953

Żołnierze-górnicy W latach 1949-1959 roku prawie 200 tysięcy żołnierzy, o „niewłaściwym” pochodzeniu,  zmuszono do pracy w katorżniczych warunkach w polskich kopalniach węgla. Jednym z najważniejszych zadań gospodarczych po przejęciu władzy przez komunistów w 1945 roku było zwiększenie wydobycia węgla kamiennego. Na mocy jednej z umów handlowych z sierpnia 1945 roku komuniści zobowiązali się do dostaw węgla do Związku Sowieckiego po cenie 10-krotnie niższej od cen światowych. W sumie w latach 1945-1955 Polska przekazała Sowietom ponad 54 mln ton węgla, ponosząc straty finansowe w wysokości ponad 630 mln dolarów. Wobec wywiezienia przez Sowietów ze Śląska ponad 20 tysięcy górników do sowieckich kopalń i łagrów, polski przemysł wydobywczy ( w pełni znacjonalizowany w 1946 roku) odczuwał ogromny deficyt rąk do pracy. Lukę tę początkowo zapełnili niemieccy jeńcy, jednak po utworzeniu NRD zostali oni zwolnieni z niewoli. W tej sytuacji zaczęto szukać innych rozwiązań tego problemu. Po raz pierwszy koncepcja utworzenia batalionów pracy w ramach zastępczej służby wojskowej pojawiła się w październiku 1947 roku, kiedy to na międzyresortowej konferencji, z udziałem ówczesnego ministra obrony narodowej marszałka Roli-Żymierskiego, rozważano stworzenie „baonów roboczych” oraz skierowanie do pracy w przemyśle 60 tysięcy poborowych. Wkrótce potem powstał plan pracy przymusowej, a w kwietniu 1949 roku pierwsi do kopalń trafili junacy z Powszechnej Organizacji „Służba Polsce”. Dziesięć brygad SP, podporządkowanych rygorom wojskowych pracowało w kopalniach przez okres jednego roku. Zdobyte w ten sposób doświadczenie wykorzystano przy tworzeniu nowych wojskowych batalionów pracy. 25 lipca 1949 roku szef Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego LWP gen. Edward Ochab zaproponował skierowanie żołnierzy do pracy w kopalniach. Początkowo próbowano przeprowadzić nabór ochotniczych, jednak pomimo intensywnej akcji propagandowej zgłosiło się zaledwie 373 ochotników z szeregów LWP. W tej sytuacji Rola-Żymierski rozkazał 5 sierpnia 1949 roku skierowanie 4 tysięcy żołnierzy z wcielonego do wojska rocznika 1927/28 do powstających batalionów pracy. Mieli oni rozpocząć pracę w kopalniach z dniem 15 października 1949 roku W myśl szczegółowych wytycznych MON do zastępczej służby wojskowej w kopalniach mieli trafiać poborowi, których nie zakwalifikowano do służby w formacjach liniowych z przyczyn politycznych. Wywodzili się oni z rodzin związanych z AK, przedwojennego wojska i policji, ze środowisk bogatszych chłopów, właścicieli zakładów rzemieślniczych oraz osób posiadających krewnych za granicą. Na mocy rozkazu szefa MBP Stanisława Radkiewicza z 1950 roku każdemu przyszłemu poborowemu zakładano na rok przed powołaniem specjalną kartotekę, do której trafiały opinie z urzędów bezpieczeństwa publicznego, informacji wojskowej, milicji i innych służb specjalnych. W przypadku zastrzeżeń natury politycznej w kartotece dokonywano wpisu „służba zastępcza” .Zgodnie z rozkazem ministra obrony narodowej z 13 września 1949 roku pierwsze cztery bataliony pracy zostały sformowane przed dowódców Okręgu Wojskowego I (z Warszawy), Okręgu Wojskowego II (z Bydgoszczy), Okręgu Wojskowego IV (z Wrocławia) oraz Okręgu Wojskowego V (z Krakowa). Poszczególne bataliony tworzono na poligonach. Każdy z czterech batalionów liczył 1220 osób, w tym 10-15 oficerów, 30-40 podoficerów, około 70 żołnierzy służby zasadniczej oraz 1100 poborowych przeznaczonych do pracy w kopalniach. Przed przystąpieniem do pracy poborowych poddano miesięcznemu przeszkoleniu unitarnemu. Jakkolwiek żołnierze podlegali dyscyplinie, regulaminom i sądownictwu wojskowemu, to w momencie zjazdu do kopalni podporządkowali byli przepisom wydanym przez Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego, a koszty ich utrzymania ponosiło  Ministerstwo Górnictwa. W czasie pracy mieli nosić ubrania robocze, natomiast po pracy obowiązywał ich mundur LWP. Czas ich służby wynosił formalnie 24 miesiące, z tym, że żołnierzom, którzy rozpoczęli pracę w 1949 roku okres ten wydłużono do 39 miesięcy, a następnym rocznikom do 26 miesięcy.   Pozytywne efekty izolowania potencjalnych przeciwników władzy ludowej oraz występujący nadal deficyt siły roboczej sprawiły, iż w styczniu 1950 roku marszałek Rokossowski zadecydował o stworzeniu kolejnych pięciu batalionów, które po szkoleniu rekruckim trafiły w kwietniu 1950 roku do pracy w kopalniach. Jednocześnie sformułowano jeszcze jeden batalion, który został skierowany do wydobycia kopalni rudy uranu w Kowarach. Rok później dołączył do niego 11 Batalion Pracy, także wysłany do Kowar. W kwietniu 1950 roku powołano Kierownictwo Batalionów Pracy z siedzibą w Katowicach (jednostka wojskowa nr 5931), podporządkowane dowódcy Okręgu Woskowego nr V. Szefem nowej struktury został mjr Tadeusz Cynkin, a jego zastępcą kpt. Józef Margules. W kwietniu 1951 roku na mocy uchwały Prezydium Rządu „w sprawie organizacji i działania batalionów zastępczej służby wojskowej” podporządkowano bataliony pracy Komendantowi Głównemu Powszechnej Organizacji „Służba Polsce”, tworząc w jego strukturach odrębny pion Zastępczej Służby Wojskowej. Miesiąc później postanowiono o utworzeniu kolejnych dziewięciu batalionów liczących około 11 tysięcy żołnierzy. Od wcześniej powołanych batalionów pracy odróżniało ich umundurowanie – zamiast mundurów wojskowych ubrani byli po pracy w mundury SP. W październiku 1951 roku ujednolicono nazewnictwo batalionów – dotychczasowe bataliony pracy przemianowano na Bataliony ZSW, powołując jednocześnie Kierownictwo Jednostek ZSW (jednostka wojskowa nr 3719) z siedzibą w Warszawie, którego szefem został mjr Samuel Lewin. Ponadto utworzono dowództwa 1 i 2 Brygady Pracy ZSW w Katowicach (jednostka wojskowa nr 5931; dowódca płk. Andrzej Lipiński) oraz Chorzowie (jednostka wojskowa nr 1215; dowódca ppłk. Aleksander Kokoszyn). Po tej reorganizacji istniało w sumie 17 batalionów Zastępczej Służby Wojskowej, liczących ponad 20 tysięcy żołnierzy, którzy pracowali w 30 kopalniach. Do kolejnych zmian organizacyjnych doszło w 1953 roku, kiedy to po sformowaniu kolejnych 6 batalionów utworzono 3 Brygadę Pracy w Wałbrzychu (jednostka wojskowa nr 2505). Równocześnie przemianowano dotychczasowe bataliony pracy ZSW na bataliony pracy. Rok później zlikwidowano brygady pracy, a siedzibę Kierownictwa Jednostek ZSW przeniesiono z Warszawy do Katowic (Stalinogrodu). Na skutek likwidacji w 1955 roku Powszechnej Organizacji „Służba Polsce” , na mocy uchwały Prezydium Rządu z 15 października 1955 roku jednostki ZSW przekształcono w podległy ministrowi górnictwa Wojskowy Korpus Górniczy, utrzymywany z budżetu Ministerstwa Górnictwa. Dotychczasowe bataliony pracy zmieniły po raz kolejny nazwę  - na Wojskowe Bataliony Górnicze. Służbę w WBG  traktowano, jak zwyczajną zasadniczą służbę wojskową. Powołano także urząd Dyrektora Generalnego do Spraw WKG, którym został płk. Wiktor Ziemiński. Pomimo decyzji o stopniowej likwidacji batalionów pracy, w 1956 roku utworzono pięć kolejnych batalionów górniczych, w których pracowali żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W tym samym roku do pracy w kopalniach skierowano także 2000 żołnierzy z Wojsk Ochrony Pogranicza. W październiku 1956 roku w Wojskowym Korpusie Górniczym pracowało w sumie ponad 35 tysięcy żołnierzy służby zasadniczej. Od końca 1956 roku rozpoczęła się powolna likwidacja WKG. Proces ten uległ przyspieszeniu, kiedy to rozformowano większość batalionów górniczych. Ostatnie jednostki zostały zlikwidowane w maju 1959 roku (17 WBG). Łącznie w latach 1949-1959 funkcjonowało 41 Wojskowych Batalionów Górniczych. Żołnierze jednego z nich pracowali w kamieniołomach, a pozostałych w kopalniach węgla lub uranu (2  bataliony). Ogółem przez bataliony górnicze przewinęło się 200 tysięcy ludzi, spośród których zginęło kilkuset, a różnym urazom uległo ponad 11 tysięcy.
Przyczynami wielu tragicznych wypadków i licznych schorzeń żołnierzy-górników były katastrofalne warunki pracy, kilkunastogodzinny czas pracy, koszmarne warunki mieszkaniowe oraz fatalne wyżywienie. Żołnierze-górnicy pracowali w najgorszych i najbardziej niebezpiecznych miejscach w kopalniach, w których nie chcieli pracować zwykli górnicy. Odmówić pracy nie mogli, gdyż równało się to z niewykonaniem rozkazu. Za odmowę pracy sądy wojskowe skazywały na trzy lata więzienia. Podobną karę ponosili winni symulowania różnych chorób. Za zwykłe naruszenie regulaminu karano aresztem zwykłym (z obowiązkiem pracy w kopalni) lub ścisłym (bez obowiązku pracy). Wielu żołnierzy starało się otrzymać areszt ścisły, który oznaczał możliwość odpoczynku po niezwykle ciężkiej pracy. Jednak żołnierz, który spędził w areszcie ponad 100 dni, musiał liczyć się z przedłużeniem służby o ten okres. Wyjątkowo trudne warunki panowały przy pracach ścianowych na niskich pokładach. W takich miejscach fedrowali wyłącznie więźniowie oraz żołnierze. Praca na kolanach lub w pochylonej pozycji utrudniała oddychanie, powodując różne schorzenia i dolegliwości układu oddechowego. Wysoka temperatura, panujące ciemności oraz wszechobecny pył dopełniały obrazu wyjątkowo ciężkiej pracy. Żołnierze otrzymywali wyśrubowane normy wydobycia, bez wykonania których nie mogli wyjechać na powierzchnię. Wykończenie kilkunastogodzinną pracą przybierało czasem skrajne formy, w jednym z raportów napisano, iż doszło do „eksploatacji do ostatnich granic siły ludzkiej”. W innym przypadku po wielogodzinnej pracy żołnierze wyjechali bez rozkazu na powierzchnię – „staliśmy zdecydowani na zrobienie czegoś najgorszego. Byliśmy załamani, zupełnie osłabli. I ten straszliwy rozsadzając głowę ból. Byliśmy po dwudziestu godzinach na dole, podczas których nie otrzymaliśmy najskromniejszego bodaj posiłku (…). Nagle jeden z nas zaczął wymiotować. Chłopak aż zataczał się od wysiłku”. Dopiero ta skrajna sytuacja skłoniła dowództwo do zwolnienia żołnierzy z pracy w tym dniu. Wielokrotnie zdarzały się przypadki pracy po 22-24 godziny. Żołnierze-górnicy nie przechodzili elementarnego przeszkolenia górniczego, stąd też unikania zagrożeń uczyli się w praktyce, w czasie pracy od górników cywilnych. Wielu za tę naukę zapłaciło trwałym inwalidztwem (11 tysięcy) lub śmiercią (kilkuset). Dane o zgonach były ściśle tajne, a rodzinom ofiar zabraniano otwierania trumien. Żołnierzy, który zostali kalekami błyskawicznie pozbywano się z jednostek, a wszelkie starania o wypłatę odszkodowania kończyły się oddaleniem roszczenia. Żołnierze-górnicy obsługujący stare, wyeksploatowane, często psujące się urządzenia narażeni byli na oskarżenia o sabotaż. „W związku z tym (awarią urządzenia do transportu węgla – Godziemba) – wspominał jeden z nich – bardzo szybko zainteresował się moją osobą oficer informacji. Przy każdym spotkaniu dręczył mnie swoimi bezpodstawnymi zarzutami, koniecznie chciał obarczyć mnie odpowiedzialnością za to co się stało”. Przymusowa praca żołnierzy-górników łamała zarówno międzynarodowe konwencje zakazujące pracy przymusowej jak i uprawnienia wynikające z polskiego Kodeksu Pracy. Władze komunistyczne były w pełni świadome tej sytuacji, stąd starały się utrzymać cały proceder w ścisłej tajemnicy. Żołnierze pozbawieni byli wielu uprawnień wynikających ze stosunku pracy. Nie przysługiwały im prawa pracownicze, gdyż nie było umów z kopalniami. Nie zagwarantowano im pełnego wynagrodzenia. Dodatkowo znaczną część ich wynagrodzenia zabierano na opłacenie kosztów utrzymania żołnierzy, kadry dowódczej oraz umundurowania. Resztę wpłacano na książeczki PKO, a wszelkie wypłaty możliwe były jedynie za zgodą dowódcy jednostki. Opieka zdrowotna była na bardzo niskim poziomie, a lekarze nie chcieli zwalniać z pracy w kopalni żołnierzy z chorobami serca, przewlekłym nieżytem żołądka, zapaleniem stawu biodrowego lub przepukliną pachwinową. W najbardziej skrajnych przypadkach kierowano do pracy także osoby z otwartą gruźlicą. Lekarze, którzy wystawiali zbyt dużo zwolnień z pracy musieli liczyć się z obowiązkowymi kontrolami Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Wiele batalionów pracy zakwaterowano w barakach byłego niemieckiego obozu dla jeńców sowieckich, w dawnych stajniach prowizorycznie zaadaptowanych na pomieszczenia mieszkalne lub namiotach. W oficjalnych raportach znajdują się informacje o niesprawnych piecach, zapleśniałych ścianach baraków, prymitywnych ustępach, braku pościeli, bielizny, bieżącej wody i podstawowych środków higieny dla żołnierzy-górników, którzy po pracy w kopalni byli całkowicie czarni od brudu. Z relacji byłych żołnierzy-górników wyłania się także tragiczny stan ich umundurowania – „stare, brudne i wytarte ubrania i płaszcze, łatane buty i parciane pasy”, sorty mundurowe wydawane bez zwracania uwagi na rozmiar i warunki fizyczne żołnierza. Wyżywienie było podłej jakości – wedle oficjalnych norm każdy żołnierz powinien otrzymywać 3800 kalorii, tymczasem w rzeczywistości otrzymywali oni 800 gram chleba, 1 l wodnistej zupy oraz minimalną ilość tłuszczów i jarzyn. „Do kaszy, którą podawano trzy razy dziennie – wspominał jeden z żołnierzy – na jednego żołnierza przypadał 1 dkg słoniny. Miało to wystarczyć do ziemniaków na obiad”. Sytuację pogarszał fakt, iż często po kilkunastogodzinnej szychcie żołnierze musieli spożywać obiad z kolacją. Oznaczało to, iż żołnierz-górnik przez kilkanaście godzin pracował bez żadnego posiłku. Po pracy i posiłku żołnierzy czekały zajęcia taktyczne, jak wspominał jedne z nich: „po pracy obowiązkowo sześć godzin ćwiczeń taktycznych, oczywiście bez broni według zasady, im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju. Polegało to na tym, że maszerowaliśmy czwórkami ze śpiewem lub wykonywaliśmy „lotnik kryj się”. Często w trakcie tych „zajęć” czołgano się w błocie lub pozorowano atak z kijem służącym za karabin. Dwuletni czas służby żołnierzy-górników był okresem katorżniczej pracy. Sam fakt, iż bataliony górnicze wzorowane były na sowieckich łagrach wiele mówi o warunkach w nich panujących. Do batalionów górniczych zsyłane były osoby, których podejrzewano o negatywny stosunek do władzy ludowej. Nic więc dziwnego, iż w jednostkach traktowani byli jak wrogowie ludu, których trzeba wyeksploatować i resocjalizować. Najgorszy stosunek do żołnierzy mieli więc oficerowie polityczni, których podstawowym zadaniem było zbieranie informacji o każdym żołnierzu, o każdej jego wypowiedzi. Wzywanych na rozmowy na przemian kuszono obietnicami oraz zastraszano surowymi karami za rzekomo popełnione przestępstwa. Żołnierzy zmuszano do donoszenia na kolegów, niszcząc ich solidarność wobec kadry dowódczej.

Żołnierze-górnicy stanowili około 10% zatrudnionych w kopalniach, ale były też takie zakłady, jak np. kopalnia „Wujek”, gdzie stanowili ponad połowę pracowników kopalni. Dzięki ich niewolniczej pracy władze komunistyczne mogły dostarczyć Moskwie, żądane przez nią kontyngenty darmowego węgla. Przymusowa praca żołnierzy-górników do dziś nie doczekała się zadośćuczynienia.

Wybrana literatura:

J. Wąsacz – Szlakiem wspomnień żołnierzy-górników z lat 1949-1959

E. Nalepa – Wojskowe bataliony górnicze w Polsce w latach 1949-1959

L. Szuba – Działalność Wojskowych Batalionów Górniczych w latach 1949-1959

Z dziejów wojskowości polskiej

W. Gąsiorowski – Żołnierze z kilofami. Monografia żołnierzy-górników z Okręgu Płockiego

Godziemba

Jak Michał M. Lisiecki, który dziś chce zarabiać na konserwatywnym odbiorcy, wyrzucał mnie z pracy za "odchylenie prawicowe" Ostrzegam czytelników: jestem patologicznym, seryjnym przestępcą medialnym. Mam to udokumentowane na piśmie począwszy od dyscyplinarnego zwolnienia z redakcji „Wprost”, miażdżącego orzeczenia Rady Etyki Mediów, po sądowe uzasadnienia. W opinii prezesa Platformy Medialnej Point Group Michała Lisieckiego złamałem przepisy prawa prasowego, etyki dziennikarskiej i sprzeniewierzyłem się Karcie Etycznej Mediów. No i naruszyłem zasady współżycia społecznego. Zdaniem owego Lisieckiego publikacja 19 kwietnia 2010 roku mojego felietonu „Nie polezie orzeł w GWna” stanowi naruszenie art.10 Prawa Prasowego. Zgodnie z tym artykułem „zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu”. To gumowe peerelowskie prawo obowiązuje do dziś i można je zastosować wobec każdego dziennikarza. Mój felieton nie służył państwu, bo zdaniem Lisieckiego, zawierał „obraźliwe sformułowania w stosunku do pana Adama Michnika, szydzące z jego ułomności jakim jest jąkanie, poniżające go w oczach opinii publicznej”. To tylko część z moich zbrodni, które zarzucił mi prezes Lisiecki.  Przyznaję, felieton był emocjonalną reakcją na niekiedy obrzydliwe działania przeciwników pochówku prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Po wielu latach obserwacji tzw. salonu warszawki doskonale wiedziałem jak się organizuje takie spontaniczne akcje sprzeciwu. Przedstawiłem to w rzekomej rozmowie Adama z Andrzejem z Krakowa.

„Aaandrzej naa…na…napisz list. Zde…zde…zdewaweluj Kaczora. (…) A my w…w…w Gazecie cię po…po…poprzemy”

- zachęcał reżysera red.Adam. Tak też się stało, Gazeta w licznych tekstach poparła protest reżysera i jego żony. Używając różnych argumentów postulowali, by powstrzymać się przed pochówkiem Kaczyńskich na Wawelu. Wsparł ich cały postępowy salon na czele z dyżurnym postępakiem partii i rządu Kazimierzem Kutzem. Ten drugi, nieco mniej wybitny reżyser ostrzegał przed prawicowo-romantyczną hydrą, która wylęgnie się z wawelskiego pochówku. Niestety naród znowu zawiódł salon i Polacy, jak napisałem, godnie i po królewsku pochowali swego prezydenta na Wawelu.

Tytuł felietonu „Nie polezie orzeł w GWna” był zarazem jego puentą obśmiewającą wyobrażenia środowiska Gazety o własnych możliwościach manipulowania opinią publiczną. Kilka dni po ukazaniu się tego felietonu we „Wprost” zadzwonił do mnie roztrzęsiony prezes Lisiecki informując, że zawiesza moje obowiązki jako felietonisty. Twierdził, że zażądał tego Michnik grożąc procesem sądowym. W moim felietonie nie było nazwiska Michnika ani Wajdy. Nie wiedziałem, że według prawa prasowego III RPRL każdy jąkający się Adam jest Michnikiem, a Andrzej z Krakowa –Wajdą. Taką wykładnię wsparł sędzia Sądu Pracy. Stwierdził on, że choć nie użyłem tych nazwisk, to wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Moja myślozbrodnia zyskała prawnicze uzasadnienie, a więc ostrzegam dziennikarzy by nie używali w tekstach imion Adam i Andrzej. Rada Etyki Mediów w orzeczeniu podpisanym przez sekretarz Helenę Kowalik-Ciemińską  potwierdziła, że sprzeniewierzyłem się zasadom Karty Etycznej Mediów. (...) Michał Lisiecki, który wyrzucił mnie z „Wprost” za prawicowe odchylenia i poniżanie autorytetów oralnych III RP jest dziś wydawcą powstałego ze zgliszczów dawnego „Uważam Rze” tygodnika Pawła Lisickiego. Nie wiem tylko po co konserwatywny, za moich czasów, „Wprost” przekształcił w lewacki tygodnik pod kierownictwem Tomasza Lisa. Cóż, brakuje mi inteligencji postępaków III RP. Być może ktoś z biznesu poradził Lisieckiemu, że nie należy wszystkich jajek wkładać do jednego lewicowego koszyka. Zwłaszcza, że jajek jest niewiele i jak nieszczęścia chodzą parami. Gdy ktoś mnie zapyta, gdzie polezie orzeł, odpowiem tak jak w 2010 roku. Skoro orzeł nie polazł w GWna to i w jaja też nie polezie. Przepraszam z góry za wulgaryzmy i proszę o niski wymiar kary ze względu na wiek i brak inteligencji. A to zdjęcia z gali wręczenia nagród Kisiela zorganizowanej przez pana Michała M. Lisieckiego. Marek Król

Ziemkiewicz i agentura rosyjska wspierają Ruch Narodowy Ziemkiewicz „Jestem skłonny zgodzić się z Sikorskim, że ważna dziś jest dla nas cywilizacyjna modernizacja, a nie mesjanistyczne wizje narodu niosącego wolność ludom Wschodu. Ale pojęcie „modernizacja” wymaga ukonkretnienia. Jaka jest cena, za którą warto zapłacić ograniczenie ambicji i wejście w rolę państwa satelickiego Niemiec? Jaki stopień samodzielności jesteśmy w stanie wywalczyć? „.,.” takim razie trzeba sobie zadać pytanie o mniejsze i większe zło. Największym byłoby bez wątpienia rozdzielenie w Polsce stref wpływów pomiędzy Rosję i Niemcy, jak wielokrotnie w przeszłości. Jeśli już musimy znaleźć się w całości w jednej ze stref, należy więc zadać sobie pytanie: Rosja czy Niemcy? Gdybym ja musiał ten dylemat rozstrzygać, powiedziałbym, że sprawą podstawową dla podniesienia naszego statusu w przyszłości jest rozwój infrastruktury gospodarczej, w tym zwłaszcza energetyki jądrowej. „...(więcej )
Lisicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem”....”Roberta Winnickiego po podpisaniuporozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza:Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" ...(więcej )
Pod spodem umieściłem interesujące video Gadowskiego 'Agentura wpływu w ruchy niepodległościowym - Witold Gadowski „Staniłko „Po trzecie wreszcie, polityka Lecha Kaczyńskiego zmierzała do politycznego zintegrowania krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Działania prezydenta nie przyniosły spodziewanych szybkich skutków, bo też tego typu wysiłki rzadko kończą się szybkim powodzeniem, jednak w oczach rosyjskich strategów i elit politycznych ich logika była całkowicie jasna i niebywale szkodliwa dla rosyjskich zamierzeń.Prezydent Kaczyński dążył bowiem do zbudowania trwałej koalicji Polski – jako lidera Europy Środkowej– nie tylko z krajami tzw. nowej Europy, ale również z krajami tzw. BUMAGI, czyli Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii.Ta strategia zbudowana była na tradycyjnym polskim myśleniu geopolitycznym, którego korzenie sięgają czasów jagiellońskich „...(więcej )
Orban „Kiedy w lewicowej prasie węgierskiej czytam krytyki pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej', to wtedy głośno mówię do siebie: 'No wreszcie!'.” Orban powiedział wówczas, że najbliższe dziesięć lat chciałby poświęcić budowaniu wspólnoty środkowoeuropejskiej, w której pierwsze skrzypce grałaby Polska – jako przywódca i organizator wspólnej strefy interesów państw położonych między Rosją a Niemcami. „...(więcej )
Przygotowałem zbiór tekstów , które mam nadzieję pomogą państwu zrozumieć kluczowe idee , które stoją za programami i działaniami na polskiej scenie politycznej . Oczywiście to co przedstawię teraz jest dużym uproszczeniem
Pierwszy nurt , który można nazwać niepodległościowym, mocarstwowym to idee jagiellońskie. Reprezentuje je Obóz Patriotyczny i Kaczyński Drugi nurt to szkoła stańczyków krakowskich , serwilistyczna , lojalnościowa wobec okupanta ideologia oligarchii i elit . Współcześnie reprezentują je Platforma , Ruch Palikota, PSL, SLD. Oraz paradoksalnie Korwin Mikke i Kongres Nowej Prawicy Trzeci nurt to idee Dmowskiego i Ruch Narodowy , koncentracja na budowie bytu społecznego jakim jest naród , ewentualne kontrolowanie przez ten naród państwa O tym ,że te wszystkie nurty ewoluują najlepiej świadczy przejęcie przez Ruch Narodowy i propagowanie typowo piłsudczykowskich i jagiellońskich rocznic takich jak Święto Niepodległości czy Powstanie Styczniowe. Bardzo ciekawa jet postawa Ziemkiewicza, który jest pewną syntezą idee stańczyków i narodowców . Z tego wynika jego akceptacja dla pozycji Polski jako satelity Niemiec , licząc na to ,że Niemcy pozwolą Polsce się zmodernizować .Dlaczego Rosjanie i Niemcy z dwojga złego woleliby Dmowskiego i Ruch Narodowy niż Jagiellończyków i Kaczyńskiego . Dlatego że ruch jagielloński reprezentuje idee, które stały się fundamentem Potęgi. Tolerancji i wolności . Stały się fundamentem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Tutaj polecam video profesora Jaroszyńskiego ( więcej

i Video Profesor Nowak „Historyczne korzenie Polityki Zagranicznej Lecha Kaczyńskiego „ ..(więcej )
Niemcy i Rosjanie wolą narodowców, gdyż ci nigdy nie odbudują zagrażającej im Rzeczpospolitej ,a co więcej rozpoczną walkę ze wszystkim sąsiadami . Idee jagiellońskie, kultur apolityczna i społeczna I Rzeczpospolitej jest teraz we współczesnych czasach jest jeszcze bardziej atrakcyjna . Świadczy o tym pragnienie państw Europy Środkowej , aby Polska powróciła do tradycji jagiellońskich i przejęła przywództwo , co jak sądzą uchronią je przed dominacją i zniewoleniem przez nietolerancyjne, barbarzyńskie kultury Niemiec i Rosji Zarówno stańczycy , stronnictwo pruskie się z tego nurtu wywodzące jak i narodowcy rozbiją potencjalną koalicję Środkowoeuropejską, jak i możliwość odbudowy I Rzeczpospolitej . Nie zdajemy sobie sprawy jak kruche i słabe są Niemcy w tej chwili . Ich potęga wynika ze słabości Polski, nie ma obiektywnych podstaw . 80 milionów obywateli , wymieranie etnicznych Niemców .Powstanie odrębnego kulturowo i politycznie imigranckiego społeczeństwa muzułmańskiego, rosnące zacofanie technologiczne , naukowe i intelektualne stanowi realne zagrożenie implozją. Polska, która stała się obiektem ataku ideologicznego , którego celem było ustanowieni ideologi politycznej poprawności „religią państwową „ i zniszczenie fundamentów społecznych , czyli rodziny i etyki opartej na wierze w Boga nie powiodły się . Kaczyński stworzył Obóz patriotyczny , który obejmuje 30 procent społeczeństwa . To nie Niemcy są silne . To Polska jest słaba . W tej chwili grozi Niemcom wariant węgierski Profesor Zybertowicz luty 2013 „Profesor Andrzej Zybertowicz analizuje obecną sytuację Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. I to co wynika z analizy profesora jest bardzo optymistyczne: PiS wygrywa wybory i rządzi samodzielnie.”....(źródło )

A wtedy rozwój sytuacji jest nieprzewidywalny . Ujawnienie skali korupcji i polityczno- kryminalnych grup może doprowadzić do masowych aresztowań , rozbicia niemieckiej i rosyjskiej siatki kontrolującej polską scenę polityczna . Zrealizowanie doktryny Kaczyńskiego, czyli zbudowanie Bloku Środkowoeuropejskiego w oparciu o sojusz z USA złamałoby ostatecznie Niemcy . Tonący brzytwy się chwyta. Rosja i Niemcy maga wesprzeć medialnie i logistycznie, aby rozbić Obóz Patriotyczny i wywołać bratobójcza wojnę pomiędzy Kaczyńskim ,a Ruchem Narodowym. O ile do tej pory Ziemkiewicza zachował lojalność wobec Kaczyńskiego,tak teraz może stanąć w pierwszym szereguzwalczających go . To samo zrobi część intelektualistów , liderów opinii , polityków .Miejmy nadzieję ,że przywódcy Ruchu Narodowego nie dadzą się zmanipulować i poprą Kaczyńskiego w walce o obalenie Republiki Okrągłego Stołu Pod spodem umieściłem interesujące video Gadowskiego 'Agentura wpływu w ruchy niepodległościowym - Witold Gadowski „Piotr Zychowicz napisał w Rzeczpospolitej „Rok 1920” Przegrane zwycięstwo” Oto parę fragmentów   „Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować. „…„W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów.Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.”…” Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę” „.....(więcej)
Łysiak „ Istnieją także w III RP tematy tabu, zakazane lub źle widziane , nie tylko współpracy Wałęsy z komunistyczną bezpieką , lecz i ważniejsze , jak choćby ludobójstwo, którego Ukraińcy dokonali na Kresach Wschodnich , mordując Polaków . Odwołanie przez rektor Uniwersytetu Wrocławskiego konferencji naukowej „ Prawda historyczna , a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwo na Kresach Wschodnich w latach 1939 -1946 „ - to typowy casus twardej polityki cenzorskiej reżimu , partyjny kneblowy modus operandi PO, PSL i SLD . Notabene : wieloletnie lizusowskie wręcz kokietowanie przez władze III RP postkomunistycznych państw „buforowych” ( Litwa, Ukraina , Białoruś ) które niegdyś stanowiły nasze Kresy Wschodnie – to był żenujący spektakl , stymulowany „ idea Jagiellońską „ ( prawica ) i poprawnością polityczną ( lewactwo ) . Już w 1995 roku ( „ Łysiak na łamach 4 ) nazwałem te wysiłki „ nonsensownymi, lokajskimi , jednostronnymi umizgami Polaków do nienawidzących ich Litwinów , Białorusinów i Ukraińców „ . Później pukałem w główki polityków piórem jeszcze parę razy ,perswadując ,że hańbimy się tymi prysiudami wokół Ukraińców i Litwinów - bez skutku żadnego , nikt nie chciał mnie słuchać . Az rok 2010 przyniósł quasi pokerowe „ sprawdzenie” . Ukraina tylko chwilowo , i tylko dzięki wspólnemu turniejowi Euro 2012 tonowała jawna wrogość wobec Polski ( od 2011 wręcz prowokacyjnie buduje się tam pomniki ludobójcom z UON i UPA , rozwieszane są plakaty sławiące dywizję SS-Galizien , itp. ) , a Litwa nawet przez chwilę nie próbowała udawać propolskich sympatii , jej parlament stale mocno wyrażał wrogie nam stanowisko ( dopiero po kilku latach demonstrowania przez Litwę twardego antypolonizmu „różowe priwiślańskie media płaczliwie miauknęły , że cały 20 letni wysiłek fraternizacyjny poszedł psu w odbyt , tout court „ …...(Waldemar Łysiak „Karawana Literatury „ strona 37 – 38 ) Rozmowa Zychowicza z profesorem Motyką „Od Kresowiaków i związanych z nimi historyków – na czele z panią Ewą Siemaszko – różni mnie to, że oni uważają, iż rozmowę z Ukraińcami należy zacząć od uznania przez nich terminu „ludobójstwo". Ja zaś uważam, że na uznaniu tego terminu przez Ukraińców należy rozmowę skończyć. Nie możemy im tego poglądu narzucić. Musimy spokojnie przedstawić nasz punkt widzenia, przekonać do naszych racji. „....”Polscy historycy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza uważa, że banderowcy byli bandziorami i nie ma o czym dalej mówić. Druga, że UPA była formacją partyzancką, która walczyła co prawda o wolność Ukrainy, ale metody tej walki były niedopuszczalne – dokonała bowiem straszliwych zbrodni na polskich cywilach. Ja należę do drugiej grupy. „.....”W latach 1944 – 1953 pod zarzutem wspierania UPA Sowieci zamordowali, aresztowali lub deportowali prawie pół miliona Ukraińców. Rozumiem więc, dlaczego wielu mieszkańców zachodniej Ukrainy z takim pietyzmem odnosi się dziś do historii tej formacji. Jednocześnie boleję nad tym, że Ukraińcy nie przyjmują do wiadomości, że ta sama formacja mordowała na wielką skalę Polaków. Że uważają, iż doszło wówczas do wojny polsko-ukraińskiej, podczas której obie strony popełniały równorzędne zbrodnie. To oczy wiście dla nas nie do przyjęcia. „.....”Ofiarą polskiego odwetu padło 10 – 15 tys. Ukraińców, a więc dziesięć razy mniej niż Polaków, których wymordowali Ukraińcy. Jednak nie można udawać, że polskich akcji odwetowych w ogóle nie było. Musimy przyjąć do wiadomości, że zdarzało się, iż oddziały AK, NSZ czy Batalionów Chłopskich, głównie na terenie Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny, mordowały ukraińską ludność cywilną. „...... ”Zrozumiałbym likwidację ukraińskich posterunków czy bojówek OUN. Ale podjęto decyzję o tym, by zabijać także cywilów, w tym kobiety i dzieci. Żadne przestępstwa wobec ludności cywilnej nie mogą być usprawiedliwiane. Obojętnie, czy ich ofiarą padają Polacy, Ukraińcy czy ktokolwiek inny. „.....”A nie zrównywałby pan ludobójstwa na Wołyniu z akcją „Wisła”? Konsekwentnie powtarzam, że były to zupełnie nieporównywalne wydarzenia. Co nie zmienia faktu, że akcja „Wisła” w rozumieniu ustawy o IPN jest zbrodnią komunistyczną. Przesiedlono siłą blisko 150 tys. osób, nie patrząc, czy rzeczywiście wspierały UPA.”.....(źródło )

Stańczycy, konserwatyści krakowscy, ugrupowanie polityczne powstałe w Galicji po upadku powstania styczniowego, obejmujące głównie ziemiaństwo i wyższych urzędników. Nazwę przyjęło od opublikowanego w 1869 w Przeglądzie Polskim cyklu 20 pamfletów pod wspólnym tytułem Teka Stańczyka (autorstwa prawdopodobnie S. Tarnowskiego, S. Koźmiana, J. Szujskiego i L. Wodzickiego), które w formie listów prezentowały główne tezy programu politycznego stańczyków. Przedstawione w listach zasady zebrał J. Szujski w studium Kilka prawd z dziejów naszych, ku rozważaniu w chwili obecnej (1869). Podstawowe tezy programu stańczyków zobowiązywały Polaków do obrony chrześcijaństwa i kultury zachodniej, kultywowania wrogości wobec schizmatyckiej Rosji, utrzymywania przewodniej roli wśród narodów słowiańskich, ścisłej i lojalnej współpracy z domem Habsburgów i Austrią.Z czasem stańczycy przeszli od lojalizmu wobec domu habsburskiego do zasady trójlojalizmu wobec wszystkich państw zaborczych. Popierani przez większość ziemiaństwa galicyjskiego i cesarza Franciszka Józefa I, od początków lat 70. XIX w. obejmowali ważne stanowiska państwowe (K. Badeni - od 1866 namiestnik Galicji i 1895-1897 premier Austrii, L. Wodzicki - od 1877 marszałek krajowy, M. Bobrzyński - 1908-1914 namiestnik Galicji). 1907 stańczycy przekształcili się w Stronnictwo Prawicy Narodowej. Organy prasowe: Czas, Przegląd Polski. „.....(źródło )
Macierewicz „”Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. Największym sukcesem jego prezydentury było zbudowanie sojuszu państw i narodów Europy Środkowej. Wcześniej ideę porozumienia państw położonych między Rosją a Niemcami propagował Józef Piłsudski – uniemożliwiła wówczas jej realizację słabość Polski i sytuacja geopolityczna. Te okoliczności zmusiły nas do zawarcia traktatu ryskiego po wojnie polsko-bolszewickiej. Oznaczało to rezygnację z programu budowy szerokiego porozumienia Europy Środkowej. W latach 40. wrócił do tego pomysłu, choć w innym zakresie, Władysław Sikorski. Dziś jest oczywiste, że budowa sojuszu w Europie Środkowej to nasza racja stanu. Prezydent Lech Kaczyński ideę przekształcił w realny projekt polityczny. Dzięki sprzyjającym warunkom gospodarczo-politycznym udało się to przeprowadzić w ciągu czterech lat, a więc błyskawicznie. Z tej koncepcji dzisiaj pozostały tylko drzazgi, ale mam nadzieję, że dzięki solidnym fundamentom narodowym, kiedy zmieni się władza w Polsce, będzie można do niej powrócić. Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu „.....(więcej )
Tekst Wielomskiego w tygodniku Korwina Mikke pod tytułem „Tradycję powstańczą należy zwalczać „... „Na samym końcu tej tradycji znajdują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. „...(więcej )
Ziemkiewicz „Polska po wszystkich kryzysach historii najnowszej stała się krajem ludzi bez tożsamości. Tę sytuację zmienić może jedynie odwołanie do endeckiej tradycji. „.....”„Myśli Nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego były w myśleniu o „sprawie polskiej" przełomem z wielu przyczyn. „......”W miejsce romantycznych złudzeń zaprzągł do myślenia o Polsce chłopski zdrowy rozum, uszlachetniony ówczesnymi odkryciami nauk przyrodniczych i społecznych.Przełomem kopernikańskim była formuła „w polityce nie istnieją pojęcia słuszności i braku słuszności, a jedynie siły i braku siły". Politycznym odpowiednikiem wynalezienia koła było sformułowanie tez, iż siła narodów bierze się z ich zorganizowania, i że narody silne to te, które zorganizowały się nie wokół wartości, ale wokół wspólnych interesów.”......”Endecja jest owocem z jednej strony przepracowania wielkiej traumy, z drugiej spostrzeżenia w porę wielkiej szansy. Traumą był upadek powstania styczniowego − nie tyle fakt, że upadło, ile że przytłaczająca większość Polaków potraktowała je obojętnie lub wrogo. Szansą natomiast − dostrzeżony przez endecję jako pierwszą proces umasowienia społeczeństwa.Odpowiedzią na traumę była analiza sytuacji społecznej wskazująca, że Polacy, wbrew wysokiemu wyobrażeniu o sobie, w ogromnej części nie są narodem. Są jedynie − jak ujmowali to endecy − żywiołem. To ważne dla tej szkoły myślenia rozróżnienie: żywioł a naród.Żywioł to wspólnota instynktowna, języka i najprostszych odruchów kulturowych.”.....”Szansą natomiast, której założyciele Ligi Narodowej nie przegapili, był proces umasowienia społeczeństwa. Schyłek wieku XIX to czas ogromnej cywilizacyjnej zmiany, czas migracji ze wsi do miast, wzrostu poziomu życia, rozbudzenia na wielką skalę aspiracji. Właśnie w tym żywiołowym, biologicznym pędzie do lepszego życia widzieli endecy siłę, która pozwoli zmienić i zorganizować Polaków we wszechpolską (czyli: przekraczającą granice zaborów i klas) wspólnotę, wokół wspólnego interesu narodowego. „.....”. Dmowski unieważnił ten dylemat stwierdzeniem, iż Polacy muszą odzyskać siłę. Siłę, jako się rzekło, widział w organizacji (dziś określamy to pojęciem „kapitał społeczny"). Ale organizacji innego rodzaju, niż te tworzone przez emisariuszy Wielkiej Emigracji czy stronnictwa przedpowstaniowe. „.....”Spuścizna konfederacji, insurekcji i powstań sprawiła bowiem, że polscy patrioci instynktownie sięgali po wzór organizacji wojskowej, i nie umieli się od niej wyzwolić nawet w czasie pokoju. Żyli więc niejako na wiecznej wojnie, w wiecznej konfederacji. Z natury rzeczy sprostać wymogom wiecznej wojny nie wszyscy potrafili, mnożyły się więc indywidualne i masowe dezercje.Liga Narodowa jako pierwsza w dziejach polskich starań stworzyła zręby organizacji cywilnej. Nie podporządkowanej jednolitemu dowództwu, ale wspólnym celom, nie scalonej, przeciwnie, zachęcającej do przedsięwzięć spontanicznych, autonomicznych. W miejsce wojskowej cnoty posłuszeństwa promowała endecja obywatelską cnotę aktywności, społecznikostwa, w miejsce poświęcenia krwi − poświęcanie czasu i zasobów na przedsięwzięcia samopomocowe i samokształceniowe.”......(źródło )
Winnicki „:Polskie społeczeństwo ma cały czas szanse obronić się przed degeneracją, z którą Zachód już przegrał. Goście  z Francji, Włosi i Hiszpanii, którzy przyjechali na Marsz Niepodległości, powiedzieli nam: „macie w społeczeństwie jeszcze dobrą, zdrową tkankę.  To pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. U nas pozostały tylko pojedyncze ogniska oporu”. „....” Ruch Narodowy nie jest partią. Zakaz używania emblematów – nawet gdyby powstała partia narodowa z naszej inicjatywy – będzie obowiązywał wszystkich bez wyjątku i w tym względzie charakter Marszu Niepodległości się nie zmieni.  Bardzo mocno akcentujemy społeczny aspekt ruchu. Ta myśl jest niezrozumiana w polskim życiu publicznym, nie tylko w mainstreamie, ale również na szeroko rozumianej prawicy. To dlatego, że ruch społeczny rządzi się inną logiką niż partia polityczna. Ta ostatnia to organizacja kadrowa, która ma określone cele – żeby przeżyć, musi opanować odpowiednie stanowiska, wykonać często "krwawą" politycznie robotę, określić swój elektorat i wyodrębnić go z innych elektoratów. Gra de facto na podział. W partii ten, kto nie jest z nami, jest naszym wrogiem, a w ruchu społecznym ten, kto nie jest naszym wrogiem, jest z nami.  To jest ta odwrócona logika. Dlatego chcemy budować ruch społeczny, ponieważ uważamy, że trzeba zbudować byt o narodowych pryncypiach, odporny na zmiany koniunktury politycznej…”....”Czyli propaguje Pan model brytyjskich ugrupowań?R.W.: Pod względem charakteru działalności dobrym przykładem jest Bractwo Muzułmańskie w Egipcie. Działa już ponad 90 lat, ale dopiero niedawno wystartowało w wyborach. Wcześniej zmienili, na swoją modłę, egipski naród.  Żeby było jasne, ja im specjalnie nie kibicuję,  wolę chrześcijańskich Koptów. (śmiech) Ale tak na serio mówiąc, jeśli się weźmiemy zaraz do roboty, regularnej pracy podobnej do najdłuższej wojny nowoczesnej Europy w XIX-wiecznej Wielkopolsce, to za pokolenie będziemy mogli stwierdzić, że skierowaliśmy naród na właściwe tory.”......”O: Często mówicie o konieczności obalenia „Republiki Okrągłego Stołu”  i zastąpienia jej innym ustrojem. Jaki ustrój macie na myśli, też pod względem gospodarki?R.W. Bardziej systemu niż ustroju, przede wszystkim systemu wartości. „Republika Okrągłego Stołu” to pewien paradygmat  ideowo-mentalno-kulturowy, który należy przewalczyć. A do takich rozwiązań ustrojowych też mamy swoje zastrzeżenia. Władza wykonawcza powinna być skoncentrowana w jednych rękach, żeby uniknąć szarpaniny pomiędzy np. premierem z jednej partii i prezydentem z innej. Jestem zwolennikiem systemu kanclerskiego lub prezydenckiego. Poza tym, jeśli chodzi o gospodarkę, to mamy fatalne warunki funkcjonowania przedsiębiorstw i mnóstwo regulacji, które utrudniają zakładanie działalności gospodarczej. Opowiadamy się za uproszczeniem i odbiurokratyzowaniem systemu podatkowego i emerytalnego. Jestem za szeroko rozumianą deregulacją gospodarki, ale nie jestem bezrefleksyjnym liberałem czy czcicielem bóstwa "wolnego rynku". Sektory strategiczne powinny pozostawać pod kontrolą państwa, gospodarka wymaga stymulacji rządu a ludziom biednym nie można powiedzieć: "radźcie sobie sami, a jak sobie nie poradzicie, to umierajcie z głodu".”.....(źródło) 
Staniłko „Mapy mentalne i hierarchie prestiżu utrwalane codziennie przez „wajchowych" i kapłanów polskiej debaty publicznej są kajdanami skuwającymi zbiorową wyobraźnię. Pisał o tym niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" Arkady Rzegocki, przypominając rozpaczliwe wezwanie estońskiego prezydenta Thomasa Ilvesa: „Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów". ….”Niewielu zapewne ludzi skłonnych będzie dziś przyznać, że człowiekiem, który to wezwanie starał się na miarę swoich sił i umiejętności podjąć był prezydent Lech Kaczyński. Co więcej, dla wszystkich jego naśladowców długo jeszcze przestrogą będzie skala pogardy, z jaką za jego życia ta neojagiellońska wizja spotykała się ze strony establishmentu, i z jaką ulgą przyjęto koniec „buńczucznego machania szabelką".Horyzonty myślenia polskich elit powinny rozciągać się dziś od Tallina i Sztokholmu po Ankarę, Tel Awiw, Tbilisi, Aszchabad czy Astanę, bo w tej przestrzeni się rozgrywały, rozgrywają i rozgrywać będą polski los i polskie interesy. Wiedzą już o tym wiodące polskie firmy, dla których jest to główna przestrzeń ekspansji zagranicznej. Za obecnością gospodarczą powinna iść obecność polityczna, bo skala naszych wpływów w UE zawsze będzie pochodną skali naszych wpływów na wymienionym obszarze. Tymczasem, jeżeli w polskim establishmencie dominują ludzie, którzy swoje uwikłania, aspiracje i wzorce prestiżu lokują w Berlinie, Brukseli, Moskwie, Londynie czy Nowym Jorku, to z Polską taką, jaka ona jest, rzadko będzie im po drodze. „....(więcej)
Ten wpis powstał 24 lip 2008 , czyli za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ziemkiewicz „Kunktatorskie – najdelikatniej mówiąc – zachowanie marszałka Sejmu i prezydenta podczas obchodów rocznicy rzezi wołyńskiej znalazło, niestety, obrońców. Większość z nich szermuje argumentem pojednania z narodem ukraińskim, co jest kompletnym absurdem wymagającym stanowczej reakcji. To nie naród ukraiński odpowiada za rzezie, których sprawcy wymordowali też wielu etnicznych Ukraińców, ale miejscowa odmiana faszyzmu spod znaków OUN-UPA. I tak samo nie naród dzisiaj usiłuje rehabilitować owych faszystów, stawiając im pomniki i nadając ich imiona lwowskim ulicom, tylko nacjonaliści, których znaczenie na ukraińskiej scenie politycznej bynajmniej nie wynika ze szczególnie wysokiego społecznego poparcia, tylko z faktu, iż sojuszem z nimi ratuje swą podupadającą pozycję prezydent Wiktor Juszczenko. Tymczasem szaleństwo polskiej polityki polega na tym właśnie, że całkowicie zafiksowała się ona na Juszczence, jakby nikogo innego na Ukrainie nie było. Juszczenko jest dla nas jedynym gwarantem ukraińskiej demokracji i niezależności, popieramy go więc bezwarunkowo, nawet gdy odsłania pomniki UPA. „...(źródło )
Francuski filozof Alain Besançon przestrzegł  rząd Tuska  „ Polskie władze powinny mieć świadomość, że zbliżenie z Moskwą będzie miało konsekwencje dla takich krajów jak Ukraina czy Gruzja. To Polska pomagała im w przeszłości przeciwstawić się wpływom Rosji. Jeśli Warszawa wybierze drogę pojednania z Rosją, to kto będzie adwokatem tych krajów? Jeśli Polska przestanie im pomagać, będą stracone. Ukraina była dotąd krajem wolnym i skorumpowanym. Teraz będzie krajem zniewolonym i skorumpowanym. A zbliżenie z Rosją wcale nie doprowadzi do jej demokratyzacji. I tak koło się zamyka. Rosjanie zresztą zawsze woleli imperium od demokracji, przyjemność dominacji od wolność …..(więcej)  
Polska nie porzuci Ukrainy”…” – Prezydent Kaczyński prowadził bardzo aktywną politykę, której celem było utrwalenie sojuszu polsko-ukraińskiego”…”I zapowiada, że Lech Kaczyński będzie chciał jak najszybciej spotkać się z nowym przywódcą Ukrainy, niezależnie od tego, kto wygra wybory. – Sojusz strategiczny Polski z Ukrainą nie opiera się na osobistych relacjach polityków, ale na wspólnocie wartości i tej samej wizji przyszłości – zapewnia prezydencki minister.”…( więcej )
I uwaga Andrew A. Michta / Andrew A. Michta jest specjalistą od bezpieczeństwa narodowego, naukowcem w Woodrow Wilson Center w Waszyngtonie/ w artykule” Nie dąć się zapchnąć na peryferi Europy” ..  „Dla bezpieczeństwa Polski ważna jest prowadzona w ramach Unii silna polityka wschodnia, zwłaszcza wobec Ukrainy i Białorusi”...( więcej )
mówi Teologii Politycznej Grzegorz Motyka, historyk, członek Rady IPN, autor monografii Od rzezi wołyńskiej do akcji «Wisła». Konflikt polsko – ukraiński 1943 – 1947 „Towarzyszyło im przekonanie o konieczności asymilacji Ukraińców, szczególnie powszechne w środowiskach narodowej demokracji. Endecy uważali wręcz, że coś takiego jak naród ukraiński nie istnieje, a wszelkie próby poszanowania kultury mniejszości traktowali jako zdradę państwa.”....(źródło )
Marek Mojsiewicz

Spocony redaktor zalicza jazdę obowiązkową A trzecia strona medalu jest, że w mediach kibicujących władzy, obok jazdy dowolnej musi być także obowiązkowa. Taka jest natura rzeczy w tym procederze. Trzeba sobie wsadzić marynowanego śledzika w tyłek i odgrywać warszawską syrenkę. Sarny za wilkami gonią, świat się przewraca do góry nogami – mówił w podobnych przypadkach pan Zagłoba. Podobno w ubiegłym tygodniu łączna sprzedaż tygodników opozycyjnych wobec oligarchicznego systemu III RP: „W sieci”, „Do rzeczy” oraz „Gazety Polskiej” - wyniosła 300 tysięcy, czyli rząd wielkości ten sam albo i więcej, co trzech czołowych tygodników z grupy Tusk Media Network. To dobrze dla Polski, bo jedno trzeba przyznać, że zarówno nadchodzące klęski, jak i tryumfy władzy najpierw widoczne są w tendencji sfery medialnej. Do równowagi co prawda jeszcze daleko, gdyż najważniejsze medium telewizja jest totalnie obsadzona przez władzę, lecz ta tendencja krzepi. Można oczywiście wybrzydzać, że GP sprzedaż skoczyła jednorazowo z powodu dołączenia filmu Anity Gargas „Anatomia upadku”, ale to byłby grzech – fakt, że 30 tysięcy osób spoza grupy stałych czytelników gazety zainteresowało się tym filmem, mówi sam za siebie. A już wręcz krzyczy w kontekście procederu Grzegorza Hajdarowicza, wydawcy „Uważam Rze”, które z pozycji lidera (sto kilkadziesiąt tysięcy sprzedaży) stoczyło się na dychawiczną szkapę z kilkudziesięcioma tysiącami. To jest najlepszy przyczynek do snucia domysłów, jak bardzo władzy zależało na zniszczeniu opozycyjnego  pisma, że nakłoniła biznesmena do rezygnacji ze złotonośnego biznesu. Już nie chcę się domyślać, jakie argumenty wchodziły w grę, ale nie sądzę, że Hajdarowicz jest głupcem, który nie jest w stanie przewidzieć najprostszych konsekwencji swoich poczynań. Niech mi kto znajdzie jakieś inne racjonalne wytłumaczenie tego fenomenu, jakim jest zarżnięcie własnego interesu z zimną krwią, na oczach zdumionej publiczności. W każdym razie dobra nasza, a pies im mordę lizał, bo chcącemu nie dzieje się krzywda, jak mówili starożytni Rzymianie, a może Grecy, już nie pamiętam. Dowodem nie wprost jest także słabnący w oczach poziom tak zwanego mainstreamu medialnego, który stacza się do piekła, które sam jako miejsce potępienia wypromował, a mianowicie do poziomu tabloidu. Zaskoczył mnie redaktor Andrzej Kublik z Czerskiej, który pisał całkiem niezłe rzeczy o gospodarce i nawet potrafił zachować jako taki umiar względem opozycji. Są jednak zapewne w głównym nurcie medialnym jakieś serwituty, daniny i koncesje, których trzeba dotrzymywać i z tej przyczyny od czasu do czasu przedefilować przed publiką nago, najlepiej z jakimś oryginalnym rekwizytem. To chyba Arnold Zweig opisywał szampańskie zabawy w żywe obrazy, które umilały oficerom C.K. armii przeraźliwą monotonię garnizonowej codzienności. Jeden ze zwycięzców kolejnego konkursu wykreował morską syrenę wyłącznie za pomocą peruki i ogona od śledzia. Ten żywy obraz można uznać za alegorię dla artykułu Kublika, na którego chyba przyszedł termin daniny na rzecz wyższych celów redakcji na Czerskiej. Opozycja gra na ograniczenie unijnych funduszy – ni w pięć ni w dziewięć wypalił redaktor w kontekście zablokowania unijnych dotacji na nasze drogi. I nawet nie chodzi o to, że to nieprawda, bo akurat pisowscy europosłowie interweniowali w tej sprawie u drogowego komisarza(jak to miano znajomo brzmi dla kogoś, kto trochę zna historię Związku Sowieckiego!). Generalnie chodzi o nieprawdopodobną głupotę tekstu, w którym sam Kublik nie może się połapać, co napisał. W tytule pisze o grze na zablokowanie funduszy, a w tekście, że opozycja będzie płakać że ma skromne fundusze, jak dojdzie do władzy. A przecież jeśli opozycja jest tak durna, jak sugeruje Kublik, to nigdy nie dojdzie do władzy, bo według Gazety Wyborczej rząd Tuska jest mimo wszystko mądrzejszy. Chyba, że się okaże, że rząd jest jednak głupszy od opozycji i ta zamieni się z nim miejscami, to wtedy tak – opozycja będzie płakać. Pisze Kublik, że Komisja Europejska nie wykryła żadnej afery drogowej, lecz dowiedziała się o niej z polskich gazet, w domyśle zainspirowanych przez wrzask opozycji. Ale dwa akapity dalej bez mrugnięcia okiem nadmienia, że Komisja o sprawie wiedziała już od ponad dwóch lat. To co, oni trzymali te stare gazety jako wykładziny w szufladach biurek i teraz wyciągnęli je przy okazji okresowej dezynsekcji pomieszczeń? Trudno się oprzeć wrażeniu, że Kublik goni w piętkę. Jeśli zarzuty komisji są dęte, bo mają uzasadnić Polsce obcięcie funduszy, to sprawa jest poza merytoryczną dyskusją. W takim przypadku premier Tusk musiałby jechać osobiście do Brukseli i walnąć pięścią w stół. A on się do tego nadaje jak Niemiec do postu. Z drugiej strony Gazeta Wyborcza ciągle sugeruje, że władza w Polsce trzyma się niezwykłą słabością opozycji. Tym bardziej nie należy się martwić, że pomiesza szyki rządowi. A trzecia strona medalu jest, że w mediach kibicujących władzy, obok jazdy dowolnej musi być także obowiązkowa. Taka jest natura rzeczy w tym procederze. Trzeba sobie wsadzić marynowanego śledzika w tyłek i odgrywać warszawską syrenkę.

http://wyborcza.pl/1,75968,13327750,Opozycja_gra_na_ograniczenie_Polsce_unijnych

Seaman

Kiedy rozum cierpi od politycznej poprawności Wielu moich komentatorów niepodzielających mojego osądu otaczającej nas rzeczywistości w miejsce rzeczowych argumentów polemicznych wybiera użycie zarzutu „emerytka” czasami dodając postpezetpeerowska. Owe etykietki mają podważyć zasadność moich przemyśleń. Dla mnie to żywa kontynuacja akcji „zabierz babci dowód” oraz „nie będę z moich podatków utrzymywał nieudaczników” a równocześnie kolejny dowód na to, że wielu moich rodaków wybiera argumentację serwowaną przez mainstream nie próbując nawet przez chwilę samodzielnej refleksji nad tym co tak naprawdę kopiują w swojej ocenie.* Miałam okazję na własnej skórze poczuć bata komunistycznej władzy. Ubeków nękających mojego Tatę, zamordyzm w kwestiach poglądowych. Widziałam durnych dyrektorów z partyjnego nadania, korupcję pod ochroną (centrala hz), kolesiostwo, przywileje władzy itp. I właśnie dlatego mam punkt odniesienia do ocen tego, co widzę dzisiaj. A widzę nie tylko to samo ale często także tych samych ludzi i ich dzieci, które za czasów mojej młodości mieli start inny niż mnóstwo zdolnej młodzieży do zdobywania doświadczeń w zamkniętym dla nich świecie demokracji. Widziałam te różnice na bieżąco. Widziałam też skutki tych działań kiedy przeprowadzono pokojową transformację. Kiedy aktywiści PZPR przeobrażali się na moich oczach w rekinów kapitalistycznego rynku (pod hasłem: oni mają doświadczenie w zarządzaniu) a ich latorośle wekslowały zagraniczne stypendia i wzajemne powiązania opanowując zarówno kluczowe stanowiska w państwowym biznesie jak i media, niezbędne dla podtrzymania przekonania w społeczeństwie, że nie ma innej drogi do pokojowej transformacji. Jaka rolę odegrał w tym wszystkim Adam Michnik i jego GW opisało wielu znawców tematu. Dzisiaj mamy to, na co przyzwoliliśmy kiedyś. Płacimy za błędy wyborów, za poddanie się otumanieniu. I to jest powód główny i jedyny dlaczego tak bardzo walczę w każdym swoim wpisie o analizy faktów i ucieczkę od etykietek. Dlaczego uznaję potrzebę analizy pochodzenia każdego, którego postepowanie w sferze publicznej nosi znamiona szkodliwości dla społeczeństwa. Jak w przypadku uzasadnienia sędziego Tulei, czy przedziwnych związków prezydenta z WSI. Dopóki publiczna postawa kogokolwiek nie budzi wątpliwości co do intencji- niech sobie życiorysy trzymają w szafie. Ale nie wtedy gdy publicznie obligują nas swoją postawą do szukania uzasadnienia! To już 6 rok rządów PO. Efekty widzimy. Horrendalny wzrost zadłużenia publicznego przy beztroskim nabijaniu kabzy przez koalicję rządząca. Kabzy własnej i kolesiów. Co i rusz słyszymy o wysokości puli nagród dla swoich w czasie gdy społeczeństwu rzuca się hasło konieczności zaciskania pasa i cierpliwości w oczekiwaniu na przyszłe cuda. Pokazuje wspaniały rozkwit polskich dróg, zapowiada rewolucję w transporcie kolejowym za lat X, przygotowuje plany rozwoju na dziesięciolecia (Boni), zapowiada spadek bezrobocia już od kwietnia, nie wspominając tylko, że późną wiosna zawsze poziom nieco się obniżał..itp. Zawsze się znajdzie punkt odniesienia żeby pokazać jak pozytywnie się wszystko zmienia. Polska od 1989 roku zmieniła się ogromnie. Krajobraz mamy zupełnie inny: inne domy, inne drogi, inne sklepy. Mamy też inne możliwości rozwoju. To wszystko prawda. Pamiętam jak w roku 1980 pojechaliśmy z naszą córeczką do Niemiec. Kiedy weszliśmy w którymś z supermarketów do działu szkolnego ona się rozpłakała.  Uderzyło ja piękno …kolorowych zeszytów, długopisów, bogactwo kredek i piórników. Które były dostępne dla innych dzieci, ale nie dla niej. Minęło 10 lat a cudeńka z supermarketu pojawiły się u nas. Z polskich dróg zginęły Trabanty, małe Fiaty.  Luksusowymi samochodami (na miarę naszego Misia) jeździli kiedyś jedynie partyjni baronowie. W ich miejsce pojawiły się marki, które wcześniej można było oglądać wyjeżdżając za granicę. Bonzowie jak wcześniej zasiadają w najbardziej ekskluzywnych markach. Panowie z Zatoki Świń mieszkają w luksusowych kondominiach bądź willach.  Ci, którzy wskutek ich działalności przez lata tracili zdrowie i życie oraz harowali na minimum życiowe- nadal zasiedlają wielką płytę. A ja mam –bo jestem katoliczką – bezwarunkowo wybaczyć i zaakceptować. Wybaczać –wybaczam. Nie chce ścinania głów- ale nie mogę zaakceptować rezygnacji z konsekwencji ich odpowiedzialności za całe zło jakie przez lata wyrządzali swoim rodakom.  Nie można zwalniać z odpowiedzialności za zabijanie i okaleczanie. Ci, którzy tylko okradali na potęgę państwową kasę w przeszłości powinni zniknąć z każdej listy wyborczej. A ja pamiętam (ta przeklęta pamięć PRL-u) i poznański czerwiec 1956 roku który miałam okazję osobiście jako dziecko oglądać. I marzec 1968,koszmar 1970 roku na Wybrzeżu …Pamiętam pobitych znajomych, przyjaciół w więzieniach. I widzę to, ze NIKT za ich traumę z tych bonzów nie zapłacił. Oni mieli i mają się świetnie. Podczas gdy robotnicy Wybrzeża walczyli o godne życie, oni mieli wszystkiego w bród. Przez lata całe spora część ogłupionego społeczeństwa uważała ten stan rzeczy za normalny. Te konsumy milicyjne, te partyjne stołówki za grosik, te darmowe ośrodki wypoczynkowe i szpitale wyposażone lepiej niż dla pospólstwa na którym wiecznie żerowali. Bo władzy się należy, prawda? I skręca mnie dzisiaj ze złości  kiedy ten sam błąd przyzwolenia widzę ze strony ogłupianych Polaków.  Nepotyzm władzy to zjawisko powszechne a więc. Normalne. Wystarczy skojarzyć to z naturalną chęcią pomocy znajomym i rodzinie i „mamy głupka w saku”. Tego, że ta pomoc w znakomitej większości jest realizowana naszym kosztem – nie zauważy. Póki co. To, że minister edukacji zatrudniona jest w prywatnej szkole wyższej, którą jej resort dofinansowuje- to wedle obowiązującej nomenklatury- zaradność. To, że szef pewnej partii finansuje się głównie z kredytów bankowych, różnych spółek oraz pożyczek od rodziny co aż na milę pachnie oszwabianiem rodzimego fiskusa (bo wymaga jednoznacznego wyjaśnienia) jest powszechnie akceptowane w przeciwieństwie do statusu innego szefa partii, któremu zarzuca się nieudacznictwo, bo nie doszedł do majątku zajmując się polityką. Jestem karmiona pozytywnymi aspektami przystąpienia do UE i konieczności jak najszerszej integracji ze strefą euro mimo, ze komisarze owej UE coraz bardziej stanowczo ingerują w sposoby zarządzania majątkiem mojego kraju. A władza, która przełknęła zakaz pomocy stoczniom (padły jak wiemy) teraz zbiera cięgi za pomoc Lotowi. Pewnie i władza zdała sobie sprawę z implikacji ostatniej informacji o zawieszeniu dopłat do budowy dróg ponieważ przez ponad miesiąc udało się to utrzymać w tajemnicy. A jak się wydało to usłyszeliśmy, że już w marcu UE odwiesi. Chyba, żeby się zbiesiła bo przecież w zmowie cenowej brała udział GDDKiA, która jest zleceniodawcą wszystkich inwestycji drogowych. I ja to widzę i nie potrafię się nie wściekać na to co się wokół dzieje. Na to marnotrawstwo, kombinacje kolesiów, nagrody i premie oraz odprawy dla menadżerów spółek SP, które uszczuplają chudziutką ponad miarę kasę budżetową. Nie mogę bezkrytycznie słuchać bajek, że CZD cienko przedzie z powodu złego zarządzania kiedy wiem, że głównym problemem są bieżące koszty kredytów z powodu narastającego długu, który wynika w głównej mierze z niedoszacowanych procedur oraz braku płatności za nadwykonania. Nie mogę przejść do porządku dziennego, że zamiast o rosnącym bezrobociu, wzroście nakładów z tytułu różnych zobowiązań na rzecz samorządów jako jedynego remedium na pustki w budżecie mam słuchać debat na temat wyboru transseksualistki na marszałka mojego Sejmu. Dla mnie sprawa jest prosta: transseksualizm w całej Europie(poza Francją) jest traktowany jako zaburzenie psychiczne i gdyby się uprzeć można byłoby chyba na tej podstawie w ogóle oprotestować prawidłowość wybory do Sejmu Ryszarda vel Anny. Bo transseksualizm wiedzie do dużych huśtawek nastrojów. Jeśli już jestem skłonna te huśtawki uznać za niegroźne ze strony posła – o tyle na pewno nie chciałabym, aby pracami ustawodawczymi w Sejmie kierowała osoba o chwiejnych nastrojach. Już wolałabym Ptaśka… Nie mogę nie pamiętać jak w okresach zmian na szczytach władzy za PRL każda następna ekipa obiecywała raj na ziemi, za błędy obarczając poprzedników. PO też się udawało to przez prawie 6 lat. To, że dzisiaj coraz więcej wrzutek wali w Tuska jest dla mnie niczym innym jak wrzutki z czasów gomułkowców ,moczarowców itp. Sufler zawsze był ten sam, tylko ekipy siłowe się zmieniały. Więc nie mogę być ślepa i nie widzieć, ze  trwa wojenka służb . To widać i słychać i czuć. Coraz częściej słyszymy o jakichś dziwnych ruchach na scenie politycznej. Zacznę od działań PSL i PJN. Ci ostatni chcą zaistnieć, a ci pierwsi nabrać wagi przed spodziewanymi przetasowaniami na scenie. To jakiś cyrk, zęby opozycja która głośno krytykuje rząd -zgadzała się z koalicjantem który ten rząd czynnie tworzy! Ten ruch czytam jako gierki. Znad Tuska zdjęto parasol ochronny.   Znacznie bardziej niepokojące jest to co dzieje się w centrum poschetynowskim i na lewej stronie. Tu służbami pachnie na milę. Tajemnicą poliszynela jest przywiązanie do struktur byłych WSI ekipy Komorowskiego. Ostatnie ruchy to: W środę odbyło się spotkanie Janusza Palikota, Marka Siwca i Marka Belki. Było pierwszym w ramach ruchu Europa Plus, cichego zaplecza politycznego Bronisława Komorowskiego”. Prezes Narodowego Banku Polskiego i szef Rady Polityki Pieniężnej angażuje się w ruchy o charakterze politycznym! * I …cicho. Nikt nie śmie zapytać czy jest to zgodne z ustawą o NBP. Janina Paradowska zachwalająca w 2010 roku powołanie Belki słowami „Zaznaczyła, że wskazanie kandydatury Belki jest gestem marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego w celu odpartyjnienia państwa. Dodała, że polski złoty "nie ma barw partyjnych", powinien być "bezpieczny i stabilny".”- dzisiaj milczy jak trusia. Kruk krukowi przecież oka nie wykole. O ile Tusk postrzegany był jako zwolennik UE pod wodzą Merkel (z Rosją bratając się pośrednio) – o tyle ekipa Komorowskiego to zdecydowanie zwolennicy bezpośredniej współpracy z Rosją. Budowanie lewicowego zaplecza przez Siwca, Palikota (być może dołączy Kwaśniewski) może zredukować dżumę SLD proponując nam lewicową (neoliberalna) cholerę. Której patronować będzie dobrotliwy myśliwy, który zapomni szybko o korzeniach katolickich, a przypomnieć sobie może w przyszłej kadencji o sentymentach z okresu ścisłych związków z teściami. Komorowski potrafi być konsekwentny- wykazał to wykorzystując Janusza Palikota w swojej kampanii prezydenckiej („Dawny Palikot zginął w samolocie pod Smoleńskiem” (na nosie miał okulary, żeby nie było wątpliwości, kogo przedrzeźnia) i przyjaźniąc się nadal mimo wojny wydanej przez tego „przyjaciela” Kościołowi katolickiemu. O tym co działo się i dzieje po katastrofie smoleńskiej pisałam wielokrotnie. O stanie tzw. wymiaru sprawiedliwości także.  To są bardzo niepokojące symptomy zagrażające wizji suwerennej i dostatniej Polski. Tej, w której przyjdzie żyć i działać naszym dzieciom i wnukom. W którym przyjdzie żyć także mnie i wielu emerytom, którzy z całym zaangażowaniem pracowali z nadzieją na spokojny byt na emeryturze. Jeśli nadal społeczeństwo nie zacznie samodzielnie myśleć i oceniać – marnie to widzę. Nie z powodu braku optymizmu. To zwykły realizm
P.S. Od wielu lat realizuję swoje marzenia wędrując co jakiś czas po świecie.. Zanim wyjeżdżam staram się poznać ich historię choćby w zarysach.  Podczas wyjazdów staram się obserwować zwyczajne życie ludzi, rozmawiać z nimi na temat warunków życia. O bolączkach, zadowoleniu z życia i oczekiwaniach. Potrafię dostrzegać piękno nie w blichtrze luksusowych hoteli, ale w ludziach i przyrodzie. I cieszyć się z rzeczy najdrobniejszych. Więc nie mówcie mi, że potrafię oceniać życie z pozycji hipochondryka.
*W ocenie Palikota nowy "twór społeczny i polityczny" odegra dużą rolę w polskiej polityce.
http://www.sdp.pl/node/6038
http://paradowska.blog.polityka.pl/2010/05/16/marek-belka-na-prezesa-nbp-a-dlaczego-nie/
http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/483517,nowe-polityczne-zaplecze-komorowskiego

Małgorzata Puternicka/Maud1

Mocna prawica, słaba lewica Wniosek dla prawicy w Polsce, dla prawicowych blogerów, dziennikarzy, polityków – nasuwa się jeden: zakończyć te puste debaty z lewakami, z Grodzką, Palikotem i Moniką Olejnik w TVN 24. Przecież oni, dzięki temu mają na chleb, a ja nie widzę potrzeby utrzymywania lewaków w Polsce. Kilkanaście lat profesjonalnej (trzeba to przyznać) propagandy odniosło jednak skutek. Lewacy w Polsce, słabi jak nigdy dotąd, nadal wciskają prawicy swoje tematy. Jest niedzielny wieczór, a właściwie już noc, a w sieci nadal straszy Anna Grodzka, oczywiście niedosłownie, bo przecież jako osoba, ma swój wyjątkowy urok, ale jako polityk, to jest Pani Nikt. Narzucają więc znowu kolejny temat prawicy, właściwie nam wszystkim. Rzeczywistość skrzeczy, w stenogramie z podsłuchu ABW czytamy o tym, jakie fajne interesy (Porsche, etc) robi się dla siebie i dla żony przy budowie dróg, w ogóle dla tej całej, wielkiej i wspaniałej „liberalnej” rodziny PO, a tymczasem "kocioł partnerski" równe pięć dni jest mieszany, i z lewej, i z prawej strony. Warto powtórzyć: lewacy są dziś niewiarygodnie słabi. Żadna postać z ich szeregów nie ma szansy być u steru władzy, kiedy odejdzie Tusk. Wszyscy są spaleni, zużyci albo niepotrzebni. Nie będzie żadnego powrotu Cimoszewicza, Kwaśniewskiego, ani nowej „prawicy” Giertycha. Nie przejdzie numer na Sikorskiego, bo co niby miałby on zaproponować Polakom, poza swoimi minami i wpisami na Twitterze. Obawiam się, że w kręgach władzy III RP oraz w jej „prawicowej” poczekalni doszło nawet do zdziecinnienia. Oto, w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, prawicowy mecenas – lider Roman Giertych, pytany o swoje plany powrotu do polityki, odpowiada tak:  „ - Uważnie obserwuję to, co się wokół dzieje. Na razie nie widzę sensu budowy nowej formacji.”. Przepraszam, ale niech ktoś szarpnie Pana mecenasa za rękaw, żeby się obudził. To jedno zdanie świadczy o tym, na jakim odlocie jest były lider LPR, na jakim odlocie jest cała formacja budowniczych III RP. Niektórzy się zastanawiali, dlaczego, skąd, po co, taka wolta Adama Michnika wobec endecji, że dostrzegł jej walory, że ona nie była taka antysemicka, jak była jeszcze wczoraj. Jedna noc minęła i już budzi urok naczelnego „Wyborczej”. Spróbuję odpowiedzieć na to pytaniem: A co może dziś jeszcze ciekawego w polityce zaproponować Polakom, szczególnie młodym Polakom, Adam Michnik? Co może dziś zaproponować Aleksander Kwaśniewski? Albo Roman? Giertych oczywiście.... Przyznajmy rację, że pomysłów na jakieś hybrydy im nie brakuje. Endeko – lewacy, tego jeszcze na pewno nie było. Podobnie dzieje się w całej Europie. Lewica, w ostatnim akcie politycznym, podczepiła się pod idee wolnego rynku i wybrała „trzecią drogę”. W sferze obyczajów nie ma już nic do zaproponowania, po prostu nic. Można oczywiście rozważyć małżeństwa mieszane ssak i gad, gad i człowiek, można odlecieć w totalny absurd, ale to pytanie powróci, jeśli ktoś je oczywiście zada: co lewacy mogą jeszcze w Polsce wykombinować, co jeszcze zmajstrują w Europie? Odpowiedź jest banalnie prosta: pozostaje tylko śmierć. Pęd ku nieuchronnej śmierci, po której nic już nie ma, tylko kupa mięsa – jak mawia klasyk Jerzy Urban – jest przerażająca. Stąd ta niewiarygodna wręcz chęć wypełnienia życia doczesnego wszelkimi idiotyzmami. Stąd chęć zapewnienia wszystkim, ale to wszystkim ludziom na tej pięknej planecie, dobrobytu i szczęścia. Tymczasem, prawica jest wbrew temu, co mówią lewackie media w Europie, coraz silniejsza. Nie jest to klasyczna prawica polityczna, tylko prawica wartości, starych i niezniszczalnych, jak się okazuje zasad, wynikającyh z religii i z naszej ludzkiej natury. Prawdą jest, że udało się nasze społeczeństwo mocno skundlić, zagonić do niewolniczej pracy, zhipermarketyzować. Ale mimo to, zastanówmy się, co wymyślą tym razem lewacy i służby postsowieckie dla Polski na następne dziesięć lat? Kogo tu będą chcieli tym razem wstawić? I jak wreszcie ominą Smoleńsk, skoro już nie da się go ominąć?Wniosek dla prawicy w Polsce, dla prawicowych blogerów, dziennikarzy, polityków – nasuwa się jeden: zakończyć te puste debaty z lewakami, z Grodzką, Palikotem i Moniką Olejnik w TVN 24. Przecież oni, dzięki temu mają na chleb, a ja nie widzę potrzeby utrzymywania lewaków w Polsce. Prowadzą zazwyczaj pasożytniczy tryb życia, więc przynajmniej ograniczmy im pole działania, bo przecież wolność słowa to rzecz święta. Zakończyć też wypada te mętne rozważania, z kim mamy trzymać w Europie, bo sami to już się podobno nie utrzymamy, bo nas zagryzą. Węgier nie zagryźli. Trzymajmy się ze sobą, powinno wystarczyć. Dziś Europa w niczym nie przypomina tej z wiosny 1939 roku. Póki więc tak jest, przyjmijmy taką strategię dla Polski, żeby tamta okrutna historia się nie powtórzyła. Zamiast salonowych dysput, trzeba postawić tamę wpływom niemieckim i rosyjskim w naszym kraju i rozmontować sieć III RP. Na zawsze, czyli na jakieś trzysta lat. Od czegoś trzeba zacząć, bo jak Roman Giertych..... zacznie budować nową formację, to będzie za późno na cokolwiek. Wszyscy padniemy ze śmiechu. GrzechG

Terlikowski na ratunek III RP Ludzie w całej Europie odwracają się gremialnie od postmoderny i lewicowych proroków. Jaką niby siłę rażenia ma dziś Czerska albo Krytyka Polityczna? Kto słucha dziś Adama Michnika? Chyba właśnie tylko prawicowi publicyści i gwardziści z TVN –u. Można ten rząd już spuścić, spłukać medialnie bez najmniejszego problemu. Ktoś musiałby tylko nacisnąć guzik, albo pociągnąć za symboliczny sznurek. To jest pod pewnym względem fenomenalna ekipa: walą się mury, a oni siedzą w fotelach, palą cygara i snują rozważania o przyszłości. Kiedy ktoś podchodzi z boku z karteczką, że tu się sypie, tam coś zabierają, ludzie premiera mówią: - Spokojnie! Teraz zajmujemy się związkami partnerskimi. Trudno w to w ogóle uwierzyć, jakim cudem udało się znowu poruszyć temat Anny Grodzkiej. Abstrahując już, od mało ciekawej męskiej przeszłości posłanki, jakie to ma w ogóle znaczenie, kto tam w tym Sejmie będzie wicemarszałkiem z Ruchu Palikota? Jakie? I telewizje, i blogsfera podjęły dumnie ten temat, trwa spór, podsycana jest atmosfera sporu ideologicznego, a jego wcale nie ma. Większości ludzi w Polsce jest dokładnie obojętne, kto będzie mówił: za głosowało 231 posłów..... Redaktor Tomasz Terlikowski boleje nad tym, że genetyczny mężczyzna zostanie już jako kobieta będzie pełnić tak wysoką funkcję w państwie, że to będzie cyrk, że autorytet Sejmu ucierpi. Terlikowski jest jednym z wielu nieszczęśliwych dzieci III RP. Ma szlachetne serce, ale jest wyjątkowo naiwny, sądząc, że ten Sejm ma jakiś autorytet, a to państwo, poza policją i szpiclami, jeszcze istnieje. On wierzy w tę Polskę, jak wielu innych prawicowych publicystów, wierzy w to, że da się tu żyć. No i niech nawet Platforma zagłosuje przeciwko Grodzkiej. No i K. Będkowski, a teraz już A. Grodzka nie zostanie wicemarszałkiem. Będzie inaczej? III RP się naprawi, PO okaże się rozważna i romantyczna? Te publicystyczne modły o naprawę III RP stają się coraz bardziej irytujące, bo tu przecież gołym okiem widać, że nie ma co naprawiać. Trudno zrozumieć, dlaczego II Komuna stanowi nadal takie wielkie dobro dla niektórych publicystów, że chcą ją ratować. Dzieje się to w momencie, gdy nawet, jak najbardziej, lewicowy amerykański dziennik „The New York Times”, pisze o rosnącej w Europie Środkowej i Wschodniej fali antykomunizmu. Dostrzega, że mieszkańcy dawnego bloku komunistycznego chcą znać prawdę o swojej historii, a jak o historii, to i o ludziach dawnego systemu. Można pójść zresztą znacznie dalej w rozważaniach, niż czyni to amerykański dziennik. Lewacki model społeczeństwa, z taką determinacją budowany przez dekady na Zachodzie, a u nas, od narodzin III RP, wcale nie święci tryumfów. Ludzie w całej Europie odwracają się gremialnie od postmoderny i lewicowych proroków. Jaką niby siłę rażenia ma dziś Czerska albo Krytyka Polityczna? Kto słucha dziś Adama Michnika? Chyba właśnie tylko prawicowi publicyści i gwardziści z TVN –u. No i garstka nawiedzonych widzów dzwoniących do „Szkła kontaktowego”. Zróbcie rewolucję w Polsce, pozamykajcie złodziei, a przekonacie się, jak duża część młodych i wykształconych poprze taki ruch modernizacji Polski. Niechęć do Tuska dotarła już do sytych. A wśród nich, nie wszyscy są tak zwanymi lemingami i ślepymi wielbicielami PO. Donald Tusk wisi na nitce, ale na nitce wiszą, być może poza Niemcami, rządy niemal wszystkich krajów Unii Europejskiej. Mówiąc najkrócej: Rok 1984 Orwella dobiega końca. Lewacki eksperyment w Europie się nie udał. Nadchodzi czas moralnej kontrrewolucji, powrotu do tradycyjnych wartości, do przestrzegania zasad, hasło „róbta co chceta” idzie do lamusa. A to jest przecież motto III RP. Z uporem maniaka będę powtarzał, wracajmy do Polski, nie ratujmy III RP. GRzechG

Czy Korwin-Mikke chce rozbić ruch narodowy? Tak, Korwin-Mikke chce rozbić ruch narodowy! Chcę rozbić ruch narodowy – bo jeśli nie powstaną partie narodowo-liberalna (jak przedwojenne Stronnictwo Narodowe, ze śp. Romanem Dmowskim i takimi tuzami ekonomii jak śp.Adam Heydel, śp.Roman Rybarski i śp.Edward Taylor) i partia narodowo-socjalistyczna (jak przedwojenne ONR-ABC, ONR-”Falanga” czy „Grupa Kowalskiego-Giertycha”, z hasłami populistycznymi) - to ruch narodowy będzie sparaliżowany, jak przed wojną, wewnętrznymi zasadniczymi sporami – a skończy się i tak (jak przed wojną....) zmarginalizowaniem i rozpadem. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle powstanie.

Ruch narodowy to wielka siła. I musi być zagospodarowana z sensem. Jeśli w Sejmie będą dwie partie narodowe - w sprawach gospodarczych głosujące przeciwnie, ale w zasadniczych dla Narodu sprawach głosujące razem – to będzie rozwiązanie sensowne. „Partia Narodowa” głosująca raz tak, raz tak, a raz wzywająca do kompromisu – to kompromitacja. JKM

Ruch Narodowy to efekt konfliktu pokoleń Reprezentanci starszych pokoleń, które zostały wychowane w komunie, zapomnieli, że na nich historia się nie kończy. Co prawda zdawali sobie sprawę z potencjału tkwiącego w młodych, ale uważali, że lepiej go gdzieś zakopać, schować, bo następne międzypokoleniowe starcie, rozwali misternie przez nich skonstruowany domek z kart i wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa. Im się w nowej Polsce udało. Dorobili się samochodów, domów, apartamentów. Mieli dobrze płatne stanowiska lub dobrze prosperujące firmy. Polish dream stał się faktem. A władza, jak to władza. Raz ktoś coś ukradł, raz ktoś coś powiedział, ale generalnie spokój i długie ruchy. Wy nam nie przeszkadzajcie zbytnio, zaciągajcie sobie te kredyty na spłatę kredytów, olewajcie politykę prorodzinną, twórzcie stanowiska dla swoich dzieci, w zamian nie podnoście podatków zbytnio, przyjmujcie łapówki, gdy trzeba je przyjąć i tak sobie pożyjemy w symbiozie. Rączka rączkę myje, ale nikt nikomu nie wadzi, wszyscy są szczęśliwi. Tymczasem młodzi zaczynali dorastać. Dla nich pomarańcza nie była towarem świątecznym tylko codziennym. Komputer w domu to takie samo narzędzie, jak kubek do herbaty i nie zachwycało ich stałe łącze internetowe, gdyż uważali je za standard. Studia – oczywista oczywistość, być muszą. Rodzice w przerażeniu stwierdzili, że pęd za pieniądzem oddalił ich od swoich pociech i muszą kupować ich milczenie kolejnymi kontrybucjami. Telefon komórkowy, komputer, Xbox, PS3, Nintendo Wii, laptop, iPod, IPhone, IPad itd. Pomysły zaczęły się kończyć, ale w worku z pożyczonymi pieniędzmi jeszcze nie było widać dna. Środki unijne dały pokoleniom naszych rodziców kolejne odroczenie wyroku. Młodych można było zaangażować w nowopowstały sektor „dotacyjny”, powstawały miejsca pracy i ludzie wchodzący w latach 2001-2007 na rynek nie narzekali na brak ofert. Te pokolenia chciały od władzy tylko jednego – świętego spokoju. Opatrzenie rozumieli też nauki dawane im przez rodziców. Gdy rodziciele uczyli ich być zaradnymi – stawali się cwaniakami. Gdy uczyli ich być indywidualistami – stawali się egoistami. Model człowieka, który widzi tylko swoje, a na całą resztę ma delikatnie mówiąc „wyłożone” stał się modelem dominującym i zyskującym społeczny szacunek. Innymi ludźmi przejmowali się tylko frajerzy. Nie radzisz sobie – jesteś nieudacznikiem. Ówcześnie takie teksty brzmiały zabawnie w ustach licealistów, których jedyną zasługą było to, że urodzili się w rodzinie dyrektora jakiejś komunalnej spółki, ale postawy tego typu były powszechne. Wtedy jednak nikt nie zdawał sobie sprawy, z tego co z tych ludzi wyrośnie.

Na taki właśnie grunt trafił Donald Tusk i jego medialni pomagierzy. Egoistów, bez aspiracji społecznych i materialnych widzących tylko koniec własnego nosa. Dla dodania swoim nowym padawanom otuchy nazwano ich „młodymi, wykształconymi, z dużych miast” i jako moralne guru oddelegowano im Kubusia Wojewódzkiego, podstarzałego lowelaska, lamusa, który wyglądał jakby pół życia spędził z głową w kiblu i musiał się przez drugie pół na wszystkich na około odgrywać. Udało się, wyrok odroczono po raz kolejny. Zachłyśnięci swoją nową rolą arbitrów elegancji, młodzi zaczęli z całej siły wspierać oddelegowane im „ałtorytety”. Oglądalność durnego programiku Kubusia skoczyła w przestworza, a Partia Ludzi Młodych przodowała w sondażach wśród elektoratu poniżej 24 roku życia.

„I nagle coś się zepsuło”, jak śpiewał Grechuta. Pojawiło się kolejne pokolenie. Nie różniące się w zasadzie od poprzednich niczym, poza jednym. Zabrakło dla nich prezentów. Na wstępie dowalono im wyższy VAT, następnie dano do zrozumienia, że kończone przez nich kierunki studiów nie są warte funta kłaków i nie dadzą im nic poza świadomością zmarnowania pięciu lat. Ze wszystkich stron sypały się na nich komunikaty o rychłej „upadłości” ZUS-u, ale drenaż ich kieszeni przez zusowskie składki nawet na moment nie zwalniał. Zobaczyli wskaźniki mówiące o fatalnej demografii, ale przechodzenie na „swoje” i zakładanie rodzin mieli utrudnione ze względu na ogromne koszty utrzymania, co zmuszało ich do mieszkania do 30. roku życia z rodzicami. W odpowiedzi na ich problemy ludzie władzy napluli im w twarz. Premier zaczął rzucać tekstami o ciepłej wodzie w kranie, o „tu i teraz”, o Europie. Ale oni się nie nabrali, wciąż czuli, że coś jest nie tak, chociaż odrzucał ich Kaczyński ze swoją powstańczo-mesjańską ideologią, zakłamany i pogardliwy Tusk był dla nich wprost odrażający. W przerażeniu „elyty” zorientowały się, że zaczyna im brakować narzędzi do kontroli tej grupy. Wysłały więc swojego człowieka, żeby bunt młodych zagospodarował. Palikot zdołał jednak przekonać do siebie tylko część grupy docelowej i to na krótki czas, ponieważ jego głównym zapleczem stały się zbieraniny intelektualnych wychowanków Jerzego Urbana oraz bandy gejów biegające półnago po ulicach polskich miast. Gdy większość młodych zorientowała się, że facet jest podstawiony, jego poparcie spadło do 3 %, a na odchodnym dostał jeszcze w paszczę od przeciwników ACTA, gdy próbował się do nich dokleić. Marsz Niepodległości 2010 i 2011, a także protesty przeciwko ACTA pozwoliły nam się policzyć. I… doznaliśmy olśnienia. Było nas dużo. Mnóstwo. Było nas tak dużo, że rządowe bojówki nazywane przekornie „Kolorową Niepodległą” musiały dostać obstawę złożoną z kilku tysięcy policjantów w obawie przed konfrontacją. Oczywiście później niezastąpiony JarKacz spróbował się do nas dokleić, wziąć pod swoje skrzydła, a gdy to się nie udało zorganizował sobie swój własny Marsz Niepodległości, Wolności, Solidarności i Kaczyńskości. Nie obchodzi nas to. Nie chcemy wymieniać jednej gęby pełnej obietnic na drugą. To prawda, że rządy PiS-u były skuteczniejsze od obecnych. Obniżono podatki, składkę rentową, wprowadzono program „Rodzina na Swoim”. Ale to wciąż było za mało. Jednocześnie bowiem służby szkoliły swoich ludzi, którzy wtedy przesłuchiwali po nocach dr G. a dziś o szóstej rano wyciągają osiemnastoletnich narodowców z łóżek i wiozą na komisariaty, żeby po 8 godzinach wypuścić ich twierdząc, że „byli świadkami w sprawie”.

Mamy dość tych zakłamanych, pogardliwych, gadających w ekranie telewizora mord.
Mamy dość patrzenia jak brukselskie i warszawskie pasibrzuchy wypłacają sobie premie w wysokości kilkudziesięciu lub kilkuset tysięcy złotych, powtarzając jednocześnie obywatelom żeby zaciskali pasa.
Mamy dość kłamania w trakcie kampanii wyborczej i podejmowania działań dokładnie odwrotnych zaraz po zwycięskich wyborach.
Mamy dość sprzedawania nas Niemcom, Francuzom czy Holendrom do pracy na zmywaku, za to żeby Donek z Radkiem mogli posadzić swoje cztery litery na stołkach w unijnych instytucjach.
Mamy dość pogardliwego traktowania ludzi, którzy oczekują od rządzących spełnienia wyborczych obietnic.
Mamy dość dyktatury medialnej prorządowych mediów, które mieszają ludziom w głowach i porażki rządu przekuwają w sukcesy.
Mamy dość klientelizmu i poddaństwa, chcemy podmiotowości i solidarności.

Nasi liderzy to nie partyjni wodzowie, tylko ludzie, którzy wywodzą się spośród nas, których sami namaściliśmy na reprezentantów, a nie władców. Marian Kowalski, Robert Winnicki, Witold Tumanowicz czy Przemysław Holocher to tylko uczciwi ludzie, którzy działając pro bono, pchają ideę narodowej współpracy do przodu. W przypadku ich ewentualnego odejścia nie grozi nam rozpad tak, jak dwóm największym polskim partiom bez ich wodzów. Jest nas wielu i jesteśmy aktywni. Każdy z nas działa w duchu endeckiego „upolitycznienia mas”, przywrócenia Polakom świadomości politycznej i chęci wywierania presji na rządzących. Większość z nas to osoby młode, więc nie niesiemy za sobą bagażu doświadczeń z czasów komunistycznych i nie ciąży nam to jak niepotrzebny balast. Nie mamy wsparcia mediów, które praktycznie wszystkie, od lewa do prawa, są nam przeciwne, ale też nie zabiegamy o nie. Nie boimy się rzucić prawdą w obiektyw. Nie usłyszycie od nas poprawności politycznej, parlamentarno-partyjnej nowomowy, ubierania największego gówna w opakowanie słodkiego cukiereczka. Jesteśmy szczerzy i prawdziwi. Właśnie dlatego jesteśmy dla tych opasłych wieprzy z ul. Wiejskiej tak bardzo niebezpieczni. Przerazili się, gdyż zrozumieli, że istnieją ludzie, dla których państwo to nie folwark do zatrudniania rodziny, przyjaciół, krewnych i znajomych królika, ludzie, których nie da się kupić. Boją się nas, bo jesteśmy niezależni, chętni do działania i bezkompromisowi. Boją się wszystkiego co reprezentujemy. I słusznie, bo dzięki nam ich czas powoli dobiega końca. Jan Sakławski

2 Luty 2013 Jest w tej głupocie jakaś głębia - mam na myśli przygotowywaną ustawę w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, a mającą na celu umożliwienie firmom, którym grozi zwalnianie pracowników, ubieganie się o dopłaty do wynagrodzeń.(???) Ustawa będzie miała zastosowanie do firm, w których wystąpi spadek obrotów o najmniej o 20% w ciągu sześciu miesięcy z ostatnich dwunastu. Ustawa nie precyzuje co będzie robił minister Władysław Kosiniak- Kamysz- z Polskiego Stronnictwa Ludowego gdy- przy ognisku- Styczeń zamieni się miejscami z Kwietniem, a Luty- z Lipcem. A nie daj Boże Grudzień- z Marcem.. I wszystko się pomiesza i poplącze.. Ale od czego w socjalizmie są ustawy..? Nawet bajki można pozamieniać.. Nieprawdaż? Polskie Stronnictwo Ludowe i Polska Jest Najważniejsza dogadały się co do porozumienia, ale nie wyborczego, bo rozmawiali o tym, żeby nie rozmawiać o listach wyborczych, ale na pierwszy rzut oka widać, że chodzi właśnie o listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego, żeby znowu się załapać na diety- w końcu nie chodzi o parę groszy w czasach” kryzysu”, ale o wielkie pieniądze- jak na warunki polskie. „Ludowcy” będą tradycyjnie zbierać głosy na terenach demokratycznie wiejskich, mamić chłopów pańszczyźnianych socjalizmu europejskiego dopłatami i dotacjami, a kandydaci z Polski, która Jest Najważniejsza- będą opowiadać bajki Andersena mieszkańcom pańszczyźnianym socjalizmu miejskiego. Widać, że obie strony demokracji wiejsko- miejskiej- doskonale się zrozumieją- tym bardziej, że chodzi o wspólny interes.. Trochę demokratycznych głosów z miasta- reszta ze wsi.. Summa summarum- będzie git! Całość przedsięwzięcia demokratycznego będzie się nazywało „Centrum dla Polaków”, początkowo myślałem, że będą nas zapędzać do jakiś wybudowanych specjalnie obozów koncentracyjnych dla antydemokratów i tam na edukować .W końcu coraz więcej demokratycznego elektoratu stoi krokiem na rozdrożu w decydowaniu o losach demokratycznego państwa prawnego, na którego losy – tak naprawdę nie ma żadnego wpływu.. Tak jak- przepraszam za porównanie- Żyd za okupacji niemieckiej, a tak naprawdę nazistowskiej.. Bo przecież to nie Niemcy rozpętali II wojnę światową, ale „ naziści”.. Zresztą i tak za jakiś czas, to Polacy będą winni rozpętania II wojny światowej, bo się upierali- przy gwarancjach brytyjskich i francuskich.. Jak się okazało pustych.. Jak pełny głupoty jest socjalizm.. Zresztą co stoi na przeszkodzie zamienić napisy”, Praca czyni wolnym” na „ Centrum dla Polaków”.. W każdym razie część pochodzi z Polski, która Jest Najważniejsza, a część z Polskiego Stronnictwa Ludowego., które też jest Najważniejsze. Zresztą wszyscy są z landu –Polska, który to land jest też Najważniejszy.. Zresztą wszyscy są Najważniejsi- oprócz nas.. Najważniejsze jest wszystko co jest ważne! Ponieważ Polskie Stronnictwo Ludowe jest partią współrządzącą. razem z Platformą Obywatelską Unii Europejskiej, to siłą rzeczy Polska Jest Najważniejsza- stała się trzecim współkoalicjantem w rządzeniu demokratycznym państwem prawnym jakim jest Polska.. Może będą jakieś stanowiska rządowe dla Polski, która Jest Najważniejsza, dzięki uprzejmości Polskiego Stronnictwa Ludowego, które też Jest Najważniejsze.. Wszystko jest ważne, ale diety są Najważniejsze…. To chyba jasne! I Najjaśniejsze! Rozwiązania zawarte w ustawie mającej ułatwić ubieganie się o dopłaty do wynagrodzeń pracowników w czasie ” kryzysu” zapisano częściowe dofinansowanie w postaci świadczenia na częściowe wypłaty pensji na czas przestoju ekonomicznego. Jak przestój ekonomiczny się skończy- natychmiast świadczenie dopłaty do pensji pracowników zostanie zabrane- i wszystko wróci do normy przed dopłatą świadczenia do pensji.. W tym czasie socjalistyczne państwo podniesie podatek ZUS dla przedsiębiorców, część firm upadnie . bo już nie da rady funkcjonować, a reszta jeszcze się trochę potalepie- do następnej podwyżki podatków, w tym podatku ZUS… I obroty im spadną nie o 20%, ale o 40%.. I wtedy rządzący bezlitośnie i bez skrupułów demokratycznym państwem prawnym znowu wymyślą dopłaty- tym razem nie do wynagrodzeń, ale do głupoty, którą sami wymyślili i forsują.. Ale wszelka obniżka podatków nawet im nie przejdzie przez głowę.. Obniżyć podatki? To dopiero byłaby głupota- dla interesów biurokracji demokratycznego państwa prawnego.. W interesie biurokracji jest wymyślanie rządowych programów dla ujajonych przez biurokrację przedsiębiorców, a nie tworzenie warunków wolnej przedsiębiorczości.. Wolność to największy wróg jakiejkolwiek biurokracji, która z antywolności żyje.. W każdym razie normalni przedsiębiorcy- skoro nadarzy się okazja uzyskania dopłat państwowych do wynagrodzeń swoich pracowników- niechybnie będą chcieli na tym skorzystać.. Zaniżą więc obroty przez 6 miesięcy i wyciągną co się da z państwa demokratycznego i prawnego, namówią do tego innych- równie rozsądnych jak oni, i państwo demokratyczne oraz prawne może nie wytrzymać eksperymentu dopłat do wynagrodzeń. Sytuacja gospodarcza firm się oczywiście pogorszy, bo od tych, którym obroty nie spadną trzeba będzie wziąć siłą pieniądze i za jakiś czas więcej firm wpadnie w problemy finansowe i trzeba będzie zwiększyć dopłaty do wynagrodzeń.. Aż do całkowitego komunizmu, gdzie wszystkie firmy zostaną uzależnione od państwa demokratycznego i prawnego.. Pod nadzorem biurokracji państwowej. Premiowane będą oczywiście firmy, które sobie źle radzą- a bite w przysłowiową d….ę firmy, które sobie w warunkach socjalizmu biurokratycznego jeszcze radzą… I przestaną sobie radzić, gdy warunki im się jeszcze pogorszą.. Jak ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, ministerstwa od Socjalizmu imienia Jacka Kuronia i Jarugi Nowackiej wprowadzi dopłaty do zasiłków- to już chyba będzie koniec eksperymentu. Chociaż… Chociaż w takiej socjalistycznej Grecji., jak ktoś zje” darmowy” obiad w firmie- to dostanie jeszcze 120 euro dopłaty(???) A profesor Milton Friedmann twierdził, że” nie ma „darmowych „ obiadów. Jak to nie ma” Są!. Wystarczy pojechać do Grecji… Jak ktoś miałby czas to mógłby zapoznać się z „ pracą” w ministerstwie Pracy i Polityki Socjalistycznej.. Spędzić czas na konferencji w temacie :.”Sposoby monitorowania różnic w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn”, zadumać się nad łagodzeniem skutków bezrobocia,, przyjrzeć się jakie są argumenty za zwiększeniem diet na delegacje służbowe, pojechać do Berlina na konferencję w sprawie bezrobocia przy szampanie i kawiorze, wziąć udział w konkursie , w którym można wygrać nawet 3 miliony złotych na walkę z bezrobociem, czy konsultować się społecznie w ramach państwa demokratycznego prawa . Widać wyraźnie, że z istnienia ministerstwa Pracy i Polityki Socjalistycznej nic dobrego dla rynku i przedsiębiorców nie wynika.. Ale marnotrawstwo pieniędzy upaństwowionych jest przeogromne.. Konferencje, konsultacje, diety, wyjazdy, kontrole.. Titanik tonie - ale orkiestra w ministerstwie od Socjalizmu gra.. Szkoda, że za nasze pieniądze. Jest w tej głupocie jakaś głębia.. Głębia głupoty! WJR

Albo nic nie rozumieją albo źle Polsce życzą

1. Wszystko na to wskazuje, że zaraz po klepnięciu traktatu fiskalnego przez większość sejmową Platforma – PSL wspomaganą przez niby opozycję z SLD i Ruchu Palikota, rozpocznie się „jazda” z podjęciem decyzji w sprawie członkostwa Polski w strefie euro. Próbne balony wypuścili już w tej sprawie obecna europosłanka Platformy Danuta Huebner, komisarz ds. budżetu UE Janusz Lewandowski, a także przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych Dariusz Rosati. Teraz na odbywającej się w Monachium 49 Konferencji Bezpieczeństwa reprezentujący tam nasz kraj minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wprawdzie na konferencji prasowej ale wygłosił tezę, „że w politycznym interesie Polski jest przynależność do najściślejszego kręgu decyzyjnego UE a więc wejście do strefy euro”. Przy czym jako uzasadnienie do tej decyzji przytaczał takie argumenty, za używanie których student na I roku ekonomii na egzaminie musiałby dostać ocenę niedostateczną.

2. Pierwszy z tych argumentów brzmiał „sytuacja w sferze euro się polepsza o czym świadczy spadek oprocentowania greckich obligacji”. Kto jak kto ale minister spraw zagranicznych, który zapewne nie raz uczestniczył w posiedzeniach różnych gremiów unijnych, powinien wiedzieć, że Grecja korzystając z kolejnych pakietów pomocowych UE, MFW i EBC już dawno „zeszła z rynku” i nie emituje swoich obligacji, a więc nie pożycza na rynku pierwotnym. Obligacjami greckimi obraca się na wtórnym rynku, a do spadku ich oprocentowania przyczynił się tylko i wyłącznie EBC, który w tamtym roku kupował obligacje krajów Południa strefy euro, w sytuacji kiedy już nikt inny nie chciał ich nabywać i powoli stawały się one papierami śmieciowymi. Mówienie, więc o obniżaniu rentowności obligacji greckich jako argumencie, który ma świadczyć o tym, że strefa euro wychodzi z kłopotów jest tak kuriozalne, że aż trudne do wyobrażenia, że może go używać ponoć „światowy” polski minister spraw zagranicznych.

3. Drugi z kolei argument przedstawiony przez Sikorskiego to ponoć pozytywne doświadczenia Słowacji i Estonii w związku z przyjęciem przez te kraje waluty euro. Już samo porównywanie gospodarki 40 milionowego kraju z gospodarką kraju o ludności wynoszącej 1,3 miliona jakim jest Estonia, i wyciąganie z tego jakiś wniosków dla Polski , świadczy o tym, że minister Sikorski nie ma wiedzy ekonomicznej na poziomie elementarnym. Natomiast jeżeli chodzi o skutki wprowadzenia euro na Słowacji, to wprawdzie jest ona 4- krotnie mniejsza od Polski i ma odpowiednią mniejszą gospodarkę ale tutaj porównania są już bardziej uzasadnione. Przy czy wnioski dla Polski z wejścia Słowacji do strefy euro w 2009 roku, są dla naszego kraju tylko odstraszające. Wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego, zmniejszenie atrakcyjności inwestycyjnej dla kapitału zagranicznego ze względu na znaczący wzrost kosztów wytwarzania, wyraźne pogorszenie poziomu życia dużej części mniej zamożnych Słowaków to tylko niektóre z tych ostrzeżeń. Jest jeszcze jedno, które chyba najtrafniej ujął prezes NBP Marek Belka „Słowacy płaczą i płacą”. To o wkładzie budżetu Słowacji do kolejnych pakietów pomocowych dla Grecji, Portugalii i Irlandii. Do tej pory ten kraj kosztowało to około 8 mld euro (w pomocy pieniężnej i gwarancjach kredytowych).

4. Ale podobny poziom argumentacji prezentuje także prezydent Komorowski i premier Tusk, którzy coraz częściej nawołują do rozpoczęcia debaty o wejściu Polski do strefy euro. Wstrzemięźliwość wykazuje w tej sprawie tylko prezes NBP Marek Belka ale jak długo będzie się on opierał działaczom Platformy, nie bardzo wiadomo. Przy takim poziomie wiedzy o skutkach naszego członkostwa w strefie euro wśród najważniejszych urzędników w naszym państwie, wyraźnie widać, że decyzja o odejściu od narodowej waluty, leży niestety w rękach dyletantów. Kuźmiuk

Wozinski: Ekonomia austriacka o ilości dzieci w rodzinie Dlaczego w krajach rozwiniętych rodzi się tak mało dzieci? Skąd wziął się model rodziny posiadającej przeciętnie tylko jedno dziecko? Dzięki ekonomii austriackiej jesteśmy w stanie odpowiedzieć na te pytania w sposób bardzo precyzyjny. Wprowadzona do nauki przez Williama Stanleya Jevonsa i Carla Mengera koncepcja preferencji czasowej głosi, że ludzie na ogół wolą dobra teraźniejsze od przyszłych. Jest tak dlatego, że konsumpcja przychodzi nam łatwiej niż oszczędzanie i dlatego trzeba zawsze wysiłku woli i ciała, aby odłożyć na później wykorzystanie środków dostępnych już dzisiaj. Mówimy, że ludzie żyjący dniem dzisiejszym i przejadający swoje zapasy mają wysoką preferencję czasową, a oszczędzający lub inwestujący – niską. Jedną z najważniejszych dostępnych człowiekowi inwestycji są dzieci. I nie jest tu istotne, czy dziecko będzie wspomagało swoją pracą rodziców, czy też będzie osobą przykutą na całe życie do wózka. Z punktu widzenia preferencji czasowej ważne jest jedynie to, że rodzice postanowili przedłużyć swoją własną preferencję na zaistnienie preferencji dziecka i że wyrzekli się na jego korzyść własnej konsumpcji. Posiadanie dziecka, o ile to dla pary możliwe, stanowi zatem samo w sobie wyraz niezwykle niskiej preferencji czasowej. Gdyby bowiem cała ludzka cywilizacja, nawet przy ogromnej oszczędności w pozostałych sferach, postanowiła nie mieć dzieci, mielibyśmy do czynienia z bardzo wysoką preferencją czasową – skrajnym hedonizmem. Poza tym malejąca liczba osób na świecie coraz bardziej ograniczałaby podział pracy, a ostatni przedstawiciele gatunku żyliby w skrajnej nędzy, gdyż musieliby wszystko wyprodukować sami dla siebie. Zatem ludzie rozmnażają się dla własnej i powszechnej korzyści i dobra, a każdy nowy mieszkaniec Ziemi powinien być przez nas mile widziany. Nasza preferencja czasowa może czasami wzrosnąć w wyniku naturalnych klęsk, takich jak powódź, burza, upały czy trzęsienia ziemi. Człowiek oglądający zniszczony przez powódź dobytek nie jest zanadto skłonny myśleć o inwestycjach, dopóki nie poradzi sobie z obecnym problemem. Jednakże po naprawieniu szkód i wzmocnieniu systemu zapobiegającego przyszłym zniszczeniom nasza skłonność do wybiegania w przyszłość ponownie wzrasta. Jednak gdy mamy do czynienia z państwem, wszelkie próby przyszłego uniknięcia zniszczeń i kradzieży są niemożliwe. Jak wskazuje Hans-Hermann Hoppe: „Gdy rząd narusza prawo własności, czyni to legalnie, więc jego działania o tym charakterze są ciągłe. Sprawca naruszenia własności nie ucieka do kryjówki, lecz stale krąży w pobliżu ofiary, która nie może się »uzbroić« – przeciwnie: musi pozostać bezbronna (a w każdym razie tego się od niej na ogół oczekuje)”. I dalej: „Właściciele-producenci są bezbronni wobec przyszłych aktów przemocy rządu, dlatego następuje ogólny spadek oczekiwanej przez nich stopy zysku związanego z produkcyjnymi, zorientowanymi na przyszłość działaniami. W związku z tym wszystkie ofiary i potencjalne ofiary stają się zorientowane bardziej na teraźniejszość”. Istnienie państwa i jego rozszerzanie się wpływa więc nieuchronnie na wzrost preferencji czasowej. Ma to bezpośrednie przełożenie na dzietność społeczeństwa. Polegająca na zapewnieniu utrzymania z podatków większości społeczeństwa demokracja wytwarza całe zastępy osób o niezwykle wysokiej preferencji czasowej, toteż zawładnięta socjalistycznymi ideami Europa albo zabija nienarodzone dzieci, albo dla własnej wygody decyduje się na co najwyżej jedno lub dwoje dzieci. W ostatnich latach, wraz z triumfalnym pochodem idei socjaldemokracji przez świat, ta tendencja coraz bardziej się utrwala! Wychowanie dzieci stanowi przecież nie lada wysiłek, a współczesny człowiek, żyjący przede wszystkim z pracy innego człowieka albo wcześniejszych pokoleń, nie zamierza się wysilać. Do podobnych wniosków dochodzą również płatnicy podatków netto: w najbliższej perspektywie nie zamierzam mieć dzieci, bo sam ledwo wiążę koniec z końcem. Albo: chciałbym mieć więcej dzieci, ale w dzisiejszych czasach nie jestem pewien, czy zapewniłbym im wszystkim utrzymanie. Dzieci stają się więc niemile widziane. Przeszkadzają przecież w nadmiernej konsumpcji spowodowanej obecnością państwa.

Gehenna Hoppego Poprawny politycznie świat ma do koncepcji preferencji czasowej i jej implikacji niebywałą awersję. Świadczy o tym najlepiej to, co przydarzyło się profesorowi Uniwersytetu stanu Newada, Hansowi Hermannowi Hoppemu, w 2005 roku (wywiad z ekonomistą opublikowaliśmy tutaj – dop. red.) Prowadząc na tej uczelni cykl wykładów na temat pieniędzy i bankowości, wskazał na to, że homoseksualiści stanowią grupę osób o wysokiej preferencji czasowej, ponieważ zazwyczaj nie opiekują się dziećmi i nie są w stanie ich sami spłodzić. Wspomniał także o Johnie Maynardzie Keynesie, którego homoseksualizm mógł być przyczyną zalecania stosowania środków o wątpliwej przydatności w dłuższej perspektywie. Obecny na tym wykładzie student złożył przeciwko Hoppemu protest do władz uczelni, twierdząc, że słowa te uraziły go jako homoseksualistę. Po kilku upokarzających przesłuchaniach uczelnia wystosowała pod adresem profesora ultimatum wzywające do zaprzestania podobnych praktyk pod karą obniżenia wynagrodzenia albo wręcz wyrzucenia z uczelni! Na szczęście jednak na pomoc Niemcowi przybyła opinia publiczna z całego świata, która przy współpracy American Civil Liberties Union wymogła na uniwersytecie cofnięcie sankcji, stojących zresztą w jawnej sprzeczności z podpisanym z uczelnią kontraktem. Wedle Hoppego, większość homoseksualistów (nie wszyscy – jak podkreślał) prowadzi styl życia stojący w jawnej sprzeczności z najbardziej nastawioną na przyszłość ludzką instytucją – rodziną. Z perspektywy ekonomii samo bycie homoseksualistą jest zupełnie obojętne – to kwestia moralności. Natomiast dzisiejszy ruch homoseksualistów koncentruje się przede wszystkim na państwowych pieniądzach. Jak zauważa Justin Raimondo – zadeklarowany gej o poglądach libertariańskich, redaktor serwisu antiwar.com – gnębieni niegdyś przez opinię publiczną homoseksualiści sami dziś gnębią innych, wydając za państwowe pieniądze podręczniki, wymuszając przy użyciu państwa „antyhomofobiczną” cenzurę czy wreszcie sankcjonując poprzez agencje Lewiatana swoje związki. Do agresywnej obecności homoseksualistów w tzw. sferze publicznej dołącza się dzisiaj cała gama innych patologicznych zachowań. Wytworzeni przez państwo ludzie o wysokiej preferencji czasowej mniej interesują się sztuką, obniża się ich kultura osobista, cierpi także moralność. Nade wszystko zaś wzrasta przestępczość, która przy coraz silniejszym gwałcie na prawie naturalnym ze strony państwa nie znajduje właściwej reakcji ze strony społeczeństwa. Brak skłonności do posiadania dzieci jest więc zaledwie jednym z aspektów ogólnego trendu wzrostu preferencji czasowej. Między brednie należy więc włożyć powszechne dziś przekonanie, że to gospodarka rynkowa i związane z nią bogactwo krajów Zachodu przyczyniły się do ludzkiego wygodnictwa w zakresie prokreacji. Nie ma bowiem bardziej prorodzinnego porządku niż libertariańsko rozumiany wolny rynek! Tylko w nim bowiem rodzinie zapewnia się wolność od największego kataklizmu w dziejach – państwa. Kataklizmu, bo podwyższa ono ludzką preferencję czasową w sposób ciągły. Nie istnieje nic takiego jak pewien poziom dostatku, zamożności zniechęcający do posiadania dzieci – bogactwo jest relatywne. Za kilka stuleci jego poziom może być nieporównywalnie większy. Jak zresztą wskazać poziom dochodu, przy którym moglibyśmy orzec o kimś, że żyje wygodnie? Milion złotych rocznie? A może dwa? Za dzisiejszy dramatyczny spadek przyrostu naturalnego społeczeństw Europy winę ponoszą demokracja i komunizm, które od ponad 90 już lat poprzez rozrost kompetencji Lewiatana tłumią pojawianie się nowych pokoleń. Mamy więc przed sobą wybór: albo rodzina, albo państwo. Jakub Wozinski

Hans-Hermann Hoppe: Wszystkie państwa opiekuńcze zbankrutują! Z prof. HANSEM-HERMANNEM HOPPE z Uniwersytetu Newady w Las Vegas rozmawia Tomasz Cukiernik (wywiad przeprowadziliśmy w 2007 roku; od tamtej pory nic nie stracił na aktualności)

NCZAS: Jak Pan myśli, który kraj na świecie jest najbardziej wolny? HOPPE: To bardzo trudne pytanie, ponieważ istnieje wiele czynników, na jakie należy zwrócić uwagę: niskie podatki, mały poziom regulacji, wolność transferu pieniędzy z i do kraju, waluta – tak więc należy brać pod uwagę wiele kryteriów. W tym rankingu na najwyższych poziomach wskazałbym Szwajcarię, Liechtenstein, Hongkong czy USA.

Dlaczego koncepcje Miltona Friedmana nie są dobrym rozwiązaniem? Po pierwsze – Milton Friedman przez całe życie był adwokatem papierowego pieniądza. Przyczynił się w znacznej mierze do upadku wcześniej obowiązującego standardu złota. Jeśli państwo ma papierowy pieniądz, to konieczny jest bank centralny, któremu rząd nakazuje trzymać inflację w ryzach – co jest niewystarczające, by mieć stabilną walutę, bo bank centralny ma władzę drukowania pieniądza, z czego korzysta. Po drugie – zła jest propozycja negatywnego podatku dochodowego, zgodnie z którą ludzie poniżej pewnego poziomu dochodu otrzymują dodatkowe fundusze od państwa. Oczywiście powoduje to zwiększenie się liczby ludzi, którzy korzystają z takiego systemu, ponieważ łatwiej jest żyć z zasiłku. Ludziom powinno się utrudniać pozyskiwanie zasiłków, a nie ułatwiać – jak proponuje Friedman w koncepcji negatywnego podatku dochodowego. Ponadto nie ma kryterium, które wskazywałoby, na jakim poziomie to minimalne wsparcie powinno być. Jeśli ustali się na 100 euro, to dlaczego nie 150 euro, dlaczego nie 200 euro czy 300 euro? Po trzecie – nie wytrzymuje krytyki koncepcja Friedmana tzw. „pozytywnych efektów sąsiedztwa”. Na przykład uważa on, że ludzie wykształceni mają pozytywny wpływ na innych ludzi, którzy żyją w sąsiedztwie. I uważa, że usługi edukacyjne nie zostałyby dostarczone przez rynek w odpowiedniej jakości. Co prawda Friedman jest zdania, że takich usług czy produktów jest niewiele, ale przedstawia tę myśl różnym interwencjonistom, którzy mogą listę uczynić nieskończenie długą. W edukacji Friedman wymyślił ponadto koncepcję bonu oświatowego, który byłby przekazywany różnym instytucjom. Jednak tu pojawia się wiele problemów: dlaczego to rząd miałby decydować, ile pieniędzy ma zostać przekazanych na edukację? Poza tym bony nie mogą być przekazywane każdemu. Aby móc je otrzymywać, instytucja musi mieć państwowy certyfikat. Tak więc szkoły tracą niezależność poprzez fakt, że muszą starać się o licencję. Dlaczego tylko edukacja? Może należałoby wprowadzić także bony na żywność, na korzystanie ze środków transportu, bony urlopowe? Wydaje się na pierwszy rzut oka, że zwiększa się wolność, ale w rzeczywistości tak nie jest. Friedman nie skrytykował państwa opiekuńczego jako takiego.

Czy da się żyć w społeczeństwie bez rządu? Przez długi okres historii ludzkości w ogóle nie istniało państwo. Nie widzę żadnych trudności w tej idei. Ludzie zdają sobie sprawę, że większość dóbr rynek może dostarczać lepiej niż rząd. Kontrowersje dotyczą niewielu dziedzin, takich jak policja czy wymiar sprawiedliwości. Jeśli monopolistyczna policja opłacana jest z pieniędzy podatników, to występuje identyczny problem jak w wypadku innych dóbr wytwarzanych przez państwo. Wydatki na taką dziedzinę cały czas rosną i rosną, a dóbr dostarczanych jest coraz mniej. Podobna tendencja występuje w przypadku, gdy sędziowie są monopolistami. Nie widzę żadnych problemów, aby te dobra były dostarczane również przez siły rynkowe, tak jak dostarczane są wszelkie inne towary i usługi.

W jaki sposób można zmienić dzisiejsze społeczeństwo w społeczeństwo kapitalistyczne? Należy ludzi utwierdzać w przekonaniu, że koncepcja państwa jest zła. Każde państwo opiera się na opinii publicznej. W systemie podległości w wojsku czy policji całość opiera się na decyzjach indywidualnych. Każdy w hierarchii może sprzeciwić się wykonaniu rozkazu, ale dopóki wierzy w słuszność decyzji, wykonuje ją. Bez własnej woli nikt by nie wykonał rozkazu i decyzji. Państwo właśnie dlatego potrzebuje legitymizacji. I tu dochodzimy do istoty tego, czym jest państwo. Ludzie akceptują naturę tej bestii, gdyż państwo na danym terytorium ma monopol podejmowania decyzji. Urzędnicy państwowi są ostateczną instancją decydującą o tym, kto ma rację. Nawet jeśli samo państwo jest wplątane w konflikt. Jeśli zostaniesz zraniony przez policjanta, to Twoją skargę rozpatruje sędzia, który jest agentem państwa, zatrudnionym przez ten sam rząd co policjant. To tak jakby ktoś cię uderzył, a potem karę temu komuś miał wyznaczyć jego przyjaciel. Taka sytuacja jest niewyobrażalna, kto by się na takie coś zgodził? Mimo to 99,9% ludzi uważa, że państwo jest konieczne.

Proszę o podanie praktycznych rozwiązań dotyczących państwa. Idea, że jeśli chcesz być bogaty, to musisz pracować, a nie czekać na wsparcie od innych osób. Ekonomia mówi o tym, że jeśli coś dotujesz, to będziesz miał tego więcej, a jeśli coś karzesz, to będziesz miał tego mniej. Jeśli nagradzasz ludzi za nicnierobienie albo za robienie rzeczy nieproduktywnych czy za posiadanie nieślubnych dzieci, to takich sytuacji będzie coraz więcej. Jeśli karałbyś ich za to, to problem byłby mniejszy. Bieda czy problem nieślubnych dzieci nie mogą zostać wyeliminowane poprzez nagradzanie ludzi w ten sposób czyniących. Biedni ludzie, którzy dostają zasiłki, będą robili wszystko, by nadal być biednymi, aby nadal otrzymywać te zasiłki. Wszystkie programy socjalne są anty-produktywne. Właśnie w praktyce widać, że to działa w ten sposób.

Dlaczego, według Pana, demokracja jest niemoralna? Demokracja pozwala użyć głosu, by odebrać własność innym ludziom. Jest niemoralna, ponieważ pozwala kraść. Podam przykład. Zbiorą się dwie osoby i powiedzą, że ty jesteś jeden i większość zdecydowała, że zabieramy ci twoje pieniądze. Proszę zwrócić uwagę, że w większości dziedzin życia nie ma demokracji. W rodzinie nie ma demokracji. Jeśli ktoś miałby trójkę dzieci, to mogłyby one przegłosować rodziców. To absurd. Nie ma demokracji w kościele. Wszyscy katolicy nie wybierają papieża ani mu nie mówią, co ma robić. Także żadni fachowcy – tacy jak właściciel sklepu spożywczego, hydraulik czy elektryk – nie są wybierani poprzez demokratyczne głosowanie.

Dlaczego uważa Pan, że monarchia jest lepsza niż demokracja, a król jest lepszy niż prezydent? Obie instytucje są z piekła rodem. Jest to wybór pomiędzy dwiema złymi możliwościami. Proszę zwrócić uwagę na instytucję niewolnictwa. Istnieją dwa typy niewolnictwa. Stary typ niewolnictwa to taki, w którym jeden człowiek prywatnie jest właścicielem drugiego człowieka. Właściciel niewolnika może go sprzedać, wynająć i posiada wszystkie dobra wyprodukowane przez niewolnika. Drugi typ niewolnictwa to takie, jakie istniało w krajach dawnego bloku wschodniego. Na przykład nie można było opuszczać kraju, bo można było zostać zastrzelonym. Ponadto władze mogły zmusić ludzi do wykonywania różnego rodzaju prac. Różnica pomiędzy tymi dwoma typami niewolnictwa polega na tym, że w tym drugim typie ludzie nie byli przedmiotem własności prywatnej – nie można było ich kupić, wynająć, a wyniki pracy były własnością publiczną. W którym z tych systemów niewolnik był lepiej traktowany? Każdy wolałby być prywatnym niewolnikiem, gdyż prywatny właściciel poniósł pewne inwestycje w swojego niewolnika i dlatego nigdy by go nie zabił, bo z zabitego niewolnika zysku by nie miał i zależałoby mu raczej na tym, by był zdrowy, by mógł efektywnie pracować na rzecz swojego pana. Natomiast jeśli niewolnik jest dobrem publicznym, to nikomu nie zależy, by był on przy życiu – wystarczy spojrzeć na statystyki, ile system Stalina zabił ludzi z samej przyjemności zabijania. Poprzez analogię król zawsze lepiej dba o swoich poddanych niż politycy w demokracji.

Jaka przyszłość, według Pana, czeka Unię Europejską? Chciałbym być optymistą, że Unia Europejska wkrótce upadnie. Niektóre państwa dojdą do wniosku, że są ciągłymi płatnikami i nie będą nadal chciały wspierać pozostałych krajów. Kraje lepiej sobie radzące są karane tym, że zabiera się im pieniądze na rzecz krajów, które prowadzą mniej rozsądną politykę. Tymczasem wszystkie państwa opiekuńcze zbankrutują – tak jak zbankrutowały państwa komunistyczne. Może to tylko dłużej potrwać. Systemy socjalne w większości krajów są na granicy załamania. Wkrótce nie da się już spełniać obietnic i niektóre bogatsze regiony po prostu będą chciały się odłączyć. Ponadto ludzie mogą obserwować inne kraje, pozostające poza UE, które osiągnęły większy sukces – takie jak Szwajcaria czy Norwegia. Ludzie w Estonii, na Łotwie i na Litwie zaczną się zastanawiać, dlaczego nie mogą naśladować modelu szwajcarskiego zamiast unijnego. Podobnie jak w Unii Europejskiej jest też niestety w USA, które na szczęście pod tym względem są jakieś 15 lat do tyłu. Dziękuję za rozmowę.

Domino: O co chodzi w wojnie w Mali? Ta wojna nie przykułaby na świecie większej uwagi, gdyby nie krwawa łaźnia sprawiona zachodnim zakładnikom na polach naftowych daleko na Saharze. I chociaż kaźń miała miejsce w sąsiednim kraju – w Algierii – natychmiast powiązano ją z islamistami z Mali. Opanowaną przez nich północ tego kraju uznano za istną wylęgarnię fanatycznych terrorystów związanych z mityczną Al-Qaidą. Jeszcze do niedawna ten zakopany w piaskach Sahary kraj uznawano za wzorcowy model afrykańskiej demokracji. Ale teraz politycy i eksperci od spraw międzynarodowych biadolą, że Mali zostało zarażone „somalijskim wirusem” i jest już tylko kolejnym upadłym państwem. Wojujący islamiści są tu w nieustannym natarciu. Na zajętych terytoriach wprowadzili bezwzględne prawo szariatu. Już opanowali całą północ kraju i kontynuują marsz na stolicę – Bamako. Aby ratować to, co się jeszcze da, i powstrzymać ofensywę dżihadystów, musiały interweniować wojska francuskie.

Uciekinierzy idą na front Pułkownik Moussa Maiga zebrał całą swoją armię. 700 ochotników pręży się w sandałach na baczność. – W prawo zwrot! – ryczy rozkaz dowódca. Potykając się niezdarnie i następując sobie wzajemnie na stopy, mężczyźni formują kolumnę marszową. Raptem gdzieś w drugim plutonie rozlega się dzwonek. Nieszczęsny właściciel telefonu komórkowego jest natychmiast karany 20 pompkami. To na piaszczystym skwerku miasteczka Mopti istna tortura, bo temperatura nawet w cieniu przekracza 40 stopni Celsjusza. – To właśnie my jesteśmy tymi, którzy odbiją północ ojczyzny – buńczucznym śpiewem zapewniają maszerujący żołnierze. Ten oddziałek ćwiczący musztrę w Mopti jest częścią milicji zwanej Frontem Wyzwolenia Północy (FLN). Większość wojaków ćwiczy w sandałach bądź trampkach i w trykotowych koszulkach z podobiznami brazylijskich piłkarzy. Rekruci FLN spędzają po osiem godzin dziennie, maszerując, biegając lub pełzając po terenie wokół miasta. Wielu z nich to uchodźcy z północy Mali, opanowanej teraz przez islamistów. Jedyny mundurowy z prawdziwego zdarzenia to dowódca. Moussa Maiga ma mundur polowy, a przy pasie przypiętą kaburę pistoletu. Tym obutym w sandały żołnierzom postawiono praktycznie niewykonalne zadanie. Mieli powstrzymać i przepędzić nacierających z północy islamistów, bo Mopti to jedyne miasto, które zagradzało dżihadystom drogę do stolicy. Tu kobiety wciąż jeszcze mogły chodzić po ulicach bez przybrania hidżabu, w restauracjach i barach serwowano piwo i wino, a ze szczekaczek pozawieszanych wokół straganów w pobliżu meczetu nadal leciała głośna muzyka. – Jesteśmy fizycznie i psychicznie przygotowani do bitwy – zapewniał pułkownik Maiga. Wątpliwa i pyszałkowata pewność siebie. Jego ludziom poza desperacką odwagą brakowało wszystkiego: broni, amunicji, ekwipunku. Na szczęście uszli rzezi. Nie musieli sprawdzać się w walce, bo 11 stycznia br. w Mali do akcji bojowej przystąpiły elitarne oddziały wojsk francuskich.

Wzór murzyńskiej demokracji obalony Przez blisko 20 lat Republika Mali uchodziła za wzorcowe państwo dla Afryki. Miała demokratycznie wybierany parlament, a przy liczeniu głosów nie dochodziło do zbyt kompromitujących szachrajstw. Cieszono się wolnością prasy, a rząd zbytnio nie ingerował w gospodarkę. Dzięki temu, a także wskutek rozwijającej się turystyki tempo rozwoju gospodarczego kraju w ostatnich latach stale przekraczało 5 procent. Ta idylla prysła w ubiegłym roku, w marcu. Liczące łącznie ponad 10 tys. ludzi oddziały radykalnych islamistów z ugrupowania Ansar Dine, powiązanego z Al-Qaidą Zjednoczonego Ruchu Dżihadu Zachodniej Afryki oraz marzących o niepodległości Tuaregów z Narodowego Ruchu Wyzwolenia Azawadu w ciągu trzech tygodni opanowały dwie trzecie terytorium – rozległe północne połacie kraju. Ten blitzkrieg na Saharze powiódł się między innymi dzięki obaleniu przez Zachód reżimu Muammara Kaddafiego w Libii. Liczne grupy malijskich Tuaregów do ostatniej chwili były wierne dyktatorowi. Kiedy go zgładzono, uzbrojeni po zęby i świetnie wyszkoleni Tuaregowie wrócili w rodzinne strony. I bez najmniejszych kłopotów w dawnych prowincjach Gao, Kidali i Timbuktu utworzyli państwo Azawad. Niezdyscyplinowana malijska armia (ok. 5 tys. żołnierzy) mogła się temu tylko przyglądać. Niepodległość proklamowano 6 kwietnia 2012 roku, ale dotychczas nikt jej na świecie nie uznał. Islamiści zniszczyli zabytki w legendarnym ośrodku kulturowym Timbuk tu i z miejsca wprowadzili swoje prawa. Żyjące bez ślubu pary ginęły pod gradem kamieni, złodziejom ucinano ręce, batożono mężczyzn nie ubranych w hajdawery po kostki czy noszące się z europejska kobiety. Nic więc dziwnego, że na południe w popłochu zbiegło uciekło przeszło 400 tys. Malijczyków nie skorych do poddania się surowym prawom szariatu.

Przewrót pałacowy Ale i tu nie znaleźli bezpiecznej przystani. Rząd centralny okazał się bezsilny wobec islamskiej przemocy, więc wiosną ubiegłego roku wojskowy Amadou Sanogo wyprowadził swych ludzi z koszar w Bamako. Opanował gmach telewizji i pałac prezydencki, z którego przepędził legalnie wybranego prezydenta Amadou Toumani Touré. Kapitan usprawiedliwiał swój pucz tym, że władze okazały się za słabe, by mogły skutecznie przeciwstawić się rebeliantom. Ale jego armia okazała się równie bezsilna. I pod międzynarodową presją Sanogo cofnął swych żołnierzy do koszar. Przekazał władzę cywilom. Zgodnie z zawartym porozumieniem, stanowisko tymczasowego prezydenta objął przewodniczący parlamentu Dioncounda Traoré. Nie oznaczało to wcale, że watażka spotulniał czy uznał się za pokonanego. Jego zwolennicy są oskarżani o torturowanie i usuwanie politycznych oponentów. A ci, którzy ośmielają się zwracać uwagę na nadużycia popełniane przez wojskowych, muszą się obawiać, że w najlepszym wypadku – jeśli nikt im nie ukręci głowy – spotka ich „tylko” ciężkie pobicie. Tak jak tymczasowego prezydenta, którego motłoch pobił do nieprzytomności, wskutek czego z urazami czaszki wylądował on w szpitalu. Mali powoli, acz chyba nieuchronnie przekształca się w kraj, którego terytorium wszelakiego sortu milicje, bojówki, zgraje zbrojnych ludzi i rządne władzy kliki poszarpały na własne skrawki. Wszędzie panuje kompletna samowola i anarchia, a ludzie umierają z głodu.

Front wojny z islamistami ustabilizował się wokół miasta Mopti. To ostatnie duże miasto na drodze do stolicy kraju. Jest tu też dość spore lotnisko i właśnie ono stało się głównym celem islamistów. Obie strony wymierzały sobie silne ciosy, ale front ani drgnął: islamiści nie opanowali miasta, siły rządowe nie odepchnęły najeźdźców na północ.

Pomoc z ONZ i Francji Władze przekonały się, że nie są w stanie samodzielnie uporać się z inwazją dżihadystów. Dlatego zależało im na jak najrychlejszym umiędzynarodowieniu konfliktu. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku Rada Bezpieczeństwa ONZ zadeklarowała, że trzeba do tego kraju wysłać siły pokojowe, najlepiej 3 tys. żołnierzy z państw afrykańskich. Niech Murzyn zrobi swoje. Tyle że przysłowiowy Murzyn nie był w ciemię bity. Szef Wspólnoty Gospodarczej Państw Zachodniej Afryki, prezydent Beninu Boni Yayi, otwarcie przyznał, że sami afrykańscy żołnierze niczego nie wskórają, dopóki do gry nie włączą się NATO i Stany Zjednoczone. Yayi stwierdził, że zdaniem państw afrykańskich inwazję na Mali przeprowadzili terroryści. A terroryzm to problem całego świata i dlatego Pakt Północnoatlantycki nie powinien przyglądać się biernie wydarzeniom w Mali. Ale te pobożne życzenia prezydenta Beninu zostały nader sceptycznie przyjęte przez NATO. Deklarowano pomoc humanitarną, lecz żaden rozsądny zachodni polityk nie kwapił się z wysyłaniem swoich chłopców w piaski Sahary. Na szczęście istnieje jeszcze Paryż. Prezydent François Hollande najwyraźniej pozazdrościł swemu poprzednikowi Nicolasowi Sarkozy’emu zwycięskich interwencji na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Libii. 11 stycznia, nie oglądając się na przyzwolenie Rady Bezpieczeństwa ONZ, wysłał do Mali francuskie siły szybkiego reagowania. W sumie półtora tysiąca żołnierzy. Bombardowaniami z powietrza grup uzbrojonych rebeliantów oraz ich tyłów rozpoczęto kryjącą się pod kryptonimem „Serwal” operację „kontrterrorystyczną”. Odbijając miasto Konna, osiągnięto pierwsze militarne sukcesy. „Hollande pogonił pustynnych talibów” – piała z zachwytem paryska prasa. Do działań Francję zobligowała nie tylko imperialna przeszłość i troska o przyszłość demokracji w jej byłej kolonii. Nad Sekwaną wprost drżą na myśl, że terroryści mogliby przejąć kontrolę nad pustynią, która może stanowić bazę wypadową dla fanatyków przeprowadzających ataki na państwa regionu czy nawet Europy. Podejmując ryzykowną decyzję, Hollande spodziewał się, że europejscy partnerzy, podobnie jak w Libii, udzielą Francji zbrojnej pomocy. Nic z tych rzeczy! Minęło już dobrych parę dni od wypuszczenia w saharyjskie piaski „Serwala”, a nic takiego się nie stało. Do kogokolwiek by się francuska dyplomacja i sztab generalny zwróciły, słyszą wyłącznie wymówki. Wszyscy wykręcają się, jak tylko mogą. Paryż ze strony swych europejskich partnerów liczyć może wyłącznie na przyjacielskie klepnięcie po plecach. Unia Europejska, która od paru miesięcy dyskutowała o konflikcie malijskim z dość miernym skutkiem, zdecydowała się wreszcie pod koniec minionego tygodnia wysłać do tego kraju „wojskową misję szkoleniową”. To wszystko. Ale ta europejska misja nie będzie mieć charakteru bojowego. Za kilka tygodni do Mali pojedzie 200 instruktorów wojskowych oraz ok. 250 żołnierzy do ich ochrony. W obecnej sytuacji – gdy media straszą Europejczyków, że na Saharze czają się terroryści gotowi nie tylko zamienić Mali w drugi Afganistan, ale i dokonywać stąd zbrodniczych ataków na Starym Kontynencie – owa misja szkoleniowa zakrawa na czystą kpinę.

Samotna wojenka Paryża Francuzi muszą odwalić robotę sami. Angielski premier Dawid Cameron nie zamierza wysyłać żadnych żołnierzy, co najwyżej parę sztuk samolotów transportowych. Nawet Niemcy, ostatnia europejska potęga stale zwiększająca budżet wojskowy, nie wyślą tam ani jednego feldfebla czy wozu bojowego. Angela Merkel, chociaż demonstracyjnie okazuje swe „poparcie” dla decyzji Hollande’a, sama na pewno nie podejmie podobnego kroku w roku wyborczym. Na Waszyngton także nie ma co liczyć. Amerykańskie prawo zabrania militarnego wspierania reżimów, które doszły do władzy w wyniku obalenia demokratycznie wybranego rządu. A to właśnie miało miejsce w Mali przed niecałym rokiem. – Wpierw przeprowadźcie uczciwe i wolne wybory – radzą Jankesi tymczasowemu prezydentowi Mali. Olgierd Domino

Sommer: „Kultura Liberalna” czyli zwykłe lewackie chamstwo W niedzielę wziąłem udział w programie „Polsat News” gdzie przyszło mi dyskutować o wiadomych związkach z Łukaszem Pawłowskim reprezentującym portal „Kultura Liberalna”. W następstwie naszej dyskusji na portalu znalazło się następujące oświadczenie:

Oświadczenie Redakcji „Kultury Liberalnej” Sposób prowadzenia dyskusji o związkach partnerskich jest miernikiem poziomu debaty publicznej. Spieramy się o kwestie, które budzą skrajne emocje. Właśnie dlatego zachowanie reguł kulturalnego prowadzenia sporów jest tak ważne. Nie sztuka być powściągliwym w sprawach, które nas mało obchodzą. Część komentatorów politycznych uważa, że to jedynie radykalny odłam polskiej prawicy posługuje się językiem uwłaczającym godności innych. Wniosek: nie powinniśmy przykładać do takich „wybryków” wagi. To założenie właśnie weryfikuje rzeczywistość. Zamykanie oczu na radykalny język nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale prowadzi do jego rozpowszechnienia. Podczas wizyty w studiu Polsat News w niedzielę, 3 lutego, członek redakcji „Kultury Liberalnej” Łukasz Pawłowski wziął udział w „dyskusji” na temat legalizacji związków partnerskich z prawicowym publicystą Tomaszem Sommerem. Słowa, jakie padły wówczas z ust dziennikarza „Najwyższego czasu”, zasługują na potępienie i pokazują, jak szybko język pogardy dla innego człowieka rozprzestrzeni się, jeśli głośno przeciw niemu nie zaprotestujemy. „Lada moment będziemy niepoważnym państwem”, mówił Sommer, „bo wicemarszałkiem sejmu zostanie transwestyta”. „Polska stanie się pośmiewiskiem”, stwierdził, po czym dodał: „We Włoszech była Cicciolina, prostytutka, która została deputowaną”. Zapytany, czy między prostytutką a posłanką Grodzką istnieje wspólny mianownik, odpowiedział, że tak i jest nim „niemoralne zachowanie”. Na argumenty Pawłowskiego, że Grodzka została wybrana posłanką demokratycznie i ma prawo pełnić wszelkie funkcje sejmowe, Sommer odpowiedział: „W starożytnym Rzymie na senatora nawet pewien koń został wybrany. To są uroki demokracji. Hitler także został demokratycznie wybrany”. Na porównywaniu osób homo- i transseksualnych do zwierząt oraz dyktatora winnego śmierci milionów ludzi publicysta nie poprzestał. Zapytany przez prowadzącego, czy wie, że wśród katolików – do których się zalicza – również są homoseksualiści, odpowiedział: „Oczywiście, że to się zdarza, wśród katolików są także mordercy, złodzieje, cudzołożnicy itd”. „Czy taki katolik jest gorszym katolikiem, bo jest homoseksualistą?” – padło pytanie. „A czy morderca jest gorszym katolikiem. Oczywiście, że tak”. Wszystkie te słowa zostały wypowiedziane w środku dnia w ogólnopolskim kanale informacyjnym. Człowiek, który cytowane słowa wypowiedział, swobodnie porównywał innych Polaków do zwierząt, zbrodniarzy, prostytutek i morderców tylko dlatego, że nieco się od niego różnią. Na tak radykalny język w polskiej debacie publicznej nie można się zgodzić. Dziś niektórym uczestnikom sporu mającym konserwatywne usposobienie nie podobają się osoby żyjące w wolnych związkach. Co stoi na przeszkodzie, by jutro celem podobnego ataku stali się cudzoziemcy, osoby innej rasy, wyznania i wszyscy, którzy nie przystają do arbitralnie wyobrażonego modelu polskości i człowieczeństwa?! Nie można zatem dopuszczać się budowania tak nieuprawnionych i poniżających dla innych analogii. Szacunek do drugiego człowieka to absolutne minimum. Dopiero po jego zagwarantowaniu możemy wchodzić w spory, nawet w te o podwyższonej temperaturze. (koniec oświadczenia)

Najważniejszy argument zawarty w powyższym tekście brzmi „Wszystkie te słowa zostały wypowiedziane w środku dnia w ogólnopolskim kanale informacyjnym” oraz „Na tak radykalny język w polskiej debacie publicznej nie można się zgodzić”. Innymi słowy ludzie, którzy używają w swojej nazwie słowa „liberalna” znów chcą ograniczać wolność słowa i dopuszczać do takiego, że użyję ich ulubionego słowa, „dyskursu”, który tylko im odpowiada. Zresztą nie ma się co dziwić, bo w swoim manifeście ci „liberałowie” przekonują, że:

„Po drugie, błędem było zafiksowanie się na jednym, „przedpotopowym” rozumieniu liberalizmu. Radykalizm postulatów ekonomicznych nie bierze pod uwagę ani specyfiki miejsca, ani tego, o jakim liberalizmie w ogóle mówimy! Od czasów Smitha i Milla co nieco w liberalizmie się wydarzyło. Szczególnie polskim – to choćby zasługi m.in. środowiska „Przeglądu Politycznego”, Wojciecha Sadurskiego czy Andrzeja Szahaja, którzy od lat starają się pokazać na przykładach, że liberalizm ani nie zaczyna się, ani nie kończy na dziełach Miltona Friedmana, ba, nawet potrafi je odrzucać.

Prymitywną myśl liberalną odrzucamy jednak przede wszystkim dlatego, że w nikłym stopniu może pobudzać nas do rozwijania liberalizmu środkowoeuropejskiego. Nie uwzględnia ani naszego wkładu w dzieje myśli, ani doświadczeń utraty wolności, które kształtują naszą tożsamość. Np. późne teksty Leszka Kołakowskiego i Zygmunta Baumana zbliżają się do siebie w propozycji postawy sceptycznej, akceptującej jednak liberalną demokrację z jej wadami i zaletami. Zamiast pasywności proponują aktywny udział w życiu intelektualnym, wzbogacanie sfery publicznej nowymi pomysłami, krytykowanie złych koncepcji.” Innymi słowy są to liberałowie, którzy odrzucają liberalizm prymitywny, ten skierowany w stronę wolności. Są zatem zwolennikami liberalizmu nieprymitywnego, który z wolnością walczy. Jakby głębiej w to wejść, to by się okazało, że są zwykłymi socjalistami. To zresztą popularna choroba – od jakiegoś czasu ukazuje się np. pismo „Liberte”, które wbrew nazwie zawiera rozmaite socjalistyczne miazmaty. Kulturalni liberałowie odrzucający fiksację na „przedpotopowym” rozumieniu liberalizmu, zafiksowali się natomiast na „związkach partnerskich”. Ich przedstawiciel nie był w stanie sensownie odpowiedzieć na żaden z przedstawionych przeze mnie zarzutów wobec akcji ich promowania i wprowadzania. Gdy został przygwożdżony moją argumentacją uznał, że dotykam jego godności. W związku z tym chciałbym zadeklarować, że w dyskusji najważniejsza jest rzetelność intelektualna i logiczność wypowiedzi. Jeśli wychodzi na to, że adwersarz tej dyskusji nie potrafi przedstawić spójnie żadnych argumentów, natomiast posługuje się kłamstwem podając się za liberała, a będąc w istocie socjalistą, albo apeluje do uczuć – to ja całą tę jego paplaninę odrzucam i mam mu do powiedzenia jedno: tylko prawda może was wyzwolić. Sommer

Koledzy i znajomi królika jednak zarobili

1. W ostatnich miesiącach 2012 roku mieliśmy do czynienia w Polsce z trudno wytłumaczalnym zjawiskiem ekonomicznym, upadłościami znaczących firm budowlanych uczestniczących w wielkich inwestycjach infrastrukturalnych (budowie dróg, linii kolejowych, stadionów), na które w ciągu ostatnich kilku lat państwo polskie wydało przynajmniej 130 mld zł. Tak ogromna kwota wydatków na infrastrukturę (w sytuacji kiedy kilka lat temu wydawaliśmy na ten cel rocznie 2-3 mld zł), wynikała z jednej strony ze zbliżania się do końca unijnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013, z drugiej strony z finalizacji wielu inwestycji związanych z Euro 2012. Mimo tego, że w ostatnich miesiącach rozliczane były inwestycje drogowe, kolejowe, budowy stadionów i wypłacane ostatnie transze należności dla głównych wykonawców, przez Polskę przetacza się fala bankructw firm budowlanych w tym dużych spółek giełdowych.2. W ostatnich dniach do Polski dotarły dwie niekorzystne decyzje KE dotyczące zablokowania kwoty 3,5 mld zł na już zrealizowane inwestycje drogowe, a także wstrzymania wszystkich pozostałych środków w kwocie 4 mld euro (kwota łączna, która pozostała do przekazania Polsce), które miały być przekazane Polsce na realizację inwestycji drogowych do końca obecnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013. Okazało się, że chodzi o zmowę cenową w odniesieniu do trzech różnych inwestycji drogowych (modernizacji trasy ekspresowej E-8 Piotrków Trybunalski-Rawa Mazowiecka, Jeżewo -Białystok i budowy autostrady A-4 Radymno-Korczowa). ABW wykryła je już w 2009 roku, trwa jeszcze postępowanie prokuratorskie w tej sprawie ale wiedzę na ten temat KE nie powzięła jak twierdzi premier Tusk na skutek informacji od polskiego rządu ale na skutek doniesień prasowych z Polski. W rezultacie transzę 957 mln euro środków drogowych dla Polski (około 3,5 mld zł), KE zablokowała już 21 grudnia, a opinia publiczna w Polsce dowiedziała się o tym dopiero teraz i to tylko dlatego, że informację upublicznili urzędnicy Komisji.

3. Ten skandal ze zmową cenową na 3 wspomniane wyżej inwestycje, pokazuje, że w przetargach drogowych prowadzonych przez GDDKiA pond nadzorem ministerstwa transportu, są jednak równi równiejsi. Podczas gdy jedne firmy realizujące kontrakty drogowe ogłaszają upadłości, inne wygrywające przetargi drogowe, mają się świetnie. Portal www.forbes.pl opublikował ostatnio podsłuchaną przez ABW rozmowę właścicielki firmy Erbedim z Piotrkowa Trybunalskiego (spółka była uczestnikiem konsorcjum które wygrało przetarg na modernizację trasy S-8 z Piotrkowa Trybunalskiego do Rawy Mazowieckiej) z jej mężem, prezesem tego przedsiębiorstwa. Treść rozmowy jest dosłownie porażająca. Nie będę jej w cytował (każdy może się z nią zapoznać u źródła), w każdym razie prezes firmy mówi do żony o wygranym przetargu na modernizację tej trasy, jak o transakcji życia. Rzeczywiście za modernizację 60 kilometrów dwujezdniowej drogi pomiędzy Piotrkowem Trybunalskim, a Rawą Mazowiecką i przystosowaniem jej do parametrów drogi ekspresowej GDDKiA zdecydowała się zapłacić aż 1,77 mld zł, podczas gdy jak to porównuje wspomniany prezes, Chińczycy za budowę od podstaw 30 km odcinka autostrady, mieli dostać tylko 0,75 mld zł.

4. Ta rozmowa rzuca snop światła na inwestycje drogowe realizowane w ostatnich latach z udziałem środków europejskich. Teraz już łatwiej zrozumieć dlaczego na drogi wydano od 2008 roku ponad 100 mld zł i nie ma gotowego żadnego ciągu drogowego ani z Zachodu na Wschód (A-2,A-4 ),ani z Północy na Południe (A-1). Zarobili i to świetnie koledzy i znajomi królika, a ci co do niego nie mieli dojścia, muszą się obejść smakiem, a w wielu przypadkach pogodzić z upadłością. Kuźmiuk

Wildstein Sojusz postkomuny z narodowcami Wywiad Michał Płociński Dawid Wildstein „Wprowadzanie 
na scenę 
polityczną 
ruchu 
narodowego odbierze
 elektorat 
tej partii, 
która próbuje budować 
nowy porządek Tworzy się wtedy specyficzny sojusz między postkomuną a narodowcami, którzy odwołują się do ulicy, ludzi wykluczonych.„......”W państwach postkomunistycznych jest pewną regułą, że oś sporu ideologicznego istnieje między reprezentantami starego układu a tymi – najogólniej mówiąc – którzy pragną go zaburzyć. Obserwujemy to zresztą na Węgrzech. Sojusz ten mocno szachuje partię, która byłaby w stanie coś zmienić. Mam wiele zastrzeżeń do PiS, ale sto razy bardziej wolę PiS niż PO-LPR. „.....”Jest coś takiego jak  PO-LPR? Już coś takiego widzimy. Roman Giertych oficjalnie przyjaźni się z elitą Platformy, Adam Michnik nagle odkrywa piękno endecji, a cała świta prezydenta Komorowskiego wspólnie maszeruje 11 listopada. Są też tacy ludzie, jak Witold Tumanowicz czy Robert Winnicki z Młodzieży Wszechpolskiej. Choć wydaje mi się, że są oni prawdziwie ideowi, to strukturalnie, chcąc nie chcąc, wypełniają rolę kogoś, kto odbiera głosy Prawu i Sprawiedliwości. Zarazem więc cementują postkomunistyczny układ, który na dzisiejszej scenie reprezentuje nie kto inny tylko Platforma Obywatelska.”....” Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja ich postrzegam jako ludzi ideowych. Rozumiem, że jeśli jesteś tego typu narodowcem, to musisz dokonać wyboru. Albo godzisz się na działanie w ramach PiS, albo idziesz własną drogą. Moim zdaniem dokonują wyboru, który jest fatalny i groźny dla Polski, ale to nie musi znaczyć, że są czystymi cynikami. PiS ich szantażuje, mówi: albo idziecie z nami, albo was zniszczymy. W końcu dziś w grze o zwycięstwo wyborcze chodzi o 4 proc. poparcia, bo tyle mniej więcej wynosi przewaga PO. Każdy głos będzie ważny, więc powstanie silnego ruchu narodowego poza Prawem i Sprawiedliwością na pewno jest dla tej partii sporym zagrożeniem. Według mnie w tym kontekście ruch narodowy okaże się także hamulcem zmian w Polsce. „....Zresztą po 10 kwietnia 2010 roku nastąpiło na naszej scenie politycznej  głębokie pęknięcie. Co za tym idzie, podział między prawicą a lewicą jest dziś bardzo wyraźny. Dlatego potrzebujemy na prawicy partii niezwykle szerokiej światopoglądowo, by połączyć wszystkie te środowiska, które chcą w Polsce dokonać realnych zmian systemowych. Tylko taka platforma wyborcza, coś na kształt amerykańskich Republikanów, będzie dobrze wpisywała się w obecne realia. „....”Jestem konserwatystą, więc do endecji mam naturalnie wiele zastrzeżeń. To był nieprawdopodobnie cyniczny i agresywny modernizm. Endecy naprawdę wierzyli w możliwość kreacji człowieka. Używali przy tym pięknych haseł, jak: naród, historia czy język ojczysty, ale do tego dochodziło to całe formowanie jednostki, te szkoły, hufce i narodowe przywództwo. Także cyniczne wykorzystywanie Kościoła czy wiary, które zostały zaakceptowane nie dlatego, że są ważne same przez się, tylko jako elementy wspierające politykę narodowotwórczą. .Dawid Wildstein jest zastępcą szefa działu publicystyki „Gazety Polskiej Codziennie", szefem działu opinii Forum Żydów Polskich „......( źródło )
Polecam cały wywiad z Dawidem Wildsteinem . Jest bardzo dobrym uzupełnieniem do mojego tekstu „ Ziemkiewicz i agentura wspierają Ruch Narodowy „Niestety Wildstein błędnie opisał zjawiska społeczne i polityczne . Nie istnieje sojusz narodowców z Platforma , z postkomunistami . Istniej jedynie możliwość ,że stronnictwo pruskie , antymodernizacyjne wykorzysta, zmanipuluje narodowców . Postkomuniści , aparat propagandowy wykorzysta ten sam trik socjotechniczny , co w przypadku Ziobry .Media zaczęły tego przeciętniaka, który bez Kaczyńskiego jest niepoważnym , mało błyskotliwym politykiem kreować na jego następce, ba na człowieka , który jest w stanie zastąpić Kaczyńskiego . Pompowanie sondaży , wsparcie medialne . I rozłam . To samo dziej się teraz narodowcami . Pompowanie sondaży na 10 procent , wizja oddania gazet Rzeczpospolita na ich usługi . Diabelskie podszepty ,aby zaatakowali Kaczyńskiego.
I na to idą . Nawet Ziemkiewiczowi woda sodowa zaczyna bić do głowy, czego najlepszym przykładem pytania do niego , czy zamierz zamiast Kaczyńskiego staną na czele opozycji . Krystyna Grzybowska „Czy Jarosław Kaczyński po stracie ukochanej mamy, a przedtem brata, będzie nadal prezesem PiS, czy też zrezygnuje z polityki? Czy te tragiczne przeżycia go osłabią, czy też wzmocnią? Wypowiadają się różni spece od psychologii, ale najwyraźniej nie są w stanie odpowiedzieć na to zasadnicze pytanie.W sukurs pospieszyła im nikomu nieznana aż do teraz polsko-amerykańska filozofka Agata Bielik-Robson, wskazując na wybitnego publicystę Rafała Ziemkiewicza jako następcę Jarosława Kaczyńskiego, nie wiem tylko, czy jako prezesa PiS, czy całej prawicy. „...(źródło )
Wildstein myli się co do metod narodowców „ Używali przy tym pięknych haseł, jak: naród, historia czy język ojczysty, ale do tego dochodziło to całe formowanie jednostki, te szkoły, hufce i narodowe przywództwo. Także cyniczne wykorzystywanie Kościoła czy wiary, które zostały zaakceptowane nie dlatego, że są ważne same przez się, tylko jako elementy wspierające politykę narodowotwórczą. „To wszystko robi ...Kaczyński . I udaje mu się . I dlatego Rymkiewicz uznał go ,zresztą słusznie , za najwybitniejszego polityka od czasów Piłsudskiego . Kaczyński zbudował opozycje przeciwko II Komunie właśnie w oparciu o wodzostwo, kościół , naród, historia , edukacja .Obóz patriotyczny jest coraz szerszym , coraz silniejszym ruchem politycznym i społecznym. Ale musi być , niestety oparty na wodzostwie. Wbrew marzeniom Wildsteina nie będzie to druga Partia Republikańska . Jeżeli zabraknie Kaczyńskiego , a Kamiński ( CBA ) nie podoła, nie będzie miał takiej ja k Kaczyński charyzmy , to Obóz Patriotyczny szlag trafi .Bez okręgów jednomandatowych , systemu prezydenckiego nie jest to możliwe . Proste zastosowanie teorii gier do systemów wyborczych i politycznych . To dlatego mamy kolonialną konstytucję, nie bez powodu Niemcy i Rosja zadbały o to abyśmy mieli stan permanentnego rozdrobnienia politycznego, jeden wielki nierząd Narodowcy do czasu obalenia Republiki Okrągłego Stołu powinni wspierać Obóz patriotyczny .a potem razem z Kaczyńskim doprowadzić do obalenia kolonialnej konstytucji II Komuny Problem w tym , że liderzy Ruchu Narodowego nie są przygotowani , nie widzą jak ma przyszły ustrój Polski wyglądać Winnicki „Władza wykonawcza powinna być skoncentrowana w jednych rękach, żeby uniknąć szarpaniny pomiędzy np. premierem z jednej partii i prezydentem z innej. Jestem zwolennikiem systemu kanclerskiego lub prezydenckiego”...(więcej) .
Winnicki nie zdaje sobie sprawy ,że system kanclerski jest systemem forującym oligarchię. I że dużo lepszy jest system prezydencki ,ze względu na dużo większa polityczną , a nawet ekonomiczną wydolność takiego ustroju , ze względu na faktyczny rozdział władzy wykonawczej od ustawodawczej i silną funkcję kontrolną parlamentu nad rządem Kaczyński dużo skuteczniej od dawnej endecji zbudował , czy raczej stworzył podwaliny pod nowoczesny naród polityczny. Aby zrozumieć czym jest współczesny naród polityczny odwołam się do Rymkiewicza Rymkiewicz „„Niemal połowa Polaków głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, a to znaczy, że niemal połowa Polaków chce pozostać Polakami „....(więcej )
Kaczyński stworzył kult polityczny Lecha Kaczyńskiego . Do fundamentów konstytuujących naród polityczny włączył uznanie Wojtyły za największego Polaka w dziejach. Co przeraziło Niemcy„"Dlatego katastrofa samolotu z Katynia niesie ze sobą zagrożenie przeistoczenia się w mit narodowej historiografii. Nakłada się tu na siebie zbyt dużo symboliki i tragizmu" - pisze "Sueddeutsche Zeitung" i apeluje: "Tak nie może się stać !.....”polityka historyczna Lecha Kaczyńskiego dzieliła i czerpała siłę z mitów przeszłości.”…” "Tragedia musi być zatem przestrogą, by Polska uwolniła się z kajdan własnej historii. Prezydent Kaczyński był niewrażliwy na delikatne sygnały pojednania, które wysłał rosyjski premier Władimir Putin jeszcze przed kilkoma dniami nad grobami (w Katyniu)....(więcej)
„Jeszcze innym istotnym elementem przemówienia Kaczyńskiego było odwołanie się do Jana Pawła II , największego Polaka w historii jak go nazwał Kaczyński jako swoistego gwaranta wolności, Polaków Depozytariusza tej wolności . „....(video z przemówieniem Kaczyńskiego )
Zamach Smoleński jest granicą oddzielająca polski naród polityczny . I tutaj Wildstein ma rację .”Zresztą po 10 kwietnia 2010 roku nastąpiło na naszej scenie politycznej  głębokie pęknięcie.” Pękniecie polityczne, kulturowe, cywilizacyjne . I tutaj oddam głos Winnickiemu , który przedstawił bardzo trafną diagnozę „Winnicki „:Polskie społeczeństwo ma cały czas szanse obronić się przed degeneracją, z którą Zachód już przegrał. Goście  z Francji, Włosi i Hiszpanii, którzy przyjechali na Marsz Niepodległości, powiedzieli nam: „macie w społeczeństwie jeszcze dobrą, zdrową tkankę.  To pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. U nas pozostały tylko pojedyncze ogniska oporu „..”Pod względem charakteru działalności dobrym przykładem jest Bractwo Muzułmańskie w Egipcie. Działa już ponad 90 lat, ale dopiero niedawno wystartowało w wyborach. Wcześniej zmienili, na swoją modłę, egipski naród.  „.....”Bardziej systemu niż ustroju, przede wszystkim systemu wartości. „Republika Okrągłego Stołu” to pewien paradygmat  ideowo-mentalno-kulturowy, który należy przewalczy „.....”.(więcej )
Aby było lepiej odnieść się do mojego obrazu , czym jest naród polityczny przedstawię spojrzenie Sikorskiego , Lecha Kaczyńskiego i zjawisko narodu politycznego Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Sikorski „Dlatego z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć: właściwej odpowiedzi na dylematy geostrategiczne i tożsamościowe Polski nie oferują jagiellońskie ambicje mocarstwowe. Jest nią natomiast nowoczesne państwo narodowe, przy czym przymiotnika "narodowy" używam nie w znaczeniu etnicznym, lecz politycznym, obywatelskim. Oznacza to, że zaangażowanie Polski w proces integracji europejskiej tylko wzmacnia nowocześnie pojmowany charakter polskiego państwa narodowego, sprzyjając zjawiskom modernizacyjnym.”...(więcej )
Jarosław Sellin „Testament polityczny Lecha Kaczyńskiego „ ….”„Aby być traktowanym jako duży, europejski naród, trzeba chcieć nim być. Gdy się chce szacunku innych, trzeba najpierw szanować siebie” – Lech Kaczyński. „.....”Lech Kaczyński opowiadał się za dalszym istnieniem „narodu” jako kategorii politycznej i punktu odniesienia dla politycznej działalności. Uczucia patriotyczne rezerwował właśnie dla pojęcia „narodu” i jego organizacji politycznej, czyli „państwa”. Lech Kaczyński nie był nacjonalistą, nie był też narodowcem w rozumieniu polskiej tradycji ruchu narodowego, ale uznawał wartość moralną, emocjonalną i historyczną poczucia narodowego. Jako wspólnota wartości, kultury i historii naród „jest wspólnotą równie naturalną jak rodzina”. Jest najszerszą wspólnotą, z jaką człowiek potrafi się identyfikować. Dlatego nie uważał, że naród można zastąpić „społeczeństwem obywatelskim”. Pojmował naród tak, jak prymas Stefan Wyszyński, jako „wspólnotę pokoleń”: tych żyjących teraz; tych, które odeszły; i tych, które przyjdą po nas. A to rodzi zobowiązania i wobec przodków, i wobec potomków. „.....(źródło)
„Rzeczypospolita Obojga Narodów jednoczyła ziemie Królestwa Polskiego i WielkiegoKsięstwa Litewskiego o obszarze ok. 1 miliona km2. Kraj ten zamieszkiwało ok. 8-10milionów ludności. Było to państwo wielonarodowe i zróżnicowane pod względemreligijnym. Pod nazwą „Rzeczypospolita” wspólne polsko-litewskie państwo, obejmujące ziemie dzisiejszej Polski, Litwy, Białorusi, Ukrainy, a także Łotwy i Estonii, występowało na arenie międzynarodowej. Nie używano tej nazwy w tytulaturze panującego monarchy, który tradycyjnie nosił tytuły króla Polski i Wielkiego Księcia Litwy oraz władcy wielu innychziem. Natomiast była ona stosowana w dokumentach oficjalnych, aktach prawnych i traktatach międzynarodowych.”.....”Rzeczypospolita polsko-litewska w swym kształcie prawnym przybrała postać demokracji szlacheckiej, czyli państwa, w którym władza najwyższa należała do szlachty,stanowiącej naród polityczny, korzystający z praw obywatelskich.”.....(źródło ) Marek Mojsiewicz

„Gazeta Polska”, czyli piękni dwudziestoletni Wejść z hukiem na rynek, błysnąć paroma okładkami i imponującym nakładem. Potem zawrzeć parę cichych kompromisów, z czasem wychodzących na jaw. I zniknąć, jak każda jednosezonowa gwiazda w postkolonialnym kraiku. Ile takich gazet było w III RP? „Gazeta Polska” kończy 20 lat i jest trwałą instytucją Polski oszołomskiej, sfanatyzowanej i niezadowolonej. Niepodległościową wyspą na morzu badziewia III Rzeczypospolitej. Stworzyć z niczego trwałą instytucję – to historia pojawiająca się w amerykańskich filmach jako opowieść o amerykańskim śnie w różnych wariantach. Zrealizować taki amerykański sen w postkomunistycznym kraju, gdzie rzeczywistość skrzeczy, a całe instytucjonalne i biznesowe otoczenie jest wrogie – to coś dużo trudniejszego niż kariera takiego czy innego ichniego Blake’a Carringtona. Nie wiem, jak poradziłby sobie Carrington w kraju, w którym trudno liczyć na bezstronność sądu, gdzie bank przyznając kredyt, kieruje się nie tylko kalkulacjami ekonomicznymi, gdzie reklamodawcę mogą łatwo zastraszyć, gdzie aparat urzędniczy pochodzi w większości z czasów komunistycznej okupacji… A jak już trochę się uda, to zaraz nie brakuje pokus ze strony tych uprzywilejowanych: zmieńcie się w paru szczegółach, a dołączycie do nas, wam i waszym rodzinom będzie się żyło łatwo, miło i przyjemnie. 20 lat represji i pokus – to historia naszego tygodnika.

Mało otwarci Cechą wyróżniającą kraje postkomunistyczne są rządy oligarchii, która wynajmuje sobie do zarządzania państwem grupowania udające prawicę, lewicę, związkowców, liberałów… Żeby wyglądało, że jest jak na Zachodzie.„Gazeta Polska” była zawsze gazetą odważną – o tematach takich jak Żołnierze Wyklęci, lustracja, rodowody medialnych oligarchów, uwłaszczenie bezpieki, sprawa płk. Ryszarda Kuklińskiego, zachodnie artykuły o polskich obozach koncentracyjnych pisaliśmy, gdy było to skrajnym oszołomstwem. „Wszyscy” zaczynali pisać o nich ze średnio 10-letnim poślizgiem. Ale „Gazeta Polska” pozostawała jednocześnie strażnikiem tego, by obóz niepodległościowy nie przekształcił się we własną karykaturę, realizującą cudze plany. Jak byłoby z ich punktu widzenia pięknie, gdyby patriotyczny elektorat udało się przekonać, że powinien walczyć z Żydami, zgniłym Zachodem, Ameryką, wszystkimi sąsiadami itp. A nie z postkolonialnym statusem Polski, z realną moskiewską agenturą będącą skutkiem półwiecza okupacji, z oligarchią służącą obcym. Dla niezorientowanych to niewielka różnica. W praktyce – być albo nie być obozu niepodległościowego. Ileż to było prób zmieniania nam redaktorów naczelnych – na bardziej dynamicznych, nowocześniejszych, bardziej otwartych. Na co otwartych? No wiadomo – powiadano – na nowe technologie, bardziej światłych autorów, poszerzających spektrum... Ach tak, znaczy się na przyjaciół WSI, ślizgaczy, a może partyjnych aparatczyków? – Jak tak możesz! Ja miałbym cię do tego namawiać?! Te wasze obsesje... Jakich to socjotechnik używano wobec nas w czasach, gdy dzisiejsze gwiazdy konserwatywnego dziennikarstwa po cichu przyznawały nam rację, ale – mrugały – nie możemy być przecież z wami kojarzeni, bo nikt nas nie będzie traktował poważnie. No, może czasem coś do was damy, pod pseudonimem. Bo wiecie, my na innym odcinku…

Wariaci przyciągają wariatów Ten ostracyzm miał i swoje plusy. Nasz tytuł przyciągał młodych autorów o trochę innej konstrukcji psychicznej niż te wszystkie „Rzepy”, „Wprosty”, „Życia”, „Dzienniki”, „Uważam Rze”. Do nas trafiali odważniejsi, bardziej zwariowani, mniej przejmujący się zdaniem otoczenia. Ale z czasem przechodzili do nas także najlepsi z tamtych gazet, którzy gdy na serio traktowali tam swoją niezależność, szybko natrafiali na opór materii. Najfajniej było obserwować, jak i tym młodym, i tym nowym u nas udzielało się nasze oszołomstwo. Na początku pisali ostrożnie, potem rozsmakowywali się w wolności. W tym, że u nas pisze się to, co się myśli. A nie zastanawia się, czy wrogowie będą nas poważnie traktować, zaproszą do swoich telewizji. Widzieli, że nasi Czytelnicy premiują to pisanie bez hamulców. Łykali bakcyla wolności. Uczyli się wzruszać ramionami, usłyszawszy zarzut bycia oszołomem. Wyrabiali sobie poczucie wyższości w stosunku do mniej odważnych. Jeszcze jedna z używanych przeciw nam socjotechnik – zarzut lizusów III RP, że jesteśmy gazetą partyjną. Bo kiedy wszystkie media kopią Kaczyńskiego czy Macierewicza, my nie demonstrujemy swojej „niezależności” od nich. Lecz odwrotnie, demonstrujemy niezależność od kolegów po piórze, którzy chcą układać się z kopiącymi, mrugać do nich okiem, przyznawać im trochę racji, wyważać. Jednym słowem – uciekać w bok, by mogli spokojnie skopać wroga, a nas przy tym nie było. Jakaż bywa ich wściekłość, że pozostajemy nieprzemakalni na ich socjotechniki. Że nie dajemy się obierać z autorów jak cebula, co do których oni ogłosili, że są poniżej pewnego poziomu. Że jeśli ktoś z nimi się zadaje, to nikt go nie będzie traktował poważnie. O tym, z kim nam pod drodze, decydowaliśmy zawsze sami.

Carrington w połatanych spodniach Co spowodowało, że amerykański sen na miarę biednego kraju nad Wisłą mógł się spełnić? I choć Carrington chadza nierzadko w połatanych spodniach, to jednak jego koncern rozwija się, gazeta zwiększa sprzedaż, jest już dziennik, portal, miesięcznik „Nowe Państwo”, internetowa telewizja, a niebawem ruszy Telewizja Republika? Pamiętam, jak 20 lat temu jako pierwszy praktykant w historii redakcji zdziwiony byłem, dlaczego co tydzień przychodzą do niej setki starszych pań i panów, o dziwnych oczach. Potrzebowali rozmowy. Opowiadali historie swojego życia – wojna, powstanie, podziemie, więzienia UB, często zakopana gdzieś broń. O rodzicach, kolegach, którzy zginęli. Chcę powiedzieć, że ten amerykański sen dla ubogich mógł spełnić się dzięki tym babciom, które przekazywały wnukom te stare historie. To oni stworzyli ten sławny twardy trzon „fanatycznych” czytelników „Gazety Polskiej”, z którego nasi konkurenci często się podśmiewają, a którego tak naprawdę cholernie nam zazdroszczą. Pamiętam, jak śp. Jacek Kwieciński bał się o to, czy ciągłość niepodległościowej myśli zostanie zachowana, czy jego pokolenie wychowa następców. Wychowało – dzięki uporowi jednostek. A postawa Jacka stała się symbolem gazety-instytucji. To, że nie wyobrażał sobie, by w którymkowiek numerze „Gazety Polskiej” od 1993 r. nie było jego „Odcinków”. Jeśli wyjeżdżał na urlop, pisał na zapas – o książkach, historii, Ameryce, politycznej poprawności. Bo ciągłość to wartość.

Trochę zdrowego szowinizmu Wiem, wiem, to strasznie różnie od modnego modelu warszawskiej kariery. Zaczynam pracę w korporacji na stanowisku średniego szczebla, rozwijam się, awansuję. Potem podkupuje mnie inna korporacja i daje lepszą pensję. Wytrzymam dwa lata i znowu skok do jeszcze większej. Takie awanse są może i fajne w krajach o mniej skomplikowanej historii. U nas w przypadku dziennikarzy oznaczają przeważnie wtopienie się w bagienko III RP. Utratę prawdziwego sensu tej pracy. Takie gazety – instytucje, redakcje, których się nie zmienia, to także wzorzec tamtego pokolenia. Symbolem tej postawy pozostaje najważniejszy polski Redaktor XX wieku – Mieczysław Grydzewski. W II RP wydający przez 15 lat „Wiadomości Literackie” (1924–1939). Gdy po wrześniu 1939 r. trafił na wygnanie, natychmiast powołał wydawane przez cztery lata w Paryżu, a potem Londynie „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie” (1940–1944). W 1944 r. przydział papieru cofnęli im Brytyjczycy, bo pismo nie pozwoliło zamknąć sobie ust w sprawie Katynia. Grydzewski oszukał więc angielskie władze, wydając co miesiąc Bibliotekę „Wczoraj i Dziś”, w której ukazywała się książka o rozmiarach czterech numerów pisma. Tygodnik „Wiadomości” wznowił po wojnie w Londynie. Ukazywał się on przez 35 lat (1946–1981). Razem – 57 lat, z czego przez 42 lata w warunkach ekstremalnych, gdy nie istniało państwo polskie. Z niezmienną niepodległościową linią. Wygrał? Przegrał? Po ludzku biorąc przegrał, nie dożył nawet III RP, nie mówiąc już o Polsce niepodległej, będącej realizacją linii „Wiadomości”. Wygrał jednak coś o wiele ważniejszego – przetrwanie idei polskiej niepodległości, polskich wartości, tradycji. Z tekstów publikowanych w „Wiadomościach” powstały setki książek pisarzy, z których dziś czerpie siłę nasz obóz. Myślę, że z okazji tego 20-lecia „Gazeta Polska” powinna pokazać trochę zdrowego szowinizmu: nie jesteśmy tym samym co bogatsze, nowe konserwatywne tygodniki, którym życzymy jak najlepiej. Po prostu – jesteśmy sprawdzeni od dawna, dajemy gwarancję niesprzedajności. Tego, że jeśli zawierać będziemy kompromisy, to zawsze w imię idei odbudowy niepodległej Polski. Można nam w tej sprawie zaufać bardziej niż komukolwiek. Udowodniliśmy to przez te 20 lat jak NIKT inny. Piotr Lisiewicz

Zaplecze zapleczu nierówne

*Miller karleje w kleszczach? * Cała Polska czyta Cenckiewicza!

*Kwaśniewski przestał jednoczyć... *Standard demokratycznego behawioru

Jak to bywa w krajach tracących suwerenność, polityka redukuje się do polityki personalnej: kopania po kostkach, podsr....wania, no i, oczywiście, wydzieraniu sobie publicznego, podatkowego szmalu. Gdy jedni chcieliby, „powiedzmy sobie, towarzysze, szczerze i otwarcie”, odesłać Millera na polityczny wycug – inni woleliby go „wbudować” w „zjednoczoną lewicę”, w nowy, wymarzony folksfront. Na łamach poddanej kadrowej czystce „Rzepy” Andrzej Celiński, co to z niejednego pieca wygarniał, aż wylądował na kanapie Partii Demokratów - pisze: „Millera, jednego z największych polityków Polski minionego dwudziestolecia, trzymają w kleszczach mali ludzie”. Kim są ci „mali ludzie”? To, zdaniem Celińskiego – „ludzie w gminach i powiatach”. „A on woli karleć, niż walczyć” – dodaje Celiński. Pomijam już tę sprzeczność, że „największego polityka Polski minionego dwudziestolecia” mogą „trzymać w kleszczach” jacyś „mali ludzie”... Albo to nie jest „największy polityk”, albo to nie są żadni „mali ludzie”, ale całkiem potężni. Nie wydaje mi się, żeby Millera trzymali w kleszczach „ludzie z gmin i powiatów”, już prędzej ludzie z b.Wojskowych Służb Informacyjnych. Niby służb tych już nie ma, ale rozwiązano je dopiero w 2006 roku, więc w szyku zwartym i bojowym miały szansę nieźle osadzić się w „demokracji”. Wedle Sławomira Cenckiewicza (autora „Długiego ramienia Moskwy”, książki, która stanowić powinna podstawową lekturę historyczną współczesnego polskiego inteligenta), w 1990 roku służby te zatrudniały 2,5 tysiąca samych tylko „źródeł informacji”, ulokowanych w urzędach centralnych , organizacjach polityczno-społecznych, na uczelniach, w bankach, firmach prywatnych i państwowych. Gromadzona tam wiedza, zwłaszcza „przetwarzana” operacyjnie, o tyleż trzyma Millera „w kleszczach”, co stanowi jego siłę – dopóki, ma się rozumieć, ludzie b.bezpieki wojskowej zechcą go używać w roli polityka. Miller najwyraźniej nie czuje się zagrożony z tej strony, przynajmniej nie na tyle, by od razu kapitulować przed prawdziwym zapleczem Kwaśniewskiego, Palikota czy Partii Demokratów... Może zaplecze Millera kontroluje zaplecza tych rywali?... Wygląda na to, że Miller zgodziłby się na „zjednoczenie lewicy” wszakże pod warunkiem, że to on i jego zaplecze tak naprawdę lewicą tą by kręcili. Najwyraźniej prawdziwe „zaplecza” Ruchu Palikota, Partii Demokratów, SdPl i kogo tam jeszcze są słabsze od prawdziwego „zaplecza” SLD. No ale jakże mają być silniejsze? Przecież od zabójstwa ks.Popiełuszki w 1984 aż do roku 2006 (oficjalnie) - wojskowa bezpieka trzęsła naszym życiem politycznym, była na prawdziwej scenie politycznej jej prawdziwym hegemonem! Ze swą wiedzą, z teczkami, z kapitałami (FOZZ i inne źródła), z rozbudowaną agenturą... Gdy więc już osadzimy Millera jako polityka we właściwych proporcjach, zależnościach i „ramach organizacyjnych”, możemy zastanowić się, dlaczego to Celiński nie Kwaśniewskiego na przykład – ale akurat Millera uznał za „największego polityka minionego dwudziestolecia”? I to teraz, gdy cała poza SLD-owska lewica upatruje w Kwaśniewskim mesjasza-jednoczyciela?... Może to wskazywać, że pośród tej poza- SLD-owskiej lewicy (na jej prawdziwych zapleczach) kiełkuje jednak pomysł o akceptacji Millera na czele zjednoczonej lewicy. Rzecz jasna – potrzebne byłyby pewne gwarancje... Na przykład takie, że nowy lider „zjednoczonej lewicy” nie zostanie jej „Jaruzelskim” i nie zafunduje frakcyjnym „zlewkom” politycznego „internowania” na podrzędniejszych funkcjach i synekurach. Czy sam Miller może dać takie gwarancje? Wątpliwa sprawa. A jego zaplecze?... Jeśli w miarę integracji unijnej ludzie „wojskówki” będą wyśłizgiwani z co intratniejszych biznesów – może to ich rozmiękczać i czynić skłonniejszymi do kompromisów ze słabymi „zapleczami” rozproszonej lewicy. Ale może to także skłaniać ich do popierania całkiem innych formacji, niż SLD z potencjalnymi przyległościami... Niewykluczone jednak, że Celińskiemu naprawdę zdaje się, iż Miller ukontentuje się mianem „najwybitniejszego polityka minionego dwudziestolecia” i za dotrwanie do emerytury jako „lider zjednoczonej lewicy” – dopuści do SLD petentów: ruch Hegla z Biłgoraja i lobby żydowskie. Teoretycznie taki lider zjednoczonej lewicy mógłby ubiegać się w przyszłości o urząd prezydenta, albo – powtórnie, premiera. Tekst Celińskiego, swoista „wazelina pochlebczo-przekupna”, to w każdym razie wskazówka, że już nie „Olek” wystawiany będzie na „jednoczyciela”. Już prędzej – Miller! A to dopiero... Nie byłby to wprawdzie dowód, że jest „najwybitniejszym politykiem minionego dwudziestolecia”, byłby to dowód, że jest tylko najcwańszym graczem na lewicy, więc raczej dowód na jej polityczną nędzę. Żeby tylko się nie przeziębił. No i to, co zawsze: raczej pociąg, niż helikopter lub tupolew, unikać w piątek schodzenia do piwnicy lub garażu... - ale to przecież znany, standard demokratycznego behawioru. Marian Miszalski

Albo nic nie rozumieją albo źle Polsce życzą

1. Wszystko na to wskazuje, że zaraz po klepnięciu traktatu fiskalnego przez większość sejmową Platforma – PSL wspomaganą przez niby opozycję z SLD i Ruchu Palikota, rozpocznie się „jazda” z podjęciem decyzji w sprawie członkostwa Polski w strefie euro. Próbne balony wypuścili już w tej sprawie obecna europosłanka Platformy Danuta Huebner, komisarz ds. budżetu UE Janusz Lewandowski, a także przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych Dariusz Rosati. Teraz na odbywającej się w Monachium 49 Konferencji Bezpieczeństwa reprezentujący tam nasz kraj minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wprawdzie na konferencji prasowej ale wygłosił tezę, „że w politycznym interesie Polski jest przynależność do najściślejszego kręgu decyzyjnego UE a więc wejście do strefy euro”. Przy czym jako uzasadnienie do tej decyzji przytaczał takie argumenty, za używanie których student na I roku ekonomii na egzaminie musiałby dostać ocenę niedostateczną.

2. Pierwszy z tych argumentów brzmiał „sytuacja w sferze euro się polepsza o czym świadczy spadek oprocentowania greckich obligacji”. Kto jak kto ale minister spraw zagranicznych, który zapewne nie raz uczestniczył w posiedzeniach różnych gremiów unijnych, powinien wiedzieć, że Grecja korzystając z kolejnych pakietów pomocowych UE, MFW i EBC już dawno „zeszła z rynku” i nie emituje swoich obligacji, a więc nie pożycza na rynku pierwotnym. Obligacjami greckimi obraca się na wtórnym rynku, a do spadku ich oprocentowania przyczynił się tylko i wyłącznie EBC, który w tamtym roku kupował obligacje krajów Południa strefy euro, w sytuacji kiedy już nikt inny nie chciał ich nabywać i powoli stawały się one papierami śmieciowymi. Mówienie więc o obniżaniu rentowności obligacji greckich jako argumencie, który ma świadczyć o tym, że strefa euro wychodzi z kłopotów jest tak kuriozalne, że aż trudne do wyobrażenia, że może go używać ponoć „światowy” polski minister spraw zagranicznych.

3. Drugi z kolei argument przedstawiony przez Sikorskiego to ponoć pozytywne doświadczenia Słowacji i Estonii w związku z przyjęciem przez te kraje waluty euro. Już samo porównywanie gospodarki 40 milionowego kraju z gospodarką kraju o ludności wynoszącej 1,3 miliona jakim jest Estonia, i wyciąganie z tego jakiś wniosków dla Polski , świadczy o tym, że minister Sikorski nie ma wiedzy ekonomicznej na poziomie elementarnym. Natomiast jeżeli chodzi o skutki wprowadzenia euro na Słowacji, to wprawdzie jest ona 4- krotnie mniejsza od Polski i ma odpowiednią mniejszą gospodarkę ale tutaj porównania są już bardziej uzasadnione. Przy czy wnioski dla Polski z wejścia Słowacji do strefy euro w 2009 roku, są dla naszego kraju tylko odstraszające. Wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego, zmniejszenie atrakcyjności inwestycyjnej dla kapitału zagranicznego ze względu na znaczący wzrost kosztów wytwarzania, wyraźne pogorszenie poziomu życia dużej części mniej zamożnych Słowaków to tylko niektóre z tych ostrzeżeń. Jest jeszcze jedno, które chyba najtrafniej ujął prezes NBP Marek Belka „Słowacy płaczą i płacą”. To o wkładzie budżetu Słowacji do kolejnych pakietów pomocowych dla Grecji, Portugalii i Irlandii. Do tej pory ten kraj kosztowało to około 8 mld euro (w pomocy pieniężnej i gwarancjach kredytowych).

4. Ale podobny poziom argumentacji prezentuje także prezydent Komorowski i premier Tusk, którzy coraz częściej nawołują do rozpoczęcia debaty o wejściu Polski do strefy euro. Wstrzemięźliwość wykazuje w tej sprawie tylko prezes NBP Marek Belka ale jak długo będzie się on opierał działaczom Platformy, nie bardzo wiadomo. Przy takim poziomie wiedzy o skutkach naszego członkostwa w strefie euro wśród najważniejszych urzędników w naszym państwie, wyraźnie widać, że decyzja o odejściu od narodowej waluty, leży niestety w rękach dyletantów. Kuźmiuk

Schemat „złoto za spot” Mennicy Wrocławskiej czyli kijek za spot – jak pozbyć się siekierki Od lat doradzamy unikanie wszelkich kombinacji dealerów podchodzących kolektywnie pod „sprzedaż terminową” złota. Bezpiecznie złoto fizyczne kupuje się w jeden sposób – za gotówkę w transakcji bezpośredniej. Są od tego nieliczne tylko wyjątki. Wszystko inne jest mniej lub bardziej ryzykownym zamienianiem gotówki na papierowe obietnice. Dla ludzi szukających bezpieczeństwa dla swoich oszczędności oznacza to niepotrzebne ryzyko. Ostrzeżenie to wypada powtórzyć bo, jak donoszą, kolejny dealer złota w Polsce, Mennica Wrocławska, wyszła właśnie z podobnym schematem. Myląca jest już sama nazwa: złoto za spot. W istocie chodzi o coś raczej odwrotnego – o zamianę gotówki naiwnego inwestora na papierową obietnicę dostarczenia złota za pół roku. Kuriozalny regulamin tego schematu streścić można mniej więcej tak:

wyciągnij od klientów niezabezpieczoną, nieoprocentowaną pożyczkę, obiecując im złoto za pół roku, po czym

obracaj tym kapitałem przez pół roku, a na koniec dostarcz klientom złoto ale namnóż tyle przeszkód po drodze aby najchętniej zostawili je w skarbcu, przez co będzie ich można doić dalej. Obiecując złoto fizyczne za pół roku operator nie zdradza co będzie robił z gotówką klienta w tym czasie. Na zdrowy rozum musi na tym jakoś zaspekulować, inaczej schemat nie miałby żadnego sensu. Wyciągając gotówkę od klientów teraz pod obietnicę złota za pół roku operator może łatwo zahedgować się za mniej więcej 1/10 tej sumy a resztą przez pół roku obracać na własny rachunek. Nawet samo trzymanie jej w depozycie międzybankowym, bez żadnego, God forbid, lewaru da mu kilka procent w „bezpiecznych” odsetkach. Tyle zarobi na naiwności klientów, z niewielkim ryzykiem dla siebie i, co najlepsze, niezależnie od tego co zrobi w tym czasie złoto. Jeśli spadnie to „zatrzaśnięty” w wyższej cenie i tak wyjdzie na swoje, obracając gotówką klienta jak chce. Eldorado jednak trafi wtedy kiedy złoto wzrośnie bo zainkasuje w takim przypadku cały przyrost wartości. Na tym sądzimy polega z grubsza cały myk. Możliwych wariantów zabawy w hedgowanie jest bez liku. Złoto może wzrastać ale nie musi, tym bardziej liniowo, contango na nim może się zmienić ale nie musi, to samo z odsetkami czy kursem złotego. Pokusa podparcia się małym lewarem też jest przemożna. Wszystko to jest zrozumiałe i należy do normalnego repertuaru funduszu hedgingowego, którego klienci świadomi są w co wchodzą.

Dziwne byłoby jednak gdyby w fundusz hedgingowy bawił się dealer złota, powołując się do tego na rzekomy brak ryzyka. Do tego jednak schemat „Złoto za spot” zdaje się sprowadzać, przynajmniej takie mamy wrażenie. Operator nie powie klientowi wprost że obracanie przez pół roku jego kapitałem, udzielonym mu za darmo, to znacznie lepszy biznes niż nudne zarabianie prowizji na handlu złotem! ;-) Z punktu widzenia klienta schemat „Złoto za spot” nie ma sensu. Raz, klient przez 6 długich miesięcy NIE MA ani złota ani kontroli nad swoim kapitałem. Daje tym de facto dealerowi darmową pożyczkę otrzymując papierową obietnicę w zamian. Dwa, program obliczony jest na zwabienie naiwnych w schemat finansowo dla nich niekorzystny, obliczony na mnożenie przeszkód w wydostaniu się z pułapki i kierowaniu ich ku rzekomo bezpiecznemu przechowywaniu złota tak aby ich skubać dalej. I na koniec – nie ma czegoś takiego jak bezpiecznie przechowywnie złota u dealera, zwłaszcza w Polsce. Dealer jest od sprzedawania i kupowania złota, nie od jego przechowywania ani tym bardziej nie od robienia za fundusz hedgingowy. Przechowywaniem swojego złota myślący klient musi zająć się sam. W przeciwnym razie samo nabywanie złota fizycznego mija się z celem.

DwaGrosze

3 Luty 2013 „Defraudacja środków publicznych” - tak władze socjalistycznej Portugalii określają zjawisko nie płacenia przez tamtejszych podatników tamtejszego ZUS-u.. Ciekaaaaweee???? Bardzo ciekawe ustawienie prawne. To co jest prywatne, zostało upaństwowione, a jak nie zapłacone- to zdefraudowane. Każdy podatnik portugalski jest po prostu złodziejem swoich własnych pieniędzy. Oznacza to, że jeszcze przed zapłaceniem podatku ZUS- pieniądze „prywatne” są państwowe.. To tak jak u nas propaganda nazywa wszystkich” nieuczciwymi”, którzy starają się schować swoje dochody .Ukryć je przed pazernym państwem… Jak nie oddaje państwu- to jest złodziejem. Ale państwo socjalistyczne złodziejem nie jest- tylko ten, który jest właścicielem- przynajmniej teoretycznie- swoich pieniędzy. Bardzo sprytne odwrócenie ról.. Państwo ponad wszystko.. ”Obywatel” dla państwa, a nie państwo dla „obywatela”.. Za „ zdefraudowanie” swoje pieniądze można dostać karę- nawet 180 tysięcy euro(???) Zobaczcie Państwo do czego posuwają się socjalistyczne i totalitarne państwa w swojej pazerności? Nie dość, że ustanowiły utopię przymusu płacenia podatku na zdrowie i emeryturę- to jeszcze wymyślają absurdalne kary do egzekwowania” zdefraudowanych” , swoich pieniędzy. ”Defraudacja środków publicznych” jako nowa norma kradzieży swoich pieniędzy.. Bo do tej pory- nie można było samego siebie okraść.. Teraz już można- na razie w Portugalii, ale socjalistyczna zaraza szybko się rozprzestrzenia i tylko patrzeć jak w innych krajach socjalistycznych Unii Europejskiej wprowadzą pojęcie „ defraudacji środków publicznych”. Bo ci, którzy na co dzień przywłaszczają sobie miliony złotych cudzych pieniędzy- niczego nie „defraudują”. Defrauduje ten, któremu państwo zdefraudowało jego pieniądze.. A inne podatki – nie są czasami defraudacją cudzej własności? Nie ma takiej zbrodni i niegodziwości jakiej nie dopuściłoby się socjalistyczne państwo, kiedy zabraknie mu pieniędzy.. W Centrum Zdrowia Dziecka pan minister Arłukowicz z Platformy Obywatelskiej, wcześniej z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, w ramach politycznej kontroli nad służbą zdrowia- zlecił kontrolę stanu tamtejszej” placówki”. Słowo „placówka” socjaliści używają chyba od czasu sporawy Ślimaka, bo takie piramidy socjalizmu- jak państwowe szpitale wiecznie będą miały kłopoty finansowe, ponieważ nie działają w układzie zysków i kosztów- a wolny rynek ich nie tyka. Nie ma więc żadnych wskaźników określających ich prawdziwy stan. Ich kondycję określa się wielkością długów, które taka” placówka” wygenerowała.. Utopia właśnie na tym polega, że chciałoby się wszystkim zrobić dobrze- a wychodzi piekło.. Bo piekło od zawsze- dobrymi chęciami jest wybrukowane.. Śmiać się czy płakać.. Jeden z przedstawicieli” placówki” służby zdrowia powiedział, że właśnie spłacają kredyt, który” placówka” wzięła na- uwaga!- nową kuchnię(???). W raporcie kolejnej głupoty- stwierdzono, że jest przerost zatrudnienia.(???) A w którym państwowym szpitalu nie ma przerostu zatrudnienia? Czy do tego trzeba sporządzać raport i dawać zarobić firmie raportującej kolejne pieniądze, które odebrało nam państwo? Ciekawe ile wzięła firma za sporządzenie- przez trzy miesiące- raportu? Do tego może jakieś ekspertyzy, konsultacje, śmacje.. I kilka milionów w błoto.. I o to chodziło! Dziwię się, że Centrum Zdrowia Dziecka nie zaciągnęło kredytu na nowe miotły, mydło, ścierki czy kosze na śmieci? To mogłoby co prawda pogrążyć finansowo” placówkę”, ale nie brakowałoby mydła, ścierek, mioteł czy koszy na śmieci. Ale płace personelu rosną.. Bo płace są najważniejsze, niezależnie od kondycji” placówki”.. Tak się” gospodaruje” na państwowym- bo w prywatnym gospodaruje się zupełnie inaczej.. Właściciel często nie bierze pensji- bo ważny jest interes przy pomocy którego żyje, a nie doraźnie wyciagnięcie pieniędzy z interesu.. Zresztą na państwowym choćby po nas potop.. I nikt się nie liczy z pieniędzmi, bo to państwowe-„ lepsze od prywatnego”. Prywatne jest znienawidzone, od kiedy filozofia marksistowaska zatriumfowała.. „Prywaciarz” to największy wróg biurokracji i na każdym kroku pokazuje swoją wyższość.. Własność kojarzy się z niezależnością, a czego jak czego, ale niezależności” obywatela” władza nie lubi.. Bo podskakuje.. Najlepiej jak je władzy z ręki i jest posłuszny i oraz potulny. Najlepiej będzie jak wszyscy” obywatele” będą na zasiłkach.. I będą żebrać u władzy o kawałek chleba, na który każdy powinien sobie zarobić sam… W normalnym państwie oczywiście, a nie w socjalistycznym kołchozie, którym zarządza biurokracja.. Ale jest i dobra wiadomość: spada ilość przegłosowanych ustaw.. W 2012 roku w Świątyni Rozumu przyjęto tylko 138 ustaw, oczywiście o 138 za dużo, ale w roku 2011 przyjęto 239 ustaw, a w 2010- 229.. Mniej też jest pozycji w Dzienniku Ustaw, w którym publikowane są ustawy i rozporządzenia. W 2011 pojawiło się w nim 1778 pozycji, a w 2012- 1555.. Dobra oczywiście psu i mucha.. Mniej przepisów- mniej chore jest państwo. Tak przynajmniej twierdził Tacyt.. Ale nasze państwo jest bardzo chore: czy kilkanaście ustaw rocznie mniej poprawi jego stan? To tak jakby zdrowemu kiedyś organizmowi aplikować rok rocznie mniej trucizny.. Poprawi mu się? Nie sądzę?

Tak jak nie poprawi się bywalcom tzw. izb wytrzeźwień, którzy po nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości, będą płacili nie jak do tej pory 250 złotych, ale 300 złotych.. I będą mogli mieć wstrzykiwane środki uspokajające, gonieni paralizatorami, szczuci psami i może przeciw nim być użyta broń gładkolufowa.. (???) Może to i dobrze! Pijącym wyjdzie to na dobre zdrowie, bo nie będą poniewierani w izbach wytrzeźwień, ale poszczuci psami i straszeni z broni gładkolufowej- pójdą spokojnie do domu.. I nie będą okradani.. A szczególnie poniewierani, tylko dlatego, że zdarzyło im się wypić więcej niż organizm mógł przyjąć.. Nikogo nie zaczepiając i nie robiąc nikomu krzywdy.. Dziwne, że jeszcze w Sejmie, zwanym przeze mnie roboczo Świątynią Rozumu- nie ma małej , podręcznej izby wytrzeźwień.. Nie myślę o dużym pomieszczeniu, ale małym- takim na jednego posła- słownie jednego. Sądząc po uchwalanych ustawach, większość demokratycznych posłów musi być w permanentnym stanie zamroczenia alkoholowego i wymaga ciągłego leczenia.. Bo w jakim stanie nerwowym i kondycjonalnym trzeba być, żeby przegłosować na przykład ustawę o zakazie dawania klapsa własnemu dziecku? Czy oni w ogóle są badani ,szczególnie na stan psychiczny? Jakieś proste testy, nieskomplikowane, zwyczajne- żeby zbadać podstawy psychiczne.. W końcu później wszyscy cierpimy przez nich, przez ich demokratyczne decyzje, oparte o tłumione emocje zabijające rozum.. Bo rozum można zabić bardzo łatwo- wysokość pobieranej diety może determinować zachowanie demokratycznego posła.. A gdyby tak zlikwidować im te wszystkie diety i przywileje? Może powróciłaby normalność. I nie byłaby potrzebna sejmowa izba WJR

Ignorancja mediów przepustką dla bzdur rządzących. Są pytania, które aż proszą się, aby postawić je publicznie premierowi Premier może pleść androny, jak to jest w jego zwyczaju, i nic mu za to nie grozi. Więc nie od dziś leją się z jego ust kłamstwa potoczyście i gładko, niczym woda deszczowa po cynkowej rynnie. Dziennikarze nie reagują, bo niby skąd mają wiedzieć, że premier rozmija się z prawdą. Że przypisuje sobie i rządowi zasługi i sukcesy, których nie ma. Duże kłamstwa i małe kłamstewka uchodzą premierowi, a i jego ministrom, bez żadnych konsekwencji. Gdyby, co pewien czas przyłapał go ktoś na kłamstwie, przyhamowałby nieco. Nie byłby taki zamaszysty w mówieniu, co mu ślina na język przyniesie, byleby było to korzystne dla niego i rządu. Przepustką do krainy fałszu przez rządzących jest brak profesjonalizmu dziennikarzy. Na najniższym choćby poziomie. To jeden z objawów kryzysu polskiego dziennikarstwa. Może najbardziej widoczny jest on podczas konferencji prasowych przedstawicieli rządu, w tym głównie premiera Donalda Tuska. Od kilku lat nie słyszałem, aby ktoś z mediów zapytał go o coś kłopotliwego. I to nie tylko przez kogoś z mediów mainstreamowych, ale również tzw. niezależnych. Czasami tylko zdarza się, że jakiś dziennikarz z „Gazety Polskiej” lub jej wersji codziennej, próbuje pytaniem uszczypnąć premiera lub jakiegoś ministra. Są to jednak często własne porachunki z ludźmi władzy. Rzadkie są sytuacje, kiedy jakaś sprawa będąca „własnością” danego medium, jak np. zdemaskowana przez „Gazetę Polską Codziennie”, służalczość gdańskiego sędziego Ryszarda Milewskiego wobec rządu, przez swój rozgłos i znaczenie, budzi zainteresowanie wszystkich mediów i niemal całej opinii publicznej. Są przecież pytania, które aż proszą się, aby postawić je publicznie premierowi. Pytania ważne, budzące niepokój milionów Polaków. To przede wszystkim kwestie z zakresu gospodarki, finansów, bezrobocia, rzeczywistych skutków dla każdego z nas wejście w strefę euro. I pewnie kilka innych kwestii. Aby zadać jedno z tych pytań i nie dać się omamić słodkimi wizjami bądź nieprawdziwymi danymi, trzeba w sporym zakresie samemu coś wiedzieć na ten temat. Znać dokładnie daną dziedzinę, np. wiedzieć dużo o kolei, zanim zapytamy o strajk. Obojętne kogo – związki zawodowe czy ministra Sławomira Nowaka. Nasza profesja skupia zdolnych dyletantów. To dość oczywiste. Naszym obowiązkiem jest podjęcie próby rzetelnego dokształcenia się w dziedzinie, w którą się zajmujemy. Nie chodzi o Nobla. Ale o wiedzę, która wystarcza, żeby specjalista nie mógł wodzić nas za nos. Jakże przykro mi patrzeć na kolegów, którzy co najwyżej zdobywają się na pytanie, jak nasi ministrowie będą negocjować z komisarzem UE w sprawie zablokowania unijnych pieniędzy na rozwój naszych dróg? Nie mają jednak wiedzy, kiedy ostatnio i wobec jakiego kraju podobną blokadę zastosowano? O jakiej wielkości pieniądze chodziło i jak się sprawa skończyła? Czy rzutowała na inne relacje i sprawy tego kraju z Unią? Dziwi mnie, że nikt nie zadał Tuskowi pytania o „Starucha”. Czy znany przywódca kibiców warszawskiej Legii musiał tak długo siedzieć w areszcie? Ktoś podważy to: - Jaki sens? Wiadomo, co premier odpowie. „Nie wtrącam się do niezależnej prokuratury i niezawisłego sądu”. Zadajmy wówczas drugie pytanie: - Zostawmy „Starucha” z boku. Ciekaw jestem, czy dobrze się pan czuł, jak prokuratura zatrzymywała kibiców, którzy wykrzykiwali hasło z użyciem pana imienia? (Chodzi o: „Donald matole, twój rząd obalą kibole” – dop. J.J.).

Albo, jak to możliwe, że żaden z dziennikarzy nie zaprotestował, kiedy Donald Tusk podczas ostatniej konferencji mówił, że Polska należy do czołowych krajów, które najlepiej wykorzystują pieniądze z funduszu UE. Nawet taki ignorant w tych sprawach jak ja wie, że w minionym roku Polska ledwo doczłapała się do średniaków, a w poprzednich latach wlokła się w ogonie. Jerzy Jachowicz

Jedną z najbardziej zbrodniczych struktur komunistycznej władzy była instytucja nieznanych sprawców - Bohdan Urbankowski Jedną z najbardziej zbrodniczych struktur komunistycznej władzy była instytucja nieznanych sprawców. W pewnym sensie rozwijała ona tradycję skrytobójców znaną zarówno w świecie islamu (asasyni), jak i w rosyjskich organizacjach terrorystycznych XIX wieku. Potem w ZSRR, choć w zasadzie preferowano tam morderstwa w majestacie prawa, połączone z sądowymi spektaklami. Czasami jednak, dla pewności stosowano morderstwa mniej jawne. Pokątnie i chałupniczo zlikwidowano cara i rodzinę Romanowych, sprytnie pozbyto się Kirowa, śmierć Berii do dzisiaj jest niejasna.

Szybka wymiana sekretarzy W implantowanych w Polsce strukturach komunistycznych również zaczęto stosować te metody. W latach 1942-1943 na szczytach PPR doszło nawet do całej serii morderstw, w wyniku których wymienione zostało dwukrotnie przywództwo partii. Marceli Nowotko zginął w wyniku zamachu braci Bolesława i Zygmunta Mołojców, ci zostali zamordowani przez grupę Pawła (Pinkusa) Findera, ten – razem z kochanką Bieruta, Małgorzatą Fornalską – dostał się w ręce gestapo wskutek tego, iż towarzysze partyjni podrzucili Niemcom adres jego meliny.

Bracia Mołojcy Według jednej z wielu wersji nadającej się na scenariusz: Bolesław Mołojec miał pokazać bratu w którejś z kawiarń Marcelego Nowotkę przekazującego jakiemuś gestapowcowi dokumenty. Miał to być dowód zdrady i bracia postanowili zabić komunistycznego Judasza. Jeśli rzeczywiście tak było – to było to tylko jedno z wielu rutynowych spotkań, podczas których funkcjonariusze kompartii przekazywali donosy na AK, czasem na siebie nawzajem. I chyba mądrzejszy z Mołojców wiedział, że ono się odbędzie. Po tym „rozpoznaniu” Bolesław Mołojec umówił się z Nowotką koło Dworca Zachodniego w Warszawie, gdy rozmawiali – Zygmunt podszedł i strzelił w plecy Nowotce. Niewykluczone, że i Bolesław dla pewności oddał strzał. O zabójstwo oskarżyli „reakcję”, czyli AK, a Bolesław (do tego momentu dowódca komunistycznej GL) ogłosił się I sekretarzem PPR. W sprawie zabójstwa Nowotki najpierw utrzymywał, że nic nie wie, bo Nowotko na spotkanie się nie stawił, potem zrelacjonował w skrócie, że spotkanie jednak się odbyło, że Mołojec spacerował z Nowotką dla dobra partii, że zatrzymano ich od tyłu okrzykiem Hände hoch!, że Mołojec, któremu przyłożono broń do pleców zdołał bohatersko odskoczyć, że Nowotko odskoczyć nie zdołał. Dla większej wiarygodności „przyznał się” towarzyszom z PPR, że na początku milczał, bo miał wyrzuty sumienia: uciekł i tylko bezsilnie (z bezpiecznej odległości) widział, jak Nowotko został zastrzelony. I że to zrobili akowcy. W tym samym duchu Mołojec zredagował raport do Dymitrowa, do Moskwy. „28 listopada zostaliśmy zatrzymani na ulicy pod groźbą broni. Było to o godz. 4 minut 20, tj. wczesnym wieczorem. Mnie udało się zbiec. W sprawie Nowotki niczego nie wiedzieliśmy. Ale później policja powiadomiła nas, że został zabity na miejscu”.

Tajne śledztwo Towarzysze, zwłaszcza Finder i Gomułka, którzy też chcieli być sekretarzami, wszczęli jednak na własną rękę śledztwo. Oczywiście, za plecami nowego sekretarza. Gomułka, choć nie wyglądał, inteligentnie zauważył, że po pierwsze gdyby Mołojcowi przystawiono broń do pleców, to raczej by nie uciekł, po drugie – AK inaczej załatwiała sprawy, najpierw śledziła, potem dopadała swe ofiary, najczęściej w mieszkaniach – dla odczytania wyroku, więc raczej by zabito Nowotkę w Milanówku, po trzecie – gdyby strzelano – to najpierw do uciekającego Mołojca, a potem do stojącego na chodniku Nowotki. Podobno także jakiemuś zaufanemu lekarzowi udało dostać się do prosektorium i stwierdził, że Nowotko otrzymał jeden postrzał w piersi i dwa w plecy. Z mniej wiarygodnych świadectw podobno jakaś właścicielka baru widziała leżącego na ziemi mężczyznę i dwóch uciekających, których wygląd i ubrania miały pasować do Mołojców i podobno jakiś kolejarz widział moment zabójstwa: wysoki z wąsami (Nowotko) podchodzi, by przywitać się z jakimś mężczyzną, w tym momencie z przeciwległej strony ulicy strzela do niego z pistoletu inny mężczyzna i obaj uciekają. W żadnej z relacji nie występowali ani akowcy, ani Niemcy. Wyrok na Bolesława niechcący wydał jego brat, który przyznał się swojej sympatii, „Marysi”, że na jego polecenie zlikwidował groźnego zdrajcę. Doniosła komu trzeba, sprawdzono w magazynku – Mołojec rzeczywiście wypożyczał w tym czasie broń, oddał po 28 listopada, z brakującą liczbą nabojów. Wydano odpowiednie wyroki albo po prostu polecenia. Najpierw Janek Krasicki umówił się z Bolesławem na Starówce, mieli niby oglądać nową melinę – i zastrzelił go na Kamiennych Schodkach 31 grudnia. Zygmunta wysłano bodaj do Kielc, gdzie Finder miał „swoich” ludzi i tam urządzono libację. W trakcie rozmów młodszy Mołojec, odpowiednio podpytywany, zaczął się przechwalać , że niedawno wykonał wyrok na groźnym zdrajcy. Nazwiska nie znał, okoliczności akcji i wygląd owego zdrajcy pasowały. Libację przerwano, ukatrupiono Mołojca i na wszelki wypadek „Marysię”. Nowym sekretarzem PPR został Pinkus Finder, Gomułka awansował do Sekretariatu. Po śmierci Findera zajął jego miejsce. Były to jednak rozgrywki detaliczne, w gronie samych swoich – towarzyszy.

Skrytobójstwa hurtowe stosowano wobec wrogów. W ZSRR zaczęto je stosować nazajutrz po rewolucji, w Polsce – podczas obejmowania władzy przez komunistów w latach 1944-1947. Rolę nauczycieli odegrali wtedy specjaliści sowieccy. Pod ich kierunkiem powstawały specjalne grupy operacyjne, które działały za przyzwoleniem władz partyjnych, a ich metodą były skrytobójcze napady, tortury, podpalenia. Grupy takie działały najpierw na Lubelszczyźnie, Białostocczyźnie i w Rzeszowskiem; od 1945 roku także na Mazowszu – m.in. „grupa likwidacyjna” Władysława Rypińskiego, która zamordowała ponad 100 „wrogów”. Z ramienia KC PPR kierował nimi Julian Kole – przedwojenny działacz KPP, absolwent Wyższej szkoły Partyjnej w Moskwie, politruk w kilku kolejnych jednostkach armii Berlinga. Swoją tajną działalność prowadził najprawdopodobniej do 1951 roku, potem został odsunięty… na stanowisko wiceministra finansów, które piastował do roku 1969. Był postrzegany (obok Alstera, Brystigerowej, Kraśki, Putramenta, Rakowskiego, Schaffa, Zambrowskiego...) jako jeden z liderów walczącej o władzę frakcji „puławian”*. Ofiarą specjalnych grup operacyjnych padali oficerowie AK, urzędnicy Państwa Podziemnego, po amnestii 1947 roku zaś – oficerowie i żołnierze Podziemia, którzy zaufali komunistycznej władzy i lekkomyślnie się ujawnili. Pisałem o tym już w „Czerwonej mszy”, w tym miejscu chciałbym przypomnieć rozkaz nr S VIII / 1233/72, wydany 4 grudnia 1945 r. przez Ministra Bezpieczeństwa Publicznego:

Do Woj. Urz. Bezp. Publ. W ostatnich tygodniach na terenie całego kraju wzmogła się działalność band reakcyjnych i konspiracyjna działalność antypaństwowa.(Nie było to prawdą, bo na zimę właśnie przygasła – BU) (…) W związku z tym polecam kierownikom placówek UB, aby w największej tajemnicy przygotowywali akcję mającą na celu likwidowanie działaczy tych stronnictw, przy czym musi być ona upozorowana, jakoby to bandy reakcyjne. Do akcji tej wskazane jest użyć specjalnych bojówek stworzonych latem ub. roku. Akcji tej ma służyć kampania prasowa skierowana przeciw bandom terrorystycznym, na które spadnie odpowiedzialność za te czyny. Szczegóły wykonania powierza się kier. placówek UB pod surową karną odpowiedzialnością osobistą. (-) Radkiewicz

(Fragment książki „Pierścień Gygesa”, przygotowywanej do druku)

Przypis:

* „Puławianie” – przywódcy partyjni z czasów stalinowskich przyznali sobie mieszkania w ocalałych gmachach przy ul. Puławskiej 24 i 26 i tam odbywali nieformalne narady – stąd nazwa. Wylansował ją – zwracając uwagę na ich pochodzenie – Witold Jedlicki, w książce „Chamy i Żydy” ( Paryż 1962). Frakcję konkurencyjną, która knuła w pałacyku w Natolinie, zwano „natolińczykami”, albo prościej – „chamami”. Za lidera uchodził Franciszek Jóźwiak (szef sztabu AL, I Komendant MO), który został antysemitą po odejściu żony – prokurator Heleny Wolińskiej – do „ profesora” Brusa). Do frakcji zaliczani też byli: Mazur, Nowak, Zawadzki, Mijal, Kłosiewicz i inni. Obie frakcje de facto konkurowały o łaski Kremla. Prawda jest ciekawa

Subotnik Ziemkiewicza – Pod władzą sierot Piotr Staruchowicz, znany jako „Staruch”, prywatny więzień Donalda Tuska, po ośmiu miesiącach odsiadki został w końcu tymczasowo zwolniony z aresztu. Widać warszawski sędzia się zacukał, że granda przekracza wszelkie granice. By jednak nie pomyślał ktoś sobie, że mieli rację ci, którzy bezzasadność aresztowania wskazywali od pierwszej chwili, przyłupał „kibolowi” kaucję w wysokości słownie osiemdziesięciu tysięcy złotych. Niemal w tym samym dniu inny sąd, w Gdańsku, zwolnił z aresztu dopiero co zatrzymanych, po roku poszukiwań, sprawców zakatowania na śmierć przypadkowego człowieka pod dyskoteką. Ten czyn wycenił wysoki sąd na skromne trzydzieści tysięcy od bandziora, w sumie sześćdziesiąt. Sądy w trójmiejskiej tuskolandii nie od dziś słyną z cudów, ale w końcu co się czepiać. Ci faceci przecież nie nosili obraźliwych dla władzy transparentów, oni tylko skopali frajera na śmierć, bo się im nie spodobał. Dziwię się, że czołowi komentatorzy przećwiczonym sznytem nie wzięli ich jeszcze w obronę, że frajer sam sobie winien, bo po co łaził tam, gdzie można w łeb dostać? Jak ktoś się pcha po nocy pod dyskotekę, to nie powinien potem mieć pretensji Słabość oskarżeń przeciwko „Staruchowi” raczyli w końcu zauważyć nawet wodzireje rządowego pijaru, przy czym mistrzostwo osiągnęła tu Monika Olejnik. Gwiazda TVN, Radia Zet i prasy kobiecej, posiadaczka 500 par butów i poglądów „normalnych, europejskich”, wyraziła zaniepokojenie, że długotrwałe przetrzymywanie w areszcie Piotra Staruchowicza pod ewidentnie sfabrykowanymi i kilkakrotnie zmienianymi zarzutami „przypomina praktyki IV Rzeczpospolitej”. Pewnie nie warto w tym wypadku tracić czasu na poważną dyskusję, ale gdyby była taka możliwość, chętnie bym zapytał Monikę Olejnik o jeden − niechby tylko jeden − przykład podobnego nadużycia władzy w czasie rządów PiS, bo rozumiem, że te dwa lata nazywa ona „IV Rzeczpospolitą”. Ale takiego, które naprawdę miało miejsce, a nie było tylko prasową insynuacją. A może pani redaktor raczyła przespać wyrok w sprawie Sawickiej? Może nie zauważyła kilkudziesięciu umorzeń rozmaitych mniemanych „afer”, „nadużyć” i „nacisków”, otrąbionych przez „Wyborczą” i inne ośrodki antypisowskie propagandy bez żadnych realnych podstaw? Może nie czytała ani raportu komisji Czumy, ani nawet raportu Kalisza, którego treść ma się nijak do gołosłownie głoszonych przez tego ostatniego oskarżeń o „stworzenie atmosfery”? Może nie wie o wyroku na byłego posła Henryka Dyrdę, którym sąd pośrednio potwierdził zasadność nakazu aresztowania Barbary Blidy, skazując posła na podstawie dokładnie tego samego materiału dowodowego, który obciążał także byłą minister? Ciekawe, czy pani redaktor naprawdę padło na mózg i wierzy w wypisywane głupstwa, czy też w kręgach popleczników władzy do tego stopnia wróciły już obyczaje z czasów, gdy rządziła poprzednia monopartia? Wtedy gdy ktoś chciał skrytykować jakieś „bolączki” czy niedomagania niższego aparatu partyjnego, oczywiście wynikające jedynie z „woluntaryzmu” i innych wypaczeń, sięgał po frazę „to przypomina faszystowskie praktyki sanacji”, względnie „amerykańskiego imperializmu”. O, bo ja wiem przecież, że u nas, w socjalizmie, pod rządami partii robotniczej, takie rzeczy się zdarzać mogą tylko jako relikty haniebnej, potępionej przeszłości! Żeby kto przypadkiem nie miał wątpliwości, że to krytyka z pozycji słusznych, konstruktywnych, nie mająca nic wspólnego z lepem wrogiej propagandy na żołdzie wiadomych ośrodków.

Czekam, aż pani Olejnik albo inny gwiazdor dokona odkrycia, że za bezpodstawne aresztowanie Starucha też odpowiada Kaczyński, a odszkodowanie, które bez wątpienia przyzna mu za parę lat trybunał w Strasburgu, powinien wypłacić z własnej kieszeni Ziobro. Bo przecież ci prokuratorzy, którzy tak chcieli się przysłużyć Tuskowi, ukształtowani zostali w „dusznej atmosferze” rządów PiS. Bo nie byłaby do pomyślenia taka ich polityczna dyspozycyjność, gdyby nie mroczne praktyki kaczyzmu-ziobryzmu. No, na co pani redaktor czeka? No, bo jak inaczej wyjaśnić to, co się dzieje w niektórych naszych sądach i prokuraturach niż demoralizacją spowodowaną przez dwuletnie rządy Kaczyńskiego, które zresztą, jak wiemy od wybitnych komentatorów, „rząd dusz” zachowuje nadal (nawet nad PO, jak pokazało fiasko legalizacji konkubinatów)? Przecież nie będziemy lustrować tych prokuratur i sądów, pytać, skąd się wzięły, kto nadawał ton w szkoleniu ich adeptów, kto ustalał hierarchię. No, już nie mówiąc o tym, kto ich rodził! Skoro jesteśmy przy tym, proszę zobaczyć, jak w jeszcze zabawniejszą paranoję niż redaktor Olejnik popada tygodnik „Polityka”, de facto postulując, żeby hurtem uznać wszystkich wpływowych ludzi w III RP za sieroty. Nikt nie miał żadnych rodziców, nikt nie był przez nikogo w tym czy innym duchu wychowywany czy kształcony. Win po rodzicach się przecież nie dziedziczy, postuluje postkomunistyczny tygodnik, i niby trudno się nie zgodzić… Tylko męczy pytanie: skoro ci wszyscy ludzie nie mieli rodziców, to po kim odziedziczyli uprzywilejowaną pozycję? Bo chyba autorzy „Polityki” nie będą próbowali nam wmówić, że ludzie znajdujący się dziś − jak to ujął wieszcz − „na narodu wierzchu” zawdzięczają to en masse swoim talentom i zdolnościom? Że biorąc ich alles cuzamen do kupy, nasze elity to „self made mani”? Nic ich przedstawicielom nigdy tatusiowie i mamusie nie załatwiali, nie mieli nic wspólnego z tym, że start dorosłość zaczynali oni w punkcie, do którego komu inny, najzdolniejszy nawet, ale nie spokrewniony, musiał długo i mozolnie dochodzić? Na litość, proszę sobie popatrzyć choćby na kariery w telewizji. Prezenterka może być głupią jak przysłowiowe kilo kitu, a prezenter się jąkać, gwiazda programu obniżać każdym swym pojawieniem się oglądalność o połowę, ale jak kto ma dobre pochodzenie, to miejsce na antenie gwarantujące popularkę i zarobki zawsze się znajdzie, choć pewnie co druga osoba z ulicy wywiązała by się z tej samej pracy równie dobrze, jeśli nie lepiej. A co niby, myśli ktoś, że w biznesie, administracji, w światku nauki czy kultury to było i jest inaczej? I teraz − patrzcie państwo: tyle dostawszy od mamuś i tatusiów, elity III RP nagle się od nich odcinają! Wszyscy się okazują honorowymi sierotami. Po prostu same homunkulusy, taka ich mać, to znaczy, właśnie, hańba temu, ktoś ich ośmiela o mać pytać, o tatusiu nie wspominając… Doprawdy, trudno sobie wyobrazić czarniejszą niewdzięczność. Podobało się? Poleć znajomym! RAZ

Van der Laan chce obozów reedukacyjnych dla homofobów Memches „Oświecony Rasizm „Niewykluczone więc, że teraz muzułmanie w Holandii mają szansę uzyskać status „szumowin". „....” Wilders zgłosił postulat izolowania recydywistów w „wioskach dla szumowin". Polityk ten jest znany głównie z tego, że najistotniejsze zagrożenie dla Zachodu upatruje w islamie (szczególnie w kontekście imigracji z krajów muzułmańskich) jako religii , której zasady moralne są sprzeczne z laicko-liberalnymi wartościami. Chodzi tu również o piętnowanie przez islam homoseksualizmu. „......”Niedawno media donosiły o inicjatywie władz miejskich Amsterdamu mającej na celu resocjalizację osób, które są uciążliwe dla otoczenia. „....”Do kontenerów w przemysłowych rewirach holenderskiej stolicy mają być eksmitowani ludzie, którym zostanie dowiedzione, iż są szczególnie agresywni albo że prześladują homoseksualistów. „....” „Poseł Godson nie głosował za związkami partnerskimi, bo boi się, że wystąpi efekt lawiny liberalnych zmian, a to nie będzie dobre. Gdyby nie lawina liberalnych zmian, to poseł Godson zbierałby bawełnę na garnitury innych posłów". …..Macieja Roszaka. „...”Do Pana, który mimo wszystko jest (chyba?) trochę inteligentniejszy od swoich kolegów, chciałbym (...) napisać jeszcze jedno słowo: CZARNUCH. Niech Pan to sobie przemyśli, Panie Pośle". „....”Wysoki rangą urzędnik samorządowy z Łodzi, odpowiedzialny niegdyś za współpracę międzynarodową i kontakt ze społecznością żydowską, napisał na swoim profilu na Facebooku: „John Godson, wracaj do Afryki!". „.....(źródło )
Wolniewicz „Dzisiaj, mnie polityczna poprawność jawi się jako ideologia nowego państwa policyjnego, wręcz Orwellowskiego. „....”. Nowy zestaw zasad moralności, zastępujący ten dany na Górze Synaj. Bo laicki humanizm to jest mutacja komunizmu. „....”Takimi mutantami komunizmu są właśnie orędownicy owej politycznej poprawności, czy też jak piszemy w książce, „polit-poprawności”. Dwieście lat temu komunizm startował jako nowe chrześcijaństwo. Ostatnia książka hrabiego de Saint-Simon, jednego z głównych ideologów komunizmu, taki właśnie nosiła tytuł: „Nowe chrześcijaństwo”. Komunizm się zawalił, głównie ze względu na swą niesłychaną niewydolność ekonomiczną, ale aspiracje, by wyprzeć stare chrześcijaństwo i zastąpić je nowym pozostały '...(więcej )
Terror ideologiczny i propagandowy , socjalistyczny system edukacyjny ,przebudowany na wzór szkół dla janczarów , pranie w nich dzieciom mózgu już nie wystarczy . Socjaliści spod znaku politycznej dążą do fizycznych rozstrzygnięć . Apartheid, obozy reedukacyjne , Obozy resocjalizacyjne, przesiedlania do gett zbudowanych z kontenerów za chwilę staną się rzeczywistością Europy , Polski. Zachodnia cywilizacja chrześcijańska upadła ,przegrała z nową religią Zachodu ,z polityczną poprawnością . Najtrafniejsze analizy tego stanu rzeczy napisał Winnicki „Winnicki „:Polskie społeczeństwo ma cały czas szanse obronić się przed degeneracją, z którą Zachód już przegrał. Goście  z Francji, Włosi i Hiszpanii, którzy przyjechali na Marsz Niepodległości, powiedzieli nam: „macie w społeczeństwie jeszcze dobrą, zdrową tkankę.  To pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. U nas pozostały tylko pojedyncze ogniska oporu „...”„Republika Okrągłego Stołu” to pewien paradygmat  ideowo-mentalno-kulturowy, który należy przewalczy „....(więcej )
Winnicki „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" ...(więcej )
Uważam ,że następuje w tej chwili pękniecie cywilizacyjne Europy na linii Odry , Sudetów czeskich , granic Austrii i Słowenii . Na zachód od Odry znajduje się już obszar socjalizmu , politycznej poprawności , ideologi podniesionej do rangi „religii państwowej „ .Ponieważ muzułmanie mają strategiczna przewagę populacyjną i za dwadzieścia lat będą stanowili większość ludności Europy Zachodniej nie dziwią plany rządzących lewaków do zepchnięcia ich do gett , slumsów , uczynienia z nich kasty europejskich pariasów .Jak widzimy socjaliści spod znaku politycznej poprawności nie maja zbyt dużo czasu , aby zlikwidować resztki fasadowej demokracji. Jeśli im się to nie uda to na obszarze na zachód od Odry powstanie jakiś model cywilizacji muzułmańskiej. Jednej wielkiej niewidomej ,ani co ustroju politycznego czy modelu społecznego. Istnieje w takim razie ryzyko ,że na wschód od Odry dominację kulturową, religijną zdobędzie prawosławna Rosja . Już teraz bardzo złowieszcze jest przekonanie narodowców ,że Rosja ,jej azjatycka , totalitarna kultura polityczna nie jest takim zagrożeniem jak eurosocjalizm, jak polityczna poprawność. Lisicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem”....”Roberta Winnickiego po podpisaniuporozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza:Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" „...(więcej)
Warto sobie zadać pytanie , czy budowa przez Zachodnią Europę ustroju socjalistycznego wzorowanego na niemieckiej III Rzeszy ma jakieś społeczne uwarunkowania. To że system ekonomiczny eurosocjalizmu zbankrutował i gospodarka jest w fazie cywilizacyjnego regresu stało się oczywiste dal elit Zachodu. Westerwelle „, Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że (tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii.  „ „....(więcej )
Robert D. Kaplan „Ekonomiczny upadek tego modelu – czyli właśnie europejskiego państwa opiekuńczego – w ostatnich kilku latach zagraża dziś miękkiej sile Europy, a co za tym idzie – jej moralnej wizji samej siebie „....(więcej )
Dlaczego w takim razie elity europejskie nie przerwą chorego zabójczego dal Europy socjalistycznego elementu. Uważam ,że odpowiedzią na to jest bardzo korzystny dla oligarchii i socjalistycznej nomenklatury z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia proces „W Grecji, według Eurostatu, 31 proc. ludności popadło w 2011 roku w ubóstwo „....”Grecja, Hiszpania i Portugalia znalazły się w 2012 r. na drodze do przekształcenia się w "społeczeństwa dwuklasowe", tj. takie, w których ludzie coraz bardziej dzielą się na bogatych i biednych, a zanika klasa średnia - biją na alarm europejscy socjologowie. „....”Średnio dochody tych drugich będą 15-krotnie przekraczały zarobki pierwszych. „....(więcej )
„Obama ujawnił że jeden procent Amerykanów posiada 86 procent Ameryki „....(więcej )
Nie ważne jak biedna będzie Europa , jak zacofana technologicznie. Przekształceni 500 milionów Europejczyków w eksploatowane ekonomicznie nowe chłopstwo pańszczyźniane zapewni elicie bajońskie bogactwa i życie na poziomie nie notowanym w historii Nastąpiło sprzężenie zwrotne pomiędzy agresją ideologiczna politycznej poprawności i budową nowego systemu ekonomicznego opartego na neo spartańskim modelu niewolnictwa państwowego. Video „ Zmierzch państwa „ jest pewną refleksją ułatwiającą zrozumienie przemian społecznych zachodzących w Europie .
Kaczyński „ Czy nadal powinno się wymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę?  „..... ”odrzucić hedonistyczną koncepcję życia człowieka sprowadzającą go do roli konsumenta „.....(więcej )
„ Prezes Prawa i Sprawiedliwości mówił, że największym zagrożeniem dla wolności jest poprawność polityczna. Dodał też, że bez wolnych mediów i pluralizmu nie ma demokracji. Aby bronić naszej wolności należy mówić stanowcze nie tym, którzy zamykają usta ludziom o odmiennych poglądach, dodaje „....(więcej )
Kukiz”ten wszechogarniający blichtr, bolszewicką mentalność i POPRAWNOŚĆ polityczną szlag trafi. „....”Identyczny klimat panował pod koniec poprzedniej Komuny „....(więcej )
Profesor Roberto de Mattei „Wszystko zaczęło się w czasie rewolucji '68 i potem, po upadku muru berlińskiego, gdy idee komunistyczne się rozprzestrzeniły w Europie. Porównuję tę ideologię do marksizmu nie przypadkiem. Jesteśmy dziś bowiem świadkami tego, jak zachodnie grupy ideologiczne próbują zaprowadzić nam w Europie porządek postkomunistyczny z jego materializmem dialektycznym. „....”Dziś w Europie mamy do czynienia z pewnym projektem ideologicznym, którego celem jest zniszczenie tradycyjnej rodziny. „.... ”Unia Europejska, która poniosła klęskę ekonomiczną (bo euro jest dziś w poważnym kryzysie) oraz polityczną (bo ma problem z przywództwem), sama przekształca się w coś w rodzaju lobby ideologicznego, które chce narzucać różnym krajom swoje zasady „....(więcej )
Terlecki „Pozwalamy się zastraszyć, zakrzyczeć, otumanić przez politycznych spryciarzy, którzy w imię rzekomej apolityczności usiłują zaprowadzić dominację jednej ideologii i jednej partii. „....”W rzeczywistości brak sporu ma oznaczać przyjęcie jednego punktu widzenia, a rezygnacja z "kłótni" - podporządkowanie się dyktaturze politycznej propagandy. „....(więcej )
ideo „ Zmierzch państwa „ jest pewną refleksją ułatwiającą zrozumienie przemian społecznych zachodzących w Europie Marek Mojsiewicz

Korwin-Mikke: O niemożliwości technokracji Tuż po I wojnie światowej śp. Tomasz Baťa wysłał – niezależnie od siebie – do Kamerunu dwóch handlowców, by ocenili, czy warto tam sprzedawać jego tenisówki. Otrzymał dwie depesze: „Sprawa beznadziejna. Tu nikt nie nosi butów”; „Wspaniały rynek. Tu nikt jeszcze nie ma butów”. A wniosek z tego taki, że z żadnej danej o teraźniejszości nic nie wynika o przyszłości. Trzeba do danych dołożyć jeszcze jakąś teorię rozwoju wydarzeń – najczęściej opartą o nos decydenta. Piszę to, bo na ciekawym blogu p. Marka Mądrzaka rozgorzała dyskusja o „Uważam Rze” i II Rzeczypospolitej. Autor odniósł się krytycznie do recenzji p. Wojciecha Lady: „Teraz, po zmianie dopiero pokazał, co potrafi. Obecny numer »rzyga« jego mdłymi tekstami. Najmniej przekonanym polecam pseudorecenzję książkową, z niej cytat (str. 60): »Przedwojenna Polska była istnym inkubatorem dla wszelkiej maści przestępców, a im dalej w kryzys, tym ich liczba rosła na potęgę«. Autor tych słów pracował i pracuje w rzekomo prawicowym tygodniku opinii” (tutaj). Komentatorów trochę to zdziwiło – {SALMONIDAE}: „Czy pisanie o przestępczości w międzywojennej Polsce jest nie-prawicowe?…”. Ja piszę ostrzej: tak! Prawica musi zniszczyć mit II RP. II RP powstała jako państwo d***kratyczne, a więc od urodzenia lewicowe. Trochę się z tego zaczynała wygrzebywać – 5 maja upadł popierany przez PPS rząd śp. Aleksandra Skrzyńskiego (nota bene jakiś wikipedysta opisuje to w najlepszym komunistycznym stylu: „Rząd działał do 5 maja 1926 roku. Upadł w rezultacie wycofania się (20 kwietnia 1926) PPS z koalicji, nie mogącej się pogodzić z planem ratowania budżetu kosztem mas pracujących, przedstawionym przez Jerzego Zdziechowskiego”) i 10 maja powstał pierwszy centroprawicowy rząd śp. Wincentego Witosa ze śp. Jerzym Zdziechowskim (Związek Ludowo-Narodowy) jako ministrem skarbu. Już po czterech dniach Lewica zmontowała przygotowywany od dawna zamach i przywróciła socjalizm nied***kratycznie. Po roku śp. Józef Piłsudski zaczął (co było zresztą absolutnie typowe!) przerabiać socjalizm na faszyzm – ale choć hasłem sanacji było: „Bić k***y i złodziei”, przestępczość rosła, jak w każdym państwie socjalistycznym („faszyzm” to łagodna wersja socjalizmu). P. Mądrzak precyzuje całkiem od rzeczy: „lewicowa (wręcz komunistyczna) jest pisanina, że Polska to inkubator przestępczości” – na co {SALMONIDAE} jeszcze dziwniej: „Powiedziałbym raczej, że idiotyczna, a nie lewicowa czy wręcz komunistyczna. Żaden kraj nie jest inkubatorem przestępczości. No, może poza takimi jak Somalia, ale czy Somalia jest jeszcze krajem?”. Otóż Somalia jest krajem – krajem, w którym kwitnie przestępczość. Jednak są w Somalii i bardzo pozytywne objawy braku państwa, więc można się zastanawiać, czy gra nie jest warta świeczki, i… kontynuować somalijski eksperyment. Tym bardziej że ta „przestępczość” to piractwo na wodach pozasomalijskich – podobno w samej Somalii przestępczość jest mniejsza niż w innych krajach Afryki. Zostawmy jednak Somalię, o której mało wiemy – i wróćmy do naszych baranów. {SALMONIDAE} nie ma racji: każdy kraj socjalistyczny jest inkubatorem przestępczości, gdyż obrabowuje ludzi z pieniędzy, wrzuca je na jakiś „Fundusz Spożycia Zbiorowego” – i teraz już prawie każdy udaje ciężko chorego, by wyłudzić wyjazd do sanatorium; robi z siebie kalekę, by wyłudzić rentę; ukrywa dochody przed fiskusem… W krajach skandynawskich za kradzież ucinano ręce, więc w Skandynawii kradzieży jest mało (dzięki czemu kraje skandynawskie cieszą się wysoką – jak na kraje okupowane przez Czerwonych – stopą życiową), ale 90% potomków Wikingów dzielnie oszukuje na podatkach (dzięki czemu kraje skandynawskie cieszą się bardzo wysoką – jak na kraje okupowane przez Czerwonych – stopą życiowa…). Nie czytałem tekstu p. Lady, ale krytyka p. Mądrzaka jest nieuzasadniona – i to z wielu, jak wykazałem, powodów. Ale przejdźmy do statystyk.

{BIELSZYM} pisze: „Porównanie przestępczości w II i III RP (liczby pochodzą z przedwojennych roczników statystycznych i raportu MSWiA o stanie bezpieczeństwa w Polsce w 2010 roku) Prawda wyraża się w faktach i proporcjach. Oceńmy zatem na podstawie faktów opinię Wojciecha Lady z »Urze«, że przedwojenna Polska, z której wielu jest tak dumnych (w domyśle: niesłusznie), była jakoby »istnym inkubatorem przestępczości«. Jeśli by tak było, to liczba popełnianych wtedy przestępstw byłaby znacznie większa niż dzisiaj. Otóż w Polsce w latach 1934-1937 skazywano za rozmaite przestępstwa blisko 550 tys. osób rocznie, natomiast w roku 2010 skazano ich ok. 430 tys. Liczba skazywanych za przestępstwa popełniane w II RP była więc istotnie większa – nie na tyle jednak, by uzasadniać postawioną tezę. Co więcej, statystyki nie mówią wszystkiego. Przedwojennej Policji Państwowej obcy był nagminny dziś proceder zniechęcania pokrzywdzonych do składania zawiadomień o przestępstwach, co znakomicie poprawia statystyki zarówno wykrywalności, jak i przestępczości. Tego przed wojną nie było, policji zgłaszane były najdrobniejsze nawet sprawy i miały one ciąg dalszy. Mając na uwadze skalę wspomnianego procederu, z którym wielu z nas spotkało się osobiście, tezę autora zrewolucjonizowanego »Urze« należy uznać nie tylko za niesłuszną, ale wręcz za świadomie tendencyjną i kłamliwą”. Otóż nie – z tych liczb nie wynika żadna Prawda. Przyjmijmy, że przestępstwa wykryte stanowią połowę (dokładność nieistotna) przestępstw. Jeśli w Rurytanii zmienił się rząd i „liczba przestępstw” wzrosła (wg danych oficjalnych) z 500 tys. do 700 tys., to może to oznaczać, że:

~ (A) liczba przestępstw w ogóle wzrosła z 1 mln do 2,1 mln, a ich wykrywalność spadła z 1/2 do 1/3;

~ (B) liczba przestępstw popełnionych spadła do 840 tys., a wykrywalność wzrosła z 1/2 do 5/7;

~ (C) zaczęto ścigać jako „przestępstwa” czyny dotąd niekaralne – np. palenie marihuany czy nazywanie Murzynów „Murzynami”… oraz dziesiątki innych zmian. I na zakończenie: gdyby nawet z tych liczb wynikała jakaś Prawda, to i tak z tego nie wynika żadna ocena. Ogólna zasada brzmi: jeśli po lewej stronie wynikania nie ma żadnej oceny („dobre”, „złe”, „należy” itd.) – to nic takiego nie może pokazać się po stronie prawej. Z żadnego zdania o faktach nie wynika, że coś należy zrobić. Np. spadek śmiertelności niemowląt można oceniać pozytywnie (popularne) lub nawet bardzo negatywnie (niepopularne…) – jako zaśmiecanie przyszłych pokoleń letalnym materiałem genetycznym. Jeśli powiem: „Ten dom za chwilę wyleci w powietrze!”, to z tego nie wynika, że nie należy do niego wchodzić – bo może jestem akurat samobójcą i jest to dla mnie wspaniała okazja? Zawsze trzeba dodać: „Ten dom za chwilę wyleci w powietrze, więc jeśli nie chcesz zginąć…” – i dopiero teraz po prawej może pojawić się wniosek: „…to nie wchodź!”. Niestety, na świecie pełno jest ludzi wierzących, że możliwa jest technokracja – czyli rządy ludzi z obiektywnych faktów wyciągających obiektywne wnioski, co należy robić. To jest niemożliwe – z powodów czysto logicznych, a nie dlatego, że taki technokrata „nie dysponowałby wszystkimi danymi”. Dzisiejsi technokraci sądzą, że mogą robić nam dobrze obiektywnie. Zaprzęgają do roboty komputery. I starają się zdobywać coraz więcej i więcej informacji. To jest droga donikąd. Ale to już inna sprawa. JKM

Luźny Piątnik Z niecierpliwością czekałem na jakiś wywiad Agnieszki Szulim, do niedawna gwiazdy TVP, jak Ona czuje się teraz, w nowym miejscu pracy, czyli w TVN. I nie zawiodłem się. Szulim powiedziała, że na Wiertniczej nie musi już być „nadętą pindą”, którą była w telewizji publicznej. Jest zachwycona, chodzi na kolegia redakcyjne, jest wreszcie pełnowartościową dziennikarką. Nie wiem, ile lat zatroskana Szulim czuła się pindą, ale nawet jeśli był to tylko rok czy dwa, bycie pindą nie jest przecież zbyt fajne. Pół biedy, jeśli pinda nie zdaje sobie z tego sprawy, że nią jest, co dotyczy większości gwiazd sceny i telewizji w Polsce. Ale Pani Agnieszka wiedziała o tym od samego początku. Można powiedzieć, że była w pełni świadoma tego, że się pindziła do kamery, do tego przy jakichś kwiatkach. Powiem krótko: Szulim jest po prostu zajebista WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, na którą chętnie powołują się wszyscy postępowcy świata, o transseksualizmie nie ma tak dobrego zdania jak o lesbijkach czy gejach. Biada WHO, bo organizacja ta uważa, że to jest jednak pewien rodzaj zaburzenia psychicznego. Moim zdaniem Anna Grodzka sprawia wrażenie kogoś, kto świetnie się bawi i robi przy tym interes życia. No bo gdyby została zastępcą drugiej osoby w państwie, w kraju ciemnogrodu i obozów zagłady, to „The New York Times” odtrąbiłby swój sukces, że lata, długie lata wbijania do tych ciemnych polskich łbów, żeby iść z duchem czasu, z postępem i z Adamem Michnikiem przyniósł wreszcie oczekiwany efekt: Polską zarządza z laską w ręku Anna Grodzka. Do tego z piękną męską kartą, bo w ponurych latach jeszcze większego ciemnogrodu, aktywnie działała na rzecz socjalizmu i własną, wypiętą piersią wspierała największego demokratę, zaraz po Panu Adamie, czyli generała Jaruzelskiego. Piękna karta, piękny życiorys, tylko z taką „cefałką” można trafić do Ruchu Pomiota. I nie chodzi tu wcale o Pana Palikota, tylko o ogólnie o pomiot, jaki wydaliła z siebie Platforma Obywatelska. A teraz fragment przemówienia:

„.....nie można powiedzieć, że jest jakieś zagrożenie, rząd dostrzega każdy problem i na czas go rozwiązuje. Rozwiązywanie problemów stało się naszym tegorocznym priorytetem. Na nic zdadzą się głosy malkontentów, będziemy dalej rozwiązywać wszystko, bo tego oczekują od nas nasi wyborcy. Oczekują od nas zmiany na lepsze. I rząd stwarza takie lepsze sytuacje w różnych dziedzinach życia, jest ich coraz więcej, czego nie dostrzega opozycja. Nic nie zostanie zmarnowane i nic nie zostanie stracone, ponieważ ten problem już od kilku tygodni dyskutujemy z Brukselą, ale nie robimy z tego tytułu sensacji, bo my pracujemy po cichu – profesjonalnie, skutecznie, powiem, że pracujemy bezszelestnie. Nikt nie może nam zarzucić, że milczymy, kiedy dzieje się coś złego. I to się może zdarzyć. Nie jesteśmy idealni, ja też nie jestem idealny, ale codziennie czegoś nam przybywa, jest coraz lepiej, każda wiosna jest bardziej wiosenna, a każde lato bardziej letnie. Bo taka jest cała Platforma Obywatelska, też coraz bardziej obywatelska. Schodzimy do ludzi z platformy, bo moje miejsce, nasze miejsce jest między Wami, wśród Was czujemy się najlepiej i z Wami chcemy pozostać do końca tej kadencji”. Ostachowicz traci już tylko czas, kręcąc się wokół premiera. Uczeń przerósł mistrza, a nawet samą rzeczywistość, co warto na koniec tygodnia, w luźny „piątnik” odnotować. Mimo zabiegów lewicy i lewaków jakoś tak smutno się robi, gdy myśli się o lesbijkach i gejach w Polsce. Bo tacy oni u nas są, jak sama Polska. Nie ci z trybuny sejmowej i nie ci z kolorowej, do tego brzydkiej w porównaniu z berlińską, platformy postępu. Są tacy zwykli, żyją na co dzień jak każdy z nas, ze swoimi problemami, radościami, no w sumie nie bardzo chcą się pchać do kamer i wrzeszczeć, że Karol kupił mi kota na urodziny, a Marta wieczorami myje mi plecy, kiedy jestem zmęczona. A przecież ludzi o odmiennej orientacji seksualnej jest w Polsce nie mniej, niż gdzie indziej. No mało postępowi są, więc może „Wyborcza” zrobi jakąś akcję, żeby jeszcze bardziej ożywić temat. Puszka farby zawsze się przecież znajdzie.Grzechg

Płużański: Wszystkie kłamstwa oświęcimskie [fragmenty najnowszej książki "Bestie 2"] Gdyby Pilecki "tylko" walczył z Niemcami, "tylko" poszedł dobrowolnie do Auschwitz, "tylko" jako pierwszy pisał raporty o Holocauście, wszystko byłoby ok. Ale wobec "wyzwolicieli", czyli drugich, sowieckich okupantów, też zachowywał niezłomną postawę. Dlatego nie jest pupilkiem salonu jak Rzepecki i Rylski - pisze Tadeusz M. Płużański w swojej najnowszej książce. Auschwitz jest dziś symbolem, a nawet synonimem zbrodni nazistów (bo Niemców już rzadziej), i to tylko na Żydach. Tylko czy Kazimierz Albin albo Witold Pilecki i tysiące innych, którzy przechodzili rano i wieczorem pod napisem „Arbeit macht frei” w Auschwitz, byli Żydami? Czy zginęli w tym strasznym miejscu, nieprzypadkowo nazywanym przez więźniów piekłem na ziemi, w ramach Endlösung? Tacy świadkowie są do dziś niewygodni dla „Przedsiębiorstwa Holokaust”. Oskar Schindler – tak, Witold Pilecki – nie. W Auschwitz byli więzieni i ginęli tylko Żydzi. To pierwsze kłamstwo oświęcimskie. Jeśli w ogóle wspomina się o mordowaniu Polaków czy Cyganów, to ofiary są wrzucane do wspólnego kotła, określanego terminem „inne narodowości”. Sowiecki system obozów nie różnił od nazistowskiego. Fatalne warunki, niewolnicza praca ponad siły, rozbudowany system represji. No dobrze, powiedzieć można, że różna była ideologia dorobiona do tej formy „pracy”. Ale czym różni się motto zawarte w słowach: „Arbeit macht frei” („Praca czyni wolnym”), od innego hasła: „Czierez trud k oswobożdieniu” („Przez pracę do wolności”). Ten drugi napis nie był przecież pomysłem niemieckim. Ktoś powie znowu: bolszewicy wzięli go od nazistów, przerobili trochę, dostosowując do swoich potrzeb. To drugie kłamstwo oświęcimskie. Jeśli taka wymiana myśli i doświadczeń między oboma totalitaryzmami miała miejsce, to inspiracje szły w drugą stronę – od Rosjan do Niemców. Na koniec trzecie kłamstwo oświęcimskie – „polskie obozy koncentracyjne”. Jak to się ma do historii Auschwitz? 14 czerwca 1940 r. do nowo utworzonego obozu koncentracyjnego pod Katowicami przybył transport 728 Polaków – więźniów politycznych z więzienia w Tarnowie. Byli to głównie młodzi ludzie, członkowie podziemnych organizacji niepodległościowych, żołnierze kampanii wrześniowej 1939 r., których aresztowano, gdy próbowali przedrzeć się na Węgry, a stamtąd do Francji, by wstąpić do powstającej tam armii polskiej. Obóz powstał zatem z myślą o eksterminacji Polaków; pierwsze transporty były wyłącznie polskie; to Polaków zmuszano do budowy baraków; przez długie miesiące Polacy byli jedynymi więźniami – potworny Holokaust Żydów miał miejsce później; do obozu deportowano w sumie około 150 tys. Polaków, a 75 tys. spośród nich zginęło (ofiar wśród Żydów – według ostatnich, wiarygodnych badań – było około miliona).

Nazywam się Gebert. Bolesław Gebert

„Jest tylko jeden rząd w Europie, który nigdy nie złamał danego słowa – Rząd Radziecki, albowiem jest to jedyny rząd rzeczywiście reprezentujący wolę ludu” – przekonywało Biuro Polskie Komunistycznej Partii USA. Był kwiecień 1939 r., niespełna sześć miesięcy przed sowieckim najazdem na II RP. Autorem tych słów był Bolesław Gebert zwany Billem – sowiecki szpieg w Ameryce, a potem w Polsce. Już w czasie rewolucji bolszewickiej wydawał w Ameryce gazetkę, w której agitował na rzecz sowieckiej Rosji, która miała być rajem dla robotników. Do USA przyjechał z okupowanej przez zaborców Polski kilka lat wcześniej, w 1912 r., i zatrudnił się jako górnik. Jego prawdziwym celem nie była jednak zarobkowa praca fizyczna, ale szerzenie komunizmu. Już w 1919 r. współzakładał sowiecką agenturę – Komunistyczną Partię Stanów Zjednoczonych (KPUSA). Świetnie zakamuflowany agent Stalina wszedł również do jej władz w Chicago i Pittsburghu. Niemal od początku Gebert, mimo że urodził się w Polsce, był antypolski. Szczególnie groźne stało się to w 1920 r. podczas najazdu bolszewickiego na nasz odradzający się kraj. Sam tak opisywał swoją rolę: „Byliśmy jedyną grupą wśród Polonii, która zwalczała wspieraną przez imperialistów rosyjską kontrrewolucję. Pozostała prasa polonijna popierała wyprawę Piłsudskiego i prowadziła kampanię na rzecz kupowania obligacji rządu polskiego na finansowanie wojny z Krajem Rad. Akcję prowadzono pod hasłem »Bij bondem [obligacją – TMP] bolszewika«. Rząd polski usiłował sprzedać w USA i wśród Polonii obligacje na sumę 50 milionów dolarów. Zwalczaliśmy tę akcję i odnosiliśmy rezultaty”. Mimo iż w kompartii grał główne skrzypce, formalnie był „tylko” zastępcą członka Biura Politycznego Komitetu Centralnego. W 1932 r. pojechał na XII plenum Kominternu do Moskwy jako jeden z dwóch przedstawicieli KPUSA. Amerykanie też jednak nie próżnowali. Zdekonspirowali Geberta jako sowieckiego agenta i w 1934 r. skazali go na deportację do Polski. Tu jednak stała się rzecz niebywała: Polska odmówiła jego przyjęcia (bo nie miał polskiego obywatelstwa, a nawet nigdy o nie się nie ubiegał). Sowieci też nie chcieli Geberta u siebie – wiadomo, był im potrzebny w USA. A amerykańskie specsłużby w końcu zapomniały o nim. Gebert został w Stanach, działając odtąd jako tajny agent NKWD o pseudonimie „Ataman”.

Syberiada z Domino Tragiczny los Polaków deportowanych w latach 40. XX wieku na Syberię od dawna czekał na ekranizację. I wreszcie jest! Film Janusza Zaorskiego „Syberiada polska”. Superprodukcja z muzyką Krzesimira Dębskiego, doborowa obsada z Adamem Woronowiczem. I tylko jeden minus, który nakazuje dystans, jeśli nie bojkot obrazu. To Zbigniew Domino, autor książki, na której oparty jest scenariusz. W materiałach promocyjnych czytamy: „Podstawą scenariusza, który zgodzili się napisać Michał Komar i Maciej Dutkiewicz, jest znakomita i wielokrotnie nagradzana epicka powieść Zbigniewa Domino, również pod tytułem »Syberiada polska«”. Film „będzie przede wszystkim opowiadać o dziejach Polaków dotkniętych przez stalinizm – bezprecedensowymi na taką wielką skalę czystkami etnicznymi”. Ale Domino to nie tylko ofiara stalinizmu, której powinniśmy współczuć, a za walkę ze złem podziwiać. Nie tylko sybirak przeżywający jako dziecko gehennę pod butem NKWD. To człowiek, którego sowieckie piekło najwyraźniej niczego nie nauczyło. Człowiek, który przeszedł na stronę oprawców, zostając stalinowskim prokuratorem. Ale w „Syberiadzie” nie ma o tym słowa. To tak, jakbyśmy poznawali historię zesłańca Jaruzelskiego bez ciągu dalszego. Bez mordowania niepodległościowego podziemia, antysemickich czystek w armii, ofiar inwazji na Czechosłowację i stanu wojennego. W przypadku Dominy ktoś na takie przekłamania pozwolił, ktoś zaakceptował. Liczył, że manipulacji nikt nie zauważy, bo Domino nie jest tak znany jak Jaruzelski? Ale może czepiam się Zbigniewa Dominy? Przecież jest członkiem Związku Sybiraków, odznaczonym w 2005 r. Krzyżem Zesłańców Sybiru przez prezydenta Kwaśniewskiego. Przecież jego matka, ojciec i młodszy brat razem z nim przez lata cierpieli na nieludzkiej ziemi. Może niesłusznie posądzam go o udział w komunistycznej machinie terroru? Bo w niektórych kręgach jest uważany za wybitnego pisarza, kandydata do nagrody „Nike”, a jego powieści i zbiory opowiadań, tłumaczone na wiele języków, zyskały szerokie uznanie czytelników. Bo dziś jest jednym z najbardziej szanowanych mieszkańców Rzeszowa. Czy trudy na Syberii mogą usprawiedliwiać późniejszą antypolską działalność Dominy? Tak jak życie Heleny Wolińskiej w warszawskim getcie miałoby uzasadniać jej krwawe powojenne żniwo, zamordowanie gen. Fieldorfa i innych polskich patriotów. Czy zaszczepiona w łagrach bezwzględna walka o przetrwanie musi owocować świadomym prześladowaniem swojego narodu w „lepszych” czasach? Ramię w ramię z dawnym ciemiężycielem. Wbrew temu, co pisał Tadeusz Borowski ekstremalne warunki często wyzwalają pokłady dobra. Także „Syberiada polska” – w zamyśle autorów – ma być zapisem zwycięstwa człowieczeństwa.

Pilecki nie dla kiboli „Jak do tego doszło, że wymazywany z pamięci rotmistrz Witold Pilecki stał się idolem kiboli” – nie może się nadziwić gazeta Adama Michnika. Dalej w oparach naukowego absurdu próbuje udowodnić tezę, że „kibole”, chyba jako ktoś gorszy od redaktorów z Czerskiej, nie mają prawa do bohatera walki z dwoma totalitaryzmami.

Ale czy nie jest tak, że wobec eksplozji zainteresowania Pileckim przez „stadionowych bandytów” „Wyborcza” próbuje przykryć swój – łagodnie mówiąc – zniuansowany stosunek do polskiego patrioty? Bo choć rotmistrz po 1945 r. nie nastawał na nową władzę z bronią w ręku, tak jak „Ogień” czy „Łupaszko”, a szczególnie ci „mordercy” i „antysemici” spod znaku NSZ i NZW, to przez sam fakt politycznego oporu wobec sowieckiego zniewolenia, jest podejrzany. Bo przecież Polska została wyzwolona przez Bierutów, Bermanów, Romkowskich, Michników... Bo gdyby „tylko” walczył z Niemcami, „tylko” poszedł dobrowolnie do Auschwitz, „tylko” jako pierwszy pisał raporty o Holocauście, wszystko byłoby OK. Ale wobec „wyzwolicieli”, czyli drugich, sowieckich okupantów, też zachował niezłomną postawę. W czasie śledztwa na Rakowieckiej oprawcy „przekonywali” Pileckiego, aby namawiał żołnierzy niepodległościowego podziemia do ujawniania się. Tak jak zrobił to pułkownik Jan Rzepecki. Ten kierownik Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej w czasie niemieckiej okupacji, a po „wyzwoleniu” założyciel i pierwszy komendant Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, po niespełna 24 godzinach spędzonych w mokotowskim areszcie ujawnił organizację i wszystkie jej tajemnice: archiwa, pieniądze, drukarnie, radiostacje. Wielu ludzi trafiło za kraty. Dziś nie ma wątpliwości, że Rzepecki nie był torturowany. W liście do Franciszka Niepokólczyckiego (następnego komendanta WiN) napisał: „Jest to wyjście jedyne, a zarazem korzystne, gdyż władze bezpieczeństwa rzetelnie dotrzymują obietnicy, że kto wezwania naszego do ujawnienia usłucha, ten nie będzie odpowiadał za swoją dotychczasową działalność i ani na chwilę nie będzie pozbawiony wolności – oczywiście z wyjątkiem tych, którzy przez swoją niemoralną i występną działalność wpędzili nas w takie położenie”. Rzepecki – doświadczony konspirator – nie wiedział, że tym niemoralnym może okazać się każdy?

A co Pilecki na takie dictum? Bezpieczniakom odpowiedział: „Rzepeckiemu za to, co zrobił, prawdziwi patrioci naplują w twarz”. Ponieważ współpracy odmówił, najpierw został zmaltretowany, a potem zamordowany. Czy ktoś taki może zostać bohaterem „Gazety”? Inaczej niż Rzepecki, który nie tylko uratował skórę – w 1956 r. wyszedł na wolność, a potem za cenę obecności na salonach poparł Gomułkę. Dziś, jak gen. Ścibor-Rylski, poparłby Platformę? Takie apele o ujawnianie się w 1945 r. i niebuczenie w 2012 r. są przez „elity” PRL i PRL-bis doceniane. Wystarczy wpisać się w klimat władzy, swoim przykładem – przykładem pożytecznego idioty – wmawiać nam, jak skomplikowane i niejednoznaczne są polskie losy i wybory. Dlatego to Rzepecki i Rylski będą pupilkami salonu, a nie Kuraś, Szendzielarz, Pilecki.

Czego powinniśmy zazdrościć II RP? Powszechnie przyjmuje się, że II Rzeczpospolita trwała 20 lat, funkcjonuje nazwa Dwudziestolecie Międzywojenne. To nie do końca precyzyjne. Dopiero w 1921 r. ostatecznie ukształtowaliśmy nasze granice, a bez stabilnych granic, uznanych międzynarodowo, trudno mówić o państwie w pełnym tego słowa znaczeniu. Cztery wcześniejsze lata – przyjmując za początek datę 11 listopada 1918 r. – to okres plebiscytów, powstań i wojen na wszystkich naszych rubieżach. Konflikty ze wszystkimi sąsiadami: Ukraińcami, Litwinami, Niemcami, Czechami, Rosjanami. Wojna polsko-bolszewicka omal nie zmiotła tworzącego się państwa. A więc mamy 18 lat II RP. Często słyszę też, że III RP trwa dokładnie tyle, ile II RP. Tymczasem współczesnej, demokratycznej Polsce stuknęły już 23 lata. Nie ulega jednak wątpliwości, że między Polską przedwojenną i dzisiejszą istnieje ciągłość. Przynajmniej w sensie symbolicznym, kiedy ostatni prezydent RP na uchodźstwie – Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia władzy prezydentowi w kraju – Lechowi Wałęsie. Zanim przejdziemy do porównań między obiema Rzeczpospolitymi, należy powiedzieć o różnicach. Pierwsza, podstawowa, to sposób, w jaki powstawały. II RP zaczynała w skrajnie niesprzyjających warunkach, po 123 latach niebytu. Trzeba powiedzieć więcej – mieliśmy wiele szczęścia, że udało się wówczas wybić na niepodległość. A udało się dlatego, że świetnie wykorzystaliśmy jedną jedyną szansę – konflikt między zaborcami i ich klęskę w I wojnie światowej. Marzenia zapewne by się nie spełniły, gdyby nie ogromna determinacja Polaków najpierw w walce, a następnie utrzymaniu wolnej Ojczyzny. Nie pomylę się, jeśli napiszę, że II RP odzyskaliśmy dzięki zbrojnemu i politycznemu wysiłkowi całego narodu. To dlatego ówczesna Polska miała wielką wartość dla milionów Polaków. A jak jest z III Rzeczpospolitą i stosunkiem do niej Polaków? Wydaje się, że zupełnie inaczej. W 1989 r. nie musieliśmy o Polskę walczyć z bronią w ręku. Nie musieliśmy wytyczać granic – te dostaliśmy w spadku po PRL-u, a wcześniej z woli Wielkiej Trójki w wyniku zdradzieckich paktów w Teheranie i Jałcie. Ale III RP też powstała w wyniku porażki naszego okupanta – ZSRR. Komunizm w Rosji i Europie Środkowo-Wschodniej po prostu zbankrutował. Dlatego błędem byłoby twierdzenie, że wyszliśmy z bloku sowieckiego – ten blok upadł. Podobnie nie wyszliśmy z Układu Warszawskiego. Jednym z głównych mitów założycielskich III RP jest opinia, że nowe państwo było zaprzeczeniem PRL. To w dużej mierze kontynuacja, będąca efektem kompromisu między częścią słabej, zniszczonej w stanie wojennym opozycji a upadającym reżimem. Powiem więcej – III RP to nieodrodne dziecko komunizmu. A proces jej powstawania celnie nazywany jest przez prof. Antoniego Dudka reglamentowaną rewolucją. Dlatego dzisiejsza Polska nie ma swojego założycielskiego dnia, swojego 11 listopada. Najczęściej wskazuje się na 4 czerwca 1989 r. – ale wydaje się, że bardziej zasadne byłoby obchodzenie rocznicy pierwszych całkowicie wolnych wyborów parlamentarnych – 27 października 1991 r. Albo powszechnych prezydenckich (9 grudnia 1990 r.), czy wspomnianego przekazania insygniów władzy (22 grudnia 1990 r.). Gwoli ścisłości pełną suwerenność uzyskaliśmy dopiero 17 września 1993 r., kiedy Wałęsa ogłosił wyjście z Polski ostatniego żołnierza sowieckiego. Tadeusz M. Płużański

Bełtanie „jasnej strony mocy” W powietrzu wisi zmiana, coś się zaczyna przekręcać. Wyczuwam to bardziej intuicją niż rozumem. Bezmózgie politruki staja się przyjemniejsze, niektórzy nawet zaczynają wydzwaniać i zabiegać o spotkanie, nieoficjalną rozmowę:

- Panie Witku, pan rozumie, tak naprawdę, to my jesteśmy po tej samej stronie, tylko ja trochę ukryty, wie pan, dla ocalenia substancji, aby wszystkiego nie rozkradli – tak sobie monologują. Przyjmuję to ze stoickim spokojem, bowiem ostatnie lata nauczyły mnie rozpoznawać – w ludzkim gatunku – skunksy, szczerzuje i pospolite szczury. Zaklęcia zawodowych kameleonów nie robią już na mnie większego wrażenia. Tym bardziej dziwi mnie to, co dwa tygodnie temu ogłosił profesor Andrzej Zybertowicz. Lubię profesora i zwykle liczę się z jego zdaniem, jednak w momencie gdy wziął się za diagnozę niejakiego Tomasza Sekielskiego poniosło profesora daleko...bardzo daleko. Profesor Zybertowicz sugeruje, że rzeczony Sekielski prawie już znajduje się „po jasnej stronie mocy”. Do jasnej Anielki!, po jakiej jasnej stronie”? po naszej stronie? A niby czym sobie na to zapracował? Sekielski większość swej dotychczasowej biografii strawił na mniej lub bardziej bezczelnym służeniu postkomunistycznej gębie Trzeciej Rzeczpospolitej. Czynił wszystko co rozkazali mu walterowcy z TVN, tropił nieszczęsnego Lipińskiego – w pokoju sejmowym Renaty Beger, legendował starych bezpieczniaków i mitomanów, ot chociażby takich jak towarzysz Aleksander Makowski, propagował brednie marka Dochnala, słowem był użyteczny we wszelkich działaniach godzących w antysystemową – patriotyczną i katolicką – opozycję. Kiedy jednak TVN wyżął go jak znoszone pantalony „zdążający ku jasnej stronie mocy” Sekielski załapał się na układ z politrukami rządzącymi obecnie w telewizji publicznej i za bajońskie pieniądze przygotowuje nędzny programik mający był skrzyżowaniem usiłowań śledczych z tym czym żyją najprymitywniejsze tabloidy. Tyje przy tym – na tych publicznych pieniądzach – jak wieloryb i sapie coś o „dziennikarskiej misji”. Co też profesora Zybertowicza skłoniło do zaskakującej diagnozy? doprawdy nie wiem, może miał gorszy dzień. W zbyt łatwym kwalifikowaniu reżimowych urzędników mediów do przejścia na „jasną stronę mocy” jest coś niebezpiecznego i brzydko pachnącego. Oczywiście każdy, także, Tomasz Sekielski, ma prawo do nawrócenia. Jeden wszakże jest warunek takiej konwersji: głośne i jasne wyznanie grzechów oraz prośba o wybaczenie! Tylko w takich warunkach grzesznik zasługuje na wybaczenie, choć wcale nie predestynuje go to do szukania sobie miejsca wśród patriotycznej śmietanki. Najpierw do kuchni kochany i gary szorować, ciesząc się z uzyskanego wybaczenia! W przypadku Sekielskiego żadnego wyznania grzechów – opowieści o warsztacie reżimowca – nie było. Tomasz Sekielski uważa, że mizdrzenie się do naszej strony, puszczanie oka na pięć minut przed zmianami wystarczy, aby załapać się na nowe konfitury. Otóż oświadczam panu, panie Sekielski – nie wystarczy! I już moja i moich znajomych w tym głowa, aby nie wystarczyło. Tomasz Sekielski najpierw musi przejść długą, dziennikarską resocjalizację, aby uczciwi przedstawiciele naszego zawodu bez wahania podawali mu rękę. Po 10 kwietnia 2010 roku było wiele czasu na to, aby zmądrzeć i oderwać twarz od konfiturowego koryta. Tomasz Sekielski tego nie uczynił, więc zanim panie profesorze otworzy pan przed nim swoje ramiona, warto mu się bardziej gruntownie przyjrzeć. Inaczej dojdziemy do momentu kiedy przełom istotnie się dokona, ale natychmiast zostanie spaskudzony przez konwertytów ostatniej chwili, węszących za konfiturami Tomaszów Sekielskich. Nie ma żadnej „jasnej strony mocy” dla ludzi cynicznie wykorzystujących dziennikarski zawód do wygodnego urządzania się i unoszenia się w głównym nurcie medialnego paskudztwa. Dostało się Sekielskiemu, bo warto zawczasu alarmować, zanim jeszcze naiwni i obdarzeni zbyt krótką pamięcią patrioci wyciągną dłoń do ludzi, którzy zgniły system Trzeciej Rzeczpospolitej ile sił podtrzymywali. W pierwszym szeregu konserwatorów Rzeczpospolitej Na Niby na pewno był i jest Tomasz Sekielski. O jego szczupłym i w pewnym czasie nieodłącznym partnerze przez litość nawet nie wspomnę.

Panie profesorze „po jasnej stronie mocy” należy być bardzo ostrożnym i przezornym, inaczej „jasną stronę” znów zbełtamy z błotem Witold Gadowski

Krach „NE”, czyli złapał kozak Tatarzyna... Obaj cwaniaczkowie – Łazarz i Opara - są siebie warci i powinni pójść na rynek, żeby naciągać jeleni na grę w „trzy karty”.
I. Złapał kozak... Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale z tego co opublikował Łazarz z jednej strony, a Opara z drugiej, wynika, że domena Nowy Ekran na nazwa.pl była osobistą własnością Łażącego Łazarza na bazie której należąca do Opary spółka Nowy Ekran S.A. stworzyła portal „Nowy Ekran”. Wszystko na zasadzie jakiejś robionej „na gębę” uprzejmości, bez stosownych umów, w wyniku czego kto inny jest właścicielem domeny, a kto inny właścicielem zbudowanego na tejże domenie portalu. Na dodatek Łazarz – właściciel domeny - był pracownikiem spółki będącej właścicielem portalu. Dobrze zrozumiałem? Idźmy dalej. Jeżeli tak to wyglądało, to mamy do czynienia z układem w którym od początku żaden z partnerów nie ufał drugiemu i zakładał, że wydyma drugą stronę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ta skrajnie nietransparentna sytuacja trwała dopóki były pieniądze. Gdy pieniądze się skończyły, obie strony przystąpiły do działań mających na celu wyrugowanie dotychczasowego partnera i przejęcie obu dóbr – zarówno domeny jak i portalu, bo tylko oba naraz mają jakąś rynkową wartość. I tak, Łażący Łazarz usiłował zajumać portal Oparze i jego spółce, zaś Opara z Grabowskim zrobili zamach na domenę Nowego Ekranu na nazwa.pl. Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma... prawidłowo rekonstruuję rozwój wydarzeń? Jeśli tak, to znaczy, że obaj cwaniaczkowie są siebie warci i powinni pójść na rynek, żeby naciągać jeleni na grę w „trzy karty”, bo prezentują mentalność na takim właśnie poziomie.
II. Po co Oparze był potrzebny „NE”? Po co Oparze był potrzebny cały ten internetowy biznes? Bo przecież nie po to, by zarabiać pieniądze. Otóż Opara postanowił wejść do polityki i umyślił sobie, że taki portal będzie dobrą medialną odskocznią, a blogerzy znakomitym mięsem armatnim. Blogerzy mieli budować wizerunkową aurę „patriotyzmu” i „niezależności” przykrywającą smród onuc różnych trepów rodem z Układu Warszawskiego - członków SOWY czy Pro Militio z WSI w tle - oraz innych nieciekawych konszachtów Opary z ludźmi pokroju Wachowskiego. Temu też miał służyć ostentacyjny brak cenzury – bo faktycznie, „Nowy Ekran” puszczał wszystko jak leci, a bany stosował sporadycznie. Był to nader skuteczny wabik na blogerów, wpisany w strategię wizerunkową przedsięwzięcia. Do tego jeszcze osoba redaktora naczelnego, czyli Łażącego Łazarza owianego nimbem autora tekstów „Gruppenführer KAT” i „Głowa zdrajcy”, wyrzuconego z Salonu24 w aureoli blogerskiego bojownika o prawdę i wolność słowa. Blogerzy mieli zatem stanowić zaczyn przyszłego elektoratu, robić darmowy „pijar” w sieci i generalnie pełnić rolę naganiaczy dla politycznych interesów i ambicji Opary. Wielu dało się uwieść, jednak z czasem magia dobrego wujka z antypodów zaczęła blaknąć. Każdy kto miał nieszczęście przebrnąć choćby przez jeden z grafomańskich „manifestów” biznesmena, wie dlaczego. Takiego natężenia „bogoojczyźnianego” pustosłowia i nadętych banałów nie zniesie na dłuższą metę żaden normalny człowiek. Teksty Opary operujące nieznośnie napuszoną frazeologią same w sobie mają walor odstręczający i na dłuższą metę nie trzeba byłoby nawet demaskatorskich artykułów Aleksandra Ściosa, by zdyskredytować całą tę poronioną inicjatywę.
Oparze wydawało się więc, że wystarczy potraktować blogerów jak pierwszych naiwnych, którym wystarczy załopotać przed nosem biało-czerwonym sztandarem, wskazać „trzecią drogę” i pójdą za swym wodzem w karnym ordynku. Okazało się, że nie. Kroplą przepełniającą czarę było odwrócenie się od Nowego Ekranu środowisk narodowych współorganizujących Marsz Niepodległości, na sojusz z którymi Opara bardzo liczył. Uznał zatem, że dość już władował pieniędzy w blogerskie gry i zabawy i postanowił zwinąć interes.
Po co w ogóle potrzebna była mu ta polityka? Tu odpowiedzi mogą być różne – a to „antypisowska” dywersja pod kuratelą patronów z wojskówki, wykreowanie prorosyjskiej siły zagospodarowującej i kanalizującej część prawicowego elektoratu oraz blogosfery, być może wreszcie uznał, że pomoże mu to w interesach i poprawi pozycję procesową w jego sporach sądowych... A może po prostu jakaś erupcja nieprzytomnej ambicji? Można tylko zgadywać.
III. Naiwny Łazarz? Dobre sobie... W każdym razie, na główne narzędzie do realizacji swych planów upatrzył sobie nadambitnego blogera z problemami zawodowymi, który zgodził się firmować swą twarzą polityczno-medialne przedsięwzięcie. Twierdzę, że Łazarz wszedł w ten układ z całą świadomością (i zabezpieczając się na wszelki wypadek za pomocą opisanego na wstępie „myku” z rejestracją domeny na swoje nazwisko). Dlatego też jego ostatnie oświadczenie należy potraktować jako stek bredni, którymi próbuje zamydlić oczy naiwnym i rozpaczliwie usiłuje ocalić resztki swej wiarygodności. A bajerować to ŁŁ potrafi jak mało kto, o czym mieliśmy okazję przekonać się na „Niepoprawnych”. Ponad dwa lata temu bowiem udzieliliśmy Łazarzowi – wówczas naszemu blogerowi – swych łamów po tym jak wyrzucono go z Salonu24, by mógł zrobić u nas „centrum operacyjne” i rozsyłać wici montując swą inicjatywę, która - wedle jego słów – miała być „prawicowym Onetem”, a nie konkurencyjnym blogowiskiem w lepszym opakowaniu. No cóż, dostaliśmy nauczkę, której nie zapomnimy – jak powiadają, kto ma miękkie serce, powinien mieć twardą d... Nie wiem jak Państwa, ale mnie podczas lektury tych nieszczęsnych Łazarzowych wypocin ogarniał pusty śmiech. Łazarz nagle zorientował się, jaki smród ciągnie się za Oparą? Wcześniej nie wiedział? Również wtedy, gdy z pianą na klawiaturze rzucał się na Ściosa, który uwikłania sponsora portalu podawał czarno na białym? Dobre sobie. Teraz uświadomił sobie jakim przekrętem były „akcje Nowego Ekranu”? I ostatnie apele o finansowe wsparcie upadającego portalu? Wiedział i to jak cholera, a mimo to brał czynny udział w nabijaniu ludzi w butelkę. Nie wspominając już o zaangażowaniu pokaźnej grupy blogerów i zaprzepaszczeniu ich publicystycznego oraz społecznego dorobku. Całą sytuację dobrze oddaje komentarz Mariusza Ciużyńskiego pod wpisem Łazarza na Facebooku: „Jeśli teraz ŁŁ krokodyle łzy leje i ze wstrętem odkrywa z kim miał do czynienia, to albo ujawniły mu się jakieś poważne deficyty intelektualne, albo zakłada, że ci, co przeczytają jego żałosne oświadczenie dotyczące kradzieży domeny Nowy Ekran to banda idiotów (...)” No właśnie. Czy ktokolwiek w blogosferze da się jeszcze nabrać na Łażącego Łazarza? Gadający Grzyb

Kłamstwa i propaganda Czy rząd Tuska kroczy drogą przetestowaną przez socjalistycznego premiera Węgier w latach 2004-2009 Ferenca Gyurcsánya, który doprowadził Węgry na skraj przepaści, a swoje rządy oparł na kłamstwach i propagandzie? Czy Polacy podobnie jak Węgrzy usłyszą: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem”? Oto kilka wydarzeń z ostatnich dni, które nam uświadamiają, w jaki sposób Polska jest rządzona w czasach Donalda Tuska.

Sypie się smoleńskie kłamstwo, w którego upowszechnianie zaangażowane były niektóre struktury państwa. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie ustaliła, że dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik nie wywierał presji na załogę samolotu Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. A teza o „naciskach” była jedną z wiodących tez raportu MAK i części mediów w Polsce uprawiających prorządową propagandę. Ponadto prokuratura nie potwierdziła też „rewelacji” o rzekomej kłótni gen. Błasika z pierwszym pilotem tupolewa, do jakiej miało dojść 10 kwietnia 2010 r. na płycie lotniska Okęcie, tuż przed startem do Smoleńska. „Nadto – jak oświadczył ppłk Jarosław Sej – zgromadzony materiał dowodowy pozwala na wykluczenie, aby pasażerom oczekującym na lot w dniu 10 kwietnia 2010 r. na terenie terminalu serwowano alkohole”. Komisja Europejska zamroziła w sumie 4 mld euro przeznaczone na polskie drogi do czasu wyjaśnienia nieprawidłowości oraz wzmocnienia kontroli nad wydawaniem środków pochodzących z UE. Dziennikarze dotarli do notatki szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad do ministra Nowaka, z której wynika, że Krajowy Fundusz Drogowy obsługujący finansowanie budowy dróg utrzyma płynność finansową tylko do maja. Te informacje oznaczają, że budowa dróg, która już i tak od wielu miesięcy kuleje, może w tym roku w ogóle być wstrzymana i zostaniemy z rozgrzebanymi drogami. W Polsce nie ma ani jednej całej autostrady, mamy za to najdrożej budowane drogi w Europie. Gdzie się podziały te pieniądze? To trzeba wyjaśnić! A rząd Tuska udaje, że nie ma sprawy, i minister Nowak jeszcze nie jest zdymisjonowany. Budżet państwa na 2013 rok to wytwór „kreatywnej księgowości” ministra finansów. Podczas debaty senackiej zadałem pytanie prezesowi Narodowego Banku Polskiego, jak ocenia realność wskaźników założonych w budżecie państwa na rok 2013. Marek Belka odpowiedział między innymi: „My jesteśmy w tej chwili mniej więcej w punkcie przegięcia, a to jest jeszcze gorzej, bo ja nawet nie wiem, czy polska gospodarka będzie dalej słabła, czy już się, że tak powiem, odbije”. Tymczasem według Jacka Rostowskiego, jest wspaniale, nadal jesteśmy „zieloną wyspą”. Eksperci alarmują, że bezrobocie w lutym może sięgnąć nawet 14,5 proc., co jest skutkiem hamującej gospodarki i podniesionych przez Tuska podatków. W pierwszych dwóch miesiącach tego roku pracę straciło lub straci ok. 200 tys. Polaków. Ta krytyczna sytuacja wynika ze złych decyzji ekipy rządowej – w 2012 r. rząd, by zmniejszyć dziurę w budżecie, ograniczył wydatki i podniósł podatki, np. VAT. Nic więc dziwnego, że firmy tną koszty i zwalniają pracowników. Efekt jest taki, że polska gospodarka ma coraz ciaśniej zaciśniętą pętlę na szyi. Dziś nawet specjaliści Ministerstwa Finansów cicho przyznają, że trzeba będzie nowelizować budżet. I znów okazało się, że działania Rostowskiego i Tuska to czysta propaganda, która prowadzi gospodarkę Polski do katastrofy.

Jan Maria Jackowski

Czego powinniście się wstydzić Czy dzieci ponoszą odpowiedzialność za haniebną przeszłość rodziców i krewnych? Ci, którzy obecnie prowadzą kampanię przeciwko wolności i niepodległości Polski, krzyczą głośno: Przeszłość nie istnieje, nie odpowiadamy za czyny naszych ojców. Ci, którzy dziś wszelkimi środkami usiłują uniemożliwić dyskusję o polskiej historii i jej wpływie na naszą obecną sytuację, wciąż powtarzają: naszą pozycję zdobyliśmy dzięki naszej własnej pracy i zdolnościom. Nie nasza wina, że potomkowie akowców niczego nie potrafią, dlatego tkwią na marginesie życia zżerani przez zazdrość i antysemityzm. Wyjaśnijmy więc podstawowe sprawy. Nie ma znaczenia to, czy ktoś miał przodków żydowskiej lub jakiejkolwiek innej narodowości. Próba skierowania dyskusji na te tory jest ulubionym zajęciem salonowych elit i antysemitów różnych orientacji. Pierwsi nie chcą, by ujawniano źródła i przyczyny ich aktualnej postawy i pozycji, a drudzy pragną całe zło świata przypisać jednej grupie wybranej pod kątem etnicznym.
Nie krew się liczy Co więcej, nie ma również znaczenia, czy ktoś jest Polakiem, Żydem, Niemcem czy Ukraińcem. Liczy się tylko to, czy chce Polski wolnej i niepodległej, czy odwołuje się do jej wolnościowej tradycji i tożsamości, a byliśmy przecież państwem wielonarodowym i wielowyznaniowym, czy wprost przeciwnie: niszczy tożsamość narodową Polaków i szerzy pogardę dla polskości, aby usprawiedliwić nasz rzeczywisty status terytorium zależnego, uzasadnia brak wolności i system oligarchiczny, wysługuje się władzy opartej na kłamstwie, buduje nowy totalitaryzm i własną pozycję jego strażnika. Zmiana nazwiska nie jest również niczym nagannym, jeśli nie ma służyć ukryciu haniebnej przeszłości, np. pracy lub współpracy z NKWD czy UB. Przypomnijmy, że KPP była nawet oficjalnie w nazwie Sekcją Polską Międzynarodówki Komunistycznej, zwanej Kominternem, który z kolei nieoficjalnie podlegał NKWD. Nie chodzi zatem o to, że jakiś żydowski czy inny przodek zmienił nazwisko i teraz tropimy go, by wykazać, że był Żydem, tylko o przyczynę owej zmiany, którą była działalność wymierzona przeciw Polsce i wolności, by skuteczniej służyć Stalinowi. Paradoksalnie, antysemityzmem byłoby dopiero zakazanie napisania o kimś, że miał żydowskich przodków, gdyż znaczyłoby to, iż jest to fakt wstydliwy. Tymczasem jest to sprawa tak naturalna, jak posiadanie przodków jakiejkolwiek innej narodowości czy przynależności etnicznej. Wystarczy przypomnieć, co pisał o sobie Adam Mickiewicz: „mój ojciec z Mazurów, matka moja Majewska z wychrztów". Nie tu zatem tkwi strach i zakaz, który chcą wymusić staliniątka, ale w stalinowskiej przeszłości i odmowie zerwania z nią ze strony elit III RP. „Czystość rasowa" w stylu hitlerowskim może istnieje na Wyspach Owczych, ale na pewno nie w Polsce, gdzie w każdej rodzinie znaleźliby się przodkowie o różnym pochodzeniu etnicznym.
Kontynuowanie „tradycji" Rodziców się nie wybiera. Dlatego fakt, że ktoś wywodzi się z rodziny, która pracowała dla KPP, UB, NKWD czy SB nikogo nie przekreśla, o ile doszło do zerwania z rodzinną tradycją zdrady i totalitaryzmu. Nie chodzi oczywiście o potępienie rodziców, ale o poparcie działań na rzecz wolności i niepodległości. Nikt nie ma pretensji do Niklasa Franka, że jest synem Hansa Franka. Ale też nie zachowuje się on jak „nasze elity". Nawet ubek i zdrajca może się nawrócić i po wyznaniu swoich hańbiących czynów oraz odbyciu pokuty znaleźć miejsce wśród wolnych Polaków. Tak długo jak będziecie kontynuowali tradycje totalitaryzmu, szerząc kłamstwo i pogardę dla Polski, będziemy wam przypominali, że jesteście kontynuatorami dzieła wrogów Polski i wolności, nawet jeśli mieliście żydowskich przodków lub uważacie się za Żydów. Żydowskość, cokolwiek miałoby to znaczyć, podobnie jak „polskość", nie będą dla was żadną ochroną ani usprawiedliwieniem. Napisałem polskość w cudzysłowie, gdyż dla mnie nie ma polskości bez tradycji walki o wolność i to nie tylko Polaków, ale także innych związanych z nami narodów. To nie ojców w NKWD, UB, SB macie się wstydzić, ale tego, że nie tylko nie zerwaliście z tą tradycją, lecz usiłujecie ją ukryć, by fakt kontynuacji w nowej formie nie był widoczny. Nie wyrywacie już paznokci jak wasi ojcowie, ale szerzycie kłamstwo. Nie niszczycie już ciała, ale zatruwacie dusze i produkujecie bezwolnych niewolników. Systematycznie za pomocą mediów, które powierzyła wam bezpieka, deprawujecie i ogłupiacie kolejne pokolenia. I nie tłumaczcie się, że po prostu macie takie poglądy. Każdy targowiczanin ma po prostu takie poglądy. Zmieńcie definicje swoich interesów, których tak zażarcie bronicie.
Nie wygracie tej walki I wreszcie ostatnia kwestia. Czy elity III RP wywodzące się z obozu sowieckiego zawdzięczają swoją pozycję pracy dla Polski i wolności czy korzystają ze statusu uzyskanego przez tatusiów z woli Stalina. Żeby wrócić do Niklasa Franka. Został dziennikarzem „Sterna" nie dlatego, że byli członkowie gestapo czy SD go do tego wytypowali, ale dzięki własnej pracy i zdolnościom. Nie chodzi tylko o to, że kominternowcy zajęli miejsce pozostawione przez elity II RP – zresztą o różnej przynależności etnicznej, wyrżnięte przez Hitlera i Stalina – uniemożliwiając w ten sposób naturalny awans wynikający z pracy dla kraju, a nie ze służby dla Sowietów. Dodatkowo w wyniku transformacji komunistycznej kolejne pokolenie odziedziczyło miejsca po sowieckich rodzicach, blokując rozwój społeczeństwa i uniemożliwiając realną obronę jego interesów. To tak jakby elity II Rzeczypospolitej wywodziły się z rodzin agentów Ochrany i głosiły ideę podległości Polski Rosji oraz pochwalały kontrolę gospodarki i polityki przez byłych oficerów rosyjskiej i pruskiej policji. Dlatego będziemy konsekwentnie i bez wahań ukazywali źródła waszej obecnej nienawiści do Polski i wolności. Nie ukryjecie waszych pępowin łączących was z KPP, NKWD, UB i SB, możecie je tylko zerwać. Jakiś czas temu pisałem, że zerwanie z systemem kłamstwa otworzyłoby wam drogę do wolnych Polaków i wówczas moglibyście zachować uzyskaną pozycję, ale już służąc Polsce i wolności. W odpowiedzi widzę tylko obronę za wszelką cenę starego systemu i agresję przeciwko polskiej tradycji wolnościowej. Myślicie, że ją pokonacie? Mylicie się. Będziecie coraz bardziej izolowani, spychani na margines i ostatecznie naród i społeczeństwo was odrzucą. Stracicie wszystko. Jerzy Targalski

Blisko 4 mld zł straty wygenerował PLL LOT przez ostatnich 12 lat co zastanawia obserwując inne linie lotnicze – powiedziała Joanna Modzelewska, przewodnicząca związku zawodowego pilotów liniowych PLL LOT Według różnych szacunków strata PLL LOT na koniec 2012 r. może sięgać od ok. 115 mln zł. do nawet 300 mln zł. Jeszcze w ubiegłym roku spółka planowała, że zamknie rok zyskiem w wysokości 52,5 mln zł.

- To co dzieje się w LOT to nie jest przypadek. W aktach LOT w sądzie są sprawozdania finansowe z których prywatni akcjonariusze LOT wyliczyli, że w ciągu 12 lat zarządzania przez Skarb Państwa, została wygenerowana strata ok. 4 mld zł. Poszczególne zarządy, które były w LOT, nie były w stanie zarobić: – To zaczyna być bardzo zastanawiające. Inne linie przy wyższych kosztach, przy mniejszym zapełnieniu i niższych biletach zarabiają; a LOT traci? Mimo, że inne firmy mając mniejsze koszty pracownicze, wyższe ceny biletów i większe zapełnienie samolotów. Tzn., że pieniądze wyciekają w innym miejscu – zwróciła uwagę Joanna Modzelewska. Tymczasem minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski zapowiedział, że w najbliższych tygodniach przedstawi scenariusze ministrów dla firmy PLL LOT. Wśród niech będzie projekt ustawy, który umożliwi prywatyzację, sprzedaż PLL LOT – informował Budzanowski. Dodał, że ” LOT musi przejść bardzo głęboką restrukturyzację”. Joanna Modzelewska przypomniała też zapowiedzi ministra skarbu o redukcji zatrudnienia, która miałaby wynieść nawet 30 procent.

- To jest pseudo oszczędność, bo jeśli pozwoli się odejść z PLL LOT doświadczonym pracownikom, a tutaj nie ma kryterium doboru osób odchodzących (jedynym kryterium jest to, że ktoś się zgłosi żeby otrzymać odprawę w ramach dobrowolnych odejść). Jeżeli zgłosiliby się wszyscy piloci, to można powiedzieć, że firma automatycznie upadnie. Taki pomysł na restrukturyzację przy braku pomysłu na to jak ma wyglądać siatka połączeń, ile będzie samolotów i gdzie LOT będzie latał wydaje się średnio roztropny. Wydaje mi się, że najpierw powinno się opracować siatkę połączeń, to ile ma się samolotów i dopiero do tego dopasować strukturę zatrudnienia, a nie odwrotnie – akcentuje Joanna Modzelewska. RIRM

Postkomunistyczne elity. Rodowe tajemnice Elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoją pozycję dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity. Dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach, prominentach PZPR‑u czy SB byłoby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne. Jednym z klasycznych problemów socjologicznych jest kwestia dziedziczenia pozycji społecznej. W prawdziwie otwartym społeczeństwie pozycja powinna być osiągana przez jednostkę mocą talentu, pracowitości, pomysłowości, łutu szczęścia – nie zaś dziedziczona po rodzicach. Wiemy jednak, że tak nie jest. Nawet najbardziej „otwarte” społeczeństwa zachodnie nie są idealnymi merytokracjami, nie gwarantują równości szans. Wynika to przede wszystkim z systemu rodzinnego i rodzinnej solidarności – jak tu bowiem nie starać się zapewnić swojemu dziecku jak najlepszej przyszłości lub nie pomóc siostrze czy bratu. „Ideał bezklasowego społeczeństwa (...) jest według wszelkiego prawdopodobieństwa utopijny – tak długo przede wszystkim, jak długo będzie istniał system rodzinny” – pisał jeden z klasyków socjologii Talcott Parsons, polemizując z Marksem i marksistami. Toteż prawdziwi komuniści i szczerzy bolszewicy zawsze wiedzieli, że jeśli ma naprawdę zapanować równość, trzeba rodzinę całkowicie zlikwidować.

Dobrze skoligacone matoły Talcott Parsons twierdził, że: „Im większy jest zasięg grup pokrewieństwa, im bardziej są one solidarne, zwłaszcza w płaszczyźnie międzypokoleniowej, tym bardziej kastowy będzie charakter systemu klasowego”. Jeśli chce się więc społeczeństwa, które nie zastyga w kastowości, trzeba dbać o to, by poszerzać możliwości awansu, by ludzie utalentowani nie byli z góry pozbawieni szans w konkurencji z ustosunkowanymi i dobrze skoligaconymi matołami, bo to prowadzi nie tylko do poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, ale i do stagnacji całego społeczeństwa, braku nowych impulsów i innowacyjności. W Polsce, jak w innych krajach pokomunistycznych, dochodzi jeszcze inny, szczególny problem. Elita PRL‑u nie była elitą normalnego państwa, nie wyłoniła się w zwykłym procesie elitotwórczym. Jak wiemy, elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, z punktu widzenia suwerennego państwa polskiego często przestępcy, ludzie przedwojennego marginesu, dołów społecznych, czasami pochodzący z mniejszości narodowych, którzy nie swoimi talentami, nie kompetencją, nie w wolnej konkurencji i rywalizacji zyskali swoje powojenne prominentne pozycje. Nie odziedziczyli też ich po rodzicach, lecz zostali przemocą zainstalowani przez Związek Sowiecki, przyszli z Armią Czerwoną i uzyskali swoje pozycje dzięki wyniszczeniu przedwojennej elity – między innymi poprzez zbrodnie takie jak Katyń. Potem oczywiście pojawiły się jeszcze inne mechanizmy kooptacji, ale do końca to nie walory moralne czy intelektualne decydowały o awansie – one go wykluczały, bo również w późniejszej fazie PRL była państwem opresyjnym, antynarodowym i obrzydliwym. A jedną z najgorszych części systemu władzy był aparat inwigilacji i represji. Solidarność międzypokoleniowa takich rodzin, a tym bardziej dziedziczenie pozycji społecznej po rodzicach prominentach PZPR‑u czy SB, byłyby więc w państwie chcącym uchodzić za sprawiedliwe i demokratyczne bardzo problematyczne. III RP ma być podobno zerwaniem z PRL‑em, prezentuje się jako spełnienie polskich snów o wolności, sprawiedliwości, dobrobycie i demokracji. To jej krytycy, zwłaszcza „pisowcy”, twierdzą, że to zerwanie to legenda, że w III RP wiele pozostało z PRL‑u, że w wielu instytucjach przetrwały dawne osoby i dawne praktyki, że system w dużej mierze się zreprodukował w swoich głębszych warstwach i że nawet zmiana pokoleniowa niewiele pomoże, bo funkcjonariuszy PRL‑u zastępują ich dzieci, a pokomunistyczne sieci stają się międzypokoleniowe.

Tajemnice i niedomówienia Najlepszą odpowiedzią na taką podejrzliwość, na tę skłonność do spiskowych teorii, byłyby jawność i przejrzystość. Niestety dzieje się zupełnie odwrotnie. W III RP wszelkiego rodzaju ekshibicjonizm, o ile tylko owocuje pieniędzmi i rozgłosem, należy do dobrego tonu. Nie sposób uniknąć informacji, kto jest czyim partnerem, kto przyszedł na jaki bal, w jakich majtkach albo i bez, kto sobie powiększył biust itd. Jednak w tym skomercjalizowanym ekshibicjonizmie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, gdzie bez żenady ujawnia się najintymniejsze szczegóły, jest zadziwiająca luka – sfera tajemnicy i niedomówień. W kraju, gdzie polityka zmieniła się w magiel, obowiązuje niesłychana dyskrecja, takt i powściągliwość, jeśli chodzi o przeszłość komunistyczną rodzinną lub indywidualną prominentów współczesnego obozu władzy i postępu, chociaż dotyczy to biografii politycznych i działalności publicznych, a nie intymnych przypadłości czy prywatnych uczuć. Można by z tego się cieszyć. Pradziadek powstaniec styczniowy, dziadek legionista, ojciec akowiec, ciotka łączniczka, nawet prominentny endek w rodzinie dodaje splendoru. Ale nie wysoki działacz partyjny, dowódca KBW, wysoki rangą dyplomata, generał, działacz komunistycznych związków zawodowych itd., a zwłaszcza nie tatuś lub mamusia – oficer SB i innych służb pokrewnych. Czyż jest przypadkiem, że słyszymy Bronisława Komorowskiego przy każdej rocznicy i okazji wspominającego jakiegoś swojego krewnego czy pociotka, a tak mało dowiadujemy się o rodzinie pani prezydentowej – a przecież jej także nie powinno brakować okazji do rocznicowych wspomnień. Gdy przychodzi do osobistych wynurzeń i opowieści rodzinnych, nikt nie chełpi się członkiem rodziny z KPP, KPZR, PZPR, UB, SB itd., co świadczy o tym, że mimo dążeń do rehabilitacji tamtego okresu, mimo powrotu neostalinowskiej interpretacji pierwszych lat powojennych, mimo potępiania martyrologii, mimo drwin z klasycznej polskiej narracji, to z niej jako zbiorowość jesteśmy dumni, i to do niej aspirują ci, którzy wychowywali się w kręgach zarządzających PRL‑em.

Esbeckie wzory moralne Nie wybieramy swoich rodziców czy dziadków. Nie dziedziczymy też wprost ich wad, zalet, inteligencji albo jej braku, a tym bardziej ich win i zasług. Ale nawet wtedy, gdy nie pozostajemy wobec nich bezkrytyczni, możemy odczuwać z nimi solidarność, możemy bronić ich postawy, kierując się odruchem rodzinnej solidarności. Możemy także pozostawać pod wypływem przejętych w dzieciństwie wzorów. Jak pisał wspomniany już Parsons: „Istnieje wiele dowodów na to, że ważniejsze wzory moralne nie są jedynie czymś, co »akceptujemy« rozumowo. Były one wpajane od wczesnego dzieciństwa i są głęboko »zakorzenione«, tworząc część podstawowej struktury samej osobowości. Pogwałcenie ich niesie ze sobą nie tylko ryzyko sankcji zewnętrznej, lecz także konfliktu wewnętrznego, często prawdziwie paraliżującego”. Esbeckie wzory moralne, zinternalizowane we wczesnym dzieciństwie, stanowią przeklęte dziedzictwo, którego warto się pozbyć. Być może otwarta rozmowa, być może ujawnienie rodowych tajemnic pozwoliłoby nie tylko czynić polską demokrację bardziej autentyczną i przejrzystą, lecz także umożliwiłoby wielu obecnym prominentom, kształtującym opinię publiczną w Polsce, rozładować ów wewnętrzny konflikt – jeśli go odczuwają. Może wtedy zamiast bezustannie lustrować Polaków jako narodową wspólnotę, upajać się kolejnym dziełem w rodzaju „Pokłosia” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, które ma dostarczać ex post usprawiedliwienie uczestnictwa w tamtym systemie opresywnych rządów, trzymających w ryzach „polski motłoch”, byliby się w stanie zmierzyć z własną historią rodzinną. Zdzisław Krasnodębski

Dawid Warszawski odpowiada oszczercom: Jak ja nie jestem z waszej Polski, tak wy nie jesteście z mojej "Jest taka Polska, która mnie nie chce właśnie dlatego, żem nieprawdziwy >polski dziennikarz<, a za to prawdziwe >resortowe dziecko<. Polska oszczerców. Polska >opozycjonisty< i profesora Krasnodębskiego. Polska, dla której liczy się, kto cię zrobił, a nie to, co ty zrobiłeś. To nie jest nowa Polska. Ta sama Polska za PRL wykluczała za rodziców burżujów - a potem i za rodziców Żydów. Która za II RP wykluczała za rodziców Moskali - a potem i za rodziców Żydów. Ta Polska w PRL miała władzę, a w II RP, jak i w III pragnie sprawować rząd dusz" - pisze Dawid Warszawski w odpowiedzi na ataki antysemitów i lustratorów drzewa genealogicznego po jego komentarzu w filmie National Geographic "Śmierć prezydenta". Warszawski był jednym z dziennikarzy, który wystąpił w filmie National Geographic o katastrofie smoleńskiej. Stacja wyemitowała go w ubiegłą niedzielę jako kolejny odcinek cyklu "Katastrofa w przestworzach" (National Geographic nadaje go od dziesięciu lat, wyprodukował już około stu filmów tłumaczących okoliczności najbardziej tragicznych katastrof samolotowych). To rekonstrukcja feralnego lotu do Smoleńska i katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., w której zginął prezydent Lech Kaczyński oraz 95 pozostałych pasażerów i członków załogi tupolewa. W filmie aktorzy wcielili się w role m.in. Lecha Kaczyńskiego, szefa protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany, załogi (kapitana Arkadiusza Protasiuka) oraz śledczych przeczesujących miejsce katastrofy. O okolicznościach wydarzeń mówią w filmie m.in. ówczesny minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller i Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Z kolei Warszawski - publicysta współpracujący z "Gazetą Wyborczą" (wybrano go m.in. dlatego, że mówi dobrze po angielsku, a program jest przeznaczony na rynek międzynarodowy) - opowiada o znaczeniu katastrofy smoleńskiej dla Polski.

"Polski dziennikarz to żyd" Za udział w filmie został jednak ostro skrytykowany przez wielu internautów i publicystów. Na przykład bloger o pseudonimie "opozycjonista", który publikuje na stronie Niepoprawni.pl, napisał: "W filmie pokazanych jest dwóch dziennikarzy. Jeden polski i jeden rosyjski, którzy opowiadają, co w danym czasie działo się w obu państwach. Z tym że jest jeden problem. Polski dziennikarz to Konstanty Gebert - żyd, przeciwnik Solidarności, pracujący dla >Wyborczej<, syn Bolesława Konstantego Geberta, znanego jako Bill Gebert. Współzałożyciela Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, działacza komunistycznego i agenta wywiadu radzieckiego INO. I tu nasuwa się kolejne pytanie, czy w tym kraju nie ma innych dziennikarzy - polskich dziennikarzy? Są, ale jednak nasz kochany rząd woli, by o naszym kraju mówił żyd, a nie Polak na forum międzynarodowym". Również inni internauci oburzeni byli tym, że Żyd komentuje polskie sprawy. Na Warszawskiego poleciały obelgi - głównie za pochodzenie i przeszłość rodziców. Profesor Zdzisław Krasnodębski w komentarzu zamieszczonym na forum Salon24 opisał rodziców Warszawskiego, a potem stwierdził nawet: "Owocem tego związku jest wspomniany Konstanty, późniejszy dziennikarz >GW< zapewne bardzo bliski ideologicznie ideologii swego ojca. I jak tu nie czepiać się resortowych dzieci, kiedy są one swoją mentalnością nieprzytomnie uczepione stalinowskich korzeni swoich przodków?".

"Nie wolno nigdy dopuścić, żeby od tego, co się uważa za słuszne, nie było odwrotu" W sobotnio-niedzielnym "Magazynie Świątecznym" Warszawski publikuje esej o mowie nienawiści. Oszczercom odpowiada krótko: "Tak jak ja nie jestem z waszej Polski, tak wy nie jesteście z mojej". Pisze również: "Profesor Krasnodębski potępił mnie, bo miałem niewłaściwego ojca; nie sądzę, żeby o ocenę takiej postawy można było się spierać. To jednak nie musi znaczyć, że informowanie o tym, kim byli rodzice osób uczestniczących w życiu publicznym, jest zawsze czymś złym. Tyczy się to zwłaszcza ludzi ubiegających się o publiczne, w tym przede wszystkim wybieralne, stanowiska. Rodzice wywierają w końcu jakiś wpływ na formowanie się osobowości każdego z nas - i każdy dorosły człowiek jest w stanie to na własnym przykładzie ocenić". Tłumaczy też, jakich wyborów i dlaczego zmuszeni byli dokonywać jego rodzice - przedwojenni komuniści - oraz czego się od nich nauczył: "Nie wolno nigdy dopuścić, żeby od tego, co się uważa za słuszne, nie było odwrotu. I że najszlachetniejsze nawet wartości narzucane siłą i kłamstwem nieuchronnie zamieniają się w swoje własne przeciwieństwo. Spędziłem kilkanaście lat życia na próbach obalenia systemu, który oni pomogli zbudować. Tego wyboru dokonałem dzięki wartościom, które rodzice mi wpoili - i dzięki wartościom, które przyjąłem, patrząc na skutki dokonanych przez nich wyborów". DawidWarszawski

Donald "Bismarck" Tusk i polbolszewickie media."Całe krasomóstwo Tuska i sprzyjająca sytuacja gospodarczo-społeczna nie wystarczyłaby do konsolidacji władzy, gdyby rządy te nie miały wsparcia mediów (...)"- Zdzisław Krasnodębski. "Nie miały wsparcia mediów"... od połowy dziewiętnastego wieku, a konkretnie od momentu rozwoju ruchu wydawniczego, który nasilił się wraz z upadkiem powstania styczniowego, kiedy to w części społeczeństwa zaangażowanego w powstanie nasilił się defetyzm prasa poczęła spełniać rolę klamry probującej złączyć w jedno sfrustrowanych klęską Polaków. Wtedy to na jej łamach ku tzw. pokrzepieniu serc i ukazaniu otaczającej rzeczywistości poczęli publikować też swoje dzieła pisarze jak np. Henryk Sienkiewicz czy Bolesław Prus.  Rozwój prasy dającej m.in możliwość czytania książek w odcinkach spowodował także zainteresowanie u i znaczny dostęp do niej ze strony warstwy, która była  do tej pory od niej odseparowana, myślę tutaj o warstwie robotniczej. Uzyskanie przez Polskę niepodległości w pierwszej połowie dwudzistego wieku  tylko zintesyfikowało wkład prasy w tworzenie się nowego bytu państwowego. Od tego momentu można też uznać, że nastapiły silniejsze związki mediów ze służbami specjalnymi II RP.  Współpraca ta uważana była przez większość  dziennikarzy jako ich obowiązek wzgledem państwa, i nie była postrzegana ze strony ich samych oraz przez społeczeństwo jako coś obrzydliwego, pachnącego donosicielstwem lub wręcz zdradą. Informowanie przez ówczesnych dziennikarzy odpowiednich służb o faktach, które godziły w bezpieczeństwo i porządek publiczny traktowane było jako prawidłowa postawa obywatelska. Nie jest też tajemnicą, że z przedwojennym wywiadem, sławną "Dwójką" i kontrwywiadem współpracowali ówcześni znani publicyści Pruszyński, Wańkowicz, Cat-Mackiewicz, Ossendowski czy Fiedler. W tym celu też Oddział II Sztabu Generalnego zorganizował specjalną komórkę zajmującą się analizą ogólnie dostępnych informacji podawanych przez prasę (tzw. biały wywiad). 

Nie da się ukryć, że postawa obywatelska wśród części lewicowych publicystów byla pojmowana jednak opacznie i stanowiła istotne oparcie dla wywiadu przeciwników Polski. Późniejsze po wrześniowe smutne przypadki Tadeusza Boya Żeleńskiego tekściarza "Zielonego Balonika", poetów Juliana Przybosia, Władysława Broniewskiego (piłsudczyka) członkini PPS Wandy Wasilewskiej (córki piłsudczyka Leona Wasilewskiego) czy cenionego aforysty Jerzego Stanisława Leca są na to mocnym dowodem. Chociaż Boy będąc wytrawnym przedwojennym lewicowcem, a przy tym zagorzałym zwolennikiem antykoncepcji, aborcji i eutanazji napisał uzasadnienie dla swojego kroku (czynionego zresztą niechętnie), dlaczego będzie wspierał obecność Sowietów we Lwowie swoim udziałem w gazecie ("Nowe Horyzonty") należącym do  Związku Pisarzy Radzieckich: 

"Podpisuję tylko dlatego (rezolucję -dopis. Mikker), że w tej rezolucji obiecują wolność słowa i nauki oraz walkę z dyskryminacją rasową i narodowościową, ale nie dlatego, abym wyrażał zgodę na ich metody. Wyrażam zgodę dla celów, nie metod. Dopóki te sprawy nie ulegną zmianie, nie zgodzę się na żaden rodzaj współpracy politycznej ani pisarsiej. Mogę objąć najwyżej katedrę romanistyki."

Jednak po pierwszych represjach sowieckich wobec ludności polskiej, szczególnie wśród inteligencji, a także na jawny fakt współpracy Sowietów z Niemcami Boy zmienia zdanie widząc własną pomyłkę, ale jest już za późno, legenda polskiej publicystyki postrzegany jest teraz przez ogół polskiego społeczeństwa w kategorii zdrajcy, mimo to notuje z goryczą o Sowietach:

"Oszukali nas. To jest zwyczajny imperializm goniący za podbojem i operujący oszukańczą, zwodniczą frazeologią. Fanatyzm Mahometa krył się za puklerzem raju niebieskiego, ich imperializm kryje się za puklerzem socjalizmu, który w ich ustach jest niczym więcej jak tylko cynizmem. (...) Prawdą jest tylko, że w tym systemie nie może żyć człowiek, który by chciał choćby w najniklejszym stopniu wyrazić jakiś pogląd krytyczny.To straszna niewola myśli, jaką znają dzieje. (...) Głód celowo, moim zdaniem, organizowany przez władze okupacji bolszewickiej, aby robotnik skazany był tylko na chleb z łaski władzy. Strach. Terror. Delatorstwo pod pretekstem "dyscypliny bolszewickiej." Czy ostatnie zdania Boya nie wpisują się w działalność mediów pod nadzorem dzisiejszej formacji zwanej PO, która w osobie Donalda Tuska obiecywała Polakom w wyborach 2007 roku pracę, niskie podatki, wolność, dostatek i równość wobec prawa, a zmierza jedynie do tego aby społeczeństwo było zdane  "na chleb z łaski władzy. Strach. Terror", odsunięte przy tym od wszystkiego, co może prowokować go do głębszego myślenia i ma choćby pozór zastanowienia się? Wziąwszy pod uwagę niechęć samego społeczeństwa do bycia społeczeństwem uświadomionym wydaje mi się być to odpowiedzią miarodajną, dlaczego Donald Tusk wygrywa (silne medialne poparcie z Berlina) i z jakiego powodu może liczyć także na głosy wsparcia ze strony postkomunistów, który z pomocą usłużnych mu mediów utrzymuje go przy władzy od 2007 roku. Powróciwszy do lat dawnych można cynicznie zauważyć, że takiego problemu moralnego jak Boy nie miała wtedy Wanda Wasilewska, która po wkroczeniu ACz. na tereny Polski przyjęła bez wahania sowieckie obywatelstwo, być może dlatego, że została zwerbowana przez wywiad sowiecki w trakcie jej pobytu w Moskwie w roku 1934. Co ciekawe, mąż Marian Bogatka, z którym pobrała się na początku lat trzydziestych będąc znanym społecznikiem został zamordowany przez NKWD w 1940 roku. Potem miała romans ze Stalinem. W momencie wybuchu II wojny światowej zwalniani i nie zwalniani z więzień przedwojenni polscy komuniści szlakami na Lwów i Kowel uciekali z walczącej II RP  na teren ZSRS, gdzie pod nadzorem i we współpracy z NKWD organizowali późniejsze przejęcie władzy w Polsce. Większość z nich wraz z wkroczeniem ACz na treny Rzeczpospolitej formowała nie tylko aparat represji z ramienia okupanta, ale i usłużne mu media. Wobec tego naturalnym jest, że dziennikarze lat dawnych, a więc ci którzy swoją pracę zaczynali jeszcze pod patronatem NKWD, a z odzyskaniem "niepodległości" przez III RP stanowili dla późniejszych "resortowych" publicystów  istotny przykład historyczny w ideologicznym kształtowaniu się nie mogą reprezentować jakiejkolwiek wolnej  myśli patriotycznej i postawy obywatelskiej, gdyż w demokratycznym państwie dziennikarz, który współpracuje ze służbami swoją współpracą sygnuje przed wszystkim dobro państwa i jego obywateli. W III RP będącą spadkobierczynią stalinowskich metod publicystycznych dziennikarz występuje najczęściej w roli opłacanego przez spec służby oskarżyciela publicznego oraz donosiciela na rzecz państw obcych, w tym własnych kolegów, a więc aspirującego do roli płatnego agenta. Promowanie stalinowskich metod publicystycznych jako słusznych, baa, jako wiarygodnych przez media III RP nie obejmują tylko samego terytorium państwa polskiego. Wykraczają one dalej i znajdują sobie uznanie pośród światowej lewicy. Dowodem na to jest film "National Geographic" o zamachu smoleńskim. Jako specjalista wypowiadał się w nim dziennikarz "GW"  Konstanty Gebert znany pod redakcyjnym pseudonimem  "Dawida Warszawskiego". Konstanty Gebert jest synem  Bolesława Geberta współzałożyciela Komunistycznej Partii USA ( czyżby był to więc  ukłon ze strony lewackiej administracji Obamy pod adresem syna ze względu na zasługi jego ojca?). W trakcie kampanii wrześniowej 1939 usprawiedliwiał Bolesław Gebert  na wiecach w USA agresję sowiecką na Polskę, informując przy tym zgromadzonych po polsku, że lud rosyjski żyje w raju (sic).  Bolesław Gebert swoich bredni nie opowiadał jednak bezpodstawnie,  od dłuższego już czasu był bowiem sowieckim agentem o kryptonimie "Ataman". W roku 1947, zainteresowanie jego osobą ze strony służb USA wzrosło do takiego stopnia, że salwował się paniczną ucieczką zostawiając w USA nie tylko żonę, ale i małe dziecko. Przybywszy do komunistycznej Polski żeni się jednak powtórnie z rozwódką, funkcjonariuszką UB w Rzeszowie Ireną Poznańską. Owocem tego związku jest wspomniany Konstanty, późniejszy dziennikarz "GW" zapewne bardzo bliski ideologicznie ideologii swego ojca. I jak tu nie czepiać się resortowych dzieci, kiedy są one swoją mentalnością nieprzytomnie uczepione stalinowskich korzeni swoich przodków?Wędrówki an trasie Piekło-Niebo Mikker

4 Luty 2013 „Jestem osłem co się zowie, piję wódkę na budowie”- takie hasło towarzyszyło budowie socjalizmu poprzedniego, który zbankrutował w roku 1989. Teraz mamy jeszcze czerwieńszy socjalizm europejski- który też zbankrutuje przygniatając losy milionów ludzi. Ale propaganda swoje… Jakiś tajemniczy” kryzys” ..Nie wiadomo co, nie wiadomo skąd – nikt nie jest winien, Samo się zadłużyło, samo się wyregulowało, samo się opodatkowało, samo się zbiurokratyzowało samo, samo i jeszcze raz samo.. Nie ma w tym roli ręki socjalistycznej sprawiedliwości, nie ma ingerencji w gospodarkę, nie ma redystrybucji dochodów, nie ma kuriozalnych pomysłów na marnotrawstwo.. Jest miejsce na zakłamanie i dezinformację.. Tak jak z ostatnio obchodzoną 150 rocznicą wybuchu Powstania Styczniowego.. Ja jako konserwatysta jestem przeciwnikiem powstań jako takich- chyba, że jest stuprocentowa szansa na jego wygranie- tak jak z Powstaniem Wielkopolskim. Mamy armię ,mamy ducha walki, mamy osłabione mocarstwa.. Jest szansa.. Dobijamy wroga.. Ale nie Powstanie Styczniowe. Partyzantka po lasach bez możliwości jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.. Ale jakoś propaganda zapomniała poinformować miłośników Powstania Styczniowego, kto wydał w ręce Rosjan Romualda Traugutta dyktatora Powstania, który wysyłał tzw. sztyletników, żeby zbierali pieniądze na prowadzenie działań powstańczych? Sztyletnicy- zabijali na oczach dzieci i żony- delikwenta, który nie chciał dawać pieniędzy na prowadzenia Powstania.. W końcu 10 kwietnia 1864 roku- Bertold Goldman, zajmujący się sprawami finansowymi w Rządzie Powstańczym, wydał carskiej żandarmerii ukrywającego się w Warszawie dyktatora.. Uwięziono go najpierw na Pawiaku, potem w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej, a potem stracono na szubienicy- po wcześniejszym zdegradowaniu – jako zdrajcę, razem z czterema członkami rządu, także aresztowanymi w wyniku donosu Goldmana. Nawisko Bertolda Goldmana powinno być powtarzane po wielokroć, żeby miłośnicy Powstania Styczniowego znali prawdę, kto doniósł na Traugutta, co to za kanalia- tak jak Judasz na Jezusa. A skąd Rosjanie wiedzieli na temat tras przerzucanej do Polski broni i amunicji? Ano doniósł niejaki Tugendhold.. Też to nazwisko powinno być wyryte na pomnikach pozabijanych Powstańców Styczniowych.. Żeby młodzież wiedziała, komu Polacy zawdzięczają wiele mogił.. No i Leopold Kronenberg… Król tytoniu Kongresówki… Znany w Europie bankier zdobywał na Zachodzie kredyty na zakup broni, nadzorował powstańcze finanse- mówi się o tym, że włożył własnych milion rubli na walkę z Rosją.. No tak, ale zaraz po wybuchu Powstania zniknął i nikt nie wiedział gdzie się podziewa.. Po roku się odnalazł.. W Moskwie, odbierając od cara Aleksandra II najwyższe rosyjskie odznaczenie- Order Św. Włodzimierza, ustanowiony przez Katarzynę II. To jemu przypisuje się słowa:” Dopóty u nas nie będzie dobrze, dopóki ostatniego szlachcica polskiego nie wywiozą na Sybir”. Dostał od cara dokument o dziedzicznym szlachectwie, a potem skupował tanio domy po wysłanych na Sybir Powstańcach.. Za co to wszystko dostał? I tego wszystkiego zwolennicy Powstania Styczniowego powinni domagać się, żeby nauczano w państwowych szkołach.. Niech młodzież wie- jak to wszystko wyglądało., i kto za tym wszystkim stał.. I jak to wszystko się skończyło, bo musiało się tak skończyć, jak wszędzie pełno szpiegów i donosicieli.. Na pewno ich było więcej- niech historycy się wypowiedzą w tej materii. I porobią dokładne spisy.. Podczas Powstania Styczniowego nie było napisów, że szpiegom wstęp wzbroniony.. Tak jak na przykład w Zakopanem.. ”Zakaz wstępu dla polityków PO”- tablica takiej treści witają wszystkich wjeżdżających do Zakopanego. Banery wiszą na prywatnych posesjach.. A autorką jest pani Anna Paluch- posłanka Prawa i Sprawiedliwości.. Pani posłance chodzi o to, że Platforma- a jakże Obywatelska- chce obchnąć Polskie Koleje Linowe..(???) Żeby to sprzedawanie miało jakiś sens, ale chodzi o napełnianie budżetu, którego napełnić się nie da- tak jak nie da się spłacić obecnych długów.. I przy okazji ktoś na tej sprzedaży zarobi.. Jak pijak ma coś do sprzedania na wódkę- to sprzedaje. Aż do ostatniego krzesła. To się właśnie dzieje… Ile już nawyprzedawano- ale gdzie się podziały pieniądze ze sprzedaży? Nie ma Funduszu Emerytalnego- emerytury są płacone z bieżących składek plus dopłata z budżetu. Tragedia- a ci nadal sprzedają a pieniądze znikają.. W tym czasie komuniści w Korei Północnej wprowadzili stan wojenny(???). Testują przenoszenie głowic jądrowych.. Dzong- Un Kim przeprowadza trzecią próbę nuklearną. A jakoś w merdiach głównego ścieku cisza.. Nic nie mówią- a przecież to chyba ważna sprawa.. Jak zwykle pan Janusz Korwin- Mikke ma tezę: że zbankrutowane państwa socjalizmu europejskiego muszą jakoś rozwiązać swoje problemy.. Bomba nuklearna rozwiązałaby tymczasem sprawę.. Ale co potem! Jeśli już- to Korea Północna szykuje bombę na USA.. Mają bliżej i poręczniej. I bardziej nienawidzą imperialistów amerykańskich- bo to prawda, że imperialiści. 600 baz na całym świecie w imię poszanowania demokracji i praw człowieka oraz obywatela.. Miliardy dolarów na wojny, wszędzie demokracja i urny- razem z prochami, wszędzie wybory i chaos. Ile to ludzi już zginęło pod sztandarami demokracji i chaosu..? Czy ktoś prowadzi statystyki? Czy demokracja warta jest takiego stosu ofiar? No cóż… Jestem osłem co się zowie- rzucę bombkę także tobie.. Panie Truman- rzuć ta bania- tu jest nie do wytrzymania- powtarzali warszawiacy tuż po wojnie gorącej, ale przed zimną. Ale nie rzucił!. WJR


Wyszukiwarka