ŚWIADECTWA STANU WOJENNEGO

ŚWIADECTWA

STANU WOJENNEGO

RELACJE I WSPOMNIENIA

TOM 2

I N S T Y T U T P A M I Ę C I N A R O D O W E J KOMISJA ŚCIGANIA ZBRODNI PRZECIWKO NARODOWI POLSKIEMU

ŚWIADECTWA STANU WOJENNEGO

Wstęp Janusz Krupski Opracowanie Antoni Dudek, Krzysztof Madej

WARSZAWA 2001

Opracowanie graficzne Krzysztof Findziński

Redakcja Anna Zawadzka

Korekta Hanna Smierzyńska

Skład i opracowanie cyfrowe obrazu Wojciech Czaplicki

Druk

OMIKRON

Na okładce: niezależna demonstracja pierwszomajowa w 1982 r. w Warszawie.

Zdjęcie ze zbiorów prywatnych, autor nieznany

© Copyright by Instytut Pamięci Narodowej Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu

Seria ״Relacje i wspomnienia”: tom 2

ISBN 83-915983-1-4

SPIS TREŚCI

Wstęp 7

Lech Adamczyk Prawnik w konspiracji 16

Ks. Stanisław Bartmiński Wojenne rekolekcje 21

Ks. Stanisław Bogdanowicz W ostrzeliwanej bazylice 27

Dariusz Boguski Pól roku bez brody 32

Adam Borowski W pogotowiu 42

Piotr Brzozowski Strajk w rektoracie 52

Janina Jadwiga Chmielowska Praktyka długiego marszu 59

Stanisława Gawlik Zpotrzeby serca 73

Henryk Gontarz Strajk w Świdniku 77

Michał Gruszczyński Szukanie kontaktu 93

Piotr Izgarszew Dla mnie wszystko zaczęło się po 13 grudnia ... 98

Marek Kamiński Paczka kawy za dwie ryzy papieru 110

Andrzej Kiepurski CDN - pewne doświadczenie 117

Karol Krasnodębski Tak było 128

Marian Kulecki Z roku na rok 135

Leonard Łącki Wolni i solidarni 140

Wiesław Maciejewski Robiliśmy, co w naszej mocy 149

Stanisław Malara W cieniu ״Arki Pana” 158

Stanisław Marczuk Z mieszkania do mieszkania 170

Dariusz Mrzygłód Bibuła na Podbeskidziu 182

Tadeusz Nitka Pomoc ze zmilitaryzowanego zakładu 189

Władysław Piksa Solidarność nie zginie w górolskiej dziedzinie . . 193

Wojciech Słodkowski By ludzie wiedzieli, ze istniejemy 197

Anna Stawicka-Kołakowska Element niezresocjalizowany 209

Jan Studentowicz ״Janosik” z Nowego Targu 220

Jan Środoń Konspiratorzy z PAN 225

Wojciech Zaleski Zperspektywy Konina 235

Mieczysław Zlat Od doradcy do ״ujawnionego” konspiratora. . . 242

Wykaz skrótów 252

Indeks osobowy 257

WSTĘP

Na temat stanu wojennego powstała już całkiem niemała literatura: prace historyków, prawników, socjologów. Wypowiedzieli się też na ten temat publicyści i główni uczestnicy wydarzeń, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony barykady. W dzieło tworzenia tej literatury wpisuje się działalność naukowa i wydawnicza Instytutu Pamięci Narodowej. Obok planowanych prac o charakterze monograficznym i publikacji dokumentów wytworzo­nych przez tajne służby PRL znalazł się i ten zbiór kilkudziesięciu relacji drukarzy, kolporterów i redaktorów podziemnych wydawnictw, działaczy związkowych, adwokatów, księży, uczestników różnego rodzaju akcji po­mocy dla represjonowanych. Są to relacje ludzi, jakich tysiące działały wsze- rokim ruchu oporu przeciwko komunistycznej władzy, w jakimś sensie re­prezentatywne dla pokolenia stanu wojennego.

Uderza w tych relacjach traktowanie walki, która odcisnęła niezatarte piętno na życiu jej bohaterów, jako czegoś normalnego, oczywistego, ko­niecznego. Czytelnikowi, który ma osobiste doświadczenia z okresu stanu wojennego, niniejsza publikacja nie tylko poszerzy wiedzę historyczną, ale też pomoże się odnaleźć, skłoni do wspomnień i refleksji. Ponieważ sam jestem jednym z takich czytelników, postanowiłem zamiast typowego wstępu dołączyć do zamieszczonych w tomie relacji swoją własną.

Ostatnie dni przed wprowadzeniem stanu wojennego spędziłem, tak jak cały kończący się rok, w nieustannych podróżach, głównie między Lubli­nem a Gdańskiem, próbując pogodzić obowiązki redaktora ״Spotkań”, kie­rownika sekcji historycznej MKZ w Gdańsku i doktoranta historii na Kato­lickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracy było tak wiele, że nie było czasu martwić się ewentualnym atakiem komunistycznej władzy na ״Solidarność” i opozycję - według mnie nieuchronnym. W Gdańsku wspólnie ze współ­pracownikami zadbaliśmy tylko o odpowiednie zabezpieczenie zgromadzo­nych przez nas materiałów dotyczących Grudnia 1970, by nie wpadły w ręce władz, w Lublinie zaś ukryliśmy sprzęt poligraficzny i papier - na nadzwy­czajną okazję.

W sobotę 12 grudnia byłem w Gdańsku i jeszcze wieczorem nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić: zostać na niedzielę i trochę odpocząć, czy pojechać na ten dzień do Lublina, do domu, i zobaczyć się z ciężko chorym

7

ojcem. Coś mi w duszy mówiło, że mogę go już więcej nie zobaczyć, i to przeważyło. Wsiadłem do nocnego pociągu relacji Gdynia-Warszawa i około 6 rano znalazłem się na Dworcu Wschodnim; na mieście nie zauważyłem nic szczególnego. O godzinie 7 miałem autobus do Lublina z pobliskiego dworca Stadion. W czasie jazdy z radia wysłuchałem wystąpienia gen. Ja­ruzelskiego - już nie miałem po co iść do domu. Ojca już więcej nie zoba­czyłem; o jego śmierci w sierpniu 1982 r. dowiedziałem się dwa tygodnie po pogrzebie.

Z autobusu wysiadłem na rogatkach Lublina. W ciągu kilku godzin zo­rientowałem się, że większość kolegów z lubelskiego środowiska ״Spo- tkań” została internowana, wśród nich Janusz Bazydło i Wojciech Samoliń- ski. Kilku kolegów tej nocy było poza domem, w drukarni, skąd wynieśli wbezpieczne miejsce sprzęt i częściowo wydrukowany numer ״Spotkań”, a następnie udali się do lubelskich zakładów pracy, aby wesprzeć strajkujące załogi. Paweł Nowacki i Janek Stepek w nocy byli poza Lublinem. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że ukrywają się na terenie diecezji przemyskiej.

Tego dnia udało mi się nawiązać kontakt tylko z Bożeną Wronikowską, Teresą Podgórską oraz z Antonim Mężydło, który dwa miesiące wcześniej przeniósł się z uczelni w Gdańsku na studia filozoficzne na KUL i nie został jeszcze namierzony przez SB. Antek wyjechał z Lublina następnego dnia, bo wystraszeni gospodarze wymówili stancję kilku mieszkającym u nich stu­dentom KUL, obawiając się, że niechybnie ściągną na nich represje ze stro­ny władz. Zabrał ze sobą jeden z powielaczy. Zaszył się gdzieś w swoich rodzinnych stronach na Kujawach i czekał na kontakt. Natomiast ja posta­nowiłem znaleźć sobie jakiś dach nad głową, z góry rezygnując z pójścia w ślady kolegów, czyli dołączenia do grona strajkujących robotników. Uzna­łem, że byłoby to tylko przedłużeniem o kilka dni wolności. Główne zada­nia, jakie sobie na ten czas wyznaczyłem, to: kontynuacja działalności wy­dawniczej, podtrzymanie kontaktów z naszym przedstawicielem w Paryżu Piotrem Jeglińskim i dalsze prace nad materiałami o Grudniu 1970.

Na swoją pierwszą kwaterę trafiłem w niedzielę późnym wieczorem. Wskazała mi ją jedna ze studentek KUL - jej koleżanka wyjechała do domu na święta i właścicielka stancji zgodziła się przyjąć mnie na jej miejsce na okres ferii. Taki był początek mojego blisko 10-miesięcznego okresu ukry­wania się. W tym czasie nigdy nie miałem jakichkolwiek problemów ze znalezieniem mieszkania czy zdobyciem podstawowych środków do życia - głównie dzięki bezinteresownemu spontanicznemu wsparciu wielu często nie znanych mi wcześniej osób. Najwięcej pomogła mi Joanna Puzyna, stu­

8

dentka psychologii KUL. Notabene nie interesowała się ani polityką, ani opo­zycją. Pobraliśmy się po zawieszeniu stanu wojennego, jesienią 1983 r.

W Lublinie spędziłem tylko miesiąc. Doszedłem do wniosku, że w tym niedużym mieście, dosyć wąskim środowisku może mnie łatwo namierzyć SB i zamiast poświęcić się konkretnej pracy, będę koncentrować się na tym, by nie dać się złapać. Ponieważ w Warszawie miałem liczne grono znajomych, w tym wielu sympatyków i współpracowników ״Spotkań”, i by­ło to rodzinne miasto Joanny, zdecydowałem się tam przeprowadzić. W sto­licy już pod koniec stycznia nawiązałem kontakt z Elżbietą Nalewczyńską, współpracującą wcześniej z Sekcją Kultury Warszawskiego KIK i warszaw­skim środowiskiem ״Spotkań”. Miała bardzo dobrą opinię: nie rzucająca się w oczy, skromna, uczynna. W październiku 1981 r. spotkałem ją w biurze Piotra Jeglińskiego w Paryżu, dokąd została wysłana przez naszych kole­gów z Warszawy. Jej zachowanie tam nie budziło żadnych podejrzeń. Za­proponowałem jej więc pracę w konspiracji, na co zgodziła się bez wahania i zaproponowała, że wciągnie w to jeszcze swoją koleżankę Hankę Borucką. Pracowały z wielkim zapałem, przewoziły korespondencję i materiały re­dakcyjne. Były moimi łączniczkami z Lublinem i Gdańskiem. Przez ich ręce przechodziła między innymi część korespondencji z Paryżem. Skontakto­wały mnie również z podziemną drukarnią ״Solidarności”, dzięki czemu mogły ukazać się drukiem przygotowane przez nas wcześniej książki: Pio­tra Woźniaka Zapluty karzeł reakcji, w marcu, a trzy miesiące później dwu­tomowe Zaproszenie do Moskwy Zbigniewa Stypułkowskiego.

Spotykałem się poza tym z innymi osobami, przez które załatwiałem różne sprawy. Niezwykle ważne dla naszej działalności konspiracyjnej były kontakty z moim promotorem prof. Jerzym Kłoczowskim i dyrektorem bi­blioteki KUL Andrzejem Paluchowskim. Za ich pośrednictwem szła na przy­kład korespondencja zagraniczna czy pieniądze. Od nich też wiosną 1982 r. dowiedziałem się, że MSW, poprzez przedstawicieli władz KUL zajmują­cych się represjonowanymi studentami i pracownikami uczelni, zapropono­wała mi ujawnienie się, bez stawiania żadnych warunków. Uznałem to za próbę rozbicia podziemia i odmówiłem, uzasadniając swoją decyzję tym, że innym osobom, będącym w podobnej sytuacji, nie stworzono tak dogod­nych warunków jak mnie. Potem MSW zaproponowało mi zalegalizowanie ״Spotkań”. Przy okazji dowiedziałem się, że władza ludowa bardzo wysoko ocenia poziom tego pisma i uważa, że polska kultura traci na tym, iż jest to wydawnictwo niskonakładowe ukazujące się w drugim obiegu. Ponownie odmówiłem. Wówczas poinformowano mnie, żebym nie miał złudzeń, bo

9

władze i tak śledzą mój każdy krok. Odpowiedziałem, że w takim razie w każdej chwili mogą mnie zatrzymać.

W czerwcu pojechałem do Rzeszowa, żeby spotkać się z ukrywającymi się na tamtym terenie Stepkiem i Nowackim. Ponieważ obaj nie mieli żadnego zajęcia, uzgodniliśmy wspólnie, że uruchomią jeden z naszych powielaczy, który miał do nich trafić w lipcu. Transportem powielacza zajęła się Borucka, niestety, sprzęt nie dotarł pod wskazany adres. Po jakimś czasie dowiedzia­łem się od kolegów, że SB zrobiła nalot na mieszkanie, gdzie czekali na tę przesyłkę, wyskoczyli jednak z pierwszego piętra przez okno i uciekli. Nato­miast Borucka powiedziała mi, że samochód przewożący powielacz zatrzy­mała milicja. Jej opis całego zdarzenia był tak mętny, że nabrałem wobec niej podejrzeń o współpracę z SB. Nie wiedziałem też, co myśleć o Nalewczyń- skiej. W każdej chwili półroczna praca nad reaktywowaniem w podziemiu ״Spotkań” mogła lec w gruzach. Postanowiłem jednak nie ujawniać obu pa­niom swoich wątpliwości i jak gdyby nigdy nic działać dalej. Aby zapobiec przeciekom, o swoich podejrzeniach poinformowałem tylko kilka najbar­dziej zaufanych osób, w tym Piotra Jeglińskiego. Niestety zdążył wcześniej wysłać na kontakt Nalewczyńskiej transport sprzętu poligraficznego.

Sprawą strategiczną stało się wydanie kolejnego numeru ״Spotkań”. Postanowiliśmy zaangażować do tego zespół lubelski, którym kierował wtedy Krzysztof Wasilewski (w czerwcu zwolniony z internowania). Pod koniec września otrzymałem informację, że druk podwójnego (17/18) stukilku- dziesięciostronicowego numeru jest na ukończeniu. Tymczasem SB podjęła rozmowy w sprawie ujawnienia pisma z naszymi internowanymi kolegami, głównie z Januszem Bazydłą, który zdawał się być do tej idei przekonany. W połowie września Janusz dostał przepustkę i pojechał do rodziny do Za­kopanego. Wspólnie ze Stepkiem, Nowackim i Wasilewskim postanowili­śmy się z nim tam spotkać i porozmawiać, aby zapobiec konfliktowi w śro­dowisku. Przekonaliśmy go, że ״Spotkania” nadal powinny ukazywać się w podziemiu, w przeciwnym razie mogłyby zostać zniszczone przez SB, i nakłoniliśmy, by zaprzestał dalszych rozmów na temat legalizacji.

Po rozmowie z Januszem stało się dla nas jasne, że jesteśmy pod obser­wacją. Na kolejny ruch ze strony SB nie trzeba było długo czekać. Kilka dni po tym spotkaniu Stepek został zatrzymany w Warszawie i przewieziony na oddział internowanych do więzienia w Lublinie. Nie miałem wątpliwości, że moje zatrzymanie to tylko kwestia czasu - i nie pomyliłem się. Zaczaili się na mnie 22 października, przed blokiem na osiedlu Piaski, gdzie mieszkała Borucka. W południe, kiedy wyszedłem z klatki schodowej przed blok, ktoś

10

krzyknął za mną: ״Ręce do góry!”. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem biegną­cego w moim kierunku mężczyznę z wymierzonym we mnie pistoletem. Usi­łowałem uciekać, drogę zagrodził mi jednak drugi mężczyzna. Działo się to na oczach oniemiałych ze zdumienia, licznych w tym miejscu przechodniów.

Wepchnięto mnie do fiata 125p, gdzie czekał już na mnie kpt. Grzegorz Piotrowski. Zagadnął: ״Może porozmawiamy o «Spotkaniach»?”. Próbował się ode mnie dowiedzieć, gdzie byłem i co robiłem, nie zgodziłem się jednak na rozmowę, powiedziałem mu, że właśnie jestem na urlopie i oderwałem się od spraw, które go interesują. Zostałem przewieziony do aresztu w pałacu Mostowskich, a po dwóch dniach oficerowie SB z Lublina - Berger i Bogusz

W Lublinie po otrzymaniu decyzji o internowaniu trafiłem do więzienia przy ulicy Zemborzyckiej. Warunki były tam zupełnie znośne. Ulżyło mi, przestałem czuć się osaczony i opadło ze mnie nieustanne napięcie, stale obecne w trakcie ukrywania się. Poczułem, że odpoczywam. SB nie dawa­ło jednak za wygraną. Dwukrotnie odwiedził mnie por. Berger, przedstawia­jąc mi ultimatum: albo zaniechamy wydawania ״Spotkań”, albo je zalegali­zujemy. W ״Sztandarze Młodych” z 2 grudnia został opublikowany artykuł Nielegalne ״Spotkania”, z którego można się było dowiedzieć, że skupiona wokół nielegalnego wydawnictwa ״Spotkania” grupa pracowników i stu­dentów KUL mogłaby się przysłużyć dialogowi władzy ze społeczeństwem. Grupa ta postawiła jednak na konfrontację, posługując się ludźmi chorymi umysłowo i lokując w mieszkaniu jednego z nich - Adama Paszkowskiego

11

Byłem oburzony tym artykułem i przy pierwszej nadarzającej się okazji po­wiedziałem komendantowi oddziału dla internowanych mjr. Wronce, że insynu­acje władz, iż kryjemy się za plecami ludzi chorych umysłowo, są nikczemne i pozbawione sensu. Wyraziłem też nadzieję, że ponieważ ruch ״muminko- wy” działa pod patronatem Kościoła, Episkopat na pewno tej sprawy nie puści płazem. Prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyłem w interwencję Episko­patu. Władze zareagowały dość nietypowo. W numerze ״Sztandaru Młodych” z 16 grudnia opublikowano pod tym samym tytułem artykuł, z którego usu­nięto między innymi akapit dotyczący umieszczania drukarni w mieszkaniach osób umysłowo chorych.

Z internowania zostałem zwolniony 8 grudnia. W domu panowała żałoba po śmierci ojca. W Lublinie też był ponury nastrój. Znajomi przyjęli mnie różnie: jedni serdecznie, drudzy niezwykle ostrożnie, z jakąś obawą, jeszcze inni wręcz mnie unikali. Miłym akcentem było spotkanie zorganizowane przez dr. Adama Stanowskiego i ks. Wacława Oszajcę przy kościele powi- zytkowskim - ze mną i zwolnionymi z internowania moimi kolegami. Po­krzepiła mnie też wiadomość, że Krzysztof Wasilewski kończy druk kolej­nego podwójnego (19/20) numeru ״Spotkań”.

Kiedy opuszczałem więzienne mury, kazano mi stawić się po dwóch dniach w Komendzie Wojewódzkiej MO przy ulicy Narutowicza, co też uczyniłem. Rozmawiał ze mną znowu por. Berger. Tym razem był bardzo zasadniczy: ״Panie Krupski, żarty się skończyły, musi pan zaprzestać działalności i podjąć normalną pracę zarobkową”. A mnie zebrało się wtedy na żarty i odparłem: ״To co, dacie mi teraz z dziesięć lat?”. Berger obrzucił mnie zimnym spojrzeniem i ostrzegł: ״Niech pan nie podskakuje”. Cóż miałem robić? Poszedłem do urzę­du pracy i oświadczyłem, że jestem bezrobotny. Dowiedziałem się jednak, że aby dostać nową pracę, muszę dostarczyć dokument o zwolnieniu mnie z po­przedniej posady. Pojechałem więc do Gdańska, do Zarządu Regionu ״Solidar- ności”, i poprosiłem o rozmowę z komisarzem wojskowym. Niestety nie za­stałem go, ale sekretarka powiedziała mi, że właśnie wysłano mi na adres domowy zawiadomienie o dyscyplinarnym zwolnieniu mnie z poprzedniej pra­cy. Jej zdaniem, nie stawiając się 14 grudnia 1981 r. i później w biurze, porzu­ciłem pracę, co było podstawą do dyscyplinarnego zwolnienia. Wróciłem więc do Lublina i czekałem na zapowiedziany dokument, którego nie doczekałem się ani wtedy, ani nigdy. Uznałem zatem, że nie mam podstawy formalnej, by spełnić oczekiwania por. Bergera, i powróciłem do pracy wydawniczej.

Przede wszystkim musiałem jak najszybciej wyjaśnić, kim jest Nalew- czyńska, tym bardziej że przejęła duży transport sprzętu od Jeglińskiego.

12

Umówiłem się z nią na rozmowę u Magdy, siostry Jeglińskiego. Do Warsza­wy przyjechałem 20 stycznia około 9 rano, razem z Joanną. Już po wyjściu z pociągu zorientowałem się, że kręci się przy mnie jakiś podejrzanie wyglą­dający młody człowiek. Joanna pojechała do rodziców, a ja postanowiłem ״zgubić” tego młodzieńca - bardziej dla sportu niż z rzeczywistej potrzeby. Około godziny 11 w mieszkaniu Joanny pojawili się dwaj esbecy. Jednym z nich był kpt. Piotrowski. Chcieli się dowiedzieć, gdzie jestem.

Tymczasem ja, nie niepokojony przez nikogo, tego i następnego dnia od­wiedzałem znajomych. Najważniejsze spotkanie - z Nalewczyńską - miałem umówione na 21 o godzinie 14. Przed domem Magdy zauważyłem fiata 125p z ״załogą” - a więc jednak byli. Przegadaliśmy z Magdą całą godzinę. Nalew- czyńska się nie pojawiła. Z mieszkania Magdy pojechałem do księgarni OR PAN w Pałacu Kultury. Kiedy z niej wychodziłem, była godzina 16 - w stycz­niu o tej porze jest już ciemno. Przy obrotowych drzwiach stało trzech, może czterech mężczyzn. Rozpoznałem tego z nich, który patrzył w moim kierun­ku. To był por. Szewera, który kilka razy prowadził rewizje u mnie w domu. Nie miałem już wątpliwości, że zostanę zatrzymany. I rzeczywiście, kiedy tylko zszedłem po schodach na plac przed pałacem, usłyszałem dobiegające z tyłu pytanie: ״Krupski?”. Nie zdążyłem nawet udzielić odpowiedzi, bo dwóch mężczyzn chwyciło mnie za ręce i wepchnęło do nadjeżdżającego samochodu. Niby nic nadzwyczajnego - tak na ogół wyglądały zatrzymania na ulicy. Kiedy jednak wyjechaliśmy z Warszawy, minęliśmy Izabelin, Laski i dojechaliśmy do Puszczy Kampinoskiej, poczułem się zaniepokojony. Po­myślałem, że niedaleko stąd są Palmiry. Skojarzenie miałem jednoznaczne: zabiją mnie. Postanowiłem jakoś się na ten moment przygotować. Prze­rwałem panujące milczenie: ״Czy chcecie mnie tutaj rozwalić?”. Odpo­wiedź była zaskakująca: ״Nie, jedziemy do Gdańska, gdzie zdradził pan swoich kolegów, ale pomyliliśmy drogę”. Wzruszyłem tylko ramionami.

Przy drodze pojawiła się tablica z napisem ״Truskaw”, potem minęli­śmy pętlę autobusową i końcowy przystanek linii 708, skręciliśmy w lewo i wjechaliśmy polną drogą w las. Wtedy padła komenda: ״Wysiadać”. Obok mnie stanęło dwóch esbeków, jeden złapał mnie za rękę, a drugi trzymał pojemnik z gazem paraliżującym na wysokości mojej głowy. Samochód cofnął się kilkanaście metrów do tyłu i reflektorami oświetlił miejsce, gdzie staliśmy. Esbecy polecili mi zdjąć kurtkę i położyć się na ziemi. Popchnęli mnie, upadłem. Jeden z nich wyciągnął z torby dużą butlę i polał mnie czymś od szyi w dół. Poczułem silne pieczenie, pewnie na chwilę straci­łem przytomność. Kiedy się ocknąłem, nikogo już nie było. Oszołomiony

13

ubrałem się. Skojarzyłem sobie, że gdzieś niedaleko jest przystanek auto­busowy. Dotarłem tam, akurat był autobus; zdążyłem wsiąść tuż przed jego odjazdem. W środku były dwie-trzy osoby. Poczułem, że okropnie cuchnę. Autobus powoli wypełniał się ludźmi. Wszyscy mi się przygląda­li, ale nikt nic nie mówił. Czułem się nieswojo, było to jeszcze gorsze od palącego bólu. Już w Warszawie zauważyłem przy przystanku postój tak­sówek i wysiadłem. Taksówkarzowi powiedziałem, że napadli mnie esbe- cy, i poprosiłem, żeby zawiózł mnie na plac Henkla na Żoliborzu, gdzie spodziewałem się zastać Joannę. Kiedy wszedłem do mieszkania, spra­wiałem wrażenie pijanego. Dużą powierzchnię skóry na szyi, plecach i po­śladkach miałem spaloną.

Wezwano do mnie pogotowie. Lekarze z karetki (okazało się, że są z ״So- lidarności”) zawieźli mnie do szpitala na Banacha i stamtąd zadzwonili na komendę. Zgłosili, że mają pacjenta, który jest ofiarą napadu. Milicjanci spytali tylko, czy pacjent jest pijany, i na tym skończyło się ich zaintereso­wanie. W szpitalu zostałem opatrzony i dostałem jakieś zastrzyki. Poprosi­łem lekarzy, żeby mnie jak najszybciej wypuścili ze szpitala. Następnego dnia rano pojechałem do Lublina i poinformowałem kolegów o całym zaj­ściu. Potem, już w domu, odwiedziła mnie znajoma lekarka prof. Ewa Łupi­na. Zabrała mnie do szpitala, gdzie przeszedłem badania. Złożyłem też rela­cję w Zakładzie Medycyny Sądowej. Sporządzając protokół, pani doc. Zo­fia Tomaszewska powiedziała, że byłoby dobrze, gdyby ten dokument prze­trwał w archiwum, i zaproponowała, żeby nie podawać informacji o SB, a napisać o ״nieznanych sprawcach”. Zgodziłem się na to. Na podstawie przeprowadzonych badań laboratoryjnych ustalono, że zostałem oblany mie­szaniną ługu, fenolu i lizolu. Gdyby nie to, że miałem sweter, i gdyby nie szybka interwencja lekarska, mogłoby nastąpić zatrucie i degradacja narzą­dów wewnętrznych. Niestety jakiś czas musiałem poleżeć w łóżku. Kiedy przy kolejnej zmianie opatrunku oderwał mi się kawałek skóry, zemdlałem i przez jakiś czas nie mogłem się pozbierać. Na prośbę redaktora Jana Tur- naua napisałem wtedy relację, która została przekazana do Episkopatu. Opi­sując całe zdarzenie, trzymałem się faktów, niczego nie sugerowałem, nie oczekiwałem też interwencji.

Kiedy już wstałem z łóżka, zewsząd słyszałem ״dobre rady”: ״Niech pan z tym skończy, to było poważne ostrzeżenie, zabiją pana”. W kręgu kolegów ze ״Spotkań” odbyliśmy naradę bojową. Kilku opowiedziało się za tym, aby dać bezpiece jakąś satysfakcję i zawiesić na pewien czas wydawanie ״Spotkań” albo zmienić nazwę pisma. Byłem przeciwnego zdania, większość mnie poparła.

14

Stworzyliśmy nową ekipę drukarską, którą początkowo kierował Zyg­munt Kozicki. W czerwcu 1983 r. ukazał się kolejny numer ״Spotkań”. Wy­dawaliśmy je do końca komunizmu w Polsce. Udało się też opracować iwydrukować materiały o Grudniu 1970. Środowisko, mimo że osłabione emigracją niektórych kolegów na Zachód, przetrwało. Do współpracy zgła­szały się nowe osoby. Mimo że spieraliśmy się o to, co i jak robić, nie skłóciliśmy się i nie podzieliliśmy. Służba Bezpieczeństwa co prawda o mnie nie zapomniała, ale już nigdy nie stanęła mi na drodze.

Proces sprawców mojego porwania odbył się w Lublinie w 1995 r. Śledz­two wykazało, że porwaniem kierował kpt. Grzegorz Piotrowski przy współ­pracy komórki D Departamentu IV MSW. Wyszło też na jaw, że Borucka była oficerem SB na etacie niejawnym, a Nalewczyńska tajnym współpra­cownikiem.

Oto moja relacja ze stanu wojennego. Wspólny los, doświadczenia. Można zatem mówić o pokoleniu stanu wojennego i ״Solidarności”, które mój ko­lega Janusz Bazydło nazwał pospolitym ruszeniem, bo stanęło do walki, gdy Ojczyzna znalazła się w potrzebie. Po tej walce wróciliśmy do swoich co­dziennych zajęć. Nie byliśmy i nie staliśmy się zawodowymi politykami. Nie wynieśliśmy żadnych materialnych korzyści. Przeciwnie, za wybór, które­go dokonaliśmy, gotowi byliśmy zapłacić każdą cenę, i zapłaciliśmy, zarów­no my, jak i nasi bliscy. Cena była wysoka, nie dająca się przeliczyć na pieniądze: kariera zawodowa, luki w wykształceniu, zdrowie, czasem wręcz dramaty w życiu rodzinnym, a także ״spustoszenia” w duszy. Ludzie, któ­rzy ucierpieli w stanie wojennym, nie piszą o tym wiele albo wcale, nie rozczulają się nad sobą. Z drugiej strony w tych trudnych czasach ujawniło się tyle dobra, którym każdy z nas został w jakimś stopniu obdarowany. Nigdy później nie spotkałem tak wielu życzliwych, bezinteresownie działa­jących osób. Była wśród nich i moja żona - dar największy.

Porównując doświadczenia swoje i innych, myślę, że wybór przez nas dokonany był czymś naturalnym i oczywistym i gdyby przyszło nam wy­bierać po raz drugi, to zapewne wybralibyśmy podobnie.

Janusz Krupski

15

LECH ADAMCZYK PRAWNIK W KONSPIRACJI

Lech Adamczyk (ur. 1947 r.), adwo-
kat. Od 1980 r. doradca NSZZ ״So-
lidarność”. Po wprowadzeniu stanu
wojennego ukrywał się do 6 stycz-
nia 1983 r. Współpracownik Regio-
nalnego Komitetu Wykonawczego
״Solidarność” i Arcybiskupiego Ko-
mitetu Charytatywnego. Od 1990 r.
radny miasta Wrocławia.

12 grudnia 1981 r. byłem w domu. Około godziny 21 zadzwonił do mnie z siedziby ״Solidarności” we Wrocławiu, mieszczącej się przy ulicy Mazo­wieckiej, Witold Grabowski i powiedział, abym wiał z mieszkania, bo chyba coś się szykuje. Wyszedłem więc szybko z domu i wsiadłem do autobusu, gdzie spotkałem dawno niewidzianych znajomych, którzy zaprosili mnie do siebie. Zasiedziałem się i w rezultacie nie pojechałem na Mazowiecką, lecz zanocowałem u nich. Rano włączyłem radio i szukając Wolnej Europy, usły­szałem z Polskiego Radia informację o wprowadzeniu stanu wojennego. Wyszedłem na miasto około godziny 9. Poszedłem do kościoła św. Wojcie­cha (oo. Dominikanów). Wiernych było bardzo mało i żadnego spowiedni­ka w konfesjonale.

Poszedłem zatem do katedry. Tam się wyspowiadałem. Złożyłem wizytę księdzu arcybiskupowi. W związku z nową sytuacją i ze względu na to, że - jak sądziłem - wiele osób będzie potrzebowało pomocy prawnej, zasuge­rowałem abp. Henrykowi Gulbinowiczowi stworzenie pod Jego patronatem zespołu prawników. Poleciłem mecenasów Henryka Rossę i Stanisława Afen- dę. Uznałem, że nie widzę na razie możliwości powrotu do zawodu, i pod­jąłem decyzję, iż będę się ukrywał.

16

Chyba 17 grudnia spotkałem się - po raz pierwszy od chwili wprowa­dzenia stanu wojennego - z Władysławem Frasyniukiem. Miałem go dys­kretnie przewieźć w określone miejsce. Zadanie dosyć trudne, ponieważ Frasyniuk był osobą powszechnie znaną, ale się udało. Odtąd nowe lokum Władka, a zarazem i moje, znajdowało się w zabudowaniach klasztornych. Mieszkaliśmy wspólnie z Piotrem Bednarzem, Józefem Piniorem, Barbarą Labudą, prof. Mieczysławem Zlatem i prof. Jerzym Przystawą. Całą grupą ukrywaliśmy się i funkcjonowaliśmy dzięki pomocy ze strony Kościoła, zostaliśmy bowiem bez niczego, od jedzenia poczynając - nie dostawaliśmy przecież kartek - na szczoteczkach do zębów kończąc. Kościół wszystko nam zapewnił.

Przerzucano nas razem z miejsca na miejsce. Ciężko było zachować ścisłą konspirację i zrezygnować z wychodzenia na miasto, musieliśmy prze­cież odtworzyć pozrywane kontakty. Otrzymaliśmy na przykład listę osób zamkniętych na Kleczkowskiej. Z oczywistych względów Frasyniuk nie mógł opuścić kryjówki. Po pierwsze, wpadka jednej osoby pociągnęłaby za sobą aresztowanie pozostałych, a po drugie, gdyby trafił w ręce SB - cóż by to był za wspaniały prezent dla komunistów.

W tym składzie przetrwaliśmy do Wigilii, z wyjątkiem prof. Przystawy, który opuścił nas wcześniej, jeszcze u oo. kapucynów. Przechowywali nas także salezjanie i ss. Matki Bożej Miłosierdzia przy placu Grunwaldzkim. Tam zresztą Barbara Labuda była za klauzurą! Zawsze przebywaliśmy wjed- nym pomieszczeniu, a deficyt miejsc leżących rozwiązywaliśmy przez co­dzienne losowanie. 24 grudnia 1981 r. rozstaliśmy się. Wiedzieliśmy, że nie możemy być - ze względu na bezpieczeństwo nas wszystkich - razem. Mieliśmy świadomość, iż nie możemy skorzystać z mieszkań osób przeby­wających za granicą, gdyż mogłoby to wzbudzić podejrzenia sąsiadów.

Władysław Frasyniuk z Barbarą Labudą mieli lokum w okolicach ulicy Jedności Narodowej. Byłem przeciwnikiem ich wspólnego zamieszkania. Uważałem to za niepotrzebne ryzyko, a poza tym mogłoby to wywołać niepotrzebne plotki. Józef Pinior znalazł się na placu Kościuszki. Piotr Bed­narz zamieszkał na Stalowej. Na czas przeprowadzki wybraliśmy wigilijne popołudnie ze względu na ruch panujący na ulicy na kilka godzin przed uroczystą kolacją.

Nie chcę wymieniać duchownych, którzy pospieszyli nam wówczas z pomocą. Bez wyrażenia przez nich zgody na ujawnienie ich imion i na­zwisk wydaje mi się to niestosowne. Wspomnę tylko o. Władysława Paź- dziora, dominikanina, postać wybitną - niestety, już nie żyje. Wspomagali

17

nas oo. kapucyni, księża salezjanie. Wielu księży diecezjalnych również słu­żyło nam pomocą. Przypuszczam, że wielu rzeczy nie będzie można powie­dzieć, a byłyby one ciekawe. Wtedy, w grudniu, z dużą pomocą przyszły nam osoby z akowskim życiorysem i dużym doświadczeniem konspiracyjnym.

Po rozproszeniu każdy działał na swoim odcinku. Władysław Frasyniuk, Józef Pinior, Piotr Bednarz kierowali Regionalnym Komitetem Strajkowym. Moim zadaniem było zbieranie informacji dotyczących procesów politycz­nych, sytuacji w zakładach karnych, zachowania funkcjonariuszy, proku­ratorów, sędziów. Sądzę, że zbiory zgromadzone przez Arcybiskupi Komitet Charytatywny najwierniej obrazują przebieg stanu wojennego we Wrocła­wiu i na Dolnym Śląsku, a poza tym są świadectwem szerokiego poparcia, jakiego udzielił prześladowanym Kościół katolicki.

Na Dolnym Śląsku pierwszy proces w trybie doraźnym po 13 grudnia wytoczono Czesławowi Stawickiemu i Leszkowi Żołyniakowi. Takich pro­cesów było bardzo dużo. Stwierdzić trzeba, że sędziowie i prokuratorzy w tamtym czasie wykazywali się w tych procesach ogromną gorliwością, czego oczekiwali od nich administratorzy stanu wojennego i formacja poli­tyczna, do której należeli (PZPR). Warto jednak podkreślić, że byli również uczciwi sędziowie, którzy za swoją postawę zostali odsunięci od sądzenia lub pozbawieni urzędu, a nawet sami rezygnowali z pracy w wymiarze sprawiedliwości, jak na przykład Tomasz Jabłoński, Kazimierz Karkowski, Lidia Kowalska, Mirosław Filipowicz, Marian Gruszczyński.

Niezwykle ważne było odbudowanie naszych kontaktów z Zachodem. Jednym z kurierów był mec. Andrzej Kisza, wyznania ewangelicko-augs­burskiego, co szalenie ułatwiało mu działalność, ponieważ SB była skon­centrowana na inwigilacji Kościoła katolickiego. Andrzej Kisza przekazywał informacje na Zachód przez kilka lat.

W maju 1982 r. we Wrocławiu doszło do rozłamu w strukturach pod­ziemnych. Uważałem, że rozłam nastąpił zbyt szybko, ale nie chciałbym winą za to obarczać którejś ze stron. Władysław Frasyniuk i Kornel Mora- wiecki mieli odmienne poglądy na pracę w konspiracji i działania, jakie nale­ży podejmować w okresie stanu wojennego.

Ważnym wydarzeniem było aresztowanie Władysława Frasyniuka wpaź- dzierniku 1982 r. Dla mnie i dla wielu był to ogromny cios. SB musiała go namierzyć dużo wcześniej. Miała o tyle ułatwione zadanie, że Frasyniuk był bardzo ruchliwy i sam poruszał się po Wrocławiu. Budziło to mój sprzeciw. Uważałem, że dla wrocławian Frasyniuk jest symbolem i jego aresztowanie może mieć fatalny wpływ na zwolenników ״Solidarności”. Aresztowano go

18

na Biskupinie, razem z Barbarą Labudą. W procesie wykorzystano znalezio­ne przy nich notatki. Władysław Frasyniuk był przeszkolony i wiedział, jak ma się zachowywać podczas przesłuchań - dużo o tym rozmawialiśmy w czasie, gdy wspólnie się ukrywaliśmy. Z Władysławem Frasyniukiem spo­tkałem się po jego aresztowaniu na początku 1983 r. w więzieniu w Łęczycy. Miejsce to było mu jakoś przeznaczone, ponieważ wracał tam kilkakrotnie.

Kiedy zacząłem normalnie funkcjonować - bo ja się nie ujawniłem, tylko bez słowa w styczniu 1983 r. wróciłem do pracy - moje kontakty z podzie­miem stały się łatwiejsze. Mogłem wykorzystać jako miejsce spotkań kan­celarię, a to budziło mniej podejrzeń. Skoncentrowałem się na pomocy prawnej aresztowanym i ich rodzinom. W 1984 r. byłem jednym z obrońców Frasy- niuka w procesie o znieważenie funkcjonariusza służby więziennej. Rozpra­wa odbywała się w Olsztynie. Nikomu tam nie naubliżał, a sprawa była sfingowana. Nagrywałem ją na bieżąco. Taśmy z procesu przekazywano do RWE, które relacjonowało przebieg procesu tego samego dnia. Dopro­wadzało to SB do białej gorączki. Zorientowałem się w trakcie procesu, że bardzo zależy im na ustaleniu, w jaki sposób nagrania docierają za granicę. Był to proces szczególny ze względu na znakomitych świadków: Bednarza, Słowika, Kropiwnickiego, Moczulskiego, Szeremietiewa. Frasyniuk został skazany. Weszła wtedy w życie amnestia, która objęła wyrok Sądu Rejono­wego w Olsztynie.

W 1986 r. weszła w życie ustawa mówiąca, że zanim zostanie zareje­strowany związek zawodowy, może legalnie działać jego komitet założy­cielski, który nie musi być nigdzie zarejestrowany. W ustawie nie został prawnie określony czas działania takiego komitetu. Sporządziłem jednostro- nicową opinię, która zmieściłaby się na ulotce, i przekazałem ją Władysła­wowi Frasyniukowi. Pomysł bardzo spodobał się nie tylko we Wrocławiu. W związku z kolportowaniem podpisanej przeze mnie opinii prawnej do prokuratury został wezwany dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej - mec. Stanisław Afenda. Zarzucono mu tolerowanie w adwokaturze prawnika wzywającego do tworzenia nielegalnych organizacji. Dziekan potwierdził jednak moją interpretację ustawy, również na piśmie. W tym czasie wiele osób zaangażowanych w konspirację zaczęło uciekać w prywatność i wi­dać było wyraźny kryzys w ״Solidarności”.

Odpowiedzią na apatię było powołanie Regionalnego Komitetu Wyko­nawczego NSZZ ״Solidarność” we Wrocławiu. Byłem z nim związany od chwili powstania. Pierwszą siedzibę miał u oo. jezuitów, w pomieszcze­niach biurowych kościoła św. Klemensa Dworzaka przy alei Pracy. Ideę

19

wymuszania na komunistach akceptacji dla działalności legalnej uważałem za słuszną. W tym czasie władze zaczęły zmieniać stosunek do opozycji: na przykład kiedy decyzją administracyjną stwierdzono, że Władysław Frasy- niuk po wyjściu z więzienia prowadził pasożytniczy tryb życia, Naczelny Sąd Administracyjny - Ośrodek Zamiejscowy we Wrocławiu uchylił decy­zję wojewody i orzeczenie pierwszej instancji. Członkowie RKW przygoto­wywali nas do tego, że możemy i powinniśmy oficjalnie działać, ze świado­mością, iż komuniści będą obok nas, czy tego chcemy, czy też nie. Nie kryli wprawdzie obaw, ale my byliśmy zdecydowani działać dalej. Równolegle trwały rozmowy państwo-Kościół, które sygnalizowały nadchodzące zmiany. Historia potoczyła się tą właśnie drogą.

Piotr Cichoracki i Grzegorz Waligóra

KS. STANISŁAW BARTMIŃSKI WOJENNE REKOLEKCJE

Stanisław Bartmiński (ur. 1936 r.),
ksiądz katolicki. Ukończył Wyższe
Seminarium Duchowne w Przemy-
ślu, gdzie w 1959 r. przyjął święce-
nia kapłańskie. Od 1970 r. pro-
boszcz parafii św. Marcina w Kra-
siczynie. W okresie stanu wojen-
nego organizator pomocy charyta-
tywnej dla internowanych, ich ro-
dzin oraz osób represjonowanych
z powodów politycznych. Organizo-
wał też rekolekcje i wykłady dla
rolników i działaczy ״Solidarności”.

Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego rozpoczęła się chyba nowa era w życiu naszego narodu. Stan ten wszyscy odczuwali jako uderzenie w demokrację i ״Solidarność” - taka była opinia przeciętnego Polaka. 13 grudnia ogłosiłem w kościele żałobę narodową, organy nie grały, ludzie płakali i wszyscy po wielu latach śpiewaliśmy ״Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Na wieczór było zaplanowane spotkanie młodych małżeństw na temat ״Chrześcijańskie przeżywanie świąt”. Miała je poprowadzić moja bratowa z Lublina, żona Jerzego Bartmińskiego, członka Zarządu Regionu, internowanego. Niestety, na nabożeństwo przyszło tylko kilka osób (siedem małżeństw). Nikt nie był w stanie rozmawiać na temat świąt i wszyscy wkrótce się rozeszli. Bratowa nie mogła rano wrócić do Lublina, gdzie po­zostawiła sześcioro własnych dzieci i jedno sąsiadów. Te wspomnienia za­warłem również w Kronice parafialnej.

Już w grudniu otrzymałem z Lublina przesyłkę z antybiotykami, ponie­waż spodziewając się rozlewu krwi, sądziliśmy, że będą potrzebne lekar­stwa. Zaczęliśmy organizować coś na wzór małych podręcznych apteczek. Gromadziliśmy środki opatrunkowe i przeciwbólowe. Nie wiadomo było przecież, czym to wszystko się skończy.

21

Następnego dnia, w poniedziałek, odwiedziło mnie dwóch komisarzy, upo­minając dość surowo i bezczelnie, abym nie modlił się za zamordowanych i aresztowanych. Ja nie byłem im dłużny i też wygarnąłem, co myślę o całej tej hecy. Potem przyszli po raz drugi, by zabronić mi czytać list Episkopatu, nie zastali mnie jednak, byłem bowiem na spowiedzi w Medyce.

Panowała atmosfera niepewności. Zakaz poruszania się samochodami prywatnymi, telefony odcięte. Słuchaliśmy zachodnich rozgłośni, z których napływały wiadomości o mordach i strajkach, rannych i pobitych. Dziś wiemy, że nie wszystkie informacje zostały później potwierdzone, ale o to chodziło: brak wiarygodnych informacji potęgował strach. 20 grudnia po­mimo zakazu odprawiłem msze św. we wszystkich kościołach parafii i za­powiedziałem pasterkę na 12 w nocy, ale z uwagi na to, iż inni księża ogło­sili, że pasterka odbędzie się o 9 wieczór lub w Boże Narodzenie rano, musiałem zrezygnować. Kiedy jednak tego dnia odwołano godzinę milicyjną, ponownie zapowiedziałem pasterkę na północ, ale ludzi przyszło na nią mniej niż zwykle.

24 grudnia byłem w Jodłówce koło Jarosławia na pogrzebie ks. Mo­krzyckiego. Księży było mało, gdyż rodzina mogła wysłać zaledwie trzy telegramy. Biskup przemyski nie dojechał, gdyż kierowca nie dostał prze­pustki. Podczas kazania mówiłem o pustym miejscu przy wigilijnym stole ״rodziny parafialno-narodowej”. W Krasiczynie niektórzy parafianie, człon­kowie ORMO, buńczucznie paradowali po wsiach w mundurach. Z kurii otrzymywaliśmy odpisy listów Prymasa i ja przyjąłem taką zasadę, że będę te listy czytać w kościele.

Rzeczą pierwszorzędną stało się organizowanie pomocy dla ofiar stanu wojennego. Inicjatywa była spontaniczna i oddolna. Moje pierwsze wyjaz­dy i kontakty w tym zakresie wynikały z powiązań rodzinnych. Uzyskałem zezwolenie na wyjazdy do Lublina i Katowic. 12 stycznia 1982 r. z Katowic przyjechała moja siostra Maria Klimowicz i przywiozła przerażające wiado­mości o pacyfikacji na Śląsku: setki, może tysiące w szpitalach, w hutach i kopalniach robotnicy pobici przez zomowców. Wiele z tych informacji okazało się później fałszywych. Tego samego dnia po raz pierwszy został zwołany Parafialny Komitet Pomocy, który przekazał do kopalni ״Wujek” 30 tys. zł. Pieniądze pochodziły ze zbiórki parafialnej, prowadzonej wyraź­nie z przeznaczeniem na pomoc. To jest o tyle ważne, że ludzie wtedy wła­śnie na ten cel dawali.

29 stycznia odwiedził mnie Tadeusz Chmiel, który od dłuższego czasu był moim ״opiekunem” z ramienia SB. Przyjąłem go grzecznie, ale lodowa-

22

to. Przeprosiłem, że w obecności okupanta nie mogę usiąść, on też stał. Zagroził mi prokuraturą ״za kazania i fałszywe przedstawianie obozu inter­nowania w Uhercach”. Zarzuciłem mu nagrywanie, a potem odtwarzanie każdej naszej rozmowy na komendzie. Oświadczyłem, że przyjmuję jego ostrzeżenie, ale będę postępował według własnego uznania. Rozstaliśmy się ozięble. Żegnając się, powiedziałem, iż może kiedyś, w innych czasach, spotkamy się przy kawie. Ostrzegłem, że sytuacja może się jeszcze zaostrzyć, aż do przelewu krwi. Obaj uznaliśmy, iż byłaby to tragedia narodowa.

Wzorem innych diecezji w Przemyślu powstał Komitet Pomocy Inter­nowanym i Uwięzionym. Znalazłem się w nim przypadkowo. Kuria oficjal­nie poparła powołanie Komitetu i szukała księży, którzy chcieliby włączyć się w jego prace, sama zaś podjęła się koordynacji działań.

Zajmowałem się głównie przygotowywaniem paczek dla internowanych, ale raczej nie jeździłem do obozów. Do Krasiczyna przyjeżdżał ks. Oskar Tomas, który miał dużo ludzi. Spotykali się u nas w Krasiczynie, tu przygo­towywali paczki i jechali. Sami byliśmy z paczkami 4 marca. Sprawozdanie z przekazania żywności zostało złożone w Kurii Biskupiej. W tę działalność był zaangażowany mój brat Jan Bartmiński, natomiast ja te akcje nagłaśnia­łem. Przykładowo, gdy organizowaliśmy przesyłkę kawy, chodziłem po przemyskich sklepach, aby zemleć 15 kg. Od razu zrobił się ruch w mie­ście, że to kawa dla internowanych. To denerwowało komunistów. Oni by się zgodzili nawet na 20 kg, byleby nikt nie wiedział. Przy tej okazji szmu- glowało się papiery, listy itp. Jan Bartmiński zaangażowany był w działal­ność ״Solidarności” robotniczej. Pracował w sanepidzie i w pegeerach, stąd miał kontakty z różnymi strukturami. Był takim łącznikiem.

Na plebanii przyjęliśmy wielu robotników ze Śląska. Po akcjach prote­stacyjnych 1 i 3 maja 1982 r. setki robotników zostało zwolnionych z pracy, między innymi w Świdniku koło Lublina. W WSK zwolniono około 300 osób. Odprawieni z ״wilczym biletem” w małym mieście nie mogli znaleźć pracy, a poza Świdnikiem mieli problemy z mieszkaniem. Mogli, co praw­da, dostać w Świdniku pracę, ale na nowych, niekorzystnych warunkach, po podpisaniu oświadczenia o lojalności. Nie poszli na to. Zatrudnienia szu­kał dla nich Komitet Pomocy.

Mój brat z Lublina, Jerzy, został zwolniony z internowania i zaczął two­rzyć ״Solidarność Rodzin”, przemianowaną później na ״Samopomoc Ro­dzin”. Przyjeżdżał tu do mnie i proponował mi zatrudnienie robotników, których miał przysłać ks. Brzozowski. Wyraziłem zgodę na zatrudnienie sześciu-ośmiu osób i zaproponowałem tysiąc złotych za dziesięć godzin

23

pracy, z mieszkaniem i wyżywieniem - tyle mniej więcej oferowano po­mocnikowi na budowie.

Pierwszy przyjechał 11 czerwca 1982 r. pan Krzysztof Sawicki, dokto­rant z KUL-u. Następnie z rekomendacji ks. prof. Brzozowskiego z Lublina przyjechało dalszych siedmiu zwolnionych z pracy. Przygotowywaliśmy wspólnie plebanię do oazy. W sumie pracowali tutaj przez trzy tygodnie, do 4 lipca. Trzeba pamiętać, że w każdej grupie pracowników zdarzały się osoby podstawione przez służby bezpieczeństwa, tylko nie zawsze udawało się je zidentyfikować.

Organizowaliśmy wspólne spotkania studentów ze Śląska z mieszkań­cami przyjmującymi na kwatery robotników. To była taka forma integracji

Był też taki przypadek. Na plebanii wypoczywały żona i dzieci Janusza Rumfa z Bytomia, który organizował ״Solidarność” w milicji, skazanego na cztery lata więzienia za rozprowadzanie nielegalnych ulotek. W trakcie prze­pustki Janusz Rumf przyjechał do Krasiczyna, aby odwiedzić rodzinę - tutaj często odbywały się takie rodzinne spotkania. Potem wyjechał z Krasi­czyna w sprawie żywności dla swojej parafii w Bytomiu. W Katowicach zaaresztowało go dwóch tajniaków i wywieźli go ״suką” w nieznane. On był na przepustce i nie miał przy sobie żadnych dokumentów. To był dla nas szok. Przez mecenasa Gorcyusza udało się ustalić miejsce pobytu pana Ja­nusza i zapłacić kolegium w wysokości 15 tys. zł, zanim MO, ciężko zapra­cowane w tych dniach, zorientowało się, kogo złapało. Pikanterii tej spra­wie dodaje fakt, że pan Janusz miał przy sobie dużo pieniędzy na opłacenie transportu żywności, ale nie mógł nimi zapłacić kolegium, bo musiał złożyć pieniądze w depozycie. Wrócił do Krasiczyna do żony z czterodniowym opóźnieniem.

W całej Polsce było zapotrzebowanie na różnego rodzaju spotkania, lu­dzie szukali kontaktów. Tutaj pierwsze spotkania - rekolekcje dla rolników

24

tu Janowi i Markowi Kuchcińskiemu. Kuchciński wówczas bardzo się udzie­lał, wraz z grupą, która później organizowała Dni Kultury Chrześcijańskiej. Wspólnie z nimi planowałem rekolekcje. Pierwsze odbyły się między 8 a 12 grudnia 1982 r. Zaprosiłem imiennie około 60 osób z dziesięciu diecezji. Przyjechało około 40 uczestników. Rekolekcje poprowadził ks. Czesław Sadłowski ze Zbroszy Dużej. Obstawa milicyjna była bardzo szczelna. SB nagabywała księży i biskupa ordynariusza. Zarzucono mu, że nie wie o kon­spiracyjnych rekolekcjach w Krasiczynie dla działaczy ״Solidarności”. Bi­skup faktycznie nic o tym nie wiedział, ale SB twierdziła, że rekolekcje zostały zorganizowane na jego polecenie. Parę osób zatrzymali na kilka go­dzin. Ksiądz biskup w tym wypadku stanął całkowicie po mojej stronie. Kiedy później poinformowałem dokładnie księdza biskupa o tych spotka­niach, z całą stanowczością poparł tę inicjatywę. Dzięki temu inni księża uwierzyli, że ksiądz biskup również ich poprze.

Kilku uczestników rekolekcji w Krasiczynie zapłaciło mandaty. Zebrani wysłali telegram do Ojca Świętego i apel do polskich robotników. Przed­ostatniego dnia rekolekcji, 11 grudnia, zapowiedziałem zebranym, że uro­czyste zakończenie odbędzie się następnego dnia o godzinie 10, mając świa­domość, że jest podsłuch lub wtyczka. Rano o 5.30 pobudziłem wszystkich cichutko i mówię: ״Chłopy, za pół godziny w kaplicy na plebanii”. O godzi­nie 6 odbyły się roraty; o 7 wszyscy odjechali autobusami, a o 10 milicja obstawiła plebanię.

To były jedne z pierwszych rekolekcji w Polsce. Następne odbyły się w Czernej pod Krakowem. Później organizowaliśmy różne spotkania, na których dyskutowano na temat społecznej nauki Kościoła. Zaproszenia ze stemplem Kurii Biskupiej rozsyłaliśmy różnymi drogami: pocztą, przez zna­jomych. Na terenie diecezji przemyskiej rozsyłałem 100-150 zaproszeń. Za­wsze były problemy z pieniędzmi na organizację spotkań. Zbierano je głów­nie wśród parafian. Później, kiedy przyjeżdżali do nas z Katowic, udało się uzyskać wsparcie w ramach współpracy z duszpasterstwem katowickim. Katowice pokrywały wydatki na utrzymanie domu rekolekcyjnego. Poma­gała też kuria i sami uczestnicy rekolekcji. Wśród wykładowców byli mię­dzy innymi profesorowie z KUL-u, na przykład ks. Kazimierz Ryczan.

Kiedy odbywały się rekolekcje, przyjeżdżał ksiądz biskup i na plebanii toczyły się rozmowy - pod lipą, przy kawie, w kuchni - o czym nie wie­działem. Przyjeżdżał tu, lecz nigdy nie brał udziału w rekolekcjach, śp. pan Slisz z Łąki. Nie było go w kościele, spotykał się za to z ludźmi. Ja nawet nie wiedziałem, że podczas gdy w kościele odbywały się rekolekcje, gdzieś

25

na plebanii były organizowane posiedzenia Komitetu Porozumień Ustrzyc- ko-Rzeszowskich. Takich spotkań było tutaj kilka. Przyjeżdżał na nie na przykład Wiesław Nowacki, którego zatrzymano w Przemyślu. Uciekał do Krasiczyna ze szpitala. Nowacki ukrywał się również w wiosce Hołowice, gdzie diabeł mówi dobranoc. Mieszkając tam, spotykał się z różnymi ludź­mi. W Hołowicach zostały zorganizowane pierwsze wakacje dla dzieci gór­ników z Wujka.

Jest też jeszcze jedna mało znana sprawa. Otóż parafia wykonała dzie­więć rzeźb z drewna, takich czarnych, osmolonych, na groby pomordowa­nych w Wujku. Zostały ufundowane przez wiele parafii naszej diecezji. Przed­stawiały upadającego pod krzyżem górnika, miały też napis ״Solidarność”, składający się z trzech liter pionowych, trzech leżących i znowu trzech stojących. Rzeźby poświęcił w katedrze ks. bp Błaszkiewicz w roku 1982 czy 1983. Odwoziłem je osobiście. Jedna poszła do Łęcznej pod Lublinem, skąd pochodził jeden z górników, inne na Śląsk. Milicja wyłapała nas w Ra­dymnie, ale rzeźby ocalały. Wszystkie zostały przekazane do Kurii Biskupiej w Katowicach, gdzie zostały zatrzymane, jako że miały za bardzo politycz­ny wydźwięk - były symbolem upadającej i powstającej ״Solidarności”. Nie wiadomo, co się z nimi dalej stało.

Dariusz Iwaneczko

26

KS. STANISŁAW BOGDANOWICZ W OSTRZELIWANEJ BAZYLICE

Stanisław Bogdanowicz (ur.
1939 r.), ksiądz katolicki, infułat,
sędzia Trybunału Metropolitalne-
go. W latach 1963-1964 wikariusz
w Pruszczu Gdańskim, następnie
referent w Kurii Biskupiej, a od
1969 r. rektor kościoła św. An-
drzeja Boboli w Sopocie. W latach
1975-1979 proboszcz parafii Nie-
pokalanego Poczęcia Najświętszej
Maryi Panny w Gdańsku, a na-
stępnie proboszcz parafii Mariac-
kiej w Gdańsku. Autor wielu
książek, między innymi: Lech

Kaczmarek. Biskup Gdański, Gdańsk 1994; Karol Maria Splett. Bi-
skup Gdański czasu wojny, więzień specjalny PRL
,
Gdańsk 1995;
Kościół Gdański pod rządami komunizmu 1945-1984, Gdańsk 2000.

O tym, że wydarzy się coś dramatycznego, dowiedzieliśmy się już w so­botnie popołudnie 12 grudnia 1981 r. podczas wizytacji kanonicznej śp. bp. Kazimierza Kruza. Pierwszym zwiastunem stanu wojennego były informa­cje o szczególnym zainteresowaniu SB niektórymi działaczami Ruchu Mło­dej Polski i ich aresztowaniu.

W niedzielę 13 grudnia 1981 r., przed mszą św. o godzinie 6.30, wysze­dłem na spacer i natknąłem się na patrol Brygady Obywatelskiej, złożony z aktywistów partyjnych z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Za­pytałem ich: ״Co się dzieje? Co wy tu robicie?”. Powiedzieli mi wtedy o wpro­wadzeniu stanu wojennego. Dowiedziałem się także, że jakiś pułkownik MO już poinformował biskupa gdańskiego Lecha Kaczmarka o stanie wojen­nym. Tego samego dnia wieczorem przyszedł do mnie pracownik więzien­ny z zakładu karnego przy ulicy Kurkowej i wręczył mi listę aresztowanych. Przekazałem ją podziemnym strukturom ״Solidarności”, o ile pamiętam, dałem ją Szymonowi Pawlickiemu. Od pierwszego dnia stanu wojennego ukrywa­

27

liśmy na plebanii Bazyliki Mariackiej szefa ״Solidarności” nauczycielskiej, członka Komisji Krajowej ״S”, Jerzego Romana z Pruszcza Gdańskiego.

W poniedziałek 14 grudnia 1981 r., z rana, przyszli do mnie stoczniowcy z prośbą, abym poszedł z posługą duszpasterską do Stoczni Gdańskiej. Mia­łem zastąpić ks. Henryka Jankowskiego, który w owym czasie nie mógł wydostać się na zewnątrz z kościoła św. Brygidy, obstawionego przez funk­cjonariuszy SB. Załadowałem więc parę worków żywności i pojechałem do stoczni. Stocznię otaczało wojsko i czołgi. Nie zatrzymywany przez nikogo, wszedłem bramą główną, koło pomnika poległych stoczniowców. Razem z Szymonem Pawlickim, jednym z przywódców strajku, wskoczyliśmy na dach portierni stoczniowej i przez megafon zaczęliśmy się modlić. Apelowa­łem do żołnierzy, żeby zachowali spokój, nie walczyli z własnym narodem itd.

Po ponad godzinie wróciłem do domu, gdzie zastałem trzech umundu­rowanych milicjantów. Wręczyli mi wezwanie do stawienia się w Komen­dzie Wojewódzkiej MO w trybie natychmiastowym. Milicjanci zapropono­wali, abym pojechał razem z nimi, wolałem jednak skorzystać ze swojego samochodu. W Komendzie Wojewódzkiej MO mjr Ryszard Berdys ״Polań- ski” (zajmujący się sprawami Kościoła) przez dwie godziny nakłaniał mnie do podpisania lojalki. Groził mi, że jeśli jej nie podpiszę, to za wystąpienie w stoczni zostanę aresztowany. Rzecz jasna, kategorycznie odmówiłem. Powiedziałem milicjantom, żeby sobie nie zawracali głowy. Kiedy rozmo­wy się przedłużały, pozwoliłem sobie na żart. Zwróciłem się do nich: ״De- cydujcie, albo mnie aresztujecie, albo wypuszczacie, bo wyjeżdżając z ko­ścioła, powiedziałem wiernym, że jeśli nie wrócę do 12, to mają uderzyć w dzwony”. O dziwo, milicjanci momentalnie zakończyli dyskusję i posta­nowili mnie wypuścić.

Jako proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny miałem upoważnienie bp. Kaczmarka do odprawiania mszy św. na terenie gdańskiej Stoczni Re­montowej. Pamiętam, że otrzymałem nawet ustne zezwolenie-przepustkę od gen. Jerzego Andrzejewskiego, upoważniające mnie do wstępu na teren stoczni. 16 grudnia 1981 r., w rocznicę wydarzeń grudniowych, bp Kacz­marek bezskutecznie domagał się od władz zgody na odprawienie mszy św. pod pomnikiem poległych stoczniowców. Biskup argumentował, że odpra­wiając publicznie mszę św., można zapobiec zapowiadanej na ten dzień de­monstracji. Zgodnie z przewidywaniami bp. Kaczmarka manifestacja upa­miętniająca wypadki grudniowe 1970 r. przerodziła się w walki uliczne z mi­licją, trwające dwa dni. Oficjalnie podano, że podczas demonstracji jedna osoba zginęła, a 400 zostało rannych.

28

Od początku broniłem internowanych. Zachęcał do tego bp Kaczmarek, który w obronie więzionych rozmawiał z władzami bardzo stanowczo. Bi­skup troszczył się przede wszystkim o opiekę duszpasterską nad więziony­mi (msze św. i sakramenty). U gen. Andrzejewskiego zabiegał o uwolnienie między innymi Gintera Albrechta, Czesława Nowaka, Eugeniusza Szymec- kiego i Wiesława Wika-Czarnowskiego. Już w styczniu 1982 r. odwiedził internowanych w Iławie i odprawił dla nich mszę św.

Z inicjatywy ordynariusza gdańskiego powstał specjalny komitet pomo­cy internowanym i ich rodzinom, który mieścił się przy kościele św. Brygi­dy w Gdańsku. Przychodziły tam różnego rodzaju dary z Zachodu. Każda większa parafia została podzielona na kilka stref, dzięki czemu rozprowa­dzanie pomocy odbywało się dość sprawnie. W pierwszych dniach stanu wojennego z prośbą o uwolnienie aresztowanych chodziłem do I sekretarza KW PZPR Tadeusza Fiszbacha1, któremu czasami udawało się wymóc na gen. Andrzejewskim decyzję o zwolnieniu działaczy ״S”.

Podczas stanu wojennego wielokrotnie naciskano na mnie - bezsku­tecznie - żebym uspokajał nastroje wiernych. Po kazaniu wygłoszonym podczas pasterki 24 grudnia 1981 r., w którym stwierdziłem, że tegoroczne święta nie należą do radosnych, władze interweniowały w Kurii Biskupiej. Miałem kontakt z podziemną ״S”. Pomagałem między innymi Andrzejowi Michałowskiemu i Bogdanowi Borusewiczowi. Asystowałem nawet przy ślubie Borusewicza i Pieńkowskiej. Dostałem wtedy delegację kanoniczną od bp. Kaczmarka i w warunkach konspiracyjnych w mieszkaniu prywat­nym w Nowym Porcie2 pobłogosławiłem ich małżeństwo.

Przez cały okres stanu wojennego odprawialiśmy w naszym kościele msze św. w intencji Ojczyzny. Po mszy prawie zawsze dochodziło do walk ulicznych z milicją. Najbardziej zapadł mi w pamięci słynny już 3 maja 1982 r. Mszę św. odprawiał wtedy ks. kanonik Wiesław Lauer. Mszę poprzedziły ciężkie walki z oddziałami ZOMO, trwające od godziny 15.00. Mieszkańcy Gdańska bronili się, ustawiając na ulicach barykady, używali nawet ״koktajli Mołotowa”.

Uciekając przed ZOMO, do kościoła przedarło się około 30 tys. osób, oprócz tego tłum wiernych pozostał na zewnątrz3. Musieliśmy otworzyć

1 W styczniu 1982 r. władze PZPR odwołały Tadeusza Fiszbacha ze stanowiska I sekre­tarza KW PZPR w Gdańsku.

2 Nowy Port - dzielnica Gdańska.

3 Bazylika Mariacka, która może pomieścić ponad 20 tys. wiernych, była wtedy naj­większym kościołem w Polsce.

29

okna i boczne wrota bazyliki. Mszę św. rozpoczęliśmy apelem o spokój, skierowanym zarówno do wiernych, jak i milicjantów. Do tych ostatnich zwróciłem się z prośbą, aby nie przeszkadzali w mszy św., gdyż jest to msza ״jak najbardziej pokojowa”.

Doszło jednak do prowokacji. Najpierw wokół bazyliki zaczęły jeździć samochody milicyjne na sygnale. Później, kiedy rozpocząłem kazanie, mili­cjanci odpalili w stronę kaplicy św. Rajnolda rakietę zapalającą, która uszko­dziła zabytkowy obraz, kopię Sądu Ostatecznego Memlinga. (Spodziewając się w tym dniu incydentów, kazałem przed mszą zabezpieczyć boczne ołta­rze. Obłożyliśmy je deskami). Następnie z opancerzonego skota oddano dwa strzały w kierunku odprawiającego mszę św. ks. Lauera. Wierni mówili mi potem, że milicjant mierzył wprost w celebransa. Na szczęście kule przelecia­ły nad głową kapłana, przebiły jednak sztandar narodowy i uszkodziły ścianę kościoła. Po chwili w wyniku milicyjnych strzałów w ogniu stanęły organy i chór. Ludzie chwycili wówczas za gaśnice i szybko ugasili ogień.

W kościele wybuchła panika, którą z trudem udało mi się opanować. Powtarzałem stanowczo: ״Proszę zachować spokój, stójmy na miejscu, proszę się opanować, nie dajmy się sprowokować”. Sytuacja stawała się dramatyczna. Interweniowaliśmy telefonicznie u oficera dyżurnego Komendy Wojewódzkiej MO, prosiliśmy, aby wstrzymano ostrzał bazyliki. Oficer od­powiedział, że nie jest w stanie nic zrobić, i odesłał nas do Wojskowego Komitetu Obrony. Tam jednak telefon milczał.

Po mszy oddano kolejne strzały w kierunku wychodzącego z bazyliki tłumu wiernych. Była to czynna napaść na kościół i wiernych, w dodatku podczas mszy św. Kilkadziesiąt osób zostało rannych: 13 wiernych miało rany postrzałowe, 17-letniemu chłopcu raca urwała dwa palce. Podczas ataku na kościół jedna osoba dostała zawału serca, dzięki Bogu przeżyła, a20 osób zemdlało. Nie przerywając mszy św., zorganizowaliśmy w za­krystii punkt pomocy medycznej. Udzielało jej trzech lekarzy i kilka pielę­gniarek. Wracających do domu lekarzy wyciągnięto potem z karetki, pobito i zatrzymano na trzy dni.

Następnego dnia, 4 maja, udałem się na obrady Konferencji Episkopatu Polski do Częstochowy, gdzie poinformowałem księży biskupów o zajściach. 8 maja wezwano mnie do KW MO w Gdańsku i oświadczono, że atak na Bazylikę Mariacką był ״przypadkowy”. Według milicjantów, sprowokowa­ły go ״elementy chuligańskie”, które rzucały w funkcjonariuszy ZOMO ka­mieniami, butelkami z benzyną, a nawet usiłowały podpalić pobliski komisariat przy ulicy Piwnej. Pamiętam, że rozrzucono przede mną fotografie i próbo­

30

wano mi wmówić, że z wieży bazyliki rzucano w milicjantów kamieniami,

  1. czym rzekomo świadczyło zdjęcie, przedstawiające turystów na wieży kościelnej. Zwróciłem milicjantom uwagę, że 3 maja było dość chłodno

  2. deszczowo, a ludzie na fotografii byli bez wierzchnich okryć. Potem mili­cja przyjęła inną wersję wydarzeń, bo 18 maja, podczas prac ekipy docho­dzeniowej MO prowadzonych w Bazylice Mariackiej, oficer SB oświadczył mi: ״w Komendzie Wojewódzkiej mówi się obecnie, że może bazylika została faktycznie zaatakowana, ale doszliśmy do wniosku, że przez jakiegoś Żyda”.

15 maja bp Lech Kaczmarek skierował do wojewody gdańskiego gen. Mieczysława Cygana pisemny protest w związku z najściem sił milicyjnych na Bazylikę Mariacką. Ja także złożyłem protest, w którym zagroziłem mię­dzy innymi procesem sądowym. Generał Andrzejewski uznał moje skargi i po jakimś czasie zwrócono nam koszty remontu zniszczonej elewacji i re­stauracji uszkodzonego obrazu.

Sławomir Cenckiewicz

DARIUSZ BOGUSKI PÓŁ ROKU BEZ BRODY

Dariusz Boguski (ur. 1958 r.), wydaw-
ca. Absolwent Filii Uniwersytetu War-
szawskiego w Białymstoku. Od 1981 r.
redaktor ״Biuletynu Informacyjnego”
NSZZ ״Solidarność” Regionu Biały-
stok oraz Białostockiej Oficyny Wy-
dawniczej. Jeden z głównych organi-
zatorów druku i kolportażu podziem-
nej prasy. Aresztowany 11 sierpnia
1982 r., zwolniony w lipcu 1983 r. na
mocy amnestii. Zatrzymany ponownie
w grudniu 1983 r. Poseł na Sejm I ka-
dencji wybrany z listy Kongresu Li-
beralno-Demokratycznego.

Na kilka tygodni przed 13 grudnia czuło się, że coś wisi w powietrzu. Pamiętam ten okres jako jakieś szaleństwo. Co tu ukrywać: praca w ״Biulety- nie”1 była ekscytująca, pracowaliśmy jak konie, a po pracy tak samo piliśmy. Z 12 na 13 grudnia 1981 r. nie nocowałem w domu. Kiedy wracałem do siebie około 5 rano, widziałem jeżdżące po mieście suki. Gdy wróciłem do domu, zadzwonił2 do mnie Jurek Rybnik i powiedział, że chcieli go aresztować, ale uciekł po balkonach. Ostrzegł go sąsiad, lekarz z więzienia. Po tym telefonie spakowałem się i poszedłem do Zarządu Regionu NSZZ ״S” na ulicę Nowotki (dziś Świętojańska). Myślałem, że tam się czegoś dowiem, poza tym to było moje miejsce pracy. Byłem w ZR dziennikarzem ״Biuletynu Informacyjnego”.

W ciągu dnia przez ZR przewinęło się mnóstwo ludzi: Krysia Strubel, Dorota Wiszowata, Danka Borowska, Waldek Czechak, Rysiek Gocławski, Janek Radziwon, Zdzisław Sochoń, jacyś ludzie z Komisji Emerytów. Cią­

1 Chodzi o Biuletyn Informacyjny NSZZ ״Solidarność” Regionu Białystok, który ukazy­wał się od 1 XI 1980 r. W stanie wojennym wydano 66 numerów tego pisma.

2 W nocy z 12 na 13 XII 1981 r. telefony w Białymstoku zostały wyłączone. Rano włączono je ponownie i działały do południa.

32

gle ktoś dzwonił z pytaniem: co robić? Minęło ładnych parę godzin, zanim wyłonił się jakiś obraz całej sytuacji. Pomieszczenia w ZR nie były zdemo­lowane. Krążyły słuchy, że esbecy byli tam w nocy i zniszczyli maszyny poligraficzne, nie było jednak żadnych śladów włamania3. Siedzieliśmy i cze­kaliśmy, co się będzie działo. A że się nic nie działo, postanowiliśmy coś zrobić. Janek Radziwon ściągnął więc jakiś samochód i wywieźliśmy trzy powielacze białkowe. Każdy z nich miał swoją historię. Jeden na pewno był z NOWEJ. Drugi przywiózł Marczuk z pielgrzymki do Rzymu4. Nie wiedzieliśmy, co z tym sprzętem zrobić. Przypadkowo spotkaliśmy w ZR Leszka Sadowskiego, zaprzyjaźnionego historyka z Filii Uniwersytetu War­szawskiego, który zaproponował, że może je wziąć do siebie. Jeden z po­wielaczy trafił więc do piwnicy na ulicę Wyszyńskiego. Pozostałe Janek Radziwon gdzieś porozwoził. Dzięki tym powielaczom mogliśmy wkrótce uruchomić druk.

Po południu w siedzibie ZR zjawiło się paru oficerów wojska. Zaczęli spisywać jakiś protokół. Zanim przyszli, zdążyliśmy jeszcze zabrać stamtąd różne rzeczy, między innymi pieczątki5 i maszyny do pisania. Zdaje się, że ktoś wziął również sztandar i część dokumentów ZR. Ale już nie przyszło nam do głowy, żeby wywieźć bibliotekę redakcyjną. Pomyśleliśmy o tym, niestety, dopiero po paru godzinach.

Przez pierwsze dni stanu wojennego nie mieliśmy żadnego kontaktu z in­nymi działaczami. Po paru dniach dowiedziałem się, że Romek Wilk jednak nie został aresztowany. Rozstając się 13 grudnia w Zarządzie Regionu, usta­liliśmy, że będziemy się codziennie spotykać w starym kościele farnym. I faktycznie spotykaliśmy się tam regularnie każdego dnia o określonej go­dzinie - pierwszy raz już w niedzielę 13 grudnia wieczorem.

Po kilku dniach w kościele pojawił się niespodziewanie Krzysztof Burek i opowiedział nam o tym, co się działo w Gdańsku6. W tym czasie na pleba­nii w św. Rochu ukrywali się Rybnik, Rakowicz, Marek Maliszewski, Łuczycki, Borenstein i chyba ktoś jeszcze. Po paru dniach zaczęły krążyć plotki, że jeden z nich jest agentem. Ewakuowali się stamtąd w popłochu, a rzekomego agenta zostawili. Rakowicz i Łuczycki zdecydowali się po

3 Faktycznie SB wyłamała drzwi w trzech pomieszczeniach Zarządu Regionu.

4 Pielgrzymka białostockich związkowców z NSZZ ״S” oraz NSZZ ״S” RI wyruszyła z Białegostoku do Rzymu 19 XI 1981 r.

5 Pieczątki i część dokumentów ZR NSZZ ״S” zabrała Danuta Wiszowata.

6 Krzysztof Burek wraz z przewodniczącym ZR NSZZ ״S” Stanisławem Marczukiem 13 XII 1981 r. przebywali w Gdańsku na posiedzeniu Komisji Krajowej ״S”.

33

paru dniach wyjść z ukrycia, a pozostali przenieśli się na plebanię kościoła farnego. Najdłużej mieszkali tam Marczuk7, Rybnik i Burek. Byli mocno wystraszeni. Z mojej perspektywy - osoby, która biegała po mieście, prze­woziła powielacze - wydawało się to trochę śmieszne. Miasto otrząsnęło się już bowiem z pierwszego szoku, zgłaszano mnóstwo różnych inicjatyw, każdy na własną rękę próbował coś robić. Tymczasem oni siedzieli na tej plebanii odcięci od świata i nie można się było do nich dostać, choć wszy­scy wiedzieli, że tam są. Kiedy ich odwiedziłem pod koniec grudnia, aż przy­jemnie było na nich popatrzeć, tak zaokrąglili się na księżowskim wikcie.

Po paru tygodniach z taksówkarzem Krzyśkiem Nowakowskim8 posta­nowiliśmy przewieźć jego fiatem 125p powielacz, wywieziony 13 grudnia z siedziby ZR. Ponieważ nie mieścił się do bagażnika, postawiliśmy go na siedzeniu i przykryliśmy kocem. Zawieźliśmy go na taką metę za Białystok, gdzie zaraz został uruchomiony. To była pierwsza drukarnia, nigdy zresztą nie została wykryta. Mieściła się w Hryniewiczach, w domu Czesława Zim- nocha, przewodniczącego komisji zakładowej w Białostockim Przedsiębior­stwie Budownictwa Rolnego. Ten dom stał w lesie, obok poligonu wojsko­wego. Dookoła były jakieś kurniki czy fermy lisów. Tam pod każdym poko­jem była piwnica. To była rzeczywiście fajna meta, choć co i raz pojawiali się tam jacyś żołnierze, na przykład żeby napić się wody. Co ciekawe, na dzień przed przywiezieniem powielacza była tam rewizja. Potem była zresztą kolejna, ale też nic nie znaleźli. Papier mieliśmy z Zarządu Regionu, gdzie uchowało się kilkaset ryz. Przed stanem wojennym działała tam komórka poligraficzna, którą prowadził Romek Wilk. Przygotowali jakąś książkę o Si- korskim9, która nie zdążyła się ukazać przed 13 grudnia. I raptem w stanie wojennym Białostocka Oficyna Wydawnicza wydała taką cegłę. Oczywiście to było nie do zrobienia w warunkach podziemia. Ta książka po prostu była

7 Stanisław Marczuk pojawił się na plebanii kościoła św. Rocha 15 grudnia, jednakże z obawy przed wsypą natychmiast został przewieziony w księżowskiej sutannie na plebanię kościoła farnego. Pozostali dotarli tam w podobny sposób.

8 Krzysztof Nowakowski, brat Cezarego Nowakowskiego, przewodniczącego Komisji Zakładowej w Zakładach Przemysłu Bawełnianego ״Fasty”, zorganizował grupę taksówka­rzy, którzy zaangażowali się w pomoc dla ״Solidarności”. Należeli do niej m.in.: Henryk Borys, Ryszard Augustyniak, Henryk Wietocha, Stanisław Tomaszuk, Mirosław Trzasko. Podziemnej ״Solidarności” pomagał również inny taksówkarz - Jerzy Radkiewicz - robił to jednak indywidualnie, poza ww. grupą.

9 Chodzi o książkę Mariana Kukiela, Gen. Władysław Sikorski. Żołnierz i mąż stanu Polski Walczącej, [Białystok] 1982, Białostocka Oficyna Wydawnicza, ss. 176, nakład 5 tys. egzemplarzy.

34

już wcześniej wydrukowana, tyle że bez kilku ostatnich stron. Wystarczyło ją tylko zszyć.

Przez pierwsze tygodnie nikt z czołówki działaczy związkowych nawet nie myślał o jakiejś podziemnej działalności, choć na przykład Janusz Smaczny pierwsze ulotki zrobił chyba już 14 grudnia. Z kolei Jurek Kozłowski wsła­wił się tym, że ręcznie przepisał egzemplarz ״Biuletynu”. Oczywiście mieli­śmy jakieś konspiracyjne plany. Układaliśmy je na przykład z Bondarykiem, który trzymał tutaj grupę KPN-owską. Pamiętam nasze spotkania: na uli­cach obserwatorzy, sprawdzanie, hasła. Korzystaliśmy z książek o konspi­racji akowskiej. Jakieś trójki, piątki. Instrukcje dotyczące działalności ko- spiracyjnej były też w warszawskich gazetach.

W tym czasie w Białymstoku drukiem zajmowało się nie więcej niż 20 osób. Już w pierwszych tygodniach stanu wojennego Marek Powi- chrowski z Politechniki zaczął coś robić na ramkach. Była też inicjaty­wa Raubego - razem z Jackiem Żukowskim, Zosią Samsonowicz i Mar­kiem Butwiłowskim rozpoczął druk na ulicy Mickiewicza. Z kolei Marek Kurniewicz, Jurek Kułak i Władek Harkiewicz drukowali w Księżynie, zaś Wojtek Zawadzki i Tomek Dubrawski - na osiedlu Dziesięciny. Pa­miętam, że poszedłem z Wilkiem na spotkanie z ukrywającymi się dzia­łaczami i, jako że miałem gotową drukarnię, zakomunikowałem im: ״Ro- bimy gazetę!”. ״Biuletyn Informacyjny” mógł tak szybko się ukazać10 dzięki temu, że wywieźliśmy z ZR te powielacze i papier. Z Romkiem, Staszkiem Przestrzelskim i Krzyśkiem Burkiem próbowaliśmy - oczy­wiście w miarę możliwości - rozwijać Białostocką Oficynę Wydawniczą11. Pierwszą pozycją BOW w stanie wojennym był zbiorek Gryps - wiersze wojenne12, który drukowałem z Januszem Taranienko w domu jego ro­dziców, w okolicach ulicy Mickiewicza.

Pierwszy numer ״Biuletynu” przygotowaliśmy razem z Burkiem, w za­sadzie był kompilacją różnych tekstów, ale ukazał się wcześniej niż ״Tygo- dnik Mazowsze”13. Pamiętam też awanturę o to, żeby oświadczenia podpi­

10 ״Biuletyn” został wydrukowany z datą 1 I 1982 r., ale faktycznie ukazał się kilka dni później.

11 W latach 1982-1983 Białostocka Oficyna Wydawnicza wydała co najmniej pięć książek.

12 Gryps. Wiersze wojenne, Białystok, kwiecień 1982, BOW, ss. 44, nakład ok. 500 egzemplarzy.

13 ״Tygodnik Mazowsze” - pismo wydawane w latach 1982-1989 przez NSZZ ״Solidar- ność” Region Mazowsze.

35

sywać własnym nazwiskiem. Oni wszyscy uważali, że jak się podpiszemy, to prędzej czy później pojedziemy na Syberię. Wcale nie wzywałem na ba­rykady, ale skoro mógł się podpisać Frasyniuk, Bujak i Wałęsa, to sugero­wałem, żebyśmy u nas zrobili to samo. Obawa przed Syberią była jednak silna. Każdy się tego bał. Ja sam w niedzielę 13 grudnia 1981 r. zebrałem jakichś harcerzy i kazałem im stać na dworcach i pilnować, czy pociągi z ludźmi nie jadą na Wschód. Ale już po kilku dniach, nawet po Wujku, widać było, że to nie jest wojna na eksterminację.

Atmosfera pierwszych dni była bardzo przygnębiająca. Ciekawa histo­ria zdarzyła się z Marianem Leszczyńskim. On był wtedy sekretarzem POP na Politechnice Białostockiej. Kiedy przyszedłem do niego parę dni po wprowadzeniu stanu wojennego, o mało na mój widok nie zemdlał. Mówił potem wielokrotnie, że moja wizyta wyrwała go z paranoicznego strachu. Stał się jednym z bardziej wytrwałych i solidnych autorów ״Biu- letynu”.

Po paru tygodniach, kiedy każdy dał już wyraz swoim emocjom, wy­pisując coś na ramkach, stało się oczywiste, że zrobienie paru ulotek nie­wiele da. Dopiero kiedy zaczął ukazywać się ״Biuletyn”, udało się wokół niego coś zorganizować. W szczytowym okresie - w marcu, kwietniu 1982 r. - ״Biuletyn” ukazywał się co tydzień w nakładzie około 3,5 tys. egzemplarzy. Były w to zaangażowane setki ludzi. Miałem na przykład pięć punktów, w które rozwoziło się złożony ״Biuletyn”. Mieszkań, gdzie go składaliśmy, niestety, nie pamiętam. Główny punkt był u Staszka Li- twinowicza, ludzi z pozostałych czterech już dzisiaj nie kojarzę. Pamiętam tylko, że Marek Dubaniewicz był na ulicy Gagarina. Na takim punkcie zawsze było po parę osób. Przywoziłem ״Biuletyny” wydrukowane, ale nie pozszywane. Trzeba było je zebrać i złożyć. Było wto zaangażowa­nych kilkanaście osób. Później był kolportaż, a więc już setki osób. Dzia­łaliśmy systemem piątkowym. Ileś osób zaopatrywało dany punkt w bi­bułę, ale też przynosiło tam papier i pieniądze. To było dobrym rozwiąza­niem. Mieliśmy przygotowane pieniądze i zawsze kilka mieszkań rezer­wowych.

Złoty okres białostockich wydawnictw podziemnych nastąpił wiosną 1982 r., kiedy wraz z Krzyśkiem Burkiem znaleźliśmy mieszkanie w wie­żowcu przy ulicy Wiatrakowej, gdzie mieszkaliśmy chyba przez marzec i kwiecień. Odwiedził nas tam między innymi Bohdan Skaradziński. Miałem wówczas dość tej całej konspiracji, łączniczek, grypsów. Kiedy więc trafi­liśmy razem do tego mieszkania na Wiatrakowej, zabraliśmy się do pracy.

36

Wtedy ukazała się ״Rzeczpospolita Samorządna”14 i różne pisma młodzieżo­we - bo ״Nasz Głos”15 też myśmy drukowali. Rzeczywiście zrobiło się z tego wydawnictwo. Ludzie byli aktywni, sami przynosili teksty. Niektóre zamawialiśmy, ale głównie pisaliśmy obaj z Burkiem. Wypadałoby także wspomnieć Andrzeja Chwaliboga, który się bardzo zasłużył dla naszego ru­chu wydawniczego. Chyba wszystkie numery ״Biuletynu”, które ukazały się do mojego aresztowania, miały winietę własnoręcznie wyszpilkowaną, czyli wykłutą na matrycy, przez Andrzeja. Potem robiliśmy te napisy na za­pas. Dostawiało się tylko kolejny numer. Pod pretekstem przygotowywania winiety spotykaliśmy się w słynnej pracowni Andrzeja na ulicy Warszawskiej. Rozmawialiśmy sobie o jakichś przyjemniejszych rzeczach niż stan wojenny, a Andrzej szpilkował matrycę. W stanie wojennym był czas ina normalne rozmowy, i na słuchanie muzyki, i na grę w szachy, i na jakąś wódeczkę.

W Hryniewiczach drukował ze mną Andrzej Ciszewski. Po tym, jak go zwinęli, miałem dwie inne drukarnie. Jedna była na ulicy Kolejowej, naprze­ciwko dworca PKP, kolejna zaczęła funkcjonować latem w Zawadach, u An­drzeja Fedorowicza, gdzie drukował między innymi Janek Radziwon. Dru­kowaliśmy na przemian raz w jednej, raz w drugiej. Bibułę nosiło się w tor­bach, a potem składało w jakimś innym miejscu. Nakłady nie były zbyt duże - zwykle dwie solidne torby. Przyjeżdżał po nie taksówkarz, ale czasami sam szedłem z nimi do autobusu i jechałem do miasta. Bywało, że w auto­busie kręcili się zomowcy, ale nigdy nie było żadnej groźnej sytuacji.

Świetna meta, która później okazała się już nie taka świetna, była na Kolejowej, gdzie mieszkał niejaki Adam. Było to dwupokojowe mieszkanie. Mieliśmy w nim rozłożony cały sprzęt drukarski. Problem polegał na tym, że Adam nie był jedynym właścicielem tego lokalu i chyba ktoś z jego rodzi­ny ten lokal zakapował. Drukowałem tam z Markiem Gajewskim, człon­kiem NZS. Po pierwszych wpadkach zaostrzyliśmy środki ostrożności. Otym, że Marek pracuje ze mną, nie wiedział nikt z kolegów. Pewnego dnia, chyba w maju 1982 r., przyjechaliśmy z Markiem na Kolejową. Posze­dłem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Taki był zwyczaj, że za­wsze się sprawdzało. Na klatce schodowej stało dwóch facetów, co mnie zastanowiło. Poleciałem na górę, ale ominąłem nasz lokal, zapukałem gdzieś

14 ״Rzeczpospolita Samorządna” - miesięcznik Tymczasowej Komisji Regionalnej NSZZ ״Solidarność” Region Białystok. Ukazał się tylko jeden numer z datą 1 VI 1982 r. Wydawa­nie przerwało aresztowanie Dariusza Boguskiego w sierpniu 1982 r.

15 ״Nasz Głos” - pismo Młodzieżowego Komitetu Oporu Społecznego, redagowane m.in. przez Roberta Tyszkiewicza. Ukazywało się od marca 1982 r. do połowy 1989 r.

37

piętro wyżej i wyszedłem. Nawet mnie nie zaczepili. Pomyślałem: co tu robić? zwijać się? Stoją jakieś typy, bez zajęcia, palą papierosy. Postanowi­liśmy z Markiem, że jeszcze raz sprawdzimy. Ponieważ od kwietnia byłem poszukiwany listem gończym, wysłałem Marka. Natychmiast go zwinęli, ale on się konsekwentnie do niczego nie przyznawał i po 48 godzinach zo­stał wypuszczony. Nigdy nie był łączony z tak zwaną sprawą studencką.

NZS w stanie wojennym nie miał szans na samodzielne funkcjonowanie. Jego członkowie stali się bojownikami podziemia solidarnościowego. Tak zwana sprawa studencka była przede wszystkim wynikiem atmosfery w woj­sku i bezpiece. Śledczy koniecznie chcieli mieć zorganizowaną grupę prze­stępczą. Na siłę sklejali więc różne wątki, często wymyślane przez samych aresztowanych. Zaczęło się od tego, że zgarnęli Agnieszkę Nowak, którą zakablował ktoś z akademika. Wzięli też wtedy Tomka Kleszczewskiego izaszantażowali go dziewczyną. Potem, w lutym, zamknęli Andrzeja Ci­szewskiego, a kolejnych - 28 kwietnia. Rozmawiałem z Andrzejem parę dni przed aresztowaniem. Pytał, co ma robić, uważał, że aresztowanie Tomka to może być jakiś ślad. Ustaliliśmy, że będzie czekał spokojnie na rozwój wydarzeń, ponieważ nic na niego nie mają.

Nikt nie wiedział, co robimy, tylko my dwaj. Po dwóch miesiącach ״Ci- chego” też zaszantażowali, że nie skończy studiów i nie znajdzie pracy, że rzuci go dziewczyna. Nie wytrzymał tego i pękł, naopowiadał im różnych rzeczy, z czego część powymyślał. Siedziało przez niego mnóstwo osób, przez te jego wymysły. Sztandarowym przykładem był Boguś Lider. Miał być moim zmiennikiem w organizacji. Prosiłem go, żeby sam nic nie robił. Znał wszystkie adresy, wiedział, gdzie są powielacze, kto z kim co robi. Gdyby mnie zgarnięto na ulicy, mógłby w ciągu 24 godzin odtworzyć całą strukturę. Tymczasem ״Cichy” zrobił z niego głównego drukarza i Lider poszedł siedzieć. ״Cichy” po prostu załamał się psychicznie. A esbecy, usi­łując koniecznie z tego zrobić jakąś wielką organizację, poskładać to w jakąś całość, pozamykali wielu studentów. Na podstawie zeznań ״Cichego” mieli jakieś wątki, ale fałszywe. W śledztwie jedni zachowywali się jak trzeba, a inni opowiadali, co im ślina na język przyniosła.

Moje aresztowanie nie miało żadnego związku z tak zwaną sprawą stu­dencką. Zanim mnie aresztowano, dołączyli do nas Konrad Kruszewski16, który wyszedł z internowania, i Zbyszek Suszczyński. Na osiedlu Dojlidy,

16 Kruszewski był jedynym działaczem białostockiego NZS, który został internowany (13 XII 1981-16 IV 1982).

38

u nauczycielki polskiego z III LO, Tureckiej, właśnie skończyliśmy redago­wanie ostatniego przed wakacjami numeru - to było gdzieś na początku sierpnia. Umówiliśmy się, że wyjedziemy na parę tygodni, i ogłosiliśmy w ״Biuletynie” przerwę. Potem gotową już bibułę zawiozłem na metę, która była u rodziny Ali Połubok na ulicy Zwycięstwa. Kiedy podjechałem tam taksówką, zobaczyłem jakiś samochód. Byłem zmęczony, więc zlekcewa­żyłem to. Polazłem z tymi papierami. Oddałem je Alce i wróciłem. Samo­chód stał nadal. Coś mnie jednak tknęło, ponieważ kilku facetów kręciło się wokół taksówki Jurka Radkiewicza. Zawróciłem z powrotem na podwór­ko. Po chwili zorientowałem się, że obserwują mojego taksówkarza Jerze­go Radkiewicza. Do dziś nie mogę sobie darować, iż nie uciekłem od razu, ale byłem zmęczony. Dopiero jak esbecy weszli do tego domu, zacząłem przez ogrody uciekać. Nie sądzę, żeby to była jakaś przypadkowa wpadka, ponieważ wraz ze mną do aresztu trafiło kilkanaście osób17. (Esbecy roz­pracowywali poszczególne osoby i punkty, gdzie trafiała bibuła, przez kilka miesięcy). Po paru godzinach znaleźli w torbie mój dowód osobisty i wtedy skojarzyli, że byłem poszukiwany listem gończym. Było to w sumie śmiesz­ne, bo w tym czasie, kiedy mnie poszukiwano, w biały dzień jeździłem rowerem po Białymstoku, żeby nie zwariować. Ktoś mnie kiedyś zobaczył i potem po mieście krążyły legendy na mój temat. Czułem się jednak bez­piecznie, bo po 13 grudnia zgoliłem długą brodę, którą nosiłem od 18 roku życia. Przez lata nikt mnie nie widział bez brody. Gdy ją zgoliłem, umówiłem się z żoną na ulicy, przeszła obok mnie dwa razy i mnie nie poznała.

Mój proces to była farsa. Zaczął się po ośmiu miesiącach od areszto­wania. Ciągnęliśmy tę farsę razem z adwokatami. Przed rozpoczęciem pro­cesu stan wojenny został zawieszony, a potem - już w trakcie trwania sprawy - zniesiony. Wyszedłem więc w lipcu 1983 r., tuż przed amnestią. Trzeba przyznać, że nasi adwokaci - Władysław Siła-Nowicki, Janusz An­drzejewski, Lech Lebensztajn i Jan Chojnowski - zachowywali się przy­zwoicie. Byli aktywni, podtrzymywali nas na duchu, organizowali kontak­ty z rodziną.

W więzieniu tylko raz oberwałem od bezpieki. Dziwiliśmy się nawet, iż nas nie biją, bo spodziewaliśmy się, że będziemy dostawać manto. Jak mnie zamknęli, przestałem się golić. Najpierw, kiedy siedziałem na Komendzie Wojewódzkiej przy ulicy Sienkiewicza, nikt na to nie zwracał uwagi. Kiedy

17 Dariusz Boguski został aresztowany 11 VIII 1982 r. Tego samego dnia SB zatrzymała 12 innych działaczy podziemia.

39

po miesiącu przewieźli mnie na Kopernika, miałem już brodę, nie byłem zresztą jedynym. Minął kolejny miesiąc. Któregoś dnia rano na apelu jakiś oficer w złym humorze przyczepił się do mojej brody. Coś mu odpyskowa- łem. Wyszedł, ale po chwili wrócił z drugim oficerem, wyższym rangą, który też mi się kazał ogolić. Odmówiłem, tłumacząc, że zawsze miałem brodę, nawet w dowodzie miałem zdjęcie z brodą. A on na to, że to areszt i że muszę się ogolić. Obaj usiłowali mnie nakłonić, bym się ogolił, ja jednak się zaparłem. We czterech sprowadzili mnie na dół, do celi, w której była druga cela: drzwi w ścianie, w środku okno zakryte pleksi, ściany zakrwa­wione. Wepchnęli mnie do środka, w tłum klawiszy. Jeszcze raz ktoś zapy­tał, czy na pewno się nie ogolę. Po raz kolejny odmówiłem, a ponieważ władzy więziennej nie można się przeciwstawiać, zawołali fryzjera. Zamach­nąłem się, więc rzucili się na mnie. Walnęli mnie parę razy, skuli mi ręce i nogi. Miałem zamknięte oczy, więc kazali mi je otworzyć. Kiedy odmówi­łem, przeciągnęli mnie jeszcze parę razy pałą. Wkońcu przyszedł fryzjer więzienny i mnie ogolił. Miałem potem parę siniaków. W związku z tym incydentem chcieli mi wytoczyć sprawę o napaść na funkcjonariusza, ale potem zrezygnowali.

Jestem przekonany, że nikt ze znanych działaczy nie był na przesłucha­niach bity czy torturowany. Tomek Wasilewski dostał w twarz, ale za py­skowanie. Nie wiem, jak było ze Zbyszkiem Simoniukiem18. Obawiam się, iż nie da się tego ustalić. Widziałem się z nim na krótko przed śmiercią. Rozmawialiśmy normalnie. Nic się nie działo. Nie był co prawda w najlep­szej kondycji, ale raczej trudno mówić o dobrej kondycji w więzieniu. Nie miał za dobrych stosunków z żoną i może to miało w tej sprawie jakieś znaczenie. Prawdopodobnie jego żona chciała wyjechać, kiedy on jeszcze siedział. A może miał jakieś problemy w celi. Może mu dobrali takie towa­rzystwo, że żyć mu nie dało.

Podczas gdy siedziałem w więzieniu, w Białymstoku odbyła się ważna demonstracja. Było to 31 sierpnia 1982 r.19 Kiedy do aresztu na Kopernika zaczęli zwozić ludzi, mieliśmy wrażenie, że za chwilę zawalą się mury. Ta akcja protestacyjna była naszym szczytowym osiągnięciem. Nigdy potem już taka akcja się nie udała. Fajnym pomysłem były jeszcze te spacery po

18 Zbigniew Simoniuk w październiku 1982 r. został skazany na dwa lata więzienia. 8 I 1983 r. w niewyjaśnionych okolicznościach popełnił w celi samobójstwo.

19 Tego dnia ZOMO brutalnie, przy użyciu pałek i granatów z gazem łzawiącym, rozpędziło w centrum miasta ok. 3-tysięczną demonstrację. Wiele osób pobito, ponad 50 zatrzymano.

40

ulicy Lipowej20. Przychodziło na nie po parę tysięcy ludzi. Czuło się, że nie są tam przypadkowo.

Kiedy internowani zaczęli wychodzić z więzień, w opozycji rozpoczęły się podziały. Wcześniej ״Solidarność” była w miarę jednolitą organizacją, skupioną wokół Tymczasowej Komisji Regionalnej21. Kiedy wyszedłem z aresztu, nie byłem w stanie pojąć, skąd ten rozłam. Dawniej było inaczej, nikt nie myślał o jakichś własnych drogach, organizacjach. Może z wyjąt­kiem KPN-u, który był bardziej bojowy. Jeden z członków KPN-u, Waldek Czechak, próbował nawet podpalić komisariat przy ulicy Antoniukowskiej. Specjalizował się w takich dziwnych akcjach, jak wieszanie flag na komi­nach czy malowanie jezdni. Zgarnęła go brygada antyterrorystyczna parę dni przed moim aresztowaniem. Pewnego dnia byłem świadkiem jakiegoś zamieszania na osiedlu Dziesięciny. Jacyś faceci rzucili się na kogoś, nie widziałem na kogo. Dopiero po dwóch dniach dowiedziałem się, że chodzi­ło o Waldka. Musieli go jakoś namierzyć. W więzieniu parę razy solidnie oberwał, bo się stawiał.

Tomasz Danilecki

20 Chodzi o demonstracyjne spacery główną ulicą miasta w porze nadawania wieczornego wydania Dziennika Telewizyjnego. W maju i w czerwcu 1982 r. na te spacery przychodziło ok. 3 tys. osób. Akcji tej zaniechano z powodu represji, które SB stosowała wobec jej uczestników.

21 Tymczasowa Komisja Regionalna została utworzona 20 III 1982 r. w celu koordyno­wania działalności podziemia. W jej skład wchodzili: Dariusz Boguski, Krzysztof Burek, Jerzy Rybnik, Stanisław Marczuk i Roman Wilk.

41

ADAM BOROWSKI W POGOTOWIU

Adam Borowski (ur. 1955 r.), wydaw-
ca. Z wykształcenia technik mecha-
nik. Od 1980 r. w NSZZ ״Solidar-
ność”, przewodniczący Komisji
Zakładowej w Miejskim Przedsię-
biorstwie Robót Elektrycznych. Po
wprowadzeniu stanu wojennego je-
den z organizatorów Międzyzakłado-
wego Robotniczego Komitetu ״So-
lidarności”. Po aresztowaniu w lipcu
1982 r. był przez dwa lata więziony,
a następnie kontynuował działalność
w strukturach ״Solidarności Wal-
czącej” i założył konspiracyjne wy-

dawnictwo. Od 1989 r. razem z żoną Mirosławą Łątkowską pro-
wadzi w Warszawie Oficynę Wydawniczą VOLUMEN.

W poniedziałek 14 grudnia 1981 r. zorganizowałem strajk u siebie w za­kładzie pracy, to jest Miejskim Przedsiębiorstwie Robót Elektrycznych, któ­re zatrudniało prawie 500 osób. Baza zakładu mieściła się na ulicy Skiernie­wickiej. Przyszedłem tam rano, zwołałem kogo się dało i uchwaliliśmy, że strajkujemy. Zamknęliśmy bramę, wywiesiliśmy napis ״strajk”. Rozpoczęły się pertraktacje z dyrekcją, która oczywiście odwodziła nas od strajku, ar­gumentując, iż jest to działanie nielegalne itd. Dyrekcja z nami sympatyzo­wała, tak trzeba powiedzieć, bo nie wezwała od razu milicji. Być może nawet wstrzymywali pacyfikację zakładu, bo napis ״strajk” był bardzo wi­doczny od strony Skierniewickiej. Jeździły tramwaje, nie ma cudów, by nikt nie zauważył, że jest strajk. Mieli nadzieję, iż nie będą musieli rozbijać tego strajku przy użyciu siły.

Nie pracowaliśmy cały dzień, wysyłaliśmy jedynie na miasto samocho­dy, by zdobyć rozeznanie, które zakłady strajkują. Otrzymałem wiadomość, że strajkuje ״Świerczewski”1. W naszym zakładzie nie mieliśmy możliwości

1 Fabryka Wyrobów Precyzyjnych im. gen. Karola Świerczewskiego.

42

przeprowadzenia strajku okupacyjnego - po prostu nie było warunków do nocowania. Po godzinie 16, gdy pracownicy wyszli do domów, poszedłem do zakładów ״Świerczewskiego” porozmawiać z organizatorami tamtejsze­go strajku, by moja załoga mogła strajkować na ich terenie. Byli trochę spanikowani. Przebywało tam też sporo ludzi z Regionu Mazowsze. Umó­wiliśmy się, że jeżeli nie zostaną w nocy spacyfikowani, to następnego dnia wejdę ze swoją załogą do ich zakładu.

We wtorek rano pojechałem sprawdzić, czy ״Świerczewski” jeszcze strajkuje. Okazało się, że spacyfikowali go w nocy z poniedziałku na wto­rek. Nie było zatem dokąd pójść. Wróciłem do swojego zakładu. Ponownie zamknęliśmy bramę i wywiesiliśmy transparent z napisem ״strajk”. Zaczę­liśmy się naradzać, co robić. Okazało się, że milicja nie czekała ani na mnie, ani na nikogo innego. Chyba dyrekcja wciąż miała nadzieję... W każdym razie nic nie zrobiła.

Nasz zakład dysponował samochodem tak zwanego pogotowia sygnali­zacyjnego. Mogliśmy dojechać do każdego miejsca w Warszawie. Zresztą takim samochodem z napisem ״pogotowie sygnalizacyjne” wywoziliśmy później (8 czerwca 1982 r.) Janka Narożniaka ze szpitala. Tego samochodu nie zatrzymywano. Takim właśnie samochodem pojechałem pod hutę. Już były tam czołgi. Krótko rozmawiałem z wojskowymi - o przyczynach wpro­wadzenia stanu wojennego itp. Potem pojechałem do FSO, z myślą, że będę tam negocjował zgodę na przyłączenie się do ich strajku. Tymczasem w FSO strajkował już tylko jeden wydział, który został otoczony. Na zewnątrz wi­dać było duży napis ״strajk”, ale nie było jak wejść na teren zakładu.

Gdy wróciłem do siebie, do MPRE, okazało się, iż położone obok nas MZK nie strajkowało. ״Kasprzak”2, wielki zakład, także położony w pobli­żu, również nie strajkował, podobnie ״Róża Luksemburg”3. Tylko my, jak jacyś wariaci. Ludzie z dyrekcji przekonywali nas, że to nie ma sensu, że nikt już nie strajkuje i wszystko zostało spacyfikowane. Odparłem im na to, iż nawet gdybym miał się tu sam zamknąć, to strajk będzie trwał. Ale potem pomyślałem o nieuchronnych represjach. Wciąż nie wiedziałem, czy milicja została zawiadomiona. Wtedy przyjechał jakiś kolega i powiedział, że Skier­niewicką jedzie ZOMO. Do zakładu jednak nie weszli. Zawiesiliśmy strajk, chłopaki wrzucili mnie do ״pogotowia sygnalizacyjnego” i wywieźli tylną bramą od ulicy Rogalińskiej.

2 Zakłady Radiowe im. Marcina Kasprzaka.

3 Zakłady Wytwórcze Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg.

43

U siebie w zakładzie pracy miałem posłuch, a ludzie darzyli mnie zaufa­niem. Przed zawieszeniem strajku powiedziałem chłopakom, że nie ma sen­su podejmować pochopnie jakichś drastycznych działań, bo nas wygarną. Musieliśmy się nastawić na długofalowe działanie. Uważałem, że trzeba przejść do konspiracji. Wtedy też zacząłem się ukrywać.

Struktura wykonawcza Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu ״So- lidarności”, utworzonego w kwietniu 1982 r., opierała się na chłopcach z Miej - skiego Przedsiębiorstwa Robót Elektrycznych. Ja, jako przewodniczący za­kładowej ״Solidarności”, pracowałem również w Regionie Mazowsze - najpierw jako konsultant, potem w Komisji Interwencji i Mediacji4 kierowanej przez Zosię i Zbyszka Romaszewskich. Znałem w związku z tym mnóstwo ludzi, bazując na tym postanowiłem budować struktury konspiracyjne.

Zawsze na pierwszym miejscu była pełna lojalność w stosunku do ukry­wających się władz, zarówno Regionu, jak i krajowych. Budowaliśmy struk­turę poziomą, do działań bieżących. Nie uważałem się za przywódcę z pa­tentem na metodę walki. Moja idea była taka, żeby zorganizować strukturę piątkową, kierowaną przez reprezentantów pięciu wielkich zakładów pracy.

Pierwszą strukturę - jeszcze bez Huty Warszawa i Ursusa, ale już z Za­kładami Nowotki i PZO - nazwaliśmy CDN (ciąg dalszy nastąpi). Wyszło pierwszych pięć numerów pisma ״CDN”, którego redaktorem naczelnym był Tomek Sypniewski. Druk organizował Jacek Majcher, natomiast finan­sami firmy zajmował się Robert Ryszard Nowak. Pomagaliśmy represjono­wanym, zbieraliśmy składki, przekazywaliśmy je rodzinom, organizowali­śmy poligrafię.

Nawiązaliśmy też współpracę z Międzyzakładowym Robotniczym Ko­mitetem Samoobrony Społecznej z Huty Warszawa, który wydawał ״Głos Wolnego Hutnika” i miał kontakt z Ursusem. 27 kwietnia powstał - w wy­niku fuzji - Międzyzakładowy Robotniczy Komitet ״Solidarności”, który był pomyślany jako struktura piątkowa. Na ״górze” mieliśmy już przedsta­wicieli czterech wielkich zakładów pracy (Huta, Ursus, ״Nowotko” i PZO). Do szczęścia brakowało tylko FSO, gdzie wciąż się wahano, czy przystą­pić do naszej struktury.

4 Komisja Interwencji i Mediacji powstała w maju 1981 r. z połączenia Komisji Inter­wencji założonej jesienią 1980r. i Komisji Mediacyjnej utworzonej w styczniu 1981 r. Zada­niem Komisji Interwencji było m.in. interweniowanie w sprawach indywidualnych związa­nych z warunkami bytowymi i represjami politycznymi oraz w przypadku utrudnień w dzia­łalności związkowej. Komisja Mediacyjna została powołana w celu łagodzenia sporów we- wnątrzzwiązkowych.

44

Nie miałem wpływu na to, kto wchodził do kierowniczej piątki. Z Huty Warszawa wszedł najpierw Edward Mizikowski, którego później zastąpił Wacław Skudniewski, z ״Nowotki” wydelegowano Edwarda Piotrowskie­go, Ursus reprezentował Romek Bielański, natomiast PZO - Bogusław Go­łębiowski. Wobec niezdecydowania FSO przyjęliśmy, że piątym przedsta­wicielem będzie Jurek Bogumił jako reprezentant zgrupowanych małych przedsiębiorstw. Dzięki takiemu układowi mieliśmy większą pewność, że struktura nie będzie budowana i w jakikolwiek sposób infiltrowana przez SB.

Nastąpiło też połączenie redakcji dwóch pism i zaczął ukazywać się ״CDN - Głos Wolnego Robotnika”. Redaktorem naczelnym był najpierw Krzysz­tof Wolicki, a potem Andrzej Machalski.

Ja kierowałem służbami wykonawczymi, w tym tak zwanymi Grupami Specjalnymi5, do których osobiście dobierałem ludzi. Przykładowo w akcji uwolnienia Narożniaka brał udział Jurek Bogumił (który zresztą przyszedł do mnie z tym pomysłem), ale kierowca Mirosław Radzikowski był ode mnie, podobnie Kazimierz Mintz, kierowca samochodu ubezpieczającego akcję. Przy przejmowaniu butli z wodorem (wykradliśmy butlę z jednego z zakładów, by wypuścić balon) też brali udział moi ludzie, z mojego zakła­du pracy lub zakładów mi znanych. Tam, gdzie ja dobierałem ludzi - do grup ulotkowych, do zawieszania transparentów, wszystko było w porząd­ku. Ci chłopcy wprost rwali się do ״wojaczki”. Kiedy zaproponowałem im zawieszanie transparentów na kładkach, stwierdzili, że to niepoważna robo­ta. Przekonywałem ich więc, że jeśli teraz nie powieszą transparentów, to potem nie będą zdolni wykonać ważniejszych zadań. Pamiętam dokładnie tę akcję z transparentami. Jeździłem samochodem ulicą Czerniakowską, pod kładkami, gdzie o godzinie 15 miały zawisnąć transparenty. Na pięciu kolej­nych kładkach były trzyosobowe ekipy. Zobaczyłem, że na jednej z nich chłopcy wahali się, jakby zabrakło im odwagi. Zatrzymałem się, wszedłem na kładkę i pomogłem im zawiesić transparent. Przekonali się, że nic się nie stało. Nawet gdyby z jednej strony kładki wszedł jakiś milicjant, uciekliby z drugiej. To była taka zaprawa przed poważniejszymi zadaniami, chodziło o to, by oswoili się z niebezpieczeństwem. Ci sami chłopcy uczestniczyli

5 Grupy Specjalne powstały na początku 1982 r., pierwotnie ich celem było przygotowy­wanie strajku generalnego. Członkowie grup rekrutowali się głównie z warszawskich zakła­dów pracy bądź wyższych uczelni. W następnych latach Grupy Specjalne przekształciły się w Grupy Oporu, które zajęły się m.in. ulotkowaniem, wywieszaniem transparentów i osłoną manifestacji.

45

później w akcjach ״zasmradzania” mieszkań kolaborantów. Oblewaliśmy drzwi ze strzykawy, a potem malowaliśmy na nich napis ״kolaborant”. Oczy­wiście to było ryzykowne, w każdej chwili ktoś mógł otworzyć drzwi od wewnątrz. Gdyby tak się stało, chłopcy mieli dać delikwentowi w zęby i uciekać.

Robiliśmy też ״porządek” z donosicielami na szczeblu zakładu pracy. Na przykład w Miejskim Przedsiębiorstwie Robót Drogowych jedna z działa­czek partyjnych znalazła u chłopaka ulotkę, którą wcześniej przeoczyła pod­czas przeszukania milicja. Grupa specjalna podjechała pod jej dom i do­szczętnie rozwaliła jej samochód.

Moim pomysłem było zorganizowanie pochodu 1 maja 1982 r. Na naszą prośbę Zofia Romaszewska nadała w Radiu ״Solidarność” komunikat o po­chodzie. Mimo że Zbigniew Bujak był demonstracji przeciwny, a inna struk­tura MKK6 ogłosiła, że należy uczcić święto składając na cmentarzach kwiaty, odniosłem sukces: przyszło 30 tys. ludzi. Prawdą jest, że kilka rzeczy nie wyszło, na przykład nie dojechały drzewce do flag, a bardzo chcieliśmy, żeby pierwsza linia miała drzewce z flagami.

Również z mojej inicjatywy 4 lipca 1982 r. została przeprowadzona ak­cja w Teatrze ״Komedia”, gdzie dyrektorem była Olga Lipińska, aktywnie zaangażowana w tworzenie programu reżimowej telewizji. Razem z Wojt­kiem Borkowskim rozlaliśmy w teatrze smrodzidło, które dostaliśmy od chłopców z Politechniki Warszawskiej. Teatr zamknięto potem na dwa mie­siące, ponieważ konieczna była wymiana podłogi na widowni. Organizowa­łem też akcję na placu Zwycięstwa (obecnie plac Piłsudskiego). Położyli­śmy tam płytę z nazwiskami zabitych górników kopalni Wujek.

Po aresztowaniu Zosi Romaszewskiej próbowałem zorganizować akcję mającą na celu uprowadzenie doradcy Jaruzelskiego, mjr. Wiesława Gór­nickiego, nie doszła jednak do skutku - z perspektywy czasu uważam, że na szczęście. Ale i SB nie próżnowała - umieściła u nas swojego agenta. Na przełomie marca i kwietnia przedstawiciel Zakładów Półprzewodników OMIG poinformował mnie, że przewodniczący ״Solidarności” w POLTEL-u Sławomir Miastowski wyleciał z pracy i chciałby się do nas przyłączyć. Spotkaliśmy się więc z nim. Później okazało się, że to właśnie on był agen­tem SB. Byliśmy wtedy zajęci przygotowywaniem strajku generalnego na sierpień. Nikt nie miał głowy do zbierania wywiadu o ludziach. Nawet pró­

6 Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny (MKK) powstał w styczniu 1982 r. w War­szawie. Jego przywódcami byli kolejno: Marek Hołuszko, Maciej Zalewski i Ewa Choro- mańska.

46

bowałem sprawdzać Miastowskiego przez Józka Orła, ale dostałem odpo­wiedź, że to chłopak pewny, bardzo ambitny i trzeba go trzymać na dy­stans. Miastowski miał różne możliwości, ciekawe pomysły i jakoś się do mnie przykleił, bo ja byłem od czarnej roboty.

Generalnie szykowaliśmy się na 31 sierpnia. Organizowaliśmy łączność między przedsiębiorstwami. Mieliśmy pomysł, żeby przed zakładami pracy porozrzucać kolce. Były to jednak działania doraźne, nie długofalowe. Po więzieniu, kiedy budowałem wydawnictwo podziemne, praca miała już inny charakter, nie była obliczona na wydanie jednej książki. Musiałem pracować w sposób regularny, aby mogły się ukazać kolejne pozycje. Natomiast wiosną 1982 r. działaliśmy jeszcze na krótką metę, a środki bezpieczeństwa pozo­stawiały wiele do życzenia. Moim zdaniem władze również spodziewały się 31 sierpnia decydującego starcia. Faktycznie zresztą do niego doszło. W Lu­binie i we Wrocławiu były ofiary śmiertelne, w Warszawie zaś bardzo duże demonstracje, jak nigdy w stolicy.

Na początku lipca, chyba 8, doszło do następującego zdarzenia. Mia- stowski przyszedł do naszego biura, mieszczącego się przy ulicy Lazuro­wej, z wiadomością, że aresztowali Grzesia Gampla, szefa naszego kolpor­tażu. Informację tę posiadł, jak mówił, od kolegów z telewizji, których milicja wezwała do zrobienia materiału filmowego dla Dziennika Telewizyjnego. Ponieważ Grześ znał adres biura, musieliśmy się natychmiast zwijać. Wsie­dliśmy więc do samochodu Miastowskiego i odjechaliśmy. Po chwili za­uważyłem, że mamy ״ogon”, ale wykonaliśmy kilka manewrów i go zgubi­liśmy. Kazałem zatrzymać wóz, wyskoczyłem gdzieś między osiedlami, żeby samemu sprawdzić, czy wszystko w porządku, i upewniłem się, że ״ogo- na” rzeczywiście nie ma. W tym czasie Miastowski odjechał z Elą Stobbe, którą miał wysadzić kilka kilometrów dalej. Zadzwoniłem do Eli i zapyta­łem, jak się czuje. Odpowiedziała, że dobrze. Postanowiłem to sprawdzić i pojechałem do niej. Ku mojemu zaskoczeniu zastałem u niej Miastowskiego. Nie mogłem tego zrozumieć: jeździł namierzonym samochodem i przyszedł do niej do domu? Przestał mi się podobać. Niestety, nie potrafiłem ukryć, że jestem oburzony jego nieostrożnym zachowaniem, i Miastowski zaczął po­dejrzewać, że domyślam się, jaką w rzeczywistości odgrywa rolę.

Następnego dnia, 10 lipca, razem z Edkiem Midzikowskim byłem umó­wiony z łączniczką od Romaszewskich, Danusią Jadczak, w lokalu przy ulicy Broniewskiego. Gdy weszliśmy do mieszkania, gospodarz powiedział, że jego zdaniem teren osiedla jest obstawiony przez SB. Wyszliśmy z Ed­kiem z mieszkania i natychmiast się rozdzieliliśmy, by chociaż jeden z nas

47

miał szansę uciec. Później się okazało, że SB do tego mieszkania nie weszła. Widocznie wiedzieli, w jakim jesteśmy rejonie, ale nie znali lokalu. Chciałem się schronić w jednej ze swoich kwater, też przy ulicy Broniewskiego, po­myliłem jednak klatki schodowe. Nie mogłem już wyjść z bloku, bo był ״obstawiony”. Zadzwoniłem więc do pierwszych lepszych drzwi, poinfor­mowałem gospodarzy, że jestem ukrywającym się działaczem ״Solidarno- ści”, i poprosiłem o schronienie. Wpuścili mnie do mieszkania. Umówili­śmy się, że jestem narzeczonym córki gospodyni, i przygotowaliśmy jakąś historyjkę, skąd się znamy. SB - z pistoletami - wpadła do mieszkania około godziny 23. Gospodyni i córka zachowały się wspaniale, ale SB wiedziała, kim jestem, i nasze bajeczki nic tu nie pomogły. Zostałem aresz­towany.

SB dowiedziała się - prawdopodobnie od Miastowskiego - że mam kon­takt (przez Zbyszka Romaszewskiego) z RKW, i miała zamiar wstawić Mia- stowskiego na moje miejsce, żeby przed 31 sierpnia dotrzeć do Romaszew­skiego i Bujaka. (Romaszewskiego zresztą przed 31 sierpnia złapali7). Po dziewięciu miesiącach śledztwa, w marcu 1983 r., rozpoczął się proces MRKS. Na ławie oskarżonych zasiadło dziewięć osób - ze mną jako głów­nym oskarżonym. Otrzymałem (po prokuratorskiej apelacji) wyrok sześciu lat więzienia (prokurator żądał ośmiu). Pierwsza amnestia zmniejszyła mi karę o połowę. We wrześniu 1983 r. zostałem przewieziony z aresztu przy ulicy Rakowieckiej do więzienia w Łęczycy, gdzie siedziałem między inny­mi z Władkiem Frasyniukiem, górnikami z Lubina i moim przyszłym szwa­grem Jurkiem Łątkowskim z Wrocławia. Nad jego łóżkiem w celi wisiało zdjęcie jakiejś dziewczyny, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zainte­resowałem się, kim ona jest. Na szczęście okazało się, że siostrą Jurka. W duchu miałem nadzieję, iż ją kiedyś spotkam. Więzienie znosiłem bardzo dobrze. Wiedziałem, za co siedzę, niczego nie żałowałem i zamierzałem za­raz po wyjściu z więzienia wrócić do konspiracji.

Wyszedłem w lipcu 1984 r. Do Wrocławia pojechałem na wyjście Wład­ka Frasyniuka. Zatrzymałem się u Jurka Łątkowskiego i wtedy poznałem swoją przyszłą żonę - Mirosławę (ślub wzięliśmy 28 września 1985 r.). Była związana z ״Solidarnością Walczącą”. Dzięki niej poznałem Kornela Morawieckiego. W 1985 r. zostałem zaprzysiężonym członkiem ״Solidar- ności Walczącej”, a następnie szefem warszawskich struktur ״SW”. Byłem

7 Zbigniew Romaszewski został aresztowany wraz z Andrzejem Machalskim 29 VIII 1982 r.

48

bardzo aktywny, oczekiwałem ekspansywnego działania. Czasy się już jed­nak zmieniły. W Warszawie struktury podziemne były już ustabilizowane i mocno osadzone. Funkcjonował MRKS, MKK, były struktury Regionu - słowem, trudno się było wcisnąć z czymś nowym. Mimo to staraliśmy się jakoś zaznaczyć naszą obecność, choćby wydając własne pismo ״Hory- zont” w paru tysiącach egzemplarzy. Powoli budowałem struktury ״SW”. Doświadczenia wyniesione z więzienia i z okresu przed aresztowaniem na­uczyły mnie, żeby nie działać pochopnie. To była poważna, długofalowa praca, obliczona nie na rok czy dwa. Nie miałem oczywiście pojęcia, że to wszystko się skończy w roku 1989.

Kolega Miry, Wiesław Żywicki, zaproponował mi założenie wydawnic­twa, na co przystałem. Na początku 1985 r. powołaliśmy wydawnictwo, które nazwaliśmy Niezależne Wydawnictwo Książkowe ״Wers”. Pierwsze książki ukazały się jeszcze w tym samym roku. Podstawowy zespół wy­dawnictwa tworzyły poza mną jeszcze dwie osoby: moja żona Mirosława Łątkowska oraz wspomniany już Wiesiek Żywicki. Oni zajmowali się pracą redakcyjną, ja natomiast byłem odpowiedzialny za stronę poligraficzną i kol­portaż. Staraliśmy się, aby nasze książki, głównie tłumaczenia, były rzetel­nie opracowane redakcyjnie. Jako pierwszą wydaliśmy Wiadomości ele­mentarne o państwie Czesława Znamierowskiego. Potem ukazała się praca Hansa Kelsena O istocie i wartości demokracji, tłumaczenie książki Hellera i Niekricza o historii ZSRR Utopia u władzy, Hayeka Konstytucja wolności, Friedmana Wolni wobec wyboru oraz Historia świata Paula Johnsona. Oczy­wiście zwykłe przedruki też nam się zdarzały, głównie jednak pod koniec działalności. Zapewniały szybki dochód, co było o tyle istotne, że otrzymy­waliśmy niewielką pomoc z zewnątrz.

Równolegle z prowadzeniem wydawnictwa organizowałem warszawską strukturę ״Solidarności Walczącej”. Powstała sprawna grupa, której trzon tworzyli Jacek Mejsak, Tadzio Markiewicz i Zbyszek Jusis. Kontaktowali­śmy się z ludźmi, którzy prowadzili akcje ulotkowe i organizowali zadymy. Ja kierowałem strukturą poligraficzną. W 1985 r. powołaliśmy do życia wydawnictwo ״Solidarności Walczącej” ״Prawy Margines”. Razem z Mar­kiem Nowickim prowadziłem jeszcze jedno wydawnictwo. Nazywało się ״Neutrinum”. Wydało jednak zaledwie kilka książek.

W ״Prawym Marginesie” zajmowałem się w zasadzie wszystkim, bo oprócz tego, że byłem odpowiedzialny za druk, zdobywanie papieru, opra­wę i kolportaż, to jeszcze podejmowałem decyzje związane z linią progra­mową oficyny. Drukowaliśmy między innymi niezależną encyklopedię po­

49

wszechną. Jej pierwszy tom został wydany przez ״Słowo”, a następne już przez nas.

Jak już wspomniałem, ״Solidarność Walcząca” wydawała pismo ״Hory- zont”. Przymierzaliśmy się do niego dość długo, ukazywało się trzy lata - od roku 1987. Za stronę redakcyjną był odpowiedzialny Jacek Mejsak. Poza tym rozprowadzaliśmy w Warszawie bibułę ״Solidarności Walczącej”, za­równo jej główny organ - pismo ״Solidarność Walcząca” - jak i miesięcznik ״Biuletyn Dolnośląski”. Wydaliśmy też kilka znaczków, które przyniosły wysoki dochód, przeznaczony głównie na wspieranie kolejnych pozycji wydawniczych. Dochód z dwóch czy trzech znaczków wspomógł również nasze działania. Potem był już taki zalew znaczków, że przestaliśmy je wyda­wać. W podziemiu drukowałem jeszcze dla Romaszewskich wydawnictwo ״Prawo i Praworządność”, a dla Marka Nowickiego ״Praworządność”.

W sumie miałem do dyspozycji dwie drukarnie pod Warszawą: w Ko­morowie i w Zielonce oraz trzecią w Warszawie na ulicy Pułkowej. Drukar­nie te pracowały prawie non stop. Zadrukowaliśmy ponad 400 ton papieru. Przy druku pierwszych dwóch-trzech książek korzystaliśmy też z państwo­wych drukarni. Maszyny ściągnąłem własnymi kanałami, gdyż bezpieka przejęła jedną z maszyn, przysłaną przez struktury brukselskie8.

Latem 1988 r. miałem właśnie wyjeżdżać na wakacje, gdy Henryk Wu­jec przybiegł z wiadomością, że nie ma kto drukować biuletynu strajkowe­go. Było to, zważywszy na środki, jakimi dysponowały władze Regionu, dość zaskakujące i ilustrowało ich słabość. Odmowa nie wchodziła w grę - odbierałem od nich blachy, a moje drukarnie drukowały biuletyn.

W zasadzie bezpieka mnie nie szarpała. Kiedyś złapali mnie z nakładem ״Praworządności”, zostałem zatrzymany na 48 godzin, dostałem kolegium, i na tym się skończyło. Zdarzało się, że śledzono mnie, gdy wyjeżdżałem do Wrocławia, ale na szczęście chłopcy z tamtejszej ״SW” mieli nasłuch na MO i SB i zawsze wiedziałem, czy mnie ״prowadzą”, czy nie. Gdy zgłaszał się łącznik od Kornela, wiedziałem, że mnie nie śledzą. Czasami śledzili moją żonę. Wyrzucono ją we Wrocławiu z pracy, z Biura Wystaw Artystycz­nych, po tym gdy odmówiła podpisania tak zwanej lojalki.

Byłem otwarty na propozycje współpracy płynące z innych środowisk. Drukowałem dla wydawnictwa ״Most”, dla liberałów - za pośrednictwem Krzysia Bąkowskiego. Gdy Marek Nowicki, szef pisma ״Praworządność”,

8 Biuro Koordynacyjne NSZZ ״Solidarność” powstałe w 1982 r., kierowane przez Jerze­go Milewskiego.

50

organizował dni więźnia politycznego, zmobilizowałem ludzi do rozklejania plakatów i rozrzucania ulotek. Dla Białegostoku, Słupska i Rzeszowa dru­kowałem pisma, gazetki i różne książki. W Białymstoku pomagałem organi­zować oddział ״SW”. Jeździłem też do Łodzi uczyć chłopców z tamtejsze­go oddziału ״SW” druku na maszynach offsetowych9. Starałem się włączyć we wszystkie działania wymierzone w komunę.

W 1989 r., po wyborach, oddaliśmy jedną maszynę działaczom opozycji na Litwie. Drugą przekazaliśmy rosyjskim fizykom w Gorkim. W 1990 r. ukazało się jeszcze kilka książek ״Wersu”, gdyż mój przyjaciel Wiesiek Żywic- ki nie wierzył w trwałość zmian i nie chciał ujawnić wydawnictwa. Ja jed­nak miałem żonę, dzieci i potrzebowałem stabilizacji. Postanowiłem ujawnić wydawnictwo. Chciałem zarejestrować je jako ״Wers”, ale Wiesiek, który również miał prawo do tej nazwy, nie zgodził się. W tej sytuacji wymyślili­śmy z żoną nazwę Oficyna Wydawnicza VOLUMEN. Wydawnictwo prowa­dzimy do dzisiejszego dnia. Wydaliśmy około 300 książek z zakresu historii Polski, historii powszechnej, antropologii kultury, religioznawstwa i filozofii*.

Tadeusz Ruzikowski i Piotr Smiłowicz

9 Chodzi o maszynę drukarską, wykorzystującą offsetową technikę druku, która polega na przenoszeniu reprodukowanego tekstu lub rysunku na płytę cynkową lub aluminiową, a z niej na papier za pośrednictwem cylindra gumowego.

* Relacja powstała na podstawie nagrania, które znajduje się w zbiorach Ośrodka KARTA.

51

PIOTR BRZOZOWSKI STRAJK W REKTORACIE

Piotr Brzozowski (ur. 1949 r.), psy-
cholog, pracownik naukowy UMCS.
Od września 1980 r. członek NSZZ
״Solidarność” na UMCS. W latach
1980-1989 działacz ״Solidarności”.
Jest adiunktem w Instytucie Psy-
chologii UMCS, specjalizuje się
w metodologii badań psychologicz-
nych i psychologii społecznej.

O wprowadzeniu stanu wojennego powiadomił mnie kolega z Hotelu Asystenta, Zbigniew Gołąb. Początkowo myślałem, że to może żart. Oka­zało się, że niestety nie.

W niedzielę 13 grudnia, zanim w UMCS rozpoczął się strajk, odbył się otwarty wiec społeczności uniwersyteckiej w Chatce Żaka. Byli na nim obecni pracownicy uniwersytetu i studenci. W czasie wiecu poinformowa­no między innymi, kto został internowany czy aresztowany. Było to właści­wie spotkanie informacyjne. Ludzie zbierali się grupkami już od rana, choć trudno mi precyzyjnie określić, od której godziny. O ile wiem, uczestnicy strajku, a wcześniej wiecu, zbierali się spontanicznie. Gdy około południa przybyłem do rektoratu, gdzie odbywał się strajk, panowało tam zamiesza- nie1. Kilkanaście osób debatowało. Był stosunkowo ładny zimowy dzień. Nad budynkiem co jakiś czas przelatywały helikoptery, które, jak wówczas mówiono, lądowały w Świdniku.

Strajk organizował się dosyć mozolnie, ale nikt z zewnątrz nam nie prze­szkadzał. Tak naprawdę protest polegał na wymianie opinii i dyskusjach.

1 Strajk pracowników UMCS odbywał się jednocześnie w budynku rektoratu, w gmachu Fizyki, tzw. Starej Chemii oraz Biologii i Nauk o Ziemi.

52

Zastanawiano się, gdzie się podział przewodniczący ówczesnej Komisji Za­kładowej, pan Stefan Symontiuk (obecnie profesor). Niektórzy twierdzili, że został aresztowany, inni, że się ukrywa. Jak się okazało, ta druga infor­macja była prawdziwa. Strajk ten organizował się właściwie spontanicznie. Trudno mówić o jakichś organizatorach czy przywódcach. Pamiętam tylko kilka nazwisk: ówczesny dziekan Wydziału Prawa, pan prof. Henryk Reni- ger, pani dr Sabina Magierska, Jan Mojak, Ryszard Setnik. Akcja strajkowa nie była dobrze zorganizowana, ponieważ nie uczestniczyły w niej władze uniwersyteckiej ״Solidarności”, czyli zabrakło tych najważniejszych - przyszli jedynie pojedynczy ludzie z kierownictwa związku.

Pamiętam, że podjęliśmy decyzję, iż w poniedziałek przed południem pój­dziemy do swoich znajomych pracujących w różnych uniwersyteckich in­stytutach, aby ich zachęcić do udziału w strajku. Ja byłem na Wydziale Peda­gogiki. Nie było jednak większego odzewu. Ludzie po prostu się bali. Jeden z panów powiedział mi, że czasy są trudne, a życie ludzkie nie jest w cenie.

W praktyce nie był to strajk okupacyjny. Tak naprawdę każdy uczestnik strajku mógł sobie swobodnie wchodzić i wychodzić na zewnątrz. Zresztą okupacja tak dużego budynku, jak gmach rektoratu, była faktycznie nie­możliwa, tym bardziej że w poniedziałek 14 grudnia rano przyszli do pracy pracownicy administracyjni i część kadry naukowej, która nie przystąpiła do strajku. Ponadto w samym budynku swoje siedziby mieli funkcjonariu­sze SB. Nie znaliśmy jednak tych panów. Próbowaliśmy blokować drzwi i kontrolować, kto wchodzi i wychodzi. W pewnym momencie dosyć bru­talnie wepchnęło się dwóch panów z SB. Jednym z nich był pan Gwiazda, z którym miałem jeszcze okazję się spotkać.

Początkowo w strajku uczestniczyło niewiele osób, w południe 13 grudnia było ich kilkanaście, głównie pracownicy UMCS. Organizowaliśmy zebra­nia w celu opracowania dalszej strategii. Okazało się to jednak dosyć trud­ne. W poniedziałek po południu miałem ustalić, kto będzie pełnił wartę przy drzwiach, aby niepożądane osoby nie dostały się do budynku. Zamierzałem rozpisać dyżury na kartkach, ale prof. Reniger poradził mi, żebym tego nie robił, bo mogłoby to posłużyć jako materiał obciążający uczestników strajku.

W poniedziałek 14 grudnia około godziny 18 ktoś przyszedł z infor­macją, że milicja i ZOMO brutalnie pacyfikują strajk studentów w domach akademickich. Wywołało to panikę wśród strajkujących. Po burzliwej i dość chaotycznej dyskusji doszliśmy do wniosku, że rozsądniej będzie opuścić budynek, niż dać się spacyfikować. Wzburzony, pomyślałem, że może by­łoby lepiej, gdyby nas spacyfikowali, niż tak uciekać. Ludzie jednak zaczęli

53

wychodzić, jedni pospiesznie, drudzy zbierali jeszcze śpiwory, które przy­nieśli ze sobą na wypadek przedłużenia się protestu.

Kiedy w budynku pozostało już kilka osób, w tym ja, do rektoratu weszli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Wylegitymowali nas na parterze2, większość wypuścili, cztery osoby jednak zatrzymali. SB była zapewne dobrze poinformowana, kto się szczególnie angażował w strajk. Zachowy­wali się dosyć spokojnie. Gdy wyprowadzili nas z budynku, zobaczyliśmy, że wzdłuż wejścia stoi szpaler zomowców w pełnym uzbrojeniu - w heł­mach i z tarczami. Zdawało się, że mają po dwa metry. Stali zwróceni twarzą do nas. Na dworze było ciemno. Zrobiło to na nas dosyć przygnębiające wrażenie. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa od razu nas ostrzegli: ״Tylko nie uciekajcie”. Pomyślałem, że gdybyśmy naprawdę zaczęli ucie­kać, to chyba zatłukliby nas na miejscu.

Zawieźli nas do siedziby milicji i SB na ulicę Narutowicza. Początkowo trzymali nas na korytarzu, prawdopodobnie po to, żeby się przyjrzeć, jak się zachowujemy. Byliśmy oczywiście podekscytowani. Mojak chodził niespo­kojnie tam i z powrotem. Pozwoliłem więc sobie na żart i zapytałem: ״Czy myślisz, że jak chodzisz, to nie siedzisz?”. Chciałem go trochę podbudo­wać. Później funkcjonariusz SB wziął nas obydwu do pokoju. Kazał nam usiąść, sam zaś siedział przy biurku i coś tam robił, prawdopodobnie także nas obserwował. Potem podsunął nam oświadczenie, z komentarzem, że jeśli go nie podpiszemy, to wezmą nas w obroty. Treść oświadczenia była sformułowana bardzo łagodnie, sprowadzała się do zobowiązania, że nie będzie się działać na szkodę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, co dla mnie było po prostu jednoznaczne z działaniem na szkodę Polski. Uważałem, że nigdy nie działałem i nie mam zamiaru działać na szkodę Polski, podpisałem więc oświadczenie. Dopiero później uświadomiłem sobie, co to sformuło­wanie oznaczało.

Oświadczenia podpisali też Setnik i Mojak i razem z nimi zostałem zwol­niony. Pani Magierska podobno nie chciała go podpisać i została internowa­na. Setnika tak naprawdę poznałem dopiero tego samego dnia wieczorem w Hotelu Asystenta, gdzie wówczas mieszkałem. Przyszedł do mnie do po­koju. Był tu już Janek Mojak, który powiedział mi, że Setnik to ״swój czło­wiek”. Kiedy wracaliśmy do hotelu ze śpiworami na ramionach, przed wej­ściem powitała nas entuzjastycznie spora grupa jego mieszkańców. Czułem się niczym bohater powracający z wojny.

2 Strajk trwał jeszcze w budynku Chemii i wygasł tam dopiero 15 grudnia.

54

Trudno mi teraz powiedzieć, ile osób brało udział w strajku w UMCS. Sza­cuję, że na początku, czyli w niedzielę około południa, w rektoracie było jakieś 20 osób. Wieczorem przyszli następni, tak że w sumie było około 40 osób. Natomiast w poniedziałek 14 grudnia po południu, w czasie spotkania w auli, mogło już być 150-200, głównie pracownicy UMCS, w tym duża grupa kobiet z biblioteki głównej. Studenci strajkowali wtedy w akademikach.

Od początku stanu wojennego w działalności podziemnej Komisji Zakła­dowej dało się zauważyć dezorganizację, jako że wiele osób z Komisji zostało internowanych, inne zaś się ukrywały. Ci, którzy nie pełnili funkcji kierowni­czych, niewiele robili. Dopiero gdy wypuszczono na wolność część interno­wanych, w uniwersyteckiej podziemnej ״Solidarności” zaczęło się coś dziać.

SB wciąż miała oko na osoby jakoś związane czy sympatyzujące z ״So- lidarnością”. Tydzień po wprowadzeniu stanu wojennego odwiedziło mnie dwóch esbeków, w tym znany mi już ze strajku pan Gwiazda. Rozejrzeli się po pokoju, zapewne w poszukiwaniu bibuły, i zapytali, co robiłem dzień wcześniej (poprzedniego dnia wieczorem była akcja stawiania świec w oknach). Tydzień lub dwa tygodnie później wezwano mnie do siedziby SB. Funkcjonariusz SB rozmawiał ze mną bardzo uprzejmie, wypytując między innymi, czy widziałem i czytałem ulotki rozrzucone w domu asy­stenta. Odpowiedziałem twierdząco - bo nie była to żadna tajemnica. Sądzę, że głównie chcieli sprawdzić, czy zechcę z nimi współpracować. Potem już mi dali spokój. Widocznie doszli do wniosku, że nie dam się zastraszyć. Gdy po wydłużonej przerwie na nowo rozpoczęły się zajęcia, chodziłem na uczelnię z przypiętym znaczkiem ״Solidarności”. Miałem potem sygnały, że zamierzają wyrzucić mnie z pracy, ale na szczęście skończyło się na groź­bach. To, że spokojnie nosiłem znaczek ״Solidarności”, podbudowywało studentów - stałem się dla nich autorytetem, pytali mnie na przykład, czy mogą chodzić na wieczorne spacery, organizowane w Lublinie na Krakow­skim Przedmieściu, podobnie jak wcześniej w Świdniku, w porze wieczor­nego wydania Dziennika Telewizyjnego.

Wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego częściowo zmieniono wła­dze uczelni. Odwołano prof. Tadeusza Baszyńskiego3. Na moim wydziale - Pedagogiki i Psychologii - panią prof. Zofię Sękowską pozbawiono funkcji dziekana, a dr. Radosława Drwala funkcji dyrektora Instytutu Psychologii. Doktor Drwal został internowany w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Dok­

3 Prof. Tadeusz Baszyński został odwołany z funkcji rektora UMCS 21 V 1982 r.

55

tor Marię Mańkowską usunięto ze stanowiska wicedyrektora Instytutu. Nowe władze uniwersyteckie z pewnością nie były zachwycone angażowaniem się pracowników w nielegalną działalność, ale, jak wynika z mojego do­świadczenia, jawnie się temu nie sprzeciwiały. Nowy dyrektor Instytutu, prof. Marceli Klimkowski, człowiek bardzo związany z PZPR, ideowy ko­munista, posądzał mnie o podrzucanie mu anonimów. Oczywiście ja tego nie robiłem. To było poniżej mojej godności. O ile wiem, ujęli się za mną pracownicy zakładu, którym kierował Klimkowski. Mógł przyczynić się do zwolnienia mnie z pracy, nie zrobił tego jednak.

Była jeszcze jedna interesująca osoba - dr Włodzimierz Kowalski, czło­nek PZPR, sympatyzujący z ״Solidarnością”, zresztą chyba należał do związ­ku. Był to mój kolega z pokoju w Instytucie. Kiedyś po zamkniętym zebra­niu POP powiedział mi, że planują usunąć mnie z pracy.

Uczestniczyłem tylko w jednej z szeroko zakrojonych akcji społecznego oporu - spacerze na Krakowskim Przedmieściu. Było nieprzyjemnie. Ukry­ci w tłumie funkcjonariusze SB i milicjanci zatrzymywali - często niegrzecz­nie - i legitymowali ludzi, usiłując ich ewidentnie zastraszyć. Dało się to wyraźnie odczuć. Nie widziałem jednak, żeby kogoś potraktowano brutal­nie. Legitymowano raczej wybrane osoby z tłumu, nie zatrzymywano zaś tych, którzy wyglądali na zapóźnionych przechodniów. Nie zdecydowałem się więcej na udział w tych spacerach. Czasami na te spacery znajomi wy­bierali się grupami. I rzeczywiście przypominało to raczej spacer niż wiec. Nie jestem w stanie oszacować, ile osób uczestniczyło w takim spacerze, ale ulica wyglądała tak jak w godzinach szczytu.

Stan wojenny miał oczywiście znaczenie dla życia społecznego i relacji międzyludzkich. Bez wątpienia na więzy towarzyskie z ludźmi, których się wcześniej znało, którzy mieli podobne poglądy, to, co się działo w stanie wojennym, miało pozytywny wpływ, utrwaliło je. Ludzie wspierali się ni­czym towarzysze niedoli. Odwiedzali się przy okazji tradycyjnych uroczy­stości, na przykład imienin, co sprzyjało zacieśnianiu się wzajemnych wię­zów. Natomiast jeśli chodzi o sferę emocjonalną, przez długi czas przewa­żało przygnębienie, poczucie beznadziejności. Można zatem powiedzieć, że stan wojenny w jakimś sensie odegrał swoją rolę: niektórych skutecznie zastraszył i zniechęcił do angażowania się w działalność związkową.

Na początku, parę tygodni po wprowadzeniu stanu wojennego, wszy­scy czy prawie wszyscy członkowie ״Solidarności” byli wobec siebie soli­darni. Co miesiąc zbierano składki i kolportowano ״Biuletyny”. Zbieraniem składek zajmowałem się zresztą w Instytucie Psychologii osobiście. Pienią­

56

dze przekazywaliśmy dalej, choć już nie pamiętam komu. Były przeznacza­ne na normalną działalność związkową, a więc na wypłacanie zasiłków i in­ne formy pomocy socjalnej. Z upływem czasu wiele osób przestawało w tym uczestniczyć, tłumacząc się z niepłacenia składek trudną sytuacją mate­rialną. Działo się tak dlatego, iż ludzie stracili wiarę, nabrali przekonania, iż nasze działanie nic nie da i nie ma sensu. Było to chyba nawet ważniejsze niż strach.

W rezultacie gdzieś pod koniec 1983 r. nasza działalność, w końcu typo­wo związkowa, a nie polityczna, została faktycznie zawieszona, jeśli pomi­nąć pojedyncze akcje, takie jak ״Wakacje z Bogiem”. Natomiast z upływem czasu coraz bardziej kwitła podziemna działalność wydawnicza. Zaczęło się pojawiać coraz więcej ulotek, gazetek, książek. Drukowano też znaczki ״Solidarności”. Potentatem w zakresie kolportażu bibuły w Instytucie Psy­chologii był dr Drwal, który działał także poza uniwersytetem. Chodził obła­dowany różnymi drukami. Kolportował je właściwie półjawnie. Ze sprze­dażą było różnie: jedni brali, inni nie. W każdym razie wydawnictwa podziemne były u nas dostępne.

Doktor Drwal został zwolniony z internowania po trzech miesiącach, a więc stosunkowo wcześnie. Stało się tak z dwóch powodów. Pierwszy, chyba mniej ważny, był taki, że pracownicy uniwersytetu, a zwłaszcza na­szego Instytutu, napisali petycję do władz z prośbą o uwolnienie go. Wraz z dr. Tomaszem Sękowskim kilkakrotnie chodziłem na komendę milicji na Narutowicza z petycją w tej sprawie, opatrzoną długą listą podpisów pra­cowników Instytutu, a być może i pedagogów.

O drugim dowiedzieliśmy się od jednego z pracowników SB. Powiedział nam mianowicie, że dr Drwal zostanie wypuszczony na prośbę Pawła Dąb­ka, posła do parlamentu PRL, chyba od czasów przedwojennych związane­go z ruchem komunistycznym. O ile wiem, był więźniem na Majdanku. Kiedy uciekł z obozu, ojciec pana Drwala zajął się nim i pomógł mu się ukryć. Pan Dąbek miał w związku z tym dług wdzięczności wobec rodziny Drwalów, i to go przede wszystkim skłoniło do interweniowania u władz w sprawie dr. Drwala. I rzeczywiście został on zwolniony. Stracił jednak równowagę emocjonalną. Wcześniej był zawsze dowcipny i wesoły, nato­miast po zwolnieniu przez ładnych parę miesięcy był impulsywny, łatwo się denerwował. Trochę trwało, zanim wrócił do siebie.

Nie pomyśleliśmy wówczas o włączeniu do naszych działań studentów. Może obawialiśmy się, żeby ich potem nie szykanowano. My byśmy sobie prędzej poradzili niż oni. Nie wiem, czy studenci poza rozmowami na tema-

57

ogólne, społeczne i polityczne współpracowali z pracownikami Instytu- . Wiem, że studenci strajkujący w grudniu 1981 r. kontaktowali się z pra­cownikami UMCS, ale nie doszło do współpracy. Potrzeba było więcej czasu na skoordynowanie działań.

Małgorzata Choma

JANINA JADWIGA CHMIELOWSKA PRAKTYKA DŁUGIEGO MARSZU

Janina Jadwiga Chmielowska (ur.
1954 r.), absolwentka Wydziału Au-
tomatyki i Informatyki Politechni-
ki Śląskiej w Gliwicach. Z opozycją
demokratyczną związana od 1978 r.
Członek kierownictwa MKZ i Zarzą-
du Regionalnego NSZZ ״S” w Kato-
wicach, następnie członek Zarządu
Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ
״S” w Katowicach. W latach 1982-
1989 przewodnicząca podziemnej Re-
gionalnej Komisji Koordynacyjnej
NSZZ ״S”. Od 1985 r. związana z ״So-
lidarnością Walczącą”, między inny-

mi przewodnicząca oddziału katowickiego; w latach 1988-1989
przewodnicząca krajowego Komitetu Wykonawczego ״SW”, współ-
założycielka autonomicznego Wydziału Wschodniego ״SW”.
W okresie 1994-2000 redaktor TVP S.A. Oddział Katowice. Od
1994 r. prowadzi jednoosobowe prywatne przedsiębiorstwo usług
dziennikarskich ״JAD”. Od 1997 r. współpracowała z Redakcją
Wojskową TVP S.A., a następnie z Agencją Publicystyki i Eduka-
cji TVP S.A. Od 2000 r. rzecznik prasowy Funduszu Ochrony Śro-
dowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach oraz wiceprzewodni-
cząca Rady Nadzorczej Cukrowni ״Wieluń”.

Nie wiedzieliśmy do końca, czy wejdą Rosjanie. Dlatego przygotowy­waliśmy pewien rodzaj działań, które najogólniej można by nazwać obroną terytorialną. W naszych planach braliśmy przykładowo pod uwagę zmianę tablic informacyjnych w poszczególnych zakładach pracy i miejscowościach. Chodziło o ewentualne dezinformowanie okupacyjnych wojsk. W grudniu 1981 r., jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego, drukowaliśmy nawet ulotki po rosyjsku, które miały być przeznaczone dla żołnierzy Armii Radzieckiej. Osobiście nie wierzyłam jednak w to, że Rosjanie wkroczą.

59

Dni poprzedzające wprowadzenie stanu wojennego nie należały do łatwych. Wyczuwało się w powietrzu jakieś napięcie. 12 grudnia rano uda­łam się do siedziby Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ ״Solidar- ność”, która mieściła się wówczas na ulicy Pawła Stalmacha w Katowi­cach. Na miejscu byłam nieco później niż zwykle, bo grubo po godzinie 10. Jeden z pracowników kolportażu, przebywający w siedzibie od wczesnych godzin rannych, poinformował mnie, że kilkadziesiąt minut przed moim przyj­ściem przyjechał do Zarządu jakiś pułkownik LWP. Zasalutował, po czym przekazał wiadomość, że Zarząd powinien jak najszybciej wyznaczyć dru­gi, a nawet trzeci garnitur, ponieważ wkrótce wszyscy jego członkowie zostaną aresztowani. Dodał podobno, że nie byłby Polakiem, gdyby nas

  1. tym nie uprzedził. Po przekazaniu tej lapidarnej, ale jakże ważnej informa­cji zasalutował i odjechał. Do dziś nie wiem, kim był ten oficer...

Kiedy kolega z kolportażu powiedział mi o tych porannych ״rewelacjach”, przeszły mnie ciarki. Postanowiłam działać. Wyciągnęłam opracowywane przeze mnie od miesięcy, już prawie gotowe plany strajkowe i zawiozłam je wiceprzewodniczącemu Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego Stanisła­wowi Buremu. Od niego dowiedziałam się, że mam wziąć udział w strajku okupacyjnym w kopalni ״Dymitrow” (obecnie ״Centrum”) w Bytomiu. Uznałam to za sabotaż, nie znałam bowiem dobrze tamtejszego terenu. Świet­nie natomiast orientowałam się w środowiskach tych zakładów, które przed powstaniem Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ ״Solidarność” były zrze­szone w MKZ Katowice. Ostatecznie jednak pojechałam do Bytomia, aby wejść do kopalni. Działo się to w sobotę 12 grudnia wieczorem. Wcześniej jednak skontaktowałam się z Edwardem Czernyszewiczem, szefem delega­tury NSZZ ״Solidarność” w Bytomiu. Gdy do niego dzwoniłam, robił wła­śnie w domu przedświąteczne porządki. Wyłuszczyłam mu całą sprawę, a on zaczął mnie uspokajać. Stwierdził, że zamiast się przejmować, powin­nam się zająć przygotowaniami do świąt. Obstawałam jednak przy swoim

  1. nalegałam, aby zwołał komisję zakładową w kopalni ״Dymitrow”. Chcia­łam tam wejść. Czernyszewicz się nie zgodził, więc odjechałam autobusem do Sosnowca.

W naszym nowym mieszkaniu w Sosnowcu przebywaliśmy z mężem do 9 rano 13 grudnia. Do tego czasu zdążyliśmy się już dowiedzieć o wpro­wadzeniu stanu wojennego. Dziś już nie pamiętam, ale chyba wysłuchali­śmy wiadomości w radiu albo Wolnej Europy, albo Programu I PR. Przed wyjściem z domu zapukałam jeszcze do mieszkającej obok pani Perlińskiej. Poprosiłam ją, aby w razie gdyby pojawiła się na Grottgera moja mama,

60

powiadomiła ją, że u mnie wszystko w porządku, idę na wojnę, schodzę do podziemia, a jeżeli będę mogła, to jakoś się z nią skontaktuję.

Prosto z mieszkania udałam się na plebanię przy kościele Najświętszej Maryi Panny (obecnie kościół katedralny) w Sosnowcu. Tamtejszy pro­boszcz, ks. dziekan Wajzner, zaangażowany był w działalność opozycyjną, miałam więc do niego zaufanie. Na plebanii spotkałam mec. Jerzego Kurcy- usza. Zaczęliśmy dyskutować o bieżącej sytuacji. Mecenas poinformował mnie, kto już został aresztowany. Wiadomości były zatrważające. Dowie­działam się później z wielu źródeł, jak wpadło kilku moich kolegów, człon­ków Zarządu Regionu. Wracali pociągiem do Katowic z posiedzenia Komisji Krajowej. Jeszcze przed Tarnowskimi Górami jeden z kolejarzy ostrzegł ich, że wprowadzono stan wojenny i na pewno zostaną aresztowani. Za­proponował zatrzymanie pociągu w polu, żeby mogli wysiąść i dojść do najbliższej wsi, a stamtąd dostać się jakoś do Katowic. Zignorowali jednak ostrzeżenia i drogo za to zapłacili. Zgarnięto ich na katowickim dworcu.

U ks. Wajznera zostawiłam część mojego archiwum, nie chciałam bo­wiem, aby wpadło w ręce bezpieki. Podjęłam decyzję, że będę się ukrywać. Zastanawialiśmy się, czy jest sens, abym jechała na strajk do Bytomia. Osta­tecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Najprawdopodobniej nie udałoby mi się dostać na teren kopalni. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że opozycji potrzebne będą teraz osoby z mandatem, a ja jako członek Zarządu Regionu z wyboru miałam legitymizację. Teraz najważniejsze było ustalenie, ilu z nas aresztowano, a ilu pozostało na wolności. Od tego wiele zależało. Chodziło przecież o to, by spróbować odbudować struktury regionalne w podziemiu.

Zaczęłam od Sosnowca. Kilka razy byłam na plebanii kościoła św. To­masza przy ulicy Orlej. Tam spotkałam Adama Goncerza z Kombinatu Bu­downictwa Ogólnego, który próbował nawiązać łączność z innymi straj­kującymi zakładami pracy i działaczami. Próbowaliśmy później ze sobą współpracować. W kościele św. Tomasza organizowano żywność dla Huty Katowice i można było nawiązać kontakt ze strajkującymi - to było niesły­chanie ważne.

Przez pierwsze dni działałam gorączkowo, miałam dziennie po kilka spo­tkań z różnymi ludźmi. Próbowałam namówić ich do działania. Pomysły były różne, wszystko jednak zmierzało do tego, by stworzyć struktury pod­ziemne. Wiele osób chciało walczyć. Zależało nam na utrzymaniu strajku w Hucie Katowice i jego nagłośnieniu. Jeden z nas, młody chłopak, który podobnie jak ja zaczął się ukrywać, chciał nawet przedostać się do huty i wysadzić tlenownię. Byłam temu przeciwna. Co by to dało? Takie zacho­

61

wania pokazywały jednak, że ludzie byli zdecydowani walczyć. Problem polegał na tym, jak skoordynować działania między poszczególnymi straj­kującymi załogami. Najważniejszy stał się przepływ informacji. Już w 1980 r. zaczęłam opracowywać plan łączności między zakładami pracy, w którym proponowałam nie tylko rozmaite połączenia telefoniczne i radiowe między hutami i kopalniami, ale też przewidywałam połączenia podziemnymi chod­nikami, a nawet wykorzystanie najzwyklejszych dziur w płocie czy innych miejsc, gdzie można było niepostrzeżenie wymknąć się z zakładu i przedo­stać do drugiego. Specyfika Śląska i Zagłębia polega na tym, że część ko­palń sąsiaduje ze sobą. Mój plan miał służyć sprawnej koordynacji akcji strajkowej. Uwzględniłam w nim większość zakładów zrzeszonych w MKZ Katowice. Korzystaliśmy z niego częściowo już podczas strajku marcowe­go w 1981 r. Mieliśmy więc jakieś doświadczenie. Niestety, w grudniu nie udało się tego planu w pełni wykorzystać.

Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego odebrałam zaległą pen­sję za październik i listopad, za grudzień już nie zdążyłam. Miałam w sumie 30 tys. zł. Starczyło mi to na bardzo długo. O ile dobrze pamiętam, z wła­snych środków utrzymywałam się aż do sierpnia 1982 r. Prócz pensji mia­łam też jakieś pieniądze odłożone w domu. Dostarczyła mi je moja mama. Spotkałyśmy się któregoś dnia na plebanii kościoła św. Tomasza w So­snowcu. Było to nasze ostatnie spotkanie. Więcej matki nie zobaczyłam. Przez cały okres pracy w podziemiu mogłam utrzymywać z nią tylko kon­takt korespondencyjny. Listy od niej przechowuję do dziś jak relikwię. Nie mogłam być nawet na jej pogrzebie...

Bezpieka dobrze wiedziała, że byłam jednym z bliskich współpracowni­ków Andrzeja Rozpłochowskiego, i szukała na mnie haka. Oczywiście moje nazwisko znalazło się na liście osób wytypowanych do internowania, ale nie udało im się tego zrealizować. Wyprzedzając wypadki, nadmienię, że 10 kwietnia 1982 r. rozesłali za mną list gończy. Dowiedziałam się o tym dopiero w 1990 r., ale oczywiście wcześniej zdawałam sobie sprawę, iż próbują mnie ująć. Miałam informacje, że szukali mnie u mojej rodziny i po znajomych w Warszawie, we Wrocławiu, w Gdańsku i Katowicach.

Najgorszym okresem w podziemiu były pierwsze tygodnie. Każdą noc spędzałam w innym miejscu. Od początku wiedziałam, że muszę się trzy­mać z dala od rodziny i najbliższych znajomych, bo poprzez kontakty z nimi mogę najłatwiej wpaść. Na pewno byli dyskretnie obserwowani. W tym czasie bardzo pomogli mi sosnowieccy księża. Widzieli, co się ze mną dzia­ło, że nerwy odmawiały mi posłuszeństwa. Stwierdzili, iż powinnam skoń­

62

czyć z chaotycznym, gorączkowym działaniem, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. Nakłonili mnie do wyjazdu z Sosnowca, abym się uspoko­iła, zdystansowała i nabrała sił. Miały temu sprzyjać święta Bożego Narodze­nia - pierwsza Gwiazdka stanu wojennego, pierwsza w podziemiu, niestety bez bliskich. Ksiądz Niezgoda z parafii św. Tomasza zawiózł mnie do Starego Sosnowca do sióstr zakonnych. Spędziłam u nich jedną noc. Na święta wy­słano mnie do seminarium duchownego do Krakowa. Dostałam listy poleca­jące do obecnego ks. abp. Józefa Życińskiego, ówczesnego prorektora Czę­stochowskiego Seminarium Duchownego. Do Krakowa pojechałam z Ada­mem Goncerzem, który też się ukrywał. Adam chorował na świerzb, złapał go podczas strajku w jednej z kopalń. Opiekowałam się nim. Ksiądz Życiński odprawił dla nas dwojga pasterkę. Nigdy nie zapomnę atmosfery tamtej nocy. W seminarium byłam do końca świąt, po czym wróciłam na Śląsk.

Po przyjeździe dowiedziałam się, że z całego Zarządu Regionu Śląsko-Dą­browskiego na wolności pozostałam tylko ja. Był jeszcze Andrzej Szyja, ale on chorował. Zginął później w wypadku samochodowym. W początkach 1982 r. przystąpiłam do budowy własnej podziemnej struktury. Było to ko­nieczne dla mojego dalszego prawidłowego funkcjonowania. Musiałam mieć odpowiednie zabezpieczenie, to znaczy kwatery i osoby, które kontaktowa­łyby mnie na zewnątrz z najbardziej aktywnymi grupami, tworzącymi się w poszczególnych miastach Regionu. Nie było już tak ciężko jak w pierw­szych dniach. Swoją ״prywatną” siatkę (obsługiwała tylko mnie) tworzy­łam z grona wypróbowanych ludzi, których znałam z działalności opozy­cyjnej jeszcze przed rokiem 1980. Były to osoby spoza komisji zakładowych, najczęściej nie związane bezpośrednio z ״Solidarnością”, więc miałam pew­ność, że nie były inwigilowane. Zajęły się organizowaniem noclegów, a póź­niej także kwater, skrzynek, dróg korespondencji i kolportażu. Umożliwiały mi poza tym kontakt w podziemiu i na zewnątrz. W ciągu całego stanu wojennego nie przytrafiła się w tej strukturze ani jedna wpadka, nikt nie był przesłuchiwany ani nawet spisany. Ci ludzie zasługują więc na bardzo wy­soką ocenę.

W pierwszych miesiącach bardzo pomogła mi dyrektorka Liceum Ogól­nokształcącego im. Emilii Plater w Sosnowcu, pani Maria Oborska. Skon­taktowała mnie z absolwentkami naszej szkoły. Były to z reguły panie star­sze ode mnie o jakieś 20 lat. Każda z nich coś dla mnie zrobiła: szukały mi mieszkań, przechowywały mnie, kiedy było trzeba. Zasada była taka, że każda z nich dawała mi namiary na kolejną osobę, która mogła mi pomóc. Tym sposobem nawet gdyby któraś została aresztowana, to i tak była w stanie

63

udzielić informacji tylko na temat jednej kwatery. O innych zwyczajnie nie wiedziała. Skrzynką, a po części także kwaterą, było przez jakiś czas miesz­kanie Krystyny Chłopickiej po mężu Pareckiej. Była niesamowita - nawet w ciąży, a potem przy dwójce dzieci nie zaprzestała pracy w podziemiu.

Ludzi odważnych było wielu. Pamiętam święta Bożego Narodzenia w roku 1982, które spędzałam w Gliwicach u mamy i siostry mojego kolegi z pracy Andrzeja Bujakowskiego. W okresie legalnej działalności związku Andrzej był przewodniczącym komisji zakładowej NSZZ ״Solidarność” w Instytu­cie Systemów Sterowania w Katowicach. Przez to, że mógł być inwigilo­wany, niewiele udzielał się w podziemiu: kolportował, robił tyle, ile mógł. Cała jego rodzina wiedziała, że się ukrywam. Do nich mogłam wejść w każ­dej chwili. Wiedziałam, iż mnie przechowają. Trzeba by w tym miejscu coś wyjaśnić. Otóż to, że funkcjonowaliśmy w podziemiu, nie oznaczało, jak to sobie niektórzy wyobrażają, że kryliśmy się po piwnicach czy szafach. Gdyby ktoś chciał się tak ukrywać, wpadłby błyskawicznie. Ponadto nie mógłby normalnie pracować. W krótkim czasie stałby się bowiem niepoczytalny. Po prostu by zwariował. A gdyby nawet nie wpadł i nie zwariował, to i tak miałby wypaczony obraz rzeczywistości. Jeśli chodzi o mnie, to poza tym, że byłam zmuszona zerwać kontakty z rodziną i częściowo z bliskimi znajomymi, przez cały stan wojenny funkcjonowałam raczej normalnie.

Miałam taką kwaterę, którą bardzo lubiłam, chętnie w niej przebywałam i czułam się tam bezpiecznie. Było to mieszkanie, które wynalazł mi kolega. Właścicielem owej kwatery był jego znajomy. Ten ostatni dopiero po pół roku zorientował się, że to nieprawda, iż skłócona z rodziną musiałam wy­prowadzić się z domu - taka była moja oficjalna wersja. Kiedy przekona­łam się, że mnie nie zdradzi, zaczęłam go nawet szkolić w robocie konspira­cyjnej. Dzięki temu, iż się dobrze rozumieliśmy, wymyśliliśmy bardzo wiarygodną historyjkę dla ludzi z zewnątrz, a ja miałam pełną legalizację wjego mieszkaniu. Mistyfikacja była tak doskonała, że nawet najbliższa rodzina tego chłopaka była przekonana, iż wynajmuję u niego pokój. Nama­wiano mnie nawet, abym wyszła za niego za mąż. Nikt nie podejrzewał, że ja się tam tylko ukrywam. Chodziłam więc do różnych osób na przyjęcia, imieniny, urodziny, chrzciny ich dzieci. Krótko mówiąc, żyłam jak normal­ny człowiek. Oczywiście miałam też jakąś bajeczkę o pracy. Mianowicie wymyśliłam sobie, że pracuję jako inżynier elektryk (byłam z zawodu auto­matykiem) i często wyjeżdżam w delegacje. To tłumaczyło dłuższe okresy mojej nieobecności, kiedy musiałam zajmować się pracą w podziemiu. Moja bajeczka była o tyle wiarygodna, że gdy trzeba było, rzeczywiście pomaga­

64

łam ״mojemu chłopakowi” prowadzić firmę. Ponieważ znałam się na elek­tryce, od czasu do czasu mogłam zarobić na lewo trochę grosza.

Z ״odwiedzanych” przeze mnie w stanie wojennym na wymienienie za­sługuje mieszkanie pani profesorowej Gostkowskiej w Gliwicach. Niestety, nie pamiętam już dziś jej imienia. Była wdową po profesorze Politechniki Śląskiej. Lokal ten był fantastyczną skrzynką. Wymienialiśmy się tam bibułą i książkami, tam również odbywały się spotkania grup działających w pod­ziemiu. Profesorowa, chyba wtedy osiemdziesięcioletnia kobieta, miała wyjątkową wprost pamięć. Nie musiała niczego notować. Dzięki tym pre­dyspozycjom mogła nam pomagać w podziemnej poczcie. Często to wła­śnie ona umawiała mnie na spotkania z przedstawicielami poszczególnych grup miejskich. A nie było to wcale sprawą łatwą. Informacje telefoniczne dotyczące miejsca i terminu spotkań przekazywane były bowiem za po­mocą specyficznego kodu. Należało właściwie je odczytać, w rzeczywisto­ści termin spotkania zazwyczaj był przesunięty o ileś dni, godzin czy minut naprzód lub wstecz.

Ludzie użyczający mi swoich mieszkań na kwatery lub skrzynki wiele ryzykowali, a ponadto musieli się pogodzić z moją ingerencją w ich prywat­ne życie. Przecież jeśli musiałam się spotkać z jakimś działaczem i na miej­sce spotkania wyznaczałam ich mieszkanie, odbierałam im kilka godzin pry­watności. Wystarczyło, że od wejścia rzuciłam hasło: ״Rób herbatkę, może być dużo”, a oni już wiedzieli, iż powinni nam dać swobodnie porozma­wiać. Zamykali się zazwyczaj w swoich ciasnych kuchniach, podczas gdy my dyskutowaliśmy w gościnnych pokojach.

Można powiedzieć, że konspira i ukrywanie się determinowały pewien model zachowań. Pamiętam, jak w początkowych tygodniach stanu wojen­nego starałam się poruszać między śląskimi miastami tylko tramwajami. To była taka moja metoda zgubienia ewentualnego ״ogona” i uniknięcia zatrzy­mania przez patrol. Wysiadałam zazwyczaj przystanek przed rogatkami i już pieszo mijałam wojskowe lub milicyjne posterunki. Po kilku miesiącach zna­łam już wiele skrótów przez bramy i podwórka. Ponadto rewelacyjnie orien­towałam się w śródmieściach wszystkich ośrodków, może z wyjątkiem Rudy Śląskiej. Chorzów, Bytom, Katowice, Świętochłowice znałam po prostu bezbłędnie. Nigdy nie robiłam żadnych notatek, które mogłyby naprowa­dzić SB na ślad organizacji. Nie notowałam żadnych telefonów ani adresów. Innym odruchem, bo tak to chyba można nazwać, było omijanie dworca kolejowego w Katowicach. Milicja i esbecy byli wyczuleni na takie miejsca. Można tam było głupio wpaść, nawet przez przypadek. Jeśli musiałam pod­

65

różować pociągiem, starałam się wsiadać raczej na mniejszych stacjach. Drugą metodą, którą z powodzeniem stosowałam w czasie podróży, było ״przylepianie się” do jakiegoś mundurowego, oczywiście najlepiej oficera LWP. Przysiadałam się do niego i nawiązywałam z nim rozmowę. Z reguły po kilkunastu minutach ożywionej dysputy sprawialiśmy wrażenie, jakby­śmy się znali od lat - i o to chodziło. Kilka razy uniknęłam wylegitymowa­nia, ponieważ wzięto mnie za osobę towarzyszącą oficerowi. Ratowałam w ten sposób przewożoną w walizce bibułę i książki, no i własną skórę. W podróży pomagała również charakteryzacja. Nie mam tu bynajmniej na myśli doklejania sobie sztucznego nosa. Wystarczyło zmienić fryzurę, kolor włosów czy ubranie. Dobrym dodatkiem były okulary. Raz robiłam się na zadbaną paniusię, innym zaś razem grałam wyluzowaną studentkę lub babę z siatkami pełnymi zakupów. Czasem się przydawał taki mały kamuflaż, ponadto to dobrze wpływało na samopoczucie.

Ważną sprawą związaną z konspiracją były pseudonimy. Nie przez przy­padek miałam ich aż kilka. Pseudonim nie był dla mnie zwykłą nazwą: był kodem służącym konkretnym celom. Na każdej kwaterze miałam inne pseu­donimy. Każdy z nich oznaczał też konkretną drogę przekazywania kore­spondencji. Jeśli wiadomość miała być przesłana na przykład ״Bożenie”, to łącznik przekazywał ją na skrzynkę do tego a nie innego miasta. Był to rodzaj zabezpieczenia. Jednym kanałem, przez konkretne osoby i do kon­kretnych kwater, szły wiadomości dla ״Bożeny”, innym zaś, zupełnie nieza­leżnym, powiedzmy dla ״Krystyny”. Łącznicy nie mieli pojęcia, iż chodzi ojedną i tę samą osobę. Zdarzało się często, że występowałam jako łącznicz­ka do siebie samej. Tak się przedstawiałam tym, z którymi się kontaktowa­łam. Przekazywałam im informacje i to wystarczało. Niedobrze jest za dużo wiedzieć. Wyznawałam zasadę, że nic nie powie tylko ten, kto nic nie wie - i to się sprawdzało. Z dzisiejszej perspektywy te zabezpieczenia, pseudoni­my, kanały przekazywania korespondencji wydawać się mogą przesadne, ale w tamtych czasach wszystko zależało od przestrzegania ustalonych za­sad. Dzięki rozbudowanemu systemowi łączności i wymiany informacji można było sprawnie reagować na posunięcia milicji i SB.

Ponieważ jako członek Zarządu Regionu miałam mandat, mogłam za­cząć odtwarzać podziemne struktury ״Solidarności”. Do pracy przystąpi­łam na początku stycznia 1982 r. Przez Elżbietę Mansfeld wysłałam list do Zbigniewa Bujaka w celu poinformowania go o moich zamiarach. Niestety, nie otrzymałam odpowiedzi. W tym samym czasie zaczęłam się kontakto­wać z grupami organizującymi się w różnych miastach Regionu, między

66

innymi w Gliwicach, Chorzowie, Zabrzu, Świętochłowicach, Sosnowcu, Jaworznie, Katowicach i Siemianowicach. Można już było ogłosić powoła­nie Regionalnej Komisji Wykonawczej. Uchwały i pozostałe dokumenty przesłałam do Warszawy za pośrednictwem Elżbiety. Kiedy papiery były już w drodze, doszły do mnie informacje, że inna RKW działa już w Katowi- cach1. Włos mi się zjeżył. Owszem, mogły funkcjonować dwa niezależne ośrodki opozycji, ale nie pod taką samą nazwą. Szybko wycofaliśmy doku­menty i przemianowaliśmy się na Regionalną Komisję Koordynacyjną. Póź­niej okazało się, że skrótu tego używał również Jerzy Buzek dla kierowanej przez niego Regionalnej Komisji Konsultacyjnej, z której z czasem prze­kształciła się w Regionalną Komisję Wykonawczą2.

Regionalnej Komisji Koordynacyjnej, której byłam przewodniczącą, pod­legały grupy miejskie. W ramach RKK miały jednak szeroką autonomię. Niektóre należące do nas struktury obejmowały nawet kilka ośrodków. Nie było jednak ze strony RKK żadnych ingerencji w wewnętrzne sprawy po­szczególnych grup. Każda z nich musiała się sama umiejętnie zorganizo­wać. Moje zadanie, jako przewodniczącej Komisji, polegało tylko na koor­dynacji i zabezpieczaniu tych działań. Nawet gdyby jakaś grupa wpadła, znałam miejsce i osobę, której można było powierzyć odtworzenie rozbitej struktury. Musiał to być ktoś zaufany i sprawdzony, znający moją skrzynkę kontaktową w danej miejscowości. Szkoliłam wszystkich, jak uniknąć wpad­ki, w jaki sposób zorganizować skrzynkę kontaktową oraz co robić w przy­padku aresztowania. Wśród działaczy krążyły zresztą specjalne broszurki informacyjne o tym, jak się zachować w razie aresztowania i o metodach stosowanych przez funkcjonariuszy w śledztwie. Było to swojego rodzaju kompendium wiedzy o pracy bezpieki. Informacje te uzupełniały relacje ustne osób, które już przeszły przez przesłuchania, areszt czy więzienie. Więk­szość tego, co się po latach opowiada o masowym znęcaniu się nad ludźmi,

1 Prawdopodobnie chodzi tu o powołaną w styczniu 1982 r. Regionalną Komisję Wyko­nawczą.

2 Regionalna Komisja Konsultacyjna NSZZ ״Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego powstała w maju 1982 r. W jej skład wchodzili wówczas: Jerzy Buzek, Jerzy Łoik, Marian Maciejczyk, Krzysztof Rajpert, Grzegorz Opala, Krzysztof Gosiewski, Jerzy Szafko i Witold Zalewski. W styczniu 1983 r. działacze ci utworzyli Śląsko-Dąbrowską Regionalną Komisję Wykonawczą NSZZ ״Solidarność” (RKW). Jej tzw. merytorycznym przewodniczącym został Jerzy Buzek ״Karol”, który odpowiadał za kontakty z Tymczasową Komisją Koordynacyjną. Z ״Karolem” uzgadniane były najważniejsze decyzje. Jerzy Łoik ״Józio” i Marian Maciejczyk ״Łukasz” odpowiadali za sieć kolportażu, skrzynki kontaktowe i zaplecze poligraficzne dla ״Regionalnego Informatora Solidarności” (RIS) i grup działających w Regionie.

67

to - moim zdaniem - bzdury. Często wystarczyło tylko, że na człowieka krzyknęli, postraszyli go i już sypał. Prawdą jest natomiast to, iż bito mło­dych ludzi. Sama znam taki przypadek. Schwytano grupę chłopaków na rozrzucaniu ulotek. Funkcjonariusze przywiązali ich do kaloryfera i bili w pię­ty, mimo to nikogo nie wsypali, chociaż jeden z nich zapłacił za to wysoką cenę - do dziś ma stany lękowe, jest na rencie inwalidzkiej i oprócz niej nie otrzymuje żadnego wymiernego wsparcia.

W spotkaniach kierownictwa RKK oprócz mnie jako przewodniczącej uczestniczyli przedstawiciele poszczególnych miast. Przyjęliśmy zasadę, że bezpośredni kontakt ze mną będą utrzymywać tylko łącznicy grup. Nie było zresztą konieczne, abym osobiście kontaktowała się z szefami poszczegól­nych struktur miejskich. Oni mieli się ukrywać, nie eksponować niepo­trzebnie swoich twarzy. Przykładowo Andrzej Woroniecki, który był sze­fem grupy z Chorzowa, Świętochłowic, Siemianowic i części Rudy Ślą­skiej, nie brał udziału w spotkaniach. Reprezentowała go Anna Knysok, któ­ra miała prawo uczestniczyć za niego w dyskusji. W Rybniku szefem był Marian Madaj, ale na naszych spotkaniach zastępował go Maciej Szulgid z Raciborza. Od drugiej połowy 1982 r. w spotkaniach brał również udział przedstawiciel katowickiego oddziału ״Solidarności Walczącej”3. Początko­wo działacze oddziału przekazali pełnomocnictwa mojemu łącznikowi Jano­wi Wojnarowi, później przysyłali swojego człowieka. W legalnym okresie ״Solidarności” Janek był wiceprzewodniczącym komisji zakładowej w In­stytucie Systemów Sterowania. Nawet będąc moim łącznikiem, nie znał głównych kwater, w których przebywałam aż do roku 1987. Kierownictwo RKK dysponowało również czymś w rodzaju komórki doradczo-analitycz- nej, którą kierował socjolog dr Edward Sołtys.

Spotkania kierownictwa przygotowywano w ten sposób, że odpowied­nio wcześnie przed ustalonym terminem każdy z przedstawicieli otrzymy­wał informację, gdzie w danej miejscowości ma się stawić. Mógł to być na przykład przystanek tramwajowy. Wiedział tylko tyle. Stamtąd odbierał go łącznik, który znał go z widzenia. Jeśli wszystko szło dobrze, łącznik przy­woził przedstawiciela na spotkanie. Natomiast jeśli łącznik zauważył coś

3 ״Solidarność Walcząca” - organizacja założona w czerwcu 1982 r. we Wrocławiu przez Kornela Morawieckiego. Określała się jako konspiracyjna organizacja niepodległościowa, zdecydowanie antykomunistyczna. Miała charakter kadrowy. Jej członkowie składali przy­sięgę. Organami kierowniczymi ״SW” były: Rada Polityczna, wytyczająca kierunki poli­tyczne i strategię działania, oraz Komitet Wykonawczy, który odpowiadał za koordynację, wypracowanie taktyki i stan organizacyjny.

68

podejrzanego, po prostu nie podchodził do przedstawiciela. W ten sposób nawet w razie wpadki przedstawiciel nie mógł wydać miejsca planowanego spotkania, mógł podać przesłuchującemu go funkcjonariuszowi co najwy­żej miejsce spotkania z łącznikiem. Spotkania RKK organizowane były po kolei przez poszczególne grupy. Odbywały się więc za każdym razem w in­nym mieście. Termin ustalałam z szefem grupy. Każda struktura miejska obsługiwała własne linie kolporterskie. Przyjmowała prasę od pozostałych struktur i materiały ogólnokrajowe: prasę, książki, znaczki, kasety. Jedno­cześnie rozsyłała po Polsce własne materiały.

Druk był jedną z pierwszych form działalności grup związanych z RKK. Na początku bywało z tym różnie. Nie od razu wszystko wychodziło. Pró­bowaliśmy na przykład wykonać według opisu technicznego matrycę biał­kową. Eksperyment się jednak nie powiódł. Trzeba więc było jakoś ją zdo­być, tak samo zresztą jak papier i farbę, które, co tu dużo mówić, po prostu się kradło. W tym wypadku cel uświęcał środki. Dzisiaj, biorąc do ręki bibu­łę z tamtego okresu, można zauważyć, że była drukowana w różnych kolo­rach, bo druk nie zawsze był czarny. Powód tego był banalny: używano takiej farby, jaką akurat dysponowano. Stąd biuletyny miały czasem kolor zielony, niebieski, a nawet czerwony. Farbę mieszało się z pastą ״Komfort”. Miało to ten plus, że nawet jak człowiek pobrudził sobie ręce lub ubranie, to plamy dobrze schodziły i nie zostawały ślady. Nakłady prasy były małe, z reguły kilka tysięcy sztuk. Pierwszym pismem, jakie zaczęli wydawać moi koledzy, był biuletyn ״Szeptem”4. Robił to mój znajomy z pracy Janek Roczniak.

Działalność wydawnicza była dla nas sprawą podstawową. Wydawanie biuletynów służyło dwóm celom. Po pierwsze było dla społeczeństwa sy­gnałem, że coś się dzieje, po drugie konsolidowało daną grupę. Jeśli jakaś struktura miejska nie potrafiła nic wydać, to jej działalność była w zasadzie bez znaczenia. Przynajmniej tak było na początku. W późniejszym czasie każda ze struktur w czymś się wyspecjalizowała i nie wszyscy musieli non stop drukować. Początkowo przywiązywaliśmy jednak do tego wielką wagę. Niezwykle istotne było szkolenie w tym zakresie; mnie przeszkolił Tadeusz Drzazgowski ״Morda” z Gliwic. Potem jeździliśmy po miastach i kształcili­śmy innych. Mieliśmy nawet specjalne kwatery, w których prowadziliśmy zajęcia, na przykład mieszkanie Zofii Ocytko w Gliwicach. Po zakończeniu szkolenia odgrywało ono dorywczo rolę skrzynki. Prasa dawała informa­

4 ״Szeptem” - biuletyn NSZZ ״Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego o objętości 2-4 stron, drukowany na powielaczu białkowym.

69

cje, a kto ma informacje i edukację, ten ma władzę. I o to głównie chodziło w pierwszych miesiącach stanu wojennego - o utrzymanie niezależnego obiegu informacji. Zdawaliśmy sobie sprawę z potrzeby uświadamiania lu­dzi, by pomóc im odzyskać na nowo poczucie więzi. Krążyła plotka, że esbecja wie wszystko, że jest jak carska ochrana. I nagle dzięki wydawnic­twom podziemnym okazało się, iż nie jest aż tak źle. Umacniał się duch i wiara w to, że warto coś robić. To było niesłychanie istotne, oduczało ״tumiwisizmu” i odblokowywało ludzi, dotychczas zastraszonych. To, iż wciąż pozostawaliśmy w podziemiu, było najlepszym dowodem na to, że SB nie jest wszechwładna.

Jako przewodnicząca RKK starałam się nawiązywać kontakty ze wszyst­kimi grupami, które coś wydawały. Podam przykład, jak w praktyce łapali­śmy kontakty z poszczególnymi strukturami. Miałam koleżankę - Urszulę Madaj z Rybnika. Była jedną z osób, które jeszcze przed rokiem 1980 zaj­mowały się kolportażem. Po 13 grudnia nie przerwała swojej działalności. Przewoziła do Rybnika bibułę z Zabrza i Gliwic. Potem zaczęła nam dostar­czać prasę rybnicką. Postanowiliśmy nawiązać przez nią kontakt z tam­tejszą strukturą. Nasza propozycja spotkała się z pozytywnym odzewem. W jednym z kościołów w Rybniku zostało umówione spotkanie, na które pojechałam osobiście. Znakiem rozpoznawczym był ״Żołnierz Wolności”, którego egzemplarz zarówno ja, jak i osoba ze mną umówiona miałyśmy trzymać w ręku. Miałam oczywiście odpowiednią nakładkę w razie czego. Oficjalnie jechałam do Urszuli na babskie pogaduchy i zwiedzanie miasta. Miałam też u niej zanocować. Po przybyciu do Rybnika udałam się do ko­ścioła. Kiedy weszłam do świątyni, zauważyłam, że stojący w środkowej nawie młody mężczyzna trzyma w ręku nie ״Żołnierza Wolności”, ale ״Żoł- nierza Polskiego”. Mężczyzna ucieszył się na mój widok. To był Maciej Szulgid. Okazało się, że akurat tego dnia w całym Rybniku nie można było dostać ״Żołnierza Wolności”. Po prostu pech. Po spotkaniu, które poszło dobrze, udałam się na nocleg do Urszuli. W mieszkaniu jej teściowej rzuci­łam gazetę do stojącej w kuchni węglarki. Po jakimś czasie przyszedł tam szwagier Urszuli - Marian Madaj. Zainteresował się leżącą w węglarce ga­zetą. Okazało się, że to właśnie on, jako szef grupy rybnickiej i wydawca ״Szerszenia”5, wysłał Szulgida na spotkanie ze mną. Nawet Urszula nie mia­ła o tym zielonego pojęcia. Dzięki temu przypadkowemu zdemaskowaniu

5 ״Szerszeń” - biuletyn informacyjny NSZZ ״Solidarność” o objętości 1-4 stron formatu A4, drukowany na powielaczu. Ukazywał się w Rybniku w latach 1982-1985.

70

się nabraliśmy przekonania, że nawiązany kontakt będzie pewny. Dla Mada- ja było ważne, iż jego szwagierka mnie zna.

Staraliśmy się, aby spotkania kierownictwa RKK wypadały przynajmniej raz w miesiącu. Chodziło o to, aby na bieżąco analizować wszystkie wyda­rzenia w Regionie, w kraju i na świecie. W okresie stanu wojennego nie nawiązaliśmy jednak żadnej współpracy z zagranicą. W każdym razie nie były to kontakty zinstytucjonalizowane, a jeśli już, to najczęściej przez ro­dzinę lub znajomych. Na pewno nie otrzymywaliśmy pieniędzy z Biura Ko­ordynacyjnego ״Solidarności” z Brukseli. RKK utrzymywała się dzięki fun­duszom składkowym. Od sierpnia 1982 r. pomoc organizowała między innymi Jadwiga Rudnicka. W dwóch lub trzech instytutach i biurach projektów zbierano składki, które za jej pośrednictwem trafiały do nas. Były to różne kwoty, zazwyczaj 10 do 20 tys. zł miesięcznie. Pieniądze te szły na sprawy socjalne: przejazdy, ubrania, wyżywienie. Jadzia organizowała nam oprócz tego kartki żywnościowe.

Kierownictwo RKK niejednokrotnie apelowało do działaczy innych, nie związanych z nami struktur o odpowiedzialne zachowanie. Chcieliśmy unik­nąć niepotrzebnych wpadek kolejnych garniturów. Musieliśmy mieć ludzi wiarygodnych, mogących działać. Byli nam potrzebni na wolności, a nie w więzieniach. Tam bowiem część z nich została zmuszona do wyrażenia zgody na współpracę. Po wyjściu na wolność nie nadawali się już do pracy w podziemiu, nawet jeśli byli czyści. Władza już i tak miała ich na oku. Byli więźniowie i internowani świetnie się natomiast sprawdzali w pracy legal­nej, na przykład w Duszpasterstwie Ludzi Pracy, tam, gdzie mogli świad­czyć swoim imieniem i nazwiskiem. Podziemie musiało działać niezależnie. Uważałam, że wzajemne przenikanie się struktur prowadzi do wpadek. Nie wszyscy się ze mną zgadzali, bo zawsze miałam własne spojrzenie na wiele spraw i nie dawałam się łatwo przekonać.

Od początku uważałam, że w nasze działania nie możemy wciągać Ko­ścioła, by go nie narażać. Dążyłam do tego, by w jak najmniejszym stopniu korzystać z pomieszczeń użyczanych nam w parafiach. Każda ewentualna wpadka mogła bowiem dać władzy do ręki argument, że Kościół jest orga­nizatorem podziemia. Oczywiście na początku pracy konspiracyjnej często korzystaliśmy z plebanii. Były to jedyne bezpieczne miejsca, gdzie można było się spotkać. Księża bardzo nam wtedy pomogli. Od 1982 r. staraliśmy się jednak nie bazować na ich wsparciu. Nie chcieliśmy wplątywać Kościo­ła w uprawianą przez nas, bądź co bądź, politykę. Mimo to niektórzy księża pomagali nam przez cały czas. Mieliśmy swoich kapelanów. Jeśli na przy­

71

kład chciałam się wyspowiadać lub potrzebowałam duchowego wsparcia, szłam do redemptorysty z Gliwic, ks. Siemieńskiego, który był kapelanem ludzi pracy. Przez cały okres stanu wojennego w kościele redemptorystów w Gliwicach dość systematycznie odbywały się organizowane przez Jadwi­gę Rudnicką spotkania Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Ksiądz Siemieński po­magał mi także w wyszukiwaniu kwater. Zazwyczaj kontaktował mnie z pa­niami, które w czasie wojny były w jakiś sposób związane z Armią Krajową.

W podziemiu od początku toczył się spór o koncepcję państwa. Osobi­ście już w 1982-1983 roku byłam zdania, że powinniśmy przygotowywać elity, które w przyszłości mogłyby utworzyć rząd. Okres podziemia, oprócz tego wszystkiego, co wyłuszczyłam powyżej, traktowaliśmy jako czas na naukę. Czytaliśmy mnóstwo książek dotyczących myśli politycznej. Było to w pewnym sensie szukanie drogi na przyszłość. Wychodzenie z komuni­zmu było dla nas czymś w rodzaju długiego marszu, rozłożonego na lata. Uważałam, że Rząd RP w Londynie powinien zostać uznany za jedyne legal­ne polskie władze. Rząd komunistyczny był dla mnie rządem okupanta. Dla­tego proponowałam, ażeby porozumieć się z prawnikami, specjalistami od prawa konstytucyjnego, i zaproponować im napisanie noweli do konstytu­cji kwietniowej. Z chwilą odzyskania niepodległości wystarczyło ściągnąć z Londynu prezydenta, przyjąć poprawioną konstytucję i rozpisać wybory do Sejmu. Ten zaś uchwaliłby nową ustawę zasadniczą. W ten sposób zo­stałby zachowany legalizm władzy. Niestety, w praktyce okazało się to nie­możliwe do przeprowadzenia. Przez lata oficjalna propaganda skutecznie ośmieszała rząd londyński, wskutek czego społeczeństwo miało o nim nie­wielkie i do tego spaczone pojęcie. Wielu działaczy podziemia nie popierało jednak mojej wizji, zwłaszcza tak zwana opozycja konstruktywna.

Jarosław Neja

72

STANISŁAWA GAWLIK Z POTRZEBY SERCA

Stanisława Gawlik (ur. 1946 r.), dla zna-
jomych i bliskich ״Natasza”. W chwili
wprowadzenia stanu wojennego starszy
asystent w Międzywydziałowym Insty-
tucie Nauk Społeczno-Politycznych Po-
litechniki Świętokrzyskiej w Kielcach
oraz członek Komisji Zakładowej Poli-
techniki Świętokrzyskiej. Po 13 grud-
nia działała w podziemnych strukturach
NSZZ ״Solidarność” w Kielcach. Wię-
ziona od września 1982 do stycznia
1983 r. W latach 1987-1989 członek
Komisji Interwencji i Praworządności.
Obecnie doradca ekonomiczny w kie-

leckiej delegaturze Najwyższej Izby Kontroli.

Od jesieni 1980 r., to jest zawiązania się NSZZ ״Solidarność” na Poli­technice, byłam członkiem Komisji Zakładowej, lecz nie pełniłam żadnej funk­cji związkowej. Wówczas jej przewodniczącym był Aleksander Kania. Od samego początku, czyli od utworzenia NSZZ ״Solidarność” w Regionie Świętokrzyskim, wraz z mężem Ryszardem utrzymywaliśmy stałe kontak­ty z ludźmi tworzącymi te struktury i czynnie w nich działającymi. Przed 13 grudnia na uczelni panowała atmosfera niepokoju i niepewności. Zdawa­liśmy sobie sprawę, zwłaszcza po prowokacji bydgoskiej, iż coś może na­stąpić. Takie poczucie panowało również na Zjeździe ״Solidarności” w Gdań­sku. Do tego doszedł jeszcze strajk studentów na naszej Politechnice, który zakończył się 11 lub 12 grudnia 1981 r.1

13 grudnia nie zostaliśmy ani internowani, ani aresztowani. Kiedy wra­caliśmy w nocy do domu, zauważyliśmy wzmożony ruch różnych pojaz­dów milicyjnych. Dopiero rano jeden ze znajomych przyniósł nam wiado­

1 Był to wyraz poparcia dla strajkujących studentów Wyższej Szkoły Inżynierskiej wRa- domiu.

73

mość o wojnie Jaruzelskiego z narodem. Po pierwszym szoku podjęliśmy próbę nawiązania kontaktu z przyjaciółmi. Telefony były nieczynne, więc chodziliśmy po domach i staraliśmy się ustalić, co się z każdym z nich dzieje. Zebraliśmy trochę informacji - niepełnych - o internowanych i ukry­wających się.

Tego samego dnia podjęliśmy pierwsze działania. W domu moich rodzi­ców przy ulicy Hożej razem z najbliższą rodziną, czyli siostrami Haliną, Małgorzatą, bratem Piotrem i przyszłym szwagrem Januszem Śliwińskim, pisaliśmy ręcznie ulotki z hasłami: ״Solidarność żyje”, ״Precz z komuną”. Rozrzucaliśmy je w różnych częściach Kielc. W poniedziałek 14 grudnia, po przyjściu do pracy, wraz z koleżanką Haliną Młotkowską, kolegami: Stanisła­wem Kałużą, Adamem Postułą, Zbigniewem Skrobackim, Zbigniewem Du- szakiem i Antonim Garstką i innymi natychmiast ustaliliśmy, kto z Politechniki został internowany. Napisaliśmy również list protestacyjny z żądaniem na­tychmiastowego uwolnienia zatrzymanych kolegów i poinformowania rodzin o ich losie i miejscu pobytu. Ten list podpisało ponad 50 proc. pracowników Politechniki, co stanowiło poważną liczbę jak na warunki tej uczelni. Niestety, list zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a z naszej siedmio-ośmio- osobowej grupy zbierającej podpisy wkrótce internowano Adama Postułę.

Zaczęłam organizować wokół siebie ludzi, do których miałam najwięk­sze zaufanie. Była to przede wszystkim moja najbliższa rodzina: siostry, brat, szwagier. Do nich dołączyli dobrzy znajomi mego szwagra Janusza Śliwińskiego. W takim składzie z końcem stycznia i początkiem lutego 1982 r. rozpoczęliśmy działania. Naszą strukturę rozwijaliśmy w systemie piątko­wym, w grupach pięcioosobowych. Stąd ja znałam tylko te najbliższe mi osoby z grupy, nie miałam pojęcia, kto należał do pozostałych. Rozpoczęli­śmy od kolportowania pism podziemnych, ogólnokrajowych, które do nas docierały. Nasze ówczesne kontakty obejmowały Warszawę, Kraków, Wro­cław i Gdańsk. Opierały się na wcześniejszych osobistych ״solidarnościo- wych” znajomościach i bezgranicznym zaufaniu. Można przyjąć, iż w mar­cu byliśmy w pełni zorganizowani.

W tym czasie podjęliśmy również decyzję o wydawaniu gazety. Jej zespół tworzyli: Janusz Barański, Eryk Chojnacki, Maciej Wijas, Wojciech Radomski, Zygmunt Pęksyk, ks. Tadeusz Musiał, Zbigniew Cichy, szwa­gier, mąż i ja. Spotkania odbywały się w domu państwa Marii i Tadeusza Ludwickich, w Zalesiu2 pod Kielcami. Nasza gazetka nosiła tytuł ״KOS

2 Wieś k. Białogonu, na trasie do Chęcin.

74

«Solidarność» Region Świętokrzyski”3. Wydawaliśmy ją w około 3 tys. egzemplarzy, w formacie A6. Zawierała bieżące informacje z regionu i z kra­ju, z zakładów kieleckich, relacje z procesów (wysłuchane z Wolnej Eu­ropy, BBC, Głosu Ameryki), a także listy osób internowanych, aresztowa­nych - ogólnie represjonowanych. Ponadto nazwiska kolaborantów. Zamieszczaliśmy artykuły, które dawały ludziom nadzieję, takie ״ku po­krzepieniu serc”.

Pierwszy numer złożyliśmy na początku maja, a wydaliśmy z datą 7 czerw­ca 1982 r. W sumie ukazało się pięć numerów, w odstępach dwu-trzytygo- dniowych. Ostatni numer został skonfiskowany podczas aresztowania na­szej grupy na przełomie sierpnia i września 1982 r. Poza tym drukowaliśmy mnóstwo druków ulotnych, wszelkiego rodzaju apele, odezwy do miesz­kańców Kielc, policji, wojska, studentów, rolników. Ze Zbyszkiem Cichym i Erykiem Chojnackim zorganizowaliśmy również Radio Solidarność w Kiel­cach, którego jedyna audycja (ze względu na późniejsze aresztowania) zo­stała nadana ze Słowika4 12 czerwca 1982 r., o godzinie 17.30.

Przed 31 sierpnia 1982 r. wydaliśmy odezwy do mieszkańców Kielc, wzywające do masowego udziału w manifestacji zorganizowanej w drugą rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. My sami, z racji obowiąz­ków redakcyjnych, jedynie obserwowaliśmy cały przebieg tych wydarzeń, by później zrelacjonować je w ״KOS-ie”. Niestety, właśnie tego dnia rozpo­częły się aresztowania i cały nasz zespół został zlikwidowany. Jedynie szwa­growi, Pęksykowi i Ludwickiemu udało się ukryć. Maciej Wijas i ja - jako ostatnia - zostaliśmy aresztowani najpóźniej, 6 września 1982 r., i osadzeni w więzieniu na Piaskach5. Natomiast mój mąż, zatrzymany razem ze mną, tego samego dnia został zwolniony.

Na początku zostałam internowana, ale po przesłuchaniu mnie Wojsko­wa Prokuratura Garnizonowa na Bukówce6 15 września zmieniła postano­

3 Było to pierwsze wydanie ״KOS-a” w Kielcach, po aresztowaniu wydawców jego edycję, w zmienionej formie graficznej, wznowił Andrzej Karyś.

4 Audycja została nadana ze względu na lepszą słyszalność z Góry Słowikowskiej, rozpo­ścierającej się nad wsią Słowik. Góra ta leży w Paśmie Posłowickim (Góry Świętokrzyskie), między Chęcinami a Kielcami.

5 Piaski - dzielnica w północnej części Kielc. Na przełomie lat 60. i 70. oddano tam najnowocześniejsze wówczas więzienie, w czasie stanu wojennego wykorzystywane także jako obóz dla internowanych.

6 Bukówka - wieś w bezpośrednim sąsiedztwie Kielc, od strony południowo-wschodniej, tj. od Daleszyc, obecnie w granicach miasta. Znajdowała się tam jednostka wojskowa i siedzi­ba Sądu Wojskowego.

75

wienie na aresztowanie7. Odtąd aż do 21 stycznia 1983 r. przebywałam w więzieniu na Piaskach, w jednej celi z kobietami, które miały różne wyro­ki. Cały czas trwało postępowanie w Sądzie Wojskowym na Bukówce, naj­pierw w trybie doraźnym, a później normalnym. W sumie odbyło się 13 spraw, moimi adwokatami byli wspaniali ludzie - Wojciech Czech i Olgierd Międzybłocki. Otrzymałam wyrok: jeden rok w zawieszeniu na dwa lata i 20 tys. zł grzywny8.

Z więzienia wyszłam bardzo chora, z powodu niskiej temperatury w celi dostałam ropnego zapalenia zatok. Cierpiałam na silne bóle głowy połączone z częstą utratą przytomności. Poczułam się lepiej dopiero w maju czy czerwcu 1983 r. Nie kontynuowałam działalności związanej z wydawaniem prasy podziemnej, gdyż uważałam, że jestem spalona, i nie chciałam narażać lu­dzi. Zaangażowałam się natomiast w pracę Komisji Interwencji i Prawo­rządności Zofii i Zbigniewa Romaszewskich9 oraz w Duszpasterstwo Ludzi Pracy, biorąc oczywiście czynny udział w różnych pochodach, kontrpo- chodach, manifestacjach oraz uroczystościach rocznicowych.

Małgorzata Ptasińska

7 W akcie oskarżenia Pg. S1. II-87/82 zostali wymienieni: Eryk Chojnacki, Józef Majta, Wojciech Radomski, Maciej Wijas, Janusz Barański, Stanisława Gawlik, Maria Ludwicka, Marek Jędrychowski, Bogdan Kapral, Bogumił Ryba, Michał Presman, Wojciech Dębski i Elżbieta Kita.

8 Wyrok Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Warszawie z dnia 20 I 1983 r., sygn. Akt So. W. 661/82. Wniesiona rewizja do Sądu Najwyższego - Izby Wojskowej, z dnia 28 III 1983 r., sygn. Akt RW. 173/83, nie dała rezultatu, utrzymano wyrok poprzedniej instancji.

9 Komisja Interwencji i Praworządności NSZZ ״Solidarność” powstała w marcu 1986 r. w Warszawie jako struktura nawiązująca do działalności Biura Interwencji Regionu Mazow­sze (1980-1981). Liczyła 82 osoby. Inicjatorami utworzenia komisji i jej organizatorami byli Zofia i Zbigniew Romaszewscy.

76

HENRYK GONTARZ STRAJK W ŚWIDNIKU

Henryk Gontarz (ur. 1934 r.), z wy-
kształcenia technik mechanik. Pra-
cę zawodową rozpoczął w Stoczni Pół-
nocnej w Gdańsku. W Świdniku od
1960 r., pracownik Wytwórni Sprzę-
tu Komunikacyjnego PZL Świdnik.
Obecnie na emeryturze.

v

Budzi mnie dzwonek telefonu. W słuchawce słyszę: ״Henryk? Wstawaj natychmiast, montuj nową Komisję Zakładową, wszyscy aresztowani”. Wyczuwam w głosie rozpacz. ״Halo, kto mówi?” - pytam. Odpowiedź: ״Nie pytaj, rób, co ci powiedziałem”. Koniec rozmowy. Jest godzina 2.30. Wykręcam numer do kolegi: ״Adam, ubieraj się natychmiast, zaraz przyjdę”.

Drogę do Adama Milanowskiego pokonuję forsownym marszem. Wy­chodzimy z domu. Naradzamy się po drodze. Postanawiamy obudzić za­ufanych ludzi. Ostrożnie podchodzimy do bram zakładu1. Odbijam lipną kartę godzin nadliczbowych, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Udajemy się na Wydział Głównego Energetyka, gdzie pracuję. Wchodzimy do dyżurki dys­pozytora. Jest tu centrala telefoniczna. To dogodny punkt do wydawania dyspozycji - w środku zakładu i nie wzbudzający podejrzeń. Pukamy do drzwi dyspozytora. Otwiera nam Henryk Sopczyk, pełniący tej nocy dyżur. Oświadczam mu, że od tej chwili będzie się tu mieścić Tymczasowy Komi­tet Strajkowy. Informujemy dyspozytora o tym, co zaszło.

1 Chodzi o Wytwórnię Sprzętu Komunikacyjnego PZL Świdnik.

77

Jest godzina 3 w nocy. Łączność telefoniczna zerwana. Dzwonimy do głównej centrali zakładowej - nie wiedzą, co się stało. Na szczęście centra­la działa, brak tylko wyjścia na miasto. Stawiamy wszystkich ludzi z ruchu ciągłego w stan pełnej gotowości. ״Adam, ty idź na bramę i kieruj tutaj przewodniczących WOZ” - zwracam się do kolegi. Sam wysyłam około 15 dyżurnych na miasto, żeby obudzili ludzi i jak najszybciej ściągnęli ich do zakładu.

Brama jest opanowana przez robotników, którzy licznie się zgromadzili. Jest Ryszard Krzyżanek, przewodniczący WOZ-36. Przychodzi Włodek Mazurek, przewodniczący WOZ-32, oraz Gajosz z tego samego wydziału. Zjawia się Andrzej Perzak, przewodniczący WOZ-31. Adam przynosi wia­domość, że rozmawiał z gościem, który widział, jak o godzinie 1 milicja prowadziła Antoniego Grzegorczyka, inspektora BHP Komisji Zakładowej. Przybywa kurier od Zbigniewa Puczka, przewodniczącego Komisji Zakła­dowej. Puczek aresztowany, drzwi do jego mieszkania wyłamane z futryną. Pani Zofia Bartkiewicz aresztowana. Fredek Bondos uratował się, skacząc z balkonu, z drugiego piętra. Co dalej z Fredkiem - nie wiadomo. Andrzej Sokołowski, wiceprzewodniczący KZ, zbiegł, gdy w sąsiednim mieszkaniu - pracownika Zarządu Regionu - wyłamywano drzwi.

Jest godzina 4 rano. Trwają spory, czy włączyć syreny alarmowe, czy nie. Jestem przeciwny tej decyzji dlatego, żeby nie wywoływać jakiejś nie­kontrolowanej paniki. Padają argumenty, że na spokojnie można się lepiej zorganizować. Prosimy, a właściwie żądamy od dyspozytora, aby wysłał po dyrektora samochód z naszym łącznikiem. Wkrótce łącznik wraca z wia­domością, że dyrektor przybędzie o godzinie 7.

Łączność z miastem odbywała się tylko przez kurierów. Około 5 rano do księdza proboszcza wyrusza goniec z prośbą, aby na porannych mszach ogłaszał, że wszyscy mężczyźni proszeni są o stawienie się w zakładzie. Na jakieś dziesięć minut zostają też włączone syreny alarmowe. Przybywa co­raz więcej ludzi, przeważnie mężczyzn. Załogą zaczyna kierować jakaś cu­downa siła, przywracając im zdolność do poświęcenia, hart i odwagę, po­dobnie jak w pamiętnym lipcu 1980 r. Zastanawiamy się, kto ma tajną kopertę z instrukcjami na wypadek ataku na związek. W tej kopercie powinien być alternatywny skład Komisji Zakładowej, na wypadek gdyby obecna została zwinięta. Kto ma ową kopertę, mógł wiedzieć Puczek. Osoba, której ją wręczył, się nie zgłosiła.

Około godziny 6 rano dociera do nas wiadomość, że generał Jaruzelski na mocy dekretu ogłosił w całym kraju stan wojenny. Gdzieś o 8 rano w hali

78

numer 1 zwołujemy wiec załogi. Kolega Pyć ogłasza, że w WSK został wybrany Tymczasowy Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Stani­sław Pietruszewski, nieetatowy członek KZ i członek Zarządu Regionu Środ­kowo-Wschodniego. Potem głos zabiera Stanisław Pietruszewski. Infor­muje załogę o nocnych aresztowaniach. Ogłasza w zakładzie strajk okupacyjny do czasu zwolnienia naszych aresztowanych kolegów i zniesienia stanu wo­jennego. Wszelka władza przechodzi w ręce Komitetu Strajkowego.

Na wiecu pojawiają się Fredek Bondos i Andrzej Sokołowski, obaj etato­wi pracownicy KZ. Dzielą się z załogą wrażeniami z ubiegłej nocy; opowia­dają, jak im się udało uniknąć aresztowania. (...)

Zaraz po wiecu ożył nasz radiowęzeł zakładowy. Tak jak dotychczas, przed 13 grudnia, audycje emitował Alfred Bondos.

Komitet strajkowy zwołuje pierwsze posiedzenie. Biorą w nim udział inż. Jan Czogała, dyrektor naczelny WSK - człowiek, który jest sercem i duszą ze swoją załogą. Wszystkie bramy są obsadzone wartami pracowni­czymi. Za całość zabezpieczenia zakładu odpowiedzialny jest Leszek Świ­derski. Zresztą pracownicy mają w głowie zakodowane, że zakładu musi strzec cała załoga, żeby jacyś prowokatorzy nie dopuścili się aktu sabotażu. Panuje ład, porządek i dyscyplina.

Około godziny 10 zaskakująca wiadomość: trzech oficerów wojska z gru­py operacyjnej w zakładzie wdarło się do gabinetu dyrektora. Zostają wy­prowadzeni poza zakład, do pomieszczeń hotelowych. O 10.50 nad zakła­dem pojawia się siedem śmigłowców, zbliżając się do zakładowego lotniska. Po raz kolejny zostaje ogłoszony alarm. Fredek nawołuje załogę, aby po­spieszyła na lotnisko i zablokowała desant śmigłowców.

Udaję się na bramę główną, która mimo apelu Fredka nie jest zabloko­wana. Przekazuję kierowcom polecenie Komitetu Strajkowego, żeby na­tychmiast przystąpili do barykadowania bram zakładu. Kolumny wózków akumulatorowych, podnośników, widlaków i autobusów jadą w kierunku wszystkich bram. Po kwadransie bramy są nie do przebycia, nawet dla czołgów. Wózki, ciągniki, samochody ciężarowe spiętrzone niczym po ja­kimś wielkim karambolu.

Wracam w kierunku lotniska. Na płycie startowej stoi oddział wojska - 26 żołnierzy - a w odległości 30 m olbrzymia grupa ludzi. Robimy szpaler, żeby wprowadzić wojsko do małego pomieszczenia na Wydziale Startu. Żołnierze opuszczają głowy w dół i wchodzą. Na środku staje trzech ofice­rów. Jeden z nich mówi, że przybywają na mocy ogłoszonego dzisiaj dekre­tu. Celem działania grupy jest zabezpieczenie zakładu. Na to Józef Kępski

79

odpowiada mu, że w zakładzie jest prawie cała załoga, trwa strajk okupa­cyjny i sami zabezpieczymy zakład, i to bardzo dobrze. Ustawiamy warty pracownicze, które mają pilnować żołnierzy. (Przypuszczalnie chodziło im o zdobycie wieży kontrolnej lotniska). Józio Kępski oświadcza, że grupa desantowa nie może zostać w zakładzie. Za jego sprawą żołnierze zostają wyprowadzeni z lotniska na basen. Dostaję polecenie zajęcia się gośćmi, którzy przybywają do nas z innych zakładów. Niektórzy z nich uniknęli nocnych aresztowań. Na razie lokujemy ich w warsztacie wzorcowni.

(...) O godzinie 16 zostaje odprawiona msza św. Wieczorem ludzie spo­za zakładu zbierają się w świetlicy Wydziału 06. Dość liczna grupa - więk­szości nie znam. Na pewno są wśród nich osoby niepożądane. Patrzę po twarzach. Oprócz mnie, członka ZR, jest Norbert Wojciechowski, rzecznik prasowy KUL, jednocześnie członek Prezydium Zarządu Regionu, pani Ha- czewska, przewodnicząca Wydziału Oświaty i Wychowania przy ZR, kie­rująca akcją protestacyjną lubelskich szkół ponadpodstawowych, Ania Pol, członek Zarządu Regionu, Jan Sidorowicz, członek ZR, Stanisław Pietru­szewski, przewodniczący Zakładowego Komitetu Strajkowego i członek ZR. Jest też przewodnicząca KZ Bazy PKS nr 1 w Lublinie i wiele innych osób podających się za przedstawicieli zakładów pracy. Pojawia się Ma­riusz Łabentowicz wraz z dwoma kolegami z Bydgoszczy. Ten sam, który razem z Janem Rulewskim został pobity w Bydgoszczy. Przybywają pra­cownicy poligrafii ZR.

Przystępujemy do wybrania Regionalnego Komitetu Strajkowego. Prze­wodniczącym RKS zostaje Norbert Wojciechowski. Do Komitetu wchodzą wszyscy członkowie ZR i przedstawiciele dużych zakładów: Fabryki Sa­mochodów Ciężarowych, LZNS, Agrometu. Komitet podejmuje pierwszą uchwałę, przydziela funkcje i rozdziela zadania. Powołuje także sekcje: in­formacji, propagandy, łączności i wyżywienia. Nie otrzymuję żadnego przy­działu, i tak mam mnóstwo roboty. Znam doskonale zakład, przysłowiową każdą dziurę. Zajmuję się osobami, które dotarły do nas z innych zakładów. Wprowadzam przybywających do WSK i wypuszczam za bramę tych, któ­rzy opuszczają zakład. Dzięki specjalnej przepustce od RKS mogę swobod­nie poruszać się po całym jego terenie. Pod zakładem gromadzi się duża grupa żon, matek i dzieci. Przynoszą żywność i wiadomości dla synów, braci, mężów, ojców - dla całej załogi. Do RKS zgłaszają się też studenci - po wiadomości i materiały propagandowe. Chcą być łącznikami, kurierami. Wiedzą doskonale, że łączność może się odbywać tylko przez kurierów, innej możliwości nie ma.

80

Niepokoi nas, że w FSC nic się nie dzieje, w zakładzie nie ma załogi. Potwierdza to również nasz kurier z WSK - na bramach sami strażnicy, co oznacza, że nie ma strajków.

W RKS rozmawiamy o wydarzeniach ubiegłej nocy, kogo aresztowano, a kto ocalał. Bilans niepełny, trochę już jednak wiadomo, zwłaszcza o Pre­zydium ZR. Aresztowano Stanisława Węglarza w Łęcznej, Ryszarda Jan­kowskiego, dr. Andrzeja Jóźwiakowskiego, dr. Jerzego Bartmińskiego (wprawdzie go ostrzeżono, ale nie uciekł, bo był w domu sam z sześcior­giem dzieci). Karpiński zwiał, ale później złapano go na ulicy, gdy szedł z lekarstwem dla dziecka. Włodek Blajerski i Józio Krzyżanowski uciekli, ale nie dotarli do nas, gdzieś się ukrywają. Jan Bartczak, przewodniczący Zarządu Regionu, na ״krajówce” w Gdańsku, nic o nim nie wiemy. Wciąż napływają nowe informacje. Bondos przekazuje je następnie załodze przez radiowęzeł.

Służby informacji i propagandy pracują na najwyższych obrotach. Piszą na maszynach, mazakami, pędzlami, długopisami i czym się tylko da. Przy­gotowują pierwszy numer ״Biuletynu”. W poniedziałek od rana ma ruszyć drukarnia. Teraz chłopaki kombinują powielacze, sitodruki już są, a wałki i ramki robią się w warsztacie.

Wieczorem, o 20-21, ZKS zwołuje w hali nr 1 zebranie przewodniczą­cych WOZ z Ostrzalni Narzędzi. Szef zabezpieczenia zakładu Leszek Świ­derski przekazuje przewodniczącym WOZ szczegółowe instrukcje. Mówi, jakie punkty mają chronić, przydziela im poszczególne bramy i rejony zakła­du i każe meldować o wszelkich zauważonych nieprawidłowościach. Każ­dy wydział ma przydzielony do ochrony jakiś teren. Następnie głos zabiera Norbert, informuje o utworzeniu RKS i o uchwale podjętej na pierwszym posiedzeniu Komitetu. Z kolei inż. Jan Czogała dziękuje za zaangażowanie i troskę o mienie zakładu.

O północy Norbert daje mi dwie godziny na spanie. (...) W poniedziałek 14 grudnia spieszę do RKS. Chłopaki pracują z niesłabnącym zapałem. Leżą stosy ulotek i odezwy do wojska. Norbert śpi pod stołem, przy którym pracował. Śpi na tej samej kufajce, którą jest przykryty i którą ma pod głową. Aż dziw, że wystarczyła mu tylko jedna. (...)

Około godziny 6 do zakładu zaczynają schodzić się pracownicy. Kobiety będą mogły opuścić zakład po godzinie 15, natomiast mężczyźni tylko w sy­tuacji nadzwyczajnej, losowej, na przepustkę wydaną przez RKS. Taką samą zasadę przyjęto zresztą już w niedzielę. Po godzinie 8 przed schodami biu­rowca, podobnie jak w lipcu 1980 r., rozpoczyna się wiec całej załogi. Z pod­

81

wyższenia widać cały plac wypełniony ludźmi, głowa przy głowie. Na scho­dach stoją członkowie RKS i ZKS.

Głos zabiera Andrzej Sokołowski, reprezentujący ZKS. Po krótkim wpro­wadzeniu odczytuje postulaty warunkujące zakończenie strajku: uwolnienie aresztowanych, zniesienie stanu wojennego, ukaranie winnych za wprowa­dzenie stanu wojennego i jeszcze trzy punkty, których nie pamiętam. Jako drugi występuje Stanisław Pietruszewski. Nawiązuje do sytuacji w całym kraju i do słusznego protestu przeciw bezprawnie wprowadzonemu stano­wi wojennemu. Potem przemawia Norbert Wojciechowski. Informuje o utworzeniu RKS (nie wszyscy byli obecni na poprzednim wiecu w hali),

  1. jego uchwałach i postulatach, podobnej treści jak postulaty ZKS. RKS żąda dodatkowo zwolnienia z aresztu Komisji Krajowej i przystąpienia do rozmów z nią. Sęk w tym, że nie wiadomo, komu te postulaty złożyć. My nie uznajemy przepisów stanu wojennego ani junty, a przecież innej władzy nie ma. (...) Następnym mówcą jest Stanisław Wocior. Podkreśla, że straj­kującym chodzi o wywalczenie podstawowych praw przysługujących lu­dziom pracy, to znaczy spokojną pracę i godziwą płacę, oraz podstawo­wych swobód obywatelskich. No i jeszcze jeden postulat - natury politycznej. Żądał też butów na zimę dla dzieci. Nagle w tłumie zrobiło się poruszenie

  2. krzyk - z dachu biurowca ktoś robi zdjęcia. Okazuje się, że to nasz foto­graf Smyk z Zarządu Regionu.

Od rana do RKS przybiegają gońcy z innych zakładów po wiadomości i rady, jak mają postępować, jakie formy protestu przyjąć. Dostają informa­cje oraz materiały propagandowe. W większości zakładów nic się jeszcze nie dzieje, dopiero na wieść o strajku w Świdniku inne zakłady przystępują do organizowania akcji protestacyjnej.

Poniedziałek upływa niezwykle pracowicie dla całego RKS. Drukarnia rusza pełną parą. Wychodzi pierwszy numer ״Biuletynu” w nakładzie kilku­set egzemplarzy. Drugi numer już w przygotowaniu, a i artykuły do trzecie­go są już zaawansowane. Chłopaki pracują po 25 godzin na dobę, dopłacają do roboty, dając kurierom datki na drogę. Do akcji ulotkowej ruszają powie­lacze, bo wcześniej nie było farby. (... )

Około południa zjawiają się trzy-czteroosobowe grupki studentów. Daję im materiały propagandowe - ulotki, biuletyny - ustne polecenia i pieniądze na podróż do zakładów w Lublinie, Bydgoszczy, Śląsku i innych regionach Polski. Co chwila prowadzę kolejną grupę przez bramę.

W godzinach popołudniowych pod bramę główną przybywa oddział wojska, liczący około 80 żołnierzy. Zatrzymuje się w odległości 50-70 m od

82

bramy. Decyduję się wyjść do nich. Biorę ze sobą dwóch studentów zaopa­trzonych w odezwy. Żołnierze stoją w szeregu, przed nimi oficer, coś im kładzie do głowy. 20 m dalej mieszkańcy osiedla, którzy przyszli w odwie­dziny i z żywnością. Studenci podbiegają do żołnierzy, obsypują ich ulotka­mi i szybko się oddalają. Oficer przygląda się wszystkiemu w osłupieniu. Żołnierze stoją bez ruchu. Żaden nie schyla się po ulotkę. Pełna konsterna­cja. Boję się podejść bliżej, bo nie wiadomo, co temu oficerowi może wpaść do głowy. Mogą mnie zwinąć i nie będzie ratunku. Zwracam się więc do żołnierzy z odległości 20 m: ״Żołnierze, jesteście synami narodu polskiego. W tym zakładzie są wasi bracia i ojcowie. Strzegą zakładu i bronią podsta­wowych praw człowieka. Te prawa są nam odbierane przemocą i terrorem. Być może niedługo pójdziecie do cywila i znajdziecie się w podobnej sytu­acji. Nie wykonujcie rozkazów swoich dowódców. Te rozkazy wydają de­speraci, którym na ojczyźnie naszej nie zależy. Żołnierze, przyłączcie się do nas”. Potem proszę stojące nieopodal kobiety, żeby do nich podeszły. Ru­szają rzędem w kierunku oddziału. Zbierają i podają żołnierzom ulotki, do­słownie wpychają im do kieszeni. Wkrótce pada komenda: ״W tył zwrot”. Wojsko oddala się w kierunku basenu. (...)

Wieczorem do RKS dociera wiadomość, że załoga FSC w Lublinie nie potrafi się zorganizować, znaleźć odpowiedniej formy protestu. Przebywa­jąca w zakładzie grupa operacyjna oficerów cenzuruje im audycje. Łącznik przywozi propozycję, aby RKS przeniósł się do FSC. Komitet zwołuje w tej sprawie posiedzenie. Postanawia wysłać na ochotnika jednego przedstawi­ciela. Potem przychodzi informacja, że strajk w LZNS jest dobrze zorgani­zowany. Są tam Włodek Blajerski i Józef Krzyżanowski, członkowie Prezy­dium Zarządu Regionu, którym udało się zbiec.

Następnie przyjeżdża kurier z Gdańska. Przywozi odezwy Krajowego Komitetu Strajkowego, powołanego z resztek KK. W sumie wiadomości są skromne. Mówi, że Rulewskiemu udało się uciec. (Dzisiaj już wiem, że to nieprawda). Coś dziwnie nie zgadzają mi się godziny w jego relacji. Propo­nujemy mu, żeby został u nas na noc i wypoczął. Odmawia, rzekomo ma coś jeszcze do załatwienia w Lublinie i musi wracać do Gdańska. Na drugi dzień zjawia się jednak ponownie. Bierze materiały i wyjeżdża. I znowu staję się podejrzliwy. Później dowiaduję się od szefów, że niesłusznie go podej­rzewałem, bo sprawdzili mu dokumenty. (... )

Przez cały dzień płyną wiadomości z Wolnej Europy, Głosu Ameryki i Londynu. Nagrywamy je z radia, a następnie Fredek Bondos puszcza je przez radiowęzeł zakładowy. Dzięki silnym kolumnom nagłaśniającym au­

83

dycję słychać daleko poza zakładem. Wiadomości nie zawsze są dokład­ne i najświeższe, za to opatrzone prawdziwym, niezakłamanym komen­tarzem. (... )

W poniedziałek na posiedzeniu wieczornym RKS wybieramy Prezydium. Głosowanie jest jawne. Przewodniczącym zostaje Norbert Wojciechowski, zastępcą Stanisław Pietruszewski, uprzednio przewodniczący ZKS, zrezy­gnował z tej funkcji na rzecz Andrzeja Sokołowskiego. W skład Prezydium wchodzą jeszcze pani Haczewska i Ania Pol - jako sekretarz (funkcję tę sprawowała od chwili powołania RKS). (... )

Postanawiam zostać na noc w RKS. Wybieram więc sobie jakiś kącik i daję nurka pod kufajkę. Trzeba przyznać, że wszyscy zachowują się kul­turalnie, nikt nie położył się na stole, przy którym wcześniej pracowano. Około godziny 1 w nocy Fredek ogłasza przez głośniki alarm dla załogi: ״Uwaga! Uwaga!...”. Do zakładu zbliża się kolumna czołgów i wozów opan­cerzonych oraz inne pojazdy. Zostają włączone syreny alarmowe. Łapię za tubę i biegnę w kierunku bramy. Pozostali członkowie RKS też wybiegają z budynku. Coraz wyraźniej słychać chrzęst gąsienic czołgowych. Ktoś z barykady liczy: ״Raz, dwa, trzy...”. Siedem czołgów, dalej jakieś pojazdy. Czołgi zatrzymują się w bezpiecznej odległości. Obawiają się pewnie bute­lek z benzyną, której zresztą nie ma.

Od strony kolumny przez megafony rozlega się głos ppłk. Grzegorczy­ka, szefa grupy operacyjnej. Przedstawia się jako komisarz zakładu. Próbu­je nas namówić do zakończenia strajku. Później straszy użyciem siły. W koń­cu stawia ultimatum. Fredek apeluje przez głośniki do wojska. Ja krzyczę przez tubę: ״Żołnierze, jesteście synami narodu polskiego. Nie wykonujcie rozkazów wydawanych przez łotrów”. Rozlegają się strzały. Wybuchają petardy. Strzały są kierowane w górę ze ślepych naboi. Nikt się nie rusza z miejsca. Nikt się nie boi. Krzyczę przez tubę: ״Zakładu wam nie oddamy, chyba że przejdziecie po naszych trupach. Ale tego nasze dzieci wam nie wybaczą”. Mniej więcej po półgodzinie czołgi ruszają w drogę powrotną. Odjeżdżają poza teren lotniska. Alarm zostaje odwołany. Tej nocy ppłk Grze­gorczyk jeszcze dwukrotnie zakłóca nam spokój, apelując do nas przez megafon z milicyjnej nysy. Tak rozpoczyna się trzeci dzień strajku okupa­cyjnego w WSK Świdnik.

Wracam do siedziby RKS z Norbertem Wojciechowskim. Norbert staje osłupiały w drzwiach. ״Boże kochany, kto to zrobił?” - pyta. Dopytuję się, co się stało. ״Nie ma materiałów propagandowych przygotowanych na dzi­siaj!” - odpowiada przerażony. Biegnę na dół i pytam, czy ktokolwiek wie,

84

gdzie zostały ukryte materiały. Ktoś mi mówi, że zostały rozdane, żeby nie dostały się w ręce wroga. Chwytam tubę, latam po sali, apeluję o zwrot bibuły przygotowanej dla kurierów. Załoga prawie natychmiast zwraca wszystkie materiały. Składa je na kupę. Będzie robota, żeby to posegrego­wać. To nauczka na przyszłość.

We wtorek w godzinach porannych z LZNS ponownie przychodzi pro­pozycja od Blajerskiego, by RKS przeniósł się do Lublina. Zgodnie z decyzją podjętą na posiedzeniu poprzedniego dnia RKS zostaje jednak w Świdniku ze względu i na bezpieczeństwo, i na zaplecze potrzebne do prowadzenia normalnej działalności. W Lublinie trzeba by było tworzyć wszystko od nowa. Komitet wysyła Blajerskiemu przez kuriera odpowiedź, żeby przyje­chał do Świdnika albo żeby montował nowy RKS, na wypadek gdyby w WSK stało się coś nieprzewidzianego, to znaczy na wypadek spacyfiko- wania zakładu i aresztowania RKS.

Zostaje zwołane posiedzenie Prezydium RKS. Przyjeżdża mnóstwo de­legatów z innych zakładów, chcą do nas dołączyć, bo u siebie, w małych zakładach, nie mają warunków do przeprowadzenia akcji protestacyjnej. Zjawiają się też okoliczni rolnicy, oferując pomoc żywnościową. Mówię im, że nie mamy pieniędzy na jakiś większy zakup żywności. Na to rolnik: ״A kto was pyta o pieniądze? Przywieziemy wam za darmo, ile będzie trze­ba. Tylko trzeba znaleźć dobry dojazd”. Zapewniam go, że to się da zała­twić: ״Znam takie drogi, że sam diabeł się nie domyśli”. Prowadzę rolników do ZKS, bo sprawa wyżywienia leży w ich kompetencji. A zaopatrzenie w żywność było ważną sprawą, gdyż tylko w niedzielę wieczorem w za­kładowej stołówce wydano 6 tys. porcji.

Zgłasza się delegacja z Przedsiębiorstwa Robót Kolejowych bazy w Jasz- czowie. Chcieliby do nas wprowadzić sześciusetosobową grupę. Ich dy­rekcja już została zmilitaryzowana. Pracownicy natomiast chcą do nas uciec i przyłączyć się do protestu. ZKS się jednak na to nie zgadza. Dostają nato­miast od RKS materiały z instrukcją, jak zorganizować protest.

Zostaję wezwany do studia radiowęzła. Czeka już tam na mnie Czesław Machoń. Jest też Bohdan Krzysiak, mistrz odpowiedzialny za ścieki i kana­ły. Pada pytanie skierowane do Krzysiaka: ״Podobno z zakładu wychodzi kanał ściekowy, którym można swobodnie wchodzić i wychodzić?”. Krzy­siak na to: ״Tak, to prawda, jest taki kanał. Ma około kilometra długości (...) na upartego można tym kanałem wejść na zakład”. (Widocznie obawiano się, że mogą przedostać się tamtędy do zakładu nieproszeni goście). Ma- choń informuje też, że w zakładzie jest magazyn, w którym znajduje się

85

około 2 tys. masek przeciwgazowych. Z zablokowaniem kanału nie ma trud­ności. Natomiast na otwarcie magazynu z maskami przeciwgazowymi mu­simy uzyskać zgodę ZKS i RKS. Niestety, nie dostajemy na to zgody. (Póź­niej przyszło nam krztusić się w oparach gazu łzawiącego).

Wieczorem 15 grudnia odbywa się posiedzenie RKS z udziałem gości z ZKS. Przewodniczący ZKS Andrzej Sokołowski i członek ZKS Ryszard Krzyżanek relacjonują spotkanie z delegacją komisaryczną z ppłk. Grzegor­czykiem na czele, w której skład wchodzili ponadto wojewoda lubelski Eu­geniusz Garbiec2, naczelnik miasta Świdnika Kucharuk i jeszcze jeden męż­czyzna, który podawał się za jakiegoś kierownika ekonomicznego, prawdo­podobnie pracownik SB. Grzegorczyk oświadczył, że przyszli, aby poroz­mawiać na temat zakończenia strajku okupacyjnego. Sokołowski zapytał ich, czy są im znane postulaty załogi, które warunkują zakończenie strajku. ״Oficjalnie nie znam postulatów” - odpowiedział Grzegorczyk. ״Proszę, oto postulaty załogi WSK. Są takie same jak w innych zakładach Lubelsz­czyzny...” - mówiąc to, Sokołowski wręczył im ujęte w sześciu punktach postulaty, po czym zapytał: ״Czy panowie posiadają pełnomocnictwo do prowadzenia rozmów i załatwiania żądań załogi?”. Pada odpowiedź: ״Nie”. Na to Sokołowski: ״Nasze oficjalne rozmowy uważam za zakończone. Dal­sze rozmowy będziemy mogli prowadzić dopiero wówczas, gdy panowie otrzymają pełnomocnictwa rządowe. Teraz możemy chwilę porozmawiać, ale nieoficjalnie, bez żadnego protokołu”. ״Przybywamy tu na mocy dekre­tu o stanie wojennym, z polecenia WRON - odparł Grzegorczyk. - Nie mamy zamiaru z wami rokować. Nasze żądania mają charakter ultymatyw- ny. Żądamy, aby załoga natychmiast opuściła zakład. Od stawiania warun­ków to my jesteśmy. Posiadam taką siłę, że w ciągu 15 minut rozwalimy was w drobny mak”. ״Tak, dobrze wiemy, że skierowaliście bagnety prze­ciwko własnemu narodowi” - przerwał mu Sokołowski. ״Oświadczam - kontynuował swoją wypowiedź Grzegorczyk - że na mocy dekretu o stanie wojennym wszystkim przywódcom «Solidarności», którzy są organizatora­mi akcji protestacyjnych, nasze trybunały wojskowe wymierzą wyroki kary śmierci”. ״Zginąć w słusznej sprawie to niewielki strach, ale za to wielka chwała - odrzekł mu na to Sokołowski. - Gdy wychodziłem z hali na te rozmowy, załoga powiedziała mi: «Gdybyś nas zdradził, to spójrz, jakie tu pod stropem są grube belki»”. Relację tę przedstawiam oczywiście w wielkim skrócie.

2 Eugeniusz Garbiec został odwołany z funkcji wojewody lubelskiego 19 XII 1981 r. Nowym wojewodą został Tadeusz Wilk, działacz Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego.

86

Po wysłuchaniu relacji RKS przystępuje do układania planu na następny dzień, to znaczy na środę. Opracowuje trasy wiodące z Lublina we wszyst­kich kierunkach. Do każdej trasy przypisuje się zakłady pracy, do których wysyła się kurierów z wiadomościami. Ci sami kurierzy mają nam dostar­czyć informacje o sytuacji w innych zakładach. Planem tym zostaje objęty cały obszar województwa lubelskiego. (...)

Po południu, gdy jestem za bramą, ktoś przyprowadza do mnie dwóch młodych księży. Bez trudności wprowadzam ich do zakładu. Nie ma mszy, jest za to różaniec. Prowadzą go obaj księża. Modlitwa jest transmitowana na cały zakład.

Około godziny 20 przychodzi ktoś do RKS z wiadomością, że minister zdjął ze stanowiska dyrektora, mgr. inż. Jana Czogałę, za niewywiązywanie się z obowiązków służbowych. Wierutne kłamstwo. Nie wykonywał jedy­nie rozkazów junty. Dyrektor Czogała żył ze swoją załogą, wierzył w nią. Był człowiekiem ogólnie lubianym i szanowanym. To raczej tego ministra trzeba było zdjąć ze stanowiska. Na wiadomość o zdymisjonowaniu dyrek­tora Norbert każe odteleksować: ״W związku z głupią decyzją ministra Sza- łajdy RKS z siedzibą w WSK zdejmuje ze stanowiska ministra Szałajdę”

Tegoż wieczora pada propozycja, żeby w wydawnictwach zamieścić ry­sunek żółwia. Po dziesięciu minutach jest już gotowy projekt ulotki z pięknym żółwiem oraz napisem: ״Jeżeli nie możesz strajkować, to pracuj powoli”.

Na własną odpowiedzialność i w wielkiej tajemnicy szukam na Wy­dziale Głównego Energetyka dobrych kryjówek dla poszczególnych człon­ków RKS, każdemu osobnej. Znam tu każdy zakamarek. Zresztą wydział pracuje w ruchu ciągłym. Nie przez cały czas, jest jednak dużo różnych służb. Na przykład Anię Pol ״zatrudniliśmy” w charakterze laborantki wod­no-ściekowej. Występuje jako Lidia Stodulska, niedawno przyjęta pracow­nica. Anię ״przyjął do pracy” inżynier Gąsak, kierownik tego odcinka. Pouczył ją, jak się nazywa, gdzie mieszka, jak ma na imię jej mąż i ile ma dzieci. Pani Haczewska ״pracuje” jako robotnica w zmiękczalni wody. Ukrywa się pod nazwiskiem Genowefa Mielnik, która w rzeczywistości jest na zwolnieniu lekarskim.

Prawie siłą wyciągam Fredka. Chcę mu znaleźć kryjówkę. Proszę go, żeby ze mną poszedł. Wpierw jednak nadaję komunikat: ״Witold Dobrzyń­ski proszony na swoje stanowisko pracy”. Fredek ma podążać za mną i za­pamiętać drogę. Pokazuję mu kryjówkę. W drodze powrotnej Fredek oświad­cza, że jednak nie zostawi załogi. Tłumaczę mu, że jeśli postawi na swoim, i tak może rozstać się z załogą, i to na długo.

87

Około godziny 24 wizytujemy3 posterunki na bramach. Warty w po­rządku. Okolice zakładu są obserwowane z barykad i dachów wyższych budynków. Składamy wizytę w biurze prasowym ״Biuletynu Strajkowe­go”. Nikt nie śpi mimo późnej pory. Wszyscy coś robią. Odczytują nam najświeższe wiadomości z nasłuchów zagranicznych stacji radiowych. In­formacje na temat aktualnej sytuacji w Polsce są bardzo skąpe na skutek zablokowania łączności. (Jakieś trzy godziny wcześniej rozmawiałem z kie­rownikiem warsztatu radiowego panem Zającem, czy można wykorzystać radiostację umieszczoną na wieży kontroli lotów. Odpowiedział, że tak, ko­nieczne są jednak pewne przeróbki, które umożliwią emitowanie audycji na falach średnich. Zgłosił się do mnie jakiś gość, nazwiska nie pamiętam, i powiedział, że bierze się do przygotowania audycji w kilku językach. Jest nadzieja, iż w środę nasze wiadomości pójdą w eter i być może jakaś stacja nasłuchowa je przechwyci. Byleby nie nasłuch SB).

Wracamy do siedziby RKS mocno zmęczeni. Norbert uskarża się, że jest potwornie zmęczony, i zapowiada, że już dzisiaj nigdzie nie idzie. Nici z mojego planu ulokowania go w kryjówce. Kładę się wobec tego pod sto­łem, tak aby można było swobodnie przechodzić. Ledwie zmrużyłem oczy, atu z głośników dobiega głos Fredka: ״Halo! Halo! Ogłaszam alarm dla załogi WSK!”. Słychać ryk syren. Wszyscy się zrywają, ale działamy spo­kojniej niż poprzedniej nocy, żeby nie popełnić błędów.

Wskakuję na bramę. Przez szparę w barykadzie widać liczne szeregi milicji i wojska. W głębi stoją cywile z biało-czerwonymi opaskami na ręka­wach. Przez głośniki zainstalowane na wozie milicyjnym przekazują nam ultimatum: załoga musi opuścić zakład w ciągu 15 minut, w przeciwnym razie zakład zostanie wzięty siłą. Wracam do RKS, melduję o sytuacji przed bramą. Do siedziby wpada Andrzej Perzak z poleceniem, aby wszystkich członków RKS wyprowadzić w bezpieczne miejsce. Prowadzi ich w gąszcz obrabiarek i maszyn na W-31. Światła w hali wygaszone. Widno tylko na głównych przejściach. Panuje mrok. Najpierw prowadzę do kryjówki panią Haczewską. Później każę się ukryć Ani Pol. Reszta stoi między maszynami. W tej grupie są trzej młodzi księża z KUL. Jakaś dziwna cisza. Przez strop przenika ryk syren. Z głośników dochodzi głos Fredka, który odczytuje apele do milicji i wojska. Potem puszcza z taśmy przemówienia wybitnych polskich intelektualistów.

3 Tj. Norbert Wojciechowski, Stanisław Pietruszewski, Andrzej Perzak, Włodzimierz Blajerski, Józef Krzyżanowski, Henryk Gontarz.

88

Padają pierwsze strzały. Potem potężne huki z armat czołgowych, serie z karabinów maszynowych, ryk czołgów taranujących płoty. Atak następu­je ze wszystkich stron zakładu równocześnie. Czołgi jadą jednak nie w kie­runku bramy, a płotu. Atakują, robią wyrwę w ogrodzeniu w pobliżu bu­dynku technicznego, gdzie znajduje się radiowęzeł. (W studiu jest nadal Fredek Bondos). Ogromne kłęby dymu i gazu łzawiącego. Piecze w oczy, dusi w gardle, nie można wytrzymać. ZOMO wdziera się przez dziurę w pło­cie. Potem w ubraniach cywilnych wkracza ORMO i miesza się z tłumem. To ogromnie niebezpieczne, bo trudno ich rozpoznać. Wracam do człon­ków RKS. Zwracam się do Norberta, Blajerskiego i Krzyżanowskiego (któ­rzy dotarli do WSK z Lublina we wtorek lub w środę): ״Proszę iść za mną, to jest rozkaz. Nie możecie dać się złapać. Zaprowadzę was w pewne miej­sce” Krętymi ścieżkami prowadzę ich do sprężarkowni. Jest tam dużo piwnic i różnych zakamarków, można się więc łatwo ukryć. Gdy jesteśmy na miej­scu, oddaję ich pod opiekę Kostianowi i innym kolegom. Na tym zespole można polegać.

Fredek wzywa przez głośniki, żeby stawiać bierny opór. Przy wyjściu ze sprężarkowni zatrzymuje mnie Norbert, ponieważ przypomniał sobie, że w pokoju, gdzie obradowało plenum RKS, został jego neseser i wszystkie dokumenty. Idę więc do siedziby RKS. Gdy już wychodzę, na klatce scho­dowej jest pełno dymu. Idąc po omacku, z trudem trafiam do drzwi. W bra­mie kilka kroków ode mnie detonuje petarda. Wpadam do hali. Koledzy pomagają mi ukryć te dokumenty. Wychodzę jeszcze raz do siedziby RKS, tym razem po powielacze i sitodruki. Niestety, już nie ma dojścia. Na dwo­rze wielki huk, trzask i łomot, bez przerwy wyją syreny. Pękają petardy i granaty gazowe. Tłum między halą nr 1 i 2 jest bez przerwy ostrzeliwany pociskami gazowymi i dymnymi. Od strony biurowca nacierają rozwście­czone oddziały ZOMO. Jedni strzelają, drudzy walą niemiłosiernie pałami. Przygnębiający widok. To są skutki biernego oporu. Jak tu trzymać się za ręce, żeby nie dać się wyprowadzić z zakładu, skoro co chwila trzeba prze­cierać oczy piekące od gazu.

Krzyczę do ludzi na placu: ״Nie dać się wyprowadzić za bramę! Jeśli dotrwamy do rana, wyrzucimy ich z zakładu na zbity pysk. Ludzie, nie stójcie biernie. Łapcie, co kto może, i idziemy do kontrataku. Wszyscy za mną”. Ale jak na ironię ze zdeptanego i ubitego śniegu zrobiła się warstwa lodu. Nie ma ani jednego kamienia lub jakiejś pały, nie ma się więc czym bronić przed zwyrodnialcami z ZOMO. ״Za mną” - nawołuję i ruszam w kierunku biurow­ca. W tym czasie idzie seria z ostrej amunicji, ale nie w tłum - wyżej. Zatrzy-

89

mujemy się. Sypie się na nas grad pocisków gazowych z dachu hali nr 1. W tym zgiełku i dymie oddział ZOMO mija mnie i pędzi w kierunku tłumu. Na rogu hali nr 1, przy ostrzalni narzędzi, jakieś 20 osób, usiłując się wycofać spod obstrzału, przewróciło się, wzajemnie się tratując. ZOMO dopada ich i zaczyna się pastwić nad tymi, którzy nie dali rady wcisnąć się w środek.

Atakują nas z różnych stron. Łączność przerwana. Nie działa radiowę­zeł. Iść z gołymi rękami na bagnety i czołgi to czyste szaleństwo. Ale być bitym i maltretowanym, nie stawiając oporu - to głupota. W mieście, pomi­mo licznej obecności wojska i milicji, ludzie wylegają na ulice. W kościele biją w dzwony. W zakładzie wyją syreny alarmowe. (...) A oficjalne radio informuje o spokoju, ładzie i porządku oraz wzroście wydajności pracy.

Ponieważ kontratak, do jakiego próbowałem zmobilizować załogę, nie udaje się, zaczynam nawoływać do wycofywania się w kierunku ulicy mię­dzy halami 2 i 3, aby się nie dać zapędzić pod bramę wyjściową. Atak od strony biurowca ustaje, zomowcy widzą, że zamiast nas podprowadzać pod bramę, odganiają nas. Jestem na końcu naszego zgrupowania. Niestety, gdy czoło znajduje się w połowie drogi między halą 1 a 2, od strony torów kolejowych zaczynają na nas nacierać oddziały ZOMO, które wdarły się przez wyłom przy bramie północnej. Znaleźliśmy się w kleszczach. I zno­wu puszczają w tłum lawinę gazu, kłęby dymu. Zomowcy oczywiście w ma­skach przeciwgazowych.

Zdaję już sobie sprawę, że nie da się nic zrobić, bo nie jesteśmy przygoto­wani do walki. Musimy czmychnąć do jakiegoś pomieszczenia i przetrwać tam do rana. Drogę do mojego stanowiska pracy mam odciętą. Krętymi ścież­kami docieram do kolegów. Zbliża się godzina 3 rano. Z okien warsztatu mechanicznego przy Wydziale Głównego Energetyka widać dobrze drogę między halą 1 a 2. Od strony północnej ku południowej atakuje ZOMO, pę­dząc ludzi w kierunku bramy wyjściowej do miasta. Z wygaszonymi światła­mi i po cichu przyglądamy się szturmującym zomowcom. Droga do miasta prowadzi między dwoma szpalerami zomowców i szpiclów, bacznie śledzą­cych tłum, aby wyłowić z niego tych, którzy byli szczególnie aktywni w wal­ce. Tej nocy nie udaje im się jednak ująć żadnego z działaczy RKS i ZKS.

Około godziny 7 na mój warsztat wpada Piotr Kostian z pytaniem, co ma zrobić z tą trójką, którą mu powierzyłem. Udaję się do sprężarkowni. Oświadczam, że jeżeli decydują się opuścić zakład, to ja nie biorę odpowie­dzialności za ich bezpieczeństwo. Przychodzi wiadomość, że bramy są już zabarykadowane i że stoi tam wojsko, czyli żołnierze czynnej służby, i że nikogo nie zatrzymują. Norbert, Włodek i Józek decydują się na opuszcze­

90

nie zakładu. Zatrzymują jakąś grupę wychodzącą z zakładu i wchodzą w śro­dek, między ludzi.

O godzinie 7 rano reszta załogi ukrywająca się w różnych pomieszcze­niach decyduje się opuścić zakład. Zakład zostaje całkowicie opanowany przez wojsko. Teraz obowiązują już wyłącznie przepisy stanu wojennego. Potem przychodzi zarządzenie, że należy opuścić wszystkie obiekty. Pozo­stają tylko niezbędne służby energetyczne. Mimo zarządzenia decyduję się pozostać w zakładzie. Zatrudniam się jako robotnik w oczyszczalni ście­ków. Obiekt ten znajduje się w głębi zakładu. Bez specjalnego wezwania do awarii i zgody dyspozytora nie mogę się swobodnie poruszać po zakładzie. Po halach kręcą się niezidentyfikowane typy - zapewne z SB.

O godzinie 15 w kilkuosobowej grupie dyżurnych opuszczam zakład. W zakładzie nadal ukrywają się oddzielnie dwie osoby: pani Haczewska i Al­fred Bondos. (...)

W czwartek 18 grudnia wychodzę z domu do pracy o 10 minut wcze­śniej, z myślą, że może uda mi się po drodze kogoś spotkać, żeby uzgodnić, co dalej robić, jakie metody biernego oporu propagować. Pod zakładem zastaję pokaźny tłum. Przyłączam się do zgromadzonych, razem ze mną dołączają inni. Wkrótce jest nas już kilka tysięcy. Ktoś mi wyjaśnia, że spraw­dzają każdego z osobna i zabierają przepustki. Sporządzają jakieś listy. Tłum staje. Tylko nieliczni decydują się wejść do zakładu. Zaczynamy śpiewać pieśni patriotyczne i religijne. Z tłumu dobiegają okrzyki: ״Wracamy do domu!”. Jeden z moich znajomych powiadamia mnie, że poszukuje mnie Stanisław Pietruszewski. Udaję się więc w jego kierunku. Dochodzi do spo­tkania. W mig zostaje uchwalony jeszcze jeden postulat. Po chwili wysoki mężczyzna, nie znam jego nazwiska, krzyczy: ״Do naszych postulatów do­łączamy siódmy. Żądamy powrotu na stanowisko dyrektora mgr. inż. Jana Czogały” Rozlegają się entuzjastyczne brawa. (...)

Idziemy do kościoła. Przed kościołem stoi nieduża grupka, przystaję przy niej. Pod kościołem zatrzymuje się wojskowy gazik. Wysiadają trzy osoby, w tym Stanisław Blicharz, członek Komisji Zakładowej. Próbuje nakłonić lu­dzi, żeby wrócili do zakładu, gdzie już zdążyli mianować nowego dyrektora - komisarycznego. Został nim inż. Świerczek. Dla nas jednak dyrektorem po­zostaje nadal Czogała i tylko na jego wezwanie możemy wrócić do zakładu.

Po nabożeństwie proboszcz ks. Jan Hryniewicz mówi, że rozmawiał z biskupem4, który właśnie wrócił z narady episkopatu, gdzie dowiedział się

4 Chodzi o bp. Bolesława Pylaka.

91

o twardych rygorach stanu wojennego. ״Gdybym ja był na waszym miej­scu - oświadcza - to poszedłbym do zakładu i podjął pracę”. W tym mo­mencie nasze plany zaczęły brać w łeb. Proboszcz odchodzi od ołtarza. Do mikrofonu dochodzi Tadeusz Zima, przewodniczący WOZ wydz. 40. ״By- łoby niedobrze, gdybyśmy się tak rozeszli, nie ustaliwszy, co dalej robić” - przekonuje. Po nim głos zabiera Stanisław Pietruszewski, którego zdążyłem nakłonić do wystąpienia. Mówi: ״Proszę państwa, dzisiaj rozchodzimy się do swoich domów, jutro rano spotykamy się przed bramą zakładu i w zależ­ności od sytuacji podejmiemy dalsze decyzje”.

Około godziny 15 wychodzę z domu, żeby się zorientować, co się dzieje. Od strony zakładu dochodzi jakiś głos z głośników, ale że odległość spora, nic nie mogę zrozumieć. Idę więc w kierunku zakładu. Moim oczom ukazuje się zaskakujący widok. Bramy zakładu otwarte na oścież, kto chce, wchodzi. W bramie stoją żołnierze z czynnej służby. O dziwo, nie sprawdzają przepu­stek. Skwapliwie korzystam z okazji i wchodzę do zakładu. Wpadam do pani Haczewskiej. Potem na wszelki wypadek błyskawicznie kombinuję lewą prze­pustkę, żeby było czym machnąć przed strażnikiem. W tłumie ludzi pani Ha- czewska opuszcza zakład, kierując się od razu na wcześniej umówioną kwa­terę. Pomieszczenie, gdzie ukrywa się Fredek, jest zamknięte. Fredek postanawia opuścić zakład wieczorem, gdy się ściemni. SB rozrzuca po mie­ście oczerniające go ulotki i rozpowszechnia na jego temat różne paszkwile.

Tymczasem na ulicach prowadzących do zakładu pojawiają się grupy ludzi. Teraz dopiero uświadamiam sobie, że po wyjściu z kościoła załoga zamiast do domu, poszła do zakładu. Nowi dysponenci też wyciągnęli na­uczkę z rannej lekcji i szeroko otworzyli bramy. A przez głośniki obiecują, że puszczą wszystko w niepamięć, że nie będzie represji, itp. kłamstwa. Obrzy­dliwy chwyt, byle tylko ściągnąć ludzi do zakładu. Czuję się pokonany, strasznie przygnębiony. Nie mogę zrozumieć, czemu nie skorzystano z pro­pozycji zgłoszonej przez Pietruszewskiego. Uważam, że została zmarnowa­na niepowtarzalna okazja. Każdego ranka mogliśmy się zbierać i pytać ko­misarza: ״Nasze postulaty spełnione? Nie, to idziemy do domu. Do zobaczenia jutro, szanowny komisarzu”. Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie ina­czej: załoga wchodzi do zakładu i zostaje. (...)*

Małgorzata Choma

* Na relację składają się fragmenty wspomnień Henryka Gontarza spisanych w 1982 r.

92

MICHAŁ GRUSZCZYŃSKI SZUKANIE KONTAKTU

Michał Gruszczyński (ur. 1952 r.),
pracownik naukowy, specjalista
w dziedzinie biogeochemii. Ukończył
studia na Wydziale Geologii UW. Po
studiach podjął pracę w Instytucie Pa-
leobiologii PAN. W latach 1980-1981
członek NSZZ ״Solidarność” w tym-
że instytucie, następnie przewodni-
czący Komisji Rewizyjnej, a przed sta-
nem wojennym Komisji Zakładowej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego
jeden z twórców grupy konspiracyj-
nej ״Vis”. Obecnie docent. Autor licz-
nych publikacji naukowych.

Po wprowadzeniu stanu wojennego szukałem kontaktu z jakimiś środo­wiskami opozycyjnymi. Przed 13 grudnia pracowałem w Instytucie Paleo­biologii PAN. Byłem tam przewodniczącym NSZZ ״Solidarność”. 15 grud­nia poszedłem do Pałacu Staszica, gdzie mieścił się Instytut Badań Literac­kich, ponieważ dowiedziałem się, że Piotr Stasiński i Piotr Łukasik organi­zują tam strajk. Po jakimś czasie w IBL-u zjawiła się milicja i zaczęły się aresztowania. Wraz z innymi zostałem zapędzony do milicyjnej ״budy”. Podczas jazdy okazało się, że ״buda” jest niezamknięta, i połowa z nas ucie­kła na Ordynackiej. Stamtąd poszedłem na Świętokrzyską do Instytutu Pod­stawowych Problemów Techniki, w którym działała silna Komisja Zakłado­wa ״Solidarności” (z tego środowiska wywodzi się ״Solidarność Nauki”). Tam spotkałem Wojtka Bałandynowicza, który powiedział mi, że zaczniemy działać, jak tylko to będzie możliwe. Później widziałem się z Krzysztofem Laskowskim z Komisji Uniwersyteckiej ״Solidarności”, który zrelacjono­wał mi rozmowę z Maciejem Zalewskim. Wynikało z niej, że na Woli po­wstają jakieś struktury opozycyjne. Postanowiliśmy więc zorganizować podobne struktury na Pradze. Zaczęliśmy w czwórkę: Wojtek Bałandyno- wicz, Krzysztof Laskowski, moja żona Julia Semil i ja.

93

Już na początku 1982 r. nawiązaliśmy kontakt z zakładami Pragi Połu­dnie - ZWUT-em, Warelem i innymi zakładami przy ulicy Grochowskiej. Pomógł nam w tym mój kolega Wiesław Górecki, który w ZWUT prowa­dził kiosk. Zawiązaliśmy wtedy coś w rodzaju porozumienia i wspólnie po­dejmowaliśmy różne działania. Gdy już zorganizowaliśmy struktury opozycyjne w zakładach pracy na Pradze, pojawiły się kłopoty. Okazało się bowiem, że każda z organizowanych na terenie Warszawy grup ma swoje interesy i ambicje. Zrobił się chaos organizacyjny, na przykład nie było wia­domo, kto reprezentuje FSO.

W styczniu 1982 r. rozpoczęliśmy działalność wydawniczą. Drukowali­śmy techniką sitodruku w zakładzie pracy chronionej przy Obozowej. Umoż­liwił nam to Wiktor Ilkiewicz, który pracował tam jako rehabilitant. (W tym zakładzie pracował również pan Tywonek, ojciec Tomasza Tywonka, który wyrabiał dla nas na tokarce różne gadżety, na przykład medale okoliczno­ściowe. Ale to już była późniejsza działalność, prowadzona na zlecenie Re­gionu Mazowsze). Na początku 1982 r. zaczęliśmy wydawać pismo pod tytułem ״Vis. Spojrzenie na”. Głównym inicjatorem utworzenia tego pisma był Wiesław Górecki ״Maurycy”. Redaktorem naczelnym został Zbigniew Linde, a drukował je gdzieś pod Świdrem Wiktor Ilkiewicz. ״Vis” wycho­dził dość regularnie, w sumie ukazało się około 20 numerów.

Wiosną 1982 r. Janek Narożniak próbował zjednoczyć środowiska opozy­cyjne. Po tym, jak w maju 1982 r. został postrzelony, jego działania zjedno­czeniowe poszły na marne. Wcześniej, w kwietniu, wyszła z internowania Barbara Malak. Dzięki niej nawiązaliśmy kontakt ze Zbigniewem Bujakiem. Spotkaliśmy się z nim gdzieś na Sadybie. Otrzymaliśmy wtedy pieniądze na prowadzenie działalności i zalecenie, by podporządkować się Regionowi i zre­zygnować z podejmowania na własną rękę działań zjednoczeniowych. Odtąd kontaktowaliśmy się z Bujakiem przez Barbarę Malak. W tym okresie nawią­zaliśmy też współpracę z Grupami Specjalnymi1 kierowanymi przez Teodora Klincewicza. Dzięki Grupom Specjalnym nawiązaliśmy kontakt z regionalną komisją w Płocku. Przekazywaliśmy im bibułę, a oni informowali nas o sytu­acji w zakładach pracy na ich terenie. W maju przyłączył się do nas Maciej Jankowski, który po wyjściu z internowania nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Jankowski współpracował też z Radiem ״Solidarność” Jerzego Jastrzębowskiego. (Sam Jastrzębowski ukrywał się wtedy u mojego kolegi).

1 Zob. relacja Adama Borowskiego, Wpogotowiu, przyp. 5.

94

Po doświadczeniach manifestacji trzeciomajowej władze Regionu po­stanowiły się lepiej przygotować do konfrontacji 31 sierpnia. Według kie­rownictwa Regionu, mieliśmy pokonać ZOMO. W okresie przygotowań do wojny, jak określaliśmy planowane na 31 sierpnia manifestacje, biegałem z listami podpisanymi przez Zbigniewa Bujaka do przywódców grup kon­spiracyjnych, aby nakłonić ich do wspólnego działania. Z tego okresu pozo­stała mi niechęć do niektórych liderów opozycji, bo byli małostkowi i zachowywali się nieodpowiedzialnie. Ciężko szła zwłaszcza koordynacja działań. Organizowaliśmy liczne akcje ulotkowe, w które angażowali się głównie chłopcy z południowopraskich zakładów. Robiliśmy też rzeczy - jak się później okazało - niezbyt potrzebne, na przykład kolce do przebijania opon w skotach. Niektórzy z nas uczestniczyli również w działaniach po­dejmowanych przez Grupy Specjalne.

Oczywiście 31 sierpnia tę ״wojnę” przegraliśmy2. Zamknięto wówczas wielu działaczy, między innymi Zbigniewa Romaszewskiego i Barbarę Ma­lak. Później zaczęły się spotykać elity opozycyjne. Zbyszek Bujak chciał, żeby do niego przyprowadzać tak zwane mózgi. W związku z tym zaaran­żowaliśmy mu spotkanie z Aleksandrem Małachowskim. Z dużą rezerwą podchodziliśmy do niektórych pomysłów, jakie wtedy zgłaszano, na przy­kład do zorganizowania masowych wystąpień społecznych jesienią 1982 r. Zwróciłem wówczas uwagę, iż ludzie są zmęczeni i zrezygnowani. Na sto osób w zakładzie pracy aktywnych było może pięć, a tylko pojedyncze były rzeczywiście zdeterminowane i gotowe na wszystko. Elita opozycji miała słabe rozeznanie w rzeczywistych nastrojach społecznych. Przez to, że się ukrywała, była w zasadzie odizolowana od społeczeństwa i otrzymywała ״przefiltrowane” informacje. Po przegranej ״wojnie” nastąpił wśród nas naturalny podział zadań: Krzysztof Laskowski zajmował się współpracą z RKW i Grupami Specjalnymi, Wojtek Bałandynowicz współpracował z MRKS, Julia Semil - z adwokaturą, a ja odpowiadałem za kontakty z za­kładami pracy. Nie byliśmy żądni władzy, czego dowodem jest to, że po 1989 r. nikt z nas nie zajął eksponowanego stanowiska.

Jesienią 1982 r. kontynuowaliśmy naszą działalność wydawniczą i ulot- kową i przez Zdzisława Dubieleckiego, który pracował w SPES-ie, nawią­zaliśmy kontakt z zakładami pracy na Mokotowie, między innymi wspo­

2 Udział społeczeństwa w demonstracjach był mniejszy, niż oczekiwało kierownictwo ״Solidarności”. Natomiast władze okazały się dobrze przygotowane do konfrontacji i szybko stłumiły demonstracje.

95

mnianym SPES-em, Unitrą i MPO. Co jakiś czas podczas akcji ulotkowych zdarzały się aresztowania. Pierwszym zatrzymanym był Leopold Łukaszuk ״Lolek”, szef grupy w Warelu. Został schwytany na ulicy Kondratowicza, kiedy z najwyższego bloku rozrzucał ulotki. Później złapali naszego kolegę Eryka, który rozrzucał ulotki z samochodu. Poznaliśmy wtedy wielu świet­nych adwokatów. Naszego kolegę Mirka Jaszczuka, aresztowanego jesz­cze w stanie wojennym, bronił mec. Stanisław Szczuka, a Leopolda Łuka- szuka - mec. Czesław Jaworski. Później współpracę z nami podjęli tacy adwokaci jak Krzysztof Piesiewicz czy Edward Wende.

Fala aresztowań w naszych szeregach zaczęła się zimą 1983 r. Najpierw złapali Wojtka Bałandynowicza, który był odpowiedzialny za kontakty z Mię­dzyzakładowym Robotniczym Komitetem ״Solidarności”. To było pod ko­niec lutego. W tym samym okresie w związku z wpadką Radia ״Solidar- ność” aresztowano Mirka Jaszczuka i jego mamę. W marcu 1983 r. została aresztowana redakcja naszego pisma. W kwietniu zamknięto Krzysztofa Laskowskiego, a w maju Wiktora Ilkiewicza. W tym samym miesiącu za­trzymano Macieja Jankowskiego. Mnie zaś aresztowano w czerwcu.

Cała ta sprawa wyglądała dość dziwnie, ponieważ śledczy nie wiedzieli dokładnie, w związku z jaką sprawą mają nas przesłuchiwać. Początkowo łączono nas ze sprawą jakiegoś człowieka ze Szczecina. Później, niestety także na podstawie zeznań złożonych przez osoby zastraszone w śledztwie, udało im się jakoś tę całą działalność powiązać. Podczas śledztwa znęcano się psychicznie nad przesłuchiwanymi. Jednemu z naszych kolegów grożo­no skrzywdzeniem żony, innych trzymano w celi z kryminalistami. Do mnie przesłuchujący mówił: ״Panie, zgnijesz pan w więzieniu. Pan nic nie mówisz, nie weryfikujesz, a na pana są tomy, tomy!”. Mieli również materiały uzyska­ne z założonego w naszych domach podsłuchu. (Wcześniej pod jakimś pozo­rem wezwali na komendę mieszkające samotnie w naszych domach starsze panie i pod ich nieobecność zainstalowali w ich mieszkaniach podsłuch).

Ostatecznie wszyscy zostaliśmy zwolnieni na mocy amnestii. Po wyj­ściu próbowaliśmy podejmować jakąś działalność, wyszło jeszcze kilka numerów ״Spojrzenia na”, ale to już nie było to. Co prawda pisywali u nas nieźli autorzy, na przykład Jurek Wocial, brakowało nam jednak takiego kontaktu ze środowiskiem robotniczym, jaki miał pierwszy zespół redak­cyjny. Próbowaliśmy również wydawać pismo satyryczne.

Duży wpływ na zaprzestanie działalności miały też skutki śledztwa. Lu­dzie czuli się zastraszeni i poniżeni, zwłaszcza ci, których zmuszono do złożenia zeznań. W 1985 r. w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła Monika

96

Giemza, nasza koleżanka, która prowadziła sekcję zdjęciową. Wypadła z okna. Kilka dni przed śmiercią powiedziała mi, że jest śledzona.

Po tych nieudanych próbach odtworzenia naszej organizacji działałem już tylko w gronie przyjaciół. Robiliśmy między innymi wspomniane już pamiątkowe medale, karty okolicznościowe, głównie na zlecenie Regionu. Pomagałem też różnym wydawnictwom. Byłem jeszcze dwukrotnie zatrzy­many - w roku 1984 i 1985. Podejrzewano mnie o udział w różnych orga­nizacjach ze względu na moje liczne kontakty w środowisku opozycyjnym, niczego mi jednak nie udowodniono.

Krzysztof Madej

PIOTR IZGARSZEW DLA MNIE WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ PO 13 GRUDNIA

Piotr Izgarszew (ur. 1955 r.),
w latach 1984-1987 trzykrotnie
karany przez kolegia za dzia-
łalność opozycyjną, a w 1987 r.
skazany przez sąd na półtora
roku pozbawienia wolności.
Trzy razy wyrzucano go z pra-
cy: w lipcu 1983 r. z Transbu-
du, w październiku 1983 r. z Awii
i w kwietniu 1987 r. z Trans-
portu Mięsnego. Dwukrotnie
pobity. W latach 1989-1994
pracował w Regionie Mazowsze
NSZZ ״Solidarność”. Obecnie

główny specjalista do spraw poligrafii w Straży Miejskiej w War-
szawie. Kończy studia na Wydziale Cybernetyki WAT.

Przed stanem wojennym pracowałem w Transbudzie, w Oddziale IV przy alei Krakowskiej. Byłem zatrudniony jako specjalista do spraw rekla­macji i rozliczeń, na samodzielnym stanowisku. Transbud był olbrzymim przedsiębiorstwem - składał się z 11 oddziałów i zatrudniał około 4 tys. osób. W moim oddziale pracowało około 70 osób. Przed stanem wojennym byłem delegatem na zjazd Transbudu-Warszawa, wiceprzewodniczącym rady pracowniczej w IV Oddziale i członkiem rady przedsiębiorstwa. Wówczas bardziej interesowały mnie rady pracownicze niż związki zawodowe. Chcia­łem zmieniać swój zakład pracy, a nie tylko stawiać żądania.

Jednocześnie na terenie zakładu rozprowadzałem książki z biblioteki Komisji Zakładowej. Namawiałem ludzi do lektury książek, na przykład o Wandzie Wasilewskiej, która nie była taka święta, jak się o niej mówiło. W tym czasie moja siostra Ewa Izgarszew pracowała w Regionie Mazow­sze, była redaktorem technicznym w ״Niezależności” i ״Afiszu”.

13 grudnia zaczął się od akcji. Siostra dostała ścisłe wytyczne, co należy robić w takiej sytuacji - miała skontaktować się z Regionem bądź udać się

98

do Ursusa1. Podjechaliśmy więc pod Region na Mokotowską. Siostra we­szła do środka, a ja wraz z kolegą z Transbudu, członkiem KPN, stanęliśmy z opaskami na rękawach jako prowizoryczna straż zewnętrzna. Po półtorej godziny siostra kazała mi wejść do środka, bo otrzymała polecenie od swo­jego przełożonego, by wynieść składopis IBM. Taka maszyna kosztowała około 15 tys. dolarów. Umożliwiała łamanie kolumnowe oraz zmiany czcion­ki. W Polsce były wówczas tylko cztery takie maszyny.

Wyniosłem maszynę2, po czym zatrzymałem na opaskę małego fiata, w któ­rym ulokowałem siostrę z maszyną. Tym maluchem z wypłoszonym kie­rowcą udała się do domu, na ulicę Jana Młota. Maszyna została umieszczona u pani Teresy Wacławek, naszej sąsiadki i pracownicy Polskiego Radia. Na­wiasem mówiąc, na wyniesionych przez nią z pracy matrycach białkowych (w sumie około 10-20 tys.) mogła drukować - i drukowała - cała Polska.

Po wyekspediowaniu siostry udałem się na Warszawę Główną-Towa- rową przy ulicy Ordona, gdzie dzięki kolegom kolejarzom mogłem zadzwo­nić do Gdańska. Był to jedyny dostępny działający telefon. Dowiedziałem się o aresztowaniu ״krajówki”3. Przy okazji przekonałem się, co oznacza ״militaryzacja” mojego zakładu na Okęciu - zobaczyłem w bramie tego sa­mego, tyle że wystraszonego, dozorcę.

Około godziny 14 ponownie pojechałem taksówką (opaska służyła mi za przepustkę, ludzie ustępowali w kolejce) pod Region, gdzie odbywało się już ״wymiatanie”. W Regionie było ZOMO i jakieś specgrupy. ״Wy- miatano” Mokotowską w kierunku placu Zbawiciela. Udałem się więc na Politechnikę, gdzie jednemu ze strajkujących zrelacjonowałem rozmowę z Gdańskiem.

Spod Politechniki około 18 pojechałem pod Hutę Warszawa4. Zgroma­dziło się tam wiele osób w podobnej jak my sytuacji. Huta pracowała na pół gwizdka (niedziela) i wszyscy goście5 chcieli doczekać jutra. Zapropono­wano mi, bym się przebrał w kufajkę i został na terenie huty. Nie za bardzo mi się to jednak uśmiechało.

1 Mowa o Zakładach Mechanicznych ״Ursus”.

2 Siedziba Regionu nie była wówczas obstawiona. Piotr Izgarszew widział tam wielu korespondentów zagranicznych.

3 Chodzi o Komisję Krajową NSZZ ״Solidarność”. Większość członków KK została internowana w nocy z 12 na 13 XII 1981 r., po zakończeniu posiedzenia w Gdańsku.

4 W hucie strajkowała wówczas cała załoga.

5 Mowa o osobach spoza huty, które przyszły tam na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego.

99

W poniedziałek wcześnie rano, zaopatrzony w kilka kartonów papiero­sów, pojechałem do pracy. Z Janem Skworodą zaczęliśmy blokować beto­nem bramy. Kiedy przyszło więcej osób, zwołaliśmy zebranie ogólne załogi. Nawiązaliśmy kontakt z Przedsiębiorstwem Spedycji Krajowej przy ulicy Ordona. Nie bardzo wiedzieliśmy, co dalej robić. Choć większość z nas nie bała się czołgów (ze względu na profil zakładu chłopaki były w większości po wojskach pancernych), zdecydowaliśmy, że my staniemy, jeśli staną większe zakłady6.

Następnie pojechałem taksówką (stać mnie było na to, bo na początku stanu wojennego matka rozdała nam w domu pieniądze zgromadzone na ślub siostry) pod Zakłady Mechaniczne ״Ursus”. Podbiegłem do płotu. Zo­baczyłem, że biegnie za mną milicja i straż przemysłowa. Uciekając, dopa­dłem zawracającej taksówki. Podjechałem nią do ״Świerczewskiego”7. Szy­kowano się tam do zebrania załogi (przewodniczącego wprowadzono na teren zakładu przejściem podziemnym).

Stamtąd udałem się na Uniwersytet - gdzie jak gdzie, ale tam po­winno się coś dziać. Zapytałem człowieka przy bramie, gdzie jest jakaś akcja. ״Idź pan na Wydział Historii, tam jest zebranie” - odpowiedział. Zastałem tam około 30 osób. Pamiętam, że jakiś chłopak wstał i po­wiedział: ״Panowie, macie mówić pod zakładami, że cała Warszawa straj­kuje i czeka tylko na was. Ogłaszam się dyktatorem stanu wojny. He­niek, ty idziesz pod hutę, Jacek - ty tam...”. Bardzo mnie wtedy rozba­wili. Następnie poszedłem do Komisji Zakładowej ״Solidarności” UW, gdzie przepisywano ulotki - po sześć kopii na maszynie. Była tam ko­bieta z małym dzieckiem. Zapytałem, dlaczego przyszła na strajk z dziec­kiem. ״A bo mój mąż to taki ciamajda. Pokłóciłam się z nim i dlatego zabrałam dziecko” - odparła. Nagle ktoś krzyknął, że nadjeżdżają sko- ty. Zaczęliśmy się więc pospiesznie ewakuować, zabierając ze sobą maszyny. Podszedłem wtedy do wiceprzewodniczącego Komisji Za­kładowej ״Solidarności” i powiedziałem mu, że mam majątek regionu - maszynę. Dał mi zaraz kilku chłopaków i pojechaliśmy po nią żukiem. Wtedy poznałem między innymi Adama Karwowskiego, który wraz z Waldemarem Wysokińskim zaopatrywał mnie później w bibułę do kol­

6 Wg materiałów zebranych przez MSW, strajkowała cała baza samochodowa Transbu- du-Warszawa przy ul. Jana Olbrachta.

7 W Fabryce Wyrobów Precyzyjnych im. gen. Karola Świerczewskiego strajkowało 500 osób na 3000 zatrudnionych.

100

portażu: ״Tygodnik Mazowsze”8, ״Wolę”9, ״KOS-a”10. Kolportażem zaj­mowałem się do 1983 r.

Wrócę do tematu maszyny. Pojechaliśmy z moją siostrą i Bartkiem z ״Krę- gu” do lokalu na Kaniowską. Wszedłem tam pierwszy, żeby w razie ״obsta- wienia” lokalu ochronić siostrę. Była zdecydowanie cenniejsza niż ja, gdyż jako jedyna umiała obsługiwać maszynę. Ewa wróciła następnego dnia z za­paleniem płuc, bo przygotowywali matryce i drukowali ulotki gdzieś nad Wisłą. Potem dostarczyłem Bartkowi taki ״manual” sporządzony przez sio­strę, bo przecież żadnej innej instrukcji nie było. Maszynę pierwotnie przejął ״Krąg”, ale potem upomniała się o nią Helena Łuczywo11. Ten składopis jeszcze długo służył, udoskonalany - o czym później wspominał senator Romaszewski - przez domorosłych informatyków.

Na początku 1982 r. zwoływaliśmy zebrania zakładowe. Marek, przewod­niczący z Oddziału III (mieszkał przy Hali Mirowskiej), był kierowcą i prowa­dził zebrania w autobusie, jeżdżąc po mieście (czasami przejeżdżaliśmy koło pałacu Mostowskich12, co nas bardzo bawiło). Podczas głosowania nie podno­siliśmy rąk w górę, lecz wyciągaliśmy je w bok, by nie wzbudzać podejrzeń.

W ramach działalności związkowej zacząłem spotykać się z ludźmi z mia­sta, z którymi pracowało się lepiej niż z tymi od nas z zakładu. Byli bardziej zdyscyplinowani, wiedzieli, czego chcą. W zakładzie było inaczej, musieli­śmy ludzi ciągle przekonywać. Bartek z ״Kręgu” poznał mnie z Januszem Ramotowskim ״Przemem”, przez którego trafiłem do lokalu przy ulicy Rey­monta 21, do Elżbiety i Jurka Zielińskich. Tam zaprzyjaźniłem się między innymi z Grzegorzem Jaczyńskim. Gospodarze działali w opozycji jeszcze od czasów korowskich. Grzegorz Jaczyński, Janusz Ramotowski ija dzia­łaliśmy od 1982r. w sekcji technicznej Grup Specjalnych. Potem Ramo- towski został przydzielony do przerzucania sprzętu - na przykład sprzętu poligraficznego z zagranicy - w ramach grupy ״Armenia”13, a w 1984 r.

8 Zob. relacja Dariusza Boguskiego, Pół roku bez brody, przyp. 13.

9 ״Wola” - tygodnik wydawany w latach 1982-1989 przez Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny w Warszawie.

10 ״KOS” - biuletyn Komitetu Oporu Społecznego. Początkowo wychodził jako tygo­dnik, później jako dwutygodnik. Pierwsze numery były wydawane przez ״Krąg”, następne - przez ״Wydawnictwo Społeczne-KOS”.

11 Helena Łuczywo razem z Joanną Szczęsną i Anną Bikont organizowała ״Tygodnik Mazowsze” (pierwszy numer ukazał się w lutym 1982 r.).

12 Pałac Mostowskich - siedziba Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej.

13 ״Armenia” - struktura utworzona po 13 XII 1981 r. przy Regionie Mazowsze do koordynowania prac konspiracyjnych.

101

wyemigrował do Francji. SB namierzyła mieszkanie miesiąc po jego wyjeź- dzie. Podobno przerzuty przejął po nim Jacek Merkel.

Sam pomysł powołania Grup Specjalnych pojawił się przy okazji przy­gotowań do strajku generalnego w 1982 r. Mieliśmy wtedy przygotować się do odcięcia energii w zakładach i zablokowania łączności, by w ten sposób ograniczyć działania władz i dać działaczom czas na rozwinięcie akcji strajkowej. Nie potrafię powiedzieć, od kogo wyszła ta idea, może od Bujaka. Ja byłem wtedy w sekcji technicznej. Podlegał mi magazyn na ulicy Gdańskiej, ostatni dom po lewej stronie, należący do pana Małeckiego. Zgro­madziliśmy tam 2 m3 materiałów, 200 naboi do czaka14, jakieś smrody15, mundury milicyjne (sam nie wiem po co), kwas pikrynowy, trotyl, odczyn­niki chemiczne, granaty samozapalające, 200 sztuk RMG-65 (ręczne miota­cze gazowe) - jakieś popłuczyny poprodukcyjne, części do ״gadałek”16. Zbieraliśmy to od 13 grudnia, tak przy okazji. Myślę, iż ״góra” nawet nie wiedziała, co my tam mamy. Liczyliśmy się z tym, że komuniści użyją prze­mocy i wtedy nam się to przyda.

Odkąd zaczęliśmy działać (początek 1982 r.), mówiło się o Grupach Oporu czy Grupach Specjalnych działających na zasadzie podziemnego wojska: nie dyskutować, tylko wykonywać rozkazy. Wtedy ideologia nie miała znaczenia. Był wspólny wróg. Rozmawiałem wówczas z osobami, z którymi wcześniej nie znalazłbym wspólnego języka - na przykład z ״na- wiedzonym” Józiem z Otwocka. Określaliśmy siebie jako ״osiemnasty” gar­nitur (wszystkich już zgarnęli, tylko my zostaliśmy). Z bardziej znanych działaczy miałem kontakt z przewodniczącym ״Solidarności” Transbudu Jerzym Dobrowolskim17, którego przezywaliśmy ״Krętaczem” ze względu na jego skrytość. Myśl o konieczności zorganizowania takiej zdyscyplino­wanej struktury nasunęła mi się 1 maja 1982 r., gdy chodziłem po mieście zulotkami. Towarzyszyła mi wówczas tylko dziewczyna z mojego bloku, nieżyjąca już Monika Giemza.

14 Czak - popularna nazwa pistoletu polskiej produkcji P-64, na początku lat 80. używa­nego powszechnie przez MO.

15 Substancje chemiczne o wyjątkowo nieprzyjemnych zapachu. Używane np. do ״za- smradzania” mieszkań pracowników SB lub szczególnie wysługujących się władzom dzienni­karzy.

16 Mowa o urządzeniach do odtwarzania audycji i odezw, składających się z magnetofonu i głośników o dużej mocy.

17 Piotr Izgarszew ukrywał się u Jerzego Dobrowolskiego w 1983 r.

102

Mój udział w Grupach Oporu zaczął się od współpracy z Januszem Ra- motowskim i Grzegorzem Jaczyńskim. Stanęliśmy na czele sekcji technicz­nej tych grup. Z żelastwa przemycanego z Huty Warszawa robiliśmy kolce. Sztance były przygotowywane na dalekim Targówku. Blachy odbieraliśmy samochodami warszawskiego Transbudu bezpośrednio z Huty Warszawa lub z podmokłej łąki za hutą, przy torach kolejowych.

Opieranie się na strukturach zakładowych przy organizowaniu pod­ziemia było błędem. Po pierwsze potrzebna była dobra organizacja ka­drowa. Czasami bardziej się opłacało załatwić coś ze zwykłymi złodzie­jami, gdzie układ był prosty: płacisz - otrzymujesz, niż ze strukturami zakładowymi, gdzie za dużo było różnych ״ale”. Poza tym nie było dys­cypliny. Na przykład kiedy rzuciłem hasło, by zbierać butelki (robiliśmy butelki samozapalające), zebrano raptem kilka siatek. Na szczęście zna­lazł się wśród nas jakiś chomik, który miał ich kilkaset. Podobnie było z paliwem czy chloranem.

Początkowo przygotowywaliśmy się nie tylko do strajku, ale także do walk ulicznych, stąd na przykład pomysł, by robić kolce (wzorzec zaczerp­nęliśmy z Muzeum Narodowego) w celu zablokowania ruchu samochodo­wego. Przygotowując się w 1982 r. do rocznicy porozumień sierpniowych, zastanawialiśmy się, co my możemy zrobić. Pewną inspiracją była dla mnie książka wydana przez WIH im. Wandy Wasilewskiej o metodach stosowa­nych przez Gwardię Ludową. (Podczas rewizji w 1983 r. funkcjonariusze SB długo deliberowali, czy mają mi tę książkę zabrać). Szczególnie intere­sujący był rozdział o materiałach wybuchowych.

Zalecenia odgórne co do produkcji i korzystania z materiałów wybucho­wych wielokrotnie się zmieniały. Na początku mieliśmy powiedziane, że możemy używać do produkcji wszystkiego, czym dysponujemy. Potem jed­nak zakazano nam stosowania żeliwnych korpusów do materiałów wybu­chowych własnej produkcji, które przy detonacji działały jak granat. Wła­dze podziemnej ״Solidarności” zdecydowanie hamowały nasze prace nad materiałami pirotechnicznymi, obawiając się oskarżenia o terroryzm. Środ­ków bojowych mogliśmy użyć tylko w ekstremalnych sytuacjach, na przy­kład gdyby ZOMO zaczęło brutalnie bić demonstrantów.

Według mnie byliśmy w stanie wytrwać do pierwszego strzału. Mieliśmy przygotowane granaty zapalające, butelki samozapalające z benzyną18 (we­

18 Zapalnik stanowiła mieszanina chloranu, cukru i kwasu siarkowego.

103

dług receptury GL, receptura AK była dla nas za trudna). Z Januszem Ramo- towskim próbowaliśmy produkować - wzorowane na starożytnych - proce.

Był taki moment, gdy myśleliśmy o użyciu broni - kiedy postrzelono Jan­ka Narożniaka. Broń zawsze można było jakoś zdobyć. Na przykład koledzy ojca Janusza Ramotowskiego deklarowali, że bez trudu odnajdą broń zacho- mikowaną przed kilkudziesięciu laty. Oczywiście to mogła być tylko legenda. Ostatecznie mogliśmy obrobić jakiś magazyn LWP. Miałem zresztą taką gru­pę maniaków militariów. Pamiętam, że kiedyś Teodorowi Klincewiczowi zaciął się pistolet gazowy, który nosił do obrony. Powiedziałem o tym jednemu z ko­lekcjonerów militariów, Piotrkowi, a ten przyniósł mi na spotkanie Waltera HP z nabojami. Te zainteresowania nie wyszły zresztą Piotrkowi na dobre. W la­tach dziewięćdziesiątych chciał sobie dorobić i sprzedał trochę materiału wybuchowego. Zrobiła się z tego wielka afera, opisywana przez prasę.

Z Teodorem Klincewiczem zacząłem się kontaktować jeszcze przed 31 sierpnia 1982 r. On był motorem wszystkiego. Wtedy odszedł od nas Janusz Ramotowski ״Przemek”, bo dostał przydział do sławetnej ״Arme- nii”, która odbierała transporty z zagranicy, na przykład sprzęt poligraficz­ny. Trzeba było te transporty jakoś osłaniać, na przykład używanymi ciu­chami. Po zakończeniu akcji przekazywaliśmy te ciuchy początkowo do kościoła na Gdańskiej, ale potem kościół odmówił przyjmowania pomiętych ubrań. Staraliśmy się zresztą nie korzystać z takich miejsc jak kościół, po­nieważ mogły być obserwowane. Poza tym, żeby ograniczyć ryzyko wpadki, przyjęliśmy zasadę, że na zewnątrz w naszym imieniu będzie występował tylko Janusz Ramotowski. Problem z ciuchami rozwiązał w końcu Walde­mar Wysokiński z wydawnictwa ״Krąg”: udostępnił nam puste mieszkanie na ulicy Marco Polo, gdzie mogliśmy je zmagazynować. W końcu rozdali­śmy te ubrania chłopakom z Grup Specjalnych i ich bliskim.

W pierwszej akcji w Grupach Specjalnych - gazowaniu konsumów mi­licyjnych - uczestniczyłem, wraz z Wiesławem Ostrorogiem, 7 lipca 1983 r. Pamiętam dobrze ten dzień, ponieważ zostałem wtedy zwolniony z Trans- budu. Dyrektorowi powiedziałem tylko, że się spieszę, i poszedłem na ak­cję. Po akcji wróciłem do zakładu i odebrałem zwolnienie.

W Grupach Specjalnych działali ludzie z miasta (związani z Teosiem dzia­łacze NZS-u, młodzi robotnicy). Mnie w to wciągnęli Janusz Ramotowski i Grzegorz Jaczyński (przyboczny Teosia). Spotykaliśmy się u Jerzego i Elż­biety Zielińskich - to był nasz główny lokal (nigdy nie spalony), czynny non stop, przez który szły ciuchy, spotkania, radiostacje. Tam się spotykaliśmy, tam też piliśmy bimber (nie kupowaliśmy legalnie alkoholu, żeby nie zasilać

104

kasy państwowej). Według mnie byliśmy najbardziej mobilną grupą. Trud­no precyzyjnie określić jej liczebność - jedni odchodzili, inni przychodzili. Działaliśmy głównie na terenie Warszawy, choć odbyły się również dwie sesje wyjazdowe - chyba w Katowicach i we Wrocławiu. Chłopak, który je zorganizował, wpadł i zaawizował Tadeusza Kotarskiego jako donosiciela.

Grupy Specjalne miały być najbardziej zakonspirowanymi strukturami, do których powinni trafić wyselekcjonowani ludzie. Jeden z nich, mój adiu­tant Jacek, w 1995 r. dostał wyrok za pobicie (a trzeba przyznać, że bić się umiał). Miał do mnie pretensję, że nie nauczyliśmy go żyć. Zrobiłem dla niego wszystko, co mogłem. Załatwiłem mu pracę, ale okazał się nieodpo­wiedzialny. W celu finansowania działalności grup w 1983 r. zostało założo­ne wydawnictwo ״Rytm” (potrzebowaliśmy przecież pieniędzy na papier). W 1986 r. intensywnie pracowałem w Grupach Oporu i nie miałem czasu na normalną pracę zawodową, toteż przez trzy miesiące byłem na pensji podziemia - dostawałem średnią krajową.

Idąc na akcję zawieszania transparentu, nigdy nie mieliśmy przy sobie dokumentów. Dokumenty miał tylko obserwator. On wiedział, co kto ma trefnego w mieszkaniu, żeby w razie wpadki wyczyścić lokal. Miał też przy sobie na wszelki wypadek pieniądze, żeby ewentualnie móc objeździć tak­sówką wszystkie mieszkania. Obowiązywała też zasada, że w razie zatrzy­mania nie wolno podawać aresztującym swojego nazwiska. Miało to spo­wolnić ich działanie i odwlec rewizję. Nie próbowaliśmy też ratować trans­parentu, czyli zdejmować go, gdy już został zauważony przez milicję. Ra­chunek był bowiem prosty: w razie zatrzymania kolegium wynosiło trzy średnie krajowe pensje, a transparent kosztował jedną.

Czasami dostawaliśmy ciekawe informacje. Na przykład przed piel­grzymką papieża w 1987 r. od jednego z naszych kolegów, który brał udział w akcjach, dowiedzieliśmy się, że w jednym z zakładów na zamówienie MSW robią koniczynki, którymi prawdopodobnie będą oznaczeni tajniacy. To się zresztą potwierdziło, ale mężczyzna niosący kije do naszego transpa­rentu nie uważał podczas odprawy i myślał, że koniczynki ma kościelna służba porządkowa. Kiedy więc jakiś facet z koniczynką w klapie chciał mu odebrać kije, wyrwał mu je ze słowami: ״Co ty, swoim będziesz zabierał?”.

Wpadłem dwa razy. W 1983 r. aresztowano mnie w zakładzie Po- nar-Awia. Było to tuż po demonstracji pierwszomajowej, podczas której zostałem dotkliwie pobity. Pogrzeb Przemyka, 19 maja, przesiedziałem w areszcie. Następnego dnia zostałem zwolniony. Przewieźli mnie najpierw na Rakowiecką, potem do pałacu Mostowskich, a potem znów na Rako­

105

wiecką iw końcu puścili. Nie mieli dowodów, a ja im nic nie powiedziałem. Znaleźli przy mnie tylko Poradnik pirotechnika-antykomunisty. Próbowali mnie powiązać ze sprawą Visa19. Zrobili mi rewizję w mieszkaniu przy Jana Młota i na Gdańskiej. Aż dziw, że nie wpadłem, bo na Gdańskiej stała na szafie torba wypełniona nabojami do czaka, którą miałem zanieść do magazy­nu - ale jej nie znaleźli. To było moje pierwsze aresztowanie. Tak jak do ״Solidarności”, tak i do tego byłem przygotowany. Janusz Ramotowski mi powiedział: ״Jak cię drapną, to się nie przejmuj światem zewnętrznym, bo na wolności mają lepiej niż ty”, a poza tym pomagała mi piosenka Kelusa: ״Bo nie tyle ważne - kiedy, ale jaki wyjdę stąd”. Spodziewałem się zresztą bardziej finezyjnych przesłuchań. Przebiegały mniej więcej tak: ״Baczność, pod ścia­nę. Co pan ma do powiedzenia? - Gówno. - [z uśmiechem] Proszę siadać”. I od nowa to samo. Zmieniali się co 45 minut (miałem przy sobie zegarek). Czasami próbowali bardziej subtelnych rozmów, na przykład jeden z nich zaczął od tego, że w żadnym kraju policja polityczna nie jest lubiana. Zgasi­łem go: ״Czy chce pan powiedzieć, że społeczeństwo radzieckie nie lubi KGB?”.

Ciekawie zareagowała na rewizję moja babcia Anna Izgarszew, miano­wicie zapytała funkcjonariuszy, którzy do niej przyszli: ״Czy panowie jeste­ście z tych, co w hełmach, z pałami biją młodzież?”. ״Nie jesteśmy zomow­cami” - odparli. Babcia na to: ״A, to jesteście ubowcami, ale to jeszcze gorsza swołocz”. Babcia (wtedy już ponadosiemdziesięcioletnia) prowadzi­ła punkt żywnościowy dla podziemia - przechowywała około pół tony je­dzenia dla osób ukrywających się, między innymi z wydawnictwa ״Krąg”.

Pomagała mi również moja ciocia Kazimiera Kamińska (od 1979 r. czło­nek KPN), mieszkająca przy ulicy 11 Listopada. (Podczas okupacji prowa­dziła na 11 Listopada kiosk, który był punktem łącznikowym dla AK). Do­stawałem od niej strzykawki na akcje antykolaboracyjne. Przetrzymywałem też u niej granaty samozapalające. Od chwili wprowadzenia stanu wojenne­go nie zjadła ani kawałka mięsa, swój przydział kartkowy oddawała do Ko­mitetu Prymasowskiego.

Próbowali mną straszyć przesłuchiwanych ludzi z Visa, na przykład Wiesława Góreckiego ״Maurycego”. Wiesława złamali - trzymali go w celi z kryminalistami. Członkowie Visa nie byli najlepiej przygotowani do aresz-

19 Vis - organizacja konspiracyjna dziewięciu południowopraskich zakładów; należały do niej m.in. Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych. Nazwa organizacji prawdopodob­nie pochodzi od tytułu pisma ״Vis. Spojrzenie na”. Członkowie tej organizacji zostali aresz­towani w 1983 r. Wyszli z więzienia na mocy ustawy amnestyjnej w 1984 r.

106

towania. Kiedy postawili im zarzuty i zagrozili wyrokiem od dziesięciu lat więzienia do kary śmierci włącznie, zaczęli się tłumaczyć i zeznawać. Zła­mali wszystkich oprócz czterech. Najlepszy był Józio z Otwocka. Zaklinał się, że jak siedział wieczorem na balkonie, to latającym spodkiem przylecia­ły do niego ufoludki i dały mu bibułę, każąc jej pilnować, bo od tego miały zależeć losy świata - więc pilnował. Jakoś nie odważyli się postawić go przed sądem. Józio wiedział, o co walczy. Był głęboko wierzącym katoli­kiem, dla niego komuna była wcieleniem szatana. Wspaniale zachowała się też Monika Giemza. Za to inni sypali. Na szczęście mało o mnie wiedzieli. U nas w Grupach Specjalnych i Grupach Oporu obowiązywała zasada: jak wpadłeś, to morda w kubeł, nie utrudniaj adwokatowi zadania. Na odpra­wach mówiłem chłopakom: ״Prędzej czy później wpadniemy, ale to będzie kolejny etap naszej walki. To jest nasza wspólna sprawa”.

Po tym aresztowaniu Janusz Ramotowski kazał mi się ukrywać (zdaje się, że zrobił to bez konsultacji z Teodorem Klincewiczem), co też uczyni­łem. Zmieniłem wygląd, przeniosłem się do innej dzielnicy, łączność z do­mem utrzymywałem okrężną drogą. W podziemiu uczyłem się poligrafii, co mi zresztą procentuje do dzisiejszego dnia. Miałem pracować w poligrafii, ale nic z niej nie wyszło. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że za drogo kosztuję podziemie (wypłacało mi wtedy miesięczną pensję).

13 grudnia 1983 r., po rozmowie z Januszem Ramotowskim, postano­wiłem ״ujawnić się” i skorzystać z ustawy amnestyjnej. W związku z tym w żoliborskiej prokuraturze rejonowej złożyłem zeznanie, przekonsultowa­ne z podziemnym adwokatem. Przyznałem się do tego, o czym już wiedzie­li: kolportażu, udziału w demonstracjach i ich organizowania. Prokurator - młody chłopak, zastępca prokuratora rejonowego - dla formalności zapytał mnie, czy podam dane swoich kolegów: ״Z kim pan to robił, to pan oczywi­ście nie chce powiedzieć. - Oczywiście. - No tak, bo nikt by się nie zgłosił”.

W 1983 r. zaczęli już ״wykańczać” Grupy Specjalne, wpadła grupa An­drzeja Niedka ״Alka”, organizatora wielu akcji protestacyjnych na mieście, na przykład tak zwanych gadałek. Wcześniej planowaliśmy różne akcje. Ja wpadłem na pomysł malowania haseł na tramwajach. Mieliśmy to robić nocą w zajezdni przy hucie. Ludzie z zajezdni uważali, że to się mogło udać, bo tam się nikt nie plątał. Mieliśmy już wszystko dograne - samochody, mieszkania odskokowe. W ostatniej chwili ״Alek” odwołał akcję, ponieważ uznał ją za zbyt niebezpieczną.

Po ujawnieniu zająłem się poligrafią - prowadziłem drukarnię dla KPN - i nadal działałem w Grupach Oporu. W 1986 r. wraz z kolegami, którzy

107

podobnie jak ja byli już znani SB, postanowiliśmy trochę pomóc w ulotko- waniu. Udaliśmy się więc na spotkanie z Teosiem Klincewiczem. Bardzo się z naszego pomysłu ucieszył. Polecił nam - jako pierwsze zadanie - ukraść głośniki z ogródka jordanowskiego przy ulicy Darwina i z lodowiska przy Podleśnej, co też uczyniliśmy. Później zajęliśmy się rozrzucaniem ulotek. Teoś zaplanował też zawieszenie na mieście transparentu. Zrobiliśmy więc taki pierwszy transparent, coś w rodzaju wzorcowej konstrukcji - składa­nej, owiniętej żyłką z lontami - wewnątrz której były ukryte ulotki. Rozkła­daliśmy ją tuż przed akcją na dachu, podpalaliśmy lonty i już z ulicy obser­wowaliśmy, jak rozwija się transparent i wysypują z niego ulotki. Rozwiesi­liśmy 56 transparentów o łącznej powierzchni 1200 m2. Standardowy trans­parent miał wymiary 3 x 7-8 m. Rekordowy czas wiszenia - 1 godzina 45 minut, rekordowa liczba rozrzuconych ulotek - 45 tys. (zostały wyzbierane w 45 minut). W każdej akcji brało udział od dwóch do dwunastu osób.

Drugi raz zostałem aresztowany w marcu 1987 r. w zajezdni pod hutą, kiedy malowałem na tramwajach hasła: ״Niech żyje Solidarność” i ״Pod- wyżkom stop”. Mieliśmy to robić w kilka grup, żeby tramwaje jak najdłużej jeździły z tymi napisami. W sumie udało mi się ״ozdobić” napisami 73 tram­waje. Na akcję poszedłem z nową grupą w roli obserwatora (moim starym grupom przydzieliłem inne pętle). O godzinie 14, wyznaczającej początek akcji w Warszawie, na pętli nie było tramwajów. Odesłałem chłopaków w bezpieczniejsze miejsca, a sam zdecydowałem się malować z ręki w tłu­mie. Kiedy dopadło mnie dwóch nadzorców ruchu MZK, użyłem gazu. Ucie­kłem im, ale potem mnie złapali. Notabene jednemu z tych, który mnie zła­pał, od początku stanu wojennego dostarczałem ״Syrenkę”20 - pismo war­szawskiego MZK, wydawane przez Janka Narożniaka. Dostałem wyrok półtora roku ograniczenia wolności za posiadanie broni (gazu) i kolegium21 za 73 pomalowane tramwaje. Do sprawy miałem dozór milicyjny, który polegał na tym, że miałem w określone dni stawiać się na komendzie (zosta­wiałem wtedy bibułę na pobliskim przystanku). Ograniczenie wolności po sprawie polegało na potrącaniu mi jakiejś kwoty z pensji. Żeby zarobić na te potrącenia, podjąłem pracę jako dyspozytor w Transmleczu na Bieżuńskiej22.

20 Pismo koncentrowało się głównie na problemach zakładowych. Ukazywało się od stycznia 1982 r. W połowie 1982 r. zostało zawieszone i wznowione w sierpniu 1983 r.

21 W ramach kolegium Piotr Izgarszew musiał zapłacić grzywnę i nawiązkę na PCK.

22 Piotrowi Izgarszewowi zwrócono potrącone kwoty z funduszy podziemia.

108

Równolegle prowadziłem w podziemiu dwie drukarnie (jedną dla KPN) i or­ganizowałem akcje protestacyjne na mieście. Myślałem, że będę miał trochę odpoczynku, ale się myliłem.

Ostatnie zadanie dostaliśmy od Teosia w 1988 r., podczas strajków. Mieliśmy rozpracować koszary ZOMO na Golędzinowie - układ przestrzenny i komunikacyjny i sposoby zablokowania (również materiałowo) możliwo­ści wyjazdu - oraz materiał na trzy transparenty.

Po 1989 r. robiliśmy ״eksport rewolucji”: wysyłaliśmy sprzęt do krajów tak zwanej demokracji ludowej, przede wszystkim na Litwę, Ukrainę, Biało­ruś i do Mongolii. Odbywało się to za przyzwoleniem Regionu Mazowsze, w ramach działalności IDEE, kierowanego przez Irenę Lasotę. Szacuję, że przez moje ręce przeszło wtedy około 200 maszyn drukarskich.

Już jako ciekawostkę dodam, iż w 2001 r. zostałem odznaczony - mię­dzy innymi z Maciejem Jankowskim, Bogdanem Borusewiczem, Markiem Kmicikiem i Marcinem Maszewskim - orderem ״Dziesięciolecia demokra­tyzacji Mongolii”. Jest to moje jedyne odznaczenie.

Krzysztof Madej

MAREK KAMIŃSKI PACZKA KAWYZA DWIE RYZY PAPIERU

Marek Kamiński (ur. 1952 r.),
z zawodu maszynista typograficz-
ny. W 1980 r. przystąpił do Komi-
tetu Założycielskiego NSZZ ״Soli-
darność” Spółdzielni Inwalidów
״Praca” w Przemyślu, następnie
pełnił w nim funkcje wiceprzewod-
niczącego i przewodniczącego. Na
I Zjeździe Regionu Południowo-
-Wschodniego NSZZ ״Solidarność”
Ziemia Przemyska wybrany na
członka Zarządu Regionu. Praco-
wał też w Komisji Praworządności.
Obecnie prywatny przedsiębiorca

i radny Sejmiku Samorządowego Województwa Podkarpackiego
w Rzeszowie.

O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się rano 13 grudnia od sąsiadki, która usłyszała komunikat radiowy. Byłem sam w domu, gdyż moja żona pojechała na wieś kupić kawałek świni na zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Na ulicy było spokojnie i pusto, nie zauważyłem nic szczególnego. Telefon nie działał, ale w owym czasie to było normalne, telefony bowiem często nie działały. Już wcześniej w Zarządzie Regionu mieliśmy opracowany plan wzajemnego informowania się w sytuacjach nadzwyczajnych, ale nikt z Zarządu Regionu mnie nie zawiadomił. Postano­wiłem pójść do mojego zakładu pracy. Jako przewodniczący Komisji Zakła­dowej uważałem to za swój obowiązek.

Poszedłem pieszo ulicą Borelowskiego i Bohaterów Getta, obok budo­wanej komendy milicji. Po drodze nie widziałem żadnych ruchów milicji czy wojska. Nacisnąłem dzwonek przy furtce do zakładu. Wyszedł portier i uprzedził mnie, że w środku jest ״ubecja”, i poradził, żebym uciekał. Uda­łem się do siedziby Zarządu Regionu na Kamiennym Moście. Zastałem tam tłum ludzi. Dowiedziałem się więcej szczegółów o stanie wojennym i o tym,

110

że w nocy włamano się do pomieszczeń związku i wyniesiono stamtąd jakieś rzeczy i dokumenty.

W siedzibie związku zastałem przedstawicieli kilku zakładów pracy oraz niektórych członków Zarządu Regionu, między innymi Stanisława Trybal- skiego, Zygmunta Majgiera, Ryszarda Bukowskiego, Zygmunta Pysia, Ry­szarda Głowackiego, Krystynę Osińską, Waldemara Wiglusza i szefa komi­sji wyborczej Stanisława Żółkiewicza, który starał się zapanować nad bar­dzo nerwową sytuacją. Żółkiewicz radził zabrać z siedziby związku to, co jeszcze zostało. Biurka i szafy były rozbite, ale nie wszystko wzięli. Doku­mentację z siedziby związku ukryliśmy w piwnicy, ale przyznam, że nie był to najlepszy pomysł. Biura Zarządu Regionu mieściły się na drugim piętrze, na czwartym zaś znajdował się Dział Informacji. Tam były teleksy i powie­lacze. Jeden powielacz znaleźliśmy w szafie, co dowodzi, że SB dość po­bieżnie przeszukała pomieszczenia. Nie wiedzieliśmy dokładnie, co się udało uratować z siedziby związku, ponieważ przewodniczący Zarządu Regionu, Kijanka, zaraz po internowaniu wyjechał do USA.

Następnie pojechaliśmy na ulicę Barską, gdzie znajdowała się związko­wa drukarnia. Zastaliśmy ją całkowicie rozbitą. Po jakimś czasie do siedziby Zarządu Regionu dotarł wiceprzewodniczący Wojciech Kłyż, któremu prze­kazaliśmy władzę. Jako że było tam sporo osób, wyszliśmy na korytarz. Wywołaliśmy kilku zaufanych członków Zarządu, między innymi Stanisła­wa Żółkiewicza, aby omówić dalsze działania. Uzgodniliśmy, że spotkamy się po południu w kościele Franciszkanów i tam zastanowimy się nad kwe­stią dalszego funkcjonowania związku. Potem zapoznaliśmy się z wystąpie­niem Jaruzelskiego dotyczącym stanu wojennego i mając już orientację, na czym ten stan polega, zaczęliśmy się dowiadywać, kogo w nocy interno­wano. Natomiast nie wiedzieliśmy, dokąd przewożono internowanych.

W godzinach popołudniowych udaliśmy się na umówione spotkanie u franciszkanów. Tam poszła fama, że kościół jest otoczony przez milicję, że ktoś nas zdradził i zaraz nas wszystkich wyłapią. To okazało się nie­prawdą, po prostu taka atmosfera strachu panowała pierwszego dnia stanu wojennego. Ustaliliśmy, że już w bardzo wąskim gronie spotkamy się na terenie jednej z przemyskich kotłowni. Na spotkaniu w kotłowni zredago­waliśmy apel o wszczęcie 14 grudnia strajku powszechnego. Namawiali­śmy Wojtka Kłyża, żeby podpisał apel i ״zszedł do podziemia”, ale on na to nie poszedł, więc podpisaliśmy apel jako Zarząd Regionu. Potem wydruko­waliśmy ulotkę z apelem i każdy z uczestników spotkania zobowiązał się rozprowadzić ją w kilku zakładach pracy.

111

Ulotki dotarły do zakładów, ale odzew na apel był mizerny. W ״Faninie” przewodniczący Komisji Zakładowej pan Szczurko po odczytaniu apelu od razu został zwinięty. 14 grudnia pracę przerwano tylko w ״Astrze”, za sprawą Marka Pudlińskiego. Po perswazji komisarza wojskowego pracownicy po­wrócili jednak do obowiązków, Pudliński zaś uciekł i zaczął się ukrywać. Ujawnił się jednak po kilku dniach.

W moim zakładzie, Spółdzielni Inwalidów ״Praca”, zebrała się Komisja Zakładowa, odczytano apel. Umówiliśmy się, że założymy na rękawy czar­ne opaski i postanowiliśmy, iż formalnie zaprotestujemy nie przeciwko wpro­wadzeniu stanu wojennego, lecz uczcimy w ten sposób pomordowanych w grudniu 1970 r. To był taki kamuflaż.

Wkrótce potem zostałem zatrzymany wraz z koleżankami z Komisji Za­kładowej. W trybie doraźnym przeprowadzono wobec mnie sprawę w są­dzie. Szczęście w nieszczęściu, że moją sprawę prowadził sędzia Jerzy Galanty. W sądzie wyszedł do mnie na korytarz i powiedział, żebym się nie martwił. Zostałem uniewinniony, prokurator założył jednak rewizję - bez­skutecznie. Pan Szczurko został skazany na ״zawiasy” i ukarany grzywną. Te dwie sprawy odbyły się zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego. Trze­ci proces, w późniejszym terminie, wytoczono Kłyżowi i Pudlińskiemu, którym przypisano redakcję wspomnianego apelu.

Wrócę jeszcze do 14 grudnia. Przyszedł do mnie Stanisław Żółkiewicz, który był wówczas dyrektorem przedsiębiorstwa (jedyny, który jako dy­rektor zakładał u siebie związki zawodowe), i zaproponował mi wspólne działania. Następnie spotkaliśmy się w wąskim gronie: Stanisław Żółkie- wicz, Zygmunt Majgier, Marek Pudliński, Stanisław Trybalski, Wojciech Kłyż i ja. 14 grudnia w nocy utworzyliśmy Regionalną Komisję Wykonawczą i podjęliśmy decyzję, że będziemy kontynuować działalność. Uznaliśmy, że przede wszystkim należy informować społeczeństwo o tym, co się dzieje. Zaczęliśmy więc szukać sprzętu do drukowania i zbierać informacje o in­ternowanych. Wiedzieliśmy, że internowany przewodniczący Zarządu Re­gionu miał w domu jakiś powielacz, ale jego żona nie chciała z nami na ten temat rozmawiać. Poprosiliśmy ją zatem, aby podczas widzenia zapytała męża, czy może nam wydać ten sprzęt. Nasza prośba została przekazana i Kijanka zgodził się przekazać nam powielacz.

Zyskaliśmy też zaufanie Kościoła: dostawaliśmy z kurii informacje o oso­bach, które należy ukryć. Otrzymałem więc zadanie, aby oprócz ״dziupli” na drukarnię szukać mieszkań dla osób ukrywających się. Już 14 grudnia ukrywałem wiceprzewodniczącego sanockiego ״Autosanu”. Nie był to jed­

112

nostkowy przypadek w mieście. Stworzyliśmy wokół tego odpowiednią atmosferę. Byłem nawet zdziwiony, że rodziny tak chętnie brały do siebie obce osoby. Później z naszym ścisłym gronem współpracowało kilkanaście osób z kilku zakładów pracy. Zygmunt Majgier, którego wyrzucono z pra­cy, został taksówkarzem. Przewoził papier, ulotki, a także nas na różne spotkania czy wyjazdy związane z działalnością konspiracyjną. Problem był ze znalezieniem odpowiednich lokali do drukowania podziemnych wydaw­nictw. Sprzęt nie był doskonały, hałaśliwy, a więc musiały to być takie miej­sca, gdzie nie będzie nic słychać. Z założenia nie korzystaliśmy z obiektów sakralnych, z plebanii, gdyż wykrycie tam sprzętu groziłoby rozpętaniem przez władze burzy propagandowej. Oczywiście księża nam pomagali, na przykład przechowywali różne rzeczy, z których nie korzystaliśmy na bieżąco.

Część osób zajmowała się pomocą charytatywną, ściśle współpracując z Kościołem. Trzeba było między innymi wyszukiwać rodziny potrzebujące pomocy i znaleźć ludzi do roznoszenia paczek. Z darów, które przychodziły za pośrednictwem Kościoła, korzystaliśmy również w inny sposób. W za­mian za nie zdobywaliśmy materiały potrzebne nam do prowadzenia działal­ności, opłacaliśmy się również w ten sposób, by uniknąć kontroli. Za pacz­kę kawy można było dużo załatwić, na przykład dwie ryzy papieru. W skle­pach papieru nie było, pozostawały jedynie drukarnie. Z drukarnią miałem bardzo dobry układ. Połowa załogi wynosiła dla mnie papier, jak mrówki, aja wychodziłem z zakładu czysty.

Pierwszy raz wpadłem przy drukarni. Uprzedzali mnie, że nie mam pra­wa stać przy maszynie, ale ja się na tym znałem, więc kto to miał robić. Później jedna rodzina zgodziła się zainstalować drukarnię u siebie w domu, w centrum miasta. Dom, w którym mieszkała, był usytuowany wyżej od pozostałych. Sprzęt umieszczono na strychu, dzięki czemu nie było tak słychać. To było na ulicy Żeromskiego u ciotek, bo tak je nazywaliśmy. One niczego się nie bały - niech im Bóg wynagrodzi, zapracowały na to. Nie spodziewałem się, że będą aż takie skore do pomocy. To miejsce wskazał nam ksiądz salezjanin.

Nawiązaliśmy kontakt z Tymczasową Komisją Koordynacyjną. Zalece­nia były takie, aby nasze struktury się nie rozrastały. Do kontaktów mieli­śmy wyznaczyć jedną osobę. Rozmowy dotyczące spraw politycznych i dalszych działań prowadził z Warszawą Stanisław Żółkiewicz, natomiast sprawami kolportażu i poligrafii zajmowałem się osobiście. Tylko my dwaj mieliśmy kontakt z krajem, inni nie mieli żadnej łączności. Nawiązaliśmy również, za pośrednictwem Kościoła, kontakty międzyregionalne, na przy­

113

kład z Rzeszowem. Pomagał nam między innymi ukrywający się Jan Mu­siał, który był rzecznikiem Zarządu Regionu w Rzeszowie, a w Przemyślu miał rodzinę. Korzystaliśmy z różnych kanałów. Byliśmy przekonani, że wjedności siła i nie można ograniczać się jedynie do działalności lokalnej. Nawiązaliśmy współpracę z Krupką i z Wojtasem ze Stalowej Woli. Korzy­staliśmy z kontaktów kościelnych ks. Frankowskiego. Do kontaktów z TKK został wyznaczony działacz z Rzeszowa. Kilkakrotnie doszło do roboczych spotkań z Bujakiem, Wałęsą i innymi.

Wszelkie działania miały jeden zasadniczy cel: by duch w narodzie nie ginął. Byliśmy przekonani, że stan wojenny musi się skończyć. Nie wiedzie­liśmy dokładnie kiedy, ale byliśmy pewni, że to wszystko musi szlag trafić. Oczywiście każdego 13 dnia miesiąca odbywały się msze św., układaliśmy krzyże z kwiatów itp. Biskup Tokarczuk wyznaczył kościół Świętej Trójcy do opieki nad nami i właśnie tam odbywały się msze za Ojczyznę, na które nie przychodziły może tłumy, ale zawsze było sporo osób. Podobne uroczy­stości organizowaliśmy zawsze 1 i 3 maja oraz 11 listopada.

Najbardziej spektakularna akcja została przeprowadzona w drugą rocz­nicę podpisania porozumień sierpniowych 31 sierpnia 1982 r. Wydarzenia tego dnia dlatego zapadły mi w pamięć, bo to była ostra zadyma. Ludzie z wielu zakładów pracy przyszli na nasze wezwanie pod siedzibę Zarządu Regionu na Kamienny Most i ulicę Jagiellońską. Doszło do interwencji MO i ZOMO. Miasto zostało spacyfikowane. To zajście uświadomiło jednak władzom, że nie śpimy, że coś się dzieje. Zomowcy z Radymna nie pojecha­li gdzieś w Polskę, tylko musieli się zająć nami, tu, w Przemyślu.

Muszę wrócić do pomocy ze strony Kościoła. Osobą wyznaczoną przez kurię do naszej dyspozycji, o każdej porze dnia i nocy, był ks. prałat Krzy- wiński. Przyjmował nas i uzgadniał z nami różne sprawy. Pismo podpisane przez niego lub jego telefon otwierały nam drzwi każdej plebanii i każdego klasztoru. Bardzo ważna była postawa bp. Tokarczuka. Wystarczyło, że podczas Bożego Ciała powiedział odpowiednie kazanie, i już czuliśmy się ״naładowani” na cały rok. Nie zawracaliśmy biskupowi głowy byle czym, radziliśmy się go w ważkich sprawach, jak ojca. Biskup Tokarczuk nigdy nam nic nie narzucał, lecz doradzał, jak się zachować w różnych sytu­acjach. Wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, miał świetne rozeznanie w sytuacji. To bardzo odważny człowiek.

Współpraca z zagranicą ograniczyła się do pomocy finansowej. Przyję­liśmy zasadę, że nie prowadzimy żadnej księgowości, zapisków, notatek. Pieniądze trzymał ks. Czenczek z parafii Świętej Trójcy. Jedynie ksiądz miał

114

obowiązek notowania wszystkich dochodów i wydatków. Wyznaczyliśmy dwie osoby, które mogły pobierać pieniądze, ale zawsze musiały powie­dzieć księdzu, na co zostaną przeznaczone. Ksiądz dysponował środkami zarówno z zagranicy, jak i ze składek oraz darowizn.

Na początku grudnia 1981 r. Zarząd Regionu ukrył 2 mln zł (ja o tym wtedy nie wiedziałem), było bowiem wiadomo, że coś się święci. Później, kiedy dowiedzieliśmy się o tych pieniądzach, czuliśmy się w obowiązku i w prawie, aby je przejąć. Nikt nam nie czynił trudności. W deponowaniu tych pieniędzy uczestniczyło około dziesięciu osób, toteż władze nie miały potem problemu z ustaleniem, gdzie te pieniądze się znajdują. Wzięli jednego czy drugiego, a oni wszystko ״wyszczekali”. Oczywiście księża, u których te pieniądze zostały złożone, się nie przyznali. Wtedy ks. Krzywiński powie­dział mi, żeby zwrócić pieniądze, bo osobom, które się wygadały, grożą kryminałem. Odparłem na to, że jak są głupi, to niech idą siedzieć, że pienią­dze nie należą ani do nich, ani do mnie, tylko do związku i oddając je, popeł­nimy błąd. Ksiądz Krzywiński oświadczył jednak, że pójdzie z tym do bi­skupa, by zapobiec aresztowaniu osób, które poinformowały o ukrytych pieniądzach. W tej sytuacji zdecydowałem się ustąpić i z żalem zgodziłem się na zwrot pieniędzy. Tak oto oddaliśmy 2 mln należące przed stanem wojennym do związku. Nie wykorzystaliśmy ich do działalności podziem­nej. Przejęte przez Urząd Wojewódzki, po prostu przepadły.

W niektórych zakładach pracy istniały tak zwane subkonta związko­we. Te środki udało się uratować - tak było w wypadku mojego zakładu. Później chciano z nas zrobić złodziei, bo dysponowaliśmy pieniędzmi związ­kowymi, a związku już nie było. Kupowaliśmy za nie na przykład kwiaty na różne uroczystości. Szły również na płacenie grzywien zasądzonych przez kolegia. Pamiętam, że po Przemyślu jeździł taki jegomość z wóz­kiem i sprzedawał precle, a do wózka przyczepiał sobie emblematy ״Soli- darności”. Co chwilę brali go na kolegium, a on zwracał się do mnie, żeby za niego zapłacić. To już była przesada. W końcu powiedziałem mu: ״Płać sobie pan sam te kolegia”.

Czasami dochodziły do nas informacje z bezpieki o planowanym prze­szukaniu lub wizycie SB, co nam pomagało w organizacji pracy, nie mieli­śmy jednak w SB bezpośrednich informatorów czy tak zwanych wtyczek. Z wiarygodnych źródeł dowiedzieliśmy się na przykład, że jeden z przesłu­chiwanych działaczy widział byłą sekretarz Zarządu Regionu, jak przecha­dzała się z czajnikiem po korytarzu w siedzibie SB. Wyraziliśmy więc zgodę na wydrukowanie informacji na jej temat w wydawnictwie podziemnym.

115

Wypadałoby również powiedzieć o aktywnej działalności Marka Kuch- cińskiego, czołowej postaci ״Solidarności” rolniczej. Współpracowałem z nim, a także z jego nieżyjącym już ojcem. Razem z Kuchcińskim przygo­towywaliśmy krótkie audycje radiowe, nagrywane potem na magnetofon i puszczane w eter. Jedna z nich, wyemitowana z ulicy Matejki, była słyszal­na w całym Przemyślu. Poza tym Marek Kuchciński razem z Janem Musia­łem lub Tadeuszem Soplem pisywał teksty do wydawanej przez nas ״Busoli”.

Dariusz Iwaneczko

ANDRZEJ KIEPURSKI CDN - PEWNE DOŚWIADCZENIE

Andrzej Kiepurski (ur. 1952 r.),
w okresie stanu wojennego asystent
na Wydziale Żywienia Człowieka
Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiej-
skiego w Warszawie, gdzie pełnił rów-
nież funkcję przewodniczącego
Komisji Zakładowej NSZZ ,,Solidar-
ność”. 15 grudnia 1981 r. zatrzymany
na 48 godzin w związku z podjęciem
strajku w SGGW, skazany przez ko-
legium do spraw wykroczeń na karę
grzywny. Później pracował w konspi-
racyjnym wydawnictwie CDN. 7 lipca
1983 r. aresztowany za udział w niele-

galnym związku oraz kierowanie punktem druku i kolportażu nie-
legalnych wydawnictw. Zwolniono go wkrótce po ogłoszeniu amnestii
21 lipca 1983 r. Obecnie pracuje na stanowisku kierownika pro-
jektów w firmie Altkom Akademia S.A.

Do wydawnictwa CDN zostałem zwerbowany przez Tomasza Kraw­czyka, za pośrednictwem mojego kolegi szkolnego Stanisława Gasika, na początku 1982 r., tuż po ogłoszeniu stanu wojennego. U mnie w domu znajdował się punkt kolportażu wydawnictw podziemnych, przede wszyst­kim ״Tygodnika Mazowsze”1. Stasio Gasik początkowo też ze mną pracował w kolportażu, ale potem, podczas manifestacji w sierpniu 1982 r., dostał się w łapy milicji konnej. Dość mocno oberwał - połamali mu nos, siedział 48 godzin. Po tych doświadczeniach zawiesił na jakiś czas współpracę z nami.

Wczesną wiosną 1982 r. zacząłem podejrzewać, że jestem inwigilowa­ny. Była to śmieszna historia. W mieszkaniu sąsiada poniżej, na pierwszym piętrze, zainstalowali się ubecy. (Sąsiad, samotny pan, emeryt, gdzieś wyje­chał). Zauważyła to sąsiadka. Kiedy zobaczyła przez wizjer, że jacyś obcy

1 Zob. relacja Dariusza Boguskiego, Pół roku bez brody, przyp. 13.

117

faceci wchodzą do jego mieszkania, otworzyła drzwi i zapytała ich, kim są. Odpowiedzieli, że są kuzynami sąsiada i że on dał im klucze. Sąsiadka skąd­inąd wiedziała, iż ten pan nie ma żadnych kuzynów, więc zaczęła się z nimi wykłócać. W końcu zrobiła awanturę na całą klatkę schodową. Oczywiście kazali się jej uspokoić i wrócić do swojego mieszkania, po czym weszli do lokalu emeryta. Sąsiadka nie dała za wygraną i poszła po dozorcę, wróciła z nim i wspólnie zaczęli się dobijać do drzwi sąsiada. Ubecy jednak nie otworzyli. Kobieta poszła więc na komisariat i przyprowadziła dwóch mili­cjantów, którym tamci w końcu otworzyli drzwi. Wpuścili milicjantów, ale jej nie. Po paru minutach milicjanci wyszli i powiedzieli, że wszystko jest w porządku. Sąsiadka była na tyle zawzięta, że jeszcze nie odpuściła i za­dzwoniła po córkę sąsiada. Ta przyjechała i potwierdziła sąsiadce, że nie mają żadnych kuzynów. Ubecy wpuścili ją do mieszkania ojca. Kiedy stam­tąd wyszła, powiedziała sąsiadce - mrugając przy tym znacząco okiem - że wszystko w porządku i że ci panowie rzeczywiście są kuzynami. I tak na dzień dobry cała kamienica dowiedziała się, że zainstalowała się u nas SB.

Wracając z pracy, zobaczyłem machającą do mnie przez okno sąsiadkę. Poprosiła, żebym do niej wstąpił. W swojej kamienicy byłem już znany jako opozycjonista, bo przymknęli mnie 15 grudnia 1981 r. za strajk na SGGW2, gdzie pracowałem. Bystra niewiasta od razu skojarzyła ubeków, którzy po­jawili się w naszym domu, z moją osobą i ostrzegła mnie, że u sąsiada są jacyś ״smutni panowie”. Po powrocie do domu wyszedłem na balkon, ona również. Pokazała mi na migi, abym spojrzał na balkon piętro niżej. Zoba­czyłem tam rozpięty wzdłuż balustrady miedziany drut, przymocowany izo­lacją do drewnianych kołeczków. Od razu skojarzyłem, że to antena, i po­myślałem, iż gdzieś w przewodach wentylacyjnych mogę mieć podsłuch. Ponieważ przypuszczałem, że informacje z podsłuchu mogą transmitować za pomocą anteny na zewnątrz, ostrzegłem wszystkich znajomych i wynio­słem z domu ״trefne” materiały. Zawiesiliśmy działalność. Spokojnie czeka­łem na to, co dalej nastąpi. Po tygodniu, gdy nadal nic się nie działo, przy­szło mi do głowy, że być może ta antena służyła im do odbioru, a nie do nadawania. Zacząłem podejrzewać, iż namierzają z tego mieszkania kogoś zupełnie innego.

2 14 XII 1981 r. 40-50 pracowników technicznych i naukowych tej uczelni próbowało zorganizować strajk. W nocy z 14 na 15 grudnia protest został stłumiony po interwencji ZOMO.

118

Na wprost mojego domu, troszkę po skosie, jest kościół. Jakiś czas wcześniej remontowano budynek plebanii, bezpieka miała więc świetną okazję do założenia pluskiew3. Skojarzyłem, że kościół jest na podsłuchu. Posze­dłem do kościoła, gdzie zastałem dyżurnego księdza. Powiedziałem mu o mo­ich podejrzeniach co do podsłuchu. Ksiądz, ku mojemu zaskoczeniu, przy­witał mnie z imienia i nazwiska. Powiedział, że już o wszystkim wiedzą. Wyjaśnił, iż podsłuchiwany jest nie kościół, lecz pobliska stacja krwiodaw­stwa, gdzie prężnie funkcjonowały struktury ״Solidarności”. Ubecy podej­rzewali, że w stacji wieczorami coś się dzieje, próbowali więc ją namierzyć.

W tej sytuacji mogłem powrócić do działalności konspiracyjnej. Po ja­kimś czasie, gdzieś na jesieni 1982 r., zaproponowano mi, abym został sze­fem kolportażu. Oczywiście chętnie w to wszedłem, bo jako stary kawaler miałem dość dużo wolnego czasu. Pracowałem na uczelni. Powoli robiłem doktorat i miałem trochę zajęć ze studentami. Generalnie rzecz biorąc, ta praca mnie zbyt mocno nie absorbowała. Zaangażowałem się więc w kon­spirę całą duszą, byłem dyspozycyjny w stu procentach. Mieliśmy jeden główny punkt - co jakiś czas zmieniany - gdzie przywożono cały nakład jakiejś książki lub ״Tygodnika Mazowsze”. Zabierałem stamtąd bibułę i roz­woziłem samochodem po detalicznych punktach kolportażu, których było od pięciu do ośmiu. To były oczywiście prywatne mieszkania. Bibułę (po­dobnie papier) przewoziliśmy w torbach, a nie luzem - zgodnie z podsta­wową zasadą BHP4, której nie zawsze chętnie przestrzegaliśmy, bo w tor­bach mieściło się mniej towaru, trzeba więc było robić więcej kursów. Gdy jednak milicjant zobaczył w bagażniku torby, to nawet coś podejrzewając, mógł sobie dać spokój - nie musiał przecież do nich zaglądać. Natomiast gdy bagażnik był pełen książek lub papieru, nie miał już wyboru - szczegól­nie w obecności kolegi. Zresztą kilkakrotnie zasada dotycząca toreb się sprawdziła. Kiedy milicjanci zaglądali do bagażnika i pytali, co jest w tor­bach, odpowiadaliśmy na przykład, że jakieś rzeczy dla dziecka, i dawali wtedy nam spokój.

Szefem, założycielem i duszą wydawnictwa był Sławek Bielecki5. On się wtedy ukrywał. Spotkania z nim miały charakter konspiracyjny. Często zmie­niał adresy, umawialiśmy się w różnych punktach. Ja uważałem, że należy

3 Mowa o aparatach podsłuchowych.

4 Tu: pewien rodzaj improwizacji w sytuacjach awaryjnych. Ogólnie rzecz biorąc, rów­nież zbiór zasad postępowania, które pozwalały uchronić się przed dekonspiracją.

5 Chodzi o Czesława Bieleckiego.

119

wszystkie procedury maksymalnie uprościć, być może kosztem bezpie­czeństwa, aby zwiększyć efektywność działania. Myślałem, że wystarczy mi maluch i że nie będę musiał nikogo więcej angażować, żeby rozwieźć po całej Warszawie nasze książki i ״Tygodnik Mazowsze”. Natomiast Sławek cały czas walczył o stworzenie takiej struktury samoobsługowej. W końcu zmusił mnie - z dzisiejszej perspektywy oceniam, że słusznie - do przeorga­nizowania kolportażu w taki sposób, żebym już sam nie musiał się zajmo­wać przerzucaniem bibuły. Zorganizowałem więc sieć łączników, którzy mieli rozwozić pobrane z hurtowni wydawnictwa do jednego, góra dwóch punktów detalicznych. Miałem kilku kurierów. Do mnie zaś należało koor­dynowanie terminów, poszukiwanie nowych lokali na hurtownie6 itp.

Podstawowym problemem były opóźnienia. W warunkach podziemia niekiedy nawet drobiazgi mogły spowodować obsunięcia w czasie. Cała filozofia polegała na tym, aby dotrzymać terminów, a z tym było bardzo ciężko. Nie dało się do końca wyeliminować działania na wariackich papie­rach, zwłaszcza w sytuacjach awaryjnych czy też w przypadku przejścio­wych braków kadrowych. Jednakże, mimo że okresowo stosowano ״ręczne sterowanie”, generalnie mechanizm kolportażu funkcjonował samodzielnie.

Moim zadaniem było również pozyskiwanie nowych punktów kolporta­żu. Ze względów bezpieczeństwa lokale były często zmieniane, zarówno hurtownie, półhurtownie, jak i drobniejsze punkty. Posługiwaliśmy się spe­cjalnym systemem znaków - kiedy do mieszkania można wejść, a kiedy nie. Było to w sumie dosyć prymitywne, ale w praktyce skuteczne. Stop­niowo, w miarę upływu czasu, ludzie zaczęli się powoli wykruszać. Zadzia­łał tu bowiem prosty mechanizm socjologiczny. Wiadomo, że w sytuacji kryzysowej na początku aktywność społeczna osiąga maksimum, a później powoli się zmniejsza, ponieważ z czasem wszystko powszednieje.

Pojawiły się kłopoty personalne i finansowe. Sławek Bielecki dążył do tego, żeby wydawnictwo działało na normalnych zasadach rynkowych, czyli samo się finansowało. Źródłem finansowania były oczywiście przychody ze sprzedaży książek oraz dobrowolne wpłaty na działalność wydawnic­twa. Od czasu do czasu napływały jakieś pieniądze z Zachodu, nieduże, rzędu 500 czy 1000 dolarów. Sporo było też dobrowolnych wpłat różnych środowisk. Pieniądze te były w całości przekazywane na wskazane przez

6 Hurtownia - lokal o istotnym znaczeniu, w którym magazynowano nakład danej publikacji. Z hurtowni wydawnictwa rozwożono do mniejszych punktów kolportażowych. Czasami ze względów bezpieczeństwa nakład rozdzielano na kilka hurtowni.

120

ofiarodawców cele. O każdej wpłacie informowano na łamach ״Tygodnika Mazowsze”.

Generalnie rzecz biorąc, Sławek starał się, żeby ludzie byli wynagradza­ni za wykonywaną dla firmy pracę. Nie wiem, dlaczego nazywano to ry­czałtem. Nie były to duże pieniądze. Trudno mi dokładnie powiedzieć, jakie to były kwoty, ale gdzieś od jednej czwartej do połowy średniej pensji w tam­tym okresie. Był również zwrot kosztów, na przykład za benzynę.

Sprawy finansowe prowadzono w CDN bardzo skrupulatnie - była księ­gowość, jakkolwiek nieco ograniczona ze względu na warunki, w jakich działaliśmy. Oczywiście na większość wydawanych pieniędzy nie było ra­chunków lub faktur, a ze względu na bezpieczeństwo zapisy księgowe nie­co odbiegały od standardów. Przez cały okres działalności spotykaliśmy się z księgową raz na tydzień w często zmienianych lokalach w centrum War­szawy. Mniej więcej pod koniec roku 1984 wmanewrowałem swoją świeżo poślubioną żonę w funkcję księgowej, którą pełniła do końca działalności firmy, to jest do roku 1990. Tak się złożyło, że do dziś mamy w domu pełną dokumentację finansową wydawnictwa z ostatnich kilku lat działalności, łącznie z końcowym sprawozdaniem finansowym.

Początkowo korzystaliśmy w pracy z własnych samochodów. Później, ze względów bezpieczeństwa (zdarzały się konfiskaty pojazdów jako ״narzędzi przestępstwa”), firma zaczęła kupować auta przez podstawione osoby. Z regu­ły były to pojazdy mocno ״przechodzone”. Mieliśmy z nimi zresztą różne kło­poty. Zakupiono między innymi dwulitrowe bmw z 1966 r. Była to przepiękna limuzyna z drewnianą deską rozdzielczą i 105-konnym silnikiem, którą później odkupiłem od firmy, gdy już nie nadawała się do celów konspiracyjnych. Fajna maszyna, ale jej wadą było to, że zwracała uwagę i często nawalała. Ci, którzy przewozili większe ilości bibuły, jeździli samochodami firmowymi. Zazwyczaj dysponowaliśmy dwoma, góra trzema samochodami. Były to przeważnie nie rzucające się w oczy duże fiaty. Wyjątkiem było wspomniane bmw.

Jakoś na początku 1984 r. zaproponowano mi, żebym został szefem składu i zorganizował sieć składaczy. Kolportaż przejął ode mnie niejaki ״Fre- dek”. Naprawdę miał na imię Tomasz. Nie pamiętam jego nazwiska, wiem tylko, że pracował w IPPT PAN. Był bliskim znajomym Tomasza Krawczy­ka. W tamtych czasach raczej nie znaliśmy się z nazwiska, chyba że było się werbowanym przez jakiegoś znajomego. Trudno było też o konspirację w wypadku osób powszechnie znanych, a wiele takich osób angażowało się w działalność konspiracyjną, na przykład Kasia Łaniewska lub nieżyjący już Hania Skarżanka i Mieczysław Voit.

121

Moja praca jako szefa składu polegała na odbieraniu z drukarni zadruko­wanych ryz papieru i rozrzucaniu ich po prywatnych mieszkaniach, gdzie ludzie robili z nich książki: składali, zszywali, doklejali okładki itd. To już nie było hobby czy jakieś zajęcie dorywcze, tylko ciężka, żmudna i bardzo cza­sochłonna praca. Mieliśmy podobne problemy, związane z brakiem koordy­nacji, jak przy kolportażu, jakkolwiek zwielokrotnione ze względu na znacz­nie bardziej skomplikowany proces technologiczny. Zdarzało się, że złożone książki czekały na okładki albo że brakowało kleju. Okładki z kolei były drukowane przez ״siciarzy”, czyli techniką sitodruku. Często brakowało zszywek albo psuły się ręczne zszywacze - półprofesjonalne, ale przysto­sowane do dużych zszywek, nawet do 16 mm. Kupowano je za granicą, gdyż u nas były nie do zdobycia. Dobry zszywacz, na przykład Skrebba, kosztował około 150 dolarów. To była - jak na owe czasy - astronomiczna suma, wziąwszy pod uwagę, że przeciętna pensja wynosiła 20-30 dolarów. Jednakże nawet takie wyrafinowane urządzenie nie było przewidziane do wykonywania 4-6 tys. zszyć tygodniowo, i to książek o średniej grubości 30-40 kartek.

Drukarnie z reguły znajdowały się poza Warszawą, w okolicach Otwoc­ka, Świdra, w Kobyłce, Komorowie, Pyrach i Laskach, zazwyczaj praco­wały jednocześnie trzy-cztery. To się zmieniało, gdyż drukarnie były prze­rzucane w różne miejsca nawet bez specjalnego powodu, wyłącznie ze względów bezpieczeństwa. Najczęściej wyglądało to tak, że umawiałem się z drukarzem w jakimś podwarszawskim miasteczku czy też gdzieś w lesie. On brał ode mnie samochód, jechał nim do drukarni, gdzie załadowywał go ״urobkiem” i mniej więcej po godzinie zwracał mi samochód. Czekając na drukarza, najczęściej spacerowałem po lesie lub robiłem sobie przejażdżki na rowerze. Jeden z drukarzy, Grzesiek, który działał w okolicach Świdra, a później w Kałuszynie za Chotomowem, przyjeżdżał na spotkania na rowe­rze. Zamienialiśmy się pojazdami - nie zawsze było to przyjemne, szczegól­nie zimą.

Współpracowało ze mną stale dwóch kolejarzy: Zbyszek Ostaszewski i Mirek Laskowski, znani jako Bolek i Lolek albo Piotr i Paweł. Byli maszy­nistami, a w wydawnictwie zajmowali się - po ״Fredku” - kolportażem. W kolportażu pomagał mi również Marek Dutkiewicz (potem współpraco­wałem z nim w składzie). Z kolei u Stefana Zarębskiego, profesora poloni­styki, miałem lokal kontaktowy, gdzie raz na tydzień spotykałem się z róż­nymi osobami. Ze względów bezpieczeństwa takich lokali - nazywaliśmy je spotkaniówkami lub kantorami - było dużo.

122

W zasadzie 99 proc. materiału drukowaliśmy w formacie A4, bo takie mieliśmy offsety7. Potem zaczęliśmy kooperować z drukarniami państwo­wymi, gdzie na boku, po godzinach, drukowano nasze książki (najczęściej w formacie A3). Z jednej strony to było dla nas korzystniejsze, bo odpadało dowożenie papieru i farb - były oczywiście na miejscu - a i jakość druku była dużo lepsza. Poza tym drukowanie zazwyczaj trwało nieporównanie krócej (najczęściej jeden wieczór lub noc), bo wydajność dużych maszyn była znacznie większa niż naszych wysłużonych romayorów8, a kooperują­cy z nami ludzie starali się natychmiast pozbywać ״gorącego towaru”. Z dru­giej zaś strony ryzyko takich przedsięwzięć było nieco większe, bo zakłady poligraficzne były pod specjalnym nadzorem.

Zależnie od formatu książki strona A4 była składana albo na cztery, jeżeli książka miała być w formacie A6, albo na dwa, wtedy dokładano odpo­wiednią liczbę stron. Następnie złożoną książkę zszywano i obcinano giloty­nami skonstruowanymi przez jakichś mechaników na potrzeby firmy. Po­tem składacze cięli i doklejali okładki bądź też - jeśli to był zeszyt - okładki były zszywane razem z książką. Co jakiś czas odbierałem nakład i płaciłem tym ludziom za robotę. Podobnie jak w wypadku kolportażu, miałem odbie­rać towar z punktów zbiorczych. Okazało się jednak, że muszę sam jeździć po drukarniach, co było oczywiście sprzeczne z zasadami bezpieczeństwa, a wynikało z dążenia do przyspieszenia procesu produkcyjnego. Mało tego, skoro już tam jeździłem, to starałem się przywieźć papier, żeby nie było pustych przebiegów. Najpierw więc jechałem do magazynu papieru, gdzie ładowałem samochód. W bagażniku dużego fiata mieściło się około 80 ryz formatu A4. Wychodziło mniej więcej 7-8 toreb po 9-10 ryz. Luzem można było napakować przynajmniej 20 ryz więcej, bo pojedyncze ryzy utykało się w wolne miejsca. To już było całkiem wbrew zasadom bezpieczeństwa. Pamiętam, że brałem papier z Komorowa i woziłem do drukarni do Wołomi­na. Musiałem więc z tym przejechać przez całą Warszawę, a później wrócić z ״urobkiem” z Wołomina do Śródmieścia. Jeżeli już podejmowałem ryzyko przejechania przez całe miasto, to starałem się przewieźć jak najwięcej.

Stopniowo nawiązywałem kontakty ze złodziejami papieru. Nie było to z pewnością postępowanie chwalebne, ale papier nie był normalnie dostęp­ny na rynku. Przy zakupie jednej lub dwóch ryz w sklepie legitymowano klienta i notowano jego dane personalne. Na przeciętny nakład książki (oko­

7 Zob. relacja Adama Borowskiego, Wpogotowiu, przyp. 9.

8 Romayor - typ maszyny drukarskiej.

123

ło 2 tys. egzemplarzy) potrzeba było co najmniej 80 ryz papieru. Mieliśmy kontakt w hurtowni papierniczej, niejakiego pana Kazia, od którego brali­śmy papier na lewo. Pan Kazio bardzo lubił sobie wypić. Gdy zastaliśmy go w domu pod dobrą datą, to wiedzieliśmy, że w hurtowni jest papier. Tacy ludzie jak Kazio współpracowali z nami nie tylko z chęci zysku - na dobrą sprawę skradziony papier mógł sprzedać jakiejś prywatnej inicjatywie, dru­kującej na przykład senniki czy inne tego rodzaju wydawnictwa. Sprzedając nam papier, bardziej ryzykował, bo milicja była w większym stopniu nasta­wiona na ściganie podziemia niż przestępstw gospodarczych.

Papieru nie można było ukraść wprost - musiało być pokrycie w kwi­tach. W związku z tym potrzebne były druki zamówień z fałszywymi pie­czątkami, jakieś upoważnienia odbioru i coś jeszcze. Pan Kazio żądał od nas takich kwitów. Przygotowywała je komórka legalizacji, w szczególności Michał Jankowski, który przez jakiś czas produkował stemple. Bywało tak, że pan Kazio dostał pełną dokumentację i pieniądze, a nie przekazywał nam papieru. Czekaliśmy tydzień, drugi, trzeci, po czym po miesiącu pan Kazio obiecywał papier, ale pod warunkiem że ponownie zapłacimy. Tak było mniej więcej z co piątym transportem. Można powiedzieć: przekręt w przekręcie. Musieliśmy potem to wszystko wliczać w koszty. Taki transport to była jedna paleta, która składała się chyba z 256 ryz.

Przejmowanie transportu miało się odbywać według określonego planu. Pod umówionym sklepem (w okolicach ulicy Bema - tam była hurtownia) mieliśmy czekać na przykład na szarego stara, z takim to a takim numerem bocznym, prowadzonego przez kierowcę z wąsikiem. Kierowcy z kolei mieliśmy powie­dzieć, że jesteśmy od Kazia, i pokazać, gdzie ma jechać, a potem jak najszybciej zrzucić towar. Informacje na temat samochodu i kierowcy przekazywał nam pan Kazio. W praktyce wyglądało to z reguły tak, że podjeżdżał nie star, tylko jelcz, z zupełnie innym numerem, kierowca nie miał wąsika, tylko, powiedzmy, brodę. Na podjęcie decyzji było pół minuty. Na ogół wskakiwało się do szoferki, mówiło, że się jest od pana Kazia, i jechało. Na początku czuliśmy jakiś dresz­czyk emocji, ale później już się do tego przyzwyczailiśmy.

Pamiętam, jak kiedyś zawoziłem załatwiony na lewo papier do garażu na ulicy Orlej, który był naszym magazynem papieru, później też gotowych wydawnictw. Gdy zajechaliśmy pod garaż, okazało się, że klucz od kłódki nie pasuje. Ktoś zmienił kłódkę, dziś już nie pamiętam z jakiego powodu. W każ­dym razie znaleźliśmy się w sytuacji podbramkowej. Kierowca zareagował bardzo nerwowo, stwierdził, że musi być z powrotem w hurtowni najpóźniej za 40 minut. Oczywiście nie mógł do niej wrócić z papierem. Zapowiedział,

124

że jeżeli w ciągu 15 minut nie powiem mu, dokąd jedziemy, to zrzuci papier do Wisły. Dla niego to był ״gorący towar”, nie miał na niego żadnych papie­rów. Gadając półsłówkami przez telefon, złapałem człowieka z rozdzielni elek­trycznej, położonej w okolicach dawnego Dworca Głównego. Pracowało tam dwóch ludzi, jeden z nich miał na imię Mariusz. Przechowywaliśmy czasem u niego w rozdzielni papier. Pracował w wymiarze 24 na 48 godzin, modliłem się więc, żeby akurat był obecny. Na szczęście był i w trybie awa­ryjnym - mimo dużego ryzyka - w środku dnia przyjął do siebie ten papier.

Zdarzały się też ״awarie” produkcyjne. Mieliśmy rzeźnię9 w Pyrach, w ta­kim starym dworku. Któregoś dnia ludzie obcinający książki wywołali pożar. Spaliła się część werandy, pod którą w pośpiechu wysypano niewygaszony popiół z pieca. Na szczęście pożar został zauważony i wezwano straż pożarną, zanim zdążyła się zająć cała chałupa. Pożar nastąpił w konsekwencji trudności technologicznych, z którymi się zmagaliśmy. Z obcinania zostawały niepraw­dopodobne ilości ścinków papieru, które pakowało się do wielkich papiero­wych worów. Trudno było je gdzieś wywieźć, bo towar był trefny i wzbudzał podejrzenia. Ścinki palono więc w piecu. Ci, którzy obcinali książki, najczęściej ociągali się z paleniem, bo to był dla nich stracony czas. Płacono im przecież za obcięte książki, a nie za usuwanie odpadów. Poza tym papier palił się powoli. Rzeźnia była stale zawalona olbrzymimi hałdami ścinków. Skądinąd wiem, że w innej rzeźni Tomasz Krawczyk spalał ścinki po nocach. Rzeźnia w Pyrach była pod moj ą opieką i j a sterowałem tam ruchem rzeźników. W końcu udało mi się od nich wyegzekwować, że po pracy każdorazowo spalali wszystkie ścinki. Po tym pożarze lokal szczęśliwie nie został namierzony.

Aresztowali mnie na początku lipca 1983 r.10, ale tylko na miesiąc. 22 lipca generał11 ogłosił amnestię12 i w tydzień później wyszedłem. Praprzyczyną mojego aresztowania było oczywiście niezachowanie przeze mnie zasad bez­pieczeństwa. Na ulicy Górczewskiej mieszkało dość młode małżeństwo z dwojgiem dzieci. Mieliśmy u nich punkt kolportażu. Działała już wtedy zorganizowana przeze mnie sieć drobniejszych kurierów. Jednym z nich

9 Rzeźnią nazywano pomieszczenie, w którym dużą gilotyną przycinano książki do odpowiedniego formatu, a rzeźnikami - osoby wykonujące tę czynność.

10 Andrzej Kiepurski został aresztowany 7 VII 1983 r. pod zarzutem ״uczestniczenia do 6 VII 1983 r. w Warszawie w nielegalnym związku, w ramach którego sporządzał i rozpo­wszechniał nielegalne wydawnictwa m.in. organ b. NSZZ «Solidarność» - «Tygodnik Ma- zowsze»”. BUiAD IPN, 185n/47, Informacja dzienna MSW nr 188/690 z dnia 10.07.1982 r.

11 Mowa o gen. Wojciechu Jaruzelskim.

12 Chodzi o ustawę o amnestii uchwaloną przez Sejm 21 VII 1983 r.

125

była przyjaciółka mojej starszej siostry - Ela. Aż się paliła do tej roboty. Jeździła maluchem. Ona właśnie obsługiwała punkt kolportażu na Górczew- skiej. Ci ludzie z mieszkania na Górczewskiej nie mogli usiedzieć na miej­scu, działali na dziesięć frontów, łamiąc ewidentnie zasady BHP. Skoro trzy­mali w domu bibułę, to nie powinni organizować u siebie spotkań lub brać udziału w demonstracjach, jak to mieli w zwyczaju. Bezpieka namierzyła ich po tym, jak zaczęli organizować spotkania ludzi z opozycji (nie związa­nych z CDN). Ubecy wpadli, zrobili rewizję i kocioł. Było to akurat tego dnia, kiedy Ela, którą ja zwerbowałem, miała przywieźć bibułę. Niestety, wpadła z całym towarem. Przy okazji zatrzymano też trójkę najbardziej nie­cierpliwych odbiorców. W trakcie przesłuchania Ela nie wytrzymała ner­wowo i powiedziała, że przysłał ją niejaki Kiepurski. Właściwie to jej się nie dziwię - była w bardzo trudnej sytuacji, samotnie wychowywała dwie có­reczki. Wieczorem, o niczym nie wiedząc, zadzwoniłem do niej kontrolnie, aby się zapytać, czy wszystko dobrze poszło. Odebrała jej córka i powie­działa, iż mamusia jeszcze nie wróciła, dzwoniła tylko, że ma problemy. Po tym telefonie już wiedziałem, że coś jest nie tak. Natychmiast wyczyściłem mieszkanie, jak się potem okazało, nie do końca. Później, w trakcie rewizji, coś tam jeszcze znaleźli, ale to już nie miało większego znaczenia. Przyszli po mnie następnego dnia i z miejsca próbowali mnie przesłuchać. Zgodnie z regułami konspiracji, opisanymi między innymi przez Sławka w książce Maty konspirator, odmówiłem zeznań. Nie używali siły, ograniczyli się do łagodnej perswazji i straszenia mnie pałacem Mostowskich13. Dostałem sank­cję za udział w organizacji, której działalność miała pozostać dla władzy tajemnicą, oraz za organizowanie punktów druku i kolportażu wydawnictw i kierowanie nimi.

Na Rakowieckiej spędziłem prawie cztery tygodnie, w ogóle nie nękany. Wypocząłem jak nigdy w życiu. Siedziałem w celi z agentem CIA Bogda­nem Walewskim. (Na początku stanu wojennego zrobili mu głośny proces, dostał dożywocie. Później był chyba jednym z kilkunastu wymienionych na mjr. Zacharskiego). Tuż po ogłoszeniu amnestii wezwał mnie jakiś śledczy i zapytał, czy mam coś do powiedzenia na temat amnestii. Powiedziałem, że nie mam. Pod koniec lipca zostałem wypuszczony.

Moja wpadka była dość typowa. Natomiast dosyć oryginalnie trafił za kratki Sławek Bielecki. Nasze książki woził między innymi taki klasyczny

13 Zob. relacja Piotra Izgarszewa, Dla mnie wszystko zaczęło się po 13 grudnia, przyp. 12.

126

naukowiec, fizyk, którego nazywaliśmy Krasnalem. Na imię miał Andrzej i był bardzo roztargniony. Miał kiedyś zawieźć do jakiegoś mieszkania w wie­żowcu tak zwany urobek oraz komplet materiałów i narzędzi do zszywania. Zabrał zadrukowany papier, ale zapomniał zszywacza. Gdy wrócił z nim i wjechał na odpowiednie piętro, zauważył, że drzwi do mieszkania są wy­ważone. Pomimo że zobaczył w przedpokoju jakichś obcych ludzi, absolut­nie się nie przejął, wlazł do środka. Potem ładnych parę miesięcy przesiedział.

Nie wiadomo, w jaki sposób SB trafiła do tego lokalu. Właśnie w tym mieszkaniu zatrzymali Sławka Bieleckiego, który akurat po coś tam przy­szedł. Sławek był bardzo spostrzegawczy i jeszcze przed wejściem do bu­dynku zorientował się, iż coś jest nie tak. Ponieważ wiedział, że do tego mieszkania ma jeszcze przyjść łączniczka, postanowił na nią poczekać i usiadł na ławce. Zainteresowali się nim jednak ubecy i zatrzymali go. Gdy dziew­czyna nadeszła, Bielecki, by ją ostrzec, zaczął się szarpać i wyrywać, li­cząc, iż się zorientuje i ucieknie. Tymczasem ona przyspieszyła kroku i zaczęła krzyczeć na ubeków, żeby go puścili. W rezultacie oboje zostali zatrzymani i poszli siedzieć*.

Tadeusz Ruzikowski i Paweł Sowiński

* Relacja powstała na podstawie nagrania, które znajduje się w zbiorach Ośrodka KARTA.

127

KAROL KRASNODĘBSKI TAK BYŁO...

Karol Krasnodębski (ur. 1929 r.),
magister inżynier mechanik, kie-
rownik Laboratorium Centralnego
w Zakładach Mechanicznych ״Tar-
nów” w Tarnowie1. W latach 1980-
-1981 przewodniczący Komisji Za-
kładowej NSZZ ״Solidarność”, prze-
wodniczący Delegatury Zarządu
Regionu NSZZ ״Solidarność” w Tar-
nowie. 13 grudnia 1981 r. interno-
wany, zwolniony 30 kwietnia 1982 r.,
ponownie pozbawiony wolności od 10
czerwca do 15 listopada 1982 r. Za-
angażowany w działalność pod-

ziemną. Współzałożyciel i animator tarnowskiego Duszpasterstwa
Ludzi Pracy. Wielokrotnie zatrzymywany przez SB i skazywany
przez kolegia do spraw wykroczeń. Aresztowany po raz kolejny
w lutym 1984 r. i w związku z tym dyscyplinarnie zwolniony z pracy.
W 1986 r. redaktor epizodycznego podziemnego pisma ״Nadzie-
ja”, we wrześniu 1988 r. organizator Komitetu Założycielskiego
NSZZ ״Solidarność” w Zakładach Mechanicznych ״Tarnów”. W la-
tach 1989-1991 poseł na Sejm z listy Komitetu Obywatelskiego
״Solidarność”. Od 1984 r. na rencie.

Nasze przedsiębiorstwo było ważnym zakładem zbrojeniowym, ale pro­dukowaliśmy też obrabiarki, narzędzia i agregaty chłodnicze. Do ״Solidar- ności” należało ponad 90 proc. z blisko sześciotysięcznej załogi, łącznie z dyrektorem. Niektórzy z naszych członków mieli nawet pretensje, że przyj­mujemy do Związku i partyjnych, ale statut na to pozwalał. Już w ostatnich tygodniach przed wprowadzeniem stanu wojennego czuliśmy przez skórę,

1 Zakłady Mechaniczne ״Tarnów” w okresie PRL kilkakrotnie zmieniały nazwę, m.in. Fabryka Obrabiarek Specjalizowanych, Zakłady Mechaniczne ״Ponar-Tarnów”.

128

że coś się musi wydarzyć. W grę wchodziły właściwie dwa warianty: albo władza uderzy, albo dojdzie do rozmów. Pamiętam, że z Komisji Krajowej czy Regionu Małopolska otrzymałem polecenie, aby sprawdzić, czy w Pol­sce południowo-wschodniej nie buduje się jakichś nowych więzień. Dowie­działem się, iż taki obiekt powstał pod Rzeszowem. Był to świeżo oddany zakład karny, czyli po prostu więzienie, eufemistycznie zwane aresztem śled­czym. Tuż przed 13 grudnia 1981 r. w zaufaniu powiedziałem dwóm oso­bom z Komisji Zakładowej, że gdyby coś się ze mną stało, mają mnie zastą­pić i stanąć na czele struktur związkowych. Jedną z tych osób był Emil Kołodziej, niezwykle bojowy robotnik. Ten stanął na wysokości zadania, ale niestety po strajku 13 maja 1982 r.2 został wyrzucony z pracy.

Na 17 grudnia 1981 r. przygotowaliśmy uroczystości upamiętniające ofiary Grudnia 1970. Podczas mszy św. miało się odbyć poświęcenie pierw­szego sztandaru tarnowskiej ״S” - właśnie Zakładów Mechanicznych. Stan wojenny mógł pokrzyżować te plany, a jednak poświęcenie odbyło się w wy­pełnionej katedrze w zaplanowanym terminie. Poświęcenia dokonał ks. bp Piotr Bednarczyk za zgodą ks. bp. Jerzego Ablewicza. Przypuszczam, że był to jedyny w skali kraju przypadek poświęcenia sztandaru ״S” w stanie wojennym.

Stwierdzenie, że ״S” przygotowywała jakieś rozruchy czy zamach sta­nu, jest wymysłem komunistycznej propagandy i nie ma potwierdzenia w fak­tach. W książce Stan wojenny - dlaczego? Wojciech Jaruzelski, powołując się między innymi na członka KC PZPR Stanisława Opałkę z Tarnowa, pi­sze, że w Tarnowskiem pojawiły się bojówki w hełmach z opaskami oraz że nasza KZ ״S” wzywała do rozprawienia się z aktywistami PZPR3. Oczywi­ście jest to wierutne kłamstwo. Tuż przed stanem wojennym w poczcie otrzymałem anonimowy list, pisany jakby ręką dziecka. List ten pokazałem moim najbliższym współpracownikom, w tym Edwardowi Dudkowi i Ta­

2 15-minutowy strajk został zorganizowany na apel Tymczasowej Komisji Koordyna­cyjnej NSZZ ״Solidarność”. W proteście udział wzięła większość załogi. W wyniku represji zwolniono 139 pracowników, po odwołaniach część z nich przywrócono do pracy, 56 stra­ciło jednak pracę definitywnie.

3 ״Oto fragment listu, jaki w grudniu 1981 r. wystosowała organizacja «Solidarności» Zakładów Mechanicznych «Ponar» w Tarnowie: «Wzywamy wszystkie ogniwa Solidarno­ści’ w Polsce, aby przy najbliższej potyczce z komunistami niezwłocznie przystąpić do likwidacji, obojętnie jakimi środkami, wszystkich sędziów, prokuratorów, sekretarzy partii, funkcjonariuszy SB bez względu na płeć, łącznie z rodzinami...». Gdy dziś się to czyta - rzecz wygląda wręcz nieprawdopodobnie. A jednak...”. Cyt. za: Wojciech Jaruzelski, Stan wojenny - dlaczego?, Warszawa 1992, s. 372-373.

129

deuszowi Kurlejowi. Jego treść znała także sekretarka ewidencjonująca pocz­tę. Opócz innych spraw list ten, jako przykład prowokacji bądź schizofre­nii, miałem pokazać na poniedziałkowym (14 grudnia 1981 r.) zebraniu Ko­misji Zakładowej. Do tego już jednak nie doszło. Kiedy SB włamała się 13 grudnia 1981 r. do siedziby KZ, znalazła ten list w moim biurku. O liście przeczytałem w ״Trybunie Ludu” w celi w Załężu4. Zrozumiałem, że list ten był prowokacją SB. Podczas internowania wielokrotnie przesłuchiwał mnie na tę okoliczność esbek Łokieć, który specjalnie do nas przyjeżdżał do Za­łęża. Po pewnym czasie przestał drążyć ten temat. Zapytałem go kiedyś, czy sprawa się wyjaśniła. Odpowiedział krótko, że tak. Moje żądanie o od­wołanie oszczerstwa pozostało bez echa.

Internowany zostałem 12 grudnia 1981 r. o 23.30. Odbyło się to w at­mosferze zastraszenia, krzyków i płaczu żony. Noc spędziłem na tak zwa­nym dołku w tarnowskim więzieniu. W celi było bardzo zimno, swoim kocem podzielił się ze mną Andrzej Sikora. Rano, skutych, załadowano nas do ״suk”. Wiedzieliśmy zaledwie tyle, że jedziemy w uzbrojonym konwoju na wschód, w kierunku granicy. Zatrzymaliśmy się jedynie w Dębicy. Kie­dy minęliśmy Rzeszów, byliśmy już niemal pewni, że jedziemy do Związku Sowieckiego. Samochody skręciły jednak wkrótce w lewo i jeszcze w nie­dzielę 13 grudnia byliśmy w Załężu.

W celi było nas sześciu. Siedziałem między innymi z moim serdecznym przyjacielem i zastępcą w KZ, Tadziem Kurlejem. Kompletna izolacja. Nie wiadomo, kto za ścianą. Nie wolno nam było nawet wyglądać przez okno. Dokuczał brak informacji o najbliższych oraz prawdziwych nastrojach w Pol­sce i na świecie. ״Kołchoźnik”5 karmił nas od rana do wieczora przygnębia­jącą propagandą. Tak było do pierwszych widzeń. Dopiero w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia miałem krótkie, kontrolowane widzenie z żoną. Radość i nadzieja zagościła w naszych sercach dopiero 1 stycznia 1982 r., gdy przybył do nas ks. bp Jerzy Ablewicz. Towarzyszyli mu księża Edward Łomnicki, Michał Bednarz i Kazimierz Kos, którzy udzielili nam bardzo du­żego duchowego wsparcia. W czasie mszy odprawionej przez ks. bp. Je­rzego Ablewicza na korytarzu piętra po raz pierwszy otwarto cele, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, kto siedzi obok. Byliśmy ogromnie wzruszeni.

4 Załęże - miejscowość 6 km na wschód od Rzeszowa. W stanie wojennym miejscowy areszt śledczy został przekształcony częściowo (jedno skrzydło budynku) w obóz interno­wania.

5 Tu: głośnik więzienny.

130

Na poprawę nastrojów w więzieniu wpłynęła nie tylko wizyta tarnow­skich księży, ale także przybycie przewiezionych z Wiśnicza do Załęża kra­kowskich działaczy ״S”6. Dzięki ich bojowej postawie niektóre rygory wię­zienne zelżały. W połowie stycznia uruchomili ״spacerniak” i można już było wychodzić na świeże powietrze.

W końcu lutego 1982 r. zostałem przewieziony do szpitala więziennego przy ulicy Montelupich w Krakowie. Stan mojego zdrowia był kiepski, a Za­łęże nie dysponowało nawet izbą chorych. W szpitalu więziennym dwie cele zajmowali chorzy internowani. Siedziałem tam między innymi z Antonim Ko- paczewskim - szefem Regionu Podkarpackiego ״S”. Po pobycie w tym szpi­talu pozostał mi na pamiątkę metalowy krzyż - imitacja Krzaka Gorejącego, dar robotników z ZPS ״Podhale” z Nowego Targu dla Władka Skalskiego.

Z Montelupich wyszedłem 30 kwietnia 1982 r. Koledzy z pracy załatwili mi skierowanie do sanatorium w Muszynie. 13 maja 1981 r. podziemne struktury KZ ״S” w ZM zorganizowały strajk protestacyjny przeciwko sta­nowi wojennemu i zawieszeniu działalności ״S”. Wielu pracowników zosta­ło wtedy wyrzuconych z pracy.

Po powrocie z sanatorium, na początku czerwca 1982 r., wróciłem do pracy. Na korytarzu, przed gabinetem dyrektora komisarycznego płk. Wła­dysława Bałhanowskiego, spotkałem młodego robotnika wyrzuconego z pracy za ten strajk. Żalił się, że nie ma z czego żyć, że nigdzie nie chcą go przyjąć, a ma żonę i troje dzieci. Przyszedł prosić dyrektora o przyję­cie. Po zameldowaniu w dziale kadr swojej gotowości przystąpienia do pracy zostałem skierowany do dyrektora naczelnego. Był już u niego kie­rownik działu kadr. Nie mogłem się opanować i zrobiłem dyrektorowi w obecności kadrowca straszną awanturę o tych zwolnionych. Po straj­ku zdarzało się, że zwalniali prawie całe zmiany. Odpowiedział, iż takie jest prawo i nic nie jest w stanie zrobić. Nie wiem, czy akurat ta kłótnia coś pomogła, ale dotarły do mnie potem informacje, że część pracowni­ków została przywrócona do pracy.

Mnie nie przyjęto ponownie, tylko kazano wziąć zaległy urlop, a po kilku dniach po raz drugi internowano. Wtedy internowali też inż. Edwarda Dud­ka, członka prezydium KZ NSZZ ״S” w ZM, specjalistę od BHP. Transport do Załęża nie przypominał tego z 13 grudnia. Nie było skuwania w kajdanki i - zamiast ״suki” - elegancka wołga. Internowanie nie było takie uciążliwe

6 Działaczy krakowskiej ״Solidarności” przewieziono z więzienia w Wiśniczu w nocy z 28 na 29 XII 1981 r.

131

jak poprzednio - cele otwarte, swobodne kontakty między piętrami aresztu. Co niedziela msza św. i pomoc żywnościowa - paczki z państw Europy Zachodniej - rozdzielana przez Kościół. Internowani wydawali w obozie pismo ״Krata”, drukowali różne kartki, plakaty. Wśród wielu działaczy nie­podległościowych, których wówczas poznałem, byli: Antoni Macierewicz, Marian Piłka, Wacław Sikora, Jacek Smagowicz, Stefan Jurczak, Bogu­sław Sonik i wielu innych z różnych regionów.

Po wizycie delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża ze Szwaj­carii dostałem dwutygodniową przepustkę i skierowanie na leczenie w kli­nice okulistycznej w Witkowicach pod Krakowem. Wyjście na wolność było okazją do przemycenia wykonanych w Załężu plakatów. Jeden z nich przedstawiał twarz Wałęsy z napisem ״Uwolnić!”, drugi nawiązywał treścią do grudniowej tragedii w KWK ״Wujek”. Stefan Jurczak, Wacław Sikora i Jacek Smagowicz umocowali mi lepcem pliki tych plakatów na plecach i klatce piersiowej. Połowa miała zostać w Tarnowie, a druga połowa trafić do Krakowa. Szczęśliwie udało mi się je wynieść z więzienia.

Po drodze do Witkowic zatrzymałem się w domu na noc. Rano przy­szedł do mnie Adolf Ambrozik, pracownik Delegatury Zarządu Regionu ״S”, któremu pokazałem, co wiozę do Krakowa. Uprosił mnie, bym dał mu jeden z tych plakatów. Już poprzedniego dnia wieczorem przekazałem 50 plakatów Tadeuszowi Kurlejowi. Kiedy Tadeusz wyszedł ode mnie, ubecy chcieli go zatrzymać, ale udało mu się zbiec. Natomiast Ambrozika złapali zaraz pod bramą mego domu. 15 minut później SB była u mnie. Zrobili rewizję, znaleźli plakaty i zamiast na przepustkę do szpitala, trafiłem do więzienia w Tarnowie. Miałem być sądzony w trybie doraźnym, groziło mi od trzech lat wzwyż.

Siedziałem z więźniami kryminalnymi, wobec mnie bardzo życzliwy­mi. Krótko był ze mną w celi jeszcze jeden więzień polityczny. Młody chłopak z Gromnika, Wojtanowicz. Pracował w Zakładach Azotowych. Na terenie kościoła NMP zainstalował głośniki i po mszy św. ludzie wy­słuchali audycji ״S”.

Do mojego procesu ostatecznie nie doszło. Po miesiącu śledztwa proku­rator wojskowy odstąpił od trybu doraźnego i przekazał sprawę do proku­ratury rejonowej w Tarnowie.

W październiku 1982 r. na wiadomość o delegalizacji ״S” podjąłem 14-dniową głodówkę protestacyjną (tyle dni, ile naliczyłem ofiar stanu wo­j ennego). Głodówka odbiła się szerokim echem nie tylko w więzieniu. Zwolnili mnie 15 listopada 1982 r. Później głodowałem jeszcze w 1985 r. w kościele

132

w Krakowie-Bieżanowie7, wspólnie z Anną Walentynowicz i Edmundem Bałuką, u nieodżałowanej pamięci gorącego patrioty proboszcza parafii ks. Adolfa Chojnackiego.

Wróciłem do zakładu, ale nie przyjęli mnie na dawne stanowisko - kie­rownika laboratorium - ale na zwykłego technologa, z najniższą płacą. W za­kładzie panował strach, wszyscy pamiętali o wyrzuconych z fabryki pra­cownikach, nawet z 25-letnim stażem. Po moim powrocie w załogę jakby wstąpił nowy duch. Pamiętam, jak mnie serdecznie witano. Mimo zakazu wychodzenia poza oddziały ludzie stali z kwiatami od samego parteru do mojego pokoju na drugim piętrze. Atmosfera w zakładzie zrobiła się inna i choć niektóre wydziały były zdziesiątkowane, to iskra ״S” się tliła, a poza tym docierała do nas bibuła z zewnątrz.

Po pewnym czasie przez Stefana Jurczaka nawiązałem kontakt z RKS Małopolska. Później, zainspirowany przez ks. Kazimierza Jancarza, współ­tworzyłem Duszpasterstwo Ludzi Pracy. W trzecią niedzielę każdego mie­siąca mieliśmy msze za Ojczyznę. W ich przygotowanie był bardzo zaanga­żowany proboszcz, ks. Edmund Karuk, odważny kapłan, wielokrotnie prze­słuchiwany przez SB. We wrześniu każdego roku, począwszy od 1984 wyjeżdżaliśmy zorganizowaną grupą na kolejne pielgrzymki świata pracy, zapoczątkowane przez śp. ks. Jerzego Popiełuszkę. Pielgrzymkom Mało­polskiej ״S” przewodził ks. Kazimierz Jancarz z Nowej Huty, a poszczegól­nym grupom towarzyszyli kapelani duszpasterstwa, grupie tarnowskiej - najpierw ks. Borowiec, a potem ks. Nowakowski.

Pod koniec lutego 1984 r. zostałem ponownie aresztowany. W więzieniu spędziłem pół roku. Po trzech miesiącach od aresztowania zwolniono mnie dyscyplinarnie z Zakładów za ״usprawiedliwioną nieobecność w pracy trwa­jącą dłużej niż trzy miesiące”. Brak perspektyw na znalezienie jakiejkolwiek pracy zmusił mnie do wyrażenia zgody na przejście na rentę inwalidzką. Zostałem uznany za inwalidę, gdy siedziałem w kryminale (!). Po wyjściu na ״wolność” i przejściu na rentę myślałem o stworzeniu nowego podziem­nego pisma. Ostatecznie udało mi się tego dokonać w lutym 1986r. We współpracy z Leonardem Łąckim wydaliśmy wtedy w nakładzie około ty­

7 19 II 1985 r. w kościele pw. Narodzenia NMP w Krakowie-Bieżanowie Starym roz­począł się Pokojowy Protest Głodowy. Akcja protestacyjna zakończyła się 31 VIII 1985 r. W głodówce uczestniczyło 387 osób z całej Polski, w tym: proboszcz bieżanowskiej parafii ks. Adolf Chojnacki, Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda. Głodujący protestowali prze­ciwko aktom terroru ze strony władzy, m.in. zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki, i doma­gali się uwolnienia wszystkich więźniów politycznych.

133

siąca egzemplarzy pierwszy numer ״Nadziei”. Drugi - i zarazem ostatni - ukazał się z datą 15 kwietnia 1986 r. Pismo drukowane było w Krakowie. Załatwiał to Jerzy Szmid, tarnowianin mieszkający w Krakowie.

Wszystkie nieszczęścia stanu wojennego, które dotknęły bezpośrednio samych internowanych, dotknęły także ich rodziny, a zwłaszcza współmał­żonków. Bez oparcia w żonie, jej odwagi i poświęcenia, moja działalność w ״S” nie byłaby możliwa.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

MARIAN KULECKI Z ROKU NA ROK

Marian Kulecki (ur. 1940 r.), robot-
nik, działacz NSZZ ״Solidarność”
w Zakładach Chemicznych Organi-
ka-Benzyl i Zakładach Metalowych
im. gen. Karola Świerczewskiego
״Predom-Mesko”. W stanie wojen-
nym pracował w podziemnych
strukturach ״Solidarności” w Skar-
żysku-Kamiennej.

Tworzyłem struktury ״Solidarności” w Zakładach Chemicznych Orga- nika-Benzyl w Skarżysku-Kamiennej1 od samego początku, to jest 1980 r., a później, po zmianie miejsca zatrudnienia, należałem do niej w ״Mesko”. Przed grudniem 1981 r. nastroje u nas w mieście były spokojne, niczego nie przewidywaliśmy. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Skarżysko stanowiło enklawę ciszy, było na uboczu. Żyliśmy oczywiście posiedze­niem ״krajówki”2, ale bezpośrednio u nas nic się nie działo.

W soboty i niedziele mieliśmy zmiany 12-godzinne, gdyż pracowaliśmy w ruchu ciągłym. 12 grudnia 1981 r. akurat zastępowałem kolegę i zmiana mi się wydłużyła do 24 godzin. Moje miejsce pracy, tak zwana hartownia, znajdowało się przy bramie wjazdowej do ״Mesko”. Miałem stąd dobry widok na to, co się działo przy wejściu. Oprócz nas pracowały wtedy tylko służby utrzymania ruchu. Tamtą noc z 12 na 13 grudnia zapamiętałem do­skonale.

1 Zakłady te - oprócz ״Mesko” i PKP - miały wówczas najliczniejszy związek ״Solidar- ności” w Skarżysku-Kamiennej.

2 W dniach 11-12 XII 1981 r. odbyło się posiedzenie Krajowej Komisji NSZZ ״Solidar- ność” w Gdańsku. Sytuacja w kraju była napięta i od decyzji ״krajówki” mogło wiele zależeć.

135

Wszystko zaczęło się około godziny 18. Usłyszeliśmy warkot silników samochodowych i odgłos wjeżdżających pojazdów. To nas zaskoczyło, zwłaszcza że dzień był wolny i późna pora. Otworzyliśmy drzwi i zobaczy­liśmy samochody wojskowe. Wysypali się z nich żołnierze - pod bronią, w hełmach. Byliśmy zdumieni, myśleliśmy, że to jakieś ćwiczenia, demon­stracja siły i odzew na to, co się dzieje w Gdańsku. Przez okno patrzyliśmy, jak wojsko zajmowało zakład. W pierwszej kolejności podmienili straż prze­mysłową na wartowniach.

O godzinie 20-21 ktoś zaczął ostro dobijać się do naszych drzwi. Bryga­dzista Stanisław Mańtusz otworzył i wtedy do pomieszczenia weszło kilku żołnierzy z podporucznikiem, wszyscy w hełmach, z bronią wymierzoną w naszym kierunku. Oficer powiedział nam, że został wprowadzony stan wyjątkowy - nie wojenny. To mi utkwiło w pamięci. Dodał, że władzę przejęło wojsko i wszelkie nieodpowiedzialne działania mogą spowodować nieobliczalne skutki. Żołnierze mieli rozkaz interweniować - takich słów użył - w każdej podejrzanej sytuacji, a w skrajnych przypadkach otworzyć ogień. Byliśmy zaskoczeni, nikt się nie odezwał. Kiedy żołnierze wyszli, zamknęliśmy się i przesiedzieliśmy tak do rana. Dopiero w domu dowie­działem się o wszystkim.

W następnych dniach odczuliśmy, na czym polega tak zwana władza wojskowa w zakładach. Zresztą były to zakłady S - tak nazywało się wtedy zbrojeniówkę - produkcji wojskowej. Przed Bożym Narodzeniem dowie­dzieliśmy się, iż jesteśmy teraz zakładem zmilitaryzowanym, co pociąga za sobą między innymi zmiany w kodeksie pracy. W skali internowań zorien­towałem się dopiero po południu 13 grudnia i w dniach następnych. W za­sadzie całe zakładowe władze ״Solidarności” i najbardziej aktywni działacze w ״Mesko” zostali zatrzymani3.

Po pierwszych internowaniach w Zakładzie nr 5, tak zwanej narzędziowni, ktoś próbował strajkować, ale szybko załagodzono sytuację. Z tych najbardziej opornych internowano między innymi Edmunda Borowca i Mieczysława Woźniaka, a resztę niewygodnych usunięto z pracy. Pamiętam, że wykorzystano ten moment, aby zwolnić część pracowników z innych zakładów - tych, którzy nie byli na listach internowanych, ale stanowili ״zagrożenie” dla kraju.

3 Internowani zostali m.in.: Marian Abramczyk, Włodzimierz Herman, Władysław Ja­kubczyk, Wojciech Markiewicz, Krzysztof Nurzyński, Ryszard Sztando, Mieczysław Woź­niak i Józef Wójcik.

136

Coś się zaczęło dziać dopiero w lutym-marcu 1982 r. Wtedy u mnie w domu zaczęły się rewizje, powtarzali je stale co dwa-trzy tygodnie. Zda­rzało się, że zatrzymywano mnie na kilka czy kilkadziesiąt godzin na milicji. Wzywano mnie często na tak zwane rozmowy wyjaśniająco-ostrzegawcze.

W czasie wielkiego postu, na wiosnę 1982 r., zaczęły się pojawiać niele­galne druki ulotne w ״Mesko”, zrobione na powielaczu spirytusowym. Pierw­szy, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, zawierał napis: ״Matko, prowadź nas do zwycięstwa i wolności. NSZZ «Solidarność». Mesko”. Nie wiem, kto go zrobił. Pierwszy kontakt z tymi drukami miałem przez - wspo­mnianego wcześniej - Stanisława Mańtusza, który poprosił mnie o rozpro­wadzenie około 50 sztuk ulotek wśród znajomych. Pamiętam, że ktoś dał mi jeden egzemplarz skarżyskiej gazetki podziemnej, którą moja małżonka4 ręcznie przepisywała, a ja roznosiłem. Potem gazetka zaczęła wychodzić w coraz większym nakładzie. Część egzemplarzy, ponumerowana, nosiła tytuł ״Biuletyn Mesko”.

Gdzieś w lutym mój znajomy Krzysztof Głomb poprosił mnie na spotkanie do kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego5. Z obecnych na spotkaniu zapamiętałem Mieczysława Woźniaka i Józefa Sokołowskiego. Postanowiliśmy wtedy zorganizować - pod egidą Kościoła - Trzeźwościowe Duszpasterstwo Ludzi Pracy. Stało się ono przykrywką dla naszej działalności konspiracyjnej, która wówczas na dobre się rozpoczęła. Jako ciekawostkę podam, iż w nomenklaturze esbeckiej zwana była organizacją NSJ, o czym dowiedziałem się podczas jednego z przesłuchań6. Po roku zamieniliśmy siedzibę na Sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej przy ulicy Wileńskiej (wówczas Białej). Proboszczem był tam ks. kanonik Jerzy Karbownik, a naszym bezpośrednim opiekunem ks. Dariusz Stańczyk.

Nasza działalność przechodziła różne etapy, w zależności od sytuacji w kraju. Na początku ograniczała się do cyklicznych spotkań, na których omawialiśmy bieżącą sytuację w Skarżysku i w kraju. (Te informacje czer­paliśmy głównie z Radia Wolna Europa). Później zastanawialiśmy się, co możemy zrobić w mieście. Z czasem na naszych zebraniach zaczęły się pojawiać różne wydawnictwa opozycyjne - regionalne, na przykład poje­

4 Mowa o Elżbiecie Kuleckiej.

5 Kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego mieści się przy al. Niepodległości 77.

6 Wszystkie dokumenty poświadczające moje zatrzymania i aresztowania, a w końcu pobyt w więzieniu, przekazałem Komisji Interwencji i Praworządności Zofii i Zbigniewa Romaszewskich.

137

dyncze egzemplarze ״KOS «Solidarność» Region Świętokrzyski”, i krajo­we. Niektóre artykuły z tych pism zostały przedrukowane w ulotkach skar­żyskich. Na naszych dwóch lub trzech spotkaniach był - nie znany mi wtedy z nazwiska - Ryszard Gawlik z Kielc. Przywoził ״KOS-a”, a ode mnie zabierał teksty do druku - takie rozważania historyczne. Powoli zaczął się unas organizować kolportaż, obejmujący druki ulotne, prasę i książki. Rozprowadzaliśmy je w naszej społeczności, ale nie tylko. Wsiadaliśmy z Woźniakiem do pociągów na trasie Skarżysko-Radom lub Skarżysko- -Kielce i część druków zostawialiśmy w przedziałach, pozostałe roznosili­śmy po wsiach. Moja żona jeździła do Warszawy po książki, gdzieś na Wolę. Nie pamiętam, do kogo i konkretnie po co. W drugiej połowie 1983 r. kol­portowaliśmy przede wszystkim wydawnictwa SOWY7. Tu przy okazji warto wspomnieć, że zorganizowaliśmy stoisko z wydawnictwami przy Sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej (jeszcze w trakcie budowy). W sto­isku obok wydawnictw legalnych leżały te z drugiego obiegu. Wierni mogli bez przeszkód je kupować czy oglądać. Kiedyś na mszy ks. Karbownik powiedział o ostrym proteście Służby Bezpieczeństwa skierowanym do Jego Ekscelencji Biskupa Ordynariusza Edwarda Materskiego, w którym to li- ście-proteście napisano, że ks. Jerzy Karbownik, wespół z Marianem Ku- leckim i innymi osobami (nie wymienionymi), prowadząc nielegalną agen­turę wydawnictw podziemnych, stwarza zamęt, zamieszanie i dąży do stworzenia niepokojów społecznych8.

Nasza praca polegała też na udzielaniu pomocy materialnej rodzinom osób internowanych, aresztowanych bądź zwolnionych z pracy. Zbigniew Kijak, dzięki temu, że miał rodzinę i znajomych na wsi, dostawał od rolni­ków spod Lipowego Pola czy Mirca żywność, na przykład pół świni. Ra­zem roznosiliśmy paczki potrzebującym, według listy, którą miał Kijak. Była to jednak pomoc znikoma w stosunku do potrzeb.

Organizowaliśmy systematycznie msze za Ojczyznę, ze sztandarem ״So- lidarności”, który udało się wynieść w pierwszych dniach stanu wojennego z ״Mesko”. Msze były odprawiane w ostatnią niedzielę miesiąca o godzinie 18 w Skarżysku, na osiedlu Zachodnim, w kościele św. Józefa Robotnika9,

7 Było to już po zniesieniu stanu wojennego, kiedy - jako ostatni - zostali wypuszczeni na wolność drukarze Skarżyskiej Oficyny Wydawniczej, tj. Ryszard Tomtas i Jarosław Malik vel Krzysztof Wolski. Obaj na emigracji (2001).

8 Fragmenty listu ks. Karbownik przeczytał w czasie adwentu w 1982 r. Oryginał listu, niestety, się nie zachował.

9 Kościół pw. św. Józefa Robotnika mieści się przy ul. Legionów 64.

138

sprawującym jednocześnie patronat nad działalnością związkową. Uczest­niczyłem w nich, począwszy od trzeciej, z wyjątkiem okresu aresztowania. Ponadto organizowałem dla zaprzyjaźnionych dzieci wycieczki do Warsza­wy, na cmentarz Powązkowski. Robiłem im lekcje prawdziwej historii, opo­wiadałem o wszystkich zatajanych wówczas faktach.

Przez cały czas, to znaczy do 1985r., kiedy to zostałem aresztowany i uwię­ziony, w klapie marynarki nosiłem znaczek ״Solidarności”. Ponieważ nie było na nim skrótu NSZZ przed nazwą główną, milicja nie mogła mi nic zrobić.

Można powiedzieć, że z roku na rok rozwijałem działalność. Oprócz kolportażu wydawnictw podziemnych w całym Regionie Świętokrzyskim, brałem udział w pracach Komisji Interwencji i Praworządności Zofii i Zbi­gniewa Romaszewskich10.

Małgorzata Ptasińska

10 Szerzej o Komisji Interwencji i Praworządności NSZZ ״Solidarność” zob. relacja Sta­nisławy Gawlik Z potrzeby serca, przyp. 9. Z Regionu Świętokrzyskiego w pracach komisji uczestniczyli Stanisława i Ryszard Gawlik, Jerzy Stępień i Mieczysław Woźniak.

139

LEONARD ŁĄCKI WOLNI I SOLIDARNI

Leonard Łącki (ur. 1938 r.), pracow-
nik Zakładów Mechanicznych ״Tar-
nów” w Tarnowie, działacz NSZZ
״Solidarność”. W stanie wojennym
wydawca i redaktor pierwszego pod-
ziemnego pisma w Tarnowie ״Wolni
i Solidarni”, a następnie ״Tarniny”
i ״Nadziei”. Wiosną 1982 r. współza-
łożyciel Tymczasowej Tarnowskiej
Komisji Koordynacyjnej ״Solidar-
ność”, a następnie TTKK ״Solidar-
ność” Robotników i Chłopów.
Aresztowany 26 sierpnia 1983 r., zwol-
niony 15 września 1983 r. Od 24 lu-

tego do 28 lipca 1984 r. ponownie w areszcie. Na przełomie lat
1999/2000 przewodniczący Ruchu Społecznego Akcja Wyborcza
״Solidarność” w Tarnowie. Obecnie na emeryturze.

Nie wierzyłem, że komuniści pozwolą ״Solidarności” swobodnie dzia­łać. Jesienią 1981 r. Andrzej Małeta dostarczył mi dokument na temat stra­tegii niszczenia naszego Związku. W dokumencie między innymi wzywano członków PZPR, aby wchodzili w struktury ״S”, po to by głosić radykalne hasła, na przykład ״a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”, oraz rozpowszechniać fałszywe informacje, że ״S” będzie mordować par­tyjnych i ich rodziny. Pismo zawierające 45 tego rodzaju punktów przeka­załem KZ NSZZ ״S” Zakładów Mechanicznych w Tarnowie, nie potrakto­wano tego jednak poważnie. Mimo to na wielu zebraniach związkowych przestrzegałem, że komuniści będą próbowali nas zniszczyć, i mówiłem, że stoimy w obliczu dużego zagrożenia.

Pracowałem wtedy jako tokarz na Wydziale Narzędzi Trzpieniowych. Ponad 90 proc. załogi należało, podobnie jak w całym naszym zakładzie (około 6 tys. pracowników), do NSZZ ״S”. Byłem zwykłym, ale aktywnym członkiem związku, jednym z założycieli Komitetu Przeciw Przemocy, któ­

140

rego inicjatorem był Wacław Mojek. Pamiętam, że na jednym z zebrań, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego, związkowcy z rolniczej ״Solidar- ności” zapowiedzieli, że w razie ataku na związek będą ścinać drzewa, aby zatrzymać na drogach czołgi. Wtedy wstałem i zapytałem: ״Czy naprawdę będziecie na tyle odważni i przeciw czołgom wystąpicie z gołymi rękami? Czy naprawdę się na to zdobędziecie, czy jesteście gotowi do takich czy­nów, zastanówcie się?”.

O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się rano 13 grudnia 1981 r. chyba z radia lub telewizji, dokładnie już sobie nie przypominam. Następnego dnia poszedłem do pracy. W zakładzie panowało ogólne przy­gnębienie. Nasz przewodniczący Karol Krasnodębski i jego zastępca Tade­usz Kurlej zostali internowani. Inżynier Krasnodębski, przewidując możli­wość rozprawienia się ze Związkiem, już wcześniej wyznaczył swego tajnego zastępcę - Emila Kołodzieja, członka KZ.

Rano 14 grudnia 1981 r. Kołodziej zwołał pracowników do hali nr 100 na Wydziale Montażu Obrabiarek. Ogłoszono tam strajk, do którego przy­stąpiła prawie cała załoga zatrudniona na pierwszej zmianie. W środku hali produkcyjnej ustawiono na podwyższeniu drewniany krzyż, naprędce zro­biony w zakładowej stolarni. Spośród strajkujących na czoło protestu wy­sunęli się Stanisław Gaweł, Emil Kołodziej, Stanisław Tadel, Stanisław Kuta i jeszcze kilku innych. W tym czasie w biurze Komisji Zakładowej ״S” straż przemysłowa na polecenie SB, w obecności członka KZ inż. Dudka, zabez­pieczała wszystkie dokumenty naszego Związku.

Strajkujący skandowali hasła, żadając powrotu internowanych: Krasno- dębskiego i Kurleja. Jeden z najaktywniejszych uczestników protestu Stani­sław Kuta oświadczył dyrektorowi, inż. Jerzemu Jezierskiemu (wkrótce odwołanemu ze stanowiska), także członkowi ״S”, któremu asystował ma­jor albo podpułkownik ludowego Wojska Polskiego, że nie rozejdziemy się, dopóki nie wrócą internowani. Spodziewaliśmy się w każdej chwili ZOMO.

Kiedy zbliżała się godzina 12, wystąpiłem z tłumu, podszedłem do po­destu z krzyżem i rozpocząłem modlitwę Anioł Pański, a następnie odmó­wiłem różaniec. Wszyscy zgromadzeni przyłączyli się do modlitwy. To dodało ludziom siły i otuchy. Przez cały czas próbowano nas zastraszyć, wzywano do rozejścia się, przypominano, że pracujemy w zakładzie zmi­litaryzowanym.

Tak dotrwaliśmy do godziny 15, kiedy przyszła druga zmiana. Ludzi było już mniej, postanowiłem więc pozostać w zakładzie. Wtedy podeszły do mnie kobiety z wydziału i poprosiły, abym przerwał strajk, ponieważ

141

mam czwórkę dzieci1. Jeden z kolegów, elektryk Ryszard Paluchowski, obiecał, że mnie zastąpi. Uległem i wróciłem do domu.

Następnego dnia, 15 grudnia 1981 r., o 8 zaczęliśmy strajk od nowa, ale było nas już mniej i wyraźnie dało się odczuć spadek nastrojów. Ogłoszono, że jeżeli nie zaprzestaniemy strajku, zostaniemy zwolnieni. Zastraszeni lu­dzie ulegli presji i tak zakończył się nasz protest.

Ostatecznie 16 grudnia załoga wróciła do pracy. Jeszcze tego samego dnia spotkałem się ze Stanisławem Kutą. Umówiliśmy się, że nadal będziemy przychodzić do hali nr 100 na modlitwę. Kilka dni później Kutę wzięła SB. Pytali też, kim był człowiek, który prowadził modlitwę. Nikt mnie nie wydał.

Jeszcze przed stanem wojennym na 16 grudnia 1981 r. mieliśmy zaplano­wane poświęcenie sztandaru naszej ״Solidarności”. W czasie strajku udało się go wynieść z zakładu sekretarce KZ NSZZ ״S” Emilii Mirek. Spodziewała się dziecka i lekarz zakładowy dał jej zwolnienie, dzięki czemu mogła opuścić fabrykę w godzinach pracy. Sztandar ten wyniosła na sobie, a ponieważ była już w zaawansowanej ciąży, nie wzbudziła podejrzeń strażników przy bramie.

Sama uroczystość poświęcenia odbyła się zgodnie z planem w środę 16 grudnia 1981 r. w tarnowskiej katedrze. Ludzie wchodzący do katedry przypinali sobie czarne kokardy, które leżały na tacy przy wejściu. Na mszy św. zgromadziło się około 3 tys. wiernych. Sztandar został umiesz­czony przed ołtarzem. Poświęcenia dokonał bp Piotr Bednarczyk. Po mszy alumni wynieśli zwinięty sztandar do zakrystii. Potem został ukryty wjednej z krypt katedry.

W naszym zakładzie była duża grupa, która w następnych tygodniach, codziennie o 12, wyłączała maszyny i modliła się na Anioł Pański w intencji zwolnienia internowanych. Zaczęliśmy też zbierać składki, jak się wtedy mówiło, na 3״ K”, czyli na Krasnodębskiego, Kurleja i Kutę. Ja zbierałem na swoim wydziale i przyjmowałem z innych: M-8 i tak zwanej hali ״zbroje- niówki”. Część pieniędzy przekazywałem rodzinie Wacława Mojka, a pozo­stałe - do ośrodka pomocy internowanym, zorganizowanego przez ks. prof. prałata Edwarda Łomnickiego.

W lutym lub marcu 1982 r. zacząłem wydawać pismo ״Wolni i Solidar­ni”, przepisywane na maszynie w nakładzie około 50-100 egzemplarzy. Ukazywało się do maja 1982 r. Na maszynę do pisania złożyłem się ze szwa­grem Józefem Jamrozem. Kupiliśmy ją jeszcze w grudniu 1981 r., kilka dni

1 W maju 1981 r. Leonard Łącki stracił w wypadku kolejowym żonę i od tego czasu samotnie wychowywał czwórkę dzieci.

142

po stanie wojennym. Kosztowała 17 tys. zł, znacznie więcej niż moja ów­czesna wypłata.

Nawiązaliśmy wtedy kontakt z mieszkającym w Grabnie Kazimierzem Gackiem2, który przepisywał nasze teksty. Początkowo ja byłem autorem większości artykułów. Nawoływałem w nich do niepoddawania się komu­nistom, niewierzenia w ich kłamstwa, a przede wszystkim mocnego trwa­nia w wierze. Jako ״Solidarność” oddaliśmy się wtedy Matce Boskiej Częstochowskiej, wierząc, że nie może zostać zwyciężona.

Po przeczytaniu kilku moich tekstów koledzy, między innymi Emil Koło­dziej, przestrzegli mnie, że SB bardzo szybko się zorientuje, że to ja jestem ich autorem. Kołodziej obiecał wówczas, że pozna mnie z jakimś studentem, który mógłby pisać dla nas artykuły. Był nim Zdzisław Sumara, który bardzo dobrze wywiązał się z tego zadania. Skontaktował mnie również z Teresą Pazdyką a ta z kolei ze Stanisławem Gawłem z Żabna, do którego przenieśliśmy drukowanie. Tam drukowaliśmy już na matrycach białkowych, przygotowywanych przez Kazimierza Gacka lub Zdzisława Sumarę. Pomagała im Zofia Bulska.

Po jakimś czasie uznaliśmy, że choćby ze względów bezpieczeństwa pismo nie może być kolportowane tylko w ZM ״Tarnów” i musimy ko­niecznie dotrzeć z nim do innych fabryk. W tym celu przez Martę Mojek, żonę Wacława, nawiązaliśmy kontakt z Kazimierzem Zarańskim z Zakła­dów Azotowych3 (zakłady te reprezentowali także Franciszek Simajchel i Ro­man Socha), a przez jego żonę Elżbietę, pielęgniarkę, mieliśmy łączność ztarnowskim szpitalem.

W ciągu kilku następnych tygodni nawiązaliśmy kontakt z prawie wszyst­kimi ważniejszymi zakładami Tarnowa, w tym z ludźmi, którzy tam działali

2 Kazimierz Gacek drukował w Wojniczu pierwsze dziesięć numerów podziemnego dwu­tygodnika ״Tarnina”, w nakładzie ok. 500 egzemplarzy. Pismo to ukazywało się od 20 IX 1982 r., od 18 XI 1982 r. wychodziło jako ״Tarnowski Biuletyn Informacyjny”, a od 18 I 1983 r. ponownie jako ״Tarnina”. Redagowaniem tekstów zajmował się Bronisław Wiatr. Autorami byli m.in.: Karol Krasnodębski, Leonard Łącki, Barbara Wiatr i członkowie TTKK ״Solidarność”. Teksty odbierał Leonard Łącki i przekazywał je Zofii Bulskiej, która wyko­nywała matryce, po czym gotowe matryce oddawał Gackowi. Od numeru 11 ״Tarninę” drukowali: Zbigniew Król, Jerzy Lizak i Mieczysław Pyrcz - w Kuziach i Woli Mędrzechow- skiej oraz Marian Kogut w Klikowej, a także Marian Chuchrowski w Mikołajowicach. Od 15 IV 1983 do początku 1984 r. ukazywała się ״Tarnina II”. Po aresztowaniach wiosną 1984 r., m.in. Leonarda Łąckiego, i rozbiciu ״starej” redakcji wyszło jeszcze kilka numerów drukowanych na Powiślu (m.in. w Dąbrowie Tarnowskiej, Szczucinie, Radgoszczy).

3 Zakłady Azotowe (ZA) w Tarnowie, największe przedsiębiorstwo w mieście, zatrudnia­jące ok. 12 tys. pracowników, z czego ponad 80% należało do ״Solidarności”. Po 13 XII 1981 r. przewodniczący KZ NSZZ ״Solidarność” Andrzej Sikora i Andrzej Bahr zostali inter-

143

w tajnych strukturach. Oprócz ZM ״Tarnów” - Marian Pamuła, Stanisław Tadel, Stefan Kuczek, Stanisław Gaweł, były to: Fabryka Silników Elek­trycznych ״Tamel” - Władysław Zawirski i Wiesław Błażejewski, Chłodnia - Bronisław Wiatr, Huta Szkła Gospodarczego - Jerzy Świątek, Fabryka Maszyn Pralniczych ״Pralfa” - Halina Socha i Andrzej Bulski. Niebawem przez pracownika ZM ״Tarnów” Jana Chochoła zaczęliśmy współpracę z POM-em w Tarnowcu.

Zrodziła się wtedy pilna potrzeba powołania jakiejś struktury ponadza- kładowej, która miałaby prowadzić bieżącą działalność, ale w żadnym wy­padku nie mogłaby zastępować legalnych władz Związku, wybranych przed 13 grudnia 1981 r. Mieliśmy pozostać tylko dublerami.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w marcu 1982 r. w lasku w Woli Rzę- dzińskiej koło Tarnowa. Prócz mnie obecni byli Roman Socha z Zakładów Azotowych, Franciszek Simajchel, niezwykle oddany Związkowi (przeka­zał samochód na nasze potrzeby i dzięki temu mieliśmy kontakt z Krosnem, Jasłem, Nowym Sączem, Mielcem), i Karol Kołodziej, były żołnierz AK, łącznik między ZM ״Tarnów” a Szpitalem Wojewódzkim. Wszyscy byliśmy zwolennikami głębokiej konspiracji.

Następne spotkanie odbyło się w domu Daniela Kasprzyka, w Tarnowie, przy ulicy Buczka 24. Wzięli w nim udział nieżyjący już Roman Pasierski, Stanisław Tadel, Roman Socha, Stanisław Gaweł i Stefan Kuczek. Oma­wialiśmy przygotowania do strajku 13 maja 1982 r. Ustaliliśmy, że następne spotkanie odbędzie się u Stanisława Gawła w Żabnie i tam doprecyzujemy szczegóły4. I rzeczywiście w maju tego roku zebraliśmy się tam w posze­

nowani. 14-15 XII 1982 r. został ogłoszony strajk w Zakładach Aparatury Chemicznej, jednym z 21 zakładów wchodzących w skład ZA. Protest zorganizowali: Józef Koziara, Tadeusz Krupski, Stanisław Zabawski i Kazimierz Zarański. Inicjatorami podziemnej działal­ności w ZA byli: Eugeniusz Bednarczyk, Adam Bednarz, Antoni Lis, Anna i Jan Lorenowi- czowie, Jerzy Sosin i Kazimierz Zarański. Od 7 VII 1982 do 20 IV 1983 r. ukazywał się ״Biuletyn Informacyjny Komitetu Oporu Społecznego Azoty” (redagowali go Anna i Jan Lorenowiczowie oraz Jerzy Sosin). 10 XI 1982 r. na apel Tymczasowej Komisji Koordyna­cyjnej NSZZ ״Solidarność” po delegalizacji Związku przez Sejm PRL Józef Koziara, Roman Nowak, Kazimierz Zarański i Stanisław Zabawski zorganizowali w Zakładzie Budowy Apara­tury Chemicznej manifestację. Grupa ok. 150-250 pracowników odśpiewała Boże, cos Pol­skę. W Zakładzie PCW samotnie strajkował Szymon Polek. Po zakończeniu pierwszej zmia­ny pracownicy ZA (ok. 1000-2000 osób) zebrali się przy bramie nr 1 i przeszli do kościoła w Mościcach na mszę św.

4 W spotkaniu, poza gospodarzem, uczestniczyli Stanisław Gaweł, Wiesław Błażejewski - ״Tamel”, Leonard Łącki i Stanisław Tadel - ZM ״Tarnów”, Roman Socha - Zakłady Azotowe, Jerzy Świątek - Huta Szkła Gospodarczego ״Vitropol”.

144

rzonym gronie i powołaliśmy Tymczasową Tarnowską Komisję Koordyna­cyjną ״Solidarność”.

Na 13 maja 1982 r. podziemna TKK ״Solidarność” wezwała do ogólno­polskiego strajku w obronie uwięzionych5. Postanowiliśmy go zorganizo­wać i zamanifestować poparcie dla ״Solidarności”, ale tak, by nie narażać załogi na zbytnie represje. Wiedzieliśmy, że ludzie mają rodziny na utrzyma­niu i dlatego muszą gdzieś pracować. Chodziło o to, aby każdy, kto przerwie pracę, mógł to jakoś wytłumaczyć. Każdy pretekst był dobry: ból brzucha, wyjście do toalety, zamyślenie itp. Wydaliśmy setki ulotek z apelem o strajk.

13 maja o godzinie 12 prawie cała załoga ZM ״Tarnów” przerwała pra­cę. Wrażenie było niesamowite. Niestety, w innych tarnowskich zakładach nie było odzewu, pomimo że do nich również dotarły ulotki z naszym ape­lem. Następnego dnia z pracy zwolniono 220 osób6, w tym Stanisława Gawła, Wiesława Kowalskiego, Emila Kołodzieja, Józefa Czubę, uznanych za inspi­ratorów akcji. Za posiadanie ulotek nawołujących do strajku SB aresztowa- ło7 Elżbietę Zarańską, pielęgniarkę tarnowskiego szpitala. W Krakowie wy­toczono jej proces i skazano na jeden rok więzienia (zwolniono ją po dziewięciu miesiącach).

Wyrzuceni z ZM ״Tarnów” Gaweł i Kowalski zatrudnili się potem w ״Che- mobudowie”, gdzie Gaweł nawiązał kontakt z Jerzym Lizakiem, a przez niego z Mieczysławem Pyrczem. Zasługą Lizaka i Pyrcza było zbudowanie podziemnej struktury ״S” w całym powiecie Dąbrowa Tarnowska, a na­stępnie rozbudowanie jej od Zakliczyna po Mielec. W tych dwóch ostatnich miejscach aktywnie działali Jan Pawlina i Stanisław Kalita.

Na przełomie czerwca i lipca 1982 r. TTKK postanowiła zastąpić ״Wol- nych i Solidarnych” nowym pismem - ״Tarnina”. Powielano je między in­nymi w Mikołajowicach, u Mariana Chuchrowskiego (pośredniczył Andrzej Olejnik, który w latach 1987-1989 wydawał pismo ״Świat Pracy”), i w Kli­kowej, u Mariana Koguta. Ukazały się 33 numery.

8 września 1982r. żegnaliśmy w Tarnowie peregrynujący po diecezji obraz Matki Bożej. Zwróciliśmy się z apelem, aby wszyscy sympatyzujący

5 22 IV 1982 r. Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ ״Solidarność” wydała apel ״w sprawie form protestu w dniu 13 maja 1982 r.”, w którym napisała m.in.: ״Wzywamy, by 13 maja zakłady w całym kraju przerwały pracę od 12.00 do 12.15. Upominamy się o wol­ność dla działaczy zakładowych, dla władz Związku z Lechem Wałęsą na czele (...)”, zob. ״Tygodnik Mazowsze” 1982, nr 11, s. 1.

6 Ostatecznie po odwołaniach nie przywrócono do pracy 56 osób.

7 Elżbieta Zarańska została aresztowana 7 V 1982 r.

145

z ״S” przyszli na tę uroczystość z kwiatami - białymi lub czerwonymi. Po pożegnaniu obrazu Matki Bożej działacze ״S” Marian Pamuła i Kazimierz Gdowski8 i inni spontanicznie ułożyli pod katedrą krzyż z kwiatów, który dotrwał do 4 grudnia 1982 r. Tego dnia zastąpiono go stalową konstrukcją o obwodzie 35 m i 14 m długości. Wykonali ją Józef Słempniewicz i Wód­ka, obaj z WPK ״Tarnów”. Krzyż konspiracyjnie przewieziono na plac przed katedrą i błyskawicznie wypełniono go kwiatami9. Tajna TTKK wzięła krzyż pod opiekę jako symbol ״Solidarności”. Przebywający wówczas w pobli­skim więzieniu Karol Krasnodębski opowiadał później, że słyszał dochodzą­cy spod krzyża śpiew i modlitwy w jego intencji.

W zebraniach Tymczasowej Tarnowskiej Komisji Koordynacyjnej ״Solidar- ność” uczestniczyło od 9 do 30 osób. Współdziałał z nami wtedy Józef Baran. Właśnie dzięki jego kontaktom docieraliśmy do Żegociny i Jasła. Mieliśmy coraz lepsze związki z rolniczą ״S”. W lutym 1983 r. na jednym ze spotkań przemianowaliśmy TTKK na Tarnowską Tymczasową Komisję Koordyna­cyjną ״Solidarność” Robotników i Chłopów. Uznaliśmy, że nie czas na po­działy, a walka z komunizmem jest wspólnym celem robotników i chłopów.

W kilka dni po powołaniu TTKK RiCh zostaliśmy przyjęci przez ordyna­riusza diecezji tarnowskiej ks. bp. Jerzego Ablewicza. W spotkaniu z nim, o które zabiegałem od jakiegoś czasu, oprócz mnie uczestniczyli Franciszek Simajchel, Roman Socha, Roman Pasierski, Stefan Kuczek. Spotkanie trwało blisko godzinę, a biskup z uznaniem wyrażał się o naszej działalności.

Spotykaliśmy się regularnie przez trzy lata, co środę, gdyż jest to dzień poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. W ten dzień nigdy nam się nic nie stało. Wpadki zdarzały się w inne dni tygodnia. Zebrania odbywały się w kilku miejscach w Tarnowie, a ponadto w Tarnowcu, u Tadeusza Ciureja i pań­stwa Jamrozów, we wsi Kuzie, u państwa Lizaków, u Michała Orszulaka w Woli Mędrzechowskiej oraz we wsi Wokowice, u Mariana Pamuły. Na nasze spotkania przyjeżdżali działacze z Przemyśla, Jasła, Bochni, Żegoci­ny. Za rzecz najważniejszą uznaliśmy wydawanie prasy, gdyż to miało do­wieść komunistom, że ״Solidarność” żyje, a my wciąż działamy. W marcu 1983 r. Wacław Sikora, po zwolnieniu z internowania, podziękował nam za podziemną działalność.

8 Kazimierz Gdowski zainicjował układanie przed katedrą krzyży kwietnych; organizo­wał też pod krzyżem obchody rocznic narodowych i modlitwy.

9 Krzyż usunięto w maju 1987 r., podczas przygotowań do pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Tarnowa.

146

Miesiąc później, 27 kwietnia 1983 r., SB pod moją nieobecność wkro­czyła do mieszkania i zrobiła u mnie rewizję. Kiedy wracałem do domu, córka Małgorzata, wtedy uczennica pierwszej klasy licealnej, ostrzegła mnie, wyrzucając przez okno kartkę, na której napisała węglem: ״Są - MO”. Dzięki temu nie dałem się zaskoczyć i mogłem przygotować się na ewentualne pytania. Poza jednym numerem pisma ״Veto”, nic nie znaleźli.

Pod koniec sierpnia 1983 r., w przeddzień obchodów kolejnej rocznicy podpisania porozumień sierpniowych, zostałem aresztowany. Było to związa­ne z większą wpadką, do której doszło w ostatnich dniach sierpnia. Stefan Jurczak, który obiecał nam dostarczyć okolicznościowe ulotki, z jakichś przy­czyn nie zrobił tego. Zmuszeni byliśmy przygotować je szybko sami. Wyko­nał je Stanisław Gaweł, który następnie przekazał ulotki Wiesławowi Kowal­skiemu. Ten z kolei został zatrzymany przez SB 24 sierpnia 1983 r., kiedy wynosił ulotki z terenu Zakładów Azotowych. Znaleziono przy nim 1800 sztuk. Podczas przesłuchań Kowalski załamał się i powiedział, skąd miał ulotki, a przy okazji ujawnił istnienie TTKK ״S” RiCh. W konsekwencji nastąpiły dalsze aresztowania, ja także zostałem zatrzymany - 26 sierpnia 1983 r. W czasie śledztwa do niczego się nie przyznałem i 15 września 1983 r. zostałem zwol­niony, ale sąd nakazał nade mną dozór milicyjny, bezterminowy. Jednakże nasza TTKK ״S” RiCh została wtedy zmuszona do głębokiej konspiracji.

Po raz kolejny aresztowano mnie 24 lutego 1984 r., kiedy esbecy weszli na spotkanie TTKK ״S” odbywające się w Koszycach Małych koło Tarno- wa10. Siedziałem w areszcie śledczym w Tarnowie do 10 kwietnia 1984 r., a następnie w Załężu11 koło Rzeszowa. Wyszedłem 28 lipca 1984 r., na mocy ogłoszonej wtedy amnestii. W tym samym roku stanąłem jeszcze przed kolegium do spraw wykroczeń, które ukarało mnie grzywną, tym razem za udział w uroczystościach niepodległościowych 11 listopada. Powtórzyło się to jeszcze co najmniej trzykrotnie: za złożenie wieńca przed Grobem Nieznanego Żołnierza kolegium ukarało mnie, Karola Krasnodębskiego i Ma­riana Pamułę grzywną po 40 i 50 tys. zł.

W lutym 1985 r. byłem uczestnikiem głodówki w kościele w Krako- wie-Bieżanowie12. Rok później wspólnie z Karolem Krasnodębskim wydali­

10 SB zatrzymała wtedy również Wiesława Błażejewskiego, Karola Krasnodębskiego, Tadeusza Kurleja, Mariana Pamułę, Romana Sochę, Alojzego Warchoła, Bronisława Wiatra i Władysława Zawirskiego.

11 Zob. relacja Karola Krasnodębskiego, Tak było..., przyp. 4.

12 Zob. relacja Karola Krasnodębskiego, Tak było..., przyp. 7.

147

śmy w nakładzie około tysiąca egzemplarzy pierwszy numer ״Nadziei”, drugi - i zarazem ostatni - ukazał się z datą 15 kwietnia 1986 r. Byłem także zaangażowany w działalność Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Wyjeżdżaliśmy na Pielgrzymki Świata Pracy na Jasną Górę i do grobu ks. Jerzego Popie­łuszki. 27 września 1988 r. podpisałem się pod wnioskiem Komitetu Zało­życielskiego NSZZ ״S” w ZM ״Tarnów”, który został złożony w sądzie. Była to struktura, od której rozpoczęła się jawna działalność związku.

Opisane przeze mnie fakty wykraczają nieco poza formalny okres stanu wojennego. Tak naprawdę, dla każdego stan wojenny skończył się kiedy indziej. Dla mnie trwał znacznie dłużej.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

WIESŁAW MACIEJEWSKI ROBILIŚMY, CO W NASZEJ MOCY

Wiesław Maciejewski (ur. 1954 r.),
w 1979 r. rozpoczął studia poloni-
styczne na Wydziale Filologicznym
Uniwersytetu Łódzkiego. Jako dzia-
łacz Niezależnego Zrzeszenia Stu-
dentów brał aktywny udział w straj-
ku studenckim w Łodzi w 1981 r.,
pracując w biurze prasowym. Pod-
czas strajku przy pomocy współpra-
cowników KSS ״KOR” założył dru-
karnię studencką. W okresie stanu
wojennego wydawał pisma ״Solidar-
ność Walcząca”, ״Szaniec” i ״Biule-
tyn Łódzki”. Obecnie pracuje w De-

legaturze Urzędu Miasta Łodzi - Łódź-Polesie.

Po wysłuchaniu przemówienia Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 r. doko­nałem na gorąco oceny sytuacji społeczno-politycznej w naszym kraju i po­myślałem sobie, że generałowi się nie uda. Pomijając moje odczucia wobec partii mieniącej się robotniczą, a która w rzeczywistości robotnicza nie była, to nawet przy dobrych chęciach generała Jaruzelskiego czy kilku osób z Woj­skowej Rady Ocalenia Narodowego, bo w ideowość tych ludzi nie wątpi­łem, realizacja programu ogłoszonego 13 grudnia nie mogła się udać, gdyż tak zwane doły partyjne myślały zupełnie innymi kategoriami i miały inne cele. Ponadto było dla mnie oczywiste, że generałom nie uda się zreformo­wać gospodarki, ponieważ gospodarka nie działa na rozkaz.

Tak się złożyło, że kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojen­nego ograniczyłem działalność, nie udzielałem się też oficjalnie - chociaż utrzymywałem kontakty ze środowiskiem KOR-u - więc nie znalazłem się na listach osób wytypowanych do internowania, w przeciwieństwie do wielu moich znajomych. Przekonałem się o tym jeszcze tego samego dnia, jeżdżąc po Łodzi i sprawdzając, kto został aresztowany, a kto ocalał. Na odwiedza­nie rodzin moich znajomych straciłem pół niedzieli, ponieważ komunikacja

149

miejska funkcjonowała fatalnie, a ludzie, których losem byłem zaintereso­wany, mieszkali w różnych częściach miasta.

W poniedziałek 14 grudnia, gdy się już dobrze wyspałem po niedzielnej wędrówce po mieście, postanowiłem pojechać na uczelnię, żeby zobaczyć, co zostało z siedziby NZS-u. Około 10 byłem w gmachu przy Kościusz­ki 65, gdzie ze zdziwieniem stwierdziłem, iż Służba Bezpieczeństwa nie zdą­żyła jeszcze zająć się naszym lokalem. Szybko więc zebrałem najpotrzeb­niejsze materiały i sprzęt poligraficzny, między innymi papier i farbę drukarską, i ukryłem u siebie w domu. Na uczelni dowiedziałem się, iż na­zajutrz na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego szykuje się strajk.

Następnego dnia pojechałem na Wydział Prawa z zamiarem przyłączenia się do strajku. Wiesław Potoczny z Pawłem Gniazdowskim, studentem filo­logii angielskiej - wiedząc o moich zdolnościach poligraficznych - przekonali mnie jednak, żebym zrezygnował z bezpośredniego uczestnictwa w strajku na rzecz tworzenia konspiracyjnych struktur studenckich nastawionych na działanie długofalowe. Uznałem ich argumentację za rozsądną i tak rozpoczęła się moja podziemna działalność wydawnicza, trwająca do końca PRL-u.

Początkowo pracowaliśmy w fatalnych warunkach, w pomieszczeniu pozbawionym nawet bieżącej wody. Wydaliśmy tam w małym nakładzie (200-300 egzemplarzy) krótkie oświadczenie, którego treści dzisiaj nie pa­miętam. Wątpię, czy udało się je rozkolportować. Wkrótce przenieśliśmy się do Rąbienia pod Łodzią, gdzie Jacek Kłys, student Politechniki Łódzkiej, którego wcześniej nie znałem, udostępnił nam pokój w domu swojej rodzi­ny. Budynek ten był w stanie surowym, nie miał bieżącej wody ani ogrze­wania. Ponieważ na ścianach naszego pokoju pojawiał się szron, musieli­śmy go ogrzewać piecykami elektrycznymi. Udałem się tam z Waldemarem Omiecińskim, którego nazwisko przed stanem wojennym figurowało w stop­ce redakcyjnej ״Solidarności z Gdańskiem”, więc z obawy przed areszto­waniem od 13 grudnia się ukrywał.

Zastanawialiśmy się, z jakiego źródła będziemy czerpać informacje. Mogliśmy korzystać jedynie z nasłuchu radiowego. Odbieraliśmy głównie Głos Ameryki, gdyż Radio Wolna Europa było sukcesywnie i dość skutecz­nie zagłuszane muzyką Chopina. Na podstawie serwisu informacyjnego za­chodnich radiostacji polskojęzycznych zaczęliśmy kompilować jakieś drob­ne teksty, z których powstał pierwszy numer pisma ״Solidarność Walcząca”. Wydrukowaliśmy go jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia wnakła- dzie około 350-400 egzemplarzy. Wkrótce wydaliśmy drugi numer, podob­nie jak pierwszy opierający się na informacjach z nasłuchu, z których two­

150

rzyliśmy krótkie, kilkuzdaniowe notki oraz komentarze. Pisaliśmy te teksty na klasycznej walizkowej maszynie PRL-u - typu ״Łucznik”.

Po kilku dniach pobytu w Rąbieniu stwierdziłem, że dłużej nie wytrzy­mam w takich warunkach - jak wspomniałem, mieszkanie znajdowało się w budynku będącym w stanie surowym, było w nim niesamowicie zimno, o kąpieli mogłem jedynie pomarzyć - i wróciłem do domu. Podjąłem tę decyzję przekonany, że fala aresztowań minęła i internowanie już mi nie grozi.

Waldek Omieciński wydrukował w Rąbieniu jeszcze dwa lub trzy nume­ry ״Solidarności Walczącej”, po czym zapadła decyzja o przeniesieniu dru­karni - ze względów bezpieczeństwa - do Łodzi. Jeszcze w grudniu 1981 r. Waldek nawiązał kontakt z Międzyzakładowym Komitetem ״Solidarności”, stojącym na czele większej struktury. Łącznie MKS liczył kilkanaście osób, jego szefem był Jerzy Dłużniewski, a w skład Komitetu wchodzili między innymi Klemens Zbroński i Wojciech Słodkowski. Waldek zaproponował mi przyłączenie się do MKS-u, przekonując o obustronnych korzyściach stąd płynących: my moglibyśmy identyfikować się z większą grupą, będąc jedno­cześnie atrakcyjnym elementem w grze podziemnej, gdyż dysponowaliśmy możliwościami poligraficznymi, których w MKS-ie nie mieli. Moglibyśmy również uzyskać dostęp do informacji oraz możliwość kolportażu, MKS sta­rał się bowiem połączyć Komisj e Zakładowe ״Solidarności” i na tej bazie stwo­rzyć wspomnianą strukturę. Gdy zgodziliśmy się na współpracę z MKS-em, Wojciech Słodkowski i Władysława Zbrońska zorganizowali nam mieszkanie na Dąbrowie, do którego przenieśliśmy drukarnię.

Jeszcze w okresie strajku studenckiego w Łodzi1, podczas którego współ­organizowałem biuro prasowe i studencką poligrafię, udało mi się kupić w sklepie papierniczym przy ulicy Sienkiewicza tysiąc chińskich matryc białkowych do powielacza, oryginalnie zapakowanych. Ponieważ atmosfe­ra w kraju robiła się coraz bardziej gorąca, przeczuwałem, że wolność nie potrwa długo, i zacząłem gromadzić materiały poligraficzne i chować w pew­niejszych miejscach niż lokale związkowe czy lokale NZS-u. Wspomniane matryce również podzieliłem na pół i połowę zadołowałem u Jacka Kozieła, z którym studiowałem na jednym roku. Podstawowy sprzęt poligraficzny ukryłem w domu.

Dwa czy trzy tygodnie po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy zabra­kło mi matryc (zdobywałem je w różny sposób i od różnych ludzi), wybra­

1 Strajkujący w dniach 21 I-18 II 1981 r. studenci żądali nie tylko rejestracji Niezależ­nego Zrzeszenia Studentów, ale również - co bardzo ważne - autonomii wyższych uczelni.

151

łem się do Jacka po te zadołowane u niego, a dokładnie u jego rodziców, z którymi mieszkał. Zanim jednak wszedłem do mieszkania, obszedłem do­okoła parking pod blokiem, sprawdzając, czy nie ma tam jakiegoś podejrza­nego samochodu bezpieki. Zostawiłem kolegę na czatach i podszedłem do drzwi mieszkania Jacka. Chwilę nasłuchiwałem, a ponieważ z mieszkania dochodziła spokojna rozmowa dwóch kobiet, uznałem, że mogę bez obaw o kocioł wejść do środka. Niestety, Jacka nie było w domu, a intensywne poszukiwania w mieszkaniu oraz w piwnicy nie przyniosły rezultatu. Kilka dni później Jacek wyjaśnił mi, że ma jeszcze jedną piwnicę, w której właśnie - w tajemnicy przed matką - ukrywał matryce i inne materiały. Kolejne numery ״Solidarności Walczącej” drukowaliśmy więc na matrycach zaku­pionych jeszcze w lutym 1981 r.

Podporządkowując się MKS-owi, zachowaliśmy ścisłe kontakty ze śro­dowiskiem studenckim. Wkrótce jednak ta współpraca znacznie się rozluź­niła. Doszedłem do wniosku, że środowisko studenckie zbytnio się afiszuje. Organizowano wiele spotkań, na których nie zapadały żadne sensowne de­cyzje. Moim zdaniem, takie działania tylko zabierały ludziom czas i zwięk­szały ryzyko wpadki. Utwierdził mnie w tym przekonaniu incydent z dziew­czyną, którą namówiłem do pomocy, żeby zwiększyć ״moce produkcyjne” drukarni na Dąbrowie. Była w naszym lokalu tylko raz, może przez dwie godziny, nie omieszkała jednak niezwłocznie poinformować o tym swoich znajomych, podając przy okazji tytuł drukowanej gazetki i moje nazwisko. Wkrótce, podczas jednego ze spotkań ze studentami, jakiś chłopak, którego pierwszy raz widziałem, próbował nawiązać ze mną rozmowę na temat mojej pracy w podziemiu. W związku z tym ogłosiliśmy w środowisku studenckim, że zaprzestajemy działalności. Z kilkoma osobami zachowałem oczywiście kontakty, między innymi z Jackiem Koziełem, Agnieszką Ja­rugą, Adamem Hochendorfem. W miarę możliwości pomagali nam w pra­cach organizacyjnych. Adam Hochendorf z racji swoich kontaktów ze śro­dowiskiem warszawskiej ״S” dostarczał nam regularnie od połowy 1982 r. warszawską prasę podziemną, a później również broszury i książki. Przy­puszczam, że wiele redakcji - nawet warszawskich - nie dysponowało ty­loma tytułami prasy podziemnej, co nasze wydawnictwo, i to tylko dzięki dwóm osobom: Władysławie Zbrońskiej i Adamowi Hochendorfowi.

W połowie lutego 1982 r. aresztowano przywódców Międzyzakładowe­go Komitetu ״Solidarności”. Nawet ich wszystkich nie znałem, wiedziałem tylko, że ״centrum” znajdowało się w blokach przy ulicy Uniwersyteckiej, między innymi w mieszkaniu Klemensa i Władki Zbrońskich, a u ich sąsia­

152

dów przebywali okresowo między innymi Słodkowski i Dłużniewski. Czę­sto miałem pretensje do Waldka Omiecińskiego za zbyt liczne spotkania z członkami MKS-u. Uważałem, że skoro w tym budynku aresztowano Wi­tolda Sułkowskiego, redaktora ״Solidarności z Gdańskiem” i członka Zarzą­du Regionu, a kilka innych osób znajdowało się pod obserwacją, to w ogóle nie powinniśmy tam chodzić. Aresztowanie przywódców Komitetu w pełni potwierdziło moje obawy. Możemy mówić o dużym szczęściu, że funkcjo­nariusze SB nie zdążyli nas wówczas namierzyć.

Wojciecha Słodkowskiego aresztowano z gotowymi matrycami ״Soli- darności Walczącej”. Natychmiast po jego zatrzymaniu wydaliśmy więc kolejny numer pisma, z którym Władka Zbrońska udała się na proces do sądu. Jak mi później opowiadał Słodkowski, odetchnęli wówczas z ulgą, że mogą odeprzeć oskarżenie o wydawanie podziemnej gazety.

Do wpadki MKS-u wydaliśmy kilkanaście numerów ״Solidarności Wal­czącej” w nakładzie sięgającym 1200 egzemplarzy. Po aresztowaniu lide­rów MKS-u usamodzielniliśmy się. Aresztowania stały się też dla nas sy­gnałem, że najwyższy czas przenieść drukarnię w inne, nie spalone miejsce, gdyż nasz lokal z całą pewnością był pod obserwacją. Namacalnym tego dowodem był szary fiat z wielką anteną parkujący od jakiegoś czasu w po­bliżu. Ponieważ zima była bardzo mroźna, dwaj mężczyźni siedzący w sa­mochodzie włączali silnik, żeby się ogrzać, zdradzając tym samym, dla kogo pracują - benzyna stanowiła wówczas towar na tyle deficytowy i drogi, że przeciętnego człowieka nie było stać na przesiadywanie w samochodzie godzinami z włączonym silnikiem.

Po likwidacji drukarni w blokach na Dąbrowie, jeszcze przez kilka dni drukowaliśmy kolejny numer ״Solidarności Walczącej” w domku jednoro­dzinnym przy ulicy Broniewskiego, później nie mieliśmy już gdzie druko­wać naszej gazetki. W tym czasie pojawił się u mnie Mieczysław Dworni­czak, który pomagał nam aktywnie podczas strajku studenckiego. I tym razem nas nie zawiódł, załatwił nam sprawę najważniejszą - pomieszczenie na drukarnię w mieszkaniu swojej przybranej córki. Zakładaliśmy, że popra­cujemy tam kilka miesięcy, a w rzeczywistości przepracowaliśmy dwa lata - do czasu kiedy córka gospodarzy zaczęła chodzić do przedszkola.

Mieszkanie znajdowało się przy ulicy Urzędniczej. Znakomita lokaliza­cja, gdyż można tam było łatwo dojechać z różnych stron miasta, zarówno tramwajami, jak i autobusami. Od połowy lutego 1982 r., pomny doświad­czeń związanych z aresztowaniem członków Międzyzakładowego Komitetu ״Solidarności”, stałem się ostrożniejszy, starałem się częściej oglądać za

153

siebie. Z uczelni (wydział, na którym studiowałem, mieścił się przy ulicy Kościuszki) mogłem bezpośrednio dotrzeć do drukarni. Nigdy jednak nie jechałem tam najprostszą drogą, zazwyczaj wchodziłem wcześniej do kilku księgarni lub innych sklepów przy ulicy Piotrkowskiej. Gdybym więc po wyjściu z uczelni ״złapał ogon”, mogłem go zgubić na Piotrkowskiej albo po drodze, stosując częste przesiadki. Starałem się również dojeżdżać do dru­karni różnymi trasami, a nie zawsze z tej samej strony. Później, gdy jeździli­śmy z Jerzym Gzikiem jego samochodem, zostawialiśmy auto na sąsiednich ulicach, często kilkaset metrów od lokalu, do którego się udawaliśmy.

Po jakimś czasie nastąpił podział ról - Waldek Omieciński zajął się spra­wami redakcyjnymi, a na moje barki spadło drukowanie. Oczywiście nie można mówić o sztywnym podziale zadań. W tym czasie dotarł do nas przez wspólnych znajomych Jerzy Gzik, dzięki czemu mogliśmy już druko­wać w dwóch miejscach - Jurek robił to w domku jednorodzinnym u swo­ich rodziców. Zwiększyły się również możliwości drukowania dodatkowych wydawnictw. W wolniejszych chwilach zacząłem drukować - w nakładzie 1100-1300 egzemplarzy - fragmenty książki Krystyny Kersten Narodziny systemu władzy, które w okresie posierpniowym ukazały się w ״Tygodniku Solidarność”. Jurek zaś skupił się na drukowaniu ״Solidarności Walczącej”, w czym często pomagała mu mama. Sytuacja była o tyle skomplikowana, że starali się to robić w tajemnicy przed ojcem, który z racji przynależności w czasie wojny do partyzantki akowskiej miał później kłopoty z UB i nawet po latach odczuwał ogromny strach przed tą instytucją. Gdy syn zaczynał drukować, ojciec sięgał po kieliszek, a zatem dosyć często pozostawał w sta­nie nietrzeźwym. Kiedyś doszło nawet do tego, że po pijanemu zadenuncjo- wał Jurka, informując MO, że w pokoju syna znajduje się drukarnia, ale milicja mu nie uwierzyła! Incydent ten zmusił nas do zrezygnowania z tego lokalu i korzystania jedynie z mieszkania przy ulicy Urzędniczej.

W początkowym okresie stanu wojennego nie mieliśmy bliższych kon­taktów ani z hierarchią kościelną, ani z żadnym z księży czy zakonników. Dopiero w marcu 1982 r. za pośrednictwem Adama Bukowczyka, profeso­ra psychiatrii, weterana Armii Krajowej, nawiązaliśmy kontakt z Kurią Bi­skupią. Profesor przekazał nam w imieniu bp. Józefa Rozwadowskiego znaczne środki finansowe na działalność poligraficzną. Był to dla nas ol­brzymi zastrzyk - pierwsza transza wynosiła 100 tys. zł, a druga - 50, może 70 tys. Krzysztof Woźniak, przed stanem wojennym członek Komisji Rewizyjnej Zarządu Regionu Ziemia Łódzka, powiedział mi później, że Ko­misja zobowiązała Zarząd do zdeponowania w kurii funduszy na wypadek

154

jakiejś niespodziewanej sytuacji. Być może przekazane nam pieniądze po­chodziły właśnie ze zgromadzonych wówczas środków - tego nie wiem. Nie bez wpływu było też to, iż prof. Bukowczyk był osobistym znajomym biskupa. Otrzymaliśmy wtedy również dużą ilość żywności z darów - mąkę, mleko w proszku, witaminizowane kakao, masło w puszkach itp. - którą rozdaliśmy najbardziej potrzebującym.

Pieniądze z kurii ratowały nas w trudnej sytuacji, robiliśmy bowiem wszystko za darmo, płacąc częściowo z własnej kieszeni za materiały poli­graficzne. Zaczęło nam brakować środków na życie, gdyż jak wspomniałem, Waldek ukrywał się w obawie przed aresztowaniem, ja zaś studiowałem, a po zajęciach szedłem do drukarni, nie miałem więc czasu na pracę zarobkową.

Podczas wakacji, będąc w Tatrach, usłyszałem w radiu informację, że w Łodzi wpadła kilkunastoosobowa grupa z KPN-u. Podanie tego faktu oficjalnie do wiadomości oznaczało dla mnie, że owa grupa była dokładnie rozpracowywana przez co najmniej kilka tygodni. Było to o tyle istotne, że od lutego 1982 r. miałem dość ścisły kontakt z liderami tej grupy - przepro­wadziłem im instruktaż druku na matrycy białkowej. Na podstawie mojej instrukcji KPN-owcy zbudowali swoją pierwszą ramę do drukowania i wydali ״Przedwiośnie”2. Regularnie dostarczałem KPN-owi bibułę do mieszkania w kamienicy przy placu Wolności, skąd z kolei odbierałem ich wydawnic­twa. Na szczęście chłopaka, któremu ją dostarczałem, wypuszczono, gdyż funkcjonariusze SB nie zdołali znaleźć u niego w domu skrytki w starej przedwojennej szafie, gdzie przechowywał wydawnictwa podziemne, więc nie mogli mu nic zarzucić.

Po wpadce wspomnianej grupy KPN-owskiej i jednej ze struktur mię­dzyzakładowych, z którą mieliśmy dobre kontakty, zmieniliśmy - na ile było to możliwe - szatę graficzną i tytuł pisma, początkowo na ״Szaniec”, na­stępnie na ״Biuletyn Łódzki”. ״Szańca” wydaliśmy zaledwie cztery lub pięć numerów, dwa ostatnie wydrukowaliśmy równocześnie z dwoma pierw­szymi numerami ״Biuletynu Łódzkiego”, w tym samym nakładzie i oddając je razem do kolportażu.

W tym okresie w Łodzi ukazywała się druga ״Solidarność Walcząca”. Grupa, która ją wydawała, rościła sobie prawo do tytułu, powołując się na udział w pracach MKS-u. To nas ostatecznie zmobilizowało do zmiany na­zwy, czytelnicy chcieli mieć bowiem klarowną sytuację, a po mieście krą­żyły pogłoski, że któraś z redakcji jest prowokacją.

2 ״Przedwiośnie” - pismo podziemne wydawane przez KPN w Łodzi.

155

Kiedy zaczynaliśmy wydawać ״Biuletyn Łódzki”, była nas niewielka grupa: ja, Waldemar Omieciński, Jerzy Gzik i kolporterzy. Po wspomnianych wpad­kach wyszliśmy z założenia, że duże grupy nie mają racji bytu. Im więcej ludzi, tym większe ryzyko, że ktoś zbyt dużo powie niewłaściwej osobie. Każda nowa osoba stanowiła zagrożenie dla pozostałych.

W okresie wzmożonych akcji propagandowych - w różne rocznice, na przykład przed 13 każdego miesiąca czy na początku maja - nasza działalność ulegała zazwyczaj wyciszeniu. Świadomie nie trzymaliśmy się dat rocznicowych, gdyż zajmowały się tym inne grupy. Przy tych i in­nych okazjach w całym mieście nasilały się akcje plakatowe czy ulotko- we, aktywizowała się również SB. Staraliśmy się wówczas zachować szczególną ostrożność, do niezbędnego minimum ograniczając wszelkie kontakty, żeby nie wpaść w kocioł.

Trzeba również wziąć pod uwagę nastawienie ludzi do podziemia. Jedni angażowali się w tę działalność całkowicie, drudzy tylko dużo mówili o swoich dokonaniach, a jeszcze inni traktowali podziemie jako doskonałą okazję do zarobienia dużych pieniędzy lub zrobienia kariery. Byli też i tacy, którzy uważali, że działalność podziemna jest zjawiskiem przejściowym i że Służba Bezpieczeństwa poradzi sobie z tym w ciągu kilku miesięcy. Poza tym przy­puszczam, że w wielu ludziach nie budziliśmy zaufania z racji swojego mło­dego wieku - mieliśmy średnio po 25-27 lat. Osoby zajmujące się w Łodzi publicystyką wolały pisać do paryskiej ״Kultury” lub ״Kontaktu”, które pła­ciły swoim autorom konkretne pieniądze. Dlatego też wiele osób odrzuciło propozycję przystąpienia do współpracy z nami.

Wypadałoby także wspomnieć o ludziach, którzy anonimowo wspierali naszą działalność, organizując papier i materiały poligraficzne oraz zbierając środki finansowe dla naszej firmy. Niemal od początku pod stopką redak­cyjną zamieszczaliśmy rubrykę z wpłatami na fundusz najpierw ״Solidarno- ści Walczącej”, a później ״Biuletynu Łódzkiego”. Od naszych kolporterów wiem, że czytelnicy z różnych środowisk co miesiąc robili składkę na nasze pismo. Przez kilka lat systematycznie otrzymywaliśmy wpłaty (pod tym samym hasłem) w wysokości kilku tysięcy złotych, co stanowiło 30 proc. ówczesnej pensji nauczyciela szkoły powszechnej. Kolporterzy mówili nam, że są to pieniądze od jakiegoś rzemieślnika czy ogrodnika.

Do czasu zniesienia stanu wojennego większą część ״Biuletynu Łódz­kiego” stanowiły przedruki, resztę zaś informacje własne i komentarze. Kanałami kolportażowymi spływały do nas relacje o sytuacji w zakładach pracy, zachowaniu działaczy partyjnych i dyrekcji wobec załogi przedsię-

156

biorstw i związkowców, represjach stosowanych wobec działaczy związ­kowych, czasem jakieś niewielkie artykuły. Cennych wiadomości dostar­czała nam Władka Zbrońska, zwłaszcza ze spotkań z więzionym mężem, dzięki czemu mieliśmy bieżące wiadomości o losach odsiadujących wyroki członków MKS-u. Dobrym, rzetelnym informatorem był również Wiesław Różański, pracownik Zakładów Przemysłu Pończoszniczego ״Feniks”, który odbierał od nas 50 egzemplarzy ״Biuletynu”.

״Biuletyn Łódzki” trafiał do różnych środowisk. Z jednej strony do lu­dzi, którzy podobnie jak my wydawali gazetki, wychodząc z założenia, że niezależnie od różnicy poglądów każda bibuła spełnia funkcję integrującą. Z drugiej zaś strony odbierały go osoby związane z różnymi organizacjami podziemnymi, zarówno popierającymi Andrzeja Słowika, jak i opowiadają­cymi się raczej za Jurkiem Dłużniewskim. Zazwyczaj jednorazowo odbiera­no po 50-100 egzemplarzy ״Biuletynu”, chociaż niektórzy kolporterzy za­mawiali więcej. Do Warszawy trafiało - w drodze wymiany - tyle samo. Jednakże znaczną część nakładu kolportowaliśmy sami. Małym fiatem Jur­ka Gzika rozwoziliśmy ״Biuletyn”, przejeżdżając kilka razy w tygodniu dzie­siątki kilometrów po całym mieście.

Oprócz gazety okazjonalnie drukowaliśmy ulotki, których kolportażem zajmował się głównie Jan Hempel. Rozrzucał je za pomocą własnoręcznie skonstruowanej katapulty z dachów kamienic i wieżowców. Zorganizowa­liśmy dwie takie akcje.

W okresie stanu wojennego w łódzkich środowiskach opozycyjnych zabrakło liderów, gdyż czołowi działacze zostali uwięzieni lub internowani. Działalność opozycyjna nie miała ani odpowiedniego rozmachu, ani wielkie­go zasięgu. Dość szybko doszedłem do wniosku, że w zasadzie po to wy­dajemy bibułę, by ludzie nie zapomnieli o ruchu społecznym, który sami tworzyli przez 16 miesięcy, oraz by SB miała zajęcie i nie wyjeżdżała na przykład do Warszawy, Gdańska czy Krakowa, gdzie działo się najwięcej. W moim odczuciu Łódź pod względem działań podziemnych była miastem peryferyjnym. Robiliśmy jako podziemie, co w naszej mocy, ale nasza siła przebicia była niewielka.

Leszek Próchniak

157

STANISŁAW MALARA W CIENIU „ARKI PANA"

Stanisław Malara (ur. 1945 r.), pracow-
nik Walcowni Blach Karoseryjnych
Huty im. Lenina w Krakowie, od
1980 r. działacz NSZZ ״Solidarność”.
W dniach 13-15 grudnia 1982 r.
uczestnik strajku w HiL, następnie
jeden z organizatorów struktur pod-
ziemnych w Hucie. W latach 1982-
-1989 twórca i przewodniczący Spo-
łecznego Funduszu Pomocy Pracowni-
czej. Uczestnik strajku w HiL w 1988 r.
Organizator jawnych struktur ״Soli-
darności” w tym zakładzie. Od 1998 r.
radny miasta Krakowa.

W 1981 r. w Walcowni Blach Karoseryjnych pracowało około 1300­-1400 osób, z czego ponad 90 proc. należało do NSZZ ״Solidarność”. Wy­działowe kierownictwo Związku stanowiły Komisje Zakładowe NSZZ ״S” wydziału ZB1 - Walcowni Zimnej Blach - i ZB2 - Walcowni Blach Karose- ryjnych. Przed 13 grudnia 1981 r. przewodniczącym trzynastoosobowej KZ NSZZ ״S” był Józef Dziedzic1. Od początku grudnia 1981 r. w HiL obowiązywało pogotowie strajkowe związane z aresztowaniem studentów2.

1 Józef Dziedzic nie angażował się potem w działalności podziemną, odszedł na rentę. Komisja Zakładowa NSZZ ״Solidarność”, której przewodniczył, liczyła 13 osób. Jego za­stępcami byli Zbigniew Wroniewicz, Lech Matjaśkiewicz, Andrzej Grelak. W skład KZ wchodzili także przewodniczący ogniw ״S” na czterech zmianach, na zmianie A - Stanisław Malara, na B - Jan Żurek, na C - Zbigniew Kiełtucki, na D - Zbigniew Stawarz.

2 Pogotowie strajkowe, właściwie stan gotowości strajkowej w Regionie Małopolska, Prezydium Zarządu Regionu Małopolska NSZZ ״Solidarność” uchwaliło 3 XII 1981 r. (obowiązywało od 4 grudnia) w związku z pobiciem przez funkcjonariuszy ZOMO 1 XII 1981 r. współpracowników ZR Małopolska. Związek zażądał wystąpienia w TV przedsta­wicieli ״Solidarności” celem poinformowania społeczeństwa o sytuacji. W razie odmowy zagroził proklamowaniem regionalnego 4-godzinnego strajku ostrzegawczego 14 XII 1981 r.

158

Na wydziałach mieliśmy stałe dyżury, podczas których odwiedzali nas przed­stawiciele Komisji Robotniczej Hutników NSZZ ״S”. Stanisław Handzlik mówił wtedy, że stanu wyjątkowego - takiego używano pojęcia - nie da się chyba uniknąć i może on zostać wprowadzony jeszcze przed świętami Bo­żego Narodzenia. Mimo że takie opinie nie były odosobnione, nie mieliśmy przygotowanych żadnych struktur alternatywnych.

W niedzielę 13 grudnia 1981 r. miałem pierwszą, ranną zmianę. Wysze­dłem z domu nieświadom niczego. Bardzo długo czekałem na autobus, ale w końcu przyjechał. Dopiero później powiedziano mi, że w zajezdni było pałowanie3.

Dotarłem do pracy, gdzie trwał już strajk. Zbigniew Kiełtucki, przewodni­czący ״S” na nocnej zmianie (C), bardzo wcześnie, bo około godziny 2, do­wiedział się od Staszka Handzlika, któremu udało się uciec, że funkcjonariu­sze SB przyjechali po północy i wtargnęli do siedziby KRH4. Kiełtucki od razu zaczął organizować strajk. Gdy znalazłem się na wydziale, Handzlik powie­dział: ״Rób szybko zmianę”. Nawet nie miałem czasu myśleć. Natychmiast zmieniłem dyżurujących na bramach i obsadziłem je pracownikami z mojej zmiany, na której miałem 250 ludzi. Nasz wydział obstawił bramy nr 2 i 3 od ulicy Mrozowej (tę ostatnią wspólnie z załogą Wydziału Rur) i dodatkowo jeszcze bramę główną. Drugim zadaniem było przeniesienie dokumentacji i sprzętów naszej Komisji Zakładowej NSZZ ״S” z budynku biurowego znaj­dującego się obok hali na wydział. Nie było już jednak czego przenosić, gdyż SB wcześniej wszystko rozwaliła. Zrobili to ״po cichu”, nie wiedział o tym nawet Kiełtucki. Milicji wtedy jeszcze nie było widać.

3 W krakowskim MPK strajk rozpoczął się 13 XII 1981 r., w godzinach porannych. Pracę przerwali kierowcy zajezdni w Czyżynach oraz motorniczy i kierowcy zajezdni Nowa Huta i Podgórze. Próby protestu zostały podjęte także w zajezdniach na Woli Duchackiej i w Bień- czycach. Strajk proklamowano na wiadomość o internowaniu członków NSZZ ״Solidarność” MPK: Krzysztofa Ogorzałka, Michała Żurka i Aleksandra Staszczaka. Pacyfikacja i pałowanie pracowników MPK przez zomowców uzbrojonych m.in. w broń maszynową (użyto także psów) nastąpiły dopiero w nocy z 14 na 15 grudnia, o godz. 2. Załoga nie stawiała oporu, ok. 30 strajkujących zatrzymano. Internowano jeszcze dwie osoby: Kazimierza Zmarzlika i Krzysz­tofa Maciejewskiego. Organizatorów strajku osądzono w trzech procesach: 12-13 I 1982 r. Stanisława Dyląga skazano na 4 lata więzienia, Henryka Lewandowskiego na 3,5 roku, Ryszar­da Domagałę na 2 lata, 27-28 I 1982 r. Andrzeja Sarnę, Jacka Rosińskiego, Aleksandra Lepia- rza - wszystkich na 3,5 roku, 12 III 1982 r. Krzysztofa Bzdyla na 3 lata więzienia.

4 Budynek, który był siedzibą Komisji Robotniczej Hutników NSZZ ״Solidarność”, znaj­dował się przed główną bramą huty, poza ogrodzeniem kombinatu. 13 XII 1981 r., o godz. 1.30, został zajęty przez milicję i SB. Stanisławowi Handzlikowi i Janowi Ciesielskiemu, pełniącym dyżur przy teleksach, udało się uciec i przedostać na teren kombinatu.

159

Byłem odpowiedzialny za organizację strajku, do czasu aż zbierze się wydziałowa Komisja Zakładowa. Jej członkowie schodzili się gdzieś do go­dziny 10. Na szczęście miałem najmocniejszą zmianę i każdy wiedział, co ma robić. Wśród ludzi nie czuło się strachu. Musieliśmy zorganizować ku- fajki, ponieważ było bardzo zimno, a oddział nie był ogrzewany. Między 10 a 11 zebrała się KZ NSZZ ״S” Wydziału Blach Karoseryjnych i uchwaliła przekształcenie się w komitet strajkowy. Ustaliliśmy, że strajkujący, po otrzy­maniu przepustek, będą pozostawać w zakładzie 16 godzin, potem wycho­dzić na 8 godzin do domu i znów wracać. Komitet strajkowy cały czas przebywał na wydziale. Zdecydowaliśmy ponadto, że nie wpuszczamy kie­rownictwa zakładu na wydział. Opanowaliśmy też dyspozytornię. Na ko­niec wytypowaliśmy delegatów do komitetu strajkowego całego kombina- tu5 z siedzibą na zgniataczu. Na przewodniczącego wybrano Mieczysława Gila, a naszym łącznikiem został Wiesław Mazurkiewicz.

13 grudnia 1981 r., o godzinie 15, proboszcz, ks. Józef Gorzelany, wraz z księżmi Januszem Bielańskim, Janem Bielańskim i chyba jeszcze Leonem Ba­ranem, odprawił pierwszą w HiL mszę św. Wszyscy przyszli z ״Arki”6, a ks. Go- rzelany przemycił nawet monstrancję, którą następnie nas błogosławił.

O godzinie 18 pierwszą audycję nadało nasze strajkowe radio, nazywane ״Wolna Nowa Huta” lub ״Wolna Huta”7. Za radiowęzeł odpowiedzialny był chyba Jan Ciesielski. Już 13 grudnia pojawiły się pierwsze ulotki i oświad­czenia komitetu strajkowego HiL. Następnego dnia dotarli do nas studenci z różnych uczelni Krakowa8. Wysłaliśmy również zaufanych kolegów, żeby

5 13 XII 1981 r., po rozbiciu Zarządu Regionu NSZZ ״Solidarność” Małopolska, Komitet Strajkowy Hutników przejął uprawnienia i obowiązki Zarządu.

6 Mowa o kościele pw. Matki Bożej Królowej Polski w Nowej Hucie, zwanym ״Arką Pana”, pierwszej świątyni wybudowanej w tej dzielnicy w okresie PRL (1967-1977), po wielu latach walki mieszkańców o budowę kościoła (najpierw walczono o krzyż - 27 IV 1960 r.). Pierw­szym proboszczem był ks. Józef Gorzelany. Po utworzeniu ״Solidarności” ״Arka Pana” była ważnym ośrodkiem duszpasterskim, a teren wokół kościoła był miejscem licznych starć z ZOMO (m.in. 31 VIII 1982 i 13 X 1982 r., kiedy śmierć poniósł Bogdan Włosik).

7 Podczas strajku na terenie Huty im. Lenina audycje nadawała także radiostacja Wolna Polska, na fali 66 MHz. Pierwszą audycję wyemitowała 15 XII 1981 r. (powtarzała ją co godzinę aż do północy). Audycja rozpoczynała się pieśnią My, Pierwsza Brygada, a koń­czyła Rotą.

8 Do robotników Huty im. Lenina dołączyli 14 XII 1981 r. studenci strajkujący na Akademii Górniczo-Hutniczej. W większości byli to uczestnicy trwającego od listopada 1981 r. strajku okupacyjnego, których zaskoczył stan wojenny. Reprezentowali niemal wszystkie uczelnie krakowskie. Z AGH do kombinatu przewiezieni zostali autobusami ze strajkującej zajezdni w Czyżynach. Oprócz nich do HiL dotarły różnymi drogami mniejsze grupy studentów.

160

״wyczyścili” nasze mieszkania z materiałów, które mogły wpaść w ręce SB. Podczas strajku nie mieliśmy prawie żadnych informacji, co się dzieje w kraju. Pod bramami kombinatu przez cały czas gromadziły się rodziny strajkujących.

W poniedziałek i wtorek (14 i 15 grudnia 1981 r.) na naszym wydziale organizowane były wiece. Uczestniczyli w nich niemal wszyscy pracowni­cy z obu strajkujących zmian - około 500 osób. Przewodniczący z naszego wydziału, zastraszony, nie angażował się zbytnio w protest. Osobą wiodącą na wydziale okazał się Maciej Mach. Z KS HiL najczęściej przychodził do nas Handzlik. 15 grudnia dostaliśmy wypłatę, ale nadal strajkowaliśmy. Tego dnia w stołówce zabroniono wydawania posiłków dla protestujących. W na­stępnych miesiącach wielu ludzi w proteście przeciwko tej decyzji nie chciało korzystać ze stołówki. Kierownicy, którzy pojawiali się czasami na wydziale, próbowali zastraszać ludzi, zaraz ich jednak wyprowadzano. Pamiętam, że w zakładzie wszędzie widziałem powyrzucane legitymacje partyjne.

15 grudnia przy głównej bramie zorganizowano wiec całej załogi9. Straj­kowały między innymi wydziały: zgniatacz, mechaniczny, odlewnia, sta­lownia martenowska i konwertorowa, walcownie: blach karoseryjnych, rur, zimna, drobna, gorąca, taśm. Wtedy też doszło do spotkania przewodniczą­cego komitetu strajkowego huty Mieczysława Gila z komisarzem wojsko­wym płk. Mazurkiewiczem. Ten drugi nakłaniał nas, byśmy wrócili do pra­cy, my jednak uzależniliśmy to od spełnienia naszych postulatów: odwołania stanu wojennego i zwolnienia wszystkich internowanych. Komisarz groził, że strajk zostanie rozbity, że będą aresztowania. Odpowiedzieliśmy, iż się nie boimy. Nieuchronnej pacyfikacji byliśmy świadomi już od 14 grudnia. Około godziny 23 koledzy, którzy obserwowali sytuację z dachów, dali znać o ruchach kolumn wojska i milicji wokół kombinatu.

Przed pacyfikacją na wydziale przebywała zmiana popołudniowa i noc­na, około 500 osób, oraz komitet strajkowy. Na godzinę 1 w nocy 16 grud­nia mieliśmy zapowiedzianą mszę św. Ołtarz był przygotowany na dwóch wózkach akumulatorowych. Mszę miał odprawić ks. Janusz Bielański.

Spodziewając się ataku, jeszcze 15 grudnia między godziną 17 a 19 uru­chomiliśmy wszystkie suwnice. Ustawiliśmy je obok bram i dodatkowo obstawiliśmy stalowymi kręgami (każdy ważył od kilkunastu do 20 ton). Głównej bramy nie udało się dokładnie zabezpieczyć i właśnie ona została rozbita przez milicyjnego skota. Na zewnątrz, przy bramie nr 3, obstawili­

9 W Hucie im. Lenina strajkowało kilka tysięcy osób.

161

śmy tory załadowanymi wagonami i przez tę bramę nie weszli. Rozwalili za to tę przy Wydziale Transportowym, blokowaną tylko wrakami samocho­dów, dla czołgów nie stanowiło to jednak przeszkody.

KS HiL uchwalił, że w razie wkroczenia milicji mamy od razu zdjąć z rąk biało-czerwone opaski. Zakładaliśmy tylko bierny opór, mieliśmy chwycić się za ręce i śpiewać. Gdy zomowcy wdarli się do środka, staliśmy w hali. Oni natychmiast ustawili się szeregiem naprzeciwko nas. Sądzę, że przed akcją zażyli jakieś środki, nie zachowywali się bowiem normalnie. Wezwali kierownika do ujawnienia składu komitetu strajkowego, ale on odmówił. Kilku zomowców zniszczyło ołtarz ustawiony na wózkach i podeptało fla­gę. Nie doszło do ogólnego pałowania, ale bili w zaułkach pojedyncze oso­by. Dowodzący oficer miał dokładny spis członków komitetu strajkowego (później okazało się, że jeden z zatrudnionych na wydziale poszedł do pracy w SB). Wyczytywał ludzi, lecz nikt się nie zgłaszał. Jeden z członków KS, Wiesław Mazurkiewicz, nie zdjął biało-czerwonej opaski i jego zabrali pierw­szego. Po nim Józefa Machowskiego, który stał w pierwszym szeregu i gło­śno mówił, co o nich myśli. Potem polecili nam rozejść się do maszyn.

Chciałem wtedy pójść do domu, ale w szatni spotkałem już ludzi z rannej zmiany, którzy mi to odradzali: ״Staszek, nie chodź nigdzie, bo cię aresztują. Wiedzą o tobie”. Wróciłem więc i koledzy ukryli mnie w wentylatorowni. Dowiedzieliśmy się, że na bramach sprawdzają przepustki, więc od ręki załatwiono mi inną. Do domu wydostałem się przez płot, jeszcze 16 grud­nia, między godziną 10 a 11. Wyprowadzili mnie koledzy. W tramwaju spo­tkałem przewodniczącego Józefa Dziedzica i Sarapatę. Zapytali, czy nie boję się wracać do domu. Przekonywali, abym tam nie jechał. Dziedzic ukrywał się już od kilku dni, najprawdopodobniej u Sarapaty, potem już nie wrócił do kombinatu. Mnie żona, która pracowała w szpitalu im. Stefana Żeromskie­go, gdzie prawie wszyscy lekarze byli członkami ״Solidarności”, załatwiła zwolnienie lekarskie do końca roku.

W tym okresie nie podejmowałem żadnych działań. Dopiero żona Ma­cieja Macha przyniosła mi informację, że w ich mieszkaniu, na osiedlu Gó­rali, odbędzie się zebranie całej Komisji Zakładowej, ale już bez przewodni­czącego. Przyszli wszyscy, każdy przyprowadził swojego zastępcę, na wypadek aresztowania. Zastępcy mieli kontynuować podziemną działalność, a ich znakiem rozpoznawczym miała być moneta jednogroszowa. Moim zastępcą był Stanisław Kaźmierczyk. Na pierwsze zebranie (około 10 stycznia 1982 r.) oprócz mnie przyszli między innymi: Maciej Mach, Lech Matjaś- kiewicz, Jan Żurek, Marek Dudzic, Zbyszek Stawarz. Wyeliminowaliśmy

162

Zbigniewa Wroniewicza, który rozpoczął później pracę w SB. Razem było 18-20 osób. Ustaliliśmy dalsze kontakty na wypadek aresztowania i dysku­towaliśmy o pomocy dla rodzin represjonowanych (na wydziale zbierano już dla nich składki). Podjęliśmy decyzję, że skoro z naszego wydziału inter­nowane są tylko dwie osoby: Machowski (kawaler) i Mazurkiewicz (żona i córka), to pomocy udzielimy jeszcze Janowi Franczykowi i Wojciechowi Sukiennikowi, spoza wydziału.

Około 20 stycznia 1982 r., podczas kolędy, odwiedził mnie ks. Włady­sław Palmowski, który uczył moją córkę religii. Rozmawialiśmy szczerze. Zapytał, czy organizujemy już pomoc. W ״Arce” właśnie on był wyznaczo­ny do rozdzielania pomocy represjonowanym. Gromadzili się wokół niego ludzie przekazujący dary dla represjonowanych. Ksiądz Palmowski zwie­rzył mi się, że nie do wszystkich ma zaufanie. Zaproponował więc spotka­nie u siebie, na które poszedłem z Maciejem Machem. U ks. Palmowskiego byli już Kazimierz Fugiel, Wartalski i Kozień. Do tych dwóch ostatnich nie mieliśmy zaufania. Wyeliminowaliśmy więc całą trójkę.

Bezpośrednio po wprowadzeniu stanu wojennego na Wydziale Blach Karoseryjnych praca związkowa była kontynuowana w strukturach sprzed 13 grudnia, z wyłączeniem pojedynczych osób. W ciągu miesiąca podzieli­liśmy się na grupy, każda z nich miała wykonać konkretną pracę. Na wy­dziale ukształtowała się czołówka: Maciej Mach i ja weszliśmy w tajne struktury, a pozostałe osoby z komisji zajęły się zbieraniem pieniędzy i prze­kazywaniem informacji.

Pierwszą po stanie wojennym manifestację zorganizowaliśmy na wy­dziale w Wielki Piątek10. Pracowaliśmy po południu i nie mogliśmy iść po pracy do kościoła, gdyż obowiązywała godzina milicyjna11. Zebrałem więc wszystkich ludzi na hali pod poświęconym krzyżem i o godzinie 18, z zapa­lonymi lampionami w rękach, odmówiliśmy modlitwę.

Byłem wspólnie z kolegami inicjatorem marszu milczenia zorganizowa­nego 30 kwietnia 1982 r. Zapowiedziało go mnóstwo ulotek i plakatów. Wyszliśmy po zakończeniu pierwszej zmiany o 14.15, przeszliśmy od głównej bramy huty do placu Centralnego. Była cała poranna zmiana, po drodze dołączyli między innymi pracownicy szpitala im. Żeromskiego. Wrażenie było ogromne - wielotysięczny, maszerujący w ciszy tłum ludzi. Celem marszu było pokazanie internowanym, że nie są sami, że ״Solidarność” ist­

10 W roku 1982 Wielki Piątek przypadł 8 kwietnia.

11 Godzina milicyjna obowiązywała od 13 XII 1981 r. do świąt wielkanocnych w 1982 r.

163

nieje i pamięta o nich. Była to pierwsza nowohucka uliczna manifestacja podziemnej ״S”, której nikt nie zakłócał. Po tym marszu załoga naciskała, żeby zorganizować następne. Czasu było mało, ale postanowiliśmy wycho­dzić każdego 13 dnia miesiąca, poczynając od 13 maja12. Jeszcze 1 maja 1982 r. podczas mszy św. w ״Arce” odbyło się przekazanie sztandarów związkowych13.

W późniejszym okresie, w maju-czerwcu 1982 r., Jerzy Ostałowski wprowadził do ״S” Marka Szczupaka, który miał bezpośredni kontakt ze Staszkiem Handzlikiem. Nie czekaliśmy na decyzje odgórne, działaliśmy jed­nak sami. Konspiracyjne kierownictwo ״S”14, między innymi Hardek i Handz­lik, wydawało odezwy, na wydziale odpowiadaliśmy na nie, rządziliśmy się jednak swoimi prawami.

Latem z inicjatywy ks. Palmowskiego i Macieja Macha powstał ״Grot”15, pierwsze tajne kierownictwo na terenie Nowej Huty, pełniące funkcję pod­ziemnego centrum dowodzenia, któremu podlegał utworzony już pod ko­niec stycznia 1982 r. KOS - Komitet Ocalenia ״Solidarności”. W jego skład weszły cztery zaprzysiężone osoby. Z Walcowni Blach Karoseryjnych by­łem ja, z Walcowni Drobnej, Zimnej i zgniatacza był Jerzy Ostałowski, póź­niej internowany, Zakład Koksochemiczny reprezentował Czesław Tondy- ra, a Wydział Mechaniczny - Kazimierz Łapczyński. ״Grot” zlecał nam zadania, a my je wykonywaliśmy. Na jednej zmianie miałem zaangażowa­nych w działalność 21 osób.

Każdego 13 dnia miesiąca na terenie huty organizowaliśmy marsz - od głównej bramy do ״Arki”. Inspirowaliśmy także wiele krótkotrwałych straj­

12 13 V 1982 r., pomimo aresztowania wielu działaczy ״Solidarności” i rozrzucenia dezinformujących ulotek, zastrajkowała większość wydziałów, m.in.: Walcownie Blach Zim­nych i Karoseryjnych, Stalownia, Koksownia. Przed krzyżem upamiętniającym Grudzień 1981 złożono kwiaty i zapalono znicze. Do największych demonstracji (10 tys. uczestni­ków), brutalnie rozbitych przez ZOMO, doszło tego dnia w centrum Krakowa.

13 Podczas mszy św. w ״Arce Pana” przekazano sztandary KZ NSZZ ״Solidarność”: Kombinatu Budownictwa Mieszkaniowego-Kraków, Oświaty i Wychowania, Budostalu-8, Walcowni Zimnej Blach, Komisji Robotniczej Hutników.

14 Mowa o Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ ״Solidarność” Małopolska, utwo­rzonej 20 I 1982 r. Zob. relacja Jana Środonia, Konspiratorzy z PAN, przyp. 5.

15 ״Grot” kierował działaniami Komitetu Ocalenia ״Solidarności” i koordynował je. Nazwą nawiązywał do tradycji ruchu oporu z czasów II wojny światowej, konkretnie do pseudonimu Komendanta Głównego Armii Krajowej gen. Stefana Roweckiego. Łącznikiem między ״Grotem” a KOS-em był Maciej Mach, którego niekiedy zastępował Stanisław Ma­lara. Drugą osobą z Huty im. Lenina wchodzącą w skład ״Grota” był Wojciech Daniel, jesienią 1982 r. wysłany do Czerwonego Boru.

164

ków16. 31 sierpnia 1982 r., w drugą rocznicę porozumień sierpniowych, nie pracowaliśmy pół godziny17. Już wcześniej ustaliliśmy, że na mszę, wyzna­czoną tego dnia w ״Arce”, zaprosimy ks. kard. Franciszka Macharskiego18. Pojechaliśmy całą delegacją. Kardynał przyjął nas godnie i zgodził się uczest­niczyć w tej mszy.

Na mszy chcieliśmy wystawić sztandar ״S” zdeponowany w Katedrze Wawelskiej. To podniosłoby ludzi na duchu. W przeddzień mszy udaliśmy się więc do ks. kard. Macharskiego. ״Chcecie, żebym oddał wam sztandar. Po ziemi trzeba chodzić, a nie bujać w obłokach - odparł na naszą prośbę kardynał. - Nie wolno wyprowadzać ludzi z zakładów pracy, żeby pałowali ich zomowcy...” - i w tym tonie kontynuował wypowiedź. Gdy skończył, odpowiedziałem: ״Księże Kardynale, chciałem tylko powiedzieć, że ja je­stem z tego ludu pracującego, z Huty im. Lenina. To ludzie mnie tu delego­wali”. Kardynał się zdziwił: ״Jak to, to pan nie jest działaczem?”. Pokazałem mu legitymację pracowniczą, mówiąc: ״Jestem prostym robotnikiem Huty im. Lenina”. Wtedy kard. Macharski zwrócił się do ks. Palmowskiego: ״Niech szybko zjawi się u mnie ks. Gorzelany”. Kiedy kard. Macharski wyszedł, ks. Palmowski powiedział z obawą: ״Teraz Kardynał mnie przeniesie i nikt mnie już nie uratuje”. Po drodze spotkaliśmy się jeszcze z ks. Januszem Bielańskim z Wawelu, który pocieszył ks. Palmowskiego: ״Władziu, nic się nie martw, my ks. Gorzelanego samego nie puścimy do Kardynała. Poje- dziemy z nim i obronimy cię”. W rezultacie 31 sierpnia 1982 r. nie mieliśmy sztandaru w ״Arce”, ks. kard. Macharski nie przyjechał, a mszę św. odpra­wił ks. Gorzelany, bez kazania.

16 W 1982 r. w Hucie im. Lenina odbyło się kilka krótkotrwałych strajków: 13 marca - na Wydziale Mechanicznym HiL, 13 kwietnia - na połowie wydziałów, 13 czerwca przepro­wadzono strajk włoski na Wydziale P-64, 4 sierpnia - 15-minutowy strajk po ogłoszeniu wyroku na Stanisława Handzlika.

17 31 VIII 1982 r. o godz. 14 pierwsza zmiana Huty im. Lenina, omijając kordony ZOMO, dotarła na mszę do kościoła pw. Najświętszej Maryi Panny w Bieńczycach. Po mszy św. jej uczestnicy zostali zaatakowani przez oddziały milicji i ZOMO. Walki uliczne objęły całą dzielnicę i trwały do późnych godzin nocnych.

18 Ks. kard. Franciszek Macharski dekretem z dnia 19 II 1982 r. powołał Arcybiskupi Komitet Pomocy Więźniom i Internowanym. Przewodniczącym komitetu został ks. prałat Albin Małysiak, jego aktywnymi współpracownikami byli: Maria Czyż, Krystyna Gąsowska, Bogumiła Jaworska, Anna Krzysztofowicz, Wanda Lohman, Irena Łazarska, Ewa Miodoń­ska, Tomasz Gizbert-Studnicki i Wiesław Zabłocki. Komitet udzielał pomocy prawnej i ma­terialnej rodzinom osób represjonowanych w stanie wojennym. W 1984 r. został przekształ­cony w Arcybiskupi Komitet.

165

W pierwszych miesiącach głównym miejscem konspiracyjnych kontak­tów była ״Arka”. Spotykaliśmy się również w mieszkaniach prywatnych i na łąkach nad Wisłą. Pieniądze dostarczaliśmy do ״Arki”, która była głównym ośrodkiem pomocy. Z wpływających składek rodzinom internowanych prze­kazywaliśmy comiesięczną pensję, nieco większą niż zwykła. Poza tym na wydziale kolportowano bibułę, ale ja nie zajmowałem się sprawami wydawni­czymi. Wiem, że każdy z wydziałów HiL miał swoją skrytkę, gdzie zostawia­no prasę, którą ktoś rozprowadzał wśród załogi. Za kolportaż był odpowie­dzialny Jan Pura. To on przenosił przez bramę HiL nakład, rozdzielany następnie pomiędzy poszczególne wydziały. W stanie wojennym na jedną zmianę (250 osób) dostawaliśmy około 50 egzemplarzy prasy podziemnej. Kolportowany był między innymi ״Hutnik”19 i warszawski ״Tygodnik Mazowsze”20.

Nasze ustalenia wydziałowe przekazywaliśmy do wiadomości ״Groto- wi”. ״Grot” rozpadł się jednak jeszcze jesienią 1982 r. Było to związane między innymi z zarządzonym przez władze poborem do wojska, do Czer­wonego Boru21. Z mojej grupy zabrano Kazimierza Łapczyńskiego, z same­go ״Grota” jedną osobę - Wojciecha Daniela.

Zresztą już wcześniej ponieśliśmy straty. 1 lipca 1982 r. aresztowali Czesła­wa Tondyrę. Oskarżyli go o czynny napad na posterunek milicji podczas mani­festacji 13 czerwca 1982 r. Okazało się, że doniósł na niego kolega z wydziału. Odsiedział kilka miesięcy, między innymi w więzieniu na Montelupich, wyszedł chyba w grudniu 1982 r. Później zabrali jeszcze Jerzego Ostałowskiego, a Łap- czyński z Wydziału Mechanicznego znalazł się pod ścisłą obserwacją SB. Dalej była wspomniana branka do Czerwonego Boru. Zostałem oddelegowany do udziału w tak zwanej kampanii ziemniaczanej22, nie pojechałem jednak.

19 ״Hutnik” - pismo członków NSZZ ״Solidarność” Huty im. Lenina wydawane w pod­ziemiu od kwietnia 1982 do maja 1989 r. w nakładzie kilku-kilkunastu tysięcy egzemplarzy. W sumie ukazało się 201 numerów.

20 Zob. relacja Dariusza Boguskiego, Pół roku bez brody, przyp. 13.

21 Czerwony Bór - poligon wojsk pancernych k. Olecka na Mazurach. Jesienią 1982 r. zmobilizowano i wysłano tam na ״ćwiczenia” 470 działaczy i sympatyków NSZZ ״S” Regionu Małopolska, m.in. 120 pracowników HiL. Celem akcji, podobnej do branki przed powstaniem 1863 r., było sparaliżowanie podziemnych struktur związku, co w dużej mierze się udało. Osadzeni w Czerwonym Borze działacze ״S” z całej Polski mieli możliwość nawiązania nowych kontaktów. Dzięki temu Wojciech Daniel z HiL odtworzył struktury tzw. Sieci, skupiającej przed 13 XII 1981 r. największe, wiodące zakłady pracy w Polsce, m.in.: HiL, Hutę Katowice, KWK ״Wujek”, Stocznię Gdańską, Stocznię Szczecińską, Zakłady Mechaniczne ״Ursus”.

22 Władze pozbywały się w ten sposób na kilkanaście dni najaktywniejszych działaczy ״Solidarności”. Akcję ziemniaczaną prowadzono na Lubelszczyźnie, gdzie oddelegowani pra­cownicy mieli organizować zaopatrzenie załogi w ziemniaki.

166

Wezwano mnie na Mogilską23. Przesłuchujący mnie esbek dawał mi do zrozumienia, iż wszystko o mnie wiedzą, między innymi to, że uczestniczę w każdym marszu, ale odłączam się na placu Centralnym. Rzeczywiście tak było. Nie wdawałem się w żadne bijatyki, tylko od razu szedłem na nabo­żeństwo fatimskie. (Nabożeństwa fatimskie odbywały się od 13 maja do 13 października). Czyli naprawdę coś wiedzieli.

Jesienią zostałem w zasadzie sam. ״Grot” był w rozsypce, wydziałowe struktury - niemal sparaliżowane. Trzeba było tworzyć nowe. Uruchomi­łem wtedy Marka Szczupaka i zastępców.

We wrześniu 1982 r. odbyło się pierwsze zebranie przy nowohuckim ״Orbisie”. (Razem ze Szczupakiem trzymaliśmy się z boku). Wtedy po­wstał zalążek Tymczasowej Komisji Robotniczej Hutników NSZZ ״Solidar- ność”. Weszli do niej pracownicy z: Walcowni Blach Karoseryjnych, Wy­działu Mechanicznego, Walcowni Drobnej albo Taśm, Wydziału Transportowego, Kolejowego, Zakładu Koksochemicznego, Stalowni. Ta grupa działała już zresztą od dłuższego czasu24.

W październiku w Nowej Hucie doszło do ostrego starcia demonstran­tów z milicją. W rejonie ״Arki”, gdzie w zasadzie nie było walk, zastrzelo­no Bogdana Włosika. Pierwszy przyniósł nam tę informację ks. Władysław Palmowski.

Na 10 listopada 1982 r., w miesiąc po delegalizacji NSZZ ״Solidarność”, zaplanowaliśmy w hucie strajk. Z 9 na 10 listopada miałem nocną zmianę. Wiedzieliśmy z Maciejem Machem, że jeśli my zaczniemy, to ranna zmiana na pewno do nas dołączy. Tymczasem 9 listopada, przed godziną 21, do mojego mieszkania weszli esbecy i mnie zabrali. Wypuścili mnie 13 listopa­da. Mach z kolei znalazł się w szpitalu (miał wcześniej wezwanie?) i osta­tecznie strajk na naszym wydziale się nie odbył. Na innych wydziałach było nieco lepiej. Poza hutą protest udało się zorganizować w zakładzie budow­lanym w Bieżanowie, skąd zaraz po strajku wyrzucono wielu ludzi. Objęli­śmy ich potem pomocą25.

23 Dokładnie na ul. Mogilską 109, gdzie znajdowała się siedziba KW MO i SB.

24 W skład TKRH HiL NSZZ ״Solidarność”, będącej podziemnym kierownictwem ״S”, początkowo wchodzili m.in. Józef Krężołek z Transportu Kolejowego, Marek Szczupak z Wal­cowni Drobnej, Wojciech Daniel z Koksowni, a później dołączył do nich Czesław Tondyra.

25 10 XI 1982 r. w Krakowie zorganizowano wiece, m.in. na UJ, AGH, AWF, w WSP. Krótkie strajki odbyły się w PAN, na kilku wydziałach HiL, w WSK-PZL, Przedsiębiorstwie Produkcji Elementów Prefabrykowanych i Wyrobów Betonowych ״Fadom”. Z tego ostat­niego zakładu zwolniono kilkudziesięciu pracowników.

167

Z działalności w TKRH zostałem wyłączony, podobnie jak Marek Szczu­pak, gdyż zaangażowałem się w nową inicjatywę. Od dłuższego czasu za­stanawialiśmy się, co zrobić, aby powstrzymać spadek aktywności wśród załóg i odpływ członków. Po zawieszeniu stanu wojennego i wypuszczeniu internowanych ludzie przestawali płacić składki. Jednocześnie władze za­częły tworzyć struktury wronich związków26. Zrodziła się więc potrzeba powołania jakiejś struktury związkowej. Od listopada do grudnia 1982 r. razem z ks. Palmowskim zastanawialiśmy się, jaki kształt nadać tej struktu­rze. Takie były początki Społecznego Funduszu Pomocy Pracowniczej. Opracowaliśmy regulamin Funduszu, ustaliliśmy wysokość składek, wy­znaczyliśmy skarbników, wprowadziliśmy legitymacje, sporządziliśmy do­kumentację z nazwiskami członków rodzin. Wypłacano normalne związko­we świadczenia, takie jak zapomogi z tytułu urodzenia dziecka czy zgonów. Nazwę zaproponował ks. Palmowski. Znakiem SFPP były połączone litery ״S” i ״P”. Fundusz skupiał tylko członków NSZZ ״S”, na wydziale miałem ich prawie 100 proc. Prowadziliśmy normalną, statutową działalność związku ״Solidarność”, tyle że w podziemiu. Wszystko było gotowe w noc sylwe­strową 1982/1983.

Struktura ta przetrwała do 1989 r. Nikt nie wiedział, że jestem w zarzą­dzie SFPP, nawet mój najbliższy współpracownik i kolega Maciej Mach. Podczas zatrzymań SB zawsze pytała o Fundusz, ale nic nie wykryła. W za­rządzie SFPP z kombinatu byłem tylko ja, reszta z zewnątrz, głównie na­uczyciele. Na drukowanych w podziemiu legitymacjach była zakonspiro­wana nazwa wydziału27, utworzona z końcówki męskiego imienia, na naszym wydziale od imienia Darek, czyli ״EK”. Fundusz działał także w innych za­kładach: Mostostalu, Budostalach, MPK, Elektromontażu, Montinie, szpitalu im. Stefana Żeromskiego, w nowohuckich przychodniach i szkołach.

W HiL struktury SFPP najaktywniej działały na wydziałach: Walcowni Karoseryjnej, Drobnej i Taśm, zgniataczu, Koksochemii, na Wydziale Me­chanicznym, w transporcie kolejowym, stalowni i wielkich piecach. Fun­duszem objętych było 6-7 tys. pracowników. Działał przez siatkę skarbni­ków, główna kasa znajdowała się u osoby spoza Zarządu SFPP. Dostęp do

26 Mowa o podporządkowanych PZPR grupach związkowców, bojkotowanych powszechnie przez załogę, z których wyrosło Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych.

27 W Krakowie były drukowane także legitymacje dla funduszy zakładanych w innych regionach: dla Regionu Śląsko-Dąbrowskiego - popielate, dla Pomorza Zachodniego (Szcze­cin) - granatowe.

168

niej miał tylko główny skarbnik i członek Prezydium TKRH, przy której Fundusz działał jako ciało społeczne (w skład zarządu wchodził zawsze jeden członek Prezydium TKRH, która w ten sposób miała kontrolę nad finansami i rozliczeniami SFPP). 40 proc. składek zasilało tak zwany cen­tralny fundusz, z którego między innymi opłacano kolegia, pomagano rodzi­nom represjonowanych, osobom wyrzuconym z pracy, a 60 proc. rozpro­wadzano wśród załogi w postaci świadczeń statutowych. Fundusz wspierano z dochodów uzyskiwanych także ze sprzedaży znaczków i kartek. Skrytki kontaktowe były w ״Arce Pana”. Po wyjeździe ks. Palmowskiego w sierpniu 1983 r. (został przeniesiony do Straconki koło Bielska-Białej) musieliśmy stwo­rzyć własne struktury, mieliśmy już jednak wtedy łączników. Pierwsze doku­menty SFPP podpisywaliśmy wspólnie z ks. Palmowskim pseudonimem ״Kon- rad”. Po wysłaniu księdza do Straconki, gdy zostałem sam, sygnowałem dokumenty jako ״Gustaw”. Pseudonimy zaczerpnąłem z״Dziadów” Adama Mickiewicza, ale odwróciłem kolejność imion.

Jeszcze w kwietniu 1983 r. pojechaliśmy z ks. Palmowskim do Nowego Targu, gdzie spotkaliśmy się z działaczem wiejskiej ״Solidarności”, żeby zorientować się w możliwości zorganizowania kolonii dla dzieci. Ow dzia­łacz zawiózł nas do wioski Pyzówka i wskazał ośrodki do wynajęcia. Mu­siałem tylko znaleźć człowieka, który poprowadziłby kolonie. Wybrałem będącego już na emeryturze Zbigniewa Ferczyka. Pierwsze kolonie zostały zorganizowane w porozumieniu z ks. Kazimierzem Jancarzem w okolicy Makowa Podhalańskiego, nie w pełni się jednak udały. Następne przygoto­wał już sam Ferczyk. Podczas każdych wakacji było kilka turnusów. Opieką kolonijną objęliśmy kilkaset dzieci. Działalność ta zaowocowała utworze­niem Duszpasterstwa Hutników28. Współpracowaliśmy wtedy z dr. Janu­szem Kutybą, który miał kontakty w Krakowie. Kościół na osiedlu Szklane Domy, gdzie zainstalowało się Duszpasterstwo Hutników, skupiał wszyst­kie trzy sektory solidarnościowej działalności w HiL: tajną TKRH NSZZ ״S”, Duszpasterstwo Hutników i tajny SFPP. Był to jeden z najlepiej zorga­nizowanych ośrodków podziemnej ״Solidarności” w Polsce.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

28 Duszpasterstwo Hutników przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy.

169

STANISŁAW MARCZUK Z MIESZKANIA DO MIESZKANIA

Stanisław Marczuk (ur. 1935 r.),
w 1954 r. rozpoczął pracę w biało-
stockiej Fabryce Przyrządów
i Uchwytów. W 1978 r. ukończył
studia na wydziale mechaniki Po-
litechniki Białostockiej. Od 1980 r.
w NSZZ ״Solidarność”. W czerwcu
1981 r. wybrany na przewodniczą-
cego Zarządu Regionu Białystok
״Solidarności”. Członek Komisji
Krajowej i delegat na I zjazd związ-
ku. W stanie wojennym ukrywał
się od 13 grudnia 1981 r. do 13 lu-
tego 1983 r., koordynując pod-

ziemną działalność związku jako przewodniczący Tymczasowej
Komisji Regionalnej ״Solidarności”. Po ujawnieniu się do wrze-
śnia 1988 r. pozostawał bez pracy, prowadząc dalej działalność
konspiracyjną. Organizator Komitetu Obywatelskiego ״Solidar-
ności” Ziemi Białostockiej. W 1990 r. ponownie wybrany na prze-
wodniczącego ZR. W latach 1994-1998 radny Rady Miejskiej
Białegostoku z ramienia Akcji Wyborczej ״Solidarność”, a w la-
tach 1997-2001 senator z listy AWS.

Na 11-12 grudnia zwołano posiedzenie Komisji Krajowej w Gdańsku, które z uwagi na powagę sytuacji miało się odbyć w Stoczni Gdańskiej. Na to posiedzenie wybrał się ze mną redaktor ״Biuletynu Informacyjnego” NSZZ ״Solidarność” Krzysztof Burek. Nie pojechał natomiast członek KK Edward Łuczycki. Jego miejsce w związkowej ładzie zajął Kazimierz Jakubowski, mój szkolny kolega z Białegostoku, który mieszkał w Sopocie. W drodze do Gdańska utknęliśmy w zaspach. Dotarliśmy na miejsce dopiero na zakoń­czenie pierwszego dnia obrad. Jak się później okazało, to spóźnienie urato­wało nas przed internowaniem, gdyż nie znaleźliśmy się na sporządzonej wcześniej liście członków KK nocujących w Grand Hotelu w Sopocie. Tą

170

listą posłużyła się potem SB. Jadąc do Gdańska, mijaliśmy opancerzone kolumny wojskowe, o czym powiadomiliśmy uczestników obrad. Nie zro­biło to jednak na nich żadnego wrażenia.

Drugi dzień obrad trwał do północy z 12 na 13 grudnia. Około godziny 20 Lech Wałęsa, który w zasadzie nie brał udziału w obradach, pojawił się zwiadomością, że wszelka łączność z krajem została przerwana. Ta infor­macja również nie zaniepokoiła zebranych. Obrady toczyły się dalej. Byli­śmy wówczas przekonani, że jeśli już ogłoszą stan wyjątkowy, to raczej przed wyborami do rad narodowych, które miały się odbyć w lutym 1982 r. Po zakończonych obradach udaliśmy się autokarami do Grand Hotelu w So­pocie. Lepszego miejsca do internowania wybrać było nie sposób, bo Grand Hotel położony jest na plaży, z dala od miasta, na dodatek oddzielony parkiem. W niedzielę około godziny 3 rano zostaliśmy obudzeni przez zomowców. Weszli do pokoju, w którym nocowałem z Krzysztofem Burkiem i Janem Hościło - kierowcą naszej łady. Po sprawdzeniu dowodów osobistych, a szcze­gólnie miejsca zatrudnienia (nikt z nas nie miał pieczątki zatrudnienia w Zarzą­dzie Regionu NSZZ ״Solidarność”), poszli, nie pozwolili nam jednak wyjść, do czasu aż opuszczą hotel. Kiedy zobaczyliśmy przez okno szpaler milicjan­tów otaczających hotel, zdaliśmy sobie sprawę, że to stan wojenny.

Gdy zapadła cisza, wyszliśmy z pokoju. Po drodze natknęliśmy się na kelnera, który zaoferował nam pomoc. Zabrał nas do swojego pokoju, po­częstował drinkiem i opowiedział o zdarzeniach, których był świadkiem. Otóż okazało się, że zomowcy weszli do pokoi i wszystkim nocującym whotelu sprawdzili dokumenty. Internowali ponad 40 członków KK. Po kilkunastu minutach kelner wyprowadził nas do miasta. Miałem wówczas moralnego kaca, bo nie wiedziałem, dlaczego jako członek KK nie zostałem aresztowany wraz z innymi. Oświadczyłem kolegom, że dobrowolnie od­dam się w ręce milicji. Odradzili mi to jednak i sugerowali, żebym zajął się raczej organizowaniem oporu.

W tej sytuacji zaproponowałem, żebyśmy się udali do Sopotu, do domu mojego kolegi Kazimierza Jakubowskiego - tego samego, który dwa dni wcześniej zabrał się z nami z Białegostoku. Wyrwaliśmy go ze snu. Rozma­wialiśmy, dzieląc się wrażeniami, aż do rana, kiedy to włączyliśmy telewi­zor i zobaczyliśmy gen. Jaruzelskiego. Około godziny 9 całą czwórką poje­chaliśmy do siedziby gdańskiej ״Solidarności” przy ulicy Grunwaldzkiej. Trafiliśmy tam na taką oto scenę: ulicą Grunwaldzką od strony siedziby Zarządu Regionu maszerował tłum gdańszczan, którymi ״dyrygowali” ro­botnicy w biało-czerwonych opaskach na rękach, a drugą stroną ulicy ma­

171

szerowali uzbrojeni po zęby zomowcy. Z legitymacją członka Komisji Kra­jowej nie miałem problemów z wejściem do siedziby ZR. Tam poinformo­wano mnie, że minionej nocy ZOMO weszło do siedziby Zarządu, rozbiło maszyny poligraficzne, po czym opuściło lokal.

Spadł mi kamień z serca, gdy dowiedziałem się, że zomowcy nie aresz­towali wszystkich członków Prezydium KK nocujących w hotelu ״Mono- pol”. Okazało się, że ocalał zastępca Wałęsy - Mirosław Krupiński. Popro­szono mnie, bym zaczekał, aż przybędą wszyscy członkowie KK, których nie aresztowano. Mieliśmy wspólnie ogłosić ogólnopolski strajk generalny w obronie aresztowanych związkowców. Czekałem godzinę, nikt się jed­nak nie pojawił. Poradzono mi więc, żebym wrócił do swojego regionu i tam zajął się organizowaniem oporu.

Postanowiliśmy z Krzysztofem Burkiem, że pojedziemy pociągiem przez Warszawę. Do Warszawy dotarliśmy przed godziną milicyjną, po czym roz­dzieliliśmy się - mieliśmy przenocować u swoich krewnych. Umówiliśmy się na spotkanie w Białymstoku, u zaprzyjaźnionego z nami ks. Jerzego Gisztarowicza z kościoła św. Rocha. Następnego dnia, 14 grudnia, wyru­szyłem pociągiem do Białegostoku, a później do rodziców mieszkających w Doktorcach. Po drodze z dworca kolejowego spotkałem zrozpaczoną matkę, która właśnie szła do kościoła, by dać na mszę za mnie, bo dotarła do niej wiadomość, że zginąłem podczas jakiejś ucieczki.

Rankiem 15 grudnia pojechałem autobusem do Białegostoku. Później dowiedziałem się, że w tym czasie milicja jechała na rewizję do moich rodzi­ców, ale przed Doktorcami utknęła w zaspach. Szczęśliwie dotarłem do ks. Jerzego Gisztarowicza. Gdy mnie ujrzał, krzyknął przerażony, żebym się szybko schował, bo na górze ukrywają się inni działacze, wśród których jest osoba podejrzana o współpracę z SB. Ksiądz dowiedział się o tym od jednego z działaczy, który w trakcie przesłuchań w Komendzie Wojewódz­kiej Milicji widział tę osobę, jak idąc korytarzem, prowadziła koleżeńską rozmowę z esbekiem. Ksiądz Gisztarowicz szybko podrzucił mi sutannę, w którą się przebrałem, a ks. Stanisław Szczepura, obecny proboszcz ko­ścioła św. Wojciecha, przerzucił mnie do ks. Antoniego Lićwinki, probosz­cza parafii farnej. W podobny sposób dotarł do mnie wiceprzewodniczący ZR Jerzy Rybnik. Tego samego dnia z plebanii św. Rocha przyjechali Wal­demar Rakowicz, Edward Łuczycki oraz Krzysztof Rutkowski. Następne­go dnia dojechał do nas z Warszawy Krzysztof Burek.

Wkrótce nawiązaliśmy pierwsze kontakty z ludźmi z miasta, a naszą pierwszą łączniczką została aktorka Teatru Lalek Danuta Wiszowata, póź­

172

niej Małgorzata Nagórska. Otrzymaliśmy pierwsze informacje o przybliżo­nej liczbie internowanych, o strajku w ״Biazecie” i próbach strajku w ״Uchwy- tach”1. Otrzymaliśmy też wykaz działaczy związkowych poszukiwanych listem gończym. Dorota Wiszowata skontaktowała nas również z działacza­mi ukrywającymi się w mieście: Romanem Wilkiem, członkiem Prezydium Zarządu Regionu, oraz Dariuszem Boguskim, redaktorem naszego ״Biulety- nu Informacyjnego”. Ponieważ Dariuszowi Boguskiemu udało się wywieźć z siedziby ZR kilka powielaczy i mieliśmy do dyspozycji maszynę do pisa­nia, zaczęliśmy myśleć o wydawaniu podziemnego ״Biuletynu” jako konty­nuacji dotychczasowego.

Na plebanii opiekował się nami osobiście ks. proboszcz Antoni Lićwin- ko. Dbał o nas, byśmy się dobrze czuli. Mieliśmy do dyspozycji radio - czerpaliśmy więc z Wolnej Europy najświeższe informacje o wydarzeniach w kraju. Przeżywaliśmy tragedię górników Wujka 16 grudnia oraz pacyfi­kację Stoczni Gdańskiej 17 grudnia. Jeśli mnie pamięć nie myli, to 18 grud­nia oświadczyłem kolegom, że powinni sami wybrać, czy chcą się ukry­wać, czy wyjść do domu, w zależności od sytuacji rodzinnej. W konsekwencji Edward Łuczycki i Krzysztof Rutkowski opuścili plebanię. Odwiedzili nas w wigilijny wieczór, by podzielić się opłatkiem. 2 stycznia 1982 r. plebanię opuścił Waldemar Rakowicz. Został internowany, jak tylko się zjawił w swoim zakładzie pracy. Przed świętami Bożego Narodzenia Dorota Wiszowata po­wiedziała nam, że wielu działaczy zostało zwolnionych z internowania. Od Jana Beszta-Borowskiego, przewodniczącego NSZZ ״S” RI, otrzymałem informację, że mogę wyjść z ukrycia, bo nic mi nie grozi. Z internowania zwolniono go w Wigilię Bożego Narodzenia.

Wieczorami wychodziliśmy z plebanii na różne spotkania. Odwiedziłem też swoich krewnych w Kleosinie. Dowiedziałem się od nich, co działo się w moim mieszkaniu 13 grudnia. Okazało się, że uzbrojeni w łomy esbecy, biorąc sąsiadów za świadków, wyłamali drzwi do mojego mieszkania i prze­prowadzili trzygodzinną rewizję. Na odchodnym zabrali z domu rzeczy pry­watne - 100 dolarów, trzy sztuczne kożuszki i kilka paczek moheru, przywiezionych z Rzymu tuż przed stanem wojennym. Zostawili mieszka­nie z wyłamanymi zamkami. Po interwencji sąsiadów przybyła ekipa ״ślu- sarzy”. Wmontowała skobel z dużą kłódką, po czym opieczętowała mieszkanie. Matka bezskutecznie błagała ich, żeby oddali jej klucze od kłód­

1 14 XII 1981 r. zastrajkowała pierwsza zmiana w Białostockich Zakładach Podzespołów Telewizyjnych Unitra Biazet. W Fabryce Przyrządów i Uchwytów nie doszło do strajku.

173

ki, w końcu zemdlała - nawet wtedy nie zmienili decyzji. Mieszkanie pozo­stawało w takim stanie przez rok i trzy miesiące, to jest do 13 marca 1983 r., kiedy to przestałem się ukrywać. Rzeczy prywatne zabrane z mieszkania zwrócono matce w kwietniu 1982 r.

Działalność naszej trójki, to znaczy Jerzego Rybnika, Krzysztofa Burka i moja, polegała na nawiązywaniu szerokich kontaktów z działaczami pozo­stającymi na wolności oraz przygotowywaniu się do wydania pierwszego podziemnego ״Biuletynu Informacyjnego”. Wydawanie ״Biuletynu” stało się domeną Krzysztofa Burka, jego redaktora naczelnego, który miał dobre pióro i świetnie pisał na maszynie, oraz Dariusza Boguskiego, który również był redaktorem i jednocześnie miał dostęp do ukrytych powielaczy. Owocem tej współpracy był pierwszy numer podziemnego ״Biuletynu Informacyjnego” NSZZ ״Solidarność” Regionu Białystok, który ukazał się już na początku stycz­nia 1982 r.2 Wcześniej, bo już 19 grudnia, wydano odezwę sygnowaną przez Prezydium Regionalnego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego3, potę­piającą stan wojenny oraz wzywającą do organizowania biernego oporu.

Przez pierwsze osiem miesięcy podziemny ״Biuletyn” ukazywał się dość regularnie, co tydzień. Był organem najpierw RMKS, a potem Tymczaso­wej Komisji Regionalnej firmowanej przez ukrywających się działaczy: Da­riusza Boguskiego, Krzysztofa Burka, Jerzego Rybnika, Stanisława Mar­czuka i Romana Wilka. ״Biuletyn” był naszym głównym orężem. Do kwietnia 1989 r. przechodził różne koleje losu - były wpadki, co powodowało nieraz dłuższe przerwy w jego wydawaniu. Kiedy straciliśmy powielacze, druko­waliśmy metodą ״wałeczkową” lub techniką sitodruku, w związku z tym druk był czasami nie najlepszej jakości, słabo czytelny. Dobrą jakość tech­niczną uzyskaliśmy dopiero w roku 1985, kiedy to przez Henryka Wujca udało mi się załatwić druk ״Biuletynu” w Warszawie.

Przez cały okres nielegalnej działalności udało się wydać 120 numerów BI. Był to jeden z lepszych wyników w małych regionach, do jakich zaliczał się Białystok. Z wielu redaktorów tego ״Biuletynu” wypadałoby wymienić chociaż tych najbardziej aktywnych: Krzysztofa Burka, Dariusza Boguskie-

2 Zob. relacja Dariusza Boguskiego, Pół roku bez brody, przyp. 1.

3 Regionalny Międzyzakładowy Komitet Strajkowy powstał po ogłoszeniu stanu wojen­nego. Miał koordynować działalność zakładowych komitetów strajkowych. W skład jego prezydium wchodzili ukrywający się działacze Zarządu Regionu NSZZ ״Solidarność”. W marcu 1982 r. RMKS przekształcił się w Tymczasową Komisję Regionalną. Członkami TKR byli: Dariusz Boguski, Krzysztof Burek, Jerzy Rybnik i Roman Wilk, a jej przewodniczącym Stanisław Marczuk.

174

go, Ewę Pankiewicz, Gabrielę Walczak, Konrada Kruszewskiego, Jerzego Kułaka. Nasz ״Biuletyn”, jako pierwszy w kraju, trafił na fale Radia Wolna Europa. Dzięki włoskim kierowcom wożącym dary bodajże w lutym 1982r. znalazł się u ks. Sławoja Leszka Głodzia w Rzymie, a potem został przeka­zany do Radia Wolna Europa w Monachium. Natomiast mój list o sytuacji w regionie trafił na biurko Ojca Świętego jako pierwsza bezpośrednia rela­cja o wydarzeniach grudniowych na Białostocczyźnie.

Wydawaniu ״Biuletynu” towarzyszyła ogromna praca organizacyjna, związana z jego kolportażem. Musieliśmy spotykać się z przedstawicielami różnych zakładów pracy. Najbardziej utkwiło mi w pamięci pierwsze spo­tkanie. 13 stycznia 1982 r. o zmierzchu wybraliśmy się z naszej plebanii z Jerzym Rybnikiem - wiceprzewodniczącym Regionu - na ówczesną ulicę Lenina (dziś Branickiego) do pracowni Andrzeja Chwaliboga. Tam w zupeł­nej ciemności omawialiśmy z przedstawicielami czterech zakładów pracy sposoby organizowania podziemnych struktur związku.

Na plebanii u proboszcza Antoniego Lićwinki żyliśmy jak u Pana Boga za piecem, bo wiedzieliśmy, że esbecja na razie plebanii nie nachodzi. Mieszka­liśmy tam do 6 lutego 1982 r. Tego dnia rozjechaliśmy się w różne punkty miasta. Kontaktowaliśmy się ze sobą przez łączników. Odtąd dość często zmieniałem mieszkania, do 13 marca 1983 r., czyli do czasu ujawnienia się, w sumie 23 razy. Częstotliwość tych zmian była podyktowana względami bezpieczeństwa. Spotykałem się z wieloma działaczami i każdy z nich mógł nieopatrznie przyprowadzić za sobą ״ogon”.

W końcu lutego 1982 r., z inicjatywy ukrywającego się członka Prezy­dium Zarządu Regionu Romana Wilka, powstała Tymczasowa Komisja Wykonawcza w składzie: Ewa Bończak-Kucharczyk, Janusz Borzuchow- ski, Jerzy Ickiewicz, Marian Leszczyński oraz Henryk Zdzienicki, który był koordynatorem tej grupy. TKW utrzymywała kontakt z ukrywającymi się działaczami, organizowała im mieszkania i zajmowała się kolportażem ״Biu- letynu”. Z ukrywającymi się działaczami ściśle współpracowała grupa bia­łostockich taksówkarzy. Szczególnie w kolportażu bibuły okazali się nieza- stąpieni. Do najaktywniejszych należeli: Krzysztof Nowakowski, Stanisław Tomaszuk, Mirosław Trzasko, Henryk Wietocha, Ryszard Augustyniak.

RMKS, firmowany przez ukrywających się działaczy, inicjował różne formy protestu: bojkot reżimowej prasy, palenie świeczek 13 każdego mie­siąca, ubieranie się w ciemne stroje, spacery ulicą Lipową w godzinach emisji Dziennika Telewizyjnego. Szczególnie ten ostatni pomysł (״zapoży- czony” ze Świdnika) znalazł w Białymstoku wielu zwolenników. Owe spa­

175

cery powoli przekształcały się w tysięczne ciche demonstracje, co bardzo denerwowało władze. Dlatego też SB rozpoczęła represje: wzywała uczest­ników ״spacerów” na przesłuchania i groziła im zwolnieniami z pracy bądź wnioskowała o ukaranie ich grzywną. Dowodami winy były najczęściej robione z ukrycia zdjęcia i filmy. Pod koniec czerwca 1982 r., ze względu na nasilające się represje, zaniechano tej formy protestu.

Z czasem, oprócz ״Biuletynu Informacyjnego”, zaczęły ukazywać się inne pisma podziemne, firmowane przez różne środowiska, głównie robot­nicze, na przykład: ״Smoluch” - FPiU, ״Spięcie” - Unitra Biazet, ״Wątek” - Fasty, ״Nasz Samorząd” - Sieć Organizacji Wiodących Zakładów Pracy, ״Izolator” - Zakład Energetyczny Białystok, ״Cień” - Agroma Czarna Biało­stocka, ״Goniec Wojenny” - ״S” Rolników Indywidualnych. Zwykle jed­nak ukazywało się tylko kilka, kilkanaście numerów. Największym po ״Biu- letynie Informacyjnym” sukcesem wydawniczym może pochwalić się pismo Młodzieży Ziem Wschodnich ״Nasz Głos”. Od 1982 do 1987 r. wyszły 52 numery4. Poza pismami lokalnymi dość systematycznie docierały pisma z in­nych regionów, najwięcej oczywiście z Warszawy: ״Tygodnik Mazowsze”5, ״Tygodnik Wojenny”.

RMKS przekształcił się z czasem w Tymczasową Komisję Regionalną. Zmieniliśmy nazwę po otrzymaniu informacji, że na szczeblu krajowym powstała Tymczasowa Komisja Koordynacyjna.

Ukrywający się w różnych miejscach działacze kontaktowali się między sobą przez łączników. Mieliśmy też kilka wspólnych spotkań. Później uzna­liśmy, że to zbyt niebezpieczne, gdyż grozi zbiorową wpadką, a w konse­kwencji dłuższą przerwą w koordynowaniu działań struktur zakładowych. Podczas tych spotkań występowały czasem w trakcie dyskusji różnice zdań. Szczególnie burzliwy przebieg miało spotkanie, które odbyło się 24 czerw­ca 1982 r. przy ulicy Parkowej 8. Omawialiśmy wtedy sprawę ewentualne­go strajku generalnego. Była to propozycja Jacka Kuronia, który przebywał wówczas w więzieniu. Uważałem, że w Białymstoku taki strajk się nie uda. Po tym spotkaniu udałem się na wypoczynek do miejscowości Żerczyce, około 90 km od Białegostoku, niedaleko znanego sanktuarium prawosław­nego - Grabarki. Do 4 lipca 1982 r. mieszkałem na plebanii u prawosław­nego proboszcza, ks. dziekana Pańki. Sama podróż do Żerczyc była nie

4 ״Nasz Głos” - pismo Młodzieżowego Komitetu Oporu Społecznego, organizacji zrze­szającej młodzież białostockich szkół średnich i studentów, utworzonej wiosną 1982 r.

5 Zob. relacja Dariusza Boguskiego, Pół roku bez brody, przyp. 13.

176

lada przeżyciem, musiałem przejechać przez posterunek wojskowy (takie posterunki były ustawione na wszystkich rogatkach Białegostoku). To było dziesięć dni prawdziwego relaksu. Wiedziałem, że nikt mnie w tej miej­scowości nie zna i na prawosławnej plebanii mogę się czuć bezpieczny. Proboszcz, mężczyzna po siedemdziesiątce, należał do zdecydowanych przeciwników systemu totalitarnego - słuchał regularnie aż do północy Radia Głos Ameryki.

Po powrocie do Białegostoku ponownie wpadłem w wir spotkań z dzia­łaczami zakładowymi. W lipcu 1982 r. na moją listowną prośbę ks. bp Edward Kisiel polecił zorganizowanie pomocy dla rodzin działaczy przebywających w więzieniu. Z ramienia Kościoła komórkę pomocy, utworzoną przy parafii kościoła farnego, prowadził ks. Kazimierz Klej. Trafiały tam płynące z za­granicy dary, w tym również tak bardzo wówczas potrzebne leki. W roz­dzielaniu leków ofiarnie pomagała doc. dr Agnieszka Borzuchowska z Kli­nicznego Szpitala Chorób Zakaźnych. Duchową i materialną pomoc ukrywającym się działaczom niósł ówczesny kapelan - ks. Wacław Lewko­wicz. (Zastąpił dotychczasowego kapelana - ks. Sławoja Leszka Głodzia - który wyjechał na placówkę do Rzymu).

11 sierpnia 1982 r. udaliśmy się z ks. Wacławem do mieszkania pani Tadus, na ulicę Parkową 8, gdzie dawniej mieszkałem. Tam dowiedzieliśmy się, że tego dnia aresztowano ukrywającego się Dariusza Boguskiego - człon­ka TKR - a wraz z nim Małgorzatę Nagórską, Alinę Połubok (ukrywałem się u niej przez prawie dwa miesiące, od 15 marca 1982 r.), Irenę Bogusz, Grażynę Rynkiewicz, Tomasza Wasilewskiego, Tomasza Wildnera i innych - razem 12 osób. Część z nich została zwolniona po kilku dniach. Pozostali siedzieli długie miesiące.

Z Parkowej zostałem przewieziony do państwa Horodeńskich na ulicę Raginisa 21, do dzielnicy domków jednorodzinnych. Kiedy ukrywałem się u państwa Horodeńskich, w Białymstoku odbyła się (31 sierpnia) potężna demonstracja. Tłum ludzi został zaatakowany przez zomowców, którzy użyli gazów łzawiących i pałek. Wiele osób zostało zatrzymanych, a potem ukara­nych wysokimi grzywnami. Wieczorem z Radia Wolna Europa dowiedziałem się o tragedii w Lubinie, gdzie ZOMO zastrzeliło trzech demonstrantów.

10 września z inicjatywy Władysława Nawrockiego z ״Uchwytów” zosta­łem przewieziony do jego ciotki, pani Edwardy Pietruczuk, mieszkającej przy ulicy Wysoki Stoczek. Domek stał nad doliną rzeki Białej, nad którą rozciągał się szeroki pas łąk. Na tych łąkach wyznaczałem spotkania z działaczami zakłado­wymi. Czułem się dość swobodnie, codziennie o zmierzchu biegałem kilka

177

kilometrów ścieżką wzdłuż rzeczki, by zrzucić parę kilogramów ״sadła”, któ­re narosło podczas bezruchu w poprzednich, blokowych mieszkaniach.

16 października o godzinie 18 miałem umówione spotkanie w mieszkaniu (było za zimno, by umawiać się na łące) z Władysławem Nawrockim i Janem Bogdanowiczem. Kiedy wracałem z ״treningu”, z Szosy Warszawskiej wje­chał na łąki milicyjny radiowóz. Padłem na ziemię. Od przejeżdżającego sa­mochodu dzielił mnie kilkunastometrowy pas gęstych krzaków. Gdy samo­chód nieco się oddalił, wpadłem skokami do głębokiego, zarośniętego jaru. Nad głową widziałem smugi świateł reflektorów. Zaczął padać gęsty deszcz. Kiedy tak siedziałem przemoknięty, trzęsąc się ze strachu i z zimna, przypo­mniałem sobie, że jest akurat czwarta rocznica wybrania Karola Wojtyły na papieża. Leżąc w tym jarze, modliłem się. Straciłem poczucie czasu. Wyda­wało mi się, że to się nigdy nie skończy. Kiedy znikły światła reflektorów i zapadła głucha cisza, przeczołgałem się po skarpie w kierunku domu, któ­ry znajdował się zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Zobaczyłem, że świa­tła w oknach są wygaszone, więc zapukałem. W domu zastałem gospody­nię, panią Edwardę, jej syna Marka oraz umówionych Władka Nawrockiego i Janka Bogdanowicza. Byli przerażeni, myśleli, że trafiłem już w ręce milicji.

Wspólnie uznaliśmy, że powinienem natychmiast uciekać. Pani Edwarda postanowiła przeprowadzić mnie pieszo na skróty do państwa Grażyny i Sławka Wilimajtysów do Starosielec. Pani Edwarda szła przede mną tak, żebym nie stracił jej z oczu, i w ten sposób szczęśliwie dotarliśmy do celu. Wyglądałem fatalnie: umorusany w błocie, przemoknięty. Po prysznicu jakoś do siebie doszedłem. Podczas kolacji odwiedził mnie ks. proboszcz Stefan Girsztun (u niego na plebanii drukowano między innymi nasz podziemny ״Biuletyn Infor­macyjny”). W pracę konspiracyjną była zaangażowana cała rodzina Wili- majtysów: Sławek, Grażyna, a nawet ich 12-letni syn, który kolportował drukowaną przez ojca bibułę, nie mogłem więc u nich za długo przebywać.

TKW przygotowała mi lokum u państwa Gołąbków przy ulicy Piastow­skiej 23. Naprzeciwko mieszkał Henryk Toczydłowski z rodziną, znany ar­chitekt i zaangażowany solidarnościowiec. Gdy obie rodziny wychodziły do pracy, a dzieci do szkoły, miałem do dyspozycji oba mieszkania. Odwie­dzało mnie wielu działaczy. Pamiętam, że 6 grudnia 1982 r. 14-letnia córka państwa Gołąbków doniosła mi, że koleżanki dopytywały się, dlaczego do jej domu przychodzi tak dużo ludzi. Dziewczynka oparła im rezolutnie: ״Dla- czego do nas? Na górze nie tylko my mieszkamy”. Było to dla mnie sygna­łem, że muszę natychmiast zmienić mieszkanie, a nowe nie było jeszcze przygotowane. Szybka decyzja - postanowiłem samemu poszukać sobie

178

lokum. Udałem się więc do mieszkającego kilka bloków dalej Henryka To- polewicza, działacza Klubu Inteligencji Katolickiej, i poprosiłem go o po­moc. Wkrótce z KIK-u nadeszła odpowiedź, żebym przestał się męczyć i wy­szedł z ukrycia, bo straciłem poczucie rzeczywistości. Uważali, że powinienem przejść do innej formy oporu. Zacząłem się głębiej zastanawiać, czy rzeczy­wiście warto się dalej ukrywać, tym bardziej że struktury podziemne po wielu aresztowaniach przestały już sprawnie działać i coraz rzadziej ukazy­wały się podziemne pisma, w tym również sztandarowy ״Biuletyn”.

Sprawa mieszkania pozostawała wciąż aktualna. Przypomniałem sobie o ser­decznym koledze ze szkolnej ławy Staszku Antoniuku, którego nie widziałem kilkanaście lat, a który mieszkał niedaleko, bo przy ulicy Warmińskiej. Zasko­czyłem go bardzo swoją wizytą, bo wiedział, że się ukrywam i jestem poszuki­wany. Zgodził się jednak mnie przyjąć do świąt Bożego Narodzenia - do przy­jazdu na ferie córki, która studiowała w Lublinie. Przeniosłem się więc do nie­go. Tym razem intuicja mnie nie zawiodła, bo na trzeci dzień po opuszczeniu przeze mnie mieszkania przy Piastowskiej esbecja zrobiła tam rewizję.

Mieszkając u Staszka Antoniuka, wybrałem się kiedyś na długi spacer po Puszczy Knyszyńskiej. O 7 rano Staszek podwiózł mnie swoim samocho­dem za miasto, na skraj puszczy. Kierując się ״szlakiem napoleońskim” przez Królowy Most koło ״górki straceń” powstańców styczniowych, dotarłem do Supraśla. Idąc ulicą, zauważyłem wolno jadący z naprzeciwka milicyjny radiowóz, przeżyłem ogromny stres, na szczęście nic się nie stało. Odwie­dziłem rodzinę znajomych, u których ukrywałem się w Białymstoku, przy ulicy Palmowej, w maju 1982 r. Po posiłku wyruszyłem pieszo z powrotem - też przez puszczę, trasą przez Cieliczankę. Do Białegostoku dotarłem póź­nym wieczorem. W sumie przeszedłem ponad 50 km. Rezultat był taki, że przez trzy dni leżałem obolały w łóżku.

Kiedy trochę do siebie doszedłem, wybrałem się do Warszawy na spo­tkanie z ukrywającym się Zbigniewem Bujakiem. Zawiózł mnie taksówkarz Rysio Augustyniak - chyba najbardziej aktywny z taksówkarskiej grupy. (W roku 1985, wracając z ks. Suchowolcem6 z Krakowa, został zatrzyma­ny. W jego taksówce milicja znalazła bibułę. Trafił do więzienia. W śledz­

6 Ksiądz Stanisław Suchowolec wielokrotnie odprawiał nabożeństwa w intencji Ojczyzny i ״Solidarności”. Kilkakrotnie mu grożono, kiedyś uszkodzono mu w samochodzie hamulce. Zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego ciało zostało znalezione 30 I 1989 r. na plebanii w Dojlidach. Jako oficjalną przyczynę śmierci prokuratura podała zaczadzenie w wyniku pożaru, który miał powstać od niesprawnego grzejnika elektrycznego.

179

twie, broniąc księdza, wziął całą winę na siebie). Do spotkania z Bujakiem nie doszło - prawdopodobnie miał kocioł i musiał zmienić mieszkanie. Prze­nocowałem więc u rodziny na Saskiej Kępie, gdzie udzieliłem wywiadu ״Ty- godnikowi Mazowsze”7. Następnego dnia przyjechał po mnie niezawodny Rysio Augustyniak.

Drugą w stanie wojennym Wigilię Bożego Narodzenia spędziłem wpraw­dzie wśród przyjaciół, ale jednak nie w rodzinnym gronie. Ponownie musia­łem zmienić mieszkanie. Grupie Zdzienickiego8 nie udało się nic załatwić. Rozpocząłem poszukiwania na własną rękę. Udałem się do dalekich krew­nych na ulicę Dojlidy Fabryczne. Okazało się, że mieszka u nich człowiek, który mnie zna. Trudno było przewidzieć, jak się w tej sytuacji zachowa. Krewni wskazali mi więc dwie rodziny kombatanckie (AK). Poszedłem do nich. Ich strach okazał się jednak silniejszy od okazywanego mi współczu­cia. Udałem się więc do znajomych, państwa Wróblewskich, którzy miesz­kali przy Szosie Pod Krzywą. Byli bardzo zaskoczeni moją wizytą, zwłasz­cza że było już późno. Wiedzieli, iż przez ostatni rok tułałem się po ludziach, i nie odmówili mi gościny. Tego wieczoru dowiedziałem się od nich o aresz­towaniu ukrywającego się od początku stanu wojennego Romana Wilka.

Na nowym miejscu nawiązałem kontakt z Henrykiem Zdzienickim i moim wiernym łącznikiem Andrzejem Puchalskim, szwagrem ukrywającego się wraz ze mną na początku stanu wojennego Waldemara Piechowicza, który towarzyszył mi na kolejnych kwaterach od marca 1982 do marca 1983 r. Miałem też kilka spotkań, w tym jedno z liczną delegacją braci kolejarskiej, w mieszkaniu u pani Łabędowej, naprzeciw kościoła farnego. Spotkania odbywały się najczęściej wieczorem. Chodziłem na nie pieszo, bo nie wia­domo było, na kogo się trafi w taksówce za kierownicą.

2 lutego 1983 r. postanowiłem opuścić gościnne progi państwa Wró­blewskich, byli już bowiem zmęczeni przedłużającym się poszukiwaniem dla mnie lokum. Rano bez uprzedzenia wróciłem do państwa Horodeńskich na ulicę Raginisa, gdzie już mieszkałem w sierpniu 1982 r. To było moje ostatnie lokum. 13 lutego 1983 r. podjąłem decyzję o wyjściu z ukrycia. Ustaliliśmy z Horodeńskim, że pójdę do szpitala. Ci, którzy decydowali się ujawnić albo czekali na wyrok, zazwyczaj trafiali do szpitala - albo, jako

7 Przewodniczący białostockiej ״Solidarności” mówił w nim o dużych trudnościach w dzia­łaniu związku ze względu na zróżnicowanie narodowościowe regionu. Podkreślił, że dominuje postawa życzliwego kibicowania działaniom opozycji, ale bez wychylania się.

8 Chodzi o Tymczasową Komisję Wykonawczą.

180

chorzy na serce, do prof. Andrzeja Kalicińskiego, albo do dr. Tadeusza Bo­rowskiego do Choroszczy. Ustaliłem więc z prof. Kalicińskim, że ״dostanę zawału serca” i Horodeński przewiezie mnie w nocy do szpitala.

Zgodnie z planem około godziny 23 Horodeński zawiózł mnie ״z ulicy” na pogotowie, skąd trafiłem do szpitala. Od razu przyznałem się lekarzowi dy­żurnemu, że jestem poszukiwany. Odparł, iż musi zameldować o tym milicji. Zadzwonił przy mnie do dyżurnego na komendę. Polecili mu, żeby mnie poło­żył na oddział. Rano miał się pojawić ktoś z SB. Raniutko prof. Kaliciński zawiadomił mnie, że przyszli panowie z SB. Na wózku przewieziono mnie do gabinetu profesora. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z panem Opalińskim. Nie odezwałem się do nich, więc po trzech, może pięciu minutach poszli.

Pobyt w szpitalu był jeszcze gorszy niż ukrywanie się. Ponieważ krążyły słuchy, że jestem obserwowany, wiele osób bało się do mnie przychodzić. 13 marca opuściłem szpital. SB poleciła prof. Kalicińskiemu, żeby dał znać, kiedy będę wychodził. Zresztą i tak musiałem się do nich udać - po klucze od mojego mieszkania, które przez cały stan wojenny było zamknięte i za­plombowane. Oddali mi klucze i powiedzieli: ״Jest pan wolny”. Następnego dnia zostałem jednak wezwany na przesłuchanie. Przesłuchiwali mnie dość długo dwaj esbecy - Opaliński i jakiś drugi, którego nazwiska nie znam. Z początku opowiadałem jakieś nieistotne dla nich rzeczy. Potem wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań. Na pytanie, kim się czuję, odpowiedziałem: ״Je- stem demokratycznie wybranym przewodniczącym Zarządu Regionu. Jeśli zwołacie zjazd i ci, którzy mnie wybrali, teraz mnie odwołają, to wówczas będę zwykłym człowiekiem”. W końcu się zdenerwowałem i zacząłem tego młodego przedrzeźniać, po czym oznajmiłem, że mam tego serdecznie dość. ״Zabraliście mi zdrowie, zabierzcie i wolność. Więcej się nie odezwę” - stwierdziłem. Zwolniono mnie wtedy. Potem jeszcze często mnie wzywa­no. Nie mogłem wrócić do pracy w ״Uchwytach”. Nie przerwałem jednak działalności, ale to już inna historia.

Tomasz Danilecki

181

DARIUSZ MRZYGŁÓD BIBUtA NA PODBESKIDZIU

Dariusz Mrzygłód (ur. 1959 r.), w la-
tach 1978-1985 studiował na Wydzia-
le Budowy Maszyn w Filii Politechniki
Łódzkiej w Bielsku-Białej. Od 1980 r.
w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.
W latach 1984-1988 pracował w Za-
kładzie Projektowania Fabryki Sa-
mochodów Małolitrażowych, Ośrodku
Badawczo-Rozwojowym Samochodów
Małolitrażowych oraz w firmie Green
Wood w Bielsku-Białej. Od 1989 r.
prowadzi drukarnię DIMOGRAF
w Bielsku-Białej.

W 1980 r. wstąpiłem do Niezależnego Zrzeszenia Studentów, działające­go w Filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej. Początkowo byłem szere­gowym działaczem, następnie zostałem wybrany na członka Komisji Uczel­nianej. Wraz z kolegą Andrzejem Kabatem prowadziliśmy bibliotekę NZS. Do naszych obowiązków należało również gromadzenie nowych zbiorów. Doświadczenia z tej pracy przydały nam się w czasie stanu wojennego, kiedy zajęliśmy się drukiem.

Jesienią 1981 r. na naszej uczelni podjęliśmy strajk okupacyjny. Jakoś krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego brałem udział w jednej z ogólnopolskich konferencji strajkowych prowadzonych przez Jarosła­wa Guzego. Narada dotyczyła kwestii kontynuowania strajków studenc­kich. Postulaty wysuwane przez poszczególnych delegatów były różne: od ściśle politycznych do związanych z dalszym funkcjonowaniem i au­tonomią szkolnictwa wyższego. Po powrocie do Bielska zorganizowali­śmy na uczelni mały wiec. Zbliżały się święta. Poniekąd z mojej inicjaty­wy udało się przekonać ludzi do zawieszenia strajku, nie miał on bowiem sensu. Konferencje strajkowe pokazały, że poszczególne grupy przy­wódcze w NZS nie miały wspólnego programu i nikt z nimi tak napraw­

182

dę poważnie nie rozmawiał. Szeregowi działacze byli już na tyle zmęcze­ni tą sytuacją, że najlepszym wyjściem - moim zdaniem - było zawie­szenie akcji strajkowej. Przeforsowałem to z kilkoma kolegami i fak­tycznie jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego zakończyliśmy strajk na naszej uczelni. Dzisiaj myślę, iż zupełnie przypadkowo urato­wało to później mnie i wiele innych osób przed aresztowaniem i interno­waniem. Z grona NZS w Bielsku te represje dotknęły tylko dwie osoby: szefa i wiceszefa Zrzeszenia: Jacka Wrzeszcza i Jerzego Miklera - obaj zostali internowani1.

Po zawieszeniu strajku, w sobotę 12 grudnia rano, wybrałem się na narty. W niedzielę rano, chyba podobnie jak większość Polaków, zaniepo­koił mnie brak programu w radiu. Włączyłem odbiornik, aby wysłuchać prognozy pogody, nie usłyszałem jednak nic prócz szumu. Wyszedłem na ulicę i od któregoś z przechodniów dowiedziałem się o wprowadzeniu sta­nu wojennego. Wróciłem więc do domu. Po namyśle doszedłem do wnio­sku, że jako jeden z aktywnych działaczy komitetu strajkowego na uczelni zostanę wkrótce aresztowany. Czekałem więc zdenerwowany, nie miałem jednak zamiaru się ukrywać. Szczerze mówiąc, wszyscy zaangażowani w strajk na uczelni działacze NZS czekali na aresztowanie. Wydawało się to naturalną konsekwencją naszej dotychczasowej postawy i działalności, czymś oczywistym. Nie aresztowano nas jednak.

W poniedziałek 14 grudnia postanowiłem pójść na uczelnię. Spotka­łem tam kilka, może kilkanaście osób. W ciągu następnych dwóch-trzech tygodni spotykaliśmy się w różnym składzie, zazwyczaj w mieszkaniach prywatnych, żeby podyskutować. Mimo szoku wywołanego wydarze­niami z 13 grudnia, doszliśmy wspólnie do wniosku, że trzeba coś dalej robić. Pomysły były różne. Podzieliliśmy się na radykałów i umiarkowa­nych. Trzeba przy tym pamiętać, iż wszystko to działo się na uczelni technicznej. Tu nie było jakichś poważnych sporów ideowych. Grupa ludzi zainteresowanych, nazwijmy to, myśleniem historycznym była bar­dzo wąska. Reakcje większości osób były spontaniczne i nieprzemyśla­ne. W końcu byliśmy studentami drugiego, trzeciego roku. Większość z nas nie miała jeszcze własnych rodzin, a więc w razie czego niewiele mogliśmy stracić. Młodzi ludzie, po dwadzieścia kilka lat, tak jak my

1 W czasie strajku okupacyjnego w Filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej Jacek Wrzeszcz pełnił funkcję przewodniczącego studenckiego Komitetu Strajkowego.

183

wtedy, łatwo ulegają nastrojom. To zaś sprzyja radykalizacji poglądów. Dotyczyło to też większości moich kolegów. Domagali się jednoznacz­nych, ostrych działań. Chcieli wyjść na ulice i rzucać kamieniami w woj­sko i milicję. Był też pomysł zorganizowania dużej akcji ulotkowej na głównej ulicy miasta. Znaleźli się też tacy, którzy chcieli obrzucać czołgi i transportery opancerzone koktajlami Mołotowa. Takie koncepcje były wtedy w modzie. Ale kiedy trzeba było przejść od rozważań teoretycz­nych do konkretnych działań, zaczynały pojawiać się problemy. Wów­czas sami pomysłodawcy wyszczególnionych przeze mnie akcji uzna­wali, że nie mają one większego sensu. Później ludzie, którzy lansowali takie rozwiązania, najszybciej wykruszali się z naszego grona. Ich zapał gasł równie szybko, jak się rozpalał, był bowiem pusty. Proponowali, niestety, rozwiązania jednorazowe, a przez to w jakimś sensie nieodpo­wiedzialne.

Część osób bardziej trzeźwo myślących szybko doszła do wniosku, że stan wojenny to bardzo poważny problem. Przecież jeśli chodzi o tak zwane instrumenty polityczne, a przede wszystkim militarne, zastoso­wane przez władze, to jako społeczeństwo nie mieliśmy szans zrówno­ważenia ich podobnym typem działań. Początkowo wydawało nam się, że silny opór ze strony dużych zakładów pracy spowoduje, iż władza wykaże chęć porozumienia się i dogadania z ״Solidarnością”. Myśleli­śmy, że strona rządowa ograniczy rolę ״Solidarności”, uznając ją jednak za legalnie działający związek zawodowy, że co najwyżej zmusi działa­czy opozycji do wyrzeczenia się aspiracji politycznych. Myliliśmy się. Komuniści nie zakładali tego w swoich planach. Nawet gdyby działacze związkowi złożyli odpowiednią deklarację, to i tak by to nic nie pomo­gło. Nie było już miejsca na dialog. Najdobitniej świadczyły o tym wyda­rzenia w Wujku. Po Wujku zdaliśmy sobie sprawę, że stan wojenny nie będzie czymś krótkotrwałym, a działania władz względem opozycji nie będą polegały li tylko na ograniczeniu roli tej ostatniej. To już była bez­pardonowa walka.

Mimo to łudziliśmy się jeszcze nadzieją na strajki ogólnopolskie w za­kładach przemysłowych. Strajki na uczelniach były bowiem w tym czasie mało istotne. Uczelnie można było w każdej chwili zamknąć. Dla rządu to nie był problem. Tak się też stało - przez kilka miesięcy szkoły wyższe faktycznie nie funkcjonowały. Ruch studencki czekał więc na to, co wy­niknie ze strajków zakładów przemysłowych, kopalń i hut. Ostatecznie okazało się, że strajki - chociaż przystąpiono do nich zaraz po wprowa­

184

dzeniu stanu wojennego, nie dały takiego impulsu, który by doprowadził do ״drugiej rewolucji”2.

Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące stanu wojennego wspominam jako okres partyzancki, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu, bardzo nie­przyjemny. Do początku roku 1982 nie prowadziliśmy właściwie żadnej działalności opozycyjnej. Czekaliśmy na strajki robotnicze na wiosnę, nic ztego jednak nie wyszło. Rozpoczął się okres ״obgniwania” i ״obumiera- nia” środowisk opozycyjnych. Z drugiej jednak strony w tym ogólnym przy­gnębieniu rodziło się coś nowego. Zainicjowano na przykład akcję niesienia pomocy internowanym i ich rodzinom. Rozwijała się głównie w parafii Opatrzności Bożej w Białej. Prowadził ją ks. dziekan Józef Sanak, wspiera­ny przez działaczy KIK - Zdzisława Greffinga i Andrzeja Sikorę3. My rów­nież staraliśmy się pomagać znajomym będącym w potrzebie. Załatwiali­śmy im żywność i ubrania.

Ponieważ działalność uczelni została zawieszona, spotykaliśmy się, jak wspomniałem, w gronie kilkunastu osób - podobnie myślących i czują­cych. Wtedy jeszcze nie obowiązywały zasady klasycznej konspiracji. Nie używaliśmy pseudonimów, skrzynek kontaktowych czy kwater. Spotkania odbywały się z reguły do południa, w tajemnicy przed naszymi rodzinami. Pomimo szoku i ogólnego przygnębienia wydawało nam się czymś oczywi­stym, że trzeba się do czegoś wziąć. Za najlepsze rozwiązanie uznaliśmy wydawanie jakiegoś biuletynu. Wtedy powstało pismo ״Bibuła”.

W pierwszym okresie działalności bielskiego podziemia nie było koordy­nacji działań między poszczególnymi środowiskami drukującymi prasę czy ulotki. Każdy działał na własną rękę. Grupy były odizolowane, zakonspiro­wane. Podejrzewaliśmy oczywiście, że oprócz nas są inni. Ulotki świad­czyły o istnieniu podobnych grup w poszczególnych zakładach pracy. Na początku 1982 r. powstała pierwsza ponadzakładowa struktura związkowa.

2 Po wprowadzeniu stanu wojennego w zakładach Podbeskidzia próbowano zorganizować strajki. Akcje strajkowe przeprowadzono m.in. w Bielsku-Białej (Fabryka Samochodów Małolitrażowych, Fabryka Aparatury Elektronicznej ״Apena”, Wojewódzkie Przedsiębior­stwo Komunikacyjne), Oświęcimiu (Zakłady Chemiczne), Andrychowie (Fabryka Maszyn, Wytwórnia Silników Wysokoprężnych ״Delta”) oraz Żywcu (Fabryka Wtryskarek ״Po- nar-Żywiec”, Fabryka Śrub, Fabryka Papieru), zostały jednak szybko stłumione, a ich orga­nizatorzy aresztowani i skazani.

3 Kościół pw. Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej był przez kilka lat siedzibą Biskupiego Komitetu Pomocy Uwięzionym i Internowanym. W jego pracach, prócz wymienionych Zdzisława Greffinga i Andrzeja Sikory, brali udział tacy działacze Klubu Inteligencji Katolic­kiej, jak Alicja Pawlusiak czy Janina Królikowska.

185

Była nią Regionalna Komisja Wykonawcza ״Trzeci Szereg” NSZZ ״Solidar- ność Podbeskidzie”. Wznowiła ona wydawanie ukazującego się wcześniej legalnie pisma ״Solidarność Podbeskidzia”, drukowała również ״Serwis In­formacyjny RKW”.

Nasz biuletyn zaczęliśmy wydawać z początkiem 1982 r. Wspólnie z An­drzejem Kabatem drukowaliśmy różne rzeczy jeszcze przed stanem wojen­nym, tak że rozmaite niuanse techniczne były nam już znane. Używaliśmy prymitywnych technik. Do wielu rzeczy dochodziliśmy metodą prób i błę­dów. Drukowaliśmy na powielaczu białkowym. To była taka prosta forma: filc, farba drukarska, warstwa białkowa. Kładło się na to kartkę i przelaty­wało po niej wałkiem wymontowanym z pralki ״Frania”. W ten sposób powstawały kolejne strony danego numeru. Największe problemy mieliśmy z papierem i farbą. W końcu z jednej z małych, legalnie działających firm podprowadziliśmy pieczątki i za ich pomocą fabrykowaliśmy odpowiednie zamówienia. Papier staraliśmy się kupować zawsze gdzie indziej, aby nie wzbudzać podejrzeń. Po odbiór ״towaru” najczęściej jeździł Andrzej.

Początkowo druk ״Bibuły” odbywał się w różnych mieszkaniach, u znajo­mych. Musieliśmy być cały czas czujni, gotowi do ewakuacji. Powielacz białkowy, chociaż prymitywny, miał tę zaletę, że działał cicho i był stosunko­wo niewielki. Nakłady poszczególnych numerów pisma wynosiły około ty­siąca sztuk. Gotowy materiał razem z powielaczem można więc było wynieść z lokalu w trzech torbach lub w plecakach. Spakowanie drukarni zajmowało około 15 minut. Nasze materiały i sprzęt przechowywał Piotr Bebek.

Pomimo wielu niedogodności staraliśmy się utrzymywać cykliczność wydawania. O ile pamiętam, kolejne numery ukazywały się w odstępach miesięcznych. Redakcję robiłem razem z Andrzejem. Nasze pismo było w za­sadzie składanką. Nie zamieszczaliśmy w nim własnych tekstów. Nie poja­wiały się w nim także informacje lokalne. Te czytelnik mógł znaleźć w ״Solidarności Podbeskidzia” oraz ״Serwisie Informacyjnym RKW”. Pi­sma te między innymi omawiały sprawy lokalne z terenu Bielska-Białej i ów­czesnego województwa bielskiego. Nasz biuletyn był swego rodzaju antologią prasy, wydawnictw periodycznych i tekstów zaczerpniętych z większych opracowań. Zamieszczaliśmy też przegląd najważniejszych informacji, za­równo krajowych, jak i zagranicznych. Większą część każdego numeru wypełniały jednak fragmenty opracowań historycznych i periodyków, na przykład paryskiej ״Kultury”. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się uzupełnić wiedzę polityczną i historyczną społeczeństwa wiadomościami, których nie można było wyczytać w wydawnictwach legalnego obiegu.

186

Oczywiście wydawanie pisma nie miało sensu bez zorganizowania spraw­nej sieci kolportażu. Przy nakładzie rzędu tysiąca egzemplarzy nie było to rzeczą trudną. Większość rozprowadzaliśmy sami, to znaczy Andrzej Ka­bat, ja i jeszcze jakieś 10-15 osób, które z nami współpracowały. Pismo trafiało kanałami towarzyskimi do stosunkowo dużej grupy odbiorców. Większość egzemplarzy rozchodziła się na terenie samego Bielska. Część numerów przekazywaliśmy ludziom związanym z ״Trzecim Szeregiem”, ci zaś rozprowadzali ״Bibułę” w swoim środowisku. W Filii Politechniki Łódzkiej kolportował ją mój kuzyn Jerzy Kopiec, który pracował tam jako asystent. Jerzy był działaczem ״Solidarności”. Poza kolportażem ״Bibuły” pośredni­czył również w wypożyczaniu niektórym pracownikom naukowym ksią­żek z biblioteki NZS, którą udało nam się po 13 grudnia uratować i umieścić w prywatnym mieszkaniu Aleksandry Tyrlik. Po jakimś czasie zainstalowa­liśmy tam również na stałe naszą drukarnię.

Wydawanie czegokolwiek w warunkach konspiracji jest przedsięwzię­ciem specyficznym. Nie mieliśmy pełnych informacji, jak naszą pracę od­bierają czytelnicy. Nakład się rozchodził, lecz nie wiedzieliśmy, jak na pismo i zawarte w nim treści reagowało społeczeństwo. Nie było listów do redak­cji, nie mogło być mowy o sondażach wśród czytelników. Wychodziliśmy z założenia, że skoro pismo znika, to znaczy, iż jest czytane. Wystarczały nam więc same informacje, że ״Bibuła” się rozchodzi. Dla nas był to znak, że jest potrzebna, a nasz wysiłek ma sens.

Już wtedy, pomimo naszego młodego wieku, mieliśmy skonkretyzowa­ne poglądy polityczne. Nie byliśmy działaczami związkowymi. Do ״Solidar- ności” było nam raczej daleko. Najbardziej odpowiadała nam konserwatyw- no-liberalna myśl polityczna. Za swego duchowego ojca uważaliśmy Stefana Kisielewskiego. Ponadto ja i Andrzej byliśmy i jesteśmy, by tak rzec, lojalny­mi katolikami. Działalność w podziemiu traktowaliśmy przede wszystkim jako pracę niepodległościową. Pomimo iż reprezentowaliśmy taką a nie inną ideologię i światopogląd, staraliśmy się nie prowadzić większych sporów z ludźmi myślącymi inaczej niż my. Poza tym mieliśmy ograniczony kon­takt z innymi działaczami bielskiego podziemia. Koncentrowaliśmy się ra­czej na pracy czysto technicznej - na druku.

Luźne kontakty środowiska studenckiego z podziemiem związkowym w Bielsku - moim zdaniem - wynikały z jego lokalnej specyfiki. Bielska ״Solidarność” była w dużej mierze ruchem robotniczym, typowo związko­wym, ponieważ dominowały tutaj duże zakłady pracy. W innych większych miastach, będących ośrodkami uniwersyteckimi, opozycja była bardziej zróż­

187

nicowana, przeważał w niej nurt niepodległościowy. Mimo to uważaliśmy, że miejscowa ״Solidarność” jest silna. Taki był też, naszym zdaniem, krąg ludzi związanych z RKW ״Trzeci Szereg”. Tym większym dla nas szokiem było rozbicie przez SB w połowie 1983 r. jej struktur4. To było nieprawdo­podobne wydarzenie. Posypała się cała siatka. Początkowo czuliśmy się jakoś nieswojo. Chyba oczekiwaliśmy od działaczy ״Solidarności” zbyt du­żego heroizmu. Dopiero po latach uświadomiłem sobie pewne sprawy. Prze­cież wielu z nich miało rodziny, a więc dużo do stracenia, i dlatego się ujawniali. W latach siedemdziesiątych ludzie przyjeżdżali do Bielska za chle­bem. Większość z nich miała w mieście jedynie najbliższą rodzinę: żonę lub męża i dzieci, reszta rodziny mieszkała gdzieś dalej. Dla takich ludzi areszto­wanie czy nawet wyrzucenie z pracy stanowiło poważny problem. Rodzina w takim wypadku była zdana wyłącznie na siebie, traciła utrzymanie. Zro­zumiałem to dopiero po latach i dlatego jestem daleki od osądzania tych, którzy w 1983 r. postanowili się ujawnić. Dla nas, wydawców ״Bibuły”, rozbicie ״Trzeciego Szeregu” i to, co bezpośrednio po tym nastąpiło, miało kapitalne znaczenie. Nasza dotychczasowa działalność podziemna, zapo­czątkowana w 1982 r., była raczej żywiołowa. Po jakimś czasie się to zmie­niło - dzięki współpracy z Grażyną Staniszewską, która wciągnęła mnie i Andrzeja Kabata do pracy przy wydawaniu wznowionej ״Solidarności Pod- beskidzia”5. Przerwaliśmy druk ״Bibuły”. Rozpoczął się nowy, znacznie poważniejszy etap naszej podziemnej działalności.

Jarosław Neja

4 Był to spektakularny sukces SB. Udało jej się zlikwidować jedną z najliczniejszych siatek konspiracyjnych ״Solidarności”. W szczytowym okresie operacji do aresztu śledcze­go trafiło ponad 50 osób. Aktem oskarżenia objęto 11 z nich, ponad 30 osobom przedsta­wiono zarzuty. Kilkudziesięciu innych działaczy, którzy zdecydowali się ujawnić, zwolniono od odpowiedzialności karnej. Ostatecznie sprawa ״Trzeciego Szeregu” zakończyła się amne­stią w 1984 r.

5 W prace przy druku biuletynu oprócz Dariusza Mrzygłoda i Andrzeja Kabata byli zaangażowani Mieczysław Machowiak i Aleksandra Tyrlik.

188

TADEUSZ NITKA POMOC ZE ZMILITARYZOWANEGO ZAKŁADU

Tadeusz Nitka (ur. 1952 r.), długolet-
ni pracownik Zakładów Naprawczych
Taboru Kolejowego w Nowym Sączu.
W NSZZ ״Solidarność” od 1980 r.,
w 1981 r. przewodniczący Komisji
Wydziałowej na Wydziale Napraw Lo-
komotyw Spalinowych i członek Ko-
misji Zakładowej. Po 13 grudnia

  1. r. kontynuował działalność
    związkową. Aresztowany w marcu

  2. r. Wyrokiem Sądu Wojskowe-
    go w Krakowie skazany na dwa lata
    więzienia. Po zwolnieniu 19 czerwca

  3. r. powrócił do działalności kon-

spiracyjnej. Po 1989 r. przewodniczący Tymczasowej Komisji Za-
kładowej NSZZ ״Solidarność” w ZNTK, a następnie sekretarz
Komisji Zakładowej NSZZ ״Solidarność”. Przewodniczący Dele-
gatury NSZZ ״Solidarność” w Nowym Sączu (2001 r.).

Przed 13 grudnia 1981 r. byłem przewodniczącym Komisji Wydziałowej na Wydziale Napraw Lokomotyw Spalinowych i członkiem Komisji Zakła­dowej NSZZ ״S” w ZNTK. Było to największe nowosądeckie przedsiębior­stwo, zatrudniające ponad 4 tys. pracowników. Przed stanem wojennym jedynie 50-60 osób z całej załogi nie należało do ״Solidarności”. Przewodni­czącym KZ był Stanisław Cichoński, a w skład etatowego zarządu weszli Konstanty Konar, Jan Żuchowicz i Władysław Mikulec. Już przed wprowa­dzeniem stanu wojennego obowiązywała gotowość strajkowa i w związku z tym pełniliśmy całodobowe dyżury na terenie zakładu. Za pośrednictwem teleksów mieliśmy stały kontakt z Komisją Krajową w Gdańsku. Docierały do nas różne przecieki i czuliśmy, że coś się szykuje.

Kiedy wprowadzano stan wojenny, byłem w domu. Z naszego zakładu internowano wtedy dwie osoby, członków Prezydium KZ NSZZ ״S” ZNTK: Eugeniusza Barana i Romana Kałyniuka. W poniedziałek 14 grudnia 1981 r.

189

przyszedłem do pracy. Ludzie byli bardzo wystraszeni. Spotykaliśmy się w małych grupkach, zastanawialiśmy się, co dalej robić. Większość była za niepodejmowaniem jakichkolwiek akcji protestacyjnych i zachowaniem spo­koju. Zakład został bowiem zmilitaryzowany, a pracownicy byli zmuszani do podpisania deklaracji, w której za odmowę podjęcia pracy grożono na­wet karą śmierci. Nie podpisałem jej. Wcześniej w fabryce zainstalowały się już liczne wojskowe grupy operacyjne. Po 13 grudnia 1981 r. kadra kierow­nicza musiała przychodzić do pracy w mundurach kolejarskich. Cały czas stosowano więc wobec nas pokaz siły.

Już w pierwszych tygodniach stanu wojennego zaczęliśmy zbierać składki na internowanych. To wszystko było zakonspirowane, gdyż jeden drugiego się bał. Spotykaliśmy się więc poza zakładem, najczęściej w ko­ściele zwanym kolejowym, u księży jezuitów1. Tam nawiązaliśmy pierw­sze kontakty z kolegami z innych zakładów, między innymi z Wojewódz­kiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, które reprezentował Jerzy Wyskiel, i z Państwowej Komunikacji Samochodowej - Józefem Grzy­bem. Największa grupa była jednak z ZNTK, oprócz mnie należeli do niej jeszcze między innymi: Józef Jarecki i Konstanty Konar oraz związkowcy z Nowosądeckiej Fabryki Maszyn Górniczych ״Nowomag” - Andrzej Szka­radek i Henryk Najduch. Składki zaczęliśmy zbierać od razu przy pierw­szej wypłacie. Ponieważ pensję dostawaliśmy w dwóch ratach: 1 i 17 każdego miesiąca, pierwsze pieniądze przeznaczone na pomoc rodzinom internowanych kolegów mogliśmy przekazać już po 17 grudnia 1981 r. Byłem skarbnikiem na moim wydziale. Stopniowo w tę formę działalności włączyła się większość załogi. Akcja dobrze się rozwijała. Na każdym wydziale były osoby prowadzące zbiórkę pieniędzy. Tworzyły się kanały konspiracyjne.

Zajmowałem się też kolportażem, rozprowadzałem różne ulotki i gazet­ki. Zresztą nie tylko w naszym zakładzie. Niektóre podziemne pisma kolpor­towali nawet kioskarze, którzy wydawali je wtajemniczonym osobom. Napoczątku 1982 r. zaczęły do nas docierać pierwsze ulotki i prasa z in­nych miast. Było to możliwe dzięki kolejarzom, swobodnie podróżującym. Wydawnictwa i ulotki dostawaliśmy głównie z Wrocławia i Krakowa.

1 Chodzi o kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nowym Sączu przy ul. Zyg- muntowskiej, gdzie mieściło się Duszpasterstwo Ludzi Pracy i odprawiane były msze św. za Ojczyznę. Duszpasterzami nowosądeckiej ״Solidarności” byli m.in.: ks. Stanisław Majcher SJ, ks. Kazimierz Ptaszkowski SJ, ks. Adam Wiktor SJ.

190

W marcu 1982 r. zostałem aresztowany, jako piąta osoba z naszego zakładu. Pierwszą zatrzymano już w styczniu 1982 r. Wpadliśmy dość głu­pio. Prawdopodobnie jeden z naszych kolegów pochwalił się komuś ulotka­mi robionymi w szkole (pisanymi flamastrami). Osoba, której to powie­dział, okazała się konfidentem. Kolegę zatrzymali i przy okazji znaleźli nasze ulotki. W ten sposób wpadli na trop działalności konspiracyjnej w ZNTK. SB stopniowo nas rozpracowała i nastąpiły kolejne aresztowania. Oprócz mnie zatrzymano: Zbigniewa Leśniaka, Mieczysława Górskiego, Krzyszto­fa Węglowskiego-Króla, Tadeusza Zengela. Ponadto aresztowano wtedy Tadeusza Piaseckiego i Krzysztofa Witowskiego z Nowosądeckiego Kom­binatu Budowlanego.

Początkowo siedzieliśmy w Nowym Sączu, a po świętach wielkanoc­nych przewieźli nas do więzienia na Montelupich w Krakowie. Odpowiada­liśmy za kontynuowanie działalności związkowej i kolportaż nielegalnego pisma związkowego ״Nowosądeckie Wiadomości”. Odbyły się cztery lub nawet pięć rozpraw przed Sądem Wojskowym przy ulicy Rakowickiej. Wyroki, które zapadły 6 maja 1982 r., były surowe: od dwóch do czterech i pół roku, tylko jeden zapadł w zawieszeniu. Ja dostałem dwa lata tylko dlatego, że jako krwiodawca oddawałem wówczas dużo krwi i właśnie uro­dziło mi się dziecko. Ponadto - jak się wtedy mówiło - mnie ״odtrybili”2. Bronił mnie mecenas dr Stefan Kosiński - wspaniała postać. Należał do tych nielicznych adwokatów wskazanych przez Kurię Krakowską3, którzy mieli uprawnienia do występowania przed sądami wojskowymi. W czasie rozprawy siedziałem na tej samej ławie co Edward Nowak - było na niej wyryte jego nazwisko. Odwołałem się od wyroku, lecz Izba Wojskowa SN utrzymała go w mocy.

Kolegów przewieźli do Nowego Sącza, a stamtąd do więzienia w Hru­bieszowie. Mnie przetransportowali do wrocławskiego więzienia przy ulicy Kleczkowskiej. Było tam około 300 więźniów z całej Polski. Siedziałem tam między innymi ze Staszkiem Handzlikiem, a moim współtowarzyszem w celi był ks. Stefan Dzierżek, jezuita z Kalisza. Wspaniały człowiek, podnosił nas stale na duchu. Później przewieziono nas do więzienia w Strzelinie4. Tam miałem kłopoty ze zdrowiem, ponieważ było bardzo zimno, woda w celi

2 Tu: odstąpienie od trybu doraźnego.

3 Zob. relacja Stanisława Malary, W cieniu ״Arki Pana”, przyp. 18.

4 Strzelin - miasto w dawnym województwie wrocławskim (obecnie w województwie dolnośląskim).

191

zamarzała. W tym czasie moja rodzina otrzymywała dużą pomoc od księży. Żona dostawała comiesięczną wypłatę, którą zbierali koledzy.

Wyszedłem 19 czerwca 1983 r. Wróciłem do ZNTK. Nie przyjęli tylko Józefa Jareckiego, który jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego był przewodniczącym Rady Pracowniczej. Trafiłem na inny wydział - W-33, tak zwana Armatura. Po wyjściu z więzienia kontynuowałem działalność związ­kową, zbierając składki, kolportując bibułę. Byłem także zaangażowany w no­wosądeckie Duszpasterstwo Ludzi Pracy.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

WŁADYSŁAW PIKSA SOLIDARNOŚĆ NIE ZGINIE W GÓROLSKIEJ DZIEDZINIE

Władysław Piksa (ur. 1938 r.), rol-
nik ze wsi Czerniec w gminie Łącko.
Był założycielem struktur NSZZ
״Solidarność” Rolników Indywidu-
alnych na ziemi nowosądeckiej.
W 1981 r. wybrany na przewodni-
czącego Rady Wojewódzkiej NSZZ
״Solidarność” Rolników Indywidu-
alnych w Nowym Sączu oraz na
członka Prezydium Komisji Krajo-
wej tego związku. Po wprowadzeniu
stanu wojennego internowany. Ak-
tywny działacz konspiracyjnych
struktur rolniczej ״Solidarności”.

W lutym 1989 r. inicjator wojewódzkiego zjazdu ujawniających się
struktur rolniczej ״Solidarności” w Nowym Sączu. Obecnie hono-
rowy przewodniczący Rady Gminnej NSZZ ״Solidarność” RI w Łąc-
ku oraz Rady Wojewódzkiej tego związku w Nowym Sączu (2001 r.).

Jednym z terenów najaktywniejszej działalności ״Solidarności” rolniczej w województwie nowosądeckim była gmina Łącko. We wszystkich 16 należących do niej wsiach już jesienią 1980 r. powstały koła rolniczej ״S”. Walczyliśmy o jej uznanie przez władze PRL. Uczestniczyłem między inny­mi w proteście w Ustrzykach i Rzeszowie, zakończonym podpisaniem po­rozumienia rzeszowsko-ustrzyckiego. Do Nowego Sącza wjechaliśmy ko­lumną 56 traktorów, żądając rejestracji związku.

Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego prowadziliśmy rozmowy z wojewodą. Zgłosiliśmy około 20 postulatów, niektóre z nich można było załatwić od razu. Ale władze nic nie ustępowały. Już wtedy domyślaliśmy się, że to jest robione celowo. Podczas kolejnego spotkania, a było to 4 albo 5 grudnia 1981 r., wojewoda Antoni Rączka podszedł do mnie i powiedział, że chce porozmawiać w cztery oczy. Odmówiłem, nigdy nie rozmawiałem z nimi bez świadków, zawsze towarzyszył mi któryś ze współpracowni­

193

ków. Już wtedy mieliśmy ogłoszoną gotowość strajkową, dyżurowaliśmy w naszych biurach.

W sobotę 12 grudnia 1981 r. przyszedł do mnie naczelnik gminy i po­wiedział, że wojewoda jest na zebraniu w remizie i chce się ze mną spotkać. Odpowiedziałem, że jeżeli ma do mnie sprawę, to może sam przyjść. Kilka godzin później miałem już na rękach kajdanki.

Przyszli około północy. Zawieźli mnie na komendę do Nowego Sącza, a później do Załęża1. Siedzieliśmy na trzecim piętrze. Serca wszystkich in­ternowanych podbiliśmy piosenką:

״Choćbyś Wojtek sto dekretów wyrychtowoł, Choćbyś syćkich śwarnych chłopców internował Solidarność nie zginie w górolskiej dziedzinie,

Nie ty bedzies nom gorolom harnasiował.

Giewontowe obudzone wstajom wojska.

Na chorongwiach Panienecka Cynstochowska, Poruseństwa wiater duje już od Tater,

Ślebodno się z niewole budzi Polska.

Z ziemi włoskiej wróć do Polski nas hetmanie,

Dobrom radom daj Ojcyźnie zratowanie.

Za twoim przewodem ziści nam ślebode Zgodne Pani Jasnogórskiej królowanie”.

Z Załęża zwolnili mnie 10 marca 1982 r. Jak tylko wróciłem do Nowego Sącza i ludzie się dowiedzieli, że mnie wypuścili, to wieczorem w moim domu była już cała gromada chłopów z okolicy. Uzgodniliśmy, że tak łatwo się nie poddamy i będziemy kontynuować działalność. Spotkanie skończyło się późno w nocy, a obowiązywała jeszcze godzina milicyjna, tak że koledzy musieli wracać nocą przez pola do domów.

Zaraz też zorganizowaliśmy spotkanie Zarządu Wojewódzkiego NSZZ RI ״S”. Oprócz mnie uczestniczyli w nim: mój zastępca Jan Sikoń, skarbnik Antoni Gancarczyk i Grażyna Fryc, nasza sekretarka z Chochorowic. Ze­branie odbyło się u niej. Ona przechowała dla nas pieniądze związkowe - 160 tys. zł. Dyskutowaliśmy, na co je przeznaczyć. Ktoś powiedział, że na

1 Zob. relacja Karola Krasnodębskiego, Tak było..., przyp. 4.

194

budowę kościoła, ale doszliśmy do wniosku, że na Kościół to ludzie i tak dają. W końcu uzgodniliśmy, iż musi zostać po nas jakaś pamiątka, i posta­nowiliśmy zrobić sztandar. Zamówiliśmy go u siostry zakonnej w Gołkowi­cach. Początkowo trochę się bała tego podjąć, ale ostatecznie się zgodziła. Wyszywała wzór nocami. Z jednej strony był wizerunek Matki Boskiej Czę­stochowskiej i złota róża podarowana klasztorowi na Jasnej Górze przez papieża Pawła VI po tym, gdy w 1966 r. komuniści nie wpuścili go do Polski. Na drugiej widniał orzeł w koronie, były też kontury przedwojen­nych granic Polski oraz napis - złotymi literami: NSZZ RI ״Solidarność” Woj. Nowosądeckie. Do odbioru sztandaru wyznaczono Stanisława Bo- dzionego i mnie. Pierwszy raz pokazaliśmy sztandar dopiero w 1986 r.

Cały czas zbieraliśmy składki i organizowaliśmy pomoc dla internowa­nych. Jeszcze przed Wielkanocą kupiliśmy wieprzka i zrobiliśmy dziesięć paczek z wędzonką i kaszanką, które zawiozłem następnie rodzinom do Nowego Sącza. Później jeszcze raz kupiliśmy świnię, a paczki przekazałem ks. prałatowi Lisowskiemu z prośbą, żeby dostarczył internowanym i ich rodzinom.

Chyba w sierpniu 1982 r., pamiętam, że było to w kilka miesięcy po zwolnieniu z Załęża, proboszcz przywiózł mi zaproszenie na rekolekcje do klasztoru w Czernej2. Ze mną pojechali jeszcze Marceli Franczyk, Jan Sikoń i Stanisław Bodziony. Do Czernej przyjechali delegaci rolniczej ״S” z całej Polski. Był Józef Ślisz, chyba Gabriel Janowski i wielu działaczy robotniczej ״S”. Rekolekcje stały się okazją do spotkania w szerszym gronie i zastano­wienia nad dalszą działalnością. Cały czas czuwała nad nami milicja, obsta­wiła wtedy drogę do klasztoru i rewidowała bagaże. Niektórych działaczy zatrzymali.

Ustaliliśmy w Czernej, że trzeba podtrzymywać struktury, organizować pomoc i kolportaż prasy. U nas struktury działały cały czas. Regularnie zamawialiśmy msze św. za Ojczyznę w różnych miejscowościach: Łącku, Kamienicy i Tęgoborzu. Co miesiąc spotykaliśmy się na mszach u księży jezuitów w Nowym Sączu3. Dzięki mszom mieliśmy kontakt z Andrzejem Szkaradkiem, Grzegorzem Sajdakiem i innymi działaczami.

Później nigdy nie miałem już takiego spokoju jak w Załężu. Po wyjściu z internowania esbecy przyjeżdżali co chwila, wzywali mnie ciągle na prze­

2 Chodzi o klasztor oo. Karmelitów w Czernej k. Krzeszowic (ok. 30 km na zachód od Krakowa), sanktuarium Matki Bożej Szkapleżnej, miejsce spoczynku św. Rafała Kalinowskiego.

3 Zob. relacja Tadeusza Nitki, Pomoc ze zmilitaryzowanego zakładu, przyp. 1.

195

słuchania do Nowego Sącza. Często robili mi w domu rewizje. Na przesłu­chaniach zarzucali mi, że zbieramy składki, ale nie mieli świadków i nie mogli tego udowodnić. Przywoziłem też do mojej wsi gazetki, między inny­mi ״Wiadomości Nowosądeckie”4. Ukrywałem je w różny sposób, na przy­kład kupowałem duże wafle z wosku pszczelego (węza), takie, jakie wkłada się do uli, i chowałem między nie ulotki.

Pamiętam, jak raz po powrocie z Nowego Sącza zapomniałem tego zro­bić i zostawiłem ulotki w pokoju. Rano poszedłem do obory doić krowy. Nagle żona mnie zawołała, bo przyjechało trzech kolegów z ״Solidarności” z Krakowa. Od razu wydało mi się to podejrzane, była dopiero 6.30 rano. W domu zastałem już kilku esbeków. Żonie udało się szczęśliwie schować cały nakład do łóżka chorej mamy pod pierzynę. Przerzucili cały dom, zna­leźli jednak tylko jedną kartkę z napisem ״Solidarność”.

Kiedyś jeden z esbeków zapytał, kto jest dla mnie wzorem. Odpowie­działem mu, że mój pradziadek miał pełną pierś orderów za wojnę z bolsze­wikami, ojciec był w PSL u Mikołajczyka, a tak w ogóle to u nas nigdy nie odrabiano pańszczyzny, gdyż Czerniec zawsze był wolną wsią (wolność została nadana przez króla za waleczność).

Mimo szykan przetrwaliśmy aż do roku 1989. Pod koniec lat osiemdzie­siątych nawet miejscowy ZSL nas zaakceptował, czasem zapraszali nas na zebrania. Niektóre tutejsze koła ZSL podjęły nawet uchwały z żądaniem zalegalizowania rolniczej ״S”. Wysłali je do swoich władz w Nowym Sączu, tam jednak wylądowały w szufladach. W lutym 1989 r. w kościele Jezu­itów w Nowym Sączu zorganizowaliśmy jawny, wojewódzki zjazd rolni­czej ״Solidarności”, by pokazać, że przetrwaliśmy i rozpoczęliśmy już nor­malną działalność.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

4 ״Wiadomości Nowosądeckie” - organ Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Nowy Sącz, wychodził w latach 1982-1990, do numeru 11 (1983 r.) ukazywał się jako ״Nowosą- deckie Wiadomości”.

196

WOJCIECH SŁODKOWSKI BY LUDZIE WIEDZIELI, ŻE ISTNIEJEMY

Wojciech Słodkowski (ur. 1951 r.),
dziennikarz, absolwent polonisty-
ki na Uniwersytecie Adama Mic-
kiewicza w Poznaniu. W 1980 r.
współredagował w Łodzi pismo ״So-
lidarność z Gdańskiem”. W latach
1980-1981 pracował w Centrum
Kulturalno-Informacyjnym ״Soli-
darności” oraz Komisji Pism
Związkowych. Aresztowany w lu-
tym 1982 r., skazany na trzy lata
więzienia. Zwolniony w lipcu
1983 r. na mocy amnestii.

Nie zostałem zamknięty 13 grudnia tylko przez przypadek - półtora dnia wcześniej przeprowadziłem się z wynajmowanego mieszkania na ulicy Urzęd­niczej do mieszkania na Gorkiego. Milicjanci przyjechali w czasie przepro­wadzki na ulicę Gorkiego: zajechali nyską, stanęli i patrzyli, jak wynosimy rzeczy. Był bardzo duży mróz, śnieg i prawdopodobnie nie chciało im się za nami jechać. Zapewne przypuszczali, że będziemy jeszcze kilkakrotnie kur­sować i zdążą za nami dotrzeć. Ostatecznie nie pojechali - i to mnie urato­wało. Jak się później dowiedziałem, w nocy z 12 na 13 grudnia milicja weszła do mieszkania na ulicy Urzędniczej ״razem z drzwiami”. Gdy stwier­dzili, że już tam nie mieszkam, rozpoczęli polowanie na mnie na terenie trzech województw, szukając w sumie w sześciu miejscach. Zdemolowali między innymi lokal właścicielki wynajmowanego przez nas dotychczas mieszkania. W poniedziałek 14 grudnia rano zjawili się również u ojca w pra­cy, w Dolnośląskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, i przeprowa­dzili u niego w biurze rewizję. Nie pominęli nawet fabryki ״Wifama”, w której pracowała moja szwagierka.

Kiedy uporządkowałem mieszkanie po przeprowadzce, spokojnie posze­dłem spać. Obudziło mnie głośnie walenie do drzwi. Niespodziewanym go­

197

ściem okazał się kierowca, który swoim żukiem przewoził nasz dobytek do nowego mieszkania. Klemens Zbroński przytomnie go poszukał i polecił mu sprawdzić, czy już siedzimy, czy jeszcze nie. W ciągu pięciu minut ewaku­owałem się z mieszkania, gdyż było tylko kwestią czasu, kiedy tam dotrą. I rzeczywiście, kilka godzin później już byli.

Nie ulega wątpliwości, iż trzeźwo myślący ludzie oczekiwali, że coś się musi zmienić, że tak dalej być nie może. Albo nas spacyfikują i pozamykają, albo pękną. Ja miałem oczywiście nadzieję, że zrealizuje się ten drugi scena­riusz. Na 17 grudnia planowano w Warszawie ogromną manifestację, na cze­le z Jackiem Kuroniem i członkami ugrupowania Wolność-Sprawiedliwość-Nie- podległość, które zawiązało się kilkanaście dni wcześniej na bazie szeroko rozumianego KOR-u. W programie tego ugrupowania pojawiły się postulaty wolnych, pięcioprzymiotnikowych wyborów do rad narodowych szczebla podstawowego. Po raz pierwszy więc padło hasło wolnych wyborów. Li­czyłem na to, że władze ugną się pod naporem takiego tłumu - do Warsza­wy miał przyjechać kwiat polskiej inteligencji. Wojciecha Jaruzelskiego uwa­żałem za człowieka niekoniecznie bardzo przyzwoitego, ale po wojskowe­mu rozsądnego, gotowego wycofać się pod naporem przeważających sił.

Po ucieczce z domu dotarłem na ulicę Uniwersytecką do państwa Zbroń- skich, którzy ulokowali mnie u swoich sąsiadów, gdyż im również w każdej chwili groziło internowanie. Następnego dnia rano pojechałem do Wytwórni Filmów Oświatowych, gdzie od trzech miesięcy pracowałem jako asystent reżysera Adama Sobolewskiego przy produkcji pełnometrażowego filmu dokumentalnego Grudzień ’70 (jedno z niewielu dzieł sztuki w Polsce, które bezpowrotnie znikły po wprowadzeniu stanu wojennego). Portier ostrzegł mnie, że w nocy przeprowadzono rewizję, zabrano z montażowni wszyst­kie materiały, szukano też mnie i mojego reżysera. Pojechałem więc do ho­telu ״Centrum”, gdzie mieszkał Sobolewski. Recepcjonistki dziwnie na mnie spojrzały, gdy o niego zapytałem, ale podały mi numer pokoju - pamiętam do dziś - 1013. Dotarłem na dziesiąte piętro. Na obu krańcach korytarza czuwali panowie w długich płaszczach, na szczęście zamiast obserwować korytarz, wyglądali przez okno na miasto. Pokój Sobolewskiego mieścił się tuż przy windzie. Drzwi od pokoju były otwarte, zajrzałem więc do środka: pomieszczenie zdemolowane, sprzęty poprzewracane, ogromny bałagan. Winda nie zdążyła jeszcze odjechać, więc wskoczyłem do niej i uciekłem.

Kilka minut później dotarłem do kościoła św. Józefa na ulicę Ogrodową, naprzeciw Zakładów Marchlewskiego, żeby czegoś się dowiedzieć o Je­rzym Dłużniewskim z Prezydium Zarządu Regionu NSZZ ״Solidarność”

198

Ziemi Łódzkiej. Był on zaprzyjaźniony z tamtejszym proboszczem od czasu poświęcenia w tym kościele sztandaru ״Solidarności”. Proboszcz poinfor­mował mnie, że Jurkowi udało się uciec. Potem wędrowałem po mieście, trochę chaotycznie próbowałem się zorientować, co się dzieje, kogo za­mknęli, a kogo nie. Wczesnym popołudniem ludzie masowo wylegli na ulicę Piotrkowską, która zazwyczaj o tej porze była pusta. Tym razem prawie na całej długości - aż do siedziby Zarządu Regionu - ulica była pełna ludzi. Następnej nocy ktoś napisał na murach siedziby Zarządu: ״Zaraz wracam - Andrzej Słowik”. Przez następne lata władze konsekwentnie usuwały ten napis z murów, ale natychmiast pojawiał się ponownie.

Pamiętam, że po dwóch dniach chaotycznego nawiązywania przeze mnie kontaktów i prób odnalezienia się w nowej rzeczywistości miała miejsce słynna zadyma na Uniwersytecie Łódzkim, zakończona rozpędzeniem straj­kujących i demonstrujących studentów przez siły milicyjne. Przebywałem wtedy u państwa Zbrońskich na ulicy Uniwersyteckiej. Nagle wpadł ze­sztywniały od pokrywającego go lodu Maciej Maciejewski, jeden z liderów łódzkiego Niezależnego Zrzeszenia Studentów, były rzecznik prasowy strajku studenckiego w lutym 1981 r. Po usunięciu studentów z budynków uniwer­syteckich na placu Dąbrowskiego przed Teatrem Wielkim rozgorzała bitwa między demonstrantami a milicją. Przy ponaddwudziestostopniowym mrozie w ruch poszły płaty lodu i kamienie, a z drugiej strony - polewaczki. Maciek doszedł więc chrzęszcząc, zupełnie jak w zbroi, a jego ubranie ważyło pra­wie 40 kg. Rozbierał się powoli, poszczególne części garderoby ustawiał pod ścianami, gdzie powoli rozmarzały. W takich oto okolicznościach z Ma­ciejem Maciejewskim i Klemensem Zbrońskim zakładaliśmy konspirację.

Jeszcze na kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego Za­rząd Regionu NSZZ ״Solidarność” Ziemi Łódzkiej podjął uchwałę, iż na wypadek kryzysu i strajku generalnego cały Zarząd Regionu przeniesie się do Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. J. Marchlewskiego, gdzie miał być zlokalizowany sztab i główny punkt kontaktowy. W całej Polsce po­szczególne regiony ״Solidarności” wyznaczyły sobie zastępczą lokalizację na wypadek kryzysu. Z reguły były to największe i najbardziej radykalne fabryki na danym terenie. W Łodzi takim zakładem był ״Marchlewski” z Je­rzym Dłużniewskim na czele. Nieformalnie był ״numerem 3” lub ״nume- rem4” w kierownictwie związku, pozostając wyraźnie w opozycji wobec prawicowych przywódców ״Solidarności” w Łodzi. Kiedy po kilku dniach od wprowadzenia stanu wojennego wyjaśniło się, kto został uwięziony, a kto ocalał, było oczywiste, że Jerzy Dłużniewski, który przypadkiem uniknął

199

aresztowania, chociaż szukano go w czterech czy pięciu mieszkaniach, stał się ״numerem 1”, ponieważ pozostali liderzy ״Solidarności” łódzkiej - An­drzej Słowik, Grzegorz Palka i Jerzy Kropiwnicki - wpadli.

Szczególnie w pierwszych dniach, dopóki się nie zorientowaliśmy, czym jest w istocie stan wojenny, rozważane były inne warianty oporu. W zasa­dzie nie było jednak mowy o użyciu broni w klasycznym tego słowa zna­czeniu. Tylko raz natrafiłem na entuzjastów użycia broni - wśród studen­tów. Jakiś młody chłopak opowiadał o ukrytej gdzieś na Mazurach broni palnej, granatach itp. i deklarował, że natychmiast może po to pojechać.

Wzbudziło to we mnie podejrzenia, zwłaszcza że swoją opowieść snuł w dużym i hałaśliwym gronie. Wśród studentów rozgorzała wówczas bar­dzo interesująca dyskusja o moralności oporu, o pomyśle ״Solidarności” na zniszczenie komuny bez użycia przemocy itd. Mimo że przeważali zwolen­nicy non violence, poprosiłem moich przyjaciół, aby bojowego młodzieńca mieli dyskretnie na oku.

Najważniejszą bronią związków zawodowych jest strajk - w rozma­itych formach. W lutym dzięki kontaktowi z Warszawą dowiedzieliśmy się o pomyśle urządzenia krótkich strajków, bez przywódców, w kolejne mie­sięcznice stanu wojennego. Mieliśmy wielką ochotę wspomóc akcję straj­kową sparaliżowaniem tego dnia miasta przez unieruchomienie komunikacji miejskiej w godzinach porannych, kiedy ludzie dojeżdżają do pracy. Pomysł na unieruchomienie tramwajów był dość prosty - na trakcję tramwajową w kilku kluczowych punktach miasta miały zostać zarzucone stalowe łań­cuchy. Wytypowano bodaj siedem takich punktów. Osobiście miałem zająć się trakcją na ulicy Zachodniej przy tzw. Parku Śledzia (Staromiejskim). Zostałoby tam zablokowanych bodaj osiem linii równocześnie. Fachowiec, z którym przyszło mi wkrótce spędzić sporo czasu w celi, motorniczy Zbi­gniew Rybarkiewicz (szef Obszaru Centralnego KPN), bardzo ten pomysł pochwalał. Uważał jednak, że ma słaby punkt: autobusy. Na autobusy po­trzebne były kolczatki do przebijania opon. Tego zaś nie można było kupić, tak jak łańcucha. Zlecenie poszło w miasto i tuż przed aresztowaniem obiło mi się o uszy, że produkcja kolczatek ruszyła.

Wielokrotnie rozważaliśmy różne sposoby unieruchomienia sił ZOMO w koszarach na lotnisku Lublinek, bardzo ryzykownie ulokowanych. Była wtedy stamtąd tylko jedna droga wyjazdowa - przez tory kolejowe na osie­dle Retkinia. Z wyższych pięter pobliskich bloków było dobrze widać za­równo ruch samochodowy, jak i pieszy na terenie jednostki. W warunkach prawdziwej wojny siły te byłyby kompletnie nieużyteczne dla władzy. Wy-

200

starczyłoby parę karabinów maszynowych i trochę trotylu do wysadzenia przejazdu kolejowego. Później zaczęliśmy rozważać jeszcze inne rozwiąza­nie, ponieważ zdobyłem dostęp do dokumentacji budowlanej koszar, doty­czącej instalacji elektrycznej.

Pierwsze pytanie, które zadałem na spotkaniu w Wigilię 1981 r. prof. Adamowi Bukowczykowi, ostatniemu członkowi łódzkich władz AK, brzmiało: ״W jaki sposób chroniliście obiekty szczególnej wagi - drukarnie, sztaby, kwatery dowódców?”. Profesor chwilę milczał, patrząc nam w oczy. ״Uzbrojonymi posterunkami - odpowiedział wreszcie. - Nigdy nie będzie­cie mogli tego powtórzyć. Współczesne miasto komunistyczne nie daje na to żadnych szans”. (Byli wysocy oficerowie AK spotykali się ze sobą kon­spiracyjnie kilka razy od 1956 r., by omówić różne aspekty zmieniającej się sytuacji politycznej, w tym zmiany potencjalnego pola walki dla partyzantki miejskiej). Zdaniem starego doświadczonego żołnierza byliśmy ״skazani” na politykę, bibułę i mały sabotaż. ״Dacie sobie radę” - powiedział profesor, gdy dowiedział się, że przyszliśmy do niego na ulicę Falistą dnem Jasienia, niewidoczni dla krążących posterunków MO. Okazało się, że tej samej dro­gi używano za okupacji. Jedna z jej odnóg wiedzie aż do Pabianic.

Od ״wybuchu wojny” korcił mnie budynek przy ulicy Armii Czerwonej (obecnie Józefa Piłsudskiego), naprzeciwko Domu Handlowego ״Juventus”, 26-piętrowego gmachu zwieńczonego gigantyczną trzypiętrową ״kostką”, zwisającą nad połową miasta. W lutym rozpocząłem przygotowania do ak­cji ״Kotwica”. Spędziłem noc w pobliżu owego budynku u przyjaciół, pań­stwa D., obserwując ruch uliczny na skrzyżowaniu ulic Armii Czerwonej i Piotrkowskiej. Między godziną 1 a 2 w nocy naliczyliśmy 27 (!) patroli samochodowych MO i jeden pieszy. Trochę mnie to zdeprymowało, wie­działem jednak, że nocą ten gmach czasami tonie we mgle już od 15 piętra. Moi przyjaciele alpiniści przygotowywali sprzęt, wykradając go sprzed nosa MO, która zajęła oba łódzkie kluby alpinistyczne. Kiedy już w zasadzie wszyst­ko było gotowe, nawet farba i klucz od wyjścia na dach, zostałem zwinięty.

Około 25 marca mój więzienny towarzysz KPN-owiec Rybarkiewicz wrócił z widzenia bardzo podniecony. ״Jacyś wariaci wleźli na Manhattan - opowiadał z przejęciem - i na samej górze walnęli jednopiętrowy znak: takie S przechodzące płynnie w W, jak w kotwicy. Zrobili to we mgle, ale rano mgła się podniosła. Po paru godzinach całe miasto miało jakiś pilny interes do załatwienia w «Juventusie» czy pobliskim DH «Central». Nieustannie gromadzi się tłum, który rozpędzają. Dzielnica obstawiona. Rewizje w miesz­kaniach. Komuniści ponoć polują na taterników, żeby to zamalowali, ale

201

wszyscy odmówili. S-W, hm... To będzie Solidarność Walcząca, nie?”. Musiałem mieć szczególny wyraz twarzy, bo w końcu się domyślił i popła­kał ze śmiechu. Pewnie, to było coś z KPN-owskiego repertuaru...

Zdawaliśmy sobie sprawę, że konspiracja potrwa dłuższy czas, w związ­ku z tym Klemens Zbroński zajął się organizowaniem kwater. Trzeba było pomyśleć również o wyżywieniu i pieniądzach. Klemens szybko, niemal natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego, nawiązał kontakt z o. Ste­fanem Miecznikowskim, na którego życzliwość oraz pomoc, także finan­sową, zawsze mogliśmy liczyć. Ojciec pomagał nam przede wszystkim znaleźć mieszkania u parafian, co do których miał pewność, że są porządni, oddani sprawie i wierni Polsce. Wyszukiwał ich z wielką intuicją i wprawą. Oczywiście zgoda na przyjęcie do domu obcego człowieka musiała dla nich stanowić jakiś kłopot; poza ryzykiem najścia milicji wiązało się to z ko­niecznością zapewnienia osobom ukrywającym się wyżywienia czy zno­szeniem ich powrotów niekiedy o bardzo późnej porze. Z całą pewnością nie było to ani łatwe, ani proste.

Z drugiej strony bardzo szybko okazało się, że w nowo zaprowadzonym systemie są rozmaite luki. Na przykład nie uwzględniono tego, że co drugi Polak ma znajomego na kolei, a tam nie odważono się wyłączyć telefonów. Dzięki temu już w poniedziałek wieczorem moi rodzice - jak wspomniałem, ojciec był kolejarzem - wiedzieli, że jestem cały i zdrowy i że udało mi się uciec. Matka przyjechała więc do Łodzi jeszcze tej samej nocy i zabrała mię­dzy innymi moje maszyny do pisania, które, jak wiadomo, były na wagę złota. Tak się szczęśliwie złożyło, że czekając na pociąg na dworcu kolejowym Łódź Kaliska, uniknęła kontroli bagażu, prowadzonej przez patrole milicyjne.

Przy pozorach grozy, jaka wówczas panowała, działy się rzeczy i trochę straszne, i trochę groteskowe. Zachowanie władz i ich przedstawicieli było chwilami głupie, bezmyślne, rutynowe - typowe dla państwa policyjnego. Wspomniane telefony kolejowe to najlepszy przykład. Kolejarze to grupa bardzo opozycyjna, dzięki temu obieg informacji tą drogą był ułatwiony. A takich luk we wprowadzonym systemie było więcej.

Ludzie bardzo szybko się zorientowali, że groza stanu wojennego stanowi jedynie zewnętrzną otoczkę, pod którą w rzeczywistości nie ma wizji dal­szych działań. Stan wojenny był sabotowany nawet przez samą milicję, ale oczywiście nie dlatego, że milicja była przekonana o potrzebie sabotowania, ale że jej się po prostu nie chciało. Milicjantom kazano pracować po 24 czy 48 godzin non stop w pierwszym, najgorętszym okresie, nie płacąc przy tym nadgodzin, więc o entuzjazmie z ich strony nie mogło być mowy. Zdarzały się

202

wręcz kuriozalne sytuacje. Po prof. Adama Bukowczyka przyjechali syrenką. Profesor obruszył się i stwierdził, że na komendę milicji syrenką jeździł nie będzie i żeby przysłali prawdziwy radiowóz. Milicjanci obrazili się i urażeni odjechali. Obrazili się na człowieka, którego mieli internować!

W środowisku studenckim związanym z Maciejem Maciejewskim bar­dzo szybko została uruchomiona poligrafia. Wcześniej udało mi się nawią­zać kontakt z człowiekiem, który ku mojemu ogromnemu zadowoleniu rów­nież ocalał, o wdzięcznym pseudonimie ״Maszynistka”. Przed stanem wojennym pracowaliśmy razem w ״Solidarności z Gdańskiem”. Był nie­prawdopodobnie utalentowany, potrafił pięknie pisać na maszynie, w odpo­wiednich słupkach, prawy margines idealnie wyrównany, niemal jak dzisiaj na komputerze. On nam przepisywał całą ״Solidarność z Gdańskiem”, w któ­rej zamieszczał również własne teksty. Komuniści, jak się potem okazało, byli przekonani, że owe teksty podpisywane były pseudonimem, tymcza­sem on podpisywał się imieniem i nazwiskiem - Waldemar Omieciński. Co ciekawe, Waldek był z zawodu tokarzem, pracował w jednej z fabryk na Teofilowie. Po powrocie z pracy czekał dwie-trzy godziny, aż mu prze­staną drżeć ręce od tokarki, i brał się do pisania dla nas artykułów. Pisał również książkę, dotyczącą jednak nie polityki, a muzyki rockowej.

Waldek Omieciński ze wspomnianą grupą studentów uruchomił drukar­nię. Wkrótce ukazał się pierwszy numer pisemka ״Solidarność Walcząca”. Tytuł wymyślili sami, ja zdążyłem im tylko poradzić, by od razu wydali drugi numer, bo to będzie prawdziwym ciosem dla bezpieki. Dla nich bowiem naj­niebezpieczniejsze było słowo drukowane, a cała reszta, z niemal oficjalnie manifestowaną opozycyjnością, opornikami w klapach i innymi tego typu poczynaniami, miała zdecydowanie mniejsze znaczenie. Dokumentów, czyli czegoś, co można zachować, podać dalej, przekazać, komuniści bali się naj­bardziej. Dlatego naszym zdaniem najważniejsze stało się wydawanie gazety.

Pierwszy numer ״Solidarności Walczącej” ukazał się jeszcze przed Bo­żym Narodzeniem, podobno zrzucano ją z niektórych chórów kościelnych podczas pasterki. Była pierwszą podziemną gazetą wychodzącą w Łodzi po wprowadzeniu stanu wojennego. Dotychczas ukazywały się bowiem jedy­nie różnorodne odezwy, apele i ulotki. W ich wydawaniu celowali zwłasz­cza studenci z ״Filmówki”, którzy mieli łatwy dostęp do maszyn do pisania. Rozrzucali ogromne ilości ulotek, głównie w centrum miasta, ale również w windach i na klatkach schodowych. Wydawanie gazetki stanowiło znacznie poważniejszy problem. Przede wszystkim należało załatwić papier, który legalnie był nie do zdobycia. Trzeba było go po prostu ukraść, uzyskaliśmy

203

tak kiedyś całą belę. Zanim do tego doszło, pytano nas, czy jesteśmy zainte­resowani belą papieru, a ponieważ istniało ryzyko, że pociętego papieru może zabraknąć, ochoczo przystaliśmy na taką propozycję. Później cała kamienica pomagała nam przenieść tę ważącą pięćset kilogramów belę.

Oczywiście na początku korzystało się z różnych - utajnionych na wszelki wypadek - źródeł; każdy miał trochę papieru w domu, wynosił z pracy itd. Brak papieru był poważną barierą rozwoju, do czasu aż w kraju ukształto­wał się nielegalny wolny rynek papieru, na czym korzystały większe organi­zacje. Problemem stało się wówczas drukowanie. Zakładaliśmy szybki druk (w jedną noc), wydanie gazetki, zwinięcie kramu i zmianę lokalu, najlepiej na zawsze. Dlatego gdy wzrosło zapotrzebowanie na ״Solidarność Wal­czącą”, przeprowadzaliśmy taką operację w dwóch mieszkaniach jedno­cześnie. Oczywiście jedni o drugich nie wiedzieli. Na dłuższą metę zacho­wanie pełnej konspiracji było jednak niemożliwe. Drukarnia w bloku musiała zwrócić uwagę mieszkańców: kręcące się obce osoby, palące się w nocy światło, stukot ramki. W dzień zaś nie było na to szans. Kiedyś do drukarni przy ulicy Dąbrowskiego wkroczyła, mimo oporu gospodarza, ekipa za­przyjaźnionych gazowników, by sprawdzić uszkodzony licznik w kuchni. Przedefilowali przez pokój wyłożony kilkuset schnącymi egzemplarzami innej naszej gazetki (o której za chwilę), ״Solidarności z Gdańskiem”, potknęli się

  1. wiaderko z farbą, wypili ćwiartkę i poszli sobie. Musieliśmy się stamtąd natychmiast zwinąć - na wiele, wiele tygodni. Później mieliśmy lokale w za­sadzie tylko w domkach jednorodzinnych.

Drukowanie pisma wymagało też odpowiednich umiejętności, poza tym potrzebne były chemikalia, których w Polsce brakowało, sprowadzano je więc z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Początkowo gazetki wydawali ludzie z jakimś doświadczeniem w druku, którzy mieli nieskonfiskowane materiały, jeszcze sprzed stanu wojennego. A takich ludzi nie brakowało. Na przykład drukarnie, które jeszcze przed Sierpniem drukowały w Łodzi ״Ro- botnika”, po wprowadzeniu stanu wojennego nie zostały zdekonspirowane

  1. - ciekawostka-jest tak do dziś.

Razem z Maćkiem Maciejewskim przygotowałem dwa numery ״Soli- darności z Gdańskiem” - kontynuacji ״przedwojennego” pisma naszego śro­dowiska. W zamyśle miało to być wydawnictwo komentujące i ״myślące”, które uzupełniałoby niejako informacyjną ״Solidarność Walczącą”. Pierw­szy z tych dwóch numerów został wydrukowany w niewielkim nakładzie ze względu na problemy poligraficzne. Udało się nam nawet przemycić go do internowanych w Łęczycy, gdzie ponoć wywołał sporą sensację. Jak na

204

pierwsze tygodnie było to jednak przedsięwzięcie zbyt ambitne. Zawiodła technika. Trzeba było się skupić na ważniejszej ״Solidarności Walczącej”.

Nasze rozumowanie wówczas było proste - jeżeli zacznie wychodzić bibuła, to będzie wędrować określonymi kanałami, sprzyjając samorzutne­mu tworzeniu się struktur konspiracyjnych. Bibuła dociera do jakiejś grupy osób, gdzieś jest punkt zborny, skąd odbiera się pojedyncze paczki, które wędrują dalej, na przykład do dużego zakładu pracy, gdzie ta bibuła trafia do setek ludzi z apelem: ״Jeżeli masz interesujące i ważne informacje, przesyłaj je odwrotną drogą. Powierz je osobie, od której dostałeś gazetkę”. Takim sposobem informacje miały docierać do naszej redakcji.

Ten system wkrótce zaczął funkcjonować. Już po wydaniu kilku nume­rów ״Solidarności Walczącej” zaczęliśmy otrzymywać sporo informacji z za­kładów pracy, a to miało dla nas kluczowe znaczenie. Musieliśmy wiedzieć, jaka jest sytuacja w fabrykach i co się dzieje z ludźmi. Trwały przecież aresztowania, procesy, o których komunistyczna prasa oczywiście nie in­formowała. A każdy chciał wiedzieć, co się wydarzyło w jego dzielnicy, w mieście. Dlatego tak ważny był przyjęty przez nas system kolportażu oraz ludzie go tworzący. Zależało nam, by kolportażem zajmowały się osoby od­powiedzialne, które nie pomylą przekazywanych ustnie nazwisk, faktów czy dat. Podczas gdy pierwsze numery ״Solidarności Walczącej” rozrzucano cha­otycznie w przeróżnych miejscach, także w zakładach pracy, już od czwarte- go-piątego numeru można mówić o regularnym kolportażu. Pakowaliśmy - odpowiednio do zamówienia - określoną liczbę egzemplarzy w duże, szare koperty, które udało nam się zdobyć, i przekazywaliśmy do centralnego punktu kolporterskiego na Zarzewie, a stamtąd bibuła trafiała do zakładów pracy. Każda paczka miała określony kryptonim, na przykład paczka przeznaczona dla Zakładów Aparatury Elektrycznej EMA-ELESTER nosiła kryptonim ״Kiszczak”. Funkcjonowały różne kryptonimy, zawsze były to nazwiska.

Bardzo szybko został nawiązany kontakt z Warszawą, prawdopodobnie za sprawą Marka Edelmana. Marek był zaprzyjaźniony z warszawską czo­łówką korowską - Jackiem Kuroniem, Adamem Michnikiem - a także ze środowiskiem ״Tygodnika Powszechnego” i ״Więzi”. Już przed sylwestrem przyjechała do nas łączniczka Zbigniewa Bujaka, Anna Dodziuk. Miała prze­prowadzić konsultacje w sprawie utworzenia struktury ogólnopolskiej. Nie było bowiem wcale pewne, czy taka struktura powstanie i czy w ogóle po­winna powstać. Nie było entuzjastów jej powołania, w każdym razie nie szybko. My uważaliśmy, że taką strukturę należy powołać z przyczyn politycznych, żeby nie pozostawiać ludzi samym sobie. Uwierzyli w ״Solidarność”, zapi­

205

sali się do niej, uzyskali wreszcie jakiś cień nadziei - nie wolno było tego zniszczyć. W tym wszystkim najważniejsza była właśnie owa nadzieja.

W połowie stycznia 1982 r. doszło do spotkania na szczycie. Rozmówcą Jerzego Dłużniewskiego miał być któryś z członków Prezydium Zarządu Regionu. W rozmowach przewijało się raz po raz nazwisko Kazimierza Bed­narskiego - nie mógł to być jednak on, gdyż siedział wtedy w internacie. Być może Bednarski gwarantował w jakiś sposób za tego rozmówcę i w ten sposób jego nazwisko zostało powiązane z tym wydarzeniem.

Z rozmowy wynikało, że za naszym rozmówcą stoi już jakaś struktura, naturalne więc było, iż pojawiła się kwestia podporządkowania. Jeśli dobrze pamiętam, nie doszło wtedy do jakiegoś formalnego aktu. Najważniejsze było, iż obie strony rozstały się w zgodzie. Ostatecznie Dłużniewski był z rezultatów spotkania bardzo zadowolony, choć przez pierwsze dni dwa razy częściej rozglądaliśmy się dookoła siebie. Na wszelki wypadek zakazaliśmy sobie na przyszłość podobnych spotkań, uznając to za niepotrzebne ryzyko

Oprócz wspomnianego odbywało się wiele innych spotkań, gdyż Jurek Dłużniewski bardzo intensywnie pracował w środowisku robotniczym, o czym wymownie świadczyło błyskawicznie rosnące zapotrzebowanie na bibułę. Spotkania te umożliwiły mu stworzenie sieci kontaktów, obejmują­cej coraz to większą liczbę ludzi i zakładów. Nie zdążyliśmy natomiast na­wiązać szerszych kontaktów z innymi miastami regionu.

Pracowaliśmy bez wytchnienia, zakładając zarazem, że na początku marca, gdy wszystko już będzie niemalże samo działać, wyjedziemy wszy­scy z Łodzi na coś w rodzaju miesięcznego urlopu. Ojciec Miecznikowski zorganizował już nawet dla nas kwatery u górali na Podhalu. Od wprowa­dzenia stanu wojennego sypialiśmy niewiele, niekiedy po dwie-trzy godziny na dobę, ciągle się z kimś spotykaliśmy, rozmawialiśmy, wszystko w sta­łym napięciu psychicznym. Trzeba też pamiętać, że nie było łączności tele­fonicznej, w większość miejsc docieraliśmy pieszo. Zamierzaliśmy więc trochę odpocząć, a po powrocie podjąć pracę - już dużo lepiej zakonspiro­wani. Żeby móc wyjechać, musieliśmy między innymi rozwiązać problem dokumentów. Ja miałem dowód, Jurek Dłużniewski legitymację partyjną, Maciejewski bodaj paszport. Zdobycie lewych dokumentów było wówczas bardzo trudne. Ich cena na czarnym rynku horrendalnie poszła w górę, nie było zresztą podaży. Na to trzeba było czasu, nasz człowiek - ksywa ״Tytus”

206

tuacji materialnej społeczeństwa), domagał się miesiąca. Zabrakło nam więc dosłownie tygodnia, może dziesięciu dni, żeby na pewien czas zniknąć z Łodzi.

Owego feralnego dnia - 18 lutego 1982 r. - wybrałem się do Klemensa Zbrońskiego z matrycami kolejnego numeru ״Solidarności Walczącej” oraz jakiegoś oświadczenia MKS-u sygnowanego przez Jerzego Dłużniewskie- go. Jadąc taksówką, zorientowałem się, że podążają za nami dwa samo­chody (znaliśmy ponad 130 numerów rejestracyjnych samochodów es- beckich). Pamiętam nawet numer jednego z nich - LDD 8875. Gdy dojeżdżaliśmy do ulicy Uniwersyteckiej, byłem już tego pewien, trzymali się bowiem bardzo blisko nas, nie starając się nawet tego ukryć. Wobec tego nie pojechałem do Klemensa, lecz wysiadłem wcześniej, na ulicy Wierzbowej. Wbiegłem na klatkę schodową jednej z kamienic i wyjrzałem przez okno na pierwszym piętrze: bezpieczniacy wchodzili właśnie na po­dwórze. Nie poszli jednak za mną, lecz czekali na dole. Nie wiedząc, co ze sobą począć, stałem na klatce schodowej ponad godzinę. Ponieważ był wczesny sobotni ranek, ludzie jeszcze spali, jedynie mleczarz roznosił butelki z mlekiem. Po pewnym czasie na klatce zaczęli pojawiać się miesz­kańcy, nie mogłem więc dłużej stać na schodach, nie wzbudzając podej­rzeń. Wyjaśniłem mleczarzowi swoją sytuację i poprosiłem go o spraw­dzenie, ile jest samochodów na ulicy i gdzie stoją. Udało mu się ustalić, że od strony ulicy Narutowicza, ale w znacznej odległości, stoi jeden duży fiat. Wybiegłem więc i zacząłem uciekać za bloki po drugiej stronie ulicy Wierzbowej. Niestety, drugi samochód stał bardzo blisko, na ucieczkę nie miałem więc żadnych szans.

Nie zniszczyłem, chociaż było na to dość czasu, matryc ukrytych pod ubraniem. Sporządzałem je całą noc, bardzo się napracowałem. Przygoto­wałem rewelacyjny informacyjnie numer ״Solidarności Walczącej”. Mia­łem potężny zapas bibuły z całego kraju, było z czego wybierać. Liczyłem na to, że jednak im zwieję i moja praca nie pójdzie na marne. Na Lutomier­skiej nie zostałem od razu przeszukany, sprawdzili mnie jednak, kiedy po­prosiłem o doprowadzenie do WC. Potem dowiedziałem się, że mniej wię­cej dwie godziny po moim aresztowaniu do mojej gospodyni przyszedł ״łącznik do pana Wojtka” z paczką bibuły, a później wpadła tam bezpieka i urządziła kipisz. Znaleziona w mieszkaniu bibuła, zresztą niecała, posłu­żyła potem za dowód w sądzie. Gdy w trakcie rozprawy poprosiłem o po­kazanie tego dowodu z bliska, pokazano mi tytuły, których nie widziałem przedtem na oczy - zapewne z owej paczki. Część z nich miała na brze­gach okrągłe podwójne dziurki. Było jasne, że ktoś to wypożyczył zjakie-

207

goś archiwum. Sędzia miał głupią minę. Nigdy nie dowiedziałem się, po co im była ta cała inscenizacja. Doprowadziła tylko do furii moją gospo­dynię, śp. panią Helenę Podsękowską (przyjaciółkę o. Miecznikowskie- go), wspaniałego człowieka, wielkiego łódzkiego pedagoga.

Leszek Pmchniak

ANNA STAWICKA-KOŁAKOWSKA ELEMENT NIEZRESOCJALIZOWANY

Anna Stawicka-Kołakowska (ur.
1964 r.), w końcu lat siedemdzie-
siątych uczestniczka opozycyj-
nych wieców rocznicowych
organizowanych w Gdańsku.
W październiku 1980 r. wstąpiła
do Ruchu Młodej Polski. Zajmo-
wała się drukiem biuletynu gdań-
skiego RMP, a od połowy 1981 r.
״Bratniaka” oraz książek. Aresz-
towana w marcu 1982 r., po dwu-
miesięcznym śledztwie skazana
na trzy lata pozbawienia wolno-
ści. Więziona w Zakładzie Kar-

nym Fordon w Bydgoszczy (jako 17-latka była najmłodszym
więźniem politycznym w PRL). Po maturze (1984 r.) studiowała
historię na KUL. Od października 1984 r. była kolporterem lubel-
skiej ״Solidarności”, a później nawiązała kontakt z Liberalno-De-
mokratyczną Partią ״Niepodległość”. Na przełomie lat 1985/1986
została szefem kolportażu w lubelskiej LDPN. Obecnie nauczy-
cielka historii w Gimnazjum nr 11 w Gdańsku.

Kiedy gen. Wojciech Jaruzelski zakomunikował całej Polsce, że wpro­wadza stan wojenny, chwyciłam nożyczki i brystol, żeby przygotować sza­blon z orłem w koronie, za pomocą którego zamierzałam nazajutrz obmalo- wać ściany mojej szkoły - VI Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku. Niestety, wkrótce dowiedziałam się, że lekcji nie będzie do odwołania. Po raz pierwszy w życiu było mi z tego powodu przykro. O godzinie 18 uda­łam się do Bazyliki Mariackiej, gdzie co niedziela przed obrazem Matki Bo­skiej Ostrobramskiej Magdalena Modzelewska prowadziła modlitwę różań­cową w intencji Ojczyzny. Ludzi do kaplicy Matki Bożej przyszło wtedy więcej niż zwykle, ale, niestety, nie miał kto poprowadzić modlitwy, bo Magda Modzelewska, podobnie jak większość ważniejszych działaczy, zo­

209

stała aresztowana. W tej sytuacji my, ״mniej ważni”, przejęliśmy obowiązki i różaniec poprowadził Jan Chmielowski, a od następnej niedzieli, to jest od 20 grudnia 1981 r., ja (każde Zdrowaś Maryjo było poprzedzone mniej lub bardziej ״antykomunistyczną” intencją).

30 grudnia w mieszkaniu jednego z moich kolegów wydrukowaliśmy około tysiąca ulotek informujących, że Ruch Młodej Polski pomimo aresz­towań nadal istnieje i nie zaprzestajemy działalności. Ulotki rozkolportowa­liśmy na terenie Trójmiasta, między innymi w kolejce SKM i gdańskich kościołach. W tym czasie konspiracja nie była naszą mocną stroną, bo na odwrocie ulotki podaliśmy, że w każdą niedzielę, po mszy św. o godzinie 18, prowadzimy w Bazylice Mariackiej modlitwę różańcową w intencji aresz­towanych. Kiedy już rozdaliśmy wszystkie ulotki, ktoś zauważył, że nie­chcący sami oddajemy się w ręce esbecji, podając, gdzie można nas zna­leźć. Postanowiliśmy więc odwołać zapowiedzianą modlitwę. Jeden z naszych kolegów, najstarszy, podjął bohaterską decyzję, że pójdzie do ko­ścioła i w miarę możliwości konfidencjonalnie powie wiernym, o co chodzi. Jednakże gdy wszedł do kościoła i zobaczył tłum zgromadzony przed obra­zem Matki Boskiej Ostrobramskiej, desperacko poprowadził modlitwę. Kie­dy ludzie skończyli się modlić, wychodząc z kościoła ze zdziwieniem spo­strzegli, że od drzwi bazyliki do pobliskiej komendy MO na ulicy Piwnej funkcjonariusze MO utworzyli szpaler i jedyna droga wiedzie przez komisa­riat. Większość zatrzymanych po przesłuchaniu została zwolniona.

Kolegę, który prowadził modlitwę, aresztowano 3 stycznia 1982 r. pod zarzutem kolportowania ulotek. Prowadzący przesłuchania por. Marek Ko­nieczko groził mu, że jeśli nie zacznie mówić, jego dziewczynie, która była w ciąży, stanie się krzywda. Zastraszony, załamał się i wszystko im powie­dział. Na podstawie jego zeznań aresztowano trzy osoby. Esbecy usilnie indagowali go o dziewczynę, która już po ogłoszeniu stanu wojennego pro­wadziła różaniec w Bazylice Mariackiej, o mnie na szczęście wiedział nie­wiele. Wkrótce aresztowano jeszcze dwóch naszych kolegów - Arkadiusza Makara, u którego za pomocą matrycy i wałka drukowaliśmy nasze ulotki, i Dariusza Kaszubowskiego. Działaliśmy jednak dalej, a drukarnię przenie­śliśmy do Bogdana Kwiatka. Nie pamiętam, o czym pisaliśmy w kolejnych ulotkach, ale z pewnością porównywaliśmy Jaruzelskiego do gen. Augusto Pinocheta. To nietrafne porównanie wynikało z naszej niewiedzy. Wydru­kowaliśmy nawet plakat z Jaruzelskim stylizowanym na Pinocheta.

Po aresztowaniu Małgorzaty Chmieleckiej, ״mózgu” naszej grupy, stra­ciliśmy kontakt z ukrywającą się górą RMP. Po jakimś czasie zgłosił się do

210

mnie chłopak z RMP, starszy o kilka lat, na imię miał Benek. Znałam go sprzed stanu wojennego - pracował w stoczni. Za jego pośrednictwem złapałam kontakt z młodą kobietą - Grażyną. Twierdziła, że jest ze stocz­niowej ״Solidarności”, i namawiała nas, abyśmy dla dobra sprawy się jej podporządkowali.

Umówiliśmy się na kolejne spotkanie w kawiarni ״Mocca” w Gdańsku Wrzeszczu. Grażyna nalegała, żebym przyprowadziła swoich wszystkich kolegów. Zachowaliśmy jednak zdrowy rozsądek i na spotkanie poszedł ze mną tylko Bogdan Kwiatek. Zgodnie z życzeniem Grażyny dźwigaliśmy w torbie cztery ryzy z trudem kupionego papieru (ekspedientka, sprzedając papier, porozumiewawczo puściła do mnie oczko). Kiedy dotarliśmy na miej­sce, przed wejściem do kawiarni zobaczyliśmy samochód milicyjny. Zde­cydowałam, że do środka wejdę sama i sprawdzę, czy wszystko w porząd­ku, a Bogdan weźmie papier, schowa się za kioskiem i będzie czekał na mój znak. W kawiarni oczywiście było pełno esbeków i zomowców, uzbrojo­nych nawet w broń maszynową. Zrobiło mi się niezbyt przyjemnie, szcze­gólnie kiedy jeden z nich podszedł do mnie z wycelowanym karabinem i za­żądał dokumentów.

Nie pamiętam, czy wszystkich zabrali, pewnie nie zwróciłam na to uwa­gi. W nysce razem ze mną jechali Benek i Grażyna, ale udawaliśmy, że się nie znamy. Przed przesłuchaniem zatrzymanych zamknięto w jakiejś mili­cyjnej świetlicy, w której było też kilku uzbrojonych milicjantów czy może zomowców. Ciągle ktoś wchodził i wychodził, chudy zomowiec z długą szramą na twarzy bawił się bagnetem, inny coś majstrował przy broni. Ogólnie mówiąc, starali się stworzyć nerwową atmosferę. Nie potrafię po­wiedzieć, jak długo tam byłam, ale chyba niedługo. Przesłuchanie też krótko trwało. Esbek, udając amanta, mówił do mnie słodkim głosem, grożąc mi głównie wyrzuceniem ze szkoły. Powiedziałam mu, że zginął mi pies i zmę­czona poszukiwaniem, zmarznięta, postanowiłam rozgrzać się w kawiarni herbatą. Byłam ogromnie zdziwiona, a nawet odczułam zawód, kiedy po tych wyjaśnieniach zostałam zwolniona. Tego się nie spodziewałam. Na po­żegnanie usłyszałam jeszcze, że się ze mną skontaktują, jeśli będą potrzebo­wali jakichś informacji o tym, co się dzieje w szkole. Odparłam na to, że nie interesuję się polityką, a nawet nie wiem, o co chodzi z tym stanem wojen­nym. Nie podpisywałam żadnego zobowiązania, czyli tak zwanej lojalki.

Zaraz po wyjściu z komendy poszukałam automatu telefonicznego, za­dzwoniłam do Bogdana i chyba się z nim gdzieś umówiłam. Oczywiście był przekonany, że chcę go wrobić i wystawić esbekom. Spakował więc do

211

małej torby najpotrzebniejsze rzeczy i uciekł z domu. W kolejce SKM spo­strzegł mężczyznę, który mu się przyglądał. Od razu pomyślał, że SB już go inwigiluje. Gdy pociąg powoli zaczął ruszać z kolejnej stacji, otworzył drzwi i wyskoczył. Biegł po śniegu i wpadł do jakiegoś rowu. Zgubił czapkę i coś tam jeszcze. Nie wiem, kiedy przestał uciekać i gdzie się zatrzymał. Był bardzo zdziwiony, gdy po kilku dniach dowiedział się, że nikt do niego do domu nie przychodził ani o niego nie pytał.

Co się stało z Benkiem i Grażyną, nie wiem. Coś jednak było w tym dziwnego, bo jak się potem okazało, esbecy mnie wtedy poszukiwali, po­nieważ jeden z wcześniej aresztowanych kolegów powiedział, że dziewczy­na, która z nim drukowała i rozdawała ulotki, ma na imię Ania i chodzi do trzeciej klasy VI LO. Z naszej grupy nikogo oprócz mnie już jednak nie aresztowano.

Na kilka dni przed moim aresztowaniem do szkoły przyszło dwóch esbeków. Zabrali zdjęcia wszystkich dziewczyn z trzeciej klasy o imieniu Ania i pokazali je na przesłuchaniu obu chłopcom - wskazali oczywiście mnie. Tego samego dnia do mojej mamy zadzwonił nauczyciel przysposo­bienia obronnego i powiedział jej o wizycie SB w szkole. Zarówno on, jak i szkolna sekretarka wiele ryzykowali, uprzedzając mnie o tym. Po tym ostrzeżeniu mieszkanie zostało wyczyszczone i przygotowane do rewizji. Sąsiad zakopał w ogródku wałek do drukowania, który zrobił mi na zamó­wienie ojciec jednej z koleżanek, tokarz ze stoczni. Wszystkie ״nielegalne” papiery mama wrzuciła do pieca. (Mama nie wierzyła, że mogą mnie za­mknąć w więzieniu, uważała, iż jestem za młoda. Sądziła, że najwyżej zostanę wyrzucona ze szkoły). Niestety, straciłam wówczas między inny­mi materiały z okresu strajków sierpniowych, wszystkie numery biulety­nu ״Rozwaga i Solidarność” i skrzętnie gromadzone plakaty wydawane przez ״Solidarność” przed 13 grudnia 1981 r.

2 marca 1982 r. podczas przerwy przyszła po mnie pani wicedyrektor i poprosiła do swojego gabinetu. Gdy zobaczyłam dwóch tajniaków, zrobiło mi się gorąco. Wicedyrektor powiedziała, że pojadę z nimi na przesłuchanie. Na korytarzu smutnym spojrzeniem pożegnał mnie pan od p.o., po czym od razu zadzwonił do mojej mamy. Przez wujka, proboszcza Bazyliki Mariac­kiej, ks. Stanisława Bogdanowicza, wiadomość o moim aresztowaniu na­tychmiast dotarła do zachodnich dziennikarzy. Zanim mnie umieszczono w piwnicach Komendy Wojewódzkiej MO, informację o tym już przekazy­wały rozgłośnie zachodnie: Radio Wolna Europa i Głos Ameryki. Od siebie dodali, co nie było prawdą, że ze szkoły zostałam wyprowadzona w kajdan­

212

kach. (Następnego dnia, kiedy moja mama jechała taksówką, kierowca za­pytał się jej, czy słyszała, że aresztowano 17-letnią uczennicę liceum, po którą zomowcy przyjechali do szkoły skotem).

Aresztowano mnie około 10 rano i przez cały dzień, do godziny 18.00, byłam przesłuchiwana. Najpierw na Okopowej 4, potem w prokuraturze Marynarki Wojennej w Gdyni. Funkcjonariusz SB Marek Konieczko udawał miłego i grzecznego (wiedziałam, że w rzeczywistości wcale taki nie jest, bo znęcał się nad moją przyjaciółką Małgosią Chmielecką, studentką drugie­go roku polonistyki). Co jakiś czas przychodził drugi esbek. Ten mnie stra­szył, że jak nie zacznę mówić, to mnie załatwią. Pochylając się nad moją głową, wrzeszczał i ordynarnie przeklinał. Prokurator Andrzej Ring, suchy i zgorzkniały, rozmawiał ze mną jakbym była zwykłą kryminalistką. Próbo­wał mnie nastraszyć, iż z pewnością znajdą metodę, abym zaczęła mówić. Uparcie twierdziłam, że nic nie wiem, nigdy nie rozdawałam żadnych ulotek i nigdzie nie działałam. Przyjęłam taką postawę w śledztwie, bo mój wujek, ks. Bogdanowicz (który w 1966 r. jeszcze jako kleryk siedział w komuni­stycznym więzieniu), opowiedział mi kiedyś historię o pewnym akowcu, który po wojnie, otoczony przez ubeków, ostrzeliwał się z broni maszyno­wej na dworcu w Poznaniu. Kiedy ubecy dopadli w końcu rannego akow­ca, wyparł się wszystkiego, twierdząc, że to nie jego broń i że to nie on strzelał. Bardzo mi się ta historia spodobała. Zresztą wujek zawsze mnie przestrzegał, żebym w razie aresztowania do niczego się nie przyznawała.

Esbecy usilnie poszukiwali mojego kolegi Andrzeja, z którym rozdawa­łam ulotki. Z całej naszej grupy tylko ja wiedziałam, jak się nazywał. Nigdy się nie dowiedzieli, kto to był. Dwie osoby z naszej sprawy - Małgorzata, studentka drugiego roku polonistyki, i Arkadiusz, uczeń trzeciej klasy LO - przyznały się do zarzucanych im czynów, ale nikogo nie wydały. Natomiast dwaj chłopcy nie wytrzymali śledztwa i wszystko powiedzieli. Żal mi ich, pamiętam, jak bardzo byli załamani podczas konfrontacji. Esbecy przypro­wadzili mnie do celi, po czym pojedynczo wprowadzali moich kolegów. Dwóch z nich potwierdziło, że drukowałam i rozdawałam z nimi ulotki, a trzeci, Arek, wyparł się znajomości ze mną. Ja z uporem twierdziłam, że ich nie znam.

Przez tydzień siedziałam w Komendzie Woj ewódzkiej przy Okopowej. Areszt śledczy był w głębokiej piwnicy. Przez umieszczone wysoko pod sufitem, zablendowane okno światło prawie nie docierało. W celi stały trzy betonowe łóżka w kształcie sarkofagu, na każdym cieniutki materac. Metalowy kubeł zastępował muszlę klozetową. Codziennie rano musiałyśmy go opróżniać.

213

Umieszczono mnie w jednej celi z kryminalistką, niewiele przypomina­jącą kobietę. Umięśniona, wytatuowana, pocięta ״Basiura” była żywą histo­rią więziennictwa. Początkowo miałam wrażenie, że łatwiej by mi było zro­zumieć aborygena, bo ״Basiura” posługiwała się zaawansowaną grypserą i po polsku mówiła potwornie niegramatycznie. Chwała Bogu, że nie sie­działam z nią sama. Była z nami jeszcze jedna więźniarka, polityczna, która poszła na współpracę z esbekami (o czym wtedy nie wiedziałam), ale że na wolności zostawiła córkę, okazywała mi dużo ciepła.

Po tygodniu zostałam przewieziona do aresztu śledczego na Kurkowej 5. To potężne i ponure gmaszysko jeszcze kiedy byłam na wolności budziło we mnie grozę. Najpierw umieszczono mnie w pomieszczeniu, które przy­pominało izbę przyjęć, gdzie w towarzystwie starych kryminalistów, róż­norakiego autoramentu, czekałam na przeniesienie na oddział. Oczywiście wszyscy byli bardzo zainteresowani, dlaczego taka młoda dziewczyna zna­lazła się w areszcie.

W pewnym momencie strażnik, który przyjmował więźniów, zwracając się do mnie po imieniu, zawołał mnie do dyżurki (co w więzieniu się nie zdarzało). Okazał mi wiele serdeczności, zrobił herbatę, przestrzegł, żebym z byle kim nie rozmawiała i była ostrożna. Dwa miesiące później, kiedy szłam więziennym korytarzem na sprawę, mijając mnie, życzył mi powo­dzenia i obiecał, że będzie trzymał za mnie kciuki. Wspominam o tym, po­nieważ służba więzienna była przeważnie wredna, traktowała nas z nieskry­waną pogardą. Trafiłam także na jeszcze jednego bardzo przyzwoitego strażnika, Marka, który odprowadzając mnie do celi po wizycie u naczelni­ka, powiedział mi, kiedy zostaliśmy sami: ״Nie martw się, «Solidarność» zwycięży”. Potem przynosił mi grypsy od mamy.

Ku mojej wielkiej radości zostałam umieszczona w celi, w której siedzia­ły same więźniarki polityczne. Radość była tym większa, że w tej samej celi była moja koleżanka Małgosia. Oprócz niej jeszcze dwie panie - Renia i star­sza, Alinka. Pani Alinka wkrótce wyszła, a Małgosię zabrano do szpitala. Na ich miejsce przyszły nowe dziewczyny - Wiesia i Janka. Z chleba zrobiły­śmy kości do gry, a z pudełek od zapałek karty. Grając w brydża, uprzyjem­niałyśmy sobie czas. To było surowo zabronione, więc trzeba było tak grać, żeby nas nie złapali, i oczywiście mieć dobre skrytki na akcesoria do gry. Więzień przyłapany na tym ״niecnym” zajęciu stawał do raportu przed wy­chowawcą oddziału, po czym dostawał karę, na przykład był pozbawiany paczki żywnościowej. Miejsca w celi było tak mało, że kiedy odstawiały­śmy stolik od ściany, żeby czwarty do brydża miał gdzie usiąść, jedna z nas

214

musiała siadać na sedesie. Strażniczki poruszały się bardzo cicho, nigdy nie słyszałyśmy, kiedy podchodziły pod drzwi naszej celi. Nagły szczęk klucza w zamku zawsze mnie porażał, robiło mi się okropnie gorąco i niemal sztyw­niałam - nie dlatego że się bałam, ale dlatego że trzeba było szybko ukryć karty lub kości i natychmiast stanąć na baczność. W końcu uzyskałyśmy zgodę naczelnika na grę w karty, a nawet na sprowadzenie prawdziwej talii.

Na całym oddziale żeńskim była tylko jedna cela ״polityczna”, natomiast nad nami, piętro wyżej, był oddział polityczny dla mężczyzn. Siedziało ich około setki. Raz dziennie wyprowadzano nas razem z więźniarkami krymi­nalnymi na półgodzinny spacer. Jeden strażnik z karabinem obserwował więźniarki z koguta1, a drugi, bez karabinu, pilnował, żebyśmy się ze sobą nie porozumiewały. Generalnie obowiązywała zasada: chodzić w kółko, gę­siego, nie rozmawiać, nie zatrzymywać się. Spacerniak był szary, ponury i wybetonowany. Gdy byłyśmy na spacerze, często urządzano nam w celi kipisz, to znaczy przewracano wszystko do góry nogami w poszukiwaniu zakazanych przedmiotów: igieł, nici, żyletek (atrybut każdego więźnia, nie­zbędny do sporządzenia tak zwanej betoniary2). Zabierano też wszelkie za­piski, na przykład pamiętniki, wiersze.

Z więźniarkami kryminalnymi żyłyśmy w zgodzie, traktowały nas na­wet z szacunkiem, między innymi dlatego, że miałyśmy odwagę ich bro­nić. Kiedyś w nocy do celi obok wpadła tak zwana atanda3 i strażnik uderzył w twarz młodą dziewczynę osadzoną za pospolite przestępstwo. Uderzył ją mocno, bo było wyraźnie słychać. Zaczęłyśmy walić w drzwi, domaga­jąc się wyjaśnień, i o ile dobrze pamiętam, złożyłyśmy do naczelnika skar­gę w tej sprawie.

Innym razem klawisz próbował jedną kryminalną pozbawić ״wypiski”, na co też ostro zareagowałyśmy, broniąc jej. Strażnik zapytał wtedy, czy jestem jej adwokatem, odparłam, że nie, dodałam jednak, że dla niego z pew­nością będę prokuratorem.

W kwietniu 1982 r. w Sądzie Marynarki Wojennej w Gdyni odbyła się nasza rozprawa, a 22 kwietnia zapadł wyrok. Zostałam skazana na trzy lata pozbawienia wolności. Moja rodzina robiła, co mogła, aby wyciągnąć mnie z więzienia. Na rozprawie świadkiem obrony była koleżanka mojej mamy,

1 Kogut - w gwarze więziennej: budka obserwacyjna.

2 Betoniara - w gwarze więziennej: mocna herbata, sporządzana przez więźniów.

3 Atanda - w gwarze więziennej: uzbrojeni w pałki strażnicy więzienni z działu ochrony, grupa interwencyjna.

215

która zeznała, iż w dniu, kiedy rozdawałam ulotki, leżałam w łóżku chora, z wysoką gorączką. W mojej obronie zeznawała też lekarka, dr Wyszomir- ska. Powiedziała, że tego dnia została wezwana do naszego mieszkania do chorej, że ja byłam tą chorą, na dodatek ciężko i z wysoką gorączką. Ksiądz Bogdanowicz napisał oświadczenie, że w bazylice nie rozdawano żadnych ulotek.

Niestety, sąd przychylił się do obciążających mnie zeznań moich dwóch kolegów, pomimo iż trzeci - Arkadiusz Makar - powiedział, że mnie nie zna. Paradoksalnie chłopak, który nas obciążył, licząc na łagodniejszy wyrok, dostał pięć lat, pozostali cztery i trzy lata. Zostaliśmy skazani za ״udział w związku przestępczym, mającym cele przestępne, czyli organizacji o cha­rakterze bandy posługującej się nazwą Ruchu Młodej Polski” oraz za rozkol­portowanie ulotek, ״w treści których znajdowały się stwierdzenia, iż osoby internowane przetrzymywane są w obozach koncentracyjnych, rządy w kra­ju sprawuje dyktatura wojskowa, a ponadto, w których Wojskową Radę Oca­lenia Narodowego określa się mianem Junty Zniszczenia Narodowego”. Prze­wodniczący składu sędziowskiego, znany z wydawania wysokich wyroków kmdr ppor. Andrzej Grzybowski, przez cały proces głupkowato się uśmie­chał. Inny sędzia, por. Aleksander Głowa, ucinał sobie na sali rozpraw długie drzemki. Podczas procesu na sali sądowej były obecne nasze rodziny, a pod budynek sądu przyszło mnóstwo znajomych. Po ogłoszeniu wyroku podniósł się krzyk: ״Bydlaki! Bandyci!”, a mój ojciec napluł prokuratorowi pod nogi.

1 maja 1982 r. zapadła decyzja, że następnego dnia pojadę ״w trans­port”. Oczywiście przed więźniem trzymano to w tajemnicy, ale informację o tym przeczytał Marek, strażnik, o którym wcześniej wspomniałam. Po zakończeniu służby pojechał do moich rodziców i powiedział im, że naza­jutrz wywiozą mnie do więzienia w Fordonie4 oraz że wraz z dwoma dobry­mi kolegami będzie ten transport konwojować. Tym samym transportem do Fordonu przewożono moją koleżankę z celi, Wiesię.

Gdy samochód przekroczył bramę aresztu, nie mogłam się nacieszyć widokiem zieleni. Wcześniej, na rozprawę sądową, przewożono nas ״lo- dówą” bez okien. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy patrzyłam na coś innego niż beton spacerniaka. Moje zdziwienie było jeszcze większe, kiedy kierowca skręcił w stronę Stogów5, gdzie mieszkali moi rodzice. Strażnicy, narażając się ogromnie, przywieźli mnie na pięć minut do domu. Trudno

4 Fordon - dzielnica Bydgoszczy.

5 Stogi - dzielnica Gdańska.

216

opisać radość i wzruszenie wszystkich obecnych (w pokoju na pierwszym piętrze ukrywali się moi dwaj koledzy z konspiracji). Później, po drodze do Fordonu, konwojenci zatrzymali się jeszcze przy jakimś zajeździe i zabrali nas na obiad. Oczywiście musiałyśmy udawać, że nie jesteśmy więźniarka­mi. Nie wiem, czy to wyszło na jaw, prawdopodobnie tak, bo niedługo potem wspomnianych strażników wyrzucono z pracy.

Kiedy dotarliśmy do celu, oczom naszym ukazał się ponury widok. Po­myślałam sobie: trudno, więzienie to nie sanatorium. Dostałyśmy obrzydli­we, szare, zniszczone mundurki i męskie trzewiki. Niewątpliwie dobrą stroną tego więzienia było to, że wszystkie więźniarki polityczne siedziały na jed­nym oddziale, w sumie około 30. Dziewczyny były wspaniałe, bardzo po­godne, dzielne. Na każdym kroku broniły swojej godności, zawsze gotowe do różnego rodzaju protestów. Następnego dnia po naszym przyjeździe za­padła decyzja o rozpoczęciu głodówki, która miała trwać do osiągnięcia zamierzonego celu. Co prawda, nie przypominam sobie, o co chodziło, ale pamiętam, że szóstego dnia przyniosła ona pozytywny skutek.

Więzienie w Fordonie było nieprawdopodobnie zakaraluszone. W nocy natomiast z różnych kątów wychodziły pluskwy, które nas boleśnie kąsały. Mnie upodobały sobie szczególnie, tak że cała byłam przez nie pogryziona. Chociaż sama nie wiem, co było gorsze: pluskwy czy wrzask oddziałowej o godzinie 6 rano: ״Pobudka!”. Bardzo wiele zawdzięczam koleżankom z celi: Wiesi, Izie, Iwonie i Irence. Wiesia miała mnóstwo doskonałych pomysłów na pożyteczne spędzanie czasu, nierzadko wymyślała nam różne rozrywki. Dzięki niej poprawiłam się znacznie z ortografii, zaczęłam sięgać po bardziej ambitną niż przedtem literaturę. Iza była niezwykle dzielna, nigdy nie okazy­wała słabości, pomimo iż jej było najciężej, bo w domu czekała na nią dwój­ka malutkich dzieci. Irenka, z zawodu pielęgniarka, sporządziła dokładny raport o stanie opieki medycznej w więzieniach. Raport był bardzo obszer­ny, ponieważ zanim Irenka trafiła do Fordonu, ״zwiedziła” kilka zakładów karnych, zbierając w nich relacje o oddziałach szpitalnych. Przeszmuglo- wała go w czasie widzenia z rodziną, po czym przeczytało go Radio Wolna Europa. Iwona, bardzo wesoła i uczuciowa, dużo czytała i lubiła wnikliwie analizować różne problemy.

Im dłużej siedziałyśmy, tym bardziej buntowałyśmy się przeciwko regu­laminowi więziennemu. Przestałyśmy stawać na baczność przed klawisza­mi, kiedy otwierali cele. W ciągu dnia leżałyśmy na pryczach, co było za­bronione, można było tylko siedzieć na taborecie lub chodzić po celi. W końcu przestałyśmy wstawać na apel. Oczywiście byłyśmy za to ciągle karane

217

pozbawieniem paczki żywnościowej, zakazem wyjścia do świetlicy na tele­wizję (co wywalczyłyśmy sobie po jakimś czasie) lub prowadzenia kore­spondencji, a w ostateczności widzeń. Dzięki temu jednak czułyśmy się w więzieniu wolne.

Wielkie znaczenie miała dla nas także pomoc, którą otrzymywały nasze rodziny, a my za ich pośrednictwem, od Kościoła i działających przy każdej parafii sekcji charytatywnych. Pamiętali o nas i przesyłali nam pozdrowie­nia nie tylko znajomi, ale nawet zupełnie obce osoby (do naszych rodzin przychodziły listy z zagranicy, w których zwykli ludzie wyrażali solidar­ność z uwięzionymi). To nas podnosiło na duchu. Moje koleżanki i koledzy z klasy uzbierali pokaźny worek słodyczy, o które w tym czasie było bardzo trudno, ale, niestety, mama nie uzyskała zgody naczelniczki więzienia na przekazanie mi ich i musiała je zabrać z powrotem do Gdańska.

Pewnego dnia zostałam przeniesiona do innej celi. Nazajutrz po apelu wystawiłam mandżur6 na korytarz, sama też wyszłam i powiedziałam straż­niczce, żeby otworzyła drzwi do mojej poprzedniej celi, bo chcę wrócić do koleżanek. Przerażona oddziałowa wezwała szefa ochrony, niejakiego Szwe­da, i chyba jego zastępcę, Paczkowskiego. Wykręcili mi ręce i zaciągnęli na dyżurkę. Nigdy nie zapomnę reakcji moich koleżanek. Dziewczyny z wszyst­kich cel zaczęły walić w drzwi tym, co miały pod ręką. Podniosły ogromny rwetes, a tak głośno krzyczały, z taką determinacją starały się mnie bronić, że strażnicy naprawdę się wystraszyli. Nazajutrz przeniesiono mnie z po­wrotem do moich koleżanek.

Naszym ulubionym zajęciem było pisanie skarg. Któregoś dnia, po napi­saniu kolejnej skargi, przyszedł na nasz oddział sędzia penitencjarny Michał Łęcki. Zachowywał się bardzo kulturalnie, najpierw wyprosił z celi wię­zienną wychowawczynię (wyjątkowo wredną babę), uścisnął nam dłonie i długo z nami rozmawiał. Obiecał, że zajmie się zgłoszonymi przez nas problemami, a na odchodne obiecał, że wróci z przepustką dla mnie. I rze­czywiście po mniej więcej dwóch tygodniach zostałam wezwana do na­czelniczki. Wjej gabinecie siedział sędzia Łęcki. Poinformował mnie, że mogę uzyskać roczną przerwę w odbywaniu kary w celu kontynuowania nauki, ale najpierw muszę podpisać lojalkę, że nie będę prowadziła żadnej działalności politycznej. Oczywiście odmówiłam. Wychowawczyni Stefa­nia, czerwona ze złości, krzyczała, że jestem zupełnie niezresocjalizowana,

6 Mandżur - w gwarze więziennej: tobołek z zawiniętymi w koc rzeczami więźnia.

218

bo nie chciałam się po wejściu do gabinetu naczelniczki zameldować. Kaza­ła mi powtarzać: ״Obywatelko naczelnik, skazana Anna Stawicka melduje swoje przyjście”. Wściekła się strasznie i wyrzuciła mnie za drzwi.

Za jakiś czas wezwano mnie po raz drugi i pan Łęcki znowu usilnie mnie namawiał do podpisania lojalki. Ja uparcie odmawiałam. Stefania znowu w krzyk, że ona się nie zgadza, bo ja jestem taki element, który trzeba w wię­zieniu resocjalizować, a nie robić mi taką łaskę. W końcu sędzia zapytał mnie, co chcę robić na wolności. Odparłam, że zamierzam skończyć szko­łę. To mu wystarczyło. Podpisał zgodę na roczną przerwę w odbywaniu kary. Gdy opuszczałam więzienie, dziewczyny z wszystkich cel stały przy oknach. Żegnały mnie, śpiewając na całe gardło piosenkę z repertuaru Jac­ka Kaczmarskiego: ״wyrwij murom zęby krat...”. To było tak wzruszające, że łzy ciekły mi po policzkach.

Kiedy razem z mamą weszłam do gabinetu dyrektora VI LO w Gdańsku, szeroko otworzył ramiona i kiepsko udawał ucieszonego. Zapewniał, że cho­ciaż straciłam pół roku nauki, miejsce w klasie na mnie czeka, i że zrobi wszystko, abym do niej wróciła. 3 września 1982 r. na mocy decyzji wice­kuratora oświaty w Gdańsku Alfonsa Machalicy zostałam jednak ze szkoły relegowana i pozbawiona prawa do nauki.

Sławomir Cenckiewicz

219

JAN STUDENTOWICZ ״JANOSIK" Z NOWEGO TARGU

Jan Studentowicz (ur. 1937 r.), pedagog,
historyk, nauczyciel w Nowym Targu.
W 1980 r. założył ״Solidarność” w Szkole
Podstawowej dla Pracujących. Przewod-
niczący KZ NSZZ ״Solidarność” w Szko-
le Podstawowej nr 1. Do września 1981 r.
przewodniczący Międzyszkolnej Komisji
Założycielskiej NSZZ ״Solidarność”
w Nowym Targu, następnie dyrektor SP
nr 1 w Nowym Targu. Po wprowadzeniu
stanu wojennego zwolniony ze stanowi-
ska. Zaangażowany w działalność struk-
tur podziemnych. Od czerwca 1982 do
1990 r. wydawał podziemny dwutygodnik

nowotarskiej ״Solidarności” pt. ״Janosik”. W 1985 r. zatrzyma-
ny przez Służbę Bezpieczeństwa, od października 1985 do maja
1986 r. pozostawał bez pracy. Obecnie na emeryturze.

Jesienią 1980 r. byłem jednym z założycieli ״Solidarności” w Szkole Podstawowej nr 1, w której uczyłem. Następnie zostałem przewodniczą­cym Szkolnej Komisji NSZZ ״S” w Nowym Targu. We wrześniu 1981 r., gdy wybrano mnie na dyrektora szkoły, zrezygnowałem z funkcji związko­wych, zostałem w ״Solidarności” jako zwykły członek.

O stanie wojennym dowiedziałem się dopiero na porannej mszy w koście­le św. Katarzyny w Nowym Targu. Odprawiający mszę ksiądz powiedział, że wprowadzono stan wojenny i milicja dokonała aresztowań wśród działaczy ״S”. Po wyjściu z kościoła spotkałem znajomą, Annę Sowę. W nocy zabrano jej męża1. Potem poszedłem do mojego najlepszego kolegi Wojciecha Szopiń- skiego, pracownika nowotarskiej Delegatury NSZZ ״S”, ale okazało się, że on też został internowany. Tego dnia dowiedziałem się, iż bezpieka zabrała także Jerzego Mroczkę, Tadeusza Figla i Władysława Skalskiego. Przez całą nie­

1 Mowa o Wiktorze Sowie.

SB»

220

dzielę 13 grudnia wraz z działającymi w ״S” nauczycielami Rozalią Bigos i Antonim Antolakiem zbieraliśmy informacje o aresztowaniach2.

W poniedziałek 14 grudnia poszedłem do szkoły. Na ścianach zastałem namalowane duże napisy: ״Precz z Jaruzelskim” i ״Śmierć komunie”. Mój zastępca ostrzegł mnie, że już byli milicjanci i będzie lepiej, jeżeli pójdę do domu. W szkole nie pokazywałem się przez kilka dni. Dwie noce przespa­łem u sąsiadów. Później wróciłem, ale na balkonie mieszkania zostawiłem linę, żeby móc uciec, gdyby po mnie przyszli.

Pamiętam, że po moim powrocie do szkoły odbyła się konferencja, na której komisarz wojskowy poinformował, co jest zabronione. Nieco później przyjechał z KC PZPR lektor i kazał mi zwołać zebranie wszystkich nauczy­cieli z Nowego Targu. Musiałem więc wysłać zaproszenia, spotkanie z nim zostało jednak kompletnie zbojkotowane. Na około 600 nauczycieli pracują­cych w Nowym Targu, przyszło zaledwie sześć osób. Kiedy wezwano mnie na rozmowę z inspektorem oświaty, już wiedziałem, że moja dyrektorska kariera się kończy. 4 lutego 1982 r. zostałem odwołany i przeniesiony na stanowisko nauczyciela geografii do Szkoły Podstawowej nr 6.

W pierwszych tygodniach stanu wojennego głównie obserwowaliśmy rozwój wydarzeń. Spontanicznie zaczęła się rozwijać akcja pomocy inter­nowanym, w którą zaangażowani byli między innymi Rozalia Bigos, Antoni­na Ozorowska, Anna Rosak z mężem - to oni zawozili internowanym pacz­ki do Załęża3.

Nasze nauczycielskie środowisko zorganizowało się w kwietniu 1982 r. w chórze (scholi) założonym przy kościele św. Katarzyny. Jego serdecz­nym opiekunem był ks. Jerzy Leśko. Udostępnił nam projektor filmowy 16 mm i umożliwił wyświetlanie filmów, głównie o tematyce religijnej, mię­dzy innymi Quo vadis, Życie Jezusa. Jeździliśmy z nimi po okolicy, nawią­zując przy okazji kontakty, które okazały się potem bardzo przydatne. W póź­niejszym okresie w Klubie Inteligencji Katolickiej organizowaliśmy Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej. Po mszach za Ojczyznę miałem prelekcje na temat powstania warszawskiego i agresji sowieckiej 17 września 1939r. Głów­nym organizatorem tych wykładów był Tadeusz Morawa.

2 13 XII 1981 r. w Nowym Targu zostali internowani: Bronisław Gibadło, Czesław Jo­dłowski, Grażyna Kuranda, Jerzy Mroczka, Krzysztof Owczarek, Maria Zielińska, Robert Ozorowski, Ryszard Postawka, Stanisław Kalencik, Stanisław Żółtek, Tadeusz Figiel, Wie­sław Solecki, Wiktor Sowa, Władysław Skalski, Wojciech Szopiński, Zbigniew Piekarczyk i Zdzisław Krowicki.

3 Zob. relacja Karola Krasnodębskiego, Tak było..., przyp. 4.

221

Pierwsze poważniejsze niezależne wydawnictwa dotarły do nas dopiero latem 1982r. Literaturę tę otrzymywałem od Marii Krupowej. Ona miała swoje kontakty, jeszcze sprzed 13 grudnia 1981 r., między innymi z Andrze­jem Janiszewskim i Jackiem Świstem.

Wyraźnie odczuwaliśmy wtedy brak informacji. Równocześnie nasilała się propaganda przeciwko ״S”. Podczas jednego ze spotkań scholi u ks. Je­rzego Leśki poznałem Zbigniewa Krawczyka. Po wojnie był prześladowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Zastanawialiśmy się, co robić, aby dodać lu­dziom otuchy i nie dać się otumanić. Krawczyk powiedział, że może zała­twić sprzęt do druku przez sąsiada, Czesława Matysika. Matysik miał zna­jomego, jeszcze z czasów szkolnych, który był asystentem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety, do dzisiaj nie chce on ujawnić swego nazwiska. Używał wówczas pseudonimu ״Tadek”.

Chyba w maju 1982 r. Matysik i Krawczyk pojechali do niego i ustalili, że przywiozą materiały do drukowania i zaczniemy w Nowym Targu coś wydawać. ״Tadek” przyjechał z ramką, matrycami, papierem, farbą i ma­szyną do pisania. Spotkaliśmy się u znanego mi wcześniej z chóru ״Gorce” Franciszka Tomaszkowicza. Tam ״Tadek” pokazał nam, jak się drukuje, wtedy też zrobiliśmy pierwszy numer ״Janosika” w nakładzie kilkudziesię­ciu egzemplarzy. Tytuł wymyślił ״Tadek”. W artykule wstępnym napisali­śmy, iż ״działając w porozumieniu z Regionalną Komisją Wykonawczą NSZZ «S» Małopolska rozpoczynamy wydawanie serwisu informacyjno-publicy- stycznego przeznaczonego dla członków i sympatyków NSZZ «S» w No­wym Targu i okolicy”4. Winietka ״Janosika” była złożona solidarycą5, z bia­ło-czerwoną flagą nad literą ״n”. Odbijaliśmy ją za pomocą pieczęci, czerwonym tuszem. Pieczęć zrobił Tomaszkowicz.

Od drugiego do szóstego numeru, już w nakładzie ponad 150 egzempla­rzy, ״Janosika” drukował w Krakowie ״Tadek”. Z Krakowa do Nowego Targu pismo przywoził Zbigniew Krawczyk i ukrywał je w skrytce, którą nazywaliśmy dziuplą. Niestety, szósty numer całkiem nam tam zamókł. Zdenerwowaliśmy się wtedy i postanowiliśmy zacząć drukować w No­wym Targu. Używaliśmy maszyny do pisania wyniesionej z ״Mechanika”6 przez Wojciecha Samoleja. Chyba od października 1982 r. zaczęliśmy wy­

4 Zob. ״Janosik”, nr 1, czerwiec 1982.

5 Solidaryca - potoczna nazwa kroju pisma, w którym litery mają kształt identyczny ze znakiem graficznym ״Solidarności”.

6 Chodzi o Zespół Szkół Mechanicznych (ZSM) w Nowym Targu.

222

dawać ״Janosika” na miejscu. Drukarnię urządziliśmy u mnie na działce. Stopniowo zwiększaliśmy nakład od 150 egzemplarzy do 250, a nawet 300, w zależności od potrzeb. Kolportażem zajmowali się Zbigniew Krawczyk i Franciszek Tomaszkowicz.

Pewnego dnia - było to w 1983 r., kiedy ukazało się już 16 lub 17 nume­rów ״Janosika” - podeszła do mnie dyrektorka szkoły Katarzyna Fryźle- wicz i opowiedziała mi swój sen: milicja przyjeżdża na moją działkę i robi tam rewizję. W ten nieco dziwny sposób zostałem ostrzeżony. Natychmiast poszedłem do Zbigniewa Krawczyka i ״wyczyściliśmy” domek na działce. Szukaliśmy innego miejsca, gdzie moglibyśmy drukować, próbowaliśmy nawet w bacówce w górach, ale nie wychodziło. Wtedy skontaktowaliśmy się ponownie z ״Tadkiem”. Powiedział nam, że nie jest w nic zaangażowany i może robić ״Janosika” u siebie w domu, w Krakowie, przy ulicy Chocim- skiej. Dostarczaliśmy mu materiały, a on je redagował i uzupełniał informa­cjami z prasy podziemnej. Początkowo nakład odbierał Krawczyk, jeździł po niego swym ״maluchem”. Później zdecydował się na emigrację i od 1984 r. przejąłem jego obowiązki. Co dwa tygodnie kursowałem do Krakowa auto­busem. Żona ״Tadka” uszyła mi nawet specjalną kamizelkę, w którą wkła­dałem ״Janosika”. ״Tadkowie” mieli małe dzieci, przedstawiałem się więc jako ״wujek z Nowej Huty”.

Zimą 1983 r. ״Tadek” zdobył powielacz i od tego czasu na nim praco­wał. Papier dostarczali między innymi Krzysztof Kuranda, Władysław Ma­zur i Stanisław Gut. Kilka razy pomógł nam finansowo teść tego ostatniego, stolarz Władysław Warmuz. Na łamach pisma wypowiadał się czasami ״Ju- rand”, czyli Franciszek Tomaszkowicz. Dostarczał nam informacji z kom- binatu7 i kolportował tam ״Janosika”.

W czerwcu 1983 r., podczas wizyty Ojca Świętego, wielu pracowni­ków NZPS ״Podhale” pojechało do Krakowa. Kilkudziesięciu robotników, w tym wielu z biednych rodzin, zostało potem ukaranych grzywną. Chcie­liśmy zorganizować pomoc, mieliśmy nawet pojechać w tym celu do kard. Franciszka Macharskiego, ale ostatecznie grzywny zapłacił jeden z miejsco­wych kuśnierzy, nazywał się chyba Fryźlewicz.

W październiku 1985 r. SB dokonała licznych rewizji i aresztowań. Byli między innymi u Franciszka Tomaszkowicza, Krzysztofa Kurandy, Anto­niego Antolaka i Rozalii Bigos. Mnie zabrali na komendę do Zakopanego, ale

7 Mowa o Nowotarskich Zakładach Przemysłu Skórzanego ״Podhale”.

223

nic mi nie udowodnili i po trzech dniach wypuścili. (Zatrzymali wtedy chy­ba 11 osób). Z tego powodu miałem w szkole komisję dyscyplinarną i zo­stałem zwolniony. Przez pół roku byłem bez pracy, ale po odwołaniu się od tej decyzji zostałem przywrócony do pracy. Kiedy trafiłem do aresztu, ״Ta- dek” natychmiast wydrukował kolejny numer ״Janosika” z narysowaną ״figą”. Przyjechał do Nowego Targu i sam rozrzucił pismo po mieście, aby pokazać SB, że nie trafili.

Nasze pismo było kolportowane także w Rabce, zajmowała się tym Maria Czyżowska. Początkowo sam jej przekazywałem ״Janosika”, później kie­rowca odbierał go bezpośrednio od ״Tadka” w Krakowie i zawoził do Rab­ki. Po pierwsze numery (70 egzemplarzy) przyjeżdżał też do mnie ktoś z Za­kopanego. Wiem tylko, że miał na imię Janek. Potem ״Tadek” wysyłał tam ״Janosika” bezpośrednio. Ponadto Tomaszkowicz przez swoją rodzinę prze­kazywał gazetkę do Bańskiej i do NZPS ״Podhale”, a Antolak do Raby. W szkole ״Janosika” odbierali Maria Pawluśkiewicz, Wiktor Sowa, Maria i Władysław Borowiczowie oraz Czesław Pajerski.

Od czerwca 1982 do 19 czerwca 1989 r. ukazało się 128 numerów ״Janosika”. Formalnie wydawaliśmy go co miesiąc, ale między poszcze­gólnymi numerami drukowaliśmy wydania specjalne, poświęcone jedne­mu tylko tematowi, na przykład wizycie Ojca Świętego w Polsce. Wyszło ich prawdopodobnie też około setki, tak że faktycznie pismo ukazywało się co dwa tygodnie.

Przez cały okres wydawania ״Janosika” SB nie udało się nas złapać. Przestrzegaliśmy bowiem rygorystycznie zasad konspiracji, a o mojej dzia­łalności nie wiedziała wszystkiego nawet żona.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

224

JAN SRODON KONSPIRATORZY Z PAN

Jan Środoń (ur. 1947 r.), mineralog,
pracownik PAN w Krakowie. Współpra-
cownik KSS ״KOR”, związany ze śro-
dowiskiem niezależnego pisma ״Mer-
kuryusz Krakowski i Światowy”,
ukazującego się w latach 1979-1980.
W 1980 r. członek Komitetu Założyciel-
skiego NSZZ ״Solidarność” Oddziału
PAN w Krakowie, przewodniczący Sek-
cji Informacji NSZZ ״Solidarność” PAN
w Krakowie. W okresie 1980-1981 za-
łożyciel i redaktor naczelny ״Głosu
PAN-u”. Po 13 grudnia 1981 r. działacz
tajnych struktur ״Solidarności”. W la-

tach 1982-1989 współpracownik licznych pism podziemnych. Obec-
nie profesor w Instytucie Nauk Geologicznych PAN w Krakowie.

Stan wojenny zastał mnie na stanowisku szefa Sekcji Informacji NSZZ ״Solidarność” Oddziału Polskiej Akademii Nauk w Krakowie i redaktora ״Głosu PAN-u”, ogólnopolskiego pisma ״S” w PAN. Jakkolwiek zabrzmi to paradoksalnie, w moim przypadku ogłoszeniu stanu wojennego towarzy­szyło uczucie ulgi. Przez 16 miesięcy jawnej ״Solidarności” zarówno ja, jak i moi współpracownicy pracowaliśmy tak intensywnie, że z powodu tego ogromnego wysiłku byliśmy już na przysłowiowych ostatnich nogach. Po­czątki stanu wojennego wyglądały bardzo groźnie. Oczywiście dominowa­ło uczucie rozpaczy, że to wszystko, co się zrobiło, pójdzie na marne, że tyle wysiłku na nic. I po prostu normalny strach, co będzie dalej. Wkrótce można się było zorientować, iż jest to operacja psychologiczna, ale w pierw­szych kilku dniach naprawdę wiało grozą i chyba każdy tak to pamięta.

Stan wojenny zastał mnie w domu, na Woli Justowskiej1. Doskonale pamiętam te pierwsze chwile, bo były dramatyczne. Około godziny 9 rano

1 Wola Justowska - część krakowskiej dzielnicy Krowodrza, pomiędzy rzeką Rudawą a Lasem Wolskim.

225

wyszedłem z domu. W chwilę później babcia mojej żony, śp. Irena Scho- enowa, zelektryzowała dom wysłuchaną z radia wiadomością o wojnie. Wróciłem do domu i stojąc w przeszklonym holu, zacząłem o tym rozma­wiać z żoną Anną. Nagle żona krzyknęła: ״Jasiek, do piwnicy!”, bo zoba­czyła za oknem zatrzymującego się dużego fiata, z którego wysiadało czte­rech młodych facetów. Padłem na podłogę, przeczołgałem się do piwnicy i ukryłem za dużą pryzmą koksu. W chwilę później cała czwórka weszła do naszego domu. Od razu zapytali o mnie. Żona odpowiedziała, zresztą niemal zgodnie z prawdą, że nie ma mnie w domu, gdyż pojechałem wędzić szynkę na święta. Rzeczywiście miałem taki plan na to niedzielne przedpołudnie.

Wykonali więc rutynowe, takie bardzo pobieżne przeszukanie, po czym zabrali żonę ze sobą i pojechali na naszą parcelę, gdzie to wędzenie miało się odbywać. Ja obawiając się, że któryś z nich mógł pozostać pod domem, ukryłem się w skrytce pod schodami, która zresztą w czasie wojny naprawdę służyła za kryjówkę. I rzeczywiście niebawem wrócili. Nie przeszukali jednak domu dokładnie, tylko oświadczyli żonie surowym tonem, że mam się zjawić na milicji. Po ich odjeździe ukryłem się na kilka godzin u naszych sąsiadów.

Tego samego dnia pod nasz dom podjechał kolejny fiat, tym razem z trze­ma mężczyznami. Byli to jednak moi koledzy z Komisji Zakładowej: Jerzy Zdrada, Roman Laskowski i Jerzy Vetulani, którzy przyjechali, aby mnie zabrać na tajne zebranie komisji.

Spotkanie KZ odbyło się w Instytucie Języka Polskiego vis-a-vis Colle­gium Novum, przy ulicy Straszewskiego. Na zebraniu zapadła decyzja o straj­ku absencyjnym we wszystkich krakowskich placówkach PAN. Nie wróci­łem już na Wolę Justowską, lecz zacząłem ukrywać się w mieście. Pierwsze dni spędziłem u Joanny Birczyńskiej (dziś Duskiej) przy ulicy Łobzowskiej. Potem Joanna znalazła mi wspaniałe lokum przy ulicy Kochanowskiego 11, w mieszkaniu swojej koleżanki z pracy pani Anny Karasiowej, wdowy po rektorze UJ Mieczysławie Karasiu. Był to budynek uniwersytecki. Piętro ni­żej mieszkał pierwszy sekretarz Komitetu Uczelnianego PZPR UJ.

Miałem pełną świadomość, że na tym etapie ״wojny” najważniejsza jest informacja, i mnóstwo wolnego czasu, więc od razu zabrałem się do reda­gowania podziemnego dziennika KZ ״Solidarność” PAN w Krakowie2. Wy­glądało to tak, że codziennie wieczorem przychodziły do mnie moje współ­pracownice z ״Głosu PAN-u” a zarazem Komisji Informacji ״S”, którą uprzednio kierowałem. Wśród nich Teresa Passakas (obecnie Szymczak),

2 ״Informacja KS PAN”, 14 XII 1981, nr 1.

226

Wanda Drabik i inne osoby, których już nie pamiętam. One przynosiły mi wszelkie informacje, które zdobyły w ciągu dnia na mieście. Przekazywały je na karteczkach lub ustnie, ja to wszystko notowałem, a następnie redago­wałem gazetę.

Być może było to pierwsze podziemne pismo w Krakowie, pierwszy numer pojawił się bowiem 14 grudnia 1981 r. Nasz dziennik stanu wojenne­go miał dwie strony i był przepisywany na maszynie. Kolportowaliśmy to pisemko, nawiązując do wzorów korowskich: każdy, kto je otrzymał, był zobowiązany przepisać je w kilku egzemplarzach, a następnie rozprowadzić dalej. W tym celu opracowaliśmy specjalny system kolportażu, tak aby ga­zetka docierała do wszystkich kół ״S” w PAN-ie. Chociaż było to takie nasze wewnętrzne wydawnictwo, wychodziło jednak czasami poza obręb Akademii. Do końca ukazywało się w formie maszynopisu, nasze dwa off- sety3 w pierwszym dniu stanu wojennego zostały bowiem wyniesione z bu­dynku PAN-u przy ulicy Sławkowskiej i tak dokładnie zadołowane, że nie było w tym czasie do nich dostępu. W sumie ukazało się kilkanaście nume­rów, dokładnie tyle, ile dni się ukrywałem.

Z ukrycia wychodziłem powoli. Najpierw zacząłem pojawiać się u siebie w pracy w Instytucie, ale kiedy stwierdziłem, że nic się nie dzieje, zdecydo­wałem się na powrót do domu. To było gdzieś przed Nowym Rokiem, bo pamiętam, że sylwestra spędził z nami już Krzyś Gorlich, który wtedy wy­szedł z internowania w Wiśniczu.

Jeśli chodzi o zdobywanie informacji, to byliśmy aktywni do tego stopnia, że wysyłaliśmy swoich ״korespondentów wojennych” w teren. Mama Wan­dy Drabik, która była emerytką i mogła podróżować bez specjalnych przepu­stek, została przez nas wyekspediowana na Śląsk, aby na miejscu sprawdzić informacje o tragedii w kopalni Wujek. Mając na względzie, że strach ma wielkie oczy, staraliśmy się pozyskane przez nas informacje weryfikować.

Napisałem w tym pierwszym, gorącym okresie dwa dłuższe teksty: Co się stało i co robić dalej oraz tekst instruktażowy na temat gromadzenia informacji. Ten drugi napisałem, gdy przekonałem się, że ludzie nie umieją przekazywać sobie wiadomości i nie czują, co jest informacją. Nasza gazetka była codziennie dostarczana do konsulatu amerykańskiego. Odbywało się to dwoma kanałami.

Jedna droga prowadziła przez Elżbietę Morstin. Ona mieszkała na rogu Michałowskiego, obok domu, w którym się ukrywałem. Elżbieta była naszą

3 Zob. relacja Adama Borowskiego, Wpogotowiu, przyp. 9.

227

przyjaciółką ze szkoły średniej, a zarazem pracownikiem konsulatu. Co­dziennie wieczorem wręczałem jej egzemplarz gazetki.

Z kolei moja żona, która też dysponowała różnymi informacjami, nie pokrywającymi się z treścią naszego dziennika, wymyśliła drugi kanał prze­rzutu, mianowicie odwiedzała panią Maję Woźniakowską, żonę prof. Jacka Woźniakowskiego, w ich ówczesnym mieszkaniu przy ulicy Wyspiańskie­go. Pani Woźniakowska wkładała papiery pod kapelusz i szła odwiedzić panią konsulową, która mieszkała nieopodal. Jak dalece to było skuteczne, przekonaliśmy się gdzieś w lutym 1982 r., w czasie tak zwanej akcji balono­wej, zorganizowanej przez Piotra Jeglińskiego. Z Bornholmu wypuszczono wtedy nad Polskę setki czy tysiące balonów4, do których przymocowane były ulotki. Mnie dostarczono jedną taką ״składankę”, w której znalazłem między innymi moje oba wspomniane już teksty. Był to dowód, że nasze informacje przenikają poza granice Polski. Nadal przekazywaliśmy infor­macje w ten sposób, z pełną świadomością, że możemy się narazić na oskar­żenie ״o szpiegostwo na rzecz imperializmu”.

Jest jeszcze jedna sprawa, o której warto wspomnieć przy tej okazji. Redagując nasz dziennik, bardzo wcześnie zorientowałem się, że wciąż po­wtarzają się informacje o spisku ״Solidarności”, która rzekomo chce wy­mordować partyjnych, znacząc wcześniej drzwi ich mieszkań. Wspomina­no słynne listy proskrypcyjne, o których mówił później w Sejmie reżimowy literat Przymanowski. Zrozumiałem wtedy, że to prowokacja, obliczona na wywołanie psychozy strachu we własnych szeregach w celu ich zwarcia, z drugiej zaś strony mogąca służyć za argument pozwalający uzasadnić ostre represje w stosunku do ludzi związanych z ״Solidarnością”. Uznałem, że trzeba spróbować temu przeciwdziałać. Napisałem wtedy taki ״memoriał” do kard. Franciszka Macharskiego, z prośbą, by zajął stanowisko w tej sprawie. Uważałem bowiem, że potrzebny jest głos jakiegoś autorytetu, który by publicznie tę prowokację obnażył i tym samym unieszkodliwił. Podałem ów tekst przez ks. Józefa Tischnera. Odpowiedź wróciła do mnie tą samą drogą. Kardynał uznał zapewne mój tekst za wytwór rozemocjonowanej wyobraźni, bo radził autorowi, aby się zrelaksował i dobrze odpoczął.

4 Akcja balonowa została zorganizowana w lutym 1982 r. przez Komitet ״Solidarności” w Paryżu i organizację ״Lekarze bez granic”. Z Bornholmu wysłano wtedy nad Polskę 10 tys. balonów meteorologicznych. Do każdego z balonów podpięte były plastikowe woreczki ważące ok. 50 g, zawierające dwie 12-stronicowe ״składanki” (odezwy, instrukcje, ulotki - drukował je Piotr Jegliński). Najdalej balony dotarły nad województwo zielonogórskie.

228

Zaraz na początku stycznia 1982 r. wraz z Krzysztofem Gorlichem za­stanawialiśmy się w gronie naszej Komisji Informacji, co dalej robić. Jesz­cze przed wypuszczeniem Krzysztofa, a więc w końcu grudnia 1981 r., zauważyliśmy, że struktury naszej ״Solidarności” Małopolskiej jakby za­marły. Wyglądało na to, że tutejsza ״S” została przez stan wojenny totalnie sparaliżowana. Czekaliśmy dość długo na jakieś oznaki życia Związku, ale bezskutecznie. Wpadliśmy wówczas na pomysł, że wobec tego trzeba by dla podtrzymania ducha symulować istnienie podziemnej ״Solidarności” i wy­dać, choćby enigmatyczne, oświadczenie, które by mogło sugerować ist­nienie zorganizowanej struktury. Taki dokument został przez nas opubliko­wany, zanim jeszcze cokolwiek powstało. Niestety, już nie pamiętam, jaki nosił tytuł i pod jakim wydany był szyldem.

Z chwilą kiedy pojawił się Krzysztof, który działał w Zarządzie Regionu i znał osobiście mnóstwo ludzi, jeszcze z okresu legalnej działalności, mogliśmy zacząć wprowadzać w życie pomysł reaktywacji struktur podziemnych. Za­pewne była to jedna z wielu takich inicjatyw, która zderzyła się z poczynaniami innych grup. Zrobiliśmy rozpoznanie, kto z liczących się ludzi ״S” w Krakowie uniknął więzienia lub internowania. Okazało się, że w podziemiu jest całkiem wielu. Pamiętam siedmiu z nich: Władysława Hardka, Mieczysława Gila, Jana Paculę, Leszka Kuzaja, Edwarda Nowaka, Stanisława Handzlika i Jana Ciesiel­skiego. Do nich wszystkich Krzysztof dotarł. Nie wiem, czy osobiście, ale najprawdopodobniej tak. Rozmawiał z nimi na temat stworzenia podziemnej struktury. Z tego grona cztery osoby zgodziły się firmować ją własnym nazwi­skiem. Początkowo byli to Hardek, Handzlik, Ciesielski, nieco później dołączył do nich Pacula. Sprawa była o tyle ważna, że chodziło o uwiarygodnienie owej struktury wobec członków Związku i innych regionów. W ten sposób powsta­ła Regionalna Komisja Wykonawcza NSZZ ״Solidarność” Małopolska5.

Bardzo szybko nawiązaliśmy kontakty ogólnopolskie. Już nie pamiętam, czy to my dotarliśmy do innych działaczy, czy oni dotarli do nas. W każdym

5 Regionalna Komisja Wykonawcza NSZZ ״Solidarność” Małopolska została powołana w ostatnich dniach stycznia 1982 r. Pierwszy sygnowany przez nią dokument pochodził z2II 1982 r. Po spotkaniu z przewodniczącym Ogólnopolskiego Komitetu Oporu Eugeniuszem Szumiejką w lutym 1982 r. RKW przejęła obowiązki Centrali Okręgu Południe (jej przedstawicie­lami w OKO zostali Władysław Hardek i Stanisław Handzlik). Po utworzeniu Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej Hardek wszedł w skład tej struktury, a RKW podporządkowała się TKK. Osłabienie działalności Komisji nastąpiło w połowie czerwca 1982 r. po aresztowaniu Handzlika i Jana Paculi. 28 X 1982 r. powstał Regionalny Komitet ״Solidarność” Małopolska. Ostateczny rozpad RKW nastąpił w sierpniu 1983 r., po telewizyjnym wystąpieniu Hardka.

229

razie mieliśmy łączność z Władysławem Frasyniukiem we Wrocławiu, Zbi­gniewem Bujakiem w Warszawie i Eugeniuszem Szumiejką, który ukrywał się w Gdańsku. Wtedy z inicjatywy Szumiejki nastąpiła pierwsza próba po­wołania ogólnokrajowej struktury - OKO, czyli Ogólnopolskiego Komitetu Oporu NSZZ ״S”6. Nie uczestniczyłem bezpośrednio w konspiracyjnych spo­tkaniach. To wszystko wziął na siebie Krzysztof, którego znali partnerzy.

Wiele działań związanych z krakowską konspiracją tego pierwszego okresu miało miejsce w gmachu naszego Instytutu Nauk Geologicznych PAN przy ulicy Senackiej 1. Nie znaczy to oczywiście, że odbywały się w nim jakieś większe zebrania. Choć, o ile mnie pamięć nie myli, bywał tutaj Władysław Hardek. Początkowo pełniliśmy funkcję sekretariatu dla RKW a zarazem pośrednika w kontaktach z innymi regionami, od nas wychodziła korespon­dencja ogólnopolska. W gmachu Instytutu mieliśmy maszynę do pisania, którą oddał na potrzeby podziemia prof. Ryszard Gradziński. Na tej jednej maszynie pisaliśmy wszystkie ważniejsze dokumenty i prowadziliśmy kore­spondencję z innymi regionami ״S”. Cała ta dokumentacja poukrywana była w pudłach w różnych zakamarkach tego budynku.

O ile pamiętam, to nawiązywanie kontaktów z innymi regionami kraju trwało dosyć długo, bo partnerzy byli bardzo podejrzliwi. Zwłaszcza Zby­szek Bujak, który chyba nie znał za dobrze Eugeniusza Szumiejki z Gdańska i nie bardzo mu ufał. Dlatego ta ogólnopolska struktura nie powstawała łatwo. Korespondencja krążyła tam i z powrotem. Ostatecznie ״Solidar- ność” Małopolska przystąpiła do OKO wraz z Wrocławiem, Warszawą i Gdańskiem. I żeby to wszystko uwiarygodnić i dogadać, Szumiejko przy­jechał do Krakowa, przebrany w mundur kolejarski. Był tu kilka dni, noco­wał w mieszkaniu ówczesnej pani docent (obecnie profesor) Elżbiety Tur- nau. Elżbieta oddała mu swoje malutkie mieszkanko za Białuchą7, a sama przeniosła się do siostry. Z Szumiejką kontaktował się Krzysztof Gorlich, ja go nigdy nie widziałem. Szumiejko spotkał się w Krakowie z wieloma oso-

6 Ogólnopolski Komitet Oporu powstał 13 I 1982 r. z inicjatywy ukrywających się członków Komisji Krajowej w Gdańsku, jako kontynuacja Krajowego Komitetu Strajkowe­go. Swoje zadania widział w koordynowaniu działań Związku. Za podstawowy cel przyjął realizację następujących postulatów: odwołanie stanu wojennego, przywrócenie legalnej działalności NSZZ ״Solidarność”, uwolnienie internowanych i aresztowanych działaczy. Pierw­sze komunikaty Komitetu podpisywane były pseudonimem ״Mieszko”. Polska została po­dzielona na cztery okręgi. W Okręgu Południowym dokumenty sygnował Stanisław Handz­lik. Za datę zakończenia działalności OKO przyjmuje się 22 IV 1982 r., kiedy powołano Tymczasową Komisję Koordynacyjną ״S”.

7 Białucha - dolny odcinek rzeki Prądnik (w granicach Krakowa), lewy dopływ Wisły.

230

bami. SB namierzyła go kilka tygodni później w jakimś bloku w Gdańsku. Co prawda udało mu się uciec, ale w mieszkaniu, które zajmował, znalezio­no jego notes. W tym notesie były adresy czy telefony Krzysztofa Gorlicha i Elżbiety Turnau. Nie wiedzieliśmy o wpadce Szumiejki, gdy Krzysztof i Elżbieta zostali zatrzymani. Na przesłuchaniach oboje poszli w zaparte, tak że po 48 godzinach milicja musiała ich wypuścić, bo poza tymi adresami z notesu Szumiejki nic na nich nie mieli i niczego nie mogli im udowodnić. Gdy ich zatrzymali, oczywiście padł na nas blady strach i postanowiliśmy zatrzeć ślady, bo spodziewaliśmy się dalszych aresztowań. Obawialiśmy się, że w każdej chwili bezpieka może wejść do naszego budynku i wygar­nąć całą korespondencję OKO. W związku z tym moja żona udała się na Senacką i tam z Antonim Tokarskim, kolegą z naszego Instytutu, spalili dossier w koszu na śmieci. Szczęśliwie była to sobota lub niedziela, tak że nie widziały tego osoby postronne. Tak oto cała krakowska dokumentacja OKO została doszczętnie spalona w naszym budynku.

Natomiast maszynę do pisania właściciel, prof. Gradziński, rozkręcił śrubokrętem na części pierwsze, zdarł papierem ściernym czcionkę i zako­pał chyba w siedmiu punktach Krakowa. O tej maszynie do dzisiaj krążą legendy wśród dawnych członków Związku.

Ostatecznie w Instytucie nie doszło do żadnych rewizji. Gdy już ochłonęli­śmy z emocji, ponownie przystąpiliśmy do pracy, tym razem do organizowania sekretariatu RKW. Przez pierwszy okres istnienia RKW mieścił się on również w budynku Instytutu. W naszym Instytucie prawie wszyscy pracownicy byli zaangażowani w konspirację, od profesora niemalże do sprzątaczki. Był to wyjątkowo zintegrowany zespół, nie było wśród nas nikogo partyjnego.

Nasza grupa wzięła na siebie ukrywanie Hardka. Jeśli dobrze pamiętam, przebywał na przemian w czterech miejscach. Jednym z nich było mieszkanie naszego kolegi, nieżyjącego już doc. Stanisława Gąsiorowskiego, na Salwato- rze8. Pan Stanisław był osobą samotną. Hardek bardzo długo się u niego ukry­wał. Kolejnym miej scem było mieszkanie pani dr Anny Zorskiej ze szpitala im. Stefana Żeromskiego, a następnie dom jej sąsiadów pod Sikornikiem9. Potem czas jakiś przemieszkiwał u znajomej mego najbliższego sąsiada, nieżyjącego już Władysława Kucharza, na Woli Justowskiej, przy ulicy Panieńskich Skał.

8 Salwator - część krakowskiej dzielnicy Zwierzyniec, przy Wzgórzu bł. Bronisławy i ujściu Rudawy do Wisły.

9 Dawna nazwa Wzgórza bł. Bronisławy w Krakowie, leżącego we wschodniej części Pasma Sowiniec.

231

Tu dwa słowa o Władku. Był szefem ״Solidarności” w Drukarni Wy­dawniczej im. Anczyca przy ulicy Wadowickiej oraz przewodniczącym Sek­cji Drukarzy ״S” Regionu Małopolska. Z opozycją związany był już przed Sierpniem, zresztą ja go wciągnąłem. W stanie wojennym odegrał gigan­tyczną, trudną do przecenienia rolę w pomocy podziemnym wydawnic­twom. Drukował u siebie w Wydawniczej, umożliwiał druk także w in­nych drukarniach. Ponadto załatwiał dla podziemia ogromne ilości papieru i farby. Wracając do Hardka, to, o ile pamiętam, przemieszkiwał także u wspomnianej już pani Karasiowej. Myśmy go szczęśliwie przerzucali cały czas z lokalu do lokalu. Wpadł dopiero w Pile, wracając z posiedzenia TKK w sierpniu 1983 r.

Wiosną 1982 r. uznaliśmy, że nie ogarniamy już tego wszystkiego, i po­stanowiliśmy przenieść sekretariat RKW gdzie indziej. Mówiąc: sekretariat, mam na myśli raczej punkt kontaktowy. Chodziło bowiem o to, aby owi czterej ukrywający się działacze, czyli Hardek, Handzlik, Pacula i Ciesielski, nie musieli bezpośrednio się ze sobą spotykać, kiedy nie było to istotnie konieczne, oraz aby uniknąć ewentualnej wpadki całego RKW. Nowy se­kretariat zorganizował na UJ przyjaciel Leszka Kuzaja, pracownik uniwer­sytecki, osoba niezwykle dyskretna i świetnie zorganizowana. Niestety, nie pamiętam jego nazwiska, bo znaliśmy się wtedy tylko z widzenia.

Po przekazaniu sekretariatu skoncentrowaliśmy się bardziej na działal­ności wydawniczej i kolportażu w skali Regionu. Współpracowaliśmy wów­czas blisko z Krystyną Ryczaj z Wydziału Chemii UJ i Jackiem Marchew- czykiem z Akademii Medycznej. Kluczową rolę w tej działalności odegrał Andrzej Łaptaś. Nie działał w ״S” przed 13 grudnia 1981 r., ale włączył się w okresie stanu wojennego i funkcjonował na najwyższych obrotach aż do 1989 r. Był odważny, czujny i zachowywał zimną krew, słowem - ideał konspiratora. Przez tyle lat woził po Krakowie swym samochodem tony bibuły, farby, papieru i pozostał nikomu nieznany po dziś dzień.

W tym czasie intensywnie pisywałem do różnych wydawnictw, mię­dzy innymi do ״Hutnika”10, ״Biuletynu Małopolskiego”11, ״Kroniki Mało- polskiej”12. Były to teksty niesygnowane, na ogół krótkie, informacyjne i publi-

10 Zob. relacja Stanisława Malary, W cieniu ״Arki Pana”, przyp. 19.

11 ״Biuletyn Małopolski” - organ Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ ״Solidar- ność” Małopolska, od 1983 r. organ Regionalnego Komitetu ״Solidarność Małopolska”, ukazywał się od stycznia 1982 do grudnia 1988 r.

12 ״Kronika Małopolska” - początkowo ukazywała się jako ״Tygodnik Solidarności Małopolskiej”, później pismo ״Solidarności” Małopolska. Wychodziła w latach 1982-1988.

232

cystyczne. Zajmowałem się także finansowaniem tych wydawnictw, bo przez moje ręce przechodziło sporo pieniędzy z Zachodu. Nie pamiętam, jakimi ka­nałami do mnie docierały, ale zapewne były to kontakty przedsierpniowe.

Ciekawym wyczynem z tego okresu, o którym warto wspomnieć, był przerzut bibuły na Zachód. Zorganizował go mój przyjaciel Kazimierz Kraw­czyk, lekarz pochodzący z Olsztyna, wówczas już obywatel norweski. To właśnie on jeszcze w 1981 r. przywiózł dla ״S” PAN trzy offsety. Odbiera­łem je osobiście w Świnoujściu. W stanie wojennym Kazik przyjeżdżał do Polski dosłownie co kilka tygodni. Miał znakomicie ״oswojonych” celni­ków w Szczecinie, jeszcze z okresu legalnej działalności Związku. Tam była bardzo mocna ״Solidarność” wśród celników. Kazik znał ich prawie wszyst­kich i nawet pomagał finansowo rodzinom tych, którzy zostali internowani. Do Świnoujścia zawsze przypływał promem i przez punkty kontroli celnej ״przenikał” regularnie, bez najmniejszych kłopotów. W kraju wszyscy byli przekonani, że został ״namierzony” i w ogóle strach się z nim zadawać. W Krakowie zatrzymywał się zawsze u nas. Krążył wtedy po Polsce, spo­tykał się z wieloma osobami, łącznie z ukrywającymi się, między innymi z Władysławem Frasyniukiem. Bywał u abp. Gulbinowicza, widywał się z Tadeuszem Mazowieckim i Janem Olszewskim. Niemal wszyscy się go bali, myśleli, że to wariat albo prowokator. Jego próby zmontowania tutaj jakiejś większej organizacji nie powiodły się, pewnie przez ten strach.

Po każdym pobycie w Polsce Krawczyk jeździł do Jerzego Giedroycia, Zdzisława Najdera w Wolnej Europie, do Ojca Świętego i składał im spra­wozdania z sytuacji w kraju. Gdy dowiedział się, że potrzebujemy transpor­tu, żeby przerzucać bibułę na Zachód, a stamtąd zabierać wydawnictwa, obiecał, że to załatwi. I rzeczywiście kilka tygodni później przyjechał samo­chód ze specjalną skrytką pod podłogą, w której można było pomieścić do 100 kg wydawnictw. Samochód ten Kazik odkupił od organizacji, która szmuglowała Pismo Święte do Związku Sowieckiego i miała więcej takich specjalnie dostosowanych do tego aut.

Kazik miał dwóch przyjaciół Norwegów, którzy regularnie przyjeżdżali do Polski z transportami darów. Oficjalnie przywozili z reguły włóczkę, którą rozprowadzano na różne sposoby. Dochód ze sprzedaży włóczki szedł na potrzeby podziemia. Sprzedażą tej włóczki zajmowała się między innymi pani doc. Elżbieta Turnau. W skrytce natomiast przewożono literaturę emigra­cyjną: ״Aneks”, ״Kulturę” itp. Myśmy z kolei zorganizowali ogólnopolską sieć zbierania bibuły ze wszystkich regionów - książek, broszur, ulotek, plakatów, nawet podziemnych znaczków pocztowych, którą oni następnie wywozili za

233

granicę. Przyjmowaniem transportów dowodziła nasza przyjaciółka Teresa Jaśkiewicz-Obydzińska, pracownik Instytutu Ekspertyz Sądowych. Na Za­chodzie Kazik przekazywał komplety wydawnictw krajowych ״Solidarno- ści” w Paryżu i Brukseli, Wolnej Europie, Giedroyciowi, papieżowi Janowi Pawłowi II, Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu. (Ten ostatni kontakt zała­twiłem osobiście, podczas wyjazdu służbowego do Stanów). Zdaje się, że był to najskuteczniejszy przerzut bibuły za granicę na dużą skalę, jaki zorga­nizowano w Polsce w stanie wojennym. Zakończył się wpadką w 1985 r. przy wjeździe samochodu do kraju. W Krakowie nie miało to jednak żad­nych konsekwencji.

Późną wiosną 1982 r. zorganizowania kolportażu wydawnictw podziem­nych dla komisji zakładowych w regionie podjął się młody student Jaromir Grącki. Niestety, dość szybko wpadł. Zastraszony w śledztwie, załamał się i wydał swoje kontakty. Zeznania jego i jeszcze jednej osoby mocno obcią­żyły mnie i Krzysztofa Gorlicha. Szczęśliwie Krzysztofowi, który był naj­bardziej narażony, udało się na rok wyjechać na Spitsbergen. Mnie areszto­wano 23 listopada 1982 r., równocześnie z Jackiem Marchewczykiem z AM i Pawłem Studnickim z UJ. Zatrzymany zostałem o 6 rano w domu, gdzie dokonano następnie gruntownej rewizji, ale niczego obciążającego mnie nie znaleziono. Siedziałem w Komendzie Milicji przy ulicy Mogilskiej, a później w więzieniu na Montelupich. Traktowany byłem przyzwoicie i okres pobytu w więzieniu wspominam jako fascynującą przygodę. Po sześciu tygodniach zostałem zwolniony. Śledztwo umorzono z braku dowodów, których śledczy poszukiwali z umiarkowanym zapałem, raczej pozorując działanie.

Po wyjściu z więzienia już w mniejszym stopniu angażowałem się w dzia­łalność konspiracyjną, ograniczając się głównie do pisywania do wydaw­nictw podziemnych. W październiku 1983 r. wyjechałem na dwuletnie sty­pendium do Stanów Zjednoczonych.

Zbigniew Solak i Jarosław Szarek

234

WOJCIECH ZALESKI Z PERSPEKTYWY KONINA

Wojciech Zaleski (ur. 1944 r.), na-
uczyciel, wieloletni pracownik Ze-
społu Szkół Zawodowych im.
M. Kopernika w Koninie. W la-
tach 1980-1981 przewodniczący
Regionalnej Sekcji Oświaty i Wy-
chowania NSZZ ״Solidarność”
w Koninie oraz redaktor miesięcz-
nika ״Azyl”. Od grudnia 1981 do
maja 1982 r. internowany. Po
zwolnieniu redagował kilka wyda-
wanych w Koninie pism podziem-
nych; członek Klubu Dziennikarzy
Katolickich. W latach 1990-1994

kurator oświaty w Koninie. Obecnie na emeryturze.

12 grudnia 1981 r. wraz z grupą 21 osób trzeci dzień oczekiwaliśmy w świetlicy szpitala w Koninie na przyjazd komisji rządowej, która miała przeprowadzić z nami rozmowy na temat przekazania będącego w budowie drugiego obiektu Komendy Wojewódzkiej MO na cele służby zdrowia, a kon­kretnie szpitala wojewódzkiego. W tej grupie przygotowywaliśmy się do rozmów, które poprowadzić miała wyznaczona przez nas pięcioosobowa delegacja. O ile sobie dobrze przypominam, oprócz mnie byli w niej dr Ka­zimierz Brzeziński, Marek Popielarski, Ryszard Skoczylas. Piątej osoby nie pamiętam. Dysponowaliśmy ekspertyzami świadczącymi o tym, że ten obiekt nadawał się na powiększenie szpitala. Od 10 grudnia dostawaliśmy tylko sygnały o opóźnieniu przyjazdu komisji, na której czele miał stać Stanisław Ciosek, wówczas minister do spraw kontaktów ze związkami zawodowy­mi. Postanowiliśmy więc czekać, prowadząc akcję protestacyjną aż do skut­ku. Ostatni sygnał otrzymaliśmy około południa, w sobotę 12 grudnia. Była to informacja, że komisja rządowa właśnie wyjeżdża z Warszawy. Do wie­czora jednak komisja nie dotarła. Około północy próbowaliśmy się skontak­tować z siedzibą Zarządu Regionu, nie działał jednak ani telefon, ani teleks.

235

Wcześniej Region Mazowsze przesłał do nas teleksem wiadomość, że wstrzy­muje się wszelkie akcje strajkowe poza trwającymi i ogłasza pogotowie. Postanowiliśmy czekać na powrót z Komisji Krajowej przewodniczącego Zarządu Regionu Ryszarda Stachowiaka, który miał przyjechać późnym wieczorem.

Na następny dzień w kościele bł. Maksymiliana Kolbe była zaplanowana uroczystość poświęcenia sztandaru ״Solidarności” Huty Aluminium. Mimo że oczekiwaliśmy na przyjazd komisji, zdecydowaliśmy się wysłać na tę uroczystość naszą delegację. Ustaliliśmy jeszcze zadania na dzień następny i po bezskutecznym czekaniu na Stachowiaka postanowiliśmy po północy położyć się spać. Gdy szykowaliśmy się do snu, usłyszeliśmy głośny hałas. Stojący przy drzwiach koledzy zobaczyli pędzącą wzdłuż korytarza, w kie­runku świetlicy, grupę milicjantów i cywilów. Zdążyli zamknąć drzwi do świetlicy i podnieść alarm.

Spojrzałem na zegarek - była godzina 0.32, a więc już niedziela 13 grudnia 1981 r. Milicja rozbiła łomami drzwi i wtargnęła do środka. Dwóch kolegów z grupy szpitalnej zdołało wydostać się oknem na dach, ktoś zdążył wrzucić dokumenty i ekspertyzy do pianina. Gdy funkcjonariusze SB i MO wdarli się do środka, staliśmy w jednym skrzydle świetlicy, trzymając się za ręce i śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła. Wyszarpywano nas pojedynczo, sku- wano z tyłu kajdankami i ładowano do czekających już ״suk”. Nie pozwolo­no nam zabrać rzeczy osobistych ani ubrań. Mimo kilkunastostopniowego mrozu wyprowadzano nas w koszulach i miękkich pantoflach. Doktora Brzezińskiego zabrano w lekkim stroju lekarskim i białych szpitalnych cho­dakach. Tak zresztą wieziono go później do ośrodka internowania.

Przewieziono nas na komendę MO i przetrzymywano tam do rana. Pró­bowano z nami rozmawiać, nakłaniano do podpisywania lojalek (z tego co mi wiadomo, jedna osoba z zatrzymanych na pewno podpisała takie oświad­czenie i została zwolniona). Zrobiono nam zdjęcia i mimo oporu zebrano odciski palców. Na mnie i na żonie wymuszano zgodę na zabranie dzieci (syn 7,5 roku, córka 6 lat) do domu dziecka. Oczywiście nie podpisaliśmy takiej zgody. Dowożono aresztowanych z miasta. Wśród nas znalazł się wkrótce Ryszard Stachowiak, który został zatrzymany natychmiast po po­wrocie z Komisji Krajowej w Gdańsku. Do rana nie wiedzieliśmy jednak, co się stało. Nad ranem przywieziono nam odzież i rzeczy osobiste ze szpitalnej świetlicy, mogliśmy wybrać swoje rzeczy ze stosu leżącego na korytarzu w areszcie. Około 5.30 wyprowadzono nas z cel, załadowano do dwóch ״suk” i pod silną eskortą wywieziono z Konina.

236

Pierwszy przystanek był w Kole. Tam dołączyli do nas koledzy z Koła i Turku. Transport ruszył dalej. Nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą. Zorien­towaliśmy się tylko, że z Koła samochody ruszyły w kierunku północnym. Po jakimś czasie wjechaliśmy w las (widzieliśmy gałęzie sosen przez szyb­kę w dachu ״suki”) i zatrzymaliśmy się. Słyszeliśmy głosy milicjantów wokół samochodów, jakieś nawoływania. Później niektórzy z nas przyznali się, że w tym momencie przyszedł im na myśl Katyń i nasunęło się pytanie, czy kiedyś nas w tym lesie znajdą. Po chwili jednak samochody ruszyły, wyco­fały się z lasu, a w parę minut potem wjechaliśmy na teren więzienia w Mie- lęcinie koło Włocławka. Gdy otwarto ״suki” i wypuszczono nas skutych po dwóch, zobaczyliśmy kordon milicjantów i strażników więziennych z pi­stoletami maszynowymi i sforę psów gotowych się na nas rzucić. Pierwsze wrażenie było więc nieprzyjemne.

W Mielęcinie oddzielono od nas dwie kobiety (żonę i zatrzymaną w cza­sie dyżuru w siedzibie Zarządu Regionu Zofię Sochacką z Koła) i powiezio­no je dalej - jak się później okazało, do więzienia w Fordonie - a nas dołączono do zatrzymanych z Włocławka, Płocka i Kutna. Dopiero tu zorientowaliśmy się, że to akcja ogólnopolska, że ogłoszono stan wojenny, a my zostaliśmy internowani. Oczywiście pojęcie ״stan wojenny” niewiele nam mówiło, bo z kim mogłaby być ta wojna?

W Mielęcinie było nas około 200 mężczyzn. Jeszcze przez kilka dni dowożono kolejnych zatrzymanych. Po rozmowach z funkcjonariuszami SB wielu zdecydowało się podpisać lojalkę i szybko ich wypuszczono. Sto­sunkowo najmniej ״lojalnych” było z Konina, co nas bardzo cieszyło i da­wało większe poczucie wspólnoty. W tym więzieniu nie było szczególnych zadrażnień ze strażnikami, nie bito więźniów. Za to my protestowaliśmy. Pierwsza akcja protestacyjna dotyczyła statusu internowanych, bo władze więzienia (naczelnik płk Tretyn) poinformowały nas, że obowiązuje nas re­gulamin tymczasowo aresztowanych. Były też głodówki, nie respektowali­śmy nakazu wstawania na apel i meldowania stanu osobowego celi - w czasie apelu leżeliśmy na łóżkach i śpiewaliśmy na cały głos: Nie chcemy komuny, co jeszcze bardziej drażniło władze więzienne. Później, po 20 grudnia, za­częliśmy żądać umożliwienia nam uczestnictwa w mszy św. Po czterech dniach głodówki otrzymaliśmy zgodę na mszę w pierwszy dzień świąt Bo­żego Narodzenia, a następnie we wszystkie niedziele.

Było jeszcze kilka mniejszych akcji protestacyjnych, na przykład wtedy, gdy z głośników w celach dowiedzieliśmy się, że internowani są osadzeni w ośrodkach wypoczynkowych i pędzą spokojny, wręcz luksusowy żywot,

237

opływając we wszystkie dobra, których nie mają ci, co są na wolności. Wreszcie odbył się największy protest, masowa kilkunastodniowa głodów­ka z żądaniami otwarcia cel, umożliwienia szerszego kontaktu z kolegami i przyjazdu delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (z głośników słyszeliśmy informacje, że delegacje MCK wizytują niektóre ośrodki inter­nowania). Ekipa MCK przyjechała do nas 5 marca 1982 r.; tego samego dnia w godzinach 14.00-20.00 otwarto cele. Wcześniej jedyny kontakt to msze i spacery, na które wyprowadzano nas po dwie-trzy cele, albo wię­zienne sposoby, na przykład tak zwany koń1.

Już w pierwszych dniach pobytu w Mielęcinie ukazywały się gazetki więzienne, pisane ręcznie (papieru i długopisów nam nie zabrano) w nakła­dzie jeden-trzy egzemplarze. Kursowały po celach już od 19 grudnia. Za­częło się od jednego więziennego numeru ״Przeglądu Konińskiego”, zreda­gowanego przy mojej pomocy przez Krzysztofa Dobreckiego, dziennikarza konińskiego tygodnika pod tym samym tytułem. W tym czasie zacząłem wydawać ״Azyl Internowany” (przed wprowadzeniem stanu wojennego byłem redaktorem miesięcznika Zarządu Regionu ״S” w Koninie zatytuło­wanego ״Azyl”). W Mielęcinie ukazało się pięć numerów, każdy w trzech egzemplarzach. Jeden egzemplarz dostał się w ręce SB, z tego powodu przesłuchiwano mnie w więzieniu, a nawet grożono aresztowaniem na mocy dekretu o stanie wojennym za rozpowszechnianie wrogich wiadomości. W moich zbiorach zachował się oryginał jednego numeru ״Przeglądu Ko­nińskiego” i trzy numery ״Azylu Internowanego”.

31 grudnia przyjechała na widzenie ze mną żona. Dowiedziałem się od niej, że do 24 grudnia razem z Zofia Sochacką była zamknięta w Fordonie. Zwolniono ją w Wigilię na interwencję biskupa włocławskiego Jana Zarem­by do opieki nad dziećmi, którymi zajmowali się wówczas przyjaciele. 11 maja zabrano mnie z Mielęcina i przewieziono do Konina. Tam zostałem poinfor­mowany, że żona właśnie ponownie została internowana i tym razem mnie zwolniono do opieki nad dziećmi. Później okazało się, że żona została inter­nowana za udział w pochodzie pierwszomajowym, na który poszła z trans­parentem ״Niech żyje uwięziona i internowana klasa robotnicza”. SB zabrała jej transparent w momencie, gdy usiłowała go rozwinąć. Wraz z interno­waną tego samego dnia dawną księgową ZR Małgorzatą Modelską wywie­

1 Koń - w gwarze więziennej: spuszczane przez okno na sznurku lub nitce pudełko (np. od zapałek), odpowiednio obciążone, żeby można je było rozhuśtać w kierunku sąsiednich okien.

238

ziono ją do Gołdapi, gdzie przebywała do 26 lipca, to jest do likwidacji obozu kobiecego.

Co się działo w pierwszych miesiącach stanu wojennego w regionie? 13 grudnia 1981 r. o godzinie 10, mimo wprowadzenia stanu wojennego i zakazu działalności związkowej, w czasie mszy św. uroczyście poświęco­no sztandar ״Solidarności” Huty Aluminium. Po mszy, w której uczestni­czyły delegacje Huty Warszawa i hutników ze Śląska, kilkunastu działaczy ״Solidarności” z dużych zakładów pracy spotkało się w jednej z sal kate­chetycznych, by ustalić strategię działania. W hucie trwał strajk. Postano­wiono więc podjąć próbę zorganizowania strajku także w innych zakładach i ustalono zasady łączności między zakładami. Nie udało się jednak rozwi­nąć akcji protestacyjnych poza hutą, w związku z tym hutnicy w poniedzia­łek 14 grudnia wieczorem, przed godziną 22, zakończyli akcję strajkową.

13 grudnia po mszy kilku kolegów z Komisji Zakładowej Kopalni Węgla Brunatnego ״Konin” pojechało do biurowca kopalni w Kleczewie i wywio­zło z pomieszczeń KZ część sprzętu, papier, matryce, dokumenty i sztandar ״Solidarności”. Odzyskanym z kopalni sprzętem i materiałami posłużyli się do wydania 30 grudnia 1982 r. pierwszego podziemnego biuletynu pod ty­tułem ״Solidarność”. Później, od lutego 1982 r., drukowali ״Azyl Wojenny” redagowany początkowo przez Ewę Zaleską (również na podstawie mate­riałów przemycanych z Mielęcina) i wydawany w nakładzie 100-200 eg­zemplarzy. Po kilku numerach pismo to przejęła inna grupa, zorganizowana przez Ryszarda Stachowiaka, zwolnionego z internowania ze względu na stan zdrowia (ciężka choroba nerek).

Konspiracyjny Zarząd Regionu, który później to pismo sygnował, nie był strukturą formalną. Po powrocie z internowania Stachowiak, mimo nadzoru milicyjnego, skrzyknął po prostu kilku działaczy z różnych zakładów pracy. W tej grupie poza Stachowiakiem byli między innymi Tomasz Piasecki (Ko­palnia Węgla Brunatnego ״Konin”), Marek Berliński (Huta Aluminium) i Piotr Paździor (PKP). Spotykali się co jakiś czas, między innymi ustalili zasady kolportażu prasy podziemnej. KZR podjął również decyzję o przeprowadze­niu manifestacji 31 sierpnia 1982 r. Tego właśnie dnia po mszy św. wko- ściele bł. Maksymiliana zorganizowana grupa około 1200-1500 mieszkańców Konina przeszła przez centrum miasta w kierunku Komitetu Wojewódzkie­go PZPR (około 1,5 km). Tam drogę zablokowały im oddziały ZOMO. Ma­nifestanci ograniczyli się więc do wznoszenia okrzyków, a potem spokojnie rozeszli się do domów. Za organizację manifestacji zostali aresztowani i osą­dzeni w trybie doraźnym przez Sąd Wojewódzki w Koninie (przewodniczył

239

rozprawie SSW Paweł Sypniewski): Sławomir Czajkowski, który otrzymał wyrok trzech lat więzienia i dwóch lat utraty praw publicznych, i Roman Gorajski skazany na grzywnę w wysokości 20 tys. zł.

Po aresztowaniach w październiku 1982 r. pierwszy skład Konspiracyj­nego Zarządu Regionu został rozbity, choć SB nie znała jego członków, a aresztowanie nie dotyczyło działalności KZR, tylko wydawania i kolporta­żu prasy podziemnej (״Azylu Wojennego”). Oprócz ״Azylu Wojennego” w tym samym czasie wychodził biuletyn ״Opornik”, wydawany przez Ta­deusza Gierłowskiego i kolportowany tymi samymi kanałami co ״Azyl”.

W tym okresie Ryszard Stachowiak zorganizował Regionalną Komisję Koordynacyjną, która działała w systematycznie zmienianym składzie do 4 lutego 1989 r. Trudno dzisiaj odtworzyć cały skład osobowy Komisji. Wiem, że na przykład hutę przez jakiś czas reprezentował w RKK Wiesław Olejnik. Wraz z Lechem Stefaniakiem i Krzysztofem Dobreckim również byłem w jej składzie od 1985 do początku 1986 r.

30 września 1986 r. Radio Wolna Europa o godzinie 16 podało komuni­kat, że w Gdańsku została utworzona jawna Tymczasowa Krajowa Rada ״Solidarności”. Tego samego dnia z naszej inicjatywy powstała ośmiooso­bowa Tymczasowa Regionalna Rada ״Solidarności” w Koninie (pierwsza w kraju), która postanowiła również działać jawnie, informując o tym wła­dze wojewódzkie. Komunikat o powołaniu tej struktury Radio Wolna Euro­pa podało około godziny 22. Mimo administracyjnych zakazów przetrwała do 17 kwietnia 1989 r., to jest do ponownej rejestracji Związku.

Konińskie gazetki podziemne to cała historia, tylko częściowo opisana w opracowanym przez nas z udziałem Ryszarda Stachowiaka w 1986 r. Raporcie o sytuacji NSZZ ״Solidarność ” w Regionie Konińskim. Od lipca 1983 r. ukazywała się ״Nasza Solidarność”, wydawana przez Międzyregio­nalną Komisję Koordynacyjną NSZZ ״S”, w której skład wchodzili przed­stawiciele regionów Kaliskiego, Konińskiego i Sieradzkiego. Pismo wycho­dziło w Kaliszu, redagował je Antoni Pietkiewicz, a informacje z Konina przekazywał do Kalisza Ryszard Stachowiak. W sierpniu 1983 r. zaczął się ukazywać redagowany przez Ryszarda Stachowiaka i przepisywany na maszynie ״Koniński Biuletyn Informacyjny”. Wydawany był w nakładzie 6-12 egzemplarzy i przekazywany redaktorom innych pism podziemnych. Ostatni - 64 - numer biuletynu wyszedł w 1988 r.

Kolejnym pismem, ukazującym się od października 1983 r., była ״Solidar- ność Walcząca”, drukowana w nietypowy sposób. Ponieważ nie dyspono­waliśmy żadnym sprzętem poligraficznym, powielaliśmy pismo na kalce hek-

240

tograficznej w nakładzie 100-150 egzemplarzy. Pismo to, redagowane przeze mnie i moją żonę, drukowali Irena i Wiesław Wysoccy. Po naszym areszto­waniu, od numeru 5 do 9 tą samą techniką wydawał je Leszek Stefaniak.

W latach osiemdziesiątych w konińskich kościołach działały dwa w grun­cie rzeczy rywalizujące ze sobą ośrodki: kościół św. Maksymiliana Kolbe2 i kościół św. Wojciecha. Ksiądz Lassa z kościoła św. Maksymiliana Kolbe miał kontakty z warszawskim KIK-iem. Przyjeżdżali stamtąd wykładowcy, aktorzy, znane postaci świata nauki i kultury. Przy kościele funkcjonowały także Bractwo Trzeźwości i Duszpasterstwo Pracownicze. Środowiska solidarnościowe konińskich zakładów pracy związane były z kościołem pw. św. Wojciecha w Koninie Morzysławiu. Proboszczem był tam niezwykle ceniony i kochany przez ludzi z ״Solidarności” ks. Stanisław Waszczyński. W kościele tym każdego 13 dnia miesiąca regularnie odprawiano msze w in­tencji Ojczyzny, tu zrodziła się idea święcenia sztandarów zakładów pracy skupiających środowiska solidarnościowe (do 1988 r. ufundowano i po­święcono dziewięć sztandarów), działała też Konfraternia Robotnicza, któ­ra po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki przyjęła jego imię.

Parafia św. Wojciecha znana była również z wykładów na temat społecz­nej nauki Kościoła i działalności wystawienniczej. Prezentowano tu między innymi wystawy: ״Marszałek”, poświęconą Marszałkowi Józefowi Piłsud­skiemu w 50. rocznicę śmierci, ״Sztuka uwięziona”, na której zgromadzono przedmioty artystyczne i druki wykonane w ośrodkach internowania czy więzieniach, ״Ksiądz Jerzy”, poświęconą postaci księdza-męczennika. Poza tym wyświetlano filmy i prowadzono działalność charytatywną (pomoc żyw­nościowa i apteka ״S”, pomoc finansowa dla represjonowanych i ich ro­dzin). W 1985 r. powstała tu niezależna, jawna formacja harcerska - Polska Organizacja Harcerska. Tu wreszcie przez blisko trzy lata funkcjonowała solidarnościowa gazetka ścienna (w gablocie 3,5 x 1,2 m), zatytułowana ״Szczęść Boże”, wydawana przez Klub Dziennikarzy Katolickich w Koninie.

Przemysław Zwiernik

2 Po kanonizacji bł. Maksymiliana Kolbe jesienią 1982 r. nastąpiła naturalna zmiana nazwy parafii.

241

MIECZYSŁAW ZLAT OD DORADCY DO ״UJAWNIONEGO" KONSPIRATORA

Mieczysław Zlat (ur. 1927 r.), histo-
ryk sztuki. Od września 1980 r. do-
radca NSZZ ״Solidarność” Dolnego
Śląska. W lutym 1982 r. aresztowa-
ny, a następnie internowany w Nysie
i Grodkowie. W grudniu 1982 r. zwol-
niony. Członek Komitetu Obrony
Praw Człowieka oraz Krajowego Ko-
mitetu Obywatelskiego przy Lechu
Wałęsie. W 1985 r. za działalność
społeczną pozbawiony funkcji kie-
rownika Katedry Historii Sztuki Uni-
wersytetu Wrocławskiego.

W dniach 11-13 grudnia 1981 r. miał odbyć się w Warszawie Kongres Kultury Polskiej, organizowany całkowicie niezależnie przez stowarzysze­nia i związki twórcze i naukowe. Znalazłem się tam jako członek zarządu Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Kongres zaplanowano na trzy dni, ale po dwóch został przerwany z powodu wprowadzenia stanu wojennego. Na szczęście w stolicy panował wtedy duży bałagan. Ubecja skoncentrowała się na wyłapywaniu miejscowych działaczy i nie skorzystała z okazji zatrzy­mania przyjezdnych. Dzięki temu wielu moich kolegów wróciło do Wrocła­wia już pierwszymi popołudniowymi pociągami 13 grudnia. Ja również zda­wałem sobie sprawę, że to dla mnie szansa, i że gdybym pozostał w domu, to już bym siedział. Postanowiłem więc wyjechać w nocy, aby we Wrocła­wiu być rankiem, kiedy na ulicach jest już większy ruch i człowiek nie rzuca się w oczy. Tak też się stało. Oczywiście do domu wrócić nie mo­głem. Zaczął się dla mnie okres konspiracji. Odtąd dość często zmieniałem kwatery, których użyczali mi życzliwi ludzie.

Zaraz po powrocie zacząłem szukać kontaktów z kolegami. Od znajo­mych dowiedziałem się, że przewodniczący ״Solidarności” naszego regio­nu Władysław Frasyniuk wymknął się Służbie Bezpieczeństwa. O szczegó­

242

łach opowiedział mi wkrótce sam, ale wcześniej musiałem go odnaleźć. Nie trwało to długo. Okazało się, że w Pafawagu jest organizowany wielki ko­mitet strajkowy. Udało mi się tam dotrzeć. Milicja nie dysponowała jeszcze wystarczającymi środkami, a może i nie miała odwagi, by spacyfikować zakład. Spotkaliśmy się tam całą grupą 16 grudnia. Było wielu kolegów, dowiedziałem się, kto ocalał, a kogo zabrali. Wspólnie postanowiliśmy, że trzeba zastrajkować, protestując przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Pamiętam, że był straszny młyn. Co chwila ktoś wchodził, z minuty na minutę gromadziło się coraz więcej ludzi.

Pod wieczór musiałem podjąć decyzję: zostać w tym tłumie i bałaganie czy skorzystać z zaproszenia, które otrzymałem, i spędzić noc w mieszka­niu przy ulicy Oławskiej, nowym lokum na parę najbliższych dni. Postano­wiłem wtedy przespać się wygodnie i to zadecydowało o moich dalszych losach. Około 21.30 zabrałem się z kimś, kto jechał w kierunku Starego Miasta. Z Frasyniukiem umówiłem się na rano w zakładzie. Tymczasem nad ranem ZOMO i wojsko z zaskoczenia zaatakowały Pafawag. Na szczę­ście wielu osobom udało się uciec, między innymi przewodniczącemu.

Rano otrzymałem wiadomość, że jest już po pacyfikacji. Wiedziałem, że znowu muszę szukać Frasyniuka, bo przecież nie zwolnił mnie z funkcji swego doradcy. Odnalazłem go po dwóch lub trzech dniach. Spotkaliśmy się w jednym z budynków przykościelnych. Najbliższe dni mieliśmy spę­dzać w gronie kilku osób. Wiedzieliśmy, że niektórzy z nas absolutnie nie powinni wychodzić. Odnosiło się to w szczególności do Frasyniuka, które­go wszyscy znali. Należało jednak zmieniać co jakiś czas kwatery. Ci, któ­rzy mniej rzucali się w oczy, mieli pełnić funkcję łączników, na przykład z Kornelem Morawieckim, no i organizować lokum. Nasze kolejne klasz­torne schronienie musieliśmy opuścić ze względów bezpieczeństwa w Wi­gilię, 24 grudnia. Pamiętam, że po mieście chodziły plotki (jak się później okazało, świadomie rozsiewane przez SB), iż ZOMO planuje w święta wielką akcję przeczesywania parafii, klasztorów i kościołów w poszukiwaniu osób ukrywających się. Dzisiaj sądzę, że nigdy by się na coś takiego nie odważy­li, ale wtedy nie byłem tego pewien. To był dla nas sprzyjający dzień, ponie­waż w Wigilię po południu zawsze zaczyna się duży ruch. Mnie przypadło ״przeflancowanie” Frasyniuka i Barbary Labudy, ponieważ zgodnie z prak­tyką ci, którzy byli mniej narażeni na identyfikację, rozprowadzali bardziej znanych działaczy opozycji. Dość późnym wieczorem zaprowadziłem ich do prywatnego mieszkania przy ulicy Jedności Narodowej. Tam się poże­gnaliśmy, życząc sobie spokojnych świąt.

243

Musiałem jeszcze znaleźć kwaterę dla siebie. Pomógł mi w tym mec. Lech Adamczyk, który dał mi klucze do opuszczonej kawalerki przy ulicy Rejtana. Wigilię i pierwszy dzień świąt spędziłem samotnie. W sylwestra odwiedziłem Władka Frasyniuka i w małym, zaufanym gronie spędziliśmy noc bardzo miło, usiłując zapomnieć na parę godzin o stanie wojennym.

Muszę jeszcze wspomnieć z wdzięcznością o człowieku, który bardzo mi wówczas pomógł. Mam na myśli naszego ówczesnego rektora prof. Józefa Łukasiewicza. Kiedy postanowiłem się ukrywać, stało się dla mnie jasne, że mogę stracić pracę. Wystarczyło, że nie pojawiłbym się kilka dni na uczelni. Bałem się tego, więc poszedłem wieczorem do prywatnego mieszkania profesora, którego zresztą znałem z wspólnej wcześniejszej dzia­łalności opozycyjnej. Chciałem zasięgnąć jego rady. Rektor zapytał mnie wówczas, czy korzystałem z urlopów naukowych, był bowiem przepis mówiący o tym, że pracownikowi naukowemu od stopnia doktora habilito­wanego wzwyż co siedem lat przysługuje roczny urlop. Ponieważ nigdy z tych uprawnień nie korzystałem, rektor wpisał na moim podaniu zgodę na urlop naukowy do wakacji. Nie dane mi było go wykorzystać, ponieważ wlutym 1982 r. zostałem aresztowany; do pracy mogłem wrócić dopiero w grudniu tegoż roku.

Myślę, że jeśli chodzi o pierwsze tygodnie stanu wojennego, to nie doce­nia się roli Kościoła, zarówno hierarchów, jak i niższego duchowieństwa. Wtedy to parafie i klasztory stały się głównym miejscem schronienia dla dzia­łaczy ״S”. Nie jest już przecież tajemnicą, że Frasyniuk przez pierwsze dni ukrywał się w siedzibie Kurii Arcybiskupiej. Znaczącą rolę odegrał wówczas abp Henryk Gulbinowicz, zawsze bardzo otwarty na wspieranie opozycji.

Zaraz po Nowym Roku trzeba było znów przeprowadzić Władka. 5 i 6 stycznia 1982 r. doszło do masowych aresztowań. Ponieważ pozosta­wałem nadal jego doradcą, przyjęliśmy zasadę, że mieszkamy osobno. Mo­głem pojawiać się u niego tylko w ważnych sprawach.

Kwestią lokali dla ukrywających się kolegów z ״S” zajmowałem się do czasu mojego aresztowania. Oczywiście nie działałem sam, tylko w grupie, specjalnie w tym celu zorganizowanej. Szczególną rolę odegrały w niej ko­biety, dziś przeważnie zapomniane, które pracowały niezwykle ofiarnie i sku­tecznie. Przekazywały mi adresy osób zdecydowanych udzielić schronienia tym, którzy się ukrywali. Następnie chodziłem z nimi do ludzi chętnych przechować u siebie działaczy opozycji i uprzedzałem, że konsekwencje mogą być dość przykre. Często zdarzało się, że ten, kto początkowo dekla­rował się, iż ukryje jedną lub dwie osoby, po rozmowie ze mną rezygnował.

244

Oczywiście nie miałem pretensji, jeśli ktoś wycofywał się ze względu na bezpieczeństwo własne lub rodziny. Dokonywałem również wstępnej selek­cji adresów. Najlepsze były mieszkania w centrum i ludnych blokowiskach, z dobrą komunikacją i o dużym natężeniu ruchu. Robiliśmy wywiady na te­mat gospodarzy, a także ich sąsiadów. Najlepszym kandydatem na właści­ciela potencjalnego lokum była samotna osoba (wdowa, nauczycielka, ako­wiec). Oczywiście ze względów konspiracyjnych nie przechowywaliśmy nikogo, a zwłaszcza Frasyniuka, w jednym miejscu dłużej niż kilka dni.

Na początku 1982 r. organizowałem również spotkanie Władka z Korne­lem Morawieckim. Obaj byli poszukiwani. Z tym drugim znałem się jeszcze z czasów przed ״S”. Kornel był redaktorem ״Biuletynu Dolnośląskiego”, który wychodził od 1979 r. Został też delegatem na zjazd w Gdańsku. Ja wprawdzie z zaproszenia na zjazd nie skorzystałem, ale w czasie dwutygo­dniowej przerwy brałem udział w przygotowaniu różnych projektów, notabe­ne również na wypadek wprowadzenia stanu wojennego; Frasyniuk powołał nawet specjalną komisję, która miała się tym zajmować, w składzie: prof. Roman Duda, Morawiecki i ja. Poznaliśmy się wówczas nieco bliżej. Zapew­ne dlatego w styczniu 1982 r. Kornel uznał, że można mi zaufać, i zgodził się na moje pośredniczenie w kontaktach między nim a Frasyniukiem.

Wkrótce jednak moja działalność opozycyjna została przerwana. 24 lu­tego 1982 r. wróciłem do konspiracyjnego mieszkania tuż przed godziną milicyjną. Chwilę potem zadzwonił dzwonek do drzwi. Było dla mnie jasne, co to oznacza: nakryli mnie. Postanowiłem nie reagować na dzwonek, pu­kanie i wezwania do otwarcia drzwi, a zyskany w ten sposób czas wyko­rzystać na zniszczenie materiałów, które miałem przy sobie. Do dziś nie wiem, skąd ubecy dowiedzieli się o tym mieszkaniu. Czy ktoś doniósł, czy obserwowano je od dłuższego czasu - trudno powiedzieć. W każdym razie to, co miałem trefnego, spaliłem, spuściłem wodę, zapaliłem wszystkie światła i czekałem, aż wywalą drzwi.

Po chwili wpadli z bronią do mieszkania. Początkowo byłem trochę za­skoczony ich agresywnością, potem zacząłem z nich kpić. Zwłaszcza że spodziewali się zastać kogoś innego, jakąś większą grupę z Frasyniukiem. Nawet nie kryli swego rozczarowania. Tak czy inaczej, zgarnęli mnie.

Rozpoczął się nowy etap w moim życiu. Zawieźli mnie do aresztu śled­czego na Łąkowej. Trzymali mnie tam bezprawnie, bez sankcji prokurator­skiej, dziesięć dni. Długie przetrzymywanie w areszcie śledczym było zresztą jedną z metod represjonowania opozycji. Dla ״zmiękczenia” wsadzili mnie do ośmioosobowej celi, w której większość przetrzymywanych stanowili

245

recydywiści z wysokimi wyrokami. Muszę jednak przyznać, że zachowy­wali się zupełnie przyzwoicie. ״Solidarność” nawet wśród kryminalistów miała duży kredyt sympatii i zaufania. Warunki w tym areszcie były o wiele cięższe niż w zwykłych więzieniach.

Drugiego lub trzeciego dnia ״zaprosili” mnie na przesłuchanie. Katego­rycznie odmówiłem rozmowy na tematy polityczne i z góry zastrzegłem, iż niczego nie podpiszę. Obawiałem się, że skoro mnie tak długo przetrzy­mują, to dostanę sankcję prokuratorską i wytoczą mi proces, osoby wyzna­czone do internowania opuszczały bowiem areszt zwykle po trzech, czterech dniach - wywożone do Nysy lub Grodkowa.

3 marca 1982 r. wezwano mnie i wręczono mi zawiadomienie, że zosta­nę internowany. Wkrótce wywieźli mnie do Nysy i umieścili w tak zwanym ośrodku internowania (eufemizm, ponieważ chodziło o zwykłe więzienie). Dwie kondygnacje zajmowali internowani, trzecią - więźniowie kryminalni. Kontakty z nimi były ograniczone (obsługiwali kuchnię) i układały się zupeł­nie znośnie. Więzienie było ogromnie zatłoczone. W małych celach stało po kilka trzypiętrowych pryczy. Było tak ciasno, że między pryczami mogły się poruszać najwyżej dwie osoby. Wiele osób trafiło tam wcześniej, w Wi­gilię. Niektórych zwolniono po dwóch, trzech tygodniach. Na ich miejsce dowożono później następnych. Ostry reżim panował tam do maja 1982 r. Później było dużo lepiej. Na tę zmianę wpłynęło wiele czynników, między innymi nowa sytuacja polityczna, nasz wewnętrzny opór i protesty. To spra­wiło, że zaczęto nas traktować łagodniej.

Nasze szeregi powoli zaczynały się przerzedzać. Coraz częściej udziela­no przepustek, z których nie wszyscy wracali. Zaczęły się także zwolnie­nia. W lipcu postanowiono pozbyć się internowanych w Nysie. ״Niedobit- ki”, które pozostały, przewieziono do Grodkowa. Było to więzienie o wiele sympatyczniejsze: dyscyplina poluzowana, codziennie spacer, nawet moż­na było grać w siatkówkę. Z czasem (wrzesień-październik) wywalczyli­śmy otwarcie cel. Tak często psuliśmy zamki, że zrezygnowano z zamyka­nia ich. Do początku grudnia pozostało nas tam tylko kilkudziesięciu.

W ciągu tych miesięcy internowania miałem tylko jedną rozmowę z SB. Przyjąłem bowiem zasadę nierozmawiania z nimi. Ten jeden raz w Nysie oferowano mi paszport i emigrację, oczywiście odmówiłem. Siedząc tam, otrzymałem informację, że SB szykuje mi we Wrocławiu sfingowany pro­ces polityczny. Miałem zostać oskarżony o współpracę z wywiadem RFN. Czekałem więc, kiedy to się potwierdzi. Ponieważ ostrzeżenie pochodziło z bardzo wiarygodnego źródła, miałem niezłą nerwówkę. Na szczęście nie

246

posunięto się aż tak daleko. Po latach okazało się, iż moje obawy nie były jednak bezpodstawne. Od jednego z dziennikarzy dowiedziałem się, że pra­sa wrocławska była przygotowana do zamieszczenia informacji ״zapowia- dających” proces. Zaniechali tego jednak.

Z kolei, kiedy byłem jeszcze w Grodkowie, odwiedził mnie jeden z mo­ich znajomych, członek PRON1. Przyjechał z Warszawy, był do mnie bar­dzo przyjaźnie nastawiony. Powiedział mi, że jestem jednym z ostatnich pro­fesorów siedzących w więzieniu (był październik 1982 r.), że PRON chciałby się jakoś przyczynić do mego zwolnienia, pod jednym wszakże warunkiem: że zobowiążę się, choćby tylko ustnie, nie podejmować działalności politycz­nej. Oczywiście odpowiedziałem, iż żadnych warunków nie przyjmuję. Takie propozycje (zgoda na emigrację, bycie ״grzecznym” itd.) składano wielu osobom. Ludzie na ogół odmawiali. Myślę, że Jaruzelski nie przemyślał do końca konsekwencji internowania. Gdyby miał większą wyobraźnię i po­myślał, co się z tymi ludźmi będzie działo, to może by tego rozwiązania nie zastosował. Przecież to wielomiesięczne przetrzymywanie elit ״S” razem, w kilku miejscach, nie tylko podtrzymywało nasz opór, ale także dokształ­cało. Wymyślaliśmy tam różne rzeczy, nawiązywaliśmy liczne kontakty, które później przez lata okazywały się bardzo przydatne. Chyba bez tego nie bylibyśmy później tak świetnie zorganizowani w całej Polsce. Osobiście wspominam obozy internowanych jako nieporównywalne z niczym doświad­czenie życiowe, okazję do bliższego poznania różnych ludzi i środowisk.

Ostatecznie 3 grudnia 1982 r. zostałem zwolniony. Gdy opuszczałem zakład karny w Grodkowie, pozostawało w nim nie więcej niż dwadzieścia osób. Święta spędziłem już w domu. Zacząłem odnawiać kontakty z kole­gami z ״S”. Frasyniuk już siedział, podobnie Piotr Bednarz. Obowiązki prze­wodniczącego przejął Józef Pinior, z którym jednak tylko raz zdążyłem się spotkać. Na przełomie roku on również wpadł. W 1983 r. powróciłem do swych konspiracyjnych obowiązków. Nadal pełniłem funkcję doradcy ״S”. Piniora zastąpił Marek Muszyński, elektronik z Politechniki. Razem z Euge­niuszem Szumiejką zwrócili się do mnie i zaproponowali mi współpracę znowym przewodniczącym. Poza tym, że byłem jego doradcą, uczestni­czyłem w nieformalnych spotkaniach organizowanych przez środowisko

1 Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego - organizacja zainicjowana przez władze stanu wojennego pod koniec 1982 r. (przewodniczący Jan Dobraczyński). Organizacja miała zapewnić władzom poparcie społeczne; z tego powodu były one skłonne iść na ustępstwa

i koncesje wobec postulatów osób zaangażowanych w PRON.

247

akademickie. Spotkania te odbywały się w mieszkaniach prywatnych, przy­chodzili na nie głównie pracownicy naukowi wrocławskich uczelni. Na ogół liczba uczestników nie przekraczała kilkunastu osób. W lipcu 1983 r. znie­siono stan wojenny. Od tej pory było nam o wiele łatwiej działać. Rygory policyjne musiały po prostu zelżeć.

W 1984 r. nadal kontaktowałem się z Muszyńskim i Szumiejką. Ponadto zaczęła mnie nachodzić SB. Otrzymałem wezwanie do Wojewódzkiego Urzę­du Spraw Wewnętrznych w związku z działalnością Komitetu Obrony Praw Człowieka, organizacji utworzonej w celu obrony więźniów politycznych. Był to rok wielkich procesów politycznych. Sądzono tych działaczy ״S”, którzy ״przeskrobali” coś, co kwalifikowało się nie tylko na internowanie (Frasyniuk, Labuda, Pinior). Staraliśmy się być obecni na tych procesach.

Wezwań do ubecji otrzymywałem wiele, ale je lekceważyłem. Nie wpu­ściłem do domu żadnego ubeka, a więc nie mogli mi wręczyć bezpośrednio do rąk wezwania od prokuratora. Czasem się wściekali i zostawiali wezwa­nie w drzwiach. Chowałem je na pamiątkę, wychodząc z założenia, że nie jestem zobowiązany wyciągać wezwania z drzwi. Ponieważ w domu byłem dla nich nieuchwytny, zaczęli mnie nachodzić na uczelni. Szczególnie czę­sto przychodził niejaki por. Klonowski. Gdy któryś z nich wchodził na salę wykładową, starałem się ich przedstawić studentom, wtedy szybko się wycofywali, ponieważ mieli działać dyskretnie.

W 1985 r. przybyło mi ״opozycyjnych” obowiązków. Otrzymałem pro­pozycję udziału w pracach rady programowej ״Solidarności”, która miała się spotykać raz w miesiącu lub częściej, w zależności od sytuacji. Jej zada­niem było przygotowanie różnych rozwiązań dla związku, ukrytego głębo­ko w podziemiu. Zgodziłem się na udział w pracach rady. Zbierała się na ogół w Warszawie, choć zawsze w innym miejscu. Przewodniczył jej dzien­nikarz Ernest Skalski z Warszawy. Stąd byli również profesor psychologii Janusz Grzelak i redaktor Jacek Maziarski. Pozostałe regiony reprezento­wali pojedynczy przedstawiciele: z Krakowa językoznawca prof. Roman Laskowski, z Gdańska późniejszy rektor UG Robert Głębocki, z Poznania pracownik naukowy UAM Tomasz Naganowski. Rzadko się dziś o tej ra­dzie wspomina, nie była bowiem szerzej znana, nie została też wykryta przez SB. Do moich obowiązków należało przedstawianie sytuacji politycznej i spo­łecznej w moim ośrodku, a jeśli to możliwe, i w regionie. Podobnie czynili pozostali. Na tej podstawie można było aktualizować stan nastrojów spo­łecznych, zorientować się, jak dalece jest zorganizowana opozycja w róż­nych częściach kraju. Niejednokrotnie władze ״Solidarności” zlecały radzie

248

jakiś temat, który staraliśmy się przedyskutować w naszym sześcio-sied- mioosobowym gronie. (Czasem było nas więcej, zapraszano na przykład Janusza Onyszkiewicza). Jaki był pożytek z tych naszych dyskusji, zaleceń i wniosków - trudno mi ocenić. Pewnie niewielki, poza wymianą informacji i utrzymywaniem kontaktu między głównymi ośrodkami ״S”.

W 1985 r. rozpocząłem działalność w Społecznym Komitecie Nauki. Wro­cławski SKN tworzyło kilka osób ze środowiska akademickiego. Do utwo­rzenia Komitetu zachęcała Warszawa, gdzie analogiczna organizacja powstała już wcześniej. Geneza wrocławskiego SKN była jednak dość skomplikowana. W naszym środowisku już wcześniej istniały podobne struktury, dominowali w nich adiunkci, a więc na ogół ludzie młodzi i z natury energiczni. W pew­nym momencie uznali jednak, że należy ״ruszyć” profesurę. I tak powstał u nas SKN, którego przewodniczącym został śp. prof. Krzysztof Pigoń, który wraz z dr. Andrzejem Ładomirskim odpowiadał za łączność z Warszawą. W skład tego gremium weszli także prof. Roman Duda i prof. Andrzej Wiktor. SKN wydawał komunikaty i biuletyny, aktywizował środowiska akademickie wokół akcji czy protestów społecznych, wspierał finansowo represjonowanych na­ukowców, przede wszystkim zaś zbierał informacje ze wszystkich wrocław­skich uczelni, chociaż tylko dwie największe były w nim reprezentowane.

Pod koniec 1985 r. na uczelniach zaczęły się represje. Ministrem eduka­cji był wówczas prof. Benon Miśkiewicz, znienawidzony partyjniak, który wyobrażał sobie, że kiedy zwolni kilku nieznośnych nauczycieli akademic­kich, to będzie spokój. Nie mógł sobie jednak na zbyt wiele pozwolić, ponie­waż władze nie chciały już za bardzo prowokować społeczeństwa. Na początek postanowił osobom ״niewygodnym” poodbierać stanowiska kie­rownicze. Najmocniej jego działania odczuł Uniwersytet Poznański, gdzie kilka osób wyrzucono z pracy. U nas nie było tak źle. Stanęło na tym, że minister wezwał naszego rektora, odpowiednich przedstawicieli partii i ube­cji i zakomunikował im, że tacy to a tacy profesorowie i docenci źle się sprawują i nie wyobraża sobie, aby tych dziesięciu panów mogło piastować jakieś funkcje. Postanowiono, że ta dziesiątka zostanie odwołana. Wśród nich było sześciu przedstawicieli Uniwersytetu Wrocławskiego, czterech znich reprezentowało Wydział Historyczno-Pedagogiczny. Ta szóstka to: prof. Roman Duda - odwołany ze stanowiska dziekana Wydziału Matema­tyczno-Fizycznego, prof. Czesław Hernas oraz prof. Adam Galos - ze sta­nowisk dyrektorów instytutów, prof. Krystian Matwijowski - z funkcji dziekana mojego wydziału, prof. Wojciech Wrzesiński - ze stanowiska kie­rownika zakładu oraz ja - ze stanowiska kierownika katedry.

249

Znamienna była reakcja środowiska. Dzięki takim organizacjom jak SKN podpisywano liczne protesty i bojkotowano objęcie wakujących stanowisk. Gdy odwołano dziekana Matwijowskiego, rezygnację zgłosiło troje spośród czworga prodziekanów. Na moim wydziale znalazł się wprawdzie następca, ale gdzie indziej o następców było o wiele trudniej.

To był jednak dopiero początek. Na następny rok zaplanowano tak zwaną akcję weryfikacyjną kadry akademickiej, pod pozorem oceny dorobku na­ukowego i aktywności na tym polu. Powstały nawet specjalne komitety, naszpikowane partyjnymi gorliwcami, których głównym celem w gruncie rzeczy była ocena tak zwanej postawy obywatelskiej. Służyło to zamasko­waniu działań wymierzonych przeciw konkretnym osobom. Weryfikacja szła dwoma torami: oficjalnie przez wydziały, które powoływały komisje. Te starały się nie wypowiadać zbyt ostro. Niektórzy koledzy, nawet partyj­ni, chcieli nas bronić, często używali pokrętnych formuł, na przykład: ״po- stawa obywatelska pod niektórymi względami budzi wątpliwości”. Decy­dującą opinię wydawała jednak organizacja partyjna, która ״pracowała” równolegle, wykorzystując materiały dostarczone przez SB. Jeśli chodzi natomiast o próby wyrzucenia z uczelni pracowników naukowych, to pa­miętam, że na Uniwersytecie Wrocławskim groziło to jedynie dwóm adiun­ktom: Adolfowi Juzwence i Włodzimierzowi Sulei. W tym czasie nastąpiła zmiana na stanowisku rektora, został nim polonista prof. Mieczysław Kli­mowicz. Władze bardzo chciały osoby bezpartyjnej na to stanowisko, po­nieważ obawiały się, że jeśli wezmą ״swojego”, to poniosą porażkę. Klimo­wicz postawił warunek: zgodzi się być rektorem, jeśli Juzwenkę i Suleję zostawią w spokoju. Był już rok 1986.

Ten rok zapadł mi w pamięci z jeszcze jednego, nieco groteskowego powodu, jakim było tak zwane ujawnienie opozycji, które zaczęło się około 12 września. Wyglądało to mniej więcej tak, że albo wzywano niektórych opozycjonistów do siedziby SB, gdzie odczytywano im grzechy i następnie proponowano podpisanie protokołu, albo dyskretnie odwiedzano ich w do­mach i dawano do zrozumienia, że ich działalność konspiracyjna jest bez­piece doskonale znana. Nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi, bo naturalnie nic nie zostało oficjalnie ogłoszone. Któregoś dnia rano niektórzy ludzie po prostu zniknęli. Pojawiły się przypuszczenia, że to nowa fala aresztowań.

Tego dnia po południu przed bramą domu zastałem dobrze mi znanego ״obiektowego”, por. Klonowskiego. Zignorowałem go i nie pozwoliłem mu wejść do mieszkania, zostałem więc wezwany do siedziby Służby Bezpie­czeństwa, gdzie już zwierzchnik Klonowskiego - przedstawiający się z uśmie­

250

chem: ״kapitan Piotrowski” (!) - przeczytał mi długą listę organizacji, do których według niego należałem. Miałem coś wspólnego najwyżej z co dzie­siątą z wymienionych organizacji. Po czym wygłosił formułkę, że tego i tego dnia zostało to ujawnione. Następnie chciał, żebym to oświadczenie podpi­sał, a kiedy odmówiłem - podpisał sam. Tak wyglądało moje ״ujawnienie”*.

Piotr Cichoracki i Grzegorz Waligóra

* Relację opracowano na podstawie obszernego wywiadu udzielonego przez prof. Mie­czysława Zlata w maju-czerwcu 1998 r. Wyboru fragmentów z nagranych taśm dokonali przeprowadzający wywiad Piotr Cichoracki i Grzegorz Waligóra.

251

WYKAZ SKRÓTÓW

AGH - Akademia Górniczo-Hutnicza

AK - Armia Krajowa

AM - Akademia Medyczna

ARO - Akademicki Ruch Oporu

AWF - Akademia Wychowania Fizycznego

BBC - (z ang. British Broadcasting Corporation) Brytyjska

Korporacja Radiofoniczna BHP - bezpieczeństwo i higiena pracy

BI - Biuletyn Informacyjny

Biazet - Białostockie Zakłady Podzespołów Telewizyjnych

Unitra Biazet

CIA - (z ang. Central Intelligence Agency) Centralna

Agencja Wywiadowcza (w USA)

BOW - Białostocka Oficyna Wydawnicza

BUiAD IPN - Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów

Instytutu Pamięci Narodowej DH - Dom Handlowy

FPiU - Fabryka Przyrządów i Uchwytów (w Białymstoku)

FSC - Fabryka Samochodów Ciężarowych

FSO - Fabryka Samochodów Osobowych

FUW - Filia Uniwersytetu Warszawskiego

GL - Gwardia Ludowa

HiL - Huta im. Lenina

IBL - Instytut Badań Literackich

IBM - (z ang. International Business Machines Corporation)

koncern budowy maszyn matematycznych w USA, potocznie komputer firmy IBM IDEE - Institute for Democracy in Eastern Europe

IPPT PAN - Instytut Podstawowych Problemów Techniki Polskiej

Akademii Nauk

KC PZPR - Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii

Robotniczej

KGB - (z ros. Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti)

Komitet Bezpieczeństwa Państwowego

252

KIK

- Klub Inteligencji Katolickiej

KK

- Komisja Krajowa

KKK

- Krajowa Komisja Koordynacyjna

KKP

- Krajowa Komisja Porozumiewawcza

KKW

- Krajowa Komisja Wykonawcza

KOR

- Komitet Obrony Robotników

KOS

- Komitet Ocalenia ״Solidarności”

KPN

- Konfederacja Polski Niepodległej

KRH NSZZ ״S”

- Komisja Robotnicza Hutników Niezależnego

Samorządnego Związku Zawodowego ״Solidarność”

KS

- Komitet Strajkowy

KSS ״KOR”

- Komitet Samoobrony Społecznej ״KOR”

KUL

- Katolicki Uniwersytet Lubelski

KWK

- Kopalnia Węgla Kamiennego

KW MO

- Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej

KW PZPR

- Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii

Robotniczej

KZ

- Komisja Zakładowa, Komisja Założycielska, Komitet

Założycielski

KZR

- Konspiracyjny Zarząd Regionu

LDPN

- Liberalno-Demokratyczna Partia ״Niepodległość”

LO

- Liceum Ogólnokształcące

LWP

- Ludowe Wojsko Polskie

LZNS

- Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów

MCK

- Międzynarodowy Czerwony Krzyż

MKK

- Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny

MKS

- Międzyzakładowy Komitet Strajkowy

MKZ

- Międzyzakładowa Komisja Założycielska;

Międzyzakładowy Komitet Założycielski

MO

- Milicja Obywatelska

MPK

- Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne

MPO

- Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania

MPRE

- Miejskie Przedsiębiorstwo Robót Elektrycznych

MRKS

- Międzyzakładowy Robotniczy Komitet ״Solidarności”

MSW

- Ministerstwo Spraw Wewnętrznych

MZK

- Miejskie Zakłady Komunikacyjne

NOW

- Niezależna Oficyna Wydawnicza

NMP

- Najświętsza Maryja Panna

253

NSZZ ״S” - Niezależny Samorządny Związek Zawodowy

״Solidarność”

NSZZ RI ״S” - Niezależny Samorządny Związek Zawodowy

Rolników Indywidualnych ״Solidarność”

NZPS ״Podhale” - Nowotarskie Zakłady Przemysłu Skórzanego ״Podhale”

NZS - Niezależne Zrzeszenie Studentów

OBR - Ośrodek Badawczo-Rozwojowy

OBS - Ośrodek Badań Społecznych

OKO - Ogólnopolski Komitet Oporu

ORMO - Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej

OR PAN - Ośrodek Rozpowszechniania Polskiej Akademii Nauk

Pafawag (PFW) - Państwowa Fabryka Wagonów

PAN - Polska Akademia Nauk

PB - Politechnika Białostocka

PCW - polichlorek winylu

PKP - Polskie Koleje Państwowe

PKS - Państwowa Komunikacja Samochodowa

POLTEL - Centralna Wytwórnia Programów i Filmów

Telewizyjnych POM - Państwowy Ośrodek Maszynowy

PR - Polskie Radio

PRL - Polska Rzeczpospolita Ludowa

PRON - Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego

PSL - Polskie Stronnictwo Ludowe

PZL - Państwowe Zakłady Lotnicze

PZO - Polskie Zakłady Optyczne

PZPR - Polska Zjednoczona Partia Robotnicza

RFN - Republika Federalna Niemiec

RIS - Regionalny Informator ״Solidarności”

RKK - Regionalna Komisja Koordynacyjna

RKS - Regionalny Komitet Strajkowy

RKW - Regionalna Komisja Wykonawcza

RMG-65 - ręczny miotacz gazowy

RMKS - Regionalny Międzyzakładowy Komitet Strajkowy

RMP - Ruch Młodej Polski

ROPCiO - Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela

RWE - Radio Wolna Europa

״S” - ״Solidarność”

254

SB -

Służba Bezpieczeństwa

SFPP -

Społeczny Fundusz Pomocy Pracowniczej

SGGW -

Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego

SJ -

Towarzystwo Jezusowe (jezuici)

SKM -

Szybka Kolej Miejska (tylko w Trójmieście)

SKN -

Społeczny Komitet Nauki

SKS -

Studencki Komitet Solidarności

SN -

Sąd Najwyższy

SOWA -

Skarżyska Oficyna Wydawnicza

SPES -

Spółdzielnia Pracy Elektroniki Samochodowej

SSW -

sędzia Sądu Wojewódzkiego

״sw” -

״Solidarność Walcząca”

TKK -

Tymczasowa Komisja Koordynacyjna

TKR -

Tymczasowa Komisja Regionalna

TKRH -

Tymczasowa Komisja Robotnicza Hutników

TKW -

Tymczasowa Komisja Wykonawcza

TKZ -

Tymczasowa Komisja Zakładowa

TTKK ״S” -

Tymczasowa Tarnowska Komisja Koordynacyjna

״Solidarności”

TTKK ״S” RiCh -

Tymczasowa Tarnowska Komisja Koordynacyjna

״Solidarność” Robotników i Chłopów

TVP S.A. -

Telewizja Polska Spółka Akcyjna

TZR -

Tymczasowy Zarząd Regionu

UAM -

Uniwersytet im. Adama Mickiewicza

Uchwyty -

Fabryka Przyrządów i Uchwytów (w Białymstoku)

UG -

Uniwersytet Gdański

UJ -

Uniwersytet Jagielloński

UMCS -

Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej

UW -

Uniwersytet Warszawski

W-06 -

Wydział nr 06

W-36 -

Wydział nr 36

WAT -

Wojskowa Akademia Techniczna

WOZ -

Wydziałowa Organizacja Związkowa

WPK ״Tarnów” -

Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne

״Tarnów”

WRON -

Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego

WSK -

Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego PZL w Świdniku

WSP -

Wyższa Szkoła Pedagogiczna

255

WZD

- Walne Zgromadzenie Delegatów

ZB1

- Walcownia Zimna Blach

ZB2

- Walcownia Blach Karoseryjnych

ZBoWiD

- Związek Bojowników o Wolność i Demokrację

ZKS

- Zakładowy Komitet Strajkowy

ZM

- Zakłady Mechaniczne

ZNTK

- Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego

ZOMO

- Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej

ZPS ״Podhale”

- Zakłady Przemysłu Skórzanego ״Podhale”, zob. NZPS

ZR

- Zarząd Regionu

ZSL

- Zjednoczone Stronnictwo Ludowe

ZWUT

- Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych

INDEKS OSOBOWY*

BAŁHANOWSKI Władysław, płk 131 BAŁUKA Edmund (ur. 1933), jeden z przywódców strajków 1970 i 1971 w Szczecinie, w l. 1973-1981 i 1985­-1989 na emigracji (głównie we Fran­cji), w 1981 założył Polską Socjali­styczną Partię Pracy, od 1989 w NSZZ ״Solidarność ’80” 133 BARAN Eugeniusz 189 BARAN Józef (ur. 1954), absolwent Akademii Ekonomicznej, rzecznik krakowskiego SKS (1977-1978), od jesieni 1978 w składzie Komitetu Sa­moobrony Chłopskiej Ziemi Rze­szowskiej, w 1981 pracownik Ośrod­ka Prac Społeczno-Zawodowych ZR NSZZ ״S” Małopolska, w stanie wo­jennym działacz struktur podziem­nych i redaktor podziemnego pisma ״Solidarność Zwycięży” (1982­-1983), od 1985 na emigracji wNor- wegii 146 BARAN Leon (ur. 1933), ks., wikariusz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Bieńczycach 160 BARAŃSKI Janusz (ur. 1948), z zawodu poligraf, pracownik Wojewódzkiego Urzędu Statystycznego w Kielcach 74, 76 BARTCZAK Jan 81 BARTKIEWICZ Zofia 78 BARTMIŃSKI Jan 23

ABLEWICZ Jerzy (1919-1990), bp tar­nowski, od 1987 abp, w stanie wo­jennym zaangażowany w pomoc ״S”, wizytował m.in. obozy dla interno­wanych 129, 130, 146 ABRAMCZYK Marian 136 ADAMCZYK Lech 16-20, 244 AFENDA Stanisław 16, 19 ALBRECHT Ginter 29 Alinka (koleżanka z celi więziennej An­ny Stawickiej-Kołakowskiej) 214 AMBROZIK Adolf (ur. 1939), frezer, pracownik tarnowskiego ״Tamelu”, członek tamtejszego KZ ״S”, od VII 1981 członek ZR NSZZ ״S” Mało­polska, pracownik Delegatury w Tar­nowie 132 Andrzej, ״Krasnal” 127 ANDRZEJEWSKI Janusz 39 ANDRZEJEWSKI Jerzy, gen., komen­dant wojewódzki MO w Gdańsku 28, 29, 31

ANTOLAK Antoni (ur. 1939), nauczy­ciel i założyciel ״S” w Zespole Szkół Mechanicznych w Nowym Targu 221, 223, 224 ANTONIUK Stanisław 179 AUGUSTYNIAK Ryszard 34, 175, 179, 180

BAHR Andrzej 143 BAŁANDYNOWICZ Wojciech 93, 95, 96

* Informacje biograficzne zawarte w indeksie dotyczą głównie lat 1980-1989. Drukiem wytłuszczonym wyróżniono strony, na których zostały zamieszczone biogramy autorów relacji.

257

ny Śląsk NSZZ ״S”, po 13 XII 1981 ukrywał się, jeden z organizatorów protestów na Dolnym Śląsku 31 VIII 1982; aresztowany w XI 1982, ska­zany na 4 lata więzienia, zwolniony w VII 1984 17-19, 247 BERDYS Ryszard, ״Polański”, mjr 28 BERGER, por. 11, 12 BERLIŃSKI Marek 239 BESZTA-BOROWSKI Jan, przewodni­czący Zarządu Wojewódzkiego NSZZ RI ״S” w Białymstoku, dwu­krotnie internowany (13-24 XII 1981 i 11 IX-18 XI 1982), uczestnik gło­dówki przeciw delegalizacji ״S” w obozie internowania w Mielęcinie 173

BIELAŃSKI Jan (ur. 1939), ks., wikary parafii Matki Bożej Królowej Polski w Bieńczycach 160 BIELAŃSKI Janusz (ur. 1939), ks., wi­kary parafii Matki Bożej Królowej Polski w Bieńczycach 160, 161, 165 BIELAŃSKI Roman 45 BIELECKI Czesław (Sławek), architekt, w l. 70. związany z opozycją demo­kratyczną, w 1982 założył wydaw­nictwo CDN, autor licznych publi­kacji w prasie podziemnej, często sygnowanych Maciej Poleski 119, 120, 126, 127 BIGOS Rozalia 221, 223 BIKONT Anna 101 BLAJERSKI Włodzimierz (ur. 1950), w 1981 członek Prezydium ZR Środ­kowo-Wschodniego NSZZ ״S” i Komisji Praworządności przy ZR, aresztowany za kierowanie TZR w l. 1983-1984, w 1991 zrehabilitowa­ny 81, 83, 85, 88, 89 BLICHARZ Stanisław 91 BŁASZKIEWICZ Tadeusz, bp. 26

BARTMIŃSKI Jerzy Andrzej (ur. 1939), we IX 1980 współzałożyciel NSZZ ״S” w UMCS i pierwszy przewodni­czący jego Komisji Zakładowej, od V 1981 członek Prezydium ZR Środ­kowo-Wschodniego NSZZ ״S”, w 1981 inicjator Ruchu Solidarność Rodzin, internowany 13 XII 1981, członek niejawnej Społecznej Komi­sji Nauki Solidarności (1983-1989), w 1988 członek Grupy Roboczej ds. Relegalizacji NSZZ ״S” w UMCS, w 1989 współzałożyciel i działacz Ko­mitetu Obywatelskiego na Lubelsz- czyźnie 21, 81 BARTMIŃSKI Stanisław, ks. 21-26 ״Basiura” (więźniarka z celi Anny Sta- wickiej-Kołakowskiej) 214 BASZYŃSKI Tadeusz 55 BAZYDŁO Janusz 8, 10, 15 BEBEK Piotr 186 BEDNARCZYK Eugeniusz 144 BEDNARCZYK Piotr (ur. 1914), bp, fi­lozof i teolog, 1968-1990 wikariusz generalny diecezji tarnowskiej, pre­pozyt Kapituły Katedralnej Tarnow­skiej, od 1990 na emeryturze 129, 142

BEDNARSKI Kazimierz (ur. 1945), mistrz ślusarski, przewodniczący Komite­tu Zakładowego NSZZ ״S” w Za­kładach Szlifierek im. J. Strzelczyka; członek Prezydium, a następnie wi­ceprzewodniczący ZR Ziemi Łódz­kiej NSZZ ״S”, internowany 13 XII 1981; po zwolnieniu z internowania działał w podziemnych strukturach łódzkiej ״S” 206 BEDNARZ Adam 144 BEDNARZ Michał 130 BEDNARZ Piotr (ur. 1949), ślusarz, od 1981 wiceprzewodniczący ZR Dol-

258

BOROWSKA Danuta, pracownik ZR NSZZ ״S” w Białymstoku 32 BOROWSKI Adam 42-51, 94, 123, 227 BOROWSKI Tadeusz 181 BORUCKA Hanna 9, 10, 15 BORUSEWICZ Bogdan (ur. 1949), w 1978 współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych na Wy­brzeżu, w VIII 1980 współorganiza­tor strajku w Stoczni Gdańskiej, od II 1980 jeden z liderów RKK NSZZ ״S” Region Gdańsk 29, 109 BORYS Henryk 34 BORZUCHOWSKA Agnieszka 177 BORZUCHOWSKI Janusz 175 BRZEZIŃSKI Kazimierz 235, 236 BRZOZOWSKI, ks. 23, 24 BRZOZOWSKI Piotr 52-58 BUJAK Zbigniew (ur. 1954), od IX 1980 przewodniczący MKZ NSZZ ״S” Mazowsze, od 1981 przewodniczą­cy ZR NSZZ ״S” Mazowsze, od 1981 członek prezydiów KK i KKP NSZZ ״S”, od XII 1981 ukrywał się, dzia­łacz podziemnej ״S”, od 1982 prze­wodniczący RKW NSZZ ״S” Ma­zowsze, od IV 1982 członek TKK NSZZ ״S” 36, 46, 48, 66, 94, 95, 102, 114, 179, 180, 205, 230 BUJAKOWSKI Andrzej 64 BUKOWCZYK Adam 154, 155, 201, 203 BUKOWSKI Ryszard 111 BULSKA Zofia 143 BULSKI Andrzej 144 BUREK Krzysztof, przed stanem wojen­nym rzecznik prasowy ZR Białystok NSZZ ״S”, redaktor naczelny Biule­tynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok, w stanie wojen­nym ukrywał się, aresztowany 17 I 1983 w Warszawie 33-37, 41, 170­-172,174

BŁAŻEJEWSKI Wiesław 144, 147 BODZIONY Stanisław (ur. 1937), prze­wodniczący Koła NSZZ RI ״S” w Podegrodziu k. Łącka, 13 XII 1981 internowany 195 BOGDANOWICZ Jan, działacz ״S” w FPiU w Białymstoku 178 BOGDANOWICZ Stanisław, ks. 27-31, 212, 213, 216 BOGUMIŁ Jerzy 45 BOGUSKI Dariusz 32-41, 101, 117, 166, 173, 174, 176, 177 BOGUSZ Irena, aresztowana 11 VIII 1982, zwolniona z aresztu w III 1983 177 BOGUSZ, oficer SB 11 BONDARYK Krzysztof, działacz NZS i KPN, aresztowany w tzw. sprawie studenckiej, zwolniony z aresztu ze względu na zły stan zdrowia, uniknął wyroku skazującego dzięki amnestii 35

BONDOS Alfred, przed 13 XII 1981 czło­nek KZ NSZZ ״S” w WSK, działacz podziemnej KZ tamże, współorga­nizator Radia ״Solidarność” w Świd­niku 78, 79, 81, 83, 89, 91 BOŃCZAK-KUCHARCZYK Ewa, re­daktor Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok 175 BORENSTEIN Bogdan, przed 13 XII 1981 przewodniczący NSZZ ״S” Kie­rowców Transportu Prywatnego w Białymstoku 33 BORKOWSKI Wojciech 46 BOROWICZ Maria 224 BOROWICZ Władysław 224 BOROWIEC, ks. 133 BOROWIEC Edmund (ur. 1933), robot­nik Zakładów Metalowych ״Me- sko” w Skarżysku-Kamiennej, czło­nek KZ NSZZ ״S” w ״Mesko”, in­ternowany w XII 1981 136

259

i Armatury Przemysłowej ״Chemar” w Kielcach 74, 75 CIESIELSKI Jan (ur. 1949), pracownik kontroli technicznej w HiL, w 1980 oddelegowany do pracy w KRH NSZZ ״S”, w 1981 szef sekcji płacy i pracy KRH w HiL, uczestnik straj­ku w hucie 13-16 XII 1981, członek podziemnej RKW Małopolska NSZZ ״S”, ujawnił się w IV 1983 159, 160, 229, 232 CIOSEK Stanisław (ur. 1939), członek KC PZPR (II 1980-VII 1981), poseł na Sejm (III 1972-VIII 1985), minister - członek RM ds. współpracy ze związ­kami zawodowymi (XI 1980- XI 1985) 235

CISZEWSKI Andrzej, student FUW w Białymstoku, członek NZS, areszto­wany 11 II 1982 i skazany za działal­ność w stanie wojennym, skazany 14 III 1983 na rok więzienia w zawie­szeniu na 3 lata 37, 38 CIUREJ Tadeusz 146 CYGAN Mieczysław, gen. 31 CZAJKOWSKI Sławomir 240 CZECH Wojciech 76 CZECHAK Waldemar 5 II 1982 usiłował podpalić budynek Komisariatu MO przy ul. Antoniukowskiej, a 21 II 1982 - Woj skową Centralę Handlową przy ul. Lenina w Białymstoku, areszto­wany w VII 1982 (w więzieniu dotkli­wie pobity), zwolniony z aresztu wy­rokiem sądu 18 XI 1983 32, 41 CZENCZEK, ks. 114 CZERNYSZEWICZ Edward 60 CZOGAŁA Jan, inż. 79, 91 CZUBA Józef 145 CZYŻ Maria 165

CZYŻOWSKA Maria, pielęgniarka w szpitalu w Rabce 224

BURY Stanisław 60 BUTWIŁOWSKI Marek, członek NZS FUW w Białymstoku, drukarz 35 BUZEK Jerzy, ״Karol” 67

CENCKIEWICZ Sławomir 31, 219 CHMIEL Tadeusz 22 CHMIELECKA Małgorzata 210, 213 CHMIELOWSKA Janina Jadwiga 59-72 CHMIELOWSKI Jan 210 CHOCHOŁA Jan 144 CHOJNACKI Adolf (1932-2000), ks., opiekun środowisk niepodległo­ściowych i kombatanckich, w l. 80. duszpasterz ״S” (odprawiał słynne msze św. w kościele bieżanowskim, a później we wsi Juszczyn k. Mako­wa Podhalańskiego), organizator i duchowy opiekun ogólnopolskiej głodówki w kościele Narodzenia NMP (II-VIII 1985), szykanowany przez SB, która dokonała na niego nieudanego zamachu 133, 148 CHOJNACKI Eryk (ur. 1962), w 1981 uczeń IV klasy LO im. C.K. Norwida w Kielcach 74-76 CHOJNOWSKI Jan 39 CHOMA-JUSIŃSKA Małgorzata 58, 92 CHOROMAŃSKA Ewa 46 CHUCHROWSKI Marian 143, 145 CHWALIBÓG Andrzej, architekt, aresz­towany 28 IV 1982 za udział w dzia­łalności konspiracyjnej i przechowy­wanie nielegalnych wydawnictw (konsekwentnie odmawiał składania zeznań i nie przyznał się do winy), 14 III 1983 uniewinniony 37, 175 CICHOŃSKI Stanisław 189 CICHORACKI Piotr 20, 251 ״Cichy”, działacz podziemia 38 CICHY Zbigniew, inż. elektryk, pracow­nik Zakładu Urządzeń Chemicznych

260

wie, członek KZ ״S” krakowskiego Oddziału PAN, w 1981 członek re­dakcji ״Głosu PAN-u” 227 DRWAL Radosław Łukasz, jeden z twór­ców NSZZ ״S” w UMCS oraz eks­pert ZR Środkowo-Wschodniego NSZZ ״S”, w stanie wojennym in­ternowany, po zwolnieniu z interno­wania prowadził działalność pod­ziemną, w 1988 w składzie Grupy Roboczej ds. Relegalizacji NSZZ ״S” w UMCS, a w 1989 - Komitetu Oby­watelskiego NSZZ ״S” na Lubelsz- czyźnie 55, 57 DRZAZGOWSKI Tadeusz, ״Morda” 69 DUBANIEWICZ Marek, aresztowany 28 IV 1982 36 DUBIELECKI Zdzisław 95 DUBRAWSKI Tomasz 35 DUDA Roman 245, 249 DUDEK Edward (ur. 1931), inż. specja­lista BHP, członek KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tarnowie 129, 131, 141 DUDZIC Marek 162 DUSKA Joanna z d. Birczyńska 226 DUSZAK Zbigniew, pracownik dydak­tyczno-naukowy Politechniki Świę­tokrzyskiej w Kielcach 74 DUTKIEWICZ Marek 122 DWORNICZAK Mieczysław 153 DYLĄG Stanisław 159 DZIEDZIC Józef 158, 162 DZIERŻEK Stefan (ur. 1913), ks., aresz­towany za wystawienie na Boże Narodzenie 1981 w kaliskim koście­le żłóbka wyrażającego protest prze­ciwko stanowi wojennemu i skaza­ny na 1 rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, w V 1983 skazany przez kolegium ds. wykroczeń i osadzo­ny na miesiąc w zakładzie karnym w Strzelinie 191

DANIEL Wojciech 164, 166, 167 DANILECKI Tomasz 41, 181 DĄBEK Paweł 57 DĘBSKI Wojciech 76 DŁUŻNIEWSKI Jerzy, ״Jawor” (1945­-1995), mistrz tkacki w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. J. Mar­chlewskiego w Łodzi, przewodni­czący KZ NSZZ ״S” tamże (1980­-1981); członek kierownictwa kra­jowej sekcji ״S” przemysłu lekkie­go, po 13 XII 1981 poszukiwany przez SB ukrywał się, aresztowany 20 II 1982, wyrokiem Sądu Wojsko­wego Pomorskiego Okręgu Woj­skowego w Bydgoszczy skazany w trybie doraźnym na 3 lata więzienia, amnestionowany w VII 1983, dzia­łał w podziemnej ״S”, członek KKK (jedyny przedstawiciel Łodzi), w 1989 poseł na Sejm 151, 153, 157, 199, 200, 206, 207 DMITRUK Ewa, działaczka NZS FUW w Białymstoku, aresztowana 9 II 1982 38

DOBRACZYŃSKI Jan (1910-1994), pi­sarz, wiceprezes Rady Naczelnej ZBoWiD (XI 1980-III 1990), prze­wodniczący komisji inicjującej utwo­rzenie Tymczasowej Rady Krajowej PRON (IX-XII 1982), przewodniczą­cy Tymczasowej Rady Krajowej PRON (XII 1982-V 1983), przewod­niczący Rady Krajowej PRON (V 1983-XI 1989) 247 DOBRECKI Krzysztof 238, 240 DOBROWOLSKI Jerzy 102 DOBRZYŃSKI Witold 87 DODZIUK Anna 205 DOMAGAŁA Ryszard 159 DRABIK Wanda (ur. 1944), pracownik Zakładu Etnografii PAN w Krako-

261

FRANCZYK Marceli, rolnik, przewod­niczący NSZZ RI ״S” w Łącku, dzia­łacz struktur podziemnych rolniczej ״S” 195

FRANKOWSKI Edward (ur. 1937), ks., w 1980 przywiózł do Gdańska de­klarację założycielską wolnego związku zawodowego pracowników Huty Stalowa Wola; wspierał straj­kujących w 1980 i 1981, po wprowa­dzeniu stanu wojennego powołał Radę Charytatywną (pomoc dla więźniów i internowanych), od 1989 bp 114

FRASYNIUK Władysław (ur. 1954), w IX 1980 członek Prezydium, a od III 1981 przewodniczący MKZ NSZZ ״S” Wrocław, od VI 1981 przewod­niczący ZR Dolny Śląsk NSZZ ״S”, członek KKP NSZZ ״S”, od X 1981 członek Prezydium KK NSZZ ״S”, od XII 1981 ukrywał się, działacz podziemnej ״S”, przywódca RKS NSZZ ״S” Dolny Śląsk, od IV 1982 członek TKK NSZZ ״S”, aresztowa­ny w X 1982, zwolniony w VII 1984 17-20, 36, 48, 230, 233, 242-245, 247, 248

FRIEDMAN Milton 49 FRYC Grażyna 194 FRYŹLEWICZ 223 FRYŹLEWICZ Katarzyna 223 FUGIEL Kazimierz (ur. 1941), od 1960 pracownik HiL, organizator strajku w Zakładzie Mechanicznym HiL w VIII 1980 (pod hasłem solidarności z 21 postulatami gdańskich stocz­niowców), przewodniczący Komisji Wydziałowej NSZZ ״S” w Zakładzie Mechanicznym HiL, uczestnik straj­ku 14-15 XII 1981, internowany la­tem 1982, działacz podziemnych

EDELMAN Marek (ur. 1919), lekarz, z-ca komendanta Żydowskiej Organiza­cji Bojowej podczas powstania w getcie warszawskim w 1943; od 1980 członek NSZZ ״S”, w 1981 członek ZR Ziemia Łódzka NSZZ ״S”, po wprowadzeniu stanu wojennego internowany; współpracownik ״Ty- godnika Mazowsze” 205 Ela (kolporterka bibuły) 126

FEDOROWICZ Andrzej 37 FERCZYK Zbigniew (ur. 1925), pracow­nik HiL, w 1980 założyciel, a następ­nie przewodniczący ״S” w Dyrekcji Inwestycji, uczestnik strajku w hu­cie 13-15 XII 1981, po którym zo­stał aresztowany; inicjator powoła­nia Duszpasterstwa Hutników, dzia­łacz struktur podziemnych - SFPP, od 1988 w jawnych strukturach ״S” 169

FIGIEL Tadeusz (ur. 1942), inż. elektro­technik, pracownik NZPS ״Podha- le”, współzałożyciel ״S” w NZPS ״Podhale” w Nowym Sączu, prze­wodniczący Komisji Rewizyjnej NSZZ ״S” NZPS ״Podhale”, inter­nowany 13 XII 1981 220, 221 FILIPOWICZ Mirosław 18 FISZBACH Tadeusz (ur. 1935), I sekre­tarz KW PZPR w Gdańsku (V 1975- -I 1982), poseł na Sejm (III 1976- -VIII 1985) 29 FRANCZYK Jan Leszek (ur. 1956), w 1979 współzałożyciel Chrześcijań­skiej Wspólnoty Ludzi Pracy w No­wej Hucie, i podziemnego Wydaw­nictwa ״Krzyża Nowohuckiego”, naczelny redaktor miesięcznika ״Krzyż Nowohucki”, do VII 1982 internowany w Załężu 163

262

świętokrzyskiej, współpracownik Komisji Interwencji i Praworządno­ści ״S” (1986-1989) 138, 139 GAWLIK Stanisława 73-76, 139 GĄSAK Bogusław 87 GĄSIOROWSKI Stanisław 231 GĄSOWSKA Krystyna 165 GDOWSKI Kazimierz 146 GIBADŁO Bronisław 221 GIEDROYC Jerzy 233, 234 GIEMZA Monika 97, 102, 107 GIERŁOWSKI Tadeusz 240 GIL Mieczysław (ur. 1944), współorga­nizator strajku w HiL VIII 1980, prze­wodniczący KRH NSZZ ״S”, wice­przewodniczący, a od III 1981 prze­wodniczący MKZ NSZZ ״S” Regio­nu Małopolska, członek KKP, po 13 XII 1981 przewodniczący KS HiL, w podziemiu, aresztowany 13 I 1982, skazany na 4 lata więzienia, zwol­niony w XI 1983, wyrzucony z pra­cy, współpracownik podziemnych władz ״S” 160, 161, 229 GIRSZTUN Stefan, ks. 178 GISZTAROWICZ Jerzy, ks. 172 GIZBERT-STUDNICKI Tomasz 165 GŁĘBOCKI Robert 248 GŁOMB Krzysztof 137 GŁOWA Aleksander, por. 216 GŁOWACKI Ryszard 111 GŁÓDŹ Leszek Sławoj (ur. 1945), ks., od 1991 bp polowy WP 175, 177 GNIAZDOWSKI Paweł 150 GOCŁAWSKI Ryszard 32 GOŁĄB Zbigniew 52 GOŁĄBKOWIE 178 GOŁĘBIOWSKI Bogusław 45 GONCERZ Adam, wiceprzewodniczący KZ NSZZ ״S” w Kombinacie Bu­downictwa Ogólnego w Sosnowcu i przewodniczący Międzyzakłado-

struktur ״S”, represjonowany przez SB, organizator strajku w HiL w IV- -V i VIII 1988, w 1989 członek KRH NSZZ ״S” 163

GACEK Kazimierz, drukował w Wojni­czu pierwsze dziesięć numerów podziemnego dwutygodnika ״Tar- nina” 143 GAJEWSKI Marek, student FUW w Białymstoku, członek NZS, drukarz 37

GAJOSZ 78 GALANTY Jerzy 112 GALOS Adam 249 GAMPEL Grzegorz 47 GANCARCZYK Antoni, rolnik z Ja­strzębia, skarbnik Rady Wojewódz­kiej NSZZ RI ״S” w Nowym Sączu 194

GARBIEC Eugeniusz, do 19 XII 1981 wojewoda lubelski 86 GARSTKA Antoni, pracownik admini­stracyjny Politechniki Swiętokrzy- skiej w Kielcach 74 GASIK Stanisław 117 GAWEŁ Stanisław, członek KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tarnowie, od V 1982 współzałożyciel i członek taj­nej TTKK ״S” (od II 1983 TTKK ״S” RiCh), organizator strajku w ZM ״Tarnów” 13 V 1982, aresztowany w VIII 1983 pod zarzutem kontynu­owania działalności związkowej 141, 143-145, 147 GAWLIK Ryszard (1946-1999), pracow­nik dydaktyczno-naukowy Instytu­tu Fizyki WSP w Kielcach, członek NSZZ ״S” w WSP (1980-1981), dzia­łacz podziemnych struktur ״S” Re­gionu Świętokrzyskiego, współ­twórca pierwszego KOS-a edycji

263

GRUSZCZYŃSKI Marian 18 GRZEGORCZYK Antoni 78 GRZEGORCZYK, ppłk 84, 86 Grzegorz (drukarz) 122 GRZELAK Janusz 248 GRZYB Jerzy (ur. 1942), przewodniczą­cy KZ NSZZ ״S” w PKS w Nowym Sączu, po 13 XII 1981 internowany, działacz podziemnych struktur ״S”, po 1989 ponownie wybrany na prze­wodniczącego KZ NSZZ ״S” PKS 190

GRZYBOWSKI Andrzej, kmdr ppor. 216 GULBINOWICZ Henryk (ur. 1928), bp, od 1976 abp metropolita wrocław­ski, od 1985 kard. 16, 233, 244 GUT Stanisław (ur. 1942), nauczyciel, z- ca dyrektora Szkoły Podstawowej nr 1 w Nowym Targu, współpracow­nik ״S” 223 GUZY Jarosław (ur. 1955), organizator NZS w UJ, członek Komisji Uczel­nianej NZS, od 1981 w składzie Ogólnopolskiego Komitetu Założy­cielskiego NZS, a następnie prze­wodniczący KKK NZS, internowa­ny (13 XII 1981- 23 XII 1982) 182 GWIAZDA (funkcjonariusz SB) 53, 55 GWIAZDA Andrzej (ur. 1935), inż., w 1978 członek-założyciel Wolnych Związków Zawodowych na Wy­brzeżu, w 1980 członek Prezydium MKS w Stoczni Gdańskiej, w 1981 członek ZR Gdańskiego i KK NSZZ ״S”, internowany 13 XII 1981, aresz­towany od 23 XII 1982, zwolniony na mocy amnestii w 1984 133, 148 GZIK Jerzy 154, 156, 157

HACZEWSKA vel MIELNIK Genowe­fa 80, 84, 87, 88, 91, 92 Halina (siostra Stanisławy Gawlik) 74

wej Komisji Koordynacyjnej w So­snowcu 61, 63 GONTARZ Henryk 77-92 GORAJSKI Roman 240 GORCYUSZ 24

GORLICH Krzysztof (ur. 1950), oceano­graf, pracownik naukowy Instytutu Nauk Geologicznych, członek MKZ NSZZ ״S” Małopolska (1980-1981), przewodniczący Komisji Rewizyjnej Regionu Małopolska NSZZ ״S”, w 1981 przewodniczący Rady Ochro­ny Środowiska NSZZ ״S”, interno­wany 13 XII 1981 w Wiśniczu, po zwolnieniu z internowania działacz podziemnej ״S” (1982-1984) 227, 229-231, 234 GORZELANY Józef (ur. 1916), ks., pro­boszcz parafii w Bieńczycach (1966­-1984), budowniczy kościoła pw. Matki Bożej Królowej Polski (1967­-1977), współzałożyciel Hospicjum św. Łazarza 160, 165 GOSIEWSKI Krzysztof 67 GOSTKOWSKA 65 GÓRECKI Wiesław, ״Maurycy” 94, 106 GÓRNICKI Wiesław, mjr, doradca i współpracownik gen. Wojciecha Ja­ruzelskiego (1981-1990) 46 GÓRSKI Mieczysław (ur. 1954), tech- nik-elektromonter, skazany na 3 lata więzienia 191 GRABOWSKI Witold (ur. 1948), pra­cownik Zakładu Remontowego AM we Wrocławiu, w l. 80. działacz NSZZ ״S”, internowany w Nysie i Grodkowie 16 GRADZIŃSKI Ryszard 230, 231 GRĄCKI Jaromir 234 GREFFING Zdzisław 185 GRELAK Adam 158 GRUSZCZYŃSKI Michał 93-97

264

Irenka (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 217 IWANECZKO Dariusz 26, 116 Iwona (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 217 Iza (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 217 IZGARSZEW Anna 106 IZGARSZEW Ewa 98 IZGARSZEW Piotr 98-109, 126

JABŁOŃSKI Tomasz 18 Jacek 105

JACZYŃSKI Grzegorz, 101, 103, 104 JADCZAK Danuta 47 JAKUBCZYK Władysław 136 JAKUBOWSKI Kazimierz 170, 171 JAMROZ Józef 142 JAMROZOWIE 146 JAN PAWEŁ II 25, 105, 146, 175, 178, 223, 224, 234; zob. też WOJTYŁA Karol JANCARZ Kazimierz (1947-1993), ks., duszpasterz ludzi pracy, działacz społeczny, od 1978 wikary parafii św. Maksymiliana Kolbego w Mistrze- jowicach, duszpasterz nowohuckiej ״S”, od 1982 organizator czwartko­wych mszy św. za Ojczyznę, współ­twórca Chrześcijańskiego Uniwer­sytetu Robotniczego im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego (1983-1987) 133, 169

JANISZEWSKI Andrzej (ur. 1953), po­lonista, nauczyciel w Zespole Szkół Rolniczych (ZSR), przewodniczący KZ NSZZ ״S” w ZSR, członek kole­gium redakcyjnego ״Solidarności Podhala” 222 Janka (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 214 JANKOWSKI Henryk (ur. 1936), ks., proboszcz parafii św. Brygidy w

HANDZLIK Stanisław (ur. 1943), od 1981 wiceprzewodniczący KRH NSZZ ״S” w HiL, współorganizator i przywódca strajku 13 XII 1981, ukrywał się, współzałożyciel pod­ziemnej RKW NSZZ ״S” Małopol­ska, utworzonej 20 I 1982 159, 161, 164, 165, 191, 229, 230, 232 HARDEK Władysław (ur. 1945), tech­nik budowy maszyn, od 1980 prze­wodniczący KRH NSZZ ״S” w HiL, członek MKZ Małopolska NSZZ ״S”, od 1981 w ZR Małopolska NSZZ ״S”, 13-15 XII 1981 członek KS HiL, następnie w podziemiu, od 20 I 1982 członek RKW NSZZ ״S” Małopolska, od 22 IV 1982 w TKK NSZZ ״S”, aresztowany przez SB 13 VIII 1983 w Pile, w wystąpieniu w TV potępił podziemną działalność ״S” i został zwolniony, we IX 1983 wrócił na krótko do pracy w HiL, nadal szantażowany i zmuszany do współpracy z SB, od 1987 na emi­gracji w Niemczech 164, 229-232 HARKIEWICZ Władysław, drukarz, działacz ARO 35 HAYEK Friedrich August von 49 HELLER Michał 49 HEMPEL Jan 157 HERMAN Włodzimierz 136 HERNAS Czesław 249 HOCHENDORF Adam 152 HOŁUSZKO Marek 46 HORODEŃSCY 177, 180, 181 HOSCIŁO Jan 171 HRYNIEWICZ Jan, ks. 91

ICKIEWICZ Jerzy, pracownik PB, w 1990 członek ZR Białystok NSZZ ״S” 175

ILKIEWICZ Wiktor 94, 96

265

74, 78, 111, 125, 129, 149, 171, 198, 209, 210, 221, 247 JASTRZĘBOWSKI Jerzy 94 JASZCZUK Mirosław 96 JAŚKIEWICZ-OBYDZIŃSKA Teresa 234

JAWORSKA Bogumiła 165 JAWORSKI Czesław 96 JEGLIŃSKA Magda 13 JEGLIŃSKI Piotr (ur. 1951), na począt­ku l. 70. studiował historię na KUL, od 1974 na emigracji we Francji, współpracownik lubelskich ״Spo- tkań”, organizator pomocy dla pol­skiej opozycji, redaktor ״Editions- Spotkania” w Paryżu 8-10, 12, 13, 228

JEZIERSKI Jerzy 141 JĘDRYCHOWSKI Marek 76 JODŁOWSKI Czesław 221 JOHNSON Paul 49

JÓŹWIAKOWSKI Andrzej, lekarz, przed 13 XII 1981 członek Komisji Ochrony Zdrowia i Opieki Społecz­nej przy ZR Środkowo-Wschodnie­go NSZZ ״S” i przewodniczący KZ NSZZ ״S” w AM w Lublinie 81 JURCZAK Stefan (ur. 1938), technik- mechanik, pracownik HiL - Zakładu Przetwórstwa Hutniczego (ZPH) w Bochni, od 1980 przewodniczący KZ NSZZ ״S” w ZPH, wiceprzewodni­czący KRH NSZZ ״S” HiL i wice­przewodniczący ZR NSZZ ״S” Re­gionu Małopolska, członek KK, po 13 XII 1981 internowany, po zwol­nieniu z internowania działacz struk­tur podziemnych, od 1983 członek TKK NSZZ ״S”, aresztowany (II- -VIII 1984), zwolniony z pracy, czło­nek KKW NSZZ ״S” i przewodni­czący RKS Małopolska 132, 133, 147

Gdańsku, w 1980 kapelan ״S”, w 1984 organizator I Pielgrzymki Świa­ta Pracy na Jasną Górę 28 JANKOWSKI Maciej (ur. 1946), czło­nek NSZZ ״S”, po 13 XII 1981 inter­nowany, sygnatariusz powołanego w 1984 Komitetu Obywatelskiego Przeciw Przemocy 94, 96, 109 JANKOWSKI Michał 124 JANKOWSKI Ryszard (ur. 1955), za­trudniony w Pracowniach Konser­wacji Zabytków w Lublinie, od 1980 członek NSZZ ״S”, wiceprzewodni­czący ZR Środkowo-Wschodniego NSZZ ״S” (1981 i 1989-1992), w 1984 członek TZR Środkowo-Wschod­niego 81 JANOWSKI Gabriel 195 JARECKI Józef (ur. 1951), technolog, pracownik ZNTK w Nowym Sączu, członek MKZ Regionu Małopolska NSZZ ״S”, w 1981 wybrany na prze­wodniczącego Rady Pracowniczej w ZNTK, aresztowany w II 1982, 6 V 1982 wyrokiem Sądu Wojsko­wego w Krakowie skazany na 4 lata więzienia za kontynuowanie dzia­łalności związkowej, zwolniony w II 1983, wyrzucony z pracy, w 1991 ponownie przyjęty do ZNTK 190, 192

JARUGA Agnieszka 152 JARUZELSKI Wojciech (ur. 1923), gen. armii, członek KC PZPR (VI 1964- -VII 1989), członek Biura Politycz­nego KC PZPR (XII 1971-VII 1989), I sekretarz KC PZPR (X 1981-VII 1989), poseł na Sejm (IV 1961-VI 1989), minister obrony narodowej (IV 1968-XI 1983), prezes RM (II 1981-XI 1985), przewodniczący WRON (XII 1981-VII 1983) 8, 46,

266

KELSEN Hans 49 KELUS Jan Krzysztof 106 KERSTEN Krystyna 154 KĘPSKI Józef 79, 80 KIEŁTUCKI Zbigniew (ur. 1952) dzia­łacz podziemnych struktur ״S” 158, 159

KIEPURSKI Andrzej 117-127 KIJAK Zbigniew 138 KIJANKA 111, 112 KISIEL Edward, bp 177 KISIELEWSKI Stefan 187 KISZA Andrzej 18 KITA Elżbieta 76 KLEJ Kazimierz, ks. 177 KLESZCZEWSKI Tomasz, działacz NZS FUW w Białymstoku, areszto­wany 9 II 1982, w III 1983 skazany na 6 miesięcy więzienia 38 KLIMKOWSKI Marceli 56 KLIMOWICZ Maria 22 KLIMOWICZ Mieczysław 250 KLINCEWICZ Teodor (1955-1991) w 1981 wiceprzewodniczący KKK NZS, od III 1982 szef Grup Oporu ״Solidarni”, organizator Grup Spe­cjalnych, w 1983 aresztowany, od IV 1985 współwydawca pisma ״Ku- rier Mazowsza”, od 1989 odpowie­dzialny za poligrafię w Regionie Ma­zowsze NSZZ ״S” 94, 104, 107, 108 KLONOWSKI, por., funkcjonariusz SB 248, 250 KŁOCZOWSKI Jerzy 9 KŁYS Jacek 150 KŁYŻ Wojciech 111, 112 KMICIK Marek 109 KNYSOK Anna, poseł OKP (1989­-1991) 68 KOGUT Marian 143, 145 KOŁODZIEJ Emil, członek KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tarnowie, or-

IUSIS Zbigniew 49 JUZWENKO Adolf 250

KABAT Andrzej 182, 186-188 KACZMAREK Lech (1909-1984), bp gdański, wspierał dążenia robotni­ków podczas strajków w VIII 1980 27-29, 31 KACZMARSKI Jacek 219 KALENCIK Stanisław 221 KALICIŃSKI Andrzej, lekarz kardiolog, żołnierz AK, senator I kadencji z ra­mienia Komitetu Obywatelskiego Ziemi Białostockiej 181 KALITA Stanisław 145 KALSKI Władysław 131, 220, 221 KAŁYNIUK Roman 189 KAMIŃSKA Kazimiera 106 KAMIŃSKI Marek 110-116 KANIA Aleksander, pracownik dydak­tyczno-naukowy Politechniki Swię- tokrzyskiej w Kielcach 73 KAPRAL Bogdan 76 KARAŚ Anna (ur. 1925), polonistka, pracownik Zakładu Słownika Polsz­czyzny XVI w. w Instytucie Badań Literackich PAN w Krakowie 226, 232

KARAŚ Mieczysław 226 KARBOWNIK Jerzy (ur. 1951), ks., pro­boszcz parafii Matki Bożej Ostro­bramskiej w Skarżysku-Kamiennej 137, 138 KARKOWSKI Kazimierz 18 KARPIŃSKI Janusz 81 KARUK Edmund, ks. 133 KARWOWSKI Adam 100 KARYŚ Andrzej 75 KASPRZYK Daniel 144 KASZUBOWSKI Dariusz 210 Kazio 124

KAŹMIERCZYK Stanisław 162

267

KOZICKI Zygmunt 15 KOZIEŁ Jacek 151, 152 KOZIEŃ 163

KOZŁOWSKI Jerzy, w 1982 skazany w zawieszeniu za prowadzenie działal­ności związkowej 35 KRASNODĘBSKI Karol 128-134, 141­-143, 146, 147, 194, 221 KRAWCZYK Kazimierz 233 KRAWCZYK Tomasz 117, 121, 125 KRAWCZYK Zbigniew (ur. 1930), pra­cownik ״Cepelii”, od połowy l. 80. na emigracji w Kanadzie 222, 223 KRĘŻOŁEK Józef 167 KROPIWNICKI Jerzy (ur. 1945), ekono­mista, od 1980 członek NSZZ ״S”, od 1981 wiceprzewodniczący ZR Ziemia Łódzka NSZZ ״S”, po wprowadze­niu stanu wojennego wraz z Andrze­jem Słowikiem próbował organizo­wać strajk generalny; aresztowany 14 XII 1981, skazany na 4,5 roku wię­zienia, zwolniony w 1984 19, 200 KROWICKI Zdzisław 221 KRÓL Zbigniew 143 KRÓLIKOWSKA Janina 185 KRUPIŃSKI Mirosław (ur. 1939), w 1980 organizator MKZ, od X 1981 wice­przewodniczący KK NSZZ ״S”, po 13 XII 1981 współorganizator straj­ku w Porcie Gdańskim 172 KRUPKA, związkowiec ze Stalowej Woli 114

KRUPOWA Maria (ur. 1946), nauczy­cielka, jedna z organizatorek na­uczycielskiej ״S” 222 KRUPSKI Janusz (ur. 1951 r.), od 1976 członek KIK w Warszawie, redaktor niezależnego pisma ״Spotkania” (1977-1988), koordynator Sekcji Historycznej przy MKZ, a następ­nie ZR NSZZ ״S” w Gdańsku (1980-

ganizator strajku 13 V 1982, zwol­niony z pracy 129, 141, 143, 145 KOŁODZIEJ Karol 144 KONAR Konstanty (ur. 1940), tokarz, od 1980 w NSZZ ״S”, w 1981 wice­przewodniczący KZ NSZZ ״S” w ZNTK w Nowym Sączu, po 13 XII 1981 działał w podziemnych struk­turach ״S” (zbierał składki i zajmo­wał się kolportażem), 6 III 1984 aresz­towany przez SB, zwolniony w VII 1984 na mocy amnestii, aktywny uczestnik nowosądeckiego Duszpa­sterstwa Ludzi Pracy, w 1988 wice­przewodniczący Komitetu Założy­cielskiego NSZZ ״S” w ZNTK 189, 190

KONIECZKO Marek, por. 210, 213 KOPACZEWSKI Antoni, ״Michał Jo­dłowski”, pracownik WSK ״PZL- -Rzeszów”, przewodniczący MKZ NSZZ ״S” w Rzeszowie, w VII 1981, na I WZD, wybrany na przewodni­czącego ZR NSZZ ״S” w Rzeszo­wie, 13 XII 1981 internowany, w II 1983 współzałożyciel rzeszowskiej ״Solidarności Walczącej”, następ­nie jeden z jej liderów 131 KOPIEC Jerzy 187 KOS Kazimierz 130 KOSIŃSKI Stefan (1909-1991), adwo­kat, po wprowadzeniu stanu wojen­nego obrońca w wielu procesach politycznych, m.in. w procesach pracowników MPK i Telpodu oraz Mieczysława Gila i Jana Paculi 191 KOSTIAN Piotr 89, 90 KOTARSKI Tadeusz 105 KOWALSKA Lidia 18 KOWALSKI Wiesław 145, 147 KOWALSKI Włodzimierz 56 KOZIARA Józef 144

268

wany, zwolniony w V 1982, działacz podziemnej ״S”, członek TTKK ״S”, zaangażowany w kolportaż, aktyw­ny uczestnik Duszpasterstwa Ludzi Pracy, aresztowany (II-IV 1984) 130, 132, 141, 142, 147 KURNIEWICZ Marek, członek NZS FUW w Białymstoku, działacz ARO 35

KUROŃ Jacek (ur. 1934), współzałoży­ciel KOR, w 1980 doradca MKZ NSZZ ״S” w Gdańsku, internowa­ny 13 XII 1981, aresztowany we IX 1982, zwolniony na mocy amnestii w 1984 176, 198, 205 KUTA Stanisław, wyrokiem Sądu Wo­jewódzkiego w Tarnowie z 2 I 1982 skazany na 6 miesięcy więzienia za kierowanie strajkiem, więziony w Tarnowie do 11 VI 1982 141, 142 KUTYBA Janusz (ur. 1933), lekarz kar­diolog, przewodniczący KZ NSZZ ״S” w AM w Krakowie, sądzony za zorganizowanie 13-15 XII 1981 ak­cji protestacyjnej w AM i Państwo­wym Szpitalu Klinicznym, działacz podziemnych struktur ״S” 169 KUZAJ Leszek (ur. 1950), pracownik administracji UJ, wiceprzewodni­czący ZR NSZZ ״S” Małopolska 229, 232 KWIATEK Bogdan 210, 211

LABUDA Barbara (ur. 1946), współpra­cowniczka KOR i SKS (1976-1980), od 1980 członek NSZZ ״S”, po wpro­wadzeniu stanu wojennego członek Prezydium RKS Dolny Śląsk, wię­ziona (1982-1983), od 1987 zaanga­żowana w działalność Solidarności Polsko-Czechosłowackiej 17, 19, 243, 248

-1981); po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się, 21X 1982 aresztowany, a potem internowany do 8 XII 1982; 21 1 1983 uprowadzo­ny przez SB i oblany żrącą sub­stancją 7-15 KRUPSKI Tadeusz 144 KRUSZEWSKI Konrad, dziennikarz, działacz NZS, internowany (13 XII 1981-16 IV 1982), redaktor Biulety­nu Informacyjnego NSZZ ״S” Re­gion Białystok 38, 175 KRUZ Kazimierz, bp, sufragan diecezji gdańskiej 27 KRZYSIAK Bohdan 85 KRZYSZTOFOWICZ Anna 165 KRZYWIŃSKI, ks. 114, 115 KRZYŻANEK Ryszard 78, 86 KRZYŻANOWSKI Józef 81, 83, 88, 89 KUCHARCZYK-BOŃCZAK Ewa, zob.

BOŃCZAK-KUCHARCZYK Ewa KUCHARUK Stanisław 86 KUCHCIŃSKI Marek 25, 116 KUCZEK Stefan 144, 146 KUKIEL Marian 34 KULECKA Elżbieta z d. Łabacz (ur. 1941), pracownik administracyjny Zakładów Metalowych ״Mesko” w Skarżysku-Kamiennej 137 KULECKI Marian 135-139 KUŁAK Jerzy, działacz NZS FUW, w IV 1982 współzałożyciel ARO (grupa ta wydawała pismo ״Opornik”), redak­tor Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok, drukarz BOW, aresztowany w XII 1983 35, 175 KURANDA Grażyna 221 KURANDA Krzysztof 223 KURCYUSZ Jerzy 61 KURLEJ Tadeusz, z-ca przewodniczą­cego KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tarnowie, po 13 XII 1981 interno-

269

LEWKOWICZ Wacław, ks. 177 LIĆWINKO Antoni, ks. 172, 173, 175 LIDER Bogusław, redaktor podziemne­go Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok, aresztowany 28 IV 1982, wyrokiem Wojskowego Sądu Garnizonowego z 14 III 1983 uniewinniony 38 LINDE Zbigniew 94 LIPIŃSKA Olga 46 LIS Antoni 144 LISOWSKI, ks. 195 LITWINOWICZ Stanisław, aresztowa­ny 11 VIII 1982 36 LIZAK Jerzy 143, 145 LIZAKOWIE 146 LOHMAN Wanda 165 LORENOWICZ Anna 144 LORENOWICZ Jan 144 LUDWICKA Maria (ur. 1949), krawco­wa, pracownica Spółdzielni Kra­wieckiej w Kielcach 74, 76 LUDWICKI Tadeusz, pracownik Przed­siębiorstwa Robót Zmechanizowa­nych w Kielcach 74, 75

ŁABENTOWICZ Mariusz 80 ŁABĘDOWA 180 ŁADOMIRSKI Andrzej 249 ŁANIEWSKA Katarzyna 121 ŁAPCZYŃSKI Kazimierz 164, 166 ŁAPTAŚ Andrzej (ur. 1947), geolog, pracownik naukowy Instytutu Nauk Geologicznych PAN w Krakowie, członek NSZZ ״S” PAN (1980­-1981), działacz podziemnych struk­tur ״S” PAN 232 ŁASSA, ks. 241 ŁAZARSKA Irena 165 ŁĄCKA Małgorzata 147 ŁĄCKI Leonard 133, 140-148 ŁĄTKOWSKA Mirosława 42, 48, 49

LASKOWSKI Krzysztof 93, 95, 96 LASKOWSKI Mirek, ״Lolek”, ״Paweł” 122

LASKOWSKI Roman (ur. 1936), języ­koznawca, slawista, docent w Insty­tucie Języka Polskiego PAN w Kra­kowie, członek KZ NSZZ ״S” Od­działu PAN w Krakowie (1980-1981), członek podziemnych struktur ״S” (1982-1989) 226, 248 LASOTA Irena, organizator studenc­kich protestów w III 1968, w 1985 założycielka IDEE w Stanach Zjed­noczonych (organizacja ta zajmo­wała się m.in. pomocą dla wydaw­nictw niezależnych w Polsce), w 1991 zainicjowała powołanie Funda­cji Instytut na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej, wspierającej inicjatywy pozarządowe 109 LAUER Wiesław, ks. 29, 30 LEBENSZTAJN Lech 39 LEPIARZ Aleksander 159 LESZCZYŃSKI Marian, działacz pod­ziemnej ״S” w Białymstoku, aresz­towany 12 I 1983 za kontynuowa­nie działalności związkowej i udzie­lanie pomocy osobom ukrywającym się, zwolniony po 12 dniach po umo­rzeniu sprawy; członek podziemnej TKW NSZZ ״S” 36, 175 LEŚKO Jerzy, ks. 221, 222 LEŚNIAK Zbigniew (ur. 1950), pracow­nik ZNTK w Nowym Sączu, czło­nek Delegatury NSZZ ״S”, w 1981 wybrany do Rady Pracowniczej w ZNTK, aresztowany 8 II 1982, wy­rokiem Sądu Wojskowego w Kra­kowie z 6 V 1982 skazany na 3,5 roku więzienia, zwolniony w V 1983, dzia­łacz podziemnej ״S” 191 LEWANDOWSKI Henryk 159

270

MACHOWIAK Mieczysław 188 MACHOWSKI Józef 162, 163 MACIEJCZYK Marian, ״Łukasz” 67 MACIEJEWSKI Krzysztof 159 MACIEJEWSKI Maciej 199, 203, 204, 206

MACIEJEWSKI Wiesław 149-157 MACIEREWICZ Antoni (ur. 1948), hi­storyk, współtwórca KOR, członek NSZZ ״S”, szef OBS w Regionie Mazowsze NSZZ ״S”, doradca KKP NSZZ ״S”, wydawca dziennika ״Wiadomości Dnia” (1980-1981), in­ternowany, uciekł z obozu i ukrywał się do 1984, wydawca podziemne­go ״Głosu” i ״Wiadomości” 132 MADAJ Marian 68, 70, 71 MADAJ Urszula 70 MADEJ Krzysztof 97, 109 MAGIERSKA Sabina 53, 54 MAJCHER Jacek 44 MAJCHER Stanisław, SJ 190 MAJGIER Zygmunt 111-113 MAJTA Józef 76 MAKARA Arkadiusz 210, 216 MALAK Barbara 94, 95 MALARA Stanisław 158-169, 191, 232 MALIK Jarosław, ״Krzysztof Wolski”, drukarz SOWY, obecnie na emigra­cji 138

MALISZEWSKI Marek, członek MKZ NSZZ ״S” w Białymstoku, interno­wany (29 XII 1981-17 III 1982) 33 MAŁACHOWSKI Aleksander (ur. 1924), dziennikarz, od 1980 członek NSZZ ״S”, w 1981 wiceprzewodni­czący Komisji Rewizyjnej NSZZ ״S”, po wprowadzeniu stanu wojenne­go internowany, w 1983 więziony 95 MAŁECKI 102

Małgorzata (siostra Stanisławy Gawlik) 74

ŁĄTKOWSKI Jerzy 48 ŁĘCKI Michał 218, 219 ŁOIK Jerzy, ״Józio” 67 ŁOKIEĆ 130

ŁOMNICKI Edward, ks. 130, 142 ŁUCZYCKI Edward, lekarz, w stanie wojennym wiceprzewodniczący ZR Białystok NSZZ ״S”, ukrywał się (13-21 XII 1981), aresztowany 28 I 1982, po tygodniu zwolniony 33, 170, 172, 173 ŁUCZYWO Helena 101 ŁUKASIEWICZ Józef 244 ŁUKASIK Piotr 93 ŁUKASZUK Leopold, ״Lolek” 96 ŁUPINA Ewa 14

MACH Maciej (ur. 1955), pracownik HiL w Krakowie, od 1980 sekretarz Ko­misji Wydziałowej NSZZ ״S” Wy­działu Blach Karoseryjnych HiL, uczestnik strajku w HiL 13-15 XII 1981, j eden z członków konspiracyj­nego kierownictwa ״GROT”, od 1982 członek TKRH HiL NSZZ ״S” oraz członek RKS Małopolska, areszto­wany w 1985, delegat do TKK NSZZ ״S”, w 1988 jeden z przywódców strajku w HiL 161-164, 167, 168 MACH (żona Macieja) 162 MACHALICA Alfons 219 MACHALSKI Andrzej 45, 48 MACHARSKI Franciszek (ur. 1927), od

  1. abp metropolita krakowski, od

  2. kard., z-ca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (1979-1994); po ogłoszeniu stanu wojennego patronował Arcybisku­piemu Komitetowi Pomocy Więzio­nym i Internowanym w Krakowie 165

MACHOŃ Czesław 85

271

MAZUR Władysław, nauczyciel w Szkole Rolniczej w Nowym Targu, w 1981 przewodniczący KZ NSZZ ״S” w Szkole Rolniczej, na emigracji w Stanach Zjednoczonych 223 MAZUREK Włodzimierz 78 MAZURKIEWICZ Jerzy, płk 161 MAZURKIEWICZ Wiesław (ur. 1939), pracownik Oddziału Wykańczalni HiL, członek Komisji Wydziałowej ״S” (1980-1981), po strajku gru­dniowym internowany, aresztowa­ny w VIII 1982 za udział w demon­stracji, członek podziemnych struk­tur ״S”, współwydawca podziemne­go pisma ״Homo Homini”, organu Komitetu Pomocy Więzionym i Prze­śladowanym za Przekonania Poli­tyczne (1984-1987), od 1988 na emi­gracji w Stanach Zjednoczonych 160, 162, 163 MEJSAK Jacek 49, 50 MERKEL Jacek, w VIII 1980 uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej, na­stępnie członek komitetu założyciel­skiego, wiceprzewodniczący KZ NZSS ״S” Stoczni Gdańskiej, czło­nek Prezydium ZR Gdańsk NSZZ ״S”, członek Prezydium KK NSZZ ״S”, internowany (XII 1981-XII 1982)102 MĘŻYDŁO Antoni 8 MIASTOWSKI Sławomir 46-48 MICHAŁOWSKI Andrzej 29 MICHNIK Adam 205 MIDZIKOWSKI Edward 47 MIECZNIKOWSKI Stefan (ur. 1921), SJ, od l. 70. inwigilowany przez SB w związku z działalnością niepodle­głościową, od 1980 wspomagał NSZZ ״S” w Łodzi, po wprowadze­niu stanu wojennego organizował

Małgosia (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 214 MAŁYSIAK Albin, ks. 165 MANSFELD Elżbieta, lekarz, wiceprze­wodnicząca KZ NSZZ ״S” Śląskiej Akademii Medycznej 66 MAŃKOWSKA Maria 56 MAŃTUSZ Stanisław, robotnik, działacz ״S” w Zakładach Metalowych ״Me- sko” w Skarżysku-Kamiennej 136, 137 MARCHEWCZYK Jacek (ur. 1941), le­karz ortopeda, członek NSZZ ״S” w AM w Krakowie, od VII 1981 czło­nek ZR NSZZ ״S” Małopolska, re­prezentant Małopolski na I Krajo­wy Zjazd Delegatów NSZZ ״S” w Gdańsku 232, 234 MARCZUK Stanisław 33, 34, 41, 170­-181

Marek (kierowca) 101 Marek (strażnik więzienny) 214 Mariusz 125

MARKIEWICZ Tadeusz 49 MARKIEWICZ Wojciech 136 MASZEWSKI Marcin 109 MATERSKI Edward (ur. 1923), bp, su- fragan kielecki (1968-1981); ordy­nariusz sandomierski 1981, sando- miersko-radomski (1981-1992) 138 MATJAŚKIEWICZ Lech 158, 162 MATWIJOWSKI Krystian 249, 250 MATYSIK Czesław (ur. 1944), elektryk, na emigracji w Stanach Zjednoczo­nych 222 MAZIARSKI Jacek 248 MAZOWIECKI Tadeusz (ur. 1927), w

  1. przewodniczący Komisji Eks­pertów MKS w Stoczni Gdańskiej, doradca Lecha Wałęsy i KKP, od

  2. redaktor naczelny ״Tygodnika Solidarność”, internowany (13 XII 1981-23 XII 1982) 233

272

״S”, po wprowadzeniu stanu wojen­nego ukrywał się, w 1982 założył ״So- lidarność Walczącą”, w 1988 depor­towany z Polski, następnie nielegal­nie powrócił do kraju 18, 48, 68, 243, 245

MORSTIN Elżbieta 227 MROCZKA Jerzy (ur. 1939), lekarz, za­łożyciel lekarskiej ״S” w Nowym Targu, członek KZ NSZZ ״S” w Ze­spole Opieki Zdrowotnej, 13 XII 1981 internowany 220, 221 MRZYGŁÓD Dariusz 182-188 MUSIAŁ Jan 114, 116 MUSIAŁ Tadeusz, ks. 74 MUSZYŃSKI Marek, członek RKS Dol­ny Śląsk, po aresztowaniu Włady­sława Frasyniuka reprezentant Re­gionu w TKK NSZZ ״S” 247, 248

NAGANOWSKI Tomasz 248 NAGÓRSKA Małgorzata, w stanie wo­jennym drukarz, łączniczka, kolpor- terka, aresztowana 11 VIII 1982 wraz z grupą zajmującą się drukiem Biu­letynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok 173, 177 NAJDER Zdzisław (ur. 1930), filolog, w 1976 współzałożyciel Polskiego Po­rozumienia Niepodległościowego, od 1980 członek i doradca NSZZ ״Solidarność”, następnie na emigra­cji (1981-1990), dyrektor Rozgłośni Polskiej RWE (IV 1982-III 1987) 233 NAJDUCH Henryk (ur. 1950), członek KZ NSZZ ״S” Nowosądeckiej Fabryki Maszyn Górniczych (״Nowomag”), działacz podziemnych struktur ״S”, 8 V 1984 aresztowany, zwolniony 28 VII 1984 na mocy amnestii 190 NALEWCZYŃSKA Elżbieta 9, 10, 12, 13, 15

Ośrodek Pomocy Uwięzionym i In­ternowanym 202, 206, 208 MIELNIK Genowefa, zob. HACZEW- SKA

MIĘDZYBŁOCKI Olgierd 76 MIKLER Jerzy 183 MIKOŁAJCZYK Stanisław 196 MIKULEC Władysław 189 MILANOWSKI Adam 77 MINTZ Kazimierz 45 MIODOŃSKA Ewa 165 MIREK Emilia 142

MIŚKIEWICZ Benon (ur. 1930), histo­ryk, rektor UAM (1972-1981), mini­ster nauki, szkolnictwa wyższego (1982-1984 i 1985-1987) 249 MIZIKOWSKI Edward 45 MŁOTKOWSKA Halina (ur. 1948), pra­cownik Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach 74 MOCZULSKI Leszek (ur. 1930), dzien­nikarz, od 1977 członek ROPCiO, w 1979 założyciel KPN; we IX 1980 aresztowany, w X 1982 skazany na 7 lat więzienia, zwolniony w VIII 1984 19 MODELSKA Małgorzata 238 MODZELEWSKA Magda 209 MOJAK Jan 53, 54 MOJEK Marta 143

MOJEK Wacław, przed 1980 współpra­cownik KSS ״KOR” w Tarnowie, wydawca ukazujących się poza za­sięgiem cenzury ״Wiadomości Tar­nowskich” 141 MOKRZYCKI, ks. 22 MORAWA Tadeusz (ur. 1921), żołnierz AK i WiN, skazany na karę śmierci, w więzieniach spędził 9 lat 221 MORAWIECKI Kornel (ur. 1941), pra­cownik naukowy Politechniki Wro­cławskiej, od 1980 członek NSZZ

273

HiL w IV-V i VIII 1988, organizator odradzających się struktur związko­wych 191, 229 NOWAK Robert Ryszard 44 NOWAK Roman 144 NOWAK-JEZIORAŃSKI Jan 234 NOWAKOWSKI, ks. 133 NOWAKOWSKI Cezary, przewodni­czący Komisji Zakładowej NSZZ ״S” w Białostockich Zakładach Prze­mysłu Bawełnianego ״Fasty” 34 NOWAKOWSKI Krzysztof 34, 175 NOWICKI Marek 49, 50 NURZYŃSKI Krzysztof 136

OBORSKA Maria 63 OCYTKO Zofia 69 OGORZAŁKA Krzysztof 159 OLEJNIK Andrzej 145 OLEJNIK Wiesław 240 OLSZEWSKI Jan 233 OMIECIŃSKI Waldemar 150, 151, 153, 154, 156, 203 ONYSZKIEWICZ Janusz (ur. 1937), od 1980 członek NSZZ ״S”, w 1981 rzecznik prasowy KKP NSZZ ״S”, po wprowadzeniu stanu wojenne­go internowany 249 OPALA Grzegorz 67 OPALIŃSKI Paweł, kpt., funkcjona­riusz SB 181 OPAŁKA Stanisław 129 ORSZULAK Michał 146 ORZEŁ Józef 47 OSIŃSKA Krystyna 111 OSTAŁOWSKI Jerzy (ur. 1944), pra­cownik HiL, przewodniczący KZ NSZZ ״S” na Wydziale Walcowni Taśm (1980-1981), internowany w VIII 1982 164, 166 OSTASZEWSKI Zbyszek, ״Bolek”, ״Piotr” 122

NAROŻNIAK Jan, pracownik poligra­fii MKZ Region Mazowsze, aresz­towany 20 XI 1980 za posiadanie tajnego dokumentu opracowanego przez prokuratora generalnego Lu­cjana Czubińskiego, zwolniony 26 XI 1980 po zagrożeniu przez Zwią­zek akcją strajkową, postrzelony przez milicję przy próbie aresztowa­nia 20 V 1982, 7 VI 1982 odbity ze szpitala przy ul. Banacha w War­szawie przez grupę MRKS kiero­waną przez Adama Borowskiego 43, 45, 94, 104, 108 NAWROCKI Władysław 177, 178 NEJA Jarosław 72, 188 NIEDEK Andrzej, ״Alek” 107 NIEKRICZ Aleksander 49 NIEZGODA, ks. 63 NITKA Tadeusz 189-192, 195 NOWACKI Paweł 8, 10 NOWACKI Wiesław 26 NOWAK Agnieszka, działaczka NZS PB, w 1981 uczestniczka strajków studenckich, zatrzymana 30 I 1982 na 48 godzin, po złożeniu zeznań zwolniona, sprawę przeciwko niej (m.in. o zorganizowanie nielegalne­go zgromadzenia, druk ulotek) sąd umorzył 14 III 1983 38 NOWAK Czesław 29 NOWAK Edward (ur. 1950), inż. elek­tryk, pracownik HiL, po 1980 współ­założyciel NSZZ ״S” w kombinacie, przewodniczący Samorządu Pracow­niczego, 13-15 XII 1981 członek KS HiL, 13 I 1982 aresztowany, skazany na 3,5 roku więzienia, doradca taj­nej TKRH NSZZ ״S” HiL, 3 V 1985 aresztowany na 3 miesiące, zwolnio­ny z pracy, od 1985 w jawnej KRH NSZZ ״S” HiL, uczestnik strajku w

274

nej ״S”, członek TTKK NSZZ ״S”, 8 IX 1982 inicjator ułożenia krzyża kwietnego przed tarnowską katedrą, aresztowany 23 II 1984, zwolniony w VII 1984 na mocy amnestii, ak­tywny uczestnik Duszpasterstwa Ludzi Pracy, ukarany przez kolegium za złożenie 11 XI 1986 wieńca przed Grobem Nieznanego Żołnierza, od II 1985 uczestnik głodówki w Kra- kowie-Bieżanowie, organizator ob­chodów świąt 3 Maja, 11 Listopada i rocznicy 31 sierpnia 144, 146, 147 PANKIEWICZ Ewa, historyk, pracow­nik naukowy i działaczka ״S” FUW w Białymstoku, redaktor podziem­nego Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok 175 PARECKA Krystyna z d. Chłopicka 64 PASIERSKI Roman 144, 146 PASSAKAS-SZYMCZAK Teresa (ur. 1947), pracownik naukowy Zakładu Zoologii Systematycznej i Do­świadczalnej PAN, sekretarz KZ NSZZ ״S” PAN, w 1981 członek re­dakcji ״Głosu PAN-u” i redaktor ״Komunikatów Komisji NSZZ «S» przy Oddziale i Placówkach PAN w Krakowie” 226 PASZKOWSKI Adam 11 PAWEŁ VI 195 PAWLICKI Szymon 27, 28 PAWLINA Jan 145 PAWLUSIAK Alicja 185 PAWLUŚKIEWICZ Maria (ur. 1959), nauczycielka w Szkole Podstawowej nr 2 w Nowym Targu 224 PAZDYKA Teresa, członek prezydium KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tar­nowie, współpracownik pisma ״Wol- ni i Solidarni” 143 PAŹDZIOR Piotr 239

OSTRORÓG Wiesław, warszawski tram­wajarz 104 OSZAJCA Wacław, ks. 12 OWCZAREK Krzysztof 221 OZOROWSKA Antonina (ur. 1932), kie­rownik Biura Obsługi Ruchu i Cen­trum Informacji Turystycznej Przed­siębiorstwa Turystycznego ״Pod- hale” w Nowym Targu, członek no­wotarskiego KIK, zaangażowana w niezależną działalność edukacyjną i kolportaż literatury drugiego obie­gu 221

OZOROWSKI Robert, fotoreporter w Delegaturze NSZZ ״S” w Nowym Targu, po 13 XII 1981 internowany 221

PACULA Jan, członek ZR NSZZ ״S” Małopolska (1981), od 20 I 1982 czło­nek podziemnej RKW NSZZ ״S” Małopolska, aresztowany 29 VIII 1982, w II 1983 skazany na 2,5 roku więzienia 229, 232 PACZKOWSKI 218 PAJERSKI Czesław 224 PALKA Grzegorz (1950-1996), od 1980 członek NSZZ ״S”, wiceprzewodni­czący MKZ Łódź, od 1981 wice­przewodniczący ZR Ziemia Łódzka, po wprowadzeniu stanu wojenne­go internowany, a następnie aresz­towany; od 1987 członek Grupy Roboczej KK 200 PALMOWSKI Władysław (ur. 1953), ks., wikary parafii Matki Bożej Kró­lowej Polski (1980-1983) 163-165, 167-169 PALUCHOWSKI Andrzej 9 PALUCHOWSKI Ryszard 142 PAMUŁA Marian, pracownik ZM ״Tar- nów” w Tarnowie, działacz podziem-

275

życiel Komitetu Porozumienia na rzecz Samostanowienia Narodu, od 1980 w RMP, 1980-1981 etatowy pracownik NSZZ ״S” Regionu Ma­zowsze, po 13 XII 1981 internowa­ny, po ucieczce w VII 1982 ukrywał się do 1983, współpracownik ״My- śli Polskiej” 132 PIŁSUDSKI Józef 241 PINIOR Józef członek władz RKS Dol­ny Śląsk, po aresztowaniu Włady­sława Frasyniuka reprezentował Dolny Śląsk w TKK NSZZ ״S” 17, 18, 247, 248 PINOCHET Augusto, gen. 210 Piotr (brat Stanisławy Gawlik) 74 Piotr (kolekcjoner militariów) 104 PIOTROWSKI, kpt. 251 PIOTROWSKI Edward 45 PIOTROWSKI Grzegorz, kpt. 11, 13, 15 PODGÓRSKA Teresa 8 PODSĘKOWSKA Helena 208 POL Anna vel STODULSKA Lidia 80, 84, 87 POLEK Szymon 144 POŁUBOK Alina, przewodnicząca KZ NSZZ ״S” w Białostockim Przedsię­biorstwie Budowlanym Przemysłu Lekkiego, aresztowana 11 VIII 1983 39, 177 POPIELARSKI Marek 235 POPIEŁUSZKO Jerzy, ks. (1947-1984) wikary w parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie, kapelan pra­cowników Huty Warszawa (1980­-1981), po 13 XII 1981 odprawiał msze św. w intencji Ojczyzny, wie­lokrotnie represjonowany i krytyko­wany przez władze PRL (1982-1984), 19 X 1984 uprowadzony i zamordo­wany przez funkcjonariuszy SB 133, 148, 241

PAŹDZIOR Władysław, o. dominikanin 17

PERLIŃSKA 60 PERZAK Andrzej 78, 88 PĘKSYK Zygmunt 74, 75 PIASECKI Tadeusz (ur. 1950), kierowca, członek KZ NSZZ ״S” w Nowosą­deckim Kombinacie Budowlanym w Nowym Sączu, aresztowany 2 III 1982, w V 1982 wyrokiem Sądu Warszaw­skiego Okręgu Wojskowego w Kra­kowie skazany na 4 lata więzienia, obecnie na emigracji w Szwecji 191 PIASECKI Tomasz 239 PIECHOWICZ Waldemar 180 PIEKARCZYK Zbigniew 221 PIEŃKOWSKA Alina (ur. 1952), pielę­gniarka, współzałożycielka Wol­nych Związków Zawodowych w Gdańsku, podczas strajku w Stocz­ni Gdańskiej 16 VIII 1981 miała istot­ny wpływ na ogłoszenie strajku so­lidarnościowego przez stocznię i powstanie MKS 29 PIESIEWICZ Krzysztof (ur. 1946), ad­wokat, scenarzysta filmowy, w l. 80. obrońca w procesach politycznych 96

PIETKIEWICZ Antoni (ur. 1949), dzia­łacz ROPCiO, przewodniczący ZR Wielkopolska Południowa NSZZ ״S” (1980-1981), po wprowadzeniu stanu wojennego internowany, w 1989 przewodniczący Krajowej Ko­misji Rewizyjnej NSZZ ״S” 240 PIETRUCZUK Edwarda 177 PIETRUSZEWSKI Stanisław 79, 80, 82, 84, 88, 91, 92 PIGOŃ Krzysztof 249 PIKSA Władysław 193-196 PIŁKA Marian (ur. 1954), historyk, od 1977 działacz ROPCiO, w 1979 zało-

276

-1982), działacz podziemnych struk­tur ״S”, aresztowany 166 PUZYNA Joanna 8, 11 PYĆ 79

PYLAK Bolesław, bp. 91 PYRCZ Mieczysław 143, 145 PYŚ Zygmunt 111

RADKIEWICZ Jerzy 34, 39 RADOMSKI Wojciech (ur. 1953), na­uczyciel w Zespole Szkół Ekono­micznych w Kielcach 74, 76 RADZIKOWSKI Mirosław 45 RADZIWON Jan, drukarz podziemne­go Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok 32, 33, 37 RAJPERT Krzysztof 67 RAKOWICZ Waldemar, wiceprzewod­niczący MKZ NSZZ ״S” w Białym­stoku, internowany (5 I-11 II 1982) 33, 172, 173 RAMOTOWSKI Janusz, ״Przem”, ״Przemek” 101, 103, 104, 106, 107 RAUBE Sławomir, działacz NZS FUW w Białymstoku, szef ARO i redaktor jego organu - pisma ״Opornik”; aresztowany 2 II 1982 w związku z tzw. sprawą studencką 35 RĄCZKA Antoni 193 Renia (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 214 RENIGER Henryk (1919-1989), żołnierz VI Wileńskiej Brygady AK, wykła­dowca akademicki, od 1956 zwią­zany z UMCS w Lublinie - kierow­nik Katedry (potem Zakładu) Pra­wa Finansowego, współorganiza­tor NSZZ ״S” w UMCS, w 1988 członek Grupy Roboczej ds. Rele- galizacji NSZZ ״S” w UMCS, w 1989 Komitetu Obywatelskiego NSZZ ״S” na Lubelszczyźnie 53

POSTAWKA Ryszard 221 POSTUŁA Adam, pracownik dydak­tyczno-naukowy Politechniki Świę­tokrzyskiej w Kielcach, obecnie na emigracji 74 POTOCZNY Wiesław 150 POWICHROWSKI Marek, działacz NZS PB 35 PRESMAN Michał 76 PRÓCHNIAK Leszek 157, 208 PRZECISZEWSKI Marcin 11 PRZEMYK Grzegorz 105 PRZESTRZELSKI Stanisław (zm. 1999), w 1980 organizator NSZZ ״S” w Bia­łostockich Zakładach Graficznych, w 1981 przewodniczący MKZ ״S”, jeden z głównych animatorów pod­ziemnej działalności w Białymstoku, aresztowany w VIII 1983, po tygo­dniu zwolniony 35 PRZYMANOWSKI Janusz (1922­-1998), płk, prozaik i publicysta, au­tor licznych utworów dydaktyczno- -propagandowych dla młodzieży, 25 I 1982 w przemówieniu sejmowym zaatakował NSZZ ״S” 228 PRZYSTAWA Jerzy (ur. 1939), fizyk,

  1. 1981 członek KZ NSZZ ״S” Uniwersytetu Wrocławskiego, po wprowadzeniu stanu wojennego współpracownik RKS NSZZ ״S”, in­ternowany w Nysie (III-VII 1982), po zwolnieniu z internowania współpra­cował m.in. z pismem ״Obecność” 17 PTASIŃSKA Małgorzata 76, 139 PTASZKOWSKI Kazimierz, SJ 190 PUCHALSKI Andrzej 180 PUCZEK Zbigniew 78 PUDLIŃSKI Marek 112 PURA Jan (ur. 1947), pracownik HiL, od 1974, członek NSZZ ״S” na Wydzia­le Blach Karoseryjnych, (1981-

277

RUMF Janusz 24

RUTKOWSKI Krzysztof, lekarz, czło­nek ZR Białystok NSZZ ״S” 172, 173

RUZIKOWSKI Tadeusz 51, 127 RYBA Bogumił 76

RYBARKIEWICZ Zbigniew 200, 201 RYBNIK Jerzy, w 1981 z-ca przewodni­czącego ZR Białystok NSZZ ״S”, w stanie wojennym członek podziem­nej TKR NSZZ ״S” Region Biały­stok 32-34, 41, 172, 174, 175 RYCZAJ Krystyna 232 RYCZAN Kazimierz, ks. 25 RYNKIEWICZ Grażyna, pracownica Białostockich Zakładów Przemysłu Bawełnianego ״Fasty”, aresztowa­na 11 VIII 1982, zwolniona w II 1983 177

SADŁOWSKI Czesław, ks. 25 SADOWSKI Leszek, pisarz, na emigra­cji w Stanach Zjednoczonych 33 SAJDAK Grzegorz (ur. 1954), tokarz, pracownik Sądeckich Zakładów Elektro-Węglowych w Nowym Są­czu, po 1980 założyciel struktur NSZZ ״S”, 1981 przewodniczący nowosądeckiej Delegatury NSZZ ״S”, po 13 XII 1981 internowany, od wiosny 1982 działacz i założy­ciel konspiracyjnych struktur w No­wym Sączu, zajmował się drukiem, kolportażem i pomocą represjono­wanym, 5 III 1984 aresztowany, w VII 1984 zwolniony na mocy amne­stii 195

SAMOLEJ Wojciech, nauczyciel, czło­nek KZ NSZZ ״S” w Zespole Szkół Mechanicznych w Nowym Targu 222

SAMOLIŃSKI Wojciech 8

RING Andrzej 213 ROCZNIAK Jan 69 ROMAN Jerzy 28

ROMASZEWSKA Zofia 44, 46, 47, 50, 76, 137, 139 ROMASZEWSKI Zbigniew (ur. 1940), fizyk, współpracownik KOR, wraz z żoną Zofią prowadził Biuro Inter­wencji KSS ״KOR” (1977-1980), w 1980 więziony, od 1980 członek NSZZ ״S”, od 1981 członek Prezy­dium ZR Mazowsze i KK, od 1982 członek RKW Regionu Mazowsze i współorganizator Radia ״Solidar- ność”, ponownie więziony (1982­-1984) 44, 47, 48, 50, 76, 95, 101, 137, 139

ROSAK Anna (ur. 1942), nauczycielka, przewodnicząca KZ N SZZ ״S” w LO w Nowym Targu 221 ROSIŃSKI Jacek 159 ROSSA Henryk 16 ROWECKI Stefan, ״Grot”, gen. 164 ROZPŁOCHOWSKI Andrzej (ur. 1950), w 1980 przewodniczący MKZ w Ka­towicach, w 1981 delegat na I Krajo­wy Zjazd Delegatów, w 1982 wraz in­nymi liderami ״S” oskarżony o próbę obalenia ustroju PRL, śledztwo umo­rzono w 1984 na mocy amnestii 62 ROZWADOWSKI Józef (1909-1996), bp łódzki, od 1986 na emeryturze 154 RÓŻAŃSKI Wiesław 157 RUDNICKA Jadwiga 71, 72 RULEWSKI Jan (ur. 1944), od 1980 czło­nek NSZZ ״S”, od 1981 przewodni­czący ZR Bydgoskiego, 19 III 1981 pobity w siedzibie Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy, po wprowadzeniu stanu wojennego internowany, a następnie areszto­wany, w 1984 zwolniony 80, 83

278

nego Komitetu Więzionych za Prze­konania; 22 I 1981 brutalnie pobity przez SB, oblany benzyną i podpa­lony (uratowała go przypadkowo przejeżdżająca ekipa pogotowia ra­tunkowego); internowany 14-21 XII 1981, w X 1982 skazany na 2 lata więzienia, 8 I 1983 w niewyjaśnio­nych okolicznościach popełnił w celi samobójstwo 40 SKALSKI Ernest 248 SKALSKI Władysław (ur. 1941), orga­nizator i przewodniczący NSZZ ״S” w NZPS ״Podhale”, od 13 XII 1981 internowany w Załężu i Krakowie, po zwolnieniu z internowania zaan­gażowany w akcję pomocy repre­sjonowanym, współpracownik Pry­masowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom 131, 220, 221 SKARADZIŃSKI Bohdan, ״Kazimierz Podlaski”, ״Jan Brzoza”, pisarz, pu­blicysta, autor książek, wieloletni redaktor miesięcznika ״Więź”, w 1985 laureat nagrody kulturalnej ״S” 36

SKARŻANKA Hanna 121 SKOCZYLAS Ryszard 235 SKROBACKI Zbigniew (ur. 1952), pra­cownik Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach 74 SKUDNIEWSKI Wacław 45 SKWORODA Jan 100 SŁEMPNIEWICZ Józef 146 SŁODKOWSKI Wojciech 151, 153, 197-208

SŁOWIK Andrzej (ur. 1949), od 1980 członek NSZZ ״S”, od 1981 w ZR Ziemia Łódzka NSZZ ״S”, członek Tymczasowego Prezydium KKP NSZZ ״S” 19, 157, 199, 200

SAMSONOWICZ Zofia, działaczka NZS FUW w Białymstoku, w IV 1982 aresztowana, w III 1983 skaza­na na 9 miesięcy więzienia w zawie­szeniu na 3 lata 35 SANAK Józek, ks. 185 SARAPATA 162 SARNA Andrzej 159 SAWICKI Krzysztof 24 SCHOENOWA Irena 226 SEMIL Julia 93, 95 SETNIK Ryszard 53, 54 SĘKOWSKA Zofia 55 SĘKOWSKI Tomasz 57 SIDOROWICZ Jan 80 SIEMIEŃSKI, ks. 72 SIKOŃ Jan, działacz NSZZ RI ״S” w Łukowicy, po 13 XII 1981 interno­wany, na emigracji w Stanach Zjed­noczonych 194, 195 SIKORA Andrzej (ur. 1945), informatyk, przewodniczący KZ NSZZ ״S” w Zakładach Azotowych w Tarnowie, od VII 1981 członek ZR NSZZ ״S” Małopolska, reprezentował region na I Krajowym Zjeździe Delegatów w Gdańsku 130, 143, 185 SIKORA Wacław (ur. 1948), przewod­niczący ZR Małopolska NSZZ ״S”, pracownik Zakładów Azotowych w Tarnowie, po 13 XII 1981 interno­wany, na emigracji w Stanach Zjed­noczonych 132, 146 SIŁA-NOWICKI Władysław (1913­-1994), adwokat, obrońca w proce­sach politycznych, ekspert KKP 39 SIMAJCHEL Franciszek, członek TTKK ״S”, następnie działacz podziemnych struktur ״S” w Tarnowie 143, 144, 146

SIMONIUK Zbigniew, pracownik FPiU w Białymstoku, członek Regional-

279

dakcji wydawanego poza zasięgiem cenzury ״Indeksu”, od 1980 w NSZZ ״S”, redaktor ״Gońca Małopolskie­go” - pisma ZR NSZZ ״S” Mało­polska, w 1981 wiceprzewodniczą­cy ZR NSZZ ״S” Małopolska, inter­nowany, od 1983 na emigracji we Francji, współpracownik RWE 132 SOPCZYK Henryk 77 SOPEL Tadeusz 116 SOSIN Jerzy 144 SOWA Anna 220

SOWA Wiktor (ur. 1942), pracownik NZPS ״Podhale”, członek KZ NSZZ ״S”, internowany 13 XII 1981 220, 221, 224 SOWIŃSKI Paweł 127 STACHOWIAK Ryszard 236, 239, 240 STALMACH Paweł 60 STANISZEWSKA Grażyna, od 1980 w NSZZ ״S”, od 1981 członek ZR Pod­beskidzie, internowana (13 XII 1981­-24 VII 1982), po zwolnieniu z inter­nowania współpracowała z warszaw­skim podziemiem, na przełomie 1982 i 1983 przejęła prowadzenie ״Solidar- ności Podbeskidzia”, aresztowana 29 IX 1982, zwolniona 22 XII ze względu na zły stan zdrowia, po wyj­ściu na wolność wznowiła wydawa­nie ״Solidarności Podbeskidzia” 188 STANOWSKI Adam 12 STAŃCZYK Dariusz (ur. 1961), ks. 137 STASIŃSKI Piotr 93 STASZCZAK Aleksander 159 STAWARZ Zbigniew 158, 162 STAWICKA-KOŁAKOWSKA Anna 209-219 STAWICKI Czesław 18 Stefania (wychowawczyni w więzieniu w Fordonie) 218, 219 STEFANIAK Lech 240, 241

SMACZNY Janusz, współzałożyciel, a następnie przewodniczący NZS PB, twórca Komitetu Obrony Więzio­nych za Przekonania na PB, w III i XI 1981 przewodniczący komitetów strajkowych na PB 35 SMAGOWICZ Jacek (ur. 1943), w III 1968 zwolniony z pracy w dziale spraw bytowych UJ za poparcie stu­denckiego protestu, 1980-1995 przewodniczący KZ NSZZ ״S” w Przedsiębiorstwie Państwowym ״Polomozbyt”, 14-17 XII 1981 or­ganizator strajku w ״Polmozbycie”, ukrywał się IV-X 1982 internowa­ny, w 1983 skazany na 1,5 roku po­zbawienia wolności za organizację strajku po 13 XII 1981, aktywny dzia­łacz struktur podziemnych, wielo­krotnie zatrzymywany, 3 V 1987 cięż­ko pobity przez SB, aresztowany na 3 miesiące 132 SMYK 82

SOBOLEWSKI Adam 198 SOCHA Halina 144 SOCHA Roman, członek TTKK NSZZ ״S”, działacz struktur podziemnych w Zakładach Azotowych w Tarno­wie, 23 II 1984 aresztowany 143, 144, 146, 147 SOCHACKA Zofia 237, 238 SOCHOŃ Zdzisław, działacz ״S” Rze­mieślników 32 SOKOŁOWSKI Andrzej 78, 79, 82, 84, 86

SOKOŁOWSKI Józef 137 SOLAK Zbigniew 134, 148, 169, 192, 196, 224, 234 SOLECKI Wiesław 221 SOŁTYS Edward 68 SONIK Bogusław (ur. 1953), prawnik, współzałożyciel SKS, od 1979 w re-

280

SUSZCZYŃSKI Zbigniew, działacz NZS 38

SYMONTIUK Stefan 53 SYPNIEWSKI Paweł 240 SYPNIEWSKI Tomasz 44 SZAFKO Jerzy 67 SZAŁAJDA Zbigniew 87 SZAREK Jarosław 134, 148, 169, 192, 196, 224

SZCZEPURA Stanisław, ks. 172 SZCZĘSNA Joanna 101 SZCZUKA Stanisław, adwokat, w l. 70. i 80. obrońca w procesach politycz­nych, współpracował z Polskim Po­rozumieniem Niepodległościowym Zdzisława Najdera 96 SZCZUPAK Marek (ur. 1949), pracow­nik HiL, członek NSZZ ״S” Walcow­ni Drobnej HiL, działacz podziem­nych struktur ״S”, członek TKRH HiL NSZZ ״S” 164, 167, 168 SZCZURKO 112

SZEREMIETIEW Romuald (ur. 1945), współzałożyciel KPN, sądzony w procesie KPN w X 1982, w 1985 za­łożyciel Polskiej Partii Niepodległo­ściowej 19 SZEWERA, por. 13 SZKARADEK Andrzej (ur. 1948), pra­cownik Nowosądeckiej Fabryki Ma­szyn Górniczych (״Nowomag”), od 1980 w NSZZ ״S”, z-ca przewodni­czącego Delegatury NSZZ ״S” w Nowym Sączu, od VII 1981 członek Prezydium ZR NSZZ ״S” Małopol­ska, po 13 XII 1981 internowany, dzia­łacz podziemnych struktur NSZZ ״S” w Nowym Sączu (zaangażowany w druk, kolportaż i pomoc represjono­wanym), aresztowany (6 III-1 VIII 1984), zwolniony z pracy, członek konspiracyjnej Regionalnej Komisji

STEPEK Janek 8, 10 STĘPIEŃ Jerzy 139 STOBBE Elżbieta 47 STODULSKA Lidia, zob. POL Anna STRUBEL Krystyna, w 1981 członek ZR Białystok NSZZ ״S”, internowana (16-24 XII 1981), w stanie woj ennym organizowała pomoc charytatywną osobom represjonowanym 32 STUDENTOWICZ Jan 220-224 STUDNICKI Paweł, prawnik, pracow­nik naukowy UJ, członek KZ NSZZ ״S” UJ 234 STYPUŁKOWSKI Zbigniew 9 SUCHOWOLEC Stanisław, ks., odpra­wiał nabożeństwa w intencji Ojczy­zny i ״S”, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach - jego ciało znale­ziono 30 I 1989 na plebanii w Dojli­dach 179

SUKIENNIK Wojciech (ur. 1956), w 1979 współzałożyciel Chrześcijań­skiej Wspólnoty Ludzi Pracy w Nowej Hucie i Wydawnictwa ״Krzy- ża Nowohuckiego”, sekretarz redak­cji miesięcznika ״Krzyż Nowohuc­ki”, internowany w Załężu (13 XII

  1. 7 VII 1982), od 1986 na emi­gracji w Stanach Zjednoczonych 163

SULEJA Włodzimierz 250 SUŁKOWSKI Witold (ur. 1943), w l. 70. związany z opozycją demokra­tyczną, od 1980 członek NSZZ ״S”, członek ZR Ziemia Łódzka, po 13 XII 1981 internowany, od 1982 na emigracji 153 SUMARA Zdzisław (ur. 1960), inż. me­chanik, współredaktor pism pod­ziemnych ״Wolni i Solidarni”, ״Tar- nina” i 3 pierwszych numerów ״Tar- niny II” (od 15 IV 1983) 143

281

ŚLIWIŃSKI Janusz, pracownik Przed­siębiorstwa Robót Zmechanizowa­nych w Kielcach, członek KZ NSZZ ״S” w tym przedsiębiorstwie 74 ŚMIŁOWICZ Piotr 51 ŚRODOŃ Anna, z d. Schoen 226 ŚRODOŃ Jan 164, 225-234 ŚWIĄTEK Jerzy 144 ŚWIDERSKI Leszek 79, 81 ŚWIERCZEK 91

ŚWIST Jacek (ur. 1953), psycholog, nauczyciel, wychowawca w Spe­cjalnym Ośrodku Szkolno-Wycho­wawczym, pracownik Poradni Zdrowia Psychicznego w Zespole Opieki Zdrowotnej w Nowym Tar­gu, przewodniczący KZ NSZZ ״S” w SOS-W, członek kolegium redak­cyjnego ״Solidarności Podhala” 222

TADEL Stanisław, członek KZ NSZZ ״S” ZM ״Tarnów” w Tarnowie, w V 1982 współzałożyciel i członek taj­nej TTKK ״S” (od II 1983 TTKK ״S” RiCh) 141, 144 TADUS 177

TARANIENKO Janusz 35 TISCHNER Józef (1931-2000), ks., filo­zof, katolicki publicysta, współpra­cownik i członek zespołu redakcyj­nego ״Tygodnika Powszechnego” i miesięcznika ״Znak”, wykładowca w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, nieoficjalny kapelan ״S” (1980-1981), uczestniczył w I Zjeździe ״S” w Gdańsku 228 TOKARCZUK Ignacy (ur. 1918), bp przemyski, od 1992 abp 24, 114 TOKARSKI Antoni 231 TOMAS Oskar, ks. 23 Tomasz, ״Fredek” (kolporter) 121

Wykonawczej ״S” Małopolska, prze­wodniczący Komitetu Obywatelskie­go ״S” Województwa Nowosądec­kiego (1989-1991) 190, 195 SZMID Jerzy 134

SZOPIŃSKI Wojciech (ur. 1937), pra­cownik Przedsiębiorstwa Handlu Spożywczego, działacz NSZZ ״S”, 13 XII 1981 internowany 220, 221 SZTANDO Ryszard 136 SZULGID Maciej 68, 70 SZUMIEJKO Eugeniusz (ur. 1946), astronom, pracownik naukowy In­stytutu Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego (1970-1977), w

  1. przewodniczący NSZZ ״S” w Zakładzie Techniki Biurowej ״Biu- rotechnika”, od 1981 członek pre­zydiów ZR Dolny Śląsk i KK, w XII

  2. członek Krajowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej, współzałożyciel Ogólnopolskiego Komitetu Oporu, w którym repre­zentował Region Północny, 22 IV

  3. współzałożyciel TKK, ujaw­nił się w XII 1984, w 1986 powrócił do działalności podziemnej, w 1987 wszedł w skład TKK jako reprezen­tant Regionu Dolny Śląsk 229-231, 247, 248

SZWEDEK 218 SZYJA Adam 63

SZYMCZAK Teresa, zob. PASSA- KAS-SZYMCZAK Teresa SZYMECKI Eugeniusz 29

ŚLISZ Józef (1934-2000), współzałoży­ciel NSZZ RI ״S” na Rzeszowszczyź- nie, w 1981 jeden z przywódców strajku chłopskiego, przewodniczą­cy Tymczasowej Rady Rolników NSZZ RI ״S” (1987-1989) 25, 195

282

PAN w Krakowie, członek KZ NSZZ ״S” Oddziału PAN w Krakowie (1980-1981), członek podziemnych struktur ״S” (1982-1989) 226 VOIT Mieczysław 121

WACŁAWEK Teresa 99 WAJZNER, ks. 61

WALCZAK Gabriela, dziennikarka, na początku stanu wojennego nega­tywnie zweryfikowana i wyrzucona z pracy w Radiu Białystok, redaktor Biuletynu Informacyjnego NSZZ ״S” Region Białystok, organizowa­ła pomoc represjonowanym i rodzi­nom internowanych 175 WALENTYNOWICZ Anna (ur. 1929), pracownica Stoczni Gdańskiej, dzia­łaczka Wolnych Związków Zawo­dowych na Wybrzeżu (1978-1980), 9 VIII 1980 zwolniona z pracy - zwol­nienie jej stało się bezpośrednią przyczyną strajku rozpoczętego 14 VIII 1980, który doprowadził do po­wstania NSZZ ״S”, od jesieni 1981 w grupie działaczy związkowych przeciwnych polityce Lecha Wałę­sy 133, 148 WALEWSKI Bogdan 126 WALIGÓRA Grzegorz 20, 251 WAŁĘSA Lech, w VIII 1980 przywód­ca strajku w Stoczni Gdańskiej, prze­wodniczący MKS w Stoczni Gdań­skiej, od IX 1980 przewodniczący KKP NSZZ ״S”, od 1981 przewod­niczący KK NSZZ ״S” i przewodni­czący ZR Gdańskiego NSZZ ״S”, in­ternowany (XII 1981-XI 1982) 36, 114, 132, 145, 171, 172, 242 WARCHOŁ Alojzy 147 WARTALSKI 163 WASILEWSKA Wanda 98

TOMASZKOWICZ Franciszek (ur. 1937), pracownik NZPS ״Podhale” w Nowym Targu, aktywny działacz ״S”, publikował w ״Janosiku” pod ps. ״Jurand” 222-224 TOMASZUK Stanisław 34, 175 TOMTAS Ryszard, drukarz SOWY, obecnie na emigracji 138 TONDYRA Czesław (ur. 1940), od 1980 członek ״S” w Zakładzie Koksowni­czym HiL, po 13 XII 1982 współtwór­ca Komitetu Ocalenia Solidarności, 1 VII-7 XII 1982 aresztowany pod kłamliwym zarzutem napadu na ko­misariat osiedlowy MO, po 13 XII 1981 działacz struktur podziemnych, członek tajnej TKRH HiL NSZZ ״S”, skarbnik SFPP na Wydziale Blach Karoseryjnych HiL (1985-1989), uczestnik strajku IV-V 1988, organi­zator jawnych struktur ״S”, członek TKRH NSZZ ״S” HiL 164, 166, 167 TOPOLEWICZ Henryk 179 TRETYN, płk 237 TRYBALSKI Stanisław 111, 112 TRZASKO Mirosław 34, 175 TURECKA 39

TURNAU Elżbieta (ur. 1933), geolog, docent w Instytucie Nauk Geolo­gicznych PAN w Krakowie, członek NSZZ ״S” PAN Oddział w Krako­wie (1980-1981), członek podziem­nych struktur ״S” PAN w Krakowie 230, 231, 233 TURNAU Jan 14 TYRLIK Aleksandra 187, 188 TYSZKIEWICZ Robert 37 TYWONEK Tomasz 94 TYWONEK (ojciec Tomasza) 94

VETULANI Jerzy (ur. 1936), pracownik naukowy Zakładu Farmakologii

283

WILIMAJTYS (syn Sławomira i Graży­ny) 178

WILK Roman, organizator podziemnej ״S” w Białymstoku, twórca BOW, od 13 XII 1981 ukrywał się, areszto­wany 21 XII 1982, zwolniony na mocy amnestii w 1983 33-35, 41, 173-175, 180 WILK Tadeusz 86

WISZOWATA Dorota (Danuta), aktor­ka, aktywna działaczka ״S”, łącznicz­ka 32, 33, 172, 173 WITOWSKI Krzysztof (ur. 1958), kie- rowca-mechanik, skazany na 3 lata więzienia 191 WŁOSIK Bogdan pracownik walcow­ni HiL, 13 X 1982 zastrzelony przez funkcjonariusza SB na ulicy przed ״Arką Pana” 160, 167 WOCIAL Jerzy (ur. 1946), filozof, pra­cownik naukowy Instytutu Filozofii UW, od 1980 członek NSZZ ״S” 96 WOCIOR Stanisław 82 WOJCIECHOWSKI Norbert Jan (ur. 1939), absolwent polonistyki na KUL, w 1980 współzałożyciel NSZZ ״S” na KUL, a w 1981 członek Pre­zydium ZR Środkowo-Wschodnie­go NSZZ ״S”, od 13 XII 1981 prze­wodniczący RKS, powołanego w czasie strajku w WSK Świdnik, po pacyfikacji strajku ukrywał się, w 1989 członek Komitetu Obywatel­skiego NSZZ ״S” na Lubelszczyź- nie 80, 82, 84, 88 WOJNAR Jan 68 WOJTANOWICZ 132 WOJTAS Tadeusz 114 WOJTYŁA Karol 146, 178; zob. też JAN PAWEŁ II WOLICKI Krzysztof (1925-2001), dzien­nikarz, od 1977 publikował na

WASILEWSKI Krzysztof 10, 12 WASILEWSKI Tomasz, w podziemiu zajmował się kolportażem, areszto­wany 11 VIII 1983 40, 177 WASZCZYŃSKI Stanisław, ks. 241 WENDE Edward Joachim (ur. 1936), adwokat, obrońca w procesach po­litycznych, w 1985 pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych (rodziny zamordowanego) w procesie zabój­ców ks. Jerzego Popiełuszki 96 WĘGLARZ Stanisław (ur. 1948), od 1980 w NSZZ ״S”, w 1981 członek ZR Środkowo-Wschodniego NSZZ ״S”, przewodniczący TZR Środko­wo-Wschodniego (1985-1989), od 1985/1986 w TKK, następnie w KKW NSZZ ״S”, w 1988 w składzie Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym Lechu Wałęsie, współtwórca Komitetu Obywatel­skiego na Lubelszczyźnie powoła­nego w 1989 81 WĘGLOWSKI-KRÓL Krzysztof (ur. 1961), elektromonter, skazany na 4 lata więzienia 191 WIATR Barbara 143 WIATR Bronisław 143, 144, 147 Wiesia (koleżanka z celi więziennej Anny Stawickiej-Kołakowskiej) 214, 217 WIETOCHA Henryk 34, 175 WIGLUSZ Waldemar 111 WIJAS Maciej (ur. 1962), robotnik w Przedsiębiorstwie Budowy Obiek­tów Użyteczności Publicznej ״Bu- dopol” w Kielcach 74- 76 WIKA-CZARNOWSKI Wiesław 29 WIKTOR Adam, SJ 190 WIKTOR Andrzej 249 WILDNER Tomasz 177 WILIMAJTYS Grażyna 178 WILIMAJTYS Sławomir 178

284

ny, ze względu na zły stan zdrowia zwolniony po 3 miesiącach, 2 IX 1983 uprowadzony przez SB, pobi­ty na zamku w Nawojowej i wyrzu­cony z pędzącego samochodu w Zawadzie, zwolniony z pracy 190 WYSOCKA Irena 241 WYSOCKI Wiesław 241 WYSOKIŃSKI Waldemar 100, 104 WYSZOMIRSKA 216

ZABAWSKI Stanisław 144 ZABŁOCKI Wiesław 165 ZACHARSKI Marian, mjr, pracownik polskiego wywiadu, skazany za szpiegostwo w Stanach Zjednoczo­nych 126 ZAJĄC 88 ZALESKA Ewa 239 ZALESKI Wojciech 235-241 ZALEWSKI Maciej (ur. 1956), od 1980 członek NSZZ ״S”, 14 XII 1981 współ­założyciel na Woli w Warszawie MKK NSZZ ״S”, jeden z inicjatorów powstania podziemnego pisma ״Wola”, od 1982 szefMKK, w III 1983 aresztowany, od 1986 członek RKW Mazowsze NSZZ ״S” 46, 93 ZALEWSKI Witold 67 ZARAŃSKA Elżbieta, 7 V 1982 aresz­towana przez SB za posiadanie ulo­tek i skazana na 6 miesięcy więzie­nia, karę odbywała w Krakowie i Myślenicach 145 ZARAŃSKI Kazimierz, członek KZ NSZZ ״S” w Zakładach Azotowych w Tarnowie, 13 XII 1981 współor­ganizator w Zakładach Aparatury Chemicznej Zakładów Azotowych i manifestacji 10 XI 1982, w 1983 wy­emigrował do Stanów Zjednoczo­nych 143, 144

łamach pism podziemnych i w pra­sie francuskiej, m.in. w ״Le Point”, w XII 1981 internowany, po zwol­nieniu z internowania redagował pismo MRKS ״CDN”, od 1991 za­mieszczał swoje teksty na łamach paryskiej ״Kultury” 45 WORONIECKI Andrzej 68 WOŹNIAK Krzysztof 154 WOŹNIAK Mieczysław (ur. 1925), czło­nek KZ NSZZ ״S” w Zakładach Metalowych ״Mesko” w Skarży- sku-Kamiennej, internowany w XII 1981 136-139 WOŹNIAK Piotr 9 WOŹNIAKOWSKA Maja 228 WOŹNIAKOWSKI Jacek 228 WÓDKA 146 WÓJCIK Józef 136 WRONIEWICZ Zbigniew 158, 163 WRONIKOWSKA Bożena 8 WRONKA, mjr 12 WRÓBLEWSCY 180 WRZESIŃSKI Wojciech 249 WRZESZCZ Jacek 183 WUJEC Henryk (ur. 1941), fizyk, od 1961 członek KIK w Warszawie, od 1977 członek KSS ״KOR”, od jesieni 1980 doradca MKZ NSZZ ״S” Mazow­sze, od X 1981 członek KK, po wpro­wadzeniu stanu wojennego interno­wany, a następnie aresztowany, zwolniony w 1984 na mocy amne­stii 50

WYSKIEL Jerzy (ur. 1945), pracownik WPK w Nowym Sączu, 27 VIII 1980 organizator pierwszego strajku so­lidarnościowego z gdańskimi stocz­niowcami, założyciel ״S” w WPK, przewodniczący KZ NSZZ ״S”, czło­nek MKZ NSZZ ״S” Regionu Ma­łopolska, po 13 XII 1981 internowa-

285

skiego” (1982-1988), od V 1982 w składzie tzw. grupy merytorycznej przy TKK, od 1988 w Komitecie Obywatelskim 226 ZDZIENICKI Henryk 18 XII 1981 zwol­niony z funkcji prezesa Spółdzielni ״Naprzód” w Białymstoku za orga­nizowanie podziemia w zakładzie, koordynował działalność TKW 175, 180

ZENGEL Tadeusz (ur. 1942), elektromon­ter, skazany na 1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu 191 ZIELIŃSKA Elżbieta 101, 104 ZIELIŃSKA Maria 221 ZIELIŃSKI Jerzy 101, 104 ZIMA Tadeusz 92 ZIMNOCH Czesław 34 ZLAT Mieczysław 17, 242-251 ZMARZLIK Kazimierz 159 ZNAMIEROWSKI Czesław 49 ZORSKA Anna 231 ZWIERNIK Przemysław 241

ŻOŁYNIAK Leszek 18 ŻÓŁKIEWICZ Stanisław 111-113 ŻÓŁTEK Stanisław 221 ŻUCHOWICZ Jan 189 ŻUKOWSKI Jacek, działacz NZS FUW w Białymstoku, aresztowany w IV 1981, śledztwo wobec niego umo­rzono w III 1983 35 ŻUREK Jan 158, 162 ŻUREK Michał 159 ŻYCIŃSKI Józef (ur. 1948), abp, prof. na Wydziale Filozoficznym Papie­skiej Akademii Teologicznej w Kra­kowie 63 ŻYWICKI Wiesław 49, 51

ZAREMBA Jan 238 ZARĘBSKI Stefan 122 ZAWADZKI Wojciech, członek NZS PB, drukarz 35 ZAWIRSKI Władysław, pracownik ״Tamelu”, członek TTKK ״S”, w XII 1983 wraz z Ryszardem Mierzwą wydawca jedynego numeru pod­ziemnego pisma ״Tamelowiec”, 23 II 1984 aresztowany przez SB pod­czas przygotowywania drugiego numeru, zwolniony w VIII 1984, uczestnik głodówki w kościele w Krakowie-Bieżanowie 27 II 1985 144, 147

ZBROŃSCY 198, 199 ZBROŃSKA Władysława (ur. 1949), technik-ogrodnik, pracownik Spół­dzielni Niewidomych w Łodzi, w sta­nie wojennym kolporter wydaw­nictw podziemnych oraz współpra­cownik ״Solidarności Walczącej” i ״Biuletynu Łódzkiego” 151-153, 157

ZBROŃSKI Klemens (ur. 1949), tech- nik-ogrodnik, do 1985 pracownik Ligi Ochrony Przyrody, w II 1982 aresztowany pod zarzutem kolpor­tażu podziemnej prasy i rozpo­wszechniania fałszywych wiadomo­ści, skazany na 1,5 roku więzienia, od 1985 prywatny przedsiębiorca 151, 198, 199, 202, 207 ZDRADA Jerzy (ur. 1936), historyk, za­trudniony w Bibliotece PAN w Kra­kowie, w 1981 przewodniczący KZ ״S” w Oddziale i Placówkach PAN w Krakowie (1980-1981), od 1983 członek Prezydium RKW i Regional­nego Komitetu Solidarności Mało­polska, współzałożyciel i redaktor podziemnego ״Biuletynu Małopol-

286


Wyszukiwarka