO są osoby, które - gdyby zmienić ustrój polityczny - byłyby kapitalnymi przedstawicielami narodu To nie jest tak, że "wysadzić w powietrze i Platformę, i PiS". I w jednej, i w drugiej partii są osoby, które - gdyby zmienić ustrój polityczny - byłyby kapitalnymi przedstawicielami narodu. Mówię o takim systemie politycznym, w  którym ci przedstawiciele odpowiadaliby przed narodem bezpośrednio, a nie za pośrednictwem wodzów partii.

Jest dzisiaj tak, że Pawłowi Kukizowi marzą się masowe demonstracje, ludzie na ulicach, strajk generalny "Solidarności"? Nie marzą mi się żadne masowe demonstracje, marzy mi się taka zmiana ustawy o referendum ogólnokrajowym Ależ skąd, nie marzą mi się żadne masowe demonstracje, marzy mi się taka zmiana ustawy o referendum ogólnokrajowym, która spowoduje, że takie manifestacje nie będą potrzebne, ponieważ będzie dochodziło do kompromisu, do zgody, która będzie tożsama z wolą narodu.

No, ale jak pan rozmawia z manifestującymi i z szefem "Solidarności"... Manifestacje są właśnie wynikiem tego, że obywatel jest lekceważony. Wtedy obywatel wychodzi na ulicę. Obywatel, kiedy ma coś do powiedzenia i władza liczy się z jego zdaniem, nie ma potrzeby, by wychodzić na ulicę. Chodzi właśnie o to.

"Solidarność" zapowiada kilkudniową demonstrację we wrześniu w Warszawie. Wie pan, jak to będzie wyglądało? Domyślam się, jak to będzie wyglądało, mniej więcej wiem, jak to będzie wyglądało. Natomiast nie jestem upoważniony do tego, żeby mówić o tym publicznie.

Czemu to wszystko ma służyć? Polsce.

Odejściu rządzących? Nie. To ma służyć temu, by moje dzieci nie wyjechały z Polski.

A chcą wyjechać? Tak, chcą wyjechać z Polski.

Przez politykę czy przez sytuację ekonomiczną? Moje dzieci nie chcą żyć w domu wariatów - jak to określiła moja najstarsza córka Przede wszystkim z tego względu, że nie chcą żyć w domu wariatów - jak to określiła moja najstarsza córka. I ta moja przypowiastka o filmie czy o kreskówce, którą zacytowałem w Gdańsku, to nie jest mój pomysł, tylko cytowałem słowa najstarszej córki.

No dobrze, a jak nie chcesz żyć w domu wariatów, co trzeba zrobić, żeby ten dom wariatów naprawić? Referendum? Jednomandatowe okręgi wyborcze? Chodzi przede wszystkim o to, że w artykule 4 konstytucji mamy do czynienia ze stwierdzeniem, że władza zwierzchnia w Rzeczpospolitej Polskiej należy do narodu. W ustępie drugim napisane jest, że naród sprawuje swoją władzę bądź poprzez swoich przedstawicieli, czyli poprzez prezydenta, Senat i Sejm, bądź w sposób bezpośredni. I tutaj, jeśli chodzi o tą bezpośredniość, ustawodawca ma na myśli referendum ogólnokrajowe. Jednocześnie dalej w tej konstytucji prawo do referendum jest potwornie ograniczone, chociażby progiem frekwencyjnym 50 procent, czyli ponad 15 milionów obywateli musiałoby pójść do urn, by referendum zostało uznane za ważne. Ale to, że zostaje uznane za ważne, jeżeli nawet te 15 milionów do urn pójdzie, jedocześnie nie znaczy, że referendum posiada moc wiążącą dla władz, czyli - mówiąc kolokwialnie, w wielkim takim skrócie - może pójść 16 milionów do urn, 9 milionów może stwierdzić, że nie chce emerytury 67, a władze, Sejm powiedzą, że naród ma rację, ale się myli, i zrobią po swojemu. To nie ma nic wspólnego z władzą narodu.

Jak panu idzie przekonywanie prezydenta Komorowskiego, żeby poparł pomysł zmian ustawy o  referendum? Na razie to pan prezydent za bardzo nie ma ochoty się z nami spotkać

Na razie to pan prezydent za bardzo nie ma ochoty się z nami spotkać.

Z Piotrem Dudą chce się spotkać - chyba z Pawłem Kukizem nie chce? To jest prezydent, sam zresztą twierdził, że jest prezydentem wszystkich Polaków, a ja nie jestem Szkotem. Bardzo aktywnie pomagam Piotrowi Dudzie w realizacji postulatu zmiany ustawy referendalnej. W związku z tym, jeżeli pan prezydent nie będzie chciał się spotkać, to w takim razie oznacza, że dochodzi nam jeszcze jeden ośrodek władzy, z którym będziemy skonfliktowani. Cała filozofia.

Jest tak, że ze strony Kancelarii Prezydenta usłyszeliście, że "Duda - ok, może przyjść, a Kukiz - nie, nie życzymy go sobie w Pałacu Prezydenckim"? Być może pan prezydent gra na czas, może po prostu nie chce się spotkać Nie, takiego komunikatu bezpośrednio nie usłyszeliśmy. Natomiast ostatnio widziałem się z Piotrem wczoraj w Warszawie, przy okazji prezydium "Solidarności" na Jasnej, i widziałem osobiście wysłane SMS-y i przy mnie również dzwonił przewodniczący Duda do jednego z ministrów z Kancelarii Prezydenta. Nie ma jakiegoś szczególnego pośpiechu w oddzwanianiu, że tak powiem. Być może pan prezydent gra na czas, może po prostu nie chce się spotkać. Ale jeżeli nie chce się spotkać, niech wprost powie, że nie chce się spotkać, że jest prezydentem jakichś sfer wpływów, jakichś klanów, a nie wszystkich Polaków. Niech nie ściemnia - mówiąc młodzieżowo mimo wieku, ale jestem muzykiem rockowym przede wszystkim.

Słuchacze pytają  Pawła Kukiza, czy wierzy w wersję o wybuchu i zamachu w Smoleńsku? Ja powiem panu wprost. Oddanie śledztwa stronie - nawet nie Rosjanom, tylko stronie, bo nie ulega wątpliwości, że w wieży siedzieli Rosjanie, a stara rzymska zasada mówi: nikt nie może być sędzią we własnej sprawie - powoduje, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nigdy się nie dowiemy, jak to wszystko wyglądało i co się zdarzyło. Nie wiem, czy to był zamach, czy to nie był zamach. Co do jednego nie mam wątpliwości: że katastrofa świadczy o strasznym stanie bezpieczeństwa państwa. Dotyczy to i PiS-u... przecież lot organizowało Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, ale również Ministerstwo Obrony Narodowej. Nawet jeżeli były zaniedbania ze strony BBN, to ta strona poniosła najdotkliwszą karę, czyli po prostu śmierć, ci ludzie poginęli. Ale nie może być tak, że współodpowiedzialni za tą katastrofę - co do tego nie mam wątpliwości, że władza z rozdania Platformy jest współodpowiedzialna za tą katastrofę - nie ponosili odpowiedzialności.

Paweł Kukiz w Kontrwywiadzie RMF FM

/Barbara Zielińska - Mordarska, RMF FM / Kontrwywiad Konrad Piasecki

Jak Żydzi kolaborowali z Niemcami W okupowanej przez Niemców Polsce Żydzi kolaborowali znacznie częściej niż Polacy. Robili to nawet wtedy, gdy rozpoczął się Holokaust. Dziś to Polacy nazywani są kolaborantami i wspólnikami Niemców w żydowskiej Zagładzie Właśnie rozpoczynają się obchody Dnia Pamięci o Shoah, ustanowionego 12 kwietnia 1951 r. przez izraelski parlament. Jak co roku tysiące młodych Izraelczyków przejdą w Marszu Żywych przez teren byłego obozu Auschwitz–Birkenau. Dla młodych Żydów Polska jest krajem, w którym dokonał się Holokaust ich przodków. Są też przeświadczeni, że Polacy brali w nim udział, bo taki obraz serwowany jest im w szkołach. Obraz Polaków jako wspólników Hitlera został w ostatnich latach utrwalony w literaturze, kinie, mediach i całej światowej przestrzeni informacyjnej. Książki Jerzego Kosińskiego („Malowany ptak") czy Benjamina Wilkomirskiego („Urywki. Z dzieciństwa 1939–1948") udowodniły, że Polacy zajęli właśnie taką postawę w czasie wojny. Beletrystyka Kosińskiego i Wilkomirskiego, której znajomość obowiązuje uczniów izraelskich szkół, traktowana jest niczym historyczne dokumenty. Podobne stereotypy utrwaliło kino. Od czasów dokumentalnego filmu „Shoah" Claude'a Lanzmana przy temacie Holokaustu X muza pokazuje Polaków jako wspólników Hitlera. Obraz ten utrwalają też historycy. Głośnym echem w ostatnich latach odbiła się książka profesora Harvardu Daniela Jonaha Goldhagena „Gorliwi kaci Hitlera", która stała się nawet czymś w rodzaju biblii „w wersji dla początkujących". Chyba to właśnie sprawiło, że w światowej przestrzeni informacyjnej, gdy mowa o żydowskiej Zagładzie, w tle pojawia się obraz Polaków jako narodu czynnie w nią zaangażowanego. Co gorsze coraz częściej powielany jest on w Polsce. Wystarczy wspomnieć o głośnej książce Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi: Historia zagłady żydowskiego miasteczka", opisującej żydowski pogrom w Jedwabnem, jakiego mieli dopuścić się tamtejsi mieszkańcy. W szerokim nurcie rzekomej kolaboracji Polaków z Hitlerem utrzymany jest również ostatni film Agnieszki Holland „W ciemności" opowiadający jedną z historii, jakie mogły wydarzyć się w czasach Zagłady. Przekaz, że Polacy są wspólnikami Niemców, jest zabiegiem świadomym. Ma zasłonić obraz postaw samych Żydów wobec niemieckiego okupanta. A te, jak pokazują wyniki badań historycznych, nie były monolitem. Wielu Żydów, zanim zostało ofiarami Zagłady, dopuściło się zbrodni największej: kolaboracji i współpracy z oprawcami.

Entuzjazm dla okupantów Już we wrześniu 1939 r., gdy w Polsce toczyła się jeszcze kampania wojenna, żydowscy mieszkańcy wielu polskich miast i miasteczek witali uroczyście wkraczające oddziały Wehrmachtu. Tak było m.in. w Łodzi i Pabianicach, gdzie z inicjatywy miejscowych Żydów zbudowano nawet ukwiecone triumfalne bramy, a delegacje witały niemieckich żołnierzy chlebem i solą. Taka postawa nie była niczym zaskakującym. Gdy zaczynała się wojna, spora część Żydów była przekonana, że by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wystarczy jedynie respektować niemiecki porządek. Przyjęcie takiego punktu widzenia w oczywisty sposób nakazywało potępienie tego, co było wcześniej – przedwojennego polskiego państwa, które w ich ocenie nie było nawet w stanie się obronić. Wyrazy tego potępienia widać było jeszcze mocniej na Kresach Wschodnich, 17 września 1939 r. zajętych przez Sowietów. W wielu kresowych miasteczkach równie triumfalnie Żydzi witali okupantów sowieckich. W ich zachowaniu była niejednokrotnie nie tylko radość z upadku polskiego państwa, ale i drwina z samych Polaków. Według relacji świadków mówili: „Już się wasza zasrana Polska skończyła" albo „chcieliście Polskę bez Żydów, a macie Żydów bez Polski". Ale na Kresach radość sporej części Żydów nie skończyła się tylko na powitaniu wkraczającej Armii Czerwonej. Jesienią 1939 r. setki kresowych Żydów zaangażowały się w kampanię propagandową przed zaplanowanymi na 22 października sowieckimi wyborami do Zgromadzeń Narodowych Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, które miały zadecydować o przyłączeniu tych terenów do Związku Sowieckiego. Zdecydowana większość ludności żydowskiej Kresów głosowała właśnie za ich przyłączeniem do Związku Sowieckiego. Porzucenie Polski i entuzjazm dla jej okupantów nie wyrażali jedynie komunizujący jeszcze przed wojną Żydzi. Nową optykę przyjmowali nader często przedstawiciele przedwojennej żydowskiej elity. Jakub Wygodski – w latach 1922–1930 poseł na Sejm RP i prezes gminy żydowskiej w Wilnie – już w październiku 1939 r. poparł likwidację przez Niemców i Sowietów państwa polskiego. Jasno wówczas deklarował, że „większość społeczeństwa żydowskiego wyraża zadowolenie, że do Wilna wkroczyli Litwini". Wygodski szybko stał się z własnego wyboru obywatelem Litwy Jokūbasem Vygodskism. Podobne stanowisko zajął Icchak Giterman, pochodzący z Ukrainy, a w latach 1926–1939 dyrektor krajowego oddziału organizacji charytatywno-pomocowej American Joint Distribution Commitee (AJDC). Gdy po kampanii wrześniowej znalazł się w Wilnie, publicznie pochwalił zabór Wilna przez Litwinów i wystąpił o litewskie obywatelstwo. Jesienią 1939 r. co najmniej kilka tysięcy Żydów z Wileńszczyzny porzuciło Polskę, stając się obywatelami Litwy. Ale Żydzi równie chętnie przyjmowali obywatelstwo sowieckie, zostawali też funkcjonariuszami nowej sowieckiej administracji. Oczywiście, że nie cała, nawet nie większość społeczności żydowskiej, jaka zamieszkiwała przedwojenną Polskę, wyrażała radość z powodu jej upadku i entuzjazm dla jej okupantów. Ale jesienią 1939 r. takie postawy wśród Żydów były nader częste. A był to dopiero początek wojny.

Królowie gett Niemcy tworzyli getta już od października 1939 r. Skupienie olbrzymiej masy ludności na małej powierzchni i pozbawienie jej możliwości wychodzenia poza wyznaczony teren samo w sobie służyło jej eksterminacji. Do tego doszedł głód i epidemie. Ale zarządzanie gettami przez Niemców nie byłoby w ogóle możliwe, gdyby nie istniały w nich żydowskie Judenraty i podporządkowana im żydowska policja. Formalnie rozkaz do tworzenia Judenratów wydał szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) Reinhard Heydrich. Zarządzenia Hansa Franka z 18 listopada 1939 r. mówiło, że w miejscowościach mniejszych Judenrat miał składać się z 12 członków, w miastach powyżej 10 tys. mieszkańców musiał on zaś liczyć co najmniej 24 członków. Kompetencje Judenratów ograniczały się do ścisłego wykonywania poleceń okupanta. Miały dostarczać robotników, organizować wysyłki ludzi do obozów pracy, zbierać i przekazywać kontrybucje niemieckiemu okupantowi. Gdy zaczęła się Zagłada, to Judenraty na polecenie Niemców organizowały deportację Żydów do obozów zagłady. Na początku usiłowały lawirować pomiędzy spełnianiem żądań Niemców a próbą obrony żydowskiej ludności, w przekonaniu, że w ten sposób uda się uratować chociaż jej część. Taka kalkulacja nie przynosiła jednak oczekiwanych efektów. Była to całkowicie błędna filozofia poświęcenia jednych Żydów w imię rzekomego przeżycia innych. Hannah Arendt w głośnej książce pt. „Eichmann w Jerozolimie" z 1963 r. oskarżyła Judenraty o czynny udział w żydowskiej Zagładzie. Jej zdaniem bez ich udziału w rejestracji Żydów, koncentracji w gettach, a potem aktywnej pomocy w kierowaniu do obozów, zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby kłopot z ich spisaniem i wyszukiwaniem. Krótko mówiąc, praca Judenratów usprawniała i przyspieszała żydowską Zagładę. A niektórzy ich szefowie pomagali Niemcom szczególnie. Legendarny Chaim Rumkowski został mianowany przez Niemców szefem Judenratu w łódzkim getcie. Był prawdziwym królem getta, panem życia i śmierci tysięcy rodaków. Z niespotykaną gorliwością i bezwzględnością wykonywał wszelkie niemieckie polecenia. Za jego czasów działy się w łódzkim getcie rzeczy niewyobrażalne. Tak było m.in. 4 września 1943 r., gdy Rumkowski zażądał od mieszkańców getta oddania swoich dzieci po to, aby następnie wysłać je do obozów zagłady. Były przewodniczący izraelskiego Knesetu Szewach Weiss – sam jako dziecko uratowany z Zagłady – powiedział, że „gdyby Rumkowski nie zginął w Auschwitz, stanąłby po wojnie przed sądem". Królami w swoich gettach było wielu innych szefów żydowskich Judenratów – Mojżesz Meryn z Sosnowca, Efraim Barsz z Białegostoku, Jakub Gens z Wilna czy Józef Parnas ze Lwowa. Oni i ich Judenraty byli współsprawcami żydowskiej Zagłady.

Strażnicy Zagłady Jeszcze większą odpowiedzialność od Judenratów za żydowską Zagładę ponosi Żydowska Służba Porządkowa (Jüdischer Ordnungsdienst), zwana potocznie policją żydowską. Była najsprawniejszym narzędziem w rękach Niemców. Tylko w warszawskim getcie służbę pełniło około 2500 żydowskich policjantów. W drugim co wielkości – getcie łódzkim było ich 1200, w getcie lwowskim zaś prawie 500. W skali całej okupowanej przez Niemców Polski mogło to być nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na co dzień członkowie Żydowskiej Służby Porządkowej dokonywali rekwizycji, łapanek i kierowali tysiące Żydów do transportów śmierci. Robili to z gorliwością i bezwzględnością. O tej bezwzględności może świadczyć m.in. to, że – jak stwierdził Baruch Goldstein, przed wojną współorganizator bojówek Bundu – „każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał siedem osób, aby je poświęcić na ołtarzu dyskryminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek, mógł schwytać – przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny". Żydowska policja budziła przerażenie i wstręt wśród mieszkańców getta. Miała ona w swoich szeregach postacie szczególnie odrażające. Był nią na pewno Józef Szeryński – przedwojenny inspektor policji państwowej w Lublinie, który został szefem żydowskiej policji w warszawskim getcie. W czasie największego dramatu warszawskiego getta osobiście brał udział w selekcji Żydów do transportów „śmierci", kierowanych do Treblinki. Pilnował, aby trafiły tam także dzieci i chorzy. Taką postacią był również zastępca Szeryńskiego – przedwojenny adwokat Jakub Lejkin. On także osobiście nadzorował deportację warszawskich Żydów do Treblinki. Robił to szczególnie gorliwie na przestrzeni lipca i września 1942 r., z zapałem wyciągając swoich współbraci z mieszkań i kryjówek. Robił to na oczach obserwujących i fotografujących wszystko Niemców. Ale byli także inni, którzy nie zawahali się posłać na śmierć nawet swoich najbliższych. Anatol Chari – żydowski policjant w łódzkim getcie wepchnął do transportu śmierci swoją narzeczoną. Calek Perechodnik – policjant w getcie w podwarszawskim Otwocku – umieścił w transporcie do Treblinki swoją żonę i dwuletnią córeczkę. Najsłynniejszy kronikarz warszawskiego getta Emanuel Ringelblum o roli żydowskiej policji pisał, że „wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją".

Agenci gestapo Wśród Żydów byli także ci, którzy zostawali agentami niemieckiego gestapo. Były ich dziesiątki, a może nawet setki. Nikt ich nie policzył. To oni, działając skrycie, wydawali innych Żydów na śmierć, szantażowali ich, wymuszali od nich haracz i byli szmalcownikami. Na bieżąco składali do gestapo meldunki na swoich współbraci. Nie działali tylko w gettach. Specjalne przepustki umożliwiały im poruszanie się także po aryjskiej stronie, czasami nawet po terenie całej Generalnej Guberni. Wiernie służyli niemieckim oprawcom swoich rodzin, żon i dzieci. Robili to bez jakichkolwiek zahamowań, z własnego wyboru, tylko w imię większej porcji żywności lub czasowych przywilejów.

Czy mogli zerwać się z niemieckiej smyczy? Mogli, mieli nawet taką możliwość, będąc poza murami getta, jednak takich prób nie podejmowali. Dlatego właśnie ich zdrada była na znacznie wyższym poziomie. Byli wśród nich tacy, którzy w sianiu zła wznieśli się na prawdziwe wyżyny. W warszawskim getcie byli to Abraham Gancweich i Dawid Sternfeld – szefowie powstałej w grudniu 1940 r. tzw. trzynastki – składającej się z grupy żydowskich policjantów – agentów. Gancweich przed wojną był nauczycielem i działaczem syjonistycznym, legitymował się również dyplomem rabina. Z kolei Sternfeld był kapitanem przedwojennej policji. Oficjalnie grupa miała zwalczać przemyt i spekulację w getcie, faktycznie jednak jej działalność nakierowana była na kontrolę działalności Judenratu oraz infiltrowanie działających w getcie podziemnych organizacji. Działała również po stronie aryjskiej, gdzie jej członkowie udawali bojowników żydowskiego ruchu oporu. Spośród agentów „trzynastki" wywodziła się również spora część Żydowskiej Gwardii Wolności – „Żagwi" – specjalnie stworzonej przez warszawskie gestapo i głęboko zakonspirowanej organizacji, w której czołową rolę odgrywał Leon Skosowski „Lonek". „Żagiew" działała zarówno w getcie warszawskim, jak i poza nim. Zasłynęła przede wszystkim z potężnej afery, której ofiarami padły setki Żydów. Na początku 1943 r. w Hotelu Polskim przy ul. Długiej w Warszawie ulokowana została specjalna ekspozytura „Żagwi". Grupa żydowskich agentów naganiaczy odszukiwała zamożnych Żydów i w zamian za pieniądze oferowała im paszporty, wizy oraz możliwość wyjazdu do innych krajów. Stawką było co najmniej 20 złotych dolarów od głowy. Do Hotelu Polskiego zgłaszali się Żydzi z całej Warszawy, licząc, że dzięki posiadanym środkom będą mogli rzeczywiście wyjechać z Polski. Tam kupowali paszporty i oczekiwali na dalszą podróż za granicę. Była to jednak sprytna pułapka, od początku wymyślona przez warszawskie gestapo, które w ten sposób wywabiało Żydów z kryjówek po aryjskiej stronie, by później ich zamordować. Szacuje się, że w wyniku całej prowokacji Niemcy mogli ująć i zamordować nawet 2,5 tysiąca Żydów. Podziemny Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW) wytropił działalność „Żagwi" i przy współpracy AK na agentach wykonano 70 wyroków śmierci. Jednym z ostatnich zlikwidowanych był Leon Skosowski. Ale żydowscy agenci gestapo działali skutecznie także w innych miastach. W Krakowie było kilka siatek. Najgroźniejszą kierował Józef Diamand. Jej członkowie niejednokrotnie podszywali się pod ludzi polskiego podziemia, denuncjowali nie tylko ukrywających się Żydów, ale i Polaków. Krakowski Kedyw od lata 1943 r. do wiosny 1944 r. podjął własną grę z siatką agentów Diamanda, likwidując kilkunastu jej członków. Ale Diamand zawsze wychodził cało z pułapek AK. W końcu jednak został zastrzelony przez Niemców w więzieniu na Montelupich. Prawdziwym agentem zła był w lubelskim getcie Szama Grajer – człowiek przedwojennego lubelskiego półświatka, który gdy trafił do więzienia, zgodził się pracować dla gestapo. Niemcy pozwolili mu nawet na otwarcie własnej restauracji, do której drzwi pomalowane były ulubionym przez nazistów kolorem brunatnym. W restauracji Grajera gromadził się świat żydowskich prostytutek, alfonsów i szpicli. U Grajera bywał także kwiat lubelskiej SS, opijając kolejne swoje eksterminacyjne sukcesy w getcie. Ale Grajer przede wszystkim wyciągał rękę po pieniądze i kosztowności innych Żydów. Wydawał ich Niemcom dziesiątkami i zawsze od rodzin ofiar brał łapówki za interwencję w sprawie uwolnienia.

Pamięć to prawda Żydowski entuzjazm dla okupantów we wrześniu 1939 r., działalność żydowskich Judenratów, żydowskich policjantów i agentów gestapo nie mówią pełnej prawdy o Żydach w czasach Holokaustu. To prawda. Ale i historia Holokaustu bez nich nie jest prawdziwa. Bez prawdy o nich nie będziemy mogli dostrzec dramatycznej walki bojowników Żydowskiego Związku Wojskowego, Żydowskiej Organizacji Bojowej i dramatu, jaki przeżywało 6 milionów ofiar żydowskiej Zagłady, który był dramatem także z powodu działań ich żydowskich współbraci. O tym dramacie nigdy nie możemy zapomnieć. Nasza pamięć o tym zostanie w kwietniu odnowiona. Będziemy słyszeli i będziemy mówili o tym, co stało się przed 70 laty w okupowanej przez Niemców Polsce. Będziemy widzieli tysiące młodych Izraelczyków, którzy przybędą do Polski, aby zapalić świeczkę i odmówić kadisz w miejscach masowej zagłady swoich braci. Zapewne usłyszymy i przeczytamy też przy tej okazji, że to właśnie Polacy byli jedynymi wspólnikami Niemców w Zagładzie, a wszyscy Żydzi byli jedynie ofiarami. Tylko że winy nie leżą jedynie po polskiej stronie. Są w dużo większym stopniu po stronie żydowskiej. O tym mówią fakty, niestety ciągle świadomie przemilczane. Leszek Pietrzak

Mecz na zgliszczach specpułku

Z Ewą Błasik, żoną gen. pil. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Odsłuchiwała już Pani nagranie z kokpitu?

– Byłam już na takim przesłuchaniu, gdy pojawiły się ekspertyzy IES. I nie rozpoznałam głosu męża. Szkoda, że generał Anodina nie poprosiła mnie o odsłuchanie tych nagrań, zanim opublikowała swój raport na podstawie kłamstw polskich wojskowych. Rosjanie bazowali na tym, co twierdzą Polacy. Oni uważnie słuchali i obserwowali, co dzieje się u nas w kraju. Po tym wielomiesięcznym piekle, które mnie i moją rodzinę spotkało za życia, odsłuchanie tych nagrań nie robi już na mnie wrażenia. W najbliższym czasie po raz drugi odsłucham je w prokuraturze. Tam w obecności prokuratorów odsłuchuje się fragmenty nagrań. Głównie tych z ostatnich minut lotu. Naprawdę nie ma się czym stresować, po tym, co musieliśmy przeżyć przez prawie trzy lata, to już nie jest żaden stres. To dobrze, że w końcu ktoś mnie o coś pyta. Zastanawiam się, dlaczego na przykład pan pułkownik Grochowski nigdy mnie o nic nie zapytał. A przecież z pewnością wiedział, że często towarzyszyłam mężowi w jego różnych podróżach lotniczych. Za to nieodpowiedzialnie – według błędnego kontekstu sytuacyjnego – pozwolił przypisać Andrzeja do kokpitu tupolewa.

Ma Pani żal do prokuratorów, że przy sekcji męża nie było ani ich, ani polskich biegłych?

– Przede wszystkim nie powinno być tak, że do badań próbek i sekcji nie dopuszcza się polskich lekarzy. Nie mam zaufania do Rosjan, absolutnie im nie wierzę, tym bardziej po tym, co chcieli zrobić z moim mężem. Polacy powinni wszystkiego sami pilnować, a nie opierać się na niewiarygodnych i kłamliwych rosyjskich opiniach, protokołach czy badaniach.

Edmund Klich pochwalił się niedawno, że piloci dziękują mu za jego postawę po katastrofie.

– Pewnie dziękują mu piloci z jego poziomem rozumowania i kulturą osobistą. Całe uczciwe, myślące zdroworozsądkowo lotnictwo wstydzi się skandalicznego zachowania po katastrofie płk. Edmunda Klicha. To była jedna wielka kompromitacja i niebywały skandal, że nieradzący sobie nawet z własnymi emocjami pułkownik wcześniej przez wiele lat był szefem PKBWL, a po katastrofie – jedynym akredytowanym przedstawicielem Polski przy rosyjskiej komisji badającej przyczyny tragedii. Pułkownicy, tacy jak Edmund Klich i jego towarzysze, nigdy nie powinni zajmować wysokich stanowisk, a tym bardziej reprezentować Polski poza granicami kraju. Pan Morozow, dzwoniąc zaraz po katastrofie do Klicha, doskonale wiedział, co robi. Można przypuszczać, że już w tej rozmowie poinformował o przyczynach i winnych, a być może też o zaszczytnej roli Klicha przy badaniu tej tragedii. Morozow doskonale wiedział, że kompetencje Klicha w zakresie badania zdarzeń lotniczych są bardzo wątpliwe. Polska ten haniebny raport zawdzięcza właśnie takim oficerom i polskiemu rządowi, który świadomie oddał śledztwo w ręce Rosjan.

Klich obarczył winą pilotów, ale na taki wariant wskazał też Michaił Guriewicz z Komitetu Śledczego.

– Edmund Klich z nieskrywaną satysfakcją obarczył winą zaraz po katastrofie poległych polskich pilotów i dowództwo Sił Zbrojnych. Na pierwszej konferencji po tej strasznej tragedii Klich powiedział, że na lotnisku w Smoleńsku wszystko jest w porządku, z czego śmiała się nawet pani Anodina. Klich, nie będąc jeszcze akredytowanym, potajemnie dogadywał się ze stroną rosyjską i uczestniczył w telekonferencji z udziałem premiera Putina. Stąd od pierwszych chwil po katastrofie wszystko odbywa się pod dyktando Rosjan. Wierzę, że historia właściwie oceni tych niegodnych nosić lotniczy mundur wojskowych. Tu nie chodzi tylko o Edmunda Klicha. Polskie władze pozwalają wciąż skrajnie nieodpowiedzialnym pułkownikom obwiniać nieżyjących. Mam na myśli chociażby pana Benedicta, Kędzierskiego czy Grochowskiego, którzy nadal bezpodstawnie twierdzą, że mój mąż był w kokpicie. Rosjanie z satysfakcją rozgrywają nas na wszelkie możliwe sposoby, doskonale zdając sobie sprawę, kim są ludzie obecnie sprawujący władzę w Polsce.

Guriewicz zwolnił z odpowiedzialności kontrolerów, którzy sprowadzali polski samolot.

– To są skutki oddania wszystkiego z zimną obojętnością w ręce Rosjan. Zresztą nie dziwię się temu, bo Rosjanie konsekwentnie realizują z góry założoną tezę i chcą za wszystko obarczyć stronę polską. Obserwując zachowanie ludzi rządzących dziś w Polsce, jestem przekonana, że w razie jakiegoś zbrojnego konfliktu uciekliby z kraju, oddając wszystko w ręce wroga. Ta katastrofa była próbą dla nas wszystkich i pokazała, kto jest kim. Rządzący w godzinie próby zawiedli na całej linii, dziwię się, że zmanipulowana opinia publiczna nie dostrzega jeszcze prawdy i wciąż darzy dużym poparciem ten zdradziecki rząd. Oni nie są godni sprawować władzy w Polsce.

Jak inaczej można o nich myśleć? Kiedy w ubiegłym roku ppłk Benedict z ministrem Jerzym Millerem spotkali się u premiera Tuska i rozmawiali o krakowskich ekspertyzach z Instytutu Sehna, zapadła decyzja, że nie ma potrzeby, by wprowadzać zmiany w raporcie Millera. Mimo że doskonale wiedzieli, że mój mąż jest niewinny, bo nie rozpoznano jego głosu, mnożyły się wystąpienia w stylu rzecznika rządu Pawła Grasia, który powiedział z rozbrajającą szczerością: „Nie ma znaczenia, czy w kokpicie tupolewa był generał Błasik, czy nie. To już nie przywróci życia tym, którzy zginęli w katastrofie”. To, że mój Andrzej całe życie oddał Ojczyźnie, a po śmierci został zhańbiony i niewinnie oskarżony – nie ma dla nich żadnego znaczenia. Dla nich nie liczy się: prawda, honor, ludzie, dla nich tylko ich pozycje są najważniejsze. Ostatnio premier Donald Tusk zastanawiał się, jak pan Arabski wytrzymał nerwowo konfrontację z posłami sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, która opiniowała go na stanowisko ambasadora w Hiszpanii. A czy choć przez chwilę zastanowił się, jak my cierpimy, znosząc nieprawdziwe zarzuty? Czas najwyższy, aby psychologowie poinformowali premiera, co czuję, gdy przez wiele lat publicznie znieważa się mojego nieżyjącego, niewinnego męża, lub jak bezpodstawne ataki na swoich bliskich odbierają rodziny załogi Tu-154M.

Jak Pani sądzi, po co Rosjanom akta ze sprawy CASY z Mirosławca?

– Edmund Klich już w kilka godzin po katastrofie twierdził, że Smoleńsk to powtórka katastrofy CASY. Klich nie uczestniczył jednak w badaniu tamtej katastrofy, a z jego wypowiedzi wynika, że nie zapoznał się nawet z protokołem badania tego zdarzenia. Działania Rosjan to efekt przekazanych przez Klicha informacji, który wbrew wszelkim zasadom w pierwszych dniach po katastrofie przekazał opinii publicznej swój niczym nieuzasadniony punkt widzenia, nacechowany niechęcią do wojska, żołnierskiego munduru i polskich generałów. W efekcie spowodował lawinę wypowiedzi prasowych i wystąpień pseudoekspertów.

Można w ogóle porównywać te dwie katastrofy?

– Obie katastrofy wydarzyły się przy podejściu do lądowania, w obu przypadkach były też trudne warunki, ale tam piloci lecieli innym statkiem powietrznym i byli szkoleni w Hiszpanii. W Smoleńsku był zupełnie inny samolot i moim zdaniem nie można porównywać obu przypadków. Zresztą katastrofa CASY do dziś nie jest do końca wyjaśniona, nie wiemy, co tam się naprawdę stało. Tam mogła być usterka techniczna, ale to nie zostało do końca wyjaśnione. Skąd możemy wiedzieć, czy katastrofa pod Mirosławcem nie była też jakąś próbą sprawdzenia czujności państwa, a Smoleńsk tego dopełnieniem, gdzie w białych rękawiczkach zlikwidowano nam najlepszych lotników i polską elitę. W Smoleńsku załoga chciała podejść do lotniska, nie chcieli lądować i w przypadku nieuzyskania informacji od dysponenta statku co do dalszego wykonania lotu zamierzali odlecieć na lotnisko zapasowe lub wrócić do Warszawy. Załoga miała prawo zniżyć się do wysokości decyzji i odlecieć na drugi krąg, stawiając prezydenta w sytuacji dokonanej. Nie można winić naszych pilotów, bo to jest nieuczciwe i niesprawiedliwe, i mówić o jakiejś presji. Ci piloci byli przyzwyczajeni do wożenia VIP-ów. Poza tym na pokładzie byli generałowie, którzy zawsze stawali za nimi murem, więc nie wiem, o czym dziś pan Lasek i jego komisja w ogóle bredzi.

Zespół Laska będzie teraz prostować informacje, które nie zgadzają się z raportem Millera?

– Można to nazwać PR-owskim cyrkiem, propagandą. Ludzie skompromitowani, którzy niczego w Smoleńsku tak naprawdę nie zabezpieczyli i nie zostali dopuszczeni do podstawowych materiałów źródłowych, a swój raport oparli na raporcie MAK, teraz będą przekonywać opinię publiczną do swoich racji. Premier Tusk myślał chyba, że społeczeństwo bezmyślnie przyjmie raport Millera, i teraz nie może pogodzić się z tym, iż tak się nie stało. Polacy chcą prawdy, weryfikacji raportu Millera, a to nie jest na rękę premierowi, który sądził zapewne, że sprawa jest już zamknięta, już sobie beztrosko po rozwiązaniu specpułku rozgrywał mecze tenisowe w Dowództwie Sił Powietrznych.

Członkowie komisji Millera wystarczająco się skompromitowali. Badaniem powinni zająć się naukowcy, najlepiej niezależni od rządu, apartyjni, którzy nie mieliby w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy żadnego interesu i dążyliby do prawdy, a nie do zadowolenia władzy. Przeraża mnie ta buta i arogancja rządzących pokazująca, że mogą sobie na wszystko pozwolić.

10 kwietnia br. przed parlamentem w Ottawie odczytano Pani list do Polonii. Otrzymuje Pani większe wsparcie zza granicy niż od władz własnego kraju, to chyba boli.

– Bardzo. Chcę, żeby Polonia mieszkająca w Kanadzie znała prawdę, tam jest też dużo pilotów seniorów, lotników z II wojny. Chcę, żeby wiedzieli, że my, rodziny tych, którzy zginęli w Smoleńsku, zostaliśmy w kraju sami, że nie dość, iż nas nikt nie wspiera, to jeszcze śmieją nam się prosto w twarz. Nie mając wsparcia w obronie prawdy w kraju, musimy zabiegać o to, by jak najszersza opinia publiczna wiedziała, że my cały czas w nierównej walce o nią zabiegamy. I nigdy się nie poddamy.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Brzeziński Tylko Megablok powstrzyma upadek Zachodu Brzeziński ”- Dzisiaj skuteczną polityką może być tylko efektywna współpraca między głównymi grupami państw bliskich kulturowo, cywilizacyjnie i zarazem podobnie myślących .”...„ Niezależnie od warunków wewnętrznych powinniśmy odbudowywać potęgę naszej cywilizacji w relacjach zagranicznych „....”Stary Kontynent powinien iść w stronę pogłębienia ogólnoeuropejskiej tożsamości politycznej „...”Widać, że polityczne działania większości ludzi na całym świecie są motywowane nie tylko przez ich osobiste frustracje, ale przez różne resentymenty kulturowe, religijne i etniczne. Z tego wynika właśnie dzisiejszy chaos na scenie międzynarodowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to światowe zamieszanie jest coraz większe. Dlatego w takim chaosie skuteczną polityką może być tylko efektywna współpraca między głównymi grupami państw bliskich kulturowo, cywilizacyjnie i zarazem podobnie myślących. „.....”Bez silnej Europy nie uda się odbudować naszej potęgi, gdyż Europa jest po prostu kluczowym elementem Zachodu, jakkolwiek chcielibyśmy ten Zachód widzieć. Współpraca między Ameryką a Starym Kontynentem musi stanowić trzon naszej cywilizacji, bo inaczej Zachód dalej będzie tracił swą moc. Stąd silna politycznie Unia Europejska jest zarazem istotnym elementem budowy bardziej stabilnego świata „....(więcej )
Jędrzej Bielecki „Przyciśnięci kryzysem Europejczycy i Amerykanie poświęcają partykularne interesy, aby błyskawicznie utworzyć megablok wolnego handlu. „....”Wczoraj sekretarz stanu USA John Kerry i przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso uzgodnili, że już w czerwcu rozpoczną się rokowania nad utworzeniem strefy wolnego handlu między dwiema największymi gospodarkami globu „....”Zbigniew Brzeziński idzie jeszcze dalej. – To porozumienie powstrzyma upadek Zachodu. Stworzy nową równowagę sił między Atlantykiem i Pacyfikiem, a także odnowi więź transatlantycką, która bardzo osłabła – przekonywał w ubiegłym tygodniu niegdysiejszy doradca ds. bezpieczeństwa Jimmy'ego Cartera. „....”Normy, które ustalą Europejczycy i Amerykanie, staną się de facto normami światowymi. Wspólnie UE i USA to prawie połowa światowej gospodarki i 40 procent światowego handlu – zauważa Zsolt Darvas. „...”Już teraz państwa spoza Unii obawiają się, że pozostaną na uboczu tak potężnego bloku. Przed przyjazdem do Brukseli Kerry odwiedził Ankarę, gdzie usłyszał, że Turcja chce się przyłączyć do amerykańsko-europejskiej umowy. Wcześniej to samo zapowiedział premier Japonii Shinzo Abe.W ten sposób plan uzgodniony przez Kerry'ego i Barroso może się stać zaczątkiem globalnej struktury.– Demokracje zachodnie muszą stworzyć transatlantycki blok, który zrównoważy rosnącą potęgę Chin – przekonuje Zbigniew Brzeziński.”.....(źródło )
Westerwelle„Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że( tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii.  „...(więcej )
Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „....”Jeśli w Chinach nie dojdzie do kryzysu zadłużenia, to rok 2016 może być pierwszym, w którym staną się one gospodarczo potężniejsze od całej Unii „...(więcej )
Chiny urosły do rangi jednego z największych światowych eksporterów broni. Według sztokholmskiego instytutu SIPRI, liderami w handlu bronią są dziś USA i Rosja. Niemcy zajmują miejsce trzecie, a Francja czwarte. „..”Udział Chin w globalnym handlu bronią, którego wartość wynosi 65 mld dolarów, wzrósł z dwóch do pięciu procent. Chiny prześcignęły Wielką Brytanię „..(więcej )
Można mówić o pewnym sukcesie człowieka . Wolnego człowieka mającego prawo do wolności ekonomicznej . Socjaliści , fanatycy politycznej poprawności ponieśli miejmy nadzieję strategiczną porażkę . Już nie marzy im się jeden światowy , globalny rząd banksterów i cała ludzkość jako niewolnicy . Ekonomiczna klęska etatystycznego socjalistycznego systemu USA i Europy zmusiła ich nie tylko do ograniczeni apetytu do „skromnego „obszaru USA i Unii , czyli do około 800 milionów ludzi , ale wpadli w panikę przed relatywną wolnością ekonomiczną obywateli Chin , przed autorytarnym kapitalizmem chińskim Komorowski „Jeśli zależy nam na (…) zapobieżeniu sytuacji, w którejRosja nie pójdzie drogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach),to należy ją przyciągać, a w tym procesiesami Rosjanie dokonają wyboru europejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa. „...(więcej )
USA i Europa jest w fazie upadku jak to przytomnie zauważył Brzeziński . I mimo lewackich majaków upadek będzie trwał . Bo niewolnicy nie pracują efektywnie . Socjaliści jak pokazuj przykład III Rzeszy , socjalistycznej Rosji , czy socjalistycznej Korei Północnej pokazali ,że potrafią ludzi zmusić do ponad ludzkiej , nawet śmiertelnie wyczerpującej pracy . Ale te zbrodnicze systemy pokazały że nie można ludzi zmusić do tworzenia wynalazków , efektywnej pracy, czy rozwoju . Imperium jaki była Rosja przed pierwszą wojną światową padła po wprowadzeniu socjalizmu i stal się państwem drugorzędnym , Korea Północna to biedne, prymitywne państwo. W tym samym kierunku idzie socjalistyczny Zachód . Bandytyzm podatkowy nacjonalizujący faktycznie ludzką pracę, drobiazgowa kontrola nad każdym elementem życia obywatela stworzyły rodzaj współczesnego niewolnictwa Socjalistom stworzenie bloku USA Europa nic nie da . Od mieszania herbata nie staje się słodsza. USA ledwo zipią , Europa wpadła już w korkociąg socjalistycznych „wieków ciemnych „Socjalizm to zbrodniczy , niewolniczy system . Socjaliści zaś to chorzy fanatycy . Mam obawy ,że blok handlowy ma przygotować wojnę z Chinami . Bo istnienie Chin i ich sfery wpływów w Afryce , Azji , Ameryce Łacińskiej stanowi zagrożenie dla socjalistycznych panów , dla stworzonego przez nich systemu eksploatacji Socjaliści potworzyli sztuczne bariery celne , ograniczyli prawo ludzi do przemieszczania się wizami . I nagle dzięki panicznemu strachowi przed Chinami euro socjaliści postanowili przynajmniej częściowo przywrócić ludziom ich prawa. Ale to tylko kosmetyka. Lewactwo doprowadza cywilizację Zachodu do śmierci . Bez likwidacji większości podatków, przymusowych ubezpieczeń społecznych , lewicowych systemów emerytalnych zmuszających ludzi do pracy aż do śmierci , likwidacji socjalistycznego modelu szkolnictwa będącego formą agresji wobec dzieci, upadku nie da się powstrzymać .
Aleksander Piński „Złodziej dobrobytu „...Nie chcę pozbyć się rządu. Chcę, by był tak mały, żebym mógł zaciągnąć go do umywalki i utopić" – mawia Grover Norquist, twórca organizacji Amerykanie na rzecz Reformy Podatkowej „...”Wbrew pozorom nie musimy cofać się do XIX w., bo są obecnie kraje wysoko rozwinięte, gdzie udział wydatków publicznych nie odbiega istotnie od tego sprzed stu lat w Europie czy USA. To na przykład wspomniany wcześniej Hongkong (17,3 proc. PKB), Singapur (17 proc. PKB) czy Tajwan (16 proc.). Co ciekawe, jeszcze w 1960 r. podobny poziom wydatków miały Szwajcaria (17,2 proc. PKB) i Japonia (17,5 proc. PKB). „.....”Wśród krajów rozwijających się drogę niskich wydatków publicznych wybrały też te, które odnoszą dziś największe sukcesy w doganianiu bogatych państw. To Chiny (wydatki publiczne na poziomie 23 proc. PKB) i Chile (24,4 proc. PKB). „.....”ak podaje Heritage Foundation, polskie władze wydawały w 2011 r. 43,4 proc. PKB. W 2012 r. wydatki wzrosły do 44,6 proc. PKB. Czy to dużo, czy mało? „...(więcej )
Przebieranie chłopców w spódniczki oraz peruki z długimi włosami – to scenariusz zajęć w ramach projektu „Równościowe przedszkole”, który wprowadzany jest w 86 przedszkolach – ujawniła „Gazeta Polska”. Feministki będące autorkami projektu zalecają też przedszkolankom zmienianie płci bohaterów bajek „.....”Trafiły one do fundacji decyzją rządu Tuska w ramach Narodowej Strategii Spójności. W projekcie szokuje zalecenie dla przedszkolanek określone jako „szczególnie ważne”. To nie rodzice mają ostatecznie decydować, czy chcą w przedszkolu podobnych eksperymentów, gdyż „często nie posiadają oni fachowej wiedzy na ten temat i sami również kierują się stereotypami”. …..(źródło)
„Holenderska spółka Mars One rekrutuje chętnych z całego świata na wyprawę na Marsa. Lot za dziesięć lat, bilet jest darmowy, ale... tylko w jedną stronę. „.....”CV przysłało Holendrom już blisko 10 tys. chętnych. Wkrótce dokonana zostanie wstępna selekcja. Start misji zaplanowany jest na wrzesień 2022 r. Wcześniej bezzałogowe próbniki zrzucą na Czerwoną Planetę zapasy i moduły mieszkalne. „.....”W pierwszym locie przewidziano tylko cztery miejsca. Co dwa lata do wcześniejszych grup będą dołączały kolejne czteroosobowe ekipy. Podróż na Marsa i późniejszy proces jego zasiedlania będzie transmitowany przez telewizje w formie reality show. „....(źródło )

Mojsiewicz

Ministerstwo Obrony WSI Czy można „za nic” dostać kilkaset tysięcy dolarów od Skarbu Państwa? Oczywiście pod warunkiem, że jest się byłym funkcjonariuszem komunistycznych służb specjalnych i oferuje się złapanie przywódcy Al-Kaidy. Wojskowa Prokuratura Okręgowa po siedmiu latach śledztwa umorzyła właśnie postępowanie dotyczące przekazania przez WSI ponad 100 tys. dolarów Aleksandrowi Makowskiemu – byłemu funkcjonariuszowi SB za rzekome zapewnienie ochrony wywiadowczej polskim żołnierzom w Afganistanie oraz za wskazanie kryjówki przywódców Al-Kaidy Co istotne, o umorzeniu nie poinformowano najważniejszych organów państwa, w tym Służby Wywiadu Wojskowego, a to – zdaniem prawników – jest istotnym błędem prokuratury. Ministerstwo Obrony Narodowej, do którego trafiło pismo o umorzeniu śledztwa, nie skorzystało z prawa do odwołania i postanowienie WPO w Warszawie stało się prawomocne. Według informacji „Gazety Polskiej”, o sprawie nie poinformowano ministra Tomasza Siemoniaka, a pismo prokuratury trafiło do departamentu prawnego MON, kierowanego przez płk. Mariusza Tomaszewskiego. Jak na ironię, takim właśnie nazwiskiem posługiwał się Aleksander Makowski w okresie, gdy był rezydentem wywiadu PRL w USA. Kierowany przez płk. Tomaszewskiego departament zawiera ugody z osobami wymienionymi w „Raporcie z weryfikacji WSI”, wypłacając im gigantyczne odszkodowania. A Antoni Macierewicz, b. szef komisji weryfikacyjnej, pozwany lub oskarżany przez te same osoby, wygrywa procesy sądowe.
Umorzenie ściśle tajne Śledztwo w sprawie operacji ZEN od samego początku zostało objęte tajemnicą. Jak czytamy w odpowiedzi na nasze pytania wysłane do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dotyczyło ono „wprowadzenia w błąd organów państwowych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i dezinformacji wywiadowczej  oraz niedopełnienia obowiązków, których mieli się dopuścić ustalona osoba cywilna i żołnierze byłych Wojskowych Służb Informacyjnych”. Dlaczego prokuratura czekała tyle lat, by ostatecznie stwierdzić, że umorzy śledztwo z powodu braku cech przestępstwa? Jak nas poinformował szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej płk Ireneusz Szeląg, „długotrwałość śledztwa wynikała z konieczności uzyskiwania zgód uprawnionych organów na wykorzystanie w śledztwie dokumentów i informacji niejawnych, jak też oczekiwaniem na ich odnalezienie w zasobach dokumentów”. „Prokurator prowadząca postępowanie stwierdziła brak znamion przestępstw w zdarzeniach będących przedmiotem śledztwa (...). Sentencję postanowienia o umorzeniu śledztwa wraz z pouczeniem o możliwości jego zaskarżenia przesłano Ministrowi Obrony Narodowej” – napisał „GP” płk Szeląg. Rzecznik prasowy MON płk Jacek Sońta odpowiedział nam, że ministerstwo nie złożyło zażalenia z powodu braku podstaw.
Nic więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, ponieważ zarówno uzasadnienie postanowienia prokuratorskiego, jak i sprawa oznaczone są klauzulą „ściśle tajne” – powiedział nam płk Sońta. Dlaczego prokuratura i prawnicy z MON-u uznali, że śledztwo powinno być umorzone? Odmiennie tę sprawę oceniają osoby, które pracowały przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Art.132   Kodeksu karnego, na który powołał się płk Szeląg, mówi: „Kto, oddając usługi wywiadowcze Rzeczypospolitej Polskiej, wprowadza w błąd polski organ państwowy przez dostarczanie podrobionych lub przerobionych dokumentów lub innych przedmiotów albo przez ukrywanie prawdziwych lub udzielanie fałszywych wiadomości mających istotne znaczenie dla Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Dlatego pokrzywdzonymi w tym śledztwie powinni być prezydent RP, prezes Rady Ministrów, minister obrony narodowej, SWW, bo wszystkie te instytucje – zgodnie z ustaleniami przedstawionymi w „Raporcie z weryfikacji WSI” – były wprowadzane w błąd, a zatem powinno im przysługiwać prawo do złożenia zażalenia na decyzję WPO uznającą, że było inaczej.
Z treści „Raportu z weryfikacji WSI” wynika, że wymierną szkodę finansową poniósł skarb państwam.in. MON oraz Zarząd Wywiadu WSI. Z tego powodu postanowienie o umorzeniu tego śledztwa powinno trafić zarówno do MON, jak i do Służby Wywiadu Wojskowego, która powstała w miejsce Zarządu Wywiadu WSI – mówi nam Maciej Lew Mirski, prawnik, członek Komisji Weryfikacyjnej WSI.
Niewiarygodny konfabulant Chociaż akta śledztwa od początku do końca są ściśle tajne, to jednak najważniejsze informacje na ten temat znajdują się w jawnym „Raporcie z weryfikacji WSI”.
W drugiej połowie grudnia 2001 r. w jednym z konspiracyjnych mieszkań służb specjalnych w Warszawie doszło do spotkania ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego, p.o. szefa Urzędu Ochrony Państwa Zbigniewa Siemiątkowskiego, szefa WSI płk. Marka Dukaczewskiego oraz wiceprezesa firmy Konsalnet (i b. naczelnika Wydziału XI Departamentu I SB MSW) Aleksandra Makowskiego. Przedmiotem spotkania była misja w „Z”, a w szczególności rola, jaką w tej misji miał odegrać Aleksander Makowski – czytamy w „Raporcie z weryfikacji WSI”. O szczegółach tego spotkania mówił przed komisją weryfikacyjną m.in. Zbigniew Siemiątkowski, który w grudniu 2001 r. był p.o. szefa UOP.
Ja nie wierzyłem w jego możliwości, bo one zostały zweryfikowane. On stąpał po śliskim gruncie na styku biznesu i służb. Byliśmy wówczas przekonani, że do źródeł informacji Makowskiego należy podchodzić bardzo ostrożnie. Sprawa w ogóle zaczęła się od sprawdzenia operacyjnego jakiejś jednej ze służb sojuszniczych, która wnosiła dużo wątpliwości. Jako szef Urzędu Ochrony Państwa byłem wewnętrznie przekonany, że trzeba postępować bardzo ostrożnie, bo mamy do czynienia z najważniejszą sprawą z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego kraju i naszych sojuszników. Interesy w [Afganistanie – red.] prowadził również Rudolf Skowroński [do dziś jest poszukiwany przez polską prokuraturę międzynarodowym listem gończym – red.]. Nasza weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości operacyjnych nie wypadła dla niego dobrze. Dlatego on poszedł ze swoimi pomysłami do WSI. My zakładaliśmy, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane – zeznał przed komisją weryfikacyjną Zbigniew Siemiątkowski. Służby sojusznicze, o których mówił b. szef UOP, to Amerykanie. Uznali oni Makowskiego za „bardzo niebezpieczną postać, która w okresie zimnej wojny wyrządziła Stanom Zjednoczonym wiele szkód”. Z informacji „Gazety Polskiej” wynika, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie wystąpiła do NATO o informacje dotyczące wspólnych działań służb sojuszniczych (w tym Polski) w Afganistanie, jak również innych krajach odnośnie do ustaleń w sprawie poszukiwań kryjówek przywódców Al-Kaidy oraz działań ochraniających przebywających na misjach żołnierzy. W przypadku operacji ZEN miało to szczególne znaczenie, Makowski wziął bowiem od skarbu państwa pieniądze właśnie za rzekome zapewnienie ochrony wywiadowczej polskim żołnierzom w Afganistanie oraz za wskazanie kryjówki przywódców Al-Kaidy. Dorota Kania

Mgła tajemnicy gęstszą od tej smoleńskiej „Bo na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – przypomina Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku” – i słusznie, bo napominać trzeba – jak poucza Pismo Święte” – „w porę i nie w porę”. Trzeba tym bardziej, że ludzie wprawdzie mają dobrą pamięć, ale krótką – i nawet najbardziej zbawienne pouczenia, czy spiżowe sentencje jednym uchem wlatują im do głowy, a drugim wylatują. Piszę, bom smutny i sam pełen winy i gdyby nie czujny Czytelnik, to kto wie – może nadal pogrążałbym się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Na szczęście dosięgło mnie życzliwe napomnienie, dzięki czemu będę mógł zejść ze złej drogi na dobrą, niczym Saba pana posła Ludwika Dorna. Ale incipiam. Sam wielokrotnie przypominałem spiżowe „prawo Lityńskiego” który komuchów znał jak zły szeląg niejako od wewnątrz. Dlatego sformułował wspomniane prawo, przestrzegające, by nie doprowadzać różnych komuszych pomysłów do absurdu, bo jak oni to usłyszą, to na pewno to zrobią. Tedy przerażony nie na żarty Czytelnik zwrócił mi uwagę, że poddając lewicy pomysł obsadzania stanowisk publicznych w naszym nieszczęśliwym kraju na podstawie Schwanz Parade, mogę doprowadzi do całkowitej katastrofy państwa. Oto po korytarzach rządowych i parlamentarnych będą przechadzać się osobnicy legitymujący się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka” albo na jakieś inne – a ponieważ operacja chirurgiczna może okazać się tańsza od kampanii wyborczej, to co najwyżej mogą przechadzać się z trochę większym trudem – ale przecież państwotwórczych zdolności im od tego nie przybędzie, bo wspomniane zdolności i kalibery to jednak całkiem inne kategorie. Ciekawe, czy na przykład pan poseł Ryszard Kalisz bierze taką ewentualność pod uwagę – bo jako osoba legitymująca się dokumentami, co to mężczyzną być już przestała, stanowiłby prawdziwą ozdobę dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa. Teraz jednak, kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, możemy przyjrzeć się sytuacji na lewicy, a zwłaszcza przeciąganiu byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Aleksandra Kwaśniewskiego. On tam ani mi brat, ani swat – podobnie jak inni Umiłowani Przywódcy – ale jeśli ktoś chciałby naprawdę go przeciągnąć, to powinien podnieść na odpowiednim forum sprawę szwajcarskiego Sezamu, o którym funkcjonariuszom tygodnika „Wprost” chlapnął w 1996 roku były as razwiedki Marian Zacharski. To znaczy podejrzewam, że to on chlapnął, bo informacje z dwóch lat, gdy na otarcie łez po traumach w amerykańskim kryminale dostał posadę dyrektora Pewexu, autorzy artykułu mieli ścisłe, podczas gdy z lat poprzednich – tylko szacunkowe. Ale mniejsza już o to, kto chlapnął, bo ważniejsza jest zawartość owego Sezamu. Przez co najmniej 18 lat – bo tyle istniał Pewex – razwiedka za pośrednictwem PZPR na podstawie zezwoleń dewizowych transferowała wielkie sumy w obcych walutach („gudłaje w drogich futrach, jedwabnej bieliźnie, wystrojone szajgece w eleganckich butach, chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, którą codziennie w obcych kupczycie walutach”) na specjalne konta w wybranych bankach. Na przykład w latach 1988-1989 PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, a więc musiała realizować więcej niż jedno dziennie. A oto przykładowy transfer z jednego tylko dnia: 22 miliony franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak przez co najmniej 18 lat! Kiedy te rewelacje ujrzały światło dzienne, zirytowany do żywego prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli tylko ktoś jeszcze raz piśnie słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. LUSTRACJĘ TOTALNĄ! To znaczy, że NIE OSZCZĘDZI NIKOGO! Od razu widać, że prezydent Kwaśniewski, choćby na podstawie własnych doświadczeń, wie, jaka broń w naszym nieszczęśliwym kraju jest ultymatywna. I rzeczywiście – już następnego dnia autorytet moralny Jacek Kuroń i autorytet moralny Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list, oczekując już tylko dymisji Józefa Oleksego. Od tamtej pory, mimo licznych politycznych napięć, nikt słowa nie pisnął – zapewne z obawy przed lustracją totalną, bo przed czymże innym? Gdyby zatem Leszek Miller wypowiedział zaklęcie otwierające szwajcarski Sezam, to czy Aleksander Kwaśniewski mógłby mu się oprzeć? Może by i nie mógł, ale z drugiej strony głośne wypowiadanie takich zaklęć też nie jest bezpieczne – o czym możemy wnioskować choćby na podstawie „Faraona”, gdzie jeden z arcykapłanów powiada: „a kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie: ciałem i duszą”. Czyż to nie wyjaśnia przyczyn, dla których od początku roku 1996 żaden z Umiłowanych Przywódców nawet słówkiem nie pisnął na ten temat, że o wniosku o powołanie komisji śledczej, która by… – i tak dalej – już w ogóle nie wspomnę? Na tym przykładzie możemy się przekonać, że nawet najbardziej zażarte batalie polityczne odbywają się u nas w granicach wprawdzie niewidzialnych, ale przecież ściśle przez wszystkich respektowanych. Najwyraźniej zarówno jedni, jak i drudzy doskonale wiedzą, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – co zauważył w „Małym księciu” Antoni de Saint-Exupéry. Wygląda na to, że wprawdzie demokracja demokracją, ale władza Strażników Labiryntu też ma swój ciężar gatunkowy – kto wie, czy nie większy od liczby głosów oddanych na poszczególnych Umiłowanych Przywódców? W sytuacjach wątpliwych warto odwoływać się do klasyków. I co mówią klasycy? No, wystarczy jeden: Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju. Wypowiadając spiżowe słowa na temat demokracji, zauważył, że nieważne, kto głosuje – ważne, kto liczy głosy. Pewnie dlatego również i dzisiaj liczą je rosyjskie serwery. Ale Ojciec Narodów swoim zwyczajem nie powiedział najważniejszego: że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. A jak wygląda prawidłowa alternatywa polityczna? Ano tak, że bez względu na to, która grupa Umiłowanych Przywódców wygra wybory, to będą one wygrane. I dopiero w świetle tej spiżowej prawdy możemy lepiej zrozumieć przyczyny, dla których szwajcarski Sezam jest okryty mgłą tajemnicy jeszcze gęstszą od tej smoleńskiej… SM

„Szklankowcy” szantażują Już się martwiłem, czy coś złego nie spotkało mojej faworyty z najweselszego działu religijnego w żydowskiej gazecie dla Polaków, czyli pani redaktor Katarzyny Wiśniewskiej - czy na przykład - niech Bóg zabroni! - pan redaktor Michnik nie uznał, że na obecnym etapie pani redaktor Wiśniewska nie nadaje się do mącenia w głowach przedstawicielom mniej wartościowego narodu tubylczego i dajmy na to - nie spuścił jej z wodą - ale nie. Okazało się, że to tylko chwilowa przerwa w publicystycznej aktywności. Jak bowiem wiadomo, żydowska gazeta dla Polaków kroczy w pierwszym szeregu awangardy postępu, a awangarda postępu nie ma dzisiaj innego zmartwienia, jak zapłodnienie w szklance. To znaczy - oczywiście ma, jakże by inaczej, ale to zmartwienie stanowi rodzaj tak zwanego wstydliwego zakątka i na żadną kampanię się nie nadaje. Mam oczywiście na myśli masowe okaleczanie noworodków płci męskiej w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej pod pretekstem tak zwanego „obrzezania”. Jak wiadomo, polega ono na odcięciu napletka - co ma symbolizować specjalne stosunki obrzezanego ze Stwórcą Wszechświata. Dopóki tych obrzezań dokonywali lekarze na życzenie żydowskich rodziców - wszystko było w porządku - ale z jakiegoś tajemniczego powodu w amerykańskich szpitalach zaczęto obrzezywać wszystkich chłopców bez wyjątku - bez względu na to, czy rzeczywiście byli oni przeznaczeni do specjalnych stosunków ze Stwórcą Wszechświata, czy nie. Doszło wreszcie do tego, że rodzice noworodków płci męskiej musieli staczać prawdziwe walki ze skorumpowanymi, czy może sterroryzowanymi przez Żydów lekarzami, by uchronić swoich synów przed obrzezaniem. Wzbudziło to podejrzenia, że wpływowe w USA środowiska żydowskie dopuściły się tego nadużycia celowo, bo coś kombinują. Jak tam było, tak tam było - warto zwrócić uwagę, że postępactwo, które bardzo krytykuje praktykę obrzezywania dziewcząt, w sprawie okaleczania chłopców nabrało wody w usta. Od razu widać, z jakiej krynicy mądrości czerpie inspiracje. Teraz jednak postępactwo snobuje się na zapłodnienie w szklance. Jest to sytuacja podobna do tej, która w wieku XVIII skłoniła pruskiego króla Fryderyka Wielkiego do sarkastycznej uwagi na wieść, iż imperatorowa Katarzyna II wdała się w wojnę z Turcją o zatokę Złotego Rogu - że „już jej rogi huzarskie nie wystarczają”. Toteż najbardziej awangardowym damom nie wystarczają już zwyczajne sposoby i wszystkie chciałyby spróbować ze szklanką, ale jak to postępactwo - oczywiście na cudzy koszt, to znaczy - Bogu ducha winnych podatników. Dodatkowo sprzeciwia się temu Kościół ze względu na to, iż przy szklance pojawia się nadprodukcja ludzkich embrionów, które następnie są zamrażane w ciekłym azocie. Warto o tym przypominać postępackiej łobuzerii, która podniosła klangor na wieść o matce, co to po zamordowaniu własnych dzieci umieściła je w zamrażarce. Tymczasem weteranki walk klasowych, co to jeszcze „samego znały Stalina”, te wszystkie Magdaleny Środy, Wandy Nowickie i inne rewolucyjne jamnice, chociaż same na szklankę już się chyba nie snobują, bardzo ten proceder popierają w nadziei, że łzawą retoryką zmuszą Kościół do rejterady w sprawie szklanki, a potem - również w sprawie aborcji. Toteż kiedy Episkopat podtrzymał swoje stanowcze stanowisko, dodając kilka dosadnych słów prawdy na uzasadnienie, żydowska gazeta dla Polaków zaczęła lansować pannę Agnieszkę Ziółkowską, która twierdzi, że została poczęta w szklance i na znak protestu zapowiedziała apostazję w Kościoła katolickiego. Zaraz też odezwał się niejaki Dariusz Kot, bywszy katolik, a obecnie ateista, „od kilkunastu lat” zdobywający w Ameryce i upowszechniający tam „wiedzę o Kościele”. Ciekawe, kto go tam oświeca, bo z tego co pisze odnoszę wrażenie, iż uczy Marcin Marcina. Ale mniejsza z tym, bo pan Kot zachęca panią Agnieszkę, by zamiast od razu się apostazjować, raczej spróbowała najpierw Kościół trochę poszantażować, stawiając mu twarde warunki. Wobec tego szantażu może się zreflektuje i złagodzi stanowisko w sprawie szklanki. Ze mnie wprawdzie żaden teolog, ale pani Agnieszce Ziółkowskiej i innym amatorom apostazji udzieliłbym tej samej rady, jakiej Napoleon III udzielił meksykańskiej cesarzowej Charlotcie, kiedy przyjechała prosić go o pomoc dla swego męża Maksymiliana. W razie odmowy zagroziła abdykacją, a wtedy Napoleon wykrzyknął: „ależ abdykujcie jak najprędzej!” Skoro pani Ziółkowska wyżej stawia szklankę nad autorytet Ducha Świętego, to niech opuszcza Kościół jak najprędzej. Tacy katolicy, takie farbowane lisy, potrzebni są Kościołowi jak psu piąta noga. I chociaż pani red, Wisniewska z najweselszego w żydowskiej gazecie dla Polaków działu religijnego surowo napomina Kościół, że przebrał miarę, to myślę, że lepiej zaufać w tej sprawie św. Kolumbanowi, apostołowi Irlandii we wczesnym Średniowieczu. W liście do papieża Bonifacego IV wspomina, że wszystko powinno odbywać się „dla dobra (...) naszej wiary, dzięki której różnimy się od pogan, Żydów i heretyków...”. A także - od faryzeuszów i marranów z „Gazety Wyborczej”. SM

Recydywa saska i stanisławowska Każdy, kto interesuje się historią, ma możliwość zauważyć wiele podobieństw między obecnymi czasami, a wiekiem XVIII. Tych podobieństw jest tak wiele, że można mówić o recydywie saskiej, czy nawet – stanisławowskiej. Wprawdzie epoka Stanisława Augusta nie ma aż tak złej reputacji, jak epoka saska, ale przecież to za panowania Stanisława Augusta mieliśmy w Polsce rządy ambasadorów Rosji, Prus i Austrii Te ambasadorskie rządy były możliwe dlatego, że zdecydowana większość ówczesnych Umiłowanych Przywódców, to znaczy – posłów, senatorów i innych osobistości publicznych, pobierała od tych ambasadorów jurgielt, czyli wynagrodzenie pieniężne. Oczywiście nie za to, że dbali o polski interes państwowy, a przeciwnie – że zabiegali o interesy państw obcych kosztem polskiego interesu państwowego. Wydarzeniem budzącym skojarzenia z rządami ambasadorów w XVIII wieku w Polsce była wypowiedź ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, że ludzkie embriony powstałe w Polsce dla potrzeb zapładniania in vitro, czyli inaczej mówiąc – w szklance – są następnie sprzedawane do Niemiec, gdzie poddawane są rozmaitym eksperymentom. Na to dictum energicznie zareagowała ambasada Republiki Federalnej Niemiec z Warszawie, żądając od ministra Gowina wyjaśnień. Minister Gowin złożył te wyjaśnienia wobec całej Rady Ministrów, która specjalnie w tym celu się zebrała. Czyż nie przypomina to reakcji króla Stanisława Augusta na żądania ambasadora Stackelberga, który w tamtych czasach miał pozycję mniej więcej podobną do dzisiejszej pozycji ambasadora niemieckiego, albo ambasadora izraelskiego – bo polityczna ranga tych dyplomatów wydaje się podobna, zwłaszcza gdyby oceniać ją na podstawie reakcji władz naszego nieszczęśliwego kraju na ich żądania. Pamiętamy przecież, jak ambasador Izraela w Warszawie jesienią 2005 roku zażądał od ówczesnego premiera Kazimierza Marcinkiewicza zrobienia porządku z Radiem Maryja. Ciekawe, że w następstwie tego żądania izraelskiego ambasadora „Gazeta Wyborcza” natychmiast rozpoczęła kampanię prasową przeciwko toruńskiej rozgłośni. O intensywności tej kampanii świadczyć może to, że tylko w grudniu 2005 roku na łamach tej gazety naliczyłem 26 materiałów krytykujących Radio Maryja, a więc więcej niż jeden dziennie. Wskazuje to na kolejne podobieństwo obecnej sytuacji z sytuacją w Polsce w wieku XVIII – że jurgieltników też nie brakuje, to znaczy – może nie tyle jurgieltników w sensie dosłownym, co raczej przedstawicieli piątej kolumny, którzy różne rzeczy mogą robić nawet bez pieniędzy, tylko z poczucia wspólnoty interesu narodowego, albo nawet – ideologicznego. Wracając do ministra Gowina, to przedstawił on Radzie Ministrów wyjaśnienie ze jego wypowiedź została wyrwana z kontekstu i „zmanipulowana”. „Gazeta Wyborcza” temu zaprzecza, ale jak tam było, tak tam było – widać wyraźnie, że minister Gowin został przez kogoś, jak to się mówi, wpuszczony w maliny. A skoro tak, to świadczy to o determinacji postępactwa, forsującego zapładnianie w szklance i w dodatku – na koszt podatników Maskowane jest to obłudnie pragnieniem współczucia wobec bezpłodnych małżeństw, ale te rzewne opowieści możemy spokojnie włożyć między bajki. Jestem przekonany, że ani pani Wanda Nowicka, ani pani Magdalena Środa nikomu nie współczuje, tylko realizuje taktyczny plan, by pod pretekstem in vitro, w ramach którego dochodzi do niszczenia „nadliczbowych” ludzkich embrionów, dokonać wyłomu w stanowisku Kościoła w sprawie aborcji. Nie chodzi zatem o żadne współczucie, tylko po staremu – o walkę z Kościołem i łacińską cywilizacją, która jednych jej wrogów uwiera od dwóch tysięcy lat, a innych, którzy z tych pierwszych wylęgli się trochę później – uwiera krócej, ale przecież tez boleśnie, że już nie mogą wytrzymać. SM

Wybuchy nad Smoleńskiem Wszyscy nasi eksperci są zgodni, że przyczyną katastrofy Tu-154 
była seria eksplozji – twierdzi poseł PiS Antoni Macierewicz w rozmowie z Elizą Olczyk.

Jak to jest mieć wszystkich przeciwko sobie? Antoni Macierewicz: Nie wszystkich, tylko niektóre środowiska, część mediów i ich właścicieli. Dochodzi do zastraszania i presji na dziennikarzy, którzy piszą prawdę. Pana Cezarego Gmyza i innych zwolniono dyscyplinarnie z pracy po publikacji artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” o wykryciu śladów materiału wybuchowego na wraku Tu-154M. Nawet wtedy, gdy prokurator wojskowy po miesiącu potwierdził tę informację, ani redaktor Gmyz, ani pozostali zwolnieni w ramach represji dziennikarze nie zostali przeproszeni i przywróceni do pracy. Tak brutalnych działań wymierzonych w wolność słowa nie było od czasów komunistycznych. 
Ale jest cała grupa uczciwych dziennikarzy i mediów tworzących strefę wolnego słowa i oni stoją po stronie prawdy. Żal mi ludzi, którzy brną w kłamstwo smoleńskie – spotka ich taki sam los jak tych, którzy kiedyś zabrnęli w kłamstwo katyńskie.
Kłamstwo smoleńskie zarzucił ekspertom pracującym 
z zespołem parlamentarnym wicenaczelny „Przeglądu Lotniczego”. Podważył ich argumenty dotyczące katastrofy, a także hipotezę 
o wybuchach w samolocie. Niczego nie podważył i niczego nie udowodnił. Nawet nie potrafił podać wysokości brzozy. Nazywanie prawdy kłamstwem to znana metoda zwalczania przeciwników. Robiła to komisja Nikołaja Burdenki powołana po to, by wmówić ludziom, iż zbrodnię katyńską popełnili Niemcy w 1941 roku. Były już czasy, kiedy książki opisujące, jak strzałem w tył głowy mordowano polskich oficerów, nazywano propagandą kapitalistyczną, 
gen. Władysława Andersa oskarżano o to, iż był sojusznikiem gestapo, a za głoszenie prawdziwej historii wsadzano ludzi do więzienia. Obawiam się, że zmierzamy 
w tym samym kierunku, skoro ostatnio jedna z „prominentnych” dziennikarek zaapelowała o skuteczne wyeliminowanie mnie z polityki. Ale najbardziej istotne jest to, że propaganda kłamstwa ma zastąpić badanie faktów i rzetelną informację na temat przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. A w tej sprawie fakty są najważniejsze... To prokuratura nie dopełniła obowiązków, nie sprawdzając 
relacji mówiących o osobach, 
które przeżyły katastrofę
Dziennikarka ta krytykowała pana za ogłoszenie, że trzy osoby przeżyły katastrofę. 
I nie ona jedna. Wiele osób uznało, że przysparza pan cierpień rodzinom ofiar, opowiadając o historiach, które nie miały miejsca. Prokurator Andrzej Seremet powiedział, że przesłuchano 120 osób i nikt tego nie potwierdził.
Rodzinom ofiar najwięcej traumatycznych przeżyć dostarczają ci, którzy wciąż fałszują przebieg wydarzeń, kłamliwie oskarżając pilotów, gen. Andrzeja Błasika, prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prokuratura, której przedstawiciele nie uczestniczyli w sekcjach zwłok, nie dokonali oględzin miejsca zdarzenia, nie zbadali wraku, nie zanalizowali toru podejścia samolotu, nie zbadali zniszczenia drzew. Prokuratura, która fałszywie oskarżyła rodzinę o błędne rozpoznanie w Moskwie ciała Anny Walentynowicz (dzisiaj, osiem miesięcy po ekshumacji, pojawiły się kolejne wątpliwości co do tożsamości pochowanej osoby). To prokuratura nie dopełniła swoich obowiązków. Tak jak nie sprawdziła wiarygodnych relacji mówiących o osobach, które przeżyły katastrofę samolotu. Konsul w Petersburgu, Jarosław Drozd na wrakowisku kilkanaście minut po tragedii rozmawiał z sanitariuszami, którzy mu to opowiedzieli. On nigdy się nie wycofał ze swoich zeznań. Nie wiem, czy rzeczywiście ktoś przeżył, ale wiem, że relacje pana Drozda czy funkcjonariuszy BOR są na tyle wiarygodne, że był obowiązek ich weryfikacji. A prokuratura nie przesłuchała żadnego z lekarzy czy sanitariuszy. Epatuje zaś informacją o przesłuchaniach, w których w ogóle nie pytano o tę sprawę. Tak jak nie przesłuchano funkcjonariuszy straży pożarnej, OMON, MCZS i Specnaz, którzy pierwsi byli na miejscu. To był obowiązek prokuratury, która nie wykonała podstawowych czynności wskazanych przez kodeks postępowania karnego.
Były ambasador polski w Moskwie Tomasz Turowski, który był na miejscu, zeznał, że dowiedział się od funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa, iż u trzech osób stwierdzono odruchy bezwarunkowe, które mogą wystąpić po śmierci. Co innego powiedział na miejscu tragedii radcy Górczyńskiemu. Oświadczył mu, że trzy osoby zostały odwiezione karetkami. Zresztą każdy lekarz pani powie, że odruchy bezwarunkowe mogą występować najwyżej przez kilka-kilkanaście sekund po śmierci. Wskazywałem na wiarygodne relacje. Być może teraz pod presją polityczną ich autorzy się wycofają. Można doprowadzić do zmiany zeznań, zniszczyć lub sfałszować dokumenty, tylko co to ma wspólnego z prawdą? Powtarzam – zamiast reakcji na skandaliczny fakt niedopełnienia przez prokuraturę obowiązków jesteśmy świadkami próby ratowania zakłamanego obrazu przyczyn i przebiegu katastrofy przez organizowanie medialnego ataku na tych, którzy ośmielają się nie akceptować rządowej wersji wydarzeń i podejmują niezależne badania.
Skrytykował też pana mecenas Rafał Rogalski, który współpracował z wami przez trzy lata. Mecenas Rogalski był autorem kilku hipotez w związku z katastrofą, m.in. 
tej tak często przez media wyśmiewanej o helu i o sztucznej mgle. Chociaż nigdy takich hipotez – podkreślam – nie formułowałem 
i nie powtarzałem, wielokrotnie mi to przypisywano. Aktywność pana mec. Rogalskiego służyła systematycznie do kompromitowania zespołu parlamentarnego i dyskredytowania wyników jego prac. Być może robił to nieświadomie. Nie przypisuję mu złych intencji. Wiem natomiast, że rodziny odwołały udzielone mu wcześniej pełnomocnictwa.
Wróćmy do przyczyn katastrofy i hipotezy wybuchów. Może eksperci zespołu powinni zacząć rozmawiać 
z ekspertami rządowymi? Proponowaliśmy to od momentu powstania zespołu parlamentarnego. Szkoda, że „Rzeczpospolita” nigdy nie zamieściła informacji o naszych propozycjach. 
W połowie grudnia ubiegłego roku zaapelowaliśmy o zorganizowanie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego konferencji 
i dyskusji naukowców na temat przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. I ta konferencja odbyła się, tylko druga strona nie zdecydowała się w niej uczestniczyć. Eksperci rządowi boją się faktów, boją się dyskusji i konfrontacji z kompetentnymi naukowcami współpracującymi z zespołem.
Była jednak propozycja spotkania się w małym gronie, bez udziału mediów. Może to dobry początek?

W małym, wybranym gronie i najlepiej w zaciemnionym gabinecie. Tak właśnie powstawał raport Jerzego Millera. Nie. Jesteśmy gotowi dyskutować z ekspertami premiera Donalda Tuska, ale wszystko musi się dziać na oczach opinii publicznej. Warunkiem uczciwego badania jest jawność.
Co jest złego w spotkaniu w cztery oczy bez udziału mediów? Doświadczenie uczy, że to jest sposób na manipulację i oszustwo. Od początku dramatu smoleńskiego nie chciano rozmawiać o faktach. Podstawowe informacje były ukrywane albo przekręcane. A sprzyjała temu okoliczność, iż komisja Jerzego Millera pracowała za zamkniętymi drzwiami. Kiedy zaczęliśmy stawiać pytania i domagać się odpowiedzi, zawsze słyszeliśmy: dajcie tej komisji popracować. A po trzech latach okazało się, że brzoza, o którą rzekomo rozbił się samolot prezydencki, nie została ścięta na wysokości 5 metrów – jak ogłosiła komisja Millera – tylko w zależności od źródła metr od wierzchołka lub 9 m od ziemi. Tak czy inaczej, na wysokości, która wyklucza brzozę jako przyczynę katastrofy. To dzięki pracy zespołu i jego współpracowników oraz wsparciu niezależnych mediów ta najważniejsza dla opisu mechanizmu katastrofy informacja miała szansę dotrzeć do opinii publicznej.
A elementy samolotu, które były wbite w drzewo? Samolot rozpadał się w powietrzu, jego części, spadając, ścinały krzewy, wbijały się w drzewa, niszczyły płoty, spadały na dachy domów. Prześledziliśmy ten proces, wykorzystując do analizy zdjęcia, materiał dowodowy, opisy odnalezionych części wraku i miejsc ich zlokalizowania. Druga strona nie ma żadnych wiarygodnych argumentów na poparcie swoich opowieści. W raporcie Millera jako materiał dowodowy wykorzystano amatorskie fotografie wykonane trzy dni po katastrofie Tu-154M. Zdjęcia te nie mają dokumentacji procesowej, nie wiadomo, gdzie i jak zostały wykonane. Żaden sąd nie uzna takiego materiału dowodowego za wiarygodny.
Są jeszcze nagrania z czarnych skrzynek, które zespół Jerzego Millera analizował. Eksperci twierdzą, że gdyby doszło do wybuchów, powinno je być słychać na nagraniach. Ekspertyza czarnych skrzynek wykonana przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna potwierdza, że uderzenia w brzozę nie było! W tym miejscu eksperci wychwycili dźwięki z ostatnich sekund lotu zidentyfikowane jako „dźwięki przesuwających się przedmiotów” trwające do końca nagrania. Te dźwięki pojawiły się wcześniej, zanim samolot doleciał do miejsca, w którym rosła brzoza. 
A więc to nie brzoza była powodem tego, co się stało później. Cały czas mamy do czynienia z arogancją i pogardą dla faktów oraz ich ideologizowaniem zarówno przez Rosjan, jak i przez stronę rządową. I to był główny powód, dla którego powołaliśmy zespół parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M, powód zaangażowania się w jego działalność naukowców z całego świata.
A co z wybuchami? Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kolejne, nieprawdziwe ustalenie, iż samolot na wysokości 5 m nad ziemią przewrócił się na plecy. Rozpiętość skrzydeł tupolewa wynosi blisko 40 m, długość jednego skrzydła to 19 m, więc taka przewrotka w powietrzu na tej wysokości była – po prostu – niemożliwa. Dlatego też sfałszowano trajektorię poziomą poprzez wyeliminowanie punktu TAWS 38 wskazującego, iż samolot przez blisko 200 m za brzozą leciał prosto, a więc obrót na skutek utraty skrzydła nie miał miejsca. Te zaniedbania, a nawet fałszerstwa sprawiły, iż eksperci zespołu parlamentarnego postanowili prześledzić wszystkie okoliczności katastrofy, wszystkie dostępne dowody, krok po kroku. I wie pani, co było dla mnie najbardziej szokujące? Gdy zapytaliśmy Edmunda Klicha, czy zostało zbadane skrzydło tupolewa, on odparł: A po co? A brzoza? A po co? No to jak to się stało? – pytaliśmy. Odpowiedź brzmiała: „No, jak walnęło, to się urwało”. I to była metodologia, wedle której rząd Donalda Tuska badał tę tragedię.
A na czym oparliście hipotezę o wybuchach, skoro nie słychać ich na nagraniach 
z czarnych skrzynek?

W skrzynce parametrów lotów są odzwierciedlone dwa silne wstrząsy. Rozrzut szczątków samolotu zaczyna się około kilometra od pasa. Poza kilkunastoma wielkimi fragmentami odnaleziono tysiące odłamków, czasem wielkości kilkudziesięciu centymetrów kwadratowych. Analiza dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego z Australii, specjalisty w dziedzinie wybuchów i działania materiałów wybuchowych, wskazuje, że kształt wraku z wywiniętymi na zewnątrz burtami ma cechy typowe dla eksplozji wewnętrznej. Zresztą na fragmentach podkokpitowych widoczne są przebarwienia będące skutkiem oddziaływania fali wysokiej temperatury. Dysponujemy ekspertyzą firmy Small Gis zrobioną na zlecenie prokuratury, gdzie pokazano ślady dwóch eksplozji. Prokuratura ma tę ekspertyzę od sierpnia 2010 roku. Zespół także dysponuje tymi zdjęciami i wynik naszej analizy jest identyczny. 
No i wreszcie trzeba pamiętać o setkach śladów materiałów wybuchowych wykazanych przez detektory podczas badania wraku przez prokuraturę jesienią 2012 roku.
Wstrząsy mogły być związane z uderzeniem w brzozę. Gdyby samolot uderzył w brzozę, ale po pierwsze, nie uderzył, a po drugie, 
jak pokazują badania 
prof. Wiesława Biniendy, 
przy takim zderzeniu brzoza zostałaby przecięta przez skrzydło bez specjalnej szkody dla niego. Po trzecie – inny byłby ich charakter: byłyby to wstrząsy poziome, a odnotowano wstrząsy pionowe. Wszyscy nasi eksperci są zgodni, że przyczyną katastrofy była seria eksplozji.
Pan jest przekonany, że to był zamach? Formułujemy hipotezę o eksplozji jako przyczynie tragedii. Zespół nie analizował jeszcze kwestii związanych z ewentualnym zamachem. Gdyby eksperci rządowi mieli odwagę usiąść naprzeciwko prof. Wiesława Biniendy, dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego, prof. Kazimierza Nowaczyka, prof. inż. Jacka Rońdy i innych naszych ekspertów, toby się okazało, kto ma rację. Bo nasi adwersarze zakłamują rzeczywistość, mataczą, chcą, by ich tezy przyjmowane były na wiarę, bez dowodów. A my prowadzimy badania krok po kroku, stawiamy hipotezy naukowe i możemy zaprezentować metodologię i wyniki badań.
Większość Polaków nie wierzy w nie. Na dodatek, gdy w PiS na plan pierwszy wysuwa się katastrofa smoleńska, to poparcie dla partii spada. Poparcie dla PiS wzrasta, spada za to zaufanie do premiera Donalda Tuska i PO. Ale przede wszystkim większość Polaków nie wierzy w raport MAK i ustalenia komisji Jerzego Millera. Najwyższy czas, aby podjąć uczciwe badania tej najstraszliwszej tragedii niepodległej Polski. Bo inaczej staniemy wobec faktu, iż to Rosjanie oskarżą w Moskwie polskich pilotów 
i i obarczą ich pełną odpowiedzialnością za katastrofę Tu-154M. A wraz z nimi – tak to zostanie przyjęte przez opinię międzynarodową 
– zostanie oskarżone i obarczone winą państwo polskie. Dzisiaj zespół parlamentarny jest jedyną instytucją badającą w sposób uczciwy fakty i formułującą wiarygodne hipotezy na temat przebiegu wydarzeń.

Od Redakcji Debatę o katastrofie traktujemy poważnie Powyższy wywiad publikujemy w formie, jaką zatwierdził osobiście poseł Antoni Macierewicz. Debatę na temat okoliczności katastrofy smoleńskiej „Rzeczpospolita” traktuje bowiem bardzo poważnie i nie obawia się nawet najbardziej kontrowersyjnych opinii. Rozmowa z posłem Macierewiczem nie jest zresztą ani pierwszą, ani ostatnią dotyczącą tej kwestii. Wyrażamy jednak ubolewanie, że polityk PiS wykorzystał naszą otwartość na prezentowanie wszystkich poglądów, by nas zaatakować. Zarzucanie gazecie, której udziela się skrupulatnie autoryzowanego przez siebie wywiadu, że zwalcza wolność słowa to absurd.
—Redakcja „Rzeczpospolitej” Eliza Olczyk

25/04/2013 „Dobrze, że ktoś te przepisy zmienił i mniej zdaje na prawo jazdy”- powiedział wczoraj w „publicznym radiu” pan redaktor Roman Czejarek prowadzący propagandowy program” Cztery pory roku”. Pan Roman transmituje jedynie- jako” redaktor” to co złego przeciw nam wymyśli rząd i przyklepie rządowy Sejm. Bo w polskim systemie władza ściśle jest oddzielona – władza wykonawcza, od władzy sądowniczej i bardzo ściśle od ustawodawczej.. To widać gołym okiem, nawet wszędzie przy władzy wykonawczej, która projektuje ustawy dla władzy ustawodawczej- są gabinety polityczne. Taki rodzaj sekretarza partyjnego- podobnie jak w poprzedniej komunie… „ Dobrze, że ktoś”(????) To znaczy kto? Pan Roman Czesarek zdaje się nie wiedzieć „ kto’. mógł zaostrzyć przepisy o posiadaniu „prawa jazdy”. W końcu jesteśmy w Unii Europejskiej- i to ona narzuca nam niewolę pod hasłem bezpieczeństwa.. A tubylczy włodarze, jeszcze to wszystko dokręcają, żeby było jeszcze bardziej niewolnie. Oczywiście nic mi to nie da, jak nawet ustalę, kto więcej wolności nam zabiera.. Czy sama Unia, czy jeszcze dodatkowo tubylcza władza.. Poziom wolności maleje w zastraszającym tempie.. Panu „ redaktorowi” marzy się, żeby jak najwięcej ludzi zwanych w demokracji” obywatelami” nie miało prawa do jazdy samochodem, motocyklem, rowerem, hulajnogą, quadem.. Ale trzeba przyznać uczciwie, że na jazdę wózkiem- prawa jazdy na razie nie potrzeba. Pojazdem zaprzęgowym- jak ktoś chciałby sobie pojeździć- też nie potrzeba.. No i chodzić można jeszcze bez Prawa do Chodzenia.. Tak że jeszcze trochę wolności nam zostało- na spacery też można spokojnie wychodzić, bez żadnego prawa- dziwne to w państwie praw człowieka.. Zauważyli Państwo zapewne, że im więcej mamy praw- tym mamy oczywiście mniej wolności.. Bo im więcej praw- tym mniej sprawiedliwości i wolności.. W takiej plątaninie praw naprawdę trudno o zachowanie elementarnej wolności? Bo kto się w tym wszystkim połapie? Wyłącznie” prawnicy” czyli ludzie, którzy zapoznają się z tą plątaniną, nauczą się jak wyplątywać” obywateli”: z tego zaplątanego prawa i jak im ulżyć w niedoli niewoli.. Oczywiście nie za darmo… Już widać wyraźnie że młodzież nie w ciemię bita i pcha się na różne wydziały” prawnicze”, żeby w przyszłości pożyć sobie z tego „prawnego” nonsensu, który przynosi nam na co dzień demokracja większościowa i bezmyślna, oparta o przegłosowywanie wszystkiego co się przegłosować da.. Jeszcze nie może przregłosować jaka będzie pogoda.. Ale pogodyni i pogodynki wychodzą wprost z siebie, żeby nas poinformować o pogodzie- jaka będzie naprawdę. Nie rajcuje ich, że będzie taka jaka będzie i jaką sam Pan Bóg ustanowił. Siedem razy trafią- trzy nie.. I skąd tu wiedzieć, kiedy trafia, a kiedy nie.?. Wtedy wiadomo byłoby jaka jest pogoda.. A tak? Wiecznie na walizkach… Czy nie udałoby się tak naprawdę ustalić pogody i nią sterować przy pomocy Sejmu i rządu, i Komisji Trójstronnej opartej o dialog, który czego się nie tknie- wszystko spieprzy.. Bo właśnie o to chodzi, żeby rząd nami nie rządził.. Każdy z nam powinien móc sobą rządzić sam.. Rząd powinien być od czego innego.. Od stania na straży moich wyborów, mojego bezpieczeństwa i życia oraz wymierzania sprawiedliwie kar za popełnione przestępstwa wobec innego” obywatela”.. A nie wobec państwa. Państwo nie powinno być stroną w sporze z „obywatelem”.. Państwo powinno być bezstronne.. A jakie jest? Zawładnęło już prawie wszystkim.. Choć jeszcze trochę wolności nam zostało.. Zapinamy się obowiązkowo w pasy niebezpieczeństwa, wozimy gaśnicę, trójkąt, kamizelkę, apteczkę, opłatę OC, mamy państwowe prawo jazdy.. Nie ma na razie obowiązku AC.. A dlaczego nie? Przecież samochody giną- i będzie z pewnością bezpieczniej.. Trzeba wprowadzić obowiązkowe ubezpieczenie od kradzieży samochodu, roweru, hulajnogi, wozu czy rolek.. Wszystkie ubezpieczenia od wszystkiego powinny być obowiązkowe.. Niech zarobią firmy ubezpieczeniowe, tak jak zarabiają banki.. Więcej ubezpieczeń przymusowych!- chciałoby się wykrzyczeć w niewoli.. Ale chodzić jeszcze można bez Prawa do Chodzenia prawa , które dałoby nam socjalistyczne państwo w ramach Praw Człowieka.. Najpierw takie prawo na da, a potem może je zabrać.. Bo Prawa Naturalnego tak naprawdę nie może zabrać.. Może zabraniać, reglamentować- tak jak rynek- ale rynek wolny poza państwowym prawem istnieje.. Bo jest stanem naturalnym! No i to wypalanie traw..” Redaktor” Roman Czejarek nie może tego zboleć, że ktoś na swojej działce czy polu wypala swoją trawę, która zeschnięta, przeszkadza mu w nowej wiosennej uprawie.. Niedługo- jak postęp będzie postępował, w ramach praw człowieka mogą zakazać orania pola.. Jak ta ziemia musi biedna cierpieć pod tym przeklętym pługiem.. I jeszcze rozjeżdżają ją traktorem.. Żeby ciężkim traktorem jeździć po polu- czy to nie jest skandal ekologiczny? Jak można takim ciężkim traktorem wjeżdżać na swoje pole.. Natychmiast powinien być ustanowiony demokratycznie normatywny ciężar pojazdu dopuszczonego na pole.. Powinny być solidne kontrole, które dopilnują , żeby wszystko było w jak najlepszym porządku.. Bo nie ma to jak porządek zadekretowany przez władzę.. To jest dopiero porządek- nie tak jak porządek naturalni- niezadekretowany przez państwo, tak jak prawa człowieka.. I wiecie Państwo, co pan” redaktor” Roman Czesarek wykrzyknął w studio radia publicznego, a tak naprawdę propagandowego, które narzuca nam kolejny raz- określony sposób myślenia? ”Pokazowo ukarani”- powinni być ci wszyscy, którzy na swoim polu wypalają trawę(???) Ach-„pokazowo? Tak jak w czasach stalinowskich- wystarczy obejrzeć kronikę z tamtych lat, a mam ich w domu kilkadziesiąt.. Boże! Totaliści mają zawsze ten sam sposób myślenia! Oni wiedzą lepiej od właściciela co ma zrobić ze swoją ziemią.. Już de facto upaństwowioną.. Bo przecież demokratyczne państwo prawa decyduje – tak naprawdę- o wszystko co jest związane z ludzką własnością.. Jeszcze nie nosimy przy sobie obowiązkowo szczoteczek do zębów i parasoli, gdy pada deszcz.. To znaczy deszczowych, gdy pada- i słonecznych- gdy nie pada.. Nie wolno już bardzo wielu rzeczy, które było wolno w poprzedniej komunie.. Przecież wypalania traw nikt nie zabraniał, tak jak palenia ogniska z liści na własnej działce.. Czy nieporządku na własnej działce, czy palenia w piecu, czym kto chciał.. Można było nawet palić w piecu ołowiem czy złotem- nikogo to nie obchodziło.. I nic się nie działo- nie było globalnego ocieplenia.. Dzisiaj nie wolno palić tekturą- ale jeszcze wolno palić węglem.. Są już kontrole sprawdzające czym kto pali w swoim piecu i co ma w magazynku.. Mam na myśli magazynek podręczny gdzie składuje się brykiety słomiane, które palą się w mig- i nie dają ciepła.. Wygląda na to, że socjaliści wezmą nas zimnem, tak to przynajmniej wygląda.. Na razie „redaktor” Czejarek proponuje pokazowe procesy.. Żeby ”pokazowo ukarać”.

JA bym zaczął od niego, który te głupoty wygaduje, i to w publicznym radiu.. NO właśnie!. Od kogo tu zacząć, bo jest tak wielu.. Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zawdzięcza tak wiele złego- tak niewielkiej garstce oszustów i propagatorów zła i głupoty.. WJR

Rybiński: Próg nieodpowiedzialności istnieje i został już przekroczony Nawet gdy dług publiczny nie jest duży, gospodarce zaszkodzi zadłużenie firm. W mediach odbyła się dyskusja na temat bezpiecznego poziomu zadłużenia. Dyskusję wywołał artykuł profesorów Roberta Pollina i Michaela Asha opublikowany w „Financial Timesie”. Krytykują oni słynny artykuł ekonomistów Carmen Reinhart i Kennetha Rogoffa, w którym pokazano, że istnieje próg nieodpowiedzialności zadłużenia. Jeżeli zadłużenie publiczne kraju przekracza 90 proc. PKB, wówczas gospodarka tego kraju rozwija się znacznie wolniej niż w krajach mniej zadłużonych. To prowadzi do następującej spirali śmierci: większy dług to wolniejszy wzrost gospodarczy, następuje spadek wpływów podatkowych, rośnie deficyt budżetowy, który odkłada się w postaci jeszcze większego długu, wzrost gospodarczy jeszcze bardziej spada, deficyt jeszcze bardziej rośnie. Ta spirala często kończy się bankructwem kraju. Przy czym bankructwo nie zawsze jest spektakularne, jak w przypadku Argentyny czy Grecji. Często oznacza niewywiązywanie się państwa ze swoich zobowiązań wobec własnych obywateli, np. przez konfiskatę części oszczędności albo poprzez doprowadzenie do wysokiej inflacji. Ekonomiści Pollin i Ash dokonali ponownych obliczeń i argumentowali, że Reinhart i Rogoff popełnili błąd, a ten próg nie istnieje. W wielu mediach pojawiły się wręcz oskarżenia, że z powodu błędu w Excelu prowadzącego do niepoprawnych wniosków wiele krajów rozpoczęło drastyczne programy oszczędnościowe prowadzące do recesji i wysokiego bezrobocia. Lewaccy publicyści natychmiast rozpoczęli ataki medialne, argumentując, że wnioski o wpływie zadłużenia na wzrost były błędne i duży dług nie jest problemem. Zatem możemy dalej zwiększać wydatki budżetowe i się zadłużać. Również zabrałem głos w tej debacie, publikując artykuł w „Financial Timesie”. Pokazałem w nim, że są również inne prace pokazujące destrukcyjną rolę nadmiernego zadłużenia. W szczególności jest to artykuł ekonomistów Banku Rozrachunków Międzynarodowych (S. Cecchetti i inni), w którym na podstawie poważnej analizy statystycznej pokazano, że próg odpowiedzialności istnieje i gdy dług stanie się zbyt duży, zaczyna przygniatać gospodarkę. Co więcej, pokazano, że próg na poziomie 85–90 proc. PKB istnieje dla wszystkich rodzajów długu: publicznego, firm i gospodarstw domowych. Zatem problem nadmiernego długu i kryzysu nim wywołanego może się pojawić nawet wtedy, gdy dług publiczny jest umiarkowany, ale wysoki jest dług prywatny. Można pokazać wiele krajów, które kilka lat temu były w tej sytuacji. Cytowane prace odnoszą się tylko do długu rynkowego, czyli takiego, który już istnieje w postaci wyemitowanych obligacji lub zawartych umów kredytowych. Jednak te prace nie analizują innej kategorii długu, czyli już podjętych przez państwo zobowiązań wobec przyszłych emerytów. Na przykład dług publiczny Polski na zegarze Leszka Balcerowicza stojącym w Warszawie pokazuje kwotę bliską 850 mld zł, czyli nieco mniej niż 55 proc. PKB. Ale na serwerach w ZUS jest zapisane, że państwo ma nam w przyszłości wypłacić w formie emerytur kolejne 2 bln zł. To jest dług ukryty, który będzie się ujawniał z każdym upływającym rokiem. Emerytów będzie szybko przybywało, a osób pracujących, płacących składki będzie ubywało. Maksimum liczby osób aktywnych zawodowo osiągnęliśmy w 2012 r. Ta liczba będzie szybko spadała, a prawdziwe uderzenie w finanse publiczne rozpocznie się za mniej więcej pięć lat, gdy pokolenie wyżu powojennego zacznie przechodzić na emerytury. Jeżeli doliczymy dług ukryty do ujawnionego długu publicznego, to tak policzona kwota przekracza 200 proc. PKB. Według oficjalnych prognoz ZUS (skorygowanych o wolniejszy wzrost w 2013 r.) deficyt w ZUS w 2018 r. sięgnie 100 mld zł, a wypłaty emerytur przekroczą przychody ze składek zusowskich. Te dane jednoznacznie pokazują, że Polska musi wejść na ścieżkę niskiego wzrostu lub stagnacji, która z wysokim prawdopodobieństwem zakończy się bankructwem państwa. Ale nie bankructwem spektakularnym, takim jak w Grecji, tylko po prostu ZUS w pewnym momencie przestanie wypłacać emerytury w obiecanej wysokości. Ile wypłaci, nie wiadomo, ale można założyć, że moje pokolenie 40-latków dostanie nie więcej niż połowę tego, co ma zapisane na serwerach w ZUS. Dlatego że polscy politycy już dawno przekroczyli próg nieodpowiedzialności. Krzysztof Rybiński

Hipokryzja do kwadratu-teraz Tusk będzie bronił miejsc pracy

1. Po wczorajszym posiedzeniu Komisji Trójstronnej, której obrady zostały przerwane bez jakiegokolwiek porozumienia pomiędzy rządem pracodawcami i związkami zawodowymi, premier Tusk ogłosił, że nie ulegnie żądaniom związkowców i będzie bronił miejsc pracy. Przypomnę tylko, że podstawowym postulatem związkowców jest wycofanie rządowej i poselskiej (złożonej przez posłów Platformy) nowelizacji kodeksu pracy, która poważnie ogranicza prawa pracownicze. Wprawdzie obydwie nowelizacje zostały zgłoszone pod ładnie brzmiącym hasłem uelastycznienia czasu pracy na czas kryzysu w polskiej gospodarce ale tak naprawdę ma się to obyć tylko i wyłącznie kosztem pracowników.

2. Pierwsze czytanie obydwu projektów obyło się na początku marca i w zasadzie tylko Platforma mocno je poparła. Cała opozycja była przeciw, dystansował się od obydwu projektów także PSL ustami posła Józefa Zycha. Projekt rządowy, prezentował wiceminister pracy Radosław Mleczko, projekt poselski jakiś czas temu jeszcze wiceminister gospodarki ale od afery hazardowej już tylko poseł, Adam Szejnfeld. W projekcie rządowym, chodziło głównie o wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy i wprowadzenie możliwości stosowania tzw. ruchomego czasu pracy ale jednak za zgodą związków zawodowych albo innej reprezentacji pracowniczej w przedsiębiorstwie. Posłowie Platformy poszli daleko dalej, proponując wprowadzenie nowej definicji doby pracowniczej, wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy, wprowadzenia przerywanego czasu pracy, obniżenia i to znacznie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych (odpowiednio ze 100% do 80% i z 50% do 30%) i określonego rekompensowania pracy w dzień wolny, wszystko to jednak jednostronną decyzją pracodawcy jeżeli tylko stwierdzi pogorszenie warunków gospodarowania (a więc w zasadzie na każde żądanie pracodawcy).

3. Zabierałem także głos w tej debacie i także zwracałem uwagę na głęboką nierówność pomiędzy sytuacją pracowników i pracodawców w Polsce. Blisko 2,5 mln armia bezrobotnych, aż 27% wszystkich pracujących na tzw. umowach śmieciowych (zlecenia, czasowych), to stawia zarówno pracujących jak i poszukujących pracy w bardzo trudnej sytuacji. Już w tej chwili, ci co poszukują pracy, bardzo często przyjmują pracę bez określenia warunków na podstawie których będą pracować, godzą się na wszelkie uciążliwości i płacę minimalną, byleby tylko mieć pracę. Pod adresem posłów Platformy, a w szczególności reprezentującego wnioskodawców posła Szejnfelda, padały stwierdzenia, że po przyjęciu tego projektu, zapewne wykona następny krok i zaproponuje nowelizację Kodeksu pracy polegającą na jego likwidacji.

4. Premier, który po 5,5 roku rządzenia, przypomina sobie o konieczności walki o miejsca pracy i to tylko i wyłącznie kosztem pracowników, to jednak hipokryta.Szkoda, że nie walczył o dodatkowe miejsca pracy jak w tegorocznym budżecie minister anektował ponad 7 mld zł z Funduszu Pracy i przeznaczał je na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych. Szkoda, że rząd i reprezentujący go na komisji finansów publicznych minister finansów był przeciwny poprawce złożonej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości aby chociaż 1 mld zł z tych zamrożonych 7 mld zł, przeznaczyć dodatkowo na aktywne formy walki z bezrobociem. Zdaniem naszych ekspertów ta dodatkowa kwota pozwoliłaby pomóc dodatkowo przynajmniej 100 tys. bezrobotnych z czego przynajmniej połowa utrzymałaby na stałe stworzone w ten sposób miejsca pracy. Wtedy premier Tusk nie walczył o dodatkowe miejsca pracy, teraz gdy ma się to obywać kosztem pracowników jest na pierwszej linii frontu.To jest dopiero hipokryzja do kwadratu. Kuźmiuk

W biografii Merkel Tusk stał się pośmiewiskiem Europy „książka, która stała się już bestsellerem w Europie. "Matka Chrzestna" to biografia polityczna Angeli Merkel odsłaniająca kulisy systemu jej władzy „....”To jest takie powolne i ciche odchodzenie od demokracji. Autorka wprost pisze o przechodzeniu od demokracji do systemu totalitarnego. „....”czytelnikowi sposób działania Merkel łatwo skojarzy się z sytuacją w Polsce. I chyba nie przypadkiem oryginalne wydanie szwajcarskie ma na obwolucie słynne zdjęcie Donalda Tuska całującego dłoń "Dobrej matki chrzestnej Europy". „....” dokąd zaprowadzą Europę rządy Angeli Merkel, oraz jak upodabnia się do jej rządów "system Tuska" „....”niemieckiej autorki - Gertrudy Höhler, byłej doradczyni Helmuta Kohla. Książkę wydano w Szwajcarii, gdyż żadne wydawnictwo niemieckie nie było zainteresowane jej wydaniem. „....”okładka z Angelą Merkel – nawiązująca do „Ojca Chrzestnego” Francisa Coppoli. Zaś tylna strona okładki to słynne zdjęcie z „Bild Zeitung” z Donaldem Tuskiem, gdy polski premier całuje kanclerz w rękę. Tytuł współgra z obydwoma zdjęciami - „Matka Chrzestna” - „...”Głównym tematem książki jest tzw. System M, nazwany tak od nazwiska Merkel. „....”opisuje w jaki sposób Angeli Merkel udaje się utrzymać przy władzy, bo właśnie główną ideą działania kanclerz RFN jest to, aby utrzymać się przy władzy. O nic więcej w zasadzie jej nie chodzi, bo jak autorka pokazuje – pani kanclerz nie realizuje żadnej strategii poza tą, która pozwala jej utrzymać się przy władzy. „Władza jest lepsza, niż jej brak” – to jest kredo Angeli Merkel. „.....”To jest takie powolne i ciche odchodzenie od demokracji. Autorka wprost pisze o przechodzeniu od demokracji do systemu totalitarnego. „Rząd Merkel opuścił ścieżkę demokracji” – pisze Höhler. „....”Czyli można przyjąć, że System M w Niemczech, w Polsce nazywa się System T, od nazwiska Tuska? Tak. Oczywiście przy wzięciu pod uwagę proporcji. W obu tych państwach szefowie rządu stosują taki sam algorytm naginania prawa, abstynencji od wartości i unifikacji sceny politycznej. Tak jakby polski premier terminował u niemieckiej kanclerz...”......”mówi o tamtejszych mainstreamowych mediach, że w „Niemczech nikt nie zadaje pytań” „....”Nikt nie zauważa, albo nie chce zauważać, że w Niemczech zanika opozycja. Merkel dąży do tego, aby powstało coś w rodzaju państwa „wszechpartyjnego”. Czyli – jedna partia a reszta zgadza się z jej programem. „....Wywiad Sławomira Sieradzkiego z Ewą Stefańsk tłumaczką książki Gertrudy Höhler „ Matka Chrzestna „ …. (źródło )
Foreign Affairs Yasheng Huang „ W 201 roku stojąc przed Royal Society ( Brytyjska Akademia Nauk) chinski premier Wen Jiabao zadeklarował „ jutro Chiny będą krajem , który w pełni osiągnie demokrację , rządy prawa , praworządność i sprawiedliwość . Bez wolności nie ma realnej demokracji . Bez gwarancji ekonomicznych i politycznych praw , nie ma prawdziwej wolności „...(źródło )
Instytut Wolności „ Z raportu Europejskiego Banku Centralnego (ECB) z (9 kwietnia tego roku) wynika, że Niemcy są jednym z najbiedniejszych narodów w Europie - majątek przeciętnego obywatela jest mniejszy niż jest to w przypadku np. Greków czy Cypryjczyków. „....”Raport opierał się na badaniach przeprowadzonych w 62 tysiącach domostw w 15 z 17 krajów strefy euro. Wynika z niego, że średnia wysokość majątku posiadanego przez gospodarstwa niemieckie była równa połowie majątku domostw greckich czy jednej piątej cypryjskich. „......”Ogólnie, jak wynika z raportu, 60,1% gospodarstw domowych w strefie euro jest w posiadaniu nieruchomości, z czego 19,4% objętych jest hipotekami. Średnia wartość nieruchomości wynosi 180.300 euro „...... ”Raport pokazał jednak także, że np. Włosi, mimo niskich dochodów, są bogaci jeśli brać pod uwagę wartość ziemi, którą posiadają. Raport Banku Centralnego może w związku z tym być narzędziem nacisku na Włochy, by podnieść podatek od nieruchomości, a przez to zmniejszać zadłużenie kraju. „....”Zdaniem Petera Bofingera, członka German Council of Economic Experts i doradcy kanclerz Angeli Merkel, komentującego raport Banku Centralnego - kraje strefy euro, które są mocno zadłużone, powinny wprowadzić tzw. podatek majątkowy. "Przez okres dziesięciu lat, bogaci musieliby np. oddawać część swojego bogactwa. „.....”Nie zwraca także uwagi na to, że odsetek osób posiadających własne nieruchomości, które są główną podstawą wyliczania wartości majątku w raporcie, jest niższy w Niemczech niż w innych krajach (m.in. dlatego, że oprocentowanie kredytów mieszkaniowych jest wysokie, wymagany jest duży wkład własny) „.....”Dziennik podaje również dane Europejskiego Urzędu Statystycznego z marca tego roku, które przeczą obrazowi "biednych" Niemiec, a zgodnie z którymi produkt krajowy brutto w przeliczeniu na jednego mieszkańca w Niemczech to 29.000 euro, co stanowiło 119% średniej europejskiej w 2010r. Tymczasem wskaźnik Grecji wynosił 87%, „.....(źródło )
Fedyszak Radziejowska  w  „Nowym Państwie”: „Polska Ludowa była systemem, w którym mieliśmy do czynienia z dominacją jednej partii, przy zachowaniu pewnych pozorów demokratycznych wyborów. To prawda, że to był front jedności narodu, ale zawsze można powiedzieć, że demokracje mogą być różne. Jedna jest rywalizacyjno-konkurencyjna, ale bywają i takie, w których dochodzi do kartelu elit i takich zjawisk koncyliacyjno-deliberacyjnej demokracji, jak na przykład w Niemczech. SPD z CDU i CSU stworzyły wielką koalicję i wcale nie musi między nimi dochodzić do wielkiej rywalizacji.” „...(więcej )
Oligarchia rządząca Niemcami swoja drogę ku budowie IV Rzeszy zaczęła od obrabowania mieszkańców Niemiec. Oligarchia, posiadacze gruntów, nieruchomości, fabryk, akcji, banków, czyli faktyczni właściciele Niemiec tym bardziej nie mieli skrupułów ,że większość mieszkańców Niemiec to Turcy, Kurdowie , imigranci powołujący się na pochodzenie i potomkowie zniewolonych Słowian Krasnodębski  „Skąd więc tak naprawdę bierze się niechęć do uznania polskiej mniejszości w Niemczech? Najważniejszą przyczyną są niemieckie mity narodowe. Są to, po pierwsze, mit jedności etnicznej, mit krwi ciągle fundamentalny dla niemieckiej tożsamości, mimo powojennych przemian, mimo napływu emigrantów i globalizacji, a także pomimo że połowa obecnego terytorium Niemiec to dawne tereny słowiańskie, a współcześni Niemcy nie są tylko potomkami Germanów, lecz również zasymilowanych Słowian.”…” Wciąż wielu Niemców ma taki stosunek do "Wschodu" jak kiedyś Francuzi mieli do Algierii – przed Frantzem Fanonem i "dyskursem postkolonialnym". I tylko szkoda, że Polacy nie bardzo nadają się na Beduinów – choć mogliby się od nich uczyć dumy i poczucia godności, zwłaszcza urzędnicy MSZ „...(więcej)
Co więcej badania genetyczne struktury społecznej dokonane w całej Europie wykazały rzecz dającą do myślenia. Między innymi w Anglii, Francji , Niemczech , Hiszpanii pula różnica w puli genetycznej elit i reszty społeczeństwa wykazała ,że są to z genetycznego punktu widzenia dwa narody.. kto jest tym narodem panów .Normanowie w Anglii, Frankowie we Francji i Niemczech. Wizygoci w Hiszpanii. W tych badaniach Polska w odróżnieniu od innych krajów nie ma „narodu panów „ i narodu chłopstwa pańszczyźnianego . Całe społeczeństwo posiada jednolitą pule genetyczną .
Nie ma więc co się dziwić ,że naród panów Niemiec nie dopuszcza swoje chłopstwo do posiadania majątku Celowa polityka dużego depozytu i nie udzielania chłopstwu kredytu na mieszkania powoduje ,że muszą mieszkać w mieszkaniach należących do ich panów . Plan wywłaszczeni mieszkańców innych państw już istniej i powoli przyzwyczaja się ludzi do myśli ,że już wkrótce zostaną okradzeni przez europejskich bandytów. Nie bez powodu Tusk tak forsuje podatek katastralny w Polsce . ( Jak Kaczyński pokonał wybitnego oszusta wyborczego) I Tusk i Merkel robią wszystko tylko po to aby utrzymać się u władzy . Przypomina to raczej władze książąt ruskich pod jarzmem mongolskim . Aby utrzymać władze wysługiwali się swoim panom. To książęta ruscy byli mongolskimi poborcami podatkowymi . Przykład Włoch i Grecji pokazał ,że za formalnymi rządami stoi realna władza , stoi struktura oligarchii pieniądza Premierzy, kanclerzy przychodzą i odchodzą. Ani nie odziedziczyli majątku i władzy ani żadnej władzy i prawdziwego majątku nie przekażą swoim dzieciom . Ale istnieje oligarchia pieniądz. Ludzie , którzy rodzą się aby odziedziczyć potężne fortuny i posiadać realną . A że posiadają prawdziwą władzę najlepiej pokazuje przykład obalenia rządu Włoch i mianowania Montiego Wojciechowski „ Biurokratyczne i ideologiczne państwo chciałoby podporządkować sobie rodzinę. „....”Niezależność IPN osłabła na rzecz podporządkowania partii rządzącej. Media z publicznych stają się już nawet nie państwowe, lecz partyjne. Nowa ustawa ogranicza autonomię uczelni wyższych i osłabia ich trzon, profesurę. „...”Póki rządzący są uczciwi, albo chociażby słabi, problemu nie widać. Takie państwo może jednak wpaść w ręce zbrodniarzy, którzy się nim posłużą – jak to było w przypadku Niemiec hitlerowskich i Rosji sowieckiej. „...( więcej )
Staniszkis tak pisze o mijającym roku w tekście pod znamiennym tytułem „Tusk putynizuje Polskę „ „Bę­dzie­my mie­li do czy­nie­nia z bar­dziej pro­stac­ką po­li­ty­ką Nie­miec w sto­sun­ku do Pol­ski. „...”Wbrew nie­od­po­wie­dzial­nym, nie­kom­pe­tent­nym i w ciem­no skła­da­nym de­kla­ra­cjom pre­mie­ra Tu­ska. Ale obec­na nie­miec­ka opo­zy­cja z SDP pod­cho­dzi znacz­nie bar­dziej pro­stac­ko do wie­lu spraw niż eks­per­ci, tak­że u nas. „....” Mieliśmy do czynienia z biernością większości Platformy i z działaniami premiera, które określam mianem putinizacji.Mam na myśli arbitralność decyzji, stosunek do procedur prawnych i demokracji. I nie chodzi mi tylkooporównanie tego, co robił Tusk, z politycznymi działaniami kanclerz Merkel w czasach kryzysu.Każde wystąpienie dotyczące reorganizacji Europy konsultowała ona i z Bundestagiem, i z niemieckim Trybunałem Konstytucyjnym – w przeciwieństwie do premiera Tuska, który nikogo nie pyta.”....”Niem­cy nie pod­pi­sa­li trak­ta­tu li­z-boń­skie­go, za­nim nie usta­li­li spo­so­bu ra­ty­fi­ko­wa­nia każ­dej po­waż­niej­szej zmia­ny w pier­wot­nym i wtór­nym pra­wie unij­nym. A u nas ma miej­sce ab­so­lut­ne lek­ce­wa­że­nie róż­nych ogniw pań­stwa. Ar­bi­tral­ność pre­mie­ra by­ło wi­dać za­rów­no przy wy­bo­rze ścież­ki śledz­twa w ka­ta­stro­fie smo­leń­skiej, jak przy wy­bo­rze za­cho­wań pol­skie­go rzą­du w sto­sun­ku do pro­jek­tów w stre­fie eu­ro „....(więcej )
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas „Naród grecki reaguje masową emigracją do Niemiec i innych krajów północy UE, oraz do dynamicznych państw reszty świata – od USA po Australię. Grecy zostający w ojczyźnie czują się ekonomicznie zmuszeni do rezygnacji z posiadania dzieci. Ostry spadek przyrostu naturalnego wskutek ubóstwa i pesymizmu jest najnowszym, najbardziej tragicznym i najgroźniejszym długoterminowo skutkiem programu oszczędnościowego dla Grecji. Liczba urodzonych dzieci spadła ze 118 tysięcy w 2008 roku – ostatnim, gdy jeszcze nie była mocno dotknięta recesją – do 101 tysięcy w 2012 roku. Przewidywany jest spadek o kolejne 10 tysięcy w roku 2013 – razem o 23 procent „...”Liczba mieszkańców maleje mimo masowej imigracji spoza Unii i spoza Europy. Według najnowszych prognoz Grecja do 2050 roku straci 14 procent ludności – ma 11,3 miliona, będzie mieć 9,7 miliona. „......”Jeden z głównych wskaźników innowacyjności i konkurencyjności w dzisiejszym świecie – procent PKB przeznaczany na badania i wdrożenia – od 2008 roku nie jest publicznie podawany w Grecji, prawdopodobnie dlatego, że dramatycznie spadł z już bardzo niskiego poziomu 0,6 procent w roku 2007, niższego nawet niż w Polsce. „....”O ponad 25 procent spadnie PKB Grecji w latach 2008-2013. Głównym powodem piorunującej recesji jest narzucony przez UE wspólnie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym program oszczędnościowy, mający jasny priorytet: uratować euro „....(źródło )
Marek Cichocki „„Europa nie pogrąży się w ciemności, ale z kryzysu Unii, prawdopodobnie na bazie unii walutowej, może nie całej, wyłoni się jej nowy polityczny i gospodarczy kształt. „....”Z jednej strony mamy tych, którzy coraz głośniej twierdzą, że za fasadą kolejnych programów ratunkowych oraz walki z kryzysem powstaje jakiś rodzaj oświeconej, absolutystycznej władzy z siedzibą w Pałacu Elizejskim oraz berlińskim Kancleramcie – le Groupe de Francfort (Grupa Frankfurcka). Używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform „...”Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, że możliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotąd jednak widzieli ją jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas? „...(więcej )
Marek Mojsiewicz

“Pierwsza kadrowa” Kwaśniewskiego Europa Plus: “Ordynacka” plus Palikot plus loża B’nai B’rith…

Czy Aleksander Kwaśniewski znów zapadł na “chorobę filipińską”? To pytanie zdominowało relacje i komentarze po konferencji Europy Plus, podczas której były prezydent w towarzystwie Marka Siwca i Janusza Palikota zaprezentował pełnomocników wojewódzkich nowego ruchu. Kwaśniewski rzeczywiście nie wyglądał tego dnia najlepiej, ale w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, czy naprawdę był przemęczony (jak twierdzą jego współpracownicy), czy może przydarzyło mu się to, co podczas pamiętnej wizyty w Charkowie. Znacznie ważniejsze jest oblicze politycznego zaplecza byłego prezydenta, które bardzo na niego liczy. Charakterystyczne, że podczas tej konferencji Janusz Palikot nie odezwał się ani słowem i wyraźnie stał w cieniu Kwaśniewskiego i Siwca. To oni zdominowali całą imprezę, co nie jest przypadkiem, bowiem tak samo dominują w Europie Plus. Najlepiej pokazuje to lista pełnomocników, których zaprezentowali 12 kwietnia. Jest wśród nich tylko jeden poseł Ruchu Palikota – najmłodszy parlamentarzysta tej formacji, 25-letni Michał Kabaciński, który pokieruje nową formacją na Lubelszczyźnie.

"Drugi garnitur" Palikota Również w czteroosobowym zarządzie tworzonego właśnie stowarzyszenia Europa Plus ludzie Palikota są wyraźnie słabsi. Jednym z dwóch wiceprzewodniczących został 35-letni Krzysztof Iszkowski – postać mało znana, ale coraz bardziej obecna w największych mediach. Ten socjolog, ekonomista, szef Planu Zmian, czyli think tanku Ruchu Palikota, członek zespołu redakcyjnego liberalno-lewicowego pisma “Liberte!”, publikuje m.in. na łamach “Rzeczpospolitej”, gdzie niedawno zamieścił swoisty manifest programowy. Obok otwarcie deklarowanej walki z Kościołem i tradycyjnymi wartościami Iszkowski przedstawił tam swoją wizję Europy: “Skoro wspólnota polityczna może – i powinna – powstawać w drodze indywidualnych wyborów, to jej kształt może być praktycznie dowolny. To dobrze, ponieważ na obecnym etapie rozwoju ludzkości narody, zwłaszcza te o europejskiej skali, są za małe, by skutecznie wpływać na rzeczywistość. Odpowiedzią na ten problem jest oczywiście przeniesienie politycznej podmiotowości na poziom ponadnarodowy, stworzenie europejskiej federacji, która przejmie od Polski, Włoch czy Holandii – lecz także od Francji i Niemiec – kompetencje w dziedzinie polityki fiskalnej, makroekonomicznej, zagranicznej czy obronnej”. W zarządzie Europy Plus znalazł się także Łukasz Piłasiewicz, 30-letni wiceprzewodniczący Ruchu Palikota. To zresztą charakterystyczne, że z otoczenia Palikota weszli do nowej formacji wyłącznie ludzie młodzi i mało znani, natomiast czołowi posłowie (Biedroń, Grodzka) trzymani są “w odwodzie”. Ale być może taka jest cena za patronat Aleksandra Kwaśniewskiego nad Europą Plus i biznesmen z Biłgoraja postanowił tę cenę zapłacić. Zresztą trudno mu się dziwić, gdyż bez zmiany szyldu i rozszerzenia politycznej oferty jego “osobista partia” zapewne nigdy nie miałaby szans na przekroczenie 10-procentowego wyniku z ostatnich wyborów, a pewnie nawet na jego powtórzenie.

Legitymacja nr 1 Otoczenie Kwaśniewskiego niewątpliwie wykorzystało słabnącą pozycję Palikota (który w dodatku ośmieszył się tyleż nieudolną, co chamską walką z własną “wicemarszałkinią” Sejmu) i wyraźnie zdominował Europę Plus. Mówiąc o otoczeniu Kwaśniewskiego, mamy na myśli stowarzyszenie “Ordynacka”, skupiające działaczy Socjalistycznego Związku Studentów Polskich z lat 70. i Zrzeszenia Studentów Polskich z lat 80. Były prezydent jest posiadaczem legitymacji nr 1 tego stowarzyszenia oraz przewodniczy Radzie Senatorów “Ordynackiej”, w której roi się od nazwisk byłych premierów (Marek Belka, Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy), ministrów i parlamentarzystów (Stanisław Ciosek, Adam Halber, Wiesław Kaczmarek, Ryszard Kalisz, Grzegorz Kołodko, Jerzy Koźmiński, Krystyna Łybacka, Marek Siwiec, Danuta Waniek). Fakt, że formalnym przewodniczącym zarządu Europy Plus został Marek Siwiec, były przewodniczący “Ordynackiej” i jeden z najbliższych współpracowników Kwaśniewskiego, zaś wiceprzewodniczącym – Robert Kwiatkowski, były prezes TVP (w latach 1998-2004) i również członek władz “Ordynackiej”, najdobitniej wskazuje na dominację tego środowiska w nowej formacji. Również wśród pełnomocników wojewódzkich towarzysze z SZSP i ZSP mają zdecydowaną przewagę. Na Pomorzu Zachodnim Europę Plus buduje Jacek Kozłowski, członek Zarządu Głównego “Ordynackiej”. Na Śląsku – znany kardiolog, prof. Andrzej Lekston, były członek Unii Wolności, obecnie w “Ordynackiej”. Na Warmii i Mazurach – Przemysław Nowak, również działacz “Ordynackiej” i były członek SLD. W Wielkopolsce – Jacek Krawczykowski, asystent Marka Siwca, wiceprzewodniczący Rady Naczelnej ZSP.

Z Sojuszu i z Platformy W kilku regionach przyciągnięto też znane nazwiska lokalnych polityków lewicy. W Świętokrzyskiem na czele Europy Plus stanął Włodzimierz Stępień, były prezydent Kielc (w latach 1998-2002) i poseł SLD (2005-2007), obecnie wiceprzewodniczący sejmiku wojewódzkiego. W Łódzkiem pełnomocnikiem został Krzysztof Makowski, wywodzący się z “Ordynackiej” były wojewoda łódzki (2001-2004) oraz wojewódzki lider SLD (2003-2010), który po ostatnich wyborach parlamentarnych przeszedł do Ruchu Palikota. Natomiast na Podkarpaciu nową formację będzie tworzyła Marta Niewczas, wielokrotna mistrzyni świata i Europy w karate, która przy okazji każdych wyborów liczy na swoją sportową sławę, ale jak dotąd udało się jej zostać jedynie radną Rzeszowa i wiceprzewodniczącą Rady Miasta. Kobiet w Europie Plus jest zresztą więcej, tyle, że nie są to powszechnie znane nazwiska. No bo kto wie, kim są panie: Ewa Trybuła-Kiernicka (woj. dolnośląskie), Karolina Matys-Kraśnicka (woj. podlaskie), Natalia Falkowska-Wierczewska (woj. kujawsko-pomorskie) czy Magdalena Pawłowska (woj. pomorskie)? Ich życiorysy nie odznaczają się niczym szczególnym – ot, prawniczki albo bizneswoman, które jakoś tam zetknęły się już z polityką (Trybuła-Kiernicka startowała z list PO, Pawłowska jest rzecznikiem prasowym okręgu gdańskiego Ruchu Palikota). Trudno nie odnieść wrażenia, że powierzenie im funkcji pełnomocników dokonało się na zasadzie “kwot płciowych”, co jednak z pewnością nie zadowoli obrażonych na Palikota feministek, takich jak Magdalena Środa, która jakże trafnie określiła nową formację jako dzieło “trzech oldbojów”.

Biznesmen i profesor Warto jeszcze zwrócić uwagę na dwie osoby, które mogą odegrać w Europie Plus istotną rolę. Pełnomocnikiem na Lubuskie został Jacek Bachalski, przedsiębiorca, właściciel wielu firm, były działacz Unii Wolności, poseł (2001-2005) i senator PO (2005-2007), niedoszły prezydent Gorzowa Wielkopolskiego i Poznania, a po rozstaniu z Platformą - lokalny lider Stronnictwa Demokratycznego Pawła Piskorskiego. Jego bogaty życiorys polityczny i biznesowy wskazuje, że jest człowiekiem zdeterminowanym, by powrócić do wielkiej polityki, i stać go na niejedną jeszcze kampanię wyborczą. Natomiast w Małopolsce liderem Europy Plus został prof. Jan Hartman, filozof z UJ, jeden z najbardziej nagłaśnianych dziś w mediach lewicowych liberałów, zdeklarowany wróg Kościoła i tradycyjnych wartości. Hartman jest stałym felietonistą “Polityki”, był wiceprezesem Polsko-Niemieckiego Towarzystwa Akademickiego, należał do Unii Wolności i do Komitetu Poparcia Bronisława Komorowskiego przed wyborami prezydenckimi, kandydował do Sejmu z listy SLD, obecnie jest członkiem think tanku Plan Zmian, którym kieruje Krzysztof Iszkowski. Ale jest także współzałożycielem żydowskiej loży masońskiej B’nai B’rith, gdzie pełni funkcję wiceprzewodniczącego (przewodniczącym jest Jarosław J. Szczepański, były dziennikarz TVP, bliski współpracownik Bronisława Komorowskiego i Jana Dworaka). Hartman chwali się zresztą, że jest praprawnukiem Izaaka Kramsztyka, znanego warszawskiego rabina z XIX wieku…

Bitwa na Ordynackiej Pełnomocnikiem na Mazowszu miał być inny profesor – Krzysztof Szamałek, geolog z Uniwersytetu Warszawskiego, były wiceminister środowiska w rządach SLD oraz dyrektor w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego (którym kierował Marek Siwiec), a przede wszystkim były przewodniczący “Ordynackiej”. Szamałek nie pojawił się jednak na konferencji z Kwaśniewskim, Siwcem i Palikotem, gdzie został wymieniony jako pełnomocnik, a po kilku dniach oświadczył, że żadnym pełnomocnikiem nie zamierza być i pozostaje w SLD. Od razu pojawiły się podejrzenia, że taka decyzja Szamałka to efekt nacisków Leszka Millera, a zwłaszcza Włodzimierza Czarzastego, szefa SLD na Mazowszu i obecnego przewodniczącego “Ordynackiej”. Czarzasty bowiem konsekwentnie wspiera linię Millera, by nie zawierać żadnych układów z Palikotem, i na tym tle rozpadł się nawet sławny przyjacielski duet Czarzasty-Kwiatkowski, znany z czasów afery Rywina, a sięgający jeszcze wspólnej działalności w SZSP. W ostatnich tygodniach “Ordynacka” stała się polem walki dwóch lewicowych bloków. Z jednej strony Aleksander Kwaśniewski wystosowuje list do swoich dawnych towarzyszy, zapraszając ich do udziału w Europie Plus, z drugiej – Włodzimierz Czarzasty odpowiada, że “Ordynacka jest ponad bieżącymi podziałami politycznymi. Ordynacka popiera idee, koncepcje i ludzi. Ordynacka nie popiera struktur, partii czy organizacji”. O tym, która opcja zwycięży, zdecyduje zapewne kongres stowarzyszenia, zwołany na 16 listopada br. Na razie głośniejsi są zwolennicy Kwaśniewskiego: Siwiec, Kwiatkowski, ale też rzecznik Ruchu Palikota Andrzej Rozenek (członek zarządu “Ordynackiej”) czy Ryszard Kalisz, który zapewne również trafi do Europy Plus (bo dokąd miałby pójść po wyrzuceniu z SLD?). O “pierwszej kadrowej” nowej formacji można powiedzieć jedno: wokół Aleksandra Kwaśniewskiego zbiera się towarzystwo, które – jeśli wejdzie do Parlamentu Europejskiego – na pewno nie będzie bronić polskich interesów. Karierowicze z “Ordynackiej”, za którymi ciągną się liczne afery i skandale, uciekinierzy z SLD i PO, zawzięci antykatolicy z Ruchu Palikota i B’nai B’rith – czy takiej reprezentacji potrzeba nam w Brukseli? Paweł Siergiejczyk

Naimski: atom to przyszłość Polska powinna wybudować elektrownie jądrowe – mówi w rozmowie ze Stefczyk.info poseł PiS i były wiceminister gospodarki – Piotr Naimski. Poseł przyznaje jednak, że nie będzie to proste. Stefczyk.info: Niedawno dotarła do nas informacja, że PGE Polska Grupa Energetyczna planuje połączyć się z PGE Energia Jądrowa, spółką zależną, odpowiedzialną za przygotowanie projektu budowy elektrowni jądrowej, ponadto PGE EJ1 podpisała ostatnio kontrakt z firmą Worley Parsons na wykonanie badań środowiskowych i lokalizacyjnych dla pierwszej siłowni jądrowej, wart ponad 250 mln zł. Czy to po nie jest po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto, skoro mówi się o tym, że nas  po prostu nie stać na zbudowanie elektrowni jądrowej i nie będzie to możliwe przynajmniej przez najbliższych kilkanaście lat? Piotr Naimski: Ja uważam, że Polska powinna zbudować elektrownie jądrowe, powinniśmy tę technologię w Polsce mieć i ją opanować. Oczywiście, przy rządach Donalda Tuska odsuwa się to w nieskończoną przyszłość i rzeczywiście nie wiadomo co z tymi projektami będzie się działo ale mam nadzieję, że to się zmieni. Jest oczywiście problem finansowania tak dużego przedsięwzięcia jak elektrownia jądrowa. W zasadzie można powiedzieć, że niemożliwe to jest, że nie ma takiego przypadku by bez wsparcia rządowego energetyka jądrowa w którymkolwiek kraju się rozwijała. Podobnie będzie w Polsce. Jest otwartym pytanie w jaki sposób w Polsce to zorganizujemy. Dlatego, że modele są różne. To może być po prostu finansowanie wprost przez wielki koncern energetyczny, tak to robią Francuzi, ale dla nas jest to niedostępne. Ale np. Finowie też budują elektrownie jądrowe tam jest z kolei model rozproszonego akcjonariatu i Brytyjczycy też budują elektrownie i wspierają w jeszcze inny sposób tę budowę. To jest do przemyślenia i warto pamiętać, że wprawdzie elektrownia jądrowa kosztuje bardzo dużo na początku, ale prąd elektryczny z elektrowni jądrowej jest przez 60 lat pozyskiwany po bardzo niskiej cenie. Zatem kalkulując tę inwestycję trzeba brać pod uwagę bardzo długi okres. W tym sensie i w tym kontekście wydaje mi się, że to, że badania środowiskowe są w tej chwili prowadzone to jest dobrze a nie źle.
Niektórzy eksperci sugerują, że być może będziemy musieli wybierać:  albo łupki, albo atom. Bo na jedno i drugie zwyczajnie nas nie stać… Nie, to jest postawienie sprawy na głowie dlatego, ze z tego wynika , że to skarb państwa ma wydobywać gaz z łupków i budować elektrownie jądrową. To nie jest tak. Z gazem łupkowym mamy problem innego rodzaju. To jest kwestia związana z ciągłym brakiem legislacji regulacyjnej ale także i podatkowej dotyczącej tego sektora gospodarki. I jeżeli dobrze będzie to wprowadzone w Polsce to znajdą się przedsiębiorstwa które będą chciały inwestować w ten nowy sektor. A jest kwestią właśnie tych regulacji aby polskie państwo czerpało z tego odpowiednią część zysków i to jest wszystko do ustalenia i do zorganizowania, szkoda że tak długo to trwa. I szkoda, że od 2 lat rząd Donalda Tuska nie może się z tym uporać.
To w takim razie Pana zdaniem wybudowanie elektrowni jądrowej w Polsce jest możliwe? I jeśli tak to kiedy? Uważam, że to jest możliwe, to jest kwestia otoczenia regulacyjnego i wyboru drogi finansowania dla tej inwestycji. To jest problem, którego rząd Donalda Tuska jeszcze nie rozwiązał, nie widać by faktycznie były tam jakieś pomysły. Prezes PGE pan Krzysztof Kilian stawia sprawę na ostrzu noża i mówi, że albo mu rząd pomoże albo on tego nie będzie robił, starając się jak rozumiem z pozycji prezesa spółki sprowokować rząd do działania – w tym sensie działanie prezesa Kiliana jest słuszne...
Tylko skąd wziąć pieniądze? Skoro, jak pan wspominał, model francuski jest w Polsce niemożliwy do zrealizowania a rząd na pewno sam nie sfinansuje takiej inwestycji? Akurat w Wielkiej Brytanii w tej chwili się dyskutuje, a właściwie przyjęty już jest model inwestycji różnicowych. To jest taki mechanizm, który pozwala spółce, która jest zaangażowana w budowę elektrowni przewidywanie w długim terminie stabilnych przychodów. Z udziałem ewentualnie dopłat ze strony państwa ale jest to rozłożone w bardzo długim czasie i związane z mechanizmem rynkowym, czyli ceną prądu. Wybór tej drogi, metody jest związany także z wyborem technologii, wyborem głównego inwestora, dlatego że system finansowania jest oczywiście związany z tym kto, skąd pochodzący podmiot będzie tę inwestycję finansował. Rozmawiał Mariusz Krzemiński

Szewczak: Dom wariatów P. Kukiz nie chce, by jego dzieci żyły w domu wariatów, a tak niestety żyje wiele milionów Polaków – pisze Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. To w końcu poseł rządzącej partii S. Niesiołowski proponuje, by polskie głodne dzieci jadły szczaw i opadłe śliwki. Czyż to nie jest prawdziwy polityczny dom wariatów, państwo gdzie były prezydent jest biznesowym chłopcem na posyłki, nie lobbuje w sprawie prywatyzacji Zakładów Chemicznych, tylko rozmawia. Gdzie były Premier z tego samego środowiska mówi o prezydencie „Oluś zawsze był krętaczem i to małym krętaczem”, a profesor-etyk J. Hartman z UJ zapewnia o całkowitym braku objawów choroby filipińskiej. Szef dużej partii Ruchu Palikota zaleca swoim posłom seanse bioenergoterapeuty, który serwuje politykom RP więcej fasoli, mniej coca-coli i kąpiele w 15 kg soli. Proponuje też współżycie seksualne 13-latków. Od dawna, Szanowny Panie Kukiz, żyjemy w alternatywnej rzeczywistości, od lat – zjawiska paranormalne i amoralne święcą nad Wisłą sukcesy. Spotęgowały się one niestety w ostatnich latach rządów PO-PSL. To medialne fakty i niecne uczynki władzy kształtują dziś naszą rzeczywistość. Marszałek województwa podkarpackiego z PSL zostaje aresztowany przez CBA, a w studiu TVN24 poseł J. Bury z PSL z uśmiechem na ustach zapewnia, że koniczynka jest zielona. MF J.V. Rostowskiemu załamują się totalnie finanse publiczne, dochody budżetowe, rośnie deficyt, bezrobocie, długi, a on jest nadal zadowolony. W spółce Koleje Śląskie, które dały popis kompromitacji w końcu ub. roku było 22 dyrektorów i kierowali nią ludzie z wyrokami. Prezydent B. Komorowski otwarty na dialog może się spotkać z P. Dudą, ale już z obywatelem P. Kukizem nie bardzo. Polski rząd jest tak otwarty na troskę o zwierzątka, że właśnie przywraca rytualny ubój zwierząt, by otrzeć łzy koalicjanta. S. Kociołek nie jest już katem Trójmiasta – wychodzi na to, że winny jest Janek Wiśniewski. Media donoszą, że Minister Infrastruktury – dysponujący publicznymi dziesiątkami miliardów złotych, pożycza zegarki od kolegi biznesmena. Warszawski ratusz pod czujnym okiem pani Prezydent H.Gronkiewicz-Waltz z PO promuje miasto Warszawę przewodnikami z piłkarskiego Euro 2012. Dzięki temu wiemy, kiedy Polska zagra z Czechami, a nawet wiemy, kto wygra ten mecz. Gigantycznie zadłużony na miliardy złotych Kraków, który ma już blisko 60-procentowe zadłużenie, wypuszcza nowe obligacje – czyli nowe długi, tym razem na GPW. Kto kupi te wszystkie długi – obligacje weźmie sobie Kraków na własność. Skoro Wedel jest dziś japoński, to Kraków może być np. chiński. Minister Oświaty K. Szumilas wysyła na siłę 6-latki do szkoły, a Centrum Edukacji Obywatelskiej z pomocą posłów Biedronia i Grodzkiej będzie edukować młodzież seksualnie i zachęcać chłopców, by bawili się lalkami i śmiało przebierali się w sukienki. Rząd, NBP, Prezydent, media wciskają nam szybkie przyjęcie wspólnej waluty-euro, gdy 70 proc. Polaków jest przeciw i gdy wiemy, że na początek w okresie 2 lat bycia w systemie ERM-II może to pochłonąć całe nasze rezerwy walutowe – 80 mld euro. Tania impreza – nieprawdaż? Naprawa i uratowanie polskiego LOT-u przez obecny rząd firmy-symbolu ma polegać, obok zwolnienia prawie połowy załogi, na praniu mundurów, myciu i sprzątaniu samolotów przez załogę. My, pasażerowie, mamy teraz płacić za wodę, kanapkę, koc, poduszkę, słuchawki i miejsca na nogi. I - o zgrozo - nie dadzą nam już za darmo Gazety Wyborczej, a wiadomo, że pieniędzy szkoda na to badziewie. Miejmy nadzieję, że pracownicy LOT-u nie będą własnoręcznie holować Dreamlinerów na pas startowy, jak słynni już burłacy z Gdańska. Już niedługo władze zrobią nam pasy dla rowerów na jezdniach. Miało być tanie państwo, więc będzie nowe Ministerstwo Energetyki. Szanowny Panie Kukiz, to na pewno nie jest normalne państwo, ani normalna władza. Same okręgi jednomandatowe niewiele zmienią w tym domu wariatów.

Janusz Szewczak

Zaklęcia i bronie ultymatywne „Bo na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” - przypomina Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku” - „i słusznie, bo napominać trzeba - jak poucza Pismo Święte” - „w porę i nie w porę”. Trzeba tym bardziej, że ludzie wprawdzie mają dobrą pamięć, ale krótką i nawet najbardziej zbawienne pouczenia, czy spiżowe sentencje jednym uchem wlatują im do głowy, a drugim wylatują. Piszę, bom smutny i sam pełen winy i gdyby nie czujny Czytelnik, to kto wie - może nadal pogrążałbym się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Na szczęście dosięgło mnie życzliwe napomnienie, dzięki czemu będę mógł zejść ze złej drogi na dobrą, niczym Saba pana posła Ludwika Dorna. Ale incipiam. Sam wielokrotnie przypominałem spiżowe „prawo Lityńskiego” który komuchów znał jak zły szeląg niejako od wewnątrz. Dlatego sformułował wspomniane prawo, przestrzegające, by nie doprowadzać różnych komuszych pomysłów do absurdu, bo jak oni to usłyszą, to na pewno to zrobią. Tedy przerażony nie na żarty Czytelnik zwrócił mi uwagę, że poddając lewicy pomysł obsadzania stanowisk publicznych w naszym nieszczęśliwym kraju na podstawie Schwanz Parade, mogę doprowadzić do całkowitej katastrofy państwa. Oto po korytarzach rządowych i parlamentarnych będą przechadzać się osobnicy legitymujący się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”, albo na jakieś inne - a ponieważ operacja chirurgiczna może okazać się tańsza od kampanii wyborczej, to co najwyżej mogą przechadzać się z trochę większym trudem - ale przecież państwotwórczych zdolności im od tego nie przybędzie, bo wspomniane zdolności i kalibery, to jednak całkiem inne kategorie. Ciekawe, czy na przykład pan poseł Ryszard Kalisz bierze taką ewentualność pod uwagę - bo jako osoba legitymująca się dokumentami, co to mężczyzną być już przestała, stanowiłby prawdziwą ozdobę dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa. Teraz jednak, kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, możemy przyjrzeć się sytuacji na lewicy, a zwłaszcza - przeciąganiu byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Aleksandra Kwaśniewskiego. On tam ani mi brat, ani swat - podobnie jak inni Umiłowani Przywódcy - ale jeśli ktoś chciałby naprawdę go przeciągnąć , to powinien podnieść na odpowiednim forum sprawę szwajcarskiego Sezamu, o którym funkcjonariuszom tygodnika „Wprost” chlapnął w 1996 roku były as razwiedki Marian Zacharski. To znaczy - podejrzewam, że to on chlapnął, bo informacje z dwóch lat, gdy na otarcie łez po traumach w amerykańskim kryminale dostał posadę dyrektora PEWEXU, autorzy artykułu mieli ścisłe, podczas gdy z lat poprzednich - tylko szacunkowe. Ale mniejsza już o to, kto chlapnął, bo ważniejsza jest zawartość owego Sezamu. Przez co najmniej 18 lat - bo tyle istniał PEWEX - razwiedka za pośrednictwem PZPR na podstawie zezwoleń dewizowych transferowała wielkie sumy w obcych walutach („gudłaje w drogich futrach, jedwabnej bieliźnie, wystrojone szajgece w eleganckich butach, chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, która codziennie w obcych kupczycie walutach”) na specjalne konta w wybranych bankach. Na przykład w latach 1988 - 1989 PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, a więc musiała realizować więcej niż jedno dziennie. A oto przykładowy transfer z jednego tylko dnia: 22 miliony franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak przez co najmniej 18 lat! Kiedy te rewelacje ujrzały światło dzienne, zirytowany do żywego prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli tylko ktoś jeszcze raz piśnie słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. LUSTRACJĘ TOTALNĄ! To znaczy, że NIE OSZCZĘDZI NIKOGO! Od razu widać, że prezydent Kwaśniewski, choćby na podstawie własnych doświadczeń wie, jaka broń w naszym nieszczęśliwym kraju jest ultymatywna. I rzeczywiście - już następnego dnia autorytet moralny Jacek Kuroń i autorytet moralny Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list, oczekując już tylko dymisji Józefa Oleksego. Od tamtej pory, mimo licznych politycznych napięć, nikt słowa nie pisnął - zapewne z obawy przed lustracją totalną - bo przed czymże innym? Gdyby zatem Leszek Miller wypowiedział zaklęcie otwierające szwajcarski Sezam, to czy Aleksander Kwaśniewski mógłby mu się oprzeć? Może by i nie mógł - ale z drugiej strony głośne wypowiadanie takich zaklęć też nie jest bezpieczne - o czym możemy wnioskować choćby na podstawie „Faraona”, gdzie jeden z arcykapłanów powiada: „a kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie: ciałem i duszą”. Czyż to nie wyjaśnia przyczyn, dla których od początku roku 1996 żaden z Umiłowanych Przywódców nawet słówkiem nie pisnął na ten temat, że o wniosku o powołanie komisji śledczej, która by... - i tak dalej - już w ogóle nie wspomnę? Na tym przykładzie możemy się przekonać, że nawet najbardziej zażarte batalie polityczne odbywają się u nas w granicach wprawdzie niewidzialnych, ale przecież ściśle przez wszystkich respektowanych. Najwyraźniej zarówno jedni, jak i drudzy doskonale wiedzą, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” - co zauważył w „Małym księciu” Antoni de Saint-Exupery. Wygląda na to, że wprawdzie demokracja - demokracją - ale władza Strażników Labiryntu też ma swój ciężar gatunkowy - kto wie, czy nie większy od liczby głosów oddanych na poszczególnych Umiłowanych Przywódców? W sytuacjach wątpliwych warto odwoływać się do klasyków. I co mówią klasycy? No, wystarczy jeden: Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju. Wypowiadając spiżowe słowa na temat demokracji zauważył, że nieważne kto głosuje, ważne - kto liczy głowy. Pewnie dlatego również i dzisiaj liczą je rosyjskie serwery. Ale Ojciec Narodów swoim zwyczajem nie powiedział najważniejszego - że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. A jak wygląda prawidłowa alternatywa polityczna? Ano tak, że bez względu na to, która grupa Umiłowanych Przywódców wygra wybory, to będą one wygrane. I dopiero w świetle tej spiżowej prawdy możemy lepiej zrozumieć przyczyny, dla których szwajcarski Sezam jest okryty mgłą tajemnicy jeszcze gęstszą, od tej smoleńskiej. SM

26/04/2013 „Obecnie, jeśli już skonstruujesz lepszą pułapkę na myszy, rząd przedstawi ci lepszą mysz”- twierdził Ronald Reagan, dzięki któremu odzyskaliśmy wolność od sowieckiego imperium, bo akurat znaleźliśmy się na linii amerykańskiej polityki przeciw Sowietom. By w dwadzieścia lat później tę wolność utracić- dzięki” elitom”, które nas do Unii Europejskiej przyłączyły.. Może kiedyś Polska będzie znowu wolnym krajem.. Ale musi zbankrutować Związek Socjalistycznych Republik Europejskich- tak jak zbankrutował Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Wtedy znowu powiew wolności.. Bo wolność jest zbyt cenną rzeczą, i nie dlatego trzeba ją reglamentować – jak twierdził Lenin- ale dlatego, że na fundamencie wolności człowiek jest zdolny do zbudowania rzeczy pięknych i wspaniałych – ku chwale Bożej.. Skrępowany przepisami i biurokracją państwową, pozbawiony wolności i okradany- zaczyna wątpić we własne siły… A przy tym niszczony przez zorganizowane” kontrole „ państwowe.. Zaczynam przychylać się do tezy, że polska przedsiębiorczość jest niszczona celowo i specjalnie, żeby Polacy nigdy nie stali się zamożnymi ludźmi .. Bo bogactwo daje wolność.. A przebywanie na zasiłkach i jadanie z ręki państwa socjalistycznego – niewolę. Polacy mają pozostać w niewoli.. Także w niewoli władzy.. Właśnie Ministerstwo Finansów pod wodzą obcego nam mentalnościowo pana Jacka Vincenta Rostowskiego z Platformy Obywatelskiej, i z Uniwersytetu Środkowoeuropesjkiego i prawie całej Platformy Obywatelskiej, też obcej nam mentalnościowo- planuje utworzenie kolejnej rady, która ma się nazywać Radą ds. Unikania Opodatkowania(???) Ach, Rady ds. Unikania Opodatkowania…(????) To tak jakby karać boksera na ringu , tylko dlatego, że unika ciosów Ministerstwa Finansów, a unika ich na ringu zgodnie z umówionymi wcześniej zasadami.. Znowu jakiś bolszewizm szykuje się w „ naszym” systemie finansowym.. Będą zbierać, jak zadecyduje rada.. Już wcześniej pisałem wielokrotnie.. Jak tak bolszewizm będzie postępował, a na razie będzie- prawo nie będzie już nikomu potrzebne.. Wystarczą rady, które decydować będą o „sprawiedliwości”. No pewnie! Już Lenin twierdził, że „ prawo to przeżytek burżuazyjny”(!!!!). Wystarczą trybunały i rady.. W sowietach zwane- sowietami.. Rady decydował, a nie prawo i prawda oraz sprawiedliwość.. Już dzisiaj mamy radne komisje sejmowe, które decydują o prawdzie większością głosów..(????) Żeby ustalać prawdę w wyniku głosowania większościowego- diabeł by tego nie wymyślił.. Tylko patrzeć jak składy sędziowskie się będą przegłosowywały większościowo w każdej sprawie.. Bo w Trybunale Konstytucyjnym się przegłosowują(???) I 15 sędziów nie widzi w swoim postępowaniu sprzeczności.. Przecież sędzia musi być otwarty na fakty, zdarzenia i świadków, a nie kto ma w Trybunale Radnym- większość.. Tylko patrzeć jak w drobnych sprawach będą powołane rady sędziowskie składające się przynajmniej z trzech sędziów, którzy każdą sprawę będą przegłosowywać.. Nie będzie potrzeba dokumentów zdarzenia, świadków- tylko się przegłosują i większościowo ustalą czy dany delikwent będzie winien czy nie.. I piszę to zupełnie poważnie! Taki los czeka sprawiedliwość- prawo rzymskie oparte o zdarzenie, świadków i dokumenty- odchodzi w przeszłość.. O sprawiedliwości będą decydowały rady i trybunały sprawiedliwości, tak jak w rewolucyjnej Francji i bolszewickim ZSRR… Koniec z cywilizacją łacińską opartą o prawo rzymskie.. I takim przykładem jest nowo szykowana Rada ds. Unikania Opodatkowania przez Platformę Obywatelską. Wrogą Polsce i Polakom .Klauzula obejścia prawa pozwoli naliczyć wyższy podatek w „ razie uznania”, żee dana transakcja miała na celu jedynie obniżenie opodatkowania(???) Zwróćcie Państwo uwagę..” W razie uznania”(?????????) A uznawać będzie rada(!!!!) Bez dokumentów traktowanych poważnie- będzie trzeba sprawdzać, czy powołana Rada ds. Unikania Opodatkowania nie będzie unikała merytorycznego podejścia do problemu opodatkowania.. Trzeba będzie powołać Radę do spraw Sprawdzania Merytorycznego Postępowania Wobec Rady ds. Unikania Opodatkowania. Czy Rada nie unika…(????) I to sprawdzanie trzeba będzie oprzeć o” uznanie” nowo powołanej Rady ds. Sprawdzania Merytorycznego Postępowania Wobec Rady ds. Unikania Opodatkowania.. Widzicie Państwo co się szykuje.. A szykuje się bolszewicki bałagan oparty o sowiety, które decydować będą „ uznaniowo” kto jest winny, a kto nie- po linii najpewniej politycznej. Rada będzie solić „ domiary” po linii uznaniowej, tak jak w poprzedniej „ komunie”.. Po uważaniu, że „obywatel- podatnik” nie zapłacił socjalistycznemu państwu tyle, ile państwo chciało, będzie musiał dopłacić w myśl” uznania” Rady ds. Unikania Opodatkowania. Towarzysz Jacek Vincent Rostowski, który naoglądał się propagandowego filmu Agnieszki Holland, córki towarzysza Henryka Hollanda-” Janosik”, planuje ponowne wprowadzenie do ordynacji podatkowej klauzuli obejścia prawa podatkowego w taki sposób, aby nie mogła zostać ona zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny(???) A to nie może dogadać się bezpośrednio z radą pod nazwą Trybunał Konstytucyjny? Żeby był po jego stronie, rabowania Polaków z pieniędzy.. Obca nam władza ciągle obmyśla nowe sposoby rabowania niewolników demokratycznego państwa prawnego.. I do tego ten poseł Ryszard Kalisz, twórca demokratycznego państwa prawnego i jego Konstytucji który ciągle coś gawędzi w mediach, mimo, że już jest nikim- jako poseł niezależny.. Ale dalej gada i poucza.. Musi być naprawdę, kimś ważnym, że go media tak promują- szczególnie TVN.. Nawet jak nie będzie posłem- to ciągle będzie na wizji- jako autorytet- we wszystkim.. Ciekawe w jakiej służbie pracuje? Rada do spraw Unikania Opodatkowania będzie ”umocowana niezależnie od struktur Ministerstwa Finansów”(???) Opiniowałaby sprawy dotyczące klauzuli obejścia prawa podatkowego. To znaczy lis będzie pilnował kurnika, tak jak towarzysz Tomasz Lis pilnuje prawomyślności, żeby ważni ludzie nie popełniali myślozbrodni.. Jak radzie wyda się, że ktoś za mało zapłacił- to będzie musiał dopłacić.. Domiarować budżet państwa- wystarczy tak na oko, ale, żeby nie było za mało.. A co to znaczy za mało? No tak, jak zaopiniuje niezależna rada, umocowana” niezależnie od Ministerstwa Finansów, ale powołanej przez Ministerstwo Finansów. To będzie prawdziwie” niezależna” rada.. Czekam z niecierpliwością, kto w tej radzie będzie? Na pewno same” autorytety”, które za podszeptem politycznym będą opiniować unikanie opodatkowania przez niektórych – nieprawomyślnych.. Będzie się działo.. Tak jak przypuszczałem. Wobec rosnących długów i odsetek od długów- muszą być konfiskaty majątków – wcześniej czy później. Taka jest logiczna przyszłość. Pozabierać Polakom wszystko co mają i puścić ich z torbami.. Pan Lech Wałęsa chciał puścić „ aferzystów”w skarpetkach, a ja mówię, że z torbami.. No powiedzmy- z pustymi torbami w skarpetkach.. Nich idą boso przez świat.. Przez Nowy Wspaniały Świat, który nadchodzi wielkimi krokami.. Huxley miał nosa… Będzie Nowy Wspaniały Świat.. Pełen rad, demokracji większościowej, anarchii i Wielkiego Wspaniałego Bałaganu.. Człowiek wiele wytrzyma.. Ale czy przetrzyma ten Nowy Wspaniały Świat??? Ufajmy Panu Bogu… WJR

Hucpa w IPN „Obojętność wobec Zagłady nie była neutralna moralnie, to postawa, z której wypada się wytłumaczyć” – mówił Jan Tomasz Gross podczas dwudniowej konferencji w Warszawie zorganizowanej w70. rocznicę powstania w getcie przez Instytut Pamięci Narodowej. Potem na imprezie, którą patronatem objął prezydent Bronisław Komorowski i wystosował do jej uczestników okolicznościowy list, było jeszcze ciekawiej. „Postawę ludzi określanych dotychczas jako „świadkowie Zagłady” lepiej opisuje sformułowanie „ułatwiacze” i „pomagacze” w Zagładzie” – kontynuował autor polakożerczych gniotów: „Strachu” i „Sąsiadów”. Zaproszenie przez IPN Grossa, który w małej stodole w Jedwabnem zmieścił 1600 Żydów spalonych żywcem nie przez Polaków, jak wmawia nam ten przodownik pracy „przedsiębiorstwa Holokaust”, a przez Niemców w 1941 roku, to nie tylko skandal. Instytucja kierowana przez Łukasza Kamińskiego opowiedziała się w ten sposób za taką, a nie inną wizją historii stosunków polsko-żydowskich. Pewnie prezes naczytał się sentencji Napoleona Bonaparte i za swoją przyjął tę o historii jako o „uzgodnionym zestawie kłamstw”, ale mniejsza z tym. Tak, czy owak, zostaliśmy w Warszawie nakarmieni potężną dawką propagandy „holocaust business” trafnie opisanej przez prof. Normana Finkelsteina. Jak zwykle chodzi o pieniądze. „Będzie wielki atak na Jedwabne, idzie o pieniądze (...), na niewinnie przelanej krwi Żydów robi się najlepsze pieniądze. (...) Uruchomiono potężne mechanizmy i Jedwabne nie jest ostatnie'" - uczulał wiernych w Jedwabnem, w marcu 2001 roku, ks. bp Stanisław Stefanek. Nie mylił się. Eskalacja żądań żydowskich zbiegła się akurat w czasie z atakiem na Jedwabne. Zgodnie z dobrze już znanym scenariuszem: „Polacy to mega-mordercy i niech wie o tym każde dziecko na świecie. Jako tacy (czyli np. według A. Spiegelmana - jako „polskie świnie") muszą przeprosić. A skoro tylko przeproszą, to znaczy, że są winni. Winnym zaś należy się kara. Niech więc zapłacą i choć w ten „symboliczny” sposób zadośćuczynią.” Nie dziwi więc, że za przyzwoleniem IPN odgrzana też została stara kalka o tym ,że Armia Krajowa nie przeszkadzała Niemcom w eksterminacji Żydów. A ponieważ to jeszcze było za mało, to Grossowi dziękowano podczas dyskusji za uświadamianie, że liczba Polaków ratujących Żydów była niewielka. Puentując, autor „Strachu” dodał, że zaprzeczeniem teorii o ewentualnym współczuciu Polaków dla losu Żydów podczas wojny są powojenny antysemityzm i agresja Polaków wobec ocalałych z Holokaustu. Czekałam na przykłady owej „agresji” i „antysemityzmu”, ale się nie doczekałam. Może dlatego, że Gross zna słowa Władysława Bartoszewskiego cytowane przez portal pardon.pl z 11 sierpnia 2008 roku: „Proszę mi wymienić inny kraj Unii Europejskiej, który w ciągu ostatnich 15 lat miał trzech ministrów spraw zagranicznych – Geremka, Rotfelda, Mellera, pochodzenia żydowskiego (...). Proszę mi wymienić taki kraj w Europie”. Jakże tu polemizować z mentorem salonowej Polski, w dodatku nagradzanym w tych dniach medalem Elie Wiesela, najwyższym odznaczeniem przyznawanym przez Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie m.in. w imieniu tych wszystkich, którzy ratowali Żydów podczas II wojny światowej! Wiadomo jaki jest Bartoszewski, jego wypowiedzi jednych denerwują, innych cieszą, ale nie ma wątpliwości, że tym medalem zostali odznaczeni „zaocznie” m.in.: Żegota Zofii Kossak-Szczuckiej organizująca pomoc dla getta, Polacy ratujący Żydów i mający najwięcej Drzewek Pamięci w Instytucie Yad Vashem, księża, zakonnice, mieszkańcy wsi i miast, czy struktury Polskiego Państwa Podziemnego, które przerzucało broń do walczącego getta. Pozostaje więc czarna propaganda. „Jeśli fakty nie pasują do teorii, tym gorzej dla faktów” – skonstatował genialnie Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Otóż to! No bo co z tego, że Polska była jedynym krajem w okupowanej przez Niemców Europie, gdzie pomoc Żydom karano śmiercią? Co z tego, że kłamstwa Grossa w „Sąsiadach” obnażył posługując się niepodważalną faktografią prof. Jerzy Robert Nowak? Co z tego, że prasa prawicowa dotarła do wspomnień mieszkańców Jedwabnego i księdza Edwarda Orłowskiego, proboszcza tamtejszej parafii, jednoznacznie obalające Grossowe „rewelacje” i ujawniające żydowskie represje wobec polskich „Sąsiadów” ręka w rękę z sowieckim NKWD po wkroczeniu tam Armii Czerwonej w 1939 roku? Co z tego, że dwa lata później w okolicach Łomży operowała Einsatzgruppen z zadaniem likwidacji Żydów? Nic, skoro jeden z premierów Izraela, Icchak Schamir (czyli Icchak Jazienicki urodzony na Kresach II RP), oznajmił, iż „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Słynna pisarka żydowska Hannah Arendt w swojej pracy pt. „Eichmann w Jerozolimie" pisała: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu , stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział w historii". I czyż tak nie było? W czasie wojny wpływowa żydowska finansjera nie zrobiła nic, by zapobiec eksterminacji swoich rodaków. „Wybitni przywódcy żydowscy” doskonale się orientowali z relacji Jana Karskiego, w następstwie działań emigracyjnego rządu gen. Sikorskiego, co Hitler wyprawia w okupowanej Europie, ale nie ruszyli palcem w bucie. Nie opłacało się. Dziś za to opłaca się szkalować Polaków i obłudnie zasłaniać się przy tym dobrem ofiar. Trzeba bowiem zagłuszyć własne sumienie wydawania współziomków Niemcom w gettach, wsadzania własnych dzieci i żon do transportów jadących do Auschwitz na śmierć. Polacy to widzieli, więc trzeba ich postawić do pionu i pisać tak jak recenzenci książki Grossa w Stanach. Według Thane Rosenbauma z „Los Angeles Times”, „Strach” to książka która „na zawsze odbiera Polsce prawo przedstawiania się jako niewinny obserwator nazistowskich okrucieństw. (…) Polska nie była państwem kolaborującym z Niemcami w tradycyjnym znaczeniu” i choć „niektórzy Polacy ratowali Żydów", to nie umniejsza to ich win, skoro „aktywnie przyklaskiwali temu, co Niemcy planowali zrobić z miejscową żydowską ludnością". Jednak ten tekst to i tak pestka w porównaniu z tym, co napisała Joan Mellen w „Baltimore Sun": „Antysemityzm był tak głęboko osadzony w kulturze Polski, że nawet bycie świadkiem okropności Auschwitz i Treblinki nie odciągnęło szerokich odłamów polskiego społeczeństwa od morderczego planu oczyszczenia ich kraju z Żydów. Różnili się od swych nazistowskich okupantów tylko tym, że byli gorzej zorganizowani."„Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą” – zanotował w swoim pamiętniku w 1943 roku minister propagandy hitlerowskich Niemiec Josef Goebbels. A my mamy zawiązany przeciwko Polakom sojusz kata z ofiarą. W identycznym kierunku szkalowania Polski poszli nie tylko Gross, czy cytowani wyżej recenzenci jego książki, ale i niemieccy twórcy serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” emitowanego w telewizji naszego zachodniego sąsiada w czasie najwyższej oglądalności, w którym za wszystkie okropności wojny, w tym mordowanie Żydów odpowiadają enigmatyczni „naziści” wspomagani przez nacjonalistów i antysemitów z AK. Niemców brak, za to gdy niemiecki Żyd Wiktor ucieka z transportu do Auschwitz i dostaje się do oddziału AK, od razu spotyka się z antysemityzmem i zamiarem zamordowania go za pochodzenie. AK według twórców filmu to fabryka zbrodni równa SS i Gestapo. W trzeciej części filmu AK-owcy zostawiają Żydów zamkniętych w wagonach w zdobytym przez siebie transporcie i – jakby inaczej - rabują kosztowności odebrane żydowskim ofiarom przez nazistów. Oliwy do ognia dolał jeszcze „Bild” w tekście „Najważniejsze kwestie dotyczące eposu telewizyjnego”: „Partyzanci w filmie to członkowie tak zwanej polskiej Armii Krajowej, którzy walczyli o niepodległą Polskę. Armia Krajowa, której jednostki operowały jak związki partyzanckie, składała się z polskich nacjonalistów. Antysemityzm w ich szeregach był ekstremalnie rozpowszechniony. W ogóle antysemityzm był mocno rozpowszechniony w Europie Wschodniej co ułatwiło nazistom wymordowanie europejskich Żydów”. A Niemcy są w tym artykule? Są, są, ale w kontekście „opieki nad niemieckimi żołnierzami do pełnienia której zobowiązane były znane aktorki i piosenkarki”, a „Marlena Dietrich, Niemka, ale z obywatelstwem amerykańskim, śpiewała znany przebój wojskom USA, który podobał się po obu stronach frontu.” Jakież to urocze, prawda? Mordowali naziści z Polakami, a Niemcy śpiewali i pili szampana. Cóż, jak uznał James Callaghan „kłamstwo zdąży obiec pół świata, zanim prawda włoży buty”. Szczególnie dziś, w dobie coraz szybszej informacji. Mamy więc udokumentowaną prawdę czasu i propagandową prawdę ekranu i książki, zupełnie jak w „Matriksie” braci Wachowskich. A, że ta druga wygrywa, więc zanosi się na to, że niedługo żydowski oddział partyzancki Tewje Bielskiego – w istocie składający się z bandytów pustoszących polskie wsie – będzie się wyłącznie kojarzył się z filmem „Opór” z Danielem Craigiem, w którym grupka prawie nieuzbrojonych partyzantów posyła do nieba oddział niemiecki z czołgami, a nie z masakrą w Nalibokach. Julia M. Jaskólska

Romaszewski: w sprawie smoleńskiej widać dramat Rozmowa ze Zbigniewem Romaszewskim, byłym wicemarszałkiem Senatu, działaczem opozycji antykomunistycznej. Stefczyk.info: z wykształcenia jest Pan fizykiem. Fizyka to nauka ścisła. Dlaczego w Pana ocenie coraz częściej w Polsce mamy sytuację, w której eksperci zajmujący się daną dziedziną zajmują przeciwstawne stanowiska. Dodatkowo oba potem nie są w żaden sposób weryfikowane. Taką sytuację mamy ws. smoleńskiej, w sprawie obniżenia wieku szkolnego, czy ws. wieku emerytalnego. Czy to świadczy o kryzysie racjonalności? Zbigniew Romaszewski: Kryzys racjonalności jest dla mnie oczywistością. I to jest zresztą tendencja ogólnoświatowa. Jeśli obrót w sferze reklamy wynosi w skali świata miliardy złotych, to gdzie tu miejsce na racjonalność. Nie ma racjonalnych reklam, my się odwołujemy do emocji. I ten sposób działania ze świata reklamy przeniósł się do życia publicznego. W tym momencie powstaje pytanie, jak daleko poszła brutalizacja życia publicznego. Coraz bardziej eskaluje się agresję w tym życiu. A sprawa racjonalności, że się nie zgadzają stanowiska stron... Mnie wbiło w ziemię, jak prokurator Ireneusz Szeląg oświadczył, że w Smoleńsku wykryto cząstki wysokoenergetyczne. Używa tego sformułowania, żeby tylko nie powiedzieć trotyl. Cały czas w czasie słynnej już konferencji prasowej mówił o cząstkach wysokoenergetycznych.
Dlaczego to Pana zdziwiło?
Bo co to są cząstki wysokoenergetyczne? To są cząstki występujące w promieniowaniu kosmicznym, powyżej 100 gigaelektronowoltów. Takiego pojęcia nie ma w całej fizyce. To jest jakaś brednia. Żeby nie użyć słowa trotyl można było powiedzieć cokolwiek. I to się później powtarza. To trochę załamuje.
Kto tworzy taką atmosferę - media, politycy? Głównie media, dziś polityków się rzadko słyszy. Mediów nie interesuje to, co robią i mówią politycy, jakie prace prowadzi się w Sejmie. Media skupiają się na sprawach emocji, potrzebują emocji. Ja wciąż mam przyzwyczajenie, że przeglądam prasę. I muszę powiedzieć, że jestem coraz bardziej znudzony. Ja w gazetach szukam głównie informacji, ale otrzymuję przede wszystkim wiedzę o poglądach autorów. Ja poglądy ciekawych autorów znam. Wiem, czego można się spodziewać po ludziach, których teksty czytam. Widzę natomiast gigantyczną oszczędność na faktach. Podstawowe dane nie przedostają się do opinii publicznej. Rzetelne dziennikarstwo jest drogie, więc media chętniej biorą jakichś młodych, niedouczonych. A oni co mogą stworzyć? Będą bazowali na emocjach - coś im się podoba, a coś nie podoba. I teraz mamy zadziwiającą nagonkę na Antoniego Macierewicza. To coś niebywałego. On nie powiedział nic specjalnego, powiedział jedynie, że był taki problem, że była taka wiadomość, że trzy osoby mogły przeżyć katastrofę.
I się zaczęło. Nagle okazało się, że powiedział coś skandalicznego, słyszymy, że poseł Macierewicz mówi, że ktoś przeżył tragedię. A przecież on podał tę wiadomość, jako przykład niesprawdzonej przez prokuraturę plotki. Tego nie sprawdzono, nikt tą plotką się nie zajął. Jak się bada taką katastrofę, jak katastrofa smoleńska to trzeba badać każdy wątek. Jednak w sprawie smoleńskiej widać dramat.
Gdzie Pan ma nadzieje na prawdę o Smoleńsku? Ja te nadzieje lokuje w Antonim Macierewiczu. On prowadzi te sprawy w bardzo dobry sposób. Zaraz po tragedii okazało się, że oficjalne czynniki będą prowadziły rozważania psychologiczne - co czuł Błasik, co czuł pilot. I szybko się okazało, że sprawy techniczne nie są w ogóle brane pod uwagę. Przez ponad rok nikt się sprawami technicznymi nie zajmował. A już na drugi dzień po tragedii słyszeliśmy, że katastrofa to wynik błędu pilota. I dziś ja nie wiem, czy w Smoleńsku był wybuch czy nie. Wiem, że hipoteza zamachu oraz hipoteza niesprawności samolotu nie były w ogóle badane. I liczę, że wciąż będą się pojawiać nowi naukowcy, którzy będą chcieli się zajmować sprawą smoleńską, którzy będą chcieli dzielić się swoją wiedzą w tej sprawie. Już obecnie znaleźli się naukowcy, którzy coś wiedzą. Jednak z nimi nie podejmuje się dyskusji. Jest prawda objawiona pana Laska... Rozmawiał Stanisław Żaryn

Jadwiga Staniszkis: przyczynek do relacji polsko-niemieckich Tusk, odwołując Gowina, wiele ryzykuje. Jeżeli potwierdzą się informacje o handlu embrionami (i eksperymentach prowadzonych przez naukowców niemieckich) to nikt nie wybaczy Tuskowi jego eufemizmu „jestem zniecierpliwiony” Gowinem. A szanse, że Gowin powiedział prawdę są olbrzymie. I – szczęśliwie – śledztwo w tej sprawie już się rozpoczęło. Prawo niemieckie chroni embriony. Jeśli się okaże, że tylko własne, to podtekst (hipokryzja? rasizm?) będzie szokujący. Szczególnie, gdy mogłoby w przyszłości chodzić o manipulacje genetyczne z doprowadzaniem do narodzin. Bo pokusa dla naukowców jest ogromna. Na tym tle wysiłki premiera, żeby zbudować bliskie, osobiste relacje z panią kanclerz Merkel, okażą się czymś jeszcze bardziej żenującym, niż to wygląda teraz. Bo polityka międzynarodowa to – przede wszystkim – walka o interesy Polski w UE. I o kształt UE, który tym interesom sprzyja. A jest to Unia konkurencyjna w wymiarze globalnym i – elastyczna wewnętrznie (aby zapewnić rozwój wszystkich krajów). Taką wizję przedstawił premier Cameron – i to on (jak i odrębność kulturowa indywidualistycznej Wielkiej Brytanii) stanowi prawdziwe wyzwanie dla Niemiec. Tusk na tym tle traktowany jest – co najwyżej – pobłażliwie. Bo jest po prostu dla Niemiec wygodnym partnerem. Czy Tusk rozmawia z Merkel o – dramatycznie szkodliwym dla Polski – drenażu młodzieży (siły roboczej) z województw zachodnich (już na poziomie szkół średnich)? O rurociągu północnym ograniczającym ruch statków do Gazoportu w Świnoujściu – jeśli powstanie? O problemach z zakupem ziemi w Zachodniopomorskiem przez polskich rolników? O doprowadzaniu do upadku polskiego przemysłu zbrojeniowego i stawianie na import? Polskie państwo źle działa: brak monitorowania, koordynacji i – wizji. Nie poprawia się złego prawa na czym często korzysta mafia. Pani Merkel lubi Tuska. Zapewne imponuje jej, że ktoś taki – bez specjalnych kompetencji i charyzmy - potrafił tak łatwo narzucić Polakom podniesienie wieku emerytalnego, z morderczym 67 dla kobiet. Że bez wstydu przerzuca problemy finansowe na młode pokolenia – tworząc złudny wizerunek stabilizacji gospodarczej. Poświęcił porty i przemysł stoczniowy. Ma gładką gadkę – choć, gdy nie ma przy nim PR-owca, niezręcznie dobiera określenia, jak choćby w sprawie Gowina. Merkel zna na pewno początki kariery Tuska: ową słynną „nocną zmianę” z obaleniem rządu premiera Olszewskiego. Ale zapewne nie rozumie, że krótkowzroczna polityka Tuska (z bolesnymi „reformami” i wzrostem mizernym, jak na sumy wpompowane w gospodarkę – źle zresztą wydawane) nie napotyka oporu ze względu na – zaskakującą – obojętność społeczeństwa. Wiara Polaków, że „jakoś to będzie” (i we własną zdolność przetrwania) ułatwia złe rządzenie. I trwanie złego prawa pozwalającego - już nie tylko indywidualnym przestępcom, ale – mnożącym się grupom zorganizowanym, eksploatować luki i dwuznaczności w ustawach o VAT czy - o zamówieniach publicznych. Merkel, która sama jest wybitnym politykiem, musi bawić (i zaskakiwać) skuteczność polityka przeciętnego, jak Tusk. Ale to, co naprawdę zaskakuje, to stan społeczeństwa polskiego! Jadwiga Staniszkis

Kaczyński ma plan wyjścia Polski z Unii Europejskiej ?

Rymkiewicz „ ? No i co wy na to, Polacy? Jesteście gotowi "uderzyć duchem"? Macie tyle siły? Czy położycie się do trumny i zdechniecie z całą Europą? To już jak wolicie „...( więcej )
Kaczyński „Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....”Ale ważniejsze pytanie jest głębsze i sprowadza się do tego,czy Unia Europejska powinna iść nadal w dotychczasowym kierunku, a więc wymuszania tzw. pogłębionej integracji pod przywództwem Niemiec?Czy nadal powinno sięwymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę?  „.....”odrzucić hedonistyczną koncepcję życia człowieka sprowadzającą go do roli konsumenta. Słowem, powinniśmyrobić wszystko, by Polska przetrwała. Bo obecna dekadencja jest, mam co do tego całkowitą pewność, przejściowa. Jeśli jednak dopuścimy teraz do rozmontowania państwa, nie zmontujemy go z powrotem. A jeśli nawet, to cena będzie ogromna.A więc nie dla unii politycznej, o której ostatnio tyle się mówi?Zdecydowane nie. Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....(więcej)
Krzysztof Mazur „Turcy przygotowują się także do budowy elektrowni atomowej. „....”Biorąc pod uwagę te wskaźniki, OECD umieściła Turcję w swoich prognozach w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw świata. „....”Wzrost tureckiego PKB w 2010 roku wyniósł 8,9 proc., przewyższając nawet tempo chińskie; również wzrost w 2011 roku przekroczył zakładane tempo i wyniósł blisko 8,5 procent „......”Także pod koniec 2011 roku budżet państwa zanotował nadwyżkę – zjawisko dawno zapomniane w finansach krajów UE, w tym niestety także w Polsce – a relacja długu publicznego w stosunku do PKB również oscyluje na bezpiecznym, niespełna 40-procentowym poziomie. Jest to tym bardziej istotne, że jeszcze w 2006 roku relacja ta wynosiła ponad 46 proc., a w latach dziewięćdziesiątych zadłużenie to wynosiło ponad 70 proc. PKB. Czyli jednak można, i to szybko, obniżać zadłużenie, a jednocześnie zwiększać tempo wzrostu gospodarczego. „.....”Tureckie rezerwy złota wynoszą ok. 320 ton (wzrost o 337 proc. w ciągu 10 lat) i są np. trzy razy większe od podobnych rezerw naszego kraju. „....”Lotnisko w Stambule (w 2012 r. obsłużyło prawie 41 mln pasażerów) jest najszybciej rozwijającym się portem lotniczym w Europie, „.....”Turcja jest również jednym z krajów o najwyższym przyroście ludności. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jeszcze w 1960 roku Polska liczyła ciut więcej obywateli (blisko 30 mln) niż ówczesna Republika Turecka, przeżywająca wtedy swój pierwszy powojenny przewrót polityczny. Ale już 15 lat później Polaków było o 35 mln, podczas gdy liczba Turków wzrosła do 40 milionów. Obecnie jest nas, jak wiadomo, niewiele ponad 38 mln, a uwzględniwszy migracje zagraniczne, mieszkańców Polski nawet ubywa, podczas gdy kraj nad Bosforem liczy już blisko 75 mln ludności „....”Turcy stanowią najliczniejsza grupę narodową mieszkającą w Niemczech). Rodzi to zresztą kolejne kontrowersje i niepewności związane z ewentualną akcesją Turcji do UE, gdyż w krótkim czasie mógłby to być najludniejszy kraj w Unii. Dodatkowym problemem jest fakt, że Turcja jest praktycznie w 100 proc. krajem islamskim. „.....”Turcja zaczyna coraz mocniej konkurować w eksporcie produktów rolniczych z krajami UE, wypierając razem z Chińczykami firmy europejskie z ich dotychczasowych największych rynków zbytu, np. z Rosji (dla przykładu: w ostatnim okresie Turcja wyeksportowała do Rosji trzy razy więcej pomidorów niż cała UE). „....”lokomotywą tureckiego eksportu jest właśnie ta gałąź przemysłu, a największe obroty przyniósł tureckim firmom motoryzacyjnym właśnie eksport samochodów „....(źródło)
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas „Naród grecki reaguje masową emigracją do Niemiec i innych krajów północy UE, oraz do dynamicznych państw reszty świata – od USA po Australię. Grecy zostający w ojczyźnie czują się ekonomicznie zmuszeni do rezygnacji z posiadania dzieci. Ostry spadek przyrostu naturalnego wskutek ubóstwa i pesymizmu jest najnowszym, najbardziej tragicznym i najgroźniejszym długoterminowo skutkiem programu oszczędnościowego dla Grecji. Liczba urodzonych dzieci spadła ze 118 tysięcy w 2008 roku – ostatnim, gdy jeszcze nie była mocno dotknięta recesją – do 101 tysięcy w 2012 roku. Przewidywany jest spadek o kolejne 10 tysięcy w roku 2013 – razem o 23 procent „...”Liczba mieszkańców maleje mimo masowej imigracji spoza Unii i spoza Europy. Według najnowszych prognoz Grecja do 2050 roku straci 14 procent ludności – ma 11,3 miliona, będzie mieć 9,7 miliona. „......”Jeden z głównych wskaźników innowacyjności i konkurencyjności w dzisiejszym świecie – procent PKB przeznaczany na badania i wdrożenia – od 2008 roku nie jest publicznie podawany w Grecji, prawdopodobnie dlatego, że dramatycznie spadł z już bardzo niskiego poziomu 0,6 procent w roku 2007, niższego nawet niż w Polsce. „....”O ponad 25 procent spadnie PKB Grecji w latach 2008-2013. Głównym powodem piorunującej recesji jest narzucony przez UE wspólnie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym program oszczędnościowy, mający jasny priorytet: uratować euro „....(więcej )
Janusz Szewczak . Główny ekonomista SKOK . „ Ogłaszam początek kryzysu gospodarczego i załamania się finansów publicznych w Polsce. Zaczęło się. Zwiastuny nadchodzącej katastrofy gospodarczej widać wszędzie. „.....” Budżet na 2013r. tonie, a zapaść dochodów podatkowych, w tym zwłaszcza z VAT i akcyzy gwałtownie się pogłębia. „.....”Deficyt sektora finansów publicznych za 2012r. okazał się znacznie wyższy, niż to obiecywał J.V. Rostowski i wyniósł blisko 4 proc. W tym roku zbliży się on niestety do 4,5 proc w relacji do mocno słabnącego PKB. „....”Planowany na ten rok wzrost PKB zamiast 2,2 proc. wyniesie zaledwie 0.5-0.8 proc. Szybkimi krokami zbliża się więc w Polsce recesja. PKB za IV kw. 2012r. wyniósł zaledwie 0,7 proc. „.....”VAT nie zostanie obniżony i będzie na poziomie 23 proc. „.....”Mamy już 2,2 bln zł długów w ZUS-ie, 1,13 bln zł długów wobec zagranicy i blisko już 1 bln zł długu publicznego. Jest to więc dług nie tyle publiczny co kosmiczny. „....”Istotnie spada produkcja przemysłowa, w marcu o blisko 3 proc., zaś produkcja budowlano-montażowa o blisko 19 proc. „....”Gwałtownie zaczyna rosnąć pula kredytów zagrożonych, zarówno firm jak i gospodarstw domowych – to już blisko 70 mld zł. „....”Wyraźnie spada liczba pozwoleń na budowę nowych domów, jak i nowo rozpoczynanych budów, od początku roku o ok. 20-30 proc. „.....”Na polskich papierach skarbowych, obligacjach mamy prawdziwą, potężną bańkę spekulacyjną. Gospodarka i finanse toną, a złoty i 10-letnie obligacje SP rosną w siłę i na wartości. Zagadka to czy zwykły przekręt ? „....”Bezrobocie nadal jest bardzo wysokie – 14,3 proc., to 2,3 mln ludzi bez pracy, co gorsza maleje liczba miejsc pracy i zatrudnienie. „.....”już latem b.r. blisko 250 tys. młodych osób uda się na emigrację zarobkową. Już co 4-ty Polak chce uciekać i wyjechać za pracą i chlebem. „.....”Eksport aut z Polski obniżył się na razie o 10-15 proc. „.....”Rząd chce wprowadzić przepisy antykryzysowe w tym tzw. elastyczny czas pracy, który ma polegać głównie na obcinaniu etatów i skracanie jego wymiaru oraz ograniczaniu wynagrodzeń, w tym niepłaceniu za tzw. nadgodziny. Dziś koszty pracy na osobę w Polsce są 5-krotnie niższe niż w Szwecji i 4-krotnie niższe niż we Francji, Niemczech, Holandii czy Belgii, a płace i wynagrodzenia 3-4 - krotnie niższe niż w strefie euro. „.....(źródło)
„Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej , z której video umieszczam pod spodem podjął temat Korei Południowej, a konkretnie jej osiągnięć gospodarczych, technicznych i naukowych . Kaczyński podał szokujące dane sytuujące Polskę w grupie biednych krajów afrykańskich. 80 milionowe Niemcy rocznie patentują patentem europejskim ponad 13 tysięcy wynalazków , 46 milionowa Korea Południowa , cywilizacyjnie prześcignęła już Niemcy ,gdyż maja prawie tyle samo patentów . Dla porównania 38 milionowa Polska pod okupacją II Komuny ma tych europejskich patentów ….kilkadziesiąt „.....(więcej )
Video z konferencji Jarosława Kaczyńskiego na której mówi o modelu azjatyckim „..(więcej )
Instytut Wolności „Niemcy są jednym z najbiedniejszych narodów w Europie - majątek przeciętnego obywatela jest mniejszy niż jest to w przypadku np. Greków czy Cypryjczyków. „....”średnia wysokość majątku posiadanego przez gospodarstwa niemieckie była równa połowie majątku domostw greckich czy jednej piątej cypryjskich „......”Włosi, mimo niskich dochodów, są bogaci jeśli brać pod uwagę wartość ziemi, którą posiadają. Raport Banku Centralnego może w związku z tym być narzędziem nacisku na Włochy, by podnieść podatek od nieruchomości, „.....”kraje strefy euro, które są mocno zadłużone, powinny wprowadzić tzw. podatek majątkowy. "Przez okres dziesięciu lat, bogaci musieliby np. oddawać część swojego bogactwa. „....(więcej )
Socjaliści odprawiają lewacką orgię w umieralni jaką stał się Zachód . Projekt pod nazwą Europa miał przynieść ludziom wolność . Niemcy i socjaliści którymi się wysługują zamienili Europę w obszar nędzy , wyludnienia i co tu dużo mówić , w obszar zezwierzęcenia . Polska znowu jest najweselszym barakiem tym razem w Europejskim Obozie Socjalistycznym Najwyższy czas zastanowić się nad słowami Rymkiewicza. Czy Polacy w imię niemieckiego projektu budowy socjalistycznej Czwartej Rzeszy maja zdychać jak Grecy , być okradani jak Cypryjczycy Sytuacja robi się coraz dramatyczniejsza. Socjaliści i lewactwo tracą wszelki umiar Robią się coraz zuchwalsi . Bandyckie podatki sprowadziły Polaków do roli niewolników , Niemcy chcą wprowadzić wszędzie podatek katastralny w tak drakońskiej wysokości ,że faktycznie wywłaszczy ludzi z majątku nieruchomego W erze niewolnictwa niewolnik nie miał prawa do posiadania rodziny ,a jego dzieci były własności pana . Dokładnie to samo zaczyna obowiązywać w Unii. System podatków i, zasiłków i ulg jest tak skonstruowany , aby ekonomicznie uniemożliwić chłopstwu pańszczyźnianemu posiadanie rodziny. Socjalistyczny system szkolnictwa skoncentrowany na praniu mózgów i na szkoleniu seksualnym dzieci pokazuje ,że to lewactwo ma większe prawa do dzieci , do kształtowania ich systemu wartości i postaw etycznych niż rodzice Opętani swoją ideologią euro socjaliści wyniszczają gospodarczo całe kraje , eksterminują biologicznie całe narody . Aby pojąć skale lewackich zniszczeń wystarczy porównać sytuację Turków i Greków . Turków i Polaków. Zbójecki system podatkowy , system subwencji , regulacji zwolnień odebrały Polakom wolność ekonomiczną. Celowo zniszczono klasę średnią . Rządzący socjaliści mają więcej do powiedzenia w firmach niż ich właściciele Czy Kaczyński po diagnozie sytuacji „Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes.” zrobi krok dalej i zadeklaruje wole wyprowadzenia Polaków z domu niewoli , z niemieckiej Unii . Aby móc wyjść z Unii Polacy muszą zostać oswojeni z tą myślą. Muszą mieć przygotowaną intelektualną bazę . Należy zniszczyć groźny ideologiczny zabobon jakim stało przeświadczenie się Polska musi być w Unii.
Bo istniej też in alternatywa niż opuszczenie Europejskiego Obszaru Obłąkania . Sikorski i Tusk zaproponowali Polakom wielowiekowe „zdychanie” w lewackim baraku Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „....(więcej )

Ludwik Dorn „cała branża wie, że przez najbliższe 15 lat żadnej elektrowni jądrowej w Polsce nie będzie. „....”Jakiś czas później realność budowy w Polsce w najbliższej dekadzie elektrowni jądrowej poddał w wątpliwość też już były minister skarbu Mikołaj Budzanowski. Od tej wypowiedzi premier Tusk się nie zdystansował. „...(źródło )
„Od strony medycznej homoseksualizm jest katastrofą. 60 proc. chorych na AIDS to są geje. Mają też oni olbrzymi udział w pedofilii. Ich życie wymaga terapii – to fragment oficjalnego wystąpienia w trakcie imprezy, którą swym honorowym patronatem objął Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak. – Szok. Rzecznikiem powinien się zająć parlament! – oburza się posłanka Anna Grodzka (Ruch Palikota). „.....(źródło )

Mojsiewicz

Propaganda uśmiechu Cóż za niezwykły przypadek! Ledwie w poniedziałek szef PSL postraszył publicznie premiera wyjściem z koalicji, a już w środę CBA znalazło na peeselowskiego marszałka kwity, świadków i nagrania. "Zbieg okoliczności, jak mawiają w Śródziemiu". Rozglądam się pilnie, gdzie podzieli moraliści, którzy mieli kiedyś tak wiele do powiedzenia na temat "posyłania CBA za koalicjantem", ale tym razem są bez reszty zajęci czym innym - mianowicie, przekonywaniem, że jest fajnie. Polska jest fajna, Polacy są fajni (ale tylko ci "nasi", oczywiście, nie ci pisowcy) i w ogóle fajność jest fajna. Ludziom w moim wieku nie może się to nie kojarzyć z natrętnym wpieraniem masom radości przez gierkowską telewizję, zresztą dyrygenci tej orkiestry nawet nie ukrywają inspiracji - hasełko "orzeł może" to przecież oczywista kalka peerelowskiego "Polak potrafi". W pewnym sensie można nawet rzec, istotnie, fajnych ludzi nam to fajne państwo wyniosło na szczyty. Czyż nie jest fajny minister, który szpanuje zegarkiem za ileś tam tysięcy, a potem jeszcze tłumaczy się jak pajac, że tylko ten zegarek pożyczył, ot, żeby zaimponować? Czyż nie jest fajny najwyższy stróż prawa, przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, który otwartym tekstem wali, że wartością, którą swymi orzeczeniami zamierza chronić, jest dla niego stabilność budżetowa? Czyż nie jest fajny gościu dający w swej karierze równo i prawicy, i lewicy, który opowiada, jak to walczy z "kurestwem" w postaci okresowych premii dla sejmowych funkcyjnych, a jednocześnie po cichu załatwia taką premię swojemu totumfackiemu? W ogóle, skoro przy tym jesteśmy, trudno o lepszy dowód fajności, jak obfitość wypłacanych premii, zwanych też nagrodami. Hańba temu, kto powie, że to sposób masowego omijania ogłaszanych pod publiczkę przepisów niby to ograniczających zarobki biurew. Po prostu władza tak się świetnie sprawuje, na każdym szczeblu aż do najniższego, że nagrody się należą równie regularnie jak pensja, i równie duże, a nawet większe. Dzięki tym nagrodom średnia pensja na rządowym garnuszku jest już prawie dwa razy większa niż w przedsiębiorstwach (7 tysięcy do 3,8 według najnowszych danych), by żyło się lepiej - tym fajnym. Jest sukces, nagroda się należy. A sukcesem wartym nagród milionowych jest przecież sam fakt, że Stadion Narodowy jeszcze się nie zawalił, choć dotąd nie udało się go ukończyć i prawomocnie odebrać. Fajni są ludzie mediów, którym wyrywają się czasem piękne zdania w rodzaju "prawda (o Smoleńsku) została już ustalona i żadne fakty jej nie zmienią", czy tego o "demonie polskiego patriotyzmu", i fajne są mądre dyskusje autorytetów, jak ta w IPN, coraz bardziej już, wzorem CBA, "odzyskanym", do której zaproszono obok historyków niejakiego Grossa. Równie fajnie byłoby zaprosić Dänikena. Chociaż może obrażam tym porównaniem poczciwego hotelarza, którego obsesja, choć objawia się łudząco podobnym sposobem konstruowania "dowodów", nie wynika przecież z nienawiści do żadnego narodu. Fajny jest minister finansów, który namawiając wszystkich do "zaciskania pasa" funduje swemu resortowi ósme już stanowisko wiceministra, zatrudnia na nim polonistkę i zupełnie otwarcie tłumaczy, że jej zadaniem będzie tłumaczenie ludziom, co robi minister i jego pozostałych siedmiu zastępców. Taki mały Lasek od finansów (by nie rzec, broń Boże, laska, bo feministki się rzucą z  pazurami). W ogóle fajny jest rząd, w którym resorty ustawia się nie według problemów, tylko wedle frakcyjnych układanek pana premiera. Trzeba gdzieś upchać Piterę, bo się ją właśnie podkupiło PiS-owi (i niech nikt tego nie nazywa "korupcją polityczną", bo "korupcję polityczną" to uprawiał PiS, jak kaperował Begerową, a my jesteśmy władza fajna) to się robi ministerstwo do spraw korupcji. Jak potem Pitera już nie jest aż tak potrzebna, to i ministerstwo się okazuje niepotrzebne. Trzeba gdzieś upchać Arłukowicza (i niech nikt... a, już mówiłem) to się wymyśla ministerstwo do spraw wykluczonych, a jak już potem się miejsce dla Arłukowicza znalazło, no to się ono okazuje też że nie było potrzebne (żeby ktoś nie pomyślał, że się raz zatrudnionym dzieje krzywda - wszystkie stworzone na potrzeby przejściowych urzędów etaty, sekretarki i służbowe samochody zostają i mnożą się dalej w tempie ogólnym, tylko po prostu zostają przypisane do jakiegoś innego, istniejącego nadal resortu). A teraz minister Boni idzie na zasłużony odpoczynek do europarlamentu, i masz, okazuje się, że Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, które jeszcze niedawno było bardzo potrzebne, wcale potrzebne nie jest, bo może się tymi sprawami zajmować jako departament w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Ten Boni swoją drogą to też jest facet fajny, nawet, jak to mówią intelektualiści z okolic Czerskiej, "zajefajny". Wypisz wymaluj jest z nim jak z tym prokuratorem z Gogola, co to był jedynym w miasteczku uczciwym człowiekiem, ale też świnią. Z tą różnicą, że Boni (też polonista zresztą - górą mój wydział) był niby w ekipie Tuska tym jedynym cokolwiek kumatym. Nawiasem mówiąc, okazuje się za to, że potrzebne jest osobne ministerstwo energetyki. Otwieram zgaduj-zgadulę, kogo teraz chce Tusk podkupić i skąd. Fajna jest ta oficjalna Polska, ale w kolorowym piśmie jak chcieli pochwalić aktorkę, że jest wesoła i uśmiechnięta, to najwyższym komplementem jaki tamtejsi fajni ludzie zdołali wymyślić, było, że "Kasia jest taka... taka niepolska!" Sprzeczność? Czytaj Orwella, dziatwo, to zrozumiesz, że nie. To się nazywa dwójmyślenie. Orzeł może, ale nie może. Może na przykład pożyczyć w ciągu kilku lat pół biliona, i prawie drugie tyle dostać w formie rozmaitych subwencji, kredytów zaciąganych poza budżetem i pieniędzy przysyłanych przez rodaków zza granicy, i z tym wszystkim nie może zmniejszyć 15 procentowego bezrobocia, i to w sytuacji, gdy dwa miliony aktywnych zawodowo obywateli znalazło robotę w obcych landach. Strach pomyśleć, ile by było tego bezrobocia, gdyby przewidujący, mądry i superfajny premier nie stworzył był za swych rządów już 700 tysięcy (!) nowych miejsc pracy dla urzędników. Czy może być jeszcze fajniej? Ależ może. I, niech nas Pan Bóg broni, zapewne będzie. Jeśli nie wierzy ktoś, że propaganda uśmiechu musi skończyć tak samo jak jej poprzedniczka propaganda sukcesu, bo historia się powtarza, to niech uwierzy fajnym jak cholera danym ekonomicznym o spadku produkcji, zatrudnienia, dochodów budżetowych i właściwie wszystkiego, co powinno wzrastać, oraz wzroście wszystkiego, co powinno spadać. To jest dopiero fajna lektura.  Rafał Ziemkiewicz

PRZESTĘPCA SIEMIĄTKOWSKI WRESZCIE PRAWOMOCNIE SKAZANY Zbigniew Siemiątkowski – były szef UOP – został prawomocnie skazany za nadużycie władzy podczas nielegalnego zatrzymania byłego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego w lutym 2002 roku. Już po 11 latach! To chyba pierwszy przypadek, że szef służb specjalnych został skazany i można już od wczoraj o nim powiedzieć, że jest przestępcą. Wymiar (nie)sprawiedliwości nie dosięgnął jednak Pani Prokurator Dukiewicz, która nadzorowała śledztwo, bo koledzy nie zgodzili się na uchylenie jej immunitetu! Tak! Prokuratorzy, jak sędziowie mają immunitet. Pani Sędzia Piekarska-Drążek była jednak troszkę niesprawiedliwa. W poświęconym prokuraturze fragmencie uzasadnienia wyroku stwierdziła: „To wstydliwe dla naszego państwa, że prokuratorzy nie dali odporu żądaniom UOP. Ani w Prokuraturze Krajowej, ani w apelacyjnej, ani w okręgowej nie znalazł się choć jeden sprawiedliwy, który oceniłby sprawę fachowo. Wręcz wstydliwe jest, że jeden z prokuratorów powiedział: "tyle co możemy zrobić dla UOP, to zatrzymać Modrzejewskiego, a wniosku o jego areszt nie skierujemy ". Otóż to było bardzo dużo! Przecież mogli jednak taki wniosek skierować. A nóż sprawa trafiłaby do zupełnie innego sędziego, niż Pani Sędzia Piekarska-Drążek, jak to przytrafiło się, na przykład, pierwowzorom „Układu Zamkniętego”, na którego przestępca Siemiątkowski wraz ze wspólnikami mógłby „coś” mieć. Najmniejszy nawet element przyzwoitości w łańcuchu nieprzyzwoitości okazać się może bezcenny. Skazany do końca upierał się, że „było wtedy zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego państwa”. Co prawda po dziewięciu miesiącach zagrożenia już nie było i kontrakt na dostawy ropy naftowej z tą samą firmą, z którą negocjował Modrzejewski, został podpisany, ale nie o to w sprawie chodziło, tylko o to, że służby specjalne nie mogąc przyczepić się do negocjacji kontraktu na dostawy ropy, sięgnęły po spreparowane zarzuty z innej sprawy! To jakoś umyka dziennikarzom, którzy gdzieś nieśmiało wzmiankowali o sprawie skazania Siemiątkowskiego. Zarzuty były spreparowane, a Modrzejewski został uniewinniony.

P.S. Oczywiście jakiekolwiek podobieństwo do innych spraw obecnie się toczących jest przypadkowe i niezamierzone.

Gwiazdowski

Cała prawda o refundacji leków

1. Od dłuższego czasu w kolejnych interpelacjach do ministra zdrowia, próbuję się dowiedzieć jakie są skutki dla pacjentów wprowadzenia nowej ustawy refundacyjnej. Idzie jak po grudzie, na razie wiceminister zdrowia poinformował mnie jak wyglądała sytuacja z refundacją w I połowie poprzedniego roku w porównaniu z I połową 2011 roku, a więc przed wprowadzeniem nowych zasad refundacji. Z odpowiedzi ministra wynika, że pomimo tego iż NFZ wydał na refundację leków w I półroczu 2012 roku o 0,87 mld zł mniej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego to poziom współpłacenia przez pacjentów się nie zmienił i wynosi 34% (pacjenci kupili mniej leków). Ponieważ jednak resort odmówił mi przedstawienia danych dotyczących wydatków pacjentów na leki refundowane ale nabywane przez nich na recepty ze 100% odpłatnością, co jest konsekwencją kilku zapisów zawartych w nowej ustawie refundacyjnej (minister poinformował mnie, że nie dysponuje takimi danymi), zwróciłem się z prośbą o takie dane do firmy IMS Health która od kilku lat monitoruje rynek farmaceutyczny w Polsce.

2. Stosowne informacje otrzymałem w ciągu zaledwie 2 tygodni i wynika z nich niezbicie, że to pacjenci ponieśli konsekwencje wprowadzenia nowej ustawy refundacyjnej. Za leki nierefundowane oraz refundowane wykupione za 100% ceny pacjenci w roku 2012 zapłacili 5,4 mld zł czyli o 0,4 mld zł więcej niż w roku 2011 (w 2011 wydatki pacjentów na te leki wyniosły 5 mld zł). IMS Health precyzyjnie podaje, że w tej grupie znajdują się także wydatki na leki refundowane kupowane przez pacjentów na recepty ze 100% odpłatnością (konsekwencja zapisów nowej ustawy refundacyjnej) i wyniosły one 0,7 mld zł i wzrosły w porównaniu do roku poprzedniego o 0,2 mld zł (w 2011 roku pacjenci zapłacili za te leki 0,5 mld zł). Konsekwencją nowej ustawy refundacyjnej jest więc w 2012 roku wzrost współpłacenia pacjentów za leki na receptę (refundowane i nierefundowane) aż o 5,2 punktu procentowego (z 52,5% do 57,7% ), a w przypadku tylko leków refundowanych o 2 punkty procentowe ( z 36,7% w roku 2011 do 38,7% w roku 2012).

Korzystanie, więc z „dobrodziejstw” ustawy spowodowało konieczność dodatkowego wydatkowania przez pacjentów w roku 2012 około 0,4 mld zł, podczas gdy jak donosiły media NFZ zaoszczędził na refundacji leków blisko 2 mld zł.

3. Niestety te dane potwierdzają w całej rozciągłości obawy jakie zgłaszał klub Prawa i Sprawiedliwości w czasie prac nad rządowym projektem tej ustawy w 2011 roku i podczas jej nowelizacji na początku 2012 roku. Przypomnijmy tylko, że ustawa ta uchwalona w maju 2011 roku miała skrzętnie ukryty cel przed opinią publiczną, a w szczególności przed ludźmi chorymi, mianowicie znaczące zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych corocznie przez NFZ na refundację leków. Głównym instrumentem, który miał ograniczać wydatki na leki refundowane, był swoisty bat finansowy na lekarzy, w postaci zwrotu kwot nienależnej refundacji razem z odsetkami ustalonej przez kontrolerów NFZ. Kontrole te mogłyby być przeprowadzane w ciągu 5 lat od daty wystawienia recepty, a kontrolowane miało być nie tylko uprawnienie pacjenta do leków refundowanych (a więc czy w momencie wizyty u lekarza był on ubezpieczony, a dokładnie czy miał opłaconą składkę zdrowotną) ale przede wszystkim czy przepisany pacjentowi lek podlega refundacji w danej jednostce chorobowej. Na skutek nacisku środowiska lekarskiego już na początku 2012 roku nowelizacją ustawy kontrole lekarzy pod tym względem przez NFZ, zostały wprawdzie zniesione ale ciągle w ustawie znajdują się zapisy nakazujące lekarzowi przepisywanie z refundacją leku tylko w zastosowaniu w stosunku do jednostki chorobowej na którą lek został w Polsce zarejestrowany. Po roku funkcjonowania ustawy refundacyjnej, państwo wydaje na refundacje leków wyraźnie mniej, pacjenci wyraźnie więcej, a minister zdrowia odmawia posłom rzetelnej informacji na ten temat. Państwo Tuska w całej okazałości. Kuźmiuk

Rok niespokojnego słońca W środę, 24 kwietnia, Sąd Apelacyjny w Warszawie wydał prawomocny wyrok w sprawie zatrzymania w 2002 roku ówczesnego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Skazał ówczesnego szefa Urzędu Ochrony Państwa Zbigniewa Siemiątkowskiego na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, a byłego szefa zarządu śledczego UOP płk. Ryszarda Bieszyńskiego na 10 miesięcy więzienia, również w zawieszeniu na 3 lata. Przestępstwo obydwu skazanych polegało m.in. na bezprawnym pozbawieniu Andrzeja Modrzejewskiego wolności, a płk Bieszyński usłyszał też osobliwy zarzut – że mianowicie „nakłonił” prokuraturę do wydania nakazu zatrzymania prezesa PKN Orlen. Jak pamiętamy, zatrzymanie to było niezwykle widowiskowe, na ulicy, z udziałem brygady antyterrorystycznej i niezależnych dziennikarzy z telewizji, którzy na miejscu zdarzenia oczywiście znaleźli się zupełnie przypadkowo – w następstwie czego prezes Modrzejewski prezesem być przestał – bo o to właśnie chodziło. Może nie warto, by o tym wydarzeniu wspominać, chyba żeby zadumać się nad przyczynami, dla których pierwszy wyrok w tej sprawie zapadł dopiero po 10 latach po wydarzeniu, a uprawomocnił się dopiero po 11, gdyby nie okoliczności przydające ówczesnemu zatrzymaniu Andrzeja Modrzejewskiego nieoczekiwanej aktualności. Aktualność tę można co prawda zauważyć dopiero na gruncie teorii spiskowej, która, jak wiadomo, jest pod rygorem utraty przyzwoitości potępiona przez mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to zazwyczaj rozpoznają się po zapachu, a od wielkiego dzwonu – po żonkilach – ale warto podkreślić, że od teorii wymagamy, by była wewnętrznie spójna i dobrze wyjaśniała różne zjawiska, inaczej albo w ogóle, albo prawie niepojęte. Ta teoria spiskowa spełnia obydwa te warunki, więc czegóż chcieć więcej? Otóż według tej teorii, Polska jest okupowana przez bezpieczniackie watahy z komunistycznym rodowodem, które nie tylko rozdzielają sobie żerowiska, ale w dodatku wysługują się państwom poważnym, do których w swoim czasie się przewerbowały. PKN Orlen, podobnie zresztą jak cały sektor paliwowy, jest jednym z ważnych żerowisk, więc wokół niego trwają nieustanne podchody, bo każda wataha nie tylko chciałaby sama umoczyć pyski w melasie, ale w dodatku wykonać zadanie zlecone przez mocodawcze państwo poważne, które wobec naszego nieszczęśliwego kraju oraz jego zasobów ma przecież swoje plany i widoki. W latach, jak to się mówi, „spokojnego słońca” zarówno rozdział żerowisk, z uwzględnieniem interesów państw poważnych, jak również obsadzenie kadr, które, jak wiadomo, „decydują o wszystkim”, odbywa się spokojnie. Kiedy jednak bieg wydarzeń przyspiesza, a zwłaszcza kiedy szykuje się coś w rodzaju odwrócenia dotychczasowych układów lub sojuszy, wtedy wierzchołek góry lodowej ukazuje się zdumionej publiczności właśnie w postaci spektakularnych zatrzymań, surowych wyroków, gazowych memorandów, o których nikt „nie wie”, w postaci przetasowań figurantów w rządzie, z którego na pożarcie krokodylom generały każą wyrzucić tego lub owego murzyńskiego chłopca, w postaci wzajemnych oskarżeń o „zdradę stanu”, a co najmniej „lobbing” i tak dalej. A właśnie tkwimy w takim etapie za sprawą prezydenta Obamy, który 17 września 2009 roku zadeklarował wycofanie się USA z aktywnej polityki w naszej części Europy, w związku z czym nasi poważni sąsiedzi, strategiczni partnerzy, do roku 2016, kiedy to Barack Obama prezydentem USA być przestanie, mają czas na załatwienie wszystkich swoich spraw w tej części kontynentu, w tym również w naszym nieszczęśliwym kraju. Nic więc dziwnego, że starają się wykorzystać każdą chwilę, a w rezultacie bezpieczniackie watahy kotłują się i przepychają, od czego cała polityczna scena, z wszystkimi Umiłowanymi Przywódcami, zatacza się od ściany do ściany i chwieje w posadach SM

Układ zamknięty oskarżonych i sponsorów Producentem filmu „Układ zamknięty” jest człowiek skazany przed laty w aferze Stella Maris. Pieniądze na film dał też przyjaciel polityków PO, oskarżony w tamtej aferze. I prokurator, który nadzorował tamto śledztwo. "Układ zamknięty” ma jasne przesłanie: w Polsce ludzi z pomysłami gnoją kliki prokuratorów i urzędników. W starciu z prokuraturą i skarbówką biznesmeni nie mają szans. Nie mniej ciekawa jest lista 33 sponsorów, która przemyka przez ekran w napisach końcowych. Otwiera ją Janusz Kaczmarek, były prokurator krajowy i były szef MSWiA w rządzie PiS. Ten sam, o którym Jarosław Kaczyński mówił, że „tkwi w układzie”. Kaczmarek nadzorował śledztwo w sprawie afery kościelnego wydawnictwa Stella Maris. Dalej przemykają dwie spółki Andrzeja Długosza, PR-owca i przyjaciela polityków Platformy Obywatelskiej, który przez lata miał na pieńku z prokuraturą. Jego sprawy o udział w gangu i pranie brudnych pieniędzy w aferze Stella Maris zostały niedawno umorzone z powodu braku dowodów (proces o wystawianie faktur za fikcyjne usługi jeszcze się nie zakończył). Producentem i scenarzystą filmu jest Mirosław Piepka, były dziennikarz z Wybrzeża, prawomocnie skazany w aferze Stella Maris. Jak na jeden „Układ zamknięty” spore i ciekawe grono.
1. Scenarzyści, Michał Pruski i Mirosław Piepka, wykorzystali historię krakowskich biznesmenów Pawła Reya i Lecha Jeziornego. Dokładnie – ich opowieści i dokumenty. Piepka przyznaje, że informacje o nadużyciach prokuratury i skarbówki miał od Jeziornego i Reya. Film pokazuje biznesmenów jako ofiary. W rzeczywistości prawdziwi biznesmeni, o których opowiada „Układ zamknięty”, wciąż są oskarżeni o działanie na szkodę spółki Polmozbytu. Sprawa kończy się lada miesiąc. W tej sprawie na 16 oskarżonych osób już 6 poddało się karze. Nikt nie został uniewinniony. Zwiastun filmu "Układ zamknięty" Ryszarda Bugajskiego (źródło: materiały prasowe dystrybutora) To pierwsza w historii polskiego filmu sprawa, która tocząc się w sali sądowej, zaczyna się też toczyć w sali kinowej. I oskarżeni (lub byli oskarżeni) stają się prokuratorami. Choć biorąc pod uwagę przeszłość kilku sponsorów i producenta, ich przejścia z prokuraturą: może bohaterom i sponsorom zależy na tym samym? Na daniu prztyczka w nos prokuratorom

2. Scenarzyści nie bawią się w maskowanie związków filmu z rzeczywistością. Biznesmen, który nazywa się Lech Jeziorny, w filmie jest Markiem Stawskim, Paweł Rey jest Piotrem Majem. Tylko z filmowym Grzegorzem Rybarczykiem jest drobny kłopot: łączy w sobie cechy dwóch prawdziwych postaci, Witolda Szybowskiego i Grzegorza Nici. – To wszystko wydarzyło się naprawdę – zapewnia dziennikarzy współscenarzysta filmu Michał Pruski. Naprawdę (w dużym skrócie) było tak: w 2003 r. prokurator Andrzej Kwaśniewski stwierdza, że w sprywatyzowanym Polmozbycie w Krakowie i w zakładach mięsnych Krakmeat doszło do defraudacji 65 mln zł. Do aresztu trafia 11 osób, w tym Paweł Rey i Lech Jeziorny. Zakłady Krakmeat, ich ukochane dziecko, plajtują. Inna firma, Polmozbyt, wymyka się spod kontroli. Spółkę przejmuje ktoś inny. Po dziewięciu miesiącach Rey i Jeziorny wychodzą na wolność, ale nie mają do czego wracać. Prokurator Kwaśniewski awansuje.

3. Przynajmniej przez dwa lata urzędowania w Prokuraturze Krajowej sponsora filmu Janusza Kaczmarka jego podwładni z Krakowa prowadzili sprawy Jeziornego i Reya. Dziś Kaczmarek mówi, że wtedy o sprawie nie słyszał. Na „Układ zamknięty” wyłożył 20 tysięcy. Symboliczne: to kwota, jaką przyznał mu sąd za niesłuszne zatrzymanie. Spodobał mu się scenariusz, przejmujący i ciekawy, pokazujący patologie, z którymi sam się zetknął. Zemsta na prokuraturze? Skądże. Plakat promocyjny filmu "Układ zamknięty" Ryszarda Bugajskiego (fot. materiały prasowe dystrybutora) Jak tytularny sponsor filmu, SKOK Stefczyka, czuje się w towarzystwie Janusza Kaczmarka? Rzecznik Andrzej Dunajewski: – Czy gdybyśmy wiedzieli o Kaczmarku, weszlibyśmy w finansowanie? Nie będę spekulować. Mirosław Piepka przyznaje: – Kasa Stefczyka nie żądała listy sponsorów. Na liście sponsorów za Kaczmarkiem widnieją dwie spółki – Cross Media i C-Media. W obu udziałowcem jest Andrzej Długosz. Ciekawa postać. W październiku 2004 r. Długosz jest byłym politykiem KLD i UW, jednym z najpopularniejszych PR-owców i lobbystów. Ma biura obok Sejmu i milionowe obroty. Pracują dla niego na umowę-zlecenie m.in. politycy: Janusz Lewandowski, Andrzej Halicki, Krzysztof Kilian. Tuż obok Sejmu do dziś działa knajpa bez szyldu. Posłowie mówią „skoczyć do Długosza”. Na honorowym miejscu stoi tam podobno butelka drogiego wina o nazwie „Tusk”. Październik 2004 r. Zgrzyt. ABW wchodzi do firmy Długosza, szuka faktur za fikcyjne usługi. Przeszukanie zleca prokuratura badająca aferę Stelli Maris. Wrzesień 2005 r. Do biura wkracza CBŚ. To przeszukanie zleca katowicka prokuratura, tropiąca wyłudzenia VAT. Długosz trafia do aresztu.

4. Dziś już wiadomo, że w Krakmeacie i Polmozbycie nie było żadnej grupy przestępczej. Wiadomo, że Rey i Jeziorny stracili biznesy, zdrowie i kawał życia w areszcie. W 2009 r. śledztwo w sprawie Krakmeatu umorzono. Rey z Jeziornym wciąż są oskarżeni o działanie na szkodę Polmozbytu. Może dlatego wizja z „Układu zamkniętego” jest taka: świat jest zły i bezwzględny. Trwa wojna. Prokuratura przeciwko biznesmenom. Skorumpowani przeciw uczciwym. Na plakacie filmu groźny napis: „Jutro mogą przyjść po ciebie”. W filmie czarne charaktery to wysoki rangą prokurator, jego kolega, naczelnik urzędu skarbowego oraz młody prokurator Słodowski. Zabijają biznesy Reya i Jeziornego, żeby przejąć ich firmę. Są przekupni i bezwzględni. W pierwszy weekend film ogląda sto tysięcy ludzi. W mediach można usłyszeć: zniszczono uczciwych obywateli, a PRL-owskie układy wciąż dobrze się mają. Na gorąco Jarosław Gowin zapowiada, że porozmawia sobie w realu z prokuratorem generalnym, co zrobić z jego ludźmi, bo tak przecież nie może być. Czy Rey z Jeziornym zostaną uniewinnieni? Film może im pomóc, przedstawia obu w dobrym świetle. To, że w ich sprawie już sześć osób prawomocnie skazano, raczej nie poprawia sytuacji. Lech Jeziorny: – Kiedy trzy lata temu zwrócili się do nas scenarzyści, poruszeni jakimś artykułem w gazecie, zaprosiliśmy ich, pokazaliśmy dokumenty, opowiedzieliśmy swoją historię i tyle. Nie znaliśmy scenariusza, nie braliśmy udziału w żadnym etapie produkcji tego filmu, nasza historia stała się jedynie inspiracją dla fabuły. Czy widziałem film? Jeszcze nie, ale to ważny i potrzebny głos w obronie polskiej przedsiębiorczości.

5. Dziennikarz Mirosław Piepka opowiada, że do filmu szykował się cztery lata. Razem z dziennikarzem Michałem Pruskim zbierali materiały, robili research na temat historii Reya i Jeziornego. Mówi, że ich wizja wydarzeń jest obiektywna. Bo wcześniej media bezrefleksyjnie rzucały się na temat podsunięty przez prokuraturę, opisywały sprawę jako przekręt. – Widział pan akta sprawy Polmozbytu? – pytam. – Tak, w sądzie – mówi Piepka.

Sprawdzam: w sądzie od 10 lat żaden dziennikarz nie miał dostępu do akt. Piepka prostuje: – Widzieliśmy część dokumentów sprawy, ale nie w sądzie. Dzisiaj nie wiem, czy były one związane z Polmozbytem, czy Krakmeatem. Jednakże chciałbym zauważyć, że nie jest to film dokumentalny, lecz fabularny, a to zasadnicza różnica. Za sprawą „Układu zamkniętego” wokół prokuratora Andrzeja Kwaśniewskiego zrobiło się pusto. Na korytarzu unikają go koledzy, u żony w pracy (jest sędzią w sądzie okręgowym) zaczęły się szepty. Prokuratura Generalna wydzwania i domaga się raportów. Prokurator Kwaśniewski nie zgadza się na rozmowę z „Newsweekiem”. Opowiada kolega Kwaśniewskiego ze studiów: – Może to jest właśnie sprawiedliwość? On zrobił z tamtych gangsterów, ci zrobili z niego skurwysyna. Ale ta korupcja, którą pokazano w filmie? Żeby coś zrobić samodzielnie, był za młody stażem, decyzje zapadały kolegialnie. Nie maltretował ludzi. On poza Jeziornym i Reyem robił naprawdę poważne historie. Cóż, zapamiętany będzie z „Układu zamkniętego”.

6. Służby skarbowe nie dowiedziałyby się o Andrzeju Długoszu, gdyby nie rajstopy. Konkretnie: pół miliona sztuk rajstop, które poznańska firma sprzedała Gdańskiej Fabryce Rowerów. Numer był wyjątkowo bezczelny – tony rajstop i fabryka rowerów nigdy nie istniały. Tropiąc faktury za fikcyjne usługi, skarbówka trafiła na firmę Cross Media. Z aresztu Długosz szuka pomocy. Jan Dworak, prezes TVP, interweniuje u prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka. Kaczmarek – dziś sponsor „Układu zamkniętego” – stawia na liście lakoniczną parafkę i przekazuje do Katowic. A prokurator z Katowic błyskawicznie prosi o uchylenie aresztu dla Długosza. PR-owiec wychodzi. Choć ciążą na nim kryminalne zarzuty, dyskretnie doradza politykom i biznesmenom. Jego firmy dostają zlecenia z publicznych spółek. Bohaterowie „afery hazardowej” spotykają się z nim przed wystąpieniami przed komisją śledczą. Szkoli działaczy PO. Przyjaźni się z politykami. W końcu sponsoruje „Układ zamknięty”. To, co pokazuje film, zbiega się z jego linią obrony: niekompetentni prokuratorzy i zawzięta skarbówka niszczą uczciwych biznesmenów. Kiedy postanawia sponsorować film, w sądach toczą się dwa jego procesy. Mirosław Piepka: – Pan Długosz nie jest sponsorem, sponsorami są dwie firmy reprezentowane przez niego. To, że pan Długosz ma jakąś sprawę, dowiedziałem się po fakcie, gdy uniewinniono go w pierwszej instancji, a firmy były już sponsorem. W 2010 r. na konferencji prasowej Długosz występuje razem z Lechem Jeziornym jako ofiara wymiaru sprawiedliwości. Ofiara układu. Andrzej Długosz: – Znam Reya i Jeziornego. Ich sprawa, podobna do mojej, nie jest niestety wyjątkiem. Póki wolność i własność nic nie znaczą, Polska nie będzie normalnym krajem. O perypetiach z prokuraturą Długosz nie chce rozmawiać.

7. Paweł Rey i Lech Jeziorny od lat opowiadają dziennikarzom swoją wersję tej historii. Zaczęli pięć lat temu. Pilotowani przez kancelarię prawną kontaktowali się z redakcjami w Warszawie. Chętnym dawali „pakiet”: brązowe teczki z materiałami. Wyimki z akt śledztwa, analizy, wycinki prasowe. Gotowce. Grali w otwarte karty: tylko tekst w ogólnopolskiej gazecie może powstrzymać układ, z którym wojują w Krakowie. Dziś zapewniają, że nigdy nie „chodzili po mediach”, to one prosiły ich o rozmowę. Teksty pojawiły się wkrótce. Lech Jeziorny: – Nie chodzi tylko o naszą historię, ale o to, że takich ludzi w podobnych sytuacjach w Polsce jest bardzo dużo, setki, może tysiące, i ten problem trzeba dostrzec. W ubiegłym roku powstał ruch Niepokonani 2012.W naszej bazie danych znajduje się już ponad dwa tysiące udokumentowanych przypadków, w których przedsiębiorca jest poszkodowany przez organy państwa w sposób zupełnie nieakceptowalny.

8. Poza filmem paru sponsorów „Układu zamkniętego” łączy głośna afera Stella Maris. Kościelne wydawnictwo Stella Maris z Gdańska było jedną z pierwszych polskich pralni brudnych pieniędzy. Śledztwo w sprawie afery prowadziła gdańska prokuratura. Na początku lat dwutysięcznych nadzorował je obiecujący śledczy Janusz Kaczmarek. Kiedy kilka lat później Kaczmarek pracował już w Warszawie i nie miał kontaktu ze sprawą, w aferze oskarżony został wraz ze wspólnikiem Andrzej Długosz. Według prokuratury, kiedy Cross Media dostawała lukratywny kontrakt z Orlenem czy PZU, wystawiała faktury za pośrednictwo firmom pomorskiego barona SLD, a ten z kolei wystawiał faktury wydawnictwu Stella Maris. Według prokuratury wszystko było lipą.

Niemal w tym samym czasie w odprysku afery Stella Maris, o „pomoc w przywłaszczeniu na szkodę kościelnej oficyny, 1,3 mln zł” zostaje oskarżony Mirosław Piepka. Składa wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Dzięki temu może uniknąć więzienia (inaczej groziłoby mu 10 lat). Dostaje pół roku w zawieszeniu i grzywnę. Dziś zastrzega, że o jego udziale w aferze nie można wspominać, bo zatarł mu się wyrok. Ryszard Bugajski, reżyser: – Takie sprawy jak podobieństwo bohaterów filmu do żyjących postaci proszę omawiać ze scenarzystami. Ja w to nie wnikam. Wybrał pan zły adres. Żadnego z tych ludzi nie poznałem przed ukończeniem filmu. Sprawy finansowania filmu to też nie moja rzecz, tylko producenta. To, że ktoś, sponsor czy producent, ma na pieńku z prokuraturą, nie zmienia wymowy filmu. Niech pan pomyśli – czy zmieniłaby się, gdyby za rok okazało się, że któryś ze sponsorów jest pedofilem?

9. „Układ zamknięty” to ewenement. Nie dość, że powstał za prywatne pieniądze, to jeszcze dostał nagrodę, zanim trafił na ekrany. W styczniu na wielkiej gali Pracodawców Rzeczpospolitej Polskiej zostaje nagrodzony Wektorem za „odwagę w dążeniu do przedstawienia prawdy o problemach, z którymi na co dzień zmagają się polscy przedsiębiorcy w starciu z bezwzględną machiną urzędniczą”. Wśród członków zarządu Pracodawców RP widnieje nazwisko Andrzeja Długosza, który ma powody do radości. Film dostaje nagrodę, on sam został ostatnio oczyszczony z najpoważniejszych zarzutów w dwóch procesach, które toczyły się przeciwko niemu. Wyroki są nieprawomocne, prokuratura zapowiada apelację. Wciąż trwa jeszcze jedna jego sprawa karna. Prokurator Kwaśniewski poszedł na urlop. Pisze pozwy przeciwko dziennikarzom i autorom filmu. Ale czy złoży je w sądzie? Gdyby to zrobił, zostałby automatycznie wyłączony ze sprawy Polmozbytu. Czy minister Jarosław Gowin, tak jak zapowiadał, będzie rozmawiał z prokuratorem generalnym o tej sprawie? Nie wiadomo. Miałby kłopot w podejmowaniu służbowych decyzji: z Pawłem Reyem zna się prywatnie z krakowskich czasów.

Violetta Krasnowska-Sałustowicz, Wojciech Cieśla

Układ, którego nie ma Teza, że za produkcją filmu „Układ zamknięty” stoi zorganizowana grupa osób, uwikłanych w słynną aferę Stella Maris, jest fałszywa W najnowszym „Newsweeku” ukazał się tekst pt. „Układ zamknięty oskarżonych i sponsorów” , którego autorzy piszą m.in.: „Producentem filmu »Układ zamknięty« jest człowiek skazany przed laty w aferze Stella Maris. Pieniądze na film dał też przyjaciel polityków PO, oskarżony w tamtej aferze. I prokurator, który nadzorował tamto śledztwo”. Powinni napisać: współproducentem „Układu zamkniętego” jest naiwniak, skazany - na własne życzenie - w odprysku afery Stella Maris. 20 tys. zł na film dał znany spin doctor, oskarżony i uniewinniony w zupełnie innym wątku tego procesu. Tyle samo dał też prokurator, swego czasu szef urzędu, któremu kiedyś podlegało śledztwo w tej sprawie. W dalszej części tekstu pojawiają się dowody na postawioną tezę: „Na początku lat dwutysięcznych śledztwo w sprawie Stella Maris nadzorował obiecujący śledczy Janusz Kaczmarek”.  Sam Kaczmarek potwierdza, że sformułowanie „nadzorował” nie jest nadużyciem, bo rzeczywiście był w latach 2002-2005 szefem Prokuratury Apelacyjnej, której podlegało (wśród całej masy innych postępowań) również śledztwo w sprawie Stella Maris.

- Ale nigdy nie zajmowałem się tą sprawą. Nie miałem pojęcia o istnieniu Mirosława Piepki, nie znałem Andrzeja Długosza – zarzeka się Kaczmarek.     Kolejny argument autorów: „Kiedy kilka lat później Kaczmarek pracował już w Warszawie i nie miał kontaktu ze sprawą, w aferze oskarżony został wraz ze wspólnikiem Andrzej Długosz” 

Janusz Kaczmarek pracował w Warszawie od 2005 roku. Dwa lata był prokuratorem krajowym. Od 8 lutego do 8 sierpnia 2007 r. był ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Andrzej Długosz, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce spin doctorów (C-Media, Cross Media) usłyszał prokuratorskie zarzuty w jednym z wątków pobocznych Stella Maris dokładnie 10 kwietnia 2007 roku, czyli w czasie gdy Kaczmarek był już szefem MSWiA. Cztery lata później Długosz został oczyszczony z zarzutów i uniewinniony przez sąd. Tych informacji brakuje w tekście „Newsweeka”.  I jeszcze jeden fragment: „Niemal w tym samym czasie w odprysku afery Stella Maris, o »pomoc w przywłaszczeniu na szkodę kościelnej oficyny, 1,3 mln zł« zostaje oskarżony Mirosław Piepka”  Stwierdzenie „Niemal w tym samym czasie” - to spore nadużycie. Mirosław Piepka poszedł bowiem do gdańskiej prokuratury w styczniu 2001 roku czyli 6 lat przed uwikłaniem w sprawę Długosza. Gdy Mirosław Piepka, jako prezes firmy poligraficznej ściśle powiązanej ze Stellą Maris zorientował się, że poświadczył częściową nieprawdę, sam z własnej inicjatywy poinformował o tym prokuratora. Kilka miesięcy później został za to skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na rok i ukarany grzywną w wysokości 3 tys. zł. Dopiero potem w gdańskiej prokuraturze apelacyjnej pojawił się Kaczmarek, zaś cały proces w sprawie Stella Maris ruszył 7 lat później. Kara Piepki dawno uległa zatarciu, a jego nazwisko zostało usunięte z rejestru skazanych. Stella Maris, wydawnictwo archidiecezji gdańskiej, służyło za pralnię pieniędzy trójmiejskim gangsterom. Firma wystawiała faktury VAT za fikcyjne usługi konsultingowe i doradcze, straty Skarbu Państwa oszacowano na 65 mln zł. W aferę byli zamieszani miejscowi deweloperzy i politycy praktycznie wszystkich opcji. Jednym z głównych podejrzanych jest były PRL-owski cenzor i właściciel firmy konsultingowej Jerzy B. Akta sprawy liczą ponad 400 tomów, na indeksie figuruje około 500 nazwisk, trzy razy więcej osób uwikłano w tę sprawę zupełnie nieświadomie i już dawno w niej niej uczestniczą. Prawda jest taka, że w tę w aferę „umoczony” jest praktycznie cały polityczny i biznesowy świat Trójmiasta. Gdyby bliżej się tym ludziom przypatrzeć, to można by odnaleźć wśród „ofiar Stelli” co najmniej kilkunastu innych sympatyków „Układu zamkniętego” z najwyższej politycznej i biznesowej półki. Fakty są takie, że Piepka, Kaczmarek i Długosz nigdy nie stworzyli żadnego układu. Ani razu się nie spotkali, nie współpracowali ze sobą i tak naprawdę w ogóle nie mieli ze sobą do czynienia aż do momentu publikacji w „Newsweeku”. Kolejnym zarzutem tygodnika jest zbyt tendencyjne pokazywanie w „Układzie” prokuratorów i skarbówki, jako zabójców polskiego biznesu. W dodatku oparte na jednym, niewyjaśnionym do dziś przypadku krakowskiego Polmozbytu.  Tymczasem scenarzyści brali na warsztat także losy poznańskiego Bestcomu i wiele innych przypadków...

- Nie opowiadam dokładnie losów Reya i Jeziornego, bo historia tych dwóch biznesmenów nie jest jedyną tego rodzaju. Scenarzyści dokopali się co najmniej do 20 takich przypadków – przekonywał dwa lata temu w obszernym wywiadzie dla „Newsweeka” Ryszard Bugajski, reżyser „Układu”. Ale w najnowszym w „Newsweeku” nie ma słowa o Jacku Karabanie i Robercie Nowaku, właścicielach Bestcomu, którzy przesiedzieli w areszcie 9 miesięcy, śledztwo w ich sprawie wlokło się  7 lat tylko po to, żeby w ubiegłym roku prokuratura poddała się i sprawę umorzyła. Dziś obaj domagają się 10 mln zł odszkodowania do Skarbu Państwa. Czy ich historia nie przystawała do tezy, bo nie nosi ani znamion gdańskiej afery, ani działań krakowskiej prokuratury?  W tekście „Układ zamknięty oskarżonych i sponsorów” nie ma też informacji, że w Polsce udokumentowano kilka tysięcy przypadków, w których przedsiębiorcy po wyjściu z sądu i uniewinnieniu wieszali się, że wielu z nich jest bezdomnych, psychicznie chorych, że przymierają głodem. Wystarczyło zadzwonić do Lewiatana, BCC czy Pracodawców RP – organizacji biznesowych, które bez względu na opcję polityczną mówią jednym głosem: jest bardzo trudno robić w Polsce biznes, bo policja, prokuratura i skarbówka potrafią bezkarnie zniszczyć ludziom dorobek całego życia. O tym jest właśnie film „Układ zamknięty”. 

- Będzie w „Układzie zamkniętym” dialog o tym, że ludzie, by przeżyć, muszą oszukiwać, że system komunistyczny w ogóle nie dawał ludziom żyć, a system gospodarczy panujący w dzisiejszej Polsce nie sprzyja rozwojowi, nie pozwala rozwinąć skrzydeł. A jeśli już komuś uda się te skrzydła choć trochę rozprostować, to się je ucina – przekonywał Ryszard Bugajski we wspomnianym już wywiadzie dla „Newsweeka” sprzed 2 lat i słowa dotrzymał. 

Oczywiście jest całe mnóstwo osób wątpliwej proweniencji, które dzisiaj podpinają się pod "Układ zamknięty" i zgrywają ofiary systemu. To normalne, że należy takich ludzi potępiać i pokazywać palcami. O tym chyba miał być ten artykuł w „Newsweeku” ale nie jest. Jest za to układzie, którego nigdy nie było... O wydumanym związku naiwnego producenta filmowego z dwoma sponsorami, którzy wyłożyli po 20 tys. na film o budżecie 5,6 mln zł. Wojciech Surmacz

27/04/2013 Kobiety na traktory” - oczywiście chodzi o akcję lewicy kobiecej pod podobnym tytułem:” Dziewczyny na Politechniki”. Jest do tego odpowiednie stowarzyszenie i fundacja, której zadaniem jest propagowanie- według kryterium płci- ideologii,. której celem, jest sztuczne zwiększenie kobiet na Politechnikach. Tak jakby kobiety same nie mogły zadecydować, czy studiować na Politechnice, Akademii Medycznej, Uniwersytecie, czy zostać” kurą domową”- jak pogardliwie Lewica nazywa kobiety, które poświęcają się domowi i dzieciom… Chodzi o wyrwanie za wszelką cenę kobiety z domu, wyssanie ich z miasteczek i wsi i wciągnięcie w hałas wielkiego miasta.. Żeby mogła sobie znaleźć „partnera”.. Najlepiej poniewierana najpierw po akademikach.- z rąk do rąk.. Czy będzie z niej dobra żona? Rozwodów przybywa- przybywa „ singli”.. Ubywa normalnych rodzin.. I wszędzie królestwo zasiłków, pardon- oczywiście demokracja zasiłków.. Teraz- dzięki socjaliście i premierowi w jednym- Donaldowi Tuskowi,” Matki I kwartału” otrzymają roczne urlopy macierzyńskie.. Znowu powiększy się demokratyczna strefa zasiłków, przybędzie zadań finansowych w gminach, które już toną w długach, dzięki przemyślnemu systemowi zadłużania ich.. Ileś tam „ da” Unia- resztę niech gmina pożyczy w banku. I rozbudowują strefę budżetową do granic nieprzyzwoitości.. A potem starają się tę strefę budżetową utrzymać- obkładając podatkami resztkę podmiotów, która jeszcze funkcjonuje w gminach.. Budowa socjalizmów gminnych trwa w najlepsze, aż do zupełnej zapaści.. Ciekawe jak będzie wyglądała Polska, jak wszędzie – w 2500 gminach- będą tylko jednostki budżetowe, czyli gminne lub państwowe? Skąd socjaliści wezmą pieniądze na utrzymanie tego wszystkiego? Być może Rada ds. Unikania Opodatkowania coś w tym względzie zrobi.. Skonfiskuje” obywatelom” III Rzeczpospolitej wszystko co jeszcze posiadają i to wszystko, co jeszcze nie tonie długach.. No a teraz do akcji „ Matki II Kwartału, „ Matki III Kwartału”, no i” Matki IV Kwartału”- razem z dziećmi kwiatów wszystkich kwartałów, żeby dostać jakieś pieniądze od państwowej gminy.. Będą tylko matki i dzieci wszystkich kwartałów, aż do zatracenia państwa.”. Matki wszystkich kwartałów łącznie się”- chciałoby się powtórzyć za Marksem. Dzieci i żony kiedyś- w zamierzchłej epoce –utrzymywane były przez mężów, lub się same utrzymywały- pracując. Teraz najlepsza matka to matka I,. II, III czy IV kwartału- utrzymywana przez państwo lub gminę.. czyli wszystkich pozostałych, którzy są „partnerami,’, mężami, narzeczonymi- wszystkich kwartałów całego roku i lat przyszłych- podzielonych na kwartały.. A dlaczego całość matek podzielono według kwartałów a nie według lat? Albo według dekad? Albo tygodni? Tylko akurat – kwartałów.. Co socjalistom zawiniły kwartały? Byleby siać propagandę…. Ciekawe, że wszystkie socjalistyczne ugrupowania sejmowe zgadzają się z pomysłem wydłużenia urlopów macierzyńskich. Jedne chwalą się, że są Lewicą, inne-, że chrześcijańską demokracją ,inne, że „ prawicą”, a jeszcze inne, że „ środkiem”. A gołym, że tak powiem okiem widać, że jest to jeden demokratyczny syf lewicowy. W różnych sosach propagandowych.. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest oburzony, że to jest ich program(!!!!) Prawo i Sprawiedliwość też nie jest zadowolone, bo już dawno o tym mówiło…. Polskie Stronnictwo Ludowe nie bardzo ma teraz głowę do tych spraw, bo mają problem z marszałkiem Podkarpacia, zamieszanym w jakieś afery korupcyjne. Podobno ma siedem zarzutów., Ale na pewno jest niewinny. Nawet wystąpił demonstracyjnie z Polskiego Stronnictwa Ludowego. W takim razie na pewno jest niewinny.. Najlepsze afery korupcyjne powstają są przy rozdzielaniu funduszy unijnych i budowie dróg. Ostatnich gryzą psy- skoro okazja czyni złodzieja? Przy budowie dróg jest najlepiej- ostatni w łańcuchu pokarmowym budowy dróg- na ogół nie dostają pieniędzy. Powiązani politycznie, jeszcze jakoś wydębia- reszta- niech sobie radzi na własną polityczną rękę. Przecież nie w sądach powszechnych. Szuka dojść.. Trzeba mieć układy- bo inaczej nici z forsy.. Rozkradają „ ten kraj” dokumentnie.. Jeden Wielki Folwark Zwierzęcy.. Dominują Świnie! „Rudzi na Politechniki”,” Blondynki na Politechniki”,” Zezowaci na Politechniki”, ”Prostytutki na Politechniki”,” „”Wysokie na Politechniki”,” ”Grube na Politechniki”,” ”Singielki na Politechniki”- „Kury domowe precz z Politechnik”. można byłoby przyjmować na studia politechniczne według różnych kluczy- poza kluczem i kryterium wiedzy.. A czy wiedza jest w dzisiejszym socjalizmie w ogóle komukolwiek potrzebna? A do czego? Jak mamy coraz bardziej roztrwonione państwo oparte o zasiłki, propagandę, redystrybucję dochodu? I o Wielkie Kłamstwo sączące się zewsząd.. Sąd- w ramach powrotu do sprawiedliwości wobec poprzedniego wyroku wobec pani posłanki Beaty Sawickiej z Platformy Obywatelskiej- odstąpił wobec niej od odpowiedzialności „karnej”, ale jak sędzia powiedział- nie odstąpił od odpowiedzialności moralnej i etycznej..(???) Ciekawe? To już sądy nie zajmują się wymierzaniem sprawiedliwości według prawa, tylko według moralności i etyki? Ale której? Bo jak twierdzi pani profesor Magdalena Środa- etyk mamy 12(????) Dla mnie- jako chrześcijanina – człowiek powinien postępować według etyki chrześcijańskiej, a inne etyki mnie nie interesują.. Ale ciekawym jest- jaką etykę na myśli miał sędzia wypowiadający te słowa o etyce i moralności..? Wszyscy w Polsce widzieli, jak pani posłanka, Beata Sawicka na ławce, przy skwerku- przyjmuje jakieś pieniądze, nagrane są rozmowy z Agentem Tomkiem Kaczmarkiem , wszystko wydawałoby się jasne i proste, a jednak… Sprawiedliwości stało się zadość na początku sprawy, ale obecnie sprawiedliwość poszybowała w stronę przeciwną. – też jej stało się zadość.. Mamy dwie sprzeczne ze sobą sprawiedliwości- ta pierwsza, skazująca- i ta druga- uniewinniająca.. Oczywiście winien jest pan Tomasz Karczmarek i służba, która niedopełniła formalności.. Pani Beata formalności- jak najbardziej dopełniła i z moralności i etyki jej sąd nie zwolnił.. Zwolnił ją z odpowiedzialności karnej.. Czyli z takiej, którą się sądy jeszcze w Polsce zajmują.. Nie wiedziałem, że sądy państwowe mają prawo zwalniać bądź nie z odpowiedzialności moralnej i etycznej? No i nie wiedziałem, że mimo naruszenia odpowiedzialności moralnej i etycznej- można zwolnić z karnej.. A czy polskie prawo jest w ogóle moralne i etyczne? Moim zdaniem w ogóle już dawno nie jest ani moralne , ani etyczne.. Na przykład cały ten ustrój jest ufundowany na kradzieży i nikomu ze znawców moralności i etyki – to nie przeszkadza.. Widocznie najlepszy jest ustrój niemoralny i nieetyczny oparty o kradzież, kłamstwo( oskarżony może kłamać w sądzie!), niespodziewane zwroty akcji sprawiedliwości – na podstawie tych samych dowodów. Wygląda na to, że służby werbują swoich pracowników już na etapie studiów prawniczych… Będziesz sędzią, ale będziesz dla nas pracował.. Co to za państwo oparte o przynależność do służb? A jest ich coraz więcej.. I coraz więcej pracowników służb.. Taką sieć na nas zarzucili.. W demokratycznym państwie prawnym gnijącym od czasów Grubej Kreski.. Pozdrawiam pana premiera Tadeusza Mazowieckiego- on to położył podwaliny pod gnijące państwo demokratyczne i prawne.. „Sędziowie na traktory”! A rządzą Polską jego koledzy. WJR

Ministerstwo Obrony WSI Czy można „za nic” dostać kilkaset tysięcy dolarów od Skarbu Państwa? Oczywiście pod warunkiem, że jest się byłym funkcjonariuszem komunistycznych służb specjalnych i oferuje się złapanie przywódcy Al-Kaidy. Wojskowa Prokuratura Okręgowa po siedmiu latach śledztwa umorzyła właśnie postępowanie dotyczące przekazania przez WSI ponad 100 tys. dolarów Aleksandrowi Makowskiemu – byłemu funkcjonariuszowi SB za rzekome zapewnienie ochrony wywiadowczej polskim żołnierzom w Afganistanie oraz za wskazanie kryjówki przywódców Al-Kaidy. Co istotne, o umorzeniu nie poinformowano najważniejszych organów państwa, w tym Służby Wywiadu Wojskowego, a to – zdaniem prawników – jest istotnym błędem prokuratury. Ministerstwo Obrony Narodowej, do którego trafiło pismo o umorzeniu śledztwa, nie skorzystało z prawa do odwołania i postanowienie WPO w Warszawie stało się prawomocne. Według informacji „Gazety Polskiej”, o sprawie nie poinformowano ministra Tomasza Siemoniaka, a pismo prokuratury trafiło do departamentu prawnego MON, kierowanego przez płk. Mariusza Tomaszewskiego. Jak na ironię, takim właśnie nazwiskiem posługiwał się Aleksander Makowski w okresie, gdy był rezydentem wywiadu PRL w USA. Kierowany przez płk. Tomaszewskiego departament zawiera ugody z osobami wymienionymi w „Raporcie z weryfikacji WSI”, wypłacając im gigantyczne odszkodowania. A Antoni Macierewicz, b. szef komisji weryfikacyjnej, pozwany lub oskarżany przez te same osoby, wygrywa procesy sądowe.

Umorzenie ściśle tajne Śledztwo w sprawie operacji ZEN od samego początku zostało objęte tajemnicą. Jak czytamy w odpowiedzi na nasze pytania wysłane do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dotyczyło ono „wprowadzenia w błąd organów państwowych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i dezinformacji wywiadowczej oraz niedopełnienia obowiązków, których mieli się dopuścić ustalona osoba cywilna i żołnierze byłych Wojskowych Służb Informacyjnych”. Dlaczego prokuratura czekała tyle lat, by ostatecznie stwierdzić, że umorzy śledztwo z powodu braku cech przestępstwa? Jak nas poinformował szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej płk Ireneusz Szeląg, „długotrwałość śledztwa wynikała z konieczności uzyskiwania zgód uprawnionych organów na wykorzystanie w śledztwie dokumentów i informacji niejawnych, jak też oczekiwaniem na ich odnalezienie w zasobach dokumentów”. „Prokurator prowadząca postępowanie stwierdziła brak znamion przestępstw w zdarzeniach będących przedmiotem śledztwa (...). Sentencję postanowienia o umorzeniu śledztwa wraz z pouczeniem o możliwości jego zaskarżenia przesłano Ministrowi Obrony Narodowej” – napisał „GP” płk Szeląg. Rzecznik prasowy MON płk Jacek Sońta odpowiedział nam, że ministerstwo nie złożyło zażalenia z powodu braku podstaw.

– Nic więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, ponieważ zarówno uzasadnienie postanowienia prokuratorskiego, jak i sprawa oznaczone są klauzulą „ściśle tajne” – powiedział nam płk Sońta. Dlaczego prokuratura i prawnicy z MON-u uznali, że śledztwo powinno być umorzone? Odmiennie tę sprawę oceniają osoby, które pracowały przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Art.132 Kodeksu karnego, na który powołał się płk Szeląg, mówi: „Kto, oddając usługi wywiadowcze Rzeczypospolitej Polskiej, wprowadza w błąd polski organ państwowy przez dostarczanie podrobionych lub przerobionych dokumentów lub innych przedmiotów albo przez ukrywanie prawdziwych lub udzielanie fałszywych wiadomości mających istotne znaczenie dla Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Dlatego pokrzywdzonymi w tym śledztwie powinni być prezydent RP, prezes Rady Ministrów, minister obrony narodowej, SWW, bo wszystkie te instytucje – zgodnie z ustaleniami przedstawionymi w „Raporcie z weryfikacji WSI” – były wprowadzane w błąd, a zatem powinno im przysługiwać prawo do złożenia zażalenia na decyzję WPO uznającą, że było inaczej.

– Z treści „Raportu z weryfikacji WSI” wynika, że wymierną szkodę finansową poniósł skarb państwa – m.in. MON oraz Zarząd Wywiadu WSI. Z tego powodu postanowienie o umorzeniu tego śledztwa powinno trafić zarówno do MON, jak i do Służby Wywiadu Wojskowego, która powstała w miejsce Zarządu Wywiadu WSI – mówi nam Maciej Lew Mirski, prawnik, członek Komisji Weryfikacyjnej WSI.

Niewiarygodny konfabulant Chociaż akta śledztwa od początku do końca są ściśle tajne, to jednak najważniejsze informacje na ten temat znajdują się w jawnym „Raporcie z weryfikacji WSI”.

– W drugiej połowie grudnia 2001 r. w jednym z konspiracyjnych mieszkań służb specjalnych w Warszawie doszło do spotkania ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego, p.o. szefa Urzędu Ochrony Państwa Zbigniewa Siemiątkowskiego, szefa WSI płk. Marka Dukaczewskiego oraz wiceprezesa firmy Konsalnet (i b. naczelnika Wydziału XI Departamentu I SB MSW) Aleksandra Makowskiego. Przedmiotem spotkania była misja w „Z”, a w szczególności rola, jaką w tej misji miał odegrać Aleksander Makowski – czytamy w „Raporcie z weryfikacji WSI”. O szczegółach tego spotkania mówił przed komisją weryfikacyjną m.in. Zbigniew Siemiątkowski, który w grudniu 2001 r. był p.o. szefa UOP.

– Ja nie wierzyłem w jego możliwości, bo one zostały zweryfikowane. On stąpał po śliskim gruncie na styku biznesu i służb. Byliśmy wówczas przekonani, że do źródeł informacji Makowskiego należy podchodzić bardzo ostrożnie. Sprawa w ogóle zaczęła się od sprawdzenia operacyjnego jakiejś jednej ze służb sojuszniczych, która wnosiła dużo wątpliwości. Jako szef Urzędu Ochrony Państwa byłem wewnętrznie przekonany, że trzeba postępować bardzo ostrożnie, bo mamy do czynienia z najważniejszą sprawą z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego kraju i naszych sojuszników. Interesy w [Afganistanie – red.] prowadził również Rudolf Skowroński [do dziś jest poszukiwany przez polską prokuraturę międzynarodowym listem gończym – red.]. Nasza weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości operacyjnych nie wypadła dla niego dobrze. Dlatego on poszedł ze swoimi pomysłami do WSI. My zakładaliśmy, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane – zeznał przed komisją weryfikacyjną Zbigniew Siemiątkowski. Służby sojusznicze, o których mówił b. szef UOP, to Amerykanie. Uznali oni Makowskiego za „bardzo niebezpieczną postać, która w okresie zimnej wojny wyrządziła Stanom Zjednoczonym wiele szkód”. Z informacji „Gazety Polskiej” wynika, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie wystąpiła do NATO o informacje dotyczące wspólnych działań służb sojuszniczych (w tym Polski) w Afganistanie, jak również innych krajach odnośnie do ustaleń w sprawie poszukiwań kryjówek przywódców Al-Kaidy oraz działań ochraniających przebywających na misjach żołnierzy. W przypadku operacji ZEN miało to szczególne znaczenie, Makowski wziął bowiem od skarbu państwa pieniądze właśnie za rzekome zapewnienie ochrony wywiadowczej polskim żołnierzom w Afganistanie oraz za wskazanie kryjówki przywódców Al-Kaidy.

Szpieg z PRL-u Podczas szukania w internecie informacji na temat Aleksandra Makowskiego pojawiają się najpierw takie, że jest on doktorem, pułkownikiem, specjalistą od spraw bezpieczeństwa, uczestnikiem paneli naukowych. O jego przeszłości jest niezwykle mało, warto więc przypomnieć, co na jego temat ujawniła „Gazeta Polska”. Życiorys Aleksandra Makowskiego jest typowym przykładem awansu społecznego. Jego ojciec Czesław Makowski, rocznik 1920 (posługiwał się też nazwiskiem Mackiewicz), pochodzący z małej mazowieckiej wioski pod Płońskiem, do momentu wybuchu wojny pracował jako szewc w Warszawie, a pierwsze doświadczenia w służbach specjalnych zdobywał w Armii Czerwonej. W 1944 r., gdy Czesław Makowski zaczynał karierę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, funkcjonariusze tej formacji byli szkoleni w ZSRR, a MBP w całości było kontrolowane przez radziecki odpowiednik, czyli NKWD. Ojciec Czesława Makowskiego, przedwojenny rolnik, po wojnie był pracownikiem fizycznym MSW, brat Czesława „zginął w walce z bandami jako oficer KBW” (specjalnej formacji wojskowej podporządkowanej ministrowi bezpieczeństwa publicznego), w MSW pracowała także matka Aleksandra Makowskiego. W resorcie był też zatrudniony pierwszy teść Aleksandra Makowskiego, późniejszy ambasador w Rumunii, druga żona Aleksandra Makowskiego, a także jej ojciec, brat i siostra. To pokazuje, jak służby specjalne PRL opanowane zostały przez rodzinne klany, które stały się swoistymi syndykatami, związkami doraźnych interesów. Czesław Makowski w latach 50. oficjalnie pracował jako dyplomata w Wielkiej Brytanii – w rzeczywistości był PRL-owskim szpiegiem. Także miejsce, w którym dostał mieszkanie, było znamienne. Czesław Makowski otrzymał lokal przy al. Przyjaciół, obok Ozjasza Szechtera oraz innych aparatczyków PZPR i funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych. Al. Przyjaciół znajduje się nieopodal Łazienek Królewskich, na tyłach Ministerstwa Sprawiedliwości, gdzie w latach 50. mieściło się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Aleksander Makowski zgłosił się do SB na ochotnika. W lipcu 1975 r. uzyskał dyplom Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadowczych Departamentu I MSW i od tego momentu gorliwie zajmował się zwalczaniem demokratycznej opozycji. Makowski, jako rezydent wywiadu o pseudonimie IRT, w latach 1988–1990 zajmował się również agentami ulokowanymi w Watykanie – oficjalnie był wówczas sekretarzem ambasady PRL w Rzymie. Znajdująca się w Instytucie Pamięci Narodowej teczka personalna Makowskiego jest niepełna – po roku 1990 r. ktoś usunął z niej 88 stron dokumentów. Było to w czasie, gdy Makowski zajął się biznesem – zasiadał we władzach firmy ochroniarskiej Konsalnet, założonej przez byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych. Jego partnerem biznesowym był m.in. Jacek Merkel, współzałożyciel Platformy Obywatelskiej. Dzięki pracy komisji weryfikacyjnej stworzonej i kierowanej przez Antoniego Macierewicza, okazało się również, że Makowski był także współpracownikiem WSI wspieranym przez Radosława Sikorskiego oraz Marka Dukaczewskiego.

Macierewicz wygrywa, MON przeprasza Dział prawny MON nie skorzystał z możliwości odwołania się od decyzji prokuratury w sprawie potocznie nazywanej operacją ZEN. To akurat nie dziwi, zważywszy na politykę Ministerstwa Obrony Narodowej wobec żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych oraz ich współpracowników. W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny odrzucił skargę prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego ws. nowelizacji ustawy o WSI, która dopuszczała przyjmowanie do SWW oraz SKW żołnierzy, którzy złożyli oświadczenia, ale nie zostali zweryfikowani.

– Wyrok oznacza, że żołnierze mogą wykonywać obowiązki w nowych służbach, ich umiejętności mogą być wykorzystywane – mówił po wyroku płk Mariusz Tomaszewski z departamentu prawnego MON. Nowelizacja rzeczywiście umożliwiła powrót do służby żołnierzom WSI, także tym, którzy przeszli szkolenie GRU lub KGB w Związku Sowieckim. Do dziś w strukturach MON pracuje ponad 100 b. żołnierzy WSI, w tym blisko 30 po szkoleniach w ZSRS lub innych krajach bloku wschodniego. MON bez żadnych protestów i procesów wypłaca odszkodowania żołnierzom WSI oraz ich współpracownikom, których nazwiska pojawiały w „Raporcie z weryfikacji WSI”. Tymczasem Antoni Macierewicz (PiS) – twórca Służby Kontrwywiadu Wojskowego, szef Komisji Weryfikacyjnej WSI, wiceminister obrony narodowej – wygrał niemal wszystkie procesy wytoczone mu w związku z „Raportem z weryfikacji WSI”. Co ciekawe, w procesach, które dotyczyły tych samych spraw, Ministerstwo Obrony Narodowej poddawało się walkowerem i zawierało ugody. W wyniku tych decyzji skarb państwa stracił setki tysięcy złotych. O takim sposobie zakończenia spraw zadecydował były szef MON Bogdan Klich (PO). Dotychczas Antoni Macierewicz wygrał prawomocnie procesy m.in. z b. członkiem zarządu Orlenu Krzysztofem Kluzkiem, b. współpracownikiem WSI w handlu bronią Edmundem Ochnio oraz Marcinem Krzyżychą, b. dyrektorem biura Senatu RP, szefem wywiadu WSI Waldemarem Żakiem. Sąd uznał, że Antoni Macierewicz miał prawo publikować te informacje. MON, które szło na rękę żołnierzom WSI oraz ich współpracownikom, nie było jednak tak uległe w przypadku matki wicepremiera Przemysława Gosiewskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Jadwiga Gosiewska pytała resort obrony m.in. o podstawę prawną, na podstawie której kierowana przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego prowadziła badanie katastrofy smoleńskiej, oraz o przepisy i umowy międzynarodowe, które umożliwiały prowadzenie tych badań. W udzielonych odpowiedziach MON powołał się jedynie na zapisy prawa lotniczego, rozporządzenie ministra z 2004 r. w sprawie organizacji i zasad funkcjonowania komisji oraz na porozumienie ministrów obrony Polski i Rosji z 1993 r., nie chciał jednak odpowiedzieć na szczegółowe pytania. Dorota Kania

Sędzia Paweł Rysiński nie rozgrzany, ale napalony: FOZZ, „Bolek”, Sawicka Doktor G., Olewnik Nie takie rzeczy robiło się w składzie sędziowskim pod przewodnictwem sędziego Pawła Rysińskiego, jak ta ostania z płaczącą degustatorską lodów w roli głównej. Gdy tylko spojrzałem na siwy włos sędziego i wysłuchałem mowy trawy, byłem pewien, że to ani pierwszy numer, ani ostatni numer towarzysza, który staż zaczynał w czasach Jaruzelskiego i ma się świetnie w czasach Komorowskiego i póki co Tuska. Właściwie nie wiadomo od czego zacząć, tak bogaty dorobek ma sędzia Rysiński, przy którym Sawicka jest zaledwie rozgrzewką. Może zacznijmy od afery FOZZ i wyroku sądu apelacyjnego, który nie mógł pójść na całość i uniewinnić, ale wspaniałomyślnie zmniejszył kary: Grzegorzowi Żemkowi, Janinie Chim, Dariuszowi Przywieczerskiemu, Zbigniewi Olawie oraz Irene Ebbinghaus. W uzasadnieniu Rysiński wygłosił następującą homilię: „Sąd zdecydował o przedawnieniu części zarzutów, bo uznał, że sędzia Andrzej Kryże, który orzekał w sprawie, nie był bezstronny co do zarzutów zagrożonych przedawnieniem.” Teraz się zastanawiam, czy przypadkiem nie palnąłem głupstwa ustawiając w ten sposób hierarchię wyczynów, wszak równie znana jest sprawa „Doktora G.”, a mało znana rola w tej sprawie sędziego Pawła Rysińskiego. Kto zgadł o jaką rolę chodzi? Brawo, chociaż to nie było trudne, sędzia wydał decyzję w sprawie kaucji i aresztu, w obu przypadkach nakazał odstąpić od represji i wypuścić pana „chirurga”. Dorobek sędziego dziwnym trafem nie idzie w parze ze sławą medialną, pomimo tego, że do wspomnianych hitów trzeba dołożyć wyrok uniewinniający „Bolka”, który też jest dziełem Pawła Rysińskiego, nawet arcydziełem biorąc pod uwagę uzasadnienie: „Nie ma żadnego dowodu, który potwierdzałby fakt współpracy Lecha Wałęsy z byłą SB jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”, lub też podawał by w wątpliwość prawdziwość złożonego przez pana Lecha Wałęsę oświadczenia lustracyjnego. Materiał dowodowy, który został przez sąd w tej sprawie zgromadzony, pozwala na graniczące z pewnością stwierdzenie, że najprawdopodobniej materiały oryginalne nigdy nie istniały.” Wałęsa został szczególnie obdarowany przez Rysińskiego, bo przed uniewinnieniem „Bolka”, dostał Lech od tego samego sędziego status pokrzywdzonego. Trofea sędziego wyglądały imponująco, nim się ktokolwiek dowiedział o najnowszym osiągnięciu, które dla porządku trzeba przytoczyć: „Notatki operacyjne, nagrania obrazu i dźwięku i zeznania osób zaangażowanych w tę sprawę czynności operacyjnych, są dowodami skażonymi pierwotnie. Te czynności stosowane przez CBA wobec Sawickiej do 16 czerwca wykonywane były wbrew prawu i nie mogą stanowić podstawy faktycznej i prawnej dla kontynuacji działań operacyjnych i legalizacji uzyskanych w ich wyniku już po 16 czerwca materiałów operacyjnych”. Podsumujmy, żeby żaden szlagier nie uszedł: FOZZ, Doktor G, „Bolek”, Sawicka. Robi wrażenie? A jak powiem, że to dopiero połowa, którą roboczo nazywam „sędzia surowy dla prokuratury, wyrozumiały dla przestępców”, to nie zostanę uznany za oszołoma? Trudno, zaryzykuje, ponieważ uważam, że warto poznać pełen profil sędziego. Pan Paweł Rysiński nie zawsze miał tak surowe podejście do prokuratury i tak łagodne do oskarżonych. Powyższe przypadki sędzia uznał za karygodne zaniedbania oskarżycieli, natomiast… i tu aż się boję, bo znów hit muszę wymienić… w sprawie Olewnika, sędzia Paweł Rysiński nie dopatrzył się żadnych uchybień prokuratury i utrzymał wyrok dożywocia dla samobójcy Olewnika, niejakiego Pazika i utrzymał wyroki dla pozostałych 8 „zabójców”. Byłby koniec, jednak przed końcem będzie zwieńczenie, taka klamra spinająca decyzje surowe z decyzjami łagodnymi. Wstańcie i wysłuchajcie wyroku w sprawie Olewnika, który „idealnie koresponduje” z wyrokami w sprawie „Bolka, FOZZ, Doktor G., Sawickiej: „Sąd przypomniał, że apelacja nie służy do ponownego rozpatrzenia winy, a jedynie do kontroli wyroku. Ocenił, iż sąd pierwszej instancji uznał oskarżonych za winnych na podstawie całego zgromadzonego materiału dowodowego.” Jak podejrzewam sąd pierwszej instancji, który urobił się jak durny, by wykazać, że złodziejka jest złodziejką, powiesi sobie nad łóżkiem to motto. Oby nam się! Przepraszam. Oby im się! A tam w ogóle, to czym my się nieboracy podniecamy, to nie wymiar sprawiedliwości i nie „Układ zamknięty”, to jest zakład pogrzebowy, o którym się wspomina tylko przy okazji bardziej znanego trupa, wyciągniętego z szafy. Matka Kurka

Wyrok dla dobra wymiaru sprawiedliwości. Jego własnego Uniewinnienie Sawickiej to ulga dla podejrzewanych o korupcję sędziów

1. Chyba trafił w sedno Beem Deep, który na swoim blogu w S24 napisał tak: „…sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie Paweł Rysiński i jego dwie koleżanki z Wydziału działali całkowicie zgodnie z najlepiej pojętym dobrem wymiaru sprawiedliwości. Już wyjaśniam dlaczego. Niemal analogiczna sprawa, prowadzona przez CBA, dotknęła bowiem sędziów Sądu Najwyższego. Ba! Dotknęła przewodniczącego wydziału jednej z najważniejszych z izb, tj. Izby Cywilnej, sędziego Henryka P. oraz sędziego NSA, Bogusława M. W tamtej sprawie dowody winy (nagrania, esemesy etc.) były również nie do zakwestionowania, przeto nie pozostało nic innego, jak uderzyć w „nielegalne działania CBA”…”.

2. Do sprawy, którą przypomniał Beem Deep dodam drugą, którą wygrzebałem z sieci (2008 rok) „…Sąd Najwyższy nie zgodził się w środę na ponowne postępowanie w sprawie uchylenia immunitetu sędziemu Sądu Rejonowego w Bielsku-Białej. Prokuratura zarzuca mu udział w zorganizowanej grupie przestępczej oraz przyjęcie łapówki. SN, działając jako sąd dyscyplinarny, utrzymał w mocy wcześniejsze postanowienie Sądu Apelacyjnego w Katowicach, który w październiku ubiegłego roku nie zezwolił na prowadzenie postępowania karnego przeciw sędziemu Jarosławowi S. i nie uchylił mu immunitetu. O sędziach z Bielska-Białej było głośno w związku z zarzutami, jakie w 2006 r. sformułowała prokuratura. Według niej, w bielskim sądzie działała grupa przestępcza o charakterze korupcyjnym. Media donosiły m.in., że w Bielsku-Białej można sobie kupić umorzenie sprawy, korzystny wyrok czy odroczenie kary… Prokuratura postawiła S. zarzuty w oparciu o zeznania innego sędziego z Bielska-Białej Grzegorza W., któremu SN w maju 2007 r. uchylił immunitet, wtedy też został aresztowany. Sędzia jest podejrzany o łapownictwo i płatną protekcję. Zdaniem śledczych, W. za pieniądze miał wydawać korzystne rozstrzygnięcia w sądach i pomagał w ich uzyskiwaniu. Według prokuratury, zeznania W. wskazują, że sędzia Jarosław S. działał w zorganizowanej grupie przestępczej i przynajmniej raz przyjął korzyść majątkową w zamian za rozstrzygnięcie sprawy. Natomiast zdaniem SN zeznania sędziego W. są nielogiczne i niespójne. Jak podkreślał sąd w uzasadnieniu środowego orzeczenia, pojawiają się w nich przypuszczenia. SN zaznaczył też, iż przy decyzji o zezwoleniu na prowadzenie postępowania karnego przeciw sędziemu, prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa musi być znacznie większe niż w zwykłym przypadku. SN podkreślił jednocześnie, że w sprawie sędziego Jarosława S. jedynym dowodem jest pomówienie, które nie może decydować o uchyleniu immunitetu…..”

3. Przy decyzji o zezwoleniu na prowadzenie postępowania karnego przeciw sędziemu, prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa musi być znacznie większe niż w zwykłym przypadku… – nieprawdaż, jaka piękna fraza, wskazująca, że sąd, także Najwyższy, nawet zasadę równości wobec prawa potrafi poświęcić dla dobra wymiaru sprawiedliwości. W tym wypadku swojego własnego dobra. Sędzia Rysiński też dobro wymiaru sprawiedliwości miał na względzie… Wojciechowski

Najpierw stwarzamy problemy, a później bohatersko je rozwiązujemy

1. Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że socjalizm to taki ustrój, który najpierw sam stwarza problemy, żeby później bohatersko je rozwiązywać. Podobnie coraz częściej, postępuje Donald Tusk i jego rządowa ekipa. Wczoraj właśnie w świetle jupiterów na konferencji prasowej w ogrodach swojej kancelarii, trzymając na rękach „dziecko I kwartału”, premier Tusk rozwiązał aż 3 problemy związane z polska rodziną, które stworzył wcześniej jego rząd.

2. Pierwszy to roczne urlopy wychowawcze dla jednego z rodziców dzieci urodzonych w roku 2013. Premier Tusk zapowiedział je na początku roku, wtedy kiedy ogłosił rok 2013, rokiem rodziny. Dłuższe o pół roku urlopy wychowawcze mają wejść w życie od 1 września ale tym dobrodziejstwem objęto także rodziców dzieci, które urodziły się 24 tygodnie wcześniej (tyle trwa dotychczasowy urlop wychowawczy). A więc przy tej propozycji, rodzice dzieci urodzonych w 2013 roku pomiędzy 1 stycznia, a 17 marca, nie byliby objęci wydłużonym urlopem wychowawczym, stąd właśnie „dzieci I kwartału” i protesty ich rodziców. Premier Tusk im uległ mówiąc, że ta „serdeczna presja” go urzekła i znalazł w budżecie dodatkowe 500 mln zł, 350 mln zł w mniejszych kosztach obsługi długu publicznego, pozostałe w rezerwie celowej na pokrycie kosztów powodzi (choć jeszcze ponad pół roku przed nami i nie wiadomo jak to z tymi powodziami jeszcze będzie). Niejako przy okazji pojawiły się w zaprzyjaźnionych mediach liczne filmiki, jak premier Tusk z troską pochyla się na najmłodszymi Polakami, jak dźwiga z jedną z matek wózek na schodach swojej Kancelarii, słowem słodkich fotek „ludzkiego Pana” z niemowlakami i ich rodzicami wystarczy na kilka kampanii wyborczych.

3. Drugi problem, który udało się na konferencji prasowej rozwiązać, to tzw. godziny za złotówkę w przedszkolach, choć jak się wydaje, odbędzie się do jednak głównie na koszt samorządów dla których prowadzenie przedszkoli jest zadaniem własnym. Otóż także na początku roku premier Tusk ogłosił, że jego rząd od września 2013 roku, dofinansuje 6 i 7 godzinę opieki nad dziećmi w przedszkolach, tak aby rodzice nie płacili za nie więcej niż 1 zł. Niedługo później minister edukacji Krystyna Szumilas wyjaśniła, że to rozwiązanie rząd wprowadzi dopiero od września 2014 roku i wtedy sfinansuje już wszystkie godziny powyżej godziny 5, których koszty pokrywają samorząd i rodzice. Wczoraj i w tej sprawie Tusk zmienił zdanie. Tyle tylko, że w budżecie państwa jest na to 200 mln zł, a na tyle były szacowane dodatkowe środki dla samorządów prowadzących przedszkola aby dofinansować w nich godziny 6 i 7. Wygląda więc na to, że samorządy będą musiały obniżyć opłaty za przedszkola ale rząd przekaże im tylko część środków, które będzie kosztować ta operacja.

4. Wreszcie trzeci problem, który wprawdzie tylko połowicznie ale wczoraj rozwiązał na konferencji prasowej premier Tusk, to pójście 6-latków obligatoryjnie do szkół od września 2014 roku. Ustawa wprowadzająca takie rozwiązanie już w roku 2012 została znowelizowana i ten obowiązek przesunięto o 2 lata. Teraz zdaniem premiera ten obowiązek będzie dotyczył dzieci, które skończą 6 lat w I połowie 2014, dzieci z II półrocza ten obowiązek nie będzie dotyczył, tyle tylko, że tutaj zasadniczym problemem nie jest wiek dziecka (pół roku młodsze, czy starsze) ale nieprzygotowanie budynków szkolnych dla tak małych dzieci. Samorządy na to przystosowanie miały dostać odpowiednie środki finansowe ale od 2 lat minister Rostowski tnie niemiłosiernie dotację celową na to dofinansowanie i opóźnienia samorządów w tym dostosowaniu są olbrzymie, co wytknął rządowi i samorządom NIK w ostatnim raporcie pokontrolnym.

5. Tak to na jednej konferencji prasowej, premier rozwiązał aż 3 poważne problemy, które wcześniej swoimi „światłymi” decyzjami stworzył jego rząd. Wprawdzie za przedszkole „za złotówkę” czy 6-latki obligatoryjnie w szkole, będą musiały zapłacić w dużej części same samorządy ale premier Tusk pokazał po raz kolejny jak jest wrażliwy na potrzeby polskiej rodziny. Kuźmiuk


Wyszukiwarka