Poradnik przetrwania w warunkach inwigilacji
Wstęp Zgodnie z zapowiedzią, postanowiłem wprowadzić w życie mój pomysł napisania poradnika na temat życie w stanie totalnej inwigilacji. W założeniu projekt ten powinien być praca zbiorową, efektem doświadczeń i przemyśleń wielu użytkowników tego portalu, dlatego też liczę na pomoc Was wszystkich i serdecznie zapraszam do wspólnego pisania. Zobowiązuje się zestawić wszystko w jedną całość i opublikować to znaczy udostępnić publicznie. Od pierwszych dni na newworldorder.com.pl byłem pod wrażeniem wiedzy i poziomu większości użytkowników. Nawet jeżeli z niektórymi z Was się nie zgadzałem lub krytykowałem Wasze publikacje w jakikolwiek sposób, to czyniłem to zawsze w duchu szacunku dla Waszej wiedzy, doświadczenia i w ogóle Was jako ludzi. Jestem bowiem zdania, że polemika z kimś mądrym może okazać się konstruktywna i pożyteczna, zaś z głupcem nie ma sensu dyskutować bo jest to strata czasu. Z powyższych powodów fakt że mogę uczestniczyć w życiu tego portalu stanowi dla mnie źródło osobistej satysfakcji. Zadaję sobie jednak pytanie – czy teoretyczne rozważania, formułowanie i udowadnianie nowych teorii, dokumentowanie faktów i stawianie niewygodnych dla „systemu” pytań wystarczy? Myślę, że nie do końca. Wiedza to siła, a dostęp do informacji to jeden z elementów wolności, ale warunkiem skorzystania z owej siły i wolności jest – moim zdaniem – umiejętność zastosowania zdobytej wiedzy w praktyce. Pewnie niektórzy z Was – zwłaszcza mądrzejsi niż ja – uznają mój pomysł za dziecinną zabawę w partyzantów lub nawet za głupotę. Rozważcie jednak co jest bardziej pożyteczne, gromadzić wiedzę, czy starać się ją zastosować w praktyce? Postanowiłem zacząć od tematu w którym czuje się najlepiej, to znaczy od monitoringu miejskiego. Kamery śledzą nas na każdym prawie kroku. Sytuacja ta dotyczy przede wszystkim większych miast, gdzie kamery są praktycznie wszędzie, na fasadach budynków i w ich wnętrzu, jeżeli są to obiekty monitorowane, na skrzyżowaniach i ulicach a nawet w komunikacji miejskiej. Te kamery widzimy, jeżeli patrzymy uważnie, większość ludzi nawet jednak ich nie zauważa. Nowoczesne systemy monitoringu potrafią rozpoznawać rysy twarzy i wychwycić osoby zachowujące się podejrzanie, na przykład kręcące się bez celu po ulicy, poruszające się po zaprogramowanym obszarze. Obraz z kamer jest rejestrowany i analizowany przez komputery, najczęściej także przed ich monitorami siedzi człowiek. Taka sytuacja to już niestety rzeczywistość. Na razie nie stanowi to dla nas problemu, wszakże jesteśmy ludźmi praworządnymi i nie mamy nic do ukrycia. Może jednak ( oby nie ) nadejść dzień, kiedy każdy z nas znajdzie się w sytuacji, w której bardzo wiele będzie zależeć od tego czy nie zostanie rozpoznany, lub nie zwróci na siebie uwagi komputera lub człowieka za jego monitorem. Wtedy umiejętność ukrycia się w tłumie może się okazać bezcenna. Opracowując mój pomysł na sposoby ochrony przed monitoringiem założyłem, że nawet jeżeli obraz z kamer jest analizowany przez komputer a nie emerytowanego milicjanta za monitorem, użyteczne okażą się zasady prowadzenia obserwacji, bo komputer nawet najnowocześniejszy nie myśli samodzielnie, jedynie szybciej analizuje obraz. Z racji wykonywanego zawodu przeszedłem kilka szkoleń na temat obserwacji, komunikacji niewerbalnej i tym podobnych. No i wygląda na to, że teraz godziny spędzone w zadymionych salkach wykładowych wreszcie się przydadzą. Mimo, że nie pracuje w Policji, CBA, ABW ani w żadnej służbie tego typu miałem kilkanaście lat na uczenie się skutecznej obserwacji i doświadczenia tych lat postaram się przekazać.
1. Ochrona Przed Monitoringiem Miejskim
Jak patrzy obserwator Człowiek obserwujący konkretny obszar, na przykład jakiś plac lub ulicę nigdy nie koncentruje się na wszystkich po kolei osobach, przemierzających jego pole obserwacji. Obserwator po prostu patrzy na wszystkich ludzi w polu obserwacji jako całość, nie koncentruje się z początku na nikim konkretnym. Wypatruje sygnałów, na pojedynczym człowieku skupia uwagę dopiero gdy taki sygnał zauważy. Jeżeli obserwator szuka konkretnej osoby wypatruje zadanego mu rysopisu. W takich przypadkach w pierwszej kolejności zwraca uwagę na cechy charakterystyczne w budowie ciała lub sposobie chodzenia. Te nasze cechy trudno zmienić. Kolor oczu, włosów lub elementy w lub ubiorze są przez profesjonalnego obserwatora oceniane w drugiej kolejności, gdyż bardzo łatwo je zmienić. Dla obserwatora po prostu kontrolującego jakiś obszar bez wypatrywania konkretnej osoby sygnałem będzie to wszystko co wyróżnia jednostkę z pośród innych ludzi.
Zasada pierwsza – wygląd. Ubiór jest tym co może nas wyróżnić lub przeciwnie – zamaskować. Różne grupy społeczne ubierają się oczywiście w różny sposób, jeżeli więc wejdziemy w garniturku na koncert rockowy to oczywiście zwrócimy na siebie uwagę. A zatem jeżeli możemy się domyślić jaki strój będzie odpowiedni, czyli dopasowany do wyglądu innych ludzi taki należy włożyć. Jeżeli nie wiadomo jaki strój będzie odpowiedni najlepiej wybrać coś uniwersalnego. Dobrym pomysłem jest założenie czarnego obuwia sportowego, które z daleka wygląda podobnie do wizytowego, dżinsów oraz bluzy lub koszuli z założonym pod spód T – shirtem. Po zdjęciu koszuli i wypuszczeniu ze spodni T – shirta nasz wygląd zmieni się znacznie. Dobierając odzież należy wybierać rzeczy w kolorach spokojnych, raczej szarych, unikać ubrań w jaskrawych kolorach lub wielokolorowych. Kolory jaskrawe lub połączenie kilku kolorów zawsze zwraca uwagę. Kiepskim pomysłem jest również ubieranie się w całości na czarno. W dzień czarna plama zwróci uwagę tak samo jak pstrokacizna, ponadto ludziom czerń podświadomie kojarzy się z czymś złym. Ubranie najlepiej kupować w hipermarkecie, mamy wtedy gwarancję, że parę tysięcy ludzi będzie miało takie ciuchy jak my.
Zasada druga – chodzenie. Sposób w jaki chodzimy jest bardzo istotny. Człowiek, który idzie do konkretnego miejsca wygląda zupełnie inaczej, niż człowiek, który po prostu idzie bez celu. W dzisiejszym świecie większość ludzi gdzieś się spieszy, więc obserwator szybko zwróci uwagę na kogoś, kto idzie bardzo wolno, często zmienia kierunek lub przystaje żeby się na coś pogapić. Podobnie zwracają uwagę ludzie idący zbyt szybko, wykonujący nerwowe ruchy, i rzucający wokoło ukradkowe spojrzenia. Idąc ulicą należy kroczyć spokojnie ale pewnie, trzymając się mniej więcej linii prostej, unikając oczywiście wpadania na ludzi i potrącania ich. Ważne jest aby stawiać równe kroki, poruszając nogami spokojnie. Unikać należy zawracania po tej samej linii, gdyż sprawia ono wrażenie błąkania się bez celu. Jeżeli z jakiegoś powodu trzeba zawrócić, najlepiej podejść do kiosku lub sklepu i kupić jakiś drobiazg po czym wrócić. Będzie to wyglądało jakbyśmy wyszli na przykład po papierosy, kupili je i wracali z powrotem. To naturalne i nie zwróci uwagi obserwatora. Stanie na środku ulicy lub w bramie też nie jest najlepszym pomysłem. Jeżeli koniecznie trzeba się na jakiś czas zatrzymać najlepiej stanąć na przystanku komunikacji miejskiej. Człowiek stojący na przystanku staje się dla obserwatora prawie niewidoczny, wtapia się po prostu w otoczenie, chyba że stoi na przykład na przystanku „1” i przepuści kilka pod rząd. Ważne jest aby się nie gapić na innych ludzi i mijane obiekty. Oczywiście należy się rozglądać wokół siebie, po pierwsze aby kontrolować otoczenie, po drugie, ktoś kto maszeruje ze wzrokiem wbitym nieruchomo przed siebie wygląda jak zombie i także zwraca uwagę. Nie zwracającym uwagi rozglądaniem się jest patrzenie w jeden punkt przez jedną – dwie sekundy bez kręcenia głową. Jeżeli ktoś nie jest w stanie dostrzec istotnych szczegółów w tym czasie to znaczy, że po prostu brak mu spostrzegawczości i tak czy inaczej przeoczy mnóstwo istotnych rzeczy.
Zasada trzecia – zachowanie. Kolejną rzeczą która zwraca uwagę obserwatora jest nasze zachowania. Najbardziej zwracają na siebie uwagę oczywiście osoby zbyt nerwowe, czyli takie, które na przykład poruszają się zbyt szybko, albo są nienaturalnie spięte. Należy zwracać uwagę aby mięśnie naszego ciała były w miarę rozluźnione. Ciało napięte świadczy aż nazbyt dobitnie o nerwach właściciela. Kolejną ważną sprawa jest aby za wszelką cenę powstrzymać się przed dotykaniem twarzy. Nie wiem dlaczego tak jest, ale jeżeli osoba co chwilę gmera coś kolo ust i nosa najczęściej znaczy to, że kłamie, lub coś ukrywa i obserwator zaklasyfikuje ją jako podejrzaną. Idąc ulica zawsze, ale to zawsze należy przestrzegać drobnych przepisów, to znaczy, nie przechodzić na czerwonym świetle, nie śmiecić i tym podobne. Monitoring miejski jest – jak wiadomo z dostępnych w Internecie materiałów – zaprogramowany tak aby wykrywać właśnie takie zachowania.
System rozpoznawania twarzy Jak ktoś na tym portalu słusznie zauważył, wyrabiając nowe dowody osobiste i sami i na własne życzenie przynieśliśmy w ząbkach nasze zdjęcia które urzędnicy zeskanowali za nasze pieniądze. Teraz czekają sobie, gdzieś, w jakimś komputerze gotowe aby posłużyć do zidentyfikowania nas po rysach twarzy za pośrednictwem kamer. Jak więc ukryć twarz, aby nie zostać rozpoznanym? Pomysł z jawnym zasłanianiem twarzy odpada. Wszelkiego rodzaju maski czy kominiarki zadziałają tak – jakbyśmy przyczepili sobie na plecach kartkę z napisem „Jestem przestępcą”. Nałożony na głowę kaptur, też nie jest najlepszym pomysłem. O ile w deszczowy lub wietrzny dzień nikogo nie zdziwi, to przy ładnej pogodzie zadziała na podobnej zasadzie co kominiarka. Żeby nie mnożyć niepotrzebnych przykładów – kamuflaż ma nas ukryć a nie upodabniać do statysty z programu 997 lub dresiarza idącego na ustawkę. Wybór właściwej, czyli skutecznej metody kamuflażu naszej twarzy proponuję zacząć od odpowiedzi na pytanie co właściwie czyni naszą twarz unikalną i różną od innych. Wielu ludzi sądzi, że są to włosy, ich kolor i długość, kolor oczu, znaki szczególna na przykład blizny lub też zarost czy stan uzębienia. Wszystkie wymienione przeze mnie cechy osobnicze są bez znaczenia. Każdy może ufarbować i ściąć włosy, zmienić fryzurę, założyć soczewki kontaktowe , albo dokleić sobie sztuczną bliznę ewentualnie zakleić prawdziwą. Można nawet zmienić sobie zęby, jeżeli używa się sztucznej szczęki. Jeżeli ktoś ma wszystkie swoje – wystarczy plastikowa nakładka za parę złotych. Cechy, które naprawdę wyróżniają naszą twarz wynikają z budowy naszej czaszki, która u każdego człowieka jest nieco inna, różni się proporcjami lub wielkością poszczególnych kości. A zatem wyróżniają nas na przykład rozstaw oczu, czyli odległość pomiędzy środkiem oka a nosem. Kolejną cechą której nie można zmienić domowym sposobem jest wielkość i kształt kości policzkowych. Więc system rozpoznawania twarzy to rodzaj skanera, który sporządza mapę naszej twarzy porównując położenie umiejscowionych na niej punktów kontrolnych z naszym zdjęciem. Skoro nie można przesunąć sobie oczu lub nosa pozostaje zablokować skaner. Do tej pory najlepszym sposobem który wymyśliłem jest czapeczka z daszkiem nasunięta na oczy, jak zauważyłem większość kamer jest zamontowana powyżej poziomu głowy przeciętnego człowieka a zatem „widzi nas” z góry. W tej sytuacji daszek czapki powinien skutecznie utrudnić zeskanowanie twarzy, przy tym czapeczka nie jest podejrzana praktycznie przy żadnej pogodzie. Oczywiście sposób ten wymaga wyrobienia sobie nawyku trzymania głowy lekko opuszczonej tak aby daszek czapki skutecznie zasłaniał naszą twarz. Wyjątek od tej reguły stanowią kamery w bankomatach. Są na wysokości twarzy i wypłacając pieniądze chcąc nie chcąc trzeba patrzyć prosto w ich obiektyw. Sposobem na bankomaty jest wypłacanie pieniędzy zawsze w tych samych miejscach. Idealnym rozwiązaniem jest wypłacanie od razu wszystkich pieniędzy lub w równych ratach na przykład co tydzień. W ten sposób poważnie utrudnimy także śledzenie sposobu w jaki wydajemy nasze pieniądze. W sieci znalazłem jeszcze jeden sposób oślepienia kamery w dosłownym tego słowa znaczeniu. Większość kamer podłączonych do systemu rozpoznawania twarzy pracuje także w podczerwieni na wypadek na przykład zdjęć w nocy. Można taką kamerę „oślepić” kierując w jej stronę sygnał z pilota od telewizora, który wysyła sygnał właśnie w podczerwieni. Taki zabieg daje mniej więcej taki efekt. Oczywiście ze względów praktycznych nie jest możliwe celowanie z pilota telewizyjnego do każdej dostrzeżonej kamery. Pozostaje więc umieścić aktywne źródło podczerwieni w okolicy swojej twarzy tak aby nie wzbudzić podejrzeń. Oczywiście wykonywanie i zakładanie na głowę „sprytnych” instalacji z kabla, baterii i diod odpada gdyż posiadacz takiego wynalazku będzie wyglądał na świra i natychmiast zwróci na siebie uwagę. Co można nosić na twarzy bez zwracania uwagi? Oczywiście okulary. Jak więc połączyć okulary ze źródłem poczerwieni? Prościej niż myślicie, takie urządzenie już wymyślono i jest dostępne w każdym sklepie z grami wideo. Są to wypuszczone przez firmę Nintendo okulary w zamontowanymi diodami wysyłającymi promienie podczerwieni. To pożyteczne urządzenie stanowi jeden z dodatkowych akcesoriów do konsoli Nintendo i służy do namierzania przez grę ruchów głowy gracza. Innym wyjściem jest zakup na przykład tutaj http://www.max24.pl/bolle-tactical-okulary-bolle-8211-galaxy-z-2-diodami-led,p1908232.html okularów z dwoma diodami oświetleniowymi i wymiana ich na diody od pilota do telewizora. Nie wiem na pewno, czy to działa, bo nie miałem okazji sprawdzić, wydaje się jednak, że jest to metoda tak zwanej ostatniej szansy. Jeżeli nasza twarz będzie dla kamer widziana jako plama światła to wprawdzie nie zostaniemy rozpoznani, ale za to na 100% zwrócimy na siebie uwagę, i jeżeli do momentu założenia okularów z diodami nie byliśmy podejrzani – to już będziemy. Jeżeli komuś przychodzi na myśl cos więcej w tym temacie to zachęcam do pisania. Cartafirus
http://newworldorder.com.pl/artykul,2619,Poradnik-przetrwania-w-warunkach-inwigilacji
Czy śp. Janusz Szmajdziński zginął za Łągiewkę? Nie ukrywam, że nie wierzę w to, że katastrofa samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem była wypadkiem. Uważam, że był to starannie przygotowany zamach i że większość z osób na pokładzie feralnego TU154 nie była przypadkowa. Zginęli, ponieważ takie dostali wyroki. Śp. Prezydent Lecha Kaczyński był przecież co najmniej dwa razy ostrzegany, raz jego konwój był ostrzelany, drugi raz otrzymał czerwoną różę i tajemnicze zawiniątko od osobnika z symboliczną jarmułką na głowie (a może ktoś chciał wprowadzić fałszywy trop?). Lecha Kaczyński miał wiele „grzechów” na swoim sumieniu – dla niektórych było to podpisanie Traktatu Lizbońskiego, dla innych długie powstrzymywanie się od tego. Śp. Sławomir Skrzypek naraził się międzynarodowej finansjerze tym, że Polski Bank Narodowy miał się tak dobrze, że nawet był gotów udzielić pożyczki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, który tak naprawdę jest instytucją powołaną do rujnowania całych państw. Śp. Anna Walentynowicz za to, że otwarcie mówiła o przejęciu Solidarności przez międzynarodową agenturę, śp. Janusz Kurtyka za odmienne podejście od swojego poprzednika do pewnych ważnych z punktu widzenia interesu naszego narodu spraw, takich jak np. Jedwabne… I tak możemy w kółko wymieniać i analizować. Nie widziałem natomiast powodu dal którego miał zginąć kandydat na Prezydenta Janusz Szmajdziński. No i dzisiaj się dowiedziałem! Otóż śp. Janusz Szmajdziński promował genialnego polskiego wynalazcę Lucjana Łągiewkę, który wynalazł i opracował m.in. rewolucyjne modele bezkolizyjnego zderzaka czy pojazdu, tzw. „pędnika”, który mógłby być prekursorem UFO, pojazdu mogącego wykonywać nagłe manewry bez szkód dla załogi spowodowanych siłą bezwładności. Wynalazkiem zderzaka zainteresowały się też polskie (czy naprawdę polskie?) służby wojskowe, prototypy, które znajdowały się m.in. na AGH zostały skonfiskowane, a cała śmietanka naukowa, która była zainteresowana tym rewolucyjnym odkryciem nagle nabrała wody w usta. Na szczęście na temat Łągiewki można znaleźć informacje w internecie, jak poniższy film autorstwa Janusza Zagórskiego. Sądzę, że Lucjan Łągiewka nadal żyje tylko dlatego, że nie trzymał wynalazku w tajemnicy…
Gawroński
Wywiad Roberta Mazurka dla Rzeczpospolitej z Wladimirem Kirijanowem Za podrzucenie tekstu dziękuję czytelnikowi podpisującemu się „Mietek”. Osoby mądre wyciągną odpowiednie wnioski z wypowiedzi Kirjanowa, zwłaszcza krytycznych. Głupcy dopatrzą się w nim po prostu wroga Polski. A jeszcze Adam Mickiewicz napisał: Pochlebca i potwarca za zasługą łażą; Brzydź się więcej pochlebstwem niżeli potwarzą. W potwarzy dla dobrego jest zawżdy nauka; Pochlebstwo złych zatwardzi, a dobrych oszuka.
Władimir Kirjanow to rosyjski dziennikarz mieszkający w Polsce, redaktor Rosyjskiego Kuriera Warszawskiego. Niestety, pytania mu zadawane są chwilami nie bardzo na poziomie. Admin.
Mazurek: Wszystko już wyjaśnione? Kirijanow: Dla mnie wszystko jest absolutnie jasne. Dziwie się tylko, że Polacy tak rozdmuchują tę tragedię smoleńską.
Dlaczego to robią? Szukają pretekstu, żeby atakować Rosję. W Polsce zawsze trzeba krytykować Moskwę, Putina. Mówicie, że nie możecie dostać wraku…
Bo nie możemy. A co wy będziecie z nim robić? Zbada go prokuratura, a poza tym ma znaczenie symboliczne. No to go dostaniecie, do każdego gwoździka!
Co pan myśli, że Rosjanom tak zależy, by przetrzymywać wrak jeszcze jednego Tupolewa, choć u nas takich tysiące? Ja wiem, jesteście wyczuleni na gesty, trzeba przykryć wrak brezentem…
Pan się śmieje? Taka straszna tragedia, że był nie przykryty? Ze samolot zrobiony z najlepszych materiałów niszczeje na deszczu? To go przykryli i teraz będzie gnił.
Polska prokuratura uważa, ze rosyjskie śledztwo nie jest prowadzone szczególnie energicznie. Jak nie jest prowadzone energicznie?! Tragedie concorde’a badają od 15 lat! Tusk ma racje, gdy mówi, że zrobiono wszystko, co można było zrobić, a prokuratura rosyjska podejmuje zupełnie nadzwyczajne wysiłki, by wszystko wyjaśnić jak najszybciej. Tylko w Polsce to wygląda zupełnie inaczej: jakiś nowy Katyń, Rosja nie chce niczego oddawać… Wie pan, czarnej skrzynki nie oddala. Gdyby to samo spotkało Rosjan w Polsce, to co, Polska oddałaby wszystko Moskwie, pozwoliłaby prowadzić śledztwo? W polskiej prasie czytam wciąż, ze to zamach. Mówię, że to bzdury, ale wtedy wygląda jakbym bronił Kremla.
A nie broni pan? Jestem absolutnie niezależnym dziennikarzem! Od 19 lat, od kiedy wydaję „Rosyjski Kurier Warszawski”, nigdy nie dostałem od władz ani od żadnej instytucji ani kopiejki. Wygłaszam własne opinie, nie władz Rosji. Takim już jestem człowiekiem – obiektywnym. Nie wątpię. Kiedy człowiek mówi coś zgodnego z administracją kremlowską, to od razu jest się zakwalifikowanym jako reprezentant prezydenta. Taka rolę mi przypisano i stałem się rosyjskim ambasadorem w polskich mediach, bo żyje wokół samych prokuratorów! Ale pretensje maja do mnie nie tylko tutaj, także w Moskwie.
Władze się na pana skarżą? Niemożliwe. Władze nie, dysydenci. [Czytaj: rosyjskie michnikówniarstwo. - admin] Oni zawsze maca. Proszę pana, w „Argumentach i faktach” pisuje słynna opozycjonistka z czasów ZSRR Waleria Nowodworska [Żydówka, wielki autorytet dla zwolenników teorii o dymiącym naganie Putina - admin]. Kiedyś przyjechałem do Moskwy i zaproszono mnie na kolegium, a było to wtedy, kiedy napisałem artykuł o powstaniu warszawskim – obiektywny, o tym, jak było naprawdę. I niech pan sobie wyobrazi, że ona mnie strasznie skrytykowała!
Co zrobiła? Podeszła i powiedziała, że jej się ten artykuł nie podoba i że nie spodoba się też Polakom. I co, taka słynna odważna opozycjonistka teraz mnie próbuje uczyć, żebym pisał, co się komuś spodoba?!
Nie ugiął się pan pod ta presja? Ja pisze z pozycji obiektywnych, a nie żeby się komukolwiek przypodobać.
Zawsze pan taki był? Ja byłem sowieckim dziennikarzem. To były inne czasy, cała prasa była podporządkowana władzy, ale nam to nie przeszkadzało, bo sami byliśmy tak wychowani: pionierzy, Komsomoł, partia… Zjeździłem cały Związek Radziecki. Nawet na wakacje nie jeździłem, tylko brałem delegacje do Samarkandy, do Buchary, tam mnie sekretarz podejmował, dawali co potrzeba.
I przyszła wolność. Wtedy już byłem w Polsce. W 1988 roku na fali pierestrojki w Związku Radzieckim zaczęły powstawać pierwsze joint ventures i powstało tez wydawnictwo Orbita, którego zostałem wiceprezesem w Warszawie. Potem zacząłem wydawać swoja gazetę i zostałem korespondentem prasy rosyjskiej. Owszem, pisałem dla „Rosijskich Wiesti”, gazety administracji prezydenta, ale zawsze bylem obiektywny. I życzliwy władzy. Tak, glosowałem na Putina i to całkowicie normalne. Na pierwszej stronie „Rosyjskiego Kuriera Warszawskiego” był jego portret. Mój syn, też dziennikarz, ma w pokoju portret Putina. To pięknie. Musi pan wiedzieć, że Putin jest po prostu bardzo lubiany przez Rosjan.
U nas tez ludzie lubią Tuska, ale żeby sobie portrety wieszać… Znaczy nie na tyle lubią. No i gdyby Tusk zrobił dla Polski tyle, ile Putin dla Rosji, to każdy Polak powiesiłby sobie jego portret. Dla większości Rosjan Władimir Putin jest zbawicielem narodu rosyjskiego. Zbawicielem? Tak, on nas wybawił. Kiedy w 1999 roku dochodził do władzy, istnienie Rosji było zagrożone. Ludzie umierali od bandytyzmu, anarchii, wojen i szukali przywódcy, który mógłby to zahamować. I Putin tego dokonał. Dlatego jest tyle lat przy władzy.
To akurat w Rosji nienowe. Ale on, w przeciwieństwie do Stalina, nie opiera się na wojsku czy milicji, a jest rzeczywiście wybierany przez ludzi, którzy wiedza, ile mu zawdzięczają.
Jest pan więc niezależnym, obiektywnym dziennikarzem, jednoznacznie zaangażowanym w popieranie Putina, tak? Tak, i nie wiem czemu się pan dziwi? Skoro jestem niezależny, to mam nienawidzić Putina i rządu? To może teraz pan mi coś wytłumaczy: Dlaczego Polacy tak nie lubią Putina i w ogóle rosyjskiej władzy?
Trudno się dziwić polskiej wstrzemięźliwości wobec Kremla, kiedy się słyszy o tym, że rosyjskie służby stały za zamachami w Moskwie i Wołgodońsku, aby umożliwić wybuch wojny czeczeńskiej. Tak samo dziś można przeczytać w Internecie, że to Amerykanie sprowokowali zamachy 11 września. Jeżeli ktoś mówi, ze rosyjskie służby specjalne wysadziły w powietrze jakieś domy z mieszkańcami, to jest to jakieś zupełne wariactwo!
Tak twierdził podpułkownik FSB Aleksander Litwinienko, otruty w Londynie… I co, pan myśli, ze to Ługowoj go otruł polonem w herbacie?! (śmiech)
Tak twierdza światowe media. A to nieprawda? To dlaczego go po prostu nie zastrzelił? Można by to było załatwić po cichu, a tu chciałoby im się truć polonem? Pan wie, jakie to drogie? I jakie kłopotliwe przewieźć taki materiał z Rosji do Londynu. To kompletnie niemożliwe.
Takie rzeczy się nie zdarzają? Zdarzają się, przecież Izrael przyznaje się, że wysyła komanda służb specjalnych, które zabijają ich wrogów.
Czyli inni tak postępują, tylko nie Rosja? Przecież gdyby za tym stała Rosja, to dlaczego od razu nie załatwiłaby Zakajewa, Bierezowskiego czy Bukowskiego, którzy opowiadają jeszcze straszniejsze rzeczy?
Krytykująca Kreml dziennikarka Anna Politkowska nie żyje. I co, Putin ją zabił?! Gdyby nie było Putina, to takich jak Politkowska zabijaliby dziennie po dziesięć sztuk. To on zrobił porządek w Rosji.
Z Politkowska rzeczywiście zrobiono porządek. Proszę pana, ja się zgadzam, ze po 19 latach nie można jeszcze patrzeć na Rosję jak na normalny, demokratyczny kraj Zachodu.
Czego Rosji brakuje? Czasu. Po 70 latach eksperymentu komunistycznego mamy teraz eksperyment demokratyczny, ale to musi potrwać, musi dorosnąć nowe pokolenie. „Wall Street Journal” właśnie napisał, ze rosyjskie media popadają w coraz większe uzależnienie od Kremla. Też to słyszę od polskich i zachodnich dziennikarzy, ale przecież to nieprawda! Proszę wejść do Internetu, ile tam opozycyjnych pism. [Lepsze uzależnienie rosyjskich gazet od Kremla, niż amerykańskich od żydostwa. - admin]
A jakieś opozycyjne telewizje, radia, główne gazety? Media po prostu oddają sympatie ludzi. Tu nikt nikogo nie zmusza, dziennikarze tak piszą, bo taka jest prawda. Dlaczego Rosjanie ciągle wybierają Putina, Miedwiediewa? Przecież mogliby wejść do Internetu, poznać tę straszliwą prawdę, poczytać polskie gazety, poznać wasz punkt widzenia na wojnę w Czeczenii… Zdaje się, ze tu będziemy się różnić. Polacy patrzą na to jak na wojnę Rosji z jakimś maleńkim krajem. Właśnie tak. Dla nas to nasza wewnętrzna sprawa. Czeczenia to część Rosji. A Kosowo to cześć Serbii. Oczywiście, że tak, Kosowo jest częścią Serbii. A Abchazja i Południowa Osetia częściami Gruzji. Nie, to zupełnie co innego. Gruzja w ogóle nie ma prawa do tych ziem. Zresztą sama Gruzja wchodziła w skład Imperium Rosyjskiego jako jedno, małe ksiąstewko i błagała, by ją Rosjanie przyjęli. To dość oryginalna teza. To nie teza, to wiedza. Tylko dla Polaków to jakaś teza. No i dla Gruzinów, ale kto by się tam nimi przejmował. Oni sami w ogóle nie pytali Abchazów czy Osetyńców, czy chcą być częścią Gruzji. Większość mieszkańców nie chce. Może dzisiaj, kiedy wypędzili stamtąd Gruzinów.
No dzisiaj nie chce, a kiedy? Skoro tak, to Kosowo powinno być niepodległe, bo dzisiaj większość jego mieszkańców tego chce.
A gdyby tego zechcieli Ślązacy, to Śląsk miałby prawo oderwać się od Polski? Teraz broni pan nienaruszalności granic…
Skoro Kosowo zawsze było częścią Serbii, jej kolebką, to jak może być niepodległe, albańskie? Broni pan tej zasady z wyjątkiem granic Gruzji. Bo te granice były nieprawomocne, nie rozumie pan? Abchazja i Poludniowa Osetia nigdy wcześniej nie należały do Gruzji. Pozwalam panu wybrać albo kryterium etniczne, albo zasadę nienaruszalności granic, ale pan stosuje raz takie, raz inne. To logika Kalego. Ja rozumiem, ze Polacy popierają Czeczenię i Gruzję, bo nie lubią Rosji i są wychowywani w tym nastawieniu, na rusofobów. A ja jestem nieuleczalnym rusofilem i jednocześnie uwielbiam Gruzję. Ja tez lubię Gruzję, jej kuchnie… I wino, tak wiem, tylko nie jej niepodległość. Niech pan się nie gniewa, ale pan ma gdzieś logikę, gdy w grę wchodzi imperialny interes Rosji. To zupełnie polskie poglądy. Po prostu broniłem Osetyńców zabijanych przez Gruzinów tylko dlatego, że nie chcieli żyć w Gruzji, tylko w Związku Radzieckim. Którego szczęśliwie już nie ma.
Widzi pan, dla Polaków to oczywiście było największe nieszczęście. Dla pana również, tak? To było imperialne państwo zbrodniczej ideologii. Nie widzę powodów, by go bronić, tak jak nie broniłbym III Rzeszy. Prezydent Putin powiedział kiedyś, że rozpad Związku Radzieckiego był największym nieszczęściem, a ja się z nim zgadzam i może pan to podkreślić. Tylko proszę nie mylić Związku Radzieckiego z ideologia komunistyczna. Jak można tego nie mylić? To była ojczyzna światowego proletariatu. Ale można ją było uratować i zachować na zupełnie innych, demokratycznych zasadach. Ludzie tego chcieli! Za Gorbaczowa przeprowadzono referendum i 90 procent było za zachowaniem Związku Radzieckiego.
Dlaczego wiec Litwa, Łotwa, Estonia wybrały Unie i NATO, a nie Związek Radziecki? Teraz to już za późno, ale gdyby wszystko poszło tak, jak trzeba, to dziś bylibyśmy razem i ludzie byliby zadowoleni. Przez ambicje Jelcyna, który chciał zastąpić Gorbaczowa, rozpadło się państwo i zaczęła się ta parada niepodległości. Każdy sobie wtedy niepodległość ogłaszał! Rzeczywiście zbrodnia. Wie pan, jakie to było nieszczęście? Miliony ludzi po prostu zmarło, inni byli zabici w wyniku bandytyzmu, anarchii. Wszyscy mądrzy ludzie tego nie chcieli. Ci Bałtowie czy Gruzini to muszą być jednak strasznie głupi.
Pan zadaje pytania jak typowy polski dziennikarz. A dlaczego oni teraz muszą być szczęśliwi? Nie wie pan, że do dziś wielu ludzi żałuje rozpadu Związku Radzieckiego? Ale dla Polaków to oczywiście zbawienie od wielkiego monstrum. Pan się dziwi, że nie podzielam pańskiego sentymentu do Związku Radzieckiego? Nie dziwie się. Już słyszałem od Polaków, że w 1945 roku nie było wyzwolenia, tylko nowe zniewolenie. Mogliśmy wtedy zostać na granicy polskiej, a wy zostalibyście z Niemcami, bylibyście ich niewolnikami. Po komunizmie Polska ma swoich profesorów, naukowców, artystów, a z czym zostalibyście po Hitlerze? A że Związek Radziecki przyniósł swoją ideologię? Każdy kraj to robi. Nie mowie o ideologii, tylko o ofiarach komunizmu. Ciekawe, że ja nie od razu słyszałem w Polsce, że w 1945 roku przyszło nowe zniewolenie. To zaczęło się jakieś pięć, sześć lat temu. Jeden z kontrahentów powiedział mi: „Wy nas wcale nie wyzwoliliście”, i powtarzają, że żołnierze radzieccy to nowi okupanci.
Polacy są niewdzięczni? A z jakim krajem Rosja ma takie problemy?! Tylko tu jest komisja do spraw trudnych. Dlaczego my codziennie mówimy o Katyniu? General Jaruzelski 20 lat temu dostał od Gorbaczowa potwierdzenie, kto to zrobił. A wy od tego czasu ciągle powtarzacie: „Nie ma prawdy o Katyniu! Rosjanie ukrywają!”. Przecież Związek Radziecki przyznał się do tej zbrodni, ujawniliśmy prawdę. Co jeszcze chcielibyście wiedzieć?! Kto komu wystrzelił w łeb? Pańska kpina z tego jest trudna do zaakceptowania…
To nie kpina. Pytam, czego jeszcze nie wiecie? Historycy nie opierają się na powszechnej wiedzy, ale na dokumentach.
Jakich dokumentach?! Co wy jeszcze chcecie znaleźć?! Gdyby przestał pan na moment krzyczeć… Ja nie krzyczę, tylko pytam: kiedy Polacy dowiedzieli się o Katyniu? Gdyby Gorbaczow tego nie przyznał, nie udowodnilibyście niczego! Jednak mnie pan zadziwia. Czym zadziwia?! To była dobra wola Gorbaczowa, że to przyznał. Potem Jelcyn przyjeżdżał, przywoził jakieś dokumenty, a wy ciągle powtarzacie: „Rosja się nie przyznała”. To tak jak z ta komisja do spraw trudnych, gdzie ciągle dorzuca się nowe problemy.
To co należy z nią zrobić? Zlikwidować, o problemach zapomnieć i wszystko zacząć od nowa, patrzeć do przodu. Przestańmy grzebać w trudnych sprawach, bo one tylko pogarszają nasze stosunki. Zacznijmy nowe biznesy, kontakty kulturalne. [A jednak pamięć historyczna jest niezbędnym warunkiem przetrwania narodu - admin]
A jak one dziś wyglądają? Po odejściu Kaczyńskich się poprawiło. Te zmianę zapoczątkowali Tusk i Putin, ale to nie jest żadne wielkie braterstwo, bo Tusk, choćby nawet chciał, to nie może niczego zrobić, bo jest zakładnikiem establishmentu [Oraz Angeli Merkel - admin]. Media by go zabiły, opozycja, a nawet niektórzy przyjaciele z jego partii.
Gdyby poprawił stosunki z Rosja? Rozszarpaliby go, tak jak teraz robi to Fotyga czy Kaczyński.
Oni mają taką siłę? A to pan nie widzi, jaką mają siłę? Fotyga już pisze, że Tusk nie wyzwoli się z uścisku Putina. A cóż to za uścisk, z którego Tusk ma się nie wywinąć? I PiS powtarza takie bzdury cały czas, a naród polski musi to czytać.
Bo Fotyga z Kaczyńskim mają taki wpływ na media? Pan sobie nie zdaje sprawy jak silny. Po dziesięć razy powtarzane są bzdury o kondominium rosyjsko-niemieckim. Media cytują lidera opozycji.
Ale można takie słowa przemilczeć, a można je nagłośnić. I dlaczego się nagłaśnia? Żeby dokopać Kaczyńskiemu. Przecież został za te słowa powszechnie skrytykowany. Polskie media i politycy są wyczuleni, żeby tylko nie powiedzieć niczego dobrego o Rosji, bo zostaną oskarżeni o lokajstwo. To moje ulubione polskie słowo: lokajstwo. Ze strachu przed nim nikt nie powie głośno, że lubi Rosję. Mogę powtórzyć: uwielbiam Rosję, którą zjeździłem wszerz i wzdłuż, mam przyjaciół Rosjan, słucham rosyjskiej muzyki i czytam Jerofiejewa w oryginale. Wystarczy? Tylko ze pan myli sympatie do Rosji z popieraniem Putina. A widzi pan, już się zaczyna! Doskonale znam tę formułę: „Bardzo lubię Rosję, Dostojewskiego, Okudżawę, lubię zwykłych Rosjan, tylko nie lubię Putina”. A gdzie tu logika? Skoro lubicie Rosjan, a oni wybierają Putina, to dlaczego wy nie lubicie Putina, dlaczego tak go obrażacie?
Sympatie do kraju bierze się w pakiecie z sympatią do przywódcy? No, jeśli jest on wybrany w demokratycznych wyborach, skoro głosowali na niego ludzie, to jak można lubić naród i nie lubić przywódcy, którego oni lubią? Może mi pan wytłumaczy, bo ja tego nie rozumiem.
Pan lubi Polaków? Inaczej bym tu nie mieszkał prawie ćwierć wieku! A oni wybrali Kaczyńskiego, którego pan szczerze nie znosi.
No dobrze, a dlaczego Polacy to stosują tylko wobec Rosji? Uwielbiacie Amerykanów i uwielbialiście Busha. Ja widziałem, jak tu przyleciał, jak wszyscy marzyli, że podpisze wam tarczę antyrakietową. Wszyscy lizali mu dupę, żeby tylko to zrobił (śmiech).
No dobrze, po tym śmiałym stwierdzeniu wróćmy do pytania: lubi pan Polaków, tylko nie polityków, których oni wybierają. Jakże to tak? Ja lubię Polaków, zawsze ich lubiłem, ale nie rozumiem polskich mediów i polityki. Mam nadzieje, że teraz, po odejściu Kaczyńskich, to wszystko zacznie się normalizować. Cały czas czekam, aż to wszystko się skończy. Zrobili wam pranie mózgu.
Kto? Media i politycy. Ja dzisiaj czytam w gazetach i słyszę w głównych kanałach telewizji jawnie rusofobiczne opinie! Kto mówi o Rosji dobrze? Wyjątki.
Jakie? Jak je wymienię, to zwrócę na nie uwagę rusofobów. Ta największa nagonka zaczęła się z dojściem Kaczyńskich do władzy. Lech Kaczyński to był najgorszy polski prezydent, on nienawidził Rosji, całego kraju!
I w czym to się przejawiało? We wszystkim, co robił: tarcza antyrakietowa, Gruzja, Ukraina, jakieś tam GUAM i dziesiątki innych przykładów. Przecież tak, jak Lech Kaczyński popierał Gruzję, to nikt tego nie robił, to on zmontował tę całą akcję, wizytę w obronie Gruzji!
Wie pan, że to, co pan mówi, dla wielu Polaków będzie komplementem pod jego adresem? To jest właśnie ta rusofobia, o której mówiłem.
Słowo krytyki wobec władz Rosji to rusofobia, tak? Jak inaczej to nazwać?
A pańskie kpiny z Polaków, opowieści o lizaniu dupy Busha to nie jest polonofobia? No co pan mówi, jakie kpiny?! Ja uwielbiam Polaków od prawie 40 lat, od 22 lat tu mieszkam i ja jestem polonofobem?! [Opowieści o lizaniu dupy były po prostu szczerą prawdą - admin] Pokazuje panu podwójne standardy, którymi się pan posługuje, ale zostawmy to.Nie widzi pan trwającej cały czas nagonki na Rosję? Ja się zastanawiam, skąd to się bierze? Przypominają mi się czasy Związku Radzieckiego, gdzie wszystkim kierowano z wydziału prasy KC.
A kto teraz kieruje? Podejrzewam, ze taki wydział musi istnieć w Unii Europejskiej czy NATO.
Pan to mówi serio? A jak inaczej to tłumaczyć? Normalne, niezależne media nie opowiadałyby jednym głosem tych samych bzdur o Rosji. Nie widzi pan tego? Rozmawiał Robert Mazurek dla „Rzeczypospolitej”.
66 pytań i odpowiedzi na temat Holocaustu Nie muszę podkreślać, że publikacja tego artykułu w wielu krajach jest przestępstwem, choć gajowy niekoniecznie podpisuje się pod wszystkimi twierdzeniami. Mamy bowiem taką demokrację i taką wolność słowa, że pewne prawdy historyczne dotyczące narodu żydowskiego, zamiast być przedmiotem badań naukowców, są strzeżone przez policję, prokuraturę i sądy. Nie ma to miejsca odnośnie żadnego innego narodu. Sam ten fakt każe myślącemu człowiekowi podać w wątpliwość oficjalną wersję Holocaustu. – admin.
1. Jakie istnieją dowody na to, że naziści uprawiali ludobójstwo i z rozmysłem zamordowali 6 milionów Żydów? Nie ma żadnych dowodów. Jedynym dowodem są świadectwa osób, które przeżyły obozy koncentracyjne. Świadectwa te są jednak sprzeczne a ponadto żaden ze świadków nie twierdzi, że widział gazowanie. Nie ma żadnych dowodów konkretnych; nie było stosów popiołu ani pieców krematoryjnych zdolnych wykonać tego typu pracę, nie było stosów ubrań, mydła z ludzkiego tłuszczu ani abażurów z ludzkiej skóry. Nie ma żadnych precyzyjnych danych ani statystyk demograficznych potwierdzających tezę o „ludobójstwie”.
2. Czy istnieją dowody na to, że 6 milionów Żydów NIE zostało zamordowanych przez nazistów? Dysponujemy licznymi dowodami natury sądowej, analitycznej i porównawczej, że liczba 6 milionów wymordowanych Żydów jest absurdalna. Mamy do czynienia z cyfrą zawyżoną o ok. 1000%.
3. Słynny „łowca nazistów” Szymon Wiesenthal napisał, że „na ziemi niemieckiej nie było obozów zagłady”? Tak, w miesięczniku zatytułowanym „Books and Bookmen” z kwietnia 1975 roku. Stwierdza również, w tym samym artykule, że „gazowanie” Żydów odbywało się wyłącznie w Polsce.
4. Biorąc pod uwagę, że Dachau znajduje się w Niemczech, a Szymon Wiesenthal stwierdził, że nie było obozów zagłady na terytorium niemieckim, jak wytłumaczyć fakt, iż tysiące byłych żołnierzy. Tysiące żołnierzy amerykańskich po wyzwoleniu obozu w Dachau przez aliantów było tam przywożonych i pokazywano im rzekome „komory gazowe”. Ponadto mass-media przez długi czas rozpowszechniały fałszywą informację, jakoby w Dachau gazowano ludzi.
5. Oświęcim znajduje się jednak w Polsce, a nie w Niemczech. Czy istnieją dowody, że w obozie tym były komory gazowe przeznaczone do zabijania ludzi? Nie. Swego czasu została wyznaczona nagroda w wysokości 50.000 dolarów, za dostarczenie tego typu dowodów. Pieniądze zostały złożone w banku, ale nikt nie zgłosił się z konkretnymi dowodami. Zajęty przez Sowietów Oświęcim został po wojnie w znacznym stopniu przebudowany, a kostnice obozowe zostały przebudowane w taki sposób, aby przypominały wielkie „komory gazowe”. Obecnie Oświęcim stanowi wielką atrakcję turystyczną.
6. Skoro Oświęcim nie był „obozem zagłady”, jakie było jego prawdziwe przeznaczenie? Był to przede wszystkim wielki kompleks przemysłowy Produkowano tam kauczuk syntetyczny, a więźniowie służyli jako siła robocza. Produkcja syntetycznego kauczuku odbywała się w czasie II wojny światowej również w Stanach Zjednoczonych.
7. Kto stworzył pierwsze obozy koncentracyjne? Gdzie i kiedy zostały po raz pierwszy zastosowane? Prawdopodobnie pierwsze obozy koncentracyjne pojawiły się w świecie zachodnim w Stanach Zjednoczonych podczas Wojny o Niepodległość. Anglicy internowali wówczas tysiące kolonistów północno-amerykańskich, wielu z nich zmarło w następstwie chorób i tortur. Przyszły prezydent USA Andrew Jackson i jego brat – który zmarł w takim obozie – znajdowali się między tymi nieszczęśnikami. Pod koniec XIX stulecia Anglicy stworzyli obozy koncentracyjne w Afryce Południowej. W czasach wojen burskich w obozach tych umieszczano afrykanerską ludność cywilną, w tym kobiety i dzieci, z podbitych terytoriów burskich. Dziesiątki tysięcy osób zginęły wówczas w obozach południowoafrykańskich, które były o wiele gorsze od obozów niemieckich w czasie II wojny światowej.
8. Czym różniły się niemieckie obozy koncentracyjne od amerykańskich obozów koncentracyjnych w latach II wojny światowej, w których umieszczani byli Niemcy i Japończycy zamieszkali w Stanach Zjednoczonych? Oprócz odmiennej nazwy jedyna znacząca różnica polegała na tym, że Niemcy internowali w obozach osoby, które stanowiły pewne zagrożenie (realne lub domniemane) dla bezpieczeństwa państwa i wojennego wysiłku Niemiec, podczas gdy Amerykanie internowali ludzi jedynie na podstawie ich przynależności rasowej.
9. Dlaczego Niemcy umieszczali Żydów w obozach koncentracyjnych? Ponieważ uważali, że Żydzi stanowią bezpośrednie zagrożenie dla suwerenności i bezpieczeństwa Niemiec, oraz dlatego, że Żydzi stanowili większość członków wywrotowych organizacji komunistycznych. Jednakże wszyscy, którzy zostali uznani za zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa narodowosocjalistycznego (nie tylko Żydzi) ryzykowali internowanie w obozie.
10. Jakie drastyczne środki zastosowało międzynarodowe żydostwo przeciwko Niemcom w 1933 roku? Wprowadzono międzynarodowy bojkot wszystkich produktów niemieckich.
11. Czy prawdą jest, że międzynarodowe kręgi żydowskie „wypowiedziały wojnę Niemcom”? Tak. Gazety z tego okresu przynosiły na pierwszych stronach ostentacyjne tytuły: „Światowe Żydostwo wypowiada wojnę Niemcom ” itp.
12. Miało to miejsce zanim zaczęły krążyć pogłoski o „obozach śmierci”, czy też później? Około 9 lat wcześniej. Światowe środowiska żydowskie wypowiedziały wojnę Niemcom w 1933 roku.
13. Jaki kraj podczas II wojny światowej zaczął stosować masowe bombardowania skupisk ludności cywilnej? Wielka Brytania, 11 maja 1940 roku.
14. Ile komór gazowych, służących do eksterminacji ludzi istniało w Oświęcimiu? Ani jedna.
15. Ilu Żydów znajdowało się przed wojną na terytoriach, które później były okupowane przez Niemcy? Poniżej 4 milionów.
16. Jeśli Żydzi europejscy nie zostali zlikwidowani przez nazistów, to gdzie się w takim razie znajdują? Po wojnie Żydzi europejscy znajdowali się jeszcze w Europie – z wyjątkiem ok. 300.000, którzy zmarli podczas wojny z różnych przyczyn oraz wyemigrowali do Palestyny, Stanów Zjednoczonych AP, Kanady, Argentyny etc. Większość Żydów opuściła Europę po wojnie, a nie w czasie wojny Nie przeszkodziło to jednak włączeniu ich wszystkich do liczby rzekomych ofiar „Holocaustu”.
17. Iluż Żydów zdołało przedostać się do odległych części Związku sowieckiego? Ponad 2 miliony. I Niemcy nigdy nie mieli jakiegokolwiek kontaktu z tą częścią żydowskiej ludności.
18. Ilu Żydów zdołało wyemigrować przed wojną, uciekając w ten sposób przed nazistami? Ponad milion (nie licząc tych, którzy schronili się w ZSRR).
19. Jeżeli Oświęcim nie był obozem zagłady, to dlaczego komendant obozu Rudolf Hess twierdzi coś przeciwnego?
W stosunku do Hessa zastosowane zostały przez komunistów odpowiednie „metody perswazji”, aby zmusić go do „wyznań” zgodnych z życzeniami zwycięzców.
20. Czy istnieją dowody, że Anglicy, Amerykanie i Rosjanie stosowali tortury do wymuszenia , „wyznań” od niemieckich oficerów? Istnieją liczne dowody, że tortury były stosowane już przed słynnym „procesem norymberskim”, a następnie podczas licznych procesów „zbrodniarzy wojennych”.
21. W jaki sposób Żydzi posługują się dzisiaj historią holocaustu”? Stawia ich to, jako grupę społeczną, poza wszelką krytyką. Pamięć „Holocaustu” tworzy pewną wspólną więź, która jest wykorzystywana umiejętnie przez żydowskich przywódców. Jest o również niezwykle użyteczny instrument w walce o uzyskanie wsparcia politycznego i finansowego dla Izraela – wsparcia, które wyraża się cyfrą około 10 miliardów dolarów amerykańskich rocznie.
22. W jaki sposób historia holocaustu” służy państwu Izrael? Przede wszystkim służy jako usprawiedliwienie dla miliardów dolarów uzyskiwanych tytułem „odszkodowań” od Niemiec. Jest też wykorzystywana przez syjonistyczną grupę nacisku dla utrzymania pod swoją kontrolą polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w odniesieniu do Izraela, oraz dla wymuszenia amerykańskiej pomocy dla Izraela. Suma tej pomocy wzrasta nieustannie z roku na rok.
23. W jaki sposób kler posługuje się historią holocaustu”? Dla kleru „Holocaust” jest potwierdzeniem teorii wyrażonej w Starym testamencie, zgodnie, z którą Żydzi są „narodem wybranym” i cierpią prześladowania za sprzeniewierzenia misji danej od Boga.
24. W jaki sposób historia holocaustu” jest wykorzystywana przez Związek Sowiecki? Pozwala odwrócić uwagę od zbrodni popełnionych przez komunistów przed, w czasie i po Drugiej Wojnie Światowej.
25. W jaki sposób Wielka Brytania wykorzystuje historię „holocaustu”? W ten sam sposób, jak czyni to Związek Sowiecki.
26. Czy istnieją dowody na to, że Hitler wprowadzał w życie plan masowej eksterminacji Żydów? Nie, gdyż nie istniał żaden plan eksterminacji Żydów.
27. Jaki rodzaj gazu stosowali Niemcy w obozach koncentracyjnych? Cyklon B – gaz cyjanowodorowy.
28. W jakim celu był – i jest nadal wykorzystywany ten gaz? Dla niszczenia wszy – nosicieli wirusa tyfusu. Jest ponadto stosowany dla dezynfekcji odzieży i pomieszczeń. Także dzisiaj Cyklon B z łatwością znajduje zastosowanie do tych celów.
29. Dlaczego nie używano gazu bardziej nadającego się do masowej eksterminacji, niż Cyklon B? Bardzo dobre pytanie. W istocie, gdyby naziści naprawdę mieli zamiar masowo zabijać ludzi przy pomocy gazu, mieli do swej dyspozycji wiele rodzajów gazów bardziej odpowiednich do tego celu. Cyklon B nadaje się jedynie do dezynfekcji.
30. Ile czasu potrzeba, aby wywietrzyć całkowicie lokal, który był dezynfekowany przy pomocy Cyklonu B? Około 20 godzin. Proces neutralizacji gazu jest bardzo skomplikowany i wymaga specjalnie przeszkolonego personelu, ponadto używania masek gazowych.
31. Komendant obozu w Oświęcimiu, Hess, powiedział, że jego ludzie otwierali komory gazowe 10 minut po śmierci Żydów i wtedy usuwali ciała. Jak można to wyjaśnić? To jest niemożliwe, ponieważ gdyby tak czynili, spotkałby ich ten sam los.
32. Hess zeznał, że jego ludzie palili papierosy, kiedy wyciągali martwych Żydów z komór gazowych w 10 minut po ich zagazowaniu. Czy Cyklon B nie jest gazem wybuchowym? Jest wysoce wybuchowy. Zeznanie Hessa jest jaskrawie nieprawdziwe.
33. Jaka była rzekoma procedura likwidacji Żydów? Znane są historie w rodzaju tych o spuszczaniu puszek z gazem do zapełnionego pomieszczenia przez otwór wentylacyjny lub przewody od pryszniców. Rzekomo w ten sposób zabito miliony Żydów.
34. Jak tak masowy pogrom mógł być utrzymany w tajemnicy przed będącymi na liście do zlikwidowania Żydami? Tajemnica nie mogłaby być utrzymana. Faktem jest, że nie było nigdzie masowego gazowania. Wieści o eksterminacji pochodzą tylko ze źródeł żydowskich.
35. Jeśli Żydzi przeznaczeni do eksterminacji znali czekający ich los, dlaczego szli na śmierć, zamiast bronić się i protestować? Nie bronili się i nie protestowali, ponieważ wiedzieli, że nikt nie miał zamiaru ich zabić. Byli oni po prostu internowani i zmuszani do pracy.
36. Ilu Żydów zmarło w obozach koncentracyjnych? Około 300.000.
37. W jaki sposób zmarli? Przede wszystkim wskutek epidemii tyfusu, która rozszalała się w zdewastowanej wojną Europie. Wielu zmarło wskutek braku żywności i lekarstw pod koniec wojny, kiedy prawie wszystkie transporty drogowe i kolejowe były niszczone przez alianckie naloty.
38. Co to jest tyfus? Jest to choroba zakaźna, która pojawia się regularnie wówczas, kiedy wiele osób zgrupowanych jest na zbyt wąskiej przestrzeni przez zbyt długi okres czasu, bez możliwości zachowania podstawowych zasad higieny. Choroba przenoszona jest przez wszy, które pasożytują we włosach i ubraniach. Właśnie ze względu na niebezpieczeństwo tyfusu w armiach całego świata nakazuje się żołnierzom nosić krótko ostrzyżone włosy. Ironią losu jest, że także niemiecki personel obozów koncentracyjnych był wystawiony na niebezpieczeństwo tyfusu.
39. Co za różnica, czy w czasie II Wojny Światowej zginęło 6.000.000 czy 300.000 Żydów? Olbrzymia. Rzeczywista cyfra – 300.000 zmarłych – dowodzi, że wbrew twierdzeniom apologetów „Holocaustu”, nie było żadnego planu eksterminacji Żydów.
40. Wielu Żydów, którzy przeżyli tzw. „obozy zagłady” twierdzi, że widziało góry trupów wrzucanych do wspólnych dołów, oblewanych benzyną i podpalanych. Ile benzyny byłoby potrzebne do wykonania tego rodzaju kremacji? O wiele więcej, niż posiadały wówczas Niemcy, kiedy to gwałtownie wyczerpały się wszystkie zapasy.
41. Czy możliwe jest spalanie zwłok w dołach? Nie. Jest niemożliwe, aby zwłoki zostały całkowicie spalone w dole, pod gołym niebem, gdyż temperatura wytwarzana w takich warunkach jest niewystarczająca.
42. Autorzy dzieł na temat „Holocaustu” twierdzą, że naziści byli w stanie spopielać zwłoki w ok. 10 minut. Ile czasu, według opinii specjalistów, jest konieczne dla całkowitego spalenia ludzkich zwłok? Około dwóch godzin.
43. Dlaczego obozy koncentracyjne były wyposażone w piece krematoryjne? Krematoria służyły do pozbywania się w sposób praktyczny i higieniczny zwłok osób zmarłych wskutek epidemii tyfusu.
44. Zakładając, że piece krematoryjne wszystkich obozów koncentracyjnych pracowałyby przez 24 godziny na dobę przez cały okres wojny, jaka ilość zwłok, maksymalnie, mogłaby zostać spalona? Około 430.000.
45. Czy jest możliwe, aby krematorium funkcjonowało przez 24 godziny na dobę? Nie. Połowa tego czasu (12 godzin), to już zbyt dużo. Popioły krematoryjne powinny być usuwane dokładnie i regularnie, aby zapewnić dalszą pracę krematorium.
46. Ile popiołu zostaje po kremacji ludzkiego ciała? Po sproszkowaniu kości popiół może zmieścić się w pudełku od butów.
47. Jeśli 6 milionów ludzi zostałoby spalonych, to gdzie podziałyby się popioły? Nie wiadomo. Sześć milionów zwłok ludzkich po kremacji dałoby całe tony popiołów. Ale nigdzie nie znaleziono najmniejszego śladu tak wielkich składowisk popiołu.
48. Czy fotografie obozu Oświęcimskiego zrobione przez aliantów podczas wojny (tzn. w okresie, kiedy rzekome „komory gazowe” pracowały na pełnych obrotach) potwierdzają istnienie komór gazowych? Nie. W istocie wspomniane fotografie nie wykazują nawet śladów dymu, który miał rzekomo nieustannie pokrywać olbrzymimi chmurami niebo nad obozem. Nie widać na nich także żadnych dołów wypełnionych trupami, ani stosów zwłok.
49. Jaki był zasadniczy cel wprowadzonych w Niemczech w 1935 roku „Ustaw norymberskich”? „Ustawy Norymberskie” zabraniały małżeństw mieszanych oraz stosunków seksualnych pomiędzy Niemcami a Żydami. Podobne ustawodawstwo, tyle że w odniesieniu do Palestyńczyków, obowiązuje obecnie w Izraelu.
50. Czy ustawodawstwo podobne do „Ustaw Norymberskich” funkcjonowało kiedykolwiek w Stanach Zjednoczonych? Wiele lat wcześniej, zanim „ustawy Norymberskie ” zostały wprowadzone w Niemczech, w licznych stanach USA zostały przyjęte ustawy zabraniające małżeństw i stosunków seksualnych pomiędzy różnymi rasami.
51. Jakie jest stanowisko Międzynarodowego Czerwonego Krzyża wobec holocaustu”? Raport z inspekcji przeprowadzonej w Oświęcimiu we wrześniu 1944 roku przez delegację Międzynarodowego Czerwonego Krzyża odnotowuje, że więźniowie mogą otrzymywać paczki z zewnątrz oraz nie potwierdza istnienia komór gazowych.
52. Jaką rolę odgrywał Watykan w okresie, kiedy rzekomo likwidowano 6 milionów Żydów? Gdyby istniał rzeczywiście jakiś plan likwidacji Żydów, Watykan z pewnością wiedziałby o tym i zająłby stanowisko w tej sprawie. Jednakże Watykan nie protestował z tej prostej przyczyny, że nie było żadnego planu eksterminacji.
53. Czy jest jakiś dowód, że Hitler wiedział o eksterminacji Żydów? Nie, żaden.
54. Czy naziści współpracowali z syjonistami? Tak. Zarówno naziści jak i syjoniści mieli wspólny cel – usunięcie Żydów z Europy - i utrzymywali przyjacielskie stosunki przez cały okres wojny.
55. Jaka była przyczyna śmierci Anny Frank na kilka tygodni przed końcem wojny? Tyfus.
56. Czy „Dziennik Anny Frank” jest autentyczny? Nie. Pisarz szwedzki żydowskiego pochodzenia Dittlieb Felderer i francuski profesor Robert Faurisson zebrali dowody wskazujące niezbicie, że słynny „dziennik” jest fałszerstwem.
57. Co można sądzić o licznych fotografiach i filmach nakręconych w obozach niemieckich, ukazujących stosy wychudzonych zwłok? Czy są to fotomontaże? Niewątpliwie nie jest trudno zrobić odpowiedni fotomontaż, ale znacznie prostsze i pewniejsze jest dołączenie odpowiedniego podpisu do fotografii lub tendencyjnego komentarza do filmu. Treść komentarza lub podpisu nie odpowiada temu, co w rzeczywistości przedstawiają zdjęcia i powstaje w ten sposób zręczne fałszerstwo. Na przykład stos wychudzonych zwłok przedstawia ludzi, którzy zostali zagazowani albo pozostawieni rozmyślnie śmierci głodowej? Czy też są to ofiary epidemii tyfusu lub osoby zmarłe wskutek braku żywności w obozie w ostatnich miesiącach wojny? Również fotografie zwłok niemieckich kobiet i dzieci – ofiar alianckich bombardowań – mogą być prezentowane jako zdjęcia Żydów, „ofiar Holocaustu”.
58. Kto ukuł określenie „ludobójstwo”! Pisarz żydowski z Polski Rafał Lemkin, w książce wydanej w 1944 r.
59. Czy filmy telewizyjne „Holocaust” i „Wichry wojny” można uznać za filmy historyczne? Nie. Scenariusz żadnego z tych dwóch filmów nie odpowiada rzeczywistym faktom historycznym. Bazują one wprawdzie, w mniejszym lub większym stopniu, na wydarzeniach historycznych, jednak przedstawiają je w sposób wybitnie tendencyjny. Niestety, mnóstwo widzów jest przekonanych, że filmy te zachowują wierność wobec historycznych faktów, i na ich podstawie budują swoją wiedzę o przeszłości.
60. Ile książek, które kwestionują rożne aspekty oficjalnej wersji ” Holocaustu” ukazało się dotychczas? Około 60. Kolejne są już przygotowywane do publikacji.
61. Instytut Badań Historycznych zaoferował 50.000 dolarów nagrody dla każdego, kto udowodni, że istniały komory gazowe w Oświęcimiu. Jaki był rezultat? Żaden. Nikt nie był w stanie dostarczyć wymaganych dowodów. Natomiast Instytut został zaskarżony na sumę 17 milionów dolarów przez tzw. „ofiarę Holocaustu”. Osobnik ten twierdził, że oferta Instytutu stanowi „obelżywą negację Holocaustu”.
62. Czy odpowiada prawdzie twierdzenie, że każdy, kto poddaje w wątpliwość holocaust” jest antysemitą i neonazistą? Mamy tu do czynienia z oczywistą kalumnią. Oszczerstwa te mają na celu odwrócenie uwagi od spraw istotnych. Pomiędzy ludźmi, którzy negują prawdziwość twierdzeń o Holocauście są socjaliści, demokraci, chrześcijanie i inni. Nie ma żadnego związku pomiędzy odrzucaniem mitu Holocaustu a antysemityzmem i neonazizmem. W rzeczywistości coraz większa liczba żydowskich historyków-rewizjonistów stwierdza otwarcie, że nie ma żadnych dowodów na to, iż Holocaust miał rzeczywiście miejsce.
63. Co spotyka historyków, którzy poddają w wątpliwość prawdziwość Holocaustu? Stają się oni obiektem zajadłych kompanii oszczerstw, są usuwani ze swych miejsc pracy w szkołach i uniwersytetach, tracą prawo do pensji emerytur. Bardzo często ich mieszkania są atakowane przez wandali, a oni sami są nękani pogróżkami i padają ofiarą bandyckich napaści ze strony „nieznanych sprawców”.
64. Czy Instytut Badań Historycznych byt poddawany represjom z powodu swej walki o prawo do wolności stówa i wolności badań naukowych? Trzykrotnie Instytut był celem zamachów bombowych, dwa razy był atakowany przez manifestantów, którzy usiłowali wedrzeć się do środka. Jedna z manifestacji była zorganizowana przez Żydowską Ligę Obrony (Jewish Defence League). Demonstranci, powiewając flagą izraelską, obrzucali pracowników Instytutu obelgami i grozili im śmiercią. Groźby telefoniczne są natomiast wydarzeniem prawie codziennym. 4 lipca 1984 roku biuro i archiwa Instytutu zostały całkowicie zniszczone wskutek rozmyślnego podpalenia.
65. Dlaczego wasze poglądy pozostają prawie nieznane dla szerszej opinii publicznej? Ponieważ system, z przyczyn politycznych, nie dopuszcza do żadnej głębszej dyskusji nad problemem „Holocaustu”, która podważałaby mit zagłady ludności żydowskiej.
66. Gdzie można uzyskać więcej informacji na temat „innej wersji” historii Holocaustu oraz przyczyn wybuchu II Wojny Światowej? Instytut Badań Historycznych [INSTITUTE FOR HISTORICAL REVIEW - admin] oferuje szeroki wybór książek kaset video i innych materiałów dotyczących kluczowych wydarzeń z najnowszej historii.
Za http://www.scritube.com/limba/poloneza/PYTA-l-ODPOWIEDZI-NA-TEMAT-HOL23516152416.php
POLONEZA Naszej wiernej czytelniczce z Francji dziękuję za podrzucenie tematu.
Rozmowa z Mariuszem Pilisem, reżyserem filmu „List z Polski” Z Mariuszem Pilisem, reżyserem filmu „List z Polski” poświęconego katastrofie smoleńskiej, rozmawia Łukasz Sianożęcki Skąd pomysł nakręcenia filmu poświęconego katastrofie pod Smoleńskiem, osadzonego w kontekście polityki międzynarodowej? - Chciałbym zacząć od rzeczy porządkującej, czyli od przypomnienia, że nie jest to mój pierwszy film dokumentalny. Filmy robię od 1995 roku. Wcześniej zajmowałem się przede wszystkim obserwacją Rosji, Kaukazu, czyli przede wszystkim Czeczenii, Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu. Jest to kolejny dokument wśród tematów, które lubię podejmować. Czyli takich, które ukazują problemy w skali makro, choć w jakiś sposób zaczynają się od konkretnych wydarzeń. Podstawę do stworzenia „Listu z Polski” napisało życie. Tragedia z 10 kwietnia wstrząsnęła wszystkimi Polakami do głębi, bez względu na opcję polityczną czy światopogląd. Natomiast ja osobiście postrzegam tę tragedię jako swego rodzaju – być może zupełnie przypadkowy – element bardzo szerokiej gry politycznej, która obecnie się toczy. Więc nawet jeśli katastrofa to tylko wynik złych warunków pogodowych czy innych rzeczy, które by wykluczały działanie osób trzecich, to mimo wszystko ma ona olbrzymie konsekwencje dla Polski zarówno wewnątrz kraju, jak i na zewnątrz. I to już dziś widać, gdzie tracimy pole, w jaki sposób jesteśmy postrzegani, szczególnie przez tych, którzy na nas stawiali. Mam tu na myśli ścianę wschodnią Europy. Obserwacja tego regionu i polityka Rosji zawsze mnie interesowały. „List z Polski” też jest w dużej mierze próbą obserwacji Rosji. Tyle że w odniesieniu do Polski, a nie do regionów, w których do tej pory obserwowałem jej poczynania. Toteż powstanie tego filmu było dla mnie czymś naturalnym, choć bardzo emocjonalnym. Przecież dotyczy on straszliwej polskiej tragedii. To mój pierwszy film o Polsce i o naszych sprawach.
Dlaczego wyemitowano go w Holandii? Czy polskie media nie były zainteresowane tego typu produkcją? - Ja już od lat współpracuję z telewizjami brytyjskimi, holenderskimi, a także z kontynentu amerykańskiego, więc to nie jest dla mnie pierwsza tego typu sytuacja. I tam jako twórca jestem bardziej rozpoznawalny niż w Polsce – mimo że większość filmów kierowałem zawsze do polskiego widza. Zwrócenie uwagi holenderskich producentów telewizyjnych na to zagadnienie nie było szczególnie trudne. Oni już od pewnego czasu przyglądają się kwestii smoleńskiej. Może nie aż tak intensywnie jak polskie media, ale jednak interesują się nią, gdyż definiują ją podobnie jak polski Sejm, czyli jako największą tragedię naszego kraju od zakończenia II wojny światowej. Uważają, że jest to temat bardzo istotny. Jeśli chodzi o telewizje komercyjne w Polsce, to są one nastawione na zupełnie innego rodzaju produkcje. Natomiast co do telewizji publicznej – jeżeli weźmiemy pod uwagę to, jak w ostatnich latach była ona rozchwiana, rozmowa na temat poważnych projektów z tą stacją okazuje się bardzo trudna.
TVP może żałować chyba, że nie podjęła z Panem współpracy, o „Liście z Polski” robi się z każdym dniem coraz głośniej… - Jestem pozytywnie zaskoczony tym, co spotyka mój film w internecie. Liczba jego wyświetleń rośnie w sposób nieprawdopodobny, wręcz lawinowo. To nastraja bardzo pozytywnie. To trudny temat, drażliwy. Popularność filmu w internecie pokazuje, jak bardzo ludzie chcą wiedzieć, a przede wszystkim uczestniczyć w publicznym mówieniu prawdy. Głównym celem twórcy filmu jest zawsze to, aby jego dzieło obejrzało jak najwięcej osób. Dziś nie muszę rozmawiać z polską telewizją, aby ten film obejrzeli Polacy. Do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, jakie możliwości ma sieć, a ten film pokazuje mi, że jest to zupełnie odrębny, bardzo szeroki obieg informacji. Niemniej ważny, a często dużo bardziej prawdziwy. Cieszę się więc, że Polacy mają do niego niemal nieograniczony dostęp. Wiem wprawdzie, że pewną barierę może stanowić język, gdyż część bohaterów filmu wypowiada się po angielsku, rosyjsku czy ukraińsku, ale z tego, co wiem, internauci już uporali się z tym problemem. I tak, jak pan mówi, to nie miała być laurka, których pełno w mainstreamie. Jest to obraz moich przemyśleń o tym, jakie mechanizmy uruchomiła tragedia z 10 kwietnia. Ale nie zajmowałem się tym, co stało się wewnątrz naszego kraju, bo na ten temat należałoby zrobić nie jeden film, ale dziesięć. Natomiast opowiedziałem to, o czym Polacy w gruncie rzeczy wiedzą najmniej. Czyli, jaki sygnał poszedł w świat po tej tragedii, a zwłaszcza do naszych sąsiadów. Chciałem pokazać, jak ta katastrofa wpisuje się w pewien obszar gry na kontynencie eurazjatyckim. Mam nadzieję, że zostało to opowiedziane klarownie i jasno na tyle, że ludzie w pełni to zrozumieją. Do tej pory powstało już wiele produkcji, które w dobry sposób opisują skalę tej tragedii. Mnie natomiast interesują konsekwencje, które pociąga za sobą to kwietniowe wydarzenie.
Pański dokument przywołuje szereg kluczowych pytań, które Polacy zadają sobie od czasu katastrofy. Które z nich uznałby Pan za najważniejsze? - Ciężko wybrać, gdyż każde z tych pytań, na które nie mamy odpowiedzi, jest szokujące. Szokująca jest np. kwestia wymiany żarówek na lotnisku. Tak samo zostawienie wraku samolotu przez pół roku pod gołym niebem, co niemal automatycznie wyklucza go jako potencjalny dowód w sprawie. Są to rzeczy, których osobiście kompletnie nie rozumiem. Może część społeczeństwa to rozumie, ja jednak nie. Nie wiem, dlaczego nie domagaliśmy się aktywniej, dłużej chociażby przykrycia tego samolotu. Ponadto jeżeli po pół roku polscy archeolodzy znajdują na miejscu katastrofy ludzkie szczątki i tysiące części samolotu, to należy zadać co najmniej dwa fundamentalne pytania: w jaki sposób Rosja zamierza zbudować swoją wiarygodność w tym śledztwie? Ponieważ wszystko, co robiła do tej pory, wskazuje na, że wiarygodna nie jest. Drugie pytanie brzmi nieco smutniej, gdyż chodzi o komentarz do sprawy tych, którym powinniśmy ufać w stu procentach, czyli naszym władzom. Ludzi, którzy uspokajali nas, że wszystko jest w porządku, że wszystko jest zebrane i jest pod jak najlepszą ochroną. Do dziś, niestety, nie słyszę słów reakcji polskich władz dotyczących tych problematycznych kwestii. Niemal całkowite przekazanie śledztwa przez nasz rząd stronie rosyjskiej sprawia, iż jestem upoważniony do zadawania tych wszystkich pytań. Kwestie żarówek czy wraku to nie są sprawy normalne. Proszę mi wierzyć, że ci, którzy oglądali ten film w Holandii, również tak uważają.
Przejdźmy do symbolicznej warstwy filmu. Czy nie bał się Pan zastosować tak czytelnych nawiązań do zdrady narodowej, jakim jest choćby obraz Matejki „Rejtan” w zestawieniu ze zdjęciami polskich polityków w towarzystwie rosyjskich władców? - Należy przede wszystkim zwrócić uwagę, że w moim filmie perspektywa Rejtana, czyli to, jak całą scenę widać jego oczyma, interesuje mnie w niewielkim stopniu. Bardziej interesująca jest perspektywa balkonu. To jest miejsce, z którego widać wszystko. Na tym balkonie siedzi ambasador rosyjski. I ta perspektywa z punktu widzenia tego, co chciałem opowiedzieć, jest najważniejsza. Bo właśnie ona jest w stanie odsłonić i w pełni ukazać spór, który się toczy w Polsce. I przedstawić może nie tyle to, na czym on polega, ale czym może skutkować. Ten balkon, ta perspektywa jest też potrzebna nam, Polakom, abyśmy rozumieli, w jakich czasach żyjemy, w jakich realiach, co wpływa na pozycję, w której znajduje się Polska. Mam tu na myśli nasz prestiż, stabilność, bezpieczeństwo czy to, kto się z nami liczy. Spójrzmy na nasz kraj z perspektywy, którą proponuję widzowi, czyli pewnej definicji ścierania się interesów imperiów na obszarze Eurazji, a którą w moim filmie przytacza profesor Andrzej Nowak. Jeżeli uzmysłowimy sobie, że w ostatnich latach skończyła się rewolucja tulipanów w Kirgistanie, nastąpił bezpardonowy atak na rewolucję róż w Gruzji, zakończyła się „pomarańczowa rewolucja”, kończy się budowa Nord Streamu, który Polska przez szereg lat kontestowała i uznawała za jeden z najgorszych projektów europejskich, który eliminuje Europę Środkową z podmiotowego traktowania, to mamy obraz bardzo pesymistyczny. I tu, choć pytanie to nie pada w filmie, nasuwa się samo – co będzie dalej? Sytuacja, która powstaje obecnie w naszym regionie, a której jednym z elementów jest śmierć Lecha Kaczyńskiego, nie nastraja pozytywnie. Kiedy obserwuje się pewne rzeczy, które rozgrywają się wokół Polski, zwłaszcza u naszych wschodnich sąsiadów, zrozumiałe jest to, że możemy być pełni obaw.
Film ukazuje, że kłamstwo katyńskie było fundamentem władzy komunistycznej w Polsce w latach 1945-1989. Podwaliną jakiego zjawiska może się stać kłamstwo smoleńskie? - Jeżeli mówimy o samej tragedii smoleńskiej, to miałem nadzieję, jeśli w ogóle w takiej szczególnej i tragicznej sytuacji można mówić w ten sposób, że stanie się ona fundamentem jednoczącym Polaków. Jako Polak mam ogromną potrzebę, abyśmy zrozumieli, przed jaką tragedią stoimy, i żebyśmy się nie dzielili. Już dziś, niestety, wygląda na to, że tak nie będzie. Ta sprawa będzie nas dzieliła przez lata, jeśli nie przez dziesiątki lat. A to, niestety, skutkuje na zewnątrz. To nas osłabia jako kraj. To jest konkluzja, która na dziś jest najbardziej czytelna. Rodzą się kolejne pytania. Czy będziemy umieli zareagować, jeśli prawda o tej tragedii okaże się trudniejsza, niż się do tej pory mówi? Czy jako Naród będziemy mogli liczyć na czytelne sygnały z góry? Jak dotąd, moim zdaniem, tych sygnałów brakuje. Sygnałów autentycznego przejęcia się sprawami Polaków. To też jest dla mnie rzecz kompletnie niezrozumiała. I jako obywatel oceniam to bardzo źle.
Dziękuję za rozmowę. Źródło: www.naszdziennik.pl
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101030&typ=sw&id=sw11.txt Margotte's blog
Wywiad Blogpress.pl z prof. Mirosławem Dakowskim - katastrofa pod Smoleńskiem oczami fizyka Prezentujemy wywiad z profesorem Mirosławem Dakowskim, fizykiem, który ma odwagę otwarcie nie zgadzać się z doniesieniami MAK oraz z procedurami podejmowanymi podczas śledztwa w.s. katastrofy pod Smoleńskiem. Blogpress: Dlaczego postanowił Pan zabrać głos w sprawie katastrofy? Mirosław Dakowski: Bo śledztwo oficjalne zostało oddane podejrzanym. Bo są dowody, że oni mataczą i niszczą dowody istotne w sprawie. Bo dużo sensownych i ważnych uwag blogerów oraz rodzin ofiar nie jest uwzględniane przez tutejszą prokuraturę, gdyż... nie zostały im oficjalnie przesłane. A ludzie, szczególnie eksperci, boją się, co po potwornym zamordowaniu d-ra Wróbla (miał brać udział w analizach „Raportu MAK”, czy jak ten raport zwać) nie dziwi. Kilku ze znanych mi ekspertów wycofało się z chęci bycia świadkiem czy ekspertem (...mam chorą teściową, wybacz)...
Blogpress: Nie zgadza się Pan z trzema głównymi tezami wizualizacji katastrofy lansowanej przez Rosjan tj. poddaje Pan pod wątpliwość fakt, że zderzenie z brzozą doprowadziło do oderwania części skrzydła, że samolot po tym zderzeniu wykonał tzw. „pół beczki”, oraz że przyspieszenie samolotu nie mogło być tak duże, że doprowadziło do jednoczesnej śmierci wszystkich pasażerów. Czy mógłby Pan ustosunkować się do każdej z tych hipotez biorąc jednocześnie pod uwagę, że wielu z nas to humaniści? Mirosław Dakowski: Proszę uważnie poczytać ostatnią wersję mojego artykułu, tam uzupełniam o wyjaśnienia podstawowe. (artykuł publikujemy za zgodą p. profesora poniżej) Cytuję: W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest zarezerwowana wyłącznie dla strony rosyjskiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. „trzeciej skrzynki” został im przekazany, nam pozostaje potężna broń - korzystanie z niezmiennych i nie dających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli „praw zachowania” fizyki. Nie wystarczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wersje antyfizyczne, antylogiczne. Oto jedna z prób ich wykorzystania. Poniższe porównania napisaliśmy, by uzmysłowić pewne podstawowe prawidłowości osobom zajmującym się na co dzień socjologią, polityką czy historią. Są to oczywiście jedynie obrazy. Uwzględniam tu spostrzeżenia licznej rzeszy analityków, tzw. blogerów, którzy formułują je od przełomu kwietnia/maja, ale nie przesyłają swych wyliczeń i argumentów, jak należy, do prokuratury wojskowej badającej katastrofę.
Wyjaśnienie: Tam, gdzie analiza procesów jest trudna z powodu małej ilości danych, np. ukrywanych przez naturę, osiągnięcia poznawcze opierają się przede wszystkim na uwzględnianiu podstawowych praw zachowania. Dotyczy to tak np. zderzeń ciężkich jąder (a więc struktur w rzeczywistości bardzo skomplikowanych), jak i - na drugim końcu w skali wielkości - oddziaływań czarnych dziur czy zderzeń galaktyk. Może więc i „pośrodku skali” czegoś się tym sposobem dowiemy.
Blogpress: Jak to możliwe, że w samolocie lecącym w ostatniej fazie lotu z prędkością ok. 300 km na godzinę, obracającym się wokół osi wzdłużnej i nie lecącym równolegle do ziemi przed zetknięciem z nią, panują tak niskie przeciążenia przy samym zderzeniu, jak Pan wyliczył (0,4-4g). Mirosław Dakowski: Twierdzi Pan: ”obracającym się wokół osi wzdłużnej” .. Nie znajduję sił, które by taki obrót wymusiły. Ani odpowiednich momentów pędu.
Blogpress: Niektórzy specjaliści przyjmują, że przeciążenia podczas tej katastrofy, działające na pasażerów, mogły wynosić ok. 100g. Skąd tak duża rozbieżność w Pana wyliczeniach z tym poglądem? Mirosław Dakowski: To nie żadni „specjaliści” lecz firma MAK. I dyżurni dezinformatorzy. Liczę proste rzeczy po to, by każdy mógł sobie przeliczyć, czy to możliwe i wiarygodne. I wyobrazić (obliczenia w artykule pod wywiadem).
Blogpress: Czy przyjęta przez Pana do obliczeń konstrukcja samolotu jako duralowej rury, nieuwzględniająca znaczących niejednorodności konstrukcji kadłuba, sił wywoływanych przez ciąg silników oraz skrzydła, jest wiarygodną podstawą do obliczeń przeciążeń w tej katastrofie? Mirosław Dakowski: Liczę na MODELU. Są to informacje podstawowe, w celu wykazania niemożności zaistnienia „pewników” MAK-u w rzeczywistości. Tylko tyle.
Blogpress: Jak wiadomo we wszelkich obliczeniach ważne są dane wejściowe. Czy tych jest Pan pewien? Czy podobne wyniki otrzymałby Pan gdyby założyć że np. samolot nie był równomiernie obciążony, wiał wiatr itd. Czy jest możliwym że ogromne przeciążenia zaistniały podczas „spadania” samolotu – na takowe wskazuje np. analiza przeprowadzona przez jednego z naszych blogerów - proszę spojrzeć tutaj:
Mirosław Dakowski: To świetna analiza, nie znałem. Wskazuje jednak nie na przeciążenia, lecz na ewidentne fałszerstwa piszącego ten raport. Uważam, za Autor powinien przekazać tę analizę uzupełnioną do stanu jego wiedzy z końca października) do Prokuratora Generalnego - jako dowód przestępstwa. Nie wystarczy „sobie napisać”, trzeba z tego zrobić „dowód w sprawie”! Danych wejściowych, uczciwych NIE MAMY, dlatego muszę się posłużyć niezmiennymi prawami natury. O „danych”, które czasem przeciekają z MAk-a, możemy powiedzieć że są.. niepewne.
Blogpress: Na jakiej podstawie wnioskuje Pan, że prędkości samolotu podczas podchodzenia do lądowania wahały się od 59 do 158 km/h? Nie zostały przecież ujawnione zapisy z rejestratora parametrów lotu Tupolewa, a jedynie transkrypcja rozmów w kokpicie? Mirosław Dakowski: To nie ja, ja tylko dowodzę, że dane z fonii przesłane przez firmę MAK są nieprawdziwe, niewiarygodne...Czyli sprowadzam te "dane" do absurdu. Wniosek, jest taki że zostały nieudolnie sfałszowane.
Blogpress: Jeśli nie przeciążenia to co zatem mogło doprowadzić do tego, że samolot rozleciał się na tyle części? Mirosław Dakowski: Piszę o tym w artykule, po przeczytaniu którego, jak sądzę, Panowie mi zadali pytania: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2504&Itemi...
Powtarzam: Ponieważ ze 100% pewnością (czego dowodzą zdjęcia) nie było na "Siewiernym" krateru świadczącego o „wbiciu się” płatowca w ziemię, wykluczone są przyspieszenia rzędu 40-100 g, o których czytaliśmy w sprawozdaniach z prac komisji MAK. W każdym razie nie są dostępne argumenty za wystąpieniem takich przyspieszeń, o których mówili i zapewniali „eksperci” śledztwa. Wiele ciał i twarzy ofiar katastrofy widzieli ich bliscy, m.in. i głównie twarz śp. Lecha Kaczyńskiego. W tym wypadku jest też dostępny dokument - protokół sekcji zwłok. Nikt nie sygnalizował zaobserwowania typowych obrażeń nieuniknionych przy przeciążeniach rzędu 40 do 100 g. Ten fakt zadaje kłam twierdzeniom rosyjskim (potwierdzanym m.in. przez B. Klicha) o wystąpieniu tak wielkich przeciążeń. Na zdjęciach z pierwszych chwil po katastrofie widoczny jest kokpit (kabina pilotów). Na zebranych przez firmę MAK i ułożonym na płycie lotniska „samolocie” kabiny nie ma. Wniosek: została wywieziona (Mi-26 ?), a potem zapewne opróżniona z aparatury pomiarowej rejestrującej techniczne warunki lotu (czyli dowodów przyczyn i przebiegu katastrofy) i później wysadzona w wybuchu. Kabina pasażerska przy znanych parametrach prędkości i przyspieszeń nie mogła się rozpaść na więcej, niż dwie lub trzy części. Znana energia kinetyczna płatowca nie wystarcza do rozerwania kadłuba na ogromną ilość części; nieznany fizyce byłby też proces, sposób takiej dezintegracji. Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwierdzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że „na pokładzie nie doszło do wybuchu konwencjonalnego”, wskazuje na wybuch ładunku "niekonwencjonalnego". Narzucającą się przyczyną tak destruktywnego „rozpryśnięcia” kadłuba jest eksplozja np. bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba z dokładnością 2-4 sekund). Z tej przyczyny uzasadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja
(por. http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1921&Itemid=100).
W świetle tych argumentów odmowa żądanej przez krewnych ofiar ekshumacji, m.in. w celu wykonania badań spektrometrycznych jest matactwem i powinna być ścigana z urzędu. Można i należy tę hipotezę sprawdzić przy koniecznej, jak najszybszej ekshumacji ciał ofiar. Proponowana metoda: poszukiwanie przy pomocy spektrometrii mas związków metaloorganicznch i innych, charakterystycznych dla takich bomb czy ładunków.
Blogpress: Wyobraźmy sobie, że kieruje Pan pracami polskiej komisji. Dysponuje Pan wrakiem (oczywiście zaraz po katastrofie) i wszelkimi możliwymi danymi w postaci czarnych skrzynek itd. Jakie działania (od strony naukowej) zleciłby Pan podjąć? Mirosław Dakowski: Ależ to oczywiste: Powołanie polskiej KOMISJI złożonej z uczciwych specjalistów. Zgodnie z umową z 1993 roku. Z udziałem strony, na terenie której katastrofa nastąpiła, oraz władz NATO i USA (ich obywatele są wśród poszkodowanych - rodzin ofiar). Potem np.: Analiza trzech rejestratorów (bo nawet ten trzeci „tutejsi” oddali władzom Rosji - za co powinni być od razu odsunięci od śledztwa czy władzy). Ta analiza zapewne wystarczy do tego, by poznać prawdziwe przyczyny KATASTROFY. Jeśli nie: Analiza masowa czy spektrofotometryczna ścian płatowca, szczególnie od wnętrza, ciał, ubrań pod kątem śladów materiałów stosowanych w różnych środkach wybuchowych, zwłaszcza w ładunkach termo-wolumetrycznych. To jest jeszcze możliwe, ale najpierw osoby mataczące oraz pomagające w mataczeniu muszą się znaleźć w więzieniu, w oddzielnych celach (by nie mataczyły dalej).
Blogpress: Co zawierać będzie Pana zdaniem raport Rosjan? Jaka Pana zdaniem będzie odpowiedź naszych władz i na podstawie jakich analiz będzie ona przedstawiona? Mirosław Dakowski: „Wina pilotów” i „naciski” ich szefów (generał, prezydent). Stan Tu-101M - doskonały. Może drobne uchybienia kontrolera, ale już go pouczono, zresztą poszedł na zasłużoną emeryturę. Władze w Warszawie [to ci o których pisze Pan (chyba prześmiewczo?): „naszych władz” – jeśli to będą jeszcze władze obecne, wtedy będzie „ogólna zgoda”, a p. B. Klich na osłodę i dla zaznaczenia swej niezależności coś powie o swoich konfliktach z Anodiną, czy kimś tam... Ale chyba zasłużymy na uczciwe władze...
Blogpress: Czy zdaniem Pana jest szansa aby niezależna komisja (zakładając jej powstanie) mogła kiedykolwiek ustalić przyczyny tej katastrofy? Mirosław Dakowski: Oczywiście. W tym celu z ks. Małkowskim promujemy krucjatę o poświęcenie Rosji wg. żądań Matki Bożej z Fatimy, Jej Niepokalanemu Sercu. Por:http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1298&Itemid=46 i sąsiednie z tego działu: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=category§ionid=7&id=57&Itemid=46
Oraz „Ks. Małkowski pisze” (jest na mej stronie, obok powyższego) , czyli: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=category§ionid=7&id=42&Itemid=46
Samą „polityką” ani tym bardziej pisywaniem sobie (a muzom) na „forach” Polski nie uratujemy. DOWÓD: od 15-tu lat usiłujemy wprowadzić uczciwsze zasady wybierania posłów, niż „z listy partyjniackiej”, lecz na zasadzie Okręgów Jednomandatowych (JOW) . „ONI” się niby zgadzają, a potem - niszczą setki tysięcy podpisów, które sami (w tym wypadku PO) zanieśli jako NEWS do sejmu.
By nie kończyć patetycznie ani pesymistycznie - wznoszę okrzyk (za Gierkiem) TOWARZYSZE, POMÓŻCIE!
Blogpress: Czy zechciałby Pan Profesor przedstawić się internautom z portalu
Blogpress.pl? Jak wyglądała Pana kariera naukowa, w jakich renomowanych czasopismach Pan publikował (publikuje)? Mirosław Dakowski: Profesurę "belwederską" uzyskałem w 1997 r. za prace z fizyki jądrowej (rozszczepienie i zderzenia ciężkich jonów). Ok. 70ciu prac naukowych recenzowanych, ciągle cytowanych. Większość z tzw. "listy filadelfijskiej". W latach 1959 - ok. 1989 pracowałem w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku (mimo "wyrzucenia" z IBJ ok. 1983r). Osiem lat pracowałem jako fizyk za granicą (Dubna w ZSSR, Saclay i Orsay Francja, Darmstadt Niemcy). W latach 90-tych pracowałem na Uniwersytecie Warszawskim, w Państwowej Agencji Atomistyki, w Centralnym Urzędzie Planowania, Agencji Techniki i Technologii oraz w Wyższej Szkole Rolniczo-Pedagogicznej w Siedlcach. Od 1995r. wykładałem na Akademii Podlaskiej w Siedlcach oraz miałem
tam Zakład Energii Odnawialnych. Od ok. 1985 r. buduję w Polsce Ruch Poszanowania Energii [...]. Od 1990 r. jestem animatorem Grupy Poszanowania Energii. Byłem (1990) projektodawcą Agencji Poszanowania Energii podległej premierowi. Byłem w Radzie Programowej kwartalnika "Rurociągi". Genug W latach 80-tych pracowałem dla Wydawnictwa Krąg, potem (chyba od 1983r) z Andrzejem Urbańskim prowadziłem własne wydawnictwo podziemne "Wydawnictwo". Wydaliśmy kilkadziesiąt pozycji z ekonomii i najnowszej historii, głównie dla młodych robotników oraz studentów. Jestem autorem następujących książek: wraz z prof. Jerzym Przystawą "Via bank i FOZZ, o rabunku finansów Polski" (1992) oraz wraz z prof. St. Wiąckowskim "O Energetyce - dla użytkowników oraz sceptyków" (2005 i 2006 ). Zawarliśmy tu też podstawy poszanowania Energii i Energii Odnawialnych dla Polski. Jestem też żeglarzem. Podobno najlepszym żeglarzem wśród fizyków jądrowych trzech ostatnich dekad XX wieku (w
Polsce). Niestety - "w drugą stronę" to nie działa... (Więcej danych na mojej
stronie, pod: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=128&Itemid=50)
Blogpress: Bardzo dziękujemy za wywiad.
PONIŻEJ WSPOMNIANY W WYWIADZIE ARTYKUŁ Prawa zachowania fizyki a oficjalna dezinformacja w trakcie przyziemienia „Pytanie zasadnicze jest tylko jedno: dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się - zanim do czegokolwiek doszło - 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości. I z boku”
M. Dakowski W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest zarezerwowana wyłącznie dla strony rosyjskiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. „trzeciej skrzynki”
został im przekazany, nam pozostaje potężna broń - korzystanie z niezmiennych i nie dających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli „praw zachowania” fizyki. Nie wystarczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wersje anty-fizyczne, anty-logiczne. Oto jedna z prób ich wykorzystania. Poniższe porównania napisaliśmy, by uzmysłowić pewne podstawowe prawidłowości osobom zajmującym się na co dzień socjologią, polityką czy historią. Są to oczywiście jedynie obrazy. Uwzględniam tu spostrzeżenia licznej rzeszy analityków, t.zw. blogerów, którzy formułują je od przełomu kwietnia/maja, ale nie przesyłają swych wyliczeń i argumentów jak należy, do prokuratury wojskowej badającej katastrofę.
Wyjaśnienie: Tam, gdzie analiza procesów jest trudna z powodu małej ilości danych, np. ukrywanych przez naturę, osiągnięcia poznawcze opierają się przede wszystkim na uwzględnianiu podstawowych praw zachowania. Dotyczy to tak np. zderzeń ciężkich jąder (a więc struktur w rzeczywistości bardzo skomplikowanych), jak i - na drugim końcu w skali wielkości - oddziaływań czarnych dziur czy zderzeń galaktyk. Może więc i „pośrodku skali” czegoś się tym sposobem, dowiemy.
I. „Pół beczki” Przy zderzeniu z pierwszą brzozą samolot leciał lotem bez znacznych przechyłów na skrzydło. Jeśli zawadził o brzozę skrzydłem, to
1) siły skręcające, powodujące powstanie ew. momentu obrotowego, były jedynie w płaszczyźnie poziomej, bez składowej pionowej. Ze względu na efekt cięcia opisany niżej, pod koniec cz. II, generowany moment pędu był (dla samolotu) niewielki.
2) Urwanie końcówki skrzydła nie zmienia ani pędu samolotu, ani (w sposób znaczący) siły nośnej (o tym napiszę osobno) uszkodzonego skrzydła. Hipotetyczne uszkodzenie lotek w ten sposób, by samolot uzyskał skrajnie różną siłę nośną skrzydeł, nie jest możliwe przy uderzeniu blisko końca skrzydła. Gdyby jednak nastąpiło takie (zupełnie nieprawdopodobne) uszkodzenie, to przechylenie (obrót kadłuba), przy wysokości przemieszczania się kadłuba około paru metrów nad gruntem, ze względu na wielki pęd układu, a brak składowej pionowej, spowodowałoby zrywanie dalszej części skrzydła, a nie obracanie się płatowca wokół osi podłużnej. Ostatecznym dowodem na nie wykonanie pół-beczki przez Tu-154M są zdjęcia kół i podwozia. Te elementy są ubłocone ze wszystkich stron, a nie ew. z jednego boku (to ostatnie sugerowałoby ślizganie się kadłuba przez jakiś czas na boku).
II. Prosty model Z punktu widzenia kinetyki i dynamiki ruchu samolot Tu-154M można w pierwszym przybliżeniu, przy wyobrażaniu sobie ew. przyśpieszeń w ruchu postępowym, rozpatrywać jako bardzo mocną rurę z duralu z podłużnymi i poprzecznymi żebrami wzmacniającymi. W Smoleńsku Tu-154M nie uderzył w ziemię dziobem całości swej konstrukcji (nie ma krateru). Jego „ślizganie się” po lasku czy zagajniku zostawiło ślad, którego długość można ocenić na 1000 do 100 m. (bierzemy pod uwagę większe uszkodzenia lasku). Analiza udostępnionych zdjęć z terenu katastrofy prowadzi do wniosku, że samolot tracił prędkość uderzając o kolejne drzewa i ślizgając się po podmokłym gruncie. Niewidoczne jednak były większe uszkodzenia gleby w postaci bruzd. Osoby w tak spowalnianym obiekcie, jeśli są zapięte w pasy bezpieczeństwa, odczują ścinanie kolejnych drzew, czy grzęźnięcie kół i podwozia w bagienku, jako serię kolejnych szarpnięć charakteryzujących się chwilowymi przyspieszeniami (trwającymi ułamki sekundy) rzędu 2-3 g, ale nie więcej. Dla uzmysłowienia skutków kolejnych zderzeń z drzewami przesuwającej się rury może być przydatne następujące porównanie:
Porównamy pęd samochodu z pędem lądującego samolotu. Dla poglądowości rachunków załóżmy, że samochód ma masę (m) jednej tony i prędkość (v) 100 km/h. Unormujmy jego pęd (p=m*v) do jedynki; jego energię kinetyczną też do jedynki (E=mv2/2). Dla uproszczenia obliczeń modelowych przyjmujemy masę układu (lądującego samolotu) równą 80 ton. Na tę liczbę składa się: masa samolotu [56 ton], z resztą paliwa [ok. 13 ton], pasażerami [8 ton] i bagażami [3 t]. Przyjmujemy prędkość układu v =300 km/h. Pęd takiego układu P jest więc 240 razy większy od pędu modelowego samochodu, a jego energia Ek jest 720 razy większa. Jest rozsądnym założenie (w pierwszym przybliżeniu), że opór stawiany na początku przyziemiania przez napotkane przeszkody (drzewa) jest związany liniowo z powierzchnią przekroju pnia. W tym przybliżeniu zakładamy brak wpływu gatunku drzewa, np. „same brzozy”. Zmiana pędu obiektu przy cięciu takiego drzewa jest więc proporcjonalna do kwadratu średnicy (d=2*r, gdzie r to promień). Przyjmując, że pierwsza brzoza, z którą zetknął się Tu 154 (i którą częściowo ściął końcem skrzydła) miała średnicę 2*R = 30 cm (tak wynika ze zdjęć), możemy porównać skutki takiego uderzenia ze skutkami (dla pasażerów) uderzenia modelowego samochodu o drzewko o średnicy r: r2 = R2*p/P, czyli: 225/240 = ok. 1. d = 2*r = 2 cm
Byłoby to więc szarpnięcie powodujące przyspieszenie δa podobne do tego, jakie odczuwa się przy zderzeniu samochodu z drzewkiem o średnicy 2 cm. Należy uzmysłowić czytelnikowi, że ew. zderzenie tego modelowego samochodu z drzewem o średnicy 30 cm. doprowadzi do drogi hamowania pasażera ok. 1 metra, zupełnej utraty pędu i prędkości, czyli do przyspieszenia a = (36 m/s)2/2*1m /9.81 = 66 g Nie należy ekstrapolować tak prostego modelu zbyt daleko. Jednak dla uświadomienia sobie roli pędu można wspomnieć, iż dla roweru o masie 100 kg (80 kg kolarz + 20 kg stary rower) i prędkości 20 km/h, pęd jest równy pr = 0.02 p (50 razy mniej, niż samochodu). Średnica modelowego „drzewka” wynosiłaby więc ok. 3 mm, by kolarz odczuł wstrząs zbliżony do rozważanych powyżej. Średnie przyspieszenie: a = v2/2s Przy początkowej (poglądowej) prędkości 300 km/h średnie przyspieszenia wynoszą: - przy długości drogi hamowania 1000 m : a = 0.35 g (g - wartość przyspieszenia ziemskiego)
- przy długości drogi hamowania 100 m : a = 3.5 g
- przy długości drogi hamowania 10 m : a = 35 g
Ze względu na wielki i znany pęd układu, odchylenia (szarpnięcia) mają wielkości wyliczalne, ale niewielkie w porównaniu z wartością średnią. (Łatwe jest przeliczenie pędów i przyspieszeń dla każdej zadanej, a innej od założonej powyżej masy i prędkości)
Na początku linii zniszczeń podobno wywołanych przez katastrofę Tu-154M nie ma nigdzie krateru, który musiałby powstać przy nagłym wbiciu się płatowca w grunt. Tylko wtedy cała energia kinetyczna zostałaby zamieniona na energię kruszenia powłoki. Także w tym wypadku droga hamowania poszczególnych części samolotu czy pasażerów wynosiłaby ok. 10 metrów, lub trochę poniżej tej wartości. Tylko wtedy można ocenić przeciążenia na znajdujące się w granicach 40 -100 g, czyli śmiertelne. Ale takie uderzenie nie mogłoby spowodować rozerwania kadłuba na tysiące części. W Niemczech przy ocenie wypadków samochodowych uznaje się, że dopuszczalne dla zdrowia pasażerów jest wystąpienie przyspieszeń do 6 g. Przy tych obciążeniach ciała mogą wystąpić krwawienia z nosa, może sińce. Powyżej 8 g są uszkodzenia mięśni od nacisku pasów bezpieczeństwa, a można się obawiać nawet złamania kości. Przy 10 g (trwające mniej niż 1 sek) możliwe są omdlenia. Dopiero wartość ponad 14 g może prowadzić do śmierci lub ciężkich obrażeń. Dotyczy to zwykłych pasażerów, a nie osób specjalnie trenowanych (piloci, kierowcy wyścigowi). Ścinanie przeszkód drewnianych przez ostrą i giętką konstrukcję skrzydła przypomina ścinanie badyli ostrą szablą, a nie uderzanie tępym narzędziem w drewno. Ten efekt można również wymodelować liczbowo. Mam nadzieje, że prokuratura wojskowa to zrobiła. Zmniejsza on znacznie kolejne zmiany pędu układu.
III. Inne uwagi; „na ścieżce i na kursie”
1) Powtarzam: Ponieważ ze 100% pewnością (zdjęcia) nie było na Siewiernym krateru świadczącego o „wbiciu się” płatowca w ziemię, wykluczone są przyspieszenia rzędu 40-100 g, o których czytaliśmy w sprawozdaniach z prac komisji MAK. W każdym razie nie są dostępne argumenty za wystąpieniem takich przyspieszeń, o których mówili i zapewniali „eksperci” śledztwa. Wiele ciał i twarzy ofiar katastrofy widzieli ich bliscy, m.in. i głównie twarz śp. Lecha Kaczyńskiego. W tym wypadku jest też dostępny dokument - protokół sekcji zwłok. Nikt nie sygnalizował zaobserwowania typowych obrażeń nieuniknionych przy przeciążeniach rzędu 40 do 100 g. Ten fakt zadaje kłam twierdzeniom rosyjskim (potwierdzanym m.in. przez B. Klicha) o wystąpieniu tak wielkich przeciążeń.
2) Na zdjęciach z pierwszych chwil po katastrofie widoczny jest kokpit (kabina pilotów). Na zebranych przez firmę MAK i ułożonym na płycie lotniska „samolocie” kabiny nie ma. Wniosek: została wywieziona (Mi-26 ?), a potem zapewne opróżniona z aparatury pomiarowej rejestrującej techniczne warunki lotu (czyli dowodów przyczyn i przebiegu katastrofy) i później wysadzona w wybuchu.
3) Kabina pasażerska przy znanych parametrach prędkości i przyspieszeń nie mogła się rozpaść na więcej, niż dwie lub trzy części. Znana energia kinetyczna płatowca nie wystarcza do rozerwania kadłuba na ogromną ilość części; nieznany fizyce byłby też proces, sposób takiej dezintegracji. Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwierdzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że „na pokładzie nie doszło do wybuchu konwencjonalnego”, wskazuje na wybuch ładunku niekonwencjonalnego. Narzucającą się przyczyną tak destruktywnego „rozpryśnięcia” kadłuba jest eksplozja bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba (z dokładnością 2-4 sekund). Z tej przyczyny uzasadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja
(por. http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1921&Itemid=100) .
W świetle tych argumentów odmowa żądanej przez krewnych ofiar ekshumacji, m.in. w celu badań spektrometrycznych jest matactwem i powinna być ścigana z urzędu. Można i należy tę hipotezę sprawdzić przy koniecznej, jak najszybszej ekshumacji ciał ofiar. Proponowana metoda: poszukiwanie przy pomocy strong > spektrometrii mas związków metaloorganicznch i innych, charakterystycznych dla takich bomb czy ładunków. Są możliwe do zastosowania również inne z istniejących, bardzo czułe metody spektralne, ale ich nie znam z doświadczenia.
4) Ujawnienie przez MAK z zapisów fonii z rejestratorów - pozycje i czasy znajdowania się samolotu pozwalają na szacunkowe wyliczenie średniej (wg. MAK) prędkości na danym odcinku lotu. Absurdalne PRZYKŁADY „skaczącej” prędkości od.... 57 km/h do 157 km/h. Ponieważ jest to sprzeczne z możliwą fizyką lotu (vmin= ok. 280 km/h), wskazuje jednoznacznie na oszustwa czy pomyłki w odczycie danych przez komisję MAK. Najistotniejsze do analizy są dane cyfrowe zapisów przyrządów płatowca, niestety niedostępne.
5) Cięcie kadłuba, hydrauliki i kabli oraz wybijanie okien w kabinie wraku w dzień czy dwa po katastrofie świadczy o pośpiesznym niszczeniu dowodów przebiegu zdarzeń przez oficjalne przecież ekipy rosyjskie.
6) Pozostawienie przez załogę płatowca (wg. MAK), maszyny na auto-pilocie do 5.4 sek. przed pierwszym zderzeniem jednoznacznie wskazuje na „meaconing”, czyli celowe przesłanie opóźnionego i wzmocnionego sygnału z satelitów (dla GPS), które zmyliło co do wysokości i położenia przyrządy (komputer pokładowy), a w wyniku tego również załogę samolotu. W czasie katastrofy (niezależnie od trwających ciągle przekłamań strony rosyjskiej co do momentu - niepewności rzędu 20 minut!) nad horyzontem lotniska Siewiernyj było 7-8 satelitów GPS; analiza parametrów przekazywanych przez nie do komputerów pokładowych „tutki” musi wskazać na przyczynę anomalii trajektorii lotu. Zapewne dlatego strona posiadająca czarne skrzynki stara się nie wypuścić ich z rąk. W związku z tym: Pytanie zasadnicze nadal jest tylko jedno: dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się - zanim do czegokolwiek doszło - 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości. [lotnik-ekspert od katastrof skomentował: Innych pytań już nie trzeba do udowodnienia zbrodni, jakkolwiek te pytania nie byłyby słuszne]
7) Kilkakrotne powtórzenie przez kontrolerów z „wieży kontrolnej” lotniska Siewiernyj, iż samolot jest „na ścieżce i na kursie” wskazuje na świadomy udział tych osób, może podszywających się pod „kontrolerów”, w utrzymywaniu załogi i szczególnie pilota na błędniej, katastrofalnej trajektorii. Takie pozorne „przesunięcie” płatowca i jego skutki możliwe są jedynie przy równoczesnym zaistnieniu trzech czynników: nagła mgła, meaconing oraz zapewnienie ze strony załogi „wieży kontrolnej”, że samolot jest „na kursie i na ścieżce”. Dynamika wystąpienia nad lotniskiem Siewiernyj gęstej mgły znana jest posiadaczom zdjęć i filmów satelitarnych wykonanych przez CIA, armię USA oraz NATO. Techniczne sposoby na wygenerowanie takiej mgły oraz ich zastosowanie praktyczne znane są co najmniej od kilkunastu lat. Konieczne jest sprawdzenie, czy prawdą jest, iż rząd polski, jak mówił oficjalnie jego rzecznik, otrzymał te zdjęcia i filmy. Jeśli NIE – konieczne jest wdrożenie śledztwa, czemu nie otrzymał i czemu rzecznik kłamał. Jeśli TAK, czemu nie przekazał tych dokumentów do prokuratury wojskowej zajmującej się śledztwem w sprawie katastrofy. Inną z prób zwrócenia uwagi Prokuratury na prawa zachowania skopiowałem i przypomniałem pod: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2500&Itemid=100 Blogpress's blog
MAMY GAZ ALE ZA JAKĄ CENĘ
1. Wczoraj Wicepremier Waldemar Pawlak i Wicepremier rosyjskiego rządu Igor Sieczin podpisali międzyrządową umowę dotycząca dodatkowych dostaw gazu do naszego kraju. Umowie tej towarzyszy aneks do kontaktu jamalskiego podpisany przez szefa PGNiG i wiceprezesa Gazpromu. W podpisaniu nie wziął udziału unijny komisarz ds. energii Gunther Oettinger ponieważ do dnia wczorajszego Komisji Europejskiej nie dostarczono umowy operatorskiej dotyczącej gazociągu jamalskiego mimo, że jak wręcz na wyścigi zapewniają przedstawiciele polskiego rządu jest ona zgodna z prawem Unii Europejskiej. Komisja Europejska ma ciągle poważne wątpliwości do zakresu kompetencji nowego operatora czyli spółki Gaz-System, obawiając się że będzie ona zaledwie operatorem technicznym, a nie rzeczywistym zarządzającym polskim odcinkiem gazociągu jamalskiego. To będzie powodem skargi KE do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości na łamanie przez Polskę unijnego prawa i pewnie za jakiś czas tą tajną umowę trzeba będzie przedstawić polskiej opinii publicznej
2. Ale w tych porozumieniach są rozwiązania o jeszcze gorszych skutkach dla naszego kraju. Niestety na razie możemy o nich przeczytać zaledwie między wierszami tekstów, obwieszczających sukces polskiego rządu, który tuż przed rozpoczęciem sezonu zimowego zabezpieczył jednak gaz dla polskiej gospodarki. Z kolei doniesień mediów zagranicznych dowiadujemy się, że Polska będzie kupowała dodatkowe blisko 3 mld m3 gazu po cenach, które są jednymi z najwyższych jakie Rosja zaproponowała swoim odbiorcom. Inne kraje otrzymały wysokie upusty cenowe, Polska mimo ponoć najlepszych od lat relacji z Rosją takich upustów nie otrzymała. Kontraktowi na zakup gazu z Rosji do roku 2022 miało towarzyszyć jednoczesne zobowiązanie Rosji do przesyłania gazociągiem jamalskim ponad 27 mld m3 gazu do Niemiec aż do roku 2045. Nic z tego, Rosja zobowiązała się do takiego przesyłu ale tylko do roku 2019, a więc nawet o 3 lata krócej niż Polska ma kupować zwiększone ilości gazu z Rosji.
3. Wreszcie dążenie do porozumienia za wszelka cenę z Rosją doprowadziło do tego, że oddaliśmy pełnię władzy w EuRoPol Gazie spółce zajmującej się do tej pory przesyłem gazy gazociągiem jamalskim. Najpierw Władimir Putin zażądał na konferencji prasowej w Polsce w obecności Premiera Tuska, usunięcia z tej spółki mniejszościowego polskiego wspólnika ( spółki Gaz Trading która miała 4% udziały w EuRoPol Gazie ), a później było już z górki. Większość w zarządzie, przewodniczącego rady nadzorczej ma już Rosja i mimo że spółka działa na postawie polskiego kodeksu handlowego strategiczne decyzje dotyczące jej funkcjonowania będą teraz podejmowane w Moskwie. Zgodziliśmy się też na to, żeby spółka tak naprawdę skazana została na wegetację finansową dając sobie narzucić bardzo niskie ceny jakie teraz Gazprom będzie płacił za przesył gazu do Niemiec. Znowu w prasie zagranicznej można przeczytać, że ceny za przesył gazu są niższe nawet od tych jakie Gazprom płaci Ukrainie, a nawet Białorusi. Dodatkowo zrezygnowaliśmy także z zasądzonych już na rzecz EuRoPol Gazu zaległych płatności za przesyłany wcześniej gaz i te umorzone należności idą w dziesiątki milionów amerykańskich dolarów.
4. Kolejny sukces rządu Tuska po dokładnym obejrzeniu okazuje się być sukcesem za który zapłacimy bardzo wysoką cenę. I tą dosłowną bo ten zakup oznacza kolejne podwyżki cen gazu ale także tą dodatkową bo oddaliśmy Rosji wszystko to czego zażądała od nas w sprawach gazowych. To niestety smutna prawda o tym kontrakcie ale dowiedzieć się można o niej tylko z mediów zagranicznych. W polskich króluje propaganda kolejnego rządowego sukcesu, który będzie jednak polskie społeczeństwo i gospodarkę słono kosztował. Zbigniew Kuźmiuk
TO KONIEC FSO NA ŻERANIU Po 60 latach pracy FSO na Żeraniu kończy działalność. Pracę może stracić cała załoga, czyli 1,8 tys. osób. Na sprzedaż zostanie wystawionych 110 ha atrakcyjnych gruntów. Rzecznik prasowy FSO powiedział, że zostały już podjęte działania w celu zwolnień grupowych. Nie mówi jednak, ile osób straci pracę w spółce, której straty tylko w ubiegłym roku wyniosły 189 mln zł. Zofia Duran, członek zarządu FSO w sprawie zwolnień napisała do zakładowych związków zawodowych – z listu wynika, że zwolnione zostaną w sumie 1823 osoby. Nie licząc tych, którzy zostali zwolnieni już znacznie wcześniej. W tym roku z fabryki na Żeraniu wyjedzie w sumie tylko 55 tys. aut – to aż 10 razy mniej niż roczna produkcja fabryki w Tychach. Według informacji “DGP” firma nadal będzie funkcjonować w kadłubowej postaci, zarządzając jedynie kilkoma spośród 12 spółek wchodzących obecnie w skład Grupy Żerań FSO. Szanse na przetrwanie mają grójecki producent foteli i ciechanowski wytwórca elementów z tworzyw sztucznych. Odpowiedzialność za klęskę FSO spoczywa głównie na władzach stolicy, które w tym roku ponad trzykrotnie zwiększyły roczny czynsz za użytkowanie wieczyste – z 7 do 22 mln zł. Pierwsze wypowiedzenia załoga otrzyma już w listopadzie, a proces zwolnień ma potrwać do marca. Kierownictwo firmy nie informuje co prawda, ile będą one kosztować, ale zważywszy, że średnia pensja w zakładzie to 3,3 tys. zł, w sumie odprawy pracowników mogą wynieść nawet 20 mln zł. Eksperci branży motoryzacyjnej wciąż nie tracą wiary, że fabrykę da się jeszcze uratować. Nadziei szukają na Dalekim Wschodzie, bowiem od paru miesięcy FSO prowadziła negocjacje z chińskim Cherry na uruchomienie produkcji małego modelu auta. Z całą pewnością FSO mogłoby się stać znakomitym punktem wyjścia dla firmy pragnącej zdobyć pozycję na europejskim rynku. Fabryka na Żeraniu to zakład o kilkudziesięcioletniej tradycji. Powstał, aby na licencji włoskiego koncernu produkować Fiata 110. Potem z taśm produkcyjnych zjeżdżały także Pobieda (czyli słynna Warszawa), Syrena, fiaty 125, polonezy, a po wejściu koreańskiego koncernu Daewoo – także lanosy. Najlepszym rokiem dla zakładu był 1999, kiedy wyjechało z niego ponad 200 tys. aut – cztery raz więcej niż w roku bieżącym. (wg, "Dziennik Gazeta Prawna", dziennik.pl, MyPiS.pl)
31 października 2010 "Kto pije i płaci honoru nie traci"- powiedział swojego czasu senator Henryk Czarnocki, jeśli mnie pamięć nie myli – z Porozumienia Ludowego. Oczywiście, honor ważna rzecz, ale chyba nie w demokracji, że tak powiem parlamentarnej, bo w niej honoru nie potrzeba- wystarczy większość parlamentarna. Jak zachować honor i zdrowy rozsądek, jak koledzy w grupie demokratycznej głosują tak jak szef klubu parlamentarnego każe, co jest to na ogół sprzeczne z honorem człowieka i ze zdrowym rozsądkiem, jak cała te demokracja parlamentarna.. Jak nie być diabłem jak się jest w piekle?.- oto jest pytanie. Carl von Clausewitz, w swojej książce ”O wojnie” przytacza w przedmowie do niej, fragment instrukcji Lichtenberga o gaszeniu pożaru i piętnuje gadulstwo i obfitość codziennych komunałów .Generał zmarł w roku 1831, nie doczekał triumfu demokracji, bo żył w monarchii pruskiej, a zjednoczenie przeprowadzone zostało w roku 1870 przez Bismarcka i od razu wybuchła wojna z Francją. Gdyby dożył do dzisiejszego gadulstwa i dzisiejszych demokratycznych komunałów - to by dopiero zobaczył jak wygląda gadulstwo mające zakryć prawdziwy cel demokracji. Tyranię! Oto fragment instrukcji Lichtenberga o gaszeniu pożaru: ”Gdy dom się pali, trzeba przede wszystkim starać się osłaniać prawą ścianę domu stojącego po lewej stronie oraz lewą ścianę domu, stojącego po prawej stronie; gdyby bowiem chciano osłaniać lewą ścianę domu z lewej strony, to przecież prawa ściana domu jest na prawo od lewej ściany, a zatem, ponieważ ogień znajduje się na prawo i od lewej i od prawej strony ściany (przyjęliśmy bowiem, że dom stoi na lewo od ognia), przeto prawa ściana bliższa jest ognia niż lewa, i nie osłoniona mogłaby spłonąć, zanim ogień doszedłby do lewej, osłonionej. Mogłoby zatem spłonąć to, czego się nie osłania, i to prędzej, niż spłonęłoby coś innego, choćby się go nie osłaniało; należy więc to zostawić, a tamto osłaniać. By rzecz zapamiętać, należy tylko zauważyć, że jeśli dom jest na prawo od ognia, to będzie to ściana lewa, a jeśli dom stoi po lewej stronie, to ściana prawa”(!!!????). Wygląda na to, że cała ta demokracja z instrukcjami pisana jest według instrukcji Lichtenberaga o gaszeniu pożaru. Komunały, gadulstwo i mrowie przepisów, które paraliżują działanie.. Ale to co chcą , demokraci wprowadzają w życie, wpisując się w ogólnoeuropejski pomysł na maltretowanie narodów, ujarzmianie ich i poniewieranie nimi.. Rozbudowując coraz większą kontrolę nad nimi.. A dlaczego powiązałem to ze słowami senatora Henryka Czarnockiego, o tym, że jak się pije i płci to oczywiście honoru się nie traci.. Bo niby dlaczego? Ale socjaliści przyjęli propagandową metodę walki z alkoholizmem jak swój priorytet- na razie zamiast walki klas.. W takim Radomiu, gdzie właśnie ubiegam się stanowisko prezydenta miasta, na walkę z alkoholizmem miasto wydaje ponad 3,6 miliona złotych, a z opłat koncesyjnych za prawo do sprzedaży alkoholu, ma ponad 3,5 miliona (???) Ładna mi walka z alkoholizmem, z której to walki jednie biurokracja czerpie pożytki.. To samo z walką z alkoholizmem ma drogach.. Więcej w propagandy Komendy Głównej Policji Obywatelskiej, niż cała sprawa jest warta. Rozumiem, że komórka propagandowa pracująca w Policji Obywatelskiej ma za zadanie przekonać nas, że główna liczba wypadków odbywa się pod wpływem alkoholu, co oczywiście nie jest prawdą, bo - jak mi wiadomo - pod wpływem alkoholu (z tym, że to nie na pewno!) wydarza się 6-7% wypadków (!!!!). A pozostała ilość wypadków zdarza się w wyniku innych okoliczności, na przykład zaśnięcia kierowcy, albo nieuwagi na drodze.. 93% wypadków odbywa się z powodu innych okoliczności, ale co to znaczy dla propagandy policyjnej.. Już nie wspominając o tym, że według prawa stanowionego, jak ktoś ma we krwi 0,2 promila alkoholu uznawany jest za pijanego..(???) Czysty nonsens, bo w Szwajcarii, dopiero od 0,8 promila liczy się pijaństwo, a w innych krajach od 0,5.. Gdyby uwzględnić naprawdę pijanych za kierownicą, to okazałoby się, że liczba wypadków – być może pod wpływem alkoholu - wynosiłaby 0,4%... I po co ten propagandowy krzyk codziennie???? Znowu wczoraj zatrzymano 1000 pijanych kierowców.. Kilka lat temu Teleekspress podał informację, że przed Wszystkim Świętymi Policja zatrzymała - uwaga! 10 000 pijanych kierowców(????). Straszną manipulację uprawiają w Komendzie Głównej, żeby nas nastraszyć i żeby wbić nam do głowy, że głównymi sprawcami wypadków są pijani kierowcy.. A propos zasypiania za kierownicą: ponieważ poszkodowany w wypadku po zderzeniu z mercedesem pana profesora Bronisława Geremka domaga się większego odszkodowania, sączy się informacje jakoby profesor Geremek zasnął za kierownicą podczas prowadzenia swojego mercedesa w lipcu w ciągu dnia… (???). To też ciekawa teoria.. Bo panu profesorowi wypadek ściął głowę, ale na przykład asystentce pana profesora urodziwej pani asystent, głowa nie został ścięta.. Uratowała się dzięki temu, że była pochylona w pędzącym mercedesie.. Czego szukała pochylona w pędzącym samochodzie? Musiała mieć wyjątkowe szczęście, że akurat się pochyliła.. I prasa nie ujawniła jej personaliów, bo sobie zastrzegła anonimowość.. Tak to jest jak się zasypia za kierownicą.. Ale wracając do szerzącego się pijaństwa kierowców.. Sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych proponuje zakaz jazdy na nartach i snowbordzie pod wpływem alkoholu lub substancji odurzających. Wysoka Komisja chce, żeby za złamanie tego zakazu groziła grzywna. Jakiś czas temu pisałem, że idziemy złą drogą i następnym krokiem będzie ściganie narciarzy i snowbordzistów. Pisałem też o łyżwiarzach i hulajnogodzistach... No i masz babo placek.. Biorą się za narciarzy... Będą ich wyłapywać i karać.. Nawet - być może – poustawiają fotoradary na stokach - celem ograniczania prędkości.. Będą większe wpływy z mandatów na biurokrację Polskiego Związku Narciarskiego.. Ale prędkość narciarzy pozostanie taka sama.. Bo jak ograniczyć administracyjnie szusowanie z wysokiej góry? Dla socjalistów nie ma żadnych przeszkód. Nawet przesuwają czas – tak im się przynajmniej wydaje. Że są ponad Panem Bogiem.. No i nie zapomnieć o punktach karnych dla narciarzy za przekraczanie prędkości na stokach i jazdę po” pijanemu”, znaczy się narciarz napił się piwa i poszedł sobie poszusować.. Taką to rzeczywistość szykują nam socjaliści pobożni i bezbożni.... W takim na przykład Radomiu, urzędujący obecnie prezydent, pan Andrzej Kosztowniak z Prawa i Sprawiedliwości, w ramach walki z bezrobociem proponuje… utworzenie nowego urzędu do walki z bezrobociem o nazwie ”Miejski Urząd Pracy”, tak jakby Powiatowego Urzędu Pracy nie było dość.. A bezrobocie jak rosło, tak rośnie, bo rosną podatki i koszty, nakładane przez między innymi pana Kosztowniaka.. Koszty- Koszto-waniaka.. Może koszty spadną jak nie będzie Kosztowniaka? W ubiegłym roku, w Korei Północnej, demokratycznej Korei Północnej został rozstrzelany Pak Nam Gi, wysoki urzędnik wydziału finansowego i planowania rządzącej Partii Pracy Korei, który zainicjował w swoim kraju reformę walutową.. Właśnie złe przygotowanie zmian stało się powodem jego egzekucji. Urzędnik został stracony w Phenianie. Był oskarżony o zrujnowanie gospodarki.., co miało akurat negatywny wpływ na plany Korei Północnej - Kim Dzong ILa.. U nas gospodarkę i nas można rujnować bezkarnie… I bezkarnie zadłużać.. Nikomu włos z głowy nie spada.. A długi dochodzą do 3 bilionów złotych i nadal rosną.. Upadłość Polski coraz bliżej! Pan prezydent Andrzej Kosztowniak wytoczył proces - w trybie wyborczym - panu Mariuszowi Foglowi, też kandydatowi na prezydenta Radomia.. Pan Mariusz powiedział, że pan prezydent zadłużył miasto na 350 milionów złotych i 80 milionów odsetek, a pan prezydent twierdzi, że na 338 milionów i 300 000 złotych. Bo zapłacił kolejną ratę, o której pan Fogiel nie wiedział, bo pan prezydent o takich prawach nie informuje.. A ja twierdzę, że na czas obecny, pan prezydent Kosztowanik, zadłużył miasto na 338 milionów i 300 000 zł oraz 80 milionów złotych odsetek. Nieprawdaż? Czyli razem 418 milionów i 300 000 złotych.. I zgadzam się z byłym senatorem Czarnockim… „Kto pije i płaci honoru nie traci”. Honoru nie mają jedynie ci, którzy nas zadłużają i prowadzą do ruiny. WJR
Gudzowatego portret na wskroś własny Wychodząc z księgarni rzuciły mi się w oczy słowa: Gudzowaty – przecena 25 proc. Dobre, wielki „magnat” i „oligarcha” przeceniony, czekający na łaskę klienta, zanim trafi na przemiał. Co mi tam, podszedłem. Na okładce on, z rozwichrzonym włosem, patrzący gdzieś w dal. Miliarder, gazowy potentat, król barteru, człowiek, który przecudnie nagrał u siebie w biurze podpitego Oleksego, który w równie przecudny sposób scharakteryzował Kena i Barbie polskiej lewicy, czyli Aleksandra i Jolantę Kwaśniewskich, przywołując słynną „bezę”, co było najsmakowitszą, a jednocześnie najbardziej zjadliwą charakterystyką ex pierwszej damy, robiącej w niszowych telewizjach za arbitra elegantiarum od savoir-vivre’u. Jako że lubię wywiady-rzeki, różnego rodzaju memuary i biografie, wysupłałem kasiorę i „Gudzowatym” pod pachą wyszedłem z księgarni. Zaległ u mnie na półce, obok innych postaci i dziwolągów ostatniego dwudziestolecia, którzy uznali, że odrobina ekshibicjonizmu, koloryzowania i lansu nie zaszkodzi. Gudzowaty niby to nie chce, niby się kryguje, ale aż rwie się, żeby tu i ówdzie przywalić. Taką ma naturę. Pamiętam go z telewizji, chropowaty, bezpośredni i pyskaty. W sumie oryginał, bez mrugnięcia walący po oczach służby i słynną Lożę Minus Pięć za spisek zorganizowany przeciw niemu oraz jego interesom. Od razu jednak uprzedzam tych, którzy spodziewają się po wywiadzie szczegółów mordobicia Gudzowatego ze służbami, że takowych tam nie ma. Owszem, padają nawet nazwiska, ale rozwiązania łamigłówki nie ma. „Gudzowatego” warto przeczytać ze względu na barwność postaci. Służby, gaz, intrygi, rurociąg, dywersyfikacja, politycy z pierwszych stron gazet, siarczyste etykiety, spisek na życie syna… Jak u Ludluma. Z drugiej strony widzimy miliardera, który mówi, że pieniądze i sukces w biznesie szczęścia nie dają. Z kart książki wyłania się obraz człowieka zgorzkniałego, acz nie pozbawionego sił witalnych, które wciąż w nim drzemią. Poznajemy twardziela biznesu, ale i ojca zakochanego w swoim synu, znakomitym skądinąd fotografiku, z którego jest niezwykle dumy. Mamy przed sobą ekscentryka, ogarniętego idee fixe tolerancji, budowniczego synkretycznej kaplicy, fundatora monumentu na wzgórzach Jerozolimy, agnostyka piszącego list do Pana Boga, w którym nazywa go Wielkim Elektrykiem. Kim jest Gudzowaty? Rosyjskim agentem? Agentem PRL-u? Odtrąconym pupilem lewicy? Don Kichotem biznesu? Tropicielem spisków i układów? Tego się z „Gudzowatego” nie dowiemy. To książka mocno reglamentowana, na zasadzie wiem, ale nie powiem. Sporo w niej autokreacji, choć robionej z dystansu. Otrzymujemy oryginała, twardego gościa, który wydał wojnę służbom, który jako jedyny odważył się pójść do sądu z Gazpromem. Mamy faceta, który sporo mówi o patriotyzmie i polskich interesach, gościa, który ma forsy jak lodu i który często powtarza – nie jestem do kupienia. To książka na jeden wieczór. Książka, która wprawdzie jest o Gudzowatym, ale mocno zdywersyfikowanym. Pokazywanym trochę z tego źródełka, trochę z tamtego, ale bez obrazu całości. Może dlatego, że jak sam często w książce Gudzowaty mówi – mam prokuratorski zakaz wypowiadania się na pewne tematy. Ale czyżby? A może wciąż ma jeszcze instynkt samozachowawczy? W końcu Loża Minus Pięć patrzy i czuwa. Książka wydana jest starannie, praktycznie bez potknięć edytorskich. Dobry papier w kolorze chamois sprawiają, że czyta się ją przyjemnie. Lubię taki szacunek w stosunku do czytelnika. A teraz rzućmy okiem na smakowite fragmenty z „Gudzowatego”, które na szybko wynotowałem. Mamy przed sobą ekscentryka, ogarniętego idee fixe tolerancji, budowniczego synkretycznej kaplicy, fundatora monumentu na wzgórzach Jerozolimy, agnostyka piszącego list do Pana Boga, w którym nazywa go Wielkim Elektrykiem. (…) Kiedy nastąpiła odwilż w krajach komunistycznych, to globalne organizacje – raczej z własnych procedur postępowania biznesowego, nie ze złej woli – wymyśliły program na tanie przejęcie majątku w Europie Wschodniej. To już widać: wykupione Węgry, Polska… Oni opracowali procedury wycen i przejmowania majątku firm. To czynności, które wykonują firmy konsultingowe. I tym czynnościom sprzyjali przez lata polscy politycy poprzez swoje milczące przyzwolenie na dziki wykup majątku narodowego, poprzez brak strategii politycznej, która by dawała szansę rodzimemu kapitałowi (…). (…) Wielkim nieszczęściem było dla Polski, że wykształciła się tak liczna grupa tandetnych polityków. Ich działania to rodzaj wojny gangów, a nie spór pomiędzy odmiennymi koncepcjami politycznymi i wyraz różnic w sposobach kształtowania przyszłości państwa. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj praktycznie nie dyskutuje się o polskiej racji stanu, o naszym miejscu w Europie, a nawet sporów o wielkość podatków – jest to wojna o wpływy, o stołki, o to, kto kogo przechytrzy, przewali. Są intrygi, wyzwiska, rzucanie błotem.
(…) Oni nie mają moralnego prawa występować w roli reprezentantów narodu, choćby nie wiem ile razy powoływali się na wyniki wyborów. Przecież w wyborach startują praktycznie tylko te partie, które otrzymują dofinansowanie z budżetu państwa. Nikt inny poza nimi nie ma legalnych pieniędzy, by zorganizować sobie kampanię! W efekcie żadna nowa siła nie jest w stanie się przebić do parlamentu – zablokowana przez struktury polityczne, które ustanowiły przepisy o finansowaniu partii politycznych z myślą wyłącznie o sobie. Te przepisy służą ochronie wpływów ludzi, którzy raz się dorwali do władzy i nie zamierzają jej oddać aż do śmierci.
(…) To są samozwańcy. Kto ich uczynił politykami? Wykształcenie? Głosowanie w wyborach? Przecież wielu z nich dostało się do sejmu, mając mniej niż dwa tysiące głosów poparcia! W okręgach, które liczą kilkaset tysięcy głosujących. I jak tu mówić o mandacie, o jakim mandacie? Znajomi ich wybrali i tyle. Więc ja ich nazywam samozwańcami. Podłączyli się do tych partyjnych okrętów, błysnęli przed swoimi partyjnymi liderami, żeby dostać dobre miejsca na liście wyborczej, skąpali twarze w blasku telewizorów i mają mandat. Teraz już mogą mówić o sobie: my, politycy. (…) Proszę zobaczyć, jak wyizolowali się od reszty społeczeństwa politycy europejscy. Ci, którzy stanowią armię politycznych urzędników Unii Europejskiej. Też tworzą coś w rodzaju kasty, hermetycznej grupy towarzyskiej, w tej grupie mają swój regulamin, nawet własne normy moralne. Mają swój kod komunikacyjny, swój język – na ogół agresywny – własne skojarzenia, swoją prawdę o świecie, o wyborcach. Na dobrą sprawę wyborcy nie są im potrzebni. Przy tak silnej koncentracji kapitału w globalnym świecie, przy tak olbrzymim wpływie polityków na życie całych kontynentów – przykład: właśnie Unia Europejska – rola kasty polityków zaczyna być po prostu groźna. Mają w swoich rękach nieprawdopodobne instrumenty. Mogą kształtować życie całych narodów. Mogą interweniować zbrojnie, gdzie tylko chcą i jak chcą.
„Gudzowaty”, Jacek Prześluga, wyd. słowo/obraz terytoria, 2008, str. 242 Maciej Eckardt
ITI powstało na zlecenie służb. Brzmi oszołomsko, prawda? Sprawdź Grupa ITI złożyła do warszawskiego sądu rejonowego prywatny akt oskarżenia przeciw szefowi Służby Kontrwywiadu Antoniemu Macierewiczowi, zarzucając mu m.in. pomówienie. A. Macierewicz stwierdził, że ITI stworzone zostało na polecenie Czesława Kiszczaka oraz następnych komunistów oraz zostało przez rząd sfinansowane. Jak wiemy ITI przegrało w Sądzie. [Jerzy Urban do tow. Generała Czesław Kiszczaka] “Proponuję utworzenie w MSW oddzielnego pionu (służby) propagandowej, działającej także w obrębie MO. Znaczna część politycznie ważnych w skali kraju przedsięwzięć polityczno-propagandowych ma związek z domeną działalności MSW. Dopóki w kraju toczyć się będzie walka polityczna, MSW będzie planować i realizować przedsięwzięcia o największym znaczeniu z punktu widzenia jej przebiegu. Niezbędny jest, więc poważny, instytucjonalny instrument umożliwiający lepsze wykorzystanie propagandowe tych operacji, bezpośrednie oddziaływanie na społeczeństwo w pożądanym kierunku. (…) Służba propagandowa MSW powinna mieć możliwość dawania do TV, radia i prasy gotowych programów do druku, albo też dostarczania TV, radiu i prasie półproduktów, którym ostateczny kształt nadadzą redakcje TV, radia i prasy.(..) W przypadku tego rodzaju rozbudowy służby propagandowej, decydujące znaczenie będzie mieć obsada kadrowa. Trudno jednak znaleźć dobrych dziennikarzy, którzy zdecydują się przejść do MSW. Nie mniej mam pewne propozycje, które jak uważam, warto przynajmniej rozważyć:
1. Mariusz Walter nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa propagowania, szefa realizacji programów radiowo-tv – jednym słowem na kierownika pionu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno-fachową (…) przedstawia tow. Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych. (…) Kilkakrotnie wysuwano wobec niego fałszywe oskarżenia: o nadużycia finansowe (upadło), o członkostwo w “Solidarności” – zupełnie nieprawdziwe. Pozytywnie zweryfikowany w 1982 r. Sam się usunął z TV, mając dość nękania go. Sprawę zna generał Jaruzelski. Dwukrotnie polecał przyjąć go na powrót do TV. (…) Walter zwleka z decyzją powrotu, żądając satysfakcji i pognębienia jego wrogów.(…) Walter jest więc w tej chwili do wzięcia i wkrótce będzie za późno, bo ma otrzymać wysokie stanowisko w TV, jak mu się tam oczyści przedpole. (….) Gdyby udało się pociągnąć Waltera, on zaproponuje dużo młodych, zdolnych ludzi. Ja dalej będę myśleć, rozglądać się, szukać. (…)” źródło: Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN IPN BU MSW, II 1013, k 36-41, oryginał, mps. Biuletyn IPN 11.12.2006r. str.104-109. Ktoś może spytać: czy to możliwe? A ja się pytam: czemu media o tym milczą? Rozumiem, że TVN się tym nie pochwali, ale konkurencja? Ok, idziemy dalej. Pomysł Urbana – stworzenia służby propagandowej, kierowanej przez MSW, nie doczekał się realizacji w czasach PRL- u. Władza uznała, że „bazując na osiągniętych doświadczeniach, rozwijając bardziej inicjatywy można osiągnąć cele zakładane w koncepcji tow. Urbana, bez sięgania do form konwencjonalnych, bez powoływania instytucji specjalnej z całym warsztatowym zapleczem, nadzwyczaj kosztownym w fazie organizacji i eksploatacji” Minęło kilka lat i władza zrozumiała, że zmiany w koncepcji funkcjonowania państwa komunistycznego, zainicjowane przez towarzyszy radzieckich i wspierane przez służby sowieckiego imperium, wymagają jednak utworzenia „biznesowego” zaplecza i „nowej polityki informacyjnej”, służącej interesom transformacji ustrojowej. Z tego okresu pochodzi opis, zawarty w drugim dokumencie. Tutaj bez wątpienia można zatytułować ciąg dalszy hasłem
Idzie nowe idzie lepsze: [Sąd Okręgowy w Warszawie sygn. akt VIIIK37/98 t. IV, akta tajne | Przesłuchanie Grzegorza Żemka ]
„Odpowiedzialnym z ramienia II Zarządu Sztabu Generalnego WP za lokowanie agentów w sferze mediów był Ryszard Pospieszyński, najpierw pracownik Komitetu Centralnego ZPR, a później dyrektor generalny Filmu Polskiego. Ja dostałem od służb specjalnych wojskowych zadanie po konsultacjach z Pospieszyńskim aby znaleźć za granicą firmę, która mogłaby pełnić rolę „konia trojańskiego”, to znaczy która mogłaby służyć do wprowadzenia agentów na obszar na Zachodzie, w dziedzinie mediów. Był to rok 1987. Jedyną firmą zagraniczną w dziedzinie mediów, którą znałem była firma należąca do Jana Wejherta, ulokowana w Irlandii, na obszarze doków portowych, które stanowiły wydzielony w Irlandii obszar tzw. „raju podatkowego”. Mechanizmy działań tego raju podatkowego były analogiczne do tych, które funkcjonowały na Guernsey. Firma ta nazywała się Cantal , a później zmieniono jej nazwę na I.T.I. Ta firma finansowała się z kredytów banku handlowego International w Luksemburgu. Zapytałem służb wojskowych czy mogę podjąć kontakt z Wejhertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste. W tym czasie byłem dyrektorem Departamentu Kredytów w BHI. Poznałem w czasie tych rozmów z Wejhertem jego współpracowników m.in. Marcina (literówka – przyp.Samuel) Waltera. Zasugerowali mi, że jeżeli jest potrzeba zorganizowania – znalezienia przykrycia dla agentów działających w dziedzinie mediów i ich finansowanie, to najlepiej stworzyć międzynarodowy koncern z udziałem Filmu Polskiego. (…) Przekazałem te sugestie do wojska, ale postawiłem warunek że jeżeli mam się tym zająć to muszę dostać ludzi którzy znają się na mediach i byliby w stanie taki koncern zorganizować. (…) Ten biznesplan przekazałem do WSI oraz Wejchertowi, do oceny.(…) Przyznaję jednak, że przez cały czas miałem naciski ze służb specjalnych czy to ze strony Pospieszyńskiego żeby jak najszybciej zorganizować ten koncern medialny na zachodzie. W związku z tym rozpoczęła się pierwsza faza tworzenia tego koncernu; muszę przyznać że trochę „na wariackich papierach”. (…) Chcę przypomnieć, że w końcu 1988 r. z konta W.K. Nebeling, tj. zaszyfrowanego konta wojskowego w banku International w Luksemburgu (BIL) dokonywano wypłat na konto pana Weinfelda, oznaczone Group Weinfeld, nie pamiętam w tej chwili w jakim banku. Mnie zlecono żebym takie wpłaty przekazywał jako dysponent konta. Wiem, że kwoty przekazywane we frankach belgijskich Weinfeld zamieniał na dolary i przekazywał do Attachatu Wojskowego w Brukseli. Będąc już dyrektorem FOZZ-u też dokonywałem takich operacji , a nawet osobiście zamieniałem pieniądze i zanosiłem do Attachatu Wojskowego przy Ambasadzie Polskiej w Brukseli. Attache był Wojciech Myszak. Chcę sprecyzować wyglądało to tak, że ja przekazywałem do Weinfelda pieniądze z konta wojskowego w BIL a on przywoził mi czek na franki belgijskie. Ja je zamieniałem na dolary i zanosiłem do Attachatu. Wynikało to stąd, że wojsko rozliczało się tylko w dolarach. Informacje o których mówię zawierają również dokumenty w aktach tajnych na k. 113,116. W późniejszym okresie czasu Weinfeld szantażował służby wojskowe , że ujawni operacje gotówkowe prowadzone przez wojsko na terenie Belgii. (…)
źródło: Raport Komisji Weryfikacyjnej o działalności żołnierzy i pracowników WSI. Str. 302-303 i stanowi aneks nr.9 Mamy więc cudowną korporację medialną, którą w rękach dzierżą służby, łącznie z jej potężnym właścicielem (Jan Wejchert zmarł rok temu).
Jest to fakt nie tak znowu zaskakujący, jeśli weźmiemy pod uwagę obronę “systemu III RP”, który TVN realizuje. W tym kontekście również obecna rzeczywistość nagonki na opozycję i serwilizm w stosunku do władzy, przestaje być syndromem ogłupienia, histerii, czy zwykłej różnicy zdań, a zwyczajną przemyślaną strategią działania. Strategią racjonalną, czysto pragmatycznie zrozumiałą. W końcu służby to nie parę agentów w ciemnych okularach i starych płaszczach, ale całe grupy interesów, wielkie firmy, wpływowi biznesmeni, którzy nie mogą pozwolić na zachwianie się tej budowli (wybudowanej na okrągłym stole i podtrzymywanej koślawym prawem, ustanowionym tak, by zyskała wąska grupa, kosztem reszty społeczeństwa, oraz by taka grupa w świetle prawa pozostawała bezkarna). Innymi słowy: skoro TVN tak mocno atakuje opozycję, znaczy że stanowi dla jej interesów (i tych co pociągają wyżej za te sznureczki), poważne zagrożenie. Zostaje nam albo głośno protestować, albo usiąść na kanapie i widząc kogo szkalują na ekranie – wyciągać wnioski. Pozdrawiam i życzę owocnych rozmyślań nad tym tekstem. Samuel Pereira
Kto jest dobrym prezydentem? Na ONETcie prowadzę blog juz cztery lata - i dziś odkryłem, że zapisałem sobie, by ten tekst - sprzed równo czterech lat - dziś Państwu przypomnieć. Dlaczego? Proszę się domyśleć! 3 godziny dla premiera TVN poinformowała obywateli, iż boli ją serce, że b-cia Kaczyńscy nic, tylko robią co mogą, by pogorszyć stosunki polsko-niemieckie. I jednym tchem dodała, ze p. Aniela Merkel poświęci p. Jarosławowi Kaczyńskiemu aż 3 godziny - co jest wręcz niespotykane. Czego to dowodzi? Tego, że z Niemcami trzeba ostro! Jak z nimi uprzejmie - to włażą na głowy. Jak ich ktoś opieprzy - to szanują! Przypominam, że Niemcy - to nasz jedyny poważny wróg, bo ma do nas poważne (choć doskonale ukrywane) pretensje terytorialne. Reżymowa (a także posiadana przez Niemców...) prasa skrzętnie ukrywa to, że Niemcy z Polską (podobnie jak Japonia z Rosją) nadal nie mają podpisanego traktatu pokojowego, że wprawdzie rozmaite traktaty i "deklaracje" uznają granicę na Odrze i Nysie - ale zgodnie z Konstytucją RFN Niemcy "istnieją nadal w granicach z 1938 roku" i w każdej chwili (pardon: w odpowiedniej chwili) ktoś zgłosić się może do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe po orzeczenie, że traktaty, układy i deklaracje sprzeczne z Konstytucją RFN są nieważne. I Trybunał tak orzeknie - całkiem słusznie. Bo taki jest porządek prawny. Tylko w Polsce politycy robią sobie z Konstytucji śmichy-chichy. Nie tylko z Konstytucji. PAP podaje: "Pytany o uchwałę Sejmu, dotyczącą reparacji wojennych od Niemiec, premier odpowiedział: »Moment! Polski parlament postanowił co prawda niemal jednogłośnie domagania się od Niemiec reparacji wojennych. Ale rząd nie dochodził tych żądań«". Czyli Rząd ma kompletnie w nosie to, co tam sobie uchwala Sejm. Od Sejmu przejdźmy do spraw poważnych: pomyślcie ludzie!! Jeśli to, co piszę, to strachy na Lachy - to dlaczego Niemcy nie zmieniają Konstytucji? Dlaczego kategorycznie odmawiają podpisania traktatu pokojowego? Bo Japonia nie podpisuje z Rosja, gdyż nie uznaje zaboru wysp Kurylskich."Nasza" tzw. "klasa polityczna" - pp. Mazowiecki, Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński itp. - woli o tym nie myśleć. Byle do końca kadencji. P. Premier ma zaproponować p. Kanclerzynie opcję ZERO - czyli obydwie strony mają zrezygnować ze wzajemnych roszczeń. Postulat bardzo słuszny - ale... z MOICH roszczeń tylko JA mogę zrezygnować. P. Premier może - ale pod warunkiem, że rząd III RP będzie poszkodowanym wypłacał takie odszkodowania, jakie wypłaciłaby im RFN! O co, jako prezydent m.st. Warszawy i prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych Mieszczan Warszawskich - będę dbał. To 8000 budynków prywatnych zburzonych z rozkazu Reichskanclerza Adolfa Hitlera - już PO kapitulacji Powstania. A także sporo rozwalonej celowo miejskiej infrastruktury. Ja doskonale rozumiem, że nie będzie się płacić za szkody powstałe w wyniku działań wojennych - ale to był rozkaz POLITYCZNY. I RFN - spadkobierca prawny III Rzeszy - powinna zapłacić. A jeśli III RP chce te należności przejąć - to proszę bardzo. Obawiam się jednak, że Jarosław Kaczyński ma własność prywatną w niezbyt wielkim poważaniu - uważając, wzorem Stalina, że co to jest jakaś-tam "prywatna własność" wobec Potęgi Państwa. Wolałbym, by wybory były za 10 miesięcy, a nie za cztery lata. Bo tylko wtedy politycy w d***kracji trochę myślą o wyborcach...
Co to jest: psychologia? Psychologia – jest to nauka o psychice, o funkcjonowaniu mózgu człowieka. Ludzie ciekawi, jak to działa, powinni sobie – za własne pieniądze – to studiować. Mogą też – jeśli chcą - dokładać cegiełki do tej wiedzy. Psychologia jest nauką. Do nauki należą następujące twierdzenia:
1) Jest tak-a-tak
2) Jeśli nastąpi to - to nastąpi tamto.
Obydwa rodzaje twierdzeń są sprawdzalne – w żargonie: „weryfikowalne”. Podobnie działa biologia, fizyka, chemia... Problem polega na tym, że fizykowi czy chemikowi nie przychodzi do głowy powiedzieć: „grawitacja powinna maleć z sześcianem, a nie z kwadratem odległości”. Fizyk nie mówi o swoich obiektach jak powinny wyglądać – ani: co powinny robić On je bada – i opisuje.
Zupełnie inaczej jest z naukami anty-humanistycznymi czyli „nieludzkimi”. Psycholog czy socjolog nie tylko badają człowieka czy społeczeństwo – ale jednocześnie mówią, jak człowiek powinien się zachowywać, jakie zachowanie jest „normalne”, a jakie nie – i w ogóle używają sądów wartościujących. Oczywiście z „jest” nigdy nie może wyniknąć „należy”. Jeśli ktoś pisze, jak człowiek powinien postępować, co jest dobre, a co jest złe – automatycznie przestaje być uczonym, a staje się moralistą. Z żadnego twierdzenia fizyki nie wynika, ze energia powinna równać się masie pomnożonej przez kwadrat prędkości światła - natomiast „psychologom” bez większego wysiłku przychodzi wartościowanie. Odróżnijmy: czym innym jest dendrolog – czym innym leśnik. Czym innym jest psycholog – czym innym psychiatra. Niestety: psychiatrzy zazwyczaj uważają się też za naukowców – i usiłują przekonać ludzi, że ich działania mają „podstawy naukowe”. Jest to pierwszy krok w kierunkując eliminowania niesprawnych umysłowo – co zrobił Adolf Hitler, zanim jeszcze jego paladyni zabrali się za Żydów. Tymczasem ja widzę Kowalskiego, którego umysł jest (moim zdaniem) zdefektowany, mogę zlecić psychiatrze, by starał się go naprawić – ale to jest moja subiektywna wola. Potrzeba zmiany sposobu myślenia Kowalskiego nie jest – i nie może być - „uzasadniona naukowo”. Oczywiście: psychiatra – naprawiając Kowalskiego wedle życzenia klienta – wykorzystując wiedzę stworzona przez psychologów – podobnie jak leśnik wyrąbując las wykorzystuje wiedzę dendrologów. Jednak leśnik nie uważa się za „naukowca” - a tacy psychologowie: i owszem. Tym samym są to szarlatanami. Tacy szarlatani świetnie wiedzą, że mało kto da im forsę na badania czysto naukowe – natomiast "psycholog", który wymyśliłby sposób, jak każdorazowo przekonywać wyborców, że „Rząd” ma rację – zostałby ozłocony...A oprócz tego gonią za pieniądzem w sposób obrzydliwy. W USA na miejscu katastrofy natychmiast pojawia się horda prawników oferujących wytargowanie odszkodowania – i podobnie działają w Polsce „psychologowie” (w rzeczywistości: psychiatrzy). W swoim interesie przekonują ludzi – podobnie jak robią to firmy ubezpieczeniowe – że bez pomocy psychologów nie dadzą sobie rady. Najpierw zajęli się schizofrenikami, paranoikami – lecząc ich. Zazwyczaj bez skutku, co ilustruje znany dowcip: Idzie wariat po korytarzu ciągnie za sobą szczoteczkę do zębów na sznurku. Podchodzi lekarz: - „Co ty Pan tam ciągnie? - „Szczoteczkę do zębów”. - „A nie Azorka? Wczoraj Pan mówił, że Azorka...”. - „Nie - coś Pan: wariat? Nie widzi Pan, że to szczoteczka do zębów?!?” Lekarz odchodzi notując w myślach: „Kowalski – znaczna poprawa”. Wariat schyla się i głaszcze szczoteczkę: „No widzisz, Azorek: oszukaliśmy pana Doktora!”. Ludzie nazywający się z rozpędu „psychologami” mówią nam, jak Kowalski powinien reagować – i potem podejmują się tak oddziaływać na Kowalskiego, by zachowywał się w sposób pożądany. Gdy już do tego przywykniemy, przychodzi etap następny (zazwyczaj wtedy, gdy liczba „psychologów” przekracza liczbę klientów...) : „psychologowie” zaczynają perswadować zupełnie normalnym ludziom, że powinni zostać ich klientami – czyli: leczyć się. Stąd optymizmem napawa wiadomość: http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/wielka-brytania/chopin-w-porcie-mlodziez-nie-potrzebuje-psychologo,1,3763940,region-wiadomosc.html
że gimnazjaliści z żaglowca „Fryderyk Chopin” ryknęli zdrowym śmiechem na wiadomość, że w porcie czekają na nich „psychologowie” by „udzielić im pomocy”. Dla psychologów mam szacunek (ale nie dałbym złamanego grosza na ich badania; nie widzę powodu, by państwo się tym zajmowało!). Natomiast ci „psychologowie” to niebezpieczna banda. O czymś takim pisałem parę dni temu – w/s zasypanych górników w Chile... Jeden z Komentatorów napisał wtedy: „O co Panu chodzi? Jest rynek, psychologowie chcą zarobić”. Jak widać: jest to nieprawda: żaden klient tych „psychologów” nie zamawiał. To są ludzie wynajęci przez „Rząd” - którzy przedtem wmówili w „Rząd” (wykorzystując bezprawnie autorytet nauki), że ich zatrudnienie jest pożyteczne, lub wręcz konieczne!
I trzeba ich pogonić k cziortu ma kuliczki! Prezydencja NASZYCH Zwykli ludzie mają masę problemów –ale myślą, że ONI, ci we władzy, problemów nie mają. A właśnie że mają. Polska „klasa polityczna” ma bardzo ważne problemy. Niedługo III Rzeczpospolita „obejmuje przewodnictwo w Unii Europejskiej”. I jest tym strasznie zaambarasowana. A ja jako prosty obywatel Unii zadaję wzorem Sokratesa proste pytanie. Mieliśmy wejść do Unii, bo w Unii są mądrzejsi faceci od „naszych” facetów. Tak? No, to dlaczego teraz mamy się cieszyć, że kierować Unią będą Polacy??? Czy cieszymy się, gdy nie doświadczony Polak usiądzie za sterami „Boeinga” czy, dajmy na to, „Tupolewa”? Przecież to nonsens! Natomiast ta „nasza klasa polityczna” ma konkretny powód do cieszenia się. Liczy, ile to przewodniczenie będzie kosztowało. Będzie kosztował dość dużo. Nas to martwi – a ONI zacierają ręce: zawsze 10% tych pieniędzy skręcą dla siebie. A oprócz tego ile będzie wspólnej wyżerki i wypitki – i nie tylko... I splendoru! Sama radość. Dla NICH. Za nasze pieniądze. JKM
01 listopada 2010 Na demokratycznej drabinie. Demokracja to oczywiście śmieszny ustrój, śmieszny aż do rozpuku, można codziennie pęknąć ze śmiechu, jak oczywiście ma się poczucie humoru i jak demokraci prześcigają się w rozśmieszaniu nas, swoimi pomysłami, swoim zachowaniem, swoim stosunkiem celebryckim do nas.. Jak powiedział swojego czasu wielki celebryta i demokrata - Jarosław Kaczyński: ”Dowcipy w polityce są oznaką zdrowia” (!!!). I słuszna jego racja! Tylko po co demokratyczni celebryci otaczają się na co dzień coraz większą liczbą ochroniarzy Biura Ochrony Rządu, chociaż nie wszyscy w rządzie są? Boją się tłumu, który ich wybiera, boją się ludu, który jest fundamentem demokracji , ich celebrytacja rozpala emocje tłumu do czerwoności.. I skończyło się zabójstwem.. Zamachowiec zapowiadał zamach na całą klasę polityczną.. Ale udało mu się zamachnąć, tylko na jedną nogę.. Stół nawet - okrągłostołowy - ma nóg cztery... W takiej na przykład Brazylii, przed wyborami prezydenckimi, które odbyły się 3 października, władze Brazylii wydały zakaz parodiowania w radiu i telewizji kandydatów startujących w wyborach prezydenckich (???). Istne kuriozum.. Sami siebie parodiują powtarzając komunały i ględząc demokratycznie, a eliminują administracyjnie konkurencję - która też jest komiczna, jak cała ta demokracja fasadowa i populistyczna. Żartowanie z kandydatów demokratycznych mogło kosztować stację do 112 000 dolarów kary(!!!) - kto chce niech przeliczy sobie na euro... U nas za wyśmiewanie się z demokratycznych posłów i demokracji na razie nie jest karane, tylko Kancelaria Sejmowa uznała, że najnowszy program satyryczny pana Janusza Rewińskiego ”Siara w kuluarach” narusza powagę izby i zakazała ekipie satyryka wstępu na teren Sejmu (???). Autor programu nie został rozstrzelany, bo strzał z Aurory już padł… A baza wystarczająco kształtuje nadbudowę.. Tak jak z alkoholem: nie ma blasku, ale jak ktoś się go napije, to oczy mu się świecą.. Naruszyć powagę izby.. To ci komicy wybrani w demokratycznych komicznych wyborach na bazie populizmu- mogą izbę ośmieszać, a ci z zewnątrz - nie posiadający mandatu demokratycznego do ględzenia i przegłosowywania wszystkiego przeciw nam - nie mogą.. Pan Waldemar Łysiak nazwał miejsce na Wiejskiej: ”Budą cyrkową” (!!) A ja bym dodał - na bazie i w nadbudowie.. Celebryci sejmowi i demokratyczni robią również cyrk na ulicach naszych miast.. Jeden pijany poseł ledwo trzymający się na nogach, wielki duchem demokrata, niesprawdzony alkomatem, ale będący członkiem partii rządzącej, Polskiego Stronnictwa Ludowego - twardo odpowiadał po pijanemu na pytania dziennikarza, chwiał się i bełkotał, ale można było się dowiedzieć nazwiska, jak ktoś się dokładnie wsłuchał.. Potem dziarskim krokiem pomaszerował do samochodu, ale wsiadł do nie swojego.. Odważny z niego człowiek. Jak wytrzeźwiał powiedział, że nie był pijany.. No i zgodnie z demokratycznym prawem nie był! Nie było testu alkomatem, nie ma protokołu – nie było zdarzenia.. Demokracja znowu zwyciężyła.. Ale może nie zwyciężyć w przypadku posłanki Prawa i Sprawiedliwości, pani Anny Sikory, którą Policja Obywatelska nakryła na rozmowie przez telefon komórkowy podczas jazdy samochodem.. A to jest w demokratycznej Rzeczpospolitej zakazane. Chociaż wszyscy rozmawiają jak najęci i nic się na drogach z tego powodu nie dzieje.. A zakaz jest! Można rozmawiać przez zestaw głośnomówiący, który wprowadził na nasze wyposażenie producent takich zestawów- nie pamiętam nazwiska, ale był posłem z Unii, za przeproszeniem Wolności.. Musiał wiele sprzedać tych zestawów.. I nieźle się na tym obłowił.. W każdym razie pani posłanka Anna Sikora, na interwencję policjantów obywatelskich odpowiedziała im, żeby „pocałowali ją w d…ę”(???). Nie wiem, czy to zrobili, nie było mnie przy tym, znam całość zdarzenia z prasy - ale chyba tego nie zrobili… Mimo, że to była posłanka. I może by się nawet chciało.. A moje pytanie brzmi? A kto uchwalił idiotyczną, mimo, że demokratyczną ustawę o zakazie rozmawiania przez telefon komórkowy podczas jazdy samochodem? Bo drapać się po d…e podczas jazdy samochodem na razie jeszcze można - nie ma na to stosownej demokratycznej ustawy. Choć jak poustawiają radary wszędzie to na pewno takie zakazy się pojawią. Socjalni demokraci nie popuszczą w budowie orwellowskiego społeczeństwa kontroli, póki nie uduszą nas przepisami.. Jak duży dusi dużego, to my duśmy małego - każdy swego - jak pisał poeta. No i duszą: i małych i dużych.. Nie chce mi się szukać wydruków z głosowania nad wprowadzeniem zakazu rozmawiania przez telefon komórkowy, ale jestem przekonany, że za tą ustawą głosowali posłowie Prawa i Sprawiedliwości, oprócz innych posłów demokratycznych i antywolnościowych, których pełno jest w Sojuszu Sił Postępu Demokratycznego, Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy Platformy jak najbardziej Obywatelskiej.. ONI wszyscy nienawidzą naszego naturalnego prawa do wolności.. I tak tę wolność zwalczają ze wszystkich demokratycznych sił.. Bo co się dzieje, gdy dzwoni telefon i ja go sprytnie odbiorę, gdy mogą w czasie jazdy - a nie odbiorę, gdy nie mogę, bo akurat wyprzedzam inny pojazd.. Albo drapie się po d…e - jeszcze nie jest zakazane ustawowo. W tym czasie słucham radia, myślę,( co mnie rozprasza!) drapię się i odbieram, telefon.. No i jeszcze kończę jedzenie gruszki, bo akurat mam na nią ochotę.. Jak ktoś tego nie potrafi jednocześnie - to oczywiście tego nie robi.. Jak ktoś potrafi - to robi. I jak się nic nie dziej na drodze - to wara władzy od mojego samochodu.. Ale powiedzą zwolennicy prewencji, czyli zwolennicy potencjalnych zdarzeń, które mogą się zdarzyć, ale niekoniecznie muszą.. ”Ale. może zdarzyć się wypadek” !!!! Pewnie, że może, tak jak w każdej sytuacji.. Sama jazda samochodem, może doprowadzić do wypadku.. Wystarczy, że ktoś się zagapi lub źle wyprzedza, bo błędnie obliczył odległość w stosunku do nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu.. I wtedy bęc! Jazda samochodem , tak jak jazda na rowerze, czy na nartach - jest pewnego rodzaju ryzykiem, które człowiekowi towarzyszy od zawsze.. Bez ryzyka nie ma życia.. A co to za życie bez ryzyka.?. Samouk - to też taki człowieczek, za którego lekcji nie odrabiają rodzice.. Jak to powiedziała pani Julia Pitera wczoraj, pełnomocniczka rządu do zwalczania korupcji, której nie ma czasu zwalczać, choć gazety publikują całe listy i tabele łapówek, gdzie się je wręcza i ile - powiedziała mianowicie, że: ”w polityce trzeba mieć kręgosłup”(???) NO właśnie - kręgosłup.. Pani Pitera go oczywiście ma. Najpierw była związana z NSZZ Solidarność, potem z Porozumieniem Centrum i Jarosławem Kaczyńskim, potem z Unią Polityki Realnej, bo jako radna oprzeć się na poparciu Ligi Republikańskiej, Mariusza Kamieńskiego.. Jej syn związany był z Ligą Republikańską, teraz niedawno zrobił aplikację.. A nie łatwo jest zrobić aplikację... Jednym łatwo - innym niełatwo.. Pełna nazwa nowo powołanego urzędu przez pana Donalda TUska, w ramach zmniejszania biurokracji w Polsce, w którym to urzędzie pani Pitera pobiera pieniądze za darmo - brzmi: „Sekretarz Stanu w Kancelarii Premiera Rady Ministrów i Pełnomocnik ds. Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów..”.. Żaden afrykański kacyk by się nie powstydził tak rozległej nazwy.. A jak demokratyczna? Ja bym jej z pamięci nie powtórzył.. A państwo? Proszę spróbować! Nie dziwota, że swojego czasu pan Aleksander Kwaśniewski uciekał na demokratycznej drabinie z demokratycznego Sejmu.. On też - wielki demokrata - nie mógł tego wszystkiego wytrzymać.. A my musimy! Nie mamy innego wyjścia.. W operetkowym państwie demokratycznego bezprawia. WJR
Deptuła dzwonił do żony. Dramatyczne nagranie z pokładu TU 154 Jeżeli śp. Leszek Deptuła przeżył katastrofę smoleńską i jakimś cudem udało mu się sięgnąć po telefon, wówczas ma uzasadnienie teoria z karetkami, które zabierały rannych z miejsca tragedii. Zrozumiałe stają się też różne godziny śmierci, jakie znalazły się w aktach zgonu ofiar. “Wprost”: Wdowa po pośle PSL Joanna Krasowska-Deptuła zeznała, że mąż dzwonił do niej w momencie wypadku. Kobieta nie odebrała i po telefonie zostało nagranie na jej poczcie głosowej. – Między godziną 9 a 9.30 na mój telefon przyszła poczta głosowa, na której było zarejestrowane nagranie głosu mojego męża, który krzyczał: “Asia, Asia”. W tle słychać było trzaski, a właściwie to głos mojego męża był w tle. Słychać było też głosy ludzi, jakby głos tłumu. Nie rozpoznałam słów, był to krzyk ludzi. Nagranie trwało 2-3 sekundy. Trzaski były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik plus dźwięk przypominający hałas wiatru w słuchawce telefonu – zeznała Krasowska-Deptuła, która odsłuchała tę wiadomość dopiero, gdy usłyszała o katastrofie w telewizji. Potem nagranie się skasowało. Dzień później kobieta poinformowała o wszystkim Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która miała odnaleźć nagranie i je zbadać. Po wrzutkach z gen. Błasikiem, akurat na święta, wreszcie dziennikarze ustalili rzeczywiście coś ważnego i poruszającego. Mam nadzieję, że polska prokuratura sprawdza dokładnie, o której godzinie zadzwonił telefon. Bo o tym, że ktoś próbował się z żoną posła PSL skontaktować, świadczą choćby działania ABW. Jeżeli śp. Leszek Deptuła przeżył katastrofę smoleńską i jakimś cudem udało mu się sięgnąć po telefon, wówczas ma uzasadnienie teoria z karetkami, które zabierały rannych z miejsca tragedii. Zrozumiałe stają się też różne godziny śmierci, jakie znalazły się w aktach zgonu ofiar. Problem w tym, że rodziny nie mają dowodów z sekcji zwłok. Nie wiedzą, o której godzinie tak naprawdę zmarli ich bliscy, nie znają także przyczyn. Od katastrofy smoleńskiej minęło przecież ponad pół roku. Paradoksalnie, o kwestie związane z telefonami komórkowymi jako pierwszy zaczął pytać zespół parlamentarny pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Jak dotąd, nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, poza tą, że przynajmniej 19 komórek było włączonych w czasie tragicznego lotu, jak podała niedawno prokuratura wojskowa. “Wprost” ustalił też, że funkcjonariusze BOR zeznawali na ten temat. Jeden z nich potwierdził, że doszły do nich głosy, jakoby trzy osoby przeżyły, ale kolejny zaprzecza. Czy dostaniemy kiedykolwiek odpowiedź na pytanie, czy ktokolwiek przeżył katastrofę w Smoleńsku? Dlaczego uczestnicy lotu mieli włączone telefony – z powodu łamania niedorzecznych, ich zdaniem, przepisów, a może z jakiegoś innego? Co tak naprawdę działo się po katastrofie TU-154 M nieopodal lotniska Siewiernyj? Oprac. Grzegorz Wszołek (wszolek.salon24.pl)
Czy na pomniku we Lwowie będzie napisana prawda? 30 października br. na specjalnym koncercie w kościele Królowej Pokoju we Wrocławiu oraz 1 listopada na cmentarzach wrocławskich ma odbyć się zbiórka pieniężna na rzecz budowy pomnika ku czci profesorów polskich pomordowanych we Lwowie w lipcu 1941 r. Zaskoczeniem jest fakt, że zaproszeniach do udziału w kweście, rozsyłanych w imieniu prof. Tadeusza Lutego, przewodniczącego Komitetu Honorowego, nie ma ani słowa, że współsprawcami zbrodni byli także nacjonaliści Ukraińcy. Na zaproszeniach tych czytamy: “Osiem dni po wybuchu wojny między III Rzeszą a Związkiem Radzieckim, 30 czerwca 1941 roku, do Lwowa wkroczyła armia hitlerowska. Niemcy przystąpili do natychmiastowych działań skierowanych przeciwko polskiej inteligencji. W lipcu na Wzgórzach Wuleckich, przed wykopanym w piachu rowem, rozstrzelanych zostało 25 Profesorów z lwowskich uczelni. Rozstrzelano także osoby z rodzin oraz znajomych, którzy przebywali w domach” O Ukraińcach ani słowa. Ponoć podobnie ma być napisane na samym pomniku. Rodzi się więc pytanie… Dlaczego na pomniku nie będzie ani słowa, że współsprawcami zbrodni na profesorach lwowskich byli nacjonaliści ukraińscy z batalionu Nachtigall pod wodzą jednego z największych zbrodniarzy XX wieku – Romana Szuchewycza??? O współudziale Ukraińców pisze Szczepan Siekierka ze Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Nacjonalistów Ukraińskich we Wrocławiu. „Studenci ukraińscy należący do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów współpracujący z Ukraińskim Centralnym Komitetem przygotowali listę polskich intelektualistów i przekazali ją Romanowi Szuchewyczowi dowódcy ukraińskiego batalionu Nachtigall, którego żołnierze brali udział w aresztowaniu i mordowaniu polskich profesorów we Lwowie (4.07.1941).” Czyżby było to kolejne przekłamanie historyczne? Komitet budowy ma swoją stronę internetową. http://www.monument.info.pl/
Warto więc sprawdzać na niej rozwój sytuacji, w tym ostateczny tekst, który umieszczony zostanie na pomniku. Warto tez w tej sprawie pisac do organizatorów. W 2008 roku Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz i Mer Lwowa Andrij Sadowy [sympatyk nacjonalistów ukraińskich oraz gloryfikator Bandery, Szuchewycza i zbrodniczej OUN-UPA, Nchtigall czy SS Gallizien] , sygnowali list intencyjny w sprawie ogłoszenia wspólnego konkursu na projekt wzniesienia na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie, w miejscu kaźni, Pomnika Pomordowanych w 1941 roku Profesorów Lwowskich. I Nagrodę w ogłoszonym konkursie Jury przyznało prof. Aleksandrowi Śliwie z ASP w Krakowie. Pomnik Aleksandra Śliwy urzeka swoją prostotą, lakonicznością formy a kształt zaproponowanego monumentu, wywołuje u widza lawinę skojarzeń. Odsłonięcie monumentu na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie planowane jest na lipiec 2011 roku. Na ten cel Miasto Wrocław przeznaczyło 900.000 tys. złoty. Jest to jednak kwota niewystarczająca. Dziś, gdy otwiera się szansa godnego upamiętnienia we Lwowie Pomordowanych Profesorów, komitet zwraca się o pomoc finansową do społeczeństwa ale nie może być tak aby historia została zafałszowana i nie wszyscy sprawcy mordu zostali ujawnieni tylko dlatego że tak chcą nacjonaliści ukraińscy administrujący obecnie Lwowem!!! Prawda historycza jest tylko jedna, lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwa dla układu!
Obrona Lwowa 1-22 XI 1918 i Orlęta Lwowskie Konflikt ukraińsko-polski narastał od końca XIX w., przy czym zaczął przybierać mocniej na sile przy końcu I wojny światowej wskutek ukraińskich dążeń niepodległościowych. Odpowiednia dla Ukraińców sytuacja do przejęcia Lwowa nadarzyła się w 1918 r., kiedy to następował kres istnienia państwa austrowęgierskiego. Dowództwo austriackie poczęło faworyzować stronę ukraińską i dopomagać jej w objęciu władzy we Lwowie. W tym celu do miasta sprowadzono pułki składające się przeważnie z Ukraińców, a Polaków wysyłano w inne rejony monarchii. Ukraińcy poczęli czynić przygotowania do zbrojnego zamachu i objęcia ważniejszych obiektów w mieście. Niestety podzieleni politycznie Polacy zbagatelizowali doniesienia o wrogich przygotowaniach. We Lwowie pozostali jedynie nieliczni wojskowi, wśród których znajdował się m.in. por. Ludwik de Laveaux i kpt. Czesław Mączyński. W dniu 28 X 1918 r. w Krakowie utworzono Polską Komisję Likwidacyjną, co dodatkowo przyspieszyło ukraińskie działania. W dniu 1 XI t. r. nad ranem Ukraiński Komitet Wojskowy dokonał zbrojnego zamachu przy użyciu wspomnianych wcześniej pułków i opanował najważniejsze obiekty w mieście, jednakże na szczęście dla strony polskiej – nie całego Lwowa. Od razu powstały dwa ośrodki oporu: w szkole Sienkiewicza i w Domu Technika. Miasto Lwów w przeważającej większości zamieszkiwali Polacy, co przyznawali nawet sami Ukraińcy, i nie mogli oni pogodzić się z myślą, że mają być oderwani od powstającej po latach niewoli Ojczyzny. Po pierwszym szoku, poczęła zgłaszać się do polskich punktów werbunkowych przede wszystkim młodzież. Pomyślnym zbiegiem okoliczności w dniu 31 X odbywał się ogólno akademicki zjazd młodzieży polskiej. Oni to nazajutrz 1 XI podjęli uchwałę o przyłączeniu się do walki o miasto i wezwali do tego innych. Apel zyskał szeroki odzew, gdyż do szeregów walczących poczęła napływać młodzież pochodząca z różnych warstw społecznych: studencka, szkolna, rzemieślnicza, robotnicza, wiejska oraz grupa dziewcząt. Ten liczny i ofiarny w walkach udział młodzieży w obronie Lwowa przeszedł do historii, a młodych uczestników określa się powszechnie mianem Orląt Lwowskich.
Jeszcze tego samego dnia dowódcą obrony został kpt. Mączyński. Komenda Główna często zmieniała miejsce pobytu, ale nie miało to większego znaczenia, gdyż poszczególne oddziały prowadziły w początkowym etapie walkę partyzancką, nie skoordynowaną ze sztabem. Dopiero po kilku dniach sytuacja pod tym względem ustabilizowała się. Przez pierwsze 3 dni działające drobne grupy odparły ataki ukraińskie, a w pościgu za nimi zajęli szereg obiektów, przez co polski stan posiadania znacznie się poszerzył. W dniu 5 XI Naczelna Komenda wydała rozkaz nr 1, w którym podzieliła obszar na 5 odcinków obrony. Położenie Polaków we Lwowie ilustrują załączone plany sytuacyjne. Jako ciekawostkę można podać, iż w obrębie Lwowa zajmowanym przez Polaków znalazła się katedra greckokatolicka św. Jura wraz z metropolitą Andrzejem Szeptyckim, zaś w ukraińskiej strefie pozostał arcybiskup rzymskokatolicki Józef Bilczewski. Warto też wspomnieć, że w pierwszych dniach walki Polacy pozbawieni byli często broni, którą dopiero przyszło im zdobywać na przeciwniku. Wskutek zaistniałej sytuacji wojennej zachodnia część miasta pozostawała w rękach polskich, wschodnia – ukraińskich. Do zrywu zbrojnego młodzieży włączyła się także inteligencja tworząc komitety obywatelskie. Powstał nawet komitet polsko-ukraiński, ale proponowana przez niego próba pojednania, nie zyskała najmniejszego zainteresowania wśród obu walczących stron. Podejmowano też próby ustabilizowania sytuacji wewnątrz, gdyż po Lwowie grasowały bandy przestępców zbiegłych z więzień, dezerterów z armii i inne grupy przestępcze. Miasto wykończone obciążeniami wojennymi cierpiało z powodu braku żywności i opału. Polacy poczęli też organizować regularne oddziały wojskowe, przejmując tym samym część obowiązków spoczywających dotychczas na orlętach. Udało się ponadto uruchomić 3 poaustriackie samoloty, które używano w celach zwiadowczych, kurierskich i bojowych. Nie sposób opisywać dzień po dniu starć obu stron, gdyż bez względu na czas były one zażarte, a front zmieniał się każdego dnia a nawet godziny. Już od początku listopada niektórzy dowódcy organizującego się Wojska Polskiego próbowali przyjść z pomocą walczącemu miastu. Najbardziej skuteczna pomoc wyruszyła z Krakowa. Jednakże walki o Przemyśl opóźniły jej przybycie. Z kolei Naczelny Wódz Józef Piłsudski w rozkazach z 12 i 16 listopada polecił przyśpieszenie odsieczy. W dniu 20 listopada w godzinach południowych dotarła do Lwowa odsiecz pod dowództwem ppłk. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego. Nie bez pewnych trudności ppłk Tokarzewski przejął komendę nad połączonymi wojskami. Dwa dni później do centrum miasta wkroczyły patrole i plutony por. Romana Abrahama, a on sam wraz z chor. Józefem Mazanowskim zmienił powiewającą na ratuszu flagę z ukraińskiej na polską. Zdobycie Lwowa nie kończyło jeszcze wojny, której kres przyniósł dopiero 1919 r.
Podczas walk ulicznych poważnie uszkodzone zostały przez Ukraińców niektóre obiekty, jak np. budynek Poczty Głównej czy kościół św. Elżbiety, w którym zginęły 4 osoby. W sumie w walkach uczestniczyło 1421 młodocianych obrońców, z których najmłodszy miał 9 lat. Cztery lata starszy Antoni Petrykiewicz, który zmarł 28 XII 1918 r. wskutek odniesionych ran, został pośmiertnie odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego srebrnym krzyżem orderu Virtuti Militari i jest najmłodszym jak do tej pory uhonorowanym tym zaszczytnym odznaczeniem. Po zakończeniu wojny z Ukraińcami i bolszewikami w 1920 r. władze niepodległej Polski postanowiły wydzielić z Cmentarza Łyczakowskiego fragment, który nazwano Cmentarzem Obrońców Lwowa, powszechnie dziś nazywanym Cmentarzem Orląt. Spoczęły na nim poległe w walce Orlęta, zarówno z wojny ukraińsko-polskiej 1918-1919, jak też polsko-bolszewickiej 1920 r. Cmentarz urządzono według projektu Rudolfa Indrucha – studenta Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej i uczestnika walk o Lwów. W okresie międzywojennym cmentarz stanowił swego rodzaju mauzoleum pamięci. Po zakończeniu II wojny światowej, gdy Lwów znalazł się w granicach Związku Radzieckiego, cmentarz pozostał opuszczony, a władze sowieckie zbezcześciły go. W katakumbach urządzono garaże i zakład kamieniarski, dobudowano do obiektu piętro, a przez część nekropolii przeprowadzono drogę. W sierpniu 1971 r. na cmentarz wjechały sowieckie czołgi, które zrównały go z ziemią, niszcząc przy okazji kolumnadę. W okresie upadku ZSRR i kształtowania się niepodległej Ukrainy, pracownicy polskiej firmy Energopol, pracujący na terenie Ukrainy półlegalnie odremontowali w pewnym stopniu nekropolię. Przez następne lata ukraińskie władze miejskie Lwowa blokowały na różne sposoby odbudowę i nie wyrażały zgody na uroczyste otwarcie cmentarza. Dopiero 24 VI 2005 r. stało się to możliwe, w obecności rezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiktora Juszczenki. Miasto Lwów jako jedyne w Polsce zostało uhonorowane za bohaterską postawę orderem Virtuti Militari. Uroczysta dekoracja miała miejsce 11 XI 1920 r., a dokonał jej marszałek Piłsudski. Dnia 29 X 1925 r. z Cmentarza Obrońców Lwowa zabrano wybrane losowo szczątki nieznanego obrońcy, przewieziono do Warszawy i złożono w Grobie Nieznanego Żołnierza, gdzie spoczywają po dziś dzień. Do dnia dzisiejszego żyje ostatni z Orląt Lwowskich, 103-letni mjr Aleksander Sałacki. Grzegorz Chajko
BGK w rękach finansowych szaleńców Tusk, Bielecki i spółka zrobią wszystko by utrzymać się tu i teraz przy władzy nawet za cenę doprowadzenia polskich finansów do ruiny. Dowodów można mnożyć bez liku. Choćby matactwa, eufemistycznie nazwane kreatywną księgowością, których jedynym celem jest sztuczne zaniżenie deficytu budżetowego i długu państwa, by ukryć rosnące lawinowo wydatki. Jednak ciągle im mało, potrzebują więcej i więcej. Postanowili stworzyć swoją własną drukarnię pieniędzy bez pokrycia. Myślisz internauto, że przesadzam. Przeczytaj sam. Pod obrady Sejmu przedłożono ustawę o zmianie ustawy o Banku Gospodarstwa Krajowego. Oto ona: Ustawa o zmianie ustawy o Banku Gospodarstwa Krajowego Chciałoby się zakrzyknąć nie idźcie tą drogą. Czy jednak warto? Samo przedłożenie ustawy o takiej treści i potencjalnych konsekwencjach świadczy, że ci panowie po prostu postradali finansowy i nie-finansowy rozum. Władza uderzyła im na tyle do głowy, że oto majaczą o finansowym perpetuum mobile. Wg nowej ustawy BGK ma zostać ustanowiony jedynym bankiem w Polsce, który to wg prawa nie będzie mógł być postawiony w stan upadłości. Oczami wyobraźni widzę Tuska jak krzyczy w zachwycie „Krzysiek - Pysiek jesteś geniuszem” – tego właśnie nam trzeba. I zastawiam się, czy ci panowie, aby wiedzą, że na podobne pomysły wpadali nie tak dawno temu inni: by nie sięgać daleko… założyciele III Rzeszy, a przedtem ich bliscy powinowaci – praktycy idei komunizmu. Co tam konkurencja na rynku? Górą państwowy BGK. BGK ma zyskać jeszcze jeden cudowny dar i cechę. Tworzył będzie instrumenty pochodne, które następnie, ustawowo upłyni za gotówkę w NBP. Hurej krzyczy Krzychu do Donalda - to takie proste: wzorem Amerykanów będziemy monetaryzować długi państwa. Nie ma to jak luzowanie (quantitative easing). Konserwatyzm finansowy precz niech żyje luzactwo, polski złoty i prasy drukarskie. Kto na tym skorzysta? Fundusze, które niczym wianuszkiem otaczają BGK:
Krajowy Fundusz Mieszkaniowy (KFM)
Fundusz Termomodernizacji i Remontów (FTiR)
Fundusz Rozwoju Inwestycji Komunalnych (FRIK)
Fundusz Kredytu Technologicznego (FKT)
Krajowy Fundusz Drogowy (KFD)
Fundusz Kolejowy (FK)
Fundusz Żeglugi Śródlądowej (FŻŚ)
Fundusz Pożyczek i Kredytów Studenckich (FPKS)
Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej (FRKF)
Fundusz Strefowy (FS)Krajowy Fundusz Kapitałowy S.A. (KFK)
Dodać warto, że Państwo udziela tym funduszom pożyczek, które wg rozwiązań ustawowych nie kreują długu państwowego. Prawdziwe perpetuum mobile. Każdą taką pożyczkę będzie można pomnażać dodatkowo w NBP. Weźmy, chociażby Krajowy Fundusz Mieszkaniowy, za którym kryje się program „Rodzina na Swoim”. Polski NINJA (bez wystarczających dochodów i majątku) dostanie od państwa i BGK na kredyt mieszkanie. Jego kredyt, w postaci instrumentów pochodnych, BGK zamieni na nowe środki w NBP, by udzielić kolejnej pożyczki kolejnemu polskiemu NINJ-y. Kiedy Fundusz przestanie dopłacać do rat, nasz NINJA, jak jego amerykańscy protoplasta, zbankrutuje, ale to za kilka lat..., a tu i teraz - jazda bez trzymanki. Amerykanie potrzebowali środków na walkę z terroryzmem, wojnę w Afganistanie i Iraku po 2001 roku, kiedy wygenerowali sobie kryzys sub-primes. Z kim lub czym chce walczyć Tusk, że pogrąża nas w finansowe bagno? Czy po prostu postradał zmysły i instynkt samozachowawczy, bowiem proponowana ustawa o zmianie ustawy o BGK skłania do takiej właśnie diagnozy. Linki na: Unicreditshareholders.com
Polska jako „Nowy Kanaan” czyli jakoby kraj zniewolony przez Hebrajczyków? Pięć wieków nim doszło do wygnania Żydów z Hiszpanii w 1492 roku, Żydzi, handlarze niewolników, dostarczali niewolników Maurom, jako główną siłę roboczą w Hiszpanii Mauretańskiej. Maurowie wymagali od tych handlarzy opisów geograficznych, żeby ustalić kierunek z Hiszpanii na Mekkę i Medinę w celach ich pokłonów modlitewnych. Ibn Jakub handlarz niewolnikami z miasta Tortoli opisał Polskę w roku 962 AD. Wówczas kupcy żydowscy nazywali Polskę „Nowym Kanaanem,” czyli mieli już wówczas nadzieję, że Polska będzie krajem tak zniewolonym przez nich jak był w starożytności Kanaan, podbity przez Hebrajczyków. Późniejsze słowo Polin jest nazwą Polski w języku jidysz (wymawiana jako pojlin) i w języku hebrajskim, w którym słowo to można odczytywać jako nakaz “tutaj spocznij.” Autorstwo tej teorii przypisuje się Mojżeszowi Isserlesowi. Natomiast do 1492 roku Żydzi byli wygnani z Hiszpanii, Portugalii i krajów Rzeszy Niemieckiej, a wcześniej w 1291 toku z Anglii. Tak więc legenda żydowska głosi, że gdy uchodźcy dotarli do ziem polskich, nazwę kraju zrozumieli jako słowo „Polin”, dla nich był to dobry omen i faktycznie Żydzi osiedlali się masowo na gościnnej polskiej ziemi. Sam Isserles pisał o Polsce: “W tym kraju nie ma zawziętej nienawiści do nas, jak w Niemczech. Oby zostało tak nadal, aż do nadejścia Mesjasza”. W każdym razie w dzisiejszej Polsce nie należy do dobrego tonu i nie jest bezpiecznie krytykować jakichkolwiek Żydów. Faktycznie od czasów Aleksandra Wielkiego Żydzi starali się wprowadzić własny tekst ustaw ich dotyczących, w ramach praw miejscowych. Tekst Statutu Kaliskiego z 1264 roku był wcześniej na krótki okres czasu przyjęty we Wiedniu, ale wkrótce został odrzucony i wtedy Żydzi, prawdopodobnie drogą przekupstwa, uzyskali zatwierdzenie tego tekstu przez Bolesława Pobożnego. Tekst ten był zatwierdzany w Polsce do przez 500 lat do 1764 roku. Żydzi z małej grupy około 10,000 osadników doszli na ziemiach Rzeczypospolitej do miliona z końcem XVIII wieku w samym zaborze rosyjskim, gdzie Ukraińcy mówili, że wraz a Żydami car „połyka truciznę”. Faktycznie w 1918 roku żydowski oddział egzekucyjny wymordował rodzinę cara na rozkaz dwóch agentów niemieckich Lenina i Swierdłowa. Był to koniec dynastii Romanowych (1614-1918). Car Mikołaj II abdykował 2 marca 1917 roku, i 17 czerwca 1918 roku został wraz z rodziną, bez jakiegokolwiek sądu, zamordowany przez żydowski odział egzekucyjny dowodzony przez Żyda nazwiskiem Jurowsky, na rozkaz Lenina i Swierdłowa – powtarzam – dwu płatnych agentów niemieckich żydowskiego pochodzenia. Ryszard Pipes opublikował w czerwcu 1999, w książce „Lenin Nieznany” (ISDN - 0300076622), dowody na przyjmowanie pieniędzy od rządu w Berlinie przez Lenina. Berlin popierał rewolucję w Rosji w celu przerzucania wojsk niemieckich z frontu wschodniego do Francji z chwilą przystąpienia USA do wojny. Nagłe przejęcie władzy przez bolszewików 17 października 1917 roku zostało dokonane przy pomocy przekupstwa miejscowych gangów zbrodniczych. Bolszewicy niechciani przez ponad 90% mieszkańców Rosji musieli stosować „Czerwony Terror” żeby utrzymać się przy władzy. Czerwony Terror był wprowadzany głównie za pomocą Żydów. Kiedy Lenin umarł w 1924 roku Stalin nie wykonał jego woli pochowania go obok jego matki w Petersburgu. Zamiast tego Stalin nakazał lekarzom i naukowcom stworzenie ze zwłok Lenina długotrwałej mumii na pokaz w Moskwie jako jednego ze środków do utrwalania ciągłości rządów sowieckich. Od początku zaborów Żydzi w Berlinie bronili się przez masowym wjazdem biedoty żydowskiej ze wschodu tak, że wojska rządu pruskiego wyganiały ubogich Żydów do Rosji jak „Betel Juden” czyli „Żydów-żebraków” w czasie prusackiej grabieży ziem polskich. Natomiast rządy Rosji i Austrii działały według zasady „dziel i rządź” i używały Żydów przeciwko Polakom i ich tradycjom niepodległościowym. Podobnie działo się w PRL-u gdzie przez pierwsze 10 lat Moskwa rządziła za pomocą Żydów, według opisów w książkach Stefana Karbońskiego, którego opinię pośmiertnie starają się zniszczyć Żydzi, przeważnie trockiści nawróceni na Syjonizm. Po upadku Sowietów Polska znalazła się, tak jak USA i Europa Zachodnia, pod wpływem mediów zdominowanych przez Syjonistów, którzy posługują się oskarżaniem ludzi o antysemityzm w celu promowania interesów Izraela w walce o ziemie zaludnione od dawna przez Arabów. Naturalnie konflikt w Palestynie jest źródłem konfliktów bardzo intratnych dla przemysłu zbrojeniowego w USA, podczas gdy Palestyńczycy są traktowani podobnie jak Niemcy traktowali Żydów w czasie wojny. Nie ma krytyki niszczenia pomników kultury arabskiej dokonywanej przez władze i wojsko Izraela. Młodzież żydowska w Izraelu jest wychowywana wrogo wobec Polaków, jak o tym świadczą akty wandalizmu dokonywane w polskich hotelach przez uczestników wycieczek izraelskich. Dziwnym zjawiskiem w Polsce są zbrojne eskorty wycieczek izraelskich przyzwalane przez władze polskie. Niestety niektórzy Żydzi pamiętają pomysł jeszcze sprzed tysiąca, że Polska może być „Nowym Kanaanem” czyli krajem zniewolonym przez Żydów. Tymczasem rośnie ilość Żydów, którzy wyrabiają sobie paszporty polskie w Izraelu – prawdopodobnie żeby się tymi paszportami posługiwać na wypadek niepowodzenia w konflikcie Żydów z Arabami i z całym światem Islamu, liczący blisko półtora miliarda ludzi. Iwo Cyprian Pogonowski
Telefon posła Deptuły Poseł PSL Leszek Deptuła dzwonił do swojej żony prawdopodobnie w momencie katastrofy prezydenckiego samolotu. To jedna z najważniejszych informacji, jakie wyłuskał z akt smoleńskiego śledztwa „Wprost”. Druga, nie mniej ważna, to zeznania funkcjonariuszy BOR, z których jednoznacznie wynika, że na smoleńskim lotnisku w chwili katastrofy nie było żadnego z nich. Jeśli zeznania te są prawdziwe – a nie ma powodu w nie wątpić – oznacza to, że generał Janicki kłamie, mówiąc o obecności polskich funkcjonariuszy na lotnisku. W normalnych warunkach – czyli nie w warunkach morderczego konfliktu politycznego – musiałoby to oznaczać jego natychmiastową dymisję. Pomijam tutaj okoliczności, w jakich dziennikarze tygodnika dotarli do akt. Rozumiem, że prokuratura zajmie się energicznie badaniem, jak mogło do tego dojść, zwłaszcza że – o ile się zorientowałem – nie chodzi o pojedyncze akta, ale o ich całość, bite 57 tomów. Tu interesuje mnie jedynie, jakie wnioski można wysnuć z dwóch przywołanych wyżej faktów. Przede wszystkim przyjmijmy założenie – tak wynika z zeznania wdowy po pośle oraz z samej treści nagrania na poczcie głosowej jej telefonu – że jego telefon miał faktycznie miejsce w momencie katastrofy. Z przedstawionego przez Rosjan stenogramu czarnej skrzynki wynika, iż od momentu uderzenia samolotu w drzewo do chwili upadku samolotu minęło zaledwie około jednej sekundy. Wcześniejsze dźwięki z kabiny – podkreślam: zgodnie ze znanym nam stenogramem – nie świadczą o jakimkolwiek niepokoju. Jeszcze pięć sekund przed katastrofą trwa podawanie wysokości (ostatni komunikat: 20 metrów). Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, co mogłoby wywołać niepokój pasażerów, jeśli stenogram miałby być wiarygodny. Zastanówmy się teraz, w jakim momencie człowiek sięga zwykle po telefon komórkowy, żeby zadzwonić do bliskich. Oczywiście – po, a nie przed wylądowaniem. Jeśli poseł Deptuła dzwonił do żony tuż przed lądowaniem, oznacza to, że musiał mieć poważny powód do obaw. Może nawet był przerażony i pewien, że lądowania nie przeżyje. Czy poseł Deptuła był w delegacji ważną osobą? Raczej nie, zapewne nie siedział więc z przodu, w pobliżu kabiny pilotów i prezydenckiego saloniku (nie znam niestety rozkładu pasażerów Tupolewa), a więc trudno mu było zapewne dojrzeć lub usłyszeć ewentualne odgłosy stamtąd dobiegające, mogące świadczyć o zaniepokojeniu pilotów. Kolejne ważne pytanie brzmi: ile czasu zajęło posłowi Deptule uświadomienie sobie niebezpieczeństwa, wybranie numeru do żony i pozostawienie na jej poczcie głosowej dwu- lub trzysekundowego nagrania? Dodatkowe pytanie brzmi: czy poseł Deptuła miał podczas lotu wyłączony czy też włączony telefon? Wbrew temu, co wiele osób sugeruje bez żadnych podstaw, zakładałbym raczej, że większość pasażerów wyłączyła telefony podczas lotu. Nie bardzo rozumiem, dlaczego miałoby być inaczej; osoby obyte z lataniem mają wręcz taki odruch, a rodzaj maszyny, jaką lecą, oraz charakter lotu nie ma tu znaczenia. Jeśli swój telefon wyłączył także poseł Deptuła, oznacza to, że aby zadzwonić do żony ze świadomością, iż czyni to być może po raz ostatni w życiu, musiał go włączyć, następnie wybrać numer (załóżmy nawet, że zakodowany w menu prostego wybierania), odczekać na połączenie (w roamingu trwa to odrobinę dłużej niż w macierzystej sieci), odsłuchać komunikat poczty głosowej, a następnie mieć jeszcze dwie, trzy sekundy życia, żeby krzyknąć imię żony. Nie wiem, jaki telefon miał poseł Deptuła, ale wziąwszy pod uwagę, że uruchomienie przeciętnego aparatu to minimum 10 sekund (zaś w przypadku smartfonów nawet 30-60 sekund), zaś zalogowanie się w roamingu zawsze trwa dłuższą chwilę (zwykle kilkanaście sekund co najmniej, czasem nawet minutę), musimy dojść do wniosku, że cała ta sekwencja musiała trwać przynajmniej minutę, a i to w bardzo sprzyjających warunkach, jeśli nie dłużej (prawdę mówiąc, zakładałbym, że mogłoby to trwać nawet dwie). Nawet gdybyśmy przyjęli, że poseł Deptuła miał swój telefon ustawiony na flight mode (z tej opcji korzystają zwykle tylko bardziej wtajemniczeni posiadacze komórek) lub nawet, że telefon był cały czas włączony, i tak trudno uwierzyć, aby wszystko trwało krócej niż 30 sekund. Wniosek jest oczywisty: w samolocie lub z samolotem musiało się dziać coś złego – coś, z czego zdawał sobie sprawę nawet pasażer siedzący daleko od kabiny pilotów – na długo wcześniej niż pokazuje to stenogram z czarnej skrzynki. To mogłoby też tłumaczyć dzwoniące na miejscu katastrofy telefony (wspominają o tym rosyjscy świadkowie, choć do ich zeznań trzeba podchodzić z ograniczonym zaufaniem): inni pasażerowie mogli próbować włączyć swoje aparaty, ale nie zdążyli z nich już zatelefonować. Sprawdzenie tego jest bardzo proste: wystarczy dotrzeć do wykazu logowań poszczególnych telefonów do stacji bazowych na trasie lotu lub w Smoleńsku. Czy taką czynność prokuratura podjęła – nie wiemy. Inna sprawa, że tych informacji udzielaliby Rosjanie, a zatem z góry należy przyjąć, że odpowiedź byłaby mało wiarygodna. Mimo to dobrze byłoby ją poznać. I jeszcze druga kwestia: brak oficerów BOR w momencie katastrofy na lotnisku sprawia, że niemal wszystkie zeznania, dotyczące sytuacji tuż po upadku samolotu, pochodzą od Rosjan. A tu powinna obowiązywać zasada dalece ograniczonego zaufania. Warzecha
Demokracja na dwoje wróży Nie jesteśmy zadowoleni ze stanu polskiej polityki. Wskazuje się na słabości toczonych sporów w których argumenty i szacunek dla przeciwnika zastępuje wymiana inwektyw oraz traktowanie oponenta jako wroga, którego należy zniszczyć wszelkimi sposobami. Tymczasem co pewien czas musimy wybierać tych, którzy będą w państwie rządzić. Ten wybór zależy jednak nie tylko od tego kto się zgłosi do rządzenie i potrafi zręcznie obiecywać programowe „gruszki” na wyborczej „wierzbie”. Powinniśmy umieć ocenić sens i realność programu i sprawdzić wiarygodność kandydata który ma rządzić nie gdziekolwiek, ale w bardzo konkretnym miejscu. To miejsce nazywa się Polska! Kandyduję na prezydenta Warszawy. Nie stoi za mną żadna partia widoczna w sejmie i mediach, posiadająca sztaby ekspertów i zaopatrzona suto budżetowymi pieniędzmi podatników (w tym także moimi). Moją wizję tego, co chcę zrobić jako prezydent Warszawy mogę więc propagować licząc na dobrą wolę i bezinteresowną pomoc ludzi podobnie jak ja myślących o kraju. Staram się z moim programem docierać do możliwie wielu korzystając z każdego środka przekazu. W sobotę wywiad ze mną zamieściła „Gazeta Wyborcza”. http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,8591138,Romuald_Szeremietiew___W_miescie__jak_w_wojsku_.html
W elektronicznej wersji znalazłem wpisy komentujące moje słowa: Komentarze do artykułu
Romuald Szeremietiew: "W mieście, jak w wojsku" IP: *.chello.pl Gość: :) 30.10.10, 14:10 Odpowiedz szaremu Mietkowi nudzi się na emeryturce to poszedł do oj. dyktatora, a ten powiedział mu startuj:)
"W mojej rzeczywistości jest inaczej" IP: *.acn.waw.pl Gość: Eskimos 30.10.10, 15:32 Odpowiedz To zdanie dokładnie określa tego pana i cały ten jego "program". Dziadzio ma własny świat, pełen wspomnień, cytatów, pomników i całego tego bogoojczyźnianego lumpeksu-i niech tam już zostanie. To kolejny tropiciel spisków, odplamiacz historii i szukacz dziury w całym. A jak mu sie zdaje, że "w mieście, jak w wojsku", to niech każe w domu żonie maszerować przed lustrem.
Znalem faceta karul 31.10.10, 03:37 Odpowiedz na uniwersytecie im. Bolesława Bieruta, gdy mieliśmy oboje dwadzieścia kilka lat. Wszyscy sie od tego czasu zmieniliśmy, intelektualnie i fizycznie. Ten jednak dzielnie tkwi w tych swoich miazmatach i słodkopierdzącej polskości. A ponieważ tylko koń nie zmienia zdania, wiec świat poszedł do przodu a Szeremietiew szkapa pozostał. I nic mu nie daje do myślenia - bo myślenie boli - ze podczas gdy PRL go tylko szczypała, dopiero wykończyli go jego "niepodległościowi" kumple. Cóż wynika z tych komentarzy? Nie mają one żadnego odniesienia merytorycznego do treści mojego wywiadu. Może zresztą panowie komentatorzy w ogóle wywiadu nie czytali. Wystarczył im tytuł wywiadu i nazwisko, aby potraktować mnie pogardliwie. Do tego przywiązanie do polskości to coś nagannego. Wg absolwenta uniwersytetu (jak sam twierdzi), polskość jest miazmatem „słodkopier...” – czyżby wrogość w głowie pana absolwenta sprawiły trudy z opanowaniem gramatyki polskiego języka?
Można by wzruszyć ramionami na ten kolejny objaw braku wychowania. Jednak taka postawa nie ogranicza się do czytelników Gazety Wyborczej. Przed tygodniem (24.10.2010) udzieliłem wywiadu tygodnikowi katolickiemu „Niedziela”. Dostrzegł go publicysta „Najwyższego Czasu” informując, że w tym piśmie „produkuje się ze swoimi teoriami kandydat na prezydenta Warszawy Romuald Szeremietiew”. Publicysta zrobił z mojego wywiadu karykaturę, która ma mnie ośmieszyć.
(Romuald Szeremietiew: "W mieście, jak w wojsku" rozmawiała Iwona Szpala W mieście, jak w wojsku, wszystko powinno dobrze funkcjonować. Przeczytaj rozmowę z niezależnym kandydatem na prezydenta Warszawy Romualdem Szeremietiewem
Czy to prawda, że PiS próbował przekonać pana do rezygnacji, by nadmiar kandydatów prawej strony nie rozpraszał elektoratu Radia Maryja. Takie wieści krążą u politycznej konkurencji z Platformy. - Czy według politycznych kuluarów jestem też właścicielem głosów radiomaryjnych?
No właśnie, jest pan? - Jeśli pani pyta, czy sztab wyborczy Romualda Szeremietiewa zasiadł do rozmów z kierownictwem stacji, to takiego zdarzenia nie było. Podobnie jak oferty ze strony PiS, którą rozpowszechnia Platforma. To na razie rachunek bez gospodarza.
Ale z toruńską rozgłośnią jest pan zaprzyjaźniony? - Skoro jest medium, które dociera do części warszawiaków nie widzę powodu, by z tej drogi nie skorzystać. Moja wizja historii, poglądy są tam dobrze przyjmowane. Goszczę w programach stacji, miałem wykład inauguracyjny na toruńskiej uczelni związanej z Radiem Maryja. To jest aktywność natury intelektualnej, a nie politycznej.
Radio Maryja to dla pana znaczące wsparcie? - Warszawa jest miejsce trochę innym niż np. Podkarpacie.
Pan się identyfikuje z poglądami stacji? - W sprawach wiary, owszem. Polityczne, wiadomo, że Radio Maryja sympatyzuje z PiS. Rzeczywiście w związku z Warszawą nastąpiła pewna konfuzja, ale dla mnie to nie jest problem. Myśli pani, że gdyby mnie nie było, Czesław Bielecki dostałby głosy słuchaczy Radia Maryja?
Po co panu ten start? - Proszę wziąć pod uwagę moją sytuację: w 2001 r. jako wiceminister obrony narodowej w niezbyt przyjemny sposób zostałem wyrwany z publicznej działalności oskarżeniami o korupcję. Po latach śledztw, procesów zostałem uniewinniony, ten fakt mocno podziałał na wyobraźnię ludzi. Jako doświadczony polityk, który sprawdził się w trudnych sytuacjach i kierował dużymi zespołami ludzi mam prawo sądzić, że mógłbym jeszcze coś pożytecznego zrobić.
Wcześniej nie interesował się pan samorządem - Zaczęliśmy spotykać się w gronie ludzi, którzy działali kiedyś w opozycji niepodległościowej. Odbyliśmy wiele rozmów, m.in. na terenie IPN. Zbieraliśmy relacje i dokumenty z naszej działalności. Potem pojawiły się pytania, czy nie należałoby czegoś zrobić teraz. Mieliśmy podobną opinię na temat stanu polskiej polityki, że jest trudna do akceptacji. Gdy oglądaliśmy z przyjaciółmi scenę polityczną, jakoś nie znajdowaliśmy miejsca, w które można by się zaangażować. I tak wypadło na Warszawę. Ciekawe i duże wyzwanie.
Politycznie, gdzie się pan teraz sytuuje? - Gdy w 1919 r. Józef Piłsudski został naczelnikiem państwa, odwiedzili go towarzysze z PPS przekonani, że odwiedzają kolegę partyjnego, a on im powiedział: "Panowie, ja tu nie jestem dla PPS, dla lewicy czy dla prawicy, ja tu jestem dla Polski". Może to brzmi patetycznie, ale i ja tak czuję. Poza politykami zwalczających się opcji też przecież istnieje świat.
Można być apolitycznym, działając w polityce? - Odpowiem słowami papieża Jana Pawła II. Zapytany, co to jest polityka, rzekł: "Jest to roztropna troska o dobro wspólne".
Marszałek Piłsudski, Jan Paweł II - to hasła, cytaty, które z polską rzeczywistością mają dziś niewiele wspólnego. - W mojej rzeczywistości jest inaczej. Dla mnie to nie są hasła, bo ja się tak właśnie zachowuję. Moja wizja państwa i Polski jest zbliżona do wizji marszałka Józefa Piłsudskiego.
Dziś, by zaistnieć na poważnie w polityce, trzeba mieć albo partyjną legitymację, albo partyjne wsparcie. - A moim zdaniem trzeba mieć zaplecze ludzi, którzy myślą podobnie. Za tzw. czerwonego byłem przeciwnikiem systemu. Gdy Polska odzyskała niepodległość, uznałem, że walka polityczna z inaczej myślącymi jest mało zajmująca. Dlatego zdecydowałem się zając się obronnością. Z obroną narodową jest tak jak z domem. Gdy przecieka dach, to i prawemu, i lewemu tak samo na głowę leci. Nie pytałem oficerów o polityczne przekonania. Wystarczyło, że kompetentnie i dobrze wykonują zadania.
Po 1989 r. mocno angażował się pan w projekty prawej strony sceny, m.in. Ruchu dla Rzeczpospolitej Jana Olszewskiego czy AWS. Nie myślał pan, by związać się z prawą stroną, czyli PiS? - Dziś poziom agresji w polityce jest tak wysoki, że trudno myśleć o sensownej działalności. Nie chce znaleźć się w tym wrzącym od emocji kociołku. Ja się do tego nie nadaję. Dlatego właśnie chcę wrócić do działalności publicznej przez samorząd, który jest dziedziną podobną do bezpieczeństwa narodowego.
Podobną w czym? - W mieście, podobnie jak w obronie narodowej, też chcemy, by wszystko dobrze funkcjonowało. Nie zastanawiamy się, czy motorniczy tramwaju jest lewicowych, czy prawicowych przekonań, tylko czy wagon punktualnie pojawi się na przystanku.
Taki apolityczny model sprawdza się w mniejszych miastach, Warszawa jest bardzo blisko polityki. Nie myślał pan o starcie do mniejszego samorządu? - Ale mnie właśnie chodzi o duże miasto. O stolicę, która jest stolicą Polski, powtarzam za Juliuszem Słowackim: "Warszawa serce Europy".
To wprowadza pan do stołecznej kampanii samorządowej nowego bohatera, dotąd był nim Stefan Starzyński. - To także mój bohater.
Nie jest pan zbyt oryginalny - Bo to był człowiek z wizją, którą w dodatku realizował. Nie chodzi o to, by dokładnie powtarzać to, co planował w 1938 r. Mówię o przesłaniu ideowym Starzyńskiego.
A jakie ono dla pana jest? - Europa przez długi czas uważała, że istnieje tylko jej zachodnia część, a wszystko co za Łabą to jakiś trzeci świat. Po 1989 r. m.in. dzięki wysiłkom Polaków Europa stała się znowu jednością. Jeśli spojrzeć na nasz kontynent, Warszawa to centrum, tyle że przez długi czas, z powodów politycznych była peryferiami Europy. Musimy zrobić wszystko, by doEuropy dotarło: Warszawa to jej serce, przyjazne gościom.
Co to znaczy? - Że łatwo do miasta wjechać i w nim się poruszać. Temu ma służyć zintegrowany system komunikacji miejskiej. W moim projekcie to autobus, tramwaj, metro, ale też rower i piechotka. Do całości potrzeba wszystkiego co dookoła miasta: czyli kolej, samolot, droga. Pozostaje pytanie, czemu ma służyć? Mamy w Warszawie mnóstwo przedsięwzięć w sferze kultury. Jeśli aspirujemy do tytułu kulturalnego centrum Europy, to stawiam pytanie: z czego ma wynikać ten tytuł.
I jaką pan daje odpowiedź? - Musimy określić "kręgosłup" ideowy Warszawy, wokół którego zbudujemy przestrzeń historyczną z wyjściem w przyszłość. Po jednej stronie mamy Wilanów, siedziba króla, który zwyciężył pod Wiedniem, czyli w sprawie bardzo europejskiej. Po drugiej - Stare Miasto z kolumną Zygmunta, a między jest Trakt Królewski. Organizujmy tę przestrzeń dla środowiska intelektualnego i kulturalnego. Niech warszawscy twórcy tu istnieją, rozwijają inicjatywy w zadbanych zabytkach. W tej chwili nie ma takiego miejsca.
Jest Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat. - To fragment, ja chcę pójść szerzej i dłużej, aż do Wilanowa. I przy okazji trzeba będzie coś zrobić z tym nieszczęsnym Pałacem Stalina.
Przeszkadza panu? - Irytuje z jednego powodu: stolica jest wizytówką państwa. Konkretnego, które nazywa się Polska. Tyle że ową wizytówkę urządzali nam obcy. Dla mnie to wciąż Pałac Stalina.
Co pan chce zrobić z PKiN, zburzyć jak min. Radosław Sikorski? - Został uznany za zabytek. Jako prezydent rozpocząłbym dyskusję ze znawcami, czy ten gmach naprawdę jest zabytkiem. Czy nie można by stworzyć innego, zewnętrznego wystroju? Ważne też co ma być wewnątrz - dziś to miejsce różnych instytucji bez ładu i składu. A gdyby po uprzednim odpowiednim przystrojeniu nazwać go Pałacem Stefana Starzyńskiego, chociaż są ludzie oburzający się na taki pomysł.
A nie zadał pan sobie pytania o to, co dzieje się wokół gmachu? - Od czasu sławnego usunięcia kupców nic się nie dzieje. Zależy mi na spójnej wizji centrum.
Nie tylko Pałac Kultury uważa pan za schedę po "obcych", na falach Radia Maryja mówił pan to samo o systemie dróg stolicy. - Normalne miasta europejskie mają ulice budowane obwodnicowo, bo takie miasto było łatwiej bronić. Jeśli szlaki komunikacyjne buduje się promieniście, do centrum, łatwiej tam wrogowi wejść. Na marginesie przyznam, że prezydent Stefan Starzyński też nie do końca to rozumiał. W trakcie Powstania Warszawskiego przebite wcześniej szlaki komunikacyjne przydały się Niemcom w pacyfikowaniu powstańców. Dzięki nim bardzo szybko udało się Niemcom poszatkować tereny kontrolowane przez powstańców.
Ale teraz nam już nic nie grozi? - Teraz nie. Jeśli więc chcę teraz budować obwodnice, to z powodów komunikacyjnych.
Występuje pan po stronie zwolenników pomnika obozu KL Warschau na Woli, podziela teorię o obozie masowej zagłady i komorze gazowej w tunelu przy Dworcu Zachodnim. Wie pan, że tej tezie zaprzeczają badania IPN? - Nie ma jednej interpretacji. Między historykami trwa spór. Są tacy, którzy uznają wyniki śledztwa sędzi Marii Trzcińskiej. Jeśli będę miał na to wpływ, zapewniam, że ustalimy prawdę historyczną. W tej chwili mam prawo sądzić, że ci, którzy mówią o masowej zbrodni popełnionej przez hitlerowców mają rację.
A katastrofę smoleńską by pan upamiętnił? - Jako zdarzenie, które ma wpływ na świadomość Polaków. Nieszczęście stało się pod Pałacem. Był krzyż, ludzie się modlili, nic się nie działo. Gdyby wtedy władze dały sygnał, że zaczynają prace nad upamiętnieniem zdarzenia z fachowcami, z rodzinami ofiar - nie byłoby takiej eskalacji konfliktu. Upamiętnienie pod Pałacem to kwestia formuły.
Przed chwilą pan mówił, że na Krakowskim chce zrobić salon kulturalny Warszawy. - Krakowskie Przedmieście to miejsce, gdzie toczy się życie To nie jest zamknięty skansen. Efekty tego, co się zdarzyło w wyniku nieudolności także władz miasta, są fatalne. Kac został, myślę, że wszystkim.
Chce pan badać okoliczności śmierci Stefana Starzyńskiego - Nie mamy wiarygodnych informacji, w jaki sposób prezydent zginął. Jest kilka wersji. Podobno Stasi takie dokumenty miało i po upadku NRD władze niemieckie oferowały nam do nich dostęp. Ale sprawa gdzieś utknęła.
A dlaczego to jest takie ważne? - To przecież fragment historii naszego miasta. Starzyński został aresztowany przez Gestapo jako prezydent miasta, tak też zginął. Warszawa powinna wiedzieć, co stało się z jej prezydentem. Prezydent Starzyński, piłsudczyk, oficer wojska. Przyznam, że początkowo interesowały mnie jego dokonania legionowe.
Pan też się przedstawia: oficer rezerwy, podkreśla związki z wojskiem. - Od 1995 r., gdy zdałem egzamin oficerski, jestem porucznikiem, żołnierzem wojsk lądowych, łącznościowcem.
Otacza pana grupa oficerów liniowych, jest dowódca brygady, absolwent akademii sztabu generalnego, mocna wojskowa drużyna na wybory? - Były dowódca brygady jest dziś wykładowcą akademickim w stopniu doktora. Specjalizuje się w zarządzaniu. Podobnie jest w przypadku innych moich współpracowników, byłych wojskowych. To są ludzie, którzy mają swoją pozycję w życiu cywilnym.
Nazywa pan ich "profesorami z najwyższej półki". - Tak, bo jeśli np. wspiera mnie prof. zwyczajny Julian Babuła, to jest już najwyższa półka. Rozglądaliśmy się za takimi, którzy mogą pomóc w konstruowaniu programu wyborczego.
Ale szanse pan ma słabe przy tak spolaryzowanej scenie politycznej. - Zadaje pani pytanie, czy istnieje życie poza partiami politycznymi. Też jestem ciekaw. Blisko 80 proc. warszawiaków w badaniach mówi, że nie chce głosować na kandydatów partyjnych. Proszę zobaczyć, co się dzieje: wszyscy kandydaci twierdzą, że są niezależni.
Może poza Hanną Gronkiewicz-Waltz. - I Wojciechem Olejniczakiem, który jest niezależny trochę z przymusu. Proszę posłuchać pana Bieleckiego, za którym stoi PiS. I pani Munio, która jest radną z ramienia Stronnictwa Demokratycznego Pawła Piskorskiego.
Pana zdaniem dlaczego tak mówią? - Liczą na głosy wyborców do polityki zniechęconych. I tak kategorią dominującą wśród kandydatów stał się taki "bezpartyjny bolszewik", jak to mówiono za czasów towarzysza Lenina - ja rzeczywiście jestem bezpartyjny, pozapartyjny i apartyjny). Stanisław Lem kiedyś powiedział: „Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Ilu z nich odda swoje głosy w najbliższych wyborach na prezydenta Warszawy? Uważa się, że dzień wyborów jest swoistym świętem demokracji. To wtedy obywatel oddając głos rozstrzyga, kto będzie rządził, komu z racji wygranych wyborów przypadnie prawo decydowania o sprawach ważnych dla państwa i każdego z obywateli. Waldemar Łysiak w swojej książce „XX wiek - stulecie kłamców” w rozdziale „Kłamstwo demokracji” napisał: „Na ulicy na której mieszkałoby trzech biskupów i czterech sutenerów – demokracja oddałaby władzę sutenerom.” A więc 21 listopada okaże się kto mieszka na „warszawskiej ulicy” i komu w związku z tym przypadnie stanowisko prezydenta Warszawy. Romuald Szeremietiew
Sukcesja Kaczyńskiego? Kamiński szefem warszawskiej PIS. „Mariusz Kamiński, były szef CBA, jest - zdaniem wiceszefowej Rady Warszawy z PiS Olgi Johann, poważnym kandydatem do stanowiska szefa warszawskiego PiS - informuje "Gazeta Wyborcza". Kamiński zajmował już to stanowisko w latach 2002-200”…” Dziś Kamiński jest szarą eminencją w warszawskich strukturach PiS. Ma decydować m.in. o kształcie list w wyborach samorządowych - na czołowych miejscach znaleźli się zaufani ludzie byłego szefa CBA, którzy mają w przyszłości umożliwić PiS-owi odzyskanie wpływów w stolicy”…(źródło)
Mój komentarz Kaczyński w swoim wywiadzie z Janke tuż przed wyborami prezydenckimi zarzekał się ,że po przegranych wyborach w 2012 roku sam zrezygnuje , ale nie będzie wyznaczał następcę . W swoim komentarzu nie dałem temu wiary. Kaczyński jest zbyt inteligentny, aby dzieło swojego życia pozostawić na przysłowiową pastwę losu . Już na długo przed tym wywiadem na sukcesora Kaczyńskiego typowałem właśnie Mariusz Kamińskiego, który ma wszelkie cechy aby zostać sukcesorem Kaczyńskiego i przejąć przywództwo PIS. Teraz Kaczyński wzorem patriarchów chińskich przeprowadza proces sukcesji .Kamiński zostaje szefem najważniejszej i najsilniejszej ,kluczowej organizacji partyjnej PiS. Otrzymuje prawo jak nikt inny do zbudowania silnej ekipy wokół siebie , drużyny, która wkrótce po trupach ambitnych baronów Prawa i Sprawiedliwości przejmie kontrole nad PiS em. W normalnych warunkach żaden przywódca, w tym Kaczyński ni pozwoliłby na zbudowanie tak silnego ośrodka władzy w partii. Mariusz Kamiński dzięki swoim ludziom otrzymuje pozycję i siłę z którą mógłby rzucić wyzwanie samemu Szefowi . Ale sytuacja nie jest normalna. To sukcesja polityczna, sztafeta, w której Kaczyński już wybrał komu przekazać pałeczkę. Kamiński pod ochronnym parasolem Kaczyńskiego wzrośnie w siłę. Założyłem też że media i Platforma zacznie lansować teraz ambitnego, ale pozbawionego charyzmy Ziobrę , aby zablokować, czy utrudnić sukcesję Kamińskiego. Marek Mojsiewicz
Ławrow nad Wisłą Prezydent Bronisław Komorowski zapragnął pojawić się na pogrzebie Marka Rosiaka, asystenta europosła Prawa i Sprawiedliwości Janusza Wojciechowskiego, zamordowanego kilkanaście dni temu przez Ryszarda C. W ten sposób symuluje, że chce pojednania „polsko-polskiego”, ale jaki jest koń każdy widzi i tylko osobniki mało rozgarnięte mogą dać się nabrać na ten cyrk. Uczestniczył we Mszy Świętej, ale na cmentarzu już nie był, bo zaraz z kościoła pomknął do Warszawy, gdzie miał spotkać się z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem. Wiadomo, że taki minister nie będzie czekał na takiego prezydenta. Ławrow przyjechał chyba po to, żeby poinstruować mężyków stanu znad Wisły, jak mają zachowywać się po opublikowaniu raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego ze śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Mają nie tylko wierzyć w każde słowo, ale też pilnie gardłować, że w raporcie jest święta prawda i tylko prawda. „Uzgodniliśmy, że w naszym obopólnym interesie jest to, aby ostateczny raport z badania przyczyn wypadku smoleńskiego był przekonywający dla światowej opinii publicznej i przede wszystkim polskiej opinii publicznej” - powiedział minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. A mnie wydawało się, że raport ma przedstawić prawdę, a on ma być tylko „przekonywający”. Swoją droga skąd taki Radek Sikorski wie, że był to „wpadek”, skoro polska prokuratura zajmująca się tą sprawą rozważa kilka wersji. Niedawno rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, pułkownik Zbigniew Rzepa powiedział: „Od początku nasi wojskowi prokuratorzy badają cztery wersje śledcze. Prokuratorzy rozpatrują jako przyczynę katastrofy defekt techniczny samolotu i działania członków załogi. Trzecia wersja to organizacja i zabezpieczenie lotu, a czwarta wersja mówi o działaniu osób trzecich. Każda z tych wersji »zazębia się« i nie można ich rozpatrywać osobno”. Ocenił też, że polskie śledztwo jest prawie na „półmetku”. Śledztwo prawie na półmetku a Sikorski oznajmia, że był to „wypadek”. Wiadomo, starszy brat wie zawsze lepiej. A skoro Aniela Merkel życzy sobie dobrych relacji polsko-rosyjskich, więc władzom III RP pozostaje zastosować się do tego życzenia. Gdzie tam jakieś interesy Polski, co to w ogóle jest, jak to zdefiniować? Słuchać jest prościej i bezpieczniej. Już nie będę czepiał się słów Sikorskiego o „obopólnym interesie”, bo zaraz ktoś zarzuci mojej skromnej osobie propagowanie spiskowej teorii dziejów. Pewnie tylko chodzi mniej więcej o to samo, co ponad pół roku temu. Wtedy spotkanie premierów Donalda Tuska i Włodzimierza Putina w rocznicę mordu katyńskiego, bez udziału prezydenta Lecha Kaczyńskiego, też było w „obopólnym interesie”. Ale, jak już wspomniałem, nie będę się czepiał i nie napiszę nawet tego. Warto też zauważyć, że po przybyciu ministra Ławrowa do Warszawy, okazało się, że nie było katastrofy smoleńskiej, a „wypadek”. Mord w Katyniu i innych miejscach kaźni na polskich oficerach w 1940 r. nie był zbrodnią a tylko przestępstwem pospolitym, które zresztą uległo przedawnieniu. Tak przynajmniej uważa Moskwa. Sikorski chciał się podlizać czy taki jest wniosek z dochodzenia MAK-u? Trzeba docenić, że minister spraw zagranicznych Rosji pofatygował się do Warszawy. Mógł przecież zatelefonować i zaordynować, kto jak ma się zachowywać i co mówić. Może chciał przed wizytą prezydenta Miedwiediewa sprawdzić czy Polska jest gotowa na przyjazd rosyjskiego przywódcy, tzn. czy wszystkie dygnitarzyki w Warszawie będą się wystarczająco nisko kłaniali Dmitrijowi Anatoljewiczowi. Nie ma co, ludzki człowiek z tego Ławrowa. Od razu widać, że pojednanie polsko-rosyjskie jest w pełni. Na zakończenie. Wicepremier Rosji Igor Sieczin oznajmił, że rosyjskie spółki są zainteresowane udziałem w prywatyzacji polskich firm paliwowych. A wicepremier Waldemar Pawlak powiedział, że w trakcie spotkania z nim, wicepremier Sieczin poruszył sprawę ewentualnej odprzedaży rosyjskiemu inwestorowi rafinerii PKN Orlen w Możejkach na Litwie. Jak pojednanie to całą gębą! Oddajmy Rosji, najlepiej za darmo, i Orlen i rafinerię w Możejkach. Wtedy stosunki polsko-rosyjskie będą jeszcze lepsze! Michał Pluta
Teraz Rosjanie będą jeszcze uczestniczyć w Polsce w prywatyzacji
1. Rząd Tuska tak przyśpiesza poprawę stosunków z Rosją, że aż trudno za tym nadążyć. A to na odprawę polskich ambasadorów, którzy zjechali z całego świata, wpadnie szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow, a to w ramach kontraktu gazowego uwzględnimy dosłownie wszystkie oczekiwania Rosjan i dopiero Komisja Europejska stanie w obronie naszych interesów, a teraz dowiadujemy się, że Rosjanie będą brali udział w prywatyzacji naszego przemysłu paliwowego. Przez całe ostatnie 20 lat wszystkie polskie rządy od prawa do lewa bardzo ostrożnie podchodziły do udziału firm rosyjskich w prywatyzacji w Polsce. Ta ostrożność spowodowała, że mimo starań, żadna z nich do tej pory nie uczestniczyła w prywatyzacji polskiego majątku. Ba jeśli chodzi o przemysł paliwowy to przeciwdziałaliśmy i to skutecznie udziałowi rosyjskich firm w prywatyzacji tego przemysłu w krajach nadbałtyckich w tym w szczególności na Litwie.
2. Sztandarowym przykładem takich działań była polityczna decyzja rządu SLD a później kontynuowana przez rząd PiS-u o zakupie litewskiej rafinerii w Możejkach na Litwie. Mimo braku środków na takie przedsięwzięcia inwestycyjne, Orlen zdecydował się stanąć do przetargu na akcje tej rafinerii i dzięki porozumieniu polskiego i litewskiego rządu ostatecznie je nabył. W sumie Orlen na zakup i późniejszą modernizację zakładów w Możejkach wydał około 3,5 mld USD ale w parę miesięcy po tej transakcji zaczęły się kłopoty. Okazało się, że Rosjanie, którym powinno zależeć na sprzedaży na sprzedaży surowców energetycznych bo to podstawa ich dochodów budżetowych, przerwali dostawy ropy do rafinerii uzasadniając to awarią ropociągu. I przez 5 lat tej awarii nie udało się usunąć. Pogorszyły się także relacje z rządem Litwy, który nagle przestał być zainteresowany utrzymaniem Możejek przez Polaków.
Orlen ponosząc w Możejkach straty rozpaczliwie poszukuje nabywcy na ten majątek i przy takiej przychylności dla Rosjan ze strony rządu Tuska, nabywcą pewnie będzie jakiś koncern rosyjski. Trzeba pewnie będzie stracić na tej transakcji 1-2 mld USD, ale czego nie robi się dla poprawy relacji z Rosją.
3. Teraz po podpisaniu kontraktu gazowego okazuje się,że polski rząd gotów jest we współpracy z Rosją pójść jeszcze dalej. Przebywającemu w Polsce w związku z podpisywaniem kontraktu gazowego wicepremierowi Rosji Igorowi Sieczynowi wiceminister Skarbu Państwa przedstawił plany prywatyzacyjne polskiego rządu na rok 2011 i lata następne. Wiadomo, że Rosjanie są zainteresowani polskim sektorem paliwowym, a rząd ostatnio zdecydował na pełną prywatyzację gdańskiej grupy Lotos. Wszystkie poprzednie rządy uznawały koncerny paliwowe za przedsiębiorstwa o strategicznym znaczeniu dla gospodarki i w związku z tym w strategiach prywatyzacyjnych zastrzegano, ze większościowe pakiety akcji w tych firmach pozostaną w rękach Skarbu Państwa.
Teraz już ograniczeń nie ma, przemysł paliwowy może być prywatyzowany w całości, ba nie ma przeszkód, żeby potencjalni inwestorzy pochodzili z Rosji, mimo że przez ostatnie 20 lat było to nie do pomyślenia.
4. Nie bardzo wiadomo, kiedy i przez kogo te fundamentalne zasady naszej polityki prywatyzacyjnej zostały zmienione ale w praktyce okazuje się, że tak właśnie jest. Nie zbierają głosu liczni eksperci, którzy wcześniej optowali za nabyciem przez Orlen litewskich Możejek jako sposobu na odepchnięcie rosyjskich koncernów naftowych od polskiego rynku paliwowego i odsunięcia rosyjskiego zagrożenia od obydwu naszych koncernów paliwowych. Bez żadnej publicznej albo chociażby parlamentarnej debaty, bez żadnych wyjaśnień dlaczego w tak fundamentalnej kwestii zmieniamy zdanie, tak mimochodem, zostaliśmy poinformowani, że przedstawiciel polskiego rządu przedstawiając Rosjanom plany prywatyzacyjne zachęca ich do udziału w tych planach. Coraz częściej rząd Tuska zachowuje się tak jak byśmy nie byli ani członkiem NATO ani członkiem Unii Europejskiej ale ciągle członkiem RWPG i Układu Warszawskiego. I co więcej wszystko to wydaje się Polakom nie przeszkadzać. Zbigniew Kuźmiuk
Uczniowie Markowskiego Nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie, występuje gatunek pseudonaukowców, którzy karierę robią na powtarzaniu poprawnościowych frazesów. Swoją pozycją nadają im rangę “naukową”, a pozycję uzyskują dzięki ich powtarzaniu. Nawet w tej zbiorowości szczególną postacią jest Radosław Markowski, który walczy o laur Palikota polskiej politologii. Całym sobą wyraża pogardę dla nieoświeconych, którzy nie dostąpili łaski właściwych poglądów. Ongiś, na konferencji rzecznika praw obywatelskich Markowski zadeklarował, że chętnie wymieniłby nieudanych polskich obywateli w całości. W “Wyborczej” jego stałą rozmówczynią jest Agnieszka Kublik – widać gatunkowy magnetyzm działa. Ostatnio Markowski zaproponował, aby dla Polaków, których “przekonał” Jarosław Kaczyński, zbudować rezerwat. Koresponduje to z ideą Waldemara Kuczyńskiego – “kordonu sanitarnego” dla PiS – i wskazuje głęboko obywatelski oraz demokratyczny fundament rzeczników III RP. “Nie jest nam potrzebna sztuczna jedność. Trzeba pracować nad tym, żeby się skutecznie instytucjonalnie podzielić” – bredzi Markowski. Pomysł, aby demokratyczną różnicę opinii przekuć na trwały, instytucjonalny rozdział, czyli polityczny, doraźny wybór przekształcić w rodzaj religijnej przynależności, jest wart analizy wyłącznie jako obraz stanu umysłu pomysłodawcy i jego środowiska. Wynika z niego, że ludzi o odmiennych poglądach należy wyłączyć z politycznej wspólnoty. Markowski teoretyzuje więc zjawisko, z którym w praktyce zaczynamy mieć w Polsce do czynienia. Politolog mówi zresztą wprost, że nasz obecny spór polityczny jest dla niego tożsamy z podziałami w czasie religijnych wojen domowych w Europie. Jego projekt zaś “ma zapobiec krwawej rewolucji”. Trzeba docenić, że powstrzymuje się jeszcze przed wezwaniem do fizycznej eksterminacji przeciwników, strasząc równocześnie hitlerowskim zagrożeniem z ich strony, acz zaznacza, że nie o “proste zrównanie” mu chodzi. Trzeba brać, co dają, tolerancja dla neohitlerowców wreszcie się skończy, co zademonstrował taksówkarz z Częstochowy, zapewne duchowy uczeń Radosława Markowskiego.
Bronisław Wildstein
Afera hazardowa ostatecznie zamieciona pod dywan
1. Na piątek po południu wyznaczył Marszałek Sejmu debatę nad sprawozdaniem hazardowej komisji śledczej i zdaniami odrębnymi zgłoszonymi przez posłów opozycji. Ta decyzja potwierdza tylko niezwykłą konsekwencję Platformy w sprawie afery hazardowej. Cały czas trzymamy rękę na pulsie, a gdy tylko uwagę opinii publicznej uda się zająć jakimiś drugorzędnymi sprawami, natychmiast aferę hazardową zamiatamy pod dywan. Tylko w momencie ujawnienia afery hazardowej przez media Platforma na chwilę straciła głowę. Premier Tusk chyba nie wiedząc co jeszcze może wyciec w tej sprawie do mediów, pryncypialnie zdymisjonował aż pięciu swoich ministrów w tym wicepremiera. Obawiając się także, że komisja śledcza zostanie powołana w Sejmie przez opozycję przy udziale koalicyjnego PSL-u, Platforma zgodziła się na jej utworzenie. Ale to była ostatnia słabość Tuska i jego ludzi w tej sprawie. Później już twardo pilnowano aby nikomu z Platformy nie stała się krzywda. Komisją, która miała badać aferę i której głównymi aktorami byli posłowie i ministrowie Platformy musiał kierować przewodniczący z Platformy (co nie było praktykowane nawet podczas rządów SLD) i większość w niej musiała mieć koalicja rządowa.
2. Po opanowaniu sytuacji w Sejmie, Premier Tusk bezpardonowo rozprawił się z tym który aferę wykrył i łamiąc ustawę odwołał szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Aby te działania uwiarygodnić, znaleźli się prokuratorzy, którzy po paru wcześniejszych nieskutecznych próbach, jednak postawili zarzuty szefowi CBA w ramach tzw. afery gruntowej. Dalej już było coraz łatwiej. Współpracujące z rządem media zachowywały się zupełnie inaczej niż w przypadku badania tzw. afery Rywina. Gdy tylko pojawiły się w przesłuchaniach jakieś niewygodne dla Platformy fakty, natychmiast pojawiała się jakaś „ustawka” i to ustawione wydarzenie media skrzętnie relacjonowały. Później była katastrofa smoleńska i na parę miesięcy zawieszono prace komisji, a po przerwie główni bohaterowie afery poseł Zbigniew Chlebowski i minister Mirosław Drzewiecki przyszli na przesłuchania przed komisją po intensywnych treningach ze specjalistami od wizerunku. I jak relacjonowały zaprzyjaźnione z rządzącymi media wizerunkowo wypadli bardzo dobrze. Poseł Chlebowski już się nie pocił, a na pytania członków komisji odpowiadał niezwykle uprzejmie tytułując przesłuchujących przewodniczącymi i ministrami. Podobnie minister Drzewiecki już się nie jąkał, a drażliwe pytania zbywał z reguły niepamięcią. Jeżeli do tego dodamy arogancję przewodniczącego Sekuły ,który potrafił zakończyć posiedzenie komisji w sytuacji kiedy był sam na sali i na zadane pytanie skierowane do pustych krzeseł nie uzyskał odpowiedzi, że ktoś jeszcze chce kontynuować przesłuchanie, to wszystko to nie mogło zrobić Platformie żadnej krzywdy.
3. Konkluzja przyjętego przez większość rządzącą sprawozdania w tej sytuacji jest dosyć oczywista, nie było żadnej afery hazardowej, a posłowie i ministrowie Platformy nie uczestniczyli w żadnym lobbingu na rzecz tej branży. Jedyne co było naganne to niestosowny język w rozmowach Chlebowskiego i Drzewieckiego z Sobiesiakiem, a przecież za to nie można karać. Po przyjęciu tej treści raportu Premierowi Tuskowi nie pozostaje nic innego jak przeprosić skrzywdzonych ministrów i zwolnionego przewodniczącego klubu Platformy i przywrócić ich na wcześniej zajmowane stanowiska. Jedynym ,który poniósł więc konsekwencje w wyniku afery hazardowej jest ten ,który ją wykrył czyli szef CBA Mariusz Kamiński. To on stracił stanowisko, a stworzonej przez niego służbie skręcono kręgosłup. Zwolniona została cała jej dotychczasowa kadra kierownicza, a funkcjonariusze dostali wyraźny sygnał. Mogą ścigać korupcję ale jak najdalej od władzy bo to grozi turbulencjami , a nawet wydaleniem ze służby. Rządzący i wspierające ich media po tym swoistym trzęsieniu ziemi kiedy to odwołano 5 ministrów rządu Tuska, teraz przekazują uspokajające sygnały „Polacy nic się nie stało”. Gdyby tak badano i relacjonowano aferę Rywina ten zasłużony filmowiec nie siedział by w więzieniu, a do tej pory w Polsce rządziłoby SLD. Zbigniew Kuźmiuk
Największy Samochód na Świecie W małej podkrakowskiej wsi miejscowy kowal postanowił zmajstrować Największy Samochód Świata. Zadanie było to ambitne, bo istnieją już samochody 40-metrowe. Na szczęście kowalowi szło tylko o zbudowanie Pomnika Samochodu. Pomnik taki trzeba było gdzieś postawić. Kowal miał nawet działkę – powstał tylko problem: działka była rolna, a pomnik – to już... architektura. Wójt nie chciał wydać na to zgody – zawistny był, bo mu kowal córkę zbałamucił... Na szczęście wieść o budowie Największego Pomnika Samochodu dotarła do samej Warszawy – i dziennikarze zaczęli pisać z oburzeniem o wójcie, który nie pozwala, by w Polsce powstało coś Największego Na Świecie. Wójt wreszcie zgodę wydał – a dziennikarze zaczęli kibicować budowie - protestując tylko z lekka, gdy kowal zaczął przebąkiwać, że Największy Samochód Świata będzie miał tylko 22, a nie 25 metrów wysokości... Co Państwo sądzą o tej historii – która jest całkowicie wyssana z palca? Prawdą jest natomiast, że w Świebodzinie ks. Sylwester Zawadzki umyślił sobie dziesięć lat temu wybudować Największy Na Świecie pomnik Jezusa Chrystusa. Ten w Rio ma 30,1 m wysokości (plus 9,5 m piedestału), ten w Świebodzinie: 31 m. Niestety: ks. Kanonik nie wiedział, że w Boliwii, w Cochabamba 1994 roku wybudowano pomnik wyższy: 34,2 m plus 6,24 m piedestału – ale trudno... I tak jest najwyższy - bo kto jeździ do Cochabamby? Prawdą jest też, że gdy okazało się, że na budowę na własnej ziemi pomnika trzeba mieć uprzednio zgodę na „przekwalifikowanie ziemi z ornej na budowlaną” (!! - słowo daję; co śmieszniejsze: ludzie to, że władza ma prawo ziemi nie ”odrolnić” traktują jako coś naturalnego!!) to wójt taką zgodę wydał. I ks. Sylwester już kończy ten pomnik montować. Gdyby to był Pomnik Samochodu - albo (jeszcze lepiej!) Największy Pomnik Penisa (40 metrów...) - to dziennikarze nie schodziliby z placu budowy z dumą pięć razy dziennie informując, o postępach budowy czegoś Największego na Świecie. Ponieważ jest to pomnik Chrystusa – mało się o tym pisze, a jeśli to w stylu: jakim prawem wójt zgodził się na odrolnienie tej ziemi. Pisze się też prześmiewczo, że ks. Sylwester buduje to metodami chałupniczymi, i na pewno się to-to zawali, nim minie lat pięćdziesiąt, a może nawet dwadzieścia... I jeszcze ze zgrozą mówi się o kosztach (podobno 3 miliony), które przecież mogłyby pójść „na głodne dzieci”. Ale ksiądz niczego nie chce od państwa, województwa, powiatu ani gminy – buduje za pieniądze prywatne... Dla porównania: pomnik w Rio de Janeiro kosztował w przeliczeniu 8 milionów zł. - i został zaliczony do „Siedmiu Nowych Cudów Świata”. Niestety: anty-chrystianizm dziennikarzy jest dziesięć razy większy, niż osławiony polski anty-semityzm. Więc nie będą wychwalać Kanonika ze Świebodzina. Szkoda. JKM
Galicyjska Socjalistyczna Republika Rad Lwów, odbity z rąk ukraińskich w trakcie krwawych walk w końcu 1918 roku, miał stać się latem 1920 roku stolicą kolejnej bolszewickiej republiki. Latem 1920 roku w trakcie największych sukcesów bolszewików na froncie polskim, w Moskwie zadecydowano o utworzeniu dwóch nowych tworów państwowych: Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad (PSRR) i Galicyjskiej Socjalistycznej Republiki Rad (GSRR). PSRR miała powstać na ziemiach zamieszkałych na ziemiach zamieszkałych przez większość polską, należących przed 1914 rokiem do imperium Romanowych, przez co traktowanych przez bolszewików jako historycznie trwale połączonych z Rosją. Natomiast galicyjską republikę rad zamierzono utworzyć na obszarze zamieszkałym przez ludność ukraińską, żydowską i polską, który nigdy nie znajdował się wcześniej w rosyjskich granicach. Ten ostatni czynnik miał wielkie znaczenie. Galicja miała być swoistym poligonem doświadczalnym. Doświadczenia uzyskane w Galicji miały posłużyć bolszewikom w trakcie analogicznych działań w zachodniej i południowej Europie. W liście do Stalina z lipca 1920 roku Lenin pisał: „Sytuacja w Kominternie znakomita. Zinowiew, Bucharin i ja uważamy, że powinniśmy przyspieszyć wybuch rewolucji we Włoszech. Moim zdaniem należy w tym celu ustanowić władzę rad na Węgrzech, a może także w Czechosłowacji i Rumunii”. Wstępem do tego miało być opanowanie Galicji Wschodniej, następnie marsz przez Słowację w kierunku Węgier i dalej na południe Europy. Zadania związane z przygotowaniem rewolucyjnej administracji dla wschodniej Galicji 19120 roku otrzymało wiosną 1920 roku kierownictwo Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy, personalnie zaś za przebieg prac odpowiadał sekretarz KC KP(b)U Stanisław Kosior, który od lipca do grudnia 1919 roku kierował Biurem Zafrontowym KC KP(b)U, zajmującym się koordynowaniem działań komunistycznego podziemia poza frontem. Już w końcu kwietnia 1920 roku powołano Galicyjski Organizacyjny Komitet (Galorkom) przy KC KP(b)U, w skład którego wchodzili m.in. Feliks Kon, W. Porajko, Mychajło Baran i Mychajło Lewicki. Siedziba Galorkomu znajdowała się początkowo w Charkowie, a po wejściu bolszewików do wschodniej Małopolski w Tarnopolu. 8 lipca utworzono Galicyjski Komitet Rewolucyjny (Galrewkom), który ogłosił się najwyższą władzą rewolucyjną na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Galrewkom podlegał KC KP(b)U. Drugim ośrodkiem nadzorującym przebieg zmian w Galicji Wschodniej została Rada Wojenno-Rewolucyjna 14 Armii. Kwestiami galicyjskimi zajmował się jej członek Wołodymyr Zatoński, który ostatecznie stanął na czele wspomnianego Galrewkomu. W skład jego prezydium weszli także Mychajło Baran, Fedor Konar, Iwan Niemołowski i Kazimierz Litwinowicz. Przewidywany wcześniej na jego przywódcę Feliks Kon został członkiem Polskiego Rewolucyjnego Komitetu w Białymstoku. Przy Galrewkomie powołano także Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją oraz wydział wojskowy. W celu zapewnienia „bezpieczeństwa” ludności zakazano posiadania broni palnej i białej, a złamanie tego zakazu kwalifikowano jako „działalność kontrrewolucyjną”. 15 lipca Galrewkom opublikował w językach ukraińskim i polskim wcześniej przygotowaną deklarację „Do pracujących całego świata, do rządów socjalistycznych republik radzieckich i do rządów wszystkich państw kapitalistycznych”, w której informował o powołaniu przez robotników i chłopów wschodniej Galicji rewolucyjnego rządu i rozpoczęciu tworzenia struktur władzy sowieckiej. Deklaracja stwierdzała, ze armia bolszewicka „idzie dopomóc galicyjskim robotnikom i włościanom wydrzeć władzę z rąk burżuazji, ustalić władzę proletariacką Rad Delegatów Robotniczo-Włościańskich i zorganizować dla jej obrony Galicyjską Armie Czerwoną”. Jednocześnie zapowiadano głębokie zmiany polityczne i ustrojowe oraz „zupełną solidarność z rządami Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej i Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad i liczy na ich pełną pomoc w rujnowaniu starego ustroju kapitalistycznego i w budowaniu nowego ustroju socjalistyczno-komunistycznego”. W tym celu nakazywano aresztowanie wszystkich urzędników oraz działaczy państwa polskiego. Jednak mimo przygotowania list proskrypcyjnych, z braku środków i czasu nie doszło masowych uwięzień i straceń polskich urzędników i działaczy. Zdecydowana większość pomordowanych we wschodniej Galicji to ofiary Armii Czerwonej, przeważnie jeńcy i ranni żołnierze Wojska Polskiego. Nakazano również nacjonalizację przemysłu, banków i majątków ziemskich i kościelnych. Nie przeprowadzono parcelacji majątków między chłopów, a ziemia stawała się własnością Galrewkomu i podległym mu instytucji. Mieszkańcy wsi pozostawali pracownikami najemnymi, opłacanymi częścią plonów. W wydanych równocześnie odezwach „Do Hucułów i całej biednej ludności Podkarpacia” oraz „Do towarzyszy Galicjan” wzywano do udzielenia pomocy bolszewikom i walki przeciwko śmiertelnemu wrogowi – „polskim panom”. Ważnym problemem Galrewkomu było zebranie żywności i zapewnienie jej stałych dostaw dla bolszewickich oddziałów. Praca wydziału aprowizacyjnego, kierowanego przez Dymitra Kudrę, wyróżniała się na tle innych struktur poziomem organizacji i skutecznością. W okresie prawie dwumiesięcznej okupacji Galicji Wschodniej zagrabiono min. 143 tysięcy pudów mąki, 25 tysięcy pudów kaszy i 5 tysięcy pudów mięsa. Nie ukrócono natomiast grabieży dokonywanych przez czerwonoarmistów oraz pleniącego się bandytyzmu. Na mocy dekretu z 1 września 1920 roku „O likwidacji języka państwowego”, uznając nacjonalizm za sojusznika burżuazji i deklarując, że „władza sowiecka nie jest władzą jakiejkolwiek narodowości ale wyrazem dyktatury proletariatu bez względu na jego narodową przynależność”, formalnie wprowadzono równoprawność wszystkich języków. Równocześnie obiecywano ogłaszanie urzędowych druków w trzech językach: ukraiński, polskim i jidysz. Z kolei dekret „O prawie wyborczym” z 28 sierpnia 1920 roku wyłączał z życia politycznego znaczną liczbę mieszkańców Galicji. Bierne i czynne prawo wyborcze uzyskiwały jedynie osoby utrzymujące się z pracy umysłowej lub fizycznej, służące w armii bolszewickiej lub bezrobotne. Dekret „O oddzieleniu kościoła od państwa” jakkolwiek gwarantował prawo do swobodnego wyznawania religii, usuwał naukę religii ze szkół, pozbawiał także religijne i kościelne organizacje osobowości prawnej oraz prawnej. Wiele świątyń w Galicji zostało zrabowanych, zniszczonych lub zbezczeszczonych przez bolszewickich „wyzwolicieli”. Izaak Babel zanotował 7 sierpnia: „Okropne wydarzenie – grabież kościoła, rwą ornaty, drogocenne, lśniące szaty podarte, na podłodze (…). Świece zabrane, szuflady wyłamane, bulle rozrzucone, pieniądze skradzione. (…) Bestie, przyszli żeby grabić, to takie oczywiste, rozpadają się stare bóstwa”. Jakkolwiek siedziba Galrewkomu pozostawał Tarnopol, to za stolicę GSRR uważano Lwów. Po zajęciu miasta przez 1 Armię Konną planowano przeniesienie tam wszystkich centralnych instytucji GSRR oraz zwołanie w nim delegatów rad robotniczych, chłopskich i żołnierskich. Rozpoczęto tworzenia administracji lokalnej – powiatowych, miejskich i wiejskich komitetów rewolucyjnych. Zakładano je zaraz po zajęciu danego terenu przez oddziały Armii Czerwonej na specjalnie organizowanych wiecach. Często na takich wiecach rozdawano również ulotki – „Polska – pies burżuazji” i temu podobne. Nie nastąpiło zapowiadane przez komunistycznych funkcjonariuszy i agitatorów załamanie się polskich wojsk. 1 Armia Konna została zatrzymana pod Lwowem, a po klęsce wojsk Tuchaczewskiego pod Warszawą, rozpoczął się odwrót całego Frontu PołudniowoZachodniego. W obliczu klęski bolszewików i perspektywy powrotu polskich instytucji państwowych, oddziały milicji ludowej, rekrutowane głównie spośród ludności ukraińskiej i żydowskiej zaczęły rozpada się. Zanikała też aktywność lokalnych rewkomów i komunistycznych komórek partyjnych. Kres istnieniu Galicyjskiej Socjalistyczne Republiki Rad przyniosła polska wrześniowa kontrofensywa. Galrewkom wycofywał się na wschód razem z 14 Armią i w październiku 1920 roku zwiesił swoją działalność. W końcu października powstała w Ameryce Komisja Likwidacyjna, która przekazała kasę Galrewkomu 14 Armii bolszewickiej. Miesiąc później archiwa przekazano ukraińskiej Radzie Komisarzy Ludowych. Zdecydowana większość przywódców Galrewkomu została zamordowana w latach 1933-1941 w ramach stalinowskich czystek. Ich ponure losy były swoistym epilogiem GSRR.
Wybrana literatura:
J. Szczepański – Społeczeństwo Polski w walce z najazdem bolszewickim 1920 roku
Wojna polsko-sowiecka 1920 roku. Przebieg walk i tło międzynarodowe
I. Babel- Konarmia. Dziennik 1920
M. Klimecki – Galicja Wschodnia 1920
B. Skaradziński – Polskie lata 1919-1920
L. Wyszczelski – Działania bojowe na Ukrainie, Wołyniu i Podolu podczas wojny polsko-rosyjskiej w latach 1919-1920
Najpierw umowa gazowa, potem Lotos? Rozmowa z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem
Mówił pan, że umowa jest sukcesem, a tymczasem półtora roku negocjowaliśmy zwiększenie dostaw o 2 mld m sześc. Wycofał się pan z wydłużenia kontraktu o 15 lat pod wpływem krytyki politycznej. Gdzie tu sukces? - Sukces jest potrójny – pozytywny wynik jest korzystny dla UE, dla Polski i Federacji Rosyjskiej. Uważaliśmy, że kontrakt w dłuższej perspektywie, do 2037 r., wraz z umową na utrzymanie tranzytu do 2045 r. byłby najlepszym rozwiązaniem. Najważniejsze jest jednak to, że mamy zapewnione stabilne dostawy gazu. Zatem jest to ważne dla bezpieczeństwa zaopatrzenia.
Według pana umowa ma charakter zrównoważony. Ale nie brakuje opinii, że to efekt niekorzystnego dla Polski kompromisu. Stawki za tranzyt gazu przez Polskę rurociągiem jamalskim mają być niskie, a zysk EuRoPol Gazu na poziomie 20 mln zł – czyli niewielki. Jak pan je ocenia? - Porozumienie ma charakter zrównoważony, a więc korzystny dla obu stron. A EuRoPol Gaz jako właściciel gazociągu jamalskiego nie musi kumulować znaczącego zysku, skoro nie planuje znaczących inwestycji. Stawki za tranzyt gazu są ustalane – według kosztów uzasadnionych – przez niezależny Urząd Regulacji Energetyki. A ci, którzy mówią, że tranzyt przez Polskę ma być drogi, dają argumenty zwolennikom budowy gazociągu Nord Stream – z Rosji przez Bałtyk.
Ale gazociąg bałtycki Rosjanie z partnerami z Niemiec i tak wybudują, stawki za tranzyt w Polsce nie mają więc dla tej inwestycji znaczenia… - Ale jeśli koszty transportu gazu drogą lądową – na przykład Jamałem – wzrosłyby nadmiernie, to Rosja więcej gazu słać będzie Nord Stream.
Sprawa wydzielenia operatora na gazociągu jamalskim wzbudza wiele emocji. Komisja Europejska domaga się udostępnienia dokumentów. Jak pan ocenia te żądania? - Nasze media mają złych informatorów w Komisji. Jesteśmy w stałym kontakcie i z komisarzem Oetingerem, i dyrektorem Lowe. Dziś i ja, i minister energetyki Rosji Sergiej Szmatko rozmawialiśmy z komisarzem. 2 listopada będzie gościł w Moskwie, dwa dni później w Warszawie. Pozytywnie oceniam te relacje, także z punktu widzenia wdrażania unijnego pakietu energetycznego. To dobre doświadczenie wzmacniające dialog energetyczny Unia – Rosja.
Czy mamy szansę na zmianę formuły cenowej w kontrakcie na import rosyjskiego gazu? - Tak. W czasie negocjacji o dodatkowych dostawach udało nam się wypracować korzystną formułę ceny – wraz ze wzrostem importu – możemy dostać wyższy upust. I to podejście można rozszerzyć na cały kontrakt jamalski.
Ale w maju szef Gazprom-Exportu Aleksander Miedwiediew mówił, że jego firma nie widzi powodów do zmiany formuły cenowej. - Tak było w maju, ale w grudniu prezydent Dmitrij Miedwiediew przyjedzie do Polski. Będziemy prowadzić rozmowy na wiele tematów, w tym o szeroko pojętej energetyce. I myślę, że to byłby bardzo dobry moment na ogłoszenie dobrej wiadomości przez spółki o zmianie formuły cenowej w gazowej umowie. Klimat polityczny do tych rozmów jest dobry.
Wicepremier Sieczyn mówił o współpracy polskich i rosyjskich firm w projekcie elektrowni w Kaliningradzie. Jak pan to ocenia? - Minister Radosław Sikorski mówił w czasie niedawnej wizyty w Kaliningradzie także o wykorzystaniu elektrowni atomowej. Prace analityczne są prowadzone. PGE współpracuje z rosyjskim Inter RAO, a operatorzy systemów energetycznych też rozmawiają.
Czy współpraca polsko-rosyjska rozszerzy się na prywatyzację? O tym dziś mówił wicepremier Sieczyn. - Wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski rzeczywiście przedstawił w trakcie spotkania plany prywatyzacyjne rządu na ten i przyszły rok.
Czy to znaczy, że rosyjskie koncerny mogą kupić grupę Lotos? 30 października ukaże się zaproszenie do rokowań. - Nie wiem, czy złożą ofertę. Ale tak jak każda inna firma także rosyjskie koncerny mogą przesłać ministrowi skarbu ofertę na Lotos. Natomiast nasz resort zawsze podkreśla, że istotne jest to, by wybrać dla gdańskiej firmy takiego inwestora, który zapewni jej rozwój i utrzyma akcje na polskiej giełdzie.
Rosjanie mogliby zaoferować to, na czym szczególnie zależy Lotosowi, czyli dostęp do złóż. Czy to zielone światło dla inwestorów rosyjskich? - Wiceminister Budzanowski na dzisiejszym spotkaniu z Igorem Sieczynem zapowiedział, że w prasie ukaże się zaproszenie do otwartego przetargu, a ostateczna decyzja o wyborze inwestora będzie należeć do Rady Ministrów. Lotos powinien zachować charakter firmy regionalnej. Przykład obecnej sytuacji kopalni Bogdanka pokazuje, że trzeba zachować rozsądną strategię prywatyzacyjną. By nie sprzedawać akcji bez opamiętania, a potem dopiero zastanawiać się, co dalej będzie ze spółką. Lotos ma strategiczne znaczenie i nie może to być zwykła transakcja. Przy sprzedaży Enei też nie można popełnić błędu. Tak jak każda inna firma także rosyjskie koncerny mogą przesłać ministrowi skarbu ofertę na Lotos
Jak pan ocenia możliwość sprzedaży Enei firmie z grupy biznesmena Jana Kulczyka? - Szkoda, że w dyskusji o prywatyzacji energetyki nie wykonano całościowych analiz jej skutków. Może należy wziąć pod uwagę fakt, że na przykład francuska firma państwowa jako inwestor Enei może pobudować elektrownię atomową w Polsce we własnym zakresie i zapłacimy za to, kupując droższą energię. I po sprzedaży firmom z Francji Enei będziemy musieli zapomnieć o polskim projekcie atomowym.
Ale skąd taki argument, skoro GDF Suez i EDF zabiegają o współpracę z PGE przy elektrowni atomowej i własnych planów nie mają? - Teraz zabiegają o tę współpracę, ale jeśli Suez będzie dzięki Enei miał tak znaczący dostęp do rynku dystrybucji, może pokusić się o własny projekt atomowy.
Nie obawia się pan, że polski inwestor w Enei nie sprosta wymaganiom i powtórzy się sytuacja, jak w Zespole Elektrowni PAK, gdzie przez kilka lat trwał spór między Elektrimem a Skarbem Państwa o finansowanie nowego bloku w Pątnowie? - Uważam, że warto patrzeć na przykład południowych sąsiadów, gdzie działa silny krajowy podmiot – CEZ, i grupa węglowa NWR. U nas potrzebna jest nie tylko państwowa duża grupa energetyczna, ale też i prywatna, która będzie miała centralę w Polsce, a nie w stolicy innego kraju, i tam odprowadzała zyski i dywidendę.
Czyli zakup Enei przez firmę Jana Kulczyka to dobry pomysł? - Ważne, aby Enea pozostała polskim podmiotem, a podatki, jakie odprowadza, zostały w naszym kraju. [Nic nam nie wiadomo, aby dr Kulczyk był Polakiem, ale fakt, że pomieszkuje w Polsce i mówi po polsku - admin] Za: rp.pl Tytuł oryginalny: „Cieplej z Rosją”. http://mercurius.myslpolska.pl
Admin uprzejmie prosi, aby z faktu opublikowania powyższego wywiadu nie wyciągać wniosków, iż jest zwolennikiem Waldemara Pawlaka, PSL itd.
Co tak naprawdę jest w tej umowie? Przedstawiamy punkt widzenia „Naszego Dziennika” na umowę polsko-rosyjską w sprawie gazu. – admin. Władimir Putin twierdzi, że tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę będzie o 26 lat dłuższy, niż utrzymuje nasz rząd. Co tak naprawdę jest w tej umowie? Premier Rosji Władimir Putin poinformował, że kontrakt na tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Polski został przedłużony do 2045 roku. Według Putina, przewiduje to porozumienie podpisane przez oba kraje w piątek w Warszawie. Dotychczas podawano, że termin obowiązywania umowy tranzytowej w warszawskim dokumencie pozostawiono bez zmian: wygasa ona w 2019 roku. Czy w kontrakcie kryją się jeszcze jakieś inne niespodzianki, o których nie wiemy? O porozumieniu gazowym Władimir Putin rozmawiał z wicepremierem Igorem Sieczinem, który w imieniu Rosji sygnował ów dokument. Stenogram z tego spotkania ukazał się na stronie internetowej rządu Rosji. Podczas spotkania z Sieczinem szef rządu Rosji określił umowę z Polską jako „rzeczywiście dobry znak”, świadczący o poprawie kontaktów międzypaństwowych i rozwoju współpracy handlowo-gospodarczej. Putin ocenił, że osiągnięty rezultat jest ważny nie tylko dla Rosji i Polski, ale także dla całej energetyki europejskiej. Według niego, przedłużenie umowy na 35 lat jest poważnym krokiem stabilizującym. - Podpisane dokumenty niewątpliwie będą umacniać bazę naszego współdziałania, zwiększać zaufanie i stwarzać dodatkowe, pozytywne impulsy w naszej wspólnej pracy – podsumował Władimir Putin. W dokumentach tych mowa jest nie tylko o zwiększeniu dostaw rosyjskiego gazu do Polski, szczególnie ważny wydaje się fakt, że przewidziano przedłużenie tranzytu gazu ziemnego do odbiorców w Europie do 2045 roku. Tymczasem wedle twierdzeń naszego rządu, wicepremierzy Polski i Rosji, Waldemar Pawlak oraz Igor Sieczin, podpisali w piątek w Warszawie międzyrządowe porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw gazu do Polski o blisko 2 mld m sześc. rocznie. Ma to uzupełnić niedobory w dostawach gazowego paliwa do Polski po wyeliminowaniu na początku 2009 roku z rynku gazowego rosyjsko-ukraińskiej spółki RosUkrEnergo (RUE). Umowa ma obowiązywać do 2022 roku, choć – jak przypominał polski rząd – wcześniejsza wersja porozumienia zakładała wydłużenie dostaw rosyjskiego gazu do 2037 roku, a jego tranzytu przez Polskę do 2045 roku. Ostatecznie Rosjanie mieli podobno zrezygnować z przedłużenia tych terminów, a tranzyt miał być przewidziany do 2019 roku. Jak to się więc ma do oświadczenia premiera Putina, które stoi w jawnej sprzeczności z deklaracjami naszego rządu? Premier Donald Tusk był pod silnym naciskiem Komisji Europejskiej, która nie zgadzała się na warunki tranzytu zapisane w pierwotnej wersji porozumienia polsko-rosyjskiego. I dlatego doszło do zmiany treści umowy, ale jak się okazuje, te zmiany mogą być zmianami, które nic nowego nie wniosą do kontraktu gazowego w zakresie tranzytu. Mamy więc prawo się obawiać, że w umowie z Rosją są także inne zapisy, o których nie wiemy. Nasz rząd nie wydał jeszcze oświadczenia w sprawie deklaracji Putina.
Łukasz Sianożecki, PAP
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101102&typ=po&id=po41.txt
Pozwolimy sobie stwierdzić, iż psim obowiązkiem polskiego rządu, a nie Putina, jest podawanie dokładnej treści wszelkich umów do wiadomości publicznej, albowiem społeczeństwo jest pracodawcą rządu i z własnych podatków go utrzymuje. Przypominamy również, iż psim obowiązkiem tegoż rządu, a nie Putina, jest zadbanie, by umowa była korzystna dla Polski. Zastawiamy się zatem, czy to Putin przyłożył dymiący nagan do głowy negocjatorów – czy też słynna bezobjawowa ruska razwiedka wpłynęła na podjęcie niekorzystnych dla Polski warunków umowy sobie znanymi metodami (trucie polonem, nieudaczne sztyletowanie itd). - admin
Rząd Tuska podpisał umowę do 2045 roku; chce sprzedać Rosji strategiczne udziały sektora energetycznego
Paliwowe aktywa Polski sprywatyzują rosyjskie spółki Rosyjskie media: Polski rząd chce sprzedać strategiczne spółki sektora energetycznego RIA Nowosti Rosyjskie firmy mogą wziąć udział w prywatyzacji paliwowych aktywów państwowych Polski – przekazał dziennikarzom wicepremier Igor Sieczin na podstawie rozmów przeprowadzonych z wicepremierem Polski Waldemarem Pawlakiem. “Istnieje również plan polskich władz co do prywatyzacji szeregu aktywów paliwowych (spółek ropy naftowej) na terenie Polski. Jeśli te plany zostaną zrealizowane, to spółki rosyjskie będą mogły zupełnie otwarcie w sposób rynkowy wziąć udział w realizacji tych planów i wykazać swoją skuteczność” – powiedział Sieczin. Pawlak podkreślił, że Polska jest zainteresowana współpracą z Rosją w dziedzinie przerobu ropy naftowej. “Omawialiśmy możliwość współpracy w dziedzinie przeróbki ropy naftowej na terenie Federacji Rosyjskiej” – powiedział. Według niego, zapewni to “dostęp do surowca po niższych cenach”. “Ja bym raczej powiedział, po rynkowych” – poprawił go Sieczin. W lipcu polskie Ministerstwo Gospodarki poinformowało o zamiarze sprzedaży do końca 2010 r. majątku państwowego o wartości 12,8 mld USD, a w 2011 r. – dodatkowo na sumę 8,7 mld USD. W szczególności planowana jest sprzedaż udziałów Grupy Lotos SA, którą w 2009 r. interesował się “Łukoil”, firm energetycznych: Enea, Tauron, PGE, Energa i PAK, oraz zakładów chemicznych Kędzierzyn SA.
Firstnews.ru Na spotkaniu z Władimirem Putinem, dotyczącym wyników rozmów gazowych z Polską, wicepremier Sieczin oświadczył, że złożył polskiemu rządowi ofertę dalszej współpracy między kompleksami paliwowo-energetycznymi. Stronie polskiej zaproponowano rozpatrzenie możliwości udziału w budowie bałtyckiej elektrowni jądrowej – Omówiliśmy kwestie dotyczące bieżących dostaw ropy naftowej przez firmy rosyjskie. Polscy partnerzy poinformowali nas o tym, że w najbliższych dniach zostanie podjęta decyzja dotycząca prywatyzacji szeregu spółek naftowych w Polsce. I doszliśmy do porozumienia, że firmy rosyjskie będą mogły wziąć udział w tych przedsięwzięciach. Biorąc pod uwagę pozycje, jakie zajmują nasze firmy, powstaje nie najgorsza perspektywa pracy, w tym również w branży paliwowej – oświadczył Putinowi Igor Sieczin. tłum. Ewa Rzeczycka-Surma
Tranzyt do 2045 roku? Premier Rosji Władimir Putin poinformował, że kontrakt na tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Polski został przedłużony do 2045 roku. Według Putina, przewiduje to porozumienie podpisane przez oba kraje w piątek w Warszawie. Dotychczas podawano, że termin obowiązywania umowy tranzytowej w warszawskim dokumencie pozostawiono bez zmian; wygasa ona w 2019 roku. Także służba prasowa rosyjskiego rządu w osobnym komunikacie przekazała, że umowa z Polską przewiduje “przedłużenie tranzytu gazu do odbiorców w Europie na okres do 2045 roku”. Wicepremierzy Polski i Rosji, Waldemar Pawlak oraz Igor Sieczin, podpisali w piątek w Warszawie międzyrządowe porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw gazu do Polski o blisko 2 miliardy metrów sześciennych rocznie. Ma to uzupełnić niedobory w dostawach gazowego paliwa do Polski. Umowa ma obowiązywać do 2022 roku. KL, PAP Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 2 listopada 2010, Nr 256 (3882)
„Rozstrzelać Polaków”. Zapomniane ludobójstwo stalinowskie Rzeź Polaków w Związku Sowieckim w latach 1937-38 to jedna z wielkich białych plam w historii. W tym czasie na rozkaz Stalina zamordowano w ZSRS ponad sto tysięcy Polaków. Polska pamięta o ofiarach komunizmu. Autorytety nawołują do palenia zniczy na grobach czerwonoarmistów. Po transformacji prawda o zbrodniach stalinowskich trafiła do monografii i podręczników szkolnych. O mordzie katyńskim słyszał niemal każdy Polak. Wielu obejrzało filmową wizję Andrzeja Wajdę. Czyżbyśmy obnażyli już wszystkie zbrodnie sowieckiego reżimu? Niestety, najnowsze dokumenty wskazują na ciągłe istnienie białych plam w sferze relacji polsko-sowieckich.
Niepamięć selektywna Do niedawna jednym z obszarów nienaruszonych przez polskich historyków było wymordowanie w latach 1937-38 na terytorium ZSRS 111 tysięcy mieszkających tam Polaków. Rozkaz nr 00485 w tej sprawie wydał ludowy komisarz spraw wewnętrznych NKWD Nikołaj Jeżow. Akcja zakrojona na szeroką skalę objęła całe terytorium Sowietów – od Smoleńska po Kamczatkę. Stanowiła część Wielkiego Terroru, masowej likwidacji „elementów antyradzieckich” w 2 połowie lat 30. XX wieku, która pochłonęła miliony istnień ludzkich. Wrogami ludu były przede wszystkim trzy grupy ofiar: kułacy, osoby pochodzenia polskiego i – w mniejszym stopniu – innych narodowości. Od nazwiska Jeżowa, swoistego „spiritus movens” wielkiej czystki zarządzonej przez Stalina, otrzymała ona miano „Jeżowszczyzny”. Dobiegła kresu, kiedy na stanowisku komisarza NKWD Jeżowa zastąpił Beria.
Zagłada Polaków to temat kontrowersyjny, gdyż pozostaje jednym z ludobójstw etnicznych w historii XX-wiecznych totalitaryzmów, które dosięgły innych narodów niż ten, o którym najwięcej się mówi. Okazuje się, że przed Holokaustem narodu żydowskiego zarządzonym przez Hitlera zagładę Polaków przeprowadził Stalin.
Tam była Polska Skąd tylu rodaków znalazło się przed wojną na terenie Związku Sowieckiego? – Oni nie byli imigrantami, bo stamtąd pochodzili, ze swojej wioski czy miasteczka. Granicą zasięgu polskości była granica pierwszego rozbioru z 1772 roku, która szła daleko na wschód. Z jednej strony pod Kijów, z drugiej – pod Smoleńsk – tłumaczy portalowi Fronda.pl Tomasz Sommer. – W trakcie akcji rusyfikacyjnej ta polskość zanikała, niemniej jednak wielu Polaków jeszcze tam zostało – dodaje. – Po traktacie ryskim z 1921 roku kończącym wojnę polsko-bolszewicką Polacy z dalekich kresów stali się obywatelami sowieckimi – mówi portalowi Fronda.pl historyk Paweł Zyzak. Od 1925 roku tereny ZSRS, na których przeważała ludność pochodzenia polskiego, weszły w skład Polskich Rejonów Narodowych. Była to Dzierżyńszczyzna w okolicach Mińska i Marchlewszczyzna na wschodnim Wołyniu. W ukraińskiej Marchlewszczyznie rdzenni Polacy stanowili ok. 70 proc. ogółu ludności, której w 1926 roku było ok. 41 tys. W 1930 roku wielkość populacji wzrosła do 52 tys., przy czym udział procentowy Polaków pozostał bez zmian. Rejony utworzono w imię popularnej po pierwszej wojnie światowej doktryny leninizmu o samostanowieniu narodów. – Stalinowi chodziło o wprowadzenie konstrukcji na kształt szwajcarski, stworzeniu wielu republik narodowościowych, które następnie mógłby rozgrywać między sobą zgodnie z zasadą „dziel i rządź”. Obok rejonów polskich powstały również niemieckie i żydowskie – wyjaśnia Zyzak. Komuniści liczyli po cichu, że mieszkańcy tych rejonów staną się rozsadnikami myśli rewolucyjnej, którą przemycą na ziemie II Rzeczypospolitej. Rachuby ich spaliły jednak na panewce, gdyż ludność polska wyjątkowo opornie przyjmowała przymusową kolektywizację i ateizację. Dodatkowe niebezpieczeństwo decydenci z Moskwy wyczuli w łatwości, z jaką lokalna Polonia mogłaby stać się zarzewiem rozruchów rozbijających Kraj Rad od wewnątrz i bazą wspierającą ewentualną agresję Polski. Przypieczętowało to decyzję o likwidacji rejonów autonomicznych wraz z polską oświatą i ośrodkami kulturalnymi – Marchlewszczyzna przetrwała do 1935 roku, Dzierżyńszczyzna trzy lata dłużej. Skupiska rodaków zdziesiątkował Wielki Głód wywołany na ukraińskiej wsi w latach 1932-33, a później wspomniana „operacja polska” z lat 1937-38, która objęła całość terytorium ZSRS.
Zagłada tradycyjnych rodzin Dane moskiewskiego Memoriału mówią o 143 810 osobach represjonowanych, 139 835 skazanych i 111 091 rozstrzelanych. Skąd tak dokładne liczby? Rosyjski historyk skompletował je w 1993 roku na podstawie skrupulatnych raportów napływających regularnie z wydziałów terenowych NKWD do centrali na Łubiance, które zachowały się w tamtejszym archiwum. Dokumenty te udało się wyrwać z paszczy KGB za prezydentury Jelcyna. – W przeciwieństwie do Holokaustu w przypadku zbrodni stalinowskich dysponujemy bogatą dokumentacją. Taką specyfikę miała tamtejsza administracja. Znamy pomysłodawców i bezpośrednich katów, choć część archiwów w Moskwie i stolicach byłych republik sowieckich wciąż pozostaje zamknięta – mówi Sommer. Liczba ofiar śmiertelnych nie zamyka się jednak na 111 tysiącach wyliczonych przez Memoriał. Było ich więcej, jeżeli doliczymy zesłanych do łagrów, którzy zginęli w wyniku chorób, niedożywienia i złego traktowania. W dodatku podane liczby odnoszą się prawie wyłącznie do mężczyzn w wieku produkcyjnym. – To byli mężczyźni, którzy z różnych przyczyn wpadli w obiektyw władzy sowieckiej – relacjonuje Sommer. Swoisty seksizm doboru ofiar wynikał z faktu, iż Sowieci właśnie dla aktywnych mężczyzn rezerwowali kategorię wroga klasowego. Chodziło też o rozbicie tradycyjnych rodzin poprzez pozbawienie ich głównego żywiciela. Szczególnie gorliwie likwidowano polskich komunistów (rzadziej komunistki) i polskich księży katolickich, jednak aresztowania pod sfabrykowanymi zarzutami nie omijały przypadkowych rolników. Jaki los spotykał kobiety i dzieci pozostawione bez głowy rodziny? Zwykle nie obchodzono się z nimi łaskawiej. Żony wrogów ludu, zgodnie z rozkazem nr 00486, przesiedlano do Kazachstanu na 5 do 10 lat. Dzieci trafiały do domów dziecka, gdzie ukrywano przed nimi ich prawdziwą tożsamość i wychowywano je w duchu homo sovieticus. Majątek rodziny aresztanta podlegał w całości konfiskacie. Rodziców tudzież teściów straceńca brak środków do życia skazywał w praktyce na śmierć głodową. Dlatego po dokonaniu statystycznej ekstrapolacji można przyjąć, że antypolska polityka lat 1937-38 pochłonęła nie 111 tys., lecz ok. 200-250 tys. Polaków, a więc jedną trzecią ludności polskiej zamieszkującej ówczesny ZSRS. Nie tylko rejony autonomiczne, ale też m.in. liczną wówczas Polonię leningradzką.
Katyń nie był błędem i wypaczeniem Jak jednak wytłumaczyć fakt, że przedwojenny mord, który przyniósł do dziesięciu raza więcej ofiar od zbrodni katyńskiej, pozostaje nieznany i pozbawiony politycznego znaczenia? Zestawienie pamięci o 22 tys. polskich oficerów rozstrzelanych w Katyniu, Miednoje i Charkowie z zapomnieniem o 200 tys. metodycznie wymordowanych cywilów źle świadczy o poszanowaniu naszej historii. - Katyń nie był błędem i wypaczeniem. Był kontynuacją wcześniejszych zamierzeń, polityki sowieckiej od lat 30., a zwłaszcza antypolskiej fobii Stalina, któremu stale towarzyszył lęk przed agresją ze strony Polaków – zauważa Zyzak. Podobnie jak w Katyniu, podczas wielkiej czystki skazanych przeważnie rozstrzeliwano strzałem w tył głowy i zakopywano na miejscu zbrodni. – Ci sami decydenci zdecydowali dwa lata później o popełnieniu Zbrodni Katyńskiej – mówi Sommer.
Dlaczego jednak sprawą nie zainteresował się polski wywiad II RP, którego siatka w Związku Sowieckim uchodziła za najlepszą wśród państw Zachodu? – Żadnego wywiadu w drugiej połowie lat 30. już tam nie było. Istnieją pewne dokumenty dotyczące tej sprawy, ale raczej dowodzą tego, że nie zdawano sobie sprawy z zachodzących wydarzeń, a wywiad polski był ślepy – przekonuje Sommer. Sprawa eksterminacji sowieckiej ludności polskiego pochodzenia nie przedostała się do polskiej opinii publicznej. Szczątkowe i zniekształcone informacje zaczęły docierać po odwilży 1956 roku, jednak represje redukowano do porachunków Stalina z działaczami Komunistycznej Partii Polski. Tak jest do dziś. – Nie było tej wiedzy. Ona się dopiero przebija. Niektórzy zawodowi historycy coś tam słyszeli. O likwidacji komunistów wiedziano, natomiast nie wiedziano, że był to jedynie epizod pewnej szerszej procedury – relacjonuje Sommer. Świadomość tamtych wydarzeń miała jedynie grupa komunistów, którym pozwolono wrócić z zesłania, by budowali PRL. Po transformacji odtajniono część postsowieckich archiwów, po czym pojawiły się rosyjskie opracowania dokumentów. Nie wywołały jednak szczególnego odzewu ze strony polskich badaczy. – Spytałem rok temu profesora Paszkowskiego, dlaczego tak duża sprawa nie znalazła dalszego ciągu w pracach polskich historyków. Nie bardzo umiał odpowiedzieć. Powiedział, że pieniądze płyną na określone badania i te badania są realizowane – referuje Sommer.
Ślady polskości Co dalej z mniejszością polską w Rosji? Czy potomkowie ofiar nadal tam żyją? – Większość z nich została zrusyfikowana. Generalnie ci ludzie roztopili się w rosyjskim środowisku. – ocenia Sommer. – W tej chwili w Rosji praktycznie nie ma Polaków. Statystyki mówią o ok. 200 tysiącach, a w 1937 roku wg oficjalnych danych było 630 tys., a wg nieoficjalnych nawet 2-3 razy tyle. “Problem polski” został tam zlikwidowany – rzuca sarkastycznie. Pewne ślady I Rzeczypospolitej wciąż jednak pozostają. Ekipa telewizyjna Frondy w 2000 roku zrealizowała dla TVP film dokumentalny o Polskim Rejonie Narodowym im. Juliana Marchlewskiego. Występują w nim polscy mieszkańcy byłej stolicy rejonu autonomicznego – miejscowości Dołbysz (ukr. Dowbysz) położonego 120 km od granicy II RP. Po upadku miejscowego przemysłu miasteczko z roku na rok pustoszeje. W zeszłym roku liczba mieszkańców spadła poniżej 5 tysięcy, jednak według szacunków nadal mieszka tam do 75 proc. osób polskiego pochodzenia. To jedno od połowy lat 20. XX wieku się nie zmieniło. Michał Jasiński
„Rozstrzelać Polaków – Ludobójstwo Polaków w Związku Sowieckim w latach 1937-1938, Dokumenty z centrali”. Przełożył i opracował dr Tomasz Sommer. „Rozstrzelać Polaków” to pierwsze polskie opracowanie dokumentów sowieckich dotyczących ludobójstwa popełnionego przez Sowietów na Polakach mieszkających w ZSRS w latach 1937-1938. Wyszły one spod pióra Józefa Stalina, Nikołaja Jeżowa i Gienricha Jagody. Pochodzą z trzech archiwów: prezydenta Federacji Rosyjskiej, Centralnego Archiwum FSB i Rosyjskiego Państwowego Archiwum Historii Społeczno-Politycznej. Jest to zarazem pierwsza praca z cyklu realizowanego we współpracy z moskiewskim stowarzyszeniem Memoriał, który ma objąć dwie kolejne pozycje – zapis relacji rodzin i potomków pomordowanych oraz monografię poświęconą temu tematowi. Za: Fronda.pl
Po rewolucji pomarańczowej – rewolucja brunatna? Wspierany finansowo i medialnie przez część oligarchów ukraińskich wódz skrajnie nacjonalistycznej organizacji „Swoboda” Oleh Tiahnybok coraz częściej dochodzi do głosu w telewizji ukraińskiej „Inter” i „ICTV”. Dzięki temu rośnie poparcie dla opcji neobanderowskiej nie tylko w zachodnich regionach Ukrainy, ale i w centralnej części kraju. Jak podają media ukraińskie, Tiahnybok jest także finansowany z kasy rządzącej Partii Regionów Ukrainy (PRU) za zwalczanie ruchu opozycyjnego b. premier Julii Tymoszenki. Ale przed wyborami do władz lokalnych Ukrainy, które mają się odbyć 31 października –Tiahnybok wychodzi spod kontroli oligarchów PRU i walczy tak z władzą jak i z opozycją o swoje miejsce pod słońcem. Bagatelizowana przez czynniki tak na Ukrainie, jak i zagranicą – możliwość dojście do władzy w regionach spadkobierców OUN-UPA staje się coraz bardziej realna. Sam Tiahnybok nie wątpi w swoje zwycięstwo w wyborach, przynajmniej na Ukrainie zachodniej. Ostatnio wódz „Swobody” oświadczył podczas spotkania z wyborcami Kołomyi, iż bezkarność władzy nie ma granic. Na masową skalę przygotowano mechanizmy przekupywania wyborców, aby głosowali na „regionałów”. Tymi krokami Janukowycz przygotowuje grunt pod nową rewolucję, jak to miało miejsce w listopadzie-grudniu 2004 roku. Ale tym razem rewolucja nie będzie kolorowa, lecz ukraińska – stwierdza lider nacjonalistycznej opcji „Swoboda” Tiahnybok. Ukraińska, czyli krwawa? – pytają najbardziej trzeźwi obserwatorzy polityczni znad Dniepru. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów http://mercurius.myslpolska.pl
02 listopada 2010 Za krótko trwa godzina.. - wydawałoby się dla niektórych. I przeszedł czas na Rogera Watersa, autora wszystkich tekstów i prawie całej muzyki legendarnej płyty ”The Wall”. Sam jej słuchałem jak byłem młodszy, szczególnie” Jeszcze jednej cegły w murze”.. Człowiek był młody- lubił młodzieżową muzykę.. Lubiłem też „Wzdłuż wieży strażniczej ”- Jimiego Hendrixa. Co się stało? Abe Foxman, szef Ligi Przeciw Zniesławieniu, w komunikacie wydanym 25 września oskarżył Rogera Watersa o propagowanie antysemityzmu (????) - poprzez pokazanie Gwiazdy Dawida w złym kontekście Chodzi o graficzną oprawę koncertu..
Podczas wykonywania piosenki „ Żegnaj błękitne niebo” widać bombowiec, który bombarduje ziemię symbolami ideologicznymi, religijnymi i niektórymi markami mającymi symbolizować władzę i pieniądze.. W zarzucanym Watersowi fragmencie, po symbolach chrześcijańskiego krzyża i muzułmańskiego półksiężyca pojawiają się gwiazdy Dawida, a zaraz za nimi symbole dolara i marki niektórych koncernów, jak Shell.. Liga Przeciw Zniesławieniu uważa za niedopuszczalne pokazanie symbolu Izraela w takim zestawieniu, a szczególnie w bezpośrednim sąsiedztwie dolara, co jest oczywistym odwołaniem się do stereotypu Izraelitów i pieniędzy.
Pink Floryd rozpoczął cykl światowych koncertów” Ściana na żywo” od Toronto 16 września, a już w dziewięć dni potem, Roger Waters został oskarżony o antysemityzm. Społeczności chrześcijańskie , muzułmańskie i firmy, których nazw użyto podczas koncertu- żadnych protestów nie wystosowały, ale sprawa nabrała takiego rozgłosu, że Roger Waters w swoim profilu na Facebooku, zamieścił wyjaśnienie, w odpowiedzi na oskarżenia Abrahama Foxmana.. Prasa Izraelska zwraca uwagę, że z owej odpowiedzi Watersa nie wynika, żeby miał on zmienić oprawę graficzną koncertu. Niektórzy publicyści zwracają uwagę, że w ogóle sprawę graficzną koncertu można odczytywać jako krytyczną aluzję do polityki państwa izraelskiego, a inni sugerują, że utwór” Żegnaj błękitne niebo”, jest prawie plagiatem refrenu „Ruby Tuesdey” Rolling-Stones, czyli ”Toczących się kamieni..” Szef Rolling-Stones jest wielbicielem Che Guevary, wielkiego marksistowskiego chuligana lat sześćdziesiątych, zastrzelonego przez wojsko boliwijskie, bo podburzał lud do krwawej rewolucji.. Na dotychczasowych reprezentacjach graficznych piosenki Stonsów widniały tylko krzyże..
Liga Przeciw Zniesławieniu skierowała sprawę na drogę sądową chcą wyegzekwować sprawiedliwość.. Prasa izraelska przypomina też „skandaliczną” wypowiedź Rogera Watersa, który krytykował w jednym z wywiadów w 2006 roku ośmiometrowy mur wzniesiony przez Izraelczyków na terytoriach Palestyńskich.(???). Nie wiem, nie rozumiem - dlaczego nie można krytykować muru w Palestynie, ale na przykład mur w Chinach można krytykować i Chińczycy się na to nie obrażają.. Jest ta wolność słowa - czy jej nie ma.. Okazuje się, że słowa są gorsze od zdarzeń.. Bo taki na przykład Ajschylos, nie umarł od słów a został zabity…. przez żółwia, którego jakiś ptak drapieżny z dużej wysokości upuścił mu na głowę, chcąc rozbić skorupę gada (!!!!). Tak też się zdarza - i bywa różnie.. Ale, żeby o tym nie mówić.. Ale Liga Przeciw Zniesławieniu zaprotestowała - co jej się zapisuje na plus - gdy w październiku tego roku izraelski rabin Józef Owadia, przewodniczący religijnej partii Szas, wchodzącej w skład rządzącej Izraelem koalicji oświadczył, że ”goje rodzą się po to, żeby nam służyć”. Zaprotestował Abraham Foxman z Ligi Przeciw Zniesławieniu oraz pan Dawid Harris z amerykańskiego Komitetu Żydowskiego ze Stanów Zjednoczonych.. I słuszna ich racja. Nareszcie ktoś zaprotestował.. Wola zmian jest podstawowym warunkiem podjęcia sanacji stosunków.. Wiele rzeczy się dzieje, jak to pomiędzy cywilizacjami na tym Bożym świecie.. Taki dajmy na to pastor Jones chciał spalić – w związku z kolejną rocznicą ataku muzułmanów na WTC- stos egzemplarzy Koranu, ale odstąpił od tego zamiaru.. Nie wiem na ile było to sterowane przez służby specjalne, a na ile była to samodzielna decyzja pastora. W każdym razie do wojny pomiędzy cywilizacjami nie doszło.. A przy okazji przydałoby się wyjaśnić, jak to z tym WTC było; czy zaatakowali muzułmanie, czy była to robota służb specjalnych, jak twierdził były prezydent Włoch - Cossiga. Wielka mistyfikacja. (????) Podobnie Thilo Sarrazin - minister finansów Landu Berlin z SPD, który napisał książkę pt.
”Samolikwidacja Niemiec. Jak narażamy nasz kraj na ryzyko”. Rzecz dotyczy wielkiej liczby Muzułmanów zamieszkujących Niemcy i siedzących na niemieckich zasiłkach wydobywczych. Ciekawe, że do tej pory oficjalne władze Niemiec o tym problemie nie mówiły, bo poprawność polityczna kneblowała im usta.. Ale powiedział i napisał o tym pan Thilo Sarrazin i zaraz potem pani kanclerz powiedziała, że z tym problem trzeba będzie coś zrobić.. No właśnie co? I czy nie było to wcześniej przygotowane? Niemcy są narodem zdyscyplinowanym i poważnym i jak tylko nastąpi sygnał od góry to zacznie się coś dziać w tej sprawie.. Zapewniam państwa. Gdy u nas tymczasem , Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi śledztwo ws. poważnych nieprawidłowości przy wydawaniu przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego świadectw bezpieczeństwa przemysłowego. przemysłowego ustaleń dziennika „Rzeczpospolita” wynika, że niektórzy oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego, nie mylić ze Służbą Wywiadu Wojskowego- za łapówki wydawali świadectwa firmom, które nie spełniały ustawowych warunków. Posiadanie Świadectwa Bezpieczeństwa Przemysłowego umożliwia m.in. ubieganie się o kontrakty w instytucjach podległych Ministerstwu Obrony Narodowej i w wojsku. No tak.. „Zlikwidowano” Wojskowe Służby Informacyjne, jako jądro PRL-u - powołano SKW i SWW.. Teraz oficerowie SKW za łapówki wydają świadectwa.. Jeden z tabloidów zamieścił cały długaśny spis łapówek jakie daje się przy załatwianiu różnych rzeczy w socjalistycznej Polsce i bardzo zbiurokratyzowanej.. Przeglądałem ten spis, ale wysokości łapówki za wydawanie Świadectw Bezpieczeństwa Przemysłowego - nie znalazłem.. Czyżby niedopatrzenie? W każdym razie, ja nie wierzę w likwidację WSI. W końcu agenci musieli się gdzieś podziać. Wierzę natomiast w podział agentów pomiędzy „ bandę czworga”- jak o PO, PiS , SLD i PSL- mówi pan Janusz Korwin-Mikke.. Więc zabetonowana scena polityczna pozostaje nadal.. Jeszcze uchwalili sobie masę pieniędzy z budżetu, żeby nikt więcej i nigdy nie popsuł im podzielonej pomiędzy siebie władzy.. A godzina – dla nich- trwa za krótko.. Przydałaby się dłuższa.. Więcej by nas obrabowali.. WJR
Kronika Wyprzedaży Polski - Bogaci i wykluczona biedota Zmarł Jan Paweł II, na początku kwietnia 2005 r. życie w Polsce jakby stanęło. Pontyfikat trwał 27 lat. Było naturalne, że On jest, wydawało się, że tak będzie zawsze, chociaż nie odszedł nagle. W ostatnich latach życia papież z Polski zmieniony cierpieniem, wydawał się kimś nie tylko z tego świata. Do końca jednak nakazywał wiernym szanować ludzi, ganił za obojętność i wyrażał sprzeciw wobec rosnących społecznych nierówności. Nie tylko w Ojczyźnie Karola Wojtyły, który znalazł się na Tronie Piotrowym i powiedział kiedyś: “trzeba wysoko zajść, żeby coś zrobić” wiele się zmieniło. W sporej części świata można było w końcu swobodniej oddychać, niestety, nierówność i niesprawiedliwość w wolnej Polsce przybrały na sile. Pojawili się nieliczni ludzie nieprzyzwoicie bogaci, a obok nich rozlewała się po kraju wielka bieda. Płaczące po Janie Pawle II tłumy na pewno życzyłyby sobie, żeby papież nie tylko żył, ale znów miał swoje 58 lat, tyle, co wtedy, gdy z komina nad Kaplicą Sykstyńską uniósł się biały dym. Może wówczas w Polsce byłaby jakaś szansa na lepszy los dla milionów Jego rodaków? Marcowy apel premiera Marka Belki, żeby opozycja zamilkła i “do roboty”, przebrzmiał jak echo i nie był w stanie nikogo obrazić. Prywatyzacja, niezbędna po przewróceniu się poprzedniego ustroju, wiązała z polaryzacją majątkowo–dochodową. Ale nie ci stawali się bogaci, którzy ciężko pracowali albo mieli nieprzeciętne zdolności i umiejętności, ale krętacze i cwaniacy, z reguły dobrze zakorzenieni w poprzednim ustroju. Miliony Polaków wyzutych zostało z możliwości pracy, wykluczono ich z bycia jakimikolwiek beneficjentami transformacji, a przecież wszyscy witali III RP z taką nadzieją! Departament Analiz Ekonomicznych i Prognoz resortu gospodarki i pracy przygotował raport o ubóstwie dzieci – szczególnie drogich papieskiemu sercu. W większości państw Unii Europejskiej ubóstwo dzieci i osiągało większe rozmiary niż ubóstwo wśród ludzi w wieku produkcyjnym czy w wieku emerytalnym. W Polsce skala ubóstwa dzieci w 2005 r. osiągnęła 29 proc. i była najwyższa w Unii. Powód: bezrobocie i zbyt niskie zarobki rodziców. Każdy w Polsce wiedział, że zakłady wytypowane do prywatyzacji przede wszystkim zaczynały od tzw. restrukturyzacji zatrudnienia, czyli masowych zwolnień. Najczęściej “restrukturyzacja zatrudnienia” była niezbędna, ale nikt się nie zastanawiał, co będą robić ludzie, którzy stracą pracę, z czego mają żyć. Centrum Badania Opinii Społecznej podało najnowsze wyniki przeprowadzonego przez CBOS sondażu: Prawo i Sprawiedliwość 24 proc., Platforma Obywatelska 20 proc., Samoobrona – 14 proc. Przeciwko prywatyzacji narastał opór, który skuteczny okazał się w górnictwie. Górnicy, żądając wyższych płac i powstrzymania planów prywatyzacji kopalń, grozili, że jeśli rząd im się przeciwstawi “pójdą na Warszawę”. - Sytuacja w górnictwie węgla kamiennego jest zła, nawet bardzo zła - informowali wysocy przedstawiciele administracji państwowej, od 1990 r. do górnictwa państwowa kasa dołożyła ok. 65 mld zł. Wydobycie węgla miało wynieść w 2005 r. – niespełna 95,5 tys. ton., dla porównania w 1994 wynosiło ponad 134 tys. ton. Unia nakazała Polsce “schodzenie” z wydobycia tego surowca. Jednak ostatnio za jedną tonę wyeksportowanego węgla można było wziąć 153 zł, przy kosztach produkcji tej tony w wysokości 154 zł. Trzeba będzie albo likwidować kopalnie, albo je sprzedać – mówili urzędnicy do dziennikarzy, ale spotykając się z górnikami, słowa więzły im ze strachu w gardle. Na 20 kopalń należących do Kompanii Węglowej, cztery miały ponieść straty, ponieważ ceny węgla energetycznego, który kupują odbiorcy indywidualni i elektrownie, na rynkach światowych zaczęły spadać. Kopalnia Silesia w Czechowicach połączona z kopalnią Brzeszcze zaplanowała 33 mln zł rocznej straty, kopalnia Pokój w Rudzie Śląskiej – 13,9 mln, sąsiadująca z nią Halemba – 11,4 mln, gliwicka Sośnica – 10,4 mln. W referendum, które objęło 68 tys. górników, którzy mieli odpowiedzieć, czy są za prywatyzacją, czy przeciw, chociaż odpowiedź była znana (chodziło o skalę ewentualnego buntu) 97,45 proc. z nich odpowiedziało, że prywatyzacji nie chcą.. - W Polsce trudno podać przykład uczciwej, dobrej prywatyzacji – wyjaśniał Dominik Kolorz, szef górniczej “Solidarności”. Słowo “prywatyzacja” padało rzadko, urzędnicy posługiwali się omówieniami, w rodzaju: “przecież i tak nikt tego nie kupi”. Tym nie mniej, w kopalniach przeprowadzano “restrukturyzację zatrudnienia”, górnicy dostawali odprawy. Wielkie zakłady, silne i liczne związki zawodowe były dla rządów w potransformacyjnej Polsce istną zakałą. Dlatego m.in. od początku zmian ustrojowych lansowano hasło, że w przemyśle małe jest piękne, rozbijając struktury, które przekształcone mogły stać się holdingami i konkurować z koncernami zachodnimi, chociaż nie byłoby to zadanie łatwe. Po co sobie zadawać trud, jeśli światowa finansjera naciska na rozbicie zjednoczeń pod hasłami likwidacji monopolów? Bez trudności za to można było dawne zjednoczenia poszatkować i sprzedawać poszczególne zakłady doprowadzone do ruiny przez polską konkurencję i brak kapitału, za marne pieniądze. W prasie ukazały się artykuły o zarobkach prezesów i kadry kierowniczej w spółkach z udziałem skarbu państwa. Okazało się, że z roku na rok zarabiają oni coraz większe góry pieniędzy. Ponieważ spółki giełdowe muszą ujawniać wysokość zarobków poszczególnych członków zarządów i rad nadzorczych, m.in. “Rzeczpospolita” podała, że np. w giełdowym Polskim Koncernie Naftowym Orlen, w którym największym akcjonariuszem był skarb państwa, prezes Zbigniew Wróbel, którego rada nadzorcza odwołała ze stanowiska w lecie 2004 r., zarobił brutto w latach 2003 i 2004 wraz z odprawami i premiami 13 mln zł. Jacek Walczykowski, który był prezesem zaledwie przez 17 dni za dwa tygodnie i trzy dni przebywania na stanowisku miał odebrać kilkanaście milionów złotych, z czego 6 mln zł, jako odprawę. W tym czasie 2 tys. ludzi na Żeraniu w Warszawie drżało z niepewności, co z nimi będzie? Fabryka Samochodów Osobowych sprzedana w 1995 r. czebolowi (koncernowi) południowokoreańskiemu Daewoo chwiała się w posadach, ponieważ czebol w 2001r. – upadł. Straty, jakie z tego tytułu poniósł zakład na Żeraniu, wyliczono na co najmniej 2,5 mln zł. Z taśm produkcyjnych FSO przez tydzień nie zjechało żadne auto, z braku pieniędzy na podzespoły, trwała przymusowa przerwa produkcyjna. Ludzie bali się o swoje miejsca pracy. Z ulgą załoga przyjęła, że rząd sprzedał 20 proc. pakiet akcji fabryki należący do skarbu państwa Ukraińcom z koncernu Awto ZAZ. Od kilku lat 90 proc. produkowanych na Żeraniu samochodów trafiało na Ukrainę. Fabryka dostała w marcu 2005 r. – 52 mln zł publicznego wsparcia, z czego połowę mogła przeznaczyć na uregulowanie zobowiązań, w tym wypłacenie ludziom pensji. Wiesława Mazur