Kapitan Ameryka – Powrót. Fragmenty wywiadu z Stephenem D.Mullem Grzegorz Kapla: Kiedy składał pan przysięgę jako ambasador, usłyszeliśmy, że pańscy rodzice wierzyli, że można zmienić świat. Miał pan taką wiarę? Że jeden człowiek może zmienić świat? Stephen D. Mull: Oczywiście. Każdy człowiek może zmienić świat.
G.K.: Po 30 latach pracy wciąż ma pan tę wiarę? Oczywiście, że tak. Po co pracować, jeżeli nie można zmienić świata?
G.K.: Podczas tego pierwszego pobytu miał pan kontakty z Lechem Wałęsą. Dostarczał pan mu wiadomości od prezydenta Reagana. Z punktu widzenia Służby Bezpieczeństwa był pan więc szpiegiem. Mhm.
G.K.: Czuł, że jest śledzony? O, cały czas. To było stresujące. Byłem młodym chłopakiem, a czułem, że jestem bardzo ważny, bo zawsze mam esbeków za plecami. Każdy dzień to była przygoda. Ekscytujące doświadczenie. Pierwszy raz miałem okazję poznać pana Wałęsę w sierpniu 1984 r. Była rocznica podpisania porozumień gdańskich i dostałem zadanie pojechania do Gdańska i zobaczenia, jakie są nastroje. To było zaraz po stanie wojennym. Poszedłem do kościoła św. Brygidy. Wszędzie tłum. Atmosfera elektryczna. Wałęsa siedział w pierwszym rzędzie. Po mszy ludzie wyszli z kościoła. Śpiewali, krzyczeli: Lech Wałęsa! Lech Wałęsa! To brzmiało tak głośno… To był dla mnie cud, że w takim komunistycznym, opresyjnym kraju była wyspa wolności. I to budziło we mnie wielką nadzieję, że coś będzie z tej represyjnej atmosfery. Wtedy jakiś ksiądz podszedł do mnie i zapytał: czy pan chce się spotkać z panem Wałęsą? Byłem zszokowany. Oczywiście, że chcę. Będę pamiętał do końca życia, że miałem tak wcześnie na mojej placówce takie przeżycia. Spotykałem się z nim potem pięć–sześć razy w roku. Przekazywałem wiadomości od prezydenta Reagana. Byłem najmłodszym urzędnikiem w ambasadzie, a gdyby zajmował się tym nasz chargé d’affaires, to byłoby ryzykowne. Najmłodszy musiał grać taką rolę. Byłem więc kurierem. To było fantastyczne doświadczenie.
Marcin Kędryna: Miał pan jakieś przygody z SB? Próbował pan „gubić ogon”? W dniu mojej pierwszej wizyty w Gdańsku staliśmy z kolegą z ambasady blisko pomnika Solidarności [pomnik Poległych Stoczniowców 1970 – przyp. red.] przy bramie stoczni. Była demonstracja. Podeszło do nas paru policjantów: Proszę z nami iść! Byłem zdenerwowany. Wsadzono nas do policyjnej furgonetki. Pojechaliśmy na posterunek. Oczywiście wtedy nie było telefonów komórkowych. Zaprosili nas na przesłuchanie. Co panowie tutaj robią? – Ja tylko chcę zadzwonić do ambasady! Policjant wziął telefon i postawił na biurku. – Proszę dzwonić. A ja byłem nowy, dopiero przyjechałem. Nie znałem numeru do ambasady.
M.K.: Skończyło się pana usunięciem z Polski. To było na zakończenie mojej pracy. Tuż zanim miałem wyjechać z Polski w czerwcu albo lipcu 1986 r. Sześć tygodni wcześniej nastąpiło oświadczenie prasowe rządu, że odkryto nową siatkę szpiegowską, NATO-wską, którą kierował młody amerykański dyplomata. Byłem akurat na obiedzie z rzecznikiem ambasady i on dostał telefon od dziennikarza: Kto kieruje tą siatką szpiegowską? Postanowiliśmy włączyć telewizor. Wiadomości: odkryto nową siatkę szpiegowską. I był wywiad z jakimś Polakiem, kiedy to oglądałem, myślałem, że poznaję tego faceta. I policjant mówił do niego: Pan pamięta, kto kontrolował pana w szpiegostwie? – Tak pamiętam, pamiętam. I bardzo dramatyczna muzyka grała w tle. I były zdjęcia. Dużo zdjęć. Kamera pokazuje zdjęcie po zdjęciu. I nagle moje zdjęcie! – On, to on! – krzyczy ten facet. Ten Mull, mówią policjanci, myśmy go śledzili bardzo długo, on próbował mieć kontakty ze złymi obywatelami. I pokazują zdjęcie, jak wychodzę z kościoła św. Brygidy. A potem spotkanie, które miałem z profesorem Geremkiem, i na spotkaniach z różnymi ludźmi. To był szok. W takich przypadkach jest zwyczaj, że zostanę wydalony. Ale jak jeden amerykański dyplomata był wydalany z Polski, to z Ameryki wydalano trzech. Czekaliśmy na jakieś wezwanie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie nadeszło. I w końcu wyjechałem normalnie. Później rzecznik Jerzy Urban był pytany: „Co się stało z tym słynnym szpiegiem, Mullem?”. A Urban na to: „Zniknął. Chyba był winny, bo uciekł z Polski. I to był koniec. To było smutne, bo chciałem wrócić kiedyś do Polski. Myślałem, że to będzie już niemożliwe. Ale później, po ‘89, dyrektor kontrwywiadu z czasów komunistycznych [gen. Władysław Pożoga – przyp. red.] napisał książkę. Opisał całą aferę bardzo ciekawie. Mówił, że na początku byli przekonani, że jestem szpiegiem CIA, ale zastanawiali się, czy jestem tak bardzo sprytnym szpiegiem, czy tak bardzo głupim, albo że udaję, że jestem głupi, ale naprawdę jestem sprytnym szpiegiem. Mój teść pracował wówczas w departamencie stanu, więc myśleli, żeby mnie zwerbować. Gromadzili dużo informacji o mnie. Że biegałem, jakie sporty uprawiałem, jakie kino lubiłem, było chyba dużo mikrofonów w naszym mieszkaniu, wiedzieli, o co żona i ja się kłóciliśmy. W końcu jego szef zdecydował: oskarżmy go o szpiegostwo, bo nie uda się go zwerbować.
G.K.: Pierwsza przygoda z Polską to była walka o wolność, za drugim razem przyjechał pan, kiedy trzeba było wyprowadzać rosyjską armię i wprowadzać Polskę do NATO. Tak.
G.K.: Znaczy nieprzypadkowo. Przypadkowo czy nie – tego nie wiem.
M.K.: W departamencie stanu nie ma przypadków. Przynajmniej mamy taką nadzieję. No tak, tak [śmiech]. To nie był wielki plan, że jakieś cudowne rzeczy się staną. Kiedy wyjeżdżałem za pierwszym razem, sądziłem że już nigdy nie wrócę do Polski. Okazało się, że mogę. Pracowałem jako radca polityczny w ambasadzie. Zajmowałem się wieloma rzeczami. Oczywiście wstąpienie Polski do NATO to było wielkie wyzwanie i zdobyliśmy to. Zrobiliśmy to.
G.K.: Zdobyliśmy brzmi lepiej. M.K.: Brzmi gorzej, ale lepiej oddaje sens.
G.K.: Sekretarz stanu Hillary Clinton wspominała, że w ciągu roku przygotował pan pięć tysięcy opinii. Ale nie w pojedynkę. Ja i moje biuro w departamencie stanu. Takie były nasze zadania.
G.K.: Czy to oznacza, że rząd Stanów Zjednoczonych o sytuacji w świecie wiedział to, co pan rekomendował? W departamencie stanu mamy ok. 5 tys. pracowników. Jeśli ktoś chciał napisać rekomendację dla pani sekretarz Clinton albo poinformować o jakimś wydarzeniu, to ja albo ktoś z mego sztabu weryfikował te informacje. Jeśli coś budziło wątpliwości, dociekaliśmy, jak jest, żeby znaleźć kompromisowe rozwiązanie.
M.K.: Nie wszyscy superbohaterowie są w Polsce tak samo popularni. Jakby pan scharakteryzował Kapitana Amerykę? (śmieje się i kręci głową z niedowierzaniem)
G.K.: Tak mówi o panu Hillary Clinton. Ech, ten mój synek! Opublikował w Internecie zdjęcie, w którym dokleił Kapitanowi Ameryce moją twarz. I nie wiem, jakim sposobem sekretarz stanu się o tym dowiedziała. To popularna postać z naszych komiksów z czasów II wojny światowej. Był słabym facetem, zupełnie pozbawionym wyjątkowych zdolności. Ale stał się obiektem naukowego eksperymentu, po którym stał się niezwyciężony. Ameryka potrzebowała takiej postaci. Był metaforą naszej sytuacji. W przededniu wojny Ameryka nie była najsilniejszym krajem, właśnie wyszliśmy z gospodarczej depresji, rząd eksperymentował. Więc Kapitan Ameryka to symbol czegoś nie do pokonania. (…)
G.K.: A teraz przyjeżdża pan do Polski. Czy to oznacza, że jesteśmy w trudnej sytuacji? Nie. Mam nadzieję, że nie.
G.K.: Cztery obszary, które będą pana interesować, to energetyka, tarcza antyrakietowa, budowa demokracji i nasza obecność w Afganistanie. Nie chcę wartościować, który z nich jest pierwszy, który drugi, wszystkie są tak samo ważne. Pierwszy obszar dotyczy nie tylko tarczy czy Afganistanu, ogólnie dotyczy bezpieczeństwa. Polska jest ważnym sojusznikiem.
G.K.: Małym krajem z dala od Ameryki. Nie powiedziałbym tak. W Afganistanie Polska jest szóstym pod względem liczebności wojsk na ponad 40 krajów, które uczestniczą w misji w Afganistanie. I to jest coś. Są większe kraje niż Polska, które nie angażują się w takim wymiarze jak Polska. Tarcza antyrakietowa to też jest część bezpieczeństwa. Ten pododdział w Łasku też jest bardzo ważny. Jak transformować NATO, aby pokonać wyzwania współczesności. Drugi obszar to ekonomia i inwestycje pomiędzy naszymi krajami. Bardzo ważna jest energetyka. Ale też, o czym mi przypomniał prezydent Komorowski podczas naszego spotkania w ubiegłym tygodniu: wielkość handlu między Stanami i Polską to połowa tego, co jest między Polską i Czechami. Oczywiście Czechy są sąsiadem Polski, ale dla naszej współpracy pozostaje duża przestrzeń, będę mocno pracował, żeby ten wynik polepszyć. Trzeci obszar to demokracja. Polska jest bardzo aktywna w budowie demokracji. Działa mocno na rzecz poprawy sytuacji na Białorusi i Ukrainie. Nie tylko tam, ale też w Tunezji czy Birmie. Polska ma bogate doświadczenie w tej sprawie.
M.K.: To fascynujące, że dowiadujemy się o polskich osiągnięciach na polu budowania demokracji od pana ambasadora, zamiast dowiedzieć się o tym od naszego ministra spraw zagranicznych. Proszę zapytać pana ministra, to przecież żadna tajemnica.
M.K.: Chyba ostatnio zbanował mnie ze swego Twittera. Na obecność wojskową Amerykanów w naszym kraju patrzymy z lekkim rozczarowaniem. Więcej piechoty morskiej służy pewnie w ochronie ambasady niż w Łasku. Rzeczywiście. Dziesięciu żołnierzy – co to jest? Ale co ma znaczenie dla mnie: to pierwszy raz. Ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz amerykańska armia tworzyła nową bazę na terenie Europy. Ludzie zwykle myślą, że sytuacja jest odwrotna, że na przykład w Niemczech w przyszłym roku liczba żołnierzy będzie znacznie ograniczona, że zamykamy bazy w Europie. Ale tutaj, w Polsce otworzyliśmy nową. To bardzo ważne miejsce – będzie umożliwiało bardzo intensywne ćwiczenia z F16 i C130, z herculesami. Już w marcu będzie tam 300 żołnierzy na manewrach. I oczekujemy, że takie ćwiczenia będą się odbywać cztery razy do roku. To jest naprawdę coś.
G.K.: Punkty ciężkości i zainteresowania Stanów we współczesnym układzie geopolitycznym przesuwają się z Europy w kierunku Chin i Dalekiego Wschodu. Zastanawiam się, jak wyglądać będzie w tym układzie miejsce Europy. To, że moja żona jest teraz w Stanach, a ja tutaj, nie znaczy, że nie jesteśmy małżeństwem. Podobnie to wygląda w stosunkach międzynarodowych. Europa jest dla Ameryki kamieniem węgielnym narodowego bezpieczeństwa. Mamy wspólne wartości, bardzo podobne interesy. I jest ważne dla Polski i dla całej Europy, aby stabilizować sytuację w Azji. Nie ma takiego ładu w Azji, jak mamy w Europie. Nie ma tam takiego paktu jak NATO. Tymczasem napięcia rosną pomiędzy Chinami, Japonią, Filipinami, Indonezją i Wietnamem o to, kto kontroluje obszar Pacyfiku. Jeśli sytuacja się pogorszy, będzie to niebezpieczne dla Europy i Ameryki. Mamy wspólny interes. Powinniśmy współpracować dla stabilizacji w tym regionie, bo jest on ważny dla gospodarki całego świata. Wiem, że polscy dyplomaci nad tym pracują. Minister Sikorski był niedawno w Chinach i z pewnością będzie tam w przyszłości. To nie znaczy, że Europa jest teraz mniej ważna czy Ameryka jest mniej ważna. Na Wschodzie mamy wspólny interes.
G.K.: Jakich upatruje pan trudności w swojej pracy w Polsce. Jest pan analitykiem, więc nie wątpimy, że są już dobrze rozpoznane. Kontrowersyjne z polskiego punktu widzenia są sprawy wizowe. Ja to doskonale rozumiem. Polska przez ostatnie dziesięciolecia jest sprawdzonym sojusznikiem Ameryki, polscy żołnierze walczyli w Iraku, są w Afganistanie, bardzo blisko współpracujemy w ONZ i innych miejscach. I – jak mówiłem wcześniej – nie tylko w stosunkach osobistych, ale i w stosunkach dyplomatycznych Polka jest niezawodnym przyjacielem. Stąd pytanie, po co nam wizy, kiedy chcemy odwiedzić Amerykę, jest zupełnie naturalne. No, w Ameryce podejście do tematu jest odwrotne. Urzędnicy imigracyjni, oni są inteligentni oczywiście, ale ich nie interesują interesy dyplomatyczne. Oni pilnują prawa. A prawo stanowi, że jeśli ktoś chce odwiedzić Stany, potrzebuje wizy. To jak z posiadaniem prawa jazdy. Jeśli facet chce dostać prawo jazdy, to nie jest ważne, czy jest republikaninem, czy demokratą, czy jest złym człowiekiem, czy dobrym. Są przepisowe wymagania. Jeśli je spełni, to dostanie prawo jazdy. Podobnie z programem bezwizowych podróży. Aby zakwalifikować kraj do tego programu, trzeba spełnić różne warunki: bezpieczne paszporty, bardzo dobra współpraca służb policyjnych – i te warunki Polska spełnia. Ale najważniejsze wymaganie dotyczy procenta odmów dla starających się o wizy. Nie więcej niż 3 proc. Od czasu mojego ostatniego pobytu sytuacja bardzo się poprawiła. Wówczas prawie 50 proc. Polaków dostawało odmowę. Dziś to tylko ok. 10 proc. Aby Polska mogła uczestniczyć w programie bezwizowym, musimy zmienić prawo. I prezydent Obama chce to uczynić. Tak aby procent odmowy mógł być tak duży jak 10 proc. A Polska ten warunek spełnia. Zobaczymy. Sprawy wizowe w naszym Kongresie zawsze budzą kontrowersje. Prezydent Obama mówił prezydentowi Komorowskiemu, że nad tym pracujemy. I pracujemy.
M.K.: Można by to zrobić prościej. Gdyby wszyscy Polacy spełniający warunki wystąpili o wizy, a nie występują, to procent odmów spadłby do poziomu poniżej 3. Wszyscy Polacy powinni więc wystąpić o wizę. Z mojego miejsca nie powinienem tego powiedzieć, ale pan mówi prawdę [śmiech].
G.K.: A obszary napięć w naszej wewnętrznej polityce? Ma pan je pewnie rozpoznane. Które mogą sprawiać trudności? Prezydent Komorowski bardzo elokwentnie omówił problem polaryzacji w życiu społecznym w swoim przemówieniu 11 listopada. To jest wyzwanie dla każdej demokracji. Wolność polega na tym, że każdy ma prawo wyrazić własną opinię. Oczywiście nie wszyscy będą się ze sobą zgadzali, ale ważne jest, żeby różne opinie wypowiadać z szacunkiem wobec siebie. Mamy w Stanach ten sam problem. To samo wyzwanie. Jeśli śledzili panowie ostatnie wybory, to wiedzą, że padały bardzo emocjonalne zarzuty, często miały nie najlepszy zapach. Ale przeżyliśmy tu. Wybory były udane. Ale to jest ciągłe wyzwanie demokracji. Polska nie ma z tym większych problemów.
G.K.: Może brak nam trochę doświadczenia w tym, jak sobie radzić z wolnością, bo przez pokolenia nauczyliśmy się raczej o nią walczyć. Sądzę, że polskie doświadczenie w tej kwestii jest w ciągu ostatnich 20 lat bardzo bogate.
M.K.: Ładnie pan to ujął. Ogląda pan seriale telewizyjne? Niestety. Wracałem do domu o ósmej, dziewiątej wieczorem, resztę czasu chciałem spędzić z żoną i synem, więc nie mieliśmy czasu na oglądanie telewizji.
M.K.: Serial „Newsroom” zaczyna się od pytania studentki do trójki ekspertów. To pytanie brzmi: „Dlaczego Ameryka jest najwspanialszym miejscem na świecie?”. Jakby pan odpowiedział na takie pytanie.
Hm… To mój rodzinny kraj. I dla mnie choćby z tego względu to najlepsze miejsce. Ale co mi się szczególnie podoba? To kraj tak ogromnych rozmaitości, rozmaitości wyboru. Weźmy kuchnię. Mogę wybierać między chińską, polską i fińską. Tak jest w każdej dziedzinie. Muzyki, sportu, kultury w ogóle. To wielki kraj. Są góry. Plaże. Wszystko. Nie można się nudzić. I ma w sobie ogromną energię. Pragnienie nowości. Innowacje, technologie. Nawet napięcia w naszej polityce dowodzą, że to społeczeństwo pełne życia.
G.K.: A wartości?Wolność... Indywidualność. Dla Amerykanów to jedna z największych wartości. Wolność – robisz, co chcesz, bez zbyt dużej ingerencji rządu. Też, och, nie wiem, jak to powiedzieć, generosity. Pani Tłumacz: Szczodrość, hojność. Szczodrość. To jest dla nas bardzo ważna wartość. Kiedy ktoś jest w biedzie czy w potrzebie, zdarzyła się jakaś katastrofa, czy choćby pożar, zawsze wspólnota staje, żeby pomóc. To bardzo widoczne w Ameryce. No i patriotyzm. I to bardzo religijny kraj.
G.K.: Nie dążycie, jak Europa, do liberalnego, laickiego społeczeństwa? Nie, Ameryka to nie jest Europa.
Wywiad, przeprowadzony 16 listopada ukaże się w grudniowo-styczniowym numerze „Malemena”
Zagrożona wolnośćJeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich – mówi Michałowi Płocińskiemu wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha PO, chcąc uściślić, co jest mową nienawiści, złożyła projekt zmian kodeksu karnego. Proponuje sformułowanie, że „kto (…) nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (...), podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Taka zmiana jest zasadna? Andrzej Sadowski: Jest to ucieczka przed konieczną reformą niedziałającego wymiaru sprawiedliwości, który powinien stać na straży naszego prawa w konstytucji, że jesteśmy równi wobec niego i że nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny.
Przepisy zaproponowane przez PO wielu ludziom przypominają te z PRL. Dlaczego? Przypomnijmy, że konstytucja poprzedniego systemu formalnie gwarantowała wolność słowa, którą ustawowo w praktyce realizował Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. Tworzenie administracyjnych granic dla – fundamentalnej dla naszej wolności – wolności słowa, jest niezwykle dla nas niebezpieczne. To nie nadużyć wolności słowa powinniśmy się obawiać, tylko braku konstytucyjnych granic dla aktywności polityków i przyznawaniu sobie przez nich prawa do interpretacji zakresu naszych wolności.
Tylko o co właściwie chodzi z tą wolnością słowa? Formalnie mamy ją zadeklarowaną, jednak poprzez „doprecyzowanie” jej w kodeksie karnym, wolność przestaje być wolnością. Oczywiście, jeżeli ktokolwiek dokonuje zamachu na nasze życie lub mienie, to powinien być ścigany z całą surowością prawa, ale można to skutecznie robić w oparciu o już istniejące prawo. Tworzenie specustaw od ograniczenia wolności słowa jest po prostu otwarciem drogi do kolejnych ograniczeń naszych konstytucyjnych wolności. Jeżeli dojdzie do przyjęcia tego projektu ustawy, to należy się spodziewać, że politycy na tym nie poprzestaną. Taki proces ma cały czas miejsce w gospodarce, która tylko z nazwy jest rynkowa i wolna.
Jak rozróżnić, czy ktoś korzysta z wolności słowa, czy nawołuje do stosowania przemocy? Zostawmy to do rozstrzygania sądom. Jeśli ktoś nawołuje do prześladowania, a wręcz do pozbawiania życia innych ludzi, to jest sądzony po prostu za podżeganie, pomocnictwo czy sprawstwo kierownicze. Wszystko jest już w kodeksie karnym. Czy takie zachowanie będzie udziałem przestępcy czy lidera organizacji, jest to bez znaczenia, bo sąd to może i dziś rozstrzygnąć. Nic nie stoi na przeszkodzie. Jednak by mogły ścierać się poglądy, każdy musi mieć prawo nawet do mówienia bzdur, które obrażać mogą zdrowy rozsądek, przyzwoitość, a nawet prawdę. Czy naprawdę w Polsce demokracja jest taka słaba, że dla jej „obrony” proponuje się podejście jak z okresu rewolucji do określania głoszenia poglądów?
Chce pan powiedzieć, że wolność słowa to wolność do mówienia nieprawdy? Jeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich. Nikt nie powinien zabraniać mówienia rzeczy niezgodnych z zasadami logiki.
Ludzie nie powinni przypadkiem odpowiadać za publicznie podawane kłamstwa? Przypomnijmy film Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt”, tak naprawdę film o wolności słowa i wielkości Stanów Zjednoczonych. Fundamentem wielkości Ameryki jest wolność. W filmie tym pojawił się wątek procesu o ochronę dóbr, gdy w jednym z pism dla dorosłych napisano nieprawdę o osobie publicznej. Sąd Najwyższy rozstrzygnął, że wolność słowa jest ważniejsza nawet od godności, którą naruszono. Prawo do wolności słowa jest najwyżej, co sprawia, że zawiera również możliwość nie tylko mylenia się, ale wręcz mówienia nieprawdy. Zauważmy, że film Michaela Moore’a „Fahrenheit 9.11” o urzędującym wówczas prezydencie USA i jego rodzinie wedle naszych „standardów” kwalifikowałby się do procesu o zniesławienie głowy państwa na podstawie ciągle istniejącego art. 212 kodeksu karnego. W przeciwieństwie do Polski w Ameryce wolność słowa jest najważniejsza i jest niepodważalnym prawem każdego obywatela, nawet jeżeli czyni z tego użytek do mówienia nieprawdy.
Rzeczywiście w USA wolność jest wartością podstawową, jednak w europejskich krajach często jest ona tylko środkiem do osiągania innych celów, jak na przykład sprawiedliwości społecznej... Jeżeli wolność ma służyć innym celom niż wolność, to przestaje być wolnością. Demokrację, przynajmniej nominalnie, konstytuują takie wartości, jak wolność słowa i gospodarka rynkowa. Nawet jeżeli wolność słowa jest nadużywana do niecnych celów, to sama próba określania takich celów administracyjnie i zapisywania tego w kodeksie karnym jest próbą naruszenia fundamentalnej zasady wolności jako takiej. Zasada „wolność słowa” musi być ważniejsza niż to, że ktoś tej wolności może nadużyć.
Niektórzy Polacy jednak zgadzają się na ograniczenie wolności słowa w imię innych wartości. Co krok słychać wypowiedzi, że przejawów mowy nienawiści trzeba surowo zabronić. Najpierw należy odpowiedzieć, co jest groźniejsze, czy ograniczenie wolności słowa, czy możliwość jej nadużycia. Paweł Jasienica stwierdził, że „nieprawdą jest, iż Polacy nie umieją korzystać z wolności; prawdą jest natomiast, że wielu Polaków lubi nadużywać władzy”. W Polsce politycy tworzą prawo tak, jakby każdy z nas był urodzonym przestępcą. Szczególnie widać to w obszarze gospodarczym, gdzie stworzono przeszkody administracyjne dla 99 procent normalnych przedsiębiorców po to, żeby wyeliminować takie przypadki jak Amber Gold. Tylko że tak skonstruowane prawo nie przeszkadzało w działalności Amber Gold, ale skutecznie szkodzi wszystkim uczciwym.
Rząd przecież wyciągnął z tej afery wnioski i zaczął już wprowadzać zmiany. Tylko rząd uważa, iż rozwiązaniem problemu jest dopisywanie sobie kompetencji, że to ma nas uchronić przed podobnymi aferami, mową nienawiści i wszystkim, co zagraża naszej wolności. Ale nam zagraża przede wszystkim to, że w Polsce organy, które mają stać na straży naszych praw, zamiast to czynić, żądają wciąż tylko większych uprawnień i, co za tym idzie, coraz bardziej ograniczają naszą wolność.
Jakieś przykłady? To jest bardzo niebezpieczna tendencja, która jest widoczna od dawna i która dotyczy wszystkich sfer życia. Reglamentacja wolności słowa to tylko kolejny krok, bo w sferze gospodarczej już dawno zaszła ona niezwykle daleko. Odległe miejsca Polski w rankingach wolności gospodarczej, a zarazem wysokie miejsca w rankingach korupcji, nie są efektem patologii czy kryzysu, tylko – jak mawiał Stefan Kisielewski – rezultatem. Jest to rezultat zastępowania wolności arbitralną władzą urzędników. Im mniej wolności, tym więcej korupcji.
Jeśli obowiązujące prawo jest wystarczające, to co źle działa, skoro prawie wszyscy domagają się jakichś zmian? Nie działa oczywiście wymiar sprawiedliwości, a inne instytucje coraz częściej próbują uzyskać niezwykle rozbudowane kompetencje. Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW. Konstytucja, jeżeli ma być traktowana poważnie jako źródło prawa oraz najważniejszych wolności i praw obywateli w państwie demokratycznym, powinna mieć zastosowanie w każdej sytuacji. Rangę konstytucji umniejsza to, że każdy artykuł konstytucji wymaga potwierdzenia w ustawach, ciągle zmieniających się, w których niejednokrotnie rozszerza się kompetencje organów.
Dziwi pana, że taki projekt zgłosiła partia nazywająca sama siebie liberalną? W naszym kraju podatek liniowy wprowadził premier partii należącej do Międzynarodówki Socjalistycznej. Nazwy partii to etykiety zastępcze. Życzyłbym sobie, żeby partie polityczne bez względu na nazwy zaczęły rywalizować w przywracaniu nam wolności, zwłaszcza gospodarczej, którą tyle lat w Polsce nam ograniczały. Jeżeli politykom uczciwie zależy na dobrobycie naszych obywateli, to powinni kopiować rozwiązania z innych krajów mających większy poziom wolności gospodarczej i politycznej. Gołym okiem widać, że im bardziej kraj jest wolny, tym większy jest w nim poziom dobrobytu. Chiny nie będą tak bogate jak USA, dopóki nie będzie tam również i wolności słowa. Michał Płociński
Wróg Ludu Decyzja Jana Pińskiego o wskoczeniu na stanowisko Naczelnego Uważam Rze została wykorzystana przez środowisko Gazety Wyborczej i Gazety Polskiej do ataku na Nowy Ekran. Co kogo obchodzi, że też przez Pińskiego zostaliśmy wystawieni. Wczoraj po południu Nowy Ekran otrzymał wiadomość, że nowym Redaktorem Naczelnym Uważam Rze został Jan Piński, nasz kolega, współpracownik i szef działu Wiadomości Nowego Ekranu. Przyznam, że nie byłem tym zachwycony, bo o nie wiedzieliśmy, że aplikował i prowadził jakieś rozmowy z Hajdarowiczem. Razem z Ryszardem Oparą postanowiliśmy zachować się jednak kurtuazyjnie. Było to dla mnie tym łatwiejsze, że byłem pozytywnie zaskoczony, iż zmiana - której się było można spodziewać po krytyce Lisickiego w kierunku swojego pracodawcy - polegała na sięgnięciu przez Hajdarowicza po dziennikarza kojarzonego z prawicą, a nie po Wrońkiego czy Durczoka. W pierwszym odruchu ujrzałem w tym nawet szansę dla cytowalności Nowego Ekranu. Tymczasem wypadki potoczyły się błyskawicznie, dziennikarze z zespołu Uwarzam Rze zachowali sie tym razem tak, jak powinni już przy okazji zwolnienia Gmyza - trzapnęli solidarnie Hajdarowiczowi drzwiami. Zostawiając tym samym Jana Pińskiego z ręką tam, gdzie z powodow estetycznych jej zazwyczaj nie wsadzamy. Nie będę tutaj żałował Janka chociaż kolega i dobrze mi się z nim współpracowało, czego ja nie musiałem przewidywać powinien przewidzieć on, znając środowisko swoich kolegów i stawając w konkursie (jeśli był jakiś konkurs) wpisując sie w klimat kneblowania wolności słowa w Polsce. Może i to odważne, może przekorne - a zatem zgodne z charakterem Pińskiego, ale mam wątpliwości czy mądre. Moim zdaniem bowiem po odejściu całego zespołu twórców i dziennikarzy tego tygodnika, tytuł Uważam Rze jest skazany na upadek. Zwłaszcza, że wraz z odejściem zespołu i wymianie Naczelnego w atmosferze skandalu zanosi sie na bojkot Uwarzam Rze przez jego dotychczasowych czytelników. Uważam Rze jest spalone po stronie PO, mało tego po tamtej stronie nie ma już miejsca na tygodnik pomiędzy Wprost, Polityką, Newsweekiem, Przekrojem czy Angorą, a dziś także spalone po stronie prawej. Kto więc ma go kupować i kto dostarczać do niego treści? Nie wiem i przyznam, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Zawsze moge jednak się mylić, Piński okazać się może cudotwórcą, a trzepiący drzwiami wracającymi po cichutku. Ze swojej strony mam natomiast pretensję do Janka (przy całej sympatii), że nie raczył mnie o sprawie uprzedzić i postawił Nowy Ekran w trudnej sytuacji, zarówno jeśli chodzi o kwestię zespołu tworzącego wiadomości - musimy pilnie łatać wakat - jak i ze strony wizerunkowej. Pierwsza sprawa jest dla mnie jasna, Janek w chwili przyjęcia stanowiska w Uważam Rze przestał być członkiem zespołu Nowego Ekranu, do drugiej się odniosłem poniżej. Ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, nominacja Pińskiego do URze stała się pretekstem do blokowego ataku na Nowy Ekran, rąsia w rąsię środowiska Gazety Wyborczej i Gazety Polskiej. Nagle jednym głosem na Twitterze zaczęli ci z Czerskiej i Filtrowej wygadywać bzdury o Nowym Ekranie. Tzw. zwolennicy wolnych mediów, zaczęli wręcz cytować GóWno piejąc o tym, że oto Hajdarowicz zatrudnił dziennikarza z antysemickiego Nowego Ekranu, że to robota służb, że Nowy Ekran to ten od spiskowych teorii smoleńskich. Wsród blogerów to samo, niejaki Rybitzki, czyli główny prawicowy oportunista Salonu24, człowiek którego fala niesie, a sam nic nigdy odkrywczego nie napisał, najpierw rozesłał listę "antysemickich" artykułów na Nowym Ekranie, a potem napisał mi, że jeśli w naszej redakcji pracował ZDRAJCA to ma prawo byc nieufny. Śmieszne, że wiekszość zacytowanych przez niego artykułów dotyczyło krytyki filmu "Pokłosie" i sprawy żydowskich roszczeń finansowych od Polski, co skomentowałem, że od dzisiaj całe "prawicowe" środowisko Gazety Polskiej i PiS, które na nas tak szczuje powinno zacząć chodzić na "Pokłosie" i ten film chwalić, bo inaczej zostaną wzięci za antysemitów, a Ci jak wiadomo muszą byż z Nowego Ekranu. Napisałem dokładnie "Myślę, że teraz cała prawa i sprawiedliwa strona powinna radośnie pójść na Pokłosie by się odciąć od "antysemickiego" Nowego Ekranu". Była to też reakcja na wpis Kataryny, przy którym mi ręce opadły: Ale ten wywiad Stuhra juniora w URze to fajny. Sympatyczny gość.W tej drugiej sprawie, napisałem do Rybitzkiego czy równie wielką nieufność do Uważam Rze odczuwał za to, że w tej redakcji pracuje Rolicki, były Redaktor Naczelny Trybuny Ludu - ale nie uzyskałem odpowiedzi.U nas w klubie podwójna moralność i podwójne standardy to norma. W imię "wolnych mediów" atakuje się Nowy Ekran, jedyne wolne medium w Polsce nie powiązane partyjnie. Zaatakował nas także sam Cezary Gmyz, nie pamietając, że jako pierwsi staneliśmy w jego obronie (tak, tak przed Gazetą Polską) i wyjawiając kulisy odcięcia się Wróblewskiego od tekstu o trotylu. Ja osobiście nawoływałem dziennikarzy piszących durne petycje, by po prostu w ramach protestu przestali nabijać kabzę hajdarowiczowi, odeszli honorowo i grupowo, oraz do bojkotu zarówno Urze jak i Rzopy. Nic to, nie jest prawdą co jest, ale co się opowiada. Ważne by być na fali, albo w jedną albo w drugą stronę, ale zawsze w kierunku gdzie jest kasa. To zakłamywanie rzeczywistości przez szczujacych z prawa i z lewa, trwa zresztą od dłuższego czasu. Nowy Ekran to wzglednie łatwy chłopiec do bicia, bo za nami nie stoi żadna wielka partia z jej mozliwościami i biznesem. Zawsze można przecież zrobić tak jak Gazeta Polska, rozpowszechnić paszkwil Targalskiego/Darskiego byłego aparatczyka PZPR, a potem samemu się na niego powoływać. Zawsze - oczywiście w imie wolnych mediów - można obsobaczyć Nowy Ekran jako ten, który jest zwolennikiem maskirówki, czyli teorii porwania całej załogi Tu-154M lecącej do Smoleńska. Przecież i tak nikt nie sprawdzi, że o tym u nas pisał tylko FYM, jeden z 1200 blogerów i to raptem w kilku notkach, a nie tak jak na Salonie24 w kilkudzisięciu i przy sporej tam grupie poparcia. Zacznijmy od tego, że fundamentalnym klamstwem jest przedstawianie Gazety Polskiej jako wolnego medium, w odróżnieniu od reżimowej Gazety Wyborczej i Nowego Ekranu założonego podobno przez WSI. Paradoksalnie bardziej wolnym medium jest Gazeta Wyborcza, bo to ona rozdaje karty i na jej pasku są politycy PO, inaczej niż w przypadku GaPola, który jest oddany PiSowi, która jest niemal własnością PiS i której być albo nie być zależy od wpływów biznesowych i układów politycznych oraz towarzyskich tej partii. To ma być wolność prasy, wolne media? Ja pieprzę, czuję się jak w jakimś matriksie. Dowodem na powiązania Nowego Ekranu z WSI pewnie jest teraz głównie to, że napisał o tym Ścios powiązany z PiS, kopiący wszystkich będących konkurencją dla tuby propagandowej tej partii oraz sami "dziennikarze" tej tuby. Dowód ten został wzmocniony wczoraj, przez desant Pińskiego z NE na Uważam Rze, co jest też pewnie naszym desantem wespół z Dukaczewskim i Czempińskim. To co, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego, nawet nie wiedzielismy o ambicjach Janka, to co, że po artykule w Gazecie Wyborczej na temat Ryszarda Opary i Ruchu Narodowego dostaliśmy nakaz eksmisji z Nowego Światu w terminie natychmiastowym (przez Wojskowe Przedsiebiorstwo Handlowe Spółke Skarbu państwa) - nic nam to nie pomoże, skopanie Nowego Ekranu, opluwanie, szczucie i szykanowane nie jest bowiem zamachem na "wolne media". Te wolne media właściwe. Bo co to za wolne media, które nie są na pasku jedynie słusznej partii i w których każdy, bez cenzury może pisać co chce. Co to za wolne media, które są założone przez blogerów i dla blogerów, które czyta raptem 2 mln ludzi miesięcznie, którym treść dostarcza raptem 10 tys. autorów i komentatorów, oraz które samą jakością tej treści bronia się od dwóch lat przed ostrzałem ze strony jednej najwiekszej partii i drugiej? Opinia publiczna ma dowiedzieć się jednego: Antysemicki Nowy Ekran założony przez WSI wysłał w porozumieniu z Giertychem i na rozkaz Dukaczewskiego niejakiego Jana Pińskiego do przejecią Uważam Rze, ale mu się to na szczęście nie udało dzięki znakomietej postawie zespołu dzinnikarzy, który na znak protestu odszedł niemal w całości z tego tygodnika i który przygarnie na szczęście dobry Sakiewicz i dwutygodnik wSieci. I to nie szkodzi, że jeden z tych dziennikarzy, Igor Janke, cenzuruje swój portal salon24 jak cholera, a sam startował (jak wieść niesie) w konkursie na Redaktora Naczelnego Rzeczpospolitej, nastepcę Wróblewskiego u tego samego, złego Hajdarowicza. Taki ma być przekaz bez wzgledu na prawdę i faktyczne okoliczności. I pewny jestem, że ta Polska, która kupuje każde gówno owiniete we właściwy papierek kupi i to. Co prawda dziwny to portal WSI, którego dziennikarze wykazują powiązania oficerów WSI z porwaniem i zabójstwem Krzysztofa Olewnika, robiąc to w dodatku w taki spoósb, że prokuratura nadaje śledztwu nowy kierunek, a dziennikarkę i blogerkę Grażynę Niegowską przez 3 godziny w tej sprawie przesłuchuje CBŚ. Dziwny portal antysemicki, który rozpoczął kampanię poszukiwania sprawiedliwych Żydów ratujących Polaków podczas stalinizmu. Dziwny też ten ośmieszający Smoleńsk Nowy Ekran, który ujawnia kulisy systemu masowej zamiany ciał ofiar w trumnach (który potem się potwierdza) i już rok temu piszący o śladach materiałów wybuchowych na ciele jednej z ofiar. A najbardziej dziwne, że ten zależny i niewolny portal (w odróżnieniu od Niezależnej i wolnych mediów Sakiewicza) jako pierwszy dociera do akt pozornego zamachowcy Brunona K. ujawniając kłamstwa i manipulację ABW. Ale co to kogo obchodzi, przecież i tak Nowego Ekranu nikt nie cytuje, co najwyżej kradnie się od niego informacje i projekty czasopisma opartego na sieci i współpracy ze SKOKami (nic przy tym z tej sieci nie publikując, a już najmniej blogerów). I słusznie, w końcu po co komu takie udawane wolne media, w których każdy pisze co chce i których nie kocha ani Poseł Macierewicz ani Premier Tusk, ani Miller, ani Bartoszewski czy też kompletnie niezależny bloger Ścios - piszący oczywiście zawsze w swoim imieniu, a nie żadnych służb czy partii. Niech Nowy Ekran zginie przy okazji! Wróg urabianego ludu. Takiego wała. Nie zginiemy! Łażący Łazarz - Tomasz Parol
Emocje nie tłumaczą błędów Z ks. prałatem Henrykiem Błaszczykiem, kapłanem, który po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku pełnił posługę duszpasterską w Moskwie, rozmawia Marta Ziarnik Kiedy i na czyje polecenie poleciał Ksiądz do Moskwy? - Jako pierwszy zadzwonił do mnie pan Krzysztof Suszek, jeden z dyrektorów w resorcie zdrowia, z informacją, że ówczesna minister zdrowia za jego pośrednictwem prosi, abym dołączył do grupy wsparcia, która ma lecieć na miejsce tragedii. Niewiele później zadzwonił dyrektor LPR. Powiedział: "Potrzebujemy duszpasterza, który byłby na miejscu obecny z modlitwą, a także wsparciem duchowym". Zwróciłem się wówczas telefonicznie z prośbą o zgodę na wyjazd do kurii metropolitalnej naszej archidiecezji i taką zgodę otrzymałem.
Z kim Ksiądz poleciał? - Przede wszystkim z rodzinami oraz z niewielkim zespołem ekspertów, patologów, psychologów, lekarzy oraz ratowników LPR. Razem z nami poleciał też ks. płk Marek Wesołowski, kapelan BOR. Od samego początku cały ten zespół starał się okazywać, na miarę swych możliwości, pomoc w zakresie swych kompetencji.
Do czego konkretnie został Ksiądz oddelegowany na miejscu? - Poproszono mnie o modlitwę nad ciałami zmarłych oraz zorganizowanie opieki duszpasterskiej dla członków rodzin i zespołu wsparcia.
A ile czasu Ksiądz tam spędził? - W Moskwie byłem dwukrotnie. Za pierwszym razem wróciłem ostatnim samolotem, kiedy już wszystkie ciała z pierwszej grupy były w Polsce. Po krótkim jednak czasie poleciałem ponownie z grupą ekspertów, aby także wówczas spełnić posługę religijną wobec zmarłych.
Wróćmy do momentu, kiedy przestąpił Ksiądz próg moskiewskiego instytutu. Jak wyglądały procedury?
- Trudno rozeznać, co było procedurą, a co wynikało z organizacji naszego pobytu. Jestem przekonany, że w tego typu przypadkach były realizowane procedury polegające na przesłuchaniach, które prowadzili rosyjscy prokuratorzy, a potem na poszukiwaniach polegających na przedstawianiu przedmiotów i ubrań należących do ofiar, zdjęć obrazujących ciała, a ostatecznie na okazaniu ciał.
Ale dla rodzin wcale nie było takie oczywiste, że będą przesłuchiwane, i to w taki sposób, wielokrotnie skarżyły się na to. - Jestem przekonany, że te przesłuchania nie były łatwe - mając na uwadze sposób, w jaki były prowadzone. Ale to i tak nie był najtrudniejszy moment w tym dramatycznym okresie pobytu bliskich ofiar w Moskwie.
I po tych czynnościach prowadzonych przez Rosjan następowała kolej na przekazanie zrozpaczonych rodzin pod opiekę polskiego kapłana? - Moim zadaniem była opieka duszpasterska i wsparcie duchowe, i z tego starałem się jak najlepiej wywiązać. Trzeba też tutaj powiedzieć, że nie byłem tam jedynym duszpasterzem. Dość szybko dotarli do nas kapelani wojskowi - dwóch z ordynariatu polowego w rangach oficerów wyższych oraz dwóch z ordynariatu prawosławnego. Ci ostatni także byli w wysokiej randze oficerskiej.
Oni również zostali poproszeni o podobną posługę? - Przede wszystkim przylecieli po ciała swoich biskupów ordynariuszy. Jednocześnie będąc tam, na miejscu, okazywali ogrom pomocy i wykonywali bardzo wiele czynności duszpasterskich. Kapelani wojskowi z ordynariatu rzymskokatolickiego do bardzo późnych godzin przebywali na miejscu identyfikacji, a potem okazywania ciał. Uczestniczyli też wraz z rodzinami w modlitwach nad odnalezionymi ciałami bliskich. Zapamiętałem ich jako bardzo serdecznych i niezwykle pomocnych kapłanów. W częstym kontakcie telefonicznym byli z nami także kapłani Kurii Polowej Wojska Polskiego. Pamiętam tutaj ks. płk. Sławomira Żarskiego i ks. płk. Zbigniewa Kępę. Ponadto muszę dodać, że byłem bardzo zbudowany także obecnością polskich księży pracujących w Moskwie i polskich sióstr pracujących przy katedrze moskiewskiej. To siostry przyniosły obraz Jezusa Miłosiernego i razem ze swoimi duszpasterzami zorganizowały w instytucie kaplicę adoracji Najświętszego Sakramentu, a następnie podobną kaplicę zorganizowali wspólnie także w hotelu. Tym siostrom i kapłanom należą się wyrazy zasłużonej wdzięczności.
Ksiądz też był przesłuchiwany? - Owszem. Dwukrotnie po powrocie do kraju w Prokuraturze Wojskowej w Warszawie oraz w Prokuraturze Wojskowej w Olsztynie. Dostrzegam w działaniach prokuratury wojskowej wiele aktywności w kierunku wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz zdefiniowania zakresu niedopełnionych obowiązków funkcjonariuszy i urzędników państwa polskiego. Jednakże jestem przekonany, że można by było w tej sprawie zrobić dużo więcej, a także częściej przekazywać komunikaty z toku prowadzonego śledztwa dla społeczeństwa. Proszę też prokuratorów o rzetelność w ich pracy oraz bezstronność. Żadna inna sprawa w historii prawa polskiego nie będzie tak dokładnie oceniana jak to śledztwo.
Nazwisko Księdza stało się głośne głównie po tym, jak zaczęły wychodzić na jaw informacje o błędach przy identyfikacji, bo był Ksiądz przy zamykaniu trumien ofiar. Czy wszystkich? - Bardzo często w mediach, mówiąc o zamykaniu trumien, mówi się o dwóch momentach. Pierwszy to rozpoznanie ciał - po ich opisaniu oraz wypełnieniu dokumentów oddawano to ciało pracownikom prosektorium, wśród których nie było Polaków. W tym momencie następowało pożegnanie rodziny z osobą zmarłą. Uczestniczyli w tym rodzina i kapelan, o ile został o to poproszony. W tych kwestiach jako duszpasterze byliśmy bardzo delikatni. I kiedy w moich wcześniejszych wypowiedziach mówiłem, że nie było mi dane być przy każdym ciele, to właśnie mówiłem o tym momencie. Natomiast starałem się być przy każdej trumnie przed jej zamknięciem z modlitwą pierwszej stacji z rytuału pogrzebu chrześcijańskiego, tzn. w momencie złożenia ciała, które już znajdowało się w foliowym worku.
Jak Rosjanie tłumaczyli fakt, iż nie dopuszczali do tej procedury rodzin? - Jeżeli chodzi o niedopuszczanie rodzin, to jestem przekonany, że ta decyzja była spowodowana przede wszystkim faktem, że trumny zamykano bardzo późną nocą, mniej więcej między jedenastą a trzecią nad ranem.
Ale przecież rodziny właśnie po to przyjechały do Moskwy, aby w tej czynności uczestniczyć - niezależnie od godziny, czyż nie? - Prawda.
Dlaczego w takim razie zamykanie trumien odbywało się w tak późnych godzinach, że rodziny nie mogły przy tym być? - Do późnych godzin trwały identyfikacje ciał. I część zespołu rosyjskiego obsługującego prosektorium uczestniczyła w obydwu czynnościach, których nie sposób było wykonywać jednocześnie. Było też niewiele rodzin, które uczestniczyły do samego końca. Nie chcę wymieniać ich nazwisk, bo mogą sobie tego nie życzyć, a mają prawo do dyskrecji. I kiedy mówiłem wcześniej, że byłem przy każdej trumnie, to dokładnie w tym kolejnym i ostatnim etapie przed ich zamknięciem.
Czy żołnierzy pochowano w mundurach i z honorami, jak to powinno mieć miejsce? - Niestety, ze względu na dość znaczny stopień zniszczenia tych ciał mundury kładziono na ciała opakowane w czarne worki. Przy trumnach wojskowych wykonano też ceremoniał pogrzebu wojskowego z udziałem żołnierzy kompanii honorowej oraz kapelanów wojskowych.
Na pewno wobec wszystkich? - Czy wobec wszystkich, tego nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że tak, gdyż od początku do końca wykonywali to żołnierze polscy wraz z kapelanami Wojska Polskiego.
Dlaczego strona polska nie dopilnowała nawet tego, by pochować wszystkie ofiary w ubraniach? - A jak pani rozumie dopilnowanie? Czy ubranie tych ciał w garnitury i w garsonki? Jak sobie z tym poradzić, kiedy wiele ciał jest mocno zniszczonych? Dlatego, o ile pamiętam, to polscy konsulowie podjęli decyzję o położeniu kompletnego ubrania na ciele zamkniętym w worku (rodziny zostały o tym poinformowane na spotkaniu). Niewiele ciał zostało ubranych. Wiem, że rodziny, które znalazły swoich bliskich z niewielkimi obrażeniami, zgłaszały postulat ubrania takiego ciała. I kilka takich ciał widziałem, ale niewiele. Ciało zakrywano białym welonem wykonanym z materiału podobnego do jedwabiu. Na tak przygotowane do transportu ciało kładłem różaniec. Niekiedy też wkładałem przedmioty osobiste przysłane przez rodzinę, które wcześniej przekazano stronie rosyjskiej. Przedmioty te przywożono z odrębnego pomieszczenia razem z ciałem, które miało być włożone do trumny. Każde ciało zostało też sfotografowane przez fotografa, który był Polakiem i - o ile pamiętam - był funkcjonariuszem polskiej policji państwowej.
Rozmawiał z nim Ksiądz? - Tak.
I nie wiedział Ksiądz, że Rosjanie nie pozwalali wkładać do trumien żadnych przedmiotów osobistych, różańców ani świętych obrazków? - O takim zakazie nic nie wiedziałem, gdyż w sposób przez nikogo nieograniczony umieszczałem w trumnach przekazane mi rzeczy osobiste - takie jak chociażby obrączki ślubne, listy pożegnalne, wspólne zdjęcia, obrazki świętych, a także wspomniane różańce. Poświadczenie tego rodziny mogą znaleźć na zdjęciach wykonanych przed zamknięciem trumny.
Lekarz z LPR mówił jednak, że Rosjanie na to nie pozwalali. Przy ciele Anny Walentynowicz nie było różańca, choć rodzina tak chciała. - Jeżeli rodzina osobiście włożyła różaniec, który był darem błogosławionego Jana Pawła II dla rodziny, to jego brak w trumnie jest bardzo zastanawiający. Ponadto powinien być także różaniec położony na ciele przed zamknięciem trumny. Te różańce w pierwszym okresie dostarczyły siostry zakonne z Moskwy. W drugim etapie przygotowania ciał umieszczałem różańce, które przekazał mi w Polsce ks. płk Zbigniew Kępa.
Dlaczego przez dwa lata uwiarygodniał Ksiądz - również przed rodzinami - przekaz Ewy Kopacz o idealnej współpracy z Rosjanami? - Tam, na miejscu, w moskiewskim instytucie, było bardzo wielu Rosjan zaangażowanych w czynności pomocnicze zarówno w prosektorium, jak też w obsłudze dość licznej grupy polskiej. Niewielu z nas zdawało sobie sprawę, że w licznej grupie rosyjskiej byli zapewne funkcjonariusze służb specjalnych i urzędnicy administracji rosyjskiej, podobnie także i z polskiej strony. Co prawda zauważalna była nasza izolacja od świata zewnętrznego zorganizowana przez służby rosyjskie. Gdy mówiłem dwa i pół roku temu o życzliwości Rosjan, to przez pamięć tej grzeczności i współczucia tych z nich, którzy - jak sądzę - szczerze chcieli pomóc. Tam, w Moskwie, rodziny zmarłych spotykały się z wieloma przejawami życzliwości i współczucia ze strony Rosjan. Nikt też nie wątpił w tę spontaniczną życzliwość. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, jak od samego początku nie wykazano należnej sumienności w wielu sprawach, zwłaszcza w rzetelnym opisie wyników sekcji, a także staranności o zachowanie tożsamości ciał.
Wiedział Ksiądz, że część rodzin nie dostała nawet tłumacza, a pomoc psychologiczna w wielu przypadkach była żadna? - Tak, to prawda. Były ogromne problemy z tłumaczeniem z uwagi na niewystarczającą liczbę tłumaczy. Dzisiaj myślę sobie, że na tym etapie i w tej sytuacji powinni zaangażować się polscy konsulowie pracujący na terenie Rosji. W drugim dniu procedury identyfikacji przybyło do instytutu kilka polskich sióstr zakonnych. Widziałem, jak wielką pomocą były w tym traumatycznym momencie. Byli psychologowie rosyjscy, którzy nie znając języka polskiego, byli zapewne fragmentem procedury po stronie rosyjskiej. A nasi psychologowie, jak to generalnie z psychologami bywa, byli bardzo pomocni i umiejętni. Prawdą jest jednak, że były też i bardzo młode panie psycholog, dość nieporadne, które same wymagały wsparcia i wielokrotnie otrzymały je od samych rodzin. Wiem, że niektórzy psychologowie wyjechali wcześniej, nie radząc sobie ze skalą problemów.
Był Ksiądz świadkiem komunikowania jakichś problemów przez rodziny bądź polskich ekspertów? - Miejscem zgłaszania problemów były spotkania rodzin z przedstawicielami polskich władz. Wiem też, że niektóre rodziny zgłaszały swoje problemy urzędnikom Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wielokrotnie proszono konsulów, żeby byli obecni do końca przy ciałach, czyli do momentu zamknięcia trumny. Pamiętam też prośbę rodzin o obmycie ciał z błota oraz resztek paliwa przed ich włożeniem do trumien. Zasadniczo problemów było wiele i były one bardzo nawarstwione, co dawało wrażenie sytuacji trudnej do opanowania.
A czy był Ksiądz świadkiem zniechęcania rodzin do bezpośredniej identyfikacji ciał? - Jak słyszałem z opowieści niektórych rodzin, miało to miejsce przed ich wylotem do Moskwy. I było to absolutnie niepotrzebne. Ów niekompetentny w tym zakresie urzędnik nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ważnym etapem dla rodziny jest odnalezienie ciała osoby bliskiej i jej godne pożegnanie. Wiem też ze świadectwa rodzin, z którymi się do dzisiaj spotykam, jak wiele żalu mają do tego urzędnika, bo w dobrej wierze jemu zaufały i zostały w Polsce. I dziś tego bardzo żałują.
Brał Ksiądz udział w rozmowach Ewy Kopacz z rosyjskimi urzędnikami, np. Tatianą Golikową? - Nie byłem członkiem zespołu rządowego i nie uczestniczyłem w spotkaniach polskich urzędników z władzami rosyjskimi. Nie taka była moja rola. Natomiast wiem, że rozmowy tego typu były prowadzone, co było koniecznością w tamtej sytuacji. Przygodnie byłem też świadkiem jednej rozmowy, w której słyszałem apel pani Ewy Kopacz o większy wysiłek strony rosyjskiej w procedurze identyfikacji ciała, tak by rodziny mogły znaleźć swoich bliskich i wrócić do kraju.
Będąc w Moskwie, wiedział Ksiądz, że polscy prokuratorzy, lekarze sądowi, genetycy i technicy nie zostali dopuszczeni do sekcji? - W identyfikacjach polegających zarówno na poszukiwaniu ciał, jak też ich rozpoznawaniu polscy eksperci uczestniczyli. O ile pamiętam, faktycznie nastąpiło to z pewnym opóźnieniem i bodajże było wynikiem prowadzonych rozmów naszych władz ze stroną rosyjską. Natomiast nic nie wiem o uczestnictwie polskich specjalistów w sekcjach zwłok.
Skoro zajmował się Ksiądz tylko opieką duszpasterską, to skąd ta pewność, kiedy Ksiądz, wielokrotnie broniąc minister Kopacz, twierdził, że każda część ciał ofiar została poddana badaniom DNA? - Posługa duszpasterska nie była wyizolowana od pozostałych kontekstów tego wszystkiego, co się w Moskwie działo. Pytałem polskich i rosyjskich specjalistów, dlaczego małe fragmenty ciał są opakowane odrębnie i oznaczone numerami. Wtedy udzielono mi odpowiedzi, że z tych fragmentów ciał został pobrany materiał do badań DNA.
W jaki sposób mogło dojść do zamiany ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej? - Na to pytanie bardzo trudno jest mi odpowiedzieć. Wiem, że ciało pani Anny Walentynowicz rodzina rozpoznała i zostało oddane stronie rosyjskiej. Jaki jest ostateczny efekt, wszyscy wiemy. I doznajemy wstrząsu po odkryciu drogą ekshumacji tej tragicznej zamiany ciał. W ostatnich dniach dowiedziałem się również z mediów o zamianie ciał dwóch kapłanów uczestniczących w tym locie. Ponad rok temu spotkałem się z rodziną ks. prof. Ryszarda Rumianka, rektora UKSW w Warszawie. Powiedziałem wówczas o tym, jak razem z kapłanami w Moskwie przygotowaliśmy ciało księdza rektora do transportu do Polski. Ciała te były już szczelnie owinięte czarną folią. Na tak zakryte ciało nałożyliśmy strój kapłański. Wówczas wszyscy mieliśmy przekonanie, że w tych workach Rosjanie przekazują nam te ciała, które rozpoznano uprzednio w procedurze identyfikacji. Kiedy na dole w instytucie pokazano mi ciało, informując, że jest to ksiądz rektor, a potem też ciało księdza prałata Zdzisława Króla, to do dzisiaj pamiętam znaczny stopień destrukcji jednego z nich. Nad każdym z nich pochylałem się jak nad ciałem kapłana, z którym czułem szczególną jedność przez dar kapłańskiej posługi. Wówczas też podano mi do wiadomości informację o tożsamości ciał, którą przyjąłem jako prawdziwą, nie mając żadnej możliwości osobistej weryfikacji. Pozostała tylko modlitwa i poczucie wspólnoty.
Jak Ksiądz odbiera próbę obciążenia przez prokuratora Andrzeja Seremeta winą za ten stan rzeczy rodzin? - Nie rozumiem tej wypowiedzi i jestem przekonany, że nie powinna ona się zdarzyć. A skoro się zdarzyła, powinniśmy otrzymać całkowite wyjaśnienie takiej postawy. W czasie głębokich doznań traumy spowodowanej faktem śmierci osoby bliskiej i konieczności jej identyfikacji można mieć trudność w znalezieniu wśród tak wielu ciał tego jednego. I dlatego byli obecni tam polscy eksperci, psychologowie oraz personel konsularny, aby w tym czasie rodziny otrzymały jak najpełniejsze wsparcie. Jest coś zuchwałego w tym obarczeniu rodzin odpowiedzialnością za pomylenie ciał. Potrzebny jest tutaj jasny przekaz ze strony prokuratury.
Podobny problem mamy z panią Kopacz, która w wielu kwestiach zwyczajnie kłamała. - W ciągu tych dwóch i pół roku od naszej obecności w Moskwie doznałem wiele przykrości za moje świadectwo o zaangażowaniu pani Ewy Kopacz w proces poszukiwania ciał, ich identyfikacji, wspierania rodzin oraz ponaglania Rosjan, aby ciała jak najszybciej mogły znaleźć się w Polsce. Pani Kopacz tam, w prosektorium, wykazała się niezwykłym zaangażowaniem. I to trzeba zauważyć. Natomiast jako polityk oraz minister konstytucyjny polskiego rządu popełniła dramatyczny w skutkach błąd - mówiąc sekcja, myśląc identyfikacja. To są dwie inne rzeczywistości.
Przepraszam, ale "nieścisłość" polegająca na pomyleniu podstawowych terminów medycznych może się zdarzyć laikowi, a nie lekarzowi z zawodu. - To już pytanie do pani Kopacz, nie do mnie.
Pani Kopacz miała jednak dwa lata na naprawienie tego błędu, zrobiła to, gdy fakty wyszły już na jaw. Będąc lekarzem, nie miała prawa wierzyć, że można przeprowadzić 95 sekcji w jedną noc. - Ma pani rację, ale podobnie jak w powyższym przypadku to pytanie też należałoby zadać pani Kopacz.
Może było tak, że Rosjanie widzieli dezorientację Ewy Kopacz i wykorzystywali to? - Nie wiem.
Za co przepraszał Ksiądz rodziny? Co ma Ksiądz sobie do zarzucenia? - Przeprosiłem za dwie rzeczy. Za stwierdzenie wypowiedziane ponad półtora roku temu, że ekshumacja (totalna) jest szaleństwem. W tym okresie docierały do nas pierwsze informacje o nieścisłościach w dokumentacji medycznej opisującej wyniki przeprowadzonych sekcji zwłok ofiar katastrofy. To zawarte w tych dokumentach nieścisłości - niekiedy tak daleko posunięte, że budziły naturalne oburzenie bliskich - wykształciły wolę poszukiwania prawdy. W kilku przypadkach jedyną, choć najdramatyczniejszą dla rodzin zmarłych drogą do niej była ekshumacja ciał. Ta pewność co do tożsamości zmarłego jest wartością tak wysoką, że wartość spokoju należnego zmarłym musiała ustąpić miejsca należnej wszystkim, a zwłaszcza bliskim, prawdzie. Przeprosiłem także za fakt, iż przez nieścisłość mojej wypowiedzi co do obecności przy trumnach zmarłych bliscy oraz słuchacze mogli nabrać słusznego przekonania, że wydaję świadectwo pewności o tożsamości zmarłych złożonych do trumny. Od samego początku wyrażałem przekonanie, że bliscy pochowali tych, których kochają. Zrodziło się ono we mnie z tych momentów oglądania ciał zmarłych razem z ich bliskimi, kiedy określono tożsamość zmarłych. Tę pewność przeniosłem na ten ostatni moment, w którym starałem się być przy każdej trumnie, gdy modliłem się nad ciałem osłoniętym czarnym workiem tuż przed zamknięciem wieka trumny. Takie wówczas miałem szczere przekonanie. Wyniki ekshumacji oraz wcześniejsze kłamliwe raporty sekcyjne uświadomiły mi, że byłem w błędzie. Ale chcę mieć taką nadzieję, że jest to już koniec pomyłek, bo z tego niedbalstwa Rosjan powstało tak wiele wątpliwości, obaw i porażającego cierpienia, które tylko pomnaża i tak bezmiar tej tragedii.
Dlaczego te raporty zostały sfałszowane? - Trudno jest mi przeniknąć motywy działania Rosjan. Jakiekolwiek by nie były, to nie potrafię zaakceptować ich ostatecznego efektu, którym jest niezgodność z prawdą i ból bliskich.
Samo słowo "przepraszam" w tej sytuacji wystarczy? - O mówieniu nieprawdy, która jest kłamstwem, mówimy wówczas, gdy mamy świadomość, że informacje, które podaję, są kłamliwe. Tak łatwo się oskarża, gdy jest się wolnym od łudzących kontekstów. Czy pani lub kogoś z Czytelników nie wprowadzono nigdy w błąd? Czy wasze szczere zaufanie komuś nie zostało nigdy nadużyte? Zostałem już publicznie oddany pod sąd Boży, w apelacji, aby Bóg mi wybaczył. Z powodu tak łatwego, jak w pani pytaniu, zarzucania kłamstwa wielu życzyło mi rychłej śmierci, odzierało z godności kapłańskiej i ludzkiej przyzwoitości. Pyta pani, czy wystarczy "przepraszam"? Nie wiem, ale uczciwie przepraszam.
A pamięta Ksiądz, jak odzierano z godności rodziny ofiar i tak już dotknięte cierpieniem? Pamięta Ksiądz, jak zniszczono honor gen. Andrzeja Błasika i załogi tupolewa? Dlaczego nie bronił Ksiądz Ewy Błasik z równym zapałem, co Ewy Kopacz? - Proszę mnie nie stawiać po tej stronie.
Nie uważa Ksiądz, że premier powinien wreszcie publicznie przeprosić Ewę Błasik? - Pan generał Błasik zasługuje na nasz szacunek i wdzięczność państwa polskiego za jego wierną służbę Ojczyźnie. Powielanie nieprawdziwej informacji o postawie pana generała w czasie lotu jest niegodne i uderza w honor polskiego żołnierza.
Wiedział Ksiądz, że rodzinom zakazano otwierania trumien w Polsce? Może był Ksiądz świadkiem tego, jak im to ogłaszano? - Niestety, nie było mi dane być świadkiem takiej wypowiedzi. Natomiast pamiętam, że rodzinom bardzo zależało na pożegnaniu ze zmarłymi, bowiem - jak mówiły - w Polsce będzie to już niemożliwe.
Nie zastanawiało nigdy Księdza, jak to możliwe, by w ciągu jednej nocy Rosjanie przeprowadzili rzetelnie niemal sto sekcji zwłok?- Tak, ma pani rację, dla mnie widok ran po wykonaniu sekcji był komunikatem o przeprowadzeniu procedury sekcyjnej. Ilość tych ran świadczyła o dużej skali tych prac, a jednocześnie świadomość, że to mogło się wydarzyć w tak krótkim czasie, budziła moje zdumienie, a wątpliwości na ten temat przekazałem polskim specjalistom z zakresu medycyny sądowej.
Komu konkretnie, jaka była reakcja? - Nie pamiętam nazwisk tych osób.
Były jakieś sytuacje, które poruszały wrażliwość Księdza, zwłaszcza, jako kapłana? - Wszystko. Od początku tej posługi do końca. Także i teraz. Sama pani rozumie, że tak postawione pytanie otwiera rozległe zakresy wspomnień, przeżyć i refleksji nad tą tragedią. Nie oczekuję też współczucia ani nagrody. Nie po to tam pojechaliśmy.
Lekarz LPR Dymitr Książek twierdzi, że Rosjanie nie traktowali ciał z szacunkiem. - Znam Dymitra jako cenionego specjalistę w zakresie medycyny ratunkowej. Zapoznałem się też z jego wywiadem opublikowanym w jednym z tygodników, do którego pani nawiązuje. Sam sposób publikacji tego wywiadu przez redakcję jest wybitnie nieprofesjonalny. Umiejscowienie go pomiędzy okładką zapowiadającą refleksję nad banalnością popularnych programów telewizyjnych a reklamą obuwia, bez przygotowania czytelnika do poruszanego tematu, świadczy o poszukiwaniu sensacyjnego klimatu tej dramatycznej - zwłaszcza dla bliskich - opowieści. Nie jestem specjalistą od mentalności rosyjskiej, a zwłaszcza pracowników zatrudnionych w prosektoriach, których dr Dymitr nazywa pakowaczami. Ani ja, ani Dymitr nie mieliśmy dostępu do pomieszczenia, w którym Rosjanie przygotowywali ciała do włożenia do trumny. Nie ode mnie też zależało, czy na tym etapie i w tamtym miejscu mógłby być przedstawiciel lub obserwator ze strony polskiej. Ani ekipa medyczna LPR, ani duszpasterze nie mieli na to wpływu. Wydaje mi się, że było to osiągalne dla posiadających odpowiednie uprawnienia konsulów. Czy tam byli? Nie wiem.
Będąc w Moskwie, był Ksiądz świadkiem urzędniczego chaosu. Dlaczego nie mówił Ksiądz wcześniej o tym, nie ujmował się za rodzinami, gdy politycy i dziennikarze obrzucali je błotem? - W moich wcześniejszych wypowiedziach z całą stanowczością i wielokrotnie zwracałem się do odbiorców - w tym także do polityków - mówiąc, że rodziny i społeczność narodowa mają prawo do pełnej prawdy na temat przyczyn katastrofy, rzetelnego śledztwa, poszanowania przeżywanej żałoby, szacunku dla zmarłych, a także o koniecznej współpracy władz z obywatelami, by mógł powstać w Warszawie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.
Ma Ksiądz na myśli konkretnych polityków PO, którzy publicznie chełpili się tym, że brzydzą się tematem katastrofy? - Przypomnienie tych tematów adresowałem do wszystkich, a zwłaszcza do tych, którym powierzono mandat zaufania społecznego, powołując ich w demokratycznych wyborach do sprawowania władzy, z którego to sprawowania trzeba będzie zdać sprawę przed suwerenem, którym jest Naród. I tutaj chcę mocno zaznaczyć: Naród, a nie państwo. To fundamentalne rozumienie roli Narodu powinno porządkować charakter postaw, w tym także porządek służby urzędników państwa.
Został Ksiądz poinformowany w Moskwie, że Rosjanie planują pokazać dziennikarzom ciało śp. Marii Kaczyńskiej? - Po raz pierwszy słyszę o tym od pani. Gdyby doszło do tego, to na pewno byłoby to wstrząsające, podobnie jak wstrząsająca jest opowieść doktora Dymitra o tym, jak Rosjanin pracujący przy identyfikacji ciał, w obecności Polaków, podnosi twarz pani prezydentowej za nos. Dla nas wszystkich wstrząsające były też zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej pokazane w internecie. Czymś niemożliwym do wytłumaczenia jest zaniechanie ochrony ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego po jego śmierci. W konsekwencji, szargając godność prezydenta Polski, przez publikację tych zdjęć zszargano też godność państwa i Narodu Polskiego.
Planuje Ksiądz jakieś publiczne wystąpienie do polityków Platformy z takim przesłaniem? - Czy ktoś mnie jeszcze słucha? Ten wywiad niech będzie moją ostatnią wypowiedzią w temacie katastrofy smoleńskiej. I tak spodziewam się po jego publikacji wielu nieprzychylnych komentarzy. Ale jak długo potrafię się jeszcze modlić, tak długo wiele mogę znieść. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Dziękuję za rozmowę.Marta Ziarnik
Co dalej po złapaniu prokuratury za rękę? Dokumentować, szukać na własną rękę i czekać. Przyjdzie czas, że państwowe instytucje tę wiedzę wykorzystają Wraz z potwierdzeniem, że urządzenia używane przez biegłych w Smoleńsku wykryły trotyl, płk Jerzy Artymiak, a zwłaszcza siedzący obok niego płk Ireneusz Szeląg powinni byli pochylić pokornie głowę i przeprosić. Przede wszystkim Cezarego Gmyza i jego kolegów zwolnionych z „Rzeczpospolitej” (co w konsekwencji doprowadziło do zamordowania „Uważam Rze”), ale przede wszystkim opinię publiczną. I przy okazji wyjaśnić, dlaczego to jedno zdanie płk. Artymiaka nie przeszło płk. Szelągowi i płk. Rzepie przez usta 30 października:
Niektóre z użytych w Smoleńsku detektorów faktycznie wykazały TNT. Nie zrobili i nie zrobią tego. To oczywista oczywistość. Polityczna potrzeba była wówczas taka (być może – pospekulujmy bez uprawnień – skonsultowana z premierem, skoro nawet prokurator generalny alarmował go o znalezisku i grożących w związku z nim społecznych niepokojach), by udawać, że się dementuje. Konsekwencje tak dla słuchaczy, autora rzetelnego artykułu, jak i samego śledztwa były nieistotne. Liczyła się medialna operacja, w której wojskowa prokuratura z pełną świadomością wzięła udział. Posiedzenie komisji sprawiedliwości, przyznanie prawdy przez wojskowych – po przyciśnięciu do ściany - a zwłaszcza oświadczenie producenta detektorów odbierają resztki zaufania do prokuratury.
Problem polega na tym, że nie za bardzo można z tym coś zrobić. Co z tego, że wiemy, że kłamali, że mamią nas opowieściami o niezbędnych półrocznych badaniach? Wyjdą kolejne fakty dotyczące TNT, wyjdą kolejne manipulacje prokuratury. Zapach części z nich już czuć, choć potrzeba jeszcze zebrania paru dowodów i zdobycia się na odwagę paru ludzi. To się stanie. Nie mam wątpliwości. Co dalej? Rozwiązanie, bardzo logicznie uzasadnione, podsunął w niedawnej rozmowie z nami mec. Pszczółkowski – zabrać śledztwo mundurowym, a oddać cywilom. Tyle, że nie ma żadnej gwarancji, iż prokuratura powszechna nagle stanie się apolityczna, zacznie rzetelnie analizować zgromadzony materiał dowodowy, wyciągać wnioski, badać zaniedbane wątki i wreszcie stawiać zarzuty. Poza tym w śledztwie jest już ok. 100 000 stron dokumentów. Nawet delegowanie wojskowych referentów do pomocy cywilom nie pozwoli na płynność. Nie wiem, które zło jest tu mniejsze. Oczywiste wydaje się za to, że nie można od ludzi bez kręgosłupów, zestrachanych, wysokich urzędników w obawie o posady i bezpieczeństwo sprzeniewierzających się podstawowym zasadom wymagać nagłej uczciwości, szczerego uderzenia się w piersi i np. cofnięcia karygodnych decyzji. Prof. Andrzej Zybertowicz powiedział wczoraj (oddaję sens), że gdyby prezydent Komorowski uczciwie podszedł do awansowania gen. Janickiego, to po stwierdzeniu przez prokuraturę mnóstwa nieprawidłowości w działaniach Biura Ochrony Rządu przed 10/04, przyznałby się do pomyłki, wszcząłby procedurę degradacji szefa BOR i odwołania go ze stanowiska. Nie ma na to szans. Uczciwości brak. Tak jest na każdym posmoleńskim kroku. Nawet złapanie na kłamstwie, zerojedynkowa sytuacja, niepodważalne fakty nie przynoszą konsekwencji.
Z jednej strony władza i zależne od niej instytucje trzymają się niezwykle mocno i w swej arogancji oraz obronie własnych interesów są w stanie pogrzebać najbardziej prestiżową sprawę (bo za taka należy uznać wyjaśnienie okoliczności śmierci prezydenta i elity). Z drugiej – przy pomocy redaktorsko-celebrycko-pseudonaukowej armii udało jej się tak zmłotkować Polaków, by nie reagowali na alarmy.
Do tego cały czas podnoszą napięcie, straszą sami żyjąc w strachu. Jakie więc jest wyjście? Na pewno trzeba konsekwentnie wskazywać oraz dokumentować błędy i kłamstwa, oddolnie poszukiwać prawdy. Kiedyś będzie można to wykorzystać na poziomie instytucji państwowych i międzynarodowych. Marek Pyza
Gadowski: Służby przeżarte upodleniem, agenturą i służalczością czyli o prawdziwym bagnie Czas osuszyć malaryczne bagno! Skąd się bierze malaria? Z bagna się bierze drodzy Państwo, z bagna – bo tam legną się malaryczne komary, przenoszące w sobie wyziewy zepsutego świata. Polskie służby specjalne są dziś takim malarycznym bagnem, z którego wylatują pasożyty żerujące na polskich obywatelach. To służby specjalne są dziś źródłem wielu patologii trawiących polskie państwo. Po co istnieją polskie służby specjalne – w sumie kilkanaście formacji obupłciowych, kosztujących podatnika lekko licząc około miliarda złotych rocznie - ? Odpowiedź wydaje się banalna: służby istnieją po to, aby zabezpieczać demokrację w działaniu, oraz chronić państwo, jego obywateli i gospodarkę, przed penetracją obcych wywiadów, szkodzeniem narodowemu interesowi, a także osłaniać Polskę przed zagrożeniami jakie niesie współczesny, globalny terroryzm. Prawda jaka zgrabna definicja? Sam pan Bondaruk, pardon Bondaryk, nie wymyśliłby lepszej, o ile w ogóle jest coś sam w stanie wymyślić. Przyjrzyjmy się jednak jak w praktyce wygląda to psie służenie Rzeczpospolitej. Coś mi się bowiem wydaje, że psy RP skundliły się od poczęcia i teraz wałęsają się własnymi drogami, przysparzając państwu jeno kłopotów. Wataha takich kundli, to już prawdziwe zagrożenie, bowiem - rozzuchwalona - atakuje wszystko co się rusza i każdy gnat obżera do kości. Biblijne: „po czynach ich poznacie...” jak najgorzej mówi o służbach specjalnych Trzeciej RP. Służby Najjaśniejszej, pod wodzą typków spod nienajjaśniejszej gwiazdy, od dwudziestu lat robią wszystko, aby demokracji szkodzić. Jak prostytutki wynajmują się każdemu kto ma władzę, tylko po to, aby na jego zlecenie tropić, prowokować i w rezultacie niszczyć opozycję polityczną i nieubeckich biznesmenów będących konkurencją dla wynajmujących psy korporacji. Jak można było pozostawić sfory ze służb specjalnych bez kagańca, bez cywilnego nahaja, którym mogłyby być tresowane?! To niepojęte jak politycy III RP ukręcili bat na samych siebie. Polskie służby specjalne są dziś pozbawione jakiejkolwiek kontroli, rozpanoszone bez granic w gospodarce, samodzielnie kreują polityczne byty. I najważniejsze – wcale nie czują, że są polskimi służbami. Polskie służby zarówno wojskowe jak i cywilne nie potrafią zabezpieczyć interesów Polski i polskich żołnierzy poza granicami kraju, nie potrafią także złapać szpiega, a jak już ktoś o tym nie wie i jednak szpiega złapie, to natychmiast podejmują działania, aby takowego pechowca z Polski wydostać. Polskie służby – w swoim ustawowym rzemiośle - są tak niesprawne, ze nie potrafią nawet wydostać polskiego obywatela z rąk prymitywnych rzezimieszków. Tak było w Pakistanie, gdy przez pół roku nikt w Agencji Wywiadu nie potrafił podjąć męskiej decyzji o podjęciu prostej jak drut operacji odbicia z rak bandytów inżyniera Stańczaka – jak wiemy skończyło się tym, ze nieszczęśnikowi obcięto głowę, a polscy nieudaczni generałowie potrafili jedynie wzruszyć ramionami. Polskie (z nazwy) służby nie potrafią jednak w najmniejszym nawet stopniu zabezpieczyć interesów takich korporacji jak Bumar, nie potrafią ochronić naszej gospodarki przed korupcją, ba często są tej korupcji inicjatorami. To dziś nie służby – bo służą tylko mamonie – a zwykłe gangi utrzymywane za nasze, budżetowe pieniądze. Jedyne bowiem co dobrze naszym służbom wychodzi, to tworzenie oficerskich klik, które bezkarnie zbierają haki na niewygodnych i napychają sobie prywatne kieszenie państwowymi pieniędzmi. Służby nie mogą zwalczać obrzydliwych praktyk w gospodarce i życiu społecznym, bowiem same są tych praktyk inicjatorami. Jeśli się mylę, to proszę mi przypomnieć jaka to kara spotkała choćby esbeka Lesiaka, który szerzył patologiczne praktyki już w miłosiernie nam panującej III RP? Polskie służby, biorąc niechlubny wzór ze służb putinowskiej Rosji, kompletnie wyemancypowały się z demokratycznego systemu, stanęły ponad prawem i każdy kto dorwie się w nich do krztyny choćby władzy, natychmiast układa się tak, aby zapewnić sobie przepustkę do geszefciarskich salonów dzisiejszej gospodarki. W Rosji rządzi pułkownik KGB i wszystko jest jasne, w Polsce rządzący ciągle nie posiadają stopni służbowych (chyba, że coś mi umknęło). Wnioski, którymi teraz się z Państwem dzielę, prowadzą mnie do jednej tylko konstatacji: polskie służby specjalne niespecjalnie służą niepodległej Polsce, a skoro tak, to dla dobra państwa, gospodarki i społeczeństwa należy te służby rozwiązać w pień – do ostatniego, pilnującego koni, koniucha.!!! Wszystkim nam będzie lżej, gdy zejdą nam z karków operetkowi generałowie, nieudacznicy i szpiedzy, którzy nie są zdolni do działania na poziomie ochrony prezydenta Zimbabwe. Dłuższe utrzymywanie darmozjadów, nie potrafiących złapać szpiega obcego państwa, ale znakomicie potrafiących wyciągać łapki do gospodarczych fruktów, jest niebezpieczne dla demokracji, niebezpieczne dla państwa i patologizuje polskie stosunki w gospodarce. Nie stać nas na utrzymywanie służb specjalnych, które są dziś jedynie niezbyt udolnymi wywiadowniami służącymi klikom umoszczonym na wysokich piętrach władzy. Nie można pozwolić na to, aby służalcze typki ze służb gorliwie tropiły opozycję i realizowały każde skinienie władz. Władze, które dla przykrycia swoich patologii posługują się służbami specjalnymi tracą demokratyczny mandat do wydawania publicznych pieniędzy. Lepiej będzie gdy dziś przegonimy na cztery wiatry całe towarzystwo z tzw. „służb specjalnych” i na ich miejsce wprowadzimy ideowych harcerzy, którzy przez kilka miesięcy nauczą się więcej niż dziś potrafią „asy” polskich służb. Ci przysłowiowi harcerze za rok czy dwa przyniosą Polsce więcej korzyści niż przez dwadzieścia ostatnich lat przysporzyły jej zbękarcone na esbeckim łonie tzw. „polskie służby specjalne”, urzędujące dziś za nasze pieniądze i za nasze pieniądze szukające dziś na nas haków. Opcja zerowa dla służb specjalnych, to dziś powinno być sztandarowej hasło opozycji, nie można bowiem reformować czegoś, co do szpiku swego istnienia przeżarte jest upodleniem, służalczością i agenturą obcych wywiadów. ( O tej agenturze napisze przy innej okazji). Witold Gadowski
Na liście laureatów nagrody Nobla nie figuruje profesor X, profesor MIT i Harvardu, więc nie wyda opinii, POtwierdzającej wnioski komisji Millera. Dwa wybuchy i tylko dwa ani jednego więcej, potwierdziło 58 świadków, w tym dowódca Jaka-40 – por. Artur Wosztyl, porucznik Rafał Kowaleczko i starszy chorąży Remigiusz Muś i montażysta TVP Sławomir Wiśniewski. Część świadków rosyjskich: jednakże zginęła 10.04.2010 w katastrofie limuzyny: http://cyprianpolak.salon24.pl/249147,ministra-szojgu-zderzenie-z-mikrobusem.
Komisja Jerzego Millera nie badała miejsca katastrofy, wraku samolotu, skrzydła, brzozy, rejestratorów lotu (tylko sfałszowane przez Rosjan kopie), nie przeprowadziła ANI JEDNEJ SEKCJI ZWŁOK, co najwyżej czytała ich parodię dostarczoną przez MAK. POlacy nie zgodzili się na to by wiarygodnych autopsji dokonał profesor Michael Baden. Polscy naukowcy Profesor Wiesław Binienda, dr Kazimierz Nowaczyk i dr Gregory Szuladziński, dr Marek Czachor a także Wacław Berczyński i profesor Wojciech Rudy udowodnili, że przebieg zdarzeń POprzedzających rozbicie Tu-154M 101 nie mógł być taki jak podaje to MAK i w ślad za nim KBWLLP:
http://www.youtube.com/watch?v=7Kf4t6XoCIo
W sumie Twój post ma ciężar gatunkowy mysich odchodów. Nie zgadza się w nim nic. Antoni Macierewicz jest magistrem historii, a Jarosław Kaczyński doktorem prawa. Żaden naukowiec na świecie (chyba, że z przystawionym do skroni 'nabitym ruskim karabinem') nie wyda opinii Potwierdzającej raPOrt komisji Millera. Wersja z brzozą i beczką jest niezgodna z prawami fizyki. Skrzydła samolotu są niezwykle mocne bo unoszą ciężar maszyny, w przypadku Tu-154 MTOW = 100 ton (MAXIMUM TAKE-OFF WEIGHT). [3 lutego 1998 r. we włoskim ośrodku narciarskim Cavalese w Dolomitach. Lecący bardzo nisko ważący 15,45 tony samolot myśliwski Northrop Grumman EA-6B Prowler ze znajdującej się w pobliżu tego ośrodka bazy amerykańskich sił powietrznych przeciął skrzydłem linę nośną tamtejszej kolejki górskiej. Wagonik z 20 pasażerami runął na ziemię z wysokości 120 m. Żadna ze znajdujących się w nim osób nie miała szansy na przeżycie. Lina po której kursowały wagony miała wytrzymałość około 500 ton. Po wylądowaniu na lotnisku bazy załoga myśliwca stwierdziła nieznaczne uszkodzenie skrzydła.] Tu jest film z 22 marca 2010 roku sPOd Moskwy:
http://www.youtube.com/watch?v=AkrHnbWoNn0
Rzeczywiście sprawa wydaje się być arcyboleśnie prosta. Nie bardzo zrozumiałem jednak twoje tłumaczenie w POniższych kwestiach, a) dlaczego Rosjanie ogłosili alarm PO rozbiciu samolotu z akademickim kwadransem - 8:56 zamiast 8:41.05 i co w tym czasie na terenie katastrofy robili żołnierze Specnazu i dlaczego na filmie Koli (1:24) słychać strzały; b) dlaczego Rosjanie niszczyli wrak samolotu, wybijając w nim szyby i tnąc te fragmenty blachy, wywinięte na zewnątrz, które świadczyły o eksplozji na POkładzie i dlaczego POginęły fotele samolotu, bo chyba nie dlatego że utkwiły w nich POciski c) dlaczego w POlsce nie robiono sekcji zwłok PO przetransPOrtowaniu ciał z Rosji. d) co robiły nity w ciele Anny Walentynowicz e) Dlaczego POlska prokuratura nie zgodziła się na obecność profesora Badena przy tych kilku sekcjach zwłok, które zrobiono f) dlaczego wyniki tych sekcji zostały utajnione; g) dlaczego prokuratura dwukrotnie odmówiła zbadania spektrografem ciała ks. prof. Rumianka h) dlaczego Rosjanom wystarczyło kilkanaście godzin by stwierdzić, że na szczątkach samolotu nie ma śladów materiałów wybuchowych, a Polska prokuratura musi czekać na wyniki takich samych badań pół roku i) dlaczego na kopiach POchodzących z rejestratorów lotu Rosjanie zmazali komendę Arkadiusza Protasiuka 'odchodzimy' j) dlaczego Rosjanie nie oddają nam wraku i czarnych skrzynek k) co robił na wieży w Smoleńsku pułkownik FSB Nikołaj Krasnokucki i dlaczego to on wydawał dyspozycje Plusinowi i Ryżence, każąc im sprowadzać samolot na 50 l) Jaką rolę w zamachu odegrał generał Wiktor Benediktow kryptonim Logika m) Skąd minister Sikorski wiedział PO kwadransie, że katastrofę sPOwodowali piloci n) dlaczego wybrano konwencję chicagowską, a nie umowę POlsko rosyjska z 7 lipca 1993. o) co mówią ludzie na tych filmach, bo nie bardzo rozumiem:
http://www.youtube.com/watch?v=8vovYbrLIuA&feature=player_embedded
http://www.youtube.com/watch?v=iOcjLridx74
http://www.youtube.com/watch?v=JxDZrf6RZYI
Gość1, teraz rozumiem dlaczego dajesz same wklejki. Bo jak chcesz napisać coś od siebie to wychodzi PO rosyjsku. Gość1 jesteś - nie da się ukryć - przybyszem z innej planety, który za prawdę przyjmuje przyjmuje sfałszowane kopie zapisów czarnych skrzynek. A może jesteś koniem Boxerem z 'Folwarku zwierzęcego' George Orwella. Jego dewiza brzmiała: "Prawdą jest to co mówi nasz przywódca" (Napoleon is always right). Czy to ty wklejasz ten bełkot WYCZYTANE W NECIE? I think it's you. W rozumowaniu praktycznie wszystkich POwtarza się ten sam błąd, że to był samach na Lecha Kaczyńskiego. Wygląda na to, że zamachowcom bardziej chodziło o Jarosława Kaczyńskiego, który w ostatniej chwili został w domu. Jeszcze PO zamachu relacjonujący POdawali, że wśród pasażerów Tu-154M 101 był też i Jarosław. Przy czym nie obraziliby się gdyby zginął także i brat. Zamachowcy nie POdstawili samochodów, które miałyby zawieźć członków delegacji do Katynia natomiast czekały na nich przygotowane zawczasu 132 trumny. Z NETU Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Ono (skrzydło samolotu Tu-154M – przyp. red.) składa się z podłużnych żeber i dźwigara chromolibdenowego lub ze stali o największej wytrzymałości i taka brzoza powinna być przez skrzydło ucięta jak siekierą mówi Goliński. Skrzydła s-tu Tu-154 M muszą w pionie wytrzymać obciążenie ok 385 ton, więc każde z nich przejmuje połowę, tzn ok 192,5 tony. Pisałem o tym w innym poście. Jeśli siła w środku symetrii kadłuba jest tak duża, to oprócz niej występuje nią właśnie spowodowany moment gnący. Można przyjąć zgrubnie, że wypadkowa z jednego skrzydła jest przyłożona w 2/3 od jego końca. Zatem obciążenia są ogromne. Te w pionie. To teraz drogi czytelniku uświadom sobie, że to obciążenie o którym piszę dotyczy zginania plastikowej linijki. Jak mocne jest skrzydło (linijka) w płaszczyźnie poprzecznej, jeśli tak wiele musi wytrzymać zginana w płaszczyźnie poziomej? Tak więc nie dziw się Czytelniku, że brzoza o średnicy ok 30-40 cm (ciekawe, że nikt nie zmierzył jej przekroju dokładnie w miejscu jakoby to uderzenia w nią skrzydła - może nie mieli eksperci drabiny o zasięgu 5 m - ja taką mam - mogę pożyczyć - za free) dla tak mocnej konstrukcji może nie stanowić większego problemu - poza zniszczoną lokalnie częścią noska skrzydła - co akurat nie wywiera większego wpływu na aerodynamikę skrzydła.
Rosyjskie wpływy w BBN Biuro Bezpieczeństwa Narodowego po tragicznej śmierci Aleksandra Szczygły w Smoleńsku zmieniło kurs z zachodniego na wschodni. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro w otoczeniu prezydenta znajdują się ludzie, którzy według dokumentów IPN zostali zarejestrowani jako tajni współpracownicy służb specjalnych PRL, wśród nich m.in. Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych. W BBN roi się od ludzi, którzy w czasach PRL byli związani z komunistycznymi służbami specjalnymi, a klasycznym tego przykładem jest szef Biura, gen. Stanisław Koziej. Obecny szef BBN w sierpniu 1987 r. był na zabezpieczanym przez GRU kursie Sztabu Generalnego ZSRS, co w zeszłym roku ujawniła „Gazeta Polska”. Koziej był w tym czasie również członkiem egzekutywy PZPR. Jako żołnierz I Zarządu Sztabu Generalnego w latach 1978–1981 brał udział w opracowaniach planu ataku wojsk Układu Warszawskiego na państwa Europy Zachodniej.
„Uniw” zadba o bezpieczeństwo „Gazeta Polska” dotarła do wykazu tajnych dokumentów, które na przełomie lat 1989–1990 zostały zniszczone w Departamencie I MSW, czyli komunistycznym wywiadzie. Wśród nich znajduje się protokół zniszczenia z 18 stycznia 1990 r. Czytamy w nim, że urodzony w 1953 r. Kuźniar został zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16645. „W latach 1985–87 utrzymywałem kontakty sporadyczne. Proponuję zniszczyć materiały wraz z okładkami jako nieprzydatne. Materiały zostały wybrakowane z kartoteki Departamentu I MSW” – czytamy w protokole zniszczenia akt, pod którym podpisało się trzech funkcjonariuszy. W czasach PRL Roman Kuźniar był członkiem PZPR, przeszedł także specjalne przeszkolenie wojskowe. W stanie wojennym w 1982 r. otrzymał odznaczenie państwowe „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Związanie się z systemem PRL umożliwiło mu karierę naukową, a co się z tym wiązało – wyjazdy zagraniczne. Kuźniar, przeciwnik wejścia Polski do NATO i wyznawca poglądu, że „według prawa Katyń to nie ludobójstwo”, ma wybitnie prorosyjskie nastawienie. Uwidoczniło się to zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, kiedy już w dniu tragedii w publicznych wypowiedziach sugerował naciski prezydenta Kaczyńskiego na pilotów. Po katastrofie wypowiadał się m.in. dla „Głosu Rosji” (tuby propagandowej, powołanej jeszcze za życia Lenina, a rozbudowanej przez Stalina). W informacji pt. „Polska uznała odpowiedzialność za katastrofę” Kuźniar stwierdził, że kontrolerzy z lotniska w Smoleńsku do samego końca próbowali ostrzec załogę o niebezpieczeństwie lądowania, ta jednak konsekwentnie i z zimną krwią podejmowała działania, które doprowadziły do tragedii. Roman Kuźniar w latach 80. pracował w Państwowym Instytucie Spraw Międzynarodowych. Według dokumentów służb specjalnych PRL wielu urzędników PISM zostało zarejestrowanych przez komunistyczne służby specjalne jako tajni współpracownicy – m.in. Adam Rotfeld ps. Rauf.
„Zelwer” dba o bezpieczeństwo Według akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej obecny wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Zdzisław Lachowski został zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Zelwer”. W ubiegłym roku w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbyły się konsultacje z przedstawicielami Aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Stronę polską reprezentował Zdzisław Lachowski. Po śmierci prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego oraz szefa BBN Aleksandra Szczygły prezydentem został Bronisław Komorowski, który na szefa Biura wyznaczył gen. Stanisława Kozieja. Od maja 2010 r. kontakty z Rosją Komorowskiego i jego zaplecza stały się niemal regułą. Zrobiono coś, co było nie do pomyślenia za czasów prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego – zaczęto hołubić niedawnego agresora na Gruzję. Zaledwie miesiąc po katastrofie smoleńskiej, już w maju 2010 r., Bronisław Komorowski i gen. Koziej pojechali do Moskwy. Koziej osobiście spotkał się tam z Nikołajem Patruszewem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Rosji, byłym wysokim funkcjonariuszem KGB. Dzień po pierwszej turze polskich wyborów prezydenckich, 21 czerwca 2010 r., gdy marszałek Komorowski wracał do Polski po niespodziewanej – jak pisały polskie media – wizycie w Afganistanie, kandydat na prezydenta RP wylądował nieoczekiwanie w Erewaniu, stolicy Armenii. Tam w porcie lotniczym „Zwartnoc” spotkał się z ministrem spraw zagranicznych tego kraju Edwardem Nalbandjanem. O tej zagadkowej wizycie prezydenta Komorowskiego w Armenii poinformowała tylko służba prasowa ormiańskiego MSZ. W tym samym dniu (21 czerwca) na tym samym lotnisku wylądowała delegacja wysokich rosyjskich wojskowych, którzy także spotkali się z ministrem Nalbandjanem. Żaden polski dziennikarz o międzylądowaniu marszałka w Armenii nie wspomniał ani słowem (oprócz portalu Niezależna.pl). We wrześniu 2010 r. gen. Koziej odbył rozmowę z ambasadorem Rosji w Polsce Aleksandrem Aleksiejewem. „Przedmiotem rozmowy był aktualny stan oraz perspektywy rozwoju stosunków polsko-rosyjskich, w tym intensyfikacja kontaktów między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej” – ogłoszono. W grudniu 2010 r. do Polski przyjechał prezydent Dmitrij Miedwiediew. Witany czołobitnie przez polskich polityków z PO i SLD spotkał się z Bronisławem Komorowskim, który stwierdził: „Niedobra posucha w relacjach polsko-rosyjskich dobiegła końca”.
Świętowanie z KGB 13 października 2011 r., zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych w Polsce, doszło w Warszawie do konsultacji polsko-rosyjskich, w których wzięli udział przedstawiciele BBN i aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. W konsultacjach uczestniczyli m.in. szef BBN Stanisław Koziej i Zdzisław Lachowski. Dzień po tych nietypowych konsultacjach odbył się dwustronny, „ekspercki” okrągły stół „Polska w polityce bezpieczeństwa Rosji. Rosja w polityce bezpieczeństwa Polski”. Na XX-lecie BBN gen. Koziej zaprosił Nikołaja Patruszewa. Tuż przed jego wizytą Polskie Radio podało symboliczną depeszę: „Nikołaj Patruszew to przyjaciel Władimira Putina. Patruszew z Putinem znają się od lat 70., pracowali razem w leningradzkim KGB. W czasie prezydentury Putina Patruszew był szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. U prezydenta Miedwiediewa kieruje Radą Bezpieczeństwa doradzającą głowie państwa w kwestiach strategicznych. W Warszawie weźmie udział w konferencji z okazji XX-lecia Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wizyta ma status oficjalnej i odbywa się w ramach dialogu nawiązanego przez BBN z rosyjską Radą Bezpieczeństwa. Do nawiązania współpracy doszło podczas majowej wizyty Bronisława Komorowskiego w Moskwie. To wtedy szef BBN gen. Stanisław Koziej umówił się z Patruszewem na regularne polsko-rosyjskie konsultacje w kwestiach bezpieczeństwa”. W 2005 r. Patruszew zarzucił zagranicznym służbom wywiadowczym (m.in. amerykańskim, brytyjskim i saudyjskim) używanie organizacji pozarządowych, promujących demokrację, do planowania przewrotu politycznego w Rosji, podobnego do wydarzeń na Ukrainie, w Gruzji i Kirgistanie. Rok później oskarżał Polskę. „Polskie służby specjalne prowadzą aktywną działalność wśród Rosjan, zwłaszcza w obwodzie kaliningradzkim” – mówił Patruszew w 2006 r. Patruszew nie kryje się ze swoim negatywnym stosunkiem do NATO. „Rozszerzenie NATO na Wschód pozostaje dość poważnym zagrożeniem dla Rosji. Początkowo należało do niego 12 państw, obecnie ma 28 członków, przy czym w Sojuszu znalazły się kraje Układu Warszawskiego i państwa, które niegdyś wchodziły w skład ZSRS. To one ciągną za sobą inne kraje: Gruzję i Ukrainę, które potencjalnie mogą wejść do NATO” – mówił w jednym z wywiadów. Jak na ironię, już po wizycie Patruszewa w BBN Rosjanie rozpoczęli rozmieszczanie nowego systemu rakiet przeciwlotniczych S-400 w obwodzie kaliningradzkim, a w ich zasięgu znalazły się Warszawa oraz Wilno.
Dorota Kania, Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
ARTYMIAK POTWIERDZIŁ: URZĄDZENIA WYKRYŁY TROTYL Od dnia historycznej już publikacji Cezarego Gmyza, w której przekazał opinii publicznej sensacyjne wyniki badań prowadzonych przez biegłych i prokuratorów w Smoleńsku, uczyniono wiele, by ośmieszyć główne tezy postawione w artykule. Przede wszystkim sam szef WPO pułkownik Szeląg podczas konferencji 30 października wszedł w rolę, w którą wejść nie powinien. Pierwsze zdanie przez niego wówczas wypowiedziane dostarczyło mediom tego, na co czekały od samego rana, a więc odpowiedniej amunicji, by ośmieszyć wszystkich, którzy mówili o wybuchu na pokładzie samolotu. Media mogły chóralnie zakrzyknąć: trotylu nie było. Tymczasem dzisiaj stała się rzecz niesłychana. Oto sam Naczelny Prokurator Wojskowy, pułkownik Jerzy Artymiak potwierdził rewelacje Gmyza:
„Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT”.
Z tym stanowiskiem zgodził także, o dziwo, prokurator Szeląg, mówiąc, że istotnie urządzenia wskazywały trotyl, co jednak o niczym nie świadczy, gdyż w ten sam sposób reagowały na pastę do butów. Najwyraźniej prokuratorzy przestraszyli się swoich słów, a swoją misję uspokajania opinii publicznej wzięli sobie mocno do serca, gdyż zastosowali ten sam chwyt, co 30 października. Wtedy był namiot i perfumy, dzisiaj kiełbasa „trotylska”. I pasta do butów. Niestety, tę radosną twórczość panów prokuratorów można miedzy bajki włożyć po wypowiedzi przedstawiciela producenta jednego z urządzeń użytych w Smoleńsku (detektor MO2M) Jana Bokszczanina:
„Zasysane cząsteczki z powietrza podlegają jonizacji, poprzez źródło promieniowania - jest to tryt - i następnie są kierowane do rurki dryfującej, w której sobie dryfują w kierunku detektora. Tam wędrują zjonizowane cząstki różnych substancji. Charakterystyką dla każdego takiego jonu jest stopień ruchliwości w polu elektromagnetycznym. Dlatego nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. […] Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero”.
Oczywiście zawsze można powiedzieć, że obecność trotylu w/na samolocie, w którym zginęła elita Polski z Prezydentem, a który rozbił się na terytorium państwa historycznie nam wrogiego, mającego na sumieniu miliony ludzkich istnień zamordowanych w najwymyślniejszy sposób, nic nie oznacza, że to nic takiego. Ktoś może nawet stwierdzić, że TU 154 M mógł mieć na pokładzie niewybuchy, ba, nawet bombę, ale to i tak nie oznacza wybuchu. Jednak to tylko narracja oszalałych ze strachu małych ludzi, którzy często już dawno pozbyli się honoru, wyprzedając go za bezcen na targu próżności. Trotyl w kiełbasie, paście do butów, czy na rowerze pana Kowalskiego nie musi oznaczać zamachu, ale trotyl na wraku rozbitego samolotu rządowego, zwłaszcza w dobie plagi terroryzmu, w sposób szczególny czyni taki scenariusz najbardziej prawdopodobnym.
http://niezalezna.pl/35547-prokurator-urzadzenia-wykazaly-trotyl
Recesja za progiem,a prace nad budżetem na 2013, idą jak gdyby nigdy nic
1. W następnym tygodniu w Sejmie odbędzie się II i III czytanie (czyli ostateczne głosowanie) projektu budżetu państwa na 2013 rok w sytuacji kiedy GUS właśnie ogłosił szokujące dane dotyczące wzrostu PKB za III kwartał obecnego roku. Dane dotyczące PKB w III kwartale (wzrost zaledwie o 1,4%) ukazały się w sytuacji kiedy do końca IV kwartału pozostał tylko miesiąc, a z sygnałów płynących z gospodarki w październiku i listopadzie można już wnioskować, że spowolnienie w IV kwartale będzie jeszcze głębsze (najprawdopodobniej wzrost PKB w IV kwartale będzie niższy niż 1%). W tej sytuacji wzrost PKB w całym roku 2012 będzie wyraźnie niższy niż zakładał w budżecie na ten rok, ponoć konserwatywnie, minister Rostowski (wzrost miał wynieść 2,5%), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla finansów publicznych.
2. Tendencje spadkowe w gospodarce zresztą trwają od kilku kwartałów czego wyrazem był w I kwartale wzrost PKB jeszcze o 3,6%, w II kwartale tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%. W III kwartale nastąpiło jednak gwałtowne załamanie konsumpcji (wzrost zaledwie o 0,1 pkt. procentowego) i akumulacji w tym inwestycji (spadek aż o 0,8 pkt. procentowego), co źle rokuje na cały 2013 rok. Jeszcze tylko kontrybucja eksportu netto w wysokości 2,1 pkt. procentowego uratowała wzrost PKB w III kwartale ale tylko dlatego, że mieliśmy do czynienia ze znacznie szybszym spadkiem tempa wzrostu importu niż eksportu. Zresztą przy już trwającej recesji w strefie euro, a w szczególności przy wyraźnie spowalniającej gospodarce niemieckiej, gdzie lokujemy zasadniczą część naszego eksportu, trudno zakładać, że właśnie wzrost eksportu, uratuje nas przed recesją.
3. Wszystko to co dzieje się w gospodarce, ma ogromny wpływ na dochody podatkowe. Kolejne miesiące II półrocza tego roku pokazują, że dochody podatkowe z VAT zamiast przyśpieszać jak to się zwykle dzieje w końcówce roku, coraz bardziej spowalniają albo są wyraźnie niższe od ubiegłorocznych. We wrześniu były o 6,9%, a w październiku aż o 14% niższe, niż w analogicznych miesiącach roku poprzedniego. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w sytuacji kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż tej przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8% ,a przez wiele miesięcy tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 4%, a w październiku obniżył się do 3,4%. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja. Jak widać z tych danych tak jednak nie jest i nic nie wskazuje na to, że w listopadzie i grudniu sytuacja we wpływach z VAT-u, może się poprawić. Najprawdopodobniej więc, wpływy z VAT w 2012 roku, będą sumarycznie niższe niż te w roku 2011, mimo wyższej inflacji niż planowana i wzrostu gospodarczego i jest to sytuacja, która wystąpi w Polsce pierwszy raz od wprowadzenia tego podatku (od 1993 roku). Równie źle jest w przypadku wpływów z podatku dochodowego od osób prawnych (CIT). We wrześniu wpływy z tego podatku były niższe aż o 16,3%, a w październiku o 13,9%, niż w tych samych miesiącach roku poprzedniego.
4. W tej sytuacji przyjęcie w projekcie budżetu na 2013 rok wzrostu gospodarczego na poziomie 2,2% PKB jest już kompletnie nierealistyczne. Jeszcze bardziej nierealistyczne jest planowanie na 2013 rok wzrost wpływów z PIT aż o 6,2% (mają wynieść ok.43 mld zł) z CIT aż o 11,3% (mają wynieść ok.20 mld zł), z VAT wprawdzie mniejsze o 4,4% niż tegoroczne ale jeżeli byśmy wzięli pod uwagę prawdopodobne wielkości wykonane, to jednak wyższe i to o blisko 6 mld zł (mają wynieść ok. 126 mld zł), a z akcyzy wzrost o 3,4% (mają wynieść ok. 65 mld zł). Ta fikcja dochodowa w podatku PIT i CIT zostanie niestety przeniesiona do wszystkich budżetów samorządowych (prawie 2500 tysiąca gmin, 314 powiatów i 16 samorządów województw), ponieważ mają one udziały w tych podatkach i minister przekazał im już kwoty jakie otrzymają w ramach tych udziałów, w oczywisty sposób zawyżone. Jeżeli dołożymy do tego gigantyczną fikcję z rynku pracy, a więc stopę bezrobocia w wysokości 13%, w sytuacji kiedy już na koniec tego roku spodziewana jest wyższa, a pierwsze dwa kwartały przyszłego roku będą zdaniem ekspertów dla tego rynku wręcz dramatyczne, to tylko pokazuje czym stał się projekt budżetu dla ekipy premiera Tuska.
5. Koalicja PO-PSL chce więc pod choinkę uchwalić Polakom budżet, który tuż po 1 stycznia 2013 roku, będzie miał bardzo luźny związek z rzeczywistością. Ale ekipa Tuska już od dawna realizuje zasadę „jeżeli fakty świadczą przeciw nam, tym gorzej dla faktów”. Kuźmiuk
Polacy przeciwni euro Odsetek Polaków przeciwnych przyjęciu euro wzrósł do 56 proc. w porównaniu do ubiegłego roku. Zwolennicy wprowadzenia w Polsce wspólnej waluty stanowią 31 proc. badanych. To o 2 pkt proc. więcej niż przed rokiem – wynika z opublikowanego badania Ipsos Observer, które powstało na zlecenie Ministerstwa Finansów.
“Przeprowadzone badania opinii publicznej wskazują na ustabilizowanie się poparcia dla wprowadzenia euro w Polsce na poziomie niższym niż przed eskalacją kryzysu w strefie euro. Zwolennicy euro stanowią obecnie 31 proc. badanych (w ubiegłym roku było ich 29 proc.), podczas gdy jego przeciwnicy – 56 proc. (53 proc.). Nadal prawie 1/3 badanych nie potrafi określić swojego stanowiska w tej kwestii” – napisano w komunikacie. Dodano, że “chociaż od ostatniego badania nieznacznie zmalał odsetek osób wskazujących, że >wprowadzenie euro nie przyniesie korzyści<, to jednocześnie znacznie wzrósł odsetek osób, które nie negują pozytywnych stron wprowadzenia euro, ale nie potrafią ich wskazać”. “Aktualnie jest to najliczniejsza grupa respondentów (25 proc., wzrost o 6 pkt proc.)”. [Jakże to typowe dla polskiego kretyna... - admin] Jak wskazano, nastąpił również znaczny spadek wskazań spodziewanych korzyści z wprowadzenia euro w Polsce. “Wynik ten w naszej opinii wiąże się ze znacznym wzrostem niepewności dotyczącej bilansu korzyści i kosztów z wprowadzenia euro w kontekście trwającego od dłuższego czasu kryzysu w strefie euro oraz podejmowanych prób jego rozwiązania” – podano. Z badania wynika również, że oddaliła się preferowana przez respondentów data wprowadzenia euro w Polsce, co wiąże się ze wzrostem niepewności dotyczącym przyszłego funkcjonowania strefy euro. MM, PAP
6 Grudzień 2012 „By chronić drzewa od pożaru wywołanych palącym słońcem, należy sadzić je w cieniu. Jest to słuszna uwaga, ale przy założeniu, że da się zasadzić inne drzewa, które odporne na palące słońce wytworzą cień, w którego cieniu będzie można posadzić inne drzewa, żeby nie były palone słońcem. I wtedy wszystko będzie w należytym porządku, tak jak sprawy idące w dobrym kierunku w naszym demokratycznym kraju pełnym prawa, sprawiedliwości, praw człowieka i czego tam jeszcze – potrzebnego do szczęścia jego mieszkańców. Vivat III Rzeczpospolita! Vivat wszystkie stany biurokratyczne! Vivat i do vivatu! Niedawno, bo 26 listopada, Canal+ wyemitował film pt” Mugabe i biali Afrykanie”. Jest to dokument przedstawiający walkę rodziny białego farmera z czerwonymi komunistami od Roberata Mugabe w Zimbabwe- dawniej- Rodezja. W 1980 roku farmer Mike Campbell uwierzył, jak wielu białych farmerów, że pod rządami czerwonego komunisty będzie w Rodezji dobrobyt i szczęśliwość, a przecież komunizm – pod jakąkolwiek szerokością geograficzną- ma takie samo oblicze. W komunizmie afrykańskim obowiązuje rasizm: jedynie mieszkańcy o czarnym kolorze skóry powinni być właścicielami ziemi, czego Mugabe nie ukrywał, tymczasowo właścicielami- żeby za jakiś czas objąć to wszystko wszechwładnym patronatem państwa Zimbabwe. A może w przyszłości całkowicie upaństwowić- jak tylko skończą się pieniądze na dotacje… A pieniędzy było w bród w Rodezji.. Mieszkańcy wozili je furgonetkami- tak wiele było ich potrzeba, żeby coś kupić.. Szalała inflacja ,. Bo szalał rząd, który je drukował.. Nie wiem jak jest dzisiaj.. Ale tak było! Biały człowiek uciekał z Rodezji.. Chociaż początkowo starał się bronić gromadząc broń w swoich domach.. W Rodezji zapanowała demokracja, a nie sprawiedliwość.. Zapanowała demokratyczna czarna większość.. No i kraj popadł w ruinę. .Rodezja z eksportera żywności – stała się importerem.. Wystarczyło zainstalować tam demokrację i socjalizm w jednym.. A farmy zabrać Białym- i dać Czarnym- po ideologicznej linii skóry.. U nas Brunon K. też chciał wykorzystać furgonetkę.. Ale nie do wożenia pieniędzy, bo inflacja u nas nie idzie w setki procent, a na razie w kilka procent rok do roku, jak powtarza propaganda, ale jak socjalizm jeszcze bardziej zacznie się walić- kto wie!- ile pieniędzy dodrukuje skądinąd liberalny rząd, kiedy mu tych pieniędzy zabraknie.. Brunon K.chciał przewieźć furgonetką 4 tony trotylu, żeby wysadzić w powietrze „ serce demokracji” czyli Sejm, współczesną Świątynię Rozumu.. Bo nie ma takiej zbrodni i niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd „liberalny” rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy.. A brakuje mu permanentnie przy budowie socjalizmu biurokratycznego.. Bo socjalizm wymaga stert pieniędzy, tak jak stert trupów- przy jego budowie. Co już dawano zauważyła pani Ayn Rand… Czy to socjalizm czarny, czy to czerwony.. Jest tak samo krwawy.. Musi być krwawy, bo jest przeciwny naturze człowieka.. I człowiek odważny stawia mu opór.. Tak jak chłopi podczas sowieckiej kolektywizacji.. Wszystkich wtedy wymordować, a tych co przeżyją- wywieźć na Syberię.. Żeby poznali życie białych niedźwiedzi.. Socjalizm nie jest zgodny z naturą człowieka, ale jest zgodny z naturą biurokracji, która chce sobie porządzić dzięki stertom przepisów, które paraliżują życie normalnego człowieka w nienormalnym państwie biurokratycznym.. I do tego wszystkiego demokracja, czyli rządy większości przeciw woli wolnej jednostki.. W każdym razie farmer Mike Campbell zakupił 1200 hektarów ziemi, zatrudnił kilkaset osób i wziął się do roboty.. Jego biali koledzy pouciekali z Rodezji zwanej tymczasowo Zimbabwe. On się zawziął i wraz z rodziną postanowił zostać i pracować. Nie chciał oddać ziemi czarnym mieszkańcom i poskarżył się na prezydenta Mugabe do Trybunału Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej i wygrał sprawę. Niestety miał pecha.. W trzy dni po wyroku korzystnym dla niego, 48 letni Mike Campbell został pobity przez „ nieznanych sprawców” i w wyniku odniesionych ran- zmarł.. Przez” nieznanych sprawców”..(????) Ciekawe??? W Zimbabwe istnieje też instytucja” nieznanych sprawców”? Wygląda na to, że w każdym socjalizmie istnieje.. W naszym przedwojennym socjalizmie istniała- systematycznie ginęli w tajemniczych okolicznościach przeciwnicy Józefa Piłsudskiego, ginęli ludzie w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, też częściowo z rąk” nieznanych sprawców- nie tylko z rąk UB.. Ginęli w PRL-u, giną też w III Rzeczpospolitej.. Że prokuratura i sądy nie mogą sobie z tym dać rady.. Przecież żyjemy w państwie praworządnym i demokratycznym na wskroś.. Można zaryzykować stwierdzenie że jesteśmy wprost przeżarci demokracją i praworządnością.. Tylko dlaczego giną ludzie w dziwnych okolicznościach? A sędziwie i prokuratorzy nie potrafią wielu spraw wyjaśnić nawet bez udziału osób trzecich, albo z udziałem osób trzecich? I według jakich kryteriów przyjmowani są absolwenci prawa do sądów i prokuratur? W końcu uczelnie kończą setki- a przyjmowani są nieliczni.. Na pewno dlatego, że są najlepsi.. A może… Lepiej tak nie myśleć, bo można dostać zawału.. W końcu jakiś sposób na rekrutację musi być.. Tak, żeby nie ucierpiało demokratyczne państwo prawne .. Zagrożony jest też pan Robert Kozyra, były szef Radia Z- takiej szczekaczki, z której nic ważnego dowiedzieć się nie można.. Tylko hałasują i podają nieistotne informacje, żeby zamulić i otumanić.. Prześladuje go jakiś facet z Trójmiasta, który grozi mu pobiciem i nawet zabójstwem.. Pan Robert jest jurorem programu” Mam talent’ i czuje się zagrożony.. Poszedł nawet z tym problemem do dyrekcji stacji.. Wzmocniono ochronę.. Do końca nie wiadomo o o chodzi nieznajomemu z Trójmiasta, który chce nawet zabić pana Roberta Kozerę.. Może chodzi o te sześćset, czy trzysta- już nie pamiętam par butów, które pan Robert ma u siebie w domu, i codziennie chodzi w innych. Ma do tego nawet specjalnego człowieka, który się tymi butami zajmuje.. Może o te buty, może o co innego.. Na przykład o panią redaktor Monikę Olejnik, którą też chciał zabić – ale Brunon K.. Nie wiadomo.. Moim zdaniem chodzi o te kilkaset par butów.. Bo jeśli chodzi o piosenkarza, pana Macieja Maleńczuka- to chyba będzie musiał zapłacić za straty, które spowodował w hotelu w Bydgoszczy na sumę- 4200 złotych. Właściciel złożył zawiadomienie o przestępstwie, bo jest stratny.. Te 550 złotych za noc, które zapłacił pan Maciej Maleńczuk- to za mało na ich pokrycie.. Były kobiety , zabawa i śpiew.. A że przy okazji została zdemolowana szafa, łóżko, telewizor i poplamiona wykładzina.. Pan Maleńczuk bardzo ładnie śpiewa, i dużo go w mediach.. Jak kogoś dużo w mediach- to przecież nie za darmo.. Nie wiem dlaczego- bo wielu młodych ludzi dobrze śpiewa, ale w mediach nie są.. Pan Maleńczuk ma poglądy lewicowe, głównie nie lubi Kościoła.. Być może całej cywilizacji chrześcijańskiej.. Ale kocha za to trockistę Johna Lenona., który finansował IV Międzynanrodówkę trockistowską i uważał, że gdyby własność na Ziemi zniknęła- to ludzie byliby szczęśliwsi.. O czym śpiewa w piosence ”Image”. I tę piosenkę polskie radio puszcza bezustannie.. Należałoby przetłumaczyć słuchaczom na język polski, co on tam wyśpiewuje.. Oczywiście w socjalizmie biurokratycznym i demokracji sterowanej nie ma przypadków- są tylko znaki.. I ja te znaki próbuję odczytywać- z różnym skutkiem- rzecz jasna.. Na razie mi się chyba udaje.. Ale do czasu- rzecz jasna! Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.. Może lepiej pozostać w cieniu a nie smażyć się na Słońcu. Ale jak posadzić drzewa w cieniu drzew? WJR
Kłamstwo Smoleńskie . Rosja gwarantem bezpieczeństwa Polski Gazeta Polska „ Rosja jako gwarant bezpieczeństwa Polski. „....”konsekwencją może być ….chęć zreinterpretowania i zmiany dotychczasowej prozachodniej polityki polskiej. Gazeta Polska „Rosja jako gwarant bezpieczeństwa Polski.„.... ”konsekwencją może być ….chęć zreinterpretowania izmiany dotychczasowej prozachodniej polityki polskiej.”..... ”Drugorzędna rola NATO w naszych relacjach z Moskwą. Polska postrzegana nie jako państwo Zachodu, lecz jakokraj peryferyjny i potencjalne terytorium wpływów rosyjskich„.... „Wśród wniosków ….do lansowanej przez Bronisława Komorowskiego koncepcji „pojednania polsko-rosyjskiego”: „Jeśli zależy namna (…) zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdzie drogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach), to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyboru europejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa. Należy tutaj widzieć większą rolę UE jako pozytywnego modelu dochodzenia do bezpieczeństwa poprzez współpracę ekonomiczną i integrację. Rola NATO powinna być drugorzędna ze względu na nawarstwioną latami w świadomości Rosjan opinię o nim jako wrogim bloku wojskowym zagrażającym ZSRR, a potem Rosji”. Akapit dalej czytamy: „Polska w tym scenariuszu musi zdecydować się na pojednanie z Rosjanami i traktowanie ich państwa nie jako tradycyjnego przeciwnika, leczistotnego gwaranta bezpieczeństwa europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa”. ….(źródło)
Kaczyński „Platforma i jej zaplecze doskonale zdają sobie sprawę, że Polska, która uczci pamięć Lecha Kaczyńskiego nie będzie tą Polską, której oni chcą (...) Tak jak Piłsudski nie mógł być symbolem PRL.Tak samo Lech Kaczyński - przy całej nieporównywalności postaci - nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce" …..(więcej)
Jest to jeden z najważniejszych tekstów ostatnich tygodni. Szczególnie w kontekście fanatycznego zakłamywania Zamachu Smoleńskiegom, jak to widzimy w ordynarnych manipulacjach związanych z obecnością trotylu we wraku samolotu . Kłamstwo Smoleńskie. To wszystko pokazuje w jak dramatycznej sytuacji znajduje się Polska . I jak bardzo dynamiczna i niestabilna jest sytuacja geopolityczna w Europie. Okres pokoju w Europie liczy już prawie 70 lat . I zawdzięczamy go głównie okupacji politycznej Niemiec przez USA . Okres kontroli powoli kończy, o czym najlepiej świadczą rozpoczęte gigantyczne zbrojenia Niemiec . Komunistyczne siatki esbeckie korzystają z chaosu i rozkradają Polskę. Michalkiewicz wysunął ciekawą tezę ,że Orbanowi pomogli zdobyć władzę byli esbecy , którzy zostali „wyrolowani” w podziale łupów przez Niemcy i ich służby. Jest to bardzo ciekawa teza , bo rodzi pytanie czy stronnictwo pruskie nie obawia się ,że Niemcy usuną ich z kluczowych z punktu widzenia „konfitur „ sektorów . Serwilistyczna postawa nomenklatury II Komuny w stosunku nie tylko do Niemiec ,ale i do Rosji najlepiej o tym świadczy. Zamach Smoleński nie udał się do końca , bo Jarosław Kaczyński w ostatniej chwili nie wsiadł do samolotu . Zamach Smoleński jest fundamentem założycielskim Odrodzenia Patriotycznego , zbudowania nowego narodu . Na razie stanowi on 30 procent społeczeństwa polskiego ,ale po likwidacji struktur propagandowych II Komuny może objąć je prawie całe. Proszę zwrócić uwagę na bardzo interesujący pogląd Komorowskiego „ zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdzie drogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach), to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyboru europejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa.”. O co Komorowskiemu chodzi ,dlaczego tak boi się ,że Rosja wybierze chiński model autorytarnego kapitalizmu zamiast wprowadzenia u siebie europejskiego systemu ekonomicznego socjalistycznej politycznej poprawności . To bardzo proste . Rosja kapitalistyczna i autorytarna to Rosja silna i groźna. Rosja jaki kraj politycznej poprawności to kraj słaby i zacofany . Komorowski jak widzimy zdaje sobie sprawę jakich spustoszeń dokonuje w Polsce europejski socjalizm , ale okradania i łupienie Polski jest dla nomenklatury II Komuny priorytetem. Nikt nie wie , czym dla oligarchii i esbecji III RP zakończy się przekształcanie Unii Europejskiej w IV Rzeszę . Czy Niemcy w ogóle na tyle silne ,żeby ten proces budowy imperium doprowadzić do końca. Czy nie skończy się tow Europie dziesięcioleciami wojen domowych, rewolucji , chaosu gospodarczego i politycznego, a dodatkowo próbami budowania państw islamskich w Europie . Dlatego tak ważny jest artykuł w Gazecie Polskiej bo pokazuje możliwość odwrócenia sojuszy . Ustabilizowania politycznego II Komuny w oparciu o protektorat rosyjski . Roger Scruton, filozof „W historii Polski co pewien czas powtarzał się ten sam straszliwy dla was scenariusz – Niemcy i Rosja dogadywały się nad waszymi plecami i was niszczyły. Powiem teraz coś, co może zabrzmieć szokująco, ale obawiam się, że taki scenariusz może się powtórzyć”....(więcej)
Chodakiewicz „Polska naturalnie powinna zostać w Sojuszu, ale powinna zacząć dbać o własna obronę, a więc o broń nuklearną. „.....(więcej)
Macierewicz „Lech Kaczyński, mimo problemów, z jakimi musiał się borykać, był samodzielnym politykiem i skutecznie bronił suwerenności państwa. I dlatego uważam, że był najwybitniejszym polskim prezydentem. „....”Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. Największym sukcesem jego prezydentury było zbudowanie sojuszu państw i narodów Europy Środkowej. Wcześniejideę porozumienia państw położonych między Rosją a Niemcami propagował Józef Piłsudski „....”Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu. „.....(więcej)
Na samym dole ciepły akcent . Video Georgea Friedmana o szansach Polski na powrót do roli mocarstwa . Proszę włączyć polskie napisy
Ziemkiewicz „Nie rozwodząc się nadmiernie, to właśnie sprawia, że inaczej patrzy dziś Kreml na Polskę. Dotąd z wielu względów opłacało się Moskwie mieć z nami stosunki zaognione, więc je zaogniała przy każdej okazji. Obecnie więcej dają jej stosunki z Warszawą przyjazne. Pojednanie polsko-rosyjskie na wzór pojednania polsko-niemieckiego otwiera bowiem możliwość rozpoczęcia nad Wisłą równorzędnej gry z Niemcami. Nie ma w tym, o czym piszę, niczego,co nie byłoby na świecie uznawane za godziwy sposób realizowania swych państwowych interesów w krajach ościennych.Dopóki Moskwaupierała się tkwić w okopach wyrytych jeszcze za czasów sowieckich, dopótyPolskęde factooddawała całkowicie w strefę działań niemieckich, ograniczając się do oddziaływań z zewnętrz. Nie przeszkadzało jej to, dopóki głównym krótkoterminowym zadaniem było odzyskiwanie byłych sowieckich republik.Teraz jesteśmy już nie tylko pionkiem w grze, ale i planszą.„...(więcej )
Friedman „Aby zacząć myśleć o polskiej strategii, musimy pamiętać, że w XVII wieku Polska, w unii z Litwą, była jednym z głównym mocarstw europejskich „....”Idealnym rozwiązaniem tego fundamentalnego problemu wobec którego stoi Polska, granicząc z potężnymi Niemcami i Rosją, jest stanie się buforem, z którym Berlin i Moskwa się liczą.Drugim rozwiązaniem jest sprzymierzenie się z jednym bądź drugim mocarstwem w celu uzyskania gwarancji bezpieczeństwa. Jest to jednak niezwykle trudne, ponieważ uzależnienie od Rosji lub Niemiec powoduje groźbę wchłonięcia lub okupacji. Trzecim rozwiązaniem dla Polski jest znalezienie mocarstwa zewnętrznego, które gwarantowałoby jej interesy”...”Polska musi budować swoją strategię na najgorszym możliwym scenariuszu „......(więcej)
Przestawiam tutaj radę Friedmana z jego innego tekstu „Polska musi bronić się sama „Tymczasem powinna się wzorować na Izraelu”... „...Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze. „....”Niemcy są do nas dobrze nastawione, Rosja też na razie chyba nam nie zagraża. „....”akie myślenie jest ekstremalnie niebezpieczne. „.....”Izrael wydaje na obronę narodową dominującą część budżetu. „....”Wydajemy na obronę narodową niecałe 1,95 proc. PKB. Nie mamy pieniędzy na armię według izraelskiego wzorca. „.....”Oczywiście, że macie. Jeśli kraj chce chronić swoje bezpieczeństwo, wymaga to wyrzeczeń. Jak w Izraelu.Izrael na obronę narodową wydaje ponad 6 proc. PKB , a ma podobny udział państwa w gospodarce co Polska. Na czym oszczędza? Izrael pamięta o swojej historii i chroni siebie najlepiej jak potrafi - kosztem państwa opiekuńczego „.....(więcej)
Karaganow „Nieuchronność nowego konfliktu .Jak się wydaje,przesłanek, które pozwalałyby przewidywać niebezpieczeństwo wybuchu nowej wojny światowej, jest aż za wiele. Osobiście przekonany jestem, że wybuchłaby ona już dawno, gdyby nie mistyczny lęk, jaki wywołuje zachowany potencjał jądrowy Rosji i USA oraz mniejsze, lecz również niewiarygodnie groźnie arsenały innych krajów”...”strategię gospodarczą naszego kraju (Rosji) trzeba zacząć wykuwać, biorąc pod uwagę wysoce prawdopodobną perspektywę dziesięcioleci wojen i konfliktów na naszej południowej flance.” „.....(więcej)
Karaganow „Karaganow „Związek Europejski - podobniejak UE - może zostać stworzony mocąjednego dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych.Pierwszy duży traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającegościsłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być zainteresowani wzrostem jego wpływów.Słaba Europa będzie osłabiać Rosję.”… Jeszcze gorzej rysują się geopolityczne perspektywy Europy. Projekt integracyjny zaszedł w ślepą uliczkę. Na fali euforii spowodowanej zwycięstwem nad komunizmem Unia popełniła sporo błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez ustanowienia silnego centrum politycznego dopuszczono do strefy euro kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z Zachodu. Po drugie, rozszerzenie Unii było zbyt szybkie i praktycznie bezwarunkowe. W efekcie klub państw z problemami poszerzył się, a podejmowanie wspólnych decyzji stało się jeszcze trudniejsze. Potem nastąpiło zmęczenie rozszerzeniem, więc waga polityczna UE w oczach takich państwach, jak: Turcja, Ukraina, Rosja się zmniejszyła. Błędem była też próba stworzenia wspólnej polityki zagranicznej. Dziś ta słaba wspólna polityka wiąże ręce wielkim państwom i nie pozwala zwiększać wpływów całej Europie. Po strasznym wieku XX, który złamał kręgosłupy prawie wszystkim państwom europejskim, Europejczycy nie są gotowi niczego poświęcać dla wielkiej polityki strategicznej. I pozostają coraz bardziej na jej obrzeżach... „Rywalizując o wpływy w strefie naszego sąsiedztwa - w krajach zachodniej części postsowieckiej Wspólnoty Państw Niepodległych – „…”Rywalizując na linii Rosja - UE czy też niedokończone boje linii Rosja - NATO obie części Europy zaczęły przegrywać w geopolitycznej rywalizacji nowego świata. Przespaliśmy rozwój nowej Azji oraz ruchy tektoniczne w światowej gospodarce i polityce.”…”Główny interes. Aby uniknąć nieporozumień, należy więc sformułować wspólny interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak i w stolicach starych państw Unii” ..„Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp.”...(więcej)
Putin „. Powojenne pojednanie historyczne Francji i Niemiec utorowało drogę do powstania Unii Europejskiej. Z kolei mądrość i wspaniałomyślność narodów rosyjskiego i niemieckiego oraz przezorność działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy Wielkiej Europy. Partnerstwo Rosji i Niemiec stało się przykładem wychodzenia sobie naprzeciw, patrzenia w przyszłość przy zachowaniu troskliwego stosunku do pamięci o przeszłości. I dzisiaj rosyjsko-niemiecka współpraca odgrywa wielce ważną, pozytywną rolę w polityce międzynarodowej i europejskiej. „...(więcej)
Gazeta Polska „ Reforma polskich służb może stać się procesem rekonstrukcji porządku prawnego, mającym na celu wciągnięcie Polski w orbitę rosyjskiego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego.”....."Taki obraz wyłania się z analizy opracowań, jakie powstają od pierwszych dni po 10 kwietnia 2010 r. w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „....”Sprawa jest tym poważniejsza, że ośrodek prezydencki planuje reformę polskich służb specjalnych. Jej konsekwencją może być oddanie tych struktur pod władzę środowiska oficjalnie i publicznie deklarującego chęć zreinterpretowania i zmiany dotychczasowej prozachodniej polityki polskiej. Reforma polskich służb może stać się procesem rekonstrukcji porządku prawnego, mającym na celu wciągnięcie Polski w orbitę rosyjskiego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego. „.....”Katalog zagrożeń przedstawia analiza autorstwa Lucjana Bełzy, który wydaje się nie rozważać w żadnej formule zagrożeń o charakterze stricte militarnym. Według tego eksperta największe niebezpieczeństwo dla państwowości polskiej pochodzić będzie ze sfery manipulacji informacją, zagrożenia cybernetycznego, zagrożeń związanych z atakami spekulacyjnymi na system ekonomiczny. „....”. Tym samym rezygnuje się z wizji Polski będącej częścią strukturalnych interesów Zachodu, tworząc z niej przestrzeń geopolitycznie niezdefiniowaną. To z konieczności prowadzi do postrzegania naszego kraju jako obszaru peryferyjnego, który może być elementem przetargowym między dwoma głównymi blokami geopolitycznymi w Europie” …. (źródło)
O zagrożeniu użyciem siły przez Niemcy w mało zawoalowany sposób mówił nie kto inny jak nasz prusofil Sikorski . Oto słowa z jego expose „Z Niemcami łączy nas wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten ugruntował swoją kluczową pozycję na Kontynencie. W naszym interesie jest, aby Niemcy oddziaływały na Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie - a więc także my - mają spory wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU, byłaby gorsza. „.....(więcej)
Rokita „„ Tym bardziej że po upadku władzy Kaczyńskich wyczuwam w Polsce niedobry klimat społeczny mogący sprzyjać politycznej abdykacji państwa. „Dość już tego zawracania głowy polskością „Rokita Polemizuje z tezami Ziemiekiwicza z ktorych glowna to „Jaka jest cena, za którą warto zapłacić ograniczenie ambicji i wejście w rolę państwa satelickiego Niemiec?”......”.”Tak. I mocniej wspierać w Unii resztki myślenia federalistycznego i rozszerzeniowego” Inne bardzo istotne spostrzezenia Rokity ” Jesteśmy świadkami zmierzchu projektu federacyjnej Europy, a traktat lizboński będzie w tej mierze historyczną stop-klatką. Najprawdopodobniej powojenne dzieje Europy będziemy periodyzować od przemowy Churchilla w Zurychu w 1946 roku o Stanach Zjednoczonych Europy do traktatu lizbońskiego 2007. Był to bowiem kończący się właśnie okres chwiejnego, nie zawsze konsekwentnego, ale ciągle zwyciężającego marszu idei federalizmu europejskiego. „ …Przywódcy europejscy myślą – owszem – w kategoriach własnego państwowego interesu wewnątrz Unii. Ale odrzucają logikę wspólnego interesu geopolitycznego Zachodu. A w polskim interesie leżałaby taka właśnie logika. „ I jeszcze jeden wazny fragment „Silne przywództwo Angeli Merkel nad całą niemiecką polityką opóźnia niedobry dla Polski, a nieuchronny, proces wyzwalania się Niemiec z powojennej roli napędu dla europejskiego federalizmu i działania par force na własną rękę” ….(więcej)
Rokita „„„Dość już tego zawracania głowy polskością…” Tak Rokita opisuje zly klimat spoleczny i dalej mowi o Sikorskim „. Politycy zaś – zwłaszcza rządzący – przyjęli taktykę zobojętniania nas na wszelkie kłopoty oceanem mowy-trawy. Jest jeden wyjątek, to minister spraw zagranicznych. Niestety, jego myślenie podąża w niebezpiecznym kierunku.”… Tyle że on publicznie mówi słowa, których nie wypowiedziałby minister żadnego, nawet najsłabszego, kraju. Że „Polska przez krótki czas odgrywała sztucznie zawyżoną rolę”. A teraz tę rolę musimy urealnić.” .. „Sikorski pisze, że naszą politykę w tej sytuacji trzeba zmienić, a myśmy jeszcze nawet nie sformułowali dobrej diagnozy. Ja tej nowej linii Sikorskiego nie popieram”…. „Także Donald Tusk nie powinien pochopnie 1 września na Westerplatte operować językiem rosyjskiej dyplomacji, snując dywagacje o nowym ładzie bezpieczeństwa z udziałem Rosji. To jest przecież tradycyjny język polityków rosyjskich, który zakłada, że należy pomóc rozbić NATO. A ono jeszcze dycha. „...(więcej)
George Friedman „„ Po drugie Ameryka zdaje sobie sprawę, że w tym wypadku nie może polegać na Niemczech, bo tamtejsza gospodarka jest zbyt silnie powiązana z rosyjską. I po to Polska potrzebna jest Stanom”... Ale dzisiejsza Rosja to gracz jeszcze słabszy niż w 1991 r. I dlatego tak bardzo niepokoi ją rosnąca na znaczeniu Polska, która jest ósmą gospodarką Europy i rozwija swój potencjał militarny. Ma szansę powiększyć swój wpływ na Ukrainę i kraje bałtyckie.”...” Zachodnia Europa spędziła niemal pół wieku pozbawiona rzeczywistej suwerenności – polityka zagraniczna Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii nie była wcale w rękach rządów tych państw, lecz ich rosnącego w siłę protektora – Ameryki. Jedyną sferą wolności, w której miała wpływ, było wypracowywanie dobrobytu.”.... „Rosjanie się was obawiają, Amerykanie się z wami liczą, a wy nie zdejmujecie kostiumu ofiary, zupełnie jakbyście czekali, aż znowu wkroczy Wehrmach”...” Naprawdę kluczowe decyzje w Europie nie są podejmowane w Brukseli „.....(więcej)
Dudek „ Otóż Chińczycy od dawna nieufnie patrzą na wszelkie przejawy ocieplenia relacji między Rosją i UE. Trudno zaś znaleźć w Unii kraj, który w minionych latach bardziej od nas stał na drodze do tego zbliżenia.” …Perspektywa zacieśnienia słabiutkich dziś więzi polsko-chińskich może się obecnie wydawać egzotyczna i nierealistyczna. Nie ulega wszakże wątpliwości, że w zmieniającym się coraz szybciej międzynarodowym układzie sił Polska ma szanse utrzymać dotychczasowy poziom niezależności, tylko grając na wielu fortepianach. Ten euroatlantycki powinien pozostać najważniejszym, ale nie może być jedynym. W przeciwnym razie możemy się w przyszłości stać jedną z ofiar nowej architektury europejskiej, której tworzenie zaproponował ostatnio „wielkim narodom” Władimir Putin.: .. Dlatego Ziemkiewicz ma sporo racji, kreśląc wizję coraz silniejszego uzależnienia Polski od zachodniego sąsiada….Po wtóre wspomniany proces mógłby ulec zahamowaniu, gdyby udało nam się znaleźć partnera skłonnego bodaj częściowo zrównoważyć wpływy niemieckie, a zwłaszcza upiorną wizję powtórki z historii, czyli Polski jako swoistego kondominium Berlina i Moskwy „....(więcej) Marek Mojsiewicz
Prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu Rada Polityki Pieniężnej ponownie postanowiła obniżyć stopy procentowe – w najniższym możliwym wymiarze, czyli o 0,25% – pomimo prognoz samego NBP wskazujących na to, że Polska wchodzi w okres nadzwyczaj powolnego tempa wzrostu gospodarczego. Fakt, że nie grozi nam recesja jest bardzo słabą pociechą, ponieważ stopę bezrobocia mamy taką jakbyśmy przeżywali ciężką zapaść gospodarczą. W USA stopa bezrobocia na poziomie 12,5% siły roboczej (plus ogromne ukryte bezrobocie na wsi, plus emigracja) nie było notowane od czasów Wielkiego Kryzysu i byłoby powszechnie uznane za katastrofalne. Dwucyfrowy poziom bezrobocia oznacza zupełny brak presji na podwyżki płac i jednoznacznie wskazuje na to, że notowane tempo wzrostu cen (inflacja) ma inne źródła niż nadmierna podaż pieniądza. Utrzymywanie stopy procentowej na wysokim poziomie ma skutek anty-inflacyjny w sytuacji, gdy gospodarka jest przegrzana, stopa bezrobocia jest poniżej tzw. naturalnej stopy bezrobocia (w okresach najlepszej nawet prosperity pewna liczba ludzi nie jest zatrudniona, ponieważ na przykład zmieniają pracę, itp.) – natomiast w dobie obecnej jest oczywistym błędem sztuki. Nawet Europejski Bank Centralny, instytucja opętana obsesją anty-inflacyjną, nie tylko dokonał obniżki stopy procentowej z 1,5% do 0,75%, ale także podjął decyzję o radykalnym rozszerzeniu niekonwencjonalnej polityki pieniężnej polegającej na masowym zakupie papierów wartościowych na rynkach wtórnych. Jak z tego wynika, NBP jest bodaj jedynym bankiem, który w swej polityce pieniężnej kieruje się zaleceniami „niemieckiej szkoły” ekonomicznej, która opiera się na zupełnie anachronicznym założeniu, że inflacja jest prostą funkcją podaży pieniądza. Że tak nie jest, to widać gołym okiem. W ostatnich latach największe banki centralne gwałtownie zwiększyły podaż pieniądza do tego stopnia, że powinniśmy mieć do czynienia z hiperinflacją, ale daleko nam do tego stanu rzeczy. Tu należy zrobić małą dygresję, często używany przez ekonomistów zwrot „drukowanie pieniądza” jest zwykłą przenośnią. W dużym skrócie, operacje określane tym mianem pozwalają poszczególnym bankom na zwiększenie podaży kredytu (czyli pieniądza) i nie mają nic wspólnego z faktycznym drukowaniem banknotów. W normalnych warunkach banki posiadające nadmiar zdolności kredytowej „użyczają” ją bankom, które mają jej niedobór i tym samym nie ma zakłóceń w zaspokajaniu popytu na kredyt – firmy mogą zaciągać pożyczki bez kłopotów. Natomiast w chwili obecnej banki nie są skłonne do dokonywania transakcji z innymi instytucjami z tej branży, ponieważ istnieje poważna groźba bankructwa. W takim przypadku działalność kredytowa zamiera i przedsiębiorstwa, nawet te będące w znakomitej sytuacji finansowej, mają kłopoty z uzyskaniem pożyczek. Bez interwencji banków centralnych obecny kryzys gospodarczy miałby dużo cięższy przebieg. Natomiast, gdy rynek międzybankowy zacznie funkcjonować normalnie, bank centralny jest w stanie odwrócić tę politykę, zmniejszyć zdolność kredytową poszczególnych banków do poprzedniego poziomu. Pewne zagrożenie inflacyjne wynika tu z tego, że banki centralne mogą spóźnić się ze zmianą polityki, ale nawet najwięksi krytycy obecnego stanu rzeczy nie przewidują pojawienia się hiperinflacji. Skutkiem ubocznym obecnej polityki pieniężnej prowadzonej przez największe banki centralne jest to, że część tego dodatkowego kredytu „wycieka”. Instytucje finansowe zamiast udzielać więcej pożyczek inwestują te dodatkowe środki w realne aktywa, między innymi w złoto i inne surowce, jak np. ropa naftowa. Stąd też ceny surowców osiągają astronomiczne poziomy i mamy do czynienia z drobną presją inflacyjną, nieproporcjonalnie małą w stosunku do owego wzrostu podaży kredytu. Tyle, że nawet najbardziej restryktywna polityka RPP nic tu nie zmieni, poczynania NBP nie mają absolutnie żadnego wpływu na poziom cen surowców na rynkach światowych. Mówiąc inaczej, inflacja panująca w Polsce jest w dużym stopniu „importowana”, a nie ma swego źródła w rodzimej polityce pieniężnej. RPP prowadzi politykę pieniężną tak jakby Polska była odcięta od reszty świata, podczas gdy w istocie rzeczy decyzje podejmowane przez wielkich tego świata mają przemożny, pośredni wpływ na naszą gospodarkę. Wobec ekspansywnej polityki pieniężnej prowadzonej przez EBC, Fed, Bank Japonii, czy Bank Anglii inflację na poziomie 2,5% można osiągnąć tyko w drodze wpędzenia gospodarki w stagnację i NBP jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Natomiast wewnętrznym źródłem inflacji jest wysoki poziom koncentracji, czyli niski poziom konkurencji w wielu działach gospodarki. O tym jak drogie są w Polsce przejazdy autostradami, czy też o ilości i wysokości kar nałożonych na firmę dominującą na rynku usług telekomunikacyjnym napisano całe tomy, ale to jest zaledwie wierzchołek góry lodowej. Nie jest żadną tajemnicą, że Polska jest „droga”, taniej można kupić wiele towarów nie tylko w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ale i w Niemczech. Zjawisko to jest właśnie skutkiem niskiego poziomu konkurencji w wielu branżach i żadne, nawet najbardziej radykalne działania NBP nic tu nie zmienią. Potrzebne tu jest stanowcze działanie agencji rządowych, ale w ostatnich latach wykazują one zupełny brak zainteresowania tą sferą. Owszem, Polacy mają powody do narzekania na drożyznę, ale lekarstwem na tę przypadłość nie jest walka z wiatrakami, czyli próba utrzymania założonego celu inflacyjnego, ale stymulowanie wzrostu PKB, a co za tym idzie zmniejszenia poziomu bezrobocia i wzrost płac. Natomiast polityka pieniężna prowadzona przez RPP hamuje tempo wzrostu gospodarczego. Utrzymywanie stopy procentowej na nadzwyczaj wysokim poziomie powoduje to, że rodzime firmy i konsumenci muszą płacić niesłychanie wysokie oprocentowanie na zaciągane pożyczki, a zatem inwestycje i spożycie nie osiągają optymalnego poziomu. Co więcej, polityka drogiego kredytu powoduje napływ spekulacyjnego kapitału zagranicznego. Tym samym, kurs złotego jest nadwartościowany i cierpi na tym nasz eksport. Przypomnijmy, że przed zapaścią gospodarczą uchroniła nas gwałtowna zniżka kursu złotego na przełomie lat 2008/9, dzięki czemu ogromny deficyt w obrotach zagranicznych (towary i usługi) równy 4,0% PKB w 2008 r. przerodził się w niewielką nadwyżkę w roku następnym. Obecna stosunkowo dobra sytuacja ekonomiczna w Niemczech jest skutkiem osiągania przez to państwo dużej nadwyżki w obrotach z zagranicą, co z kolei jest wynikiem sporego spadku wartości euro w stosunku do dolara. Tak więc polityka pieniężna od wielu lat prowadzona przez NBP ma ze wszech miar zgubne skutki gospodarcze. Zagraniczne firmy operujące w Polsce mają możliwość zaciągania kredytów na rynkach finansowych gdzie panuje dużo niższa stopa procentowa i tym samym mają ogromną przewagę nad rodzimym kapitałem. Wartość złotego jest zawyżona i dzięki temu towary importowane są nadzwyczaj konkurencyjne na naszym rynku wewnętrznym, zaś polskie produkty są mniej atrakcyjne za granicą. Biorąc pod uwagę, że wszystkie państwa, które na przestrzeni ostatniego półwiecza dogoniły światową czołówkę, począwszy od Japonii, poprzez Koreę Południową, Tajwan, po Irlandię dokonały tego właśnie w drodze osiągania niezwykłego tempa wzrostu eksportu i nadwyżek w handlu zagranicznym, to prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu. Tempo rozwoju ekonomicznego i wysokość bezrobocia są w dużym stopniu wynikiem decyzji podejmowanych przez NBP.
Prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu Rada Polityki Pieniężnej ponownie postanowiła obniżyć stopy procentowe – w najniższym możliwym wymiarze, czyli o 0,25% – pomimo prognoz samego NBP wskazujących na to, że Polska wchodzi w okres nadzwyczaj powolnego tempa wzrostu gospodarczego. Fakt, że nie grozi nam recesja jest bardzo słabą pociechą, ponieważ stopę bezrobocia mamy taką jakbyśmy przeżywali ciężką zapaść gospodarczą. W USA stopa bezrobocia na poziomie 12,5% siły roboczej (plus ogromne ukryte bezrobocie na wsi, plus emigracja) nie było notowane od czasów Wielkiego Kryzysu i byłoby powszechnie uznane za katastrofalne. Dwucyfrowy poziom bezrobocia oznacza zupełny brak presji na podwyżki płac i jednoznacznie wskazuje na to, że notowane tempo wzrostu cen (inflacja) ma inne źródła niż nadmierna podaż pieniądza. Utrzymywanie stopy procentowej na wysokim poziomie ma skutek anty-inflacyjny w sytuacji, gdy gospodarka jest przegrzana, stopa bezrobocia jest poniżej tzw. naturalnej stopy bezrobocia (w okresach najlepszej nawet prosperity pewna liczba ludzi nie jest zatrudniona, ponieważ na przykład zmieniają pracę, itp.) – natomiast w dobie obecnej jest oczywistym błędem sztuki. Nawet Europejski Bank Centralny, instytucja opętana obsesją anty-inflacyjną, nie tylko dokonał obniżki stopy procentowej z 1,5% do 0,75%, ale także podjął decyzję o radykalnym rozszerzeniu niekonwencjonalnej polityki pieniężnej polegającej na masowym zakupie papierów wartościowych na rynkach wtórnych. Jak z tego wynika, NBP jest bodaj jedynym bankiem, który w swej polityce pieniężnej kieruje się zaleceniami „niemieckiej szkoły” ekonomicznej, która opiera się na zupełnie anachronicznym założeniu, że inflacja jest prostą funkcją podaży pieniądza. Że tak nie jest, to widać gołym okiem. W ostatnich latach największe banki centralne gwałtownie zwiększyły podaż pieniądza do tego stopnia, że powinniśmy mieć do czynienia z hiperinflacją, ale daleko nam do tego stanu rzeczy. Tu należy zrobić małą dygresję, często używany przez ekonomistów zwrot „drukowanie pieniądza” jest zwykłą przenośnią. W dużym skrócie, operacje określane tym mianem pozwalają poszczególnym bankom na zwiększenie podaży kredytu (czyli pieniądza) i nie mają nic wspólnego z faktycznym drukowaniem banknotów. W normalnych warunkach banki posiadające nadmiar zdolności kredytowej „użyczają” ją bankom, które mają jej niedobór i tym samym nie ma zakłóceń w zaspokajaniu popytu na kredyt – firmy mogą zaciągać pożyczki bez kłopotów. Natomiast w chwili obecnej banki nie są skłonne do dokonywania transakcji z innymi instytucjami z tej branży, ponieważ istnieje poważna groźba bankructwa. W takim przypadku działalność kredytowa zamiera i przedsiębiorstwa, nawet te będące w znakomitej sytuacji finansowej, mają kłopoty z uzyskaniem pożyczek. Bez interwencji banków centralnych obecny kryzys gospodarczy miałby dużo cięższy przebieg. Natomiast, gdy rynek międzybankowy zacznie funkcjonować normalnie, bank centralny jest w stanie odwrócić tę politykę, zmniejszyć zdolność kredytową poszczególnych banków do poprzedniego poziomu. Pewne zagrożenie inflacyjne wynika tu z tego, że banki centralne mogą spóźnić się ze zmianą polityki, ale nawet najwięksi krytycy obecnego stanu rzeczy nie przewidują pojawienia się hiperinflacji. Skutkiem ubocznym obecnej polityki pieniężnej prowadzonej przez największe banki centralne jest to, że część tego dodatkowego kredytu „wycieka”. Instytucje finansowe zamiast udzielać więcej pożyczek inwestują te dodatkowe środki w realne aktywa, między innymi w złoto i inne surowce, jak np. ropa naftowa. Stąd też ceny surowców osiągają astronomiczne poziomy i mamy do czynienia z drobną presją inflacyjną, nieproporcjonalnie małą w stosunku do owego wzrostu podaży kredytu. Tyle, że nawet najbardziej restryktywna polityka RPP nic tu nie zmieni, poczynania NBP nie mają absolutnie żadnego wpływu na poziom cen surowców na rynkach światowych. Mówiąc inaczej, inflacja panująca w Polsce jest w dużym stopniu „importowana”, a nie ma swego źródła w rodzimej polityce pieniężnej. RPP prowadzi politykę pieniężną tak jakby Polska była odcięta od reszty świata, podczas gdy w istocie rzeczy decyzje podejmowane przez wielkich tego świata mają przemożny, pośredni wpływ na naszą gospodarkę. Wobec ekspansywnej polityki pieniężnej prowadzonej przez EBC, Fed, Bank Japonii, czy Bank Anglii inflację na poziomie 2,5% można osiągnąć tyko w drodze wpędzenia gospodarki w stagnację i NBP jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Natomiast wewnętrznym źródłem inflacji jest wysoki poziom koncentracji, czyli niski poziom konkurencji w wielu działach gospodarki. O tym jak drogie są w Polsce przejazdy autostradami, czy też o ilości i wysokości kar nałożonych na firmę dominującą na rynku usług telekomunikacyjnym napisano całe tomy, ale to jest zaledwie wierzchołek góry lodowej. Nie jest żadną tajemnicą, że Polska jest „droga”, taniej można kupić wiele towarów nie tylko w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ale i w Niemczech. Zjawisko to jest właśnie skutkiem niskiego poziomu konkurencji w wielu branżach i żadne, nawet najbardziej radykalne działania NBP nic tu nie zmienią. Potrzebne tu jest stanowcze działanie agencji rządowych, ale w ostatnich latach wykazują one zupełny brak zainteresowania tą sferą. Owszem, Polacy mają powody do narzekania na drożyznę, ale lekarstwem na tę przypadłość nie jest walka z wiatrakami, czyli próba utrzymania założonego celu inflacyjnego, ale stymulowanie wzrostu PKB, a co za tym idzie zmniejszenia poziomu bezrobocia i wzrost płac. Natomiast polityka pieniężna prowadzona przez RPP hamuje tempo wzrostu gospodarczego. Utrzymywanie stopy procentowej na nadzwyczaj wysokim poziomie powoduje to, że rodzime firmy i konsumenci muszą płacić niesłychanie wysokie oprocentowanie na zaciągane pożyczki, a zatem inwestycje i spożycie nie osiągają optymalnego poziomu. Co więcej, polityka drogiego kredytu powoduje napływ spekulacyjnego kapitału zagranicznego. Tym samym, kurs złotego jest nadwartościowany i cierpi na tym nasz eksport. Przypomnijmy, że przed zapaścią gospodarczą uchroniła nas gwałtowna zniżka kursu złotego na przełomie lat 2008/9, dzięki czemu ogromny deficyt w obrotach zagranicznych (towary i usługi) równy 4,0% PKB w 2008 r. przerodził się w niewielką nadwyżkę w roku następnym. Obecna stosunkowo dobra sytuacja ekonomiczna w Niemczech jest skutkiem osiągania przez to państwo dużej nadwyżki w obrotach z zagranicą, co z kolei jest wynikiem sporego spadku wartości euro w stosunku do dolara. Tak więc polityka pieniężna od wielu lat prowadzona przez NBP ma ze wszech miar zgubne skutki gospodarcze. Zagraniczne firmy operujące w Polsce mają możliwość zaciągania kredytów na rynkach finansowych gdzie panuje dużo niższa stopa procentowa i tym samym mają ogromną przewagę nad rodzimym kapitałem. Wartość złotego jest zawyżona i dzięki temu towary importowane są nadzwyczaj konkurencyjne na naszym rynku wewnętrznym, zaś polskie produkty są mniej atrakcyjne za granicą. Biorąc pod uwagę, że wszystkie państwa, które na przestrzeni ostatniego półwiecza dogoniły światową czołówkę, począwszy od Japonii, poprzez Koreę Południową, Tajwan, po Irlandię dokonały tego właśnie w drodze osiągania niezwykłego tempa wzrostu eksportu i nadwyżek w handlu zagranicznym, to prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu. Tempo rozwoju ekonomicznego i wysokość bezrobocia są w dużym stopniu wynikiem decyzji podejmowanych przez NBP. Kazimierz Dadak
Professor of Finance and EconomSamobójstwo w samoobronie? Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Dariusz Ślepokura, z coraz to większą wprawą cytuje formułkę „My znamy przyczynę śmierci – przyczyną śmierci był ucisk pętli wisielczej na narządy szyi”. Powtarzał ją ostatnio przy wielu okazjach, m.in. tajemniczej śmierci technika pokładowego z Jaka-40 oraz umorzonego niedawno śledztwa w sprawie śmierci Andrzeja Leppera. Co ciekawe, jeżeli chodzi o tę ostatnią sprawę, to przyczyna umorzenia, trwającego ponad rok postępowania w sprawie śmierci polityka była dokładnie taka sama jak krótka i lakoniczna informacja przekazana dziennikarzom pięć minut po stwierdzeniu zgonu Andrzeja Leppera. Jak twierdzi profesor Bruno Hołyst, kryminolog, w przypadku odnalezienia zwłok mamy do czynienia z trzema możliwościami: zabójstwem, samobójstwem lub naturalną śmiercią – i wszystkie te trzy możliwości należy traktować równolegle. Ta dość podstawowa zasada kryminalistyki wydaje się nieznana śledczym z warszawskiej Prokuratury Okręgowej. W tej sytuacji można z miejsca wykluczyć właściwie jedynie wersję o naturalnej śmierci. Jako możliwą przyczynę rzekomego samobójstwa polityka podano problemy finansowe, z którymi się zmagał. To uzasadnienie jest szczególnie ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, iż człowieka, od którego Lepper podobno wielokrotnie pożyczał pieniądze – Zbigniewa Stonogę – śledczy przesłuchali dopiero na początku minionego miesiąca. Stonoga jednak zaprzeczał, jakoby Andrzej Lepper miał w ogóle długi. Jeden z najbliższych Lepperowi ludzi, jego kierowca Mieczysław Meyer, również zdecydowanie zaprzecza tej wersji. Twierdzi, że jego szef na pewno nie był zadłużony. Także Janusz Maksymiuk, jeden z najbliższych jego współpracowników, twierdzi, że Andrzej Lepper nie miał żadnych wierzycieli, którzy mogliby go ścigać. We wsi Zielnowo w Zachodniopomorskiem, w której znajduje się gospodarstwo Leppera, mówi się, że nawet jeżeli miał jakieś długi, to nie jest to nic nadzwyczajnego, bo każdy rolnik na wiosnę ma długi i po żniwach te długi spłaca. Tak więc hipotezę o rzekomej matni finansowej, w której Lepper miałby się znaleźć, śmiało można uznać za bardzo mało prawdopodobną.
Inne tropy Jako inną możliwą przyczynę samobójstwa Leppera podaje się chorobę jego syna – Tomasza. Cierpiał on na bardzo poważne schorzenia wątroby. Dwukrotnie zapadał w śpiączkę i to rzeczywiście – jak twierdzą najbliżsi przyjaciele Leppera – bardzo na psychikę polityka wpływało. Jednak stan zdrowia Tomasza zaczął się poprawiać. W pewnym momencie było już na tyle dobrze, że Andrzej Lepper miał poczucie, iż uratował swojego syna. Pojechał wtedy na Jasną Górę i do Lichenia podziękować opatrzności za cud, który jego zdaniem niewątpliwie miał miejsce. Niedorzeczne więc byłoby twierdzenie, że Andrzej Lepper targnął się na swoje życie ze względu na chorobę syna. Jego syn i ogół wydarzeń wokół niego był raczej dla Leppera powodem do życia – szczęśliwego życia. Jednym z wątków również badanych przez warszawskich śledczych było załamanie wynikające z utraty pozycji w polityce. Utraty – jak powszechnie wiadomo – wynikającej z afer, w które Andrzej Lepper był uwikłany. Dzisiaj wiemy, że zarówno seksafera w Samoobronie, jak i afera gruntowa były w znacznej części wypreparowanymi skandalami, mającymi na celu jedynie zdyskredytowanie polityka. Jak świat długi i szeroki, działania tajnych służb w kwestii zbierania materiałów koniecznych do zniszczenia czyjegoś wizerunku zawsze zaczynają się od sfery obyczajowej. W tej sytuacji zadanie owych służb, było niesłychanie proste. Jeżeli bowiem wśród najbliższych współpracowników Leppera był m.in. Stanisław Łyżwiński – człowiek o dość jednoznacznej opinii u przedstawicielek płci przeciwnej – to nie było wielkim problemem namówić do najbardziej nawet obciążających zeznań chociażby Anetę Krawczyk. I w imię starego przysłowia, że „jaki pan taki kram”, publicznie oskarżyć o najobrzydliwsze przestępstwa najważniejszych polityków Samoobrony z jej przewodniczącym na czele. Afera gruntowa, której efektem był ostateczny polityczny upadek Leppera, okazała się również jedynie krótkim i celowym „zamieszaniem”, wokół środowiska Samoobrony i jej lidera. Mimo ciężkiego arsenału zarzutów, które miały zostać mu postawione, prokuratorom nie udało się w tej sprawie nic poza udowodnieniem składania fałszywych zeznań w sprawie przecieku o planowanej akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa. Jak opowiada Krzysztof Jackowski, jasnowidz i przyjaciel Leppera: – Andrzej zwierzył mi się kiedyś, że boi się, że jeżeli posunęli się do oskarżenia o gwałt, to co jeszcze są w stanie wymyślić.
Służby czujne Samoobrona RP była siłą polityczną, która powstała na bazie ludzi niezadowolonych. Wśród tych ludzi byli również dawni funkcjonariusze służb specjalnych. Jeżeli przyjrzeć się wystąpieniom posłów Samoobrony w Sejmie czwartej kadencji, chociażby podczas obrad sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, to łatwo można dostrzec ich zaangażowanie we wzmocnienie pozycji zlikwidowanych później przez PiS Wojskowych Służb Informacyjnych. Obsada stanowisk i rozkład sił w polskich tajnych służbach znacząco zmieniły się po raporcie Macierewicza, którego efektem było rozwiązanie WSI. Można by domniemywać, oceniając pozycję Samoobrony na scenie politycznej, iż owe zmiany wpłynęły znacząco na tę formację. Jak twierdzi Piotr Tymochowicz, doradca Leppera ds. wizerunku politycznego, było wiele prób dotarcia do Leppera ze strony funkcjonariuszy służb. Starano się stworzyć tak zwany zamknięty krąg. Andrzej chciał być od nich sprytniejszy. Prowadził grę, będąc przekonany, że to i tak on kontroluje sytuację. Czy rzeczywiście tak było? Kiedy dzisiaj rozmawia się z działaczami Samoobrony, wielu z nich twierdzi, że człowiekiem służb, który aż do samego końca miał wpływ na decyzje Leppera, był Janusz Maksymiuk. Niektórzy z nich twierdzą nawet, że już po śmierci Leppera Maksymiuk szantażował rodzinę polityka ujawnieniem pewnych materiałów kompromitujących lidera Samoobrony. Jednak niechęć działaczy Samoobrony do Maksymiuka wynika z względów dość oczywistych. Janusz Maksymiuk był prawą ręką Andrzeja Leppera i to właśnie on był wykonawcą jego woli – również jeśli chodzi o kwestie dyscyplinarne wewnątrz partii. Siłą rzeczy więc nie mógł być lubiany. Faktem jest też, że to właśnie jemu Lepper zaproponował współpracę w interesach z Białorusią. Nie do końca wiadomo, skąd wzięła się koncepcja współpracy biznesowej Andrzeja Leppera z białoruskim reżimem Aleksandra Łukaszenki. Wiadomo natomiast na pewno, że nie ma na Białorusi biznesu bez ingerencji tamtejszego KGB. Lepper planował import białoruskiej biomasy, co rzeczywiście mogło okazać się przedsięwzięciem dosyć dochodowym. Czy jednak konieczne było przy tej okazji publiczne opowiadanie o „superdemokratycznych” wyborach na Białorusi? Ten poziom zaangażowania się Leppera wskazywałby na znacznie wyższy poziom wzajemnego zaufania niż taki, o jakim można mówić na poziomie biznesu. Wielu z najbliższych współpracowników Leppera nie wierzy w samobójstwo lidera ich partii. Jako przyczynę śmierci polityka wskazuje się właśnie interesy z Białorusią. Udało mi się porozmawiać z byłym oficerem wywiadu PRL, wedle którego zlikwidowanie kogoś przez tajne służby może mieć w rzeczywistości zupełnie niewiarygodny i nierealny dla zwykłego człowieka przebieg. Jak wiadomo, obecnie funkcjonujące białoruskie służby specjalne są spadkobiercą technik, metod oraz tradycji radzieckiego KGB. W czasach zimnej wojny obie oddzielone „żelazną kurtyną” strony eksperymentowały z praktykami parapsychologicznymi. Wedle oficjalnych źródeł, nigdy nic z tych eksperymentów nie wynikło, jednak nie potrzeba dostępu do tajnej wiedzy służb, żeby wiedzieć, iż za pomocą sugestii posthipnotycznej leczy się dzisiaj na przykład uzależnienia. Jak twierdził mój rozmówca, nie jest problemem za pomocą takiej techniki namówić kogoś również do samobójstwa. I wtedy rzeczywiście prokurator Ślepokura śmiało może ogłaszać, że wszystkiemu winna jest pętla wisielcza. Jednak w przypadku zastosowania takiej techniki dla uzyskania pewności co do efektu wspomagająco stosuje się również środki farmakologiczne. I tutaj o ile ciężko byłoby ustalić, czy ktoś miał szansę takie środki Lepperowi podać, o tyle w toku sekcji zwłok takie ustalenie nie sprawiłoby śledczym problemu. Nie sprawiłoby pod warunkiem, że sekcja zwłok wicepremiera Leppera odbyłaby się w dniu jego śmierci. Niestety jednak okazało się, że niefortunnie do zdarzenia doszło w piątek, a czynności na miejscu zdarzenia medycy sądowi skończyli na tyle późno, że warszawski Zakład Medycyny Sądowej był już zamknięty. Sekcję zwłok można było zatem przeprowadzić dopiero w poniedziałek, a w tej sytuacji szukanie śladów pewnych substancji chemicznych w organizmie Leppera było już w zasadzie bezcelowe. Przypadek? Ciało generała Sławomira Petelickiego zostało odnalezione w sobotę, a informację o samobójstwie posiadającego unikatową wiedzę o lądowaniu tupolewa pod Smoleńskiem technika Remigiusza Musia otrzymaliśmy od Dariusza Ślepokury w niedzielę. Do niedawna na warszawskich salonach politycznych można było usłyszeć dość ponury dowcip o tym, że Andrzej Lepper był pierwszym człowiekiem, który popełnił samobójstwo w samoobronie. Zdaniem śledczych z warszawskiej Prokuratury Okręgowej, Andrzej Lepper miał tyle problemów, że ten dowcip wydał im się na tyle dobry, iż opowiadają go ustami Dariusza Ślepokury wszystkim zainteresowanym sprawą. Piotr Czerski
Gaz łapówkowy polski Podczas gdy w wielu krajach zakazuje się szczelinowania głównie z uwagi na zanieczyszczenie środowiska naturalnego na niewyobrażalną skalę, Polska staje się coraz ważniejszym miejscem dla tego przemysłu. Najbardziej atrakcyjnymi miejscami dla przemysłu naftowego są kraje, w których nie istnieją prawne regulacje. To daje ogromne pole do nadużyć, korupcji i niewyobrażalnych zysków. Złoża gazu łupkowego w Polsce mogą być warte miliardy dolarów. Kto na tym zyska, kto straci? Do wydobycia polskiego gazu łupkowego potrzebne będzie od 7 do 11 mln wody na każdy odwiert, a tych będą dziesiątki, może nawet setki tysięcy. Już w ubiegłym roku tę kwestię poruszył Bernstein Research (Londyn, 2011r.), w który zauważa, że „rozwój gazu łupkowego w Polsce będzie hamowany przez brak ziemi i wody”. Podobnego zdania jest Stanisław Ryśllicki z PGNiG: „dostęp do źródeł zaopatrzenia w wodę będzie stanowić problem dla inwestorów”. Problemem będą także miliony hektolitrów chemikaliów wtłaczanych pod ogromnym ciśnieniem (600 atmosfer) w głąb ziemi. Jaki wpływ wywrą one na środowisko naturalne? Na wody gruntowe, ludzi, zwierzęta, rośliny? To jednak nie zniechęca żądnych zysków za wszelką cenę polityków i inwestorów. James Northrup, były inwestor z sektora energetycznego mówi, że analiza zysków i kosztów kampanii PR, reklam, łapówek, czy dotacji dla polityków jest niezwykła. Jego zdaniem zwrot z inwestycji, gdy politykom wręczane są łapówki lub po prostu z nadawania reklam dyskredytujących krytyków jest ogromny. To najbardziej opłacalne zdaniem Northrupa inwestycje czynione przez przemysł. Dlatego przedsiębiorstwa zajmujące się wydobyciem ropy naftowej i gazu wolą współpracować z rządami krajów będącymi w stanie zapewnić im ochronę przed protestami, które doprowadziły w wielu krajach do wstrzymania inwestycji. Według Bernarda Błaszczyka (byłego wiceministra ds. środowiska, a obecnie regionalnego dyrektora ochrony środowiska w Katowicach) w Polsce do takiej sytuacji nie dojdzie. „Polski rząd zrobi wszystko, aby nie dopuścić do protestów, które mogłyby wstrzymać wydobycie gazu łupkowego” – powiedział Błaszczyk. Jest to wciąż oficjalne stanowisko w sprawie wydobycia gazu łupkowego w Polsce. To tylko krótkie wprowadzenie do filmu autorstwa Ronana Lynch`a i Adama Dzienisa pt. „Waterproof”. Zapraszam do obejrzenia niespełna półgodzinnego dokumentu, który, przyznam, nieco mną wstrząsnął. Małgorzata Pietkun
Śmierć prokuratury na antenie TV Wnioski z dzisiejszego posiedzenia Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.Powiem krótko: kłamstwo ma krótkie nóżki.Albo manipulację uporem można zdemaskować. Prokuratorzy zostali zmuszeni do ujawnienia faktu, że urządzenia (spektrometry) użyte prze biegłych w Smoleńsku wyświetliły na ekranach nazwę TNT czyli trotyl. W ten sposób zrehabilitowali wiarygodność redaktora, Gmyza, sami swoją publicznie zabijając na oczach milionów telewidzów. A zaczęło się tak pięknie: jak zwykle perfekcyjnie przygotowane oświadczenie prokuratorów miało załatwić sprawę. I może by się udało gdyby nie pewien gość, zaproszony przez Zespół Parlamentarny. Był nim …producent urządzeń wykazanych przez prokuraturę. Jak się później okazało prokuratura nie podała wszystkich typów urządzeń, ale dla zdementowania wartości zaprzeczenia o obecności trotylu w badaniach z przełomu września i października w Smoleńsku, (o czym pisał Cezary Gmyz) to już nie ma znaczenia. Padło wiele pytań ze strony posłów, bardzo mało konkretów w odpowiedziach ze strony prokuratury. W obronie swoich oświadczeń zaprzeczających rozpoznaniu przez biegłych trotylu prokuratorzy Artymiak i Szeląg próbowali przekonać opinię publiczną, że naprawdę tenże spektrometr użyty w Smoleńsku reagował wskazując na wyświetlaczu trotyl (w gabinecie prokuratora) w reakcji na opary pasty do butów. W TVN 24 red. Morozowski rozbrajał bombę informacyjną z trotylem w rozmowie z Pawłem Dereszem wskazując właśnie na wyniki eksperymentu z pastą. Poseł Kalisz wskazywał na powszechne przewożenie samolotami żołnierzy. Pan Deresz oświadczył, ze będzie miał lęk przed jedzeniem kiełbasy… Zapewne do tego posiedzenia wrócić trzeba będzie wielokrotnie. Padły podczas tego spotkania niezwykle ważne pytania, na które prokuratura odpowie albo podczas kolejnego spotkania bądź w odpowiedzi na wnioski pełnomocników rodzin. Jedno pytanie trzeba przytoczyć: mecenasa Pszczółkowskiego który zapytał wprost o dostęp do nagrania, (jeśli ono jest) z rozmowy braci Kaczyńskich wobec nieustannych ataków na jego klienta. Odpowiedzi nie było.Zapewne będzie musiała być udzielona w odpowiedzi na stosowny wniosek.
P.S. Oprócz argumentu w postaci trotylowej pasty do butów prokuratorzy usiłow3ali wskazać na wartość dowodową informacji ze spektrometrów. Tyle tylko, że oni wygłaszali oświadczenie dla społeczeństwa a nie dla sądu.
1MAUD
Producent detektorów używanych w Smoleńsku rozwiewa wątpliwości: jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to trotyl tam był Prezentujemy przemówienie Jana Bokszczanina, przedstawiciela producenta detektora MO2M, który był używany do badań w Smoleńsku. Jan Bokszczanin zabrał głos na posiedzeniu komisji sprawiedliwości: Panie Przewodniczący, szanowna komisjo, posłowie i wszyscy zebrani! Chciałbym kilka słów powiedzieć na temat urządzeń, które produkuję. Chichot historii sprawia, że są to urządzenia produkowane na licencji rosyjskiej. Urządzenia te można porównać do nosa. Nos ma kubki węchowe, detektory, które pobierają opary i określają, czego te opary dotyczą. Metoda używana w urządzeniu produkowanym przez Korporację Wschód, czyli urządzeniu MO2M, polega na spektrometrii w zmiennym polu elektrostatycznym. Zasysane cząsteczki z powietrza podlegają jonizacji, poprzez źródło promieniowania - jest to tryt - i następnie są kierowane do rurki dryfującej, w której sobie dryfują w kierunku detektora. Tam wędrują zjonizowane cząstki różnych substancji. Charakterystyką dla każdego takiego jonu jest stopień ruchliwości w polu elektromagnetycznym. Dlatego nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. To urządzenie może być w jakiś sposób zatkane. Urządzenie wykrywa śladowe ilości trotylu, ale może być zatkane innymi substancjami. Wtedy wariuje, ale nie tak, że pokazuje trotyl. Zachowuje się po prostu w sposób niezwykle niestabilny. To się dzieje jedynie przy dużym nasyceniu innymi związkami. Takie nasycenie nie następuje w środowisku naturalnym. Jeśli urządzenie wsadzimy do acetonu ono zacznie pokazywać inne związki i nie będzie mogło rozróżnić wykrywanych substancji. Reper używany do określania związków będzie zatkany. Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero. Jak ten trotyl się znalazł? Czy on został naniesiony przez ludzi, którzy mają na co dzień kontakt z materiałami wybuchowymi i wystarczy, że mieli zanieczyszczone ubranie trotylem i mogli ten trotyl nanieść? To już nie moja sprawa. To już sprawa śledztwa. Natomiast zakładam, że jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to ten trotyl tam był. Zakładam, że nie można mówić o urządzeniu z rzędu najwyższych technologii, które jest stosowane przez siły specjalne ponad 60 krajów - takich jak Francja, USA, Indie, Chiny, Rosja, Polska, że wykrywa perfumy. Gdyby one miały tak duże błędy to nie kosztowałyby tyle i nie byłyby kupowane. Te urządzenia nazywają się detektory par materiałów wybuchowych. Detektory materiałów wybuchowych, a nie detektory substancji o podobnym charakterze jonów. Każdy materiał wybuchowy, który jest stosowany, ma swoją specyficzną ruchliwość jonów w tym kanale dryfującym. Myślę, że nie występuję w obronie jedynie detektora MO2M, ale również innych producentów, którzy specjalizują się w wykrywaniu materiałów wybuchowych. Nawet śladowych ilości. Jeżeli został wykryty materiał albo jest podejrzenie, że wykryto materiał wybuchowy, jest mnóstwo metod, by sprawdzić, co to za materiał. Ten, kto mówił, że potrzebne są długie miesiące, żeby to stwierdzić, przesadził. W ciągu godziny czy dwóch godzin za pomocą spektrometrii masowej albo chromatografii można stwierdzić, czy tam był materiał wybuchowy czy nie. Jak znam specjalistów, którzy mają do czynienia z materiałem wybuchowym, i którzy używają dostarczanych przez nas urządzeń, to oni są profesjonalni i na pewno zabezpieczyli próbki. KL
Wildstein: "Nie wiedziałem o tym". Anna Walentynowicz nigdy nie chwaliła się rozmową telefoniczną z milicjantem w obronie aresztowanych Bronisław Wildstein w czasie gorących dni strajku gdańskiego w 1980 r. był jedną z aresztowanych osób, za którymi Anna Walentynowicz wstawiła się w rozmowie telefonicznej z pułkownikiem milicji. Nagranie odkrył w archiwach gdańskiego IPN dr hab. Sławomir Cenckiewicz. Zapytaliśmy Bronisława Wildsteina o odczucia, jakie ma po wysłuchaniu rozmowy pani Walentynowicz z milicjantem. wPolityce.pl: Odżyły wspomnienia? Jak pamiętasz tę sytuację? Bronisław Wildstein, dziennikarz, publicysta, pisarz, dawny opozycjonista antykomunistyczny: Pamiętam ją dokładnie. Tak ważne momenty w życiu się pamięta, nie dlatego, że mnie aresztowano, bo wówczas to się zdarzało. Pamiętam ten czas, Gdańsk. Byłem w pierwszej grupie, która z zewnątrz weszła na teren stoczni, na ten strajk. Po tym aresztowaniu już nie wyszedłem do pierwszego września.
Wiedziałeś wówczas, że pani Ania dzwoniła do pułkownika milicji i zażądała wypuszczenia was? Nie, nie wiedziałem o tym. Właśnie się o tym dowiaduję. Ona mi nigdy tego nie mówiła, mimo że wielokrotnie się spotykaliśmy.
Czyli po prostu uznała to za normalne działanie. Najwyraźniej tak właśnie było. Wiedziałem, jaka toczyła się walka o ten postulat wypuszczenia więzionych za poglądy polityczne. Grono ekspertów, z Mazowieckim, Geremkiem, było bardzo mocno przeciw. Twierdzili, że jest to niemożliwe do przeforsowania. To skądinąd bardzo interesujące zagadnienie, do oceny włącznie z rządem Mazowieckiego. Oni zawsze byli spóźnieni wobec rzeczywistości. Nawet nie chcę im zarzucać złej woli. Oni po prostu walczyli całe życie z pozycji przegranej i nie zdawali sobie sprawy z wymiaru tych wydarzeń. Z tego, że jest szansa osiągnąć dużo więcej. Myśleli, że już tyle uzyskali, że nie wolno żądać więcej i zaryzykować utraty dotychczasowych zdobyczy. Chyba Jadwiga Staniszkis powiedziała, że robotnicy z Gdańska, z całej Polski, osiągnęli tak dużo, bo nie wiedzieli, że mogli tak wiele osiągnąć.
Jak ci się jawi Anna Solidarność w kontekście tego nagrania? To jest bardzo miłe, gdy tego słucham. Ale to nic nie zmienia u mnie w ocenie tej osoby. To był niezwykła, wspaniała kobieta. Jedna z takich zupełnie rzadkich, integralnych osób, o których nie jestem w stanie niczego złego powiedzieć i nie znam nikogo, kto mógłby coś złego o niej powiedzieć. Nieustępliwa, a jednocześnie ciepła, zaangażowana dla innych ludzi. Piękna po prostu. Taka była zawsze. Sławomir Cenckiewicz ma oczywiście rację nazywając ją Anną Solidarność, bo to jest niezwykle symboliczne zestawienie. To od niej rozpoczął się ten strajk. Zespół wPolityce.pl
Paradowska ober-dyrektorem programowym stacji telewizyjnych. O komisji sprawiedliwości: "może media nie muszą wszystkich bzdur transmitować" Janina Paradowska, wzór cnót dziennikarskich i patrzenia władzy na ręce, w swoim stałym kąciku wzajemnej adoracji w radiu TOK FM wraz z „komentatorami”: Radosławem Markowskim, Pawłem Wrońskim i Pawłem Fąfarą wyzłośliwiała się na wczorajsze posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości, na którym prokuratura przyznała, że na wraku TU-154M w Smoleńsku znaleziono ślady trotylu. Przełomowe oświadczenie śledczych dowiodło, że wcześniej prokuratura kłamała, a Cezary Gmyz napisał prawdę, za co został wraz z trzema innymi dziennikarzami (w tym redaktorem naczelnym) zwolniony z pracy w „Rzeczpospolitej”, a w konsekwencji spacyfikowano również redakcję „Uważam Rze”.
Paradowska nie mogła pogodzić się z faktem, że obnażenie manipulacji prokuratury widzowie stacji telewizyjnych mogli ogląda na żywo: Najpierw odczytam państwu sms-a, którego dostałam od pana posła Kalisza: „pani redaktor, powiedziała pani w TOK FM, że nie wie, dlaczego zwołałem komisję – chyba nie dla własnej popularności”. I otóż pan poseł Kalisz wyjaśnia mi dalej, że „jeśli co najmniej 1/3 członków komisji zgłosi wniosek o zwołanie posiedzenia w konkretnej… zaraz lecimy dalej… w konkretnej sprawie, to przewodniczący musi to zrobić – art. 154. Par. 2 regulaminu, nie ma wyboru. Z poważaniem Ryszard Kalisz”.
No, mogę współczuć panu Ryszardowi Kaliszowi, ze musiał zwołać tą wczorajsza komisję. No, ale może media nie musiały jej wszystkie transmitować, ale widocznie na trotylu… Już panowie potrafią odróżnić ten trotyl od pasty do butów, czy jeszcze nie? I zaczęły się żarty. Wroński:
Ja codziennie rano pastuje buty trotylem. Ciągle. (…) Myślę, że to dobrze się stało, bo ta prokuratura radziła sobie całkiem dobrze i wiele absurdów, których już naprawdę ręce opadają, żeby to tłumaczyć, zostało wyjaśnione. Ja bym nie miał pretensji do pana posła Kalisza akurat za to widowisko. Do pewnego stopnia można się z Wrońskim zgodzić - absurdy zostały wyjaśnione. Wiemy już, że absurdem było zwolnienie Gmyza, a wydawca „Rz” i prokuratura 30 października, najwyraźniej, wypełniali jakiś polityczny plan. Paradowska kontynuowała:
Ja też nie mam pretensji. Myślę tylko, że może media nie muszą wszystkich bzdur transmitować. Ale widocznie taka jest potrzeba. Zapotrzebowanie opinii publicznej może jest na ten trotyl, nie? Bo nie wiem, co z obecności tego trotylu czy nie-trotylu ma wynikać. Nie czepiamy się percepcji pani redaktor, tak zasłużonej dla polskiego dziennikarstwa – już w 1981 roku, gdy pełniła funkcję kierownika działu politycznego w „Życiu Warszawy” - ale uprzejmie przypominamy, że minęły (mamy nadzieję) czasy standardów dziennikarskich opisanych przez Stanisława Bareję tyleż zabawnym, co zasmucającym: "Panowie, tu się robi coraz ciekawiej - wyłączamy kamerę". Znp, tok.fm
Przedterminowe wybory na wiosnę? "A więc wykryto cząsteczki trotylu na tupolewie. Gmyz i Rzeczpospolita, mieli rację" A więc wykryto cząsteczki trotylu na tupolewie. Gmyz i „Rzeczpospolita” mieli rację. Ale władza i media mainstreamowe kłamali i kłamać będą do końca. W tej sprawie nikt nie powinien mieć wątpliwości, choć nie można wykluczyć, że w pewnym momencie dziennikarze prorządowi porzucą Tuska na rzecz nowego protektora. Ale kłamstwo i prowokacja jak były, są, tak i będą, istotą ich działania. Opozycja, a zwłaszcza jej lider Jarosław Kaczyński, mimo to powinna za wszelką cenę zachować zimną krew. Gdy wali się władza oparta na kłamstwie trzeba być uważnym. Sekwencja zdarzeń wskazuje, że jest równolegle rozgrywanych kilka scenariuszy różnych, także zagranicznych, centrów politycznych i służb specjalnych. Na pewno są w grze Rosjanie. Wskazują na to wewnętrznie sprzeczne zachowania różnych organów państwa, w tym prokuratury wojskowej oraz choćby ujawnianie fotografii z miejsca katastrofy i innych. Tusk już przegrał, choć być może jeszcze o tym nie wie. A może zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego? Robi wrażenie jakby rzeczywistość przestała do niego docierać. Nie pierwszy i nie ostatni to przypadek, kiedy władca staje się ofiarą własnego pijaru lub jak kiedyś mówiono – propagandy. Nie znaczy to, że PiS utworzy rząd własny lub techniczny. Nie tak prędko. Rolę patrona nowego rozdania koalicyjnego będzie chciał przejąć prezydent Komorowski. Taki scenariusz poprze Moskwa, choć wątpliwe by to wystarczyło. Dopóki jednak trwa walka w Grupie Trzymającej Władzę w Polsce, rosną szanse na poznanie prawdy o katastrofie smoleńskiej. I rosną szanse na przekonanie większości Polaków do poparcia opozycji w wyborach. Czy będą wybory przedterminowe? Coraz więcej na to wskazuje, bo kula śnieżna już się toczy. Nie ulega wątpliwości, że negliżowanie kłamstw smoleńskich to zadanie najważniejsze! Do tego potrzeba konsekwentnych, spokojnych działań opozycji i bardzo przemyślanej polityki informacyjno-medialnej. Te działania powinny uwzględniać konieczność oswojenia większości Polaków z rządem PiS-u jako najracjonalniejszym rozwiązaniem w obecnej sytuacji Polski. Radykalizm w sytuacji, gdy na pałacu władzy pojawiły się biblijne napisy, wieszczące zagładę: mane, thekel, fares, może tylko ułatwić obronę establishmentowi. Pamiętajmy też, że nie do końca wiadomo, kto te napisy maluje.
Kontynuacja przez PiS kursu na konstruktywne wotum nieufności z wysunięciem kandydatury prof. Glińskiego i rządu technicznego ma sens, ale warto też rozważać wariant wezwania do przedterminowych wyborów. A może rząd techniczny już w styczniu, a wybory na wiosnę? W sposób oczywisty państwo polskie funkcjonuje dziś w oparciu o wszechogarniające kłamstwo. To kłamstwo degraduje wszystkie instytucje publiczne i stanowi cywilizacyjne wręcz zagrożenie dla Polski. W demokracjach w takich sytuacjach ogłasza się przedterminowe wybory.
Dół formularza
Prokurator: urządzenia wykazały trotyl - Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT - powiedział dziś na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. - Czy mógłby pan powtórzyć? - skomentował to Antoni Macierewicz. - Oczywiście, urządzenia wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu - odpowiedził Artymiak. Niestety - dalsza część wystąpienia Naczelnego Prokuratora Wojskowego płk. Jerzego Artymiaka przypominała nieco retoryczne popisy płk. Szeląga po publikacji "Rzeczpospolitej" o trotylu. Posłowie usłyszeli więc m.in., że spektrometry używane przez śledczych tak samo reagują na materiały wybuchowe i na... pastę do butów "Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych (...) Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych" - powiedział płk Artymiak. Wyniki badań mamy zaś poznać dopiero za kilka miesięcy.
Zdaniem Artymiaka, eksplozji nie potwierdzają także sekcje zwłok i badanie tzw. polskiej czarnej skrzynki. Antoni Macierewicz, przewodniczący sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej, poddał ostrej krytyce wystąpienie Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Przywołał m.in. publikację "Gazety Polskiej Codziennie", ujawniającą, że Rosjanie pobrali do badań pirotechnicznych więcej próbek, niż wykazali w protokole. Zapytał też, dlaczego prokuratura za wiarygodne uznała ekspertyzy rosyjskich biegłych, a nie zrobiła tego w przypadku ekspertyz zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy. Zadał również pytanie, dlaczego nie zezwolono na zbadanie spektrometrem ciała ks. Ryszarda Rumianka. Antoni Macierewicz pytał także, po co polskie państwo wydaje ogromne pieniądze na sprzęt, który (rzekomo) nie potrafi odróżnić materiałów wybuchowych od pasty do butów. Płk Artymiak oraz szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg i rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa uczestniczą w posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Komisja - na wniosek posłów PiS - zaprosiła prokuratorów wojskowych, by wysłuchać ich informacji na temat badań odnoszących się do ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku samolotu. Niezalezna
Seremet wie więcej niż biegli? Z mec. Bartoszem Kownackim, pełnomocnikiem rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, rozmawia Marcin Austyn Badania weryfikujące hipotezę o udziale osób trzecich podjęte zostały 2,5 roku po katastrofie. Wrak był badany, ale pod innym kątem, bo śledczy - jak mówi "Gazecie Wyborczej" Andrzej Seremet - "nie trafili na żaden dowód potwierdzający hipotezę zamachu". Dopiero powołany w sierpniu 2011 r. zespół biegłych przedstawił potrzebę takich badań. Już na wstępie popełniono błąd? - W mojej ocenie, mamy tu do czynienia z poważnym uchybieniem. Badania pirotechniczne, ze względu na charakter, rozmiar katastrofy, powinny być jednymi z tych, które przeprowadza się od razu, bez zbędnej zwłoki. Prokuratura powinna powołać biegłych, którzy winni byli jeszcze na miejscu zdarzenia zabezpieczyć próbki. To, że istnieje konieczność takich badań, potwierdził powołany później zespół. Sprawa jednak od początku wydawała się oczywista. No, chyba że na samym początku niezasadnie wykluczano niektóre wersje tego zdarzenia.
Prokurator generalny sugeruje, że prokuratura mogłaby zakończyć postępowanie bez fizycznego dysponowania oryginałami skrzynek bądź wrakiem. Tłumaczy: "polscy biegli już zbadali polskie rejestratory lotu w zakresie, jaki uznali za konieczny", i dodaje, że jeśli zajdzie potrzeba, to prokuratura zorganizuje kolejne badania. - Zgodnie z kodeksem postępowania karnego obowiązuje zasada bezpośredniości, zatem prokurator powinien zapoznać się bezpośrednio z materiałem dowodowym. Ten materiał powinien być włączony w poczet materiałów dowodowych w Polsce. Prokuratura, o ile pamiętam, sama mówiła, że potrzebne są oryginały czarnych skrzynek. Zatem argument polegający na tym, że można zakończyć postępowanie bez uzyskania wraku, bo badania już wykonano, jest dla mnie porażający. To wskazuje, że tą katastrofę prokuratura bada mniej profesjonalnie niż mniej tragiczne w skutkach wypadki. Mam na myśli choćby lądowanie na rzece Hudson. Tam nikt nie zginął, wiadomo było, jakie są przyczyny katastrofy, a samolot został wydobyty z rzeki i zrekonstruowany. Widać, że nieprzebadanie wraku Tu-154M w Polsce, niewykonanie jego rekonstrukcji jest działaniem błędnym. Oczywiście może być tak, że próba pełnej rekonstrukcji się nie powiedzie, bo okaże się, że wielu części samolotu nie ma. To wyzwanie należy jednak podjąć. Inaczej działania prokuratury będą wadliwe. Fizycznej rekonstrukcji nie zastąpi program komputerowy i aparat fotograficzny. Mam nadzieję, że opinie prokuratora Seremeta są wyrazem braku świadomości, na jakim etapie jest postępowanie i jakie są zamierzenia prokuratorów wojskowych. Tego rodzaju wypowiedzi PG, niezgodnych ze stanem rzeczywistym, byliśmy już świadkami, chociażby przy okazji ekshumacji. Być może podobnie jest i tym razem.
Rosjanie nie oddają nam tych dowodów. Są im potrzebne. Nam nie? - Dokładnie. Rosjanie przetrzymują te dowody aż do zakończenia postępowania, a my rzekomo mamy zakończyć śledztwo bez nich. Zapewne przetrzymywanie wraku przez Rosjan wynika z procedur, bo nie sądzę, by wykonywano jeszcze jakieś badania. Na tym wraku, w ramach polskiego śledztwa, trzeba wykonać fundamentalną dla oceny przyczyn katastrofy czynność - rekonstrukcję. A spodziewam się, że z biegiem czasu mogą pojawić się również inne niezbędne dla śledztwa badania.
Seremet uważa, że wykonano dwie trzecie planowanych czynności procesowych. Wcześniej deklarował, że śledztwo może zakończyć się w kwietniu 2013 roku. Jaki jest realny termin? - Mam wrażenie, że prok. Seremet nie interesuje się specjalnie tym postępowaniem. Inaczej wiedziałby, że zakończenie go na wiosnę jest nierealne. To jest technicznie niemożliwe. Moim zdaniem, to postępowanie będzie trwało jeszcze kilka lat. Ukończenie go na wiosnę przyszłego roku świadczyłoby o niczym innym jak o chęci zamiecenia sprawy pod dywan. Przecież do tego czasu nie uda się wykonać wielu istotnych dla tego śledztwa czynności, a zatem prokuratura musiałaby je w pełni świadomie pominąć, kończąc postępowanie.
Prokurator tak relacjonuje sprawę "trotylu na wraku": "Dostałem telefon, że może być problem. Spotkałem się natychmiast z prokuratorami wojskowymi. Przekazali mi, że instrumenty reagują tak jak na cząstki wysokoenergetyczne i że jeżeli ta informacja zostanie ujawniona bez odpowiedniego komentarza, będzie groźną sensacją. Premier przyjął to do wiadomości". Dlaczego przez miesiąc oczekiwano na ujawnienie sensacji? - Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Prokuratura była świadoma, że przeciek może nastąpić, i powinna o swoich ustaleniach poinformować rodziny, a potem opinię publiczną. Potrzebny był szybki, profesjonalny, niebudzący wątpliwości komunikat. Pan prokurator sam przyznaje, że spodziewał się, że może być problem. Dlaczego milczano wobec publikacji w "Rzeczpospolitej"? Dlaczego miesiąc po relacjonowanym spotkaniu i przekazaniu informacji premierowi prokuratura sprawiała wrażenie nieprzygotowanej? To świadczy albo o braku profesjonalizmu, albo o tym, że były co do tej sprawy jakieś inne zamierzenia.
Podobno pełnomocnicy nie czytają akt, choć publicznie ubolewają, że nie mają do nich dostępu. - Byłem w zeszłym tygodniu w prokuraturze i czytałem akta. Staram się to robić na bieżąco. Mogę też powiedzieć, że wszystkie rodziny, które reprezentuję, wyraziły chęć zapoznania się z dokumentacją niejawną. Niestety, tu terminy są dość odległe. Problem jednak polega na tym, że nie miałem dostępu do "najnowszych akt" postępowania, bo były to dokumenty sprzed kilku miesięcy. Być może pan prokurator uważa, że jest to naturalna praktyka.
Śledczy nie dokonali jeszcze oceny działań rosyjskich kontrolerów, bo Rosjanie zwlekają z przesłaniem dokumentacji. Skoro nie trzeba sprowadzać wraku, by zakończyć śledztwo, to dlaczego tu nie wystarczą znajdujące się w Polsce dane? Przecież wojsko wykonuje loty do Rosji i zna zasady. - Rzeczywiście, można mieć tu pewne wątpliwości. Jednak w mojej ocenie, ta dokumentacja jest potrzebna. Strona polska wie, jakie obowiązują zasady, zna swoje uprawnienia, ale nie mamy pełnej dokumentacji rosyjskiej, która pozwoliłaby w sposób niebudzący wątpliwości ocenić działania pracowników kontroli lotów. Rosjanie tych danych nam nie przekazują, bo najwyraźniej wiedzą, że zaniedbania po stronie rosyjskiej, które mogą doprowadzić do odpowiedzialności karnej, są spore.
Seremet umniejsza dorobek naukowców zajmujących się katastrofą, bo albo rzekomo nie podejmują współpracy z prokuraturą, albo są specjalistami z innych dziedzin. Twierdzi też, że prokuratorzy nie mogą polemizować z każdą teorią. - Jeżeli ktoś posiada tytuł naukowy, wypowiada się na temat katastrofy w sposób wiążący, to takich głosów nie można lekceważyć. Sprowadzanie przez prokuratora generalnego sprawy do specjalisty od technologii betonu, bo taki przykład jest przywoływany, to trywializowanie problemu. Mówimy o naukowcach, którzy dokonują poważnych analiz: czy to fragmentów samolotu, czy to danych dotyczących przebiegu lotu, i prokuratura ma obowiązek odnieść się do zgłaszanych wątpliwości. Chociażby dlatego, że jeśli pewnych spraw się nie zweryfikuje, to będą one funkcjonowały w przestrzeni publicznej. Mówimy o ludziach z naukowym doświadczeniem, którzy w wielu przypadkach posiadają wiedzę specjalistyczną znacznie obszerniejszą niż biegli powołani przez prokuraturę.
Publikowane są kolejne zdjęcia z katastrofy smoleńskiej. Tego rodzaju działalności blogerów nie da się zatrzymać? - Jest to możliwe poprzez blokowanie serwerów i uniemożliwienie tego rodzaju publikacji. Owszem, często takich spraw nie można załatwić procesowo, bo unormowania prawne danych krajów nie są łamane przez internautów. Są jednak inne możliwości działania. Dobrze przygotowane służby powinny wiedzieć, jak bronić godności swoich obywateli i majestatu Rzeczypospolitej, także w sferze informatycznej. Jestem przekonany, że gdyby zamieszczono na polskim serwerze rozebrane zdjęcie Władimira Putina, to w ciągu kilku godzin padłby cały system informatyczny w Polsce, gdyż rosyjskie służby specjalne są świetnie przygotowane do odpowiednich retorsji.
Prokurator Seremet mówi: "biegli stwierdzili, że poza głosami członków załogi są inne głosy niż należące do członków załogi". Nierozpoznany głos mógł należeć do któregoś z pilotów? Jest absolutna pewność, że był to ktoś z zewnątrz? - Uważam tego rodzaju wypowiedzi za nadużycie. Na to mogą pozwolić sobie dziennikarze TVN lub jakiejś pośledniej gazety, a nie funkcjonariusz publiczny. Jest rzeczą oczywistą, że skoro nie rozpoznano konkretnego głosu, to może być to głos zarówno członków załogi, jak i osoby postronnej. W jaki sposób prokurator Seremet ustalił coś, czego nie byli w stanie ocenić biegli, pozostaje jego tajemnicą.
Dziękuję za rozmowę. Marcin Austyn
Gazowa prawda i fikcja Widzieliśmy to wszyscy, nie rozumiejąc do końca, o co chodzi, wszak prima aprilis dopiero za 5 miesięcy. W świetle kamer prezydialny stół, za którym dostojni goście szykują się do uroczystego podpisania hiszpańsko-ukraińskiej międzynarodowej umowy na budowę nowego gazoportu. Za stołem prezydialnym premier Ukrainy Mykoła Azarow, który za chwilę ogłosi milowy krok na drodze jego kraju do dywersyfikacji dostaw gazu, a minister od inwestycji "dzień energetycznej niepodległości Ukrainy". Podpisy, wymiana dokumentów, oklaski, uściski dłoni, a potem zapewne okolicznościowa lampka szampana lub czegoś mocniejszego. Wart ponad miliard dolarów kontrakt podpisano z podszywającym się pod przedstawiciela hiszpańskiej firmy Gas Natural Fenosa nikomu nieznanym Katalończykiem Jordi Sarda Bonvehi, najprawdopodobniej handlarzem nieruchomości. O ile jest to jego prawdziwe nazwisko. Hiszpański koncern natychmiast ogłosił, że nic nie wie o negocjacjach z Ukrainą i nie zna człowieka podającego się za ich przedstawiciela. Co ciekawe, przed podpisaniem kontraktu dzwonił on z przeprosinami, że jego przylot z Barcelony do Kijowa nieco się opóźni, dlatego ukraińska delegacja wykorzystała czas, aby podpisać kontrakt z Amerykanami na dostawę maszyn do skraplania gazu w przyszłym gazoporcie. Agencje donoszą, że ten kontrakt okazał się jednak prawdziwy. Czym kierował się tajemniczy oszust, bo chyba żaden zgrywus, skoro dzięki niemu Amerykanie zyskali intratny kontrakt powiązany z planowanym portem gazowym. Jeśli jego budowa przypadnie Amerykanom lub firmie przez nich wskazanej, Katalończyk może liczyć na bezpieczny gdzieś tam azyl. Ale może być i tak, że Jordi Sarda Bonvehi pozazdrościł sławy innemu swojemu rodakowi z Katalonii, Juanowi Pujol Garcii (ps. "Garbo"), który jako agent brytyjski, a zarazem szef niemieckiej siatki szpiegowskiej w Anglii przekonał Niemców, że właściwy desant aliantów, 6 czerwca 1944 roku, nastąpi we Francji w Pas de Calais, a nie w Normandii. W ten sposób "Garbo" stał się jedynym człowiekiem odznaczonym wcześniej Krzyżem Walecznych przez Hitlera, a później Orderem Imperium Brytyjskiego. Okazało się, że po latach ujawnił się w Wenezueli. Ale nie tylko Ukraina zawiera kabaretowe kontrakty. W listopadzie 2008 roku Donald Tusk wyruszył do Kuwejtu i Kataru. W internecie można jeszcze znaleźć zdjęcie, na którym minister Tomasz Arabski wita się z emirem Kuwejtu Sabahem al-Ahmadem al-Dżabirem as-Sabahem, a w tle stoi uśmiechnięty nasz premier. Polska delegacja pojechała tam, aby namówić Arabów do inwestycji w polską giełdę, przemysł chemiczny i energetykę, między innymi w budowę elektrowni. Rząd chwalił się, że Kuwejt jest nawet zainteresowany udziałem w prywatyzacji polskich szpitali i uzdrowisk. Emir miał rzucić hojną ręką Polsce od 220 do 300 miliardów dolarów - podawała z entuzjazmem polska prorządowa prasa. Arabowie mieli też być właścicielami prywatyzowanych stoczni w Gdyni i Szczecinie. Z Kuwejtu ruszył premier do Kataru, który miał "uratować" gazoport w Świnoujściu i oczywiście zmniejszyć nasze uzależnienie energetyczne od Rosji, dać nam "dzień energetycznej niepodległości". Nic z tego nie wyszło. Prace w gazoporcie się ślimaczą, a i tak przyszły port został zablokowany rosyjsko-niemiecką rurą po dnie Bałtyku. Z listopadowej podróży po słońce pozostały jednak piękne wspomnienia i kolorowe zdjęcia. Jak poinformował mnie redaktor Witold Michałowski, od lat dobijający się o prawdę na temat zawartych przez Polskę umów gazowych z Rosją, planowane seminarium naukowe na Wydziale Chemii UW z jego udziałem, poświęcone temu tematowi (nadal nie pobieramy za tranzyt gazu żadnych opłat), zostało nagle przez rektora odwołane. Jak mówi się nieoficjalnie, seminarium poświęcone "gazowej prawdzie" zagrażało finansowemu porozumieniu Uniwersytetu Warszawskiego z Gazpromem, który 18 magistrom tej uczelni finansuje stypendia doktoranckie.
Wojciech Reszczyński
Miller delegalizator Jak trwoga to do Palikota po pomoc? Wiadomo od dawna, że b. towarzysz (jaki on tam były…) Leszek Miller i b. peol (jaki on tam były…) Janusz Palikot miłością się nie darzą. Obaj są szefami ugrupowań, które rywalizują zaciekle o ten sam elektorat – ciemny, rozjuszony, podniecany Urbanem i żelowym gadżetem. Gotowi skakać sobie publicznie do gardeł, ale w imię miłości władzy, gotowi są też na chwilowe zawieszenia broni i buzi-buzi. Z takim właśnie stanem mamy do czynienia obecnie. Są w Polsce siły i ugrupowania, które przeraża polski patriotyzm, spontaniczność, manifestowanie przywiązania do tradycji pod polskim sztandarem, oddolne, radosne Marsze Niepodległości (już nie tylko w Warszawie). Przerażona jest aktualna władza, która widzi, że fałszu i obłudy nie wystarczyło na drugą kadencję, że dzieje się coś, co przekracza wyobraźnię ptasich móżdżków. Przerażona jest ta część jej „opozycji”, która zżyma się, że wprawdzie ma podobne programy, ale nie jest przy władzy. Dotyczy to zarówno palikociarni, jak i millerowni. Jedni i drudzy samodzielnie nie mogą nic. Na szczęście. I w sojusze z rządzicielami nie bardzo wejść mogą, bo ich tam nie chcą (na razie), z wiadomych powodów. To też na szczęście. Ale ten stan nie będzie trwać wiecznie, jak peole polecą w sondażach szybko w dół (a już są do tego przymiarki), to wiadomo, tonący nawet żelowego sobowtóra pewnego polityka z Biłgoraja się mocno uchwyci. Żeby mu przy tym tejże żelowej główki nie naderwał…ot, tak sobie. Mści się na nas grzech zaniechania. Po 1989 r. nie można było zostawić komuny z pieniędzmi w spółkach, z władzą bankach i gospodarce, z ogromnymi wpływami w mediach (nie tylko publicznych). Zostawiono służby i szeroko rozumiany aparat ucisku, wojsko i milicję-policję, sądy i prokuraturę. Zmiana nastąpiła tak, jakby miało to miejsce w normalnym kraju i w normalny sposób. Dlatego do dziś wszystko jest nienormalne. A mogło być inaczej. Partia zbrodnicza, władająca Polską z obcego nadania, powinna być rozwiązana a ustawy dekomunizacyjne mogły iść w ruch. Funkcjonariusze PZPR, z obciążoną kartoteką polityczną, gospodarczą i prawną, powinni trafiać pod sąd. Zakaz działalności ugrupowań nawiązujących do zbrodniczej ideologii też byłby czymś naturalnym i pożądanym. Pamiętajmy, że mówimy o partii politycznej, której konto obciąża śmierć kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Większość z nich nawet nie ma swych grobów! „Zdobycie” władzy przez komunistów nie było bowiem naturalnym procesem i nie nastąpiło w drodze kartki wyborczej. Była przemoc, lała się krew a za wszystkim stała potęga obcego, zbrodniczego mocarstwa, współodpowiedzialnego za wybuch najbardziej krwawego konfliktu w dziejach – II wojny światowej. Minęły ponad dwie dekady od „zmian” 1989 r. i co mamy? Młodzi ludzie wychodzą na ulicę i krzyczą, jak przed 1989 rokiem: „precz z komuną!”. To nie przypadek i nie wynik ich ignorancji. Dobrze wyczuwają, że symbioza „nowego” ze „starym” porządkiem to zabójcza, trująca symbioza, petryfikująca niemoc i beznadzieję na następne dziesiątki lat. Samozwańcze elity, które zafundowały nam zmiany w 1989 r. bez zmian zasad, głównych aktorów, dekoracji i celów, doprowadziły ludzi do postaw skrajnych. Powstaje wybuchowa mieszanka, władza prowokuje ponad granice wytrzymałości a w pożytecznych (dla władzy) idiotycznych mediach mamy stale to samo - gadające głowy (jak zakute łby), powtarzające mantry o demokracji, tolerancji, Europie, zielonej wyspie, postępie i dobrobycie. To ludzi drażni. Komentarze tow. Millera, który zna się na wszystkim (czyli na niczym – pamiętacie, jak kończył epokę swych rządów?), są zawsze na jedno kopyto – komunistyczne. Występy innej gwiazdeczki, b. tow. Ryszarda Kalisza, który zna się (od kiedy?) na demokracji i prawach człowieka (od kiedy? – gdzie był i co robił, jak je łamano razem z ludźmi…). Wypowiedzi b. tow. Włodzimierza Cimoszewicza, który twierdzi, że… walczył o demokrację (gdzie i kiedy?). Nie wspomnę już b. tow. Tadeusza Iwińskiego, który dzięki bystrości operatora hiszpańskiej TV został uchwycony kamerą w momencie, gdy tenże Iwiński poklepuje (rozgrzebuje?) damski tyłeczek (po tamtej stronie spódnicy, owszem…) a później tłumaczy, że po prostu ma „śródziemnomorski temperament”? Przepraszam, czy można to jakoś skonkretyzować, jaka część wybrzeża tego morza wchodzi w grę? Czy właśnie ta, o której myślimy? To są wszystko współcześni polityczni cwelebryci (jakże celne określenie p. Stanisława Michalkiewicza), którzy mizdrzą się i pizdrzą do kamer, pewnie wszyscy wystąpiliby nawet w tańcu z pi…, pardon, z towarówkami – pardon, z towarzyszkami u boku, byle wystąpić. Tworzy się jednak także nowy trend – towarzysze uznali, że już wszystko można. Skoro nic im nie zrobiono, nikt ich nie rozliczył, to oni mogą wznowić swe dzieło. Ubecy występują do skarbu państwa o „straty moralne” i naruszenie… czci, bo musieli stawać przed polskimi sądami, a obecnie uznano ich sprawki za przedawnione. Rozbestwił się także b. tow. Miller – członek KC, członek Biura Politycznego, członek od i do wszystkiego. Po prostu PZPR. Uznał, że już czas wystąpić i skorzystać z dobrodziejstw państwa prawa, jakie nam zafundowali Geremek i Mazowiecki, Kuroń i Michnik, Kiszczak i Jaruzelski. Miller chce delegalizacji ugrupowań młodzieżowych, organizujących Marsze Niepodległości. Zapewne chciałby, żeby nas ponownie na pochody 1 Maja zapędzać, może nawet na parady odchyleńców? Niech zaczną od siebie – tęczowy Rycho w politycznie miłosnym uścisku z Grodzką; Miller na szyi Palikota; reszta wg doboru (nie)naturalnego. Jest pomysł, który powinniśmy przyjąć i zaadoptować do naszych potrzeb. Co więcej, byłoby to zgodne z zasadami sprawiedliwości społecznej, oczekiwaniami politycznymi i normami współżycia (tymi normalnymi, ma się rozumieć). Na normalność nigdy nie jest za późno. Facebookową odpowiedź Millerowi, całkowicie spontaniczna i oddolna o potrzebie delegalizacji SLD, ma jak najbardziej sens. Przywódca tej partii, onże Miller, był w najwyższym kierownictwie PZPR, jest więc spadkobiercą całej zbrodniczej tradycji. Nigdy jej z siebie nie zdjął, bo i jak? Wstępując do PZPR, działając, wiedział wszystko, zatem wszystko akceptował. To tak, jak ktoś wstąpiłby do partii wywodzącej się wprost z NSDAP. To, że młodszy? Że lata minęły? To nie argument, to wyłącznie lewacka demagogia. Warto tę akcję kontynuować i wzywać wszędzie do delegalizacji SLD, ugrupowania wywodzącego się ze stalinowskiej agentury i obarczonego zbrodniami. A na początek – całkowity bojkot wszystkiego, co się z nimi wiąże. Programów telewizyjnych też. Leszek Żebrowski
A jednak trotyl? Sensacyjne oświadczenie producenta spektrometrów na sejmowej komisji sprawiedliwości Przełomowe oświadczenie producenta spektrometrów. Jeżeli to urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że to nie był trotyl – jest bliskie zeru – powiedział Jan Bokszczanin na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości. Sejmowa komisja sprawiedliwości zajęła się sprawą trotylu, którą wedle informacji "Rzeczpospolitej" polscy biegli stwierdzili na miejscu katastrofy polskiego tupolewa pod Smoleńskiem. Wniosek o zwołanie komisji złożył wiceprzewodniczący Stanisław Piotrowicz z PiS. Jego zdaniem omówienia wymagały nie tylko doniesienia prasowe o wykryciu substancji na próbkach wraku ale i zachowanie prokuratury bezpośrednio po ujawnieniu tej informacji. Rolą prokuratora nie jest uspokajanie opinii publicznej, ale rzetelne informowanie - podkreślał poseł. I zwracał uwagę na fakt, że ustalenia biegłych musiały być szczególnej wagi skoro prokurator generalny uznał za stosowne poinformować o nich premiera. W imieniu prokuratury głos zabrał naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak. Stanowczo twierdzę, że prokuratorzy przedstawiali ustalenia śledztwa w sposób rzetelny i prawdziwy. Każde zdanie było konsultowane z biegłymi – oświadczył. Artymiak podobnie jak prokuratorzy na słynnej konferencji 30 października twierdził, że choć użyte w Smoleńsku urządzenia zareagowały pozytywnie, to jednak te wyniki nie są jednoznaczne z wykryciem materiałów wybuchowych w tym trotylu i nitrogliceryny.
Używano spektrometrów do przesiewowego badania. Nie stwierdzili trotylu ani nitrogliceryny, nie mieli nawet narzędzi by to stwierdzić Detektory są wykorzystywane do wstępnych testów przesiewowych, a w wyniku takich testu wybiera się dopiero próbki do badań - przekonywał prokurator. Artymiak powtarzał, że o wykryciu materiałów wybuchowych będzie można wyrokować dopiero po przeprowadzeniu szczegółowej analizy wszystkich próbek, które potrwają kilka miesięcy. Zapewnił też że urządzenia reagują podobnie przy natrafieniu na substancje takie jak pasta do butów, detergenty, czy nawet wędliny.
Czy po to brano do Smoleńska tak drogie urządzenia, żeby odkryć pastę do butów? - dziwił się w reakcji na te informacje poseł PiS Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską. W tej sytuacji sensacyjnie zabrzmiały słowa zaproszonego na posiedzenie komisji Jana Bokszczanina – producenta spektrometrów używanych przez biegłych prokuratury w Smoleńsku. Nie mogę się zgodzić, że jeżeli urządzenie pokazuje, że są to jony trotylu – to są to jony również innych substancji – stwierdził Bokszczanin. Jeżeli to urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że to nie był trotyl – jest bliskie zeru. Jak ten trotyl tam trafił – to już nie moja sprawa. Jeżeli to urządzenia wykazały obecność trotylu, to znaczy ten trotyl tam był – oświadczył kategorycznie. Ansa
Producent detektorów używanych w Smoleńsku rozwiewa wątpliwości: jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to trotyl tam był Prezentujemy przemówienie Jana Bokszczanina, przedstawiciela producenta detektora MO2M, który był używany do badań w Smoleńsku. Jan Bokszczanin zabrał głos na posiedzeniu komisji sprawiedliwości:
Panie Przewodniczący, szanowna komisjo, posłowie i wszyscy zebrani! Chciałbym kilka słów powiedzieć na temat urządzeń, które produkuję. Chichot historii sprawia, że są to urządzenia produkowane na licencji rosyjskiej. Urządzenia te można porównać do nosa. Nos ma kubki węchowe, detektory, które pobierają opary i określają, czego te opary dotyczą. Metoda używana w urządzeniu produkowanym przez Korporację Wschód, czyli urządzeniu MO2M, polega na spektrometrii w zmiennym polu elektrostatycznym. Zasysane cząsteczki z powietrza podlegają jonizacji, poprzez źródło promieniowania - jest to tryt - i następnie są kierowane do rurki dryfującej, w której sobie dryfują w kierunku detektora. Tam wędrują zjonizowane cząstki różnych substancji. Charakterystyką dla każdego takiego jonu jest stopień ruchliwości w polu elektromagnetycznym. Dlatego nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. To urządzenie może być w jakiś sposób zatkane. Urządzenie wykrywa śladowe ilości trotylu, ale może być zatkane innymi substancjami. Wtedy wariuje, ale nie tak, że pokazuje trotyl. Zachowuje się po prostu w sposób niezwykle niestabilny. To się dzieje jedynie przy dużym nasyceniu innymi związkami. Takie nasycenie nie następuje w środowisku naturalnym. Jeśli urządzenie wsadzimy do acetonu ono zacznie pokazywać inne związki i nie będzie mogło rozróżnić wykrywanych substancji. Reper używany do określania związków będzie zatkany. Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero. Jak ten trotyl się znalazł? Czy on został naniesiony przez ludzi, którzy mają na co dzień kontakt z materiałami wybuchowymi i wystarczy, że mieli zanieczyszczone ubranie trotylem i mogli ten trotyl nanieść? To już nie moja sprawa. To już sprawa śledztwa. Natomiast zakładam, że jeśli urządzenie MO2M i inne wykazały obecność trotylu, to ten trotyl tam był. Zakładam, że nie można mówić o urządzeniu z rzędu najwyższych technologii, które jest stosowane przez siły specjalne ponad 60 krajów - takich jak Francja, USA, Indie, Chiny, Rosja, Polska, że wykrywa perfumy. Gdyby one miały tak duże błędy to nie kosztowałyby tyle i nie byłyby kupowane. Te urządzenia nazywają się detektory par materiałów wybuchowych. Detektory materiałów wybuchowych, a nie detektory substancji o podobnym charakterze jonów. Każdy materiał wybuchowy, który jest stosowany, ma swoją specyficzną ruchliwość jonów w tym kanale dryfującym. Myślę, że nie występuję w obronie jedynie detektora MO2M, ale również innych producentów, którzy specjalizują się w wykrywaniu materiałów wybuchowych. Nawet śladowych ilości. Jeżeli został wykryty materiał albo jest podejrzenie, że wykryto materiał wybuchowy, jest mnóstwo metod, by sprawdzić, co to za materiał. Ten, kto mówił, że potrzebne są długie miesiące, żeby to stwierdzić, przesadził. W ciągu godziny czy dwóch godzin za pomocą spektrometrii masowej albo chromatografii można stwierdzić, czy tam był materiał wybuchowy czy nie. Jak znam specjalistów, którzy mają do czynienia z materiałem wybuchowym, i którzy używają dostarczanych przez nas urządzeń, to oni są profesjonalni i na pewno zabezpieczyli próbki. KL
Macierewicz: Natychmiast odwołać Szeląga W rozmowie z reporterką Gazety Polskiej VD poseł Antoni Macierewicz zapowiada złożenie wniosku o odwołanie prok. Szeląga. Antoni Macierewicz wezwał Grzegorza Hajdarowicza do przywrócenia do pracy Cezarego Gmyza i podkreślił, że jego zdaniem to kierownictwo prokuratury wojskowej powinno zostać odwołane, a nie dziennikarz, który rzetelnie wykonywał swoją pracę.
- Dziennikarzy „Rzeczpospolitej” wyrzucono pod pozorem, że narazili spółkę fałszywymi informacjami. Okazuje się, że to prokuratura skłamała i wprowadziła w błąd opinię publiczną oraz prezydenta i premiera, którzy później te kłamstwa powtarzali. Wszyscy zostali przez prok. Szeląga wprowadzeni w błąd – mówi w rozmowie z Gazetą Polską VD Antoni Macierewicz.
Według szefa zespołu parlamentarnego badającego okoliczności katastrofy smoleńskiej w świetle najnowszych ustaleń prokurator Szeląg jak najszybciej powinien stracić swoje stanowisko.
- Pułkownik Szeląg powinien stracić stanowisko, bo nie można doprowadzić do sytuacji, w której prokuratorem Prokuratury Okręgowej, czyli zwierzchnikiem wszystkich prokuratorów wojskowych w okręgu warszawskim. Jeżeli okaże się, że człowiek na tym stanowisku może kłamać na usługi polityczne rządu, bo o to tutaj chodziło, o podtrzymanie tezy rządu Donalda Tuska, to stan prawny Rzeczypospolitej jest w ruinie. Dlatego właśnie odwołanie prok. Szeląga jest absolutnie konieczne i my taki wniosek złożymy – zapewnia Antoni Macierewicz. Ponadto szef zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej zauważa, że prokuratorzy skonfrontowani z ekspertami i producentami sprzętu używanego przez biegłych w Smoleńsku musieli przyznać, że był tam trotyl, z później stosowali różnego rodzaju wybiegi retoryczne, żeby ratować swoją wiarygodność.
- Gdyby te urządzenia tak samo reagowały na trotyl jak na pastę do zębów lub pastę do butów byłyby funta kłaków warte, a ci którzy polecili ich nabycie powinni się znaleźć w więzieniu, a prok i biuro kryminalistyki powinno je wyrzucić na złom i żądać gigantycznych odszkodowań za wprowadzanie ich w błąd. Takie stwierdzenia tylko kompromitują prokuraturę – mówi Antoni Macierewicz.
Niezalezna
Czy pułkownik Szeląg odpowie za kłamstwa? TYLKO U NAS. Niebywała arogancja i buta szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej po raz kolejny dały o sobie znać. - Zachowanie prok. Szeląga traktowałem jako formę ucieczki, żeby o czymś nie musieć powiedzieć - mówi Niezależnej.pl. poseł Stanisław Piotrowicz. Tym razem pułkownik Ireneusz Szeląg próbował podważać nawet opinię producenta urządzeń, którymi badano wrak. Tych samych używanych przez biegłych powołanych przez wojskowych śledczych. Trudno o absurdalniejszą sytuację. Poseł Antoni Macierewicz już zapowiedział złożenie wniosku o odwołanie prok. Szeląga ze stanowiska. W trakcie wczorajszego posiedzenia Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka poseł Antoni Macierewicz pytał, na jakiej podstawie płk Szeląg uznał za wiarygodną ekspertyzę rosyjską, uzyskaną w ciągu jednego dnia od pobrania próbek, skoro tylko na pięciu z nich nic nie znaleziono, a pobrano ich znacznie więcej. Prokurator Szeląg w pewnym momencie próbował nawet podważać opinię producenta sprzętu, jednak szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak przyznał, że „niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazywały faktycznie TNT”. Co ciekawe jeszcze miesiąc temu, Szeląg zapewniał, że biegli nie stwierdzili obecności jakichkolwiek materiałów wybuchowych. Gdy wiceprzewodniczący komisji Stanisław Piotrowicz (PiS) spytał prok. Szeląga, dlaczego wprowadził w błąd opinię publiczną, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej przeczytał zebranym temat posiedzenia i stwierdził, że nie ma tam mowy o wprowadzaniu w błąd, więc na takie pytania odpowiadał nie będzie. Już miesiąc temu, gdy dziennikarze „Gazety Polskiej” chcieli zadawać pytania na konferencji prasowej prokuratury wojskowej, prok. Szeląg przerwał konferencję i wyszedł. Podobny scenariusz powtórzył się wczoraj. Z pomocą prokuratorom przyszedł przewodniczący komisji Ryszard Kalisz, który nie zważając na protesty zamknął obrady i uniemożliwił posłom opozycji zadawanie dalszych pytań. Nawet politycy PO narzekają już na fatalną politykę informacyjną prokuratury wojskowej.
- Myślę, że pan prokurator, a zarazem pułkownik Szeląg od dłuższego czasu zachowuje się nie jak prokurator, ale coś więcej. Warto chociażby wrócić do pierwszych słów, które wypowiedział podczas konferencji prasowej 30 października. Zaczął swoją wypowiedź od tego, że chciałby uspokoić opinię publiczna. Myślę, że to stwierdzenie płk. Szeląga rzutuje na cały charakter jego konferencji i może stanowić takie hasło przewodnie, które prokurator realizuje. Przejął się on rolą odpowiedzialności za to, co pomyśli społeczeństwo, dlatego postanowił uspokajać. Nie tego oczekuje się od prokuratury. Od uspokajania nastrojów społecznych są inni specjaliści. Teraz społeczeństwo oczekuje rzetelnej informacji, a tej prokuratura, mimo początkowych zapewnień o informowaniu na bieżąco, nie przekazuje. Gdy wsłuchamy się w to, co mówił na konferencji 30 października prok. Szeląg widać, że choć początkowo zaprzecza treści artykułu w „Rzeczpospolitej”, później już odpowiada wymijająco i pod koniec konferencji nie potwierdza, ani do końca nie zaprzecza tym informacjom. Te cechy dominowały także wczoraj. Nie rzetelność przekazu, ani fakty - choć tego właśnie oczekuje się od prokuratora. Tymczasem płk. Szeląg ucieka w komentarze, a to nie jest jego rola – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezalezna.pl wiceprzewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości Stanisław Piotrowicz. Poseł PiS jest oburzony postawą prokuratorów i zaskoczony unikaniem odpowiedzi na większość kluczowych pytań zadawanych przez członków komisji sprawiedliwości.
- Powiem szczerze, że nie spotkałem się dotychczas, żeby na konferencji prasowej przełożeni unikali odpowiedzi na pewne pytania do tego stopnia, żeby odwoływać się do decyzji swoich podwładnych. Tymczasem prokurator Szeląg, zobowiązany do udzielenia informacji mówił wprost, że czegoś nie wie, bo nie jest referentem sprawy, albo że o czymś powiedzieć nie może, bo taką decyzję może podjąć referent sprawy. Jeśli prok. Szeląg, który jest jednocześnie szefem Wojskowej Prokuratury Okręgowej i jej rzecznikiem uważał, że w grę może wchodzić materia, której on nie będzie znał, powinien zabrać ze sobą na posiedzenie komisji osoby, kompetentne, które mogłyby udzielić konkretnych informacji. Z drugiej strony jest to obecnie najważniejsze śledztwo w państwie i szef prokuratury powinien je dość dobrze znać. Ja przez 15 lat byłem szefem prokuratury i nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym o najważniejszym śledztwie nie wiedział. Zachowanie prok. Szeląga traktowałem jako formę ucieczki, żeby o czymś nie musieć powiedzieć. W jednej sprawie odpowiadał, że nie może udzielić informacji, w innej tłumaczył, że nie ma potrzebnej wiedzy. Na komisji nie oczekujemy ogólników, tylko konkretów – tłumaczy Stanisław Piotrowicz w rozmowie z portalem Niezalezna.pl. Niezalezna
TNT, czyli inaczej To Nie Trotyl Pan Prezydent z Małżonką trzymali sami w rękach mikrofony i mówili co wkładają do dużych pudeł: olej kujawski, zabawki, różne takie tam. Złośliwcy powiedzą, że to PR. Otóż nie. To było bardzo naturalne zachowanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że tematem dnia jest odkłamanie słów pułkownika Szeląga z 30 października br., po których rozpoczęło się trzęsienie ziemi, między innymi w „Rzeczpospolitej”. Nie dla „Faktów TVN, ale dajmy spokój, kłamanie to ich zawód. Dla jasności: dziennikarz, który przemilcza ważną informację, kłamie o rzeczywistości, która nas otacza, a to jest jego zasmarkany obowiązek, a nie łaska, by o niej mówić prawdę. Całą dobę. Tak więc wiemy już, że na próbkach samolotu TU – 154 M były ślady TNT, czyli trotylu, czyli pułkownik Ireneusz Szeląg po prostu kłamał, dość inteligentnie, ale kłamał. Czyli dziennikarz Cezary Gmyz napisał w swoim artykule prawdę. Brakuje nam do wydania niepodważalnej ekspertyzy, ale dziś żadnych złudzeń nie pozostawił w tej sprawie minister Sikorski. Nie wiemy, kiedy wrak wróci do Polski, choć w warunkach laboratoryjnych można ustalić, czy są to tylko ślady trotylu, czy ślady po wybuchu trotylu. Kłamstwo Szeląga pozwoliło na okrągły miesiąc kampanii nienawiści przeciwko opozycji. Dziś bieda. Albo nic mówią, albo półgębkiem. Posiedzenie Komisji Sprawiedliwości, poza ujawnieniem kłamstwa o obecności TNT, pokazało, że w instytucji tak poważnej jak prokuratura, zajmują się w gabinetach badaniem pasty do butów i kiełbasy na obecność trotylu. Tak to wyszło i nie ma z czego się śmiać. To jest totalna porażka. Całego państwa. Państwa, które niszczone jest z pełną premedytacją, tak by już ono nic nie mogło. Ale oczywiście, można przecież cały ten skrót TNT tłumaczyć od słów: TO NIE TROTYL. Każda bzdura przejdzie. A smalec? Czy smalec pika? Prokuratura wojskowa została dziś zmiażdżona, podobnie główne media. Moją uwagę zwróciło dziś, poza arcyważnym jednak stwierdzeniem obecności trotylu na wraku, coś zupełnie innego. Rozmawiałem w kolekturze Lotto z Panią Kasią. Wiadomo, że taka praca to kontakt z ludźmi. Każdy przychodzi tam z jakąś nadzieją na poprawę swojego bytu. Przychodzą i biedni i całkiem dobrze sytuowani, bo czasami są kumulacje. Pani Basia mówi mniej więcej tak, a dodam jedynie, że jesteśmy w dużym mieście:
„Panie Grzegorzu, no co się dzieje, no tak źle to jeszcze nie było. We wrześniu zmienili nam umowy, tak, że teraz zarabiam połowę tego co wcześniej. Tak jakbym zaczynała znowu pracę, jak kilkanaście lat temu. Oni, żeby sobie premie wypłacić, to teraz na każdy kuponik liczą. Pomagałem mojej matce, bo ma niska emeryturę, ale teraz to ona min pomaga czasami, ona pożycza mi, albo daje pieniądze. Jaka średnia krajowa? Gdzie ona jest ? U kogo?” – zadaje mi pytanie.
No to ja zadaję pytanie Pani Basi, że skoro jest tak nieznośnie, źle, to dlaczego ludzie są tacy bezwolni? I to też budzi jej zdziwienie, dodam, że ogromne. Ona też nie rozumie, dlaczego ludzie siedzą cicho, bo strasznie są źli na władzę i nic. Pośrednią odpowiedź na to pytanie dał dzisiaj Prezydent Bronisław Komorowski. Razem z Pierwszą Damą pakowali paczki dla dzieci. Szlachetna akcja. I Pan Prezydent powiedział, że to dobrze, że bogaci pomagają biednym, taka tradycja. Ale powiedział jeszcze coś, co tłumaczy spokój społeczny w Polsce. Stwierdził ów przywódca, że jest po prostu tak, że ogólnie nasze społeczeństwo się bogaci. Skoro społeczeństwo się bogaci, to, jak to Polacy, ponarzekają sobie w kolekturze, a potem jadą na Majorkę. I jakoś tak ciepło robi mi się na sercu dzięki Panu Prezydentowi. Czuję, jak bogacę się razem z nim. I coś jeszcze ważnego zdarzyło się dzisiaj. Pan Prezydent z Małżonką trzymali sami w rękach mikrofony i mówili co wkładają do dużych pudeł: olej kujawski, zabawki, różne takie tam. Złośliwcy powiedzą, że to PR. Otóż nie. To było bardzo naturalne zachowanie. Moim zdaniem, oboje spełniliby się znakomicie w roli Mikołajów. Mogliby założyć fundację i pomagać dzieciom, cały rok. Są bogaci, majętni, a tysiące wielbicieli Pary wsparłoby ich starania. W tej nowej roli, roli Mikołajów, mają moje stuprocentowe, pisowskie poparcie. A co na to dzieci? Tego nie wiem. Moskwa i Berlin kurtuazyjnie milczą. GrzechG
Kłamali tak bezczelnie? NPW: "Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT)" W burzliwej atmosferze zakończyło się środowe posiedzenie sejmowej komisji w sprawie ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. PiS zarzuca prokuratorom, że kłamali, mówiąc o wskazaniach detektorów; prokuratorzy zaprzeczają. Posiedzenie komisji sprawiedliwości i praw człowieka zwołano na wniosek posłów PiS, według których dotychczasowe informacje prokuratury o badaniach fragmentów wraku pod kątem śladów materiałów wybuchowych miały na celu uspokojenie opinii publicznej, a nie informowanie o ustaleniach. Trzygodzinne posiedzenie było pełne emocji; dochodziło do spięć słownych."Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi" - poinformował naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak. Jak dodał, "te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny". Płk Artymiak przypomniał, że liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku; także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu. Dodał, że rosyjskie badania z kwietnia 2010 r. nie wykazały śladów takich materiałów. Także polscy eksperci wojskowi będący chemikami ich nie stwierdzili. Ponadto inne ekspertyzy nie wskazały na możliwość wybuchu na pokładzie. Takich śladów nie ma też na ciałach ofiar. Artymiak powołał się także m.in. na wyniki pirotechnicznego sprawdzenia samolotu przed jego wylotem.
"To red. Gmyz miał rację - a nie wy - mówiąc, że detektory wskazały też m.in. trotyl" - powiedział poseł Mariusz Kamiński (PiS), odnosząc się do słów prokuratora.
"Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną" - dodał.
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg replikował, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT na detektorze "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu".
"Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości" - dodał.
Według Szeląga "walor procesowy mogą mieć tylko badania laboratoryjne, a nie detektorem".
"To pańska ocena; ona nie jest prawdziwa" - zwrócił się w pewnym momencie Szeląg do Antoniego Macierewicza (PiS). Potem go przeprosił za "niestosowną uwagę". Sam poseł kilka razy przerywał wystąpienie Szeląga, twierdząc, że mu pomaga. Zarzucił mu też kłamstwo - Szeląg prosił, by go nie obrażano. Obecny na posiedzeniu komisji Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych - powiedział, że "nie może zgodzić się ze stwierdzeniem", że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to "mogą to być także jony innych substancji".
"W warunkach naturalnych (...) jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru" - mówił Bokszczanin. Dodał, że kwestia, w jaki sposób trotyl trafił na badane miejsce - "czy został naniesiony przez osoby mające do czynienia z materiałami wybuchowymi i mające na przykład zanieczyszczone ubrania" - to już sprawa śledztwa prowadzonego przez prokuraturę. Bokszczanin powiedział też, że takich detektorów (na licencji rosyjskiej) używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te "nie byłyby kupowane i takie drogie". Prokuratorzy powtórzyli, że badania próbek pobranych z wraku samolotu i miejsca katastrofy potrwają kilka miesięcy. W środę po południu do Polski przetransportowano te próbki pobrane na przełomie września i października. Ogółem jest to 255 pojemników.
"Pomimo że badaniom tych próbek nadano priorytet, to potrwają one co najmniej kilka miesięcy. Wynika to wyłącznie z tego, że badanie każdej próbki może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin" - powiedział Artymiak. Dodał, że na względzie trzeba mieć także, iż wyniki tych badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. Wyniki te muszą być skorelowane - jak zaznaczył - m.in. z wynikami oględzin wraku i miejsca zdarzenia. Dodał, że próby wypowiadania się na ten temat na przykład "wyłącznie w oparciu o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie, świadczą o braku rzetelności lub podstawowej merytorycznej wiedzy". Artymiak dodał, że w Smoleńsku pobrano dwa duże fragmenty brzozy; są one w Moskwie i niedługo będą zbadane przez Rosjan w obecności polskich biegłych i prokuratora. Szef NPW mówił, że niektóre pytania posłów przekraczają zakres jego upoważnienia, bo akta liczą kilkaset tomów i tylko prokuratorzy-referenci znają je dokładnie. Bronił przed posłami PiS Szeląga.
"Jeśli ktoś uważa, że popełnił on przewinienie dyscyplinarne, to oczekuję wniosku" - mówił Artymiak.
Macierewicz pytał, na jakich podstawach Szeląg uznał za wiarygodną ekspertyzę rosyjską, uzyskaną w ciągu jednego dnia od pobrania próbek. Zdaniem posła PiS tylko na pięciu próbkach nic nie znaleziono, a pobranych próbek było o wiele więcej. Poseł PiS prosił Szeląga, aby weryfikował swoje dane. Powtórzył, że prywatne badania wskazują na wybuch w powietrzu, a katastrofa "rozpoczęła się dużo wcześniej". Szeląg replikował, że rejestrator firmy ATM nie zarejestrował zmian ciśnienia w kabinie, a do komory spalania silników mogły się dostać fragmenty drzew ścinanych przez samolot. Po wysłuchaniu repliki prokuratorów przewodniczący komisji Ryszard Kalisz (SLD) zamknął obrady. Protestowali posłowie PiS, powołując się na nieuwzględnienie ich wniosków formalnych. Będą chcieli wrócić do sprawy. Kalisz dał posłom 10 dni na złożenie pisemnych pytań do prokuratury, po czym odbędzie się ewentualne kolejne posiedzenie. Zakończenie obrad wywołało emocje - posłowie PiS krzyczeli: "Trotyl był". Kalisz replikował równie głośno: "Bronię prawa". W końcu października "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy znaleźli na wraku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła tym doniesieniom. Zaznaczyła, że znalezione ślady - podczas pobytu biegłych w Smoleńsku - mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych. Jak wtedy wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. W połowie listopada prokuratura ujawniła, że urządzenia reagowały tak samo podczas badań drugiego samolotu Tu-154M. PAP/Sil
CZY GROŻĄ NAM MASOWE ZATRUCIA TROTYLEM? W dniu 05.12.2012 roku na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak stwierdził, że w czasie pełnienia obowiązków służbowych NPW użyła detektorów materiałów wybuchowych (spektrometrów ruchliwości jonów)
DANE WNIOSKODAWCY Nazwisko i Imię: Marek Dąbrowski
Pani Dyrektor Maria Suchowiak Departament Bezpieczeństwa Żywności i Żywienia
sekretariat.bz@gis.gov.pl
Główny Inspektorat Sanitarny ul. Targowa 65 03-729 Warszawa
WNIOSEK O UDOSTĘPNIENIE INFORMACJI PUBLICZNEJ
Dotyczy: możliwego masowego zatrucia żywnością
W dniu 05.12.2012 roku na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak stwierdził, że w czasie pełnienia obowiązków służbowych NPW użyła detektorów materiałów wybuchowych (spektrometrów ruchliwości jonów) w stosunku do plastrów wędliny przeznaczonej do spożycia przez ludzi (wypowiedź od 29 do 30 minuty 06 sekundy posiedzenia komisji). Zgodnie z wypowiedzią płk Artymiaka, na wędlinie stwierdzono ślady charakterystyczne dla : TNT (trójnitrotoluenu), niektórych pestycydów, rozpuszczalników, związków wchodzących w skład tworzyw sztucznych lub kosmetyków. W związku z faktem, że w/w związki mają niekorzystne działanie na ludzi, np. TNT zwiększa możliwość:
- zapadnięcia na anemię,
-wystąpień zaburzeń czynności wątroby,
- obniżenia płodności u mężczyzn,
na podstawie art. 2 ust. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej z dnia 6 września 2001 r. (Dz. U. Nr 112, poz. 1198) zwracam się z uprzejmą prośbą o udostępnienie informacji w następującym zakresie:
Czy, a jeśli tak, to który z Inspektoratów Sanitarnych dopuścił do sprzedaży wędlin w których znajdują się ślady charakterystyczne dla TNT (trójnitrotoluenu), niektórych pestycydów, rozpuszczalników, związków wchodzących w skład tworzyw sztucznych lub kosmetyków?
Czy Departament Bezpieczeństwa Żywności i Żywienia na podstawie publicznej wypowiedzi planuje przesłuchanie płk Jerzego Artymiaka na okoliczność stwierdzenia, w którym sklepie zakupiono wędliny, na których prokuratura wojskowa stwierdziła ślady w/w substancji?
Jakie jest zagrożenie ludności w związku z możliwym spożyciem wędlin w których stwierdzono ślady w/w substancji?
Jakie działania ma zamiar podjąć Główny Inspektor Sanitarny w celu ochrony ludności przed spożyciem plastrów wędliny w której występują ślady w/w substancji?
Jednocześnie, na podstawie art. 14 ust. 1 powołanej ustawy, wnoszę o udostępnienie mi powyższych informacji w ustawowym terminie i przesłanie informacji pocztą elektroniczną na podany poniżej adres e-mail:
Pouczenie na podstawie informacji ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości:
Zgodnie z art. 13 ust. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej - udostępnianie informacji publicznej na wniosek następuje bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku. Jeżeli informacja nie może być udostępniona w tym terminie, Ministerstwo Sprawiedliwości lub inny adresat wniosku powiadamia w ciągu 14 dni od dnia złożenia wniosku o powodach opóźnienia oraz o terminie, w jakim udostępni informację, nie dłuższym jednak niż 2 miesiące od dnia złożenia wniosku. W przypadku uchybienia przez Ministerstwo Sprawiedliwości lub innego adrasata wniosku powyższemu terminowi - wnioskujący jest uprawniony do wniesienia skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Z poważaniem Marek Dąbrowski
TYLKO U NAS. Śledczy znów manipulują. Opracowanie neurochirugów z Poznania podważa wiarygodność wojskowej prokuratury 22 listopada na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej opublikowany został komunikat, będący reakcją na publikację "Faktu". Dziennik przytoczył wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, według którego na ciele śp. Lecha Kaczyńskiego widoczne były ślady oparzeń. Śledczy potwierdzili te doniesienia, zaznaczając, że nie są to wcale dowody na wybuch. Na stronie NPW czytamy:
Zarówno rosyjskie ekspertyzy sądowo-medyczne, jak i wydane dotychczas przez polskich biegłych medyków sądowych opinie sądowo–medyczne nie zawierają stwierdzeń, jakoby oparzenia te oraz inne opisane w tych opiniach obrażenia, były skutkiem wybuchu materiałów wybuchowych. Z opinii tych wynika natomiast jednoznacznie, że zidentyfikowane przez biegłych obrażenia są charakterystyczne dla obrażeń, które powstają na skutek katastrof lotniczych. Ponadto nawiązując do ww. publikacji informujemy, że stan ciała jednej z ekshumowanych dotychczas ofiar katastrofy smoleńskiej, co do której Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie otrzymała już pisemną opinię, umożliwił przeprowadzenie badań błon bębenkowych obu uszu. Jak powszechnie wiadomo do śladów charakterystycznych dla skutków wybuchu zalicza się m.in. uszkodzenie błony bębenkowej. W urazach ciśnieniowych, tj. związanych z dużą i nagłą zmianą ciśnienia atmosferycznego, dochodzi do pęknięcia błony bębenkowej. W wyniku przeprowadzonych badań polscy biegli medycy sądowi nie stwierdzili uszkodzenia błony bębenkowej zarówno po prawej jak i po lewej stronie. Powyższe świadczy o tym, że na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego (tezę tę potwierdza także opinia dotycząca rejestratora parametrycznego lotu samolotu TU 154 M nr 101). Jak wynika z materiałów, do których dotarła redakcja wPolityce.pl, twarde stwierdzenie, że brak pęknięcia błony bębenkowej oznacza, że "na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego" świadczy co najmniej o niekompetencji autorów komunikatu. W opracowaniu pt: "Uszkodzenie mózgu jako następstwo fali ciśnieniowej po wybuchu", którego autorami są: Ryszard Żukiel, Stanisław Nowak, Roman Jankowski, Rafał Piestrzeniewicz i Anna-Maria Barciszewska z Katedry i Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii UM im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu znajdują się informacje, które podważają zasadność stwierdzenia Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Tekst został umieszczony w piśmie Neuroskop, roczniku poświęconym zagadnieniom diagnostyki i leczenia, szczególnie neurochirurgicznego, chorób układu nerwowego. Czytamy w nim:
W dniu 7. lipca 2005 r. terroryści zdetonowali 4 ładunki wybuchowe w 3 londyńskich pociągach metra i autobusie. Większość urazów była spowodowana przez wtórne i trzeciorzędowe urazy po wybuchu. Urazy charakteryzowały się głównie penetracją ciał obcych z zakażeniem rany. Rany dotyczyły różnych narządów i miały różną głębokość. (...) Leibovici i wsp. podają, że wśród 682 ofiar wybuchu, perforacja błony bębenkowej wystąpiła jednostronnie w 35,2% przypadków a w 37,8% - obustronnie. Utrata przytomności wystąpiła w 35,7%. Związek między utratą przytomności a perforacją błony bębenkowej był statystycznie istotny (34). Wyjaśniając to zjawisko autorzy opracowania tłumaczą:
Maksymalne ciśnienie w sąsiedztwie źródła eksplozji jest niezwykle wysokie, ale spada szybko wraz z odległością. W odległości 4 m od wybuchu 30 kg TNT, AP = 690 kPa gdy tymczasem 15 m dalej wynosi tylko 69 kPa. Spadek ciśnienia jest wynikiem ujemnej fali o niskiej amplitudzie (poniżej 100 kPa), ale trwającej 10 razy dłużej niż fala ciśnieniowa, zwana też szokową (shock wave). A zatem badania naukowe potwierdzają - na tym przykładzie - że nawet w przypadku zdetonowania silnego ładunku wybuchowego, nie musi dojść do pęknięcia błon bębenkowych. W opisywanym przypadku aż blisko 1/3 ofiar nie miała takich obrażeń. Artykuł zawarty w naukowym piśmie każe się zastanowić, na jakich przesłankach oparty był komunikat NPW z 22 listopada. Mówienie, że cała błona bębenkowa w uchu zmarłego jest dowodem na brak wybuchu, jest mijaniem się z prawdą.
Idąc tropem komunikatu prokuratury należałoby stwierdzić, że w londyńskim metrze nie doszło do wybuchów... KL
Szpieg w krótkich majtkach Ma 44 lata. Doktorat obronił w niemieckiej szkole szpiegów Militärakademie - Militärische Versuchszentrum w Dreźnie. Zajmuje się m.in. działaniami agentury G4 W5, czyli Grupy 4 Wydziału 5 rezydentury niemieckiej wywiadu. Klientów przyjmuje szortach. Dr Arkadiusz Stoliński, bo o niego chodzi od lipca unika policji. Trzykrotnie wzywany był do złożenia zeznań w sprawie o oszustwo. Za pierwszym razem zwyczajnie zignorował wezwanie, komentując jedynie, że policja w Jarocinie jest skorumpowana. Drugie wezwanie przeleżał w szpitalu. Trzeciego nawet nie odebrał. Niemiecki super szpieg drwi sobie z polskiej policji i prokuratury, oszukuje obywateli polskich, wyłudza od nich pieniądze, a na koniec radzi… by od swoich problemów uciekli za granicę, bo jak twierdzi „nie ma świętego Mikołaja”. I to nie są żarty.
List do redakcji „Nie wiem jak zacząć, łzy mi się do oczu pchają” – pisze Małgorzata Antczak. „To nie są miłe wspomnienia. Chcemy tą sprawę nagłośnić by oszczędzić innych ludzi”.
Szukając pomocy przy wychodzeniu z długów, Antczakowie szukali doradcy, eksperta od finansów. Znaleźli dr Arkadiusza Stolińskiego. W internecie. Obiecywał pomoc w spłacie, restrukturyzację gospodarstwa, zmianę profilu działalności, remont mieszkania i duże zyski. Antczakowie szukali pomocy już wtedy gdy ich problemy finansowe dopiero się zaczynały. Prowadzili hodowlę bydła i trzody chlewnej. Zwierzęta się rozchorowały, potrzebne były dodatkowe nakłady pieniężne, a zyski z hodowli mocno przesunęły się w czasie. Nie chcieli doprowadzić do sytuacji podbramkowej, wisiała nad nimi wizja całkowitej plajty. Uznali, że korzystnie będzie poradzić się fachowca. Szukali kogoś, kto wie jak zarządzać pieniędzmi i umie wyprowadzić chwiejące się gospodarstwo na prostą.
- Znajomość z Arkadiuszem Stolińskim, który prowadził Kancelarię Prawno-Depozytową, zaczęła się od tego, że mieliśmy kłopot ze spłatą kredytu spowodowaną utrata płynności finansowej. Byliśmy hodowcami, mieliśmy sporą hodowlę trzody chlewnej i bydła. Nasze świnki po prostu się… rozchorowały. Szukaliśmy deski ratunku żeby nie popaść w gorszy dług.
Niemiecka szkoła szpiegów i… Na jego wizytówce przeczytać można „pełnomocnik-depozytariusz z legitymacją procesową” w zakresie ustanawiania zabezpieczeń, zastawów i depozytów, pełnej reprezentacji procesowej, obrony przed roszczeniami (w tym komorniczymi, bankowymi, eksmisjami), prowadzenia mediacji i negocjacji, prowadzenia postępowań wyjaśniających, doradztwa prawnego i finansowego oraz obsługi podmiotów gospodarczych i osób fizycznych. Można się z nim kontaktować na Poste Restante, telefonicznie i mailowo. Podobno zawsze odbiera telefony, podobno odpisuje na wszystkie maile. Mojego telefonu nie odebrał, na pytania wysłane mailem nie odpowiedział. Arkadiusz Stoliński urodził się – jeśli wierzyć informacjom podawanym przez samego Stolińskiego – 25 maja 1968 r. Mieszka w Poznaniu i tam też prowadzi Kancelarię Prawno-Depozytową. Reklamuje swoje usługi w internecie, m.in. jako pomoc w oddłużaniu. Profil jego działalności może skłonić do wysnucia wniosku, że człowiek ten jest wrażliwy na ludzką krzywdę, pełen empatii, gotowy do niesienia pomocy skrzywdzonym, zadłużonym, biednym, eksmitowanym.
Stoliński chwali się tytułem doktora, nie wyjaśnia jakiego. Tytuł miał obronić w zamkniętej 22 lata temu niemieckiej szkole szpiegów w Dreźnie - Militärakademie - Militärische Versuchszentrum. Biorąc pod uwagę, że Stoliński ma 44 lata, a szkoła została zlikwidowana 22 lata temu, należy przypuszczać, że jako student musiał być szalenie zdolny i z całą pewnością uczył się znacznie szybciej niż koledzy z jego rocznika. Jak na absolwenta niemieckiej szkoły szpiegów przystało, posiada wszechstronną wiedzę również o fizjologii człowieka. Jest przy tym pragmatykiem.
– Latem pozwalam sobie przyjąć klienta w koszulce polo i szortach – to wypowiedź Stolińskiego z artykułu Krzysztofa Ulanowskiego pt. „Prawnik przyjmuje w szortach” opublikowanego w „Echo miasta” i przedrukowanego przez portal wp.pl w dniu 24 lipca 2006 r.– Zakładam, że klient płaci mi za to, co mam w głowie, a nie za strój. Poza tym jedwabna koszula się klei, a bawełniana koszulka polo dobrze wchłania pot. To ważne, bo przegrzanie organizmu prowadzi do zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej, co z kolei prowadzić może do zaburzenia rytmu serca.
Historia o szkole szpiegów zdaje się mieć potwierdzenie w codziennej pracy doktora super szpiega. Jego Kancelaria Prawno-Depozytowa - zgodnie z informacjami podanymi na stronie internetowej kancelarii - to jednostka taktyczna działająca w zakresie walki z korupcją i przestępczością gospodarczą oraz naruszeniami prawa w administracji państwowej. Jednostka taktyczna zajmuje się: powiązaniem działań z działaniami agentury G4 W5 (Grupy 4 Wydziału 5 rezydentury niemieckiej wywiadu). Działania taktyczne polegają m.in. na wspieraniu działań jednostek kadrowych (np. policji) w wykrywaniu przestępczości gospodarczej. Do zadań jednostki taktycznej, czyli Kancelarii Stolińskiego należy także (cytat ze strony internetowej): kontrola i przejmowanie zadłużenia publicznego na poziomie niższych jednostek administracyjnych, tj. gmin, powiatów – mająca zapobiec destabilizacji finansów publicznych Polski – wytworzenie mechanizmów obsługi długu publicznego, a także przejmowanie i kontrola zadłużenia prywatnego, mająca wspomóc rozwój gospodarczy lokalny – obsługa zadłużenia prywatnego.
…Fundusz Obsługi Zadłużenia Arkadiusz Stoliński jest również założycielem i właścicielem niejednej spółki cywilnej, m.in. Rejestr Zastawów i Depozytów spółka cywilna z siedzibą w Poznaniu (jest to samodzielna jednostka zajmująca się prowadzeniem rejestru na potrzeby kancelarii i jej jednostek lokalnych w zakresie obsługi depozytów, zastawów i zabezpieczeń. Rejestr depozytów rzeczowych i pieniężnych), Fundusz Obsługi Zadłużenia spółka cywilna z siedzibą w Poznaniu. FOZ to samodzielna jednostka zajmująca się wykonywaniem czynności w zakresie emisji i obrotu papierami dłużnymi oraz obsługą zadłużenia, w tym w zakresie obrotu wekslowego i gwarancjami oraz Kredyty i Ubezpieczenia spółka cywilna z siedzibą w Poznaniu, która jest samodzielną jednostką zajmującą się wykonywaniem czynności w zakresie obsługi finansowej. Poza tym Stoliński założył i jest właścicielem blisko trzydziestu innych spółek cywilnych działających w branżach: nieruchomości, budowlanej, edukacyjnej, rolniczej, transportowej (w tym także taksówki) i logistycznej, hotelarskiej, gastronomicznej, medycznej, usługowej, handlowej, energetycznej (w tym odnawialne źródła energii), górniczej, paliwowej i reklamowej. Prowadzi także Biuro Pełnomocnika Społecznego (spółka cywilna z siedzibą w Poznaniu), które jako samodzielna jednostka zajmująca się wykonywaniem czynności pomocniczych w zakresie gospodarczym i rozliczeniowymwykonuje jakieś czynności itd. Pomimo tak rozlicznych i mocno zróżnicowanych spółek, doktor, absolwent niemieckiej szkoły szpiegów aktywnie włączył się w działania związane z ekologią i ochroną środowiska. Prowadzi spółkę cywilną z siedzibą w Bystrzycy Kłodzkiej pod nazwą Ekologia i Ochrona Środowiska, która jest samodzielną jednostką zajmującą się wykonywaniem czynności w zakresie ekologii i ochrony środowiska, m.in. w zakresie oczyszczalni, w tym agroutylizacji odpadów rolniczych.
Niemiecki szpieg i polska prokuratura Oszukani i wydrenowani z majątku i pieniędzy Antczakowie zgłosili sprawę policji. Ta podjęła czynności, ale bezskutecznie, ponieważ Stoliński nie zgłaszał się na wezwania. Działalność Stolińskiego doprowadziła małżeństwo Antczaków do rozpaczy. Nie dość, że miast wyjść z problemów finansowych popadli w jeszcze głębsze, to muszą się teraz tłumaczyć przed prokuratorem z zezłomowania samochodu, które zalecił im Stoliński, a który wcześniej zajął komornik.Prokuratura w Jarocinie przekazała sprawę do prokuratury w Ostrowie Wielkopolskim i cisza. Stolińskiego nikt nie przesłuchał. Czyżby sprawa doktora super szpiega niemieckiego przerastała polskich prokuratorów? O tym i jeszcze więcej, przeczytać będzie można w kolejnej odsłonie historii o dr Arkadiuszu Stolińskim, absolwencie niemieckiej szkoły szpiegów z Drezna co polskim prokuratorom i policjantom w nos się śmieje. Małgorzata Pietkun
TRZY PYTANIA do Antoniego Macierewicza. "Hipoteza zamachu, powinna być teraz hipotezą wiodącą w dalszym postępowaniu śledczym" Po gwałtownie przerwanym posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości przez jej przewodniczącego Ryszarda Kalisza z SLD, o komentarz poprosiliśmy posła Antoniego Macierewicza, szefa Parlamentarnego Zespołu badającego tragedię smoleńską. wPolityce.pl: - Jak Pan skomentuje sensacyjne informacje, jakie padły podczas posiedzenia komisji? Antoni Macierewicz: - Najważniejszym komentarzem do dzisiejszego posiedzenia jest po prostu prawda - są fakty, które dzisiaj zostały ujawnione, a dokładniej - potwierdzone. Prokuratorzy pytani przez nas - zarówno prokurator Szeląg, jak i prokurator Artymiak potwierdzili, że urządzenia pomiarowe pokazały liczną obecność związków trotylu - TNT - które zostały wykazane na wyświetlaczach urządzeń, których używano w Smoleńsku. W związku z tym, ta kwestia nie ulega wątpliwości. Prokuratorzy nie umieli powiedzieć, dlaczego wprowadzili opinię publiczną w błąd, dlaczego pan Szeląg mówił nieprawdę w tej kwestii. Próbował wyjaśniać, że dla niego odczyty tych urządzeń nie są tożsame z procesowym potwierdzeniem tego faktu, ale przecież w swojej wypowiedzi 30 października nic nie mówił o procesowym potwierdzeniu, tylko mówił o tym, że nie stwierdzono obecności trotylu. Dzisiaj przyznał, skonfrontowany z producentem tych urządzeń, który został przez Zespół Parlamentarny poproszony o obecność podczas posiedzenia komisji i któremu udzieliliśmy głosu, przyznał, że urządzenia pokazują natychmiast obecność trotylu i ją wykazały w Smoleńsku, w licznie badanych przedmiotach, które zostały tam zidentyfikowane, zarówno we wraku, jak i innych częściach resztek materiałów po zbrodni smoleńskiej, które badali prokuratorzy. I to jest istota dzisiejszego posiedzenia. Oczywiście jest problem, który mam nadzieję zostanie szybko rozwiązany - dlatego, że to oznacza, że Pan Hajdarowicz wyrzucił pana redaktora Wróblewskiego, pana redaktora Gmyza i innych redaktorów oraz, że cała nagonka, z którą mieliśmy do czynienia - utrata pracy przez te osoby, ale także w piśmie "Uważam Rze" - ta cała lawina, która się przetoczyła i doprowadziła do olbrzymich strat w dziennikarstwie polskim - i w takim gigantycznym ataku na wolność słowa, który w ciągu ostatniego miesiąca miał miejsce, że to wszystko było zawarte i wynikało z kłamstwa pana prokuratora Szeląga. Dlatego jest pytanie, kto wpłynął na pana prokuratora, jakie czynniki polityczne sprawiły, że on zdecydował się mówić nieprawdę, a reszta prokuratury tolerować to i akceptować przez ponad miesiąc ten festiwal kłamstwa w tak straszliwej sprawie, jak zbrodnia smoleńska. To są pytania, które będziemy jeszcze zadawali. Moim zdaniem, powinniśmy jednak wnioskować o natychmiastowe odsunięcie od śledztwa pana prokuratora Szeląga, który jak się okazało, wprowadził i organy konstytucyjne państwa polskiego i opinię publiczną i wymiar ścigania w błąd swoją konferencją prasową.
wPolityce.pl: - A jakie te informacje mogą mieć znaczenie dla dalszego śledztwa? Jakie powinny być następne kroki w śledztwie? - Oczywiście ma olbrzymie znaczenie. Podstawowy problem polega jednak na tym, że badania tych próbek, które zostały pobrane w Smoleńsku nie mogą być przeprowadzane i pozostawać w ręku i dyspozycji ludzi, którzy są gotowi wprowadzić opinię publiczną w błąd. Tak długo, jak długo będzie o tym decydował pan płk Szeląg, tak długo, jak długo będzie to w dyspozycji takich ludzi, to żadnych dalszych kroków nie powinno być, ponieważ widzimy, że to są ludzie gotowi w każdym momencie oszukiwać swoich przełożonych, swoich podwładnych, opinię publiczną. Dlatego pierwszym krokiem powinno być przekazanie tego postępowania i analizy osobom, które są wiarygodne i ośmielę się powiedzieć, że z udziałem zarówno ekspertów, rodzin i ich pełnomocników jak Zespołu Parlamentarnego. Widzimy bowiem, że gdyby nie praca Zespołu Parlamentarnego, gdyby nie nasza nieustanna analiza, gdyby nie nasze nastawanie na weryfikowanie nieprawdziwych informacji, to także dzisiaj byśmy nie uzyskali tego prawdziwego stanu rzeczy. Co oznacza obecność tam trotylu na miejscu? Oznacza olbrzymie prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia ze zbrodnią i z zamachem. To oznacza, że całe śledztwo powinno być teraz ukierunkowane na hipotezę zamachu - i że z tej perspektywy należy badać wszystkie inne ślady i wszystkie inne okoliczności. Oznacza, że powinno ono zostać poddane zasadniczej rekonstrukcji w całości, bo dotychczas było ono prowadzone z punktu widzenia wykluczenia zamachu, z punktu widzenia niedostrzegania i ignorowania wszystkich śladów związanych z zamachem.
Dam jeden przykład, otóż okazuje się, o czym ja nie wiedziałem jeszcze do wczoraj, że Centrum Antyterrorystyczne w dniu 9 kwietnia 2010 r. wysłało do SKW, do ABW, do Biura Ochrony Rządu i wszystkich innych służb powiadomienie o możliwym zamachu terrorystycznym. Wysłało, a tymczasem żadna z tych służb nie zareagowała, tak, jak powinna zareagować na informację, że grozi zamach terrorystyczny. On był dedykowany konkretnie do możliwości porwania samolotu. Tak więc taka informacja powinna wywołać alarm w polskich służbach w sytuacji, w której rano 10 kwietnia wylatuje samolot z prezydentem na pokładzie i całą polską elitą. Oni dostają informację, że może być zamach terrorystyczny i nic nie robią. A ta informacja jest systematycznie ukrywana i ignorowana i w ogóle nie robi się żadnego śledztwa, żadnej analizy pod tym kątem. To jest jeden z setek przykładów, istotnych wątków, związanych z zamachem, które w ogóle nie są przez prowadzących śledztwo prokuratorów brane pod uwagę i analizowane - są ignorowane, utajniane i niedostrzegane. Dlatego podsumowując - organizacyjnie oznacza odebranie tego śledztwa ludziom, którzy się skompromitowali i którzy powinni być natychmiast z prokuratury usunięci - ale przede wszystkim trzeba im natychmiast odebrać to śledztwo, powierzyć je osobom wiarygodnym, dołączyć ekspertów rodzin i ekspertów Zespołu Parlamentarnego i podjąć na nowo weryfikację tego śledztwa z punktu widzenia hipotezy zamachu, która powinna być hipotezą wiodącą w dalszym postępowaniu śledczym.
wPolityce.pl: - A jak pan skomentuje sposób zakończenia posiedzenia komisji przez jej przewodniczącego posła Ryszarda Kalisza? - Pan poseł Kalisz robił wszystko, żeby uniemożliwić ukazanie prawdziwego przebiegu wydarzeń, aby ochronić prokuraturę i kłamstwa prokuratury przed ich ujawnieniem. Zachowywał się skandalicznie, zachowywał się niezgodnie, nie tylko z obyczajem parlamentarnym, ale także z regulaminem Sejmu. Rozumiem, że robił to dlatego, gdyż jest on jedną z tych osób, które brały udział w tej nagonce przeciwko prawdzie po 30 października, a nawet od samego początku dramatu smoleńskiego od 10 kwietnia. Bronił więc pewnego błędnie, fałszywie rozumianego interesu politycznego - przedkładał go nad obowiązek bezstronności przewodniczącego komisji sejmowej, zwłaszcza tej - wymiaru sprawiedliwości. To, że nie poddał formalnego wniosku o przegłosowanie kontynuowania posiedzenia jest złamaniem regulaminu Sejmu. Oczywiście miał obowiązek poddania pod głosowanie tego wniosku i w ten sposób łamie parlamentarne zasady obowiązujące w Sejmie not. Zrk
Szeremietiew o perypetiach MON z Rosomakiem Prezentujemy komentarz Romualda Szeremietiewa, wiceministra obrony narodowej w rządach Jana Olszewskiego i Jerzego Buzka (przypominając jednocześnie, że opinie autorów są ich prywatnymi poglądami): W „Rzeczpospolitej” (3.12.2012 r.) zamieszczono informację o perypetiach MON z KTO Rosomak. Okazuje się, że kupiono KTO w dziwny sposób, bowiem po dziesięciu latach i wyprodukowaniu ponad 600 pojazdów za około 6 mld PLN Polska nie może ich dalej produkować, ani modernizować. Wiceminister Waldemar Skrzypczak mówi: „Negocjujemy przedłużenie licencji, ale Finowie postawili zaporowe warunki.” Okazuje się bowiem, że „Patria żąda, by wszystkie polskie wynalazki, zastosowane w przyszłości podczas modernizacji i rozwoju transporterów, stały się bezpłatnie jej własnością.” To jest próba kradzieży polskiej własności intelektualnej, czyli zwyczajny bandytyzm. Do tego Finowie wykręcają się od wykonania offsetu: „W świetle podpisanych umów Patria nie zrealizowała zamówień m.in. na zakup części i komponentów w spółkach Bumaru i Huty Stalowa Wola.” Finowie zobowiązali się też do zakupu w Polsce gotowych transporterów za 60 mln euro, ale tego nie zrobili. Teraz zaskarżyli Polskę do arbitrażu w Wiedniu twierdząc, że strona polska nie pozwala im wywiązać się z zobowiązań offsetowych więc oni nie muszą płacić Polsce kar umownych. W Hucie Stalowa Wola produkujemy haubicę Krab. W 1999 roku MON kupił licencję na produkcję tego działa. Zakup został przeprowadzony w czasach, gdy jako wiceminister obrony odpowiedzialny za techniczną modernizację armii nadzorowałem zespoły dokonujące zakupów. Teraz po dokonaniu całkowitej polonizacji wytwarzamy działo do którego tylko Polska ma wszelkie prawa. W 2000 roku przygotowaliśmy też procedurę zakupu licencji na produkcję transportera opancerzonego (ówczesne plany mówiły o nabyciu 120 szt. - przyp. Redakcji). Jednak minister obrony Bronisław Komorowski nie wyraził zgody na rozpoczęcie przetargu. W lipcu 2001 roku media ogłosiły o wykryciu wielkiej afery korupcyjnej w MON - ja byłem podejrzany. Komorowski usunął mnie ze stanowiska i pozwalniał moich współpracowników. Dokumenty przygotowanego już przetargu poszły do kosza. Następnie na stanowisko dyrektora Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON Komorowski powołał swojego zaufanego niejakiego Pawła Nowaka, pułkownika, awansowanego wkrótce na generała. Jemu zlecił przeprowadzenia zakupu KTO i Nowak transporter kupił. Widzimy jak kupił. Szeremietiew
Trzy mity o unijnym budżecie Z napisaniem tego komentarza celowo odczekałem ponad tydzień od posiedzenia Rady Europejskiej (tzw. szczytu), poświęconego ramom finansowym Unii w perspektywie 2014-2020, które odbyło się 22 i 23 listopada. Moderowana przez dziennikarzy ogólnonarodowa debata wokół tej sprawy, składająca się głównie z kolejnych komunikatów rządu i błyskawicznych reakcji opozycji, stała na tak karczemnie niskim poziomie, że postanowiłem się w nią nie wpisywać. Dziennikarze – prawie bez wyjątku niekompetentni, komunikaty rządu – wzajemnie niespójne, reakcje opozycji – najczęściej niedorzeczne.Nie mam zamiaru wymądrzać się na temat samego przebiegu rozmów premierów, kanclerzy i prezydentów dwudziestki siódemki ani nawet na temat polskiej strategii negocjacyjnej. Primo – nie było mnie tam. Secundo – wolę oceniać po owocach. Chcę natomiast spróbować obalić trzy – jak sądzę – najpaskudniejsze i najszkodliwsze mity o finansach Unii Europejskiej, które jak mantrę powtarzają niemal wszystkie „gadające głowy”, i którymi niestety zdążył już chyba przeniknąć zbiorowy umysł naszej opinii publicznej. Oto one:
Mit I – Byle więcej Podobno wykłócamy się właśnie o jakichś naście „kluczowych” miliardów euro. Tymczasem, przepraszam za frazes – diabeł naprawdę tkwi w szczegółach. Bo nawet jeśli ten siedmioletni budżet wyniósłby nie bilion, a dwa biliony euro, ale uzgodniono by, że wkład własny samorządów do inwestycji to minimum 30%, a nie jak obecnie 15%, to większości przypadających nam środków i tak nie bylibyśmy w stanie wydać. A im więcej byśmy z nich korzystali, w tym większą zapaść wpędzalibyśmy nasze finanse publiczne. Inny przykład – planowane wydatki Unii na tak potrzebne Polsce innowacje, badania i rozwój, nowe technologie etc. mają być mniejsze od wydatków na ekologię (w tym tak bijący w nasze interesy pakiet klimatyczny) i Europejski Fundusz Społeczny (czyli głównie szkolenia, co do których sensu ma wątpliwości chyba każdy, kto zetknął się z nimi w praktyce). Naprawdę czasem lepiej dostać mniej, ale na rozsądne cele i na korzystnych zasadach.
Mit II – Skok cywilizacyjny To prawda, że wzrost naszego PKB był w ostatnich latach napędzany w dużej mierze właśnie pieniędzmi z Brukseli. Z tym, że głównie na zasadzie generowania przez nie dodatkowego popytu wewnętrznego. A co z rozwiązywaniem strukturalnych problemów polskiej gospodarki, poprawą jej efektywności, jak by to ujął ekonomista – pobudzaniem endogenicznych czynników wzrostu? Naprawdę wolimy kupować „ryby” niż „wędki”? Jeśli tak, to musimy sobie uświadomić, że w ten sposób nigdy krajów wysokorozwiniętych nie dogonimy, a jedynie uzależnimy się od ich pomocy. Zupełnie jak postkolonialna republika bananowa. W polskim sektorze produkcji i usług nadal pracuje tylko 14 mln ludzi, w niemieckim – 40. Dopłaty do rolnictwa już dziś sprowadzają się do roli świadczenia socjalnego, pozwalającego polskiej wsi co najwyżej na jaką taką wegetację. I tak dalej. A co się stanie, gdy pieniądze z Unii się skończą? Kto utrzyma tysiące zatrudnionych dziś przy ich rozdzielaniu urzędników? Co zrobią firmy, które istnieją tylko po to, by pozyskiwać eurodotacje?
Mit III – Płatnik netto vs. beneficjent netto Nie mogę już słuchać, jak to Niemcy i inni tzw. płatnicy netto „dokładają” do unijnego budżetu, a my nic tylko wyciągamy rękę po tę jałmużnę. Nasi politycy nie doszli jeszcze tylko do zgody, czy należy nam się ona za powstanie warszawskie i Jałtę, czy tylko wynika z sympatii, jaką darzy Polskę frau Merkel. No to odpowiem wyliczeniem, które podał ostatnio Johannes Hahn, komisarz UE ds. polityki regionalnej – 89 centów z każdego niemieckiego euro, które dostajemy w ramach unijnych funduszy i wydajemy na inwestycje infrastrukturalne, wraca za Odrę w postaci zleceń dla niemieckich firm na ich realizację. 89 centów! Czy to tak trudno zrozumieć? Dr Marian Szołucha
Wojskowi śledczy idą w zaparte. "Pojawienie się na wyświetlaczu użytego urządzenia napisu TNT nie jest tożsame z wykryciem trotylu" Prokuratura Wojskowa postanowiła ustosunkować się do wydarzeń z wczorajszego posiedzenia parlamentarnej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. W specjalnie wystosowanym oświadczeniu prokuratorzy idą w zaparte - wyświetlenie się na urządzeniu napisu "TNT" nie jest wg prokuratorów tożsame z wykryciem trotylu.
Prezentujemy całość oświadczenia Prokuratury Wojskowej:
W nawiązaniu do wypowiedzi i komentarzy, formułowanych po wczorajszym posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, w którym uczestniczyli Naczelny Prokurator Wojskowy płk Jerzy Artymiak i Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie płk Ireneusz Szeląg, prokuratura podtrzymuje następujące tezy:
Podczas badań przeprowadzonych na przełomie września i października br. biegli pracujący wraz z prokuratorem na terenie Rosji nie stwierdzili na wraku samolotu Tu 154 M 101 trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego.
Użyte przez biegłych detektory nie są wystarczające do potwierdzenia bądź wykluczenia takiej okoliczności. Biegli użyli detektorów wyłącznie w celu wyselekcjonowania materiału (próbek) do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych. Pojawienie się na wyświetlaczu użytego urządzenia napisu TNT nie jest tożsame z wykryciem trotylu. Dla stwierdzenia bądź wykluczenia obecności materiałów wybuchowych konieczne jest przeprowadzenie specjalistycznych badań laboratoryjnych (należy przebadać ponad 250 próbek, a biegli szacują czas badania jednej próbki od kilku do kilkudziesięciu godzin, zatem opinia może być gotowa za kilka miesięcy). Dotychczasowe ustalenia śledztwa nie wskazują na wybuch na pokładzie samolotu Tu 154 M 101.
Rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa
Oświadczenie stoi zatem w sprzeczności ze słowami Jana Bokszczanina, producenta detektorów używanych w Smoleńsku. lw, npw.gov.pl
TYLKO U NAS. Śledczy znów manipulują. Opracowanie neurochirugów z Poznania podważa wiarygodność wojskowej prokuratury 22 listopada na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej opublikowany został komunikat, będący reakcją na publikację "Faktu". Dziennik przytoczył wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, według którego na ciele śp. Lecha Kaczyńskiego widoczne były ślady oparzeń. Śledczy potwierdzili te doniesienia, zaznaczając, że nie są to wcale dowody na wybuch. Na stronie NPW czytamy:
Zarówno rosyjskie ekspertyzy sądowo-medyczne, jak i wydane dotychczas przez polskich biegłych medyków sądowych opinie sądowo–medyczne nie zawierają stwierdzeń, jakoby oparzenia te oraz inne opisane w tych opiniach obrażenia, były skutkiem wybuchu materiałów wybuchowych. Z opinii tych wynika natomiast jednoznacznie, że zidentyfikowane przez biegłych obrażenia są charakterystyczne dla obrażeń, które powstają na skutek katastrof lotniczych. Ponadto nawiązując do ww. publikacji informujemy, że stan ciała jednej z ekshumowanych dotychczas ofiar katastrofy smoleńskiej, co do której Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie otrzymała już pisemną opinię, umożliwił przeprowadzenie badań błon bębenkowych obu uszu. Jak powszechnie wiadomo do śladów charakterystycznych dla skutków wybuchu zalicza się m.in. uszkodzenie błony bębenkowej. W urazach ciśnieniowych, tj. związanych z dużą i nagłą zmianą ciśnienia atmosferycznego, dochodzi do pęknięcia błony bębenkowej. W wyniku przeprowadzonych badań polscy biegli medycy sądowi nie stwierdzili uszkodzenia błony bębenkowej zarówno po prawej jak i po lewej stronie. Powyższe świadczy o tym, że na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego (tezę tę potwierdza także opinia dotycząca rejestratora parametrycznego lotu samolotu TU 154 M nr 101). Jak wynika z materiałów, do których dotarła redakcja wPolityce.pl, twarde stwierdzenie, że brak pęknięcia błony bębenkowej oznacza, że "na pokładzie samolotu Tu 154 M nr 101 nie nastąpiła nagła zmiana ciśnienia atmosferycznego" świadczy co najmniej o niekompetencji autorów komunikatu. W opracowaniu pt: "Uszkodzenie mózgu jako następstwo fali ciśnieniowej po wybuchu", którego autorami są: Ryszard Żukiel, Stanisław Nowak, Roman Jankowski, Rafał Piestrzeniewicz i Anna-Maria Barciszewska z Katedry i Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii UM im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu znajdują się informacje, które podważają zasadność stwierdzenia Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Tekst został umieszczony w piśmie Neuroskop, roczniku poświęconym zagadnieniom diagnostyki i leczenia, szczególnie neurochirurgicznego, chorób układu nerwowego. Czytamy w nim:
W dniu 7. lipca 2005 r. terroryści zdetonowali 4 ładunki wybuchowe w 3 londyńskich pociągach metra i autobusie. Większość urazów była spowodowana przez wtórne i trzeciorzędowe urazy po wybuchu. Urazy charakteryzowały się głównie penetracją ciał obcych z zakażeniem rany. Rany dotyczyły różnych narządów i miały różną głębokość. (...) Leibovici i wsp. podają, że wśród 682 ofiar wybuchu, perforacja błony bębenkowej wystąpiła jednostronnie w 35,2% przypadków a w 37,8% - obustronnie. Utrata przytomności wystąpiła w 35,7%. Związek między utratą przytomności a perforacją błony bębenkowej był statystycznie istotny (34). Wyjaśniając to zjawisko autorzy opracowania tłumaczą:
Maksymalne ciśnienie w sąsiedztwie źródła eksplozji jest niezwykle wysokie, ale spada szybko wraz z odległością. W odległości 4 m od wybuchu 30 kg TNT, AP = 690 kPa gdy tymczasem 15 m dalej wynosi tylko 69 kPa. Spadek ciśnienia jest wynikiem ujemnej fali o niskiej amplitudzie (poniżej 100 kPa), ale trwającej 10 razy dłużej niż fala ciśnieniowa, zwana też szokową (shock wave). A zatem badania naukowe potwierdzają - na tym przykładzie - że nawet w przypadku zdetonowania silnego ładunku wybuchowego, nie musi dojść do pęknięcia błon bębenkowych. W opisywanym przypadku aż blisko 1/3 ofiar nie miała takich obrażeń. Artykuł zawarty w naukowym piśmie każe się zastanowić, na jakich przesłankach oparty był komunikat NPW z 22 listopada. Mówienie, że cała błona bębenkowa w uchu zmarłego jest dowodem na brak wybuchu, jest mijaniem się z prawdą.
Idąc tropem komunikatu prokuratury należałoby stwierdzić, że w londyńskim metrze nie doszło do wybuchów... KL
Musiała wyemigrować, a w jej domu mieszka gen. Jaruzelski!!! 5 lat temu w Londynie zmarła Halina Martinowa ps. „Dorota”, łączniczka i sanitariuszka Armii Krajowej, zasłużona działaczka społeczna na emigracji w Wielkiej Brytanii. Jej historia pokazuje nie tylko oblicza wojny, ale III RP jako postkomunistyczne państwo, które nie szanuje obrońców niepodległości. Halina Martinowa przyszła na świat 20 sierpnia 1911 r. w Warszawie w rodzinie polsko-węgierskiej. Po ukończeniu gimnazjum w 1928 r. podjęła studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej, będąc tam jedyną kobietą. W 1934 r. przeniosła się na studia ogrodnicze w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, które ukończyła w 1938 r. Po zajęciu przez Polskę Zaolzia w październiku 1938 r., przeniosła się wraz z rodziną do pasa przygranicznego, gdzie na zlecenie polskich władz organizowała punkty sanitarne, wspomagała uciekinierów z Czechosłowacji i współpracowała z wywiadem. Po wybuchu II wojny światowej wróciła do majątku rodziców w Pawłowicach w powiecie grójeckim, gdzie zmagazynowała część broni wywiezionej z Warszawy oraz zorganizowała rusznikarnię i druk fałszywych dokumentów. W 1940 r. została zaprzysiężona do Związku Walki Zbrojnej. Współpracowała z Biurem Informacji i Propagandy komendy warszawskiego okręgu AK, pisywała do Biuletynu Informacyjnego. Gdy w 1942 r. Niemcy zarekwirowali majątek w Pawłowicach, zamieszkała w Warszawie, współdziałając z jednym z oddziałów bojowych Kedywu. Od końca 1943 r. kierowała nowo utworzoną na obszarze warszawskim AK Komendą Społecznego Komitetu Antykomunistycznego - tzw. departament „R”. W czasie powstania warszawskiego prowadziła nasłuchy radiowe w trzech językach dla Komendy Głównej AK. Była też łączniczką i sanitariuszką, w trakcie walk została ranna.
Po wojnie początkowo ukrywała się w miejscowości Świder pod Warszawą, a w listopadzie 1946 r. zbiegła do Wielkiej Brytanii. Do Polski powróciła na krótko w 1947 r. wraz ze zleconą jej misją kurierską.Pozostała na emigracji, w latach 50. ukończyła Szkołę Sztuk Pięknych w Londynie. Przez cały czas działała aktywnie w organizacjach emigracyjnych. Zainicjowała utworzenie Funduszu Inwalidów AK im. gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, którym kierowała w latach 1949-95. Była wiceprzewodniczącą Zarządu Głównego Koła AK w Londynie oraz redaktorką jego „Biuletynu Informacyjnego”. Dokumentowała powstanie warszawskie, akcje AK i Szarych Szeregów. W latach 80 prowadziła akcję propagandową i charytatywną na rzecz „Solidarności”, wygłaszając prelekcje po całej Wielkiej Brytanii. Zmarła 26 listopada 2007 r. w Londynie. Została uhonorowana wieloma odznaczeniami, m.in. Krzyżem Armii Krajowej oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2007 r., w dowód uznania za wkład w ochronę polskiego dziedzictwa narodowego poza granicami kraju otrzymała Nagrodę Kustosza Pamięci Narodowej. W rodzinnym domu Haliny Martinowej przy ul. Ikara w Warszawie, którego mimo usilnych prób nie zdołała odzyskać, od przeszło 30 lat mieszka gen. Wojciech Jaruzelski. Paweł Brojek
Czyj dom przejął gen. Jaruzelski Dom gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest warszawiakom świetnie znany. Co roku 13 grudnia w tym miejscu zbierają się osoby przypominające autorowi stanu wojennego jego najbardziej znaną decyzję. Jednak chyba niewielu z nich wie o tym, że prawo własności ostatniego prezydenta PRL do tego miejsca jest dyskusyjne. Historia zaczęła się w 1938 roku, kiedy to dom kupiła Lidia Przedpełska, matka Haliny Martin, niezwykłej, odważnej kobiety, której przygody wojenne dawno powinny posłużyć jako scenariusz filmu wojennego.
Konspiracja i ucieczka Halina Martin (ur. 20.08.1911 r.) z domu Duma de Vajda Hunyadi była żoną Wiktora Martina, przed wojną dyrektora handlowego koncernu Karwina-Trzyniec. Od początku okupacji przystąpiła do działalności konspiracyjnej. Bez wsparcia męża (który po kampanii wrześniowej znalazł się na Węgrzech, a następnie w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie) walczyła o przetrwanie, działając jednocześnie odważnie i energicznie w ruchu oporu.
W okresie Powstania Warszawskiego pracowała w Biurze Informacji i Propagandy AK jako redaktorka pierwszego dziennika powstańczego na terenie Śródmieścia Północ "Warszawa Walczy". Po wojnie była członkiem podziemia antykomunistycznego. Z tego powodu, uciekając przed aresztowaniem przez UB, przedostała się wraz z dziećmi, przez zieloną granicę, do Anglii jesienią 1946 roku. Na emigracji od 1949 do 1995 roku jako Dorota Zaleska prowadziła Fundusz Inwalidów AK i Pomocy na Kraj im. gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego w Londynie. W czerwcu 1947 roku zadebiutowała w londyńskich "Wiadomościach". W grudniu tego roku wyjechała do kraju jako kurier Biura Planowania byłego II Korpusu PSZ na Zachodzie. W ciągu dwóch tygodni odbyła szereg rozmów z byłymi żołnierzami AK, z harcerzami, i wróciła do Londynu. Była m.in. członkiem Rady Narodowej Komisji Głównej Skarbu Narodowego, Zarządu Koła b. Żołnierzy AK.
Cudze generała tuczy Po jej ucieczce siedziba rodzinna przepadła na rzecz PRL. W 1971 roku Rada Narodowa m.st. Warszawy przejęła na własność dom przy ul. Ikara 5. Na mocy decyzji Prezydium Rady Narodowej nr GKM-IV/6210/158/71/JB 19.04.1971 roku odmówiono prawa użytkowania wieczystego do gruntu nieruchomości przy ul. Ikara 5 w Warszawie ozn. nr. hip.9420 oraz stwierdzono przejście na własność skarbu państwa wszystkich budynków znajdujących się na tym gruncie. Trzy lata później miejsce to przeszło na własność MON. 21 kwietnia 1979 roku aktem notarialnym, z obniżką o 70 proc., budynek kupił gen. Wojciech Jaruzelski. Po odzyskaniu przez Polskę suwerenności Halina Martin rozpoczęła wieloletnią walkę o odzyskanie rodzinnego domu. Wśród dokumentów archiwalnych, które rodzina, po jej śmierci, przekazała do Polski, do Archiwum Akt Nowych w Warszawie, znajduje się jej korespondencja dotycząca tej sprawy. Początkowo urzędnicy warszawscy obawiali się zająć tą kwestią, o czym wspomina p. Martin w liście wysłanym do Urzędu Gminy Warszawa Centrum Dzielnicy Mokotów z dnia 15.10.1994 roku: "akta przedmiotowej nieruchomości objęte zostały klauzulą tajności". Wcześnie okazało się, że w archiwum Wydziału Geodezji i Gospodarki Gruntami Urzędu Gminy Warszawa Centrum nie ma dokumentów dotyczących tej nieruchomości. Pobrano też akta dotyczące działki z Wydziału Architektury. Mimo pokwitowania, nie zostały one zwrócone. Kolejnym przeciwnikiem była "szeptana propaganda" - domniemywano, iż mieszkała w swojej posesji kilka lat i wyprowadziła się na długo przed wojną, tj. w 1934 roku. Ponadto ogłaszano, że dom był zadłużony w Banku Gospodarstwa Krajowego do tego stopnia, że bank był zdecydowany zlicytować dłużnika. Najbardziej zainteresowana poprosiła o sprawdzenie, czy w zachowanych bankowych dokumentach archiwalnych znajdują się informacje na ten temat. Okazało się, że nic takiego nie miało miejsca.
Jak to z domem było W zaistniałej sytuacji Ryszard Przedpełski, kuzyn Haliny Martin, przeprowadził szczegółową kwerendę. Podstawowym zagadnieniem, nad którym pracował, było wykazanie aktualnego stanu prawnego nieruchomości, tj. kwestię prawnego dziedziczenia. Nie było bowiem do końca wiadomo, kto ma prawo do spadku. Dzięki wytężonej pracy udowodnił, że wpisu do ksiąg wieczystych nr 9420 na imię Lidia Przedpełska dokonano 3.09.1938 roku. (Ciekawe, że w 1988 roku uznano, że księga jest nie do odszukania.) Następnie wykazał, że w 1945 r. Sąd Grodzki w Warszawie przywrócił posiadanie domu Halinie Martin. Sprawa została wtedy wszczęta, ponieważ dom zajęli dzicy lokatorzy. Jednakże warunkiem przywrócenia własności było spłacenie lokatorów, co przekraczało możliwości finansowe zainteresowanej. Oryginalny dokument potwierdzający decyzję sądu zaginął. W czerwcu 1995 roku Naczelnik Wydziału w Departamencie Orzecznictwa Ministerstwa Gospodarki i Budownictwa mgr inż. Apoloniusz Szejba poprosił Urząd Gminy Warszawa Centrum Wydziału Gospodarki Przestrzennej o podjęcie działań zmierzających do odtworzenia akt własności tej nieruchomości. W 1998 r. uzyskano informację, że grunt położony przy tej działce stanowi własność komunalną. W związku z tym Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast zwrócił się z prośbą o przekazanie rozpatrzenia wniosku Haliny Martin z 1994 roku do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Warszawie. Kolejne wymiany korespondencji do niczego konkretnego nie doprowadziły. W końcu 18.08.1999 roku SKO orzekło stwierdzenie nieważności decyzji administracyjnej Prezydium Rady Narodowej m.st. Warszawy nr. GKM-IV/6210/158/71/JB z dnia 19.04.1971 roku jako wydanej z rażącym naruszeniem prawa. Pełnomocnik pp. Haliny i Wojciecha Jaruzelskich złożył odwołanie od tej decyzji. Rozpatrywanie sprawy ponownie się wydłużyło, a po zbadaniu akt 29.09.2000 r. SKO podtrzymało powziętą decyzję. Jednocześnie wezwano spadkobierców Lidii Przedpełskiej do podjęcia w terminie 8 miesięcy (do 31.05.2001 r.) postępowania sądowego zmierzającego do ustalenia wszystkich następców prawnych dawnej właścicielki omawianej nieruchomości. Wyznaczony przez sąd czas do rozpoczęcia postępowania spadkowego upłynął jednak bezskutecznie w 2001 roku.
List do prezydenta Dopiero po latach Halina Martin zdecydowała się poruszyć tę kwestię w liście do osoby publicznej. Adresatem korespondencji z 2005 r. był prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Podziękowała mu za wybudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego oraz poinformowała, że nigdy nie występowała publicznie w swojej sprawie. Nie chciała, aby podejrzewano ją o prywatę. Szła więc drogą wyznaczoną przez prawo. Przyznała również, iż po pozytywnej decyzji SKO otrzymała "anonimowy prezent" w postaci polskiego paszportu. Kilka dni później została zawiadomiona, że gen. Jaruzelski wyraził chęć spotkania. Co ciekawe chęć ta przypadła na 26 rocznicę kupna domu przez gen. Jaruzelskiego i na 11-lecie rozpoczęcia walki odzyskania swojej własności. Jak się nietrudno domyśleć, do spotkania nie doszło. Ostatecznie zdecydowała się nigdy nie wracać do kraju. 26 czerwca 2007 roku Halina Martin została odznaczona nagrodą Kustosza Pamięci Narodowej. Kilka miesięcy później zmarła w Londynie. Nie dane jej było powrócić do rodzinnego domu. Należy wyrazić żal, że organa państwa przez lata nie były w stanie zachować się odpowiednio wobec osoby tak zasłużonej dla kraju, która nigdy nie wykorzystywała swojej pozycji dla własnych celów.
Jan Annusewicz
Prokuratura mataczy? W tłumaczeniu prokuratorów o obecności o trotylu na wraku prezydenckiego TU-154 jest tyle sprzeczności, że sami podważają swoją wiarygodność. Konferencja prasowa Wojskowej Prokuratury z 30 października na temat obecności trotylu na wraku prezydenckiego samolotu miała zaprzeczyć informacji, jaką podała w tym dniu „Rzeczpospolita”, że zespół polskich biegłych pirotechników, który przez miesiąc badał szczątki samolotu, wykrył na nich ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokurator płk. Ireneusz Szeląg stwierdził wówczas: „Nie jest prawdą, że w wyniku przeprowadzonych czynności i badań stwierdzono, że na próbkach zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła znajdują się ślady trotylu, jak i nitrogliceryny. Nie stwierdzono również takich substancji na centropłacie samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem”. I dodał: „Wyników takich nie przyniosło również badanie miejsca katastrofy, gdzie jakoby odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu”. Ale w dalszej części swojej wypowiedzi zaznaczył, że znalezione ślady „mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych”, jednak urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Zapowiedział też, że ostateczne wyniki badań poznamy za pół roku. Tymczasem na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości, 5 grudnia, naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak stwierdził: „Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi”. I dodał: „te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny”. A płk. Szeląg, który kilka tygodni wcześniej stwierdził, że na wraku nie wykryto trotylu, dodał, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT na detektorze „nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu”. Dla pełnego obrazu istotna jest wypowiedź obecnego na posiedzeniu komisji Jana Bokszczanina, który jest producentem urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych. Powiedział on: „nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. To urządzenie może być w jakiś sposób zatkane. Urządzenie wykrywa śladowe ilości trotylu, ale może być zatkane innymi substancjami. Wtedy wariuje, ale nie tak, że pokazuje trotyl. Zachowuje się po prostu w sposób niezwykle niestabilny. To się dzieje jedynie przy dużym nasyceniu innymi związkami. (…) Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero”. Dodał, że inną kwestią jest, w jaki sposób na danym miejscu trotyl się znalazł i to jest sprawa do ustalenia przez prokuraturę. Bokszczanin ujawnił przy tym, że takich detektorów (na licencji rosyjskiej) używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te „nie byłyby kupowane i takie drogie”. Wyjaśnił też, że jeśli detektor wykrył materiał wybuchowy, to nie trzeba pół roku, lecz godzinę, dwie, aby za pomocą spektrometrii masowej albo chromatografii stwierdzić, czy tam był materiał wybuchowy. Zestawienie wypowiedzi prokuratora Szeląga z 30 października, z tym co mówił on i prokurator Artymiak 5 grudnia pokazuje istotne sprzeczności. Najpierw mówią, że biegli trotylu nie stwierdzili, a tylko wysokoenergetyczne substancje, a kilka tygodni później, że na czytnikach detektorów pojawił się napis TNT, który oznacza trotyl. Jednak według prokuratorów taki napis wcale nie musi oznaczać trotylu, tylko jego cząsteczki. To tłumaczenie jest co najmniej mętne i budzi poważne wątpliwości. Pogłębia je wypowiedź producenta detektoru, który stwierdza jednoznacznie, że jeśli urządzenie pokazało trotyl, to znaczy, że on był. To stwierdzenie kompletnie podważa wypowiedzi prokuratorów, że trotylu tam nie było. Sprawa jest bardzo poważna. Z jednej strony chodzi o ustalenie prawdy w sprawie, która wzbudza olbrzymie emocje społeczne, a zachowanie prokuratorów tylko te emocje nasilają. Nie można też zapominać, że stwierdzenia prok. Szeląga doprowadziły do zwolnienia redaktora naczelnego Rzeczpospolitej i części dziennikarzy, a w dalszej kolejności także do zniszczenia tygodnika „Uważam Rze”, nie mówiąc o skutkach politycznych. Po publikacji w dzienniku, a przed konferencją prokuratorów, Jarosław Kaczyński stwierdził, że osoby, które zginęły w Smoleńsku, zostały zamordowane, a po zdementowaniu informacji Rzeczpospolitej przez prokuratorów, Donald Tusk oznajmił, że z taką pozycją nie sposób sobie ułożyć życia w jednym państwie. Gdyby prokuratorzy w dniu publikacji Rzeczpospolitej powiedzieli to, co 5 grudnia na sejmowej komisji, sprawy zapewne potoczyłyby się inaczej. Nie byłoby pretekstu do czystek w Rzeczpospolitej, ale w poważnych tarapatach znalazłby się rząd. Jeśli zastosujemy tu rzymską zasadę prawniczą qui bono - kto skorzystał, na takim przedstawieniu sprawy przez prokuraturę 30 października, na pewno można powiedzieć, że rząd. Bogumił Łoziński
Za wolność moją i waszą „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, byś miał prawo to mówić”. Nie zgadzam się z wieloma poglądami Woltera, ale to zdanie, którym scharakteryzowała je autorka jego biografii, warte jest cytowania – nawet jeśli sam Wolter w rzeczywistości nigdy go nie wypowiedział w tej formie. Owszem – słowa ranią. Czasami nawet bardzo. Ranią i bliskich, i zupełnie nieznajomych. Denerwują i w konsekwencji wywołują agresję ze strony innych. Nieważne, czyje to słowa i do kogo kierowane. Ale prawo do ich wypowiadania jest elementem naszej wolności. Bo wolność to swoboda działania bez przymusu ze strony innych ludzi czy państwa. Granicą wolności człowieka może być tylko wolność innego człowieka. Jak powiada amerykańskie przysłowie: „twoja wolność wymachiwania rękami kończy się przed moim nosem”. Ta koncepcja po raz pierwszy znalazła formalny wyraz we francuskiej „Deklaracji praw człowieka i obywatela” z roku 1789, która stwierdzała w artykule 4: „Wolność polega na czynieniu wszystkiego, co nie szkodzi innym. Granicą wykonywania praw naturalnych jest zabezpieczenie wykonywania tych praw przez innych ludzi”. Tak rozumiana wolność nie oznacza wszelkiego dobra i nieobecności jakiegokolwiek zła, a jedynie wolność od przymusu ograniczającego prawo działania. „Nie zapewnia nam ona – pisał Friedrich Hayek – żadnych szczególnych możliwości, lecz pozwala zadecydować, jaki użytek zrobimy z okoliczności, w których się znajdujemy”. Pojęcie przymusu nie obejmuje wszystkich form ograniczenia możliwości działania. Oznacza jedynie rozmyślne wtrącanie się innych w sferę naszej wolności. Sama niemożność osiągnięcia jakiegoś celu nie świadczy więc o braku wolności. Wolność nie jest bowiem równoznaczna z faktycznymi możliwościami urzeczywistnienia naszej woli, a jedynie z istnieniem pewnej sfery prywatności wolnej od zewnętrznych ograniczeń. Z trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej, szczególne znaczenie ma ta trzecia, stanowiąc warunek i gwarancję dla dwu pozostałych. „Wolność ekonomiczna jest najważniejszą z ziemskich wolności. Bez wolności ekonomicznej wolność polityczna i inne zostaną nam z pewnością odebrane” – pisał William Buckley. Ale domaganie się wolności ekonomicznej wymaga… wolności słowa. Musimy ją mieć, nawet gdy niektórzy jej nadużywają. Wolność nie jest dana raz na zawsze. Wielu chciałoby ją ograniczyć. Pod wieloma pretekstami. Chcąc jednak zachować ją dla siebie, nie możemy ograniczać jej innym. Bo najlepszym hamulcem ograniczania wolności jest wolność. Robert Gwiazdowski