o fioletowym kocie nawiedzającym eSGieJot albo Miejsce na głupi tytuł poprawione

Ściany SGJ –tu trzęsły się. Trzęsły się także ławki. Trzęsły się krzesła. Trzęsły się szafy. Trzęsły się kaloryfery. I uczniowie się trzęśli. Uczniowie, co prawda, trzęśli się z powodu, wrodzonego ADHD. SGJ trząsł się z powodu trzęsienia ziemi. Chyba. Albo to Marcel spadł z krzesła.

Nieważne. Inteligentny wszechwiedzący narrator zna powód owego „trzęsienia”. To może spytajmy inteligentnego wszechwiedzącego narratora? Nie. To za proste. To może sprawdźmy? Nie. Nie chce nam się. Podczas, gdy zastanawialiśmy się, co zrobić, by akcja nie stanęła w miejscu szyba w klasie II b pękła. Pękła pod wpływem nacisku, który dzięki parciu wytworzył ciśnienie. A zdziwionym ( No dobra. Nie bardzo zdziwionym. U nas to norma.) uczniom ukazała się wielka fioletowa kocia głowa. Uczniowie początkowo spojrzeli na wielką kocią głowę obojętnie. Jednakże powoli zaczynało coś do nich docierać. Wtedy Asia pisnęła uradowana:

- Odwiedziła nas wielka zmutowana różowa kocia głowa!!! Iiiiiiii…

- Fioletowa kocia głowa – poprawiła ją Daria.

- Liliowa, ok.? – Zażegnała spór Kasia. Dyrektorka, prowadząca lekcję WdŻwR, przerwała na chwilę opowiadanie o komórkach jajowych i spojrzała na okno. Ola głaskała zmutowaną głowę pod szyją, która zapewne była źródłem dźwięcznego mruczenia, rozchodzącego się po klasie. Pani Magott zemdlała. Klasa popatrzyła na nią chwilę ze zdezorientowaniem w oczach.

- Powinniśmy z nią chyba coś zrobić, nie? – Zasugerowała Zuzia

- Po co? Niech sobie leży. – Zaoponował Amadeusz.

- W sumie to mogą się przyczepić, że nic nie zrobiliśmy – zauważyła Magda. Problem rozwiązała wielka fioletowa (Różowa? Liliowa? Kij ją wie.) kocia łapa, która wybiła drugie okno i zabrała leżącą dyrektorkę.

- No to problem rozwiązany – Powiedział Bartek i wyjął komórkę. Jego trzech kolegów, Krzysiu oraz Kuba zebrało się wokół niego. Dziewczyny rozmawiały o tym, jak bardzo SGJ jest głupi. A my zostawmy ich i podążmy za Maćkiem, który poszedł do sekretariatu, powiadomić o zniknięciu dyrektorki.

*

No doprawdy. Co to za porządki, żeby jakieś mutanty kradły dyrektorki opowiadające tak ciekawie? Komórki jajowe, bądź co bądź, mają dużo związanego z biologią. A on biologię kochał. Kochał ją całym swoim sercem, całą duszą swoją. Kochał ją nawet bardziej niż Werę. Biologia była sensem jego życia. Gdyby nie kochał biologii, nie byłby godzien nosić tego wspaniałego imienia – Maciej. A teraz zmierzał do sekretariatu, żeby jakoś wyjaśnić tę oburzającą sytuację.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry – odpowiedziała niechętnie sekretarka.

*

Pani Basia westchnęła. Tak. Zdecydowanie miała zły dzień. Wstała z wielkim trudem, tylko po to, żeby odkryć wielki sińce pod oczami i nieuchronne spóźnienie się do pracy. Niesamowicie bolała ją głowa. Uciekł jej autobus i musiała do pracy iść na pieszo. W dodatku jeden z tych niedorozwiniętych nastolatków twierdził, że dyrektorkę porwał olbrzymi stwór. „Chyba to kot, jednak nie jestem pewien, gdyż jest to biologicznie niemożliwe.” Irytujące. I co jeszcze? Zmutowany kot porwał dyrektorkę? Nie. Zaraz. To już było. To może… Krasnoludki napadną ziemię? W tym momencie do sekretariatu wszedł mały jegomość w czerwonej czapeczce.

- Cześć. Jestem królem krasnoludów. Przejmujemy władzę nad ziemią. – Trzeba to przyznać uczniowi. Miał refleks. Zabrał krasnoludkowi słoik i włożył wyżej wspomnianego do środka, mówiąc:

- Jakiż to ciekawy biologiczny okaz mutacji genetycznej. Przeprowadzę na nim badania i zrobię o tym film.

Nie. To było zdecydowanie zbyt dużo, jak na jej psychikę. Zrezygnowana sekretarka wstała. Po czym powiedziała:

- Chodź zobaczmy, co z dyrektorką. Przy takich psycholach jak wy, musiała dostać, co najmniej apopleksji.

*

Tymczasem klasa II b dyskutowała o zjawiskach nadprzyrodzonych. A jak to u nich przy dyskutowaniu bywa, każdy się darł.

- Ja uważam, że ten kot powstał z połączenia psa i chomika.

- A jak to jest, że Nikej jest niewidzialny? Ale tak ciągle niewidzialny. Dlaczego nic mu się nie zmienia?

- Patrzcie Ufo.

- A pamiętacie, jak Asi buty latały?

- O, krasnoludki atakują ziemię.

- Ech… Wszystko przez te detergenty.

- Tak. I promieniowanie.

- Kurcze! Świat jest zły!!!

W tym momencie do klasy weszła sekretarka. Widząc tę klasę postanowiła, poważnie się zastanowić, jak pani Koss udało się zgromadzić tyle dzikusów w jednym miejscu. I jeszcze to ich słownictwo. Postanowiła to na razie zignorować i zająć się tajemniczym zniknięciem dyrektorki. Nie zdziwiłaby się, gdyby pani Magott leżała teraz w szafce zakneblowana. Zaraz. W razie takiej ewentualności trzeba działać szybko. Trujące gazy wydobywające się stamtąd, mogły ją nawet zabić! Podbiegła szybko do szafek i zaczęła je po kolei sprawdzać. Znalazła jedynie mnóstwo śmieci, papier toaletowy, jakiegoś 100-letniego misia, miecz z Gwiezdnych Wojen, który grał Crazy Froga, różową sukienkę, baletki i jakąś starą kanapkę. Zostało jeszcze tylko ostatnie „śmietnisko”. Pani Basia podeszła do niego ostrożnie i dotknęła delikatnie palcem szafki. Następnie powoli ją otworzyła. Z szafki wysypały się podręczniki.

*

Kasia z zszokowaną miną patrzyła na sekretarkę przywaloną toną różnego rodzaju książek. Pomogłaby jej, gdyby nie duże prawdopodobieństwo, że jej coś zrobi. A przy okazji złamię nogę, rękę, rozwali sufit i uaktywni czarną dziurę. W końcu powiedziała:

- Ty jej pomóż, Ola.

- Ale dlaczego ja? Ty to zr… - spojrzenie, od strony Kasi - Albo nie. Bo jeszcze sobie coś zrobisz. – W tym momencie do klasy wparowała zdyszana pani Labudda:

- Co tu się dzieje?

- To może ja wszystko wytłumaczę - powiedziała Emila. – Najpierw zmutowany fioletowy kot porwał panią dyrektor. Maciej Stanisław poszedł do sekretariatu, żeby o tym powiadomić. Pani sekretarka mu chyba nie uwierzyła, bo zaczęła szukać pani Magott w szafkach.

- Zaraz. To gdzie jest ta sekretarka? – wtrąciła matematyczka.

- No tutaj. – powiedział Wołosz pokazując na stertę książek na podłodze.

- Gdzie? – kobieta była bardzo zdezorientowana

- Tutaj! – spod książek wydobył się słaby głos. Przerażona nauczycielka wykrzyknęła:

- Szybko! Pomóżcie jej. – Tym razem klasa czuła się zdezorientowana. W końcu Czubek wyszeptał niepewnie:

- Eee… Ale jak?

Nauczycielka westchnęła

- Zdejmijcie z niej książki, debile!

*

Nie no. To jest już bezczelność. Tak niezapowiedzianie ją porwać. Ją! Dyrektorkę SGJ-tu. Szkoły o takim prestiżu! Znanej w całej Polsce (nie licząc większej części Lęborka). Uzyskała nawet odznakę „Szkoły z klasą”. A SGJ – tki są znane poza granicami naszego kraju. To ona - Ona! - wzniosła tę szkołę na wyżyny. A ten durny kot trzyma ją w pysku, jak jakąś szmatę. I to wilgotnym pysku. Złe samopoczucie dyrektorki pogłębiała choroba morska, która najwyraźniej miała ochotę się ujawnić. W dodatku widowiskowo, biorąc pod uwagę odległość do ziemi, która wynosiła jakieś sześć metrów. Kobieta zaczęła zastanawiać, gdzie stwór ją niesie, gdy zobaczyła boisko gimnazjum numer dwa, imienia niewiadomej osobistości. Nie! Tylko nie to miejsce! Miejsce, którego dyrektorem jest Kazimierz Wielgus. Jej zmora. Osoba, która ją tak zraniła. Powróciła wspomnieniami do przeszłości.

*

Mała Ewa siedzi w piaskownicy i robi pączki z błota. Pojawia się przed nią mały chłopczyk i bez słowa pomaga jej lepić błotne przysmaki. Dziewczynka uśmiecha się do niego i rzuca go błotem. W piaskownicy wywiązuje się bitwa na mokry piasek. Matki dobiegają i wyciągają szczęśliwe ubrudzone dzieci z całego motłochu. Ewa uśmiecha się na pożegnanie do chłopca.

Pierwszy dzień szkoły. Pierwszy dzień nowego życia. Przynajmniej dla nowego nabytku szkoły. Uczniów klas pierwszych. Wszyscy szukali znajomych twarzy. Ewa znalazła. Kazik. Kolega z podwórka. Pomachała do niego. Chłopczyk uśmiechnął się w odpowiedzi.

Pierwszy dzień nowego życia.

Ósma klasa. Patrzą na siebie ciągle się uśmiechając. Obydwoje mają nadzieję, że ich wzrok nie jest zbyt rozkochany, a mowa ciała nie mówi zbyt wiele. Nic nie mówią. Po prostu siedzą na ławce w parku i się do siebie uśmiechają. Atmosfera jest niesamowita. Kazik powoli podnosi rękę do jej twarzy.

Kraków. Gdańsk. Miasta położone na dwóch krańcach kraju. Studia. Obydwoje boją się związków na odległość. Obydwoje nie lubią pożegnań. Ewa targa walizki na peron samotnie. Przed oczami widzi minione chwile. Wyjeżdża bez pożegnania.

Rok 1999. Ewa rozpoczyna nauczać w Społecznym Gimnazjum Językowym. Mija kilka lat. Po śmierci dyrektora, to ona zostaje nim wybrana. Czuje się szczęśliwa. Oryginalność zawsze się jej podobała. A ta szkoła zdecydowanie należała do oryginalnych.

Rok 2004. Ewa czyta poranną gazetę. Kazimierz Wielgus objął stanowisko dyrektora w Gimnazjum nr2. Kubek z kawą wypada jej z rąk. Nie. Nie ma zamiaru się z nim spotkać. Nie zmierzy się z tym wstydem. Nie!

*

No właśnie. Nie zamierza się z nim spotkać. Może paść pastwą krwiożerczego zmutowanego kota, ale nie wejdzie na teren tej szkoły. Choćby ją wołami (kotami?) ciągnęli. Nie!

- Nie!!! – wykrzyknęła już na głos i zaczęła się wyrywać. Bezskutecznie. Kto jak kto, ale koty mają mocne zęby. No dobra. Trudno. Kocica (najprawdopodobniej) może ją nawet zaprowadzić przed oblicze tego człowieka. Ona się do niego nie odezwie. Nie. I już.

*

Wśród nauczycieli SGJ panowała atmosfera wszechobecnej paniki. Małgorzata Koss zwołała pilne zebranie. Dyrektorka porwana. Kazano nie rozgłaszać niczego uczniom, a drugą b na razie trzymać pod kluczem. Maćka też tam wsadzono i kazano mu wypuścić biednego krasnala.

-A więc zebraliśmy się tu aby przedyskutować istotną sprawę. – wychowawczyni drugiej i trzeciej b, p.Koss zaczęła doniosłym głosem - Sprawy, bez której nasza szkoła, nasze miejsce pracy nie może istnieć! Do naszej wiadomości dotarły pogłoski, które mogą być niestety prawdą o… - tu mówczyni przerwała na chwilę, chcąc uzyskać lepszy efekt i przetrzymać chwilę w napięciu słuchaczy. Pan Grześ niestety nie mógł powstrzymać ziewnięcia, co owy efekt zepsuło. – o porwaniu dyrektorki!!! –krzyknęła dramatycznie.

Po Sali przebiegł szmer. Kilku nauczycieli mieszało sobie kawę łyżeczkami (p. Grześ robił to wyjątkowo głośno), niektórzy przeglądali sprawdziany które muszą sprawdzić. Ach… ile ich było! Po co oni je robili? Bez sprawdzianów życie byłoby taki proste… Pani Skorb ze zrezygnowaniem wstawiała siódmą jedynkę z kartkówki. Ach… ta dzisiejsza młodzież. W ogóle się nie uczą…

-Musimy uratować szkołę! Musimy uratować dyrektorkę! Musimy uratować świat! – Pani Koss kontynuowała łzawym głosem. – Jeszcze dziś wyruszymy na poszukiwanie pani Magott!

-To wasza wina! – zawyła grobowym głosem pani Makowska. - Trzeba było nie dawać tej rozwydrzonej i bezczelnej młodzieży tyle swobody! Jeśli nie my to kto? Powtarzam: kto? Kto ich sprowadzi z tej drogi zła i rozpusty. Codziennie widzę młodzież odzianą w nieprzyzwoite odzienia! Chłopcy w brudnych, zeszmaconych bluzach Dziewczyny w krótkich spódniczkach!! – przy tych słowach pan Nałęcz zaczął się zastanawiać, kiedy ostatnio widział dziewczynę w spódniczce w tej szkole. Ze smutkiem stwierdził, że podczas rozpoczęcia roku. -Musimy ich nawrócić! To nasza życiowa misja!

Nauczyciele popatrzyli na nią znudzonym wzrokiem. Grzesiu wstał i poszedł zrobić sobie kawę. Pai Duwe westchnęła i włożyła sobie za ucho swoje hipisowskie dredy.

-Ok., musimy coś zrobić. To powiedzcie, co? – westchnęła.

Nauczyciele popatrzyli po sobie zdziwieni. Co? Duwe wymaga od nich aby wymyślili, co mają zrobić? To… oburzające! Nawet pani Koss podrapała się po głowie. Inicjatywę przejęła p. Wołodkowicz.

-Może… zaprowadzimy uczniów na spacer? Rozejrzymy się za dyrektorką. Istnieje prawdopodobieństwo, iż nasi uczniowie ją znajdą. Chociaż… Prawdopodobnie przez przypadek rozwalą pół Lęborka. Pójdę obliczyć na Excelu możliwość miejsca pobytu pani Magott.

- Hip hip hura na cześć pomysłodawcy – mruknęli zrezygnowani i znudzeni nauczyciele.

*

Tymczasem do klasy drugiej b wszedł Nikej. Jak to Kasza o nim napisała na polskim, był : ,, długowłosy, odziany na czarno i charakteryzował się tym, że normalni ludzie go nie widzieli.,,

-Hej! – zakrzyknął do uczniów.

-Elo!

-Joł!

- Możecie tak po polskiemu mówić? – spytał Nikej – Tak w ogóle to co wy tu robicie?

-Y… nic. Zamknęli nas tu, bo widzieliśmy, jak wielki zmutowany fioletowy kot porwał naszą dyrektorkę. – wyjaśniła Daria. – Obawiają się, iż wzbudzimy panikę wśród uczniów lub zbytni wybuch entuzjazmu.

-Acha…

Nagle pod oknem rozległ się łomot.

-Patrzcie! Pierwszaki z be idą na spacer! – zawołał stojący najbliżej okna Pierzchała.

Uczniowie podbiegli do parapetu. Niestety Kasza przy okazji zwaliła kwiatka zakończając jego marny żywot.

-Dziewczyny! Patrzcie! Oni idą na spacer! – zawołała Kaja.

-No… właśnie to przed chwilą powiedziałem. – zauważył nawet mądrze Pierzchała.

-Ty! A dlaczego oni idą na ten spacer, a my nie? – spytała Magda machając do Krzysia i Michałka.

-No właśnie! – zawołał Nikej, w którym odezwał się duch walki. – To nie fair! Tak nie może być! Zbuntujmy się!

-Ej. Ale ty dopiero przed chwilą do nas przyszedłeś.– zauważyła trzeźwo Zuzia.

-No tak… Ale i tak musimy walczyć o swoje prawa człowieka.

Po tych słowach uczniowie wymienili zdziwione spojrzenia i udali przez 30 sekund, że myślą.

-E… A co to są prawa? – spytali.

Nikej walnął się ręką w czoło.

-Nie przesadzajcie. Ja was proszę. – jęknął zrezygnowany.

-Mam pomysł. Sprawdzimy w Wikipedii! – zawołał olśniony Marek.

-Tak! Ama, wyciągaj swojego złoma i sprawdzaj! – zażądał Wołosz.

- Co? – cała klasa spojrzała na chłopaka z minami, pod tytułem „o co chodzi?”

- Znaczy komórkę, no… – wytłumaczył Krzysztof.

Amadeusz z trudem wystukał adres strony i hasło.

-Znalazłem! – zawołał uradowany po chwili. -Prawa człowieka to pojęcie reprezentujące koncepcję, według której każdemu człowiekowi przysługują pewne prawa, wynikające z godności człowieka, które są niezbywalne (nie można się ich zrzec), nienaruszalne (istnieją niezależnie od władzy i nie mogą być przez nią regulowane), naturalne i niepodzielne. Państwu przypisuje się rolę instytucji, której zadaniem jest ochrona owych praw. Poszanowanie praw człowieka i godności ludzkiej jest uznawane za podstawę sprawiedliwości i pokoju na świecie. Prawa człowieka są powszechne ,niezbywalne, nienaruszalne i przyrodzone. – przeczytał. – Rozumiecie coś z tego?

-Yyy. Nie.

Nikej wzruszył ramionami.

– Olać to. I tak uciekamy. Jak zwiejemy to będzie fajnie.

Klasa spojrzała po sobie, po czym Emila zawołała:

- Trzeba było tak od razu. Uciekamy!!! – po całej klasy rozległy się okrzyki radości.

- Mam pomysł. Wyjdziemy przez okno.

- Ale jak? Ja w okno nie trafię – powiedziała Kasza.

- No normalnie. Tak. – Pierzchała zaprezentował. Zapomniał tylko najpierw otworzyć okno, które w efekcie rozprysło się na tysiące kawałków.

- Nic mi nie jest – krzyknął, spadając na pana Żula.

- I co z tego?

- A nic. Tak tylko powiedziałem.

Po chwili cała klasa przemieściła się na ulicę sposobem ,,chłopaka”.*

*

Mutant zostawił ją w gnieździe, zrobionym z odpadków znalezionych w śmietniku, na środku boiska. Rany, jaki smród. Gorzej niż u drugiej b. Podczas, gdy leżała, rozmyślając nad swoim biednym losem na tym padole łez, zwanym ziemią, uczniowie Gimnazjum nr 2 wylegli na boisko.

- Ty patrz, człowiek w śmieciach! – zawołała rudowłosa dziewczyna.

- Chodź, pogapimy się na nią – zaproponowała jej koleżanka. Miała ona długie czarne włosy z różowo – białymi pasemkami. Była typowym przedstawicielem rasy Emo-pokemon.

Pod śmietnikiem dyrektorki zgromadził się niezły tłum. Co może zrobić taki tłum z dwójki? Autorka musiała się nad tym chwilę zastanowić. Gdyby to był SGJ prawdopodobnie zjadłby owe śmieci. Ale tamci gimnazjaliści tylko podziwiali ciekawe rozwiązania architektoniczne, użyte podczas budowy odpadkowego gniazda.

Nagle na boisko wtoczyło się kilku uczniów z jedynki. Rozległ się przeciągły i wysoki pisk. To piszczała dyrektorka SGJ. Uczniowie z dwójki byli mądrzejsi i zamiast hałasować, wycofali się do szkoły.

-Ręce do góry! – wrzasnął jeden z nowo przybyłych.

BLLLLLLLEEEEEEEEEEEEEEEE

*Uważny i poinformowany czytelnik zauważy w tym momencie pewne niezgodności – ponoć Pierzchała wybił okno, a przedtem wielki zmutowany i fioletowy kot wybił 2 okna, a w naszej klasie są tylko dwa okna. Ale że nie jesteś uważny i poinformowany to tego nie zauważyłeś.

Pani Magott popisała się umiejętnością analizowania faktów i sytuacji godną jej uczniów.

-A po co? – spytała inteligentnie.

Jedynka spojrzała na siebie zdziwiona.

-No właśnie… Po co? – zastanowił się jeden z nich.

-Ok. Nic tu po nas. – zawyrokował dresiarz w powyciąganej, czerwonej bluzie. - Zwijamy się ziomy.

-Do widzenia! – zawołali i przybili symbolicznie z dwójką żółwika.

Nagle coś rzuciło się na nich z góry.

-Ratunku! Coś dużego i fioletowego mnie atakuje! Ziomy! Ratujcie! - zawołał jeden z nich.

- To wielki fioletowy zmutowany kot. – poinformowała grzecznie dyrektorka.

-Acha. Dziękuję. A co ja mam robić? – spytał ten w czerwonej bluzie.

-Uciekaj, bo inaczej to cię porwie. Tak jak mnie.

-Dziękuję za informację. Do widzenia – powiedział kulturalnie dres. –Joł! Ziomy! Wypadamy na miacho.

-Papa! – zawołała za nimi dziewczyna z dwójki w białych kozaczkach (długie blond włosy, błękitna bluzeczka, dżinsowa miniówka) i pani Magott.

Fioletowy kot zamiauczał przeciągle.

Drzwi gimnazjum otworzyły się i wyszedł z nich Kazimierz Wielgus.

-NIE!!! – zawyła pani Ewa.

*

Pani Katarzyna Paluszek spojrzała w niebo. Nie… to nie był dobry pomysł. Zabrać cały SGJ i porozwalać go po całym Lęborku?! Przecież to jest broń masowego rażenia! Właśnie druga c demolowała rynek. Tak. Wie, że miała ich przypilnować. Ale cóż – nie można wykonać czegoś, co jest nie do wykonania. Westchnęła, usiadła na ławce i poczęła czytać swojego ukochanego Murphy’ego.

Tymczasem „męska” część drugiej a bawiła się w berka na ul. Kossaka. Dziewczyny poszły odwiedzić Szkołę Podstawową nr 3. Na boisku dresiaki z podstawówki grali w piłkę nożną, a ich koleżanki oraz chłopiec, którego nazwaliśmy : „Playboy” wozili się po przystanku. Pani Schodzińska, która drugą a miała pilnować, od godziny siedziała w domu, pijąc kawę.

Zjednoczone pierwszaki rozlazły się po Sportowej, a trzecie klasy zakuwały w parku przed testami kompetencji.

Nikt z nich nawet nie pomyślał, aby znaleźć zaginioną dyrektorkę.

*

A co robiła druga b? Hm… ażeby to ona sama wiedziała, co mają robić.

- Ja chcę iść do jedynki! – zawołała Mila.

-Ta! Ja chce pogadać z moimi ziomami! – zawołał Ama.

-To do nich zadzwoń. – zaproponowała Kasza.

Ama podrapał się po głowie, próbując zrozumieć sens tych słów. Jego rozmyślania przerwały wibracje w prawej kieszeni dresu.

-Ale czad! Dostałem sms-a – zawołał uradowany.

-Stepaki, stepaki. Bum. Bum. – zaśpiewała melodyjnie Zuzia.

-A od kogo? – spytał Wołosz.

-Od moich ziomów z jedynki! Oni są w dwójce! Widzieli naszą dyrektorkę. I z nią rozmawiali. – Streścił chłopak .

-A o czym oni rozmawiają z panią Magott? – Zainteresował się Maciej.

-O komórkach jajowych – powiedziała ironicznie Magda.

-Tak? To ja z chęcią do nich dołączę – napalił się biolog. – Ostatnio czytałem taki interesujący artykuł…

-Tak, tak. Zamknij się. Z góry dziękuję. – jęknął Marek.

-Ty patrz! Nikej zniknął! – zwołała zrozpaczona Ola.

-Ból!!! – przechodnie usłyszeli śpiewny okrzyk ponurego chóru drugiej b.

-Ok. Idziemy do dwójki. – zaproponował Pierzchała.

- Ale czemu my mamy tam iść? – spytała się Daria. - Ja mam kumpli w jedynce. A jeśli ich w dwójce nie będzie?

W tym momencie przybył król krasnoludków (Kasza prawie go rozdeptała) .

-Bla, blo ble! – zaoponował bełkotliwie.

-Słucham? – zapytał Kricho.

-Chyba go pan Żul czymś do picia poczęstował - zastanowiła się Asia.

-Blum! – zawołał krasnal.

-To chyba znaczy ,,tak,, - zauważyła Daria.

-To ty znasz język krasnoludków? I to takich napitych? – zdziwiła się Ola Ola zna język węży, żarówek i kaszy. Bo chciała).

-Mu…

-Co? Jaka krowa? – spytała Zuzia klękając obok króla.

-Mu… muss…

-Budyń? Jaki? – Kasza podrapała się po głowie.

-Ja lubię czekoladowy! – zawołała Magda.

-Musi… cie… iść. D… do. Dwa. Dwój… dwój… ki! – wycharczał krasnal.

-Stepak. Stepak. Bum. Bum. – zanuciła Mila.

-A ja jak dorosnę zostanę stępakiem. – krzyknęła Zuzia.

- A ja pokemonem! –odkrzyknęła z entuzjazmem w głosie Kasia.

- A jakiego żywiołu? – zainteresował się Czubuś.

-Ok. Olać. Idziemy do jedynki. To znaczy do dwójki. – zawołał Wołosz.

Klasa pomaszerowała rzędem przez ulice ( Tak. To taka ściema jest) .

*

- NIE!!! – zawyła pani Ewa. Jej rozdzierający krzyk rozbrzmiał w całym Lęborku. Ludzie przerywali swoje codzienne zajęcia, przerażeni nagłym hałasem. Nie licząc oczywiście, uczniów SGJ, którzy darli się o wiele głośniej. Kazimierz tymczasem podszedł do wysypiska na środku boiska, mówiąc do wielkiego zmutowanego kota:

- Chomiczku, możesz już puścić panią.

- Zaraz, przecież to kot. – powiedziała pani Magott, tym samym łamiąc przyrzeczenie nie odezwania się do „tego człowieka”.

- Owszem. To kot. Jednak nazwałem go Chomik. Czyż to nie przerażająca ironia sytuacji?

Dyrektorka oryginalnej szkoły stwierdziła, że skoro już raz złamała zasadę, to może się odezwać znowu. Więc powiedziała:

- Właściwie to nie jestem do końca zorientowana w tej sytuacji. Po co ja tu jestem?

Uczniowie dwójki również czuli się zagubieni. Już dawno wiedzieli, że dyrektor zwariował. Dowodem na to mógł być chociaż fakt wyhodowania wielkiego kota. Pan Kazimierz myślał, że oni nie wiedzą. Jednak nic nie mogło się ukryć przed ciekawymi świata uczniami. A teraz słuchali głosu „bossa” dwójki, wyjaśniającego co się dzieje:

- Droga Ewo, przywitaj się z Chomiczkiem. Tak, to właśnie na mój rozkaz zostałaś porwana. Musisz wiedzieć, że ciągle nie otrząsnąłem się z bólu rozstania z tobą. To była prawdziwa miłość. Ja cię kochałem! Rozumiesz? Kochałem! A ty mnie porzuciłaś.

- Popcornu? – zaproponował koleżance mały czarnowłosy uczeń pierwszej klasy.

- Chętnie. To lepsze niż kablówka. – odpowiedziała dziewczyna i zaczęli zajadać razem owe niezdrowe jedzenie i przyglądać się rozmawiającym dorosłym. Tymczasem dyrektor kontynuował:

- Zostawiłaś jak… Jak… Jak jakąś szmatę. Nic nie wartą szmatę. Ty suk… No. Nie będę mówić tak brzydko przy uczniach. W każdym razie cię nie lubię. Na czym to ja skończyłem?

- Że pana porzuciła. – podrzuciła odpowiedzieć dziewczyna w zwiewnej bluzce w kwiaty. – To takie piękne – rozmarzyła się.

- Popcornu? – zaproponował pierwszoroczniak.

- No właśnie. Porzuciłaś mnie. Czy interesowało cię, co się ze mną dzieje? Nie. Zawsze byłaś egoistką. A ja cię kochałem! Śledziłem każdy twój ruch. Wiedziałem z kim się spotykasz, gdzie jadasz, gdzie się ubierasz. Wiedziałem nawet, jakie skarpetki masz na sobie danego dnia.

- Psychol – wtrącił wysoki chłopak ubrany w bluzkę z napisem „Adidos”

-Teraz wiem, co zrobię! Nie pozostawiasz mi wyboru Ewo! Muszę zniszczyć świat!

-E… - pani Magott podrapała się po głowie.

-Od trzech lat w mojej piwnicy tworzyłem bombę, która pewnego dnia zniszczy to miasto. Żyłem i uczyłem patrząc na uczniów i wiedziałem, że pewnego dnia będę musiał ich zabić! Zabiję ich! Dzisiaj! I proszę nie dzwonić na policję.

-Wiesz, w mojej szkole to w ogóle nie można używać telefonów – zamyśliła się dyrektorka.

Jedna z uczennic wyjęła gazetkę ,,Bravo,,.

-Ej, zrobimy sobie test?

- A jaki? – spytała jej Emo- koleżanka.

- No… taki co tu jest napisany.

- Dobra. To weź go przeczytaj.

- ,,Twoja dobra kumpela przychodzi do szkoły w obciachowych ciuchach. Co wtedy robisz?,,

- O! A kiedy miałam obciachowe ciuchy? – krzyknęła zrozpaczona Emo- koleżanka.

- Ale to jest tylko taki test…

- Ja... Ja ci wierzyłam, że jestem twoją the best frend forever! A you! Ty wykorzystywałaś me! Ja… idę się pociąć! I go cut my… rękę! Świat jest very bad! – zawyła zraniona Emo – koleżanka.

- Tak! Jest bardzo zły! – podjął wątek jej dyrektor. – Więc moi drodzy uczniowie – dzisiaj umrzecie! – po boisku przeszedł szmer, wydobyty z gardeł przerażonych uczniów. - Dzisiaj nadejdzie koniec waszego nędznego życia! Dzisiaj wystrzelę bombę! Dzisiaj skończy się świat!

-Hip hip, hura!!! – wydarła się nadchodząca klasa druga b.

*

W sercu dyrektorki zapłonęła iskra nadziei. Oto nadchodzili uczniowie z jej szkoły. Oto nadchodziła druga b! Może ją uwolnią z rąk tego psychopaty. W końcu, bądź co bądź, to byli jej uczniowie. Musieli być pod wpływem jej autorytetu. A to chyba wystarczy, aby ją uwolnili, co nie? Chociaż… zaraz! To była druga b! Skoro oni się zbliżali to zbliżało się coś bardzo, bardzo niebezpiecznego!

-Uciekajcie! Uciekajcie! – zawołała do uczniów dwójki.

-Ale ja jeszcze nie odpaliłem tej bomby – powiedział zdziwiony Kazik.

-Nie! Nie o to chodzi! Oni niszczą wszystko po drodze! To druga b!

-O! To nie muszę odpalać tej bomby! A to dobrze. Nie będzie tego promieniowania.

-Jakiego?

-No… to jest bomba atomowa.

-Łe. Na mnie to promieniowanie nie działa – pochwaliła się dyrektorka. – Uodporniłam się w szkole. Bo takie promieniowanie to wydzielają szafki w jednej z moich klas. Dokładniej to z klasy drugiej b.

-To ty też jesteś promieniotwórcza! – wrzasnął dyrektor. – Uczniowie! Uciekajcie!

-Ej, przed chwilą chciałeś ich zabić – przypomniała mu pani Magott.

- Racja. No to mam pomysł. Zabijemy ich razem. – ucieszył się Kazimierz. – Ja odpalę bombę, a ty ją napromieniujesz. Zaraz. A gdzie są uczniowie? Aktualnie bomba ma zasięg tylko tego boiska.

-A mówiłeś, że zniszczysz świat i cały Lębork. – rozżaliła się dyrektorka SGJ- tu.

Na niebezpiecznym terenie znajdowali się teraz tylko on, pani Magott i uczniowie drugiej b. Oraz bomba oczywiście.

- Ewakuowałem ich – odezwał się głos z nikąd

- Eee. Ale jak to zrobiłeś głosie z nikąd? Mnie się nawet nie udaje przeprowadzić porządnej próby alarmu przeciwpożarowego. – powiedział dyrektor szkoły numer 2.

- Nazywam się Nikej – powiedział głos z nikąd – I zrobiłem to normalnie. Kazałem im i sobie poszli.

- Acha – odpowiedział, prezentując swoją niesamowicie inteligentną minę. – Ja jestem Kazimierz Wielgus. A gdzie ty jesteś, e… Nikeju?

- Tutaj. – odezwał się za jego plecami wesoły głos. Mężczyzna, aż podskoczył z przestrachu. Po czym powiedział:

- Nieważne. Odpalam bombę. – Nagle na boisko weszli „ludzie” z jedynki:

- Joł ziomy. Co się dzieje?

- Ano nic. Dyrektor dwójki i nasza dyrektorka planują zniszczyć ziemię, za pomocą promieniotwórczej bomby. – powiedział Amadeusz

- A to spoko. Normalka. Spadamy. – i już ich nie było.

Po tym wydarzeniu uczniowie owej dzikiej klasy obserwowali, jak Kazik odpala dzięki urządzeniu zapłonowemu ładunek jądrowy. Chyba. Ja się nie znam. Maciek wie i powiedziałby, gdyby nie zemdlał pod wpływem wrażeń. W każdym razie uruchomił ją i bomba wyrzuciła z siebie napromieniowany ładunek w postaci małego kamyczka. Zrobiło się niesamowicie cicho. Na teren boiska wleciała mucha. Słychać było jej bzyczenie, gdy usiadła na nosie Zuzi. Wszyscy spojrzeli na zdziwionego dyrektora, który powiedział:

- Ale dlaczego was nie zniszczyło? To promieniowanie powinno was zabić na miejscu.

Po tych słowach pani Magott zawyła:

- Debilu!!! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to tylko promieniuje? Przecież oni są odporni, Dzięki za wszystko trującym gazom, wydobywającym się z ich szafek. Kretyn.

A potem wszyscy wrócili do domu, byli grzeczni i się wyspali. No cóż… nawet druga b czasem musi odpocząć od przypadkowego ratowania świata.

KONIEC


Wyszukiwarka