640

Opozycja idzie ławą Jest szansa na zjednoczenie opozycji w Rosji. Wczoraj w Moskwie trwały rozmowy opozycyjnych polityków, a także obrońców praw człowieka, naukowców i twórców kultury. Mają oni zainicjować zwołanie ogólnorosyjskiego „okrągłego stołu”, forum do „wypracowania mechanizmu pokojowej transformacji jedynowładztwa w system demokratyczny oparty na prymacie prawa”.Od tygodnia na ulicach rosyjskich miast i w internecie oraz nielicznych niezależnych mediach trwa bezprecedensowa akcja protestów po wyborach do Dumy Państwowej, które odbyły się 4 grudnia. Wobec oczywistych dowodów [? - admin]

fałszerstw i manipulacji na wielką skalę coraz więcej Rosjan wychodzi na ulice. Na placach spotykają się wyborcy zwalczających się ugrupowań opozycyjnych – od komunistycznej KPFR, poprzez socjaldemokratów, centrolewicę, aż po nacjonalistów i liberałów z Jabłoka. Ten obraz obozu protestu uzupełniają obrońcy praw człowieka, działacze społeczni i na rzecz ochrony przyrody. Teraz drogi porozumienia szukają także liderzy tych wszystkich ruchów. Ideę „okrągłego stołu” popierają m.in. były premier Michaił Kasjanow i jego polityczni współpracownicy z Parnasu: Borys Niemcow oraz Władimir Ryżkow, a także obrońcy praw człowieka: sławny dysydent Siergiej Kowaliow, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej Ludmiła Aleksiejewa i Aleksiej Simonow, politolodzy: Lilija Szewcowa i Gieorgij Satarow, pisarze Władimir Wojnowicz i Aleksandr Kabakow. W grupie inicjatorów są też aktorki: Lija Achedżakowa i Natalia Fatajewa, oraz reżyser Jurij Norsztein, wreszcie naukowcy: Jurij Ryżow (fizyk) i Jewgienij Jasin (ekonomista). Organizatorem wczorajszego spotkania był prawnik (adwokat Michaiła Chodorkowskiego) Jurij Szmidt. Celem zebrania ma być zbudowanie platformy dialogu społecznego. Według Szmidta, podstawą działania grupy jest „konieczność rozmowy władzy ze społeczeństwem”. Temat owych rozmów to również system polityczny państwa i ukierunkowanie jego ekonomicznego rozwoju, zaś rezultat – „dojście Rosji do demokracji bez użycia przemocy”.

Nowy „cykl polityczny” Projekt orędzia „Okrągłego Stołu 12 grudnia” zawiera propozycję następujących postulatów: przesunięcie o dwa miesiące wyborów prezydenckich (z marca na maj), zmiana wyników wyborów do Dumy zgodnie z rezultatami dochodzenia w sprawie naruszeń, zmiana ordynacji wyborczej, zatrzymanie „konkurencji politycznej kontrolowanej” (przez Kreml), zapewnienie niezależności sądownictwa i mediów. Kolejne punkty to anulowanie „bezprawnych decyzji sądów dotyczących rejestracji partii politycznych” i zmiana przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej. Według autorów, zmiany powinny zacząć się od kwestii rejestracji partii i ordynacji wyborczej, a następnie należy rozpocząć nowy „cykl polityczny”. W ten sposób dojdzie, mają nadzieję, do „pokojowej zmiany władzy i przywrócenia porządku konstytucyjnego”. „Okrągły stół” planowany był już w listopadzie w kręgach Moskiewskiej Grupy Helsińskiej. Na spotkanie wybrano 12 grudnia – Dzień Konstytucji (uchwalonej w 1993 roku), święto państwowe, chociaż od 2005 roku nie jest on dniem wolnym od pracy. Wśród uczestników „okrągłego stołu” nie ma na razie zbyt szerokiego spektrum rosyjskiej opozycji politycznej, ale podstawowy zakres postulatów jest wspólny dla większości ugrupowań zaangażowanych w akcje sprzeciwu po wyborach. Spośród głównych sił politycznych do fali protestu nie przyłączyła się w zasadzie tylko Partia Liberalno-Demokratyczna (w rzeczywistości nacjonalistyczna) Władimira Żyrinowskiego, natomiast za pokrzywdzonych uważają się komuniści, którzy zdobyli prawie 20 proc. głosów i niemal podwoili wynik wyborczy.

Czarna księga „Konstatujemy, że rozszerza się strefa masowych naruszeń i fałszerstw. Wśród takich terytoriów znalazły się obwody: tambowski, saratowski, rostowski i tulski, a także Kraj Krasnodarski, Petersburg i region moskiewski. KPRF żąda unieważnienia wyników głosowania w regionach, okręgach municypalnych i obwodach, w których odnotowano poważne naruszenia prawa wyborczego” – napisała w oświadczeniu Partia Giennadija Ziuganowa postulująca „przywrócenie Związku Sowieckiego”. Niezależnie jednak od egzotycznych zapatrywań tego ugrupowania, dzięki temu, że posiada ono rozbudowane struktury terenowe i sieć sympatyków w całym kraju, obecnie dysponuje setkami konkretnych świadectw naruszeń prawa podczas wyborów. Mają one zostać wkrótce opublikowane jako „czarna księga” wyborów. Prezydent Dmitrij Miedwiediew, który był jednocześnie liderem listy Jednej Rosji, oświadczył, że jego zdaniem nie było fałszerstw wyborczych. – Nie zgadzam się ani z hasłami, ani z oświadczeniami, które wygłaszano na wiecach. Niemniej dałem polecenie, by sprawdzić wszystkie doniesienia z lokali wyborczych dotyczące przestrzegania ordynacji wyborczej – oświadczył w niedzielę. Stosunek prezydenta do sobotniej demonstracji, w której wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób, jest dość obojętny. „Zgodnie z konstytucją obywatele Rosji mają wolność słowa i swobodę zgromadzeń. Ludzie mają prawo do wyrażania swojego stanowiska, co wczoraj zrobili” – napisał na blogu. Według Dmitrija Pieskowa, rzecznika prasowego premiera Władimira Putina, fałszerstwa mogą mieć skalę 0,5 procent. – Gdyby nawet wszystkie skargi zostały uznane, to i tak to nie będzie miało wpływu na wynik wyborów – oświadczył Pieskow. Natomiast prokurator generalny Jurij Czajka stwierdził wczoraj, że „nie widzi podstaw do przeglądu wyników do Dumy”. Tymczasem organizatorzy sobotniego wiecu na placu Bołotnym złożyli podanie o zgodę na kolejny, tym razem szacowany na 50 tys. uczestników. Tyle osób nie zmieści się w dotychczasowym miejscu, lecz – aby uniknąć zarzutu nawoływania do nielegalnego zgromadzenia – na razie nie podano, o jakie miejsce w Moskwie ubiegają się przedstawiciele demonstrantów. Komitet organizacyjny tworzą: Aleksandr Nawalny (sławny bloger walczący z korupcją – do 20 grudnia w więzieniu), Borys Niemcow i Władimir Ryżkow (Parnas), Giennadij Gudkow (Sprawiedliwa Rosja), Jelena Łukianowa (prawniczka związana z nacjonalistami) oraz literaci Borys Akunin i Jurij Saprykin.

http://naszdziennik.pl/

Jak my to dobrze znamy… „Obrońcy praw człowieka”, „naukowcy”, „twórcy kultury”, wszechobecna „Grupa Helsińska”… i sama idea „okrągłego stołu”! Na dodatek – wszystko zorganizowane przez żydowskiego prawnika żydowskiego megazłodzieja, Chodorkowskiego. Totalne deja vu. A w tle – o czym Nasz Dziennik taktownie nie wspomina – pieniądze rządu USRaela przesyłane kanałami tzw. instytucji „pozarządowych” (takie one „pozarządowe”, jak gajowy primadonna baletu). Smród zjełczałego czosnku bije w kosmos. Admin

CIA chciała stanu wojennego Od wielu lat toczy się w Polsce i zagranicą dyskusja na temat dziwnego zachowania Stanów Zjednoczonych wobec ogłoszenia w Polsce stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981. Wiadomo dzisiaj tyle, że służby wywiadowcze USA wiedziały od płk. Ryszarda Kuklińskiego, który uciekł z Polski w listopadzie 1981 r., że stan wojenny został postanowiony. Mimo to, przez miesiąc poprzedzający 13 grudnia panowało ze strony Waszyngtonu milczenie. Nie odezwał się z ostrzeżeniem nikt, ani Biały Dom, ani ambasador USA w Polsce, ani media. Dlaczego? Jak wynika z opublikowanej właśnie u nas książki Douglasa J. MacEachina pt. „Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981”, CIA wiedziała dokładnie wszystko, co wynika ze znanych w tej chwili jej raportów i sprawozdań. Trzeba jednak pamiętać, że Amerykanie nie ujawnili jeszcze wszystkich dokumentów dotyczących tej sprawy, dlatego nawet autor, sam pracownik CIA – nie jest w stanie odpowiedzieć na niektóre rodzące się pytania. Autor przytacza wyjaśnienia polityków amerykańskich wygłoszone przez nich tuż po 13 grudnia i potem. Pisze:

„W pierwszych chwilach stanu wojennego część amerykańskich polityków nazwała posunięcia Jaruzelskiego próbą rozwiązania problemów Polski bez użycia siły. Redaktor „Washington Post”, pisząc o stanie wojennym, nazwał Jaruzelskiego „ostatnią szansą Polski”. Zacytowano słowa kilku amerykańskich urzędników, którzy stwierdzili, że po ogłoszeniu stanu wojennego pewne kręgi rządowe odetchnęły z ulgą. Były sekretarz stanu Haig napisał: na początku akcji Jaruzelskiego „uznaliśmy (…), że (…) przynajmniej przez jakiś czas będzie lepiej, żeby w Polsce był stan wojenny niż coś gorszego”. Haig powiedział również, że nie chciał ostrzegać „Solidarności” i ryzykować, że związek stawi gwałtowny opór, podczas gdy Stany Zjednoczone nie zamierzały udzielać pomocy. Ówczesny zastęp­ca sekretarza stanu do spraw europejskich, Lawrence Eagleberger, przyjął ten sam tok rozumowania: nie grozić Jaruzelskiemu, po­nieważ „uznaliśmy, że stan wojenny i tak zostałby wprowadzo­ny”, a co wówczas miałyby zrobić Stany Zjednoczone? Ambasador Meehan wyraził podobną opinię”. Według Richarda Pipesa, który lansuje się w Polsce jako zwolennik twardej linii wobec Moskwy – w amerykańskim aparacie władzy przeważało przekonanie, że stan wojenny jest rozsądnym i optymalnym wyjściem z sytuacji, lepszym niż inwazja sowiecka. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (14 grudnia 2002 r.) tak mówił:

„Większość gabinetu nie zgadzała się na jakieś zdecydowane działania przeciwko reżimowi w Polsce w obawie o globalne skutki. Do oponentów należał przede wszystkim sekretarz stanu [Alexander] Haig, który wyrażał pogląd naszych europejskich aliantów. Według nich Polski oczywiście szkoda, szkoda „Solidarności”, ale nie można ryzykować trzeciej wojny światowej. Coś jakby nawiązanie do „nie będziemy ginąć za Gdańsk” z 1939 roku. Podobne poglądy prezentowała większość gabinetu. Istotna była również rola Nancy Reagan. Bardzo chciała, żeby prezydent był bardziej liberalny, bardziej kompromisowy. Starała się, żeby takich ludzi jak ja odsuwać od Reagana, bo – podobno – namawiali go do wzniecania konfliktu z Rosją. Dla niej najważniejszy był „pragmatyzm”, a ci, którzy go prezentowali, byli jej sojusznikami”. Według Pipesa najwyższe kierownictwo państwa nie było poinformowane o informacjach, jakie przywiózł Kukliński. Mówił tak: ”Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) ukrywała sprawę Kuklińskiego. Nawet sekretarz stanu Alexander Haig nie wiedział, że ktoś taki istnieje. Najprawdopodobniej w CIA doszli do wniosku, że to niemożliwe, aby Jaruzelski otrzymał od Rosjan wolną rękę i przyzwolenie na rozwiązywanie sytuacji w Polsce, czyli m.in. na wprowadzenie stanu wojennego. Ludzie z CIA uznali, że informacje Kuklińskiego nie mają znaczenia. Nawet nie informowali Rady Bezpieczeństwa Narodowego. To niewiarygodne, ale tak było!”.

Jedyne wyjście – stan wojenny Podobne są ustalenia autora książki, choć nie jest on pewien, kto naprawdę wiedział a kto nie – o tym, co wiedziała CIA. Można wszakże zaryzykować twierdzenie, że nawet gdyby informacje Kuklińskiego dotarły do wszystkich ważnych we władzach USA reakcja tego państwa byłaby taka, jak była – tzn. miękka i w sumie aprobująca jako „zło konieczne” stan wojenny wprowadzony przez Wojciecha Jaruzelskiego. Świadczą o tym wcześniejsze analizy CIA przekazywane do wiadomości min. Alexandra Haiga. Np. w memorandum Biura Wywiadu i Studiów Departamentu Stanu dla sekretarza stanu z dnia 15 czerwca 1981 r. pisano:

„Pierwszym sposobem obrony Polski przed interwencją radziecką byłaby próba zniechęcenia poprzez okazanie jedności narodowej, która sugerowałaby maksymalny opór. Polacy mogliby się uciec do ogłoszenia stanu wojennego i rozmieścić oddziały armii w kluczowych miejscach nie po to, by powstrzymać ruch robotniczy, lecz by zmaksymalizować czynnik odstraszający, przygotowując się do obrony przez atak. W miarę narastania napięć Jaruzelski może dodatkowo ogłosić stan wyjątkowy lub jakiś wariant stanu wojennego, aby przygotować naród na grożącą radziecką inwazję. Pod koniec marca wydawało się, że Polacy myślą o wprowadzeniu stanu wojennego, gdyby „Solidarność” zrealizowała groźbę ogólnokrajowego strajku. Rosjanie zdawali się przygotowywać do interwencji w ramach wsparcia, gdyby Polacy nie mogli lub nie chcieli opanować sytuacji na własną rękę. Jednak ogłoszenie stanu wojennego w tym momencie byłoby czymś innym; stan wojenny miałby być środkiem na zapobieżenie niepokojom społecznym, pozbawiając tym samym Rosjan pretekstu do interwencji. Pozwoliłby również utrzymać polskie siły zbrojne w stanie podwyższonej gotowości bojowej, umożliwiając im szybszą reakcję w razie radzieckiego”.

Gra z Jaruzelskim Dokument może wydać się szokujący, ale takie opinie były w CIA i w otoczeniu Haiga bardzo popularne. Wynika z nich nawet, że Jaruzelskiego traktowano tam, jako polityka, z którym można podjąć grę. I taka gra się toczyła. Toczył ją min. ambasador USA w Polsce. Autor tak to opisuje:

„Stany Zjednoczone miały plany, polskie władze o tym wiedziały, agenci amerykańskiego wywiadu wiedzieli, że polskie władze wiedzą, że Stany Zjednoczone znają plany. W tych okolicznościach polskie władze rozsądnie założyły, że amerykańscy urzędnicy spodziewają się, że polscy przywódcy będą obserwować sygnały i reakcje Waszyngtonu. Reakcji zaś nie było. Mniej więcej dwa tygodnie po ucieczce Kuklińskiego (i trzy tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego) Jaruzelski spotkał się z amerykańskim ambasadorem w Polsce Francisem Meehanem. Do spotkania doszło na prośbę ambasadora, tuż przed jego planowym wyjazdem do Waszyngtonu na konsultacje. Meehan sugerował wówczas, że ponieważ Jaruzelski już wiedział, że Stany Zjednoczone dysponują planami stanu wojennego, unikałby tego spotkania, gdyby niepokoił się ewentualną konfrontacją czy pytaniami, jakie ambasador mógłby mu zadać zgodnie z instrukcjami Waszyngtonu. Meehan przypuszczał, że Jaruzelski zgodził się na spotkanie dla zmyłki, prezentując się „rzeczowo jak zwykle”. Jednak równie prawdopodobnym wytłumaczeniem zachowania Jaruzelskiego może być chęć wysondowania, co Stany Zjednoczone zamierzają zrobić z informacjami o planach stanu wojennego. Założył, co zrozumiałe, że amerykański ambasador w Polsce dostał najświeższe – i najdokładniejsze – informacje o stanie wojennym oraz że wie, iż Jaruzelski zdaje sobie sprawę, że trafiły one do Stanów Zjednoczonych. W tych okolicznościach byłoby naiwnością ze strony Jaruzelskiego oczekiwać, że uda mu się zachować zwyczajowy wizerunek tylko dzięki temu, że zgodzi się na spotkanie i pominie ten temat. Miał wszelkie powody przypuszczać, że amerykański ambasador, prosząc o spotkanie, po ucieczce Kuklińskiego, który najprawdopodobniej powiedział Amerykanom, że polskie władze planują wprowadzenie stanu wojennego, chciał przedstawić wstępną reakcję Stanów Zjednoczonych. Fakt, że nie było żadnej oficjalnej reakcji Stanów Zjednoczonych, mógł sprawiać wrażenie, że Amerykanie zamierzają wyrazić swoją opinię kanałami dyplomatycznymi. W tej sytuacji Jaruzelski rozsądnie zgodził się na spotkanie, aby sprawdzić, co powie amerykański ambasador zgodnie z otrzymanymi z Waszyngtonu instrukcjami. Meehan podkreślił, że Jaruzelski wybrał dość nietypową porę – wieczorem między 20.30 a 22.00. Po spotkaniu Jaruzelski, co zrozumiałe, uznał brak oświadczenia za sygnał, że Stany Zjednoczone nie zamierzają nic zrobić. Niektórzy zachodni badacze przynajmniej po części zinterpretowali sytuację podobnie jak generał: brak reakcji Stanów Zjednoczonych odzwierciedlał pogląd Waszyngtonu, że stan wojenny jest „mniejszym złem”. Wcześniejsze oświadczenia amerykańskiego rządu potępiające Moskwę za groźby użycia wojska i podkreślające prawo Polaków „do samodzielnego rozwiązania własnych problemów” prasa już wcześniej opisała, jako niejasne, nieodnoszące się jednoznacznie do wewnętrznej rozprawy wojskowej”.

Bolesna prawda Pomimo tego, że autor książki nie zgadza się z niektórymi wyjaśnieniami i interpretacjami przedstawianymi przez Jaruzelskiego – to odrzuca jednocześnie jednostronne oceny na jego temat. Pisze m.in.:

„Wiele starań Jaruzelskiego, by usprawiedliwić własne działanie, może się wydać obłudnymi, ale liczne źródła wykazują, że jego troska o konsekwencje przemocy na dużą skalę i niechęć do radzieckiej pomocy militarnej były szczere”. Takie też oceny panowały w Waszyngtonie w 1981 roku, dlatego – zgodnie z tezami raportu CIA z czerwca 1981 roku – stan wojenny uznano tam za działanie de facto wykluczające bezpośrednią interwencję ZSRR. Konsekwencją takiego podejścia było późniejsze poparcia dla Jaruzelskiego, jako polityka w końcu lat 80, łącznie z apelem Georga Busha wspierającym kandydaturę generała na urząd prezydenta RP. Polityczny show w wykonaniu Ronalda Reagana, którego nawet w Ameryce nie traktowano do końca poważnie – nie zmienia tej optyki. W Polsce jednak woli się o tym nie pamiętać, pielęgnując skrajnie jednostronne tezy, które żaden poważny badacz nie brałby pod uwagę. Książka McEachina jest rzeczowa, pozbawiona napastliwego języka i dążenia za wszelką cenę do sensacji. Być może, dlatego mało się o niej mówi. No cóż, niektórzy bardzo nie lubią, jak ktoś im kwestionuje wyznawane dogmaty.

Jan Engelgard

Douglas J. MacEachin, „Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981”, REBIS, Poznań 2011, ss. 296.

http://sol.myslpolska.pl

Najbardziej pomijany efekt stanu wojennego Najbardziej pomijany efekt stanu wojennego to złamanie Polaków pod względem moralnym, które przetrwało do dzisiaj – rozmowa z dr. Jarosławem Szarkiem w przeddzień 30 rocznicy stanu wojennego Takiego wywiadu jeszcze nie było. Krakowski historyk dr Jarosław Szarek podaje szereg ostatecznych argumentów, kwestionujących zasadność wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Ani wschodnia interwencja nam nie groziła, ani wprowadzenie stanu wojennego nie było przygotowane w ostatniej chwili, ani kryzys nie był spowodowany działaniem Solidarności. A tymczasem dr Szarek przytacza smutno dziś brzmiące dokumenty, sporządzane przez propagandystów Jaruzelskiego, które świadomie są dziś wykorzystywane przez media i „ekspertów” do fałszywego usprawiedliwiania komunistycznych kacyków. Brońmy dobrego imienia Solidarności, brońmy dobrego imienia Polski – pamiętajmy o zbrodniarzach stanu wojennego!
Portal ARCANA: Jaruzelskiemu udało się dość sprawnie wprowadzić stan wojenny, „Solidarność” pozwoliła się zaskoczyć, jednak nie była przygotowana na zbrojną reakcję władzy. A chyba były podstawy do podejrzeń? dr Jarosław Szarek: Solidarność zlekceważyła liczne ostrzeżenia, które się pojawiły. Przygotowania władz nie były zasłonięte szczelną kurtyną, nawet niektórzy funkcjonariusze SB i milicji sygnalizowali taką możliwość. W tym czasie toczyła się też w sejmie dyskusja na temat szczególnych prerogatyw dla rządu, ograniczających m.in. prawa do strajków. Również wzmożona propaganda wskazywała, że władza wydała już wyrok na „Solidarność”. Działał jednak mit 10-milionowego ruchu, pamięć strajku w czasie kryzysu bydgoskiego w marcu 1981, kiedy na cztery godziny stanęła cała Polska. Ale w ciągu kolejnych miesięcy ludzie stawali się coraz bardziej zmęczeni trudnościami życia, konfliktami stale prowokowanymi przez reżim, ciągłą presją propagandy podsycającą niepewność, co się zdarzy. Związek podjął jednak pewne działania zabezpieczające, tworzono „drugie garnitury” działaczy „Solidarności” na wypadek aresztowania przywódców, zresztą nie wszędzie to potem zadziałało. We Wrocławiu udało się wypłacić z konta bankowego 80 milionów złotych i ukryć, co umożliwiło następnie zorganizowanie jednego z najsilniejszych regionów „Solidarności”, a także objęcie pomocą represjonowanych. Akcja reżimu była doskonale przygotowana – zmęczenie ludzi, element zaskoczenia, aresztowania, a także fakt, że była niedziela, odegrały swoją rolę. Pracowały tylko zakłady o ciągłym ruchu, czołgi stały na ulicach, zima była wyjątkowo mroźna, a przez całą dzień w telewizji odczytywano paragrafy z dekretu o stanie wojennym przewidujące wysokie wyroki za strajki  „do kary śmierci włącznie”. I zabici w kopalni „Wujek” w Katowicach. Psychoza strachu została wprowadzona bardzo skutecznie – tak, że opór w pierwszych dniach rzeczywiście nie był masowy, ograniczył się do ok. 200 zakładów. Pamiętajmy jednak, że PZPR przygotowywała się do siłowej rozprawy z „Solidarnością” od samego początku, od Sierpnia.

Portal ARCANA: Dowodem na to miał być m.in. fragment przepisów o stanie wojennym, według którego obowiązywał – w środku zimy – zakaz pływania kajakami. Rozważano, zatem warunki cieplejszej pory roku… JS: Bardziej uważni czytelnicy dekretu o stanie wojennym mogli się tego doczytać i wyciągnąć takie wnioski. Dzisiaj mamy już wiele konkretnych dokumentów. Wiadomo, że 16 sierpnia 1980 reżim rozpoczął Akcję „Lato’80” zakładającą pacyfikację siłą strajków. Ich skala była jednak latem tak duża, a determinacja robotników tak ogromna, iż sama bezpieka uznała, że użycie siły nie jest możliwe. Władza została zmuszona do ustępstw i rozwiązania politycznego, ale reżim nieustannie pracował nad zniszczeniem tego ruchu i to od samego początku. W Krakowie pierwsza lista osób do internowania – wtedy określano to terminem „izolacja” – pochodzi z połowy października 1980 roku.

Portal ARCANA: Półtora miesiąca po podpisaniu porozumień sierpniowych? JS: Oczywiście, na ogólnopolskiej liście jest wtedy ok. 1200 nazwisk, w następnych miesiącach rozrosła się ona do ponad 13 tys., później zmalała, ale przez cały rok była uzupełniana i aktualizowana. Już 22 października 1980 na polecenie ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego Sztab Generalny Ludowego WP rozpoczął w trybie pilnym przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego. Od tego momentu cała ta machina była udoskonalana. Opracowywano zestaw praw stanu wojennego, plany pacyfikacji największych zakładów, drobiazgowe założenia równoczesnego internowania ok. 6 tys. osób i umieszczenia ich w określonych więzieniach, blokady łączności oraz granic, przejęcia środków masowego przekazu, zabezpieczenia rodzin partyjnych, plany obrony budynków partyjnych, wojskowych – wyznaczono miejsca dla karabinów maszynowych, strzelców wyborowych, granatników, koncentracji ZOMO, wojska, zabezpieczenia dla nich wyżywienia, transportu… Przygotowywano się po prostu na wojnę. Ten mechanizm uruchomiono 13 grudnia 1981 roku. Akcja była gotowa już w pierwszych miesiącach 1981 roku, a jej założenia 3 marca Jaruzelski przedstawił w Moskwie, na zjeździe sowieckiej partii komunistycznej.

Portal ARCANA: Dlaczego więc tak późno się na to zdecydowali? JS: W tym czasie „Solidarność” była zbyt potężnym ruchem. Pokazał to czterogodzinny strajk „Solidarności” w odpowiedzi na pobicie jej działaczy w Bydgoszczy w marcu 1981. To był największy w historii PRL-u strajk. Uczestniczyło w nim więcej ludzi niż liczyła „Solidarność”. Przygotowane do obrony największe zakłady, ludzie ze śpiworami, z zapasami żywności. Gotowi na wojnę… Przywódcy związku jednak ustąpili. Podzieliło to „Solidarność”, która już nigdy nie uzyskała takiego poparcia. Ludzie byli coraz bardziej zmęczeni trudnościami życia codziennego i poddani ogromnej presji propagandowej. I to było normalne – większość zawsze chce żyć spokojnie. Nie da się w takiej „gorączce” utrzymać całego narodu, jak na barykadzie. I na to też liczyli komuniści. Już w grudniu 1980 roku przygotowali plan tzw. odcinkowych konfrontacji. Wiedzieli, że nie są w stanie w tym momencie wygrać czołowego zwarcia z „Solidarnością”, wybrali taktykę podgrzewania, inspirowania, nagłaśniania lokalnych, często błahych konfliktów, przedstawianych przez propagandę, jako chaos i anarchię; obwiniano „Solidarność” za puste półki w sklepach i wszystkie niedogodności. Im bliżej grudnia 1981 roku, tym większe nyło nasilenie tej akcji i malejące poparcie dla „Solidarności”, co wkalkulowali analitycy przygotowujący stan wojenny, na co liczyli i co z powodzeniem wykorzystali.

Portal ARCANA: Obrońcy stanu wojennego, przede wszystkim jego autorzy, opowiadają o chaosie, jaki panował w Polsce w czasie karnawału „Solidarności”, o gospodarce nad przepaścią, o upadku ekonomicznym, do którego przyczynić się miały strajki, protesty, ogółem – „Solidarność”. Stan wojenny miał ukrócić anarchię i przywrócić porządek. Co odpowiedzieć na takie argumenty? JS: Stan wojenny pokazał, jak wyglądało to przywracanie porządku – potem nastąpił jeszcze większy kryzys i upadek gospodarczy systemu. Jednakże wieloletnia komunistyczna propaganda ukazująca 16 miesięcy pierwszej „Solidarności”, jako czas anarchii i chaosu zrobiła swoje. Skala strajków w wolnym świecie, m.in. w Niemczech czy we Włoszech, była znacznie większa i tam system się nie rozlatywał. Tymczasem w podporządkowanej PZPR telewizji czy prasie rozdmuchiwano każdy najmniejszy protest. Celem tych działań było obarczenie „strajkującej” „Solidarności” odpowiedzialnością za kłopoty życia codziennego. I w pewnym zakresie to się udało, późną jesienią 1981 roku społeczeństwo było już coraz bardziej zmęczone, jednocześnie spadało poparcie dla „Solidarności”. Natomiast tuż po ogłoszeniu stanu wojennego, 1 lutego 1982 roku, reżim pod osłoną czołgów wprowadził gigantyczne podwyżki cen: żywność podrożała o blisko 250 proc., energia, opał – ponad 170 proc. Tylko w ciągu tego roku dochody realne Polaków spadły o ok. 25 proc. Udział w wydatkach na żywność w budżecie przeciętnej rodziny wzrósł z 1/3 do blisko połowy, a wśród rodzin emerytów nawet do 60 proc. Ponad 30 proc. społeczeństwa znalazło się poniżej niezbędnego „minimum socjalnego”, w stosunku do roku 1980 ich liczba wzrosła o ponad 10 proc. Spacyfikowane po 13 grudnia społeczeństwo nie zaprotestowało, ale ogłaszane w następnych latach „reformy”, kolejne ich etapy niczego nie rozwiązały, gdyż źródło tkwiło w niewydolnej, spętanej ideologicznymi absurdami gospodarce. To właśnie jej dramatyczny stan zmusił ekipę stanu wojennego w końcu dekady do rozmów z ugodową częścią opozycji. W kwestii gospodarczej stan wojenny nie rozwiązał żadnego problemu, pogłębił jeszcze te istniejące. Pod rządami ekipy stanu wojennego Polska – pod koniec lat 80. – została doprowadzona do ruiny. Takie są fakty.

Portal ARCANA: Pozostaje jednak argument, podzielany nadal przez znaczną część Polaków, iż Jaruzelski uchronił nas przed sowiecką interwencją. Piosenkę „Wejdą, nie wejdą” śpiewało wtedy wielu Polaków, a groźba wkroczenia Sowietów była nieustannie podsycana. Jak było naprawdę? JS: Moskwa jednoznacznie interpretowała pojawienie się „Solidarności” jako „kontrrewolucję” i – co jest oczywiste – w jej interesie była likwidacja tego ruchu. Dla Związku Sowieckiego najkorzystniejszym scenariuszem było rozbicie „Solidarności” rękami „polskich” komunistów. Tego dzieła, kolejnego zresztą w moskiewskiej służbie, a skierowanego przeciwko wolnościowym aspiracjom Polaków – podjął się Jaruzelski. A stanął wtedy przed życiową szansą odkupienia wszystkich wcześniejszych win wobec swego narodu. Wystarczyło podjąć grę na czas i polityczną próbę balansowania pomiędzy coraz dalej idącymi aspiracjami Polaków, a interesami Związku Sowieckiego. Było przecież jasne, że rządy Breżniewa dobiegają końca – zmarł w listopadzie 1982 roku. Tymczasem w Moskwie stosunkowo szybko zdano sobie sprawę, że cena interwencji byłaby dla niej zbyt duża i to pod każdym względem. Związek Sowiecki dotkliwie jeszcze odczuwał reakcję wolnego świata na wkroczenie do odległego Afganistanu w grudniu 1979 roku. Przede wszystkim sankcje gospodarcze, ale i polityczne, m.in. bojkot moskiewskiej olimpiady. Konsekwencje użycia siły przez Kreml w środku Europy – wobec cieszącej się autentycznym poparciem społeczeństw Zachodu, pokojowego ruchu „Solidarności” – byłyby, więc dla Związku Sowieckiego o wiele boleśniejsze. I nie są to tylko „gdybania”. Na początku grudnia 1980 roku amerykańskie satelity wykryły ruchy kolumn sowieckich wojsk, które opuściły swe garnizony i zaczęły kierować się w stronę granicy PRL. Bardzo szybko jednak zawróciły, co było wynikiem zdecydowanej akcji dyplomatycznej Zachodu, który ostro zareagował, informując Moskwę, iż w razie wkroczenia do Polski obcych wojsk ZSRS poniesie poważne konsekwencje. Sama zapowiedź sankcji doprowadziła do cofnięcia czołgów. Być może Moskwa podjęła wtedy próbę inwazji, być może sprawdzała tylko, jak zachowa się wolny świat. Tego jeszcze do końca nie wiemy, ale dotyczy to grudnia 1980 roku. Wszystko wskazuje na to, iż od tamego momentu Sowieci porzucili myśl o wkroczeniu do Polski. Dowodzą tego kolejne dokumenty – od tych ujawnionych przez Władimira Bukowskiego, zawierających m.in. wypowiedzi szefa KGB Jurija Andropowa, przez zapiski gen. Wiktora Anoszkina, adiutanta dowódcy Układu Warszawskiego po upowszechnione ostatnio w Polsce fragmenty dzienników Anatolija Czerniajewa – byłego zastępcy kierownika Wydziału Międzynarodowego KC KPZS. W 1981 roku Związek Sowiecki nie zamierzał dokonywać interwencji zbrojnej w Polsce, aby zdławić ruch „Solidarności”. Więcej, wskazują one wyraźnie, że to Jaruzelski jej się domagał, czyli stanął przeciw swemu narodowi. Czynił to przez całe życie choćby tłumiąc niepodległościowe podziemie, dokonując agresji przeciwko „Praskiej Wiośnie” w Czechosłowacji w sierpniu 1968, a dwa lata później – w grudniu 1970 roku wysyłając wojsko, aby strzelało do robotników Wybrzeża. Wprowadzenie stanu wojennego kolejnym konsekwentnym wyborem Jaruzelskiego.

Portal ARCANA: Ale dzisiaj znaczna część społeczeństwa podziela przekonanie, że Jaruzelski słusznie wprowadził stan wojenny, ratując nas przed sowiecką interwencją? JS: Historię tworzą fakty, a nie wyniki sondaży. Nie tylko ocena stanu wojennego, ale i inne kłamstwa rodem z PRL-u mają się całkiem dobrze. Pamiętajmy, że okrągłostołowa ekipa, która doszła po 1989 roku do władzy, nie zerwała z komunistyczną spuścizną. Przecież wielu wpływowych ludzi „solidarnościowej” opozycji – czy wspierających ją twórców – było mocno zaangażowanych w komunizm za młodu, a więc w czasie, gdy system ten przyjął najbardziej zbrodnicze oblicze, bo w latach 1944-1956. Zatem element taktyki postkomunistów – „wybierzmy przyszłość” – zyskał poparcie właśnie tej bardzo wpływowej części solidarnościowej opozycji, która po 1989 została dopuszczona do władzy. W 1989 roku, przed ósmą rocznicą wprowadzenia stanu wojennego powstał tzw. Zespół Programujący, złożony z przedstawicieli kancelarii ostatniego prezydenta PRL Jaruzelskiego (wybranego też głosami części „Solidarności), KC PZPR, MON, MSW i Prokuratury Generalnej. Grupa ta przygotowała dokument wskazujący, jak należy informować o 13 XII 1981 roku. Zalecano w nim, aby zabiegać o sygnał ze strony sowieckiej „świadczący o tym, iż stan wojenny uchronił Polskę od zewnętrznej interwencji”. Pisano wprost, iż szczególnie mocno powinien być wyeksponowany motyw „mniejszego zła”. Zakładano, iż „biorąc pod uwagę rozrachunkową szczerość obecnych władz radzieckich, można liczyć na wywołanie jakiejś formy publicznego stanowiska w tej sprawie (np. w postaci wypowiedzi rzecznika prasowego MSZ)”. Przeprowadzono rozmowy z redaktorami naczelnymi największych mediów, a solidarnościowy prezes Radiokomitetu Andrzej Drawicz (zarejestrowany zresztą przez SB jako jej tajny współpracownik) nakazał wręcz dziennikarzom, aby „wystrzegali się jakichkolwiek ataków personalnych, a zwłaszcza ewentualnych prób dezawuowania osoby prezydenta PRL”. I to trwało przez następne lata, po drodze ze słynnym „od… się od generała” po zaproszenie go na obrady Rady Bezpieczeństwa Narodowego przez Komorowskiego. Podobnie traktowano nie tylko Jaruzelskiego, ale także jego najbliższych współpracowników. Były szef MSW Czesław Kiszczak awansował nawet na „człowieka honoru”. Uniknęli nie tylko sądowej, ale nawet symbolicznej odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego. A z jakimi oporami jak długo zapadały wyroki, chociażby w sprawie sprawców zabójstwa górników z kopalni „Wujek” w Katowicach…

Portal ARCANA: Ale w marcu 2011 roku Trybunał Konstytucyjny uznał wprowadzenie stanu wojennego ze niezgodne z Konstytucją PRL-u, czyli faktycznie nielegalne… JS: Wymiar sprawiedliwości wolnej Polski potrzebował 22 lat na podjęcie takiej decyzji, mimo że była oczywista już rankiem 13 grudnia 1981 roku, choćby dla prawników z Wydziału Prawa UJ związanych z „Solidarnością”. Wydali oni wtedy oświadczenie na ten temat kolportowane w całej Polsce. I koniecznie trzeba też pamiętać, że orzeczenie to zapadło dzięki inicjatywie i ogromnemu uporowi śp. Janusza Kochanowskiego, Rzecznika Praw Obywatelskich, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku…

Portal ARCANA: Jeszcze niedawno Jaruzelski mówił, iż to dzięki stanowi wojennemu był możliwy „okrągły stół”. JS: W tym absurdzie posunął się jeszcze dalej, przekonując nie tak dawno, że dzięki 13 grudnia mogliśmy później wstąpić do Unii Europejskiej. Natomiast stwierdzenie o „okrągłym stole” jest o tyle prawdziwe, że był on następną i o wiele skuteczniejszą od stanu wojennego próbą zachowania władzy przez komunistów. W 1981 wybrali oni przemoc, co w dłuższej perspektywie nie rozwiązało żadnego z problemów, a kilka lat później stanęli wobec narastającego społecznego niezadowolenia, które prowadziło do wybuchu kolejnego buntu. Gdyby do niego doszło, zostaliby zmiecieni. Ale tym razem – wobec zmian w Związku Sowieckim i jego wewnętrznych kłopotów – nie mogli w żadnym wypadku liczyć na Moskwę. I tę batalię okrągłego stołu Jaruzelski rozegrał mistrzowsko. To było chyba jego największe zwycięstwo. Ludzi PZPR i bezpieki uczynił największymi beneficjentami systemu, który określamy jako III RP. Dzięki „okrągłemu stołowi” zachowali ogromne wpływy w gospodarce, mediach, a przede wszystkim służbach i to pozwoliło im odzyskać również władzę polityczną. Oczywiście, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności za peerelowskie zbrodnie, a także za stan wojenny. Ta bezkarność autorów stanu wojennego była jednym z efektów „okrągłego stołu” o szczególnie demoralizujących skutkach.

Portal ARCANA: Ludzie pierwszej „Solidarności” przeżywali wielki zawód drugą „Solidarnością”. Nastąpiło gorszące zjawisko pojednania się z nomenklaturą komunistyczną i gdy Lech Wałęsa zostawał prezydentem, Anna Walentynowicz musiała wrócić do stoczni, by dorobić do emerytury… JS: Rzeczywiście, ta druga „Solidarność” była już inna. Za sprawą stanu wojennego, który trwał nie tylko przez te pierwsze 586 dni, ale i przez kolejne lata – pamiętajmy, że jego zakończenie miało wymiar jedynie propagandowy, bo w wielu wymiarach, chociaż w łagodniejszej formie, utrzymywał się do końca lat 80. – udało się wyeliminować wielu autentycznych liderów, ludzi-symbole pierwszej „Solidarności”. Wieloletnie działania SB i akcje dezintegracyjne pomagały kreować często nowych liderów i pozwoliły podzielić opozycję na dwie części: „konstruktywną” i „niekonstruktywną”. Trudno mieć o to pretensje do komunistów, oni bronili własnych interesów i to bardzo skutecznie. Natomiast część „Solidarności” – skupiona wokół Geremka – wybrała na swych partnerów komunistów, było im do nich bliżej ideowo, niż do własnego narodu [Czyżby p. JS nie wiedział, jakiej narodowości był Nasz Drogi Bronisław? - admin]. Narodu – ciemnej, antysemickiej, prymitywnej masy – który trzeba poddać „wychowaniu”. Przywódcy tego nurtu ponoszą odpowiedzialność za to, iż po 1989 roku nie zaczęliśmy budować  fundamentów wolnej Polski, ale poprawiać PRL. W tym procesie mieściło się również przeniesienie do III RP całej fatalnej spuścizny pozostawionej przez stan wojenny, który przetrącił nam kręgosłup. Postawy nihilistyczne i cyniczne stały się po 13 grudnia 1981 roku reakcją na przytłaczającą rzeczywistość. Nie zabrakło wówczas ludzi gotowych do zajęcia miejsc w redakcjach po wyrzuconych dziennikarzach, przychodzili również młodzi, korzystając z nadarzającej się okazji, a niejeden uczony złożył podpis za wręczony paszport. W połowie lat 80. Jaruzelska normalizacja kusiła… i łamała sumienia. Co się bowiem dzieje z człowiekiem, który żeruje na czyjejś niezłomności i przykłada rękę do dzieła oprawców? Te patologie zostały przeniesione poza rok 1989, a jeśli dodamy do tego agenturę, która pod koniec lat 80. osiągnęła poziom z czasów stalinizmu… Wszyscy ci ludzie przeszli do III RP! I dzisiaj na katolickich uczelniach profesorami są byli I sekretarze PZPR POP uczelni z okresu stanu wojennego, nie wspominając o stosunku środowiska akademickiego, wymiaru sprawiedliwości, mediów do lustracji…

Z kolei potężne segmenty sytemu gospodarczego, banki, całe firmy, centrale handlu zagranicznego przeszły w ręce ludzi dawnych służb oraz PZPR. I to oni w wielu przypadkach dokooptowali część dawnej opozycji. Podobnie rzecz się miała z mediami: postkomuniści wycofali się z wizji, pisania komentarzy, ale drukarnie, kolportaż, produkcja prasy, media elektroniczne, własność – czyli realna władza pozostała w ich rękach. A to zaczęło się w Magdalence. Te budzące niesmak sceny obejmowania się, wspólne toasty… I ta zachęta Kwaśniewskiego; „dogadajmy się, wtedy wszyscy będziemy jeździć takimi mercedesami”. I się dogadali. Istotą pierwszej Solidarności było to, że ludzie poczuli się wolni, poczuli, że coś jest od nich zależne. To się zrodziło w Stoczni Gdańskiej, ta otwartość i uczciwość, przejrzystość. Negocjacje w stoczni były nagłośnione, przedstawiciele MKS rozmawiali z władzami przy włączonych mikrofonach, jawnie. Robotnicy aplauzem wyrażali swoje poparcie lub dezaprobatę. A jak jest w Magdalence? Społeczeństwo nie jest już podmiotem, ale przedmiotem zawieranego układu. Nieposiadająca społecznego mandatu reprezentacja zawiera układy. To pokazuje, jak powstawała III RP, a jak powstawała Polska pierwszej „Solidarności”. W sierpniu 1980 roku szło o prawdę, dobro, sprawiedliwość, uczciwość, wartości, tożsamość Polski… Po 1989 roku o władzę, kasę. To wtedy pojawiły się hasła „pierwszy milion trzeba ukraść”, to wtedy Donald Tusk deklarował, „że Polska to nienormalność” i że chce uciekać od Polski, a potem w imię hasła „Wybierzmy przyszłość” wygrywano wybory. Ludzie „Solidarności” byli już zbyt słabi, żeby temu się przeciwstawić. To stan wojenny zabił nadzieję, tę ogromną, ogólnonarodową aktywność na rzecz dobra wspólnego. Po 1989 społeczeństwo miało być przedmiotem, któremu przyszłość zapewnią oświeceni wybrańcy. To oni mieli nas wychować i wyleczyć z polskości, uczynić z nas Europejczyków. To przetrącenie moralnego kręgosłupa społeczeństwu jest dzisiaj pomijanym skutkiem wprowadzaniu stanu wojennego, a chyba najbardziej fatalnym i niszczącym. Rozbicie wspólnoty, egoizm, niechęć do społecznej aktywności – tego, co tworzyło fenomen „Solidarności” – było przecież celem ekipy Jaruzelskiego.

Portal ARCANA: Ale skutkiem stanu wojennego są również wymierne szkody? JS: To ponad stu zabitych, począwszy od górników z kopalni „Wujek” w Katowicach, po zamordowanych przez „nieznanych sprawców” w 1989 księży Niedzielaka, Suchowolca, Zycha. To blisko 10 tys. internowanych, i drugie tyle postawione przed sądami, skazane na wysokie wyroki, to pobici, zwolnieni z pracy, to utracone zdrowie. A także dramaty zwykłych ludzi, ich rozbite rodziny, 800 tys. ludzi wypchniętych z kraju na emigrację w ciągu dekady

Portal ARCANA: Obecnie podkreśla się bezsens oskarżania twórców stanu wojennego. Nawet jeśli nie broni się samej decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, to tłumaczy się Polakom, że ciąganie zniedołężniałych staruszków po sądach jest okrucieństwem, że do niczego to nie prowadzi. Czy jesteśmy sadystami domagając się sprawiedliwości? Po co nam ona po 30 latach? JS: Od tego zależy kondycja naszego społeczeństwa. Zło nieosądzone zawsze wróci. Wszyscy ludzie, którzy popełnili przestępstwa, powinni zostać ukarani. Nie chodzi o to, by staruszków wsadzać do więzienia, ale chociażby symboliczne osądzenie stanu wojennego, który był wielką zbrodnią na całym narodzie. Zaniechanie tego ma demoralizujący wpływ na następne pokolenia. Właśnie tego doświadczamy. Jeżeli takie rzeczy nie są osądzane, to nie dziwmy się, że mniejsze przestępstwa i afery uchodzą płazem. Stan wojenny był złem – a twórcy tego zła mają się dzisiaj świetnie. Ale przecież dzisiaj nie ma zła i dobra, każdy ma swoją „prawdę”… Niedawno zmarła Maryla Płońska, aktywna działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, jedna z tych kilku kobiet, które 16 sierpnia 1980 uratowały strajk w Stoczni Gdańskiej. Legenda gdańskiej opozycji, antykomunistka. Miała 55 lat, chorowała, a III RP miała dla niej 447 zł miesięcznie… Za ile żyją jej prześladowcy… To tylko drobny przykład… W takim klimacie nie oczekujmy od młodego pokolenia, że będzie broniło jakichkolwiek wartości. Jan Paweł II mówił w 1983 roku podczas swej pielgrzymki do Ojczyny, że wydarzenia sierpnia 1980 zadziwiały świat, bo robotnik upominał się o swoje prawa z Ewangelią w ręku i istotą jego żądań nie było ważne skądinąd pytanie „za ile?”, ale „w imię czego?” Nieosądzenie stanu wojennego prowokuje i zachęca następców, bo skoro takie zbrodnie uchodzą bezkarnie, to cóż stanie na przeszkodzie, by powtórzyć zamach na własny naród?

Rozmawiał Jakub Maciejewski

Jarosław Szarek, dr historii, pracownik Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie, współpracownik Tygodnika Rodzin Katolickich „Źródło”, dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, autor książek: Wojna z narodem, Warszawa 2006; Czarne juwenalia, Kraków 2007; współautor m.in.: W cieniu czerwonej gwiazdy. Zbrodnie sowieckie na Polakach (1917-1956), Kraków 2010; Zaczęło się w Polsce 1939-1989, Warszawa 2009; Kronika komunizmu w Polsce, Kraków 2009; Po dwóch stronach barykady, Kraków 2007; Królowo Polski, przyrzekamy! Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego, Kraków 2006; Droga do niepodległości. Solidarność 1980-2005, Warszawa 2005; Komunizm w Polsce, Kraków 2005; Ofiara Sprawiedliwych. Rodzina Ulmów – oddali życie za ratowanie Żydów, Kraków 2004; Polska. Historia 1943-2003, Kraków 2003; Stan wojenny w Małopolsce. Relacje i dokumenty, Kraków 2005; Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa, Kraków 2001. Współautor serii książek historycznych dla dzieci Kocham Polskęoraz tomów Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL.

http://www.portal.arcana.pl/

Syjonizm i Rosja

Valdas Anelauskas [ur. 1960 na Litwie] – wykłady – 2006

Tłumaczenie Ola Gordon

Leon Trocki, którego prawdziwe nazwisko jest Lejba Dawidowicz Bronsztajn, powiedział:

Z Rosji musimy zrobić pustynię zamieszkałą przez białych Murzynów, którym urządzimy taka tyranię, o jakiej nie marzyli nawet najokrutniejsi wschodni despoci. Jedyna różnica to taka, że będzie to lewicowa, a nie prawicowa tyrania. Będzie to czerwona, a nie bała tyrania. Mamy na myśli dosłowne znaczenie wyrazu ‘czerwona’, gdyż zorganizujemy taki rozlew krwi, że w porównaniu z nim, straty w ludziach poniesione we wszystkich kapitalistycznych wojnach zbledną. Najwięksi bankierzy zza oceanu będą z nami bardzo blisko współpracować. A kiedy wygramy rewolucję, na resztkach pogrzebu rewolucji ustanowimy syjonistyczną władzę, i staniemy się taką siłą, przed którą cały świat padnie na kolana. Pokażemy co znaczy prawdziwa władza. Poprzez terror i rozlew krwi zredukujemy inteligencję rosyjską do stanu zupełnego ogłupienia i idiotyzmu i do zwierzęcej egzystencji… W tej chwili nasi młodzi mężczyźni w skórzanych marynarkach, synowie zegarmistrzów z Odessy, Orszy, Gornelu i Winnicy wiedzą jak nienawidzić wszystkiego co rosyjskie! Jaką przyjemność sprawia im niszczenie rosyjskiej inteligencji – oficerów, naukowców i pisarzy!…” [Memoirs of Aron Simanovich (Dzienniki Arona Symanowicza), carskiego jubilera, sekretarza Rasputina] Jak widzimy z tego cytatu, oczywiście, Rosja nie uciekła uwadze syjonistów. Nie do przecenienia jest rosyjski wymiar syjonizmu. Być może niemożliwe jest opisanie całej aktywności syjonistów w Rosji. Zajmiemy się tylko niektórymi z nich. Najpierw – jak syjonizm wdarł się do Rosji? Faktycznie historyczna ojczyzna przodków dzisiejszych żydów jest w Rosji. Pierwotni Hebrajczycy (z Biblii) byli, jak teraz nazywamy, Sefardyjczykami, sefardyjskimi żydami z Bliskiego Wschodu, którzy później dostali się do Hiszpanii i Portugalii, kiedy Maurowie okupowali Półwysep Iberyjski. Ale prawie wszyscy współcześni żydzi są Aszkenazyjczykami, co oznacza, że nie są potomkami Sefardyjczyków (Hebrajczyków), ale pochodzą z bandy okrutnego plemienia zwanego Chazarami. Sefardyjczycy, szukając armii dla swoich rewolucji, wybrali Chazarów. Chazarowie przeszli na judaizm i obecnie stanowią 95% światowej populacji żydów. Królestwo Chazarskie zniknęło z mapy świata wiele stuleci temu. Obecnie wiele ludzi nigdy o nim nie słyszało, ale w tamtych czasach królestwo Chazarów (Chazaria) było wielką potęgą, rzeczywiście posiadali władzę nad wielkim imperium zniewolonych ludzi. Na południe i zachód od Chazarii było w pełnym rozkwicie Cesarstwo Bizantyjskie, z jego wschodnią ortodoksyjną cywilizacją chrześcijańską. Na południowym wschodzie Chazaria graniczyła z szerzącym się Imperium Muzułmańskim arabskich kalifów. Chazarowie wpłynęli na dzieje obu tych imperiów, ale, znacznie ważniejsze, chazarskie królestwo zajmowało, co później stało się południową częścią Rosji, między Morzami Czarnym i Kaspijskim. W rezultacie, historyczne losy Rosjan i Chazarów splotły się w sposób, który przetrwał aż do dnia dzisiejszego. Jeśli nigdy nie słyszeliście o Chazarach, myślę, że najpierw powinienem wspomnieć, gdzie można zajrzeć i dowiedzieć się więcej o nich. W 1976 roku brytyjski pisarz, (żyd) Arthur Koestler, opublikował książkę o Chazarach. Jej tytuł to The Thirteenth Tribe: Tha Khazar Empire and Its Heritage [Trzynaste plemię: imperium chazarskie i jego dziedzictwo]. Amerykańskim wydawcą był Random House. Historia mówi, że Chazarowie pochodzili z mieszanki mongolskiej, tureckiej i fińskiej. Niektóre źródła mówią, że pochodzą od Togarmah, przez jego syna, Chozara. Już w III w. byli w stałym konflikcie wojennym na terenach Persji i Armenii. Pierwsza wzmianka o Chazarach odnosi się do V w., kiedy byli znani, jako akatsirs i zamieszkiwali stepy północnego Kaukazu. Ich język nawiązuje do bułgarskiej grupy języków tursk. Ale nie znaleziono żadnych tekstów pisanych. W V w., Chazarowie należeli do niszczycielskich hord Huna Attyli. Ale śmierć Attyli przyspieszyła upadek imperium hunnickiego i pozostawiła próżnię władzy w Europy wschodniej, którą w końcu wypełnili Chazarowie. Następnie przystąpili do podporządkowywania sobie wszystkich innych okolicznych plemion do takiego stopnia, że wkrótce po ich klęsce tych plemion praktycznie nie wymieniano w kolejnych zapisach historycznych. Chazarowie wchłonęli ich, historycznie rzecz biorąc. Około roku 550, koczowniczy Chazarowie zaczęli osiedlać się na terenach wokół północnego Kaukazu, między Morzami Czarnym i Kaspijskim. Chazarską stolicę, Itil, założono przy ujściu Wołgi, która uchodziła do Morza Kaspijskiego, żeby kontrolować ruch na rzece. Następnie Chazarowie wymuszali 10% cło od każdego ładunku przechodzącego rzeką koło Itil. Tych, którzy odmawiali atakowano i zabijano. W połowie VII w. już mieli własne państwo pod nazwą Kaganat Chazarski. Po założeniu królestwa na Kaukazie, Chazarowie stopniowo zaczęli tworzyć imperium zniewolonych narodów. Atakowali i podbijali coraz więcej plemion słowiańskich, które w porównaniu z Chazarami były pokojowe. Stawały się częścią Imperium Chazarskiego, i zobowiązane do płacenia haraczu dla chazarskiego kagana. I w ten sposób Imperium Chazarskie poszerzało się na północ do Kijowa, dzisiejszej stolicy Ukrainy, nad rzeką Dniepr. Potem Imperium Chazarskie rozciągnęło swoje terytorium od Dniepru na zachód do Morza Aralskiego na wschód, kontrolowało większość wybrzeży Morza Kaspijskiego, które do tej pory nazywa się „Morzem Chazarskim” w językach tureckim, perskim, arabskim i innych. Ostatecznie zajmowało ogromne obszary ponad 1 mln mil kw. [ok. 2,6 mln km kw], od zachodu dzisiejsze Węgry / Austria, na wschód Morze Aralskie, na północ Górna Wołga, i południowy region do Gór Kaukazu, między Morzami Czarnym i Kaspijskim. Wówczas był to dosłownie największy kraj na świecie. To królestwo Chazarów pokazane jest w ogromnej liczbie materiałów historycznych, większość, których pokazano w ostatnich trzydziestu, czy pięćdziesięciu latach. Chazarowie byli tak potężni pod względem społecznym i wojskowym, że, jak mówi Kevin Alan w książce The Jews of Chazaria [Chazarscy żydzi], „cesarz Bizancjum [Imperium Rzymskie], Konstantyn Porfirogenet, wysyłał listy do Chazarów oznaczone złotą pieczęcią wartą 3 solidi, więcej niż 2 solidi, która zawsze towarzyszyła listom do papieża w Rzymie, księcia Rusi, i księcia Węgrów” [Brook, Chazarscy żydzi]. Uważa się, że w szczytowym okresie ich imperium, Chazarowie mieli stałą armię, która mogła liczyć aż 100.000, i kontrolowali lub wymuszali, o dziwo, trzydzieści różnych narodów i plemion, zamieszkujących rozległe terytoria Kaukazu, Morza Aralskiego, Uralu i ukraińskich stepów. Rosyjski archeolog, Michaił Artamonow, stwierdza, że przez 150 lat Chazarowie byli największymi władcami południowej części Europy wschodniej i przedstawiali praktycznie niedostępny bastion, blokując przejście uralsko-kaspijskie z Azji do Europy. Oryginalną (lokalną) pogańską religią Chazarów była pewna dzika forma szamanizmu, składającego się z panteonu niewyraźnych bogów, i w ceremoniach rytualnych składali ofiary nie tylko z różnych zwierząt (najchętniej koni), ale i z ludzi, zwykle najmądrzejszych i najzdolniejszych spośród jeńców. I wtedy, około 740 roku, miało miejsce oszałamiające wydarzenie. Chazarowie przeszli na judaizm! W słynnej książce ‘Trzynaste plemię’, żydowski autor, Arthur Koestler, szczegółowo opowiada, że po tej dziwacznej serii wydarzeń: „… w 732 roku, po ogłoszeniu chazarskiego zwycięstwa nad Arabami, przyszły [bizantyjski katolik] cesarz Konstantyn V poślubił chazarską księżniczkę [ochrzczoną Eirene]. Ich syn został cesarzem Leonem IV, znanym, jako Leon Chazar. Kilka lat później, prawdopodobnie w 740 roku, [chazarski] król [Bułan], wraz z dworem i wojskową klasą rządzącą, przyjęli religię żydowską, i judaizm stał się państwową religią Chazarów…” [Trzynaste plemię, s. 14] Ta dziwna masowa konwersja dzikiego i zacofanego kulturowo królestwa Chazarów, jak się dowiadujemy, była „sprytnym posunięciem politycznym”, gdyż wtedy to kłopotliwe plemię otaczały ze wszystkich stron wrogie plemiona. Chazarowie byli pod stałym naciskiem ze strony bizantyjskich i muzułmańskich sąsiadów, żeby przyjęli chrześcijaństwo lub islam. Więc w roku 740, król Bułan, król Chazarii, zdecydował przyjąć jakąś religię monoteistyczną. Jak mówi legenda, była to jego odpowiedź na sny i wizje. Ale, oczywiście, bardziej prawdopodobne jest to, że w tej decyzji dużą rolę odegrały realia polityczne. Imperium Bułana przylegało do imperiów Bizantyjskiego i Muzułmańskiego. Przypuszczam, że musiał nadejść czas, między wszystkimi rozlewami krwi, kiedy zaczął zastanawiać się, co czyniło Arabów i chrześcijan takimi wściekłymi neofitami. Więc zaczął studiować religię. Prawdziwy powód przejścia królestwa Chazarii na judaizm, z czym zgadza się większość historyków, był dobrze przemyślany, a nie przypadkowy i kapryśny, jak twierdzili niektórzy. Jak napisał George Vernadsky w książce A History of Russia [Historia Rosji], w roku 860 wysłano delegację Chazarów do Konstantynopola, który wtedy był pozostałością po starożytnej stolicy dawnego Imperium Rzymskiego, które za czasów cesarza Konstantyna przyjęło chrześcijaństwo. Ich przesłanie było następujące: Boga, Pana wszystkiego [odnosząc się tu do Tengri], znamy od niepamiętnych czasów… i teraz żydzi naciskają byśmy przyjęli ich religię i zwyczaje, a z drugiej strony, Arabowie, kuszą nas do swojej wiary, obiecując nam pokój i liczne dary. [George Vernadsky, Historia Rosji, t. 1 (New Haven, CT: Yale University Press, 1948), s. 346.] Ten apel, ze wszystkimi jego konsekwencjami, miał oczywiście na celu wciągnięcie chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego w debatę, spodziewając się, być może, zrównoważonego sporu między głównymi religiami monoteistycznymi. Kevin Brook zauważa, że „to oświadczenie mówi, że żydzi aktywnie poszukiwali konwertytów w Chazarii w 860 roku”. Dodaje również, że „w roku 860, [chrześcijańscy] święci, Cyryl i Metody, zostali wysłani, jako misjonarze do Chazarów przez bizantyjskiego cesarza Michała III …. gdyż Chazarowie poprosili, żeby chrześcijańscy uczeni przybyli do Chazarii na debatę z żydami i muzułmanami”. [Brook, The Jews of Chazaria [Chazarscy żydzi] Ponieważ świat rzadko był (albo nigdy) świadkiem jakiejś kultury ludzi bardziej biegłych w sztuce debaty religijnej niż rabiniczni żydzi, konwersja Chazarów na talmudyczny judaizm nie jest dziwnym rezultatem, zważywszy, że takie forum miało być decydującym czynnikiem ich wyboru, a nie tylko percepcją duchową.

Legenda mówi, że Bułan zaprosił przedstawicieli trzech religii (chrześcijaństwo, islam i judaizm) do Itil, stolicy położonej przy ujściu Wołgi na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, (które, jak już wspomniałem, wtedy nazywano Morzem Chazarskim). Każdy z przedstawicieli przedstawił silny argument o swojej wierze. Król Bułan nie mógł się zdecydować. Więc odesłał trzech przedstawicieli, i ponownie wezwał chrześcijanina. Zapytał go, którą wybrałby religię, gdyby zdecydował odrzucić chrześcijaństwo. Chrześcijanin, bez wahania, zaczął opowiadać się przeciwko religii muzułmańskiej, i mocno zalecał judaizm. I podobnie, muzułmanin opowiadał się przeciwko chrześcijaństwu i zalecał judaizm. Więc Bułan przyjął ich rady. Odrzucił chrześcijaństwo i islam, i stał się żydem. Król doszedł wtedy do wniosku, że judaizm, jako podstawa, na której zbudowano pozostałe religie monoteistyczne, będzie tą, którą powinien przyjąć on i jego poddani. Według Benjamiina Freedmana, przejście Chazarów na judaizm było spowodowane wstrętem ich monarchy do klimatu moralnego, do jakiego zeszło jego królestwo. Freedman twierdził, i potwierdzili to inni historycy, że pogańscy Chazarowie angażowali się w bardzo niemoralne formy praktyk religijnych, a wśród nich kult falliczny. Ale stanowisko Koestlera jest takie, że konwersja króla była przede wszystkim decyzją polityczną. „Na początku VIII wieku”, napisał, „świat był spolaryzowany między dwoma mocarstwami reprezentującymi chrześcijaństwo i islam. Ich doktryny ideologiczne ściśle wiązały się z polityką władzy prowadzonej przez klasyczne metody propagandy, dywersji i podbojów militarnych”. „Imperium Chazarskie przedstawiało trzecią siłę”, napisał dalej Koestler, „która stała się równa każdej z pozostałych, zarówno, jako przeciwnik, jak i sojusznik. Ale mogło utrzymać swoją niezależność tylko przez przyjęcie albo chrześcijaństwa, albo islamu, gdyż każdy z tych wyborów automatycznie uzależniłby je od władzy cesarza rzymskiego, albo kalifa Bagdadu”. [Koestler, Trzynaste plemię, s. 58.] Jasne było, że Chazarowie chcieli zachować swoją supremację, jako „trzecia siła” na świecie, i niekwestionowanego przywództwa krajów i narodów plemiennych Zakaukazia. Wiedzieli, że przyjęcie jednej z religii monoteistycznych dałoby ich monarsze władzę duchowną i sądowniczą, której nie mógł zapewnić mu ich system szamanizmu, a którą wyraźnie cieszyli się władcy dwóch pozostałych potęg. Historyk z Cambridge, John Bury zgadza się: „Nie ma żadnych wątpliwości”, mówi, „że w sprawie przyjęcia judaizmu władca kierował się pobudkami politycznymi. Przyjęcie islamu uczyniłoby z niego duchowo zależnego od kalifów, którzy próbowali wcisnąć swą wiarę Chazarom, a w chrześcijaństwie było niebezpieczeństwo stania się kościelnym wasalem Imperium Rzymskiego. Judaizm był renomowaną religią świętych ksiąg, które szanowali zarówno chrześcijanie jak i muzułmanie; co wynosiło go ponad pogańskich barbarzyńców, i chroniło przed ingerencją kalifa lub cesarza”. [Bury, A History of the Eastern Roman Empire (Historia Wschodniego Imperium Rzymskiego), s. 406.]

Jak mówi starożytny dokument zatytułowany King Joseph’s Reply to Hasdai ibn Shaprut [Odpowiedź króla Józefa do Hasdaja ibn Szapruta], Joseph (późniejszy król Chazarii) oświadczył: „Od tego czasu Bóg pomagał mu [królowi Bułanowi] i wzmacniał go. On i jego niewolnicy obrzezali się i wysłał po i sprowadził mędrców z Izraela, którzy zinterpretowali mu Torę i uporządkowali wskazania”. [Brook, Chazarscy żydzi, s. 126] Wydaje się, że jest tak wiele zapisów historycznych na temat konwersji króla Bułana na judaizm, jak wielu jest przedstawiających ją historyków i mistyków. W wielu z nich występują wizje aniołów, tak jak opowieść sefardyjskiego filozofa żydowskiego, który opisuje sen, kiedy anioł powiedział królowi, że jego „zamiar podoba się Stwórcy”, w przeciwieństwie do praktykowanego nadal szamanizmu. [Yehuda HaLevi, The Kuzari – Chazarowie, (Northvale, NJ: Jason Aronson, 1998), s. 1.] We wspomnianym dokumencie, Odpowiedzi króla Józefa, jego autor twierdzi, że w tym samym śnie Bóg obiecał królowi Bułanowi, że jeśli odrzuci religię pogańską i będzie wielbił jedynego prawdziwego Boga, On „pobłogosławi i rozmnoży potomków Bułana, dostarczy w jego ręce wrogów, i uczyni, że jego królestwo będzie trwało do końca świata”. Naukowcy twierdzą, że ten sen wymyślono w celu upozorowania Przymierza w Księdze Rodzaju, i oznacza sugestię, „że Chazarowie również uważali się za Naród Wybrany, który zawiązał z Panem własne Przymierze, mimo, że nie pochodzili z nasienia Abrahama”, mówi Koestler. [Koestler, Trzynaste plemię, s. 66] W ciągu doby, całkowicie nowa grupa ludu, wojowniczy Chazarowie, nagle ogłosili się żydami, przybranymi żydami. Ówcześni historycy królestwo chazarskie zaczęli nazywać „Królestwem żydowskim”. Przyszli władcy chazarscy przyjmowali żydowskie imiona, i pod koniec IX wieku królestwo chazarskie stało się rajem dla żydów z innych terenów. Co istotne, jak stwierdził wybitny rosyjski archeolog Michaił Artamonow, autor History of the Khazars [Historia Chazarów] (książka, niestety, jest dostępna tylko w języku rosyjskim), nagłe i bezprecedensowe przyjęcie przez Chazarów judaizmu, jako nowej religii, było faktycznie wynikiem starannie zaplanowanego żydowskiego zamachu stanu, który w tym samym czasie nie tylko zredukował Kagana do zaledwie figuranta, ale przekazał całą rzeczywistą władzę nowemu współwładcy o imieniu Bek! Jak pisze Koestler, wszystkimi „sprawami państwa, łącznie z dowództwem armii, kierował Bek (zwany też czasem Kagan Bek), który miał wszelką skuteczną władzę. „W ten sposób, starożytny system chazarskiego rządu stał się ‘podwójnym majestatem’, Kagan reprezentował władzę boską, a Bek świecką”. [Koestler, Trzynaste plemię, s. 54.] Wkrótce potem, po skonsolidowaniu władzy, zmusili Chazarów do przyjęcia 22-literowego alfabetu herbrajskiego i języka, a nawet przekonali ich do poddania się obrzezaniu! Żydzi dobrze rozumieją ich chazarskie dziedzictwo, jak pisze trzecie wydanie Żydowskiej Encyklopedii [1925]: „Chazarowie: naród pochodzenia tureckiego, którego życie i historia są ściśle powiązane z początkami historii żydów w Rosji”. Gdyby nie fakt, że co najmniej 95% żydów na świecie to prawdopodobnie potomkowie skonwertowanych Chazarów, to wydarzenie zasługiwałoby na dalszą dyskusję. Ale ponieważ większość żydów pochodzi z Europy wschodniej i Rosji, nie możemy w ogóle ignorować tej niezwykłej konwersji. Dlatego jest niezwykle ważne, aby przyjrzeć się Chazarom dokładniej. Nie ma wątpliwości, co do okrucieństwa i wojowniczości Chazarów, i jest wiele dowodów historycznych, wszystkie pokazują grupę ludzi tak okrutnych w kontaktach z innymi ludami, że czuli do nich strach i nienawidzili bardziej niż inne ludy w tym regionie świata. Jest wiele legend i opowieści, które koncentrują się wokół Aleksandra Wielkiego i jego próby oddzielenia Chazarów i dokonania kwarantanny, ze względu na ich okrutny i barbarzyński charakter, od reszty cywilizowanego świata. To przedsięwzięcie nie udało się. Niektóre legendy nawet twierdzą, że byli kanibalami. [O tym wspomniał Andrew Collin Gow w książce The Red Jews (Czerwoni żydzi, Leiden, Netherlands: E. J. Brill, 1995), s. 40-41.] Po konwersji na judaizm, określenia „czerwoni żydzi” zaczęto używać ze względu na przesądność starożytnych Germanów, według których czerwone włosy i brody wskazywały na ich okrutny charakter, skłonności do oszustwa i nieuczciwości. I jak powiedziałem, jest również dobrze udokumentowane, że nakładali wysoki podatek na przechodzących przez ich tereny, i nikt nie ośmielił się im odmówić. Nie jest trudno zdefiniować niektóre z motywujących czynników stojących za legendarnym okrucieństwem Chazarów w wojnie. „Kiedy Bek [dowódca wojska i drugi rangą po samym Kaganie] wysyła oddział wojska, oni nigdy się nie wycofują. Jeśli to zrobią, każdy wracający do niego zostaje zabity… Czasem rozcina każdego na pół i krzyżuje ich, niekiedy wiesza ich za szyje na drzewach”.

[Douglas M. Dunlop, The History of the Jewish Khazars – Historia chazarskich żydów, s. 113.]

Zawsze zadaniem podbitych narodów było składanie hołdu, oczywiście, ale nie w przypadku Chazarów. Tak zwane wielkie imperia świata zawsze dawały coś za ściągane przez nie podatki. Na przykład Rzym nadawał im obywatelstwo; w zamian za podatki przynosił cywilizację, porządek i ochronę przed atakami potencjalnych agresorów. Ale nie w przypadku imperium chazarskiego. W zamian za zapłacenie haraczu, zdobyta ludność otrzymywała tylko jedno, niepewną obietnicę, że Chazarowie zrezygnują z kolejnych ataków i grabieży, tak długo jak płacą haracz. Dlatego poddani imperium chazarskiego byli nikim więcej niż ofiarami gigantycznej afery gangsterskiej. I dlatego bano się chazarskich suzerenów, z powodu bezlitosnego sposobu, w jaki traktowali każdego kto im się sprzeciwiał. Szczyt potęgi i wpływ światowy królestwo chazarskie osiągnęło w drugiej połowie VIII wieku. Ale na scenie pojawiło się coś nowego. W końcu godzina śmierci wybiła na ich imperium w postaci statków ze smoczą głową należących do Wikingów, którzy napadając przepływali przez wszystkie główne drogi wodne. W okresie powstawania Chazarów, do walk dołączyła nowa nordycka potęga, Normanowie. Już w VI wieku, ci wysocy o blond włosach germańscy plemieńcy, pochodzący ze Skandynawii, zaczęli osiedlać się wzdłuż Morza Bałtyckiego, i organizowali wyprawy do centralnej Rosji aż do zachodniej Dźwiny. Chazarskie ataki na plemiona słowiańskie doprowadziły do tego, że ci wezwali swoich nordyckich skandynawskich kuzynów o pomoc. Pod koniec VIII wieku Normanowie zbudowali grodziska w Nowogrodzie i Kijowie i założyli mniejsze ośrodki handlowe dalej na południe, na chazarskim terytorium. Normanowie, którzy nazywali się Waregami, mieszali się z indoeuropejskimi resztkami w zachodniej Rosji, Alanami, i częściami pierwotnych Słowian. Wcześniej Alanowie nazywali się Asami, a ich główny klan znany był jako Rukhs-As („lśniący” lub „główni” Alanowie). Było to ostatnie indoeuropejskie plemię z regionu Kaukazu, które zostało pokonane i zniszczone przez Mongołów. Z Rukhs-As powstała nazwa plemienna Rus. Po niedługim czasie Normanowie zaczęli przejmować zwyczaje tych pierwotnych Indo-Europejczyków, i w końcu nazwali się Rusami. To z tego czasu wywodzi się nazwa Russia [Rosja]. Jak pozostali Wikingowie, Rusowie byli odważnymi podróżnikami i zaciętymi bojownikami, ale kiedy starli się z Chazarami, Rusowie często kończyli płacąc haracz jak wszyscy inni. Chazarowie atakowali Rusów bez ostrzeżenia. Początkowo zaskoczeni dzikością chazarskiego ataku, Rusowie wezwali posiłki ze Skandynawii. Na wezwanie odpowiedział Ruryk, władca południowej Jutlandii i Fryzji w Danii, który wyruszył na rosyjskie stepy z armią, przybył w 856 roku. Od tej daty Rosjanie liczą formalną historię, początek swojego kraju. W 862 roku Ruryk założył miasto Nowogród, i narodził się rosyjski naród. Wraz z dwoma innymi Wikingami, Direm i Askoldem, Ruryk zdobył królestwo miasta Kijowa, a później zorganizował obronę obszarów należących do tych dwóch miast-państw. Wikingowie Rusowie osiedlili się pośród plemion słowiańskich pod dominacją Chazarów, i zmienił się charakter walki między Wikingami i Chazarami. Stała się walką wschodzącego narodu Rosji o wyzwolenie spod chazarskiej opresji. Ruryk już zdobył sobie reputację wojownika, na zachodzie był nazywany Wikingiem (jak nazywano licznych jego rodaków, którzy udawali się tam na wyprawy). Ruryk w międzyczasie został królem miasta Nowogród i z powodzeniem przewodził powstającym Rusom do śmierci w 879 roku. Jego następcą był urodzony w Norwegii Oleg (stare normańskie imię Helgi, w chazarskiej formie Helgu). Był krewnym Ruryka (prawdopodobnie jego szwagrem). Oleg (lub u Waregów Helgi) dostał zadanie od Ruryka: dbać o królestwo i opiekować się jego małym synem, Igorem, do czasu, kiedy dorośnie. Przed śmiercią, Ruryk poprosił by Oleg rządził krajem i opiekował się Igorem. Oleg wykonał testament Ruryka. Oleg stopniowo zjednoczył księstwa Nowogród i Kijów, a potem rozpoczął powiększanie terytorium pod kontrolą Rus. Kijów (wcześniej w posiadaniu dwóch innych Waregów, Askolda i Dira) w roku 882 został włączony do nowego państwa. Książę Oleg przeniósł stolice Rusów z Nowogrodu do Kijowa. Nowa stolica była wygodnym miejscem do rozpoczęcia najazdu na Konstantynopol. Zgromadził wystarczającą liczebnie armię i w 907 roku przeprowadził udaną kampanię przeciwko Bizancjum. W jej wyniku zawarto wyjątkowo korzystny traktat, podpisany nieco później, w roku 911. Oleg również podbił i włączył liczne okoliczne plemiona, organizując napady na południowe obszary rządzone przez Chazarów.

W celu obrony ogromnych obszarów, Oleg rozpoczął budowę miast na południowo-wschodniej granicy. To stamtąd Chazarowie zwykli napadać na Rosję, ale Oleg pokonał ich kilka razy i przez jakiś czas Rosja czuła się bezpieczna. Oleg zaznaczył się w historii, jako jeden z najlepszych książąt kijowskich. Ze śmiercią Olega związana jest legenda, która stała się podstawą Pieśni Olega Puszkina. Jak mówi legenda zapisana przez Puszkina w jego znanej balladzie, wyruszając na kampanię przeciwko Chazarom, Oleg spotkał w puszczy jasnowidza, który, jak mówi wersja Puszkina, powiedział mu: ”Śmiertelna rana będzie pochodzić od twojego dobrego bitewnego rumaka”. Pogański kapłan przewidział, że Oleg zginie z powodu jego konia. Chociaż bardzo kochał go, Oleg nakazał zabranie go i trzymanie go od niego z daleka. Minęło kilka lat i Oleg dowiedział się, że koń zdechł. Przyszedł na miejsce gdzie zostawiono go, zobaczył, że zostały po nim tylko kości. Smutno mu było z powodu konia, ale równocześnie był zadowolony, że uniknął spełnienia proroctwa. Ale kiedy stał głęboko zamyślony nad kośćmi, z czaszki konia wypełzł jadowity wąż i ukąsił go. Puszkin napisał:

„Z czaszki rumaka wąż, z sykiem Wypełzał, kiedy bohater mówił:

Wokół jego nóg, jak wstążka, oplótł swoim czarnym pierścieniem; A książę krzyknął głośno, poczuł ostre ukłucie”.

Jasnowidz miał rację. Oleg zmarł, spełniając w ten sposób proroctwo. Zgodnie z tradycją skandynawską, saga ta żyła, jako Orvar-Odd. Dwa kurhany grobowe znane były, jako groby Olega, jeden w Ładodze i drugi w Kijowie. „I Oleg został znany, jako proroczy”, tymi słowy kończy opowieść o nim autor Primary Chronicle [Pierwotna kronika]. Następca Olega, książę Igor, rządził Rusią Kijowską od 913 do śmierci w roku 945. Nasza wiedza o nim pochodzi z greki i łaciny, oprócz rosyjskich źródeł. Igor musiał walczyć z Drewlianami, jak również zachować i poszerzać władzę Kijowa na innych słowiańskich terenach. Po nagłym zgonie Igora, jego żona, Olga, została władcą państwa kijowskiego, gdyż ich syn, Swiatoslaw, był małym chłopcem. Olga wykorzystała tę okazję by stać się pierwszą kobietą-władcą w historii Rosji. W 957 roku odbyła podróż do Konstantynopola, gdzie serdecznie przyjął ją cesarz Konstantyn Porfirogenet, gdzie przeszła na chrześcijaństwo. Jednak konwersja Olgi nie oznaczała konwersji jej narodu, czy syna Swiatoslawa. W 962 roku Olga abdykowała na rzecz syna, Swiatoslawa, pierwszego księcia z dynastii Ruryka o słowiańskim imieniu. Dziesięć lat rządów Swiatoslawa Rusią Kijowską, w latach 962-972, nazwano „wielką przygodą”. Swiatoslaw zaznaczył się w historii, jako klasyczny książę-wojownik: prosty, silny, odważny, pokonujący ze swoim ludem niezliczone trudności, jak również ciągłe walki. Odważny wojownik, który postępował zgodnie ze skandynawskim wychowaniem, nawet odmawiając zostania chrześcijaninem po konwersji matki, i jako pierwszy cel, Swiatoslaw postawił sobie zniszczenie żydowskiego imperium Chazarów na południu. W 965 roku, armia Rus pod dowództwem Swiatoslawa, przebiła się przez chazarskie granice i całkowicie i na zawsze pokonała żydowskie imperium handlujące niewolnikami. W Kronikach Rosyjskich w następujący sposób opisano podbój Sarkel, głównego chazarskiego miasta:

“Swiatoslaw dotarł do [rzek] Oki i Wołgi, i kiedy spotkał Wiatyczów [plemię słowiańskie], zapytał komu płacą haracz. Odpowiedzieli, że Chazarom, sztukę srebra od lemiesza. Kiedy [Chazarowie] usłyszeli o jego nadejściu, wyszli mu na spotkanie ze swoim księciem, Kaganem, i między wojskami doszło do rękoczynów. Kiedy doszło do bitwy, Światosław pokonał Chazarów i zdobył ich miasto Biała Wieża”. Po zwycięstwie nad Chazarami, Światosław dokończył zjednoczenie Wschodnich Słowian wokół Kijowa. Pod rosyjską kontrolę podporządkował sobie również wielki wołżańsko-kaspijski szlak handlowy, który zawsze miał szczególne znaczenie. Wyzwał nawet Bizancjum. Nowy cesarz, słynny dowódca wojskowy Jan Tzimisces, miał pełną świadomość nowego zagrożenia. Po stłumieniu buntu w Azji, przeniósł swoje zaangażowanie na Bałkany i ostatecznie pokonał Rosjan. Światosław został zmuszony do podpisania traktatu pokojowego pod warunkiem, że opuści Bałkany i obieca nie wyzywać Bizancjum w przyszłości. W drodze do domu, z małym orszakiem, został zaatakowany i zabity przez bizantyjskie wojsko. Według Primary Chronicle, Pecheneg chan, wódz, który zabił Światosława, miał kubek do picia wykonany z czaszki Światosława. Wielka przygoda doszła do końca. Niezwykły rosyjski historyk, Karamzin, napisał: „Światosław zasługuje na podziw poety, a także na zarzut historyka”. Po śmierci Światosława, królestwo objął najmłodszy syn, Władimir. Po stu latach od założenia pierwszego miasta Rosji, miało miejsce kolejne przełomowe wydarzenie. W roku 989 przywódca Rusi, Władimir, książę Kijowa, przyjął chrzest i stał się chrześcijaninem. Nowo przyjętą religię ustanowił jako religie państwową, zastępując pogański kult wcześniej praktykowany na Rusi, i obecnie jego pamięć jest czczona przez Rosjan jako „Święty Władimir”; tak więc 1000 lat temu rozpoczęła się rosyjska tradycja jako chrześcijańskiego narodu. Konwersja Władimira pozwoliła także na sojusz z Bizancjum. Za jego panowania (980-1015), Ruś Kijowska miała wielkie osiągnięcia w wielu dziedzinach, i stała się jednym z najsilniejszych i najbardziej rozwiniętych kulturowo krajów w Europie.

Upadek Chazarów i pojawienie się Aszkenazyjczyków Łabędzim śpiewem królestwa Chazarów w rzeczywistości nie był gwałtowny upadek na skutek ważnej lub decydującej serii bitew, lecz stopniowe, przez dłuższy okres czasu ewolucyjne uleganie wyższym siłom. Królestwo chazarskie zostało zniszczone, a królestwo Chazarów podupadło. Podobnie jak semiccy żydzi około 1000 lat wcześniej, chazarscy żydzi zostali rozproszeni. Królestwo Chazarów przestało istnieć. Dokumenty historyczne, po zniszczeniu chazarskiego imperium, o pojedynczych żydach wspominają tylko w odniesieniu do Kijowa (około 1160 roku) i Czernihowa (1181 rok). Syjoniści (tak, nazwę ich syjonistami) pozostali niespacyfikowani, i w 1175 roku zorganizowali spisek, w którym zamordowano księcia Andrieja Bogolubskiego. W reakcji na to zamordowano wielu żydów, i zebrali się rosyjscy książęta i zdecydowali zakazać wstępu żydom do Rosji. W Rosji nie było już syjonistów (ani innych żydów), aż do czasów Katarzyny Wielkiej. Ostatecznie większość chazarskich żydów wyemigrowała na inne tereny. Wielu z nich osiedliło się we wschodniej Europie. American People’s Encyclopedia z 1964 roku w 15-292 odnotowuje o Chazarach co następuje:

“W roku 740 Chazarowie oficjalnie przeszli na judaizm. Sto lat później zostali przeklęci przez napływające ludy mówiące językami słowiańskimi, i żydzi rozproszyli się po Europie środkowej, GDZIE STALI SIĘ ZNANI, JAKO ŻYDZI. To z tej grupy pochodzi większość niemieckich i polskich żydów, i stanowią dosyć dużą część populacji żyjącej obecnie w Ameryce. Teraz tę grupę określa się, jako Aszkenazyjczycy”. Studentów chazarskiej historii od dawna interesował los Chazarów od upadku ich imperium w X wieku. Jest to trudny temat do zbadania. Nie jest to niespodziewanie, gdyż ten temat jest bardzo naładowany, ponieważ pierwotne chazarskie pochodzenie aszkenazyjskich żydów mogłoby podważyć syjonistyczną tezę, że współcześni żydzi są w dużej mierze pochodzenia semickiego, palestyńskiego, i bardziej

zasługują na Palestynę niż rdzenni Arabowie palestyńscy. Jak powiedziałem na początku, chazarscy żydzi znani są pod nazwą „Aszkenazyjczycy”. Pod hasłami ASZKENAZYJCZYK, ASZKENAZYJCZYCY, The New Standard Jewish Encyclopedia podaje dane statystyczne populacji Aszkenazyjczyków: ASZKENAZYJCZYK, ASZKENAZYJCZYCY: . . . do roku 1933 stanowili 9 / 10 żydowskiego narodu (około 15 mln z 16,5 mln) [pewne organizacje żydowskie od roku 1968 uważają, że jest to bliżej 100%]. I jeszcze raz książka Arthura Koestlera, jako pierwsza ujawniła tę sprawę. Koestler pisze, że „W latach 1960, liczbę Sefardyjczyków szacowano na 500.000. W tym samym czasie było około 11 mln Aszkenazyjczyków. Dlatego w mowie potocznej, żyd jest synonimem żyda aszkenazyjskiego”. [Trzynaste plemię, s. 181]

„Około 92% wszystkich żydów, lub w przybliżeniu 14,5 mln stanowią Aszkenazyjczycy”. [The Universal Jewish Encyclopedia] Nawet obecnie Encyclopedia Americana przyznaje, że „Chazarowie uważani są za potomków większości żydów rosyjskich i wschodnio-europejskich”. [Encyclopedia Americana 1985]

Te cytaty wyraźnie pokazują pozycję żydów w kwestii ich pochodzenia. Żydzi uznają to, że ich pochodzenie genetyczne bierze się z rodu turecko-mongolskich Chazarów, a nie z rodu Abrahama, Izaaka i Jakuba. Chazarowie przyjęli religię judaizmu w VII – IX wieku; konwersja ta pozwoliła im na fałszywe twierdzenie, że są Judejczykami, podczas gdy faktycznie nie mają do tego żadnych podstaw historycznych ani rasowych. Chazarowie i ‘współcześni im potomkowie’ twierdzą, że bycie żydem jest ściśle religijne. We wczesnym średniowieczu nie było żadnej ważnej liczby żydów, ani żydów zajmujących istotne pozycje w Europie, poza, być może, muzułmańską Hiszpanią. Mogli stanowić już małą społeczność, którą Koestler nazywa „prawdziwymi żydami”, żyjącą w Europie, ale nie ma żadnych wątpliwości, że większość współczesnego żydostwa pochodzi od wędrownych Chazarów, którzy odgrywają tak ważną rolę we wczesnej historii Rosji. Abraham N Poliak, profesor na wydziale średniowiecznej historii żydów Uniwersytetu w Tel Awiwie, zastanawiał się nad tym, „jak daleko możemy się posunąć żeby uznawać to [chazarskie] żydostwo za zawiązek dużego osadnictwa żydowskiego we wschodniej Europie. Potomkowie tego osadnictwa”, oświadcza Poliak, „ci którzy pozostawali tam gdzie byli, ci którzy emigrowali do Ameryki i innych krajów, oraz ci którzy udali się do Izraela, tworzą teraz dużą większość światowego żydostwa”.

[A. N. Poliak, Khazaria — The History of a Jewish Kingdom in Europe – Chazaria, historia królestwa żydów w Europie (Mossad Bialik, Tel Aviv, 1951).]

Inni historycy, tacy jak austriacki orientalista Hugo Kutschera, twierdzi, że wschodnio-europejskie żydostwo nie pochodziło częściowo, ale całkowicie od Chazarów. [Koestler, Trzynaste plemię, s. 169]

„Najdziwniejsze jest to, że nazwa Aszkenazyjczycy, większość których postrzegam jako potomków Chazarów”, pisze Hugo Kutschera, „wskazuje na stare tereny chazarskie na Kaukazie. . . Jak mówią wyjaśnienia zawarte w Talmudzie, Aszkenaz oznacza krainę nad Morzem Czarnym, między Araratem i Kaukazem, na pierwotnym obszarze chazarskiego imperium. Nazwa, której Sefardyjczycy używają wobec ich współwyznawców z Polski, już daje wyjaśnienie ich prawdziwego pochodzenia, z krajów na Kaukazie”. [Hugo Freiherr von Kutschera, Die Chasaren: Historische Studie – Chazarowie: badania historyczne (Vienna: A. Holzhausen, 1910).] Taka jest precyzyjna geograficzna lokalizacja imperium chazarskiego. Aszkenazyjczycy przeszli na północ Rosji, a potem na zachód do pozostałej Europy. Stopniowe rozproszenie chazarskich (lub Aszkenazyjskich) żydów w centralnej Rosji i pozostałej Europie, i w końcu poza nią, opisał Michael Rice w książce False Inheritance [Fałszywe dziedzictwo] następująco:

„Z czasem, Chazarowie zniknęli jako odrębny byt, ale w tamtym czasie judaizm był już mocno zakorzeniony wśród dużej liczby chłopów, chłopów małorolnych i skromnych mieszczan żyjących na południu Rosji. Stopniowo niektórzy z nich dryfowali na zachód, osiedlając się w większości wschodnich miast europejskich, choć oryginalne społeczności miały zawsze silną tendencję bycia chłopskimi. Przybyli by stworzyć ważną warstwę w linii żydów aszkenazyjskich, po migracji do Polski, na Litwę i Węgry”. W artykule The Jewish Kings of Russia [Królowie żydowscy w Rosji] z żydowskiego czasopisma Shabbat Shalom, Robert C. Quillan przedstawił opracowanie na temat chazarskich żydów: „wschodnio-europejscy i polscy żydzi w większości są pochodzenia chazarskich żydów, a nie żydów semickich”, i „ponieważ wielu amerykańskich żydów odkrywa swoje pochodzenie w tych krajach”, liczni naukowcy doszli do wniosku, że to „zaburza koncepcję wybranego narodu [współczesnych żydów] sięgającego czasów Abrahama”. H G Wells w Outline of History [Zarys historii] doszedł do tego samego wniosku: „Główna część żydostwa nigdy nie była w Judei, i nigdy nie przyszła z Judei”. Żydowski autor, dr Alfred M Lilienthal, w przemówieniu wygłoszonym 10 września 1985 roku w Cornell Club, Waszyngton DC, ujawnił, że związki chazarsko-żydowskie zweryfikowało wielu prominentnych antropologów: „Wielu [współczesnych żydów] domagających się powrotu [do Palestyny], nigdy nie miało fizycznych przodków w tej części świata. . .” Przeważająca większość żydów to potomkowie konwertytów z Chazarii i innych miejsc, którzy przyjęli judaizm. . . Opinia o tej nie-etniczności największej części żydostwa podtrzymują tacy wybitni antropolodzy jak Ripley, Weissenberg, Hertz, Boas, Pittard, Fishberg, Mead i inni. Dochodząc do oczywistego wniosku, że żydzi aszkenazyjscy nie byli semitami, dr Lilienthal napisał: „Ci aszkenazyjscy [chazarscy] żydzi [ze wshodniej Europy], . . . mają znikomą lub żadną domieszkę semickiej krwi”.

I jak już powiedziałem, wszystkie wymienione cytaty są udokumentowane jako prawdziwe i dokładne pod względem historycznym w niezwykłej książce Trzynaste plemię dobrze znanego żydowskiego autora, Arthura Koestlera. Poniżej jedno z wielu potwierdzeń Koestlera na temat prawdziwego pochodzenia współczesnego narodu żydowskiego: ” . . Pod względem genetycznym oni [współcześni żydzi] są bliżej spokrewnieni z plemionami huńskimi, uigurskimi i madziarskimi, niż z rodem Abrahama, Izaaka i Jakuba. Gdyby taka była prawda, to określenie „antysemityzm” okaże się nie mieć żadnego znaczenia. Random House dosyć szeroko reklamował książkę Koestlera, niektóre z reklam rozpoczynały się nagłówkiem: „CO BĘDZIE JEŚLI WIĘKSZOŚĆ ŻYDÓW NIE JEST W OGÓLE SEMITAMI?” Żydzi we własnych opracowaniach przyznają się do tego, że nie są potomkami starożytnych Izraelitów. Pod hasłem A Brief History of the Terms for Jew [Krótka historia określeń dla żyda] w Jewish Almanac z 1980 roku, napisano: „Ściśle mówiąc, niepoprawne jest nazywanie starożytnego Izraelitę „żydem”, lub nazywanie współczesnego żyda „Izraelitą”, czy Hebrajczykiem”.[1980 Jewish Almanac, s.3] Jest to niezwykłe stwierdzenie. Przeczytaj jeszcze raz i niech to do ciebie naprawdę dotrze! Kiedy Chazarowie przenieśli się i zamieszkali wśród innych ludów, chazarscy żydzi przekazywali odrębne dziedzictwo z pokolenia na pokolenie. Jednym elementem dziedzictwa chazarskiego [lub aszkenazyjskiego] jest bojownicza forma SYJONIZMU. „To pośród aszkenazyjskich żydów”, mówi Encyclopedia Americana, „pojawiła się idea politycznego syjonizmu, prowadząca ostatecznie do ustanowienia państwa Izrael. . . Ze względu na chazarskich żydów, tereny zajmowane przez starożytny Izrael są do ponownego przejęcia, nie cudem, lecz siłą zbrojną. I to oznacza współczesny syjonizm, i taka jest siła, która stworzyła naród, który obecnie nazywa się Izraelem”. Innym ważnym elementem dziedzictwa chazarskich żydów jest nienawiść do narodu rosyjskiego. Rosja postrzegana jest jako siła, która spowodowała upadek dawnego tzw. imperium żydowskiego, imperium chazarskiego. Panując wcześniej nad większością obszarów, które stanowią współczesną Rosję, chazarscy żydzi nadal chcą przywrócić tę dominację – i przez 1000 lat nieustannie próbowali to zrobić. Więc wyruszyli do Polski. Za Bolesława III Krzywoustego (1102-1139), żydzi, zachęceni przez tolerancyjne rządy tego władcy, osiedlili się w całej Polsce, łącznie z terenami przylegającymi do granicy z obszarem Litwy. Według szacunków dokonanych przez Koestlera, około pół miliona Chazarów przybyło do Polski-Litwy, liczba ta odpowiada szacowanej liczebności żydowskiej populacji na tych terenach. „Pierwsi żydzi osiedleni na Litwie w XI wieku przybyli z krainy Chazarów. Kiedy zostali pokonani przez Mongołów i Rusinów, osiedlili się na Litwie, której władcy, w tamtym czasie, byli wyjątkowo tolerancyjni”. [Sidney L. Markowitz, What You Should Know About Jewish Religion, History, Ethics and Culture – Co należy wiedzieć o żydowskiej religii, historii, etyce i kulturze (New York, NY: Citadel Press, 1955).] Krakowski książę Mieczysław (Mieszko) III (1173-1202), starając się ustanowić prawo i porządek w swoim państwie, zakazał wszelkiej przemocy wobec żydów, zwłaszcza atakowania ich przez niesfornych studentów (żacy). Chłopcy winni dokonywania takich ataków, lub ich rodzice, musieli płacić grzywny, tak wysokie jak te nakładane za czyny świętokradzkie. Faktycznie już w X wieku żydzi w Polsce byli dosyć wpływowi, i w XII wieku tak się umocnili, że nawet zmonopolizowali bicie polskich monet. Jak mówi Jewish Encyclopedia: „Monety odkryte w wykopaliskach w 1812 roku w wielkopolskiej wiosce pod nazwą Głębock, pokazują niezbicie, że w czasach Mieszka, Kazimierza i Leszka, żydzi byli, jak powiedziano wcześniej, odpowiedzialni za mennictwo Wielkopolski i Małopolski”. [Funk & Wagnall’s Jewish Encyclopedia, t. 10, s. 56] Interesujące jest to, że na monetach wybite były napisy po polsku i hebrajsku. Z różnych źródeł widać, że w tamtych czasach żydzi cieszyli się niezakłóconym spokojem i dobrobytem w wielu księstwach, na które podzielony był wtedy kraj. Dla dobra handlu panujący książęta gwarantowali żydowskim osadnikom ochronę i specjalne przywileje. W 1334 roku, Kazimierz Wielki (1303-1370) uzupełnił i poszerzył stary statut Bolesława Statutem Wiślickim. Kazimierz był szczególnie przyjazny wobec żydów i jego rządy postrzega się jako erę wielkiego dobrobytu dla polskich żydów. Jego poprawiony statut był jeszcze bardziej korzystny dla żydów niż Bolesława, gdyż zabezpieczał niektóre z ich praw obywatelskich, w uzupełnieniu do ich przywilejów handlowych. Żydów uważał nie tylko za stowarzyszenie lichwiarzy, ale za część narodu, do którego mieli się włączyć w celu stworzenia jednolitego organizmu politycznego. Za próby podnoszenia statusu żydów, jego współcześni nadali Kazimierzowi przydomek „król żydów”. Powinienem przynajmniej krótko wspomnieć o Litwie, z której pochodzę. Pierwsza wzmianka o Litwie miała miejsce w 1009 roku, państwo utworzono w 1183, i rozwinęło się w potężne imperium w XIV wieku. Powiększyła się poza granice początkowego terenu litewskiego osadnictwa, zdobywając duże części byłej Rusi Kijowskiej. W XV wieku, w okresie największego rozkwitu, obejmowała terytorium obecnej Litwy, Białorusi, Ukrainy, Naddniestrza, oraz części Polski i Rosji. Przetrwała i zyskała na sile poprzez ciągłe walki z Zakonem Krzyżackim, wspieranym przez prawie całą katolicką Europę. Jestem dumny, kiedy mogę powiedzieć, że Litwini należeli do prawie ostatnich w Europie, którzy przeszli na chrześcijaństwo. Witold był jednym z najsłynniejszych władców Wielkiego Księstwa Litewskiego, Wielkim Księciem w latach 1401-1430. Był kuzynem Jagiełły, który został królem Polski, jako Władysław II. Na Litwie, Witold jest szanowany i jest bohaterem narodowym. Imię Witold jest nadal jednym z najbardziej popularnych imion dla chłopców. Jego imieniem nazwano Witold Magnus University. W wyniku małżeństwa litewskiego księcia Jogaila (po polsku Jagiełło) z Jadwigą, córką Ludwika I z Węgier, Litwa połączyła się z królestwem Polski. Jagiełło został królem Władysławem II. Został ochrzczony i rok później Litwa przeszła na chrześcijaństwo. To ustanowiło podstawę przyszłej Unii Polski i Litwy. Następcom Jagiełły udało się poszerzyć swoje wpływy polityczne w XV wieku. Na mocy Unii Lubelskiej w 1569 roku, Wielkie Księstwo Litwy weszło w skład Unii Polsko-Litewskiej. Wielkie Księstwo miało oddzielny rząd, prawa, armię i skarb. Prawa zostały nadane również litewskim żydom.. Tu powinienem wspomnieć bardzo dziwny lud, krymskich Karaitów, znany również pod nazwami Karaimi i Karaici. Jest to społeczność etnicznych tureckich wyznawców judaizmu karaimskiego. Pochodzący ze środkowego Krymu, od czasów średniowiecza Karaimi osiedlali się na Litwie, a także w kilku miejscach Europy. Ich pochodzenie jest sprawą wielkiej kontrowersji. Niektórzy uważają ich za potomków Chazarów (mało prawdopodobne) lub Kipchak (bardziej prawdopodobne), którzy przeszli na karaicki judaizm. Nowocześni Karaimi dążą do zdystansowania się od tego, żeby identyfikowano ich z żydami, podkreślają to, co uważają za swoje tureckie dziedzictwo i twierdzą, że są tureckimi wyznawcami „religii mojżeszowej”, odrębnymi i odróżniającymi się od judaizmu. Niezależnie od ich pochodzenia, od czasu Złotej Ordy, żyli w wielu miastach i wsiach na Krymie i wokół Morza Czarnego. W 1392 wielki książę Witold Wielkiego Księstwa Litewskiego przeniósł jedną społeczność krymskich Karaimów na Litwę, gdzie nadal mówili własnym językiem. Litewscy Karaimi osiedlili się głównie w Wilnie i Trokach. Litewscy Karaimi otrzymali autonomię. W 1997 roku litewski Departament Statystyki przeprowadził badania etno-statystyczne „Karaimi na Litwie”. Postanowiono zbadać wszystkich dorosłych Karaimów i rodziny mieszane, gdzie jeden z członków jest Karaimem. Początkowe badania wykazały, na początku 1997 roku, że było 257 osób narodowości karaimskiej, 32 wśród nich dzieci poniżej 16 lat

Najlepszy okres dla polskich żydów rozpoczął się po ich nowym napływie za czasów panowania Zygmunta I (1506-1548), który chronił żydów w swoim królestwie. Jego syn, Zygmunt II August (1548-1572), głównie stosował tolerancyjną politykę swojego ojca, i również przyznał żydom autonomię w kwestii administracji gminnej i położył podwaliny pod potęgę kahału, lub autonomicznej społeczności żydowskiej. Okres ten doprowadził do powstania powiedzenia, że Polska jest „rajem dla Żydów” … W okresie panowania króla Stefana Batorego (1575-1586) żydzi otrzymali własny parlament, który zbierał się dwa razy w roku i miał prawo nakładania podatków. W ten sposób chazarscy żydzi, którzy nie ulegli zniszczeniu przez destrukcyjne inwazje na ich rosyjską ojczyznę, weszli w nowy i bogaty etap swojej historii – w Polsce. To w tym okresie żydzi stworzyli własny język, jidysz. Brzmi jak niemiecki, ale nie, dlatego, że polscy żydzi pochodzili z Niemiec. Nie, to, dlatego, że niemieccy chrześcijanie przybyli z Niemiec, na zaproszenie króla Polski, przynieśli ze sobą stosunkowo zaawansowaną kulturę. I po otrzymaniu wspaniałej zachęty, przybywali, w ogromnej liczbie. Większość ówczesnych ważnych transakcji biznesowych przeprowadzali albo niemieccy chrześcijanie, albo chazarscy żydzi, i każdy, kto chciał osiągnąć dobrobyt, musiał rozumieć niemiecki, hebrajski, albo słowiański. Takie były kluczowe elementy oportunizmu w tym okresie. Polska była domem dla większości żydów, było ich tam więcej niż w innych częściach świata. Po wypędzeniu ich z innych krajów w połowie lat 1300, rządząca szlachta pozwoliła żydom na osiedlanie się w feudalnej Polsce. Tam, pomimo obecnych narzekań żydów na rzekome polskie prześladowania na przestrzeni stuleci, wspólnota żydowska kwitła. (Przed wybuchem II wojny światowej, „84% wszystkich żydów na świecie żyło na polskich terenach historycznych, lub pochodziło z żyjących tam rodzin”. [Sherwin, s. 157])

Historia Polski przez następne trzy stulecia obraca się wokół walki o supremację między rdzenną ludnością polską i żydami. Przez większą część tego czasu Polska była mniej lub bardziej zdominowana przez żydów, sytuacja najbardziej korzystna dla wszystkich, jak mówią żydowskie książki historyczne. Ale kiedy, co czasem miało miejsce, były jakieś uchybienia w żydowskim losie, te same książki są pełne opowieści gojowskiego okrucieństwa wobec „wybranego przez Boga narodu”. A skoro te lamenty powtarzano wystarczająco wielokrotnie i wystarczająco głośno, panuje powszechne przekonanie, że Polska była krajem opresji żydów... Według mnie jest to nonsens. To był nieszczęśliwy los, że Polska przez większą część swoich dziejów była obarczona dużą proporcją żydowskiej populacji świata. To, bardziej niż cokolwiek inne, odpowiada za tragiczne rozbicie jedności, które powstrzymywało Polskę przed zajęciem należnego jej miejsca wśród wielkich narodów świata. W Polsce XVI wieku żydzi byli agentami nieruchomości, wysyłanymi do odległych posiadłości szlachty, żeby rządzić chłopami pańszczyźnianymi i produkować przychody panom. Robiąc to żydom powodziło się tak dobrze, że kiedy połączono korony Polski i Litwy, żydzi przenieśli się na Litwę, by dalej wykonywać swoje „usługi”. Żydzi osiągnęli szczyt bogactwa i znaczenie społeczne, gdy około 1.600 szlachty polskiej zajęli się obszarami przy granicy Ukrainy. Poprzez ekspansję Polski na ukraińskie pogranicze, żydzi wydzierżawiali tam ziemię od arystokracji, i rządzili ludnością pańszczyźnianych niewolników.

„Żydzi”, pisze Witold Rymankowski, „w przeciwieństwie do milionów pańszczyźnianych chłopów i zubożałych mieszczan wykorzystywanych przez szlachtę, tworzyli uprzywilejowaną grupę, która?.. Skutecznie reprezentowała jedyną w Unii Polsko-Litewskiej klasę skupiającą w swych rękach finanse i płynne aktywa”. [Polonsky, Antony, Ed. From Shtetl to Socialism: Studies from Polin - Od sztetla do socjalizmu: badania z Polin, The Litman Library for Jewish Civilization, Londyn, Waszyngton, 1993, s. 156]

Stare łacińskie przysłowie mówiło, że Polska była „niebem dla szlachty, czyśćcem dla mieszczan, piekłem dla chłopów, i rajem dla żydów”. [William W. Hagen, Germans, Poles, and Jews: The Nationality Conflict in the Prussian East, 1772-1914 – Niemcy, Polacy i Żydzi: konflikt narodowy we Wschodnich Prusach 1772-1914 (Chicago: University of Chicago Press, 1980), s. 13]

Zamożni żydzi osiedlili się bezpiecznie w całej polskiej gospodarce i dawali pracę i możliwości zarządzania swoim krewnym i współwyznawcom. „W XVI i XVII wieku”, mówi żydowski historyk Salo Baron, „handel wewnętrzny (w Polsce i na Litwie), jak również eksport (drewno, zboże, futra) i import (tkaniny, wino, towary luksusowe) były w przeważającej części w rękach żydowskich”. [Salo W. Baron, in Economic History of the Jews – Historia gospodarcza żydów, red. Nahum Gross (Nowy Jork: Schocken Books, 1976), s. 227] Faktycznie, inny żydowski historyk, Heinrich Graetz, mówi, że „sytuacja wtedy była taka, że polscy żydzi mogli stworzyć państwo w państwie”. [Heinrich Graetz, Popular History of the Jews – Historia powszechna żydów (Nowy Jork: Hebrew Publishing Company, 1949), t. 5, s. 10.]

Ze swojej strony chłopi znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji W Polsce pełna kontrola arystokracji nad życiem ludu została zalegalizowana w statutach w latach 1496, 1518, 1532 i 1543, zgodnie, z którymi biednych oficjalnie traktowano, jako ludzki dobytek, żyjący „w warunkach zupełnego niewolnictwa, jako tania siła robocza w szlacheckiej gospodarce zagrodowej”. [Encyclopedia Britannica, t. 25, s. 949]

„Żydowski arendarz [dzierżawca ziemi, młynów, karczm, browarów, podatków rolniczych, itp.]„, pisze Norman Davies, „stał się panem życia i śmierci ludności całych regionów i, nie mając nic oprócz krótkoterminowych i czysto finansowych interesów w tej relacji, stanął przed nieodpartą pokusą wykorzystania swoich poddanych do maksimum. Do folwarków szlacheckich, chciał wprowadzić wszystkich swoich krewnych i współwyznawców, jako zarządców młyna, browaru, a zwłaszcza pańskiej „karczmy, gdzie zwyczajowo chłopi musieli pić. Na posiadłościach kościelnych, stał się kolekcjonerem wszystkich kościelnych opłat, stając przy drzwiach kościoła zbierał zapłatę od płatników dziesięciny... za chrzest niemowląt, od nowożeńców i żałobników. Społeczność żydowska stała się symbolem wyzysku społecznego i gospodarczego”. [Norman Davies, God’s Playground: A History of Poland – Boże igrzysko: historia Polski (Oxford: Clarendon Press, 1981), s. 444]

„Żydowski zarządca”, dodaje wybitny historyk żydowski, Heinrich Graetz, „starał się wyciągnąć jak najwięcej z dworów i jak najwięcej wykorzystać chłopów” [Graetz zacytowany w Abram Leon, The Jewish Question: A Marxist Interpretation – Kwestia żydowska: interpretacja marksistowska (Nowy Jork: Pathfinder Press, 1970), s. 192] “Żydzi”, zauważa historyk Hillel Levine, “czasami nawet zarządzali całymi wioskami i nadzorowali rozwój gospodarczy i wykorzystywanie lasów, kopalni, mennic, urzędów celnych, opłat drogowych i browarów w majątkach szlacheckich, wykorzystując pracę poddanych chłopów. . . żydów motywowało. . . wyciskanie zysków z marży. Był to surowszy nadzór chłopów i efektywne zbieranie czynszów i podatków, zwiększając trudy życia chłopów”, i nie czyniło to żydowskiego arendarza [dzierżawcę biznesu panów] kochanym”. [Hillel Levine, To Shame a Vision – Zawstydzanie obrazu, w Jack Nusan Porter / Peter Dreier, Jewish Radicalism: A Selected Anthology – Żydowski radykalizm: wybrana antologia (Nowy Jork: Grove Press, Inc., 1973), s. 63] Żydowski naukowiec, Chaim Bermant, pisze:

„W Polsce, żydzi stali się tak liczni, prosperowali i zakorzenili się, że zaczęli tracić swoją ostrożność. Ich cała gospodarka opierała się głównie na systemie arendy, w którym stali się farmerami podatkowymi i kolekcjonerami dla korony, i dzierżawcami lasów, osad, fabryk i kopalni soli szlachty. Niektórzy działali na wielką, wielu na małą skalę, dzierżawiąc kilka akrów ziemi, lub zarządzając małą gorzelnią lub karczmą, ale ich przydatność dla swoich przełożonych polegała na ich sile wymuszania. Chłopstwo, siła robocza, bydło, ziemia, były postrzegane tak samo, i byli zmuszani do maksymalnej wydajności, a jeśli szlachta stawała się w ten sposób ostatecznym wyzyskiwaczem, żydzi byli tymi widocznymi i wzbudzali najbardziej bezpośrednią wrogość. Rabini ostrzegali, że żydzi siali straszne żniwo nienawiści, ale skoro uzyskiwali przychody, ignorowali ostrzeżenia. Co więcej, sami rabini byli beneficjentami tego systemu”. [Chaim Bermant, The Jews – Żydzi (Times Books, 1977), s. 26]

Żydzi byli nagradzani na różne sposoby, ale wyróżnia się jedna korzyść. Żydzi mieli monopol na dystrybucję alkoholu prawie na całym terenie Polski, łącznie z Ukrainą. Tylko oni mieli pozwolenie od szlachty na sprzedaż detaliczną alkoholu, i mieli umowy na długoterminową dzierżawę wiejskich karczm. Kiedy polski lub ukraiński chłop chciał wypić kieliszek wódki, musiał kupić ją od żydowskiego właściciela karczmy, co w tym monopolu było opłacalne. Żydzi śpiewali w języku jidysz, „Shicker iz a goy … Trinker muss er ” [Goj to pijak, musi pić]. [Norman F. Cantor, The Sacred Chain: The History of the Jews – Najświętszy łańcuch: historia żydów (New York: HarperCollins Publishers, 1994), p. 183] Oznaczało to, że człowiek, który regularnie żądał płacenia podatku od chłopów – „niewolników”, człowiek, który zarządzał ziemią i podejmował decyzje wykorzystujące zubożałych chłopów, człowiek, który zabierał chłopu dziecko, człowiek, który wciągał chłopa w jeszcze większe zadłużenie, i człowiek, który sprzedawał chłopom alkohol żeby zapijali swoja niedolę, każdy miał twarz żyda. W połowie XVIII wieku, w wiejskich regionach Europy wschodniej, prawie 85% społeczności żydowskiej „była zaangażowana w pewne aspekty produkcji, handlu hurtowego i detalicznego piwa, miodu, wina i produkowanych z ziarna środków odurzających, takich jak wódka”. [Hillel Levine, To Shame a Vision – Zawstydzić obraz w Jack Nusan Porter / Peter Dreier, red., Jewish Radicalism: A Selected Anthology (New York: Grove Press, Inc., 1973), s. 9] Żydzi wyraźnie odróżniali się od reszty populacji, zwłaszcza sposobem ubierania. Zwykle nosili czarne kolory i mężczyźni wyróżniali się przez boczne loki nad uszami. Również „wyróżniali się szczególną manierą”, mówi polski historyk Janusz Tazbir, „ich nerwową gestykulacją, stałym podkreślaniem wypowiadanych słów, i charakterystycznym gorączkowym pośpiechem”. Dla chrześcijanina, żyd był „rywalem biznesowym, uciążliwym wierzycielem, oskarżanym o arogancję i bezczelność … i gotowy cierpieć każde upokorzenie nawet za mały zysk. „Byli powszechnie postrzegani, jako tchórze i oszuści, którzy wykonywali „zawody, które nie zasługiwały na miano „pracy”. [Tazbir, Janusz. Images of the Jew in the Polish Commonwealth – Wizerunek żyda w Unii Polskiej (w Polonsky, FR. SHT), s. 27-31] Polscy ziemianie na Ukrainie sprzedali żydom prawo do korzystania z ich ziemi, ze wszystkim co się z tym łączyło w kwestii ludzi i zwierząt. Dzierżawcy ziemi, płacąc ziemianom sumę określoną w umowie, wymuszali od Ukraińców znacznie większą kwotę, dla siebie. Stopień ucisku był naprawdę niesamowity. „Ukraińcy mieli prawo sprzeciwu wobec żydów, jeśli nie zabijania ich. Żydzi byli bezpośrednim narzędziem „podporządkowywania i degradacji” Ukraińców, przyznaje żydowski historyk Norman Cantor. [Norman F. Cantor, The Sacred Chain: The History of the Jews (Nowy Jork: HarperCollins Publishers, 1994), s. 184] Polscy i ukraińscy żydzi jako pierwsi odczuli na dużą skalę zemstę za swoją wywyższającą siebie politykę na plecach ukraińskiej biedoty w 1648 roku. Jest to szczególnie przeklęty rok w polskiej i żydowskiej historii, ale na Ukrainie jest uważany za heroiczny bunt. Jest to również data rozpoczęcia wydarzenia, o którym czasami mówi żydowska historia, jako „trzeciej wielkiej katastrofie”. Dziesiątki tysięcy ukraińskich Kozaków, dowodzonych przez Bogdana Chmielnickiego, powstali przeciwko dominacji polskiej szlachty i zaangażowali się w orgię mściwej zemsty i mordów na terenie całej Ukrainy i Polski. W czasie powstania Bohdana Chmielnickiego, wielu żydów, a także Polaków i polskich księży chrześcijańskich, zamordowano w najokrutniejszy sposób. Cóż, zwykli żydzi cierpieli za grzechy swoich syjonistów. Przełomem był fakt, gdy pewnego dnia Chmielnicki wrócił do domu i okazało się, że jego dom został skonfiskowany przez polskiego szlachcica, jeden z jego synów zabity, a jego narzeczona porwana. Z osobistej wściekłości Chmielnicki zorganizował ze swoimi ludźmi bunt przeciwko duszącej ich arystokracji. I Żydzi, wszechobecnie wyzyskujące narzędzia arystokratycznego ucisku, jako zarządcy gruntów, poborcy podatkowi, doradcy finansowi, właściciele karczm i kupcy, wkrótce mieli doświadczyć gniew i wściekłość, w pełnej mocy, kozackiej zemsty. „[Kozacy] najpierw zaatakowali żołnierzy polskiej szlachty i społeczności żydowskie zamieszkałe w ich majątkach, a którzy często byli zarządcami ich nieruchomości”. [Revolt and the Peasant – Bunt i chłopstwo, s. 161] Ale naród polski, być może, poniósł do dziesięciu razy większą liczbę ofiar niż żydzi. W tym czasie mistycyzmu i zbyt formalnego rabinizmu, pojawiły się nauki Izraela ben Eliezera, znanego również pod nazwą „Mistrz Dobrego Imienia” (Baal Szem Towa, w skrócie Beszta), (1698-1760), mające ogromny wpływ na żydów z Europy wschodniej i Polsce w szczególności. Jego uczniowie uczyli się i zachęcali do nowej żarliwej odmiany judaizmu ortodoksyjnego w oparciu o Kabałę, znanego jako chasydyzm. Już na początku powstała poważna schizma między chasydzkimi i nie-chasydzkimi żydami. Europejskich żydów, którzy odrzucili ruch chasydzki, chasydzi określili mianem mitnagdim. Wileński Gaon, szef mitnagdim, był najbardziej znanym przeciwnikiem chasydyzmu. W pewnym momencie na chasydzkich żydów nałożono cherem (żydowska forma ekskomuniki wspólnotowej), po latach gorzkiego rozgoryczenia, doszło do pojednania pomiędzy chasydzkimi żydami i tymi, którzy wkrótce stali się znani jako żydzi ortodoksyjni. Pojednanie odbyło się w odpowiedzi na postrzegane nawet większego zagrożenia, haskala, żydowskiego oświecenia. Od tego czasu ortodoksyjny judaizm, a zwłaszcza judaizm haredi, połączył wszystkie sekty chasydzkiego judaizmu. Powstanie chasydzkiego judaizmu w granicach Polski i poza miało duży wpływ na powstanie judaizmu haredi (lub żydowskiego syjonizmu religijnego) na całym świecie, z ciągłym wpływem, który odczuwano od początku ruchów chasydzkich i jego dynastii przez słynnych rebe, w tym m. in. chasydyzm Aleksandra, chasydyzm Bobowa, chasydyzm Gera, chasydyzm Nadvorna i chasydyzm Sassowa. Do późniejszych rebe polskiego pochodzenia należeli m.in. rabin Schneersohn, szef chasydzkiego ruchu Chabad Lubawicz, który przeniósł ruch Lubawicz z Polski do Stanów Zjednoczonych.

Polacy zapłacą podwójnie Wbrew temu, co twierdzi premier Tusk, w sprawie euro można wybrać podwójnie źle: i hańbę, i rachunek do zapłacenia za balowników, a przecież i przed, i po euro też jest życie. Niektóre kraje po cichu szykują scenariusz awaryjny. Coraz częściej mówi się o tym, że niektóre europejskie kraje przygotowują się do druku własnego pieniądza. Kto ma prasy drukarskie pod parą, ten skorzysta – kto pierwszy, ten lepszy – ostatni stracą na wymianie euro, dla wszystkich nie wystarczy. Nie można wykluczyć, że Niemcy grają dziś na czas, żeby właśnie przygotować się na czarny scenariusz, ich banknoty będą uprzywilejowane. Grecy, podobnie jak Portugalczycy, masowo wypłacają pieniądze z banków. Grecy tylko w X-XI br. wypłacili ok. 15 mld euro, mają na kontach w bankach zaledwie 150 mld euro, choć za granicą, głównie w USA i Szwajcarii, trzymają ponad 600 mld euro. Polacy odwrotnie: wpłacają do zagranicznych banków w Polsce. Ceny londyńskich nieruchomości idą w górę. Rozsądni i przewidujący kupują norweską koronę i kanadyjskiego dolara. Niemcy, tak jak Włosi, przestają wierzyć w moc giełdy i wycofują pieniądze zainwestowane w akcje we Frankfurcie czy Mediolanie, a chodzi o setki miliardów euro. Brytyjskie ambasady mają plan awaryjny ewakuacji obywateli Królestwa z Europy na wypadek upadku euro, runu na banki i zamieszek. Analitycy szwajcarskiego banku UBS zalecają w przypadku rozpadu strefy euro kupowanie kamieni szlachetnych, puszek z jedzeniem i broni małego kalibru (Szwajcarzy duży kaliber mają już w domach). Unia Europejska i strefa euro potrzebują na ratunek dziś blisko 4 bln euro, a mówi się o oszczędnościach rzędu… 200 mld euro. Nowy włoski rząd Montiego dokonał drakońskich cięć na 30 mld euro, ale Włochom w I połowie przyszłego roku potrzeba minimum… 300 mld euro, a ich łączne długi to blisko 2 bln euro! Na „ostatniej wieczerzy” w Brukseli ustalono prawie wszystko – z wyjątkiem tego, kto ma zapłacić te astronomiczne długi. Pogłębiono integracje bankrutów i zyskano kilka miesięcy. Patent eurostrefy polegający na tym, żeby niemieckie banki pożyczały pieniądze Hiszpanom i Portugalczykom na kupno mercedesów, a francuskie banki Grekom na kupno łodzi podwodnych, a potem żeby kraje Południa zlikwidowały własne deficyty i spłaciły własne długi, właśnie padł nieodwracalnie. Teraz będzie nowa zasada: kto nie płaci, ten nie je. Europejskie rządy kłamią i manipulują wskaźnikami, oszukują własne społeczeństwa. Banki to dziś istne piramidy finansowe, realnie zagrożone bankructwem, upiększające dane, inwestujące w kasyna, wesołe miasteczka, piorące pieniądze mafii i dyktatorów, fałszujące bilanse i ukrywające straty. Tylko w przyszłym roku będą potrzebować co najmniej ok. 500 mld euro. Eurobożek zaćmił umysły decydentów, złotouści łajdacy nie tylko w Polsce powtarzają idiotyzmy – euro albo śmierć, a przecież i przed euro (2002 r.) i po euro (2012 r.) też było i będzie życie. Zbyt często w Unii i na świecie stosowano rady ekonomicznych guru pokroju Nikodema Dyzmy. Wypuszczano zbyt wiele akcji ”banku zbożowego” zabezpieczonego kwitami na węgiel, tyle tylko, że węgla nikt nie ma – jest tylko węglarz z siedmiorgiem dzieci, któremu nie starcza do pierwszego. Mamy dziś nie tyle unię stabilności finansowej, co unię płacenia długów za rozrzutników i bankrutów, a frajerów – jak widać na naszym przykładzie – nie brakuje. W dziele zniszczenia Unii euro okazało się skuteczniejsze od dywizji pancernych. Pomysły na więcej integracji w UE forsowane przez Tuska i Rostowskiego czy Sikorskiego przypominają stary dowcip o alkoholiku, który z chorą wątrobą zgłasza się do lekarza, a ten oświadcza, że to wyłącznie z powodu nadużywania alkoholu. Jaka rada? Więcej się towarzysko integrować i więcej spożywać. Ostatnia faza umierania i marskości eurolandu właśnie się rozpoczęła. Głupcy wierzą, że stosując dietę cud dla własnych emerytów i konsumentów, uratują pacjenta. Nawet mały unijny Cypr doszedł do wniosku, że lepiej pożyczyć w Moskwie, niż zdać się na euroratunek. Eurooszczędności zabiją nie tylko euro, ale i gospodarkę strefy euro. Europejska recesja uderzy w cały świat i globalną gospodarkę. Amerykanie dobrze czują pismo nosem. Wyjątkowo mizerna intelektualnie i słaba profesjonalnie obecna rządowa polska ekipa jak w transie powtarza zaklęcia o ratowaniu euro i dopłacaniu do bankrutów. Jakby zapomniała, że już za miesiąc trzeba będzie pożyczyć na przyszły rok rekordowe 176 mld zł, więcej niż w kryzysie 2008–2009, że unia dyscypliny finansowej to dla polskich przedsiębiorców murowana podwyżka CIT z 19 proc. do ok. 23-24 proc. (średnia strefy euro). Dla konsumentów polskich może to oznaczać likwidację obniżonych preferencyjnych stawek VAT na żywność, leki, książki 5 i 8 proc. oraz jednolitą stawkę na poziomie 19–22 proc., czyli totalną drożyznę. Likwidacja rent wdowich, zmiana systemu rent na system kapitałowy, czyli propozycja dla młodych po wypadku – renty w wysokości np. 50 zł. Emeryci dostaną w 2012 r. podwyżki w ramach waloryzacji w wysokości 68 zł, ale dołożą do greckich, włoskich, portugalskich emerytur ładnych kilka tysięcy (7 mld europomocy w ramach składki do MFW dla europejskich bankrutów). Czyżby minister Rostowski uwierzył, że skoro mamy już ponad 50 tys. polskich milionerów i to w dolarach, to nasza hojność nie zna granic? A przecież ryzyko niewypłacalności Polski systematycznie rośnie: CDS–y na pięcioletnie obligacje to już blisko 330 pkt., obligacje 10–letnie kosztują 6,1 proc., złoty stracił zaś 12 proc. w stosunku do słaniającego się na nogach euro. Ponad 6 mld euro wyrzuciliśmy już w błoto (tylko w tym roku) na interwencje walutowe, a worek rezerwy dewizowej rozwiąże się dopiero pod koniec grudnia; 1 mln zarejestrowanych bezrobotnych w kraju to ludzie do 34. roku życia. Deficyt sektora finansów publicznych mamy jak Grecja (ok. 9 proc., jeśli policzyć długi poukrywane przez Ministerstwo Finansów), zadłużenie właśnie przekracza konstytucyjne 60 proc. do PKB liczone według metodyki unijnej. Długi eurostrefy są nie do spłacenia, trzymajmy się z dala od zadżumionej strefy, tym bardziej, że choroba toczy już nas samych od środka. Problem w tym, że złotoustych łajdaków i pożytecznych idiotów ci u nas dostatek. W świecie ekonomicznych absurdów Polska jest w zdecydowanej czołówce. Janusz Szewczak

Z życia służb. Gry nie tylko medialne W III RP grę sił politycznych zastępują często gry operacyjne służb specjalnych. Dlatego analiza sceny politycznej wydaje się niekiedy zwykłą stratą czasu. Należy raczej badać kulisy, gdyż historia po 1989 r. to głównie dzieje rywalizacji i sojuszy różnych sektorów służb. Jeśli rozumowanie to jest prawidłowe, rodzi się pytanie, jak rządy Platformy i jej niewątpliwe sukcesy w przywracaniu III RP służbom mają się do ich rywalizacji – głównie wojskówki (dawna WSI/WSW) z jednej strony i cywilnych (dawne SB/UOP/ABW z przyległościami) z drugiej. W 2005 r. PiS mógł zaistnieć dzięki takiemu właśnie konfliktowi, gdyż potrafił zająć zwolnioną przestrzeń społeczną, a siły ubekistanu nie były chwilowo skierowane przeciwko partii Kaczyńskich, lecz przeciwko sobie nawzajem. Postawiłem wtedy tezę, że Departament I SB i WSI, które wspólnie walczyły o prezydenturę dla Donalda Tuska zrobią wszystko, by ubekistan przetrwał i by przywrócić jego kontrolę nad Polską, nieopatrznie osłabioną. Jednocześnie wpływy innego środowiska, III Departamentu SB, zostały niemal całkowicie zlikwidowane, czego konsekwencją na scenie politycznej były m.in. marginalizacja SLD – politycznego ramienia Departamentu III w okresie transformacji.

Wymiana kukiełek Patrząc z tej perspektywy, wyeliminowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Wojciecha Olejniczaka z SLD można interpretować, jako emancypację środowiska III Departamentu, które wybrało wówczas Grzegorza Napieralskiego. Dlatego przewidziałem, że będzie on atakował PiS, ale jednocześnie podkreślał swoją odrębność wobec Platformy. Nowe podziały, zgodnie z prawami postkomunizmu, zostały zresztą wyznaczone przez ówczesne podziały we władzach Rosji. Inna ciekawa gra polega na próbie przygotowania przez ubekistan ekipy zamiennej dla Tuska – dla tych wyborców, którzy nie będą chcieli głosować na Platformę, zużywającą się powoli mimo starań mediów, ale jeszcze niegotowych do głosowania na PiS. Dlatego opcja wylansowania nowej siły, podobnie jak swego czasu doszło do utworzenia PO, gdy UW nie mogła już grać roli gwaranta braku zmian i wiadomo było, że nieuchronnie się kończy. Taka siła weszłaby w przestrzeń opróżnianą przez PO i nie pozwoliła PiS-owi na odzyskanie pozycji. Wyborcy byliby szczęśliwi, że głosują na nowych ludzi, a interesy środowisk bezpieczniackich byłyby zagwarantowane.

Wypełnianie przestrzeni Choć społeczeństwo postkomunistyczne generalnie choruje na amnezję i nie pamięta tego, czego nie życzą sobie elity postkomunistyczne, żyją jeszcze ludzie, którzy byli świadkami np. gromkich pokrzykiwań PO o otwarciu wszystkich archiwów. Skąd, zatem późniejsza zmiana poglądów? To po prostu widoczne na zewnątrz skutki zakończenia operacji „zajęcie przestrzeni”, stanowiącej dokładne powtórzenie strategii z okresu zapowiedzi dekomunizacyjnych Wałęsy z lat 1990–1991. Po prostu w chwili, gdy dzięki nośnym w danym momencie hasłom do władzy mogą dojść siły niekontrolowane, które tworzą zagrożenie dla pozycji elit ubekistanu, trzeba przelicytować je w radykalizmie i zająć wolną przestrzeń. Opierający się w rzeczywistości na ludziach służb Lech Wałęsa wysunął program dekomunizacji po to, by nie uczynił tego ktoś inny i by elitom w niepewnym okresie przejściowym włos z głowy nie spadł. Ludzie, którzy te zapowiedzi potraktowali poważnie, jak bracia Kaczyńscy, musieli potem zapłacić cenę własnej naiwności. Podobna sytuacja powtórzyła się w 2005 r., kiedy na skutek walk wewnątrz środowisk bezpieczniackich wytworzyła się próżnia, którą zaczął zajmować PiS. Wówczas PO, by uniemożliwić zwycięstwo PiS-owi, wysunęła radykalne hasła lustracyjne i dekomunizacyjne. Operacja się nie powiodła, gdyż PiS wygrał i nie chciał utworzyć koalicji z PO za cenę wyrzeczenia się kontroli nad służbami. PO nie udało się więc podporządkować PiS-u, jak swego czasu udało się to UW w stosunku do AWS-u. Po zmobilizowaniu wszystkich sił ubekistanu, w tym mediów, udało się natomiast w 2007 r. odsunąć zagrożenie dla aferalnych elit III RP, a skoro zniknął powód przyjęcia radykalnych haseł przez PO, mogły zniknąć i same hasła. Pamiętamy, jak PO oficjalnie oznajmiła, zresztą ustami Zbigniewa Chlebowskiego, że rezygnuje z lustracji. Potwierdziło to podejrzenie, że celem Platformy, a nawet racją jej powołania w momencie, gdy UW przestała być skutecznym narzędziem obrony interesów ubekistanu, było uniemożliwienie lustracji, czyli wymiany elit III RP.

Która władza? Polityka w Polsce po 1989 r. przypomina często teatr cieni. Postkomunizm tym m.in. różni się od rzeczywistej demokracji, że wprawdzie skopiował jej instytucje, ale nadał im charakter fasadowy. Traktując media, jako IV władzę, rzekomo taką samą jak istniejąca w demokracji, przyczyniamy się do utwierdzania fikcji. W III RP nie istnieje, bowiem żadna czwarta władza, podobnie jak nie ma tu II i III władzy, tylko ich imitacje. Realna władza znajduje się w rękach środowiska byłych służb i ich współpracowników. To ono wyznacza reguły gry i nadaje kierunek decyzjom oficjalnie zapadającym w fasadowych instytucjach, w tym ustawodawczych, sądowniczych i mediach. Większość mediów nie stanowi niezależnej siły, lecz jest zwykłymi wykonawcami, cynglami ubekistanu. Tymczasem bez dostępu do informacji demokracja zawsze będzie żartem. Media są jednym z gwarantów pozycji bezpieczniackich elit i dlatego zamiast informować, zajmują się propagandą. Środowisko mediów zostało odpowiednio wyselekcjonowane i wmontowano w nie mechanizmy zabezpieczające przed pojawieniem się w jego elicie osobników samodzielnych i niekontrolowalnych. Dwa lata władzy PiS-u wprawdzie naruszyło nieco ten stan, ale PO zrobiła następnie wszystko, by przywrócić status quo: od zablokowania lustracji, po opanowanie mediów publicznych, gdzie proces uwalniania się od roli gwaranta III RP został zaledwie nieśmiało zapoczątkowany w latach 2005–2007. Stosunek mediów do PiS-u nie wynika z działań tej partii, lecz z samego faktu, że jest ona spoza układu i stanowi zagrożenie dla elit. Żeby zasłużyć na przychylność Janiny Paradowskiej, Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik, PiS musiałby wręcz popełnić seppuku. A i wtedy stwierdziliby, że zrobiło to za późno… Dla porównania, w Europie media, choć z przewagą wpływów lewicowych, pełnią jednak rolę IV władzy. W większości nie miały związków z tajnymi służbami w swoich krajach, a ewentualne wpływy sowieckich miały w Europie znacznie mniejszą skalę niż u nas. Zmiana tej sytuacji zależy od wymiany elity medialnej w Polsce i przecięcia pępowiny łączącej ją ze środowiskiem służb. Dziennikarze nie zmienią swojej postawy, jeśli PiS będzie dla nich miły, stanie się to tylko wtedy, kiedy otworzą się dla młodych drogi awansu i kiedy zastąpią ludzi, których jedynym imperatywem działania jest posłuszeństwo wobec obecnych elit. Józef Darski

Polska zawsze gotowa Anglików na pomoc nie stać, Czesi się zastanawiają, a Polska na straty zawsze gotowa. Jak podał dzisiaj Bloomberg na zapytanie zgłoszone do Czeskiego Banku Centralnego czy wyasygnuje 3,5 miliarda swoich rezerw dla MFW na pomoc dla Eurostrefy prezes Mirosław Singer odpowiedział, że to rozważy. “The Czech central bank will “carefully consider” whether to provide part of its foreign exchange reserves for a mechanism planned to tackle the euro area’s crisis, CTK newswire reported, citing the bank’s Governor Miroslav Singer.” W tym kontekście zasadne jest pytanie, kto poinformował Panią Kanclerz Angelę Merkel, o tym, że Polska chce spłacać długi bogatych państw i na dodatek zlikwidować sobie możliwość dogonienia w dobrobycie innych na kredyt? Kanclerz Angela Merkel wprost powiedziała: „Polska zawsze jasno przedstawiała swoje cele - chcą być częścią eurogrupy. My też bardzo chcemy, aby Polska była w strefie euro.” I tak w logiczny sposób tracimy suwerenność za stabilność euro, gdyż podobno zawsze chcieliśmy euro. Mer-kozy demokratycznie przekazało ultimatum, które w Polsce uznawane jest wyróżnienie dla kraju. A w Grecji podano, że stosowanie „pomocy” doprowadziło do rekordowej wysokości i długości zapaść gospodarczą nie polepszając stanu finansów publicznych! Niestety nasi domorośli liberałowie przyklaskują pomysłowi redukcji deficytu za „wszelką cenę”, nie zdając sobie z sprawy, że w przypadku Polski – kraju bez infrastruktury i instytucji będzie to oznaczało niemoc w tworzeniu otoczenia przyjaznego biznesowi z powodu braku środków. Nawet, jeśli takie nakłady zwróciły się w postaci wyższych przychodów podatkowych w przyszłości. Wall Street Journal opatrują wyniki kolejnego szczytu tytułem „Sarkozy, Merkel Issue Ultimatum”, aczkolwiek z treści artykułu Davida Gauthier-Villars, Gabriele Parussini i Williama Horobin'a wynika, że ultimatum dotyczy krajów spoza strefy euro – a więc i Polski, chociaż nasi przywódcy wprost twierdzą, że nie ulegają ultimatum, ponieważ sami pragną ograniczenia suwerenności finansowej Polski. („The leaders of France and Germany issued an ultimatum to the 27 EU governments, saying they must decide by week's end whether they will accept greater control over budgets.”) Francuskie banki uzyskały obietnicę, że nie będzie ulg dla krajów zadłużonych w postaci regulowanej przez EU redukcji długu. To rozwiązanie jest niekorzystne dla Włoch gdzie francuskie banki mają ekspozycję na $420 mld i oznacza, że Włosi i inni będą musieli rezygnować z rozwoju, aby spłacić wszystkie długi. A przecież nawet w Grecji, której banki musiały częściowo zredukować zadłużenie i tak niewiele to pomogło, do czego przyznał się Antonis Samaras osobiście. Okazuje się, że serwowane metody poprawiania nieefektywności strefy euro doprowadziły do rekordowego w Europie, co najmniej sześcioletniego kryzysu o rekordowym tegorocznym 6%-owym spadku PKB i nie polepszeniu sytuacji finansowej państwa ani na włos – utrzymanie 10%-owego deficytu. Wall Street Journal w artykule Alkmana Granitsas’a Costas Paris „Greek Politician Expects Recession Will Linger”cytują te stwierdzenia wprost: “This year again you will have a 10% deficit... and the recession will be greater than 6%," "We are entering into a fifth year of recession and very possibly it will extend to a sixth year, that is a European record." Dlatego należałoby znaleźć rozwiązanie bardziej sprawiedliwe. Narzucenia państwom UE ścisłej dyscypliny finansowej i kontroli budżetowej nie tylko jest niesprawiedliwa, ale także nie daje żadnych gwarancji przezwyciężenia kryzysu euro, gdyż problemem Eurostrefy jest nierównowaga w bilansach płatniczych, a nie tylko w deficytach finansów publicznych. W sytuacji, kiedy znikają aktywa bezpieczne, a niestabilne zadłużenie eurostrefy jest już na skalę 3,7 bln euro i powoduje masową migrację kapitałów z tych zagrożonych do postrzeganych, jako bezpieczniejsze. I jak w tych warunkach kraje peryferyjne mają w latach 2012-13 znaleźć inwestorów na 1225,3 mld euro w tym Włochy 591,9 mld euro, w sytuacji, kiedy główni beneficjenci starają się od tej odpowiedzialności uniknąć? A podsumujmy pod koniec 2010 r. zadłużenie Włoch wynosiło 1,96 bln euro, Hiszpanii 705 mld euro, Belgii 355 mld euro, Grecji 339 mld euro, Portugalii 179 mld euro, a Irlandii 154 mld euro. I z tego powodu te kraje muszą zachęcić inwestorów do zakupu ich długu tylko w ciągu najbliższych dwóch lat 2012-13: Włochy 591,9 miliardów euro, Hiszpania aż 334,2 miliardy euro, Belgia 334,2 miliardy, Grecja 96,1 miliardów euro, Portugalia 49,2 miliardy euro, a Irlandia 45 milardów euro. Dlatego włączanie do współuczestniczenia w pomocy biednych krajów takich jak Polska, która i tak pożycza dziesiątki miliardów rocznie za granicą na wysoki procent, zobowiązuje się sama do jeszcze wyższego zapożyczenia w celu pożyczenia bogatszym krajom, aby ograniczyć ich koszty odsetkowe, a ich inwestorom straty jest nie tylko niemoralne, ale i nierozważne, gdyż za chwilę właśnie z tego powodu będziemy mieli poważne problemy. Liczenie na to, że bez naprawienia fundamentów nieefektywności strefy euro uda się uniknąć kryzysu na wielką skalę jest zadziwiającym fenomenem. Wiara, że bez sanacji zwiększymy zaufanie na rynku kapitałowym jest zadziwiające, gdy widzimy, że w dobie „oficjalnego” optymizmu banki europejskie nie mają „za grosz” zaufania do pozytywnego rozwiązania sytuacji. I tak pod koniec tygodnia z jednej strony pożyczyły one 8,64 mld euro z EBC po stopie lombardowej nie mogąc uzyskać środków na rynku, a z drugiej strony ulokowały w EBC rekordowo, bo ponad 330 mld euro. Jest objawem dalszego pogarszania się kryzysu na rynku kapitałowym jak słusznie konkluduje Todd Buell w artykule „ECB Deposits Hit New High” („the debt and banking crisis continues to erode banks' confidence in one another.”) Niemniej liczenie na to, że ktokolwiek inny będzie za nas bronił w przyszłości naszych interesów, w sytuacji, kiedy my z tego rezygnujemy nie mając dzieci, jest szczytem nierozsądku i naiwności. Polska nie będąc w euro nie musi płacić swoją suwerennością za zyski, których nigdy nie miała i cóż za gwarancje uzyskała? A przecież i tak „W porównaniu z takimi doniosłymi konsekwencjami, czy traktat nie jest zwykłym skrawkiem papieru?” Taką to odpowiedz uzyskał ambasador Anglii 3 sierpnia 1914 r. od Kanclerza Niemiec na zapytanie dotyczące zobowiązań dochowania neutralności Belgii gwarantowane przez mocarstwa na podstawie długo respektowanego Traktatu Belgijskiego z 1839 r. Tą wypowiedzią, a nie późniejszymi wypowiedziami dotyczącymi respektowanie zobowiązań Niemiec przez Kanclerza Adolfa Hitlera, rozpoczął swoją analizę „ So what happens if the euro breaks up?” John Dizard w Financial Times’ie na temat ignorowania przez Europejczyków swoich dotychczasowych doświadczeń. No cóż upadek Rzymu został poprzedzony okresem zwanym “Anarchią Wojskową” i wtedy też uznano, że demokracja do niczego nie jest potrzebna. Ciekawe jak w historii Polski i Europy zostanie nazwany okres historii, który teraz przeżywamy? Cezary Mech

...DOLAR... na " czarną godzinę "..! Jak nigdy - w niedzielny dzionek otrzymałem kilka telefonów z pytaniem, w co zainwestować, by nie stracić? Zapominalskim przypomnę:

http://legionista.nowyekran.pl/post/43029,mikolaj-moze-przyniesc-nam-wojne

http://legionista.nowyekran.pl/post/23363,5-6-7-8-9-zl-za-franka-ignoranci

Szanowni posiadacze pieniędzy w bankach! Jeśli w Polsce - jak zapodaje rząd - nie ma kryzysu i nic nie grozi waszym pieniążkom zdeponowanym na lokatach w bankach, a w mediach wręcz ryczą, że na super procent dawajcie swoją kasę TO CIUT POMYŚL izabieraj ją... Choćby w połowie! Pamiętaj o zasadzie nie trzymania wszystkich jajek w jednym koszyku... ONI zabezpieczą swój majątek finansowy a potem stwierdzą, że mimo heroicznej postawy całego rządu, kryzys był silniejszy i WASZE pieniądze porozlatywały się po peronie na stacji " dupa blada „!!! W to, że Anglicy nie wiedzą, że nad Europą wisi kataklizm finansowy - nie wierzcie! Nad Tamizą są też łebscy gracze finansowi i znają więcej szczegółów na temat, kto ile ukradł/przywłaszczył/sprzeniewierzył pieniędzy i żadna zrzutka biednych krajów takich jak Polska niczego nie uratuje...

JESTEŚMY, JAKO KRAJ W CZOŁÓWCE NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONYCH KRAJÓW ŚWIATA!!!

Mamy rezerwy walutowe ok. 100 miliardów USD.. Możemy awaryjnie - na krajowym rynku - stabilizować ich kursy... Jak je "pożyczymy" do MFW tow przypadku ataku spekulacyjnego na złotówkę - UE, Merkel, Sarkozi wypną tyłek na nas i stwierdzą: MACIE PROBLEM, ale TO WASZ PROBLEM!!! Jeśli jak twierdzi rząd i premier Tusk nasza gospodarka ma sie tak dobrze to po raz setny pytam:, dlaczego rosną kursy walut a złoty słabnie??? Euro maszeruje dzielnie do 5 zł, a w TV znani aktorzy i celebryci namawiają nas do lokowania złotówek na super procent 7,5.. Czy oni za kasę muszą pieprzyć takie farmazony?.. „ Ty aktorzyno? Czy nie rozumiesz, że jak euro w ostatnich tygodniach zdrożało o 20 % to deponent złotówek stracił tyle samo albo w rocznej perspektywie może 50 % albo i więcej?. Problem jak zawsze będą mieli ci co coś mają ... goli nie mają się, czego obawiać... Ich kursy walut nie kołyszą... Dzwoniącym z pytaniem, w co lokować jakieś tam oszczędności? Odpowiadam w sałatę, w zielone, znaczy się W DOLARY!!!!!!! Oczywiście w banku ziemskim, znaczy się w skarpecie czy innym odzieniu!!! W bankach kasy nie będzie, bo banki są w 80 % ICH i ONI cały szmal z Polski wytransferują do siebie i Polskiemu rządowi zostawią problem rozliczenia się z deponentami... A rząd powie, że jest hiper kryzys i pieniądze będą jak się sytuacja ustabilizuje... Czyli za 3 pokolenia... Dlaczego dolary a nie inna waluta?... bo jeśli dolar upadnie to już pozostanie płacić pomidorami czy muszelkami... Żadna inna waluta nie wytrzyma rynku popytu ( patrz frank).. Wierzę również w to, że towarzysze Rosyjscy i Chińscy " napakowani USD " nie wdadzą się w żaden " układ " zagrażający amerykańskiej kasie.. Zachwyconym koncepcją ratowania Unii Europejskiej proponuję by NASI pożyczyli jej WŁASNĄ KASĘ!!! Niech wszyscy członkowie partii koalicyjnych i koledzy i koleżanki Leszka Milera, w tym posłowie i posłanki oraz senatorowie wraz z członkami rządu RP POŻYCZĄ W BANKACH POD WŁASNE WEKSLE I POSIADANE NIERUCHOMOŚCI (min.finansów ma ich dużo) PIENIIĄDZE I ZAINWESTUJĄ - POŻYCZĄ - MIEDZYNARODOWEMU FUNDUSZOWI WALUTOWEMU!!!! No raz można się poświęcić dla dobra ogółu... Przecież - jak twierdzicie - nie ma w tym żadnego ryzyka! Więc do roboty.. Zdolność kredytową posiadacie!... tylko.... tylko... od moich pieniędzy się odczepcie... Ja w to nie wchodzę!!! Jeśli to taki dobry interesto życzę SAMYCH SUKCESÓW!!! - nawet powiem więcej: trzymam kciuki! 222 Legionista

13 grudnia 2011 "Money makes this world around" - “forsa wprawia w ruch ten świat”- to fragment teksu piosenki z słynnego filmu “Kabaret”. Co racja - to racja. Bez pieniędzy nie ma życia we współczesnym świecie wydmuchanych baniek finansowych, które z ekonomią niewiele mają wspólnego, wiele za to ze spekulacją ludzką pracą. Bo żeby sobie pospekulować na giełdzie musi być ktoś, kto wrzuci tam pieniądze pochodzące z pracy.. I wtedy witajcie marzenia, żegnajcie troski.. Chyba, że akurat „rynki finansowe” dołują w oczekiwaniu na hossę.. No to wtedy krach, smutek, beznadzieja.. Bo chciało się zrobić bez pracy parę groszy.. Pan Bóg to wszystko widzi.. Akurat niedawno europarlamentarzyści wezwali do działań na rzecz ochrony pracy pszczół (????) Gdy słyszę, że kolejnym segmentem życia na Ziemi mają zająć się ustawodawczy destruktorzy naturalnego porządku rzeczy- ciarki przechodzą mi po plecach.. No, bo pracą człowieka też się zajęli tak, że uprzywilejowany pracownik na wszystkie możliwe sposoby przeciw pracodawcy, jest „ świętą krową” na rynku pracy.. Wystarczy przejrzeć opasły polski Kodeks Pracy, oparty na idei marksistowskiej nienawiści klasowej robotnika wobec – kapitalisty. Kodeks Pracy umiejętnie tę nienawiść wykorzystuje.. Krwiopijca kapitalista- pokrzywdzony robotnik. W tamtej komunie władza przekształcała świadomość narodową w klasową, a teraz przy pozostawieniu kasowej doskonali ją w europejskiej.. Bo świadomość to ta słynna marksowska nadbudowa, która musi korelować z bazą.. Baza, co prawda usuwa się spod nóg, bo szalejące „rynki finansowe” zdmuchują zdrowy rozsądek ekonomiczny, ale świadomość trzeba kształtować przy pomocy propagandy nadal. Może kiedyś trockiści- marksiści dostosują świadomość do bazy.. Na razie europarlamentarzyści domagają się zwiększonych nakładów na badania „jaśniejszych objaśnień na opakowaniach dotyczących pestycydów”, no i, żeby firmy farmaceutyczne opracowały antybiotyk dla pszczół, który by uodparniał pszczoły na pestycydy.. A naukowcy nie mogą się po prostu problem zająć, tylko muszą się nim zajmować trutnie z europarlamentu? I znowu będą dyskutować o czymś, o czym nie mają pojęcia, a jak się zadyskutują i wykorzystają czas antenowy na forum parlamentu- to potem i tak przegłosują demokratycznie. To nie można od razu przegłosować, tylko – gwoli demokracji- najpierw dyskutować? Wytrzebią prawdę o pszczołach demokratycznie, większością głosów.. Prawda sobie- a większość demokratyczna – sobie. Taka jest istota demokracji, dla której prawda jest zbędna, bo o niej decyduje większość.. Demokracja oparta jest o relatywizm. Dzisiaj taka prawda – jutro - g…o - prawda. Za coś - te góry pieniędzy muszą pobierać, więc pobierają i głosują.. Samoorganizacja pracy pszczół fascynowała już niejednego naukowca.. Bo jak to jest: bez demokracji, praw człowieka, praw mniejszości, Sejmu, komisji sejmowych, helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Fundacji Batorego, Loży B’nai B’irth, telewizji TVP i Biełsat– pracowite pszczółki pracują, samo się organizują, mają władzę nadrzędną w postaci królowej, gromadzą, rozmnażają się, bronią się i trwają.. Nie wybierają przedstawicieli robotnic do parlamentu, bo go nie mają, nie wybierają do gremiów pozarządowych, bo rządu nie mają, do obrony mają żądła, nie mają ministra kultury, rolnictwa, przemysłu, nie prowadzą księgowości, ani kreatywnej ani niekreatywnej, nie padają ofiarą podatku VAT, nie ma w ulu biurokracji, są pracownicy i królowa.. Nie ma banku centralnego, pszczelich ministrów, nie ma narad i posiedzeń rządu, który się przegłosowuje wzajemnie pomiędzy sobą, nie ma urzędów dla bezrobotnych, bo nie ma bezrobocia, nie ma dyzmów na każdym szczeblu samorządności, bo nie ma samorządności.. Nie ma gmin, powiatów, województw.. Jest centrum! I jest praca! Wszystkie pszczoły pracują! W naszym życiu społeczno i politycznym nad wyraz, też w pewnego rodzaju ulu, niewielu pracuje, natomiast królowie i królowe - idące w miliony - przemieszane są z trutniami, które zatruwają nam życie. Nasze życie w państwowym ulu przypomina raczej życie w obozie, na razie nie koncentracyjnym, ale pełnym krępujących przepisów, kłód rzucanym nam pod nogi przez parlament i rząd, pełnym biurokratycznych nierobów, którzy zamiast wytwarzania miodu, ten wytworzony miód przez pracowite pszczółki konsumują.. Wytworzony przez coraz mniejszą garstkę szaleńców - pszczół, którzy starają się ten socjalistyczny ustrój redystrybucji – utrzymać.. W prawdziwym ulu panuje kapitalizm pracy, w ulu państowym - praca jest zabiurokratyzowana na śmierć.. W każdym razie europarlamentarzyści potrzebują pieniędzy na badania, nie mam informacji ile potrzebują - ale jak to w socjalizmie - tyle zmarnują ile potrzebują, a potem jeszcze więcej zmarnują niż potrzebują, i jak jeszcze to zmarnują- to znowu poproszą o więcej.. I zmarnują! Może i antybiotyki pszczołom, tak jak człowiekowi są potrzebne, od czasu do czasu, ale, po co do tego parlament europejski? Mam nadzieję, że pszczoły przetrwają mimo działań i apeli Parlamentu Europejskiego. Przetrwają same i się uodpornią na pestycydy, tak jak my ludzie - na ustawy parlamentarne. Pestycdytowe ustawy parlamentarne.. Jednym antybiotyk jest potrzeby- innym- nie.. Tak jak na przykład rządowi portugalskiemu potrzebny jest plan, szczegółowy plan działania - na co? Na ”ewentualność oblężenia budynków rządowych i parlamentu przez tłum”(????) Coooo? Tłum będzie oblężał swoich przedstawicieli, których sobie wybrał w drodze eksperymentu demokratycznego, który- mówmy sobie szczerze- nie udał się? Wygląda na to, że Portugalia będzie następnym krajem socjalistycznym, któremu socjalizm da w kość.. Socjalizm odzwyczaił Portugalczyków od pracy, utworzył kilka kolejnych pokoleń ludzi nienawykłych od pracy, klientów państwa socjalistycznego, wielką biurokrację i budżetówkę.. Jak w tych warunkach można w ogóle mówić o rozwoju? Przyzwyczajeni do nieróbstwa Portugalczycy, wobec sytuacji kończącego się eksperymentu życia na cudzy koszt, prawdopodobnie wyjdą na ulice wyładowując na niej swoją wściekłość, z powodu… upadającego socjalizmu.. Socjalizm to oczywiście najwspanialszy ustrój na świecie, oprócz kapitalizmu, w którym po prostu trzeba pracować. W socjalizmie wystarczy być, i można mieć- jak się jest w odpowiednim miejscu struktury biurokratycznego socjalizmu.. Kto w takiej strukturze się znajdzie - ten jest gość! Kto jest, poza - jako niewolnik socjalizmu biurokratycznego, musi pracować na całe to socjalistyczne ustrojstowo, które nie działa sprawnie i nigdy sprawnie działać nie będzie.. Ci co zafundowali Portugalczykom, tak jak innym krajom europejskim, taki ustrój - powinni ponieść odpowiedzialność.. Za zmarnowane lata całych pokoleń, których umieszczono w skansenie socjalizmu, rodzaju powrotu do modelu wspólnoty pierwotnej.. I dalej kontynuują swoje dzieło bezkarnie.. Pogrążając narody w socjalizmie utopijnym, który niszczy Europę jak rak. A teraz będą się chronić za „ szczegółowym planem działania na wypadek oblężenia budynków rządowych i parlamentu przez tłum”. Najpierw tłumowi zrobili kuku- a teraz będą się chować i uciekać przed nim.. Demokraci - mać! Socjalizm się kończy, jak kończą się pieniądze.. A „forsa wprawia w ruch ten świat”, ale tylko forsa wygenerowana w wyniku ciężkiej pracy, a nie dotacji i redystrybucji.. Może jak socjalizm się skończy- Portugalczycy wezmą się do roboty.. Życzę im tego z całego serca.. Ale przedtem muszą odrzucić fałszywych proroków. Proroków socjalizmu. WJR

Rezerwy dewizowe do pożyczania bankrutom

1. Po rozpowszechnieniu informacji, że osławiony pakiet fiskalny, do którego zdecydowała się przystąpić Polska na ostatnim szczycie w Brukseli, składa się także z pożyczki dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w kraju rozgorzała dyskusja czy nasze rezerwy dewizowe powinny być wykorzystane w ten sposób. Nie jest ciągle jasne, w jakiej wysokości Polska ma uczestniczyć w pożyczce dla MFW, ponieważ kwota 50 mld euro ma być rozłożona na 6 a nawet 10 krajów. Jeżeli będą pożyczały tylko te, które już w tej chwili zdecydowały się wejść do paktu euro17+, a więc Litwa, Łotwa, Rumunia, Bułgaria, Dania i Polska, to na nasz kraj może przypaść nawet kwota 17 mld euro, jeżeli dołączą do pożyczających także Czechy, Węgry, Szwecja, a nawet jak się twierdzi W. Brytania, to wtedy ta kwota będzie mniejsza i wyniesie około 6 mld euro. Niezależnie jednak od tego, jaka kwota ostatecznie będzie pożyczana, chodzi o pożyczkę naszych rezerw dewizowych zdeponowanych w NBP. Entuzjaści tego pożyczania w tym Minister Rostowski twierdzą, ze to normalna praktyka, bo wynoszące obecnie 74 mld euro rezerwy walutowe, NBP lokuje w różnych papierach wartościowych, więc po prostu zmienimy tylko adresata naszych lokat, którym teraz będzie także MFW.

2. Dla porządku należy tylko przypomnieć, że w inwestowaniu rezerw dewizowych NBP kieruje się: bezpieczeństwem inwestowanych środków, płynnością rezerw, a więc możliwością ich szybkiego odzyskania w przypadku jakiś niespodziewanych potrzeb własnego kraju i wreszcie dochodowością rezerw przy respektowaniu dopuszczalnego stopnia ryzyka. Pożyczka części naszych rezerw ma być dokonana na rzecz MFW a więc instytucji międzynarodowej o niekwestionowanej renomie finansowej, tyle tylko, że jak wiadomo ta instytucja potrzebuje gotówki jak powietrza dla bankrutujących niektórych krajów strefy euro. Już, bowiem wiadomo, że Grecja, która czeka na II pakiet pomocowy w wysokości 120 mld euro z MFW i krajów strefy euro, ma mieć umorzone 100 mld euro starych długów, a więc część pożyczających temu krajowi straci swoje pieniądze. Mimo tego umorzenia i drastycznych oszczędności budżetowych a także prywatyzacji całego majątku państwowego Grecji, dług publiczny Grecji w roku 2020 będzie wynosił 120% PKB, a więc dokładnie tyle i le wynosił w momencie wybuchu kryzysu finansowego w tym kraju 2 lata temu. Wygląda, więc na to, że potrzebne będą kolejne umorzenia, bo inaczej ten kraj w ogóle przestanie obsługiwać swoje długi.

3. Ale Grecja ze swoim długiem wynoszącym 0,35 bln euro to tzw. „mały Pikuś” w zestawieniu z wynoszącym 0,7 bln euro długiem publicznym Hiszpanii, czy wynoszącym 2 bln euro długiem Włoch. Te kraje powoli tracą możliwość dalszego pożyczania na rynku i dlatego korzystają z pomocy EBC, który od paru miesięcy kupuje ich obligacje na rynku wtórnym, a także rozglądają się za innymi możliwościami pożyczania w roku 2012. Włochy do obsługi swojego starego długu i pokrycia przyszłorocznego deficytu potrzebują pożyczenia w 2012 roku przynajmniej 0,6 bln euro, a Hiszpania około 0,3 bln euro, a wszystkie kraje PIIGS i Belgia aż 1,3 bln euro. Wygląda, więc na to, że MFW przygotowując dodatkowe 0,2 bln euro na pożyczki dla krajów mających kłopoty finansowe, zabezpiecza środki będące kroplą w morzu potrzeb, co więcej część z tych nowych pożyczek zapewne nigdy nie zostanie spłacona, bo nie ma takiej nawet teoretycznej możliwości.

4. Reasumując Tusk i Rostowski chcą pożyczać pieniądze będące zabezpieczeniem dla naszej narodowej waluty, służące coraz częściej interwencjom walutowym NBP i naszą ostatnią rezerwą, bankrutującym krajom strefy euro, ze świadomością, że dużym prawdopodobieństwem nigdy one do nas nie wrócą. Na początku lat dwutysięcznych, kiedy Przewodniczący Samoobrony teraz ś.p. Andrzej Lepper, przedstawił w Sejmie koncepcję wykorzystania części rezerw dewizowych naszego kraju do stworzenia funduszu, z którego finansowana byłaby infrastruktura drogowa i kolejowa, został wyśmiany i wyszydzony przez tych samych ludzi, którym obecna koncepcja pożyczania naszych rezerw walutowych, bardzo się podoba. Czy ci ludzie tak zmienili poglądy czy też chcą służyć obcym interesom, bez względu na cenę, jaką przyjdzie zapłacić za to naszemu krajowi? Zbigniew Kuźmiuk

Poręczcie i mnie! We wczorajszych programach informacyjnych różnie obliczano wysokość polskiej składki na fundusz ratowania euro. „Polsat News” mówił ostrożnie o 6 miliardach euro, „Wiadomości TVP” o 10 miliardach. W przeliczeniu po aktualnym kursie chodzi, więc o od 27 do 45 miliardów złotych, czyli o mniej więcej równowartość jednej dziesiątej rocznego budżetu naszego państwa, albo więcej. Niezmienne we wszystkich programach informacyjnych i publicystycznych było jedno − korowód autorytetów bagatelizujących te liczby. Dominowały dwa argumenty: pierwszy, że to przecież nie z budżetu, tylko z rezerwy walutowej NBP, więc obywatele niczego nie odczują. Drugi − że to nie wydatek, a tylko pożyczka, a właściwie nie pożyczka, tylko poręczenie, więc w ogóle nie ma o czym mówić. Pytanie, jak takie skubnięcie rezerwy walutowej wpłynie na perspektywy obrony polskiej waluty przed ewentualnym atakiem spekulacyjnym oraz na zysk NBP, stanowiący ważną pozycję w kryzysowym budżecie ministra Rostowskiego, jest może trudne do wyczerpującego omówienia w krótkim felietonie. Ale co do kwestii „poręczenia”, jako niby wirtualnej operacji księgowej niemającej wpływu na stan finansów poręczającego, to rzecz jest banalnie prosta. Zwracam się publicznie do każdego z mędrców, prawiącego narodowi takie nauki, z żądaniem, aby poręczył mi w banku weksel na milion złotych. Do pana, panie ministrze, do pana, panie profesorze, i do państwa redaktorów. Nie wyłożycie wszak na to ani złotówki ze swych portfeli. Żyro na moim wekslu nie odbije się w najmniejszym stopniu na waszym bieżącym życiu i budżecie domowym. Żadnych ograniczeń, żadnych wyrzeczeń. To tylko papierek, prawda? Dobrze, nie musi być milion. Pół. Dla gwiazd rządowego dziennikarstwa spuszczę nawet do stu tysięcy złotych. I zważcie państwo: ja, w przeciwieństwie do niektórych krajów strefy euro, jestem w pełni wypłacalny. Bankructwo mi nie zagraża. Więc − co komu szkodzi? Gdyby zgłosił się chętny, poinformuję o tym w osobnym wpisie. Ale jestem dziwnie spokojny, że chętnego nie będzie. Łatwo poręczać na kilkadziesiąt miliardów złotych z pieniędzy Rzeczypospolitej Polskiej, ale tam, gdzie by szło ledwie o tysiące, za to własne, prywatne − tam „zwykłe poręczenie” natychmiast okazałoby się ciężarem nie do przyjęcia. Ten propagandowy miraż, jaki ścielą pod dyktando władzy tzw. wiodące media, kiedyś przecież się posypie. Najprawdopodobniej z dużym hukiem. Ludzie, którzy za ułudę „zielonej wyspy sukcesu” poręczają własnymi twarzami i nazwiskami powinni to mieć na względzie.

RAZ

POMÓŻMY EURO I SOBIE - ZREZYGNUJMY ZE SWOPA W MFW Ciekawe jak w historii Polski i Europy zostanie nazwany okres historii, który teraz przeżywamy? Polska powinna zaproponować redukcję swojej linii kredytowej w MFW, aby ta instytucja miała środki na pomoc dla Merkozy. Zaoszczędzimy na opłatach za gotowość, a MFW będzie miał pieniądze dla Eurostrefy W reakcji na wyniki szczytu europejskiego nastąpiły spadki giełd na świecie, a rentowność włoskich dziesięciolatek jak podaje Bloomberg wzrosła rekordowo aż o 43 pb dochodząc znowu do granicy 6,79%, a hiszpańskich wzrosła nie o wiele mniej, bo o 34 pb. A zarówno Włochy i Hiszpania mają do sprzedaży w tym tygodniu miliardy swojego długu. A w reakcji na polską nieroztropność giełda i złotówka poleciały w dół. Nastąpił rekordowy spadek złotego do poziomu 4,56 PLN za euro. Gdyż sytuacja, w której państwo pożycza na światowych rynkach finansowych dziesiątki miliardów złotych rocznie na wysoki procent, a jednocześnie deklaruje pomoc innym państwom w obniżeniu kosztów odsetkowych długu i pomoc ich bankom w wycofaniu się z błędnych inwestycji w obligacje – jest zgoła absurdalna. To tak jak gdyby obszarnik miał problem z zapłaceniem przedsiębiorcy za dostarczony na kredyt towar luksusowy i później we dwóch by oni ustalili, że najlepszym rozwiązaniem jest, aby chłopi podżyrowali panu, bo przecież oni mają zdolność kredytową i to będzie korzystne dla wszystkich. Na absurd zakrawa też fakt, że NBP chce przekazać część swoich rezerw walutowych do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a jednocześnie posiada w tymże MFW elastyczną linię kredytową, za którą płaci setki milionów rocznie (za samą gotowość MFW do udostępnienia środków, koszty ewentualnego skorzystania z linii będą jeszcze wyższe). Pomyśleć, że NBP naraża kraj na ryzyko kursowe dla ratowania krajów euro, które… ryzyka kursowego nie mają. To wszystko jest z gruntu nieracjonalne gdyż w spłacie 3,7 bilionów euro długów krajom peryferyjnych to nie pomoże, to nam poważnie zaszkodzi.

Dlatego najlepszym rozwiązaniem, który musi zostać zaproponowane MFW i naszym partnerom w Eurostrefie jest propozycja Prezesa Pawła Pelca (byłego dyrektora NBP), który zaproponował rezygnację z części naszej linii w MFW, aby ta instytucja mogła użyć tych środków dla ratowania euro: „od kilku lat Polska jest stroną porozumienia z MFW, na mocy którego MFW udostępnia nam tzw. elastyczną linię kredytową. Gdy wybuchł kryzys argumentowano, że Polska ma niewystarczające rezerwy dewizowe, by samodzielnie bronić się przed nagłymi zawirowaniami na rynkach i potrzebuje dostępu do dodatkowych środków. Z elastycznej linii kredytowej, jak do tej pory w ogóle nie korzystaliśmy, za to NBP ponosi wcale niemałe koszty jej utrzymywania. Jeśli już rzeczywiście musimy dokładać się do zdolności pożyczkowych MFW, by mógł on wesprzeć bogatsze od nas kraje strefy euro, to powinniśmy zaproponować najkorzystniejsze wyjście dla nas – zamiast obniżać poziom rezerw dewizowych – obniżmy nasze zapotrzebowanie na elastyczną linię kredytową, a MFW będzie mogło zwolnione w ten sposób limity i środki wykorzystać na sfinansowanie pożyczek dla krajów strefy euro. W ten sposób wywiążemy się z zobowiązań zaciągniętych przez rząd bez naruszania niezależności banku centralnego (elastyczna linia kredytowa wymaga współdziałania rządu i banku centralnego), nie naruszymy rezerw dewizowych NBP i do tego zaoszczędzimy na prowizjach za gotowość uiszczanych przez bank centralny MFW.” Jak podał dzisiaj Bloomberg na zapytanie zgłoszone do Czeskiego Banku Centralnego czy wyasygnuje 3,5 miliarda swoich rezerw dla MFW na pomoc dla Eurostrefy prezes Mirosław Singer odpowiedział, że to rozważy? „The Czech central bank will “carefully consider” whether to provide part of its foreign exchange reserves for a mechanism planned to tackle the euro area’s crisis, CTK newswire reported, citing the bank’s Governor Miroslav Singer.” W tym kontekście zasadne jest pytanie, kto poinformował Panią Kanclerz Angelę Merkel, o tym, że Polska chce spłacać długi bogatych państw i na dodatek zlikwidować sobie możliwość dogonienia w dobrobycie innych na kredyt? Kanclerz Angela Merkel wprost powiedziała: „Polska zawsze jasno przedstawiała swoje cele - chcą być częścią eurogrupy. My też bardzo chcemy, aby Polska była w strefie euro.” I tak w logiczny sposób tracimy suwerenność za stabilność euro, gdyż podobno zawsze chcieliśmy euro. Mer-kozy demokratycznie przekazało ultimatum, które w Polsce uznawane jest wyróżnienie dla kraju. A w Grecji podano, że stosowanie „pomocy” doprowadziło do rekordowej wysokości i długości zapaść gospodarczą nie polepszając stanu finansów publicznych! Niestety nasi domorośli liberałowie przyklaskują pomysłowi redukcji deficytu za „wszelką cenę”, nie zdając sobie z sprawy, że w przypadku Polski – kraju bez infrastruktury i instytucji będzie to oznaczało niemoc w tworzeniu otoczenia przyjaznego biznesowi z powodu braku środków. Nawet, jeśli takie nakłady zwróciły się w postaci wyższych przychodów podatkowych w przyszłości. Wall Street Journal opatrują wyniki kolejnego szczytu tytułem „Sarkozy, Merkel Issue Ultimatum”, aczkolwiek z treści artykułu Davida Gauthier-Villars, Gabriele Parussini i Williama Horobin'a wynika, że ultimatum dotyczy krajów spoza strefy euro – a więc i Polski, chociaż nasi przywódcy wprost twierdzą, że nie ulegają ultimatum, ponieważ sami pragną ograniczenia suwerenności finansowej Polski. („The leaders of France and Germany issued an ultimatum to the 27 EU governments, saying they must decide by week's end whether they will accept greater control over budgets.”) Francuskie banki uzyskały obietnicę, że nie będzie ulg dla krajów zadłużonych w postaci regulowanej przez EU redukcji długu. To rozwiązanie jest niekorzystne dla Włoch gdzie francuskie banki mają ekspozycję na $420 mld i oznacza, że Włosi i inni będą musieli rezygnować z rozwoju, aby spłacić wszystkie długi. A przecież nawet w Grecji, której banki musiały częściowo zredukować zadłużenie i tak niewiele to pomogło, do czego przyznał się Antonis Samaras osobiście. Okazuje się że serwowane metody poprawiania nieefektywności strefy euro doprowadziły do rekordowego w Europie co najmniej sześcioletniego kryzysu o rekordowym tegorocznym 6%-owym spadku PKB i nie polepszeniu sytuacji finansowej państwa ani na włos – utrzymanie 10%-owego deficytu.Wall Street Journal w artykuleAlkmanaGranitsas’a Costas Paris „Greek Politician Expects Recession Will Linger”cytujątestwierdzeniawprost: “This year again you will have a 10% deficit... and the recession will be greater than 6%," "We are entering into a fifth year of recession and very possibly it will extend to a sixth year, that is a European record." Dlatego należałoby znaleźć rozwiązanie bardziej sprawiedliwe. Narzucenia państwom UE ścisłej dyscypliny finansowej i kontroli budżetowej nie tylko jest niesprawiedliwa, ale także nie daje żadnych gwarancji przezwyciężenia kryzysu euro, gdyż problemem Eurostrefy jest nierównowaga w bilansach płatniczych, a nie tylko w deficytach finansów publicznych. W sytuacji, kiedy znikają aktywa bezpieczne, a niestabilne zadłużenie eurostrefy jest już na skalę 3,7 bln euro i powoduje masową migrację kapitałów z tych zagrożonych do postrzeganych, jako bezpieczniejsze. I jak w tych warunkach kraje peryferyjne mają w latach 2012-13 znaleźć inwestorów na 1225,3 mld euro w tym Włochy 591,9 mld euro, w sytuacji, kiedy główni beneficjenci starają się od tej odpowiedzialności uniknąć? A podsumujmy pod koniec 2010 r. zadłużenie Włoch wynosiło 1,96 bln euro, Hiszpanii 705 mld euro, Belgii 355 mld euro, Grecji 339 mld euro, Portugalii 179 mld euro, a Irlandii 154 mld euro. I z tego powodu te kraje muszą zachęcić inwestorów do zakupu ich długu tylko w ciągu najbliższych dwóch lat 2012-13: Włochy 591,9 miliardów euro, Hiszpania aż 334,2 miliardy euro, Belgia 334,2 miliardy, Grecja 96,1 miliardów euro, Portugalia 49,2 miliardy euro, a Irlandia 45 miliardów euro. Dlatego włączanie do współuczestniczenia w pomocy biednych krajów takich jak Polska, która i tak pożycza dziesiątki miliardów rocznie za granicą na wysoki procent, zobowiązuje się sama do jeszcze wyższego zapożyczenia w celu pożyczenia bogatszym krajom, aby ograniczyć ich koszty odsetkowe, a ich inwestorom straty jest nie tylko niemoralne, ale i nierozważne, gdyż za chwilę właśnie z tego powodu będziemy mieli poważne problemy. Liczenie na to, że bez naprawienia fundamentów nieefektywności strefy euro uda się uniknąć kryzysu na wielką skalę jest zadziwiającym fenomenem. Wiara, że bez sanacji zwiększymy zaufanie na rynku kapitałowym jest zadziwiające, gdy widzimy, że w dobie „oficjalnego” optymizmu banki europejskie nie mają „za grosz” zaufania do pozytywnego rozwiązania sytuacji. I tak pod koniec tygodnia z jednej strony pożyczyły one 8,64 mld euro z EBC po stopie lombardowej nie mogąc uzyskać środków na rynku, a z drugiej strony ulokowały w EBC rekordowo, bo ponad 330 mld euro. Jest objawem dalszego pogarszania się kryzysu na rynku kapitałowym jak słusznie konkluduje Todd Buell w artykule „ECB Deposits Hit New High” („the debt and banking crisiscontinues to erodebanks' confidence in one another.”) Niemniej liczenie na to, że ktokolwiek inny będzie za nas bronił w przyszłości naszych interesów, w sytuacji, kiedy my z tego rezygnujemy nie mając dzieci, jest szczytem nierozsądku i naiwności. Polska nie będąc w euro nie musi płacić swoją suwerennością za zyski, których nigdy nie miała i cóż za gwarancje uzyskała?A przecież i tak „W porównaniu z takimi doniosłymi konsekwencjami, czy traktat nie jest zwykłym skrawkiem papieru?” Taką to odpowiedz uzyskał ambasador Anglii 3 sierpnia 1914 r. od Kanclerza Niemiec na zapytanie dotyczące zobowiązań dochowania neutralności Belgii gwarantowane przez mocarstwa na podstawie długo respektowanego Traktatu Belgijskiego z 1839 r. Tą wypowiedzią, a nie późniejszymi wypowiedziami dotyczącymi respektowanie zobowiązań Niemiec przez Kanclerza Adolfa Hitlera, rozpoczął swoją analizę „Sowhathappensif the euro breaksup?” John Dizard w Financial Times’ie na temat ignorowania przez Europejczyków swoich dotychczasowych doświadczeń. No cóż upadek Rzymu został poprzedzony okresem zwanym “Anarchią Wojskową” i wtedy też uznano, że demokracja do niczego nie jest potrzebna. Ciekawe jak w historii Polski i Europy zostanie nazwany okres historii, który teraz przeżywamy? Cezary Mech

Czy Polscy emeryci będą harować do śmierci? Obalamy mit Azjatów Zaraz po tym jak premier Donald Tusk ogłosił w swoim exposé rządowy zamiar stopniowego podwyższania wieku emerytalnego do 67 lat i zrównania takiegoż wieku dla kobiet i mężczyzn, prorządowe media na komendę zaczęły uzasadniać konieczność i nieuchronność tego niepopularnego posunięcia. Jako główną przyczynę podawano zwiększenie średniej długości życia oraz oczywiście niekorzystną strukturę demograficzną naszego kraju. Wskazywano też przykłady innych państw, z Niemcami na czele, które krok taki mają już za sobą. W tym samym duchu „publiczna” TVP poinformowała, że w Korei Południowej tamtejsi obywatele pracują do końca życia. W kraju tym coś takiego jak wiek emerytalny po prostu nie istnieje, gdyż nie ma tam w ogóle emerytur. Jedyną łaską państwa w tym względzie jest możliwość ulgi podatkowej dla pracownika, jeżeli jego rodzice bądź teściowie, miast pracować, opiekują się jego małoletnimi dziećmi.

Azjatyccy pracusie Informacja ta doskonale wpisywała się w schemat, jakim od lat objaśnia się u nas gospodarcze sukcesy tzw. azjatyckich tygrysów, w tym wspomnianej Republiki Korei, która w ciągu niespełna 30 lat z pozbawionego bogactw naturalnych i zrujnowanego morderczą wojną, „przeludnionego” kraju stała się ekonomiczną potęgą, a jej stolica Seul z 300-tysięcznego, zapyziałego miasta – 10-milionową metropolią. W schemacie tym nic nie wspomina się o istniejącej tam wolności gospodarczej, występuje za to obraz zaganianych, pracujących od świtu do nocy, bez urlopu i odpoczynku, anonimowych, bo wyzbytych wszelkiej indywidualności ludzkich mróweczek, jakimi – z racji swej religii, historii i kultury – mogą być tylko dalekowschodni Azjaci. Tym też – nie zaś np. niskimi podatkami – tłumaczy się u nas niskie ceny tamtejszych produktów i ich ekspansję na europejskie i światowe rynki. Ciekawe, ilu odbiorców rzeczonej informacji skonstatowało, że skoro w Korei Płd. nie ma wieku emerytalnego i emerytur, to nie ma też odpowiednika naszego ZUS-u? To zaś oznacza, że przeciętny południowy Koreańczyk przez lata swojej pracy zarabiał dużo więcej niż obywatel naszego kraju – i mógł zgromadzić spore oszczędności: w lokatach bankowych, funduszach inwestycyjnych, nieruchomościach lub w skarpecie. W Republice Korei, podobnie jak w Polsce, nie ma przymusu pracy. A ponieważ Koreańczyk ma oszczędności, decyzja o zakończeniu aktywności zawodowej należy do niego samego. Niestety, tego „publiczna” telewizja już nie dopowiedziała. Okazałoby się, bowiem, że tak zachwalane „powszechne zabezpieczenie emerytalne” nie jest żadnym dobrodziejstwem, a obowiązujący u nas system, oparty na tzw. umowie społecznej, (chociaż, dalibóg, nikt się tu z nikim nie umawiał), to po prostu zwykłe złodziejstwo.

Staruszek z kilofem W dyskusji nad podwyższeniem i zrównaniem wieku emerytalnego przeciwnicy tych posunięć podają obrazowe przykłady – 67-letniej pielęgniarki zmuszonej dźwigać znieruchomiałego pacjenta lub będącego w tym samym wieku robotnika zmuszonego wywijać kilofem. W rzeczywistości jednak nie chodzi o to, by ludzie ci wciąż pracowali – już dziś pracownicy, jak ich się ładnie określa, „50+” mają duże problemy ze znalezieniem jakiegokolwiek zatrudnienia. Po zapowiedzianej już podwyżce podatków i składek ZUS pracy dla nich będzie jeszcze mniej. Rządowi chodzi po prostu o to, by nie trzeba było wypłacać im emerytury obiecanej w momencie rozpoczynania zawodowej kariery. To, czy będą pracować, czy np. bawić wnuki za zwyczajowy „wikt i opierunek”, jest z punktu widzenia władzy sprawą drugorzędną, (chociaż oczywiście byłoby lepiej, gdyby dalej płacili składki – na NFZ będą nawet musieli to czynić, pod groźbą utraty „darmowych” świadczeń medycznych…). Teoretycznie mogliby, więc, jak ich azjatyccy rówieśnicy, również zakończyć swą zawodową aktywność przed ukończeniem wieku ustawowego. Jest tylko jeden szkopuł: nie mają ich oszczędności. Nie mają – bo przez całe zawodowe życie płacili składki na ZUS…

Zdzislaw Koscielak

Buba mówi nein, NBP uspokaja Dziękuję hic netwron za podrzucenie linka z wypowiedzią członka zarządu Bundesbanku (zwanego potocznie Bubą), który stwierdza:

Z luźnym tłumaczeniu z niemieckiego przez angielski oznacza to, że banki centralne nie będą drukować pieniędzy ani bezpośrednio, ani pośrednio (systemem mafijnym), piorąc je w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Buba stwierdza, że skoro prawo zabrania finansowania rządów przez banki centralne, to należy tego prawa przestrzegać. Jeszcze ktoś uważa, że szczyt unijny zakończył się innym sukcesem niż medialnym. Z dobrych wiadomości mamy jeszcze pierwsze przygotowana Francji do obniżenia ratingu AAA, skoro mówi o tym sam prezydent, to znaczy, że ciachnięcie będzie lada dzień. Taki prezent na gwiazdkę dla inwestorów. Uwaga ważne. Narodowy Bank Polski przedstawił bardzo ciekawą analizę stabilności sektora bankowego w Polsce, prezentacja jest tutaj. Między innymi sprawdzają, co się stanie z kapitałami banków gdyby w 2013 roku w Polsce była 1-procentowa recesja a złoty osłabił się o 30 procent według stanu z 10 listopada, (czyli gdzieś do poziomu lekko powyżej 5,50). Otóż zabraknie 5,7 mld złotych. NBP wnioskuje, ze rozsądna polityka dywidendowa banków wystarczy, poradzić sobie z tym ubytkiem kapitału. Niestety mam z tą analizą jeden problem. Scenariusz szokowy NBP jest moim scenariuszem bazowym, po prostu oczekuję recesji w 2013 roku. A mnie interesuje, co się stanie z polskim sektorem bankowym, jeżeli rzeczywiście wyląduje czarny łabędź, czyli w Europie będzie Eurogeddon, a w P0lsce recesja 3-5%, a kurs euro-złoty na północ od 7, wzrost rentowności obligacji powyżej 10 procent, a panikujący lud wyciągnie z banków nie 5% swoich depozytów tylko znacznie więcej. Czy wtedy mamy domino i banki padające jak muchy, czy sytuacja wygląda jeszcze nieźle. Niestety w raporcie nie mamy mnożników żeby sobie to samemu policzyć, ale to zrozumiałe, bo w kryzysie wchodzimy w świat mocno nieliniowy. W każdym razie nie mogę powiedzieć, żeby raport NBP za bardzo mnie uspokoił, bo ciągle nie wiem, co będzie w prawdziwym scenariuszu szokowym. Rybiński

Bezpieka Urbana Prymus kursów KGB i pogromca demokratycznej opozycji jest najbliższym współpracownikiem Jerzego Urbana Czym w wolnej Polsce zajmuje się wyszkolony przez KGB pułkownik Służby Bezpieczeństwa? Osoba, która odpowiada m.in. za uwięzienie emisariuszy paryskiej "Kultury" i współpracowników Radia Wolna Europa, rozstrzyga, co jest etyczne w mediach. Były pułkownik SB Hipolit Starszak został przez Jerzego Urbana rekomendowany do sądu koleżeńskiego Izby Wydawców Prasy. Starszak jest najbliższym współpracownikiem Jerzego Urbana, dyrektorem spółki Urma, wydającej tygodnik "Nie". Ostatnim stanowiskiem Starszaka w PRL była funkcja zastępcy prokuratora generalnego. Jak wynika z akt personalnych, odtajnionych przez Instytut Pamięci Narodowej (teczka IPN 710/466), brał on udział w najgłośniejszych sprawach politycznych prowadzonych przez SB od połowy lat 60. O osiągnięciach Starszaka w SB warto pamiętać, bo Jerzy Urban - od czasu złożenia zeznań przed komisją w sprawie Rywina - jest traktowany przez część polityków i mediów, jako osoba wiarygodna, piętnująca kapitalizm polityczny i tropiąca bezstronnie wszelkie afery. Taka też jest opinia tych samych kręgów o tygodniku "Nie".

Marcowy kapitan Funkcjonariuszem bezpieki Starszak został - jak sam twierdzi - przez przypadek. Zawsze chciał pracować, jako prokurator. W 1962 r. ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale na miejsce w prokuraturze nie miał podobno szans, gdyż pochodził z prowincji i nie miał żadnych znajomości. Dlatego wybrał Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Resortem tym kierował wtedy Mieczysław Moczar. Starszak trafił do Biura Śledczego. Oficerski kurs ukończył z wyróżnieniem i rekomendacją do nagrody w macierzystej jednostce. Podpisując wniosek o awans w maju 1965 r., dyrektor Biura Śledczego MSW płk. Idzi Bryniarski zanotował: "Po krótkim okresie pracy dał się poznać, jako zdolny pracownik, wyróżniający się wśród innych oficerów śledczych nawet o większym stażu pracy. (...) W ostatnim czasie prowadzi kilkuosobową sprawę szpiegowską, w której uzyskał poważne wyniki". "Ukierunkowany na prowadzenie postępowań karnych o charakterze politycznym" Hipolit Starszak prawdziwą karierę zaczął robić w 1968 r. "Szczególnie duży wkład pracy [Starszak] dał z siebie po wydarzeniach marcowych, zwłaszcza w zakresie opracowania wyników postępowania w sprawach tzw. komandosów" [nazywano tak młodych intelektualistów, organizatorów protestów w marcu 1968 r.] - pisał płk Józef Chomętowski, szef Biura Śledczego, uzasadniając w ten sposób wniosek o awans porucznika Starszaka na stopień kapitana. Starszak twierdzi, że opracował tylko raport o "komandosach" na zjazd PZPR, ale nie brał bezpośrednio udziału w śledztwach, zakończonych wyrokami od 2 do 3,5 lat więzienia. - Może robiłem to incydentalnie - mówi. Gdy Karol Modzelewski i Jacek Kuroń, jako posłowie Sejmu kontraktowego (1989-1991) ujrzeli Starszaka, reprezentującego w ławach rządowych prokuraturę PRL, stwierdzili, że jest to funkcjonariusz, który ich przesłuchiwał po Marcu '68. Starszak prowadził śledztwo przeciwko szpiegowi CIA Jerzemu Strawie, którego sąd wojskowy skazał na śmierć przez rozstrzelanie (była to przedostatnia egzekucja w PRL osoby skazanej za współpracę z obcym wywiadem). - Nawet polubiłem Strawę. Spędziliśmy razem kilka miesięcy - wspomina Starszak wielogodzinne przesłuchania. Do dziś pamięta miejsce i rok urodzenia Strawy oraz imię jego niemieckiej żony.

Łowca szpiegów Rok 1969 upłynął dla Starszaka pod znakiem sprawy tzw. taterników - jak nazwano grupę młodych ludzi, którzy przerzucali do kraju literaturę emigracyjną, w tym paryską "Kulturę". Śledztwo zapoczątkowane zatrzymaniem dwójki Polaków przez czechosłowacką bezpiekę (StB) w tatrzańskim Smokovcu przejął Wydział I Biura Śledczego MSW, specjalizujący się w ściganiu szpiegów. Działania prowadzone przez kpt. Starszaka doprowadziły do skazania emisariuszy "Kultury" na karę od 2 do 4,5 roku więzienia. - Przy zatrzymanych znaleziono m.in. instrukcję od Jerzego Giedroycia z pytaniami, które głęboko ingerowały w wewnętrzne sprawy naszego państwa - mówi Hipolit Starszak. Nadal uważa, że wypełnianie ankiet dla niezależnego miesięcznika emigracyjnego to była praca dla obcego wywiadu. Po sukcesach w tropieniu szpiegów Starszak zaczął szkolić w tej dziedzinie pracowników innych departamentów MSW. W Biurze Śledczym zwalczał też tzw. dywersję ideologiczną. Za osiągnięcia na tym polu został starszym inspektorem. W opinii służbowej za okres od listopada 1968 r. do marca 1971 r., którą sporządził naczelnik Wydziału Inspekcji płk S. Dereń, czytamy: "szczególnie dużo pracy i inwencji włożył w wyjaśnienie i udokumentowanie skomplikowanej sprawy karnej przeciwko grupie osób współdziałających z Rozgłośnią Radia Wolna Europa". Ocenianego bardzo wysoko oficera przeniesiono do Wydziału Inspekcji Biura Śledczego, który koordynował postępowania karne o szpiegostwo w całym kraju. Podczas walk wewnętrznych koterii z Rakowieckiej (centrali SB w Warszawie) w pierwszych latach rządów Gierka kapitan Starszak zdobył zaufanie nowego kierownictwa MSW, zwalczając frakcję moczarowską. Doprowadził do skazania na 6 lat więzienia wiceministra MSW gen. Ryszarda Matejewskiego.

Pojętny uczeń KGB Cenionego w centrali SB oficera przedterminowo awansowano na majora. 9 czerwca 1973 r. major Starszak wysłał raport do dyrektora Biura Kadr MSW płk. Bonifacego Jedynaka. Prosił o skierowanie na "przeszkolenie na rocznym kursie stacjonarnym w Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) przy Radzie Ministrów ZSRR. (...) Obowiązki, które wykonuję w MSW, wymagają stałego doskonalenia wiedzy i umiejętności praktycznych. (...) realizację tego wymogu, w szczególności w odniesieniu do niezbędnej w pracy śledczej wiedzy operacyjnej, zapewnia skorzystanie z bogatych doświadczeń radzieckich organów bezpieczeństwa". W polskiej grupie Starszak był najlepszym słuchaczem kursu. Świadectwo z ogólną oceną bardzo dobrą wymienia kilkanaście przedmiotów, które studiował, m.in. działania kontrwywiadowcze organów służby bezpieczeństwa przeciwko wywiadom państw imperialistycznych (158 godzin), organizację pracy i kierowania w radzieckim kontrwywiadzie (22 godziny), psychologię specjalną (30 godzin), kryminalistykę radziecką (112 godzin). Po powrocie z Moskwy na mjr. Hipolita Starszaka w ciągu kilku lat spłynął deszcz odznaczeń, m.in. srebrny medal Za zasługi dla obronności kraju, złota odznaka Za zasługi w ochronie porządku publicznego oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Ten ostatni - jak wynika z tajnej opinii służbowej szefa Biura Śledczego MSW płk. Tadeusza Kwiatkowskiego - był nagrodą "za uzyskane rezultaty w sprawie przeciwko współpracownikowi wywiadu RFN Ludwikowi Cendrzakowi". Zamożnemu adwokatowi, który jeździł luksusowym mercedesem, SB zarzuciła próbę wyniesienia materiałów wywiadowczych podczas widzenia z klientem, aresztowanym za szpiegostwo dla RFN. Adwokat nigdy nie przyznał się do winy, mimo sugestii, że zostanie łagodniej potraktowany, jeśli poprosi o łaskę. Z wyrokiem 15 lat więzienia osadzono go w najcięższym zakładzie karnym PRL - w Barczewie. W sąsiedniej celi siedział dawny klient Cendrzaka, hitlerowski gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch. Kiedy po dziesięciu latach adwokat wyszedł na wolność, miał zrujnowane zdrowie. Zmarł niecałe trzy lata później. W 1992 r. Cendrzak został pośmiertnie oczyszczony z zarzutów szpiegostwa i zrehabilitowany. Jego syn Krzysztof Cendrzak nie wyklucza, że zwróci się wkrótce do Instytutu Pamięci Narodowej z zapytaniem, czy wobec jego ojca nie dopuszczono się zbrodni sądowej.

Pogromca antysocjalistycznego podziemia W 1978 r. ppłk Hipolit Starszak został wicedyrektorem Biura Śledczego MSW. Tropiciela imperialistycznych agentów w pełni doceniono jednak dopiero podczas przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego, w maju 1981 r. Ówczesny szef MSW gen. Mirosław Milewski zwrócił się do władz PZPR o zgodę na mianowanie płk. Starszaka dyrektorem Biura Śledczego. "W pełni gwarantuje właściwe wykonanie zadań na proponowanym stanowisku" - zapewnił gen. Milewski, który nawet w bezpiece uchodził za osobę zbyt blisko powiązaną z Sowietami. Nominację Starszak otrzymał już od nowego szefa MSW, gen. Czesława Kiszczaka. "W okresie stanu wojennego (...) płk H. Starszak, kierując Biurem Śledczym MSW, osobiście przyczynił się do prawidłowego wykonywania zadań na odcinku rozpoznawania i zwalczania opozycyjnej działalności podziemia antysocjalistycznego" - ta opinia Kiszczaka była przepustką do dalszej kariery Starszaka. Po wprowadzeniu stanu wojennego Starszak poznał swego przyszłego chlebodawcę - Jerzego Urbana, wówczas rzecznika rządu. Biuro Śledcze MSW dostarczało Urbanowi przed konferencjami prasowymi informacje spreparowane na podstawie materiałów operacyjnych. Po śmiertelnym pobiciu przez milicjantów w maju 1983 r. maturzysty Grzegorza Przemyka funkcjonariusze biura wzięli udział w tuszowaniu tej zbrodni, za co najbardziej zaufany człowiek Starszaka i jego następca, płk Zbigniew Pudysz, dostał później nagrodę szefa MSW. W sierpniu 1983 r. Starszak został szefem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Siedlcach, ale już w marcu 1984 r. objął funkcję zastępcy prokuratora generalnego PRL. Pozostawał funkcjonariuszem SB, urlopowanym do pracy poza MSW. Z prokuratury odwołał go w 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki. Starszak nie poddał się weryfikacji funkcjonariuszy SB.

Opiekun wiewiórek W lutym 1991 r. stary znajomy Starszaka - Jerzy Urban, który od pięciu miesięcy wydawał tygodnik "Nie", zatrudnił go jako dyrektora w swej spółce Urma. Dawni koledzy Starszaka z SB - nazywani w "Nie" wiewiórkami - podrzucali dziennikarzom bezpieczniackie papiery kompromitujące wrogów postkomunistów. Starszak, przed ukazaniem się artykułów, opiniuje je, weryfikuje i akceptuje do druku. "Nie" broniło polonijnego przedsiębiorcę Edwarda Mazura, który przez płatnego mordercę Siergieja Sienkiva został wskazany, jako zleceniodawca zabójstwa byłego szefa policji gen. Marka Papały. Kiedy dwa i pół roku temu funkcjonariusze CBŚ zatrzymali Mazura na zlecenie prokuratury, biznesmen skontaktował się właśnie ze Starszakiem. Mazura wkrótce zwolniono - z policyjnej izby zatrzymań pojechał na imprezę z czołówką polityków SLD w stołecznej restauracji Belvedere. Gdy Jerzy Urban podczas przesłuchań przed sejmową komisją w sprawie Rywina odegrał rolę sprawiedliwego, nie tylko on zaczął być traktowany, jako osoba wiarygodna, ale także były pułkownik SB Hipolit Starszak. Dzięki temu został szefem sądu koleżeńskiego Polskiej Izby Wydawców Prasy. Jest mało prawdopodobne, by osoby, które go na to stanowisko wybrały, wiedziały o jego roli w procesach politycznych i dławieniu wolności słowa. Bo Starszak w roli arbitra moralności to już nie ironia historii, lecz parodia. Jarosław Jakimczyk

Emerytura Jerzego Urbana Jerzy Urban, rzecznik stanu wojennego i nowy polityczny przyjaciel Palikota był do tej pory znany z tego, że gadał bez przerwy o swoim bogactwie. Kilka miesięcy temu Urban zaczął pobierać emeryturę z ZUS, tak jak każdy śmiertelnik. Co się stało? Starsze pokolenie Polakow pamieta tlusta, nalana twarz Jerzego Urbana, obcisnietego jak wieprz w wojskowym mundurze rzecznika tzw. "rzadu" dyktatora generala Jaruzelskiego. Urban szczekal, co jakis czas w telewizji. Jego najslynniejsze slowa to aroganckie "rzad sie sam wyzywi". Po Okraglym Stole Jerzy Urban zbil fortune na handlu alkoholem i zalozyl Wydawnictwo Urma, wydajace tygodnik NIE. Urban, jako byly rzecznik Jaruzelskiego i aktualny kolega z pracy esbeka Hipolita Starszaka, zna duzo tajemnic grupy ITI. Gdyby Urban chcial je opowiedziec w sadzie, byloby juz po ITI. No, ale tak odwazny to Urban nie jest. Wiec zamiast opowiadac nam o ITI, przez ostatnie dwie dekady Urban zanudzal nas swoimi przechwalkami prowincjonalngo nuworisza na temat tego, co on ma, czym jezdzi, co pali czy tez, z kim spi. Sluchanie czy tez czytanie belkotu Urbana bylo ciezka proba dla wiekszosci normalnych ludzi. Jeszcze w 2004 roku tygodnik Wprost "wycenial" Urbana na 120 milionow PLN. Ostatnio Urban zaczal pobierac emeryture z ZUS. Widocznie milioner sam sie juz nie moze wyzywic? Emeryture Urban ma duza - 4,700 PLN miesiecznie. Tylko, dlaczego zaczal ja pobierac akurat teraz, po 17 latach od nabycia praw do emerytury?

Wedlug "Super Expressu" tylko 5% polskich seniorow ma emerytury powyzej 3,500 PLN miesiecznie. Mozemy sie domyslac, z jakiego to resortu wywodzi sie wiekszosc owych szczesliwych seniorow. Mozna takze snuc kilka wolnych hipotez na temat niespodziewanego skoku domniemanego milionera Urbana na emeryture ZUS:

(1) tygodnik NIE cienko przedzie finansowo

(2) Urban wydal duzo kasy na kampanie wyborcza Ruchu Palikota

(3) koniak, cygara, bialy Jaguar i dziewczyny zrujnowaly Urbana

(4) moze Urban nigdy nie byl naprawde bogaty i tylko szpanowal

Kto wie?

Esbecki Starszak Urbana 13 grudnia jest idealną datą do przypomnienia młodszej generacji Polaków o osobnikach z mrocznej przeszłości, którzy są wciąż obecni i aktywni w tzw. polskiej demokracji matrixowej. Wypłynięcie Urbana i Palikota przypomina nam o Hipolicie Starszaku. Wciaz funkcjonuja sprawdzone metody. Jerzy Urban, ktory zbil fortune na alkoholu, laczy sily z Januszem Palikotem, ktory zbil fortune na alkoholu. Za Palikotem stoi byly doradca Leppera a za Urbanem stoi pulkownik SB. Hilpolit Starszak pozostaje w cieniu (jak wielu jego bylych kole gow z pracy), oficjalnie dzialajac w spolce Urma Sp. z.o.o, ktora wydaje tygodnik NIE. W 2004 roku Jerzy Urban rekomendowal Starszaka do Sądu Koleżeńskiego Polskiej Izby Wydawców Prasy. Oficjalnie dostepne inormacje o dlugiej i bogatej esbeckiej karierze Hipolita Starszaka zawieraja dwa punkty odniesienia: poczatek kariery: rok 1962 - Starszak zaczyna, jako oficer śledczy w Biurze Śledczym MSW kulminacja kariery: rok 2002 - Starszak pomaga znaleźć adwokata Edwardowi Mazurowi, gdy ten zostaje zatrzymany w związku z zabójstwem gen. Marka Papaly Te dwa punkty odniesienia mowia wlasciwie wszystko. W miedzyczasie Hipolit Starszak ukonczyl dziewięciomiesięczne szkolenie specjalne w Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) w Moskwie. W polskiej grupie Starszak był podobno najlepszym słuchaczem kursu. Logiczne jest wiec ze najbardziej szczegolowe dokumenty dotyczace dlugiej kariery esbeka Hipolita Starszaka znajduja sie w archiwach w Moskwie. Mniej szczegolowe dokumenty znajduja sie w IPN (teczka IPN 710/466). Wikipedia takze publikuje portret Starszaka:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Hipolit_Starszak

Dziennikarz sledczy, Jaroslaw Jakimczyk, opublikowal w 2004 roku bardzo ciekawy i doglebny artykul na temat Starszaka, pod tytulem "Bezpieka Urbana": http://www.wprost.pl/ar/?O=60271 Artykul Jaroslawa Jakimczyka powinien byc lektura obowiazkowa w klasach maturalnych, zanim mlode pokolenia nie wejda naiwnie w tzw. polska demokracje matrixowa. Polecam. Stanislas Balcerac

CO SIĘ STAŁO? Katastrofa finansowa, która się dzieje na naszych oczach ma kilka przyczyn. Podstawową jest uleganie błędnej teorii ekonomicznej, że wszystko można wyprodukować pod warunkiem, że ktoś to kupi, więc najważniejsze jest „sterowanie zagregowanym popytem”, (choć nie wiadomo, co to jest dokładnie „zagregowany popyt”) przy pomocy „instrumentów pieniężnych”. Doprowadziło to do dominacji sektora finansowego nad gospodarką realną, która w tym modelu jest zależna głównie od dopływu odpowiedniej ilości „środków finansowych”. Tymi środkami nie są wcale pieniądze wyemitowane przez rządy lub banki centralne, ale i tak zwane pieniądz bankowe („kredytowe”), emitowane przez banki komercyjne na podstawie zobowiązań zaciągniętych przez rządy. Tak!!! Długi rządów są podstawą emitowania pieniędzy przez banki! I oczywiście to banki na tym najlepiej zarabiają. Raz pobierają odsetki od rządów od kupionych obligacji, drugi raz pobierają odsetki od kredytobiorców, którym udzieliły kredytów z pieniędzy wyemitowanych przez siebie, zabezpieczeniem, których są obligacji kupione od rządów. W takim systemie proporcje zysków producentów dóbr i dostawców usług do zysków banków i różnych innych instytucji finansowych uległy całkowitemu rozchwianiu. Najbardziej dosadnie, choć pewnie w sposób niezamierzony, wyraził to Lloyd Blankfein – prezes Goldman Sachs największego banku inwestycyjnego na świecie, – gdy dla uzasadnienia wysokich apanaży pobieranych przez siebie i swoich pracowników stwierdził, że wykonują oni „Bożą robotę” („God’s work”). Niestety, pieniędzy w bankach od dawna nie ma. Możemy je sobie wypłacić z kasy, albo zrobić przelew, tylko i wyłącznie, dlatego, że nie robimy tego wszyscy na raz. Pieniądz bankowy opiera się, bowiem na wierze. Na naszej wierze w to, że on w banku rzeczywiście jest. Jak ta wiara została w 2008 roku zachwiana, okazało się, że pieniędzy nie ma i FED, – czyli amerykański bank centralny – musiał je dodrukować? Choć dodrukował prawie 2,5 biliona dolarów, gospodarka pozostaje w stagnacji, a bezrobocie utrzymuje się na niebotycznym jak na amerykańskie stosunki poziomie ponad 9%. W Europie zapaść finansowa miała jeszcze dwie dodatkowe przyczyny. Pierwszą jest biurokracja. Skoro gospodarkę „nakręca” odpowiednia polityka pieniężna, to przedsiębiorcy nie są uznawani za kreatorów rozwoju, a jedynie za pośredników, wykorzystujących pieniądze kreowane w obiegu między rządami a „rynkami finansowymi”. Dlatego może się bez przeszkód rozwijać biurokracja utrudniająca przedsiębiorcom ich codzienną pracę. Hamuje to prawdziwy wzrost gospodarczy wynikający z wytwarzania nowych dóbr i usług. Albowiem w każdym równaniu ekonomicznym jedyną zmienną, która jest niezmienna jest czas. Doba ma tylko 24 godziny. Im więcej czasu trzeba poświęcić na realizowanie biurokratycznych obowiązków, tym mniej czasu pozostaje na rozwój produkcji. W efekcie wpływy budżetowe z podatków są mniejsze niż mogłyby być, gdyby nie ograniczenia, którym poddawana jest gospodarka. Przyczyną drugą są rosnące lawinowo koszty funkcjonowania systemów emerytalnych. Z jednej strony mamy, więc mniejsze wpływy podatkowe, niż byśmy mogli mieć, gdyby nie ograniczenia biurokratyczne. Z drugiej strony mamy wyższe wydatki na utrzymanie coraz większej rzeszy emerytów. Konsekwencją tego stanu rzeczy musiały być rosnące długi. Rządy chcąc sfinansować rosnąc wydatki musiały się coraz bardziej zapożyczać. Z długami jest podobnie jak z pieniędzmi w bankach. Ich wartość dla wierzycieli opiera się na wierze, że zostaną one kiedyś spłacone. Rządy, jak bankierzy, którzy dla utrzymania płynności wypłacają nam w kasie pieniądze tych, którzy je tam wpłacają, przez lata oddawały stare długi zaciągając nowe. Mogło to działać dopóki w tym samym czasie jedni wypłacali, – czyli otrzymywali zwrot udzielonych kiedyś kredytów, a drudzy wpłacali – czyli udzielali nowych kredytów. Ale jak wiara w to, że taki mechanizm może funkcjonować w nieskończoność uległa zachwianiu okazało się, że długi są nie wiele warte.Czynnikiem trzecim, który spowodował, że w Europie długi eksplodowały w ciągu trzech ostatnich lat, był sposób „ratowania sektora finansowego”. Żeby go uratować trzeba było mu pożyczyć. Ale jak można komuś pożyczyć, jak się samemu jest zadłużonym? Amerykański FED na ten cel dodrukował po prostu dolary. Natomiast Europejski Bank Centralny prowadził tak zwaną „sterylizację” – kupował obligacje najbardziej zadłużonych państw, żeby miały one na spłacenie starych długów, a sprzedawał swoje własne obligacje. W efekcie dług, który w państwach strefy euro oscylował w 2008 roku średnio wokół 60% PKB, wzrósł do ponad 80%. A jak weźmiemy pod uwagę trzy największe gospodarki – Niemcy, Francję i Włochy – to ich średni poziom długu do PKB zbliża się do 100%!!! Co prawda w Japonii dochodzi, do 200%, ale jest to głównie dług wewnętrzny, a poza tym dotąd Japonia była sama na tym polu minowym, miała, więc większe możliwości stąpania po nim. Dziś zrobiło się na nim już tak tłoczno, że jakikolwiek nieostrożny ruch kogokolwiek, może spowodować, że wszyscy razem wylecą w powietrze. Gwiazdowski

Mamy tajne taśmy Klicha Kilka dni po katastrofie rządowego tupolewa przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych płk Edmund Klich złożył ministrowi obrony Bogdanowi Klichowi meldunek, że Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za tragedię smoleńską. Bo choć zobowiązywały ich do tego procedury, mimo fatalnej pogody nie zamknęli lotniska. Minister zareagował zaskakująco: zakazał Edmundowi Klichowi formułowania wniosków obciążających Rosjan. – Sformułowanie takiej tezy przez przewodniczącego na tym etapie jest sprawą kłopotliwą – stwierdził. „Gazeta Polska” poznała te szokujące fakty dzięki nagraniu poufnej rozmowy odbytej kilkanaście dni po katastrofie między ministrem i Edmundem Klichem. Klich – wówczas polski akredytowany przy rosyjskim MAK, który badał okoliczności katastrofy Tu-154 – przyznał „GP”, że dokonał nagrania „na własne potrzeby”. Nagranie zaczyna się, gdy płk Edmund Klich jest w samochodzie. Następnie pułkownik przechodzi przez biuro przepustek, dociera do sekretariatu ministra obrony. Wreszcie wchodzi na poufną naradę w gabinecie ministra. Spotkanie Edmunda Klicha z ministrem odbywa się przy udziale świadków. Jednym z nich jest szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch. Rozmowa dotyczy m.in. wskazania winnych katastrofy oraz tego, jak uzasadnić oparcie postępowania na konwencji chicagowskiej, a nie na polsko-rosyjskim porozumieniu z 1993 r.Treść zapisu szokuje, bo jest namacalnym dowodem, że rząd polski od początku miał dowody rosyjskiej winy za tragedię smoleńską, ale postanowił je ukryć. Miał niewiele do powiedzenia w sprawie śledztwa – i to na własne życzenie. W jutrzejszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska” opublikujemy stenogram całej rozmowy Bogdana Klicha z polskim akredytowanym przy MAK. Dziś przytaczamy jeden z jej fragmentów, dotyczący pierwszego meldunku Edmunda Klicha do ministra obrony. Tego meldunku nie ma w aktach śledztwa prokuratorskiego ani komisji Millera.

Minister atakuje Co zawiera meldunek? Edmund Klich opisywał w nim przebieg ostatnich kilkunastu minut lotu tupolewa na podstawie relacji zebranych od Rosjan zaraz po katastrofie. Przesłuchania prowadzili prokuratorzy rosyjscy i polscy, a równolegle członkowie komisji badającej przyczyny katastrofy. Wśród nich płk Mirosław Milanowski, jeden z najlepszych polskich ekspertów meteorologii. Wnioski polskich ekspertów są jasne: odpowiedzialność za tragedię ponosi strona rosyjska. Pod wpływem presji ze strony ministra Edmund Klich się wikła i wskazuje Milanowskiego, jako autora tezy o winie rosyjskiej.

– Skąd ta wiedza? – pyta Bogdan Klich. – Mianowicie, że to rosyjska. Znaczy nie zaskoczyła ta teza, ale zaskoczył fakt sformułowania na tak wczesnym etapie tej tezy, tam pan to wyboldował (pogrubił – przyp. red.) tłustym drukiem, że odpowiedzialna jest strona rosyjska.

Edmund Klich: Że jest odpowiedzialna strona rosyjska?

B.K.: Ze względu na to, że nie zamknęła lotniska, tak.

E.K.: Być może to jest, że to jest… Oj, to chyba coś… Jeśli to jest mój meldunek, to ja tutaj… chyba tak nie… to chyba…

B.K.: Pan stawia taką tezę, że były to warunki poniżej minimalnych lotniska, które wynoszą widzialność najmniejsza tysiąc, podstawa sto, i wtedy lotnisko powinno być zamknięte dla ruchu lotniczego. A, to jest dokładnie to.

E.K.: Tak, już wiem, już wiem. Bazowałem na tym, że w naszych warunkach, polskich, my byśmy to zamknęli, bo my mamy takie procedury, prawda, że byłoby zamknięte. Natomiast, to było... godzina 15, to było na wczesnym jeszcze etapie…

B.K.: To jest dla nas zaskakujące (…) Ten dokument nie ma statusu prawnie żadnego. Dokumenty, które nie mają prawnie wiążącego statusu, zawsze mogą gdzieś wypłynąć. W związku z tym sformułowanie przez przewodniczącego komisji takiej tezy na tym etapie (…)jest sprawą… no, kłopotliwą.

E.K.: Yhm, rzeczywiście. Ale ja bazowałem… Może tak: ta teza wynikła głównie z oceny sytuacji przez pana meteorologa. (…) Myśmy dyskutowali, że według naszych procedur powinno być zamknięte. Bazowaliśmy na naszej wiedzy. (…) Bo myśmy ten wątek bardzo mocno drążyli. (…)

B.K.: Wróćmy do pytania, bo ono dla mnie jest bardzo ważne. Czy to jest kompilacja różnych wypowiedzi?

E.K.: To są nasze wnioski z tych pierwszych... To jest właściwie wniosek bym powiedział głównie pana Mirosława Milanowskiego, meteorologa. Taka ocena.

B.K.: To dosyć marna podstawa do formułowania takich wniosków. (…)

E.K.: To jest dokładnie relacja pana Milanowskiego, którą złożył na podstawie udziału w przesłuchaniach z prokuraturą. Na sto procent już teraz wiem. (…).

W trakcie rozmowy ani minister, ani szef komisji nie wspominają, że Mirosław Milanowski, który zadawał podczas przesłuchań świadków zbyt dociekliwie pytania, został odsunięty od czynności śledczych przez Edmunda Klicha już trzeciego dnia po katastrofie – na wyraźne żądanie Rosjan. Taką decyzję wymusił na polskim akredytowanym osobiście Aleksiej Morozow, zastępca szefowej MAK gen. Tatiany Anodiny.

Edmund Klich: nagrywałem na własne potrzeby Następnego dnia po spotkaniu z ministrem Edmund Klich udzielił wywiadu TVN24. Zaatakował tam Bogdana Klicha za brak wsparcia dla ekipy pracującej w Smoleńsku. Jednocześnie (jak wynika z listu polskich doradców z 2 lutego br.) działał pod dyktando strony rosyjskiej, utrudniając polskim ekspertom zbadanie wraku oraz uczestniczenie w oblocie. 19 maja 2010 r. odbyła się konferencja szefostwa MAK-u z udziałem polskiego akredytowanego, która narzuciła opinii publicznej nie tylko w Polsce rosyjską wizję przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia. Tatiana Anodina poinformowała m.in., że lotnisko było przygotowane do przyjęcia tupolewa w każdych warunkach pogodowych. Edmund Klich nie zaprzeczył temu stwierdzeniu. W kwietniu 2011 r. Edmund Klich ponownie zaatakował Bogdana Klicha. Zarzucił mu, że w pierwszych dniach po katastrofie minister usiłował wymóc na nim, by zajmował się tylko odpowiedzialnością strony rosyjskiej – co stoi w jaskrawej sprzeczności z przebiegiem spotkania, które teraz poznaliśmy. Edmund Klich przyznał w rozmowie z „GP”, że zarejestrował spotkanie.

– Brałem udział w tej rozmowie, miałem pełne prawo nagrywać – stwierdził. – Powinna pani wskazać, kto to ujawnił, bo to jest naganne.

– Ile takich rozmów z panem Klichem pan nagrał? – zapytaliśmy.

– Proszę o następne pytanie.

– Czy pan dzielił się nagraniami z Rosjanami?

– Ja się z nikim nie dzielę nagraniami, które są moimi prywatnymi nagraniami.

Bogdan Klich powiedział „GP”, że absolutnie nic nie wiedział o nagraniu. Jak to możliwe, że Edmund Klich potajemnie nagrywał ministra i szefa Sztabu Generalnego? I po co? Nie wiadomo. Tym powinna zająć się prokuratura, do której trafiło nagranie. Anita Gargas

Brawo! Kanada wychodzi z Kioto

Kilkadziesiąt godzin po zakończeniu konferencji klimatycznej w Durbanie Kanada ogłosiła wystąpienie z protokołu z Kioto. "Korzystamy ze swego prawa i formalnie wychodzimy z Kioto" - oświadczył minister ochrony środowiska tego kraju Peter Kent. Kent już wcześniej wielokrotnie powtarzał, że protokół z Kioto to już "sprawa przeszłości" i że Kanada nie zgodzi się na jego przedłużenie. W ostatni weekend uczestnicy szczytu klimatycznego w Durbanie zgodzili się na przedłużenie protokołu z Kioto - umowy o redukcji emisji gazów cieplarnianych - i zawarcie w 2015 r. nowego paktu klimatycznego. PAP

Polska na 204 miejscu. Tusk celowo wyludnia Polskę? Sytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na 244 państwa na świecie Polska plasuje się na 204 miejscu pod względem przyrostu! Mamy większą biurokrację od skrajnie zbiurokratyzowanej Japonii! Od dwudziestu lat rządy postkomunistycznej III RP celowo prowadzą ekonomiczną, podatkowa eksterminacje społeczeństwa. Lewica, szczególnie lewacka argumentuje, że wprost przeciwnie, im wyższe podatki, tym ludziom żyje się lepiej. Bezpłatne szkoły, uniwersytety, zasiłki dla potrzebujących, dla rodzin, bezrobotnych, godna emerytura, zwiększenie miejsc pracy, rozkwit kraju. Oczywiście są to kłamstwa religii politycznej, jaką jest polityczna poprawność. Kłamstwa, które wbija się nowemu chłopstwu pańszczyźnianemu terrorem propagandowym. Podatki rosną z roku na rok, budżet pęcznieje. Polka, co roku odnotowuje wzrost gospodarczy, Tusk dodatkowo zadłużył Polskę piramidą długów. Ogromne bogactwa zrabowane podatkami Polakom są do dyspozycji urzędników. Jeśli lewica miałaby rację to w Polsce ludziom żyłoby się coraz lepiej, miliony nie musiałyby emigrować za chlebem, który został im ukradziony w Polsce, edukacja byłaby na coraz wyższym poziomie, dzieci miałyby coraz lepsza opiekę, ludzi mogliby przechodzić na emeryturę wcześniej. Ludi żyją dłużej, ale posługując się lewicową logiką, coraz mniej liczne społeczeństwo wytwarza coraz więcej dóbr. A to oznacza, że w państwie socjalistycznym, redystrybującym większość wytworzonych w kraju dóbr nie jest ważne, kiedy się przechodzi na emeryturę, o ile społeczeństwo, jako całość wytwarza coraz więcej dóbr. Dlaczego pomimo coraz wyższych podatków, coraz bogatszego budżetu społeczeństwo wpada w nędzę, kraj staje się coraz bardziej zacofany, a Polacy nie posiadają normalnej ilości dzieci, gdyż oznacza to wpadnięcie rodziny w nędze? Oligarchia, kasta urzędnicza, która rozrasta się pod rządami Tuska niczym rak w ostatniej fazie choroby, rozkradają i marnują bajecznie bogaty sezam, jakim jest budżet. Oni rozkradną i zmarnują zresztą każde pieniądze. Wipler przytoczył wstrząsające dane dotyczące wymierania Polaków i pośrednią tego przyczynę. Skoncentrował się na wyjątkowo patologicznej w skali świata strukturze i liczebności kast urzędniczej, która zacisnęła śmiertelną pętlę na szyjach polskich rodzin, na przyszłości polskiego społeczeństwa. Wipler, poseł PiS i prezes Fundacji Republikańskiej „ wzrośnie akcyza m.in. na papierosy i olej napędowy. To są już 3 mld złotych wyjęte z kieszeni podatnika. Jednak najbardziej bolesne będą cięcia w budżecie dotyczące rodziny. My musimy - niezależnie od kosztów - podejmować wysiłki w drugą stronę, a więc dbać o przyrost naturalny. Pamiętajmy, że sytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na 244 państwa na świecie Polska plasuje się na 204 miejscu pod względem przyrostu! „....”Alternatywą jest zmniejszenie liczby spraw, którymi zajmuje się państwo. Według raportu OECD Polska ma największy potencjał wzrostu gospodarczego spośród wszystkich państw członkowskich tej organizacji, który może być uruchomiony przez zdjęcie zbędnej biurokracji. W chwili obecnej my mamy większą biurokrację od skrajnie zbiurokratyzowanej Japonii! Tymczasem według OECD, samo zrzucenie garbu biurokracji w Polsce da nam w perspektywie 10 lat wzrost PKB o 15 proc.!, Dlatego cięć szukajmy w administracji - która notabene rozrosła się o kolejne 70 tys. urzędników w ciągu ostatnich czterech lat - i biurokracji, a nie w rodzinach! „...(źródło) Pomimo jak widzimy tragicznej sytuacji demograficznej Rząd dalej podnosi podatki i dalej zadłuża kraj. Konsekwencje dla demografii są oczywiste. Czy w takim razie rząd celowo je podnosi, czy nie jest tak, że głównym celem polityki podatkowej jest wyludnienie Polski. Marek Mojsiewicz

Stan wojenny: Zbrodnia i brak kary Twórcy i wykonawcy stanu wojennego pozostają bezkarni, bo pomagali im wpływowi do dziś sędziowie i prokuratorzy. Jutro przypada smutna rocznica. 30 lat minęło od jednej z największych zbrodni komunistycznych w PRL: wprowadzenia stanu wojennego. Twórcy i wykonawcy pozostają bezkarni, bo pomagali im wpływowi do dziśsędziowie i prokuratorzy. Wiele wskazuje, że opowiedzą tylko przed Bogiem i historią. Stan wojenny, to nie jest tylko przestępstwo Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Nie dałoby się tego zrobić bez udziału wojska i ówczesnego wymiaru sprawiedliwości. Dziś wymiar sprawiedliwości, w którym wciąż pracują sędziowie zasłużeni dla obrony socjalizmu w PRL i karania wichrzycieli w stanie wojennym. I to silne lobby paraliżuje od 20 lat wolnej Polski rozliczenie, nawet symboliczne winnych. Dopiero na początku marca 2011r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że dekrety wprowadzające stan wojenny w grudniu 1981 r. były niekonstytucyjne. Wielkie zasługi w tym miał nieżyjący Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski, który skierował w tej sprawie wniosek do TK. Trzeba było aż dwudziestu lat, aby wolna Polska uznała wreszcie bezprawność stanu wojennego. Jednak mimo orzeczenia TK, polski wymiar sprawiedliwości nadal z dużym dystansem podchodzi do problemu odpowiedzialności karnej twórców stanu wojennego. Widać to najlepiej na przykładzie trwającego przewodu sądowego przed Sadem Okręgowym w Warszawie. W październiku 2011r. Sad Okręgowy w Warszawie wydał pierwszy wyrok w sprawie wprowadzenia stanu wojennego. Jednak i tym razem trudno mówić o zasadniczym przełomie w rozliczaniu twórców stanu wojennego. Warszawski Sąd orzekł wprawdzie, że były członek Rady Państwa Emil Kołodziej przekroczył swoje uprawnienia, głosując w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. za uchwaleniem dekretów o stanie wojennym i... natychmiast umorzył postępowanie, bo czyn oskarżonego się przedawnił. Polskie sądy robiły i robią nadal wiele, aby odsunąć perspektywę wydawania wyroków w procesach twórców stanu wojennego. W sierpniu b.r. ten sam warszawski Sąd Okręgowy wyłączył z głównego procesu autorów stanu wojennego z powodu złego stanu zdrowia gen. Jaruzelskiego, któremu grozi kara do dziesięciu lat więzienia. Sad zadecydował, że jeśli po roku stan Jaruzelskiego się poprawi, będzie sądzony oddzielnie, jeżeli nie - nigdy już nie zasiądzie na ławie oskarżonych. Tymczasem zarzuty wobec głównych autorów stanu wojennego przedawnią się w 2020 r. Taka sytuacja powoduje, że ofiary stanu wojennego, nie mogąc doczekać się osądzenia winnych stanu wojennego rozważają możliwość złożenia skargi do Trybunału w Strasburgu. Ale gen. Jaruzelski, gen. Kiszczak, Stanisław Kania, członkowie ówczesnej Rady Państwa, to jedynie najważniejsi decydenci.

Niepisana umowa To oczywista konsekwencja polskie "aksamitnej" rewolucji z 1989 r. Prawie nikt z przejmującej wówczas władzę opozycji nie myślał o rozliczeniu zbrodni PRL i pociągnięciu do odpowiedzialności przedstawicieli komunistycznych władz. A ci, którzy takie postulaty stawiali szybko byli marginalizowani. Nikt też nie mówił o rozliczeniu twórców i wykonawców wprowadzonego w dniu 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. Zasadniczych przyczyn tej postawy, należy szukać właśnie w politycznym kompromisie, jaki został zawarty pomiędzy przedstawicielami opozycji, a ekipą gen. Jaruzelskiego. Ich efektem były obrady Okrągłego Stołu w trakcie, których obie strony opowiedziały się za uruchomieniem procesu transformacji ustrojowej. Po latach jeden z przedstawicieli opozycji, biorący udział w obradach Okrągłego Stołu stwierdził, że "nie wsadza się do więzienia ludzi, z którymi się wcześniej rozmawiało przy jednym stole". Zdanie to dobrze opisuje sposób myślenia elity opozycyjnej w pierwszych latach polskiej transformacji. Filozofia polityczna "grubej kreski" i nie rozliczania przeszłości została w następnych latach umocniona przez środowisko opiniotwórczej "Gazety Wyborczej", dla której twórcy stanu wojennego stali się "ludźmi honoru". Pamiętne słowa naczelnego ideologa "GW" Adama Michnika "odpieprzcie się od generała", nie były tylko wyrazem stosunku ich autora do osoby gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ale wezwaniem do rezygnacji z procesu rozliczenia twórców stanu wojennego. Na początku lat 90 rozliczenie autorów stanu wojennego postulowało środowisko KPN-u. Klub Parlamentarny KPN złożył nawet w dniu 6 grudnia 1991r. formalny wniosek do Marszałka Sejmu o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej i karnej osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego. Tamten wniosek dotyczył jedynie członków byłej Rady Państwa i powołanej w grudniu 1981r. Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON). Wniosek KPN trafił do sejmowej komisji odpowiedzialności konstytucyjnej, gdzie w następnej kadencji Sejmu kompletnie ugrzązł. W końcu 1996 r., Sejm chcąc pozbyć się kłopotliwego wniosku, podjął uchwałę o umorzeniu postępowania w tej sprawie. Nadzieje na rozliczenie twórców stanu wojennego odżyły z chwilą powstania Instytutu Pamięci Narodowej. W latach 2002-2007 pion śledczy IPN prowadził śledztwo w sprawie stanu wojennego, którego efektem była akt oskarżenia, skierowany do Sądu Rejonowego Warszawa - Śródmieście. W skierowanym akcie oskarżenia IPN zarzucał gen. Jaruzelskiemu, gen. Kiszczakowi i siedmiu innym osobom, kierowanie "związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym, mającym na celu popełnianie przestępstw", a także o podżeganie członków ówczesnej Rady Państwa do przekroczenia swoich konstytucyjnych uprawnień. Sprawa trafiła później do Sądu Okręgowego w Warszawie. Od początku jednak nie było widać woli sądu, aby doprowadzić do wydania wyroku w tej sprawie. Sąd zarzucił IPN, że "nie przeprowadził typowych czynności śledczych", a przedstawione opinie biegłych w tej sprawie uznał za niepełne. Za to znacznie przychylniej warszawski sąd potraktował oskarżonych, godząc się na wniosek ich obrońców, aby IPN dodatkowo przesłuchał w tej sprawie m.in. Lecha Wałęsę, Michaiła Gorbaczowa, Margaret Thatcher, Zbigniewa Brzezińskiego, Richarda Pipesa, byłego sekretarza stanu USA Alexandra Haiga, byłeg szefa sztabu sił zbrojnych Układu Warszawskiego Anatolija Gribkowa oraz Mieczysława Rakowskiego, Stanisława Cioska, Zbigniewa Messnera, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego. Oczywistym stało się wówczas to, że przeprowadzenie tych czynności może potrwać latami. Wszystko wskazywało wówczas, ze proces ugrzęźnie i wątpliwe będzie jego zakończenie. Tymczasem mijały kolejne lata. Niektóre środowiska polityczne podejmowały różne inicjatywy, mające wywrzeć presje na polski wymiar sprawiedliwości, który odsuwał od siebie problem rozliczenia stanu wojennego i zadośćuczynienia jego ofiarom. Wojsko w czasie stanu wojennego Ludowe Wojsko Polskie było główną siła wprowadzającą w kraju stan wojenny. To właśnie ono odpowiadało za wprowadzenie stanu wojennego w gminach, powiatach i polskich miastach. Historycy szacują, ze w całej operacji zaprowadzania stanu wojennego użyto, co najmniej 91 tys. żołnierzy. To wojsko "odblokowywało" strajkujące w grudniu 1981 r. zakłady pracy, to ono prowadziło agresywną propagandę, mającą przekonać Polaków do słuszności stanu wojennego. Ale przede wszystkim to sami wojskowi byli autorami całego planu stanu wojennego. Już, bowiem w sierpniu 1980 r., a więc zaraz po powstaniu "Solidarności" Sztab Generalny LWP rozpoczął prace studyjne nad tak zwanym planem "W". W skład zespołu wojskowych planistów stanu wojennego weszli m. in. generałowie: Tadeusz Hupałowski, Jerzy Skalski, Antoni Jasiński, Norbert Dackun oraz płk. Ryszard Kukliński. W marcu 1981r. istniał już opracowany przez wojskowych "Ramowy plan działań zbrojnych w przypadku wprowadzenia stanu wojennego". Działanie te jak określano w dokumentach miały "zniweczyć kontrrewolucyjny zamach na socjalistyczne państwo". Pomimo, że SG i całe LWP były przygotowane do wprowadzenia stanu wojennego już w połowie marca 1981r., decyzje o jego wprowadzeniu przesunięto o prawie pól roku. Wojsko nie tylko było najważniejszym narzędziem wprowadzania stanu wojennego. Cała władza w kraju, na różnych szczeblach i poziomach znalazła się w grudniu 1981r. w rękach wojskowych. Rządy w kraju przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON-a), która już na pierwszym posiedzeniu w dniu 14 grudnia 1981r. uznała, ze podjęte w kraju działania były "żywotną, ogólnonarodową koniecznością". Wojsko wkroczyło do akcji już w dniu 12 grudnia około godziny 23.30, a więc jeszcze zanim ogłoszono wprowadzenie stanu wojennego. Tym samym wydawane rozkazy też należy uznać za całkowite bezprawie. Wojsko zablokowało węzły łączności w 300 obiektach na terenie całego kraju oraz w Polskim Radiu i Telewizji. Przejęło również kontrolę strategicznych obiektów i lotnisk. Dziesięć dużych związków taktycznych LWP zostało skierowanych w rejon Warszawy, Gdańska, Szczecina, Bydgoszczy, Poznania, Wrocławia oraz Górnego Śląska, celem zapewnienia pełnej kontroli tych obszarów. Wojsko obstawiło również wszystkie linie kolejowe i drogowe. W grudniu 1981r. jednostki wojskowe wzięły udział w akcjach "odblokowywania" strajkujących zakładów pracy. W 62 zakładach pracy na terenie całej polski uczestniczyło, co najmniej 6 tysięcy żołnierzy z różnych jednostek szturmowych, wyposażonych w czołgi i wozy bojowe. To właśnie one miały przestraszyć strajkujących robotników i złamać ich ducha oporu. Ale nie tylko sam grudzień 1981r. był dziełem wojska. Rzeczywistość późniejszych miesięcy stanu wojennego także była dziełem wojska. W całym kraju działało 940 komisarzy wojskowych, których zadaniem było pilnowanie, czy wykonywane są zarządzenia stanu wojennego i zapobieganie wszelkim "wrogim wystąpieniom” w podległym terenie. Obok komisarzy wojskowych działało 8 tys. wojskowych grup operacyjnych, które zajmowały się "wywrotową" działalnością obywateli. Ale wojsko w czasie stanu wojennego to także jego agresywna propaganda. Agresywna propaganda wojska opluwająca "Solidarność" i nawoływała do ostatecznego siłowego rozprawienia się z nią. Wysiłki propagandowe wojska były ogromne, bo jak nie nazwać ponad 4 miliony przygotowanych i wydrukowanych przez wojsko plakatów, obwieszczeń, ulotek i innych materiałów propagandowych, w czasie kraju, w którym notorycznie brakowało papieru, a publikacje naukowe wydawane były latami. Wojsko również było częścią aparatu represji stanu wojennego. Kontrwywiad WSW rozpracowywał poszczególne ogniwa podziemnej "Solidarności" i to on miał w tym zakresie znacznie lepsze efekty od SB. Kontrwywiad WSW prowadził ponad 300 spraw operacyjnych wobec środowisk opozycyjnych w czasie stanu wojennego. WSW werbowało również swoich współpracowników w ośrodkach internowania. Zarząd II SG, czyli wojskowy wywiad w czasie stanu wojennego zbierał informacje na temat wrogich ośrodków wywrotowych za granicą i ich powiązań z "Solidarnością" w kraju. Wojskowi wywiadowcy rozpracowywali m.in. środowisko Paryskiej "Kultury", Biura "Solidarności" w Brukseli, oraz wspierających "Solidarnośc" środowisk polonijnych w USA i Kanadzie.

Wymiar niesprawiedliwości Utrzymanie stanu wojennego nie byłoby możliwe bez posłusznego władzy wymiaru sprawiedliwości. Ten w czasach stanu wojennego literalnie wypełniał bezprawie dekretu o stanie wojennym. Robił to już wtedy, gdy jeszcze dekret ten formalnie nie obowiązywał. Dekret został ogłoszony wprawdzie w radiu i telewizji już 13 grudnia, a dzień później opublikowała go reżimowa prasa, ale Dziennik Ustaw z dekretem ukazał się dopiero 18 grudnia. A zatem zakładając (nieprawdzie!), że stan wojenny był legalny, to dopiero od 18 grudnia przestępstwem mogło być kontynuowanie działalności związkowej, udział w "akcjach protestacyjnych", rozpowszechnianie wiadomości "mogących wywołać niepokój publiczny". Jeszcze bardziej kuriozalne było to, że ostatni artykuł dekretu stanowił, że "wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, z mocą od dnia uchwalenia", czyli od 12 grudnia 1981 r. W ten sposób władze stanu wojennego naruszyły fundamentalną zasadę prawa, mówiącą, że prawo nie działa wstecz. Prokuratorzy i sędziowie już w okresie pomiędzy 13 a 18 grudnia 1981r. pozbawiali wolności i skazywali za naruszanie tego dekretu. IPN już kilka lat temu zakwalifikował te działania, jako zbrodnię komunistyczną, która nie ulega przedawnieniu. Jednak wysiłki IPN, aby pociągnąć do odpowiedzialności sędziów za tamte wyroki spotykały się w ostatnich latach z murem sprzeciwu świata prawniczego. Zasadniczy problem tkwi w tym, że środowisko prawnicze twardo broniło i broni nadal swoich przedstawicieli, którzy dopuścili się bezprawia stanu wojennego. Żeby pociągnąć prokuratorów i sędziów do odpowiedzialności, trzeba uchylić im immunitet. Tymczasem sądy dyscyplinarne odrzucały w ostatnich latach wnioski IPN, argumentując, że sam dekret skutecznie zwolnił sędziów z przestrzegania zasady niedziałania prawa wstecz. Funkcjonujący przy Sądzie Najwyższym, Wyższy Sąd Dyscyplinarny dla Sędziów w przyjętej 20 grudnia 2007r. uchwale uznał, że zwolnienie sędziów przez dekret z zasady niedziałania prawa wstecz jest "oczywiste". Dzięki tej uchwale, sądy dyscyplinarne mogły oddalać wnioski IPN o uchylenie immunitetu sędziom, jako bezzasadne, nie trudząc się uzasadnieniem i nie męcząc nad odwołaniami IPN-u. Nie tylko chodzi o bezprawie wymiaru sprawiedliwości PRL w czasie pierwszych dni stanu wojennego. Wielu prokuratorów i sędziów wykazywało szczególna gorliwość w egzekwowaniu prawa stanu wojennego, w ciągu całego okresu jego obowiązywania. Według szacunków IPN około 170 tys. osób zostało ukaranych na podstawie dekretu o stanie wojennym. Grupę tą należy uznać za ofiary sądów stanu wojennego. IPN już trzy lata temu zaczął publikować w internecie materiały z procesów, jakie podczas stanu wojennego wytaczane były opozycjonistom. Pojawiają się tam nazwiska sędziów i prokuratorów, którzy dziś zajmują eksponowane stanowiska. Są wśród nich sędziowie Sądu Najwyższego, sądów apelacyjnych i Prokuratury Krajowej i prokuratur apelacyjnych. Na mocy dekretu o wprowadzeniu stanu wojennego skazywali oni m.in. na wieloletnie więzienie osoby, które rozrzucały ulotki czy pisały na murach antypaństwowe hasła. To właśnie oni ponoszą odpowiedzialność za bezprawne pozbawienie wolności wielu działaczy opozycji. Nie wiemy dokładnie ilu takich sędziów i prokuratorów jest nadal czynnych w wymiarze sprawiedliwości. Pion śledczy IPN ustalił, że tylko w Bielsku Białej jest 33 sędziów i prokuratorów z czasów stanu wojennego. Z pewnością także po ostatnim orzeczeniu TK o bezprawności dekretu o stanie wojennym, sądy dyscyplinarne nadal nie będą godziły się na odebranie immunitetu sędziom stanu wojennego. I nadal będą uwalniały ich od odpowiedzialności za stosowanie bezprawnego prawa stanu wojennego wykorzystując przy tym wszelkie proceduralne sposoby. Będzie to jeszcze bardziej kuriozalne, po tym jak katowicki sąd skazał zomowców, którzy strzelali w grudniu 1981 r. do górników okupujących kopalnię "Wujek" za to, że wykonali bezprawny rozkaz. Pomimo, ze katowicki sąd w trakcie procesu zomowców z "Wujka" przyjął wymóg przeciwstawiania się bezprawnemu rozkazowi o uzyciu broni, to nadal polskie sądy stoją na stanowisku, aby uwalniać sędziów stanu wojennego od odpowiedzialności za stosowanie bezprawia i to osób o znacznie wyższej świadomości prawnej i pełniące bardziej odpowiedzialną funkcję niż zomowcy z "Wujka". Tym sposobem przed kolejnymi rocznicami stanu wojennego sprzeniewierzenie się niezawisłości sędziowskiej w czasie stanu wojennego prawdopodobnie nie zostanie osądzone. Jest jeszcze aspekt etyczny i moralny tej sprawy, mający niewątpliwie znaczenie dla kondycji dzisiejszego wymiaru sprawiedliwości. Każdy z orzekających sędziów w stanie wojennym składał kiedyś ślubowanie zachowania niezawisłości przy wyrokowaniu. Z tego ślubowania nie mógł zwolnić nawet stan wojenny, definiowany przez jego twórców, jako stan wyższej konieczności. Kilka lat temu prof. Adam Strzembosz napisał "sprawiedliwość nie może być niżej oceniana od negatywnych następstw, jakie prokuratorowi lub sędziemu groziły za stosowanie się do niej, ale i dlatego, że funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości nie mogą korzystać z dobrodziejstwa stanu wyższej konieczności". Leszek Pietrzak

Żaryn: Kościół w pierwszych tygodniach stanu wojennego Interwencje u władz w sprawie zwolnienia internowanych, otoczenie ich opieką duchową i materialną, a także ich rodzin, opieka duszpasterska nad strajkującymi, modlitwy za naród i spokój społeczny w kraju - to tylko niektóre działania podjęte przez Kościół katolicki w pierwszych tygodniach stanu wojennego - podkreśla historyk dr hab. Jan Żaryn. Poniżej drukujemy jego artykuł na temat pierwszych reakcji Kościoła na wprowadzenie stanu wojennego. Jutro mija 30 rocznica tego wydarzenia.

Pierwsze aresztowania W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., gdy w Gdańsku kończyły się właśnie obrady Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", a w Warszawie trwała przerwa w obradach Kongresu Kultury Polskiej, wojsko rozpoczęło pacyfikację kraju. Już w pierwszych godzinach stanu wojennego w ramach operacji o kryptonimie "Jodła" zatrzymano ponad 3 tysiące ludzi, w sumie zaś internowano ponad 10 tysięcy osób. Skierowano ich do wcześniej przygotowanych 52 zakładów karnych - tzw. "internatów". Wśród internowanych znaleźli się także katolicy świeccy, m.in. członkowie Klubów Inteligencji Katolickiej czy też wykładowcy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a także - o czym na ogół się nie wspomina - kapłani: Leon Kantorski z Podkowy Leśnej oraz Stanisław Małkowski z Warszawy, jednak ostatecznie zwolniono ich po interwencji Episkopatu Polski. Ks. Małkowskiego próbowano bezskutecznie szantażować, żądając podpisania deklaracji lojalności. Dzięki interwencji Episkopatu władze zwolniły także Andrzeja Kijowskiego, Jerzego Łojka oraz Klemensa Szaniawskiego. W ciągu pierwszych dni stanu wojennego zatrzymano ponadto ks. Bolesława Jewulskiego z Połczyna-Zdroju, który za wygłoszenie odważnego kazania 20 grudnia 1981 r., został skazany na 3,5 roku więzienia. W ramach realizacji operacji krypt. "Azalia" w nocy z 12 na 13 grudnia zajęto środki łączności. Telewizja i radio przerwały nadawanie zaplanowanych programów, transmitując przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Ogłosił on wprowadzenie stanu wojennego i zawiązanie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON).

Zneutralizować Kościół Władzom stanu wojennego zależało zdecydowanie na neutralizacji Kościoła. Stąd, wyżsi oficerowie odpowiedzialni za przebieg operacji w terenie, otrzymali zadanie osobistego powiadomienia biskupów ordynariuszy o podjętych działaniach. Prymas Polski został poinformowany o wprowadzeniu stanu wojennego osobiście przez członka Komitetu Centralnego PZPR Kazimierza Barcikowskiego, min. Jerzego Kuberskiego i gen. Mariana Rybę w siedzibie arcybiskupów warszawskich na Miodowej, o 5.30 rano. Ks. Prymas relacjonując słowa delegacji partyjno-rządowej podczas posiedzenia Rady Głównej Episkopatu powiedział: "podobno gen. Jaruzelski wybrał mniejsze zło, aby zapobiec zamachowi stanu, przez [czyli "beton partyjny"] 15 grudnia 1981 r. i przez "Solidarność" 17 grudnia1981 r.". Prymas Glemp wysłuchał opinii swoich rozmówców, po czym, zgodnie z wcześniejszym zaproszeniem, udał się do Częstochowy na spotkanie z młodzieżą, zorganizowane przez Niezależne Zrzeszenie Studentów w intencji zakończonego niedawno strajku. W związku z nieobecnością Prymasa, o 11.00 w Urzędzie ds. Wyznań odbyła się rozmowa przedstawicieli Episkopatu z władzami. Ze strony władz padły nowe argumenty: "Wykorzystano ostatni atut, by nasze problemy rozwiązać siłami polskimi, by nie doszło do interwencji z zewnątrz, by zaoszczędzić Narodowi cierpień i nie urazić jego dumy" - wspominał uczestnik spotkania, ks. Alojzy Orszulik. Straszono stronę kościelną Układem Warszawskim. Biskupa Tokarczuka stan wojenny zaskoczył w Rzeszowie, dokąd jego śladem pojechał miejscowy komisarz wojskowy. Bp Rozwadowski został poinformowany o wprowadzeniu stanu wojennego przez dyrektora Wydziału ds. Wyznań w Łodzi i towarzyszącego mu płk. Kazimierza Garbacika, komisarza wojskowego województwa łódzkiego. Podobne wizyty składano innym ordynariuszom. Na prośbę bpa Bronisława Dąbrowskiego władze zgodziły się, by sekretariat Episkopatu skorzystał z wojskowych środków łączności w celu poinformowania członków Rady Głównej o terminie spotkania w Warszawie - 15 grudnia. Jej obrady w całości poświęcono ocenie sytuacji w kraju. Kontakty między biskupami a władzami państwowymi stały się teraz permanentne, a głównym przedmiotem rozmów były interwencje hierarchów na rzecz konkretnych osób - internowanych i aresztowanych, zwolnionych z pracy za odmowę podpisania tzw. "lojalki".

Episkopat odnajduje Lecha Wałęsę Biskupi bardzo szybko dotarli do aresztowanego w Gdańsku i przewiezionego do pałacyku w Chyliczkach pod Warszawą, Lecha Wałęsy: "Rozmowa trwała godzinę i odbyła się przy obecności funkcjonariusza MSW. Był nim płk Adam Pietruszka ps. Matuszko. Polecił on bp [Bronisławowi] Dąbrowskiemu, aby do pokoju Wałęsy wszedł bez teczki. Bp Dąbrowski zaprotestował wobec [Kazimierza] Barcikowskiego, a ten go przeprosił. - wspominał ks. Orszulik - "Wałęsę zastaliśmy w dobrym stanie psychicznym i fizycznym". Władze zamierzały skłonić go do uległości, czyli wyrażenia zgody na reaktywowanie "Solidarności" w pełni kontrolowanej przez Służbę Bezpieczeństwa i partię, na czele z "figurantem", czyli jej dotychczasowym przewodniczącym. Jednak rozmowa Wałęsy z wysłannikami Kościoła zmusiła władze do rewizji planów: " Idea wykorzystania Wałęsy jest nierealna. Wałęsa jest parszywym, prymitywnym i zakłamanym typem ([opinia:] tow. Ciosek, minister ds. związków zawodowych). Bez swych doradców jest kompletnym zerem. Po pierwszych rozmowach z przedstawicielami rządu oświadczył, że wita z radością stan wojenny i zgadza się z tym, żeby unieszkodliwić ekstremalne siły . Obiecał współpracować z rządem. [...] Ale już podczas drugiego spotkania zażądał spotkania ze swymi doradcami i z Prezydium KK ". Rozmowy z Wałęsą stanowiły element szerszej akcji SB o krypt. "Renesans", z której ostatecznie zrezygnowano jesienią 1982 r. Wałęsę ostatecznie internowano (do tego czasu był "gościem" władz) i przetrzymywano w ośrodku rządowym w Arłamowie (w Bieszczadach). Tam również dotarli wysłannicy Episkopatu (m.in. ks. Orszulik), którzy odwiedzali go wielokrotnie aż do 17 października 1982 r.

Interwencje na rzecz internowanych Interwencje na rzecz internowanych stanowiły w życiu ordynariuszy i biskupów pomocniczych codzienność. Przykładowo, w ciągu pierwszego miesiąca od wprowadzeniu stanu wojennego wojewoda białostocki spotkał się z bpem Edwardem Kisielem, administratorem apostolskim archidiecezji wileńskiej z siedzibą w Białymstoku, bpem Mikołajem Sasinowskim, ordynariuszem łomżyńskim oraz z bpem Władysławem Jędruszczakiem, administratorem apostolskim diecezji pińskiej z siedzibą w Drohiczynie. Wspomniany biskup łódzki oraz jego biskup pomocniczy Bohdan Bejze wielokrotnie spotykali się w tym celu tak z komisarzem WRON, jak i z kierownikiem Urzędu ds. Wyznań. Najczęściej, podobne rozmowy prowadził bp Dąbrowski w Warszawie, zdarzało się, że ze skutkiem pozytywnym.

Rada Główna Episkopatu krytycznie o stanie wojennym "Dramatyczna decyzja władz wprowadzająca stan wojenny w naszym kraju stanowi cios dla społecznych oczekiwań i nadziei, że drogą narodowego porozumienia można rozwiązać istniejące problemy naszej Ojczyzny" - pisali członkowie Rady Głównej Episkopatu Polski podczas wspomnianego posiedzenia z 15 grudnia 1981 r. - Poczucie moralne społeczeństwa zostało poważnie ugodzone dramatycznym ograniczeniem praw obywatelskich". Biskupi stwierdzali następnie, że warunkiem zachowania spokoju społecznego były nie czołgi, a przywrócenie praw Związku. Odważna treść komunikatu miała zneutralizować nadużywaną przez władzę stanu wojennego tonującą wypowiedź prymasa Polski z 13 grudnia 1981 r., wypowiedzianą podczas Mszy w warszawskim kościele jezuitów przy ul. Świętojańskiej. Prymas nawoływał wówczas: "Nie podejmujcie walk Polak przeciwko Polakowi". Podczas posiedzenia biskupi zgodnie przyjęli cały katalog zaleceń obowiązujących od tej pory duchowieństwo katolickie w całej Polsce: "Uprasza się Księży Biskupów, aby byli łaskawi: 1. Występować do Wojennych Komisarzy Wojewódzkich o zwolnienie internowanych szczególnie ojców i matek rodzin i chorych. 2/ zabiegać o możliwość ew. odwiedzin osób internowanych w okresie Świąt Bożego Narodzenia. 3/ udzielać rodzinom osób internowanych pomocy moralnej i materialnej. 4/ rozważyć możliwość udzielenia Księżom Dziekanom specjalnych pełnomocnictw dla Duszpasterzy. 5/ Strajkujący robotnicy, tak samo internowani mają prawo do sakramentalnej posługi duszpasterskiej. 6/ W Niedziele i święta [biskupi] modlą się za Naród i pokój społeczny w kraju. 7/ W kontaktach z przywódcami lub strajkującymi robotnikami przekonywać ich do postawy wyrażonej w komunikacie Rady Głównej z dnia 15 grudnia 1981 r. 8/ Proboszczowie wiejskich parafii będą rolnikom przypominać o obowiązkach żywienia społeczeństwa. 9/ O zniesienie godziny policyjnej w Warszawie prosi Sekretarz Episkopatu. 10/ W godzinach policyjnych księża udający się do chorych powinni udać się z legitymacja kapłańską". Dokument ten stanowił pierwszy, na razie doraźny, program działania Kościoła wypracowany, w związku z pojawieniem się nowych wyzwań. Świadczył o umiejętności hierarchów szybkiego reagowania na wydarzenia i mobilizowania się w trudnych sytuacjach. Burzył także pewien nieprawdziwy mit podkreślający rzekomy konserwatyzm w działaniu Kościoła hierarchicznego i jego nieumiejętność w dostosowywaniu się do raptownie zmieniających się warunków. Realizacja niektórych punktów z powyższych zaleceń odbywała się równolegle z powstaniem dokumentu (np. rozmowy ordynariuszy na rzecz zwolnienia internowanych).

Tragedia w kopalni "Wujek" Od poniedziałku 14 grudnia 1981 r. w większości miast polskich, pomimo aresztowania przywódców przez władze i braku łączności telefonicznej, w zakładach pracy podjęto strajki okupacyjne. Do biskupów docierały informacje o pacyfikacji protestów. Do świątyń zgłaszali się pozostający na wolności działacze Związku, by zasięgnąć rady, szukać pocieszenia i drogowskazu. Symbole religijne ponownie stały się gwarancją słuszności protestu wobec stosowanych przez władze restrykcji: "Jeden czołg ustawił się w poprzek ulicy i rozpędził się prosto na bramę, na której wisiał obraz Matki Boskiej i portret papieża - zeznawał górnik z katowickiej kopalni "Wujek" - bramę oczywiście rozwalił [...] Usłyszałem dwie serie z karabinu maszynowego. Myślałem, że to z czołgu, ale nie, bo czołg ma większy kaliber. To był uliczny k-m, jak oni go nazywają. Taki malutki, krótki. Z tej broni zostały oddane dwie serie i sześciu ludzi padło trupem" . W wyniku starć z milicją ginęli następni: w Kopalni Węgla Kamiennego "Wujek" 16 grudnia śmierć poniosło w sumie 9 górników. "Nie wiem, czy bazylika ta kiedykolwiek słyszała Prymasa przemawiającego z tak ściśnionym sercem jak dzisiaj" - rozpoczął swe kazanie prymas w katedrze gnieźnieńskiej, 17 grudnia 1981 r., nazajutrz po tragedii - "Najmilsi, błagam, gorąco błagam o to, żeby cenić życie drugiego, każde życie, obojętnie czyje to będzie życie. Ono należy do Boga, ono jest wartością nie naszą. Życie należy do Boga, bo Bóg jest Stwórcą naszego życia. Niech Matka Najświętsza weźmie każdego z nas w swoją przemożna opiekę, gorąco Ją błagamy, aby zachowała nasze życie. Ażeby więcej nie przelało się już krwi niż ta, która dotychczas się wylała, dając ofiary, a nadto wielu rannych. Ceńmy życie nasze, bo Bóg je ceni, odłóżmy nienawiść, odłóżmy namiętność, odłóżmy spory". Pod wpływem tragedii w kopalni "Wujek" Prymas podjął decyzje o wstrzymaniu lektury wspomnianego komunikatu z posiedzenia RG EP z 15 grudnia 1981 r. Jego odczytanie planowano na 20 grudnia. Jeszcze 16 grudnia 1981 r. bp Dąbrowski pisał do władz, w imieniu Episkopatu, krytykując fragmenty rozporządzeń mówiących o sankcjach za organizowanie strajku, o "bezpośrednim użyciu broni palnej przez dowódców oddziałów (pododdziałów) i to nawet dla ochrony mienia. W warunkach braku aktów jakiegokolwiek terroru ze strony obywateli lub grup - taki przepis jest szczególnie rażący i prowokujący rozlew krwi". Po tragedii w kopalni "Wujek": "Minister [Urzędu ds. Wyznań] Kuberski osobiście rozmawiał z kardynałem [sic!] Glempem. I oświadczył w tej rozmowie: Jeśli Kościół utrzyma tę negatywną postawę, będzie odpowiedzialny za każdą [następną] kroplę przelanej krwi.". Inną formą szantażu i nacisku, stało się masowe prowadzenie rozmów przez funkcjonariuszy SB z proboszczami (np. na terenie Dolnego Śląska), by powstrzymano się przed czytaniem komunikatu z 15 grudnia. Reakcja biskupów nie była jednakowa. W Warszawie komunikatu nie czytano, a Prymas wystosował osobne "Słowo" do wiernych. W niektórych diecezjach (przemyska, gorzowska, opolska) i archidiecezjach (wrocławska) komunikat i tak został odczytany, w sumie "w 11 diecezjach, w 19 [zaś] zdystansowano się od niego" - raportowały służby władzom centralnym. Decyzję prymasa zaakceptowała na następnym posiedzeniu - 23 grudnia - Rada Główna, której członkowie zostali poinformowali o presji zastosowanej wobec głowy Kościoła w Polsce. Obawy abp Glempa koncentrowały się wokół odpowiedzialności Kościoła za słowo. Papież, przy nadarzającej się okazji (wizyta bpa Dąbrowskiego w Rzymie 22 grudnia 1981 r.), postarał się dać sygnał prymasowi, że utożsamia się z jego działaniami na rzecz powstrzymania rozlewu krwi, w tym utożsamił się z treścią "przemówienia Księdza Prymasa wygłoszonego w dniu 13 grudnia 1981 r. w kościele Matki Boskiej Łaskawej w Warszawie. Prosił, aby Księdzu Prymasowi za nie w sposób szczególny podziękować, odpowiadało Jego stanowisku". Była to ważna deklaracja pozwalająca w tym pierwszym okresie wzmocnić Prymasa, pozostającego pod presją sprzecznych dążeń i oczekiwań, a jednocześnie szczególnie narażonego na manipulację. Raporty MSW z terenu z pierwszych dni stanu wojennego wskazywały na liczne punkty oporu (tak w dużych, jak i w małych miejscowościach), jednakże ich skala była mniejsza niż się spodziewano. W miastach, miasteczkach i na wsiach panował jednak przede wszystkim nastrój przygnębienia: "Propagandowo stan wojenny był znakomicie przygotowany, a to co wtedy prezentowała telewizja, nie budziło u zwykłego widza wątpliwości - wspominał bp Adam Lepa, wówczas proboszcz jednej z parafii łódzkich - Nic dziwnego więc, że kolędowe odwiedziny parafian po Bożym Narodzeniu roku 1981 należały do najtrudniejszych w posłudze polskich duszpasterzy. Byłem jednym z nich".

Pomoc "Solidarności" Arcybiskup wrocławski Henryk Gulbinowicz przechowywał pieniądze NSZZ "Solidarność" Regionu Dolnośląskiego, zdeponowane kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego przez Jana Piniora (80 mln zł). Dzięki temu władze zajmując konta bankowe Związku po 13 grudnia nie pozbawiły podziemia możliwości skutecznego oddziaływania. W swoistej odpowiedzi, prasa reżimowa stanu wojennego rozpętała kampanię propagandową, której celem było skompromitowanie Piniora, a także abp Gulbinowicza. "Pomawia się go obecnie, że nie potrafi się z nich wyliczyć, co nie odpowiada prawdzie" - notował protokolant posiedzenia Rady Głównej z czerwcu 1982 r. -" nie zwraca pieniędzy, gdyż ci co mu je powierzyli nie są na wolności". Arcybiskup chronił przed uwięzieniem Władysława Frasyniuka, Barbarę Labudę i innych, zagrożonych internowaniem działaczy Regionu. Piotr Bednorz po zejściu do podziemia 16 grudnia 1981 r. schronił się także u dolnośląskiego metropolity. Podobnie, bp łódzki Rozwadowski - członek RG EP -, który ukrywał zagrożonego aresztowaniem Janusza Kenica, członka Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność". Również Prymas Polski przyjął u siebie Andrzeja Wielowieyskiego, działacza KIK. Nazajutrz po wprowadzeniu stanu wojennego, grupy wiernych zgłaszały się do zaufanego kapłana (jak np. wrocławscy działacze do ks. Stanisława Orzechowskiego, a warszawscy artyści i literaci do kościoła św. Marcina przy ul. Piwnej), by wraz z nim rozpocząć dzieło pomocy internowanym. Dopiero po kilku dniach, a czasem tygodniach ten oddolny żywioł zostawał sformalizowany, bowiemuginała się przed nim zastana struktura. Działacze "Solidarności", którzy uniknęli aresztowania, w świątyni szukali schronienia, informacji, a także porady. Kościół stał się miejscem spotkań, azylem, "skrzynka kontaktową": "Prosto z mieszkania [o godz. 9,00, 13 XII 1981 r. - J. Ż.] udałam się na plebanię przy kościele Najświętszej Maryi Panny (obecnie kościół katedralny) w Sosnowcu. Tamtejszy proboszcz, ks. dziekan Wajzner, zaangażowany był w działalność opozycyjną, miałam, więc do niego zaufanie. Na plebanii spotkałam mec. Jerzego Kurcyusza. Zaczęliśmy dyskutować o bieżącej sytuacji. Mecenas poinformował mnie, kto został aresztowany. Wiadomości były zatrważające". - wspominała ten dzień działaczka "S" z Katowic, Janina J. Chmielowska. Niektórzy kapłani (np. ks. Czesław Sadłowski ze Zbroszy Dużej, czy tez ks. Stanisław Małkowski z Warszawy) informowali o godzinach nadawania audycji Wolnej Europy, pomagali "złapać" odpowiednie częstotliwości. Według raportów SB, praktycznie we wszystkich dekanatach i diecezjach, znajdowali się kapłani głoszący "wrogie kazania" ("negatywne wystąpienia"): w Białymstoku, w Warszawie, na Lubelszczyźnie, w Serpelicach na Podlasiu, w Gorlicach, Krakowie i Limanowej, w Przemyślu i w Rzeszowie, w Koszalinie, w Stalowej Woli - w mniejszych i większych ośrodkach miejskich. W statystykach obejmujących "wrogie wystąpienia" odnotowywano także kazania ordynariuszy, np. kazanie rekolekcyjne abpa Gulbinowicza wygłoszone 15 grudnia 1981 r. w Miliczu. W Kościele hierarchicznym nie było też wątpliwości, co do negatywnej oceny komunizmu i postaw, które ten ustrój promował. Nic dziwnego, zatem, że komuniści bardzo negatywnie ocenili postawę hierarchii i duchowieństwa katolickiego w pierwszych tygodniach stanu wojennego: "Kościół katolicki negatywnie zareagował na wprowadzenie stanu wojennego" - stwierdzono podczas posiedzenia sztabu MSW, 8 stycznia 1982 r. "Po zdemontowaniu sieci organizacyjnej znaczna część opozycji i reakcji politycznej, pozbawiona bazy organizacyjnej oddziaływań, poszukuje posłuchu u części hierarchii kościelnej i duchowieństwa oraz znajduje go" - pisano zawile kilka dni później w analizie wykonanej przez Wydział Administracyjny KC PZPR. "Przecież znowu poszliście na podpalanie społeczeństwa polskiego. [...] Episkopat idzie na wojnę i do wojny podburza""- niemal wrzeszczał do bpa Dąbrowskiego minister Jerzy Kuberski 22 stycznia 1982 r. ""Proszę się liczyć ze słowami. [...] Chcielibyście może , żeby biskupi chwalili stan wojenny?" - odpowiedział Sekretarz Episkopatu Polski.

Jan Paweł II a wprowadzenie stanu wojennego Ojciec Święty poruszony informacjami docierającymi do Watykanu za pośrednictwem mediów zachodnich wystosował, 13 grudnia na Anioł Pański, słowo do narodu, a następnie - datowany na dzień 18 grudnia 1981 r., - protest skierowany na ręce gen. Jaruzelskiego i apel do Lecha Wałęsy. Ostry ton pierwszego listu papieskiego do władz spowodował niespotykane, w dyplomacji międzynarodowej, konsekwencje. Oto, w niedzielę 20 grudnia przybył pociągiem z Wiednia do Polski abp Luigi Poggi, jako oficjalny wysłannik Ojca Świętego, w towarzystwie ks. prałata Bolonka. Nikt z przedstawicieli władz państwowych nie pojawił się na dworcu. Następnego dnia abp Poggi spotkał się z min. Kuberskim, który "zgłosił zastrzeżenia do pewnych sformułowań listu Ojca Św. do gen. Jaruzelskiego". Konkretnie, jak relacjonował Kuberski: "Mówiono w nim o 200-letniej narodowej niewoli Polski i połączono to z ZSRR. Stosunki obecne porównano z okupacją faszystowską. Pismo nie zostało przyjęte". Powstała sytuacja patowa, którą rozwiązano w sposób dyplomatyczny. Dwa dni później przybył do Rzymu z misją specjalną bp Dąbrowski, który natychmiast zrelacjonował papieżowi przebieg ostatnich wydarzeń. Jak stwierdził kard. Casaroli, papież martwił się i miał żal do biskupów polskich, że zdany był na informacje pochodzące jedynie z prasy zachodniej. Po spotkaniu, powstała natychmiast nowa redakcja jedynego pisma. W wigilię Bożego Narodzenia abp Poggi spotkał się z gen. Jaruzelskim. Satysfakcja pozostała po stronie generała, ale pismo świadczyło nadal o dezaprobacie papieża dla poczynań WRON: "wiadomości o zabitych i rannych Rodakach [...] nakazują mi zwrócić się do Pana Generała z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem o zaprzestanie działań, które przynoszą ze sobą rozlew krwi polskiej" - pisał Jan Paweł II. Zanim abp Poggi powrócił do Rzymu, spotkał się z nim ks. Jan Sikorski, wówczas opiekun internowanych działaczy Związku: "Wieczorem [25 grudnia] udaje nam się jeszcze dopaść ks. abpa Poggiego już w przedziale kolejowym tuż przed odejściem pociągu do Wiednia. Przekazujemy dla Ojca Świętego pierwsze wiadomości i pozdrowienia". Jan Żaryn/KAI


Wyszukiwarka