Emocje dźwignią polityki W sytuacji, gdy PiS formatuje się na stronnictwo negacji i nieprzejednanego sprzeciwu, PJN powinien być "lepszą PO", czyli partią taką, jaką Platforma była parę lat temu – pisze publicysta "Rzeczpospolitej". Podstawą politycznego sukcesu jest, w największym skrócie, właściwe odczytanie rzeczywistego podziału społecznego. A ściślej: spośród licznych możliwych podziałów obstawienie tego właśnie, który pozwala skupić wokół siebie możliwie największą grupę odbiorców. Czyli, mówiąc językiem marketingu, zbudowanie możliwie najliczniejszej grupy docelowej. Istnieje nieskończona liczba spraw, na które wyborca może mieć określony pogląd. Wygrywa ten, kto znajdzie i uczyni osią partyjnego przesłania taką sprawę, w której, po pierwsze, liczna grupa będzie się z nim zgadzać. Którą, po drugie, liczna grupa skłonna będzie uznać za najważniejszą i według niej, a nie jakiejkolwiek innej, zagłosować, a wreszcie, po trzecie, w przypadku której partia będzie zdolna przekonać wyborców, iż jest w stanie ją załatwić.
Kaczyński ojcem sukcesu Pamiętając o tych trzech warunkach, można prześledzić dotychczasowe sukcesy i porażki polityków III RP. Zobaczymy wtedy, że ojcem sukcesu Donalda Tuska jest, paradoksalnie, Jarosław Kaczyński, który po unieważnieniu przez wyborców "podziału postkomunistycznego" określił nowy na osi "Polska socjalna (solidarna)" – "Polska liberalna". Po przystąpieniu do Unii Europejskiej, względnej poprawie poziomu życia i wejściu w życie publiczne nowego pokolenia podział ten okazał się zgubny dla strony obsługującej politycznie hasła socjalne. Jak to możliwe, skoro wszystkie badania ankietowe pokazują, że Polacy w większości zajmują postawę roszczeniową i postulaty socjalne są im bliższe od liberalnych? Otóż tak, że na "solidarnościowy" image PiS nałożył się jego wcześniejszy wizerunek wyrazicieli społecznego niezadowolenia. Wysiłkiem obu stron politycznego sporu oraz wspierających w większości Tuska mediów stworzono stereotyp, w którym tradycjonalizm i jego wartości skojarzone zostały trwale z emocją, nazwijmy to, "zachowawczą", emocją ogólnego niezadowolenia – z kierunku reform, członkostwa w UE, wolnego rynku.
Natomiast Tusk zdołał trwale skojarzyć się ze zmianami, oczekiwaniami lepszego życia, czyli, nazwijmy to "emocją aspiracyjną". Kaczyński stał się rzecznikiem postawy – "zmiany w naszym kraju idą w złym kierunku, niszczą nas", Tusk postawy – "zmiany są generalnie dobre, będziemy żyć lepiej, jak na Zachodzie". Ponieważ zbiegło się to w czasie z generalnym przewartościowaniem nastrojów w Polsce, kiedy po 15-leciu irytacji kosztami reform i niechęci do (hasłowo) Balcerowicza górę wzięła nadzieja na konsumowanie owoców transformacji, a nawet ich zapamiętałe, cokolwiek na kredyt, konsumowanie, dało to Platformie utrzymywaną do dziś przewagę. Twórcze wykorzystanie nauk płynących z sukcesu Leppera, czyli brutalność w niszczeniu przeciwnika i umiejętne rozbudzenie w "aspirującej" części wyborców pogardy dla "starszych, gorzej wykształconych i z małych miejscowości", umocniło tylko sukces.
Rozbić skojarzenie Ponieważ emocje rozpisane na osi "swojskość – obcość", "tradycja – modernizacja", "wartości – konsumpcja", "historia – aspiracje" to zdecydowanie emocje w Polsce najsilniejsze, i wszystkie inne schodzą przy nich na plan dalszy, duopol PiS – PO zagospodarował praktycznie całość sceny politycznej. Mniejsze partie utrzymały swe elektoraty, wyodrębnione według kwestii ważnych dla mniejszościowych grup (interesy wsi i sentymenty peerelowskie), ale nie są one w stanie wejść do zasadniczej gry, ponieważ ani nie mają oferty, która po dowolnej ze stron podziału byłaby bardziej wiarygodna niż oferta partii obecnie tam dominującej – ani nie potrafią zaproponować innego kryterium podziału, które dla znaczącej grupy wyborców okazałoby się ważniejsze. Zarazem w podziale dotychczasowym PiS stracił szansę przekroczenia granic, które przyjęło się nazywać jego "żelaznym elektoratem", a więc, wciąż ujmując to bardzo z grubsza, tych wyborców, których ujmuje główny wyznacznik pisowskiej tożsamości, tradycjonalizm. Przy założeniu, że mapa emocji społecznych generalnie nie ulega zmianie (a w normalnych warunkach nie zmieniają się one szybko, zwykle w cyklu kilkunastu lat), PiS musiałby odebrać rywalowi tych wyborców, którzy są mniej podatni na emocje "tradycja – modernizacja", a kierują się motywami bardziej przyziemnymi. Musiałby więc PiS rozbić dotychczasowe skojarzenie i połączyć w swym przekazie tradycjonalizm w sferze wartości z ofertą, nazwijmy to, modernizacji cywilizacyjnej. Tego zaś PiS nie może zrobić, dopóki jego symbolem jest Jarosław Kaczyński, w którego osobie emocja tradycjonalistyczna z zachowawczością w sferze cywilizacyjnej połączona została tak trwale, iż jako polityk obiecujący unowocześnienie Polski po prostu nigdy już nie będzie on wiarygodny. Zdezawuowanie własnej kampanii prezydenckiej w sposób tak wizerunkowo niezręczny ("brałem proszki") zamyka mu do tej roli drogę raz na zawsze. A dla Polaków, przynajmniej na razie, dążenie do nowoczesności pozostaje sprawą najważniejszą. I dopóki Tusk utrzymuje wizerunek modernizatora, a jego jedynym poważnym rywalem jest polityk o ugruntowanym wizerunku wroga nowoczesności, cyniczne i nieco pogardliwe "nie mamy z kim przegrać" szefa PO jest prawdą.
Stabilny duopol Dlatego PO, co w sumie zrozumiałe, gra w to, w co wciąż wygrywa. Za życia śp. Lecha Kaczyńskiego piarowcy tej partii tłumaczyli jej politykom, że "Kaczyński to taka małpa w klatce" i chodzi o to, żeby małpa się wściekała, rzucała, krzyczała – wtedy straszy wyborców i napędza ich do Tuska robiącego miny: "my tu budujemy, pracujemy, unowocześniamy Polskę, a ta małpa na nas wrzeszczy". Kiedy więc "małpa" się uspokaja, trzeba "kopnąć w klatkę", poszczuć prezydenta Palikotem albo Niesiołowskim. Lecha Kaczyńskiego już nie ma, ale socjotechnika pozostała, szuka się tylko innych "małp" – jak się ostatnio pokazało, nawet wśród smoleńskich wdów. Jarosław Kaczyński przyjmuje jednak tę grę. Czy to w przekonaniu, że przyjdzie gospodarcza katastrofa, która gwałtownie zmieni społeczne emocje, czy wierząc, że powtórzy się sytuacja sprzed lat kilku, kiedy to afera Rywina spowodowała, że jego od kilkunastu lat odrzucana diagnoza o "układzie" nagle została przez większość przyjęta. Przyczyny to osobny temat, ważne jest, że PiS odgrywa dokładnie tę rolę, na jakiej zależy PO, i to dość ochoczo – jakiekolwiek próby rozmycia korzystnego dla partii rządzącej wizerunku opozycji kibice Kaczyńskiego natychmiast atakują emocjonalnym szantażem: "nie wolno zapominać o Smoleńsku!". To czyni duopol stabilnym. Kluczem do stworzenia "trzeciej siły" na polskiej scenie politycznej nie są pieniądze, nie jest nim też wizerunek. Kluczem jest umiejętność znalezienia emocji łączącej niektórych wyborców PiS i niektórych wyborców PO, i wykreowania się na jej wiarygodnego wyraziciela. Przy czym znacznie więcej do zabrania jest po stronie partii rządzącej, bo PiS zepchnięty został już prawie do granic elektoratu, który można uznać za ideowy, gdy po stronie PO wyborcy "ideowi", jakąkolwiek ideę im przypisywać, są grupą mniejszościową, dominują ci, którzy stawiają na Tuska z przyczyn pragmatycznych; tych pozyskać znacznie łatwiej.
Wyraziciel aspiracji Czy PJN ma szansę dokonać tego, co nie udaje się nie tylko Markowi Jurkowi i Januszowi Korwin-Mikkemu, ale też dysponującemu dużą infrastrukturą i powolnymi mediami Grzegorzowi Napieralskiemu? Sam początek działania nowej formacji wróżył jej fatalnie. Nieskładne wychodzenie z PiS, sprzeczne komunikaty w połączeniu z niezbyt, delikatnie mówiąc, porywającymi wypowiedziami liderki… Przede wszystkim zaś wiele wskazywało, iż PJN ugrzęźnie w szarpaniu się z PiS o Lecha Kaczyńskiego i wzajemnych pretensjach. To byłaby droga donikąd, bo żelaznego elektoratu PiS i tak Kluzik-Rostkowska Kaczyńskiemu by nie odebrała, a szarpanina zniweczyłaby też szansę na pozyskanie wyborców bardziej umiarkowanych. Na kongresie założycielskim partii prawie nie było już jednak mowy o PiS. To można uznać za sygnał, że ugrupowanie wyszło z etapu żywiołowego opowiadania mediom, co komu akurat przyjdzie do głowy, i zaczęło świadomie kreować swój wizerunek. Kierunek wydaje się jasny: PJN może odwołać się w pierwszej kolejności do tych, którzy zagłosowali na Jarosława Kaczyńskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich i rozczarowali się jego powyborczym zrzuceniem maski. To grupa za mała na sukces, ale wystarczająca na początek. Mając jej poparcie, można wyruszyć po głosy tych, którzy zrozumieli już, że Tusk niczego dobrego dla nich nie zrobi, ale też nie odzyskali wiary, jakby mógł coś takiego zrobić Jarosław Kaczyński. Kiedy więc PiS formatuje się na partię negacji, nieprzejednanego sprzeciwu, PJN powinien oferować "lepszą PO", czyli partię taką, jaką była PO, gdy mówiła "możemy to zrobić", a nie, jak teraz, wyszukiwała tylko kolejnych wrogów, na których zrzuca winę za to, że nie robi nic. PJN jako wyraziciel "aspiracji" będzie z każdym miesiącem bardziej wiarygodny niż PO, kompromitujące się kolejnymi "rewolucjami legislacyjnymi".
Zdolność koalicyjna Jarosław Kaczyński stawia na potężne załamanie. Jeśli obstawia dobrze, może zgarnąć całą pulę, jak Orban, ale istnieje ogromne ryzyko, że stawiając sprawę "wszystko albo nic", skaże się ostatecznie na marginalizację. Jeśli więc Kaczyński nietrafnie przewiduje przyszłość i zamiast katastrofy będziemy mieli długie, powolne gnicie przejedzonej władzą Platformy, receptą na sukces jest raczej strategia, która narzuca się PJN. Przy czym PJN w przeciwieństwie do PiS może utrzymać zdolność koalicyjną, której Kaczyński od czasu prób rozkruszenia Samoobrony nie posiada, a i jego ewentualny następca może jej nie odzyskać. Wszystko to skłania do wniosku, że PJN ma szansę na sukces. Czy ją wykorzysta, to kwestia osobna. Rafał A. Ziemkiewicz
Coś o kobietach! Który głos jest słuszny? WCzc. Agnieszka Pomaska (PO, Gdańsk) postanowiła przychodzić do Sejmu z... dwutygodniową niemowlaczką. WCzc.Ludwik Dorn paradował po Sejmie z suką, a Kaligula mianował swojego konia – senatorem... To wszystko w okresach, w którym te zacne ciała stały się już raczej mało ważne... Jest już tak śmiesznie, że bardziej ośmieszonym Sejm być nie może. Chyba, że któryś z Posłów przyniesie tresowanego koczkodana. Ale, oczywiście – nikt jeszcze nie udowodnił, że Sejm poważny podejmuje mądrzejsze decyzje, niż Sejm śmieszny. Można bowiem mówić – z całą powagą – wierutne bzdury. Jak w czasie, gdy jeszcze obowiązywała kara śmierci, a pewien Pan (z SLD) powiedział: „Musimy zwiększyć kary za najcięższe przestępstwa – znosząc jednocześnie karę śmierci” - jak gdyby kara śmierci nie obowiązywała właśnie za najcięższe przestępstwa! I, proszę sobie wyobrazić, Sejm nie ryknął śmiechem. A był to profesor lewa i minister tzw. sprawiedliwości (zapewne: „społecznej”) Może Zosieńka Pomaskówna roześmieje się radośnie przy jakiejś głupocie? Przecież to pewne dziecko powiedziało: „Król jest nagi!”... A teraz kilka słów poważnie. Otóż kobieta w okresie ciąży, w okresie karmienia, w okresie owulacji, w okresie bezprzymiotnikowym – i kobieta w innych okresach – myślą zupełnie inaczej. Kobieta w okresie karmienia jest znacznie bardziej nastawiona na poszukiwanie za wszelką cenę bezpieczeństwa – na przykład. Z tego wynika, że przynajmniej w niektórych głosowaniach p.Pomaska głosowałaby inaczej, gdyby nie karmiła – niż wtedy, gdy karmi swą dziecinę. Powstaje pytanie: która z tych decyzyj p.Pomaskiej byłaby słuszna i właściwa? Bo obydwie słuszne być nie mogą. I to jest właśnie powodem, dla którego ludzie mają wątpliwości co do kobiet na stanowiskach sędziego, posła, szefa firmy..
Nieudane spotkanie? Nie: kompletny absurd! Notorycznie i wszędzie drwię sobie z nowej świeckiej tradycji: ile razy rozwali się jakiś autobus czy samolot – od razu lecą tam politycy, by pokazywać się na ekranach na tle trupów.
W przypadku katastrofy nad Smoleńskiem sprawa jest inna: zginął Prezydent Autonomii Polskiej – więc powinien polecieć tam Jego Następca – oraz jakiś ważny urzędnik „Rządu” - najlepiej premier. Nie jest to konieczne: premier nie reprezentuje państwa czy autonomii – to tylko urzędnik. Jednak skoro pojawił się p. Włodzimierz Putin, to, oczywiście, musiał pojawić się i premier III RP. I pojawił się. I bardzo dobrze! Natomiast kategorycznie protestuję przeciwko temu, że p. Premier, biorący pensję z moich podatków, marnuje czas na spotykanie się z wdowami po politykach, którzy zginęli w tej katastrofie. P. Beata Gosiewska, wdowa po śp. Przemysławie Gosiewskim, oceniła spotkanie z p. Premierem tak: „To była strata czasu i próba ośmieszania rodzin”. Otóż nie wiem, jak to było z tym ośmieszaniem – natomiast z całą pewnością to spotkanie było - bo MUSIAŁO być – stratą czasu. Czy JE Donald Tusk nie ma jakiegoś Szefa Kancelarii, który by wyjaśnił Mu, że nie należy brać udziału w kompletnie bezsensownych spotkaniach? Bo niby co miałoby z takiego spotkania wyniknąć? A pokłócili się – bo jak nic sensownego nie można powiedzieć, to ludzie podejmują tematy zastępcze – byle coś się działo! I właśnie: nie chodzi tu o samą stratę czasu – tylko o to, że to spotkanie musiało atmosferę pogorszyć. Bo rodziny te z pewnością musiały wysunąć rozmaite żądania, których p. Premier oczywiście nie mógł zaspokoić... Każdy rozsądny człowiek wie, że z takiego spotkania NIC nie mogło wyniknąć. Np. p. Elżbieta Wiśniewska (szefowa warszawskiego MPT), osoba racjonalna, posunęła się na swoim „Facebooku” do przypuszczenia, że „chodzi o kasiorę” (za co zapłaciła wylaniem z posady!!!) - bo to byłby, istotnie, jedyny sensowny cel takiego spotkania. Pomyliła się chyba: w Polsce nawet premierzy wykonują, jak widać, czynności bezsensowne, więc wyciąganie racjonalnych wniosków na podstawie ich działań jest zawodne.
A skoro mówimy o pieniądzach – to powtarzam pytanie: kto zapłaci odszkodowanie? Gdyby lot organizowała „Lufthansa” czy „Air Japan” rodziny otrzymałyby bardzo dużo pieniędzy. Ponieważ organizowała to III RP, powinna zapłacić takie samo mniej-więcej odszkodowanie. Co byłoby w przyszłości ważnym czynnikiem w urzędniczych rozważaniach: „Czy warto zakupić przyzwoity samolot dla dygnitarzy?” Tymczasem, o ile wiem, to w miarę przyzwoite pieniądze wypłacono tylko niektórym rodzinom ofiar... Czyżbym się mylił?
Myśleć pozytywnie! Gdy w XIX wieku dowodzono, że Paryż zginie z braku owsa dla koni, nikomu nie mieściło się w głowie, że koń może przestać funkcjonować jako środek transportu. Podobnie dziś ludziom nie mieści się w głowach świat bez tego zabytku, jakim są koleje. Zamiast do nich dopłacać rocznie miliardy, należy: sprywatyzować, przestać dopłacać – a jak zbankrutują, no, to trudno! Na miejsce torowisk położymy szosy! Socjalistom od razu w głowie tkwi: „To 150.000 kolejarzy! Stracą pracę...” Przypominam, że 20 lat temu było 350.000 kolejarzy. 200.000 straciło pracę – i jakoś nikt z głodu nie umarł... To te 150.000 też nie umrze. Przekwalifikują się np. na autobusiarzy. Ale nie o to mi chodzi. 20 lat temu, gdy dokonywał się Anschluß NRD do RFN, pisałem mniej-więcej tak: Niemcy biadolą nad kosztami przyłączenia. Ale gdy 13 stanów przyłączało: a to Luizjanę, a to Teksas, a to Kalifornię – nikt jakoś nie biadolił nad „kosztami przyłączenia”! Nie biadolił – bo ich po prostu nie było. Przyłączano – i już. Socjaliści rozumują tak: „Bierzemy na kark 17 milionów ludzi; ich miejsca pracy są w stanie fatalnym; trzeba im zapewnić miejsca pracy – a stworzenie jednego miejsca pracy kosztuje 50.000 €uro; oni nie mają samochodów, pralek lodówek – to wszystko trzeba im zapewnić! Jejku-jejku! Ale-ż to koszty!” Kapitalista rozumuje tak: „Przyłączamy terytorium z 17 milionami ludzi. Będą szukać pracy – więc cena siły roboczej spadnie; znakomicie – nasze towary staną się tańsze! Nie mają pralek, lodówek, samochodów – jest zbyt na te towary! Panowie: Wielki Boom na horyzoncie!” Socjaliści biadolą, że kolejarze stracą pracę. A nie łaska rozumować: „Ile dóbr zdoła wytworzyć armia 150.000 ludzi! Ile samochodów wyprodukują, ile chodników naprawią, ile autobusów będzie jeździć dzięki nim!”?
Bez dopłat z budżetu! JKM
Podwójna pobieda generała W poniedziałek minęła 29 rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. 29 lat to szmat czasu, więc z okazji takiej rocznicy wypada postawić pytanie, komu właściwie „Historia” przyznała rację i kto powinien być dzisiaj najbardziej udelektowany. Takie pytanie wypada postawić tym bardziej, że w słynnym telewizyjnym przemówieniu, a i później wielokrotnie też, generał Jaruzelski wyrażał nadzieję, że „Historia” osądzi go sprawiedliwie. Nawiasem mówiąc, trudno mu się dziwić, bo „Historia”, jeśli nawet kogoś już sądzi, to nigdy jeszcze nikogo nie wpakowała do kryminału, podczas gdy niezawisłym sądom niekiedy się to zdarza. Nic więc dziwnego, że i generał Jaruzelski woli sąd „Historii” od zwyczajnych sądów, które zresztą jak ognia unikają wydania wyroku zarówno w sprawie masakry w grudniu 1970 roku, jak i w sprawie stanu wojennego. Trudno im się dziwić zwłaszcza teraz, kiedy sam prezydent, od którego zależą przecież nominacje sędziowskie, ostentacyjnie generała Jaruzelskiego dopieszcza, zasięgając jego zbawiennych rad i pouczeń, jak na przykład – przed wizytą prezydenta Dymitra Miedwiediewa. Więc jakkolwiek nieprzyjemnie by to nie zabrzmiało, trzeba powiedzieć, że „Historia” przyznała rację generałowi Jaruzelskiemu. I wcale nie dlatego, że prawie połowa Polaków uważa, że stan wojenny był potrzebny. To jeszcze o niczym nie przesądza, a jeśli nawet przesądza, to tylko o tym, że skoro tak lubią stany wojenne, skoro tak im się podobają, to niechże mają tego luksusu jak najwięcej. Nawiasem mówiąc, wielu entuzjastów stanu wojennego wspomina go z czułością nie tylko dlatego, że można było wtedy bezkarnie wdeptywać współobywateli w ziemię, ale przede wszystkim dlatego, że pod osłoną „surowych praw stanu wojennego” można było się nakraść, jak nigdy przedtem, z czego wielu popleczników reżimu skwapliwie zresztą skorzystało. Ale nie o to przede wszystkim chodzi, tylko o to, że rozwój wypadków, zwłaszcza w ostatnim roku, a już specjalnie – w ostatnich tygodniach pokazuje, że nie tylko stan wojenny, ale cała droga życiowa generała Wojciecha Jaruzelskiego, została uwieńczona już nawet nie stuprocentowym, ale dwustuprocentowym sukcesem. Całe dorosłe życie, a zwłaszcza – operacyjna i polityczna działalność generała Wojciecha Jaruzelskiego, polegała na podporządkowywaniu narodu polskiego każdorazowym władcom Rosji – bez względu na ustrój tego państwa. Wojciech Jaruzelski, jeszcze jako młody oficer, zostaje konfidentem Informacji Wojskowej, stanowiącej otwartą ekspozyturę sowieckiej razwiedki w Ludowym Wojsku Polskim. W ten sposób toruje sobie drogę do błyskotliwej, wojskowej i politycznej kariery, nieustannie składając dowody wierności socjalistycznej ojczyźnie – ale oczywiście nie Polsce, tylko Związkowi Radzieckiemu, który – jak to jeszcze w latach 40-tych szczerze powiedział Mieczysław Moczar – dla „partyjniaków” stanowił „prawdziwą ojczyznę”. A generał Jaruzelski był „partyjniakiem” nieposzlakowanym i dla swojej prawdziwej ojczyzny gotowym na wszystko – nawet na zmasakrowanie tubylczego narodu – gdyby oczywiście zaszła taka potrzeba. Wspomniał o tym na wieczornicy urządzonej 12 grudnia w Instytucie Elektrotechniki w Warszawie profesor Jan Żaryn. Przypomniał, że operacja „Lato 1980”, mająca na celu siłowe zdławienie „Solidarności” rozpoczęła się już w sierpniu 1980 roku i jeśli stan wojenny nie został wprowadzony już wtedy, to tylko dlatego, że komunistyczny reżim został zaskoczony skalą i sprawnością organizacyjną tego buntu. Dlatego dla pozoru wdał się w rokowania, czekając aż odrośnie mu tęga piącha, by następnie rozgnieść nią polskie społeczeństwo. Trzeba też przypomnieć, że generał Jaruzelski w tym okresie osobiście zabiegał o interwencję sowiecką na wypadek, gdyby piącha okazała się nie dość sprawna. Ale że nie było takiej potrzeby, ponieważ „Solidarność” nie stawiła żadnego zbrojnego oporu, to dzisiaj generał Jaruzelski z tego właśnie kreuje sobie legendę „mniejszego zła”. Ale żeby te rzewne opowieści podważyć, spróbujmy zastanowić się, co by było, gdyby „Solidarność” taki zbrojny opór stawiła? Ani generał Jaruzelski, ani żaden normalny człowiek nie ma chyba wątpliwości, że dla przypodobania się Leonidowi Breżniewowi wymordowałby nas tylu, ilu tylko by mógł. I kiedy dzisiaj wspólnik generała Jaruzelskiego, generał Kiszczak twierdzi, że stan wojenny był dobrodziejstwem, które naród polski uratowało, to jest to taka sama logika, jak logika Ugolina, który twierdził, że dlatego pożarł własne dzieci, żeby uratować im ojca. Nie trzeba więcej dowodów na to, że droga życiowa generała Jaruzelskiego polegała i miała na celu trwałe podporządkowanie naszego narodu jego prawdziwej ojczyźnie – Rosji. I dlatego dzisiaj, kiedy – jak pisze rosyjska prasa – w Warszawie „zwycięża realizm”, to znaczy – pogodzenie się ze statusem „bliskiej zagranicy” – może powiedzieć, że dopiął swego, że godny następca właśnie kończy dzieło. Może nawet powiedzieć więcej – bo skoro premier Tusk przed wizytą prezydenta Miedwiediewa jedzie po wskazówki do Naszej Złotej Pani Anieli – to znaczy, że naród nasz podporządkowany jest już nie jednemu, ale obydwu strategicznym partnerom, którzy wpływami nad Polską podzielili się sprawiedliwie, w myśl formuły: „wasz prezydent – nasz premier”. Zatem – czyż można mieć wątpliwości, że mimo chwilowych przeszkód, generałowi Jaruzelskiemu udało się dzieło swojego życia doprowadzić do końca? Czyż można mieć wątpliwości, że „Historia” przyznała mu rację? SM
Czy Polska ma jeszcze jakieś interesy w UE?
1. Dzisiaj rozpoczyna się 2-dniowe posiedzenie Rady Unii Europejskiej, na której Polskę reprezentuje jak zwykle Premier Donald Tusk. To ważne posiedzenie bo Niemcy i Francuzi chcą na nim przeforsować poważne zmiany w funkcjonowaniu Unii z wpisaniem ich do Traktatu Lizbońskiego. Wprawdzie Traktat ten był negocjowany i ratyfikowany przez poszczególne kraje UE przez parę lat , ale teraz, żeby to przyśpieszyć, ratyfikacji zmienionego traktatu dokonają tylko i wyłącznie parlamenty krajów członkowskich. Tak przynajmniej cała tą operację widzą Niemcy i Francja. Z punktu widzenia obydwu tych krajów wprowadzenie takich rozwiązań jest wręcz niezbędne, bo już do tej pory na ratowanie Grecji i Europejski Mechanizm Stabilizacyjny Niemcy wydały blisko 200 mld euro, a Francja ponad 100 mld euro i wszystko na to wskazuje, że będą potrzebne kolejne wydatki aby sprostać ewentualnej pomocy dla Hiszpanii, a być może także dla Włoch.
2. Te zmiany forsowane przez Niemcy i Francję mają zapobiegać bankructwom krajów strefy euro, przy czym w zamian za udzieloną pomoc finansową kraj tą pomoc otrzymujący będzie zobowiązany do przeprowadzenia programu oszczędnościowego na wzór programów ordynowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Kolejne to uczestnictwo w kosztach ratowania krajów z kłopotami przez tych inwestorów, którzy ich kredytowali kupując, ich papiery skarbowe. Kraj korzystający z pomocy UE i MFW jednocześnie spłaci tylko część pożyczonych pieniędzy nabywcom jego obligacji. To drugie rozwiązanie Angela Merkel chce zaadresować do niemieckich podatników pokazując im, patrzcie dbam i o wasze interesy bo płacić za tych którzy nie przestrzegają dyscypliny finansów publicznych będziemy nie tylko my ale także ci którzy im pożyczali. To zamierzenia dyscyplinujące zarówno kraje wydające więcej niż gromadzą w swoich budżetach w postaci dochodów jak i tych ,którzy im pożyczają widząc w tym dobry interes. Tyle tylko, że podniosą one rentowność wszystkich obligacji ale w szczególności tych krajów, które mogą mieć kłopoty z obsługą swoich długów. Takim krajem jest i będzie w przyszłości niestety także Polska.
3. Czy w takim razie my te propozycje Niemców i Francuzów powinniśmy popierać bezkrytycznie? Nie powinniśmy bo ich przyjęcie będzie nas sporo w przyszłości dodatkowo kosztowało. Ale niestety wygląda na to, że ten projekt niemiecko-francuski popieramy za poklepanie po plecach Donalda Tuska przez Angelę Merkel. Nie było w tej tak fundamentalnej sprawie wymagającej przecież zmiany Traktatu Lizbońskiego debaty w polskim Parlamencie nie bardzo wiadomo dlaczego polski rząd przyjął takie stanowisko, że te zmiany popieramy. Niektórzy ze znawców problematyki energetycznej podpowiadali (np. Paweł Szałamacha , Prezes Instytutu Sobieskiego) żeby powiązać ewentualną zgodę Polski na zmiany w Traktacie Lizbońskim z rewizją zapisów tzw. pakietu klimatycznego, który został zaakceptowany przez Donalda Tuska na szczycie UE w grudniu 2008 roku. Wtedy po powrocie premier Tusk ogłosił sukces, teraz znawcy tej problematyki twierdzą, że będzie on kosztował naszą gospodarkę przynajmniej 34 mld zł rocznie, a ceny energii wzrosną od 65- 80% i podwyżki te rozpoczną się już od roku 2013.
4. Niestety nie było i nie ma merytorycznej debaty nawet na tak fundamentalne tematy. Prezydent i Premier po każdej wizycie zagranicznej ogłaszają sukces choć jak przejrzeć prasę kraju z którego wracają to trudno dostrzec choćby wzmiankę o jakimkolwiek polskim sukcesie. Pewnie więc i teraz po powrocie z Brukseli, a nawet być może na konferencji prasowej podczas szczytu Premier Tusk ogłosi po raz kolejny ogłosi sukces naszego kraju, choć coraz natarczywiej pojawia się pytanie czy rząd Donalda Tuska próbuje forsować jakiekolwiek polskie interesy na forum UE?
Zbigniew Kuźmiuk
W grobie L. Kaczyńskiego szczątki innych osób? Prokuraturze wojskowej prowadzącej śledztwo smoleńskie grozi fala wniosków o ekshumację. Jak dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM, w przypadku co najmniej kilku ofiar prokuratorzy mają podejrzenie, że nie zgadzają się próbki DNA pochowanych szczątków. To może oznaczać, że w konkretnych grobach leżą części ciał różnych osób. Taka wątpliwość ma dotyczyć również ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy z 10 kwietnia Rafał Rogalski potwierdził w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Romanem Osicą, że według jego wiedzy prokuratorzy analizują te nieścisłości. - Do czasu zakończenia analizy nie można wyciągać pochopnych wniosków. Ale tak, taki problem rzeczywiście występuje i jest bardzo dokładnie badany przez polską prokuraturę - mówi Rogalski. Jak nieoficjalnie dowiedzieli się reporterzy RMF, bałagan w dokumentach, opisujących sekcję zwłok i przekazanych nam przez Rosjan, jest spory. Nie zgadzają się na przykład numery na niektórych protokołach sporządzonych po sekcjach z numerami przypisywanymi tuż po katastrofie. To m.in. może być powodem wątpliwości śledczych.
Chaos w rosyjskich aktach z sekcji zwłok Prokuratura analizuje protokoły sekcji zwłok byłego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i jednej ze stewardess. To kolejne osoby, wobec których są wątpliwości, czy w ich trumnach znajdują się tylko ich ciała. Bałagan w dokumentach z sekcji przesłanych przez Rosjan ma być jedną z przyczyn wątpliwości śledczych badających przyczyny tragedii smoleńskiej. Wątpliwości dotyczą także ciała Prezydenta Kaczyńskiego - w Kontrwywiadzie RMF FM potwierdził to pełnomocnik rodziny prezydenta Rafał Rogalski. Praprzyczyną wątpliwości jest brak zdjęć z sekcji zwłok, a także pozamieniane numery na konkretnych protokołach opisujących poszczególne części ciał. Numery nadawane dokumentom tuż po tragedii są inne niż te na protokołach, które powstały już po sekcjach zwłok ofiar. Istnieją też inne wątpliwości. W jednym z przypadków nie zgadza się na przykład kolor oczu. Dodatkowo w przypadku byłego prezydenta na uchodźstwie do śledczych miała trafić notatka jednej ze służb, w której funkcjonariusz opisuje, że gdy przyjadą do Polski protokoły DNA Kaczorowskiego to będzie "problem". Prokuratorzy nie komentują tych informacji. Wczoraj przesłali pismo, w którym stwierdzają, że na razie nie są w stanie odpowiedzieć na pytania, ponieważ nie ma jeszcze kompletnej dokumentacji z sekcji zwłok, której wciąż nie przysłali nam Rosjanie. INTERIA
Rogalski: Mamy wątpliwości, jak zginął Przemysław Gosiewski Mamy wątpliwości co do przyczyny śmierci Przemysława Gosiewskiego. Tak jak w przypadku innych ofiar katastrofy 10 kwietnia nie dysponujemy zdjęciami z sekcji zwłok. Z tego powodu, być może, należałoby doprowadzić do ekshumacji wszystkich 96 ofiar katastrofy smoleńskiej - mówi w "Kontrwywiadzie RMF FM" mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik kilku rodzin ofiar. Konrad Piasecki: Czy ma pan pewność, że na Wawelu spoczywają ciała Marii i Lecha Kaczyńskich? Rafał Rogalski:- Ja chciałbym mieć tą pewność. Materiały są analizowane bardzo wnikliwie przez prokuratorów, także i przez pełnomocników.
Mówi pan: chciałbym mieć pewność. To znaczy, że pan tej pewności nie ma? - Nie mam tej pewności. Od pół roku sprawa jest tak naprawdę wyjaśniana. Bardzo szczegółowo analizowane są materiały, także te materiały, które przyszły nie tak dawno z prokuratury rosyjskiej. Natomiast tej pewności wciąż nie ma.
Ale mogą być wątpliwości, czy ciała spoczywające w krypcie wawelskiej to są ich ciała. Przecież te ciała zostały zidentyfikowane, były oględziny, były sekcje zwłok. Skąd się mogą brać wątpliwości? - Ze względu na to, że materiały są objęte klauzulą "ściśle tajne", znajdują się w kancelarii tajnej Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, nie mogę oczywiście ujawniać szczegółów. Natomiast może nie chodzi o całe ciała, chodzi o pewne szczegóły, które są z tym związane. No i tej pewności do końca nie można mieć.
To są wątpliwości związane z tym, co wiemy nieoficjalnie, że na stołach ekshumacyjnych leżały fragmenty innych zwłok podczas sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego? - Nie mogę tego potwierdzić, natomiast są pewne wątpliwości istotne, które nie zostały rozwiane. Oczywiście od mniej więcej końca lipca do teraz zostały przeprowadzone pewne dowody, które nas przybliżają do wyjaśnienia i rozwiania tych wątpliwości, natomiast one w mojej ocenie - a także w ocenie mecenasa Pszczółkowskiego - nie zostały rozwiane.
Czy polska prokuratura dysponuje zdjęciami z sekcji zwłok? - Niestety, polska prokuratura nie dysponuje zdjęciami w stosunku do jakiejkolwiek osoby samej sekcji zwłok, w tym także niestety - ku mojemu ubolewaniu - prezydenta, co jest rzeczą wręcz niebywałą.
A dysponuje zdjęciami sprzed sekcji albo po sekcji? - Sprzed sekcji tak, natomiast z samej sekcji brak jest jakichkolwiek fotografii.
I to te zdjęcia sprzed sekcji są główną przyczyną wątpliwości? - Można tak powiedzieć.
Ale zdjęcia sprzed sekcji nie mówią nam niczego o tym, co działo się po sekcji i o tym, jakie ciała trafiły do trumien. - Te zdjęcia, które zostały zrobione przed sekcją zwłok, bardzo dużo mówią i one stwarzają wiele wątpliwości. Niestety nie mamy zdjęć samej sekcji zwłok prezydenta i to powoduje bardzo poważne zamieszanie.
Panie mecenasie, ja oczywiście doceniam wagę symbolu, wagę postaci, wagę miejsca, czyli Wawelu, ale czy warto rozpętywać tę dyskusję pańskim zdaniem? Pytam pana bardziej jako człowieka niż jako prawnika. - Właśnie z tego względu myślę, że jest tutaj duża powściągliwość w mówieniu o ekshumacji czy o wątpliwościach. Chodzi o to, aby rozwiać te wątpliwości bez udziału mediów. Sprawa jest bardzo drażliwa, sprawa jest bardzo delikatna, stąd też liczę na to, że w najbliższym czasie te wątpliwości całkowicie zostaną rozwiane.
A czy Jarosław Kaczyński dopuszcza do siebie myśl o ekshumacji brata i bratowej? - Myślę, że jest to pytanie przede wszystkim do pana prezesa. Na pewno jest to sprawa bardzo uciążliwa i bardzo delikatna dla pana prezesa.
Ale Jarosław Kaczyński jest w nią zaangażowany, czy to dzieje się tylko i wyłącznie na płaszczyźnie prawnej? - Trudno, żeby pan prezes Jarosław Kaczyński nie był zaangażowany w sprawę związaną z nieprawidłowościami co do sekcji zwłok, a także i ewentualnie pochówku pana prezydenta.
Ale rozmawiał z nim pan o ekshumacji? - Na ten temat nie było rozmowy. Ten temat jest w powietrzu, jest to temat bardzo poważny i liczymy na to, że wszelkie wątpliwości zostaną wyjaśnione.
Czy inne wnioski ekshumacyjne, które pan złożył albo zamierza złożyć, oparte są na podobnych wątpliwościach? - Nie do końca. Przede wszystkim ja złożyłem wniosek w stosunku do ekshumacji pana Przemysława Gosiewskiego. To, co zdecydowało o tym wniosku, to było to, że brakowało jakiegokolwiek potwierdzenia, że sekcja została wykonana.
Dzisiaj już to potwierdzenie jest? - Aktualnie wychodzi na to, że sekcja została wykonana. Jest ekspertyza sądowo-lekarska. Są także inne badania, chociażby toksykologiczne. One są przedmiotem analizy przez prokuraturę, a także przeze mnie jako pełnomocnika. One bardzo dużo wnoszą do sprawy. Element związany z tym, czy były przeprowadzone sekcje...
Dzisiaj można powiedzieć, że sekcja była. - Tak, sekcja została wykonana, natomiast mamy wątpliwości co do tego, czy na pewno to, co została wskazane w ekspertyzach sądowo-lekarskich, jest wiarygodne.
Są wątpliwości czy oni zginęli z powodu katastrofy lotniczej? - Chodzi przede wszystkich o przyczyny śmierci.
Czy ma pan wątpliwości, w jaki sposób zginął Przemysław Gosiewski? - Tak, mam wątpliwości.
Przecież przebieg tej katastrofy lotniczej jest dokładnie opisany. Samolot uderzył w ziemię, uderzył górną częścią z prędkością około 200 km na godzinę, potem centropłat zmiażdżył całą kabinę pasażerską. Jakie tu mogą być wątpliwości? - Oczywiście wydawałoby się, że sprawa jest bardzo przejrzysta i przyczyny śmierci są określone i jasne, natomiast wcale to tak nie wygląda z uwagi na to, że jeżeli popatrzymy na ekspertyzę sądowo-lekarską, to owszem - ona jest bardzo szczegółowa. Ja w ramach polskiego procesu właściwie w nielicznych przypadkach spotkałem się z tak szczegółową ekspertyzą. Wciąż brakuje natomiast zdjęć z samej sekcji zwłok i trudno jest zweryfikować czy to, co jest napisane przez patomorfologów rosyjskich, jest zgodne z rzeczywistością.
Ale w takim razie, jeśli nie ma tych zdjęć, to należałoby wszystkie 96 ofiar tej katastrofy ekshumować.
- Być może. Ekspertyza i wszelkie badania, które dotyczyły pana Przemysława Gosiewskiego, są przedmiotem analizowania przez prokuratorów, a także przeze mnie jako pełnomocnika. Zostały rozwiane wątpliwości co do samej sekcji - to już bardzo dużo. Mam nadzieję, że dojdziemy do takich wniosków - podobnie prokuratorzy, podobnie i ja - że ekspertyza sądowo-lekarska, podobnie jak i wszelkie badania, były wykonane w sposób prawidłowy i przyczyna tam określona jest właściwa. Co będzie oznaczało, że w takim przypadku wniosek o ekshumację byłby bezprzedmiotowy. W tym momencie tego jednoznacznie stwierdzić nie można.
Andrzej Seremet wysłał wczoraj do rosyjskiego prokuratora generalnego list, żeby ten unieważnił decyzję o unieważnieniu pierwotnych zeznań kontrolerów. Czy pan traktuje to, co zrobił polski prokurator generalny, jako prośbę, jako apel czy jako wniosek prawny? - Ja opieram się przede wszystkim na doniesieniach medialnych tym przedmiocie. Mam wrażenie, że jest to prośba...
Czyli prośba, która nie musi zostać uwzględniona. - Najprawdopodobniej. Natomiast biorąc za podstawę to, że doszło do spotkania polskiego prokuratora generalnego z rosyjskim odpowiednikiem, panem prokuratorem generalnym Czajką, ten temat został poruszony. Temat jest bardzo istotny i ważny zarówno dla śledztwa rosyjskiego, jak również przede wszystkim nas interesującego polskiego. Stąd też tutaj ogromny szacunek dla pana prokuratora generalnego.
I ostatnie pytanie: czy któryś z pańskich klientów zamierza domagać się odszkodowania za katastrofę smoleńską? - Toczy się śledztwo, wciąż nie znamy przyczyn katastrofy...
Czyli jeśli się będzie domagał, to po zakończeniu śledztwa? - Być może w trakcie. Wtedy, kiedy będzie już można wskazać konkretną osobę, czy konkretne osoby, czy konkretny podmiot, który jest odpowiedzialny za katastrofę, czy przyczyny tej katastrofy. W takim przypadku będzie można się nad tym zastanawiać. Przede wszystkim rodziny są skupione na ustaleniu przyczyn faktycznych, które zdecydowały po prostu o tym, że do katastrofy doszło. Ten temat na razie nie jest poruszany. Dziękuję za rozmowę.
Ksiądz Stanisław Trzeciak W II RP wywołał największą wojnę polsko-żydowską. Ignorant, fałszerz, kłamca, a przede wszystkim zwolennik Protokołów Mędrców Syjonu. "Jeden z czołowych katolickich propagatorów antysemityzmu w okresie międzywojennym w Polsce" (wikipedia). Poglądów nie zmienił nawet w czasie okupacji, kiedy Niemcy mordowali Żydów. Tylko, czy to cała prawda o księdzu profesorze Stanisławie Trzeciaku, jednym z najsławniejszych w przedwojennej Polsce? (Profesor) Władysław Bartoszewski napisał, że "dla wielu był on sztandarowym człowiekiem, którego wystąpieniami publicystycznymi uzasadniali swoje antysemickie poczynania". A profesor Leszek Kołakowski: "Między rozmaitymi odmianami antysemityzmu zachodzi tylko różnica ilościowa, różnica stopnia. (...) Umiarkowany antysemityzm sanacji w tej urzędowej postaci, choćby ograniczony do »ekonomicznego bojkotu« kupców żydowskich podtrzymywał i podsycał aurę, w której rozkwitały Falangi, księża trzeciakowie, późniejsi donosiciele gestapo i szantażyści okupacyjni".
Agent Gestapo ratuje Polaków O co chodzi z tym donoszeniem? Otóż krążyły (i krążą do dziś) legendy, że jako agent gestapo ks. Trzeciak donosił na cichociemnych. Chciał też powołać polską partię narodowo-socjalistyczną, a nawet proniemiecki rząd. Czy to prawda? W dokumentach czytamy, że pomagał represjonowanym... Polakom, ponieważ miał chody u Niemców, którzy mieli go cenić jeszcze sprzed wojny. Na plebanii kościoła św. Antoniego w Warszawie (przy ul. Senatorskiej) zorganizował punkt żywieniowy Rady Głównej Opiekuńczej (prowadziła go jego gospodyni Helena Rokossowska, siostra Konstantego, późniejszego marszałka Polski). Za pośrednictwem Niemców potrafił zdobyć dodatkowe przydziały żywności, którymi dzielił się z biednymi, oraz ukrywającymi się u niego oficerami Wojska Polskiego. Wielu z nich wyciągnął z więzienia (m.in. na Pawiaku). 1 sierpnia 1944 przyjął na plebanię wielu księży i osób świeckich. W schronie kościoła ludność mogła chować się przed nalotami. 8 sierpnia ocalił domowników i przybyszów od akcji pacyfikacyjnej, okazując oficerowi niemieckiemu otrzymane przed wojną odznaczenia. Jednak Niemcy tak go cenili, że w końcu go zabili. Ksiądz Stanisław Trzeciak zginął od niemieckiej kuli w czasie Powstania Warszawskiego 9 sierpnia 1944 r. Zginął wraz z osobami, które ukrywał w kościele św. Antoniego. A było to tak. Hitlerowcy zagonili ich do rozbiórki powstańczej barykady na pl. Teatralnym. Trzeciak odmówił, żądając rozmowy z oficerem niemieckim - bezskutecznie. Po rozebraniu barykady Niemcy poprowadzili grupę w kierunku ul. Alberta Króla Belgów. Wówczas "padł strzał, który śmiertelnie ugodził proboszcza".
Antysemici - znawcy Talmudu Wikipedia pisze dalej (bez powołania się na żadne źródła): "Ksiądz Trzeciak sympatyzował z antysemicką polityką hitlerowską. (...) Był uważany przed wojną za czołowego teoretyka akcji antyżydowskiej w Polsce". Ale sami autorzy wpisu nie mają pewności, bo następne zdania brzmią: "Niektóre źródła kościelne podają, że należał do krytyków polityki nazistowskich Niemiec. Twierdził m.in., iż ideologia narodowosocjalistyczna jest przesiąknięta duchem żydowskim, a rasizm jest koncepcją wprost zaczerpniętą z "ducha Talmudu". W następnej części notki mamy już totalne pomieszanie pojęć: "Stanowisko to nie przeszkodziło Trzeciakowi wyrażać uznania dla niektórych rozwiązań zmierzających do usunięcia Żydów z Niemiec, jednak miało to miejsce w latach 30., czyli w okresie, gdy antysemicka polityka Adolfa Hitlera ograniczała się do mniej lub bardziej dotkliwych prześladowań i nie pokazała jeszcze światu swego ludobójczego oblicza. Jednocześnie współpracował z hitlerowskim Instytutem badania problemów żydowskich". Przyjrzyjmy się bliżej osobie księdza. Stanisław Trzeciak, urodził się w 1873 r. w Rudnie Wielkiej w rodzinie chłopskiej. Ukończył gimnazjum w Rzeszowie, seminarium duchowne w Przemyślu, studia teologiczne we Fryburgu, w Wiedniu, Rzymie, Krakowie i w Jerozolimie. W latach 1907 - 1918 był profesorem Akademii Duchownej w Petersburgu. Międzywojenna prasa żydowska uważała go za ucznia innego profesora tej uczelni - ks. Justyna Pranajtisa - jak pisała - jednego z największych antysemitów. W kręgach naukowych Pranajtis miał z kolei opinię jednego z największych wśród duchownych katolickich znawców Talmudu. Podobną estymą cieszył się później Trzeciak, a jeśli chodzi o jego antysemityzm współpracował z czasopismem "Monumenta Judaica", które tworzyli profesorowie chrześcijanie i profesorowie rabini. Jego talmudyczne kompetencje zaczęto podważać dopiero później, ale o tym za chwilę.
Sam Trzeciak tak pisał o swoim antysemityzmie: "W czasie wojny światowej Żydzi jako jeńcy wojenni w Petersburgu przychodząc do mnie z prośbą o pomoc, mówili »to jest nasz ksiądz«. Z Żydami zagranicą, nawet z Rabinami byłem w dobrych stosunkach, miałem nawet wykład w synagodze". W tym samym okresie współzakładał Polskie Towarzystwo Pomocy Ofiarom Wojny. Po powrocie do kraju brał udział w obronie Lwowa. W 1921 r. był inicjatorem akcji pomocy dla dzieci powracających z Rosji. Od 1928 r. był rektorem kościoła św. Jacka w Warszawie (wówczas napisał większość swoich książek - w sumie kilkanaście pozycji), a od 1938 r. proboszczem parafii św. Antoniego (tej, w której chronił w czasie wojny ludność przed Niemcami). Był również jednym z założycieli prometejskiej placówki - Instytutu Wschodniego w Warszawie.
Bolszewizm - oszustwo żydowskie Poglądy Stanisława Trzeciaka w kwestii żydowskiej ewoluowały po rewolucji bolszewickiej. Wtedy zgodził się ze słynnymi "Protokołami Mędrców Syjonu", że istnieje światowy spisek żydowski przeciwko cywilizacji łacińskiej i katolicyzmowi, którego celem miało być zdobycie władzy nad światem. "Potwierdza się to szczególnie w Rosji, którą żydzi zniszczyli, zrabowali i ujarzmili, którą dotąd rządzą. Nic więc dziwnego, że całą siłą prą do wywołania rewolucji światowej. (...) Bolszewizm to nie choroba dusz, ale wielkie oszustwo żydowskie, a kto mówi o komunizmie, a nie mówi o żydach, ten nie ma wprost pojęcia co to jest komunizm, bo komunizm i judaizm to obecnie prawie równoznaczne pojęcia". W książce "Mesjanizm a kwestia żydowska" wykazywał, na podstawie pism żydowskich, głównie Talmudu, że Żydzi oczekiwali i oczekują, iż Mesjasz przyjdzie jako potężny król, który zniszczy narody - gojów - i założy wszechświatowe królestwo żydowskie. Odnośnie spraw polskich uważał, że Żydzi "wyszydzają w społeczeństwie polskim wszystko, co polskie, katolickie i narodowe, by osłabić w Polsce to, co tworzy spójnię państwa i narodu, by rozłożyć przez wywrotową działalność nasze Państwo od wewnątrz i by je zniszczyć". Do walki tej wykorzystują "płatnych szabesgojów". Żydzi byli, jego zdaniem, czwartym zaborcą Polski. Nie tylko szabesgoje, ale wszyscy ci, którzy "zachowują się biernie i neutralnie, usprawiedliwiając swoją w tej kwestii bezczynność, niby chrześcijańską miłością bliźniego, przyczyniają się żydowskiego zwycięstwa".
Podwójna etyka Talmudyczne kompetencje Trzeciaka zaczęto podważać w latach 30. Powód - był jednym z głównych przeciwników żydowskiego uboju rytualnego - szechity. W skrócie polegało to na tym, że rzezak (szojchet) musiał zarżnąć przytomne zwierzę jednym szybkim cięciem przez gardło, przy życiu specjalnego, długiego, ostrego noża, co musiało doprowadzić do całkowitego wykrwawienia. Metoda wykluczała wcześniejsze ogłuszenie czy uśpienie ofiary lub rażenie jej prądem. Szechitą zajął się polski Sejm, powołując księdza na jednego z rzeczoznawców (w końcu specjalista od Talmudu). Warto przyjrzeć się dokładniej tej sprawie, bo wywołała ona największą wojnę polsko-żydowską - nie tylko w Sejmie, ale w całym życiu politycznym II RP. Trzeciaka zaatakowała niemal cała społeczność żydowska - nie tylko ortodoksi, także syjoniści i bundowcy. Dr Gedalja Rozenman, rabin Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Białymstoku pisał: "Jak ongiś w czasach biblijnych Balak, król Moabitów - zawezwał Bilema wroga narodu Izraelickiego, by ten naród przeklął, tak zawezwano tym razem »uczonego żydoznawcę« księdza Trzeciaka, by oczerniając Talmud, ubój rytualny, a razem z nim żydostwo polskie dał hasło do walki. Ksiądz Dr Stanisław Trzeciak wywiązał się »świetnie« ze swego zadania". W "Naszym Przeglądzie" - żydowskim dzienniku wydawanym w języku polskim żydowski genealog Mateusz Mieses (14 III 1936) napisał: "Trzeciak odkrył, że ubój rytualny jest niepotrzebny dla zbawienia duszy Żyda. (...) Rabini siwobrodzi, którzyście swe życie strawili nad foliantami, wy wszyscy błądziliście i w błąd wprowadzaliście innych. Rzezacy do domu, na urlop. Szafy z księgami, traktującymi o przepisach uboju, na opał. Przekropić gruntownie wszelkie koszerne naczynia na trefne i korzystać jak najszybciej z konsumowania tłustych zadków. (..) Zbliż się przemiana wartości, Wiosna Ludów. A na wsi będzie raj!. (...) Utopia Tomasza Morusa wejdzie w życie. Nastąpi koniec kryzysu, pacyfikacja Europy. (...) Jednym zamachem naukowym finis szechitae kres największej przeszkody w rozwoju ludzkości". Żydowski senator Mojżesz Schorr uznał, że publiczna dyskusja o uboju w Sejmie miała "wywołać widmo średniowiecza ku uciesze gawiedzi, ku poklaskom ulicy i ku poniżeniu dostojeństwa naszego wyznania i godności naszego narodu". Inny senator Jakub Trockenheim uważał, że ksiądz Trzeciak "skwapliwie skorzystał z okazji, by miotać oszczerstwa i potwarze na wiarę [Żydów - przyp. TMP]" i podeptał jedno z przykazań dekalogu: "Nie świadcz o bliźnim fałszywego świadectwa". "Jest to smutny paradoks, że religii, która dała światu dekalog, która pierwsza głosiła światu zasady etyki i humanitarności, odważają się zarzucić okrucieństwo i barbarzyństwo". Ksiądz Trzeciak odparowywał, że Żydzi uważają za antysemitów wszystkich, którzy występują przeciw ich barbarzyńskim przepisom, w tym ubojowi rytualnemu. Jego zdaniem Talmud stosuje podwójną etykę nie tylko w stosunku do ludzi, inaczej traktując swoich i gojów, ale również wobec zwierząt - jeśli należą do gojów podlegają innym przepisom, żyd nie musi być dla nich humanitarny. Talmud - pisał - prócz nielicznych wyjątków, "jako całość, jako kodeks życia i kodeks prawa jest jedynym w swojej potworności i niedorzeczności". Prawa te miały oddzielić Żydów od innych narodów i przez to ich wywyższyć.
Barbarzyński zabobon Skąd wzięły się ataki na księdza? Trzeciak pisał: "nie chcę mieszać się do tych praktyk, uchodzących za religijne innego wyznania, bo one innym nie szkodzą". Za szkodliwy uważał właśnie ubój rytualny ("Ubój rytualny w świetle Biblii i Talmudu"). Przede wszystkim wywodził, że nie jest on przepisem religijnym: "prawo Mojżeszowe nie mówi nic o uboju zwierząt", że szechitę wymyślili rabini dopiero w Talmudzie: "Żydostwo zasklepiwszy się w podaniach ustnych większą do nich przykładało wagę niż do prawa Mojżeszowego i nazwom starotestamentalnym zaczęło inne podawać znaczenie, niż je pierwotnie posiadały". Z drugiej strony Trzeciak zauważał, że Żydzi dopuszczają przecież postęp w swoich praktykach (np. przestali pić krew i jeść członki z żywych zwierząt), na czym religia żydowska nie tylko nie ucierpiała, ale tylko zyskała. Wysnuwał stąd wniosek, że jeśli Żydzi mogli się odzwyczaić od dawnych zwyczajów, mogą to zrobić również w przypadku szechity. Odzwyczajenie się od uboju rytualnego nie doprowadzi bowiem do upadku religii (tak jak było to w poprzednich przypadkach), a przejście do uboju mechanicznego jest łatwiejsze, niż niegdyś od dawnych praktyk. "Od czasu, kiedy synowie Izraela biegali po pustyni arabskiej za swoimi owcami, ludzkość już znacznie postąpiła naprzód i ten zwyczaj (...) nazywa dzisiaj z obrzydzeniem barbarzyństwem". Dlaczego zdaniem Trzeciaka było to barbarzyństwo? Dowodził, że szechita jest niehumanitarna (zwierzęta bardziej cierpią, niż podczas innych metod uboju) i antysanitarna (przeprowadzana w brudnych rzeźniach). A przede wszystkim to haracz, jaki muszą płacić Żydom chrześcijanie: "Wszyscy Polacy pracują na Żydów za ich barbarzyńskie znęcanie się nad zwierzętami przy uboju rytualnym. Pracuje rolnik, pobierając niskie ceny za bydło i pracuje każdy konsument mięsa", płacąc zawyżone stawki. Przy pomocy uboju rytualnego "żydzi wyciągają ze społeczeństwa polskiego około pół miliarda zł rocznie przez zmonopolizowanie handlu mięsem, bydłem, skórami, wyprawą skór i odpadkami rzeźnianymi". Wniosek: "dzięki propagandzie prowadzonej przez prasę zrozumiało społeczeństwo polskie, (...) że rozchodzi się tu o połączone z ubojem rytualnym zyski, a nie przepis religijny". Monopol Żydów w branży mięsnej miał powodować, że 95-100 proc. bydła było ubijane rytualnie, a dochody z tego uboju stanowiły blisko 50 proc. wszystkich dochodów żydowskich gmin wyznaniowych w II RP. Trzeciak konkludował, że ubój rytualny jest "ohydą dwudziestego wieku, która zadaje niepotrzebnie tyle tortur zwierzętom, poniża człowieka, a Boga obraża" i postulował "bezwzględne jego zniesienie, jako barbarzyńskiego zabobonu, nie mającego nic wspólnego z prawem Mojżeszowym".
Pierwszeństwo mają zagrożone Żydóweczki Hilel Seidman pisał, że "wyśmiewanie i profanowanie religii i rzeczy będących dla milionów ludzi największą świętością, zasługuje na wzgardę", ale też na sprawę sądową. I rzeczywiście, Żydzi chcieli postawić Trzeciaka przed sądem za wyszydzanie uczuć religijnych. Co na to Trzeciak? - Żydzi zawsze powołują się na prawodawstwo Mojżeszowe, gdy nie mogą jakiegoś przepisu udowodnić. Mówią wtedy, że Mojżesza ustnie otrzymał polecenie od Boga i te przekazał dalszym pokoleniom. Rabini, nie mogąc znaleźć dowodu na to, iż ubój rytualny jest zapisany w Biblii, jako argument w sprawie potrafią tylko nazwać mnie ignorantem i zaskarżyć do sądu za obrazę ich religii. Powoływał się przy tym na księgę Sanhedrin 59a: "Jeśli goj zajmuje się Torą, zasługuje na śmierć, bo znaczy: naukę oddał nam Mojżesz w dziedziczne posiadanie". Z sądu nad Trzeciakiem nic nie wyszło, ale podobno Żydzi - przed jego wystąpieniem na komisji sejmowej - chcieli mu wykraść jego referat (policja nie wykryła sprawców). 1 stycznia 1937 r. Trzeciak odniósł sukces, ale tylko częściowy. Sejm nie zakazał uboju rytualnego, ale tylko ograniczył jego wykonywanie dla potrzeb religijnych. Ale nie tylko o szechitę chodziło. W książce "Program światowej polityki żydowskiej, konspiracja i dekonspiracja" ksiądz nakreślił swój główny cel: "Jako gospodarz mamy prawo wymówić miejsce szkodliwym i wrogim sublokatorom, którzy brutalnie i zachłannie narzucają się nam na gospodarzy". "Żydzi muszą wyjść z Polski, bo oni są nieszczęściem narodu". Mimo tych publicystycznych uogólnień nigdy jednak nie domagał się emigracji wszystkich Żydów, szczególnie ceniąc sobie "propaństwowych" ortodoksów. Mimo nawoływań księdza władze nie były zainteresowane pozbyciem się największej mniejszości narodowej, stosując raczej zasadę: "walka ekonomiczna i owszem, ale krzywdy żadnej" (słowa premiera Felicjana Sławoj-Składkowskiego). W marcu 1939 r. Sejm znowelizował ustawę o uboju rytualnym - został on zakazany całkowicie. Jednak nigdy nie weszła ona w życie, jej ratyfikowanie przez Senat uniemożliwił wybuch wojny. Czyli ks. Trzeciak poniósł klęskę na całej linii. Ale oświecony historyk Janusz Tazbir napisał: "Do końca życia wierzył zapewne w imperialne ambicje Mędrców Syjonu; nic nie wskazuje na to, aby pod wpływem holocaustu zmienił swe zapatrywania w kwestii żydowskiej". Tylko czy na pewno? Dla niektórych "badaczy" dowodem na kolaborację księdza z Niemcami mają być plakaty z cytatami z jego przedwojennych książek nawołujące do walki z Żydami i komunistami. Tymczasem Stanisław Trzeciak Żydom... pomagał. Relację przywołuje Władysław Bartoszewski: - Siostra Wanda Garczyńska, przełożona szkoły i internatu sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP na ul. Kazimierzowskiej w Warszawie, która ratowała małe Żydówki, przyjmując je pod fałszywymi papierami do internatu tak zapamiętała Trzeciaka: Ponieważ niektóre matki "aryjki" miały jej za złe, że ochrania niekatolickie dzieci w katolickim zakładzie, Wanda zwróciła się o radę do księdza... Trzeciaka. Zapytał ją, komu grozi większe zagrożenie w przypadku usunięcia z internatu. Powiedziała, że pierwszym grozi nauka w gorszych warunkach lub zaprzestanie nauki, a drugim pewna śmierć. Ksiądz Trzeciak miał odpowiedzieć: "siostrze nie wolno się wahać i zastanawiać, pierwszeństwo tu mają te małe, zagrożone Żydóweczki". Tadeusz M. Płużański
16 grudnia 2010 Prześliczne zakątki demokracji. W zapiskach z raportów dawnej milicji, a obecnie zwanej policją- znalazłem osobliwy zapis zapisany przez milicjanta:” …”.. spotkałem na ulicy Franciszkańskiej znanego złodzieja Zygmunta P., który o godzinie 1,20 bez określonego celu wałęsał się po mieście. Po dokładnym potwierdzeniu jego danych personalnych poleciłem mu natychmiast się rozejść”(???) W demokracji wolno się na razie gromadzić i w kulturalnie wykrzykiwać się co komu podoba , z wyjątkiem spraw objętych cenzurą politycznej poprawności no i można się rozejść-nawet gdy zgromadziło się jednoosobowo- tak jak w poprzedniej komunie. Teraz można się gromadzić wieloosobowo.. Bo komuny – nie ma.(???) Skończyła się wraz z czwartym czerwcem roku pamiętnego – 1989.. Ale czy na pewno? Codziennie media demokratyczne wmawiają nam, że komuna się skończyła.. Mamy wolność słowa, wolność zgromadzeń, no i oczywiście wolność prasy, wolność ubezpieczającą wolność wypowiedzi.. Pełny odlot- ale jak to się dzieje, że ja piszę na moim niszowym blogu o sprawach, o których większość mediów milczy? Na przykład o prawach człowieka, o demokracji, o 11 września w USA, o tow. Piłsudskim, o Bitwie Warszawskiej, o Okrągłym Stole, o życiorysach stalinowców, o prawdziwym obliczu Unii Europejskiej, o reglamentacji mediów elektronicznych, o powstaniu Trybunału Konstytucyjnego w 1982 roku za czasów mrocznych stanu wojennego, o Konstytucji 3 Maja, o masonerii i o setkach spraw, o których nic nie znajdziecie państwo w tzw. meanstremowych mediach.. Przecież żyjemy w demokracji praw człowieka i obywatela.. No i w atmosferze wolnego rynku, o którym się mówi, a którego na żadnym prawie kroku nie ma.. Wszystko trzyma w rękach biurokracja” wolnorynkowa”, bo ona tym wolnym rynkiem steruje, tak jak jest jej wygodnie. Liczba koncesji w gospodarce przekroczyła już sześćset(!!!) - i nadal rośnie. Rozrasta się te biurokracja- tak jak to w kraju wolnego rynku i swobody gospodarczej.. Jest bardzo przyjemnie i miło, a nachodzący rok rozwoju wolnego rynku, demokracji i obniżenia podatków, właśnie się zbliża i strach pomyśleć ile jeszcze” dobrego” zrobi dla nas rząd” wolnorynkowy” i prawoczłowieczy.. Ceny już powoli idą do góry, zmniejszając siłę nabywczą naszych pieniędzy.. Bieda idzie wielkimi krokami.. I nie będzie tak, jak twierdzi pan poseł Marek Wikiński, z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, że 17% Polaków żyje w biedzie a ileś tam jest zagrożonych biedą.. Zresztą dzięki między innymi panu posłowi Markowi Wikińskiemu, który zasiada w Sejmie kilka kadencji i robi wszystko, żeby tę biedę rozszerzyć, udając obecnie wielkie, święte oburzenie rządami Platformy Obywatelskiej.. Taki opiekun ludu- a naprawdę- jego wróg! Bo największymi wrogami ludu- są jego miłośnicy.. Werbalni miłośnicy.. Na ten rok, miłościwie nam panująca Komisja Europejska, niewybieralna demokratycznie- to taki przytyk dla miłośników demokracji- wyznaczyła na przykład- w ramach wolnego rynku- limit produkcji cukru..(???) Limit jest ustalony przez europejskich biurokratów na poziomie 1,4 miliona ton, a my- jako naród- zużywamy- 1,6 miliona ton.. Jeszcze niedawno Polska była eksporterem cukru- teraz jest importerem.. Komuś na tym zależało, wygląda na to, że Niemcom, bo oni teraz przechwycili znacząco produkcję cukru..- się poprawiło, a nam się pogorszyło w tym zakresie, w którym na wolnym rynku zamyka się administracyjnie cukrownie, w Łapach, czy Lublinie.. I mają socjaliści czelność zamykać administracyjnie firmy, a ludzi posyłać na bruk.. Bo dla nich nie liczy się człowiek- jak deklarują w różnych deklaracjach praw człowieka i obywatela- -ale ideologia., ideologia reglamentacji socjalistycznej i nadzoru nad człowiekiem administrowanym.. Bo w ramach wolnego rynku unijnego, człowiek musi być przede wszystkim administrowany, a gospodarka nadzorowana limitowo.. No i też administrowana.. Bo „ wolny rynek, wolnym rynkiem ale ktoś tym wszystkim musi kierować” -jak twierdził klasyk. Komuna planowa pozostała.. Tak jak z mlekiem i innymi produktami zorganizowanej gospodarki planowej.. Kilka dni temu, nowy przewodniczący „Solidarności” pan Piotr Duda wystąpił z propozycją podniesienia płacy minimalnej, podniesienia płacy minimalnej- ustawowo..(???) Na razie wynosi ona 1340 złotych brutto , a będzie wynosiła więcej- ponad 1400 złotych. Oczywiście- zdaniem komandosa Piotra Dudy, związanego z panem Krzaklewskim i panem Buzkiem- poprawi się robotnikom, szczególnie tym związanym z Solidarnością.. Tak uważa komandos, który być może zna się na organizowaniu akcji zaczepnych, choć niekoniecznie, ale nie zna się na skutkach podejmowanych decyzji.. No bo już chyba prosty człowiek wie, że jeśli rząd podniesie płacę minimalną na przykład na 2000 złotych- to tracą pracę wszyscy ci, którzy do tej pory pracowali za 1340 złotych, bo małej firmy nie będzie stać na wypłacenie mu tych 2000 złotych i zapłacenie haraczu na ZUS w wysokości 1000 złotych.. Ale nie wie o tym pan komandos Piotr Duda tym bardziej, że podniesienie płacy minimalnej zapowiadał już rząd kilka miesięcy temu, zanim jeszcze pan Piotr Komandos Duda nie został przewodniczącym związku „Solidarność”.. Jest tak jak za tamtej komuny- związki zawodowe idą ręka w rękę z rządem.. I robią nam dobrze na rękę.. Rękę sprawiedliwości społecznej.. Stało się tak jak w jednej szkole, gdzie na wywiadówkę jedna mama przysłała dziadka, który nie wszystko słyszy.. Pan Piotr Duda, nie dość, że nie słyszy, to jeszcze nie widzi- skutków proponowanych decyzji.. Będzie więcej bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach, co nie oznacza, że ludzie przestaną pracować- będą pracować w konspiracji przed socjalistycznym państwem praw człowieka i obywatela osadzonych w demokracji.. Bo dekoracja jest bardzo dobrze pomyślana.. Lud teoretycznie może robić co uważa, ale najważniejsze decyzje podejmują kreślone gremia – za Lud.. Na przykład podnoszą mu płacę minimalną, żeby miał więcej- to o widać, ale mniej naprawdę- to czego nie widać.. Zdrożeją wszystkie towary, zwiększy się opłata na ZUS, wzrosną koszty utrzymania firm.. Jedynym beneficjentem nowego stanu rzecze będzie biurokracja rządowo- samorządowa.. Ona na tym zarobi- stracą pozostali pracujący w sektorze rynkowym... „W wyniku najechania samochodu marki Kamaz na furmana i furmankę, na miejscu śmierć poniósł koń furmana. Wspólnie z w/w furmanem podjąłem czynności w celu zawleczenia denata z drogi”(??? Tak się kiedyś pisało raporty milicyjne.. Dzisiaj- podejrzewam- też się pisze podobne, ale się nie publikuje, bo przecież mamy nie milicję, ale policję i nie PRL, tylko III Rzeczpospolitą.. W PRL-u też ustalano płacę minimalną, też były ustalane limity cukru, też był państwowy obowiązkowy ZUS, który powołał do życia Bierut w 1948 roku obok dekretu. swojego autorstwa, na mocy którego wywłaszczono warszawiaków z ich własności i do tej pory, go nie odwołano.. I to jest zmiana ustroju.(???). Na jeszcze bardziej biurokratyczny, podatkowy i rozporządzeniowy.. Socjalizm się w Polsce utrwalił! I jak napisała jedna pani w zeznaniach:” Prawdą jest, że Robert W. zgwałcił mnie kilkakrotnie podczas tego wesela, lecz nie był zbyt złośliwy w stosunku do mojej osoby, gdyż nie wyczyniał żadnych ekscesów, co mogłoby urazić moja godność oraz honor”(???) I władza nas gwałci na co dzień , rażąc naszą godność i honor.. Bo jak można gwałcić zachowując honor i godność? Jednak można.. W III Rzeczpospolitej wszystko jest możliwe.. WJR
O ludziach bezdomnych w Radiu Maryja
1. O ludziach bezdomnych słyszymy najczęściej wtedy, kiedy zamarzają na śmierć. Juz prawie sto takich osób zamarzło tej zimy. Tej zimy, która kalendarzowo jeszcze sie nie rozpoczęła... O ludziach bezdomnych słyszymy wtedy, gdy są bici, jak dwa lata temu we Wrocławiu, gdy policja pałami wypędzała ich z Dworca Głównego we Wrocławiu.
O ludziach bezdomnych słyszymy wtedy, gdy są zabijani. Grupa nastolatków zakatowała nie śmierć bezdomnego - czytaliśmy wiele razy. Zakatowali bezdomnego, nawet nie daje się, że człowieka....
2. Cóż wiemy o świecie ludzi bezdomnych? Jak o miłości w piosence "Trubadurów" - nic, albo prawie nic. O tym, jaki to bogaty świat, usłyszałem wczoraj w Radiu Maryja. Usłyszałem piękną, mądrą rozmowę o tym, kim są ludzie bezdomni, dlaczego nie maja domów i jak powinno sie im pomagać. Rozmówcami Radia Maryja byli księża i osoby świeckie ze Schronisk Brata Alberta. Chwała im, za ich pomoc i za ich opowieść.
3. Usłyszałem o tym, dlaczego ludzie są bezdomni. Jednych wyrzuciła rodzina, drugich bezduszne państwo. Jedni stracili swoje domy, inni - jak bezdomni wychowankowie domów dziecka - nigdy własnych domów nie mieli. Jedni są bezdomni, bo przepili wszystko, co mieli, drudzy są bezdomni - bo ktoś ich wypędził lub porzucił, jeszcze inni - bo ich bliscy umarli, a oni pozostali na pastwę losu, zagubieni i bezradni. Cała galeria ludzkich losów. Naszych losów. Jakże trudno zbudować ciepły dom. I jakże łatwo go stracić. Usłyszałem przede wszystkim o tym, że bezdomni to też ludzie.
4. Jeden z księży apelował, żeby nie zabierać bezdomnych do domów pomocy społecznej, bo oni tam bardzo szybko umierają. Zabija ich stres, związany z wyrwaniem ich z wolnego świata kanałów i wrzucenia w urzędowy dryl placówki opiekuńczej. Nie powinno się wyłapywać bezdomnych ludzi. Lepsza jest dla nich pomoc tam gdzie żyją. Żeby było dla nich schronisko z łóżkiem i miską zupy, do którego można nie tylko przyjść, ale i wyjść, kiedy się chce. I żeby można było wejść na dworzec i żeby policja nie biła.... To są marzenia ludzi bezdomnych.
5. A teraz uwaga sympatycy lewicy. Jeden z księży na antenie Radia Maryja mówił o tym, jak do pomagania bezdomnym zainspirowała go lektura powieści "Na dnie" Maksyma Gorkiego. Tego samego Gorkiego, którego twórczość hołubili komuniści. Poprawność polityczna zabrania mówić o Gorkim, poprawne politycznie media o nim nie wspomną. Radio Maryja nie jest poprawne politycznie i dlatego tam swobodnie można było opowiedzieć o Gorkim i jego wrażliwości na krzywdę ludzi. Pilnie przeczytam "Na dnie", bo przyznam szczerze - od Gorkiego dotychczas mnie odrzucało.
Co to może z człowieka zrobić niepoprawne politycznie Radio...
6. Przyznam się, że w Radiu Maryja częściej sam występuję, niż go słucham. Ale jak już słucham, natrafiam na audycje mądre i piękne. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna... - modlą sie z Radiem dzieci i modlą samotni starzy ludzie, czasem tacy, dla których telefon do tego Radia to jedyny kontakt ze światem. Słucham audycji, w której ludzie telefonują i zgłaszają gotowość pomocy innym ludziom. Ktoś ma na zbyciu stary, ale jeszcze dla kogoś przydatny kożuch, ktoś meble kuchenne, ktoś inny... suknie ślubną.
7. Dobrze, kończę te pochwały Radia, bo już przebieracie nogami. Proszę bardzo - dworujcie sobie i śmiejcie się z Radia Maryja i z ludzi, którzy go słuchają. Sami go nie słuchacie, ale wiecie o nim wszystko złe, co inni wam wmówili.
I niech was wkurza, niech was wścieka ten darowany Radiu wdowi grosz. Ludzie mają prawo dawać na to, co uważają za dobre. "Moherowe berety" nie chodzą na mecze, a jednak z ich podatków budowane są stadiony. Tym większe jest ich prawo do wspierania Radia, a szydercom od tego wara!
8. Mój blog jest otwarty. Śmiejcie się, a ja wam z góry odpowiem jak Gogol - wiecie z kogo sie śmiejecie? Z siebie sie śmiejecie... I dziękuję Radiu Maryja za te mądre rozmowy niedokończone o ludziach bezdomnych. I dziękuję za nieustanną pamięć Radia o wszystkich tych ludziach, którzy nie są młodzi, piękni i bogaci, a też mają prawo do życia, słuchania i mówienia, choć wielu chciałoby im zabrać nie tylko dowód, ale i godność osobistą.
OCHRONĘ PREZYDENTA RP POZOSTAWIONO ROSJANOM Całość spraw związanych z ochroną prezydenta na lotnisku została pozostawiona w rękach służb rosyjskich - wynika z relacji Marcina Wierzchowskiego, pracownika kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Wierzchowski spotkał się dziś z sejmowym zespołem ds. katastrofy smoleńskiej pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Zespół Smoleński wysłuchał relacji Marcina Wierzchowskiego, pracownika kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Wierzchowski uczestniczył w organizowaniu wizyty katyńskiej prezydenta i jako jeden z nielicznych był na lotnisku, oczekując przybycia samolotu wiozącego polską delegację 10 kwietnia br. Jak wynika z relacji przekazanej zespołowi:
1. uroczystości katyńskie 10 kwietnia organizowane były przez ministra Andrzeja Przewoźnika przy współudziale służb rządu RP, zwłaszcza Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przydział samolotu, uzgodnienia ze stroną rosyjską i wszystkie kroki organizacyjne były w gestii rządu. Kancelaria Prezydenta odgrywała rolę ograniczoną i nie była nawet informowana o wielu zasadniczych sprawach. Dotyczy to np. kwestii działań podejmowanych przez Biuro Ochrony Rządu, które nie były konsultowane z Kancelarią. Według wiedzy Wierzchowskiego, całość spraw związanych z ochroną prezydenta na lotnisku została pozostawiona w rękach służb rosyjskich;
2. na lotnisku w Smoleńsku na prezydenta i delegację oczekiwał ze strony polskiej ambasador Jerzy Bahr wraz z konsulami i attache wojskowym oraz pracownicy Kancelarii Prezydenta. Wśród oczekujących nie było funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu z ekipy przygotowującej ochronę prezydenta i delegacji katyńskiej;
3. Wierzchowski, czekając na przybycie delegacji, w pewnym momencie usłyszał „charakterystyczny świst silników Tupolewa”, a następnie zobaczył, że w stronę, z której doszedł ten dźwięk, szybko ruszają samochody rosyjskiej ochrony. Wskoczył do samochodu ambasadora Bahra i pojechał za samochodami rosyjskimi. Przejechał pasem startowym do końca, a następnie wysiadł z samochodu i pieszo przedostał się koło muru oddzielającego lotnisko od miejsca katastrofy na skraj polany, gdzie upadł Tupolew. Przed nim na to miejsce dobiegło trzech mężczyzn w białych fartuchach narzuconych na garnitury. Poza tym w pierwszych minutach nie widział żadnych ludzi. Wierzchowski był na miejscu katastrofy z pewnością na kilka minut przed tym, nim rozebrzmiał sygnał syreny karetek ratunkowych. Na miejscu widział podwozie samolotu odwrócone kołami do góry i dalej, po prawej, tylną część (rufę) samolotu. Widział rozrzucone, często zdeformowane ciała. Nigdzie nie było widać kadłuba samolotu czy też jego większych części.
POŁOWA BUŁGARSKICH DYPLOMATÓW TO BYLI AGENCI Ambasador Bułgarii przy Stolicy Apostolskiej znalazł się na liście dyplomatów odwołanych przez tamtejsze MSZ. Premier Bojko Borysow poinformował wczoraj, że po lustracji bułgarskich dyplomatów okazało się, iż 45 proc. obecnych ambasadorów i konsuli to pracownicy służb specjalnych w czasach komunistycznych. Komisja historyczna zajmująca się zbadaniem przeszłości 462 dyplomatów przedstawiła rządowi raport, w którym okazało się, że połowę placówek w Unii Europejskiej prowadzą byli agenci Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (odpowiednika polskiej SB) lub pracownicy wojskowych służb wywiadu i kontrwywiadu. Podobnie jest z placówkami w Moskwie i w Tokio. Rząd Bułgarii zdecydował się na odwołanie dyplomatów, których nazwiska pojawiły się na liście agentów. Skala odwołań wywołała spory kryzys w tamtejszym MSZ. Radio Watykańskie przypomina, że wątek bułgarskich służb specjalnych pojawił się w kontekście zamachu na Jana Pawła II w 1981 r. Obecny ambasador Bułgarii przy Stolicy Apostolskiej, Nikola Ivanov Kaludov, pracował na rzymskiej placówce zaledwie rok. 67-letni dyplomata dla bułgarskiego MSZ pracuje od 1979 r. Na początku lat 1980. ukończył Akademię Dyplomatyczną w Moskwie. Był ambasadorem swego kraju w Portugalii (1996-2000) i we Włoszech (2002-2007). Bułgarska ustawa lustracyjna obowiązuje od 2006 r. Nie wymaga ona jednak od byłych agentów rezygnacji z zajmowanych funkcji państwowych. Dopiero obecny kryzys związany z ambasadorami-agentami ożywił dyskusję publiczną, by ustawowo zakazać im pełnienia najbardziej zaszczytnych z nich. Chodzi szczególnie o relacje Bułgarii z UE i NATO. Bułgaria ma 112 placówek dyplomatycznych na świecie. (wg, Radio Watykańskie, Reuters)
Dobry premier i źli bojarzy Rok 2010 premier Tusk rozpoczął odebraniem pensji prezesowi NFZ tytułem kary za zamieszanie z refundowaniem terapii przeciwnowotworowych; kończy go odebraniem premii szefom trzech spółek kolejowych za bałagan we wprowadzaniu nowego rozkładu jazdy. Klamra czasowa będąca skutkiem przypadku, ale symboliczna dla skuteczności tego sposobu zarządzania. Spektakularne poniżenie przez cara złych bojarów od zawsze na krótko uśmierza gniew ludu – ale co ma wspólnego z obiecaną Polakom modernizacją, kapitalizmem i wykwalifikowanym menedżmentem? To typowo socjalistyczna pokazucha, bliższa propagandzie Łukaszenki czy Putina niż rzeczywistemu usprawnianiu działań aparatu państwa według wzorców europejskich. Odebranie pensji szefowi NFZ nie poprawiło ani na jotę pracy służby zdrowia. Resort wciąż nie potrafi porządnie napisać od tak dawna zapowiadanej jako szczególnie ważna dla rządu ustawy komercjalizacyjnej, kompromitując kolejne obiecywane “rewolucje legislacyjne”; nie ma jednak mowy o dymisji Ewy Kopacz. Nie ukarał premier ministrów Klicha i Arabskiego za Smoleńsk, odstąpił od dymisji Grada za stocznię – ale zdymisjonował za daleko mniejsze przewiny Ćwiąkalskiego, a teraz niedwuznacznie straszy tym samym Grabarczyka. Nie sposób dopatrzyć się w tym jakiejkolwiek logiki, o kolejnych gestach szefa rządu okazuje się decydować wyłącznie propagandowa potrzeba chwili. Trzy lata temu politycy i medialni żołnierze PO szydzili, że Kaczyński zdołał złapać tylko ten układ, który sam mianował. Zaraz się okaże, że, o ironio, obiecywana przez Tuska “dobra zmiana” polega na pogonieniu nieudolnych urzędników, których sam mianował i tak długo utrzymywał na stanowiskach. Tak się nie buduje zaufania ani poważania dla władzy. RAZ
Odpowiedź Pawła Kowal Paweł Kowal, jeden z bardziej cenionych przeze mnie polityków, a jednocześnie jeden z nielicznych powodów dla których zachowuję resztki wiary w PJN, odniósł się listownie do mojej ostatniej notki. Jego odpowiedź publikuję (za zgodą) w całości, szczególnie, że chyba we wszystkim się z Kowalem zgadzam (z wyjątkiem informacji o wewnątrzpartyjnych relacjach, bo tego oczywiście nie jestem w stanie zweryfikować nie mając pojęcia co się tam działo i dzieje). Droga Kataryno, z pewnym zdumieniem przeczytałem Twoje uwagi na temat inicjatywy PJN dotyczącej powołania komisji nadzwyczajnej w Sejmie, która wykonywałaby konstytucyjne obowiązki Sejmu w odniesieniu do badania okoliczności katastrofy smoleńskiej. Dowodzą one, że nawet tak baczna obserwatorka jak Ty pomija istotne dla formułowanych ocen fakty lub o nich nie wie. Rozprawmy się zatem z kilkoma mitami na temat kwestii katastrofy smoleńskiej w trakcji kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego.
a) że prezes Jarosław Kaczyński nie mówił na ten temat
Mówił i to dosyć często, używając charakterystycznej dla siebie, zdecydowanej retoryki. Jako przykład podam słynne zdanie o „zabawie chłopców z zapałkami”;
b) że osoby, które zostały wyrzucone bądź wypchnięte z PiS o niej nie mówiły
Pamiętam wiele audycji, w których mówiła o tym Elżbieta Jakubiak, nie wiem, czy pamiętam jakąkolwiek poważniejszą, w której nie mówiła, można to sprawdzić. Podaję też konkretne wybrane przykłady swoich wypowiedzi na ten temat: Ostatni Lot, Gość Niedzielny, 15.04.2010; Przełomu w relacjach z Rosją nie będzie, Nasz Dziennik, 22.04.2010; Oddzielić emocje od realnej polityki, Rzeczpospolita, 27.04.2010; Pytanie ,,dlaczego'' jest naturalne w tej sytuacji, Nasz Dziennik, 6.05.2010; Paweł Kowal o katastrofie, Niezalezna.pl (wideowywiad), 27.05.2010; Mam przed oczyma miejsce, w którym leżało ciało Prezydenta, Nasz Dziennik, 13.08.2010. Chyba jako pierwszy, w wywiadzie dla Teologii Politycznej (27 maja 2010, Polska w rosyjskim planie politycznym) sformułowałem kwestie odpowiedzialności politycznej i moralnej za katastrofę. Również chyba jako pierwszy w „Kropce nad i” z 6 maja a więc jak najbardziej przed wyborami proponowałem powołanie jakiejś komisji parlamentarnej; w innych rozmowach mówiłem o tym o ile mnie pamięć nie myli m.in. Mariuszowi Błaszczakowi. Mówiłem o sprawach katastrofy na wszystkich niemal spotkaniach z wyborcami w trakcie kampanii, jak np. w ostatnim jej dniu, co zapewne poświadczy np. pani Olga Johann, która inicjowała moje spotkania w piątek przed pierwszą turą. Próby omijania tematu uważam po prostu za kompletne rozminiecie się z logiką demokracji i wytwarzanie fałszywej sytuacji społecznej. Proszę wybaczyć uwagę: nie robię nikomu, kto dzisiaj krzyczy, wyrzutów, że milczał w trakcie kampanii, jednak nieustanne powtarzanie nieprawdziwych informacji budzi sprzeciw.
c) że członkowie sztabu wyborczego zabraniali mówienia o katastrofie
Jeśli już to kto inny "zabraniał" wypowiadać się na ten temat, kto inny też zakazał rozdawania fotografii Marii i Lecha Kaczyńskich (przyznaję, że nie zastosowałem się do tych instrukcji). Nie rozumiem jednak, dlaczego dzisiaj ich nadawcy nie tylko milczą, ale oskarżają innych.
d) że członkowie sztabu wyborczego nie szanowali żałoby i niektóre wydarzenia miały zbyt „lekki” przebieg
Nie byłem zwolennikiem tej formy kampanii, ale zaśpiewywanie było częścią wielu wieców Jarosława Kaczyńskiego, jak choćby np. w wykonaniu Beaty Kempy. Było to niestety wpisane w poetykę kampanii…
e) dlaczego nie można było powołać komisji nadzwyczajnej wcześniej?
Ponieważ np. Elżbieta Jakubiak nie otrzymała pełnomocnictw do zajmowania się katastrofą. Pozostała więc droga formalna: albo zbieranie podpisów posłów na własną rękę bez zgody Klubu PiS (minimum 15 posłów), albo złożenie wniosku w imieniu jakiegoś innego (jakiegokolwiek) klubu. Został on przecież złożony jako jeden z pierwszych przez nowy klub PJN. Nic nie stoi na przeszkodzie, by PiS skoro nie złożyło takiego wniosku poparło ten. Nadmieniam, może Elżbiecie Jakubiak nie jest łatwo o tym mówić, że, o ile pamiętam w lipcu złożyła ona alternatywną propozycję prowadzenia w Sejmie spraw związanych z wyjaśnianiem katastrofy z naciskiem na jej prawne i prawno-międzynarodowe aspekty. Nie zostały jej te sprawy powierzone, podobnie zresztą jak chociażby Jerzemu Polaczkowi, który w trakcie katastrofy przeprowadził coś na kształt społecznego śledztwa. Kataryno, podzielam część Twoich - istotnych - uwag, co do prowadzenia kampanii prezydenckiej. Wielu z nich nie da się spokojnie omówić bez narażania się na zarzuty to z tej, a to z tamtej strony. Winą sztabu, z którym współpracowałem, ale którego nie byłem członkiem, było moim zdaniem np. niedostateczne włączenie posłów w działania kampanijne. W swoim czasie zwracałem na to uwagę wiele razy. Był to spory niewykorzystany zasób kampanii. Jednak w mojej opinii winą aparatu partyjnego było faktyczne zablokowanie powstania wówczas ruchu społecznego, którego koordynowanie o ile wiem, Jarosław Kaczyński zaproponował Elżbiecie Jakubiak. Przygotowane emblematy ruchu i plany jego organizacji pozostały niestety historycznymi pamiątkami. Po prostu członkowie aparatu partii bali się, że taki ruch może wykreować nowe lokalne postaci: lekarzy, profesorów itd. Stąd w wielu miejscach kontrakcja polegała na powołaniu komitetów poparcia pod kierownictwem… miejscowych działaczy, którzy przewidywali, że osłabnie ich pozycja przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi, lub wyrosną im konkurenci. Służę w razie potrzeby konkretnymi przykładami, celowo nie podaję nazwisk, nie w tym rzecz. Chcę jedynie zwrócić uwagę na zjawisko. W rezultacie jak sądzę wiele lokalnych środowisk zostało odepchniętych od sprawy wyborów, co zapewne nie przyniosło dodatkowego pozytywnego skutku dla ich rezultatu. Powtarzam, zgadzam się z częścią argumentów pod adresem kampanii. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić sytuacji, w której, powiedzmy, zniechęcony przez lansowaną przez Jarosława Kaczyńskiego postać Joanny Kluzik Rostkowskiej góral spod Nowego Targu „przerzuca głos” na Bronisława Komorowskiego. Dlaczego taki sprzeciw budzi kwestia powołania jakiejś komisji parlamentarnej ds. katastrofy smoleńskiej? To proste, z różnych powodów obu stronom sporu zależy, by sprawa pozostawała „pisowską”. Nawet życzliwi politycy PO mówią dzisiaj coś w rodzaju „pisowcy to robią po swojemu, to ich sprawa, mają do tego prawo”. Czy prowadzi to do lepszego wyjaśnienia katastrofy i transparencji tego procesu? Czy nie widzisz w przyjętej, niestety praktycznie jednopartyjnej formule wyjaśniania katastrofy po stronie parlamentu poważnych zagrożeń? W obecnych warunkach politycznych, moim zdaniem, lepsza jest komisja nadzwyczajna niż śledcza, ale gotów jestem w tej sprawie przyjmować i inne argumenty. Śledcze budzą większe emocje, natomiast realne rezultaty ich prac są słabe. Nie można jednak nie robić nic. Nie można być polskim parlamentarzystą i wyrzec się chociażby próby zadania odpowiednich pytań, wezwania odpowiednich urzędników pod odpowiednim parlamentarnym rygorem, przekazania odpowiednich utajnionych informacji przedstawicielom wszystkich klubów. Nie można zgodzić się, by sprawa wyjaśniania katastrofy została zredukowana do oskarżeń o zdradę z jednej strony i okrągłych zapewnień, że wszystko jest pod kontrolą z drugiej. Być może najlepszym pomysłem powinna być społeczna komisja, co proponuje Piotr Zaremba. Potrafię sobie wyobrazić, że są jeszcze w Polsce osoby, które mają dostateczny autorytet, by podjąć się takiego, nieobcego naszej tradycji przedsięwzięcia. Przedtem musimy sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy wyżej jest racja partii, czy państwa. Jeśli to drugie, to zapewne musi być tak, że ewentualnie popierający pomysł komisji sejmowej, ale także społecznej politycy PO będą mieli pewność, ze komisja nie jest z zasady wyłącznie maszyną do walki politycznej z PO, a politycy mojej byłej partii, że rząd, a najlepiej osobiście premier gwarantuje, że prace komisji potraktuje poważnie i że komisja nie będzie np.: narzędziem „propagandy sukcesu” w relacjach z Rosją, że jeśli nie jest możliwe więcej, to przynajmniej decydujemy się na realizację zasady jawności prowadzonego śledztwa, jak obiecał premier, w dopuszczonych prawem granicach, rzecz jasna. Sprawa może zakończyć się pomyślnie pod warunkiem przyjęcia tego rodzaju założeń wyjściowych. Nie można też informować opinii publicznej, że rzecz załatwia samo istnienie parlamentarnego zespołu, którego uprawnienia są o wiele, wiele mniejsze niż jakiejkolwiek komisji, czy nawet poszczególnych posłów członków ewentualnej komisji. Piszę to uznając wiele pozytywnych skutków wynikających z faktu, że zespół ten istnieje. Nie wydaje mi się wreszcie właściwe poszukiwanie sposobów na powołanie międzynarodowej komisji, co popieram, w sytuacji, kiedy nawet nie podjęto próby powołania komisji w Sejmie, polskim parlamencie. Projekty powstania tych komisji nie wykluczają się, szczególnie, że dotąd nie powstała żadna. Nie będzie w Polsce dobrej polityki bez rzetelnego wyjaśnienia katastrofy. Także swój ewentualny akces do partii PJN będę wiązał z uzyskaniem pewności, że nowa partia nie odłoży sprawy do rzeczy, które „należą do przeszłości”. Sprawa ma charakter międzynarodowy nie tylko w sensie protokolarnym, ale przede wszystkim, jako świadectwo tego, w jaki sposób Polska traktuje swoje interesy prawne, swój prestiż, pozycję, a przede wszystkim bezpieczeństwo obywateli itd. Z podjęciem poważnych działań na ten temat w Sejmie nie można czekać do momentu aż jedna z dużych partii zdobędzie więcej niż 50 % miejsc. Partie muszą znaleźć jakieś porozumienie. Pozostaję z wyrazami szacunku, Paweł Kowal Kataryna
Sadowski 151 pozycja wrogiego systemu podatkowego Polski Sadowski „Bank Światowy sklasyfikował polski system podatkowy na 151. pozycji na 183 możliwych, jako jeden z najbardziej wrogich systemów wobec gospodarki. Jest on skomplikowany, nieefektywny i marnotrawny.Na wsi jest prostszy i tańszy. Wprowadzenie PIT, CIT i całego tego systemu na wsi spowoduje również konieczność podania ustawowego wzoru na amortyzację konia tak jak samochodu. Czy Trybunał Konstytucyjny sprosta kolejnemu oczekiwaniu wprowadzenia równouprawnienia i w tej materii?”…” Od lat w rządowych raportach pojawia się diagnoza, iż głównym źródłem bezrobocia w Polsce jest dramatycznie wysokie, łączne opodatkowanie pracy ZUS, składkami i podatkami. Jednym z tych elementów obciążających pracę jest podatek o wprowadzającej w błąd nazwie “składka zdrowotna”. Jest ona biurokratyczną aberracją pozbawioną ekonomicznego i konstytucyjnego uzasadnienia.”…” Tak też się dzieje ze składką precyzyjnie obliczaną od płacy każdego pracującego dwa miejsca po przecinku przez armię księgowych w Polsce. Pieniądze ze składki zdrowotnej, którą tak pieczołowicie zostały wydzielone i przypisane konkretnemu obywatelowi, trafiają na koniec i tak do jednego worka, jakim jest budżet. Zatem cała operacja wydzielenia i przypisania pieniędzy ze składki jest wyłącznie kosztownym oraz szkodliwym absurdem. Wystarczyłoby określony procent z zebranego podatku dochodowego przeznaczyć wprost do NFZ. Nie byłoby tej czasochłonnej, kosztownej i bezużytecznej mitręgi.W dodatku podniesionej do potęgi z tego powodu, iż nasza konstytucja gwarantuje każdemu z nas bezpłatną służbę zdrowia. Każdy ma taki sam zakres i dostęp do służby zdrowia niezależnie od wysokości naliczonej i zabranej składki. Jest to kolejny dowód na bezsens jej kosztownej personalizacji.”„…”W naszej konstytucji nie ma mowy o jakichkolwiek składkach, od których uzależnione jest nasze konstytucyjne prawo do nieodpłatnej służby zdrowia.”…(źródło) Mój komentarz Brudziński nazwał Tuska „dziadowski premier„ a na administrację użył słowa „dziadowskie państwo” . Całkowicie się z nim zgadzam. Nie chodzi tylko o skandal związany z jakością śledztwa w sprawie Katastrofy Smoleńskiej. Gęby pełne frazesów, a kasta eksploatująca Polskę i nasze społeczeństwo, kasta urzędnicza stanowiąca ciemno jądro „dziadowskiego państwa używa sobie na społeczeństwie. 151 miejsce Polski na 183 możliwe. Polska nie jest papugą narodów, ale pośmiewiskiem i popychadłem narodów . Nieźle musza się śmiać za granica z Tuska i Wesołego Bronka za ich plecami. Polska 70 miejsce rankingu Doing Bussines, a Czechy na 40. Premierowi Neczasowi aż głupio było, gdy na wspólnej konferencji prasowej zapytano Tuska dlaczego, a ten przy gościu zaczął sie jąkać. Ale w jakiejś konkurencji Tusk i Platforma muszą być w czołówce. W dziedzinie pod nazwa propaganda sukcesu mamy czołowe miejsce, być może tuż za Koreą Północną , która niewątpliwie w tej dziedzinie jest na pierwszym miejscu. I co najważniejsze mamy z Korea Północną tyle wspólnego. I u nas i u nich rządzi Geniusz, z tą drobną różnicą , że Polsce nasz Geniusz jest tym dotknięty prze Boga , a w ateistycznej Korei zapewne przez siebie samego. W oparach absurdu i zamordyzmu polskiego systemu podatkowego nic poza Orwellem się raczej nie rodzi, ale Pawlak wymyślił rewolucyjny , jak na wicepremiera „dziadowskiego państwa „ pomysł. Zaproponował aby każdy płacił niezależnie do zarobków 120 złotych miesięcznie ZUS u. I każdy by dostawał poza opieką zdrowotna tą samą emeryturę . Kasta urzędnicza „ niedotykalnych „ jak pozwoliłem sobie ich tak nazwać, bo nikt normalny nie chce mieć z nimi nic wspólnego wybiła mu ten sensowny pomysł z głowy. Jak wielkie wodogłowie musi mieć nasza struktura urzędnicza państwa aby cały czas utrzymywać Polskę na zadupiu cywilizacji i praw człowieka . Przecież taki barbarzyński , wrogi obywatelowi system łamie prawa człowieka , poniewiera ludźmi. Jest też inne wytłumaczenie tego bałaganu bezhołowia i prymitywizmu urzędniczego w Polsce . Jak ktoś powiedział ,w Polsce bałagan jest tak duży ,że jest rzeczą niemożliwą, aby ktoś tego nie pilnował. Jest to tym bardziej zadziwiające ,że Polska leży blisko centrów cywilizacyjnych i gospodarczych świata , a wszyscy nasi sąsiedzi maja lepsze od nas wyniki . Dziwne, prawda? Ale co tam łamanie praw człowieka , obywatela, postawiony na głowie system podatkowy , który zwiększa bezrobocie, zabiera ludziom prace i możliwość utrzymania rodziny . Legislacyjna ofensywa jesienna rządu okopała się jak armia niemiecka pod Stalingradem . Teraz czeka nas zimowa ofensywa legislacyjna , a później, co nawet dzieci wiedzą wiosenna , i następująca po niej letnia , a Wesoły Bronek fundnął nam najpilniejszą rzecz , czyli euro w konstytucji . Konstytucja zacznie za chwilę przypominać stracha na wróble . Tam cos upchnięte, tam przycerowane. I straszne i śmieszne. Dziadowskie państwo i premier , to konstytucja tego dziadowskiego państwa chyba też jest dziadowska Marek Mojsiewicz
Jak Lech Kaczyński wpłynął na losy świata Gdyby nie postawa prezydenta Polski w 2008 roku, Rosja zajęłaby całą Gruzję. To Lech Kaczyński wstrzymał ofensywę Moskwy. Miliony rubli na operację przykrywania dowodów. Pod taką to tezą podpisuje się „Nasz Dziennik” z dnia 16.12.2010. W Polsce, jako chyba jedynym kraju w Europie, wciąż żywotna jest wiara, iż to Rosja zaatakowała Gruzję, choć cała prasa zagraniczna pisała, że było całkiem odwrotnie. Gdy media toruńskie startowały wiele lat temu, do głowy by nam nie przyszło, iż kiedyś będą popierać parchate interesy amerykańskich neokonserwatystów i Izraela, pragnących zrobić z i tak już zażydzonej Gruzji niezatapialny lotniskowiec na granicy z Rosją. – admin.
Z prof. Andriejem Iłłarionowem, byłym doradcą prezydenta Rosji Władimira Putina, pracownikiem waszyngtońskiego Instytutu Katona, rozmawia Piotr Falkowski. [The Cato Institute, http://www.cato.org - admin]
Dlaczego zdecydował się Pan zostać współpracownikiem zespołu parlamentarnego utworzonego w polskim Sejmie w celu badania okoliczności katastrofy smoleńskiej? - Polski rząd zrezygnował z przejęcia tego śledztwa. To – jak mówią Amerykanie – gorzej niż przestępstwo, to błąd. Ale prędzej czy później dowiemy się prawdy i o tej tragedii. Tak jak to się stało z masakrą w Katyniu. Myślę, że międzynarodowe śledztwo byłoby pomocne. Powiem więcej, w obecnej sytuacji jest ono wręcz niezbędne. Nie znam innych dochodzeń w sprawach katastrof lotniczych, przeprowadzanych przez MAK, ale to dotyczące tragedii smoleńskiej dzieli ocean od standardów Zachodu. Porównajmy je choćby z tym po zamachu bombowym nad Lockerbie, które Brytyjczycy prowadzili przy udziale Amerykanów. Pozwolę sobie odwołać się do niedawnych przecieków z WikiLeaks. Jest tam bardzo wyraźnie opisana rola i znaczenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej. Nie ma wątpliwości, że to jego determinacja, a szczególnie wizyta z grupą innych prezydentów w Tbilisi, zatrzymała rosyjską ofensywę. Niejako zmusiła Busha i Sarkozy´ego do działania. Gdyby nie Lech Kaczyński, Rosja zajęłaby całą Gruzję. O tym trzeba pamiętać.
Co w śledztwie smoleńskim budzi Pana największe wątpliwości? - Chciałbym zaznaczyć bardzo jasno, że jest wiele pytań, mnóstwo sprzecznych świadectw, mnóstwo brakujących dowodów. Chcąc być uczciwym i w zgodzie z własnym sumieniem, nie możemy powiedzieć, że znamy odpowiedź na pytanie, co naprawdę stało się 10 kwietnia w pobliżu Smoleńska. Ale to, co wiemy już z całą pewnością, to fakt, że przynajmniej od 10 kwietnia do dziś trwa operacja „przykrywania” prowadzona przez rosyjskie władze. Niszczenie i ukrywanie dowodów, rozpowszechnianie fałszywych informacji, odwracanie uwagi obserwatorów i śledczych od rzeczywistych problemów i skupianie się na sprawach pomniejszych albo zupełnie fikcyjnych, próby ukrywania osób zaangażowanych w wydarzenie, a wprowadzanie w ich miejsce fałszywych świadków, jak na przykład liczne postacie o imieniu Wołodia, będące podobno autorami pewnego filmu krążącego w internecie – to zapewne niepełna lista działań, w które musiano zaangażować setki, jeśli nie tysiące ludzi, w tym najwyższych urzędników państwowych, władze lotnicze z MAK na czele. Wiedząc o tej niewiarygodnej, rozbudowanej i kosztownej operacji, każdy poważny i obiektywny obserwator musi zadać pytanie, w czyim interesie jest ona prowadzona i kto może za nią stać. Jedyna możliwa odpowiedź jest następująca: rosyjski rząd.
O czym to, Pana zdaniem, świadczy? - To niewiarygodna tragedia i dla polskiego, i dla rosyjskiego narodu, coś, czego nie znajdziemy w całej historii. Żeby przywódca sąsiedniego kraju wraz z bardzo wysokimi urzędnikami zostali zabici razem i jednocześnie. Nawet w czasach wojen, gdy ginie wielu ludzi, nigdy nic podobnego się nie wydarzyło. Właśnie z powodu zupełnej wyjątkowości tego przypadku nikt nie powinien być bardziej zainteresowany w możliwie obiektywnym i wnikliwym dochodzeniu niż władze rosyjskie. Nawet bardziej niż władze polskie ze względu na możliwe podejrzenie, że po stronie rosyjskiej i rosyjskiego rządu coś było nie tak. Aby oczyścić swoje nazwiska i ich reputację, nikomu tak jak im nie powinno zależeć na tym, aby to śledztwo prowadzić tak dokładnie, rzetelnie, otwarcie i przejrzyście, jak to możliwe i z udziałem najlepszych specjalistów z całego świata. Tak by nikt nie miał nawet cienia wątpliwości. Ale jest zupełnie inaczej.
Czy jest w tym jakiś sygnał dla światowej opinii? - To pewna demonstracja. Niemal jawnie odbywa się niszczenie dowodów, w tym wraku samolotu, produkowanie fałszywych dowodów, ukrywanie nagrań, fałszywe teorie w sprawie przebiegu lądowania, elementów technicznych, pracy kontrolerów lotu, warunków pogodowych, roli innych samolotów itd. Nie wiem, co myślą o tym światowi przywódcy, ale wystarczy popatrzeć na polski rząd. Niemal natychmiast po katastrofie doszło do zbliżenia polityków polskich i rosyjskich. Niezależnie od tego, czy ktoś to zaplanował, wygląda na to, że rządzący obecnie Polską są bardzo szczęśliwi z powodu tego, co się stało. I z powodu tego zbliżenia z Rosją. Pojawia się zatem pytanie. Czy żeby mieć dobre relacje z Rosją, potrzebna jest śmierć całej grupy przywódców, choćby w katastrofie lotniczej? To przesłanie, ta lekcja, nawet jeśli nie jest przedmiotem publicznej dyskusji, to jest bacznie obserwowana i brana pod uwagę przez wielu światowych liderów, szczególnie z tej części Europy. Może nie dotyczy to Baracka Obamy, którego bezpieczeństwo jest przedmiotem troski na nadzwyczajnym i zupełnie wyjątkowym poziomie, ale w państwach bałtyckich, w Polsce, Europie Środkowej, na południowym Kaukazie każdy polityk wiele razy pomyśli, jak się powinien zachować, aby mieć dobre relacje z nieprzewidywalnym sąsiadem. Nawet jeżeli żaden z nich nie będzie wierzył, że rząd Rosji ma coś wspólnego z katastrofą, a przynajmniej nie przyzna tego publicznie, to na pewno pomyśli sobie, że jeżeli te relacje się pogorszą, to nikt nie wie, co się może stać.
Znamy przypadki wielu tajemniczych zgonów w samej Rosji… - Jest bardzo długa lista polityków rosyjskich, którzy myśleli o ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie, a skończyli bardzo źle. Galina Starowojtowa, jedna z prominentnych działaczek opozycji demokratycznej, była brana pod uwagę jako kandydatka na urząd prezydenta. Została zastrzelona w listopadzie 1998 roku. Siergiej Juszenkow, polityk liberalno-demokratyczny, został zastrzelony w kwietniu 2003 roku. Aleksandr Lebiedź, popularny generał, kandydat na prezydenta, który w 1996 roku otrzymał prawie 15 proc. głosów, zginął w katastrofie śmigłowca w kwietniu 2002 roku. Inny generał, Lieb Rochlin, podobno został zastrzelony przez żonę w lipcu 1998 roku. Generał Giennadij Troszew, będący bardzo daleko od demokratycznego i liberalnego obozu, ale popularny wśród żołnierzy na północnym Kaukazie. Miał spór z ministrem obrony. Zginął w katastrofie lotniczej we wrześniu 2008 roku. Doliczmy do tego Wiktora Juszczenkę z sąsiedniej Ukrainy, który został otruty i tylko cudem przeżył. A Wjaczesław Czornowił, czołowy kandydat na prezydenta Ukrainy w 1999 roku, zginął w bardzo podejrzanym wypadku samochodowym w marcu 1999 roku. Śledztwo przeprowadzone za prezydentury Juszczenki wykazało, że to agenci rosyjskiego FSB „rozwiązali” problem Czornowiła. Są jeszcze prezydenci Czeczenii: Dżochar Dudajew, Zelimchan Jandarbijew i Asłan Maschadow – wszyscy zabici. Długa lista ludzi, którzy byli dość popularni, mieli wysokie ambicje polityczne i skończyli tak, jak skończyli. Każdy lider polityczny tej części Europy, patrząc na tę listę podejrzanych i niewyjaśnionych zgonów, zastanowi się nad swoją polityką i nad tym, jak uniknąć jej nieprzewidywalnych konsekwencji.
Fraza o pojednaniu polsko-rosyjskim zrobiła po katastrofie smoleńskiej zawrotną karierę. W jakich kategoriach powinniśmy oceniać relacje polsko-rosyjskie? - Dobre i stabilne rosyjsko-polskie relacje należy budować na trwałej podstawie zaufania pomiędzy narodami. A zaufanie można osiągnąć tylko wtedy, gdy sprawy będące problemem we wzajemnych stosunkach zostaną jasno postawione, otwarcie przedyskutowane, przeanalizowane i rozpoznane przez obie strony. Podejrzenia albo brak dostępu do informacji tylko temu szkodzą. Konieczna jest otwarta i uczciwa dyskusja o wszystkich problemach z publicznym nazwaniem błędów, pomyłek i przestępstw popełnianych przez różnych ludzi z obu stron podczas długiej historii stosunków naszych państw i narodów.
Dziękuję za rozmowę.
Ostrzeżenie dla parchów w szatach biskupich? “Odmowa celebracji Mszy św. w formie nadzwyczajnej może być traktowana jako zerwanie komunii z Ojcem Świętym” – nowa książka ks. Nicoli Buxa Kilka dni temu nakładem wydawnictwa Piemme ukazała się nowa książka autorstwa Księdza Nicoli Buxa pod tytułem “Chodzić na Mszę i nie stracić wiary”. Na stronach swojej książki Bux przedstawia Mszę, najwyższy akt kultu katolickiego, w jej dwóch formach rytu rzymskiego, porównuje ją z liturgią wschodnią, opisuje jej teologię i duchowość, a czyni to ze znawstwem, doświadczeniem i zmysłem duszpasterskim. Zaczynając od reformy soborowej i posoborowej autor wylicza liturgiczne „deformacje na granicy dopuszczalności” i powstający przeciw nim opór, odpierając jednocześnie słowa krytyki i oskarżenia o zdradę Soboru czy brak wiedzy liturgicznej skierowane do Benedykta XVI i jego współpracowników, dotykając tym samym „reformy reformy”. Książka ta jest przewodnikiem, który pomaga poruszać się po targowisku dzisiejszych Mszy bez utraty wiary.
Proszę Księdza, najnowsza książka jest jeszcze bardziej bezpośrednia niż pierwsza zatytułowana „Reforma Benedyka XVI. Liturgia między innowacją a tradycją”. Co się zmieniło? Również obecnie, w czasie obfitującym w skandale, Papież kładzie nacisk na fakt, że zło pochodzi z wnętrza Kościoła. Trwamy wciąż w ciężkim kryzysie, który Kardynał Ratzinger obarczał odpowiedzialnością za upadek liturgii, za podejście na zasadzie „zrób-to-sam”, które sprawia, że liturgia przestaje być „święta” i może doprowadzić do utraty wiary. Niewiele się zmieniło. „Z punktu widzenia liturgii, dzisiejszy Kościół jest poważnie chory” ponieważ liturgia traci swój sens, swoje zasady, zapomina o Prawie Bożym.
Prawo Boże… proponuje Ksiądz, aby osią nowej reformy liturgicznej uczynić pewne wymagające ponownego odkrycia pojęcie, pełne mocy i fascynujące ius divinum. Cóż to takiego? Jest to bardzo prosta koncepcja. Kardynał Ratzinger pisał w pierwszym rozdziale „Ducha Liturgii”, że nie ma liturgii jeśli Bóg się nie objawia, innymi słowy, jeśli nie odsłania On Swego Oblicza. Ponadto w „Jezusie z Nazaretu” w pewnym momencie Kardynał pisze, że liturgia jest kontynuacją Objawienia, a więc jeśli Bóg się ukazuje, pokazuje nam swoją twarz, mówi także, w jaki sposób chce być uwielbiony, jakiego kultu oczekuje. Przeciwieństwem jest tu słynna opowieść o złotym cielcu, a więc o człowieku, który sam sobie stwarza Boga i sam wymyśla liturgię czyli pusty taniec wokół złotego cielca, którym jesteśmy my sami. Bóg przekazuje prawo w Starym Testamencie, kiedy mówi jak należy obchodzić Paschę i kiedy daje przykazania. Tak też jest w Nowym Testamencie. Mówiąc krótko, nie możemy dowolnie dysponować liturgią.
Liturgia zatem nie jest zatem do naszej dowolnej dyspozycji ale sztuka jest przecież dziełem człowieka. Co można zatem powiedzieć o sztuce sakralnej, która podobnie przeżywa czas strukturalnej dekadencji? Ze sztuką jest tak samo! Wyobrażenie, przedstawienie Boga w Kościele Wschodnim, tak jak i w Kościele Zachodnim, zawsze musiało mieścić się w odpowiednich kanonach. To samo dotyczy dyscypliny w muzyce sakralnej. Zasada jest zawsze ta sama. To nie my na podstawie naszych zachcianek decydujemy jak namalować Pana lub jak skomponować pieśń, lub jaką pieśń wykonać podczas liturgii. Kościół ustalił kanony zgodne z kultem Bożym, aby tworzony obraz Boga nie był zniekształcany. Liturgia, sztuka i muzyka stanowią w głębi jedność, która nie pozwala rozpatrywać ich oddzielnie.
Ojciec Święty niedawno mianował Księdza Doradcą w Kogregacji Kultu Bożego, co świadczy o jego czujności i kompetencji. Proszę nam powiedzieć – jeśli trzy lata temu Summorum Pontificum zrewolucjonizowało „kwestię liturgii”, poddając dyskusji sprawy „niewygodne” ale i podstawowe takie jak liturgia gregoriańska, to czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie po nowym ruchu liturgicznym, który właśnie się rodzi? Przede wszystkim nowy ruch niekoniecznie oznacza inny ruch w porównaniu z tym znanym i owocnie działającym w XX w. Kościół jest semper reformanda. Komu nie podoba się określenie „reforma reformy” może mówić o „odrodzeniu” ruchu liturgicznego ale należy pamiętać, że chodzi zawsze o „odnowienie w ramach kontinuum jedynego podmiotu – Kościoła, który został nam dany przez Pana”, jak mówi Benedykt XVI. Motu Proprio stanowi podwaliny pod dalszą pracę. Miejmy nadzieję, że niebawem pojawią się kolejne impulsy. Obecny Papież, łagodny ale stanowczy, chce podążać naprzód, a my wraz z nim. Z tą samą łagodnością i stanowczością.
© 2010 Rinascimento Sacro, wszelkie prawa zastrzeżone.
Tłumaczenie: Marta Kurian, http://www.tlumacz-wloskiego.com.pl
http://www.bibula.com/?p=29321
ROSJA PRZEDE WSZYSTKIM Lektura dokumentów dyplomatycznych ujawnionych przez Wikileaks, pozwala ocenić stosunek rządu Donalda Tuska wobec Rosji oraz sposób, w jaki grupa rządząca traktowała zagrożenie rosyjskie. Mimo że zdawano sobie sprawę z wagi takich zagrożeń, a po napadzie Rosji na Gruzję uważano je za całkiem realnie – nic nie wskazuje, by polscy dyplomaci i negocjatorzy próbowali zdecydowanie zabiegać o gwarancje bezpieczeństwa lub potrafili wykorzystać zaistniałą sytuację dla zwiększenia takich gwarancji. Przeciwnie. Informacje zawarte w depeszach wskazują na bardzo powściągliwy, a w wielu dziedzinach wręcz kapitulancki sposób prowadzenia rozmów z Amerykanami. Można odnieść wrażenie, że rząd Tuska nie miał wypracowanej żadnej koncepcji działań, a negocjacje służyły raczej względom wizerunkowym, niż wynikały ze strategicznej potrzeby wzmocnienia naszego bezpieczeństwa. Prowadzono je bez przekonania i bez własnej inicjatywy. Poza kilkoma werbalnymi deklaracjami, widoczny jest brak konsekwencji i świadomości celów. Zachowanie to można łatwiej zrozumieć z dzisiejszej perspektywy, gdy po tragedii smoleńskiej nastąpił gwałtowny lecz przecież nie zaskakujący zwrot ku Moskwie. Ówczesną postawę grupy rządzącej doskonale obrazuje treść depeszy ambasady USA w Warszawie z 12 grudnia 2008 r., którą warto przytoczyć nie ze względu na zawarte w niej oceny, lecz z powodu późniejszego dementi ministra Sikorskiego. Na tej podstawie, można byłoby nawet przypuszczać, że dyplomaci amerykańscy błędnie rozumieli intencje rządu polskiego i sami wymyślili rzekomą „doktrynę Sikorskiego”. Po napaści Rosji na Gruzję ambasador Victor Ashe oceniał, że „Polska jest naturalnym sojusznikiem Ameryki na wschodzie, a jej polityka ma na celu powstrzymywanie Rosji.” Z treści depeszy wynika, iż minister Sikorski miał powiedzieć przedstawicielom USA: "Polski rząd uważał kiedyś, iż Rosja mogłaby być zagrożeniem w ciągu 10-15 lat, ale po kryzysie w Gruzji może być to jedynie 10-15 miesięcy". Z depeszy dowiemy się, że "Sikorski skarżył się, że NATO zamieniło się w bezzębny klub polityczny i ostrzegł, że Polska nie będzie mogła ignorować powtórzenia się gruzińskiego scenariusza na Ukrainie". Gdy przed kilkoma dniami zapytano Sikorskiego o te właśnie słowa, wyjaśnił, że „10-15 lat to jest taki horyzont planowania, to nie oznacza, że coś będzie zagrożeniem, tylko że przez 10-15 lat właśnie zagrożenia nie będzie i że można w perspektywie tego okresu budować system obronny".
Okazje się zatem, że intencja wypowiedzi ministra nie polegała na wskazaniu realnego zagrożenia rosyjskiego w perspektywie 10-15 miesięcy, a przeciwnie – chodziło o wytłumaczenie Amerykanom, że po ataku na Gruzję Polska może być bezpieczna przez następne 10-15 lat i nie ma potrzeby spieszyć się z budową systemu obronnego. Nowatorską logikę ministra spraw zagranicznych uzupełnia uwaga na temat zapisów ujawnionej depeszy. Sikorski stwierdził, że „trzeba z ostrożnością podchodzić do tych materiałów, (ponieważ) tylko dlatego, że coś jest tajne nie znaczy, że jest w 100 proc. prawdziwe, czy wierne". Jego zdaniem, amerykański protokolant "albo źle zrozumiał, albo źle zapisał".
Nie wiemy, czy w podobny sposób można będzie skomentować treść innej depeszy ambasadora Victora Ashe z 7 maja 2009 roku, w której zawarto wypowiedzi kilku czołowych polityków grupy rządzącej. Był to czas, gdy delegacja Kongresu USA omawiała w Polsce koncepcje rozmieszczenia na naszym terytorium rakiet Patriot. Ambasador cytuje m.in. słowa Sławomira Nowaka z PO: „Pytany, czy Polska będzie uspokojona obecnością baterii Patriot tytułem rekompensaty za tarczę antyrakietową Nowak powiedział Levinowi, że bez względu na los tarczy rząd Polski oczekuje, że rząd amerykański będzie "honorował swoje zobowiązania" w sprawie Patriotów. Polska chce zbudować całościowy system obrony przeciwlotniczej i uważa Patrioty za "najważniejszy element" swoich wysiłków modernizacyjnych. Nowak powiedział, że Polska "nie ucierpi", jeżeli USA wycofają się z tarczy antyrakietowej, ale powtórzył, że rząd Polski „liczy na Patrioty”. W pewnym momencie Nowak poprawił nawet swojego tłumacza, który błędnie powiedział, że Polacy "chcieliby Patriotów". "Nie, liczymy na nie", podkreślił po angielsku Nowak.” Czy wobec wyraźnej deklaracji szefa kancelarii premiera, iż „Polska "nie ucierpi", jeżeli USA wycofają się z tarczy antyrakietowej” może jeszcze dziwić decyzja Obamy z 17 września 2009 roku, przekreślająca projekt budowy tarczy? Na uwagę zasługuje również ten fragment depeszy, w którym cytuje się wystąpienie Bronisława Komorowskiego. To wprost modelowy przykład myślenia o bezpieczeństwie Polski w kategoriach uwzględnienia interesów rosyjskich. Ambasador Ashe zanotował:„Marszałek Komorowski i Nowak zgodnie wskazywali na to, że zgadzając się na lokalizację tarczy antyrakietowej Polska zapłaciła „wysoką cenę” – szczególnie w relacjach z innymi członkami UE i Rosją. Komorowski wyraził obawę, że po dwunastu latach poprawy relacji Polska ponownie staje się rosyjskim celem – wysocy rangą rosyjscy politycy grozili wymierzeniem w Polskę głowic nuklearnych, podgrzewane są antypolskie nastroje wśród Rosjan i podejmowane działania przeciwko polskim interesom na Ukrainie.” Z dalszego przebiegu rozmów można wnioskować, że podstawowa troska polskich polityków dotyczyła „przełamania rosyjskich obiekcji w sprawie tarczy antyrakietowej”. Obawa przed reakcją Rosji zdaje się dominować nad myśleniem w tej kwestii, a sprzeciw Moskwy chciano zmniejszyć w drodze dwustronnych uzgodnień amerykańsko-rosyjskich. W tym zakresie strona polska świadomie zrezygnowała z roli samodzielnego podmiotu politycznego i zdała się efekt rozmów Rosji ze Stanami Zjednoczonymi. Widoczne jest również przekonanie strony polskiej, jakoby instalacja tarczy leżała przede wszystkim w interesie USA. W depeszy napisano: „Nowak podkreślił silne zaangażowanie rządu polskiego w znalezienie pozytywnego rozwiązania, ale przypomniał, że amerykańscy negocjatorzy obiecali, iż rząd amerykański przełamie rosyjskie obiekcje w sprawie tarczy antyrakietowej. „Tarcza antyrakietowa jest bazą amerykańską. Ciężar osiągnięcia porozumienia z Rosjanami spoczywa na stronie amerykańskiej”, powiedział. Pomimo to, powiedział Nowak, Polska zaakceptowała rozwiązania zmierzające do zbudowania zaufania w stosunkach z Rosją i również pracuje nad przekonaniem Moskwy, że tarcza nie jest zagrożeniem dla rosyjskiego arsenału nuklearnego. Jednak bez względu na to Rosji trudno będzie zaakceptować jakąkolwiek „namacalną manifestację” obecności NATO w Polsce lub Czechach.” Podobną ocenę tego dokumentu przedstawił hiszpański dziennik "El Pais", pisząc, iż „noty z ambasady amerykańskiej w Warszawie wskazują, że przez cały rok 2009 obawa przed Rosją zajmowała centralne miejsce w polityce zagranicznej Polski i była dużo wyraźniejsza niż przyznawali publicznie polscy przywódcy".
W tej oportunistycznej postawie uwidacznia się koncepcja, jaką rok wcześniej wyjawił minister obrony Klich, twierdząc, iż „instalacja amerykańska na terenie Rzeczypospolitej Polskiej naraża nasz kraj na dodatkowe zagrożenia i dodatkowe niebezpieczeństwa. W związku z tym musimy wspólnie z Amerykanami wypracować takie zwiększenie korzyści, które pozwoli korzyści i koszty zbilansować." Choć w roku 2008 wypowiedź ta była połączona z zapewnieniami Klicha, że „rząd Polski nie boi się Rosji i chce z nią prowadzić otwarty dialog” – jedynym „bilansem” tej postawy była rezygnacja z instalacji tarczy antyrakietowej i brak trwałych gwarancji naszego bezpieczeństwa. Nie można również nie dostrzec, że grupa rządząca nawet w tak istotnej sprawie kierowała się głównie względami propagandowymi i wizerunkowymi, przedkładając je nad realne osiągnięcia. Świadczy o tym treść depeszy ambasady USA z dn.22 lutego 2010 roku, w której zrelacjonowano spotkanie ambasadora Lee Feinsteina z ministrem Klichem: „Nacisk, jaki Klich kładł na nadzieję przyjazdu pierwszej baterii Patriotów w kwietniu jest zgodny z innymi deklaracjami rządowymi i przeciekami prasowymi, które sygnalizują, że czas pierwszego rozmieszczenia jest ważniejszy od innych aspektów. Pod tym względem Klich nie powtórzył apeli rządu, by rotacja Patriotów została zintegrowana z polskim systemem obrony przeciwlotniczej i obejmowała „żywe” pociski, tak jak to zrobił w poprzednim tygodniu na spotkaniu z podsekretarzem Tauscherem. Nacisk na czas pierwszego rozmieszczenia koresponduje z rozwojem kampanii prezydenckiej, w które minister spraw zagranicznych Sikorski aktywnie stara się o nominację Platformy Obywatelskiej.” Oznacza to, że rząd Tuska gotów był przyjąć nawet nieuzbrojone Patrioty, byle tylko ich przyjazd nastąpił w kwietniu i mógł zostać wykorzystany jako element propagandowy w kampanii prezydenckiej. „Z depeszy wynika, że nasi urzędnicy bardzo energicznie zabiegali o nasze interesy” – przekonywał przed kilkoma dniami minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, podkreślając, że Polska zabiegała o wszystkie trzy elementy amerykańskiego uzbrojenia: obecność myśliwców F-16, rotacyjną obecność samolotów C-130 Herkules oraz przeniesienie jednostki sił specjalnych amerykańskiej marynarki ze Stuttgartu do Gdańska lub Gdyni. Nie jest to jednak prawdą, skoro o ostatecznym kształcie amerykańskiej decyzji Polacy dowiedzieli się dopiero po spotkaniu prezydenta Komorowskiego z Barackiem Obamą w Waszyngtonie. W tej, podobnie jak w wielu innych kwestiach nasz kraj był traktowany jako bierny przedmiot rozgrywek wielkich mocarstw. W notach dyplomatycznych dotyczących spraw polskich pojawiają się również wypowiedzi ówczesnego zastępcy szefa BBN przy prezydencie Lechu Kaczyńskim - Witolda Waszczykowskiego. Warto zwrócić na nie uwagę, bo pokazują diametralnie inny stosunek do kwestii naszego bezpieczeństwa, niż reprezentowany przez ludzi z grupy rządzącej. O postawie prezydenckiego ministra świadczy treść cytowanej już depeszy ambasady USA w Warszawie z 7 maja 2009 roku, w której przedstawiono rozmowy delegacji Kongresu z polskimi politykami. W rozdziale „Dialog z Rosją” ambasador Victor Ashe zapisał: „Prezydencki doradca Waszczykowski zareagował bardziej emocjonalnie. Waszyngton ma prawo prowadzić rozmowy z Rosją, współpracować w celu znalezienia rozwiązania dla zagrożenia irańskiego i podjąć autonomiczną decyzję w sprawie tarczy, ale USA powinny uważać, by nie osłabić bezpieczeństwa Polski. Potem zastanawiał się głośno: „Ile czasu zajmie wam zrozumienie, że nic się nie zmieni jeżeli chodzi o Iran i Rosję?”. Waszczykowski podkreślił, że Moskwa próbuje odbudować swoją sferę wpływów i zwrócił uwagę na kluczowe znaczenie zwiększenia obecności USA lub NATO dla bezpieczeństwa Polski. Dodał, że Rosja nadal zaprzecza swoim historycznym przewinom wobec Polski, nakłada sankcje ekonomiczne wymierzone w Polskę i często zawiesza dostawy ropy i gazu.” Próżno tego rodzaju stanowiska szukać w wypowiedziach polityków Platformy. Choć Victor Ashe nazywa reakcję prezydenckiego ministra „emocjonalną”, Amerykanie doskonale zdawali sobie sprawę z rozbieżności w ocenie rosyjskiego zagrożenia istniejących między rządem Tuska, a Prezydentem Kaczyńskim i trafnie upatrywali w nich podstawowy problem w osiągnięciu przez Polskę celów strategicznych. W depeszy z 12 grudnia 2008 roku Ashe zawarł kilka interesujących spostrzeżeń: „Urzędnicy MSZ rozumieją, że polska polityka wschodnia może wywołać ostrą reakcję Rosji, ale uważają, że większym niebezpieczeństwem jest bezczynność, ponieważ sądzą, że odradzająca się, agresywna Rosja jest elementem stałym. Polska stara się ograniczać ryzyko agresywnej reakcji utrzymując bliski dialog z Moskwą i naciskając na wspólny front USA-UE wobec Rosji w drażliwych sprawach energetycznych i bezpieczeństwa. Prezydent Lech Kaczyński, główny polityczny rywal premiera, przyjmuje bardziej konfrontacyjne stanowisko wobec Rosji; często odwiedza Gruzję i wygłasza deklaracje bez porozumienia z rządem. Do pewnego stopnia polityka wschodnia Kaczyńskiego zdejmuje presję z rządu Tuska, który nie musi być publicznie tak ostry w stosunkach z Rosją, ale zróżnicowane podejścia tych dwóch przywódców mogą osłabić ich zdolność do osiągnięcia wspólnego celu, jakim jest rozszerzenie europejskich i transatlantyckich instytucji na wschód.” Jednocześnie widać, jak bardzo oceny amerykańskiego dyplomaty oparte są o gołosłowne deklaracje polityków z grupy rządzącej (urzędnicy MSZ rozumieją), a przy tym pozbawione głębszej znajomości naszych realiów. „Polska może być wiarygodnym sojusznikiem, - stwierdzi w tej samej depeszy ambasador Ashe - kiedy będziemy szukać sposobów na rozszerzenie wpływów zachodnich poza wschodnie granice NATO. Groźba rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa, że rozmieści rakiety Iskander w Kaliningradzie w odpowiedzi na program Tarczy Antyrakietowej, wzmocniły determinację Polski, by współpracować z USA i UE w celu wzmocnienia wschodnich sąsiadów jako buforu przeciwko rosyjskiej ekspansji.” Gdy prawie dwa lata później, w maju 2010 roku Rosja przesunęła taktyczne głowice nuklearne bliżej Polski, do okręgu kaliningradzkiego, jedyna reakcja „zdeterminowanej Polski” polegała na nasileniu dyplomatycznej kampanii ministra Sikorskiego w sprawie otwarcia granicy obwodu kaliningradzkiego i wprowadzenia na tym obszarze ruchu bezwizowego. Zapewniania o „pojednaniu” i „nowym otwarciu” oraz postępująca putinizacja III RP zburzyły zaś jakąkolwiek szansę na utworzenie „buforu przeciwko rosyjskiej ekspansji.” Miast roli państwa „rozszerzającego wpływy zachodnie poza wschodnie granice NATO”, Polska staje się „państwem transmisyjnym”, służąc ekspansji rosyjskich wpływów i interesów. Nie może zatem dziwić drwina z polskich aspiracji, widoczna wprost w ocenach rosyjskich. Końcowy bilans polskich starań w kwestii bezpieczeństwa celnie przedstawiły "Wriemia Nowostiej" pisząc przed kilkoma dniami, iż „nie spełniły się nadzieje Warszawy na rozmieszczenie na polskim terytorium elementów systemu obrony przeciwrakietowej USA; jako formalność na pokaz można określić okresowe przyjazdy do Polski amerykańskiej baterii przeciwlotniczej Patriot bez głowic bojowych".
Ścios
Jan Engelgard: "Młodzież Wszechpolska obok Wildsteina i Dorna" Dzisiaj MW „przebiło” Ligę Republikańską w radykalizmie „antykomunistycznym” i na czele ze swoim nowym guru, Bronisławem Wildsteinem, gromi „dyktatora”
Prof. Maciej Giertych napisał w tekście „Wy, młode pokolenie”: „Sprawy, którymi żyliśmy w PRL to dla Was historia, często mało zrozumiała, często irytująca ze względu na odnoszenie się do niej pokolenia obecnie sprawującego władzę i rząd dusz w Polsce. Samo zachwyty nad walką z komuną, strajkami, wspomnienia styropianowe, przechwalanki o to, kto więcej zdziałał, więcej głowy nadstawiał, większą rolę odegrał, więcej przesiedział w areszcie; to wszystko jest dla Waszego pokolenia jałowym szumem zakłócającym własne starania o lepszą przyszłość”. Okazuje się jednak, że ten „jałowy szum” ma jednak konsekwencje całkiem realne, wpływa na konkretne zachowania młodzieży, także tej działającej pod szyldem Młodzieży Wszechpolskiej. Bo to właśnie ta młodzież staje się powoli „wiodącą siłą” pojawiającą się pod domem gen. Wojciecha Jaruzelskiego w noc z 12 na 13 grudnia. Tego roku było to widoczne aż nadto – MW i NOP to główne organizacje obecne na manifestacji. KPN to raczej żałosne resztki dawnej potęgi, a Ligi Republikańskiej, która to wszystko zaczęła w ogóle nie ma. Sęk w tym, że MW wzięła udział w akcji, której patronują „Gazeta Polska” i tacy ludzie , jak Ludwik Dorn i Bronisław Wildstein. Młodzież narodowa obok dawnych korowców i masonów, obok – jakby to ktoś chciał mocniej określić, a tak robili to np. narodowcy w latach 80. – „żydokomuny”. Cóż za paradoks historii – a może nie paradoks, tylko smutny przykład, do czego doszło. Prof. Maciej Giertych dobrze wie, jak było w owym 1981 roku, kto wtedy naprawdę stanowił śmiertelne zagrożenie, kto prowokował interwencję. I potem, ta wciekłość, że się nie udało podpalić Polski. Zawsze zastanawiało mnie jedno – skąd taka zaciekłość, po tylu latach – skąd ta pamiętliwość i nienawiść? Pewną opowiedzieć możemy znaleźć na przykład w słynnym apelu dziennikarzy i publicystów (m.in. Wildsteina), w którym napisano m.in. tak: „Cała jego [Jaruzelskiego] droga życiowa to służba totalitarnemu imperium, które niewoliło nasz kraj, w służbie któremu nie wahał się przelewać krwi niewinnych ludzi oraz organizować antysemickie, rasistowskie nagonki” (apel ten zamieszczono w całości na stronie MW). Pomijając w tym miejscu groteskowość zacytowanego tekstu – zwrócę uwagę na fragment o „antysemickich, rasistowskich nagonkach”. Tu chodzi oczywiście o rok 1968, kiedy Jaruzelski, jako szef MON, brał udział w usuwaniu „towarzyszy pochodzenia żydowskiego” z Wojska Polskiego (część z nich już wcześniej była zwolniona). Naród polski, czy się to komuś podoba, czy nie, uznawał to wtedy za przejaw dekomunizacji i destalinizacji, jako przejaw walki z „żydokomuną”.
Pomijam rzecz jasna przypadki skrajne, chodzi jednak o tzw. ogląd całości. I jeśli teraz widzę aktywistów MW i NOP podpisujących się pod takimi ocenami – to można zadać jedno zasadnicze pytanie – do jakiej tradycji oni nawiązują, bo na pewno nie do tradycji narodowej. I tu wcale nie chodzi wyłącznie o tradycję tzw. endekokomuny, ale także o Stronnictwo Narodowe na emigracji. Pisać o tym wszystkim należy ze smutkiem, ale i refleksją, że przegraliśmy walkę z Wildsteinem o oblicze młodzieży narodowej. Brzmi to nieprawdopodobnie? Ale – niestety – tak jest. Jeszcze w końcu lat 90., kiedy żył nestor ruchu narodowego, więzień w okresie stalinowskim – Leon Mirecki, ówczesny szef MW komentował pikiety pod domem generała z oburzeniem, miotał obelgi na Ligę Republikańską, której działacze w latach 80. rozbijali punkty kolportażu wydawnictw narodowych. Ba, mówił nawet, że trzeba by się tym pikietom przeciwstawić. Mirecki będący wtedy patronem MW i miał w sprawie stanu wojennego zdanie jasne i klarowne, takie jak prof. Maciej Giertych. Dzisiaj MW „przebiło” Ligę Republikańską w radykalizmie „antykomunistycznym” i na czele ze swoim nowym guru, Bronisławem Wildsteinem, gromi „dyktatora”. Jedyne pocieszenie w tym, że Leon Mirecki nie doczekał tych dni. Jan Engelgard
Robert Winnicki: "Myśl Polska obok Gazety Wyborczej" Redaktor Jan Engelgard opublikował artykuł p.t. „Młodzież Wszechpolska obok Wildsteina i Dorna”. Nie ukrywam, że wiążę z nim pewną nadzieję, padają tam bowiem m.in. słowa: "Przegraliśmy walkę z Wildsteinem o oblicze młodzieży narodowej". Mam nadzieję, że ta smutna (dla red. Engelgarda) konstatacja sprawi, że jego środowisko zaprzestanie pouczania młodego pokolenia narodowców w duchu bardzo swoiście i opacznie pojmowanej, endeckiej ortodoksji, o tym, jak powinni myśleć. W stwierdzeniu o przegranej walce o oblicze młodego pokolenia działaczy narodowych zawarta jest częściowa prawda. Tak - przegraliście Państwo walkę o oblicze młodzieży narodowej, przegraliście walkę o nasze umysły. Widać to dzisiaj wyraźniej niż kiedykolwiek. Ale nie przegraliście jej z Bronisławem Wildsteinem, czy w ogóle, z ludźmi Solidarności. Przegraliście ją z rzeczywistością. Rzeczywistością, której, pomimo nieustannego powoływania się na realizm Dmowskiego, nie potrafiliście opisać inaczej, niż poprzez pryzmat powierzchownie rozumianych klisz sprzed 60, 80, albo i 100 lat. Przegraliście całe lata 90te, które strawiliście, tocząc groteskowe spory o miano najwierniejszych czcicieli Dmowskiego. Lata, w których jedyną, w miarę trwałą instytucją, jaką zdołaliście zbudować i to wyłącznie dzięki pieniądzom emigracyjnej endecji, była "Myśl Polska" - gazeta wartościowa na tle mizerii wydawnictw Ruchu Narodowego tamtych lat, ale, będąca niczym więcej, niż ideowym antykwariatem. Obserwując kolejny rok jej działania na jałowym biegu, zaczynam dochodzić do przekonania, że nigdy nie chcieliście Dmowskiego tak naprawdę zrozumieć - wystarczył wam kult. "Ten lud czci mnie wargami, ale rozumem daleko jest ode mnie" - tak można sparafrazować w stosunku do Was biblijną sentencję. Przegraliście walkę o nasze umysły? - i Bogu dziękować, że tak się stało! Dzięki temu jest szansa na to, że nie będziemy wypisywać bzdur, które wychodzą spod piór Waszych publicystów, jak np. twierdzenia Macieja Motasa o tym, że najważniejszym aksjomatem (tak, dokładnie tego sformułowania użyto!) dzisiejszej endecji powinno być czerpanie z XIX - wiecznych wizji "ułożenia sobie relacji z Rosją". Pod wieloma względami przesunęliście się na pozycje, które Roman Dmowski trafnie opisał w "Upadku myśli konserwatywnej"; stosujecie doktrynerstwo polityczne, myślicie schematami i aksjomatami wyprowadzanymi nie z endeckiej analizy, ale z wyrywanych z kontekstu cząstkowych decyzji politycznych Narodowej Demokracji. Nie jesteście więc w stanie opisać, rozpoznać i przewidzieć procesów społecznych; co za tym idzie, nie potraficie wyjść poza środowisko wąskiego klubu pasjonatów idei. Skoro nie rozumiecie (i nie chcecie zrozumieć) specyfiki współczesnego narodu, nie czujecie rytmu jego życia i nie potraficie podjąć walki o jego oblicze, to nie pozostaje Wam nic innego, jak tylko głosić politykę robioną „na salonach”, która, gdy nie podejmuje się "walki o ulice", o rząd dusz w narodzie, może polegać tylko na jednym - na dołączaniu do obozu sprawującego aktualnie władzę, na lojalizmie wobec antynarodowego establiszmentu. Z trudnej, podejmowanej w ekstremalnych warunkach i budzącej zrozumiałe kontrowersje decyzji Bolesława Piaseckiego o kolaboracji z komuną, zrobiliście dogmat i wyznacznik działalności politycznej w kraju, podobnie, jak zwulgaryzowaną interpretację decyzji Dmowskiego, co do zachowania się w ściśle określonej sytuacji międzynarodowej, uczyniliście dogmatem polityki zagranicznej. Zamiast analiz dotyczących najnowszej historii Polski (których dokonuje tak atakowany przez Was IPN), zamiast badania struktur społecznych i relacji pomiędzy ośrodkami władzy, zamiast badania dokumentów i śledzenia najnowszych światowych trendów myśli społecznej, politycznej i gospodarczej (tak! - właśnie to robił Dmowski) poświęciliście się konserwowaniu subiektywnie dobranych i okrojonych na własną miarę, haseł politycznych z przeszłości. Kogo chcieliście tym za sobą pociągnąć? Oczywiście - trzeba oddać Wam sprawiedliwość - wykonaliście sporo solidnej i ważnej pracy archiwalnej, kronikarskiej. Chwała Wam za to. Gdybyście tylko chcieli na tym poprzestać… Tymczasem Wasze środowisko nie potrafiło (podobnie jak bardzo wielu w Polsce) odważnie, krytycznie spojrzeć na swoje uwikłanie w PRL. Uwikłanie, które, przyznaję, owocowało dużą ilością dobrych rzeczy, ale wymagało też poniesienia określonych kosztów. Zamiast stanąć wobec tych kosztów w prawdzie w latach 90-tych, poszliście w kierunku apologii swojej niegdysiejszej postawy. Zachowaliście się jak panna, która, straciwszy cnotę w burzliwych okolicznościach, nie potrafi o tym odważnie i spokojnie porozmawiać z narzeczonym, próbuje dorabiać do tego heroiczną mitologię, albo zaprzeczać, że cokolwiek takiego miało miejsce. Nie dziwcie się więc, że przyjmując taką postawę, nie udało się Wam intelektualnie nas „uwieść”. Żeby była jasność – myśmy takiej „cnotliwości” nigdy od Was nie oczekiwali, byliśmy i jesteśmy gotowi zrozumieć złożoność sytuacji, która była Waszym udziałem w tamtym okresie. Jednak, zamiast rzeczowej dyskusji na ten temat, słyszymy od lat apologię tamtego zachowania. Apologię, która staje się niebezpieczna, bo w jej ramach idziecie o wiele dalej niż (w zrozumiałe) tłumaczenie PAXu. W ramach logiki, którą się posługujecie, usprawiedliwiacie bowiem i polityczną prostytucję, skrajny serwilizm wobec obcych ośrodków władzy i pogardę okazywaną społeczeństwu (czego robić nie wolno, niezależnie od tego, jakie by ono nie było) i utrwalanie w nim postawy człowieka sowieckiego, zamiast budowy silnego, pozbawionego kompleksów Narodu. To nie jest narodowa praca u podstaw, to nie jest przykład podmiotowej polityki ruchu o szerokich horyzontach. Na koniec wypada się odnieść do żenującego chwytu, jaki zastosował red. Engelgard, oskarżając nas i puszczając oko do tych, dla których retoryka antyżydowska i tropienie masońskich spisków jest kluczowym elementem endeckiej spuścizny. Napisał mianowicie: „Młodzież narodowa obok dawnych korowców i masonów, obok – jakby to ktoś chciał mocniej określić, a tak robili to np. narodowcy w latach 80. – „żydokomuny”. Cóż za paradoks historii – a może nie paradoks, tylko smutny przykład, do czego doszło.” Ciężko przejść nad tą podłą manipulacją do porządku dziennego. Nie tylko dlatego, że pisze to człowiek przyjmujący w wielu kluczowych dla życia politycznego sprawach (lustracja, stosunek do komunizmu, podmiotowość państwa polskiego na arenie międzynarodowej), stanowisko sytuujące go w orbicie poglądów redakcji Gazety Wyborczej, której środowiskowa geneza najbardziej pasuje do określenia „żydokomuna” – jeśli już ktoś chce tym hasłem się posługiwać. Nie dlatego, że jest to po prostu głęboko krzywdzące i niesprawiedliwe wobec postaw, jakie ludzie pokroju Dorna i Wildsteina (z których nikt nie zamierza robić mentorów Ruchu Narodowego) zajmowali wtedy, a zwłaszcza po roku 89. I również nie dlatego, że antylustracyjne i antysolidarnościowe fobie środowiska Myśli Polskiej wyglądają niezwykle obłudnie w zestawieniu z polityczną działalnością osób z niego się wywodzących, z działalnością prowadzoną w ramach… solidarnościowego i lustracyjnego Prawa i Sprawiedliwości. Nie można bez słowa przejść nad tą manipulacją przede wszystkim z tego powodu, że jest ona jaskrawym przejawem myślenia biegunowo odległego od pragmatycznej szkoły Dmowskiego. Jest przejawem myślenia fobiami, kalkami i tworzonymi ad hoc schematami, które datę ważności straciły już bardzo dawno temu, a których dzisiejsze spożycie może zaowocować co najwyżej biegunką, jaką jest wysyp list z „prawdziwymi nazwiskami”, kolportowanych przez starsze, zdezorientowane osoby, którym nikt nie zaproponował racjonalnego, endeckiego objaśniania rzeczywistości. Fakt, że przegraliście walkę o nasze umysły, daje nadzieję na to, że kolejne pokolenie narodowców nie będzie musiało trwać w beznadziejnym rozkroku między magicznym, „szurowskim” objaśnianiem świata, a polityką lojalności wobec aktualnie panującego systemu i bezideowego cynizmu. Wasza klęska to dla endecji szansa na normalność. Robert Winnicki
Engelgard: Młodzież Wszechpolska to sojusznik "żydokomuny" Udział członków Młodzieży Wszechpolskiej w demonstracji pod domem Jaruzelskiego w nocy 13 grudnia spotkał się z gwałtownym atakiem redaktora „Myśli Polskiej” Jana Engelgarda, który napisał, iż „Sęk w tym, że MW wzięła udział w akcji, której patronują „Gazeta Polska” i tacy ludzie , jak Ludwik Dorn i Bronisław Wildstein. Młodzież narodowa obok dawnych korowców i masonów, obok – jakby to ktoś chciał mocniej określić, a tak robili to np. narodowcy w latach 80. – „żydokomuny”. Cóż za paradoks historii – a może nie paradoks, tylko smutny przykład, do czego doszło.” Engelgarda oburzył także fakt umieszczenia na stronie MW apelu dziennikarzy i publicystów, w którym oceniając Jaruzelskiego napisano, iż „Cała jego droga życiowa to służba totalitarnemu imperium, które niewoliło nasz kraj, w służbie któremu nie wahał się przelewać krwi niewinnych ludzi oraz organizować antysemickie, rasistowskie nagonki”. Redaktor „Myśli Polskiej” nie był w stanie zrozumieć jak można potępiać Jaruzelskiego za udział w antysemickich czystkach w ludowym wojsku polskim, skoro: „ Naród polski, czy się to komuś podoba, czy nie, uznawał to wtedy za przejaw dekomunizacji i destalinizacji, jako przejaw walki z „żydokomuną”. Stawianie tezy, iż usuwanie oficerów żydowskiego pochodzenia było przejawem dekomunizacji można chyba tylko rozpatrywać w kategoriach czarnego humoru. Miejsce wyrzuconych zajmowali przecież także członkowie PZPR, tyle tylko że innego pochodzenia. Redaktor „Myśli Polskiej” zadaje członkom MW pytanie: „do jakiej tradycji oni nawiązują, bo na pewno nie do tradycji narodowej. I tu wcale nie chodzi wyłącznie o tradycję tzw. endekokomuny, ale także o Stronnictwo Narodowe na emigracji”. I ze smutkiem konstatuje, iż „przegraliśmy walkę z Wildsteinem o oblicze młodzieży narodowej.” Większość komentatorów na portalu konserwatyzm.pl z uznaniem przyjęła tezę Engelgarda, jednak byli i tacy, jak Robert Wit Wyrostkiewicz, który napisał: „Solidarność, często ludzie bardzo porządni, prawi i zaangażowani w Polskę jak np. Anna Walentynowicz siedzieli w więzieniach, wyznawali wiarę, mówili głośno o Polsce, często krytykowali komunizm tak jak robił to np. Pius XII. A Wy, Kolego, siedzieliście w ciepłym PAX-ie, mieliście kasę i diety na wyjazdy w Polskę z PAX-owskimi pogadankami... To dwa różne świat.” Także Tomasz Dalecki odważył się podkreślić, iż „Wildstein nie jest mi szczególnie bliski, ale z pewnością to lepsze niż endokomuna, złożona z miłośników Jaruzela. Nieszczęściem byłoby, gdyby idolami prawicowej młodzieży były jakieś paxowskie szuje, które z podlizywania się komunie uczyniły cnotę”. Elaborat Engelgarda spotkał się z gwałtowną krytyką na forum MW oraz na portalu narodowcy.net. Równocześnie prezes MW Robert Winnicki w odpowiedzi opublikował tekst „Myśl Polska” obok Gazety Wyborczej”, w którym słusznie zauważył, iż środowisko Engelgarda przegrało walkę o oblicze młodzieży narodowej nie z Bronisławem Wildsteinem, ale z rzeczywistością. Ta klęska spowodowana została wieloma czynnikami, spośród których – zdaniem Winnickiego – najważniejsze było to, iż „Pod wieloma względami przesunęliście się na pozycje, które Roman Dmowski trafnie opisał w "Upadku myśli konserwatywnej"; stosujecie doktrynerstwo polityczne, myślicie schematami i aksjomatami wyprowadzanymi nie z endeckiej analizy, ale z wyrywanych z kontekstu cząstkowych decyzji politycznych Narodowej Demokracji.” Ponadto środowisko „Myśli Polskiej” nie potrafiło dokonać rozliczenia ze swojego uwikłania (PAX-u) z władzami PRL. Zamiast tego „słyszymy od lat apologię tamtego zachowania. Apologię, która staje się niebezpieczna, bo w jej ramach idziecie o wiele dalej niż (w zrozumiałe) tłumaczenie PAXu. W ramach logiki, którą się posługujecie, usprawiedliwiacie bowiem i polityczną prostytucję, skrajny serwilizm wobec obcych ośrodków władzy i pogardę okazywaną społeczeństwu (czego robić nie wolno, niezależnie od tego, jakie by ono nie było) i utrwalanie w nim postawy człowieka sowieckiego, zamiast budowy silnego, pozbawionego kompleksów Narodu”. W tych warunkach oskarżanie MW o uleganie wpływom „żykomuny” jest „podłą manipulacją”, szczególnie gdy „pisze to człowiek przyjmujący w wielu kluczowych dla życia politycznego sprawach (lustracja, stosunek do komunizmu, podmiotowość państwa polskiego na arenie międzynarodowej), stanowisko sytuujące go w orbicie poglądów redakcji Gazety Wyborczej, której środowiskowa geneza najbardziej pasuje do określenia „żydokomuna” – jeśli już ktoś chce tym hasłem się posługiwać”. Tekst Winnickiego skomentował w charakterystyczny dla siebie sposób prof. dr hab. Adam Wielomski, który oskarżając autora o uleganie „tyranii Wildsteina i Kaczyńskiego”, postawił pytanie: „Wiecie, może MP stoi obok GW, ale wy stoicie obok Dorna i Wildsteina. A widzicie między Michnikiem a Dornem jakąś głębszą różnicę? Dwie frakcje lewicowych Żydów, z których jeden jest lewakiem zwykłym, a drugi lewakiem-antykomunistą. Wczoraj w TVN Bielecki atakował Jarzuelskiego za czystki antysemickie w LWP :) MP przynajmniej z Michnikiem nie chodzi na jedną manifestację :)”. Riposta Tomasza Daleckiego była niezwykle trafna: „Adam Wielomski - nie wiem, czy zauważyłeś, ale p.Winnicki jasno odciął się w tekście od wszelkich ideowych związków z Wildsteinem. Zresztą - stać obok Wildsteina czy Michnika i Jaruzela ? To jednak gigantyczna różnica moralna”. Wielomski próbował jeszcze bronić twierdząc, że „niestety, ja nie widzę większych różnic między Wildsteinem, Bieleckim, Dornem a Michnikiem”, ale kolejna kontra Daleckiego była bezlitosna: „bardzo mi przykro, że nie dostrzegasz róznicy...... Tak poza tym - do Dorna mam liczne pretensje za jego działalność polityczną w ostatnim dwudziestoleciu, ale nie bardzo pojmuję, w czym Ci zawinili Wildstein i Bielecki? Z całą pewnością w porównaniu z Jaruzelskim, Michnikiem czy paxowskimi sługusami komuny wychodzą na postacie wręcz kryształowe”. Polemika ta ukazuje, iż okres wpływów Giertycha i Engelgarda wśród narodowców, w tym Młodzieży Wszechpolskiej należy na szczęście już do historii i można w tej organizacji upatrywać sojusznika w walce z antynarodowym establishmentem, od Jaruzelskiego i Kiszczaka, poprzez Czerską i Wiertniczą, do Tuska i Komorowskiego.
Putin w sądzie za „jawnie kłamliwe wypowiedzi” Czterej współprzewodniczący opozycyjnej Partii Wolności Narodowej „O Rosję bez przemocy i korupcji” zapowiedzieli dzisiaj podanie do sądu premiera Władimira Putina, który publicznie oskarżył ich w tym dniu o korupcję i złodziejstwo. Michaił Kasjanow, Borys Niemcow, Władimir Miłow i Władimir Ryżkow oświadczyli, że wypowiedź Putina miała „jawnie kłamliwy i oszczerczy charakter”. Zapowiedzieli również, że uczynią „wszystko, co możliwe w ramach konstytucji, aby Putina i jego ekipę, prowadzącą kraj ku katastrofie, odsunąć od władzy”. Zapytany w czwartek podczas swojego dorocznego teledialogu z obywatelami, czego chcą tacy politycy jak Niemcow, Ryżkow i Miłow, premier odpowiedział krótko: „władzy i pieniędzy”. - Chcą władzy i pieniędzy. Władzę już mieli. W latach 90. ukradli razem z (Borysem) Bieriezowskim i z tym, o którym tutaj była już mowa (Michaiłem Chodorkowskim), wiele miliardów. Potem zostali odcięci od żłoba. Teraz chcą wrócić i napełnić kieszenie – oświadczył Putin. – Jeśli im na to pozwolimy, to teraz nie poprzestaną na miliardach, lecz całą Rosję rozprzedadzą – dodał. Były premier Kasjanow, były wicepremier Niemcow, były wiceminister energetyki Miłow i były pierwszy wiceprzewodniczący Dumy Państwowej (niższej izby rosyjskiego parlamentu) Ryżkow utworzyli w poniedziałek wspólną formację – Partię Wolności Narodowej „O Rosję bez przemocy i korupcji” – z którą chcą wziąć udział w wyborach parlamentarnych w 2011 roku i w wyborach prezydenckich w 2012 roku. Wszyscy czterej należą do grona najgłośniejszych krytyków obecnego szefa rosyjskiego rządu. Zarzucają mu korupcję i dławienie demokracji w Rosji. Kasjanow stoi obecnie na czele partii Rosyjski Sojusz Ludowo-Demokratyczny (RNDS), Miłow – partii Demokratyczny Wybór, a Niemcow – ruchu Solidarność. Z kolei Ryżkow to były lider zdelegalizowanej Republikańskiej Partii Rosji (RPR).
We wrześniu kierowane przez nich partie utworzyły koalicję, którą nazwały „O Rosję bez przemocy i korupcji”. Już wtedy zdecydowali, że na jej bazie utworzą partię, która stanie do najbliższych wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Jednocześnie podkreślili, że powołanie do życia koalicji, a następnie koalicyjnej partii, nie oznacza ani rozwiązania, ani połączenia ich dotychczasowych ugrupowań. Partia Wolności Narodowej „O Rosję bez przemocy i korupcji” postawiła sobie za cel obronę praw i swobód obywatelskich. Autor: KH Źródła: PAP
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/putin-w-sadzie-za-jawnie-klamliwe-wypowiedzi,1,4084613,wiadomosc.html
Dlaczego jakoś bardziej wierzymy Władimirowi Putinowi, niż założycielom opozycyjnej Partii Wolności Narodowej, walczącej z korupcją i dławieniem demokracji w Rosji oraz stawiającej sobie szczytny cel: obronę praw i swobód obywatelskich? Dlaczego nam tak cholernie zajechało stamtąd czosnkiem? – admin
Polską rządzą antymikołaje W tym roku, jak zresztą już od trzech lat, Polską rządzą antymikołaje. Nie ma więc co czekać na prezenty. Bo antymikołaj niczego nie rozdaje, tylko zabiera. Zwiększa podatki i wydaje na swoje potrzeby, których istotną częścią jest ogłupianie ludzi czekających na prezenty poprzez tłumaczenie im, że wprawdzie na razie to im się tylko zabiera, ale w przyszłości pojawi się jakiś prawdziwy św. Mikołaj i on wreszcie coś da. A przynajmniej – jeśli będzie miał dobry humor i mniejsze potrzeby – nic nie zabierze. Antymikołajem roku jest oczywiście minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski, który ogłosił, że kolejne przełomowe osiągnięcie rządu PO-PSL, czyli wprowadzenie VAT na książki – a co za tym idzie, wzrost ich cen – spowoduje… wzrost czytelnictwa. Ten wybitny mąż stanu w ten sposób wymyślił zupełnie nowe prawo ekonomiczne, które wykłada się następująco: jeśli coś jest droższe, to ludzie więcej tego kupują. Moim zdaniem to co najmniej drugi przewrót kopernikański, swoiste ekonomiczne perpetuum mobile. Ta magiczna formuła powinna nosić nazwę prawa Zdrojewskiego, a od momentu jego ogłoszenia wszyscy właściciele sklepów powinni podnieść ceny co najmniej dwa razy, by sprzedaż od razu ruszyła z kopyta i wszyscy byli zadowoleni. I natychmiast zrezygnować z wszelkich przecen, bonifikat i rabatów – bo te tylko a contrario sprzedaż zmniejszają. Żarty żartami, ale trzeba będzie w końcu zebrać siły i pogonić tych wszystkich antymikołajów. Niech odjadą w końcu na biegun północny i ocieplają tam swoje stosunki z ich wzorem – Dziadkiem Mrozem!
Sommer
O co chodzi w walce o „depolityzację Kościoła” – Tomasz Terlikowski Dzień przed wyjazdem do Sudanu znajomy ksiądz zapytał mnie, jaki atak przypuszczony zostanie na Kościół w związku ze świętami Bożego Narodzenia. Obstawialiśmy jakieś nieprawidłowości z Komisją Majątkową. Ale okazało się, że tym razem do zajęcia uwagi katolików wybrano „polityzację Kościoła”. A narzędziem stał się znany i zasłużony kapłan, jakim jest ojciec Ludwik Wiśniewski.Jego list (który należy czytać w całości, bowiem wtedy unika się jego jednostronnego odczytania, jaki zaserwowała nam „Gazeta Wyborcza”) wpisał się w rozpoczętą przez prezydenta Bronisława Komorowskiego walkę z niezależnością Kościoła. Przerwanie kazania – to kolejny ważny symbol tego, co się dzieje. Dziennikarze natychmiast to podjęli. I zaczęła się tradycyjna medialna jazda po rzekomo upolitycznionym Kościele. Zarzut upolitycznienia skierowano oczywiście tylko wobec tych, którzy prezentują poglądy odmienne od medialnego mainstreamu, przeciw tym, którzy apelują o pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej, krytykują fundamenty (a raczej ich brak) moralne III RP czy wskazują na niedociągnięcia Komorowskiego czy Tuska. Oni mają zamilknąć. Jeśli nie, to albo przeniesie się ich do rezerwy kadrowej, albo uniemożliwi głoszenie kazań (przez ich przerywanie, albo decyzje usłużnych – na razie na szczęście w mniejszości – hierarchów). Inni wręcz przeciwnie. Mogą mówić, ile chcą, i to również o polityce. Warunek jest jeden: nie mogą budzić wyrzutów sumienia u polityków PO, nie mogą przypominać o nauczaniu moralnym Kościoła, nie mogą nauczać, że w polityce również konieczna jest moralność. Słowem, mają być jeszcze jednym głosem uwiarygadniającym status quo. Kościół zaś ma zostać sprowadzony do milczącej (jeśli ma inne zdanie niż władza i media) lub gorliwie popierającej władzę instytucji. Nic innego ma nie wchodzić w grę. A że – jak dotąd – większość duchownych ma inne zdanie, niż władza – to należy ich skompromitować, stosując wobec nich dokładnie te same metody, które wcześniej zastosowano wobec Prawa i Sprawiedliwości, czyli przekonując, że ich poglądy są „obciachowe”, nienowoczesne, niekatolickie. Do tego zaś konieczni są duchowni, których będzie można przeciwstawić owym nienowoczesnym i pogańskim. I tych będzie się przez jakiś czas promować, tak by zbudować gigantyczny mur między katolikami, a także przekonać opinię publiczną, że niemała część duchownych jest „niekatolicka” z ducha (inna rzecz, że ostatecznie o tym, kto jest wystarczająco katolicki, a kto nie, decydować będą… niewierzący). Mylą się jednak ci, którzy sądzą, że to będzie ostatni krok. Celem bowiem mainstreamowców nie jest wcale zbudowanie przyjaznego sobie Kościoła. Oni chcą zwyczajnie wypchnąć Kościół z przestrzeni publicznej, sprawić, by jego głos przestał być istotny, i by go skompromitować. Tak, by już nikt nie przeszkadzał mediom i grupom nacisku w sprawowaniu władzy nad umysłami Polaków. By już nawet w Kościele nie usłyszeli oni nic sprzecznego z przekazem dnia, który serwowany jest nam przez prorządowe media. Tomasz P. Terlikowski
Rosja rozmieściła rakiety przy granicy z Polską W Zachodnim Okręgu Wojskowym w Kaliningradzie rozpoczęto instalację systemu rakietowego ziemia-ziemia. Pociski Iskander mogą razić cele w promieniu 500 km, mogą być też wyposażone w głowice jądrowe. Rosyjski dowódca Arkadij Bachin poinformował, że system rakietowy gotowy jest już w 98 proc. - Dostarczamy jeszcze nowe typy broni - dodał. Rosja groziła rozmieszczeniem pocisków Iskander w obwodzie kaliningradzkim, gdy NATO i Amerykanie chcieli budować w Polsce system tarczy antyrakietowej bez zgody Moskwy. Okazuje się, że Rosjanie przystępują do tych groźnych dla Polski działań mimo uległej polityki obecnego prezydenta USA i wręcz służalczych zachowań polskich władz. (wg, tz, Niezależna.pl / RIA Novosti)
Fałszywa reprywatyzacja: Skrzywdzeni w imię prawa Z Marią Kuligą, żoną spadkobiercy części cegielni Józefa Kuligi w Błażowej, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz - Rodzina Pani męża od lat próbuje odzyskać zagrabioną w czasach stalinowskich cegielnię Józefa Kuligi w Błażowej. Pomimo zaciekawienia sprawą programu “Sprawa dla reportera” red. Jaworowicz odstąpiła od tego tematu, mówiąc, że jest on zbyt skomplikowany i zawiły. Jak w skrócie opisałaby Pani mechanizm tzw. fałszywej reprywatyzacji, z którą się spotkaliście? - Wypowiadać się mogę jedynie w imieniu części rodziny, czyli w imieniu mojego męża i córki, których jestem pełnomocnikiem we wszystkich postępowaniach administracyjnych, sądowych i prokuratorskich, które dotyczą cegielni Józefa Kuligi w Błażowej na Podkarpaciu (Kuliga był przedwojennym burmistrzem Błażowej – przyp. red.). Cegielnia została zagrabiona w czasach PRL, dokładnie w 1949 r., przez państwo w trakcie tzw. nacjonalizacji. Po 1989 r. dojść miało i teoretycznie doszło do reprywatyzacji i zwrotu majątków prawowitym właścicielom. W naszym przypadku, pomimo wielu lat bojów prawnych i administracyjnych, nie zostaliśmy do tej pory nawet roszczeniowcami. O tym, że w sprawie cegielni zapadały decyzje administracyjne, dowiadywaliśmy się post factum, np. o tym, że Leon Kuliga, ojciec mojego męża, został wpisany do ewidencji gruntów, nota bene 12 lat po jego śmierci… Od tego czasu datuje się nasza enigmatyczna wiedza i smutna historia z reprywatyzacją cegielni, związana z naszą rodziną. Nie byliśmy wówczas roszczeniowcami, ale spadkobiercami, którzy dowiadywali się o skutkach tzw. reprywatyzacji i bronili się przed nimi. W 2005 r. z powodu pominięcia naszej rodziny wystąpiliśmy po raz pierwszy z pismami domagającymi się naprawy działań reprywatyzacyjnych, tak aby przestała być pozorna, a zaczęła być zgodna z prawem. Minęło ponad 5 lat, a rezultatu nie doczekaliśmy się do dzisiaj. Cegielnię Józefa Kuligi przejęło państwo w czasach stalinowskich, najbliższa rodzina żyje do dzisiaj (m.in. mój mąż, Andrzej Kuliga), jednak zupełnie kto inny faktycznie zajmuje ten majątek.
- Jaki mechanizm spowodował, że reprywatyzacja stała się w tym przypadku fikcją? - Wracając do historii, najpierw cegielnia została odebrana pod przymusowy zarząd, a następnie przeszła na własność państwa. Te decyzje w latach 90. zostały unieważnione. Tylko że spadkobierców nikt nie poinformował o ich wydaniu. Państwo o nas, ot tak, po prostu zapomniało. Moment zniesienia własności skarbu państwa nad cegielnią był bardzo ważną chwilą, w której powinni być aktywni spadkobiercy i brać udział w inwentaryzacji majątku cegielni, nie mówiąc już o uczestnictwie w przenoszeniu własności cegielni między państwem a nimi. Dodatkowo skoro my nie wiedzieliśmy o tej ministerialnej decyzji, to była ona dla nas – mówiąc językiem prawniczym – niewykonalna w dniu jej wydania. Pomimo braku przeniesienia własności cegielni na spadkobierców, instytucje państwa zaczęły wykazywać spadkobierców, już jako właścicieli. Popełniono przy tym masę błędów, które w swej istocie okazały się nadużyciami. Warto też dodać, że po przejściu cegielni na własność skarbu państwa dziedziczenie zostało przerwane. Nie ma tu prostej linii dziedziczenia po Józefie Kulidze. Ta 50-letnia przerwa w dziedziczeniu cegielni, a tym samym przerwa w ciągłości własności tej nieruchomości została zignorowana przez państwo. Z pominięciem przeniesienia własności państwo zaczęło jednak “regulować własność” ponad głowami spadkobierców na ich niekorzyść, a działania te doprowadziły do niedopuszczalnego prawnie rozwarstwienia istoty prawa własności polegającego na wyraźnym rozdzieleniu obowiązków po stronie spadkobierców, wykazywanych w urzędowych rejestrach, od prawa do faktycznego władania tą nieruchomością.
- Kto w takim razie przejął cegielnię i w jaki sposób? - Stan obecny jest taki, że nie ma przeniesienia własności na mojego męża, ale o dziwo są wpisy naszej córki Adriany do ewidencji gruntów i księgi wieczystej. Córka oczywiście nie posiada tej części spadku, ponieważ wpis do rejestru nie tworzy własności, a nie ma przecież konkretnego aktu notarialnego w tej sprawie. Jest natomiast ktoś kto włada obecnie fizycznymi składnikami majątku cegielni. Inaczej mówiąc, mamy kogoś, kto w praktyce przejął część cegielni. Dotychczasowym beneficjentem reprywatyzacji, człowiekiem, który przejął budynek i działkę o powierzchni 2400 m2 w samym centrum miasta, jest będący do niedawna przewodniczącym Rady Miejskiej w Błażowej, a obecnie nadal wypełniającym mandat radnego, Jerzy Kocój. Z dokumentów wynika, że w 1997 r. zakupił on budynek cegielni. W jaki sposób? Do wniosku w Sądzie Rejonowym w Rzeszowie radny Kocój przedstawił dokument potwierdzający zakup cegielni od likwidatora Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej władającej cegielnią w okresie PRL, a tym dokumentem był jedynie kwit kasowy, w którym jako tytuł wpłaty podano “budynek biurowo-socjalny. Działka 12/14/3. Bez gruntu”. Tylko tyle! Tak więc funkcjonariusz publiczny, były przewodniczący rady miejskiej przejął część cegielni na kwit kasowy, a nie na umowę – i to w dodatku bez prawa do gruntu i bez obligatoryjnego aktu notarialnego. Jak widać w III RP wszystko jest możliwe. Możliwym było nabycie w 1997 roku budynku cegielni na kwit kasowy KP, czyli niezgodnie z obowiązującym prawem; możliwym było niezgłoszenie tej transakcji do ewidencji gruntów, do księgi wieczystej, do rejestru podatników; możliwym było władanie działką o pow. 2400 m2 na gruntach cegielni, zamieszkiwanie w tym budynku oraz prowadzenie w nim gabinetu weterynaryjnego, niepłacenie podatków. Za to radny Kocój żądał od nas, od spadkobierców, kwoty 64 tys. zł za poniesione nakłady finansowe w cegielni… Ciekawe są też oświadczenia majątkowe Kocója za lata 2006-2007, gdzie przewodniczący wykazuje budynek cegielni i działkę jako współwłasność z nieuregulowanym stanem prawnym. Za to w 2008 r. przedstawia on ten majątek bez informacji o nieuregulowaniu stanu prawnego. Mało tego, wicewojewoda podkarpacki oświadczył nam, że nie posiada kompetencji, żeby wyjaśnić prawo własności przewodniczącego Kocója, twierdząc, że poprawianie oświadczenia majątkowego funkcjonariusza publicznego to jego prawo, a nie obowiązek, co jest niesłychanie zdumiewające, zwłaszcza że do wojewody należy weryfikacja oświadczeń majątkowych władz samorządowych. Dotarłam również do aktu notarialnego, który jest przedziwną transakcją, która tłumaczy zmianę w oświadczeniach radnego Kocója. W 2008 r. zakupił on od jednego ze spadkobierców, Zbigniewa Kruczka, udziały we współwłasności całej cegielni równe 17/160 jej części, za oszałamiająco niską cenę 7 tys. zł. i od takiej sumy Kocój uiścił daniny publiczne w formie podatków. Proszę pamiętać, to jest funkcjonariusz publiczny, były przewodniczący Rady Miejskiej w Błażowej, obecnie ponownie wybrany na radnego tej miejscowości.
- Napisała Pani w tej sprawie do premiera Donalda Tuska. Jaka była odpowiedź? - W imieniu premiera Tuska na szczegółowy list opisujący meandry naszej sprawy i próby przejęcia części majątku zagrabionego rodzinie męża w czasach stalinowskich odpowiedział mi urzędnik z kancelarii premiera, który potraktował list tylko jako skargę na bezczynność ministra infrastruktury, który bada naszą sprawę bez żadnych efektów od pięciu lat. Przez ten cały czas minister przygląda się decyzji znoszącej własność skarbu państwa, a ze strony kancelarii premiera usłyszeliśmy jedynie, że mamy prawo być niezadowoleni, a sprawa jest w toku… Nie było tu ze strony premiera żadnej interwencji, której mieliśmy prawo się spodziewać.
- Jest Pani inicjatorką obywatelskiego projektu “Skrzywdzeni w imię prawa”. Na czym polega ta inicjatywa? - Jestem w trakcie przygotowywania trzech publikacji pod wspólnym tytułem “Demokratyczne prawa paskudzenia” z trzema podtytułami dla każdej części: “Obywatel pod butem organów państwa”, “Kruk krukowi, czyli ponadprawna ochrona prywatnego majątku funkcjonariusza publicznego przez państwo”, “Po wymiar do sądu, a po sprawiedliwość…?”. Stykając się niemal codziennie z dramatami obywateli naszego kraju fundowanymi przez te same instytucje, z którymi stykaliśmy się w przypadku cegielni w Błażowej, a więc organy władzy rządowej, samorządowej, sądy, prokuratury oraz mając ponad dziesięcioletnie doświadczenie z tymi instytucjami, postanowiliśmy rozpocząć działalność projektu “Skrzywdzeni w imię prawa”. Rozebraliśmy na czynniki pierwsze mechanizmy, za pomocą których państwo krzywdzi nas w imię prawa i uznaliśmy, że możemy pokrzywdzonym oddać nasze doświadczenie i wskazać, gdzie leży zło. Musimy jako obywatele po prostu trzymać się razem, bo przy obecnym zatomizowaniu Polaków dalej będziemy poddawani represjom ze strony państwa. W dalszych etapach projektu będziemy katalogować przypadki zgłoszone przez obywateli i je publikować.
- A może przypadek Pani rodziny jest tylko lokalnym geszeftem na poziomie jednego samorządu? - Podkarpacki Inspektor Nadzoru Geodezyjnego i Kartograficznego odpisał nam ostatnio, że nie rozpatrzy w terminie ustawowym naszego odwołania, ze względu “na złożony charakter sprawy oraz dużą ilość spraw w tym zakresie wpływających do tutejszego urzędu”. Podobne pisma otrzymywałam w przeszłości od Głównego Geodety Kraju. To wszystko dzieje się w sprawach dotyczących wpisów do rejestrów ewidencyjnych itd., a więc myślę, że podobnie skrzywdzonych jest bardzo wielu. Nasza Polska
Demokracja –bóg, który zawiódł Admin jest nieszczególnym entuzjastą libertarian, ale artykuł wydaje się być wart przeczytania, mimo nieuchronnych mantr, jakie rozpoznajemy u zwolenników tzw. wolnego rynku oraz chęci ponownego, po raz kolejny, reorganizowania świata na podstawie mniej lub bardziej arbitralnych założeń. Uderza również nieobecność jakichkolwiek odwołań do Boga. Krytyka demokracji może być dokonywana z różnych pozycji ideowych. Dlatego nie powinny dziwić krytyczne głosy pochodzące ze strony, mało w naszym kraju znanego, środowiska libertariańskiego, którego reprezentantem jest prof. Hans H. Hoppe. Autor omawianej książki jest ekonomistą pochodzącym z Niemiec, który po młodzieńczej fascynacji marksizmem przeszedł na „drugą stronę barykady” stając się obecnie jednym z czołowych przedstawicieli libertarianizmu o obliczu konserwatywnym. Od 1986 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie studiował pod kierunkiem Murray’a Rothbarda, a po jego śmieci w 1995 roku został profesorem Uniwersytetu Nevady w Las Vegas. Jest redaktorem naczelnym pisma „Journal of Libertarian Studies” oraz autorem kilku prac naukowych i rozlicznych artykułów[Wszystkie informacje nt. biografii H.H.Hoppego zaczerpnąłem z artykułu Tomasza Gabisia, Hans-Hermann Hoppe o monarchii, demokracji i ładzie naturałnym [w:] Pro Fide Rege et Lege nr 2-3 (52) 2005, s. 19.]. Przesłanie książki jest zawarte w samym jej tytule. Dotyczy ono podważenia współczesnego paradygmatu politycznego, jakim jest uznawanie demokracji za niepodważalny i jedynie akceptowalny ustrój, lecz to nie jedyna „herezja” (jakby to określili zwolennicy systemu demoliberalnego), której dopuszcza się autor. Kolejna to próba rehabilitacji tradycyjnej monarchii. W swojej krytyce demokracji posługuje się metodą komparatystyki. Jednak H. Hoppe nie poprzestaje na tym i proponuje nową alternatywną wizję społeczeństwa, jaką ma być ład naturalny. Należy zauważyć, że prof. Hoppe jest, kontynuatorem Austriackiej Szkoły Ekonomicznej. Chociaż od swoich mistrzów: Misesa i Rothbarda różni się w ocenie demokracji, której w mniejszym lub większym stopniu byli zwolennikami, lecz sam nie deklaruje się jako monarchista[„Chociaż monarchię przedstawiam w korzystnym świetle, nie jestem monarchistą i książka nie jest obroną tej formy rządów. Moje stanowisko wobec monarchii jest następujące: jeśli musi istnieć państwo – definiowane jako podmiot posiadający na określonym terytorium przymusowy monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji (jurysdykcję) i nakładanie podatków – to z punktu widzenia ekonomii i etyki korzystniejszy jest wybór monarchii niż demokracji” (s. 25).]. Nie zwykle istotne dla lepszego poznania koncepcji proponowanych przez niemieckiego ekonomistę jest pojęcie preferencji czasowej. Jest to skłonność człowieka do przekładania dóbr uzyskanych wcześniej „nad dobra późniejsze oraz dobra trwalsze nad dobra mniej trwałe” (s. 33). Wysoka preferencja czasowa jest charakterystyczna dla dzieci a osoby dorosłe charakteryzujące się takim podejściem „będą miały skłonność do tego, by zostać włóczęgami, próżniakami, pijakami, ćpunami, marzycielami lub po prostu osobnikami niefrasobliwymi, starającymi się jak najmniej pracować, a jak najwięcej rozkoszować się każdym dniem” (s. 37). Przykładem osób o niskiej preferencji czasowej są inwestorzy czy osoby oszczędzające. Wpływ na preferencję obok czynników zewnętrznych, biologicznych czy osobistych ma również forma państwa. Każda forma ingerencji w akt własności, która może przybrać formę przestępstwa lub interwencji rządowej (państwowej) powoduje wzrost preferencji czasowej jednostki. Przy czym bardziej szkodliwe są, według autora, ingerencje państwowe gdyż w odróżnieniu od aktów gwałtu na własności prywatnej dokonywanych przez przestępców mają one charakter permanentny oraz posiadają status „legalności”[ „Nałożenie rządowego podatku na własność lub dochód stanowi takie samo naruszenie prawa własności i prawa osoby wytwarzającej dochód jak kradzież. W obu przypadkach zasób dóbr właściciela – producenta zostaje uszczuplony wbrew jego woli i bez jego zgody. Pieniądze rządu lub wytworzenie oznacza nie mniej podstępny zabór mienia prywatnych właścicieli niż działania bandy fałszerzy” (s. 48).]. Oba typy naruszeń własności powodują zmniejszenie posiadanych przez ofiarę zasobów oraz alokację środków na cele, które przed dokonaniem przestępstwa uchodziłyby za marnotrawstwo np. przeznaczanie pieniędzy na wzmocnienie poczucia bezpieczeństwa. Autor uważa, że państwo zostało utworzone w wyniku zgody społecznej poprzez przekazanie elicie przez społeczeństwo uprawnienia do stworzenia struktury państwowej, czyli wedle określenia prof. H. Hoppego, legalnego monopolu terytorialnego. Pierwotnie państwo przybierało formę monarchiczną, która jest określana mianem prywatnej własności rządowego aparatu przymusu. Prywatny rząd (monarchia) wyróżnia się od publicznego głównie tym, „że konfiskowane zasoby i przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę stanowią indywidualną własność. Konfiskowane zasoby są dodawane do prywatnego majątku władcy i traktowane tak, jakby były jego częścią, a przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę jest przypisany do tego majątku jako tytuł co natychmiast podnosi jego teraźniejszą wartość (…). Najważniejsze jest to, że jako prywatny właściciel rządowego majątku władca ma prawo przekazania swojego majątku spadkobiercy. Może sprzedać, wynająć lub oddać część albo całość majątku, do którego przypisany jest przywilej (i zachować zapłatę za sprzedane lub wynajęte dobra); może osobiście mianować i odwoływać zarządców i pracowników zatrudnionych w jego majątku” (s. 54). Monarcha traktując podległe sobie terytorium jako własność dąży do pomnażania majątku, co owocuje jego umiarem. Cechą szczególną monarchii jest również wytworzenie się wśród rządzonych poczucia solidarności „klasowej”, która wytwarza się poprzez brak możliwości awansu do grupy rządzącej (którą tworzą na ogół monarcha wraz z najbliższą rodziną). W ten sposób rodzi się między nimi poczucie bycia ofiarą naruszania prawa własności przez rząd, dlatego też rośnie wśród nich opór i sprzeciw wobec wszelkich form ucisku fiskalnego. Niemalże dokładnym przeciwieństwem tej formy państwa jest demokracja, która cechuje się brakiem umiaru zarówno w polityce wewnętrznej jak i zewnętrznej (to systemy demokratyczne, zdaniem H. Hoppego, przyniosły zjawisko wojen totalnych niespotykanych w okresie chociażby średniowiecza). Ponadto pogłębia ona procesy decywilzacyjne, dążąc do powiększania swojej władzy nad obywatelami. Przykładem wysokiej preferencji czasowej rządów publicznych jest rosnące zadłużenie państwa, które ma miejsce zarówno w okresach wojny jak i pokoju, podczas gdy w okresie monarchii rosło ono jedynie w czasie wojny. Rządy demokratyczne nieustannie również zwiększają wydatki na własne cele (np. przed I wojną światową wydatki państwowe krajów europejskich stanowiły około 10 % produktu krajowego brutto a w latach 70-tych XX wieku wynosiły już 50% PKB). Takie podejście jest możliwe gdyż władca demokratyczny nie jest właścicielem aparatu rządowego lecz jedynie jego zarządcą, który „w przeciwieństwie do króla nie będzie dążył do utrzymania lub powiększenia majątku rządowego, lecz będzie się starał zużyć go jak najszybciej i jak najwięcej, ponieważ tego, czego nie skonsumuje teraz, nie będzie mógł skonsumować już nigdy.” (s. 62) Autor nie ogranicza się jedynie do samej krytyki istniejącego stanu rzeczy, lecz podsuwa propozycję zmiany. Jest nim ład naturalny, który oparty jest na nienaruszalnym prawie własności. W takim społeczeństwie wszelkie istniejące instytucje funkcjonowałyby na zasadzie dobrowolności tworzących je osób. Istniałby nieograniczony dostęp do rynku dowolnie wybranego produktu w tym także do rynku usług sądowych, policyjnych itp. W takim libertariańskim społeczeństwie wszelkie relacje międzyludzkie byłyby unormowane przez dobrowolnie zawierane umowy między właścicielami. W proponowanym świecie libertariańskim to właściciele domów, ulic itp. poprzez zawierane z mieszkańcami umowy określaliby kształt lokalnej społeczności, dlatego znalazłoby się miejsce zarówno dla hedonistów jak i ascetów. Każdy styl życia znalazłby swoje miejsce o ile znaleźliby się ludzie gotowi go urzeczywistnić na swojej własności. Istnienie własności prywatnej oznacza określenie przez właściciela osób, z którymi chce się nim dzielić. Dlatego w przypadku ładu naturalnego właściecile mogą swobodnie decydować o tym, kogo chcą ze swojej wspólnoty wykluczyć. Społeczność libertariańska dla zachowania bezpieczeństwa oraz poczucia komfortu życia będzie poprzez stosowne umowy wykluczać osoby uznane przez siebie za niepożądane; szczególnie istotne będzie to dla libertarian o obliczu konserwatywnym[„Prawdziwi konserwatywni libertarianie – w przeciwieństwie do lewicowych – muszą nie tylko uznać i wyrażnie podkreślać fakt, że w społeczeństwie libertariańskim będzie panowała znacznie większa dyskryminacja (wyrażająca się w przypadkach wykluczenia i usunięcia), a prawo prywatnej własności zostanie całkowicie przywrócone właścicielom domów i majątków; muszą także uznać – w czym mogą pomóc konserwatyści i teoria konserwatywna – że tak powinno się stać, że wyraźna dyskryminacja powinna istnieć, jeśli chcemy osiągnąć cel, jakim jest anarchia prywatnej własności (lub społeczeństwo całkowicie prywatnego prawa). Bez konsekwentnego i nieprzejednanego przestrzegania zasad dyskryminacji społeczeństwo libertarianskie szybko ulegnie degeneracji, przeradzając się w socjalistyczne państwo opiekuńcze” (s. 281).]. Drogą prowadzącą do powstania takiej wspólnoty jest według H. Hoppego secesja, która jest „głosem sprzeciwu wobec demokracji i reguł większości oraz głosem poparcia dla systemu prywatnej, zdecentralizowanej własności” (s. 170). W koncepcji oderwanych od państwa wspólnot, które samodzielnie by określały warunki własnej egzystencji, pobrzmiewają echa akceptacji dla Konfederacji amerykańskiej oraz średniowiecza, w którym istniały de facto nie zależne od władzy monarchy majątki ziemskie, księstwa czy niezależne miasta. Hoppe na gruncie wizji upragnionego ładu naturalnego rozprawia się z jak to określa mitem hobbesowskim, który ma uprawomocniać istnienie państwa. Według Hobbsa istnienie państwa jest niezbędne dla zagwarantowania poczucia zbiorowego bezpieczeństwa oraz wyznaczenia norm prawnych, które mają obowiązywać całą wspólnotę. Według niemieckiego ekonomisty o wiele skuteczniej zadanie zapewnienia bezpieczeństwa będą realizować prywatne agencje ubezpieczeniowe, które będą wyznaczać reguły prawne obowiązujące zrzeszających się w nich osób. Brak efektywności państwa w zwalczaniu przestępczości, według autora, bierze się z faktu jego monopolu na tego rodzaju usługi. Agencje ubezpieczeniowe konkurując między sobą będą dążyć do obniżania oferowanych przez siebie usług, co spowoduje wzrost liczbowy klientów. Ubezpieczyciele by uniknąć kosztów związanych z koniecznością wypłacenia odszkodowania poszkodowanym będą dążyć do efektywnego ograniczenia przestępczości poza tym z racji konieczności szczegółowego określenia warunków ubezpieczenia i współpracy między poszczególnymi agencjami ubezpieczycielskimi dojdzie do wytworzenia procesu umiędzynarodowienia prawa, a klient takiego przedsiębiorstwa stawałby się przez to członkiem ogólnoświatowej wspólnoty mającej na celu przeciwdziałanie konfliktom i zapewnienia bezpieczeństwa. Osoby uznane przez firmy ubezpieczeniowe za niebezpieczne nie będą mogły do nich należeć, co spowoduje, że będą izolowane gospodarczo oraz narażone na niebezpieczeństwa, co wymusi na nich konieczności zmiany swojego zachowania. Wydaje się, że nowatorski punkt książki Hansa H. Hoppego, w którym przedstawia obraz przyszłego ładu naturalnego jest najbardziej problematyczny. Autor zdaje się nie dostrzegać faktu, że w momentach rozpadu państw ludzkość wcześniej czy później powracała do tej formy zbiorowej egzystencji (potwierdzają tą rozliczne przykłady historyczne jak np. fakt powstania na gruzach Cesarstwa Rzymskiego, Cesarstwa Austro-Węgierskiego, czy byłej Jugosławii licznych wspólnoty państwowe), co stawiałoby pod znakiem zapytania realność powodzenia powstania po upadku państwa wspólnot, o których wspomina autor. Również problematyczna jest kwestia efektywności i ekonomiczności prywatnych agencji ubezpieczeniowych, które miałyby zastąpić państwo w wykonywaniu funkcji ochronnych wobec obywateli. Kolejne zastrzeżenie budzi problem zagwarantowania możliwości pokojowego funkcjonowania obok siebie wspólnot odwołujących się do różnego systemu wartości (w tym przemocy). Należy zauważyć, że dla autora główną kategorią oceny wszelkich form państwowych jest jedynie ekonomia. Dlatego też można stwierdzić, że książka prof. Hansa H. Hoppego będąc w sferze negatywnej i deskryptywnej (krytyka demokracji) wielce trafną o tyle w obszarze pozytywnym (propozycje alternatywy wobec demokracji) budzi zastrzeżenia. Arkadiusz Meller
Deutsche Telekom przejął Polską Telefonię Cyfrową Niemiecki koncern telekomunikacyjny Deutsche Telekom poinformował, że po ponad dziesięciu latach prawnych sporów za 1,4 miliarda euro przejął na własność polskiego operatora sieci komórkowej PTC. „Financial Times Deutschland” przyznaje, że suma, za którą niemiecki operator kupił PTC, jest wyjątkowo okazyjna. [Każda inna cena była by dla nas zaskoczeniem - admin] „FTD” cenę sprzedaży operatora telefonii cyfrowej oblicza, mnożąc jego ostatnie potencjalne roczne zyski razy siedem, natomiast w przypadku tej transakcji 1,4 miliarda euro jest jedynie czterokrotnością oczekiwanych zysków PTC z roku 2010. Dyrektor finansowy niemieckiego koncernu, członek zarządu Deutsche Telekom Timothy Hoettges przyznał w rozmowie z gazetą, że kupno polskiego operatora to najlepszy interes, jaki kiedykolwiek zrobił w Deutsche Telekom. Ale ten sam Hoettges dla polskiej prasy stwierdził z kolei, że „To dobry dzień dla polskiego rynku i polskich klientów. Rozplątaliśmy węzeł, co toruje nam drogę ku przyszłości”. Która wypowiedź członka zarządu Deutsche Telekom jest prawdziwa? Telekom na swoich stronach internetowych przyznaje, że Polska jest bardzo ważnym punktem strategicznym dla niemieckiego koncernu, ale do tej pory marka Telekom nie mogła zastąpić nazwy PTC, bo trwały spory prawne między Deutsche Telekom, Elektrimem, francuskim koncernem medialnym Vivendi oraz skarbem państwa. W spór były zaangażowane sądy w Wiedniu, Genewie oraz w USA. Niemiecki koncern nie podał jeszcze planów rozwojowych firmy, ale analitycy rynku są pewni, że marka Era zniknie i zastąpi ją niemieckie logo T-Mobile. WM, Nasz Dziennik 17.12.2010
Właściwie nie ma się czym za bardzo podniecać. „Era GSM” przejdzie z jednych żydowskich rąk w drugie. I tyle. – admin
“Kardynał Dziwisz zabronił wypowiadać się na temat lustracji biskupów” Wywiad z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim Agnieszka Niesłuchowska: List o. Ludwika Wiśniewskiego do nuncjusza abp. Celestina Migliore, został opublikowany przez „Gazetę Wyborczą”. Zdziwiło księdza, że nie w prasie katolickiej? Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Doceniam odwagę ojca Ludwika, ale uważam, że „Gazeta Wyborcza” nie powinna być polem do dyskusji na ten temat. List nie miał formy listu otwartego, więc nie był przeznaczony do publicznej wiadomości. Dowiedziałem się nieoficjalnie, że ojciec Ludwik sam nagłośnił sprawę, przekazał list gazecie i strzelił sobie w stopę. Gdyby wybrał medium katolickie byłaby szansa na poważną, wewnątrzkościelną dyskusję. Poza tym wybrał fatalny termin, tuż przed Bożym Narodzeniem. Lepiej by było gdyby informacja pojawiła się na początku roku. ["Ojciec" Ludwik to po prostu Piąta Kolumna i to, co zrobił, było jak najbardziej celowe, a nie "błędem". - admin]
W oczach dominikanina polski Kościół jawi się jako organizm borykający się z wieloma chorobami - ksenofobią, nacjonalizmem, antysemityzmem. Podpisałby się ksiądz pod tą diagnozą? Z niektórymi tezami się zgadzam, ale wiele z nich jest nie do przyjęcia. Mówienie, że połowa księży jest ksenofobami, jest niesprawiedliwe. Równie dobrze można twierdzić, że połowa lekarzy zabija ludzi. Mam wielu znajomych księży, znam różne wady tego środowiska, ale nie można wszystkich wrzucać do jednego worka.
O. Wiśniewski krytycznie odnosi się do Radia Maryja, które oprócz modlitwy „uczą fanatyzmu a nawet nienawiści do inaczej myślących” i „Naszego Dziennika”, w którym roi się od oszczerstw. Co ksiądz na to? - Nie jestem zwolennikiem ojca Rydzyka i też mam krytyczny stosunek do wielu publikacji i audycji w tych mediach, ale ojciec Ludwik przesadził. Nazywanie kogoś poganinem, szczególnie jeśli jest się duchownym, jest strasznym oskarżeniem. Myślę, że o. Wiśniewski nie zdawał sobie sprawy z rangi tych słów.
Może formułując swoją opinię w tak radykalny sposób chciał zwrócić uwagę na problem, którego do tej pory nie udało się rozwiązać. Pisze m.in że niektórzy biskupi poparli nieracjonalny protest obrońców krzyża pod Pałacem Prezydenckim i przyczynili się do rozpadu Kościoła. - Zarzut przyczyniania się do rozpadu Kościoła można postawić również ojcu Ludwikowi. Czyżby nie wiedział, że wysyłając list do „Gazet Wyborczej” jego argumenty stały się mało wiarygodne?
Widzi ksiądz pozytywne aspekty listu? - Popieram opinię, że w polskim Kościele brakuje dyskusji. Cały system polega na odgórnym zarządzaniu rodem z wojska. Trzeba wykonywać rozkazy generała, bo ten ma zawsze a szeregowy nie ma nic do powiedzenia. Obawiam się jednak, że list jest za bardzo atakujący, by zachęcał do prawdziwej dyskusji.
Z którymi tezami zawartymi w liście ksiądz by się zgodził? - Słusznie, że poruszył sprawę abp. Juliusza Paetza, która nigdy nie została do końca wyjaśniona i wielu ludzi bulwersuje. Jeśli ktoś jest oskarżony o molestowanie kleryków, powinien być osunięty od Kościoła, a jeśli władze Kościoła uznają, że jest niewinny, powinien być przywrócony na stanowisko (Według Juliusza Paetza działania komisji watykańskiej, powołanej do zbadania jego sprawy nie potwierdziły ani nie zaprzeczyły słuszności stawianych zarzutów – przyp. red. ). Tu klarownej sytuacji nie ma i muszę przyznać, że byłem zdziwiony tym, co zobaczyłem w Gdańsku podczas sierpniowych obchodów rocznicowych „Solidarności”. Gdy zobaczyłem jak prymas Polski Józef Kowalczyk prawie pod rękę szedł do ołtarza z abp. Paetzem, który nie miał przecież nic wspólnego z Solidarnością, na twarzy wielu osób pojawiło się autentyczne zgorszenie. Jeden z biskupów, który wówczas ze mną rozmawiał i powiedział mi krótko, że Episkopat jest tak podzielony, że nigdy nie podejmie w tej sprawie decyzji ani w sprawie Paetza, ani Radia Maryja, ani lustracji.
Jest jakaś recepta na uzdrowienie polskiego episkopatu? - Ojciec Ludwik stwierdził, że w episkopacie brakuje logicznego przywództwa. Nie chodzi jednak o to, by na jego czele stanął drugi kardynał Wyszyński czy Karol Wojtyła, ale by zebrała się grupa biskupów, która będzie grupą liderów w najlepszym tego słowa znaczeniu i zmierzy się z bolączkami polskiego Kościoła.
Ksiądz jest najlepszym przykładem na to, jak trudno jest Kościołowi zmierzyć się np. z lustracją. Gdy cztery lata temu wystąpił ksiądz z ideą ujawniania księży-tajnych współpracowników, kardynał Dziwisz się temu sprzeciwił i zakazał publikacji książki na ten temat. - Kardynał kilka razy zmieniał zdanie o lustracji. Zauważyłem, że gdy problem dotyczy szeregowych księży, to mówienie o lustracji w kościele jest dla niego do przełknięcia. Kiedy jednak sprawa dotyczy kilku a nawet kilkunastu biskupów, okazało się, że momentalnie lustrację zablokował i zakazał mi się wypowiadać . To syndrom, który ja nazywam: „po pierwsze, koledzy”.
Dominikanin też podkreśla w swoim liście, że lustracja nie została zakończona. Pisze, że do dziś gorszy historia związana z arcybiskupem Stanisławem Wielgusem. - Sprawa abp. Wielgusa (Kościelna Komisja Historyczną stwierdziła, że z dokumentów wynika, że w PRL abp. Wielgus podjął współpracę z SB – przyp. red [WP]), który zrezygnował z funkcji metropolity warszawskiego w dniu ingresu jest przykładem na to, że Watykan potrafi podjąć interwencję. To Stolica Apostolska wymusiła na abp. Wielgusie rezygnację i powołała na to miejsce abp. Nycza, który nigdy nie podjął współpracy z SB.
Watykan zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje w polskim Kościele? - Przez ostatnie 20 lat łącznikiem między Stolicą Apostolską a polskim Episkopatem był nuncjusz Józef Kowalczyka, który nie do końca informował Watykan o tym, co się w Polsce dzieje.
Dlaczego? - Gdy nuncjusz pochodzi z tego samego kraju, co biskupi, którzy są jego kolegami, trudno się temu dziwić.
W tym roku sytuacja się zmieniła - nuncjuszem został Włoch. Coś się zmieni? - Abp Migliore to osoba, która nie ma kolegów wśród biskupów polskich i rozumie intencje ojca Ludwika. To dobry moment by do Watykanu przebiły się głosy z zewnątrz. Chce wierzyć, że inni duchowni przestaną milczeć i powiedzą, co myślą. Na razie jest tak, że ktokolwiek się odezwie, dostaje pałką w głowę.
Jest szansa na powstanie zespołów, które – jak postuluje ojciec Ludwik – przyglądały się nieprawidłowościom w polskim Kościele? - Nie wierzę w powstanie takich komisji. Episkopat jak zwykle zamiecie wszystko pod dywan.
Które słabości Kościoła uważa ksiądz za największe? - Przede wszystkim archaiczny sposób wychowywania nowych księży. Seminaria działają jak 20 lat temu i nie przygotowują młodych ludzi do pracy duszpasterskiej. Po drugie Kościół ciągle mówi o przywilejach dla siebie – zwrocie majątku, kwestiach uposażenia. Ale jeśli w sprawy zaangażowany jest pośrednik-ubek, to kościół milczy, dopóki sprawa nie pęknie.
Ale nawet gdy pękła, wielu duchownych nadal chwaliło pośrednika. Mówili, że skutecznie pomagał w odzyskiwaniu utraconego w czasach PRL majątku. - I to pojawia się kolejny problem – sprawy materialne stały się ważniejsze od duchowych. Podobnie wygląda kwestia zaangażowania Kościoła w politykę.
Ale ksiądz też zaangażował się w politykę – był w komitecie poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego, kandydata na prezydenta. - Bo ksiądz, jak każdy człowiek, ma prawo do własnych poglądów politycznych. Swoich sympatii nie powinien jednak przekładać na działania duszpasterskie. Tym czasem w Kościele są jaskrawe przykłady jawnego faworyzowania określonej partii politycznej. W Krakowie kardynał jawnie popiera PO i organizuje rekolekcje tylko dla posłów PO. Więc pytam: dlaczego duchowny zwraca się tylko do jednej grupy? W tym kontekście warto nawiązać do sprawy braci Rasiów z Krakowa – Ireneusz jest posłem PO, a Dariusz – sekretarzem kardynała Stanisława Dziwisza.
Jakie konsekwencje mogą spotkać ojca Ludwika za krytykę hierarchów polskiego Kościoła? - Myślę, że czeka go los podobny do mojego. Cztery lata temu kardynał Dziwisz rozesłał do oficjalny komunikat, w którym oskarżył mnie że jestem niemiłosiernym oskarżycielem, odsądził mnie od czci i wiary. Przekreśli całą moją dotychczasową działalność na wielu polach, bo chciał ochronić swojego kolegę. Podobnie będzie z ojcem Ludwikiem. Dostanie etykietę wroga Kościoła. Powiedzą, że zgłupiał, bo przecież w Kościele jest wszystko w porządku. [I będzie to akurat częściową prawdą: duchowny, który przenosi dyskusję na forum "G*** Wyborczej", jest albo niespełna rozumu, albo Piątą Kolumną - admin ]
Nie wróży mu ksiądz dobrze. - Bo znam wiele podobnych przypadków. Tak samo było z poznańskim księdzem Tomaszem Węcławskim, który interweniował ws. abpa Paetza.
Ojciec Ludwik zostanie wykluczony ze środowiska? - Chyba tak, bo taka jest praktyka. Jednego się wyrzuca, drugiego wysyła na drugi koniec Polski i jest święty spokój. Wielu księży siedzi cicho, bo boi się, że podpadnie.
Ksiądz nie siedział i nadal nie siedzi cicho. Nie ma ksiądz czasami momentów zwątpienia w tej walce z wiatrakami? - Po ataku ze strony środowiska kardynała Dziwisza chciałem odejść z kapłaństwa. W ciągu paru dni dostałem jednak 3,5 tys. listów i maili z poparciem. Wtedy zrozumiałem, że najłatwiej jest strzelić drzwiami i wyjść, trudniej stawić problemom czoła. To dało mi siłę i wiarę w to, że warto walczyć dalej.
„Gazeta Wyborcza” napisała, że nuncjusz odpowiedział na list dominikanina i uznał jego uwagi za cenne. Co dalej? Kiedy możemy spodziewać reakcji papieża? - Myślę, że w ciągu kilku miesięcy.
Papież ma narzędzia do egzekwowania zmian w polskim Kościele, zdyscyplinowania polskich biskupów? - Ma nieograniczoną ilość narzędzi. Jeśli papież Benedykt XVI sprawił, że abp Wielgus złożył rezygnację w dniu ingresu, to o czymś to świadczy. Pamiętam też inną historię. Cztery lata wcześniej z kolei papież Jana Paweł II, w obecności kamer telewizyjnych, wezwał do siebie 14 kardynałów amerykańskich i mówił wprost, że dalsze zamiatanie pod dywan sprawy molestowanie nieletnich przez duchownych nie ma szans.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska
http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=8&nid=3620
Od sukcesu do sukcesu Miłościwie nam panujący raczył był nie tak dawno rozwiązać problem tzw. dopalaczy. Pamiętamy to jeszcze? Pewnego wieczora premier zadumał się, jak to źle, że nikczemni ludzie handlują niedozwolonymi używkami, wezwał na nocną naradę swoich ministrów i kazał im działać stanowczo, choćby i "na granicy prawa".
Z dnia na dzień całkowicie niezależne od rządu media naprodukowały niusów o licznych przypadkach zatruć dopalaczami, a nawet zgonów (kto tam dziś wie, że żaden z tych naprędce wystruganych "newsów" nie został potem przez lekarzy potwierdzony - a w paru wypadkach okazało się wręcz, że szło o ludzi żadnych dopalaczy nie zażywających), potem ruszyły do boju inspekcje sanitarne, a na końcu hufce legislacyjne. Ten ostatni element akcji był najważniejszy. Pan premier swą niezłomną wolą przełamał bowiem panującą w legislaturze niemożność: oto Sejm, deliberujący miesiącami bezpłodnie nad tyloma ważkimi problemami, w ekspresowym tempie wyprodukował ustawę, która zyskała jednogłośne poparcie, bo sterroryzowana przez media (podkreślam raz jeszcze: całkowicie od rządu niezależne i komercyjne) opozycja nie ośmieliła się wyrazić żadnych zastrzeżeń. A teraz cichutko przemknął po skrajach szpalt gazet - oczywiście nie podchwycony przez żadne telewizje - news o tym, że po wejściu w życie owej ekspresowej ustawy policja straciła podstawę prawną do ścigania wszelkiej przestępczości narkotykowej. Stało się to na mocy klasycznego dla III RP mechanizmu "lub czasopisma". W pośpiesznej pic-ustawie znalazło się sformułowanie, iż produkcja i wprowadzanie w obrót narkotyków podlega ściganiu na mocy prawa administracyjnego, co sprawiło, że przestały one być przestępstwem, a stały się tzw. deliktem administracyjnym. A policji i prokuraturze nie wolno ścigać deliktów administracyjnych, nie wolno w takich sprawach zakładać spraw operacyjnych i wykonywać czynności śledczych. Walka z mafią stała się na mocy nowej ustawy dziedziną zastrzeżoną dla sanepidu. Pokażcie mi drugi taki kraj na świecie!
Zresztą, jak kilka dni później przemknęło przez łamy gazet jeszcze bardziej niezauważenie, sanepid też nie może narkotyków ścigać, bo potrzebuje do tego rozporządzenia ministra zdrowia, wprowadzającego przepisy wykonawcze do pic-ustawy. A takiego rozporządzenia ministerstwo dotąd nie urodziło, i nikt nie wie, kiedy zdoła tego wyczynu dokonać. Na razie więc - hulaj dusza, narkotyki, tak usilnie zwalczane w krajach zachodnich, stały się branżą nieoczekiwanie spokojną i bezpieczną. Przypadek? Słabo wierzę w przypadki, które generują łatwe miliony dla mafii. Rząd, oczywiście, dostrzegł powagę sytuacji, i zadziałał tak, jak zwykł działać w poważnych sytuacjach: pijarowsko. Na żółte i czerwone paski, tudzież na pierwsze strony gazet (przypominam: niezależnych od rządu), gdzie ani słowem nie wspomniano o faktycznych skutkach ustawy, trafiła informacja o raporcie wykazującym, jak bardzo udało się rozwiązać problem dopalaczy. Z raportu tego wynika, że młodzi ludzie przestali kupować podejrzane substancje w smart-shopach, a więc, generalnie, warto było i się udało. Może za dużo piszę o sukcesach rządu? No, ale jakże nie napisać, skoro na żółtych i czerwonych paskach trąbiono o tym przez dwa dni - o wielkim sukcesie rządu w Brukseli... Komisja Europejska zmniejszyła polski dług publiczny, i to jednym cięciem! Uzyskaliśmy bowiem zgodę na to, żeby nie wliczać do długu zobowiązań tzw. OFE. Tym samym dług - na papierze - zmalał znacząco. Nie aż tak, żeby rząd przerwał starania o usunięcie z konstytucji tzw. progów oszczędnościowych, ale znacząco. (O co chodzi z tymi progami? O to samo, ci przy "naprawianiu" bezpieczników drutem, albo przy wyłączaniu w kopalni czujników metanu, żeby nie przeszkadzały. O praktyczną realizację filozofii, że najważniejsze jest zadowolenie żyjących tu i teraz.) Komentując na gorąco, starałem się wykazać, że to żaden sukces. Ale rzeczywistość i tak okazała się śmieszniejsza, niż mi przyszło do głowy: okazało się, że w ogóle żadna zgoda nie miała miejsca. Okazało się, że pan Barosso w telefonicznej rozmowie tylko "wyraził intencję" dążenia do uzyskania zgody na proponowane przez Polskę zwolnienie jej ze standardów europejskiej księgowości. Co to znaczy "wyrazić intencję"? W języku dyplomacji tyle co: spławić namolnego petenta ogólnikowym "postaramy się coś zrobić". Do spuszczenia Tuska, ponoć tak szanowanego w Europie, taka ogólnikowa obietnica w zupełności wystarcza. Ale, proszę zauważyć - wieść o sukcesie chodziła na czerwonych i żółtych paskach, a szczegóły znajdzie ewentualnie ktoś zainteresowany, jeśli pogrzebie w gazetach lub sieci. "Gazeta Wyborcza" (raz jeszcze zaznaczam: całkowicie niezależna od rządu) o redukcji długu doniosła wielką czcionką na pierwszej stronie. O tym, że to tylko "intencja" nie napisała w ogóle; po co "wykształciucha" denerwować, niech się wykształciuch cieszy, że "słuszną linię ma nasza władza". Najciekawsza jest jednak informacja, którą w całym zamieszaniu wypuszczono jakby mimochodem. Otóż staramy się nie tylko o odliczenie w statystyce od długu publicznego zobowiązań funduszy emerytalnych; staramy się też o zgodę Komisji Europejskiej na podniesienie granicy dopuszczalnego deficytu budżetowego z 3 na 4,5 procenta PKB. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko że wielka rządowa strategia wejścia do strefy euro poszła się czochrać - bo 3 procent to maastrichtowskie kryterium, którego przestrzeganie przez kilka lat przed akcesją jest jej absolutnie niezbywalnym warunkiem. Nigdy nie byłem tak głupi, żeby wymyślone przez premiera na poczekaniu, w drodze na mównicę podczas krynickiego forum wejście do strefy euro w roku 2012 traktować poważnie. Ale przez parę miesięcy Polacy bombardowani byli przez media (znowu trzeba podkreślić - całkowicie niezależne od rządu) hasłami, jaki to pewny sposób na kryzys, jak ważna sprawa, jaka słuszna linia. Teraz pan Rostowski półgębkiem przyznaje w wywiadzie, że do euro się nie wybieramy, a żółte i czerwone paski nic, na pierwszych stronach gazet - ani słowa. Rząd szedł do euro - słuszna linia! Rząd rezygnuje z euro - jeszcze słuszniejsza linia! Grunt to pamiętać, że władza zawsze ma rację, bo jest władzą jedynie słuszną, i nie wgłębiać się w szczegóły. A najśmieszniejsze jest to, że wprawdzie z aspiracji do strefy euro zrezygnowaliśmy jednoznacznie, choć cichcem - ale obietnica Tuska, że Polska będzie współfinansować "mechanizm ratunkowy" dla eurobankrutów pozostaje w mocy. Niby co nas obchodzi fundusz stabilizacyjny dla waluty, do której i tak nie zamierzamy przystąpić - ale przecież nie honor się wycofać z obietnicy danej Europie. Zresztą Europa może i pozwoli nam na pakowanie łba coraz głębiej w pętlę długów, bo co jej tam, ale na wykręcanie się z finansowych zobowiązań wobec niej - pewnie już nie. Rafał A. Ziemkiewicz
ŁASKAWCY „W ostateczności pod bardzo określonymi warunkami możemy się zgodzić na zastąpienie niewielkiej części składki obligacjami emerytalnymi, ale nie dłużej niż na dwa lata " - mówi Ewa Lewicka która była jednym z twórców OFE a obecnie jest Prezesem Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Mogą się zgodzić żeby państwo mniej im oddawało z tego, co zrabuje podatnikom. Łaskawcy. I podobno jest to ich „prawo nabyte” więc jego odebranie zaskarżą do Trybunału Konstytucyjnego. W ramach „ostrzały artyleryjskiego” w obronie OFE wystąpił wczoraj Pier Carlo Padoan – wiceprezydent OECD. Nie wiadomo, co prawda, czy reprezentował stanowisko OECD, czy swoje własne, w każdym razie stwierdził, że „stworzenie drugiego filara opartego o zdefiniowaną składkę to był ważny krok naprzód. Obowiązkowy drugi filar emerytalny, zarządzany przez prywatne instytucje, prowadzi do dywersyfikacji przyszłych ryzyk emerytalnych oraz podnosi świadomość obywateli w kwestii samodzielnego oszczędzania na starość. Ponadto drugi filar zwiększa rozmiar i płynność rynku kapitałowego. Co ważne, przyczynia się do zmniejszenia ryzyka, które dla systemu emerytalnego wynika ze starzenia się społeczeństwa. Jego powstanie spowodowało ujawnienie części przyszłych zobowiązań emerytalnych, co powinno przyczynić się do zwiększenia dyscypliny fiskalnej.”
(OFE: to był polski krok naprzód Propozycje polskiego rządu w sprawie OFE to kreatywna księgowość - mówi Pier Carlo Padoan, zastępca sekretarza i główny ekonomista OECD Katarzyna Ostrowska: Czy utworzenie kapitałowej części systemu emerytalnego było dobrym posunięciem Polski i kilku innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Pier Carlo Padoan Stworzenie drugiego filara opartego o zdefiniowaną składkę to był ważny krok naprzód. Obowiązkowy drugi filar emerytalny, zarządzany przez prywatne instytucje, prowadzi do dywersyfikacji przyszłych ryzyk emerytalnych oraz podnosi świadomość obywateli w kwestii samodzielnego oszczędzania na starość. Ponadto drugi filar zwiększa rozmiar i płynność rynku kapitałowego. Co ważne, przyczynia się do zmniejszenia ryzyka, które dla systemu emerytalnego wynika ze starzenia się społeczeństwa. Jego powstanie spowodowało ujawnienie części przyszłych zobowiązań emerytalnych, co powinno przyczynić się do zwiększenia dyscypliny fiskalnej.
KO Czy zostały w Polsce popełnione jakieś błędy od chwili wprowadzenia reformy emerytalnej w 1999 r. do dziś? PCP Ogólny kierunek reform był słuszny, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, funkcjonowanie prywatnych funduszy emerytalnych mogłoby być lepsze. Na przykład wysokość opłaty za zarządzanie jest uważana za zbyt wysoką, a przechodzenie między funduszami emerytalnymi jest trudne, co ogranicza konkurencję między nimi do walki o osoby wchodzące na rynek pracy. Fundusze emerytalne nie mogą też prowadzić skutecznej strategii dywersyfikacji ryzyka w skali międzynarodowej. Inwestowanie pieniędzy przez nie tylko na rynku krajowym może potencjalnie doprowadzić do przewartościowania spółek na giełdzie. Te kwestie powinny być rozwiązane poprzez zmianę obowiązującego prawa, a nie likwidację lub osłabienie drugiego filaru. Istotnym problemem jest to, że fundusze emerytalne nie są dość izolowane od politycznych ingerencji. Z tego punktu widzenia reforma z 1999 r. nie poszła wystarczająco daleko.
KO W ostatnim czasie różne kraje albo obniżały składki do funduszy emerytalnych, albo nie podnosiły wysokości składki, jak pierwotnie planowały, albo też umożliwiały obywatelom powrót do repartycyjnej części systemu (ZUS). Węgry poszły jeszcze dalej i zdecydowały o znacjonalizowaniu funduszy. To konieczność wymuszona sytuacją gospodarczą czy pochopna decyzja? PCP Głównym motywem odwrócenia reformy jest chęć ominięcia istniejących reguł fiskalnych lub stworzenia dodatkowej przestrzeni fiskalnej w krótkim terminie. Estonia zawiesiła transfery składek do drugiego filaru, by osiągnąć limit deficytu na poziomie 3 proc. PKB w kontekście przyjęcia euro. Jednym z głównych celów władz węgierskich wydaje się być zrównoważenie ostatnich cięć w podatku dochodowym.
KO W Polsce także toczy się dyskusja na temat zmian w kapitałowej części systemu emerytalnego. Czy jest uzasadniona? PCP System wielofilarowy wiąże się z wysoki kosztami w okresie przejściowym. Jego wprowadzenie oznacza przekształcenie ukrytych zobowiązań, wynikających z przyszłych świadczeń emerytalnych, w jawne. Naszym zdaniem, rząd zaproponował zmiany w systemie emerytalnym przede wszystkim szukając sposobu na to, aby nie zostały przekroczone ostrożnościowe progi zadłużenia publicznego wynoszące 55 proc. i 60 proc. PKB, odsuwając w czasie niezbędne i spóźnione już reformy fiskalne. Tymczasem okres szybszego wzrostu gospodarczego powinien być wykorzystywany do konsolidacji finansów publicznych, zwłaszcza, jeśli są one w złym stanie. Polski rząd korzysta z pieniędzy Funduszu Rezerwy Demograficznej oraz wykorzystuje Krajowy Fundusz Drogowy do zaciągania zobowiązań nie wliczanych do krajowej definicji długu publicznego. Podobnie zawieszenie lub ograniczenie transferów do funduszy emerytalnych czy też emisja obligacji emerytalnych przypominają kreatywna księgowość Trwałe zawieszenie lub zmniejszenie składek jest zaś równoznaczne opodatkowaniu przyszłych emerytur.
KO W Polsce dyskusja na temat podnoszenia efektywności OFE zeszła na drugi plan. Najważniejsze z punktu widzenia rządu są takie zmiany, które nie będą powodowały zwiększania długu i deficytu. Co powinno być naszym priorytetem? PCP Zmniejszenie deficytu oraz trzymanie pod kontrolą długu publicznego jest obecnie absolutną koniecznością zapewniającą stabilność makroekonomiczną. Pogorszenie sytuacji finansów publicznych jest trudne do uzasadnienia przy stosunkowo wysokim tempie wzrostu PKB. Deficyt budżetowy nie powinien być jednak obniżony kosztem osłabienia drugiego filara emerytalnego. Pełne zawieszenie transferu składek emerytalnych do drugiego filaru spowoduje, że rząd „zaoszczędzi” równowartość około 1,6 proc. PKB. Dla porównania, zniesienie przywilejów emerytalnych służb mundurowych i sędziów, pozbycie się KRUS, podniesienie wieku emerytalnego i wyrównanie go dla kobiet i mężczyzn przyniesie oszczędności rzędu około 4 proc. PKB. Te działania są znacznie skuteczniejsze, aby zaradzić strukturalnej słabości finansów publicznych.
KO Takie zmiany wymagają jednak czasu. PCP Oczywiście i dlatego rząd musi przeprowadzić dodatkowo działania prowadzące do konsolidacji fiskalnej w perspektywie krótkoterminowej. Pierwszym oczywistym kandydatem jest likwidacja wielu ulg podatkowych która, według ostatnich szacunków rządu, przyniesie oszczędności wynoszące około 5 proc. PKB. Dodatkowe możliwości stwarza zwiększenie podatków związanych z ochroną środowiska, czy od nieruchomości, które są w Polsce niskie w porównaniu z innymi krajami. Ponadto, rząd powinien ciąć wydatki poprzez zwiększenie efektywności sektora publicznego i ponowne rozważenie niektórych wydatków.
KO Czy Unia Europejska powinna inaczej traktować tę cześć długu publicznego i deficytu, za którą odpowiedzialna jest reforma emerytalna? PCP Odpowiednim sposobem uwzględnienia w ramach zadłużenia kosztów przejścia z systemu repartycyjnego do systemu opartego na wielu filarach, byłoby publikowanie międzynarodowych danych dotyczących długu publicznego, które pokazywałyby zarówno jawne, jak i ukryte zobowiązania rządowe wszystkich krajów. W kontekście europejskim, alternatywą byłoby skorygowanie długu publicznego i deficytu o koszty reformy emerytalnej. Rząd w Polsce negocjuje obecnie takie rozwiązanie z UE. Jednak odliczenia kosztów powinny być rozłożone w czasie. W takim przypadku progi ostrożnościowe dla długu publicznego powinny zostać zmienione proporcjonalnie, aby pozostały silnym ograniczeniem dla polityki fiskalnej.
KO Wydaje się, że Polska zaczyna przekonywać Komisję Europejską do innego traktowania kosztów reformy emerytalnej w wyliczaniu długu i deficytu. Jest szansa, że ostatecznie uda się nam przekonać bogatsze kraje i Brukselę? PCP W poniedziałek Komisja Europejska potwierdziła swoje stanowisko z września 2010 r.: koszty reformy emerytalnej mogą być brane pod uwagę w ramach procedury nadmiernego deficytu pod warunkiem, że deficyt jest zbliżony do 3 proc. PKB, a dług publiczny jest poniżej 60 proc. PKB. Decyzja w tej sprawie ma być podjęta przez państwa członkowskie UE w styczniu 2011 roku.
KO Kraje Europy Zachodniej przez reformę systemu emerytalnego rozumieją podnoszenie wieku emerytalnego, a nie zmianę jego konstrukcji. Będą musiały pójść drogą Polski i jej reformy? Czy może nie będą zmuszone do takich kroków? PCP Faktycznie propozycje reform w krajach Europy Zachodniej skupiają się na zmianach parametrów pierwszego filaru. Oczywiście, zachodnioeuropejscy politycy nie palą się do zamiany ukrytych przyszłych zobowiązań na jawny dług publiczny, ponieważ ten ukryty dług w niektórych przypadkach może być bardzo wysoki, a oni nie są gotowi do niezbędnych w tej sytuacji reform fiskalnych. Obowiązkowy drugi filar jest bardzo pomocny w sytuacji starzenia się społeczeństwa (w przyszłości wypłaty emerytur i rent). Dziś płaci się trochę więcej, by jutro było to trochę mniej, do tego dochodzą korzyści o których mówiłem wcześniej. Należy jednak pamiętać, że w niektórych krajach Europy Zachodniej ważną rolę odgrywa trzeci dobrowolny filar emerytalny. Katarzyna Ostrowska). Jak wynika z noty biograficznej „From 2001 to 2005, Mr. Padoan was the Executive Director at the International Monetary Fund, with competence also for Greece, Portugal…” Oczywiście można przyjąć, że Mr. Padoan ma lepsze „competence” w sprawie OFE, niż miał w sprawie „Greece and Portugal”, ale jako że nie płaci on „składki” na OFE to skąd niby ma te „competence”? Zakładam, że dowiedział się od Pani Prezes Lewickiej, której „competence” są niepodważalne. Ze mną nie rozmawiał. A może z kimś z Czytelników? Premier Tusk ma podjąć decyzję w sprawie OFE w przyszłym tygodniu. Naiwnie sądziłem, że to Sejm będzie musiał uchwalić ustawę, Senat ją zatwierdzić i Prezydent podpisać, ale widocznie w „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” Premier „opędza” całą tę robotę. Mam więc dwa pomysły: albo rozgonić ten Sejm z Senatem i Prezydentem – a oszczędności budżetowe przekazać na emerytury – oczywiście za pośrednictwem OFE, albo, alternatywnie, „rozpędzić” OFE. „Ostatni gwizdek”. Już niedługo OFE będą dysponować większą kwotą od budżetu państwa. Może strategiczni doradcy Pana Premiera niech zrobią symulację kiedy dokładnie to będzie. I niech jeszcze policzą jaki procent tego czym będą dysponowały OFE będzie stanowił budżet państwa po 40 latach funkcjonowania OFE? Może te liczby zadziałają na wyobraźnię Pana Premiera. Dziś OFE mogą jeszcze się na coś „zgadzać pod pewnymi warunkami” albo „nie zgadzać”. Za 40 lat rząd nie będzie już miał takiej możliwości żeby się nie zgodzić. Trochę tak jak rząd amerykański nie mógł się nie zgodzić na ratunek AIG i innych bankrutów z „rynku finansowego”. Gwiazdowski
Poczet prezydentów III RP Jeszcze chwila, a na salony belwederskie trafi "człowiek honoru" - generał Kiszczak
Cóż z tego, że Bronisław Komorowski był w opozycji, skoro zapraszając i rehabilitując Wojciecha Jaruzelskiego, sowieckiego janczara, wymierzył policzek wszystkim bezimiennym działaczom, drukarzom, kolporterom podziemnej "Solidarności". Wojciech Jaruzelski, kryptonim "Wolski", pierwszy prezydent III RP, wybrany z łaski głosów nieważnych oddanych przez oportunistów Okrągłego Stołu. Wierny janczar sowieckiego imperium, dławiciel wolności Czeskiej Wiosny, kat robotników Wybrzeża w 1970 r., kat Narodu Polskiego w roku 1981. Miał na tyle cynizmu, aby pojawić się z "przeprosinami" u rodziców zamordowanego przez esbeka Bogdana Włosika. Człowiek, na którym nadal ciążą oskarżenia procesowe. Wybrali go nasi "opozycjoniści" i do dziś hołubią. Drugi prezydent III RP był trybunem ludowym. Zwykł o sobie mówić, że to on zrobił Sierpień i "Solidarność". Pseudo: "Bolek". Po kryjomu wyprowadzający z UOP dokumenty na swój temat. Wspierający - przeciwko Narodowi - "lewą nogę".Trzeci był w cudnym niebieskim krawacie - przefarbowanym z czerwonego, chory na "filipińską chorobę", nawołujący do szydzenia z Papieża Polaka, wsławiony pijaństwem na grobach katyńskich. Podobno - agent "Alek". Przetrwał dwie kadencje. O mało co magister. Czwartym był prawdziwy inteligent, doktor praw, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, uczestnik walk "Solidarności", obrońca polskiego interesu narodowego, człowiek świadom zagrożeń Europy i Polski. Za prezydentury zgotowano mu spektakl upokorzeń, wreszcie unicestwienie - udało się go zabić. Piątym jest 11-dniowy magister historii, "hrabia", opozycjonista. Obok niego mamy innego "historyka". Donald Tusk sławny z wypowiedzi, że "polskość to nienormalność", i z uczestnictwa w ponurym sądzie kapturowym nad rządem Jana Olszewskiego (jeśli komuniści nas poprą, to się uda), znany z filmu "Nocna zmiana".
Hańba Polski Wybrany 9 milionami polskich głosów Bronisław Komorowski nie jest poczciwym "papą gafą" ani panem Jowialskim. Historię własnego Narodu ma za nic. Lista jego dokonań, jak na krótki czas prezydentury, jest "znacząca". Zawiera w sobie i "mruganie" do Polaków z ekranu podczas wizyty w Moskwie ("myśmy tu byli w 1612"), i równoczesny wiernopoddańczy hołd wobec wszechcara Rosji Władimira Putina. Komorowski jeszcze przed śmiercią prezydenta Kaczyńskiego ogłasza się elektem. Atakując w prasie krzyż przed Pałacem Prezydenckim, dozwala na agresję barbarzyńskiej zgrai wobec ludzi broniących krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Chyłkiem, po cichu, dysponuje wmurowanie tablic nie ku czci ofiar, ale "Polaków modlących się pod krzyżem". Bladym świtem powoduje usunięcie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. Próbuje postawić bolszewikom z 1920 r. pomnik chwały na polu Bitwy Warszawskiej, w rocznicę historycznego polskiego zwycięstwa, ocalającego nie tylko Polskę, ale i Europę. Ku pohańbieniu Narodu Polskiego i bohaterskich obrońców - z ks. Ignacym Skorupką na czele. Tym aktem prezydent RP znieważył pamięć 200 tys. żołnierzy poległych za Polskę w tej wojnie. Nadaje najwyższe odznaczenia współarchitektom Okrągłego Stołu, w tym szczególnie zasłużonemu w zohydzaniu Polski. Oznajmia nam, 10 milionom członków "Solidarności", 8 milionom głosującym przeciw niemu, że zaprasza agenta "Wolskiego" - współsprawcę masakry polskich stoczniowców w 1970 r., sowieckiego kondotiera w Czechosłowacji w 1968 r., człowieka, który ma na rękach krew polskich patriotów lat 40. i 50., górników kopalni "Wujek" z 1981 r. - do Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ten człowiek nie tylko nigdy się nie pochylił nad katastrofą smoleńską, ale usilnie zabiegał o zatarcie jej pamięci, sekundował w opluwaniu Narodu (nekrofilia, matoły, wataha do wyrżnięcia) przez swoich kolegów z PO. Kraj się wali, jego bezpieczeństwo zagrożone jest w wielu dziedzinach, a prezydent wzywa do rady w sprawie bezpieczeństwa sowieckiego żandarma Polski, słynnego z obrony komunizmu przed Polakami. Mieniący się katolikiem, pierwszy obywatel RP ośmiela się post factum ingerować w kazanie ks. płk. Sławomira Żarskiego wygłoszone 11 listopada w warszawskim kościele Świętego Krzyża. Tego nie zrobił nawet żaden z komunistycznych władców Polski. Tak zachowywał się Jerzy Urban wobec ks. Jerzego Popiełuszki. Jeszcze chwila, a na salony belwederskie trafi "człowiek honoru", generał Kiszczak. I będzie jak w Mickiewiczowskim menuecie z "Dziadów": [Salonowcy]: Jaka muzyka, jaki śpiew, Jak pięknie meblowany dom. [Patrioci]: Te szelmy z rana piją krew, A po obiedzie rum. [Salonowcy]: Och, jaka świetność, przepych jaki. (...) [Patrioci]: Ach, szelmy, łotry, ach, łajdaki! Żeby ich piorun trzasł. Historia to nie 11 dni pisania pracy magisterskiej, historia to ta prawda, jakiej nauczał nas Jan Paweł II. Strzeżcie mi tego krzyża, od Tatr do Bałtyku, strzeżcie mi tego dziedzictwa, które nazywa się Polską. Pan je już zaprzedał, Panie Hrabio Komorowski, Pan to wszystko zaprzedał - ku upodleniu Polski. Pan sprzedał to, co Polska miała do zaofiarowania Europie. I cóż stąd, że był Pan w opozycji i doznał prześladowań ze strony komunistycznej władzy? Doznało ich tysiące Polaków, dziś wielu z nich żyje w skrajnej biedzie. Zapraszając na posiedzenie RBN Jaruzelskiego, sowieckiego janczara, wymierzył pan policzek wszystkim tym bezimiennym działaczom, drukarzom, kolporterom podziemnej "Solidarności", napluł pan w twarz własnemu Narodowi. Ale pohańbił Pan nie tylko Naród, pohańbił Pan przede wszystkim wysoki urząd Prezydenta RP. Choćby nie wiem ile cioć arystokratek, zaprzańców i Palikotów Panu przyklasnęło - nic tego nie zmyje. Zbezcześcił Pan ofiarę krwi, dzięki której piastuje Pan zaszczytny urząd, skalał pamięć ofiar stanu wojennego i dobre imię Polaka. Historia nie trwa 11 dni i zapisze Pańskie imię najczarniejszymi zgłoskami. Już je zapisała. Dr Elżbieta Morawiec
Teraz Prezydent Komorowski będzie nas wprowadzał do strefy euro
1. Parę dni temu napisałem, że dla rządu Tuska wejście do strefy euro nie jest już priorytetem co obwieścił sam Minister Rostowski. Ta nagła utrata animuszu przez rząd w tej sprawie jak się wydaje została spowodowana głównie wielkością kosztów jakie Polska musiała by ponieść na ratowanie takich krajów jak Grecja czy Irlandia, gdyby była członkiem strefy euro. Nasz sąsiad Słowacja będący członkiem strefy euro nawet zbuntował się w sprawie uczestnictwa w ratowaniu Grecji i nie przekazał temu krajowi 1 mld euro ale już w tworzeniu Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, z którego mają być ratowane kolejne kraje, już uczestniczy kwotą 4 mld euro. Nasze obciążenia z tego tytułu były by przynajmniej 4 -krotnie większe.
2. W tym samym czasie Prezydent Komorowski przesyła do Sejmu projekt nowelizacji Konstytucji RP, który ma ją dostosować do tego, ze jesteśmy członkiem Unii Europejskiej. Takie zmiany są oczywiście potrzebne, choć nie wiem czy Prezydent zaproponował dostateczne wzmocnienie roli polskiego parlamentu w procesie tworzenia unijnego prawa(takie rozwiązania przyjął parlament niemiecki na skutek wyroku niemieckiego sądu konstytucyjnego, przed zgodą Niemiec na ratyfikację Traktatu Lizbońskiego). Prezydent Komorowski postanowił jednak wśród tych propozycji zmian w Konstytucji zawrzeć zapisy ograniczające rolę Narodowego Banku Polskiego jako banku odpowiedzialnego za emisję polskiego pieniądza i likwidację Rady Polityki Pieniężnej w momencie kiedy zdecydujemy się zostać członkiem strefy euro.
3. Te propozycje dotyczące naszego wejścia do strefy euro zostały zgłoszone przez Prezydenta w momencie mówiąc najoględniej nieszczególnym dla tej waluty. Kolejne kraje posługujące się euro ustawiają się w kolejce po pomoc z Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego i wszystko wskazuje na to, że kiedy o pomoc będzie aplikowała Hiszpania środków z liczącego 750 mld euro pomocy może zwyczajnie zabraknąć. Niemcy i Francja brutalnie forsują wpisanie do prawa europejskiego (nowelizacja Traktatu Lizbońskiego) z jednej strony karanie krajów ,które nie trzymają dyscypliny finansów publicznych włącznie z odebraniem im głosu na forum Rady UE, z drugiej chcą aby nabywcy obligacji poszczególnych krajów strefy euro uczestniczyli także w kosztach wyciągania dłużnika z tarapatów finansowych (czyli tracili część pożyczonych pieniędzy. Ba coraz częściej odzywają głosy, że ta waluta nie ma już przyszłości, a poważne ośrodki analityczne publicznie już ogłaszają ,że ryzyko rozpadu tej strefy w ciągu 2 najbliższych lat wynosi już 35%.
4. Bardzo poważne ostrzeżenia dotyczące negatywnych skutków przyjęcia tej waluty szczególnie o charakterze ekonomicznym płyną także od naszych najbliższych sąsiadów takich jak kraje nadbałtyckie , Słowacja i Czechy. Wprawdzie kraje nadbałtyckie nie mają jeszcze tej waluty ale związanie na sztywno kursów ich walut z euro spowodowało w ich gospodarkach spustoszenia porównywalne ze zniszczeniami wojennymi (PKB przez 2 lata spadło o ponad 20%). Na Słowacji nowo wybrany Przewodniczący Parlamentu Słowacji Richard Sulik w wielkim artykule w opiniotwórczym słowackim dzienniku pisze, że rząd słowacki powinien przygotować plan odejścia od euro i powrotu do korony i to zaledwie po niepełnych 2 latach jej funkcjonowania w tym kraju. Z kolei czeski Premier Petr Neczas z rozbrajającą szczerością mówi, że planowanie wejścia do strefy euro w obecnych okolicznościach jest wręcz głupotą.
5. W tym samym czasie nasz Prezydent jak gdyby nigdy nic proponuje zmiany w Konstytucji, które przesądzają decyzję o naszym wejściu do strefy euro. Nie powoduje to żadnej refleksji polityków (należy odnotować tylko sprzeciw parlamentarzystów PiS) , a w zaprzyjaźnionych z obecną władzą mediach tylko i wyłącznie poparcie od usłużnych ekonomistów. Trudno już nawet upominać się o debatę merytoryczną w tej sprawie. Być może ostatecznie będzie tak, że kiedy już Polska spełni kryteria ekonomiczne do wejścia do strefy euro czyli jak dobrze pójdzie gdzieś około roku 2017 to strefy euro już nie będzie i problem rozwiąże się sam. Tylko co wtedy zrobimy z tak zmienioną Konstytucją?
Zbigniew Kuźmiuk