Biały jeleń (baśń łotewska)
Żyli sobie dwaj bracia. Zgodnie pospołu żyli, o nic się nie trapili. Na schwał wyrosły chłopaki, krzepkie niczym dębczaki.
Pyta ich ojciec:
-Powiedzcie mi w sekrecie, czym się trudnić chcecie?
Pokręcili synowie głowami, lecz potem zdradzili się sami.
-Niezgorzej mają drwale, ale myśliwi- wspaniale: kaczki, gęsi, łabędzie najmilej tropić nam będzie.
Cóż, jeśli tak, dla nauki dał im ojciec dwa łuki i dla każdego psa wybrał gończego. Wywiódł synów za próg i pożegnał jak mógł -dobrymi słowy.
Wędrowali bracia, wędrowali, aż zawędrowali do ciemnego lasu. I dalejże tropić wszędzie kaczki, gęsi, łabędzie, a i strzały z łuku wypuszczać. Pewnikiem akuratnie wyuczyliby się myśliwskiego rzemiosła, gdyby nie zabłądzili w gęstwinie. Próbują się wydostać i tak, i siak- wyjść nie ma jak. A tu chleb się kończy. Radzili, radzili i postanowili: najważniejsze- nie tracić ducha.
Patrzą - biegną dwie sarny. Bracia do łuków. A sarny proszą:
-Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie.
Niech i tak będzie. Idą dalej. Patrzą- biegną dwa wilki. Bracia do łuków. A wilki proszą:
-Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie. Cóż robić. Idą dalej. Patrzą- biegną dwa zające. Bracia do łuków. A zające proszą:
-Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie.
Tak miał oto i jeden, i drugi troje zwierząt na swoje usługi: sarnę, wilka, zająca- szaraka, nie licząc psiaka. Ot historia jaka. Powędrowali dalej. Szli, szli, aż napotkali rozstajne drogi. Kłócili się, spierali, żadnej nie wybrali. I postanowili bracia w pojedynkę szczęścia poszukać. Lecz nim rozbrat wzięli, dwa noże po kolei w korę dębową wbili i tak się umówili: każdy, od czasu do czasu, musi zaglądać do lasu, by spojrzeć na brata nóż. Po prostu musi i już. Nóż bez najmniejszej skazy ma wieść, że bratu się wiedzie, a rdzawy i szczerbaty to znak, że znalazł się w biedzie i trzeba z pomocą mu śpieszyć.
Jako było przeznaczone, poszedł każdy w swoja stronę.
Starszy z braci dzień cały wędrował- niczego nie zwojował. Drugi dzień wędrował- niczego nie zwojował. Trzeciego dnia patrzy: stoi zamek drewniany, sosnowe ma ściany, fronton szeroki, basztę pod obłoki. Przygląda się, słucha- ni żywego ducha, zachodzi do środka- w zamku dziewczyna samotna.
-Powiedz mi, moja piękna, gdzie się wszyscy podziali?- starszy z braci pyta.
-Poszli tropić białego jelenia o krętych rogach, lecz nie powrócili, w kamienie się przemienili. A był z nimi mój tatuś.
-Nie martw się, niebogo, poszli nie biorąc nikogo, a ja mam pomocników. Z nimi dopadnę jelenia i tatkę wyzwolę z kamienia.
Wiersz króciutko się plecie, bajka dłużej. Wyszedł starszy z braci na dwór, wytęża wzrok: biały, krętonogi jeleń bieży w skok. Ruszył śmiałek trop w trop za jeleniem wraz ze wszystkim swoim stworzeniem: sarną, wilkiem oraz szarakiem - co-sus-to-słupek-pod-krzakiem. Lecz cóż z tego: jeleń przepadł w oddali, tylko kurzu się nałykali.
Gdy kurz opadł, zdarzyło się tak: zobaczyli pod lasem pniak. Na pniaku staruszka siedziała i przy ognisku się grzała. Podszedł do niej starszy z braci i prosi:
-Zaproś nas, babciu, w gości, daj rozgrzać zziębnięte kości!
-Zgoda- staruszka rzecze-daj mi tylko, człowiecze, pogłaskać swoje zwierzęta. Nic im się nie stanie, a ja lubię głaskanie.
-A głaszcz sobie na zdrowie! - chłopak na to odpowie.
Nie musiała dotykać dwa razy- jak stały, przemieniły się w głazy zwierzęta co do jednego i starszy z braci do tego.
W tym samym czasie młodszy z braci cały las zdążył schodzić - z zachodu na wschód, w tył, w poprzek i w przód, aż w końcu postanowił zgodzić się na pasterza owiec w pewnym królestwie.
Niespodziewanie, nieoczekiwanie spadło na ów kraj okropne nieszczęście: wynurzył się z morskiej grzywy smok straszliwy i zażądał, by wydano mu trzy królewskie córki na pożarcie. A tak przy tym groził: wystarczy machnięcie ogonem, by toń się podniosła wzburzona i spadły wezbrane wody na wszystkie królewskie grody.
Zrozpaczony król oznajmił, wskazując na najmłodszą córkę: oto jest tego żona, który smoka pokona. Na wsze strony tę wieść otrąbiono, lecz chętnego nie znaleziono. Wylał władca łez całe morze, lecz cóż- w biedzie płacz nie pomoże. Nazajutrz trzeba rzucić najstarszą córkę na pożarcie.
Dowiedział się o tym młodszy brat, ze zdumienia oniemiał - co za świat, by królewny oddawać potworom. I choć za dnia musiał owiec pilnować, w nocy zaczął miecz ostry szykować. A kuł do świtu.
O świtaniu powiózł woźnica starszą królewnę do smoka, po tej łąki połaci, gdzie pasł młodszy z braci.
-Ej, woźnico, dokąd cię drogi prowadzą?- pasterz pyta.
-Przez pola, przez niwy, tam gdzie smok straszliwy. A ty co, może chcesz mu zęby policzyć?
-A dlaczegóżby nie? - odrzekł młodszy brat i ruszył w ślad za powozem.
Już są na miejscu, stanęli tuż przy wzburzonej kipieli. Wyszła królewna z powozu, piasek łzami rosi, o ratunek prosi. Wszystko na próżno- milsza własna skóra niż królewska córa. Zaciął woźnica konie batem, pognał najdalej jak mógł, mamrocząc pod nosem: „Czym ja sobie wróg, by na smoka bez miecz uderzać?”
Nagle zmąciło się morze, zapadł zmrok-wynurzył się z głębiny trzygłowy smok. Rzuciły się nań zwierzęta. A młodszy z braci, gdy tylko smoka zobaczył, to skoczył, zamachnął się, świsnął w górze miecz-trzy głowy spadły precz. Wyciął pasterz języki z trzech smoczych gardzieli, w torbę pastuszą powkładał, do nikogo nie zagadał i wrócił do stada.
A woźnica - cóż za bohater! - już zdążył znaleźć się przy królewskiej córce:
-Walczyliśmy o ciebie aż miło, cud, że wszystko tak się skończyło! Tylko milcz, żeś widziała pastucha! Słówko piśniesz, a oddasz ducha! A kiedy król zapyta, tak odpowiadaj i kwita: „Odwiózł mnie woźnica, przywiózł mnie woźnica, jego być musi nagroda!”
Cóż miała zrobić? „Zgoda...” Śmierci się lękała, wszystko obiecała.
Ale na drugi dzień pojawił się w morzu smok o sześciu głowach. Ten sam woźnica powiózł tym razem drugą królewską córkę do smoka, po tej samej łące, gdzie młodszy z braci owieczek pilnował. I znów pastuch królewnę zratował. A sześć smoczych języków do torby wrzucił.
Trzeciego dnia przywiózł ten sam woźnica najmłodszą królewnę do smoka i znów po tej łąki połaci, gdzie pasł młodszy z braci. I po raz trzeci ruszył pastuch za powozem. Gdy znaleźli się na miejscu, stanęli tuż przy wzburzonej kipieli. Wyszła najmłodsza królewna z powozu, piasek łzami rosi, o ratunek prosi. Wszystko na próżno: milsza własna skóra niż królewska córa. Znowu zaciął woźnica konia batem, pognał najdalej jak mógł, mamrocząc pod nosem: „Czym ja sobie wróg, by na smoka bez miecz uderzać?”
Nagle zamąciło się morze, zapadł zmrok-wynurzył się z głębiny straszliwy smok, a miał tym razem głów dziewięć.
Rzuciły się nań zwierzęta. Zaś młodszy z braci, gdy tylko smoka zobaczył, to skoczył, zamachnął się, świsnął w górze miecz-dziewięć głów spadło precz. Najmłodsza z królewien dała swemu wybawcy pierścionek. (Uczyniła to w tajemnicy, nic a nic nie mówiąc woźnicy!) Pokłonił się pasterz królewskiej córce, wyciął smocze języki i nie rozmawiając z nikim w torbie je poukładał i wrócił do stada.
A woźnica- cóż za bohater!- już zdążył znaleźć się przy królewnie:
-Walczyliśmy ze smokiem aż miło, cud, że wszystko tak się skończyło. Tylko milcz, żeś widziała pastucha! Słówko piśniesz, a oddasz ducha! A kiedy król zapyta, tak odpowiadaj i kwita: „Odwiózł mnie woźnica, przywiózł mnie woźnica, jego musi być nagroda”.
Odrzekła cichutko:” Zgoda...” Także się śmierci bała, więc wszystko obiecała.
A na dworze król nacieszyć się nie może. Objął woźnicę i rzecze:
-Ocaliłeś me córki od zguby, więc z serca ci mówię, mój luby: najmłodszą za żonę bierz, połową królestwa się ciesz!
Powiedziane - dotrzymane. Za trzy dni wesele. A co z pastuchem? A nic, bo pastuch torbę zarzucił na ramie, stanął przy zamku bramie i cichcem się wślizgnął do środka. Zobaczyła go najmłodsza królewna i tak mówi do ojca:
-Z tym stanę przed ołtarzem, kto mój pierścionek pokaże, bo ten mnie od smoka wybawił!
W tym czasie woźnica się zjawił napitek niosąc w krysztale. Królewna nie piła go wcale, lecz pastuchowi oddała. Temu leciutko zadrżała biorąca kielich w dłoń i- wypuścił pierścionek doń.
-Oto mój prawdziwy zbawca!
Nie chciał wierzyć król-łaskawca.
-Jeśli się tacie wydało, że jest dowodów za mało- temu przychylność okażę, kto smocze języki pokaże!
-No- król do woźnicy powiada- pokazać języki wypada. I proszę mi nic nie gadać, bo pragnę do stołu zasiadać!
Ba, skąd je wziąć? Płakać i kląć...
Za to młodszy z braci zdjął z torby rzemyki i pokazał smocze języki. A było ich osiemnaście.
Przyodział go król w złote szaty i ślub wyprawił bogaty. A chytrusa-woźnicę wypędzono na ulicę. Tak ożenił się młodszy z braci z piękną królewną, wziął pół królestwa w posagu i zaczął żyć w radości i dostatku.
Pewnego razu przyszło mu jednak do głowy pójść do lasu, by spojrzeć na brata nóż. Podchodzi do dębu, patrzy- nóż rdzawy aż po rękojeść, widać musiała dojeść okrutna bieda bratu. Choć żal rozstawać się z żoną, czas w drogę- tak widać sądzono. Wziął wszystkie zwierzęta ze sobą, wilka, zająca-szaraka i oczywiście psiaka.
Wędrował, wędrował, naraz patrzy: stoi zamek drewniany, sosnowe ma ściany, fronton szeroki, basztę pod obłoki. Przygląda się, słucha- ni żywego ducha, zachodzi do środka- w zamku dziewczyna samotna.
-Powiedz mi, moja piękna, gdzie się wszyscy podziali?- młodszy z braci pyta.
-Chcieli pojmać białego jelenia o krętych rogach, lecz nie powrócili, w kamienie się zamienili. I był tu jeszcze jeden myśliwy, który także tropił jelenia.
-To mój brat! Na pewno w tarapaty wpadł! Śpieszę mu na ratunek!
Wiersz króciutko się plecie, bajka dłużej.
Wyszedł młodszy z braci na dwór, wytęża wzrok- biały, krętorogi jeleń bieży w skok. Ruszył śmiałek w trop za jeleniem ze wszystkim swoim stworzeniem. Lecz cóż z tego: jeleń przepadł w oddali, tylko kurzu się nałykali.
A gdy kurz opadł, zdarzyło się tak: zobaczyli pod lasem pniak. Na pniaku staruszka siedziała i przy ognisku się grzała. Podszedł do niej młodszy z braci i pyta:
-Powiedz, babciu, co to za kamienie, takie dziwne rzucają linię?
-Powiem ci- staruszka rzecze- daj mi tylko, człowiecze, pogłaskać swoje zwierzęta. Nic im się nie stanie, a ja lubię głaskanie.
-O nie, nic z tego, trafiłaś na mądrzejszego. Wyłuszczaj całą rzecz. Lecz pomnij, mam ostry miecz!
Wiedźma bardzo się przestraszyła, tajemnicę mu wyjawiła:
-Te kamienie to ciżba zaklęta: tu są ludzie, są i zwierzęta zmienione w kamienny świat. Jest tutaj i twój brat.
-Gadaj, wiedźmo, jak ich zratować, jeśli sama chcesz głowę zachować!
-Trud cię czeka niewielki- wydobądź z ognia węgielki, posyp kamienie żarem, a wnet się rozprawisz z czarem.
Jak usłyszał, tak i zrobił. Wiedźma powiedziała prawdę. Kamienie przemieniły się w ludzi, i było narodu wiele, z królem na czele. A pomiędzy dworakami znalazł się starszy brat ze zwierzakami. Te od razu rzuciły się na czarownicę i rozszarpały na strzępy.
Król się szczęściem za szczęście odpłacił- oddał córkę starszemu z braci, ta zaś mogła wyjść wreszcie z zamczyska- czar odjęły węgielki z ogniska.
Młodszy brat z tęsknoty do żony pospieszył czym prędzej w jej strony i włada krajem szczęśliwie, jeśli do dzisiaj żyje.
A co z jeleniem? Kto ciekawy, niech słucha. W tej samej chwili, gdy wiedźma wyzionęła ducha, biały jeleń potknął się o pniak i tak spadła z niego, niczym lekka mgła, niedobra siła, która ludziom tyle zła przyczyniła.