AGATHA CHRISTIE
OPOWIEDZCIE,
JAK
TAM 呕YJECIE
Mojemu m臋偶owi Maxowi Mallowanowi,
Pu艂kownikowi, Bumpsowi, Macowi i Guilfordowi
t臋 meandruj膮c膮 kronik臋 z naj偶ywszymi uczuciami po艣wi臋cam
WPROWADZENIE
S膮 ksi膮偶ki, kt贸re si臋 czyta, nieustannie u艣miechaj膮c si臋 w duchu. Ten u艣miech od czasu do czasu staje si臋 widoczny, a niekiedy nawet s艂yszalny. Opowiedzcie, jak tam 偶yjecie nale偶y do tego gatunku, a czytanie tej ksi膮偶ki to czysta przyjemno艣膰.
W 1930 roku szcz臋艣liwy przypadek zetkn膮艂 m艂odego archeologa, 袦邪褏邪 Mallowana, z Agath膮 Christie, znan膮 ju偶 w贸wczas pisark膮. B臋d膮c w Bagdadzie, pozna艂a Leonarda i Katharin臋 Wooley贸w i przyj臋艂a ich zaproszenie do Ur1, gdzie od kilku lat prowadzili wykopaliska. Ich asystentowi Maxowi powierzono misj臋 odwiezienia Agathy do cywilizowanego 艣wiata i pokazanie po drodze zabytk贸w. Zapocz膮tkowana w ten mi艂y spos贸b znajomo艣膰 sko艅czy艂a si臋 艣lubem przed up艂ywem roku i tak zacz膮艂 si臋 ich d艂ugotrwa艂y i niezwykle tw贸rczy zwi膮zek.
Agatha nie uwa偶a艂a swej w艂asnej s艂awy za przeszkod臋 w uczestniczeniu w zaj臋ciach m臋偶a. Od pocz膮tku bra艂a udzia艂 we wszystkich pracach wykopaliskowych 袦邪褏邪 w Syrii i Iraku, dzielnie znosz膮c niewygody i znajduj膮c komiczne akcenty we wszystkich katastrofach, jakie przytrafiaj膮 si臋 archeologom. Jej znajomi, nie maj膮cy poj臋cia o tajnikach prowadzenia wykopalisk w obcych krajach, wypytywali j膮 o to dziwne 偶ycie - a ona postanowi艂a odpowiedzie膰 na ich pytania w lekkiej, niefrasobliwej ksi膮偶ce.
Agatha zacz臋艂a pisa膰 Opowiedzcie, jak tam 偶yjecie jeszcze przed wojn膮 i chocia偶 od艂o偶y艂a pisanie na bok na cztery lata dzia艂alno艣ci na rzecz ofiar wojny, ksi膮偶ka zar贸wno duchem jak i tre艣ci膮 nale偶y do lat trzydziestych. Jako zr贸wnowa偶ona, bien elevee2 przedstawicielka bur偶uazji, nie uwa偶a艂a dramat贸w ludzkiej egzystencji za wa偶niejsze ni偶 jej strony komediowe i jej przyjemno艣ci. W owych czasach archeologia na Bliskim Wschodzie nie by艂a zbyt przeci膮偶ona wyrafinowan膮, pracoch艂onn膮 technik膮. By艂 to 艣wiat, w kt贸rym archeolog, odprowadzany przez t艂um krewnych, wsiada艂 na dworcu Victoria do pulmanowskiego wagonu w 鈥瀌艂ugim, chrypi膮cym, niecierpliwym, 偶yczliwym poci膮gu z wielk膮, sapi膮c膮 lokomotyw膮", w Calais przesiada艂 si臋 do Orient Expressu jad膮cego do Stambu艂u i dociera艂 wreszcie do Syrii, gdzie Francuzi zapewniali porz膮dek, dobre jedzenie i szczodrze udzielali zezwole艅 na prowadzenie wykopalisk. Co wi臋cej, by艂 to 艣wiat, gdzie Agatha mog艂a z r贸wn膮 swobod膮 偶artowa膰 z pracuj膮cych przy wykopaliskach Arab贸w, Kurd贸w, Ormian, Turk贸w i 鈥瀋zcicieli diab艂a" - jezyd贸w, jak z uczonych z Oxfordu, ze swego m臋偶a i samej siebie.
Autorka nazywa swoj膮 ksi膮偶k臋 鈥瀊艂ahostk膮 [...] o codziennych wydarzeniach" i 鈥瀗iesystematyczn膮 kronik膮". W istocie materia opowie艣ci jest bardzo zr臋cznie spleciona z pi臋ciu r贸偶nych sezon贸w wykopaliskowych w terenie. Zaczyna si臋 p贸藕n膮 jesieni膮 1934 roku od przegl膮du staro偶ytnych kopc贸w osiedle艅czych, czyli telli, kt贸rymi usiane s膮 brzegi rzeki Al-Chabur w p贸艂nocnej Syrii. Celem przegl膮du by艂o wybranie najbardziej obiecuj膮cego archeologicznie tellu.
Max wykaza艂 si臋 znakomit膮 intuicj膮, wybieraj膮c Czaghar Bazar i Tell Brak z pi臋膰dziesi臋ciu pobie偶nie zbadanych kopc贸w osadniczych, gdy偶 oba te stanowiska archeologiczne w czasie czterech kolejnych sezon贸w wykopaliskowych pozwoli艂y znacznie poszerzy膰 nasz膮 wiedz臋 o wczesnej Mezopotamii. Agatha ze swej strony wykaza艂a charakterystyczn膮 dyscyplin臋 pisarsk膮, pomijaj膮c wszelkie szczeg贸艂y naukowe, co pozwoli艂o zachowa膰 lekko艣膰 i zwarto艣膰 ksi膮偶ki.
W prymitywnych warunkach owych czas贸w i miejsc i wobec r贸偶nic kulturowych 鈥瀋odzienne wydarzenia" s膮 dostatecznie niezwyk艂e, by zainteresowa膰 czytelnika: k艂opot贸w przysparzali ludzie, podobnie jak maszyny, myszy, nietoperze, paj膮ki, pch艂y i niewidzialne no艣niki choroby, kt贸r膮 nazywano w贸wczas 鈥瀍gipskim brzuchem". Agatha nie tylko zabawnie opowiada epizod po epizodzie, ale w jej relacji znajdujemy 艣wietn膮 charakterystyk臋 postaci. Je艣li mo偶na powiedzie膰, 偶e pisz膮c powie艣ci kryminalne, wyci膮ga艂a stereotypowych bohater贸w z szufladek, tu na wielu stronicach obserwujemy, jak zr臋cznie potrafi艂a nada膰 偶ycie poszczeg贸lnym postaciom.
Jednej tylko interesuj膮cej sprawy autorka w swej skromno艣ci nie podkre艣li艂a dostatecznie - a mianowicie znacznej roli, jak膮 ona sama odgrywa艂a w codziennym funkcjonowaniu ekspedycji. Wzmiankuje swoj膮 prac臋 jedynie przy okazji relacjonowania wysi艂k贸w, jakich nie szcz臋dzi艂a, by uzyska膰 przyzwoite zdj臋cia bez porz膮dnej ciemni, i podczas opatrywania metryczkami znalezisk - a to o wiele za ma艂o. Kiedy p贸藕niej mia艂am szcz臋艣cie sp臋dzi膰 z Mallowanami tydzie艅 w Nimrudzie w pobli偶u Mosulu, ze zdumieniem obserwowa艂am, jak wiele robi艂a poza staraniami o dobre wy偶ywienie i porz膮dek w domu. Na pocz膮tku ka偶dego sezonu wykopaliskowego zasiada艂a do pisania w swym pokoiku, ale kiedy tylko prace w terenie nabiera艂y tempa, porzuca艂a w艂asne zaj臋cia zawodowe i po艣wi臋ca艂a si臋 ca艂kowicie archeologii. Wstawa艂a wcze艣nie, by razem z 袦邪褏械m przeprowadzi膰 obch贸d wykopalisk, katalogowa艂a i etykietowa艂a, a niekiedy zabiera艂a si臋 do wst臋pnego czyszczenia cudownych wyrob贸w z ko艣ci s艂oniowej, kt贸re pochodzi艂y z fortu Salmanasara. Mam w oczach jej obraz, jak stoi przed jedn膮 z owych rze藕b, z p臋dzelkiem do czyszczenia w r臋ku i z przechylon膮 g艂ow膮, 艣miej膮c si臋 figlarnie z rezultat贸w swej pracy.
Ten zapami臋tany moment umacnia mnie w przekonaniu, 偶e cho膰 Agatha Christie po艣wi臋ca艂a archeologii tak wiele czasu, by艂a duchem daleka od niej. Znajdowa艂a przyjemno艣膰 w 偶yciu archeologa w odleg艂ych zak膮tkach 艣wiata i wykorzystywa艂a te do艣wiadczenia we w艂asnej pracy pisarskiej. Wiedzia艂a wiele o archeologii, ale pozostawa艂a kim艣 z zewn膮trz - zadowolonym, 艣wietnie bawi膮cym si臋 widzem.
Wiele stron Opowiedzcie, jak tam 偶yjecie m贸wi nam, jak膮 sympati臋 odczuwa艂a Agatha Christie dla prymitywnej wsi mezopotamskiej i 偶yj膮cych tam ludzi. Na przyk艂ad jest w ksi膮偶褋械 opis pikniku, kiedy ona sama i Max rozsiedli si臋 w艣r贸d kwiat贸w na kraw臋dzi niewielkiego wulkanu. 鈥濸anuje tu cudowny spok贸j. Ogarnia mnie fala szcz臋艣cia i u艣wiadamiam sobie, jak bardzo kocham ten kraj i jak pe艂ne i satysfakcjonuj膮ce jest to moje 偶ycie...". Podobnie w kr贸tkim epilogu, cofaj膮c si臋 my艣l膮 do lat przedwojennych, przywo艂uje najlepsze wspomnienia znad Chaburu s艂owami: 鈥濸isanie tej pro艣ciutkiej relacji nie by艂o ci臋偶k膮 prac膮, lecz dzie艂em mi艂o艣ci". Jest to niew膮tpliwie prawd膮, gdy偶 wszystkie te codzienne czynno艣ci, nawet przykre lub absurdalne, opromienia w jej relacji jakie艣 wewn臋trzne 艣wiat艂o. To w艂a艣nie t艂umaczy, dlaczego -jak to stwierdzi艂am na pocz膮tku - czytanie tej ksi膮偶ki jest prawdziw膮 przyjemno艣ci膮.
Jac膮uetta Hawkes
SPOTKANIE NA TELLU
(Z przeprosinami dla Lewisa Carrolla)
Pos艂uchaj mnie, przyjacielu - Co powiem, nie jest mitem -Spotka艂am kiedy艣 na tellu m艂odego erudyt臋. 鈥濳im jeste艣 i co tu robisz?" -Pytam, a on zdziwiony rzek艂, s艂owa s膮cz膮c powoli jak krew na ksi膮偶ek strony:
鈥濻korup tu mn贸stwo gdzie艣 le偶y z epok obros艂ych dzi艣 w kurz. Musz臋 je znale藕膰, pomierzy膰 i w g艂膮b, i wszerz, i wzd艂u偶. Potem - jak ty - z pi贸rem si膮d臋 i uczonymi s艂owami ostro rozprawia膰 si臋 b臋d臋 z koleg贸w mych b艂臋dami".
Lecz ja my艣la艂am w tym czasie, jak bankiera utrupi膰, Czy cia艂o rozpu艣ci膰 w kwasie, czy do ch艂odni podrzuci膰... Po d艂u偶szej milczenia chwili, stropiona, prosz臋 go tak: 鈥濸owiedz, gdzie oni tu 偶yli! Kiedy, dlaczego i jak?".
鈥濸rzed pi臋ciu tysi膮cami lat -t艂umaczy艂 mi 艂agodnie -Najlepiej nasz wygl膮da艂 艣wiat i ludzie 偶yli godnie. Gdy Now膮 pogardzisz Er膮, Ch臋膰 b臋dziesz mia艂a i dryg, 芦Dzi艣禄 b臋dzie tylko chimer膮 i tell przekopiemy w mig!".
Lecz ja my艣la艂am, jak doda膰 arszenik do herbaty, nie mog艂am si臋 przystosowa膰 do nag艂ej zmiany daty... Westchn臋艂am wi臋c po cichutku, bo sympatyczn膮 mia艂 twarz, 鈥濸owiedz, jak 偶yjesz, odludku? Co do roboty tu masz?".
鈥濶a 艣lady ludzi poluj臋, na dzie艂a cz艂owieczych r膮k, Potem je fotografuj臋 i w pakach odsy艂am st膮d. Za z艂oto ich nie sprzedaj臋 ani za z艂膮 mamon臋, lecz do muze贸w oddaj臋; Tam miejsce im s膮dzone.
Czasem amulet wykopi臋, figurk臋 spro艣n膮 strasznie, Bo te偶 ci prapraszczurowie to go艣cie do艣膰 rubaszni. St膮d rado艣膰 偶ycia czerpiemy, Bogactwa nam nie w g艂owie, Lecz za to d艂ugo 偶yjemy i t臋gie mamy zdrowie".
Pilnie tym razem s艂ucha艂am, bo plan m贸j by艂 sko艅czony, A trupa zdecydowa艂am w wodzie gotowa膰 s艂onej. Podzi臋kowa艂am serdecznie za popis erudycji i obieca艂am koniecznie wzi膮膰 udzia艂 w ekspedycji.
Dzi艣, kiedy wsadz臋 przypadkiem palec do kwasu roztworu lub r膮bn臋 doniczk膮 z kwiatkiem w przyp艂ywie z艂ego humoru, gdy patrz臋, jak p艂ynie rzeka, gdy s艂ysz臋 krzyk w oddali, pomn臋 m艂odego cz艂owieka, Tell, gdzie艣my si臋 poznali...
W oczach sama 艂agodno艣膰, s艂owa cedzi艂 tak wolno,
my艣l膮 b艂膮dzi艂 w epoce kamiennej...
Pe艂ne skorup kieszenie, gada艂 strasznie uczenie
I wyrazy zna艂 tak niecodzienne...
On wzrokiem pe艂nym blasku wodzi艂 po brudnym piasku,
Chcia艂 do racji mnie swoich przekona膰;
偶e powinnam to wiedzie膰 - zamiast na tellu siedzie膰,
Mam z nim kopa膰 i sprawa sko艅czona!
Prze艂o偶y艂a Anna Ba艅kowska
PRZEDMOWA
Ta ksi膮偶ka jest odpowiedzi膮. Odpowiedzi膮 na pytania, jakie ludzie cz臋sto mi zadaj膮.
- O, prowadzicie wykopaliska w Syrii? Opowiedzcie o tym. Jak wy tam 偶yjecie? 艢picie w namiotach? - I tak dalej, i tak dalej.
Wielu ludzi prawdopodobnie wcale nie chce tego wiedzie膰. Chodzi tylko o zmian臋 tematu rozmowy. Ale zdarza si臋 niekiedy, 偶e kto艣 jest naprawd臋 zainteresowany.
Takie samo pytanie zadaje Przesz艂o艣ci Archeologia: Opowiedzcie nam, jak tam 偶yli艣cie?
I za pomoc膮 kilof贸w, 艂opat i koszyk贸w znajdujemy odpowied藕.
鈥濿 tych garnkach gotowali艣my". 鈥濿 tym wielkim spichrzu trzymali艣my zbo偶e". 鈥濼ymi ko艣cianymi ig艂ami szyli艣my odzie偶". 鈥濼o by艂y nasze domy, to 艂azienka, to nasza kanalizacja". 鈥濿 tym garnku s膮 z艂ote kolczyki na posag dla mojej c贸rki". 鈥濼u, w tym ma艂ym dzbanuszku, s膮 moje kosmetyki". 鈥濿szystkie te garnki do gotowania s膮 ca艂kiem pospolite. Znajdziecie ich setki. Kupowali艣my je u garncarza na rogu. U Woolwortha, m贸wicie? Tak si臋 to nazywa za waszych czas贸w?".
Od czasu do czasu archeolodzy trafiaj膮 na pa艂ac kr贸lewski, niekiedy na 艣wi膮tyni臋, znacznie rzadziej na kr贸lewski grobowiec. To s膮 spektakularne odkrycia. Wiadomo艣ci o nich pojawiaj膮 si臋 w nag艂贸wkach gazet, na ekranach kinowych, wyg艂asza si臋 o nich odczyty, wszyscy si臋 o nich dowiaduj膮! S膮dz臋 jednak, 偶e dla badacza prowadz膮cego wykopaliska bardziej interesuj膮ce jest to, co dotyczy codziennego 偶ycia - 偶ycia garncarza, rolnika, wytw贸rcy narz臋dzi, artysty rze藕bi膮cego piecz臋cie i amulety o postaci zwierz臋cej, rze藕nika, piekarza, wytw贸rcy 艣wiec.
Ostatnie ostrze偶enie, 偶eby nikt nie dozna艂 zawodu. To nie jest powa偶na rozprawa - nie rzuci nowego 艣wiat艂a na archeologi臋, nie b臋dzie tu wspania艂ych opis贸w krajobrazu, 偶adnego om贸wienia problem贸w gospodarczych, 偶adnych refleksji na tematy rasowe, 偶adnej historii.
Jest to w istocie b艂ahostka - ma艂a ksi膮偶eczka o codziennych czynno艣ciach i codziennych wydarzeniach.
ROZDZIA艁 PIERWSZY
Wyjazd do Syrii
Za kilka tygodni wyje偶d偶amy do Syrii!
Kupowanie odzie偶y na pobyt w gor膮cym klimacie sprawia jesieni膮 lub zim膮 pewne trudno艣ci. Letnie ubrania z poprzedniego roku, kt贸re -jak optymistycznie mieli艣my nadziej臋 -鈥瀠jd膮", wcale nie chc膮 鈥瀠j艣膰", kiedy zbli偶a si臋 pora wyjazdu. Po pierwsze wydaj膮 si臋 (jak przygn臋biaj膮ce uwagi na li艣cie przedsi臋biorstwa zajmuj膮cego si臋 przeprowadzkami) 鈥瀙odniszczone, uszkodzone i poplamione". (A tak偶e si臋 skurczy艂y, wyblak艂y i wygl膮daj膮 dziwacznie!). Po drugie - z b贸lem trzeba to przyzna膰! - s膮 za ciasne.
Wybieramy si臋 wi臋c do sklep贸w i salon贸w mody, gdzie s艂yszymy:
- Ale偶, szanowna pani, nikt nie pyta teraz o takie rzeczy! Mamy tu par臋 eleganckich garsonek: w ciemniejszych odcieniach, rozmiar dla nietypowych!
Och, nienawistny 鈥瀝ozmiar dla nietypowych"! Jakie偶 to poni偶aj膮ce by膰 鈥瀗ietypow膮"! I jeszcze bardziej poni偶aj膮ce by膰 z miejsca uznawan膮 za 鈥瀗ietypow膮"! (Cho膰 zdarzaj膮 si臋 lepsze dnie, kiedy widz膮c sylwetk臋 otulon膮 d艂ugim, czarnym p艂aszczem z wielkim futrzanym ko艂nierzem, sprzedawczyni m贸wi: 鈥濧le偶 szanowna pani jest tylko odrobin臋 pe艂niejsza! Szanownej pani zapewne wystarczy rozmiar dla nieco t臋偶szych").
Patrz臋 na garsonki z uk艂adanymi sp贸dniczkami i dodatkami z futra w niespodziewanych miejscach. T艂umacz臋 ze smutkiem, 偶e potrzebuj臋 czego艣 do prania, z jedwabiu lub bawe艂ny.
- Mo偶e szanowna pani spr贸buje w naszym dziale turystycznym?
Szanowna pani pr贸buje w dziale turystycznym - cho膰 bez wi臋kszych nadziei. Turystyka wci膮偶 jest spowita mgie艂k膮 romantycznej fantazji. Ma w sobie co艣 arkadyjskiego. Turystyk臋 uprawiaj膮 dziewcz臋ta - dziewcz臋ta m艂ode i szczup艂e, kt贸re nosz膮 niemn膮ce si臋 p艂贸cienne spodnie, rozszerzane w kostkach i ciasno opinaj膮ce biodra. To m艂ode dziewcz臋ta uprawiaj膮 sporty w zachwycaj膮cych strojach sportowych. To dla m艂odych dziewcz膮t przeznaczone s膮 szorty w osiemnastu wzorach!
Urocze stworzenie zawiaduj膮ce 鈥瀗aszym dzia艂em turystycznym" nie wykazuje zbytniego zrozumienia.
- Nie, prosz臋 pani, nie mamy w sprzeda偶y nietypowych rozmiar贸w. - (C贸偶 za horror, nietypowy rozmiar i wycieczka? A gdzie偶 tu romantyzm?).
Sprzedawczyni dodaje:
- Te fasony by艂yby raczej nieodpowiednie dla pani, prawda? Przyznaj臋 ze smutkiem, 偶e istotnie by艂yby raczej nieodpowiednie.
Jest jeszcze jedna nadzieja. Istnieje 鈥瀗asz dzia艂 tropikalny".
鈥濶asz dzia艂 tropikalny" sprzedaje g艂贸wnie he艂my tropikalne - br膮zowe he艂my tropikalne, bia艂e he艂my tropikalne, specjalne patentowane he艂my tropikalne. Nieco z boku, jako odrobin臋 frywolne, stoj膮 podw贸jne kapelusze tropikalne z szerokim rondem i podw贸jnym denkiem, r贸偶owe, b艂臋kitne i 偶贸艂te, jak dziwne tropikalne kwiaty. Jest tu tak偶e olbrzymi drewniany ko艅 i wyb贸r bryczes贸w.
Ale - a jak偶e! - s膮 tu r贸wnie偶 i inne rzeczy. Oto stosowne stroje dla 偶on Budowniczych Imperium. Szantung!3 呕akiety i sp贸dnice z szantungu, o prostym kroju - 偶adnych dziewcz臋cych nonsens贸w. Tusza jest tu uwzgl臋dniona podobnie jak i przesadna chudo艣膰! Znikam w kabinie z nar臋czem stroj贸w w r贸偶nych fasonach i rozmiarach. Po kilku minutach wychodz臋 przekszta艂cona w memsahib!4
Teraz kolej na dobranie w艂a艣ciwego kapelusza. Poniewa偶 w dzisiejszych czasach nie istnieje w艂a艣ciwy rodzaj kapelusza, musz膮 mi zrobi膰 nakrycie g艂owy na zam贸wienie. Nie jest to takie proste, jak si臋 zdaje.
Czego na pewno nie dostan臋, a czego potrzebuj臋 i co mam zamiar mie膰 - to filcowy kapelusz o rozs膮dnych proporcjach, kt贸ry b臋dzie dobrze siedzia艂 na g艂owie. Jest to taki fason kapelusza, jaki wk艂adano dwadzie艣cia lat temu, by wyprowadzi膰 psa na spacer lub rozegra膰 partyjk臋 golfa. Niestety, teraz dost臋pne s膮 tylko ma艂e kapelusiki, kt贸re przyczepia si臋 do g艂owy, nasuwaj膮c je na jedno oko, na ucho lub zsuwaj膮c do ty艂u na szyj臋 - zale偶nie, jak dyktuje aktualna moda - lub te偶 kapelusze tropikalne o rondzie co najmniej metrowej 艣rednicy.
T艂umacz臋, 偶e potrzebny mi kapelusz o denku jak Tropikalny i czterokrotnie mniejszym rondzie.
- Ale偶, szanowna pani, specjalnie si臋 je robi takie szerokie, by w pe艂ni chroni艂y przed s艂o艅cem.
- Tak, ale tam, dok膮d jad臋, niemal zawsze straszliwie wieje i kapelusz z szerokim rondem nie utrzyma si臋 na g艂owie nawet minuty.
- Mo偶emy szanownej pani przyczepi膰 gumk臋.
- Potrzebny mi kapelusz z rondem nie wi臋kszym ni偶 ten, kt贸ry mam na sobie.
- Oczywi艣cie, szanowna pani, z p艂ytkim denkiem b臋dzie wygl膮da艂 ca艂kiem dobrze.
- Nie chc臋 p艂ytkiego denka! Kapelusz ma si臋 trzyma膰 na g艂owie!
Zwyci臋stwo! Wybieramy kolor -jeden z tych nowomodnych odcieni o 艣licznych nazwach: Odcie艅 Kurzu, Rdzy, Mu艂u, Chodnika, Py艂u i tak dalej.
Kilka drobniejszych zakup贸w - zakup贸w, kt贸re jak instynktownie czuj臋, albo b臋d膮 bezu偶yteczne, albo wpakuj膮 mnie w k艂opoty. Na przyk艂ad torba podr贸偶na, zapinana na zamek b艂yskawiczny. 呕ycie jest dzi艣 zdominowane i skomplikowane przez bezlitosne zamki b艂yskawiczne. Bluzki zapinane na suwak, sp贸dnice rozpinane na suwak, stroje narciarskie z suwakami wsz臋dzie. Sukienki maj膮 tu i 贸wdzie ca艂kowicie niepotrzebne suwaki po prostu dla urozmaicenia.
Po co? Czy jest co艣 bardziej morderczego ni偶 zamek b艂yskawiczny, kt贸ry si臋 zaci膮艂? Pakuje cz艂owieka w znacznie gorsze tarapaty ni偶 jakiekolwiek zwyk艂e zapi臋cia: guziki, zatrzaski lub haftki.
W pierwszych latach zamk贸w b艂yskawicznych moja matka, zafascynowana t膮 cudown膮 nowo艣ci膮, sprawi艂a sobie dopasowany do figury gorset, zapinany z przodu na suwak. Rezultaty by艂y tragiczne! Nie tylko zasuwanie owego zamka by艂o okrutn膮 tortur膮, ale raz zapi臋ty zamek absolutnie nie dawa艂 si臋 rozpi膮膰. Zdj臋cie gorsetu by艂o nieomal operacj膮 chirurgiczn膮. A poniewa偶 moja matka odznacza艂a si臋 rozkoszn膮 wiktoria艅sk膮 skromno艣ci膮, mo偶na by艂o si臋 obawia膰, 偶e sp臋dzi reszt臋 偶ycia w tym gorsecie - rodzaju nowoczesnej 鈥炁糴laznej dziewicy".
Tote偶 zawsze patrzy艂am na zamki b艂yskawiczne z nieufno艣ci膮. Wydaje si臋 jednak, 偶e dzi艣 wszystkie torby podr贸偶ne maj膮 suwaki.
- Szanowna pani, staromodnych zapi臋膰 nie ma ju偶 w og贸le w sprzeda偶y - m贸wi ekspedient, patrz膮c na mnie z wyrazem wsp贸艂czucia. - Widzi pani, jakie to proste - upewnia, zasuwaj膮c zamek.
Nie ma w膮tpliwo艣ci co do jego prostoty - my艣l臋 sobie - ale teraz torba jest pusta.
- C贸偶 - powiadam z westchnieniem - trzeba i艣膰 z duchem czasu.
Kupuj臋 torb臋 nie bez z艂ych przeczu膰.
I oto jestem dumn膮 posiadaczk膮 zapinanej na suwak torby podr贸偶nej, p艂aszcza i sp贸dnicy Ma艂偶onki Budowniczego Imperium - i by膰 mo偶e zadowalaj膮cego kapelusza.
Wci膮偶 jeszcze mam du偶o do za艂atwienia.
Przechodz臋 do dzia艂u papierniczego. Kupuj臋 kilka wiecznych pi贸r i o艂贸wk贸w. Do艣wiadczenie nauczy艂o mnie, 偶e cho膰 w Anglii wieczne pi贸ro zachowuje si臋 wzorowo, to w chwili kiedy otworzy si臋 je w warunkach pustynnych, pi贸ro dochodzi do wniosku, 偶e mo偶e sobie pozwoli膰 na strajk, i zachowuje si臋 zgodnie z tym przekonaniem - b膮d藕 ochlapuj膮c atramentem mnie, moje ubranie, notes i wszystko, co jest pod r臋k膮, b膮d藕 odmawiaj膮c zrobienia czegokolwiek z wyj膮tkiem skrobania po powierzchni papieru bez widocznego 艣ladu. Kupi艂am te偶 dwa skromne o艂贸wki. O艂贸wki nie s膮 na szcz臋艣cie kapry艣ne i cho膰 maj膮 tendencj臋 do znikania cichaczem, zawsze mam na podor臋dziu pewne 藕r贸d艂o. W ko艅cu jaki by艂by po偶ytek z architekta, gdyby nie by艂o mo偶na po偶ycza膰 od niego o艂贸wk贸w!
Nast臋pny zakup to cztery zegarki na r臋k臋. Pustynia nie jest zbyt 偶yczliwa dla zegark贸w. Po kilku tygodniach zegarek przestaje wykonywa膰 zwyk艂膮 codzienn膮 prac臋. Oznajmia, 偶e czas to tylko spos贸b my艣lenia, i zaczyna b膮d藕 stawa膰 na dwadzie艣cia minut osiem lub dziewi臋膰 razy dziennie, b膮d藕 nieregularnie przyspiesza膰. Niekiedy robi na zmian臋 jedno i drugie. W ko艅cu staje zupe艂nie. Si臋ga si臋 wtedy po zegarek numer dwa i tak dalej.
Teraz przychodzi kolej na zakup zegark贸w kieszonkowych, w przewidywaniu chwili, kiedy m贸j m膮偶 powie: 鈥濸o偶ycz mi zegarek, bo musz臋 go da膰 mojemu cz艂owiekowi".
Nasi arabscy brygadzi艣ci, cho膰 znakomici, maj膮 ci臋偶k膮 r臋k臋, je艣li chodzi o jakikolwiek rodzaj miernik贸w czasu. Zreszt膮 odczytanie godziny wymaga z ich strony sporo wysi艂ku umys艂owego. Mo偶na zobaczy膰, jak z ca艂膮 powag膮 trzymaj膮 okr膮g艂y i wielki niczym ksi臋偶yc zegarek do g贸ry nogami, przygl膮daj膮 mu si臋 z prawdziwie bolesnym skupieniem i odczytuj膮 b艂臋dnie odpowied藕. Nakr臋canie spr臋偶yny w tych bezcennych skarbach odbywa si臋 z ca艂膮 energi膮 i tak dok艂adnie, 偶e niewiele spr臋偶yn to wytrzymuje!
Zdarza si臋 wi臋c, 偶e pod koniec sezonu wykopaliskowego zegarki ca艂ego personelu wyprawy zostaj膮 co do jednego z艂o偶one na o艂tarzu sprawy. M贸j zapas kieszonkowych zegark贸w to jedyny spos贸b, by odsun膮膰 贸w nieszcz臋sny dzie艅.
Pakowanie!
Istnieje kilka szk贸艂 pakowania. Jedni zaczynaj膮 si臋 pakowa膰 tydzie艅 do dw贸ch tygodni wcze艣niej. Inni wrzucaj膮 do walizki kilka rzeczy na p贸艂 godziny przed wyjazdem. Zdarzaj膮 si臋 pedanci, nienasyceni po偶eracze bibu艂ki do pakowania! Inni lekcewa偶膮 bibu艂k臋 i po prostu 艂aduj膮 rzeczy do walizek, licz膮c, 偶e jako艣 to b臋dzie. S膮 tacy, kt贸rzy zapominaj膮 praktycznie o wszystkim, co im b臋dzie potrzebne, inni znowu zabieraj膮 ogromne ilo艣ci przedmiot贸w, kt贸re nigdy im si臋 do niczego nie przydadz膮!
O pakowaniu si臋 archeolog贸w mo偶na powiedzie膰 bez ryzyka pomy艂ki, 偶e problemem s膮 g艂贸wnie ksi膮偶ki. Jakie ksi膮偶ki trzeba zabra膰, jakie mo偶na zabra膰, na jakie jest miejsce i jakie trzeba (z b贸lem serca) zostawi膰. Jestem g艂臋boko przekonana, 偶e wszyscy archeolodzy pakuj膮 si臋 nast臋puj膮co: wyci膮gaj膮 maxymaln膮 liczb臋 walizek, jak膮 pob艂a偶liwa Wagon Lit Company pozwala im zabra膰, po czym wypychaj膮 je do granic mo偶liwo艣ci ksi膮偶kami. Nast臋pnie z najwy偶sz膮 niech臋ci膮 wyjmuj膮 par臋 ksi膮偶ek i wciskaj膮 w opr贸偶nione miejsce koszul臋, pi偶am臋, skarpetki i tak dalej.
Zajrzawszy do pokoju m臋偶a, odnosz臋 wra偶enie, 偶e ca艂膮 przestrze艅 wype艂niaj膮 ksi膮偶ki! Przez szpar臋 w stosach ksi膮偶ek dostrzegam zmartwion膮 twarz 袦邪褏邪.
- Czy my艣lisz - pyta - 偶e znajd臋 miejsce dla tego wszystkiego?
Odpowied藕 jest tak oczywi艣cie negatywna, 偶e ujmowanie jej w s艂owa wydaje si臋 czystym okrucie艅stwem.
O p贸艂 do pi膮tej Max wchodzi do mojego pokoju i pyta z nadziej膮:
- Nie masz troch臋 miejsca w swoich walizkach?
D艂ugoletnie do艣wiadczenie powinno mnie nauczy膰, by odpowiedzie膰 twardo 鈥濶ie!", ale chwila wahania 艣ci膮ga na mnie z艂y los.
- Gdyby艣 mog艂a zmie艣ci膰 jedn膮 lub dwie rzeczy...
- Nie ksi膮偶ki?
Max patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem i m贸wi:
- Oczywi艣cie, 偶e ksi膮偶ki! C贸偶 by innego?
Podchodzi i dwoma wielkimi tomiszczami zgniata str贸j Ma艂偶onki Budowniczego Imperium, kt贸ry starannie u艂o偶y艂am w walizce na samym wierzchu.
Wydaj臋 okrzyk protestu, ale ju偶 jest za p贸藕no.
- Nonsens - m贸wi Max. - Masz tu mn贸stwo miejsca! - Usi艂uje zamkn膮膰 walizk臋, ale wieko z determinacj膮 nie daje si臋 docisn膮膰. - Nawet teraz wcale nie jest ca艂kiem pe艂na - orzeka optymistycznie.
Na szcz臋艣cie jego uwag臋 odwraca z艂o偶ona sukienka z wzorzystego p艂贸tna, le偶膮ca w innej walizce. -Co to jest? Odpowiadam, 偶e sukienka.
- Ciekawe - m贸wi Max. - Ten motyw z przodu to symbole p艂odno艣ci.
Jedn膮 z najbardziej k艂opotliwych spraw w ma艂偶e艅stwie z archeologiem jest jego znajomo艣膰 pochodzenia najmniej podejrzanie wygl膮daj膮cych deseni!
O pi膮tej trzydzie艣ci Max rzuca zdawkowo, 偶e powinien p贸j艣膰 i kupi膰 sobie kilka koszul, skarpetki i inne drobiazgi. Wraca po trzech kwadransach, oburzony, poniewa偶 wszystkie sklepy zamykaj膮 o sz贸stej. Kiedy m贸wi臋 mu, 偶e tak jest zawsze, odpowiada, 偶e nigdy przedtem tego nie zauwa偶y艂.
M贸wi, 偶e nie ma ju偶 nic do roboty, tylko 鈥瀠porz膮dkowa膰 papiery".
O jedenastej wieczorem id臋 spa膰, pozostawiaj膮c 袦邪褏邪 przy biurku (kt贸rego pod gro藕b膮 najci臋偶szych kar nie wolno porz膮dkowa膰 ani odkurza膰), pogr膮偶onego po 艂okcie w stosach list贸w, rachunk贸w, broszur, rysunk贸w prehistorycznych naczy艅, w艣r贸d niezliczonych skorup i najrozmaitszych pude艂ek od zapa艂ek, wcale nie zawieraj膮cych zapa艂ek, lecz pojedyncze, niezmiernie staro偶ytne paciorki.
O czwartej nad ranem wkracza z podnieceniem do sypialni z fili偶ank膮 herbaty w r臋ku, by oznajmi膰, 偶e nareszcie znalaz艂 bardzo ciekawy artyku艂 o odkryciach w Anatolii, kt贸ry mu zgin膮艂 jeszcze w lipcu. Wyra偶a przy tym nadziej臋, 偶e mnie nie obudzi艂.
Odpowiadam, 偶e oczywi艣cie mnie obudzi艂 i skoro tak, to m贸g艂by przynie艣膰 herbat臋 tak偶e i mnie!
Wracaj膮c z herbat膮, Max m贸wi, 偶e znalaz艂 te偶 ca艂e mn贸stwo rachunk贸w, kt贸re jak mu si臋 zdawa艂o, dawno zap艂aci艂. Znam to z w艂asnego do艣wiadczenia. Zgadzamy si臋, 偶e to przygn臋biaj膮ce.
O dziewi膮tej rano zostaj臋 wezwana jako obci膮偶nik do wypchanych walizek 袦邪褏邪.
- Je艣li ty nie dasz im rady - m贸wi Max bez galanterii - to ju偶 nikt tego nie zrobi.
Moja nadwaga umo偶liwia wreszcie dokonanie nadludzkiego wyczynu i mog臋 powr贸ci膰 do walki z w艂asnymi trudno艣ciami, kt贸re - jak przewidzia艂am w proroczej wizji - sprawia mi torba z zamkiem b艂yskawicznym. W sklepie pana Goocha, kiedy torba by艂a pusta, wydawa艂o si臋, 偶e zamek jest prosty, wygl膮da atrakcyjnie i oszcz臋dza wysi艂ku. Jak wesolutko suwak chodzi艂 w贸wczas w t臋 i we w t臋! Teraz zamkni臋褋褨褦 wype艂nionej po brzegi torby wymaga cud贸w koordynacji. Brzegi zamka trzeba docisn膮膰 z matematyczn膮 precyzj膮 i powoli przesuwa膰 suwak. W krytycznym momencie pojawia si臋 komplikacja - wy艂azi naro偶nik woreczka z g膮bk膮. Kiedy w ko艅cu udaje mi si臋 torb臋 zamkn膮膰, przysi臋gam sobie, 偶e nie otworz臋 jej ponownie, dop贸ki nie dotr臋 do Syrii!
Po chwili zastanowienia musz臋 przyzna膰, 偶e to niemo偶liwe. A co ze wspomnian膮 uprzednio g膮bk膮? Mam si臋 nie my膰 przez pi臋膰 dni podr贸偶y? W tym momencie nawet to wydaje mi si臋 mniejszym z艂em ni偶 otwieranie suwaka!
Wreszcie nadchodzi pora odjazdu. Mn贸stwo wa偶nych spraw nie zosta艂o za艂atwione: pralnia, jak zwykle, nas zawiod艂a, pralnia chemiczna, ku zmartwieniu 袦邪褏邪, te偶 nie dotrzyma艂a obietnic - ale jakie to ma znaczenie? Jedziemy!
I nagle wygl膮da na to, 偶e nie pojedziemy! Taks贸wkarz nie jest w stanie podnie艣膰 niewinnie wygl膮daj膮cych walizek 袦邪褏邪. Boryka si臋 z nimi wsp贸lnie z 袦邪褏械褌 褨 dopiero przy pomocy jakiego艣 przechodnia udaje si臋 je w艂adowa膰 do taks贸wki.
Jedziemy na dworzec Victoria.
Kochany dworzec Victoria, brama do 艣wiata poza Angli膮 -jak偶e kocham peron, z kt贸rego odchodz膮 poci膮gi na kontynent! I jak w og贸le kocham poci膮gi! Ekstatycznie wdycham zalatuj膮cy siark膮 zapach - tak odmienny od zapachu statku, s艂abej woni ropy, kt贸ra zawsze gasi m贸j entuzjazm zapowiedzi膮 przysz艂ych md艂o艣ci. Natomiast poci膮g - d艂ugi, chrypi膮cy, niecierpliwy, 偶yczliwy poci膮g, ze sw膮 wielk膮, sapi膮c膮 lokomotyw膮, buchaj膮c膮 k艂臋bami pary, wydaj膮cy si臋 powtarza膰 niespokojnie: 鈥濵usz臋 rusza膰, musz臋 rusza膰, musz臋 rusza膰!" -jest przyjacielem! Dzieli z tob膮 nastr贸j, bo ty te偶 m贸wisz sobie: 鈥濲ad臋, jad臋, jad臋, jad臋...".
U drzwi naszego pulmana czekaj膮 przyjaciele, by si臋 z nami po偶egna膰. Zwyk艂e idiotyczne rozm贸wki. Z moich ust wyp艂ywaj膮 s艂ynne ostatnie s艂owa - polecenia dotycz膮ce ps贸w, dzieci, nadawania list贸w, wysy艂ania ksi膮偶ek, zapomnianych drobiazg贸w: 鈥瀋hyba znajdziesz je na pianinie, ale mog膮 by膰 na p贸艂ce w 艂azience". Wszystko to ju偶 zosta艂o powiedziane przedtem i w najmniejszym stopniu nie wymaga powt贸rzenia!
袦邪褏邪 otaczaj膮 jego krewni, mnie 鈥 moi wygody jak naro偶ne miejsce w zwyk艂ym przedziale pierwszej klasy. Zawsze je藕dzimy pulmanem z powodu walizek 袦邪褏邪, kt贸re nie zmie艣ci艂yby si臋 w przedziale zwyk艂ego wagonu. Od czasu kiedy walizki oddane do wagonu baga偶owego pojecha艂y gdzie indziej, Max nie ryzykuje rozstania ze swymi bezcennymi ksi膮偶kami.
Docieramy do Dover, gdzie okazuje si臋, 偶e morze jest wzgl臋dnie spokojne. Niemniej wycofuj臋 si臋 do salonu dla pa艅, le偶臋 tam i medytuj臋 w pesymistycznym nastroju, w jaki zawsze mnie wprawia ko艂ysanie fal. Na szcz臋艣cie wkr贸tce jeste艣my w Calais i francuski steward pokazuje mi wielkiego m臋偶czyzn臋 w granatowej roboczej bluzie, kt贸ry ma si臋 zaj膮膰 moim baga偶em.
- Znajdzie go pani w Urz臋dzie Celnym - m贸wi.
- Jaki jest jego numer? - pytam.
Steward natychmiast przyjmuje wyraz oburzenia.
- Madame! Mais 褋 'est le charpentier du bateau!5
Czuj臋 si臋 nale偶ycie zawstydzona - ale po kilku minutach uprzytamniam sobie, 偶e to nie jest 偶adna odpowied藕. Dlaczego fakt, 偶e jest to charpentier du bateau, mia艂by mi u艂atwi膰 wy艂uskanie go spo艣r贸d kilkuset innych m臋偶czyzn w granatowych bluzach, wrzeszcz膮cych: 鈥 Quatre-vingt treize?6" lub co艣 podobnego? Samo jego milczenie nie wystarczy do identyfikacji. Co wi臋cej, czy fakt, 偶e jest to charpentier du bateau, umo偶liwi mu nieomylne wy艂owienie jednej Angielki w 艣rednim wieku z t艂umu innych Angielek w 艣rednim wieku?
W tym momencie do艂膮cza do mnie Max i przerywaj膮c moje rozwa偶ania, m贸wi, 偶e ma dla mnie tragarza. Wyja艣niam, 偶e moje rzeczy zabra艂 charpentier du bateau, i Max pyta, dlaczego mu pozwoli艂am. Ca艂y baga偶 powinien by膰 razem. Zgadzam si臋 z nim, ale t艂umacz臋, 偶e przeprawa przez morze zawsze os艂abia m贸j intelekt. Max macha r臋k膮: 鈥濶o c贸偶, zgromadzimy go razem na cle". Przechodzimy wi臋c do inferna pokrzykuj膮cych tragarzy i nieuniknionego spotkania z przedstawicielk膮 jedynego rodzaju niesympatycznych Francuzek, jaki istnieje -Celniczk膮, osob膮 pozbawion膮 wdzi臋ku, szyku, jakiegokolwiek kobiecego czaru. Zagl膮da do walizek, grzebie w nich, m贸wi z niedowierzaniem: 鈥濸as de cigarettes?" i w ko艅cu, z niech臋tnym mrukni臋ciem, skrobie kred膮 jakie艣 tajemnicze hieroglify na naszych walizkach. Nareszcie mo偶emy min膮膰 barierk臋 i wyj艣膰 na peron, do Simplon Orient Expressu i w podr贸偶 przez ca艂膮 Europ臋.
Wiele, wiele lat temu, kiedy je藕dzi艂am na Riwier臋 lub do Pary偶a, fascynowa艂 mnie widok Orient Expressu stoj膮cego na dworcu w Calais. Marzy艂am, by kiedy艣 nim pojecha膰. Teraz jest starym przyjacielem, ale fascynacja nigdy ca艂kiem nie wygas艂a. Jad臋 nim! Siedz臋 w nim! Znajduj臋 si臋 w granatowym wagonie, z prostym napisem na zewn膮trz: CALAIS - ISTANBUL. Jest to niew膮tpliwie m贸j ulubiony poci膮g. Lubi臋 jego tempo, kt贸re zaczyna si臋 od allegro eon furor臋, kiedy ko艂ysz膮c si臋, grzechoc膮c i zataczaj膮c z boku na bok, p臋dzi w szalonym po艣piechu, by jak najszybciej opu艣ci膰 Calais i ca艂y Zach贸d, a w miar臋 jazdy na wsch贸d stopniowo zwalnia rallentando a偶 do zdecydowanego legato.
Wczesnym rankiem nast臋pnego dnia podnosz臋 zas艂onki i obserwuj臋 zamglone kszta艂ty g贸r Szwajcarii, potem zjazd na r贸wniny W艂och, przejazd przez 艣liczn膮 Stres臋 i jej b艂臋kitne jezioro. P贸藕niej elegancka stacja, kt贸ra jest wszystkim, co widzimy z Wenecji, i zn贸w jedziemy dalej, wzd艂u偶 morza, do Triestu i w g艂膮b Jugos艂awii. Tempo jazdy staje si臋 coraz wolniejsze, postoje s膮 coraz d艂u偶sze, godziny wskazywane przez stacyjne zegary k艂贸c膮 si臋 ze sob膮. W miejsce czasu zachodnioeuropejskiego pojawia si臋 czas 艣rodkowoeuropejski. Nazwy stacji s膮 napisane ekscytuj膮cym i nieprawdopodobnie wygl膮daj膮cym alfabetem. Lokomotywy s膮 p臋kate, wygl膮daj膮 solidnie i pluj膮 szczeg贸lnie czarnym i gryz膮cym dymem. Rachunki w wagonie restauracyjnym s膮 wypisywane w tajemniczych walutach, pojawiaj膮 si臋 butelki nieznanej wody mineralnej. Niewysoki Francuz, kt贸ry siedzi przy stole naprzeciw nas, studiuje sw贸j rachunek w milczeniu przez kilka minut, po czym podnosi g艂ow臋 i chwyta wzrok 袦邪褏邪. Jego g艂os, na艂adowany emocj膮, wznosi si臋 p艂aczliwie: 鈥濴e change des Wagons Lits, 褋'est in-croyable!7" Po drugiej stronie przej艣cia ciemny m臋偶czyzna z zakrzywionym nosem domaga si臋 podania wysoko艣ci rachunku w a) frankach, b) lirach, c) dinarach, d) funtach tureckich, e) dolarach. Otrzymawszy przeliczenie od cierpliwego kasjera restauracyjnego, rachuje w milczeniu i najwidoczniej obdarzony nieprzeci臋tnymi talentami finansowymi, wyci膮ga walut臋, w kt贸rej rachunek wypada najkorzystniej dla jego portfela. T膮 metod膮, jak nam t艂umaczy, oszcz臋dzi艂 pi臋膰 pens贸w w angielskiej walucie!
Rano zjawiaj膮 si臋 w wagonie celnicy tureccy. Nie 艣pieszy im si臋 i bardzo interesuj膮 ich nasze baga偶e. Dlaczego mam tyle but贸w? - pytaj膮 mnie. To za du偶o. Odpowiadam, 偶e nie mam papieros贸w, poniewa偶 nie pal臋, wi臋c dlaczego nie mia艂abym mie膰 kilku par but贸w wi臋cej? Douanier8 akceptuje wyja艣nienie. A co to za proszek w tym pude艂ku? - pyta.
To proszek na pluskwy - m贸wi臋, ale widz臋, 偶e celnik nie rozumie. Marszczy czo艂o i patrzy podejrzliwie. Najwyra藕niej pos膮dza mnie o przemyt narkotyk贸w. To nie jest proszek do mycia z臋b贸w - m贸wi oskar偶aj膮co - ani puder do twarzy, wi臋c co to jest? Urz膮dzam energiczn膮 pantomim臋. Drapi臋 si臋 realistycznie, chwytam intruza. Opylam wyposa偶enie przedzia艂u. A, wszystko jasne! Celnik odrzuca g艂ow臋 do ty艂u i ryczy ze 艣miechu, powtarzaj膮c tureckie s艂owo. To na to ten proszek! Powtarza 偶art koledze. Przechodz膮 dalej, za艣miewaj膮c si臋. Teraz pojawia si臋 konduktor Wagon Lit, by udzieli膰 nam pouczenia. Przyjd膮 z naszymi paszportami, by zapyta膰, ile mamy pieni臋dzy - 鈥瀍ffectif, vous comprenez? " Kocham s艂owo 鈥瀍ffectif" - tak doskonale okre艣la got贸wk臋, kt贸r膮 ma si臋 przy sobie. 鈥濸owinni艣cie mie膰 dok艂adnie tyle a tyle effectif." - ci膮gnie konduktor. Wymienia sum臋. Max stwierdza, 偶e mamy wi臋cej. 鈥濼o nie ma znaczenia. Przyznanie si臋 do wy偶szej sumy spowoduje k艂opoty. Musicie powiedzie膰, 偶e macie akredytywy lub czeki podr贸偶ne i tylko tyle effectif. Dodaje wyja艣nienie: 鈥濱ch nie obchodzi, pa艅stwo rozumiej膮, ile macie, ale odpowied藕 musi by膰 en regle [zgodna z przepisami]. Macie powiedzie膰 - tyle a tyle".
Przychodzi d偶entelmen, kt贸ry zajmuje si臋 sprawami finansowymi. Wpisuje nasz膮 odpowied藕, zanim jeszcze zd膮偶yli艣my otworzy膰 usta. Wszystko jest en regle. I wreszcie poci膮g dociera do Stambu艂u i przewija si臋 pomi臋dzy dziwnymi, krytymi gontem domami; tu i 贸wdzie wida膰 przez chwil臋 pot臋偶ne kamienne bastiony i morze na prawo.
Stambu艂 dzia艂a na nerwy - p贸ki si臋 w nim jest, nie spos贸b go zobaczy膰! Dopiero kiedy si臋 opu艣ci Europ臋 i przep艂ywa si臋 przez Bosfor na brzeg azjatycki, naprawd臋 widzi si臋 to miasto. Jest wspania艂e tego poranka, jasnego, 艣wietlistego poranka bez 艣ladu mg艂y, z meczetami i minaretami odcinaj膮cymi si臋 ostro na tle nieba.
- Hagia Sophia jest bardzo pi臋kna - m贸wi jaki艣 Francuz.
Wszyscy si臋 zgadzaj膮, z niechlubnym wyj膮tkiem mnie samej. Niestety, nigdy nie 偶ywi艂am podziwu dla Hagia Sophii! Fatalny brak artystycznego wyczucia, ale tak ju偶 jest. Zawsze wydawa艂o mi si臋, 偶e Hagia Sophia ma zdecydowanie niew艂a艣ciwe rozmiary. Wstydz膮c si臋 swego przewrotnego gustu, zachowuj臋 milczenie.
Teraz przesiadka na poci膮g oczekuj膮cy na dworcu Haydar Pasa i kiedy wreszcie poci膮g rusza - 艣niadanie, 艣niadanie, na kt贸re czeka si臋 ju偶 z niecierpliwo艣ci膮. A potem cudowna dzienna jazda wzd艂u偶 kr臋tego brzegu morza Marmara, usianego zamglonymi wysepkami, wygl膮daj膮cymi rozkosznie. Po raz setny pomy艣la艂am, 偶e chcia艂abym mie膰 podobn膮 wysepk臋 na w艂asno艣膰! Dziwne jest to marzenie o posiadaniu w艂asnej wyspy! Wi臋kszo艣膰 ludzi pr臋dzej czy p贸藕niej przechodzi tak膮 chorob臋. Wysepka symbolizuje w umy艣le cz艂owieka swobod臋, samotno艣膰, wolno艣膰 od wszelkich trosk. Ale w rzeczywisto艣ci -jak przypuszczam - nie by艂aby to wolno艣膰, lecz uwi臋zienie. Prowadzenie gospodarstwa domowego okaza艂oby si臋 zapewne ca艂kowicie uzale偶nione od sta艂ego l膮du. Trzeba by by艂o ustawicznie robi膰 d艂ugie listy zakup贸w spo偶ywczych, samemu organizowa膰 dostaw臋 mi臋sa i chleba i samemu sprz膮ta膰, poniewa偶 trudno by艂oby o s艂u偶膮cych, kt贸rzy chcieliby mieszka膰 na wyspie, z dala od przyjaci贸艂 i kin i nawet bez komunikacji autobusowej. Co innego wyspy m贸rz po艂udniowych! - wyobra偶a艂am sobie. Cz艂owiek m贸g艂by tam siedzie膰, leniwie zajadaj膮c najlepsze owoce, bez talerzy, no偶y, widelc贸w, zmywania naczy艅 i problemu brudnego zlewu! Tymczasem jedyni wyspiarze z Po艂udnia, jakich widzia艂am przy posi艂ku, mieli przed sob膮 na bardzo brudnym obrusie talerze z p艂ywaj膮cym w t艂uszczu gor膮cym gulaszem wo艂owym.
Nie, wyspa jest i powinna by膰 wysp膮 marze艅! Na takiej wyspie nie ma zamiatania, odkurzania, s艂ania 艂贸偶ek, prania, zmywania naczy艅, brudu, problem贸w z gotowaniem, listy zakup贸w, obcinania knota, obierania ziemniak贸w i koszy na 艣miecie. Na wyspie marze艅 jest bia艂y piasek i lazurowe morze -i by膰 mo偶e domek z bajki wybudowany pomi臋dzy wschodem a zachodem s艂o艅ca, jab艂o艅, 艣piew i z艂oto...
W tym momencie Max pyta mnie, o czym my艣l臋. Odpowiadam po prostu: - O raju!
- Poczekaj, p贸ki nie zobaczysz D偶akd偶aku! - m贸wi.
Pytam, czy jest tam bardzo pi臋knie, a Max odpowiada, 偶e nie ma poj臋cia, lecz jest to niezwykle interesuj膮cy kawa艂ek 艣wiata i nikt naprawd臋 nic o nim nie wie!
Poci膮g wspina si臋 zawijasami w g贸r臋 w膮wozu i zostawiamy morze za nami.
Nast臋pnego ranka osi膮gamy Cylicyjskie Wrota i patrzymy na jeden z najpi臋kniejszych widok贸w, jakie znam. To jakby stan膮膰 na ko艅cu 艣wiata i spojrze膰 na ziemi臋 obiecan膮. Cz艂owiek czuje si臋 tak, jak musia艂 czu膰 si臋 Moj偶esz, poniewa偶 tu tak偶e nie mo偶na wkroczy膰... Do tej osnutej mi臋kk膮, b艂臋kitn膮 mgie艂k膮 cudownej krainy nigdy si臋 nie dotrze; prawdziwe miasta i wioski, kiedy si臋 do nich dojedzie, zmieni膮 si臋 w szar膮 codzienno艣膰, zniknie to zaczarowane pi臋kno, kt贸re wabi z daleka...
Gwizd lokomotywy. Wsiadamy z powrotem do naszego przedzia艂u.
Dalej do Aleppo. Z Aleppo do Bejrutu, gdzie jeste艣my um贸wieni z naszym architektem i gdzie mamy zorganizowa膰 wst臋pny przegl膮d rejonu Chaburu i D偶akd偶aku. Na podstawie tego rekonesansu wybierzemy kopiec osadniczy, na kt贸rym b臋dziemy prowadzi膰 wykopaliska.
Gdy偶 to, jak powiada pani Beeton9, jest pocz膮tkiem ca艂ej operacji. Najpierw trzeba z艂apa膰 zaj膮ca, m贸wi ta szacowna dama.
W naszym przypadku trzeba najpierw znale藕膰 w艂a艣ciwy kopiec. W艂a艣nie to mamy zamiar teraz zrobi膰.
ROZDZIA艁 DRUGI
Rekonesans
BEJRUT!
Lazurowe morze, 艂uk zatoki, d艂uga linia osnutych b艂臋kitn膮 mgie艂k膮 g贸r. Taki oto widok roztacza si臋 z tarasu hotelu. Z okna mojej sypialni, kt贸ra znajduje si臋 od strony l膮du, widz臋 ogr贸d pe艂en szkar艂atnych poinsecji. Pok贸j, wysoki, pomalowany na bia艂o, ma nieco wi臋zienny wygl膮d. Nowoczesna umywalka z kranami i odp艂ywem wprowadza z rozmachem akcent cywilizacji10. Nad umywalk膮 znajduje si臋 spory zbiornik ze zdejmowan膮 przykryw膮, po艂膮czony z kranami. Jest pe艂ny cuchn膮cej st臋chlizn膮 cieczy i ma po艂膮czenie tylko z kranem od zimnej wody!
Cywilizacja w bliskowschodnim wydaniu zastawia na nieprzygotowanego gro藕ne pu艂apki. Ile偶 to razy kran z zimn膮 wod膮 dostarcza gor膮cej i odwrotnie! Jak偶e bole艣nie zapami臋ta艂am k膮piel w 艣wie偶o wyposa偶onej 鈥瀦achodniej" 艂azience, w kt贸rej imponuj膮ce urz膮dzenie do ogrzewania wody wylewa艂o ogromne ilo艣ci wrz膮tku, zimnej wody nie by艂o ani odrobiny, gor膮ca nie dawa艂a si臋 zakr臋ci膰, a zamek w drzwiach si臋 zaci膮艂!
Kiedy z entuzjazmem kontempluj臋 poinsecje, a z niesmakiem urz膮dzenia do mycia si臋, s艂ysz臋 pukanie do drzwi. Pojawia si臋 niski, przysadzisty Ormianin, u艣miechaj膮c si臋 przymilnie. Otwiera usta, pokazuje palcem gard艂o i oznajmia zach臋caj膮co: - Manger! - Tak膮 prost膮 metod膮 informuje w spos贸b zrozumia艂y dla najbardziej ograniczonego umys艂u, 偶e w jadalni podaje si臋 po艂udniowy posi艂ek.
Znajduj臋 tam 袦邪褏邪 i naszego nowego architekta, Maca, kt贸rego jeszcze prawie nie znam. Za kilka dni wyruszamy na trzymiesi臋czn膮 wypraw臋 z namiotami, by szuka膰 obiecuj膮cych miejsc na badania archeologiczne. Jako przewodnik udaje si臋 z nami Hamudi, wieloletni brygadzista w Ur, filozof i przyjaciel mojego m臋偶a. W tych jesiennych miesi膮cach pomi臋dzy sezonami wykopaliskowymi jest wolny i mo偶e pojecha膰 z nami.
Mac wstaje i uprzejmie mnie wita. Siadamy do bardzo dobrego, cho膰 nieco za t艂ustego posi艂ku. Zwracam si臋 z kilkoma uwagami, w zamierzeniu przyjaznymi, do Maca, kt贸ry skutecznie je blokuje odpowiedziami: 鈥濷ch, istotnie?", 鈥濪oprawdy?", 鈥濺zeczywi艣cie?".
M贸j zapa艂 zostaje nieco zwarzony. Nasuwa mi si臋 niejasne podejrzenie, 偶e nasz m艂ody architekt oka偶e si臋 jednym z tych ludzi, kt贸rym niekiedy udaje si臋 onie艣mieli膰 mnie do tego stopnia, 偶e robi臋 z siebie zupe艂n膮 kretynk臋. Na szcz臋艣cie dawno ju偶 min臋艂y czasy, kiedy ka偶dy mnie onie艣miela艂. Z wiekiem zyska艂am dostateczn膮 swobod臋 towarzysk膮 i savoir faire11. Co jaki艣 czas gratuluj臋 sobie, 偶e ca艂膮 t臋 g艂upi膮 niepewno艣膰 mam definitywnie za sob膮! Przezwyci臋偶y艂am j膮, my艣l臋 sobie z zadowoleniem. I z tak膮 sam膮 pewno艣ci膮, z jak膮 to my艣l臋, niespodziewanie jaki艣 osobnik sprawia, 偶e po raz kolejny idiociej臋 ze zdenerwowania.
Bezskutecznie t艂umacz臋 sobie, 偶e m艂ody Mac sam jest zapewne r贸wnie onie艣mielony i 偶e to jego w艂asna nie艣mia艂o艣膰 ka偶e mu w艂o偶y膰 t臋 defensywn膮 zbroj臋. Pozostaje faktem, 偶e wobec jego ch艂odnego, pe艂nego wy偶szo艣ci sposobu bycia, jego lekko uniesionych brwi i uprzejmego zainteresowania dla moich wypowiedzi, kt贸re jak sobie u艣wiadamiam, wcale nie musz膮 by膰 tego warte, stopniowo t臋piej臋 i w ko艅cu zaczynam m贸wi膰 rzeczy, kt贸re jak doskonale wiem, s膮 czystymi nonsensami. Pod koniec posi艂ku Mac pozwala sobie na przygan臋.
- Chyba to nie jest tak? - m贸wi uprzejmie w odpowiedzi na moj膮 rozpaczliw膮 uwag臋 o waltorni.
Oczywi艣cie ma zupe艂n膮 s艂uszno艣膰. To nie jest tak.
Po posi艂ku Max pyta mnie, co my艣l臋 o 袦邪褋u. Odpowiadam ostro偶nie, 偶e wydaje mi si臋 do艣膰 ma艂om贸wny. To znakomicie, oznajmia Max. Nie mam poj臋cia, wyja艣nia mi, co to znaczy tkwi膰 na pustyni w towarzystwie kogo艣, kto nigdy nie przestaje m贸wi膰! - Wybra艂em go, poniewa偶 robi艂 wra偶enie milkliwego.
Przyznaj臋, 偶e co艣 w tym jest. Max ci膮gnie dalej, 偶e m艂ody cz艂owiek jest prawdopodobnie onie艣mielony, ale wkr贸tce si臋 oswoi. - Zapewne to ty go onie艣mielasz - dodaje uprzejmie.
Jest to pocieszaj膮ca my艣l, ale nie czuj臋 si臋 przekonana.
Pr贸buj臋 jednak zastosowa膰 ma艂y zabieg psychoterapeutyczny.
Po pierwsze - m贸wi臋 sobie -jeste艣 dostatecznie stara, 偶eby by膰 jego matk膮. Jeste艣 tak偶e pisark膮 - i to popularn膮 pisark膮. Jedna z postaci z twoich ksi膮偶ek wyst臋powa艂a nawet jako has艂o w krzy偶贸wce w Timesie. (Oto wyznacznik s艂awy!). A co wi臋cej, jeste艣 呕on膮 Kierownika Ekspedycji! Pos艂uchaj, je艣li ktokolwiek ma tu kogo艣 traktowa膰 lekcewa偶膮co, to ty m艂odego cz艂owieka, a nie m艂ody cz艂owiek ciebie!
P贸藕niej postanawiamy wybra膰 si臋 na herbat臋, wi臋c id臋 do pokoju Maca, by mu zaproponowa膰 p贸j艣cie z nami. Obiecuj臋 sobie, 偶e b臋d臋 zachowywa膰 si臋 naturalnie i przyja藕nie.
W pokoju panuje nieprawdopodobny porz膮dek, a sam Mac, siedz膮c na z艂o偶onym kraciastym kocu, zapisuje co艣 w notatniku. Podnosi wzrok z uprzejmym zapytaniem.
- Nie wybra艂by si臋 pan z nami na herbat臋? Mac wstaje.
- Dzi臋kuj臋!
- Potem zapewne zechce pan zwiedzi膰 miasto? - sugeruj臋. - To 艣wietna zabawa myszkowa膰 po nowym miejscu.
Mac lekko unosi brwi i m贸wi ch艂odno: - Istotnie?
Nieco speszona prowadz臋 do holu, gdzie czeka na nas Max. Mac konsumuje wielk膮 porcj臋 herbaty w pe艂nym zadowolenia milczeniu. Max pije herbat臋 w tera藕niejszo艣ci, ale duchem przebywa w dalekiej przesz艂o艣ci, jakie艣 cztery tysi膮ce lat przed narodzeniem Chrystusa.
Kiedy ostatnie ciastko zostaje zjedzone, budzi si臋 z zamy艣lenia z nag艂ym wzdrygni臋ciem i proponuje, 偶eby艣my poszli zobaczy膰, jak si臋 ma nasza furgonetka.
Idziemy rzuci膰 okiem na furgonetk臋 - na podwoziu forda montuj膮 nam miejscowe nadwozie. Musieli艣my uciec si臋 do takiego rozwi膮zania, gdy偶 nie mo偶na by艂o kupi膰 u偶ywanej furgonetki w dostatecznie dobrym stanie.
Nadwozie budzi zdecydowany optymizm, w sensie In sza Allah12: furgonetka jest wysoka i prezentuje si臋 nader szacownie. Jest wr臋cz podejrzanie porz膮dna. By艂oby to zbyt pi臋kne, by mog艂o by膰 prawdziwe! 袦邪褏邪 troch臋 niepokoi nieobecno艣膰 Hamudiego, kt贸ry mia艂 spotka膰 si臋 z nami ju偶 wcze艣niej.
Mac gardzi zwiedzaniem miasta i wraca do sypialni, by zasi膮艣膰 na swoim pledzie i sporz膮dza膰 jakie艣 notatki w dzienniku. Zaintrygowana, snuj臋 spekulacje, co on tam pisze.
Wczesna pobudka. O pi膮tej rano drzwi naszej sypialni otwieraj膮 si臋 i jaki艣 g艂os oznajmia po arabsku: - Przyszli wasi brygadzi艣ci!
Hamudi i jego dwaj synowie wp艂ywaj膮 do pokoju i z pe艂n膮 wdzi臋ku serdeczno艣ci膮, jaka ich cechuje, 艣ciskaj膮 nasze r臋ce, przyk艂adaj膮c je do swojego czo艂a. 鈥濻zlonak? Kifak?" (Jak si臋 miewasz?). ,JKullisz zen" (Bardzo dobrze). ,Al-hamdu li-Llah! Al-hamdu li-Llah!" (Chwa艂a Bogu!).
Zrzucaj膮c z siebie opary snu, zamawiamy herbat臋. Hamudi i jego synowie rozsiadaj膮 si臋 wygodnie na pod艂odze i zaczynaj膮 wymienia膰 nowiny z 袦邪褏械m. Bariera j臋zykowa wyklucza mnie z konwersacji. Wyczerpa艂am ca艂y sw贸j zapas arabskiego. My艣l臋 z ut臋sknieniem o 艣nie i wola艂abym, 偶eby Hamudi i jego synowie od艂o偶yli powitania na odpowiedniejsz膮 por臋. Rozumiem jednak, 偶e dla nich przybycie o tej godzinie jest najnaturalniejsz膮 rzecz膮 pod s艂o艅cem.
Herbata rozprasza mg艂臋 snu i Hamudi zwraca si臋 z r贸偶nymi uwagami tak偶e i do mnie. Max t艂umaczy jego pytania i moje odpowiedzi. Wszyscy trzej promieniej膮 rado艣ci膮 i na nowo u艣wiadamiam sobie, jakimi s膮 uroczymi lud藕mi.
Przygotowania do podr贸偶y s膮 w pe艂nym toku - zakupy, poszukiwanie kierowcy i kucharza, wizyty w Service des Anti-quit膰s, przemi艂e 艣niadanie z dyrektorem, panem Seyrigiem, i jego urocz膮 偶on膮. Nikt nie m贸g艂by by膰 uprzejmiejszy dla nas ni偶 oni - a jedzenie jest znakomite.
Na przek贸r stwierdzeniu tureckiego douaniera, 偶e mam za du偶o pantofli, zabieram si臋 do kupowania nast臋pnych! To ogromna przyjemno艣膰 kupowa膰 buty w Bejrucie. Je艣li nie ma w艂a艣nie twojego numeru, zrobi膮 ci pantofle w par臋 dni - z dobrej sk贸ry, doskonale pasuj膮ce. Musz臋 przyzna膰, 偶e kupowanie pantofli to moja s艂abo艣膰. Nie o艣miel臋 si臋 wraca膰 do domu przez Turcj臋!
W艂贸czymy si臋 po tubylczych dzielnicach, wybieram kupony ciekawych materia艂贸w - rodzaj grubego bia艂ego jedwabiu, haftowanego z艂ot膮 lub granatow膮 nici膮. Kupujemy te偶 jedwabne abaje13 - wy艣lemy je do domu w prezencie. Max jest zafascynowany r贸偶nymi rodzajami chleba. Ka偶dy, kto ma w sobie francusk膮 krew, lubi dobry chleb. Chleb dla Francuza znaczy wi臋cej ni偶 jakikolwiek inny rodzaj po偶ywienia. S艂ysza艂am kiedy艣, jak oficer s艂u偶b specjalnych m贸wi艂 z g艂臋bokim, serdecznym wsp贸艂czuciem o koledze na samotnym granicznym posterunku: 鈥濩e pauvre garcon! II n '邪 褌褢褌械 pas de pain la bas, seulement la galette Kurde!" [Biedny ch艂opiec! Nie ma tam nawet chleba, tylko te kurdyjskie placki!].
Wdajemy si臋 tak偶e w d艂ugotrwa艂e i skomplikowane negocjacje z bankiem. Jak zawsze na Wschodzie, uderza mnie niech臋膰, z jak膮 banki za艂atwiaj膮 wszelkie interesy. Urz臋dnicy s膮 uprzejmi, nawet czaruj膮cy, lecz staraj膮 si臋 unikn膮膰 dokonania jakiejkolwiek transakcji. 鈥濷ui, oui!", mrucz膮 偶yczliwie. 鈥濫crivez une lettre!" [Tak, tak! Prosz臋 napisa膰 podanie!]. I rozsiadaj膮 si臋 ponownie z westchnieniem ulgi, 偶e uda艂o im si臋 od艂o偶y膰 kolejn膮 czynno艣膰 na p贸藕niej.
Je艣li klient wymusi na nich jakiekolwiek dzia艂anie, mszcz膮 si臋 skomplikowanym systemem les timbres [znaczk贸w]. Ka偶dy dokument, ka偶dy czek, ka偶da transakcja jest op贸藕niana i komplikowana 偶膮daniem les timbres. Ustawicznie trzeba wp艂aca膰 drobne sumy. Kiedy wszystko wydaje si臋 ju偶 sfinalizowane, ponownie dochodzi do rabunku!
- Et dewcfrancs cin膮uante centimespour les timbres, s'il vous plait [I jeszcze dwa franki pi臋膰dziesi膮t na znaczki prosz臋].
Wreszcie formalno艣ci s膮 zako艅czone, niezliczone podania napisane, niewiarygodne ilo艣ci znaczk贸w do艂膮czone. Z nieukrywan膮 ulg膮 urz臋dnik bankowy dostrzega perspektyw臋 ostatecznego pozbycia si臋 nas. Opuszczaj膮c bank, s艂yszymy, jak m贸wi do innego nieszcz臋snego klienta: - Ecrivez une lettre, s 'U vous plait.
Nadal pozostaje nam zaanga偶owanie kucharza i kierowcy.
Problem kierowcy zostaje rozwi膮zany najpierw. Hamudi przybywa rozpromieniony i powiadamia nas, 偶e mamy szcz臋艣cie - zapewni艂 nam pierwszorz臋dnego kierowc臋.
W jaki spos贸b - pyta Max - Hamudi zdoby艂 dla nas ten skarb?
Jak si臋 okazuje, by艂o to bardzo proste. Nasz skarb sta艂 na nabrze偶u i nie mia艂 od pewnego czasu pracy, wi臋c w ca艂kowitej rozpaczy zgodzi艂 si臋 na bardzo nisk膮 zap艂at臋. Zatem mamy tak偶e oszcz臋dno艣膰!
Ale jak mo偶na by sprawdzi膰, czy ten cz艂owiek jest dobrym kierowc膮?
Hamudi macha r臋k膮 na takie pytanie. Piekarz to cz艂owiek, kt贸ry wk艂ada chleb do pieca i go piecze. Kierowca to cz艂owiek, kt贸ry uruchamia samoch贸d i nim kieruje!
Max bez nadmiernego entuzjazmu zgadza si臋 zatrudni膰 Abdallaha, je艣li nie trafi si臋 nikt lepszy, i Abdallah zostaje wezwany na rozmow臋. Niezmiernie przypomina wielb艂膮da i Max stwierdza z westchnieniem, 偶e kandydat na kierowc臋 wygl膮da na g艂upiego, a to zawsze jest korzystne. Pytam dlaczego i otrzymuj臋 odpowied藕, 偶e nie b臋dzie mia艂 do艣膰 rozumu, 偶eby by膰 nieuczciwym.
Nasze ostatnie popo艂udnie w Bejrucie sp臋dzamy jad膮c nad Psi膮 Rzek臋, Nahr al-Kalb. Tutaj, w zadrzewionym w膮wozie biegn膮cym w g艂膮b l膮du, mo偶na w kawiarence napi膰 si臋 kawy, a potem p贸j艣膰 na przyjemny spacer po cienistej 艣cie偶ce.
Jednak powodem naszej prawdziwej fascynacji w膮wozem Nahr al-Kalb s膮 inskrypcje wyryte w skale, w miejscu gdzie prowadzi w g贸r臋 szlak do prze艂臋czy w pa艣mie g贸r Liban. T臋dy w trakcie niezliczonych wojen maszerowa艂y kolejne armie i pozostawia艂y swoje 艣lady. S膮 tu hieroglify egipskie - Ramzesa II - i przechwa艂ki armii asyryjskich i babilo艅skich. Jest tu wizerunek Tiglatpilesara I. W roku 701 przed narodzeniem Chrystusa pozostawi艂 inskrypcj臋 Sanherib. Przechodzi艂 t臋dy i pozostawi艂 艣wiadectwo tego przej艣cia Aleksander. Upami臋tnili tu swoje zwyci臋stwa Asarhaddon i Nabuchodonozor. A na ko艅cu, w roku 1917, nawi膮zuj膮c do staro偶ytno艣ci, pozostawi艂a swoje nazwiska i inicja艂y armia Allenby'ego. Nigdy mnie nie nudzi przygl膮danie si臋 tej porytej napisami powierzchni ska艂y. Tak objawia si臋 historia...
Entuzjazm ponosi mnie tak dalece, 偶e zwracam si臋 do Maca z uwag膮, jakie to nies艂ychanie podniecaj膮ce i czy on nie jest tego samego zdania.
Mac uprzejmie unosi brwi i m贸wi g艂osem ca艂kowicie pozbawionym zainteresowania, 偶e owszem, to bardzo interesuj膮ce...
Nast臋pnym 藕r贸d艂em ekscytacji jest przybycie i 艂adowanie naszej furgonetki. Jest niew膮tpliwie przeci膮偶ona, a 艣rodek ci臋偶ko艣ci ma zdecydowanie za wysoko. Przechyla si臋 na boki i ko艂ysze jak statek, lecz robi to tak dystyngowanie - ba, nawet majestatycznie - 偶e natychmiast zostaje ochrzczona Queen Mary.
Wynajmujemy ponadto 鈥瀟aks贸wk臋" - citroena, prowadzonego przez sympatycznego Ormianina imieniem Aristide. Anga偶ujemy nieco melancholijnie wygl膮daj膮cego kucharza (Is臋), kt贸ry ma referencje tak dobre, 偶e a偶 mocno podejrzane. I wreszcie nadchodzi wielki dzie艅. Wyruszamy - Max, Hamudi, ja, Mac, Abdallah, Aristide i Isa - skazani na wsp贸lne 偶ycie przez nast臋pne trzy miesi膮ce, z艂膮czeni na dobre i z艂e.
Naszym pierwszym odkryciem jest to, 偶e trafili艣my w osobie Abdallaha na najgorszego kierowc臋, jakiego mo偶na sobie wyobrazi膰; drugim, 偶e nasz kucharz jest bardzo kiepskim kucharzem; trzecim, 偶e wprawdzie Aristide jest dobrym kierowc膮, ale ma niewiarygodnie kiepski samoch贸d!
Wyje偶d偶amy z Bejrutu drog膮 nadbrze偶n膮. Przecinamy Nahr al-Kalb i jedziemy dalej, maj膮c morze po lewej. Mijamy ma艂e grupki bia艂ych domk贸w, zachwycaj膮ce piaszczyste zatoczki i niewielkie nisze w ska艂ach. Marz臋 o zatrzymaniu si臋 i k膮pieli, ale teraz to ju偶 jest powa偶na wyprawa. Wkr贸tce - zbyt wcze艣nie, niestety! - skr臋cimy w g艂膮b l膮du, odsuniemy si臋 od morza i minie wiele miesi臋cy, zanim zobaczymy je ponownie.
Aristide co chwila korzysta z klaksonu, jak to jest przyj臋te w Syrii. Za nami pod膮偶a Queen Mary. Wysoka, przeci膮偶ona, ko艂ysze si臋, jakby p艂yn臋艂a po falach.
Mijamy Byblos. Teraz ju偶 ugrupowania bia艂ych domk贸w s膮 niewielkie i rzadziej rozrzucone. Po naszej prawej stronie ci膮gn膮 si臋 skaliste wzg贸rza.
Wreszcie skr臋camy i jedziemy w g艂膮b l膮du do Homsu.
W Homsie jest dobry hotel - bardzo porz膮dny hotel - twierdzi Hamudi.
Wspania艂o艣膰 hotelu ogranicza si臋 do solidno艣ci mur贸w. Budynek jest obszerny, kamienny, z wielkimi korytarzami. Niestety, urz膮dzenia sanitarne funkcjonuj膮 nie najlepiej! Ogromna sypialnia nie ma zbyt wielu udogodnie艅. Max i ja ogl膮damy nasz膮 z szacunkiem dla jej rozmiar贸w i wybieramy si臋 zwiedzi膰 miasto. Mac, jak stwierdzamy, siedzi na brzegu 艂贸偶ka, wsparty na zwini臋tym kocu, skrobi膮c z przej臋ciem w swoim notatniku.
(O czym偶e Mac pisze w tym notatniku? Nie okazuje entuzjazmu dla idei obejrzenia Homsu).
By膰 mo偶e s艂usznie, bo nie ma tu zbyt wiele do ogl膮dania.
Zjadamy 藕le przygotowany, niby-europejski posi艂ek i idziemy spa膰.
Do wczoraj byli艣my w zasi臋gu cywilizacji. Dzi艣 nagle pozostawiamy cywilizacj臋 za sob膮.
W ci膮gu godziny czy dw贸ch ziele艅 ca艂kowicie znika. Wszystko dooko艂a jest tylko br膮zowaw膮, piaszczyst膮 pustyni膮. Szlaki s膮 myl膮ce. Z rzadka spotykamy ci臋偶ar贸wk臋, kt贸ra wy艂ania si臋 nagle z nico艣ci.
Jest bardzo gor膮co. Upa艂, nier贸wno艣ci drogi i fatalna jako艣膰 resor贸w naszej taks贸wki, py艂, kt贸ry si臋 po艂yka i kt贸ry pokrywa twarz sztywn膮 skorup膮, przyprawiaj膮 mnie o w艣ciek艂y b贸l g艂owy.
W tym rozleg艂ym, pozbawionym ro艣linno艣ci krajobrazie jest co艣 przera偶aj膮cego - a zarazem fascynuj膮cego. Nie jest p艂aski jak pustynia pomi臋dzy Bagdadem a Damaszkiem. Nieustannie pniemy si臋 w g贸r臋 i zje偶d偶amy w d贸艂. Cz艂owiek czuje si臋 po trosze jak jeszcze jedno ziarnko piasku na pla偶y po艣r贸d zamk贸w, kt贸re budowa艂, b臋d膮c dzieckiem.
I wreszcie, po siedmiu godzinach upa艂u i monotonii samotnego 艣wiata - PALMIRA!
W tym, jak my艣l臋, le偶y urok Palmiry - smuk艂a, kremowa, pojawia si臋 ze sw膮 bajkow膮 urod膮 po艣r贸d gor膮cych piask贸w jak zjawa. Palmira jest prze艣liczna, fantastyczna i niewiarygodna, z ca艂ym jej teatralnym nieprawdopodobie艅stwem, jak z marze艅 sennych. Dziedzi艅ce, 艣wi膮tynie, zdruzgotane kolumny...
Nigdy nie mog艂am si臋 zdecydowa膰, co w艂a艣ciwie my艣l臋 o Palmirze. Zachowa艂a dla mnie na zawsze zjawiskowy urok tego pierwszego wejrzenia. B贸l g艂owy i piek膮ce oczy tym bardziej uczyni艂y j膮 dla mnie gor膮czkowym majakiem. To nie jest, to nie mo偶e by膰 rzeczywisto艣膰!
Lecz nagle znajdujemy si臋 po艣r贸d t艂umu ludzi - t艂umu weso艂ych francuskich turyst贸w, 艣miej膮cych si臋, rozmawiaj膮cych i trzaskaj膮cych migawkami aparat贸w fotograficznych. Zatrzymujemy si臋 przed 艂adnym budynkiem.
Max ostrzega mnie po艣piesznie: - Nie przejmuj si臋 odorem. Trzeba nieco czasu, 偶eby przywykn膮膰.
Niew膮tpliwie trzeba! Hotel ma urocze wn臋trza, urz膮dzone ze smakiem i z prawdziwym wdzi臋kiem. Ale smr贸d stoj膮cej wody w sypialni jest bardzo silny.
- To ca艂kiem zdrowy zapach - zapewnia mnie Max.
A przemi艂y starszy d偶entelmen, kt贸ry jak rozumiem, jest w艂a艣cicielem hotelu, m贸wi z naciskiem:
- Mauvaise odeur, oui! Malsaine, non! [Zapach jest paskudny, rzeczywi艣cie! Ale nie jest niezdrowy!].
Sprawa za艂atwiona! A zreszt膮 wszystko mi jedno. Bior臋 aspiryn臋, wypijam fili偶ank臋 herbaty i k艂ad臋 si臋 do 艂贸偶ka. P贸藕niej, m贸wi臋 sobie, mog臋 i艣膰 zwiedza膰 - teraz potrzebuj臋 tylko ciemno艣ci i wypoczynku.
Niepokoj臋 si臋. Czy偶bym by艂a kiepskim podr贸偶nikiem - ja, kt贸ra zawsze lubi艂am je藕dzi膰 samochodem?
Na szcz臋艣cie po godzinie budz臋 si臋 w pe艂ni wypocz臋ta i gotowa ogl膮da膰, co jest do zobaczenia.
Nawet Mac tym razem pozwala si臋 oderwa膰 od swego notatnika.
Wyruszamy na zwiedzanie i sp臋dzamy przeurocze popo艂udnie.
Daleko od hotelu natykamy si臋 na grupk臋 Francuz贸w. Maj膮 k艂opot. Jednej z pa艅, obutej (podobnie jak i wszystkie inne) w pantofelki na wysokim obcasie, urwa艂 si臋 obcas. Nie mo偶e wi臋c chodzi膰, a do hotelu jest spory kawa艂ek. Do tego miejsca grupka dojecha艂a taks贸wk膮, ale taks贸wka si臋 zepsu艂a. Rzucamy na ni膮 okiem. W tym kraju, jak si臋 wydaje, jest tylko jeden rodzaj taks贸wek. Pojazd nie r贸偶ni si臋 niczym od naszego w艂asnego - taka sama zniszczona tapicerka i og贸lny wygl膮d robi膮cy wra偶enie, jakby ca艂o艣膰 by艂a powi膮zana sznurkiem. Kierowca, wysoki, chudy Syryjczyk, grzebie bez przekonania pod mask膮.
Potrz膮sa g艂ow膮. Francuzi wyja艣niaj膮 okoliczno艣ci. Przylecieli tu poprzedniego dnia aeroplanem i maj膮 t膮 sam膮 drog膮 wr贸ci膰 jutro. Taks贸wk臋 wynaj臋li na popo艂udnie w hotelu, a teraz jest zepsuta. Co biedna madame ma zrobi膰? Jmpossible de marcher, n'est ce pas, avec un soulier seulement" [Niepodobna i艣膰 w jednym pantofelku, nieprawda偶?].
Wyra偶amy nasze wsp贸艂czucie, a Max z galanteri膮 ofiarowuje nasz膮 taks贸wk臋. Wr贸ci do hotelu i sprowadzi j膮 tutaj. Taks贸wka zrobi dwa kursy i wszystkich nas zawiezie z powrotem.
Propozycja zostaje przyj臋ta radosnymi okrzykami i wylewnymi podzi臋kowaniami. Max rusza.
Zaprzyja藕niam si臋 z Francuzkami, natomiast Mac wycofuje si臋 poza nieprzenikniony mur rezerwy. Na jak膮kolwiek pr贸b臋 nawi膮zania rozmowy odpowiada sztywnymi 鈥炐炐/" lub ,JVon" i wkr贸tce Francuzi zostawiaj膮 go w spokoju. Panie s膮 niezmiernie zainteresowane nasz膮 podr贸偶膮.
- Ah, Madame, vousfaites le camping? [Czy b臋d膮 pa艅stwo biwakowa膰?].
Fascynuje mnie to zdanie. Le camping! Nadaje naszej przygodzie zdecydowanie sportowy charakter!
Jakie to b臋dzie cudowne, dodaje inna dama, zak艂ada膰 le camping.
Tak, zapewniam, to b臋dzie naprawd臋 cudowne.
Czas mija, rozmawiamy, 艣miejemy si臋. Nagle ku mojemu zdumieniu pojawia si臋 Queen Mary, sama. Max siedzi za kierownic膮 z w艣ciek艂膮 min膮.
Pytam, dlaczego nie sprowadzi艂 taks贸wki.
- Poniewa偶 - odpowiada Max z furi膮 - nasza taks贸wka jest tutaj - wskazuje dramatycznym gestem uparty samoch贸d, w kt贸rym mizerny Syryjczyk nadal z nadziej膮 grzebie.
Rozlega si臋 ch贸r pe艂nych zdumienia wykrzyknik贸w, i nareszcie rozumiem, dlaczego samoch贸d wydawa艂 mi si臋 tak znajomy! - Ale偶 - wo艂a jedna z Francuzek - wynaj臋li艣my ten samoch贸d przed hotelem.
- Niemniej jest to nasza taks贸wka - wyja艣nia Max. Rozmowa z Aristide'em jest trudna. 呕adna ze stron nie mo偶e zrozumie膰 punktu widzenia drugiej.
- Czy nie wynaj膮艂em tej taks贸wki i ciebie na trzy miesi膮ce? - pyta Max. - Nie mo偶esz jej tak bezwstydnie wynajmowa膰 innym ludziom za moimi plecami!
- Ale偶 - t艂umaczy Aristide, uosobienie obra偶onej niewinno艣ci - czy sam mi nie powiedzia艂e艣, 偶e nie b臋dziesz z niej korzysta艂 dzi艣 po po艂udniu? A ja mia艂em szans臋 zarobi膰 troch臋 pieni臋dzy. Um贸wi艂em si臋 z przyjacielem, 偶e obwiezie turyst贸w po Palmirze. Co ci to szkodzi, skoro sam nie chcia艂e艣 ni膮 je藕dzi膰?
- Szkodzi mi - odpowiada Max - bo po pierwsze nasza umowa tego nie przewidywa艂a, a po drugie samoch贸d wymaga teraz naprawy i zapewne nie b臋dzie nim mo偶na jutro jecha膰!
- Tym si臋 nie k艂opocz - m贸wi Aristide. - Je艣li b臋dzie trzeba, m贸j przyjaciel i ja b臋dziemy pracowa膰 ca艂膮 noc!
Max odpowiada sucho: - Lepiej popracujcie!
I rzeczywi艣cie nast臋pnego ranka przed drzwiami hotelu czeka na nas wierna taks贸wka, z Aristide'em - ca艂ym w u艣miechach i nadal ca艂kowicie przekonanym o swej niewinno艣ci -za kierownic膮.
Doje偶d偶amy dzi艣 do Dajr az-Zauru nad Eufratem. Jest bardzo gor膮co. Miasteczko cuchnie i wygl膮da nieciekawie. Poniewa偶 nie ma tu europejskiego hotelu, Services Speciaux uprzejmie da艂y nam do dyspozycji kilka pomieszcze艅. Rozci膮ga si臋 st膮d 艂adny widok na szerok膮, br膮zow膮 rzek臋. Francuski oficer wypytuje mnie serdecznie o samopoczucie i wyra偶a nadziej臋, 偶e jazda samochodem w tym upale nie jest dla mnie zbyt m臋cz膮ca. 鈥濵adame Jac膮uot, 偶ona genera艂a, by艂a completement knock out, kiedy tu dojecha艂a".
Okre艣lenie bardzo mi si臋 podoba. Mam nadziej臋, 偶e ja nie b臋d臋 completement knock out pod koniec naszego rekonesansu!
Kupujemy warzywa i du偶o jajek i za艂adowawszy Queen Mary tak, 偶e ryzykujemy po艂amanie resor贸w, wyruszamy nareszcie na w艂a艣ciwe poszukiwania.
BUSAJRA!
Jest tu posterunek policji. Max 偶ywi艂 wielkie nadzieje co do tej miejscowo艣ci, gdy偶 le偶y ona u uj艣cia Al-Cha-buru do Eufratu. Na drugim brzegu znajdowa艂o si臋 rzymskie Circesium.
Jednak Busajra przynosi nam rozczarowanie. Nie ma 艣ladu 偶adnych staro偶ytnych osiedli poza rzymskimi, kt贸re traktujemy z nale偶ytym niesmakiem. ,鈩杋n zaman ar-Rum" - m贸wi Hamudi, potrz膮saj膮c lekcewa偶膮co g艂ow膮, a ja ulegle mu wt贸ruj臋.
Z naszego punktu widzenia Rzym to ju偶 beznadziejna wsp贸艂czesno艣膰 - zaledwie wczoraj. Nasze zainteresowanie budzi dopiero drugie tysi膮clecie przed Chrystusem, ze zmiennymi losami Hetyt贸w. W szczeg贸lno艣ci chcemy si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o wojowniczej dynastii Mitanni, obcych awanturnik贸w, o kt贸rych niewiele wiadomo, lecz kt贸rzy prosperowali w tym zak膮tku 艣wiata i kt贸rych stolica Waszuganni pozostaje nieodnaleziona, o panuj膮cej ka艣cie wojownik贸w, kt贸rzy narzucili swoj膮 w艂adz臋 krajowi i kt贸rzy zawierali maria偶e z domem kr贸lewskim Egiptu, i kt贸rzy, jak si臋 wydaje, byli dobrymi je藕d藕cami, poniewa偶 pewnemu Kikkouli z Mitanni przypisuje si臋 traktat o hodowli i uje偶d偶aniu koni.
A tak偶e oczywi艣cie czasy wcze艣niejsze, a偶 po mgliste wieki prehistorii, po epok臋 bez 藕r贸de艂 pisanych, po kt贸rej pozosta艂y tylko naczynia i zarysy dom贸w, amulety, ozdoby i paciorki, by dawa膰 nieme 艣wiadectwo o 偶yciu, jakie prowadzili ludzie.
Poniewa偶 Busajra przynios艂a rozczarowanie, jedziemy dalej na po艂udnie, do Al-Majadinu, cho膰 Max nie spodziewa si臋 po tamtej okolicy zbyt wiele. Nast臋pnie obieramy drog臋 na p贸艂noc wzd艂u偶 lewego brzegu Chaburu.
To w艂a艣nie w Busajrze po raz pierwszy widz臋 rzek臋 Al-Cha-bur, kt贸ra dotychczas by艂a dla mnie tylko nic nie m贸wi膮c膮 nazw膮 - cho膰 nazw膮 bardzo cz臋st膮 na ustach 袦邪褏邪.
- Chabur - to jest w艂a艣ciwe miejsce. Setki telli!
Ci膮gnie dalej:
- A je艣li tego, czego szukamy, nie znajdziemy nad Chaburem, pojedziemy nad D偶akd偶ak!
- Co to jest D偶akd偶ak? - pytam, po raz pierwszy s艂ysz膮c t臋 nazw臋. Wydaje mi si臋 wr臋cz fantastyczna!
Max m贸wi uprzejmie, 偶e jak si臋 domy艣la, nigdy nie s艂ysza艂am nazwy D偶akd偶ak. Bardzo wielu ludzi te偶 nie s艂ysza艂o, stwierdza 艂askawie.
Przyznaj臋 si臋 do winy i dodaj臋, 偶e dop贸ki on nie wymieni艂 tej nazwy, nigdy nie s艂ysza艂am o Chaburze. To ju偶 wprawia go w zdumienie.
- Czy偶by艣 nie wiedzia艂a - Max dziwi si臋 mojej oburzaj膮cej ignorancji - 偶e Tell Halaf le偶y nad Chaburem?
G艂os mu si臋 obni偶a z szacunku, kiedy wymawia nazw臋 tego s艂ynnego miejsca znalezienia przedhistorycznej ceramiki.
Potrz膮sam g艂ow膮 i powstrzymuj臋 si臋 od uwagi, 偶e gdybym przypadkiem go nie po艣lubi艂a, prawdopodobnie nigdy nie us艂ysza艂abym nawet o Tell Halaf!
Musz臋 stwierdzi膰, 偶e t艂umaczenie ludziom, gdzie prowadzimy wykopaliska, jest zwykle naje偶one sporymi trudno艣ciami.
Moja pierwsza odpowied藕 na og贸艂 brzmi: 鈥濻yria".
- Och! - reaguje przeci臋tny rozm贸wca, nieco zaskoczony. Na jego czole formuje si臋 zmarszczka. - Tak, oczywi艣cie, Syria. .. - odzywa si臋 wspomnienie Biblii. - Prawda, to Palestyna, czy偶 nie?
- Syria le偶y obok Palestyny - odpowiadam zach臋caj膮co. -Nieco dalej od wybrze偶a.
To nie zawsze pomaga, gdy偶 nazwa Palestyny, wi膮偶膮ca si臋 raczej z histori膮 biblijn膮 i lekcjami religii ni偶 z po艂o偶eniem geograficznym, przywo艂uje jedynie czysto literackie i religijne skojarzenia.
- Nie bardzo mog臋 umiejscowi膰... - Zmarszczka na czole si臋 pog艂臋bia. - W jakiej okolicy kopiecie? To znaczy w pobli偶u jakiego miasta?
- Nie ma w pobli偶u 偶adnego miasta. Niedaleko granicy turecko-irackiej.
Na twarzy znajomego pojawia si臋 wyraz beznadziejno艣ci.
- Ale przecie偶 musi by膰 w pobli偶u jakie艣 miasto!
- Najbli偶ej jest Aleppo - odpowiadam. - Jakie艣 trzysta pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w.
Znajomi wzdychaj膮 i poddaj膮 si臋. Po czym, rozpromieniaj膮c si臋, pytaj膮, co my tam jadamy. - Pewnie same daktyle?
Kiedy wyja艣niam, 偶e baranin臋, kurczaki, jajka, ry偶, fasolk臋, bak艂a偶any, og贸rki, w sezonie pomara艅cze i banany, patrz膮 na mnie z wyrzutem. - Nie mo偶na powiedzie膰, 偶eby to by艂 bardzo prymitywny tryb 偶ycia - m贸wi膮.
W Al-Majadinie zaczyna si臋 le camping.
Ustawiaj膮 dla mnie krzes艂o i siedz臋 sobie majestatycznie na 艣rodku wielkiego dziedzi艅ca, czyli chanu, podczas gdy Max, Mac, Aristide, Hamudi i Abdallah dzielnie ustawiaj膮 nasze namioty.
Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e mnie lepsza rola przypad艂a. Stawianie namiot贸w to nader zajmuj膮ce widowisko. Wieje silny pustynny wiatr, co nie pomaga w pracy, a ponadto nikt nie ma do艣wiadczenia w tej materii. Abdallah wyg艂asza apele o lito艣膰 i 艂ask臋 do Allaha, Ormianin Aristide wzywa na pomoc wszystkich chrze艣cija艅skich 艣wi臋tych, Hamudi wyrzuca z siebie wrzaskliwe okrzyki zach臋ty i salwy 艣miechu, Max miota w艣ciek艂e przekle艅stwa. Jedynie Mac trudzi si臋 w milczeniu, cho膰 nawet on od czasu do czasu wymrukuje pod nosem jakie艣 s艂owo.
W ko艅cu wszystko jest gotowe. Namioty wygl膮daj膮 na lekko pijane, s膮 nieco przekrzywione, ale stoj膮. Wszyscy jednog艂o艣nie klniemy kucharza, kt贸ry zamiast przygotowywa膰 posi艂ek, przygl膮da艂 si臋 widowisku. Na szcz臋艣cie mamy kilka stosownych puszek, kt贸re zostaj膮 otwarte, pojawia si臋 herbata i wreszcie, kiedy s艂o艅ce chowa si臋 pod horyzont, a wiatr cichnie i nastaje nag艂y ch艂贸d, idziemy spa膰. To moje pierwsze do艣wiadczenie we wpe艂zaniu do 艣piwora. Wymaga wsp贸lnych wysi艂k贸w moich i 袦邪褏邪, ale znalaz艂szy si臋 w 艣rodku, stwierdzam, 偶e jest mi zachwycaj膮co wygodnie. Zawsze zabieram na zagraniczne wycieczki porz膮dn膮, mi臋kk膮, puchow膮 poduszk臋 - dla mnie ta poduszka oznacza r贸偶nic臋 mi臋dzy wygod膮 a niedol膮.
Uszcz臋艣liwiona m贸wi臋 do 袦邪褏邪: - Chyba mi si臋 podoba spanie w namiocie!
Nagle przychodzi mi do g艂owy niepokoj膮ca my艣l.
- Max, nie my艣lisz chyba, 偶e w nocy mog膮 po mnie chodzi膰 jakie艣 szczury, myszy albo co艣 podobnego?
- Na pewno b臋d膮 - odpowiada Max pogodnym i sennym g艂osem.
Prze偶uwam t臋 my艣l przy zasypianiu, ale w ko艅cu sen mnie morzy i kiedy si臋 budz臋, jest pi膮ta rano - wsch贸d s艂o艅ca, pora wsta膰 i zacz膮膰 nowy dzie艅.
Kopce w najbli偶szym s膮siedztwie Al-Majadinu okazuj膮 si臋 nieciekawe.
- Rzymskie! - mruczy Max z niesmakiem. Jest to wyraz najgorszego lekcewa偶enia. D艂awi膮c nurtuj膮c膮 mnie my艣l, 偶e Rzymianie byli ca艂kiem interesuj膮cymi lud藕mi, na艣laduj臋 jego pogardliwy ton, m贸wi膮c 鈥瀝zymskie", i odrzucam fragment wzgardzonej ceramiki.
- Min zaman... ar-Rum - m贸wi Hamudi.
Po po艂udniu zwiedzamy ameryka艅skie wykopaliska w Dura Europos. Jest to urocza wizyta, archeolodzy s膮 dla nas bardzo mili. Jednak moje zainteresowanie znaleziskami s艂abnie, z coraz wi臋ksz膮 trudno艣ci膮 przys艂uchuj臋 si臋 rozmowie i z coraz wi臋kszym wysi艂kiem bior臋 w niej udzia艂.
Ich relacja o pocz膮tkowych trudno艣ciach w zdobywaniu robotnik贸w jest przezabawna.
Dla wie艣niak贸w z tego zapad艂ego k膮tka 艣wiata praca za zap艂at臋 to zupe艂nie nowe poj臋cie. Wyprawa spotka艂a si臋 z otwart膮 odmow膮 lub ca艂kowitym niezrozumieniem. W rozpaczy archeolodzy zwr贸cili si臋 do francuskich w艂adz wojskowych. Reakcja by艂a natychmiastowa i skuteczna. Francuzi aresztowali dwustu ludzi, czy te偶 ilu tam by艂o trzeba, i doprowadzili ich do pracy. Wi臋藕niowie zachowywali si臋 przyja藕nie, byli w doskona艂ych humorach i wydawa艂o si臋, 偶e praca ich bawi. Powiedziano im, 偶e maj膮 wr贸ci膰 nazajutrz, ale nikt nie przyszed艂. Zn贸w poproszono o pomoc Francuz贸w i zn贸w wojsko aresztowa艂o robotnik贸w. Ci znowu pracowali z widoczn膮 satysfakcj膮. Ale zn贸w nie pojawili si臋 nast臋pnego dnia i zn贸w trzeba by艂o si臋 uciec do aresztowania.
W ko艅cu spraw臋 wyja艣niono.
- Czy nie chcecie pracowa膰 dla nas?
- Chcemy, dlaczego by nie? Nie mamy nic do roboty w domu.
- To czemu nie przychodzicie codziennie?
- Chcieli艣my przyj艣膰, ale musieli艣my czeka膰 na asker [偶o艂nierzy], 偶eby nas doprowadzili. Byli艣my oburzeni, 偶e nie przyszli po nas! To ich obowi膮zek!
- Ale my chcieliby艣my, 偶eby艣cie przychodzili bez doprowadzania przez asker.
- Naprawd臋? To bardzo dziwne!
W ko艅cu tygodnia zap艂acono im i to by艂a ostatnia kropla w kielichu ich zdumienia.
Doprawdy, stwierdzili, nie mo偶na zrozumie膰 tych cudzoziemc贸w!
- Francuscy asker tu rz膮dz膮. Naturalnie oni maj膮 prawo nas 艣ci膮ga膰 do pracy, wsadza膰 do wi臋zienia i wysy艂a膰 nas do kopania ziemi dla was. Ale dlaczego dajecie nam pieni膮dze? Za co? To nie ma sensu!
Jednak偶e w ko艅cu dziwne zwyczaje Zachodu zosta艂y zaakceptowane, cho膰 z wielkim potrz膮saniem g艂owami i mamrotaniem. Zap艂acono im tygodni贸wk臋. Ale niejasne pretensje do asker pozosta艂y. To obowi膮zek asker doprowadza膰 ich do pracy co rano!
Prawdziwa czy nie, jest to dobra historyjka! Chcia艂abym tylko czu膰 si臋 nieco inteligentniej. Co si臋 ze mn膮 dzieje? Kiedy wracam do obozu, mam zawroty g艂owy. Mierz臋 temperatur臋 i okazuje si臋, 偶e mam przesz艂o trzydzie艣ci osiem stopni! Boli mnie tak偶e brzuch i jest mi okropnie niedobrze. Jestem szcz臋艣liwa, 偶e mog臋 wpe艂zn膮膰 do mojego 艣piwora, i zasypiam, odrzucaj膮c z niesmakiem wszelk膮 my艣l o obiedzie.
Max, zaniepokojony, pyta mnie rano, jak si臋 czuj臋. J臋cz臋 i odpowiadam: 鈥濽mieram!". Max wygl膮da na jeszcze bardziej zaniepokojonego. Pyta mnie, czy jestem naprawd臋 chora.
Upewniam go, 偶e tak. Cierpi臋 na dolegliwo艣膰, kt贸r膮 w Egipcie nazywaj膮 鈥瀍gipskim brzuchem", a w Bagdadzie - 鈥瀊agdadzkim brzuchem". Nie jest to bardzo zabawna dolegliwo艣膰, kiedy si臋 cz艂owiek znajduje w 艣rodku pustyni.
Max nie mo偶e mnie zostawi膰 samej, a zreszt膮 temperatura wewn膮trz namiotu przekracza w dzie艅 pi臋膰dziesi膮t stopni! Nie mo偶emy przerwa膰 rekonesansu. Siedz臋 skulona w samochodzie, ko艂ysz膮c si臋 w gor膮czkowym 艣nie. Kiedy doje偶d偶amy do jakiego艣 kopca, wysiadam i le偶臋 w sk膮pym cieniu, jaki zapewnia Queen Mary, podczas gdy Max i Mac zdeptuj膮 pag贸r, przeszukuj膮c go.
Szczerze m贸wi膮c, nast臋pne cztery dni s膮 sko艅czonym, niczym nie z艂agodzonym piek艂em! Do okoliczno艣ci wydaje si臋 bardzo dobrze pasowa膰 jedna z dykteryjek Hamudiego - o uroczej 偶onie su艂tana, kt贸r膮 w艂adca zabra艂 ze sob膮 i kt贸ra dniami i nocami 偶ali艂a si臋 Allahowi, 偶e nie ma 偶adnego towarzystwa i jest sama na pustyni. 鈥濱 w ko艅cu Allah, znudzony jej narzekaniami, zes艂a艂 jej towarzystwo. Zes艂a艂 jej muchy!".
呕ywi臋 szczeg贸lnie zjadliwe uczucia dla uroczej damy za 艣ci膮gni臋cie gniewu Allaha na siebie - i na nas wszystkich! Wielkie chmary much przez ca艂y d艂ugi dzie艅 uniemo偶liwiaj膮 mi odpoczynek.
呕a艂uj臋 gorzko, 偶e wybra艂am si臋 na t臋 wypraw臋, ale udaje mi si臋 nie powiedzie膰 tego na glos.
Po czterech dniach na s艂abej herbacie bez mleka nagle od偶ywam. 呕ycie jest zn贸w pi臋kne. Zjadam olbrzymi膮 porcj臋 ry偶u z gulaszem i jarzynami uduszonymi w t艂uszczu. Wydaje mi si臋, 偶e to najwspanialszy smako艂yk, jaki kiedykolwiek jad艂am.
P贸藕niej wspinamy si臋 na kopiec Tell Suwar, pod kt贸rym, na lewym brzegu Chaburu, za艂o偶yli艣my ob贸z. Nie ma tu nic -ani wioski, ani 偶adnych zabudowa艅, ani nawet namiot贸w Beduin贸w.
艢wieci ksi臋偶yc, a pod nami Chabur p艂ynie wielkim zawijasem w kszta艂cie litery S. Nocne powietrze pachnie s艂odko po upale dnia.
- Co za uroczy tell! Nie mo偶emy tu kopa膰? - pytam. Max ze smutkiem potrz膮sa g艂ow膮 i wypowiada s艂owo pot臋pienia:
- Rzymski.
- Jaka szkoda. To takie przyjemne miejsce.
Nie interesowa艂y mnie telle przez kilka dni, ale z zadowoleniem s艂ysz臋, 偶e niewiele straci艂am.
- Jeste艣cie pewni, 偶e tu nie ma nic, czego szukacie? - pytam zawiedziona. Podoba mi si臋 Tell Suwar.
- Och, oczywi艣cie, co艣 tu jest, ale musieliby艣my si臋 przekopa膰 przez rzymskie pozosta艂o艣ci. Mo偶emy znale藕膰 co艣 lepszego.
Wzdycham wi臋c z 偶alem i mrucz臋: - Tu jest tak cicho i spokojnie, nie ma 偶ywego ducha.
W tej chwili materializuje si臋 znik膮d bardzo stary m臋偶czyzna.
Sk膮d on si臋 tu wzi膮艂? Powoli, niespiesznie idzie w g贸r臋 zboczem kopca. Ma d艂ug膮, bia艂膮 brod臋 i odznacza si臋 niewys艂owion膮 dystynkcj膮.
Grzecznie wita 袦邪褏邪. 鈥濲ak tw贸j spok贸j ducha?". 鈥濪oskonale. A tw贸j?". 鈥濨ardzo dobrze". 鈥濩hwa艂a Bogu!". 鈥濩hwa艂a Bogu!".
Starzec siada obok nas. Nast臋puje d艂ugie milczenie - kurtuazyjne milczenie 艣wiadcz膮ce o dobrych manierach, tak koj膮ce po europejskim po艣piechu.
W ko艅cu starzec pyta 袦邪褏邪 芯 imi臋. Max m贸wi mu swoje nazwisko. Stary zastanawia si臋 chwil臋.
- Milwan - powtarza. - Milwan... Jakie jasne! Jakie promienne! Jakie pi臋kne!
Siedzi jeszcze chwil臋 z nami. Potem odchodzi, r贸wnie cicho jak przyszed艂. Nigdy wi臋cej go nie widzieli艣my.
Wr贸ciwszy do zdrowia, zaczynam naprawd臋 cieszy膰 si臋 nasz膮 przygod膮. Co rano wyruszamy bladym 艣witem, badamy ka偶dy kopiec, do kt贸rego docieramy, w臋druj膮c w k贸艂ko i w k贸艂ko i podnosz膮c ka偶dy kawa艂ek ceramiki. Na szczycie por贸wnujemy rezultaty i Max zatrzymuje wszelkie okazy, kt贸re mog膮 by膰 u偶yteczne, umieszczaj膮c je w ma艂ym p艂贸ciennym woreczku i opatruj膮c przywieszk膮.
Rywalizujemy ze sob膮 o to, kto znajdzie najciekawszy obiekt w danym dniu.
Zaczynam rozumie膰, dlaczego archeolodzy maj膮 zwyczaj spacerowa膰 z oczami utkwionymi w ziemi臋. Czuj臋, 偶e i ja wkr贸tce przestan臋 rozgl膮da膰 si臋 wok贸艂 siebie lub wpatrywa膰 w horyzont. B臋d臋 chodzi艂a patrz膮c pod nogi, jakby tylko tam mog艂o by膰 cokolwiek interesuj膮cego.
Zdumiewaj膮 mnie - podobnie jak cz臋sto przedtem - podstawowe r贸偶nice pomi臋dzy osobnikami r贸偶nych ras. Nic nie mo偶e r贸偶ni膰 si臋 bardziej ni偶 stosunek naszych dw贸ch kierowc贸w do pieni臋dzy. Abdallah niemal codziennie doprasza si臋 wrzaskliwie o zaliczk臋. Gdyby ulec jego 偶膮daniom, wybra艂by z g贸ry ca艂y sw贸j zarobek i zapewne przepu艣ci艂by go przed up艂ywem tygodnia. Z arabsk膮 hojno艣ci膮 ugo艣ci艂by wszystkich w kawiarni. Ale by zrobi艂 wra偶enie! Ale偶 by sobie zyska艂 reputacj臋!
Natomiast Ormianin Aristide wykazuje najwy偶sz膮 niech臋膰 do pobrania cho膰by pensa ze swojej zap艂aty. 鈥濸rzechowaj j膮 dla mnie, chawad偶a, do ko艅ca podr贸偶y. Je艣li b臋d臋 potrzebowa艂 pieni臋dzy na jakie艣 drobne wydatki, przyjd臋 i poprosz臋". Jak dot膮d, pobra艂 ze swych nale偶no艣ci zaledwie cztery pensy - by kupi膰 par臋 skarpetek!
Jego twarz zdobi teraz rosn膮ca broda, co upodabnia go do postaci z Biblii. T艂umaczy nam, 偶e taniej jest si臋 nie goli膰. Oszcz臋dza si臋 pieni膮dze, kt贸re trzeba by wyda膰 na brzytw臋. A tu na pustyni wygl膮d nie ma znaczenia.
Po zako艅czeniu wyprawy Abdallah b臋dzie zn贸w bez grosza i niew膮tpliwie zn贸w b臋dzie si臋 snu艂 po nabrze偶u w Bejrucie, czekaj膮c z arabskim fatalizmem, by 艂aska boska zapewni艂a mu nowe zaj臋cie. Aristide otrzyma zarobione pieni膮dze praktycznie nietkni臋te.
- I co z nimi zrobisz? - pyta Max.
- Od艂o偶臋 na lepsz膮 taks贸wk臋 - odpowiada Aristide.
- A jak ju偶 b臋dziesz mia艂 lepsz膮 taks贸wk臋?
- B臋d臋 lepiej zarabia艂 i b臋d臋 mia艂 dwie taks贸wki.
Z 艂atwo艣ci膮 mog臋 sobie wyobrazi膰, 偶e kiedy wr贸cimy do Syrii za dwadzie艣cia lat, znajdziemy Aristide'a jako bardzo bogatego w艂a艣ciciela wielkiego gara偶u, mieszkaj膮cego w okaza艂ym domu w Bejrucie.
I nawet wtedy, 艣miem twierdzi膰, nie b臋dzie si臋 goli艂 na pustyni, 偶eby oszcz臋dzi膰 na brzytwie.
A przecie偶 Aristide nie by艂 wychowywany przez swoich. Pewnego dnia jacy艣 mijani Beduini pozdrawiaj膮 naszego kierowc臋, a on odpowiada, machaj膮c r臋k膮 i wykrzykuj膮c serdeczno艣ci.
- To jest szczep Anajza - wyja艣nia. - Ja do nich nale偶臋.
- Jak to? - pyta Max.
Aristide, ze swym spokojnym, serdecznym u艣miechem, 艂agodnym, pogodnym g艂osem opowiada swoje dzieje. Dzieje ch艂opca, kt贸ry w wieku siedmiu lat wraz ze swoj膮 rodzin膮 i innymi ormia艅skimi rodzinami zosta艂 wrzucony przez Turk贸w do g艂臋bokiego do艂u. Wylano na nich smo艂臋 i podpalono. Jego ojciec, matka, dwaj bracia i siostry sp艂on臋li 偶ywcem. Ale on by艂 ma艂y, znalaz艂 si臋 pod spodem i 偶y艂 jeszcze, kiedy Turcy odeszli. Znale藕li go potem Beduini Anajza. Zabrali go ze sob膮 i przyj臋li do swojego szczepu. Zosta艂 wychowany jak Arab, w臋drowa艂 wraz z nimi po stepie. Ale kiedy sko艅czy艂 osiemna艣cie lat, poszed艂 do Mosulu i za偶膮da艂 dokument贸w stwierdzaj膮cych jego narodowo艣膰. Jest Ormianinem, a nie Arabem! Mimo to braterstwo krwi nadal obowi膮zuje i dla szczepu Anajza nadal jest jednym z nich.
Hamudi i Max bawi膮 si臋 znakomicie we w艂asnym towarzystwie. 艢miej膮 si臋, 艣piewaj膮 i prze艣cigaj膮 si臋 w opowiadaniu historyjek. Niekiedy prosz臋 o t艂umaczenie, kiedy uciecha jest szczeg贸lnie ha艂a艣liwa. Chwilami jestem wr臋cz zazdrosna, 偶e maj膮 tak 艣wietn膮 zabaw臋. Mac nadal odgradza si臋 ode mnie nieprzekraczaln膮 barier膮. Siedzimy obok siebie na tylnym siedzeniu samochodu w prawie zupe艂nym milczeniu. Mac rozwa偶a z powag膮 zasadno艣膰 ka偶dej mojej wypowiedzi i stosownie reaguje. Nigdy jeszcze nie czu艂am si臋 tak bardzo nie na miejscu. Natomiast Mac wydaje si臋 ca艂kiem zadowolony. Chc膮c nie chc膮c musz臋 podziwia膰 jego wspania艂膮 samowystarczalno艣膰.
Niemniej w nocy, kiedy ukryta w g艂臋bi mojego 艣piwora, w odosobnieniu naszego namiotu rozmawiam z 袦邪褏械m 芯 wydarzeniach dnia, z naciskiem upieram si臋, 偶e Mac nie jest ca艂kowicie ludzk膮 istot膮! Gdy wypowiada jak膮艣 uwag臋, ma ona zwykle pot臋piaj膮cy charakter. Skrytykowanie czego艣 zdecydowanie sprawia mu ponur膮 satysfakcj臋.
Budzi we mnie obaw臋 rosn膮ca niepewno艣膰 moich n贸g. W jaki艣 dziwny spos贸b moje stopy wydaj膮 si臋 nie pasowa膰 do siebie. Zagadkowo przechylam si臋 na lew膮 burt臋. Z niepokojem zadaj臋 sobie pytanie, czy nie jest to przypadkiem objaw jakiej艣 tropikalnej choroby.
Pytam 袦邪褏邪, czy nie zauwa偶y艂, 偶e nie mog臋 i艣膰 prosto.
- Ale przecie偶 ty nie pijesz - odpowiada. - B贸g 艣wiadkiem - dodaje z wym贸wk膮 - 偶e uczciwie pr贸bowa艂em ci臋 nauczy膰.
Wprowadza to inny, dra偶liwy temat. Ka偶dy z nas, nieszcz臋snych 艣miertelnik贸w, boryka si臋 w 偶yciu z jakim艣 kalectwem. Moje polega na tym, 偶e zupe艂nie nie mog臋 przyzwyczai膰 si臋 do alkoholu i tytoniu.
Gdybym tylko mog艂a zdoby膰 si臋 na dezaprobat臋 dla tych dw贸ch istotnych produkt贸w, m贸j szacunek dla siebie samej by艂by uratowany. Ale przeciwnie, patrz臋 z zazdro艣ci膮 na te wszystkie eleganckie kobiety ze swobod膮 posypuj膮ce wszystko popio艂em z papieros贸w i b艂膮kam si臋 nieszcz臋艣liwa po sali, w kt贸rej odbywa si臋 przyj臋cie, szukaj膮c miejsca, gdzie mog艂abym ukry膰 nienaruszony kieliszek.
Nic nie pom贸g艂 up贸r. Przez sze艣膰 miesi臋cy z nabo偶e艅stwem wypala艂am papierosa po obiedzie i po kolacji, krztusz膮c si臋, prze偶uwaj膮c okruchy tytoniu i mrugaj膮c rozpaczliwie, kiedy unosz膮cy si臋 dym szczypa艂 mnie w oczy. Wkr贸tce - pociesza艂am si臋 - polubi臋 papierosy. Nie polubi艂am i m贸j styl palenia spotka艂 si臋 z surow膮 krytyk膮, jako nieartystyczny - po prostu przykro by艂o patrze膰, jak pal臋. Pogodzi艂am si臋 z pora偶k膮.
Kiedy po艣lubi艂am 袦邪褏邪, w idealnej harmonii cieszyli艣my si臋 przyjemno艣ciami sto艂u, jadaj膮c rozs膮dnie, cho膰 du偶o za dobrze. M膮偶 jednak z rozczarowaniem stwierdzi艂, 偶e nie zdradzam 偶adnego zrozumienia dla dobrych alkoholi. Zabra艂 si臋 z entuzjazmem do mojej edukacji, poj膮c mnie wytrwale czerwonymi i bia艂ymi winami bordeau, burgundami, sauternami i jeszcze bardziej rozpaczliwie tokajami, w贸dk膮, a nawet absyntem! W ko艅cu musia艂 si臋 przyzna膰 do pora偶ki. Potrafi艂am tylko stwierdzi膰, 偶e niekt贸re trunki s膮 jeszcze gorsze ni偶 inne! Z ci臋偶kim westchnieniem Max musia艂 pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e ju偶 zawsze b臋dzie w restauracji toczy艂 boje o wod臋 dla mnie! To mu skr贸ci 偶ycie, jak twierdzi.
St膮d jego uwaga, kiedy usi艂uj臋 go sk艂oni膰 do wsp贸艂czucia z powodu mojego pijackiego chodu.
- Wydaje mi si臋 - t艂umacz臋 - 偶e stale przechylam si臋 w lewo.
Max m贸wi, 偶e to pewnie jedna z tych bardzo rzadkich tropikalnych chor贸b, kt贸re odr贸偶nia si臋 jedynie po nazwisku odkrywcy - lub ofiary. Choroba Stephensona - albo Hartleya. -Taka choroba - ci膮gnie Max rado艣nie - kt贸ra zapewne ko艅czy si臋 odpadni臋ciem kolejno wszystkich palc贸w u n贸g.
Dumam przez chwil臋 nad t膮 mi艂膮 perspektyw膮. W pewnej chwili przychodzi mi do g艂owy, by obejrze膰 moje pantofle. Zagadka natychmiast si臋 wyja艣nia. Zewn臋trzna strona podeszwy lewego buta i wewn臋trzna prawego s膮 ca艂kowicie zdarte. Patrz臋 na nie ze zdumieniem i w ko艅cu 艣wita mi rozwi膮zanie. Od wyjazdu z Dajr az-Zauru okr膮偶y艂am z pi臋膰dziesi膮t telli po stromych zboczach, na r贸偶nych poziomach, ale zawsze ze szczytem po lewej stronie. Musz臋 tylko chodzi膰 w przeciwn膮 stron臋 - obchodzi膰 kopce w prawo zamiast w lewo - a z czasem moje pantofle zedr膮 si臋 r贸wno.
Dzi艣 doje偶d偶amy do Tell Ad偶ad偶a, dawniej Arban, du偶ego i wa偶nego tellu.
W pobli偶u dochodzi do naszego szlaku szeroki szlak z Dajr az-Zauru, mamy wi臋c wra偶enie, 偶e jeste艣my niemal na g艂贸wnej drodze. I rzeczywi艣cie, mijamy trzy samochody, wszystkie gnaj膮ce na z艂amanie karku w kierunku Dajr az-Zauru!
Tell zdobi膮 grupki glinianych domk贸w i ich mieszka艅cy sp臋dzaj膮 z nami par臋 godzin na wielkim wzg贸rzu. Tu ju偶 nieomal si臋ga cywilizacja. Nast臋pnego dnia dojedziemy do Al-Ha-saki, u uj艣cia D偶akd偶aku do Al-Chaburu. Tam to ju偶 b臋dzie pe艂nia cywilizacji. Jest to wa偶ne miasto w tej cz臋艣ci 艣wiata -znajduje si臋 w nim francuski posterunek wojskowy. Po raz pierwszy zobacz臋 legendarn膮, z dawna obiecywan膮 rzek臋 D偶akd偶ak! Jestem niezmiernie podekscytowana.
Przyjazd do Al-Hasaki przynosi nowe emocje. Sama miejscowo艣膰, z ulicami, paroma sklepikami i poczt膮, wygl膮da nieciekawie. Sk艂adamy dwie urz臋dowe wizyty -jedn膮 w wojsku, drug膮 na poczcie.
Francuski porucznik jest nies艂ychanie uprzejmy i pomocny. Proponuje nam go艣cin臋, ale zapewniamy go, 偶e nasze namioty, rozstawione na brzegu rzeki, s膮 ca艂kiem wygodne. Przyjmujemy jednak zaproszenie na kolacj臋 nast臋pnego dnia. Na poczcie sp臋dzamy wi臋cej czasu. Z uwagi na nieobecno艣膰 naczelnika wszystko jest tu zamkni臋te. Jaki艣 ma艂y ch艂opiec wyrusza na poszukiwania i w stosownym czasie (po up艂ywie p贸艂 godziny) urz臋dnik przybywa, niezwykle uk艂adny, wita nas oficjalnie w Al-Hasace, zamawia dla nas kaw臋 i dopiero po d艂u偶szej wymianie uprzejmo艣ci przyst臋puje do za艂atwiania sprawy list贸w.
- Ale偶 nie ma po艣piechu - m贸wi rozpromieniony. - Prosz臋 przyj艣膰 jutro. B臋d臋 zachwycony, mog膮c pa艅stwu us艂u偶y膰.
- Jutro pracujemy - m贸wi Max. - Chcieliby艣my mie膰 listy dzi艣.
Ach, ale oto jest kawa! Siedzimy i s膮czymy kaw臋. Wreszcie po d艂ugim czasie, po wymianie uprzejmo艣ci, urz臋dnik otwiera swoje biuro i zaczyna poszukiwania. W swej hojno艣ci chce nam wmusi膰 tak偶e listy adresowane do innych Europejczyk贸w. - Lepiej we藕cie i te - m贸wi. - Le偶膮 tu ju偶 od p贸艂 roku. Nikt si臋 po nie nie zg艂asza. Tak, one na pewno s膮 dla was.
Grzecznie, lecz stanowczo odmawiamy odebrania korespondencji pana Johnsona, pana Mavrogordaty i pana Pye. Urz臋dnik jest niepocieszony.
- Tak ma艂o! - ubolewa. - Nie we藕miecie tej wielkiej koperty?
Upieramy si臋 jednak przy zabraniu tylko tych list贸w i dokument贸w, kt贸re nosz膮 nasze nazwiska. Nadszed艂 przekaz pieni臋偶ny, tak jak si臋 umawiali艣my, i Max przyst臋puje do podj臋cia got贸wki. Wydaje si臋 to niezmiernie skomplikowane. Urz臋dnik najwyra藕niej nigdy przedtem nie widzia艂 przekazu pieni臋偶nego i odnosi si臋 do niego z nale偶yt膮 podejrzliwo艣ci膮. Wzywa dw贸ch pomocnik贸w i debatuj膮 wesp贸艂 nad przekazem, zreszt膮 na weso艂o. Jest to co艣 ca艂kowicie nowego i niezwyk艂ego i ka偶dy ma inny pogl膮d na spraw臋.
Pogl膮dy zostaj膮 wreszcie uzgodnione i podpisy pod rozmaitymi formularzami z艂o偶one, kiedy urz臋dnicy dokonuj膮 odkrycia, 偶e poczta nie ma wcale pieni臋dzy! To ju偶 mo偶na za艂atwi膰 dopiero jutro - o艣wiadcza urz臋dnik. Po艣le ludzi na bazar i zbierze pieni膮dze.
Opuszczamy poczt臋 nieco wyczerpani i wracamy na miejsce nad rzek膮, kt贸re obrali艣my na ob贸z, w pewnej odleg艂o艣ci od kurzu i brudu Al-Hasaki. Wita nas sm臋tne widowisko. Isa, nasz kucharz, siedzi obok namiotu, s艂u偶膮cego za kuchni臋, z g艂ow膮 ukryt膮 w d艂oniach i gorzko p艂acze.
Co si臋 sta艂o?
Niestety, odpowiada, 艣ci膮gn膮艂 na siebie ha艅b臋. Mali ch艂opcy zgromadzili si臋 dooko艂a i 艣miej膮 si臋 z niego. Straci艂 ca艂y honor! Przez jego nieuwag臋 psy z偶ar艂y obiad, kt贸ry ugotowa艂. Nic nie zosta艂o, zupe艂nie nic, tylko troch臋 ry偶u.
W ponurym nastroju zjadamy ry偶 bez dodatk贸w, podczas gdy Hamudi, Aristide i Abdallah powtarzaj膮 nieszcz臋snemu Isie, 偶e podstawowym obowi膮zkiem kucharza jest nie spuszcza膰 nigdy z oka obiadu, p贸ki nie zostanie bezpiecznie podany tym, dla kt贸rych jest przeznaczony.
Isa m贸wi, 偶e nie mo偶e znie艣膰 napi臋cia wi膮偶膮cego si臋 z prac膮 kucharza. Nigdy nie by艂 kucharzem (To wiele t艂umaczy -stwierdza Max) i wola艂by pracowa膰 w gara偶u. Czy Max m贸g艂by mu da膰 referencje pierwszorz臋dnego kierowcy?
Max odpowiada, 偶e na pewno nie, bo nigdy nie widzia艂, jak Isa prowadzi.
- Ale kr臋ci艂em korb膮 Wielkiej Mary w zimny poranek -upiera si臋 Isa. - Widzia艂e艣 to!
Max przyznaje, 偶e istotnie widzia艂.
- No w艂a艣nie! - triumfuje Isa. - Wi臋c mo偶esz mi da膰 referencje!
ROZDZIA艁 TRZECI
Rl-Ghdbur i D偶akd偶ah
Te jesienne dnie nale偶膮 do najwspanialszych, jakie znam. Wstajemy wcze艣nie, tu偶 po wschodzie s艂o艅ca, wypijamy gor膮c膮 herbat臋, zjadamy jajka i wyruszamy. Jest jeszcze zimno, wi臋c mam na sobie dwa swetry i ciep艂y, w艂ochaty p艂aszcz. 艢wiat艂o jest cudowne - br膮zy i szaro艣ci rozja艣nia bardzo delikatny, mi臋kki odcie艅 r贸偶u. Ze szczytu wzniesienia wida膰 pozornie pustynny 艣wiat. Wsz臋dzie telle - pewnie mo偶na by naliczy膰 ich ze sze艣膰dziesi膮t. To znaczy sze艣膰dziesi膮t pradawnych osad. Tu, gdzie teraz jedynie nomadzi ustawiaj膮 swoje brunatne namioty, by艂 kiedy艣 bardzo ruchliwy kawa艂ek 艣wiata. Jakie艣 pi臋膰 tysi臋cy lat temu naprawd臋 t臋tni膮cy 偶yciem. To w艂a艣nie tu zacz臋艂a si臋 cywilizacja - a gliniane naczynie, wymodelowane bez u偶ycia ko艂a garncarskiego i ozdobione wzorem z czarnych krzy偶yk贸w i kropek, kt贸rego od艂amek w艂a艣nie podnios艂am, jest poprzednikiem fili偶anki Woolwortha, z kt贸rej nie dalej jak dzisiejszego ranka pi艂am herbat臋...
Przegl膮dam zbi贸r skorup, kt贸re wypychaj膮 kieszenie mojego p艂aszcza (ju偶 dwukrotnie musia艂am naprawia膰 podszewk臋), odk艂adaj膮c na bok duplikaty, 偶eby zobaczy膰, co mog臋 przedstawi膰 do oceny Mistrzowi.
A zatem, czym mog臋 rywalizowa膰 z Makiem i Hamudim?
Mam tu grubawy szary czerep, fragment obrze偶a naczynia (cenny, gdy偶 rysuje si臋 kszta艂t), jak膮艣 prymitywn膮 czerwon膮 skorup臋, dwa u艂amki malowanych naczy艅, formowanych bez pomocy ko艂a garncarskiego, w tym jedno z kropkowanym deseniem (najstarsza kultura Tell Halaf!), krzemienny n贸偶, kawa艂ek podstawy cienkiego szarego naczynia, kilka nieokre艣lonych okruch贸w malowanej ceramiki, ma艂y kawa艂ek obsydianu14.
Max dokonuje selekcji, bezlito艣nie odrzucaj膮c wi臋kszo艣膰 znalezisk, wydaj膮c potakuj膮ce chrz膮kni臋cia przy innych. Hamudi ma gliniane ko艂o w贸zka, za艣 Mac - fragment naczynia z nacinan膮 dekoracj膮 i kawa艂ek figurki.
Max zgarnia ca艂膮 kolekcj臋 do ma艂ego p艂贸ciennego woreczka, starannie go zawi膮zuje i opatruje jak zwykle etykietk膮 z nazw膮 tellu, z kt贸rego pochodz膮 znaleziska. Ten kopiec nie jest oznaczony na mapie, zostaje wi臋c ochrzczony Tell Mak, na cze艣膰 Macartneya, kt贸ry znalaz艂 pierwszy obiekt.
O tyle, o ile twarz Maca potrafi cokolwiek zdradza膰, wydaje si臋 zdradza膰 lekkie zadowolenie.
Zbiegamy z kopca i wdrapujemy si臋 do naszego samochodu. 艢ci膮gam sweter. S艂o艅ce zaczyna przygrzewa膰.
Zwiedzamy dwa dalsze ma艂e pag贸rki, a na trzecim, kt贸ry g贸ruje nad rzek膮 Al-Chabur, zjadamy drugie 艣niadanie - jajka na twardo, wo艂owin臋 z puszki, pomara艅cze i okropnie czerstwy chleb. Aristide gotuje na prymusie wod臋 na herbat臋. Jest ju偶 bardzo gor膮co, cienie i barwy znik艂y. Wszystko jest jednostajnie, md艂o p艂owo偶贸艂te.
Max m贸wi, 偶e to ca艂e szcz臋艣cie, 偶e prowadzimy poszukiwania teraz, a nie wiosn膮. Pytam dlaczego. Wyja艣nia, 偶e wiosn膮, kiedy wszystko jest zaro艣ni臋te, du偶o trudniej by艂oby znale藕膰 skorupy. Ca艂a ta okolica, zapewnia, jest wiosn膮 zielona. M贸wi, 偶e to bardzo urodzajny step. Zauwa偶am z ironi膮, 偶e to bardzo wspania艂omy艣lne okre艣lenie, ale Max potwierdza, 偶e to naprawd臋 bardzo urodzajny step!
Dzi艣 zabieramy si臋 w Mary na prawy brzeg Chaburu, do Tell Halaf, ogl膮daj膮c po drodze Tell Ruman (znamienna nazwa, ale nie wida膰 tam nic rzymskiego) i Tell D偶um'a.
Wszystkie telle w tej okolicy s膮 obiecuj膮ce, w odr贸偶nieniu od telli po艂o偶onych bardziej na po艂udnie. Fragmenty ceramiki z drugiego i trzeciego tysi膮clecia s膮 cz臋ste, za艣 pozosta艂o艣ci rzymskie - nieliczne. Trafia si臋 tu tak偶e wczesna prehistoryczna ceramika, wyrabiana bez u偶ycia ko艂a garncarskiego i malowana. Trudno艣膰 polega na wyborze jednego spo艣r贸d tak wielu telli. Max powtarza co chwila z uniesieniem i ca艂kowitym brakiem oryginalno艣ci, 偶e jest to niew膮tpliwie w艂a艣ciwe miejsce!
Nasza wizyta w Tell Halaf ma w sobie co艣 z pielgrzymki do wielce czczonej 艣wi膮tyni. Nazw臋 Tell Halaf przez ostatnie kilka lat nieustannie wbijano mi w uszy i teraz trudno mi uwierzy膰, 偶e naprawd臋 jad臋 zobaczy膰 to szacowne miejsce. Z Chaburem, wij膮cym si臋 wok贸艂 podstawy wzg贸rza, jest tu po prostu prze艣licznie.
Przypomina mi si臋 wizyta, kt贸r膮 z艂o偶yli艣my baronowi von Oppenheimowi w Berlinie. Baron zabra艂 nas do muzeum mieszcz膮cego jego znaleziska. Max rozmawia艂 z nim wtedy z podnieceniem przez pi臋膰 (jak mi si臋 zdawa艂o) ci膮gn膮cych si臋 w niesko艅czono艣膰 godzin. Nie by艂o gdzie usi膮艣膰. Moje zainteresowanie, pocz膮tkowo 偶ywe, zacz臋艂o s艂abn膮膰 i w ko艅cu ca艂kiem wygas艂o. Apatycznym wzrokiem ogl膮da艂am rozmaite pochodz膮ce z Tell Halaf brzydkie pos膮偶ki, kt贸re zdaniem barona pochodzi艂y z tego samego okresu co bardzo interesuj膮ca ceramika. Max pr贸bowa艂 w uprzejmy spos贸b wyrazi膰 odmienne zdanie w tej materii, usi艂uj膮c zarazem nie zaprzecza膰 baronowi wprost. Dla moich oczu wszystkie te statuetki by艂y dziwnie do siebie podobne. Dopiero po d艂u偶szej chwili zrobi艂am odkrycie, 偶e istotnie s膮 jednakowe, gdy偶 wszystkie, z wyj膮tkiem jednej, by艂y gipsowymi kopiami.
Baron von Oppenheim przerwa艂 swoje 偶ywe wywody, by powiedzie膰 mi艂o艣nie: 鈥濷ch, moja pi臋kna Wenus" i z uczuciem pog艂aska膰 figurk臋. Po czym wr贸ci艂 do dyskusji, a ja marzy艂am ze smutkiem, 偶eby wzi膮膰 nogi za pas i uciec gdzie pieprz ro艣nie!
Odbywamy z miejscowymi lud藕mi wiele rozm贸w o r贸偶nych kopcach po drodze do Tell Halaf. Wsz臋dzie kr膮偶膮 legendy o Al-Baronie - g艂贸wnie o niewiarygodnych sumach, jakie p艂aci艂 w z艂ocie. Czas znacznie pomno偶y艂 owe g贸ry z艂ota. Nawet niemiecki rz膮d nie m贸g艂 szasta膰 cennym metalem w taki spos贸b, jak to przedstawia tutejsza tradycja! Wsz臋dzie na p贸艂noc od Al-Hasaki wida膰 ma艂e wioseczki i 艣lady upraw. Od kiedy przybyli Francuzi i sko艅czy艂o si臋 tureckie panowanie, kraj jest zaludniony - po raz pierwszy od czas贸w rzymskich.
P贸藕no docieramy do domu. Pogoda si臋 zmienia, zrywa si臋 wiatr, jest bardzo nieprzyjemnie, miecie w twarz py艂em i piaskiem i oczy zaczynaj膮 piec. Zjadamy obiad z Francuzami w milej atmosferze, cho膰 wyelegantowanie si臋, a raczej cho膰by doprowadzenie si臋 do porz膮dku jest trudn膮 spraw膮. W艂o偶enie czystej bluzki i czystych koszul to wszystko, co mo偶emy zrobi膰! Obiad jest doskona艂y i sp臋dzamy uroczy wiecz贸r. Wracamy do naszych namiot贸w w zacinaj膮cym deszczu. Noc jest niespokojna, psy wyj膮, a namiot na zmian臋 k艂apie i napina si臋 na wietrze.
Porzucamy chwilowo Al-Chabur i robimy wycieczk臋 nad D偶akd偶ak. Ogromny pobliski pag贸r budzi艂 moje wielkie zainteresowanie do chwili, kiedy odkry艂am, 偶e jest to wygas艂y wulkan - Kaukab.
Naszym celem jest Tell Hamidi, o kt贸rym du偶o s艂yszeli艣my. Trudno si臋 do niego dosta膰, gdy偶 nie prowadzi tam 偶aden szlak. Oznacza to jazd臋 na prze艂aj i przekraczanie niezliczonych p艂ytkich row贸w i wadi. Hamudi jest od rana we wspania艂ym nastroju. Mac jest spokojnie ponury i wr贸偶y, 偶e nigdy nie dojedziemy na miejsce.
Jazda zajmuje nam siedem godzin - siedem bardzo m臋cz膮cych godzin. Samoch贸d wielokrotnie grz臋藕nie i trzeba go wyci膮ga膰.
Hamudi przechodzi sam siebie przy takich okazjach. Dla niego samoch贸d jest czym艣 w rodzaju gorszego, cho膰 szybszego konia. W chwilach niepewno艣ci przed jakim艣 wadi Hamudi podniesionym g艂osem wydaje gor膮czkowe polecenia Aristide'owi.
- Szybciej! Szybciej! Nie daj maszynie czasu na odmow臋! Pogo艅 j膮! Dodaj gazu!
Kiedy Max zatrzymuje samoch贸d i idzie zobaczy膰, co nas czeka, oburzenie Hamudiego si臋ga zenitu. Potrz膮sa g艂ow膮 z najwy偶szym niezadowoleniem.
Wydaje si臋 m贸wi膰: 鈥濶ie tak nale偶y traktowa膰 kapry艣ny i nerwowy samoch贸d! Nie da膰 mu czasu na zastanowienie si臋 i wszystko b臋dzie dobrze".
Po licznych objazdach, dopytywaniu si臋 i przy pomocy miejscowych przewodnik贸w, kt贸rych zabieramy ze sob膮, doje偶d偶amy w ko艅cu do celu. Tell Hamidi wygl膮da przepi臋knie w popo艂udniowym s艂o艅cu i samoch贸d z poczuciem triumfu wje偶d偶a dumnie po 艂agodnym zboczu na wierzcho艂ek, z kt贸rego roztacza si臋 widok na bagna roj膮ce si臋 od dzikich kaczek.
Mac jest dostatecznie poruszony, by wyg艂osi膰 uwag臋.
- Och! - m贸wi z nut膮 ponurej satysfakcji. - Jak widz臋, stoj膮ca woda!
Od tego czasu jest to jego przezwisko.
呕ycie staje si臋 teraz po艣pieszne i gor膮czkowe. Przegl膮d telli prowadzimy z dnia na dzie艅 z coraz wi臋kszym zapa艂em. O ostatecznym wyborze decyduj膮 trzy elementy. Po pierwsze, tell musi by膰 po艂o偶ony dostatecznie blisko wiosek, kt贸re dostarcz膮 pracownik贸w. Po drugie, musi tam by膰 woda - to znaczy teren wykopalisk musi znajdowa膰 si臋 w pobli偶u D偶akd偶aku lub Chaburu b膮d藕 musi mie膰 studni臋 z niezbyt s艂on膮 wod膮. Po trzecie, musz膮 by膰 jakie艣 wskazania, 偶e jest tam co艣 ciekawego.
Wykopaliska to zawsze hazard - kt贸偶 mo偶e wiedzie膰, kt贸ry z siedemdziesi臋ciu pag贸rk贸w, zajmowanych w tym samym okresie, kryje budynek lub zbi贸r tabliczek, lub kolekcj臋 szczeg贸lnie interesuj膮cych obiekt贸w? Ma艂y tell stwarza r贸wnie dobre perspektywy jak du偶y, poniewa偶 jest bardziej prawdopodobne, 偶e wa偶niejsze miejscowo艣ci ju偶 w odleg艂ej przesz艂o艣ci zosta艂y z艂upione i zniszczone. Najistotniejszym czynnikiem jest szcz臋艣cie. Jak偶e cz臋sto jakie艣 miejsce by艂o sezon po sezonie starannie i poprawnie przekopywane, przynosz膮c ciekawe, lecz nie rewelacyjne wyniki, a nagle kilka dalszych machni臋膰 艂opat膮 wydobywa na 艣wiat艂o dzienne co艣 naprawd臋 wyj膮tkowego. Jedyn膮 pociech膮 jest to, 偶e kt贸rykolwiek tell wybierzemy, zawsze co艣 si臋 tam znajdzie.
Zrobili艣my ponownie jednodniow膮 wycieczk臋 do Tell Halaf, le偶膮cego na przeciwnym brzegu Chaburu, i sp臋dzili艣my dwa dni nad D偶akd偶akiem. Uroda tej rzeki - br膮zowego, mulistego strumienia p艂yn膮cego mi臋dzy wysokimi brzegami -jest mocno przeceniana. Jeden z telli - Tell Brak - wydal si臋 nam bardzo obiecuj膮cy. Jest to du偶y kopiec ze 艣ladami kilku warstw osadniczych z r贸偶nych okres贸w: od wczesnych czas贸w przedhistorycznych a偶 po asyryjskie. Wznosi si臋 oko艂o dw贸ch mil od D偶akd偶aku, nad kt贸rym znajduje si臋 ormia艅ska osada; w pobli偶u rozsiane s膮 te偶 inne wioski. Do Al-Ha-saki jest oko艂o godziny jazdy, co u艂atwi zaopatrywanie si臋 w 偶ywno艣膰. Wad膮 jest brak wody w pobli偶u samego tellu, cho膰 mo偶e da si臋 wykopa膰 tam studni臋. Notujemy w my艣li Tell Brak jako jedn膮 z mo偶liwo艣ci.
Dzi艣 pojedziemy g艂贸wnym szlakiem prowadz膮cym z Al-Hasaki na p贸艂nocny wsch贸d do Kamiszli - innego francuskiego posterunku wojskowego, miasta na granicy pomi臋dzy Syri膮 a Turcj膮. Szlak na pewnym odcinku biegnie w po艂owie odleg艂o艣ci pomi臋dzy Chaburem a D偶akd偶akiem i w ko艅cu w samym Kamiszli dociera do D偶akd偶aku.
Poniewa偶 nie zdo艂aliby艣my zbada膰 wszystkich telli po drodze i wr贸ci膰 do Al-Hasaki przed noc膮, decydujemy si臋 na nocleg w Kamiszli i powr贸t nast臋pnego dnia.
Opinie co do mo偶liwo艣ci przenocowania s膮 r贸偶ne. Wed艂ug francuskiego porucznika tak zwany hotel w Kamiszli jest nie do przyj臋cia, jest absolutnie nie do przyj臋cia! 鈥濩est infecte, Madame!" [Jest ohydny, szanowna pani!]. Natomiast zdaniem Hamudiego i Aristide'a jest to porz膮dny hotel, ca艂kiem europejski, z 艂贸偶kami! Doprawdy pierwszorz臋dny hotel!
T艂umi膮c wewn臋trzne przekonanie, 偶e prawdziwa oka偶e si臋 opinia francuskiego porucznika, ruszamy w drog臋.
Pogoda po dw贸ch dniach si膮pi膮cej m偶awki jest zn贸w s艂oneczna. Mamy nadziej臋, 偶e prawdziwie z艂a pogoda nie ustali si臋 na dobre przed grudniem. Pomi臋dzy Al-Hasak膮 i Kamiszli s膮 dwa g艂臋bokie wadi i je艣li nape艂ni膮 si臋 wod膮, droga b臋dzie przez kilka dni nieprzejezdna. Na razie w wadi jest tylko troch臋 wody i przeje偶d偶amy przez nie tam i z powrotem bez wi臋kszej trudno艣ci - my, to znaczy my w taks贸wce Aristide'a. Abdallah, jak to ma w zwyczaju, zje偶d偶a w d贸艂 i pr贸buje wjecha膰 na przeciwleg艂e zbocze na tym samym, najwy偶szym biegu. Dopiero kiedy furgonetka zwalnia, usi艂uje zmieni膰 bieg na drugi. Silnik protestuje i staje, a furgonetka z Abdallahem zsuwa si臋 艂agodnie na dno wadi, wje偶d偶aj膮c tylnymi ko艂ami w wod臋 i mu艂. Wysiadamy wszyscy i wnosimy nasz wk艂ad w ratowanie sytuacji.
Max wymy艣la Abdallahowi od przekl臋tych g艂upc贸w, pytaj膮c, dlaczego nie robi tak, jak mu si臋 setki razy m贸wi艂o. Hamudi strofuje kierowc臋 za niedostateczn膮 szybko艣膰: 鈥濼rzeba by艂o jecha膰 szybciej, szybciej! Jecha艂e艣 zbyt ostro偶nie. Nie daj maszynie czasu na zastanowienie si臋, wtedy nie odm贸wi ci pos艂usze艅stwa". Aristide wo艂a rado艣nie: 鈥濱n sza Allah, wydob臋dziemy si臋 st膮d w dziesi臋膰 minut!". Mac przerywa zwyk艂e milczenie, by wyg艂osi膰 jedn膮 ze swych zwyk艂ych, przygn臋biaj膮cych uwag: 鈥濶ajgorsze miejsce, 偶eby utkn膮膰. Popatrzcie, jaka tu stromizna! Niepr臋dko si臋 st膮d wydostaniemy". Abdallah wznosi r臋ce do nieba i krzykliwie broni swoich metod: 鈥濼akim znakomitym samochodem jak ten mo偶na z 艂atwo艣ci膮 wjecha膰 na g贸r臋 na trzecim biegu, nie ma potrzeby zmienia膰 biegu na ni偶szy i mo偶na oszcz臋dzi膰 benzyn臋! Robi臋 wszystko, 偶eby was zadowoli膰!".
Ch贸r lament贸w ust臋puje miejsca dzia艂aniu. Zostaj膮 wyci膮gni臋te deski, kilofy i inne narz臋dzia wo偶one w艂a艣nie na tak膮 ewentualno艣膰. Max spycha Abdallaha na bok i sam zasiada za kierownic膮; deski zostaj膮 umieszczone na w艂a艣ciwym miejscu; Mac, Hamudi, Aristide i Abdallah staj膮 przy furgonetce, gotowi do popychania. Poniewa偶 chatun nie bywaj膮 na Wschodzie zaprz臋gane do ci臋偶kiej pracy (bardzo s艂usznie!), usuwam si臋 na brzeg, gotowa do wydawania zach臋caj膮cych okrzyk贸w i udzielania pomocnych wskaz贸wek. Max uruchamia silnik i przyspiesza obroty; z rury wydechowej wylatuj膮 ob艂oczki niebieskawego dymu, praktycznie dusz膮c popychaj膮cych; Max wrzuca bieg i zwalnia hamulce; rozlega si臋 ryk, ko艂a obracaj膮 si臋, b艂臋kitna mgie艂ka g臋stnieje, z mgie艂ki dolatuj膮 piskliwe krzyki, 偶e Allah 艂askaw, Mary posuwa si臋 o metr do przodu, ha艂as jest coraz g艂o艣niejszy, Allah istotnie jest bardzo 艂askawy...
Niestety, Allah jest niedostatecznie 艂askawy! Ko艂a buksuj膮 i furgonetka ponownie si臋 pogr膮偶a. Od nowa uk艂adanie desek, nowe wysi艂ki, krzyki, fontanny b艂ota i niebieski dym. Tym razem prawie si臋 uda艂o!
Potrzebna jest dodatkowa si艂a ci膮gu! Do nosa Mary zostaje przywi膮zana lina holownicza, drugi koniec zostaje umocowany z ty艂u taks贸wki. Aristide zajmuje miejsce za kierownic膮 taks贸wki. Wszyscy na swoje stanowiska! Aristide okazuje zbyt wiele zapa艂u i za wcze艣nie puszcza sprz臋g艂o. Lina holownicza p臋ka. Wszystko zaczyna si臋 od nowa. Otrzymuj臋 stanowisko koordynatora akcji. Aristide ma ruszy膰, kiedy dam sygna艂 chusteczk膮.
Manewry zaczynaj膮 si臋 od pocz膮tku. Hamudi, Abdallah i Mac maj膮 popycha膰, dwaj pierwsi ju偶 na zapas g艂o艣nymi okrzykami zach臋caj膮 samoch贸d do wysi艂ku. Jeszcze raz Max zapala. Jeszcze raz wyskakuj膮 fontanny b艂ota i wody zmieszane z b艂臋kitnym dymkiem, silnik dyszy, pracuj膮c na przyspieszonych obrotach, ko艂a zaczynaj膮 si臋 obraca膰, upuszczam chusteczk臋, Aristide wydaje dziki wrzask, 偶egna si臋, krzyczy: 鈥濧llah karim!" i wrzuca bieg. Powoli, z j臋kiem Mary drga, lina holuj膮ca si臋 napina, furgonetka si臋 waha, tylne ko艂a si臋 obracaj膮, Max kr臋ci jak szalony kierownic膮, Mary zbiera si臋 w sobie i zygzakuj膮c po stromym zboczu, wje偶d偶a na g贸r臋!
Dwie postacie, ca艂kowicie pokryte b艂otem, biegn膮 za ni膮, rado艣nie pokrzykuj膮c. Trzecia posta膰, r贸wnie unurzana w b艂ocie, idzie spokojnie - oczywi艣cie to nieporuszony Mac. Nie zdradza 偶adnych oznak irytacji ani zadowolenia.
Patrz臋 na zegarek i m贸wi臋: - Kwadrans. Nie tak 藕le.
Mac odpowiada spokojnie: - Nast臋pne wadi prawdopodobnie b臋dzie gorsze.
Zdecydowanie Mac nie jest istot膮 ludzk膮!
Jedziemy dalej. Hamudi ubarwia jazd臋 urywkami pie艣ni. On i Max maj膮 weso艂膮 zabaw臋 na przednich siedzeniach. Mac i ja siedzimy z ty艂u w milczeniu. Moje pr贸by konwersacji zostaj膮 po tych wszystkich do艣wiadczeniach zredukowane do mamrotania idiotyzm贸w. Mac znosi cierpliwie moje krety艅skie uwagi, grzecznie jak zawsze po艣wi臋ca im 艣wiadomy namys艂, na kt贸ry nie zas艂uguj膮, i odpowiada jedn膮 ze swych stereotypowych formu艂ek: 鈥濺zeczywi艣cie?" lub 艂agodnym wyrzutem: 鈥濩hyba to nie tak?".
Doje偶d偶amy wreszcie do drugiego wadi. Stajemy, Max zajmuje miejsce Abdallaha za kierownic膮 Mary. Aristide przeje偶d偶a pierwszy bez przyg贸d. Max jedzie za nim, zmieniaj膮c bieg na drugi i przerzucaj膮c na pierwszy, kiedy zaczyna wyje偶d偶a膰 z wody. Mary, pochylaj膮c si臋, triumfalnie wje偶d偶a pod g贸r臋.
- Widzisz? - m贸wi Max do Abdallaha.
Abdallah przybiera wyraz twarzy, kt贸ry upodabnia go do wielb艂膮da.
- Tym razem przejecha艂aby na trzecim - twierdzi. - Niepotrzebnie zmienia艂e艣 biegi.
Max powtarza mu, 偶e jest sko艅czonym g艂upcem, i dodaje, 偶e w ka偶dym razie w przysz艂o艣ci ma robi膰 to, co mu si臋 ka偶e. Abdallah odpowiada pogodnie, 偶e on zawsze robi wszystko tak, 偶eby by艂o jak najlepiej.
Max rezygnuje z awantury i jedziemy dalej.
Wsz臋dzie jest pe艂no telli. Zastanawiam si臋, czy ju偶 nie pora wr贸ci膰 do okr膮偶ania ich w kierunku przeciwnym do ruchu wskaz贸wek zegara.
Doje偶d偶amy do tellu zwanego Czaghar Bazar. Z ma艂ego ugrupowania domk贸w wybiegaj膮 psy i dzieci. Nast臋pnie pojawia si臋 zdumiewaj膮ca posta膰 w powiewaj膮cych bia艂ych szatach i jaskrawozielonym turbanie. Jest to miejscowy szejk. Wita nas jowialnie. Max znika wraz z nim w najwi臋kszej glinianej lepiance. Po kilku minutach szejk wychodzi ponownie i krzyczy:
- In偶ynier! Gdzie jest in偶ynier?
Hamudi t艂umaczy, 偶e wezwanie dotyczy Maca. Mac wysuwa si臋 do przodu.
- Ha - krzyczy szejk - oto laban - Podaje misk臋 miejscowego zsiad艂ego mleka. - Jaki chcesz laban, in偶ynierze? G臋sty czy rozcie艅czony?
Mac, kt贸ry bardzo lubi laban, potakuje w kierunku dzbana z wod膮, kt贸ry szejk trzyma w drugiej r臋ce. Widz臋, 偶e Max daje mu przecz膮ce znaki. Za p贸藕no: szejk dolewa do labanu wody i Mac wypija nap贸j ze smakiem.
- Usi艂owa艂em ci臋 ostrzec - m贸wi Max p贸藕niej. - Ta woda to praktycznie rzadkie b艂oto!
Znaleziska w Czaghar Bazarze s膮 interesuj膮ce... Jest tu wioska, s膮 studnie, w s膮siedztwie s膮 inne wioski, i jest te偶 dobrze usposobiony, cho膰 zapewne chciwy szejk. Okolica zostaje uznana za jedn膮 z mo偶liwo艣ci i jedziemy dalej.
Kilka objazd贸w bagnistego terenu, by dosta膰 si臋 do pewnych telli w pobli偶u D偶akd偶aku pod koniec dnia, op贸藕nia nas i kiedy doje偶d偶amy do Kamiszli, jest ju偶 ca艂kiem ciemno.
Aristide z szarpni臋ciem zatrzymuje samoch贸d przed hotelem 鈥瀙ierwszej klasy".
- Widzicie? - m贸wi z entuzjazmem. - Czy nie jest pi臋kny? Jest zbudowany z kamienia!
Powstrzymujemy si臋 od uwagi, 偶e wn臋trze hotelu ma wi臋ksze znaczenie ni偶 mury. Jednak jest to hotel i jakikolwiek by by艂, musi wystarczy膰.
Wchodzimy, wspinamy si臋 po d艂ugich, obskurnych schodach i zagl膮damy do restauracji ze sto艂ami o marmurowych blatach, w kt贸rej panuje silny od贸r nafty, czosnku i dymu.
Max wdaje si臋 w negocjacje z w艂a艣cicielem.
Niew膮tpliwie jest to Hotel. Jest to hotel z 艂贸偶kami - prawdziwymi 艂贸偶kami! W艂a艣ciciel otwiera drzwi pokoju, w kt贸rym czterech ludzi 艣pi膮cych na 艂贸偶kach dowodzi prawdziwo艣ci jego s艂贸w. W pomieszczeniu s膮 jeszcze dwa niezaj臋te 艂贸偶ka.
- To 艂贸偶ka dla was - m贸wi. - A to bydl臋 - kopie najbli偶szego 艣pi膮cego - mo偶na wyrzuci膰! To tylko m贸j ch艂opak od koni.
Max wysuwa nierozs膮dne 偶膮danie, domagaj膮c si臋 osobnego pokoju. W艂a艣ciciel ma w膮tpliwo艣ci. - To b臋dzie bardzo du偶o kosztowa艂o - m贸wi.
Max oznajmia nierozwa偶nie, 偶e nie obchodzi go, czy to b臋dzie kosztowne, czy nie. - Ile? - pyta.
W艂a艣ciciel waha si臋, drapie si臋 w ucho, ocenia nasz wygl膮d (kt贸ry dzi臋ki b艂otu nie jest bardzo plutokratyczny15) i w ko艅cu ryzykuje stwierdzenie, 偶e b臋dzie to kosztowa艂o co najmniej funta za ca艂膮 nasz膮 czw贸rk臋.
Ku jego zdumieniu Max zgadza si臋 bez targ贸w.
W hotelu natychmiast wybucha entuzjastyczna krz膮tanina. 艢pi膮cy zostaj膮 obudzeni, s艂u偶膮cy wezwani. Siadamy przy jednym z marmurowych sto艂贸w i zamawiamy najlepszy posi艂ek, jaki restauracja jest w stanie zapewni膰.
Hamudi sam dogl膮da przygotowa艅 do noclegu. Wraca mniej wi臋cej po kwadransie ca艂y w u艣miechach. Jest jeden pok贸j dla 袦邪褏邪 i dla mnie, on sam i Mac zajm膮 drugi. Ponadto 鈥瀦e wzgl臋du na nasz膮 reputacj臋", jak si臋 wyra偶a, zgodzi艂 si臋 na dodatkow膮 op艂at臋 pi臋ciu frank贸w za czyste prze艣cierad艂a!
Podaj膮 jedzenie -jest t艂uste, ale gor膮ce i wonne. Zjadamy z zapa艂em i bez dalszego zamieszania idziemy do pokoju, by pa艣膰 na 艂贸偶ka z czystymi prze艣cierad艂ami. Kiedy zasypiam, przelatuje mi przez my艣l problem pluskiew16. Max wyg艂asza opini臋, 偶e pluskwy nam nie gro偶膮. Dom jest 艣wie偶o zbudowany, a 艂贸偶ka s膮 偶elazne i nowe.
Z s膮siedniej restauracji s膮czy si臋 zapach dymu, czosnku i parafiny, s艂ycha膰 te偶 o偶ywione rozmowy Arab贸w. Ale nic nie przeszkodzi nam w za艣ni臋ciu. Zasypiamy.
Budzimy si臋 niepogryzieni. Jest p贸藕niej, ni偶 my艣leli艣my, a przed nami zn贸w pracowity dzie艅. Max otwiera drzwi sypialni i wzdryga si臋 lekko. Restauracja jest pe艂na 艣pi膮cych ludzi, wyrzuconych z naszych dw贸ch sypialni. Le偶膮 pomi臋dzy sto艂ami -jest ich co najmniej p贸艂tora tuzina17. Powietrze jest a偶 g臋ste. Dostajemy jajka i herbat臋 i ruszamy w drog臋. Hamudi opowiada Maxowi ze smutkiem, 偶e d艂ugo i 偶arliwie przemawia艂 do chawad偶y Macartneya poprzedniego wieczora, ale niestety, nawet teraz, po dw贸ch miesi膮cach, chawad偶a Mac nie rozumie ani s艂owa po arabsku!
Max pyta Maca, jak mu idzie z Arabskim w mowie van Essa. Mac odpowiada, 偶e gdzie艣 go zapodzia艂.
Po zrobieniu drobnych zakup贸w w Kamiszli ruszamy traktem do Amudy. To wa偶na droga - mo偶na by powiedzie膰, 偶e to niemal prawdziwa droga, a nie szlak. Biegnie r贸wnolegle do tor贸w kolejowych, po drugiej stronie kt贸rych jest ju偶 Turcja.
Nawierzchnia jest okropna - same koleiny i wyboje. Jazda wytrz膮sa z nas wszystkie ko艣ci, ale bez w膮tpienia trasa jest ruchliwa. Mijamy kilka samochod贸w i zar贸wno Abdallah jak i Aristide zostaj膮 skleci za uprawianie ulubionego sportu miejscowych kierowc贸w - pr贸b przejechania, a przynajmniej 艣miertelnego wystraszenia grupek os艂贸w i wielb艂膮d贸w, id膮cych pod opiek膮 starych kobiet i ma艂ych ch艂opc贸w.
- Czy ten szlak nie jest wystarczaj膮co szeroki? Nie mo偶esz przejecha膰 drug膮 stron膮? - pyta Max.
Abdallah zwraca si臋 do niego z podnieceniem:
- Czy nie prowadz臋 furgonetki? Czy nie wybieram najlepszej nawierzchni? Ci n臋dzni Beduini musz膮 zej艣膰 mi z drogi razem ze swymi parszywymi os艂ami!
Aristide w艣lizguje si臋 cicho za ob艂adowanego os艂a, obok kt贸rego truchta para ludzi, i naciska na klakson. Rozlega si臋 przera藕liwy d藕wi臋k, osio艂 ponosi, kobieta krzyczy i biegnie za zwierz臋ciem, m臋偶czyzna potrz膮sa pi臋艣ci膮. Aristide ryczy ze 艣miechu.
Zostaje tak偶e skl臋ty, ale jak zwykle nie ma najmniejszych wyrzut贸w sumienia.
Amuda jest miasteczkiem g艂贸wnie ormia艅skim i - niestety, trzeba to stwierdzi膰 - bynajmniej nie interesuj膮cym. Much jest tu wi臋cej ni偶 gdziekolwiek, mali ch艂opcy zachowuj膮 si臋 gorzej ni偶 gdziekolwiek, wszyscy wydaj膮 si臋 艣miertelnie znudzeni, a zarazem agresywni. W ca艂o艣ci miasteczko wypada niekorzystnie przy Kamiszli. Kupujemy podejrzane mi臋so -z kt贸rego podnosi si臋 chmara much - nieco przywi臋d艂e warzywa i bardzo dobry, 艣wie偶o upieczony chleb.
Hamudi wysiada, by zasi臋gn膮膰 informacji. Wraca, kiedy ju偶 zrobili艣my zakupy, i kieruje nas w boczn膮 uliczk臋, w kt贸rej jest brama prowadz膮ca na dziedziniec.
Wita nas tutaj ormia艅ski ksi膮dz - bardzo uprzejmy i m贸wi膮cy nieco po francusku. Machn膮wszy r臋k膮 w kierunku dziedzi艅ca i stoj膮cego po jednej stronie budynku, m贸wi, 偶e to jego dom. Tak, jest got贸w wynaj膮膰 go nam nast臋pnej wiosny, je艣li 鈥瀞i臋 dogadamy". Tak, mo偶e w najbli偶szym czasie opr贸偶ni膰 jeden pok贸j i da膰 go nam na magazyn.
Rozpocz膮wszy wi臋c w ten spos贸b negocjacje, ruszamy z powrotem do Al-Hasaki. Istnieje bezpo艣redni szlak z Amudy do Al-Hasaki, 艂膮cz膮cy si臋 w Tell Czaghar Bazar z drog膮 do Kamiszli. Badamy jeszcze kilka telli i wracamy do naszego obozu bez przyg贸d, ale skrajnie wyczerpani.
Max pyta Maca, czy brudna woda u szejka nie spowodowa艂a jakich艣 k艂opot贸w. Mac odpowiada, 偶e nigdy nie czu艂 si臋 lepiej.
- M贸wi艂em ci, 偶e Mac to rewelacja - m贸wi Max p贸藕niej, kiedy ju偶 zawijamy si臋 w nasze 艣piwory. - Ma 偶elazny 偶o艂膮dek. Nic nie mo偶e wyprowadzi膰 go z r贸wnowagi. Mo偶e zje艣膰 ka偶d膮 ilo艣膰 t艂uszczu i brudu. I praktycznie nigdy nie otwiera ust.
- To mo偶e odpowiada膰 tobie\ - m贸wi臋. - Ty i Hamudi nie przestajecie gada膰 i rycze膰 ze 艣miechu. A ja?
- Nie mog臋 zrozumie膰, dlaczego nie uk艂ada si臋 wam lepiej. Nie pr贸bowa艂a艣?
- Stale pr贸buj臋. On po prostu daje mi odpraw臋! Maxowi wydaje si臋 to zabawne i d艂u偶sz膮 chwil臋 chichocze.
Dzi艣 zje偶d偶amy do Amudy - naszej nowej bazy. Mary i taks贸wka staj膮 na podw贸rku ormia艅skiego ksi臋dza. Jeden pok贸j zosta艂 opr贸偶niony i jest do naszej dyspozycji, ale Hamudi, obejrzawszy go, doradza sypianie nadal w namiotach! Stawiamy je z trudno艣ciami, gdy偶 wieje silny wiatr, a do tego zaczyna pada膰. Wygl膮da na to, 偶e nast臋pnego dnia nie b臋dzie 偶adnej wyprawy. W tym rejonie deszcz padaj膮cy przez dwadzie艣cia cztery godziny skutecznie parali偶uje wszelki ruch samochodowy. Cale szcz臋艣cie, 偶e mamy pok贸j, gdzie mo偶emy sp臋dzi膰 dzie艅 i przyjrze膰 si臋 dotychczasowym znaleziskom, a Max mo偶e napisa膰 raport o dotychczasowych post臋pach poszukiwa艅.
Mac i ja roz艂adowujemy rzeczy i uk艂adamy je w pokoju -sk艂adane sto艂y, krzes艂a, lampy itp. Pozostali id膮 do miasta zrobi膰 niezb臋dne zakupy.
Na zewn膮trz wiatr wieje coraz silniej, a deszcz zaczyna b臋bni膰 o dach. Cz臋艣膰 szyb w oknach jest wy t艂uczona i w pomieszczeniu robi si臋 bardzo zimno. Patrz臋 z ut臋sknieniem na grzejnik naftowy.
- 呕eby ten Abdallah ju偶 wr贸ci艂 - m贸wi臋. - M贸g艂by uruchomi膰 grzejnik.
Poniewa偶 Abdallah, ewidentnie pozbawiony 艣ladu inteligencji, kiepski kierowca, umys艂owo upo艣ledzony niemal pod ka偶dym wzgl臋dem, jest niezaprzeczalnym panem i w艂adc膮 tych kapry艣nych twor贸w - lamp i piecyk贸w naftowych. On i tylko on potrafi radzi膰 sobie z zawi艂o艣ciami ich mechanizm贸w.
Mac podchodzi do grzejnika i przygl膮da mu si臋 uwa偶nie.
Zasada dzia艂ania - m贸wi -jest ca艂kiem prosta. Czy chcia艂abym, 偶eby go zapali艂?
Chcia艂abym i podaj臋 mu zapa艂ki.
Mac zabiera si臋 do zadania ze spokojn膮 pewno艣ci膮 siebie. Zapala denaturat i tak dalej, i tak dalej. Jego r臋ce s膮 sprawne i zr臋czne i najwidoczniej wie, co robi.
Czas up艂ywa... nafta si臋 nie zapala. Mac zaczyna od pocz膮tku z denaturatem...
Po nast臋pnych pi臋ciu minutach mruczy, bardziej do siebie ni偶 do mnie:
- Zasada jest ca艂kiem jasna...
Po nast臋pnych pi臋ciu minutach rzucam na niego ukradkowe spojrzenie. Mac zaczyna si臋 niecierpliwi膰. Nie wygl膮da ju偶 tak bardzo wynio艣le. Zasada zasad膮, a grzejnik naftowy nie ust臋puje. Mac le偶y na pod艂odze i boryka si臋 z opornym obiektem. Nawet zaczyna kl膮膰...
Ogarnia mnie uczucie granicz膮ce z czu艂o艣ci膮. Wi臋c jednak Mac jest istot膮 ludzk膮! Zosta艂 pokonany przez lamp臋 naftow膮!
P贸艂 godziny p贸藕niej Max i Abdallah wracaj膮. Mac jest purpurowy na twarzy, a lampa naftowa nadal si臋 nie pali.
- Ach, daj, ja to zrobi臋, chawad偶a! - m贸wi Abdallah. Bierze denaturat, zapa艂ki. Po dw贸ch minutach lampa buzuje, cho膰 jestem ca艂kiem pewna, 偶e Abdallah nie ma zielonego poj臋cia o jakichkolwiek naukowych zasadach, jakie tu mog膮 wchodzi膰 w gr臋...
- No c贸偶! - m贸wi Mac, jak zwykle oszcz臋dny w s艂owach, lecz zdradzaj膮c bardzo wiele tym kr贸tkim tekstem.
Nieco p贸藕niej wiatr osi膮ga si艂臋 huraganu, deszcz zacina. Aristide przybiega, by powiedzie膰, 偶e namioty si臋 przewracaj膮. Wszyscy wybiegamy w deszcz. Zaczyna mi 艣wita膰, 偶e mam szans臋 odczu膰 drug膮 stron臋 rozkoszy le camping.
Max, Mac i Aristide dzielnie walcz膮 z wielkim namiotem. Mac trzyma maszt. Nagle s艂ycha膰 trzask, maszt si臋 艂amie, Mac leci g艂ow膮 w g臋ste, lepkie b艂oto.
Wstaje z trudem, zupe艂nie nierozpoznawalny. Jego g艂os podnosi si臋 do ca艂kiem normalnego w tych okoliczno艣ciach tonu:
- Chchcholera - wyrzuca w ko艅cu z siebie, staj膮c si臋 w pe艂ni cz艂owiekiem.
Od tej nocy Mac jest jednym z nas!
Niepogoda mija, ale jeszcze przez ca艂y dzie艅 szlaki s膮 zbyt b艂otniste na jazd臋. Ostro偶nie pr贸bujemy obejrze膰 najbli偶szy tell. Jedn膮 z mo偶liwo艣ci jest Tell Hamdun - du偶y kopiec w pobli偶u Amudy, wprost na granicy, tory kolejowe przechodz膮 u jego podn贸偶a, tak 偶e cz臋艣膰 kopca nale偶y do Turcji.
Jeste艣my tam pewnego ranka i przywi贸z艂szy paru ludzi, zaczynamy kopa膰 r贸w po syryjskiej stronie tellu. W miejscu gdzie kopi膮, jest zimno, wi臋c przechodz臋 na drugie zbocze, os艂oni臋te od wiatru. Dnie s膮 zdecydowanie jesienne, siedz臋 wi臋c skulona, zawini臋ta w p艂aszcz.
Nagle jak zwykle znik膮d pojawia si臋 cwa艂em je藕dziec na koniu. 艢ci膮ga uzd臋 i wykrzykuje co艣 do mnie po arabsku. Nic nie rozumiem poza pozdrowieniem, na kt贸re uprzejmie odpowiadam, po czym wyja艣niam, 偶e chawad偶a jest po drugiej stronie pag贸ra. Je藕dziec ma zdumion膮 min臋, zadaje mi jeszcze jakie艣 pytanie i nagle odrzuca g艂ow臋 do ty艂u, wybuchaj膮c g艂o艣nym 艣miechem.
- Ach, to chatun18! - wo艂a. - Co za pomy艂ka! To do chatun m贸wi臋! - i rusza galopem wok贸艂 pag贸ra, szczerze ubawiony gaf膮, jak膮 pope艂ni艂, nie rozpoznaj膮c kobiety na pierwszy rzut oka!
Naj艂adniejsze dnie min臋艂y. Teraz niebo cz臋sto jest zachmurzone. Sko艅czyli艣my bada膰 telle. Przyszed艂 moment, by podj膮膰 decyzj臋, gdzie zag艂臋bimy 艂opaty nast臋pnej wiosny.
O dost膮pienie tego zaszczytu walcz膮 trzy telle: Tell Hamdun, po艂o偶ony w ciekawym geograficznie miejscu; Tell Czaghar Bazar - nasz pierwszy wyb贸r; i trzeci, Tell Mozan. Jest znacznie wi臋kszy od pozosta艂ych i du偶o zale偶y od tego, czy trzeba b臋dzie si臋 przekopywa膰 przez wiele rzymskich poziom贸w osadniczych.
Musimy zrobi膰 pr贸bne wykopy we wszystkich trzech miejscach. Zaczynamy od Tell Mozan. Jest tam wioska i Hamudi jako nasz ambasador pr贸buje zwerbowa膰 robotnik贸w. Ludzie maj膮 w膮tpliwo艣ci i s膮 podejrzliwi.
- Nie potrzebujemy pieni臋dzy - m贸wi膮. - Plony by艂y dobre w tym roku.
呕ycie jest bardzo proste i jak my艣l臋, szcz臋艣liwe w tym k膮ciku 艣wiata. Jedyny problem stanowi 偶ywno艣膰. Je艣li plony by艂y dobre, ludzie s膮 bogaci. Przez reszt臋 roku mo偶na odpoczywa膰 i je艣膰 do syta, p贸ki nie przyjdzie czas ora膰 i sia膰 ponownie.
- Troch臋 dodatkowych pieni臋dzy - kusi Hamudi jak w膮偶 w raju - zawsze si臋 przyda.
Odpowiadaj膮 po prostu: - Ale co mo偶emy za nie kupi膰? Mamy do艣膰 jedzenia do nast臋pnych 偶niw.
1 tu, niestety, odgrywa swoj膮 rol臋 wieczna Ewa. Przebieg艂y Hamudi zarzuca haczyk z przyn臋t膮. Mog膮 kupi膰 ozdoby dla swoich 偶on.
呕ony kiwaj膮 g艂owami. Te wykopaliska, m贸wi膮, to dobra rzecz!
M臋偶czy藕ni opornie rozwa偶aj膮 ide臋. Trzeba wzi膮膰 pod uwag臋 jeszcze jeden aspekt sprawy - godno艣膰. Czy to nie uw艂acza godno艣ci, honorowi?
Teraz to b臋dzie tylko kilka dni - wyja艣nia Hamudi. Do wiosny maj膮 czas przemy艣le膰 spraw臋.
W ko艅cu z wyrazem w膮tpliwo艣ci na twarzach tuzin bardziej post臋powych, kt贸rzy zdecydowali si臋 na to nowe i bezprecedensowe przedsi臋wzi臋cie, wyst臋puje do przodu. Bardziej konserwatywni starsi potrz膮saj膮 bia艂ymi brodami.
Na znak Hamudiego kilofy i 艂opaty zostaj膮 wy艂adowane z Queen Mary i rozdane ludziom. Hamudi sam bierze kilof i pokazuje, co i jak trzeba robi膰.
Na r贸偶nych poziomach tellu zostaj膮 wytyczone kontury trzech pr贸bnych wykop贸w. Rozlega si臋 pomruk Jn sza Allah!" i narz臋dzia id膮 w ruch.
Z niech臋ci膮 wykluczamy Tell Mozan z naszej listy mo偶liwych miejsc. Jest tam kilka rzymskich poziom贸w osadniczych i cho膰 pod spodem znajduj膮 si臋 okresy, kt贸re nas interesuj膮, dokopanie si臋 do nich zaj臋艂oby kilka sezon贸w - to znaczy wymaga艂oby wi臋cej czasu i pieni臋dzy, ni偶 mo偶emy na to po艣wi臋ci膰.
Dzi艣 jedziemy do naszego starego przyjaciela - Czaghar Bazaru. Tu anga偶owanie ludzi do pracy zostaje szybko za艂atwione. Szejk jest biedny, ma d艂ugi jak wszyscy arabscy w艂a艣ciciele ziemi i widzi w wykopaliskach szans臋 niez艂ych dochod贸w.
- Wszystko, co mam, jest twoje - m贸wi wspania艂omy艣lnie do 袦邪褏邪, z b艂yskiem kalkulacji w oku. - Nie musisz p艂aci膰 za ziemi臋. Bierz wszystko, co mam!
Po czym, kiedy Max obchodzi wzg贸rze, szejk nachyla si臋 do Hamudiego:
- Bez w膮tpienia chawad偶a jest niezmiernie bogaty! Czy jest tak bogaty jak Al-Baron, kt贸ry jak m贸wi膮, p艂aci艂 woreczkami z艂ota?
- Dzi艣 - wyja艣nia Hamudi - nie p艂aci si臋 z艂otem. Ale chawad偶a jest bardzo szczodrobliwy. Co wi臋cej, chawad偶a na pewno wybuduje tu dom, tak pi臋kny i wspania艂y, 偶e b臋dzie si臋 o nim m贸wi膰 daleko i szeroko. Jaki偶 szacunek taki dom i wykopaliska przynios膮 szejkowi! Ca艂a okolica b臋dzie m贸wi膰: 鈥濷bcy chawad偶owie wybrali to miejsce na zbudowanie domu i kopanie tutaj z powodu 艣wi膮tobliwo艣ci szejka, cz艂owieka, kt贸ry odby艂 pielgrzymk臋 do Mekki i kt贸rego wszyscy szanuj膮".
Idea budowy domu podoba si臋 szejkowi. Patrzy zamy艣lony na wzg贸rze.
- Przepadnie wszystko, co zasiej臋 na wzg贸rzu. To du偶a strata, bardzo du偶a strata!
- Przecie偶 do tej pory ziemia powinna ju偶 by膰 zaorana i obsiana? - dziwi si臋 Hamudi.
- Nast膮pi艂o op贸藕nienie - wzdycha szejk. - W艂a艣nie mam zamiar to zrobi膰.
- Uprawia艂e艣 kiedykolwiek t臋 ziemi臋? Na pewno nie. Kto by ora艂 pag贸rek, kiedy wok贸艂 jest pe艂no r贸wnej ziemi?
Szejk odpowiada twardo: - Przepadn膮 plony, i b臋dzie to du偶a strata. Ale co tam! Ch臋tnie z艂o偶臋 tak膮 ofiar臋, 偶eby zadowoli膰 rz膮d. Jakie znaczenie ma, czy zostan臋 zrujnowany?
I z wyra藕nie zadowolon膮 min膮 wraca do domu.
Podchodzi do Hamudiego stara kobieta, prowadz膮c za r臋k臋 dwunastoletniego ch艂opca.
- Czy chawad偶a ma lekarstwa?
- Tak, ma r贸偶ne lekarstwa.
- Da艂by mi lekarstwo dla mojego syna?
- A co synowi jest?
Nie ma potrzeby pyta膰. Ch艂opiec a偶 nadto oczywi艣cie wygl膮da na imbecyla19.
- Nie jest przy zdrowych zmys艂ach.
Hamudi potrz膮sa smutno g艂ow膮, ale m贸wi, 偶e zapyta chawad偶臋.
M臋偶czy藕ni przestaj膮 kopa膰 rowy. Hamudi, kobieta i ch艂opiec podchodz膮 do 袦邪褏邪.
Max patrzy na ch艂opca i zwraca si臋 艂agodnie do kobiety.
- Ten ch艂opiec jest, jaki jest, z woli Allaha - m贸wi. - Nie ma 偶adnego lekarstwa, kt贸re m贸g艂bym ci da膰 dla syna.
Kobieta wzdycha - 艂za stacza si臋 po jej policzku. Potem odzywa si臋 rzeczowym g艂osem:
- W takim razie, chawad偶a, daj mi jak膮艣 trucizn臋, bo lepiej, 偶eby nie 偶y艂.
Max odpowiada 艂agodnie, 偶e tego te偶 nie mo偶e zrobi膰.
Kobieta patrzy na niego, nie rozumiej膮c, po czym ze z艂o艣ci膮 potrz膮sa g艂ow膮 i odchodzi wraz z ch艂opcem.
W臋druj臋 na szczyt wzg贸rza, gdzie Macartney robi pomiary- M艂ody Arab, dumny ze swojej roli, kr臋ci si臋 dooko艂a z 艂at膮 miernicz膮. Mac, wci膮偶 nie maj膮c odwagi zaryzykowa膰 s艂owa po arabsku, pokazuje, czego chce, ruchami r膮k, co nie zawsze daje 偶膮dany rezultat. Aristide, jak zawsze uczynny, przychodzi mu z pomoc膮.
Rozgl膮dam si臋 dooko艂a. Ku p贸艂nocy wida膰 lini臋 tureckich wzg贸rz, z b艂yskaj膮c膮 plam膮 - miastem Mardin. Na zach贸d, po艂udnie i wsch贸d rozci膮ga si臋 偶yzny step, kt贸ry na wiosn臋 b臋dzie zielony i usiany kwiatami. Wsz臋dzie wida膰 stercz膮ce telle. Tu i 贸wdzie wznosz膮 si臋 w grupkach brunatne bedui艅skie namioty. Chocia偶 na wielu tellach s膮 wioski, nie mo偶na ich dostrzec - wiosk臋 stanowi zaledwie kilka glinianych lepianek. Panuje spok贸j i cala kraina wydaje si臋 bezludna i niezmiernie odleg艂a od wszelkiej cywilizacji. Lubi臋 Czaghar Bazar i mam nadziej臋, 偶e wybierzemy to miejsce. Chcia艂abym mieszka膰 w wybudowanym tu domu. Gdyby艣my kopali w Hamdunie, mieszkaliby艣my zapewne w Amudzie. O nie, chc臋 tego tellu!
Nadchodzi wiecz贸r. Max jest zadowolony z wynik贸w. Wr贸cimy tu jutro i b臋dziemy kontynuowa膰 pr贸bne poszukiwania. Max s膮dzi, 偶e tell 褕械 by艂 zasiedlony od pi臋tnastego wieku przed Chrystusem, jest tu bardzo niewiele rzymskich i muzu艂ma艅skich poch贸wk贸w. Wyst臋puje natomiast znakomita malowana ceramika kultury Tell Halaf, podobna do wczesnych okaz贸w z Arpacziji.
Szejk odprowadza nas uprzejmie do samochodu.
- Wszystko, co mam, jest twoje, bracie - nalega ponownie. - Nawet gdybym mia艂 zosta膰 n臋dzarzem!
- Jak偶e b臋d臋 szcz臋艣liwy - odpowiada Max z wyszukan膮 grzeczno艣ci膮 -je艣li przypadnie mi ci臋 wzbogaci膰 dzi臋ki naszym wykopaliskom. Rekompensata za utracone plony zostanie wyp艂acona w uzgodnieniu z francuskimi w艂adzami, twoi ludzie otrzymaj膮 dobr膮 zap艂at臋 za prac臋, wydzier偶awimy od ciebie ziemi臋 na budow臋 domu, a co wi臋cej, na koniec sezonu ty osobi艣cie otrzymasz pi臋kny prezent.
- Ach - wo艂a szejk w nader dobrym humorze - ja niczego nie potrzebuj臋! Co to za rozmowa o pieni膮dzach pomi臋dzy bra膰mi!
I t膮 altruistyczn膮 nut膮 ko艅czy si臋 po偶egnalne spotkanie.
W ci膮gu dw贸ch wietrznych i d偶d偶ystych dni badamy Tell Hamdun. Rezultaty s膮 do艣膰 obiecuj膮ce, ale fakt, 偶e cz臋艣膰 wzg贸rza znajduje si臋 w Turcji, przemawia przeciw temu wyborowi. Decyzja najwyra藕niej przechyla si臋 na korzy艣膰 Czaghar Bazaru z dodatkowym ust臋pstwem na rzecz Tell Brak, kt贸rego zbadanie mo偶na b臋dzie w drugim sezonie po艂膮czy膰 z wykopaliskami w Czaghar.
Pozostaje tylko zorganizowa膰 wszystko na sezon wiosenny. Trzeba wybra膰 w Czaghar odpowiednie miejsce na dom; trzeba wynaj膮膰 dom w Amudzie na okres budowy domu w Czaghar; trzeba zawrze膰 umow臋 z szejkiem; a co najpilniejsze, na wypadek gdyby wadi wype艂ni艂y si臋 wod膮 i dojazd zosta艂 odci臋ty, trzeba szybko zrealizowa膰 kolejny przekaz pieni臋偶ny, kt贸ry czeka w Al-Hasace.
Hamudi ostatnio szczodrze rozrzuca pieni膮dze w Amudzie, z my艣l膮 o naszej 鈥瀝eputacji". Wydawanie pieni臋dzy - to znaczy goszczenie notabli w kawiarni - jest u Arab贸w punktem honoru. Sk膮pstwo w tej sytuacji jest niehonorowe. Z drugiej strony Hamudi targuje si臋 bezlito艣nie ze starymi kobietami, kt贸re przynosz膮 mleko, i tymi, kt贸re pior膮 nasze rzeczy za sumy, jakie wydaj膮 si臋 nam niewiarygodnie ma艂e. .
Max i ja ruszamy do Al-Hasaki w Mary, licz膮c na szcz臋艣cie, cho膰 niebo jest zas艂ane chmurami i si膮pi drobna m偶awka. Doje偶d偶amy na miejsce bez przyg贸d, cho膰 deszcz ju偶 pada i mamy w膮tpliwo艣ci, czy uda nam si臋 wr贸ci膰.
Ku naszej rozpaczy na poczcie nie ma urz臋dnika. Nikt nie wie, gdzie mo偶e by膰, ale na wszystkie strony zostaj膮 rozes艂ani mali ch艂opcy, 偶eby go znale藕膰.
Deszcz zaczyna pada膰 na serio. Max rozgl膮da si臋 nerwowo i prorokuje, 偶e nie zdo艂amy przejecha膰, je艣li szybko nie ruszymy. Czekamy z niepokojem. Deszcz leje.
Nagle pojawia si臋 naczelnik poczty. Maszeruje dostojnie, nios膮c koszyk jajek.
Wita nas zaskoczony i uszcz臋艣liwiony. Max ucina kr贸tko zwyczajowe uprzejmo艣ci 偶膮daniem po艣piechu. Zostaniemy odci臋ci - wyja艣nia.
- A co to szkodzi? - dziwi si臋 urz臋dnik. - B臋dziecie musieli tu zosta膰 d艂u偶ej. Dla mnie to b臋dzie ogromna przyjemno艣膰. Al-Hasaka to bardzo mi艂e miasteczko. Zosta艅cie u nas d艂u偶ej - nalega go艣cinnie.
Max powtarza gor膮c膮 pro艣b臋 o po艣piech. Urz臋dnik powoli otwiera kluczem szufladki i chaotycznie szuka przekazu, nadal wmawiaj膮c nam konieczno艣膰 d艂u偶szego pobytu.
Dziwne, m贸wi, 偶e nie mo偶e znale藕膰 takiej wa偶nej koperty. Pami臋ta, 偶e przysz艂a i 偶e powiedzia艂 sobie: 鈥濸ewnego dnia chawad偶a zjawi si臋 po ni膮". Umie艣ci艂 j膮 wi臋c w bezpiecznym miejscu, ale gdzie to mog艂o by膰? M艂odszy urz臋dnik przychodzi z pomoc膮 i poszukiwania trwaj膮. Wreszcie koperta zostaje odnaleziona i przechodzimy przez zwyk艂e trudno艣ci z otrzymaniem got贸wki. Jak i poprzednio, trzeba j膮 zebra膰 na bazarze.
A deszcz wci膮偶 pada! W ko艅cu mamy to, po co przyjechali艣my. Max przezornie kupuje chleb i czekolad臋 na wypadek, gdyby艣my musieli sp臋dzi膰 dzie艅 lub dwa en route [w drodze]. Wsiadamy do Mary i ruszamy z maksymaln膮 szybko艣ci膮. Przeje偶d偶amy szcz臋艣liwie przez pierwsze wadi, ale przy drugim nasz wzrok natyka si臋 na z艂owrogi widok. W rzece utkn膮艂 furgon pocztowy, a za nim czeka ca艂a kolejka samochod贸w.
Wszyscy s膮 na brzegu - kopi膮c, podk艂adaj膮c deski, wrzeszcz膮c zach臋caj膮co.
- B臋dziemy musieli przesiedzie膰 tu ca艂膮 noc - m贸wi z rozpacz膮 Max.
Jest to ponura perspektywa. Sp臋dzi艂am na pustyni wiele nocy w samochodzie, ale nigdy nie by艂am tym zachwycona. Cz艂owiek budzi si臋 rano obola艂y, zesztywnia艂y i zmarzni臋ty.
Jednak tym razem mamy szcz臋艣cie. Furgon wyje偶d偶a z rykiem ci臋偶ko pracuj膮cego silnika, za nim przeje偶d偶aj膮 inne samochody, a na ko艅cu my. Jest to ostatnia chwila - woda b艂yskawicznie si臋 podnosi.
Nasza jazda powrotna do Amudy jest koszmarna - jeden nieustaj膮cy po艣lizg. Co najmniej dwa razy, mimo 艂a艅cuch贸w na ko艂ach, Mary obraca si臋 w przeciwn膮 stron臋 - w kierunku Al-Hasaki. To ustawiczne 艣lizganie si臋 powoduje szczeg贸lne uczucie. Solidny grunt nie jest ju偶 solidnym gruntem. Rozp艂ywa si臋 pod ko艂ami jak w fantastycznym koszmarze sennym.
Doje偶d偶amy ju偶 po ciemku i wszyscy wybiegaj膮 z okrzykami rado艣ci, trzymaj膮c latarnie.
Wytaczam si臋 z Mary i 艣lizgaj膮c si臋, brn臋 do drzwi naszego pokoju. Trudno mi i艣膰, gdy偶 b艂oto ma szczeg贸ln膮 w艂a艣ciwo艣膰 przylepiania si臋 do obuwia w postaci wielkich plack贸w, tak ci臋偶kich, 偶e cz艂owiek z najwy偶szym wysi艂kiem unosi nogi. Dok艂adnie takie samo wra偶enie miewa si臋 w snach.
Jak si臋 zdaje, nikt nie mia艂 nadziei, 偶e uda si臋 nam wr贸ci膰, tote偶 gratulacje i Al-hamdu li-Llah s膮 rozg艂o艣ne.
Placki b艂ota na moich butach pobudzaj膮 mnie do 艣miechu.
Hamudi te偶 si臋 艣mieje i m贸wi do 袦邪褏邪: - Jak to dobrze mie膰 z nami chatun. Ona 艣mieje si臋 ze wszystkiego!
Wszystko ju偶 jest za艂atwione. Odby艂o si臋 ceremonialne spotkanie 袦邪褏邪 z szejkiem i oficerem francuskim z Services Spciaux, zarz膮dzaj膮cym tym okr臋giem. Op艂ata za ziemi臋, rekompensata za straty, zobowi膮zania obu stron - wszystko zosta艂o spisane czarno na bia艂ym. Szejk na przemian o艣wiadcza, 偶e wszystko, co ma, nale偶y do 袦邪褏邪, lub rzuca sugestie, 偶e op艂ata w wysoko艣ci tysi膮ca funt贸w w z艂ocie by艂aby godziw膮 sum膮.
W ko艅cu odchodzi g艂臋boko zawiedziony, gdy偶 najwidoczniej snu艂 szalone marzenia o bogactwie. Pociesza si臋 jednak klauzul膮 w umowie, w my艣l kt贸rej po zako艅czeniu prac wykopaliskowych zostanie mu przekazany dom wzniesiony dla ekspedycji. W oczach pojawia mu si臋 b艂ysk, a wielka, barwiona henn膮 na czerwono broda kiwa si臋 potakuj膮co.
- 小 'est tout de 褌褢褌械 un brave homme [Ale mimo wszystko to poczciwiec] - m贸wi francuski kapitan, kiedy szejk wreszcie wychodzi. Francuz wzrusza ramionami :-Iln'a pas le sous comme tous ces gens la! [Po prostu nie ma ani grosza, jak oni wszyscy tutaj!].
Negocjacje w sprawie wynaj臋cia domu w Amudzie komplikuj膮 si臋. Dopiero teraz wychodzi na jaw, 偶e wcale nie jest to jeden dom, jak sobie wyobra偶ali艣my, lecz sze艣膰! A poniewa偶 sze艣膰 dom贸w zamieszkuje jedena艣cie rodzin, komplikacje narastaj膮! Ormia艅ski ksi膮dz jest jedynie rzecznikiem mieszka艅c贸w!
W ko艅cu dochodzi do ugody. Na okre艣lony dzie艅 鈥瀌omy" maj膮 by膰 opr贸偶nione, a wn臋trza dwukrotnie pobielone wapnem!
Wszystko zosta艂o ustalone. Teraz czeka nas tylko podr贸偶 powrotna na wybrze偶e. Samochody spr贸buj膮 dotrze膰 do Aleppo przez Ras al-Ajn i D偶arablus. To oko艂o trzystu pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w i w pierwszym etapie podr贸偶y trzeba przekracza膰 liczne wadi, ale przy odrobinie szcz臋艣cia mo偶na przejecha膰 t臋 tras臋 w dwa dni. Jednak偶e w grudniu pogoda mo偶e w ka偶dej chwili si臋 za艂ama膰. Co wtedy zrobi chatun?
Chatun niegodnie decyduje si臋 na Wagon Lit. Taks贸wka zabiera mnie wi臋c na dziwn膮 ma艂膮 stacyjk臋 i za ci臋偶ko dysz膮c膮 lokomotyw膮 pojawia si臋 wielki i wspania艂y niebieski wagon sypialny. Z wagonu wychyla si臋 konduktor w mundurze koloru czekolady. Baga偶 madame zostaje podany w g贸r臋, sama madame wci膮gni臋ta z trudno艣ci膮 z utwardzonego peronu na wysoki stopie艅.
- My艣l臋, 偶e to rozs膮dne - m贸wi Max. - Zaczyna pada膰.
Krzyczymy oboje: - Do zobaczenia w Aleppo! - Poci膮g rusza. Id臋 za konduktorem. Konduktor otwiera drzwi do mojego przedzia艂u. Przygotowuje 艂贸偶ko.
I oto zn贸w cywilizacja. Koniec z 艂e camping. Konduktor bierze m贸j paszport, przynosi mi butelk臋 wody mineralnej i m贸wi: - B臋dziemy w Aleppo o sz贸stej rano. Bonne nuit, Madame.
Tak jakby to by艂o na trasie Pary偶 - Riwiera!
Swoj膮 drog膮 wydaje si臋 dziwne znale藕膰 Wagon Lit tu, w takim zapad艂ym k膮cie...
Aleppo!
Sklepy! K膮piel! Mycie g艂owy u fryzjera! Spotkania z przyjaci贸艂mi.
Kiedy Max i Mac wtaczaj膮 si臋 trzy dni p贸藕niej, oblepieni b艂otem i d藕wigaj膮cy wielkie ilo艣ci dropi ustrzelonych en route, witam ich z wy偶szo艣ci膮 osoby na nowo przywyk艂ej do 偶ycia w komforcie.
Mieli w drodze wiele przyg贸d - pogoda by艂a fatalna - wi臋c jestem zadowolona, 偶e wybra艂am lepsze wyj艣cie.
Kucharz, jak opowiadaj膮, za偶膮da艂 艣wiadectwa pracy w charakterze kierowcy, kiedy dostawa艂 odpraw臋, i Max, zanim z艂o偶y艂 fa艂szywe 艣wiadectwo, kaza艂 mu objecha膰 podw贸rze.
Zasiad艂szy za kierownic膮, Isa zapali艂 silnik, wrzuci艂 wsteczny bieg i wbi艂 si臋 ca艂ym impetem w mur okalaj膮cy dziedziniec, zwalaj膮c spory kawa艂ek. By艂 g艂臋boko obra偶ony, kiedy Max odm贸wi艂 mu za艣wiadczenia, 偶e by艂 kierowc膮! Ostatecznie 艣wiadectwo stwierdza艂o, 偶e 鈥濱sa by艂 przez trzy miesi膮ce naszym kucharzem i pomaga艂 przy obs艂udze samochodu".
A potem wracamy do Bejrutu i rozstajemy si臋 z Makiem. Dla nas - zima w Egipcie. Mac wybiera si臋 do Palestyny.
ROZDZIA艁 CZWARTY
Pierwszy sezon w Czaghar Bazarze
Na wiosn臋 wracamy do Bejrutu. Pierwsz膮 osob膮, kt贸ra nas wita na peronie, jest Mac - ale jak偶e odmieniony Mac! 艢mieje si臋 od ucha do ucha! Nie ma w膮tpliwo艣ci - cieszy si臋, 偶e nas widzi! Do tej chwili nie wiedzieli艣my, czy Mac nas lubi, czy nie. Jego uczucia by艂y tak starannie ukryte pod mask膮 uprzejmego ch艂odu. Ale teraz wida膰, 偶e jest to dla niego ponowne spotkanie z przyjaci贸艂mi. Trudno mi wyrazi膰, jak mnie to cieszy! Od tego momentu moja nerwowo艣膰 w obcowaniu z Makiem ca艂kiem znika. Nawet odwa偶am si臋 zapyta膰 go, czy od czasu kiedy si臋 rozstali艣my, nadal codziennie zapisywa艂 co艣 w swoim notatniku, siedz膮c na swym kraciastym kocu.
- Oczywi艣cie - odpowiada Mac z nieco zdziwion膮 min膮.
Z Bejrutu jedziemy do Aleppo i za艂atwiamy zwyk艂e sprawy - zakupy itp. Anga偶ujemy kierowc臋 do furgonetki - tym razem nie 偶adnego tam 鈥瀘szcz臋dno艣ciowego", wy艂uskanego na nabrze偶u, lecz wysokiego Ormianina z wyrazem zmartwienia na twarzy, kt贸ry przynajmniej ma jakie艣 za艣wiadczenia o uczciwo艣ci i umiej臋tno艣ciach, pracowa艂 kiedy艣 dla niemieckich in偶ynier贸w. Za jego g艂贸wn膮 wad臋 przy pierwszym spotkaniu uznajemy g艂os, kt贸ry 艂atwo przechodzi w irytuj膮ce, wysokie zawodzenie. Nie ma jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋dzie lepszy od podcz艂owieka Abdallaha. Na pytania o Aristide'a, kt贸rego ch臋tnie zaanga偶owaliby艣my ponownie, otrzymujemy informacj臋, 偶e jest teraz 鈥瀢 s艂u偶bie rz膮dowej", co brzmi dumnie. Okazuje si臋, 偶e prowadzi uliczny beczkow贸z w Dajr az-Zaurze!
Donios艂y dzie艅 wreszcie nadchodzi i ruszamy do Amudy w dw贸ch rzutach. Hamudi i Mac w Mary (pozbawionej obecnie kr贸lewskich honor贸w i przemianowanej na Sin膮 Mary, poniewa偶 otrzyma艂a now膮 warstw臋 lakieru w nieco trupim odcieniu) maj膮 pojecha膰 pierwsi i upewni膰 si臋, czy wszystko jest gotowe na nasze przyj臋cie. Max i ja jedziemy dostojnie poci膮giem do Kamiszli, gdzie sp臋dzamy dzie艅, za艂atwiaj膮c niezb臋dne formalno艣ci z francuskimi w艂adzami wojskowymi. Z Kamiszli wyje偶d偶amy do Amudy oko艂o czwartej po po艂udniu.
Kiedy docieramy na miejsce, staje si臋 oczywiste, 偶e nic nie zosta艂o zrobione zgodnie z umow膮. Panuje atmosfera zamieszania, rozbrzmiewaj膮 g艂o艣ne wymys艂y i skargi. Hamudi wygl膮da na zagubionego, Mac zachowuje si臋 ze zwyk艂ym stoicyzmem.
Szybko zapoznajemy si臋 z sytuacj膮.
Hamudi i Mac, kt贸rzy przyjechali dzie艅 wcze艣niej, stwierdzili, 偶e wynaj臋ty przez nas dom, kt贸ry na um贸wiony termin (贸w termin up艂yn膮艂 ju偶 tydzie艅 temu) mia艂 by膰 opr贸偶niony, wysprz膮tany i pobielony, nie widzia艂 ani odrobiny wapna, jest bardzo brudny i nadal zajmuje go siedem ormia艅skich rodzin!
To, co mo偶na by艂o zrobi膰 w dwadzie艣cia cztery godziny, zosta艂o zrobione, ale rezultat jest dalece niezadowalaj膮cy!
Hamudi, kt贸ry ju偶 dobrze sobie przyswoi艂 podstawow膮 zasad臋, 偶e komfort chatun jest na pierwszym miejscu, po艣wi臋ci艂 ca艂膮 swoj膮 energi臋, 偶eby zmusi膰 Ormian do opr贸偶nienia jednego pokoju z ludzi i 偶ywego dobytku i po艣piesznego pobielenia 艣cian. Wstawiono dwa polowe 艂贸偶ka dla 袦邪褏邪 i dla mnie. W pozosta艂ej cz臋艣ci domu nadal panuje chaos i mog臋 sobie wyobrazi膰, 偶e Mac i Hamudi sp臋dzili poprzedni膮 noc w skrajnej niewygodzie.
- Ale teraz ju偶 wszystko b臋dzie dobrze - zapewnia nas Hamudi, promieniej膮c swym zwyk艂ym nieodpartym u艣miechem.
Ormia艅skie rodziny i ich rzecznik, ksi膮dz, obwiniaj膮 si臋 nawzajem. Na szcz臋艣cie te scysje i wyrzuty nas nie dotycz膮 i Max nalega, 偶eby poszli si臋 k艂贸ci膰 gdzie indziej!
Kobiety, dzieci, kury, koty, psy - z p艂aczem, zawodzeniem, krzykiem, wymys艂ami, przeklinaniem, mod艂ami, 艣miechem, miauczeniem, kwokaniem i szczekaniem - znikaj膮 powoli z dziedzi艅ca, jak w finale jakiej艣 fantastycznej opery!
Wszyscy - jak rozumiemy - oszukali wszystkich innych! Chaos finansowy jest absolutny i wywo艂uje nami臋tne spory pomi臋dzy bra膰mi, siostrami, szwagierkami, kuzynami i pradziadkami. Ca艂a ta sprawa jest zbyt zawik艂ana, 偶eby艣my mogli cokolwiek zrozumie膰.
Po艣r贸d tego zamieszania nasz kucharz (nowy kucharz, imieniem Dimitri) spokojnie kontynuuje przygotowywanie posi艂ku. Siadamy do kolacji i zajadamy z ulg膮, a potem wyczerpani idziemy spa膰.
Id臋 do 艂贸偶ka - ale nic ze snu! Nigdy nie 偶ywi艂am przesadnej niech臋ci do myszy. Jedna czy dwie myszy w sypialni nie robi膮 na mnie wra偶enia, a nawet kiedy艣 nabra艂am sympatii do sta艂ego intruza, kt贸rego z 偶yczliwo艣ci膮 (acz bez zielonego poj臋cia o jego p艂ci) nazwali艣my Elsie.
Jednak偶e prze偶y膰 naszej pierwszej nocy w Amudzie nigdy nie zapomn臋.
Kiedy tylko pogasili艣my lampy, tabuny myszy - a jestem przekonana, 偶e by艂y ich setki - wype艂z艂y z dziur w 艣cianach i pod艂odze. Biega艂y wesolutko po naszych 艂贸偶kach, piszcz膮c rozg艂o艣nie. Myszy na twarzy, myszy wkr臋caj膮ce si臋 we w艂osy - myszy! Myszy! MYSZY!
Zapalam latark臋! Okropno艣膰! 艢ciany s膮 dos艂ownie pokryte dziwnymi, bladymi, pe艂zaj膮cymi stworami, przypominaj膮cymi karaluchy! A u moich st贸p siedzi mysz i z ca艂ym spokojem czy艣ci sobie w膮sy!
Okropne pe艂zaj膮ce stwory s膮 wsz臋dzie!
Max wydaje pocieszaj膮ce d藕wi臋ki.
- Po prostu spr贸buj zasn膮膰 - radzi. - Kiedy za艣niesz, nie b臋d膮 ci przeszkadza膰.
Doskona艂a rada, ale trudno si臋 do niej zastosowa膰! Trzeba najpierw zasn膮膰, a kiedy myszy harcuj膮 po cz艂owieku jak po boisku, jest to nie bardzo mo偶liwe. W moim przypadku okazuje si臋 zupe艂nie niemo偶liwe. Max zasypia w najlepsze!
Usi艂uj臋 powstrzyma膰 wzdrygni臋cia. Przysypiam, lecz ma艂e stopki biegaj膮ce po mojej twarzy budz膮 mnie natychmiast. Zapalam latark臋. Karaluch贸w jest jeszcze wi臋cej, a z sufitu spuszcza si臋 wprost na mnie wielki czarny paj膮k!
Tak mijaj膮 d艂ugie godziny i ze wstydem przyznaj臋, 偶e o drugiej w nocy dostaj臋 ataku histerii.
- Rano jad臋 do Kamiszli, wsiadam do poci膮gu i jad臋 wprost do Aleppo! - oznajmiam stanowczo. - A z Aleppo wracam wprost do Anglii! Nie znios臋 takiego 偶ycia! Nie znios臋! Wracam do domu!
Max opanowuje sytuacj臋 po mistrzowsku. Wstaje, otwiera drzwi, wo艂a Hamudiego.
W pi臋膰 minut nasze 艂贸偶ka zostaj膮 wyci膮gni臋te na dziedziniec. Przez kr贸tk膮 chwil臋 le偶臋, patrz膮c na pe艂ne spokoju, rozgwie偶d偶one niebo. Powietrze jest ch艂odne i s艂odkie. Zasypiam. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e Max przed za艣ni臋ciem wydaje westchnienie ulgi.
- Nie jedziesz chyba do Aleppo? - pyta rano Max z niepokojem.
Rumieni臋 si臋 lekko na my艣l o moim histerycznym wybuchu. Nie - m贸wi臋 - nie pojecha艂abym za 偶adne skarby 艣wiata. Ale mam zamiar nadal spa膰 na podw贸rzu!
Hamudi pociesza mnie, zapewniaj膮c, 偶e wkr贸tce wszystko b臋dzie dobrze. Dziury w pod艂odze i 艣cianach sypialni s膮 w艂a艣nie zamurowywane. 艢ciany pobieli si臋 jeszcze raz. Co wi臋cej, zjawi si臋 kot, ju偶 zosta艂 wypo偶yczony. Jest to superkot, fachowy my艣liwy, zawodowy 艂owca.
- Jak sp臋dzili艣cie noc - pytam Maca - kiedy przyjechali艣cie tu z Hamudim? Czy te myszy biega艂y po was ca艂y czas?
- Pewnie tak - odpowiada Mac, spokojny jak zawsze. - Ale ja i tak spa艂em.
Niezr贸wnany Mac!
W porze obiadowej przybywa nasz kot. Nigdy go nie zapomn臋! Jest to, jak obiecywa艂 Hamudi, znakomity specjalista. Zna si臋 na robocie, do kt贸rej zosta艂 zaanga偶owany i przyst臋puje do pracy w prawdziwie fachowy spos贸b. Kiedy jemy obiad, kuli si臋 w zasadzce za skrzyni膮 z naszymi rzeczami. Kiedy rozmawiamy lub si臋 poruszamy, lub robimy zbyt du偶o ha艂asu, rzuca nam niecierpliwe spojrzenie.
鈥濵usz臋 偶膮da膰, 偶eby艣cie byli cicho" - m贸wi膮 jego oczy. 鈥濲ak mog臋 wype艂nia膰 swoje obowi膮zki bez waszej wsp贸艂pracy?".
Mina kota jest tak gro藕na, 偶e podporz膮dkowujemy si臋 natychmiast, rozmawiamy szeptem i jemy, staraj膮c si臋 w miar臋 mo偶liwo艣ci nie dzwoni膰 talerzami i szklankami.
W czasie posi艂ku pi臋膰 razy mysz wychodzi z nory i przebiega po pod艂odze i pi臋膰 razy kot skacze. Ci膮g dalszy jest zawsze jednakowy. Nie ma tu 偶adnych igraszek, 偶adnej zabawy z ofiar膮 jak u zachodnioeuropejskich kot贸w. Ten kot po prostu odgryza myszy g艂ow臋, chrupie j膮 i przechodzi do reszty cia艂a! 呕adnego marnowania czasu na g艂upstwa. Jest to okropne i w pe艂ni profesjonalne.
Kot poluje u nas pi臋膰 dni. Po tych pi臋ciu dniach nie pojawia si臋 ani jedna mysz. Kot zostaje oddany, ale myszy ju偶 nie wracaj膮. Nigdy - ani przedtem, ani potem - nie widzia艂am takiego profesjonalnego kota 艂owcy. Zupe艂nie nie interesowa艂 si臋 nami, nigdy nie domaga艂 si臋 mleka lub resztek naszego posi艂ku. Odnosi艂 si臋 do nas ch艂odno, rzeczowo i bezosobowo. Znakomicie u艂o偶ony kot!
Wreszcie mo偶emy si臋 rozgo艣ci膰. 艢ciany zosta艂y pobielone, okiennice i drzwi pomalowane, a stolarz i jego czterej synowie roz艂o偶yli si臋 na dziedzi艅cu i robi膮 nam meble na zam贸wienie.
- Sto艂y - m贸wi Max. - Przede wszystkim sto艂y! Sto艂贸w nigdy nie jest za du偶o.
Ja prosz臋 o komod臋 z szufladami i Max uprzejmie zezwala mi na szaf臋 z ko艂kami do wieszania ubra艅.
Po wykonaniu tego dzie艂a stolarz wraca do produkcji kolejnych sto艂贸w - sto艂贸w do rozk艂adania naszej ceramiki, sto艂u do kre艣lenia dla Maca, sto艂u do jedzenia, stolika pod moj膮 maszyn臋 do pisania...
Mac szkicuje wieszak na r臋czniki i stolarz zabiera si臋 do roboty. Stary cz艂owiek z dum膮 przynosi uko艅czony wieszak do mojego pokoju. Wygl膮da inaczej ni偶 na rysunku Maca i kiedy stolarz stawia go na pod艂odze, widz臋 dlaczego. Ma olbrzymie, ozdobne podstawy, w kszta艂cie wielkich spirali. Wystaj膮 tak, 偶e gdziekolwiek si臋 wieszak ustawi, cz艂owiek nieodmiennie si臋 o nie potyka.
- Spytaj go - prosz臋 袦邪褏邪 - dlaczego zrobi艂 takie nogi, zamiast trzyma膰 si臋 rysunku, jaki dosta艂.
Stary patrzy na nas z godno艣ci膮.
- Zrobi艂em je tak, 偶eby by艂o pi臋knie - m贸wi. - Chcia艂em, 偶eby to by艂o co艣 pi臋knego!
Tego porywu artystycznej duszy nie mo偶na nie doceni膰. Sk艂aniam g艂ow臋 i godz臋 si臋 potyka膰 o te okropne nogi przez reszt臋 sezonu!
Na zewn膮trz, w dalekim k膮cie dziedzi艅ca, paru murarzy buduje mi ust臋p z suszonych cegie艂.
Pytam Maca tego wieczora przy kolacji, jakie by艂o jego pierwsze dzie艂o jako architekta.
- Oto moje pierwsze zrealizowane dzie艂o - odpowiada - pani wyg贸dka!
Wzdycha ponuro, a mnie robi si臋 przykro. Obawiam si臋, 偶e nie wypadn臋 zbyt dobrze w pami臋tnikach Maca, kiedy dojdzie do ich napisania.
Kie艂kuj膮ce aspiracje m艂odego architekta nie powinny znajdowa膰 pierwszego uj艣cia w budowie klozetu z suszonych cegie艂 dla 偶ony szefa!
Dzi艣 przychodz膮 do nas na herbat臋 dwie francuskie zakonnice i kapitan Le Boiteux. Spotykamy naszych go艣ci we wsi i prowadzimy do domu. Dumnie wystawione przed frontowymi drzwiami stoi ostatnie dzie艂o naszego stolarza - sedes do mojego klozetu!
Dom jest ju偶 zagospodarowany. Pok贸j, gdzie spali艣my pierwszego dnia i gdzie nadal w nocy buszuj膮 karaluchy, pe艂ni funkcj臋 kre艣larni. Tu Mac mo偶e pracowa膰 w samotno艣ci, nie nara偶ony na kontakty z lud藕mi. Karaluchy mu nie przeszkadzaj膮.
W s膮siedniej izbie znajduje si臋 jadalnia. Dalej jest pomieszczenie, gdzie b臋d膮 magazynowane nasze znaleziska, gdzie b臋dzie si臋 naprawia膰 ceramik臋, sortowa膰, klasyfikowa膰 i opatrywa膰 etykietkami obiekty. (Jest pe艂ne sto艂贸w!). Urz膮dzili艣my te偶 ma艂e biuro stanowi膮ce zarazem salonik, gdzie nudzi si臋 moja maszyna do pisania i gdzie stoj膮 le偶aki. W cz臋艣ci domu b臋d膮cej siedzib膮 ksi臋dza s膮 trzy sypialnie - wolne od myszy (dzi臋ki kotu), wolne od karaluch贸w (dzi臋ki obfitemu pobieleniu?), lecz niestety nie wolne od pche艂!
Cierpimy bardzo z powodu pche艂. Tutejsze pch艂y s膮 nies艂ychanie 偶ywotne. Wydaje si臋, 偶e ich 偶ycie jest w cudowny spos贸b chronione przed niebezpiecze艅stwami. Znakomicie im s艂u偶y flit i wszelkie inne 艣rodki przeciw pch艂om. Smarowanie 艂贸偶ek karbolem pobudza jedynie dokuczliwe insekty do jeszcze energiczniejszych popis贸w sportowych. Rzecz nie tylko w tym - a nawet nie g艂贸wnie w tym - 偶e pch艂y gryz膮. To ich niezmordowana energia, ich nigdy nie ustaj膮ce zawody w skokach po ciele cz艂owieka s膮 tak m臋cz膮ce. Niepodobna zasn膮膰, kiedy pch艂y urz膮dzaj膮 nocne igrzyska na twoim ciele!
Max cierpi z powodu pche艂 jeszcze bardziej ni偶 ja. Pewnego dnia w szwach jego spodni od pi偶amy znajduj臋 i bezlito艣nie morduj臋 sto siedem pche艂! Max stwierdza, 偶e pch艂y pozbawiaj膮 cz艂owieka wigoru. Wydaje si臋, 偶e mnie przypadaj膮 tylko nadmiarowe pch艂y - to znaczy te, kt贸re nie potrafi艂y dobra膰 si臋 do 袦邪褏邪. Moje pch艂y s膮 drugiej klasy, gorsze, niezdolne do skakania wysoko!
Maca, jak si臋 zdaje, pch艂y si臋 nie trzymaj膮. Uwa偶am to za niesprawiedliwe. Najwyra藕niej nie odpowiada im jako boisko sportowe!
呕ycie toczy si臋 ju偶 zwyk艂ym torem. Max wyrusza codziennie o 艣wicie do wykopalisk na tellu. Na og贸艂 mu towarzysz臋, cho膰 niekiedy zostaj臋 w domu, gdzie zawsze mam te偶 co艣 do roboty - na przyk艂ad klejenie ceramiki i innych obiekt贸w lub etykietowanie. Czasem udaje mi si臋 nawet napisa膰 co艣 swojego na maszynie. Mac tak偶e dwa razy na tydzie艅 zostaje w domu, by popracowa膰 w swej kre艣larni.
Je艣li jad臋 na kopiec, jest to d艂ugi dzie艅 pracy, ale nie za d艂ugi, je艣li tylko pogoda dopisze. Dop贸ki s艂o艅ce nie znajdzie si臋 wysoko, jest zimno, lecz p贸藕niej robi si臋 bardzo przyjemnie. Wsz臋dzie wy艂aniaj膮 si臋 kwiaty, g艂贸wnie ma艂e czerwone zawilce, jak je nieprawid艂owo nazywam (zdaje si臋, 偶e poprawna nazwa brzmi jaskry).
Zawi膮zek naszej si艂y roboczej Max sprowadzi艂 z D偶arablusu, rodzinnego miasta Hamudiego. Dwaj jego synowie po zako艅czeniu prac w Ur w tym sezonie te偶 przyjechali do nas. Jahja, starszy z nich, wysoki, z szerokim, radosnym u艣miechem, przypomina przyjaznego psa. M艂odszy, Alawi, jest przystojny i chyba inteligentniejszy z nich dw贸ch. Ale ma gwa艂towny temperament i niekiedy prowokuje k艂贸tnie. Kuzyn Hamudiego, Abd as-Salam, starszy ju偶 cz艂owiek, te偶 jest naszym brygadzist膮. Hamudi, po wprawieniu wszystkiego w ruch, wraca do domu.
Kiedy obcy z D偶arablusu dali przyk艂ad, miejscowi r贸wnie偶 zacz臋li zg艂asza膰 si臋 do pracy. Ludzie z wioski szejka ju偶 pracuj膮. Teraz pojedynczo, po dw贸ch przychodz膮 mieszka艅cy s膮siednich wsi. S膮 tu Kurdowie, ludzie znad granicy tureckiej, paru Ormian i kilku jezyd贸w (nazywanych tu czcicielami diab艂a) - 艂agodnych, melancholijnie wygl膮daj膮cych ludzi, cz臋sto maltretowanych przez innych.
Organizacja pracy jest prosta. Ludzie pracuj膮 w grupach. Na kopaczy wybiera si臋 tych, kt贸rzy maj膮 jakie艣 do艣wiadczenia z wykopaliskami, i tych, kt贸rzy wydaj膮 si臋 inteligentni i szybko si臋 ucz膮. Doros艂ym m臋偶czyznom, ch艂opcom i dzieciom p艂aci si臋 tak samo. Do tego dochodzi (drogi wschodniemu sercu) bakszysz, to znaczy drobne wynagrodzenie za ka偶dy znaleziony obiekt.
Kopacz z ka偶dej grupy ma najwi臋ksze szanse znalezienia czegokolwiek. Kiedy wyznaczy mu si臋 jego dzia艂k臋, rozbija ziemi臋 kilofem. Po nim zabiera si臋 do pracy pomocnik z 艂opat膮. Nagarnia ziemi臋 do koszy, a trzech lub czterech ch艂opc贸w wynosi j膮 na miejsce wyznaczone na wysypisko. Kiedy wyrzucaj膮 ziemi臋, grzebi膮 w niej w poszukiwaniu czego艣 przeoczonego przez kasmad偶i i 艂adowacza, a poniewa偶 s膮 to cz臋sto mali ch艂opcy o bystrych oczach, zdarza si臋, 偶e jaki艣 ma艂y amulet lub paciorek przynosi im sowit膮 nagrod臋. Swoje znaleziska zawi膮zuj膮 w rogu podartego odzienia, by je przedstawi膰 pod koniec dnia pracy. Niekiedy zjawiaj膮 si臋 u 袦邪褏邪 z jakim艣 przedmiotem i jego odpowied藕: 鈥.. .zatrzymaj to" lub wyrzu膰 to" decyduje o losie znaleziska. Odnosi si臋 to do ma艂ych obiekt贸w - amulet贸w, fragment贸w ceramiki, paciork贸w itp. Kiedy kopacze znajduj膮 grup臋 garnk贸w in situ lub poch贸wek, 艂ub 艣lady 艣cian z suszonej ceg艂y, wtedy brygadzista wo艂a 袦邪褏邪 i poszukiwania tocz膮 si臋 z nale偶yt膮 dba艂o艣ci膮. Max lub Mac ostro偶nie skrobi膮 no偶em wok贸艂 grupy naczy艅 - lub sztyletu czy innego znaleziska - zdrapuj膮c ziemi臋 i zdmuchuj膮c lu藕ny py艂. Przed podj臋ciem z miejsca obiekt zostaje sfotografowany i naszkicowany z grubsza w notesie.
Ods艂anianie zarys贸w budowli, kiedy si臋 pojawi, tak偶e jest delikatn膮 spraw膮, wymagaj膮c膮 udzia艂u specjalisty. Brygadzista zwykle sam bierze kilof i ostro偶nie posuwa si臋 艣ladem cegie艂, lecz inteligentny, cho膰 jeszcze niedo艣wiadczony kopacz szybko chwyta sztuk臋 odr贸偶niania suszonych cegie艂 i wkr贸tce s艂yszy si臋 go, jak z pewno艣ci膮 do siebie m贸wi podczas kopania: ,Jiaza libn" (To suszona ceg艂a).
Nasi ormia艅scy robotnicy s膮 na og贸艂 najinteligentniejsi. Ich wad膮 jest prowokacyjna postawa - zawsze udaje im si臋 wywo艂a膰 w艣ciek艂o艣膰 Kurd贸w i Arab贸w. K艂贸tnie s膮 niemal ustawiczne. Wszyscy nasi robotnicy maj膮 wybuchowy temperament i wszyscy nosz膮 ze sob膮 narz臋dzia ekspresji - wielkie no偶e, pa艂ki i rodzaj buzdyganu czy maczugi! G艂owy s膮 rozbijane do krwi, ludzie spl膮tuj膮 si臋 w gwa艂townych walkach i trzeba ich rozdziela膰, podczas gdy Max g艂o艣no przypomina regu艂y prowadzenia wykopalisk. Wszyscy, kt贸rzy wdaj膮 si臋 w b贸jki, b臋d膮 karani grzywn膮! 鈥濺ozstrzygajcie wasze spory po pracy! W pracy ma nie by膰 偶adnych b贸jek. W pracy ja jestem waszym ojcem, a ojcu nale偶y si臋 pos艂uch! Nie b臋d臋 wys艂uchiwa艂 powod贸w k艂贸tni, bo w przeciwnym razie nie m贸g艂bym robi膰 nic innego! Do b贸jki trzeba dw贸ch i wszyscy, kt贸rzy si臋 bij膮, zostan膮 ukarani na r贸wni".
Ludzie s艂uchaj膮, kiwaj膮 g艂owami. 鈥濼o prawda. On jest naszym ojcem! Nie mo偶e by膰 b贸jek, bo co艣 warto艣ciowego, o dobrej cenie, mo偶e ulec zniszczeniu".
Niemniej b贸jki wybuchaj膮 znowu. Za ustawiczne awanturowanie si臋 robotnik zostaje zwolniony z pracy.
Nie oznacza to, mog臋 powiedzie膰, zwolnienia na sta艂e. Robotnik bywa niekiedy zwolniony na dzie艅, dwa, a nawet gdy zostaje ca艂kowicie zwolniony, zazwyczaj zjawia si臋 ponownie po nast臋pnej wyp艂acie, 偶膮daj膮c, 偶eby go przyj臋to na najbli偶sz膮 zmian臋.
Po kilku eksperymentach ustalili艣my, 偶e wyp艂ata b臋dzie si臋 odbywa膰 mniej wi臋cej co dziesi臋膰 dni. Niekt贸rzy ludzie przychodz膮 z ca艂kiem odleg艂ych wiosek, przynosz膮c ze sob膮 偶ywno艣膰. Zapasy (woreczek m膮ki i kilka cebul) wyczerpuj膮 si臋 zazwyczaj po dziesi臋ciu dniach i robotnik chce i艣膰 do domu, bo nie ma co je艣膰. Jednym z powa偶nych problem贸w jest to, 偶e ludzie nie pracuj膮 regularnie. Kiedy tylko si臋 im zap艂aci, rzucaj膮 prac臋. 鈥濵am teraz pieni膮dze. Po co mia艂bym dalej pracowa膰? Id臋 do domu".
Mniej wi臋cej w ci膮gu dw贸ch tygodni pieni膮dze zostaj膮 wydane, cz艂owiek zg艂asza si臋 ponownie i chce by膰 zn贸w przyj臋ty do pracy. Z naszego punktu widzenia jest to k艂opotliwa sprawa, gdy偶 zesp贸艂, kt贸ry przywyk艂 do wsp贸lnej pracy, jest dalece bardziej wydajny ni偶 nowy.
Francuzi maj膮 w艂asny spos贸b radzenia sobie z tym zwyczajem, kt贸ry sprawia艂 im du偶e trudno艣ci, kiedy budowano kolej. Stale zalegali z po艂ow膮 zap艂aty swoim robotnikom. To zmusza艂o ich do sta艂ej pracy. Porucznik doradza Maxowi przyj臋cie tego systemu, lecz po naradach decydujemy si臋 tego nie robi膰. Z punktu widzenia 袦邪褏邪 jest to w zasadzie nieuczciwe. Ludzie zapracowali na swoje pieni膮dze i nale偶y im si臋 pe艂na zap艂ata. Musimy wi臋c godzi膰 si臋 z ustawicznym przychodzeniem i odchodzeniem pracownik贸w. Dok艂ada to nam sporo pracy przy prowadzeniu ksi膮偶ki wyp艂at, w kt贸rej trzeba wci膮偶 nanosi膰 poprawki i zmiany.
Zaczynamy prac臋 na kopcu o p贸艂 do sz贸stej rano, a o p贸艂 do 贸smej og艂asza si臋 przerw臋 na 艣niadanie. Zjadamy jajka gotowane na twardo i kawa艂ki arabskich plack贸w, a Michel (kierowca) robi gor膮c膮 herbat臋, kt贸r膮 pijemy z emaliowanych kubk贸w, siedz膮c na szczycie kopca. S艂o艅ce przyjemnie grzeje, a poranne cienie sprawiaj膮, 偶e krajobraz, z siwymi, tureckimi ju偶 wzg贸rzami na p贸艂nocy i ma艂ymi szkar艂atnymi i 偶贸艂tymi kwiatkami wsz臋dzie dooko艂a, jest prze艣liczny. Powietrze jest cudownie 艂agodne. To jedna z tych chwil, kiedy dobrze jest 偶y膰. Brygadzi艣ci 艣miej膮 si臋 rado艣nie, dzieci p臋dz膮ce krowy podchodz膮 i przygl膮daj膮 si臋 nam nie艣mia艂o. S膮 ubrane w nieprawdopodobne szmaty, ale ich z臋by b艂yskaj膮 biel膮, kiedy si臋 u艣miechaj膮. My艣l臋 sobie, 偶e wygl膮daj膮 na szcz臋艣liwe. Jakie偶 maj膮 przyjemne 偶ycie: jak w dawnych bajkach w臋druj膮 po pag贸rkach za byd艂em, niekiedy siedz膮 i 艣piewaj膮.
O tej porze dnia tak zwane szcz臋艣liwe dzieci w krajach europejskich, zamiast przebywa膰 na 艣wie偶ym powietrzu, t艂ocz膮 si臋 w dusznych klasach, gdzie musz膮 siedzie膰 nieruchomo na 艂awkach przy pulpitach, m臋cz膮c si臋 nad literami alfabetu, s艂uchaj膮c nauczyciela, pisz膮c zdr臋twia艂ymi palcami. Zastanawiam si臋, czy pewnego dnia, mo偶e za sto lat, nie b臋dziemy m贸wili z odcieniem oburzenia: 鈥濿 tamtych czasach zmuszano biedne ma艂e dzieci do chodzenia do szko艂y, do siedzenia w pomieszczeniach przy pulpitach przez cale godziny. Przecie偶 to okropne! Pomy艣lcie, ma艂e dzieci!".
Odrywaj膮c si臋 od tej wizji przysz艂ego, szcz臋艣liwszego 艣wiata i powracaj膮c do rzeczywisto艣ci, u艣miecham si臋 do malej dziewczynki z tatua偶em na czole i proponuj臋 jej gotowane na twardo jajko.
Ma艂a potrz膮sa g艂ow膮 sp艂oszona i po艣piesznie si臋 odsuwa. Czuj臋, 偶e pope艂ni艂am nietakt.
Brygadzi艣ci gwi偶d偶膮. Z powrotem do pracy. W臋druj臋 powoli wok贸艂 kopca, przystaj膮c od czasu do czasu przy r贸偶nych etapach rob贸t. Cz艂owiek ma zawsze nadziej臋, 偶e znajdzie si臋 na miejscu w艂a艣nie w chwili, kiedy wychynie na 艣wiat艂o dzienne szczeg贸lnie interesuj膮ce znalezisko. Oczywi艣cie, nigdy si臋 to nie zdarza! Przez dwadzie艣cia minut tkwi臋, wsparta na moim my艣liwskim krzese艂ku, z nadziej膮 obserwuj膮c Muhammada Hassana i jego zesp贸艂. Przesuwam si臋 do Isy Dauda, by dowiedzie膰 si臋 p贸藕niej, 偶e znalezisko dnia - prze艣liczny dzban z nacinan膮 dekoracj膮 - zosta艂o odkopane tu偶 po moim odej艣ciu.
Mam tak偶e inne zaj臋cie. Pilnuj臋 ch艂opc贸w nosz膮cych kosze z ziemi膮, gdy偶 bardziej leniwi z nich, odni贸s艂szy sw贸j kosz na wysypisko, nie wracaj膮 od razu. Siadaj膮 w s艂o艅cu, by grzeba膰 w ziemi ze swych koszy, i cz臋sto sp臋dzaj膮 w ten mi艂y spos贸b ca艂y kwadrans! Co jeszcze bardziej godne nagany, niekt贸rzy z nich zwijaj膮 si臋 wygodnie w k艂臋bek na wysypisku i ucinaj膮 sobie drzemk臋!
Pod koniec tygodnia w mojej roli szpiega donosz臋 o moich odkryciach.
- Ten ma艂y ch艂opak, ten w 偶贸艂tym zawoju na g艂owie, jest pierwsza klasa, nigdy nawet przez minut臋 nie leniuchuje. Zwolni艂abym Salaha Hassana, on zawsze 艣pi na wysypisku. Abdul al-Aziz te偶 jest leniwy i tak samo ten w podartej granatowej kurtce.
Max zgadza si臋, 偶e z Salahem Hassanem nale偶y si臋 rozsta膰, ale m贸wi, 偶e Abdul al-Aziz ma takie bystre oczy, 偶e nigdy niczego nie przegapi.
Od czasu do czasu, kiedy Max obchodzi wykopy, nast臋puje wybuch pozorowanej energii. Wszyscy krzycz膮 ,Jallah!", 艣piewaj膮, ta艅cz膮. Ch艂opcy od noszenia koszy biegaj膮 tam i z powrotem na wysypisko, wyrzucaj膮c puste kosze w powietrze, wrzeszcz膮 i 艣miej膮 si臋. Potem wszystko zamiera i robota idzie jeszcze wolniej ni偶 przedtem.
Brygadzista pogania ich seri膮 zach臋caj膮cych okrzyk贸w , Jal-lah!" i sarkastycznymi uwagami, kt贸re zapewne straci艂y jakiekolwiek znaczenie skutkiem ustawicznego powtarzania.
- Ruszacie si臋 jak stare baby! Czy偶by艣cie nie byli m臋偶czyznami? Czego si臋 tak grzebiecie? Zupe艂nie jak wybrakowane krowy!
Oddalam si臋 od wykopu i id臋 na drug膮 stron臋 kopca. Tu, z widokiem na b艂臋kitn膮 lini臋 wzg贸rz na p贸艂nocy, rozsiadam si臋 w艣r贸d kwiat贸w i zapadam w rozkoszny bezruch.
Z daleka zbli偶a si臋 ku mnie grupa kobiet. S膮dz膮c po weso艂ych kolorach, s膮 to Kurdyjki. Zaj臋te s膮 wygrzebywaniem korzonk贸w i zrywaniem li艣ci.
Podchodz膮 do mnie rz膮dkiem i rozsiadaj膮 si臋 wok贸艂.
Kurdyjki s膮 weso艂e, przystojne i odziane w barwne stroje. Te kobiety maj膮 na g艂owach jaskrawo-pomara艅czowe turbany, a suknie zielone, fioletowe i 偶贸艂te. S膮 wysokie, g艂owy trzymaj膮 prosto, nosz膮 si臋 lekko odchylone do ty艂u, tak 偶e wygl膮daj膮 bardzo dumnie. Ich twarze s膮 br膮zowe, o regularnych rysach, rumianych policzkach i zwykle niebieskich oczach.
Kurdowie p艂ci m臋skiej niemal wszyscy zdradzaj膮 wyra藕ne podobie艅stwo do barwnego portretu lorda Kitchenera, kt贸ry wisia艂 w moim pokoju dziecinnym. Ceglastoczerwona twarz, d艂ugie i bujne br膮zowe w膮sy, niebieskie oczy i wojskowy wygl膮d!
W tej cz臋艣ci Azji jest mniej wi臋cej tyle samo wiosek kurdyjskich i arabskich. Ich mieszka艅cy prowadz膮 taki sam tryb 偶ycia i wyznaj膮 t臋 sam膮 religi臋, ale nie spos贸b pomyli膰 Kurdyjki z Arabk膮. Arabki s膮 nieodmiennie skromne i zachowuj膮 si臋 z rezerw膮; odwracaj膮 twarz, kiedy si臋 do nich m贸wi, a je艣li patrz膮 na kogo艣, to tylko z daleka. Je艣li si臋 u艣miechaj膮, jest to bardzo nie艣mia艂y u艣miech, i to z twarz膮 na po艂y odwr贸con膮. Zwykle nosz膮 czarne lub ciemne stroje. I 偶adna Arabka nigdy by nie podesz艂a i nie odezwa艂a si臋 do m臋偶czyzny! Kurdyjki nie maj膮 w膮tpliwo艣ci, 偶e s膮 r贸wnie dobre jak m臋偶czy藕ni, a nawet lepsze! Wychodz膮 ze swych dom贸w i 偶artuj膮 z przechodz膮cymi m臋偶czyznami, przyjemnie sp臋dzaj膮c czas. Bez ceremonii tyranizuj膮 swoich m臋偶贸w. Nasi robotnicy z D偶arablusu, kt贸rzy nie znaj膮 Kurd贸w, s膮 g艂臋boko wstrz膮艣ni臋ci.
- Nigdy nie wyobra偶a艂em sobie - wykrzykuje jeden z nich - 偶e us艂ysz臋, jak szanuj膮ca si臋 kobieta zwraca si臋 do m臋偶a w taki spos贸b! Doprawdy, nie wiedzia艂em, gdzie oczy schowa膰.
Moje Kurdyjki tego rana poddaj膮 mnie ogl臋dzinom z nieukrywan膮 ciekawo艣ci膮 i wymieniaj膮 mi臋dzy sob膮 nieprzystojne uwagi. S膮 bardzo przyjazne, kiwaj膮 do mnie, 艣miej膮 si臋, zadaj膮 pytania, po czym wzdychaj膮 i potrz膮saj膮 g艂owami, lekko postukuj膮c w wargi.
Niew膮tpliwie m贸wi膮: 鈥濲aka szkoda, 偶e nie mo偶emy si臋 porozumie膰!". Ujmuj膮 w palce fa艂d臋 mojej sp贸dnicy i z zainteresowaniem j膮 badaj膮. Szczypi膮 moje r臋kawy. Wskazuj膮 na pag贸rek. Czy jestem kobiet膮 chawad偶y? Potakuj臋. Pada jeszcze mn贸stwo pyta艅, po czym 艣miej膮 si臋, uprzytamniaj膮c sobie, 偶e nie mog膮 otrzyma膰 odpowiedzi. Niew膮tpliwie chcia艂yby wiedzie膰 wszystko o moich dzieciach i moich poronieniach!
Potem pr贸buj膮 mi wyt艂umaczy膰, co robi膮 z tymi wszystkimi korzeniami i li艣膰mi, kt贸re zbieraj膮. C贸偶, nic z tego nie wychodzi!
Kolejny wybuch weso艂o艣ci. Wstaj膮, u艣miechaj膮 si臋, kiwaj膮 g艂owami i odchodz膮, rozmawiaj膮c i 艣miej膮c si臋. S膮 jak wielkie, barwne, jaskrawe kwiaty...
Mieszkaj膮 w lepiankach z gliny, ca艂ym ich maj膮tkiem jest zapewne par臋 garnk贸w, ale ich weso艂o艣膰 i 艣miech s膮 niewymuszone. Uwa偶aj膮 偶ycie za pi臋kne, w rabelaisowskim sensie. S膮 przystojne, radosne i pe艂ne 偶ycia.
Mija mnie moja ma艂a arabska dziewczynka, pop臋dzaj膮ca krowy. U艣miecha si臋 do mnie nie艣mia艂o, po czym szybko odwraca wzrok.
Z daleka s艂ysz臋 gwizdek brygadzisty. Fidos! Jest dwunasta trzydzie艣ci - godzinna przerwa na obiad.
Wracam t膮 sam膮 drog膮 do miejsca, gdzie czekaj膮 Max i Mac. Michel rozk艂ada posi艂ek, przygotowany przez Dimitriego. Mamy plastry zimnej baraniny, ponownie jajka na twardo, arabskie placki, zast臋puj膮ce chleb, oraz sery - dla 袦邪褏邪 i Maca miejscowy, kozi ser o ostrym zapachu, jasnoszarym kolorze i z domieszk膮 sier艣ci. Ja mam bogaty wyb贸r fa艂szywych gruyere '贸w, owini臋tych w sreberko i upakowanych w okr膮g艂ym tekturowym pude艂ku. Max patrzy na moje serki z pogard膮. Do tego pomara艅cze i gor膮ca herbata w emaliowanych kubkach.
Po posi艂ku idziemy popatrze膰 na miejsce, gdzie buduje si臋 nasz dom.
Ma stan膮膰 jakie艣 sto metr贸w od wsi i od domu szejka, na po艂udniowy wsch贸d od kopca. Jego zarysy s膮 ju偶 wytyczone i z niepokojem pytam Maca, czy pokoje nie b臋d膮 za ma艂e. Wygl膮da na ubawionego i wyja艣nia, 偶e to z艂udzenie spowodowane przez kontrast z otwart膮 przestrzeni膮 dooko艂a. Dom ma mie膰 centraln膮 kopu艂臋, du偶y pok贸j mieszkalny i pracowni臋 w 艣rodku, i po dwa pokoje po ka偶dej stronie cz臋艣ci 艣rodkowej. Cz臋艣膰 kuchenna stanie oddzielnie. Do g艂贸wnej budowli mo偶na b臋dzie dobudowa膰 dodatkowe pomieszczenia, gdyby wykopaliska si臋 przed艂u偶a艂y i gdyby艣my potrzebowali wi臋cej miejsca.
Nieopodal domu zamierzamy wykopa膰 now膮 studni臋, 偶eby nie by膰 zale偶nym od studni szejka. Max wybiera miejsce. Obserwuj臋 Maca, kt贸ry do zrobienia tego czy owego sk艂ania ludzi za pomoc膮 gest贸w, potrz膮sania g艂ow膮, gwizd贸w - wszystkiego z wyj膮tkiem s艂owa m贸wionego!
Oko艂o czwartej Max zaczyna obchodzi膰 zespo艂y i wyznacza膰 bakszysz. Kiedy zbli偶a si臋 do jakiej艣 grupy, robotnicy przerywaj膮 prac臋, ustawiaj膮 si臋 w kolejce i pokazuj膮 drobne znaleziska danego dnia. Jeden z bardziej przedsi臋biorczych ch艂opc贸w nosz膮cych kosze czy艣ci swoje zdobycze 艣lin膮!
Otwieraj膮c sw膮 wielk膮 ksi臋g臋, Max zaczyna operacj臋.
- Kasmadii? (Kopacz).
- Hassan Muhammad.
Co znalaz艂 Hassan Muhammad? Po艂贸wk臋 du偶ego st艂uczonego dzbana, wiele fragment贸w ceramiki, ko艣ciany n贸偶, jaki艣 okruch miedzi.
Max przegl膮da zbi贸r, odrzuca bezlito艣nie 艣miecie - zwykle to, co obudzi艂o najwi臋ksze nadzieje znalazcy - i wk艂ada ko艣ciane narz臋dzie do jednego z ma艂ych pude艂ek, kt贸re niesie Michel, paciorki do innego. Fragmenty ceramiki id膮 do jednego z wielkich koszy, kt贸re d藕wiga ma艂y ch艂opak.
Max og艂asza wysoko艣膰 bakszyszu: dwa i p贸艂 pensa, albo cztery pensy, i zapisuje kwot臋 w ksi臋dze. Hassan Muhammad powtarza sum臋 i zatrzymuje j膮 w swej pojemnej pami臋ci.
Pod koniec tygodnia czeka nas straszliwa arytmetyka. Kiedy doda si臋 dzienne kwoty i do艂膮czy do dziennej stawki, wyp艂aca si臋 ca艂o艣膰. Otrzymuj膮cy zap艂at臋 cz艂owiek zwykle wie dok艂adnie, ile powinien otrzyma膰! Niekiedy m贸wi: 鈥濼o nie do艣膰 - powinno by膰 dwa pensy wi臋cej". R贸wnie cz臋sto oznajmia: 鈥濪a艂e艣 mi za du偶o - nale偶y mi si臋 o cztery pensy mniej". Rzadko si臋 myl膮. Niekiedy b艂臋dy bior膮 si臋 z podobie艅stwa imion. Cz臋sto jest trzech lub czterech Daud贸w Muhammad贸w i trzeba ich dalej r贸偶nicowa膰 jako Dauda Muhammada Ibrahima albo Dauda Muhammada Sulajmana.
Max przechodzi do nast臋pnego robotnika.
- Jak si臋 nazywasz?
- Ahmad Muhammad.
Ahmad Muhammad nie ma wiele. 艢ci艣le m贸wi膮c, nie ma nic, co by nas interesowa艂o, ale potrzebna jest jaka艣 zach臋ta, cho膰by najdrobniejsza, wi臋c Max wybiera kilka od艂amk贸w ceramiki, rzuca je do kosza i og艂asza jak膮艣 drobn膮 sum臋.
Przychodzi kolej na ch艂opc贸w nosz膮cych ziemi臋. Ibrahim Daud ma ekscytuj膮co wygl膮daj膮cy obiekt, kt贸ry jest, niestety, tylko fragmentem nacinanego arabskiego cybucha od fajki. Ale teraz podchodzi ma艂y Abdul D偶ihar i niepewnie podaje kilka drobnych paciork贸w oraz jaki艣 inny obiekt, kt贸ry Max chwyta z uznaniem. Piecz臋膰 cylindryczna, nietkni臋ta i z dobrego okresu - naprawd臋 cenne znalezisko! Ma艂y Abdul otrzymuje pochwa艂臋 i na jego nazwisko zostaje zapisane pi臋膰 frank贸w. Rozlega si臋 szmer podniecenia.
Bez w膮tpienia dla robotnik贸w, kt贸rzy s膮 urodzonymi hazardzistami, g艂贸wn膮 atrakcj膮 tego zaj臋cia jest nieprzewidywalno艣膰 wynik贸w. Zdumiewaj膮ce, jak szcz臋艣cie sprzyja niekt贸rym zespo艂om. Czasami, kiedy otwiera si臋 nowy odcinek rob贸t, Max m贸wi: 鈥濸ostawi臋 Ibrahima i jego zesp贸艂 na tej zewn臋trznej 艣cianie; du偶o za du偶o znajdowali w ostatnim czasie. A ten biedny stary Deszczowy George nie mia艂 ostatnio szcz臋艣cia. Przydziel臋 mu dobr膮 dzia艂k臋".
I oto prosz臋! Na dzia艂ce Ibrahima, gdzie znajduj膮 si臋 domy najbiedniejszego kwarta艂u starego miasta, zostaje natychmiast znaleziona cache [skrytka], mieszcz膮ca gliniany garnek ze stosem z艂otych kolczyk贸w - by膰 mo偶e posag c贸rki gospodarza - i bakszysz Ibrahima pnie si臋 w g贸r臋; za艣 Deszczowy George, kopi膮cy w obiecuj膮cej cz臋艣ci cmentarza, gdzie powinno by膰 pe艂no znalezisk, znajduje tylko niezrozumiale sk膮pe poch贸wki.
Ludzie, kt贸rym ju偶 przyznano bakszysz, wracaj膮 bez艂adnymi grupkami do pracy. Max idzie dalej, p贸ki nie dotrze do ostatniego zespo艂u.
Za p贸艂 godziny b臋dzie zach贸d s艂o艅ca. S艂ycha膰 gwizdek. Wszyscy wrzeszcz膮: 鈥濬idos! Fidos!". Rzucaj膮 kosze w powietrze, chwytaj膮 je i zbiegaj膮 z kopca z krzykiem i 艣miechem.
Min膮艂 kolejny dzie艅 pracy. Ci, kt贸rzy przychodz膮 z wiosek odleg艂ych o dwie lub trzy mile, ruszaj膮 do dom贸w. Nasze znaleziska zostaj膮 zniesione na d贸艂 w koszach i pud艂ach i u艂o偶one starannie w furgonetce. Kilku ludzi, kt贸rzy mieszkaj膮 po drodze, wspina si臋 na dach Mary. Wracamy do domu. Koniec kolejnego dnia.
Dziwnym zbiegiem okoliczno艣ci nasza studnia, kt贸r膮 zacz臋li艣my kopa膰, znajduje si臋 dok艂adnie w tym samym miejscu, gdzie by艂a studnia w staro偶ytno艣ci. W rezultacie kilka dni p贸藕niej pi臋ciu powa偶nych brodatych d偶entelmen贸w oczekuje 袦邪褏邪, kiedy wraca z wykopalisk.
Przybyli ze swoich wsi, odleg艂ych o wiele mil - wyja艣niaj膮. Potrzebuj膮 wi臋cej wody. Chawad偶a zna miejsca, gdzie s膮 ukryte studnie - studnie rzymskie. Je艣li wska偶e im te miejsca, b臋d膮 niesko艅czenie wdzi臋czni.
Max t艂umaczy, 偶e na miejsce, gdzie by艂a przedtem studnia, trafili艣my czystym przypadkiem.
Powa偶ni d偶entelmeni u艣miechaj膮 si臋 uprzejmie, lecz niedowierzaj膮co.
- Jeste艣 bardzo m膮dry, chawad偶a, wszyscy to wiedz膮. Tajemnice staro偶ytno艣ci s膮 dla ciebie otwart膮 ksi臋g膮. Ty wiesz wszystko: gdzie by艂y miasta, gdzie by艂y studnie. Dlatego wska偶 nam miejsce, gdzie trzeba kopa膰, a my odwdzi臋czymy si臋 darami.
Nie wierz膮 偶adnym protestom 袦邪褏邪. Uwa偶aj膮 go raczej za czarodzieja, kt贸ry nie zdradza swoich tajemnic. On wie, tylko nie chce powiedzie膰 - mrucz膮.
- Wola艂bym, 偶eby艣my nigdy nie trafili na t臋 piekieln膮 rzymsk膮 studni臋 - m贸wi ponuro Max. - Mam przez ni膮 nieustaj膮ce k艂opoty.
Kiedy przychodzi pora wyp艂aty, pojawiaj膮 si臋 nowe komplikacje. Oficjaln膮 walut膮 kraju jest frank francuski. Jednak w tym rejonie tak d艂ugo by艂y w u偶yciu tureckie med偶idi, 偶e konserwatywni mieszka艅cy nie uznaj膮 nic innego. Na bazarach nadal s膮 w obiegu, ale nie mo偶na dosta膰 ich w banku. Tymczasem nasi ludzie z uporem odmawiaj膮 przyjmowania zap艂aty w jakiejkolwiek innej walucie pr贸cz med偶idi.
W rezultacie po otrzymaniu oficjalnej waluty z banku trzeba wys艂a膰 Michela na bazar, by zmieni艂 j膮 na nielegaln膮 walut臋, kt贸ra jest tutaj effectif.
Med偶idi s膮 du偶ymi, ci臋偶kimi kr膮偶kami. Michel ugina si臋 pod ich ci臋偶arem - taszczy je ca艂ymi miskami, gar艣ciami, woreczkami! Wyrzuca je na st贸艂. Wszystkie s膮 bardzo brudne i czu膰 je czosnkiem!
Przed ka偶d膮 wyp艂at膮 prze偶ywamy koszmary, kiedy ca艂ymi wieczorami musimy liczy膰 owe med偶idi, niemal dusz膮c si臋 w ich smrodzie!
Michel jest nieoceniony w wielu sprawach. Jest uczciwy, punktualny i niezwykle skrupulatny. Poniewa偶 nie umie czyta膰 ani pisa膰, najbardziej skomplikowane rachunki przeprowadza w pami臋ci. Wracaj膮c z targu z d艂ug膮 list膮 zakup贸w, niekiedy obejmuj膮c膮 a偶 trzydzie艣ci pozycji, wylicza wszystkie bezb艂臋dnie i przynosi tyle reszty, ile si臋 nale偶y. Nigdy nie robi najmniejszych pomy艂ek w rachunkach.
Z drugiej strony jest niezno艣ny, wiecznie k艂贸ci si臋 z muzu艂manami, jest bardzo uparty i ma ci臋偶k膮 r臋k臋 do wszelkich urz膮dze艅 mechanicznych. For cal - m贸wi z b艂yszcz膮cymi oczami i natychmiast s艂ycha膰 z艂owrogi trzask.
Jeszcze bardziej katastrofalne s膮 jego oszcz臋dno艣ciowe zap臋dy. Ze smutkiem stwierdza, 偶e na p贸艂 zgni艂e banany i wyschni臋te pomara艅cze nie zostaj膮 docenione.
- Czy nie by艂o lepszych?
- By艂y, ale dro偶sze. Te by艂y ta艅sze, tak jest bardziej ekonomicznie.
Jest to wielkie s艂owo - Economia! Mn贸stwo nas kosztuje, gdy偶 przewa偶nie oznacza czyste marnotrawstwo.
Trzecim powiedzonkiem Michela jest Sawi pruba (Zrobi膰 pr贸b臋).
Wymawia to r贸偶nym tonem - z nadziej膮, kusz膮co, ochoczo, poufnie, niekiedy rozpaczliwie. Rezultat jest zwykle op艂akany.
Nasza praczka oddaje moje bawe艂niane sukienki z niewyt艂umaczalnym op贸藕nieniem. Ryzykuj臋 i wdziewam kostium 偶ony Budowniczego Imperium z szantungu, kt贸rego przedtem nie mia艂am odwagi w艂o偶y膰.
Max rzuca na mnie tylko jedno spojrzenie.
- Co ty, u licha, masz na sobie?
Broni臋 si臋 stwierdzeniem, 偶e jest to mi艂y i ch艂odny str贸j.
- Nie mo偶esz tego nosi膰 - stwierdza Max. - Id藕 i si臋 przebierz.
- Musz臋 w tym chodzi膰. W tym celu to kupi艂am.
- To jest okropne. Wygl膮dasz jak najbardziej odpychaj膮cy rodzaj memsahib: prosto z Puny20!
Przyznaj臋 sm臋tnie, 偶e mia艂am takie podejrzenia. Max m贸wi zach臋caj膮co: - W艂贸偶 to zielonawo偶贸艂te z wzorem biegn膮cych romb贸w Tell Halaf.
- Wola艂abym, 偶eby艣 nie u偶ywa艂 termin贸w dotycz膮cych ceramiki do opisywania moich sukienek - m贸wi臋 ze z艂o艣ci膮. -Ona jest cytrynowo-zielona! A biegn膮ce romby21 to ohydna nazwa: kojarzy si臋 z lekarstwem do ssania wyplutym przez dziecko na lad臋 w wiejskim sklepiku! Nie rozumiem, jak mo偶ecie wymy艣la膰 takie wstr臋tne okre艣lenia na wzory na ceramice!
- Ale ty masz wyobra藕ni臋! - dziwi si臋 Max. - Biegn膮ce romby to po prostu ozdobny motyw ceramiki Tell Halaf.
Rysuje go dla mnie na skrawku papieru, na co odpowiadam, 偶e wiem, co to jest, i zgadzam si臋, 偶e to bardzo ciekawy wz贸r. To tylko opis jest taki obrzydliwy.
Max patrzy na mnie ze smutkiem i potrz膮sa g艂ow膮.
Przechodz膮c przez wie艣 Chanzir, s艂yszymy nast臋puj膮c膮 rozmow臋.
- Co to za jedni?
- To cudzoziemcy, kt贸rzy tu kopi膮 w ziemi. Stary d偶entelmen przygl膮da si臋 nam z powag膮.
- Jacy oni s膮 pi臋kni - wzdycha. - Maj膮 pe艂no pieni臋dzy! Stara kobieta podbiega do 袦邪褏邪.
- Chawad偶a! Lito艣ci, wstaw si臋 za moim synem. Wzi臋li go do Damaszku, do wi臋zienia. On jest porz膮dnym cz艂owiekiem, nic nie zrobi艂, ca艂kiem nic, przysi臋gam!
- Dlaczego wi臋c wzi臋li go do wi臋zienia?
- Za nic. To niesprawiedliwo艣膰. Ocal go dla mnie.
- Ale co on zrobi艂, matko?
- Nic, przysi臋gam przed Bogiem. Na Boga, to prawda! On nic nie zrobi艂, tylko zabi艂 cz艂owieka!
Nowe k艂opoty. Kilku ludzi z D偶arablusu choruje. Mieszkaj膮 w namiotach w Czaghar Bazarze. Trzech chorych nie mo偶e si臋 podnie艣膰 i problem polega na tym, 偶e inni m臋偶czy藕ni nie chc膮 si臋 do nich zbli偶y膰. Nie podadz膮 im wody i po偶ywienia.
To unikanie chorych jest bardzo dziwne. Sk膮din膮d wszystko wydaje si臋 dziwne w spo艂ecze艅stwie, gdzie ludzkie 偶ycie nie ma warto艣ci.
- Umr膮 z g艂odu, je艣li nikt nie zaniesie im jedzenia - m贸wi Max.
Ich wsp贸艂towarzysze wzruszaj膮 ramionami.
- In sza Allah, je艣li taka jest wola Boga. Brygadzi艣ci dowodz膮, 偶e s膮 cywilizowanymi lud藕mi,
i wprawdzie niech臋tnie, ale us艂uguj膮 chorym. Max ostro偶nie porusza kwesti臋 szpitala. M贸g艂by za艂atwi膰 z francuskimi w艂adzami przyj臋cie do szpitala dw贸ch najci臋偶ej chorych.
Jahja i Alawi potrz膮saj膮 g艂owami z pow膮tpiewaniem. To by艂aby ha艅ba i艣膰 do szpitala, bo tam zdarzaj膮 si臋 haniebne rzeczy. 艢mier膰 jest lepsza od ha艅by.
My艣l臋 o b艂臋dnych diagnozach, o zaniedbaniach. - Co to za haniebne rzeczy, kt贸re si臋 wydarzaj膮 w szpitalu? - pytam.
Max wnika g艂臋biej w spraw臋. Po d艂ugiej serii pyta艅 i odpowiedzi, kt贸rych nie rozumiem, odwraca si臋 do mnie i wyja艣nia: m臋偶czyzna zosta艂 przyj臋ty do szpitala i tam zrobiono mu lewatyw臋...
- Tak - m贸wi臋, czekaj膮c na dalszy ci膮g wyja艣nie艅. Max oznajmia, 偶e to wszystko.
- Czy ten cz艂owiek umar艂?
- Nie, ale wola艂by umrze膰.
- Co takiego? - wo艂am z niedowierzaniem.
Max zapewnia, 偶e tak jest rzeczywi艣cie. Ten cz艂owiek wr贸ci艂 do swej wsi, 偶ywi膮c g艂臋bok膮, gorzk膮 uraz臋. Takie poni偶enie to ju偶 za du偶o! Wola艂by 艣mier膰.
Nam, ludziom zachodniej cywilizacji, przywyk艂ym wysoko ceni膰 偶ycie, trudno si臋 przestawi膰 na inn膮 skal臋 warto艣ci. A przecie偶 wschodni spos贸b my艣lenia jest do艣膰 prosty. 艢mier膰 musi nadej艣膰 -jest r贸wnie nieunikniona jak narodziny. To, czy przyjdzie wcze艣niej, czy p贸藕niej, zale偶y ca艂kowicie od woli Allaha. Ta wiara, to pogodzenie si臋 z losem, uwalnia ich od tego, co jest przekle艅stwem naszego obecnego 艣wiata - l臋ku. Nie s膮 wolni od potrzeb, ale s膮 do pewnego stopnia wolni od l臋ku. A pr贸偶nowanie jest naturalnym i szcz臋艣liwym stanem - to praca jest nienaturaln膮 konieczno艣ci膮.
Przychodzi mi na my艣l stary 偶ebrak, kt贸rego napotkali艣my w Persji. Mia艂 bia艂膮 brod臋 i by艂 dystyngowanym i godnym cz艂owiekiem. M贸wi艂 dumnie mimo wyci膮gni臋tej d艂oni:
- Daj mi odrobin臋 ze swego maj膮tku, ksi膮偶臋. Chodzi mi o to, abym unikn膮艂 艣mierci.
Problem dw贸ch chorych zaostrzy艂 si臋. Max jedzie do Kamiszli i przedk艂ada swoje k艂opoty francuskiemu komendantowi. Oficerowie s膮 tam zawsze uprzejmi i pomocni. Max zostaje przedstawiony francuskiemu lekarzowi wojskowemu i ten jedzie wraz z nim na teren wykopalisk, 偶eby zbada膰 pacjent贸w.
Potwierdza nasze obawy, 偶e ci ludzie s膮 naprawd臋 chorzy. Jeden z m臋偶czyzn musia艂 by膰 w bardzo powa偶nym stanie, kiedy przyszed艂 do nas do pracy, i ju偶 wtedy nie mog艂o by膰 wi臋kszej nadziei na jego wyzdrowienie. Zaleca umieszczenie obydwu w szpitalu. Chorych udaje si臋 nam贸wi膰 na wyra偶enie zgody i zostaj膮 odwiezieni.
Francuski lekarz nader uprzejmie daje nam jakie艣 pot臋偶ne lekarstwo na przeczyszczenie, kt贸re powinno - jak zapewnia - podzia艂a膰 nawet na konia!
Jest to rzeczywi艣cie potrzebne, gdy偶 nasi ludzie ustawicznie przychodz膮 do 袦邪褏邪 z plastycznymi opisami obstrukcji, a zwyk艂e 艣rodki przeczyszczaj膮ce wydaj膮 si臋 wcale nie skutkowa膰.
Jeden z naszych chorych umiera w szpitalu. Szcz臋艣liwie drugi jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia. Dowiadujemy si臋 o 艣mierci pierwszego dwa dni p贸藕niej, kiedy m臋偶czyzna jest ju偶 pochowany.
Alawi przychodzi do nas z powa偶n膮 twarz膮.
Jest to - jak m贸wi - sprawa naszej reputacji...
Duch we mnie upada. S艂owo 鈥瀝eputacja" zawsze oznacza wydatek.
Ten cz艂owiek, ci膮gnie Alawi, zmar艂 z dala od domu. Zosta艂 tam pochowany. To wielki dyshonor dla nas.
Ale nie mogli艣my zapobiec jego 艣mierci - t艂umaczy Max. By艂 ju偶 ci臋偶ko chory, kiedy przyszed艂 do nas do pracy, i zrobili艣my wszystko, co mo偶liwe, 偶eby mu pom贸c.
Alawi macha r臋k膮 na 艣mier膰. 艢mier膰 to nic. Tu chodzi nie o 艣mier膰 tego cz艂owieka, ale o jego poch贸wek.
No bo w jakiej sytuacji znajd膮 si臋 jego krewni, jego rodzina? Zosta艂 pochowany w obcym miejscu. B臋d膮 musieli zostawi膰 dom i uda膰 si臋 tam, gdzie jest jego gr贸b. To ha艅ba dla cz艂owieka nie wr贸ci膰 do rodzinnej miejscowo艣ci na poch贸wek.
Max m贸wi, 偶e nie wie, co m贸g艂by teraz zrobi膰. Ten cz艂owiek zosta艂 pochowany. Co Alawi sugeruje - pieni膮dze dla lamentuj膮cej rodziny?
Ch臋tnie zosta艂yby przyj臋te, owszem. Ale co Alawi naprawd臋 proponuje, to ekshumacja.
- Co? Wykopa膰 go z powrotem?
-Tak, chawad偶a. Wys艂a膰 zw艂oki do D偶arablusu. Wtedy wszystko b臋dzie za艂atwione honorowo, a wasza reputacja nie ucierpi.
Max m贸wi, 偶e nie wie, czy co艣 takiego da si臋 za艂atwi膰. Nie wydaje mu si臋 to mo偶liwe.
W ko艅cu jedziemy do Kamiszli i naradzamy si臋 z francuskimi w艂adzami. Najwyra藕niej uwa偶aj膮, 偶e jeste艣my szaleni!
Niespodziewanie utwierdza to 袦邪褏邪 w decyzji. Jest to niew膮tpliwie szale艅stwo, zgadza si臋, ale czy jest to mo偶liwe?
Lekarz wzrusza ramionami. Tak, to jest mo偶liwe. Potrzebne b臋d膮 dokumenty - mn贸stwo dokument贸w. 鈥濫t des timbres, beaucoup de timbres" [I znaczki, du偶o znaczk贸w].
- Naturalnie - zgadza si臋 Max - to nieuniknione!
Machina zostaje wprawiona w ruch. Taks贸wkarz, kt贸ry wybiera si臋 w艂a艣nie w drog臋 powrotn膮 do D偶arablusu, z entuzjazmem przyjmuje zadanie odwiezienia (odpowiednio zdezynfekowanych) zw艂ok. Jeden z robotnik贸w, kuzyn zmar艂ego, zajmie si臋 wszystkim. Zostaj膮 om贸wione szczeg贸艂y.
Najpierw ekshumacja, potem podpisywanie niezliczonych dokument贸w, nalepianie znaczk贸w, asysta lekarza wojskowego, uzbrojonego w wielki rozpylacz do formaliny, umieszczenie zw艂ok w trumnie, jeszcze wi臋cej formaliny, trumna zostaje szczelnie zamkni臋ta, taks贸wkarz winduje j膮 z humorem na miejsce.
- Hola! - wo艂a. - B臋dziemy mie膰 weso艂膮 podr贸偶! Musimy uwa偶a膰, 偶eby nasz brat nie spad艂 po drodze!
Ca艂ej imprezie towarzyszy teraz rubaszna weso艂o艣膰, kt贸r膮 mo偶na por贸wna膰 jedynie z atmosfer膮 irlandzkiego czuwania przy zmar艂ym. Taks贸wka odje偶d偶a, z taks贸wkarzem i kuzynem 艣piewaj膮cymi na ca艂y g艂os. Wyczuwa si臋, 偶e jest to dla nich niezwyk艂a rozrywka! Bawi膮 si臋 w najlepsze.
Max oddycha z ulg膮. Nalepi艂 ostatnie znaczki i wni贸s艂 ostatnie op艂aty. Konieczne dokumenty (gruby plik) zosta艂y powierzone kierowcy taks贸wki.
- No - m贸wi Max - koniec tego wszystkiego!
Myli si臋. Podr贸偶 zmar艂ego Abdallaha Hamida zas艂uguje na poetyck膮 sag臋. Chwilami wydaje si臋, 偶e jego ziemska pow艂oka nigdy nie zazna spokoju.
Zw艂oki bez przyg贸d doje偶d偶aj膮 do D偶arablusu. Zostaj膮 przyj臋te stosownymi lamentami i - jak mo偶na s膮dzi膰 - z pewn膮 dum膮, 偶e mia艂 tak wspania艂膮 ostatni膮 podr贸偶. Rozpoczynaj膮 si臋 ceremonie pogrzebowe - a w艂a艣ciwie feta. Taks贸wkarz, wzywaj膮c Allaha, rusza w dalsz膮 drog臋 do Aleppo. Dopiero po jego odje藕dzie okazuje si臋, 偶e wszystkie tak wa偶ne 鈥瀎ormularze" pojecha艂y wraz z nim.
Koniec 艣wiata! Bez koniecznych dokument贸w nie mo偶na zmar艂ego pochowa膰. Czy wi臋c trzeba go odwie藕膰 z powrotem do Kamiszli? Wywi膮zuj膮 si臋 gor膮czkowe dysputy. Zostaj膮 wys艂ane depesze - do francuskich w艂adz w Kamiszli, do nas, pod nader w膮tpliwy adres taks贸wkarza w Aleppo. Wszystko dzieje si臋 na powolny arabski spos贸b - a tymczasem Abdallah Hamid pozostaje niepochowany.
Jak d艂ugo, pytam niespokojnie 袦邪褏邪, trwa dzia艂anie formaliny?
Za艂atwiamy nowy komplet dokument贸w (zaopatrzony w les timbres) i wysy艂amy go do D偶arablusu. Tymczasem przychodzi wiadomo艣膰, 偶e cia艂o ma zosta膰 przetransportowane poci膮giem do Kamiszli. Pilne depesze biegn膮 tam i z powrotem.
Nagle wszystko si臋 dobrze ko艅czy. Taks贸wkarz wraca do D偶arablusu, przywo偶膮c dokumenty. - Co za gapiostwo! - wykrzykuje.
Pogrzeb przebiega jak nale偶y. Nasza reputacja - zapewnia nas Alawi -jest uratowana! Francuskie w艂adze nadal uwa偶aj膮 nas za szale艅c贸w. Nasi robotnicy z powag膮 wychwalaj膮. Michel jest oburzony - c贸偶 za brak ekonomicznego my艣lenia! 呕eby da膰 uj艣cie swemu oburzeniu, od wczesnych godzin rannych z ha艂asem wyklepuje pod naszymi oknami tuti臋, p贸ki stanowczo nakazujemy mu przesta膰.
孝utia to og贸lna nazwa na wszelkie sposoby wykorzystania kanistr贸w po benzynie. Trudno sobie wyobrazi膰, co by zrobi艂a Syria bez kanistr贸w po benzynie. Kobiety nosz膮 w nich wod臋 ze studni. Rozcina si臋 je i wyklepuje z nich piaty blachy do pokrywania dach贸w i naprawy dom贸w.
Ambicj膮 Michela, jak si臋 nam zwierza w przyp艂ywie zaufania, jest mie膰 dom ca艂y z tutii.
- By艂by pi臋kny - m贸wi t臋sknie - bardzo pi臋kny!
ROZDZIA艁 PI膭TY
Koniec sezonu
Czaghar Bazar okazuje si臋 interesuj膮cy dla archeolog贸w i na ostatni miesi膮c z Londynu przyje偶d偶a do pomocy 袙.
Z ciekawo艣ci膮 obserwujemy 袙. i Maca obok siebie - stanowi膮 takie zupe艂ne przeciwie艅stwo. 袙. jest zdecydowanie zwierz臋ciem spo艂ecznym, Mac - przeciwnie. Ich wsp贸艂praca dobrze si臋 uk艂ada, ale jeden dla drugiego stanowi zagadk臋, patrz膮 na siebie ze zdumieniem.
W dniu, w kt贸rym jedziemy do Kamiszli, B. nagle wyra偶a zaniepokojenie:
- To chyba niezbyt 艂adnie tak zostawia膰 biednego Maca samego na ca艂y dzie艅? Mo偶e ja z nim zostan臋.
- Mac lubi by膰 sam - zapewniam go.
B. nie mo偶e uwierzy膰. Idzie do pracowni.
- Hej, Mac, chcia艂by艣, 偶ebym zosta艂 z tob膮? To chyba straszne nudy, tak siedzie膰 samemu ca艂y dzie艅.
Na twarzy Maca pojawia si臋 wyraz konsternacji.
- Och, cieszy艂em si臋 na to - oznajmia.
- To dziwny facet - m贸wi 袙., kiedy podskakujemy na wybojach drogi do Kamiszli. - Widzia艂a艣 ten zach贸d s艂o艅ca wczoraj? Wspania艂y! Poszed艂em na dach, 偶eby na艅 popatrze膰. Spotka艂em tam Maca. Przyznaj臋, 偶e wykaza艂em mo偶e za wiele entuzjazmu, ale Mac nie wyrzek艂 ani s艂owa. Nawet mi nie odpowiedzia艂. A przecie偶 chyba poszed艂 tam popatrze膰 na ten zach贸d!
- Tak, on zwykle chodzi na dach wieczorami.
- W takim razie to dziwne, 偶e si臋 nie odezwa艂.
Wyobrazi艂am sobie Maca na dachu, milcz膮cego i zamkni臋tego w sobie, i obok niego B. trajkocz膮cego z entuzjazmem.
Niew膮tpliwie p贸藕niej Mac usi膮dzie na kraciastym pledzie w swym skrupulatnie uporz膮dkowanym pokoju i zapisze w notatniku...
- Chodzi mi o to... - zaczyna B. z uporem, ale przerywa mu manewr Michela, kt贸ry z diabolicznymi zamys艂ami gwa艂townie skr臋ca na skraj drogi i naciskaj膮c na peda艂 gazu, wje偶d偶a w grupk臋 Arab贸w, z艂o偶on膮 z dwu starych kobiet i m臋偶czyzny z os艂em.
Ludzie rozbiegaj膮 si臋 z krzykiem, a Max przechodzi samego siebie w wymy艣laniach. Co, u diab艂a, Michel wyprawia? M贸g艂 ich zabi膰!
Wygl膮da na to, 偶e takie by艂y mniej wi臋cej jego intencje.
- No i co by si臋 sta艂o? - pyta Michel, wyrzucaj膮c obie r臋ce w powietrze i pozwalaj膮c autu jecha膰, gdzie mu si臋 podoba. -To przecie偶 muzu艂manie, no nie?
Wyraziwszy takie, w jego przekonaniu wysoce chrze艣cija艅skie, uczucia, zapada w m臋cze艅skie milczenie cz艂owieka niezrozumianego. Co to za chrze艣cijanie - wydaje si臋 m贸wi膰 do siebie - co za brak 偶arliwo艣ci w wierze!
Max ustala jako bezwzgl臋dn膮 regu艂臋, 偶e jakiekolwiek pr贸by zamordowania muzu艂manina s膮 niedopuszczalne.
Michel sm臋tnie mruczy pod nosem:
- By艂oby lepiej, gdyby wszyscy muzu艂manie byli martwi!
Poza naszymi zwyk艂ymi sprawami do za艂atwienia w Kamiszli - wizyt膮 w banku, zakupami u pana Yannakosa i grzeczno艣ciow膮 wizyt膮 u Francuz贸w - 袙. ma w艂asn膮 spraw臋, a mianowicie odebranie paczki wys艂anej z Anglii i zawieraj膮cej dwie pi偶amy.
Otrzymali艣my urz臋dowe zawiadomienie, 偶e rzeczona przesy艂ka oczekuje nas w urz臋dzie pocztowym - zatem idziemy na poczt臋.
Naczelnika nie wida膰, ale zostaje wezwany na posterunek przez zezowatego podw艂adnego. Przybywa, ziewaj膮c, ciep艂o ubrany w sin膮 pasiast膮 pi偶am臋. Cho膰 niew膮tpliwie wyrwany z g艂臋bokiego snu, jest uprzejmy i przyjazny, wita si臋 ze wszystkimi u艣ciskiem d艂oni, wypytuje nas o post臋py w wykopaliskach - czy znale藕li艣my jakie艣 z艂oto? Czy wypijemy z nim fili偶ank臋 kawy? W ten spos贸b zaspokoiwszy wymagania grzeczno艣ci, przechodzimy do w艂a艣ciwego tematu. Nasze listy docieraj膮 teraz na poczt臋 w Amudzie - nie jest to bardzo szcz臋艣liwe rozwi膮zanie, gdy偶 starszawy urz臋dnik pocztowy w Amudzie uwa偶a je za tak drogocenne, 偶e cz臋sto zamyka je w sejfie na warto艣ciowe depozyty i zapomina je nam wyda膰.
Paczka przeznaczona dla B. zosta艂a jednak zatrzymana w Kamiszli i w艂a艣nie zaczynamy pertraktacje o jej wydanie.
- Tak, istotnie przysz艂a taka paczka - potwierdza naczelnik. - Z Anglii, z Londynu. Ach, jakie to musi by膰 wielkie miasto! Jak偶ebym chcia艂 je zobaczy膰! Jest adresowana do Monsieur 袙. - A, to jest Monsieur 袙., nasz nowy kolega? Ponownie wymienia z B. u艣cisk d艂oni i wypowiada kilka uprzejmych komplement贸w. B. odpowiada uprzejmie i obszernie po arabsku.
Po tym interludium wracamy do sprawy paczki. Tak, po艣wiadcza naczelnik, przesy艂ka by艂a tutaj - tu, w biurze! Ale ju偶 jej tu nie ma. Zosta艂a przekazana urz臋dowi celnemu. Monsieur 袙. musi zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e paczki podlegaj膮 ocleniu.
袙. m贸wi, 偶e paczka zawiera rzeczy osobiste - ubrania.
Naczelnik odpowiada: - Niew膮tpliwie, niew膮tpliwie, ale to ju偶 sprawa urz臋du celnego.
- Musimy wi臋c p贸j艣膰 do urz臋du celnego?
- To by艂aby w艂a艣ciwa procedura - zgadza si臋 naczelnik. -Ale dzi艣 nie ma po co tam chodzi膰. Dzi艣 jest 艣roda, a w 艣rody urz膮d celny jest nieczynny.
- A zatem jutro?
- Tak, jutro urz膮d celny b臋dzie otwarty.
- Przykro mi - m贸wi 袙. do 袦邪褏邪. - Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 przyjecha膰 tu jutro ponownie, 偶eby odebra膰 paczk臋.
Naczelnik poczty m贸wi, 偶e niew膮tpliwie Monsieur B. musi przyjecha膰 tu nazajutrz, ale mimo to nie b臋dzie m贸g艂 odebra膰 paczki.
- Dlaczego nie? - pyta 袙.
- Poniewa偶 po za艂atwieniu formalno艣ci w urz臋dzie celnym paczka musi przej艣膰 przez poczt臋.
- Chce pan powiedzie膰, 偶e b臋d臋 musia艂 wr贸ci膰 tutaj, 偶eby odebra膰 paczk臋?
- W艂a艣nie. Ale jutro b臋dzie to niemo偶liwe, poniewa偶 jutro urz膮d pocztowy b臋dzie zamkni臋ty - oznajmia z triumfem naczelnik.
Rozwa偶amy szczeg贸艂owo spraw臋, ale biurokracja triumfuje na ka偶dym kroku. Wygl膮da na to, 偶e w ca艂ym tygodniu nie ma ani jednego dnia, kiedy zar贸wno urz膮d celny jak i poczta by艂yby r贸wnocze艣nie czynne!
Oboje zwracamy si臋 do B. z wyrzutami. Czemu, u licha, zamiast wysy艂a膰 swoje przekl臋te pi偶amy poczt膮, nie przywi贸z艂 ich ze sob膮!
- Bo to s膮 bardzo specjalne pi偶amy - broni si臋 B.
- Musz膮 by膰 bardzo specjalne - m贸wi Max - bior膮c pod uwag臋 wszystkie k艂opoty, na jakie nas nara偶aj膮! Furgonetka jest po to, by je藕dzi膰 codziennie na wykopaliska, a nie do Kamiszli na poczt臋!
Pr贸bujemy nam贸wi膰 naczelnika poczty, 偶eby pozwoli艂 B. podpisa膰 formularze ju偶 teraz, ale urz臋dnik jest niez艂omny. Formalno艣ci pocztowych nale偶y dope艂ni膰 po formalno艣ciach celnych. Pokonani wychodzimy ze smutkiem z urz臋du pocztowego, a naczelnik zapewne wraca do 艂贸偶ka.
Zjawia si臋 Michel, niezmiernie podniecony, i oznajmia, 偶e dobi艂 bardzo korzystnego targu przy kupnie pomara艅czy. Dosta艂 dwie艣cie pomara艅czy za bardzo nisk膮 cen臋. Jak zwykle, zostaje zwymy艣lany. Czy on sobie wyobra偶a, 偶e zjemy dwie艣cie pomara艅czy, zanim zgnij膮 - oczywi艣cie o ile ju偶 nie s膮 zepsute?
Niekt贸re z nich, przyznaje Michel, istotnie s膮 ju偶 odrobin臋 nadpsute. Ale by艂y bardzo tanie, a przy kupnie dwustu sztuk jest du偶a zni偶ka. Max zgadza si臋 je obejrze膰 i natychmiast je wyrzuca. Wi臋kszo艣膰 z nich jest ju偶 pokryta zielon膮 ple艣ni膮!
Michel mruczy 偶a艂o艣nie: 鈥濫conomia!". W ko艅cu to jednak s膮 pomara艅cze. Odchodzi i wraca z jakimi艣 鈥瀍konomicznymi" kurami, d藕wiganymi -jak tu jest w zwyczaju - g艂ow膮 na d贸艂, ze zwi膮zanymi nogami. Zrobiwszy pozosta艂e ekonomiczne i nieekonomiczne zakupy, jedziemy do domu.
Pytam Maca, czy mi艂o sp臋dzi艂 dzie艅, i otrzymuj臋 odpowied藕: 鈥濿spaniale!", wypowiedzian膮 z niew膮tpliwym entuzjazmem.
Gapi膮c si臋 z niezrozumieniem na Maca, B. siada na krze艣le... . kt贸rego w tym miejscu nie ma - i wspania艂y dzie艅 Maca zyskuje jeszcze wspanialsze zako艅czenie. Nigdy nie widzia艂am, 偶eby kto艣 tak serdecznie si臋 艣mia艂! W trakcie posi艂ku Mac od czasu do czasu wybucha 艣miechem od nowa. Gdyby艣my wiedzieli wcze艣niej, co mo偶e przem贸wi膰 do poczucia humoru Maca, mogliby艣my co艣 zaaran偶owa膰 i da膰 mu okazj臋 do sporej porcji t艂umionej uciechy!
袙. nadal mozolnie usi艂uje podtrzymywa膰 wi臋zy towarzyskie. W dniach kiedy Max dy偶uruje przy wykopaliskach, a nasza tr贸jka zostaje w domu, 袙. w艂贸czy si臋 z k膮ta w k膮t jak zb艂膮kana dusza. Idzie do pracowni kre艣larskiej i zagaduje Maca, lecz spotkawszy si臋 z brakiem odzewu, przechodzi ze smutkiem do biura, gdzie ja wystukuj臋 na maszynie opis ponurych szczeg贸艂贸w kolejnego morderstwa.
- Och - m贸wi 袙. - jeste艣 zaj臋ta? Odpowiadam kr贸tkim 鈥濷wszem".
- Pisaniem? - pyta 袙.
- Tak - m贸wi臋 (jeszcze kr贸cej).
- Pomy艣la艂em sobie - m贸wi t臋sknie 袙. - 偶e m贸g艂bym przynie艣膰 tu etykietki i znaleziska. Nie b臋d臋 ci chyba przeszkadza艂?
Musz臋 by膰 stanowcza. T艂umacz臋, 偶e w 偶adnym razie nie poradz臋 sobie z moim trupem, je艣li w najbli偶szym s膮siedztwie b臋dzie oddycha艂, porusza艂 si臋 i zapewne odzywa艂 kto艣 偶ywy.
Biedny 袙. odchodzi z pos臋pn膮 min膮, skazany na prac臋 w samotno艣ci i w milczeniu. Jestem pewna, 偶e je艣li B. kiedykolwiek zabierze si臋 do pisania ksi膮偶ki, b臋dzie nad ni膮 pracowa艂 przy graj膮cym radiu, w艂膮czonym gramofonie i przy akompaniamencie g艂o艣nych rozm贸w tocz膮cych si臋 w tym samym pomieszczeniu!
Ale kiedy przybywaj膮 go艣cie, czy to obejrze膰 wykopaliska, czy odwiedzi膰 nas w domu, wtedy B. pokazuje, co potrafi.
Zakonnice, francuscy oficerowie, odwiedzaj膮cy nas archeolodzy, tury艣ci - B. ch臋tnie i kompetentnie zajmie si臋 ka偶dym.
- Zatrzyma艂o si臋 jakie艣 auto, jest tam par臋 os贸b. Czy nie powinienem wyj艣膰 i zobaczy膰, kto to?
- Och, prosz臋, zr贸b to!
Zjawia si臋 grupka, zr臋cznie prowadzona, z B. rado艣nie gaworz膮cym w dowolnym j臋zyku, jaki akurat jest przydatny. Przy takich okazjach, jak mu m贸wimy, B. jest wart swej wagi w z艂ocie.
- Mac nie bardzo si臋 do tego nadaje, prawda? - m贸wi 袙., szczerz膮c do niego z臋by.
- Mac zupe艂nie si臋 nie nadaje - odpowiadam z powag膮. -On nawet nie pr贸buje.
Mac u艣miecha si臋 swym 艂agodnym, dalekim u艣miechem...
Mac -jak pewnego dnia odkrywamy - ma pewn膮 s艂abo艣膰. S艂abo艣ci na imi臋 Ko艅.
Problem pi偶am 袙. zostaje rozwi膮zany w ten spos贸b, 偶e 袙. odwozi Maca samochodem na kopiec i jedzie dalej do Kamiszli. Mac chce wr贸ci膰 do domu w po艂udnie i Alawi sugeruje, 偶e m贸g艂by pojecha膰 konno. Szejk ma kilka koni. Twarz Maca rozja艣nia si臋. Wyraz 艂agodnej rezerwy pierzcha, jego miejsce zajmuje entuzjazm.
Od tego momentu pod najmniejszym pretekstem Mac wraca do domu konno.
- Chawad偶a Mac - zauwa偶a Alawi - nigdy nie m贸wi, tylko gwi偶d偶e. Kiedy chce, 偶eby pomocnik przestawi艂 tyczk臋 w lewo, gwi偶d偶e. Kiedy chce, 偶eby przyszed艂 murarz, gwi偶d偶e. Teraz gwi偶d偶e na konia!
Sprawa pi偶am 袙. jest nadal nieza艂atwiona. Urz膮d celny domaga si臋 wyg贸rowanej op艂aty o艣miu funt贸w! 袙. zwraca uwag臋, 偶e pi偶amy kosztowa艂y zaledwie po dwa funty, i odmawia zap艂acenia 偶膮danej sumy. Sytuacja staje si臋 nies艂ychanie trudna. Urz膮d celny pyta, co ma zrobi膰 z paczk膮. Zwraca j膮 poczcie. Naczelnik nie mo偶e wyda膰 jej 袙. 褨 nie mo偶e wypu艣ci膰 jej z kraju! Marnujemy kilka dni na jazdy do Kamiszli i dyskusje nad t膮 spraw膮. Zostaje wezwany dyrektor banku i oficerowie z Services Sp膰ciaux. Wtr膮ca si臋 nawet wysoki dostojnik Ko艣cio艂a maronickiego, kt贸ry sk艂ada wizyt臋 dyrektorowi banku. Robi ogromne wra偶enie w swych fioletowych szatach, z olbrzymim krzy偶em i wielkim kokiem! Nieszcz臋sny naczelnik poczty, chocia偶 nadal w pi偶amie, w og贸le nie mo偶e si臋 przespa膰! Sprawa przybiera mi臋dzynarodowy wymiar.
Nagle wszystko okazuje si臋 za艂atwione. Pewnego dnia do naszego domu przybywa z paczk膮 douanier z Amudy. Trudno艣ci zosta艂y przezwyci臋偶one: trzydzie艣ci szyling贸w c艂a, 鈥瀌ouze francs cin膮uante pour les timbres, et des cigarettes, n 'est ce pas?". (Wciskamy mu papierosy w r臋k臋). 鈥濾oila, Monsieur B'. Urz臋dnik promienieje, B. promienieje, wszyscy promieniej膮. Stoimy dooko艂a i obserwujemy B. otwieraj膮cego swoj膮 paczk臋.
Trzyma jej zawarto艣膰 z dum膮, t艂umacz膮c jak Bia艂y Rycerz22, 偶e to jego w艂asny, specjalny wynalazek.
- Moskity - wyja艣nia. - Moskitiera jest niepotrzebna. Max m贸wi, 偶e nigdy w tym rejonie nie widzia艂 moskita.
- Oczywi艣cie, s膮 tu moskity - stwierdza 袙. - Wiadomo, stoj膮ca woda!
M贸j wzrok kieruje si臋 natychmiast na Maca.
- Nie ma tu stoj膮cej wody - potwierdzam. - Gdyby by艂a, Mac by j膮 widzia艂!
袙. m贸wi z triumfem, 偶e na p贸艂noc od Amudy jest staw ze stoj膮c膮 wod膮.
Max i ja powtarzamy, 偶e nigdy nie widzieli艣my tu ani nie s艂yszeli艣my 偶adnego moskita. B. nie zwraca na to uwagi, tylko rozwodzi si臋 nad swoim wynalazkiem.
Pi偶ama jest z bia艂ego jedwabiu do prania. Stanowi jedn膮 ca艂o艣膰, z kapturem, kt贸ry zakrywa g艂ow臋, a r臋kawy ko艅cz膮 si臋 r臋kawicami bez palc贸w. Z przodu zapina si臋 na zamek b艂yskawiczny, tak 偶e jedyne fragmenty cia艂a nara偶one na atak moskit贸w to oczy i nos.
- A cz艂owiek wdycha i wydycha powietrze przez nos, co trzyma moskity z daleka - dodaje B. triumfuj膮co.
Max powtarza ch艂odno, 偶e nie ma tu moskit贸w.
B. daje nam do zrozumienia, 偶e kiedy wszyscy b臋dziemy cierpie膰 i trz膮艣膰 si臋 z powodu malarii, po偶a艂ujemy, 偶e nie skorzystali艣my z jego pomys艂u.
Mac nagle wybucha 艣miechem. Patrzymy na niego pytaj膮co.
- Przypomnia艂o mi si臋, jak usiad艂e艣 na krze艣le, kt贸rego nie by艂o - wyja艣nia Mac i odchodzi, chichocz膮c.
Zd膮偶yli艣my ju偶 mocno zasn膮膰 tej nocy, kiedy wybucha straszliwy harmider. Zrywamy si臋, my艣l膮c w pierwszym momencie, 偶e zaatakowali nas bandyci. Biegniemy do jadalni. Po pokoju miota si臋 bia艂a posta膰, wrzeszcz膮c i podskakuj膮c.
- Wielkie nieba, 袙., 褋芯 si臋 dzieje? - wola Max. Przez chwil臋 my艣limy, 偶e B. oszala艂. Nast臋puje jednak o艣wiecenie.
Do pi偶amy, kt贸ra mia艂a chroni膰 przed komarami, w jaki艣 spos贸b w艣lizgn臋艂a si臋 mysz! A zamek si臋 zaci膮艂! Dopiero o 艣wicie przestajemy si臋 艣mia膰. Jeden B. nie jest szczerze ubawiony...
Robi si臋 coraz gor臋cej. Pojawiaj膮 si臋 najr贸偶niejsze kwiaty. Nie pasjonuj臋 si臋 botanik膮, nie znam ich nazw i szczerze m贸wi膮c, nie chc臋 ich zna膰. (Jak膮 przyjemno艣膰 mo偶e sprawi膰 znajomo艣膰 nazw?). S膮 tam niebieskie i lilar贸偶owe jakby male艅kie 艂ubiny i drobne dzikie tulipany, i z艂ote jakby nagietki, i k艂osy delikatnych ciemnofioletowych kwiatk贸w. Wszystkie kopce mieni膮 si臋 kolorami. To rzeczywi艣cie jest urodzajny step. Zagl膮dam do magazynu i po偶yczam par臋 naczy艅 o odpowiednim kszta艂cie. Mac, kt贸ry chce je rysowa膰, na pr贸偶no ich szuka. S膮 pe艂ne kwiat贸w.
Nasz dom szybko ro艣nie. Postawiono drewniane kr膮偶yny i uk艂ada si臋 na nich ceg艂y z suszonej gliny. Dom b臋dzie bardzo pi臋knie wygl膮da艂. Stoj膮c na kopcu obok Maca, sk艂adam mu gratulacje.
- To du偶o lepsze ni偶 moja toaleta - m贸wi臋.
Autor udanego dzie艂a zgadza si臋 z moim zdaniem. 呕ali si臋 jednak gorzko na robotnik贸w, kt贸rzy nie maj膮 najmniejszego poj臋cia -jak m贸wi - o dok艂adno艣ci. Jestem pewna, 偶e nie maj膮! Mac dodaje z 偶贸艂ci膮 w g艂osie, 偶e tylko si臋 艣miej膮 i my艣l膮, 偶e to nie ma znaczenia. Zmieniam temat rozmowy na konie i Mac si臋 wypogadza.
Wraz z nadej艣ciem upa艂贸w temperamenty naszych robotnik贸w te偶 staj膮 si臋 gor臋tsze. Max podwy偶sza grzywny za rozbite g艂owy i w ko艅cu podejmuje rozpaczliw膮 decyzj臋. Co rano robotnicy, zanim zabior膮 si臋 do pracy, musz膮 zda膰 wszelk膮 bro艅. Decyzja jest niepopularna, lecz ludzie, cho膰 niech臋tnie, podporz膮dkowuj膮 si臋. Pod czujnym okiem 袦邪褏邪 oddaj膮 pa艂ki, maczugi i d艂ugie no偶e o morderczym wygl膮dzie Michelowi, kt贸ry zamyka je we wn臋trzu furgonetki. O zachodzie s艂o艅ca w艂a艣ciciele otrzymuj膮 je z powrotem. Jest to nu偶膮ce i traci si臋 czas, ale przynajmniej robotnicy unikaj膮 powa偶niejszych obra偶e艅.
Przychodzi robotnik jezyd i skar偶y si臋, 偶e jest bliski zemdlenia z powodu braku wody. Nie mo偶e pracowa膰, je艣li nie b臋dzie mia艂 wody do picia.
- Ale przecie偶 jest tu woda! Dlaczego nie pijesz?
- Nie mog臋 pi膰 tej wody. Ona jest ze studni, a dzi艣 rano syn szejka upu艣ci艂 do niej sa艂at臋.
Jezydom religia nie pozwala nawet m贸wi膰 o sa艂acie, a co dopiero dotyka膰 czegokolwiek zanieczyszczonego przez ni膮, gdy偶 wierz膮, 偶e mieszka w niej szajtan (diabe艂).
Max t艂umaczy mu: - My艣l臋, 偶e ci臋 ok艂amano, gdy偶 dzi艣 rano widzia艂em syna szejka w Kamiszli. M贸wi艂 mi, 偶e przebywa w Kamiszli od dw贸ch dni. Chciano ci臋 oszuka膰.
Nast臋pnie og艂asza si臋 zgromadzonym robotnikom przepisy porz膮dkowe. Nikomu nie wolno oszukiwa膰 lub prze艣ladowa膰 robotnik贸w jezyd贸w. 鈥濼utaj przy robocie wszyscy maj膮 by膰 bra膰mi".
Jaki艣 muzu艂manin wyst臋puje naprz贸d z weso艂ym spojrzeniem.
- Ty, chawad偶a, pod膮偶asz za Chrystusem, a my za Mahometem, ale obaj jeste艣my wrogami szajtana. Jest wi臋c naszym obowi膮zkiem prze艣ladowa膰 tych, kt贸rzy wierz膮, 偶e szajtan powinien by膰 czczony, i kt贸rzy oddaj膮 mu cze艣膰.
- Wype艂nianie tego obowi膮zku b臋dzie ci臋 w przysz艂o艣ci kosztowa艂o za ka偶dym razem pi臋膰 frank贸w! - ostrzega Max.
Przez kilka dni po tym incydencie nie ma 偶adnych skarg ze strony jezyd贸w.
Jezydzi s膮 dziwnymi i niezwykle 艂agodnymi lud藕mi, a cze艣膰 oddawana Szajtanowi (szatanowi) ma raczej na celu u艂agodzenie go. Co wi臋cej, wierz膮, 偶e ten 艣wiat zosta艂 oddany Szajtanowi w opiek臋 przez samego Boga - i po epoce Szajtana nast膮pi epoka Jezusa, kt贸rego uznaj膮 za proroka, ale mniemaj膮, 偶e jeszcze nie obj膮艂 w艂adzy. Imienia Szajtana, ani 偶adnego s艂owa, kt贸re je przypomina, nie wolno nigdy wymawia膰.
Ich 艣wi膮tynia, Szajch Adi, mie艣ci si臋 na wzg贸rzach w pobli偶u Mosulu, gdzie mieszkaj膮 Kurdowie. Zwiedzali艣my j膮, kiedy prowadzili艣my wykopaliska w tamtej okolicy. My艣l臋, 偶e nie ma na ca艂ym 艣wiecie r贸wnie pi臋knego i spokojnego miejsca. Droga prowadzi daleko w g艂膮b wzg贸rz, wij膮c si臋 wzd艂u偶 g贸rskiego strumienia, w艣r贸d d臋b贸w i granat贸w. Powietrze jest czyste, ch艂odne i 艣wie偶e. Ostatnie kilka mil podr贸偶y trzeba odby膰 pieszo lub konno. Podobno natura ludzka jest w tych okolicach tak czysta, 偶e chrze艣cijanki mog膮 k膮pa膰 si臋 nago w strumieniach.
I nagle wychodzi si臋 na bia艂e wie偶e 艣wi膮tyni. Wszystko tu jest spokojne, 艂agodne i ciche. S膮 tu drzewa, dziedziniec, bie偶膮ca woda. Opiekunowie o 艂agodnych twarzach przynosz膮 pocz臋stunek i s膮czy si臋 herbat臋, siedz膮c w idealnym spokoju. Z wewn臋trznego dziedzi艅ca wchodzi si臋 do 艣wi膮tyni, gdzie po prawej znajduje si臋 rze藕ba wielkiego czarnego w臋偶a. W膮偶 jest 艣wi臋ty, gdy偶 jezydzi wierz膮, 偶e arka Noego osiad艂a na g贸rze D偶abal Sind偶ar i 偶e powsta艂a w niej dziura, a wtedy w膮偶 zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek i zatka艂 dziur臋, tak 偶e arka mog艂a p艂yn膮膰 dalej.
Zdejmujemy obuwie i zostajemy wprowadzeni do 艣wi膮tyni. Ostro偶nie przest臋pujemy pr贸g, poniewa偶 nie wolno na nim stawa膰. Nie wolno tak偶e pokazywa膰 podeszew st贸p, co jest do艣膰 trudne, kiedy siedzi si臋 na ziemi ze skrzy偶owanymi nogami.
Wn臋trze jest ciemne i ch艂odne i szemrze w nim 艣wi臋te 藕r贸d艂o, o kt贸rym m贸wi膮, 偶e ma po艂膮czenie z Mekk膮. Do tej 艣wi膮tyni w dniach festiwali jest wnoszony wizerunek pawia. Paw zosta艂 wybrany na przedstawiciela Szajtana, wed艂ug niekt贸rych dlatego, 偶e jest to s艂owo najdalsze brzmieniowo od zakazanego imienia. Jakkolwiek rzecz si臋 przedstawia, Lucyfer, Syn Poranka, jest Anio艂em Pawiem wiary jezyd贸w.
Wychodzimy i ponownie rozsiadamy si臋 w ch艂odzie, ciszy i spokoju dziedzi艅ca. Obydwoje odczuwamy 偶yw膮 niech臋膰 do powrotu z tego g贸rskiego sanktuarium do zgie艂kliwego 艣wiata...
Szajch Adi jest miejscem, kt贸rego nigdy nie zapomn臋 - nie zapomn臋 b艂ogostanu i najwy偶szego ukojenia, jakie ow艂adn臋艂y tam moj膮 dusz膮...
Przyw贸dca jezyd贸w, Mir, przyby艂 pewnego razu zobaczy膰 nasze wykopaliska w Iraku. Wysoki m臋偶czyzna o smutnej twarzy, odziany ca艂y na czarno. Jest papie偶em, a zarazem wodzem, chocia偶 wie艣膰 niesie, 偶e 贸w Mir jest w pe艂ni podporz膮dkowany swej ciotce, chatun 艣wi膮tyni Szajch Adi, oraz swej matce, przystojnej i ambitnej kobiecie, o kt贸rej m贸wi si臋, 偶e podaje synowi narkotyki, 偶eby m贸c wywiera膰 na niego wp艂yw.
Jad膮c na wycieczk臋 w g贸ry Sind偶ar, sk艂adamy wizyt臋 szejkowi jezyd贸w Sind偶aru, Hamowi Szerowi, bardzo staremu cz艂owiekowi, podobno dziewi臋膰dziesi臋cioletniemu. Podczas pierwszej wojny 艣wiatowej setki Ormian uciekaj膮cych przed Turkami znalaz艂o schronienie w Sind偶arze i ocali艂o 偶ycie.
Do kolejnych swar贸w dochodzi w sprawie dnia odpoczynku. Dzie艅 po wyp艂acie jest zawsze 艣wi臋tem. Muzu艂manie twierdz膮, 偶e skoro pracuje ich przy wykopaliskach wi臋cej ni偶 chrze艣cijan, wolnym dniem powinien by膰 pi膮tek. Ormianie odmawiaj膮 pracy w niedziele, twierdz膮c, 偶e skoro s膮 to wykopaliska chrze艣cijan, dniem wolnym od pracy powinna by膰 niedziela.
Wydajemy rozporz膮dzenie, 偶e wolnym dniem b臋dzie zawsze wtorek, kt贸ry o ile nam wiadomo, nie jest dniem 艣wi膮tecznym 偶adnej religii.
Wieczorami brygadzi艣ci przychodz膮 do naszego domu, pij膮 z nami kaw臋 i donosz膮 o trudno艣ciach lub problemach, jakie si臋 wy艂aniaj膮.
Tego wieczoru stary Abd as-Salam jest szczeg贸lnie wymowny. Jego g艂os podnosi si臋 w d艂ugim, nami臋tnym monologu. Nie mog臋 uchwyci膰 sensu jego wypowiedzi, cho膰 przys艂uchuj臋 si臋 uwa偶nie. Jest to tak dramatyczny wyw贸d, 偶e budzi moj膮 ciekawo艣膰. Kiedy Abd as-Salam zatrzymuje si臋 dla nabrania oddechu, pytam 袦邪褏邪, 芯 co chodzi.
Max odpowiada jednym kr贸tkim s艂owem: zaparcie.
Wyczuwaj膮c moje zainteresowanie, Abd as-Salam zwraca si臋 ku mnie i wylewa potoki s艂贸w, obrazowo przedstawiaj膮c dalsze szczeg贸艂y swego stanu zdrowia.
Max t艂umaczy: bra艂 ju偶 najr贸偶niejsze europejskie pigu艂ki, ro艣linne 艣rodki przeczyszczaj膮ce, w tym olej rycynowy. Opowiada dok艂adnie, jak si臋 czu艂 po ka偶dym z nich i jak 偶aden z nich nie spowodowa艂 po偶膮danych skutk贸w.
Niew膮tpliwie w tym przypadku by艂oby wskazane ko艅skie lekarstwo francuskiego doktora.
Max aplikuje straszliw膮 dawk臋! Abd as-Salam odchodzi z nadziej膮, a my wszyscy modlimy si臋 o szcz臋艣liwy rezultat!
Jestem teraz bardzo zaj臋ta. Poza naprawianiem ceramiki dosz艂a mi jeszcze fotografia. Przydzielono mi ciemni臋 fotograficzn膮. Przypomina nieco 鈥瀠stronny k膮cik" z czas贸w 艣redniowiecza. Nie mo偶na w niej ani sta膰, ani siedzie膰. Wpe艂zn膮wszy do wn臋trza na czworakach, wywo艂uj臋 klisze na kl臋czkach, z opuszczon膮 g艂ow膮. Wychodz臋 praktycznie uduszona i niezdolna si臋 wyprostowa膰 i znajduj臋 du偶膮 przyjemno艣膰 w szczeg贸艂owym opisywaniu moich cierpie艅, chocia偶 s艂uchacze s膮 do艣膰 nieuwa偶ni - ca艂e zainteresowanie dotyczy negatyw贸w, a nie czeladnika.
Max od czasu do czasu przypomina sobie, 偶eby powiedzie膰 ciep艂o i taktownie: 鈥濲este艣 cudowna, kochanie" w troch臋 nieobecny spos贸b.
Nasz dom jest sko艅czony. Z wierzcho艂ka kopca wygl膮da na 艣wi膮tyni臋, z wielk膮 bia艂膮 kopu艂膮 wznosz膮c膮 si臋 na tle spieczonej przez s艂o艅ce ziemi. Wewn膮trz jest bardzo przyjemnie. Kopu艂a zapewnia ch艂贸d i stwarza wra偶enie przestrzenno艣ci. Dwa pomieszczenia po jednej stronie to pracownia, b臋d膮ca zarazem magazynem, oraz sypialnia moja i 袦邪褏邪. Po drugiej stronie jest kre艣larnia, a za ni膮 sypialnia Maca i B. W tym roku sp臋dzimy tu tylko jeden lub dwa tygodnie. Zaczynaj膮 si臋 偶niwa i codziennie kto艣 porzuca prac臋, by wzi膮膰 w nich udzia艂. Kwiaty znik艂y dos艂ownie w ci膮gu jednej nocy, gdy偶 Beduini zeszli z g贸r - dooko艂a stoj膮 ich brunatne namioty, a ich stada pas膮 si臋 wsz臋dzie, id膮c powoli na po艂udnie.
Wr贸cimy tu w przysz艂ym roku - wr贸cimy do naszego domu, gdy偶 ta budowla z kopu艂膮 na pustkowiu ju偶 wydaje si臋 nam domem.
Szejk w swej 艣nie偶nobia艂ej szacie okr膮偶a go z uznaniem, jego weso艂e, ma艂e oczka b艂yszcz膮. To b臋dzie kiedy艣 jego w艂asno艣膰.
Szejk ju偶 czuje, jak jego presti偶 ro艣nie.
Jak mi艂o b臋dzie zobaczy膰 znowu Angli臋, zobaczy膰 przyjaci贸艂, zielon膮 traw臋 i wysokie drzewa. Ale tak偶e b臋dzie mi艂o wr贸ci膰 tu w przysz艂ym roku.
Mac szkicuje. Szkic przedstawia kopiec -jest to wyra藕na stylizacja, ale mnie si臋 bardzo podoba.
Nie ma na nim 偶adnej ludzkiej istoty, jedynie uk艂ad powyginanych linii. U艣wiadamiam sobie, 偶e Mac jest nie tylko architektem. Jest tak偶e artyst膮. Prosz臋 go o zaprojektowanie ok艂adki do mojej nowej ksi膮偶ki.
Wchodzi B. ze skarg膮, 偶e wszystkie krzes艂a s膮 zaj臋te i nie ma na czym usi膮艣膰.
- A po co masz siedzie膰? - pyta Max. - Jest mn贸stwo do zrobienia.
Wychodzi, a B. m贸wi do mnie z przygan膮:
- Ale偶 ten tw贸j m膮偶 tryska energi膮!
Ciekawe, kto by w to uwierzy艂, zobaczywszy 袦邪褏邪 艣pi膮cego w letnie popo艂udnie w Anglii...
Zaczynam my艣le膰 o Devonie, o rudych ska艂ach i niebieskim morzu... To cudownie wraca膰 do domu - do c贸rki, psa, 艣mietanki z Devonshire, jab艂ek, k膮pieli... Wydaj臋 ekstatyczne westchnienie.
ROZDZIA艁 SZ脫STY
Koniec podr贸偶y
To, co znajdujemy, jest zach臋caj膮ce, wi臋c mamy kontynuowa膰 wykopaliska przez nast臋pny sezon.
W tym roku b臋dziemy w innym sk艂adzie.
Mac bierze udzia艂 w innych wykopaliskach, w Palestynie, ale ma nadziej臋, 偶e przyjedzie do nas na ostatnie kilka tygodni sezonu.
B臋dziemy wi臋c mieli innego architekta. B臋dzie te偶 dodatkowy uczestnik - Pu艂kownik. Max ma nadziej臋 po艂膮czy膰 wykopaliska w Tell Brak z pracami w Czaghar Bazarze i Pu艂kownik mia艂by nadzorowa膰 jedne, podczas gdy Max - drugie.
Max, Pu艂kownik i nasz nowy architekt jad膮 razem, ja za艣 mam do艂膮czy膰 par臋 tygodni p贸藕niej.
Jakie艣 dwa tygodnie przed wyjazdem telefonuje nasz nowy architekt i pyta 芯 袦邪褏邪. 袦邪褏邪 akurat nie ma w domu. G艂os architekta zdradza zaniepokojenie. Pytam, czy mog臋 co艣 dla niego zrobi膰.
Wyja艣nia: - Chodzi mi o podr贸偶. Jestem u Cooka. Usi艂uj臋 zarezerwowa膰 sypialny do miejscowo艣ci, jak膮 poda艂 mi Max, a u Cooka m贸wi膮 mi, 偶e takiej stacji nie ma.
Potwierdzam, 偶e jest, i dodaj臋:
- Cz臋sto tak m贸wi膮. Nikt nigdy nie je藕dzi do takich miejsc jak my, wobec czego urz臋dnicy nigdy o nich nie s艂yszeli.
- My艣l膮, 偶e w rzeczywisto艣ci chodzi mi o Mosul.
- Na pewno nie - zapewniam.
Co艣 mi 艣wita. - Czy pyta艂 pan o Kamiszli, czy o Nusaybin?
- Kamiszli! Czy to nie tak si臋 nazywa?
- Miejscowo艣膰 istotnie nazywa si臋 Kamiszli, ale stacja nazywa si臋 Nusaybin. Znajduje si臋 po tureckiej stronie granicy. Kamiszli jest syryjskim miastem.
- To wyja艣nia spraw臋. Max nie wspomina艂 o czym艣, co powinienem jeszcze zabra膰?
- Nie. Ma pan du偶o o艂贸wk贸w?
- O艂贸wk贸w? - W jego g艂osie s艂ycha膰 zdziwienie. - Oczywi艣cie.
- B臋dzie pan potrzebowa艂 du偶o o艂贸wk贸w - dodaj臋.
Nie u艣wiadamiaj膮c sobie w pe艂ni z艂owrogiego znaczenia mojej uwagi, ko艅czy rozmow臋.
Jazda do Stambu艂u jest bezproblemowa i udaje mi si臋 przewie藕膰 ca艂o m贸j zas贸b but贸w przez tureckie c艂o!
Na dworcu Haydar Pasa okazuje si臋, 偶e mam dzieli膰 przedzia艂 z t臋g膮 tureck膮 dam膮. Ona sama ma ju偶 sze艣膰 walizek, dwa kosze o dziwnym kszta艂cie, kilka pasiastych toreb i mn贸stwo najr贸偶niejszych paczuszek z wiktua艂ami. Kiedy dodaj臋 dwie moje walizki i pud艂o na kapelusz, po prostu nie ma ju偶 miejsca na nogi!
Grub膮 dam臋 odprowadza inna, szczuplejsza i 偶ywsza. Zwraca si臋 do mnie po francusku, wywi膮zuje si臋 mi臋dzy nami przyjazna rozmowa. Jad臋 do Aleppo? Ach, jej kuzynka nie jedzie tak daleko! Czy m贸wi臋 po niemiecku? Kuzynka zna nieco niemiecki.
Niestety, nie m贸wi臋 po niemiecku! A po turecku? Po turecku te偶 nie!
Co za bieda! Jej kuzynka nie zna francuskiego! C贸偶 wi臋c b臋dziemy robi膰? Jak b臋dziemy rozmawia膰?
- Wygl膮da na to - odpowiadam - 偶e nie b臋dziemy mog艂y rozmawia膰.
- Jaka szkoda! - boleje energiczna kuzynka. - To by艂oby dla obu pa艅 bardzo interesuj膮ce. Powiedzmy sobie zatem, ile zd膮偶ymy, zanim poci膮g odjedzie. Jest pani zam臋偶na, tak? - Przyznaj臋, 偶e jestem zam臋偶na. - A dzieci? Na pewno ma pani du偶o dzieci? Moja kuzynka ma tylko czworo, ale w tym trzech ch艂opc贸w! - dodaje kuzynka z dum膮. Czuj臋, 偶e dla presti偶u Anglii nie mog臋 si臋 przyzna膰, 偶e w zupe艂no艣ci zadowala mnie jedna c贸rka. Bezwstydnie 艂偶膮c, dodaj臋 zatem dw贸ch syn贸w.
- To znakomicie! - promienieje kuzynka. - A poronienia? Ile mia艂a pani poronie艅? Moja kuzynka mia艂a pi臋膰: dwa w trzecim miesi膮cu, dwa w pi膮tym i jeden przedwczesny por贸d, martwe dziecko urodzone w si贸dmym miesi膮cu. - Ju偶 si臋 zastanawiam nad zmy艣leniem jakiego艣 poronienia dla podtrzymania przyjaznych uczu膰, kiedy lito艣ciwy gwizdek wyp艂asza kuzynk臋 z przedzia艂u. Biegn膮c po korytarzu, wo艂a: - Musicie opowiedzie膰 sobie wszystkie szczeg贸艂y na migi.
Perspektywa jest zatrwa偶aj膮ca, ale radzimy sobie bardzo dobrze za pomoc膮 potakuj膮cych skini臋膰 i przecz膮cego potrz膮sania g艂ow膮 oraz u艣miech贸w. Moja wsp贸艂pasa偶erka oferuje mi szczodre porcje ze swych olbrzymich zasob贸w mocno przyprawionego jad艂a, a ja w rewan偶u przynosz臋 jej z wagonu restauracyjnego jab艂ko.
Po rozpakowaniu koszy z wiktua艂ami w przedziale jest jeszcze mniej miejsca na nogi, a zapach jedzenia i pi偶ma staje si臋 niemal obezw艂adniaj膮cy.
Kiedy nadchodzi noc, moja towarzyszka podr贸偶y upewnia si臋, 偶e okno jest szczelnie zamkni臋te. Wycofuj臋 si臋 na g贸rne 艂贸偶ko i czekam. W ko艅cu z dolnego pos艂ania dobiega 艂agodne, rytmiczne pochrapywanie. Bardzo ostro偶nie spe艂zam na d贸艂 i ukradkiem uchylam odrobin臋 okno. Wracam na g贸r臋, szcz臋艣liwie unikn膮wszy przy艂apania na gor膮cym uczynku.
Rano, kiedy otwarte okno zostaje wykryte, odbywa si臋 wielka pantomima zdumienia. Bogatym repertuarem gest贸w turecka dama usi艂uje mnie zapewni膰, 偶e to nie jej wina. By艂a przekonana, 偶e je zamkn臋艂a. Zapewniam j膮 r贸wnie偶 na migi, 偶e ani przez chwil臋 nie pos膮dza艂am jej o to przest臋pstwo. To po prostu jedna z drobnych katastrof, jakie si臋 niekiedy zdarzaj膮.
Kiedy doje偶d偶amy do stacji, gdzie Turczynka wysiada, dama rozstaje si臋 ze mn膮 z przesadn膮 grzeczno艣ci膮. U艣miechamy si臋 do siebie, kiwamy g艂owami, k艂aniamy si臋 i wyra偶amy 偶al, 偶e bariera j臋zykowa uniemo偶liwi艂a nam podzielenie si臋 istotnymi faktami z naszego 偶ycia.
W porze po艂udniowego posi艂ku siedz臋 naprzeciw uprzejmej, starszej Amerykanki. Dama patrzy z zadum膮 na pracuj膮ce w polu kobiety.
- Biedaczki! - wzdycha. - Ciekawe, czy u艣wiadamiaj膮 sobie, 偶e s膮 wolne!
- Wolne? - czuj臋 si臋 nieco zdezorientowana.
- No tak, nie musz膮 ju偶 nosi膰 zas艂on. Mustafa Kemal sko艅czy艂 z tym zwyczajem. S膮 teraz wolne.
Patrz臋 na trudz膮ce si臋 kobiety i rozmy艣lam. Nie wydaje mi si臋, 偶eby ta sprawa mia艂a dla nich jakie艣 znaczenie. Ich dnie up艂ywaj膮 na nieustannej pracy i w膮tpi臋, 偶eby kiedykolwiek cieszy艂y si臋 luksusem zas艂aniania twarzy. 呕adna z 偶on naszych miejscowych robotnik贸w tego nie robi.
Nie pr贸buj臋 jednak dyskutowa膰 na ten temat.
Amerykanka wo艂a obs艂uguj膮cego i prosi o szklank臋 gor膮cej wody. - Je vais prendre - m贸wi - des remedes [Chc臋 wzi膮膰 lekarstwa].
Wygl膮da na to, 偶e m臋偶czyzna nie rozumie. Pyta, czy dama chce kawy, czy herbaty. Z trudno艣ci膮 t艂umaczymy mu, 偶e chodzi o zwyk艂膮 gor膮c膮 wod臋.
- Napije si臋 pani ze mn膮 soli? - pyta moja nowa znajoma przyja藕nie, jakby proponowa艂a wsp贸lny koktajl. Dzi臋kuj臋 za propozycj臋, wyja艣niaj膮c, 偶e nie lubi臋 偶adnych soli. - Ale one by艂yby dla pani korzystne - nalega. Z trudno艣ci膮 udaje mi si臋 unikn膮膰 drastycznych porz膮dk贸w w moim przewodzie pokarmowym.
Wracam do przedzia艂u, zadaj膮c sobie pytanie, jak si臋 b臋dzie mia艂o w tym roku zatwardzenie Abd as-Salama!
W Aleppo robi臋 przerw臋 w podr贸偶y, poniewa偶 Max chce, 偶ebym zrobi艂a tu par臋 sprawunk贸w. Jako 偶e do odjazdu nast臋pnego poci膮gu do Nusaybinu mam jeszcze ca艂y dzie艅, do艂膮czam do grupy, kt贸ra wybiera si臋 samochodem do Kalat Saman.
Grupa sk艂ada si臋 z in偶yniera g贸rnictwa oraz bardzo starego i niemal ca艂kowicie g艂uchego duchownego. Duchowny z jakiego艣 powodu nabiera przekonania, 偶e in偶ynier, kt贸rego widz臋 po raz pierwszy w 偶yciu, jest moim m臋偶em.
- Pani m膮偶 m贸wi doskonale po arabsku, moje dziecko - zauwa偶a, g艂aszcz膮c dobrotliwie moj膮 r臋k臋, kiedy wracamy z wyprawy.
Wrzeszcz臋 nieco zmieszania: - Rzeczywi艣cie ten pan dobrze m贸wi po arabsku, ale nie...
- Och tak, tak - zapewnia duchowny z przygan膮. - Pani m膮偶 naprawd臋 znakomicie zna arabski.
- Ale to nie jest m贸j m膮偶 - krzycz臋.
- Pa艅ska 偶ona w og贸le nie m贸wi po arabsku, jak rozumiem? - duchowny zwraca si臋 z kolei do in偶yniera, kt贸rego twarz przybiera ceglastoczerwon膮 barw臋.
- To nie jest... - zaczyna g艂o艣no.
- Rzeczywi艣cie - m贸wi duchowny - od razu mi si臋 wyda艂o, 偶e pa艅ska 偶ona nie zna arabskiego. - U艣miecha si臋. - Musi j膮 pan nauczy膰.
Krzyczymy oboje naraz:
- Nie jeste艣my ma艂偶e艅stwem!
Wyraz twarzy duchownego zmienia si臋. Patrzy na nas powa偶nie i z dezaprobat膮:
- Dlaczego nie? - pyta.
In偶ynier g贸rnik patrzy na mnie bezradnie: - Poddaj臋 si臋. Obydwoje wybuchamy 艣miechem i twarz duchownego 艂agodnieje.
- Widz臋 - m贸wi - 偶e sobie ze mnie 偶artujecie.
Samoch贸d zaje偶d偶a przed hotel i duchowny ostro偶nie wysiada, odwijaj膮c ze swych bia艂ych w膮s贸w d艂ugi szal. Odwraca si臋 do nas i u艣miecha si臋 dobrotliwie:
- Niech was B贸g b艂ogos艂awi - m贸wi. - 呕ycz臋 wam d艂ugiego i szcz臋艣liwego wsp贸lnego 偶ycia!
Triumfalny przyjazd do Nusaybinu! Jak zwykle poci膮g staje w taki spos贸b, 偶e dolny stopie艅 wagonu znajduje si臋 p贸艂tora metra nad ziemi膮, pokryt膮 ostrymi, lu藕nymi kamieniami! Uprzejmy wsp贸艂pasa偶er wyskakuje i usuwa kamienie, co pozwala mi zeskoczy膰 bez zwichni臋cia kostki. Widz臋 z dala zbli偶aj膮cego si臋 袦邪褏邪 i naszego kierowc臋 Michela. Przypominaj膮 mi si臋 trzy Wielkie S艂owa: Forca - u偶ycie brutalnej si艂y (zwykle z katastrofalnymi rezultatami), Sawipruba i Economia -og贸lna zasada oszcz臋dzania na ka偶dym kroku, kt贸ra ju偶 nieraz powodowa艂a, 偶e stawali艣my na pustyni z braku benzyny.
Jeszcze przed spotkaniem umundurowany Turek m贸wi do mnie surowym g艂osem: 鈥濸aszport!", zabiera go i wskakuje do poci膮gu.
Witamy si臋. 艢ciskam d艂o艅 Michela, kt贸ry m贸wi: ,JSonjour. How do you do?", po czym dodaje po arabsku 鈥濩hwa艂a Bogu" za moje bezpieczne przybycie. R贸偶ni podw艂adni chwytaj膮 walizki, kt贸re konduktor Wagon Lit wyrzuca przez okno. Pytam o paszport. Umundurowany Turek znikn膮艂 wraz z nim.
Sina Mary, nasza furgonetka, wiernie czeka. Michel otwiera tylne drzwi i m贸j wzrok napotyka znajomy widok. Kilka kur, niewygodnie zwi膮zanych razem, ba艅ki z benzyn膮 i jakie艣 k艂臋by szmat, kt贸re okazuj膮 si臋 ludzkimi istotami. M贸j baga偶 zostaje upchany na kurach, a ludzie wraz z Michelem id膮 szuka膰 mojego paszportu. W obawie, 偶e Michel mo偶e u偶y膰 Forca i spowodowa膰 mi臋dzynarodowe komplikacje, Max rusza za nim. Po dwudziestu minutach wracaj膮 z triumfem.
Ruszamy - zgrzyt, przechy艂, grzechot, wpadamy w niezliczone wyboje. Przeje偶d偶amy z Turcji do Syrii. Pi臋膰 minut p贸藕niej jeste艣my w szybko rozrastaj膮cym si臋 miasteczku Kamiszli.
Musimy za艂atwi膰 wiele spraw, zanim b臋dziemy mogli ruszy膰 do domu. Najpierw udajemy si臋 do tutejszego 鈥濰arrodsa" - czyli przedsi臋biorstwa pana Yannakosa. Tu mnie witaj膮, oferuj膮 krzes艂o za kas膮 i robi膮 dla mnie kaw臋. Michel za艂atwia kupno konia, kt贸ry ma zosta膰 zaprz臋偶ony do w贸zka i wozi膰 wod臋 z D偶akd偶aku do naszych wykopalisk w Tell Brak. Michel znalaz艂, jak twierdzi, znakomitego konia - konia skrajnie economia.
- Na ile economia jest ten ko艅? - pyta podejrzliwie Max. -Czy to dobry ko艅? Du偶y? Wytrzyma艂y? Lepiej kupi膰 dobrego konia nieco dro偶ej ni偶 gorszego za nisk膮 cen臋.
Jeden z k艂臋b贸w odzie偶y wy艂ania si臋 z furgonetki i okazuje si臋 wie艣niakiem, kt贸ry ma by膰 naszym woziwod膮. Zna si臋 (jak twierdzi) na koniach. Ma i艣膰 z Michelem i z艂o偶y膰 raport o stanie konia. Tymczasem kupujemy u pana Yannakosa owoce, butelki w膮tpliwego wina, makaron, s艂oje 艣liwkowego i jab艂ecznego d偶emu i inne smako艂yki. Nast臋pnie idziemy na poczt臋, gdzie znajdujemy naszego starego przyjaciela, naczelnika poczty, nieogolonego i w brudnej pi偶amie. Pi偶ama wygl膮da na niepran膮 i niezmienian膮 od ubieg艂ego roku. Odbieramy nasze zwitki gazet i par臋 list贸w, odmawiamy odebrania trzech innych list贸w zaadresowanych po europejsku do pana Thompsona, kt贸re naczelnik natarczywie pr贸buje nam wmusi膰, i przechodzimy do banku.
Bank jest zbudowany z kamienia -jest wielki, ch艂odny, pusty, panuje w nim spok贸j. Na 艣rodku sali znajduje si臋 艂awka, na kt贸rej siedz膮 dwaj 偶o艂nierze, stary cz艂owiek w malowniczych barwnych szmatach, z brod膮 farbowan膮 henn膮, oraz ch艂opiec w podartym europejskim ubraniu. Wszyscy siedz膮 spokojnie, gapi膮c si臋 w przestrze艅 i od czasu do czasu spluwaj膮c. W naro偶niku stoi zagadkowo 艂贸偶ko z obszarpanymi, brudnymi kocami. Zostajemy serdecznie przyj臋ci przez urz臋dnika za kontuarem. Max przedstawia do realizacji czek, zostajemy zaproszeni do gabinetu Monsieur le Directeur. Dyrektor jest wielki, o sk贸rze koloru kawy i bardzo wymowny. Przyjmuje nas niezmiernie przyjacielsko. Posy艂a po kaw臋. Przyszed艂 na miejsce poprzedniego directeur i m贸wi o tym raczej ze smutkiem. Pochodzi z Aleksandretty, gdzie jak twierdzi, jest troch臋 偶ycia. A tutaj (jego d艂onie wyskakuj膮 w g贸r臋): 鈥濷n ne peut 褌褢褌械 pas faike un Bridge! Non - dodaje z rosn膮c膮 uraz膮 -pas 褌褢褌械 un tout petit Bridge" [Nie mo偶na nawet zagra膰 w bryd偶a. Nawet ca艂kiem malutkiego bryd偶yka]. (Jaka jest r贸偶nica pomi臋dzy un Bridge a un tout petit Bridge? Chyba do obu trzeba czterech graj膮cych?).
P贸艂 godziny mija na rozmowie o sytuacji politycznej i udogodnieniach (lub ich braku) w Kamiszli. ,Mais tout de 褌褢褌械 onfait des belles constructions" - przyznaje. Zdaje si臋, 偶e mieszka w jednym z tych nowych budynk贸w. Nie ma tam 艣wiat艂a elektrycznego, urz膮dze艅 sanitarnych ani 偶adnych cywilizacyjnych wyg贸d, ale dom jest przynajmniej une construction - 鈥 une construction en pierre, vous comprenez! " [budowla z kamienia, pa艅stwo rozumiej膮!]. Madame mo偶e go obejrze膰 po drodze do Czaghar Bazaru.
Obiecuj臋 rzuci膰 na niego okiem.
Rozmawiamy o miejscowych szejkach. Wszyscy s膮 tacy sami, m贸wi. 鈥濪espropri膰taires - mais qui n'ontpas les sou!" [Posiadacze ziemscy - ale bez grosza]. S膮 stale w d艂ugach.
W trakcie rozmowy co jaki艣 czas wchodzi kasjer z pi臋cioma czy sze艣cioma kolejnymi formularzami, kt贸re Max musi podpisa膰, i pobiera drobne sumy, na przyk艂ad sze艣膰dziesi膮t centim贸w pour les timbres.
Pojawia si臋 kawa i po czterdziestu minutach przybywa kasjer z trzema ostatnimi dokumentami i ko艅cowym 偶膮daniem: ,J拢tdeuxfrancs 膮uarante-cin膮 centimes pour les timbres, s'U vousplait", po czym daje do zrozumienia, 偶e formalno艣ci zosta艂y zako艅czone i 偶e pieni膮dze mog膮 zosta膰 wyp艂acone. 鈥濩est a dire, si nous avons de l'argent ici!" [To znaczy, o ile mamy tu pieni膮dze].
Max zauwa偶a ch艂odno, 偶e uprzedza艂 o zamiarze zrealizowania czeku tydzie艅 wcze艣niej. Kasjer wzrusza ramionami z u艣miechem: 鈥濷ch dobrze, zobaczymy!". Na szcz臋艣cie wszystko jest jak nale偶y, pieni膮dze s膮, les timbres zostaj膮 naklejone, mo偶emy jecha膰. Na 艂awkach siedz膮 ci sami ludzie, nadal wpatruj膮c si臋 w przestrze艅 i spluwaj膮c.
Wracamy do Harrodsa. Czeka tam na nas kurdyjski woziwoda. Raportuje, 偶e ko艅 Michela... Och, w og贸le trudno go nazwa膰 koniem! To wcale nie jest ko艅. To n臋dzna chabeta - w艂a艣nie tak, n臋dzna chabeta! Tak to jest z economi膮 Michela. Max idzie obejrze膰 konia, a ja wracam na fotel za kas膮.
Yannakos junior zabawia mnie w kulawej francuszczy藕nie rozmow膮 o wydarzeniach w wielkim 艣wiecie. - Votre roi...
- m贸wi. - Votre roi... vous avez un nouveau roi [Wasz kr贸l... macie nowego kr贸la]. - Zgadzam si臋, 偶e mamy nowego kr贸la. M艂ody Yannakos walczy ze s艂owami, 偶eby wyrazi膰 my艣li, kt贸re wykraczaj膮 poza jego znajomo艣膰 j臋zyka. - Le Roi d'An-gleterre! - m贸wi. - Grand roi... Plus grand roi dans tout monde... aller... comme ca [Kr贸l Anglii! Wielki kr贸l... najwi臋kszy kr贸l na 艣wiecie... 偶eby tak odej艣膰]. - Robi wyrazisty gest. - Pour une femme! [Dla kobiety!]. - To dla niego nie do poj臋cia. - Pour une femme! - Nie, co艣 takiego jest nie do uwierzenia. Czy to mo偶liwe, 偶e w Anglii przywi膮zuje si臋 tak膮 niezwyk艂膮 wag臋 do kobiet? - Le plus grand roi au monde
- powtarza tonem pe艂nym nabo偶nej czci.
Wraca Max, z Kurdem i Michelem. Michel, chwilowo pogn臋biony krytyk膮 jego konia, ju偶 odzyska艂 ca艂膮 pewno艣膰 siebie. Wybieraj膮 si臋 teraz targowa膰 mu艂a. Michel mruczy, 偶e mu艂 b臋dzie bardzo drogi. Kurd m贸wi, 偶e mu艂 zawsze ma swoj膮 warto艣膰. Kurd i Michel id膮 szuka膰 cz艂owieka, kt贸ry ma dalek膮 kuzynk臋, kt贸ra ma m臋偶a, kt贸ry zna cz艂owieka, kt贸ry ma do sprzedania mu艂a.
Nagle pojawia si臋 nasz g艂upawy boy, Mansur. Rozpromieniony wita mnie, 艣ciskaj膮c serdecznie moj膮 r臋k臋. To w艂a艣nie on potrzebowa艂 ca艂ego sezonu wykopaliskowego, 偶eby si臋 nauczy膰 nakrywa膰 do sto艂u - i jeszcze teraz potrafi po艂o偶y膰 do herbaty stos widelc贸w. S艂anie 艂贸偶ek wymaga od niego wyt臋偶enia wszystkich mo偶liwo艣ci umys艂owych. Porusza si臋 oci臋偶ale, sztywno, z t臋pym uporem i wszystko, co potrafi zrobi膰, robi jak pies, kt贸rego 偶mudn膮 tresur膮 nauczono wykonywania sztuczek.
A mo偶e poszliby艣my do domu jego matki (kt贸ra zreszt膮 nam pierze) i obejrzeli zbi贸r staro偶ytno艣ci?
Idziemy. Pomieszczenie jest wymiecione i ozdobione. Po raz trzeci w ci膮gu trzech godzin pij臋 kaw臋. Przynosz膮 znaleziska - ma艂e szklane rzymskie flaszeczki, fragmenty polewanej i niepolewanej ceramiki, pojedyncze monety i du偶o zupe艂nego 艣miecia. Max dzieli zbi贸r na dwie grupki, odrzucaj膮c jedne przedmioty i oferuj膮c cen臋 za inne. Wchodzi kobieta, najwyra藕niej zainteresowana handlem. Jest spraw膮 dyskusyjn膮, czy najpierw dobije targu, czy urodzi bli藕ni臋ta. S膮dz膮c po jej wygl膮dzie, mog膮 to by膰 nawet pi臋cioraczki. S艂ucha t艂umaczenia Mansura, potrz膮sa g艂ow膮.
Wychodzimy i wracamy do furgonetki. Zacz臋艂y si臋 pertraktacje o mu艂a, wi臋c idziemy zobaczy膰 beczki na wod臋, kt贸re maj膮 by膰 transportowane w贸zkiem, ci膮gni臋tym przez owego mu艂a. I zn贸w Michel jest w k艂opocie. Zam贸wi艂 jedn膮 beczk臋 o tak olbrzymich rozmiarach, 偶e nie zmie艣ci si臋 na w贸zek, i zapewne ka偶dy ko艅 czy mu艂 pad艂by przy pr贸bie jej uci膮gni臋cia. - Ale - zawodzi Michel - to bardziej economia zrobi膰 jedn膮 wielk膮 beczk臋, kt贸ra mie艣ci wi臋cej wody, ni偶 dwie mniejsze! - Max m贸wi mu, 偶e jest cholernym g艂upcem i 偶e na przysz艂o艣膰 ma robi膰 to, co mu si臋 ka偶e. Michel mruczy z nadziej膮: - Sawipruba? - ale nawet tej nadziei zostaje pozbawiony.
Nast臋pnie spotykamy Szejka - naszego w艂asnego, szczeg贸lnego Szejka. Ze swoj膮 ogromn膮, ufarbowan膮 henn膮 brod膮 jeszcze bardziej ni偶 kiedykolwiek przypomina Henryka VIII. Nosi jak zwykle bia艂e szaty, a jego g艂ow臋 owija szmaragdowozielony szal. Jest w znakomitym humorze, poniewa偶 wybiera si臋 wkr贸tce do Bagdadu, cho膰 oczywi艣cie up艂ynie wiele tygodni, zanim formalno艣ci paszportowe zostan膮 za艂atwione.
- Bracie - m贸wi do 袦邪褏邪 - wszystko, co mam, nale偶y do ciebie. Dla twojego dobra nie obsia艂em p贸l w tym roku, 偶eby ca艂a ziemia by艂a do twojej dyspozycji.
M贸j m膮偶 odpowiada: - Jak偶e jestem szcz臋艣liwy, 偶e taka wielkoduszno艣膰 obr贸ci艂a si臋 na twoj膮 korzy艣膰. W tym roku zbiory zawiod艂y. Ci, kt贸rzy obsiali pola, stracili swoje pieni膮dze. Musz臋 ci pogratulowa膰 przezorno艣ci.
Zado艣膰uczyniwszy w ten spos贸b obowi膮zkom towarzyskim, panowie rozstaj膮 si臋 w najlepszych stosunkach.
Wsiadamy do Sinej Mary. Michel rzuca worki z ziemniakami i pomara艅czami na moje pud艂o z kapeluszem, wgniataj膮c je do 艣rodka. Kury gdacz膮, kilku Arab贸w i Kurd贸w prosi o podwiezienie - dw贸ch zabieramy. Wciskaj膮 si臋 pomi臋dzy kury, ziemniaki i moje baga偶e i ruszamy do Czaghar Bazaru.
ROZDZIA艁 SI脫DMY
呕ycie w Czaghar Bazarze
Pierwszy rzut oka na NASZ DOM wywo艂uje we mnie fal臋 niezwyk艂ego podniecenia. Ze sw膮 bia艂膮 kopu艂膮 wygl膮da jak 艣wi膮tynia po艣wi臋cona jakiemu艣 czcigodnemu 艣wi臋temu!
Szejk, jak m贸wi Max, jest niezmiernie z niego dumny. Od czasu do czasu obchodzi go w towarzystwie jakich艣 przyjaci贸艂, przypatruj膮c si臋 mu z podziwem. Max podejrzewa, 偶e szejk zaci膮ga ju偶 po偶yczki na konto tego domu, twierdz膮c niezgodnie z prawd膮, 偶e nale偶y do niego i tylko zosta艂 nam wynaj臋ty.
Mary staje, po zwyk艂ym u Michela gwa艂townym naci艣ni臋ciu hamulc贸w (Forca), i wszyscy wybiegaj膮 z domu, 偶eby nas powita膰. Widz臋 znajome twarze i par臋 nowych.
Dimitri, kucharz, nic si臋 nie zmieni艂. Ma na sobie d艂ugie spodnie z kwiecistego mu艣linu. Jego poci膮g艂a twarz o macierzy艅skim wyrazie promienieje rado艣ci膮. Chwyta moj膮 r臋k臋 i przyciskaj膮 do czo艂a, a nast臋pnie z dum膮 prezentuje drewnian膮 skrzynk臋 z czterema nowo narodzonymi szczeni臋tami. To b臋d膮 - jak m贸wi - nasi przyszli str贸偶e. Ali, jego pomocnik, tak偶e by艂 z nami w ubieg艂ym roku. Teraz czuje si臋 kim艣 lepszym, gdy偶 zatrudnili艣my drugiego pomocnika kucharza, imieniem Farhat, kt贸ry ma ni偶szy status od niego. Niewiele mog臋 powiedzie膰 o Farhacie poza tym, 偶e wygl膮da, jakby akurat mia艂 jakie艣 zmartwienie. Max informuje mnie jednak, 偶e jest to u niego stan chroniczny.
Mamy tak偶e nowego ch艂opca do pomocy w domu. Nazywa si臋 Sabri, jest wysoki, ma dziki, lecz bardzo inteligentny wygl膮d. U艣miecha si臋, demonstruj膮c garnitur bia艂ych i z艂otych z臋b贸w.
Pu艂kownik i Bumps czekaj膮 na nas z herbat膮. Pu艂kownik robi wszystko z wojskow膮 precyzj膮. Zaprowadzi艂 ju偶 nowy zwyczaj ustawiania ludzi do wyp艂aty bakszyszu w wojskowym szyku. Niezmiernie ich to bawi. Pu艂kownik sp臋dza wiele czasu na robieniu porz膮dk贸w. Wyjazdy 袦邪褏邪 do Kamiszli daj膮 mu do tego znakomit膮 sposobno艣膰. Dom, jak dumnie oznajmia, b艂yszczy teraz czysto艣ci膮. Wszystko, co ju偶 mia艂o swoje miejsce, znajduje si臋 na tym miejscu, a wiele rzeczy, kt贸re dotychczas nie mia艂y ustalonego miejsca, teraz je znalaz艂o! Tak wiele, 偶e sprawia to mn贸stwo k艂opot贸w!
Bumps to nasz nowy architekt. Jego przezwisko wzi臋艂o si臋 z niewinnej uwagi, jak膮 zrobi艂 w czasie podr贸偶y. Wczesnym 艣witem, kiedy poci膮g zbli偶a艂 si臋 ju偶 do Nusaybinu, Bumps podci膮gn膮艂 rolet臋 i wyjrza艂 przez okno, ciekaw krainy, w kt贸rej przyjdzie mu sp臋dzi膰 najbli偶sze kilka miesi臋cy.
- Interesuj膮cy krajobraz - zauwa偶y艂. - Wsz臋dzie takie garby23!
- Garby, rzeczywi艣cie! - oburzy艂 si臋 Pu艂kownik. - Wi臋cej szacunku! Czy nie wiesz, m艂ody cz艂owieku, 偶e ka偶dy z tych 鈥瀏arb贸w" kryje miasto licz膮ce sobie tysi膮ce lat?
Od tej chwili nasz nowy kolega zosta艂 Bumpsem.
Musz臋 te偶 obejrze膰 nowe dla mnie nabytki. Po pierwsze, u偶ywanego citroena, kt贸ry zosta艂 przez Pu艂kownika ochrzczony Poilu24.
Poilu okazuje si臋 bardzo narowistym d偶entelmenem. Z jakiego艣 sobie tylko znanego powodu kaprysi jedynie wtedy, kiedy to Pu艂kownik siada za kierownic膮, uparcie odmawiaj膮c ruszenia lub inscenizuj膮c zepsucie si臋 w najbardziej nieodpowiednim miejscu. Pewnego dnia 艣wita mi rozwi膮zanie zagadki. Wyja艣niam Pu艂kownikowi, 偶e to wszystko z jego winy.
- Co to znaczy 鈥瀦 mojej winy"?
- Nie powinien pan nazywa膰 go Poilu. W ko艅cu, skoro nasza furgonetka zaczyna艂a jako Kr贸lowa Mary, m贸g艂by pan ochrzci膰 citroena przynajmniej Cesarzow膮 J贸zefin膮. Gdyby to pan zrobi艂, nie mia艂by pan k艂opot贸w!
Pu艂kownik, jako zwolennik dyscypliny i porz膮dku, m贸wi, 偶e jest ju偶 za p贸藕no. Poilu to Poilu i ma si臋 zachowywa膰 przyzwoicie.
Patrz臋 z ukosa na Poilu, kt贸ry zdaje si臋 patrze膰 na Pu艂kownika z艂ym okiem. Jestem pewna, 偶e Poilu planuje najpowa偶niejsz膮 ze zbrodni wojennych - bunt!
Nast臋pnie przybiega mnie przywita膰 brygadzista Jahja. Bardziej ni偶 kiedykolwiek przypomina wielkiego, zadowolonego psa. Alawi wygl膮da jak zawsze bardzo korzystnie. Stary Abd as-Salam jest jak zwykle bardzo rozmowny.
Pytam 袦邪褏邪, jak si臋 ma obstrukcja Abd as-Salama, i otrzymuj臋 odpowied藕, 偶e wi臋kszo艣膰 wieczor贸w by艂a po艣wi臋cona szczeg贸艂owemu omawianiu tej dolegliwo艣ci!
Przechodzimy do magazynu. Pierwszy dziesi臋ciodniowy okres prac zako艅czy艂 si臋 wspania艂ymi rezultatami - znaleziono niemal sto tabliczek, tak 偶e wszyscy s膮 niezmiernie uradowani. Za tydzie艅, niezale偶nie od prac w Czaghar, zaczynamy kopa膰 tak偶e i w Tell Brak.
Czuj臋 si臋, jakbym nigdy nie wyje偶d偶a艂a z domu w Czaghar, cho膰 dzi臋ki pasji Pu艂kownika do porz膮dkowania dom wygl膮da o ca艂e niebo porz膮dniej ni偶 kiedykolwiek. Tu wypada przytoczy膰 sm臋tn膮 histori臋 ser贸w camembert.
Max kupi! w Aleppo sze艣膰 ser贸w camembert w przekonaniu, 偶e camembert mo偶na traktowa膰 jak ser holenderski i trzyma膰 go, dop贸ki nie b臋dzie si臋 mia艂o na niego ochoty. Jeden zosta艂 zjedzony ju偶 przed moim przyjazdem; Pu艂kownik, natkn膮wszy si臋 w kolejnej rundzie porz膮dkowania na pi臋膰 pozosta艂ych, schowa艂 je w g艂臋bi kredensu w og贸lnym pokoju. Tam wkr贸tce znik艂y pod stosami papieru do rysowania, papieru maszynowego, papieros贸w, tureckich s艂odyczy itp. i le偶a艂y w ukryciu - zapomniane, niewidoczne dla oczu, ale nie mo偶na powiedzie膰, 偶e niewyczuwalne dla nosa.
Dwa tygodnie p贸藕niej wszyscy zaczynamy w臋szy膰 i pr贸bujemy zgadywa膰.
- Gdyby nie to, 偶e nie ma tu kanalizacji... - m贸wi Max.
- A najbli偶sze przewody gazowe s膮 pewnie o jakie艣 dwie艣cie mil st膮d...
- Nale偶y przypu艣ci膰, 偶e to zdech艂a mysz.
- Co najmniej zdech艂y szczur!
Przebywanie w pomieszczeniu staje si臋 niemo偶liwe, wi臋c wszczynamy energiczne poszukiwania hipotetycznego rozk艂adaj膮cego si臋 szczura. Dopiero wtedy nast臋puje odkrycie kleistej cuchn膮cej masy, kt贸ra by艂a niegdy艣 pi臋cioma serami camembert i kt贸ra przeszed艂szy stadium coulant [dojrza艂o艣ci], jest teraz coulant do n-tej pot臋gi.
Trzy pary oczu zwracaj膮 si臋 oskar偶ycielsko ku Pu艂kownikowi. Ohydne resztki zostaj膮 powierzone Mansurowi celem solennego poch贸wku w miejscu mo偶liwie oddalonym od domu, a Max z przekonaniem t艂umaczy Pu艂kownikowi, 偶e ta historia tylko potwierdza to, czego by艂 zawsze pewny - 偶e idea porz膮dku jest ca艂kowicie b艂臋dna! Pu艂kownik z kolei wyja艣nia, 偶e schowanie ser贸w by艂o dobr膮 ide膮; problem polega na roztargnieniu archeolog贸w, kt贸rzy nie mog膮 zapami臋ta膰, 偶e maj膮 w domu camembert. Ja t艂umacz臋, 偶e prawdziwy b艂膮d polega艂 na kupnie dojrza艂ego camemberta en bloc [w wi臋kszej ilo艣ci, hurtem] do przechowania w ciep艂ej porze roku! Bumps wtr膮ca si臋 z pytaniem, po co w og贸le kupowa膰 camembert. On go nigdy nie lubi艂. Mansur zabiera cuchn膮c膮 mas臋 i pos艂usznie j膮 grzebie, ale jak zwykle jest mocno zdumiony. Chyba chawad偶owie lubi膮 takie rzeczy, skoro p艂ac膮 za nie du偶e pieni膮dze? A w takim razie dlaczego je niszcz膮, skoro ich cenne zalety zapachowe sta艂y si臋 o tyle bardziej wyraziste, ni偶 by艂y przedtem? Oczywi艣cie to wszystko jest kolejnym przejawem niezwyk艂ych zachowa艅 chlebodawc贸w!
Problemy ze s艂u偶b膮 nad Al-Chaburem s膮 zupe艂nie odmienne od problem贸w ze s艂u偶b膮 w Anglii. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e tutaj s艂u偶ba ma problem z chlebodawcami! Dla umys艂u tubylc贸w nasze kaprysy, uprzedzenia, upodobania i niech臋ci s膮 ca艂kiem fantastyczne i pozbawione wszelkiej logiki!
Na przyk艂ad r贸偶ne rodzaje p艂贸tna o nieco odmiennym splocie i o r贸偶nych kolorach obrze偶enia maj膮 by膰 u偶ywane do r贸偶nych cel贸w. Po co takie komplikacje?
Dlaczego chatun wypada rozsierdzona z domu z wymys艂ami, kiedy Mansur u偶ywa niebiesko obrze偶onych serwetek do herbaty do 艣cierania b艂ota z ch艂odnicy samochodu? Serwetk膮 doskonale wyciera si臋 b艂oto. I zn贸w niezas艂u偶ona nagana, kiedy wizyta w kuchni ujawnia fakt, 偶e umyte naczynia wyciera si臋 prze艣cierad艂em!
- Ale - protestuje Mansur, chc膮c usprawiedliwi膰 swoje zachowanie - nie wzi臋li艣my czystego prze艣cierad艂a. To brudne prze艣cierad艂o!
Zupe艂nie nie mo偶e zrozumie膰, dlaczego to jeszcze pogarsza spraw臋.
Wynalazek sztu膰c贸w przyprawia naszego pos艂ugacza o ustawiczny b贸l g艂owy.
Nieraz obserwowa艂am przez otwarte drzwi, jak Mansur zbiera si艂y przed trudnym zadaniem nakrycia sto艂u do obiadu.
Najpierw z namaszczeniem k艂adzie obrus raz wzd艂u偶 sto艂u, raz w poprzek, za ka偶dym razem odsuwaj膮c si臋 nieco, by oceni膰, kt贸ry spos贸b jest artystycznie bardziej zadowalaj膮cy.
Nieodmiennie decyduje si臋 na roz艂o偶enie obrusa w poprzek, tak 偶e z dwu stron wdzi臋cznie opada, natomiast na ko艅cach sto艂u pozostaje par臋 cali nagiego blatu. Kiwa g艂ow膮 z aprobat膮, po czym marszcz膮c czo艂o, zagl膮da do kupionego tanio w Bejrucie, nieco nadgryzionego przez mole koszyka, w kt贸rym spoczywa komplet sztu膰c贸w.
Teraz pojawia si臋 prawdziwy problem. Ostro偶nie, z wszelkimi objawami wysi艂ku umys艂owego, Mansur umieszcza widelec na ka偶dej fili偶ance i k艂adzie n贸偶 po lewej stronie ka偶dego talerza. Odsuwa si臋 i z przechylon膮 g艂ow膮 kontempluje rezultat. Potrz膮sa g艂ow膮 i wzdycha. Co艣 mu m贸wi, 偶e u艂o偶enie jest niedobre. Co艣 m贸wi mu tak偶e, 偶e nigdy, do samego ko艅ca sezonu, nie zrozumie zasady rz膮dz膮cej rozmaitymi kombinacjami tych trzech element贸w: no偶a, widelca i 艂y偶ki. Nawet przy herbacie, najprostszym posi艂ku, nie wystarcza nam jeden widelec. Z jakiego艣 niezg艂臋bionego powodu domagamy si臋 no偶a do posi艂ku, w kt贸rym nie ma nic powa偶nego do pokrojenia! To po prostu nie ma sensu.
Z g艂臋bokim westchnieniem Mansur wykonuje dalej swoje skomplikowane zadanie. Przynajmniej tym razem postanawia nas zadowoli膰. Spogl膮da znowu. Uk艂ada par臋 widelc贸w na prawo od ka偶dego talerza i dodaje na zmian臋 艂y偶k臋 lub n贸偶. Ci臋偶ko dysz膮c, poprawia ustawienie talerzy, nachyla si臋 i dmucha na nie energicznie, 偶eby usun膮膰 wszelkie py艂ki. Wychodzi z jadalni krokiem nieco chwiejnym od ogromnego wysi艂ku umys艂owego, by poinformowa膰 kucharza, 偶e wszystko jest przygotowane i 偶e jego szef mo偶e wyj膮膰 omlet z pieca, w kt贸rym przez ostatnie dwadzie艣cia minut by艂 utrzymywany w cieple i nabiera艂 sk贸rzastej konsystencji.
Zostaje w贸wczas wys艂any po nas Farhat, m艂odszy pomocnik. Ma tak zasmucon膮 min臋, jakby mia艂 og艂osi膰 jak膮艣 powa偶n膮 katastrof臋, tote偶 z ulg膮 s艂yszymy, 偶e ma do powiedzenia jedynie to, 偶e obiad jest gotowy.
Dzi艣 mamy wszystkie dania, kt贸re Dimitri uwa偶a za luksusowe.
Zaczynamy od przystawek -jajek na twardo w t艂ustym majonezie, sardynek, groszku i koreczk贸w. Nast臋pnie zjawia si臋 specjalno艣膰 naszego kucharza - 艂opatka barania nadziewana ry偶em z rodzynkami i przyprawami. Jest to bardzo tajemnicze danie. Najpierw trzeba wyci膮gn膮膰 ze szwu d艂ug膮 bawe艂nian膮 ni膰. Potem mo偶na ju偶 wydosta膰 du偶e ilo艣ci nadzienia, ale trudno znale藕膰 baranin臋 i dopiero pod koniec dania, odwr贸ciwszy piecze艅, odkrywa si臋 w艂a艣ciwe mi臋so! Z kolei mamy kompot gruszkowy z puszki, poniewa偶 Dimitri otrzyma艂 surowy zakaz sporz膮dzania jedynego deseru, jaki potrafi zrobi膰, a mianowicie kremu karmelowego, kt贸rego wszyscy nie cierpimy. Na ko艅cu Pu艂kownik z dum膮 oznajmia, 偶e nauczy艂 naszego kucharza sporz膮dza膰 pikantny przysmak.
Zostaj膮 rozdane talerze. Le偶膮 na nich ma艂e kawa艂ki arabskiego placka, pokryte gor膮cym t艂uszczem, kt贸ry nieco smakuje serem. M贸wimy Pu艂kownikowi bez ogr贸dek, 偶e nie jeste艣my najlepszego zdania o jego smako艂yku!
Teraz pojawiaj膮 si臋 na stole tureckie 艂akocie i przepyszne konfitury z Damaszku i w tym momencie przychodzi z wieczorn膮 wizyt膮 szejk. Dzi臋ki naszej decyzji, by kopa膰 w Czaghar, szejk, b臋d膮cy beznadziejnym bankrutem, uzyska艂 status cz艂owieka, na kt贸rego w ka偶dej chwili mo偶e spa艣膰 deszcz z艂ota. Wed艂ug brygadzist贸w, ju偶 sobie na tej podstawie sprawi艂 now膮 i 艂adn膮 偶on臋 jezydk臋 i niezmiernie powi臋kszy艂 swoje d艂ugi dzi臋ki zwi臋kszonemu kredytowi zaufania! Niew膮tpliwie jest w znakomitym nastroju. Jak zawsze przychodzi uzbrojony po z臋by. Niedbale odrzucaj膮c strzelb臋 w k膮t, rozwodzi si臋 nad zaletami pistoletu automatycznego, kt贸ry w艂a艣nie naby艂.
- Popatrz - m贸wi, celuj膮c w Pu艂kownika - jaki to znakomity i bardzo prosty mechanizm. Naciskasz palcem spust -o tak! - i leci kulka za kulk膮.
Rozdzieraj膮cym g艂osem Pu艂kownik pyta, czy pistolet jest nabity. Oczywi艣cie, 偶e jest nabity, odpowiada szejk zdziwiony. Jaki偶 by艂by po偶ytek z nienabitej broni?
Pu艂kownik, kt贸ry jako wojskowy, odczuwa nale偶yty l臋k przed nabit膮 broni膮 wycelowan膮 w siebie, natychmiast zmienia miejsce, a Max odwraca uwag臋 szejka od jego nowej zabawki, cz臋stuj膮c go tureckimi s艂odyczami. Szejk bierze obfit膮 porcj臋, oblizuje z uznaniem palce i u艣miecha si臋 promiennie do wszystkich po kolei.
- Ach! - m贸wi, widz膮c, 偶e jestem zaj臋ta rozwi膮zywaniem krzy偶贸wki w Timesie - to twoja chatun umie czyta膰? Czy potrafi te偶 pisa膰?
Max potwierdza z powag膮.
- Bardzo uczona chatun - m贸wi szejk z uznaniem. - A czy ona daje lekarstwa kobietom? Je艣li tak, moje 偶ony przysz艂yby kt贸rego艣 wieczora i wyt艂umaczy艂y jej, co im dolega.
Max odpowiada, 偶e jego 偶ony b臋d膮 mile widziane, ale jego chatun, niestety, s艂abo zna arabski.
- Jako艣 sobie poradzimy, jako艣 sobie poradzimy - m贸wi pogodnie szejk.
Max pyta, co s艂ycha膰 z podr贸偶膮 szejka do Bagdadu.
- Jeszcze nic nie jest za艂atwione - wyja艣nia szejk. - S膮 utrudnienia. Formalno艣ci.
Wszyscy 偶ywimy podejrzenia, 偶e trudno艣ci s膮 natury finansowej. Plotka g艂osi, 偶e szejk przepu艣ci艂 ju偶 wszystkie pieni膮dze, kt贸re otrzyma艂 od nas, a ponadto sumy, kt贸re zagrabi艂 robotnikom ze swojej wsi.
- W czasach Al-Barona... - zaczyna.
Jednak偶e zanim zd膮偶a wspomnie膰 o zaliczce w z艂ocie, Max szybko go zagaduje, pytaj膮c, gdzie jest oficjalne pokwitowanie na sze艣膰dziesi膮t syryjskich funt贸w, kt贸re szejk ju偶 otrzyma艂. - Rz膮d go wymaga - wyja艣nia.
Szejk szybko porzuca ide臋 wyd臋bienia od 袦邪褏邪 jakiej艣 sumki i t艂umaczy, 偶e przyprowadzi艂 krewnego, bliskiego przyjaciela, kt贸ry ma chore oko. Czy Max m贸g艂by wyj艣膰, obejrze膰 oko i co艣 doradzi膰?
Wychodzimy w noc i ogl膮damy oko przy 艣wietle latarki. Sprawa jest zdecydowanie za trudna dla nas, gdy偶 oko jest jedn膮 krwaw膮 mas膮. Takie oko musi obejrze膰 lekarz - stwierdza Max. I to jak najszybciej, dodaje.
Szejk potakuje. Jego przyjaciel pojedzie do Aleppo. Czy mogliby艣my mu da膰 list do doktora Altunjana z Aleppo? Max si臋 zgadza, zasiada do pisania i podnosz膮c wzrok, pyta: - Ten cz艂owiek to tw贸j krewny?
-Tak.
- A jak si臋 nazywa? - pyta Max, nie przerywaj膮c pisania.
- Jak si臋 nazywa? - Szejk jest nieco zaskoczony. - Nie wiem, musz臋 go spyta膰.
Szejk znika w ciemno艣ciach nocy i wraca z informacj膮, 偶e jego krewny nazywa si臋 Mahmud Hassan.
- Mahmud Hassan - powtarza Max, zapisuj膮c.
- Ale mo偶e ci chodzi o jego nazwisko w paszporcie? - dopytuje si臋 szejk. - W paszporcie on si臋 nazywa Daud Sulajman.
Max jest zdumiony i pyta, jak ten cz艂owiek nazywa si臋 naprawd臋.
- Mo偶esz go nazywa膰, jak chcesz - 艂askawie zgadza si臋 szejk.
List zostaje wr臋czony, szejk zbiera sw贸j wojskowy ekwipunek, b艂ogos艂awi nas rado艣nie i odchodzi ze swym tajemniczym towarzyszem w noc.
Pu艂kownik i Bumps zaczynaj膮 si臋 spiera膰 na temat kr贸la Edwarda i pani Simpson. Rozmowa przechodzi na temat ma艂偶e艅stwa w og贸le, co w ca艂kiem naturalny spos贸b wydaje si臋 prowadzi膰 do problemu samob贸jstwa!
W tym momencie opuszczam pan贸w i id臋 spa膰.
Tego ranka wieje silny wiatr. Staje si臋 coraz silniejszy i ko艂o po艂udnia przechodzi praktycznie w burz臋 piaskow膮. Bumps, kt贸ry wybra艂 si臋 na kopiec w he艂mie tropikalnym, ma z nim du偶o k艂opotu w wyj膮cym wichrze i w ko艅cu pasek opl膮tuje mu si臋 wok贸艂 szyi. Michel, zawsze got贸w do pomocy, rusza na ratunek.
- Forca! - m贸wi, ci膮gn膮c za ko艅ce paska.
Twarz Bumpsa robi si臋 fioletowa, gdy偶 architekt zaczyna si臋 dusi膰.
- Beaucoup forca! - powtarza Michel rado艣nie, ci膮gn膮c jeszcze mocniej, i Bumps sinieje. Zostaje uratowany w ostatniej chwili!
Po pracy dochodzi do burzliwej k艂贸tni pomi臋dzy Alawim, kt贸ry ma porywczy temperament, a naszym stolarzem, Sarkisem. Awantura wybucha praktycznie bez powodu, ale szybko osi膮ga mordercz膮 gwa艂towno艣膰.
Max chc膮c nie chc膮c musi wyst膮pi膰 z czym艣, co nazywa 鈥瀖ow膮 do przedszkolak贸w". Z ka偶dym dniem nabiera coraz lepszych kwalifikacji kierowniczych, tak 艂atwo przychodz膮 mu te obrzydliwie napuszone mora艂y!
Perora robi wielkie wra偶enie.
- Czy wyobra偶acie sobie - pyta Max - 偶e ja i chawad偶a Pu艂kownik, i Chawad偶a z Tyczk膮 zawsze jeste艣my jednej my艣li? 呕e nigdy nam si臋 nie zdarza nie zgadza膰 ze sob膮? Ale czy my podnosimy g艂os, krzyczymy na siebie, wyci膮gamy no偶e? Nigdy! Wszystkie te niesnaski pozostawiamy na czas, kiedy wr贸cimy do Londynu! Tutaj na pierwszym miejscu jest praca. Zawsze praca! Trzymamy temperamenty na wodzy!
Alawi i Sarkis s膮 szczerze przej臋ci, sp贸r zostaje za艂agodzony, i przyjemnie patrze膰, jak si臋 certuj膮, kt贸ry ma przej艣膰 przez drzwi pierwszy!
Kupili艣my rower - niezwykle tani japo艅ski rower. Stanowi przedmiot dumy pos艂ugacza Alego, kt贸ry ma na nim je藕dzi膰 do Kamiszli dwa razy w tygodniu i przywozi膰 poczt臋.
M贸wi臋 z niepokojem do 袦邪褏邪, 偶e to daleka droga. Kamiszli le偶y o czterdzie艣ci kilometr贸w od nas. Przeliczam z grubsza w pami臋ci, mrucz臋: - Dwadzie艣cia pi臋膰 mil w jedn膮 i dwadzie艣cia cztery z powrotem - i dodaj臋 skonsternowana: - On temu nie podo艂a. To dla niego du偶o za du偶o.
Max m贸wi (moim zdaniem okazuj膮c brak serca): - Och, nie s膮dz臋!
Ali wyrusza o 艣wicie, wa偶ny i pe艂en szcz臋艣cia, i wraca w porze popo艂udniowej herbaty.
- Musi by膰 艣miertelnie wyczerpany - stwierdzam ze wsp贸艂czuciem.
Wychodz臋 z pokoju i id臋 na poszukiwanie przepracowanego Alego. 艢ladu po nim nie ma.
Dimitri w ko艅cu chwyta, o czym m贸wi臋:
- Ali? Ali wr贸ci艂 z Kamiszli p贸艂 godziny temu. Gdzie jest teraz? Pojecha艂 na rowerze do wsi D偶ermajir, osiem kilometr贸w st膮d. Ma tam przyjaciela.
M贸j przesadny niepok贸j o zdrowie s艂u偶膮cego raptownie ga艣nie, zw艂aszcza 偶e Ali pomaga w podawaniu do sto艂u z promienn膮 twarz膮 i bez 艣ladu zm臋czenia.
Max kpi膮co mruczy szyfrem: - Pami臋tasz Swiss Miss?
Zaczynam my艣le膰 o Swiss Miss i jej losach.
Swiss Miss by艂a jednym z pi臋ciu kundlowatych szczeni膮t w czasie naszych pierwszych wykopalisk w Arpacziji w pobli偶u Mosulu. Cieszy艂y si臋 (b膮d藕 godzi艂y si臋 z) imionami Kud艂atek, Boujy, Bia艂y Kie艂, W艂贸czykij i Swiss Miss. Boujy sko艅czy艂 m艂odo z przejedzenia si臋 podawanym w chrze艣cija艅skich sektach na Wielkanoc wyj膮tkowo ci臋偶kim ciastem, zwanym klicza. Przyniesione nam przez brygadzist贸w chrze艣cijan sprawi艂o sporo k艂opot贸w. Odcierpiawszy jego skutki i spowodowawszy powa偶ne dolegliwo艣ci trawienne u Bogu ducha winnej dziewczyny, kt贸ra by艂a naszym go艣ciem i wzi臋艂a spor膮 porcj臋 do herbaty, cichaczem zaoferowali艣my reszt臋 ciasta Boujy. Boujy wype艂z艂 na s艂o艅ce, z niedowierzaniem przyj膮艂 pocz臋stunek, prze艂kn膮艂 ci臋偶kie ciasto i natychmiast zdech艂! By艂a to 艣mier膰 w ekstazie - niemal godna pozazdroszczenia! Z pozosta艂ych ps贸w Swiss Miss by艂a przyw贸dczyni膮, gdy偶 by艂a ulubienic膮 samego Pana. Przychodzi艂a do 袦邪褏邪 芯 zachodzie s艂o艅ca, kiedy ko艅czyli艣my prac臋, a on pracowicie czy艣ci艂 j膮 z kleszczy. Nast臋pnie wszystkie psy ustawia艂y si臋 pod budynkiem kuchni, ze Swiss Miss na czele, i wywo艂ywane po imieniu wysuwa艂y si臋 po jednym, by dosta膰 obiad.
P贸藕niej Swiss Miss wysz艂a z jakiej艣 przygody pot艂uczona i ze z艂aman膮 nog膮 i przy ku艣tyka艂a do nas bardzo chora. Nie zdech艂a jednak. Kiedy nadesz艂a pora naszego odjazdu, los Swiss Miss bardzo mi le偶a艂 na sercu. Kulawa, jak膮偶 mia艂a szans臋 prze偶y膰, kiedy nas nie b臋dzie? Jedyne, co mo偶emy zrobi膰 - argumentowa艂am - to j膮 zabi膰. Nie mo偶emy jej zostawi膰, 偶eby zdech艂a z g艂odu. Max jednak nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. Zapewnia艂 mnie z optymizmem, 偶e Swiss Miss da sobie rad臋. Tak, inne psy zapewne jako艣 si臋 wy偶ywi膮 - t艂umaczy艂am -ale Swiss Miss jest kalek膮.
Sprzeczka toczy艂a si臋 d艂ugo i stawa艂a si臋 coraz gor臋tsza. W ko艅cu Max postawi艂 na swoim i odjechali艣my, wcisn膮wszy troch臋 pieni臋dzy w gar艣膰 staremu ogrodnikowi, 偶eby 鈥瀌ba艂 o psy, zw艂aszcza o Swiss Miss", cho膰 bez wi臋kszej nadziei, 偶e nas nie zawiedzie.
Obawy co do losu Swiss Miss nawiedza艂y mnie przez nast臋pne dwa lata i stale mia艂am sobie za z艂e, 偶e da艂am w贸wczas za wygran膮.
Kiedy nast臋pnym razem przeje偶d偶ali艣my przez Mosul, odwiedzili艣my nasze dawne domostwo, 偶eby si臋 rozejrze膰. By艂o puste - nigdzie 艣ladu 偶ycia. Mrukn臋艂am cicho do 袦邪褏邪: -Ciekawe, co si臋 sta艂o ze Swiss Miss?
I nagle us艂yszeli艣my warczenie. Na schodach siedzia艂a suka - bardzo brzydka suka (nawet jako szczeni臋 Swiss Miss nie by艂a pi臋kno艣ci膮). Wsta艂a i dostrzeg艂am wtedy, 偶e kuleje. Zawo艂ali艣my 鈥濻wiss Miss!" i jej ogon zamacha艂 lekko, cho膰 nadal warcza艂a spode 艂ba. Wtem z krzak贸w wynurzy艂o si臋 szczeni膮tko i podbieg艂o do matki. Swiss Miss musia艂a znale藕膰 sobie przystojnego m臋偶a, gdy偶 szczeni臋 by艂o prze艣liczne. Matka przygl膮da艂a si臋 nam spokojnie, cho膰 nie robi艂a wra偶enia, 偶e nas naprawd臋 poznaje.
- A widzisz! - powiedzia艂 Max z triumfem. - Powiedzia艂em ci, 偶e ona sobie poradzi. Jest wr臋cz spasiona. Swiss Miss jest inteligentna, wi臋c oczywi艣cie prze偶y艂a. Pomy艣l, ile szcz臋艣liwych dni by straci艂a, gdyby艣my j膮 u艣miercili!
Od tego czasu, kiedy zaczynam si臋 o co艣 martwi膰, imi臋 Swiss Miss pojawia si臋 dla uspokojenia moich obaw!
Nie kupili艣my w ko艅cu mu艂a. Kupili艣my konia - prawdziwego konia, a nie star膮 szkap臋, wspania艂ego konia, ksi臋cia w艣r贸d koni. A z koniem, jakoby nieod艂膮czny od niego, zjawi艂 si臋 stary Czerkies.
- Co za cz艂owiek! - m贸wi Michel g艂osem przechodz膮cym z podziwu w piskliwe zawodzenie. - Czerkiesi wiedz膮 wszystko o koniach. Oni 偶yj膮 dla koni. I jak膮 opiek膮, jak膮 dba艂o艣ci膮 otaczaj膮 swoje konie! On si臋 bez przerwy troszczy o jego wygod臋. I jaki jest uprzejmy! Jakie ma dobre maniery - wobec mnie!
Na Maksie nie robi to wra偶enia. Zauwa偶a, 偶e czas poka偶e, ile ten cz艂owiek jest wart. Czerkies zostaje nam przedstawiony. Ma weso艂膮 min臋 i wysokie buty i nasuwa mi na my艣l rosyjski balet.
Dzi艣 odwiedza nas francuski kolega z wykopalisk w Mari. Wraz z nim przybywa jego architekt. Podobnie jak wielu francuskich architekt贸w, przypomina jakiego艣 艣wi臋tego ni偶szej rangi. Nosi rzadk膮, nijak膮 brod臋. Nie odzywa si臋 poza uprzejmym przecz膮cym 鈥濵erci, Madame " w odpowiedzi na propozycj臋 jakiegokolwiek pocz臋stunku. Monsieur Parrot t艂umaczy, 偶e kolega ma k艂opoty z 偶o艂膮dkiem.
Po mi艂ej wizycie szykuj膮 si臋 do odjazdu. Podziwiamy ich samoch贸d.
Pan Parrot m贸wi smutno: - Oui, c'est une bonne machin臋, mais elle va trop vite. Beaucoup trop vite. - I dodaje: -Uannee derniere elle a tue deux de mes architectes! [Tak, to dobry w贸z, ale za szybki. Du偶o za szybki. W poprzednim roku zabi艂 dw贸ch moich architekt贸w].
Wsiadaj膮, architekt o wygl膮dzie 艣wi臋tego siada za kierownic膮 i odje偶d偶aj膮 w tumanach kurzu z pr臋dko艣ci膮 sze艣膰dziesi臋ciu mil na godzin臋 - po wybojach i kamieniach, i kr臋tych uliczkach kurdyjskich wiosek. Bardzo prawdopodobne, 偶e jeszcze jeden architekt, niepomny losu swoich poprzednik贸w, padnie ofiar膮 zbyt du偶ej szybko艣ci samochodu. Zawsze win臋 ponosi samoch贸d! Nigdy cz艂owiek, kt贸ry naciska na peda艂 gazu!
Francuska armia odbywa manewry. Jest to nies艂ychanie podniecaj膮ce dla Pu艂kownika, kt贸rego zainteresowania wojskowe zostaj膮 od razu pobudzone. Niestety, francuscy oficerowie bardzo ch艂odno przyjmuj膮 jego pe艂ne ciekawo艣ci pytania. Patrz膮 na niego podejrzliwie.
M贸wi臋 mu, 偶e uwa偶aj膮 go za szpiega.
- Szpieg? Ja? - zdumiewa si臋 Pu艂kownik, w najwy偶szym stopniu oburzony. - Jak co艣 podobnego mo偶e przyj艣膰 im do g艂owy?
- C贸偶, najwidoczniej mo偶e.
- Ja po prostu zada艂em im par臋 prostych pyta艅. Te rzeczy s膮 technicznie bardzo ciekawe. Ale ich odpowiedzi by艂y takie og贸lnikowe!
Wszystko to przynosi g艂臋bokie rozczarowanie biednemu Pu艂kownikowi, kt贸ry t臋skni do rozm贸w na tematy zawodowe, a dostaje zdecydowan膮 odpraw臋.
Manewry niepokoj膮 naszych robotnik贸w z ca艂kiem innego powodu.
Do 袦邪褏邪 podchodzi powa偶ny, brodaty m臋偶czyzna.
- Chawad偶a, czy asker nie przeszkodz膮 w moim zaj臋ciu?
- Nie, na pewno nie. Nie b臋d膮 przeszkadza膰 w wykopaliskach w najmniejszym stopniu.
- Nie mam na my艣li pracy, chawad偶a. Chodzi mi o moje w艂asne zaj臋cie.
Max pyta, czym m臋偶czyzna si臋 zajmuje, a on odpowiada dumnie, 偶e przemyca papierosy!
Organizacja przemytu papieros贸w przez irack膮 granic臋 wydaje si臋 dopracowana niemal z naukow膮 precyzj膮. Jednego dnia przyje偶d偶a do wioski samoch贸d urz臋du celnego - a nast臋pnego przemytnicy... Max pyta, czy celnicy nigdy nie wracaj膮 i nie kontroluj膮 wioski po raz drugi. M臋偶czyzna patrzy z wyrzutem i m贸wi, 偶e oczywi艣cie nie. Gdyby wr贸cili, 藕le by si臋 to sko艅czy艂o. A tak, jak jest, robotnicy z zadowoleniem pal膮 papierosy, kt贸re ich kosztuj膮 dwa pensy za setk臋!
Max pyta kilku ludzi, ile wydaj膮 na 偶ycie. Ci, kt贸rzy pochodz膮 z odleg艂ych wiosek, zazwyczaj przynosz膮 ze sob膮 worek m膮ki. Taki worek starcza im na dziesi臋膰 dni. Kto艣 we wsi wypieka im chleb, gdy偶 by艂oby poni偶ej ich godno艣ci robi膰 to samemu. Niekiedy maj膮 cebul臋, czasami nieco ry偶u i chyba kwa艣nego mleka. Po obliczeniu koszt贸w wychodzi, 偶e jeden cz艂owiek wydaje oko艂o dw贸ch pens贸w na tydzie艅!
Z kolei przychodz膮 dwaj robotnicy Turcy i pytaj膮 niespokojnie o asker.
- Czy oni nie sprawi膮 nam k艂opot贸w, chawad偶a?
- Dlaczego mieliby sprawi膰 wam k艂opoty?
Zdaje si臋, 偶e Turcy nie maj膮 prawa przebywa膰 za granic膮. Jeden z naszych robotnik贸w pociesza ich jednak: - Wszystko b臋dzie w porz膮dku - m贸wi - tylko no艣cie kufije.
W tych stronach czapka na g艂owie jest 藕le widziana. Arabowie i Kurdowie w kufijach wytykaj膮 palcami nieszcz臋艣nika, kt贸ry pos艂uszny zarz膮dzeniu Mustafy Kemala, nosi europejskie nakrycie g艂owy, i wo艂aj膮 za nim pogardliwie: 鈥濼urki, Turki!". W tych stronach 鈥瀗iespokojna jest g艂owa, kt贸ra nosi czapk臋", nie koron臋.
Dzi艣 pod koniec kolacji wchodzi zaniepokojony Farhat i oznajmia tonem rozpaczy, 偶e przyszed艂 szejk ze swoimi 偶onami, by prosi膰 chatun o porad臋.
Jestem nieco zdenerwowana. Najwyra藕niej zdoby艂am reputacj臋 osoby znaj膮cej si臋 na medycynie, ca艂kowicie niezas艂u偶on膮. Cho膰 Kurdyjki nie maj膮 opor贸w przed szczeg贸艂owym opisywaniem swych dolegliwo艣ci Maxowi, kt贸ry wyst臋puje jako t艂umacz, skromniejsze Arabki przychodz膮 do mnie jedynie wtedy, kiedy jestem sama. Scena, kt贸ra w贸wczas nast臋puje, jest g艂贸wnie pantomim膮. B贸l g艂owy 艂atwo zademonstrowa膰, a aspiryna jest przyjmowana z nabo偶n膮 czci膮. Zapalenie oczu mo偶na zobaczy膰, cho膰 spos贸b u偶ycia kwasu bornego trudniej obja艣ni膰 na po艂y na migi.
- Majj harr (gor膮ca woda) - m贸wi臋.
- Majj harr - powtarzaj膮.
Nast臋pnie bior臋 szczypt臋 kwasu bornego: - Misi haza.
Ko艅cowa pantomima p艂ukania oczu.
Pacjentka odpowiada pantomim膮 wypijania sporego 艂yka. Potrz膮sam przecz膮co g艂ow膮. To ma by膰 zastosowane zewn臋trznie - do oczu. Pacjentka jest nieco zawiedziona. Nast臋pnego dnia s艂yszymy od brygadzisty, 偶e 偶onie Abu Sulajmana bardzo dobrze zrobi艂o lekarstwo chatun. Wyk膮pa艂a w nim oczy, a potem wypi艂a wszystko, do ostatniej kropli!
Najcz臋stszym gestem jest wymowne pocieranie brzucha.
Ma to jedno z dw贸ch znacze艅: a) ostra niestrawno艣膰, b) skarga na bezp艂odno艣膰.
Dwuw臋glan sodu znakomicie dzia艂a w pierwszym przypadku i zyska艂 do艣膰 niespodziewan膮 reputacj臋 w drugim.
- Bia艂y proszek twojej chatun sprawi艂 w zesz艂ym sezonie cud! Mam teraz dw贸ch silnych syn贸w: bli藕ni臋ta!
Wspominaj膮c te poprzednie triumfy, nieco si臋 jednak boj臋 czekaj膮cego mnie zadania. Max ze zwyk艂ym optymizmem dodaje mi odwagi. Szejk powiedzia艂 mu, 偶e jego 偶ona cierpi na oczy. B臋dzie to najzwyklejszy przypadek wymagaj膮cy zaordynowania kwasu bornego.
Oczywi艣cie 偶ony szejka w odr贸偶nieniu od zwyk艂ych wie艣niaczek s膮 zawoalowane. Wobec tego zanosi si臋 lamp臋 do ma艂ego pustego magazynu, gdzie mam obejrze膰 pacjentk臋.
Pu艂kownik i Bumps rzucaj膮 par臋 spro艣nych uwag i robi膮, co mog膮, 偶eby mnie zdenerwowa膰, kiedy z oporami id臋 do 鈥瀏abinetu lekarskiego".
Na zewn膮trz stoi ze dwadzie艣cia os贸b. Szejk wita 袦邪褏邪 radosnym rykiem i macha r臋k膮 w kierunku wysokiej, zawoalowanej postaci.
Wypowiadam konwencjonalne s艂owa pozdrowienia i kieruj臋 si臋 do magazynku. Za mn膮 idzie nie jedna kobieta, lecz pi臋膰. Wszystkie s膮 niezmiernie podniecone, 艣miej膮 si臋 i trajkocz膮.
Drzwi zamykaj膮 si臋 za nami. Max i szejk pozostaj膮 pod drzwiami, 偶eby t艂umaczy膰 w razie konieczno艣ci.
Czuj臋 si臋 nieco oszo艂omiona tym t艂umem kobiet. Czy one wszystkie s膮 偶onami szejka? I czy wszystkie potrzebuj膮 porady lekarskiej?
Spadaj膮 zas艂ony. Jedna z kobiet jest m艂oda, wysoka i bardzo pi臋kna. Zapewne to nowa 偶ona, jezydka, op艂acona zaliczk膮 za u偶ytkowanie ziemi. G艂贸wna 偶ona jest du偶o starsza, wygl膮da na czterdzie艣ci pi臋膰 lat, cho膰 ma zapewne trzydzie艣ci. Wszystkie s膮 obwieszone bi偶uteri膮 i wszystkie nale偶膮 do typu weso艂ych, przystojnych kobiet kurdyjskich.
Kobieta w 艣rednim wieku wskazuje na swoje oczy i przyciska r臋k臋 do twarzy. Niestety, tu nie wystarczy kwas borny! Podejrzewam, 偶e cierpi na jak膮艣 z艂o艣liw膮 posta膰 zaka偶enia krwi!
Podnosz臋 g艂os i wo艂am do 袦邪褏邪, 偶e to chyba zaka偶enie krwi i 偶e kobieta powinna i艣膰 do lekarza lub nawet do szpitala w Dajr az-Zaurze b膮d藕 Aleppo, gdzie zrobi膮 jej stosowne zastrzyki.
Max przekazuje to szejkowi, kt贸ry jest najwyra藕niej przej臋ty moj膮 diagnoz膮. Max wo艂a:
- Twoja m膮dro艣膰 zrobi艂a na nim ogromne wra偶enie. Dok艂adnie to samo powiedzia艂 mu lekarz w Bagdadzie. On te偶 orzek艂, 偶e powinna mie膰 鈥瀌es pi膮ures" [zastrzyki]. Teraz, kiedy i ty tak twierdzisz, szejk ma zamiar powa偶nie si臋 nad tym zastanowi膰. Na pewno kiedy艣 zawiezie 偶on臋 do Aleppo.
Dodaj臋, 偶e by艂oby dobrze, gdyby zrobi艂 to szybko.
Tego lata - m贸wi szejk - albo najdalej na jesieni. Nie ma po艣piechu. Wszystko b臋dzie zgodnie z wol膮 Allaha.
M艂odsze 偶ony, czy kto to tam jest, badaj膮 moje ubranie z wybuchami ekstatycznej weso艂o艣ci. Daj臋 pacjentce kilka tabletek aspiryny dla z艂agodzenia b贸lu, zalecam ok艂ady z gor膮cej wody itp. Jednak偶e ona jest bardziej zainteresowana moim wygl膮dem ni偶 w艂asnym stanem. Cz臋stuj臋 kobiety tureckimi s艂odyczami i wszystkie u艣miechamy si臋, chichoczemy i g艂adzimy nawzajem swoje suknie.
W ko艅cu kobiety z 偶alem zak艂adaj膮 swoje zas艂ony i wychodz膮. Wracam do saloniku jako zupe艂ny wrak, ze zszarpanymi nerwami.
Pytam 袦邪褏邪, czy s膮dzi, 偶e szejk zawiezie 偶on臋 do jakiego艣 szpitala. Odpowiada, 偶e zapewne nie.
Michel jedzie dzi艣 do Kamiszli z praniem i d艂ug膮 list膮 zakup贸w. Wprawdzie nie umie czyta膰 ani pisa膰, ale nigdy niczego nie zapomina i zawsze potrafi poda膰 dok艂adn膮 cen臋. Jest skrupulatnie uczciwy, co r贸wnowa偶y jego liczne a k艂opotliwe wady, kt贸re u艂o偶y艂abym w nast臋puj膮c膮 list臋:
1. Wysoki, j臋kliwy g艂os.
2. Zami艂owanie do wyklepywania tutii pod naszymi oknami.
3. Obiecuj膮ce pr贸by mordowania muzu艂man贸w na szosie.
4. Sk艂onno艣膰 do wyk艂贸cania si臋.
Jest dzi艣 du偶o zdj臋膰 do obr贸bki. Dostaj臋 now膮 ciemni臋. W por贸wnaniu z 鈥瀠stronnym k膮cikiem" w Amudzie warunki uleg艂y niew膮tpliwej poprawie. Mog臋 si臋 wyprostowa膰, mam stolik i krzes艂o.
Niestety, jest to nowa dobud贸wka, postawiona kilka dni przed moim przyjazdem, i glina jeszcze nie wysch艂a. Na 艣cianach rosn膮 dziwne grzyby i kiedy cz艂owiek tkwi zamkni臋ty w ciemni w gor膮cy dzie艅, wychodzi na po艂y uduszony!
Max da艂 kawa艂ek czekolady ch艂opcu, kt贸ry myje na dziedzi艅cu odkopan膮 ceramik臋. Wieczorem ch艂opiec dopada go z pytaniem:
- Chawad偶a, b艂agam, powiedz mi, jak si臋 nazywa to, co mi da艂e艣? To takie pyszne, 偶e ja ju偶 wi臋cej nie chc臋 s艂odyczy z bazaru. Musz臋 kupi膰 ten nowy przysmak, nawet gdyby kosztowa艂 ca艂ego med偶idi!
M贸wi臋 Maxowi, 偶e powinien czu膰 si臋 odpowiedzialny za wci膮gni臋cie ch艂opca w na艂贸g. Najwyra藕niej od czekolady mo偶na si臋 uzale偶ni膰.
Max zauwa偶a, 偶e inaczej zareagowa艂 stary cz艂owiek, kt贸rego pocz臋stowa艂 kiedy艣 kawa艂kiem czekolady. Stary uprzejmie podzi臋kowa艂 i schowa艂 czekolad臋 w fa艂dach sukni. Nadgorliwy Michel spyta艂, czy nie ma zamiaru jej zje艣膰. - To jest dobre - zapewni艂. Starzec odpowiedzia艂 po prostu: - To co艣 nowego. Mo偶e by膰 niebezpieczne!
Dzi艣 nie jeste艣my zaj臋ci przy wykopaliskach, wi臋c wybieramy si臋 do Tell Brak, 偶eby zorganizowa膰 tam prace. Sam kopiec znajduje si臋 oko艂o mili od D偶akd偶aku, wobec czego pierwszym problemem do rozwi膮zania jest brak wody. Miejscowi specjali艣ci pr贸bowali wykopa膰 studni臋, ale woda okaza艂a si臋 s艂onawa, niezdatna do picia. Trzeba b臋dzie j膮 wi臋c przywozi膰 z rzeki - st膮d Czerkies, w贸zek i beczki na wod臋 (i ko艅, kt贸ry nie jest star膮 chabet膮). B臋dziemy tak偶e potrzebowali str贸偶a, kt贸ry by zamieszka艂 w pobli偶u wykopalisk.
Dla nas samych wynajmujemy dom w ormia艅skiej wiosce nad rzek膮. Wi臋kszo艣膰 dom贸w jest opuszczona. Na akcj臋 osiedle艅cz膮 wydano na pocz膮tku du偶o pieni臋dzy, ale o ile mo偶na s膮dzi膰, nie postawiono na pierwszym miejscu tych potrzeb, kt贸re by艂y najwa偶niejsze. Domy z cegie艂 suszonych na s艂o艅cu zbudowano zanadto na wyrost, wi臋ksze i bardziej wymy艣lne, ni偶 to by艂o konieczne (cho膰 dla zachodniego oka to i tak tylko n臋dzne lepianki!), podczas gdy ko艂o wodne, od kt贸rego zale偶a艂o nawadnianie i ca艂y sukces akcji osiedle艅czej, by艂o za ma艂e, gdy偶 nie starczy艂o funduszy na budow臋 porz膮dnego. Osiedle mia艂o funkcjonowa膰 na zasadzie wsp贸lnoty. Dostarczono narz臋dzia, zwierz臋ta itp., a spo艂eczno艣膰 mia艂a zap艂aci膰 za nie z zysk贸w. Tymczasem ludzie znudzili si臋 偶yciem na pustkowiu, zapragn臋li wr贸ci膰 do miasta i jeden po drugim uciekali z osiedla, zabieraj膮c ze sob膮 narz臋dzia. W rezultacie trzeba je by艂o ustawicznie uzupe艂nia膰, a ci, kt贸rzy pozostali i pracowali dalej na roli, ze zdumieniem stwierdzali, 偶e s膮 coraz bardziej zad艂u偶eni. Ko艂o wodne w ko艅cu przesta艂o dzia艂a膰 i osiedle zmieni艂o si臋 w n臋dzn膮 wiosk臋 - i to bardzo niezadowolon膮 wiosk臋. Opuszczony dom, kt贸ry wynajmujemy, jest imponuj膮c膮 budowl膮, z dziedzi艅cem otoczonym murem i z dwupi臋trow膮 鈥瀢ie偶膮" po jednej stronie. Naprzeciw wie偶y ci膮gnie si臋 rz膮d pomieszcze艅 wychodz膮cych na dziedziniec. Sarkis, stolarz, naprawia teraz stolark臋 drzwi i okien, 偶eby kilka izb nadawa艂o si臋 do zamieszkania.
Wysy艂amy Michela po nowego str贸偶a, kt贸ry pochodzi ze wsi oddalonej o par臋 mil. Ma przyby膰 z w艂asnym namiotem.
Sarkis donosi, 偶e w najlepszym stanie s膮 pokoje w wie偶y. Po kilkunastu stopniach wychodzi si臋 na niewielki p艂aski dach, a stamt膮d kolejno do dw贸ch pomieszcze艅. Uzgadniamy, 偶e w pierwszym b臋dzie si臋 je艣膰 i pracowa膰, a do drugiego wstawi si臋 par臋 polowych 艂贸偶ek. W oknach s膮 drewniane okiennice na zawiasach, ale Sarkis ma wstawi膰 szyby.
Wraca Michel i donosi, 偶e str贸偶, kt贸rego mia艂 przywie藕膰, ma trzy 偶ony, o艣mioro dzieci, wiele work贸w m膮ki i ry偶u i spor膮 trzod臋. Niepodobna przetransportowa膰 tego wszystkiego furgonetk膮. Co ma zrobi膰?
Odje偶d偶a z trzema syryjskimi funtami i poleceniem przywiezienia wszystkiego, co si臋 da. Do przewozu reszty mog膮 sobie wynaj膮膰 os艂y.
Zjawia si臋 nagle Czerkies, powo偶膮c koniem zaprz臋gni臋tym do w贸zka z wod膮. 艢piewa i wywija wielkim batem. W贸zek jest pomalowany na jaskrawe kolory, niebieski z 偶贸艂tym, beczka jest niebieska, Czerkies ma wysokie buty i barwne okrycie. Ca艂o艣膰 jeszcze bardziej ni偶 kiedykolwiek kojarzy si臋 z rosyjskim baletem. Czerkies wysiada, strzela z bata i nadal 艣piewa, chwiej膮c si臋 na nogach. Jest najoczywi艣ciej kompletnie pijany!
Kolejny z nieocenionych nabytk贸w Michela!
Czerkies zostaje zwolniony, a na jego miejsce przychodzi niejaki Abdul Hassan, powa偶ny, melancholijny m臋偶czyzna, kt贸ry twierdzi, 偶e zna si臋 na koniach.
Wracamy do domu i dwie mile od Czaghar ko艅czy si臋 nam benzyna. Rozw艣cieczony Max wymy艣la Michelowi.
Michel wznosi r臋ce do nieba i wydaje lament uci艣nionej niewinno艣ci.
Dzia艂a艂 wy艂膮cznie w naszym interesie. Chcia艂 wykorzysta膰 benzyn臋 do ostatniej kropli.
- Ty g艂upcze! Czy nie m贸wi艂em ci, 偶e masz zawsze nape艂nia膰 bak i zapasowy kanister!
- Nie ma miejsca na zapasowy kanister, a poza tym kto艣 m贸g艂by go ukra艣膰.
- A dlaczego nie nape艂ni艂e艣 baku?
- Chcia艂em si臋 przekona膰, jak daleko zajedzie samoch贸d na tym, co zosta艂o.
- Idiota!
Michel m贸wi uspokajaj膮co: 鈥 Sawipruba ", co pobudza 袦邪褏邪 do ryku w艣ciek艂o艣ci. Wszyscy mamy ochot臋 na zastosowanie For ca wobec Michela, gdy偶 nadal wygl膮da jak nies艂usznie oskar偶one uosobienie niewinno艣ci!
Max pow艣ci膮ga w艣ciek艂o艣膰, ale m贸wi, 偶e teraz rozumie, dlaczego dosz艂o do masakry Ormian!
Docieramy w ko艅cu do domu, gdzie wita nas Farhat, wyra偶aj膮c ch臋膰 zwolnienia si臋, poniewa偶 on i Ali nigdy nie przestaj膮 si臋 k艂贸ci膰!
ROZDZIA艁 脫SMY
Czaghar i Brak
Wy偶szy status ma swoje minusy. Z naszych dw贸ch s艂u偶膮cych Sabri jest niew膮tpliwie lepszy. Jest inteligentniejszy, sprawniejszy, 艂atwiej si臋 przystosowuje i jest zawsze weso艂y. Jego og贸lny dziki wygl膮d i wielki, starannie naostrzony n贸偶, kt贸ry trzyma w nocy pod poduszk膮, nie maj膮 znaczenia! Podobnie jak i fakt, 偶e ilekro膰 prosi o kr贸tki urlop, przyczyn膮 jest konieczno艣膰 odwiedzenia jakiego艣 krewnego, kt贸ry siedzi w wi臋zieniu w Damaszku lub gdzie indziej za zab贸jstwo! Te wszystkie zab贸jstwa, jak z powag膮 t艂umaczy Sabri, by艂y konieczne! To by艂a sprawa honoru lub presti偶u rodziny. Na dow贸d m贸wi, 偶e wyroki nigdy nie s膮 szczeg贸lnie wysokie.
Zdecydowanie woleliby艣my, 偶eby obs艂ugiwa艂 nas Sabri. Obcowanie z Mansurem jest, postawmy spraw臋 jasno, po prostu przykre! Ale to Mansur, kt贸ry zgodnie z maksym膮 袦邪褏邪 jest zbyt g艂upi na to, 偶eby by膰 nieuczciwym, prawem d艂u偶szego sta偶u pe艂ni funkcj臋 starszego s艂u偶膮cego i z tego tytu艂u niestety to w艂a艣nie on obs艂uguje 袦邪褏邪 i mnie, podczas gdy Pu艂kownik i Bumps, jako ni偶si statusem, ciesz膮 si臋 us艂ugami inteligentnego, weso艂ego Sabriego.
Niekiedy ju偶 od wczesnego poranka Mansur budzi moj膮 niech臋膰. Wchodzi do sypialni po mniej wi臋cej sze艣ciokrotnie powt贸rzonym pukaniu, niepewny, czy powtarzane 鈥濿ejd藕" naprawd臋 skierowane jest do niego. W drzwiach zatrzymuje si臋, ci臋偶ko dysz膮c i ryzykownie balansuj膮c trzymanymi w r臋kach dwiema fili偶ankami mocnej herbaty. Po chwili, rz臋偶膮c przy oddychaniu i pow艂贸cz膮c nogami, posuwa si臋 po pod艂odze i stawia jedn膮 fili偶ank臋 na krze艣le obok mojego 艂贸偶ka, wychlapuj膮c przy tym po艂ow臋 na spodeczek. Wraz z nim dociera do mnie zapach: w najlepszym razie cebuli, w gorszym - czosnku. 呕aden z nich doprawdy nie jest po偶膮dany o pi膮tej rano.
Rozlanie herbaty nape艂nia Mansura rozpacz膮. Patrzy na fili偶ank臋 i spodeczek, potrz膮sa g艂ow膮 i z pow膮tpiewaniem kieruje w stron臋 rozlanej herbaty dwa palce.
Gro藕nym, cho膰 zaspanym g艂osem wo艂am: - Zostaw to!
Mansur wzdryga si臋, ci臋偶ko zaczerpuje powietrza i wlecze si臋 przez pok贸j do 袦邪褏邪, gdzie powtarza ca艂e przedstawienie.
Nast臋pnie zmierza ku umywalce. Wyci膮ga emaliowan膮 misk臋, niesie j膮 ostro偶nie do drzwi i opr贸偶nia na zewn膮trz. Wraca z ni膮, nalewa par臋 centymetr贸w wody i mieszaj膮 pracowicie jednym palcem. Ten proces trwa jakie艣 dziesi臋膰 minut. Potem, wzdychaj膮c, wychodzi, wraca z ba艅k膮 po benzynie pe艂n膮 gor膮cej wody, stawiaj膮 na ziemi i powoli wychodzi na dobre, zatrzaskuj膮c drzwi w taki spos贸b, 偶e nieodmiennie otwieraj膮 si臋 z powrotem!
Wypijam zimn膮 herbat臋, wstaj臋, myj臋 sama misk臋, wylewam wod臋, zamykam porz膮dnie drzwi i zaczynam nowy dzie艅.
Po 艣niadaniu Mansur zabiera si臋 do sprz膮tania sypialni. Pierwsz膮 czynno艣ci膮 po rozchlapaniu sporej ilo艣ci wody w okolicy stojaka na miednic臋 jest bardzo staranne i systematyczne wytarcie kurzu. Nie jest to 藕le zrobione, ale zabiera mu niezmiernie du偶o czasu.
Zadowolony z wykonania pierwszego etapu zaj臋膰 domowych Mansur wychodzi, znajduje tutejsz膮 miot艂臋, wraca z ni膮 i zaczyna zapami臋tale zamiata膰. Podni贸s艂szy tak straszliwy kurz, 偶e niepodobna oddycha膰, zabiera si臋 do s艂ania 艂贸偶ek. Robi to b膮d藕 tak, 偶e kiedy k艂adziemy si臋 spa膰, stopy zostaj膮 nieprzykryte, b膮d藕 wpycha p贸艂 koca pod materac, tak 偶e pozosta艂a cz臋艣膰 si臋ga tylko do pasa. Pomijam takie dokuczliwe drobiazgi jak uk艂adanie prze艣cierade艂 i koc贸w kolejnymi warstwami i zak艂adanie obu poszewek na jedn膮 poduszk臋. Takie wzloty fantazji przydarzaj膮 mu si臋 tylko w dniach zmiany bielizny po艣cielowej.
Potakuj膮c g艂ow膮 z satysfakcj膮, Mansur w ko艅cu wychodzi chwiejnie z naszej sypialni, wyczerpany napi臋ciem nerwowym i ci臋偶k膮 prac膮. Traktuje siebie samego i swoje obowi膮zki z nies艂ychan膮 powag膮 i jest ogromnie skrupulatny. Ta jego postawa robi wielkie wra偶enie na pozosta艂ych s艂u偶膮cych i Dimitri, kucharz, ca艂kiem serio m贸wi do 袦邪褏邪: - Sabri jest bardzo ch臋tny i pracowity, ale nie ma wiedzy i do艣wiadczenia Mansura, kt贸ry zna wszystkie potrzeby chawad偶贸w! - 呕eby nie podwa偶a膰 dyscypliny, Max na si艂臋 wydaje potakuj膮ce d藕wi臋ki, ale obydwoje, on i ja, patrzymy z ut臋sknieniem na Sabriego, kt贸ry weso艂o trzepie i sk艂ada ubrania Pu艂kownika.
Pr贸bowa艂am kiedy艣 cierpliwie wpoi膰 Mansurowi moje w艂asne pogl膮dy na wykonywanie czynno艣ci domowych, ale by艂o to b艂臋dne posuni臋cie. Napl膮ta艂am mu jedynie w g艂owie i pobudzi艂am jego wrodzony up贸r.
- Pomys艂y chatun nie s膮 praktyczne - powiedzia艂 ze smutkiem Maxowi. - Chatun 偶膮da, 偶ebym wyrzuca艂 li艣cie herbaciane na pod艂og臋. Ale li艣cie herbaciane wrzuca si臋 do czajniczka do picia. I jak mo偶na odkurza膰 pokoje po zamiataniu? Zbieram kurz ze sto艂贸w i pozwalam mu spa艣膰 na pod艂og臋, a. potem zmiatam go z pod艂ogi. Tylko tak jest rozs膮dnie.
Mansur ma bardzo zdecydowane zapatrywania na to, co jest, a co nie jest rozs膮dne. 呕膮danie Pu艂kownika, by podawa膰 mu d偶em do jego labanu (zsiad艂ego mleka), wywo艂uje natychmiastow膮 przygan臋 ze strony Mansura: - Nie, d偶em nie jest potrzebny!
Trzymaj膮 si臋 go jakie艣 resztki wojskowych przyzwyczaje艅. Na wezwanie odpowiada natychmiastowym 鈥濸resent!" [Obecny] , a drugie 艣niadanie, obiad i kolacj臋 og艂asza prost膮 formu艂k膮 鈥瀞oupe!" [Zupa].
Naprawd臋 w swoim 偶ywiole Mansur jest w porze k膮pieli, tu偶 przed kolacj膮. Wtedy tylko prezyduje i nie musi nic robi膰 sam. Pod jego w艂adczym okiem Farhat i Ali przynosz膮 z kuchni wielkie ba艅ki po benzynie pe艂ne wrz膮tku i zimnej wody (a raczej rzadkiego b艂ota) i przygotowuj膮 nam k膮piel w wielkich baliach, tyle 偶e miedzianych, jak garnki do sma偶enia konfitur. Po k膮pieli Farhat i Ali nadal pod nadzorem Mansura, uginaj膮c si臋, wynosz膮 pe艂ne balie i wylewaj膮 wod臋, zwykle tu偶 przed frontowymi drzwiami, tak 偶e je艣li kto艣 nieopatrznie wyjdzie po kolacji, 艣lizga si臋 po p艂ynnym b艂ocie i pada jak d艂ugi.
Od chwili awansowania na go艅ca i przydzielenia roweru Ali ceni si臋 zbyt wysoko, by wykonywa膰 podrz臋dniejsze pos艂ugi. Wiecznie zmartwionemu Farhatowi zleca nieko艅cz膮ce si臋 skubanie drobiu i ceremonialne zmywanie naczy艅 po posi艂kach, z u偶yciem ogromnych ilo艣ci myd艂a i minimalnych ilo艣ci wody.
Przy rzadkich okazjach, kiedy wkraczam do kuchni, by pokaza膰 Dimitriemu, jak przyrz膮dzi膰 jakie艣 europejskie danie, Ali natychmiast narzuca najwy偶sze standardy higieny i og贸lnej czysto艣ci.
Je艣li wezm臋 jak膮艣 misk臋, wygl膮daj膮c膮 na idealnie czyst膮, natychmiast wyrywa mi j膮 z r膮k i przekazuje Farhatowi.
- Farhat, umyj misk臋, chatun chce jej u偶y膰.
Farhat chwyta misk臋, smaruje pieczo艂owicie wn臋trze 偶贸艂tym myd艂em, z animuszem poleruje namydlon膮 powierzchni臋 i podaje mi z powrotem. Mam g艂臋bokie przekonanie, 偶e suflet obficie doprawiony myd艂em nie b臋dzie zbyt udany, ale t艂umi臋 obawy i zmuszam si臋 do kontynuowania przygotowa艅.
Wszystko tu fatalnie wp艂ywa na nerwy. Po pierwsze temperatura w kuchni wynosi zazwyczaj jakie艣 99 stopni Fahrenheita25, a po to, by nie dopu艣ci膰 do nagrzewania przez s艂o艅ce i utrzyma膰 przynajmniej taki wzgl臋dny ch艂贸d, otw贸r okienny zrobiono stosownie ma艂y i w rezultacie panuje tu duszny p贸艂mrok. Pe艂nia ufno艣ci i szacunku, wyra偶ana przez wszystkie otaczaj膮ce mnie twarze, wywiera dodatkowy dezorganizuj膮cy wp艂yw. Du偶o jest tych twarzy, gdy偶 poza Dimitrim, s艂u偶alczym Farhatem i pe艂nym pychy Alim przychodz膮, by obserwowa膰 moje czynno艣ci, Sabri, Mansur, stolarz Sarkis, woziwoda i wszyscy robotnicy, kt贸rzy akurat maj膮 co艣 do roboty w domu. Kuchnia jest ma艂a, t艂um du偶y. Widzowie skupiaj膮 si臋 wok贸艂 mnie, z podziwem i atencj膮 obserwuj膮c ka偶d膮 moj膮 czynno艣膰. Zaczynam si臋 denerwowa膰 i mam przeczucie, 偶e wszystko na pewno 藕le p贸jdzie. Upuszczam na pod艂og臋 jajko, kt贸re si臋 t艂ucze. Pok艂adane we mnie zaufanie jest tak bezgraniczne, 偶e przez d艂u偶sz膮 chwil臋 wszyscy s膮 przekonani, 偶e nale偶y to do rytua艂u!
Jest mi coraz gor臋cej i jestem coraz bardziej wytr膮cona z r贸wnowagi. Patelnie s膮 ca艂kiem inne ni偶 te, jakie znam, r膮czka ubijaczki do piany niespodziewanie daje si臋 odj膮膰, wszystko, czego u偶ywam, ma dziwn膮 wielko艣膰 lub kszta艂t... Bior臋 si臋 w gar艣膰 i desperacko postanawiam, 偶e bez wzgl臋du na rezultat b臋d臋 udawa膰, 偶e tak w艂a艣nie zamierzy艂am!
A rezultaty s膮 r贸偶ne. Krem cytrynowy jest wielkim sukcesem, kruche ciasto jest niejadalne i ukradkiem zakopujemy je w ziemi, suflet waniliowy jakim艣 cudem wychodzi jak trzeba, podczas gdy kurcz臋ta a la Maryland s膮 tak twarde, 偶e nikt nie jest w stanie wbi膰 w nie z臋b贸w! (Jak sobie p贸藕niej uprzytomni艂am, winien by艂 niewiarygodny wiek kurak贸w i fakt, 偶e nie zd膮偶y艂y skrusze膰).
Mog臋 jednak powiedzie膰, 偶e dzi艣 ju偶 wiem, co mo偶na zaryzykowa膰, a co lepiej zostawi膰 w spokoju. Na Wschodzie nie powinno si臋 zleca膰 przyrz膮dzania 偶adnych da艅, kt贸re podaje si臋 natychmiast po upieczeniu. Omlety, suflety, frytki nieodmiennie b臋d膮 przygotowane dobr膮 godzin臋 wcze艣niej i umieszczone w piecu, 偶eby dosz艂y, i 偶adne reprymendy nie skutkuj膮. Z drugiej strony wszystko, co wymaga 偶mudnego przygotowania i mo偶e czeka膰 na podanie, wypadnie dobrze. Suflety i omlety zosta艂y z 偶alem skre艣lone z listy Dimitriego. Sk膮din膮d 偶aden szef kuchni nie ukr臋ci艂by regularnie, dzie艅 po dniu, r贸wnie znakomitego majonezu.
Warto te偶 poruszy膰 inny temat z dziedziny kulinarnej. Istnieje potrawa znana nam jako 鈥瀊iftek". Za ka偶dym razem kiedy zapowied藕 tego przysmaku budzi w nas nadziej臋, czeka nas rozczarowanie, gdy偶 pojawia si臋 przed nami talerz zawieraj膮cy jakie艣 ma艂e kawa艂ki wysma偶onego mi臋sa z chrz膮stkami.
- To nawet nie ma smaku wo艂owiny - m贸wi ze smutkiem Pu艂kownik.
I na tym w艂a艣nie rzecz polega - to nigdy nie jest wo艂owina.
W mi臋so zaopatrujemy si臋 w bardzo prosty spos贸b. Od czasu do czasu Michel jedzie furgonetk膮 do s膮siedniej wsi lub obozowiska. Wraca, otwiera szeroko tylne drzwi i ze 艣rodka wypada osiem owiec!
Owce zarzyna si臋 po jednej w miar臋 potrzeby. Ze wzgl臋du na mnie zosta艂 wydany surowy zakaz szlachtowania owiec pod oknami naszego saloniku! Wzdragam si臋 tak偶e przed ogl膮daniem Farhata zamierzaj膮cego si臋 na kurczaki z d艂ugim, ostrym no偶em w r臋ku.
To przeczulenie chatun jest traktowane przez naszych ludzi z pob艂a偶aniem jako jeszcze jedna zachodnia osobliwo艣膰.
Pewnego dnia, kiedy prowadzili艣my wykopaliska w pobli偶u Mosulu, nasz stary brygadzista przybieg艂 do 袦邪褏邪 w niezwyk艂ym podnieceniu.
- Musisz jutro zawie藕膰 chatun do Mosulu! Szykuje si臋 wielkie wydarzenie! B臋d膮 wiesza膰 kobiet臋! Twoja chatun b臋dzie mia艂a zabaw臋! W 偶adnym razie nie mo偶e tego przepu艣ci膰!
M贸j brak zainteresowania, co wi臋cej, odraza - zdumia艂y go.
- Ale to kobieta! - nalega艂. - Bardzo rzadko si臋 zdarza, 偶e wieszaj膮 kobiet臋! To Kurdyjka, kt贸ra otru艂a trzech m臋偶贸w! Na pewno, na pewno chatun nie zechce przepu艣ci膰 czego艣 takie go!
Moja zdecydowana odmowa wzi臋cia udzia艂u w tym widowisku mocno obni偶y艂a m贸j presti偶 w jego oczach. Opu艣ci艂 nas ze smutkiem, by samemu nacieszy膰 si臋 scen膮 wieszania.
Niekiedy i w innych okoliczno艣ciach objawia si臋 w nas nieoczekiwana wra偶liwo艣膰. Oboj臋tni na los kurcz膮t i indyk贸w (nieprzyjemnie gulgocz膮cych stworze艅), pewnego razu kupili艣my 艂adn膮, t艂ust膮 g臋艣. Niestety, okaza艂o si臋, 偶e g臋艣 jest bardzo towarzyska. Najwyra藕niej w swojej wsi mieszka艂a razem z w艂a艣cicielami jak cz艂onek rodziny. Ju偶 pierwszego wieczora bardzo stanowczo pr贸bowa艂a dzieli膰 z 袦邪褏械m k膮piel. Stale otwiera艂a drzwi i wtyka艂a do 艣rodka dzi贸b w pe艂ny nadziei spos贸b, jakby m贸wi膮c 鈥濩zuj臋 si臋 samotna". Mija艂y dnie. Wpadli艣my w desperacj臋. Nikt nie mia艂 sumienia zarz膮dzi膰 zabicia g臋si.
Wreszcie kucharz wzi膮艂 to na siebie. G臋艣, nadziewana na miejscowy spos贸b, wygl膮daj膮ca i pachn膮ca smakowicie, zosta艂a podana na st贸艂. Niestety, nikomu z nas danie nie sprawi艂o przyjemno艣ci! By艂 to najbardziej ponury posi艂ek, jaki kiedykolwiek jedli艣my.
Natomiast Bumps okrywa si臋 ha艅b膮 w dniu, kiedy Dimitri z dum膮 podaje ca艂e jagni臋 - z g艂ow膮, n贸偶kami i wszystkim. Bumps rzuca okiem na piecze艅 i wybiega z jadalni jak oparzony.
A wracaj膮c do problemu 鈥瀊ifteka". Kiedy owca zostaje zar偶ni臋ta i po膰wiartowana, mi臋so podaje si臋 w nast臋puj膮cym porz膮dku: najpierw 艂opatk臋, czy jaki艣 podobny kawa艂ek, nadziany ry偶em z przyprawami i zaszyty (uroczyste danie, specjalno艣膰 Dimitriego), nast臋pnie ud藕ce, potem p贸艂misek czego艣, co by艂o nazywane w czasie ostatniej wojny 鈥瀓adalne odpadki", nast臋pnie rodzaj gulaszu z ry偶em i wreszcie, jako ostatnie, niechwalebne cz臋艣ci owcy, niegodne zaliczenia do lepszych da艅, uporczywie sma偶one przez d艂ugi czas, a偶 mi臋so znacznie si臋 skurczy i przybierze konsystencj臋 sk贸ry na podeszwy -danie znane pod nazw膮 鈥瀊iftek"!
Prace na kopcu daj膮 zadowalaj膮ce wyniki - ca艂a dolna cz臋艣膰 okazuje si臋 przedhistoryczna. W jednym sektorze robimy 鈥瀏艂臋boki wykop" - od szczytu a偶 do dziewiczej warstwy ziemi. Daje to nam pi臋tna艣cie warstw kolejnego osadnictwa. Dolne dziesi臋膰 to warstwy prehistoryczne. Po roku 1500 p.n.e. kopiec zosta艂 opuszczony, zapewne dlatego, 偶e erozja po偶艂obi艂a okoliczny teren i utrudni艂a upraw臋 roli. Jak zawsze jest kilka rzymskich i muzu艂ma艅skich poch贸wk贸w, kt贸re nam jedynie przeszkadzaj膮. Zawsze nazywamy je rzymskimi przy naszych ludziach, maj膮c na uwadze ich religijn膮 wra偶liwo艣膰, ale muzu艂manie sami odnosz膮 si臋 do nich bez szacunku. 鈥濼o twojego dziadka wykopujemy, Abdul!". 鈥濶ie, to tw贸j dziadek, Daud!". 艢miej膮 si臋 g艂o艣no i 偶artuj膮 bez skr臋powania.
Znajdujemy wiele interesuj膮cych rze藕bionych amulet贸w w postaci zwierz膮t, wszystkie dobrze znanego typu, lecz nagle zaczynaj膮 si臋 pojawia膰 bardzo dziwne figurki. Ma艂y poczernia艂y nied藕wied藕, g艂owa lwa i w ko艅cu dziwna, prymitywna posta膰 ludzka. Max od pocz膮tku 偶ywi wobec nich pewne podejrzenia, ale figurka ludzka to ju偶 za du偶o. Mamy tu fa艂szerza.
- To ca艂kiem sprytny facet - orzeka Max, obracaj膮c w d艂oniach nied藕wiedzia. - Kawa艂ek 艂adnej roboty.
Zabawiamy si臋 w detektyw贸w. Falsyfikaty pojawiaj膮 si臋 w jednym k膮cie wykopalisk i przynosi je zazwyczaj jeden z dw贸ch braci. Ci ludzie pochodz膮 z wioski odleg艂ej o dziesi臋膰 kilometr贸w. Pewnego dnia w zupe艂nie innej cz臋艣ci wykopalisk pojawia si臋 podejrzanie wygl膮daj膮ca 鈥炁倅偶ka". 鈥瀂nalaz艂" j膮 m臋偶czyzna z tej samej wioski. Przyznajemy bakszysz jak zwykle i nic nie m贸wimy.
Ale w dniu wyp艂aty fa艂szerstwo zostaje publicznie zdemaskowane! Max pokazuje obiekty, wyg艂asza z pasj膮 pot臋piaj膮c膮 przemow臋, stwierdza, 偶e owe znaleziska to falsyfikaty, i na oczach wszystkich je niszczy (chocia偶 zachowuje nied藕wiedzia jako ciekawostk臋). Robotnicy, kt贸rzy je rzekomo znale藕li, zostaj膮 zwolnieni i odchodz膮 ca艂kiem weso艂o, chocia偶 g艂o艣no zapewniaj膮 o swojej niewinno艣ci.
Nast臋pnego dnia ludzie chichocz膮 przy wykopaliskach.
- Chawad偶a wie - m贸wi膮. - On jest bardzo uczony, zna si臋 na staro偶ytno艣ciach. Jego oczu nie mo偶na oszuka膰.
Max jest niepocieszony, gdy偶 bardzo chcia艂 wiedzie膰, jak sporz膮dzano falsyfikaty. By艂y znakomicie wykonane, a dobre rzemios艂o zawsze zyskuje jego aprobat臋.
Mo偶emy ju偶 sobie wyobrazi膰, jak wygl膮da艂 Czaghar pi臋膰 do trzech tysi臋cy lat temu. W czasach przedhistorycznych musia艂 przebiega膰 t臋dy bardzo ucz臋szczany szlak karawanowy, wi膮偶膮cy Haran i Tell Halaf i ci膮gn膮cy si臋 przez D偶abal Sind偶ar do Iraku i Tygrysu, i dalej do staro偶ytnej Niniwy. Czaghar nale偶a艂 do sieci wielkich o艣rodk贸w handlowych.
Niekiedy odkrywamy jaki艣 akcent osobisty - znak pozostawiony przez garncarza na podstawie naczynia, cache, w kt贸rej znajduje si臋 niewielki garnuszek pe艂en z艂otych kolczyk贸w, by膰 mo偶e posag c贸rki gospodarza. Niekiedy 贸w akcent osobisty jest bli偶szy naszym czasom - na przyk艂ad metalowy medalion z nazwiskiem Hans Krauwinkel z Norymbergi, wybity oko艂o roku pa艅skiego 1600 i le偶膮cy w muzu艂ma艅skim grobie, co wskazuje, 偶e istnia艂y w贸wczas jakie艣 kontakty mi臋dzy tym zapad艂ym k膮tem a Europ膮.
Mniej wi臋cej pi臋膰 tysi臋cy lat temu wyrabiano naczynia z nacinan膮 dekoracj膮 - bardzo 艂adne, a dla mnie wr臋cz pi臋kne. Formowano je r臋cznie, bez u偶ycia ko艂a garncarskiego.
Znajdujemy tak偶e madonny tej epoki - postacie w turbanach, z wielkimi piersiami, groteskowe i prymitywne, niemniej swym czcicielom przynosz膮ce bez w膮tpienia pociech臋 i pomoc.
Obserwujemy te偶 fascynuj膮cy rozw贸j motywu 鈥瀊ukranionu" na ceramice. Zaczyna si臋 od prostej g艂owy wo艂u, staje si臋 coraz mniej naturalistyczny i bardziej stylizowany, a偶 w ko艅cu przybiera posta膰, kt贸rej w og贸le by si臋 nie rozpozna艂o, gdyby si臋 nie zna艂o etap贸w po艣rednich. (Rzeczywi艣cie jest to, jak stwierdzam z konsternacj膮, dok艂adnie ten sam prosty wz贸r co na sukience z drukowanego jedwabiu, kt贸r膮 niekiedy nosz臋!
Och, niech b臋dzie! ,Bukranion" brzmi znacznie lepiej ni偶 鈥瀊iegn膮ce romby"!).
Przychodzi wreszcie dzie艅, kiedy pierwsza 艂opata zag艂臋bia si臋 w powierzchni臋 Tell Brak. Jest to uroczysty moment.
Wsp贸lnym wysi艂kiem Sarkis i Ali wyporz膮dzili ju偶 kilka pomieszcze艅. Woziwoda, wielki ko艅, kt贸ry nie jest star膮 chabet膮, w贸zek, beczki - wszystko czeka w gotowo艣ci.
Pu艂kownik i Bumps odje偶d偶aj膮 do Brak poprzedniego wieczora, przenocuj膮 i b臋d膮 na kopcu wczesnym 艣witem.
Max i ja docieramy tam oko艂o 贸smej rano. Biedny Pu艂kownik sp臋dzi艂 bezsenn膮 noc, walcz膮c z nietoperzami! Podobno pomieszczenia w wie偶y s膮 opanowane przez nietoperze - do kt贸rych Pu艂kownik 偶ywi siln膮 odraz臋!
Bumps relacjonuje, 偶e ilekro膰 obudzi艂 si臋 w nocy, Pu艂kownik 艂azi艂 po pokoju i rozpaczliwie zamierza艂 si臋 na nietoperze r臋cznikiem.
Pozostajemy chwil臋, obserwuj膮c prace przy wykopaliskach.
Ponury woziwoda podchodzi do mnie i wyrzuca z siebie d艂ug膮 opowie艣膰, kt贸ra wydaje si臋 gorzkimi 偶alami. Kiedy wraca Max, prosz臋 go, 偶eby si臋 dowiedzia艂, o co chodzi.
Okazuje si臋, 偶e woziwoda ma gdzie艣 w okolicy D偶arablusu 偶on臋 i dziesi臋cioro dzieci i 偶e serce mu krwawi wskutek roz艂膮ki. Czy m贸g艂by dosta膰 zaliczk臋 i pos艂a膰 po rodzin臋, 偶eby do niego przyjecha艂a?
Wnosz臋 o pozytywn膮 odpowied藕. Max ma pewne w膮tpliwo艣ci. Kobieta w domu - m贸wi - oznacza k艂opoty.
W drodze powrotnej do Czaghar spotykamy wielu naszych robotnik贸w w臋druj膮cych do nowych wykopalisk.
- Al-hamdu li-Llah! - wo艂aj膮. - Czy b臋dzie dla nas jutro praca?
- Tak, b臋dzie praca.
Ponownie wychwalaj膮 Boga i id膮 dalej.
Sp臋dzili艣my w domu w Czaghar dwa pozbawione sensacji dnie i teraz przypada nasza kolej na prac臋 w Brak. Nie znaleziono tam jeszcze niczego o du偶ym znaczeniu, lecz wykopaliska zapowiadaj膮 si臋 obiecuj膮co, a domostwa pochodz膮 z w艂a艣ciwego okresu.
Wieje dzi艣 silny wiatr z po艂udnia - najbardziej znienawidzony wiatr. Powoduje, 偶e cz艂owiek 艂atwo si臋 irytuje i robi si臋 nerwowy. Szykujemy si臋 do wyjazdu, przygotowani na najgorsze - zabieramy wysokie kalosze, p艂aszcze nieprzemakalne i nawet parasole. Nie traktujemy zbyt powa偶nie zapewnie艅 Sarkisa, 偶e naprawi艂 dach. Dzi艣 b臋dzie, jakby powiedzia艂 Michel, przypadek Sawipruba.
Do Tell Brak jedzie si臋 na prze艂aj, bez 偶adnego szlaku. W po艂owie drogi napotykamy dw贸ch naszych robotnik贸w, maszeruj膮cych do pracy. Poniewa偶 mamy miejsce, Max zatrzymuje Mary i proponuje, 偶e ich podwiezie, co przyjmuj膮 z ha艂a艣liw膮 rado艣ci膮. U ich n贸g, z ma艂ym kawa艂kiem wystrz臋pionego sznurka na szyi, drepce pies.
Ludzie wsiadaj膮 i Michel zamierza ruszy膰. Max pyta o psa. We藕miemy tak偶e ich psa. Ale to nie jest ich pies, m贸wi膮. Po prostu pojawi艂 si臋 nagle na pustyni.
Przygl膮damy si臋 psu bli偶ej. Chocia偶 nie nale偶y do 偶adnej znanej rasy, jest niew膮tpliwie europejskim miesza艅cem! Budow膮 przypomina skye teriera, ma艣ci膮 teriera dandie din-monta, z wyra藕nym dodatkiem teriera cairn. Jest niezmiernie d艂ugi, ma b艂yszcz膮ce bursztynowe oczy i raczej pospolity, jasnobr膮zowy nos. W odr贸偶nieniu od przeci臋tnych ps贸w Wschodu nie wygl膮da ani na zabiedzonego, ani smutnego, ani boja藕liwego. Rozsiad艂 si臋 wygodnie i obserwuje nas, lekko wymachuj膮c ogonem.
Max m贸wi, 偶e zabierzemy go ze sob膮, i poleca Michelowi wsadzi膰 go do samochodu.
Michel wzdraga si臋. - Ugryzie mnie - m贸wi z obaw膮.
- Tak, tak - potwierdzaj膮 Arabowie. - Na pewno go ugryzie! Lepiej zostaw go tutaj, chawad偶a.
- We藕 go i wsad藕 do samochodu, ty przekl臋ty g艂upcze! -m贸wi Max do Michela.
Michel nabiera odwagi i podchodzi do psa, kt贸ry przyja藕nie zwraca ku niemu g艂ow臋.
Michel cofa si臋 gwa艂townie. Trac臋 cierpliwo艣膰, wyskakuj臋, chwytam psa i wsiadam z nim do Mary. To suka. 呕ebra jej stercz膮 przez sk贸r臋. Jedziemy do Brak, gdzie nowy przybysz zostaje oddany Farhatowi z zaleceniem, by podano mu obfity posi艂ek. Debatujemy tak偶e nad nazw膮 dla suki i decydujemy si臋 na Miss Ostapenko (poniewa偶 w艂a艣nie czytam Tobit Transplanted26). Jednak偶e, g艂贸wnie dzi臋ki Bumpsowi, Miss Ostapenko jest znana jedynie jako Hiyou. Hiyou okazuje si臋 stworzeniem o zdumiewaj膮cym charakterze. 呕膮dna 偶ycia, jest absolutnie nieustraszona, nie wykazuje l臋ku przed nikim i przed niczym. Odznacza si臋 艂agodnym usposobieniem, jest przyjazna i ca艂kowicie zdecydowana robi膰 zawsze tylko to, na co ma ochot臋. Niew膮tpliwie jest obdarzona dziewi臋cioma 偶ywotami, jakie przypisuje si臋 kotom. Je艣li zamknie si臋 j膮 w pomieszczeniu, potrafi jako艣 si臋 wydosta膰. Je艣li pozostawi si臋 j膮 na dworze, potrafi dosta膰 si臋 do 艣rodka - kiedy艣 wy drapa艂a dziur臋 w grubej na dwie stopy 艣cianie z suszonej gliny. Towarzyszy nam zawsze przy posi艂kach i jest tak natarczywa, 偶e nie mo偶emy si臋 jej oprze膰. Ona nie 偶ebrze o k膮ski - ona 偶膮da!
Jestem pewna, 偶e kto艣 sznurkiem uwi膮za艂 Hiyou kamie艅 u szyi i pr贸bowa艂 j膮 utopi膰. Jednak偶e suka, zdecydowana cieszy膰 si臋 偶yciem, przegryz艂a sznur, dop艂yn臋艂a do brzegu i pomaszerowa艂a wesolutko przez pustyni臋, gdzie wiedziona niezawodnym instynktem, przy艂膮czy艂a si臋 do tych ludzi, kt贸rych postanowili艣my podwie藕膰. Mam pewien dow贸d na potwierdzenie mojej teorii. Ot贸偶 Hiyou, kt贸ra chodzi z nami wsz臋dzie, je艣li j膮 zawo艂amy, stanowczo odmawia zej艣cia w d贸艂 nad D偶akd偶ak. Zapiera si臋 silnie na 艣cie偶ce, potrz膮sa g艂ow膮 i wraca do domu. 鈥濪zi臋kuj臋, nie" - zdaje si臋 m贸wi膰. 鈥濶ie lubi臋 by膰 topiona! To 偶adna zabawa!".
Z zadowoleniem dowiadujemy si臋, 偶e Pu艂kownik mia艂 spokojniejsz膮 noc. Naprawiaj膮c dach, Sarkis wyp艂oszy艂 wi臋kszo艣膰 nietoperzy, a ponadto Pu艂kownik zmontowa艂 sobie urz膮dzenie w stylu Heatha Robinsona27, zawieraj膮ce wielk膮 misk臋 z wod膮, do kt贸rej nietoperze wpadaj膮 i si臋 topi膮. Mechanizm, jak t艂umaczy艂 nam Pu艂kownik, jest bardzo skomplikowany, a przygotowanie go do dzia艂ania niew膮tpliwie skraca艂o mu godziny snu.
Idziemy na kopiec i zasiadamy do po艂udniowego posi艂ku w miejscu os艂oni臋tym od wiatru. Mimo to z ka偶dym k臋sem po艂ykamy du偶e ilo艣ci piasku i py艂u. Wszyscy wygl膮daj膮 na zadowolonych i nawet melancholijny woziwoda objawia pewn膮 dum臋, je偶d偶膮c nad rzek臋 i wracaj膮c z wod膮 dla pracownik贸w. Podwozi j膮 do st贸p kopca, sk膮d osio艂ki wynosz膮 j膮 na g贸r臋 w dzbanach. W ca艂ej tej operacji jest co艣 biblijnego, co przemawia do wyobra藕ni.
Kiedy dzie艅 pracy si臋 ko艅czy, 偶egnamy si臋, Pu艂kownik i Bumps odje偶d偶aj膮 w Mary do Czaghar, a my obejmujemy dwudniowy dy偶ur w Brak.
Pok贸j w wie偶y wygl膮da ca艂kiem sympatycznie. Pod艂oga jest wys艂ana matami, na kt贸rych le偶y par臋 kilim贸w. Mamy dzban na wod臋 i wielk膮 misk臋, st贸艂, dwa krzes艂a, dwa 艂贸偶ka polowe, r臋czniki, prze艣cierad艂a, koce i nawet ksi膮偶ki. Okna zosta艂y niezbyt pewnie umocowane. Po do艣膰 szczeg贸lnym posi艂ku, przygotowanym przez Alego, a podanym przez Farhata, idziemy spa膰. Posi艂ek sk艂ada艂 si臋 z bardzo rzadkiego szpinaku z mikroskopijnymi wysepkami czego艣, co jak podejrzewamy, by艂o 鈥瀊iftekiem".
Noc mija spokojnie. Materializuje si臋 tylko jeden nietoperz i Max wywabia go na zewn膮trz za pomoc膮 latarki. Postanawiamy powiedzie膰 Pu艂kownikowi, 偶e jego opowie艣ci o setkach nietoperzy s膮 mocno przesadzone i zapewne mia艂 na nie wp艂yw nadmiar alkoholu. O pi膮tej pi臋tna艣cie Max dostaje herbat臋 i wyrusza na kopiec. Ja zasypiam ponownie. O sz贸stej przynosz膮 herbat臋 dla mnie. Max wraca na 艣niadanie o 贸smej. Posi艂ek jest obfity - podaj膮 nam gotowane jajka, herbat臋, arabskie podp艂omyki, dwa garnuszki d偶emu i puszk臋 budyniu w proszku (!).
Kilka minut p贸藕niej zostaje wniesione drugie danie -jajecznica.
Max mruczy: - Trop de 偶ele [Nadmiar gorliwo艣ci] - i w obawie przed pojawieniem si臋 z kolei omletu przekazuje niewidzialnemu Alemu, 偶e to, co ju偶 dostali艣my, jest zupe艂nie wystarczaj膮ce. Farhat wzdycha i wychodzi z poleceniem. Wraca ze zmarszczonym czo艂em, zatroskany i niespokojny. Oczekujemy wie艣ci o jakiej艣 powa偶nej katastrofie, ale nie, Farhat pyta tylko: - Czy mamy da膰 pomara艅cze do drugiego 艣niadania?
W po艂udnie zjawiaj膮 si臋 Bumps i Pu艂kownik. Z powodu szalej膮cego wiatru Bumps ma wielkie k艂opoty ze swym he艂mem tropikalnym. Michel przybywa w nadziei zastosowania Forca, ale Bumps, pami臋taj膮c o poprzednio udzielanej pomocy, zr臋cznie go unika.
Na drugie 艣niadanie zazwyczaj jadamy zimne mi臋so i sa艂at臋, ale ambitna dusza Alego marzy o czym艣 lepszym, dostajemy wi臋c plastry sma偶onego bak艂a偶ana - ledwie letnie i na p贸艂 surowe - do tego zimne, ociekaj膮ce t艂uszczem frytki, ma艂e kr膮偶ki wysma偶onego na twardo 鈥瀊ifteka" i p贸艂miski sa艂aty przyprawionej przed wieloma godzinami. Ca艂y posi艂ek tonie w zimnym, zielonym t艂uszczu!
Max m贸wi, 偶e b臋dzie mu przykro gasi膰 zapa艂 Alego, ale musi pohamowa膰 porywy jego fantazji.
Okazuje si臋, 偶e Abd as-Salam wykorzystuje godziny po艂udniowego posi艂ku, by pocz臋stowa膰 ludzi d艂ug膮 umoralniaj膮c膮 tyrad膮 o obrzydliwie pochlebczym charakterze.
- Czy wiecie, jakie macie szcz臋艣cie? - wo艂a, wymachuj膮c r臋kami. - Czy偶 nie robi si臋 dla was wszystkiego, co mo偶liwe? Czy nie my艣li si臋 o was? Wolno wam przynosi膰 tu swoje jedzenie i je艣膰 na dziedzi艅cu domu! Dostajecie ogromne pieni膮dze; tak, dostajecie pieni膮dze, niewa偶ne, czy znajdziecie co艣, czy nie! Jaka hojno艣膰, jaka szlachetno艣膰! I to jeszcze nie koniec! W dodatku do tych ogromnych sum p艂aci si臋 wam jeszcze za wszystko, co znajdziecie! Chawad偶a dba o was jak prawdziwy ojciec, pilnuje nawet, 偶eby艣cie nie wyrz膮dzali sobie nawzajem krzywdy! Kiedy macie gor膮czk臋, daje wam lekarstwa! Je艣li wasz brzuch si臋 zamknie, daje wam pot臋偶ne lekarstwo, 偶eby go otworzy膰! Jaki szcz臋艣liwy jest wasz los! Jak偶e bezgraniczna jest szlachetno艣膰 chawad偶y! Czy ka偶e wam pracowa膰 bez picia? Nie! Doprawdy nie! Cho膰 wcale nie jest do tego zobowi膮zany, w swej wielkoduszno艣ci dostarcza wam darmo wod臋 na pag贸rek! Wod臋 przywo偶on膮 wielkim nak艂adem w w贸zku ci膮gni臋tym przez konia ca艂膮 drog臋 z D偶akd偶aku! Pomy艣lcie, jaki to koszt, jaki to wydatek! Jakie niezwyk艂e szcz臋艣cie macie, 偶e zatrudnia was taki cz艂owiek!
Wycofujemy si臋 chy艂kiem, byle dalej, a Max wyra偶a zdumienie, 偶e 偶aden z robotnik贸w nie zamordowa艂 Abd as-Salama. On by to zrobi艂 na ich miejscu - m贸wi. Bumps odpowiada, 偶e przeciwnie, robotnicy ch臋tnie tego s艂uchaj膮. To prawda. S艂ycha膰 pe艂ne uznania potakiwania i chrz膮kni臋cia; kto艣 zwraca si臋 do kogo艣 innego:
- To rozs膮dne, co on m贸wi. Przywo偶膮 nam wod臋. Tak, to jest wielkoduszno艣膰. On ma s艂uszno艣膰. Mamy szcz臋艣cie. On jest m膮dry, ten Abd as-Salam.
Bumps m贸wi, 偶e nie mo偶e zrozumie膰, jak oni daj膮 si臋 na to nabiera膰. Nie mog臋 si臋 z nim zgodzi膰, pami臋tam, z jakim zapa艂em s艂ucha艂am jako dziecko umoralniaj膮cych opowiastek. Arabowie maj膮 w sobie co艣 z tego prostego, naiwnego, dzieci臋cego podej艣cia do 偶ycia. Wol膮 moralizatorskiego Abd as-Salama od bardziej nowoczesnego i mniej 艣wi臋toszkowatego Alawiego. Ponadto stary Abd as-Salam jest znakomitym tancerzem i wieczorami na dziedzi艅cu domu w Brak prowadzeni przez niego m臋偶czy藕ni wykonuj膮 d艂ugie, trudne uk艂ady taneczne -wr臋cz scenki baletowe. Ta艅cz膮 niekiedy do p贸藕nej nocy. Jak oni mog膮 tak d艂ugo si臋 bawi膰 i by膰 znowu na kopcu o pi膮tej rano - pozostaje dla mnie tajemnic膮. Jest te偶 dla mnie zagadk膮, jak m臋偶czy藕ni z wiosek oddalonych o trzy, pi臋膰, a nawet dziesi臋膰 kilometr贸w potrafi膮 codziennie przyj艣膰 do pracy dok艂adnie co do minuty o wschodzie s艂o艅ca! Nie maj膮 budzik贸w ani zegark贸w, a musz膮 wyj艣膰 od dwudziestu minut do ponad godziny przed wschodem s艂o艅ca - i oto s膮. Ani si臋 nie sp贸藕niaj膮, ani nie przychodz膮 za wcze艣nie. Kiedy praca si臋 ko艅czy (p贸艂 godziny przed zachodem s艂o艅ca), przygl膮damy si臋 ze zdumieniem, jak rzucaj膮 kosze, 艣miej膮 si臋, bior膮 na ramiona motyki i biegn膮 - rzeczywi艣cie, przebywaj膮 weso艂o biegiem ca艂膮 dziesi臋ciokilometrow膮 drog臋 do domu! Jedyne przerwy w pracy to p贸艂godzinna przerwa na 艣niadanie i godzinna na po艂udniowy posi艂ek, a wed艂ug naszych standard贸w zawsze byli niedo偶ywieni. To prawda, 偶e pracuj膮 w tempie, kt贸re mo偶na by nazwa膰 leniwym, ze sporadycznymi jedynie wybuchami gor膮czkowej aktywno艣ci: kopania lub biegania z koszami, kiedy ogarnie ich nag艂a weso艂o艣膰 - ale to, co robi膮, to ci臋偶ka, fizyczna praca. Najlepiej ma cz艂owiek pracuj膮cy kilofem, bo kiedy wzruszy powierzchni臋 swojego kawa艂ka gruntu, siada, by zapali膰 papierosa, podczas gdy pomocnik 艂opat膮 nape艂nia kosze. Ch艂opcy nosz膮cy kosze nie maj膮 chwili odpoczynku, poza tymi, kt贸re sami ukradkiem wygospodaruj膮. Robi膮 to ca艂kiem pomys艂owo - wlok膮 si臋 na wysypisko jak na filmie w zwolnionym tempie albo przez d艂ugie minuty przeszukuj膮 swoje kosze.
Na og贸艂 s膮 to bajecznie zdrowi ludzie. Najcz臋stsze s膮 tu choroby oczu i obstrukcja, kt贸r膮 si臋 bardzo przejmuj膮! Jak s膮dz臋, obecnie wyst臋puje te偶 cz臋sto gru藕lica, przywleczona przez zachodni膮 cywilizacj臋. Ale zdrowiej膮 w tempie, kt贸re graniczy wr臋cz z cudem. Jeden m臋偶czyzna r膮bie drugiego w g艂ow臋, rana wygl膮da okropnie. Poszkodowany prosi nas o opatrunek, lecz jest zdumiony sugesti膮, 偶e powinien rzuci膰 prac臋 i i艣膰 do domu. 鈥濩o, z powodu takiego g艂upstwa? To prawie nie boli!". A po dwu lub trzech dniach rana jest zagojona, mimo bardzo niehigienicznych metod leczniczych, jakie 贸w cz艂owiek zapewne sam zastosowa艂, kiedy tylko dotar艂 do domu.
Pewnego razu Max wys艂a艂 do domu m臋偶czyzn臋, kt贸remu zrobi艂 si臋 na nodze wielki, bolesny wrz贸d i kt贸ry najoczywi艣ciej mia艂 gor膮czk臋.
- Dostaniesz tak膮 sam膮 zap艂at臋, jakby艣 pracowa艂 - obieca艂 mu.
M臋偶czyzna co艣 mrukn膮艂 i poszed艂.
Jednak po po艂udniu Max dostrzeg艂 go, pracuj膮cego jak zwykle. - Co tu robisz? - zapyta艂. - Przecie偶 pos艂a艂em ci臋 do domu.
- Poszed艂em do domu, chawad偶a (osiem kilometr贸w). Ale w domu by艂o okropnie nudno. 呕adnych rozm贸w! Same kobiety. Wi臋c przyszed艂em z powrotem. I widzisz, dobrze zrobi艂em, wrz贸d p臋k艂!
Dzi艣 wracamy do Czaghar, za艣 druga zmiana przyje偶d偶a do Brak. Powr贸t do naszego prawdziwego domu odczuwamy jako powr贸t do wielkiego luksusu. Po przyje藕dzie stwierdzamy, 偶e Pu艂kownik ponakleja艂 wsz臋dzie notatki, przewa偶nie o obra藕liwym charakterze! Zrobi艂 tak偶e porz膮dki, z takim zapa艂em, 偶e nie mo偶emy znale藕膰 niczego, co jest nam potrzebne. Zaczynamy medytowa膰 nad odwetem! W ko艅cu wycinamy z jakich艣 starych tygodnik贸w zdj臋cia pani Simpson i przypinamy je w pokoju Pu艂kownika!
Trzeba zrobi膰 du偶o zdj臋膰 i wywo艂a膰 klisze, a poniewa偶 dzie艅 jest gor膮cy, kiedy wynurzam si臋 z mojej ciemni, sama czuj臋 si臋 jak kawa艂ek grzyba domowego. Nasza s艂u偶ba ci臋偶ko pracuje, by mi dostarczy膰 wzgl臋dnie czystej wody. Najpierw odcedza si臋 grubsze b艂oto, a uzyskan膮 m臋tn膮 ciecz przelewa si臋 wielokrotnie przez wat臋. Zanim woda zostanie u偶yta do negatyw贸w, dostaje si臋 do niej nieco piasku i kurzu z powietrza, ale rezultaty s膮 ca艂kiem zadowalaj膮ce.
Jeden z naszych pracownik贸w przychodzi do 袦邪褏邪 i prosi o pi臋膰 dni wolnego.
- Dlaczego?
- Musz臋 odsiedzie膰 kar臋 w wi臋zieniu!
Dzisiejszy dzie艅 zostanie zapami臋tany jako dzie艅 akcji ratunkowej . W nocy pada艂 deszcz i rano ziemia by艂a jeszcze wci膮偶 namokni臋ta. Oko艂o po艂udnia pojawia si臋 dziko wygl膮daj膮cy cz艂owiek, p臋dz膮cy szale艅czo na koniu z samozaparciem pos艂a艅ca wioz膮cego kr贸lowi wie艣膰 o wygranej bitwie. W rzeczywisto艣ci przywozi z艂膮 nowin臋. Pu艂kownik i Bumps wyruszyli do Czaghar i w p贸艂 drogi utkn臋li. Je藕dziec zostaje natychmiast wys艂any z powrotem z dwiema 艂opatami, a my organizujemy zesp贸艂 ratunkowy. Pi臋ciu m臋偶czyzn z Sarkisem na czele wyrusza w Poilu. Bior膮 dodatkowe 艂opaty i deski i odje偶d偶aj膮 z weso艂ym 艣piewem!
Max wrzeszczy za nimi, 偶eby sami nie utkn臋li. I w istocie to w艂a艣nie si臋 zdarza, na szcz臋艣cie zaledwie par臋set jard贸w od miejsca, gdzie ma k艂opoty Mary - ugrz臋z艂a tyln膮 osi膮 w b艂ocie. Jej za艂oga, kt贸ra od pi臋ciu godzin usi艂uje j膮 odkopa膰, jest bardzo zm臋czona, a ponadto doprowadzona do rozpaczy i niemal do sza艂u okrzykami i rozkazami Michela, wydawanymi jego zwyk艂ym wysokim, j臋kliwym falsetem, a sk艂adaj膮cymi si臋 g艂贸wnie z 鈥濬orca!". Stosuj膮c Forca, Michel 艂amie trzeci z kolei podno艣nik! Przy pomocy paru zabijak贸w (wybranych ze wzgl臋du na ich muskulatur臋) i pod sprawniejszym kierownictwem Sarkisa Mary decyduje si臋 wydosta膰 z grz臋zawiska, co robi znienacka, pokrywaj膮c wszystkich b艂otem od st贸p do g艂贸w i pozostawiaj膮c za sob膮 ziej膮c膮 dziur臋, ochrzczon膮 przez Pu艂kownika 鈥瀏robowcem Mary".
W czasie naszego ostatniego dy偶uru w Brak spad艂o du偶o deszczu i dach Sarkisa nie sprosta艂 swemu zadaniu. Co wi臋cej, pootwiera艂y si臋 prowizoryczne okiennice i wiatr z deszczem hulaj膮 po pokoju. Na szcz臋艣cie najgorszy deszcz pada w 鈥瀢olnym dniu", kiedy prace wykopaliskowe i tak nie s膮 prowadzone. Z projektowanej wycieczki do wulkanu Kaukab musimy jednak zrezygnowa膰.
W zwi膮zku z wolnym dniem niemal dochodzi do buntu, gdy偶 dziesi臋ciodniowy okres pracy ko艅czy si臋 w sobot臋 i Abd as-Salam, kt贸remu polecono, by og艂osi艂 ludziom, 偶e nast臋pnego dnia nie ma pracy, jak zwykle partaczy spraw臋. Beczy g艂o艣no: - Jutro niedziela, wi臋c si臋 nie pracuje!
Natychmiast wybucha gwar! Co takiego? Czy wszyscy dobrzy muzu艂manie maj膮 by膰 obra偶ani i pomijani na rzecz n臋dznych dwudziestu Ormian? Zapalczywy d偶entelmen, nazywaj膮cy si臋 Abbas Id, pr贸buje zorganizowa膰 strajk. Max wyg艂asza oracj臋, o艣wiadczaj膮c, 偶e kto chce mie膰 艣wi臋to w niedziel臋, poniedzia艂ek, wtorek, 艣rod臋, czwartek, pi膮tek i w sobot臋, to prosz臋 bardzo! Co do Abbasa Ida, to ma nie pokazywa膰 si臋 wi臋cej na kopcu! Ormianom, kt贸rzy triumfalnymi u艣miechami prosz膮 si臋 o morderstwo, zaleca trzyma膰 j臋zyk za z臋bami -po czym zaczyna si臋 wyp艂ata. Max skrywa si臋 w Mary, a Michel, zataczaj膮c si臋, wynosi z domu worki z pieni臋dzmi i umieszcza je w furgonetce. (Nie s膮 to ju偶 na szcz臋艣cie med偶idi - niebu niech b臋d膮 dzi臋ki! Zosta艂y og艂oszone za niewa偶ne i tylko syryjska waluta jest de rigeuf). W oknie ko艂o kierowcy pojawia si臋 twarz 袦邪褏邪 (wygl膮da jak kasjer w okienku kasy kolejowej). Michel wstawia krzes艂o do furgonetki i obejmuje kontrol臋 nad got贸wk膮, uk艂ada monety w stosy i wzdycha g艂o艣no z 偶a艂o艣ci, 偶e taka masa pieni臋dzy idzie w muzu艂ma艅skie r臋ce!
Max otwiera ogromn膮 ksi臋g臋 rachunkow膮 i zaczyna si臋 zabawa. Ka偶dy zesp贸艂 po kolei wyst臋puje z t艂umu, kiedy wywo艂uje si臋 jego nazw臋; jego cz艂onkowie podchodz膮 i odbieraj膮, co si臋 im nale偶y. Codzienny bakszysz ka偶dego pracownika zosta艂 sprawdzony i dodany do dni贸wki. Siedzieli艣my nad tym trudnym zadaniem arytmetycznym do p贸藕nej nocy.
W dzie艅 wyp艂aty uwidacznia si臋 wyra藕nie nier贸wno艣膰 losu. Niekt贸rzy pracownicy dostaj膮 du偶膮 premi臋, inni prawie nic. Kr膮偶膮 偶arciki i dykteryjki i wszyscy, nawet ci pomini臋ci przez fortun臋, s膮 bardzo weseli. Wysoka, przystojna Kurdyjka podbiega do swego m臋偶a, kt贸ry przelicza otrzymane pieni膮dze.
- Ile dosta艂e艣? Poka偶! - Bez skrupu艂贸w chwyta ca艂膮 sum臋 i odchodzi.
Dwaj dystyngowanie wygl膮daj膮cy Arabowie lito艣ciwie odwracaj膮 g艂owy, zaszokowani takim pokazem niekobiecego (i niem臋skiego) zachowania!
Kurdyjka wynurza si臋 ponownie ze swojej lepianki i wymy艣la m臋偶owi za spos贸b, w jaki rozwi膮zuje p臋ta os艂u. Kurd, wielki, przystojny m臋偶czyzna, wzdycha ze smutkiem. Kt贸偶 chcia艂by by膰 m臋偶em Kurdyjki?
Istnieje powiedzonko, 偶e je艣li Arab obrabuje ci臋 na pustyni, pobije ci臋, ale pozostawi przy 偶yciu. Natomiast je艣li obrabuje ci臋 Kurd, zabije ci臋 dla samej przyjemno艣ci zabijania!
By膰 mo偶e trzymanie pod pantoflem w domu pobudza do dziko艣ci poza domem!
Po dw贸ch godzinach wyp艂ata wreszcie si臋 ko艅czy. Ma艂e nieporozumienie pomi臋dzy Daudem Sulajmanem a Daudem Sulajmanem Muhammadem zosta艂o za艂atwione ku obustronnemu zadowoleniu. Abdallah wraca z u艣miechem, 偶eby wyja艣ni膰, 偶e dziesi臋膰 frank贸w pi臋膰dziesi膮t wyp艂acono mu przez pomy艂k臋. Natomiast ma艂y Mahmud upomina si臋 ostrym g艂osem o czterdzie艣ci pi臋膰 centim贸w: - Dwa paciorki, brzeg naczynia i kawa艂ek obsydianu, chawad偶a, a by艂o to w ostatni czwartek! - Wszystkie roszczenia, kontr roszczenia itd. zostaj膮 zbadane, omy艂ki poprawione. Rozpytujemy si臋, kto pracuje nadal, a kto chce odej艣膰. Niemal wszyscy odchodz膮. - Ale po nast臋pnym okresie kto wie, chawad偶a?
- Tak - m贸wi Max - kiedy wydasz wszystkie pieni膮dze!
- Rzek艂e艣, chawad偶a.
Nast臋puje wymiana serdecznych pozdrowie艅 i s艂贸w po偶egnania. Tej nocy na dziedzi艅cu b臋d膮 艣piewy i ta艅ce.
Z powrotem w Czaghar Bazarze. Pi臋kny, gor膮cy dzie艅. Pu艂kownik a偶 be艂koce, tak jest w艣ciek艂y na zachowanie si臋 Poilu, kt贸ry ostatnio w Brak codziennie go zawodzi. W ka偶dym takim przypadku przybywa Farhat, zapewnia, 偶e samoch贸d jest w porz膮dku, nic nie jest zepsute, i na dow贸d w艂膮cza starter. Silnik natychmiast zapala. Pu艂kownik traktuje to jako dodatkow膮 obraz臋.
Podchodzi Michel i t艂umaczy swym wysokim g艂osem, 偶e trzeba jedynie oczy艣ci膰 ga藕nik - to bardzo proste, jest got贸w to Pu艂kownikowi pokaza膰. Nast臋pnie demonstruje swoj膮 ulubion膮 sztuczk臋: wci膮ga benzyn臋 do ust, p艂ucze je d艂u偶sz膮 chwil臋, a w ko艅cu wszystko po艂yka. Pu艂kownik patrzy na to z min膮 ch艂odnego obrzydzenia. Michel kiwa g艂ow膮, u艣miecha si臋 uszcz臋艣liwiony, m贸wi zach臋caj膮co do Pu艂kownika: - Sawipruba? - i zaczyna zapala膰 papierosa. Wstrzymujemy oddech, oczekuj膮c, 偶e z gard艂a Michela buchnie p艂omie艅, ale nic si臋 nie dzieje.
Zdarzaj膮 si臋 drobne komplikacje. Czterech ludzi zostaje zwolnionych za ustawiczne b贸jki. Alawi i Jahja k艂贸c膮 si臋 i nie odzywaj膮 si臋 do siebie. Ukradziono nam jeden z domowych dywan贸w. Szejk jest oburzony i zwo艂uje zebranie dla przeprowadzenia 艣ledztwa w tej materii. Mamy przyjemno艣膰 obserwowa膰 je z daleka - kr膮g bia艂o odzianych, brodatych postaci rozsiad艂ych na ziemi, pochylonych tak, by g艂owy znalaz艂y si臋 blisko siebie.
- Trzymaj膮 g艂owy tak, by nikt nie m贸g艂 pods艂ucha膰 tajemnic, o kt贸rych m贸wi膮 - t艂umaczy Mansur.
Dalsze posuni臋cia s膮 nader wschodnie. Szejk podchodzi do nas z zapewnieniem, 偶e z艂oczy艅cy s膮 mu teraz znani i 偶e zostan膮 ukarani, a dywan zwr贸cony.
W rzeczywisto艣ci bije sze艣ciu swoich osobistych wrog贸w i zapewne szanta偶uje kilku innych. Dywan si臋 nie materializuje, ale szejk jest w doskona艂ym humorze i mo偶na po nim pozna膰 przyp艂yw got贸wki.
Do 袦邪褏邪 przychodzi ukradkiem Abd as-Salam. - Powiem ci, kto ukrad艂 tw贸j dywan. To szwagier naszego szejka, szejk jezyd贸w. To bardzo z艂y cz艂owiek, ale ma pi臋kn膮 siostr臋.
W oku Abd as-Salama b艂yska nadzieja na ma艂e rozkoszne prze艣ladowanie jezyd贸w, ale Max deklaruje, 偶e dywan zosta艂 spisany na straty i koniec. - W przysz艂o艣ci - m贸wi Max, spogl膮daj膮c surowo na Mansura i Sabriego - macie lepiej pilnowa膰 domu, a wietrz膮cych si臋 dywan贸w nie powinni艣cie pozostawia膰 na dworze bez opieki.
Nast臋pny przykry incydent to przybycie dw贸ch pracownik贸w urz臋du celnego i z艂apanie dw贸ch naszych robotnik贸w na paleniu przemycanych irackich papieros贸w. Ci dwaj mieli szczeg贸lnego pecha, gdy偶 w rzeczywisto艣ci wszyscy nasi ludzie w liczbie dwustu osiemdziesi臋ciu (wed艂ug aktualnej listy p艂ac) pal膮 szmuglowane irackie papierosy! Funkcjonariusz urz臋du celnego chce rozmawia膰 z 袦邪褏械m.
- To powa偶ne przest臋pstwo - m贸wi. - Z uprzejmo艣ci dla ciebie, chawad偶a, nie aresztowali艣my tych dw贸ch ludzi z twoich wykopalisk. To mog艂oby ci przynie艣膰 ujm臋 na honorze.
- Dzi臋kuj臋 za uprzejmo艣膰 i delikatno艣膰 - odpowiada Max.
- Jednak偶e sugerujemy, 偶eby艣 zwolni艂 ich bez zap艂aty, chawad偶a.
- Nie mog臋 tego zrobi膰. Nie do mnie nale偶y egzekwowanie praw waszego kraju. Jestem cudzoziemcem. Ci ludzie zobowi膮zali si臋 pracowa膰 dla mnie, a ja zobowi膮za艂em si臋 im p艂aci膰. Nie mog臋 wstrzyma膰 nale偶nej im zap艂aty.
Sprawa zostaje w ko艅cu za艂atwiona (za zgod膮 winnych przest臋pstwa) metod膮 potr膮cenia grzywny z zap艂aty winowajc贸w i wyp艂acenia jej do r膮k funkcjonariusza.
- In sza Allah! - m贸wi膮 ukarani, wzruszaj膮c ramionami i wracaj膮c do pracy. Max, kt贸ry ma mi臋kkie serce, jest nieco zbyt wspania艂omy艣lny, przyznaj膮c w tym tygodniu winowajcom wy偶szy bakszysz. W dzie艅 wyp艂aty odchodz膮 od okienka zadowoleni.
Nie podejrzewaj膮 袦邪褏邪 芯 wspania艂omy艣lno艣膰, lecz przypisuj膮 ten szcz臋艣liwy traf niesko艅czonemu mi艂osierdziu Al-laha.
Udajemy si臋 na kolejn膮 wypraw臋 do Kamiszli. Wywo艂uje podniecenie por贸wnywalne z wizyt膮 w Pary偶u czy Londynie. Program jest taki jak zawsze - Harrods, bez艂adna konwersacja z panem Yannakosem, d艂uga sesja w banku, lecz tym razem o偶ywiona obecno艣ci膮 najwy偶szego dygnitarza Ko艣cio艂a maronickiego, w ca艂ym jego majestacie, w fioletowych szatach, z bujnymi w艂osami i ozdobionym klejnotami krzy偶em. Max tr膮ca mnie, 偶ebym zaproponowa艂a 鈥濵onseigneurowi" moje krzes艂o, co robi臋 niech臋tnie, czuj膮c si臋 w tym momencie zapami臋ta艂膮 protestantk膮. (Czy w podobnych okoliczno艣ciach zaoferowa艂abym arcybiskupowi Yorku jedyne krzes艂o, gdybym na nim siedzia艂a? Dochodz臋 do wniosku, 偶e gdybym to zrobi艂a, arcybiskup by go nie przyj膮艂!). Archimandryta, czy te偶 Wielki Mufti, czy te偶 kimkolwiek on jest, opada na nie z westchnieniem satysfakcji, obrzucaj膮c mnie 艂askawym spojrzeniem.
Michel, o czym nie trzeba nawet wspomina膰, wypr贸bowuje nasz膮 cierpliwo艣膰 do ostateczno艣ci! Robi idiotyczne zakupy o wysoce 鈥瀍konomicznym" charakterze. Idzie tak偶e z Mansurem, by kupi膰 drugiego konia, po czym Mansur, pa艂aj膮cy nami臋tno艣ci膮 do konnej jazdy, wje偶d偶a rzeczonym koniem do salonu miejscowego fryzjera, gdzie Max strzy偶e sobie w艂osy!
- Wyno艣 si臋 st膮d, ty g艂upcze! - wrzeszczy Max.
- To znakomity ko艅 - odwrzaskuje Mansur. -I bardzo spokojny!
W tym momencie bardzo spokojny ko艅 wspina si臋 na tylnych nogach i wszyscy obecni u fryzjera, zagro偶eni pot臋偶nymi przednimi kopytami, kryj膮 si臋, gdzie mog膮.
Mansur i ko艅 zostaj膮 wyrzuceni. Max siada w fotelu, by da膰 si臋 ostrzyc do ko艅ca, i odk艂ada wszystko, co ma do powiedzenia Mansurowi, na p贸藕niej.
Zjadamy przepyszny, wyszukany obiad u francuskiego komendanta w koszarach, zapraszamy paru francuskich oficer贸w w odwiedziny i wracamy do Harrodsa, by zobaczy膰 ostatnie oszcz臋dno艣ciowe zakupy Michela. Zapowiada si臋 na deszcz, wi臋c postanawiamy wyruszy膰 od razu.
Ko艅 zostaje kupiony i Mansur prosi o pozwolenie pojechania na nim do domu.
Max obawia si臋, 偶e Mansur nie dojedzie do domu.
Ja uwa偶am, 偶e to doskona艂y pomys艂, i prosz臋 袦邪褏邪, by pozwoli艂 Mansurowi na powr贸t konno.
- Tak zesztywniejesz, 偶e nie b臋dziesz m贸g艂 si臋 rusza膰 -ostrzega Max.
Mansur zapewnia, 偶e jazda konna nigdy nie przyprawia go o sztywno艣膰 mi臋艣ni.
Uzgadniamy, 偶e Mansur wr贸ci konno do domu nast臋pnego dnia. Poczta jest o dzie艅 op贸藕niona, wi臋c b臋dzie m贸g艂 j膮 przywie藕膰.
Kiedy wracamy (w nieuniknionym towarzystwie kur i niechlujnych ludzi), zaczyna pada膰 deszcz. Niesamowicie zarzuca, ale docieramy do domu, zanim szlak staje si臋 nieprzejezdny.
Pu艂kownik w艂a艣nie wr贸ci艂 z Brak, gdzie mia艂 mn贸stwo k艂opot贸w z nietoperzami. Wabienie ich do miednicy za pomoc膮 latarki elektrycznej okaza艂o si臋 bardzo skuteczne, ale poniewa偶 sp臋dzi艂 na tym zaj臋ciu ca艂膮 noc, jest mocno niewyspany. Odpowiadamy zimno, 偶e my nie widzieli艣my tam ani jednego nietoperza!
Jeden z naszych robotnik贸w umie czyta膰 i pisa膰! Nazywa si臋 Jusuf Hassan i jest chyba najbardziej leniwym z naszych ludzi. Nigdy mi si臋 nie zdarzy艂o zasta膰 go przy pracy, kiedy przychodzi艂am na teren wykopalisk. Zawsze albo w艂a艣nie sko艅czy艂 kopa膰 sw贸j kawa艂ek, albo mia艂 zacz膮膰, albo na chwil臋 przerwa艂, 偶eby zapali膰 papierosa. Jusuf jest bardzo dumny ze swych umiej臋tno艣ci i pewnego dnia zabawia siebie i swych przyjaci贸艂, pisz膮c na opakowaniu po papierosach: 鈥濻alih Birro utopi艂 si臋 w rzece". Wszyscy s膮 niezmiernie ubawieni tym dowodem erudycji i poczucia humoru!
Puste opakowanie wpada do torby po chlebie, ta zostaje wci艣ni臋ta do worka po m膮ce i we w艂a艣ciwej chwili wraca do miejsca swego pochodzenia - wsi Chanzir. Tam kto艣 zauwa偶a napis. Opakowanie zostaje zaniesione do uczonego m臋偶a, kt贸ry odczytuje tekst. Wie艣膰 dociera do wsi D偶ermajir, rodzinnej miejscowo艣ci Saliha Birra. W rezultacie w nast臋pn膮 艣rod臋 zjawia si臋 w Tell Brak wielka kawalkada 偶a艂obnik贸w - m臋偶czyzn, p艂acz膮cych kobiet, zawodz膮cych dzieci.
- Nieszcz臋艣cie, nieszcz臋艣cie! - lamentuj膮. - Salih Birro, nasz ukochany, utopi艂 si臋 w rzece! Przybywamy po jego cia艂o!
Pierwsze, co widz膮, to sam Salih Birro, weso艂o kopi膮cy przydzielon膮 mu dzia艂k臋 i spluwaj膮cy na ziemi臋. Zdumienie, wyja艣nienia - i oszala艂y z w艣ciek艂o艣ci Salih Birro usi艂uje kilofem rozbi膰 Jusufowi Hassanowi g艂ow臋. Do艂膮czaj膮 przyjaciele obu stron, przybiega Pu艂kownik, rozkazuje im zaprzesta膰 b贸jki (pr贸偶na nadzieja) i usi艂uje si臋 dowiedzie膰, co zasz艂o.
P贸藕niej Max przeprowadza 艣ledztwo, sprawuje s膮d i og艂asza wyrok.
Salih Birro zostaje zwolniony na jeden dzie艅 za a) wszcz臋cie b贸jki, b) niezaprzestanie walki na wezwanie. Jusuf Hassan dostaje polecenie p贸j艣cia do D偶ermajiru (czterdzie艣ci kilometr贸w) i wyja艣nienia sprawy, oraz przeproszenia za sw贸j wyj膮tkowo niestosowny pomys艂. Ma te偶 zap艂aci膰 grzywn臋 w wysoko艣ci dwudniowego zarobku.
A prawdziwy mora艂 z ca艂ej tej historii -jak zauwa偶a p贸藕niej Max we w艂asnym, dobranym k贸艂ku -jest taki, 偶e umiej臋tno艣膰 czytania i pisania bywa bardzo niebezpieczna!
Mansur, kt贸rego pogoda uwi臋zi艂a na trzy dni w Kamiszli, nagle przyje偶d偶a na koniu bardziej martwy ni偶 偶ywy. Nie tylko nie mo偶e usta膰 na nogach, ale spotka艂o go dodatkowe nieszcz臋艣cie - kupi艂 w Kamiszli przepyszn膮, wielk膮 ryb臋, lecz wskutek nieprzewidzianego op贸藕nienia ryba si臋 zepsu艂a. Z jakiego艣 niewyt艂umaczalnego powodu przywi贸z艂 j膮 ze sob膮! Ryba zostaje po艣piesznie pogrzebana, za艣 Mansur, j臋cz膮c, idzie do 艂贸偶ka i nie pokazuje si臋 przez nast臋pne trzy dni. A my cieszymy si臋 tymczasem inteligentn膮 obs艂ug膮 Sabriego.
W ko艅cu dochodzi do skutku wyprawa na Kaukab. Farhat, z min膮 jeszcze bardziej zaaferowan膮 ni偶 zwykle, proponuje swoje us艂ugi jako przewodnik, poniewa偶 鈥瀦na kraj". Przeje偶d偶amy D偶akd偶ak po do艣膰 niepewnie wygl膮daj膮cym mo艣cie i zdajemy si臋 na sm臋tne przewodnictwo Farhata.
Poza faktem, 偶e Farhat po drodze niemal umiera ze strachu ,radzimy sobie nie najgorzej. Kaukab jest stale widoczny, co jest pomocne, lecz kamienisty teren, po kt贸rym musimy jecha膰, jest wr臋cz okropny, zw艂aszcza w pobli偶u wygas艂ego wulkanu.
Przed wyjazdem sytuacja w domu by艂a bardzo napi臋ta, ca艂y personel wzburzy艂a zaciek艂a k艂贸tnia o kawa艂eczek myd艂a. Brygadzi艣ci o艣wiadczyli ch艂odno, 偶e wol膮 nie jecha膰 na wypraw臋, lecz Pu艂kownik zmusi艂 ich do tego. Wsiedli do Mary z przeciwnych stron i usadowili si臋 odwr贸ceni do siebie plecami! Sarkis przykucn膮艂 z ty艂u jak kura i nie odzywa si臋 do nikogo. Trudno doj艣膰, kto si臋 w艂a艣ciwie z kim pok艂贸ci艂. Jednak偶e zanim zeszli艣my z Kaukabu, wszystko zosta艂o zapomniane. Spodziewali艣my si臋 艂agodnego spaceru w g贸r臋 po terenie us艂anym kwiatami, lecz kiedy dotarli艣my na miejsce, okaza艂o si臋, 偶e zbocza s膮 strome jak 艣ciany domu, a grunt jest 艣liskim, czarnym popio艂em. Michel i Farhat odmawiaj膮 ruszenia w g贸r臋, ale reszta z nas dzielnie pr贸buje wspinaczki. Szybko rezygnuj臋, ale inni pn膮 si臋 dalej, 艣lizgaj膮c si臋 i dysz膮c, podczas gdy ja, wygodnie siedz膮c, bawi臋 si臋 widowiskiem. Abd as-Salam niemal ca艂y czas idzie na czworakach!
Dochodzimy do mniejszego krateru i na jego kraw臋dzi zjadamy drugie 艣niadanie. Wok贸艂 jest du偶o kwiat贸w i prze偶ywamy urocze chwile. Roztacza si臋 st膮d wspania艂y widok na wszystkie strony, wida膰 niedalekie wzg贸rza D偶abal Sind偶ar. Panuje tu cudowny spok贸j. Ogarnia mnie fala szcz臋艣cia i u艣wiadamiam sobie, jak bardzo kocham ten kraj i jak pe艂ne i satysfakcjonuj膮ce jest to moje 偶ycie...
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
Przybycie Maca
Sezon prac wykopaliskowych ma si臋 ku ko艅cowi. Pora ju偶 na przybycie Maca i oczekujemy go niecierpliwie. Bumps zadaje o niego mn贸stwo pyta艅 i z niedowierzaniem przyjmuje niekt贸re z moich odpowiedzi. Potrzebna jest dodatkowa poduszka, wi臋c kupujemy w Kamiszli najlepsz膮 poduszk臋, jak膮 mo偶emy znale藕膰. Ale i tak jest twarda jak o艂贸w.
- Ten biedny cz艂owiek nie b臋dzie m贸g艂 spa膰 na czym艣 takim - m贸wi Bumps.
Zapewniam go, 偶e Macowi nie robi r贸偶nicy, na czym 艣pi.
- Nie gryz膮 go ani pch艂y, ani pluskwy, wydaje si臋 nie mie膰 偶adnego baga偶u i nigdy nie rozrzuca 偶adnych rzeczy osobistych. - Przypominam sobie co艣 jeszcze i dodaj臋: - Ma tylko kraciasty koc i notatnik.
Mina Bumpsa wyra偶a jeszcze wi臋ksze niedowierzanie.
Wreszcie nadchodzi dzie艅 przyjazdu Maca. Wypada to w nasz wolny dzie艅, wi臋c uk艂adamy skomplikowany plan zaj臋膰. Pu艂kownik wyrusza do Kamiszli o pi膮tej trzydzie艣ci rano w Poilu i po艂膮czy spotkanie Maca z wizyt膮 u fryzjera. (Musi strzyc si臋 bardzo cz臋sto, gdy偶 upiera si臋 przy kr贸tkiej, wojskowej fryzurze!).
My zjadamy 艣niadanie o si贸dmej i o 贸smej wyje偶d偶amy do Amudy. Tam spotkamy si臋 z pozosta艂ymi i wsp贸lnie pojedziemy do Ras al-Ajn, by przyjrze膰 si臋 kilku kopcom w tej okolicy. (Zawsze sp臋dzamy wolny czas na zwyk艂ej pracy!). Sabri i 艂agodny, spokojny Dimitri tak偶e jad膮 z nami na t臋 wypraw臋.
S膮 wspaniale wystrojeni, w b艂yszcz膮cych od pasty butach, w filcowych kapeluszach i fioletowych garniturach, du偶o na nich za ciasnych. Michel, kt贸ry ma gorzkie do艣wiadczenia, nosi swoje ubranie robocze, ale w艂o偶y艂 od艣wi臋tne bia艂e kamasze.
Amuda jest r贸wnie okropna jak zawsze, na widoku le偶y jeszcze wi臋cej rozk艂adaj膮cych si臋 zw艂ok owiec, ni偶 pami臋tam z poprzednich wizyt. Mac i Pu艂kownik jeszcze si臋 nie pojawili i ryzykuj臋 opini臋, 偶e Poilu jak zwykle si臋 zepsu艂.
Jednak偶e wkr贸tce przyje偶d偶aj膮 i po powitaniach i drobnych zakupach (g艂贸wnie chleba, w Amudzie maj膮 bardzo dobry chleb) mamy zamiar rusza膰 - niestety, okazuje si臋, 偶e Poilu nie zrezygnowa艂 ze z艂ego zachowania i ma przebit膮 d臋tk臋. Michel i Sabri szybko si臋 z tym uporali w asy艣cie t艂umu, kt贸ry si臋 zebra艂 dooko艂a, podchodz膮c coraz bli偶ej, jak to jest w zwyczaju u mieszka艅c贸w Amudy.
Wreszcie ruszamy, ale po godzinie Poilu powtarza sw贸j karygodny post臋pek - posz艂a nast臋pna d臋tka. Kolejna naprawa i okazuje si臋, 偶e 偶aden z przybor贸w toaletowych Poilu nie jest w porz膮dku. Podno艣nik 藕le dzia艂a, a pompka jest zupe艂nie zepsuta. Sabri i Michel dokonuj膮 cud贸w, przytrzymuj膮c przewody z臋bami i pazurami.
Straciwszy ju偶 godzin臋 cennego czasu, ruszamy dalej. Doje偶d偶amy do wadi, kt贸re niespodziewanie jest pe艂ne wody - niezwyk艂a rzecz na samym pocz膮tku pory deszczowej. Zatrzymujemy si臋 i wywi膮zuje si臋 dyskusja, czy mo偶emy rozp臋dzi膰 si臋 i przejecha膰.
Michel, Sabri i Dimitri s膮 zdania, 偶e oczywi艣cie mo偶emy, je艣li B贸g b臋dzie 艂askaw i tak zechce. Bierzemy jednak pod uwag臋, 偶e je艣li Wszechmog膮cy b臋dzie nie艂askaw i nie zechce w cudowny spos贸b unie艣膰 nadwozia Poilu, to utkniemy i nie b臋dziemy mogli si臋 wydosta膰 - tote偶 z 偶alem rezygnujemy.
Mieszka艅cy pobliskiej wioski s膮 tak zawiedzeni nasz膮 decyzj膮, 偶e budzi to nasz膮 podejrzliwo艣膰. Zapewne zarabiaj膮 na 偶ycie wyci膮gaj膮c samochody, kt贸re ugrz臋z艂y w wadi. Michel wchodzi do wody dla sprawdzenia jej g艂臋boko艣ci i wszyscy jeste艣my zafascynowani widokiem jego bielizny! Pojawiaj膮 si臋 dziwne bia艂e, bawe艂niane kalesony, zawi膮zane tasiemk膮 w kostkach - zupe艂nie jak pantalony panienki z czas贸w kr贸lowej Wiktorii!
Decydujemy si臋 na drugie 艣niadanie nad wadi. Po jedzeniu Max i ja chlapiemy w wodzie stopami - prawdziwa rozkosz -p贸ki nie wyskakuje nagle w膮偶 i nie zniech臋ca nas do zabawy.
Przychodzi stary cz艂owiek i siada obok nas. Po uprzejmych powitaniach zapada zwyczajowe d艂ugie milczenie.
Potem starzec pyta nas dwornie, czy jeste艣my Francuzami. Niemcami? Anglikami?
Anglicy!
Kiwa g艂ow膮. - Czy ten kraj nale偶y teraz do Anglik贸w? Nie pami臋tam. Wiem tylko, 偶e ju偶 nie do Turk贸w.
- Nie - odpowiadamy. - Nie ma tutaj Turk贸w ju偶 od wojny.
- Wojny? - dziwi si臋 stary.
- Wojny, kt贸ra toczy艂a si臋 dwadzie艣cia lat temu.
Zastanawia si臋. - Nie pami臋tam wojny... A tak, mniej wi臋cej w tym czasie, o jakim m贸wisz, wielu asker je藕dzi艂o kolej膮 tam i z powrotem. Wi臋c to by艂a wojna? Nie wiedzieli艣my, 偶e to by艂a wojna. Nas nie dotyczy艂a.
Po kolejnym d艂ugim milczeniu wstaje, uprzejmie nas 偶egna i odchodzi.
Wracamy przez Tell Bajndar, gdzie stoj膮 tysi膮ce, jak si臋 zdaje, czarnych namiot贸w. To Beduini, kt贸rzy z nadej艣ciem wiosny przenosz膮 si臋 na po艂udnie na nowe pastwiska. W wadi Wad偶h jest woda i ca艂a okolica wibruje 偶yciem. Zapewne za dwa tygodnie zn贸w b臋dzie tu pusto i cicho.
Podnosz臋 co艣 na zboczach Tell Bajndar. Wygl膮da jak ma艂a muszelka, ale po zbadaniu okazuje si臋, 偶e jest zrobiona z gliny i s膮 na niej 艣lady farby. Intryguje mnie, zastanawiam si臋 nadaremnie, kto j膮 m贸g艂 zrobi膰 i po co. Czy zdobi艂a jaki艣 budynek, czy pude艂ko z kosmetykami, czy p贸艂misek? To morska muszla. Kto, tysi膮ce lat temu, m贸g艂 pomy艣le膰 o morzu, lub zna艂 morze, tutaj, tak daleko w g艂臋bi l膮du? Jakiej wyobra藕ni i znajomo艣ci rzemios艂a wymaga艂o jej zrobienie? Namawiam m臋偶a do spekulacji my艣lowych wraz ze mn膮, lecz Max m贸wi ostro偶nie, 偶e nie mamy 偶adnych danych; obiecuje jednak uprzejmie, 偶e sprawdzi, czy nie znaleziono gdzie indziej ozd贸b podobnego typu. Po 袦邪褋u nie spodziewam si臋 pr贸b zgadywania - to nie le偶y w jego konstytucji psychicznej i nie interesuje go to. Bumps jest du偶o bardziej uczynny i ch臋tnie si臋 zgadza na tak膮 zabaw臋. 鈥濿ariacje na temat glinianej muszelki" ci膮gn膮 si臋 przez jaki艣 czas i ko艅cz膮 atakiem zjednoczonymi si艂ami na Pu艂kownika, kt贸ry jest za jej rzymskim pochodzeniem (wyrok pot臋piaj膮cy w wykopaliskach tego rodzaju co nasze). Mi臋kn臋 na tyle, by si臋 zgodzi膰 na specjalny wysi艂ek dla sfotografowania rzymskiej fibuli, kt贸ra znajduje si臋 w艣r贸d naszych pogardzanych znalezisk, i nawet przydzieli膰 jej osobn膮 klisz臋!
Kiedy w dobrym nastroju podje偶d偶amy pod dom, wybiega szejk, by powita膰 Maca. - Ha, chawad偶a in偶ynier! - Ca艂uje go serdecznie w oba policzki.
Pu艂kownik chichocze, Max ostrzega go:
- Uwa偶aj, w przysz艂ym roku potraktuje tak ciebie!
- Mam si臋 pozwoli膰 ca艂owa膰 temu obrzydliwemu staruchowi?
Wszyscy robimy o to zak艂ady. Pu艂kownik pozostaje bardzo sztywny i dystyngowany. Jak nas informuje, Mac zosta艂 powitany jak brat i obdarzony bardzo serdecznym poca艂unkiem.
- Ale ja do tego nie dopuszcz臋 - zarzeka si臋 stanowczo.
Kolej na entuzjastyczne powitanie Maca przez brygadzist贸w. Wyrzucaj膮 z siebie potok arabszczyzny, a Mac odpowiada po angielsku.
- Ach, chawad偶a Mac! - wzdycha Alawi. - Nadal b臋dzie musia艂 gwizda膰 po wszystko, czego zechce!
B艂yskawicznie materializuje si臋 obfita kolacja, a po niej, zm臋czeni, rozsiad艂szy si臋 wygodnie przy specjalnych smako艂ykach z okazji 艣wi臋ta i przyjazdu Maca (tureckie s艂odycze, konfitury z bak艂a偶an贸w, czekolada i cygara), zaczynamy rozmow臋 wyj膮tkowo na tematy inne ni偶 archeologiczne.
Podejmujemy kwesti臋 religii w og贸lno艣ci; to cz臋sto roztrz膮sana sprawa w tym rejonie 艣wiata, gdy偶 w Syrii jest pe艂no bardzo fanatycznych sekt wszelkiego rodzaju - a wszystkie gotowe w najlepszej wierze poder偶n膮膰 sobie nawzajem gard艂a! Z tego tematu przechodzimy do dyskusji o historii dobrego Samarytanina. Wszystkie staro- i nowotestamentowe opowie艣ci nabieraj膮 tutaj szczeg贸lnej realno艣ci i budz膮 szczeg贸lne zainteresowanie. S膮 sformu艂owane w stylu, kt贸rym na co dzie艅 pos艂uguj膮 si臋 ludzie wok贸艂 nas, i wyra偶aj膮 t臋 sam膮 filozofi臋. Cz臋sto uderza mnie, 偶e akcenty rozk艂adaj膮 si臋 tu inaczej, ni偶 my na og贸艂 to przyjmujemy. Przychodzi mi do g艂owy drobny przyk艂ad: w puryta艅skim, protestanckim 艣rodowisku nie co innego, lecz malowanie przez Jezabel twarzy i trefienie w艂os贸w wskazuje, kogo mamy na my艣li, m贸wi膮c 鈥濲ezabel". Ale tutaj to nie malowanie si臋 gorszy ludzi - bo wszystkie, nawet najcnotliwsze kobiety farbuj膮 henn膮 w艂osy i maluj膮 twarze (lub je tatuuj膮) - ale fakt, 偶e Jezabel wygl膮da艂a przez okno, co jest zachowaniem zdecydowanie nieskromnym!
Kiedy na moj膮 pro艣b臋 Max powtarza mi w skr贸cie d艂ugie rozmowy, jakie prowadzi z szejkiem, natychmiast przychodzi mi na my艣l Nowy Testament, gdy偶 ich wymiana zda艅 sk艂ada si臋 niemal wy艂膮cznie z przypowie艣ci. Dla zilustrowania 偶ycze艅 lub 偶膮da艅 opowiada si臋 stosown膮 histori臋; rozm贸wca kontruje inn膮 histori膮, w kt贸rej role s膮 odwr贸cone, i tak dalej. Niczego nie formu艂uje si臋 wprost.
Opowie艣膰 o dobrym Samarytaninie ma tu realno艣膰, kt贸rej nie mo偶e mie膰 w atmosferze zat艂oczonych ulic, policji, szpitali i pogotowia ratunkowego. Gdyby dzi艣 cz艂owiek upad艂 na skraju szerokiego pustynnego szlaku z Al-Hasaki do Dajr az-Zauru, historia mog艂aby mie膰 taki sam przebieg - i to ilustruje ogromn膮 warto艣膰, jak膮 mi艂osierdzie ma w oczach wszystkich pustynnych lud贸w.
Jak wielu z nas - pyta nagle Max - rzeczywi艣cie przysz艂oby komu艣 z pomoc膮 w sytuacji, w kt贸rej nie by艂oby 偶adnych 艣wiadk贸w, 偶adnej informacji o naszym zachowaniu, presji opinii publicznej ani os膮du w razie, gdyby si臋 zaniecha艂o pomocy?
- Ka偶dy, oczywi艣cie - m贸wi twardo Pu艂kownik.
- Och, rzeczywi艣cie? - upiera si臋 Max. - Le偶y umieraj膮cy cz艂owiek. Pami臋tajcie, 偶e 艣mier膰 nie ma tu wielkiego znaczenia. 艢pieszysz si臋, masz swoje sprawy do za艂atwienia. Nie mo偶esz si臋 sp贸藕ni膰, nie chcesz zawraca膰 sobie g艂owy. Ten cz艂owiek jest dla ciebie nikim. I nikt nigdy nie b臋dzie o niczym wiedzia艂, je艣li po prostu przyspieszysz kroku, m贸wi膮c sobie, 偶e w ko艅cu to nie twoja sprawa, kto艣 inny wkr贸tce nadejdzie... i tak dalej, i tak dalej.
Wszyscy siedzimy i my艣limy i wszyscy jeste艣my, jak s膮dz臋, wstrz膮艣ni臋ci...
Czy istotnie mo偶emy by膰 pewni autentyczno艣ci naszego humanitaryzmu?
Po d艂ugiej przerwie Bumps odzywa si臋 powoli: - My艣l臋, 偶e pom贸g艂bym... Tak, my艣l臋, 偶e pom贸g艂bym. Mo偶e poszed艂bym dalej, ale wstyd by mi si臋 zrobi艂o i bym wr贸ci艂.
Pu艂kownik jest tego samego zdania.
- W艂a艣nie! Cz艂owiek czu艂by si臋 nieswojo.
Max te偶 my艣li, 偶e by pom贸g艂, ale nie jest tak pewny siebie, jak wola艂by by膰, i ja my艣l臋 to samo.
Wszyscy siedzimy przez chwil臋 w milczeniu, po czym u艣wiadamiam sobie, 偶e Mac, jak zwykle, nic nie powiedzia艂.
- Co ty by艣 zrobi艂, Mac?
Mac wzdryga si臋 lekko, wyrwany z rozkosznego zamy艣lenia.
- Ja? - pyta nieco zdziwionym g艂osem. - Och, ja poszed艂bym dalej. Nie zatrzyma艂bym si臋.
- Nie zatrzyma艂by艣 si臋? Jeste艣 pewny?
Wszyscy patrzymy z zainteresowaniem na Maca, kt贸ry 艂agodnie potrz膮sa g艂ow膮.
- Ludzie tu tak cz臋sto umieraj膮. Cz艂owiek odnosi wra偶enie, 偶e troch臋 wcze艣niej czy troch臋 p贸藕niej nie ma znaczenia. Ja sam nie spodziewa艂bym si臋, 偶e ktokolwiek zatrzyma si臋 dla mnie.
Istotnie, to prawda, Mac by tego nie oczekiwa艂. M贸wi dalej swym 艂agodnym g艂osem:
- Du偶o lepiej robi膰 dalej to, co si臋 ma do zrobienia, nie daj膮c si臋 ustawicznie odrywa膰 ludziom i wydarzeniom.
Nadal wpatrujemy si臋 w niego z zaciekawieniem. Nagle przychodzi mi do g艂owy pewna my艣l.
- Ale przypu艣膰my, Mac - m贸wi臋 - 偶e to by艂by ko艅?
- Och, ko艅! - m贸wi Mac, nagle ca艂kiem ludzki, o偶ywiony i przej臋ty. - To by艂oby zupe艂nie co innego! Oczywi艣cie, dla konia zrobi艂bym wszystko, co w mojej mocy!
Wybuchamy 艣miechem, a Mac wygl膮da na zdziwionego.
Dzi艣 zdecydowanie by艂 to Dzie艅 Obstrukcji. Od kilku dni pal膮cym tematem rozm贸w by艂o zdrowie Abd as-Salama. Stosowano wszelkie 艣rodki przeczyszczaj膮ce. W rezultacie jest, jak m贸wi, 鈥瀊ardzo os艂abiony". - Chcia艂bym si臋 wybra膰 do Kamiszli, chawad偶a, 偶eby mnie uk艂uli ig艂膮 i przywr贸cili mi si艂y.
Jeszcze gro藕niejszy jest stan niejakiego Saliha Hassana, kt贸rego brzuch opar艂 si臋 wszelkim lekom, od 艂agodnych europejskich pigu艂ek do wielkiej porcji - p贸艂 butelki - oleju rycynowego.
Max postanawia uciec si臋 do ko艅skiego lekarstwa doktora z Kamiszli. Pacjent otrzymuje pot臋偶n膮 dawk臋, po czym Max wyg艂asza do niego mow臋, zapowiadaj膮c, 偶e je艣li jego brzuch 鈥瀙oruszy si臋 do zachodu s艂o艅ca", dostanie du偶y bakszysz.
Natychmiast zbieraj膮 si臋 wok贸艂 niego przyjaciele i krewni. Przez ca艂e popo艂udnie oprowadzaj膮 go wok贸艂 kopca, wydaj膮 zach臋caj膮ce okrzyki i namawiaj膮 do czynu, z niepokojem obserwuj膮c zni偶aj膮ce si臋 s艂o艅ce.
Niewiele brakowa艂o; ale kwadrans po fajrancie s艂yszymy radosne okrzyki. Dobra nowina roznosi si臋 lotem b艂yskawicy! Zawory pu艣ci艂y! W asy艣cie rozentuzjazmowanego t艂umu przyjaciele prowadz膮 bladego cierpi臋tnika do naszego domu po obiecan膮 nagrod臋!
Sabri, kt贸ry przejmuje coraz wi臋cej w艂adzy, uj膮艂 gospodarstwo domowe w Brak mocn膮 r臋k膮, uwa偶aj膮c, 偶e nie jest dostatecznie okaza艂e! Sabri, jak wszyscy inni, niezmiernie dba o nasz膮 鈥瀝eputacj臋". Przekonuje Michela, by nie bacz膮c na economi臋, kupi艂 na bazarze w Kamiszli miseczki do zupy. Odt膮d miseczki i olbrzymia waza pojawiaj膮 si臋 co wiecz贸r i zajmuj膮 tak du偶o miejsca na naszym jedynym ma艂ym stole, 偶e wszystko inne musi niebezpiecznie balansowa膰 na 艂贸偶ku! Sabri nie podziela te偶 przekonania Farhata, 偶e mo偶na ka偶d膮 potraw臋 nabiera膰 i je艣膰 no偶em, i pojawia si臋 zadziwiaj膮cy garnitur nakry膰 sto艂owych. Sabri k膮pie Hiyou i ogromnym grzebieniem (niech臋tnie kupionym przez Michela) rozczesuje pozlepiane k艂aki w jej sier艣ci, a nawet zawi膮zuje na jej szyi kokardk臋 z taniej r贸偶owej satyny. Hiyou jest do niego bardzo przywi膮zana!
Przyby艂a 偶ona woziwody i tr贸jka z jego dziesi臋ciorga dzieci. (鈥濼o twoje dzie艂o" - m贸wi do mnie Max z nagan膮). Kobieta ma zawodz膮cy g艂os i jest raczej niesympatyczna, a dzieci s膮 szczeg贸lnie niepoci膮gaj膮ce. Szczerze m贸wi膮c, ich nosy s膮 w obrzydliwym stanie. Dlaczego to jedynie ludzkim m艂odym leci z nosa, je艣li si臋 je pozostawi naturze? Koci臋ta, szczeniaki i o艣l膮tka nie cierpi膮 na tak膮 dolegliwo艣膰!
Wdzi臋czni rodzice instruuj膮 swoje dzieci, by ca艂owa艂y r臋kawy swych dobroczy艅c贸w przy ka偶dej mo偶liwej okazji, co potulnie robi膮 mimo wszelkich naszych wysi艂k贸w, by unikn膮膰 tej ceremonii! Ich nosy wygl膮daj膮 potem znacznie lepiej, i widz臋, 偶e Max patrzy na sw贸j r臋kaw zdecydowanie nieufnie.
Rozdajemy w tych dniach du偶e ilo艣ci aspiryny na b贸le g艂owy. Jest ju偶 bardzo gor膮co i burzowo. Ludzie korzystaj膮 zar贸wno z zachodniej nauki jak i z do艣wiadcze艅 Wschodu. Po艂kn膮wszy nasz膮 aspiryn臋, spiesz膮 do szejka, kt贸ry uczynnie k艂adzie kr膮偶ki rozgrzanego do czerwono艣ci metalu na ich czo艂a, 鈥瀊y wygna膰 z艂e duchy". Ciekawe, komu przypisz膮 zas艂ug臋, je艣li doznaj膮 ulgi!
Kiedy Mansur wchodzi tego ranka do naszej sypialni, by nas obs艂u偶y膰, odkrywa w niej w臋偶a. Jest zwini臋ty w koszu pod umywalk膮. Wielkie podniecenie. Wszyscy p臋dz膮 i bior膮 udzia艂 w mordowaniu gada. Przez najbli偶sze trzy noce przed za艣ni臋ciem nas艂uchuj臋 z niepokojem, czy co艣 nie szele艣ci. Potem zapominam.
Kt贸rego艣 dnia pytam Maca przy 艣niadaniu, czy nie wola艂by innej poduszki. 艁ypi臋 przy tym okiem na Bumpsa.
- Nie - odpowiada nieco zdziwiony Mac. - Czy co艣 jest nie w porz膮dku z moj膮?
Rzucam Bumpsowi triumfuj膮ce spojrzenie. Bumps szczerzy z臋by.
- Nie wierzy艂em ci - wyznaje p贸藕niej. - S膮dzi艂em, 偶e wymy艣lacie o 袦邪褋u historyjki, ale on rzeczywi艣cie jest niewiarygodny. Nic, co ma lub nosi, nigdy si臋 nie brudzi, nie rozdziera i nie gniecie. Jak m贸wili艣cie, on nie ma nic w pokoju pr贸cz koca i notatnika, nawet 偶adnej ksi膮偶ki. Nie mam poj臋cia, jak on to robi.
Rozgl膮dam si臋 po pokoju, kt贸ry Bumps dzieli z Pu艂kownikiem. Cz臋艣膰 nale偶膮ca do Bumpsa jest usiana przejawami jego pe艂nej 偶ycia i wybuja艂ej osobowo艣ci. Jedynie nieustanne wysi艂ki Pu艂kownika pozwalaj膮 mu zapobiec inwazji Bumpsa na jego po艂ow臋 pomieszczenia.
Michel nagle zaczyna wielkim m艂otem wali膰 w Mary tu偶 pod oknem. Bumps wylatuje jak rakieta i ka偶e mu przesta膰!
Okazuje si臋, 偶e Max i Bumps maj膮 ca艂kowicie przeciwne pogl膮dy na ubieranie si臋 w upal. Bumps zdejmuje z siebie wszystko, co mo偶e. Max, id膮c za przyk艂adem Arab贸w, wk艂ada na siebie wszystko, co ma. Ubiera si臋 ciep艂o, 艂膮cznie z bardzo grub膮 tweedow膮 marynark膮 z podniesionym ko艂nierzem, i wydaje si臋 w og贸le nie zauwa偶a膰 s艂o艅ca. Mac, jak stwierdzamy, nie jest nawet opalony!
Zbli偶a si臋 bolesna chwila - czeka nas 鈥瀙odzia艂 艂up贸w". Jak zawsze pod koniec sezonu dyrektor Services des Anti膮uit膰s zjawia si臋 osobi艣cie lub przysy艂a swego przedstawiciela po cz臋艣膰 naszych znalezisk.
W Iraku podzia艂 by艂 przeprowadzany sztuka po sztuce i zajmowa艂o to kilka dni.
W Syrii system jest du偶o prostszy. Max dzieli wszystko na dwie cz臋艣ci, tak jak mu si臋 podoba. Wtedy pojawia si臋 przedstawiciel syryjski, ogl膮da obie kolekcje i wybiera jedn膮 z nich dla Syrii. Ta druga zostaje zapakowana do wys艂ania do British Museum.
Wszelkie obiekty szczeg贸lnie interesuj膮ce lub unikatowe, jakie znajd膮 si臋 w cz臋艣ci przypadaj膮cej Syrii, s膮 zazwyczaj wypo偶yczane przez British Museum do zbadania, wystawienia, sfotografowania itp. w Londynie.
脫w podzia艂 jest prawdziw膮 m臋k膮. Przyjdzie si臋 rozsta膰 z niekt贸rymi obiektami, kt贸re rozpaczliwie chcia艂oby si臋 zachowa膰. Trzeba wi臋c zr贸wnowa偶y膰 strat臋, dok艂adaj膮c co艣 ciekawego po drugiej stronie. Max wzywa nas wszystkich na pomoc, dziel膮c po kolei ka偶d膮 klas臋 obiekt贸w. Dwa zestawy topork贸w, dwa zestawy amulet贸w i tak dalej. Naczynia, paciorki, przedmioty z ko艣ci, z obsydianu. Nast臋pnie zostajemy wezwani po kolei.
- Kt贸ry zestaw by艣 wzi臋艂a, A czy B?
Pauza, podczas kt贸rej pilnie badam obie kolekcje.
- Wola艂abym 袙.
- Wolisz B? W porz膮dku. Przy艣lij Bumpsa.
- Bumps, A czy B? -B.
- Pu艂kowniku?
- Zdecydowanie A. -Mac? -My艣l臋, 偶e 袙.
- Hm - mruczy Max. - Najwyra藕niej cz臋艣膰 袙 jest lepsza. Przek艂ada 艣liczny, niewielki kamienny amulet w kszta艂cie g艂owy konia z 袙 do A, zast臋puje go do艣膰 bezkszta艂tn膮 owc膮 i robi par臋 innych zmian.
Wchodzimy ponownie. Tym razem wszyscy oddajemy g艂osy na A.
Max rwie sobie w艂osy z g艂owy.
W ko艅cu tracimy wszelkie wyczucie warto艣ci i walor贸w estetycznych.
Tymczasem na innych odcinkach praca wre. Bumps i Mac biegaj膮 na kopiec, by zdejmowa膰 plany dom贸w i innych budowli i rysuj膮 jak szaleni. Pu艂kownik siedzi do p贸藕na w nocy, klasyfikuj膮c i zaopatruj膮c w etykietki te obiekty, kt贸re jeszcze ich nie maj膮. Pomagam mu w tej pracy, ale k艂贸cimy si臋 zajadle o nazewnictwo.
- G艂owa konia, steatyt, 3 cm. Ja: - Nie, to baran.
- Nie, popatrz na uzd臋. -To jest r贸g.
- Hej, Mac, co to jest? Mac: -To gazela.
Pu艂kownik: - Bumps, jak by艣 to okre艣li艂?
Ja: - To baran.
Bumps: - Wygl膮da na wielb艂膮da.
Max: - Wtedy nie by艂o wielb艂膮d贸w. Wielb艂膮dy to ca艂kiem nowoczesne zwierz臋ta.
Pu艂kownik: - Wi臋c co to jest twoim zdaniem?
Max: - Stylizowana g艂owa wo艂a!
I tak tocz膮 si臋 spory o r贸偶ne zagadkowe ma艂e amulety w kszta艂cie nerek oraz rozmaite przedmioty o niejasnym lub dwuznacznym przeznaczeniu, kt贸re zostaj膮 w ko艅cu opatrzone bezpiecznym okre艣leniem 鈥瀘biekty kultowe".
Wywo艂uj臋 klisze, robi臋 odbitki i usi艂uj臋 nie dopu艣ci膰 do nagrzania si臋 wody. Przewa偶nie pracuj臋 wcze艣nie, oko艂o sz贸stej rano. W 艣rodku dnia jest ju偶 bardzo gor膮co.
Z dnia na dzie艅 mamy coraz mniej pracownik贸w.
- S膮 偶niwa, chawad偶a. Musimy odej艣膰.
Kwiaty ju偶 dawno zgin臋艂y, wyjedzone przez pas膮ce si臋 stada. Na kopcu wszystko jest teraz jednostajne, w odcieniu przygaszonej 偶贸艂ci. Dooko艂a na r贸wninie dojrzewa pszenica i j臋czmie艅. Plony w tym roku s膮 dobre.
Wreszcie nadchodzi dzie艅, w kt贸rym b臋d膮 wa偶y膰 si臋 losy naszych znalezisk. Pan Dunand z 偶on膮 maj膮 przyjecha膰 wieczorem. To nasi starzy znajomi. Odwiedzali艣my ich w Byblos, kiedy zatrzymali艣my si臋 w Bejrucie.
Zbli偶a si臋 wiecz贸r - wspania艂a kolacja (czy te偶 raczej co艣, co uwa偶amy za wspania艂膮 kolacj臋) jest gotowa. Hiyou zosta艂a wyk膮pana. Max rzuca ostatnie bolesne spojrzenie na dwie kolekcje roz艂o偶one na d艂ugich sto艂ach.
- My艣l臋, 偶e s膮 mniej wi臋cej r贸wnorz臋dne. Je艣li stracimy ten 艣liczny amulecik w kszta艂cie g艂owy konia i t臋 niezwyk艂膮 piecz臋膰 cylindryczn膮 (szalenie interesuj膮c膮!), dostaniemy najlepsz膮 Bogini臋 Matk臋 z Czaghar i amulet w kszta艂cie podw贸jnej siekiery, i to bardzo pi臋kne naczynie z nacinan膮 dekoracj膮... Ale oczywi艣cie po tamtej stronie jest to wczesne malowane naczynie. Och, do licha, to musi wystarczy膰! Co by艣cie wybrali?
Z czystego mi艂osierdzia odmawiamy dalszego udzia艂u w tej grze. M贸wimy, 偶e po prostu nie mo偶emy si臋 zdecydowa膰. Max mruczy ze smutkiem, 偶e Dunand jest bardzo bystrym s臋dzi膮. - Na pewno wybierze lepsz膮 cz臋艣膰.
Zdecydowanie odci膮gamy go od sto艂贸w.
Mijaj膮 godziny. Zapada noc. Ani 艣ladu Dunand贸w.
- Ciekawe, co im si臋 mog艂o sta膰 - duma g艂o艣no Max. -Oczywi艣cie, jak wszyscy inni tutaj, je偶d偶膮 z pr臋dko艣ci膮 dziewi臋膰dziesi臋ciu mil na godzin臋. Mam nadziej臋, 偶e nie mieli jakiego艣 wypadku.
Godzina dziesi膮ta, jedenasta. Nie ma Dunand贸w. Max zastanawia si臋, czy nie mogli przypadkiem pojecha膰 do Brak zamiast do Czaghar.
- Nie, na pewno nie. Przecie偶 wiedz膮, 偶e nasz dom jest tutaj.
O p贸艂nocy rezygnujemy i idziemy spa膰. W tych okolicach ludzie nie je偶d偶膮 po zapadni臋ciu ciemno艣ci.
Dwie godziny p贸藕niej s艂yszymy odg艂osy samochodu. S艂u偶膮cy wybiegaj膮 i wo艂aj膮 nas w podnieceniu. Wytaczamy si臋 z 艂贸偶ek, wrzucamy co艣 na siebie i idziemy do du偶ego pokoju.
S膮 Dunandowie. Oczywi艣cie przez pomy艂k臋 pojechali do Brak. Wyje偶d偶aj膮c z Al-Hasaki, spytali, jak trafi膰 do wykopalisk, a cz艂owiek, kt贸ry pracowa艂 tylko w Brak, skierowa艂 ich w艂a艣nie tam. Kiedy tam dotarli, dosiad艂 si臋 do nich przewodnik, 偶eby im pokaza膰 drog臋 do Czaghar.
Sp臋dzili ca艂y dzie艅 w samochodzie, ale s膮 w dobrej formie i w doskona艂ych humorach.
- Musz膮 pa艅stwo co艣 zje艣膰 - m贸wi Max.
Madame Dunand odpowiada uprzejmie, 偶e nie trzeba. Szklanka wina i biszkopt zupe艂nie wystarcz膮.
W tym momencie wchodzi Mansur, za nim Sabri - i pojawia si臋 pe艂na, czterodaniowa kolacja! Poj臋cia nie mam, jak tutejsza s艂u偶ba to robi. Wygl膮da to na rodzaj cudu. Okazuje si臋, 偶e Dunandowie ca艂y dzie艅 nic nie jedli i s膮 naprawd臋 bardzo g艂odni. Jemy i pijemy do p贸藕nej nocy, z rozpromienionymi Mansurem i Sabrim za plecami.
Kiedy idziemy spa膰, Max m贸wi rozmarzonym g艂osem, 偶e chcia艂by zabra膰 Mansura i Sabriego do Anglii. 鈥濻膮 tacy u偶yteczni!". M贸wi臋, 偶e ja tak偶e chcia艂abym mie膰 Sabriego.
W ciszy, jaka nast臋puje, wyobra偶am sobie Sabriego w zestawieniu z angielskim gospodarstwem domowym - jego wielki n贸偶, jego poplamiony olejem pulower i nieogolony podbr贸dek, jego dono艣ny, grzmi膮cy 艣miech. Fantastyczny u偶ytek, jaki robi ze 艣ciereczek do szk艂a!
S艂u偶膮cy na Wschodzie przypominaj膮 d偶inny. Pojawiaj膮 si臋 znik膮d i czekaj膮 na przybysza.
Nigdy nie zawiadamiamy nikogo o naszym przyje藕dzie, ale kiedy tylko przybywamy, jest ju偶 Dimitri. Odby艂 d艂ug膮 drog臋 z wybrze偶a, by na nas czeka膰.
- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e przyje偶d偶amy?
- Wiadomo, 偶e w tym roku zn贸w b臋d膮 wykopaliska.
Dodaje spokojnie: - To bardzo dobrze. Musz臋 teraz utrzyma膰 rodziny moich dwu braci: w jednej jest o艣mioro, a w drugiej dziesi臋cioro dzieci. One du偶o jedz膮. Dobrze jest zarobi膰 pieni膮dze. 鈥濿idzisz - m贸wi臋 do mojej bratowej - B贸g jest dobry. Nie b臋dziemy g艂odowa膰 w tym roku, jeste艣my ocaleni: chawad偶owie przyje偶d偶aj膮 kopa膰".
Dimitri odchodzi powoli, demonstruj膮c swe mu艣linowe spodnie w kwiaty. Si艂a wyrazu jego 艂agodnej, zamy艣lonej twarzy sprawia daleko wi臋ksze wra偶enie ni偶 macierzy艅stwo Madonny z Czaghar. Kocha szczeni臋ta, kociaki i dzieci. On jeden z ca艂ej s艂u偶by nigdy si臋 nie k艂贸ci. Nawet nie ma no偶a, z wyj膮tkiem no偶a do cel贸w kulinarnych.
Wszystko ju偶 za nami! Wielki Podzia艂 zosta艂 dokonany. Pan i pani Dunand obejrzeli wszystko, obmacali, przemy艣leli spraw臋. Myjak zwykle, stali艣my, patrz膮c w m臋ce. Podj臋cie decyzji zajmuje panu Dunandowi oko艂o godziny. Wreszcie wyci膮ga r臋k臋 szybkim galijskim gestem.
- Eh hien, wezm臋 ten zestaw.
Kt贸rakolwiek cz臋艣膰 zostaje wybrana, natychmiast, zgodnie z ludzk膮 natur膮, dochodzimy do wniosku, 偶e woleliby艣my, 偶eby to by艂a ta draga.
Jednak偶e napi臋cie opada i atmosfera staje si臋 cieplejsza. Nabieramy humoru i urz臋dowa wizyta przekszta艂ca si臋 w przyjacielskie spotkanie. Obchodzimy wykopaliska, przegl膮damy plany i rysunki architekta, jedziemy do Brak, dyskutujemy, co nale偶y zrobi膰 w nast臋pnym sezonie prac wykopaliskowych, i tak dalej. Max i pan Dunand sprzeczaj膮 si臋 co do dok艂adnych dat i kolejno艣ci. Pani Dunand rozbawia nas wszystkich dowcipnymi uwagami, wypowiadanymi z powa偶n膮 min膮. Rozmawiamy po francusku, cho膰 wydaje mi si臋, 偶e pani Dunand ca艂kiem dobrze zna angielski. Niezmiernie bawi j膮 Mac i jego uparte ograniczanie wypowiedzi do 鈥濷ui" i 鈥濶on".
- Ah, votre petit architecte, U ne sait pas parler? II a tout de 褌褢褌械 1'air intelligent! [Och, wasz architekcik nie umie m贸wi膰? A ma taki inteligentny wygl膮d!].
Powtarzamy jej s艂owa Macowi, na kt贸rym nie robi膮 one wra偶enia.
Nast臋pnego dnia Dunandowie szykuj膮 si臋 do wyjazdu. Co prawda, niewiele jest do przygotowania - odmawiaj膮 zabrania ze sob膮 jedzenia i picia.
- Ale偶 oczywi艣cie powinni艣cie zabra膰 wod臋! - wykrzykuje Max, kt贸remu wbito do g艂owy regu艂臋, 偶e w tym terenie nie wolno nigdy podr贸偶owa膰 bez wody.
Kr臋c膮 beztrosko g艂owami.
- A je艣li co艣 si臋 popsuje?
Pan Dunand 艣mieje si臋 i potrz膮sa g艂ow膮.
- Och, to nie mo偶e si臋 zdarzy膰!
Przekr臋ca kluczyk i samoch贸d odje偶d偶a w zwyk艂ym francuskim pustynnym stylu. Sze艣膰dziesi膮t mil na godzin臋!
Przestajemy si臋 dziwi膰 wysokiej 艣miertelno艣ci archeolog贸w w wypadkach w tym kraju!
A teraz do pakowania! Ca艂e dnie pakowania. Skrzynia po skrzyni zostaje wype艂niona, zamkni臋ta i zaopatrzona w napisy.
Potem zaczynamy przygotowania do naszego w艂asnego wyjazdu. Pojedziemy z Al-Hasaki ma艂o u偶ywanym traktem przez zupe艂ne pustkowia do miasta Rakka nad Eufratem, gdzie przekroczymy rzek臋.
- I b臋dziemy mogli rzuci膰 okiem na Al-Balich! - oznajmia Max.
Wymawia nazw臋 rzeki w taki spos贸b jak dawniej D偶akd偶ak i zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e ju偶 snuje plany zabawienia si臋 nieco w rejonie Balichu, zanim ostatecznie sko艅czymy wykopaliska w Syrii.
- Al-Balich? - pytam niewinnie.
- Cholernie wielkie telle wzd艂u偶 ca艂ej rzeki - odpowiada Max z szacunkiem w g艂osie.
ROZDZIA艁 DZIESI膭TY
Szlak do Rakki
Wyje偶d偶amy!
Dom zostaje zabity deskami, Sarkis mocuje ostatnie listwy na drzwiach i oknach. Szejk stoi obok, puchn膮c z poczucia wa偶no艣ci. Zapewnia, 偶e wszystko b臋dzie bezpieczne do naszego powrotu. Str贸偶em b臋dzie najbardziej zaufany cz艂owiek we wsi! B臋dzie pilnowa艂 wszystkiego dniami i nocami!
- Nie b贸j si臋, bracie! - krzyczy. - Dom b臋dzie strze偶ony, nawet gdybym mia艂 p艂aci膰 temu cz艂owiekowi z w艂asnej kieszeni.
Max u艣miecha si臋, wiedz膮c doskonale, 偶e wi臋ksza cz臋艣膰 poka藕nej zap艂aty, uzgodnionej ze str贸偶em, p贸jdzie zapewne do kieszeni szejka jako haracz.
- Niew膮tpliwie wszystko b臋dzie bezpieczne pod twoim okiem, wiemy o tym doskonale - odpowiada. - To, co jest w domu, nie艂atwo ulegnie zniszczeniu, a co do mur贸w i dachu, jaka偶 to b臋dzie przyjemno艣膰 dla nas przekaza膰 ci wszystko w dobrym stanie, kiedy przyjdzie pora.
- Oby ten dzie艅 nie nadszed艂 pr臋dko! - m贸wi szejk. - Gdy偶 kiedy nadejdzie, nie wr贸cisz wi臋cej, a to przyniesie smutek memu sercu. B臋dziecie kopa膰 jeszcze tylko przez jeden sezon? - pyta z nadziej膮.
- Jeden lub dwa, kto to wie? To zale偶y od rezultat贸w.
- Szkoda, 偶e nie znale藕li艣cie z艂ota, tylko garnki i kamienie - dodaje szejk.
- Dla nas garnki i kamienie s膮 r贸wnie interesuj膮ce.
- Z艂oto jest zawsze z艂otem. - Oczy szejka b艂yszcz膮 chciwo艣ci膮. - W czasach Al-Barona...
袦邪褏 zr臋cznie przerywa:
- A kiedy wr贸cimy w nast臋pnym sezonie, co mam przywie藕膰 z Londynu jako podarek dla ciebie osobi艣cie?
- Nic, w og贸le nic. Nie chc臋 niczego. Ale przyjemnie by艂oby mie膰 z艂oty zegarek...
- B臋d臋 pami臋ta艂.
- Nie ma mowy o podarkach pomi臋dzy bra膰mi! Moim jedynym 偶yczeniem jest s艂u偶y膰 wam i rz膮dowi. Je艣li moja kiesze艅 cierpi na tym, no c贸偶, traci膰 pieni膮dze na taki cel to rzecz honorowa.
- Nie zaznamy spokoju w naszych sercach, p贸ki nie b臋dziemy ca艂kiem pewni, 偶e nasze wykopaliska przynios膮 ci w udziale zysk, a nie strat臋.
W tym momencie podchodzi Michel - kt贸ry dotychczas pogania艂 ka偶dego i wydawa艂 rozkazy - by nam powiedzie膰, 偶e wszystko jest gotowe i mo偶emy rusza膰.
Max sprawdza poziom benzyny i oleju i upewnia si臋, czy Michel zabra艂 zapasowe kanistry, jak mu polecono, czy nie zatriumfowa艂 nag艂y przyp艂yw jego zwyk艂ej economia. 呕ywno艣膰, woda, nasz baga偶, baga偶e s艂u偶膮cych - tak, wszystko jest na miejscu. Mary jest tak wypchana, 偶e niemal si臋 wybrzusza, dach pod ci臋偶arem 艂adunku niemal si臋 zapada, a w艣r贸d wszystkich tych d贸br kul膮 si臋 jeszcze Mansur, Ali i Dimitri. Sabri i Farhat wracaj膮 do Kamiszli, gdzie mieszkaj膮, a brygadzi艣ci jad膮 poci膮giem do D偶arablusu.
- Do widzenia, bracie - krzyczy szejk.
Nagle chwyta Pu艂kownika w ramiona i ca艂uje go w oba policzki.
Ogromna rado艣膰 ca艂ego zespo艂u!
Twarz Pu艂kownika przybiera kolor 艣liwki.
Szejk podobnie traktuje 袦邪褏邪 i serdecznie potrz膮sa d艂o艅mi 鈥瀒n偶ynier贸w".
Max, Pu艂kownik, Mac i ja 艂adujemy si臋 do Poilu. Bumps wsiada z Michelem do Mary, by nie dopu艣ci膰 do realizacji jakichkolwiek 鈥瀞zcz臋艣liwych pomys艂贸w", kt贸re mog艂yby wpa艣膰 Michelowi do g艂owy en route. Max powtarza Michelowi instrukcje. Ma jecha膰 za nami, ale nie w odleg艂o艣ci trzech st贸p. Je艣li b臋dzie pr贸bowa艂 przejecha膰 jak膮艣 grup臋 os艂贸w i starych kobiet na drodze, straci po艂ow臋 zap艂aty.
Michel mruczy pod nosem wzgardliwie: - Muzu艂manie! - ale salutuje i odpowiada po francusku: - Tres hien.
- W porz膮dku, jedziemy. S膮 wszyscy?
Dimitri ma ze sob膮 dwa szczeniaki. Hiyou towarzyszy Sabriemu.
- Zaopiekuj臋 si臋 ni膮 troskliwie. Kiedy wr贸cicie w przysz艂ym roku, zastaniecie j膮 ca艂膮 i zdrow膮 - obiecuje Sabri.
- Gdzie jest Mansur? - wrzeszczy Max. - Gdzie jest ten przekl臋ty dure艅? Pojedziemy bez niego, je艣li zaraz si臋 nie pojawi. Mansur!
- Obecny! - odkrzykuje Mansur, przybiegaj膮c bez tchu. Ci膮gnie dwie ogromne i straszliwie 艣mierdz膮ce owcze sk贸ry.
- Nie mo偶esz tego zabra膰. Tfu!
- Dostan臋 za nie maj膮tek w Damaszku!
- Co za smr贸d!
- Je艣li si臋 je roz艂o偶y na wierzchu Mary, s艂o艅ce je wysuszy i przestan膮 艣mierdzie膰.
- S膮 obrzydliwe. Zostaw je.
- On ma racj臋. S膮 warte kup臋 pieni臋dzy - potwierdza Michel. Wspina si臋 na wierzch furgonetki i niezbyt pewnie przywi膮zuje sk贸ry sznurkiem.
- Furgonetka jedzie za nami, wi臋c u nas nie b臋dzie ich czu膰 - m贸wi z rezygnacj膮 Max. - Zreszt膮 i tak spadn膮, zanim dojedziemy do Rakki. Mansur osobi艣cie zawi膮zywa艂 jeden z w臋z艂贸w!
- Ha, ha! - 艣mieje si臋 Sabri, odrzucaj膮c g艂ow臋 do ty艂u i demonstruj膮c swoje bia艂e i z艂ote z臋by. - A mo偶e Mansur woli jecha膰 na koniu!
Mansur zwiesza g艂ow臋. S艂u偶ba nigdy nie traci okazji, by mu dokuczy膰, wytykaj膮c mu jego powr贸t konno z Kamiszli.
- Dobrze by艂oby mie膰 dwa z艂ote zegarki - m贸wi szejk refleksyjnie. - Mo偶na by wtedy po偶yczy膰 jeden przyjacielowi.
Max po艣piesznie daje sygna艂 do odjazdu.
Przeje偶d偶amy powoli przez skupisko domk贸w i wyje偶d偶amy na szlak Kamiszli - Al-Hasaka. Przy drodze stoj膮, wrzeszcz膮c i wymachuj膮c r臋kami, gromady ch艂opaczk贸w.
Kiedy mijamy wiosk臋 Chanzir, m臋偶czy藕ni wybiegaj膮 z dom贸w, machaj膮 do nas i krzycz膮. To nasi starzy pracownicy.
- Wr贸膰cie w przysz艂ym roku - wo艂aj膮.
- In sza Allah! - odkrzykuje Max.
Jedziemy szlakiem do Al-Hasaki i rzucamy ostatnie spojrzenie na kopiec Czaghar Bazar.
W Al-Hasace zatrzymujemy si臋, kupujemy chleb i owoce i idziemy po偶egna膰 si臋 z francuskimi oficerami. Pewien m艂ody oficer, kt贸ry niedawno przyby艂 z Dajr az-Zauru, wypytuje nas o tras臋 podr贸偶y.
- A wi臋c jedziecie do Rakki? Co艣 wam poradz臋. Nie jed藕cie tak, jak wskazuje drogowskaz. Pojed藕cie na prawo od niego, a potem szlakiem, kt贸ry odchodzi w lewo. To b臋dzie prostsza droga, nie mo偶na si臋 zgubi膰. Ta druga droga jest bardzo myl膮ca.
S艂ysz膮c to, kapitan przerywa mu, by powiedzie膰, 偶e zdecydowanie radzi nam pojecha膰 na p贸艂noc do Ras al-Ajn, potem do Tell Abjad i w ko艅cu bardzo ucz臋szczanym traktem z Tell Abjad do Rakki. Na tej trasie nie grozi zab艂膮dzenie.
- Ale to du偶o d艂u偶sza droga, ogromne ko艂o!
- W ostatecznym rezultacie mo偶e okaza膰 si臋 kr贸tsza. Dzi臋kujemy za rad臋, ale pozostajemy przy pierwotnym planie.
Michel wraca z zakupami i ruszamy przez most na Chaburze.
Kiedy trafiamy na skrzy偶owanie szlak贸w z paroma drogowskazami, idziemy za rad膮 m艂odego oficera. Jeden wskazuje drog臋 do Tell Abjad, drugi do Rakki, a mi臋dzy nimi jest szlak bez drogowskazu. To musi by膰 ten.
Wkr贸tce szlak dzieli si臋 na trzy.
- Chyba w lewo - m贸wi Max - czy te偶 on mia艂 na my艣li 艣rodkowy trakt?
Jedziemy lewym szlakiem - kt贸ry po chwili dzieli si臋 na cztery.
Teren jest teraz pe艂ny zaro艣li i kamieni. Trzeba koniecznie jecha膰 traktem.
Max zn贸w wybiera lewy szlak. - Powinni艣my pojecha膰 skrajnie na prawo - m贸wi Michel.
Nikt nie zwraca uwagi na Michela. Nie jeste艣my w stanie policzy膰, ile razy skierowa艂 nas na fa艂szywy szlak.
Spuszcz臋 zas艂on臋 na nast臋pne pi臋膰 godzin. Zab艂膮dzili艣my, zab艂膮dzili艣my w terenie, gdzie nie ma wsi, upraw, pas膮cych stada Beduin贸w - nie ma nic.
Szlaki s膮 coraz mniej wyra藕ne, a偶 w ko艅cu staj膮 si臋 ledwie dostrzegalne. Max pr贸buje wybiera膰 takie, kt贸re prowadz膮 z grubsza we w艂a艣ciwym kierunku - to znaczy nieco na zach贸d od po艂udniowego zachodu - ale szlaki s膮 w najwy偶szym stopniu przewrotne. Kr臋c膮 i zawracaj膮, i zazwyczaj uparcie kieruj膮 si臋 na p贸艂noc.
Zatrzymujemy si臋 na kr贸tko, zjadamy drugie 艣niadanie i pijemy herbat臋, przygotowan膮 przez Michela. 呕ar zatyka oddech, jazda jest bardzo uci膮偶liwa. Wstrz膮sy, upa艂 i silne nas艂onecznienie przyprawiaj膮 mnie o dr臋cz膮cy b贸l g艂owy. Wszyscy jeste艣my ju偶 nieco zaniepokojeni.
- No, c贸偶 - m贸wi Max - przynajmniej mamy du偶o wody. Co ten cholerny g艂upiec robi?
Odwracamy si臋. Mansur - idiota - rado艣nie wylewa nasz膮 bezcenn膮 wod臋 i op艂ukuje sobie twarz i r臋ce!
Pomin臋 tekst 袦邪褏邪!
Mansur wygl膮da na zdumionego i nieco skrzywdzonego. Wzdycha. Jak偶e trudno - wydaje si臋 m贸wi膰 - zadowoli膰 tych ludzi. Najprostszy uczynek mo偶e ich wyprowadzi膰 z r贸wnowagi.
Jedziemy dalej. Szlaki splataj膮 si臋 i wij膮 jeszcze bardziej. Niekiedy ca艂kiem nikn膮.
Ze zmarszczonym z niepokoju czo艂em Max mruczy, 偶e pojechali艣my du偶o za daleko na p贸艂noc.
Kiedy szlak dzieli si臋 ponownie, wydaje si臋, 偶e rozga艂臋zienia biegn膮 na p贸艂noc i p贸艂nocny wsch贸d. Czy mamy ca艂kiem zawr贸ci膰?
Zbli偶a si臋 wiecz贸r. Nagle teren staje si臋 przyja藕niejszy, zaro艣la znikaj膮, kamieni jest mniej.
- Doje偶d偶amy dok膮d艣 - m贸wi Max. - My艣l臋, 偶e mo偶emy teraz jecha膰 na prze艂aj.
- Dok膮d? - pyta Pu艂kownik.
Max wyja艣nia, 偶e na zach贸d ku Balichowi. Jak dotrzemy do Balichu, znajdziemy g艂贸wny trakt Tell Abjad - Rakka.
Jedziemy dalej. Mary 艂apie gum臋 i tracimy cenny czas. S艂o艅ce wkr贸tce zajdzie.
Nagle po偶膮dany widok - id膮 ludzie. Max wydaje radosny okrzyk.
Podje偶d偶a do nich, pozdrawia, zadaje pytania.
Al-Balich? Al-Balich jest tu偶 przed nami. Za dziesi臋膰 minut, takim samochodem jak nasz, b臋dziemy nad Balichem. Rakka? Jeste艣my bli偶ej Tell Abjad ni偶 Rakki.
Pi臋膰 minut p贸藕niej widzimy przed sob膮 pas zieleni - to ro艣linno艣膰 nad rzek膮. Wy艂ania si臋 rozleg艂y tell. Max m贸wi z ekstaz膮: - To Balich! Popatrzcie na okolic臋! Wsz臋dzie telle!
Telle s膮 rzeczywi艣cie imponuj膮ce - wielkie, gro藕ne i wygl膮daj膮ce bardzo solidnie.
- Diabelnie pi臋kne telle - m贸wi Max.
Reaguj臋 nie偶yczliwie, poniewa偶 b贸l g艂owy i oczu jest nie do zniesienia: - Min zaman ar-Rum.
- Niestety, masz racj臋 - potwierdza Max. - W tym szkopu艂. Ta solidno艣膰 murarki 艣wiadczy o rzymskiej robocie; to 艂a艅cuch fort贸w. Nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e w g艂臋bi ziemi s膮 w艂a艣ciwe obiekty, ale dostanie si臋 do nich zaj臋艂oby zbyt du偶o czasu i by艂oby zbyt kosztowne.
Nic mnie nie obchodzi archeologia. Marz臋, 偶eby si臋 po艂o偶y膰, marz臋 o wielkiej dawce aspiryny i fili偶ance herbaty.
Doje偶d偶amy do szerokiego traktu prowadz膮cego z p贸艂nocy na po艂udnie i skr臋camy na po艂udnie do Rakki.
Zboczyli艣my daleko na p贸艂noc i dopiero po p贸艂torej godziny jazdy dostrzegamy le偶膮ce przed nami miasto. Jest ju偶 ciemno. Wje偶d偶amy w uliczki. Zabudowa jest ca艂kowicie tubylcza - nie ma tu 偶adnych europejskich budowli. Pytamy o Services Speciaux. Oficer jest bardzo uprzejmy, ale zak艂opotany brakiem wyg贸d. Nie ma tu pomieszcze艅 dla podr贸偶nych. Mo偶e pojechaliby艣my do Tell Abjad? Je艣li b臋dziemy jecha膰 szybko, dotrzemy tam za dwie godziny i b臋dziemy mie膰 wszelkie wygody.
Nikt jednak, a najmniej ja, cierpi膮ca i zn臋kana, nie mo偶e znie艣膰 my艣li o dw贸ch godzinach dalszego obijania bok贸w. Uprzejmy oficer m贸wi, 偶e znajd膮 si臋 dwa pokoje - bardzo skromne, nic europejskiego, ale je艣li mamy w艂asne pos艂ania? I w艂asn膮 s艂u偶b臋?
Docieramy do budynku w zupe艂nych ciemno艣ciach, noc jest czarna jak smo艂a. Mansur i Ali biegaj膮 z latarkami, zapalaj膮 prymus, rozk艂adaj膮 nasze koce i wchodz膮 jeden drugiemu w drog臋. T臋skni臋 za szybkim i sprawnym Sabrim. Mansur jest niewiarygodnie powolny i niezr臋czny. Przychodzi Michel i krytykuje wszystko, co robi. Mansur przerywa robot臋 i zaczyna si臋 sprzeczka. Rzucam w nich ca艂膮 moj膮 arabszczyzn膮. Mansur wygl膮da na przera偶onego i wraca do roboty.
Zostaje przyniesione pos艂anie i koce i zapadam si臋 w nie natychmiast. Nagle pojawia si臋 ko艂o mnie Max z wyt臋sknion膮 herbat膮. Pyta rado艣nie, czy 藕le si臋 czuj臋. M贸wi臋, 偶e tak, chwytam fili偶ank臋 i po艂ykam cztery tabletki aspiryny. Herbata smakuje jak nektar. Nigdy, nigdy, nigdy nic nie sprawi艂o mi takiej przyjemno艣ci! Opadam z powrotem na pos艂anie, zamykam oczy.
- Madame Jac膮uot - mrucz臋.
- Co? - 袦邪褏 wygl膮da na zaniepokojonego. Nachyla si臋 nade mn膮. - Co m贸wi艂a艣?
- Madame Jac膮uot - powtarzam.
Skojarzenie jest w艂a艣ciwe - wiem, co chc臋 powiedzie膰 - ale s艂owa mi umykaj膮. Max patrzy na mnie z wyrazem twarzy zawodowej piel臋gniarki - w 偶adnym razie nie sprzeciwia膰 si臋 pacjentowi!
- Nie ma tu teraz Madame Jac膮uot - m贸wi uspokajaj膮cym tonem.
Rzucam mu zdesperowane spojrzenie. Oczy mi si臋 powoli zamykaj膮. Wok贸艂 jeszcze trwa zamieszanie. S艂u偶膮cy szykuj膮 jaki艣 posi艂ek. Po co? Chc臋 spa膰... spa膰...
W chwili zasypiania przypomina mi si臋 okre艣lenie, o kt贸re mi chodzi艂o. Oczywi艣cie!
- Completement knock out! - m贸wi臋 z satysfakcj膮.
- Co takiego? - pyta Max.
- Madame Jac膮uot - odpowiadam i zapadam w sen.
Kiedy cz艂owiek zasypia skrajnie wyczerpany i udr臋czony b贸lem, ma wspania艂膮 niespodziank臋, budz膮c si臋 rano 艣wie偶y i pe艂en energii.
Jestem pe艂na wigoru i straszliwie g艂odna.
- Wiesz, Agatho - m贸wi Max - ty chyba mia艂a艣 gor膮czk臋 wczoraj wieczorem. Majaczy艂a艣. Powtarza艂a艣 co艣 bez sensu o Madame Jac膮uot.
Nie mog臋 odpowiedzie膰, gdy偶 mam usta pe艂ne wysma偶onej na twardo jajecznicy, wi臋c tylko rzucam mu przekorne spojrzenie.
- Nonsens! - wo艂am, gdy mog臋 si臋 wreszcie odezwa膰. -Gdyby艣 zada艂 sobie nieco trudu, by pos艂ucha膰, co m贸wi臋, wiedzia艂by艣 doskonale, co mam na my艣li. Ale w g艂owie by艂y ci jedynie te twoje telle nad Balichem...
- A wiesz, to by艂oby interesuj膮ce - przerywa mi Max, z miejsca ochoczy - zrobi膰 par臋 pr贸bnych wykop贸w w niekt贸rych z tych telli...
Wchodzi Mansur, z rozpromienion膮 g艂upi膮, uczciw膮 twarz膮, i pyta, jak si臋 dzi艣 ma chatun.
Odpowiadam, 偶e bardzo dobrze. Mansur by艂 zaniepokojony, gdy偶 usn臋艂am tak szybko, 偶e nikt nie mia艂 sumienia mnie budzi膰, kiedy kolacja by艂a gotowa. Czy nie zjad艂abym jeszcze jednego jajka?
- Tak - odpowiadam, zjad艂szy ju偶 cztery. Ale tym razem Mansur ma je sma偶y膰 nie d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. To b臋dzie ca艂kiem dosy膰!
Ko艂o jedenastej wyruszamy w kierunku Eufratu. Rzeka jest tu bardzo szeroka, krajobraz p艂aski, w bladych, roz艣wietlonych barwach, a w powietrzu wisi lekka mgie艂ka. Tak膮 symfoni臋 barw Max okre艣li艂by jako 鈥瀝贸偶owawo-偶贸艂t膮", gdyby opisywa艂 ceramik臋.
Eufrat przekracza si臋 tutaj za pomoc膮 bardzo prymitywnego promu. Do艂膮czamy do kilku innych samochod贸w i rozsiadamy si臋 wygodnie na par臋 godzin oczekiwania na przepraw臋.
Kilka kobiet schodzi na d贸艂, by nape艂ni膰 wod膮 ba艅ki po nafcie. Inne pior膮 odzienie. Wygl膮da to jak wz贸r na fryzie - wysokie, owini臋te w czer艅 postacie z zakryt膮 doln膮 cz臋艣ci膮 twarzy, trzymaj膮ce prosto g艂owy i d藕wigaj膮ce wielkie, ociekaj膮ce wod膮 kanistry. Kobiety schodz膮 i wchodz膮, niespiesznie, majestatycznie.
Dumam z zazdro艣ci膮, 偶e zas艂anianie twarzy ma swoje zalety. Kobieta musi si臋 czu膰 bardzo intymnie, bardzo tajemniczo. .. jedynie jej oczy patrz膮 na 艣wiat - kobieta go widzi, lecz 艣wiat nie widzi jej...
Wyjmuj臋 lusterko z torebki i otwieram puderniczk臋. - Rzeczywi艣cie - m贸wi臋 do siebie - wysz艂oby ci na korzy艣膰, gdyby艣 musia艂a zakrywa膰 twarz!
Zbli偶anie si臋 do cywilizacji porusza we mnie znajome struny. Zaczynam my艣le膰 o r贸偶nych mi艂ych rzeczach... Mycie g艂owy, luksusowa suszarka do w艂os贸w, manikiur... Porcelanowa wanna i kurki z bie偶膮c膮 wod膮. Sole do k膮pieli. Elektryczne 艣wiat艂o... Nowe buty!
- Co si臋 z tob膮 dzieje? - pyta Max. - Ju偶 dwa razy ci臋 pyta艂em, czy zauwa偶y艂a艣 ten drugi tell, kt贸ry wczoraj wieczorem mijali艣my po drodze z Tell Abjad.
- Nie zauwa偶y艂am.
- Naprawd臋?
- Naprawd臋. Wczoraj wieczorem nic nie widzia艂am.
- Ten tell nie by艂 taki solidny jak pozosta艂e. Po wschodniej stronie by艂 wyra藕nie rozmyty. Ciekaw jestem, czy mo偶e...
M贸wi臋 stanowczo i wyra藕nie: - Mam do艣膰 telli!
- Co takiego? - Max patrzy na mnie z takim przera偶eniem, z jakim m贸g艂by patrze膰 艣redniowieczny inkwizytor, s艂ysz膮c jakie艣 szczeg贸lnie wyzywaj膮ce blu藕nierstwo.
- To niemo偶liwe! - m贸wi wreszcie.
- My艣l臋 o czym艣 zupe艂nie innym - g艂adko recytuj臋 d艂ug膮 list臋, zaczynaj膮c od 艣wiat艂a elektrycznego. Max pociera r臋k膮 ty艂 g艂owy, m贸wi膮c, 偶e przyda艂oby mu si臋 porz膮dne strzy偶enie.
Wszyscy zgodnie 偶a艂ujemy, 偶e nie mo偶na przeskoczy膰 wprost z Czaghar na przyk艂ad do Savoyu, bo inaczej frajda, wynikaj膮ca z ostrego kontrastu, jest mniejsza. Przechodzimy stopniowo przez etapy nijakich posi艂k贸w i cz臋艣ciowego komfortu, tak 偶e s艂abnie przyjemno艣膰, jak膮 daje w艂膮czenie 艣wiat艂a elektrycznego lub przekr臋cenie kurka.
Wreszcie jest prom. Mary zostaje ostro偶nie wprowadzona na pochy艂e deski. Za ni膮 pod膮偶a Poilu.
Jeste艣my teraz na szerokiej wst臋dze Eufratu. Rakka stopniowo si臋 oddala. Wygl膮da pi臋knie, ze swymi budowlami o orientalnych kszta艂tach, z suszonych na s艂o艅cu cegie艂.
- R贸偶owawo-偶贸艂t膮 - m贸wi臋 cicho.
- Masz na my艣li t臋 ceramik臋 w paski?
- Nie, Rakk臋.
I powtarzam cicho nazw臋, jako po偶egnanie, zanim znajd臋 si臋 ponownie w 艣wiecie, w kt贸rym rz膮dz膮 prze艂膮czniki 艣wiat艂a elektrycznego...
Rakka...
ROZDZIA艁 JEDENASTY
Po偶egnanie Tell 袙谐邪k
Nowe twarze i stare twarze!
To nasz ostatni sezon wykopaliskowy w Syrii. Kopiemy teraz w Tell Brak, zako艅czywszy definitywnie wykopaliska w Czaghar.
Nasz dom, dom Maca, zosta艂 przekazany (niezmiernie uroczy艣cie) szejkowi. Szejk ju偶 zaci膮gn膮艂 pod zastaw domu po偶yczki trzykrotnie przekraczaj膮ce jego warto艣膰, niemniej prezentuje ostentacyjn膮 dum臋 posiadacza. Czujemy, 偶e posiadanie domu jest korzystne dla jego 鈥瀝eputacji".
- Chocia偶 prawdopodobnie dom wkr贸tce zwali mu si臋 na g艂ow臋 - przewiduje Max. T艂umaczy艂 szejkowi d艂ugo i z naciskiem, 偶e dach trzeba co roku sprawdza膰 i nale偶ycie naprawia膰.
- Oczywi艣cie, oczywi艣cie - zgadza si臋 szejk. - In sza Allan, nic si臋 nie zepsuje!
- Zanadto polegaj膮 na woli Allaha - m贸wi Max. - Wszystko In sza Allah i 偶adnych napraw! Oto, czego mo偶na oczekiwa膰.
Dom, b艂yszcz膮cy z艂oty zegarek i ko艅 zosta艂y przekazane szejkowi jako podarki, poza nale偶n膮 zap艂at膮 za wynaj臋cie terenu i rekompensat膮 za plony.
Nie jeste艣my ca艂kiem pewni, czy szejk jest zadowolony, czy rozczarowany. Ca艂y tonie w u艣miechach i przesadnie okazuje wzruszenie, jednocze艣nie usi艂uj膮c uzyska膰 dodatkow膮 zap艂at臋 鈥瀦a zniszczenie ogrodu".
- Co, to ma by膰 ogr贸d? - pyta francuski oficer, szczerze ubawiony.
Poproszony o pokazanie jakiegokolwiek 艣ladu, 偶e kiedykolwiek posiada艂 ogr贸d, a cho膰by o udowodnienie, 偶e wie, czym jest ogr贸d, szejk rezygnuje. - Mia艂em zamiar za艂o偶y膰 ogr贸d -m贸wi z powag膮 - ale wykopaliska mi to uniemo偶liwi艂y.
鈥濷gr贸d szejka" jest przez pewien czas w naszym gronie obiektem 偶art贸w.
W tym roku mamy w Brak nieuniknionego Michela, weso艂ego Sabriego, Hiyou z czterema szkaradnymi szczeni臋tami oraz Alego. Mansur, pierwszy s艂u偶膮cy, szef s艂u偶by, wy膰wiczony w obs艂ugiwaniu Europejczyk贸w, Al-hamdu li-Llah wst膮pi艂 do policji! Pewnego dnia przychodzi nas odwiedzi膰, wspania艂y w swoim mundurze, szczerz膮c z臋by od ucha do ucha.
Jako architekt przyjecha艂 z nami tej wiosny Guilford i teraz zn贸w nam towarzyszy. Obudzi艂 we mnie niezmierny szacunek, poniewa偶 potrafi艂 przyci膮膰 koniowi kopyto.
Guilford ma poci膮g艂膮, jasn膮, powa偶n膮 twarz i dawniej, na pocz膮tku swego pierwszego sezonu, bardzo drobiazgowo przestrzega艂 starannego wyja艂awiania wszelkich ranek u miejscowych ludzi i zak艂adania opatrunk贸w. Stwierdziwszy jednak, co dzieje si臋 z opatrunkiem, kiedy ranny wraca do domu, i wypatrzywszy niejakiego Jusufa Abdallaha, kt贸ry zdj膮艂 czysty banda偶, po艂o偶y艂 si臋 pod najbrudniejszym naro偶nikiem wykopu i pozwoli艂, by piasek sypa艂 si臋 mu do rany, Guilford stosuje teraz du偶膮 ilo艣膰 roztworu nadmanganianu potasu (cenionego ze wzgl臋du na intensywn膮 barw臋!) i ogranicza si臋 do podkre艣lania, kt贸re leki s膮 do u偶ytku zewn臋trznego, a kt贸re mo偶na bezpiecznie wypi膰.
Syn miejscowego szejka uje偶d偶a samoch贸d w spos贸b przypominaj膮cy ujarzmianie m艂odego konia i przewr贸ciwszy si臋 do wadi, przychodzi do Guilforda z wielk膮 dziur膮 w g艂owie. Przera偶ony architekt zalewa ran臋 jodyn膮, i m艂odzieniec zatacza si臋, zwijaj膮c si臋 z b贸lu.
- Ach -j臋czy, kiedy wreszcie mo偶e m贸wi膰. - To naprawd臋 ogie艅! To wspania艂e lekarstwo. W przysz艂o艣ci zawsze b臋d臋 przychodzi艂 leczy膰 si臋 do ciebie, nigdy do doktora. Tak, to ogie艅, rzeczywi艣cie ogie艅!
Guilford nalega na 袦邪褏邪, 偶eby go nam贸wi艂 na wizyt臋 u lekarza, gdy偶 rana jest istotnie powa偶na.
- Co? Taka ranka? - pyta syn szejka pogardliwie. - G艂owa boli, to wszystko! Swoj膮 drog膮, to ciekawe - dodaje z zastanowieniem -je艣li zatkam nos i dmuchn臋, o tak, flegma wychodzi przez ran臋.
Guilford zielenieje, a syn szejka odchodzi ze 艣miechem.
Wraca po czterech dniach na dalsze leczenie. Rana goi si臋 z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮. Pacjent jest g艂臋boko zmartwiony, 偶e Guilford nie stosuje ju偶 jodyny, a tylko roztw贸r dezynfekuj膮cy.
- To wcale nie piecze - m贸wi z niezadowoleniem. Przychodzi do Guilforda kobieta z dzieckiem, kt贸re ma brzuch jak b臋ben, i cokolwiek mu naprawd臋 dolega艂o, matka jest zachwycona skuteczno艣ci膮 艂agodnego lekarstwa, jakie otrzyma艂a. Wraca, by b艂ogos艂awi膰 naszego architekta 鈥瀦a ocalenie 偶ycia mojemu synowi", i dodaje, 偶e mo偶e mie膰 jej najstarsz膮 c贸rk臋, kiedy tylko b臋dzie dostatecznie du偶a. Guilford oblewa si臋 p膮sem, a kobieta odchodzi, 艣miej膮c si臋 serdecznie i dorzucaj膮c kilka uwag, nie nadaj膮cych si臋 do druku. Nie trzeba dodawa膰, 偶e to Kurdyjka, a nie Arabka!
Prowadzimy teraz jesienne wykopaliska, 偶eby zako艅czy膰 prac臋. Wiosn膮 zako艅czyli艣my wykopaliska w Czaghar i skoncentrowali艣my si臋 na Tell Brak, gdzie znale藕li艣my wiele interesuj膮cych obiekt贸w. W tej chwili ko艅czymy prace w Brak, a na koniec sezonu przenosimy si臋 na miesi膮c do sze艣ciu tygodni do Tell D偶idla, na kopiec nad Balichem!
Miejscowy szejk, kt贸rego obozowisko jest roz艂o偶one nad D偶akd偶akiem, zaprasza nas na ceremonialn膮 uczt臋. Przyjmujemy zaproszenie. Kiedy nadchodzi wreszcie dzie艅 przyj臋cia, Sabri pojawia si臋 w ca艂ej glorii swego przyciasnego 艣liwkowego garnituru, wypucowanych but贸w i filcowego kapelusza. Zosta艂 zaproszony jako cz艂onek naszej 艣wity i funkcjonuje jako po艣rednik, donosz膮c nam, jak zaawansowane s膮 przygotowania do uczty i w kt贸rym dok艂adnie momencie powinni艣my si臋 pojawi膰.
Szejk wita nas z godno艣ci膮 pod szerokim baldachimem swego otwartego brunatnego namiotu. Towarzyszy mu liczny orszak przyjaci贸艂, krewnych i zwyk艂ych pasibrzuch贸w.
Po uprzejmych powitaniach wa偶niejsze osobisto艣ci (my, brygadzi艣ci Alawi i Jahja, szejk i jego bli偶si przyjaciele) zasiadaj膮 w ko艂o. Podchodzi do nas starzec w pi臋knym stroju, nios膮c dzbanek i trzy ma艂e czarki. Do ka偶dej z nich wlewa mikroskopijn膮 porcj臋 czarnej jak smo艂a kawy. Pierwsza czarka zostaje podana mnie - dow贸d, 偶e szejk zna (niezwyk艂y!) europejski obyczaj obs艂ugiwania najpierw kobiet. Max i szejk dostaj膮 pozosta艂e dwie. Siedzimy i s膮czymy kaw臋. W stosownej chwili do naszych czarek zostaje nalana nast臋pna male艅ka porcja i kontynuujemy picie. Po jakim艣 czasie zabieraj膮 nam czarki, nape艂niaj膮 ponownie i z kolei pij膮 Guilford i nasi brygadzi艣ci. I tak idzie to w ko艂o. W pewnej odleg艂o艣ci stoi liczny t艂um drugorz臋dnych go艣ci. Spoza wisz膮cej w pobli偶u mnie tkaniny dziel膮cej namiot dochodz膮 st艂umione szelesty, szepty i chichoty. Kobiety ze 艣wity szejka zagl膮daj膮 przez szpary i nas艂uchuj膮, co si臋 dzieje.
Szejk wydaje polecenie i kto艣 wychodzi i wraca z 偶erdzi膮, na kt贸rej siedzi pi臋kny sok贸艂. Ustawiaj膮 偶erd藕 na 艣rodku namiotu. Max gratuluje szejkowi wspania艂ego ptaka.
Z kolei pojawiaj膮 si臋 trzej m臋偶czy藕ni, d藕wigaj膮c wielki miedziany kocio艂, kt贸ry ustawiaj膮 w 艣rodku ko艂a. Jest pe艂en ry偶u, na kt贸rym le偶膮 kawa艂ki jagni臋cia. Wszystko jest obficie przyprawione, paruje i smakowicie pachnie. Zostajemy uprzejmie zaproszeni do jedzenia. Dostajemy arabskie placki i ich kawa艂kami nabieramy jedzenie z naczynia.
We w艂a艣ciwym czasie (kt贸ry niepr臋dko nadchodzi, musz臋 przyzna膰) g艂贸d zostaje zaspokojony i obowi膮zki go艣cinno艣ci dope艂nione. Wielkie naczynie, z kt贸rego najlepsze k膮ski znikn臋艂y, ale kt贸re nadal jest w po艂owie pe艂ne, zostaje zabrane i ustawione nieopodal, gdzie drugi kr膮g (z Sabrim) zasiada do posi艂ku.
Nas cz臋stuj膮 s艂odyczami i nast臋pn膮 kaw膮.
Kiedy drugorz臋dni biesiadnicy zaspokoj膮 g艂贸d, naczynie umieszcza si臋 w trzecim miejscu. Zawiera ju偶 niemal wy艂膮cznie ry偶 i ko艣ci. Teraz do posi艂ku zasiadaj膮 najni偶si rang膮 i ci, kt贸rzy pozbawieni 艣rodk贸w, przybyli, by 鈥瀦asi膮艣膰 w cieniu szejka". Rzucaj膮 si臋 najedzenie i kiedy naczynie zostaje zabrane, jest ju偶 ca艂kiem puste.
Siedzimy jeszcze troch臋. Max i szejk z powag膮 wymieniaj膮 od czasu do czasu jakie艣 uwagi. W ko艅cu wstajemy, dzi臋kujemy szejkowi za go艣cinno艣膰 i opuszczamy obozowisko.
Podaj膮cy kaw臋 zostaje hojnie wynagrodzony przez 袦邪褏邪, po czym brygadzi艣ci wskazuj膮 pewne tajemnicze osoby, kt贸rym te偶 nale偶y okaza膰 largesse [szczodro艣膰].
Idziemy do domu w upale, otumanieni z przejedzenia ry偶em i baranin膮. Sabri jest bardzo zadowolony z przyj臋cia. Wszystko, jego zdaniem, odby艂o si臋 dok艂adnie jak nale偶y.
Dzi艣, tydzie艅 p贸藕niej, my z kolei przyjmowali艣my go艣cia. Odwiedzi艂 nas szejk ca艂ego plemienia Szammar - bardzo wielki cz艂owiek. Przyjecha艂 pi臋knym szarym autem w asy艣cie miejscowych szejk贸w. Jest to bardzo przystojny, obyty m臋偶czyzna, o ciemnej, szczup艂ej twarzy i pi臋knych r臋kach.
Przygotowali艣my najlepszy europejski obiad, jaki mogli艣my, a podniecenie naszego personelu z powodu spo艂ecznego znaczenia go艣cia by艂o olbrzymie!
Kiedy odjecha艂, mieli艣my wra偶enie, jakby艣my przyjmowali co najmniej cz艂onka kr贸lewskiej rodziny.
Dzisiejszy dzie艅 jest dniem katastrofy.
Max pojecha艂 z Sabrim do Kamiszli za艂atwi膰 sprawy w banku i po zakupy, powierzywszy opiek臋 nad lud藕mi brygadzistom i pozostawiaj膮c Guilforda zaj臋tego zdejmowaniem plan贸w budowli w wykopaliskach.
Guilford wraca do domu na drugie 艣niadanie i kiedy sko艅czywszy posi艂ek, wsiada do Poilu, by pojecha膰 z powrotem do pracy, widzimy, 偶e brygadzi艣ci biegn膮 do domu najszybciej, jak potrafi膮, z wszelkimi oznakami niepokoju i wzburzenia.
Wpadaj膮 na podw贸rze i w podnieceniu wylewaj膮 z siebie potoki arabszczyzny.
Guilford ma zupe艂nie og艂upia艂膮 min臋, a ja rozumiem mniej wi臋cej jedno s艂owo na siedem.
- Kto艣 nie 偶yje - m贸wi臋 do Guilforda.
Alawi powtarza swoj膮 opowie艣膰 z naciskiem. Jak rozumiem, czterech ludzi nie 偶yje. W pierwszej chwili my艣l臋, 偶e dosz艂o do b贸jki i ludzie si臋 nawzajem pozabijali, lecz w odpowiedzi na moje kulawe pytania Jahja potrz膮sa przecz膮co g艂ow膮.
Mam sobie za z艂e, 偶e nie nauczy艂am si臋 ich j臋zyka! M贸j arabski sk艂ada si臋 niemal wy艂膮cznie z takich zda艅, jak: 鈥濼o nie jest czyste", 鈥瀂r贸b to tak", 鈥濶ie u偶ywaj tej 艣ciereczki", 鈥濸rzynie艣 herbat臋" i podobnych domowych polece艅. Ta opowie艣膰 o gwa艂townej 艣mierci dalece przekracza moje mo偶liwo艣ci. Dimitri, s艂u偶膮cy i Sarkis przychodz膮 i s艂uchaj膮, rozumiej膮 relacj臋 brygadzist贸w, ale 偶aden z nich nie zna 偶adnego europejskiego j臋zyka, wi臋c Guilford i ja nadal nie wiemy, co si臋 sta艂o.
Guilford oznajmia: - Lepiej pojad臋 tam i zobacz臋 - i kieruje si臋 do Poilu.
Alawi chwyta go za r臋kaw i m贸wi co艣 gwa艂townie, najwyra藕niej usi艂uj膮c go powstrzyma膰. Wskazuje co艣 dramatycznym gestem. Po zboczach tellu, o mil臋 od domu, schodzi czereda pstro i bia艂o odzianych postaci. W ich ruchach jest co艣 gro藕nego i zdradzaj膮cego z艂e zamiary. Widz臋, 偶e brygadzi艣ci s膮 przera偶eni.
- Ci dwaj stch贸rzyli i uciekli - m贸wi surowo Guilford. -Chcia艂bym wiedzie膰, w czym rzecz.
Czy偶by Alawi (kt贸ry ma gwa艂towny temperament) lub Jahja zabi艂 kilofem jakiego艣 robotnika? Wydaje si臋 to zupe艂nie nieprawdopodobne, a ju偶 na pewno nie zabiliby czterech m臋偶czyzn.
Pr贸buj臋 znowu sugerowa膰 moj膮 ubog膮 arabszczyzn膮, 偶e dosz艂o do b贸jki, ilustruj膮c pytanie gestami. Ale odpowied藕 jest zdecydowanie negatywna. Jahja gestami pokazuje co艣 spadaj膮cego z g贸ry na g艂ow臋.
Patrz臋 na niebo. Czy偶by ofiary zosta艂y trafione przez piorun?
Guilford otwiera drzwi Poilu: - Jad臋 zobaczy膰, co si臋 dzieje. A ci ludzie musz膮 pojecha膰 ze mn膮.
Przyzywa ich w艂adczym gestem. Ich odmowa jest natychmiastowa i zdecydowana. Nie pojad膮.
Guilford wysuwa do przodu agresywny australijski podbr贸dek. Maj膮 jecha膰!
Dimitri potrz膮sa przecz膮co sw膮 wielk膮 g艂ow膮.
- Nie, nie - m贸wi. - To bardzo niedobre.
- Co jest bardzo niedobre?
- Co艣 si臋 tam dzieje - m贸wi Guilford. Wskakuje do samochodu. Jednak spojrzawszy na szybko zbli偶aj膮cy si臋 t艂um, odwraca gwa艂townie g艂ow臋. Patrzy na mnie skonsternowany. Wyraz jego oczu mo偶na by okre艣li膰 jako: 鈥瀙rzede wszystkim ratowa膰 kobiety i dzieci".
Wysiada z auta, uwa偶aj膮c, 偶eby jego ruchy wygl膮da艂y na spokojne, i m贸wi pozornie lekkim tonem:
- Czy mia艂aby pani co艣 przeciw temu, 偶eby wyjecha膰 na drog臋 na spotkanie Maxowi? Wida膰, 偶e i tak nic z pracy. Prosz臋 w艂o偶y膰 kapelusz, czy co tam pani potrzebuje.
Kochany Guilford, pi臋knie to wszystko za艂atwia! Ostro偶nie, 偶eby mnie przypadkiem nie zaniepokoi膰.
M贸wi臋 powoli, 偶e mo偶emy jecha膰. I czy mam zabra膰 pieni膮dze? Pieni膮dze ekspedycji s膮 przechowywane w kasetce pod 艂贸偶kiem 袦邪褏邪. Je艣li rozw艣cieczony t艂um rzeczywi艣cie zaatakuje dom, szkoda by艂oby, gdyby znale藕li i zrabowali pieni膮dze.
Guilford, nadal pr贸buj膮c mnie nie wystraszy膰, udaje, 偶e jest to ca艂kiem codzienna sugestia.
- Czy mo偶e pani - m贸wi - za艂atwi膰 to szybko!
Id臋 do sypialni, bior臋 m贸j filcowy kapelusz, wyci膮gam spod 艂贸偶ka kasetk臋 i wnosimy j膮 do samochodu. Guilford i ja wsiadamy i przyzywamy Dimitriego, Sarkisa i s艂u偶膮cego, 偶eby wsiedli z ty艂u.
- Ich zabierzemy, ale brygadzist贸w nie! - m贸wi Guilford, nadal pot臋piaj膮cy 鈥瀠cieczk臋" tych ostatnich.
呕al mi Guilforda, kt贸ry najwyra藕niej marzy, by stawi膰 czo艂o t艂umowi, a tymczasem musi dba膰 o moje bezpiecze艅stwo. Ale jestem bardzo zadowolona, 偶e zrezygnowa艂 z pierwotnego planu. Nie jest dla nich autorytetem, nie zrozumie ani s艂owa z tego, co powiedz膮, i z 艂atwo艣ci膮 mo偶e jeszcze pogorszy膰 spraw臋, i to bardzo. Musimy powiadomi膰 袦邪褏邪, niech on dzia艂a, wiedz膮c, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o.
Plan Guilforda, 偶eby ratowa膰 Dimitriego i Sarkisa, a pozostawi膰 brygadzist贸w, 偶eby radzili sobie sami, zostaje przez tych ostatnich natychmiast storpedowany. Alawi i Jahja odpychaj膮 Dimitriego i wciskaj膮 si臋 do samochodu, Guilford jest w艣ciek艂y i pr贸buje ich wyrzuci膰. Brygadzi艣ci odmawiaj膮 ruszenia si臋 z miejsca.
Dimitri uspokajaj膮co kiwa g艂ow膮 i wskazuje na kuchni臋. Wraca do swego pomieszczenia, a Sarkis idzie za nim, z min膮 dosy膰 nieszcz臋艣liw膮.
- Nie rozumiem, dlaczego ci ludzie... - zaczyna Guilford. Przerywam mu.
- Mo偶emy wzi膮膰 tylko cztery osoby do samochodu, a wydaje si臋, 偶e je艣li tamci rzeczywi艣cie chc膮 kogo艣 zabi膰, to w艂a艣nie brygadzist贸w. Lepiej ich zabierzmy. Nie s膮dz臋, 偶eby robotnicy mieli cokolwiek przeciw Dimitriemu i Sarkisowi.
Guilford podnosi wzrok i widzi, 偶e biegn膮cy t艂um jest ju偶 zbyt blisko na dalsze wyk艂贸canie si臋. Wrzeszcz膮c na Alawiego i Jahj臋, wyje偶d偶a szybko przez bram臋 dziedzi艅ca i okr膮偶a wiosk臋, by wydosta膰 si臋 na szlak prowadz膮cy do drogi do Kamiszli.
Max musia艂 ju偶 wyruszy膰 w drog臋 powrotn膮, gdy偶 zamierza艂 by膰 w pracy wczesnym popo艂udniem. Powinni艣my wi臋c wkr贸tce go spotka膰.
Guilford wydaje westchnienie ulgi. M贸wi臋 mu, 偶e to by艂o bardzo 艂adnie zrobione.
- Co?
- Pa艅ska niefrasobliwa sugestia mi艂ej przeja偶d偶ki na spotkanie 袦邪褏邪 i spos贸b, w jaki pan stara艂 si臋 unikn膮膰 zdenerwowania mnie.
- Och - m贸wi Guilford - wi臋c pani wiedzia艂a, 偶e chc臋 pani膮 stamt膮d wywie藕膰?
Patrz臋 na niego lito艣ciwie.
Jedziemy z maksymaln膮 szybko艣ci膮 i po jakim艣 kwadransie spotykamy 袦邪褏邪 wracaj膮cego z Sabrim w Mary. Zatrzymuje si臋, bardzo zdziwiony naszym widokiem. Alawi i Jahja wyskakuj膮 z Poilu i biegn膮 ku niemu. Zalewa nas potop pe艂nej podniecenia arabszczyzny. Max rzuca ostre, kr贸tkie pytania.
Nareszcie dowiadujemy si臋, o co chodzi!
Od kilku dni robotnicy natrafiaj膮 w pewnej cz臋艣ci wykopalisk na du偶e ilo艣ci bardzo pi臋knie rze藕bionych z kamienia i ko艣ci s艂oniowej ma艂ych amulet贸w w kszta艂cie zwierz膮t. Ludzie dostaj膮 za nie wysoki bakszysz, wi臋c 偶eby wydoby膰 ich jak najwi臋cej, podkopuj膮 艣ciany wykopu, gdy偶 amulety znajduj膮 si臋 na ni偶szym poziomie.
Wczoraj Max zabroni艂 wkopywania si臋 w 艣cian臋, gdy偶 zaczyna艂o to by膰 niebezpieczne, i kaza艂 zespo艂om pracowa膰 na g贸rze i wybiera膰 najpierw ziemi臋 z wierzchu. Ludzie sarkali, gdy偶 znaczy艂o to, 偶e b臋d膮 musieli kopa膰 przez dzie艅 lub dwa na nieciekawych poziomach, zanim ponownie dotr膮 do poziomu z amuletami.
Brygadzist贸w postawiono na stra偶y, 偶eby dopilnowali wykonania polece艅. Robotnicy, cho膰 z niezadowoleniem, robili, co im nakazano, i ze zdwojon膮 energi膮 zacz臋li kopa膰 od g贸ry.
Tak wygl膮da艂a sytuacja, kiedy przerwano robot臋 na po艂udniowy posi艂ek. I teraz nast臋puje opowie艣膰 o nikczemno艣ci i chciwo艣ci. Ludzie roz艂o偶yli si臋 na zboczu kopca w pobli偶u dzban贸w z wod膮. Tymczasem zesp贸艂, kt贸ry pracowa艂 po przeciwnej stronie wzg贸rza, chy艂kiem si臋 oddali艂, obszed艂 kopiec, zakrad艂 si臋 do miejsca bogatego w amulety i zacz膮艂 energicznie kopa膰 w ju偶 podci臋tym wykopie. Chcieli obrabowa膰 cudz膮 dzia艂k臋 i uda膰, 偶e znale藕li przyw艂aszczone obiekty na w艂asnej.
Ale Nemezis czuwa艂a. Podci臋li wykop za g艂臋boko i g贸rne warstwy ziemi zwali艂y si臋 na nich!
Krzyki jedynego cz艂owieka, kt贸ry zdo艂a艂 uciec, 艣ci膮gn臋艂y na miejsce ca艂y t艂um. Robotnicy i brygadzi艣ci zorientowali si臋 natychmiast, co si臋 sta艂o, i trzech ludzi zacz臋艂o po艣piesznie odkopywa膰 koleg贸w. Jeden z zasypanych prze偶y艂, ale czterej inni zgin臋li.
Powsta艂o zamieszanie. Krzyki, lamenty do nieba i poszukiwanie winnych. Czy brygadzist贸w zawiod艂y nerwy i zdecydowali si臋 ucieka膰, czy istotnie zostali zaatakowani - trudno dociec. Ale w rezultacie ludzie pogonili za nimi w nastroju, kt贸ry nagle zrobi艂 si臋 z艂owrogi.
Max sk艂ania si臋 do pogl膮du, 偶e brygadzist贸w zawiod艂y nerwy, co nasun臋艂o robotnikom pomys艂, by ich zaatakowa膰 - ale nie traci czasu na wym贸wki. Zawraca, i w oba samochody jedziemy p臋dem do Kamiszli, gdzie Max przedk艂ada spraw臋 oficerowi Services Speciaux, kt贸ry odpowiada za bezpiecze艅stwo.
Porucznik b艂yskawicznie pojmuje sytuacj臋 i podejmuje w艂a艣ciwe kroki. Zabiera czterech 偶o艂nierzy i sw贸j samoch贸d i jedziemy wszyscy razem do Brak. Ludzie s膮 teraz na kopcu, mrowi膮c si臋 i szumi膮c jak r贸j pszcz贸艂. Widz膮c zbli偶aj膮c膮 si臋 w艂adz臋, uspokajaj膮 si臋 i cichn膮. Wchodzimy na kopiec w procesji. Porucznik wysy艂a dok膮d艣 sw贸j samoch贸d z jednym z 偶o艂nierzy, a sam idzie na miejsce tragedii.
Tu przeprowadza ma艂e 艣ledztwo i ludzie, kt贸rym przydzielono dzia艂k臋, wyja艣niaj膮, 偶e to nie oni zawinili, lecz inny zesp贸艂, kt贸ry pr贸bowa艂 niepostrze偶enie ich uprzedzi膰. Cz艂owiek, kt贸ry ocala艂, potwierdza t臋 wersj臋. Czy to wszyscy ludzie z zespo艂u? Jeden ocala艂y, jeden ranny i czterech zabitych? Nie istnieje mo偶liwo艣膰, 偶eby kto艣 jeszcze zosta艂 pod ziemi膮? Nie.
W tym momencie wraca samoch贸d porucznika z miejscowym szejkiem plemienia, do kt贸rego nale偶eli zabici robotnicy. Szejk i porucznik wsp贸lnie badaj膮 spraw臋. Padaj膮 dalsze pytania i odpowiedzi.
W ko艅cu szejk podnosi g艂os i zwraca si臋 do t艂umu. Uwalnia ekspedycj臋 od wszelkiej winy. Ludzie kopali poza godzinami pracy i, co wi臋cej, pr贸bowali okra艣膰 towarzyszy. Ich los by艂 kar膮 za niepos艂usze艅stwo i chciwo艣膰. Wszyscy maj膮 i艣膰 teraz do domu.
S艂o艅ce ju偶 zasz艂o i zapada noc.
Wracamy z szejkiem i porucznikiem do domu (gdzie ku naszej uldze znajdujemy spokojnie gotuj膮cego kolacj臋 Dimitriego i szczerz膮cego z臋by Sarkisa).
Konsultacje ci膮gn膮 si臋 przez godzin臋. Wypadek jest po偶a艂owania godny. Porucznik m贸wi, 偶e zabici pozostawili rodziny i cho膰 nie jeste艣my do niczego zobowi膮zani, jednak darowizna by艂aby po偶膮dana. Szejk dodaje, 偶e wielkoduszno艣膰 jest oznak膮 szlachetnej natury i bardzo podniesie nasz膮 reputacj臋 w okolicy.
Max oznajmia, 偶e ch臋tnie ofiaruje jak膮艣 sumk臋 rodzinom, je艣li nie b臋dzie w膮tpliwo艣ci, 偶e w 偶adnym razie nie jest to odszkodowanie, lecz darowizna. Szejk z powag膮 wyra偶a zgod臋. Wszystko b臋dzie zapisane przez francuskiego oficera, m贸wi. Ponadto on sam osobi艣cie to rozg艂osi. Pozostaje jedynie kwestia sumy. Kiedy ustalono kwot臋 darowizny i spo偶yto posi艂ek, szejk i porucznik odje偶d偶aj膮. Dwaj 偶o艂nierze pozostaj膮 na kopcu, by strzec miejsca wypadku.
- Trzeba pami臋ta膰 - m贸wi Max, kiedy bardzo zm臋czeni wybieramy si臋 wreszcie spa膰 - 偶e kto艣 musi pilnowa膰 tego miejsca jutro w czasie po艂udniowej przerwy, bo inaczej zn贸w wydarzy si臋 to samo.
Guilford nie mo偶e w to uwierzy膰. - Teraz, kiedy ju偶 wiedz膮, czym to grozi? Kiedy widzieli, co si臋 sta艂o?
Max m贸wi ponuro: - Poczekaj, a zobaczysz!
Nast臋pnego dnia sam czeka w ukryciu za 艣cian膮 z suszonej ceg艂y. I oczywi艣cie, w po艂udnie, kiedy wszyscy si臋 po偶ywiaj膮, trzech ludzi chy艂kiem okr膮偶a kopiec i zaczyna po艣piesznie d艂uba膰 w wykopie tylko o dwie stopy od miejsca, gdzie zgin臋li ich towarzysze!
Max wychodzi z kryj贸wki i urz膮dza straszliw膮 awantur臋. Czy nie rozumiej膮, 偶e to, co robi膮, niesie 艣mier膰?
Jeden z ludzi mruczy: - In sza Allah!
Zostaj膮 bez ceremonii zwolnieni z pracy za pr贸b臋 okradzenia towarzyszy.
Po tym wydarzeniu miejsce wypadku jest pilnowane po fajrancie a偶 do chwili, kiedy nast臋pnego popo艂udnia g贸rne warstwy ziemi zostaj膮 zdj臋te.
Guilford m贸wi g艂osem pe艂nym zgrozy:
- Ci ludzie wydaj膮 si臋 wcale nie dba膰 o swoje i cudze 偶ycie. I s膮 nies艂ychanie grubosk贸rni. 艢miali si臋 ze zmar艂ych i dzi艣 rano podczas pracy urz膮dzili pantomim臋 odtwarzaj膮c膮 ca艂e wydarzenie!
Max potwierdza, 偶e 艣mier膰 rzeczywi艣cie nie ma tu wi臋kszego znaczenia.
Brygadzi艣ci gwi偶d偶膮 na fajrant i ludzie zbiegaj膮 z kopca obok nas, 艣piewaj膮c: Jusuf Daud by艂 z nami wczoraj - dzi艣 nie 偶yje! Ju偶 wi臋cej nie nape艂ni swego brzucha. Ha, ha, ha!
Guilford jest g艂臋boko wstrz膮艣ni臋ty.
ROZDZIA艁 DWUNASTY
Ajn al-Aras
Wraz z ca艂ym gospodarstwem przenosimy si臋 z Brak nad Al-Balich.
Ostatniego wieczoru w przyst臋pie 艂agodnej melancholii idziemy nad D偶akd偶ak. Nabra艂am wielkiej sympatii dla D偶akd偶aku, w膮skiego paska b艂otnistej, br膮zowej wody.
Brak nigdy nie zaj膮艂 w moich uczuciach takiego miejsca jak Czaghar. Wie艣 Brak jest smutna, na po艂y opuszczona i w ruinie, a Ormianie w swych wytartych europejskich ubraniach nie pasuj膮 do otoczenia. Ich g艂osy wznosz膮 si臋 w po艂ajankach i nie odczuwa si臋 tu g艂臋bokiej kurdyjskiej czy arabskiej rado艣ci 偶ycia. Bardzo mi brak w臋druj膮cych po okolicy kurdyjskich kobiet - wielkich, weso艂ych kwiat贸w, z ich bia艂ymi z臋bami i u艣miechni臋tymi twarzami, i ich pi臋knej, dumnej postawy.
Wynaj臋li艣my rozklekotan膮 ci臋偶ar贸wk臋, by zawie藕膰 sprz臋ty, jakich b臋dziemy jeszcze potrzebowa膰. Ci臋偶ar贸wka ma otwart膮 platform臋 i ca艂y 艂adunek musi by膰 przywi膮zany sznurami! Przychodzi mi do g艂owy, 偶e niemal wszystko to spadnie, zanim dotrzemy do Ras al-Ajn.
Rzeczy s膮 wreszcie za艂adowane i ruszamy. Max, Guilford i ja w Mary, Michel i s艂u偶膮cy wraz z Hiyou w Poilu.
W po艂owie drogi do Ras al-Ajn zatrzymujemy si臋 na piknik. Sabri i Dimitri zanosz膮 si臋 od 艣miechu. - Hiyou - wyja艣niaj膮 - wymiotowa艂a ca艂膮 drog臋 i Sabri musia艂 trzyma膰 jej g艂ow臋! - Wn臋trze Poilu jest wymownym 艣wiadectwem ich opowie艣ci! Ca艂e szcz臋艣cie, my艣l臋 sobie, 偶e uwa偶aj膮 to za 艣mieszne.
Hiyou - po raz pierwszy, od kiedy j膮 znam - wygl膮da na pogn臋bion膮. 鈥濸otrafi臋 sobie poradzi膰 - wydaje si臋 m贸wi膰 -ze 艣wiatem, kt贸ry jest wrogi psom, z wrogo艣ci膮 muzu艂man贸w, z pr贸b膮 u艣miercenia przez utopienie, z g艂odzeniem, biciem, kopniakami, kamieniami. Nie boj臋 si臋 niczego. Odnosz臋 si臋 przyja藕nie do wszystkich, cho膰 nie kocham nikogo. Ale to nowe ci臋偶kie do艣wiadczenie odebra艂o mi wszelki szacunek dla samej siebie". Jej bursztynowe oczy spogl膮daj膮 ponuro to na jedno, to na drugie z nas. Jej wiara, 偶e potrafi da膰 sobie rad臋 z najgorszym, co j膮 czeka na tym 艣wiecie, zosta艂a zdruzgotana.
Na szcz臋艣cie pi臋膰 minut p贸藕niej Hiyou wraca do siebie i po偶era ogromne porcje z drugiego 艣niadania Sabriego i Dimitriego. Pytam, czy to rozs膮dne, przypominaj膮c, 偶e wkr贸tce mamy ruszy膰 dalej.
- Ha! - wo艂a Sabri - to Hiyou b臋dzie jeszcze bardziej wymiotowa膰!
No c贸偶, skoro ich to bawi...
Docieramy do naszego domu wczesnym popo艂udniem. Dom stoi przy jednej z g艂贸wnych ulic Tell Abjad. Jest to niemal miejska budowla, co艣, co dyrektor banku nazywa construction enpierre. Wzd艂u偶 ca艂ej ulicy rosn膮 drzewa, ich li艣cie jaskrawi膮 si臋 teraz jesiennymi barwami. Dom jest niestety bardzo zawilgocony, gdy偶 znajduje si臋 poni偶ej poziomu ulicy, a w miejscowo艣ci jest pe艂no strumieni. Rano wierzchni koc jest ca艂kiem mokry, a wszystko, co si臋 bierze w r臋k臋, jest wilgotne i lepkie. Sztywniej臋 tak, 偶e ledwie mog臋 si臋 porusza膰.
Za domem znajduje si臋 przemi艂y ogr贸dek, du偶o bardziej kunsztowny i zadbany ni偶 gdziekolwiek, gdzie zdarza艂o nam si臋 mieszka膰 od d艂u偶szego czasu.
Kiedy ci臋偶ar贸wka w ko艅cu doje偶d偶a, okazuje si臋, 偶e stracili艣my trzy krzes艂a, jeden st贸艂 i m贸j sedes. Du偶o mniej, ni偶 przewidywa艂am!
Sam Tell D偶idla wznosi si臋 nad wielk膮 sadzawk膮 lazurowej wody, utworzon膮 przez 藕r贸d艂o, kt贸re zasila rzek臋 Al-Balich. Wok贸艂 niej rosn膮 drzewa i jest to istotnie przemi艂y zak膮tek, wed艂ug tradycji - miejsce spotkania Izaaka z Rebek膮. Jest tu zupe艂nie inaczej ni偶 tam, gdzie przebywali艣my poprzednio.
Ta okolica ma prawdziwy, cho膰 melancholijny urok, ale brak tu nieskazitelnej 艣wie偶o艣ci Czaghar i jego pag贸rkowatego krajobrazu.
Panuje tu dostatek, po ulicach chodz膮 dobrze ubrani Ormianie i ludzie innych narodowo艣ci, s膮 tu domy i ogrody.
Tydzie艅 po naszym przyje藕dzie zaczynaj膮 si臋 k艂opoty. Hiyou przynosi nam ha艅b臋. Przychodz膮 do niej wszystkie psy z Ajn al-Arus, a poniewa偶 偶adne okna i drzwi nie zamykaj膮 si臋 porz膮dnie, nie spos贸b powstrzyma膰 natr臋t贸w przed dostaniem si臋 do 艣rodka, ani te偶 suki zamkn膮膰! Rozlega si臋 wycie, szczekanie i odg艂osy walki. Hiyou, sm臋tna bursztynowo-oka pi臋kno艣膰, robi wszystko, by psy zach臋ci膰 i podtrzyma膰 pandemonium!
Scena wygl膮da dok艂adnie tak jak w dawnej pantomimie, gdzie diab艂y wyskakuj膮 z okien i zapadni. Kiedy siedzimy przy kolacji, nagle otwiera si臋 okno i wskakuje do 艣rodka wielki pies, w pogoni za nim drugi - i trzask! Otwieraj膮 si臋 drzwi do sypialni i pojawia si臋 kolejny pies. Wszystkie trzy biegaj膮 jak oszala艂e wok贸艂 sto艂u, rzucaj膮 si臋 na drzwi pokoju Guilforda, otwieraj膮 je i znikaj膮, by pojawi膰 si臋 ponownie, jak w pokazie magika, w drzwiach od kuchni, wraz z patelni膮, rzucon膮 za nimi przez Sabriego.
Guilford sp臋dza bezsenne noce. Psy wpadaj膮 przez drzwi, wskakuj膮 na jego 艂贸偶ko i wypadaj膮 przez okno. Od czasu do czasu Guilford wstaje i rzuca czym艣 za nimi. S艂ycha膰 wycie, skowyt i najr贸偶niejsze odg艂osy psich saturnali贸w!
Hiyou, jak stwierdzamy, jest snobk膮. Faworyzuje jedynego psa w Ajn al-Arus, kt贸ry nosi obro偶臋! 鈥濷to prawdziwa klasa!" - wydaje si臋 m贸wi膰 suka. Jest to czarny pies, z rozp艂aszczonym nosem i z ogromnym ogonem jak u koni zaprz臋ganych do karawanu.
Sabri, kt贸ry sp臋dzi艂 bezsenn膮 noc z powodu b贸lu z臋ba, prosi o wolny dzie艅, by pojecha膰 poci膮giem do Aleppo i p贸j艣膰 do dentysty. Wraca po dw贸ch dniach rozpromieniony.
Relacjonuje histori臋 zabiegu nast臋puj膮co:
- Id臋 do dentysty. Siadam w fotelu. Pokazuj臋 mu z膮b. Tak, on m贸wi, trzeba go wyrwa膰. Pytam ile? On m贸wi dwadzie艣cia frank贸w. To nonsens, m贸wi臋 i wychodz臋. Wracam po po艂udniu. Ile? Osiemna艣cie frank贸w. Nonsens, m贸wi臋 znowu. B贸l jest coraz silniejszy, ale cz艂owiek nie mo偶e da膰 si臋 obrabowa膰. Wracam nast臋pnego rana. Ile? Wci膮偶 osiemna艣cie frank贸w. On my艣li, 偶e b贸l zwyci臋偶y, ale ja nadal si臋 targuj臋! W ko艅cu zwyci臋偶am, chawad偶a!
- Opu艣ci艂?
Sabri potrz膮sa przecz膮co g艂ow膮.
- Nie, nie opu艣ci艂, ale zrobi艂em doskona艂y interes. Bardzo dobrze, m贸wi臋 mu. Osiemna艣cie frank贸w. Ale za te pieni膮dze musi mi wyrwa膰 nie ten jeden z膮b, lecz cztery!
Sabri 艣mieje si臋 z niezmiernym zadowoleniem, demonstruj膮c kolejne szczerby.
- Te inne z臋by te偶 ci臋 bola艂y?
- Nie, oczywi艣cie 偶e nie. Ale pewnego dnia zacz臋艂yby bole膰. Teraz ju偶 nie mog膮. Zosta艂y wyrwane, i to za cen臋 jednego!
Michel, kt贸ry sta艂 w drzwiach, przys艂uchuj膮c si臋 opowie艣ci, kiwa g艂ow膮 aprobuj膮co.
- Beaucoup economia - m贸wi.
Sabri wspania艂omy艣lnie kupi艂 sznurek czerwonych paciork贸w, kt贸re zawi膮zuje Hiyou wok贸艂 szyi. - Takie paciorki wk艂adaj膮 dziewczyny, 偶eby pokaza膰, 偶e s膮 zam臋偶ne - wyja艣nia. -A Hiyou ostatnio wysz艂a za m膮偶.
Rzeczywi艣cie! Za wszystkie psy w Ain al-Arus, 艣miem powiedzie膰!
Dzi艣 rano -jest niedziela i mamy wolny dzie艅 - siedz臋, etykietuj膮c znaleziska, a Max wype艂nia ksi膮偶k臋 wyp艂at, kiedy Ali wprowadza go艣cia: kobiet臋. Wygl膮da bardzo szacownie, porz膮dnie ubrana, w czerni, z ogromnym z艂otym krzy偶em na piersi. Jej wargi s膮 mocno zaci艣ni臋te i robi wra偶enie zdenerwowanej .
Max wita j膮 uprzejmie, a ona zaczyna natychmiast snu膰 d艂ug膮 opowie艣膰, najwyra藕niej skarg臋. Od czasu do czasu w potoku jej s艂贸w pojawia si臋 imi臋 Sabriego. Max marszczy czo艂o i ma powa偶n膮 min臋. Opowie艣膰 toczy si臋 dalej, jeszcze bardziej gor膮czkowo. Zgaduj臋, 偶e chodzi o star膮, dobrze znan膮 histori臋 uwiedzenia wiejskiej dziewczyny. Kobieta jest zapewne jej matk膮, a nasz weso艂y Sabri - pod艂ym uwodzicielem.
G艂os kobiety wznosi si臋 w s艂usznym oburzeniu. Kobieta chwyta r臋k膮 krzy偶 na piersi, unosi go do g贸ry i wydaje si臋, 偶e sk艂ada jak膮艣 przysi臋g臋.
Max wo艂a, 偶eby wezwano Sabriego. S膮dz臋, 偶e b臋dzie mo偶e delikatniej, je艣li wyjd臋, i ju偶 si臋 dyskretnie wycofuj臋, ale Max poleca mi zosta膰 na miejscu. Siadam ponownie, a poniewa偶 prawdopodobnie mam s艂u偶y膰 za 艣wiadka, staram si臋 wygl膮da膰, jakbym wiedzia艂a, o co chodzi.
Kobieta, powa偶na, dystyngowana posta膰, stoi w milczeniu do chwili pojawienia si臋 Sabriego. Na jego widok wyci膮ga pot臋piaj膮co r臋k臋 i najwidoczniej powtarza oskar偶enie.
Sabri broni si臋 bez wigoru. Wzrusza ramionami, podnosi r臋ce, wydaje si臋, 偶e nie zaprzecza zarzutom.
Dramat rozwija si臋 dalej - argumenty, wzajemne obwinianie si臋. Max przyjmuje coraz bardziej s臋dziowsk膮 postaw臋. Sabri chyba przegrywa. Bardzo dobrze - wydaje si臋 m贸wi膰 -r贸bcie, jak chcecie.
Nagle Max wyci膮ga arkusz papieru i co艣 pisze. Podsuwa napisany tekst kobiecie. Ta stawia na papierze krzy偶yk i ponownie podnosz膮c z艂oty krzy偶 do g贸ry, sk艂ada jak膮艣 uroczyst膮 przysi臋g臋. Max tak偶e si臋 podpisuje, po czym Sabri stawia sw贸j znak i sam te偶 sk艂ada jak膮艣 przysi臋g臋. Max odlicza jak膮艣 sum臋 i podaje pieni膮dze kobiecie. Ona je bierze, dzi臋kuje 袦邪褏芯wi dystyngowanym sk艂onieniem g艂owy i wychodzi. Max czyni jakie艣 zgry藕liwe wyrzuty Sabriemu, kt贸ry wychodzi, wygl膮daj膮c jak balon, z kt贸rego wypuszczono powietrze.
Max opada na oparcie krzes艂a, ociera twarz chusteczk膮 i m贸wi: - Uff!
- O co tu chodzi艂o? O dziewczyn臋? Czy to by艂a jej matka?
- Niezupe艂nie. To by艂a miejscowa burdelmama,
- Co takiego?
Max najdok艂adniej, jak potrafi, przytacza s艂owa kobiety.
Przysz艂a do niego, m贸wi, 偶eby Max naprawi艂 powa偶n膮 krzywd臋, jak膮 jej wyrz膮dzi艂 jego s艂u偶膮cy Sabri.
鈥濩o zrobi艂 Sabri?" - pyta Max.
鈥濲estem kobiet膮 o dobrej reputacji i pewnej pozycji spo艂ecznej. Szanuj膮 mnie w ca艂ym okr臋gu! Wszyscy m贸wi膮 o mnie dobrze. M贸j dom jest prowadzony po bo偶emu. A tu przychodzi ten m臋偶czyzna, ten Sabri, i znajduje w moim domu dziewczyn臋, kt贸r膮 znal w Kamiszli. Czy odnawia znajomo艣膰 z ni膮 w przyjazny i przyzwoity spos贸b? Nie, dzia艂a bezprawnie, gwa艂townie - w spos贸b, kt贸ry przynosi mi ha艅b臋! Zrzuca ze schod贸w i wyrzuca z domu tureckiego d偶entelmena - bogatego tureckiego d偶entelmena, jednego z moich najlepszych klient贸w. Wszystko to w brutalny i gorsz膮cy spos贸b! Co wi臋cej, namawia dziewczyn臋, kt贸ra zazna艂a z mojej strony wiele dobrego i jest mi winna pieni膮dze, do opuszczenia mojego domu. Kupuje jej bilet i wysy艂aj膮 poci膮giem. Co wi臋cej, dziewczyna zabiera sto dziesi臋膰 frank贸w, kt贸re nale偶膮 do mnie. To jest rabunek! Chawad偶a, takie nadu偶ycia nie mog膮 si臋 zdarza膰! Jestem bogobojn膮 wdow膮, uczciw膮 i cnotliw膮 kobiet膮, nikt nie mo偶e z艂ego s艂owa o mnie powiedzie膰. Walczy艂am d艂ugo i uporczywie z n臋dz膮 i uzyska艂am pozycj臋 w 艣wiecie w艂asn膮 rzeteln膮 prac膮. Nie mo偶esz stan膮膰 po stronie z艂a i przemocy. 呕膮dam zado艣膰uczynienia i przysi臋gam ci (w tym w艂a艣nie momencie poszed艂 w ruch z艂oty krzy偶), 偶e wszystko, co powiedzia艂am, jest prawd膮, i powt贸rz臋 to twemu s艂udze Sabriemu w oczy. Mo偶esz zapyta膰 w magistracie, zapyta膰 ksi臋dza, zapyta膰 francuskich oficer贸w z garnizonu - wszyscy ci powiedz膮, 偶e jestem uczciw膮 i godn膮 szacunku kobiet膮!".
Sabri, wezwany, nie zaprzecza niczemu. Tak, zna艂 t臋 dziewczyn臋 z Kamiszli. By艂a jego przyjaci贸艂k膮. Istotnie, zdenerwowa艂 si臋 na Turka i zepchn膮艂 go ze schod贸w. I powiedzia艂 dziewczynie, 偶e powinna wr贸ci膰 do Kamiszli. Wola艂a Kamiszli od Ajn al-Arus. Dziewczyna po偶yczy艂a troch臋 pieni臋dzy, 偶eby mie膰 co艣 ze sob膮, ale niew膮tpliwie wszystko to pewnego dnia odda.
Maxowi powierzono rozstrzygni臋cie sprawy.
- Doprawdy niezwyk艂e rzeczy cz艂owiek musi robi膰 w tym kraju. Nigdy nie wiadomo, co mo偶e si臋 zdarzy膰 nast臋pnym razem -j臋czy Max.
Pytam go, jaki wyda艂 wyrok.
Max odchrz膮kuje i przytacza sw膮 oracj臋.
鈥濲estem zdziwiony i niezadowolony, 偶e m贸j s艂u偶膮cy wszed艂 do twojego domu, gdy偶 to nie zgadza si臋 z nasz膮 godno艣ci膮, godno艣ci膮 Ekspedycji, i zarz膮dzam, 偶e w przysz艂o艣ci nikomu z moich s艂ug nie wolno korzysta膰 z twojego domu. Zrozumiano?".
Sabri m贸wi ponuro, 偶e zrozumia艂.
鈥濩o do dziewczyny, kt贸ra opu艣ci艂a tw贸j dom, nie podejm臋 偶adnych dzia艂a艅, bo to nie moja rzecz. Co do pieni臋dzy, kt贸re zabra艂a ze sob膮 - te, jak s膮dz臋, winny ci by膰 zwr贸cone i wyp艂ac臋 ci je teraz ze wzgl臋du na honor s艂ug Ekspedycji. Ta kwota zostanie potr膮cona z pensji Sabriego. Napisz臋 papier, kt贸ry ci odczytam, potwierdzaj膮cy zap艂acenie tej sumy i twoj膮 rezygnacj臋 z wszelkich dalszych roszcze艅 wobec nas. Postawisz sw贸j znak na tym papierze i powinna艣 uzna膰, 偶e to koniec sprawy".
Przypominam sobie dostoje艅stwo tej kobiety i biblijn膮 gorliwo艣膰, z jak膮 trzyma艂a krzy偶.
- Czy jeszcze co艣 m贸wi艂a?
鈥濪zi臋kuj臋 ci, chawad偶a. Sprawiedliwo艣膰 i prawda jak zawsze zwyci臋偶y艂y i z艂o nie mog艂o zatriumfowa膰".
- No, c贸偶 - m贸wi臋 nieco oszo艂omiona. - No, c贸偶... S艂ysz臋 lekkie, drobne kroki za oknem.
To nasza petentka. Niesie wielki msza艂, czy te偶 ksi膮偶k臋 do modlitwy, i idzie do ko艣cio艂a. Jej twarz jest pe艂na powagi i dostoje艅stwa. Wielki krzy偶 hu艣ta si臋 w g贸r臋 i w d贸艂 na jej piersi.
Wstaj臋, bior臋 z p贸艂ki Bibli臋 i szukam historii o Rahab nierz膮dnicy. Wydaje mi si臋, 偶e teraz ju偶 mam poj臋cie o tym, jaka by艂a. Widz臋 t臋 kobiet臋 w roli Rahab: gorliwej, fanatycznej, odwa偶nej , g艂臋boko religijnej - niemniej nierz膮dnicy.
Ju偶 grudzie艅, nadszed艂 koniec sezonu. Mo偶e dlatego, 偶e jest jesie艅, a my przywykli艣my do wiosny, mo偶e dlatego, 偶e z Europy docieraj膮 alarmuj膮ce pog艂oski i niepok贸j wisi w powietrzu - zapanowa艂a atmosfera smutku. Tym razem mamy przeczucie, 偶e ju偶 tu nie wr贸cimy...
Ale dom w Brak nadal jest wynaj臋ty - zmagazynujemy tam nasze sprz臋ty, a w kopcu wci膮偶 jeszcze jest wiele do znalezienia.
Nasza koncesja opiewa na dwa dalsze lata. Na pewno wr贸cimy...
Mary i Poilu jad膮 drog膮 przez D偶arablus do Aleppo. Z Aleppo udajemy si臋 do Ras Szamra, by sp臋dzi膰 Bo偶e Narodzenie z profesorem Schaefferem, jego 偶on膮 i ich przemi艂ymi dzie膰mi. Nie ma na 艣wiecie bardziej uroczego miejsca ni偶 Ras Szamra, rozkoszna niewielka zatoczka o ciemnoniebieskiej wodzie, otoczona jasnym piaskiem i niskimi bia艂ymi ska艂kami. Bo偶e Narodzenie u nich jest cudowne. Robimy plany na przysz艂y rok-jaki艣 rok.
Wra偶enie niepewno艣ci losu narasta. 呕egnaj膮c si臋, m贸wimy sobie:
- Spotkamy si臋 ponownie w Pary偶u.
W Pary偶u! No c贸偶...
Tym razem opuszczamy Bejrut statkiem.
Stoj臋 przy por臋czy, zapatrzona w dal. Jakie pi臋kne jest to wybrze偶e, z przes艂oni臋tymi b艂臋kitn膮 mgie艂k膮 g贸rami Libanu na tle nieba! Nic nie zak艂贸ca romantyczno艣ci tej scenerii. Cz艂owiek wpada w nastr贸j poetyczny, niemal sentymentalny...
Nagle s艂ycha膰 wrzaw臋 - ze statku towarowego, kt贸ry w艂a艣nie mijamy, dobiegaj膮 nas podekscytowane okrzyki. 呕uraw upu艣ci艂 艂adunek w wod臋, skrzynia si臋 rozpada...
Powierzchnia morza pokrywa si臋 deskami sedesowymi...
Max podchodzi i pyta, sk膮d to zamieszanie. Pokazuj臋 mu p艂ywaj膮ce deski i dodaj臋, 偶e m贸j romantyczny nastr贸j po偶egnania z Syri膮 ca艂kowicie prysn膮艂.
Max m贸wi, 偶e nie mia艂 poj臋cia, 偶e eksportujemy takie ilo艣ci desek sedesowych. I nie s膮dzi艂, by w ca艂ym tym kraju by艂o do艣膰 sedes贸w, do kt贸rych mog艂yby si臋 nada膰!
Milkn臋 i Max zapytuje, o czym my艣l臋.
Wspominam, jak stolarz w Amudzie z dum膮 wystawi艂 m贸j sedes na pokaz przed frontowe drzwi, kiedy przysz艂y do nas na herbat臋 zakonnice i francuski oficer. Wspominam m贸j wieszak do r臋cznik贸w z jego 鈥瀘zdobn膮 podstaw膮"! I kota profesjonalist臋! I Maca spaceruj膮cego o zachodzie s艂o艅ca tam i z powrotem po dachu z uszcz臋艣liwionym i nieobecnym wyrazem twarzy...
Wspominam kurdyjskie kobiety z Czaghar jak weso艂e, pasiaste tulipany. I wielk膮, farbowan膮 henn膮 na rudo brod臋 szejka. Wspominam Pu艂kownika, jak kl臋cza艂 ze sw膮 niedu偶膮 czarn膮 torb膮, asystuj膮c przy ekshumacji, a jaki艣 dowcipni艣 w艣r贸d robotnik贸w powiedzia艂: 鈥濸rzyszed艂 doktor, 偶eby uzdrowi膰 chorego", tak 偶e od tego czasu przezwiskiem Pu艂kownika sta艂o si臋 鈥濵onsieur le docteur". Wspominam Bumpsa i jego przekorny he艂m tropikalny, i Michela krzycz膮cego 鈥濬orca!", kiedy ci膮gn膮艂 za paski. Wspominam pag贸rek ca艂y pokryty z艂otymi nagietkami, gdzie jedli艣my drugie 艣niadanie na 艣wie偶ym powietrzu w jaki艣 wolny dzie艅, a zamykaj膮c oczy, czuj臋 s艂odki zapach kwiat贸w i bujnych stepowych traw...
- My艣l臋 - m贸wi臋 do 袦邪褏邪 - 偶e to by艂 bardzo szcz臋艣liwy kawa艂 偶ycia...
EPILOG
T臋 niesystematyczn膮 kronik臋 zacz臋艂am przed wojn膮 - z powod贸w, jakie wy艂uszczy艂am. Potem od艂o偶y艂am j膮 na bok. Lecz teraz, po czterech latach wojny, moje my艣li zwracaj膮 si臋 coraz cz臋艣ciej do tych dni, kt贸re sp臋dzi艂am w Syrii. Poczu艂am potrzeb臋, 偶eby wyci膮gn膮膰 moje surowe notatki i pospiesznie szkicowane dzienniki i doko艅czy膰 to, co wtedy zacz臋艂am i od艂o偶y艂am na p贸艂k臋. Dobrze jest wspomnie膰, 偶e by艂y takie cudowne dnie i takie cudowne miejsca, i uprzytomni膰 sobie, 偶e w tej w艂a艣nie chwili m贸j ma艂y wzg贸rek nagietk贸w jest w pe艂ni kwiecia, a starcy z bia艂ymi brodami poganiaj膮 swoje osio艂ki, mo偶e nawet nie wiedz膮c, 偶e toczy si臋 wojna. 鈥 Wojna nie dotyczy nas tutaj...".
Po czterech latach wojny, sp臋dzonych w Londynie, wiem, jakie dobre, szcz臋艣liwe 偶ycie tam wiedli艣my, i ponowne prze偶ywanie tych dni jest dla mnie radosne i orze藕wiaj膮ce... Pisanie tej pro艣ciutkiej relacji nie by艂o ci臋偶k膮 prac膮, lecz dzie艂em mi艂o艣ci. Pisa艂am j膮 nie po to, by uciec do czego艣, co by艂o, lecz by wnie艣膰 w trudy i cierpienia dzisiejszego dnia co艣 niezniszczalnego, co nie tylko istnia艂o, lecz co istnieje nadal!
Gdy偶 kocham t臋 spokojn膮, urodzajn膮 krain臋 i jej prostych ludzi, kt贸rzy umiej膮 si臋 艣mia膰 i cieszy膰 si臋 偶yciem, kt贸rzy umiej膮 pr贸偶nowa膰 i si臋 weseli膰, ludzi obdarzonych godno艣ci膮, dobrymi manierami i wielkim poczuciem humoru, ludzi, dla kt贸rych 艣mier膰 nie jest czym艣 strasznym.
In sza Allah, to, co kocham, nie znik艂o z tej ziemi...
In sza Allah, pojad臋 tam znowu.
Pisane wiosn膮 1944 roku
Finis Al-hamdu li-Llah
SPIS TRE艢CI
Wprowadzenie .................................................................................................................. 3
Spotkanie na tellu 鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹.鈥.. 6
Przedmowa 鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹.......................................................... 8
Rozdzia艂 pierwszy: Wyjazd do Syrii 鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹.. 9
Rozdzia艂 drugi: Rekonesans .............................................................................................. 19
Rozdzia艂 trzeci: Al-Chabur i D偶akd偶ak 鈥︹︹.鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹............................................ 37
Rozdzia艂 czwarty: Pierwszy sezon w Czaghar Bazarze ........................................................ 55
Rozdzia艂 pi膮ty: Koniec sezonu ........................................................................................... 72
Rozdzia艂 sz贸sty: Koniec podr贸偶y ....................................................................................... 82
Rozdzia艂 si贸dmy: 呕ycie w Czaghar Bazarze ........................................................................ 90
Rozdzia艂 贸smy: Czaghar i Brak ........................................................................................ 105
Rozdzia艂 dziewi膮ty: Przybycie Maca ................................................................................ 122
Rozdzia艂 dziesi膮ty: Szlak do Rakki ................................................................................... 133
Rozdzia艂 jedenasty: Po偶egnanie Tell Brak ........................................................................ 141
Rozdzia艂 dwunasty: Ajn al-Aras 鈥︹...鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹. 150
Epilog 鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹..鈥︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹︹ 157
staro偶ytne miasto w po艂udniowej Mezopotamii, biblijne miasto Abrahama, w XXI w. p.n.e. stolica imperium III dynastii z Ur; obecnie stanowisko archeologiczne Tell al-Mukajjar w Iraku, po艂o偶one ok. 18 km. na po艂udniowy zach贸d od miasta Nasirijja.鈫
dobrze wychowana鈫
Szantung lub czesucza - sur贸wka jedwabna鈫
u偶ywany w Indiach termin odnosz膮cy si臋 do zam臋偶nych kobiet z Europy鈫
Ale偶 to jest stolarz okr臋towy!鈫
Dziewi臋膰dziesi膮t trzy?鈫
Kurs w Wagons Lits jest niewiarygodny!鈫
Celnik鈫
Isabella Mary Beeton, z domu Mayson (1836-65) - autorka ksi膮偶ek po艣wi臋conych gotowaniu i innym pracom domowym.鈫
Pisane przed otwarciem nowoczesnego hotelu St. George (przyp. aut.).鈫
umiej臋tno艣膰 post臋powania鈫
je艣li Allah pozwoli鈫
Okrycia wierzchnie.鈫
wyj膮tkowo pi臋kny, czarny kamie艅 ze szk艂a wulkanicznego, powstaj膮cy ze stygn膮cej magmy鈫
bogaty, pozytywny, obiecuj膮cy鈫
Pluskwa domowa - gatunek owada nale偶膮cy do rz臋du pluskwiak贸w r贸偶noskrzyd艂ych, rodziny pluskwowatych. 呕ywi si臋 krwi膮 zwierz膮t ciep艂okrwistych, w tym cz艂owieka. Potrafi by膰 uci膮偶liwa w warunkach domowych, cz臋sto poprzez aktywno艣膰 noc膮 w 艂贸偶kach.鈫
tuzin - dwana艣cie鈫
pani, kobieta鈫
Niepe艂nosprawno艣膰 intelektualna w stopniu umiarkowanym (upo艣ledzenie umys艂owe umiarkowane, dawniej imbecylizm - nie stosowana z uwagi na negatywne znaczenie w j臋zyku potocznym) 鈥 funkcjonowanie intelektualne na poziomie 9. roku 偶ycia. W okresie przedszkolnym istniej膮 trudno艣ci z nabywaniem regu艂 spo艂ecznych (lojalno艣膰, wsp贸艂dzia艂anie), a tak偶e niezr臋czno艣膰 fizyczna, powolny rozw贸j motoryczny. Poza tym do 9. roku 偶ycia rozw贸j jest prawid艂owy. Osoby takie mog膮 nabywa膰 umiej臋tno艣ci samoobs艂ugowe, nie gubi膮 si臋 w dobrze znanym terenie, mog膮 pracowa膰 w zak艂adach pracy chronionej. Nie powinny zak艂ada膰 rodzin.鈫
miasto w Indiach, w贸wczas siedziba administracji brytyjskiej鈫
W oryginale nieprzet艂umaczalna gra st贸w: 鈥瀝unning lozenge" mo偶e te偶 oznacza膰 rozmi臋k艂膮 pastylk臋.鈫
Posta膰 z ksi膮偶ki Lewisa Carrolla O tym, co Alicja odkry艂a po drugiej stronie lustra.鈫
Po angielsku: bumps.鈫
(franc.) dos艂. 鈥瀔osmaty"; w czasie pierwszej wojny 艣wiatowej okre艣lenie szeregowego 偶o艂nierza.鈫
Czyli ok. 37掳C.鈫
Mowa o powie艣ci Stelli Benson wyd. w 1931 r.鈫
Heath Robinson (1872-1944) - brytyjski malarz i grafik, kt贸ry zyska艂 sobie s艂aw臋 rysunkami b臋d膮cymi satyr膮 na 鈥瀢iek maszyn", przedstawiaj膮cymi absurdalne i skomplikowane wynalazki, u艂atwiaj膮ce wykonywanie najprostszych czynno艣ci.鈫