antologia poezji sowizdrzalskiej

'ANTOLOGIA POEZJI SOWIZDRZALSKIEJ'

WYPRAWA PLEBAŃSKA

[Rozmawiają:]

PLEBAN

ALBERTUS

WENDETARZ

ROSTRUCHARZ

PLEBAN

Owa sie nie wysiedział i nasz stan spokojny:

Miasto ksiąg - ile baczę - musim patrzyć wojny.

Już teraz wnoszą na nas obyczaje nowe,

Chcą nas mieć do potrzeby żołnierskiej gotowe.

Co wiedzieć, jak w to trafić? Jam sie w tym nie schował

Anim sie żołnierzowi, jak żyw, przypatrował.

Ba, wiele nas, cochmy ich przedtem nie widali,

Aż dopiero, gdy nasze snopki wytrząsali,

Tak że drugi nie został i przy skórze chleba;

Nie baczą jednak, skąd mieć, ale że mieć trzeba.

Jużem wszytko wyprzedał, nie masz nic w stodole,

Chcąc też wysłać z swej sztuki ziemie na Podole.

Gdyż starszy zezwolili, muszę też wyprawić,

Choćby i rewerendę odświętnią zastawić,

Bo mniemam, iż to siła będzie kosztowało;

Nie wiem, by <z>-tych trzydzieści złotych co zostało.

Konia kupi niezłego za złotych czternaście,

Na inne, mniejsze rzeczy wyńdzie z jedenaście,

A pięć złotych na strawę pachołkowi dosyć,

Niech nie wszytko kupuje, może co uprosić.

Da mu sie też legumin, to tego, owego,

Ostatek niech gnaruje wedle zdania swego.

Ale nie trzebać młodym dodawać potuchy,

Rzadki dobry, co skusi tej żołnierskiej juchy.

W czym mi sie trzeba dobrze z rozumem zrachować,

Bobym nie chciał dworaka k tej służbie przyjmować,

Ni hajduka; wszytko to zmędrzało przy dworze,

Cnoty o kość, mogliby z sobą chodzić w sworze.

Toć by mię wyciągali ledwie nie ze skóry,

Póki by jeno czuli w wacku pieniądz który.

Jako jeden pewniczek, gdym chciał rady jego,

Aby mi drogę podał do kosztu mniejszego,

On, by na złość, kazał mi wszytkie kramy skupić,

Myślił, głową wstrząsając: nNie grzech popa złupić!".

Potym by z koniem pierzchnął, góńże wiatr po lesie:

To w zysku, co człowiek koszt i szkodę odniesie.

Może być i taki łotr, co sie więc znajduje,

Świadom będąc, z łotrostwem drugim mie splóndruje.

Lecz mnie trzeba wynaleźć sobie znajomszego:

Wpadł mi na myśl Albertus, nie czuję lepszego.

Dobrze sie tu przy szkole rządził czas niemały,

Zejdzie sie na żołnierską, bo na nędzę trwały.

W lichym chodzi odzieniu, je proste potrawy,

Widzi mi sie, żeby był z niego rycerz prawy.

Ba i dosyć ma wzrostu i męstwa w swej mierze,

Sam gdy w święto w dzwon wielki dzwoni na pacierze.

Alberte, chodź sam jedno! Mam pachołka stawić

Na Podole, otóż bym ciebie chciał wyprawić,

Miałby potrzeby wszytkie, jeśliże zezwolisz;

Mówże, jeśli żołnierzem, czy żakiem być wolisz?

ALB[ERTUS]

Ba, wierę, nie żartujcie! Powiem ci wam zgoła,

Iżeć mi sie już barzo naprzykrzyła szkoła,

Rad bym jeszcze spróbował bytu żołnierskiego.

Zezwalam, tylko dajcie z potrzebę wszytkiego.

PLE[BAN]

Nie kosztowalieś kiedy żołnierskiego chleba?

Lepszy ten, co mu przywykł, i takiego trzeba.

ALB[ERTUS] Jużem ja nie z jednego jadł mącznego woru,

Aleć wszytko chleb a chleb, kęs grubszy u dworu.

PLE[BAN]

Nie o to rzecz; ja pytam, sługował li-ś komu?

Czy sie po kantoryjach tłuczesz, skoro z domu?

ALB[ERTUS]

Także mi tedy mówcie! Teżem ci sługował!

Gdy sie pod Byczynę lud z Krakowa gotował,

Namówił mię był Węgrzyn, żem śpiewał nieżadnie,

Tusząc mi sie dobrze mieć, a to mówił zdradnie.

Po chwili alić mnie ón każe konie cudzić,

Zaśpię li, to karbaszem przychodzi mię budzić.

Nuż ja nazad currite. Takciem sie odprawił,

Jeszczem tam, kancyjonał porządny zostawił.

Mieszkałem też z młodych lat u Wszech Świętych w szkole,

Było to miejsce za nas ni wasze Podole.

Żadna w ten czas potrzeba przeze mnie nie była,

Przedsię zawsze ma głowa cało uchodziła.

Cóż sie wam zdam?

P[LEBAN]

Widzę, żeś młodzieniec bywały.

Maszie już na tę wojnę jechać umysł cały?

AL[BERTUS]

Jeśliże jak z Węgrzynem, tedy wolę niechać.

PLE[BAN]

O, zła niemoc! Sam ty to, jak panię, masz jechać.

AL[BERTUS]

To dobrze! A rychłoż mię chcecie wyprawować?

PLE[BAN]

Dojedźwa do Krakowa, boć musi stargować

Wprzód konia ćwiczonego; rzeczy drobne potem

Sprawim u rzemieslników już z mniejszym kłopotem.

AL[BERTUS]

Widałem na wendecie czystych rzeczy siła,

Gdybychwa, ksze plebanie, i teraz spatrzyła!

Taniej tam wszytko kupi.

PL[EBAN]

Ba, tak jest zaiste,

Kupiłem tam był tanie okulary czyste.

Aza sie i na inej kupiej nam poszczęści,

Boć wierę pustki w mieszku po niemałej części.

Kiedy by w me, ja bym cie wyprawą nie bawił,

Jako Dawida z procą, tak bym cie wyprawił.

A to on nie szedł zbrojno ani z harkabuzy,

Przedsię poległ od niego ón Golijat duży.

Na się drugi bróń nosi: zbroja nie pomoże,

Jeszcze rychlej ciężarem swym zaszkodzić może.

I tą wyprawą naszą, wątpię, by wskórali:

Szkoda tym styru zwierzać, którzy nie pływali.

Sam Bóg Gedeonowi kazał z wojska swego

Wyłączyć lud nikczemny, serca zajęczego.

Miły Boże, dziś sie zaś wszytko opak dzieje,

Z świetckich ludzi stali sie mowni kaznodzieje,

Plebanije posiedli, zawarli kościoły,

W dworach pozakładali kaznodziejskie szkoły.

A nam, choć-śmy, jak żywo, tym sie nie ćwiczeli,

Dobrze, iże wżdy wodzić rót nie poruczeli.

Barzo ja wiem, co tobie na wojnę potrzeba,

Rychłej bym ci powiedział, co około nieba.

Te by to szturmowniki, co kościoły psują,

Wypchnąć na harc, niechaj tam męstwa dokazują.

Lecz patrz: anim obaczył, gdychmy przejechali.

AL[BERTUS]

Bowiemeście sie byli barzo zagadali.

PL[EBAN]

Wstąpmyż tu na wendetę, za najdziem jakiego

Konia, żeby nie drogo, choć pochodzonego.

Alberte! Upatruj ty, są li konie kędy?

AL[BERTUS]

Ba, nie mogęć upatrzyć. Już poglądam wszędy,

A też nie pomnię, by tu konie przedawano,

Chybaby je w piwnicach, dla zimna, chowano.

PL[EBAN]

Lepiej wiedzieć niż mniemać! Spytaj piwnicznego,

Jeśli nie ma na dole konia przedajnego.

AL[BERTUS]

Powieda, że sie oni w tym nie obierają:

Jak żywo, na Kleparzu konie przedawają.

PL[EBAN]

Tak ci jest, bodajbym zdrów! A cóż czynić chcewa?

Sprawmy tu, co możemy, potym tam dojdziewa.

Zacz te stare ostrogi słowem przedajecie?

WEN[DETARZ]

Słowem, czternaście kwar[t]nik, jeśli wasnóść chcecie.

PLE[BAN]

Dałbym wam pięć szelągów, dość za nie prawdziwie.

WEN[DETARZ]

Liczcież już dla początku, daj Boże, szczęśliwie.

PLE[BAN]

Gdyby sie tak, Alberte, każda rzecz kupiła,

Nie tak bychwa gwałtownie wacek wyikrzyła.

ALB[ERTUS]

Nie miał sie też z czym drożyć, bodźca połamane.

PL[EBAN]

Tym lepsze, nie trzeba sie bać w boku o ranę.

Bracie! Drogie to siodło?

WEN[DETARZ]

Dam je wam za złoty.

Stoi-d za to, bo wierę, nie lada roboty.

PLE[BAN]

Weźmiesz dwadzieścia groszy, jak to za zwiotczałe?

Widzisz to sam na oko, że nie wszędzie całe.

WEN[DETARZ]

Nie dam go od półgrzywnia pieniążka jednego.

O zakład, nie najdziecie nigdziej tak taniego.

PLE[BAN]

Ale powiedz wprzód, jak to siodło przezywają.

WEN[DETARZ]

Nie wiem sam, bowiem takich dziś sie nie trzymają.

Przedtym to w takich wszytko na wojnę jeżdżano,

Dlatego je blaćharni zewsząd okowano.

PLE[BAN]

Tym ci przodkowie naszy bitwy wygniwali,

Bo nie strojnie, ale sic męśkie wyprawiali.

Dobry mężu, a to już, jakoś chciał, masz za nie.

Alberte, spatrz, czy wszytko przy nim nawiązanie.

WEN[DETARZ]

Musicie znowu kupić potrzeby do niego.

PLE[BAN]

Poradźcież mi, gdzie by tu mógł dostać wszytkiego.

WEN[DETARZ]

I u mnie to najdziecie, acz nie wedle stroju,

Wszakoż mógłbym porządnie trzech ubrać do boju.

PLE[BAN]

Odłóżcież, co, mniemacie, potrzeba jednemu,

Bez czego też może być, dajcie pokój temu.

WEN[DETARZ]

Oto macic strzemiona, wybierajcie sobie.

PLE[BAN]

Alberte, które się z tych podobają tobie?

Mnie sie zda, że i tańsze, i leksze drewniane,

I cudniejsze; były znać kiedyś malowane.

ALB[ERTUS]

Dajcież je sam do siodła, ale z puśliskami,

A poprąg jaki mocny wybierzcie tam sami.

WEN[DETARZ]

Popiersienia i pochew nie potrzebujecie?

PLE[BAN]

Co mu po samych pochwach? Cóż, czy szalejecie?

Z mieczem sie razem kupią.

WEN[DETARZ]

Nie mówię o poszwy,

Ale o rzemień zadni, co go zową pochwy.

PLE[BAN]

Anini ci słychał o tym. Może być bez tego?

WEN[DETARZ]

Możeć!

PLE[BAN]

Więc ukazujcie co potrzebniejszego.

Alberte! Obieraj ty broń po swoim plecu,

Ja bym radził postarać sie o starym mieczu,

Co by go to mógł ująć czyście w garści obie;

Świętaż to, gdy dwie ręce pomagają sobie.

ALB[ERTUS]

Toć ja teraz będę miał napilniej na oku.

WEN[DETARZ]

Księże miły, trzeba też do kopijej toku.

PLE[BAN]

A to co zacz?

WEN[DETARZ]

Kopiją w tym jezdni stawiają.

PLE[BAN]

Mam ja tam taką właśnie kuszkę, co wieszają

Kosiarze dla osełki u pasa, we żniwa,

Sama to z Albertusem doma przyprawiwa.

WEN[DETARZ]

Czegóż jeszcze? Muńsztuka nie trzeba wam będzie?

PLE[BAN]

Już on tak w swej uzdeczce czyście na koń wsiędzie.

Niedawnom ci ją kupił, wszytkać jeszcze cała,

Chyba sie tylko sama wodza potargała.

Aleciem był przyprawił, pomnię, drutak mocny,

Barziej mu będzie w drodze niż rzemień pomocny.

Ostrogim też już sprawił. Zbroję ukazujcie,

Co by wczas nań; takiej mu, proszę, przypatrujcie.

ALB[ERTUS]

Żadną miarą takiego ciężaru nie zniosę,

Wymyślcie co lekszego, dla Boga was proszę!

Tak mię zjęła, że sobą ledwie ruszyć mogę,

Nie rzkąc, bym sie miał puścić w niej na dalszą drogę.

PLE[BAN]

Przynarnniej przednią blachę nosić przedsię musisz;

Cóżeś za chłop, wżdy sie też już o tę pokusisz.

ALB[ERTUS]

O szyderstwo to idzie, bo jakby ujźrzano,

Gdzie bym szedł, wszędzie by mię palcem skazowano.

PLE[BAN]

Okryć sie; któż ci będzie podnosił giermaka?

A choćby też, to rzeką: „Znać mądrego żaka!"

Przyłbicę leguchną masz, nie obciąży-ć głowy.

Słysz! Obrałżeś jaki miecz, coby to nie nowy?

ALB[ERTUS]

Prawie iże nie nowy, patrzcie, jak rdzewiały,

Znać, że dobry i w wielkich potrzebach bywały.

Szczerbin w nim co niemiara, tym ja mieczem samym

Wsławię sie być rycerzem w wojszcze zawołanym.

Obrałem też z żołędziem kijec granowity,

Kulę w rękę, harkabuz z prochownicą ryty.

PLE[BAN]

Nie obracaj go ku mnie, bo to rzecz zdradliwa,

Niechaj mi w plebanijej, proszę cie, nie bywa.

W szkole go miej, weźmiesz zaś, gdy pojedziesz w drogę,

Bo ja na tak straszną rzecz i patrzyć nie mogę.

ALB[ERTUS]

Dmuchałem ci wprzód w rurę, ale nie nabita.

PLE[BAN]

Co ty wiesz, może tam być jaka kula skryta.

Nie stanie-ć sie nic wprawdzie, gdy Bóg nie dopuści,

Lecz kiedy też on raczy, olstro samo spuści.

Maszie już wszytko w kupie, czyś przepomniał czego?

ALB[ERTUS]

Jeszcze podobno drzewca trzeba żołnierskiego.

WEN[DETARZ]

Jest sam, ale niedługie i bez grota k temu.

PLE[BAN]

Dobreć, dobre, nie trzebać tych wymysłów jemu.

ALB[ERTUS]

Zeszłyby mi sie jeszcze te skorzenki stare,

I ubiory-ć z płótna mam, kupcie mi te szare,

Bo w płóciennych na koniu barzo teskno siedzieć;

Wstyd mię było aż dotąd tego wam powiedzieć.

PLE[BAN]

Mam ci sie ja czym inszym, nie fraszkami, bawić,

Czyście, rządnie to sobie możesz wszytko sprawić,

Oto masz trzy wierdunki, jeślić co zostanie,

Wrócisz mi. Targujże sie, chcesz li kupić tanie,

A odprawuj sie rychło. Wiesz, co czynić mawa

Na Kleparzu jeszcze tam dla konia zmieszkawa:

Proszę, nie znacie kogo, co bym bez przysady

Konia u niego kupił? Bo dziś pełno zdrady!

WEN[DETARZ]

Znam tam kilku, znam Truchlę i Modzelowskiego,

Lecz bym do tych nie raił nikogo dobrego,

Zwłaszcza was, coście sie tym nigdy nie bawili -

Prędko by wam na nice wacek wywrócili.

Z wieśniaczkiem wy nałóżcie, ten was nie uszkodzi,

Chcąc co rychlej rozprzedać, na równy zysk godzi.

PLE[BAN]

Dziękujęć za poradę, mam to w dobrej pieczy,

Ale już też powiedzcie szacunek swych rzeczy.

WEN[DETARZ]

Króm siodła dajcie wasność złotych ze dwanaście,

A chcecie słowo słyszeć, jeno jedenaście.

PLE[BAN]

Przebóg! Czemu tak drogo? Ośm złotych weimicie?

WEN[DETARZ]

Nie dam ich od dziesiąci, prózno i myślicie.

PLE[BAN]

Już półdziewięta macie, prawdziwie że dosyć!

Za ostatek też będę Pana Boga prosić.

WEN[DETARZ]

Przyłóżcie z pół złotego, tanie-ć sie puściły,

Nowe by sie trzydzieścią złotych nie sprawiły.

A tak sic w tych najeździ.

PLE[BAN]

Prózno i gadacie,

Co wżdy nowe, to nowe, za wiotche dość macie.

WEN[DETARZ]

Wierę bym za to nie dał, by komu inszemu,

Ostatek wam daruję, jak to duchownemu.

PLE[BAN]

Proszę, każcie to odnieść do wozu mojego;

Za sie zatyra doczekam Alberta swojego.

WEN[DETARZ]

Zaraz chłopiec odniesie, jeszcze wam daruję

Parę podków do tego.

PLE[BAN]

A ja wam dziękuję.

Alberte! Cóż mi powiesz? Jużżeś wszytko sprawił?

Nierad bym się tli darmo i godziny bawił.

ALB[ERTUS]

Owszem, idźmy na Kleparz dLa koni co pręcej,

A wszak tu już podobno nie kupim nic więcej.

Jam swe rzeczy odprawił, co było potrzeba,

Tyłkom jeszcze zapómniał suszonego chleba,

Ale mam i gotowe smażone kiełbasy,

Może sie trafić jechać przez nieludne lasy -

Najdę wszytko w torbeczce, ni w twojej gospodzie;

Mam też dobry żołądek, co trawi i w wodzie.

PLE[BAN]

Przystąpmyż już do koni, spytajmy którego!

Upatruj, jeślić sie co spodoba dobrego!

ALB[ERTUS]

Widzę ondzie rosłego i nieżadnej sierci,

Zda sie coś chodziwego, bo ogonem wierci.

PLE[BAN]

O Alberte! Alberte! Tożeś barzo głupi,

Chyba furman sól wozić taką szkapę kupi.

Zawrócił ci by sie łeb, a jakby spadł z niego,

Pewnie by szyję złomił z szkapy tak wielkiego.

Siedziałby na nim właśnie jak wrób! na stodole,

Nie trzebać by po guzy jeździć na Podole.

Nie mógłby niebezpieczniej siedzieć i w potrzebie,

Wszyscy by, jak w jaki cel, strzelali do ciebie.

Miarę trzymaj we wszytkim, i kóń miernie rosły

Lepszy niż barzo drobny i nazbyt wyniosły.

ALB[ERTUS]

Nie barzoć to wysoki, roślejszeć bywają,

A pospolicie takie pod żołnierze dają.

PLE[BAN]

Ach! co mówisz! Sam ci to rozum pokazuje,

Że sie szkapa, nim rubszy, prędzej sfatyguje.

Żołnierz zasię obiera wałacha smagłego,

By mógł i prędko natrzeć, i zbyć razu złego.

Choć go zbędzie z trafunku, nie tak zdrowiu płaci,

Ale taka drabina z śmiercią wnet pobraci.

Spytam tego, drogo li chce dać pomniejszego:

Bracie, co chcesz za tego konia czarnawego?

ROS[TRUCHARZ]

Ten wrony, ksze praracie? A co byście dali?

Zabyście ze trzydzieści złotych obiecali?

PLE[BANI

Sanete Deus!

ROS[TRUCHARZ]

Czemuż sie, ksze miły, żegnacie?

Cena-ć w mieszek nie idzie! A cóż wżdy podacie?

PLE[BAN]

Jakoś sic barzo twoich słów mój mieszek boi.

Dam ci dwanaście złotych, więcej też nie stoi.

ROS[TRUCHARZ]

A niechaj go psi zjedzą!

PLE[BAN]

Nie wiem, o co łajesz.

ROS[TRUCHARZ]

Bo mi i połowice, księże, nie podajesz.

Musiałbym ci go ukraść! Gdzieście to widali?

Jeszczeście koni nigdy znać nie kupowali!

PLE[BAN]

Powiedzże, co słuszna rzecz!

ROS[TRUCHARZ]

A co sie to żmiecie?

Już za ośm a dwadzieścia złotych, jeśli chcecie!

PLE[BAN]

Zgołać powiem, że ja tak nie kupię drogiego,

Tani około czternaściu, mnie trzeba takiego.

ROS[TRUCHARZ]

To sie już nie stargujern! Ba, kóń ci to miody,

Stałby za sto talerów, by lepszej urody.

PLE[BAN]

Wiele ma lat?

ROSITRUCHARZ]

A to już teraz piąte pasie,

Co ma być koń,. niech jedno weźmie ciało na sie.

PLE[BAN]

Mnie nic po takim młodym, ja chcę statecznego,

Co by miał z piętnaście lat, nie dbam o płochego.

Uczże sie z nim dopiero, kiedy jechać w drogę.

Ukaż mi letniejszego, co ma wprawną nogę!

ROS[TRUCHARZ]

Lepszyć młody jak żywo, staryć za psa stoi.

Wprawdzieć też zaś młodemu praca nie przystoi;

Milszy jednak każdemu dla żartkiej ochoty,

Ale stary nierówno trwalszy do roboty.

PLE[BAN]

Więc mnie takiego trzeba. Wszakem ci powiedział,

Że kóń letni nalepszy. Jeszczem ja to wiedział

W szkole, gdy Bucefała Aleksandrowego

Wychwalano nad insze dla dzielności jego,

Której za laty doszedł. Bo nie w piątym roku

Przypiął mu Aleksander ostrogę do boku,

Ale tychże lat był koń, których jego jeźdźca -

Nie dziw, że też przebywał na nim trudne miejsca.

Fraszkać młodzik! Toć to koń, który doświadczony

I jest w leciech dojźrzałych dobrze stanowiony.

Maszie tu gdzie takiego?

ROS[TRUCHARZ]

Jest ci tam niemłody

W tej gospodzie, ba i miał kiedyś dość urody.

Bywał w bitwach pod Gdańskiem, w Moskwi, na Podolu,

Tatarom go odbito było w Dzikim Polu.

Już go też wyzwolono z wojennych trudności,

Aby sobie wytchnąwszy znowu nabrał kości.

Wnetże go obaczycie. Rzadko więc pytają

Takich, nawięcej młodych teraz sie chwytają,

Dlategom go nie wywiódł.

PLE[BAN]

Chytryżeś, nieboże!

A kto takie chytrości wasze przejąć może!

Jakoć wywiódł młodziki i podlejsze konie,

Aby ich zbył, a starsze ma kędyś na stronie.

ROS[TRUCHARZ]

Awóż ten kóń, tatusiu!

PLE[BAN]

Ten sie prawie zejdzie,

Podoba mi sie barzo, bo statecznie idzie,

K temu, widzę, świadomy wojennej zabawy.

Będziesz na nim, Alberte, łatwie rycerz prawy.

Wieleż ma lat?

ROS[TRUCHARZ]

Nie młodyć i po zębiech ci znać,

Przeszloć mu trzynaście lat, mam li prawdę wyznać.

Patrzcie sobie na zębiech.

PLE[BAN]

Już ja wierzę tobie,

Bo namniej nie przystoi fałsz twojej osobie.

Spatrzaj przedsię, Alberte, jeśliże tak stary.

Młodsze oczy masz, acz też ten człek godzien wiary.

ALB[ERTUS]

Słyszcie, pater, wszak tylko powiedział trzynaście,

A jam zębów naliczył na przodku czternaście.

Jest ich więcej, ale sie z przednich tylko znają,

Słychalem od tych, którzy kóńmi się parają.

PLE[BAN]

Milcz, Alberte, tym lepszy, starguję go pręcej,

By sie chłop obaczywszy nie chciał wnet zań więcej.

Cóż za tego?

ROS[TRUCHARZ]

Jak to wam, za złotych szesnaście.

PLE[BAN]

Co sie to mam targować, oto masz czternaście.

ROS[TRUCHARZ]

Dajcie z półszesnasta.

PLE[BAN]

Nie dam i kwartnika,

Wziąłbym wszak za tę sumę i jednochodnika.

ROS[TRUCHARZ]

Liczcież ale pieniądze! Wiem, że mi dawano

Wczora piętnaście, jeno iże na bórg chcianó.

PLE[BAN]

Liczże, a to masz naprzód złotych siedm czerwonych.

Siedm i dwadzieścia groszy przyłóż zasię do nich,

Będzie spełna czternaście.

ROS[TRUCHARZ]

Zliczę je po swemu;

Cztery grosze przyłożę z tych siedmi każdemu.

Ale tak ci, nie rzekłbyś też wasność inszego.

PLE[BAN]

Nie chcę ja nigdy, bracie, pragnąć niczyjego.

Alberte, pójmi konia! Bądźże łaskaw, bracie!

ROS[TRUCHARZ]

Bodajże waszność zdrów był, łaskawy praracie!

PLE[BAN]

Coć sie widzi, Alberte, dobrzechwa kupiła?

Przecięć szczęście, żechwa tak nań chytrze trafiła.

ALB[ERTUS]

Wołem śmierdzi, aż mię już ciągnąc ręce bolą,

Będę ja miał podobno z tym szkapą niewolą.

PLE[BAN]

Cóż to pleciesz, bo jeszcze sie nie znata z sobą,

Dlatego sie z bojaźni opiera za tobą.

A wszak są nań ostrogi, będzie li leniwy,

Nierówno przedsię taki lepszy niż pierzchliwy.

Tóżem sie sfatygował, zam mało dziś schodził?

Rad bym sie czym po pracy, Alberte, ochłodził.

ALB[ERTUS]

Bywał tu kiedyś marzec dobry u Krzaczkowej,

W tej ci, zda mi sie, mieszka kamienicy nowej.

Pójdziem tam, ksze plebanie, po pracy wytchniemy,

Ochłodziwszy sie dobrze, potym pojedziemy.

PLE[BAN]

To by sie ty chciał bawić, a słońce sie chyli,

Będzie półodwieczerze po maluchnej chwili.

A wszak jest piwo doma, szkoda sie tu bawić,

Chciałbym cię w imię Pańskie dziś w drógę wyprawić.

Darmo sie skrobiesz w głowę, pódż rychło do woza.

ALB[ERTUS]

Nieradać by szła na targ, ale musi, koza.

PLE[BAN]

Na wozie jedź, żle konia tak zrazu mordować,

Nachodzi-ć sie, nie blizu-ć ma z tobą wędrować.

Ale patrz, jak za wozem pochodzi statecznie,

Może sie na nim puścić na wojnę bezpiecznie.

ALB[ERTUS]

Jeszcze by źle, a wóz go pociąga za sobą!

PLE[BAN]

Inaczej, nie frasuj sie, nie pójdzie pod tobą.

Mnie-ć by sie to frasować, człeku ubogiemu,

Com tak wszytko wysypał, a potym ku czemu

Ja sie rzucę? Kto cnię w mej przygodzie założy?

Słusznie Ii to cierpiemy, niech będzie sąd Boży.

Czym ja wikaryjego mam, nędznik, wychować?

Czym kantora nowego będę kontentować?

I musi-ć dla tej wojny kościół stać pustkami,

A ja sam nieszpór będę odprawiał z wróblami.

Boże mójl Tyś jest świadom każdej myśli mojej,

Wiesz, żeni nie ja przyczyną ujmy chwały Twojej.

Wolą czynię swych starszych, a Ty moje rzeczy

Barzo ścisłe miej, proszę, z łaski swej na pieczy.

AL[BERTUS]

Jeszcze sobie tym płaczem żalu przydajecie.

Czas sie króci, czy mię dziś odprawiać nie chcecie?

PL[EBAN]

Jedź, ale przed spiżarnię. Tam na kóń włożemy

Strawne, które potrzebne w drogę rozumiemy.

A tóż masz w tym woreczku ćwierć grochu pięknego,

W drugim pięcioro chleba nie barzo grubego.

Rzepy wędzonej będziesz miał pół ćwierci dosyć,

Możesz ją tak, miasto fig, z sobą zawsze nosić.

Serów też pięć, jagieł ćwierć i krup tatarczanych,

A dla siebie te chowani, nie dam obwarzanych,

Wolęć dać na to miejsce mąki pytlowanej.

Weź i w garnek kapusty, radzęć, przewarzanej,

Możeć sie garnek przydać uwarzyć w nim kaszę,

Ba i kiedy przy źródle będzie stał za czaszę,

I w bitwie nim przestraszysz: tym Madyjanity

Bił fortelem Gedeon, tym też pogróm i ty

Nieprzyjaciele swoje. Miej i trąbkę k temu,

I pochodnią - wszak ujźrzysz, że pierzchać drugiemu.

Jeszczem lardum nie włożył, toć nalepsze w drogę,

Zydzieć sie na każdą rzecz, prawdziwie rzec mogę.

Jako z masłem, możesz z nim warzyć legumina

I z chlebem je możesz jeść, bo stara słonina.

Miecz, gdy ją wysmarujesz, wolniej w poszwy wchodzi,

Rdzę gubi, ba i poszwom by natnniej nie szkodzi.

Zbroja z przyłbicą będą jako smelcowane,

Siodło, buty i uzdy miększe smarowane.

Owa lardum rzemienie będzie odmiękczało,

A żelazo obroni, aby nie rdzewiało.

Drzewca, nim tam dojedziesz, w dródze złamać waruj.

Gdy niedaleko wojska, lardum je posmaruj:

Będzie sie lśnić jak pokost świeżo na nie dany -

Nie każde takie ujźrzysz, chocia między pany.

Nuż jeszcze: uchowaj zaś rany, Panie Boże,

Jeśli co prędko zleczyć, tedy lardum może.

Tym Węgrzy rany goją i sami to wiemy,

Bo rany końskie tłustym zaskwarzać każemy.

W każdej maści jest tłuste i tym każda stoi,

Ale cóż tobie po niej, gdy cię lardum zgoi.

Słuchaj, jeśliby cię też robaczki gabały,

Słoniną je pomazać, fortel na nie mały.

Dlategociem zgolemo jej ukroić kazał,

Szanuj jednak, abyś jej prędko nie wymazał.

Otóż i pieniądze masz, w chustkę uwinione,

Masz tam jako dwie grzywnie pełna odliczone.

Chowaj je od przygody, niełatw udawaj,

Nie w karczmiech dla noclegu, ale w szkołach stawaj,

Do swych sie miej, gdyby sie w niedzielę trafiło,

Idź z nimi recordatum, zać by co przybyło.

ALB[ERTUS]

Domyślęć sie ja tego, ale o to idzie,

Czym sie ja to wyżywię? Siłać na kóń wyńdzie.

Jeśli tam z rok zmieszkamy, na mię na samego

Wyńdzie więcej, nie rzkąc by na samowtórego.

PLE[BAN]

Alberte! Chcesz sie, widzę, buczno wyprawować!

Ba, frater, mógłby drugi chwilę tym studować.

Niejeden tam na tydzień tylko ma sześć groszy,

A wżdy kontent; ty w dródze chcesz zażyć rozkoszy?

ALB[ERTUS]

Abo też koń nie jada, że go nie wspomnicie?

Nie pojadęć, jeśli mi czego nie rzucicie!

PLE[BAN]

Znam ci to sam, że na rok niewieleć sie dało.

Skądże wziąć, kiedy nie masz! Wszytko sie wydało

W Krakowie. Nie wiem, mam li sam i z pół złotego?

Wszakże oto pięć groszy, nęć dla konia tego

Pół korca owsa z sieczką, siana wiązań k temu;

Nie cięży swe boroczno koniowi żadnemu.

I dobrzeć będzie siedzieć, wesprzesz sie na sienie,

Ba i ciszej od wiatru, właśnie jak przy ścienic.

ALB[ERTUS]

Niech tu przy was me rzeczy będą, ksze prałacie,

Za mi ich do przyjazdu mego dochowacie:

Dwoje ksiąg, Proverbia Salomonis w skórze,

Katon z polskim pisany, we pstrej kompaturze,

Kałamarz, a w nim =truta, dwie nowe linije,

Ale nabarziej proszę o responsoryje.

Miasto-m kaftana włożył parteski pod zbroję,

Nie tak sie złego razu, ba i wiatru boję.

Jeślibym sie nie wrócił, niech wszytko ma szkoła,

Chyba responsoryje dajcie do kościoła.

Ale nie skwapiajcie sie, podobnoć nie zginę,

Boć sie ja też na zły raz w bitwie nie nawinę.

Potym co oberwawszy pomknę ku domowi;

Nie trzebać o weniją mówić hetmanowi.

PLE[BAN]

Lepiej by-ć sie zabawić dotąd przy hetmanie,

Póki jedno legumin i pieniędzy stanie.

Jeślić czym nie nagrodzi twego garłowania,

Już będziesz miał przyczynę słuszną odjachania.

Lecz nim pojedziesz na tak niebezpieczną drogę,

Jak sie tam masz sprawować, poradzęć, co mogę:

Naprzód od Boga poczni każdą sprawę swoję,

Toć stanie za mocną tarcz i natęższą zbroję.

Nie czyń krzywdy nikomu, nie bierz nic swowolnie,

Raczej uproś, da-ć każdy rychłej dobrowolnie.

Kozerą sie nie paraj ani Żadnym zbytkiem,

Bo każdy łotr u Boga i u ludzi brzydkiem.

Z żołnierzmi nie towarzysz, a zwłaszcza z hajduki.

Zbyłby prędko legumin prze ich chytre sztuki.

W bitwie jako nadalej w zad uchodź od czoła,

Na harc nie jeźdź, a złego razu strzeż sie zgoła!

O nierówną sie nie kuś! Weźm tę radę zdrową,

Pómni na to, że muru nie przebijesz głową.

Jednak jeśliże padnie co na skrzydło twoje,

Nie przepuszczaj,. pokaż też innym męstwo swoje.

Wszak wiesz, czym sie wprzód potkać. Mnie by sie tak zdało:

Kulą porazić, ażby mu we łbie zagrzmiało.

W ten czas go możesz drzewem z konia strącić snadnie,

Dopieroż głowę utniesz mieczem, kiedy spadnie.

Harkabuz pro forma miej, kijec od przygody,

Folguj, jeśli kto z tobą będzie pragnął zgody.

A żebym cię, jak ma być, ze wszytkim wyprawił,

Abyś szczęśliwie jechał, będęć błogosławił.

Już teraz, cny rycerzu, wsiądź na koń w pokoju,

Niech sam Pan Bóg twe ręce sprawuje do boju.

AL[BERTUS]

Bogu was tu zostawiam, prałacie łaskawy,

Miejcie, proszę, w baczności do końca me sprawy.

PL[EBAN]

Strzemienia już nie widzę! Gdzieś ci sie podziało?

AL[BERTUS]

Jeszczeć, jadąc z Krakowa, w drodze sie urwało.

Przyprawiłem z łyczaka, cóż mu wadzi w drogę,

Tam na miejscu ustrugać inne sobie mogę.

I drzewceć musi skliić. A kto pomniał o niem!

W wrota jadąc trzasnęło, kiedym natarł koniem.

Ale zaprawięć ja to, jak mogę, napręcej.

Dobranoc, już zostańcie, nie trudząc sie więcej.

PL[EBAN]

Jeszcze cię raz przeżegnam. Jedź w dobrą godzinę,

A przynieś pożądaną pokoju nowinę.

KONIEC

DO CZYTELNIKA PASKUDNIKA

Mój miły kwiczelniku, chceszże, abyś wiedział,

Kłom jest i czym sie bawię, i gdziem przedtym siedział?

Nie jestem ci ja anioł ani prorok z nieba,

Wszak i o niebie powiem, jeśli komu trzeba.

Piekłam też dobrze świadom, które już zgorzało

Tak rok w zapustny wtorek, a to sie tak zstało:

Diabli sie na gorzałce haniebnie popili,

Tam, strzelając z półhaków, piekło zapalili.

Nieoszacowane tam poczynieli szkody,

Smołą to chcieli zalać, bo nie mieli wody.

Ale sie jeszcze barziej zajmowała smoła,

Prawa żydom zgorzały i luterska szkoła.

A puściwszy na stronę to zgorzałe piekło,

Znowuć powiem do tego, co sie wyżej rzekło.

Jam sie w czyściu urodził, chrzciłem sie w Jordanie,

Teraz nie barzo dawno, już po świętym Janie.

Uczyłem sie w Paryżu obiecadła w szkole

I książkim już pogubił, pojadły ich mole.

Iże brzydko, co sobie wspomnie obiecadło,

Siłam przy nim ucierpiał, bogdaj diabla zjadło.

Więc zaś kiedy przystała ona gramatyka,

Tać ze mnie uczyniła nie raz męczennika.

Co raz deklinowano, to kolo mnie wartes,

A każdą raz na ławkę: „dicas, quot sunt partesl”

Ach, niestetyż juże mnie, dlugoż lego będzie,

Toć mnie noszą jak wilka zimie po kolędzie.

Nuż, kiedy mnie poczęto zasię uczyć śpiewać,

To sie było kłopotu ustawnie spodziewać.

Więc troje oficyjum razem mi zadano,

„Zuzanna, veni in hortum, diligam te", tak je zwano.

Tegom sie wnet nauczył i nie barzo z płaczem,

Bo sie to zda nietrudno, położywszy na czym.

Nu ja potym do dworu na służbę uderzył,

Wszyscy mi odradzali, alem ja nie wierzył.

Ach, biedneż i tam były delicyje moje,

Jeśli przy szkole diabeł, a tam tyle troje.

Ledwie iżem co kiedy z talerzem ułapił,

Myślę i tam ci: „Ja tu po diabła sie kwapił?”

Odzie pani szła, to było rucho za nią nosić,

Odym nie chciał, to: „Złodzieju, a będą cię prosić,

Iż cię tu diabeł weźmie pospołu z ogonem!” —

Nu ja mik przez oborę na pole wygonem.

Tom sie tak poniewierał nie blizu po świecie,

Chodziłem lada kędy, tak zimie i lecie.

I tak mi sie trafiło dobrze jednym czasem

Do królewskiego dworu, tamżem był podczasem.

Kazano mi nalewać krowom we żłób wody,

Ta-m sie i sam napijał, zawsze były gody.

Potymech sie jął uczyć grawać na kornecie

'Po polu za świniami, jako dobrze wiecie.

Tom sztuki wyprawował, chodzący za stadem,

Tak w piątek, jak w niedziele, zawsze przed [o]biadem.

Nuż mi w bębny miedziane kołatać kazano,

To mnie części po grzbiecie, niż w bęben, pukano.

Kazano mi też nieraz zaśpiewać przed stołem,

To mię pięścią za szyję, ażem leciał kołem.

A często mi sie takie kweściki zrywały,

Jeszcze chłopięta gorsze, kiedy mię dostały.

Zgoła sie ja miał dobrze u króla Francuza,

Rzadko, gdym kijem nie wziął abo na łeb guza.

A że jako król Francuz wziął z Polski weniją,

Nu ja też znowu do wsi zaś na kantoryją.

Potymech sie myślistwem jął przy szkole bawić,

Ta-m myślił, gdzie komu złość i sztukę wyprawić.

NA STAREGO SOWIŹRZAŁA

Nie umiałbyś teraz nic, stary ancykryście,

Nie stałbyś i za figę, baczę ja to czyście.

Mógłbyś w on czas być nad mię trochę foremniejszy,

Ale teraz tych czasów byłbyś prawie mniejszy.

Ale tu u nas, w Polszczę, niegodzien byś strawy —

To nawiętsze misterstwo, iżeś był plugawy,

I toć by teraz nic szło, toć by też odjęto,

Prędko byś teraz wisiał, abo by cie ścięto.

Już teraz są daleko przedniejszy błaznowie,

A nie tylko chłopięta, ale i panowie.

Jestże ich wprawdzie siła, co błazny chowają,

Ale sie ledwie żywią, choć w piecach pałają.

Żeby sie miał przed panem błazen uplugawić,

Wziąłby kijem; nie wiem, by mógł za tydzień ożyć.

Takiego teraz trzeba, co by robił cuda,

Abo ludzi pomamił, by jaka obłuda.

A to dworstwo: kto komu sztucznie złość wyrządzi,

Ale, jako postrzegą, i do drzwi zabłądzi.

I miedzy rzemieślniki teraz trudno błaźnić,

Wnet za włosy wycudzą, szkoda ich i drażnić,

Abo mu pod ratuszem nocleg nagotują,

Aż ty sobie rozmyślisz, wieręć nie żartują.

Żartować przy biesiedzie, to tylko nie wadzi,

I to potrzeba patrzyć, jeśli temu radzi.

Ja teraz z swym frantostwem muszę sie w kąt schować,

Kiepstwo u mnie, nie chce sie czasem i błaznować.

Choć też komu co zrobisz i dłużysz uczciwie,

I tak trudno co wskórać, płacą niecnotliwie.

Ale jednak, iżebym daremnie nie siedział,

Czynię światu zabawkę, czego kto nie wiedział.

JANOWI KOCHANOWSKIEMU NA JEGO KOMPOZYCJE

Nasławniejszy poeto między poetami,

Ty nigdy nie umierasz, zawżdy jesteś z nami,

Bo zawsze, poglądając na twój wiersz wspaniały,

Musimy sie dziwować, że był rozum cały.

By nas kilka tysięcy stanęło z wierszami,

Żaden taki nie będzie, musim przyznać sami.

Choć jeszcze drudzy kradną ziarno z twej spiżarnie,

Przywłaszczając za swoje, a to czynią marnie.

Bo też ciężko drugiemu łamać sobie głowy,

Woli wiersz, choć kradziony, by jedno gotowy.

Biedneż nasze żebracze płaszczyki łatane,

Że się cudzym szczycimy, za swoje wydane.

Przetoć też naszej prącej marnie używają,

Przeczytawszy, potym w piec abo wystrzelają.

A Kochanowski przecię jako pan na stole, '

Czasem dwakroć oprawny, co pojadły mole.

De malc acquisitis non gaudebit heres!

Quaevis tractant carmina nostra mulieres

At posfrernam faciem, heu, opus miserum,

Vil[e] pensum, gradiens spreta<m> mulienim!

Jeśli to z naszą pracą czynią, a cóż z nami.

Byśmy jedno nie byli w prewecie i sami.


Wyszukiwarka