Stonoga w warsztacie samochodowym

Było to jakoś pod koniec września 2003 roku w jednym z luksusowych warszawskich warsztatów. Lakierowałem akurat jednego Bentleya, kiedy wjechał do nas pewien jegomość o świńskiej aparycji, dość odpychającej aurze i jak zapewniał, wypchanym portfelu. Zażądał kilku usprawnień do swojego Daewoo Tico i zaczął machać złotą kartą kredytową. Sytuacja była podejrzana, nie było szefa, by się skonsultować, jednak zasadnicza instrukcja była taka, że jak klient ma złotą, to robimy wszystko co sobie zażyczy. Wzięliśmy się więc z kolegą do roboty, której szczegółów nie będę wymieniał, jednak faktem było, że usprawnienia wspomnianego bolidu były dość kosztowne. Przez cały czas, gdy pracowaliśmy, pan Stonoga, jak się przedstawił, rozmawiał głośno przez telefon używając licznych wulgaryzmów, popijał dośc podłej jakości wódkę Pole Star i co szczególnie nas irytowało, ostentacyjnie dłubał w nosie patrząc nam prosto w oczy i szczerząc przy tym swoje żółte, niczym kurkuma zęby. W międzyczasie pan Zbigniew kazał jednemu z pracujących u nas stażystów pójść do sklepu po jeszcze jedną butelkę wódki, za którą nie chciał dać pieniędzy twierdząc, że ureguluje należność w szczodrym napiwku, jaki doda do rachunku. Po około 5 godzinach pracy nad Daewoo, gdy udaliśmy się na przerwę do warsztatowej kanciapy, pan Zbigniew, mocno się już zataczając podszedł do nas i oznajmił, że bierze auto i zostawia kartę kredytową. Zgodnie z zasadą "złota karta - klient nasz pan", pozwoliliśmy mu odjechać. Minęły 2 godziny, a pan Stonoga nadal nie wracał do warsztatu, postanowiliśmy więc sprawdzić złotą kartę, którą dał nam w zastaw. Co się okazało, była to karta stałego klienta „Tesco Club Card” oblepiona pozłacaną taśmą i dziwnie zalatująca keczupem z McDonalda. Jak nietrudno się domyślić, pan Stonoga nie pojawił się już na naszym warsztacie, a ja i kolega zostaliśmy zwolnieni z pracy za skrajny przypadek debilizmu.


Wyszukiwarka