Awaria radiolatarni nie tłumaczy wszystkiego Z Dr Tadeuszem Augustynowiczem, byłym koordynatorem lotnisk wojskowych, wieloletnim pracownikiem PLL LOT, menedżerem Cargo Terminal London Heathrow Air port, rozmawia Marta Ziarnik Równo trzy miesiące po katastrofie pod Smoleńskiem nie dysponujemy wiedzą pozwalającą ustalić, dlaczego prezydencki Tupolew zszedł z kursu na lewo od linii pasa startowego. - Na pewno dewiacja kursu nie była spowodowana błędem pilota, ponieważ kurs trzymały systemy zarządzania lotem. O ile pilot mógł modulować manetką ścieżkę zniżania w płaszczyźnie góra - dół, o tyle kursem w płaszczyźnie lewo - prawo niepodzielnie rządził w tym czasie amerykański system UNS-1D.
Należy tutaj rozpatrzyć dwie fazy dewiacji kursu. Pierwsza, przed zderzeniem z brzozą, to odchylenie w lewo od osi pasa o 40-60 m, dlatego że rozpiętość skrzydeł Tu-154M to około 37 m, zaś feralna brzoza znajdowała się 80 m na lewo od osi pasa. Jak doszło do takiej zmiany kursu? Teoretycznie wykonalny - w praktyce to bardzo skomplikowana operacja, jest meaconing, czyli element walki nawigacyjnej polegający na wysłaniu impulsu takiego samego jak GPS, który by zafałszował pozycję maszyny. Możliwa jest też nieznaczna dewiacja w wyniku błędnego wskazania radiolatarni. Radiolatarnie niekierunkowe są ważne. W takim podejściu tworzą na swój sposób z GPS system naczyń połączonych. Daje to komputerowi dość klarowny obraz kursu, jednak nieprawidłowe działania tych składników mogły doprowadzić do takiego nieznacznego (w stosunku do prawie 10,5 km ścieżki) odchyłu. Jeśli dane nawigacyjne, jak parametr środka pasa, były błędne, komputer także mógł zboczyć na lewo. Zeznania por. Wosztyla mówią, że współrzędna środka pasa obdarzona była błędem właśnie na lewo. Jest też pytanie o kurs pasa startowego. Z rosyjskiej dokumentacji z 2006 roku wynika, że przy deklinacji magnetycznej 7 wynosił 259 stopni. Obecnie tam jest deklinacja (z izoklinowej mapy lotniczej z kwietnia 2010) - 8,20. Pytanie więc, czy magnetyczny kurs pasa nie był odchylony i czy nie wynosi teraz 258 stopni? Rosjanie powinni nam to dokładnie wyjaśnić.
O czym świadczą zjawiska, które nastąpiły po zderzeniu się samolotu z brzozą? - Uszkodzone lewe skrzydło miało mniejszą siłę nośną - stąd beczka. Dochodzi do tego szereg innych czynników, od uszkodzenia mechanizacji, aż po wiatr (lekki, 3m/s, ale jednak w lewo), kilka sił jednocześnie odchylało samolot w lewo i powodowało, że wpadł w beczkę. Należy jednak przeanalizować zapis rejestratora katastroficznego FDR (flight data recorder), by odpowiedzieć na kluczowe pytanie, czy czasami beczka nie była pierwszą fazą korkociągu w wyniku osiągnięcia prędkości minimalnej.
W jaki sposób prowadzi się dochodzenie po wypadku lotniczym szczegółowo krok po kroku? - To pasjonująca kwestia. Na całym świecie metodologia pracy jest podobna. Należy zacząć od zabezpieczenia miejsca wypadku, odszukać każdy element maszyny, skatalogować go, zabezpieczyć, zbadać. Znaleźć i odsłuchać rejestratory FDR i CVR, a tu także QAR. Wykonać sekcje zwłok pasażerów - to bardzo ważne, przesłuchać wszystkich świadków i zebrać komplet materiałów na temat: historii lotu, rannych, zabitych, obrażeń pasażerów, ich stanu, urazów itd. (są oni przecież bardziej wrażliwi na skutki wypadku niż metalowy kadłub maszyny). Kolejne czynniki to uszkodzenia samolotu i uszkodzenia na ziemi. Dalej należy zebrać informacje o załodze, samolocie, warunkach pogodowych, lotnisku, jego wyposażeniu, kontroli lotów. Przeanalizować wszystkie rejestratory - katastroficzny, głosowy z kabiny, rejestrator z wieży kontroli, skorelować i nałożyć na siebie zapisy, włączyć także zapisy z innych samolotów, jeśli się takie zdobędzie. Przeanalizować także nagrania świadków. Dalej należy oczywiście opisać trajektorię lotu, skutki i przebieg zderzenia z ziemią, aż wreszcie powinno się przeprowadzić symulację przebiegu lotu i katastrofy na symulatorze przy udziale załogi pilotów doświadczalnych, przeanalizować różne aspekty. Bardzo ważne jest przyjrzenie się także ogniowi we wraku - co, jak, kiedy, gdzie i z jakiego powodu się paliło. To bardzo ważne. Oczywiście zawsze przebieg dochodzenia uzależniony jest od wielu czynników - trwającej akcji ratunkowej, ukształtowania terenu. Analiza zebranych informacji trwa nieraz latami. Wyklucza się kolejne możliwe przyczyny pośrednie i bezpośrednie, biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, a następnie przebieg prac streszcza się w raporcie końcowym, w którym podaje się także rekomendacje, propozycje zmian, aby takie tragedie nie powtórzyły się w przyszłości.
Obserwuje Pan dochodzenie prokuratur i pracę komisji. Co Pana najbardziej zaskakuje w ich działaniu? - To, co najbardziej oburzyło mnie w rosyjskim dochodzeniu, to stosunek do wraku Tupolewa. Jest on inny niż w USA i Wielkiej Brytanii, gdzie nieraz najdrobniejsze elementy zespala się i w specjalnej hali buduje samolot od nowa. Z tego, co po nim zostało. Można w ten sposób bardzo dokładnie stwierdzić, które elementy i w jakiej kolejności dotknęły ziemi, z jaką siłą nastąpiło zderzenie, czy coś nie było wcześniej zepsute, czy nie było eksplozji materiałów wybuchowych. Każdy, kto się tym interesuje, wie, że ważny jest każdy szczegół. Tymczasem Edmund Klich otwarcie powiedział, że w jego metodologii pracy liczą się tylko najważniejsze elementy samolotu, a te drobniejsze nie mają znaczenia. Rosjanie zostawili na miejscu mnóstwo części, które znajdywali potem ludzie. Śledczy znaleźli zaledwie jakieś 60 proc. fizycznej masy polskiego Tu-154M. Tymczasem powinno się odszukać zawsze prawie 100 proc. masy samolotu. Jeżeli samolot ważył 100 ton albo nawet 55 ton, to te 55 ton materii, 55 ton skrawków blachy trzeba znaleźć. Nic w przyrodzie przecież nie ginie. Samolot przecież nie spłonął. Najbardziej przeraża mnie jednak to, że wrak ułożono po prostu na płycie lotniska, nawet nie w hangarze, wystawiając go na działanie deszczu, zimna, wiatru i innych czynników atmosferycznych. Metalowy kadłub, osprzęt, mechanizacja, silniki, hydraulika, elektryka - to wszystko niszczeje i koroduje, nie jest zabezpieczone i lada chwila będzie bezużyteczne.
Jakie badania się wykonuje, by wykluczyć ewentualność zamachu przy użyciu broni niekonwencjonalnej? - Jeżeli chodzi o meaconing, to trzeba byłoby bardzo dokładnie przeanalizować dane z systemów zarządzania lotem FMS, skonfrontować je co do milisekundy z torem lotu samolotu, ustalić, jakie satelity dokładnie miały w swoim zasięgu Tu-154M, jaka z nich znajdowała się horyzontalnie, jak taktowały te satelity, jak przesyłały dane. Jeśli tylko UNS i GNSS zapisały dostatecznie wiele danych, to da się wykryć. Atak impulsem elektromagnetycznym zostawia po sobie ślady, bo niszczy elektronikę, wybuchu bomby nikt nie słyszał, zostaje jeszcze kwestia sabotażu urządzeń w samolocie, sztucznej mgły i tych radiolatarni. Rosjanie, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że mgła w Smoleńsku była tego dnia specyficzna, nie rozpoczęła się i nie skończyła tak jak zwykle. Bo mgły tam zazwyczaj zaczynają się o świcie i apogeum osiągają około 8.00 rano, potem słabną. Natomiast ta spowiła miasto około 8.00, a apogeum osiągnęła właśnie o 10.00-11.00, czyli wtedy, gdy lądował nasz Tu-154M 101. Gwałtowną dynamikę rozwoju mgły opisują niektórzy świadkowie. Remigiusz Muś wspomina, że mgła jakby wlewała się na lotnisko, tak samo opisuje to funkcjonariuszka FSB - Makarowa, która w chwili katastrofy widziała we mgle tylko na odległość 1-2 metrów. Także ambasador Jerzy Bahr w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" wspomina, że mgła pojawiła się gwałtownie, w czasie gdy na płycie lotniska oczekiwał na prezydenta. To pokazywałoby, że jest sztuczna. Ale jest druga strona medalu: mgła była prognozowana z dużym wyprzedzeniem przez synoptyków, spowiła zbyt duży obszar, by mogła być sztuczna, bo nie tylko miasto i lotnisko, ale także bardzo wiele innych miejsc obwodu smoleńskiego. Nikt z mieszkańców miasta nie wspomina, aby ta mgła miała jakieś dziwne właściwości fizykochemiczne, nie pachniała w sposób charakterystyczny - jak np. mgła teatralna, zasłona dymna albo środki akumulujące parę wodną. Być może za tajemnicę jej specyfiki odpowiada niska temperatura, tzn. zaledwie 2 stopnie, a gdy tam się pojawiają mgły, wiosną, temperatura najczęściej sięga w dzień około 8 stopni.
Czy załoga Tupolewa właściwie podzieliła między siebie zadania, mam na myśli rolę obserwatora przyrządów i obserwatora wizualnego? - Na pewno nie było to ani bezpośrednią, ani pośrednią przyczyną katastrofy. Niedociągnięcia były minimalne, tzn. podział ról nie był do końca prawidłowy. Kapitan i nawigator mogli wykonywać kilka czynności, podczas gdy drugi pilot i mechanik byli praktycznie wolni. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, ponieważ nikt nie popełnił błędu, nikt nie szukał, nie wypatrywał ziemi, nikt nie zaprzestał wykonywania swoich obowiązków, cały czas śledzono wysokościomierze. Na pewno nie zeszli z kursu w wyniku błędnego podziału ról - to oczywiste. Natomiast ja osobiście nie włączyłbym automatu ciągu w takim podejściu. Byłoby bezpieczniej ręcznie kontrolować prędkość, ale nie znaczy to, że to był błąd - nie miało to wpływu na katastrofę, automatu ciągu używać można, trzyma on prędkość na poziomie +/- 10 km/h.
Zakłócenie pracy jednej z radiolatarni mogło być powodem katastrofy? - Nie. Nie mogło. To były radiolatarnie niekierunkowe, jeśli przerywały system, powinien on zaprzestać podstawiania ich wskazań do wyznaczania kierunku. Jeśli działały nieprawidłowo i dawały ponadnormatywne odchylenia - mogły spowodować co najwyżej odchylenie na lewo i na wysokości zaledwie 10 m zderzenie z brzozą - kto wie, może właśnie tak było, ale katastrofę bezpośrednio spowodował inny czynnik. Zniżanie było tak gwałtowne, że trudno je tłumaczyć inaczej niż poważną awarią. Nie ma możliwości, aby pilot ustawił autopilota na zniżanie 12 m/s na wysokości 100 metrów. Przy parametrach przepadania Tu-154M nie da się już z tego wyprowadzić samolotu. Nie można insynuować, że człowiek z wykształceniem lotniczym popełniłby taki błąd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zniżałby się 3 razy szybciej, niż przewiduje to ścieżka. Nawet gdyby kapitan był fatalnie wyszkolony i cechowała go brawura, nie mógłby wykonać takiego manewru, bo wiedziałby, że zginie. To byłby czyn samobójczy. Musiało więc wydarzyć się coś nieprzewidzianego. To była 20-letnia sowiecka maszyna. Remontowana niemal pół roku wcześniej i od tego czasu miewająca usterki układu sterowania. I to powinna zbadać komisja. Wracając jeszcze do radiolatarni. W 1986 roku samolot z prezydentem Mozambiku rozbił się w RPA - przyczyną był wtedy odchył spowodowany złym działaniem radiolatarni, ale była to radiolatarnia kierunkowa VOR, na którą można się skierować na autopilocie bez GPS. W Smoleńsku były starszego typu niekierunkowe NDB, które - moim zdaniem - nie mogły być bezpośrednią przyczyną katastrofy. W mojej opinii, należy więc raczej rozpatrywać jedynie usterkę maszyny jako przyczynę katastrofy. Szczególnie wnikliwie trzeba zbadać hipotezę kpt. Janusza Więckowskiego, który przeżył podobny wypadek na Tu-154M w czasie burzy i zdołał bezpiecznie wylądować. Należy zabezpieczyć i sprawdzić komorę drugiego silnika, by wykluczyć, czy nie uszkodził on gumowych przewodów trzech systemów hydrauliki, newralgicznych dla sterowania samolotem. Dziękuję za rozmowę.
Coraz więcej pytań Trzy miesiące po katastrofie Tu-154M w Moskwie nie pracuje ani jeden polski prokurator Dlaczego żaden z polskich śledczych nie pracuje w Rosji? – Na razie czekamy na przetłumaczenie dokumentów, które przyszły z Rosji w ramach pomocy prawnej – wyjaśnia „Rz” Jerzy Artymiuk z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Czy w ogóle, a jeśli tak, to kiedy, śledczy wybiorą się do Rosji? Dokładnie nie wiadomo. Według słów Artymiuka decyzja w tej sprawie zostanie podjęta po 20 lipca.
Tymczasem w sprawie katastrofy jest coraz więcej zagadek. Opisujemy je w raporcie „Rz”.
Polska wciąż nie ma podstawowych informacji na temat pracy kontrolerów Gdzie są największe białe plamy w aktach? Polska strona wciąż nie ma podstawowych informacji na temat pracy kontrolerów z lotniska Siewiernyj w dniu katastrofy. Dlaczego kontroler Wiktor Ryżenko podaje załodze Tu-154, że samolot jest na ścieżce podejścia do lądowania, skoro na niej nie jest? Z jakiego powodu tak późno reaguje na gwałtowne zniżanie się maszyny? Niejasności rosną po ujawnieniu przez media zeznań pilota jaka-40, który lądował przed Tupolewem, por. Artura Wosztyla i sensacyjnym wywiadzie, którego udzielił portalowi Tvn24.pl technik maszyny Remigiusz Muś. Obaj twierdzą, że rosyjski kontroler sprowadzał samoloty, w tym jaka-40 i Tu-154M, na wysokość 50 metrów, co byłoby złamaniem zasad bezpieczeństwa. Słowa lotników stoją też w sprzeczności z tym, co wiemy z opublikowanych stenogramów rozmów wieży z Tupolewem. Czy załoga jaka-40 mija się z prawdą? Czy stenogramy? Polska prokuratura nadal nic nie wie o stanie sprzętu, którym dysponowali na lotnisku Rosjanie. Chodzi przede wszystkim o radar i radiolatarnie, które pomagają sprowadzić samolot na pas. Dwa kilometry przed lądowiskiem wskaźnik oznaczający Tu-154 miga na monitorze radaru. Dlaczego tak się dzieje, mimo że maszyna akurat wtedy jest na właściwej wysokości? Zagadka. Podobnych jest więcej. Polscy śledczy nie wiedzą nawet, czy w dyspozytorni na lotnisku był aparat, który robił zdjęcia wskaźnikom radaru w trakcie lądowania Tu-154. Powinien być, bo chodziło o lądowanie w fatalnych warunkach samolotu z VIP. Tymczasem rosyjski wicepremier Siergiej Iwanow oświadczył, że wszystkie materiały zostały już przekazane Polakom. Rozmówcy „Rz” przypuszczają, że oznacza to, iż już zostały wysłane, ale jeszcze nie dotarły.
Michał Majewski , Paweł Reszka
Po co nam Amerykanie w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej? - Lech Maziakowski Jest niemal pewne, że amerykański wywiad posiada nagranie rozmowy braci Kaczyńskich, przeprowadzonej przez telefon satelitarny, którego używał śp. Lech Kaczyński lecący samolotem prezydenckim dzwoniąc do brata Jarosława. Opcje nieprzyjazne środowisku braci Kaczyńskich spekulują, że rozmowa miałaby duże znaczenie dla śledztwa, gdyż rzekomo miała ona dotyczyć trudności z lądowaniem na lotnisku w Smoleńsku z uwagi na nie sprzyjającą pogodę. W ten pośredni sposób próbuje się kontynuować bezpodstawne oskarżenie jakoby Prezydent miał wywierać naciski na pilotów. Strona amerykańska nie ujawni jednak treści rozmów ani nie potwierdzi faktu jej posiadania, gdyż byłoby to przyznaniem się do śledzenia polskiego przywódcy – stwierdza Duncan Campbell, brytyjski dziennikarz śledczy specjalizujący się w systemach szpiegowania. “Aparat telefonu satelitarnego znajdujący się w samolocie Tu-154M był zarejestrowany w NSA jako aparat prezydencki i dlatego połączenia z nim były rutynowo nagrywane” – cytuje wypowiedź Campbella dziennik.pl. “Poprzez globalny system monitoringu Echelon Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA (NSA) śledzi rozmowy przywódców państw, czy to zaprzyjaźnionych, czy wrogich.” – mówi Campbell dla pisma Dziennik-Gazeta Prawna. Tak samo jak Duncan Campbell, który uważa, że amerykańskie agencje szpiegowskie, takie jak Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency) nieustannie i na bieżąco śledzą rozmowy przywódców państw, przekonani są inni obserwatorzy działań wywiadowczych agencji.
Amerykański wywiad Główna siedziba NSA mieści się w Fort Meade w stanie Maryland, przy autostradzie łączącej Waszyngton i Baltimore. Z okien samochodów widać potężne szklane budynki położone w lesie. Podczas budowy tego kompleksu w późnych latach 1970., nawet gubernator stanu nie znał prawdziwych informacji np. co do liczby zatrudnionych tam osób. Dziś pośrednio wiadomo, że w ośrodku zatrudnionych jest 15-20 tysięcy ludzi (parking liczy 18 tysięcy miejsc), głównie wysokiej klasy specjalistów różnych profesji, od lingwistyki, przez kryptografię, po zaawansowane systemy komputerowe. Ośrodek przechwytuje i przetwarza informacje przesyłane drogą radiową, siecią telefonii komórkowej czy przez Internet. Agencja NSA dokonuje tego wykorzystując dotychczas tajny, lecz kilka lat temu potwierdzony system Echelon, który podsłuchuje rozmowy telefoniczne na całym świecie i transmisję danych (e-maile, pliki, efaxy) w Internecie. Oprócz głównej siedziby w Fort Meade, NSA ma swoje ośrodki m.in. w San Antonio (Texas), gdzie znajduje się centrum kryptograficzne oraz w Fort Gordon (Georgia). W budowie jest ośrodek w Utah, który ma powstać kosztem 2 miliardów dolarów. Nie jest żadną tajemnicą, że i Polska uczestniczy w programie śledzenia wszystkich i wszystkiego, a nieoficjalnie przedstawiciele polskich służb specjalnych stwierdzili, że polska końcówka Echelonu znajduje się w podwarszawskim Konstancinie. Dywagacje na temat czy otrzymamy od Amerykanów rozmowę braci Kaczyńskich, są bezwartościowe. Jest pewne, że loty samolotów przewożących głowy państw są śledzone przez wywiady, tym bardziej przez potężny wywiad amerykański. Jednak naiwnością jest twierdzić, że dane to zostaną nam udostępnione. Witold Waszczykowski, były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i były wiceszef MSZ, powołuje się na umowy pomiędzy USA a Polską w ramach NATO, lecz naiwnie konkluduje, iż “ze względu na rozmiar tej katastrofy [Amerykanie] powinni jej zapis nam przekazać”. Bardziej realistycznie widzi to Marek Biernacki, były szef MSWiA, który wątpi w dobrą wolę Amerykanów. “Śmiem wątpić, by Amerykanie nam udostępnili swoje tajne dane o katastrofie pod Smoleńskiem, bo nie mamy czasu wojny ani zagrożenia.” – mówi Biernacki, który być może cieszy się z takiego obrotu sprawy, choćby z uwagi na swoje zaangażowanie polityczne w Platformie Obywatelskiej dążącej do niewyjaśnienia katastrofy.
Po co nam Amerykanie? Zamiast jednak szukać pomocy u Amerykanów prosząc o treść nic nie wnoszącej w sprawę rozmowy braci Kaczyńskich, prokuratura polska, polscy śledczy i cały sztab tzw. dziennikarzy śledczych, którzy po katastrofie stracili jakoś chęć do pracy, powinni zwrócić się do polskiego wywiadu i osób z nim związanych i tam drążyć temat, bo właśnie tam tkwi kopalnia wiedzy o całym wydarzeniu. Już w kilka dni po katastrofie Służba Kontrwywiadu Wojskowego stwierdziła, że posiada nagrania rozmów pilotów oraz z pewnością inne rozmowy, w tym telefoniczne. [zob. "Lot Tupolewa był kontrolowany przez kontrwywiad. Żądanie dymisji ministra Klicha" - BIBUŁA, 2010-04-18]. SKW przyznała wtedy, że na bieżąco śledziła lot samolotu prezydenckiego Tu-154 lecącego do Smoleńska, oraz że oprócz parametrów lotu – w tym informujących o bieżącym położeniu maszyny, jej wysokości i prędkości – posiadaja też nagrania rozmów pilotów. Strona polska wie więc więcej niż się niejednemu wydaje i znacznie więcej niż ujawnia się to opinii publicznej. SKW z oczywistych względów nie chciała “komentować sprawy”. Warto przy tym przypomnieć, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego powołana została w 2006 roku i podległa jest Ministrowi Obrony Narodowej, a funkcję ministra MON pełni od trzech lat Bogdan Klich, człowiek odpowiedzialny politycznie za śmierć 121 osób w kilku katastrofach lotniczych. SKW jest więc dzisiaj komórką odrodzonych – choć oficjalnie już nieistniejących – Wojskowych Służb Informacyjnych, czyli w gruncie rzeczy wywiadu sowieckiego, a dzisiaj rosyjskiego. To tam należy szukać odpowiedzi na pytania, no, chyba że nawet Prokuratura wojskowa państwa polskiego czuje się na tyle bezradna wobec skali penetracji obcych wywiadów kontrolujących polskie instytucje państwowe i wywiadowcze, że zwraca się o pomoc do wywiadu amerykańskiego. Marny to jednak sojusznik, z czego powinniśmy zdać sobie sprawę przerabiając bolesne lekcje swojej historii. Przyczyny katastrofy smoleńskiej znane są głównym wywiadom, lecz z pewnością nie zostaną one ujawnione przez najbliższych kilkadziesiąt lat. Pomimo tej raczej smutnej konkluzji oraz faktu, że oficjalnie nie tak szybko dowiemy się czy sprawcami były samotnie działające służby rosyjskie czy też dokonano tego ze współudziałem innych służb, powinniśmy rozpatrywać wszelkie możliwe wątki. Możliwy scenariusz polskiego zaangażowania niezwykle interesująco przedstawił znany bloger Łażący Łazarz [zob. "Gruppenführer KAT" - BIBUŁA, 2010-06-04]. Pomimo wielu niepewności i znaków zapytania, pomimo wątpliwości, które przyjdzie nam samotnie rozwikłać, pomimo trudności, które organicznie będziemy napotykali ze strony tych, którzy wymachują hasłem “Zgoda buduje”, z przebiegu dotychczasowego śledztwa, z nawarstwiających się niespójności, zwykłych kłamstw i oszustw serwowanych opinii publicznej, jedno jest jednak pewne: nie był to tzw. zwykły wypadek lotniczy, a niesłusznie obarczani odpowiedzialnością polscy piloci byli jej niewinnymi ofiarami. Lech Maziakowski
Koniec śledztwa: W Moskwie nie pracuje już żaden polski śledczy – Lech Maziakowski Zaledwie po trzech miesiącach od katastrofy samolotu Tu-154M, w której zginął Prezydent RP wraz z małżonką oraz najważniejsi przywódcy państwa i wojska polskiego, w Moskwie nie pracuje już żaden polski prokurator – donosi agencja PAP. Dzieje się to w sytuacji gdy pojawia się coraz więcej pytań wokół przyczyn i przebiegu katastrofy oraz niejasności co do metod prowadzonego śledztwa, a nawet samych intencji rosyjskich śledczych. Wbrew stwierdzeniu wicepremiera Rosji, Siergieja Iwanowa (“Już więcej nie ma czego przekazywać. Wszystko, co można było przekazać, zostało przekazane”), strona polska nie otrzymała niemal żadnych materiałów, o które zwracała się. Wrak samolotu, wszystkie materiały znajdujące się na jego pokładzie, rejestratory lotów, osobiste rzeczy ofiar katastrofy, broń i amunicja oficerów BOR – te i wiele innych rzeczy będących własnością państwa polskiego bądź obywateli polskich, została zagarnięta przez stronę rosyjską. Strona polska dalej nie dysponuje zeznaniami kontrolerów z lotniska Siewieryj, nie może przesłuchać pilotów rosyjskich samolotów krążących wokół lotniska w chwili lądowania polskiego samolotu, świadków katastrofy, itd. Pomimo tego, władze sprawujące obecnie władzę w Polsce, głównie w takich osobach jak premier Donald Tusk i prezydent-elekt, a wcześniej Marszałek Sejmu i p.o. Prezydenta, Bronisław Komorowski, śmią twierdzić, że państwo polskie “zdało egzamin” i wywiązuje się bez zarzutu w sprawie wyjaśnienia katastrofy. Nie ulega wątpliwości, że Historia, sprawiedliwość dziejowa, a może i nieodległa sprawiedliwość społeczna, odpowiednio i surowo osądzą czyny przedstawicieli dzisiejszych polskich władz.
Badania katastrof lotniczych – tam i tutaj W badaniu okoliczności wypadków lotniczych uczestniczy zawsze wielu śledczych i specjalistów. Przypomnijmy może jedną z bardziej głośnych katastrof i wnikliwe śledztwo. W badaniach katastrofy samolotu pasażerskiego typu McDonell Douglas MD-11 szwajcarskich linii lotniczych Swissair, która miała miejsce w 1998 roku i podczas której zginęli wszyscy na pokładzie – 215 pasażerów i 14 członków załogi, zajmowało się w pewnym momencie jednorazowo – proszę słuchać uważnie – ponad 4000 specjalistów ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Przypomnijmy tę historię. Samolot Swissair Numer Lotu 111 lecący z Nowego Jorku do Genewy rozbił się wpadając do Oceanu niedaleko Nowej Szkocji, zabierając ze sobą tajemnicę przyczyny katastrofy. Śledczy pracowali intensywnie przez wiele pierwszych miesięcy, wydobyli z lodowatej wody szczątki samolotu, które przeliczono, dokładnie ponumerowano – każdy skrawek otrzymał swoją karteczkę, skomputeryzowano je i ułożono w jednym z setek ponumerowanych kartonów, a wszystko złożono w specjalnych, wyznaczonych jedynie do tego celu ogromnych magazynach – niestety, pomimo wielkiego nakładu sił prace te nie przybliżyły ich do wyjaśnienia przyczyny katastrofy. Nie mogąc znaleźć przekonującej wersji – a badano każdą z możliwych hipotez, również i zamachu bombowego – po roku powzięto decyzję o wynajęciu największego na świecie norweskiego statku wyposażonego w gigantyczny odkurzacz, którym wyssano całą zawartość dna morskiego. Po kolejnych tygodniach żmudnego sortowania wyłowionych skrawków, podobnie przebadano każdy z nich na potwierdzenie wyłaniającej się już hipotezy pożaru w kokpicie pilotów. Jednak i te prace nie dawały rezultatów. Skupiono się więc na badaniu, milimetr po milimetrze, pod mikroskopem (!) każdego drucika wiązek elektrycznych, a trzeba pamiętać, że samolot MD-11 posiada prawie 300 km tego typu kabli elektrycznych. Znaleziono wreszcie ślad, który wskazywał na uszkodzenie powłoki kabla, co było przyczyną spięcia, które z kolei doprowadziło do zapalenia się osłony termicznej i później większego pożaru. Dodatkowe badania potwierdziły, że zaaprobowane wiele lat temu przez władze bezpieczeństwa lotniczego osłony termiczne, według nowych standardów nie są wcale tak niepalne jak kiedyś twierdzono. W wyniku całych długich badań, trwających 4 i pół roku i kosztujących razem 39 milionów dolarów, ostatecznie przychylono się do tej wersji pożaru jako przyczyny katastrofy i zarekomendowano wymianę izolacji w setkach samolotów tego typu.
Cały proces badania przyczyn katastrofy sfilmowany został w dokumentalnym filmie serii Nova, wyprodukowanym przez amerykańską sieć telewizji publicznej PBS. Film pt “Crash of Flight 111: Nova”, dostępny jest dzisiaj w każdej bibliotece publicznej i stanowi fantastyczną lekcję poglądową jak może, powinno i jak z reguły przebiegają śledztwa wypadków lotniczych. Śledztwo katastrofy samolotu typu Tu-154M, będącej największą tragedią lotniczą w Polsce i niosącą niezwykłe reperkusje polityczne, katastrofy zabijającej całą elitę państwową i przez to nie mającej żadnej równej sobie w historii lotnictwa światowego, jest jednak prowadzone inaczej. Chciałoby się powiedzieć, że właśnie z uwagi na tę wyjątkowość, prowadzone jest jeszcze dokładniej, jeszcze uważniej, z jeszcze większym zaagażowaniem całych zasobów ludzkich, specjalistów wszelkich profesji, a opinia publiczna na bieżąco, w codziennych specjalnych, interaktywnych serwisach radiowo-telewizyjnych i internetowych informowana jest o przebiegu śledztwa i stanie dochodzenia. Niestety, sprawująca władzę kasta polityczna, której członkowie powinni znaleźć swe długotrwałe miejsce wreszcie wykonując jakąś pożyteczną pracę - np. pracę porządkujących nasze drogi i chodniki, nosząc pomarańczowe ubrania z napisem “Zakłady Karne” – robi wszystko aby katastrofy tej nie wyjaśnić należycie, albo i wcale. Widocznie ludzie ci mają w tym swój własny interes, oby nie współudział. Lech Maziakowski
Jak podwyższyć emeryturę? Emerytura nie jest przyznana raz na zawsze w stałej wysokości. Istnieje możliwość jej przeliczenia i podwyższenia. Sprawdź, jak podnieść swoje świadczenie. Przede wszystkim należy pamiętać, że na wysokość emerytury może mieć wpływ każde dodatkowe świadectwo pracy i zaświadczenie o zarobkach. Tak więc zawsze należy sprawdzić, czy wszystkie dokumenty potwierdzające staż pracy i osiągane wynagrodzenie zostały złożone w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Jeżeli tych dodatkowych dokumentów nie ma ani w domu, ani u byłego pracodawcy, można sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdują się one w jednym z wielu archiwów. Wyższa emerytura to często efekt zamiany tzw. lat zerowych na lata z minimalnym wynagrodzeniem. Co to znaczy? Jeżeli do wyliczenia świadczenia przyjęte zostały lata pracy, za które nie można było udowodnić zarobków, teraz te zarobki "zerowe" można zastąpić minimalnym wynagrodzeniem obowiązującym w danym czasie. Dzięki temu zabiegowi emerytura będzie wyższa. Do podwyższenia otrzymywanej emerytury na pewno przyda się dodatkowy staż pracy. Jeżeli więc emeryt nadal pracuje, to po zakończeniu kwartału kalendarzowego może złożyć wniosek o przeliczenie świadczenia z uwzględnieniem dodatkowego stażu pracy. Wówczas emerytura może być już obliczona od nowej wysokości kwoty bazowej. Na wyższe świadczenie może liczyć każdy, kto na wcześniejszej emeryturze przepracował minimum 30 miesięcy. Jeżeli zgromadził wskazany dodatkowy staż pracy i osiągnął 60 lat - w przypadku kobiet, i 65 - w przypadku mężczyzn, powinien wystąpić do ZUS o przyznanie emerytury z tytułu osiągnięcia powszechnego wieku emerytalnego. W takim przypadku ZUS wyliczy świadczenie, biorąc pod uwagę dodatkowy staż pracy. Co istotne, część socjalna nowego świadczenia, tj. 24 proc. kwoty bazowej, będzie obliczona na podstawie nowej kwoty bazowej. O nowe świadczenie mogą wnioskować również kobiety urodzone po 31 grudnia 1948 r. i uprawnione do wcześniejszej emerytury wyliczonej na dotychczasowych zasadach. Wniosek taki mogą złożyć w ZUS po osiągnięciu powszechnego wieku emerytalnego, tj. 60 lat. Będzie ono już obliczane według nowych zasad, na bazie zwaloryzowanego kapitału początkowego oraz zwaloryzowanych składek zaewidencjonowanych na indywidualnym koncie emerytalnym. Co warte podkreślenia, świadczenie obliczone według nowych zasad nie musi być korzystniejsze od pobieranego dotychczas. ZUS jednak zawsze będzie wypłacał świadczenie wyższe.
Przemysław Przybylski
Żeby tylko nic nie wyszło na jaw Platforma wycofuje rekomendacje dla stworzenia dokumentu, w randze ustawy, określającego procedury bezpieczeństwa lotów VIP-ów Miała być ustawa regulująca procedury bezpieczeństwa lotów VIP-ów, będzie jedynie dokument o charakterze studium naukowo-badawczego przygotowany pod egidą BBN. Dlaczego? Opracowanie aktu normatywnego obnażyłoby w sposób bezdyskusyjny skalę zaniedbań, które doprowadziły do katastrofy prezydenckiego tupolewa pod Katyniem. W polskim ustawodawstwie nie ma żadnych uregulowań prawnych określających szczegółowo procedury bezpieczeństwa lotów członków najwyższych władz państwowych. Wprawdzie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego opracowuje stosowny dokument, który ma te mechanizmy precyzować, ale już wiadomo, że nie nabędzie on charakteru normatywnego. Ma to być jedynie analiza zbliżona bardziej do opracowania naukowo-badawczego niż do dokumentu prawnego. - Polecenie Bronisława Komorowskiego było takie, by w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego został powołany specjalny zespół, który będzie pracował nad tym dokumentem - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Jarosław Rybak, dyrektor Departamentu Komunikacji Społecznej. Rzecznik Biura nie chciał jednak zdradzić, kto personalnie zasiada w tym zespole. Pracami zespołu kieruje gen. Stanisław Koziej - od tragicznej śmierci Aleksandra Szczygły szef BBN. Jak zapewniał "Nasz Dziennik" gen. Koziej, prace nad raportem wchodzą już w fazę końcową. Dokument w pierwszej kolejności ma trafić do rąk prezydenta elekta, a następnie do Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
- Gdyby dokument nabył rangę ustawową, byłby znany opinii publicznej. Powinien to być akt normatywny, powinna istnieć delegacja ustawowa do wydania rozporządzenia w tym zakresie. Jeżeli tak nie jest, to istnieje pewna obawa, czy nieujawnianie treści tego dokumentu - do czego państwo byłoby zmuszone, gdyby był to akt powszechnie obowiązujący - nie ma na celu ukrycia braków, jakie miały miejsce w przypadku tragedii smoleńskiej - tłumaczy Karol Karski, poseł PiS, prawnik. BBN nie było w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego raport nie będzie miał charakteru normatywnego. - Nie wiem, kto wpadł na taki pomysł, że ma to być analiza, a nie ustawa - to pytanie do pomysłodawcy, czyli do obecnego prezydenta - zaznacza Rybak. Na to pytanie nie był niestety w stanie odpowiedzieć Krzysztof Luft, dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Sejmu. W komunikacie BBN z 28 maja br. czytamy, że w pierwszym spotkaniu zespołu, które odbyło się 30 kwietnia br., uczestniczyli przedstawiciele Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, Urzędu Lotnictwa Cywilnego, Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej oraz Pogotowia Ratunkowego. Na kolejnym, zorganizowanym 11 maja br., zebrali się przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Sejmu i Senatu, Ministerstwa Obrony Narodowej, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Biura Ochrony Rządu oraz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Trzecia narada - roboczo nazwana "okrągłym stołem ekspertów ds. lotnictwa" - odbyła się 17 maja. Wtedy do dyskusji zaproszono wojskowych i cywilnych ekspertów lotniczych. - Wszystkie instytucje, które mogą mieć cokolwiek wspólnego zarówno z bezpieczeństwem lotniczym, jak i z szeroko rozumianym bezpieczeństwem systemu kierowania państwem - zapewnia szef BBN. Do tej pory odbyło się kilkanaście takich narad. Omawiano m.in. sprawę czarterowania i przelotów cywilnymi statkami powietrznymi oraz zapewnienia standardów bezpieczeństwa na pokładzie, a także sposobów finansowania takich zadań. - Nasze prace dotyczą rozwiązań, które będą obowiązywały w przyszłości. Analizujemy różne możliwości lotów VIP-ów, którzy będą korzystali z lotnictwa wojskowego, lotnictwa będącego w dyspozycji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz lotnictwa cywilnego. W tym ostatnim przypadku idzie o statki powietrzne wyczarterowane długotrwale lub jednorazowo, a także o loty rejsowe. Rozważamy wszelkie możliwe warianty - zapewnia minister Koziej. - Nasze zadanie ma wymiar ponadwojskowy. W dokumencie analizujemy problem transportu powietrznego tzw. VIP-ów, szczególnie czterech najważniejszych, tj. prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu - tłumaczy szef BBN. - Biuro zajęło się tym tematem po raz pierwszy, ponieważ po katastrofie smoleńskiej okazało się, że obecne procedury nie są optymalne. Wykonujący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski powierzył to zadanie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego. Myślę, że było to polecenie jak najbardziej zasadne i zgodne z przeznaczeniem BBN. Problem jest wybitnie ponadresortowy, dlatego Biuro jest najlepszym instrumentem do realizacji takiego zadania. Chodzi bowiem o bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie - przekonuje prof. Koziej. Zapewnia, że raport zostanie ukończony przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta. BBN nie chce zdradzić szczegółów opracowywanego dokumentu. - Na pewno chodzi o to, kto z kim może latać w jednym samolocie. Jeżeli minister, to już nie wiceministrowie - zapewnia Rybak. Tłumaczy też, że operacyjne procedury bezpieczeństwa lotów nie były wcześniej spisywane - listę ustalano zwyczajowo, "kierując się zdrowym rozsądkiem".
Rozkaz Sztabu był wiążący Czy w kwestii przewozu VIP-ów obowiązywały dotąd jasno określone spisane procedury związane z zapewnieniem im bezpieczeństwa? Wczoraj "Naszemu Dziennikowi" nie udało się uzyskać informacji na ten temat w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Warto jednak przypomnieć, że na jednym z posiedzeń połączonych sejmowych Komisji Spraw Zagranicznych oraz Administracji i Spraw Wewnętrznych przedstawiciele strony rządowej zapewniali posłów, iż takie procedury istnieją i że przygotowania oraz zabezpieczenie wizyty czyniono zgodnie z instrukcją z 2009 roku. Mimo aluzji posłów PiS, że rząd zasłania się tu tajemnicą państwową, żadne konkrety ze strony rządu nie padły. Istnieją natomiast procedury operacyjne dotyczące przewozu osobistości państwowych, ale dotyczą one tylko lotów wojskowych. Regulacje te zostały spisane przed 2 laty w formie rozkazu szefa Sztabu Generalnego. Rozkaz ten wydano tuż po katastrofie CASY. Zgodnie z nim dowódcy nie mogą latać ze swoimi zastępcami. Jeżeli na pokładzie samolotu miałoby się znaleźć więcej niż dziesięć osób z kierownictwa armii lub kadry dowództw z co najmniej dwóch rodzajów Sił Zbrojnych, to zgodę na taki lot musi wydać szef Sztabu Generalnego. - Rozkaz ten dotyczy tylko działań Ministerstwa Obrony Narodowej - tłumaczy Janusz Sejmej, rzecznik resortu. Potwierdza to gen. Koziej oraz Sztab Generalny Wojska Polskiego. - Rozkaz wydany przed 2 laty dotyczy wyłącznie podróży wojskowych. Samolot udający się do Smoleńska był natomiast samolotem rządowym - mówi rzecznik sztabu płk Sylwester Michalski. Na pokładzie Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, znajdowało się wprawdzie mniej niż 10 generałów, ale wszyscy oni byli dowódcami różnych wojsk: lądowych, powietrznych, specjalnych i morskich. Czy więc rozkaz, o którym mowa, mógł dotyczyć prezydenckiego Tupolewa? Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej, twierdzi, że tak, a to dlatego, że statek powietrzny był w dyspozycji śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zwierzchnika sił zbrojnych. Pułkownik Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, zauważa z kolei, że wszystkie loty, jakie pułk wykonuje, mają charakter wojskowy. Ale - zaznacza dowódca specpułku - rozkaz szefa Sztabu nie obowiązuje nikogo powyżej, tj. prezydenta (który jest jego szefem), premiera czy obu marszałków. - Ale z naszej strony był to lot wojskowy - podkreśla Raczyński. Jak zaznacza Koziej, nie ma norm prawnych jednoznacznie zakazujących wspólnego podróżowania najważniejszych osób w państwie i dowódców wojskowych. - Trudno sobie wyobrazić, by można było ustawowo takie jasne rygory wprowadzić w pełnym wymiarze. Nigdzie na świecie takie szczegółowe zasady nie obowiązują - zapewnia. Deklaruje przy tym, że "być może" można byłoby wpisać je w jakiejś ustawie o bezpieczeństwie. Przyznał też, że jego zamiarem jest przygotowanie ustawy o zintegrowanym systemie kierowania bezpieczeństwem narodowym - i być może zapis ten będzie można w niej umieścić. Ale - podkreśla Koziej - ustawa jest regulacją uniwersalną, a nie dotyczącą konkretnego przypadku. Natomiast kwestia, kto z kim ma podróżować, to przypadki szczególne, które nie są materią do regulacji ustawowej. Koziej wykluczył, by raport mógł zyskać rangę ustawy. - Raport będzie efektem pewnej pracy analitycznej, z konkretnymi załącznikami i aneksem. Będzie to rzetelna analiza, bardziej zbliżona do opracowania naukowo-badawczego niż do dokumentu prawnego - zapewnia, dodając, że we wnioskach dokumentu znajdą się wskazania co do tego, co konkretna instytucja państwowa powinna zrobić, by te procedury zrealizować. Jak zauważa dr Ireneusz Kamiński z Polskiej Akademii Nauk, nie można w sposób prosty zmienić tego typu dokumentu na ustawę. Pozostanie on zawsze dokumentem niskiej rangi. Koziej ma nadzieję, że raport zostanie przyjęty przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego i zatwierdzony przez prezydenta Komorowskiego. BBN będzie wówczas odpowiedzialne za monitorowanie realizacji tych procedur. Informacje o tym Biuro będzie co pewien czas przedkładało prezydentowi i RBN. Czy taki raport nie powinien powstać wcześniej? - Jeśli mówimy o jakichś wcześniejszych działaniach, to nie chodzi tu tyle o raport, ile być może o prace analityczne związane z funkcjonowaniem systemu kierowania państwem, które poprzednio w BBN powinny być podejmowane - mówi Koziej. - O ile mi wiadomo, takie prace trwały, ale nie zostały sfinalizowane - mówi szef Biura. Anna Ambroziak
Koło się zamyka Należy sądzić, że prezydentura Komorowskiego będzie przede wszystkim "odzyskiwaniem naszego państwa", zbudowanego przez Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego, Jerzego Urbana i gen. Marka Dukaczewskiego. To realizacja formuły okrągłostołowej Zwycięzcy wyborów prezydenckich Bronisławowi Komorowskiemu wsparcia udzielili Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, gen. Wojciech Jaruzelski, Jerzy Urban, Stefan Niesiołowski, gen. Marek Dukaczewski (ostatni szef WSI) oraz Jakub Wojewódzki. Nie tyle połączyła ich sympatia dla Komorowskiego, co raczej negatywna reakcja wobec Jarosława Kaczyńskiego. Łączy ich także to, że jest im dobrze w III Rzeczypospolitej. W tym kontekście bardzo wymowne są słowa Adama Michnika opublikowane w "Gazecie Wyborczej" następnego dnia po zwycięstwie Komorowskiego: "Bardzo dobry wynik Jarosława Kaczyńskiego wskazuje, że wielka część Polaków nie czuje się w naszym państwie u siebie". To jest "nasze" państwo, zgodnie zbudowane przez Wałęsę i Kwaśniewskiego, Urbana i gen. Dukaczewskiego. Państwo pozornego pluralizmu politycznego, w obrębie którego funkcjonują odpowiedniki Unii Wolności, Kongresu Liberalno-Demokratycznego czy "umiarkowanych konserwatystów" i pseudopluralizmu medialnego charakteryzującego się mnogością tytułów ("Gazeta Wyborcza", "Polityka", "Przekrój", "Wprost" itd.) i zupełną ich zgodnością co do linii programowej. W jakimś sensie koło się zamyka. W pierwszych miesiącach po wyborach 4 czerwca 1989 r. w późniejszym środowisku Unii Demokratycznej co rusz słychać było głosy dezawuujące postulat ustanowienia w Polsce rzeczywistego pluralizmu politycznego. Przestrzegano przed "zbyt szybkim dzieleniem się", nawoływano otwarcie do stworzenia w oparciu o solidarnościowe Komitety Obywatelskie monopartii. Teraz tę rolę ma pełnić Platforma Obywatelska, w której jest miejsce zarówno dla Andrzeja Czumy i Stefana Niesiołowskiego, jak i Danuty Hübner czy - być może w niedalekiej przyszłości - Włodzimierza Cimoszewicza.
Zgodne budowanie "naszego" państwa Buduje zgoda, a nie "frustraci", "ludzie przepełnieni agresją i resentymentami". Budują "niekwestionowane autorytety moralne", które najlepiej wiedzą, co jest najlepsze dla społeczeństwa obywatelskiego, nawet w sytuacji, gdy to ostatnie jest nieco odmiennego zdania od "autorytetów". Te słowa, te kontrastowania - to nic innego jak powrót do wokabularza dobrze nam znanego z pierwszych lat po 1989 roku, gdy w ten sposób stygmatyzowano przeciwników projektu politycznego, który największe zagrożenie dla "polskiej transformacji" widział w "przebudzeniu się demonów polskiego nacjonalizmu, populizmu i wojującego klerykalizmu". Sięgnijmy po obecne komentarze powyborcze. Odnajdziemy w nich to same słownictwo, które królowało w wypowiedziach osób ze środowiska UW w latach 90. Adam Michnik: "Jest to zatem konfrontacja proeuropejskiej centroprawicy demokratycznej z prawicą autorytarną, którą reprezentuje obóz Jarosława Kaczyńskiego. Polska głosująca na Komorowskiego to Polska wartości europejskich, demokratycznych, gospodarki rynkowej i państwa prawa. (...) Polityka nietolerancji, destrukcji i permanentnego konfliktu, co było od dawna polityką PiS, jest zawsze groźna". Jacek Żakowski: "Realnie patrząc, polska polityka zdaje się mieć za sobą falę radykalizmu, która trzęsła krajem po aferze Rywina". Adam Szostkiewicz: "Jeśli wygrana marszałka się oficjalnie potwierdzi, PiS zapewne przejdzie do kampanii nękania Komorowskiego w parlamencie i na ulicy". Dostrzegamy w tych komentarzach dobrze znaną nam mieszankę mentorstwa, uproszczeń i tworzenia atmosfery wszechogarniającego zagrożenia. Taki zawsze był język środowisk UD, KLD i UW, które możemy określić mianem reakcji za wszelką cenę dążącej do ustanowienia porządku społeczno-politycznego opartego na formule okrągłostołowej. Już wielokrotnie zwracano uwagę na to, że właściwie jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku, podczas antypisowskiej histerii lat 2005-2007, Platforma Obywatelska coraz wyraźniej zaczęła dryfować w stronę Platformy Oligarchicznej. Kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego była - jak się wydaje - przypieczętowaniem tego procesu. Spotkanie w Łazienkach, gdzie obwieszczono "wojnę domową" toczoną razem "z naszymi przyjaciółmi z TVN i Polsatu", było wydarzeniem nad wyraz wymownym. Należy sądzić, że prezydentura Komorowskiego będzie przede wszystkim "odzyskiwaniem naszego państwa". Co prawda jego aktywność jeszcze jako p.o. prezydenta RP po tragicznej śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego pozwoliła już w dużej mierze wypełnić to zadanie. "Odzyskano" już Narodowy Bank Polski, urząd rzecznika praw obywatelskich, wybito zęby Instytutowi Pamięci Narodowej, przesądzony został los Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Jednak ta ostatnia sprawa - tj. opanowanie mediów publicznych - wymaga dokończenia. Na uchwalenie czeka nowa ustawa o mediach, która odda je w całkowite władanie PO. Rzecz jasna "odpolitycznienie" publicznych środków przekazu (telewizji i radia) polegać będzie na wyrzuceniu "propisowskich dziennikarzy". Tam, gdzie nie można wywrzeć takiego nacisku, stoją gotowi do spełnienia obywatelskiego obowiązku "nasi przyjaciele z TVN i Polsatu", którzy w stosownej formie napiętnują nieprawomyślnych kolegów po fachu. Chociaż ci sami dziennikarze będą twierdzić, że najpoważniejszym złem IV Rzeczypospolitej była "atmosfera napuszczania ludzi przeciw sobie".
Winni już są - albo zawsze mogą się znaleźć Postawiona wyżej teza okaże się pomocna w wyjaśnianiu ewentualnych niepowodzeń monopolistycznych rządów PO. Nie łudźmy się, że po tym, jak zabrakło już "wetującego prezydenta", nie będzie na kogo zwalić winy za nieudane rządzenie. Wszakże nawet bobrom ledwo udało się ujść oskarżeniom za spowodowanie powodzi w maju 2010 roku. Winna będzie opozycja (czyt. PiS), która nie chce się przyłączyć do "zgodnego budowania" i swoimi "tendencyjnymi" pytaniami (np. w sprawie katastrofy smoleńskiej) stwarzać będzie atmosferę nieprzyjazną współpracy i wzajemnemu zrozumieniu. Jak zawsze prekursorem jest Adam Michnik, który w swoim powyborczym komentarzu zamieszczonym 5 lipca 2010 r. w "Gazecie Wyborczej" zgrabnie porównał Jarosława Kaczyńskiego do Władimira Putina (a jak się to ma do tak zachwalanego przez redaktora "pojednania polsko-rosyjskiego", w sytuacji gdy szef rosyjskiego rządu funkcjonuje jako prawdziwa býte noire), a cały obóz PiS nazwał "obozem prawicy autorytarnej". Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Poncyljusz, Marek Migalski - oto czołowi reprezentanci "autorytarnej prawicy" w Polsce. Krótko mówiąc, należy spodziewać się wzmożonej oligarchizacji życia publicznego w Polsce. Wzmocnionej wszakże doświadczeniami z przeszłości. Przecież "krewni i znajomi królika" dobrze wiedzą, czym skończyło się złamanie milczenia (a nawet nagranie nieopatrznie wypowiedzianych słów), w sytuacji gdy inna formacja (tzn. SLD) - równie dobrze jak PO akomodująca się do warunków III RP - też miała w swojej gestii urząd prezydenta i premiera oraz sprzyjające media. Wszystko skończyło się "koszmarem IV RP" i "falą radykalizmu zalewającą cały kraj". Nakazana jest więc ostrożność, co będzie jeszcze łatwiejsze, gdyż już wcześniej "odzyskano" Centralne Biuro Antykorupcyjne. Aby przypieczętować odejście od "fali radykalizmu, która trzęsła krajem po aferze Rywina" (Jacek Żakowski), możliwy jest sojusz PO z SLD. Pierwszym testem było głosowanie nad wyborem nowego marszałka Sejmu oraz wysoce prawdopodobna współpraca obu ugrupowań w "odpolitycznianiu" mediów publicznych. Jak widać, sytuacja PSL staje się coraz trudniejsza. Albo będzie posłusznym wykonawcą "zgodnej budowy naszego państwa", albo zostanie wypchnięte poza koalicję rządzącą. Przy obecnej Konstytucji i posiadaniu życzliwego prezydenta mniejszościowy rząd PO ma wszelkie szanse na dotrwanie do następnych wyborów parlamentarnych. A przy okazji zawsze będzie można się wytłumaczyć, że rząd pozbawiony większości w parlamencie nie mógł spełnić najważniejszych obietnic wyborczych. Szanse na "sprzedanie" takiego przekazu będą tym większe, że po przejęciu mediów publicznych kampania pacyfikowania społeczeństwa tzw. postpolityką ruszy na całego. Początki nowej propagandowej narracji obserwujemy przecież od paru tygodni; narracji wzorowanej na dawnych sprawdzonych wzorcach. A więc apel o 500 dni spokoju (w pierwowzorze - gdy gen. Jaruzelski został premierem w 1981 r. poprosił jedynie o 90 dni) oraz wyróżnianie wśród "wielkiej części Polaków nieczujących się w naszym państwie u siebie" tych, co są umiarkowani, i niebezpiecznych radykałów (w wersji prototypowej używano terminu "ekstrema"). Tak może być. Jednak historia ostatnich miesięcy uczy, że należy liczyć się z nieprzewidzianymi okolicznościami, które mogą całkowicie wywrócić scenę polityczną lub znacznie zmienić nastroje opinii publicznej. Jedno wydaje się pewne: rozstrzygnięcia wyborcze w latach 2010-2011 mogą przesądzić o kształcie polskiej polityki na następnych kilkanaście lat.
Docent dr hab. Grzegorz Kucharczyk
11 lipca 2010 "Kiedy wiatr ciągle wieje w dzień, w nocy ucichnie"... twierdził chiński strateg, Sun Zi, na którego naukach wychowały się tysiące dowódców i żołnierzy. Dodawał również, że:” Na wojnie może się zdarzyć: ucieczka, brak karności, rozprężenie, zagłada, chaos i pogrom. Żadna z tych sześciu klęsk nie wynika z przyczyn naturalnych. Wszystkie wynikają z błędów dowódcy”(!!!). No właśnie- to wszystko wynika z błędów dowódców.. A kto jest w Polsce dowódcą? Nawet halny nie wieje permanentnie w dzień i w nocy na Podhalu.. Chociaż w Poroninie coś musiało być na rzeczy, bo poprzewracało niektórym w głowach.. I to dość srodze, bo tamtejszemu Góralowi o imieniu Krzysztof, tamtejsi urzędowi włodarze zakazali na działce pana Krzysztofa budowy domu za jego własne pieniądze(!!!). Motywowali to tym, że jest tam teren turystyczny, chociaż obok, na tym samym terenie turystycznym inne domy zostały postawione. I nie było tam powodzi. Bo tylko w przypadku takiego nieszczęścia socjalistyczny rząd zwalnia mieszkańców z obowiązkowego ubiegania się o zezwolenie na budowę domu. Zezwolenie na budowę domu na własnej działce i za własne pieniądze.(????). To jest dopiero kuriozum. To dopiero wolność decydowania o sobie w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym władzę urzędników.Nawet Komisja Janusza Palikota z Platformy za przeproszeniem Obywatelskiej i jego zastępcy pana posła Marka Wikińskiego z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i zarazem z Radomia, nie dała rady zlikwidować tych 22 000 przepisów,(sic!) których likwidacji domagali się mieszkańcy demokratycznej Polski wysyłając do Komisji” Przyjazne Państwo” zawiadomienia w tej sprawie. Swoją drogą Komisja „Przyjazne Państwo” nie została przecież powołana w celu likwidacji władzy urzędników nad nami, którą to władzę mają dzięki istniejącym przepisom przepychanym przez nich samych i ich zaprzyjaźnionych posłów,- ale w celach propagandowych. Bo propaganda jako kłamstwo, a nie prawda - jest fundamentem demokracji i państwa prawnego jak również demokratycznego. Nie wiem, czy zlikwidowano chociaż jeden przepis z gąszczu już istniejących- ale z pewnością wymyślono nowe. Przywrócono również obowiązek posiadania karty pływackiej, której obowiązek został zniesiony tak jak karty rowerowej. Przyznam się państwo bez kozery, że przegapiłem ten moment, kiedy przywracano obowiązek posiadania karty pływackiej i rowerowej. Dwie wielkie zdobycze wolnościowe III Rzeczpospolitej zlikwidowano.. Urzędnicy wykonują jedynie rozporządzenia prawne, uchwały rad gminy, czy nonsensy płynące bezpośrednio z centrum decyzyjnego demokratycznego państwa prawnego. To znaczy z demokratycznego Sejmu, „ serca demokracji”. Na jaki pomysł w takiej sytuacji wpadł pan Krzysztof? Oprócz tego, że po jego góralskiej głowie chodziło mu zapewne wykorzystanie efektywne ciupagi, jako narzędzia dialogu i porozumienia, jak to w demokracji biurokratycznej i kierowanej przez spec- biurokrację. Dawniej było to najsilniejsze jądro PRL-u.. I z tego sposobu widać zrezygnował, bo nie było krwawych ofiar, tak jak w Strefie Gazy. Może po głowie góralskiej chodziły mu również inne pomysły, tak jak temu desperatowi w Teksasie stosunkowo niedawno, który zatankował do pełna wypożyczony samolot i runął nim wraz ze sobą na tamtejszy urząd skarbowy, który zrujnował go do cna.. W całych Stanach miliony ludzi są poszkodowane przez urzędy skarbowe. Nawet nie można się dowiedzieć na jakiej podstawie prawnej rząd amerykański pobiera od tamtejszych „ obywateli” podatek dochodowy(!!!) Naprawdę! Nie ma podstawy prawnej, a pobierają.! Jest jakieś „ widzi mi się”, jakieś Prawo Kaduka. Masz – podziel na dwa. W końcu USA prowadzą liczne wojny w interesie demokracji, praw człowieka i takich tam zabobonów XX wieku, a na te zabobony potrzeba tylko trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.. Tam też mają demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości spod ciemnej gwiazdy.. W każdym razie odważny Krzysztof z Poronina wpadł na pomysł., albo ktoś mu go podsunął, żeby na własnej działce, na której przez cztery lata nie mógł dostać pozwolenia na budowę własnego domu za własne pieniądze, co jest częstym wypadkiem w demokratycznym państwie prawnym- postawił- uwaga!- szalet(!!!!) Tego demokratyczne państwo prawa nie zakazuje, bo demokracja często sięga daleko po kieszeniach „obywateli”, ale akurat w sprawie porozumienia i dialogu szaletowego zostawiła wnękę prawną.. Czyżby niedopatrzenie? Pan Krzysztof może nie czytał Sun Zi,” Sztuki Wojennej”, ale czuł podskórnie i podświadomościowo, że: „ jeśli wróg jest wyżej od ciebie, nie atakuj pod górę”. I słuszna jego racja, chociaż za czasów Sun Zi, nikomu nie przyszło do głowy, żeby konstruować coś tak śmiesznego jak demokracja, rządy ludu. No i nie było wtedy wyborów demokratycznych, tajnych i bezpośrednich. Po prostu nie było tektury na konstruowanie urn demokratycznych i wyborczych oraz pędzenia milionów ludzi do tego wariatkowa. Były za to dzidy o zaostrzonym rygorze. i tym rozwiązywano problemy i przywracano sprawiedliwość. I dzida nie składała się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia.. Była po prostu dzida! Żeby mnie socjaliści nie zaatakowali za nawoływanie do przemocy, nie tylko w rodzinie.. Wojna, dzidy, sprawiedliwość.. W każdym razie Krzysztof z Poronina, człek odważny i walczący o prawo swojej rodziny do postawienia domu na własnej działce za własne pieniądze, stawia okazały szalet, co jest zgodne z demokratycznym parawanem, pardon- prawem.... Życzę mu oczywiście powodzenia w walce z tyranią demokratycznego państwa prawnego.. Ale czy tamtejsi radni wespół z demokratycznie wybranymi urzędnikami nie wprowadzą zakazu mieszkania w szalecie na własnej działce i za własne pieniądze, Krzysztofowi z Poronina. Ile to poronionych pomysłów mają urzędnicy. ? Mógłby oczywiście – wzorem bohatera Drzymały- postawić dom na kółkach.. Ale wtedy szalała pruska Hakata, nie to co dziś.. Dziś na Podhalu Hakaty nie ma, bo nigdy na tych terenach jej nie było, ale za to jest demokratyczne państwo lewa , a widziane z prawa- przyprawia o palpitację serca.. Niedawno we Włoszech, tamtejszy minister do spraw uproszczenia legislacji , pan Robert Calderoli podpalił piramidę kartonowych pudeł symbolizujących 375 000 anulowanych przez niego przepisów i ustaw.(!!!!) To rozumiem! I nie było Komisja „ Przyjazne Państwo”, może właśnie dlatego, że nie była.. Wcześniej pan Calderoli mówił, że, że gdyby wydrukować wszystkie niepotrzebne przepisy i normy, zajęłyby one 4 miliony 750 000 kartek i powstałby z nich mur długości 16 metrów(!!!) No, nie były to co prawda Mur Chiński.. Ale Mur Chiński budowany był z innych podwodów. Przy okazji minister mógłyby pomyśleć o zwrocie pieniędzy przez tych wszystkich, którzy uchwalali i wprowadzali w życie te 375 000 przepisów i ustaw- rozumiem napłodzonych w demokratycznym i włoskim państwie prawnym. No i podczas Republiki Socjalnej, Benito Mussoliniego, który tak kochał rozrastające się państwo biurokratyczne.. Jak to faszysta! Powiesili go do góry nogami! Ale dzisiaj ci co robią to samo- faszystami nie są! Faszystami , lewica nazywa czasami środowiska wolnościowe, które z faszyzmem mają tyle wspólnego, co woda z ogniem.. No cóż.. Kwestia nazewnictwa służalczego propagandzie, żeby zdyskredytować.. „Jeśli żołnierze wciąż zbierają się w małe grupki i szepcą, to znaczy , że armia nie ufa już swemu dowódcy?.”- pisał mędrzec Ludzie gadają i szepcą.. Nie ufają już dawno dowódcom.... Ale propaganda umiejętnie ustawia ich naprzeciw siebie: nienawidzisz PO – głosuj na PiS; nienawidzisz PiS- głosuj na PO.. I ta zabawa trwa niezmiennie.. Dopóki wiatr nie zacznie wiać w nocy.. WJR
W odpowiedzi Igorowi - problem z szacunkiem Igor Janke, które bardzo lubię i szanuję, zaapelował na swoim blogu o szacunek dla prezydenta Bronisława Komorowskiego. Igor ma tę cechę, że stara się godzić różne racje, odznaczając się przy tym czasami dobroduszną naiwnością. Te cechy zapewne sprawiły, iż nie dostrzegł kwestii dość zasadniczej: wiele osób może i ma prawo mieć problem z okazywaniem szacunku prezydentowi, który nie okazywał go sam swojemu poprzednikowi, a wiele wskazuje na to, że nie okazuje go nadal – może nie poprzednikowi, bo tego nic już dotknąć nie może, nawet najbardziej żenujące i najgłupsze wynurzenia członków lumpenelity w rodzaju Kory Jackowskiej – ale jego zwolennikom. Otóż chcę Ci napisać, drogi Igorze, że ja również mam problem z wyznaczeniem granicy szacunku dla nowej głowy państwa. Z jednej strony czuję się państwowcem i obrażanie się na wybór większości Polaków uważam za dziecinne i małostkowe. Nie można odreagowywać frustracji z powodu przegranej, jeśli ktoś ją odczuwa, na osobie, sprawującej najważniejszy urząd w państwie. Nie można też zdeprecjonować urzędu poprzez deprecjację pełniącej go osoby. Muszę też powiedzieć, że wśród rozmaitych żartów z kandydata PO, na jakie trafiłem w necie, było wiele naprawdę zabawnych, ale też sporo niesmacznych. Do tych ostatnich zaliczam kpiny z nowej pierwszej damy. Jaka ona jest, taka jest, ale – by sprafrazować słowa Grubego z „Vinci” – innej nie będzie. To samo dotyczy prezydenta Komorowskiego (muszę się przyzwyczaić do tego zestawienia – „prezydent Komorowski”; jakoś nie chce się ułożyć pod palcami na klawiaturze). Z drugiej jednak strony, drogi Igorze, granice szacunku dla siebie samego wyznaczył już dość dawno temu Bronisław Komorowski, wygłaszając z właściwą sobie swadą zdanie: „Jaka wizyta, taki zamach”. Można by jeszcze dorzucić, że przesunął te granice o wiele dalej, tolerując i ani słowem nie odcinając się od chamskich wywodów Palikota – ani w trakcie kampanii, ani tym bardziej po niej. Granice dla szacunku dla siebie przesunął po raz kolejny, zapowiadając usunięcie „symbolu religijnego” spod Pałacu Prezydenckiego, czyli poniekąd meldując wykonanie zadania „Gazecie Wyborczej”. Nie wiem, czy wziąłeś to wszystko, Igorze, pod uwagę. Dla mnie zadanie jest bardzo trudne: gdzie postawić granicę. Choć nieraz zdarzało się, że mimo wszystkich zastrzeżeń dawałem jakiemuś politykowi przy okazji nowego otwarcia kredyt zaufania, tym razem dać go nie mogę. Mój kredyt dla PO jako całości, z bardzo nielicznymi, pojedynczymi wyjątkami, wyczerpał się ostatecznie po 10 kwietnia. Dotyczy to także prezydenta Komorowskiego. Ze wszystkich sił będę się starał w mojej publicystyce oddzielić urząd od sprawującej go osoby. Urząd jako taki zasługuje na szacunek i o tym każdy pamiętać powinien. Osoba, która go aktualnie sprawuje, na razie na szacunek sobie nie zasłużyła. Będzie go ode mnie miała w minimalnym stopniu – takim, aby ofiarą jego braku nie padł właśnie sam urząd. Łukasz Warzecha
Michalkiewicz . III Rzeczpospolita to Organizacja Przestępcza Michalkiewicz „W ostatnich dniach (esperons, że nie są to jeszcze zapowiedziane „dni ostatnie”) zyskaliśmy kolejny dowód, że III Rzeczpospolita jest organizacją przestępczą. Oto urzędy skarbowe w całym kraju przeprowadziły zmasowane kontrole sklepów z tzw. dopalaczami. Indagowani kontrolerzy wyjaśniali z całą otwartością, że „ponieważ nie ma ustawy” zakazującej sprzedawania „dopalaczy”, to ta zmasowana kontrola ma na celu „nękanie” właścicieli sklepów w celu „zniechęcenia ich” do dalszego ich prowadzenia. Okazuje się, że z punktu widzenia funkcjonariuszy pozostających na służbie organizacji przestępczej, jaką jest III Rzeczpospolita, brak ustawy penalizującej jakieś zachowania – w tym przypadku – prowadzenie sklepów z ”dopalaczami” - stanowi okoliczność obciążającą. Problem wszelako polega na tym, że ustawodawstwo III Rzeczypospolitej, a w szczególności – kodeks karny – nie przewiduje „nękania” przez organy państwowe nie tylko jako kary samoistnej, ale także „nękania w celu zniechęcenia” –„ źródło tutaj
Mój komentarz Wszyscy pamiętają „Ciecia u Niemca” Grasia jak radośnie wołał do widzów w czasie akcji urzędów skarbowych. „Idziemy po was „. Tym razem się upiekło warsztatom samochodowym , rolnikom , sklepom spożywczym , monopolowym czy składom budowlanym. Rząd Platformy na czele z premierem Tuskiem rzucił urzędy skarbowe na kogoś innego . Jakoś tak się składa , że rząd Tuska nie rzucił urzędy skarbowe na majątki przestępców , dlatego zresztą miedzy innymi Komorowski otrzymał poparcie 91 procentowe w więzieniach, tylko na sklepy z „ dopalaczami” . Komorowski nie zareagował jak w czasie jego kampanii wyborczej Tusk zrobił cyrk wyborczy z prawa w Polsce. Działania rządu pokazują z jednej strony jego całkowitą nieudolność, bo nie potrafi stworzyć ram prawnych dla sprzedaży substancji o działaniach mających takie samo działanie na organizm ludzki jak alkohol czy narkotyki. Z drugiej strony rząd dokonuje zamachu na prawa człowieka, prawo do prowadzenia działalności gospodarczej . Dzisiaj ofiara „działalności „ Tuska padły sklepiki sprzedające podejrzane substancje, ale jutro ofiarą Tuska może być każdy , bo precedens użycia urzędów skarbowych do nękania już istnieje. Innym wnioskiem płynącym z tej akcji jest konieczność zmniejszenia liczby urzędników skarbowych. Bo jełki oderwanie tak wielkiej ich liczby od codziennych „zajęć” nie miało skutków ubocznych dla wpływów budżetowych to oznacza ,że ta ilość urzędników nie wykonuj swojej pracy i jest zbędna , albo ich działalność jest obojętna na wpływy budżetowe i są po prostu zbędni. Marek Mojsiewicz
Czy opłaca się prywatyzować kolej? Sejmik Województwa Mazowieckiego podjął decyzję o prywatyzacji Kolei Mazowieckich. Jest to jeden z polskich przewoźników najlepiej przygotowanych do konkurencji na otwartym rynku. Obsługuje on przewozy regionalne, które dowożą codziennie ludzi do pracy, szkoły itp. Pełnią ważną rolę społeczną. Jeżdżą nie tylko tam, gdzie się zarabia pieniądze, ale również tam gdzie jest to potrzebne, aby zagwarantować spójność transportową regionu i kraju. Większość tych połączeń jest deficytowa i wymaga dofinansowania z budżetu województwa. Tak robi się na całym świecie. Powstaje więc pytanie czy sprzedaż takiego przedsiębiorstwa prywatnemu właścicielowi ma sens? Czy z ekonomicznego punktu widzenia się to opłaca?
Kolej w służbie publicznej Decydując się na wejście do Unii Europejskiej Polska zobowiązała się do przyjęcia wspólnotowych regulacji prawnych. Również w zakresie transportu kolejowego. W ramach tzw. Pierwszego Pakietu Kolejowego przepisy unijne zmuszają państwa członkowskie do rozdzielenia zarządzania infrastrukturą, czyli torami i elementami towarzyszącymi, od działalności przewozowej. Potem nakazano odłączyć dochodowe przewozy towarowe od deficytowych przewozów pasażerskich, aby uniknąć tzw. finansowania skrośnego. Czyli pokrywania strat wynikłych z przewożenia osób zyskami z transportu towarów w ramach jednego przedsiębiorstwa. Chodziło o przejrzystość w przepływach finansowych. Wiadomo, że kolej musi wozić też pasażerów. Ale ważne jest, aby państwo dokładnie wiedziało ile musi do ich biletów dopłacić, aby kolei wyrównać straty. W ramach Trzeciego Pakietu Kolejowego użyto pojęcia służby publicznej. Dotyczy to przedsiębiorstw kolejowych, które wożą pasażerów na takich trasach i w takich godzinach, aby zapewnić płynność transportu. Region powinien być opleciony całą siecią komunikacyjną, tak aby każdy mógł wszędzie dojechać. W tej sieci powinny być zaangażowane autobusy, tramwaje, czasami trolejbusy, i oczywiście kolej. Na niektórych trasach przychody z biletów pokrywają koszty, a na niektórych nie. Aby więc nie doszło do zerwania sieci, bo przedsiębiorstwo samo nie będzie jeździć tam, gdzie ponosi straty, państwo za pośrednictwem samorządów dopłaca takiemu przewoźnikowi z budżetu. Przedsiębiorstwo, które wykonuje taką działalność i dostaje na nią pieniądze państwowe, pracuje w ramach służby publicznej. Taką firmą są m.in. Koleje Mazowieckie.
Sprzedaż wobec widma bankructwa Władze samorządowe Mazowsza, wywodzące się z PO i PSL, podjęły decyzję o sprzedaży spółki kolejowej stojąc w obliczu bankructwa. Dochody z tej operacji miałyby ratować budżet. Co prawda w oficjalnym uzasadnieniu mówi się, że to ma otworzyć nowy etap w rozwoju kolei regionalnych, ale w medialnych wywiadach nie kryje się rzeczywistych powodów. Dużej firmy nie kupuje się z intencjami charytatywnymi. Nie zależnie kto będzie nowym właścicielem z zainwestowanych pieniędzy będzie chciał czerpać zyski. Prawo unijne mówi, że przedsiębiorstwo wykonujące działalność w ramach służby publicznej ma prawo do” godziwego zysku”. Wylicza się go na 6 proc. rocznie od wartości zaangażowanych kapitałów. Przy obecnym kapitale Kolei Mazowieckich, który wynosi ok. 400 mln zł kwota ta wyniesie ok. 24 mln zł rocznie. O tyle władze województwa będą musiały zwiększyć dotację. Dzisiaj, gdy spółka jest własnością samorządu zysk ten nie jest naliczany. Ale trudno zakładać, że nowy właściciel nie wyegzekwuje tego co mu się zgodnie z prawem należy. Kwota ta może wzrosnąć nawet kilka razy, jeśli będzie realizowany plan inwestycyjny i zostaną zakupione nowe pociągi. Ich wartość oscyluje ok. 18 mln zł za jeden. Zakup tylko 22 nowych pojazdów sprawi, że należna kwota zysku zostanie podwojona. Jeżeli zakup zostanie opłacony kredytem bankowym to dojdą jeszcze koszty jego spłaty i obsługi. Nowy właściciel nie będzie tego robił kosztem swojego zysku. Ciężar tych operacji przerzuci na władze województwa lub pasażerów. Albo wzrośnie dopłata z budżetu, albo wzrosną ceny biletów. Innej możliwości nie ma. Zwolennicy prywatnej własności powiedzą, że nowy właściciel będzie lepiej gospodarował i obniży koszty. W wypadku Kolei Mazowieckich jest to mało prawdopodobne, gdyż spółka przeszła restrukturyzację i miała opinię dobrze zarządzanej. Ale zapewne można w tym zakresie jeszcze wiele zrobić. Problem w tym, że płynące z tego ewentualne korzyści finansowe zwiększą jedynie zysk nowego właściciela.
Trzeba szukać pieniędzy na inwestycje i rozwój Polskie koleje są w opłakanym stanie przede wszystkim dlatego, że przez ponad ćwierć wieku nie przeprowadzono żadnych większych inwestycji. Gospodarowano tym co zostało po PRL-u. Dlatego kluczowe jest pozyskanie środków na rozwój. W wypadku przewoźników pasażerskich przede wszystkim chodzi o odnowienie taboru. Obecnie, gdy Polska ma prawo do funduszy strukturalnych z UE jest to najlepsze i co najważniejsze – najtańsze źródło pozyskiwania pieniędzy na te cele. Są to bowiem bezzwrotne dotacje. Gdy spółka należy do rządu lub samorządu może z tych funduszy korzystać. Po przejściu w inne ręce, nie publiczne, traci taką możliwość. Dodatkowo pieniądze ze sprzedaży przedsiębiorstwa nie będą przeznaczone na jego rozwój, ale trafią do budżetu samorządu. Zostaną więc przejedzone na bieżące wydatki nie tworząc żadnej wartości dodanej. Tak zresztą stało się z wpływami z dotychczasowych prywatyzacji w Polsce. Można poszukiwać pieniędzy na rozwój na przykład poprzez sprzedaż akcji na giełdzie. Ale powinny to być dodatkowe emisje akcji. Wtedy dochody z ich sprzedaży trafią bezpośrednio do przedsiębiorstwa i będą mogły finansować inwestycje. Rozważać to należy jednak po wyczerpaniu środków unijnych. Zasady te dotyczą nie tylko Kolei Mazowieckich, ale także innych polskich przewoźników, którzy pełnią służbę publiczną i otrzymują pieniądze z budżetu, czyli Przewozów Regionalnych i PKP InterCity. Ich sprzedaż może dać doraźny zastrzyk finansowy do budżetu, ale w przyszłości pociągnie zwiększone wydatki z publicznej kasy. Bogusław Kowalski
Mane, tekel, fares Co najmniej połowa Polaków zwolna przychodzi do siebie po emocjach wywołanych wyborami tubylczego prezydenta. Jak wiadomo, żeby wybrać takiego prezydenta, trzeba albo podjudzić do tego kilka milionów ludzi, albo przekupić ich obietnicami, albo wreszcie – doprowadzić do stanu onieprzytomnienia, w którym człowiek nie wie, co czyni – no a potem, trzeba wszystkich jakoś z tego amoku wyprowadzić. Nawiasem mówiąc, jakiś niezawisły sąd zamierza ukarać jakichś samorządowców, którzy przekupywali wyborców wódką i kiełbasą. Wedle stawu grobla; pan marszałek Komorowski wprawdzie wyborcom wódki nie stawiał, ale za to naobiecywał im „korzyści majątkowych” znacznie więcej – i nic. Wynika z tego, że w kampanii wyborczej należy bezwzględnie unikać konkretów, nawet w postaci wódki i kiełbasy, koncentrując się raczej na korumpowaniu przy pomocy obietnic. Zanim korumpowani ochłoną, to zapomną, bo wiadomo; ludzie maja dobrą pamięć, ale krótką. Toteż i pan marszałek Komorowski, kiedy w wieczór wyborczy zaczęła rysować się przed nim możliwość wygranej, nagle zauważył, że naród polski został straszliwie podzielony i teraz trzeba ulepić go w jedną masę od nowa, żeby zaczął normalnie funkcjonować i można było po staremu zdzierać z niego podatki. Tedy tylko patrzeć, jak niezależne media i inspirowany przez oficerów prowadzących salon zacznie teraz śpiewać, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina” i zapanuje powszechna amikoszoneria. Zanim jednak pogrążymy się w nawrocie do jedności-moralno politycznej narodu, którą po raz pierwszy wynalazł i w ramach propagandy sukcesu faszerował nas Edward Gierek, warto posłuchać, co się dzieje wokół Polski. Oto deputowany do Rady Najwyższej z ramienia Partii Regionów Jurij Bołdyriew zauważył, że Ukraina ma same zgryzoty z Galicją i dopóki będzie ona wchodziła w skład ukraińskiego państwa, dopóty również i tam nie zapanuje upragniona jedność moralno-polityczna narodu. Deputowany Bołdyriew nie jest w tym poglądzie odosobniony, bo podobnego zdania jest inny ukraiński polityk Partii Regionów, minister oświaty Dymitr Tabacznyk. Z kolei prezydent Wiktor Janukowycz, również wywodzący się z Partii Regionów oświadczył, że nie ma mowy o tym, by Ukraina została federacją. Jest jednolitym państwem i kropka. Jak pogodzić te z pozoru sprzeczne koncepcje funkcjonujące w jednej partii, to znaczy – jak zachować na Ukrainie unitarny charakter państwa, a jednocześnie izolować od niej Galicję ze Lwowem? Wyglądałoby to na kwadraturę koła, gdyby nie deklaracja rosyjskiego polityka narodowości prawniczej („matka Rosjanka, ojciec prawnik”) Włodzimierza Żyrynowskiego z roku bodajże 1995. Włodzimierz Żyrynowski oświadczył wtedy, że jeśli Polacy zgodzą się zostać „Słowianami” (a „Słowianin”, to taki Rosjanin, tylko oczywiście trochę gorszy, słowem – „bliska zagranica”), to Rosja może się zastanowić nad rozbiorem Ukrainy. Jeśli natomiast Polacy „Słowianami” być nie zechcą, to Rosja może postawić na porządku dziennym sprawę politycznej przyszłości Prus Wschodnich, co oznacza zaproszenie Niemiec do udziału w rozbiorze Polski. Od tamtej pory wprawdzie minęło już 15 lat, ale każda myśl rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora. Zwłaszcza, gdy prezydent Obama 17 września ub. roku oficjalnie dał nam do zrozumienia, że USA na razie żadnych dywersantów w Europie Środkowej nie potrzebują, co oznacza, że Ameryka zgadza się, by Europę Środkową urządzali po swojemu strategiczni partnerzy, czyli Niemcy i Rosja. Jak wiadomo, Niemcy mają z Polską nie załatwione remanenty po II wojnie światowej i w maju ub. roku CDU i CSU w deklaracji dotyczącej wypędzeń przedstawiły program zmiany stosunków własnościowych na części terytorium Polski i części terytorium Republiki Czeskiej, zmierzający, jak się wydaje, do pokojowej rewizji ustaleń konferencji czterech mocarstw w Poczdamie. Oznaczałoby to dla nas realizację scenariusza rozbiorowego, więc na wszelki wypadek lepiej byłoby zawczasu obmyślić jakąś rekompensatę dla rozbrajanej w międzyczasie Polski, żeby tę gorzką pigułkę przełknęła i nie traciła okazji do siedzenia cicho. Czy ukraińskie rozterki na temat Galicji i Lwowa nie są przypadkiem odbiciem refleksji, jakie snują na temat tej rekompensaty obydwaj strategiczni partnerzy? Lwów za Wrocław? W końcu Partia Regionów uchodzi na Ukrainie za nader prorosyjską, więc chyba nic dziwnego, że politycy akurat z jej szeregów wypuszczają takie próbne balony – prawie identyczne z tymi, które przed 15 laty wypuszczał Włodzimierz Żyrynowski. SM
Przerost formy Wygląda na to, że nieznaczna większość, bo zaledwie 6 procent spośród 55,31 procenta obywateli uprawnionych do głosowania, zastosowała się do zalecenia Jerzego Clemenceau, o którym wspominałem w komentarzu sprzed tygodnia, dzięki czemu nowym tubylczym prezydentem III Rzeczypospolitej został Bronisław Komorowski. Głosowało bowiem na niego 53,01 %, podczas gdy na Jarosława Kaczyńskiego – 46,99 %. Z tego też powodu w poważnych państwach ościennych, tzn. w Niemczech i Rosji zapanowała nieukrywana radość, której wyraz dawała nie tylko tamtejsza prasa, ale i politycy – w szczególności zaś niemiecki minister spraw zagranicznych Gwidon Westerwelle, skądinąd znany jako ostentacyjny sodomita. Że Nasza Złota Pani Aniela, podobnie jak zimny rosyjski czekista Włodzimierz Putin wiele sobie po Bronisławie Komorowskim obiecują – to rzecz oczywista, ale pan minister Westerwelle? Wszak tubylczy prezydent-elekt nie tylko jest żonaty, podobnie jak Jan Maria Rokita, czy Aleksander Hall, ale ma nawet pięcioro dzieci, co zresztą wielokrotnie podczas swojej kampanii podkreślał. Najwidoczniej posiadanie dzieci ma jakieś doniosłe znaczenie polityczne – ale minister Westerwelle mimo to nie kryje swojej radości. Musi tkwić w tym jakaś tajemnica, która pewnie zostanie nam objawiona, ale dopiero w stosownym czasie. Na razie musimy kontentować się tym, że geograficzny obraz sympatii dla poszczególnych kandydatów prawie dokładnie pokrywa się z granicami zaborów: pruskiego z jednej oraz austriackiego i rosyjskiego z drugiej strony. Kto wie, czy to nie ta własnie okoliczność wywołuje taką radość u strategicznych partnerów, którzy przecież nie tylko snują względem naszego narodu i państwa różne plany, ale nawet uchylają nam od czasu do czasu rąbka tajemnicy. Na przykład CDU i CSU już w maju ubiegłego roku wydały deklarację w sprawie wypędzeń, w której domagały się „uznania praw” wypędzonych. Jestem pewien, że chodziło o prawo własności, bo jakież by inne? Jeśli tak, to deklaracja zawierała program zmiany stosunków własnościowych na obszarze tzw. „Ziem Utraconych”, które w nomenklaturze polskiej do nie dawna jeszcze nazywane były „Odzyskanymi” – oraz części terytorium Republiki Czeskiej. A całkiem niedawno Jurij Bołdyriew z ukraińskiej Partii Regionów wygłosił w Jałcie na Krymie zaskakujący pogląd, że dopóki Galicja będzie częścią Ukrainy, nie ma mowy o osiągnięciu upragnionej jedności moralno-politycznej ukraińskiego narodu. Wywodzący się z tej samej Partii Regionów prezydent Janukowycz utrzymuje jednak, że Ukraina musi pozostać państwem unitarnym i nie ma mowy o żadnej federacji. Jak w takim razie izolować Galicję od Ukrainy nie zmieniając struktury tego państwa? Ruscy szachiści nie takie sztuki robili, zwłaszcza gdyby chodziło o sprawę umówioną ze strategicznym partnerem, który w zamian za Ziemie Utracone może przecież zechcieć zaoferować Polakom Niderlandy w postaci Galicji ze Lwowem, żeby nie pyskowali. Już Joachim von Ribbetrop tłumaczył, że Morze Czarne to też morze, a cóż to szkodzi jeszcze raz wrócić do tej logicznej argumentacji? Z punktu widzenia ruskich szachistów taki sposób osiągnięcia przez ukraińskich patriotów upragnionej jedności moralno-politycznej też byłby pewnie do przyjęcia, bo wiadomo – mniejszym samochodem łatwiej się manewruje, zwłaszcza w tłoku. Wygląda na to, że i pani Hilaria Clintonowa, która w przeddzień wyborów tubylczego prezydenta pojawiła się w Krakowie z okazji Święta Demokracji, nie miałaby nic przeciwko temu, oczywiście pod warunkiem zaspokojenia roszczeń majątkowych starszych i mądrzejszych. Z uwagi na ciszę wyborczą unikała spotkania z kandydatami, ale to nic nie szkodzi, bo przecież szef naszej tubylczej dyplomacji, minister Radosław Sikorski, z którym się spotkała, w sam raz nadaje się do roli postillon d’amour. Jak to mówił pan Zagłoba do Bohuna? Białogłowską masz twarz, panie kawalerze, ale i białogłowskie serce; listy tobie wozić, panny porywać... Zresztą pani Hilaria poza tym nie ma do Polski żadnego interesu i najwyżej a conto dobrego sprawowania może z ministrem Sikorskim podpisać „jeszcze lepszą” umowę o amerykańskiej pomocy rakietowej. Jak pamiętamy, „dobra” umowa, jaka obowiązywała dotychczas, polegała na przywiezieniu do Morąga pojedynczej atrapy wyrzutni rakiet „Patriot”. Na czym może polegać „lepsza”? Pewnie na dwóch atrapach? Więc kiedy wokół Polski hulają sobie różne takie przeciągi, tubylczy mężykowie stanu próbują roztasować się w nowych okolicznościach przyrody. Nie obywa się przy tym bez przepychanek, bo jakże inaczej, skoro „domek mały, chata skąpa, Polska, swoi, własne łzy, własne brudy, podłość, kłam...” Pan prezydent-elekt, jakby w przeczuciu rychłego sztorcowania przez szefów razwiedki, którzy nie bez kozery odgrażali się, że z okazji jego zwycięstwa otworzą sobie szampana, dodaje sobie animuszu, przerostami formy nad treścią. Zwyczajne przedtem wręczenie uchwały Państwowej Komisji Wyborczej o wyborze, zamieniło się w wielką galę na Zamku Królewskim w Warszawie, z udziałem partii, rządu, a nawet niektórych pokonanych rywali – z wyjątkiem Jarosława Kaczyńskiego, który jeszcze w wyborczą niedzielę zapowiedział nękanie rządu w sprawie wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej. W tej sprawie panuje osobliwe zmieszanie; rosyjski wicepremier Sergiusz Iwanow oświadczył, że „wszystko, co można było przekazać, zostało przekazane”, więc nasza niezawisła prokuratura będzie musiała prowadzić śledztwo pewnie na podstawie domniemań i wróżenia z fusów. Na razie zwróciła się do Amerykanów z pytaniem, czy można było na lotnisku w Smoleńsku wytworzyć sztuczną mgłę. Chodzi, ma się rozumieć, o wykluczenie hipotezy zamachu. Niepotrzebnie fatygują Amerykanów, bo przecież nawet na różnych rozrywkowych imprezach robi się taką mgłę z suchego lodu i wody. Czyżby w prokuraturze wojskowej nie wiedziano takich rzeczy? Ciekawe skąd właściwie wojsko dobiera sobie tych wszystkich niezawisłych prokuratorów? Inna rzecz, że jak odpowiednio poinformowani Amerykanie potwierdzą, że sztucznej mgły w żaden sposób nijak wytworzyć nie można, to hipoteza zamachu zostanie obalona raz na zawsze. I być może o to właśnie chodzi, żeby wyniki niezależnego śledztwa polskiego pokrywały się z wynikami śledztwa rosyjskiego. W przeciwnym razie proces pojednania, którego nie może już się doczekać zwłaszcza środowisko skupione wokół „Głosu Cadyka”, mogły w odległą przyszłość się oddalić. Ale mniejsza z tym, bo przecież śledztwo w toku, a ta mgła, to może być jakaś Wunderwaffe - piekielna tajemnica wojskowa, więc lepiej korzystać z okazji by siedzieć cicho. Zresztą jakże inaczej, kiedy wybór tubylczego prezydenta-elekta zapoczątkowuje ruch kadrowy od samej góry do samego dołu. Pozostali przy życiu ministrowie prezydenta Kaczyńskiego: Jacek Sasin, Maciej Łopiński, Małgorzata Bochenek, Andrzej Duda i Bożena Borys-Szopa oraz zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Witold Waszczykowski zgłosili dymisję, która została skwapliwie przyjęta. Prezydent-elekt zrezygnował z funkcji marszałka Sejmu, którą objął właśnie Grzegorz Schetyna. Wyobrażam sobie, jakie nadzieje wzbudzać musi ta nominacja w „Zbychu”, „Miru” i „Rychu”, którzy, niczym kania dżdżu, wyglądają końca swojego męczeństwa, a kto wie, czy czegoś sobie nie obiecują. Wykluczyć tego nie można, bo właśnie pani filozofowa Magdalena Środzina podniosła klangor, że prezydent-elekt, mimo obietnic, nie pomyślał „zróżnicowaniu płciowym”. Widać jucha, skądściś się dowiedziała – no, ale skoro Gwidon Westerwelle tak się cieszy, to cóż zrobić – jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził. Zwłaszcza tym, co mu uwierzyli, no nie? Hi, hi! SM
12 lipca 2010 Koło zatacza krąg... Pan Lech Wałęsa, jeden z naszych III Rzeczpospolitych prezydentów, którego prezydentura przebiegała głównie pod hasłem wzmacniana „ lewej nogi”, pozorowanych wojen na górze, podnoszenia podatków i budowy biurokracji demokratycznej, pośród swoich złotych i demokratycznych myśli powiedział również, że:” Ja demokratycznie, półdemokratycznie i niedemokratycznie buduję demokrację”(????) Przyznam się państwu, że nieraz nie potrafię- nawet sobie – wytłumaczyć tych wałęsowskich antymyśli.. Chyba, że jest to jakiś szyfr, którego nie potrafię rozszyfrować za żadne skarby i nawet za te 100 milionów, których nie otrzymałem od pana Lecha Wałęsa- tak jak reszta, społeczeństwa demokratycznego. A przyznam się- bardzo chciałem.. Gdzie podziały się prawa człowieka demokratycznego? Powiedział również w rozmowie z Orianną Fallaci, że:” Byłem zawsze przywódcą bandy, jak każdy który przewodzi gromadzie, jak byk który kieruje stadem”(!!!) Naprawdę nieźle powiedziane, dosadnie i zgodnie z prawdą.. Bo w demokracji rządzą zorganizowane bandy z hersztem na czele. Nie mają żadnej idei oprócz obsadzania państwowych- fundowanych im przez podatników- posad. I o nie ,toczy się tak naprawdę zażarta walka. Ta walka nie jest pozorowana.. Pan Zbigniew Brzeziński , doradca prezydenta Cartera, kręcący się chyba od dzieciństwa w kręgach amerykańskiego establishmentu, powiedział nawet, że „Wałęsa jest najlepszym Polakiem”(???)”Przywódca bandy- najlepszym Polakiem”? To dopiero siurpryza. A Janosik był najlepszym Podhalańczykiem.? A Czesław Miłosz, przebywając na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 1981 roku powiedział:” Prawdziwy wodzu, nich pan mi wierzy, że bardzo pana uwielbiam”. Napisał nawet wiersz na ten temat: „Po dwustu latach Lechu Wałęso Po dwustu latach odzyskiwanej i znów traconej nadziei Zostałeś naczelnikiem polskiego ludu I tak jak tamten, masz przeciw sobie mocarstwa”. Pomijając już kiczowatość wiersza.. Demokrata Kościuszko, żył jeszcze w czasach, gdy monarchowie nie pozwalali na stawianie demokratycznych urn gdzie popadnie i wrzucanie do nich głosów ludu. Sami byli wybierani inaczej! Insurekcja kościuszkowska doprowadziła do zupełnego zniknięcia Rzeczpospolitej z mapy Europy.. Mimo- że związany z masonerią europejską Kościuszko- robił o mógł.. Kłaniał się chłopom w pas, obiecywał im co popadło- tym dorównywał współczesnym demokratom, którzy przechodzą samych siebie w obietnicach.. Czesław Miłosz doznaje ulgi, że dopiero… po dwustu latach..(???) Masoneria zamieniła sojusze.. Porzuciliśmy Wschód- kierując się na antychrześcijański Zachód.. A ten” naczelnik polskiego ludu”, w demokratycznych wyborach w 2000 roku dostał zaledwie 1% demokratycznych głosów ludu. Lud go na razie nie lubi, ale promotorzy zadbają, żeby historia o Lechu Wałęsie nie zapomniała. W końcu to on „obalił komunizm”. Będą wszędzie pomniki, stadiony, lotniska( w Gdańsku już jest!), będą skwery i parki.. I może pochówek na Wawelu wśród królów i… obok demokraty - Lecha Kaczyńskiego.. A jakie to mocarstwa miał przeciw sobie pan Lech Wałęsa?” Ten najlepszy Polak”(???) Tak jak najlepszym Polakiem był pan Czesław Miłosz, pochowany „ Na Skałce” wśród wybitnych Polaków. Tylko, że wszędzie gdzie bywał na świecie mówił, że jest Litwinem. Kochał Wielkie Księstwo Litewskie- i to jest jego przywilej.. Miał do tego prawo.. Ale po co go było chować w polskim Panteonie? I napisał kilka ciekawych rzeczy, które są prawdziwe, ale nie na rękę poniektórym.. Na przykład w książce Świadectwo poezji”( 1987) napisał:” W roku 1791, roku uchwalenia Konstytucji 3 maja w Warszawie, ułożonej przez masonów”(!!!!) Albo:” Masonem był wódz naczelny, generał Henryk Dąbrowski”(!!!)( Prywatne obowiązki, str. 100) I jeszcze:” Przecież ten okropny Piłsudski i jego legioniści to był spisek masonów”( O Turowiczu, Tygodnik Powszechny; 1997, Apokryf, nr 12, str 4) Ale w „Prywatnych obowiązkach „napisał:” Przyznaję się, że na polskość jestem alergiczny(…) Zobowiązany wobec kogo? Pracujący dla kogo? Nie wobec i dla „polskości”, nie dla nacjonalistycznego upiora”( str. 66). To po co go było chować „ Na Skałce”? W liście do Melchiora Wańkowicza( zamieszczony w „ Zdaniu” 1988 ,nr 7/8 s. 103) pisał:” jestem bardzo mało polski w sensie, jaki temu słowu zwykło się nadawać, standardy obowiązujące wśród szlachetnych Polaków są mi najzupełniej obce. Mój umysł jest żydowski”(!!!!) A w „Ziemi Urlo”pisał:” A jednak nie potrafiłem ugiąć kolan przed boginią, której na imię polskość”. I nikt mu nie kazał uginać, ale po co go było chować pośród wielkich Polaków- można go było pochować wśród wielkich Litwinów. W” Widzeniu nad zatoką San Francisco”, napisał:” Zaiste przywilejem jest mieszkać w Kalifornii i pić co dzień napój alienacji doskonałej”(????) Jego umysłowość była międzynarodowa i kosmopolityczna.. A o Warszawie pisał tak: „Ty, obce miasto na sypkiej równinie, Pod prawosławną kopułą Soboru Na gubernialną dosyć masz stolicę Ty, lunaparku prywislanskich krajów”- (Traktat poetycki, 1957) I jeszcze jeden cytat z „Prywatnych obowiązków”: Obszar pomiędzy Rosja a Niemcami jest tylko irytujący przez swoją nieokreśloność i zbyt już wielką zawiłość plemiennych obrzędów”(????). I już ostatni, choć mam znacznie więcej:” Dla wielu, może dla większości , polskie państwo pojawiło się jako anomalia albo wręcz jako przykra niespodzianka”(!!!) I za to wszystko i jeszcze więcej- „ Na Skałce”, obok Malczewskiego, Długosza, Solskiego, Asnyka, Kraszewskiego.. Na Skałce już nie ma miejsca, Czesław Miłosz leży przy samych drzwiach, a więc pan Lech Wałesa będzie pochowany na Wawelu.. No bo gdzie? W Świątyni Najwyższej Opatrzności, zwanej obecnie Świątynią Opatrzności Bożej? Ciekawe jakie jego mądre zdanie zostanie wyryte na sarkofagu.. Czy może:” dobrze się stało, że źle się stało”(???), a może:” Ja panu mogę nogę podać”: a może-„Dodatnie i ujemne plusy” albo z cała pewnością „ Nie chcem ale muszem”. Chociaż najlepsze jakie do tej pory udało mi się wyłapać to:” Tonący brzytwy chwyta się byle czego”(!!!) I powiedział też:” Jestem dyktatorem demokratycznym”. O, o… O to właśnie! Demokracja jako dyktatura! Dobrze, że pan Stefan Kisielewski już nie żyje, bo znowu by go wsadzili lub pobili za tę „ dyktatuę ciemniaków”. Pobili go „nieznani sprawcy”. W tamtej demokracji wybieraliśmy z tej samej listy. tych samych. A teraz wybieramy tych samych ale z różnych list.. Demokracja zawsze jest uratowana.. I co za różnica i o co była walka? Żeby było więcej tych samych list..? I koło zatoczyło krąg! WJR
1. Zabierzcie ten krzyż! Zabierzcie ten krzyż z dziedzińca Pałacu Prezydenckiego, bo nowy prezydent go nie chce! Nowy prezydent, owszem, lubi ambonę, ale krzyż niekoniecznie. Denerwuje go ten krzyż i niepokoi, do tego stopnia, że w desperacji nawet szuka innej siedziby, w której mógłby pilnować żyrandola bez spoglądania na ten krzyż na dziedzińcu.. Może Belweder, może Pałac na Wodzie, może Pałac – przepraszam za skojarzenie – Myśliwski. Może być nawet i barak, podobny do wieży kontroli lotów w Smoleńsku, byleby pod bramą, jak wyrzut sumienia, nie tkwił ten ponury krzyż!
2. Obrońcy krzyża – nie macie racji! Zapomnieliście już, albo do was nie dotarło, ze wybory wygrała opcja krzyżowi niechętna. Wybory wygrała opcja, która uważa, że miejsce krzyża jest w kruchcie. Wybory wygrała opcja – krzyż a kysz!
3. Z uwagi na wynik wyborów proponuję też, żeby zweryfikować pochopną decyzję kardynała Dziwisza i usunąć z Wawelu Małżonków Kaczyńskich. Ich bezczelne wylegiwanie się na Wawelu razi 10 milionów Polaków, zjednoczonych pod berłem posła PO Janusza Palikota. Trumny Wawelskie należy załadować na przyczepę, zaprząc do niej traktor i przewieźć w jakieś ustronne miejsce, najlepiej tajne i nikomu nieznane. Miejsce nowego pochówku powinno zostać zachowane w tajemnicy zwłaszcza przed Jarosławem Kaczyńskim, żeby uniemożliwić mu cyniczne wykorzystywanie smoleńskich trumien dla jego niecnych gier politycznych.
4. Proponuję również wydanie urzędowego zakazu celebrowania rocznicy 10 kwietnia. Koszmarny jest ten Ruch 10 Kwietnia i ma rację poseł PSL Aleksander Sopliński, że to jakiś sabat czarownic, jakieś misterium voo-do albo zombies. Proponuję, żeby nowy prezydent wniósł inicjatywę ustawodawczą skreślającą dzień 10 kwietnia z obowiązującego w Polsce kalendarza gregoriańskiego.. Niech po 9 kwietnia będzie od razu 11 kwietnia, wtedy zniknie ta cała 10-kwietniowa celebra i ucichną zupełnie niezrozumiałe głosy domagające się – o zgrozo! - wyjaśnienia okoliczności i przyczyn smoleńskiej katastrofy. Co tu wyjaśniać, skoro dzięki obiektywnemu śledztwu wiceprzewodniczącego PO Janusz Palikota wiadomo, że katastrofę spowodował siedzący za sterami samolotu kompletnie pijany o ósmej rano Lech Kaczyński. Każdy, kto poddaje w wątpliwość winę Kaczyńskiego i domaga się wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy, jest zwolennikiem wojny polsko-rosyjskiej i polsko-polskiej.
5. Należy też zabronić noszenia czarnych krawatów i czarnych garniturów. Wszelka żałoba powinna być zabroniona, jako cyniczne wykorzystywanie tragedii smoleńskiej do celów politycznych. Jarosław Kaczyński, jeśli w najbliższym czasie nie zostanie zdelegalizowany, powinien być przymuszony do noszenia krawatów w wesołych odcieniach – z pszczółką Mają na przykład, albo z Guciem, a choćby i z Kaczorem, momen omen Donaldem - a nie w czerni. Dlaczego? Bo czerń, w jego przypadku, oznacza nadużywanie smoleńskiej tragedii dla celów politycznych. Po smoleńskich ofiarach wszyscy mają prawo płakać, tylko nie Kaczyński..
6. A więc zabierzcie ten krzyż! Niech zniknie, wraz z całą pamięcią o tym, co stało się w Smoleńsku 10 kwietnia. To jest nieprzyjemna, niewygodna pamięć.... Janusz Wojciechowski
Rewolucyjny Żyd czyli kto kontroluje przemysł pornograficzny W czasie gdy na pierwszych stronach gazet pojawiła się wiadomość o zaangażowaniu żydowskiego gubernatora stanu Nowy Jork, Elliota Spitzera w działalność gangu prostytucyjnego oraz oczywiście o korzystaniu z usług luksusowych call-girls [1], warto zapoznać się z mało znanymi faktami ukazującymi prawdziwe oblicze przemysłu pornograficznego w USA. Warto rzucić snop otrzeźwiającego światła na najważniejsze zagadnienie dotyczące zastraszającego rozwoju tego przemysłu, a przede wszystkim na stosunki własnościowe poszczególnych firm tego “rozrywkowego” segmentu. W skrócie, warto odpowiedzieć na proste pytanie: kto zorganizował ten przemysł w Stanach Zjednoczonych, kto nim sterował w przeszłości i kto jest niemal wyłącznym właścicielem dzisiaj. Aby zrozumieć determinację z jaką – dzisiaj już nie tylko poszczególni właściciele, ale i potężne lobby pornograficzne – coraz intensywniej zalewają społeczeństwo swymi produktami, należy koniecznie odpowiedzieć na pytanie: jakimi motywami kierują się twórcy tego przemysłu. Z pomocą przychodzi lektura opracowania opublikowanego na łamach żydowskiego pisma The Jewish Quarterly [2], w którym autor, prof. Nathan Abrams, wykładowca współczesnej historii Ameryki na szkockim uniwersytecie w Aberdeen, pisze wprost, iż: “Jakkolwiek Żydzi stanowią zaledwie dwa procent amerykańskiej populacji, są prominentnie obecni w przemyśle pornograficznym”. I rzeczywiście, tak jak i w innych gałęziach tzw. przemysłu rozrywkowego, a także w mediach, finansach, zawodach prawniczych, osiągnęli wpierw wyraźną nadreprezentację, a później większość i w końcu niemal całkowitą kontrolę, deprawując chrześcijańskie społeczeństwa. Zaangażowanie Żydów w pornograficzny przemysł filmowy oraz szerzej, w rozbudowany system burdeli działających a Stanach Zjednoczonych, datuje się od początków tego kraju. Tak samo jak w innych czasach i miejscach na świecie, żadna inna grupa etniczno-religijna nie przyczyniła się bardziej do tak ogromnego rozwoju destrukcyjnych przywar społeczeństw. Jak pisze prof. Abrams: “Być może wolelibyśmy udawać, że ten zdefiniowany etnicznie problem przemysłu filmów XXX [ang. triple-exthnics] nie istnieje, jednak nie możemy uniknąć faktu, iż zeświecczeni Żydzi odgrywali (i dalej odgrywają) nieproporcjonalnie wielką rolę w całym przemyśle filmów pornograficznych w Ameryce. Zaangażowanie żydowskie w pornografię ma swoją długą historię w Stanach Zjednoczonych i właśnie Żydzi pomagali w przemianie tej egzystującej dotychczas na skraju społeczeństw subkultury, tworząc z niej główną tkankę Ameryki.”
Żydowscy właściciele i aktorzy Zaangażowanie żydowskie w przemysł pornograficzny można podzielić na dwie grupy: właścicieli i twórców oraz wykonawców-aktorów. Z uwagi na perspektywę wielkich zarobków, możliwość kontroli nad ludźmi i upragnionej destabilizacji społeczeństwa chrześcijańskiego, osadnicy żydowscy w Ameryce szybko zainteresowali się tym rynkiem. Jak stwierdza Autor opracowania: “Wielu dilerów rozprowadzających gadżety erotyczne i książki pornograficzne w latach 1890-1940, byli imigrantami żydowskimi o niemieckich korzeniach.”. Podobnie ujmuje to Jay A. Gertzman w książce wydanej przez wydawnictwo Uniwersytetu Pennsylvania [3] pisząc, że w tamtych czasach “Żydzi byli głównymi dystrybutorami gallantiana, czyli książek z erotycznymi kawałami, balladami i literaturą erotyczną, oraz tzw. awangardowych noweli i [pseudonaukowych] wywodów na temat “seksuologii””. Przed wojną i krótko po jej zakończeniu, gdy Hollywood liczył się jeszcze z opinią katolików, gdy obowiązywała jeszcze presja Legionu Przyzwoitości (Legion of Decency) [4], podejmowane były jedynie pokątne próby obejścia systemu i przemysł pornograficzny tkwił na obrzeżach chrześcijańskiej tkanki społecznej. Dopiero “rewolucja moralna”, idealnie zsynchronizowana czasowo i korzystająca z owoców posoborowej degrengolady w Kościele, co bezpośrednio rzutowało na kondycję społeczną, pozwoliła na wypłynięcie szumowin na zewnątrz. Twórcy, organizatorzy, przywódcy i wykonawcy tej kolejnej rewolucji, tak jak i wielu poprzednich rewolucji przemieniających oblicze cywilizacji, w nadreprezentatywnej liczbie pochodzili z żydowskiej diaspory. W przemyśle pornograficznym w latach powojennych jedną z najbardziej znaczących postaci był Reuben Sturman, nazywany z racji swych wpływów i zasięgu “Waltem Disneyem Pornografii”. Wykorzystując swoiście żydowskie cechy – tak wyraziście opisane w powieściach np. Juliana Ursyna Niemcewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego czy (w mniejszym stopniu, bo zaślepionej utopijną ideą skuteczności “asymilacji” Żydów) Elizy Orzeszkowej – budował imperium zła, by, jak stwierdza Departament Sprawiedliwości USA, w latach 1970 kontrolować większość produktów pornograficznych. Sturman, syn rosyjskich Żydów, początkowo sprzedawał komiksy, lecz później zorientował się, że największe pieniądze znaleźć można rozbudzając ludzkie żądze najniższego szczebla, zajął się więc sprzedażą literatury pornograficznej, z czasem opanowując ten rynek niemal całkowicie. Już w połowie lat 70-tych stał się właścicielem ponad 200 księgarń “tylko dla dorosłych” – specyficznych miejsc, w których można i przejrzeć literaturę i obejrzeć film i zaglądnąć przez peephole, a z pewnością i wiele więcej. Jak oceniał Time Magazine, w początkach lat 90-tych Sturman zarabiał na czysto rocznie około 300 milionów dolarów. O żydowskim zaangażowaniu w przemysł pornograficzny prof. Abrams pisze bez ogródek: “Sturman nie tylko kontrolował przemysł pornograficzny, on był tym przemysłem”. Sturman zakończył życie w więzieniu, gdzie przebywał skazany w 1997 roku za manipulacje podatkowe, jednak nie przeszkodziło to jego synowi – Davidowi, na kontynuowanie i dalszą rozbudowę “rodzinnego biznesu”. Dzisiejszym wcieleniem Reubena Sturmana jest kolejny Żyd w tym szczególnym przemyśle – 48-letni Steven Hirsch, określany już nie jako “Walt Disney Porn”, lecz “Donald Trump Porn”. Steven, tak jak i David Sturman, przejął po swoim ojcu kierowanie “rodzinnym biznesem” i szefuje największą na świecie korporacją produkującą filmy porno – Vivid Entertainment, zwaną ze względu na dochody i zasięg “Microsoftem świata porno”. Kontynuując “tradycję” żydowskich środowisk rewolucyjnych mających jeden jedyny cel: zniszczenie chrześcijańskiego porządku społecznego, firma Vivid intensywnie kreuje nowe rynki patologii, tym razem wprowadzając i upowszechniając segment filmów “gejowskich”. A doskonale obserwując autodestrukcyjne zachowanie się społeczeństw zachodnich o rodowodzie chrześcijańskim, Vivid zręcznie wpisał się w nie oferując również tzw. reality-show, które jak tsunami ogarnęły wszystkie telewizje świata, a poprzez koncerny ITI i Polsat (nb. firmy założone i prowadzone przez Żydów o rodowodach komunistyczno-SB-ckich), rozpowszechnione zostały również i w Polsce. “Żydzi odgrywali (i dalej odgrywają) nieproporcjonalnie wielką rolę w całym przemyśle filmów pornograficznych w Ameryce.” – Prof. Nathan Abrams. Obok właścicieli, producentów i stręczycieli żydowskich, drugą grupą przemysłu pornograficznego są sami “aktorzy” występujący w filmach. Jak stwierdza prof. Abrams: “Żydzi stanowią większość aktorów występujących w filmach pornograficznych tworzonych w latach 1970-1990, a Żydówki znaczącą liczbę porno-stars“. Jednym z “królów” tego aktorstwa jest Ron Jeremy, dziś 55-latek, który wystąpił do tej pory w ponad 1600 filmach pornograficznych i sam nakręcił ich ponad setkę. Jeremy, wychowany w żydowskiej rodzinie na nowojorskim Queens’ie, wniósł do tego typu filmów postać na pozór dziwnego uwodziciela: owłosionego, odpychającego grubasa, który jednak z łatwością znajduje partnerki, często tuzinami wskakujące do łóżka. To nie przypadek, że Żydzi określają rolę Jeremy’ego jako nebbishy, co w pierwowzorze języka jidisz znaczy: nieszczęśliwiec-Słowianin. Przeciwieństwem grubego Rona jest inny żydowski aktor – 43-letni Adam Glasser, wysportowany, przystojny, były właściciel siłowni w Los Angeles. Glasser, nowojorski Żyd, występujący pod pseudonimem Seymore Butts, “jest dzisiaj prawdopodobnie najbardziej znanym żydowskim potentatem przemysłu porno” – ocenia prof. Abrams. Jego studio, Seymore Inc. produkuje corocznie kilkadziesiąt filmów, specjalnie pozorowanych jako amatorskie zdjęcia, które mają podobno przysparzać większej autentyczności. Rozprowadza swoją produkcję poprzez system franczyz, a w firmie zatrudnia również… swoją matkę oraz kuzyna. Od roku 2003 Glasser wraz ze swoją rodzinką występują w największych stacjach telewizyjnych świata w niezwykle popularnym (albo lepiej: na siłę popularyzowanym) programie “reality-show” Family Business. Ta swoista soap-opera po raz pierwszy emitowana w Kanadzie w sieciach The Movie Network, Movie Central i Showcase Television, rozprzestrzenia się po świecie, ogarniając ostatnio Channel 4 w Wielkiej Brytanii i FX w Ameryce Łacińskiej. Prof. Abrams w swoim opracowaniu ukazującym zaangażowanie się Żydów w tworzenie i rozwój przemysłu pornograficznego, niestety wpada w pułapkę próbując wyjaśnić przyczyny tego typu zachowania swoich braci. Tłumaczy on, że “Żydzi zaangażowali się w przemysł pornograficzny z tego samego powodu, co inni współwyznawcy ich wiary angażując się w główny nurt Hollywoodu. Te dziedziny przemysłu pociągnęły ich głównie dlatego, że po prostu przyjęto ich tam. Jako dziedziny nowe, nie były jeszcze obarczone restrykcyjnymi przepisami, tak często obowiązującymi w innych dziedzinach życia. W pornografii bowiem nie było dyskryminacji przeciwko Żydom.” To wysoce nieprawdziwe tłumaczenie może z łatwością obalić każdy kto uczciwie zainteresuje się stosunkami własności i realnych wpływów w początkach XX wieku, kiedy to wszystko po kolei: od systemu bankowego po media były stopniowo opanowywane przez diasporę żydowską. Już poczciwy Henry Ford Senior w swojej książce z 1919 roku pt. Międzynarodowy Żyd pisał i dalekowzrocznie przestrzegał przed pogłębianiem się tego niebezpiecznego dla Ameryki zjawiska. Po tym samousprawiedliwiającym faux pas profesora, pada jednak celne podsumowanie. Abrams pisze, iż: “przemysł pornograficzny wymagał czegoś, czego Żydzi mieli pod dostatkiem: hucpy“. Rzeczywiście, tej przebiegłej śmiałości, buty, chamstwa, cwaniactwa, bezwzględnej przebojowości, diabelskiego sprytu – czyli tego co mieści się w pojęciu hucpy, rewolucyjnemu Żydowi nigdy nie brakowało. Swoje nadzwyczajne zdolności marketingowe, praktykowane przez setki lat w rolach pośrednika bankowego, handlarza, lichwiarza i innej pijawki społecznej, rewolucyjny Żyd skrzętnie wykorzystał w Ameryce – nowej krainie szczęścia, krojonej na miarę potrzeb wyzyskiwaczy. Wpisał się on doskonale w nowe warunki, tym razem w pogoni za oferowanym “amerykańskim snem” o bogactwie. W tej pogoni za pieniądzem zdobywanym bez względu na podstawowe zasady uczciwości czy obowiązujące prawo, przy odrzuceniu prawa naturalnego a nawet wykładni Tory, przylgnął on mocniej do wskazówek talmudycznych. W tym też wymiarze należy odbierać usprawiedliwiające wypowiedzi przywódców żydowskich, którzy najwyraźniej nie widząc niczego złego w przemyśle pornograficznym, twierdzą, że był on tylko kolejnym segmentem osiągnięcia wysokich korzyści. Jak wyznał szef “Ligi Przeciwko Zniesławieniu”, Abraham H. Foxman: “Ci Żydzi, którzy zasilili przemysł pornograficzny, uczynili to jako osoby pragnące osiągnąć American dream“. Ci sami co deprawując społeczeństwo amerykańskie bełkoczą o “American Dream”, wczoraj – w Polsce, krainie “żydowskiego raju”, budowali z kupiecką przebiegłością swoje wpływy. Jak ujął to patrząc bystrym okiem Józef Ignacy Kraszewski w powieści pt “Żyd”, opisujący warszawskich “zasymilowanych” Żydów kalkulujących wyniki Powstania styczniowego: “W każdym narodzie musi się wyrobić po nad masy jakaś inteligencya i rodzaj arystokracji… my jesteśmy materyałem gotowym… zawładniemy krajem. Panujemy już przez giełdy i przez wielką część prasy nad połową Europy… Ale naszem właściwem królestwem, naszą stolicą, naszem Jeruzalem będzie Polska. My będziemy inteligencyą, arystokracyą, my tu rządzić będziemy. Kraj ten należy do nas… Jest nasz…”. Plany wobec Polski historia tymczasowo przekreśliła, lecz mająca-być-chrześcijańską Ameryka, przerobiona na masońskie Imperium, stała się nowym Paradis Judeaorum.
Zniszczenie Chrześcijaństwa – celem Rewolucyjnego Żyda Rewolucyjny Żyd tworzący nowoczesny przemysł pornograficzny, tak jak i wiele innych plag społecznych, samodefiniował się przywdziewając co najmniej jeden element wielopoziomowej tożsamości: etnicznej, rasowej, kulturowej czy religijnej. Jeśli zaprzestał być “Żydem religijnym”, to tliła się w nim nostalgia za wiarą przodków, jeśli odrzucał i wiarę ojców, to definiował się kulturowo, a jeśli wszystko odrzucił, to pozostawał w kręgu podobnych sobie rewolucyjnych dusz pragnących anarchicznej zmiany zastanego porządku. Ta mozaika postaw koegzystuje również w przemyśle pornograficznym: od Sturmana, który wyraźnie określał się jako Żyd i hojnie łożył na żydowskie cele “charytatywne”, przez Richarda Pacheco (prawdziwe nazwisko Howard Marc Gordon) – kolejnego Porno-star, który zapragnął nawet być studentem rabinicznym, po dziesiątki etnicznych Żydów zamieniających łatwo Jahwe na Mamonę. “Żydowskie zaangażowanie w przemysł porno jest rezultatem atawistycznej nienawiści do chrześcijańskiego autorytetu.” – Prof. Nathan Abrams Pozostaje teraz zastanowić się nad prawdziwymi celami zaangażowania się rewolucyjnego Żyda w przemysł pornograficzny, w tym ten najnowocześniejszy: kolosalnie wielki, wlewający się do każdego domu przez sieć internetową. Jak pisze prof. Adams “niezaprzeczalnie istnieje w żydowskim zaangażowaniu się w przemysł pornograficzny element rebelii.” Samo istnienie zakazu wynikającego ze zdrowo pojętych norm społecznych, stanowi dla rewolucyjnego Żyda element przyciągający. Zwykła natura zakazu jest dla niego magnesem. Przełamując normy, likwidując zakazy, niszcząc porządek, wprowadzając anarchię i nieład, rewolucyjny Żyd zręcznie wciągał w krainę zła swego przeciwnika. Jak pisze dr E. Michael Jones – cytowany również przez prof. Abramsa – wydawca miesięcznika katolickiego Culture Wars (i właściwie twórca określenia “Rewolucyjny Żyd”) żydowscy porno-właściciele i porno-aktorzy wciągali do swego biznesu młode dziewczyny, skupiając się właśnie na uczennicach katolickich szkół. Z szatańskim upodobaniem zapragnęli uwieść katolickie shiksy. Tak jak Abe Foxman usprawiedliwia rewolucyjnego Żyda, tak Luke Ford, ortodoksyjny Żyd specjalizujący się w opisywaniu przemysłu pornograficznego, szczerze stwierdza, że: “Porno [w wykonaniu Żydów] jest po prostu ekspresją rebelii przeciwko standardom, przeciwko dyscyplinie życia.” Upragniona wizja rozpalenia wielkiego pożaru, który pochłonie zastany porządek, odepchnie reguły – również tego “Żyda religijnego” – i nade wszystko zniszczy chrześcijański ład, staje się celem samym w sobie. Luke Ford pisze, że żydowscy aktorzy filmów porno często mówią o “radości bycia anarchistą”. Prof. Abrams konkluduje: “Żydowskie zaangażowanie w przemysł porno jest rezultatem atawistycznej nienawiści do chrześcijańskiego autorytetu. [Zaangażowani w przemysł XXX] Żydzi próbują osłabić dominującą w Ameryce kulturę chrześcijańską poprzez działalność wywrotową przeciwko moralności.” Najdobitniej stwierdził to Al Goldstein, wydawca pornograficznego pisma Screw, założonego w 1968 roku jako konkurencja dla Playboya: “Jedynym powodem, dla którego Żydzi są w biznesie pornograficznym, jest to, że wydaje nam się, iż Chrystus jest do kitu [w oryginale: sucks, co ma bardziej obraźliwe znaczenie], katolicyzm jest do kitu. Nie wierzymy w autorytaryzm”. Pornografia w wykonaniu rewolucyjnego Żyda jest zatem sposobem walki z kulturą chrześcijańską, co przyznaje i prof. Abrams. Pisze on również, że “Tak jak Żydzi nadreprezentatywnie uczestniczyli w radykalnych ruchach, tak i teraz nadreprezentatywnie obecni są w przemyśle pornograficznym. Żydzi w Ameryce są rewolucjonistami seksualnymi. Duża liczba tego typu materiałów – książek, broszur, artykułów, scenariuszy – została napisana przez Żydów. Ci, którzy spowodowali, że Ameryka zaadaptowała liberalne spojrzenie na seks – byli Żydami. Żydzi byli również przywódcami tzw. seksualnej rewolucji lat 60-tych, gdy obowiązkowe lektury Marxa, Trockiego i Lenina zamienione zostały na pisma Wilhelma Reicha, Herberta Marcuse’a i Paula Goodmana.” O roli Żydów w przemyśle pornograficznym, przyznaje też rabin Samuel H. Dresner, który stwierdza, że “Żydowska rebelia rozpoczęła się na wielu poziomach, jedną z nich była prominentna rola Żydów jako obrońców eksperymentów [rewolucji] seksualnej.” Profesor Abrams pisząc swój tekst wyraża nadzieję, że choć po części ukaże on “ten zaniedbany [czytaj: ukrywany przed opinią publiczną] temat amerykańsko-żydowskiej kultury masowej”, i zapytuje retorycznie: “Dlaczego, w świetle relatywnie liberalnego postrzegania spraw seksu przez Żydów, wstydzimy się roli Żydów w przemyśle pornograficznym?” “Tak jak Żydzi nadreprezentatywnie uczestniczyli w radykalnych ruchach, tak i teraz nadreprezentatywnie obecni są w przemyśle pornograficznym.” – Prof. Nathan Abrams Pytanie to należałoby ustawić w odpowiednich proporcjach, gdyż mizerna wiedza społeczeństw o zaangażowaniu Żydów w kontrolę tego wstydliwego przemysłu, wynika bezpośrednio z totalnej kontroli mediów przez baronów żydowskich. Jak stwierdza szczerze żydowski krytyk filmowy, Michael Medved: “Nie ma żadnego sensu aby próbować zaprzeczać rzeczywistości o żydowskiej sile i prominentnej obecności w popularnej kulturze. [...] Nawet Marsjanin oglądający amerykańskie media [przepojone tematyką żydowską i promujące żydowski punkt widzenia] byłby zaskoczony dowiadując się, że mniej niż co 40 Amerykanin jest Żydem.” [5]
Tak więc z jednej strony przesycenie mediów żydowskimi aktorami, scenarzystami, dziennikarzami, nie mówiąc już o producentach, a z drugiej całkowita cisza, a często i zaprzeczenie, gdy chodzi o autentyczną żydowską potęgę kontrolującą media i trzymającą w nieświadomości społeczeństwo amerykańskie. Z jednej strony obecność Wolfe Blitzera, Barbary Walters, Mike’a Wallace, Teda Koppel, Larry Kinga (czyli Lawrence Harvey Zeigera), by wymienić tylko kilku z brzegu najbardziej widocznych, a od strony “koszernej kuchni”: Michaela Ovitz, Stevena Spielberga, Davida Geffen, Jeffrey Katzengberg, Lewa Wasserman, Sidney Sheinberg, Barry Diller, Gerald Levin, Herbert Allen – a z drugiej zupełna cisza o prawdziwych problemach trawiących Amerykę (jak i resztę świata). Nie ma informacji o nadreprezentatywnej roli Żydów w przemyśle narkotykowym (niemal 100 procent silnej substancji Ecstasy pochodzi z Izraela i jest rozprowadzana po świecie również przez chasydzkich “bogobojnych” młodzieńców), nie ma mowy o kolejnej specjalności żydowskiej – przemyśle aborcyjnym, nikt nie ma prawa dowiedzieć się o przekrętach dokonywanych przez żydowskich prawników i finansistów (gdzie jest film o Ivanie Boesky czy Michaelu Milkenie?!), wreszcie – nie słychać nic o władcach przemysłu pornograficznego. Z telewizji i ekranów filmowych sączy się za to nieustannym strumieniem propaganda holokaustu, dominują jednostronne i wybielające informacje o Izraelu, a nade wszystko montowane są z coraz większą siłą ataki na podstawy bytu chrześcijańskiego, ze szczególną szatańską mocą koncentrując się na Kościele katolickim. Ten Kulturkampf, mający już 2000 lat, nasila się coraz bardziej i przez potęgę Mamony i zaaplikowanie moralnej destrukcji, zmierza do kontroli i dominacji nad goyim. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że przywódcy Kościoła, dalej kroczący posoborową drogą samozagłady, z judaistycznym “dialogiem” na czele, przestali już pełnić rolę autorytetu dla ogłupiałego przez żydowskie media i rozbestwionego przez żydowski przemysł pornograficzny motłochu, który zajęty oglądaniem kolejnego odcinka Seinfelda czy internetowego świerszczyka, nie dostrzegł, że poderżnięto mu już połowę szyi. Lech Maziakowski
Dr Dariusz Ratajczak – wywiad z żołnierzem Waffen SS Publikujemy świetny wywiad, który ś.p. dr Ratajczak przeprowadził kilka lat temu z niejakim Martem, estońskim ochotnikiem i weteranem Waffen SS. Rozmowa prowadzona była w prostym, żołnierskim języku; jest pełna szczerych i śmiałych refleksji, przez co lektura staje się wyjątkowo przyjemna. Polecamy.
DR: Witaj Mart! Walczył pan w Waffen SS? M: Tylko za Ojczyznę. Moją Ojczyzną jest Estonia.
DR: Jak pan wspomina wkroczenie Sowietów do Estonii w czerwcu 1940 r.? M: Piekło, moi rodzice, dobrze sytuowani mieszczanie z miejscowości Paida, trafili na Sybir – już nie powrócili. Ja wtedy ukrywałem się z bratem. Jakoś daliśmy radę.
DR: Dużo było kapusiów wśród Estończyków? M: W swej masie są zbyt małomówni, jak bracia – Finowie, by być kapusiami. Ale szmat trochę było. Takie czasy. Kurewstwo znosi narodowość. Inna sprawa, że podobnie jest z bohaterstwem.
DR: Jest lato 1941, wkraczają Niemcy, co pan wtedy czuł, jak zachowywała się ulica? M: Trudno zapomnieć, kwiaty na czołgach, to byli rycerze z wyśnionej bajki, ładnie wyglądali, odpowiadali estońskiemu poczuciu porządku. Niemieccy pancerniacy mówili nam, że teraz mamy wolność. Byłem sceptyczny, ale to było wytchnienie. Azja poszła precz. Zresztą w czasie odbijania Estonii z rąk sowieckich – Niemców wspierało 12-15 tysięcy moich rodaków.
DR: Mówi pan o „leśnej braci” M: W rzeczy samej.
DR: Czy podczas wkraczania wojsk niemieckich do Estonii pana rodacy, wzorem Litwy i Łotwy, dopuścili się gwałtów lub morderstw na Żydach ? M: W Estonii Żydów praktycznie nie było – najwyżej 4 tysiące (podczas rządów niemieckich zginęło ok. 900 – DR). To jest w ogóle wielkie nieporozumienie. Nas, Estończyków, wtłacza się w formułę „narody bałtyckie” tudzież „Bałtowie”. Tymczasem my jesteśmy Ugrofinami, taką południową flanką Skandynawii. W gruncie rzeczy nawet dzisiejszy Sankt Petersburg to nasza ziemia, konkretnie braci Ingrelów, których pozostało pewnie z 1.000 (słownie: tysiąc – DR). Podkreślam to, bo moja mama była Ingrelką (polski termin: Inżorka – DR). Nie wiem, jak tam było w Litwie i Łotwie, gdzie społeczność żydowska była o niebo liczniejsza, jednak wiem i to, że Łotysze są świetnymi żołnierzami. Koledze odstrzelono prawą rękę, to pruł do „iwanów” z lewej. Potem go Sowieci zarąbali saperkami. To był mój kolega, Łotysz. Strasznie dzielny naród. Kolega… Przyjaciel. Już nie poznam jego grobu. Zawsze się za niego modlę. Biblię miał w jednym palcu i powtarzał, że walcząc teraz zmazuje hańbę zbyt wielu swoich rodaków angażujących się w 1917 r. w rewolucję bolszewicką.
DR; Walczył pan nad Narwą, historycy wojskowości (zresztą nieliczni) piszą, że to było piekło. Jak pan wspomina tamte czasy? M: Nie piekło, ale piekło piekieł. Szatański koncert. Broniliśmy Ojczyzny. Proszę sobie wyobrazić, że pod koniec 1944 r. 100 tysięcy Estończyków aktywnie broniło Ojczyzny przed Sowietami. 100 tysięcy rozsianych w różnych formacjach, w tym 10 tysięcy w estońskiej dywizji SS. Generalnie „iwany” dostały straszliwie w dupę. Wczesną wiosną 1944 siedem dywizji naszych i niemieckich wybiło 120 tysięcy „krasnoarmiejców”, przy stratach własnych: 20 tysięcy. Po twardych walkach ewakuowałem się z Estonii dopiero wczesną jesienią tego samego roku, czyli wtedy, gdy Rosjanie już byli nad Wisłą, jak mi pan podpowiada. Nie mieliśmy szans, dysproporcje sił były tragiczne: 10:1. Widzi pan, to jest tak: grzejesz lufę, nawet na ramieniu kolegi, robisz co możesz, a Sowieci idą i idą. Istna szarańcza. Tamci Rosjanie to dzisiejsi Chińczycy. Strasznie cierpieliśmy, ale to słodkie cierpienie, zwłaszcza za Ojczyznę, która jest taka mała, że się zna niemal każdą mieścinę.
DR: Cierpiały narody Europy… Przez was…M: Szczerze mówiąc, miałem wtedy i mam teraz w dupie narody Europy, szczególnie za ich wcześniejszą postawę wobec sowieckiej agresji na Estonię z 1940 r. Czy ktoś wtedy pomógł mojemu Krajowi? Ja tylko myślałem o Estonii, no i o tym, aby zachować tyłek w całości. Nie byłem nigdy agresorem, lecz ofiarą. Ofiara ma prawo do obrony.
DR: Braliście jeńców? M: Garściami, poza tym było wielu dezerterów, nawet po przełamaniu frontu. Jeden taki trafił do mojego plutonu. Gnojek przeżył wojnę, podobno mieszka w Kanadzie i robi za ukraińskiego patriotę. Sowieci jeńców nie brali, przynajmniej u wrót Estonii.
DR: Jakie były stosunki między wami, Estończykami, Łotyszami et cetera a Niemcami? M: Różnie bywało. Ideologicznie to był gnój, pamiętam taką pogadankę o narodowo-socjalistycznej kobiecie. Debilizm, rechotaliśmy przez dwa dni. Z wojskowego punktu widzenia Niemcy byli bardzo profesjonalni.
DR: Ale jednak traktowali was inaczej? M: No w końcu jestem Estończykiem, a nie Niemcem. Ale poważnie… Ten hitlerowski chłam to zawsze miałem w czterech literach. A na froncie, jak na froncie… U Niemców zawsze uderzało mnie to, że nie pozostawiają kolegów w potrzebie. Sam tego doświadczyłem. Przez gapiostwo, tak to teraz oceniam, znalazłem się w strefie niczyjej, takim „no man’s land”. Walą Sowieci, walą Niemcy. Myślę – koniec. Aż tu nagle pełznie do mnie Berlińczyk w takich komicznych okularach a’ la butelka i wyciąga mnie z tego „szajsu”. I częstuje herbatą. Herbatą! W Sowietach – nie do pomyślenia. Kolega z Wehrmachtu, Heinz, opowiadał mi taką historię… Otóż w lipcu 1944 r. bronił Wilna przed Sowietami. Teraz, od pana wiem, że miasto atakowali również polscy patrioci, bo to w końcu wasze miasto (czasowo litewskie – DR). No więc Heinz siedzi w tym Wilnie, a z nieba (zrzuty – DR) dostaje żarcie na co najmniej tydzień. Ja myślę, że to była taka zwykła niemiecka solidność, już bez względu na to, czy ktoś jest hitlerowcem, czy też chłopem od pługa.
DR: A propos Polaków: czy miał pan „przyjemność” na froncie z moimi rodakami? M: Nie, w żadnym przypadku. Wiem tylko z opowiadań kolegów, że to byli dobrzy żołnierze, brali jeńców i palili papierosy w takich dziwnych ”lufkach”. Już nawet nie pamiętam, kto mi to powiedział. Ogólnie, Polacy są w porządku. Dla mnie Polska to w zestawieniu z Estonią niemal kontynent. No i chyba wspólnie mamy coś do powiedzenia „iwanom”.
DR: Rosjanom, znaczy się? M: „Iwanom”!
DR: A, dajmy na to, co pan sądzi o Francuzach? M: Mówię po żołniersku, opierając się na przekazach kolegów: gnojki i tchórze. Nawet ta ich operetkowa Legia Cudzoziemska. Byle facet z Wehrmachtu dałby sobie radę z tymi „Rambo”, czyli kmiotami z odzysku. Ja już nie wspominam o Waffen-SS.
DR: Ale wojnę wygrali… M: Francuzi przegrali I wojnę światową, bo się do cna pozbyli młodych mężczyzn. A potem nastąpiła kompromitacja: II wojna światowa. To społeczność dekadentów. Wino, marskość wątroby i armia kolorowych piłkarzy.
DR: Nie mogę nie zadać tego pytania: dlaczego właśnie estońskie Waffen-SS? Przecież nawet nad Narwą mógł pan wybrać „Schutzmannschaft”, policję polową…, no, co tam pan chce…? M: Kompletny przypadek. Równie dobrze mogłem być w Wehrmachcie lub jakiejś estońskiej samoobronie. Nie myślałem wtedy o takich sprawach.
DR: Z wojskowego punktu widzenia, jakby pan ocenił „bitność” poszczególnych armii podczas II wojny światowej? M: „Iwany” były niezłe, ale to dzicz i hołota, Azja. Żołnierz-niewolnik. Oczywiście najlepsza była armia niemiecka. No, ale siła „dobrego na złego”. Tak, Szkopi są dobrzy…, to znaczy byli, bo to teraz, jak wszędzie, fajtłapy. Oni chyba dopiero teraz przegrywają ostatecznie swoją wojnę. Ja tylko czekam, jak Turek zostanie kanclerzem Niemiec.
DR: Czy w pana oddziale była posługa kapłańska? M: Tak, był pastor, ale Sowieci odstrzelili mu pół głowy. Bez względu na narodowość i rasę każdy żołnierz, wierzący lub niewierzący, i w każdym czasie, modli się. Tak było i będzie, bo Bóg istnieje. Inna sprawa, że w obliczu śmierci nawet niepalący zaciągnie się skrętem. Iluż takich gości widziałem.
DR: Wygrał pan swoje życie? M: Moje życie po 1945 r. to cholerna, jałowa amerykańska emigracja. Długa jak reformy damskie z XIX wieku. A jednak wróciłem. Estonia jest wolna. I tylko o to chodzi.
DR: Jak Pan ocenia przyszłość Estonii? M: Myślę, że za 20 lat poziom życia Estończyków będzie wyższy niż w Finlandii.
DR: Ambitny plan. M: Realny, zawsze byliśmy lepiej zorganizowani i bardziej pracowici od naszych braci z północy. Poza tym, na mój gust, oni za dużo piją wódki i stali się wygodniccy.
DR: Dziękuję za rozmowę. http://www.nacjonalista.pl/2010/07/09/dr-dariusz-ratajczak-wywiad-z-zolnierzem-waffen-ss.html
Ten okropny Ku Klux Klan Poniżej przedstawiamy kolejny interesujący felieton autorstwa zmarłego niedawno historyka. Zapraszamy do lektury. Dawno temu oglądając jakieś jankeskie filmidło, usłyszałem zabawny dialog prowadzony pomiędzy przedstawicielem „rasy kaukaskiej” (czyli białym) a „Afroamerykaninem”. Murzyn rzekł do „białasa”: „Harold, skurczybyku, kiedy wreszcie przestaniesz chlać?!”.” Wtedy, kiedy ty, głupi złamasie, zostaniesz Wielkim Smokiem Ku-Klux-Klanu”- odrzekł z niezmąconym spokojem pijaczyna. Tak, dworowanie sobie z tej organizacji stało się obecnie modne. Nic dziwnego- dzisiejsi „Klansmeni” sprzątający międzystanowe autostrady, tudzież uciekający przed rozjuszonym tłumem pejsatych starozakonnych na przedmieściach Chicago, wzbudzają tylko drwinę. Ale nie zawsze tak było. Niegdyś potężny KKK wzbudzał skrajne i przeciwstawne uczucia: od autentycznego uwielbienia po równie prawdziwy strach oraz nienawiść. Narodziny KKK wiążą się z inicjatywą 6 byłych żołnierzy konfederackich, którzy spotkawszy się późną wiosną 1866 r. w Fort Pulaski (Tennessee), postanowili stworzyć fraternistyczną organizację – rodzaj klubu – niosącą pomoc frontowym towarzyszom dzielnej, lecz zwyciężonej Armii Południa. Jej początkowe dwa człony nawiązywały do greckiego słowa „kyklos” (krąg, zgromadzenie) ; ostatni był ukłonem w stronę 2 założycieli, w żyłach których płynęła szkocka krew. Rok później, na I zjeździe KKK, w jego szeregach nastąpiła zasadnicza reorganizacja. Stworzono zhierarchizowaną strukturę z Wielkim Czarownikiem (Grand Wizard) na czele, który sprawował władzę nad „Niewidzialnym Imperium Południa”. Został nim legendarny kawalerzysta, generał Nathan Bedford Forrest- człowiek, który wygrał wszystkie bitwy… i przegrał wojnę. Wypracowano również program zasadzający się na obronie Konstytucji, byłych żołnierzy Konfederacji oraz – co najważniejsze – ochronie praw białej większości regionu. Po prawdzie było co i kogo bronić. Jankesi – niepomni umiarkowania i rozwagi Abrahama Lincolna – zaprowadzili na Południu, w ramach tzw. Rekonstrukcji, opresyjny reżim wojskowy będący de facto okupacją wrogiego terytorium. Każdego Południowca, który był członkiem władz cywilnych lub służył w konfederackiej armii (a większość białych ze stanów południowych przeszła przez jej szeregi) pozbawiono prawa wyborczego. Prawo głosu przysługiwało natomiast czarnym – w zdecydowanej większości analfabetom nie mającym najmniejszego pojęcia o rządzeniu, sądzeniu czy prowadzeniu biznesu. W regionie kwitła obrzydliwa, jawna korupcja. Przybywający z Północy administracyjni złodzieje (zwano ich „carpetbaggers”) na potęgę kupowali głosy czarnych. Ich facjaty -pazerne, chciwe – widniejące na karykaturach wręcz prowokują do przywołania historycznego prawidła: dzieje płyną, lecz ryje pozostają. Podobnie postępowali miejscowi kolaboranci („scalawags”). Wysokimi podatkami wykończono całe rodziny. Na wsi i w miastach dawali o sobie znać murzyńscy przestępcy. Gwałcili i rabowali niemal bezkarnie. W razie wpadki „czarne sądy” uwalniały ich od winy. Właśnie wtedy KKK przeszedł do ofensywy. Stał się czymś w rodzaju tajnego związku walczącego z radykalnymi Republikanami z Północy, rodzimymi zdrajcami i rozwydrzonymi byłymi niewolnikami. Stosował przy tym terror, który dotykał również ludzi niewinnych. Jest kwestią otwartą, czy działania KKK były kontynuacją wojny domowej, czy też była to zupełnie nowa jakość. Myślę, że oba te elementy przenikały się wzajemnie. Wprawdzie Południowcy porzucili myśl o secesji, ale twardo stali na gruncie przedwojennych wolności stanowych. Wierzyli też w unikalność, nadrzędność i dominację cywilizacji białego człowieka. W tym przekonaniu utwierdzali ich pastorzy i duchowni innych wyznań. Rozwiejmy przy okazji pewien mit. Otóż powszechnie uważa się, że KKK w okresie „Rekonstrukcji”(czyli w latach następujących niemal bezpośrednio po zakończeniu wojny secesyjnej) przybrał już wybitnie antykatolicki albo „paramasoński” charakter. Nie jest to zbyt ścisły sąd. Wprawdzie w Klanie dominowali wszelkiej maści protestanci, ale takie właśnie było Południe: przeważnie anglosasko-protestanckie; ściślej:”nowoprotestanckie”. Jednak w takiej południowej Luizjanie, gdzie swe piętno odcisnęli Francuzi i Hiszpanie, przyłączali się do niego również katolicy. Dopiero na początku XX wieku, w drugiej „Erze” istnienia Klanu (o czym za chwilę), zwyciężyły tendencje wrogie Kościołowi Katolickiemu. Wiązało to się mniej z doktryną, a bardziej z napływem nowych fal katolickich imigrantów zagrażających homogeniczności, odrębności i samoświadomości Południa. W trzeciej natomiast „Erze” Klanu (szczerze mówiąc: wołającej o litość „erce”) rozpoczętej w latach 50-tych XX w. wraz z nasileniem się postulatów zniesienia segregacji rasowej, organizacja (raczej luźne grupy i grupki) porzuciła hasła antykatolickie na rzecz wspólnej walki chrześcijan z nowymi niebezpieczeństwami. Jednym z nich jest – zdaniem Klanu – „supremacja żydowska” w USA. Nie muszę dodawać, że dla amerykańskich Żydów KKK jest bardzo wygodnym przeciwnikiem. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, iż wygodniejszym od p. Wojciecha A. Wierzewskiego – optymistycznego znajomego uwielbianej przeze mnie pani Natalii Dueholm i zwolennika dialogu między żydowskim Goliatem oraz zupełnie bezbronnym (pozbawionym, hmh…, jąder) polskim Dawidem. W każdym razie w ostatnich latach katolicy stojący na czele klanowych organizacji nie wywołują większego zdziwienia. Zresztą w obecnej dobie wszystko jest możliwe- nawet Mulat (i bardzo dobrze!) przewodzący lokalnej prawicowej i antyfederalnej milicji obywatelskiej. Powróćmy jednak do okresu „Rekonstrukcji”, czyli lat 60-tych i 70-tych XIX w. Szeregi KKK wzrastają lawinowo. Oblicza się, że w tym czasie przyłączyło się do niego 500 tysięcy Południowców (więcej niż liczyła Armia Krajowa w czasie ostatniej wojny, a mówimy o „przaśnym” wieku XIX!). Powstawały gazety, stowarzyszenia, kluby sportowe z „klanem” w nazwie (gdyby w tym czasie żył na Południu amerykański odpowiednik p. Jurka Owsiaka – zapewne byłby aktywistą KKK!). Organizacja zaadoptowała na swoje potrzeby strój nawiązujący do chrześcijańskich ascetyków. Stożkowy kaptur na głowie miał pierwotnie symbolizować… anonimowe czynienie dobra. Wkrótce jednak zabobonni Murzyni zaczęli uważać przebranych „Klansmenów” za duchy konfederackich żołnierzy. Siłą rzeczy więc białe prześcieradła i szaty ( w tej kolejności) stały się godną uwagi bronią psychologiczną. Jej działanie wyjaśnię na przykładzie szeroko niegdyś dyskutowanego wydarzenia. Otóż Klan „namierzył” Murzyna podpalającego stodoły w pobliżu -jak pech, to pech – kwatery głównej KKK w Pulaski. Szybko złożono mu stosowną wizytę w jasną, księżycową noc. Jeden z jeźdźców miał pod białą szatą gumowy wąż umieszczony końcem w nieprzemakalnej torbie. Rozkazał przerażonemu Murzynowi przynieść wiadro wody, następnie „wychylił je duszkiem” twierdząc, iż po raz pierwszy zaspokoił pragnienie od czasu bitwy pod Shiloh! Od tej pory Murzynowi odechciało się psot. Nikt nie jest na tyle głupi, aby zadzierać ze zjawami. Jeszcze na przełomie lat 60/70-tych XIX w. na członków KKK spadły okrutne represje ze strony rządu i stanowej administracji. Organizację zdelegalizowano, nastąpiły masowe aresztowania. Nawet za posiadanie klanowego stroju groziła kara śmierci. Forrest – prawdziwy „lisowczyk” – stanął jednak na wysokości zadania. Po uchwaleniu przez Kongres XV poprawki zakazującej pozbawiania kogokolwiek praw politycznych ze względu na kolor skóry, przynależność rasową i poprzedni stan prawny, organizację formalnie rozwiązał, stawiając na lokalne struktury działające w sposób tajny. KKK umarł żeby żyć! Było to doprawdy znakomite posunięcie. W ciągu 20 lat całe Południe pozbyło się rządów radykalnych Republikanów i czarnych. Usankcjonowane to zostało decyzją Sądu Najwyższego („Plessy versus Ferguson”) z 1896 r. oznaczającą wprowadzenie segregacji rasowej (w największym uproszczeniu: formalnie równi, ale osobno). W tym miejscu krótka, acz konieczna dygresja. Stosunki między Południowcami a Partią Republikańską były napięte aż do lat 50-tych XX w. Długo pamiętano wyczyny republikańskich radykałów doby ponurej „Rekonstrukcji”. Dlatego też na Południu przez dziesiątki lat głosowano na Demokratów. Odwrócenie przymierzy nastąpiło dopiero pół wieku temu, gdy Republikanie w rodzaju Barry Goldwatera i innych sprzeciwili się, zresztą bezskutecznie, forsowanej przez „siły postępu” integracji rasowej.
W okresie następującym po „Rekonstrukcji” Amerykanie, w tym rząd federalny, zaczęli zmieniać zdanie na temat KKK. Przełomem był film „Narodziny Narodu”, który uznał organizację za symbol ponownego zjednoczenia Północy z Południem w jeden „biały naród”. Duże znaczenie propagandowe odegrało również legendarne „Przeminęło z wiatrem”. Tak oto formowała się druga „Era” Klanu. Do odnowionego KKK wstąpiły miliony Amerykanów – także tych z Północy. Należeli do niego senatorowie, kongresmeni, stanowi gubernatorzy, duchowni, biznesmeni. Po specjalnym pokazie „Narodzin Narodu” w Białym Domu, KKK został osobiście pochwalony przez prezydenta Wilsona. Uznał on, że Klan ocalił cywilizację na Południu, czyli zachował ją dla całej Ameryki. W tych latach „Encyclopaedia Britannica” twierdziła, że KKK doby „Rekonstrukcji” był organizacją rycerską, stworzoną w celach samoobrony przed „rekonstrukcyjnymi zamiarami Kongresu Stanów Zjednoczonych”. Według szacownego wydawnictwa powody powstania KKK były następujące:”… nieobecność stabilnego rządu na Południu przez kilka lat po wojnie secesyjnej… korupcja i tyrańskie rządy obcych, renegatów i czarnych… pozbawienie prawa wyborczego białych… rozbrojenie białych… gwałty na białych kobietach dokonywane przez czarnych mężczyzn…”. Uczciwie pisząc – jest w tych stwierdzeniach sporo racji. Można i trzeba nawet protestować przeciwko wielu poczynaniom KKK, ale w życiu nie ma skutku bez przyczyny! Nowy Klan okazał się jednak kolosem na glinianych nogach. Gdy w latach 20- tych XX w. władze wydały akty ograniczające masową imigrację – urok organizacji zmalał. Swoje „trzy grosze” dorzuciły też potężniejące „żydowskie media”, oskarżając KKK o sianie nienawiści, przemoc itd. Nie było to całkiem zgodne z prawdą. Odnowiony KKK zerwał w zasadzie z rewolucyjnymi praktykami okresu „Rekonstrukcji”, ograniczając się do funkcji czegoś na kształt klubu społecznego. Niektórzy jednak „Klansmeni” reagowali agresywnie na ohydne zbrodnie, a już na pewno te, ofiarą których padały kobiety i dzieci. Pamiętać bowiem należy, że Klan miał swoisty kod honorowy uświęcający kobiecość i macierzyństwo. Na przykład gwałt na kobiecie uważał za najgorszą z najgorszych zbrodni. Złapany „in flagranti” przestępca nie mógł liczyć na miłosierdzie, lecz brutalny lincz. Sprawę załatwiano w gronie lokalnych społeczności. Inna sprawa, że ginęli również niewinni ludzie – ofiary pomyłek, pomówień i rasowych uprzedzeń. Jak wspomniałem wyżej, trzecia „Era” Klanu narodziła się w późnych latach 50-tych XX w. w związku z żądaniami zniesienia segregacji rasowej. Ale to już inna historia. Pozostawiam ją p. Natalii Dueholm,dla której strach jest naturalnym wrogiem.
Dariusz Ratajczak
http://www.nacjonalista.pl/2010/06/30/dariusz-ratajczak-ten-okropny-ku-klux-klan.html
Na prośbę czytelnika podkreślamy, iż słowo „zmarły” winno brzmieć raczej „zamordowany”. – dopisek admina 12.7.2010
USA (Izrael) kontra Rosja; CIA (Mossad) kontra FSB (KGB) Czyli kto zrobił zamach w Smoleńsku. Minęły akurat trzy miesiące od zamachu w Smoleńsku. Zainteresowanie zamachem w okresie kampanii wyborczej na nadzorcę polskiego baraku Unii nieco zmalało. Obecnie zamach ponownie ma szansę stania się tematem priorytetowym. W nagłaśnianiu zamachu celują zwłaszcza internetowe strony miłośników PiS i Kaczyńskiego. Dla nich sprawa jest jednoznaczna – polską delegację zamordowali Rosjanie. Nieomal wszystkie internetowe „śledztwa” prowadzone są na takie same kopyto – wykaż, że Smoleńsk to robota Putina. Jest to o tyle łatwe, że obcy, wrodzy Rosji zamachowcy wykonali ich zadanie profesjonalnie. Celowo pozostawili przy tym tyle fałszywych śladów i „dowodów” wskazujących na dymiący nagan Putina, że nawet sympatyk Rosji w te „dowody” może uwierzyć. Wiarę w rosyjskie „sprawstwo” wzmacnia postępowanie samych Rosjan. Tylko… Co mogą oni innego zrobić… Jeśli powiedzą oni prawdę – a więc, że to był zamach, ale nie oni go zrobili – nikt im nie uwierzy! Nie pozostaje więc im nic innego, niż zacieranie sfabrykowanych przez obcy wywiad „dowodów” mających wskazywać na Rosję jako na zamachowca. Niestety robią to Rosjanie na tyle nieudolnie, że wzbudza to uzasadnioną podejrzliwość. Przy czym uzasadniona podejrzliwość powinna dotyczyć jedynie sposobu prowadzenia śledztwa. A nie tego – kto za zamach rzeczywiście ponosi odpowiedzialność. Zamachowcy z CIA i Mossadu zrobili ich koronkową prowokację na tyle profesjonalnie, że zmusili Rosję do zacierania śladów świadczących o dokonaniu zamachu. A Rosjanie są zmuszeni to robić, gdyż nie są w stanie udowodnić, że to nie oni za zamachem stoją. Ale właśnie to zacieranie śladów zamachu rzuca się cieniem podejrzenia na Bogu ducha winną Rosję. Nawet publiczna TV zwiększyła ostatnio ostrość wypowiedzi pod adresem sposobu prowadzenia śledztwa przez Rosjan. Jest to w sumie uzasadnione, choć to właśnie TV mogłaby przeprowadzić obiektywne śledztwo, zwłaszcza w oparciu o rzetelną analizę polityki globalnej. Bo to właśnie tam znajduje się klucz do wyjaśnienia – kto na zamachu zyskał (a więc go zrobił), a kto na nim tylko i wyłącznie stracił (a więc nie był nim zainteresowany). Znacząco też ostatnio odezwała się ustami kongresmena Petera Kinga Ameryka. Kongresmen ten domaga się w powołania międzynarodowej „niezależnej” (od kogo?) komisji w sprawie Smoleńska. http://www.bibula.com/?p=23672
Chciałoby się w tym miejscu przypomnieć kongresmenowi, że w samym Nowym Jorku miliony ludzi nie wierzą w oficjalną, autoryzowaną przez Kongres USA, wersję zamachów z 11/9. Na całym świecie istnieją stowarzyszenia domagające się ponownego śledztwa w tamtej sprawie. Wśród nich znajdziemy naukowców, architektów, inżynierów. O zamachu dokonanym przez rząd USA mówią tysiące wyciszanych medialnie naocznych świadków, mówią wojskowi a nawet politycy (były prezydent Włoch – Francesco Cossiga w 2007 roku publicznie obciążył zamachem z 11/9 CIA i Mossad). Niech więc kongresmen King zatroszczy się najpierw o brudy na własnym podwórku, niech domaga się powołania ponownej międzynarodowej i niezależnej komisji w sprawie zamachów z 11/9. Ale prawdziwej komisji, a nie takiej – jak przed laty – jej farsy, z budżetem wielokrotnie mniejszymniż miała wcześniejsza komisja badająca aferę rozporkową Clintona. [Dodajmy, że "zamach 9/11" nie jest jedyną sprawą o światowym rozgłosie, której "wyjaśnienie" przez władze amerykańskie budzi śmiech politowania - jak choćby zabójstwa braci Kennedych, jak sprawa skazania Saddama Husajna itd. - admin]
Kongresmen będący przedstawicielem instytucji, która ukrywa prawdziwych zbrodniarzy odpowiedzialnych za największy zamach terrorystyczny świata, nie ma moralnego prawa wciągania tej zhańbionej kolaboracją ze zbrodniarzami instytucji do prowadzenia jakichkolwiek śledztw. Aby zrozumieć, dlaczego CIA i Mossad zainteresowane były przeprowadzeniem zamachu w Smoleńsku, należy przeprowadzić analizę stosunków między Rosją z jednej, a USA i Izraelem z drugiej strony. Od kilkudziesięciu co najmniej lat talmudyczne żydostwo i światowa żydowska lichwa (ideolodzy NWO) do realizacji ich planów – utworzenia światowego państwa pod rządami żydowskimi – jako narzędzia do realizacji tych planów wykorzystują USA. Plany te opisane są w Protokołach Mędrców Syjonu:
http://judeopolonia.wordpress.com/2010/05/21/protokoly-medrcow-syjonu/
Plany światowego żydostwa opisuje też Piotr Bein.
http://piotrbein.wordpress.com/2010/04/22/judeocentrycy-i-masowe-zbrodnie/
Wcześniej narzędziem do zdobycia panowania nad światem miała być ZSRR rządzona przez żydowską, a później przez żydowsko-gruzińską mafię, pod wodzą Stalina, Berii i Kaganowicza. Jednak Stalin, psychopatyczny gruziński Żyd, wyłamał się spod kontroli żydowskich bankierów i talmudystów. Wydano wtedy wyrok na ZSRR. „Zimna wojna” była wojną światowego żydostwa przeciwko ZSRR stojącej na drodze do realizacji światowej dyktatury Syjonu.Po rozpadzie ZSRR żydowscy ideolodzy NWO byli o krok od przejęcia pełnej kontroli nad gospodarką, a w konsekwencji tego i nad polityką Rosji. Wiecznie pijany Jelcyn był im na rękę. To za jego czasów z dnia na dzień rosły w Rosji miliardowe fortuny żydowskich oligarchów. Na szczęście Rosjanie zorientowali się w zagrożeniu oddania w ręce lichwiarskiego żydostwa Rosji. Odsunęli od władzy Jelcyna osadzając „na tronie” mającego poparcie u rosyjskich nacjonalistów i w nieżydowskiej części KGB Putina. A ten nie ma w Rosji łatwego zadania. Wprawdzie „rosyjskim” Żydom łatwiej było, niż innym obywatelom ZSRR, emigrować z socjalistycznego raju (który Żydzi ZSRR sami narzucili). Jednak pozostało ich tam nadal wystarczająco dużo, aby zawładnąć przy poparciu zagranicznego żydostwa Rosją. Putinowi udało się powstrzymać proces przejmowania za bezcen – czytaj – szabrowania – rosyjskiej gospodarki przez żydowskich oligarchów – agentów żydowskiej światowej lichwy. Nie ma on jednak możliwości wywłaszczenia i wygonienia z Rosji ich wszystkich. Dodatkowo ma Putin do czynienia z najgroźniejszą na świecie żydowską mafią, Koszer-nostra:
http://www.radiopomost.com/index.php?option=com_content&view=article&id=238:koszer-nostra-&catid=39:wiat&Itemid=59
Pouczająca jest w tym miejscu sprawa żydowskiego oligarchy Chodorkowskiego. W czasach ZSRR niezamożny obywatel sowiecki. Po upadku ZSRR w krótkim czasie stał się on najbogatszym człowiekiem w Rosji, multimiliarderem.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Michai%C5%82_Chodorkowski
Aresztowanie i wywłaszczenie tego żydowskiego agenta Rothschildów wywołało wściekłe ataki na Putina przez będące głównie w żydowskich rękach media światowe. Do walki w jego obronie ruszyły organizacje i instytucje głoszące obronę praw człowieka.
Dziwnie asymetrycznie… W obronie praw ludzkich więźniów obozu koncentracyjnego Guantanamo:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Camp_x-ray_detainees.jpg&filetimestamp=20060510230515
nie poświęcono nawet jednej milionowej energii i nakładu, jakie zainwestowano w obronę żydowskiego oligarchy. A on miał przynajmniej proces, miał adwokatów, miał i ma kontakty z rodziną. W Guantanamo CIA trzyma latami ludzi porwanych prosto z ulicy, bez stawiania im jakichkolwiek zarzutów, najczęściej bez jakichkolwiek dowodów ich domniemanej terrorystycznej działalności. Więźniów tych pozbawiono jakichkolwiek kontaktów z adwokatami, a nawet z rodzinami. Jest to barbarzyńskie łamanie zasad zachodniej cywilizacji przez bandyckie, zażydzone państwo, mieniące się być światowym chorążym wolności i demokracji.
http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/amerykaska-pita-kolumna.html
http://judeopolonia.wordpress.com/2010/05/20/usa-pod-okupacja-zydowska-henryk-pajak/
[Warto też przypomnieć, że chętnie cytowani przedstawiciele rosyjskiej "opozycji demokratycznej", bez wahania wskazujący na Putina jako sprawcę zamachu w Smoleńsku - jak jeden mąż bronili żydowskiego megazłodzieja Chodorkowskiego w mediach. - admin]
Sprawą nielegalnych więzień CIA obrońcy praw ludzkich też niespecjalnie się interesowali. Te organizacje walczą głównie wtedy, kiedy jest to na rękę światowemu żydostwu. Podobnie było na Bałkanach i w sprawie zbrodni na Serbach. Ofiary przerobiono na zbrodniarzy, zbrodniarzy na ofiary.
http://grypa666.wordpress.com/2010/07/11/srebrenica-skorpiony-i-sprawa-serbow/
Ideolodzy NWO nie zrezygnowali z planów podporządkowania Rosji ich własnym interesom. Zmieniają wprawdzie ich taktykę i metody postępowania wobec Rosji, jednak ich strategia – czy raczej cel – zdobycie nad Rosją pełnej dominacji i kontroli się nie zmienia. Momentem przełomowym najnowszej historii ludzkości były zainscenizowane przez administrację Busha zamachy z 11/9.
http://www.youtube.com/watch?v=JUpLVnzMsog&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=PZ4BCIJOg1I&feature=related
Były one kluczowym elementem w przyspieszeniu realizacji planu zdobycia przez USA, będącą żydowskim kastetem, absolutnej dominacji nad światem. Plan taki opracowała, kierowana przez talmudyczne żydostwo, PNAC
http://pl.wikipedia.org/wiki/PNAC
Zamachy na WTC i Pentagon były wygodnym pretekstem do przebudowy armii USA w formację światowego żandarma. Niebotyczne wzrosły też w USA wydatki na prowadzenie wojen i na zbrojenia.
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=110&pid=2678
W czasach administracji zbrodniarza, Busha juniora, USA próbowała rzucić Rosję na kolana strasząc ją zbudowaniem dookoła jej granic „tarczy antyrakietowej”. Mimo jednak ataku najbardziej zagorzałego antyrosyjskiego „jastrzębia” Brzezińskiego na Busha, za – zdaniem Brzezińskiego – zbytnią uległość Busha wobec Putina, USA z tarczy ostatecznie zrezygnowała. Powodów było kilka. USA byłaby wprawdzie w stanie otoczyć ogromną Rosję szczelną tarczą antyrakietową. Nie dawało to jednak całkowitej gwarancji bezpieczeństwa dla samej USA na wypadek atomowego ataku na Rosję. Oprócz rakiet stacjonarnych Rosja posiada dziesiątki głowic nuklearnych na okrętach podwodnych, które non stop pływają po Atlantyku i Pacyfiku. Tak więc nawet zniszczenie przy pomocy „tarczy” wszystkich rakiet stacjonarnych wystrzelonych z terenu Rosji nie daje gwarancji, że Biały Dom i Fundacja Rockefellera nie znikną w atomowym grzybie. Ponadto zamiarem światowego żydostwa jest zawładnięcie skarbami Rosji, a nie zdobycie spalonej i napromieniowanej „strefy zakazanej”. A sam koszt szczelnej tarczy wobec ogromu Rosji i ilości rakiet, jakie ewentualnie należałoby przechwycić i w powietrzu zdetonować byłby gigantyczny. Dla niebotycznie zadłużonej i będącej praktycznie bankrutem USA, byłby to zbyt kosztowny straszak, bez gwarancji osiągnięcia sukcesu – a więc podporządkowania sobie Rosji. Taktykę podboju Rosji ostatecznie zmieniono. A więc nadal będą urządzane różnokolorowe „rewolucje” na obrzeżach Rosji. Wspomagane będą przeróżne antyrosyjskie prowokacje – takie jak dwa lata temu prowokacja gruzińska. Jednocześnie próbuje się też wciągać Rosję w zwiększoną wymianę gospodarczą z państwami kontrolowanymi przez żydowską lichwę, mając nadzieję na zwiększenie ilości zachodniego kapitału i zachodnich firm w Rosji. A to ma doprowadzić do stopniowego uzależnienia rosyjskiej gospodarki od kapitału obcego – czytaj – żydowskiego. Wściekłość Izraela i USA wywołuje stanowisko Rosji wobec Iranu. Rosja uzbroiła Iran w średniego zasięgu rakiety (ziemia-powietrze) SS-34. Iran otrzymał też niewielkie rakiety krótkiego zasięgu (ok. 8 km) do niszczenia najszybszych nawet myśliwców (izraelskich i amerykańskich). Ile i jakiego innego sprzętu militarnego Iran od Rosji otrzymał zapewne się nie dowiemy. Wiedzą o tym tylko najlepiej wtajemniczone wywiady wojskowe. To właśnie pomoc udzielana Iranowi przez Rosję wobec planowanej już od dawna inwazji na Iran
http://www.bibula.com/?p=19441
czyni tę kolejną zbrodniczą napaść na suwerenne państwo ryzykowną dla agresorów grą. Izrael i USA chcą za wszelką cenę zmusić Rosję do zaprzestania przez nią dozbrajania Iranu. I w takim momencie, już po zdeponowaniu na Oceanie Indyjskim potężnych bomb burzących dochodzi do katastrofy w Smoleńsku. Zamach ten szkicowo i ogólnikowo był planowany już od lat. Caspar Weinberger już w 1998 roku „przewidział” zamordowanie polskiego rządu (dla Amerykanina „rząd” to prezydent i jego gabinet) i dowódców wojskowych. Wprawdzie Weinberger pisze, że mordercami będą Rosjanie, ale jest zrozumiałe, że nie mógł on napisać, iż zbrodni dokona Ameryka pozorując ja na zbrodnię rosyjską.
http://swkatowice.mojeforum.net/temat-vt9200.html?postdays=0&postorder=asc&start=0
Podobnie dużo wcześniej planowano zamachy na WTC i Pentagon. Mówią o tym karty iluminatów.
http://nowyporzadekswiata.pl/nowy-porzadek-swiata/tajne-organizacje/iluminaci/karty-iluminatow/
Z realizacją zamachu na polski „rząd” i dowództwo armii czekano w USA latami, aby wybrać najbardziej korzystny moment. Takim dogodnym momentem okazały się obchody katyńskie roku 2010.
Za przeprowadzeniem zamachu przemawiały:
- sytuacja międzynarodowa – pomoc Rosji Iranowi, rezygnacja z „tarczy” przez USA przy braku innych metod podporządkowania Rosji interesom żydostwa. Brak innych szybkich metod podważenia wizerunku Rosji na arenie międzynarodowej.
- sytuacja w Polsce – spadek popularności Kaczyńskiego i PiS (za „traktat”, chanukę w Belwederze itp.), oraz PO (afery stoczniowa i hazardowa, zniszczenie stoczni itp.). Tak więc dwie główne partie realizujące antypolską politykę wykluczania sił propolskich traciły na popularności.
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467
Jak słusznie zamachowcy przewidzieli, katastrofa w Smoleńsku rozbudziła prokaczyńską, wzmacniającą PiS histerię. To z kolei wzmocniło i PO. Wielu bowiem głosowało na Komorowskiego jedynie jako na mniejsze od „ciemnogrodu” i „kaczyzmu” zło.
Należało jedynie przy pomocy amerykańskich i izraelskich „przyjaciół” i „doradców” przekonać Kaczyńskiego, aby leciał w sobotę, 10 kwietnia a nie 13 kwietnia – w uchwalonym przez sejm Dniu Katynia. Wylot w sobotę dawał alibi Żydom, że nie mogą lecieć wspólnie z ich przyjacielem Kaczyńskim do Katynia, bo mają szabat.
http://marucha.wordpress.com/2010/05/26/prawie-perfekcyjna-robota-cia-i-mosadu/
Dodatkowo należało przekonać Kaczyńskiego do zaproszenia przez niego na pokład samolotu wielu ważnych polityków a zwłaszcza najwyższych dowódców wojskowych (im więcej ważnych ofiar, tym większe wywoła katastrofa wrażenie). Kaczyński, Zwierzchnik Sił Zbrojnych, pamiętający zapewne o katastrofie w Mirosławcu dwa lata wcześniej:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_lotnicza_w_Miros%C5%82awcu
wykazał całkowity i absolutny brak poczucia odpowiedzialności za państwo i za siły zbrojne. Gnany ambicją przelicytowania własną „świtą” urządzonych przez Putina obchodów katyńskich trzy dni wcześniej, doprowadził on do zaproszenia na pokład tego samego samolotu o wiele za dużo ważnych osób ze świata polityki, wojska i życia społecznego. O ile za samą katastrofę Kaczyński nie ponosi odpowiedzialności, to za śmierć w jednej katastrofie aż tylu ważnych dla życia publicznego osób, odpowiedzialność spada tylko i wyłącznie na niego. Absurdalnie, zamiast pośmiertnie publicznie potępić go za wybitnie szkodliwą działalność na szkodę państwa, w „nagrodę” go jeszcze na Wawelu pochowano. Przeprowadzenie samego zamachu przez CIA i/lub Mossad było w sumie łatwe. Granice Rosji nie są szczelne, jak w czasach ZSRR. W samej Rosji ilość amerykańskich i izraelskich agentów, ulokowanych we władzach, w administracji, w mediach, a nawet w prokuraturze i w wojsku zadaniu temu sprzyjała. Dodatkowo sprzyjała zamachowcom nieświadomość Putina. Jemu po prostu nie przyszło do głowy, że obce wywiady są w stanie przeprowadzić na terenie Rosji taką prowokację.
W przeszłości KGB słynęło z mistrzowskiego opanowania sztuki prowokacji i manipulacji. Dzisiaj wiemy już o wyższych oficerach KGB, którzy już przez wielu laty przeszli na drugą stronę. To oni mogli być „nauczycielami” CIA w sztuce prowokacji. I jak to w życiu czasem bywa, uczeń prześcignął nauczyciela. Umieszczenie przed lotniskiem niewielkiej, ale niezwykle silnej radiolatarni nie było dla obcej agentury problemem. W ogromnym zamieszaniu natychmiast po katastrofie radiolatarnię przerzucono za granicę (np. na niedaleką Białoruś, a potem dalej na Zachód). Należy w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że każdy „dowód” mający wykazać „dymiący nagan Putina” jest „dowodem” celowo sfabrykowanym przez wrogą agenturę. Choć niby te „dowody” mają świadczyć o rosyjskiej winie, ale to właśnie one świadczą o tym, że to jest wroga prowokacja. Dlaczego???
Rosja nie miała najmniejszego powodu do zamachu na polską delegację. - Po pierwsze – Rosjanie wiedzieli, że „katastrofa” nagłośni sprawę Katynia na cały świat!. Wszak delegacja polska leciała właśnie na obchody katyńskie. Niechęć do nagłaśniania Katynia wiąże się u Rosjan z tym, że za granicą większość ludzi, dziennikarzy a nawet historyków absurdalnie winą za Katyń obciąża nieuczciwie Rosję, która sama była najbardziej poszkodowaną ofiarą stalinowskiego terroru. A w rzeczywistości winę za Katyń ponosi nie Rosja, a żydowsko-gruzińska mafia rządząca wówczas w ZSRR. - Po drugie – wbrew absurdalnym twierdzeniom wielu publicystów, jakoby Kaczyński zagrażał interesom Rosji, znaczenie Kaczyńskiego (i zagrożenie z jego strony dla potężnej Rosji) było zerowe. Nawet w maleńkiej i niewiele wobec Rosji znaczącej Polsce musiał on walczyć z Tuskiem o miejsce w samolocie, czy o miejsce przy stole w Brukseli. Ani jedna antyrosyjska prowokacja popierana przez Kaczyńskiego nie osiągnęła sukcesu. Jego kariera polityczna dobiegała końca. Był zgraną i bezwartościową dla USA i Izraela kartą. Jedynie jego śmierć w warunkach rzucających podejrzenie, że był to zamach przeprowadzony przez Rosję nadawała jemu jeszcze „wartość” w oczach żydowskich strategów NWO. Paradoksalnie więc, chorobliwy rusofob Kaczyński, który całą jego działalnością polityczną, nieskuteczną zresztą i niegroźną dla Rosji, chciał Rosji (z zerowym skutkiem) za jego życia zaszkodzić, rzeczywiście zaszkodził jej dopiero ginąc w zamachu urządzonym na niego z rozkazu jego przełożonych z USA i Izraela. Dla mnie osobiście nie ulega wątpliwości, że gdyby Putin dostał pomieszania zmysłów i nieszkodliwego Kaczyńskiego wraz z delegacją chciał zamordować, zrobiłby to metodą „amerykańską”. Tą z WTC i Pentagonu. W tym celu wystarczało:
- przygotować w pobliżu lotniska kilka afgańsko- czy araboidalnych (świeżo zabitych) ciał domniemanych „zamachowców”.
- zestrzelić samolot podchodzący do lądowania przenośną „ręczną” rakietą (takie mają na wyposażeniu Talibowie czy Czeczeńcy). Trafienie i rozbicie się samolotu byłoby filmowane przez ekipy telewizyjne czekające na polską delegację.
- zainscenizować otoczenie w lasku obok lotniska przez milicjantów i FSB kilku (nieżywych już w tym momencie ) „terrorystów”, którzy na oczach kamery filmującej wszystko to z daleka „rozrywają się” (zdetonowanymi na odległość) granatami.
- na koniec „znaleźć” przy zmasakrowanych granatami zwłokach „terrorystów-samobójców” (wszystko nagrywane live przez „przypadkowo” obecną ekipę rosyjskiej telewizji) oświadczenie Talibów, że zamach jest ich zemstą za udział polskich wojsk w okupacji Afganistanu.
- Dodatkowo przesłać dwie godziny później wielu telewizjom i gazetom sfabrykowane oświadczenie fikcyjnych przełożonych fikcyjnych terrorystów, w którym Talibowie ponownie biorą na siebie odpowiedzialność za dokonanie zamachu!
- KONIEC ! KROPKA !
Mistrzyni prowokacji – FSB/KGB – nie wpadła na tak proste rozwiązanie??? Byłoby to przy tym o wiele prostsze i o niebo łatwiejsze do przeprowadzenia niż amerykańska prowokacja z WTC i Pentagonem. Byłoby też dużo wiarygodniejsze, niż oficjalna wersja z 11/9, czy niż obecnie forsowana wersja „katastrofy” a nie zamachu w Smoleńsku. Nie trzeba by ukrywać czarnych skrzynek, manipulować ich zapisami, kombinować z radiolatarniami, dobijać ewentualnych rannych. Talibowie mają przecież autentyczny, uzasadniony i wyraźnie i jednoznacznie zrozumiały powód do takiego zamachu. Polskie wojsko okupuje ich kraj. Nawet miłośnicy Kaczyńskiego w Polsce, a także „strategiczni partnerzy” USA i Izrael nie mogliby mieć żadnych zastrzeżeń co do takiego, podanego przez Rosję przebiegu „zamachu”. Wszystko dodatkowo byłoby nagrane a wcześniej transmitowane „live” w telewizji. Zwłoki „zamachowców” są, motywy są, zamachowcy sami się przyznali. A i sama Rosja nie miałaby żadnych kłopotów ze stawianiem jej pod pręgierzem!
Dlaczego więc – jeśli Smoleńsk to robota Putina i KGB – nie wybrali oni tej najprostszej, najłatwiejszej i odsuwającej od Rosji jakiekolwiek podejrzenia metody??? Zamiast tego, zrobili to jak nowicjusze i tak nieudolnie, że wszystko wskazuje na nich!!!
No bo zamach przeprowadzono celowo tak, aby wszystko wskazywało na Rosjan, jako na sprawców! Wobec powyższego stwierdzam, że tylko ludzie niepoważni i nieodpowiedzialni, naiwni jak małe dzieci, bezkrytycznie poddający się manipulacjom są w stanie faktycznie uwierzyć, że zamach w tak nieudolny sposób zrobiła Rosja. Łatwo jest zrozumieć dziwne zachowanie Rosji – przeciąganie śledztwa, kombinacje ze skrzynkami, a nawet brak protokołów sekcji zwłok. Rosjanie wiedzą, że prawdziwi zamachowcy celowo zorganizowali zamach tak, aby jak najwięcej poszlak i dowodów wskazywało na Rosję. Rosja jest niewinna, tylko nie ma jak tego udowodnić, a dodatkowo musi jeszcze zacierać ślady zbrodni celowo pozostawione przez CIA/Mossad. (Nie wykluczone, że w kilku zwłokach znajdą się jeszcze kule z rosyjskich pistoletów. Byłby to, pozostawiony przez CIA/Mossad, „najbardziej niepodważalny” ślad rosyjskiej roboty. Tyle, że im bardziej taki ślad jest pozornie „niepodważalny”, tym bardziej jest on podejrzany. Gdyby bowiem faktycznie stali za zamachem Rosjanie, nie dobijaliby rannych pasażerów pistoletami. A to dlatego, że z góry wiedzieli oni o tym, że ciała ofiar będą MUSIAŁY zostać oddane Polsce. A tam będzie można przeprowadzić ponowną sekcję zwłok i znaleźć rany postrzałowe). Tak więc, im bardziej wyraźnie ślady wskazują na robotę KGB, tym bardziej jest pewne, że zostały one celowo pozostawione przez specjalistów z CIA i Mossadu. Po to, abyśmy je znaleźli i zbrodnią obciążyli Rosję. Rosja jest w naprawdę trudnej sytuacji. Jeśli przyzna się, że był to zamach, to wie też, że główne podejrzenie padnie właśnie na nią samą. No ale ostatecznie po to właśnie zamach ten był zrobiony przez najlepszych zawodowców CIA i Mossadu – aby podejrzenie padło na Rosję! Jedyne, na co Rosjanie w tej trudnej, prawie bez wyjścia sytuacji wpadli, to zacieranie śladów dokonanego przez obce służby zamachu. A to natychmiast zostaje zauważone i nagłaśniane medialnie. Nagłaśnianie mniejszych i większych rosyjskich potknięć w zacieraniu CIA/Mossad-owskich śladów, nagłaśnianie wszelkich plotek, podejrzeń i domysłów obciążających Rosję uprawia nie tylko płatna agentura wpływu, nie tylko agentura (za frico) ochotnicza, robią to też rzesze rusofobów, robią to nawet ludzie w sumie uczciwi, ale po prostu naiwni i ślepi. Robią to też nawiedzeni „użyteczni idioci” Czytają znaki pozostawione przez obcą agenturę na ziemi w Smoleńsku, biorąc je za ślady KGB i nawet nie zaglądają za kulisy światowej polityki… Andrzej Szubert
Wyprzedaż idzie pełną parą Zdumienie, z jakim zachodnie agencje ratingowe przyglądają się wyprzedaży przez rząd energetyki w chwili globalnego kryzysu, nie zraża ministra skarbu. Skarb Państwa wyzbywa się kontroli nad energetyką i resztkami sektora finansowego. Na jesień szykuje sprzedaż Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie – filaru polskiego rynku kapitałowego. W pierwszym półroczu do kasy państwa wpłynęło z prywatyzacji ponad 12 mld zł, czyli tyle, ile wynosi kilkuletnia dywidenda z samego PZU.
W pierwszym półroczu 2010 r. minister Skarbu Państwa Aleksander Grad sprywatyzował 97 spółek, kolejnych 97 – mimo podjętych prób – nie udało się sprzedać. Spośród sprywatyzowanych skutecznie podmiotów 21 zostało przekazanych samorządom – były to w większości spółki PKS, które trafiły w ręce powiatów. Listę największych tegorocznych transakcji prywatyzacyjnych otworzyła sprzedaż 10 proc. akcji KGHM Polska Miedź za 2,06 mld zł, którą przeprowadzono 8 stycznia. Połowa oferty została uplasowana wśród polskich podmiotów, głównie funduszy emerytalnych. Udział Skarbu Państwa w kapitale zakładowym KGHM spadł w wyniku transakcji do 31,79 procent. Dwa tygodnie później Ministerstwo Skarbu Państwa, zobligowane ustawą budżetową do pozyskania w tym roku z prywatyzacji astronomicznej kwoty 25 mld zł, sprzedało za 406 mln zł ponad 10-procentowy pakiet akcji Grupy Lotos, koncernu naftowego od 5 lat notowanego na warszawskim parkiecie, trudniącego się wydobyciem i przerobem ropy naftowej, wytwarzaniem i sprzedażą produktów naftowych, olejów silnikowych, asfaltów i parafin. Skarb Państwa zachował większościowy udział w Grupie – około 53 proc., dalsze 5 proc. pozostaje w rękach OFE ING, reszta akcji – prawie 42 proc. jest u polskich i zagranicznych inwestorów prywatnych. Po paliwowej transakcji przyszła kolej na koncerny energetyczne. W lutym MSP sprzedało za 1,1 mld zł 16 proc. akcji Enei, koncernu energetycznego, od listopada 2008 r. notowanego na giełdzie, zaopatrującego w prąd ponad 2,3 mln odbiorców z północno-zachodniej Polski. Większość oferty przejęły, jak zapewnia MSP, instytucje krajowe, w tym Otwarte Fundusze Emerytalne. Skarb Państwa zachował chwilowo ponad 60-procentowy udział w kapitale zakładowym (w planach ma dalszą wyprzedaż akcji), drugim znaczącym akcjonariuszem jest od 2008 r. szwedzki koncern państwowy [sic!!! To jest "prywatyzacja"! - admin] Vattenfall AB z ponad 18-procentowym udziałem. To właśnie tego ostatniego inwestora obawiała się załoga Enei, która w 2009 r. podjęła strajk przeciwko zamierzonej w tamtym czasie prywatyzacji koncernu na rzecz inwestora strategicznego. - Państwa ościenne nie wyprzedają tego typu podmiotów gospodarczych. Energetyka jest filarem gospodarki, więc nie traćmy kontroli nad tym sektorem – mówił Janusz Śniadecki, przewodniczący Kolegium Związków Zawodowych Grupy Kapitałowej Enea SA. Pod koniec czerwca MSP przeprowadziło ofertę publiczną państwowego energetycznego giganta – Tauronu, zbywając za zgodą Rady Ministrów ponad 52 proc. akcji po wyjątkowo niskiej cenie z powodu kryzysu finansowego. MSP uzyskało z tej megasprzedaży tylko 4,2 mld złotych. – Polska jest jedynym krajem w Europie, który przeprowadza obecnie duży proces prywatyzacji sektora energetycznego – poinformowała agencja Fitch Ratings. Minister Grad zapewnia, że Skarb Państwa zachował na razie władztwo korporacyjne w Tauronie. Koncern jest drugim co do wielkości producentem energii elektrycznej w Polsce, a ponadto kontroluje 20 proc. polskich zasobów węgla kamiennego. Po ofercie udział Skarbu Państwa w spółce spadł ze 100 do 34 procent (część udziałów mają pracownicy).
Bez bilansu, ale z rozmachem Zdumienie, z jakim zachodnie agencje ratingowe przyglądają się wyprzedaży przez rząd energetyki w chwili globalnego kryzysu, nie zraża ministra skarbu. Plany prywatyzacyjne resortu na drugą połowę tego roku zakładają pozbycie się większościowych pakietów akcji w spółkach energetycznych: 51 proc. akcji Enei, 83 proc. akcji Energi oraz 50 proc. akcji Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. „Te transakcje mogą zmienić układ sił w sektorze poprzez zwiększenie obecności firm zagranicznych, która do tej pory była niewielka, lub przez wzmocnienie pozycji spółek krajowych” – napisał w komunikacie Fitch Ratings.
Wydarzeniem na skalę europejską był giełdowy debiut PZU przeprowadzony za sprawą ugody zawartej pomiędzy Skarbem Państwa a mniejszościowym akcjonariuszem PZU – holenderską spółką Eureko. Na podstawie tego porozumienia Eureko, które ma stopniowo wycofywać się z PZU, dokonało sprzedaży pierwszej transzy swoich akcji poprzez giełdę przy gwarantowanej przez państwo cenie minimalnej. Jednocześnie Skarb Państwa zmuszony był sprzedać 5 proc. akcji z własnej puli, tracąc bezpowrotnie większość w tej jednej z największych polskich firm. Oferta osiągnęła rekordową wartość 8,1 mld zł, z czego przychody Skarbu Państwa stanowiły 1,35 mld złotych. Niewiele, zważywszy na fakt, że utrata większości w kapitale zakładowym z czasem doprowadzi do utraty kontroli nad spółką.
- Czy w MSP zrobiono bilans, by porównać efekt finansowy jednorazowej sprzedaży spółek skarbowych z dochodami, jakie przez wiele lat osiągałoby państwo z dywidend wypłacanych przez te spółki? – pytał na posiedzeniu senackiej Komisji Gospodarki Narodowej senator Władysław Ortyl (PiS). Wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz przyznał, że resort takich analiz nie prowadzi. Jednak przychody z prywatyzacji wyniosły w pierwszym półroczu 12,28 mld złotych. Mniej więcej tyle samo, ile wyniosłaby kwota czteroletniej dywidendy, wypłaconej akcjonariuszom przez jedną tylko spółkę – PZU. - Mimo wyprzedaży strategicznych spółek plan uzyskania 25 mld zł dochodów z prywatyzacji w tym roku jest zagrożony z powodu dekoniunktury na rynku. Akcje Tauronu spadają na giełdzie, co zniechęca akcjonariuszy. Prywatyzowane spółki zostaną najprawdopodobniej przejęte za pół darmo przez zagraniczną konkurencję - ocenia Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. – Inwestorzy, którzy przejmą energetykę, powetują sobie nakłady, podnosząc ceny energii dla polskich odbiorców – ostrzega. Małgorzata Goss
Walka o powiaty i gminy – apel JKM Układ polityczny rządzący Polską coraz bardziej się zasklepia. Podczas minionych wyborów tylko jeden kandydat spoza władającej naszym krajem „Bandy Czworga” uzyskał znaczące poparcie – sięgające 417 tys. głosów. Chcemy, by ten elektorat był zaczątkiem prawicowego ruchu, który realnie odmieni nasz kraj i uwolni go od obecnych okupantów. Ruch ten, z uwagi na fakt, że wybory w listopadzie będą samorządowe, powinien być możliwie najbardziej szeroki i poza UPR i WiP zawierać wszystkie prawicowe organizacje będące w opozycji do rządzącego krajem reżimu. Powinien posiadać także co najmniej kilkuosobowe struktury we wszystkich 379 powiatach oraz w jak największej liczbie gmin. W związku z tym zachęcamy wszystkich wyborców, którzy podczas ostatnich wyborów odrzucili „mniejsze zło” do tworzenia powiatowych komitetów wyborców JKM, zwłaszcza w miejscach gdzie żadna z istniejących partii opozycyjnych realnie nie funkcjonuje. Jeśli uda się pokryć kraj siecią powiatowych struktur start polskiego ruchu wolnościowego w wyborach samorządowym może zakończyć się sukcesem i być wstępem do zwycięskich wyborów parlamentarnych, które odbędę się już za kilkanaście miesięcy. Chętnych w uczestniczeniu w tym ogólnopolskim Ruchu zapraszam na stronę http://korwin.tv/ gdzie trzeba tylko wypełnić formularz. Można również pobrać informacje bezpośrednio ze strony: http://partiawip.pl/ i zgłosić się na adres: teren@partiawip.pl
Jeśli ktoś z Państwa zdecyduje się na tworzenie takiego komitetu, bądź już taki komitet ma zorganizowany i chciałby połączyć się z szerszą strukturą prosimy o kontakt z koordynatorami struktur powiatowych (ich maile i telefony znajdą Państwo poniżej), którzy mają za zadanie zindeksować poszczególne zgłoszenia oraz poinformować w jaki sposób należy szykować się do wyborów. Gwarantujemy, że żaden z maili nie zostanie bez odpowiedzi:
Jerzy Kenig - Jerzy.kenig@gmail.com
Filip Sakowicz – sakowicz1@tlen.pl
Biorąc pod uwagę tych, co rozumieją sytuację – ale nie zagłosowali na mnie w ostatnich wyborach „Bo Pan i tak nie ma szans” - jest nas Legion. Liczę więc na ponad półtorej miliona głosów – głosów tych, którzy mają dość korupcji i głupoty – i rozumieją, że to nie przypadek, nie wina ludzi – lecz wina ustroju, w którym żyjemy. Ustroju, który stworzyły służby specjalne – ale który można zmienić.
I MY GO ZMIENIMY! JKM
Reakcja na dziwne rzeczy, parady dziwaków i obrzydliwe parodie Nieoczekiwana zmiana miejsc Z tajemniczych powodów Bronisław Komorowski stał się nagle zwykłym obywatelem (z niezłymi perspektywami). Zrezygnował, choć jeszcze nie musiał, z fotela marszałka, krzesła w Sejmie oraz (chyba?) immunitetu. Tym samym scedował obowiązki prezydenta na wybranego błyskawicznie NCzc. Grzegorza Schetynę. Wygląda to na układ z bezpieką, która chce przez ten miesiąc przeforsować coś, czego by prostoduszny Komorowski nie podpisał. Ułaskawić jakiegoś wyjątkowo wstrętnego przestępcę? Jakieś teczki, jak to robił pewien euro-mędrzec, poniszczyć? Jakiegoś generała ciupasem mianować? Jakąś ustawę przeforsować albo ugrobić? Sprawa jest naprawdę podejrzana - ale z uwagi na nagły nieoczekiwany atak globalnego ocieplenia i wyjazdy wakacyjne, przeszła bez echa. Być może to tylko strach, który ma wielkie oczy. Być może zamiar PO jest godziwy (jakiś zamaszek staniku? Pronunciamenciątko?). Ja w każdym razie ostrzegam: my sobie drzemiemy na słoneczku, a licho nie śpi! UWAGA: "Geje" (tfu!) znów zachodzą nas od tyłu! Wystosowałem zatem: Protest przeciwko hasłu homo-parady Zaplanowana na 17 lipca 2010 r. euro-parada tzw. „gejów” ma się odbyć pod hasłem: "Nie lękajcie się". Parodiowanie przez coraz bardziej agresywne środowiska „gejowskie” słów Jana Pawła II, które były drogowskazem dla Polaków walczących z socjalizmem, budzi mój zdecydowany protest. Brak uzewnętrznienia tego protestu spowoduje, że te środowiska jeszcze bardziej się rozzuchwalą –przed czym od lat przestrzegam. Apeluję do wszystkich, którym zależy po prostu na normalności, a nie na wynaturzeniu takich wartości jak tolerancja, moralność czy rodzina, aby zdobyli się na czynny protest – lub chociaż złożyli go na ręce Prezydenta m.st. Warszawy Pani Hanny Gronkiewicz-Waltzowej (pl.Bankowy 3/5 00-950 Warszawa, gabinetprezydenta@um.warszawa.pl ). Janusz Korwin-Mikke Prezes WiP
A teraz zabawna informacja z tego portalu: Spółki Oceana i Blue Continent Products z RPA pozywają rząd tego państwa do sądu w związku z rasistowskimi przepisami regulującymi rybołówstwo. Od lipca zeszłego roku każda sprzedaż praw do połowów musi być zaaprobowana przez ministra odpowiedzialnego za zarządzanie zasobami morskimi. Żadna firma nie może sprzedać swoich praw firmie, w której Murzyni mają mniej udziałów. Ma to zapobiec odwróceniu "postępu" w dziedzinie własności przedsiębiorstw rybackich. Rzecz jasna nikt nie ośmiela sie nazwać tego "rasizmem". To "uprawniona obrona praw mniej..." - o, psiakrew! JKM
Powrót na manowce Tydzień nie wystarczył Kaczyńskiemu na zregenerowanie sił po trudach kampanii wyborczej, w jego przypadku szczególnej, bo prowadzonej w żałobie po bracie i najbliższych współpracownikach. Dzisiejszy wywiad dla Rzepy to strzał w kolano, a może nawet w oba. I wcale nie dlatego, że Kaczyński nie ma w nim racji, przeciwnie, gdy się ten wywiad rozbierze, okaże się, że merytorycznie nie można mu nic zarzucić, ale w polityce nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze wygrać wybory. Jarosław Kaczyński wykonał właśnie ogromny krok wstecz, choć przecież zmiana retoryki musiała go najwięcej kosztować, a wyborczy wynik powinien przekonać go, że była warta swojej ceny. Bo choć pewnie dziesiątki razy nie powiedział tego co chciał, i jak chciał, ale za to powiększył grono tych, którzy go posłuchali. A w polityce tylko to się liczy. Zachowanie Kaczyńskiego jest nawet po ludzku zrozumiałe, ale polityk na takie ludzkie odruchy nie może sobie pozwalać. Dzisiejszy wywiad przypomniał mi ostatnie minuty dogrywki finału Mistrzostw Świata cztery lata temu, i zachowanie Zidane'a, który dał się sprowokować włoskiemu obrońcy i walnął go "z byka", za co zarobił czerwoną kartkę i upokorzony schodził z boiska, a był to jego ostatni mecz w reprezentacji. To też był ludzki odruch, nawet Materazzi potem przyznał, że obraził Zidane'a, ale w efekcie końcowym nie miało to żadnego znaczenia, bo dając się w taki sposób sprowokować, Zidane upokorzył się sam. Materazziego nawet niespecjalnie zabolało. Dzisiaj Kaczyński przypomniał mi - zachowując wszystkie proporcje - tamtą scenę, wyobrażam sobie jaką radość sprawił Palikotowi i grającej Palikotem Platformie, bo przecież od trzech miesięcy o nic innego nie chodziło, taka właśnie była misja Palikota - sprowokować Kaczyńskiego. Dzisiaj można zameldować wykonanie zadania. I naprawdę nie ma znaczenia, że wszystko co Kaczyński powiedział w wywiadzie się broni, i że ma prawo do takich emocji. W świat idzie wynik, a ten można odczytać z reakcji obserwatorów - euforia wrogów Kaczyńskiego i zwątpienie tych, którzy są mu życzliwi, albo po prostu chcieliby mieć silną opozycję w kraju bez silnych mediów. Jeśli więc Kaczyński będzie się sam przed sobą usprawiedliwiał, że przecież powiedział prawdę, powinien sobie zadać pytanie, czy ta prawda na pewno była warta tych reakcji. Tym bardziej, że nie powiedział nic nowego, więc nie ma ona nawet żadnej wartości informacyjnej. Jest wyłącznie pożywką dla palikoterii. No i pozbawia nadziei tych, którzy po ostatnich wyborach uwierzyli, że Kaczyński znalazł wreszcie sposób na siebie, jakiś kompromis między własnym temperamentem, a trudną sztuką zdobywania poparcia. Jeśli ten wywiad nie jest tylko incydentem, efektem ogromnego zmęczenia i zrozumiałej frustracji spowodowanej tym co się dzieje wokół "wyjaśniania" tragedii smoleńskiej, to czarno widzę to wszystko. Z takim Kaczyńskim łatwo będzie wygrać. Kataryna
Pytają – dopowiadam Wywiad dla "Naszego Dziennika": "Prezydentura z WSI na zapleczu". Z prof. KUL dr. hab. nauk wojskowych Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Małgorzata Rutkowska
Stan naszej armii eksperci określają krótko: zapaść. Jakie powinny być priorytety polityki obronnej kreowanej przez głowę państwa? - Prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Najważniejszym z jego obowiązków jest dbałość o bezpieczeństwo narodowe, czego gwarantem są siły zbrojne. Prezydent musi mieć wyrobione zdanie, czy armia jest zdolna wypełnić konstytucyjny obowiązek obrony państwa. Punktem wyjścia powinno zatem być całościowe zbadanie stanu sił zbrojnych. Przy czym należałoby uwzględnić opinie ekspertów związanych z partiami opozycyjnymi, skoro szefowie tych partii są członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ważne jest też stanowisko prezydenta w kwestii wydatków na wojsko. W ostatnich dwu latach wykonanie budżetu MON było niższe od ustawowego 1,95 proc. PKB. Rząd nie przestrzega ustawy o finansowaniu obronności.
Minister finansów chce znieść ustawowy wymóg, zgodnie z którym 1,95 proc. PKB przeznacza się na armię. Dojdzie do konfliktu z prezydentem elektem? - Minister finansów uzasadnia to kryzysem. Państwo osiąga mniejsze dochody, więc będziemy mniej przeznaczać na obronność. Dziwne tłumaczenie. Określony ustawowo stały odsetek jest procentem od wielkości, którą państwo dysponuje. W liczbach bezwzględnych będzie mniej pieniędzy przy zachowaniu obowiązującego wskaźnika. Dlaczego rząd chce jeszcze zmniejszyć sam wskaźnik?
W powodzi obietnic Komorowski zaklinał się, że 1,95 proc. zostanie utrzymane. - Jeśli zechce dotrzymać słowa, będzie musiał zgłosić weto, gdy minister finansów przeforsuje zmniejszenie wskaźnika 1,95 proc. Zamiast zapowiadanej zgody będzie konflikt prezydenta z rządem.
Obietnica wycofania naszego kontyngentu z Afganistanu wywołała publiczny spór między szefem BBN a szefem Sztabu Generalnego. O czym świadczy ten dysonans? - To nie najlepiej rokuje dla działalności ośrodka prezydenckiego. Przypominam, że bardzo ważna deklaracja o wyjściu z Afganistanu została złożona przez Komorowskiego w dziwnych okolicznościach. Spowodował ją atak na naszych żołnierzy w Afganistanie i śmierć jednego z nich. Przyszły prezydent pod wpływem emocji złożył ważne oświadczenie, co źle świadczy o odporności psychicznej w sytuacji kryzysowej kogoś, kto będzie głową państwa.
Zabrakło zimnej krwi, wyważenia decyzji? - Można tak to ocenić. Do tego dochodzi odpowiedzialność za wypowiadane słowo. Wielu ekspertów wyrażało obawy, że po zapowiedzi wycofania wzmogą się ataki na polskich żołnierzy. Przeciwnik zechce w ten sposób niejako utwierdzić Komorowskiego w przekonaniu, że z Afganistanu trzeba się wycofać. I były kolejne ataki, zginęło dwóch naszych żołnierzy, kilku zostało rannych. Opowieści, że Afganistan jest daleko, a talibowie nie wiedzą, co dzieje się w Polsce, są w czasach internetu dowodem wyjątkowej naiwności.
Prezydent realizuje swoje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej. Skończą się konflikty, spory o nominacje generalskie? - Zdaje się, że prezydent elekt nie chce mieć takiego "pośrednika" jak minister Klich i podobno usiłuje go usunąć z MON. Ma pewne doświadczenie - w lipcu 2001 r. bardzo sprawnie wyrzucił mnie z resortu. Komplikacją mogą być wysokie notowania Klicha u premiera Tuska. Wszak wśród sukcesów rządu wymienia się "uzawodowienie" armii. W moim przypadku odwołanie było łatwiejsze, bo premier Buzek mnie nie bronił. Obserwatorzy sceny politycznej wskazują, że Komorowski jest pozbawiony charyzmy, jest kimś bez wyrazu. Poseł SLD Bartosz Arłukowicz zauważył, że Komorowski dawał sobie radę jako marszałek, gdy miał wszystko "napisane w punktach na kartkach". Nie daje rady, "kiedy musi zacząć mówić to, co naprawdę myśli". Włodzimierz Cimoszewicz zastanawiał się nawet, czy liczne gafy nie świadczą o ignorancji Komorowskiego. Wydaje się, że wiele będzie zależało od osób doradzających prezydentowi. One będą kształtować zachowania i politykę głowy państwa polskiego. Zobaczymy, jaki to będzie miało wpływ na wojsko.
Polityk chwiejny, bez wyrobionego zdania - co to oznacza dla armii? - Pierwsze prawo żołnierskie to być dobrze dowodzonym. Jakim dowódcą okaże się nowy zwierzchnik sił zbrojnych? Żołnierze w Afganistanie, którzy są w ogniu walki i rozpoznają cechy przywódcze, w większości głosowali na Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie Bronisław Komorowski odwiedził ich, przekonywał do siebie, ale zdaje się, że bezskutecznie.
Czyli rację ma gen. Waldemar Skrzypczak, mówiąc, że nasza armia w ogóle nie jest dowodzona? - Tak, ma rację. To samo zresztą mówi gen. Sławomir Petelicki, któremu Komorowski w trakcie debaty telewizyjnej odmówił miana żołnierza. Jest kilka kwestii, których - jak mi się zdaje - prezydent elekt nie bardzo pojmuje.
O jakie kwestie chodzi? - Po pierwsze rola i pozycja Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim. Prezydent elekt nie docenia roli Stanów Zjednoczonych i zdystansował się od konserwatywnego premiera rządu Wielkej Brytanii. To osłabia relacje Polski z państwami, które oceniam jako najbardziej wartościowe w konstruowaniu bezpieczeństwa Polski. Rzeczą podstawową jest stworzenie w NATO tzw. planów ewentualnościowych (contingency plans) przewidujących wojskowe działania w przypadku zagrożenia naszego kraju. Toczy się spór w Sojuszu o te plany. Przeciwni są Niemcy, podnosząc, że tworzenie planów obronnych zirytuje Rosjan. Prezydent elekt zapowiada, że najpierw odwiedzi Brukselę, Paryż i Berlin. Budowa bezpieczeństwa przez stawianie na tych, którzy nie widzą potrzeby stworzenia planów ewentualnościowych dla obrony m.in. naszego kraju, jest bardzo ryzykowna.
Nadchodzi czas podejmowania niepopularnych decyzji - armia zawodowa oznacza konieczność zmniejszenia liczby garnizonów. Co nowy prezydent powie zwalnianej kadrze, rodzinom wojskowych? - Jako sekretarz stanu (pierwszy wiceminister) w MON przeforsowałem utworzenie systemu obrony terytorialnej (OT). To pozwalało utrzymać infrastrukturę garnizonową i skierować kadrę do rozwijanych wojsk OT. Planowaliśmy powołać brygady OT w każdym województwie i kilkadziesiąt samodzielnych batalionów. Jednostki byłyby skadrowane, a żołnierze mieli być mobilizowani w sytuacji zagrożenia wojennego lub kryzysu, np. na wypadek powodzi. Początkowo minister Janusz Onyszkiewicz nie chciał się zgodzić na realizację planu tworzenia obrony terytorialnej. Szukając sojusznika, znalazłem go w ówczesnym pośle Komorowskim, który był przewodniczącym sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Wtedy krytykował pomysły tworzenia armii zawodowej i poparł moje zabiegi o utworzenie obrony terytorialnej. Dziś zmienił zdanie... Nie protestował, gdy rząd PO wprowadził armię zawodową, a minister Klich zlikwidował wojska obrony terytorialnej.
Nowy prezydent może zaproponować jakieś korekty uzawodowienia armii? - Nie sądzę, by zajął inne stanowisko niż jego partia. A rząd jest przekonany, że stworzył "profesjonalną" armię. Mamy natomiast karykaturę armii zawodowej - małą, źle uzbrojoną, słabo wyszkoloną. Opowiadano mi, że nowego szefa Sztabu Generalnego powitał oficer dyżurny w niekompletnym mundurze słowami: "Dzień dobry, panie generale". Nie wiedział, że powinien złożyć meldunek.
Armia wiąże jakieś nadzieje z prezydentem Komorowskim? - Jeżeli chodzi o tych, których znam, a jest to spory krąg wojskowych, przeważają opinie negatywne. Oficerowie mówią, że to nie był dobry wybór, biorąc pod uwagę pełne solidaryzowanie się prezydenta elekta z polityką jego partii. Podejrzliwie potraktowali też list premiera zapewniający, że nie będzie zmian w systemie emerytalnym. Uznano, że był to chwyt wyborczy.
Rozumiem, że po zwycięstwie kandydata Platformy nie otworzyli szampana jak generał Dukaczewski. Dawni funkcjonariusze WSI mogą znaleźć się w otoczeniu głowy państwa? Prezydent elekt jako jedyny poseł Platformy glosował przeciw rozwiązaniu WSI. - Bronisław Komorowski ma liczne i różnorakie kontakty w środowisku wojskowych tajnych służb. Nie tak dawno podnoszono ten temat w mediach. Generał Dukaczewski mówił, że chętnie pomoże Komorowskiemu, gdy ten zostanie prezydentem. Myślał o tym, zdaje się, inny były szef WSI - generał Tadeusz Rusak, który całkiem niedawno bronił Komorowskiego, pomniejszając jego udział w usunięciu mnie z MON. To wszystko wskazuje na to, że oficerowie tajnych służb bez wątpienia znajdą się w otoczeniu nowego prezydenta RP.
A jakie są według Pana perspektywy tej prezydentury? - Biorąc pod uwagę szkody, jakie wyrządził, nie darzę Komorowskiego sympatią i nie będę dociekał, jakie są perspektywy jego prezydentury. Nie chcę też traktować go tak, jak jego przyjaciel Janusz Palikot traktował prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wyrażę tylko nadzieję, że prezydent elekt spełni zapowiedź o zgodzie, która przecież buduje. Dziękuję za rozmowę.
ZMARŁ KS. HENRYK JANKOWSKI W wieku 74 lat zmarł ks. prałat Henryk Jankowski - były proboszcz parafii Św. Brygidy w Gdańsku, wieloletni kapelan NSZZ "Solidarność". Ks. Jankowski był także kapelanem honorowym papieża. Ks. Jankowski urodził się w 1936 r. w Starogardzie Gdańskim. W 1958 wstąpił do seminarium duchownego. Święcenia kapłańskie otrzymał 21 czerwca 1964 z rąk biskupa Edmunda Nowickiego. Objął obowiązki wikariusza w parafii Ducha Świętego w Gdańsku (do 1967), następnie w parafii św. Barbary (1967-1970). 17 marca 1970 złożył obowiązkowe ślubowanie w Wydziale ds. Wyznań w Gdańsku i formalnie objął stanowisko proboszcza parafii św. Brygidy w Gdańsku. 17 sierpnia 1980 odprawił mszę św. dla strajkujących robotników w Stoczni Gdańskiej. Od tego czasu związany był z późniejszą "Solidarnością" i z otoczeniem jej przywódcy – Lecha Wałęsy. Jego osoba była obiektem zainteresowania KC PZPR, na zlecenie którego w połowie września 1983 w Głosie Wybrzeża ukazał się szkalujący ks. Jankowskiego artykuł Czerwona rzodkiewka. W czasie III Podróży Apostolskiej Jana Pawła II do Polski w 1987, w ramach akcji Zorza II o poczynaniach księdza informowało SB 37 tajnych współpracowników, w tym 9 duchownych. W latach 80. wspólnie z Lechem Wałęsą przyjął z rąk Juliusza Nowiny Sokolnickiego Prywatny Order Świętego Stanisława, a w czerwcu 1989 został powołany na stanowisko ministra stanu w popieranym przez Sokolnickiego "emigracyjnym rządzie" Jana Alfreda Łokcikowskiego. 15 grudnia 2000 r. otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Gdańska. 10 maja 2007 r. został odznaczony przez ministra Romana Giertycha Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Po 1989 r. Henryk Jankowski przez swoje działania zaczął być postrzegany jako postać kontrowersyjna. Zajmował się m.in. sprzedażą "cegiełek" w postaci australijskiego wina "Monsignore" – "Prałat", z którego dochód miał być przeznaczony na ukończenie budowy bursztynowego ołtarza w kościele św. Brygidy. Pod koniec czerwca 2009 r. miała ukazać się książka Grzegorza Majchrzaka, historyka IPN-u, pt. KO Libella vel Delegat. W książce zawarty jest wniosek, że oba pseudonimy odnoszą się do Henryka Jankowskiego, który był dla SB cennym, choć najprawdopodobniej nieświadomym, źródłem informacji. Od redakcji: po 1989 roku ks. H. Jankowski sprzeciwiał się tzw. poprawności politycznej. W listopadzie 2006 roku to on dokonał poświęcenia pomnika Romana Dmowskiego w Warszawie, po tym, jak hierarchowie Kościoła katolickiego odmówili. W ten sposób ks. Jankowski, mimo że nie był blisko związany z ruchem narodowym – na trwałe wpisał się w jego dzieje. Od admina: Nigdy nie zapomnimy Plugawemu Jąkale i jego przydupasom, gnidom których święta polska ziemia wciąż nosi, że rozpoczęli akcję szkalowania ks. prałata Jankowskiego jako… pedofila. A Jan Paweł II nawet jednym słówkiem nie wziął go w obronę, ani nawet nie chciał się z nim spotkać. Bo że Żyd Gocłowski zostawił swego kapłana sam na sam z obrzezanymi hienami „dziennikarstwa”, nas nie dziwiło. (wg, Radio Zet, PWN, Wikipedia)
Zadłużyciel Wielki Donald Tusk 35 miesięcy rządów koalicji PO-PSL pod jednym względem zaliczyć należy do rekordowych. Oto dług publiczny wzrósł do niebotycznych rozmiarów 700 miliardów złotych z około 530 miliardów w momencie rozpoczęcia przez Platformę rządów. Tusk zadłużył Polaków na 170 miliardów złotych w niecałe trzy lata. By opisać jego działalność, bardziej obrazowo można by powiedzieć, że co miesiąc nasz premier z Gdańska robi manko na 5 miliardów złotych. A używając unaocznienia jeszcze bardziej precyzyjnego: dzień w dzień zadłuża każdego z 37 milionów Polaków na 4 złote i 50 groszy. A to oczywiście tylko dane oficjalne. Gdyby policzyć zobowiązania emerytalne, zadłużenia samorządów oraz NFZ, to naprawdę można by wpaść w czarną rozpacz. Gdyby jakikolwiek przedsiębiorca działał w taki sposób, po kilku miesiącach nie miałby już żadnych kontrahentów, a po roku do jego drzwi zapukałby komornik. Jednak liderom PO najwyraźniej więcej wolno. Wolno naprawdę dużo, skoro obecny prezydent-elekt, który wszak co roku będzie podpisywał spreparowany przez Donalda Tuska budżet, nie odróżnia długu publicznego od deficytu budżetowego. Nie mam złudzeń, że w ciągu 500 kolejnych dni – „dni spokoju” – wiele się zmieni. Wydaje się, że Donald Tusk prędzej będzie starał się osiągnąć 250 miliardów złotych zadłużenia, niż odważy się na jakiekolwiek cięcia w swojej administracji – pochłaniającej, przypomnijmy, 150 miliardów złotych rocznie. Nie mam też wątpliwości, że po tych 500 dniach premier z PO skończy jak Edward Gierek, który postępował niemal dokładnie w taki sam sposób. Ponieważ jednak teraz mimo wszystko jest jeszcze w Polsce więcej kapitalizmu niż za Gierka, zapewne w momencie przesilenia szczęśliwie unikniemy „chwilowych niedoborów” i w sklepach będzie nie tylko sam ocet. Po obaleniu Gierka, jak uczy historia, przyszedł jednak Stanisław Kania. Czyli doszło do klasycznej zamiany siekierki na kijek. Tym razem, dla dobra Polski, trzeba takiej zamiany uniknąć i sprawić, by wreszcie nasz kraj zaczął uwalniać się z objęć socjalizmu. Jeśli ktoś chce wziąć udział w takiej próbie, zachęcam do przeczytania „Apelu” ze strony VII e-wydania (wkrótce na nczas.com). I rozejrzenia się wokół, czy przypadkiem gdzieś w pobliżu nie ma więcej podobnie myślących osób. A przede wszystkim życzę oczywiście udanych wakacji! Tomasz Sommer
Brudziński: Donald Tusk zostawił ciało prezydenta w błocie, w ruskiej trumnie na deszczu “Donald Tusk zostawił ciało prezydenta w błocie (…) w ruskiej trumnie na deszczu.” – powiedział poseł Joachim Brudziński (PiS) w programie Kropka nad i nadawanej w telewizji TVN24. Poseł PiS opisywał co działo się wśród najbliższych współpracowników Donalda Tuska po przybyciu premiera 10 kwietnia na miejsce katastrofy. Współpracownicy, tak samo jak premier nienawidzący braci Kaczyńskich, pytali: “Którym wejściem będzie wchodził Kaczor?”, na które padła odpowiedź: “Tym? To my spie… tamtym”. “Premier ścigał się z nami w drodze na miejsce tragedii, a potem, pod namiotem, odsłonięty przed deszczem ściskał się z Putinem, a ciało prezydenta zostawił w ruskiej trumnie na deszczu.” – mówił wzburzony Brudziński. Poseł Brudziński dodał również, że “Putin oszukiwał Jarosława Kaczyńskiego [mówiąc], że będzie mógł zabrać do Polski ciało brata”. Zarzucił też premierowi Donaldowi Tuskowi, że “nie zażądał od Putina, żeby ciało polskiego prezydenta wróciło do Polski w polskiej trumnie”.
“Pan premier powinien na trwałe zniknąć z życia publicznego przez akt wyborczy.” – zakończył słusznie Brudziński. Podkreślił przy tym bezsporny fakt, że to właśnie poziom agresji sprzed 10 kwietnia doprowadził do tragedii. Gdyby nie gra Tuska, który walcząc przeciwko prezydentowi L. Kaczyńskiemu dopuszczał się potajemnych umów z Putinem, nie doszłoby do podwójnej delegacji i osobnego wyjazdu prezydenta na uroczystości katyńskie.
Myśleć o przyszłości W d***kracji o przyszłości się nie myśli. Nie dlatego, że ludzie tacy, jak WCzc. Jarosław Kaczyński, NCzc. Bronisław Komorowski czy JE Donald Tusk nie są do tego zdolni: są, jak najbardziej. Znam ich od ponad trzydziestu laty – i zapewniam, że... że ćwierć wieku temu byli. Teraz już nie byłbym taki pewien: z kim przestajesz – takim się stajesz. A polityk w d***kracji nieustannie przebywa „wyborcami”. Codziennie przynoszą mu informacje, co o jego poczynaniach myśli Jasiu-Zakapior z Psichkiszek – i zaczyna się poziomem umysłowym dopasowywać do „wyborcy”. By wygrać wybory musi być „swoim chłopem”. Musi przynajmniej część mózgu przestawić na myślenie takie, jak myśli ów Jasiu-Zakapior. Co jest dla umysłu zabójcze. Sposób myślenia Jasia Zakapiora jest całkiem inny, niż np. śś.pp. Aleksandra M. Gorczakowa, Klemensa von Metternich, Karola-Maurycego de Talleyrand-Périgord, Franciszka Franco y Bahamonde, czy Juliusza Andrássy'ego von Csik Szent-Király und Krásna Hôrka. I całkiem możliwe, że po tym czasie samo-się-ogłupiania sami zaczęli trochę myśleć tak, jak „wyborcy”. Polityk powinien myśleć o Polsce, o jej losach za 10 – 20 – 30 – 50 lat. Niestety: żyjemy w d***kracji – a tam politycy myślą kategoriami: „Wygrać następne wybory – a potem: choćby potop!” Jest to zażarta walka o każdy głos. Polityk, który zamiast wytężać wszystkie siły umysłu by przywidzieć to, co zrobi jutro przeciwnik - albo „Jak wykorzystać w kampanii wybuch wulkanu Eyjafjallajökull lub to, że żona konkurenta ma nadwagę” myśli o przyszłości Polski - przegra z tym, który nie marnuje na to czasu. Jest to nieusuwalna wada tego absurdalnego ustroju: d***kracji. Tylko dziedziczny władca, nie muszący myśleć o wyborach, może sobie pozwolić na luksus myślenia. I dlatego monarchie trwają nieraz i tysiąc lat – a d***kracje padają najdalej po 300. Jednak do tej pory niektórzy wielce dalekowzroczni politycy potrafili myśleć nie tylko o aktualnych wyborach – ale czasem (ho-ho!) i o tych, które będą za cztery lata. Te wybory pokazały, że nie potrafią nawet myśleć o tych, które będą za rok. Politycy PO bardzo chcieli obsadzić posadę prezydenta – by mieć WSZYSTKO. Zawziętość była straszna – choć władza prezydenta wcale nie jest taka duża. W dziedzinie ustawodawstwa siła głosu Prezydenta to 2/3 – 1/2 = 1/6 Sejmu; w dziedzinie egzekutywy – „Rząd” jest 50 razy silniejszy od Prezydenta. W dziedzinie sądownictwa mianuje tylko Prezesa Sądu Najwyższego i Prokuratora Generalnego – ale spośród przedstawionych kandydatów. W Czwartej Władzy – mianuje tylko 1/3 Członków KRRiTv. O tę Władzę walczyli zawzięcie. Zupełnie nie myśleli: co dalej? I Bronisław Komorowski (bardzo miły człowiek – bardzo Go lubię...) zwyciężył.
Jest to fatalna wiadomość dla Polski. Oznacza to, że aferałowie i bezpieczniacy – stanowiący, niestety, trzon PO – rozzuchwalą się i zaczną skubać Polskę jeszcze bezczelniej, niż do tej pory. Jednocześnie PO utraci listek figowy: do tej pory twierdziła, że nie robi – a nawet nie składa projektów – reform, bo i tak zavetuje je ten okropny Kaczyński. Teraz nawet najbardziej zaślepieni retoryką Platformy zwolennicy wolnego rynku przejrzą na oczy. Wszystko to będzie, niewątpliwie, młynem na wodę PiS. Zwolennicy WCzc. Jarosława Kaczyńskiego będą każdą taką aferę rozdmuchiwać – i dzięki temu PiS wygra wybory w cuglach. Jarosław Kaczyński jako premier gospodarką się nie zajmował; zostawił to p. Zycie Gilowskiej – i dzięki temu gospodarka rozwijała się całkiem przyzwoicie. Gdyby został prezydentem, zająłby się polityką zagraniczną, wojskiem, mianowaniem ambasadorów... Nie mógłby sprawnie kierować PiS-em. Teraz, mając za sobą 47% rozeźlonego elektoratu, za rok sprawnie poprowadzi PiS do zwycięstwa. W wyniku tego wszystkiego prezydentura znajdzie w się w rękach partii reprezentującej bardziej interesy niemieckie, niż polskie – natomiast gospodarka w rękach partii, która zapewne ukradnie znacznie mniej, ale za to na gospodarce zna się raczej średnio. Czyli: dokładnie odwrotnie, niż powinno być... Cóż: d***kracja! JKM
13 lipca 2010 Nieważne co kręcą - ważne co ukręcą.. Zaciekawiły mnie ostatnio wyniki sondażu. przeprowadzonego na Litwie przez Instytut Prima Consulting… Musi to być jakiś wrogi demokratycznemu rządowi i demokratycznemu parlamentowi Instytut, bo wyniki sondaży były interesujące.. Albo nikt z rządzących nie położył jeszcze demokratycznej łapy ma wynikach sondaży. Wg tego sondażu wyszło, że z rządu i parlamentu na Litwie jest niezadowolonych demokratycznie. prawie 100% Litwinów(!!!!).. Jedynie 0,2% respondentów oceniło pracę rządu pozytywnie, natomiast parlamentu- uwaga!- 0,0%(???). W takim razie jak to się dzieje, że jeszcze Litwini- demokratycznym krokiem- fatygują się do urn.? Ale pracę prezydenta ocenia dobrze 50% Litwinów, pracę mediów- 39%, sądów- ponad 7%, a samorządów- 2 %... Gdyby nie wyniki sondaży dla sądów, można byłoby zakrzyczeć za wieszczem:” Litwo , ojczyzno moja!” U nas sondaże robione są widocznie inaczej.. Nie mam po ręką sondaży zaufania, ale z tego co sobie przypominam, wyborcy na ogół są zadowoleni z rządzących, a niewiele mniej z parlamentu. Są jakieś różnice w niezadowoleniu- ale niewielkie.. W każdym razie jesteśmy narodem szczęśliwym i patrzącym w przyszłość.. Ci co robią sondaże na Litwie powinni się skontaktować z naszymi szczęśliwymi konstruktorami sondaży, żeby na Litwie Litwini też byli zadowoleni z rządu i parlamentu.. Przynajmniej, żeby poprawić ten – niepokojący w demokracji- wskaźnik… Tak jak próbował poprawić, w ramach budowy Stadionu Narodowego na EURO 2012, wizerunek Stadionu, pan Ryszard Sobiesiak, tak ten sam- przesłuchiwany przez Komisję Hazardową , miał pomysł, żeby nad Wisłą wybudować… most gondolowy..(???). Nie wiem co ze sprawą aktualnie, ale takie informacje docierały do „opinii publicznej.”.. Stadion- jak to stadion. Miał swój pierwotny kosztorys, gdzieś w granicach 250 milionów złotych. Ale w miarę rozwoju pomysłów biurokracji stadionowej i biurokracji w ogóle- obecny kosztorys oscyluje gdzie wokół sumy 1 miliard 200 milionów(!!!!). W socjalizmie biurokratycznym jeden miliard w tę czy w inną stronę- to nie jest wielki problem,, Bo nawet jak będą dwa mosty gondolowe- to podatnik zapłaci za oba. I tak go nikt nie pyta o zgodę w żadnej sprawie, a co dopiero, żeby pytać tłum, czy można go okradać w sprawie stadionu. Nie pytać- okradać! Przez zielony , ekologiczny las idzie Czerwony Kapturek i spotyka ekologicznego wilka pod ochroną. Ponieważ wilk jest pod ochroną, a Czerwony Kapturek- nie, wilk zdecydowanie, głośno i wyraźnie rzuca do Kapturka: - Gdzie idziesz zaczerwieniony kapturku? - Do babci..- odpowiada przestraszony Czerwony Kapturek, bo odkąd wilk w lesie jest pod ochroną strach przejść bezpiecznie przez ekologiczny las. Wilków jest za dużo- i nie można ich swobodnie odstrzelić, więc zaczepiają wszystkich. Głównie dlatego, że są głodne.. - A podasz mi jej adres?- pyta trochę bardziej łagodnym tonem ekologiczny wilk, oblizując się ostentacyjnie. - Oczywiście!- wyrzuca z siebie Czerwony Kapturek. - www. babcia, com.pl !!! Żarty żartami, ale, ale w takich Stanach Zjednoczonych, mieszkańcy Teksasu, a konkretnie miasta Stephenville są bardzo oburzeni, że lokalny uniwersytet zezwolił na wystawienie przez studentów sztuki pt” Ciało Chrystusa”, przed Wielkanocą, w której to „ sztuce” Jezus został przedstawiony jako…. homoseksualista(????) Już się przyzwyczaiłem, że jeśli chodzi o kopanie, to jedynie kopie się chrześcijaństwo, bo judaizmu i muzułmanów się nie tyka i nie naśmiewa się z nich. A wplatanie wątku homoseksualnego skończyło by się spaleniem całej dzielnicy i wszystkich stojących tam samochodów.. A ponieważ chrześcijanie w takich przypadkach nadstawiają drugi policzek.. Więc sprawa się posuwa.. Pod wpływem protestu mieszkańców władze uczelni przeniosły premierę na inny termin, a także przedsięwzięły specjalne środki, żeby zapewnić studentom „ atmosferę bezpieczeństwa”. „ Ciało Chrystusa” jest współczesnym ujęciem biografii Jezusa Chrystusa: akcja „ sztuki” toczy się w mieście Korpus Christie w stanie Teksas w latach 60-ych XX wieku.. W czasie dominacji Dzieci Kwiatów. Hippisów postępowości.. W „sztuce” nie tylko Chrystus jest homoseksualistą.. Homoseksualistami są wszyscy apostołowie.. (????) Nie wiem jak z Marią Magdaleną, bo według innych postępowych źródeł- była prostytutką(???) I tak drążą i obśmiewają.. W każdym narodzie, homoseksualistów jest w granicach 1- 1,5 %, i to też są Dzieci Boże. Jakby na to nie patrzeć, nie da się skomasować przy jednym stole dwunastu apostołów, w tym Judasza.. No jeden- na przykład Judasz… Ale wszyscy? Zresztą homoseksualizm lewica światowa podnosi do rangi cnoty, ale znając stosunek chrześcijaństwa do homoseksualistów, robi chrześcijaństwu na złość.. „Homoseksualizm jest grzechem”- powtarzał papież Jan Paweł II.. I nie dlatego, że chrześcijaństwo homoseksualizmu nie lubi.. Dlatego, że nie jest to normalny sposób zaspokajania popędu i z tego zbliżenia nie rodzą się dzieci.. W starożytnej Grecji homoseksualizm był podnoszony też do rangi cnoty.. I jak to się skończyło? Tak jak socjalizm podnoszony do rangi cnoty spowodował bankructwo Grecji, tak homoseksualizm podnoszony do rangi cnoty- spowoduje przewrócenie cywilizacji zupełnie do góry nogami.. I o to widocznie zawodowym propagatorom homoseksualizmu chodzi.. Bo prawdziwy homoseksualista , tak jak każdy człowiek zaspokajający swój popyt, pardon- popęd płciowy nie afiszuje się swoja prywatną sprawą.. Bo i po co? Co innego pan Gwidon Westerwelle- minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.. O nim już wszyscy wiedzą. I żeby to był powód do prowadzenia złej polityki zagranicznej Niemiec.. Gorzej, ze sprawy idą w złym kierunku antycywilizaczyjnym.. W roku 2002 pan prezydent Chirac, specjalnym dekretem zezwolił pewnej pani na ślub z pewnym policjantem, który zginął w czasie wypadku(????)… Żeby była jasność.. Zezwolił po śmierci policjanta! A nie w czasie jego życia.. Nekrofilia też będzie podniesiona do rangi cnoty. To tylko kwestia czasu. Żeby dobić naszą cywilizację do końca.. W kolejce czekają już zoofilie. I trzeba będzie wzmóc dodatkowo ochronę ogrodów zoologicznych.. W miastach oczywiście- gdzie są! Tylko patrzeć jak nekrofile zaczną szturmować prosektoria.. tam też trzeba będzie wzmóc ochronę. I co zrobić z tymi którzy bezczeszczą zwłoki? Takie problemy jeszcze przed nami….Na razie trzeba przyzwyczaić nas do homoseksualizmu.. A potem już pójdzie z górki. Na razie wybieram się pod Grunwald przeżyć nasze zwycięstwo.. Takie problemy tam nie będą istniały.. Bo w Średniowieczu nikomu się ni śniły prawa człowieka. Był król lub Wielki Mistrz- i to wystarczyło.. I ludzie byli szczęśliwi..
A dzisiaj? WJR
ZIOBRO DO KOMOROWSKIEGO W OBRONIE KRZYŻA Zwracam się do Pana z apelem, aby nie usuwał Pan krzyża, który stoi pod Pałacem Prezydenckim. W chrześcijaństwie krzyż jest znakiem miłosierdzia, przebaczenia i zbawienia. Jest głęboko wpisany w polską tradycję i kulturę. Na przestrzeni dziejów był wielokrotnie stawiany w miejscach publicznych, by upamiętnić ważne wydarzenia.
Ojciec Święty Jan Paweł II często wypowiadał się w sprawie obrony krzyża w miejscach publicznych. I tak w sprawie krzyża ustawionego przez górali na Giewoncie mówił: „Brońcie krzyża (…).Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie! Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie”. Były też czasy, które Pan doskonale zna jako historyk i pamięta, kiedy krzyż był usuwany z przestrzeni polskiego życia publicznego – mówiono nam, że narusza świecki charakter państwa i drażni osoby niewierzące. Mówiono nam, że powinno się go zamknąć w kościołach i na cmentarzach, bo tam tylko jego miejsce. Jako działacz opozycji walczył Pan z systemem, który mówił nam, Polakom, takie rzeczy. Krzyż ustawiony pod Pałacem Prezydenckim powstał z naturalnej potrzeby serca tysięcy ludzi, zresztą nie tylko osób wierzących. Powstał w miejscu nieprzypadkowym i stał się miejscem spotkań tysięcy Polaków, którzy pod nim składają kwiaty i palą znicze. Proszę im go stamtąd nie zabierać. To z tamtego miejsca 10 kwietnia wyruszył w ostatnią podróż Prezydent Rzeczpospolitej Lech Kaczyński, by oddać cześć i hołd polskim oficerom pomordowanym 70 lat wcześniej w Katyniu. To do tego miejsca 10 kwietnia miał wrócić wraz z Małżonką i bliskimi współpracownikami. Jest to więc najbardziej właściwe miejsce do upamiętnienia tej narodowej tragedii. Krzyż ten, który stanął pod Pałacem Prezydenckim to też symbol tamtych dni, kiedy Polacy, zjednoczeni w bólu przyszli w to miejsce, by okazać swą solidarność i żałobę. Jeszcze niedawno w kampanii wiele mówił Pan o zgodzie, o tym, że zgoda buduje. Proszę więc nie wywoływać na samym początku zupełnie niepotrzebnego i gorszącego konfliktu o krzyż. Nie ma powodu, by wstydzić się krzyża w miejscu publicznym, zwłaszcza tego krzyża i w tym miejscu. Zbigniew Ziobro
Czy Kościół pozwoli na profanację krzyża? Powyższe pytanie traktujemy jako retoryczne. Kościół Posoborowy pozwalał już wielokrotnie na profanacje zarówno krzyża, jak i Matki Boskiej, a nawet Chrystusa. Pisząc „Kościół” mamy oczywiście na myśli jego niektórych, lecz wpływowych hierarchów – kryptożydów, kryptomasonów czy też głupców urzeczonych satanistycznymi ideami ekumaniactwa i liberalizmu. – admin Spotkać go można w wielu miejscach. Na rozstajach dróg, na zwieńczeniach świątyń i na ścianach polskich domów. Krzyż. Symbol wiary i pokoju. Symbol odkupienia, najświętszy znak chrześcijan. Z nim rozpoczynają swoje życie i z nim odchodzą z tego świata. Jest osią, na której opiera się cywilizacja łacińska. Ma w sobie niezwykłą siłę i moc zdolną przemieniać ludzkie serca. Potrafi przewrócić człowiekowi całe życie, nagle i niespodziewanie otworzyć na Nieskończoność, której nie dostrzegamy z ziemskiej perspektywy. Krzyż – dla Polaków największy i najważniejszy ze znaków. Ale krzyż, to także amunicja dla polityków. Właśnie gra trąbka zwołująca na bój. Bój o drewniany krzyż przed Pałacem Prezydenckim, który w porywie serca umieścili tam harcerze. Był świadkiem wielkiego uniesienia Polaków, którzy po katastrofie smoleńskiej ciągnęli tłumnie pod siedzibę zmarłego tragicznie prezydenta. Dzisiaj w sposób naturalny te uniesienia opadły. Pozostał jednak krzyż, którego przyszłość zaczyna ogniskować przyziemne emocje. Czy ma pozostać na miejscu, czego domagają się PiS-owcy, czy ma zostać przeniesiony w inne miejsce „za porozumieniem władz kościelnych”, czego chcieliby PO-owcy. Za chwilę w ramach zapowiadanego końca „wojny polsko-polskiej” zostanie rozpętana kolejna wojna. O krzyż. Pod nim Polak zacznie pluć na Polaka. Padną słowa o profanacji, sługach diabła, dezawuowaniu pamięci tragicznie zmarłych pasażerów TU 154. Padną kalumnie. Ludzie będą sobie złorzeczyć i wygadywać niestworzone rzeczy. Będą odsądzać jeden drugiego od czci i wiary. Najświętszy symbol katolików posłuży partyjnym funkcjonariuszom do oczerniania przeciwnika i wdeptywania go w ziemię. Amok międzypartyjnej nienawiści sięgnie po to, po co nigdy sięgać nie powinien. Po profanację. Brakuje mi w tym wszystkim stanowczego i donośnego głosu hierarchów Kościoła. Brakuje mi głosu, który twardo i jednoznacznie zażąda wyłączenia krzyża z politycznej wojny. Brakuje mi głosu nowego prymasa, głosu piętnującego z imienia, nazwiska i przynależności partyjnej wszystkich tych, którzy dzisiaj okładają się krzyżem. Kto, jeśli nie Kościół, ma dzisiaj bronić krzyża? Kto ma dać jednoznaczną ocenę tego, co godziwe, a co haniebne, jeśli nie hierarchowie? Czy to uczynią w sposób nie pozostawiający wątpliwości? Chciałby wierzyć, że tak będzie. Chciałbym. Maciej Eckardt
Szwajcaria nie wyda Polańskiego Władze Szwajcarii odmówiły wydania Stanom Zjednoczonym reżysera Romana Polańskiego oskarżonego o gwałt na 13-letniej dziewczynce, do którego miało dojść w 1977 roku. Szwajcarska minister sprawiedliwości Eveline Widmer-Schlumpf zakomunikowała wczoraj, że od godziny 11.30 reżyser jest wolny. Polański nie będzie już podlegał nawet dozorowi elektronicznemu. - Szwajcaria nie wyda reżysera Romana Polańskiego Stanom Zjednoczonym – poinformowało szwajcarskie ministerstwo sprawiedliwości. Minister Eveline Widmer-Schlumpf zasugerowała, że amerykański wniosek ekstradycyjny mógł być obarczony błędem prawnym. – Nie można wykluczyć z całkowitą pewnością błędu we wniosku ekstradycyjnym USA – mówiła. Szwajcarzy wzięli pod uwagę także stanowisko samej poszkodowanej – Samanthy Geimer, która wystąpiła o umorzenie sprawy. Odmawiając ekstradycji, szwajcarskie władze uchyliły też ograniczenie wolności stosowane wobec Polańskiego od grudnia ub.r., czyli od czasu, gdy reżyser przebywał w areszcie domowym w swojej willi w Gstaad. Stany Zjednoczone nie mogą się już odwoływać od tej decyzji do szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości – jednak państwo to nie wycofało listu gończego za podejrzanym. Pozostaje im więc ściganie go w innych krajach i odwołanie się do międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. Zwolnienie Polańskiego z aresztu domowego z zadowoleniem przyjęło polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. – Znalezione zostało rozwiązanie trudne z punktu widzenia prawnego, jak i trudne z punktu widzenia osobistej sytuacji pana Romana Polańskiego – powiedziała wczoraj wiceminister Grażyna Bernatowicz. Chwilę po ogłoszeniu decyzji szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski osobiście podziękował szefowej szwajcarskiego MSZ Micheline Calmy-Rey za decyzję władz Szwajcarii w sprawie Polańskiego. Rozstrzygnięcie z zadowoleniem przyjęli też szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner i minister kultury Frederic Mitterrand. – Wielki polsko-francuski reżyser będzie mógł odnaleźć swoich bliskich i w pełni poświęcić się dalszej pracy artystycznej – cieszył się Kouchner. Jak podkreśla w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prawnik Piotr Kwiecień, kłopoty amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości ze schwytaniem podejrzanego wiążą się z różnicami w systemach prawnych USA i Szwajcarii. – Moim zdaniem, w tej sprawie – przynajmniej od strony prawnej – w większym stopniu zaznacza się suwerenność systemów prawa karnego niż kwestię potępienia bądź nie Romana Polańskiego – dodaje prawnik. Szwajcarzy nie kierowali się więc prawdopodobieństwem zaistnienia przestępstwa, lecz chęcią zademonstrowania swojej niezależności. Roman Polański przebywa w Szwajcarii od 10 miesięcy – po tym, jak 26 września 2009 roku został zatrzymany na lotnisku w Zurychu. Podstawą zatrzymania był list gończy wydany w Stanach Zjednoczonych, gdzie Polański jest oskarżony o brutalny gwałt na 13-letniej dziewczynce. Wcześniej reżyser miał podać jej alkohol zmieszany ze środkami odurzającymi. Marta Ziarnik
Nie wnikamy w kwestię ewentualnej winy czy niewiny Romana Polańskiego. Nie sposób jednak oprzeć się pewnej refleksji. Polskie „elity intelektualne” jak jeden mąż stanęły w obronie reżysera, bądź co bądź podejrzanego o to, co uważają one za przestępstwo gorsze od matkobójstwa – o pedofilię. Te same „elity” nigdy nie okazały nawet śladów miłosierdzia ani wątpliwości w brutalnych atakach na kapłanów Kościoła Katolickiego oskarżanych o pedofilię, z reguły na podstawie wątpliwych świadectw dotyczących czynów sprzed 40-50 lat. Te same elity nigdy nawet słowem się nie zająknęły w sprawie pedofilii rozpowszechnionej wśród żydowskich rabinów (sam Talmud dozwala na stosunek z 3-letnią dziewczynką!). – admin
Żydzi popierają warszawską EuroPride 2010 Na ulicach Warszawy, w różnych miejscach, pojawił się w języku jidysz, odbity w kolorach tęczy, fragment hymnu żydowskich partyzantów, napisanego przez Hirsza Glika w wileńskim getcie w 1943 r. Słowa: „מיר זײַנען דאָ!” (mir zajnen do!) – „jesteśmy tu!“, były symbolem, iż żydowski opór istnieje. Po zagładzie stały się również symbolem tych, którzy przetrwali. – pisze z dumą “Portal społeczności żydowskiej”. Polscy Żydzi, a przynajmniej ci skupieni wokół portalu jewish.org.pl z radością witają mającą się odbyć w Warszawie “Europejską Paradę Równości” (EuroPride), której przejście ulicami stolicy ma odbyć się w dniu 17 lipca br. Wokół tej parady, którą ocenia się, że ma być największą tego typu imprezą w Europie Wschodniej, mają odbywać się liczne “imprezy kulturalne, gospodarcze, naukowe i rozrywkowe [...] Niektóry z nich dotykają też problematyki żydowskiej.” Portal żydowski cytuje jedną z uczestniczek i organizatorek parady, która przyjechała do Warszawy aż z Berkeley z Kalifornii. Mówi ona, że „Warszawa przygotowuje się na celebrację EuroPride 2010. Chcemy przypomnieć, że deklaracja dumy gejowskiej to coś więcej niż kapitalistyczne święto. Europa to znacznie więcej… Przypominamy zatem ruchy oporu, które wpłynęły i nadal wpływają na losy Europy. Przypominamy brutalnie przerwaną historię Żydów i innych mniejszości. Kulturowe obrazy gejów i Żydów zdobywają popularność na europejskim rynku. Są używane jako symbole różnorodności. Jednak symbole te przesłaniają współczesne opresje, których doświadcza wielu ludzi w Europie, a także i poza jej granicami ze względu na narodowość, religię czy orientację seksualną. Pamiętamy o prześladowaniach europejskich Żydów, dlatego wyrażamy solidarność z tymi mniejszościami. Również z okupowaną Palestyną, która także stała się ofiarą problematycznej historii Europy. Wszystkim, którzy chcieliby wymazać naszą historię i zagrozić naszej przyszłości mówimy: jesteśmy tu! Jako Żydzi, jako queer, jako uczestniczki i uczestnicy globalnego ruchu na rzecz sprawiedliwości i zmiany społecznej”. Rewolucyjny Żyd w swojej historii zawsze angażował się, współtworzył albo i organizował najbardziej destrukcyjne dla normalnego funkcjonowania społeczeństw trendy społeczne. Wspieranie rewolty Lutra (to właśnie Żydzi rozprowadzali antykościelne pisma tego heretyka i przemycali nowe tłumaczenia Biblii), Rewolucji Francuskiej, rewolucji bolszewickiej, a dzisiaj, jak stwierdzają żydowscy obserwatorzy, np. niemal cały przemysł pornograficzny kontrolowany jest przez Żydów. Wielu specjalistów do walki z międzynarodową mafią narkotykową potwierdza fakt, iż niektóre groźne gatunki narkotyków produkowane są niemal w 100 procentach w Izraelu i rozprowadzane na świecie przez Żydów, nawet przez chasydzką młodzież. Z kolei ruch pro-homoseksualny i socjotechniczne zabiegi mające na celu wytworzenie przyzwolenia społecznego dla homoseksualizmu, jest również dziełem grupy Żydów, głównie skupionych wokół Hollywood, skąd trend ten rozlał się na świat. Dzisiejsze bratanie się Żydów z homoseksualistami stanowi kolejny etap bezpardonowej otwartej walki wrogów porządku społecznego z chrześcijańskimi pryncypiami społecznymi. Wszystkim, którzy chcieliby wymazać naszą historię, nasze dziedzictwo i zagrozić naszej przyszłości mówimy: jesteśmy tu, czuwamy! My, chrześcijanie, my Polacy – jesteśmy u siebie i nie damy narzucić sobie wrogich nam antywartości.
Za: http://www.bibula.com/?p=24194
Komentarz admina: „Nie damy narzucić sobie wrogich nam antywartości?” Damy, damy. Już daliśmy.
Niesiołowski przeciw komisji ds "katastrofy smoleńskiej " Wywiad Olejnik z Niesiołowskim w TVN . Niesiołowski jawi się jako typowy obłąkany partyjniak. Osoba , która zatraciła jakikolwiek inny punkt widzenia niż interes partii. Jak deszcz zacznie padać w czasie mitingu Platformy to będzie oskarżał PiS o modlitwy w tej sprawie. W zasadzie Niesiołowski jest ofiarą systemu oligarchiczno wodzowskiego / termin ukuty przez Śpiewaka na określenie systemu politycznego w Polsce / , a ta zdegenerowana forma „ustroju państwa „ wyłania” się bezpośrednio z sytemu proporcjonalnego oraz oligopolu medialnego. Niesiołowski to samo bredzi o „Krzyżu Prezydenckim „ i o Palikocie . Niesiołowski zatracił jakiekolwiek myślenie o dobrze wspólnym, o interesie Polski , czy społeczeństwa polskiego. Liczy się tylko interes Platformy. Co jest dobre dla Platformy jest dobre dla Polski . Niesiołowski i Platforma stosują zasadę Ludwika XIV„ po nas potop „ . Brak reform, depopulacja Polski, zadłużanie następnych pokoleń , upadek nauki , byle do wyborów, byle do żłobu byle obsadzić swoimi urzędy. Najlepiej świadczy o tym argumentacja Niesiołowskiego. Bo będzie to niekorzystne dla Platformy, bo rozdrażni Rosję . Ginie poza granicami kraju Prezydent Rzeczpospolitej i kilkudziesięciu najwyższych urzędników państwa . Rzeczą oczywista , rutynową powinno być , że Sejm skontroluje działania urzędów w wyjaśnieniu tej sprawy . Że powoła komisje śledczą. Ale partyjniak Niesiołowski stawia interes Platformy nad interesem państwa i Sejmu. Niech się tym zajmie prokuratura. Ale to właśnie Sejm a nie prokuratura jest z mocy prawa najwyższym organem kontrolnym państwa władnym skontrolować pracę każdej instytucji. Al. Platforma może stracić kilka punktów procentowych ,a skutkiem tego kilka centymetrów „żłoba „ kilka stanowisk. To że straci na tym wiarygodności Polski i Sejmu , który nie zadbał o wyjaśnienie co się stało z prezydentem Polski , osobą reprezentująca jej Majestat to już partyjniaka Niesiołowskiego nie obchodzi. Kuriozalnym argumentem Niesiołowskiego przeciw powołaniu komisji śledczej jest to że rozdrażni to Rosję . Następny po Tusk polityk Platformy nawołujący do prowadzeni polityki na klęczkach. Zróbmy taki eksperyment myślowy . Niesiołowskiego niego wyłączam , gdyż w jego mózgu Platforma zajęła zbyt dużo miejsca, aby zostało coś na myślenie abstrakcyjne. Co by było gdyby w Polsce rozbił się samolot rosyjski z Putinem na pokładzie. Czy Niesiołowski odważyły by się nie wydać natychmiast stroni rosyjskiej wszystkich urządzeń, czarnych skrzynek , telefonów komórkowych i wraku samolotu. Czy Niesiołowski odważyłby się nie oddać faktycznego prowadzenia śledztwo prokuraturze rosyjskiej na teranie Polski. Nie bo wtedy truchlejący przez Rosją Niesiołowski przekonywałby wszystkich , że należy to zrobić aby Rosji nie drażnić. Czy Niesiołowski wołałby że powołanie przez Dumę Rosyjską komisji śledczej drażniłoby Polskę . Nie. Partyjniak Niesiołowski gieroja rżnie tylko w stosunku do PiS u. Przed Rosją pada na kolana , proponuje sponiewierać autorytet Sejmu oraz urzędu Prezydenta, którego wyjaśnienie śmierci nie jest warte uwagi tegoż Sejmu. Marek Mojsiewicz
Prezydentura z WSI na zapleczu Wszystko wskazuje na to, że oficerowie tajnych służb znajdą się w otoczeniu nowego prezydenta RP Z prof. KUL dr. hab. nauk wojskowych Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Małgorzata Rutkowska Stan naszej armii eksperci określają krótko: zapaść. Jakie powinny być priorytety polityki obronnej kreowanej przez głowę państwa? - Prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Najważniejszym z jego obowiązków jest dbałość o bezpieczeństwo narodowe, czego gwarantem są siły zbrojne. Prezydent musi mieć wyrobione zdanie, czy armia jest zdolna wypełnić konstytucyjny obowiązek obrony państwa. Punktem wyjścia powinno zatem być całościowe zbadanie stanu sił zbrojnych. Przy czym należałoby uwzględnić opinie ekspertów związanych z partiami opozycyjnymi, skoro szefowie tych partii są członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ważne jest też stanowisko prezydenta w kwestii wydatków na wojsko. W ostatnich dwu latach wykonanie budżetu MON było niższe od ustawowego 1,95 proc. PKB. Rząd nie przestrzega ustawy o finansowaniu obronności.
Minister finansów chce znieść ustawowy wymóg, zgodnie z którym 1,95 proc. PKB przeznacza się na armię. Dojdzie do konfliktu z prezydentem elektem? - Minister finansów uzasadnia to kryzysem. Państwo osiąga mniejsze dochody, więc będziemy mniej przeznaczać na obronność. Dziwne tłumaczenie. Określony ustawowo stały odsetek jest procentem od wielkości, którą państwo dysponuje. W liczbach bezwzględnych będzie mniej pieniędzy przy zachowaniu obowiązującego wskaźnika. Dlaczego rząd chce jeszcze zmniejszyć sam wskaźnik?
W powodzi obietnic Komorowski zaklinał się, że 1,95 proc. zostanie utrzymane. - Jeśli zechce dotrzymać słowa, będzie musiał zgłosić weto, gdy minister finansów przeforsuje zmniejszenie wskaźnika 1,95 proc. Zamiast zapowiadanej zgody będzie konflikt prezydenta z rządem.
Obietnica wycofania naszego kontyngentu z Afganistanu wywołała publiczny spór między szefem BBN a szefem Sztabu Generalnego. O czym świadczy ten dysonans? - To nie najlepiej rokuje dla działalności ośrodka prezydenckiego. Przypominam, że bardzo ważna deklaracja o wyjściu z Afganistanu została złożona przez Komorowskiego w dziwnych okolicznościach. Spowodował ją atak na naszych żołnierzy w Afganistanie i śmierć jednego z nich. Przyszły prezydent pod wpływem emocji złożył ważne oświadczenie, co źle świadczy o odporności psychicznej w sytuacji kryzysowej kogoś, kto będzie głową państwa.
Zabrakło zimnej krwi, wyważenia decyzji? - Można tak to ocenić. Do tego dochodzi odpowiedzialność za wypowiadane słowo. Wielu ekspertów wyrażało obawy, że po zapowiedzi wycofania wzmogą się ataki na polskich żołnierzy. Przeciwnik zechce w ten sposób niejako utwierdzić Komorowskiego w przekonaniu, że z Afganistanu trzeba się wycofać. I były kolejne ataki, zginęło dwóch naszych żołnierzy, kilku zostało rannych. Opowieści, że Afganistan jest daleko, a talibowie nie wiedzą, co dzieje się w Polsce, są w czasach internetu dowodem wyjątkowej naiwności.
Prezydent realizuje swoje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej. Skończą się konflikty, spory o nominacje generalskie? - Zdaje się, że prezydent elekt nie chce mieć takiego "pośrednika" jak minister Klich i podobno usiłuje go usunąć z MON. Ma pewne doświadczenie - w lipcu 2001 r. bardzo sprawnie wyrzucił mnie z resortu. Komplikacją mogą być wysokie notowania Klicha u premiera Tuska. Wszak wśród sukcesów rządu wymienia się "uzawodowienie" armii. W moim przypadku odwołanie było łatwiejsze, bo premier Buzek mnie nie bronił. Obserwatorzy sceny politycznej wskazują, że Komorowski jest pozbawiony charyzmy, jest kimś bez wyrazu. Poseł SLD Bartosz Arłukowicz zauważył, że Komorowski dawał sobie radę jako marszałek, gdy miał wszystko "napisane w punktach na kartkach". Nie daje rady, "kiedy musi zacząć mówić to, co naprawdę myśli". Włodzimierz Cimoszewicz zastanawiał się nawet, czy liczne gafy nie świadczą o ignorancji Komorowskiego. Wydaje się, że wiele będzie zależało od osób doradzających prezydentowi. One będą kształtować zachowania i politykę głowy państwa polskiego. Zobaczymy, jaki to będzie miało wpływ na wojsko.
Polityk chwiejny, bez wyrobionego zdania - co to oznacza dla armii? - Pierwsze prawo żołnierskie to być dobrze dowodzonym. Jakim dowódcą okaże się nowy zwierzchnik sił zbrojnych? Żołnierze w Afganistanie, którzy są w ogniu walki i rozpoznają cechy przywódcze, w większości głosowali na Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie Bronisław Komorowski odwiedził ich, przekonywał do siebie, ale zdaje się, że bezskutecznie.
Czyli rację ma gen. Waldemar Skrzypczak, mówiąc, że nasza armia w ogóle nie jest dowodzona? - Tak, ma rację. To samo zresztą mówi gen. Sławomir Petelicki, któremu Komorowski w trakcie debaty telewizyjnej odmówił miana żołnierza. Jest kilka kwestii, których - jak mi się zdaje - prezydent elekt nie bardzo pojmuje.
O jakie kwestie chodzi? - Po pierwsze rola i pozycja Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim. Prezydent elekt nie docenia roli Stanów Zjednoczonych i zdystansował się od konserwatywnego premiera rządu Wielkej Brytanii. To osłabia relacje Polski z państwami, które oceniam jako najbardziej wartościowe w konstruowaniu bezpieczeństwa Polski. Rzeczą podstawową jest stworzenie w NATO tzw. planów ewentualnościowych (contingency plans) przewidujących wojskowe działania w przypadku zagrożenia naszego kraju. Toczy się spór w Sojuszu o te plany. Przeciwni są Niemcy, podnosząc, że tworzenie planów obronnych zirytuje Rosjan. Prezydent elekt zapowiada, że najpierw odwiedzi Brukselę, Paryż i Berlin. Budowa bezpieczeństwa przez stawianie na tych, którzy nie widzą potrzeby stworzenia planów ewentualnościowych dla obrony m.in. naszego kraju, jest bardzo ryzykowna.
Nadchodzi czas podejmowania niepopularnych decyzji - armia zawodowa oznacza konieczność zmniejszenia liczby garnizonów. Co nowy prezydent powie zwalnianej kadrze, rodzinom wojskowych? - Jako sekretarz stanu (pierwszy wiceminister) w MON przeforsowałem utworzenie systemu obrony terytorialnej (OT). To pozwalało utrzymać infrastrukturę garnizonową i skierować kadrę do rozwijanych wojsk OT. Planowaliśmy powołać brygady OT w każdym województwie i kilkadziesiąt samodzielnych batalionów. Jednostki byłyby skadrowane, a żołnierze mieli być mobilizowani w sytuacji zagrożenia wojennego lub kryzysu, np. na wypadek powodzi. Początkowo minister Janusz Onyszkiewicz nie chciał się zgodzić na realizację planu tworzenia obrony terytorialnej. Szukając sojusznika, znalazłem go w ówczesnym pośle Komorowskim, który był przewodniczącym sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Wtedy krytykował pomysły tworzenia armii zawodowej i poparł moje zabiegi o utworzenie obrony terytorialnej. Dziś zmienił zdanie... Nie protestował, gdy rząd PO wprowadził armię zawodową, a minister Klich zlikwidował wojska obrony terytorialnej.
Nowy prezydent może zaproponować jakieś korekty uzawodowienia armii? - Nie sądzę, by zajął inne stanowisko niż jego partia. A rząd jest przekonany, że stworzył "profesjonalną" armię. Mamy natomiast karykaturę armii zawodowej - małą, źle uzbrojoną, słabo wyszkoloną. Opowiadano mi, że nowego szefa Sztabu Generalnego powitał oficer dyżurny w niekompletnym mundurze słowami: "Dzień dobry, panie generale". Nie wiedział, że powinien złożyć meldunek.
Armia wiąże jakieś nadzieje z prezydentem Komorowskim? - Jeżeli chodzi o tych, których znam, a jest to spory krąg wojskowych, przeważają opinie negatywne. Oficerowie mówią, że to nie był dobry wybór, biorąc pod uwagę pełne solidaryzowanie się prezydenta elekta z polityką jego partii. Podejrzliwie potraktowali też list premiera zapewniający, że nie będzie zmian w systemie emerytalnym. Uznano, że był to chwyt wyborczy.
Rozumiem, że po zwycięstwie kandydata Platformy nie otworzyli szampana jak generał Dukaczewski. Dawni funkcjonariusze WSI mogą znaleźć się w otoczeniu głowy państwa? Prezydent elekt jako jedyny poseł Platformy glosował przeciw rozwiązaniu WSI. - Bronisław Komorowski ma liczne i różnorakie kontakty w środowisku wojskowych tajnych służb. Nie tak dawno podnoszono ten temat w mediach. Generał Dukaczewski mówił, że chętnie pomoże Komorowskiemu, gdy ten zostanie prezydentem. Myślał o tym, zdaje się, inny były szef WSI - generał Tadeusz Rusak, który całkiem niedawno bronił Komorowskiego, pomniejszając jego udział w usunięciu mnie z MON. To wszystko wskazuje na to, że oficerowie tajnych służb bez wątpienia znajdą się w otoczeniu nowego prezydenta RP.
A jakie są według Pana perspektywy tej prezydentury? - Biorąc pod uwagę szkody, jakie wyrządził, nie darzę Komorowskiego sympatią i nie będę dociekał, jakie są perspektywy jego prezydentury. Nie chcę też traktować go tak, jak jego przyjaciel Janusz Palikot traktował prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wyrażę tylko nadzieję, że prezydent elekt spełni zapowiedź o zgodzie, która przecież buduje. Dziękuję za rozmowę.
Większa i lepsza d****kracja.... Już czteroletnie inteligentne dziecko potrafi odróżnić dwa słowa: „więcej” i „lepiej”. Niestety: dla większości ludzi, z komentatorami telewizji na czele, jest to zdecydowanie za trudna operacja. Prymityw wie, że jak „więcej” to „lepiej” - i nie ma siły, by mu te różnicę wytłumaczyć! Zakładam, że ci, którym się nie da, nie czytają moich felietonów. Otóż np. przeciętna Matka-Polka – czy Matka-Hiszpanaka albo Matka-Amerykanka - jest święcie przekonana, że i m więcej wepcha w dziecko – tym lepiej jest ono odżywione. Nie ma siły, by jej wytłumaczyć, że się myli. Efektem jest kupa zapasionych bachorów – a w niektórych komunistycznych krajach, jak np. Hiszpania, za „rozwiązanie problemu dzieci z nadwagą” bierze się... rząd (!!! - słowo daję!). Sądzę zresztą, że gdyby jakaś matka postanowiła karmić dziecko tak, jak ja karmię swoje rybki w akwarium – tj. przez jeden dzień w tygodniu przegładzam – to efekt myłby taki: dzieciak się drze „Mamo! Daj jeść!!” , sąsiedzi dzwonią na policję, przylatują przemiłe panie z „opieki społecznej” i w asyście policji odbierają dziecko wyrodnej matce; dziecko wędruje do rodziny zastępczej, a matka w więzieniu. Tymczasem jest to wcale dobra metoda karmienia – w każdym razie moje rybki są zdrowe, wesołe – i matka ma prawo dziecko głodzić (i, oczywiście, przekarmiać!) - bo to JEJ dziecko; selekcja naturalna wykaże, która metoda jest lepsza... Przepraszam – zeszedłem z tematu. Nie dotyczy to tylko kobiet. Na Filipinach i w Indonezji co roku niemal tonie jakiś prom, którego kapitan uznał, że „więcej” = „lepiej” - i przy nominalnej ładowności np. 420 pasażerów załadował na pokład 1120... Jeszcze niedawno umiano tam liczyć tylko: „jeden – dwa – trzy – cztery – pięć...” a wszystko, co więcej, było „mano-mano” - więc trzeba to zrozumieć. Ale w Polsce? Piszę to z uwagi na złą frekwencję w ostatnich wyborach: 55%!! Przy czym komentatorzy telewizyjni – będący właśnie na poziomie umysłowym Dajaków – nieodmiennie paplają, że „wysoka” frekwencja = „dobra” frekwencja!! Wszyscy. Bez wyjątku!!! Taki poziom... Jakoś nie wyobrażam sobie by po nagłej śmierci kapitana statku ci sami komentatorzy twierdzili, że to źle, iż przy wyborze nowego głosowali tylko oficerowie. Jakby zagłosowała załoga, maszyniści, pasażerowie, - to byśmy mieli świetnego kapitana! A gdyby zagłosowały jeszcze i pasażerki – to mielibyśmy najprzystojniejszego kapitana we flocie! Hip-hip-hurra! Kierowanie państwem jest trudniejsze, niż sterowanie statkiem. Na statku jednak w ogóle nie ma wyborów – miejsce kapitana natychmiast zajmuje I oficer – i nikt jakoś nie wrzeszczy: „Więcej d***kracji!”. Aż dziwne... Włodzimierz E. Lenin uważał, że „Każda kucharka powinna móc rządzić krajem”. Cóż: idee Lenina są wiecznie żywe... i skutki ich wcielenia widać! O czym jeszcze za tydzień... JKM
POLSCY PONCJUSZE PIŁACI NAMIESTNICY NEOBOLSZEWIZMU Antoni F. Ossendowski „pisarz przeklęty” przez bolszewizm, tak oto w „Leninie” opisał dramat prawosławnego ludu rosyjskiego: „…przychodzę do pana ze skargą… Co się stało? – zapytał Lenin. – Byłam w cerkwi ze swoimi wychowańcami. Ach! To wprost straszne! Wierzyć się nie chce! Raptem wdzierają się żołnierze czeki, zaczynają wypędzać modlących się, szukających ukojenia i pocieszenia. Żołnierze biją ludzi, bluźnią straszliwie, strącają ze ścian obrazy, wyłamują podwoje prowadzące do ołtarza, zwlekają z jego stopni biskupa, znęcają się nad nim, a później strzelają do obrazów i krzyży… Lenin: "Ja muszę zburzyć kościół i wyplenić religijność. Są to kajdany, ciężkie kajdany ducha!…” Tak cierpiał wierzący lud rosyjski w pierwszych dniach wielkiej leninowskiej rewolucji. 10 lipca 2010 roku pod naporem obcej agentury rodem z odwiecznego wroga Polski i Polaków padł ostatni bastion polskości Pałac Namiestnikowski w Warszawie. Padł z wyroku odbudowującego się post bolszewickiego imperium rosyjskiego. Jeżeli ktokolwiek łączył nadzieje z wyborem nowego prezydenta jako drogę do odzyskania upadającej niepodległości państwa polskiego był w grubym błędzie. Z mafią trudno jest wygrać, tym bardziej z międzynarodową. Ostatnie fakty świadczą same za siebie. Premier kipiący nienawiścią, z ginącymi dinozaurami na ustach, w uknutym spisku z Putinem sam udaje się 7 kwietnia 2010 roku na uroczystości katyńskie, aby tylko prezydent pojechał oddzielnie wraz z całym patriotycznym establishmentem. Spisek pasuje jak ulał do następnych wydarzeń. Polegli w katastrofie smoleńskiej z parą prezydencka na czele, w nie wyjaśnionej i zamiatanej przez rządzących pod dywan, upodleni są i po śmierci, aby tylko lud uwierzył w winę prezydenta przez którego miało zginąć 96 osób, a on zapewne po pijanemu popełnił samobójstwo. W międzyczasie obrabowano poległych, zbezczeszczono zmarłych, a Tusk oświadczył bezczelnie: „kogo poślę do pilnowania – policję, wojsko?”. Arogancja tuskowców jest niepojęta. W kilka minut po wyborach w nocnym studiu TVN Monika Olejnik do spóły z wynajętym pajacem Niesiołowskim, prostakiem i urodzonym chamem przynoszącym wstyd polskim tytułom naukowym i polskiemu parlamentyrazmowi urządza spektakl nienawiści przed wielomilionową widownią, pastwiąc się nad Bogu ducha winną Elżbietą Jakubiak. Zamiast wstydu Olejnik zamienia polskie dziennikarstwo w spektakl świńskiego ryja i gumowego penisa symboli wygranych wyborów prezydenckich. Oburzeni Polacy powtarzają dwa nazwiska Palikot i Niesiołowski, a ja zapytam: - jeżeli dyrektor cyrku przyjmuje do roboty błaznów, to kto jest na afiszu? Dyrektor czy błazen? Dlaczego zacytowałem fragment „Lenina’ Antoniego F. Ossendowskiego? Chciałem przypomnieć, szczególnie osobom młodego pokolenia, jak rewolucyjna władza rozprawiała się z chrześcijaństwem. W Związku Sowieckim przez lata trwała nagonka na wiernych, nie inaczej było w PRL. Przytoczony fragment „Lenina” stanowi punkt wyjścia do poczynań władzy bolszewickiej w walce z religią katolicką i jej symbolami. Podstawowy symbol chrześcijaństwa Krzyż Pański – symbol naszego kultu religijnego niejednokrotnie w przeszłości PRL był przedmiotem prześladowań, jak powszechnie wiadomo, w Nowej Hucie polała się krew w jego obronie. Dzisiaj, historia się powtarza, stworzyło się nowa formę okupacji Polski, obce narodowi siły wewnętrzne dążą, aby utracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe i religijne. Te same siły zawładnęły już Kościołem od wewnątrz. Owo następne nieszczęście narodowe odbija się echem partactwa moralnego w wypowiedziach niektórych hierarchów Kościoła. I oto rozpoczyna się na oczach całego narodu walka z Krzyżem Pańskim, przy całkowicie biernej postawie urzędników Kościoła. Ci urzędnicy nazywający siebie episkopatem, usiłują zmienić wolę Ludu Bożego. Kościół został powołany przez Chrystusa właśnie dla tego Ludu, a nie dla urzędasów od siódmej boleści, którzy pełnią w nim rolę wyłącznie administracyjną. Lud chrześcijański w bezgranicznej boleści podjął decyzję upamiętnienia swojego Prezydenta symbolem chrześcijaństwa – Krzyżem Pańskim przed Pałacem Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu w stolicy swojego kraju. Tam cierpiał, tam niezliczone tłumy składały parze prezydenckiej hołd, tam harcerze polscy ten Krzyż posadowili, na wieki upamiętniający gehennę narodową. Ten tragizm w swojej wymowie nie ma precedensu. Polski Poncjusz Piłat, jeszcze się nie wprowadził do Pałacu na Krakowskim Przedmieściu, a już chce usunąć Chrystusa. Czy posiada na to posunięcie legitymację Ludu Bożego? Episkopat milczy. W imieniu ludu przemawia haniebnie rzecznik marionetek putinowo – tuskowych grożąc likwidacją krzyża. To oczywista następna zemsta na poległym prezydencie RP Lechu Kaczyńskim. Usunięcie Krzyża bez zgody Ludu Bożego jest równoznaczne z powtórnym ukrzyżowaniem Chrystusa, o czym powinni pamiętać również administratorzy Kościoła. Na krakowskich Błoniach dla upamiętnienia pielgrzymek Papieża Polaka z inicjatywy Kazimierza Cholewy prezesa Towarzystwa Parku im. dr Henryka Jordana posadowiono 17 maja 2010 roku Krzyż Papieski, który z polecenia lewackiego prezydenta Miasta Krakowa Prof. Jacka Majchrowskiego został gangstersko ucięty, zbezczeszczony i ukradziony w nocy z 17/18 maja 2010 roku w dniu rocznicy urodzin Jana Pawła II. Stanisław Dziwisz metropolita krakowski zajął analogiczne stanowisko do prezydenta Krakowa i pomimo, iż uprzednio wyraził zgodę na posadowienie krzyża, nawet nie usiłował go poświęcić przyłączając się do napastliwości mediów o rzekomej samowoli budowlanej. Czy Krzyż Chrystusowy jest budowlą? Brak odpowiedzi na to pytanie władz budowlanych Krakowa. Prezydent Krakowa nie wyraził zgody na odprawienie mszy św. w krakowskim Parku Jordana 12 czerwca 2010 mającej być dziękczynieniem za beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszki. Mimo odmowy msza św. się odbyła, po czym „Gazeta Krakowska” napisała haniebny artykuł „Nielegalna msza „ , nie wspominając o wypowiedzi medialnej Jaruzelskiego: „ks. Popiełuszko zginął nie za honor i ojczyznę, ale za to, iż nie podporządkował się poleceniom rządu i partii”. Jan Paweł II w czasie homilii na krakowskich Błoniach wygłoszonej w czasie zniewolenia i upodlenia Polski i Narodu m.in. powiedział: ”Zawsze kiedy tutaj byłem, myślałem z największym szacunkiem i czcią o tej gigantycznej pracy, której na imię Nowa Huta. Budowałem ją razem z wami na fundamencie Chrystusowego Krzyża. My wszyscy bowiem wiemy, że w pracę człowieka jest głęboko wpisana tajemnica krzyża. Nie można oddzielić krzyża od ludzkiej pracy. To właśnie potwierdziło się tutaj w Nowej Hucie. Współczesna bowiem problematyka ludzkiej pracy ostatecznie sprowadza się – i niech mi to daruja wszyscy specjaliści – nie do techniki, a nawet ekonomii, ale do jednej podstawowej kategorii, jest to kategoria godności pracy – czyli godności człowieka. Ekonomia i technika i tyle innych specjalizacji czy dyscyplin swoją rację bytu czerpią z tej jednej podstawowej kategorii. Jeśli nie czerpią jej stąd, jeżeli kształtują się poza godnością ludzkiej pracy, poza godnością człowieka pracy, są błędne, a mogą być nawet szkodliwe, jeśli są przeciw człowiekowi”. Czy wolność krzyżami się mierzy? Aleksander Szumański
Fakty przed Faktami. Wydanie Specjalne Halo studio!...Sprzed Krakowskiego Przedmieścia wita państwa Katarzyna Pastorałka – Jeziorna. To właśnie dziś ma nastąpić przeniesienie słynnego już w całej Europie krzyża, zwanego w niektórych kręgach prezydenckim, sprzed Pałacu Prezydenckiego, w inne godne miejsce. Nasza stacja będzie relacjonować to wydarzenie. Jak Państwo widzicie od samego rana na Krakowskim Przedmieściu gromadzą się tłumy. Są zwolennicy pozostawienia krzyża tu przed pałacem, są przeciwnicy tego pomysłu. Atmosfera jest bardzo napięta, dlatego warszawska policja przysłała dziś w to miejsce dodatkowe wsparcie. Prezydent miasta z kolei, poprosiła o obecność także zaprzyjaźnioną firmę ochroniarską, której zleciła ochronę krzyża przed zbezczeszczeniem. O Pani Prezydent jest tu obok nas, witamy.
Pani Prezydent: Witam Państwa!
Prosimy o parę słów komentarza!
Pani Prezydent: No cóż pani łedaktoł, ponieważ należałam kiedyś do głupy odnowy w Duchu Świętym, często miewałam coś w łodzaju przeczuć. I dziś od łana też miałam takie metafizyczne przeczucie, że może dojść do profanacji tego krzyża. Dlatego zadzwoniłam łano do p. Zubrzyckiego, żeby wysłał tu do nas swoich dzielnych ochłoniarzy, tak aby nic i nikt nie zakłócił porządku. Dziękujemy pani Prezydent. A ja teraz zmierzam w stronę dość nietypowej grupki, której przewodzi jak się zdaje…tak nie mylę się, pan Waldemar Kuczyński. Wraz z nim grupa ubranych na czarno długowłosych panów z ciemnym makijażem na twarzy, rozpoznaję lidera grupy Behemoth, pana Nergala. Witam panów!
Nergal – Ave Satan!
Kuczyński: Dzień dobry!
Jakie są Panów komentarze w związku z dzisiejszym dniem? Kuczyński – Pani redaktor, sprawa jest bardzo prosta! Mówiłem już o tym i jeszcze powtórzę do kamery. To szatan postawił tu ten krzyż! Tak jest! Szatan!!!
Nergal – Ave Satan! Ave, ave ave!!!!!!
Ale jak to… Kuczyński – Pani redaktor, wiem co mówię, pan Nergal potwierdzi…
Nergal: - Ave Satan!!!!! Ave!!!
Dziękuje Panom, proszę państwa, jak widać emocje są spore, takie emocje zafundowali nam właśnie politycy PiS, którzy kategorycznie, wbrew zdrowemu rozsądkowi, nie zgodzili się na usunięcie krzyża w inne godne miejsce, tylko postanowili wykorzystać go w brudnej grze politycznej. Najgorsze w całym tym położeniu jest to, że kuria biskupia nie zabrała dotąd głosu w tej sprawie, wszyscy spodziewają się dziś przybycia tu na miejsce Arcybiskupa, ale nie wiemy czy zdecyduje się zabrać głos czy będzie milczał… Ja tymczasem podchodzę do pana posła Janusza Palikota, który przybył na Krakowskie Przedmieście już o 6 rano i rozstawił swój stragan z pamiątkami. Co my tu mamy? Pistolety na wodę, koszulki z logo „Jestem gejem”…
Palikot: Zapraszam do mnie, zapraszam, wyroby z gumy też mam (śmiech). Ale hitem dzisiejszego dnia są koszulki z wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego z napisem „Morderca Smoleński”. Rozchodzą się jak woda…Poza tym mam również zestawy Małego Modelarza z TU – 154… Ale o to proszę państwa widzimy Jana Pospieszalskiego, który z kamerą rozmawia z ludźmi, tak, zadaje pytania, chyba szykuje kolejny film…
Palikot: Ale co najwyżej puści go sobie na You Tubie! Albo u Rydzyka Ha ha ha! W publicznej to ma przesrane…Zresztą i za Internet się też weźmiemy… Tymczasem proszę państwa, tak, widać jak zajeżdża limuzyna i wysiada z niej…Tak, proszę państwa! Arcybiskup….ale nie nasz, tylko ten filozof… to znaczy…arcybiskup lubelski! Jest w otoczeniu księdza Puszczyka z naszej zaprzyjaźnionej stacji. Księże, zapraszamy do nas, tu do straganu! Dzień Dobry! O koloratka księdzu spadła.
Ks. Puszczyk: Dzień dobry, witam państwa! Nie, nie noszę koloratki w miejscach publicznych. Nie chcę obrażać niewierzących!
A więc biskup lubelski jest z nami?
Ks. Puszczyk: Tak jest, przybył aby czuwać nad przebiegiem przestawienia krzyża w inne godne miejsce, tak aby nie doszło do żadnych aktów profanacji. Arcybiskup należy do grona odważnych hierarchów i w odróżnieniu od innych, nie boi się zabierać głosu w ważnych sprawach społecznych. Nie boi się piętnować tych, którzy wykorzystują symbole religijne w brudnej grze politycznej! O jaki ładny model samolotu!...
Księże dyrektorze a co z harcerzami, którzy postawili ten krzyż? Czy nie będzie im przykro?
Ks. Puszczyk: Mam całodobowy kontakt z tymi harcerzami. Absolutnie nie będzie im przykro, teraz jest im przykro, że ten krzyż stał się symbolem brudnej gry politycznej polityków prawicy. Od kilku dni otrzymuję masę listów od harcerzy z całego świata, którzy proszą mnie, a za moim pośrednictwem hierarchię kościelną, o przeniesienie tego krzyża w inne godne miejsce!
Dziękuję za rozmowę, ale musimy ją przerwać, gdyż oto kordon ochroniarzy podchodzi wolnym krokiem do krzyża, tak, państwo to widzą, policja stoi naokoło i oddziela ludzi z rodziny Radia Maryja, skandujących jakieś hasła do ochroniarzy. Proszę państwa może być ostro, jak rok temu pod KDT! Ochroniarze mają przygotowane maski przeciwgazowe…Lecz nagle…Tak, środkiem ulicy maszeruje nowa fala tłumu…Na jej czele…tak, proszę państwa…Arcybiskup, ale zaraz, który?! Chyba nie nasz?! Lubelski też nie bo stoi za mną i przymierza koszulkę od Palikota…Kto to jest? Wyraźnie widzę…tak piuska, pas, krzyż…no biskup, ale nie rozpoznaję twarzy. Tłum milknie i stoi nieruchomo. O widzę marszałka Niesiołowskiego, wybiega przed ochroniarzy…
Stefan Niesiołowski: Co to za podłe, nikczemne milczenie!!! Krzyczcie coś! Krzycz hołoto!!! Proszę państwa, biskup staje w niedalekiej odległości od krzyża i błogosławi ochroniarzy, którzy tymczasem usiłują podnieść krzyż. Ochroniarze zmieszani stają, nie wiedzą co robić. Policja nie interweniuje. Biskup milczy…Nie powiedział coś… Chyba… Dwa słowa?...Coś na ny….?? No…?...Non… Justyno, Bogdanie oddaję głos do studia… Łukasz Kołak
Żydowska psychoza zagrożeniem dla świata Znakomity brytyjski muzyk jazzowy i aktywista polityczny o nazwisku Gilad Atzmon gościom gajówki powinni być dobrze znany choćby z tekstu „Jestem uczciwym Żydem-syjonistą”. Oto kolejny jego artykuł tłumaczony przez Olę Gordon:
http://ashkenazijews.blogspot.com/p/jewish-psychosis-danger-to-world-peace.html
Jestem tutaj, aby ogłosić, tak głośno jak mogę: nie ma żadnej potrzeby organizowania „międzynarodowego” ,” bezstronnego” ani „niezależnego” śledztwa w sprawie najnowszej izraelskiej masakry na pełnym morzu. Choć sprzeciw Izraela wobec takiego śledztwa wykazuje, że Izraelczycy mają wiele do ukrycia, to prawda leży rzeczywiście głębiej. Jeśli chcesz zrozumieć, co leży u podstaw śmiertelnego izraelskiego barbarzyństwa, wszystko co musisz zrobić, to otworzyć Stary Testament. Choć pewne jest, że nie ma żadnej ciągłości między biblijnymi Izraelitami i Chazarami rządzącymi Izraelem i jego armią, to nie można negować podobieństwa między morderczym ferworem opisanym w Księdze Powtórzonego Prawa i ostatnim ciągiem śmiertelnych akcji Izraela. Izraelskie społeczeństwo jest zbrodnicze nie z powodu jakiegoś pochodzenia biologicznego czy rasowego od wymyślonych „przodków”, lecz dlatego, że kieruje się fanatyczną ideologią żydowską i jest napędzane przez bezlitosną, trującą psychotyczną żarliwość biblijną. Państwo żydowskie stoi poza prawem. Ani też nie stosuje się do żadnego uznawanego uniwersalnego systemu wartości. W ostatnich latach Izrael zrujnował Liban (2006) i spowodował ponad 3 tys. ofiar śmiertelnych; udało mu się potraktować białym fosforem budynek z pomocą humanitarną ONZ; znowu 1.5 tys. ofiar śmiertelnych, w większości kobiet, dzieci i starców. Wcześniej w tym roku przeprowadził egzekucję w Dubaju wykorzystując fałszywe paszporty, a ostatnio widzieliśmy koszerną rzeź działaczy pokojowych dokonaną przez izraelskich komandosów na wodach międzynarodowych. Ujawniane raporty sądowe dotyczące masakry dowodzą, że na pokładzie tureckiego statku Mavi Marmara.przeprowadzono izraelską egzekucję. Oglądane razem z zeznaniami tureckich świadków i usprawiedliwieniami izraelskiego rzecznika co do akcji przeprowadzonej przez grupę egzekucyjną, nie pozostawiają miejsca na wątpliwości. Izraelskie społeczeństwo przekroczyło granicę bezpieczeństwa. Faktycznie musiało oderwać się od ludzkości dawno temu. Byłoby również uzasadnione twierdzenie, że początkowa próba syjonistów „stworzenia nowego cywilizowanego Żyda” powinna być uważana za całkowitą klęskę. Faktycznie izraelski Żyd jest najbardziej brutalny z nich wszystkich, nawet bardziej zbrodniczy niż fikcyjny bohater filmu Tarantino „Haniebne łotry” (Inglorious Bastards). Jednym ze sposobów wytłumaczenia błyskawicznego rozpadu moralnego żydowskiego państwa jest wykazanie, że syjoniści nigdy nie zamierzali przestrzegać etyki. Bardzo szybko nauczyli się, że zamiast rzeczywiście zinternalizować znaczenie humanizmu, ich sprawie równie skutecznie służyło „kręcenie”. Cały projekt hasbary (propagandy) opiera się na rozsiewaniu kłamstw. Od lat hasbara cały czas wspierana przez sayanim [kretów - przyp. adm] służyła do pokazywania Izraela jako „zachodnie” i „demokratyczne” państwo na „morzu Arabów”. Cały czas państwo żydowskie sprawiało ból swoim sąsiadom, mordując, głodząc i przeprowadzając czystki etnicznie wśród rodowitych mieszkańców tej ziemi. Wszystko ma swoje granice! Najwyższy czas by nazwać i zawstydzić każdego Izraelczyka i podstawionego syjonistę w kręgach politycznych, mediach i w świecie nauki. To nie powinno być skomplikowane, gdyż do tej pory ci sayanim i zdrajcy wśród nas wszystko robili jawnie.
Od agresora do ofiary Jednak Izraelczycy nie są zwykłą morderczą zbiorowością. Tak jak mieli bardzo dużo entuzjazmu w spuszczeniu ze smyczy setki komandosów z najbardziej brutalnej grupy zbrojnej (Flota 13) przeciwko bezbronnym działaczom pokojowym, również upierają się by ich komandosów uznać za niewinne ofiary. Śmieszne było oglądanie izraelskich oficjeli i przedstawicieli mówiących o ich „zlinczowanych komandosach” zaatakowanych, jak tylko weszli na pokład statku. „Czego spodziewali się komandosi po pro-palestyńskich działaczach kiedy weszli na statek – zaproszenia na pokład na filiżankę herbaty z kapitanem na mostku?” – zapytał dziennik Guardian w artykule redakcyjnym nazajutrz po masakrze. Niezdolność Izraelczyków zrozumienia, że to oni byli agresorami w przez nich zainicjowanym militarnym ataku jest symptomatyczna z żydowskim politycznym niezrozumieniem pojęcia historii i historycznej przyczynowości. Z żydowskiego punktu widzenia historia zawsze zaczyna się tam gdzie dostrzega się żydowskie cierpienie. Dla Izraelczyków akcja na Mavi Marmara rozpoczęła się w momencie kiedy na pokład wtargnęli koszerni komandosi. W izraelskiej prasie fakt, że byli oni stroną atakującą zupełnie zignorowano. Faktycznie wzięli udział w kryminalnej akcji wojskowej; byli spuszczeni z izraelskich helikopterów wojskowych; wtargnęli na cywilny statek niosący pomoc humanitarną na międzynarodowych wodach. Dla Izraelczyków masakra na Mavi Marmara była wydarzeniem odizolowanym od konfliktu czy jakiegoś zrozumienia konfliktu. W debacie o żydowskiej polityce i historii nie ma miejsca na przyczynowość. Nie ma czegoś takiego jak ‘były’ i ‘ostatni’. W żydowskiej dyskusji plemiennej każda narracja rozpoczyna się od ustalenia żydowskiego cierpienia. To oczywiście wyjaśnia dlaczego Izraelici, jak również niektórzy Żydzi myślą tylko o „rozwiązaniu dwu-państwowym” w granicach z roku 1967. To również wyjaśnia dlaczego dla większości Żydów historia holokaustu zaczyna się w komorach gazowych lub dojściu do władzy nazistów. Nigdy nie widziałem by jakiś Izraelczyk lub Żyd usiłował zrozumieć sytuację, która doprowadziła do widocznej niechęci Europejczyków wobec ich żydowskich sąsiadów w latach 1920-1940. Jestem mocno przekonany, że Izrael i żydowski plan narodowy nie podniosą się po tej morskiej masakrze. Powód tego jest prosty. W celu ocalenia się od fatalnego losu Izrael potrzebowałby spojrzeć na siebie w lustrze. Ale tak się nie stanie. Kiedy to zrobi, już będzie się sam nienawidził. Izrael nie zaryzykuje. Zamiast spojrzeć na siebie w lustro, żydowski agitator plemienny zaczyna kręcić. Propagandysta ujawnia niezdarnie zrobiony filmik, który łatwo można obalić.
W przypadku gdyby obywatelom zachodu nie udało się dostrzec tego do tej pory, to nie tylko Palestyńczycy, Arabowie lub muzułmanie padają ofiarami śmiertelnych biblijnych praktyk. Tak naprawdę syjonizm nie rozróżnia gojów (pogan). Według nich każdy goj jest potencjalnym wrogiem. To musi tłumaczyć dlaczego Izrael posiada tak wiele bomb atomowych. Jak można domniemywać, bomba atomowa nie jest dokładnie czymś czego używa się przeciwko swoim najbliższym sąsiadom. Arsenał nuklearny Izraela nie jest po to by odstraszać Palestyńczyków czy Syryjczyków. Izraelska bomba jest dla nas, Brytyjczyków, Turków, Francuzów, Rosjan, Chińczyków, krótko mówiąc, dla całej ludzkości. Nuklearny arsenał Izraela powinien być pojmowany w nawiązaniu do Masady, uzbrojonego koszernego bunkra z I wieku, gdzie ekstremiści żydowscy woleli popełnić samobójstwo niż poddać się Rzymianom.
Nowi Izraelczycy w umyśle mają scenariusz Armagedonu. Ich filozofia jest bardzo prosta. Z Auschwitz przejęli slogan „nigdy więcej” (jak owce na rzeź). Z Masady wydedukowali motto ocalonych: „jeśli mamy zginąć, tym razem z nami zginą wszyscy”. Taka jest prawdziwa interpretacja opowiadania o Samsonie, biblijnym ludobójcy, który zwalił na siebie filistyńską świątynię razem z 3 tys. dzieci, kobiet i starców. Myślę, że wiedząc o izraelskich łodziach podwodnych ulokowanych w Zatoce Perskiej i rzezi na morzu, inne narody nie potrzebują żadnych innych ostrzeżeń. Prawdę mówiąc nie ma żadnego sposobu na „ściągnięcie z drzewa” izraelskiego narodu. Co muszą zrobić światowi przywódcy, to razem podjąć decyzję jak rozwalić tę patologiczną zbiorowość bez obrócenia naszej planety w pył. Gilad Atzmon
Polański, sprawa ohydna Autorski przegląd prasy “Czyny Polańskiego pozostają dziś równie ohydne, co w 1977 roku. Prawo amerykańskie nie dosięgnie go w Europie, ale hańba nie może znać granic” – pisze dziś w “Dzienniku” – Tomasz Wróblewski. Przypomina też, że Polański już w dużej mierze zapłacił za swój czyn wieloletnim wygnaniem. “Miejmy nadzieję, że to brały pod uwagę szwajcarskie władze, a nie sławę, zasługi dla kina i apele jego możnych znajomych. Tych wszystkich, którzy utrzymywali, że gwiazdora nie można traktować jak pospolitego przestępcy seksualnego” – pisze naczelny “DGP”. I dodaje: “Żar sympatii do Polańskiego nieco wystygł po publikacji zeznań jego ofiary. Drastyczne opisy przerywane prośbami 13 letniej dziewczynki: “nie”, “proszę nie” – swoje zrobiły. Teraz kiedy oddajemy do druku ten numer, na ekrany powraca jednak dawny tryumfalizm jego przyjaciół, ale i polityków. Francuskich i polskich elit fałszywie odczytujących decyzję jako zwycięstwo sprawiedliwości”. Ewa Wanat, szefowa Radia TOK FM o tej samej sprawie mówi tak w “Gazecie Wyborczej”: “Zastanawiam się, co ta decyzja oznacza dla osób, które – jak ja – jako nieletnie były molestowane. Z jednej strony ostatnie miesiące pokazały, że Polański nie pozostał bezkarny, bo po ponad 30 latach sprawiedliwość go dopadła. Polański poniósł karę, siedząc w areszcie, karą było to, ze jego nazwisko pojawiało się w mediach w kontekście gwałtu na nastolatce. Myślę, ze zbliżyliśmy się do momentu, kiedy dalsza kara zaczęłaby się ocierać o zemstę, a przecież nie o zemstę chodzi. Z drugiej strony jednak to, że jednak nie stanął przed amerykańskim sądem może oznaczać jakieś lekceważenie przestępstwa, którego się dopuścił”. Mam podobne zdanie i do Wróblewskiego i do Wanat. Nie czuję żądzy dalszego nękania Polańskiego. Ale też – będąc wielbicielem jego filmów – nie mogę się pogodzić z tym, że znani reżyserzy, aktorzy, czołowi politycy polscy i francuscy bronią go, bo jest ich przyjacielem i wybitnym reżyserem. Dają jasny komunikat: nam elitom wolno więcej. Ciemny ludu siedź cicho, kiedy wielki reżyser molestuje twoją córkę Janke
Róbcie zadymy, nie oczekujcie czerwonego dywanika Palikot posuwa się coraz bardziej w bezczelnej i ohydnej grze. Atakuje zmarłego Prezydenta i jego urzędników, insynuując w sposób, który w dniach żałoby narodowej spowodowałby na nim lincz. Dziś media już nie są tak wrażliwe, zapraszają błazna do telewizji a wraz z nim - usłużnych, partyjnych klakierów. Próbuje się nawet nam wmówić, że nie ma różnicy między opluwaniem zwłok, a krytyką rządu za przygotowania do uroczystości katyńskich 10 kwietnia. Teraz zaś wywołuje się zadymę o krzyż, by wciągnąć Kaczyńskiego w perfidną grę polityczną. Rzecznik Kurii Warszawskiej w sprawie krzyża mówi, że czeka na działania Kancelarii Prezydenta, aczkolwiek nie ma nic przeciwko, by ten symbol stał przed Pałacem Prezydenckim. Harcerze chcą porozumienia i proponują pomnik, który w polskich realiach najwcześniej stanąłby za parę lat. Z należnym szacunkiem zmarłym w historycznej katastrofie trzeba się przecież wstrzymywać, wręcz przeciwnie jeśli chodzi o usuwanie symboli. Rozczula szczególnie postawa polityków SLD - krzyża używają nie do wciągnięcia Smoleńska do polityki a jako pałki na ciemnogród i powtarzają jak mantrę sprawdzone wzorce. Nikt nie ma zamiaru pytać rodziny, nikt nie chce wykazać się empatią. Cokolwiek zrobi PiS - będzie skazane na porażkę. Nawet prośby do Komorowskiego o wstrzymanie się z decyzją. Doskonale zdają sobie z tego sprawę władze, a Palikot może odpalać szampana. Jego narracja, może ohydna i niemoralna, po cichu triumfuje jako skuteczna, bo jest na nią przyzwolenie polityków, popieranych przez pół głosującej Polski. A w tle rozbrajająca dyskusja o szacunku dla głowy państwa, która nie widzi jak dotąd nic złego w postępowaniu Palikota i używa go jako pałki. Codziennie mamy festiwal nienawiści, serwowany przez Kutza i Niesiołowskiego. Tego drugiego miałem "przyjemność" oglądać przed chwilą w "Kropce nad i". Nie widzi nic złego w pytaniach swojego kumpla, poza dwoma ostatnimi - jak to określił - "niepotrzebnymi". Czujecie to? Znaczy nas można dowolnie opluwać, bezcześcić zwłoki i deprecjonować historyczną śmierć wielu ludzi, sugerując, że za nią stoi nasz Prezydent, choć nie ma na to ani jednego dowodu. Z drugiej zaś strony, słowa o zamachu i krwi na rękach Tuska są uznawane za teorie spiskowe i oszołomstwo. Problem w tym, że za pierwszą hipotezą opowiadają się najważniejsi politycy partii rządzącej, za drugą - wściekłe i rozżalone społeczeństwo. Jeśli chcecie - zabierajcie sobie krzyż, plujcie na zmarłych, uprawiajcie nekrofilię polityczną. Ale nie liczcie na to, że odwdzięczymy się paradami na cześć polityka i środowiska, które odpowiada za to, co dziś się wyrabia. Nie jesteśmy frajerami, mamy swoją godność. Od dzisiaj - na swoim blogu nie będę poprawiał i prosił o umiar tego, kto głosi tezy o zamachu, winie polskiego państwa (która w sporej części jest oczywista) i wskazuje palcem na polityków. Sam nie będę powtarzał teorii spiskowych, ale jestem ciekaw reakcji tych troglodytów, plujących i dopominających się szacunku w myśl zasady: zgoda buduje. Budujcie własną zgodę. Z politykami na waszą miarę, których narzędziem jest świński ryj i małpeczka, a z kolei bez których nie istnieją. Z elitami, wzywającymi do wojny domowej i lubującymi się w bezczelnym wyzywaniu niepokornych. Kiedyś wystawimy wam rachunek. Na czerwony dywanik nie liczcie, bo na niego zwyczajnie nie zasługujecie. PS. Zmarł ks. Henryk Jankowski. To jednak jeszcze bardziej smutny wieczór. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym... gw1990
Kapelan "Solidarności" nie żyje Zasłużony kapelan "Solidarności" i wieloletni proboszcz gdańskiej parafii św. Brygidy ks. prałat Henryk Jankowski nie żyje. Zmarł wczoraj wieczorem w Gdańsku po ciężkiej chorobie w wieku 74 lat. Zasłynął jako kapłan, który w głoszeniu prawdy nie uznawał kompromisów. Tak jak konsekwentnie piętnował totalitarny reżim panujący w Polsce do 1989 roku, tak też po odzyskaniu wolności krytykował zarówno koniunkturalizm politycznych elit, obłudę niektórych środowisk intelektualistów, jak i kłamstwa środków społecznego przekazu. Opowiadając się za obroną narodowej tożsamości, w ostatnim czasie stał się obiektem bezpardonowych ataków, nierzadko ze strony przedstawicieli środowisk, które w czasach komunistycznej niewoli znajdowały schronienie w jego parafii św. Brygidy w Gdańsku. Ksiądz Henryk Jankowski urodził się 18 grudnia 1936 roku w Starogardzie Gdańskim. W 1958 roku wstąpił do seminarium duchownego, po którego ukończeniu 21 czerwca 1964 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Edmunda Nowickiego, ordynariusza gdańskiego. Posługę duszpasterską rozpoczął w parafii pw. Świętego Ducha w Gdańsku, zaś w latach 1967-1970 pełnił ją w tamtejszej parafii św. Barbary (1967-1970). W 1970 roku został proboszczem parafii św. Brygidy w Gdańsku. W dniu 17 sierpnia 1980 roku przy bramie Stoczni Gdańskiej odprawił Mszę św. dla strajkujących robotników. Od tej chwili jego życie związane zostało z powstałym wkrótce NSZZ "Solidarność". Ksiądz Henryk Jankowski konsekwentnie piętnował totalitarny reżim, panujący w Polsce do 1989 roku, w konsekwencji czego stał się celem ataków działających wówczas na usługach komunistów mediów. Był w tym czasie inwigilowany, wielokrotnie przesłuchiwany i oskarżany przez prokuraturę o "szkodzenie interesom państwa". Po 1989 roku, opowiadając się odważnie za obroną godności człowieka i narodowej tożsamości, ks. Henryk Jankowski stał się celem bezpardonowych ataków środowisk liberalnych i obiektem obelżywych napaści niektórych mediów. W ostatnim czasie przez niektórych historyków został pomówiony o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. W 2004 roku ks. abp Tadeusz Gocłowski, ówczesny metropolita gdański, odwołał ks. Jankowskiego z funkcji proboszcza parafii pw. św. Brygidy, w której pełnił posługę niespełna 34 lata. Sebastian Karczewski
Kilka uwag o mistrzostwach Nie – nie o grze. O tym, że parę dni temu czytałem rozważania wielu wybitnych znawców futbolu – o upadku piłki europejskiej. Z podaniem przyczyn. Cytuję np. pana Michała Zichlarza („Fakt”), który pojechał do RPA by napisać – już po zakończeniu eliminacji – tak: „Co jest przyczyną tak słabej postawy ekip ze Starego Kontynentu? Trzeba się zgodzić z kapitanem reprezentacji Serbii Dejanem Stankoviciem, który w wywiadzie dla „Faktu” mówił o tym, że piłkarze czołowych europejskich reprezentacji rozgrywają za dużo meczów w sezonie. Te sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt spotkań nie pozostaje bez wpływu na organizmy zawodników. Kiedy potem przychodzi do rywalizacji z najlepszymi, to widać brak świeżości, energii, zapału i szybkości”. Inna rzecz to fakt, że zespoły narodowe z naszej części globu nigdy nie wygrały mistrzowskiego turnieju poza swoim kontynentem. Europa potrafi wygrywać tylko u siebie. Zdaje się, że historyczny mundial w Republice Południowej Afryki niczego w tej tradycji nie zmieni i znów wygra któraś z amerykańskich reprezentacji”. Jak wiadomo zespoły z Europy zdobyły wszystkie trzy medale. Zawdzięczając to niewątpliwie brakowi świeżości itd. A może jest tak, że właśnie duża liczba spotkań potrafi odsiać ziarno od plew? Ci gorsi wysiadają – a ci lepsi się w takich warunkach hartują? Zauważmy jeszcze, że w zwycięskiej reprezentacji Królestwa Hiszpanii byli sami Europejczycy. Ani jednego Czarnego – i bodaj ani jednego Araba – choć przecież Hiszpania miała w Afryce liczne kolonie i do dzisiaj ma niewielkie posiadłości. Ostatnia uwaga: komentatorzy zgodnie przemilczeli, że – po dekoracji – siedmiu reprezentantów Królestwa biegało po boisku z przemyconą flagą Katalonii... a właśnie Sąd Najwyższy odmówił Katalończykom prawa do autonomicznego sądownictwa. JKM
Zabójstwo propagandzisty 9 września 1951 roku czterej członkowie organizacji „Kraj” zabili w Warszawie propagandzistę Polskiego Radia, Stefana Martykę. Martyka był podrzędnym aktorem, który w 1945 roku wkradł się w łaski Arnolda Szyfmana – dyrektora Teatru Polskiego. W 1948 roku doprowadził do pozbawienia Szyfmana stanowiska i sam został dyrektorem teatru. Jego nieudolne rządy trwały do września 1950 roku, kiedy został zdymisjonowany. Został wkrótce, wicedyrektorem, a potem dyrektorem Departamentu Teatrów w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Jednocześnie „zasłynął” prowadząc audycję w Polskim Radiu znaną jako ”Fala 49” Pojawiała się ona nieregularnie – przerywając inne programy – z reguły muzyczne. Jej zapowiedź stylizowana była na komunikat wojskowy: "Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się". Audycja miała charakter polityczny i propagandowy. Martyka uzasadniał w niej m.in. procesy polityczne wytaczane byłym żołnierzom AK i PSZ, piętnował również "imperializm" amerykański. Zamach przeprowadziło czterech członków organizacji konspiracyjnej „Kraj” - Ryszard Cieślak, Lech Śliwiński, Tadeusz Kowalczuk i Bogusław Pietrkiewicz. Dowódcą organizacji, posługującej się także nazwą "Krajowy Komitet Porozumiewawczy” był Zenon Sobota, który zaplanował akcję na Martykę. Sobota był przed wojną współpracownikiem „dwójki”, potem żołnierzem AK, występującym pod okupacyjnym nazwiskiem Zenon Tomaszewski. Wedle wspomnień jego żony Marii Tomaszewskiej: „ W kwietniu 1945 r. Aleksander Zawadzki, który potem został przewodniczącym Rady Państwa, zaproponował mężowi stanowisko w administracji. Najpierw został starostą w Będzinie, potem prezydentem Katowic”. Jednocześnie związał się ze śląską komendą organizacji Wolność i Niezawisłość i z jej ramienia utrzymywał dziwne stosunki m.in. z płk. Janem Tatajem, dyrektorem Departamentu III MBP i Józefem Czaplickim, wicedyrektorem tegoż departamentu. Gdy po aresztowaniu pod zarzutem malwersacji finansowych miano go przewieźć z Poznania do Warszawy, udało mu się nakłonić konwojenta, aby wstąpili do domu (sic!) . Maria Tomaszewska nakryła stół, na którym pojawił się alkohol. Konwojent zaczął pić, a Sobota uciekł. Ukrywał się i równocześnie w 1949 roku utworzył podziemną organizację "Kraj". Kulisy jej powstania przypominają tzw. V Komendę WiN, całkowicie sterowaną przez UB w ramach operacji „Cezary”. Wedle zeznań Lecha Śliwińskiego: "9 IX 51 r. rano przybyliśmy do Warszawy na dworzec Śródmieście. Wszyscy udaliśmy się w stronę Wisły, gdzie zamieszkiwać miał Martyka. Oprócz mnie wszyscy otrzymali pistolety. Na skutek pukania, drzwi otworzyła jakaś starsza kobieta i wówczas weszliśmy do przedpokoju. Martyka w tym czasie wychodził z łazienki, wobec czego poprosiliśmy go do pokoju". "W przedpokoju zauważyliśmy – zeznał Tadeusz Kowalczuk - Martykę, jak golił się. Cieślak zwrócił się do niego, aby poszedł z nami do pokoju, co tenże uczynił. Z pokoju Cieślak kazał mnie i Zbyszkowi wyjść, a on pozostał z Martyką zamykając za nami drzwi od tego pomieszczenia. Po wykonaniu polecenia >Zbyszek< zapytał kobietę, która otwarła nam drzwi, gdzie jest gospodyni. Wymieniona wyjaśniła, że żona Martyki śpi. Wobec tego >Zbyszek< kazał ją obudzić, co też zostało wykonane". Ponownie oddajmy głos Śliwińskiemu: "Zażądaliśmy, aby Martyka okazał nam programy radiowe. Martyka w tym czasie siedział w fotelu i schylił się do jakiejś szafki. W tym momencie Cieślak uderzył go rękojeścią pistoletu dwa razy w głowę, na skutek czego Martyka opadł na fotel i zaczął charczeć. Wówczas ja chwyciłem go za gardło, a Cieślak z pistoletu strzelił w głowę. Po dokonaniu zabójstwa wybiegliśmy wszyscy z domu, a następnie każdy oddzielnie udał się w kierunku dworca Śródmieście. Odjechałem do Zabrza". Po zabójstwie władze komunistyczne zainicjowały wielką kampanię propagandową. Znana ówczesna propagandzista Wanda Odolska w "Trybunie Ludu" w artykule "Z nienawiści do sztuki i prawdy" napisała: "Zastrzelili Stefana Martykę. Udało się. Udało się dlatego, że my wszyscy od sześciu lat przywykliśmy żyć w klimacie praworządności, bezpieczeństwa i spokoju. Nikt nie ma potrzeby ani ochoty nie ufać człowiekowi, który idzie ulicą, ani człowiekowi, który obok nas pracuje w urzędzie. Napad był ordynarnym zamachem bandyckim. Głos Stefana Martyki na radiowej >Fali 49< niósł daleko w eter prawdę. Twardo i ostro Stefan Martyka wypowiadał każde słowo, w które wierzył. Słowa oburzenia o trupach koreańskich dzieci, o nieszczęsnym Murzynie Mac Ghee, słowa gniewu, gdy wymieniał z imienia i nazwiska morderców gestapowskich, przywracanych do łask i zapraszanych do sztabów anglo-amerykańskich". W dniu pogrzebu komunistyczna prasa donosiła: „Od samego rana pod Teatrem Narodowym gromadzą się kolejki mieszkańców stolicy. Powiewają flagi narodowe i robotnicze. U stóp katafalku spoczywa wieniec z cyklamenów i róż od Ministerstwa Kultury i Sztuki. Po południu na placu Teatralnym gromadzi się ponad 25 tys. osób. Stoją wokół wysokiego, pokrytego czerwienią podwyższenia, na którym spoczywa trumna”. Przemówienie wygłosił wiceminister kultury i sztuki - Włodzimierz Sokorski, który powiedział "Stefan Martyka brzydził się kłamstwem i kłamstwo zwalczał. Jego spokojny, miękki głos na fali polskiego radia zrywał z zakrytych nienawiścią twarzy zdrajców i agentów anglosaskich maskę kłamstwa i pokazywał ich narodziny w nagiej prawdzie pospolitej zbrodni". Po śmierci Stefana Martyki w "Narodowej Kulturze" ukazał się wiersz Jerzego Litwiniuka: szli ulicami Warszawy ślepi od nienawiści (...) błąkali się po omacku a każdy obłędnie roił Że jest ziarenkiem piasku W żelaznych trybach historii Gromieni naszą brawurą ofiarnym trudem i troską Znaleźli wreszcie odpowiedź. Jedyną. Faszystowską. "Tu mieszka Stefan Martyka?" "To ja" Rzygnęli ołowiem. Z kolei Marek Hłasko w „Pięknych, dwudziestoletnich” tak opisał sprawę Martyki:: „Niejaki Stefan Martyka, aktorzyna trzeciorzędny, który prowadził w Polskim Radiu audycję pod tytułem >Fala 49< . Bydlę to włączało się przeważnie w czasie muzyki tanecznej, mówiąc: >Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się<. Po czym zaczynał opluwanie krajów imperialistycznych; przeważnie jednak wsadzał szpilki w pupę Amerykanom, mówiąc o ich kretynizmie, bestialstwie, idiotyzmie i tego rodzaju rzeczach - następnie kończył swą tyradę słowami: >Wyłączamy się<. Pewnego dnia jakiś student położył Martykę trupem; z początku sądzono, że jest to zemsta Jana Cajmera, który był wtedy dyrektorem orkiestry tanecznej Polskiego Radia: w czasie audycji Cajmera Martyka włączał się najczęściej. Wkrótce jednak ustalono, że morderca Martyki był stałym gościem Ośrodka Informacyjnego Ambasady USA i Ośrodek zamknięto". Prowadzone pod kierunkiem płk. Jacka Różańskiego śledztwo doprowadziło do aresztowania na przełomie czerwca i lipca 1952 roku 111 członków organizacji "Kraj", w tym czterech uczestników zamachu. Zenon Sobota popełnił samobójstwo podczas próby zatrzymania. W sądzie prokurator Midro grzmiał: "Wybór ofiary, podobnie jak i cała działalność bandy - nie jest przypadkiem. Pochodzenia robotniczego Stefan Martyka zdobywa wykształcenie i pracę w ciężkich warunkach Polski sanacyjnej, w której było prawie 25 proc. analfabetów i w której urzędowo mówiło się o >nadprodukcji inteligencji<. W czasie okupacji Martyka wstąpił do AK. Podobnie jak wielu innych b. akowców Stefan Martyka nieświadomy zdrady kierownictwa AK wierzył, że w AK walczy o Polskę Niepodległą. Po wyzwoleniu Martyka całym sercem staje w jednym szeregu z polską klasą robotniczą, z polskimi masami pracującymi. Porywa go patos budownictwa Polski Ludowej. W audycjach >Fali 49< demaskuje nie tylko zagraniczne ośrodki wroga, Martyka demaskuje również tę znikomą już dziś w Polsce grupę, która służąc spółce Rockefellera i Kruppa, kolportuje szeptem wrogą propagandę, siejąc dywersyjną plotkę, zohydzając wszelki wysiłek narodu, wzbudzający podziw świata". 22 września 1952 roku sąd skazał Ryszarda Cieślaka, Lecha Śliwińskiego, Tadeusza Kowalczuka i Bogusława Pietrkiewicza na karę śmierci. Bierut jako przewodniczący Rady Państwa nie skorzystał z prawa łaski i 13 maja 1953 wszystkich czterech stracono w więzieniu na Rakowieckiej. Na jesieni 1952 roku odrębne procesy wytoczono innym członkom "Kraju", skazując ich na długoletnie kary więzienia, natomiast adiutant Soboty, Tadeusz Klukowski został skazany na śmierć. Tym procesom „odpryskowym” poświęcę kolejny esej. "Fala 49" została na antenie. Wkrótce przekształcono ją w program "Fala 49 odpowiada", w którym dziennikarze PR odpowiadali (zgodnie z duchem ówczesnej propagandy) na niektóre, często bardzo krytyczne wobec władz, listy radiosłuchaczy. Program ten pełnił bowiem rolę "wentyla bezpieczeństwa" – namiastki wolności słowa. Wanda Odolska zmarła pod koniec lat 60. Pod rozgłośnię radiową na Malczewskiego w Warszawie podstawiono autokar dla chętnych w udziale w jej pogrzebie. Autokar odjechał pusty. Antoni Słonimski mając na uwadze Józefa Cyrankiewicza jako przełożonego Wandy Odolskiej napisał w wierszu "o ty mój przełożony z lewej do prawej nogawki". W maju 1993 wyrok na sprawców zabójstwa Martyki został unieważniony w części dotyczącej działalności w "Kraju". Sąd odmówił jednak uwolnienia zamachowców od winy za morderstwo. W uzasadnieniu napisano: "Nie da się usprawiedliwić zamachu terrorystycznego, jakim było zastrzelenie we własnym mieszkaniu Stefana Martyki, ponieważ poświęcone dobro, którym było życie ludzkie, pozostało w rażącej dysproporcji do dobra, które zamierzano uzyskać. Zastrzelenie Stefana Martyki nie było gestem obronnym, lecz aktem terroru politycznego, który nie był i nie może być w przyszłości, jako środek politycznego działania, dopuszczony. Stefan Martyka był aktywnym propagatorem obcej i narzuconej społeczeństwu polskiemu ideologii i niewątpliwie wpływał przez swoją działalność na kształtowanie opinii publicznej. Bez względu jednak na ocenę tej działalności, ograniczała się ona wyłącznie do sfery ideologicznej".
Wybrana literatura:
P. Lipiński – Nietoperz cicho śmignął
Konspiracja antykomunistyczna i podziemie zbrojne w Wielkopolsce w latach 1945–1956
R. Kołodziejczyk – Mój przyjaciel Tadeusz Klukowski
G. Majchrzak – Armia Krajowa na „Fali”
No i znowu! – Polacy oddają Żydów w ręce Niemców. Kolejny paszkwil „globalnej Chazarii” w Ameryce. Dwa g.... w jednym nocniku. Jedno to odwrócenie uwagi od zbrodni żydowskiej w Dubai i na statkach humanitarnej pomocy Palestynie a drugie, programowe, to paszkwil na Polskę i Polaków. Autorka, Debbie Schlussel, zatytułowała sugestywnie swój artykuł. ( w j. angielskim) Sam tytuł zwraca uwagę na to że Polacy oddawali Żydów w ręce Niemców którzy ich mordowali, co usiłuje prezentować w treści tego artykułu. “Znowu to samo z 1939r. : Polska przekazuje Żyda Niemcom w związku ze sprawą HAMAS w Dubai.” Lipiec 8, 2010,
“1939 All Over Again: Poland Sends Jew to Germany in Dubai HAMAS Case.” July 8, 2010, A wiec to sprawa HAMS a nie morderstwo dokonane przez Żydów oraz „znowu” Polska wydaje Żydów Niemcom na holokaust, wywnioskuje niezorientowany czytelnik a zorientowany powie że to typowo po żydowsku, tyle że tych zorientowanych jest bardzo niewielu. Chodzi o Uri Brodsky z grupy morderców z Dubai z fałszywym niemieckim paszportem który został aresztowany w Polsce i decyzją sądu przekazany władzom niemieckim. (ekstradycja) Schlussel przedstawia to jako analogię „ekstadycji do Bergen Belsen (niemiecki obóz koncentracyjny z okresu II W.Ś.) Schlussel jest i tak względnie powściągliwa ponieważ mięliśmy już w żydowskiej prasie to, że to Polacy mordowali Żydów a Niemcy im to tylko umożliwiali albo, że w Polsce jest tak źle ponieważ Polacy wymordowali wszystkich swoich fachowców Żydów. (Kilka lat temu Lesley Stahl, ta sama która powiedziała kilka słów pozytywnych o JP II i dodała „.. but he is a pollack”, wiedząc dobrze że jest to bardzo obraźliwe w amerykańskim języku. W dalszym ciągu, do teraz, ma wielkie uznanie w żydowskich mediach.) Schlussel usiłuje wykazać się. Być Żydówką to za mało, trzeba jeszcze wykazać się Żydowką a wiec czyni to. Oto pare specyfików z tego artykułu poza typowymi historyjkami o „polskiej nienawiści” i wydawaniu Żydow Niemcom. “Im bardziej rzeczy zmieniają się tym bardziej pozostają takie same. To samo jest z Polakami ....” (odnosnie ich antysemityzmu) “The more things change, the more they stay the same. And so it goes with the Poles,…”
“Polacy teraz są po stronie Nowych Nazistów” “And the Poles are now on the side of the New Nazis.”
„Pewne rzeczy nigdy nie zmienią się mimo faktu, że Polska zarabia miliardy dolarów na żydowskiej i izraelskiej turystyce i bezwstydnie buduje byznes na Holokauście który popełniła.” ”Some things never change, despite the fact that Poland makes billions of dollars off Jewish and Israeli tourism and has shamelessly built quite an industry off the Holocaust it helped perpetrate. “
Schlussel przyznaje że pochodzi z terenu Polski z ojca i matki i praprzodków. Przekonuje czytelnika o nienawiści Polaków do Żydów co nie przeszkadza jej stwierdzić że jej pradziad był burmistrzem jakiegoś miasta w Polsce ale to środowisko żydowskie nigdy nie identyfikowało się z Polską. Schlussel przedstawia się jako dziennikarka mająca uznanie w głównych żydowskich mediach, prawniczka i działaczka społeczna. Po takim artykule przewiduję znaczny awans tego indywiduum w środowisku żydowskim i „poprawnym politycznie” amerykańskim. Nie jest to ewenement lecz jedna z wielu form programowych, systematycznych antypolskie działań Żydow i „Globalnej Chzarii”, - judeocentryzmu.
URL artykułu: http://www.debbieschlussel.com/24366/1939-all-over-again-poland-sends-jew-to-germany-in-dubai-hamas-case/
Antysemityzm nie istniał i nie istnieje. Istniała i istnieje perfidia, podłość, zakłamanie, przewrotność, buta, okrucieństwo wśród ludzi, nie wśród zwierząt. (Ludzie i goje.) Jeśli występowanie przeciwko temu, tym cechom, nazywa się „antysemityzmem” to może to być jedynie chlubnym określeniem. Wszystkie akty zwane teraz antysemityzmem w całej swojej wielowiekowej historii nie były anty ludzkimi działaniami, antyhumanitarnymi działaniami, lecz działaniami przeciwko perfidnym działaniem osób lub całych grup społecznych. Z racji wielkości tych zjawisk ofiary śmiertelne były nie do uniknięcia ale była ich stosunkowo znikoma ilość, poza II Wojna Światową.
Termin „antysemityzm” jest zwodniczy choć definicja jest jednoznaczna – występowanie przeciwko wszystkiemu co Żydzi uznają za swoje, żydowskie. Semici, antropologicznie „typ semicki” to nie tylko Żydzi a wiec nie antysemityzm tylko antyżydowskość lub antyżydzizm. Dziesiątki wieków mieszaniny terytorialnej, genetycznej, religijnej, wyznaniowej, tego co zwane jest tradycją, rozmyły wszystko co ewentualnie możnaby podciągnąć pod rasowość a wiec „rasizm” w odniesieniu do „żydowskosci” czy „żydzizmu”, Judaizmu we wszystkich swoich postaciach, Syjonizmu, pozbawiony jest sensu. Mitologia Starego Testamentu, została wymyślona i napisana przez Żydów, wydana w bezprecedensowym nakładzie w postaci Biblii, rozpowszechniona po świecie głównie przez Chrześcijan, (kuriozum), także na wschodzie przez Chazarów uaktywniła, będący w zaniku Judaizm wśród nie-Żydów. Później spisany Talmud lub dwie główne jego wersje nie był przeznaczony dla do szerokiego rozpowszechniania. Dostęp do nich był ograniczony, - judeocentralny ze względu na jego perfidny charakter w stosunku do nie-Żydów których obraźliwie i z pogarda nazywa gojami i jego podwójną moralność.
Kłamstwo wszędzie mnie otacza
Perfidia nasze drogi wyznacza
Wyrachowanie to ludzkie drugie imię
Ten stan nigdy nie przeminie
I choć wiem że słyszę widzę nieprawdę
Zduszam szybko w zarodku pogardę
I udaję pięknie że fałszu nie dostrzegam wcale
Nie przerwę w pół słowa nie powiem "ale"
Usłyszeć nowe łgarstwa jestem gotowa
Choć czasem ust otwierać nie trzeba
Milczenie często mówi mi więcej niż słowa
Nazwisko autorki tego wiersza mi nie znane, a szkoda. Wojciech Właźliński